Ostry spór o podatek o nieruchomości w polskich portach. W przypadku największych spółek jego wartość to dziesiątki milionów złotych. Spór dotyczy głównie spółek działających w gdańskim porcie. Miasto Gdańsk zmieniło interpretację przepisów. Otóż jeszcze kilka lat temu przyjmowano zgodnie, że od podatku od nieruchomości zwolnione są wszystkie instalacje portowe służące działalności przeładunkowej i transportowej.
W ustawie opisane jest ta jako "ogólnodostępna infrastruktura portowa". Tymczasem według nowej interpretacji za "ogólnodostępną infrastrukturę portową" uznaje się tylko tę infrastrukturę, którą zarządza zarząd morskiego portu. Rzecz w tym, że zarząd portu nie prowadzi żadnej działalności przeładunkowej, a jedynie administruje terenami portowymi i tzw. infrastrukturą wspólną (jak np. bocznice kolejowe). Całą realną działalność przeładunkową prowadzą spółki eksploatacyjne, często sprywatyzowane. I właśnie ich infrastrukturę, która realnie służy przeładunkom, miasto chce opodatkować.
Problemów jest kilka - tereny portowe są rozległe, a infrastruktura ma czasami ogromną wartość. Efekt? Kwoty podatku są bardzo wysokie. Do tego, Gdańsk próbuje naliczać opłaty pięć lat wstecz. Miasto dysponuje ekspertyzą prawną, która przychyla się do takiej interpretacji przepisów. Co więcej, gmina wygrała rozprawę w tej sprawie przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym. Spółki portowe odwołują się jednak od tego wyroku.
- W przypadku Naftoportu chodzi o kwotę rzędu 1,5 mln zł rocznie plus odsetki - mówi serwisowi wyborcza.biz Dariusz Kobieracki, prezes Naftoportu. - Postępowanie miasta jest dla mnie niezrozumiałe. Przez lata składaliśmy deklarację dotyczącą podatku od nieruchomości. Wskazywaliśmy w nim ulgę i nikt tego nie kwestionował. Jak zbliżał się termin przedawnienia podatków miasto weszło nam na konto i ściągnęło podatek z odsetkami. Tak się nie robi. Podjęliśmy oczywiście kroki prawne - spodziewamy się wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego w tej sprawie w połowie tego roku. W Gdańsku najwięcej emocji budzi jednak sprawa terminalu DCT. Jest to nowa inwestycja, która powstała kosztem ok. 250 mln euro. Na jej zapleczu powstaje gigantyczna baza logistyczna. Do DCT wpływają ogromne statki, a Gdańsk stał się poważnym graczem na rynku przewozów kontenerowych. Dzięki inwestycji powstają setki miejsc pracy. Tymczasem wymiar podatku dla terminalu jest porażający - 65 mln zł z odsetkami. - Z jednej strony próbuję zrozumieć postępowanie władz miasta - muszą szukać dochodów, a jednocześnie gdyby nie próbowały ściągania podatków naraziłyby się na zarzut niegospodarności - mówi serwisowi wyborcza.biz Zbigniew Canowiecki, szef organizacji Pracodawcy Pomorza. - Z drugiej jednak strony muszę powiedzieć, że to sytuacja niebywała. Inwestycja taka jak DCT powstała na określonych warunkach, w określonych realiach finansowych. To było ekstremalnie ryzykowne przedsięwzięcie. A teraz, gdy się udaje, są zaplanowane kolejne inwestycje w terminalu, miasto wyciąga ręce po podatek wiele lat wstecz. Taka sytuacja jest zaprzeczeniem pewności stosowania prawa. Tak być nie może. Przedstawiciele spółek eksploatacyjnych wystąpili oficjalnie do resortów skarbu i transportu o wyjaśnienie wątpliwości związanych z interpretacją przepisów. - W rozporządzeniu powstałym jeszcze w resorcie infrastruktury wymieniono jako infrastrukturę portową konkretne jej składniki. Wszystko co mamy w Naftoporcie odpowiada tym przepisom - mówi prezes Kobierecki z Naftoportu. - Tymczasem usłyszałem, że rozporządzenie powstało w innym celu. Usłyszałem też, że nasza infrastruktura nie jest "ogólnodostępna". Oczywiście, krąg odbiorców naszych usług jest z natury rzeczy ograniczony, ale każdy, kto ma tankowiec, spełnia warunki techniczne i chciałby przypłynąć do Gdańska zostanie obsłużony. W tym sensie jesteśmy jak najbardziej "ogólnodostępni".