Niższe dochody budżetu w tym roku obniżają szansę na realizację założeń resortu finansów na 2013 rok. Istnieją dwa scenariusze zdarzeń: albo rząd zmieni podejście na bardziej racjonalne, albo czeka nas recesja.
Do tej pory znamy tylko szacunki wykonania budżetu po październiku. Bieżąca sytuacja fiskalna, zwłaszcza po stronie dochodów, systematycznie się pogarsza. Nie jest to zaskakujące, jeśli wziąć pod uwagę wyraźne spowolnienie wzrostu gospodarczego w sferze realnej, w tym szczególnie ważnego dla dochodów, a bardzo przecież słabego popytu krajowego. Nie znamy jeszcze wstępnych wyników budżetu po listopadzie, niemniej jest dla nas jasne, że w dwóch ostatnich miesiącach roku sytuacja nie mogła diametralnie zmienić się na lepsze. Dochody podatkowe nadal będą mniejsze niż przed rokiem w tym samym okresie. Jedyne dodatkowe wpływy to dywidendy. I będą one z pewnością niewystarczające dla wykonania zarówno prognoz dochodów z ustawy budżetowej, jak i dla osiągnięcia obniżonego już przecież przez Ministerstwo Finansów ich przewidywanego wykonania. Ubytek bieżących dochodów ma – poza kłopotami dla obecnego budżetu – ważne konsekwencje dla przyszłego roku: solidnie obniża bowiem bazę dla realizacji prognozy na 2013 rok. Stają się one przez to jeszcze bardziej wyśrubowane i przez to mało wiarygodne. Polityka fiskalna, która charakteryzuje się u nas od lat nadmiernym optymizmem w kwestii prognoz podatkowych, sprawia w tej sytuacji wrażenie wyjątkowo niefrasobliwej. Chęć utrzymywania wyniku budżetu państwa na poziomie zbliżonym do planowanego sprawia, że dość chaotycznie przycina się wydatki. Na dodatek, jak w listopadzie–grudniu tego roku, takie ograniczanie wydatków musi mieć cechy działania o charakterze procyklicznym. Z pewnością ograniczenie popytu generowanego przez wydatki publiczne spożycia w IV kwartale nie wesprze. Nakłada się na to jeszcze wyjątkowo siermiężna i chaotyczna polityka pieniężna. Prowadzona jest ona w stylu klasycznego backward-looking. Wbrew kanonicznym dla strategii bezpośredniego celu inflacyjnego zaleceniom forward-looking.
Rada Polityki Pieniężnej od dłuższego czasu ignoruje szybkie zmiany w bilansie ryzyk, dokonujące się na niekorzyść wzrostu i z korzyścią dla przyszłej inflacji. Przez to realne stopy procentowe są w Polsce utrzymywane na poziomach pogłębiających, a nie wygładzających cykl koniunkturalny. Niefrasobliwa polityka fiskalna i niezrozumiała polityka monetarna składają się na mieszankę procykliczną, niezbyt wskazaną dla gospodarki osuwającej się w spowolnienie. Wiele wskazuje na to, że ważny komponent naszego wzrostu gospodarczego, jakim jest popyt krajowy, może realnie dalej spadać w ujęciu rok do roku. Ryzyko, że sytuacja będzie gorsza niż w 2009 r., jest znaczące. Po pierwsze, za sprawą sytuacji na rynku pracy i nikłego wzrostu funduszu płac kurczyć się może spożycie indywidualne; po drugie, spożycie publiczne może (o ile MF nie odejdzie od planu zmniejszania deficytu) wzrosnąć w granicach 0–1 proc., czyli znacznie mniej niż w kryzysowym 2009 roku. Nasza wiara, że inwestycje publiczne finansowane z programu „Inwestycje polskie" jest mniejsza niż autorów tego projektu; inwestycje publiczne z pewnością nie podtrzymają ogólnego wzrostu nakładów na środki trwałe. A jeśli chodzi o najbardziej cykliczną część popytu krajowego, czyli zapasy, to z wysokim prawdopodobieństwem można przyjąć, że odejmą one od wzrostu popytu ponad 1 punkt procentowy. W sumie spodziewamy się więc spadku popytu krajowego o około 2 pkt proc.