Co prawda pod względem nasycenia takimi powierzchniami jesteśmy jeszcze nieznacznie za Europą Zachodnią, ale gdyby porównać wyniki z wiodących miast okaże się np. że w Warszawie na 1000 mieszkańców przypada o 100 proc. więcej powierzchni centrów handlowych niż w Londynie czy Rzymie.

Dane firm badających ten rynek są jednoznaczne – Polska to potentat w naszym regionie jeśli chodzi zarówno o całkowite zasoby jak i nową podaż centrów handlowych. Te ciągle wyrastają jak grzyby po deszczu. Wg JLL na koniec 2015 roku całkowita podaż nowoczesnej powierzchni handlowej w naszym kraju wyniosła blisko 13 mln metrów kwadratowych. Obecnie w budowie jest ponad 500 tysięcy metrów, największe obiekty to m.in.: Posnania w Poznaniu (99 000 m²), Wroclavia we Wrocławiu (64 000 m²), Galeria Północna w Warszawie (64 000 m²) i Forum Gdańsk w Trójmieście (62 000 m²).

Na 1000 mieszkańców Polski przypada aktualnie około 241 mkw. centrów handlowych. Nasycenie jest już  wyższe od średniej europejskiej (202 mkw./1000 mieszkańców) i rośnie bardzo szybko. Wg firmy JLL tylko w ciągu minionych 12 miesięcy wzrosło z 229 do 241 mkw. na 1000 osób. W tym roku średnie nasycenie może natomiast wzrosnąć do 256 mkw. Co prawda będzie to ciągle mniej niż  w krajach Europy Zachodniej (262 mkw./ 1000 osób), ale przy takim tempie wzrostu wydaje się, że poziom ten zostanie osiągnięty w niedalekiej przyszłości.

Gdyby jednak chcieć porównać nasycenie centrami handlowymi w poszczególnych miastach, okaże się, że pod względem „wysypu” centrów w stosunku do liczby mieszkańców już dawno przegoniliśmy czołowe europejskie aglomeracje.

Z raportu C&W za I poł. 2015 r. wynika np. że w stolicy światowego handlu, czyli Londynie na 1000 mieszkańców przypada 230 mkw. galerii, podczas gdy w Warszawie dwa razy tyle, nie wspominając o Wrocławiu czy Poznaniu. Polskie miasta w tej konkurencji „odstawiły” też takie europejskie metropolie, jak choćby Rzym we Włoszech (nieco ponad 200 metrów na 1000 osób) czy też niemieckie Monachium (130 mkw.). Spośród metropolii Zachodu większe nasycenie od stolicy Polski spotykamy natomiast m.in. w Sztokholmie (blisko 600 mkw./ 1000 mieszkańców) czy też Oslo (blisko 800 mkw.).

Dane te potwierdzają, że wielkopowierzchniowy handel czuje się u nas jak ryba w wodzie. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że tak być nie powinno. Przecież nie jesteśmy tak zamożnym społeczeństwem jak te z Zachodu. Warszawiacy z pewnością nie przeznaczają na konsumpcję większych środków niż londyńczycy.

Z czego więc wynika sukces galerii handlowych po polsku?

Przede wszystkim ze struktury i słabości polskiego handlu przy ulicach. Galerie, które w naszych warunkach niezwykle często wchodzą do świetnych centralnych lokalizacji, wysysają klientów z ulic handlowych. To z kolei przekłada się na odpływ najemców z lokali. Efekt? Podczas gdy w wiodących metropoliach Zachodu prawdziwym prestiżem jest lokalizacja markowego salonu przy wiodącej ulicy (high street), u nas postrzegane jest to często jako ryzykowne i handlowcy wolą postawić na obecność w galerii. Przykładowo – z danych Cushman and Wakefield wynika, że wśród najdroższych ulic handlowych świata w 2015 roku, najdroższa ulica z Polski – warszawski Nowy Świat – uplasowała się dopiero na 43 miejscu. Stawkę rozpoczynały ulice w takich miastach, jak Nowy Jork, Hongkong, Paryż, Londyn i Mediolan.

Nie wolno zapomnieć także o efekcie nowości. Najstarsze polskie centra handlowe epoki kapitalizmu mają nie więcej niż kilkanaście lat. Na tzw. prowincji, czyli w mniejszych ośrodkach, ciągle występuje „niedosyt” tego typu obiektów. Stąd ich popularność Deweloperzy świadomi tego, że potencjał ekspansji ciągle jest w małych i średnich miastach w 2014 roku całą nową podaż realizowali właśnie tam.

Na nasyconych rynkach, takich jak Wrocław czy Poznań, co prawda obecnie mamy do czynienia z nowymi inwestycjami, ale  jednak sytuacja przedstawia się dużo trudniej. Tu konkurencja się zaostrza. Wiele starszych centrów musi ostro czynszami walczyć o najemców, jednocześnie się modernizując . Z kolei nowe galerie walczą bogactwem i zróżnicowaniem oferty, udogodnieniami dla klientów, wielofunkcyjnością (m.in. połączenie z dworcami kolejowymi czy autobusowymi), atrakcyjnymi aranżacjami przestrzeni.

Zmienia się też specyfika polskiego handlu i upodobania klientów. Polacy doceniają coraz bardziej zakupy w sieci, coraz częściej też stawiają na lokalnych handlowców i lepszą jakość produktów.  W 2014 roku liczba klientów w okresie świątecznym w centrach spadła o blisko 20 proc. Końcówka roku ubiegłego przyniosła co prawda odbicie, ale tylko pozwalające zachować całoroczny wynik nie gorszy niż z 2014 r. 

Marcin Moneta   WGN Nieruchomości