Ze świata nieruchomości - strona 148

Łatwiej o kredyt "Rodzina na Swoim"

Weszły w życie nowe, wyższe limity, umożliwiające skorzystanie z pomocy państwa przy spłacie kredytu mieszkaniowego, informuje "Gazeta Prawna". Podniesiono górną maksymalną cenę metra kwadratowego mieszkania, która pozwoli na otrzymanie kredytu "Rodzina na Swoim".
W niektórych miastach limit umożliwiający skorzystanie z dopłaty wzrósł prawie o tysiąc złotych. Tak jest w Bydgoszczy, Toruniu, Poznaniu, Łodzi i Katowicach. W efekcie w stolicy Wielkopolski niemal wszystkie dostępne mieszkania można kupić z dopłatą.

Szacuje się, że w skali całego kraju już połowa mieszkań wystawionych do sprzedaży spełnia kryterium cenowe, czyli można je kupić z dopłatą. Z tej możliwości korzysta coraz więcej osób. Według danych Banku Gospodarstwa Krajowego od początku roku banki udzieliły ponad 4,2 tys. nowych kredytów z dopłatą na łączną kwotę 665 mln zł.

Według oficjalnych danych, BGK ma w tym roku zagwarantowane środki na dopłaty do prawie 18 tys. kredytów, wartości 2,2 mld zł.
onet.pl/(PAP, ak/02.04.2009, godz. 06:17)

Łatwiej o kredyt "Rodzina na Swoim"

Weszły w życie nowe, wyższe limity, umożliwiające skorzystanie z pomocy państwa przy spłacie kredytu mieszkaniowego, informuje "Gazeta Prawna". Podniesiono górną maksymalną cenę metra kwadratowego mieszkania, która pozwoli na otrzymanie kredytu "Rodzina na Swoim".
W niektórych miastach limit umożliwiający skorzystanie z dopłaty wzrósł prawie o tysiąc złotych. Tak jest w Bydgoszczy, Toruniu, Poznaniu, Łodzi i Katowicach. W efekcie w stolicy Wielkopolski niemal wszystkie dostępne mieszkania można kupić z dopłatą.

Szacuje się, że w skali całego kraju już połowa mieszkań wystawionych do sprzedaży spełnia kryterium cenowe, czyli można je kupić z dopłatą. Z tej możliwości korzysta coraz więcej osób. Według danych Banku Gospodarstwa Krajowego od początku roku banki udzieliły ponad 4,2 tys. nowych kredytów z dopłatą na łączną kwotę 665 mln zł.

Według oficjalnych danych, BGK ma w tym roku zagwarantowane środki na dopłaty do prawie 18 tys. kredytów, wartości 2,2 mld zł.
onet.pl/(PAP, ak/02.04.2009, godz. 06:17)

Łatwiej o kredyt z dopłatą na zakup mieszkania

Po kolejnym podniesieniu limitów cenowych w wielu miastach większość mieszkań kwalifikuje się do uzyskania rządowej dopłaty do kredytu. Od dzisiaj kredytów z dopłatą udziela też Alior Bank.
Od 1 kwietnia obowiązują nowe wskaźniki upoważniające do skorzystania z rządowych dopłat do kredytów mieszkaniowych. Poza województwem pomorskim, Gorzowem i Zieloną Górą limity wzrosły.

Zwiększył się odsetek mieszkań na rynku wtórnym, których zakup po spełnieniu pozostałych warunków umożliwia uzyskanie dopłaty do kredytu - mówi Marcin Jańczuk z Metrohouse.

Ten wzrost wskaźnika jest największy w Bydgoszczy i Toruniu. O ile w poprzednim kwartale maksymalna cena metra kwadratowego upoważniająca do kupna mieszkania wynosiła tam 5443 złote, to obecnie o prawie 950 złotych więcej.

W Poznaniu wskaźnik jest teraz znacznie wyższy niż średnia rynkowa, która wynosi poniżej 6 tys. za metr. Podobnie jest w Łodzi, gdzie rynkowa cena to obecnie niecałe 4200 zł za metr, a wskaźnik to 5600 zł - wylicza Marta Kosińska z portalu Szybko.pl.

Wciąż bardzo trudno będzie znaleźć mieszkanie z dopłatą w Krakowie. Ceny są tam porównywalne z Warszawą, za to wskaźnik jest o 2 tys. zł niższy.

W praktyce liczba mieszkań kwalifikujących się do uzyskania dopłaty jest wyższa niż wskazywałyby zestawienia mówiące o cenach ofertowych. Ceny transakcyjne są wyraźnie niższe. Od cen ofertowych można czasem wynegocjować nawet 20 proc. rabatu. W skali całego kraju nawet połowa lokali może spełniać kryterium cenowe.

W wielu miejscach ograniczeniem dla kredytu z dopłatą jest już tylko wielkość mieszkania - mówi Marta Kosińska.

Trzeba jednak spełnić także inne wymagania. Kredyt z dopłatą może uzyskać tylko rodzina lub osoba samotnie wychowująca dziecko.

W I kwartale banki udzieliły 4,2 tys. kredytów z dopłatami na 665 mln zł. To najlepszy wynik w historii programu Rodzina na Swoim - cieszy się Bogdan Zdunek, dyrektor Departamentu Funduszy Mieszkaniowych Banku Gospodarstwa Krajowego.

O ile w styczniu wartość udzielonych kredytów wynosiła ok. 100 mln zł, to w lutym już 200, a w marcu ponad 350 mln zł.

Spodziewamy się, że podniesienie limitów zwiększy jeszcze, i tak już bardzo duże, zainteresowanie kredytem z dopłatami. Według ostatnich danych ponad 70 proc. wniosków o kredyty mieszkaniowe w Banku Pocztowym dotyczy właśnie kredytu z dopłatami - mówi Justyna Galbarczyk z Banku Pocztowego.

Według oficjalnych danych, BGK ma w tym roku zagwarantowane środki na dopłaty do prawie 18 tys. kredytów wartości 2,2 mld zł.

GDZIE PO KREDYT Z DOPŁATĄ

Od wczoraj kredytów z dopłatą udzielają Pekao Bank Hipoteczny i DomBank. Dziś dołączy do nich Alior Bank. Oprócz nich kredyt z dopłatą można dostać w PKO BP, Pekao, Gospodarczym Banku Wielkopolskim, Banku Polskiej Spółdzielczości, Banku Pocztowym, Mazowieckim Banku Regionalnym oraz w Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredytowych (SKOK)



Roman Grzyb

Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-02 (07:00)

Łatwiej o kredyt z dopłatą na zakup mieszkania

Po kolejnym podniesieniu limitów cenowych w wielu miastach większość mieszkań kwalifikuje się do uzyskania rządowej dopłaty do kredytu. Od dzisiaj kredytów z dopłatą udziela też Alior Bank.
Od 1 kwietnia obowiązują nowe wskaźniki upoważniające do skorzystania z rządowych dopłat do kredytów mieszkaniowych. Poza województwem pomorskim, Gorzowem i Zieloną Górą limity wzrosły.

Zwiększył się odsetek mieszkań na rynku wtórnym, których zakup po spełnieniu pozostałych warunków umożliwia uzyskanie dopłaty do kredytu - mówi Marcin Jańczuk z Metrohouse.

Ten wzrost wskaźnika jest największy w Bydgoszczy i Toruniu. O ile w poprzednim kwartale maksymalna cena metra kwadratowego upoważniająca do kupna mieszkania wynosiła tam 5443 złote, to obecnie o prawie 950 złotych więcej.

W Poznaniu wskaźnik jest teraz znacznie wyższy niż średnia rynkowa, która wynosi poniżej 6 tys. za metr. Podobnie jest w Łodzi, gdzie rynkowa cena to obecnie niecałe 4200 zł za metr, a wskaźnik to 5600 zł - wylicza Marta Kosińska z portalu Szybko.pl.

Wciąż bardzo trudno będzie znaleźć mieszkanie z dopłatą w Krakowie. Ceny są tam porównywalne z Warszawą, za to wskaźnik jest o 2 tys. zł niższy.

W praktyce liczba mieszkań kwalifikujących się do uzyskania dopłaty jest wyższa niż wskazywałyby zestawienia mówiące o cenach ofertowych. Ceny transakcyjne są wyraźnie niższe. Od cen ofertowych można czasem wynegocjować nawet 20 proc. rabatu. W skali całego kraju nawet połowa lokali może spełniać kryterium cenowe.

W wielu miejscach ograniczeniem dla kredytu z dopłatą jest już tylko wielkość mieszkania - mówi Marta Kosińska.

Trzeba jednak spełnić także inne wymagania. Kredyt z dopłatą może uzyskać tylko rodzina lub osoba samotnie wychowująca dziecko.

W I kwartale banki udzieliły 4,2 tys. kredytów z dopłatami na 665 mln zł. To najlepszy wynik w historii programu Rodzina na Swoim - cieszy się Bogdan Zdunek, dyrektor Departamentu Funduszy Mieszkaniowych Banku Gospodarstwa Krajowego.

O ile w styczniu wartość udzielonych kredytów wynosiła ok. 100 mln zł, to w lutym już 200, a w marcu ponad 350 mln zł.

Spodziewamy się, że podniesienie limitów zwiększy jeszcze, i tak już bardzo duże, zainteresowanie kredytem z dopłatami. Według ostatnich danych ponad 70 proc. wniosków o kredyty mieszkaniowe w Banku Pocztowym dotyczy właśnie kredytu z dopłatami - mówi Justyna Galbarczyk z Banku Pocztowego.

Według oficjalnych danych, BGK ma w tym roku zagwarantowane środki na dopłaty do prawie 18 tys. kredytów wartości 2,2 mld zł.

GDZIE PO KREDYT Z DOPŁATĄ

Od wczoraj kredytów z dopłatą udzielają Pekao Bank Hipoteczny i DomBank. Dziś dołączy do nich Alior Bank. Oprócz nich kredyt z dopłatą można dostać w PKO BP, Pekao, Gospodarczym Banku Wielkopolskim, Banku Polskiej Spółdzielczości, Banku Pocztowym, Mazowieckim Banku Regionalnym oraz w Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredytowych (SKOK)



Roman Grzyb

Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-02 (07:00)

PSL szykuje bat na banki

Polskie Stronnictwo Ludowe przygotowało projekt zakazujący podnoszenia przez banki marż od kredytów hipotecznych - dowiedziała się "Rzeczpospolita".
Zgodnie z nim, jeśli kredytobiorca spłacałby swoje zobowiązania systematycznie i bez opóźnień, banki nie mogłyby też żądać od niego dodatkowych zabezpieczeń kredytu. Ludowcy szykują się do przedstawienia tego projektu w najbliższym czasie marszałkowi Sejmu.

Jak bardzo przydałyby się teraz takie regulacje widać na przykładzie ostatnich tygodni - mówi "Rzeczpospolitej" wysoki rangą polityk PSL. Gazeta przypomina, że banki zaczęły wzywać klientów i żądać od nich dodatkowych zabezpieczeń zaciągniętych przez nich kredytów. Zdarzało się też, że podkładały do podpisu aneksy do umów kredytowych z wyższymi marżami.

Więcej na ten temat - w "Rzeczpospolitej".

PSL szykuje bat na banki

Polskie Stronnictwo Ludowe przygotowało projekt zakazujący podnoszenia przez banki marż od kredytów hipotecznych - dowiedziała się "Rzeczpospolita".
Zgodnie z nim, jeśli kredytobiorca spłacałby swoje zobowiązania systematycznie i bez opóźnień, banki nie mogłyby też żądać od niego dodatkowych zabezpieczeń kredytu. Ludowcy szykują się do przedstawienia tego projektu w najbliższym czasie marszałkowi Sejmu.

Jak bardzo przydałyby się teraz takie regulacje widać na przykładzie ostatnich tygodni - mówi "Rzeczpospolitej" wysoki rangą polityk PSL. Gazeta przypomina, że banki zaczęły wzywać klientów i żądać od nich dodatkowych zabezpieczeń zaciągniętych przez nich kredytów. Zdarzało się też, że podkładały do podpisu aneksy do umów kredytowych z wyższymi marżami.

Więcej na ten temat - w "Rzeczpospolitej".

Frank poniżej 3 zł

Na krajowym rynku rano złoty korzystał z powracającego optymizmu i umocnił się względem franka aż o 4 proc. (2,95 PLN), o 3,3 proc. wobec euro (4,48 PLN) i o 4,3 proc. w stosunku do dolara (3,37 PLN).
Najważniejszym wydarzeniem dnia będzie dzisiaj decyzja ECB w sprawie stóp procentowych i choć wśród ekonomistów przeważa pogląd, że obniżka wyniesie 50 pkt. bazowych, to trudno wykluczyć również ruch o 25 pkt.
Byłby to ukłon w kierunku tych członków ECB, który są przeciwni polityce zerowych stóp procentowych i sięganiu wzorem USA, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii czy Japonii po ilościowe instrumenty. Na kurs euro wpływ będą mieć także aukcje obligacji przeprowadzane przez rządy Francji i Hiszpanii.
wp.pl/
Open Finance (10:04)

Frank poniżej 3 zł

Na krajowym rynku rano złoty korzystał z powracającego optymizmu i umocnił się względem franka aż o 4 proc. (2,95 PLN), o 3,3 proc. wobec euro (4,48 PLN) i o 4,3 proc. w stosunku do dolara (3,37 PLN).
Najważniejszym wydarzeniem dnia będzie dzisiaj decyzja ECB w sprawie stóp procentowych i choć wśród ekonomistów przeważa pogląd, że obniżka wyniesie 50 pkt. bazowych, to trudno wykluczyć również ruch o 25 pkt.
Byłby to ukłon w kierunku tych członków ECB, który są przeciwni polityce zerowych stóp procentowych i sięganiu wzorem USA, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii czy Japonii po ilościowe instrumenty. Na kurs euro wpływ będą mieć także aukcje obligacji przeprowadzane przez rządy Francji i Hiszpanii.
wp.pl/
Open Finance (10:04)

EBC:Konieczny skup walut naszego regionu

Europejski Bank Centralny powinien kupować waluty krajów środkowo-wschodniej Europy, aby zapobiec problemom z niewypłacalnością - oceniają analitycy UBS, drugiego największego na świecie tradera walutowego.

Taka taktyka, gdyby została wprowadzona, wsparłaby kursy walut z krajów środkowo-wschodniej Europy" - pisze w nocie dla klientów Ashley Davies, strateg walut w UBS w Singapurze.

Dodaje, że to prawdopodobnie wsparłoby globalną żądzę ryzyka wobec walut z tego regionu, które z powodu problemów gospodarek środkowo-wschodniej Europy są jednym ze słabych ogniw międzynarodowego systemu finansowego.

Kraje środkowo-wschodniej Europy intensywnie pożyczały w euro i franku szwajcarskim - zwraca uwagę Davies. Wczesnym popołudniem we wtorek złoty umocnił się o 0,5 proc. do 4,7022 za euro, węgierski forint zwyżkował o 0,2 proc. do 309,27 za euro, a czeska korona wzrosła o 0,4 proc. do 27,474 za euro.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP


EBC:Konieczny skup walut naszego regionu

Europejski Bank Centralny powinien kupować waluty krajów środkowo-wschodniej Europy, aby zapobiec problemom z niewypłacalnością - oceniają analitycy UBS, drugiego największego na świecie tradera walutowego.

Taka taktyka, gdyby została wprowadzona, wsparłaby kursy walut z krajów środkowo-wschodniej Europy" - pisze w nocie dla klientów Ashley Davies, strateg walut w UBS w Singapurze.

Dodaje, że to prawdopodobnie wsparłoby globalną żądzę ryzyka wobec walut z tego regionu, które z powodu problemów gospodarek środkowo-wschodniej Europy są jednym ze słabych ogniw międzynarodowego systemu finansowego.

Kraje środkowo-wschodniej Europy intensywnie pożyczały w euro i franku szwajcarskim - zwraca uwagę Davies. Wczesnym popołudniem we wtorek złoty umocnił się o 0,5 proc. do 4,7022 za euro, węgierski forint zwyżkował o 0,2 proc. do 309,27 za euro, a czeska korona wzrosła o 0,4 proc. do 27,474 za euro.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP


Opłacalna nisza na rynku

Rewitalizacja starych budynków z przeznaczeniem na lokale biurowe może być opłacalnym przedsięwzięciem, ta sfera działalności deweloperskiej pozostaje jednak niszowym segmentem rynku - oceniają eksperci.

Jak podkreślali podczas wtorkowej konferencji prasowej w Katowicach przedstawiciele spółki Opal, specjalizującej się w rewitalizowaniu starych budynków, zadanie to wymaga sporych nakładów i "nieraz trudnych kompromisów z konserwatorem zabytków". Według Urzędu Miasta w Katowicach, działalność prywatnych inwestorów to dla gmin duże ułatwienie.

Inwestycja zwraca się po co najmniej 10 latach. Ceny wynajmu pomieszczeń nie mogą odbiegać od rynkowych, bo lokale nie znajdą najemców. "Taka działalność daje jednak satysfakcję. To kawał historii, który warto ratować. Przywracamy wartościowe budynki centrom miast, przyczyniając się do zmiany ich oblicza. Pozyskiwanie lokali tą drogą pozostanie jednak na rynku deweloperskim działalnością niszową" - oceniła dyrektor ds. rozwoju firmy Opal Monika Przybyłowska.

Firma Opal odkupiła i zrewitalizowała dotychczas na Śląsku kilkanaście budynków. W Katowicach to m.in. dawna drukarnia prasowa, szkoła podstawowa w unikatowej dzielnicy Giszowiec, budynek dawnej dyrekcji huty Baildon czy rozlewni wód mineralnych.

- To były obiekty nieużywane od lat, niszczały. Miasto nie miało środków na ich odnowienie, groziła im całkowita ruina, uzyskaliśmy więc zgodę na zmianę pierwotnej funkcji - dodała Przybyłowska.

Jak przyznał rzecznik Urzędu Miasta w Katowicach Waldemar Bojarun, działalność prywatnych inwestorów to dla gmin duże ułatwienie. - Miasto remontuje samodzielnie część kamienic, jeśli jednak koszty remontu są zbyt wysokie, lepiej obiekt sprzedać, bo obowiązujące nas czynsze komunalne oznaczają, że inwestycja zwróciłaby się za kilkadziesiąt lat - powiedział .

W województwie śląskim wielu przedsiębiorców decyduje się na inwestowanie w stare, czasem zabytkowe obiekty. W spichlerzach czy dawnych halach fabrycznych powstają kluby i restauracje. Dodatkowe możliwości stwarzają liczne w regionie zabytki przemysłowe, np. w budynku dawnej lampiarni zakładów górniczo-hutniczych w Bytomiu powstał loft, a inny prywatny inwestor chce w tym mieście zaadaptować na hotel wieżę szybu "Krystyna" dawnej kopalni "Szombierki". Na jej szczycie ma powstać restauracja, a wokół - pasaże handlowe.

interia.pl/INTERIA.PL/PAP/Środa, 1 kwietnia (05:59)

Opłacalna nisza na rynku

Rewitalizacja starych budynków z przeznaczeniem na lokale biurowe może być opłacalnym przedsięwzięciem, ta sfera działalności deweloperskiej pozostaje jednak niszowym segmentem rynku - oceniają eksperci.

Jak podkreślali podczas wtorkowej konferencji prasowej w Katowicach przedstawiciele spółki Opal, specjalizującej się w rewitalizowaniu starych budynków, zadanie to wymaga sporych nakładów i "nieraz trudnych kompromisów z konserwatorem zabytków". Według Urzędu Miasta w Katowicach, działalność prywatnych inwestorów to dla gmin duże ułatwienie.

Inwestycja zwraca się po co najmniej 10 latach. Ceny wynajmu pomieszczeń nie mogą odbiegać od rynkowych, bo lokale nie znajdą najemców. "Taka działalność daje jednak satysfakcję. To kawał historii, który warto ratować. Przywracamy wartościowe budynki centrom miast, przyczyniając się do zmiany ich oblicza. Pozyskiwanie lokali tą drogą pozostanie jednak na rynku deweloperskim działalnością niszową" - oceniła dyrektor ds. rozwoju firmy Opal Monika Przybyłowska.

Firma Opal odkupiła i zrewitalizowała dotychczas na Śląsku kilkanaście budynków. W Katowicach to m.in. dawna drukarnia prasowa, szkoła podstawowa w unikatowej dzielnicy Giszowiec, budynek dawnej dyrekcji huty Baildon czy rozlewni wód mineralnych.

- To były obiekty nieużywane od lat, niszczały. Miasto nie miało środków na ich odnowienie, groziła im całkowita ruina, uzyskaliśmy więc zgodę na zmianę pierwotnej funkcji - dodała Przybyłowska.

Jak przyznał rzecznik Urzędu Miasta w Katowicach Waldemar Bojarun, działalność prywatnych inwestorów to dla gmin duże ułatwienie. - Miasto remontuje samodzielnie część kamienic, jeśli jednak koszty remontu są zbyt wysokie, lepiej obiekt sprzedać, bo obowiązujące nas czynsze komunalne oznaczają, że inwestycja zwróciłaby się za kilkadziesiąt lat - powiedział .

W województwie śląskim wielu przedsiębiorców decyduje się na inwestowanie w stare, czasem zabytkowe obiekty. W spichlerzach czy dawnych halach fabrycznych powstają kluby i restauracje. Dodatkowe możliwości stwarzają liczne w regionie zabytki przemysłowe, np. w budynku dawnej lampiarni zakładów górniczo-hutniczych w Bytomiu powstał loft, a inny prywatny inwestor chce w tym mieście zaadaptować na hotel wieżę szybu "Krystyna" dawnej kopalni "Szombierki". Na jej szczycie ma powstać restauracja, a wokół - pasaże handlowe.

interia.pl/INTERIA.PL/PAP/Środa, 1 kwietnia (05:59)

Nieruchomości odporne na kryzys

Nieruchomości komercyjne, mimo kryzysu, trzymają się lepiej niż mieszkaniowe. Z analiz wynika, że ten sektor przez najbliższe dwa lata będzie się cieszyć zainteresowaniem najemców. Co czwarta firma deklaruje chęć wynajęcia lokum na prowadzenie działalności.

Tak przynajmniej wynika z prognoz dla rynku opracowanych przez Nowy Adres i instytut badawczy Millward Brown SMG/KRC. Przyczyną jest fakt, że mimo przejawów spowolnienia gospodarczego, poziom konsumpcji Polaków wzrasta, a umowy zawierane z najemcami mają charakter długoterminowy. Przodującym rynkiem pod względem dostępu do nieruchomości komercyjnych jest Warszawa. Tutaj skupia się aż 67 proc. powierzchni biurowych w kraju.

Z raportu polskiego biura firmy doradczej DTZ wynika, że w całym 2008 roku całkowita ilość powierzchni biurowej w stolicy wzrosła o 252 500 m kw., z czego tylko 6 proc. powierzchni przybyło w strefach centralnych.

Ceny spadły, zachęty wzrosły

- Całkowita ilość nowoczesnej powierzchni biurowej w Warszawie na koniec 2008 r. to 2,98 miliona m kw., z czego blisko 63 proc. przypada na strefy poza centrum miasta - uważa Anna Staniszewska z DTZ.

W ubiegłym roku popyt na nowoczesną powierzchnię biurową wyniósł blisko 460 tys. m kw., co jest, jak dotychczas, najwyższą wartością odnotowaną w Warszawie. Biorąc pod uwagę renegocjacje wcześniej zawartych umów, popyt ukształtował się na poziomie 524 tys. m kw. W związku z brakami na rynku powierzchni biurowej, transakcje na podstawie umów zawartych przed oddaniem budynku do użytkowania były często stosowaną praktyką.

Na koniec IV kwartału 2008 r. stopa pustostanów w Warszawie wyniosła 2,9 proc., co oznacza minimalny wzrost w porównaniu z poprzednimi kwartałami.

Stawki czynszów w budynkach biurowych klasy A systematycznie wzrastały w 2007 r. oraz w pierwszej połowie 2008 r., osiągając poziom 30-33 euro za m kw. miesięcznie w najlepszych lokalizacjach oraz 16-18 euro za m kw. miesięcznie poza centrum miasta. W związku z niskim poziomem zachęt stosowanych przez właścicieli budynków, czynsze efektywne były minimalnie niższe w porównaniu z czynszami wywoławczymi.

- Sytuacja zaczęła się zmieniać w IV kwartale 2008 r. w związku z osłabieniem popytu. Czynsze wywoławcze w strefach centralnych spadły do poziomu 28-30 euro za m kw. miesięcznie, a oferowane pakiety zachęt wzrosły - wylicza Anna Staniszewska.

Natomiast w strefach poza centrum stawki wywoławcze za wynajem pozostały stabilne. Trudno więc się dziwić, że deweloperzy są zainteresowani budową budynków biurowych. Stąd realizacja Libra Business Centre czy Jasna Residence przy najatrakcyjniejszych ulicach Warszawy.

Konkurencja poza stolicą

Gdyby jednak apetyty inwestycyjne deweloperów spadły, a zapotrzebowanie na biura nie malało, na pewno przełożyłoby się to na wzrost cen wynajmu. Wtedy może okazać się, że Warszawa nie jest dla firm tak atrakcyjna. Rozpoczną się poszukiwania lokali w miasteczkach satelickich i dużych aglomeracjach położonych w niewielkiej odległości od stolicy. Najszybciej na takim stanie rzeczy zyska Łódź.

Tym miastem już zainteresowali się giganci przemysłowi, np. Dell, Siemens czy Bosch. Co ich przekonało? Nie tylko dostęp do taniej kadry pracowniczej, dobra komunikacja, ale także dużo niższe koszty utrzymania firmy. Podobnie jak w innych dużych miastach w kraju, w Łodzi cena metra kwadratowego biura waha się od 15 do 20 euro miesięcznie.

Stąd bardzo duże zainteresowanie inwestorów odnawianiem starych biurowców oraz przeróbkami budynków przemysłowych. W takich miejscach coraz częściej duże firmy otwierają call center i zaplecza obsługujące główne siedziby.

Kraków to tradycyjnie najbardziej dynamiczny rynek nieruchomości biurowych w Polsce. Z raportu DTZ wynika, że do końca 2010 r. liczba powierzchni biurowych do wynajęcia wzrośnie do 490 tys. mkw. przy utrzymującej się na stałym poziomie cenie 15-18 euro za m kw. powierzchni. Przewidywane wzrosty cenowe będą mieć miejsce, ale nie przekroczą wartości jednego euro.

Najbardziej pożądane, choć nie najtańsze, miejsca na biuro to centra: Edison, Rondo Business Park, Onyx czy Galeria Kazimierz. Ale do końca 2011 r. pojawią się nowe lokalizacje, m.in. Pawia Trade Center, Avatar czy Sequoia.

Drugim równie dominującym rynkiem nieruchomości biurowych poza Warszawą jest Wrocław. Tylko w ubiegłym roku przybyło tu 100 tys. mkw. powierzchni biurowych. To najwięcej spośród wszystkich rynków regionalnych w kraju. Biuro DTZ szacuje, że do końca 2010 r., uwzględniając fakt, że część deweloperów wstrzymała lub całkowicie zrezygnowała z inwestycji w powierzchnie komercyjne, rynek wrocławski sięgnie 400 tys. m kw. powierzchni do wynajęcia.

W przygotowaniu bądź częściowej realizacji jest dziesięć inwestycji w najbardziej atrakcyjnych lokalizacjach: wzdłuż ul. Legnickiej, Karkonoskiej oraz Strzegomskiej. Ceny lokali wahają się od 14 do 18 euro za metr kwadratowy.

Podobnie przedstawia się sytuacja w innych dużych aglomeracjach: Poznaniu, Trójmieście oraz Katowicach.

Najsłabiej ukształtowanym rynkiem nieruchomości dysponuje Szczecin. W tym mieście dostępnych jest zaledwie 65 tys. m kw. nowoczesnej powierzchni biurowej, z czego ponad połowa usytuowana jest w budynkach starszych niż dziesięcioletnie.

Duża grupa dostępnych biur nie mieści się nawet w kategorii B. Z tej przyczyny czynsze w mieście nie oszałamiają. W starych, ale zmodernizowanych biurowcach opłaty wynoszą od 8 do 11 euro za m kw., w najnowocześniejszych - od 15 do 18 euro za m kw. Sytuacja z wolna się jednak poprawia, bo deweloperzy zauważyli, iż Szczecin jest atrakcyjnym miejscem pod budowę powierzchni komercyjnych. Stąd aż dziesięć inwestycji tego typu w fazie przygotowań do realizacji.

Prognozy dla rynku

Rynek nieruchomości komercyjnych jest w dużo lepszej kondycji niż mieszkaniówka. Klienci nadal bowiem są zainteresowani wynajmem, choć ich wybór coraz częściej pada na nieruchomości najtańsze. Największym popytem cieszą się biura położone poza centrum dużych miast, prestiżowe lokalizacje pozostają raczej w zasięgu najzamożniejszych klientów. Właściciele nieruchomości robią więc wszystko, by zatrzymać dotychczasowych klientów i przedłużyć umowy najmu.

W każdym z przypadków ceny zaczynają dyktować najemcy, a stawki transakcyjne spadają, choć skoki cen nie mają charakteru gwałtownych zmian. Rok 2009 to więc czas atrakcyjnych renegocjacji cenowych, o które za dwa lata będzie bardzo trudno. W tym roku warto zainteresować się także podpisaniem umowy najmu na dłuższy czas, bo i w tym przypadku można spodziewać się atrakcyjnych cen. Deweloperzy i właściciele już istniejących nieruchomości komercyjnych są zainteresowani podpisywaniem umów przedsprzedażowych. Mając taki papier w ręku łatwiej im pozyskać środki na finansowanie planowanych czy finalizowanych nieruchomości.

Obecny rok ma być sprawdzianem kondycji niewielkich deweloperów, bo im najtrudniej będzie pozyskać pieniądze na inwestycje. Największe firmy mogą jednak spać spokojnie. Wystarczy, że przeczekają trudniejszy moment na rynku. Z prognoz wynika, że nowych biur w tym roku przybędzie, a ich powierzchnia całkowita zamknie się liczbą 3,5 miliona metrów kwadratowych.

źródło informacji: Businessman

Nieruchomości odporne na kryzys

Nieruchomości komercyjne, mimo kryzysu, trzymają się lepiej niż mieszkaniowe. Z analiz wynika, że ten sektor przez najbliższe dwa lata będzie się cieszyć zainteresowaniem najemców. Co czwarta firma deklaruje chęć wynajęcia lokum na prowadzenie działalności.

