Najwięcej będą musieli zapłacić warszawiacy. Wg danych NBP za IV kw. 2014 średnie transakcyjne ceny w stolicy na rynku pierwotnym wynosiły 7300 zł, a na wtórnym 7000 zł. By starać się o kredyt na 50 metrów kwadratowych mieszkania trzeba mieć na wkład odpowiednio 36500 zł (rynek pierwotny) i 35000 (rynek wtórny).
W Krakowie średnie transakcyjne to 6100 zł (mieszkania nowe) i 5800 (mieszkania używane), co oznacza, że 10 proc. wartości dla 50 metrowej nieruchomości daje nam odpowiednio 30500 zł i 29000 zł.
We Wrocławiu ze średnimi cenami wynoszącymi 5800 (rynek pierwotny) i 5200 (rynek wtórny) wkład własny dla tego samego mieszkania ukształtuje się na poziomie 29000 i 26000.
W Gdańsku (5800 – rynek pierwotny, 5000 – rynek wtórny) będzie to odpowiednio 29000 i 25000 zł.
W uprzywilejowanej sytuacji są mieszkańcy innych miast wojewódzkich, gdyż oni zapłacą dużo mniej. Do jednych z „najtańszych” dużych ośrodków kraju należy choćby Łódź, gdzie mieszkania nowe kosztują średnio 4500 zł za metr, a używane 3800. Przeciętny łodzianin by starać się o kredyt na 50 metrów kwadratowych „własnego M” powinien więc przynieść do banku około 22 tysięcy o ile chce kupić mieszkanie nowe i 19 tys. gdy chodzi o używane.
Obecnie wymagany minimalny wkład własny kredytów hipotecznych to – jak wiadomo – nie koniec podwyżek w tym zakresie. Docelowo w 2017 roku wzrośnie on do 20 procent, co oznacza, że przy kupnie przeciętnego 50 metrowego mieszkania będzie potrzebował już przynajmniej 60 tysięcy złotych. Kwota o takiej wysokości może stanowić istotny problem dla wielu potencjalnych kredytobiorców, jednak nie brak i głosów zgodnie z którymi, nawet obecna minimalna wysokość wkładu może skutecznie blokować dostęp do kredytów dla tysięcy ludzi.
Zakładając, że nasz potencjalny kredytobiorca zarabia średnią krajową, a więc około 2800 zł netto (dane luty 2015) oznacza to, że musiałby na wkład własny odłożyć około 10 swoich pensji.
By spróbować ocenić na ile wysokość wkładu może być zaporowa, warto przyjrzeć się oszczędnościom, jakimi dysponują Polacy. Z badania zrealizowanego w listopadzie 2014 wynika na przykład, że oszczędza zaledwie połowa naszych rodaków. Kapitał jakim dysponujemy jest na poziomie 15 – 16 proc. tego co posiadają Niemcy czy Włosi.
Pod względem aktywów finansowych na głowę pozostajemy na szarym końcu Unii Europejskiej. Tak liczone oszczędności Polaków to jedynie 15-16% tego co posiadają Niemcy czy Włosi, wciąż daleko nam nawet do Grecji (nasze oszczędności to około 35% tego co posiadają Grecy). Biedniejsi od nas są tylko Rumunii, Bułgarzy, Łotysze i Słowacy - powiedział Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego.
Inne dane mówią, że przeciętna wysokość środków zgromadzonych na koncie statystycznego Polaka to zaledwie 14 tys. zł, czyli 3 tys. euro. Ponad 100 proc. więcej oszczędności od nas mają Czesi, a średnie oszczędności Niemców wynoszą ponad 20 tysięcy euro.
Trzeba przyznać, że takie dane nie napawają optymizmem i potwierdzają obawy o to, czy wymagalny wkład własny nie okaże się przypadkiem nie do przeskoczenia dla wielu potencjalnych klientów. Z pewnością ta regulacja – zwłaszcza przy rosnącym poziomie wkładu – będzie musiała przełożyć się na rynek. Część ekspertów zakłada, że zyska na tym państwowy program MDM, który oferuje właśnie dopłatę do wkładu własnego. Problem w tym, że większość klientów MDM w zeszłym roku stanowili single i małżeństwa bezdzietne. Dla tych grup klientów dopłata w MDM nie wystarczy już na pokrycie wkładu własnego kredytu, a problem ten będzie rósł w kolejnych latach. Dodatkowo uczestnicy programu – zawężonego wyłącznie do rynku pierwotnego – będą potrzebować pieniędzy na wykończenie swoich mieszkań.
Iwona Hryncewicz, Dział Analiz WGN