Projekt resortu sprawiedliwości zakłada obniżenie liczby zawodów regulowanych. Obecnie w Polsce aż 380 zawodów wymaga uzyskania licencji. To najwięcej w całej Europie. Średnia w krajach europejskich to ok 150 (Niemcy - 152, Francja - 150, Włochy - 148). Najmniej zawodów uregulowały kraje bałtyckie (Estonia - 47, Łotwa - 50,Litwa - 67). Według badań Ministerstwa Sprawiedliwości, wprowadzenie zmian spowoduje zwiększenie zatrudnienia w tych zawodach o 15 – 20 %. Co mogłoby oznaczać, że powstałoby od 50 do 100 tys. nowych miejsc pracy. Projekt ustawy zakłada w pierwszej transzy uwolnienie 49 zawodów. W Polsce wybuchła debata na temat słuszności deregulacji. I jak zwykle w takich sporach, prawda leży gdzieś pośrodku.

Pierwszym co się nasuwa po analizie projektu jest, że hasło deregulacji zawodów jest użyte trochę na wyrost. Owszem, zmiany w pierwszej kolejności mają objąć aż 49 zawodów, ale w większości są to zmiany kosmetyczne. Dla przykładu, 9 spośród 49 zawodów objętych projektem dotyczy profesji związanych z żeglugą śródlądową. Są to: marynarze, bosmani, mechanicy statkowi itp. Projekt zmian w tych przypadkach sprowadza się do skrócenia praktyki niezbędnej do uzyskania licencji. Czy to ma być deregulacja?

Jest jednak grupa zawodów, które zostaną faktycznie uwolnione.

Na swojej stronie internetowej Ministerstwo Sprawiedliwości umieściło krótką prezentację, mającą przekonać nieprzekonanych do zmian. Podano w niej przykład zawodu przewodnika turystycznego. W prezentacji przedstawiono następującą sytuację: (..) Licencjonowani przewodnicy w asyście Straży Miejskiej śledzą turystów w publicznych miejscach Krakowa. Sprawdzają, kto „nielegalnie” oprowadza turystów po mieście - zidentyfikowanemu w ten sposób „przewodnikowi” grozi mandat do 500 zł (..). Przedstawiono również kopie mandatu z opisem wykroczenia (..) Pani oprowadza w języku angielskim turystów indywidualnych bez uprawnień przewodnickich (..) (źródło: http://ms.gov.pl/pl/deregulacja-dostepu-do-zawodow/). Skoro takie praktyki faktycznie mają miejsce, komentarz wydaje się zbędny.

Szeroko dyskutuje się o deregulacji zawodów prawniczych. Zmianami mają być objęci: adwokaci, radcowie prawni, notariusze, syndycy i komornicy. Są to zawody, za którymi stoją silne samorządy. Próba jakichkolwiek zmian zawsze napotyka na głośny opór. Zmiany w zawodach adwokata i radcy prawnego w dużej mierze sprowadzają się do skrócenia obowiązku odbycia aplikacji z 3 do 2 lat oraz zmiany formy egzaminu końcowego. Postuluje się przy tym, żeby sama aplikacja przebiegała odmiennie niż dotychczas. Aktualnie na aplikacji dużo miejsca poświęca się powielaniu wiedzy teoretycznej. Na stronach ministerstwa czytamy, że celem aplikacji powinno być wykształcenie umiejętności praktycznych z zakresu zastępstwa procesowego, sporządzania pism procesowych, umów i opinii prawnych, a nie przekazywanie wiedzy akademickiej, której posiadaniem powinien legitymować się każdy absolwent studiów prawniczych. I ciężko z taką argumentacją polemizować. Pytanie tylko, czy samorządy, w których odbywa się aplikację, są na to przygotowane? Zmiany w zawodach notariusza, komornika i syndyka można nazwać kosmetycznymi, które z pewnością nie spowodują uwolnienia zawodu.

Ponadto, w resorcie sprawiedliwości rozważa się, czy przynależność do samorządu prawniczego musi być obligatoryjna, czy też można od tego odstąpić. Tym samym wraca się do projektu ustawy o doradcach prawnych, którzy mieliby móc udzielać porad prawnych i występować przed sądami rejonowymi w drobniejszych sprawach. Te plany od dawna krytykowane są przez korporacje prawnicze.