Tak przynajmniej wynika z prognoz dla rynku opracowanych przez Nowy Adres i instytut badawczy Millward Brown SMG/KRC. Przyczyną jest fakt, że mimo przejawów spowolnienia gospodarczego, poziom konsumpcji Polaków wzrasta, a umowy zawierane z najemcami mają charakter długoterminowy. Przodującym rynkiem pod względem dostępu do nieruchomości komercyjnych jest Warszawa. Tutaj skupia się aż 67 proc. powierzchni biurowych w kraju.

Z raportu polskiego biura firmy doradczej DTZ wynika, że w całym 2008 roku całkowita ilość powierzchni biurowej w stolicy wzrosła o 252 500 m kw., z czego tylko 6 proc. powierzchni przybyło w strefach centralnych.

Ceny spadły, zachęty wzrosły

- Całkowita ilość nowoczesnej powierzchni biurowej w Warszawie na koniec 2008 r. to 2,98 miliona m kw., z czego blisko 63 proc. przypada na strefy poza centrum miasta - uważa Anna Staniszewska z DTZ.

W ubiegłym roku popyt na nowoczesną powierzchnię biurową wyniósł blisko 460 tys. m kw., co jest, jak dotychczas, najwyższą wartością odnotowaną w Warszawie. Biorąc pod uwagę renegocjacje wcześniej zawartych umów, popyt ukształtował się na poziomie 524 tys. m kw. W związku z brakami na rynku powierzchni biurowej, transakcje na podstawie umów zawartych przed oddaniem budynku do użytkowania były często stosowaną praktyką.

Na koniec IV kwartału 2008 r. stopa pustostanów w Warszawie wyniosła 2,9 proc., co oznacza minimalny wzrost w porównaniu z poprzednimi kwartałami.

Stawki czynszów w budynkach biurowych klasy A systematycznie wzrastały w 2007 r. oraz w pierwszej połowie 2008 r., osiągając poziom 30-33 euro za m kw. miesięcznie w najlepszych lokalizacjach oraz 16-18 euro za m kw. miesięcznie poza centrum miasta. W związku z niskim poziomem zachęt stosowanych przez właścicieli budynków, czynsze efektywne były minimalnie niższe w porównaniu z czynszami wywoławczymi.

- Sytuacja zaczęła się zmieniać w IV kwartale 2008 r. w związku z osłabieniem popytu. Czynsze wywoławcze w strefach centralnych spadły do poziomu 28-30 euro za m kw. miesięcznie, a oferowane pakiety zachęt wzrosły - wylicza Anna Staniszewska.

Natomiast w strefach poza centrum stawki wywoławcze za wynajem pozostały stabilne. Trudno więc się dziwić, że deweloperzy są zainteresowani budową budynków biurowych. Stąd realizacja Libra Business Centre czy Jasna Residence przy najatrakcyjniejszych ulicach Warszawy.

Konkurencja poza stolicą

Gdyby jednak apetyty inwestycyjne deweloperów spadły, a zapotrzebowanie na biura nie malało, na pewno przełożyłoby się to na wzrost cen wynajmu. Wtedy może okazać się, że Warszawa nie jest dla firm tak atrakcyjna. Rozpoczną się poszukiwania lokali w miasteczkach satelickich i dużych aglomeracjach położonych w niewielkiej odległości od stolicy. Najszybciej na takim stanie rzeczy zyska Łódź.

Tym miastem już zainteresowali się giganci przemysłowi, np. Dell, Siemens czy Bosch. Co ich przekonało? Nie tylko dostęp do taniej kadry pracowniczej, dobra komunikacja, ale także dużo niższe koszty utrzymania firmy. Podobnie jak w innych dużych miastach w kraju, w Łodzi cena metra kwadratowego biura waha się od 15 do 20 euro miesięcznie.

Stąd bardzo duże zainteresowanie inwestorów odnawianiem starych biurowców oraz przeróbkami budynków przemysłowych. W takich miejscach coraz częściej duże firmy otwierają call center i zaplecza obsługujące główne siedziby.

Kraków to tradycyjnie najbardziej dynamiczny rynek nieruchomości biurowych w Polsce. Z raportu DTZ wynika, że do końca 2010 r. liczba powierzchni biurowych do wynajęcia wzrośnie do 490 tys. mkw. przy utrzymującej się na stałym poziomie cenie 15-18 euro za m kw. powierzchni. Przewidywane wzrosty cenowe będą mieć miejsce, ale nie przekroczą wartości jednego euro.

Najbardziej pożądane, choć nie najtańsze, miejsca na biuro to centra: Edison, Rondo Business Park, Onyx czy Galeria Kazimierz. Ale do końca 2011 r. pojawią się nowe lokalizacje, m.in. Pawia Trade Center, Avatar czy Sequoia.

Drugim równie dominującym rynkiem nieruchomości biurowych poza Warszawą jest Wrocław. Tylko w ubiegłym roku przybyło tu 100 tys. mkw. powierzchni biurowych. To najwięcej spośród wszystkich rynków regionalnych w kraju. Biuro DTZ szacuje, że do końca 2010 r., uwzględniając fakt, że część deweloperów wstrzymała lub całkowicie zrezygnowała z inwestycji w powierzchnie komercyjne, rynek wrocławski sięgnie 400 tys. m kw. powierzchni do wynajęcia.

W przygotowaniu bądź częściowej realizacji jest dziesięć inwestycji w najbardziej atrakcyjnych lokalizacjach: wzdłuż ul. Legnickiej, Karkonoskiej oraz Strzegomskiej. Ceny lokali wahają się od 14 do 18 euro za metr kwadratowy.

Podobnie przedstawia się sytuacja w innych dużych aglomeracjach: Poznaniu, Trójmieście oraz Katowicach.

Najsłabiej ukształtowanym rynkiem nieruchomości dysponuje Szczecin. W tym mieście dostępnych jest zaledwie 65 tys. m kw. nowoczesnej powierzchni biurowej, z czego ponad połowa usytuowana jest w budynkach starszych niż dziesięcioletnie.

Duża grupa dostępnych biur nie mieści się nawet w kategorii B. Z tej przyczyny czynsze w mieście nie oszałamiają. W starych, ale zmodernizowanych biurowcach opłaty wynoszą od 8 do 11 euro za m kw., w najnowocześniejszych - od 15 do 18 euro za m kw. Sytuacja z wolna się jednak poprawia, bo deweloperzy zauważyli, iż Szczecin jest atrakcyjnym miejscem pod budowę powierzchni komercyjnych. Stąd aż dziesięć inwestycji tego typu w fazie przygotowań do realizacji.

Prognozy dla rynku

Rynek nieruchomości komercyjnych jest w dużo lepszej kondycji niż mieszkaniówka. Klienci nadal bowiem są zainteresowani wynajmem, choć ich wybór coraz częściej pada na nieruchomości najtańsze. Największym popytem cieszą się biura położone poza centrum dużych miast, prestiżowe lokalizacje pozostają raczej w zasięgu najzamożniejszych klientów. Właściciele nieruchomości robią więc wszystko, by zatrzymać dotychczasowych klientów i przedłużyć umowy najmu.

W każdym z przypadków ceny zaczynają dyktować najemcy, a stawki transakcyjne spadają, choć skoki cen nie mają charakteru gwałtownych zmian. Rok 2009 to więc czas atrakcyjnych renegocjacji cenowych, o które za dwa lata będzie bardzo trudno. W tym roku warto zainteresować się także podpisaniem umowy najmu na dłuższy czas, bo i w tym przypadku można spodziewać się atrakcyjnych cen. Deweloperzy i właściciele już istniejących nieruchomości komercyjnych są zainteresowani podpisywaniem umów przedsprzedażowych. Mając taki papier w ręku łatwiej im pozyskać środki na finansowanie planowanych czy finalizowanych nieruchomości.

Obecny rok ma być sprawdzianem kondycji niewielkich deweloperów, bo im najtrudniej będzie pozyskać pieniądze na inwestycje. Największe firmy mogą jednak spać spokojnie. Wystarczy, że przeczekają trudniejszy moment na rynku. Z prognoz wynika, że nowych biur w tym roku przybędzie, a ich powierzchnia całkowita zamknie się liczbą 3,5 miliona metrów kwadratowych.

źródło informacji: Businessman

USA - rekordowy spadek cen

Ceny domów w USA spadły w styczniu o 19 procent w porównaniu z tym samym miesiącem 2008 r. - wykazał indeks Standard & Poor's/Case-Shiller monitorujący ceny w 20 amerykańskich miastach.

Jest to największy spadek w skali rocznej od czasu, gdy indeks rejestruje ceny domów, tj. od 2000 r. Ceny spadły wskutek rosnącej liczby domów niesprzedanych i domów odbieranych właścicielom przez banki za długi, a także spadającego popytu w związku z recesją.

Z drugiej strony, w lutym wzrosła nieco sprzedaż domów, co przypisuje się posunięciom rządu mającym pomóc kredytobiorcom i zachęcić banki do udzielania kredytów hipotecznych.

interia.pl/ 

źródło informacji: PAP/Wtorek, 31 marca (16:59)

USA - rekordowy spadek cen

Ceny domów w USA spadły w styczniu o 19 procent w porównaniu z tym samym miesiącem 2008 r. - wykazał indeks Standard & Poor's/Case-Shiller monitorujący ceny w 20 amerykańskich miastach.

Jest to największy spadek w skali rocznej od czasu, gdy indeks rejestruje ceny domów, tj. od 2000 r. Ceny spadły wskutek rosnącej liczby domów niesprzedanych i domów odbieranych właścicielom przez banki za długi, a także spadającego popytu w związku z recesją.

Z drugiej strony, w lutym wzrosła nieco sprzedaż domów, co przypisuje się posunięciom rządu mającym pomóc kredytobiorcom i zachęcić banki do udzielania kredytów hipotecznych.

interia.pl/ 

źródło informacji: PAP/Wtorek, 31 marca (16:59)

Za premię gwarancyjną wyremontujesz dom

Osoby, które mają książeczkę mieszkaniową, od 1 kwietnia będą mogły przeznaczyć premię gwarancyjną nie tylko na zakup czy budowę mieszkania, ale także np. na remont, wkład własny czy spłatę kredytu.

Książeczki mieszkaniowe, prowadzone przez bank PKO BP, były popularne przed 1990 r. Potem zgromadzone na nich pieniądze bardzo straciły na wartości, więc państwo wprowadziło dla ich posiadaczy tzw. premie gwarancyjne, zwiększające kwoty zgromadzone na książeczce.

Dotychczas jednak właściciele tych książeczek mogli ubiegać się o premie tylko wtedy, gdy kupili mieszkanie, wybudowali dom, albo wpłacili pieniądze do Towarzystwa Budownictwa Społecznego (TBS).

Od 1 kwietnia, na mocy ustawy z 23 stycznia 2009 r., premia gwarancyjna będzie mogła być przeznaczona także m.in. na remont mieszkania lub domu, czy na wpłaty na fundusz remontowy spółdzielni, albo na remont prowadzony przez wspólnotę mieszkaniową.

Posiadacz książeczki mieszkaniowej będzie mógł wykorzystać premię także na tzw. wkład własny, którego żąda bank, gdy chce się zaciągnąć kredyt hipoteczny.

Osoby mające kredyty z tzw. starego portfela, czyli zaciągnięte przed 31 maja 1992 r., będą mogły spłacić je z premii gwarancyjnej, ale pod warunkiem, że spłacą całe swoje zadłużenie, a nie jedynie kilka kolejnych rat.

Możliwe będzie również przekazanie premii na przekształcenie lokalu spółdzielczego w odrębną własność.

Wypłaty premii gwarancyjnych zostaną rozłożone na kolejne lata. Od 1 kwietnia 2009 r. będą mogli starać się o nie ci, których książeczki wystawiono do 1968 r.; od 1 stycznia 2010 r. ci, którzy założyli je w latach 1969-1972. Jako ostatni, w 2017 r., dostaną premie posiadacze książeczek założonych najpóźniej, czyli w latach 1989-1990.

Jeżeli ktoś nie zdoła wykorzystać premii gwarancyjnej na żaden ze wskazanych w ustawie celów, będzie mógł scedować książeczkę, wraz z prawem do premii, na kogoś bliskiego, np. dziecko czy rodzeństwo.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Wtorek, 31 marca (18:32)

Za premię gwarancyjną wyremontujesz dom

Osoby, które mają książeczkę mieszkaniową, od 1 kwietnia będą mogły przeznaczyć premię gwarancyjną nie tylko na zakup czy budowę mieszkania, ale także np. na remont, wkład własny czy spłatę kredytu.

Książeczki mieszkaniowe, prowadzone przez bank PKO BP, były popularne przed 1990 r. Potem zgromadzone na nich pieniądze bardzo straciły na wartości, więc państwo wprowadziło dla ich posiadaczy tzw. premie gwarancyjne, zwiększające kwoty zgromadzone na książeczce.

Dotychczas jednak właściciele tych książeczek mogli ubiegać się o premie tylko wtedy, gdy kupili mieszkanie, wybudowali dom, albo wpłacili pieniądze do Towarzystwa Budownictwa Społecznego (TBS).

Od 1 kwietnia, na mocy ustawy z 23 stycznia 2009 r., premia gwarancyjna będzie mogła być przeznaczona także m.in. na remont mieszkania lub domu, czy na wpłaty na fundusz remontowy spółdzielni, albo na remont prowadzony przez wspólnotę mieszkaniową.

Posiadacz książeczki mieszkaniowej będzie mógł wykorzystać premię także na tzw. wkład własny, którego żąda bank, gdy chce się zaciągnąć kredyt hipoteczny.

Osoby mające kredyty z tzw. starego portfela, czyli zaciągnięte przed 31 maja 1992 r., będą mogły spłacić je z premii gwarancyjnej, ale pod warunkiem, że spłacą całe swoje zadłużenie, a nie jedynie kilka kolejnych rat.

Możliwe będzie również przekazanie premii na przekształcenie lokalu spółdzielczego w odrębną własność.

Wypłaty premii gwarancyjnych zostaną rozłożone na kolejne lata. Od 1 kwietnia 2009 r. będą mogli starać się o nie ci, których książeczki wystawiono do 1968 r.; od 1 stycznia 2010 r. ci, którzy założyli je w latach 1969-1972. Jako ostatni, w 2017 r., dostaną premie posiadacze książeczek założonych najpóźniej, czyli w latach 1989-1990.

Jeżeli ktoś nie zdoła wykorzystać premii gwarancyjnej na żaden ze wskazanych w ustawie celów, będzie mógł scedować książeczkę, wraz z prawem do premii, na kogoś bliskiego, np. dziecko czy rodzeństwo.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Wtorek, 31 marca (18:32)

Mała firma może słono zapłacić za korzystanie z konta

Oferta bankowa dla małych i średnich firm jest bardzo zróżnicowana. Rocznie za korzystanie z konta i wydanej do niego karty można zapłacić od 0 zł aż do 468 zł – wynika z analizy Expandera. Tak duża różnica w wysokości opłat nie zawsze jest jednak rekompensowana tańszymi przelewami czy wyższym oprocentowaniem konta.
Podstawowym kosztem związanych z prowadzeniem rachunku jest miesięczna opłata za korzystanie z konta oraz opłata za kartę. Ta pierwsza standardowo wynosi kilka lub kilkanaście złotych. Cztery banki – Alior Bank, ING BŚ, mBank oraz Volkswagen Bank Direct – nie naliczają jednak tej opłaty. Ponadto klient mBanku i Alior Banku nie zapłaci również za kartę. W ING Banku Śląskim karta może być bezpłatna pod warunkiem aktywnego z niej korzystania. Natomiast Volkswagen Bank Direct nalicza opłatę za kartę w wysokości 50 zł za okres 2 lat. Banki klasyfikują klientów do grupy małych i średnich przedsiębiorstw na podstawie różnych kryteriów: wielkości przychodów i rodzaju prowadzonej księgowości oraz formy prawnej.

Nawet 35 zł za prowadzenie rachunku

Funkcjonują jednak również oferty rachunków, za prowadzenie których trzeba płacić kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Pod względem kosztów najgorzej wypadła oferta Kredyt Banku (Ekstrabiznes) i BOŚ (Rachunek Bieżący). W ich przypadku opłata za korzystanie wynosi 35 zł. Ponadto posiadacz musi jeszcze zapłacić za korzystanie z karty. W Kredyt Banku opłata wynosi 4 zł miesięcznie, czyli 48 zł w ciągu roku, a w BOŚ – 30 zł rocznie. W rezultacie suma opłat w ciągu roku wynosi w Kredyt Banku 468 zł, a w BOŚ -  450 zł. Wysoką opłatę za korzystanie muszą ponieść także posiadacze kont w Deutsche Banku (od 30 zł). W ich przypadku niższa jest jednak opłata za korzystanie z karty - jednorazowa opłata wynosi bowiem 20 zł.

Opłaty za prowadzenie rachunku i korzystanie z karty płatniczej

Nazwa banku Nazwa konta Opłata za korzystanie z konta (miesięcznie) Opłata za korzystanie z najtańszej karty płatniczej (miesięcznie)
Alior Bank Rachunek Zarabiający 0 zł 0 zł za wydanie i korzystanie, klient ponosi koszt ubezpieczenia - 2 zł miesięcznie
Bank BGŻ Firma Plan 1 9 zł 0 zł
Bank BPH Pakiet e- Harmonium 5 zł 0 zł
Bank Pekao Pakiet Mój Biznes Startowy 19 zł 0 zł
BOŚ Rachunek Bieżący 35 zł 30 zł rocznie
BZ WBK Biznes Pakiet Minimum od 0 zł do 30zł  od 0 zł
Deutsche Bank PBC db powerBusiness od 30 zł 20 zł (opł. jednorazowa)
Dominet Bank Pakiet Dobry Początek 9,9 zł ( 0 zł przez pierwsze 6 m-cy) 0 zł
FortiBank Fortis Class 20 zł 0 zł
Getin Bank RB Nowa Oferta 25 zł 0 zł lub 4 zł
ING BŚ Konto Zysk dla małych firm 0 zł 0 zł (pod warunkiem sumy transakcji dokonywanych kartą płatniczą podczas miesiąca kalendarzowego 300 lub 500 PLN)
Invest Bank Invest Konto Biznes 25 zł 3 zł
Kredyt Bank Ekstrabiznes 35 zł 4 zł
Lukas Bank Solista Biznes 1 zł 15 zł rocznie
mBank mBIZNES konto 0 zł 0 zł
Millennium Konto Biznes Start 15 zł (0 zł przez pierwsze 18 m-cy) 2,99 zł (0 zł przez pierwsze 18 m-cy)
Multibank MultiKonto Business Class 15 zł 3 zł
Nordea Bank Polska eFirma 9 zł 0 zł
PKO BP Pakiet Biznes Debiut 14 zł 20 zł (opłata za wznowienie karty)
Polbank Dynamiczne Konto Firmowe 0 zł lub 9 zł 0 zł
Volkswagen Bank direct Plus Konto Biznes 0 zł 50 zł na 2 lata

Źródło: banki

Wysokie opłaty za korzystanie z konta powinny rekompensować niskie opłaty za inne usługi np. przelewy, a wysoką opłatę za kartę - szeroka sieć bezpłatnych bankomatów. Odwrotnie powinno być w przypadku niskich opłat za prowadzenie rachunku. Niestety – jak wynika z analizy Expandera - nie zawsze działa to w przypadku przelewów internetowych, które wiążą się z podobnymi opłatami bez względu na wysokość stawki za konto.

Dostęp do Internetu dodatkowo płatny

W BOŚ już za samo korzystanie z dostępu internetowego trzeba zapłacić 10 zł. Większość banków takich opłat nie nalicza. Natomiast przelew internetowy w tym banku kosztuje w zależności od rodzaju konta 0,5 zł lub 1,5 zł. Podobnie jest w Kredyt Banku, w którym za przelewy trzeba zapłacić 0,9 zł lub 1,5 zł. W Deutsche Banku przelewy kosztują natomiast 1,5 zł. Te dwa ostatnie nie naliczają jednak opłat za korzystanie z dostępu do platformy internetowej.

W przypadku banków, które mają niskie opłaty za prowadzenie kont sytuacja wygląda nieco lepiej. W Volkswagen Bank trzeba co prawda zapłacić 36 zł rocznie za token, ale bank rekompensuje to bezpłatnymi przelewami internetowymi, zarówno do innego banku, jak i do ZUS i urzędu skarbowego. W Alior Banku 20 pierwszych przelewów zewnętrznych w miesiącu jest bezpłatnych. Kolejne kosztują 1zł. Natomiast bezpłatne są wszystkie przelewy do ZUS i US. Podobnie jest w mBanku, różnica polega na tym, że nie ma puli bezpłatnych przelewów zewnętrznych. Natomiast w ING wszystkie przelewy internetowe, zarówno zwykłe zewnętrzne, jak i do ZUS i US kosztują 1 zł.

Nie wszystkie oddziały obsługują klientów firmowych

W przypadku tanich kont zdarzają się jednak problemy związane z małą liczbą oddziałów obsługujących firmy – wynika z zestawienia Expandera. Dla przykładu mBank i Volkswagen Bank Direct są bankami wirtualnymi i w ogóle nie posiadają oddziałów w tradycyjnej formie. Mała liczba oddziałów banków oferujących atrakcyjną ofertę nie jest jednak regułą, gdyż tani ING BŚ posiada ich aż 440 – więcej ma tylko BZ WBK (508). PKO BP, który nie udostępnił nam takich informacji. Natomiast stosunkowo drogi BOŚ posiada tylko 37 oddziałów, Deutsche Bank – 82, a Kredyt Bank – 403.

Liczba oddziałów obsługujących firmy oraz liczba bezprowizyjnych bankomatów

  Ile oddziałów w całej Polsce obsługuje firmy? W ilu bankomatach można wypłacać środki beż prowizji?
Alior Bank 104 brak
Bank BGŻ 257 2642
Bank BPH 247 brak
Bank Pekao 398 3000
BOŚ 22 Oddziały / 15 Oddziałów operacyjnych 106
BZ WBK 508 1010
Deutsche Bank PBC 82 brak
Dominet Bank 240 Bankomaty własne Dominet Bank plus ok. 1500 bankomatów Euronetu
FortiBank 38 ponad 200
Getin Bank 213 3090
ING BŚ 440 ok. 2200
Invest Bank 114 803
Kredyt Bank 403 4672
Lukas Bank 214 ponad 1100
mBank brak oddziałów brak
Millennium 131 560
Multibank 131 3300
Nordea Bank Polska 150 3200
PKO BP brak danych 2 336
Polbank 324 1518
Volkswagen Bank direct brak oddziałów brak


Nie jest również zasadą, że za wysoką opłatę za korzystanie z karty firma otrzymuje szeroką sieć bezprowizyjnych bankomatów. Posiadacze kont w BOŚ płacą 30 zł rocznie za kartę i mogą korzystać tylko z 106 bankomatów, które nie naliczają prowizji przy wypłacie gotówki. W gorszej pod tym względem sytuacji są jedynie posiadacze kont w Deutsche Banku i Volkswagen Banku, którzy płacą za kartę, ale w ogóle nie mają bezprowizyjnych bankomatów. W podobnej sytuacji są również klienci BPH i mBanku, też nie mogą bez prowizji wypłacić gotówki w żadnym bankomacie, ale przynajmniej nie płaca za kartę. Największą sieć bezprowizyjnych bankomatów dla posiadaczy kont firmowych mają Kredyt Bank (4672), Multibank (3300) oraz Nordea (3200).

Konto bez odsetek?

Jeśli chodzi o oprocentowanie rachunków firmowych to zwykle jest ono albo zerowe, albo wynosi ułamek procent. Są jednak banki, znacznie wyższe oprocentowanie. W Polbanku oprocentowanie może wynieść nawet 5%, a w Volkswagen Bank – do 3,1%. Dość niskie jest również oprocentowanie lokat dla firm. W przypadku lokaty miesięcznej na kwotę 10 tys. zł oprocentowanie wynosi od 2% (PKO BP, Pekao) do 6% w Banku Nordea.

Oprocentowanie kont i lokat dla firm

  Oprocentowanie konta Oprocentowanie miesięcznej lokaty na kwotę 10 tys. zł
Alior Bank 0%, Klient może skorzystać z bezplatnie prowadzonego rachunku lokacyjnego z oprocentowaniem do 4% 3,70%
Bank BGŻ 0% 2,10%
Bank BPH 0,01% 3,50%
Bank Pekao 0,01% 2,00%
BOŚ 0,10% 4,20%
BZ WBK od 0% 4,25%
Deutsche Bank PBC 0,20% 3,40%
Dominet Bank 0,00% 3,00% - 3,20%
FortiBank 0% 5,00%
Getin Bank 0,50% 4,25%
ING BŚ 0,00% nie dotyczy
Invest Bank 0,4%- 0,8% 3,50%
Kredyt Bank 0,10% 3,20%
Lukas Bank 0,00% 3,5% lub 3,7%
mBank 0,00% 4,5% na rachunku oszczędnościowym mBIZNES plus
Millennium 0,10% osoby fizyczne prowadzące działalność gospodarczą - 4,5%, spółki - 2,80%
Multibank 0,00% 2,85%
Nordea Bank Polska 0,00% 6,00%
PKO BP do 0,01% 2,00%
Polbank dla salda na rachunku do 3 000 PLN - 0% dla salda pomiędzy 3 000 a 6 000 PLN - 2,5% dla salda 6 000 PLN i powyżej - 5% 4,25%
Volkswagen Bank direct 2,80-3,10% 4,15%


Jarosław Sadowski,
Katarzyna Siwek

Expander
onet.pl/
(Expander/31.03.2009)

Mała firma może słono zapłacić za korzystanie z konta

Oferta bankowa dla małych i średnich firm jest bardzo zróżnicowana. Rocznie za korzystanie z konta i wydanej do niego karty można zapłacić od 0 zł aż do 468 zł – wynika z analizy Expandera. Tak duża różnica w wysokości opłat nie zawsze jest jednak rekompensowana tańszymi przelewami czy wyższym oprocentowaniem konta.
Podstawowym kosztem związanych z prowadzeniem rachunku jest miesięczna opłata za korzystanie z konta oraz opłata za kartę. Ta pierwsza standardowo wynosi kilka lub kilkanaście złotych. Cztery banki – Alior Bank, ING BŚ, mBank oraz Volkswagen Bank Direct – nie naliczają jednak tej opłaty. Ponadto klient mBanku i Alior Banku nie zapłaci również za kartę. W ING Banku Śląskim karta może być bezpłatna pod warunkiem aktywnego z niej korzystania. Natomiast Volkswagen Bank Direct nalicza opłatę za kartę w wysokości 50 zł za okres 2 lat. Banki klasyfikują klientów do grupy małych i średnich przedsiębiorstw na podstawie różnych kryteriów: wielkości przychodów i rodzaju prowadzonej księgowości oraz formy prawnej.

Nawet 35 zł za prowadzenie rachunku

Funkcjonują jednak również oferty rachunków, za prowadzenie których trzeba płacić kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Pod względem kosztów najgorzej wypadła oferta Kredyt Banku (Ekstrabiznes) i BOŚ (Rachunek Bieżący). W ich przypadku opłata za korzystanie wynosi 35 zł. Ponadto posiadacz musi jeszcze zapłacić za korzystanie z karty. W Kredyt Banku opłata wynosi 4 zł miesięcznie, czyli 48 zł w ciągu roku, a w BOŚ – 30 zł rocznie. W rezultacie suma opłat w ciągu roku wynosi w Kredyt Banku 468 zł, a w BOŚ -  450 zł. Wysoką opłatę za korzystanie muszą ponieść także posiadacze kont w Deutsche Banku (od 30 zł). W ich przypadku niższa jest jednak opłata za korzystanie z karty - jednorazowa opłata wynosi bowiem 20 zł.

Opłaty za prowadzenie rachunku i korzystanie z karty płatniczej

Nazwa banku Nazwa konta Opłata za korzystanie z konta (miesięcznie) Opłata za korzystanie z najtańszej karty płatniczej (miesięcznie)
Alior Bank Rachunek Zarabiający 0 zł 0 zł za wydanie i korzystanie, klient ponosi koszt ubezpieczenia - 2 zł miesięcznie
Bank BGŻ Firma Plan 1 9 zł 0 zł
Bank BPH Pakiet e- Harmonium 5 zł 0 zł
Bank Pekao Pakiet Mój Biznes Startowy 19 zł 0 zł
BOŚ Rachunek Bieżący 35 zł 30 zł rocznie
BZ WBK Biznes Pakiet Minimum od 0 zł do 30zł  od 0 zł
Deutsche Bank PBC db powerBusiness od 30 zł 20 zł (opł. jednorazowa)
Dominet Bank Pakiet Dobry Początek 9,9 zł ( 0 zł przez pierwsze 6 m-cy) 0 zł
FortiBank Fortis Class 20 zł 0 zł
Getin Bank RB Nowa Oferta 25 zł 0 zł lub 4 zł
ING BŚ Konto Zysk dla małych firm 0 zł 0 zł (pod warunkiem sumy transakcji dokonywanych kartą płatniczą podczas miesiąca kalendarzowego 300 lub 500 PLN)
Invest Bank Invest Konto Biznes 25 zł 3 zł
Kredyt Bank Ekstrabiznes 35 zł 4 zł
Lukas Bank Solista Biznes 1 zł 15 zł rocznie
mBank mBIZNES konto 0 zł 0 zł
Millennium Konto Biznes Start 15 zł (0 zł przez pierwsze 18 m-cy) 2,99 zł (0 zł przez pierwsze 18 m-cy)
Multibank MultiKonto Business Class 15 zł 3 zł
Nordea Bank Polska eFirma 9 zł 0 zł
PKO BP Pakiet Biznes Debiut 14 zł 20 zł (opłata za wznowienie karty)
Polbank Dynamiczne Konto Firmowe 0 zł lub 9 zł 0 zł
Volkswagen Bank direct Plus Konto Biznes 0 zł 50 zł na 2 lata

Źródło: banki

Wysokie opłaty za korzystanie z konta powinny rekompensować niskie opłaty za inne usługi np. przelewy, a wysoką opłatę za kartę - szeroka sieć bezpłatnych bankomatów. Odwrotnie powinno być w przypadku niskich opłat za prowadzenie rachunku. Niestety – jak wynika z analizy Expandera - nie zawsze działa to w przypadku przelewów internetowych, które wiążą się z podobnymi opłatami bez względu na wysokość stawki za konto.

Dostęp do Internetu dodatkowo płatny

W BOŚ już za samo korzystanie z dostępu internetowego trzeba zapłacić 10 zł. Większość banków takich opłat nie nalicza. Natomiast przelew internetowy w tym banku kosztuje w zależności od rodzaju konta 0,5 zł lub 1,5 zł. Podobnie jest w Kredyt Banku, w którym za przelewy trzeba zapłacić 0,9 zł lub 1,5 zł. W Deutsche Banku przelewy kosztują natomiast 1,5 zł. Te dwa ostatnie nie naliczają jednak opłat za korzystanie z dostępu do platformy internetowej.

