Choć Islandia została okrzyknięta prymusem w dźwiganiu gospodarki z kryzysu finansowego, to jednak fanfary triumfu mogą być przedwczesne. W prawie pięć lat od kryzysu, który ściął wartość korony o 80 proc., wyspiarski kraj wygrał proces wytoczony przez duńskich i brytyjskich depozytariuszy tamtejszych banków, a perspektywę jego ratingu podniosła agencja Moody’s.
Choć Islandia rozwija się w tempie ponad 2 proc. i przymierza się do przyjęcia euro, to jednak o kolejne kłopoty mogą ją przyprawić obowiązujące wciąż kontrole przepływów kapitału. Tak przynajmniej uważa ekonomista Banku Światowego Fridrik Jonsson. Jak ostrzega specjalista, przez obowiązujące ograniczenia gospodarka nie przeszła koniecznych przeobrażeń. - Zagraniczny kapitał zachęca się do inwestycji w obligacje oprocentowaniem przewyższającym inflację o 3 proc., od których ograniczeniom nie podlega wypłata kuponów. To nie tylko nie ułatwi zniesienia kontroli kapitałowych, ale wręcz przyczyni się do nowych kłopotów – powiedział Fridrik Jonsson. Stopniowe zwiększanie wymienialności korony już teraz skutkuje wyprzedażą zamrożonych dotychczas aktywów zagranicznych inwestorów. W ubiegłym tygodniu chcieli oni sprzedać o dwie trzecie więcej koron, niż bank centralny był w stanie skupić. Efekt nierównowagi to 17 proc. osłabienie waluty w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Nic dziwnego, że w rychłą całkowitą likwidację kontroli nie wierzą agencja Moody’s i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Zdaniem tego drugiego, Islandia nie będzie w stanie z nich zrezygnować do końca 2015 r. W październiku nawet minister finansów przyznał, że kraj będzie musiał pozostać przy części ograniczeń aż do momentu przyjęcia euro. Jak zauważa Fridrik Jonsson, jedyną alternatywą dla pozostania przy dotychczasowych rozwiązaniach może więc okazać się zgoda na gwałtowne osłabienie islandzkiej waluty.