Bank Getin przemalował szyld i zmienia strategię. Czy uda mu się obniżyć koszty finansowania i przyciągnąć nowych klientów?
Kolejny rebranding w branży bankowej. Po PKO BP, Pekao, szyld zmienia Getin. Zmiany są większe niż w pierwszym banku, mniejsze niż w drugim. Getin w nowej wersji wyraźniej odwołuje się do angielskiego znaczenia swojej nazwy. W poprzedniej, i wciąż obowiązującej, nacisk kładzie na „in”, które wyróżnia zakreślając w kółeczko. Z czasem jednak spójnik znał się z czasownikiem i bank stał się Getinem. Po wchłonięciu NobleBanku podejmowano próby stworzenia dwuczłonowej nazwy Getin Noble, zakończone jednak niepowiedzeniem. Bank prowadził trochę schizofreniczną politykę komunikacyjną: z jednej strony chciał podrasować zieloną, detaliczną część, dodając do niej prestiżowej czerni, uważając jednak, żeby za spauperyzować bardziej prestiżowej marki. Skończyło się tym, że Noble prawie zupełni zniknął z reklamy, w której dawniej pojawiał się często. W bankowości prywatnej działo się natomiast całkiem sporo w ostatnich miesiącach. Noble oddał klientom, nowy serwis transakcyjny, metalową kartę, oprocentowany rachunek bieżący, dodatkowe usługi medyczne itp. Teraz przyszedł czas na zieloną część. Po wymianie logo bank zacznie realizować nową strategię, ukierunkowaną na zdobycie zamożniejszego klienta niż obecnie. I nieco młodszego, choć akurat średnia wieku, wbrew pozorom, wcale nie jest taka wysoka i wynosi w granicach 40 lat. Klient Getinu wcale też nie jest ubogim Kowalskim, który idzie do banku po kredyt zachęcony przez Fronczewskiego. Getin to bank depozytowy, który dobrze płaci jeśli ktoś powierzy mu swoje oszczędności. Rzecz w tym, że taki klient lojalny jest dopóty dopóki bank płaci wysokie odsetki, bo też Getin niewiele więcej ma do zaoferowania: ani porządnego rachunku ani karty. Co prawda bank jako jedyny właściwie na rynku miał w ofercie naprawdę darmowe konto z kartą za darmo – getinonline – jednak nie był to produkt najprostszy z możliwych, po prostu rachunek podpięty do karty. Warto przypomnieć, że kiedy wprowadzał go na rynek odgrażał się, że rzuca wyzwanie mBankowi. Brak bankowości transakcyjnej dla klienta indywidualnego sporo Getin kosztuje. Po pierwsze musi więcej niż inni płacić za lokaty terminowe. Na koniec III kwartału 2012 r. przechowywał na depozytach 49 mld zł z czego tylko 4 mld zł na osadach, czyli nieoprocentowanych kontach osobistych. Dla porównania, Millennium na 42 mld zł depozytów miało 7,4 mld zł lokat bieżących. Z obsługi rachunków bank miał 69 mln zł przychodów , a z kart debetowych i kredytowych – 155 mln zł. Te ostatnie kosztowały go 53,9 mln zł. Prowizje od kart i rachunków stanowiły niemal połowę wyniku prowizyjnego (493 mln zł). Na 817 mln zł prowizji w ciągu trzech kwartałów 2012 r. na karty i rachunki przypada odpowiednio 21 mln zł i 32 mln zł. Przy tym koszty kart bank miał bardzo wysokie, bo wyniosły one 16 mln zł.
Struktura przychodów prowizyjnych w Getinie jest podobna jak przed laty w BZ WBK, kiedy płynął z wiatrem koniunktury czerpiąc przychody z funduszy sprzedawanych przez markę. Od wybuchu kryzysu bank konsekwentnie pracował nad przesterowaniem strumieni przychodów z innych źródeł, przede wszystkim stawiając na pozyskiwanie aktywnych klientów z rachunkiem osobistym. Angażował celebrytów z całego świata, płacił pieniądze za otwarcie konta i w efekcie polityka irygacyjna zakończyła się pełnym sukcesem. Pieniądze płyną z innych kierunków niż kilka lat temu.