W przypadku banków, które mają niskie opłaty za prowadzenie kont sytuacja wygląda nieco lepiej. W Volkswagen Bank trzeba co prawda zapłacić 36 zł rocznie za token, ale bank rekompensuje to bezpłatnymi przelewami internetowymi, zarówno do innego banku, jak i do ZUS i urzędu skarbowego. W Alior Banku 20 pierwszych przelewów zewnętrznych w miesiącu jest bezpłatnych. Kolejne kosztują 1zł. Natomiast bezpłatne są wszystkie przelewy do ZUS i US. Podobnie jest w mBanku, różnica polega na tym, że nie ma puli bezpłatnych przelewów zewnętrznych. Natomiast w ING wszystkie przelewy internetowe, zarówno zwykłe zewnętrzne, jak i do ZUS i US kosztują 1 zł.

Nie wszystkie oddziały obsługują klientów firmowych

W przypadku tanich kont zdarzają się jednak problemy związane z małą liczbą oddziałów obsługujących firmy – wynika z zestawienia Expandera. Dla przykładu mBank i Volkswagen Bank Direct są bankami wirtualnymi i w ogóle nie posiadają oddziałów w tradycyjnej formie. Mała liczba oddziałów banków oferujących atrakcyjną ofertę nie jest jednak regułą, gdyż tani ING BŚ posiada ich aż 440 – więcej ma tylko BZ WBK (508). PKO BP, który nie udostępnił nam takich informacji. Natomiast stosunkowo drogi BOŚ posiada tylko 37 oddziałów, Deutsche Bank – 82, a Kredyt Bank – 403.

Liczba oddziałów obsługujących firmy oraz liczba bezprowizyjnych bankomatów

  Ile oddziałów w całej Polsce obsługuje firmy? W ilu bankomatach można wypłacać środki beż prowizji?
Alior Bank 104 brak
Bank BGŻ 257 2642
Bank BPH 247 brak
Bank Pekao 398 3000
BOŚ 22 Oddziały / 15 Oddziałów operacyjnych 106
BZ WBK 508 1010
Deutsche Bank PBC 82 brak
Dominet Bank 240 Bankomaty własne Dominet Bank plus ok. 1500 bankomatów Euronetu
FortiBank 38 ponad 200
Getin Bank 213 3090
ING BŚ 440 ok. 2200
Invest Bank 114 803
Kredyt Bank 403 4672
Lukas Bank 214 ponad 1100
mBank brak oddziałów brak
Millennium 131 560
Multibank 131 3300
Nordea Bank Polska 150 3200
PKO BP brak danych 2 336
Polbank 324 1518
Volkswagen Bank direct brak oddziałów brak


Nie jest również zasadą, że za wysoką opłatę za korzystanie z karty firma otrzymuje szeroką sieć bezprowizyjnych bankomatów. Posiadacze kont w BOŚ płacą 30 zł rocznie za kartę i mogą korzystać tylko z 106 bankomatów, które nie naliczają prowizji przy wypłacie gotówki. W gorszej pod tym względem sytuacji są jedynie posiadacze kont w Deutsche Banku i Volkswagen Banku, którzy płacą za kartę, ale w ogóle nie mają bezprowizyjnych bankomatów. W podobnej sytuacji są również klienci BPH i mBanku, też nie mogą bez prowizji wypłacić gotówki w żadnym bankomacie, ale przynajmniej nie płaca za kartę. Największą sieć bezprowizyjnych bankomatów dla posiadaczy kont firmowych mają Kredyt Bank (4672), Multibank (3300) oraz Nordea (3200).

Konto bez odsetek?

Jeśli chodzi o oprocentowanie rachunków firmowych to zwykle jest ono albo zerowe, albo wynosi ułamek procent. Są jednak banki, znacznie wyższe oprocentowanie. W Polbanku oprocentowanie może wynieść nawet 5%, a w Volkswagen Bank – do 3,1%. Dość niskie jest również oprocentowanie lokat dla firm. W przypadku lokaty miesięcznej na kwotę 10 tys. zł oprocentowanie wynosi od 2% (PKO BP, Pekao) do 6% w Banku Nordea.

Oprocentowanie kont i lokat dla firm

  Oprocentowanie konta Oprocentowanie miesięcznej lokaty na kwotę 10 tys. zł
Alior Bank 0%, Klient może skorzystać z bezplatnie prowadzonego rachunku lokacyjnego z oprocentowaniem do 4% 3,70%
Bank BGŻ 0% 2,10%
Bank BPH 0,01% 3,50%
Bank Pekao 0,01% 2,00%
BOŚ 0,10% 4,20%
BZ WBK od 0% 4,25%
Deutsche Bank PBC 0,20% 3,40%
Dominet Bank 0,00% 3,00% - 3,20%
FortiBank 0% 5,00%
Getin Bank 0,50% 4,25%
ING BŚ 0,00% nie dotyczy
Invest Bank 0,4%- 0,8% 3,50%
Kredyt Bank 0,10% 3,20%
Lukas Bank 0,00% 3,5% lub 3,7%
mBank 0,00% 4,5% na rachunku oszczędnościowym mBIZNES plus
Millennium 0,10% osoby fizyczne prowadzące działalność gospodarczą - 4,5%, spółki - 2,80%
Multibank 0,00% 2,85%
Nordea Bank Polska 0,00% 6,00%
PKO BP do 0,01% 2,00%
Polbank dla salda na rachunku do 3 000 PLN - 0% dla salda pomiędzy 3 000 a 6 000 PLN - 2,5% dla salda 6 000 PLN i powyżej - 5% 4,25%
Volkswagen Bank direct 2,80-3,10% 4,15%


Jarosław Sadowski,
Katarzyna Siwek

Expander
onet.pl/
(Expander/31.03.2009)

Propozycja na prima aprilis? Nie, prawdziwa oferta banków

Lokata oprocentowana na poziomie 0,5%, ROR bez odsetek, spread walutowy na poziomie 60 groszy, koszt pożyczki gotówkowej stanowiący prawie połowę kwoty zadłużenia, oprocentowanie zadłużenia na karcie kredytowej na poziomie 21%. Czy to prima aprilis? Niestety to prawdziwa oferta banków – wynika z analizy Expandera.
Z okazji 1 kwietnia Expander przyjrzał się ofercie produktów finansowych w poszukiwaniu tych, które można uznać za primaaprilisowy żart. Przykładów nie brakuje. Pod lupę wzięliśmy lokaty, konta, pożyczki i kredyty, kursy walutowe oraz karty kredytowe.

0,5% na lokacie?

Najbardziej atrakcyjne lokaty są dziś oprocentowane na poziomie 7-8% (depozyt o wartości 5 tys. zł). Są jednak na rynku oferty lokat oprocentowanych na poziomie 1,5%.Takie jest np. oprocentowanie standardowych depozytów (miesięcznych, 3-miesięcznych i półrocznych) w Pekao SA. Jeszcze „lepszą” ofertę standardowych lokat ma Bank Pocztowy. Miesięczny depozyt oprocentowany jest na poziomie 0,5%, 3-miesięczny na poziomie 1%, a 6-miesięczny na poziomie 1,5%. Niskie oprocentowanie lokat standardowych oferuje też m.in. Citibank. Wynosi ono: 1,6% (depozyt miesięczny), 2,1% (depozyt 3-miesięczny) oraz 2,2% (półroczny). Co ciekawe, te same banki mają znacznie korzystniejszą ofertę lokat internetowych. Przykładowo, lokata miesięczna w Citibanku, założona przez Internet jest oprocentowana na poziomie nie 1,6%, jak standardowa, ale 3%, a w Pekao SA nie 1,5%, ale 2,65%. W Banku Pocztowym miesięczna lokata internetowa jest oprocentowana na poziomie nie 0,5%, ale 6%, a półroczna nie 1,5%, ale 6,35%!

Rachunek oszczędnościowo-rozliczeniowy bez odsetek?

Oprocentowanie kont osobistych jest dziś bardzo niskie, w większości banków na poziomie ułamka procent. Samo to można uznać za primaaprilisowy żart, biorąc pod uwagę rozwinięcie nazwy „ROR”. Usprawiedliwiając częściowo banki trzeba jednak dodać, że mają w ofercie rachunki oszczędnościowe, oprocentowane znacznie wyżej od ROR’ów, chociaż mniej funkcjonalne. Z uwagi na dzisiejszą datę warto jednak wskazać banki, które w ogóle nie naliczają odsetek od środków zgromadzonych na koncie osobistym, chociaż i tak nie jest to istotna różnica w stosunku do oprocentowania na poziomie np. 0,1% oferowanego przez wiele banków. Nieoprocentowany ROR ma m.in. mBank (eKonto) czy Lukas Bank (e-Konto). Wybierając taką ofertę trzeba sprawdzić czy bank rekompensuje brak odsetek możliwością dokonywania np. bezpłatnych przelewów czy zakupu funduszy inwestycyjnych bez opłat (mBank).

Oczywiście za debet w ROR trzeba słono zapłacić. W wielu wypadkach oprocentowanie jest bliskie dopuszczalnego prawem limitu, który wynosi obecnie 21%.

Koszt pożyczki na poziomie 50%?

Expander sprawdził również czy primaaprilisowe propozycje można znaleźć w przypadku pożyczek gotówkowych. Ofertę banków oceniliśmy pod kątem łącznego kosztu kredytu (oprocentowanie i wszelkie dodatkowe opłaty takiej, jak prowizja, ubezpieczenie, opłata przygotowawcza) na przykładzie pożyczki na kwotę 10 tys. zł zaciągniętej na trzy lata. Przeciętnie łączny koszt stanowi ok. 33% wartość pożyczki, a w krańcowym przypadku nawet 23%. Są jednak na rynku znacznie droższe pożyczki. Przykładowo w Raiffeisen Banku stosunek łącznego kosztu do kwoty pożyczki wynosi ponad 49%, w Cetelem Banku ponad 46%, a w Invest Banku 45,5%. To oferta z początku marca, nie z 1 kwietnia.

Kredyt hipoteczny w złotych oprocentowany na poziomie 10%?

Za primaaprilisowy żart, gdyby nim był, można byłoby też uznać ofertę niektórych kredytów hipotecznych. Chodzi o marże kredytowe znacznie odbiegające od obecnie obowiązujących poziomów. Z danych Expandera wynika, że średnia marża dla kredytu w złotych (300 tys. zł, 25% wkładu własnego) wynosi obecnie ok. 2,5%, a dla kredytu w euro ok. 3,8%. Dostępne są jednak na rynku oferty stanowiące dwukrotność przeciętnej marży. Przykładowo w Dom Banku dla kredytu w złotych wynosi ona nawet ponad 5%, a w Multibanku 6,6%. W przypadku tego drugiego jest to jednak oferta standardowa, w ramach promocji można obniżyć marżę do 3,3%. Najwyższe marże oznaczają obecnie oprocentowanie na poziomie ok. 10-11%. W przypadku kredytów w euro można wskazać ofertę PKO BP z marżą na poziomie 6,77%, co daje obecnie oprocentowanie rzędu 8,3%

60 groszy spreadu?

W kategoriach primaaprilisowego żartu można rozważać też dodatkowy koszt kredytu hipotecznego, jakim jest spread walutowy. Wynika on stąd, że bank wypłaca kredyt po kursie niższym, klient spłaca go po kursie wyższym. Kryzys na rynkach finansowych spowodował wzrost spredaów, które wynoszą dziś średnio 20 groszy dla franka szwajcarskiego i 27 groszy dla euro. Fakt istnienia spreadu podnosi koszt kredytu o kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Najwyższy spread na rynku konsekwentnie utrzymuje Dom Bank. Wynosi on według stanu na 31 marca prawie 40 groszy dla franka szwajcarskiego i ponad 60 groszy dla euro.

Oprocentowanie na karcie kredytowej na poziomie 21%

Sprawdziliśmy też czy na primaaprilisowy żart nie zakrawa oferta niektórych kart kredytowych. Niestety odpowiedź jest twierdząca. Pod uwagę wzięliśmy karty srebrne i sprawdziliśmy, ile wynosi maksymalne oprocentowanie zadłużenia na karcie. Średnio jest to ok. 18%. Tymczasem przykładowo w Banku Pekao i Kredyt Banku oprocentowanie wynosi 21%. Jest to obecnie maksymalna dopuszczalna prawem stawka.

Katarzyna Siwek, Jarosław Sadowski
Expander
onet.pl/(Expander/01.04.2009, godz. 09:47)

Propozycja na prima aprilis? Nie, prawdziwa oferta banków

Lokata oprocentowana na poziomie 0,5%, ROR bez odsetek, spread walutowy na poziomie 60 groszy, koszt pożyczki gotówkowej stanowiący prawie połowę kwoty zadłużenia, oprocentowanie zadłużenia na karcie kredytowej na poziomie 21%. Czy to prima aprilis? Niestety to prawdziwa oferta banków – wynika z analizy Expandera.
Z okazji 1 kwietnia Expander przyjrzał się ofercie produktów finansowych w poszukiwaniu tych, które można uznać za primaaprilisowy żart. Przykładów nie brakuje. Pod lupę wzięliśmy lokaty, konta, pożyczki i kredyty, kursy walutowe oraz karty kredytowe.

0,5% na lokacie?

Najbardziej atrakcyjne lokaty są dziś oprocentowane na poziomie 7-8% (depozyt o wartości 5 tys. zł). Są jednak na rynku oferty lokat oprocentowanych na poziomie 1,5%.Takie jest np. oprocentowanie standardowych depozytów (miesięcznych, 3-miesięcznych i półrocznych) w Pekao SA. Jeszcze „lepszą” ofertę standardowych lokat ma Bank Pocztowy. Miesięczny depozyt oprocentowany jest na poziomie 0,5%, 3-miesięczny na poziomie 1%, a 6-miesięczny na poziomie 1,5%. Niskie oprocentowanie lokat standardowych oferuje też m.in. Citibank. Wynosi ono: 1,6% (depozyt miesięczny), 2,1% (depozyt 3-miesięczny) oraz 2,2% (półroczny). Co ciekawe, te same banki mają znacznie korzystniejszą ofertę lokat internetowych. Przykładowo, lokata miesięczna w Citibanku, założona przez Internet jest oprocentowana na poziomie nie 1,6%, jak standardowa, ale 3%, a w Pekao SA nie 1,5%, ale 2,65%. W Banku Pocztowym miesięczna lokata internetowa jest oprocentowana na poziomie nie 0,5%, ale 6%, a półroczna nie 1,5%, ale 6,35%!

Rachunek oszczędnościowo-rozliczeniowy bez odsetek?

Oprocentowanie kont osobistych jest dziś bardzo niskie, w większości banków na poziomie ułamka procent. Samo to można uznać za primaaprilisowy żart, biorąc pod uwagę rozwinięcie nazwy „ROR”. Usprawiedliwiając częściowo banki trzeba jednak dodać, że mają w ofercie rachunki oszczędnościowe, oprocentowane znacznie wyżej od ROR’ów, chociaż mniej funkcjonalne. Z uwagi na dzisiejszą datę warto jednak wskazać banki, które w ogóle nie naliczają odsetek od środków zgromadzonych na koncie osobistym, chociaż i tak nie jest to istotna różnica w stosunku do oprocentowania na poziomie np. 0,1% oferowanego przez wiele banków. Nieoprocentowany ROR ma m.in. mBank (eKonto) czy Lukas Bank (e-Konto). Wybierając taką ofertę trzeba sprawdzić czy bank rekompensuje brak odsetek możliwością dokonywania np. bezpłatnych przelewów czy zakupu funduszy inwestycyjnych bez opłat (mBank).

Oczywiście za debet w ROR trzeba słono zapłacić. W wielu wypadkach oprocentowanie jest bliskie dopuszczalnego prawem limitu, który wynosi obecnie 21%.

Koszt pożyczki na poziomie 50%?

Expander sprawdził również czy primaaprilisowe propozycje można znaleźć w przypadku pożyczek gotówkowych. Ofertę banków oceniliśmy pod kątem łącznego kosztu kredytu (oprocentowanie i wszelkie dodatkowe opłaty takiej, jak prowizja, ubezpieczenie, opłata przygotowawcza) na przykładzie pożyczki na kwotę 10 tys. zł zaciągniętej na trzy lata. Przeciętnie łączny koszt stanowi ok. 33% wartość pożyczki, a w krańcowym przypadku nawet 23%. Są jednak na rynku znacznie droższe pożyczki. Przykładowo w Raiffeisen Banku stosunek łącznego kosztu do kwoty pożyczki wynosi ponad 49%, w Cetelem Banku ponad 46%, a w Invest Banku 45,5%. To oferta z początku marca, nie z 1 kwietnia.

Kredyt hipoteczny w złotych oprocentowany na poziomie 10%?

Za primaaprilisowy żart, gdyby nim był, można byłoby też uznać ofertę niektórych kredytów hipotecznych. Chodzi o marże kredytowe znacznie odbiegające od obecnie obowiązujących poziomów. Z danych Expandera wynika, że średnia marża dla kredytu w złotych (300 tys. zł, 25% wkładu własnego) wynosi obecnie ok. 2,5%, a dla kredytu w euro ok. 3,8%. Dostępne są jednak na rynku oferty stanowiące dwukrotność przeciętnej marży. Przykładowo w Dom Banku dla kredytu w złotych wynosi ona nawet ponad 5%, a w Multibanku 6,6%. W przypadku tego drugiego jest to jednak oferta standardowa, w ramach promocji można obniżyć marżę do 3,3%. Najwyższe marże oznaczają obecnie oprocentowanie na poziomie ok. 10-11%. W przypadku kredytów w euro można wskazać ofertę PKO BP z marżą na poziomie 6,77%, co daje obecnie oprocentowanie rzędu 8,3%

60 groszy spreadu?

W kategoriach primaaprilisowego żartu można rozważać też dodatkowy koszt kredytu hipotecznego, jakim jest spread walutowy. Wynika on stąd, że bank wypłaca kredyt po kursie niższym, klient spłaca go po kursie wyższym. Kryzys na rynkach finansowych spowodował wzrost spredaów, które wynoszą dziś średnio 20 groszy dla franka szwajcarskiego i 27 groszy dla euro. Fakt istnienia spreadu podnosi koszt kredytu o kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Najwyższy spread na rynku konsekwentnie utrzymuje Dom Bank. Wynosi on według stanu na 31 marca prawie 40 groszy dla franka szwajcarskiego i ponad 60 groszy dla euro.

Oprocentowanie na karcie kredytowej na poziomie 21%

Sprawdziliśmy też czy na primaaprilisowy żart nie zakrawa oferta niektórych kart kredytowych. Niestety odpowiedź jest twierdząca. Pod uwagę wzięliśmy karty srebrne i sprawdziliśmy, ile wynosi maksymalne oprocentowanie zadłużenia na karcie. Średnio jest to ok. 18%. Tymczasem przykładowo w Banku Pekao i Kredyt Banku oprocentowanie wynosi 21%. Jest to obecnie maksymalna dopuszczalna prawem stawka.

Katarzyna Siwek, Jarosław Sadowski
Expander
onet.pl/(Expander/01.04.2009, godz. 09:47)

Prezydent radził brać kredyt w złotówkach, a sam ma we frankach

Lech Kaczyński ujawnił swoje oświadczenie majątkowe. Dokument pojawił się na stronie internetowej Kancelarii Prezydenta.
Lech Kaczyński ma 210 tysięcy złotych oszczędności, a do tego 2 tysiące euro, 200 funtów i 2500 dolarów - wynika z oświadczenia. Głowa państwa nie posiada gospodarstw rolnych, a jego mieszkanie - zakupione na spółkę z żoną - mierzy 128 metrów kwadratowych.

Co ciekawe prezydent ma także kredyt w dodatku zaciągnięty we frankach szwajcarskich. Kredyt zaciągnięty wspólnie z córką, zięciem i jego rodzicami opiewa na sumę 330 tysięcy franków szwajcarskich.

Przypomnijmy, że prezydent kilka miesięcy temu odradzał zaciąganie kredytów w innych walutach niż złoty. Twierdził, że "rosnący kurs franka jest nauczką, by kredyty brać w tej walucie, która jest walutą polską".
inf. wł./09:14

Prezydent radził brać kredyt w złotówkach, a sam ma we frankach

Lech Kaczyński ujawnił swoje oświadczenie majątkowe. Dokument pojawił się na stronie internetowej Kancelarii Prezydenta.
Lech Kaczyński ma 210 tysięcy złotych oszczędności, a do tego 2 tysiące euro, 200 funtów i 2500 dolarów - wynika z oświadczenia. Głowa państwa nie posiada gospodarstw rolnych, a jego mieszkanie - zakupione na spółkę z żoną - mierzy 128 metrów kwadratowych.

Co ciekawe prezydent ma także kredyt w dodatku zaciągnięty we frankach szwajcarskich. Kredyt zaciągnięty wspólnie z córką, zięciem i jego rodzicami opiewa na sumę 330 tysięcy franków szwajcarskich.

Przypomnijmy, że prezydent kilka miesięcy temu odradzał zaciąganie kredytów w innych walutach niż złoty. Twierdził, że "rosnący kurs franka jest nauczką, by kredyty brać w tej walucie, która jest walutą polską".
inf. wł./09:14

Musimy być przygotowani na podwyżki cen gazu

Za pięć lat terminal LNG zapewni nam ciągłość dostaw gazu, przyczyni się jednak też do podwyżek jego cen. Dlatego wcześniej Gazprom może obniżyć cenę surowca, aby użytkowanie gazoportu stało się nieopłacalne.
Uruchomienie gazoportu w Świnoujściu spowoduje, że za zużywany gaz ziemny będziemy płacić więcej niż obecnie. Według niektórych analityków terminal LNG (skroplony gaz ziemny, dostarczany zazwyczaj drogą morską), choć pozwoli na częściowe uniezależnienie od rosyjskiego gazu, nie ma uzasadnienia ekonomicznego. Według Andrzeja Szczęśniaka, eksperta rynku, gaz LNG jest znacznie bardziej kosztowny niż ten, który dostarczany jest rurociągiem w ramach obecnego kontraktu jamalskiego. Choć skala podwyżki jest trudna do oszacowania (Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo nie zawarło jeszcze kontraktu na zakup LNG), to część analityków przekonuje, że i tak byłaby ona nieuchronna.
Można domniemywać, że - gdyby terminal LNG nie powstał - trzeba byłoby liczyć się z prawdopodobnie jeszcze większymi podwyżkami ze strony Gazpromu - mówi Grzegorz Pytel, ekspert Instytutu Sobieskiego (IS).

Mamy do czynienia z pozycją monopolistyczną Gazpromu w zaopatrzeniu Polski w surowiec. Jeżeli nie będziemy mieć terminalu LNG, to jest tylko kwestią czasu, kiedy Rosjanie wyśrubują ceny - twierdzi.

Według niego, posiadając terminal, możemy liczyć na bardziej atrakcyjne warunki zakupu, w tym z Rosji.

Gazprom nie będzie podnosić wówczas cen, a wręcz będzie starał się je obniżyć, by pokazać, że terminal był nam niepotrzebny - tłumaczy nasz rozmówca.

Oczywiście wówczas znajdzie się ktoś, kto przeliczy, jaka jest podwyżka naszych rachunków za gaz z tytułu terminalu LNG. Będzie to rachunek poprawny, ale oparty na fałszywych założeniach ekonomicznych. Budując gazoport, tworzymy bowiem konkurencję, a ta ma najlepszy wpływ na rynek - dodaje.

Zdaniem eksperta z IS obecnie Rosja prowadzi grę, która polega na tym, by śrubować ceny w górę na tyle, by była ona maksymalna i wciąż na tyle niska, by alternatywy w postaci terminalu LNG czy gazociągu Baltic Pipe były potencjalnie nieopłacalne.

Im bardziej Gazprom będzie czuł, że w Polsce prowadzi się działania dywersyfikacyjne, tym bardziej będzie obniżać cenę, licząc na to, że zlikwiduje ekonomiczne podstawy tych projektów - przekonuje Grzegorz Pytel.

Po uruchomieniu w 2014 roku gazoportu do Polski rocznie będzie docierać 2,5 mld m sześc. gazu LNG. To 1/6 naszych potrzeb. Docelowo zdolność przeładunkowa terminalu wzrosnąć ma do 7,5 mld m sześc.



Michał Duszczyk
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 01.04.2009 | 07:00

Musimy być przygotowani na podwyżki cen gazu

Za pięć lat terminal LNG zapewni nam ciągłość dostaw gazu, przyczyni się jednak też do podwyżek jego cen. Dlatego wcześniej Gazprom może obniżyć cenę surowca, aby użytkowanie gazoportu stało się nieopłacalne.
Uruchomienie gazoportu w Świnoujściu spowoduje, że za zużywany gaz ziemny będziemy płacić więcej niż obecnie. Według niektórych analityków terminal LNG (skroplony gaz ziemny, dostarczany zazwyczaj drogą morską), choć pozwoli na częściowe uniezależnienie od rosyjskiego gazu, nie ma uzasadnienia ekonomicznego. Według Andrzeja Szczęśniaka, eksperta rynku, gaz LNG jest znacznie bardziej kosztowny niż ten, który dostarczany jest rurociągiem w ramach obecnego kontraktu jamalskiego. Choć skala podwyżki jest trudna do oszacowania (Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo nie zawarło jeszcze kontraktu na zakup LNG), to część analityków przekonuje, że i tak byłaby ona nieuchronna.
Można domniemywać, że - gdyby terminal LNG nie powstał - trzeba byłoby liczyć się z prawdopodobnie jeszcze większymi podwyżkami ze strony Gazpromu - mówi Grzegorz Pytel, ekspert Instytutu Sobieskiego (IS).

Mamy do czynienia z pozycją monopolistyczną Gazpromu w zaopatrzeniu Polski w surowiec. Jeżeli nie będziemy mieć terminalu LNG, to jest tylko kwestią czasu, kiedy Rosjanie wyśrubują ceny - twierdzi.

Według niego, posiadając terminal, możemy liczyć na bardziej atrakcyjne warunki zakupu, w tym z Rosji.

Gazprom nie będzie podnosić wówczas cen, a wręcz będzie starał się je obniżyć, by pokazać, że terminal był nam niepotrzebny - tłumaczy nasz rozmówca.

Oczywiście wówczas znajdzie się ktoś, kto przeliczy, jaka jest podwyżka naszych rachunków za gaz z tytułu terminalu LNG. Będzie to rachunek poprawny, ale oparty na fałszywych założeniach ekonomicznych. Budując gazoport, tworzymy bowiem konkurencję, a ta ma najlepszy wpływ na rynek - dodaje.

Zdaniem eksperta z IS obecnie Rosja prowadzi grę, która polega na tym, by śrubować ceny w górę na tyle, by była ona maksymalna i wciąż na tyle niska, by alternatywy w postaci terminalu LNG czy gazociągu Baltic Pipe były potencjalnie nieopłacalne.

Im bardziej Gazprom będzie czuł, że w Polsce prowadzi się działania dywersyfikacyjne, tym bardziej będzie obniżać cenę, licząc na to, że zlikwiduje ekonomiczne podstawy tych projektów - przekonuje Grzegorz Pytel.

Po uruchomieniu w 2014 roku gazoportu do Polski rocznie będzie docierać 2,5 mld m sześc. gazu LNG. To 1/6 naszych potrzeb. Docelowo zdolność przeładunkowa terminalu wzrosnąć ma do 7,5 mld m sześc.



Michał Duszczyk
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 01.04.2009 | 07:00

Złoty nadal pozostaje słaby

RYNEK MIĘDZYNARODOWY
Wydarzeniem wczorajszego popołudnia była informacja z amerykańskiego sektora motoryzacyjnego. Dwa koncerny Chrysler i GM zgodnie z planem przedstawiły do końca marca swoje koncepcje na temat ich restrukturyzacji, które niestety nie znalazły zrozumienia wśród władz amerykańskiej administracji. W związku z czym wsparcie finansowe dla tych instytucji zostało co najmniej zawieszone. Niewykluczone bowiem, że spółki te zostaną poddane procesowi likwidacji. Na te złe wieści kurs pary EUR/USD spadł poniżej 1,3200 i obecnie oscyluje wokół tego poziomu. Dziś poznamy całą serię publikacji indeksów PMI dla przemysłu za marzec z Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii oraz Eurolandu. Następnie opublikowana zostanie stopa bezrobocia z Eurolandu za luty. Popołudniu tradycyjnie przeniesiemy się za Ocean, gdzie do publicznej wiadomości zostaną podane: raport ADP Employer Services, Raport Challengera, indeks podpisanych umów kupna domów oraz wydatki na inwestycje budowlane.

O godzinie 08.08 zgodnie z notowaniami na rynku międzybankowym za jedno euro trzeba było zapłacić 1,3185 dolara.

Sytuacja techniczna eurodolara: godziny sesji nocnej przyniosły powrót do wyraźnie mocniejszego dolara – ceny wróciły zdecydowanie poniżej figury 1,3200. Minimum odnotowane jeszcze przed otwarciem polskiej sesji (przed godziną 9.00) wyniosło 1,3166. Poziom ten określić można jako wyznacznik pierwszego lokalnego wsparcia. Kluczowa bariera zlokalizowana jest nieco niżej, bo w rejonie 1,3110. Poranny układ wskaźników technicznych nie wykluczając naruszenia pierwszego wsparcia dość wyraźnie ogranicza zakres dalszej aprecjacji dolara. Można zatem przyjąć, że jeszcze w pierwszej części sesji dojdzie do próby zatrzymania spadków i reaktywacji długich pozycji. Po południu głównym stymulatorem zmian mogą okazać się odczyty makro z USA. Najbliższy opór zlokalizowany jest na wysokości 1,3338.

RYNEK KRAJOWY

Rynek złotego po relatywnie słabym zachowaniu w ciągu wczorajszego dopołudnia, przez resztę dnia oraz godziny nocne charakteryzował się solidnym odreagowaniem notowań. Tym samym para EUR/PLN spadła poniżej 4,6400, natomiast USD/PLN zmierza obecnie w kierunku 3,5100. Indeks WIG20, przy całkiem niezłych obrotach podliczonych na przeszło 1,3 miliarda złotych, tracił nieznacznie na wartości, zamykając się powyżej psychologicznego poziomu wsparcia 1500 punktów. Dzisiaj z rodzimej gospodarki poznamy indeks PMI dla przemysłu za marzec oraz prognozę inflacji Ministerstwa Finansów za ten sam okres.

