Co ciekawe ceny rosły, mimo że kupujący uzyskiwali bardzo wysokie rabaty. Jak wynika z anliaz Grupy WGN dla nowych mieszkań różnica między ceną ofertową a transakcyjną (7,5%) była najwyższa od 2014 r. Na rynku wtórnym było to natomiast aż 20%. Wzrost cen transakcyjnych nieco pogorszył dostępność mieszkań. Rata kredytu pochłaniała 25% dochodu netto pary o przeciętnych dochodach. Sytuacja w II kwartale będzie jednak lepsza, gdyż ceny mieszkań raczej nie wzrosną, a kredyty zdecydowanie staniały.

Według analityków WGN sprzedający proponowali swoje nieruchomości za bardzo wysokie ceny, a później (w takcie negocjacji) zgadzali się na niższą cenę. Dzięki temu kupujący mieli wrażenie, że zrobili dobry interes. W rzeczywistości jednak ceny transakcyjne rosły. W niektórych miastach przebiły wręcz symboliczne poziomy. Dla przykładu w Rzeszowie pokonany został pułap 6000 zł za m2 i to zarówno na rynku pierwotnym jak i wtórnym. Nowe mieszkania zdrożały tam aż o 20% r/r. Podobnie sytuacja wygląda we Wrocławiu, gdzie stawki na rynku pierwotnym wzrosły aż o 19%. Cena za m2 przekroczyła już 8000 zł, podczas gdy dopiero rok temu przebiła 7000 zł za m2.

Na drugim biegunie są Lublin, Gdynia i Poznań. Ceny nowych mieszkań zdrożały tam, ale bardzo nieznacznie, bo odpowiednio o 2%, 3% i 5% r/r. W Lublinie warto zwrócić uwagę na to, że choć ceny były nieco wyższe niż przed rokiem, to w krótszym ujęciu spadały. Maksymalny poziom osiągnęły bowiem w III kw. 2019 r. (6158 zł za m2) i od tego czasu spadają już drugi kwartał z rzędu. W I kw. średnia wyniosła 5974 zł, więc była o 3% niższa niż w rekordowym momencie.

                                                                                                      Ceny transakcyjne w I kw. 2020 r.

 

Ceny wzrosły, dostępność mieszkań spadła

Choć ceny w większości miast zauważalnie wzrosły, to ich dostępność pozostawała wciąż na dość dobrym poziomie. W pierwszym kwartale rata kredytu na używane mieszkanie w dużym mieście (średnia dla 7 największych miast) o powierzchni 50 m2 pochłaniała 25% dochodu netto pary zarabiającej po przeciętnym wynagrodzeniu. Dla porównania przed 2013 r. było to 30%-50%, a ubiegłym roku średnio ok. 24,5%. Ciekawe jest również to, że w I kw. 2013 r., gdy ceny były prawie o 1/3 niższe niż obecnie, ten wskaźnik wynosił 28,7%. Dzięki rosnącym dochodom, mieszkania wciąż są więc dość dobrze dostępne. Nawet lepiej dostępne niż w na początku 2013 r.

Tańszy kredyt sposobem na wyższą dostępność mieszkań

Za chwilę ta dostępność może się jeszcze poprawić. W wyliczeniu za pierwszy kwartał nie widać bowiem jeszcze efektu dwóch obniżek stóp procentowych. Gdyby ceny mieszkań nie wzrosły (co jest bardzo prawdopodobne), to rata będzie pochłaniała jedynie 23% dochodu. To poziom zbliżony do tego, jaki obserwowaliśmy w latach 2015 – 2017, czyli gdy mieszkania były najlepiej dostępne w historii.

Oczywiście należy tu dodać, że ta poprawa dostępności jest względna. W wyniku obniżek stóp procentowych spadło co prawda oprocentowanie kredytów, ale banki znacząco zaostrzyły kryteria ich przyznawania. Wnioskodawcy, którzy mają umowę o pracę i pracują w branży nie dotkniętej kryzysem, mogą uzyskać obecnie bardzo tani kredyt. Inni niestety mogą nie być w stanie skorzystać z niskiego oprocentowania, ponieważ banki mogą nie przyznać im kredytu.