Wg danych Związku Firm Doradztwa Finansowego w Polsce obecnie co drugi kredyt hipoteczny przyznawany jest właśnie poprzez pośredników. Zasada jest prosta – pośrednik na podstawie wiedzy i naszej sytuacji powinien przedstawić nam kilka możliwych ofert, omówić je z nami, a następnie po wyborze – przeprowadzić niezbędne formalności, a więc pomóc wypełnić dokumenty i dostarczyć je do banku. Za taką usługę formalnie nic nie płacimy. Pośrednik natomiast dostaje procentową prowizję od wysokości kredytu.

Tak funkcjonujące pośrednictwo nie podoba się m.in. Komisji Nadzoru Finansowego, która mocno argumentowała za całkowitą rezygnacją z systemu prowizyjnego na rzecz honorariów od obywateli. Co prawda obecne zmiany w pewnym zakresie wymusza na nas Unia Europejska, jednak nie są one tak daleko idące. Raczej chodzi o transparentność systemu wynagradzania pośredników i jawność.

Jakie zarzuty ma KNF i przeciwnicy obecnej formy pośrednictwa? Przede wszystkim chodzi o podwójną rolę doradcy, która niejako popycha go do działań nie zawsze uczciwych względem klientów. Jest on bowiem z jednej strony doradcą, z drugiej sprzedawcą. Może próbować „wcisnąć” klientowi gorszy produkt, za który jednak on sam dostanie wyższą premię.

Czy tak się dzieje rzeczywiście. Doradcy argumentują, że takie zarzuty są przesadzone, a różnice w wysokości premii między bankami zazwyczaj minimalne. Nie da się jednak ukryć, że na czarną legendę, branża po części zapracowała sama, w latach 2006 – 2008, a więc pierwszego boomu mieszkaniowo – kredytowego. Polacy wtedy masowo zadłużali się we frankach szwajcarskich bądź w złotym na niekorzystnych warunkach (powyżej 100 proc. wartości nieruchomości, na 50 lat itp.). Później, gdy przyszedł kryzys finansowy, który uderzył także w polski rynek nieruchomości, wobec pośredników posypało się wiele zarzutów – m.in. o niewystarczającym informowaniu o ryzyku kursowym, ryzyku stopy procentowej itp. Należy jednak zaznaczyć również uczciwie, że nie cała wina leży w pośrednikach, bowiem w tamtych czasach wyjątkowo agresywną akcję kredytową prowadziły banki, a podejście do zdolności kredytowej u klientów było – eufemistycznie mówiąc – liberalne.

Do doradcy z gotówką

Jeśli proponowany obecnie system się przyjmie, od 2018 r. statystyczny Kowalski będzie płacił bezpośrednio doradcy za jego usługi. Choć system prowizyjny nie oznaczał, że klient nie był obciążany płatnością, bowiem banki zazwyczaj na niego przerzucały koszt prowizji dla pośrednika, to jednak nowe przepisy budzą uzasadnione obawy, że branża zacznie tracić klientów. Nikt nie lubi „widzieć” wpłacanych pieniędzy. System bezpośredniego opłacania doradców może więc spowodować de facto koniec branży.

Z drugiej strony może też ją w pewnej mierze naprawić. Na rynku zaczną działać bardziej czytelne, konkurencyjne zasady. Doradca, który będzie cieszył się renomą, albo będzie konkurencyjny cenowo – może przetrwać.

Brak dostępu do kredytów?

Jeśli jednak branża doradztwa poczuje negatywnie zaproponowane zmiany, a rynek tych usług znacznie się zmniejszy, wtedy cała sprawa pośrednio uderzy w obywateli. Ci – zwłaszcza z mniejszych ośrodków – gdzie takich placówek jest mało, będą musieli załatwiać kredyt na własną rękę, a więc poświęcić swój czas i pieniądze na „obskoczenie” kilku banków, pobranie od nich oferty, następnie przeanalizowanie jej w domu, wybór jednej instytucji i załatwienie samodzielnie wszystkich formalności.

Brak pośredników byłby znaczną luką także dla samych banków. Te obecnie raczej zmniejszają liczbę oddziałów. Tną koszty. Będą więc musiały albo zmienić politykę w tym zakresie, albo wypracować nowe kanały sprzedaży, a to może skutkować np. chęcią odbicia sobie nakładów – poprzez podwyższenie marż.

Na ile te obawy są na wyrost – przekonamy się. Pewne jest, że przeciwnicy prowizyjnego nagradzania mają mocne argumenty w ręku. Z całą pewnością nowe prawo będzie oznaczać rewolucję na rynku takich usług.

 

Monika Prądzyńska
Dział Analiz WGN