Zagipsowani kupcy nie mają prądu, bieżącej wody ani WC. Od czwartku troje kupców z podziemi pod Centralnym protestuje w pawilonie, który został odcięty od świata gipsową ścianą. Koczują w ciemności, przy świecach.
Lokal nr 48 nie jest dziś widoczny, nie ma do niego dojścia. Zastawia go ściana z gipsu, która została wybudowana na polecenie spółki WPP administrującej lokalami w podziemiach. W lokalu prowadziła kafejkę internetową pani Marzena Pszczółkowska. Gdy w czerwcu spółka WPP podwyższyła kupcom czynsze, pani Marzena dołączyła do protestujących. Zaczęło się od spacerów korytarzami w podziemiach z transparentami informującymi przechodniów o sytuacji. Potem na polecenie spółki WPP zaczęto zamykać sztabami lokale, w których akurat nikogo nie było - w nocy lub wcześnie rano. Kupcy postanowili koczować w swoich pawilonach dzień i noc. Zaczęto wyłączać im prąd. Siedzieli więc po ciemku, bez wody i ogrzewania. Niektórzy wytrzymują tak od pół roku. Teraz jednak stoją przed kolejną próbą. WPP otrzymała pozwolenie na przebudowę kilku pawilonów. W czwartek przedstawiciele spółki wraz z ochroniarzami i robotnikami zagipsowali dojście do lokalu pani Marzeny, gdzie oprócz niej przebywają jeszcze dwie osoby. Ściana z płyt gipsowo-kartonowych od wewnętrznej strony jest dodatkowo wzmocniona blachą. Pozostawiono drzwi, którymi przebywający w środku mogą wyjść, gdyby tak zdecydowały. WPP tłumaczy, że osoby w pawilonie znajdują się nielegalnie na terenie budowy. Spółka złożyła przeciwko protestującym na policji i w prokuraturze wniosek o naruszeniu prawa.
- Jak to możliwe, że ktokolwiek wydał zgodę na zamurowanie pomieszczenia, w którym znajdują się ludzie? Nie rozumiem, jak można dopuścić się czegoś takiego?! - pyta Pszczółkowska. Pyta przez telefon, bo wyjścia z pomieszczenia nie ryzykuje, bo wie, że nie ma drogi powrotu. Rozmawia krótko, bo bateria w telefonie się rozładowuje. - Była u nas pani inspektor nadzoru budowlanego. Ona też nie rozumie, jak mogła zostać wydana decyzja o przebudowie, gdy wewnątrz znajdują się ludzie - skarży się pani Marzena. W piątek kupcy udali się do ZDM, informując dyrektor Lendzion o sytuacji. Ta zadzwoniła do Wojciecha Kłosińskiego, prezesa WPP. Obiecał, że do poniedziałku (kiedy to miało się odbyć spotkanie kupców z ratuszem i ZDM) pozwoli osobom przebywającym w lokalu wychodzić coś zjeść, skorzystać z ubikacji. Protestujący wychodzili pojedynczo, zawsze dwie osoby były w środku. - Tylko raz pozwolili mi wnieść do lokalu zapas jedzenia i picia, kiedy akurat byli w podziemiach przedstawiciele mediów. Ale gdy już zostaliśmy tylko z ochroniarzami, niczego więcej nie mogłam wnieść ani odebrać paczki z jedzeniem od znajomych - opowiada Pszczółkowska. Od poniedziałku ochrona nie pozwala nikomu wchodzić do pawilonu ani przekazywać żywności protestującym. - Nie możemy się myć, nie mamy normalnej ubikacji. To dla nas bardzo uwłaczające. Nie wiem, kim trzeba być, żeby potraktować innego człowieka w taki sposób - mówi pani Marzena. - Mamy resztki jedzenia i picia. Nie wiem, na jak długo wystarczy. Żeby w tych ciemnościach nie zwariować, palimy świeczki.