O godzinie 08.20 zgodnie z notowaniami na rynku międzybankowym za jedno euro trzeba było zapłacić 4,6510, a za dolara 3,5228 złotego.

Sytuacja techniczna na rynku złotego: godziny sesji nocnej przyniosły wyraźny powrót do mocniejszego złotego. Na rynku pary USD/PLN dołki wygenerowane zostały na poziomie 3,4675. Dynamiczny powrót do wyższych cen, który nastąpił później pokazuje (z zasięgiem na 3,5430), że przetestowane minima wykorzystane zostały do realizacji zysków. Stymulatorem wzrostów z pewnością był również umacniający się dolar względem euro. Zmiany z ostatnich godzin w zestawieniu z obrazem eurodolara oraz charakterystyką wskaźników technicznych sygnalizują możliwość powrotu do wsparcia w rejonie figury 3,5000 – 3,4900 w ciągu najbliższych godzin. Kluczowe wsparcie to 3,4675 – 3,4750. Dość nerwowo jest też na rynku pary EUR/PLN, gdzie po odnotowaniu nocnego dołka na poziomie 4,6064 ceny poszybowały w kierunku 4,6772. Poranne dynamiczne zmiany z zarysowaną tendencją w kierunku południowym sugerują, że jeszcze pierwsza część dzisiejszego handlu przynieść może atak na wsparcie 4,6260 – 4,6060. Wyznacznikiem najbliższego oporu jest zasięg nocnych wzrostów – 4,6722.

Część makroekonomiczna: Łukasz Leszczyński
Część techniczna: dr Jarosław Klepacki
ECM S.A.
wp.pl/
ECM S.A (09:38)

Złoty nadal pozostaje słaby

RYNEK MIĘDZYNARODOWY
Wydarzeniem wczorajszego popołudnia była informacja z amerykańskiego sektora motoryzacyjnego. Dwa koncerny Chrysler i GM zgodnie z planem przedstawiły do końca marca swoje koncepcje na temat ich restrukturyzacji, które niestety nie znalazły zrozumienia wśród władz amerykańskiej administracji. W związku z czym wsparcie finansowe dla tych instytucji zostało co najmniej zawieszone. Niewykluczone bowiem, że spółki te zostaną poddane procesowi likwidacji. Na te złe wieści kurs pary EUR/USD spadł poniżej 1,3200 i obecnie oscyluje wokół tego poziomu. Dziś poznamy całą serię publikacji indeksów PMI dla przemysłu za marzec z Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii oraz Eurolandu. Następnie opublikowana zostanie stopa bezrobocia z Eurolandu za luty. Popołudniu tradycyjnie przeniesiemy się za Ocean, gdzie do publicznej wiadomości zostaną podane: raport ADP Employer Services, Raport Challengera, indeks podpisanych umów kupna domów oraz wydatki na inwestycje budowlane.

O godzinie 08.08 zgodnie z notowaniami na rynku międzybankowym za jedno euro trzeba było zapłacić 1,3185 dolara.

Sytuacja techniczna eurodolara: godziny sesji nocnej przyniosły powrót do wyraźnie mocniejszego dolara – ceny wróciły zdecydowanie poniżej figury 1,3200. Minimum odnotowane jeszcze przed otwarciem polskiej sesji (przed godziną 9.00) wyniosło 1,3166. Poziom ten określić można jako wyznacznik pierwszego lokalnego wsparcia. Kluczowa bariera zlokalizowana jest nieco niżej, bo w rejonie 1,3110. Poranny układ wskaźników technicznych nie wykluczając naruszenia pierwszego wsparcia dość wyraźnie ogranicza zakres dalszej aprecjacji dolara. Można zatem przyjąć, że jeszcze w pierwszej części sesji dojdzie do próby zatrzymania spadków i reaktywacji długich pozycji. Po południu głównym stymulatorem zmian mogą okazać się odczyty makro z USA. Najbliższy opór zlokalizowany jest na wysokości 1,3338.

RYNEK KRAJOWY

Rynek złotego po relatywnie słabym zachowaniu w ciągu wczorajszego dopołudnia, przez resztę dnia oraz godziny nocne charakteryzował się solidnym odreagowaniem notowań. Tym samym para EUR/PLN spadła poniżej 4,6400, natomiast USD/PLN zmierza obecnie w kierunku 3,5100. Indeks WIG20, przy całkiem niezłych obrotach podliczonych na przeszło 1,3 miliarda złotych, tracił nieznacznie na wartości, zamykając się powyżej psychologicznego poziomu wsparcia 1500 punktów. Dzisiaj z rodzimej gospodarki poznamy indeks PMI dla przemysłu za marzec oraz prognozę inflacji Ministerstwa Finansów za ten sam okres.

O godzinie 08.20 zgodnie z notowaniami na rynku międzybankowym za jedno euro trzeba było zapłacić 4,6510, a za dolara 3,5228 złotego.

Sytuacja techniczna na rynku złotego: godziny sesji nocnej przyniosły wyraźny powrót do mocniejszego złotego. Na rynku pary USD/PLN dołki wygenerowane zostały na poziomie 3,4675. Dynamiczny powrót do wyższych cen, który nastąpił później pokazuje (z zasięgiem na 3,5430), że przetestowane minima wykorzystane zostały do realizacji zysków. Stymulatorem wzrostów z pewnością był również umacniający się dolar względem euro. Zmiany z ostatnich godzin w zestawieniu z obrazem eurodolara oraz charakterystyką wskaźników technicznych sygnalizują możliwość powrotu do wsparcia w rejonie figury 3,5000 – 3,4900 w ciągu najbliższych godzin. Kluczowe wsparcie to 3,4675 – 3,4750. Dość nerwowo jest też na rynku pary EUR/PLN, gdzie po odnotowaniu nocnego dołka na poziomie 4,6064 ceny poszybowały w kierunku 4,6772. Poranne dynamiczne zmiany z zarysowaną tendencją w kierunku południowym sugerują, że jeszcze pierwsza część dzisiejszego handlu przynieść może atak na wsparcie 4,6260 – 4,6060. Wyznacznikiem najbliższego oporu jest zasięg nocnych wzrostów – 4,6722.

Część makroekonomiczna: Łukasz Leszczyński
Część techniczna: dr Jarosław Klepacki
ECM S.A.
wp.pl/
ECM S.A (09:38)

Plaza Centers ogranicza nowe projekty i zatrudnienie

Plaza Centers w drugiej połowie zeszłego roku podjął decyzję o ograniczaniu rozpoczynania nowych projektów, wynika z raportu spółki. Spółka może zmniejszać zatrudnienie, zwłaszcza w rejonie Europy Środkowej i Wschodniej
W świetle obecnych warunków rynkowych, w drugiej połowie roku podjęliśmy strategiczną decyzję o ograniczaniu nowych inwestycji oraz przejęć, choć będziemy kontynuowali rozwijanie projektów, które znajdują się w fazie konstrukcyjnej - czytamy w komunikacie.

Spółka poinformowała też, że podjęła kroki w celu redukcji zatrudnienia, zwłaszcza w regionie Europy Środkowej i Wschodniej.

W komunikacie podkreślono jednak, że sytuacja spółki jest dobra, a na koniec 2008 r. firma dysponowała gotówką i jej ekwiwalentem w wysokości 178 mln euro.

W raporcie spółka podała, że obecnie jest zaangażowana w 33 projekty w 9 krajach. Siedem z nich jest zlokalizowanych w Rumunii, po sześć w Polsce i Indiach, a cztery w Czechach. Pozostałe projekty są realizowane na Węgrzech, w Serbii, Bułgarii, Grecji i na Łotwie.

Zysk netto Plaza Centers wyniósł w 2008 r. 68 mln euro wobec 227 mln euro rok wcześniej, wynika ze wstępnych danych opublikowanych przez spółkę.

Od listopada 2006 roku Plaza Centers jest notowana na głównym parkiecie Giełdy Papierów Wartościowych w Londynie (London Stock Exchange), a od 19 października 2007 roku - także na głównym rynku Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie.

Plaza Centers NV jest pośrednią własnością Elbit Imaging Ltd., izraelskiej spółki publicznej, której akcje notowane są na Giełdzie Papierów Wartościowych w Tel Awiwie (Izrael) i na NASDAQ Global Market w USA. Plaza Centers należy do grupy spółek Europe Israel, kontrolowanej przez założyciela, Mordechaja Zissera.
money.pl/2009-03-30 18:37

Plaza Centers ogranicza nowe projekty i zatrudnienie

Plaza Centers w drugiej połowie zeszłego roku podjął decyzję o ograniczaniu rozpoczynania nowych projektów, wynika z raportu spółki. Spółka może zmniejszać zatrudnienie, zwłaszcza w rejonie Europy Środkowej i Wschodniej
W świetle obecnych warunków rynkowych, w drugiej połowie roku podjęliśmy strategiczną decyzję o ograniczaniu nowych inwestycji oraz przejęć, choć będziemy kontynuowali rozwijanie projektów, które znajdują się w fazie konstrukcyjnej - czytamy w komunikacie.

Spółka poinformowała też, że podjęła kroki w celu redukcji zatrudnienia, zwłaszcza w regionie Europy Środkowej i Wschodniej.

W komunikacie podkreślono jednak, że sytuacja spółki jest dobra, a na koniec 2008 r. firma dysponowała gotówką i jej ekwiwalentem w wysokości 178 mln euro.

W raporcie spółka podała, że obecnie jest zaangażowana w 33 projekty w 9 krajach. Siedem z nich jest zlokalizowanych w Rumunii, po sześć w Polsce i Indiach, a cztery w Czechach. Pozostałe projekty są realizowane na Węgrzech, w Serbii, Bułgarii, Grecji i na Łotwie.

Zysk netto Plaza Centers wyniósł w 2008 r. 68 mln euro wobec 227 mln euro rok wcześniej, wynika ze wstępnych danych opublikowanych przez spółkę.

Od listopada 2006 roku Plaza Centers jest notowana na głównym parkiecie Giełdy Papierów Wartościowych w Londynie (London Stock Exchange), a od 19 października 2007 roku - także na głównym rynku Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie.

Plaza Centers NV jest pośrednią własnością Elbit Imaging Ltd., izraelskiej spółki publicznej, której akcje notowane są na Giełdzie Papierów Wartościowych w Tel Awiwie (Izrael) i na NASDAQ Global Market w USA. Plaza Centers należy do grupy spółek Europe Israel, kontrolowanej przez założyciela, Mordechaja Zissera.
money.pl/2009-03-30 18:37

Kredyty pod lupą. KNF ujęła się za kredytobiorcami

Banki dokładnie przyglądają się walutowym kredytom hipotecznym. Być może wkrótce zaczną negocjować z klientami nowe warunki umów. Jednocześnie Komisja Nadzoru Finansowego uznała, że banki które będą chciały wymusić zmianę warunków kredytów zostaną uznane za grupę podwyższonego ryzyka.

- Aktualna sytuacja na rynku finansowym i bankowym nie może być wykorzystywana do zwiększania rentowności portfela kredytowego kosztem klientów, np. poprzez podwyższanie marż albo rozszerzanie spreadów walutowych - czytamy w komunikacie KNF, na której czele stoi Stanisław Kluza (na zdjęciu).

Okazało się, że kredytobiorcy nie mogą spać spokojnie. Banki przymierzają się bowiem do renegocjacji zawartych już umów kredytowych. Przez ostatnie pół roku frank zyskał do złotego aż 42 proc. W efekcie urosła wyrażana w złotych wartość naszego zadłużenia w bankach.

Dodatkowo ceny nieruchomości - po czasie stagnacji - zaczęły spadać i okazało się, że wartość zabezpieczeń jest znacznie niższa od wartości kredytów. Część banków zaczęła więc negocjować z klientami nowe warunki zabezpieczeń pożyczek.

Dodatkowe zabezpieczenie, albo wyższa marża

Najgłośniej jest o Polbanku. Bo to na razie jedyny bank, który wprost przyznaje, że proponuje klientom zmiany warunków umów kredytowych.

- Rozpoczęliśmy, podobnie jak inne banki, rozmowy z klientami, których kredyt znacznie przekroczył 100 proc, wartości nieruchomości. (...) Dotyczy to tylko niewielkiego odsetka klientów hipotecznych Polbanku EFG - informuje Tomasz Gryn, dyrektor Obszaru Kredytów Hipotecznych Polbank EFG.

Co proponuje klientom Polbank?

1) dodatkowe zabezpieczenie kredytu;

2) częściową spłatę kredytu;

3) czasowe podwyższenie marży kredytu o 0,5 proc., z zastrzeżeniem, że klient ma prawo zażądać przywrócenia poprzedniej ceny kredytu, jeśli kurs franka trwale spadnie do poziomu nie wyższego niż 5 proc.powyżej kursu sprzedaży waluty w dniu podpisania umowy.

Co możemy zrobić? Pytani przez nas prawnicy podkreślają, że umowy są tak skonstruowane, że banki są na uprzywilejowanej pozycji. W zasadzie jedyna droga to negocjacje i liczenie na to, że bank uzna siłę naszych argumentów.

KNF i UOKiK po stronie kredytobiorców

Kredytobiorców bierze w obronę Komisja nadzoru Finansowego. Nie podobają się jej działania niektórych banków.

- Aktualna sytuacja na rynku finansowym i bankowym nie może być wykorzystywana do zwiększania rentowności portfela kredytowego kosztem klientów, np. poprzez podwyższanie marż albo rozszerzanie spreadów walutowych - czytamy w komunikacie KNF.

Zdaniem Komisji  spadek zabezpieczenia nie oznacza spadku zdolności kredytowej klienta, a wszelkie działania podejmowane wobec kredytobiorców muszą uwzględniać specyfikę każdego kredytu i sytuację kredytobiorcy.

KNF zwraca też uwagę na to, że jedną z podstawowych zasad przy zawieraniu umów jest zasada równości stron, w związku z tym za niewłaściwą należy uznać sytuację, w której banki wykorzystując zapisy umów będą dążyły do zmiany warunków, na jakich udzielały kredyty.

- Zwiększenie obciążeń klienta w wyniku wzrostu marży może negatywnie wpłynąć na jego zdolność do spłaty kredytu - podkreślają autorzy komunikatu.

Co zamiera zrobić nadzór finansowy? - Będzie się bacznie przyglądał bieżącej praktyce kredytowej banków i bieżącemu zarządzaniu portfelem kredytowym pod kątem generowanego ryzyka. Szczególną obserwacją KNF obejmie banki o podwyższonym profilu ryzyka, wobec takich instytucji może podjąć działania nadzorcze, których celem będzie podniesienie wymogu kapitałowego (w ramach II filaru NUK) na ryzyko kredytowe - czytamy w komunikacie.

Z kolei jak jak donosi dziennik Polska sprawą zajmie się też Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który uznał, że zapisy umów pozwalające na żądanie dodatkowych zabezpieczeń są zbyt ogólnikowe.

- W ciągu kilku dni urząd złoży pozew sądowy o uznanie takich zapisów za niedozwolone. Jeśli sąd przychyli się do racji UOKiK, wówczas zapisy takie z mocy prawa staną się nieważne. A to oznacza, że banki będą musiały wycofać się z żądania dodatkowych zabezpieczeń. Mało tego. Nie będą ważne te, na które klient już się zgodził - czytamy w dzienniku.

Według gazety banki będą musiały sprecyzować w umowach zapisy - podać konkretne okoliczności, w których mogą żądać zabezpieczeń, a także ich katalog. Wówczas klient już w momencie podpisywania umowy będzie wiedział, co mu grozi, jeśli wartość kredytu będzie wyższa niż wartość nieruchomości np. wskutek wzrostu kursu franka szwajcarskiego czy spadku cen metra kwadratowego mieszkania.

- Jeśli sąd podzieli stanowisko UOKiK, nowe umowy będą musiały być skonstruowane właściwie, zaś w przypadku tych już zawartych - banki będą zobowiązane do podpisania aneksów - czytamy w Polsce.

Ubezpieczenie znowu w cenie

Kryzys pośrednio odbija się też na klientach Millennium. Agnieszka Nachyła, dyrektor działu zajmującego się kredytami hipotecznymi podkreśla, że bank nie zamierza żądać dodatkowych zabezpieczeń. Ale niektórzy klienci muszą liczyć się, z tym że automatycznie przedłużone zostanie ubezpieczenie niskiego wkładu własnego.

Jeżeli - przy zawieraniu umowy - wartość kredytu przekraczała 80 proc. wartości nieruchomości, wykupienie trzyletniego ubezpieczenia było warunkiem jego przyznania.

W umowach był zapis, że jeżeli po trzech latach saldo zadłużenia będzie przekraczać 80 proc. wartości nieruchomości to ubezpieczenie jest automatycznie przedłużane. Za sprawą umocnienia się franka w widełkach mieści się spora grupa klientów, którym akurat wygasa ubezpieczenie. Jego przedłużenie to wydatek średnio ok. 2-3 tys. zł.

- Klienci są o tym z wyprzedzeniem informowani. Tak by mogli podjąć odpowiednie działania - mówi Agnieszka Nachyła. Jej zdaniem klienci - jeżeli chcą uniknąć konieczności dalszego ubezpieczania - mogą: zaproponować dodatkowe zabezpieczenie kredytu (np. drugą nieruchomością), spłacić jego część albo przedstawić aktualną wycenę nieruchomości.

Klient choć musi sam zapłacić za wycenę, może liczyć, że dzięki temu, że dziś mieszkania i domy są droższe niż na początku 2006 roku, bank np. zgodzi się na zmniejszenie składki ubezpieczenia. Przedstawiciele Millennium podkreślają, że wiele osób na takie rozwiązanie się decyduje.

Bankierzy uspokajają. Klienci mogą być spokojni

Większość pytanych przez nas banków przyznaje, że dokładniej przyglądają się swoim kredytowym portfelowym, ale - póki co - nie ma mowy o zmienianiu warunków umów.

Jak usłyszeliśmy w biurze prasowym PKO BP, największy polski bank nie prowadzi akcji renegocjacji umów kredytowych. Co prawda według doniesień mediów bank proponuje dodatkowe zabezpieczenie kredytów klientom, których LTV* przekracza poziom 130 proc. Ale w PKO BP tłumaczą, że to standardowa procedura wynikająca z zapisów umów kredytowych. A tym, którzy się na to nie zechcą zgodzić, nic nie grozi. Bank będzie tylko dokładniej monitorował spłatę kredytu.

Przedstawiciele Multibanku podkreślają, że przegląd portfela kredytów hipotecznych jest dokonywany na bieżąco. - Nie jest to związane z sytuacją na rynkach finansowych, która jak wiadomo jest inna niż kilka miesięcy temu - mówi Mateusz Żelechowski, rzecznik banku, w którego portfelu ok. 80 proc. to kredyty walutowe.

Czy efektem tego przeglądu mogą być działania podobne do tych, które podjął Polbank? - Na dziś nie ma żadnej decyzji w tej sprawie. Nie planujemy żądania od klientów żadnych dodatkowych zabezpieczeń - mówi rzecznik.

BZ WBK też podkreśla, że chodzi o statystykę, a nie prześwietlanie konkretnych umów. - Nasi klienci mogą być absolutnie spokojni. Nie ma żadnego zagrożenia, że będziemy żądać od nich dodatkowych zabezpieczeń - podkreśla Piotr Gajdziński, rzecznik BZ WBK.

Zdaniem przedstawiciela banku na korzyść klientów BZ WBK przemawia fakt, że bank udzielając kredytów walutowych, stawiał spore wymagania. W efekcie kredyty w walutach to zaledwie ok. 30 proc. portfela wszystkich pożyczek hipotecznych w BZ WBK. A jakość portfela jest tak wysoka, że ani klienci, ani bank nie są narażeni na zbyt duże ryzyko.

Także ING Bank Śląski informuje, że nie zamierza żądać od klientów dodatkowych zabezpieczeń.

- Na obecnym etapie ING nie podejmuje czynności dotyczących dobezpieczenia kredytu czy podwyższenia marzy dla obecnych kredytobiorców - podkreśla Joanna Majer-Skorupa zastępca rzecznika prasowego.

Bank BPH od lipca 2006 r. zaprzestał udzielania kredytów hipotecznych w walutach. Klienci, którzy takie pożyczki wzięli wcześniej - a stanowią one około 50 proc. wartości portfela kredytowego banku - mogą być spokojni.

- Nie zamierzamy renegocjować umów. Zawsze staramy się być fair wobec klientów. Jeżeli zawarliśmy umowę na określonych warunkach, to je respektujemy - podkreśla Małgorzata Dłubak, rzeczniczka prasowa banku.

Także Santander i GE Money Bank nie zamierzają żądać dodatkowych zabezpieczeń ani wyższych spłat od klientów. - Od początku prowadziliśmy dość konserwatywną politykę w udzielaniu kredytów hipotecznych - w efekcie możemy być dziś zadowoleni z jakości naszego portfela - podkreśla Aleksandra Kwiatkowska, rzeczniczka GE Money Banku.

Kredyty pod lupą. KNF ujęła się za kredytobiorcami

Kredyty pod lupą. KNF ujęła się za kredytobiorcami

Banki dokładnie przyglądają się walutowym kredytom hipotecznym. Być może wkrótce zaczną negocjować z klientami nowe warunki umów. Jednocześnie Komisja Nadzoru Finansowego uznała, że banki które będą chciały wymusić zmianę warunków kredytów zostaną uznane za grupę podwyższonego ryzyka.

- Aktualna sytuacja na rynku finansowym i bankowym nie może być wykorzystywana do zwiększania rentowności portfela kredytowego kosztem klientów, np. poprzez podwyższanie marż albo rozszerzanie spreadów walutowych - czytamy w komunikacie KNF, na której czele stoi Stanisław Kluza (na zdjęciu).

Okazało się, że kredytobiorcy nie mogą spać spokojnie. Banki przymierzają się bowiem do renegocjacji zawartych już umów kredytowych. Przez ostatnie pół roku frank zyskał do złotego aż 42 proc. W efekcie urosła wyrażana w złotych wartość naszego zadłużenia w bankach.

Dodatkowo ceny nieruchomości - po czasie stagnacji - zaczęły spadać i okazało się, że wartość zabezpieczeń jest znacznie niższa od wartości kredytów. Część banków zaczęła więc negocjować z klientami nowe warunki zabezpieczeń pożyczek.

Dodatkowe zabezpieczenie, albo wyższa marża

Najgłośniej jest o Polbanku. Bo to na razie jedyny bank, który wprost przyznaje, że proponuje klientom zmiany warunków umów kredytowych.

- Rozpoczęliśmy, podobnie jak inne banki, rozmowy z klientami, których kredyt znacznie przekroczył 100 proc, wartości nieruchomości. (...) Dotyczy to tylko niewielkiego odsetka klientów hipotecznych Polbanku EFG - informuje Tomasz Gryn, dyrektor Obszaru Kredytów Hipotecznych Polbank EFG.

Co proponuje klientom Polbank?

1) dodatkowe zabezpieczenie kredytu;

2) częściową spłatę kredytu;

3) czasowe podwyższenie marży kredytu o 0,5 proc., z zastrzeżeniem, że klient ma prawo zażądać przywrócenia poprzedniej ceny kredytu, jeśli kurs franka trwale spadnie do poziomu nie wyższego niż 5 proc.powyżej kursu sprzedaży waluty w dniu podpisania umowy.

Co możemy zrobić? Pytani przez nas prawnicy podkreślają, że umowy są tak skonstruowane, że banki są na uprzywilejowanej pozycji. W zasadzie jedyna droga to negocjacje i liczenie na to, że bank uzna siłę naszych argumentów.

KNF i UOKiK po stronie kredytobiorców

Kredytobiorców bierze w obronę Komisja nadzoru Finansowego. Nie podobają się jej działania niektórych banków.

- Aktualna sytuacja na rynku finansowym i bankowym nie może być wykorzystywana do zwiększania rentowności portfela kredytowego kosztem klientów, np. poprzez podwyższanie marż albo rozszerzanie spreadów walutowych - czytamy w komunikacie KNF.

Zdaniem Komisji  spadek zabezpieczenia nie oznacza spadku zdolności kredytowej klienta, a wszelkie działania podejmowane wobec kredytobiorców muszą uwzględniać specyfikę każdego kredytu i sytuację kredytobiorcy.

KNF zwraca też uwagę na to, że jedną z podstawowych zasad przy zawieraniu umów jest zasada równości stron, w związku z tym za niewłaściwą należy uznać sytuację, w której banki wykorzystując zapisy umów będą dążyły do zmiany warunków, na jakich udzielały kredyty.

- Zwiększenie obciążeń klienta w wyniku wzrostu marży może negatywnie wpłynąć na jego zdolność do spłaty kredytu - podkreślają autorzy komunikatu.

Co zamiera zrobić nadzór finansowy? - Będzie się bacznie przyglądał bieżącej praktyce kredytowej banków i bieżącemu zarządzaniu portfelem kredytowym pod kątem generowanego ryzyka. Szczególną obserwacją KNF obejmie banki o podwyższonym profilu ryzyka, wobec takich instytucji może podjąć działania nadzorcze, których celem będzie podniesienie wymogu kapitałowego (w ramach II filaru NUK) na ryzyko kredytowe - czytamy w komunikacie.

Z kolei jak jak donosi dziennik Polska sprawą zajmie się też Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który uznał, że zapisy umów pozwalające na żądanie dodatkowych zabezpieczeń są zbyt ogólnikowe.

- W ciągu kilku dni urząd złoży pozew sądowy o uznanie takich zapisów za niedozwolone. Jeśli sąd przychyli się do racji UOKiK, wówczas zapisy takie z mocy prawa staną się nieważne. A to oznacza, że banki będą musiały wycofać się z żądania dodatkowych zabezpieczeń. Mało tego. Nie będą ważne te, na które klient już się zgodził - czytamy w dzienniku.

Według gazety banki będą musiały sprecyzować w umowach zapisy - podać konkretne okoliczności, w których mogą żądać zabezpieczeń, a także ich katalog. Wówczas klient już w momencie podpisywania umowy będzie wiedział, co mu grozi, jeśli wartość kredytu będzie wyższa niż wartość nieruchomości np. wskutek wzrostu kursu franka szwajcarskiego czy spadku cen metra kwadratowego mieszkania.

- Jeśli sąd podzieli stanowisko UOKiK, nowe umowy będą musiały być skonstruowane właściwie, zaś w przypadku tych już zawartych - banki będą zobowiązane do podpisania aneksów - czytamy w Polsce.

Ubezpieczenie znowu w cenie

Kryzys pośrednio odbija się też na klientach Millennium. Agnieszka Nachyła, dyrektor działu zajmującego się kredytami hipotecznymi podkreśla, że bank nie zamierza żądać dodatkowych zabezpieczeń. Ale niektórzy klienci muszą liczyć się, z tym że automatycznie przedłużone zostanie ubezpieczenie niskiego wkładu własnego.

Jeżeli - przy zawieraniu umowy - wartość kredytu przekraczała 80 proc. wartości nieruchomości, wykupienie trzyletniego ubezpieczenia było warunkiem jego przyznania.

W umowach był zapis, że jeżeli po trzech latach saldo zadłużenia będzie przekraczać 80 proc. wartości nieruchomości to ubezpieczenie jest automatycznie przedłużane. Za sprawą umocnienia się franka w widełkach mieści się spora grupa klientów, którym akurat wygasa ubezpieczenie. Jego przedłużenie to wydatek średnio ok. 2-3 tys. zł.

- Klienci są o tym z wyprzedzeniem informowani. Tak by mogli podjąć odpowiednie działania - mówi Agnieszka Nachyła. Jej zdaniem klienci - jeżeli chcą uniknąć konieczności dalszego ubezpieczania - mogą: zaproponować dodatkowe zabezpieczenie kredytu (np. drugą nieruchomością), spłacić jego część albo przedstawić aktualną wycenę nieruchomości.

Klient choć musi sam zapłacić za wycenę, może liczyć, że dzięki temu, że dziś mieszkania i domy są droższe niż na początku 2006 roku, bank np. zgodzi się na zmniejszenie składki ubezpieczenia. Przedstawiciele Millennium podkreślają, że wiele osób na takie rozwiązanie się decyduje.

Bankierzy uspokajają. Klienci mogą być spokojni

Większość pytanych przez nas banków przyznaje, że dokładniej przyglądają się swoim kredytowym portfelowym, ale - póki co - nie ma mowy o zmienianiu warunków umów.

Jak usłyszeliśmy w biurze prasowym PKO BP, największy polski bank nie prowadzi akcji renegocjacji umów kredytowych. Co prawda według doniesień mediów bank proponuje dodatkowe zabezpieczenie kredytów klientom, których LTV* przekracza poziom 130 proc. Ale w PKO BP tłumaczą, że to standardowa procedura wynikająca z zapisów umów kredytowych. A tym, którzy się na to nie zechcą zgodzić, nic nie grozi. Bank będzie tylko dokładniej monitorował spłatę kredytu.

Przedstawiciele Multibanku podkreślają, że przegląd portfela kredytów hipotecznych jest dokonywany na bieżąco. - Nie jest to związane z sytuacją na rynkach finansowych, która jak wiadomo jest inna niż kilka miesięcy temu - mówi Mateusz Żelechowski, rzecznik banku, w którego portfelu ok. 80 proc. to kredyty walutowe.

Czy efektem tego przeglądu mogą być działania podobne do tych, które podjął Polbank? - Na dziś nie ma żadnej decyzji w tej sprawie. Nie planujemy żądania od klientów żadnych dodatkowych zabezpieczeń - mówi rzecznik.

BZ WBK też podkreśla, że chodzi o statystykę, a nie prześwietlanie konkretnych umów. - Nasi klienci mogą być absolutnie spokojni. Nie ma żadnego zagrożenia, że będziemy żądać od nich dodatkowych zabezpieczeń - podkreśla Piotr Gajdziński, rzecznik BZ WBK.

Zdaniem przedstawiciela banku na korzyść klientów BZ WBK przemawia fakt, że bank udzielając kredytów walutowych, stawiał spore wymagania. W efekcie kredyty w walutach to zaledwie ok. 30 proc. portfela wszystkich pożyczek hipotecznych w BZ WBK. A jakość portfela jest tak wysoka, że ani klienci, ani bank nie są narażeni na zbyt duże ryzyko.

Także ING Bank Śląski informuje, że nie zamierza żądać od klientów dodatkowych zabezpieczeń.

- Na obecnym etapie ING nie podejmuje czynności dotyczących dobezpieczenia kredytu czy podwyższenia marzy dla obecnych kredytobiorców - podkreśla Joanna Majer-Skorupa zastępca rzecznika prasowego.

Bank BPH od lipca 2006 r. zaprzestał udzielania kredytów hipotecznych w walutach. Klienci, którzy takie pożyczki wzięli wcześniej - a stanowią one około 50 proc. wartości portfela kredytowego banku - mogą być spokojni.