O pełnej deregulacji można mówić w przypadku zawodu zarządcy nieruchomości. Obecnie, aby otrzymać licencję zarządcy nieruchomości, należy ukończyć studia wyższe kierunkowe lub studia podyplomowe z zakresu zarządzania nieruchomościami. Następnie należy odbyć półroczną praktykę. Ponadto nie można być karanym za określony katalog przestępstw i posiadać ubezpieczenie OC. Po wprowadzeniu zmian, wymagane będzie jedynie ubezpieczenie i wymóg niekaralności. Zarządca nieruchomości jest zawodem, który niewątpliwie wymaga znajomości zarówno prawa, jak i zagadnień technicznych. Dopuszczenie do zawodu osób niewykształconych, bez podstawowej znajomości prawa wydaje się być wysoce niebezpiecznym posunięciem. Nieodpowiedzialne decyzje zarządcy mogą skutkować stratami majątku, jak również zdrowia i życia mieszkańców. Tylko czy z podobnym zagrożeniem nie mamy do czynienia aktualnie? Rozważając czysto hipotetycznie, żeby dostać się na studia podyplomowe wystarczy mieć ukończone studia wyższe, powiedzmy bibliotekoznawstwo. Studia podyplomowe są odpłatne i ukończenie ich nie nastręcza wielu problemów. Następnie wymóg odbycia praktyki zawodowej, która też jest odpłatna, i znowu szkolenie odbywa się przede wszystkim w szkolnej ławie. Uczestnicy praktyk mają obowiązek uzupełniania dzienniczka praktyk, na płatnych praktykach dzienniki uzupełniane są przez Panie w dziekanacie. Po spełnieniu wszystkich wymogów, nadawana jest licencja. Obecny system nadawania licencji nie eliminuje z rynku osób o bardzo ograniczonej wiedzy z zakresu zarządzania. Firmy zarządzające obecnie oferują bardzo niskie marże, a jakość oferowanych usług już teraz jest weryfikowana przez rynek. Czy więc faktycznie warto krytykować deregulację tego zawodu?

Pełna deregulacja obejmie również zawód pośrednika nieruchomości. Sytuacja jest tu zbliżona do zarządcy nieruchomości. Pośrednik nieruchomości musi posiadać wyższe wykształcenie, studia podyplomowe, odbyte praktyki, licencję i ubezpieczenie. Po deregulacji wymagane będzie jedynie pełna zdolność do czynności prawnych oraz ubezpieczenie. Teoretycznie więc, pośrednikiem będzie mogła zostać 18-letnia osoba z wykształceniem podstawowym. Brzmi przerażająco. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy, nikt trzeźwo myślący nie powierzy przeprowadzenia transakcji kupna-sprzedaży nieruchomości osobie nieposiadającej fachowego wykształcenia i doświadczenia. Rynek pośrednictwa nieruchomości w Polsce jest opanowany przez kilka dużych firm specjalizujących się w obrocie nieruchomościami. W firmach tych zatrudniani są agenci nieruchomości, którzy wykonują czynności zarezerwowane dla pośrednika nieruchomości i pod jego patronatem. Firmy te zazwyczaj wymagają od swoich pracowników wykształcenia kierunkowego oraz doświadczenia, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zatrudnić osiemnastoletnią osobę z wykształceniem podstawowym.

Bezsprzeczne jest, że zarówno pośrednictwem oraz zarządzaniem nieruchomościami powinny zajmować się osoby przygotowane do tego merytorycznie i praktycznie. Czy jednak obecny system daje nam gwarancję, że na rynku pozostają tylko takie osoby? Nie trzeba być pośrednikiem, żeby wykonywać zawód pośrednika, można być agentem nieruchomości. Podobnie, nie trzeba być licencjonowanym zarządcą nieruchomości, żeby zarządzać wspólnotą. Wystarczy być administratorem nieruchomości. Kontynuując dygresję, nie trzeba być taksówkarzem, żeby wozić ludzi. Można oferować „przewóz osób”. Czy więc projekt deregulacji zasługuje na tyle szumu wokół niego? Czy naprawdę cokolwiek zmieni? No, może tylko piloci zagranicznych wycieczek będą z większą swobodą poruszać się po naszym kraju.

Artur Rostocki

źródło: Property Journal 6-7/2012