Tak duża liczba oczywiście tłumaczy wielką podaż, ale nie tłumaczy popytu na te, bądź co bądź, nie mające dobrej opiniinieruchomości. Nie będziemy wchodzić w kwestie, czy słusznie, jednak spróbujemy wyjaśnić, na czym polega fenomen bloków. Według szacunków pośredników nieruchomości nawet ponad 40 proc. transakcji na rynku wtórnym dotyczy właśnie takich lokali.
Powszechnie uważa się, że klienci decydują się na wielką płytę z reguły z konieczności, czyli ze względów finansowych, gdyż to ona jest najtańsza. Przykłady z WGN pokazują jednak, że to przekonanie nie do końca odpowiada prawdzie, a nawet często jest błędne.
W WGN, na 2,5 tysiąca mieszkań wystawionych w ciągu ostatniego półrocza nasprzedaż rynku wtórnym, ponad 1700 to właśnie lokale w blokach. Średnie ceny tych nieruchomości wynosiły 3400 zł/ m kw. i były praktycznie takie same, jak średnia stawka dla całego rynku.
Oczywiście – blok blokowi nierówny, dlatego, by nie było przekłamania w wynikach, wprowadziliśmy dodatkowe dane – mianowicie określiliśmy, że poszukujemy mieszkań w blokach powstałych do 1990 roku. Wynik był zaskakujący – okazało się, że średnia cena takich mieszkań wynosi 3600 zł, czyli jest o 200 zł wyższa, niż ceny przeciętne całej puli mieszkań używanych.
W największych miastach też bloki niekoniecznie są tańsze, a jeśli już to niewiele. W Poznaniumieszkania w takich budynkach, postawionych do 1990 roku, kosztują 4900 zł i są tańsze zaledwie o 100 zł od cen dla całego rynku wtórnego. W Łodzi średnia cena to 3540 zł i okazuje się ona o 40 zł wyższa od przeciętnych stawek na całym rynku wtórnym.
Jednak nawet w takich lokalizacjach niejednokrotnie można znaleźć przykłady lokali z wielkiej płyty wycenianych bardzo wysoko. W Warszawie za mieszkanie w bloku z 1964 roku na Woli, jeden z oferentów oczekuje blisko 10 tysięcy złotych za metr.
We Wrocławiu 50 – metrowe mieszkanie w bloku z 1986 roku kosztuje ponad 6200 zł od metra. W Krakowie, stawka za jeden z lokali z 1975 roku to z kolei 7000 zł. Podobnych przykładów jest dużo więcej. Pokazują one, że owszem, o ile przeciętne ceny z reguły są o kilkaset złotych niższe, to z drugiej strony całkiem sporo przykładów budownictwa z wielkiej płyty wcale nie jest tanich.
Argument o cenie, w kontekście popularności bloków z czasów PRL, nie wyjaśnia nam więc całkowicie tego fenomenu.
Co w takim razie przesądza o tym, że nadal mamy ochotę namieszkanie w domach z betonu? Wydaje się, że mimo wielu krytycznych uwag pod ich adresem, klienci w tym samym stopniu biorą poprawkę na zalety bloków, a tych okazuje się niemało.
Przede wszystkim – są one często dobrze położone - jeśli nie w centralnych lokalizacjach miast, to blisko centrów. Takie udogodnienia z reguły nie wchodzą w rachubę w przypadku nowych inwestycji deweloperskich, które (zwłaszcza te tańsze) najczęściej powstają w dalszych lokalizacjach.
Po drugie, budownictwo PRL-u, mimo, że często niechluje i nieatrakcyjne, było dobrze przemyślane pod względem urbanistycznym. Na osiedlach powstawały nie tylko drogi, ale też supersamy, przedszkola, sklepy, szkoły, przychodnie itp. I ta cała infrastruktura dająca komfort życia jest do tej pory. To również przewaga bloków nad nowym budownictwem, niejednokrotnie ograniczonym do strzeżonego osiedla, otoczonego przez pustkowie, bądź pola, z elementarnymi brakami, jak choćby dobrej drogi pozwalającej dojechać do własnegomieszkania, nie mówiąc już o żłobku, przychodni, czy sklepie.
Po trzecie – nie wolno zapominać, że polskie bloki jednak w większości przeszły modernizację. Spółdzielnie mieszkaniowe je ocieplały, remontowane były elewacje itp. To też sprawia, że same budynki zyskały na wartości, poprawił się ich techniczny standard.
Te wszystkie zalety, plus oczywiście z reguły niższa cena, sprawiają, że Polacy przyzwyczajeni przez dziesięciolecia do wielkiej płyty, wcale nie zamierzają z niej tak szybko rezygnować, i wygląda na to, że przynajmniej na razie, nic się w tej sprawie nie zmieni.
Marcin Moneta / Dział Analiz WGN