- Nie zamierzamy renegocjować umów. Zawsze staramy się być fair wobec klientów. Jeżeli zawarliśmy umowę na określonych warunkach, to je respektujemy - podkreśla Małgorzata Dłubak, rzeczniczka prasowa banku.

Także Santander i GE Money Bank nie zamierzają żądać dodatkowych zabezpieczeń ani wyższych spłat od klientów. - Od początku prowadziliśmy dość konserwatywną politykę w udzielaniu kredytów hipotecznych - w efekcie możemy być dziś zadowoleni z jakości naszego portfela - podkreśla Aleksandra Kwiatkowska, rzeczniczka GE Money Banku.

Kredyty pod lupą. KNF ujęła się za kredytobiorcami

GE Money Bank chce do końca sierpnia zwolnić do 846 pracowników

W związku z pogorszeniem sytuacji na rynku, GE Money Bank planuje do końca sierpnia zwolnić do 846 pracowników. Zwolnienia, razem z innymi działaniami, mają doprowadzić do obniżenia kosztów działania banku o 10-12 proc. - poinformował GE Money Bank w poniedziałkowym komunikacie.
Obecnie bank prowadzi negocjacje ze związkami zawodowymi.

GE Money Bank planuje w 2009 roku udzielić kredytów na prawie 9 mld zł.

"Skoncentrujemy się na sprzedaży najbardziej rentownych produktów i obsłudze naszych największych partnerów biznesowych" - powiedział cytowany w komunikacie David Kay, prezes banku.

Bank planuje w pierwszym półroczu wydanie 150 tys. kart kredytowych oraz otwarcie około 20 placówek partnerskich działających na zasadzie franczyzy.

onet.pl(PAP, dd/30.03.2009, godz. 17:15)

GE Money Bank chce do końca sierpnia zwolnić do 846 pracowników

W związku z pogorszeniem sytuacji na rynku, GE Money Bank planuje do końca sierpnia zwolnić do 846 pracowników. Zwolnienia, razem z innymi działaniami, mają doprowadzić do obniżenia kosztów działania banku o 10-12 proc. - poinformował GE Money Bank w poniedziałkowym komunikacie.
Obecnie bank prowadzi negocjacje ze związkami zawodowymi.

GE Money Bank planuje w 2009 roku udzielić kredytów na prawie 9 mld zł.

"Skoncentrujemy się na sprzedaży najbardziej rentownych produktów i obsłudze naszych największych partnerów biznesowych" - powiedział cytowany w komunikacie David Kay, prezes banku.

Bank planuje w pierwszym półroczu wydanie 150 tys. kart kredytowych oraz otwarcie około 20 placówek partnerskich działających na zasadzie franczyzy.

onet.pl(PAP, dd/30.03.2009, godz. 17:15)

"GW": banki straszyły i ustąpiły

Udało się obronić klientów banków: Polbank przestanie naciskać na podwyżki cen kredytów mieszkaniowych, a mBank i MultiBank obniżają oprocentowanie pożyczek hipotecznych - pisze "Gazeta Wyborcza".
Tydzień temu "Gazeta Wyborcza" jako pierwsza alarmowała, że banki zaczynają żądać od klientów renegocjacji umów kredytów hipotecznych. Chodziło o osoby, których kredyty - z powodu spadku cen nieruchomości i wzrostu kursu franka - stały się wyższe od wartości kupowanych za pożyczone pieniądze mieszkań. O wsparcie prosili głównie klienci Polbanku, których doradcy stawiali pod ścianą: albo godzą się na nowe warunki, albo muszą zwracać pożyczone pieniądze.

Sprawą zainteresowały się instytucje nadzorcze. Komisja Nadzoru Finansowego oświadczyła, że banki nie mogą wykorzystywać zawirowań na rynku do zwiększania zysków kosztem klientów.

Jak pisze "Gazeta Wyborcza" całe zamieszanie podziałało na banki jak kubeł zimnej wody. Polbank poinformował wczoraj, że zawiesza rozmowy z klientami o zmianach umów. Jak pisze gazeta - to nie jedyny jej sukces w walce o interesy kredytobiorców. Chodzi o klientów mBanku i MultiBanku, którzy zaciągnęli kredyty hipoteczne we frankach przed jesienią 2006r. Oprocentowanie ich kredytów zmieniał zarząd banku - gdy w Szwajcarii stopy procentowe rosły, zarząd szybko zwiększał oprocentowanie. Gdy jednak stopy spadały, nie spieszył się z obniżkami. Teraz mBank i MultiBank same zaczęły spuszczać z tonu - od dziś obniżają oprocentowanie kredytów we frankach.

Więcej na ten temat - w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej".
PAP/onet.pl/
(Gazeta Wyborcza, ak/31.03.2009, godz. 07:21)

"GW": banki straszyły i ustąpiły

Udało się obronić klientów banków: Polbank przestanie naciskać na podwyżki cen kredytów mieszkaniowych, a mBank i MultiBank obniżają oprocentowanie pożyczek hipotecznych - pisze "Gazeta Wyborcza".
Tydzień temu "Gazeta Wyborcza" jako pierwsza alarmowała, że banki zaczynają żądać od klientów renegocjacji umów kredytów hipotecznych. Chodziło o osoby, których kredyty - z powodu spadku cen nieruchomości i wzrostu kursu franka - stały się wyższe od wartości kupowanych za pożyczone pieniądze mieszkań. O wsparcie prosili głównie klienci Polbanku, których doradcy stawiali pod ścianą: albo godzą się na nowe warunki, albo muszą zwracać pożyczone pieniądze.

Sprawą zainteresowały się instytucje nadzorcze. Komisja Nadzoru Finansowego oświadczyła, że banki nie mogą wykorzystywać zawirowań na rynku do zwiększania zysków kosztem klientów.

Jak pisze "Gazeta Wyborcza" całe zamieszanie podziałało na banki jak kubeł zimnej wody. Polbank poinformował wczoraj, że zawiesza rozmowy z klientami o zmianach umów. Jak pisze gazeta - to nie jedyny jej sukces w walce o interesy kredytobiorców. Chodzi o klientów mBanku i MultiBanku, którzy zaciągnęli kredyty hipoteczne we frankach przed jesienią 2006r. Oprocentowanie ich kredytów zmieniał zarząd banku - gdy w Szwajcarii stopy procentowe rosły, zarząd szybko zwiększał oprocentowanie. Gdy jednak stopy spadały, nie spieszył się z obniżkami. Teraz mBank i MultiBank same zaczęły spuszczać z tonu - od dziś obniżają oprocentowanie kredytów we frankach.

Więcej na ten temat - w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej".
PAP/onet.pl/
(Gazeta Wyborcza, ak/31.03.2009, godz. 07:21)

Japonia - tak źle nie było od lat

Liczba bezrobotnych Japończyków wzrosła w lutym do niemal trzech milionów ludzi - podaje we wtorek japońska agencja Kyodo.

Poszukujących pracy jest obecnie w Japonii o 330 tysięcy więcej niż w tym samym miesiącu ubiegłego roku. Tak wysokiego wskaźnika bezrobocia - 4,4 procent - nie notowano tu od lat.

Władze przypisują obecny stan rzeczy skutkom globalnego kryzysu finansowego, który sprawił iż przeżywające kłopoty przedsiębiorstwa redukują zatrudnienie.

Jak zakomunikował we wtorek rzecznik rządu Takeo Kawamura, sprawa zwiększenia liczby miejsc pracy będzie stanowić jeden z ważniejszych punktów przygotowywanego nowego pakietu pobudzania gospodarki kraju.

Jeden z czołowych japońskich ekonomistów Akira Maekawa przewiduje, iż jeśli rząd nie podejmie pilnych działań, już latem br. wskaźnik bezrobocia w kraju może wzrosnąć do ponad sześciu procent.

Na tle innych państw uprzemysłowionych, skala bezrobocia w Japonii pozostaje jednak niska. Sytuacja - ostrzegają ekonomiści - może jednak ulec gwałtownej zmianie w najbliższych miesiącach. Światowe spowolnienie gospodarcze okazało się dla Japonii szczególnie dotkliwe, ponieważ wzrost jej produktu krajowego brutto był w dużej mierze uzależniony od eksportu. Tymczasem w dobie kryzysu zagraniczny popyt na japońskie produkty dramatycznie zmalał.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Japonia - tak źle nie było od lat

Liczba bezrobotnych Japończyków wzrosła w lutym do niemal trzech milionów ludzi - podaje we wtorek japońska agencja Kyodo.

Poszukujących pracy jest obecnie w Japonii o 330 tysięcy więcej niż w tym samym miesiącu ubiegłego roku. Tak wysokiego wskaźnika bezrobocia - 4,4 procent - nie notowano tu od lat.

Władze przypisują obecny stan rzeczy skutkom globalnego kryzysu finansowego, który sprawił iż przeżywające kłopoty przedsiębiorstwa redukują zatrudnienie.

Jak zakomunikował we wtorek rzecznik rządu Takeo Kawamura, sprawa zwiększenia liczby miejsc pracy będzie stanowić jeden z ważniejszych punktów przygotowywanego nowego pakietu pobudzania gospodarki kraju.

Jeden z czołowych japońskich ekonomistów Akira Maekawa przewiduje, iż jeśli rząd nie podejmie pilnych działań, już latem br. wskaźnik bezrobocia w kraju może wzrosnąć do ponad sześciu procent.

Na tle innych państw uprzemysłowionych, skala bezrobocia w Japonii pozostaje jednak niska. Sytuacja - ostrzegają ekonomiści - może jednak ulec gwałtownej zmianie w najbliższych miesiącach. Światowe spowolnienie gospodarcze okazało się dla Japonii szczególnie dotkliwe, ponieważ wzrost jej produktu krajowego brutto był w dużej mierze uzależniony od eksportu. Tymczasem w dobie kryzysu zagraniczny popyt na japońskie produkty dramatycznie zmalał.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Nieruchomości odporne na kryzys

Nieruchomości odporne na kryzys
Nieruchomości komercyjne, mimo kryzysu, trzymają się lepiej niż mieszkaniowe. Z analiz wynika, że ten sektor przez najbliższe dwa lata będzie się cieszyć zainteresowaniem najemców. Co czwarta firma deklaruje chęć wynajęcia lokum na prowadzenie działalności.

Tak przynajmniej wynika z prognoz dla rynku opracowanych przez Nowy Adres i instytut badawczy Millward Brown SMG/KRC. Przyczyną jest fakt, że mimo przejawów spowolnienia gospodarczego, poziom konsumpcji Polaków wzrasta, a umowy zawierane z najemcami mają charakter długoterminowy. Przodującym rynkiem pod względem dostępu do nieruchomości komercyjnych jest Warszawa. Tutaj skupia się aż 67 proc. powierzchni biurowych w kraju.

Z raportu polskiego biura firmy doradczej DTZ wynika, że w całym 2008 roku całkowita ilość powierzchni biurowej w stolicy wzrosła o 252 500 m kw., z czego tylko 6 proc. powierzchni przybyło w strefach centralnych.

Ceny spadły, zachęty wzrosły

- Całkowita ilość nowoczesnej powierzchni biurowej w Warszawie na koniec 2008 r. to 2,98 miliona m kw., z czego blisko 63 proc. przypada na strefy poza centrum miasta - uważa Anna Staniszewska z DTZ.

W ubiegłym roku popyt na nowoczesną powierzchnię biurową wyniósł blisko 460 tys. m kw., co jest, jak dotychczas, najwyższą wartością odnotowaną w Warszawie. Biorąc pod uwagę renegocjacje wcześniej zawartych umów, popyt ukształtował się na poziomie 524 tys. m kw. W związku z brakami na rynku powierzchni biurowej, transakcje na podstawie umów zawartych przed oddaniem budynku do użytkowania były często stosowaną praktyką.

Na koniec IV kwartału 2008 r. stopa pustostanów w Warszawie wyniosła 2,9 proc., co oznacza minimalny wzrost w porównaniu z poprzednimi kwartałami.

Stawki czynszów w budynkach biurowych klasy A systematycznie wzrastały w 2007 r. oraz w pierwszej połowie 2008 r., osiągając poziom 30-33 euro za m kw. miesięcznie w najlepszych lokalizacjach oraz 16-18 euro za m kw. miesięcznie poza centrum miasta. W związku z niskim poziomem zachęt stosowanych przez właścicieli budynków, czynsze efektywne były minimalnie niższe w porównaniu z czynszami wywoławczymi.

- Sytuacja zaczęła się zmieniać w IV kwartale 2008 r. w związku z osłabieniem popytu. Czynsze wywoławcze w strefach centralnych spadły do poziomu 28-30 euro za m kw. miesięcznie, a oferowane pakiety zachęt wzrosły - wylicza Anna Staniszewska.

Natomiast w strefach poza centrum stawki wywoławcze za wynajem pozostały stabilne. Trudno więc się dziwić, że deweloperzy są zainteresowani budową budynków biurowych. Stąd realizacja Libra Business Centre czy Jasna Residence przy najatrakcyjniejszych ulicach Warszawy.

Konkurencja poza stolicą

Gdyby jednak apetyty inwestycyjne deweloperów spadły, a zapotrzebowanie na biura nie malało, na pewno przełożyłoby się to na wzrost cen wynajmu. Wtedy może okazać się, że Warszawa nie jest dla firm tak atrakcyjna. Rozpoczną się poszukiwania lokali w miasteczkach satelickich i dużych aglomeracjach położonych w niewielkiej odległości od stolicy. Najszybciej na takim stanie rzeczy zyska Łódź.

Tym miastem już zainteresowali się giganci przemysłowi, np. Dell, Siemens czy Bosch. Co ich przekonało? Nie tylko dostęp do taniej kadry pracowniczej, dobra komunikacja, ale także dużo niższe koszty utrzymania firmy. Podobnie jak w innych dużych miastach w kraju, w Łodzi cena metra kwadratowego biura waha się od 15 do 20 euro miesięcznie.

Stąd bardzo duże zainteresowanie inwestorów odnawianiem starych biurowców oraz przeróbkami budynków przemysłowych. W takich miejscach coraz częściej duże firmy otwierają call center i zaplecza obsługujące główne siedziby.

Kraków to tradycyjnie najbardziej dynamiczny rynek nieruchomości biurowych w Polsce. Z raportu DTZ wynika, że do końca 2010 r. liczba powierzchni biurowych do wynajęcia wzrośnie do 490 tys. mkw. przy utrzymującej się na stałym poziomie cenie 15-18 euro za m kw. powierzchni. Przewidywane wzrosty cenowe będą mieć miejsce, ale nie przekroczą wartości jednego euro.

Najbardziej pożądane, choć nie najtańsze, miejsca na biuro to centra: Edison, Rondo Business Park, Onyx czy Galeria Kazimierz. Ale do końca 2011 r. pojawią się nowe lokalizacje, m.in. Pawia Trade Center, Avatar czy Sequoia.

Drugim równie dominującym rynkiem nieruchomości biurowych poza Warszawą jest Wrocław. Tylko w ubiegłym roku przybyło tu 100 tys. mkw. powierzchni biurowych. To najwięcej spośród wszystkich rynków regionalnych w kraju. Biuro DTZ szacuje, że do końca 2010 r., uwzględniając fakt, że część deweloperów wstrzymała lub całkowicie zrezygnowała z inwestycji w powierzchnie komercyjne, rynek wrocławski sięgnie 400 tys. m kw. powierzchni do wynajęcia.

W przygotowaniu bądź częściowej realizacji jest dziesięć inwestycji w najbardziej atrakcyjnych lokalizacjach: wzdłuż ul. Legnickiej, Karkonoskiej oraz Strzegomskiej. Ceny lokali wahają się od 14 do 18 euro za metr kwadratowy.

Podobnie przedstawia się sytuacja w innych dużych aglomeracjach: Poznaniu, Trójmieście oraz Katowicach.

Najsłabiej ukształtowanym rynkiem nieruchomości dysponuje Szczecin. W tym mieście dostępnych jest zaledwie 65 tys. m kw. nowoczesnej powierzchni biurowej, z czego ponad połowa usytuowana jest w budynkach starszych niż dziesięcioletnie.

Duża grupa dostępnych biur nie mieści się nawet w kategorii B. Z tej przyczyny czynsze w mieście nie oszałamiają. W starych, ale zmodernizowanych biurowcach opłaty wynoszą od 8 do 11 euro za m kw., w najnowocześniejszych - od 15 do 18 euro za m kw. Sytuacja z wolna się jednak poprawia, bo deweloperzy zauważyli, iż Szczecin jest atrakcyjnym miejscem pod budowę powierzchni komercyjnych. Stąd aż dziesięć inwestycji tego typu w fazie przygotowań do realizacji.

Prognozy dla rynku

Rynek nieruchomości komercyjnych jest w dużo lepszej kondycji niż mieszkaniówka. Klienci nadal bowiem są zainteresowani wynajmem, choć ich wybór coraz częściej pada na nieruchomości najtańsze. Największym popytem cieszą się biura położone poza centrum dużych miast, prestiżowe lokalizacje pozostają raczej w zasięgu najzamożniejszych klientów. Właściciele nieruchomości robią więc wszystko, by zatrzymać dotychczasowych klientów i przedłużyć umowy najmu.

W każdym z przypadków ceny zaczynają dyktować najemcy, a stawki transakcyjne spadają, choć skoki cen nie mają charakteru gwałtownych zmian. Rok 2009 to więc czas atrakcyjnych renegocjacji cenowych, o które za dwa lata będzie bardzo trudno. W tym roku warto zainteresować się także podpisaniem umowy najmu na dłuższy czas, bo i w tym przypadku można spodziewać się atrakcyjnych cen. Deweloperzy i właściciele już istniejących nieruchomości komercyjnych są zainteresowani podpisywaniem umów przedsprzedażowych. Mając taki papier w ręku łatwiej im pozyskać środki na finansowanie planowanych czy finalizowanych nieruchomości.

Obecny rok ma być sprawdzianem kondycji niewielkich deweloperów, bo im najtrudniej będzie pozyskać pieniądze na inwestycje. Największe firmy mogą jednak spać spokojnie. Wystarczy, że przeczekają trudniejszy moment na rynku. Z prognoz wynika, że nowych biur w tym roku przybędzie, a ich powierzchnia całkowita zamknie się liczbą 3,5 miliona metrów kwadratowych.

źródło informacji: Businessman

Nieruchomości odporne na kryzys

Nieruchomości odporne na kryzys
Nieruchomości komercyjne, mimo kryzysu, trzymają się lepiej niż mieszkaniowe. Z analiz wynika, że ten sektor przez najbliższe dwa lata będzie się cieszyć zainteresowaniem najemców. Co czwarta firma deklaruje chęć wynajęcia lokum na prowadzenie działalności.

Tak przynajmniej wynika z prognoz dla rynku opracowanych przez Nowy Adres i instytut badawczy Millward Brown SMG/KRC. Przyczyną jest fakt, że mimo przejawów spowolnienia gospodarczego, poziom konsumpcji Polaków wzrasta, a umowy zawierane z najemcami mają charakter długoterminowy. Przodującym rynkiem pod względem dostępu do nieruchomości komercyjnych jest Warszawa. Tutaj skupia się aż 67 proc. powierzchni biurowych w kraju.

Z raportu polskiego biura firmy doradczej DTZ wynika, że w całym 2008 roku całkowita ilość powierzchni biurowej w stolicy wzrosła o 252 500 m kw., z czego tylko 6 proc. powierzchni przybyło w strefach centralnych.

Ceny spadły, zachęty wzrosły

- Całkowita ilość nowoczesnej powierzchni biurowej w Warszawie na koniec 2008 r. to 2,98 miliona m kw., z czego blisko 63 proc. przypada na strefy poza centrum miasta - uważa Anna Staniszewska z DTZ.

W ubiegłym roku popyt na nowoczesną powierzchnię biurową wyniósł blisko 460 tys. m kw., co jest, jak dotychczas, najwyższą wartością odnotowaną w Warszawie. Biorąc pod uwagę renegocjacje wcześniej zawartych umów, popyt ukształtował się na poziomie 524 tys. m kw. W związku z brakami na rynku powierzchni biurowej, transakcje na podstawie umów zawartych przed oddaniem budynku do użytkowania były często stosowaną praktyką.

Na koniec IV kwartału 2008 r. stopa pustostanów w Warszawie wyniosła 2,9 proc., co oznacza minimalny wzrost w porównaniu z poprzednimi kwartałami.

Stawki czynszów w budynkach biurowych klasy A systematycznie wzrastały w 2007 r. oraz w pierwszej połowie 2008 r., osiągając poziom 30-33 euro za m kw. miesięcznie w najlepszych lokalizacjach oraz 16-18 euro za m kw. miesięcznie poza centrum miasta. W związku z niskim poziomem zachęt stosowanych przez właścicieli budynków, czynsze efektywne były minimalnie niższe w porównaniu z czynszami wywoławczymi.

- Sytuacja zaczęła się zmieniać w IV kwartale 2008 r. w związku z osłabieniem popytu. Czynsze wywoławcze w strefach centralnych spadły do poziomu 28-30 euro za m kw. miesięcznie, a oferowane pakiety zachęt wzrosły - wylicza Anna Staniszewska.

Natomiast w strefach poza centrum stawki wywoławcze za wynajem pozostały stabilne. Trudno więc się dziwić, że deweloperzy są zainteresowani budową budynków biurowych. Stąd realizacja Libra Business Centre czy Jasna Residence przy najatrakcyjniejszych ulicach Warszawy.

Konkurencja poza stolicą

Gdyby jednak apetyty inwestycyjne deweloperów spadły, a zapotrzebowanie na biura nie malało, na pewno przełożyłoby się to na wzrost cen wynajmu. Wtedy może okazać się, że Warszawa nie jest dla firm tak atrakcyjna. Rozpoczną się poszukiwania lokali w miasteczkach satelickich i dużych aglomeracjach położonych w niewielkiej odległości od stolicy. Najszybciej na takim stanie rzeczy zyska Łódź.

Tym miastem już zainteresowali się giganci przemysłowi, np. Dell, Siemens czy Bosch. Co ich przekonało? Nie tylko dostęp do taniej kadry pracowniczej, dobra komunikacja, ale także dużo niższe koszty utrzymania firmy. Podobnie jak w innych dużych miastach w kraju, w Łodzi cena metra kwadratowego biura waha się od 15 do 20 euro miesięcznie.

Stąd bardzo duże zainteresowanie inwestorów odnawianiem starych biurowców oraz przeróbkami budynków przemysłowych. W takich miejscach coraz częściej duże firmy otwierają call center i zaplecza obsługujące główne siedziby.

Kraków to tradycyjnie najbardziej dynamiczny rynek nieruchomości biurowych w Polsce. Z raportu DTZ wynika, że do końca 2010 r. liczba powierzchni biurowych do wynajęcia wzrośnie do 490 tys. mkw. przy utrzymującej się na stałym poziomie cenie 15-18 euro za m kw. powierzchni. Przewidywane wzrosty cenowe będą mieć miejsce, ale nie przekroczą wartości jednego euro.

Najbardziej pożądane, choć nie najtańsze, miejsca na biuro to centra: Edison, Rondo Business Park, Onyx czy Galeria Kazimierz. Ale do końca 2011 r. pojawią się nowe lokalizacje, m.in. Pawia Trade Center, Avatar czy Sequoia.

Drugim równie dominującym rynkiem nieruchomości biurowych poza Warszawą jest Wrocław. Tylko w ubiegłym roku przybyło tu 100 tys. mkw. powierzchni biurowych. To najwięcej spośród wszystkich rynków regionalnych w kraju. Biuro DTZ szacuje, że do końca 2010 r., uwzględniając fakt, że część deweloperów wstrzymała lub całkowicie zrezygnowała z inwestycji w powierzchnie komercyjne, rynek wrocławski sięgnie 400 tys. m kw. powierzchni do wynajęcia.

W przygotowaniu bądź częściowej realizacji jest dziesięć inwestycji w najbardziej atrakcyjnych lokalizacjach: wzdłuż ul. Legnickiej, Karkonoskiej oraz Strzegomskiej. Ceny lokali wahają się od 14 do 18 euro za metr kwadratowy.

Podobnie przedstawia się sytuacja w innych dużych aglomeracjach: Poznaniu, Trójmieście oraz Katowicach.

Najsłabiej ukształtowanym rynkiem nieruchomości dysponuje Szczecin. W tym mieście dostępnych jest zaledwie 65 tys. m kw. nowoczesnej powierzchni biurowej, z czego ponad połowa usytuowana jest w budynkach starszych niż dziesięcioletnie.

Duża grupa dostępnych biur nie mieści się nawet w kategorii B. Z tej przyczyny czynsze w mieście nie oszałamiają. W starych, ale zmodernizowanych biurowcach opłaty wynoszą od 8 do 11 euro za m kw., w najnowocześniejszych - od 15 do 18 euro za m kw. Sytuacja z wolna się jednak poprawia, bo deweloperzy zauważyli, iż Szczecin jest atrakcyjnym miejscem pod budowę powierzchni komercyjnych. Stąd aż dziesięć inwestycji tego typu w fazie przygotowań do realizacji.

Prognozy dla rynku

Rynek nieruchomości komercyjnych jest w dużo lepszej kondycji niż mieszkaniówka. Klienci nadal bowiem są zainteresowani wynajmem, choć ich wybór coraz częściej pada na nieruchomości najtańsze. Największym popytem cieszą się biura położone poza centrum dużych miast, prestiżowe lokalizacje pozostają raczej w zasięgu najzamożniejszych klientów. Właściciele nieruchomości robią więc wszystko, by zatrzymać dotychczasowych klientów i przedłużyć umowy najmu.

W każdym z przypadków ceny zaczynają dyktować najemcy, a stawki transakcyjne spadają, choć skoki cen nie mają charakteru gwałtownych zmian. Rok 2009 to więc czas atrakcyjnych renegocjacji cenowych, o które za dwa lata będzie bardzo trudno. W tym roku warto zainteresować się także podpisaniem umowy najmu na dłuższy czas, bo i w tym przypadku można spodziewać się atrakcyjnych cen. Deweloperzy i właściciele już istniejących nieruchomości komercyjnych są zainteresowani podpisywaniem umów przedsprzedażowych. Mając taki papier w ręku łatwiej im pozyskać środki na finansowanie planowanych czy finalizowanych nieruchomości.

Obecny rok ma być sprawdzianem kondycji niewielkich deweloperów, bo im najtrudniej będzie pozyskać pieniądze na inwestycje. Największe firmy mogą jednak spać spokojnie. Wystarczy, że przeczekają trudniejszy moment na rynku. Z prognoz wynika, że nowych biur w tym roku przybędzie, a ich powierzchnia całkowita zamknie się liczbą 3,5 miliona metrów kwadratowych.

źródło informacji: Businessman

Galeria Centrum pada

Spółka zależna Vistuli Group SA, Galeria Centrum Sp. z o.o., złożyła wniosek o ogłoszenie upadłości z możliwością zawarcia układu - poinformowała Vistula Group w komunikacie.

Spółka nie podała więcej szczegółów.

W styczniu 2007 roku Vistula & Wólczanka SA została właścicielem sieci sklepów Galeria Centrum. Według informacji spółki, obecnie sieć liczy 16 sklepów z logo Galeria Centrum. Do 2010 roku planowano otwarcie 50 kolejnych.

PAP/interia.pl/Wtorek, 31 marca (07:54)

Galeria Centrum pada

Spółka zależna Vistuli Group SA, Galeria Centrum Sp. z o.o., złożyła wniosek o ogłoszenie upadłości z możliwością zawarcia układu - poinformowała Vistula Group w komunikacie.

Spółka nie podała więcej szczegółów.

W styczniu 2007 roku Vistula & Wólczanka SA została właścicielem sieci sklepów Galeria Centrum. Według informacji spółki, obecnie sieć liczy 16 sklepów z logo Galeria Centrum. Do 2010 roku planowano otwarcie 50 kolejnych.

PAP/interia.pl/Wtorek, 31 marca (07:54)

28 mld euro straty banku Fortis

Belgijsko-holenderska grupa finansowa Fortis w ubiegłym roku miała 28 mld euro straty. Jeszcze w połowie marca spodziewano się 22,5 mld euro strat. W 2007 r. zysk netto firmy wyniósł 3,99 mld euro.

Grupa wpadła w kłopoty w październiku w efekcie światowych zawirowań na rynkach finansowych. Holandia zabrała swoje oddziały bankowe i dział ubezpieczeniowy, państwo belgijskie - swoje i planuje teraz sprzedaż ich francuskiemu bankowi BNP Paribas. Dział ubezpieczeniowy, który jeszcze ma Fortis, zanotował w 2008 r. zysk 6 mln euro, wobec zarobku 562 mln euro rok wcześniej. Akcje Fortisu zwyżkowały od początku 2009 r. na giełdzie w Brukseli o 45 proc., do 1,34 euro we wtorek.

Na GPW o godz. 9.33 akcje Fortisu kosztowały 200 zł (bez zmian).

Holenderska spółka technologiczna Getronics zwolni 1400 etatowych pracowników. Jest to element cięcia kosztów spowodowany kryzysem. Zwolnienia nastąpią w następnych miesiącach i pozwolą zaoszczędzić 30 mln euro w 2009 r. Zwolnionych będzie np. 700 zatrudnionych w Holandii. Firma daje pracę 14 000 osób w całym świecie.

(KM, Interia.pl)

źródło informacji: AFP

interia.pl/

28 mld euro straty banku Fortis

Belgijsko-holenderska grupa finansowa Fortis w ubiegłym roku miała 28 mld euro straty. Jeszcze w połowie marca spodziewano się 22,5 mld euro strat. W 2007 r. zysk netto firmy wyniósł 3,99 mld euro.

Grupa wpadła w kłopoty w październiku w efekcie światowych zawirowań na rynkach finansowych. Holandia zabrała swoje oddziały bankowe i dział ubezpieczeniowy, państwo belgijskie - swoje i planuje teraz sprzedaż ich francuskiemu bankowi BNP Paribas. Dział ubezpieczeniowy, który jeszcze ma Fortis, zanotował w 2008 r. zysk 6 mln euro, wobec zarobku 562 mln euro rok wcześniej. Akcje Fortisu zwyżkowały od początku 2009 r. na giełdzie w Brukseli o 45 proc., do 1,34 euro we wtorek.

Na GPW o godz. 9.33 akcje Fortisu kosztowały 200 zł (bez zmian).

Holenderska spółka technologiczna Getronics zwolni 1400 etatowych pracowników. Jest to element cięcia kosztów spowodowany kryzysem. Zwolnienia nastąpią w następnych miesiącach i pozwolą zaoszczędzić 30 mln euro w 2009 r. Zwolnionych będzie np. 700 zatrudnionych w Holandii. Firma daje pracę 14 000 osób w całym świecie.

