W III kw. tego roku 471 tys. osób było zniechęconych bezskutecznością poszukiwania pracy i nie robiło nic, aby znaleźć płatne zajęcie – wynika z badań aktywności ekonomicznej ludności (BAEL) prowadzonych przez GUS. To o 10,3 proc. więcej niż przed rokiem. Ci ludzie nie są uwzględniani w statystykach. Mamy więc nie 2 mln bezrobotnych – jak mówią oficjalne dane – ale blisko 2,5 mln, jeśli się doliczy tych, którzy stracili wiarę i są bierni zawodowo. Skąd ta rosnąca armia biernych bezrobotnych? – Sytuacja gospodarcza i na rynku pracy jest trudniejsza niż przed rokiem – ocenia prof. Zenon Wiśniewski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Potwierdzają to dane o bezrobociu. W III kw. wyniosło ono według BAEL 9,9 proc. i było o 0,6 pkt proc. wyższe niż przed rokiem. Ponadto z powodu małej liczby ofert pracy przeciętny czas poszukiwania zajęcia wydłużył się do 11,2 miesiąca z 10,8 miesiąca przed rokiem. A np. na jedną ofertę zatrudnienia w pośredniakach przypadło we wrześniu aż 45 bezrobotnych. W rezultacie wiele osób się poddało, bo doszło do wniosku, że szansa na znalezienie pracy jest podobna jak na wygraną w totolotka. Utwierdzały ich w tym przekonaniu nie tylko własne doświadczenia, lecz także rozczarowania krewnych czy znajomych. - Ale byli i tacy, którzy zrezygnowali ze starań o pracę, ponieważ zniechęciły ich bardzo niskie wynagrodzenia w dostępnych ofertach zatrudnienia – twierdzi prof. Wiśniewski. Proponowane zarobki są rzeczywiście najczęściej bardzo niskie. W pośredniakach w około 70 proc. ofert zatrudnienia proponuje się minimalne wynagrodzenie, czyli 1500 zł brutto. Wiele osób bez zajęcia woli więc żyć z oszczędności, zdaje się na utrzymanie przez rodzinę lub korzysta z opieki społecznej.