Na czele listy profesji, których przedstawiciele najczęściej zostają bez pracy, zaraz po handlowcach plasują się ślusarze, budowlańcy i ekonomiści. Nawet kucharze lądują na bruku.
W końcu ubiegłego roku w urzędach pracy zarejestrowanych było prawie 170 tys. bezrobotnych sprzedawców. To o 6,5 proc. więcej niż w roku poprzednim – wynika z danych resortu pracy. Sprzedawcy utrzymali więc niechlubne pierwsze miejsce na liście osób bez zajęcia, które zajmują od lat. – To jest często zawód ostatniej szansy – ocenia prof. Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego. Dodaje, że wykonuje go wiele osób, które nie wiążą z tą profesją kariery zawodowej, bo mają inne wykształcenie. – Osoby te zatrudniają się w handlu często tylko tymczasowo, ponieważ nie mogą znaleźć innego zajęcia w sytuacji, gdy przedsiębiorcy tworzą mało miejsc pracy ze względu na pogarszającą się koniunkturę gospodarczą. Jednak część z nich szybko rezygnuje z pracy, bo jest ona nie tylko uciążliwa, ale i na ogół wiąże się z niskimi zarobkami – wyjaśnia prof. Kryńska. Ponadto w handlu występuje duża rotacja pracowników, bo jest w nim dużo ofert pracy. Ci, którzy zrezygnowali z etatu lub jego części w jednym sklepie, mogą znaleźć zajęcie w innej placówce handlowej. – Na wzrost bezrobocia wśród sprzedawców nie wpłynęła istotnie ekspansja supermarketów i dyskontów, choć powoduje ona likwidację małych sklepów. Ma to związek z tym, że wraz z nowymi supermarketami i dyskontami tworzone są miejsca pracy – twierdzi prof. Kryńska. Zgadza się z tym dr Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Invest-Banku. Niemniej jednak faktem jest, że tylko w latach 2005–2011 z rynku zniknęło ponad 50 tys. małych sklepów. Eksperci zwracają uwagę też na to, że kurczą się dochody rodzin. Wskazuje na to m.in. spadek o 0,2 proc. realnych wynagrodzeń w przedsiębiorstwach. To osłabia popyt. – Zmniejsza się więc nieco i zapotrzebowanie na sprzedawców, bo rodziny ograniczają zakupy – uważa prof. Kryńska. Drugie miejsce w rankingu zawodów, w których najłatwiej trafić na bezrobocie, zajmują ślusarze. W końcu ubiegłego roku w rejestrach urzędów pracy było ich prawie 47 tysięcy – o 9,1 proc. więcej niż w roku poprzednim. – To dlatego, że w dużych przedsiębiorstwach nie ma już zapotrzebowania na nich, bo zmieniły się urządzenia i technologie produkcji – twierdzi Czesław Stefaniak, starszy Cechu Ślusarzy i Rzemiosł Pokrewnych w Poznaniu. Padają też małe firmy świadczące usługi ślusarskie. – Nie wytrzymują konkurencji dużych firm, które produkują taśmowo niektóre wyroby, na przykład narzędzia i ogrodzenia. Produkcja w małych firmach jest droższa, ponieważ wykonuje się ją ręcznie. A gdy jest coraz mniej klientów, którzy chcą zapłacić wyższą cenę za jakość, solidność i oryginalność, to i ubywa zakładów ślusarskich – przekonuje Stefaniak.