(KM, Interia.pl)

źródło informacji: AFP

interia.pl/

Ile warte są ruiny polskich stoczni?

Ceny wywoławcze sprzedaży majątku Stoczni Szczecińskiej Nowa i Stoczni Gdynia to w sumie około 400 mln zł, ponad pięć razy mniej, niż wynoszą ich długi - i to bez pomocy publicznej.
Zaczyna się wyprzedaż majątku Stoczni Szczecińskiej Nowa i Stoczni Gdynia. Cena wywoławcza sprzedaży majątku stoczni szczecińskiej to około 100 mln zł, a gdyńskiej około 300 mln zł. Ceny wywoławcze - na co zwracają uwagę firmy, które przygotowały wyceny - są niższe niż wyceny. Zostały częściowo zredukowane, bo sprzedaż majątku jest wymuszona. Firmy wyceniające i Agencja Rozwoju Przemysłu, która nadzoruje sprzedaż majątku, odmówiły podania wartości wycen.

- Nie mamy obowiązku ujawniania poziomu wyceny. Podaliśmy ceny wywoławcze. Wydaje nam się, że tak postępując, korzystniej sprzedamy majątek stoczni - mówi Wojciech Dąbrowski, prezes Agencji Rozwoju Przemysłu.

Z cen wywoławczych wynika, że w przypadku Stoczni Gdynia, której same nieruchomości liczą ponad 100 ha, średnia cena metra kwadratowego wraz z budynkami jest warta ledwie około 300 zł. Nawet specjalistom trudno jednak powiedzieć, czy to dużo, czy mało i jaka faktycznie może być wartość na przykład gruntów.

- Trudno ocenić, ile tereny stoczni Gdynia mogą być warte, bo na Pomorzu tego rodzaju majątku nie sprzedawano. Nie było takich terenów pofabrycznych. W zależności od działki wartość ziemi jako terenu pod inwestycje może się wahać od 250 zł do nawet 2 tys. zł za metr kwadratowy - uważa Michał Kowalewski z Tyszkiewicz Nieruchomości.

Przyjęte ceny wywoławcze oczywiście mogą zostać w przetargach przebite, ale to raczej mało prawdopodobne. Zarządca kompensacyjny, czyli Bud-Bank Leasing, ma czas na sprzedaż majątku stoczni tylko do końca maja 2009 roku. Jeśli sprzedałby po cenach wywoławczych, to wierzyciele stoczni ze Szczecina odzyskaliby zaledwie około 14 proc. należności, a z Gdyni - około 20 proc. należności. I to bez uwzględniania wartości udzielonej zakładom pomocy publicznej. Wstępnie wierzytelności Stoczni Szczecińska Nowa szacowane są na około 713 mln zł, a Stoczni Gdynia na około 1,44 mld zł. Agencja Rozwoju Przemysłu ocenia, że zainteresowanie majątkiem stoczni jest, ale nie ujawnia z czyjej strony.

- Rozmów sondażowych jest dużo, ale zainteresowani nie rozmawiają bezpośrednio. Wysyłają kancelarie prawne do zbadania majątku stoczni. Do końca kwietnia chętni na zakup majątku muszą wpłacić wadium w przetargach. Wtedy będzie widać, jakie jest faktycznie zainteresowanie, kim są potencjalni inwestorzy - mówi prezes Dąbrowski.

Ireneusz Chojnacki
interia.pl/
Wtorek, 31 marca (07:54)

Ile warte są ruiny polskich stoczni?

Ceny wywoławcze sprzedaży majątku Stoczni Szczecińskiej Nowa i Stoczni Gdynia to w sumie około 400 mln zł, ponad pięć razy mniej, niż wynoszą ich długi - i to bez pomocy publicznej.
Zaczyna się wyprzedaż majątku Stoczni Szczecińskiej Nowa i Stoczni Gdynia. Cena wywoławcza sprzedaży majątku stoczni szczecińskiej to około 100 mln zł, a gdyńskiej około 300 mln zł. Ceny wywoławcze - na co zwracają uwagę firmy, które przygotowały wyceny - są niższe niż wyceny. Zostały częściowo zredukowane, bo sprzedaż majątku jest wymuszona. Firmy wyceniające i Agencja Rozwoju Przemysłu, która nadzoruje sprzedaż majątku, odmówiły podania wartości wycen.

- Nie mamy obowiązku ujawniania poziomu wyceny. Podaliśmy ceny wywoławcze. Wydaje nam się, że tak postępując, korzystniej sprzedamy majątek stoczni - mówi Wojciech Dąbrowski, prezes Agencji Rozwoju Przemysłu.

Z cen wywoławczych wynika, że w przypadku Stoczni Gdynia, której same nieruchomości liczą ponad 100 ha, średnia cena metra kwadratowego wraz z budynkami jest warta ledwie około 300 zł. Nawet specjalistom trudno jednak powiedzieć, czy to dużo, czy mało i jaka faktycznie może być wartość na przykład gruntów.

- Trudno ocenić, ile tereny stoczni Gdynia mogą być warte, bo na Pomorzu tego rodzaju majątku nie sprzedawano. Nie było takich terenów pofabrycznych. W zależności od działki wartość ziemi jako terenu pod inwestycje może się wahać od 250 zł do nawet 2 tys. zł za metr kwadratowy - uważa Michał Kowalewski z Tyszkiewicz Nieruchomości.

Przyjęte ceny wywoławcze oczywiście mogą zostać w przetargach przebite, ale to raczej mało prawdopodobne. Zarządca kompensacyjny, czyli Bud-Bank Leasing, ma czas na sprzedaż majątku stoczni tylko do końca maja 2009 roku. Jeśli sprzedałby po cenach wywoławczych, to wierzyciele stoczni ze Szczecina odzyskaliby zaledwie około 14 proc. należności, a z Gdyni - około 20 proc. należności. I to bez uwzględniania wartości udzielonej zakładom pomocy publicznej. Wstępnie wierzytelności Stoczni Szczecińska Nowa szacowane są na około 713 mln zł, a Stoczni Gdynia na około 1,44 mld zł. Agencja Rozwoju Przemysłu ocenia, że zainteresowanie majątkiem stoczni jest, ale nie ujawnia z czyjej strony.

- Rozmów sondażowych jest dużo, ale zainteresowani nie rozmawiają bezpośrednio. Wysyłają kancelarie prawne do zbadania majątku stoczni. Do końca kwietnia chętni na zakup majątku muszą wpłacić wadium w przetargach. Wtedy będzie widać, jakie jest faktycznie zainteresowanie, kim są potencjalni inwestorzy - mówi prezes Dąbrowski.

Ireneusz Chojnacki
interia.pl/
Wtorek, 31 marca (07:54)

Złoty będzie nadal tracił wobec głównych walut

Na rynku walutowym nadal panuje duża niepewność, a awersja do ryzyka stale rośnie. Zdaniem analityków, taka sytuacji musi spowodować dalsze osłabienie złotego, choć nie tak mocne jak wczoraj.
W poniedziałek złoty wyraźnie się osłabił za sprawą powrotu awersji do ryzyka wywołaną m.in. obniżeniem ratingu Węgier i Irlandii oraz spadającymi indeksami na światowych giełdach. Od rana sytuacja wydaje się stabilizować, ale nastroje nadal pozostają słabe i rodzima waluta wciąż lekko traci - powiedział ekonomista Banku Zachodniego WBK Piotr Bielski.

Analityk dodał, że trudno dziś oczekiwać pozytywnych impulsów z rynku, które mogłyby wywołać optymizm u inwestorów. W Polsce nie ma dziś bowiem żadnych ważnych danych makroekonomicznych, a te z USA są jak zawsze obarczone dużym ryzykiem.
Na dziś zaplanowano szereg publikacji danych za granicą m. in. indeks Chicago PMI za marzec oraz indeks zaufania konsumentów w USA, ale trudno powiedzieć, jaki będzie ich wydźwięk. Musiały by być bowiem naprawdę dobre, by odwrócić fatalne nastroje na rynku - wyjaśnił Bielski.

We wtorek po godz. 09:10 za euro płacono średnio 4,7122, a za dolara 3,5646. Kurs euro/dolara wynosił wtedy 1,3220.

W poniedziałek o godz. 16:45 inwestorzy płacili za euro 4,7330 zł, a za dolara 3,5999 zł. Euro/dolar był kwotowany na 1,3147.

W poniedziałek o godz. 09:00 inwestorzy płacili za euro 4,7060 zł, a za dolara 3,5590 zł. Euro/dolar był kwotowany na 1,3220.
wp.pl/
ISB 2009-03-31 (09:27)

Złoty będzie nadal tracił wobec głównych walut

Na rynku walutowym nadal panuje duża niepewność, a awersja do ryzyka stale rośnie. Zdaniem analityków, taka sytuacji musi spowodować dalsze osłabienie złotego, choć nie tak mocne jak wczoraj.
W poniedziałek złoty wyraźnie się osłabił za sprawą powrotu awersji do ryzyka wywołaną m.in. obniżeniem ratingu Węgier i Irlandii oraz spadającymi indeksami na światowych giełdach. Od rana sytuacja wydaje się stabilizować, ale nastroje nadal pozostają słabe i rodzima waluta wciąż lekko traci - powiedział ekonomista Banku Zachodniego WBK Piotr Bielski.

Analityk dodał, że trudno dziś oczekiwać pozytywnych impulsów z rynku, które mogłyby wywołać optymizm u inwestorów. W Polsce nie ma dziś bowiem żadnych ważnych danych makroekonomicznych, a te z USA są jak zawsze obarczone dużym ryzykiem.
Na dziś zaplanowano szereg publikacji danych za granicą m. in. indeks Chicago PMI za marzec oraz indeks zaufania konsumentów w USA, ale trudno powiedzieć, jaki będzie ich wydźwięk. Musiały by być bowiem naprawdę dobre, by odwrócić fatalne nastroje na rynku - wyjaśnił Bielski.

We wtorek po godz. 09:10 za euro płacono średnio 4,7122, a za dolara 3,5646. Kurs euro/dolara wynosił wtedy 1,3220.

W poniedziałek o godz. 16:45 inwestorzy płacili za euro 4,7330 zł, a za dolara 3,5999 zł. Euro/dolar był kwotowany na 1,3147.

W poniedziałek o godz. 09:00 inwestorzy płacili za euro 4,7060 zł, a za dolara 3,5590 zł. Euro/dolar był kwotowany na 1,3220.
wp.pl/
ISB 2009-03-31 (09:27)

Ile zarabiają w budowlance?

Branża budowlana skutecznie opiera się w Polsce kryzysowi gospodarczemu, głównie za sprawą inwestycjom infrastrukturalnym za pieniądze unijne. Jednak jej najlepsze lata już się kończą, o czym świadczy coraz wolniejsza dynamika wzrostu wynagrodzeń i zatrudnienia - piszą specjaliści z serwisu RaportPlacowy.pl.
Według planów firm zebranych w ostatnim Raporcie Płacowym firmy Advisory Group TEST Human Resources, planowane podwyżki wynagrodzeń na ten rok pozostaną jednak nadal na wysokim poziomie: 8,8 proc. dla pracowników szeregowych, 8,5 proc. dla specjalistów i aż 9,4 proc. na szczeblu kierowniczym.
rednia płaca całkowita brutto dla regionalnych kierowników sprzedaży wynosi 9 158 zł, natomiast przedstawicieli handlowych - 5 800 zł, przy czym wynagrodzenie waha się na tym stanowisku od 2 700zł do 10 319 zł - a więc niemal czterokrotnie.
]

W działach produkcji firm branży budowlanej, z powodu względnej standaryzacji zakresów obowiązków, wynagrodzenia na tych samych stanowiskach są na podobnych poziomach - poza jednym wyjątkiem: Zarobki brutto kierownika działu zaczynają się od 5 564zł, a kończą na 14 000 zł, ze średnią 9 340 zł. Na niższych szczeblach są to średnio 4317 zł dla specjalisty ds. utrzymania ruchu, 3 501 zł dla brygadzisty i 2 612zł dla operatora produkcji. Wynagrodzenie inżyniera procesu produkcji, wynosi średnio 5147zł, choć są firmy gotowe zapłacić 8 160 zł na tym stanowisku.

źródło informacji: Informacja prasowa

interia.pl/Środa, 25 marca (06:00)

Ile zarabiają w budowlance?

Branża budowlana skutecznie opiera się w Polsce kryzysowi gospodarczemu, głównie za sprawą inwestycjom infrastrukturalnym za pieniądze unijne. Jednak jej najlepsze lata już się kończą, o czym świadczy coraz wolniejsza dynamika wzrostu wynagrodzeń i zatrudnienia - piszą specjaliści z serwisu RaportPlacowy.pl.
Według planów firm zebranych w ostatnim Raporcie Płacowym firmy Advisory Group TEST Human Resources, planowane podwyżki wynagrodzeń na ten rok pozostaną jednak nadal na wysokim poziomie: 8,8 proc. dla pracowników szeregowych, 8,5 proc. dla specjalistów i aż 9,4 proc. na szczeblu kierowniczym.
rednia płaca całkowita brutto dla regionalnych kierowników sprzedaży wynosi 9 158 zł, natomiast przedstawicieli handlowych - 5 800 zł, przy czym wynagrodzenie waha się na tym stanowisku od 2 700zł do 10 319 zł - a więc niemal czterokrotnie.
]

W działach produkcji firm branży budowlanej, z powodu względnej standaryzacji zakresów obowiązków, wynagrodzenia na tych samych stanowiskach są na podobnych poziomach - poza jednym wyjątkiem: Zarobki brutto kierownika działu zaczynają się od 5 564zł, a kończą na 14 000 zł, ze średnią 9 340 zł. Na niższych szczeblach są to średnio 4317 zł dla specjalisty ds. utrzymania ruchu, 3 501 zł dla brygadzisty i 2 612zł dla operatora produkcji. Wynagrodzenie inżyniera procesu produkcji, wynosi średnio 5147zł, choć są firmy gotowe zapłacić 8 160 zł na tym stanowisku.

źródło informacji: Informacja prasowa

interia.pl/Środa, 25 marca (06:00)

Deweloperska bańka pękła

Słowo na k? wciąż sieje popłoch w głowach osób odpowiedzialnych za marketing i reklamę. Jeżeli chcesz mądrze wydać to co pozostało ci w budżecie reklamowym w tych trudnych czasach postaw na internet!

Marcin Pytlak: Reklama mieszkań przenosi się do sieci

Tylko ten kanał komunikacji reklamowej pozwoli Tobie sprawować właściwą kontrolę nad wydatkami reklamowymi w trudnych czasach spowolnienia gospodarczego. Wszystko bowiem wskazuje na to, że tradycyjny sposób rozliczania się z mediami, w którym to reklamodawca płaci za umieszczenie reklamy bez względu na efekt jaki ona przyniesie odchodzi do lamusa. Obecnie internet oferuje rozwiązania pozwalające dokładnie mierzyć i kontrolować ilu klientów odwiedziło ich stronę internetową i jak się na niej zachowywało. Nic dziwnego, że z tych rozwiązań coraz chętniej korzystają deweloperzy, którzy liczą teraz każdą złotówkę wydaną na reklamę sprzedającą ich mieszkania.

Deweloperska bańka reklamowa pękła z wielkim hukiem

Wielu deweloperów stawia sobie pytanie w jaki sposób reklamować się i jakie media dobierać aby osiągnąć jak najlepsze efekty sprzedażowe. Od mniej więcej pół roku każdy marketingowiec w firmie deweloperskiej ogląda dwa razy każdą złotówkę zanim ją wyda. Oczywiście nie zawsze tak było. Wydaje się, że media upatrzyły sobie w ostatnim czasie deweloperów jako potencjalnych nabywców powierzchni reklamowych, u których budżet na promocje jest zawsze ,,rozdmuchany" i którzy nie dbają specjalnie o poziom wydatków. Tak rzeczywiście było jeszcze do października ubiegłego roku. W zasadzie od 2005 r. sprzedaż mieszkań na rynku pierwotnym była na niezwykle wysokim poziomie.

Czymś normalnym stała się sytuacja, że mieszkania sprzedawane były na etapie przysłowiowej "dziury w ziemi".

Nie dziwi zatem fakt, że wielu deweloperów po prostu przestało liczyć się z pieniędzmi, ponieważ mieszkania i tak się sprzedawały. W związku z tym mniej istotne było to w jaki sposób wydawano budżet reklamowy. I tak jak grzyby po deszczu powstawały najróżniejsze tytuły prasowe, które oferowały dotarcie do upragnionej grupy docelowej. Nikt ich nie czytał, choć mówiono, że są rozsyłane do managerów i ludzi ze świata biznesu.

Wszystkim wydawało się, ze bogaty deweloper i tak kupi reklamę nawet po mocno zawyżonej i nierealnej z pozoru cenie. Taka idylla na rynku reklamowym trwała prawie 3 lata. W tym czasie sprzedano wiele mieszkań i wiele powierzchni reklamowych. Zmiana sytuacji nastąpiła na początku 2008 roku - na wiosnę. Marzec i kwiecień to na rynku deweloperskim tradycyjnie okres ożywienia. Niestety szybko okazało się, że to co miało być trwałą tendencją wzrostową na rynku i początkiem długotrwałej hossy w nieruchomościach, szybko się załamało. Mieszkania nie sprzedawały się już tak dobrze a klienci zaczęli stawiać coraz większe wymagania co do ich jakości. Pojawiły się pierwsze na rynku propozycje wykończenia "pod klucz". Niewiele to jednak pomogło i sprzedaż nowych mieszkań dalej spadała. Przyczyn oczywiście było wiele i trudno byłoby je tu wszystkie wymienić. Faktem jednak jest to, że dochody firm deweloperskich zaczęły gwałtownie spadać w przeciwieństwie do poziomu wydatków. Ponieważ większość firm liczyła na szybkie odwrócenie się niekorzystnego trendu, nikt specjalnie nie planował redukcji budżetów reklamowych.

Dola dla agencji reklamowych płatna za efekt?

Niestety, na sytuację w Polsce nałożyły się coraz większe kłopoty banków z pozyskaniem gotówki a co za tym idzie z udzielaniem nowych kredytów hipotecznych. To dodatkowo spowolniło sprzedaż mieszkań i sprawiło, że wielu deweloperów przejrzało na oczy i stwierdziło, iż nie mamy do czynienia z chwilową stagnacją ale ze stałym trendem i warunkami, w których trzeba nauczyć się żyć. Nagle zaczęło mieć znaczenie w jaki sposób są wydawane pieniądze na reklamę i w jaki sposób przekładają się one na tak upragnione przez deweloperów umowy kupna - sprzedaży.

Powstało zatem pytanie: w jaki sposób reklamować się aby nie wydać dużo ze szczupłych budżetów, a jednocześnie osiągając wysokie wyniki sprzedaży? Kluczem do tak postawionego pytania jest mierzenie efektywności działań reklamowych. To często pomijany wskaźnik. Nawet jeśli firmy deweloperskie patrzyły na skuteczność reklam to często nie wyciągały należytych wniosków z tych danych. Sytuacja przed jaką stoi w chwili obecnej większość firm deweloperskich jest następująca: budżety reklamowe są mocno okrojone i większość środków zostało już spożytkowanych.

To co pozostało trzeba wydać jak najlepiej. Idealną sytuację stwarzałaby możliwość płacenia agencjom reklamowym i media plannerom wyłącznie prowizję za sprzedane mieszkania. Tak jednak nie jest, bo choć tego typu model reklamy funkcjonuje już na rynku, to jednak mieszkania są produktem o bardzo dużej wartości, przy kupnie których proces decyzyjny jest bardzo długi. Stąd taki model rozliczeń byłby praktycznie niemożliwy do zrealizowania. Niewykluczone jednak, że i do tego dojdzie.

Rozwiązanie? Internet!

Na większość z tych problemów odpowiedź znajdujemy w przypadku reklamy internetowej. Internet jest to póki co jedynym medium, gdzie klient może płacić wyłącznie za efekty kampanii. Za efekt rozumiemy najczęściej przekierowanie internauty na stronę reklamodawcy. Jest to zatem dość rewolucyjny sposób rozliczania reklam, którego gazety oczywiście nie są w stanie zaoferować. Dotychczas firmy reklamujące się w internecie płaciły za określoną ilość odsłon danej reklamy, ewentualnie mogły wykupić stały abonament, za który ich reklama była widoczna w danym miejscu portalu przez określony czas. - Taki sposób rozliczeń to już przeszłość - mówi Mateusz Ostachowski z firmy Kompan.pl - Dzięki dystrybucji reklam w systemie Adwords i Adsense jesteśmy w stanie zaoferować klientowi reklamę, w której płaci tylko za efekt w postaci użytkownika który kliknie w reklamę i tym samym przejdzie na jego stronę internetową.

Oznacza to, że wszystkie wyświetlenia reklamy, które nie zakończyły się kliknięciem są darmowe - przekonuje Ostachowski. Jak podkreśla dotyczy to zarówno reklam poprzez linki sponsorowane, reklam graficznych jak i wideo. Co ciekawe w przypadku tych ostatnich odtworzenie filmu reklamowego również nic nie kosztuje. Klient płaci dopiero w momencie kiedy osoba potencjalnie zainteresowana daną inwestycją mieszkaniową znajdzie się na stronie dewelopera. Mając tak szeroki wachlarz form reklamowych, trudno się dziwić dyrektorom marketingu firm deweloperskich, że budżety reklamowe na ten rok oparli właśnie na marketingu internetowym.

Szybko zrozumieli oni, że żaden tytuł prasowy, choćby najchętniej czytany i rozpoznawany na rynku, nigdy nie zaoferuje im, tak dokładnej kontroli wydawanych pieniędzy. Wiele firm przekonało się, że to właśnie internet jest miejscem gdzie najłatwiej można wyselekcjonować przekaz reklamowy dla określonej grupy docelowej oraz precyzyjnie określić na jakim obszarze kraju takie reklamy mają się wyświetlać.

źródło informacji: INTERIA.PL

Deweloperska bańka pękła

Słowo na k? wciąż sieje popłoch w głowach osób odpowiedzialnych za marketing i reklamę. Jeżeli chcesz mądrze wydać to co pozostało ci w budżecie reklamowym w tych trudnych czasach postaw na internet!

Marcin Pytlak: Reklama mieszkań przenosi się do sieci

Tylko ten kanał komunikacji reklamowej pozwoli Tobie sprawować właściwą kontrolę nad wydatkami reklamowymi w trudnych czasach spowolnienia gospodarczego. Wszystko bowiem wskazuje na to, że tradycyjny sposób rozliczania się z mediami, w którym to reklamodawca płaci za umieszczenie reklamy bez względu na efekt jaki ona przyniesie odchodzi do lamusa. Obecnie internet oferuje rozwiązania pozwalające dokładnie mierzyć i kontrolować ilu klientów odwiedziło ich stronę internetową i jak się na niej zachowywało. Nic dziwnego, że z tych rozwiązań coraz chętniej korzystają deweloperzy, którzy liczą teraz każdą złotówkę wydaną na reklamę sprzedającą ich mieszkania.

Deweloperska bańka reklamowa pękła z wielkim hukiem

Wielu deweloperów stawia sobie pytanie w jaki sposób reklamować się i jakie media dobierać aby osiągnąć jak najlepsze efekty sprzedażowe. Od mniej więcej pół roku każdy marketingowiec w firmie deweloperskiej ogląda dwa razy każdą złotówkę zanim ją wyda. Oczywiście nie zawsze tak było. Wydaje się, że media upatrzyły sobie w ostatnim czasie deweloperów jako potencjalnych nabywców powierzchni reklamowych, u których budżet na promocje jest zawsze ,,rozdmuchany" i którzy nie dbają specjalnie o poziom wydatków. Tak rzeczywiście było jeszcze do października ubiegłego roku. W zasadzie od 2005 r. sprzedaż mieszkań na rynku pierwotnym była na niezwykle wysokim poziomie.

Czymś normalnym stała się sytuacja, że mieszkania sprzedawane były na etapie przysłowiowej "dziury w ziemi".

Nie dziwi zatem fakt, że wielu deweloperów po prostu przestało liczyć się z pieniędzmi, ponieważ mieszkania i tak się sprzedawały. W związku z tym mniej istotne było to w jaki sposób wydawano budżet reklamowy. I tak jak grzyby po deszczu powstawały najróżniejsze tytuły prasowe, które oferowały dotarcie do upragnionej grupy docelowej. Nikt ich nie czytał, choć mówiono, że są rozsyłane do managerów i ludzi ze świata biznesu.

Wszystkim wydawało się, ze bogaty deweloper i tak kupi reklamę nawet po mocno zawyżonej i nierealnej z pozoru cenie. Taka idylla na rynku reklamowym trwała prawie 3 lata. W tym czasie sprzedano wiele mieszkań i wiele powierzchni reklamowych. Zmiana sytuacji nastąpiła na początku 2008 roku - na wiosnę. Marzec i kwiecień to na rynku deweloperskim tradycyjnie okres ożywienia. Niestety szybko okazało się, że to co miało być trwałą tendencją wzrostową na rynku i początkiem długotrwałej hossy w nieruchomościach, szybko się załamało. Mieszkania nie sprzedawały się już tak dobrze a klienci zaczęli stawiać coraz większe wymagania co do ich jakości. Pojawiły się pierwsze na rynku propozycje wykończenia "pod klucz". Niewiele to jednak pomogło i sprzedaż nowych mieszkań dalej spadała. Przyczyn oczywiście było wiele i trudno byłoby je tu wszystkie wymienić. Faktem jednak jest to, że dochody firm deweloperskich zaczęły gwałtownie spadać w przeciwieństwie do poziomu wydatków. Ponieważ większość firm liczyła na szybkie odwrócenie się niekorzystnego trendu, nikt specjalnie nie planował redukcji budżetów reklamowych.

Dola dla agencji reklamowych płatna za efekt?

Niestety, na sytuację w Polsce nałożyły się coraz większe kłopoty banków z pozyskaniem gotówki a co za tym idzie z udzielaniem nowych kredytów hipotecznych. To dodatkowo spowolniło sprzedaż mieszkań i sprawiło, że wielu deweloperów przejrzało na oczy i stwierdziło, iż nie mamy do czynienia z chwilową stagnacją ale ze stałym trendem i warunkami, w których trzeba nauczyć się żyć. Nagle zaczęło mieć znaczenie w jaki sposób są wydawane pieniądze na reklamę i w jaki sposób przekładają się one na tak upragnione przez deweloperów umowy kupna - sprzedaży.

Powstało zatem pytanie: w jaki sposób reklamować się aby nie wydać dużo ze szczupłych budżetów, a jednocześnie osiągając wysokie wyniki sprzedaży? Kluczem do tak postawionego pytania jest mierzenie efektywności działań reklamowych. To często pomijany wskaźnik. Nawet jeśli firmy deweloperskie patrzyły na skuteczność reklam to często nie wyciągały należytych wniosków z tych danych. Sytuacja przed jaką stoi w chwili obecnej większość firm deweloperskich jest następująca: budżety reklamowe są mocno okrojone i większość środków zostało już spożytkowanych.

To co pozostało trzeba wydać jak najlepiej. Idealną sytuację stwarzałaby możliwość płacenia agencjom reklamowym i media plannerom wyłącznie prowizję za sprzedane mieszkania. Tak jednak nie jest, bo choć tego typu model reklamy funkcjonuje już na rynku, to jednak mieszkania są produktem o bardzo dużej wartości, przy kupnie których proces decyzyjny jest bardzo długi. Stąd taki model rozliczeń byłby praktycznie niemożliwy do zrealizowania. Niewykluczone jednak, że i do tego dojdzie.

Rozwiązanie? Internet!

Na większość z tych problemów odpowiedź znajdujemy w przypadku reklamy internetowej. Internet jest to póki co jedynym medium, gdzie klient może płacić wyłącznie za efekty kampanii. Za efekt rozumiemy najczęściej przekierowanie internauty na stronę reklamodawcy. Jest to zatem dość rewolucyjny sposób rozliczania reklam, którego gazety oczywiście nie są w stanie zaoferować. Dotychczas firmy reklamujące się w internecie płaciły za określoną ilość odsłon danej reklamy, ewentualnie mogły wykupić stały abonament, za który ich reklama była widoczna w danym miejscu portalu przez określony czas. - Taki sposób rozliczeń to już przeszłość - mówi Mateusz Ostachowski z firmy Kompan.pl - Dzięki dystrybucji reklam w systemie Adwords i Adsense jesteśmy w stanie zaoferować klientowi reklamę, w której płaci tylko za efekt w postaci użytkownika który kliknie w reklamę i tym samym przejdzie na jego stronę internetową.

Oznacza to, że wszystkie wyświetlenia reklamy, które nie zakończyły się kliknięciem są darmowe - przekonuje Ostachowski. Jak podkreśla dotyczy to zarówno reklam poprzez linki sponsorowane, reklam graficznych jak i wideo. Co ciekawe w przypadku tych ostatnich odtworzenie filmu reklamowego również nic nie kosztuje. Klient płaci dopiero w momencie kiedy osoba potencjalnie zainteresowana daną inwestycją mieszkaniową znajdzie się na stronie dewelopera. Mając tak szeroki wachlarz form reklamowych, trudno się dziwić dyrektorom marketingu firm deweloperskich, że budżety reklamowe na ten rok oparli właśnie na marketingu internetowym.

Szybko zrozumieli oni, że żaden tytuł prasowy, choćby najchętniej czytany i rozpoznawany na rynku, nigdy nie zaoferuje im, tak dokładnej kontroli wydawanych pieniędzy. Wiele firm przekonało się, że to właśnie internet jest miejscem gdzie najłatwiej można wyselekcjonować przekaz reklamowy dla określonej grupy docelowej oraz precyzyjnie określić na jakim obszarze kraju takie reklamy mają się wyświetlać.

źródło informacji: INTERIA.PL

Włosi sprzedają wyspę!

Burmistrz czterech włoskich wysp Tremiti u wybrzeży Apulii chce wystawić na sprzedaż na aukcji najmniejszą z nich - Pianosę - informuje w sobotę dziennik "Corriere della Sera".

Ustalono już cenę wywoławczą: 10 milionów euro. Zainteresowanie zakupem wyspy wyraził przywódca Libii Muammar Kadafi, który ma przybyć tam latem podczas swej wizyty we Włoszech.

- To nie jest prowokacja - zapewnił burmistrz archipelagu Giuseppe Calabrese wyjaśniając, że powodem tej radykalnej decyzji są kłopoty finansowe i konieczność załatania budżetu oraz rozwiązania wielu problemów takich, jak wywóz śmieci.

