Przykładem tego może być sytuacja na rynku apartamentów na Manhattanie. Jak wynika z ostatniego raportu Miller Samuel Inc, ceny apartamentów w tej dzielnicy Nowego Yorku spadły w trzecim kwartale 2005 o średnio 13 %. Dane te potwierdzają inne badania, przeprowadzone m.in. przez Brown Harris Stevens i Halstead Property. Wykazały one odpowiednio spadek o 11 i 10 punktów procentowych w ciągu wspomnianego kwartału. Jak zauważa szef Mitchell, Maxwell & Jackson Inc., jest to pierwszy spadek cen na tym rynku od ponad dwóch lat. Co więcej, liczba dni, przez które mieszkania pozostają na rynku wzrosła, ze 102 do 133. Nie jest to odosobniony przypadek, a jedynie potwierdzenie tego, co dzieje się na terenie całych Stanów Zjednoczonych.
Analitycy od dawna przepowiadali taki obrót spraw. Michael Martin, dyrektor zarządzający wspomnianej Mitchell, Maxwell & Jackson Inc. uważa, że ceny mieszkań w Nowym Yorku osiągnęły poziom, który nie może być utrzymany. Dodatkowym aspektem jest wzrost krótko i długoterminowych stóp procentowych, przez co kupujący są mniej skłonni do wydatkowania dużych kwot. Nie oznacza to jednak radykalnego spadku cen – bardziej prawdopodobne jest ich stopniowa obniżka.
Jakie są zalety takiej sytuacji? Młodzi ludzie, dopiero zaczynający życie na własny rachunek, mają możliwość zamieszkania w dzielnicach, o których rok wcześniej mogli tylko marzyć, bez zaciągania horrendalnie wysokich kredytów hipotecznych. Stwarza to również wiele możliwości dla inwestorów, którzy chętnie ulokują swój kapitał w nieruchomościach, spokojnie oczekując nieuniknionego wzrostu cen.
Oczywiście, nie obejdzie się bez narzekań ze strony właścicieli domów i mieszkań, przyzwyczajonych do ekspresowych transakcji nawet w przypadku najdroższych nieruchomości. Firmy architektoniczne i budowlane również nie są zbyt zadowolone z obecnej sytuacji, obawiając się spadku zysków.
W dłuższej perspektywie czasu obawy te wydają się jednak być nieuzasadnione. Grono zamożnych klientów jest siłą rzeczy ograniczone, a spadek cen otwiera rynek dla olbrzymiej grupy potencjalnych klientów, którzy wcześniej nie mogli pozwolić sobie na zakup nieruchomości. Hossa i bessa to immanentne cechy rynku,  pozwalające na jego płynne funkcjonowanie. Przyszłość dla obu stron tego swoistego ‘konfliktu’ rysuje się więc jasno. Czy oznacza to jednak podobne zmiany na rynku mieszkaniowym w Polsce? Możemy mieć tylko taką nadzieję.

Agnieszka Durlej
Polska Giełda Nieruchomości