Podkreślił, że bezskutecznie zabiegał o finansowe wsparcie we władzach regionu Apulia, ale - jak dodał - nie został wysłuchany.

Pianosa to mała kamienista wysepka o rozmiarach 700 na 250 metrów. Często bywa całkowicie zalana przez morze. Od 1989 roku jest tam ścisły rezerwat morski, w którym nie można łowić ryb ani nurkować. Można ją jedynie zwiedzać.

Włoska gazeta przypomina, że Kadafi od dawna zainteresowany jest wyspą. Już w 1987 roku chciał zwrotu całego archipelagu Tremiti argumentując, że mieszkają na nim potomkowie Libijczyków, zesłanych tam w 1911 roku. Niemal wszyscy z nich zmarli potem na tyfus. W zeszłym roku przeprowadzono badania DNA wśród mieszkańców archipelagu, które wykazały, że nie ma wśród nich potomków libijskich zesłańców.

PAP/interia.pl/Niedziela, 29 marca (06:00)

Włosi sprzedają wyspę!

Burmistrz czterech włoskich wysp Tremiti u wybrzeży Apulii chce wystawić na sprzedaż na aukcji najmniejszą z nich - Pianosę - informuje w sobotę dziennik "Corriere della Sera".

Ustalono już cenę wywoławczą: 10 milionów euro. Zainteresowanie zakupem wyspy wyraził przywódca Libii Muammar Kadafi, który ma przybyć tam latem podczas swej wizyty we Włoszech.

- To nie jest prowokacja - zapewnił burmistrz archipelagu Giuseppe Calabrese wyjaśniając, że powodem tej radykalnej decyzji są kłopoty finansowe i konieczność załatania budżetu oraz rozwiązania wielu problemów takich, jak wywóz śmieci.

Podkreślił, że bezskutecznie zabiegał o finansowe wsparcie we władzach regionu Apulia, ale - jak dodał - nie został wysłuchany.

Pianosa to mała kamienista wysepka o rozmiarach 700 na 250 metrów. Często bywa całkowicie zalana przez morze. Od 1989 roku jest tam ścisły rezerwat morski, w którym nie można łowić ryb ani nurkować. Można ją jedynie zwiedzać.

Włoska gazeta przypomina, że Kadafi od dawna zainteresowany jest wyspą. Już w 1987 roku chciał zwrotu całego archipelagu Tremiti argumentując, że mieszkają na nim potomkowie Libijczyków, zesłanych tam w 1911 roku. Niemal wszyscy z nich zmarli potem na tyfus. W zeszłym roku przeprowadzono badania DNA wśród mieszkańców archipelagu, które wykazały, że nie ma wśród nich potomków libijskich zesłańców.

PAP/interia.pl/Niedziela, 29 marca (06:00)

Nie dostałeś mieszkania? I tak musisz za nie zapłacić!

Jeżeli wskutek upadłości dewelopera klienci nie dostaną mieszkania, to i tak muszą spłacać kredyt hipoteczny - ostrzegają w raporcie eksperci Home Broker oraz Open Finance.

"W przeciwnym wypadku grozi im nawet licytacja majątku i brak możliwości zaciągania kredytów przez kilka lat. Z pomocą może przyjść ogłoszenie upadłości konsumenckiej" - uważa analityk Open Finance Emil Szweda.

Ekspertki Home Broker Aleksandra Szarek i Karolina Gruszczyńska przestrzegają, że zwykła umowa cywilnoprawna nie zabezpiecza interesów klientów na wypadek upadłości dewelopera. Radzą zawierać przedwstępne umowy w formie aktu notarialnego, co "daje gwarancję, że nie stracimy pieniędzy czy mieszkania".

"Najlepszym rozwiązaniem jednak jest wybieranie inwestycji już zakończonych i podpisywanie od razu ostatecznych umów przeniesienia własności" - czytamy w raporcie.

Jak wyjaśniają, gdy deweloper ogłasza upadłość, jego majątek staje się częścią masy upadłościowej, którą zarządza syndyk. Klienci stają się wierzycielami dewelopera, ale ich roszczenia - zgodnie z prawem upadłościowym i naprawczym - należą do trzeciej kategorii.

Klienci na samym końcu

"Oznacza to dokładnie tyle, że roszczenia klientów rozpatrywane będą na samym końcu" - czytamy. W pierwszej kolejności spłacane są m.in. należności z tytułu składek na ZUS oraz podatków, a także zobowiązania wobec pracowników.

Ponadto Home Broker radzi, żeby podpisując umowę przedwstępną w formie aktu notarialnego pamiętać o wpisaniu do księgi wieczystej roszczenia o przeniesienie własności lokalu na nabywcę. Zapewnia to pierwsze miejsce w kolejce do zaspokajania roszczeń.

"Przyszli nabywcy, których roszczenia wpisane są do księgi wieczystej, są w zdecydowanie lepszej sytuacji, ponieważ spłata należności dewelopera nastąpi w pierwszej kolejności, z ceny sprzedaży nieruchomości" - czytamy w raporcie.

Upadłość dewelopera nie zwalnia go z regulowania zobowiązań

Zawarcie zwykłej, cywilnoprawnej umowy uniemożliwia podjęcie próby dokończenia budowy. Ponadto upadłość dewelopera nie zwalnia go z regulowania zobowiązań. "Jeżeli więc zaciągnęli oni kredyt hipoteczny, to nawet gdy mieszkania nie otrzymają, muszą go spłacać" - ostrzegają autorki. Na podstawie takiej umowy niedoszli właściciele mieszkań mogą jedynie dochodzić odszkodowania za niedotrzymanie warunków umowy.

- Upadłość dewelopera nie oznacza bynajmniej, że ryzyko spłaty kredytu przeszło na bank, który kredytu udzielił. Taki kredyt trzeba nadal spłacać - poinformował Szweda.

Zaciągając kredyt na mieszkanie, które jest dopiero budowane i nie posiada własnej księgi wieczystej, klienci banków ponoszą zwykle koszt "ubezpieczenia pomostowego" kredytu do czasu wpisu banku do księgi wieczystej, np. w postaci wyższej marży.

Wyjściem upadłość konsumencka?

- Ubezpieczenie zawierane jest między bankiem i ubezpieczycielem. Dokument ten daje bankowi gwarancję, że kredyt zostanie spłacony nawet jeśli klient spłaty zaprzestanie - wyjaśnia Szweda.

Gdy kredytobiorca przestaje spłacać kredyt, bank zwraca się do ubezpieczyciela o wywiązanie się z umowy ubezpieczenia. Wówczas kredyt spłaca firma ubezpieczeniowa, ale ma ona prawo odzyskać świadczenie od osoby, która nie spłaca kredytu.

"Na podstawie weksla lub sądowego tytułu egzekucyjnego ubezpieczyciel może nawet zlicytować majątek niefortunnego kredytobiorcy, jeśli będzie to jedyny sposób na zaspokojenie jego roszczeń" - czytamy w raporcie.

Wyjściem z opresji - według Open Finance - może być ogłoszenie upadłości konsumenckiej (ustawa wchodzi w życie od 31 marca), ale i tutaj konsekwencją jest m.in. utrata majątku osobistego i brak możliwości zaciągania kredytów przez kilka lat.

źródło informacji: PAP

interia.plPiątek, 27 marca (06:00)

Nie dostałeś mieszkania? I tak musisz za nie zapłacić!

Jeżeli wskutek upadłości dewelopera klienci nie dostaną mieszkania, to i tak muszą spłacać kredyt hipoteczny - ostrzegają w raporcie eksperci Home Broker oraz Open Finance.

"W przeciwnym wypadku grozi im nawet licytacja majątku i brak możliwości zaciągania kredytów przez kilka lat. Z pomocą może przyjść ogłoszenie upadłości konsumenckiej" - uważa analityk Open Finance Emil Szweda.

Ekspertki Home Broker Aleksandra Szarek i Karolina Gruszczyńska przestrzegają, że zwykła umowa cywilnoprawna nie zabezpiecza interesów klientów na wypadek upadłości dewelopera. Radzą zawierać przedwstępne umowy w formie aktu notarialnego, co "daje gwarancję, że nie stracimy pieniędzy czy mieszkania".

"Najlepszym rozwiązaniem jednak jest wybieranie inwestycji już zakończonych i podpisywanie od razu ostatecznych umów przeniesienia własności" - czytamy w raporcie.

Jak wyjaśniają, gdy deweloper ogłasza upadłość, jego majątek staje się częścią masy upadłościowej, którą zarządza syndyk. Klienci stają się wierzycielami dewelopera, ale ich roszczenia - zgodnie z prawem upadłościowym i naprawczym - należą do trzeciej kategorii.

Klienci na samym końcu

"Oznacza to dokładnie tyle, że roszczenia klientów rozpatrywane będą na samym końcu" - czytamy. W pierwszej kolejności spłacane są m.in. należności z tytułu składek na ZUS oraz podatków, a także zobowiązania wobec pracowników.

Ponadto Home Broker radzi, żeby podpisując umowę przedwstępną w formie aktu notarialnego pamiętać o wpisaniu do księgi wieczystej roszczenia o przeniesienie własności lokalu na nabywcę. Zapewnia to pierwsze miejsce w kolejce do zaspokajania roszczeń.

"Przyszli nabywcy, których roszczenia wpisane są do księgi wieczystej, są w zdecydowanie lepszej sytuacji, ponieważ spłata należności dewelopera nastąpi w pierwszej kolejności, z ceny sprzedaży nieruchomości" - czytamy w raporcie.

Upadłość dewelopera nie zwalnia go z regulowania zobowiązań

Zawarcie zwykłej, cywilnoprawnej umowy uniemożliwia podjęcie próby dokończenia budowy. Ponadto upadłość dewelopera nie zwalnia go z regulowania zobowiązań. "Jeżeli więc zaciągnęli oni kredyt hipoteczny, to nawet gdy mieszkania nie otrzymają, muszą go spłacać" - ostrzegają autorki. Na podstawie takiej umowy niedoszli właściciele mieszkań mogą jedynie dochodzić odszkodowania za niedotrzymanie warunków umowy.

- Upadłość dewelopera nie oznacza bynajmniej, że ryzyko spłaty kredytu przeszło na bank, który kredytu udzielił. Taki kredyt trzeba nadal spłacać - poinformował Szweda.

Zaciągając kredyt na mieszkanie, które jest dopiero budowane i nie posiada własnej księgi wieczystej, klienci banków ponoszą zwykle koszt "ubezpieczenia pomostowego" kredytu do czasu wpisu banku do księgi wieczystej, np. w postaci wyższej marży.

Wyjściem upadłość konsumencka?

- Ubezpieczenie zawierane jest między bankiem i ubezpieczycielem. Dokument ten daje bankowi gwarancję, że kredyt zostanie spłacony nawet jeśli klient spłaty zaprzestanie - wyjaśnia Szweda.

Gdy kredytobiorca przestaje spłacać kredyt, bank zwraca się do ubezpieczyciela o wywiązanie się z umowy ubezpieczenia. Wówczas kredyt spłaca firma ubezpieczeniowa, ale ma ona prawo odzyskać świadczenie od osoby, która nie spłaca kredytu.

"Na podstawie weksla lub sądowego tytułu egzekucyjnego ubezpieczyciel może nawet zlicytować majątek niefortunnego kredytobiorcy, jeśli będzie to jedyny sposób na zaspokojenie jego roszczeń" - czytamy w raporcie.

Wyjściem z opresji - według Open Finance - może być ogłoszenie upadłości konsumenckiej (ustawa wchodzi w życie od 31 marca), ale i tutaj konsekwencją jest m.in. utrata majątku osobistego i brak możliwości zaciągania kredytów przez kilka lat.

źródło informacji: PAP

interia.plPiątek, 27 marca (06:00)

GP na kryzys: Można negocjować odstąpienie od umowy

Osoby, które wypowiadają umowę z deweloperem, są zaskakiwane wysokością kary, którą muszą zapłacić.

Jeżeli kara nie była zastrzeżona w umowie lub wynosi 5 proc. i więcej wartości nieruchomości, to konsument nie musi jej płacić.

Bezpodstawna kara

- Odstąpiłam od umowy z deweloperem, gdyż nie otrzymałam kredytu z banku. Deweloper zastrzegł jednak, że w takim przypadku muszę zapłacić 15 tys. zł kary. Po przejrzeniu umowy stwierdziłam jednak, że żadne z jej postanowień nie mówiło o karze - napisała do nas pani Marta z Krakowa. Takie przypadki w nie są odosobnione, mimo że naruszają prawo.

- O sytuacji stron umowy deweloperskiej decyduje treść umowy. W przypadku gdy nie ma klauzuli o możliwości naliczania kary umownej, nie istnieje możliwość jej naliczenia - tłumaczy Janusz Krakowiak, radca prawny, wspólnik w Kancelarii Prawnej Gregorowicz-Ziemba, Krakowiak, Gąsiorowski.

Zaznacza, że w takiej sytuacji deweloper może ewentualnie żądać naprawienia szkody na ogólnych zasadach kodeksu cywilnego (jeżeli szkoda zaistnieje). Jednak wówczas to on musi udowodnić przed sądem, że szkoda pozostaje w związku przyczynowo-skutkowym z działaniem lub zaniechaniem klienta.

Jeżeli jednak kara została zastrzeżona w umowie, to zazwyczaj klient musi ją zapłacić.

- Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie kwestionuje kar, które są powszechnie stosowane w obrocie handlowym, a jedynie ich wysokość. W praktyce deweloperzy stosują zróżnicowane stawki, które wahają się od 2 do 10 proc. ceny nieruchomości, będącej przedmiotem umowy - mówi Konrad Gruner z biura prasowego UOKiK.

Rażąca wysokość

O obowiązkach i prawach stron mówi umowa, którą klient podpisuje z deweloperem. Może się jednak okazać, że umowne zapisy są niezgodne z prawem.

- W przypadku kar umownych dla konsumentów podstawowe znaczenie mają przepisy regulujące kwestię tzw. niedozwolonych postanowień umownych, czyli takich, które kształtują prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając interesy konsumentów - mówi Janusz Krakowiak.

W jaki sposób przepisy tłumaczą, kiedy karę można uznać za rażąco wygórowaną ? Od czego zależy uznanie kary umownej za rażąco wygórowaną ? Dlaczego kara umowna nie może stanowić źródła dochodu dla dewelopera ?

Małgorzata Kryszkiewicz - Więcej: Gazeta Prawna 26.03.2009 (60) - str.11

źródło informacji:

interia.plCzwartek, 26 marca (05:59)

GP na kryzys: Można negocjować odstąpienie od umowy

Osoby, które wypowiadają umowę z deweloperem, są zaskakiwane wysokością kary, którą muszą zapłacić.

Jeżeli kara nie była zastrzeżona w umowie lub wynosi 5 proc. i więcej wartości nieruchomości, to konsument nie musi jej płacić.

Bezpodstawna kara

- Odstąpiłam od umowy z deweloperem, gdyż nie otrzymałam kredytu z banku. Deweloper zastrzegł jednak, że w takim przypadku muszę zapłacić 15 tys. zł kary. Po przejrzeniu umowy stwierdziłam jednak, że żadne z jej postanowień nie mówiło o karze - napisała do nas pani Marta z Krakowa. Takie przypadki w nie są odosobnione, mimo że naruszają prawo.

- O sytuacji stron umowy deweloperskiej decyduje treść umowy. W przypadku gdy nie ma klauzuli o możliwości naliczania kary umownej, nie istnieje możliwość jej naliczenia - tłumaczy Janusz Krakowiak, radca prawny, wspólnik w Kancelarii Prawnej Gregorowicz-Ziemba, Krakowiak, Gąsiorowski.

Zaznacza, że w takiej sytuacji deweloper może ewentualnie żądać naprawienia szkody na ogólnych zasadach kodeksu cywilnego (jeżeli szkoda zaistnieje). Jednak wówczas to on musi udowodnić przed sądem, że szkoda pozostaje w związku przyczynowo-skutkowym z działaniem lub zaniechaniem klienta.

Jeżeli jednak kara została zastrzeżona w umowie, to zazwyczaj klient musi ją zapłacić.

- Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie kwestionuje kar, które są powszechnie stosowane w obrocie handlowym, a jedynie ich wysokość. W praktyce deweloperzy stosują zróżnicowane stawki, które wahają się od 2 do 10 proc. ceny nieruchomości, będącej przedmiotem umowy - mówi Konrad Gruner z biura prasowego UOKiK.

Rażąca wysokość

O obowiązkach i prawach stron mówi umowa, którą klient podpisuje z deweloperem. Może się jednak okazać, że umowne zapisy są niezgodne z prawem.

- W przypadku kar umownych dla konsumentów podstawowe znaczenie mają przepisy regulujące kwestię tzw. niedozwolonych postanowień umownych, czyli takich, które kształtują prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając interesy konsumentów - mówi Janusz Krakowiak.

W jaki sposób przepisy tłumaczą, kiedy karę można uznać za rażąco wygórowaną ? Od czego zależy uznanie kary umownej za rażąco wygórowaną ? Dlaczego kara umowna nie może stanowić źródła dochodu dla dewelopera ?

Małgorzata Kryszkiewicz - Więcej: Gazeta Prawna 26.03.2009 (60) - str.11

źródło informacji:

interia.plCzwartek, 26 marca (05:59)

Uważaj na pożyczki na 460 procent!

Pożyczki od Providenta. Znacie sprawę z Polski? Przeczytajcie jak to robią w Czechach. Pisał o tym ostatnio "Czech Business Weekly".

Kryzys, ludzie wpadają w finansowe tarapaty. Z szybką pomocą bieży agent firmy Provident Financial, puka do drzwi. Po chwili uradowani klienci żegnają agenta wymachując plikiem banknotów, które przeznaczą za chwilę na nowy telewizor? Ten idylliczny obraz tworzą u nas telewizyjne reklamy. Pomoc nadchodzi szybko, lecz potem wkradają się kłopoty.

Spółka weszła na czeski rynek w 1997 r. i szybko zaczęło się o niej mówić jak o drogim pożyczkodawcy wykorzystującym kiepską sytuację materialną potrzebujących. Na końcu 2008 r. było ich w Czechach i na Słowacji 397 tys. (w 2007 r. 402 tys., lecz w IV kwartale 2008 r. zaostrzono przepisy). Teraz zapewne - w dobie powszechnego kryzysu i bezrobocia - jeszcze ich przybędzie.

Provident Financial chcąc zmienić swój wizerunek wprowadza zmiany mające ukazać wszystkie obciążenia kredytu branego przez klienta, nie tylko roczne oprocentowanie (APR - Annual Percentage Rate). Firma przyznaje, że pożyczki u niej są bardzo drogie, ale też ryzyko pożyczkodawcy spore i teraz klienci będą dokładnie wiedzieć czego się od niego oczekuje i ile to będzie kosztować. Deklaruje, że nie będzie stosować żadnych ukrytych opłat. Wszystko będzie zgodne z wprowadzanym właśnie kodeksem agenta i klienta.

Jak jednak pogodzić bardzo wysokie oprocentowanie z pięknymi zasadami?

Provident Financial w Czechach daje pożyczki od 3000 koron (1 CZK = 0,1688 zł) do 50 000 koron. Spłaca się je w czasie 27, 40 lub 55 tygodni. Wysokość rocznego oprocentowania zależy bardziej od czasu spłaty należności niż stopnia ryzyka określanego przez agenta. To on decyduje o przyznaniu pożyczki w całości lub części. W 2005 r. roczne oprocentowanie wynosiło od 481,4 proc. dla pożyczek 20-tygodniowych, 365,1 proc. dla 31-tygodniowych i 199,4 proc. dla 52-tygodniowych. Teraz za 25 tys. koron pożyczki na 27 tygodni klient będzie mieć 460,9 proc. rocznego oprocentowania, 294 proc. za 40-tygodniową pożyczkę i 215,7 proc. za 55-tygodniową. Tygodniowo spłacać będzie musiał ratę w wysokości odpowiednio 1425, 1025 i 800 koron. W 2008 r. nie było w Czechach przypadku zajęcia mienia za niespłacone należności klientów. Zbyt wielu zastrzeżeń nie mają też tamtejsze organizacje konsumenckie. W całym 2008 r. było tylko 10 skarg na Providenta. O wiele mniej niż na spółki działające w tym samym sektorze - Finpomoc.Cz, ACM Money Česká Republika, Santander Consumer Finance.

W Czechach branża niebankowych firm udzielających kredytów konsumenckich rośnie. Wartość pożyczek udzielonych w 2003 r. wyniosła 18 mld koron, w ub. roku aż 54 mld koron. W czołówce wcale nie jest Provident Financial a Cetelem ČR, GE Money Multiservis i Home Credit.

Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL

źródło informacji: INTERIA.PL

Uważaj na pożyczki na 460 procent!

Pożyczki od Providenta. Znacie sprawę z Polski? Przeczytajcie jak to robią w Czechach. Pisał o tym ostatnio "Czech Business Weekly".

Kryzys, ludzie wpadają w finansowe tarapaty. Z szybką pomocą bieży agent firmy Provident Financial, puka do drzwi. Po chwili uradowani klienci żegnają agenta wymachując plikiem banknotów, które przeznaczą za chwilę na nowy telewizor? Ten idylliczny obraz tworzą u nas telewizyjne reklamy. Pomoc nadchodzi szybko, lecz potem wkradają się kłopoty.

Spółka weszła na czeski rynek w 1997 r. i szybko zaczęło się o niej mówić jak o drogim pożyczkodawcy wykorzystującym kiepską sytuację materialną potrzebujących. Na końcu 2008 r. było ich w Czechach i na Słowacji 397 tys. (w 2007 r. 402 tys., lecz w IV kwartale 2008 r. zaostrzono przepisy). Teraz zapewne - w dobie powszechnego kryzysu i bezrobocia - jeszcze ich przybędzie.

Provident Financial chcąc zmienić swój wizerunek wprowadza zmiany mające ukazać wszystkie obciążenia kredytu branego przez klienta, nie tylko roczne oprocentowanie (APR - Annual Percentage Rate). Firma przyznaje, że pożyczki u niej są bardzo drogie, ale też ryzyko pożyczkodawcy spore i teraz klienci będą dokładnie wiedzieć czego się od niego oczekuje i ile to będzie kosztować. Deklaruje, że nie będzie stosować żadnych ukrytych opłat. Wszystko będzie zgodne z wprowadzanym właśnie kodeksem agenta i klienta.

Jak jednak pogodzić bardzo wysokie oprocentowanie z pięknymi zasadami?

Provident Financial w Czechach daje pożyczki od 3000 koron (1 CZK = 0,1688 zł) do 50 000 koron. Spłaca się je w czasie 27, 40 lub 55 tygodni. Wysokość rocznego oprocentowania zależy bardziej od czasu spłaty należności niż stopnia ryzyka określanego przez agenta. To on decyduje o przyznaniu pożyczki w całości lub części. W 2005 r. roczne oprocentowanie wynosiło od 481,4 proc. dla pożyczek 20-tygodniowych, 365,1 proc. dla 31-tygodniowych i 199,4 proc. dla 52-tygodniowych. Teraz za 25 tys. koron pożyczki na 27 tygodni klient będzie mieć 460,9 proc. rocznego oprocentowania, 294 proc. za 40-tygodniową pożyczkę i 215,7 proc. za 55-tygodniową. Tygodniowo spłacać będzie musiał ratę w wysokości odpowiednio 1425, 1025 i 800 koron. W 2008 r. nie było w Czechach przypadku zajęcia mienia za niespłacone należności klientów. Zbyt wielu zastrzeżeń nie mają też tamtejsze organizacje konsumenckie. W całym 2008 r. było tylko 10 skarg na Providenta. O wiele mniej niż na spółki działające w tym samym sektorze - Finpomoc.Cz, ACM Money Česká Republika, Santander Consumer Finance.

W Czechach branża niebankowych firm udzielających kredytów konsumenckich rośnie. Wartość pożyczek udzielonych w 2003 r. wyniosła 18 mld koron, w ub. roku aż 54 mld koron. W czołówce wcale nie jest Provident Financial a Cetelem ČR, GE Money Multiservis i Home Credit.

Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL

źródło informacji: INTERIA.PL

50 tys. zł za samowolę budowlaną

Bez względu na rodzaj budynku za legalizację samowoli budowlanej inwestor będzie płacił 50 tys. zł. To kwota którą zapłaci właściciel domku jednorodzinnego jak i centrum handlowego.
Nowelizacja prawa budowlanego, która ma być głosowana na najbliższym posiedzeniu Sejmu, nie tylko likwiduje pozwolenia na budowę, ale także wprowadza nowe zasady legalizacji samowoli budowlanych. Inne niż dotychczas będą też zasady ustalania wysokości opłat legalizacyjnych, jakie musi wnieść każdy inwestor, który chce zalegalizować samowolę.

Bez względu na rodzaj budynku oraz rodzaj dokonanego przez inwestora naruszenia przepisów budowlanych ma ona wynieść 50 tys. zł.

Taki sposób naliczania opłat legalizacyjnych krytykowany jest przez większość ekspertów z zakresu budownictwa.

- Dziś opłaty legalizacyjne są bardzo wysokie, ale są uzależnione od rodzaju budynku. Jeżeli ktoś chce np. zalegalizować dom jednorodzinny, to musi zapłacić 50 tys. zł, a jeżeli chce zalegalizować garaż, to opłata wyniesie 25 tys. zł. Nowe przepisy zrównają wszystkie samowole, bez względu na ich rodzaj, co jest niedopuszczalne - mówi Mariusz Linettej, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Inowrocławiu.

Eksperci uważają, że nowe przepisy będą niekorzystne dla zwykłych obywateli. Zyskają na nich natomiast duzi inwestorzy.

- Jednakowa kara dla tych, którzy samowolnie wybudowali garaż i wielkie centrum handlowe, oznacza, że wszyscy zainteresowani samowolami będą mogli praktycznie bezkarnie je realizować. Wystarczy, że ich samowole będą zgodne z planami zagospodarowania przestrzennego - uważa poseł PiS Andrzej Adamczyk, zastępcza przewodniczącego sejmowej Komisji Infrastruktury.
Wysokość opłat legalizacyjnych od wielu lat jest główną barierą w legalizacji samowoli budowlanych. W wielu przypadkach kara wielokrotnie przekracza koszt całej inwestycji. Jeżeli bowiem ktoś np. dobudował do domu zwykły ganek, które koszt nie przekroczył kilku tysięcy złotych, to zarówno teraz, jak i po zmianie przepisów musi zapłacić aż 50 tys. zł. Eksperci postulują więc wprowadzenie przepisów, które uzależniałyby wysokość opłaty legalizacyjnej od rodzaju przewinienia.

- Jeżeli ktoś wybudował niezgodnie z przepisami cały dom, to powinien ponieść wyższą karę od osoby, która do domu niezgodnie z przepisami dobudowała tylko ganek. Niestety zarówno teraz, jak i zgodnie z nowelizacją prawa budowlanego, osoby te traktowane są w taki sam sposób - przekonuje Mariusz Linettej.

Zgodnie z nowelizacją prawa budowlanego przy legalizacji samowoli budowlanej, poza uiszczeniem opłaty legalizacyjnej, inwestor będzie musiał także przedstawić zgodę urbanistyczną oraz oświadczenie o posiadanym prawie do dysponowania nieruchomością na cele budowlane wraz z wymaganymi opinia i uzgodnieniami. Brak tych dokumentów lub niezapłacenie 50 tys. zł będzie skutkowało koniecznością rozbiórki samowoli.

1,4 tys. decyzji legalizacyjnych wydano w 2008 roku (było to o 54 proc. więcej w porównaniu z 2007 rokiem)

Autor: Arkadiusz Jaraszek
dom.wp.pl

50 tys. zł za samowolę budowlaną

Bez względu na rodzaj budynku za legalizację samowoli budowlanej inwestor będzie płacił 50 tys. zł. To kwota którą zapłaci właściciel domku jednorodzinnego jak i centrum handlowego.
Nowelizacja prawa budowlanego, która ma być głosowana na najbliższym posiedzeniu Sejmu, nie tylko likwiduje pozwolenia na budowę, ale także wprowadza nowe zasady legalizacji samowoli budowlanych. Inne niż dotychczas będą też zasady ustalania wysokości opłat legalizacyjnych, jakie musi wnieść każdy inwestor, który chce zalegalizować samowolę.

Bez względu na rodzaj budynku oraz rodzaj dokonanego przez inwestora naruszenia przepisów budowlanych ma ona wynieść 50 tys. zł.

Taki sposób naliczania opłat legalizacyjnych krytykowany jest przez większość ekspertów z zakresu budownictwa.

- Dziś opłaty legalizacyjne są bardzo wysokie, ale są uzależnione od rodzaju budynku. Jeżeli ktoś chce np. zalegalizować dom jednorodzinny, to musi zapłacić 50 tys. zł, a jeżeli chce zalegalizować garaż, to opłata wyniesie 25 tys. zł. Nowe przepisy zrównają wszystkie samowole, bez względu na ich rodzaj, co jest niedopuszczalne - mówi Mariusz Linettej, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Inowrocławiu.

Eksperci uważają, że nowe przepisy będą niekorzystne dla zwykłych obywateli. Zyskają na nich natomiast duzi inwestorzy.

- Jednakowa kara dla tych, którzy samowolnie wybudowali garaż i wielkie centrum handlowe, oznacza, że wszyscy zainteresowani samowolami będą mogli praktycznie bezkarnie je realizować. Wystarczy, że ich samowole będą zgodne z planami zagospodarowania przestrzennego - uważa poseł PiS Andrzej Adamczyk, zastępcza przewodniczącego sejmowej Komisji Infrastruktury.
Wysokość opłat legalizacyjnych od wielu lat jest główną barierą w legalizacji samowoli budowlanych. W wielu przypadkach kara wielokrotnie przekracza koszt całej inwestycji. Jeżeli bowiem ktoś np. dobudował do domu zwykły ganek, które koszt nie przekroczył kilku tysięcy złotych, to zarówno teraz, jak i po zmianie przepisów musi zapłacić aż 50 tys. zł. Eksperci postulują więc wprowadzenie przepisów, które uzależniałyby wysokość opłaty legalizacyjnej od rodzaju przewinienia.

- Jeżeli ktoś wybudował niezgodnie z przepisami cały dom, to powinien ponieść wyższą karę od osoby, która do domu niezgodnie z przepisami dobudowała tylko ganek. Niestety zarówno teraz, jak i zgodnie z nowelizacją prawa budowlanego, osoby te traktowane są w taki sam sposób - przekonuje Mariusz Linettej.

Zgodnie z nowelizacją prawa budowlanego przy legalizacji samowoli budowlanej, poza uiszczeniem opłaty legalizacyjnej, inwestor będzie musiał także przedstawić zgodę urbanistyczną oraz oświadczenie o posiadanym prawie do dysponowania nieruchomością na cele budowlane wraz z wymaganymi opinia i uzgodnieniami. Brak tych dokumentów lub niezapłacenie 50 tys. zł będzie skutkowało koniecznością rozbiórki samowoli.

1,4 tys. decyzji legalizacyjnych wydano w 2008 roku (było to o 54 proc. więcej w porównaniu z 2007 rokiem)

Autor: Arkadiusz Jaraszek
dom.wp.pl

Polak gwiazdą na Wyspach

Polski budowlaniec jest gwiazdą angielskiej telewizji. Wszystko za sprawą reality show, w którym jego ekipa pokonała brytyjskich konkurentów. Wśród telewidzów program wywołał niesamowite emocje.
Jeszcze siedem lat temu, przyjeżdżając na Wyspy, Jarosław Kisielewski nie znał angielskiego. Zaczynał od prania dywanów i sprzątania w firmie u znajomego Polaka. Teraz jest gwiazdą brytyjskiej telewizji, a ludzie rozpoznają go na ulicy. Niektórzy rodacy cieszą się nawet, że skopał tyłek Anglikowi.  

Wszystko jak informuje "Dziennik" za sprawą programu „Bobski the Builder” . To rodzaj budowlanego reality show, który zelektryzował Brytyjczyków. To dzięki niemu Polak zyskał popularność. Zasady były proste. Dwie ekipy budowlańców – polska i angielska, przed którymi postawiono zadanie – postawić przybudówkę domu. Reprezentant Polski dotychczas budowlanką w ogóle się nie parał. Wcześniej, w kraju, sprzedawał ubezpieczenia i czekoladki. Z drugiej strony stanął Brytyjczyk – budowlaniec z dziada pradziada.

Pojedynek wygrał Polak, który nie dość, że zmieścił się w przewidzianym czasie, ale też swoją robotę wykonał poniżej kosztów. Marudzący i narzekający na robotników z zagranicy konkurent Polaka spóźnił się z wykonaniem projektu o kilka tygodni.
Od tego czasu życie Polaka, zwanego teraz Bobskim, odmieniło się całkowicie. Wcześniej jego firmie nie powodziło się najlepiej, niełatwo było mu zdobyć klientów. Teraz Polak nie może opędzić się od zleceń i nie nadąża z realizacją projektów. Jego londyńska firma zatrudnia już ponad dziesięciu fachowców, a niektóre projekty opiewają na sumy ponad 150 tys. funtów.  

Oferty pracy nadchodzą nawet ze Stanów i Egiptu, ale on nie zamierza ruszać się z Londynu. 37 - latek, który mieszka na Wyspach z żona i córką nie myśli też o powrocie do ojczyzny. Twierdzi, że wygrał los na loterii i zamierza z tego skorzystać, a wrócić może najwyżej za kilkanaście lat z brytyjską emeryturą w kieszeni. Na razie niespodziewana popularność też mu nie przeszkadza.
dom.wp.pl

Polak gwiazdą na Wyspach

Polski budowlaniec jest gwiazdą angielskiej telewizji. Wszystko za sprawą reality show, w którym jego ekipa pokonała brytyjskich konkurentów. Wśród telewidzów program wywołał niesamowite emocje.
Jeszcze siedem lat temu, przyjeżdżając na Wyspy, Jarosław Kisielewski nie znał angielskiego. Zaczynał od prania dywanów i sprzątania w firmie u znajomego Polaka. Teraz jest gwiazdą brytyjskiej telewizji, a ludzie rozpoznają go na ulicy. Niektórzy rodacy cieszą się nawet, że skopał tyłek Anglikowi.  

Wszystko jak informuje "Dziennik" za sprawą programu „Bobski the Builder” . To rodzaj budowlanego reality show, który zelektryzował Brytyjczyków. To dzięki niemu Polak zyskał popularność. Zasady były proste. Dwie ekipy budowlańców – polska i angielska, przed którymi postawiono zadanie – postawić przybudówkę domu. Reprezentant Polski dotychczas budowlanką w ogóle się nie parał. Wcześniej, w kraju, sprzedawał ubezpieczenia i czekoladki. Z drugiej strony stanął Brytyjczyk – budowlaniec z dziada pradziada.

Pojedynek wygrał Polak, który nie dość, że zmieścił się w przewidzianym czasie, ale też swoją robotę wykonał poniżej kosztów. Marudzący i narzekający na robotników z zagranicy konkurent Polaka spóźnił się z wykonaniem projektu o kilka tygodni.
Od tego czasu życie Polaka, zwanego teraz Bobskim, odmieniło się całkowicie. Wcześniej jego firmie nie powodziło się najlepiej, niełatwo było mu zdobyć klientów. Teraz Polak nie może opędzić się od zleceń i nie nadąża z realizacją projektów. Jego londyńska firma zatrudnia już ponad dziesięciu fachowców, a niektóre projekty opiewają na sumy ponad 150 tys. funtów.  

Oferty pracy nadchodzą nawet ze Stanów i Egiptu, ale on nie zamierza ruszać się z Londynu. 37 - latek, który mieszka na Wyspach z żona i córką nie myśli też o powrocie do ojczyzny. Twierdzi, że wygrał los na loterii i zamierza z tego skorzystać, a wrócić może najwyżej za kilkanaście lat z brytyjską emeryturą w kieszeni. Na razie niespodziewana popularność też mu nie przeszkadza.
dom.wp.pl

Porządki w... ścianie

Ze ścianą jest jak z zębem. Czasem warto się jej przyjrzeć i uzupełnić ubytki. Najodpowiedniejszym materiałem do tego jest masa szpachlowa.
Ubytki i pęknięcia bez względu na ich rozmiar należy uzupełniać masami szpachlowymi. Zanim zamienimy się w ściennego stomatologa wyczyśćmy ścianę oraz koniecznie upewnijmy się, że nie kruszy się. To czy ścianę przed położeniem masy zwilżymy zależy od zaleceń producentów. Część z nich zaleca, aby ściana była zwilżona, część radzi by ściana była wysuszona. Trzeba też pamiętać o tym, że jeśli ubytek jest głębszy niż dwadzieścia milimetrów to, oprócz masy, w szpachlowane miejsce należy włożyć kawałki gruzu lub żwiru.  

W marketach budowlanych są dostępne różne rodzaje mas szpachlowych. Tak więc, żeby zreperować i wygładzić ścianę nierówną, lakierowaną, warto wykorzystać masę gotową. Ich zaletą jest to, że nadają się one zarówno do betonu jak ścian kamiennych. Są doskonałym podłożem dla lakierów na bazie tworzyw sztucznych i akryli.  

Szpachlowe masy szybkoschnące są wykorzystywane zazwyczaj do uzupełniania małych pęknięć (na przykład po wkrętach, gwoździach), a czasami też do uzupełniania szczelin, które powstają przy ościeżnicach i listwach przypodłogowych. Ich największym atutem jest to, że zasychają w kwadrans.  

Oczywiście możemy wykorzystać masę uniwersalną. To dobry wybór, jeśli chcemy uzupełnić ubytki w tynku, cegłach, drewnie, betonie. Taką masą możemy łączyć przeróżne materiały (drewno, metal, szkło a nawet kamień). Tynki uniwersalne występują w postaci gotowej, a więc można wyrównywać nimi większe powierzchnie, na przykład przed położeniem tapet lub przed malowaniem.  

Po co komu gipsy?

Zaprawy gipsowe są wykorzystywane do uzupełnienia ubytków w tynkach, wykonywania sztukaterii a także do szpachlowania ścian. Niestety jest on mało odporny na wodę i wilgoć. Chemiczne i mineralne dodatki częściowo poprawiają jego odporność na wilgoć. Jeżeli podczas szpachlowania tynku wykorzystamy bardzo drobny gips modelarski, dobrym pomysłem będzie dodanie odrobiny piasku, co scali fakturę nanoszonej masy z fakturą tynku. Zaprawy gipsowe różnią się ze względu na czas wiązania. Praktycznie rzecz biorąc, wiązanie podstawowego spoiwa klasycznego gipsu budowlanego to kwestia od trzech do trzydziestu minut. Wydłużenie czasu zależy od materiałów, które zostaną dodane do zaprawy.  

Rodzaje gipsów


Na rynku są trzy rodzaje gipsów. Gipsy budowlane wykorzystuje się do uzupełniania ubytków w sufitach oraz w ścianach. Wypełniamy nim bruzdy oraz pęknięcia. Za jego pomocą zamocujemy listwy oraz narożniki, a także gniazda elektryczne i puszki. Są idealnym wsparciem podczas wykonywania prac remontowych. Innym rodzajem są gipsy szpachlowe. Ich zadaniem jest uzupełnianie mniejszych rys a także nierówności oraz ubytków. Gipsem szpachlowym wygładzimy również ściany naszego mieszkania.

Ostatni rodzaj to gładzie gipsowe. Wykorzystujemy je do przygotowania ścian przed malowaniem, ale mogą również być używaną jako ostateczna powłoką ściany. Uzupełnimy nimi rysy oraz ubytki we ścianach. Gładzie są standardowo dostępne w kolorze białym.
dom.wp

Porządki w... ścianie

Ze ścianą jest jak z zębem. Czasem warto się jej przyjrzeć i uzupełnić ubytki. Najodpowiedniejszym materiałem do tego jest masa szpachlowa.
Ubytki i pęknięcia bez względu na ich rozmiar należy uzupełniać masami szpachlowymi. Zanim zamienimy się w ściennego stomatologa wyczyśćmy ścianę oraz koniecznie upewnijmy się, że nie kruszy się. To czy ścianę przed położeniem masy zwilżymy zależy od zaleceń producentów. Część z nich zaleca, aby ściana była zwilżona, część radzi by ściana była wysuszona. Trzeba też pamiętać o tym, że jeśli ubytek jest głębszy niż dwadzieścia milimetrów to, oprócz masy, w szpachlowane miejsce należy włożyć kawałki gruzu lub żwiru.  

W marketach budowlanych są dostępne różne rodzaje mas szpachlowych. Tak więc, żeby zreperować i wygładzić ścianę nierówną, lakierowaną, warto wykorzystać masę gotową. Ich zaletą jest to, że nadają się one zarówno do betonu jak ścian kamiennych. Są doskonałym podłożem dla lakierów na bazie tworzyw sztucznych i akryli.  

Szpachlowe masy szybkoschnące są wykorzystywane zazwyczaj do uzupełniania małych pęknięć (na przykład po wkrętach, gwoździach), a czasami też do uzupełniania szczelin, które powstają przy ościeżnicach i listwach przypodłogowych. Ich największym atutem jest to, że zasychają w kwadrans.  

Oczywiście możemy wykorzystać masę uniwersalną. To dobry wybór, jeśli chcemy uzupełnić ubytki w tynku, cegłach, drewnie, betonie. Taką masą możemy łączyć przeróżne materiały (drewno, metal, szkło a nawet kamień). Tynki uniwersalne występują w postaci gotowej, a więc można wyrównywać nimi większe powierzchnie, na przykład przed położeniem tapet lub przed malowaniem.  

Po co komu gipsy?

Zaprawy gipsowe są wykorzystywane do uzupełnienia ubytków w tynkach, wykonywania sztukaterii a także do szpachlowania ścian. Niestety jest on mało odporny na wodę i wilgoć. Chemiczne i mineralne dodatki częściowo poprawiają jego odporność na wilgoć. Jeżeli podczas szpachlowania tynku wykorzystamy bardzo drobny gips modelarski, dobrym pomysłem będzie dodanie odrobiny piasku, co scali fakturę nanoszonej masy z fakturą tynku. Zaprawy gipsowe różnią się ze względu na czas wiązania. Praktycznie rzecz biorąc, wiązanie podstawowego spoiwa klasycznego gipsu budowlanego to kwestia od trzech do trzydziestu minut. Wydłużenie czasu zależy od materiałów, które zostaną dodane do zaprawy.  

Rodzaje gipsów


Na rynku są trzy rodzaje gipsów. Gipsy budowlane wykorzystuje się do uzupełniania ubytków w sufitach oraz w ścianach. Wypełniamy nim bruzdy oraz pęknięcia. Za jego pomocą zamocujemy listwy oraz narożniki, a także gniazda elektryczne i puszki. Są idealnym wsparciem podczas wykonywania prac remontowych. Innym rodzajem są gipsy szpachlowe. Ich zadaniem jest uzupełnianie mniejszych rys a także nierówności oraz ubytków. Gipsem szpachlowym wygładzimy również ściany naszego mieszkania.

Ostatni rodzaj to gładzie gipsowe. Wykorzystujemy je do przygotowania ścian przed malowaniem, ale mogą również być używaną jako ostateczna powłoką ściany. Uzupełnimy nimi rysy oraz ubytki we ścianach. Gładzie są standardowo dostępne w kolorze białym.
dom.wp

Oszukani przez deweloperów

Kto kupił mieszkanie, bez pośrednictwa notariusza, w starciu z nieuczciwym deweloperem jest bez szans. Przepisy nie przewidują obowiązku zawierania umów przedwstępnych w formie aktu notarialnego więc prawa klientów firm deweloperskich są nagminnie łamane.
Świadczą o tym skargi właścicieli, a raczej  „prawie” właścicieli mieszkań, którym deweloper odmawia wydania aktów notarialnych. W niektórych przypadkach lokatorzy czekają na nie dwa lata, rekordziści nawet siedem. W tym czasie często są zastraszani, że będą musieli dopłacać do mieszkań lub, co gorsza,  że te zostaną sprzedane dalej. Deweloper, który formalnie cały czas jest właścicielem budynku praktycznie może robić co chce. W świetle prawa nic mu nie grozi!  

Bez aktu notarialnego nie można sprzedać lokalu, wykorzystać pieniędzy zgromadzonych na książeczkach mieszkaniowych czy skorzystać z ulgi pozwalającej na odpisanie odsetek kredytowych od podatku. Dla lokatorów to ogromny problem, ponieważ bez wpisów do ksiąg wieczystych, a te uzyskamy tylko posiadając taki akt,  bank może nawet odstąpić od umowy kredytowej. Wówczas mieszkańcy zostają na lodzie, z ogromnymi długami.

Niedawno głośnym echem odbiła się sprawa rodzin z Osiedla Kryształowego w Gdańsku. Kilkudziesięciu rodzinom groziła eksmisja. I to mimo że za mieszkania zapłacili i byli w nich zameldowani. Zanim dotarli do notariusza, by podpisać umowy, firma, która sprzedała im mieszkania, zbankrutowała. Teraz syndyk chce je zlicytować, by spłacić długi dewelopera. Mieszkańcy Osiedla Kryształowego w świetle prawa nie mogą nic zrobić. 
Jak podaje „Metro”, lokatorzy jednego z warszawskich apartamentowców  przy ul. Nowoursynowskiej, mimo że mieszkania kupili kilka lat temu nadal nie są ich właścicielami. Niektórzy z nich na akty notarialne czekają już …siedem lat. Zdesperowani, przyciskani przez banki próbują zwrócić na siebie uwagę rozwieszając ogromne banery „stop nieuczciwym deweloperom”. Oprócz interwencji policji na razie nic nie wskórali.

Jeszcze w gorszej sytuacji znalazły się osoby, które zaciągnęły kredyty hipoteczne na mieszkania, które ostatecznie nie powstały. Tak stało się w przypadku niedoszłych mieszkańców Osiedla Żubr w Niepołomicach. Konto dewelopera świeci pustkami, a klienci mogą patrzeć tylko na szkielety domów. Ich szanse na odzyskania wpłaconych pieniędzy są równe zeru, tak jak na dokończenie budowy.  

Prawnicy przestrzegają, że zawierając zwykłą umowę  możemy w sądzie dochodzić tylko odszkodowania.  

Najczęstsze chwyty stosowane przez deweloperów:


- Nie chcą podpisywać notarialnych umów przedwstępnych, które w przeciwieństwie do zwykłych umów cywilnych muszą być bezwzględnie respektowane.
- Kary za niewywiązanie się z umowy rozłożone są nierównomiernie. Klient, który chce zerwać umowę lub spóźnia się z kolejnymi wpłatami, musi liczyć się z wysokim odszkodowaniem. Deweloper z kolei zastrzega sobie często możliwość zapłacenia niewielkiego ułamka tej sumy.
- Zwolnienie dewelopera z odpowiedzialności za nieterminowe oddanie inwestycji do użytku np. z powodu złej pogody.
- Zapis o wieloletnim okresie zarządzania nieruchomością przez dewelopera po jej wybudowaniu, bez możliwości zmiany zarządcy, który np. wykonałby usługę za niższą stawkę.
domw.wp

Oszukani przez deweloperów

Kto kupił mieszkanie, bez pośrednictwa notariusza, w starciu z nieuczciwym deweloperem jest bez szans. Przepisy nie przewidują obowiązku zawierania umów przedwstępnych w formie aktu notarialnego więc prawa klientów firm deweloperskich są nagminnie łamane.
Świadczą o tym skargi właścicieli, a raczej  „prawie” właścicieli mieszkań, którym deweloper odmawia wydania aktów notarialnych. W niektórych przypadkach lokatorzy czekają na nie dwa lata, rekordziści nawet siedem. W tym czasie często są zastraszani, że będą musieli dopłacać do mieszkań lub, co gorsza,  że te zostaną sprzedane dalej. Deweloper, który formalnie cały czas jest właścicielem budynku praktycznie może robić co chce. W świetle prawa nic mu nie grozi!  

Bez aktu notarialnego nie można sprzedać lokalu, wykorzystać pieniędzy zgromadzonych na książeczkach mieszkaniowych czy skorzystać z ulgi pozwalającej na odpisanie odsetek kredytowych od podatku. Dla lokatorów to ogromny problem, ponieważ bez wpisów do ksiąg wieczystych, a te uzyskamy tylko posiadając taki akt,  bank może nawet odstąpić od umowy kredytowej. Wówczas mieszkańcy zostają na lodzie, z ogromnymi długami.

Niedawno głośnym echem odbiła się sprawa rodzin z Osiedla Kryształowego w Gdańsku. Kilkudziesięciu rodzinom groziła eksmisja. I to mimo że za mieszkania zapłacili i byli w nich zameldowani. Zanim dotarli do notariusza, by podpisać umowy, firma, która sprzedała im mieszkania, zbankrutowała. Teraz syndyk chce je zlicytować, by spłacić długi dewelopera. Mieszkańcy Osiedla Kryształowego w świetle prawa nie mogą nic zrobić. 
Jak podaje „Metro”, lokatorzy jednego z warszawskich apartamentowców  przy ul. Nowoursynowskiej, mimo że mieszkania kupili kilka lat temu nadal nie są ich właścicielami. Niektórzy z nich na akty notarialne czekają już …siedem lat. Zdesperowani, przyciskani przez banki próbują zwrócić na siebie uwagę rozwieszając ogromne banery „stop nieuczciwym deweloperom”. Oprócz interwencji policji na razie nic nie wskórali.

Jeszcze w gorszej sytuacji znalazły się osoby, które zaciągnęły kredyty hipoteczne na mieszkania, które ostatecznie nie powstały. Tak stało się w przypadku niedoszłych mieszkańców Osiedla Żubr w Niepołomicach. Konto dewelopera świeci pustkami, a klienci mogą patrzeć tylko na szkielety domów. Ich szanse na odzyskania wpłaconych pieniędzy są równe zeru, tak jak na dokończenie budowy.  

Prawnicy przestrzegają, że zawierając zwykłą umowę  możemy w sądzie dochodzić tylko odszkodowania.  

Najczęstsze chwyty stosowane przez deweloperów:


- Nie chcą podpisywać notarialnych umów przedwstępnych, które w przeciwieństwie do zwykłych umów cywilnych muszą być bezwzględnie respektowane.
- Kary za niewywiązanie się z umowy rozłożone są nierównomiernie. Klient, który chce zerwać umowę lub spóźnia się z kolejnymi wpłatami, musi liczyć się z wysokim odszkodowaniem. Deweloper z kolei zastrzega sobie często możliwość zapłacenia niewielkiego ułamka tej sumy.
- Zwolnienie dewelopera z odpowiedzialności za nieterminowe oddanie inwestycji do użytku np. z powodu złej pogody.
- Zapis o wieloletnim okresie zarządzania nieruchomością przez dewelopera po jej wybudowaniu, bez możliwości zmiany zarządcy, który np. wykonałby usługę za niższą stawkę.
domw.wp

Jacht do wynajęcia

Czarter jachtu to nie tylko pomysł na niezapomniane wakacje z przyjaciółmi, ostatnio coraz bardziej popularne stają się czartery jachtów w celach biznesowych. Na pokładzie wynajętego jachtu można zorganizować spotkanie z kontrahentem albo szkolenie czy wyjazd integracyjny dla pracowników.
Znalezienie firmy zajmującej się czarterem jachtów nie stanowi większego problemu. Istnieją agencje świadczące tego typu usługi. Firma Sail More, która zajmuje się organizacją czarterów i rejsów na całym świecie, ma w swojej ofercie m.in. firmowe rejsy integracyjno-motywacyjne, które można łączyć ze szkoleniami. Firma twierdzi, że żeglarstwo pomaga uświadomić jak ważna jest współpraca w zespole, koordynacja działań, a w pewnych okolicznościach szybkie wykonywanie poleceń. Wspólne przebywanie na pokładzie jachtu pozwala współpracownikom lepiej się poznać, a nierzadko również sprawdzić w ekstremalnych sytuacjach.

Specjalistą w zakresie czarteru luksusowych jachtów jest Sunreef Yachts Charter. Firma ma w bazie danych kilkaset luksusowych jachtów różnej wielkości - od 7,62 do 121 metrów długości. Jachty motorowe dostępne w ofercie SYC są luksusowo wykończone, wyposażone w innowacyjne zabawki wodne, ekskluzywne kabiny i pomieszczenia. - Każdy czarter jest z załogą: szefem kuchni, kapitanem i hostessami, tak aby goście czuli się wyjątkowo i beztrosko – mówi Ewa Stachurska z  Sunreef Yachts Charter. Oferta firmy jest naprawdę  bogata. Znajdziemy w niej zarówno obiekty na kameralne pobyty w gronie rodziny czy przyjaciół, jak również imponujące łodzie zdolne pomieścić na swoim pokładzie 110 gości. W zależności od charakteru czarteru, Sunreef proponuje jachty na przyjęcia, konferencje, spotkania biznesowe, szkolenia czy wypoczynek.

W ofercie firmy znajdzie się też coś dla najbardziej wymagających klientów. 95-metrowy jacht Indian Empress to jeden z największych na świecie prywatnych jachtów, zbudowany na zamówienie katarskiej rodziny królewskiej i odsprzedany hinduskiemu miliarderowi Vilaj Mallaya. Jacht posiada własny salon piękności, basen, jacuzzi, saunę, salon masażu, siłownię oraz etatowego nauczyciela nurkowania. Jacht zapewnia nocleg 12 gościom w luksusowych kabinach podczas rejsu po Morzu Śródziemnym bądź Karaibach.


Rejs w większym gronie? Nie ma problemu. Doskonałym rozwiązaniem będzie 104 -metrowy Seadream I, który na swoich pięciu pokładach zapewni gościom niezapomniane wrażenia. Tematyczne jadalnie, basen, pokłady słoneczne stylizowane na wyspę Bali i szeroki wachlarz zabawek wodnych umilą np. tygodniową wycieczkę po Bahamas lub Morzu Śródziemnym. Goście trafią pod opiekę  95 członków załogi.

Oczywiście czarter jachtów to nie wydatek na każdą kieszeń, ale popularność tej usługi wśród zamożniejszych Polaków jest coraz większa. Zainteresowanie usługą czarterową rośnie z roku na rok.  Polscy klienci coraz częściej czarterują jacht w egzotycznych zakątkach świata – mówi Ewa Stachurska.

Szczegóły czarteru uzgadniane są indywidualnie, ale na tygodniowy rejs trzeba przygotować średnio od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy euro. Na przykład tydzień spędzony na Morzu Śródziemnym u wybrzeży Turcji, na pokładzie jachtu Serenity 86, mieszczącego 8 gości, z czteroosobową załogą to koszt 15 – 25 tys. euro, w zależności od pory roku. Z kolei na tygodniowy rejs u wybrzeży Grecji na pokładzie luksusowego jachtu O Mega, mieszczącego 32 gości oraz 28-osobową załogę, trzeba przygotować już od 260 do 328 tys. euro.

Jachty można wynająć w wielu atrakcyjnych lokalizacjach na akwenach na całym świecie: na Morzu Śródziemnym, Karaibach, Oceanie Indyjskim, Pacyfiku, a także w wielu innych miejscach. Jachty dostępne są raczej na cieplejszych akwenach niż polskie wody, ale jeżeli zaistnieje takie zainteresowanie, chętnie poszukamy czegoś na Bałtyku dla naszych klientów – zapewnia Ewa Stachurska. Firma obsługuje swoich klientów kompleksowo, może zająć się np. zakupem biletów lotniczych czy organizacją wycieczek do napotkanych po drodze miejscowości.

Wiele luksusowych jachtów z oferty czarterowej jest własnością najzamożniejszych tego świata. Po zakupie takiej luksusowej pływającej zabawki, zatrudniają oni firmę brokerską działającą na rynku wynajmu jachtów, która kompleksowo zajmuje się ich własnością. Dzięki temu ich ekskluzywna „ruchomość” cieszy nie tylko oko, ale i portfel swego właściciela.


Anna Sołowska
Inwestycje.pl
wynajem.pl

Jacht do wynajęcia

Czarter jachtu to nie tylko pomysł na niezapomniane wakacje z przyjaciółmi, ostatnio coraz bardziej popularne stają się czartery jachtów w celach biznesowych. Na pokładzie wynajętego jachtu można zorganizować spotkanie z kontrahentem albo szkolenie czy wyjazd integracyjny dla pracowników.
Znalezienie firmy zajmującej się czarterem jachtów nie stanowi większego problemu. Istnieją agencje świadczące tego typu usługi. Firma Sail More, która zajmuje się organizacją czarterów i rejsów na całym świecie, ma w swojej ofercie m.in. firmowe rejsy integracyjno-motywacyjne, które można łączyć ze szkoleniami. Firma twierdzi, że żeglarstwo pomaga uświadomić jak ważna jest współpraca w zespole, koordynacja działań, a w pewnych okolicznościach szybkie wykonywanie poleceń. Wspólne przebywanie na pokładzie jachtu pozwala współpracownikom lepiej się poznać, a nierzadko również sprawdzić w ekstremalnych sytuacjach.

Specjalistą w zakresie czarteru luksusowych jachtów jest Sunreef Yachts Charter. Firma ma w bazie danych kilkaset luksusowych jachtów różnej wielkości - od 7,62 do 121 metrów długości. Jachty motorowe dostępne w ofercie SYC są luksusowo wykończone, wyposażone w innowacyjne zabawki wodne, ekskluzywne kabiny i pomieszczenia. - Każdy czarter jest z załogą: szefem kuchni, kapitanem i hostessami, tak aby goście czuli się wyjątkowo i beztrosko – mówi Ewa Stachurska z  Sunreef Yachts Charter. Oferta firmy jest naprawdę  bogata. Znajdziemy w niej zarówno obiekty na kameralne pobyty w gronie rodziny czy przyjaciół, jak również imponujące łodzie zdolne pomieścić na swoim pokładzie 110 gości. W zależności od charakteru czarteru, Sunreef proponuje jachty na przyjęcia, konferencje, spotkania biznesowe, szkolenia czy wypoczynek.

W ofercie firmy znajdzie się też coś dla najbardziej wymagających klientów. 95-metrowy jacht Indian Empress to jeden z największych na świecie prywatnych jachtów, zbudowany na zamówienie katarskiej rodziny królewskiej i odsprzedany hinduskiemu miliarderowi Vilaj Mallaya. Jacht posiada własny salon piękności, basen, jacuzzi, saunę, salon masażu, siłownię oraz etatowego nauczyciela nurkowania. Jacht zapewnia nocleg 12 gościom w luksusowych kabinach podczas rejsu po Morzu Śródziemnym bądź Karaibach.


Rejs w większym gronie? Nie ma problemu. Doskonałym rozwiązaniem będzie 104 -metrowy Seadream I, który na swoich pięciu pokładach zapewni gościom niezapomniane wrażenia. Tematyczne jadalnie, basen, pokłady słoneczne stylizowane na wyspę Bali i szeroki wachlarz zabawek wodnych umilą np. tygodniową wycieczkę po Bahamas lub Morzu Śródziemnym. Goście trafią pod opiekę  95 członków załogi.

Oczywiście czarter jachtów to nie wydatek na każdą kieszeń, ale popularność tej usługi wśród zamożniejszych Polaków jest coraz większa. Zainteresowanie usługą czarterową rośnie z roku na rok.  Polscy klienci coraz częściej czarterują jacht w egzotycznych zakątkach świata – mówi Ewa Stachurska.

Szczegóły czarteru uzgadniane są indywidualnie, ale na tygodniowy rejs trzeba przygotować średnio od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy euro. Na przykład tydzień spędzony na Morzu Śródziemnym u wybrzeży Turcji, na pokładzie jachtu Serenity 86, mieszczącego 8 gości, z czteroosobową załogą to koszt 15 – 25 tys. euro, w zależności od pory roku. Z kolei na tygodniowy rejs u wybrzeży Grecji na pokładzie luksusowego jachtu O Mega, mieszczącego 32 gości oraz 28-osobową załogę, trzeba przygotować już od 260 do 328 tys. euro.

Jachty można wynająć w wielu atrakcyjnych lokalizacjach na akwenach na całym świecie: na Morzu Śródziemnym, Karaibach, Oceanie Indyjskim, Pacyfiku, a także w wielu innych miejscach. Jachty dostępne są raczej na cieplejszych akwenach niż polskie wody, ale jeżeli zaistnieje takie zainteresowanie, chętnie poszukamy czegoś na Bałtyku dla naszych klientów – zapewnia Ewa Stachurska. Firma obsługuje swoich klientów kompleksowo, może zająć się np. zakupem biletów lotniczych czy organizacją wycieczek do napotkanych po drodze miejscowości.

Wiele luksusowych jachtów z oferty czarterowej jest własnością najzamożniejszych tego świata. Po zakupie takiej luksusowej pływającej zabawki, zatrudniają oni firmę brokerską działającą na rynku wynajmu jachtów, która kompleksowo zajmuje się ich własnością. Dzięki temu ich ekskluzywna „ruchomość” cieszy nie tylko oko, ale i portfel swego właściciela.


Anna Sołowska
Inwestycje.pl
wynajem.pl

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies