Ze świata nieruchomości - strona 146

Orco ogranicza CAPEX

Orco Property Group ogranicza wydatki inwestycyjne na ten rok do 280 mln euro wobec 630 mln euro planowanych początkowo. Spółka szuka też oszczędności, tnąc zatrudnienie i zakłada, że wskaźnik LTV spadnie w tym roku poniżej 50 proc. - podała spółka w komentarzu do wyników rocznych.

Orco zamierza skupić się w tym roku na generowaniu gotówki, stąd zdecydowało o znacznym ograniczeniu wydatków inwestycyjnych planowanych na ten rok.

Koncentracja na gotówce idzie w parze ze zwiększoną selekcją projektów, co skutkuje spadkiem planowanego CAPEX-u do około 280 mln euro w 2009 roku - napisano w komunikacie.

Początkowo, w budżecie publikowanym w lipcu 2008 roku CAPEX na 2009 rok planowany był na poziomie 630 mln euro.

Spółka podała w komunikacie, że w sprawie wielu projektów rozmawia z instytucjami finansowymi, partnerami budowlanymi i potencjalnymi partnerami joint venture. Chce się skupić na projektach już rozpoczętych.

Zarząd spółki rozpoczął też program oszczędnościowy zakładający redukcję zatrudnienia, dzięki któremu spółce udało się już oszczędzić 7,1 mln euro w skali roku.

Na koniec czerwca tego roku zatrudnienie w grupie ma wynieść 438 osób, podczas gdy na koniec 2007 roku wynosiło 724. Do końca tego roku zatrudnienie ma spaść do 368 osób, ze względu na sprzedaż działalności usługowej, a na koniec przyszłego roku ma wynieść 300 osób.

Spółka poinformowała, że zamierza zamykać część swoich biur, w tym biura w Czechach i Niemczech, z wyjątkiem Pragi, Berlina i Dusseldorfu.

Restrukturyzacja spółka zakłada też sprzedaż zbędnych aktywów.

Spółka spodziewa się, że planowane na ten rok zbycie aktywów o wartości 200 mln euro potrwa dłużej i zakończy się w połowie przyszłego roku.

"Ochrona sądowa pozwala nam na realizację planu sprzedaży aktywów bez niepotrzebnego pośpiechu" - napisała spółka w komunikacie.

Gotówka uwolniona ze sprzedaży aktywów będzie przeznaczona głównie na najbardziej zaawansowane nieruchomości inwestycyjne.

Ochrona przed wierzycielami zakłada restrukturyzację długu.

Spółka informowała niedawno, że rozpocznie rozmowy z obligatariuszami w sprawie renegocjacji spłaty obligacji o wartości 400 mln euro. Orco negocjuje również z kredytodawcami zawieszenie spłat pożyczek o wartości 100 mln euro, których termin zapłaty przypada na 2009 rok.

Orco podało w komentarzu do wyników, że celem spółki jest uzyskanie w tym roku wskaźnika LTV na poziomie poniżej 50 proc.

Orco Property Group miało w 2008 roku prawie 391 mln euro straty netto przypisanej akcjonariuszom jednostki dominującej, 464 mln euro straty netto i 300 mln euro przychodów. Słabe wyniki spółki to efekt głównie dużego przeszacowania wartości aktywów spółki. Od 25 marca, po decyzji paryskiego sądu, Orco znajduje się pod 6 miesięczną ochroną przed wierzycielami.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Orco ogranicza CAPEX

Orco Property Group ogranicza wydatki inwestycyjne na ten rok do 280 mln euro wobec 630 mln euro planowanych początkowo. Spółka szuka też oszczędności, tnąc zatrudnienie i zakłada, że wskaźnik LTV spadnie w tym roku poniżej 50 proc. - podała spółka w komentarzu do wyników rocznych.

Orco zamierza skupić się w tym roku na generowaniu gotówki, stąd zdecydowało o znacznym ograniczeniu wydatków inwestycyjnych planowanych na ten rok.

Koncentracja na gotówce idzie w parze ze zwiększoną selekcją projektów, co skutkuje spadkiem planowanego CAPEX-u do około 280 mln euro w 2009 roku - napisano w komunikacie.

Początkowo, w budżecie publikowanym w lipcu 2008 roku CAPEX na 2009 rok planowany był na poziomie 630 mln euro.

Spółka podała w komunikacie, że w sprawie wielu projektów rozmawia z instytucjami finansowymi, partnerami budowlanymi i potencjalnymi partnerami joint venture. Chce się skupić na projektach już rozpoczętych.

Zarząd spółki rozpoczął też program oszczędnościowy zakładający redukcję zatrudnienia, dzięki któremu spółce udało się już oszczędzić 7,1 mln euro w skali roku.

Na koniec czerwca tego roku zatrudnienie w grupie ma wynieść 438 osób, podczas gdy na koniec 2007 roku wynosiło 724. Do końca tego roku zatrudnienie ma spaść do 368 osób, ze względu na sprzedaż działalności usługowej, a na koniec przyszłego roku ma wynieść 300 osób.

Spółka poinformowała, że zamierza zamykać część swoich biur, w tym biura w Czechach i Niemczech, z wyjątkiem Pragi, Berlina i Dusseldorfu.

Restrukturyzacja spółka zakłada też sprzedaż zbędnych aktywów.

Spółka spodziewa się, że planowane na ten rok zbycie aktywów o wartości 200 mln euro potrwa dłużej i zakończy się w połowie przyszłego roku.

"Ochrona sądowa pozwala nam na realizację planu sprzedaży aktywów bez niepotrzebnego pośpiechu" - napisała spółka w komunikacie.

Gotówka uwolniona ze sprzedaży aktywów będzie przeznaczona głównie na najbardziej zaawansowane nieruchomości inwestycyjne.

Ochrona przed wierzycielami zakłada restrukturyzację długu.

Spółka informowała niedawno, że rozpocznie rozmowy z obligatariuszami w sprawie renegocjacji spłaty obligacji o wartości 400 mln euro. Orco negocjuje również z kredytodawcami zawieszenie spłat pożyczek o wartości 100 mln euro, których termin zapłaty przypada na 2009 rok.

Orco podało w komentarzu do wyników, że celem spółki jest uzyskanie w tym roku wskaźnika LTV na poziomie poniżej 50 proc.

Orco Property Group miało w 2008 roku prawie 391 mln euro straty netto przypisanej akcjonariuszom jednostki dominującej, 464 mln euro straty netto i 300 mln euro przychodów. Słabe wyniki spółki to efekt głównie dużego przeszacowania wartości aktywów spółki. Od 25 marca, po decyzji paryskiego sądu, Orco znajduje się pod 6 miesięczną ochroną przed wierzycielami.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Pracownicy banku manipulowali sprzedażą by zasłużyć na premie

Co siódmy pracownik banku Millennium został ukarany za naciąganie wyników sprzedaży w nieetyczny sposób. "Wciskanie klientom kart kredytowych, funduszy i kredytów to rynkowy standard wymuszany naciskami przełożonych" - mówią "Gazecie Wyborczej" byli dyrektorzy oddziałów banku Millennium.
Opowiedzieli też, jak każdy nowy pracownik zakładał konto i kartę kredytową najpierw sobie, a potem całej rodzinie i znajomym. Przyznali, że gdy nie mogli znaleźć klientów na produkty bankowe, pracownicy placówki sprzedawali je między sobą. Uciekali się do takich sztuczek, by zasłużyć na premie i uniknąć szykan przełożonych
Artur Klimczak, członek zarządu Millennium, przyznaje, że część pracowników manipulowała sprzedażą, by osiągnąć wyznaczone im cele. W ten sposób oszukiwali także bank. "Chodziło głównie o karty kredytowe i systematyczne plany oszczędzania. W procederze w 2008 r. aktywnie uczestniczyło ok. 300 osób spośród 4 tys. pracowników" - mówi Klimczak.

Więcej szczegółów - na łamach "Gazety Wyborczej".
onet.pl/(PAP, dd/09.04.2009, godz. 06:29)

Pracownicy banku manipulowali sprzedażą by zasłużyć na premie

Co siódmy pracownik banku Millennium został ukarany za naciąganie wyników sprzedaży w nieetyczny sposób. "Wciskanie klientom kart kredytowych, funduszy i kredytów to rynkowy standard wymuszany naciskami przełożonych" - mówią "Gazecie Wyborczej" byli dyrektorzy oddziałów banku Millennium.
Opowiedzieli też, jak każdy nowy pracownik zakładał konto i kartę kredytową najpierw sobie, a potem całej rodzinie i znajomym. Przyznali, że gdy nie mogli znaleźć klientów na produkty bankowe, pracownicy placówki sprzedawali je między sobą. Uciekali się do takich sztuczek, by zasłużyć na premie i uniknąć szykan przełożonych
Artur Klimczak, członek zarządu Millennium, przyznaje, że część pracowników manipulowała sprzedażą, by osiągnąć wyznaczone im cele. W ten sposób oszukiwali także bank. "Chodziło głównie o karty kredytowe i systematyczne plany oszczędzania. W procederze w 2008 r. aktywnie uczestniczyło ok. 300 osób spośród 4 tys. pracowników" - mówi Klimczak.

Więcej szczegółów - na łamach "Gazety Wyborczej".
onet.pl/(PAP, dd/09.04.2009, godz. 06:29)

Kilkaset złotych można zaoszczędzić na zmianie terminu płacenia rat

Od dłuższego czasu pod koniec miesiąca kursy walut rosną. Osoby spłacające kredyty walutowe w tym okresie płacą prawie o 450 zł więcej niż ci, którzy spłacają raty w połowie miesiąca.
Pod koniec miesiąca ceny walut rosną. Dla osób mających kredyty nominowane w szwajcarskiej walucie duże znaczenie ma to, czy rata spłacana jest przy cenie franka wynoszącej 3,15 zł, czy też niższej niż 3 zł. Tylko w marcu osoba, która ma 30-letni kredyt nominowany we frankach w wysokości 300 tys. zł i termin spłaty w połowie miesiąca, zapłaciła o ponad 130 zł mniej niż klient, który ten sam kredyt spłaca pod koniec miesiąca. W ciągu ostatnich siedmiu miesięcy tylko w lutym zdarzyło się, że kurs franka w połowie miesiąca był wyższy niż w ostatnich jego dniach. W sumie od września, przenosząc spłatę kredytu na okolice 15 dnia miesiąca, można było zaoszczędzić prawie 450 zł. Eksperci tłumaczą wzrost cen walut pod koniec miesiąca zapadaniem opcji walutowych. KNF szacuje negatywną wycenę opcji na 9 mld zł. Są jednak eksperci mówiący o tym, że chodzi o grube kilkadziesiąt miliardów. Opcje wygasają pod koniec kolejnych miesięcy. W tym okresie firmy mające opcje walutowe muszą wymienić polską walutę na obcą, by uregulować swoje należności. To powoduje, że euro, dolar i frank drożeją. Później następuje spadek ich wartości. Zdaniem ekspertów większość opcji wygasa do lipca.

- Na koniec kwietnia, maja i czerwca waluty będą drożeć, jednak 90 proc. transakcji opcyjnych zapada do lipca. Niewiele, bo 5 proc. opcji, ma dwuletni termin zapadalności, ale ich wpływ na rynek będzie już niewielki - mówi Jacek Maliszewski, główny ekonomista Alpha Financial Services.

Nie wszystkie banki dają możliwość zamiany terminu spłaty kredytu.

- U nas jest jeden dzień spłaty kredytów. W umowach klienci są o tym informowani. Nie ma możliwości zmiany terminu spłaty kredytu - mówi Sabina Salomon z Deutsche Bank.

- Nie tylko DB nie daje możliwości zmiany terminu spłaty. Tak jest też w DnB Nord i Fortis Banku - twierdzi Jarosław Sadowski z Expandera.

W innych bankach zmiana terminu spłaty odbywa się na podstawie aneksu do umowy kredytowej.

- Taka zmiana kosztuje około 150 zł - mówi Izabela Świderek-Kowalczyk z PKO BP.

- Przy umowach kredytowych zawartych po 1 marca 2007 r. nie musimy robić aneksu do umowy, więc jest to bezpłatne - mówi Wojciech Kaczorowski z Millennium.

Podobnie jest w BZ WBK. Jednak czy operacja zmiany terminu spłaty zawsze się opłaca?

- Jeżeli wzrost wartości walut pod koniec miesiąca będzie trwałym zjawiskiem, to oczywiście zmiana terminu spłaty będzie się opłaciła, jednak są co do tego wątpliwości - uważa Jarosław Sadowski.

Nawet jeśli założymy dominujący wpływ opcji na nasz rynek walutowy, to niebawem one wygasną i wówczas tego zjawiska nie będzie.

- W tej sytuacji zmiana terminu spłaty kredytu może mieć sens tylko w sytuacji, gdy jest to kredyt krótkoterminowy lub ta operacja jest bezpłatna - radzi Jacek Maliszewski.

Zmiana terminu spłaty kredytu to w pewnym sensie spekulacja na rynku walutowym, a jak pokazują doświadczenia ostatnich miesięcy, jest to rynek nieobliczalny, więc można na nim stracić. W tej sytuacji eksperci radzą bardzo dużą ostrożność i generalnie zalecają takie ustawienie dnia spłaty kredytu, aby przypadał on bezpośrednio po wpłynięciu na konto miesięcznych poborów.


Roman Grzyb
onet.pl/
(Gazeta Prawna/09.04.2009, godz. 06:01)

Kilkaset złotych można zaoszczędzić na zmianie terminu płacenia rat

Od dłuższego czasu pod koniec miesiąca kursy walut rosną. Osoby spłacające kredyty walutowe w tym okresie płacą prawie o 450 zł więcej niż ci, którzy spłacają raty w połowie miesiąca.
Pod koniec miesiąca ceny walut rosną. Dla osób mających kredyty nominowane w szwajcarskiej walucie duże znaczenie ma to, czy rata spłacana jest przy cenie franka wynoszącej 3,15 zł, czy też niższej niż 3 zł. Tylko w marcu osoba, która ma 30-letni kredyt nominowany we frankach w wysokości 300 tys. zł i termin spłaty w połowie miesiąca, zapłaciła o ponad 130 zł mniej niż klient, który ten sam kredyt spłaca pod koniec miesiąca. W ciągu ostatnich siedmiu miesięcy tylko w lutym zdarzyło się, że kurs franka w połowie miesiąca był wyższy niż w ostatnich jego dniach. W sumie od września, przenosząc spłatę kredytu na okolice 15 dnia miesiąca, można było zaoszczędzić prawie 450 zł. Eksperci tłumaczą wzrost cen walut pod koniec miesiąca zapadaniem opcji walutowych. KNF szacuje negatywną wycenę opcji na 9 mld zł. Są jednak eksperci mówiący o tym, że chodzi o grube kilkadziesiąt miliardów. Opcje wygasają pod koniec kolejnych miesięcy. W tym okresie firmy mające opcje walutowe muszą wymienić polską walutę na obcą, by uregulować swoje należności. To powoduje, że euro, dolar i frank drożeją. Później następuje spadek ich wartości. Zdaniem ekspertów większość opcji wygasa do lipca.

- Na koniec kwietnia, maja i czerwca waluty będą drożeć, jednak 90 proc. transakcji opcyjnych zapada do lipca. Niewiele, bo 5 proc. opcji, ma dwuletni termin zapadalności, ale ich wpływ na rynek będzie już niewielki - mówi Jacek Maliszewski, główny ekonomista Alpha Financial Services.

Nie wszystkie banki dają możliwość zamiany terminu spłaty kredytu.

- U nas jest jeden dzień spłaty kredytów. W umowach klienci są o tym informowani. Nie ma możliwości zmiany terminu spłaty kredytu - mówi Sabina Salomon z Deutsche Bank.

- Nie tylko DB nie daje możliwości zmiany terminu spłaty. Tak jest też w DnB Nord i Fortis Banku - twierdzi Jarosław Sadowski z Expandera.

W innych bankach zmiana terminu spłaty odbywa się na podstawie aneksu do umowy kredytowej.

- Taka zmiana kosztuje około 150 zł - mówi Izabela Świderek-Kowalczyk z PKO BP.

- Przy umowach kredytowych zawartych po 1 marca 2007 r. nie musimy robić aneksu do umowy, więc jest to bezpłatne - mówi Wojciech Kaczorowski z Millennium.

Podobnie jest w BZ WBK. Jednak czy operacja zmiany terminu spłaty zawsze się opłaca?

- Jeżeli wzrost wartości walut pod koniec miesiąca będzie trwałym zjawiskiem, to oczywiście zmiana terminu spłaty będzie się opłaciła, jednak są co do tego wątpliwości - uważa Jarosław Sadowski.

Nawet jeśli założymy dominujący wpływ opcji na nasz rynek walutowy, to niebawem one wygasną i wówczas tego zjawiska nie będzie.

- W tej sytuacji zmiana terminu spłaty kredytu może mieć sens tylko w sytuacji, gdy jest to kredyt krótkoterminowy lub ta operacja jest bezpłatna - radzi Jacek Maliszewski.

Zmiana terminu spłaty kredytu to w pewnym sensie spekulacja na rynku walutowym, a jak pokazują doświadczenia ostatnich miesięcy, jest to rynek nieobliczalny, więc można na nim stracić. W tej sytuacji eksperci radzą bardzo dużą ostrożność i generalnie zalecają takie ustawienie dnia spłaty kredytu, aby przypadał on bezpośrednio po wpłynięciu na konto miesięcznych poborów.


Roman Grzyb
onet.pl/
(Gazeta Prawna/09.04.2009, godz. 06:01)

"Do Polski nadciąga bankowe tsunami"

Wzbiera fala tsunami, która może zagrozić polskim bankom - przestrzega Mateusz Morawiecki, prezes BZ WBK w wywiadzie dla "Dziennika". Jego zdaniem stanie się tak,choć dotąd polski sektor bankowy przechodził kryzys bez większych perturbacji.
Zdaniem Morawieckiego, już po pierwszym kwartale wyniki banków będą złe - coraz mniej albo wcale nie zarabiają one na kredytach, a to dlatego, że ściągają z rynku depozyty po nieprzytomnych cenach.
- Kraje rynków wschodzących cieszą się słabą reputacją, więc nastąpił odwrót pieniądza z tych rynków - to co jeszcze zostało, ma coraz wyższą cenę - mówi prezes. Złoty jest słaby, kredyty walutowe są wysoko cenione, trzeba więcej depozytów, żeby je finansować i refinansować - banki, które mają największy problem z płynnością, muszą ją pozyskać za wszelką cenę. Reszta musi pójść za nimi i stąd wojna depozytowa.

Zdaniem Morawieckiego trzeba poważnie przemyśleć administracyjne ograniczenie wysokości oprocentowania.

Kolejnym powodem są rezerwy tworzone na poczet zagrożonych kredytów - w wersji optymistycznej 10 mld zł, podczas gdy zeszłoroczny zysk sektora to ok. 15 mld zł - bankom zaczną topnieć kapitały. Za pół roku pozycja kapitałowa banków będzie jeszcze słabsza i jeszcze trudniej będzie dostać kredyt.

Morawiecki mówi w wywiadzie dla "WSJ", że niektóre banki, by przetrwać, będą musiały mocno zwijać akcję kredytową. Można się też spodziewać masowych zwolnień.

Więcej w obszernym wywiadzie w dodatku "The Wall Street Journal" do "Dziennika".

onet.pl/(Dziennik, dd/09.04.2009, godz. 09:30)

"Do Polski nadciąga bankowe tsunami"

Wzbiera fala tsunami, która może zagrozić polskim bankom - przestrzega Mateusz Morawiecki, prezes BZ WBK w wywiadzie dla "Dziennika". Jego zdaniem stanie się tak,choć dotąd polski sektor bankowy przechodził kryzys bez większych perturbacji.
Zdaniem Morawieckiego, już po pierwszym kwartale wyniki banków będą złe - coraz mniej albo wcale nie zarabiają one na kredytach, a to dlatego, że ściągają z rynku depozyty po nieprzytomnych cenach.
- Kraje rynków wschodzących cieszą się słabą reputacją, więc nastąpił odwrót pieniądza z tych rynków - to co jeszcze zostało, ma coraz wyższą cenę - mówi prezes. Złoty jest słaby, kredyty walutowe są wysoko cenione, trzeba więcej depozytów, żeby je finansować i refinansować - banki, które mają największy problem z płynnością, muszą ją pozyskać za wszelką cenę. Reszta musi pójść za nimi i stąd wojna depozytowa.

Zdaniem Morawieckiego trzeba poważnie przemyśleć administracyjne ograniczenie wysokości oprocentowania.

Kolejnym powodem są rezerwy tworzone na poczet zagrożonych kredytów - w wersji optymistycznej 10 mld zł, podczas gdy zeszłoroczny zysk sektora to ok. 15 mld zł - bankom zaczną topnieć kapitały. Za pół roku pozycja kapitałowa banków będzie jeszcze słabsza i jeszcze trudniej będzie dostać kredyt.

Morawiecki mówi w wywiadzie dla "WSJ", że niektóre banki, by przetrwać, będą musiały mocno zwijać akcję kredytową. Można się też spodziewać masowych zwolnień.

Więcej w obszernym wywiadzie w dodatku "The Wall Street Journal" do "Dziennika".

onet.pl/(Dziennik, dd/09.04.2009, godz. 09:30)

Bankowi manipulatorzy

Co siódmy pracownik banku Millennium został ukarany za naciąganie wyników sprzedaży w nieetyczny sposób. Wciskanie klientom kart kredytowych, funduszy i kredytów to rynkowy standard wymuszany naciskami przełożonych - mówią "Gazecie Wyborczej" byli dyrektorzy oddziałów banku Millennium
Opowiedzieli też, jak każdy nowy pracownik zakładał konto i kartę kredytową najpierw sobie, a potem całej rodzinie i znajomym. Przyznali, że gdy nie mogli znaleźć klientów na produkty bankowe, pracownicy placówki sprzedawali je między sobą. Uciekali się do takich sztuczek, by zasłużyć na premie i uniknąć szykan przełożonych.
Artur Klimczak, członek zarządu Millennium, przyznaje, że część pracowników manipulowała sprzedażą, by osiągnąć wyznaczone im cele. W ten sposób oszukiwali także bank. Chodziło głównie o karty kredytowe i systematyczne plany oszczędzania. W procederze w 2008 r. aktywnie uczestniczyło ok. 300 osób spośród 4 tys. pracowników - mówi Klimczak.
wp.pl/
PAP (03:35)

Bankowi manipulatorzy

Co siódmy pracownik banku Millennium został ukarany za naciąganie wyników sprzedaży w nieetyczny sposób. Wciskanie klientom kart kredytowych, funduszy i kredytów to rynkowy standard wymuszany naciskami przełożonych - mówią "Gazecie Wyborczej" byli dyrektorzy oddziałów banku Millennium
Opowiedzieli też, jak każdy nowy pracownik zakładał konto i kartę kredytową najpierw sobie, a potem całej rodzinie i znajomym. Przyznali, że gdy nie mogli znaleźć klientów na produkty bankowe, pracownicy placówki sprzedawali je między sobą. Uciekali się do takich sztuczek, by zasłużyć na premie i uniknąć szykan przełożonych.
Artur Klimczak, członek zarządu Millennium, przyznaje, że część pracowników manipulowała sprzedażą, by osiągnąć wyznaczone im cele. W ten sposób oszukiwali także bank. Chodziło głównie o karty kredytowe i systematyczne plany oszczędzania. W procederze w 2008 r. aktywnie uczestniczyło ok. 300 osób spośród 4 tys. pracowników - mówi Klimczak.
wp.pl/
PAP (03:35)

Tempo spadku cen mieszkań będzie wolniejsze - Open Finance

W nadchodzących miesiącach analitycy Open Finance spodziewają się wolniejszego tempa spadku cen mieszkań w aglomeracjach - wynika z najnowszego raportu.

Według wyliczeń biura, od początku roku ceny transakcyjne w Warszawie spadły o 9 proc., 13 proc. w Poznaniu i 8 proc. w Gdańsku.

"Prognozowane przez nas na początku roku tempo spadku cen (10-15 proc.) w zasadzie już się zrealizowało. Dlatego w kolejnych miesiącach oczekiwać będziemy na stabilizację rynku i wolniejsze tempo spadku cen. Należy pamiętać, że podaż gotowych mieszkań zarówno na pierwotnym, jak i wtórnym rynku ma ogromną przewagę nad popytem, a pobudzenie go programem "Rodzina na swoim" jest niewystarczającym czynnikiem, by wyrównać siły" - napisano w analizie.

"Jednak wzrost liczby transakcji pomoże zakotwiczyć ceny na obecnych poziomach. W dalszej części roku kluczowa dla rozwoju sytuacji na rynku mieszkań będzie sytuacja na rynku pracy. Większe zwolnienia w firmach przełożą się ponownie na spadek popytu, natomiast utrzymanie zatrudnienia pomoże w stabilizacji cen nieruchomości" - napisano.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Wtorek, 7 kwietnia (13:59)

Tempo spadku cen mieszkań będzie wolniejsze - Open Finance

W nadchodzących miesiącach analitycy Open Finance spodziewają się wolniejszego tempa spadku cen mieszkań w aglomeracjach - wynika z najnowszego raportu.

Według wyliczeń biura, od początku roku ceny transakcyjne w Warszawie spadły o 9 proc., 13 proc. w Poznaniu i 8 proc. w Gdańsku.

"Prognozowane przez nas na początku roku tempo spadku cen (10-15 proc.) w zasadzie już się zrealizowało. Dlatego w kolejnych miesiącach oczekiwać będziemy na stabilizację rynku i wolniejsze tempo spadku cen. Należy pamiętać, że podaż gotowych mieszkań zarówno na pierwotnym, jak i wtórnym rynku ma ogromną przewagę nad popytem, a pobudzenie go programem "Rodzina na swoim" jest niewystarczającym czynnikiem, by wyrównać siły" - napisano w analizie.

"Jednak wzrost liczby transakcji pomoże zakotwiczyć ceny na obecnych poziomach. W dalszej części roku kluczowa dla rozwoju sytuacji na rynku mieszkań będzie sytuacja na rynku pracy. Większe zwolnienia w firmach przełożą się ponownie na spadek popytu, natomiast utrzymanie zatrudnienia pomoże w stabilizacji cen nieruchomości" - napisano.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Wtorek, 7 kwietnia (13:59)

Wspólnota nie dołoży do remontu

Remonty spółdzielczych budynków to inwestycje rozłożone w czasie. Trzeba zazwyczaj czekać wiele lat na odnowienie podrapanych klatek, wymianę wind czy ocieplenie budynku. Jednocześnie każdy spółdzielca jest zobowiązany do płacenia składek na fundusz remontowy i dokładania się do modernizacji nieruchomości, w których nie mieszka.

- Suma wpłat od mieszkańców danego budynku nie pozwala zazwyczaj na wykonanie zaplanowanych prac remontowych. Środki pochodzą więc ze wspólnego konta remontowego, zaś zadaniem władz spółdzielni jest takie ich przeznaczanie, aby sprawiedliwie rozłożyć korzyści związane z funkcjonowaniem funduszu - tłumaczy Piotr Schramm, wspólnik i adwokat w Kancelarii Gessel.

Zasada - dzisiaj wyremontujemy wasz blok, jutro wy nasz, funkcjonuje coraz gorzej. W wyremontowanych blokach powstają wspólnoty mieszkaniowe, które nie muszą już dokładać się do kolejnych inwestycji w spółdzielni. Rozliczenie remontów jest bowiem możliwe tylko tam, gdzie była prowadzona ewidencja wpływów i wydatków z funduszu remontowego.

- Przed wejściem w życie nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych z 2007 roku masowo ocieplaliśmy bloki. Teraz, gdy w tych blokach powstaną wspólnoty, członkowie nie odzyskają pieniędzy na remonty - tłumaczy Bogumił Andersz, prezes SM w Pyżycach.

Gdy w spółdzielni powstanie wspólnota mieszkaniowa, zmianie ulegają zasady ponoszenia kosztów eksploatacji i utrzymania nieruchomości wspólnych. Nowy podmiot zaczyna działać na podstawie ustawy o własności lokali z 24 czerwca 1994 r.

- Właściciele wyodrębnionych lokali są jednak nadal obowiązani do uczestniczenia w wydatkach związanych z eksploatacją i utrzymaniem nieruchomości stanowiących mienie spółdzielni, które są przeznaczone do wspólnego korzystania - wyjaśnia Rafał Gołąb, ekspert prawa spółdzielczego z Chałas i Wspólnicy Kancelaria Prawna.

Adam Makosz, "Gazeta Prawna"

interia.pl/Wtorek, 7 kwietnia (06:00)

Wspólnota nie dołoży do remontu

Remonty spółdzielczych budynków to inwestycje rozłożone w czasie. Trzeba zazwyczaj czekać wiele lat na odnowienie podrapanych klatek, wymianę wind czy ocieplenie budynku. Jednocześnie każdy spółdzielca jest zobowiązany do płacenia składek na fundusz remontowy i dokładania się do modernizacji nieruchomości, w których nie mieszka.

- Suma wpłat od mieszkańców danego budynku nie pozwala zazwyczaj na wykonanie zaplanowanych prac remontowych. Środki pochodzą więc ze wspólnego konta remontowego, zaś zadaniem władz spółdzielni jest takie ich przeznaczanie, aby sprawiedliwie rozłożyć korzyści związane z funkcjonowaniem funduszu - tłumaczy Piotr Schramm, wspólnik i adwokat w Kancelarii Gessel.

Zasada - dzisiaj wyremontujemy wasz blok, jutro wy nasz, funkcjonuje coraz gorzej. W wyremontowanych blokach powstają wspólnoty mieszkaniowe, które nie muszą już dokładać się do kolejnych inwestycji w spółdzielni. Rozliczenie remontów jest bowiem możliwe tylko tam, gdzie była prowadzona ewidencja wpływów i wydatków z funduszu remontowego.

- Przed wejściem w życie nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych z 2007 roku masowo ocieplaliśmy bloki. Teraz, gdy w tych blokach powstaną wspólnoty, członkowie nie odzyskają pieniędzy na remonty - tłumaczy Bogumił Andersz, prezes SM w Pyżycach.

Gdy w spółdzielni powstanie wspólnota mieszkaniowa, zmianie ulegają zasady ponoszenia kosztów eksploatacji i utrzymania nieruchomości wspólnych. Nowy podmiot zaczyna działać na podstawie ustawy o własności lokali z 24 czerwca 1994 r.

- Właściciele wyodrębnionych lokali są jednak nadal obowiązani do uczestniczenia w wydatkach związanych z eksploatacją i utrzymaniem nieruchomości stanowiących mienie spółdzielni, które są przeznaczone do wspólnego korzystania - wyjaśnia Rafał Gołąb, ekspert prawa spółdzielczego z Chałas i Wspólnicy Kancelaria Prawna.

Adam Makosz, "Gazeta Prawna"

interia.pl/Wtorek, 7 kwietnia (06:00)

Trzęsienie zniszczy 7 mln domów

Siedem milionów domów we Włoszech grozi zawaleniem w razie trzęsienia ziemi, bo są źle zbudowane i niezabezpieczone - pisze we wtorek gazeta "Il Giornale" po poniedziałkowym trzęsieniu ziemi w Abruzji.

Cytowany w dzienniku wulkanolog i wiceszef Obrony Cywilnej Franco Barberi wyraził przekonanie, że takie wstrząsy, jakie miały miejsce w Abruzji, w Kalifornii nie spowodowałyby ani jednej ofiary śmiertelnej, bo tam budynki nie są stare, źle zbudowane i niezgodne z normami bezpieczeństwa.

Z kolei prezes krajowego Instytutu Geofizyki i Wulkanologii Enzo Boschi wyjaśnił, że domy w mieście L'Aquila zawaliły się, bo nie były w żaden sposób zabezpieczone, nawet na wypadek niezbyt silnych wstrząsów.

- Winnym numer jeden tragedii w Abruzji jest zatem człowiek, a nie natura - podsumowuje gazeta. Jak zauważa, najlepiej o jakości budynków w L'Aquili świadczy to, że po trzęsieniu ziemi do użytku nie nadają się nawet szpital i siedziba policji, które powinny najlepiej funkcjonować w razie kataklizmu.

Dziennik zaznacza, że 9 tysięcy szkół we Włoszech nie spełnia norm antysejsmicznych.

Większość placówek oświatowych, a także szpitali, urzędów i posterunków wszystkich służb to stare gmachy, zbudowane z lekceważeniem ryzyka trzęsienia ziemi - podkreśla się w artykule.

Jeszcze gorzej sytuacja przedstawia się, jeśli chodzi o budownictwo mieszkaniowe. Ponad 7 mln domów pochodzi sprzed 1974 roku, gdy wprowadzono wymóg stosowania zabezpieczeń antysejsmicznych. To 64 proc. wszystkich budynków mieszkalnych.

Trzy miliony Włochów mieszka na terenach o wysokim zagrożeniu wstrząsami - przypomina gazeta.

PAP/INTERIA.PL

Trzęsienie zniszczy 7 mln domów

Siedem milionów domów we Włoszech grozi zawaleniem w razie trzęsienia ziemi, bo są źle zbudowane i niezabezpieczone - pisze we wtorek gazeta "Il Giornale" po poniedziałkowym trzęsieniu ziemi w Abruzji.

Cytowany w dzienniku wulkanolog i wiceszef Obrony Cywilnej Franco Barberi wyraził przekonanie, że takie wstrząsy, jakie miały miejsce w Abruzji, w Kalifornii nie spowodowałyby ani jednej ofiary śmiertelnej, bo tam budynki nie są stare, źle zbudowane i niezgodne z normami bezpieczeństwa.

Z kolei prezes krajowego Instytutu Geofizyki i Wulkanologii Enzo Boschi wyjaśnił, że domy w mieście L'Aquila zawaliły się, bo nie były w żaden sposób zabezpieczone, nawet na wypadek niezbyt silnych wstrząsów.

- Winnym numer jeden tragedii w Abruzji jest zatem człowiek, a nie natura - podsumowuje gazeta. Jak zauważa, najlepiej o jakości budynków w L'Aquili świadczy to, że po trzęsieniu ziemi do użytku nie nadają się nawet szpital i siedziba policji, które powinny najlepiej funkcjonować w razie kataklizmu.

Dziennik zaznacza, że 9 tysięcy szkół we Włoszech nie spełnia norm antysejsmicznych.

Większość placówek oświatowych, a także szpitali, urzędów i posterunków wszystkich służb to stare gmachy, zbudowane z lekceważeniem ryzyka trzęsienia ziemi - podkreśla się w artykule.

Jeszcze gorzej sytuacja przedstawia się, jeśli chodzi o budownictwo mieszkaniowe. Ponad 7 mln domów pochodzi sprzed 1974 roku, gdy wprowadzono wymóg stosowania zabezpieczeń antysejsmicznych. To 64 proc. wszystkich budynków mieszkalnych.

Trzy miliony Włochów mieszka na terenach o wysokim zagrożeniu wstrząsami - przypomina gazeta.

PAP/INTERIA.PL

Recesja w Eurolandzie silniejsza niż przypuszczano

Finalny odczyt dotyczący PKB w strefie euro ukazał bardziej pesymistyczny obraz niż dotychczas przypuszczano. W czwartym kwartale 2008 gospodarka szesnastu krajów Wspólnoty skurczyła się o 1,6 proc. w ujęciu kwartalnym i 1,5 proc. w ujęciu rocznym.

Tak negatywne dane zaskoczyły rynek, który oczekiwał odpowiednio spadku o 1,5 proc. oraz o 1,3 proc. Dlatego wyraźnie pogłębiły się obawy zarówno o wielkość, jak i czas trwania bieżącego kryzysu.

Ten odczyt sugeruje również, że spadki PKB w tym kwartale okażą się głębsze niż obecnie się sądzi i rekordowo niski odczyt, do jakich należy ten dzisiejszy, już podczas kolejnych publikacji, zostanie pobity.

Największy wpływ informacje te będą miały na Europejski Bank Centralny, którego projekcje dotyczące inflacji oraz dynamiki PKB mogą być istotnie zawyżone. Ostatnia obniżka stóp o 25 punktów bazowych okazać się może zbyt łagodna, co może zostać "nadrobione" w postaci redukcji o 50 punktów bazowych na majowym posiedzeniu. Nie jest również wykluczone wdrożenie w maju niestandardowych metod polityki pieniężnej, w celu pobudzenia niezwykle silnie kurczącej się gospodarki.

Michał Poła

źródło informacji: NWAI

interia.pl/Wtorek, 7 kwietnia (15:29)

Recesja w Eurolandzie silniejsza niż przypuszczano

Finalny odczyt dotyczący PKB w strefie euro ukazał bardziej pesymistyczny obraz niż dotychczas przypuszczano. W czwartym kwartale 2008 gospodarka szesnastu krajów Wspólnoty skurczyła się o 1,6 proc. w ujęciu kwartalnym i 1,5 proc. w ujęciu rocznym.

Tak negatywne dane zaskoczyły rynek, który oczekiwał odpowiednio spadku o 1,5 proc. oraz o 1,3 proc. Dlatego wyraźnie pogłębiły się obawy zarówno o wielkość, jak i czas trwania bieżącego kryzysu.

Ten odczyt sugeruje również, że spadki PKB w tym kwartale okażą się głębsze niż obecnie się sądzi i rekordowo niski odczyt, do jakich należy ten dzisiejszy, już podczas kolejnych publikacji, zostanie pobity.

Największy wpływ informacje te będą miały na Europejski Bank Centralny, którego projekcje dotyczące inflacji oraz dynamiki PKB mogą być istotnie zawyżone. Ostatnia obniżka stóp o 25 punktów bazowych okazać się może zbyt łagodna, co może zostać "nadrobione" w postaci redukcji o 50 punktów bazowych na majowym posiedzeniu. Nie jest również wykluczone wdrożenie w maju niestandardowych metod polityki pieniężnej, w celu pobudzenia niezwykle silnie kurczącej się gospodarki.

Michał Poła

źródło informacji: NWAI

interia.pl/Wtorek, 7 kwietnia (15:29)

BZ WBK wydał blisko 38 tys. kart zbliżeniowych

BZ WBK wydał blisko 38 tysięcy kart zbliżeniowych - poinformował bank w komunikacie.

Bank wydaje karty tego typu zarówno z Visa, jak i MasterCard.

Karty zbliżeniowe BZ WBK dodaje do kont, jako karty kredytowe lub oferuje je jako karty typu prepaid bez zakładania rachunków.

Karty zbliżeniowe służą do drobnych płatności.

źródło informacji: PAP

interia.,pl/Wtorek, 7 kwietnia (16:28)

BZ WBK wydał blisko 38 tys. kart zbliżeniowych

BZ WBK wydał blisko 38 tysięcy kart zbliżeniowych - poinformował bank w komunikacie.

Bank wydaje karty tego typu zarówno z Visa, jak i MasterCard.

Karty zbliżeniowe BZ WBK dodaje do kont, jako karty kredytowe lub oferuje je jako karty typu prepaid bez zakładania rachunków.

Karty zbliżeniowe służą do drobnych płatności.

źródło informacji: PAP

interia.,pl/Wtorek, 7 kwietnia (16:28)

Ile rząd może ci dopłacić

Jeśli stracisz pracę, państwo pomoże ci w spłacie kredytu mieszkaniowego - "Gazeta Wyborcza" ujawnia projekt ustawy przygotowany przez Ministerstwo Pracy.

Według ministerstwa nawet 50 tys. z ponad miliona Polaków, którzy kupili mieszkania na kredyt, może potrzebować pomocy w jego spłacie, bo straci pracę w wyniku kryzysu.

Projekt zakłada, że dopłata nie przekroczy 1,2 tys. zł miesięcznie. A jeśli rata okaże się większa, kredytobiorca będzie musiał sam spłacać różnicę. Z danych NBP o zadłużeniu Polaków z tytułu kredytów mieszkaniowych oraz danych Związku Banków Polskich o liczbie udzielonych kredytów wynika, że przeciętna dopłata nie powinna przekraczać 775 zł.

Będą się o nią mogli ubiegać nie tylko ci, którzy stracą pracę po wejściu w życie ustawy. Pomoc obejmie też i tych, którzy zostali bezrobotni wcześniej - po 1 lipca 2008 r.

W resorcie pracy policzono, że w ciągu trzech lat dopłaty pochłoną blisko 440 mln zł. Wrócą one jednak do budżetu, bo zgodnie z projektem dopłaty trzeba będzie zwrócić w ciągu ośmiu lat - po dwóch latach karencji (w tym czasie nie będzie trzeba oddawać pieniędzy).

Więcej informacji na ten temat - w środowym wydaniu "GW".

źródło informacji: PAP/Gazeta Wyborcza

interia.pl/Środa, 8 kwietnia (06:44)

Ile rząd może ci dopłacić

Jeśli stracisz pracę, państwo pomoże ci w spłacie kredytu mieszkaniowego - "Gazeta Wyborcza" ujawnia projekt ustawy przygotowany przez Ministerstwo Pracy.

Według ministerstwa nawet 50 tys. z ponad miliona Polaków, którzy kupili mieszkania na kredyt, może potrzebować pomocy w jego spłacie, bo straci pracę w wyniku kryzysu.

Projekt zakłada, że dopłata nie przekroczy 1,2 tys. zł miesięcznie. A jeśli rata okaże się większa, kredytobiorca będzie musiał sam spłacać różnicę. Z danych NBP o zadłużeniu Polaków z tytułu kredytów mieszkaniowych oraz danych Związku Banków Polskich o liczbie udzielonych kredytów wynika, że przeciętna dopłata nie powinna przekraczać 775 zł.

Będą się o nią mogli ubiegać nie tylko ci, którzy stracą pracę po wejściu w życie ustawy. Pomoc obejmie też i tych, którzy zostali bezrobotni wcześniej - po 1 lipca 2008 r.

W resorcie pracy policzono, że w ciągu trzech lat dopłaty pochłoną blisko 440 mln zł. Wrócą one jednak do budżetu, bo zgodnie z projektem dopłaty trzeba będzie zwrócić w ciągu ośmiu lat - po dwóch latach karencji (w tym czasie nie będzie trzeba oddawać pieniędzy).

Więcej informacji na ten temat - w środowym wydaniu "GW".

źródło informacji: PAP/Gazeta Wyborcza

interia.pl/Środa, 8 kwietnia (06:44)

USA: wyceny banków oderwane od wartości rynkowej mogą spowodować katastrofę

ynki nie uporały się z jednym kryzysem, a już na horyzoncie pojawił się następny. Amerykańska Rada Standardów Rachunkowości Finansowej FASB pozwoliła pod koniec zeszłego tygodnia, by banki same wyceniały swoje aktywa. Analitycy ostrzegają: USA pompują kolejna bańkę spekulacyjną - czytamy w "Dzienniku".
Eksperci zarzucają FASB, że wywołała burzę. Rozpoczęty właśnie sezon prezentacji wyników amerykańskich spółek może być pełen niespodzianek. Regulator broni się, że dzięki zmianom zasad rachunkowości banki wyjdą na prostą
FASB zezwolił na odstąpienie od zasady rynkowej wyceny aktywów - zamiast giełd, na których notowane są akcje, będą to robić same banki. Dzięki tej sztuczce będą mogły zaprezentować znacznie lepsze wyniki.

Ministrowie finansów krajów UE ustalili, że będą się domagać podobnych rozwiązań. Boją się, że amerykańskie banki będą miały lepsze wyniki niż europejskie.

- Jeśli rynki odżyją, to niepewne aktywa banków zaczną nabierać wartości i może się okazać, że wyceny przyjęte przez banki nie odbiegają od wycen rynkowych. wtedy nie ma się czym przejmować. Ale jeśli tak się nie stanie, to za pół roku, rok, czeka nas powtórka z nerwowej sytuacji z początku obecnego kryzysu - przestrzega Piotr Kuczyński z Xeliona.

Więcej w dodatku "The Wall Street Journal" do "Dziennika".
onet.pl/
(Dziennik, dd/08.04.2009, godz. 07:53)

USA: wyceny banków oderwane od wartości rynkowej mogą spowodować katastrofę

ynki nie uporały się z jednym kryzysem, a już na horyzoncie pojawił się następny. Amerykańska Rada Standardów Rachunkowości Finansowej FASB pozwoliła pod koniec zeszłego tygodnia, by banki same wyceniały swoje aktywa. Analitycy ostrzegają: USA pompują kolejna bańkę spekulacyjną - czytamy w "Dzienniku".
Eksperci zarzucają FASB, że wywołała burzę. Rozpoczęty właśnie sezon prezentacji wyników amerykańskich spółek może być pełen niespodzianek. Regulator broni się, że dzięki zmianom zasad rachunkowości banki wyjdą na prostą
FASB zezwolił na odstąpienie od zasady rynkowej wyceny aktywów - zamiast giełd, na których notowane są akcje, będą to robić same banki. Dzięki tej sztuczce będą mogły zaprezentować znacznie lepsze wyniki.

Ministrowie finansów krajów UE ustalili, że będą się domagać podobnych rozwiązań. Boją się, że amerykańskie banki będą miały lepsze wyniki niż europejskie.

- Jeśli rynki odżyją, to niepewne aktywa banków zaczną nabierać wartości i może się okazać, że wyceny przyjęte przez banki nie odbiegają od wycen rynkowych. wtedy nie ma się czym przejmować. Ale jeśli tak się nie stanie, to za pół roku, rok, czeka nas powtórka z nerwowej sytuacji z początku obecnego kryzysu - przestrzega Piotr Kuczyński z Xeliona.

Więcej w dodatku "The Wall Street Journal" do "Dziennika".
onet.pl/
(Dziennik, dd/08.04.2009, godz. 07:53)

Bałagan w księgach wieczystych

Najwyższa Izba Kontroli alarmuje, że ponad 60 procent nieruchomości Skarbu Państwa i blisko jedna trzecia gminnych ma nieuregulowany stan prawny. "Rzeczpospolita" dotarła do raportu NIK na ten temat.
Wynika z niego, że Izba wykryła nieaktualne dane w ogromnej części ksiąg wieczystych nieruchomości Skarbu Państwa i gmin oraz prowadzonych przez nie ewidencjach gruntu. W wielu ksiągach wciąż figurują dawni właściciele.
Chaos uderza po kieszeni państwo i samorządy - pisze gazeta. Nieruchomości o nieuregulowanym stanie prawnym trudno dzierżawić lub sprzedać. Przepadają też potencjalne dochody z podatku od nieruchomości.

"Rzeczpospolita" dodaje, że przepisy, które mają doprowadzić do usunięcia zaniedbań weszły w życie ponad rok temu. Ustawa nakazuje starostom, by do 19 maja tego roku sporządzili wykazy nieruchomości Skrabu Państwa i gminnych. Potem MSWiA ma przygotować ich pełny rejestr.

NIK ustaliła jednak, że porządkowanie stanu prawnego idzie opornie i nie zakończy się w terminie.

Więcej na ten temat w "Rzeczpospolitej".
wp.pl/IAR | 08.04.2009 | 00:50

Bałagan w księgach wieczystych

Najwyższa Izba Kontroli alarmuje, że ponad 60 procent nieruchomości Skarbu Państwa i blisko jedna trzecia gminnych ma nieuregulowany stan prawny. "Rzeczpospolita" dotarła do raportu NIK na ten temat.
Wynika z niego, że Izba wykryła nieaktualne dane w ogromnej części ksiąg wieczystych nieruchomości Skarbu Państwa i gmin oraz prowadzonych przez nie ewidencjach gruntu. W wielu ksiągach wciąż figurują dawni właściciele.
Chaos uderza po kieszeni państwo i samorządy - pisze gazeta. Nieruchomości o nieuregulowanym stanie prawnym trudno dzierżawić lub sprzedać. Przepadają też potencjalne dochody z podatku od nieruchomości.

"Rzeczpospolita" dodaje, że przepisy, które mają doprowadzić do usunięcia zaniedbań weszły w życie ponad rok temu. Ustawa nakazuje starostom, by do 19 maja tego roku sporządzili wykazy nieruchomości Skrabu Państwa i gminnych. Potem MSWiA ma przygotować ich pełny rejestr.

NIK ustaliła jednak, że porządkowanie stanu prawnego idzie opornie i nie zakończy się w terminie.

Więcej na ten temat w "Rzeczpospolitej".
wp.pl/IAR | 08.04.2009 | 00:50

Działki budowlane tańsze o 10 proc.

Biorąc pod uwagę znaczne spadki cen mieszkań, ceny działek budowlanych są zaskakująco odporne na kryzys na rynku nieruchomości. Sprzedający bardzo niechętnie obniżają ceny.
W ostatnim kwartale minimalną przecenę zaobserwowano tylko w Warszawie. Stara życiowa mądrość głosi, że ziemia jeść nie woła i gruntów nigdy nie przybędzie. Te zasady nadal obowiązują, ale jednocześnie liczba osób, które są w stanie zapłacić za działkę kilkaset tysięcy złotych, radykalnie się zmniejszyła. Wszystko przez kłopoty z uzyskaniem kredytu.

Ostatnia transakcja z wykorzystaniem w znacznym stopniu kredytu bankowego, jaką pamiętam, odbyła się w grudniu – mówi Jerzy Sobański z agencji Akces. Nawet jeśli potencjalny nabywca ma odpowiednią zdolność kredytową, to musi się jeszcze liczyć się z koniecznością posiadania dużej gotówki na udział własny. Często banki wymagają nawet 50 proc. wkładu własnego. Banki boją się pożyczać więcej, bo uświadomiły sobie, że nieruchomości także mogą tanieć. Te przeceny w wypadku działek budowlanych nie są duże.
W ostatnim roku największy spadek cen zanotowały grunty w Gdańsku. Staniały one średnio o 16 proc. W Warszawie i Krakowie działki staniały o 10–11 proc, a w Poznaniu i Wrocławiu o 7–8 proc. Całkowitym zaskoczeniem są jednak pierwsze trzy miesiące tego roku. Według danych szybko.pl, w I kwartale działki budowlane w największych polskich miastach drożały. Jedynym wyjątkiem była Warszawa, ale tutaj przecena wyniosła tylko 1 proc. Zdaniem ekspertów nie świadczy to wcale o większym popycie na grunty budowlane i ogólnej poprawie sytuacji.

To są wahnięcia sezonowe. Wiosną tradycyjnie do oferty trafia wiele nowych działek. Ich właściciele wystawiają stosunkowo wysokie ceny i to powoduje te podwyżki – mówi Marta Kosińska z portalu Szybko.pl. W praktyce ceny transakcyjne mogą być znacznie niższe od tych cen ofertowych.

Dlaczego zdaniem niektórych ekspertów przy obecnych cenach kupno działki przestało się opłacać? Co spowoduje, że podaż gruntów w dużych miastach radykalnie się zwiększy? Gdzie ceny działek rosną?

Roman Grzyb
Gazeta Prawna

wp.pl/Gazeta Prawna | 08.04.2009 | 07:08

Działki budowlane tańsze o 10 proc.

Biorąc pod uwagę znaczne spadki cen mieszkań, ceny działek budowlanych są zaskakująco odporne na kryzys na rynku nieruchomości. Sprzedający bardzo niechętnie obniżają ceny.
W ostatnim kwartale minimalną przecenę zaobserwowano tylko w Warszawie. Stara życiowa mądrość głosi, że ziemia jeść nie woła i gruntów nigdy nie przybędzie. Te zasady nadal obowiązują, ale jednocześnie liczba osób, które są w stanie zapłacić za działkę kilkaset tysięcy złotych, radykalnie się zmniejszyła. Wszystko przez kłopoty z uzyskaniem kredytu.

Ostatnia transakcja z wykorzystaniem w znacznym stopniu kredytu bankowego, jaką pamiętam, odbyła się w grudniu – mówi Jerzy Sobański z agencji Akces. Nawet jeśli potencjalny nabywca ma odpowiednią zdolność kredytową, to musi się jeszcze liczyć się z koniecznością posiadania dużej gotówki na udział własny. Często banki wymagają nawet 50 proc. wkładu własnego. Banki boją się pożyczać więcej, bo uświadomiły sobie, że nieruchomości także mogą tanieć. Te przeceny w wypadku działek budowlanych nie są duże.
W ostatnim roku największy spadek cen zanotowały grunty w Gdańsku. Staniały one średnio o 16 proc. W Warszawie i Krakowie działki staniały o 10–11 proc, a w Poznaniu i Wrocławiu o 7–8 proc. Całkowitym zaskoczeniem są jednak pierwsze trzy miesiące tego roku. Według danych szybko.pl, w I kwartale działki budowlane w największych polskich miastach drożały. Jedynym wyjątkiem była Warszawa, ale tutaj przecena wyniosła tylko 1 proc. Zdaniem ekspertów nie świadczy to wcale o większym popycie na grunty budowlane i ogólnej poprawie sytuacji.

To są wahnięcia sezonowe. Wiosną tradycyjnie do oferty trafia wiele nowych działek. Ich właściciele wystawiają stosunkowo wysokie ceny i to powoduje te podwyżki – mówi Marta Kosińska z portalu Szybko.pl. W praktyce ceny transakcyjne mogą być znacznie niższe od tych cen ofertowych.

Dlaczego zdaniem niektórych ekspertów przy obecnych cenach kupno działki przestało się opłacać? Co spowoduje, że podaż gruntów w dużych miastach radykalnie się zwiększy? Gdzie ceny działek rosną?

Roman Grzyb
Gazeta Prawna

wp.pl/Gazeta Prawna | 08.04.2009 | 07:08

Pawlak potępia polskie banki

Wicepremier Waldemar Pawlak potępił banki, które wymagają dodatkowych zabezpieczeń na kredyty mieszkaniowe.
Minister gospodarki, który gościł w Sygnałach Dnia w Programie Pierwszym Polskiego Radia, powiedział, że nie można się na takie działania zgodzić i należy im zapobiec, wprowadzając odpowiednie przepisy.

Wicepremier uznał za niedopuszczalną sytuację, w której osoby spłacające uczciwie kredyty są przez banki zmuszane do podpisywania dodatkowych aneksów, na niekorzystnych dla nich warunkach.

Waldemar Pawlak dodał, że w czasach kryzysu należy zachować szczególną solidarność i bronić obywateli, którzy rzetelnie spłacają kredyt, lecz w starciu z potężnymi instytucjami finansowymi zwykle są bez szans.

Waldemar Pawlak ocenia, że ostatnie straty polskich firm są bardzo poważnym problemem i wymagają szybkich działań.

Minister gospodarki powiedział, że rząd powinien jak naszybciej uchwalić ustawę, zapobiegającą wypływowi kapitału z Polski. Zdaniem polityka Polskiego Stronnictwa Ludowego, do wypływu kapitału przyczyniają się przede wszystkim niekorzystne dla firm opcje walutowe.

Waldemar Pawlak zaznaczył, że nasi politycy, zamiast angażować się w partyjne spory, powinni zacząć działać w interesie naszego kraju i porozumieć sie w sprawie ustaw, dotyczącyh opcji.

Wicepremier skrytykował polityków, którzy uciekają od odpowiedzialności za rozwiązanie poważnych problemów gospodarczych Polski i poświęcają się mało znaczącym zagadnieniom. Pawlak zaliczył do nich kontrowersje wokół Instytutu Pamięci Narodowej.
wp.pl/
IAR 2009-04-08 (08:30)

Pawlak potępia polskie banki

Wicepremier Waldemar Pawlak potępił banki, które wymagają dodatkowych zabezpieczeń na kredyty mieszkaniowe.
Minister gospodarki, który gościł w Sygnałach Dnia w Programie Pierwszym Polskiego Radia, powiedział, że nie można się na takie działania zgodzić i należy im zapobiec, wprowadzając odpowiednie przepisy.

Wicepremier uznał za niedopuszczalną sytuację, w której osoby spłacające uczciwie kredyty są przez banki zmuszane do podpisywania dodatkowych aneksów, na niekorzystnych dla nich warunkach.

Waldemar Pawlak dodał, że w czasach kryzysu należy zachować szczególną solidarność i bronić obywateli, którzy rzetelnie spłacają kredyt, lecz w starciu z potężnymi instytucjami finansowymi zwykle są bez szans.

Waldemar Pawlak ocenia, że ostatnie straty polskich firm są bardzo poważnym problemem i wymagają szybkich działań.

Minister gospodarki powiedział, że rząd powinien jak naszybciej uchwalić ustawę, zapobiegającą wypływowi kapitału z Polski. Zdaniem polityka Polskiego Stronnictwa Ludowego, do wypływu kapitału przyczyniają się przede wszystkim niekorzystne dla firm opcje walutowe.

Waldemar Pawlak zaznaczył, że nasi politycy, zamiast angażować się w partyjne spory, powinni zacząć działać w interesie naszego kraju i porozumieć sie w sprawie ustaw, dotyczącyh opcji.

Wicepremier skrytykował polityków, którzy uciekają od odpowiedzialności za rozwiązanie poważnych problemów gospodarczych Polski i poświęcają się mało znaczącym zagadnieniom. Pawlak zaliczył do nich kontrowersje wokół Instytutu Pamięci Narodowej.
wp.pl/
IAR 2009-04-08 (08:30)

BIK udostępnił 4,16 mln raportów

Biuro Informacji Kredytowej udostępniło bankom w pierwszym kwartale 2009 roku 4,16 mln raportów kredytowych i monitorujących, czyli o 21,1 proc. więcej niż rok wcześniej - poinformowało PAP Biuro Informacji Kredytowej.

W samym marcu udostępniono 1,56 mln takich raportów, czyli o 32,9 proc. więcej niż w analogicznym okresie 2008 roku. W I kwartale Biuro Informacji Kredytowej przekazało bankom 1,97 mln ocen punktowych klientów indywidualnych, czyli o 31,5 proc. więcej niż rok wcześniej.

W marcu udostępniono bankom 733,3 tys. takich raportów, czyli o 38,7 proc. więcej niż rok wcześniej. W 2008 roku BIK przekazał bankom 19,9 mln raportów, czyli o 31,9 proc. więcej niż w 2007 roku oraz 6,61 mln ocen punktowych klientów indywidualnych, czyli o 26,7 proc. więcej niż rok wcześniej.

Oceny punktowe (ang. scoring) są nadawane osobom fizycznym w celu oceny ich ryzyka kredytowego. Biuro Informacji Kredytowej gromadzi, przetwarza i dystrybuuje dane, w formie raportów kredytowych, o historii kredytowej klientów indywidualnych banków.

źródło informacji: PAP/INTERIA.PL


BIK udostępnił 4,16 mln raportów

Biuro Informacji Kredytowej udostępniło bankom w pierwszym kwartale 2009 roku 4,16 mln raportów kredytowych i monitorujących, czyli o 21,1 proc. więcej niż rok wcześniej - poinformowało PAP Biuro Informacji Kredytowej.

W samym marcu udostępniono 1,56 mln takich raportów, czyli o 32,9 proc. więcej niż w analogicznym okresie 2008 roku. W I kwartale Biuro Informacji Kredytowej przekazało bankom 1,97 mln ocen punktowych klientów indywidualnych, czyli o 31,5 proc. więcej niż rok wcześniej.

W marcu udostępniono bankom 733,3 tys. takich raportów, czyli o 38,7 proc. więcej niż rok wcześniej. W 2008 roku BIK przekazał bankom 19,9 mln raportów, czyli o 31,9 proc. więcej niż w 2007 roku oraz 6,61 mln ocen punktowych klientów indywidualnych, czyli o 26,7 proc. więcej niż rok wcześniej.

Oceny punktowe (ang. scoring) są nadawane osobom fizycznym w celu oceny ich ryzyka kredytowego. Biuro Informacji Kredytowej gromadzi, przetwarza i dystrybuuje dane, w formie raportów kredytowych, o historii kredytowej klientów indywidualnych banków.

źródło informacji: PAP/INTERIA.PL


Finansowe koło ratunkowe?

Mimo obniżek stóp procentowych w NBP banki komercyjnie nie obniżają oprocentowania kredytów w ROR lub nawet je podnoszą. Od września podrożało w BGŻ, ING, Invest Banku, MultiBanku, Raiffeisen Banku i Toyota Banku.
Banki, jeśli mogą, stosują maksymalnie dopuszczalne prawem oprocentowanie kredytów w rachunkach osobistych. Dotyczy to szczególnie tych klientów, którzy mają mniejszą zdolność kredytową lub posiadają gorszy, z punktu widzenia banku, rodzaj ROR-u. Ustawa antylichwiarska przewiduje, że maksymalne oprocentowanie nie może przekroczyć czterokrotności stopy lombardowej NBP. Dzisiaj wynosi ona 5,25 proc. Maksymalne oprocentowanie kredytu to w tej sytuacji 21 proc.
Ile kosztuje kredyt w koncie
Tylko minimalnie niższe odsetki od kredytu w koncie mogą płacić klienci City Handlowego oraz Banku BPH. Po ostatniej obniżce stóp procentowych przez RPP banki te musiały obniżyć maksymalne oprocentowanie kredytu w koncie. Nieco mniejsze odsetki niż 20 proc. zapłaci klient, który korzysta z kredytu w ROR w Pekao.

- Taka stawka obowiązuje tam już od kilku lat - twierdzi Mateusz Ostrowski z Open Finance.

Generalnie jednak oprocentowanie kredytów w ROR jest niższe od stawek maksymalnych podawanych przez banki. Przy przeciętnym kredycie w wysokości 3 tys. zł najczęściej wysokość oprocentowania wynosi kilkanaście procent. Generalnie banki bardzo niechętnie i rzadko zmieniają oprocentowania tego rodzaju kredytów.

- Już od dwóch lat nic nie zmienialiśmy przy kredytach w koncie i nie szykujemy się do żadnych zmian - mówi Piotr Gajdziński z BZ WBK.
Finansowa deska ratunku
- W BOŚ od września oprocentowanie kredytu w rachunku wynosi 15,2 proc. Zmian nie widać też w DB (16,95 proc.), Dominet Banku (14 proc.), Getin Banku (14,9 proc.), Lukas Banku (14,8 proc.), mBanku (15 proc.) i Nordea Banku (12,5 proc.) - wylicza Mateusz Ostrowski.

Jeśli nie ma obniżek, a stopy w banku centralnym spadają, to oznacza, że banki zwiększają swoje marże. Czasem jednak te podwyżki mają charakter bardziej otwarty.

Z zestawienia przygotowanego na zlecenie GP przez Open Finance wynika, że od września kredyt w rachunku podrożał w BGŻ (z 14,65 na 15,5 proc.), w ING (z 15,5 na 17 proc.), w Invest Banku (z 15,5 na 16,5 proc.) w MultiBanku (z 13,35 na 14,75 proc.), w Raiffeisen Banku (13 na 15 proc.), w Toyota Banku (12 na 13,5 proc.).

- W zasadzie jedynym bankiem, w którym widać obniżkę oprocentowania kredytu, jest PKO BP, gdzie oprocentowanie spadło z 13,5 na 11,5 proc. - mówi Mateusz Ostrowski.

W tej chwili, łącznie ze złotym pakietem w VW Banku, jest to zdecydowanie najniższe oprocentowanie na rynku. Zdaniem samych bankowców kredyt w koncie to dla klientów bardzo dobry produkt na trudne czasy.

- W czasie kryzysu jest to dość łatwy pieniądz do wzięcia, czyli dla wielu osób ten kredyt pełni rolę rezerwy finansowej. W naszym banku nie zmieniły się sposoby oceny zdolności kredytowej klientów - twierdzi Piotr Gajdziński.

Podobne zdanie można usłyszeć w innych bankach.

- Pożyczki w rachunku bieżącym są oceniane na podstawie wpływów. Nie zaobserwowaliśmy drastycznie mniejszych wpływów naszych klientów, więc nadal mają oni odpowiednią zdolność kredytową - twierdzi Beata Basak, dyrektor Departamentu Bankowości Detalicznej BOŚ. Zmiany mogą jednak dotyczyć tych klientów, którzy np. stracili już pracę i ich wpływy na rachunek nie są już regularne.

- Bank na podstawie zdolności kredytowej ustala, jaki może być limit kredytu i często jest on teraz niższy niż kwota postulowana - twierdzi z kolei Mateusz Ostrowski.

Według niego kredyty w koncie są najczęściej udzielane na rok i po tym okresie można je odnowić, ale wówczas znowu trzeba zapłacić prowizje. Te jednak, niestety, także rosną. Podwyżki średnio o 0,5 pkt proc. wprowadził MultiBank i Nordea Bank. W Pekao prowizja wynosi 1,8 proc., ale minimalna kwota pobierana przez bank to aż 100 zł. Dopiero gdy wartość kredytu w koncie przekracza 5,5 tys. zł, prowizja rzeczywiście spada do 1,8 proc. Bardzo często bank proponuje jednak niższe oprocentowanie klientom, którzy miesięcznie dokonują w banku więcej operacji, czyli dostarczają większe dochody lub mają lepszy, najczęściej droższy rodzaj konta. W mBanku tylko posiadacze złotej karty płacą przy kredycie w koncie 11,45 proc. odsetek zamiast normalnej stawki 15 proc. W Deutsche Banku oprocentowanie kredytu w DB Koncie to 16,95 proc., a w DB Fokus: 14,4 proc. W niektórych bankach oprocentowanie spada wraz ze wzrostem kwoty kredytu. W Raiffeisen Banku, pożyczając 3 tys. zł, zapłacimy 15 proc. odsetek rocznie, ale pożyczając już 10 tys. zł, 1,5 proc. mniej.

Roman Grzyb
interia.pl

Finansowe koło ratunkowe?

Mimo obniżek stóp procentowych w NBP banki komercyjnie nie obniżają oprocentowania kredytów w ROR lub nawet je podnoszą. Od września podrożało w BGŻ, ING, Invest Banku, MultiBanku, Raiffeisen Banku i Toyota Banku.
Banki, jeśli mogą, stosują maksymalnie dopuszczalne prawem oprocentowanie kredytów w rachunkach osobistych. Dotyczy to szczególnie tych klientów, którzy mają mniejszą zdolność kredytową lub posiadają gorszy, z punktu widzenia banku, rodzaj ROR-u. Ustawa antylichwiarska przewiduje, że maksymalne oprocentowanie nie może przekroczyć czterokrotności stopy lombardowej NBP. Dzisiaj wynosi ona 5,25 proc. Maksymalne oprocentowanie kredytu to w tej sytuacji 21 proc.
Ile kosztuje kredyt w koncie
Tylko minimalnie niższe odsetki od kredytu w koncie mogą płacić klienci City Handlowego oraz Banku BPH. Po ostatniej obniżce stóp procentowych przez RPP banki te musiały obniżyć maksymalne oprocentowanie kredytu w koncie. Nieco mniejsze odsetki niż 20 proc. zapłaci klient, który korzysta z kredytu w ROR w Pekao.

- Taka stawka obowiązuje tam już od kilku lat - twierdzi Mateusz Ostrowski z Open Finance.

Generalnie jednak oprocentowanie kredytów w ROR jest niższe od stawek maksymalnych podawanych przez banki. Przy przeciętnym kredycie w wysokości 3 tys. zł najczęściej wysokość oprocentowania wynosi kilkanaście procent. Generalnie banki bardzo niechętnie i rzadko zmieniają oprocentowania tego rodzaju kredytów.

- Już od dwóch lat nic nie zmienialiśmy przy kredytach w koncie i nie szykujemy się do żadnych zmian - mówi Piotr Gajdziński z BZ WBK.
Finansowa deska ratunku
- W BOŚ od września oprocentowanie kredytu w rachunku wynosi 15,2 proc. Zmian nie widać też w DB (16,95 proc.), Dominet Banku (14 proc.), Getin Banku (14,9 proc.), Lukas Banku (14,8 proc.), mBanku (15 proc.) i Nordea Banku (12,5 proc.) - wylicza Mateusz Ostrowski.

Jeśli nie ma obniżek, a stopy w banku centralnym spadają, to oznacza, że banki zwiększają swoje marże. Czasem jednak te podwyżki mają charakter bardziej otwarty.

Z zestawienia przygotowanego na zlecenie GP przez Open Finance wynika, że od września kredyt w rachunku podrożał w BGŻ (z 14,65 na 15,5 proc.), w ING (z 15,5 na 17 proc.), w Invest Banku (z 15,5 na 16,5 proc.) w MultiBanku (z 13,35 na 14,75 proc.), w Raiffeisen Banku (13 na 15 proc.), w Toyota Banku (12 na 13,5 proc.).

- W zasadzie jedynym bankiem, w którym widać obniżkę oprocentowania kredytu, jest PKO BP, gdzie oprocentowanie spadło z 13,5 na 11,5 proc. - mówi Mateusz Ostrowski.

W tej chwili, łącznie ze złotym pakietem w VW Banku, jest to zdecydowanie najniższe oprocentowanie na rynku. Zdaniem samych bankowców kredyt w koncie to dla klientów bardzo dobry produkt na trudne czasy.

- W czasie kryzysu jest to dość łatwy pieniądz do wzięcia, czyli dla wielu osób ten kredyt pełni rolę rezerwy finansowej. W naszym banku nie zmieniły się sposoby oceny zdolności kredytowej klientów - twierdzi Piotr Gajdziński.

Podobne zdanie można usłyszeć w innych bankach.

- Pożyczki w rachunku bieżącym są oceniane na podstawie wpływów. Nie zaobserwowaliśmy drastycznie mniejszych wpływów naszych klientów, więc nadal mają oni odpowiednią zdolność kredytową - twierdzi Beata Basak, dyrektor Departamentu Bankowości Detalicznej BOŚ. Zmiany mogą jednak dotyczyć tych klientów, którzy np. stracili już pracę i ich wpływy na rachunek nie są już regularne.

- Bank na podstawie zdolności kredytowej ustala, jaki może być limit kredytu i często jest on teraz niższy niż kwota postulowana - twierdzi z kolei Mateusz Ostrowski.

Według niego kredyty w koncie są najczęściej udzielane na rok i po tym okresie można je odnowić, ale wówczas znowu trzeba zapłacić prowizje. Te jednak, niestety, także rosną. Podwyżki średnio o 0,5 pkt proc. wprowadził MultiBank i Nordea Bank. W Pekao prowizja wynosi 1,8 proc., ale minimalna kwota pobierana przez bank to aż 100 zł. Dopiero gdy wartość kredytu w koncie przekracza 5,5 tys. zł, prowizja rzeczywiście spada do 1,8 proc. Bardzo często bank proponuje jednak niższe oprocentowanie klientom, którzy miesięcznie dokonują w banku więcej operacji, czyli dostarczają większe dochody lub mają lepszy, najczęściej droższy rodzaj konta. W mBanku tylko posiadacze złotej karty płacą przy kredycie w koncie 11,45 proc. odsetek zamiast normalnej stawki 15 proc. W Deutsche Banku oprocentowanie kredytu w DB Koncie to 16,95 proc., a w DB Fokus: 14,4 proc. W niektórych bankach oprocentowanie spada wraz ze wzrostem kwoty kredytu. W Raiffeisen Banku, pożyczając 3 tys. zł, zapłacimy 15 proc. odsetek rocznie, ale pożyczając już 10 tys. zł, 1,5 proc. mniej.

Roman Grzyb
interia.pl

Ulga meldunkowa: wystarczyło kupić dom

Ulga meldunkowa zniknęła z przepisów ustawy o PIT od 1 stycznia 2009 r. Jednak nadal mogą z niej korzystać przy sprzedaży nieruchomości podatnicy, którzy do końca 2008 roku nabyli prawo do tej ulgi.

Jak wyjaśniło Gazecie Prawnej Ministerstwo Finansów, aby z tej ulgi korzystać, wystarczyło, że podatnicy do 31 grudnia 2008 r. nabyli mieszkanie lub dom. Meldunek mógł nastąpić już po tej dacie. Ważne, aby podatnik przed dniem sprzedaży nieruchomości był w niej zameldowany na pobyt stały przez co najmniej 12 miesięcy.

Z odpowiedzi dla GP przesłanej przez resort finansów wynika, że uchwalona przez Sejm na 28. posiedzeniu nowelizacja ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych oraz niektórych innych ustaw przewiduje zastąpienie ulgi meldunkowej zwolnieniem z opodatkowania dochodów uzyskanych z odpłatnego zbycia nieruchomości w przypadku wydatkowania w okresie dwóch lat przychodu uzyskanego ze zbycia na określone w ustawie własne cele mieszkaniowe podatnika. Nowelizacja ta zawiera w przepisach przejściowych odpowiednie regulacje gwarantujące podatnikom prawa nabyte do zlikwidowanej ulgi meldunkowej.

Zgodnie z nimi do przychodu (dochodu) z odpłatnego zbycia nieruchomości i praw majątkowych związanych z nieruchomościami, nabytych lub wybudowanych (oddanych do użytkowania) w okresie od 1 stycznia 2007 r. do 31 grudnia 2008 r., będą miały zastosowanie zasady określone w ustawie o podatku dochodowym od osób fizycznych, w brzmieniu obowiązującym na 31 grudnia 2008 r., w tym także dotyczące ulgi meldunkowej.

Ewa Matyszewska, "Gazeta Prawna"

interia.pl/Wtorek, 7 kwietnia (06:00)

Ulga meldunkowa: wystarczyło kupić dom

Ulga meldunkowa zniknęła z przepisów ustawy o PIT od 1 stycznia 2009 r. Jednak nadal mogą z niej korzystać przy sprzedaży nieruchomości podatnicy, którzy do końca 2008 roku nabyli prawo do tej ulgi.

Jak wyjaśniło Gazecie Prawnej Ministerstwo Finansów, aby z tej ulgi korzystać, wystarczyło, że podatnicy do 31 grudnia 2008 r. nabyli mieszkanie lub dom. Meldunek mógł nastąpić już po tej dacie. Ważne, aby podatnik przed dniem sprzedaży nieruchomości był w niej zameldowany na pobyt stały przez co najmniej 12 miesięcy.

Z odpowiedzi dla GP przesłanej przez resort finansów wynika, że uchwalona przez Sejm na 28. posiedzeniu nowelizacja ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych oraz niektórych innych ustaw przewiduje zastąpienie ulgi meldunkowej zwolnieniem z opodatkowania dochodów uzyskanych z odpłatnego zbycia nieruchomości w przypadku wydatkowania w okresie dwóch lat przychodu uzyskanego ze zbycia na określone w ustawie własne cele mieszkaniowe podatnika. Nowelizacja ta zawiera w przepisach przejściowych odpowiednie regulacje gwarantujące podatnikom prawa nabyte do zlikwidowanej ulgi meldunkowej.

Zgodnie z nimi do przychodu (dochodu) z odpłatnego zbycia nieruchomości i praw majątkowych związanych z nieruchomościami, nabytych lub wybudowanych (oddanych do użytkowania) w okresie od 1 stycznia 2007 r. do 31 grudnia 2008 r., będą miały zastosowanie zasady określone w ustawie o podatku dochodowym od osób fizycznych, w brzmieniu obowiązującym na 31 grudnia 2008 r., w tym także dotyczące ulgi meldunkowej.

Ewa Matyszewska, "Gazeta Prawna"

interia.pl/Wtorek, 7 kwietnia (06:00)

750 mln zł na inwestycje w zieloną energię

Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej rozpoczął nabór chętnych na pożyczki na inwestycje w ekologiczną energię. Wnioski można składać do 27 kwietnia.
Przedsiębiorcy mogą się ubiegać o preferencyjne pożyczki z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiG) na inwestycje w odnawialne źródła energii. Wczoraj fundusz rozpoczął nabór wniosków. Na ten cel zostanie w tym roku przeznaczone 750 mln zł.

Wsparcie dla OZE to część rządowego pakietu antykryzysowego. NFOŚiGW chce w ciągu trzech lat pożyczyć inwestorom, którzy są zainteresowani zieloną energią, łącznie 1,5 mld zł. Środki te będą pochodzić z opłat, jakie płacą firmy energetyczne za zbyt mały udział zielonej energii w produkcji prądu.

Inwestorzy będą mogli z funduszy pożyczyć od 4 do 50 mln zł. Wartość pożyczki nie może jednak przekroczyć 75 proc. inwestycji. Preferencyjne oprocentowanie pożyczki ma wynosić 6 proc. w skali roku, a okres kredytowania to maksymalnie 15 lat.

Wnioski można składać do 27 kwietnia. Jak tłumaczy Witold Maziarz, tak krótki termin nie odbije się negatywnie na liczbie podmiotów, które wystąpią o pożyczki.

- Do tego dnia przedsiębiorcy muszą złożyć kilkustronicowy wniosek wstępny. Dopiero później, gdy przejdą pierwszy etap konkursu, zostaną zaproszeni do złożenia wszystkich potrzebnych dokumentów i załączników - mówi GP Witold Maziarz, rzecznik prasowy NFOŚiGW.

Dodatkową korzyścią dla przedsiębiorców jest możliwość wystąpienia po zrealizowaniu projektu o umorzenie do 50 proc. wartości kredytu.

Inwestycja musi mieć wartość 10 mln zł, by móc zostać sfinansowana ze środków funduszu.

- Program jest tak skonstruowany, by wspierać małe i średnie inwestycje w odnawialne źródła energii. Duże projekty nie będą mogły uzyskać wsparcia, bo wychodzimy z założenie, że tacy inwestorzy nie mają problemów z pozyskaniem kapitału - mówi rzecznik NFOŚiGW.

Mniejsze projekty będą mogły ubiegać się o podobne wsparcie w wojewódzkich funduszach ochrony środowiska i gospodarki wodnej oraz w bankach. Z planów funduszu wynika, że z pośrednictwa tych ostatnich będą mogły nawet skorzystać osoby fizyczne, zainteresowane miniprojektami w dziedzinie odnawialnych źródeł energii. NFOŚiGW rozmawia obecnie z wojewódzkimi funduszami i bankami na temat warunków uruchomienia pożyczek. Mają one ruszyć w drugiej połowie roku.

Dzięki 350 MW zielonej energii, które powstaną dzięki działaniom funduszu, Polska ma zbliżyć się do wypełniania unijnych zobowiązań: do 2020 roku musimy 15 proc. energii elektrycznej produkować ze źródeł odnawialnych.

Dotacje z UE na OZE

Do 14 kwietnia przedsiębiorcy zainteresowani dotacjami na odnawialne źródła energii mogą składać wnioski w konkursie zorganizowanym przez Instytut Paliw i Energetyki Odnawialnej. Pula środków to 742 mln zł. Minimalna wartość projektu to 20 mln zł, maksymalna wartość dotacji to 40 mln zł.


Mariusz Gawrychowski
onet.pl/
(Gazeta Prawna/07.04.2009, godz. 06:00)

750 mln zł na inwestycje w zieloną energię

Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej rozpoczął nabór chętnych na pożyczki na inwestycje w ekologiczną energię. Wnioski można składać do 27 kwietnia.
Przedsiębiorcy mogą się ubiegać o preferencyjne pożyczki z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiG) na inwestycje w odnawialne źródła energii. Wczoraj fundusz rozpoczął nabór wniosków. Na ten cel zostanie w tym roku przeznaczone 750 mln zł.

Wsparcie dla OZE to część rządowego pakietu antykryzysowego. NFOŚiGW chce w ciągu trzech lat pożyczyć inwestorom, którzy są zainteresowani zieloną energią, łącznie 1,5 mld zł. Środki te będą pochodzić z opłat, jakie płacą firmy energetyczne za zbyt mały udział zielonej energii w produkcji prądu.

Inwestorzy będą mogli z funduszy pożyczyć od 4 do 50 mln zł. Wartość pożyczki nie może jednak przekroczyć 75 proc. inwestycji. Preferencyjne oprocentowanie pożyczki ma wynosić 6 proc. w skali roku, a okres kredytowania to maksymalnie 15 lat.

Wnioski można składać do 27 kwietnia. Jak tłumaczy Witold Maziarz, tak krótki termin nie odbije się negatywnie na liczbie podmiotów, które wystąpią o pożyczki.

- Do tego dnia przedsiębiorcy muszą złożyć kilkustronicowy wniosek wstępny. Dopiero później, gdy przejdą pierwszy etap konkursu, zostaną zaproszeni do złożenia wszystkich potrzebnych dokumentów i załączników - mówi GP Witold Maziarz, rzecznik prasowy NFOŚiGW.

Dodatkową korzyścią dla przedsiębiorców jest możliwość wystąpienia po zrealizowaniu projektu o umorzenie do 50 proc. wartości kredytu.

Inwestycja musi mieć wartość 10 mln zł, by móc zostać sfinansowana ze środków funduszu.

- Program jest tak skonstruowany, by wspierać małe i średnie inwestycje w odnawialne źródła energii. Duże projekty nie będą mogły uzyskać wsparcia, bo wychodzimy z założenie, że tacy inwestorzy nie mają problemów z pozyskaniem kapitału - mówi rzecznik NFOŚiGW.

Mniejsze projekty będą mogły ubiegać się o podobne wsparcie w wojewódzkich funduszach ochrony środowiska i gospodarki wodnej oraz w bankach. Z planów funduszu wynika, że z pośrednictwa tych ostatnich będą mogły nawet skorzystać osoby fizyczne, zainteresowane miniprojektami w dziedzinie odnawialnych źródeł energii. NFOŚiGW rozmawia obecnie z wojewódzkimi funduszami i bankami na temat warunków uruchomienia pożyczek. Mają one ruszyć w drugiej połowie roku.

Dzięki 350 MW zielonej energii, które powstaną dzięki działaniom funduszu, Polska ma zbliżyć się do wypełniania unijnych zobowiązań: do 2020 roku musimy 15 proc. energii elektrycznej produkować ze źródeł odnawialnych.

Dotacje z UE na OZE

Do 14 kwietnia przedsiębiorcy zainteresowani dotacjami na odnawialne źródła energii mogą składać wnioski w konkursie zorganizowanym przez Instytut Paliw i Energetyki Odnawialnej. Pula środków to 742 mln zł. Minimalna wartość projektu to 20 mln zł, maksymalna wartość dotacji to 40 mln zł.


Mariusz Gawrychowski
onet.pl/
(Gazeta Prawna/07.04.2009, godz. 06:00)

Najwięcej mieszkań z rządową dopłatą - w Warszawie

Ponad 100 mieszkań sprzedano w ciągu dwóch miesięcy w stolicy dzięki kredytom z rządowymi dopłatami dla rodzin. To prawie tyle co przez ostatnie dwa lata. I najwięcej w całym kraju, informuje "Życie Warszawy".
Więcej mieszkań w rządowym programie sprzedaje się też w Gdańsku, Krakowie i we Wrocławiu.
Rynek rozruszało podwyższenie przez Bank Gospodarstwa Krajowego do 7,2 tys. zł ceny mkw. upoważniającej do ubiegania się o kredyt. Analitycy szacują, że teraz takich ofert może być w stolicy nawet kilka tysięcy. Deweloperzy, walcząc o klienta, coraz częściej dostosowują ceny mieszkań do wymogów programu.

Większość mieszkań kwalifikująca się do programu jest jednak na obrzeżach miasta.

Analitycy rynku przypuszczają, że zainteresowanie "Rodziną na swoim" będzie rosło. Zwłaszcza jeśli rząd wprowadzi kolejne udogodnienia. W planach jest powiększenie powierzchni mieszkania, na które można uzyskać dopłatę. Rozważane jest też dopuszczenie do programu tzw. singli.
onet.pl/(PAP, dd/07.04.2009, godz. 06:16)

Najwięcej mieszkań z rządową dopłatą - w Warszawie

Ponad 100 mieszkań sprzedano w ciągu dwóch miesięcy w stolicy dzięki kredytom z rządowymi dopłatami dla rodzin. To prawie tyle co przez ostatnie dwa lata. I najwięcej w całym kraju, informuje "Życie Warszawy".
Więcej mieszkań w rządowym programie sprzedaje się też w Gdańsku, Krakowie i we Wrocławiu.
Rynek rozruszało podwyższenie przez Bank Gospodarstwa Krajowego do 7,2 tys. zł ceny mkw. upoważniającej do ubiegania się o kredyt. Analitycy szacują, że teraz takich ofert może być w stolicy nawet kilka tysięcy. Deweloperzy, walcząc o klienta, coraz częściej dostosowują ceny mieszkań do wymogów programu.

Większość mieszkań kwalifikująca się do programu jest jednak na obrzeżach miasta.

Analitycy rynku przypuszczają, że zainteresowanie "Rodziną na swoim" będzie rosło. Zwłaszcza jeśli rząd wprowadzi kolejne udogodnienia. W planach jest powiększenie powierzchni mieszkania, na które można uzyskać dopłatę. Rozważane jest też dopuszczenie do programu tzw. singli.
onet.pl/(PAP, dd/07.04.2009, godz. 06:16)

Polacy odwracają się od franka

Aż trzy czwarte przyszłych kredytobiorców zamierza zaciągnąć kredyt hipoteczny w złotych. Nawet jeśli spełniają obecne restrykcyjne warunki, by wziąć kredyt w walucie obcej, to i tak wolą zaciągnąć zobowiązanie w złotych - czytamy w dzienniku "Polska - The Times".
Zaledwie kilka miesięcy spadku wartości złotego wystarczyło, by Polacy gwałtownie odwrócili się od popularnego jeszcze przed rokiem franka szwajcarskiego.

Marże na kredyty walutowe wzrosły dwu-, trzykrotnie, kurs złotego jest niepewny, tymczasem spada oprocentowanie nowych kredytów hipotecznych w złotych. Wiele wskazuje na to, że główna stopa procentowa zostanie jeszcze w tym roku obniżona przez RPP do nawet 3,25 proc.
Osłabienie złotego poza wzrostem raty kredytów we frankach spowodowało również wzrost salda zadłużenia (o 50 proc. w porównaniu do września). W wielu przypadkach jest ono obecnie wyższe od wartości nieruchomości. To przyniosło kredytobiorcom dodatkowe problemy - niektóre banki w ostatnich tygodniach domagały się od nich dodatkowych zabezpieczeń kredytów.

Zdaniem Pawła Majtkowskiego, głównego analityka Finamo, kredyty złotowe z najbliższych miesiącach będą coraz bardziej popularne - m.in. ze względu na możliwość uzyskania dopłat do rat z budżetu państwa.

Wszystko wskazuje na to, że kredyty we frankach na dobre odeszły do lamusa - pisze "Polska".

Więcej w dzienniku "Polska -The Times".
wp.pl/
(Polska - The Times, dd/07.04.2009, godz. 09:03)

Polacy odwracają się od franka

Aż trzy czwarte przyszłych kredytobiorców zamierza zaciągnąć kredyt hipoteczny w złotych. Nawet jeśli spełniają obecne restrykcyjne warunki, by wziąć kredyt w walucie obcej, to i tak wolą zaciągnąć zobowiązanie w złotych - czytamy w dzienniku "Polska - The Times".
Zaledwie kilka miesięcy spadku wartości złotego wystarczyło, by Polacy gwałtownie odwrócili się od popularnego jeszcze przed rokiem franka szwajcarskiego.

Marże na kredyty walutowe wzrosły dwu-, trzykrotnie, kurs złotego jest niepewny, tymczasem spada oprocentowanie nowych kredytów hipotecznych w złotych. Wiele wskazuje na to, że główna stopa procentowa zostanie jeszcze w tym roku obniżona przez RPP do nawet 3,25 proc.
Osłabienie złotego poza wzrostem raty kredytów we frankach spowodowało również wzrost salda zadłużenia (o 50 proc. w porównaniu do września). W wielu przypadkach jest ono obecnie wyższe od wartości nieruchomości. To przyniosło kredytobiorcom dodatkowe problemy - niektóre banki w ostatnich tygodniach domagały się od nich dodatkowych zabezpieczeń kredytów.

Zdaniem Pawła Majtkowskiego, głównego analityka Finamo, kredyty złotowe z najbliższych miesiącach będą coraz bardziej popularne - m.in. ze względu na możliwość uzyskania dopłat do rat z budżetu państwa.

Wszystko wskazuje na to, że kredyty we frankach na dobre odeszły do lamusa - pisze "Polska".

Więcej w dzienniku "Polska -The Times".
wp.pl/
(Polska - The Times, dd/07.04.2009, godz. 09:03)

Tylko PKO BP wyraźnie obniżył oprocentowanie kredytu w koncie

Mimo obniżek stóp procentowych w NBP banki komercyjnie nie obniżają oprocentowania kredytów w ROR lub nawet je podnoszą. Od września podrożało w BGŻ, ING, Invest Banku, MultiBanku, Raiffeisen Banku i Toyota Banku.
Banki, jeśli mogą, stosują maksymalnie dopuszczalne prawem oprocentowanie kredytów w rachunkach osobistych. Dotyczy to szczególnie tych klientów, którzy mają mniejszą zdolność kredytową lub posiadają gorszy, z punktu widzenia banku, rodzaj ROR-u. Ustawa antylichwiarska przewiduje, że maksymalne oprocentowanie nie może przekroczyć czterokrotności stopy lombardowej NBP. Dzisiaj wynosi ona 5,25 proc. Maksymalne oprocentowanie kredytu to w tej sytuacji 21 proc.

Tylko minimalnie niższe odsetki od kredytu w koncie mogą płacić klienci City Handlowego oraz Banku BPH. Po ostatniej obniżce stóp procentowych przez RPP banki te musiały obniżyć maksymalne oprocentowanie kredytu w koncie. Nieco mniejsze odsetki niż 20 proc. zapłaci klient, który korzysta z kredytu w ROR w Pekao.

Taka stawka obowiązuje tam już od kilku lat - twierdzi Mateusz Ostrowski z Open Finance.
Generalnie jednak oprocentowanie kredytów w ROR jest niższe od stawek maksymalnych podawanych przez banki. Przy przeciętnym kredycie w wysokości 3 tys. zł najczęściej wysokość oprocentowania wynosi kilkanaście procent. Generalnie banki bardzo niechętnie i rzadko zmieniają oprocentowania tego rodzaju kredytów.

Już od dwóch lat nic nie zmienialiśmy przy kredytach w koncie i nie szykujemy się do żadnych zmian - mówi Piotr Gajdziński z BZ WBK.

- W BOŚ od września oprocentowanie kredytu w rachunku wynosi 15,2 proc. Zmian nie widać też w DB (16,95 proc.), Dominet Banku (14 proc.), Getin Banku (14,9 proc.), Lukas Banku (14,8 proc.), mBanku (15 proc.) i Nordea Banku (12,5 proc.) - wylicza Mateusz Ostrowski.

Jeśli nie ma obniżek, a stopy w banku centralnym spadają, to oznacza, że banki zwiększają swoje marże. Czasem jednak te podwyżki mają charakter bardziej otwarty.

Z zestawienia przygotowanego na zlecenie GP przez Open Finance wynika, że od września kredyt w rachunku podrożał w BGŻ (z 14,65 na 15,5 proc.), w ING (z 15,5 na 17 proc.), w Invest Banku (z 15,5 na 16,5 proc.) w MultiBanku (z 13,35 na 14,75 proc.), w Raiffeisen Banku (13 na 15 proc.), w Toyota Banku (12 na 13,5 proc.).

W zasadzie jedynym bankiem, w którym widać obniżkę oprocentowania kredytu, jest PKO BP, gdzie oprocentowanie spadło z 13,5 na 11,5 proc. - mówi Mateusz Ostrowski.

W tej chwili, łącznie ze złotym pakietem w VW Banku, jest to zdecydowanie najniższe oprocentowanie na rynku. Zdaniem samych bankowców kredyt w koncie to dla klientów bardzo dobry produkt na trudne czasy.

W czasie kryzysu jest to dość łatwy pieniądz do wzięcia, czyli dla wielu osób ten kredyt pełni rolę rezerwy finansowej. W naszym banku nie zmieniły się sposoby oceny zdolności kredytowej klientów - twierdzi Piotr Gajdziński.

Podobne zdanie można usłyszeć w innych bankach.

Pożyczki w rachunku bieżącym są oceniane na podstawie wpływów. Nie zaobserwowaliśmy drastycznie mniejszych wpływów naszych klientów, więc nadal mają oni odpowiednią zdolność kredytową - twierdzi Beata Basak, dyrektor Departamentu Bankowości Detalicznej BOŚ. Zmiany mogą jednak dotyczyć tych klientów, którzy np. stracili już pracę i ich wpływy na rachunek nie są już regularne.

Bank na podstawie zdolności kredytowej ustala, jaki może być limit kredytu i często jest on teraz niższy niż kwota postulowana - twierdzi z kolei Mateusz Ostrowski.

Według niego kredyty w koncie są najczęściej udzielane na rok i po tym okresie można je odnowić, ale wówczas znowu trzeba zapłacić prowizje. Te jednak, niestety, także rosną. Podwyżki średnio o 0,5 pkt proc. wprowadził MultiBank i Nordea Bank. W Pekao prowizja wynosi 1,8 proc., ale minimalna kwota pobierana przez bank to aż 100 zł. Dopiero gdy wartość kredytu w koncie przekracza 5,5 tys. zł, prowizja rzeczywiście spada do 1,8 proc. Bardzo często bank proponuje jednak niższe oprocentowanie klientom, którzy miesięcznie dokonują w banku więcej operacji, czyli dostarczają większe dochody lub mają lepszy, najczęściej droższy rodzaj konta. W mBanku tylko posiadacze złotej karty płacą przy kredycie w koncie 11,45 proc. odsetek zamiast normalnej stawki 15 proc. W Deutsche Banku oprocentowanie kredytu w DB Koncie to 16,95 proc., a w DB Fokus: 14,4 proc. W niektórych bankach oprocentowanie spada wraz ze wzrostem kwoty kredytu. W Raiffeisen Banku, pożyczając 3 tys. zł, zapłacimy 15 proc. odsetek rocznie, ale pożyczając już 10 tys. zł, 1,5 proc. mniej.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna (07:00)

Tylko PKO BP wyraźnie obniżył oprocentowanie kredytu w koncie

Mimo obniżek stóp procentowych w NBP banki komercyjnie nie obniżają oprocentowania kredytów w ROR lub nawet je podnoszą. Od września podrożało w BGŻ, ING, Invest Banku, MultiBanku, Raiffeisen Banku i Toyota Banku.
Banki, jeśli mogą, stosują maksymalnie dopuszczalne prawem oprocentowanie kredytów w rachunkach osobistych. Dotyczy to szczególnie tych klientów, którzy mają mniejszą zdolność kredytową lub posiadają gorszy, z punktu widzenia banku, rodzaj ROR-u. Ustawa antylichwiarska przewiduje, że maksymalne oprocentowanie nie może przekroczyć czterokrotności stopy lombardowej NBP. Dzisiaj wynosi ona 5,25 proc. Maksymalne oprocentowanie kredytu to w tej sytuacji 21 proc.

Tylko minimalnie niższe odsetki od kredytu w koncie mogą płacić klienci City Handlowego oraz Banku BPH. Po ostatniej obniżce stóp procentowych przez RPP banki te musiały obniżyć maksymalne oprocentowanie kredytu w koncie. Nieco mniejsze odsetki niż 20 proc. zapłaci klient, który korzysta z kredytu w ROR w Pekao.

Taka stawka obowiązuje tam już od kilku lat - twierdzi Mateusz Ostrowski z Open Finance.
Generalnie jednak oprocentowanie kredytów w ROR jest niższe od stawek maksymalnych podawanych przez banki. Przy przeciętnym kredycie w wysokości 3 tys. zł najczęściej wysokość oprocentowania wynosi kilkanaście procent. Generalnie banki bardzo niechętnie i rzadko zmieniają oprocentowania tego rodzaju kredytów.

Już od dwóch lat nic nie zmienialiśmy przy kredytach w koncie i nie szykujemy się do żadnych zmian - mówi Piotr Gajdziński z BZ WBK.

- W BOŚ od września oprocentowanie kredytu w rachunku wynosi 15,2 proc. Zmian nie widać też w DB (16,95 proc.), Dominet Banku (14 proc.), Getin Banku (14,9 proc.), Lukas Banku (14,8 proc.), mBanku (15 proc.) i Nordea Banku (12,5 proc.) - wylicza Mateusz Ostrowski.

Jeśli nie ma obniżek, a stopy w banku centralnym spadają, to oznacza, że banki zwiększają swoje marże. Czasem jednak te podwyżki mają charakter bardziej otwarty.

Z zestawienia przygotowanego na zlecenie GP przez Open Finance wynika, że od września kredyt w rachunku podrożał w BGŻ (z 14,65 na 15,5 proc.), w ING (z 15,5 na 17 proc.), w Invest Banku (z 15,5 na 16,5 proc.) w MultiBanku (z 13,35 na 14,75 proc.), w Raiffeisen Banku (13 na 15 proc.), w Toyota Banku (12 na 13,5 proc.).

W zasadzie jedynym bankiem, w którym widać obniżkę oprocentowania kredytu, jest PKO BP, gdzie oprocentowanie spadło z 13,5 na 11,5 proc. - mówi Mateusz Ostrowski.

W tej chwili, łącznie ze złotym pakietem w VW Banku, jest to zdecydowanie najniższe oprocentowanie na rynku. Zdaniem samych bankowców kredyt w koncie to dla klientów bardzo dobry produkt na trudne czasy.

W czasie kryzysu jest to dość łatwy pieniądz do wzięcia, czyli dla wielu osób ten kredyt pełni rolę rezerwy finansowej. W naszym banku nie zmieniły się sposoby oceny zdolności kredytowej klientów - twierdzi Piotr Gajdziński.

Podobne zdanie można usłyszeć w innych bankach.

Pożyczki w rachunku bieżącym są oceniane na podstawie wpływów. Nie zaobserwowaliśmy drastycznie mniejszych wpływów naszych klientów, więc nadal mają oni odpowiednią zdolność kredytową - twierdzi Beata Basak, dyrektor Departamentu Bankowości Detalicznej BOŚ. Zmiany mogą jednak dotyczyć tych klientów, którzy np. stracili już pracę i ich wpływy na rachunek nie są już regularne.

Bank na podstawie zdolności kredytowej ustala, jaki może być limit kredytu i często jest on teraz niższy niż kwota postulowana - twierdzi z kolei Mateusz Ostrowski.

Według niego kredyty w koncie są najczęściej udzielane na rok i po tym okresie można je odnowić, ale wówczas znowu trzeba zapłacić prowizje. Te jednak, niestety, także rosną. Podwyżki średnio o 0,5 pkt proc. wprowadził MultiBank i Nordea Bank. W Pekao prowizja wynosi 1,8 proc., ale minimalna kwota pobierana przez bank to aż 100 zł. Dopiero gdy wartość kredytu w koncie przekracza 5,5 tys. zł, prowizja rzeczywiście spada do 1,8 proc. Bardzo często bank proponuje jednak niższe oprocentowanie klientom, którzy miesięcznie dokonują w banku więcej operacji, czyli dostarczają większe dochody lub mają lepszy, najczęściej droższy rodzaj konta. W mBanku tylko posiadacze złotej karty płacą przy kredycie w koncie 11,45 proc. odsetek zamiast normalnej stawki 15 proc. W Deutsche Banku oprocentowanie kredytu w DB Koncie to 16,95 proc., a w DB Fokus: 14,4 proc. W niektórych bankach oprocentowanie spada wraz ze wzrostem kwoty kredytu. W Raiffeisen Banku, pożyczając 3 tys. zł, zapłacimy 15 proc. odsetek rocznie, ale pożyczając już 10 tys. zł, 1,5 proc. mniej.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna (07:00)

Spadki na Wall Street po złej ocenie banków

Spadkami zakończyła się w poniedziałek sesja giełdowa na Wall Street, po tym jak jeden z prominentnych analityków wyraził obawy co do stanu amerykańskiego sektora bankowego.
Akcje banków spadły po tym, jak Mike Mayo - analityk z firmy doradczej Calyon Securities, odwołał się do ewentualnych następstw ryzyka, jakie biorą na siebie te instytucje i ostrzegł przed stratami do końca 2010 roku. Papiery dużych i regionalnych banków ocenił negatywnie i zalecał ich sprzedaż.
Tracił również rynek nowoczesnych technologii, gdy dobrze poinformowane źródło doniosło o załamaniu się rozmów w sprawie przejęcia producenta serwerów Sun Microsystems przez koncern informatyczny IBM. Umowę między dwoma firmami wyceniano na 7 mld dolarów.

Główny indeks amerykańskiej gospodarki Dow Jones Industrial Average stracił 47,74 pkt., czyli 0,52 proc., i zakończył dzień na poziomie 7.975,85 pkt.

Szerszy wskaźnik Standard & Poor's 500 spadł o 7,02 pkt., czyli 0,83 proc., do poziomu 835,48 pkt.

Technologiczny Nasdaq zamknął sesję na poziomie 1.606,71 pkt., tracąc w ciągu dnia 15,16 pkt., czyli 0,93 proc.
wp.pl/PAP
23:50 06.04.2009
poniedziałek

Spadki na Wall Street po złej ocenie banków

Spadkami zakończyła się w poniedziałek sesja giełdowa na Wall Street, po tym jak jeden z prominentnych analityków wyraził obawy co do stanu amerykańskiego sektora bankowego.
Akcje banków spadły po tym, jak Mike Mayo - analityk z firmy doradczej Calyon Securities, odwołał się do ewentualnych następstw ryzyka, jakie biorą na siebie te instytucje i ostrzegł przed stratami do końca 2010 roku. Papiery dużych i regionalnych banków ocenił negatywnie i zalecał ich sprzedaż.
Tracił również rynek nowoczesnych technologii, gdy dobrze poinformowane źródło doniosło o załamaniu się rozmów w sprawie przejęcia producenta serwerów Sun Microsystems przez koncern informatyczny IBM. Umowę między dwoma firmami wyceniano na 7 mld dolarów.

Główny indeks amerykańskiej gospodarki Dow Jones Industrial Average stracił 47,74 pkt., czyli 0,52 proc., i zakończył dzień na poziomie 7.975,85 pkt.

Szerszy wskaźnik Standard & Poor's 500 spadł o 7,02 pkt., czyli 0,83 proc., do poziomu 835,48 pkt.

Technologiczny Nasdaq zamknął sesję na poziomie 1.606,71 pkt., tracąc w ciągu dnia 15,16 pkt., czyli 0,93 proc.
wp.pl/PAP
23:50 06.04.2009
poniedziałek

Rodziny idą na swoje

Ponad 100 mieszkań sprzedano w ciągu dwóch miesięcy w Warszawie dzięki kredytom z rządowymi dopłatami dla rodzin - pisze "Życie Warszawy". To prawie tyle, co przez ostatnie dwa lata i najwięcej w całym kraju.
Eksperci mówią o boomie. Klienci pytają u deweloperów od razu o mieszkania, których cena za metr kwadratowy nie przekracza 7,2 tys. zł. Dziennik wyjaśnia, że jest to jeden z podstawowych warunków skorzystania z programu "Rodzina na swoim".

"Życie Warszawy" przypomina, że jeszcze pół roku temu, w stolicy program "Rodzina na swoim" był niemal martwy. Maksymalna cena 1 metra kwadratowego, która uprawniała do państwowej dopłaty, wynosiła ok. 4 tys. za metr kwadratowy. W Warszawie tak tanich mieszkań nie było. Rynek rozruszało dopiero podwyższenie przez Bank Gospodarstwa Krajowego ceny do 7,2 tys. zł.

"Życie Warszawy" pisze, że według analityków, teraz takich ofert może być w stolicy nawet kilka tysięcy. Deweloperzy, walcząc o klienta, coraz częściej dostosowują ceny mieszkań do wymogów programu. Większość mieszkań kwalifikująca się do programu jest na obrzeżach miasta. Przede wszystkim na Targówku, Białołęce, Ursynowie czy w Ursusie.

Więcej mieszkań w rządowym programie sprzedaje się też w Gdańsku, Krakowie i we Wrocławiu.

Gazeta wyjaśnia, że program "Rodzina na swoim" to propozycja dla młodych małżeństw i osób samotnie wychowujących dzieci. Polega na tym, że przez osiem lat państwo spłaca do 50 procent odsetek.

Aby skorzystać z programu, trzeba spełnić parę warunków, między innymi kupić mieszkanie do 75 metrów kwadratowych, płacąc w stolicy do około 7,250 tys. zł za metr kwadratowy.
wp.pl/
IAR 2009-04-07 (02:40)

Rodziny idą na swoje

Ponad 100 mieszkań sprzedano w ciągu dwóch miesięcy w Warszawie dzięki kredytom z rządowymi dopłatami dla rodzin - pisze "Życie Warszawy". To prawie tyle, co przez ostatnie dwa lata i najwięcej w całym kraju.
Eksperci mówią o boomie. Klienci pytają u deweloperów od razu o mieszkania, których cena za metr kwadratowy nie przekracza 7,2 tys. zł. Dziennik wyjaśnia, że jest to jeden z podstawowych warunków skorzystania z programu "Rodzina na swoim".

"Życie Warszawy" przypomina, że jeszcze pół roku temu, w stolicy program "Rodzina na swoim" był niemal martwy. Maksymalna cena 1 metra kwadratowego, która uprawniała do państwowej dopłaty, wynosiła ok. 4 tys. za metr kwadratowy. W Warszawie tak tanich mieszkań nie było. Rynek rozruszało dopiero podwyższenie przez Bank Gospodarstwa Krajowego ceny do 7,2 tys. zł.

"Życie Warszawy" pisze, że według analityków, teraz takich ofert może być w stolicy nawet kilka tysięcy. Deweloperzy, walcząc o klienta, coraz częściej dostosowują ceny mieszkań do wymogów programu. Większość mieszkań kwalifikująca się do programu jest na obrzeżach miasta. Przede wszystkim na Targówku, Białołęce, Ursynowie czy w Ursusie.

Więcej mieszkań w rządowym programie sprzedaje się też w Gdańsku, Krakowie i we Wrocławiu.

Gazeta wyjaśnia, że program "Rodzina na swoim" to propozycja dla młodych małżeństw i osób samotnie wychowujących dzieci. Polega na tym, że przez osiem lat państwo spłaca do 50 procent odsetek.

Aby skorzystać z programu, trzeba spełnić parę warunków, między innymi kupić mieszkanie do 75 metrów kwadratowych, płacąc w stolicy do około 7,250 tys. zł za metr kwadratowy.
wp.pl/
IAR 2009-04-07 (02:40)

Złoty straci na mocy

Analitycy ankietowani przez "Puls Biznesu" przewidują, że na koniec kwietnia złoty będzie mocniejszy niż w marcu, ale słabszy niż obecnie.
Jak co miesiąc gazeta zapytała o zdanie na ten temat 12 specjalistów z banków i instytucji finansowych. Przewidują oni, że w ostatnich dniach bieżącego miesiąca za 1 euro trzeba będzie zapłacić 4,48 zł. Rozbieżności w ocenie są jednak pokaźne: od 4,28 zł do 4,60 zł za 1 euro.

Dolar ma średnio kosztować 3,36 zł (prognozy między 3,08 a 3,43 zł), zaś frank szwajcarski - 2,94 zł (rozstrzał opinii od 2,75 do 3,04 zł.).

Największym optymistą wśród opracowujących prognozy analityków jest przedstawiciel Pekao; największym pesymistą - reprezentant BGŻ.
wp.pl/
PAP 2009-04-07 (04:15)

Złoty straci na mocy

Analitycy ankietowani przez "Puls Biznesu" przewidują, że na koniec kwietnia złoty będzie mocniejszy niż w marcu, ale słabszy niż obecnie.
Jak co miesiąc gazeta zapytała o zdanie na ten temat 12 specjalistów z banków i instytucji finansowych. Przewidują oni, że w ostatnich dniach bieżącego miesiąca za 1 euro trzeba będzie zapłacić 4,48 zł. Rozbieżności w ocenie są jednak pokaźne: od 4,28 zł do 4,60 zł za 1 euro.

Dolar ma średnio kosztować 3,36 zł (prognozy między 3,08 a 3,43 zł), zaś frank szwajcarski - 2,94 zł (rozstrzał opinii od 2,75 do 3,04 zł.).

Największym optymistą wśród opracowujących prognozy analityków jest przedstawiciel Pekao; największym pesymistą - reprezentant BGŻ.
wp.pl/
PAP 2009-04-07 (04:15)

Kto został poszkodowany?

Od 1 kwietnia obowiązują nowe wskaźniki umożliwiające staranie się o kredyt hipoteczny z dopłatą ze skarbu państwa. Wbrew prognozom, w większości miast limity wzrosły, a tylko w województwie pomorskim, Gorzowie i Zielonej Górze pozostały bez zmian.

Więcej mieszkań w puli

Wprowadzenie wyższych limitów cen dostępnych mieszkań w programie "Rodzina na swoim" spowodowało, że wzrosła liczba tych, które mogą być zakupione w ten sposób. Największe zmiany widać w Białymstoku, gdzie wskaźnik wzrósł o niemal 20 proc. z 4 309,90 zł/mkw. do 5 171,60 zł/mkw (tabela nr 1). Dzięki temu w tym mieście niemal wszystkie mieszkania na rynku wtórnym kwalifikują się do programu. Podobnie sytuacja wygląda w Poznaniu, gdzie wskaźnik wzrósł o 14 proc. Zaskakująco wygląda w tym zestawieniu Warszawa, gdzie spodziewano się podwyżki o kilkaset złotych, tymczasem zmiana wyniosła zaledwie 2 proc., z 7 142,80 zł/mkw. do 7 257,60. Mimo tak niewielkiej zmiany zwiększyła się pula dostępnych mieszkań.

Kraków zawsze poszkodowany?

O ile w większości miast większy wskaźnik cen sprawia, że wzrosła liczba ofert, kwalifikujących się do programu "Rodzina na swoim'', o tyle w Krakowie sytuacja wygląda nadal nieciekawie. Ceny mieszkań są tutaj niemal takie same jak w Warszawie, jednak wskaźnik jest o 2 tys. niższy. Wygląda na to, że niezależnie od tego, jak będą zmieniały się limity, Kraków zawsze będzie poszkodowany.

Przeglądając naszą bazę nieruchomości na rynku wtórnym, zauważyliśmy, że pula mieszkań, kwalifikujących się do kredytu z dopłatą wzrosła o kilkanaście procent. Jeżeli weźmiemy pod uwagę możliwość negocjacji z osobami sprzedającymi lokale i od cen ofertowych odejmiemy ok 10-15 proc., wtedy liczba takich mieszkań jeszcze się zwiększy.

Deweloperzy się cieszą

Wyższe wskaźniki to także dobra wiadomość dla deweloperów. Większość z nich, wykorzystała szansę, jaką niesie ze sobą program "Rodzina na swoim'' i dostosowała ceny niektórych projektów do wymogów ustawy. Teraz, bez konieczności kolejnych obniżek cen będą mogli włączyć więcej mieszkań do sprzedaży osobom zainteresowanym skorzystaniem z dofinansowania do kredytu.

Kredyt mieszkaniowy z dopłatą ze skarbu państwa, dzięki podwyższeniu wskaźników, które miało miejsce w styczniu tego roku, cieszy się coraz większym zainteresowaniem. W pierwszym kwartale udzielono 4,2 tys. takich kredytów na łączną kwotę 665 mln zł. Obecne podwyżki limitów na pewno przyczynią się do podwyższenia liczby udzielanych kredytów w kolejnych miesiącach, a przystąpienie do programu trzech kolejnych banków (Alior Bank, Getin Bank i Pekao Bank Hipoteczny) ułatwi do nich dostęp. Możemy więc spodziewać się, że zakładane przez Bank Gospodarstwa Krajowego 18 tys. kredytów na ten rok, może nie wystarczyć. Jednak nie musimy obawiać się, że zabraknie pieniędzy na dofinansowanie, ponieważ zawsze mogą zostać uruchomione rezerwy.

Aleksandra Szarek, Specjalista Rynku Nieruchomości

źródło informacji: Internet

interia.pl/Piątek, 3 kwietnia (06:00)

Kto został poszkodowany?

Od 1 kwietnia obowiązują nowe wskaźniki umożliwiające staranie się o kredyt hipoteczny z dopłatą ze skarbu państwa. Wbrew prognozom, w większości miast limity wzrosły, a tylko w województwie pomorskim, Gorzowie i Zielonej Górze pozostały bez zmian.

Więcej mieszkań w puli

Wprowadzenie wyższych limitów cen dostępnych mieszkań w programie "Rodzina na swoim" spowodowało, że wzrosła liczba tych, które mogą być zakupione w ten sposób. Największe zmiany widać w Białymstoku, gdzie wskaźnik wzrósł o niemal 20 proc. z 4 309,90 zł/mkw. do 5 171,60 zł/mkw (tabela nr 1). Dzięki temu w tym mieście niemal wszystkie mieszkania na rynku wtórnym kwalifikują się do programu. Podobnie sytuacja wygląda w Poznaniu, gdzie wskaźnik wzrósł o 14 proc. Zaskakująco wygląda w tym zestawieniu Warszawa, gdzie spodziewano się podwyżki o kilkaset złotych, tymczasem zmiana wyniosła zaledwie 2 proc., z 7 142,80 zł/mkw. do 7 257,60. Mimo tak niewielkiej zmiany zwiększyła się pula dostępnych mieszkań.

Kraków zawsze poszkodowany?

O ile w większości miast większy wskaźnik cen sprawia, że wzrosła liczba ofert, kwalifikujących się do programu "Rodzina na swoim'', o tyle w Krakowie sytuacja wygląda nadal nieciekawie. Ceny mieszkań są tutaj niemal takie same jak w Warszawie, jednak wskaźnik jest o 2 tys. niższy. Wygląda na to, że niezależnie od tego, jak będą zmieniały się limity, Kraków zawsze będzie poszkodowany.

Przeglądając naszą bazę nieruchomości na rynku wtórnym, zauważyliśmy, że pula mieszkań, kwalifikujących się do kredytu z dopłatą wzrosła o kilkanaście procent. Jeżeli weźmiemy pod uwagę możliwość negocjacji z osobami sprzedającymi lokale i od cen ofertowych odejmiemy ok 10-15 proc., wtedy liczba takich mieszkań jeszcze się zwiększy.

Deweloperzy się cieszą

Wyższe wskaźniki to także dobra wiadomość dla deweloperów. Większość z nich, wykorzystała szansę, jaką niesie ze sobą program "Rodzina na swoim'' i dostosowała ceny niektórych projektów do wymogów ustawy. Teraz, bez konieczności kolejnych obniżek cen będą mogli włączyć więcej mieszkań do sprzedaży osobom zainteresowanym skorzystaniem z dofinansowania do kredytu.

Kredyt mieszkaniowy z dopłatą ze skarbu państwa, dzięki podwyższeniu wskaźników, które miało miejsce w styczniu tego roku, cieszy się coraz większym zainteresowaniem. W pierwszym kwartale udzielono 4,2 tys. takich kredytów na łączną kwotę 665 mln zł. Obecne podwyżki limitów na pewno przyczynią się do podwyższenia liczby udzielanych kredytów w kolejnych miesiącach, a przystąpienie do programu trzech kolejnych banków (Alior Bank, Getin Bank i Pekao Bank Hipoteczny) ułatwi do nich dostęp. Możemy więc spodziewać się, że zakładane przez Bank Gospodarstwa Krajowego 18 tys. kredytów na ten rok, może nie wystarczyć. Jednak nie musimy obawiać się, że zabraknie pieniędzy na dofinansowanie, ponieważ zawsze mogą zostać uruchomione rezerwy.

Aleksandra Szarek, Specjalista Rynku Nieruchomości

źródło informacji: Internet

interia.pl/Piątek, 3 kwietnia (06:00)

Budujesz, odbierz część VAT-u

Podatnik budujący lub remontujący mieszkanie lub budynek mieszkalny może skorzystać z ulgi w postaci zwrotu części podatku VAT od zakupionych materiałów budowlanych związanych z tym remontem, budową lub rozbudową.

Ulga dotyczy wydatków poniesionych na zakup materiałów budowlanych, które do 30 kwietnia 2004 r. opodatkowane były stawką VAT w wysokości 7 proc., a od 1 maja 2004 r. stawką podatku VAT w wysokości 22 proc.

Ulga dla Kowalskiego

W pierwszej kolejności należy wskazać, iż zwrot części kwoty podatku VAT od wydatków poniesionych na zakup materiałów budowlanych przysługuje wyłącznie osobom fizycznym, które nie są zarejestrowane na potrzeby podatku VAT w celu wykonywania czynności podlegających opodatkowaniu tym podatkiem. Przy czym zwrot ten następuje na podstawie posiadanych przez podatnika oryginałów faktur VAT dokumentujących powyższe zakupy, wystawionymi od 1 maja 2004r., tj. od dnia wejścia w życie ustawy o podatku od towarów i usług (w urzędzie skarbowym należy przedstawić oryginały faktur VAT, a do wniosku dołączyć ich kserokopie).

Jednocześnie należy zwrócić uwagę na fakt, iż ulga dotyczy tylko i wyłącznie wydatków związanych z remontem budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego (przy czym pod pojęciem remontu należy rozumieć wykonanie robót określonych w załączniku do w/w ustawy). Tym samym w sytuacji, gdy osoba fizyczna posiada budynek, w którym znajdują się lokale użytkowe tj. sklep, warsztat itp., wówczas od tej części ulga nie przysługuje. Ograniczenie to jednak nie ma zastosowania w przypadku budowy lub rozbudowy budynku mieszkalnego.

Prawo do zwrotu przysługuje pod warunkiem, że osoba fizyczna posiada:

1) prawo do dysponowania nieruchomością na cele budowlane w rozumieniu ustawy z 7 lipca 1994 r. - Prawo budowlane albo tytuł prawny do budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego w przypadku remontu budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego,

2) pozwolenie na budowę w przypadku inwestycji, dla której zgodnie z ustawą z 7 lipca 1994 r. - Prawo budowlane wymagane jest takie pozwolenie.

Jak odzyskać zwrot podatku?

Zwrot podatku następuje na wniosek osoby fizycznej złożony w urzędzie skarbowym. Jeżeli osoba fizyczna pozostaje w związku małżeńskim, wniosek może być złożony wspólnie z małżonkiem lub odrębnie przez każdego z małżonków (jeżeli wnioski składane są do różnych urzędów skarbowych, to każdy z małżonków obowiązany jest zawiadomić o złożeniu wniosku również urząd właściwy dla współmałżonka). We wniosku należy wskazać m.in. kwotę zwrotu obliczoną zgodnie z wytycznymi zawartymi w w/w ustawie, rok rozpoczęcia inwestycji, wskazanie sposobu wypłaty kwoty zwrotu (np. w kasie urzędu skarbowego, za pośrednictwem poczty, na rachunek bankowy), wykaz faktur oraz wartość wydatków poniesionych na te cele, wykaz przeprowadzonych prac, podpis osoby fizycznej (lub w sytuacji małżonków podpisy obydwu osób).

Do wniosku należy załączyć kopię pozwolenia na budowę albo - w przypadku remontu - dokumentu potwierdzającego tytuł prawny osoby fizycznej do budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego oraz kopię faktur dokumentujących poniesione wydatki. Powyższy wniosek może zostać złożony w dowolnym czasie, jednak nie częściej niż raz w roku, przy czym określony w ustawie limit zwrotu jest odnawialny co 5 lat od momentu złożenia pierwszego wniosku.

Urząd ma pół roku

Naczelnik urzędu skarbowego wydaje decyzję o zwrocie i określa kwotę zwrotu w terminie 6 miesięcy od dnia złożenia wniosku, przy czym kwota zwrotu podlega wówczas wypłaceniu w terminie 25 dni od dnia doręczenia decyzji. Natomiast jeżeli prawidłowość złożonego przez osobę fizyczną wniosku nie budzi wątpliwości, urząd skarbowy dokonuje zwrotu kwoty wykazanej we wniosku bez wydania decyzji w terminie 6 miesięcy od dnia złożenia wniosku.

Zwróć uwagę na fakturę!

Jednocześnie należy wskazać, iż wykaz materiałów, które do 30 kwietnia 2004 r. były opodatkowane stawką podatku od towarów i usług w wysokości 7 proc., a od dnia 1 maja 2004 r. są opodatkowane podatkiem VAT w wysokości 22 proc, został opublikowany w załączniku do Obwieszczenia Ministra Transportu i Budownictwa z 30 grudnia 2005 r. w sprawie ogłoszenia wykazu materiałów budowlanych. Wykaz ten opiera się na symbolach Polskiej Klasyfikacji Wyrobów i Usług (PKWiU).

Należy zatem zauważyć, iż bez symbolu PKWiU na fakturze trudno jest jednoznacznie ustalić rodzaj zakupionego towaru, a tym samym zasadność zwrotu. Zatem w przypadku braku niniejszego symbolu na fakturze, zasadne jest wystąpienie do sprzedawcy z prośbą o uzupełnienie faktury o w/w symbol poprzez np. korektę faktury lub też składając wniosek do urzędu, złożenia dodatkowych opisów o cechach i przeznaczeniu nabytego towaru, bądź też oświadczenia z podaniem wszelkich parametrów zakupionego materiału i jego zastosowaniem.

Zasady i tryb dokonywania zwrotu zostały określone w ustawie z 29 sierpnia 2005 r. o zwrocie osobom fizycznym niektórych wydatków związanych z budownictwem mieszkaniowym (Dz.U. z 2005 r., Nr 177, poz 1468 z późn. zm.).

Czwartek, 2 kwietnia (05:30)/interia.pl

Budujesz, odbierz część VAT-u

Podatnik budujący lub remontujący mieszkanie lub budynek mieszkalny może skorzystać z ulgi w postaci zwrotu części podatku VAT od zakupionych materiałów budowlanych związanych z tym remontem, budową lub rozbudową.

Ulga dotyczy wydatków poniesionych na zakup materiałów budowlanych, które do 30 kwietnia 2004 r. opodatkowane były stawką VAT w wysokości 7 proc., a od 1 maja 2004 r. stawką podatku VAT w wysokości 22 proc.

Ulga dla Kowalskiego

W pierwszej kolejności należy wskazać, iż zwrot części kwoty podatku VAT od wydatków poniesionych na zakup materiałów budowlanych przysługuje wyłącznie osobom fizycznym, które nie są zarejestrowane na potrzeby podatku VAT w celu wykonywania czynności podlegających opodatkowaniu tym podatkiem. Przy czym zwrot ten następuje na podstawie posiadanych przez podatnika oryginałów faktur VAT dokumentujących powyższe zakupy, wystawionymi od 1 maja 2004r., tj. od dnia wejścia w życie ustawy o podatku od towarów i usług (w urzędzie skarbowym należy przedstawić oryginały faktur VAT, a do wniosku dołączyć ich kserokopie).

Jednocześnie należy zwrócić uwagę na fakt, iż ulga dotyczy tylko i wyłącznie wydatków związanych z remontem budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego (przy czym pod pojęciem remontu należy rozumieć wykonanie robót określonych w załączniku do w/w ustawy). Tym samym w sytuacji, gdy osoba fizyczna posiada budynek, w którym znajdują się lokale użytkowe tj. sklep, warsztat itp., wówczas od tej części ulga nie przysługuje. Ograniczenie to jednak nie ma zastosowania w przypadku budowy lub rozbudowy budynku mieszkalnego.

Prawo do zwrotu przysługuje pod warunkiem, że osoba fizyczna posiada:

1) prawo do dysponowania nieruchomością na cele budowlane w rozumieniu ustawy z 7 lipca 1994 r. - Prawo budowlane albo tytuł prawny do budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego w przypadku remontu budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego,

2) pozwolenie na budowę w przypadku inwestycji, dla której zgodnie z ustawą z 7 lipca 1994 r. - Prawo budowlane wymagane jest takie pozwolenie.

Jak odzyskać zwrot podatku?

Zwrot podatku następuje na wniosek osoby fizycznej złożony w urzędzie skarbowym. Jeżeli osoba fizyczna pozostaje w związku małżeńskim, wniosek może być złożony wspólnie z małżonkiem lub odrębnie przez każdego z małżonków (jeżeli wnioski składane są do różnych urzędów skarbowych, to każdy z małżonków obowiązany jest zawiadomić o złożeniu wniosku również urząd właściwy dla współmałżonka). We wniosku należy wskazać m.in. kwotę zwrotu obliczoną zgodnie z wytycznymi zawartymi w w/w ustawie, rok rozpoczęcia inwestycji, wskazanie sposobu wypłaty kwoty zwrotu (np. w kasie urzędu skarbowego, za pośrednictwem poczty, na rachunek bankowy), wykaz faktur oraz wartość wydatków poniesionych na te cele, wykaz przeprowadzonych prac, podpis osoby fizycznej (lub w sytuacji małżonków podpisy obydwu osób).

Do wniosku należy załączyć kopię pozwolenia na budowę albo - w przypadku remontu - dokumentu potwierdzającego tytuł prawny osoby fizycznej do budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego oraz kopię faktur dokumentujących poniesione wydatki. Powyższy wniosek może zostać złożony w dowolnym czasie, jednak nie częściej niż raz w roku, przy czym określony w ustawie limit zwrotu jest odnawialny co 5 lat od momentu złożenia pierwszego wniosku.

Urząd ma pół roku

Naczelnik urzędu skarbowego wydaje decyzję o zwrocie i określa kwotę zwrotu w terminie 6 miesięcy od dnia złożenia wniosku, przy czym kwota zwrotu podlega wówczas wypłaceniu w terminie 25 dni od dnia doręczenia decyzji. Natomiast jeżeli prawidłowość złożonego przez osobę fizyczną wniosku nie budzi wątpliwości, urząd skarbowy dokonuje zwrotu kwoty wykazanej we wniosku bez wydania decyzji w terminie 6 miesięcy od dnia złożenia wniosku.

Zwróć uwagę na fakturę!

Jednocześnie należy wskazać, iż wykaz materiałów, które do 30 kwietnia 2004 r. były opodatkowane stawką podatku od towarów i usług w wysokości 7 proc., a od dnia 1 maja 2004 r. są opodatkowane podatkiem VAT w wysokości 22 proc, został opublikowany w załączniku do Obwieszczenia Ministra Transportu i Budownictwa z 30 grudnia 2005 r. w sprawie ogłoszenia wykazu materiałów budowlanych. Wykaz ten opiera się na symbolach Polskiej Klasyfikacji Wyrobów i Usług (PKWiU).

Należy zatem zauważyć, iż bez symbolu PKWiU na fakturze trudno jest jednoznacznie ustalić rodzaj zakupionego towaru, a tym samym zasadność zwrotu. Zatem w przypadku braku niniejszego symbolu na fakturze, zasadne jest wystąpienie do sprzedawcy z prośbą o uzupełnienie faktury o w/w symbol poprzez np. korektę faktury lub też składając wniosek do urzędu, złożenia dodatkowych opisów o cechach i przeznaczeniu nabytego towaru, bądź też oświadczenia z podaniem wszelkich parametrów zakupionego materiału i jego zastosowaniem.

Zasady i tryb dokonywania zwrotu zostały określone w ustawie z 29 sierpnia 2005 r. o zwrocie osobom fizycznym niektórych wydatków związanych z budownictwem mieszkaniowym (Dz.U. z 2005 r., Nr 177, poz 1468 z późn. zm.).

Czwartek, 2 kwietnia (05:30)/interia.pl

PGN:Oczekujemy spadku ceny o 10 procent

URE oczekuje, że PGNiG obniży ceny gazu, w rozpatrywanym wniosku taryfowym, nieznacznie poniżej 10 proc., w przeciwnym razie odbiorcy końcowi odczują wzrost cen tego paliwa na rachunkach.

Jeżeli nie będzie porozumienia prezes deklaruje oddanie się do dyspozycji premiera - poinformował w wywiadzie dla PAP Mariusz Swora, prezes URE. Propozycje stawek taryfowych złożone do tej pory przez PGNIG są dla nas nie do zaakceptowania. W pełni akceptujemy plany inwestycyjne zmierzające do dywersyfikacji dostaw oraz zwiększenia pojemności magazynowych. Kryzys gazowy przekonał nas wszystkich, że realizacja tych inwestycji jest bardziej niż konieczna. Uwzględniając nawet takie założenia, nie widzę możliwości wzrostu stawek w żadnej grupie taryfowej - powiedział PAP Swora. Regulator nie oczekuje, że spółka obniży ceny gazu na poziomie dwucyfrowym, naszym zdaniem spadek cen może być poniżej 10 proc., jednak nieznacznie - dodaje.

W ocenie prezesa URE proponowana przez gazowego monopolistę redukcja cen paliwa i tak odbije się wzrostem cen gazu na rachunkach odbiorców końcowych. PGNIG jednoznacznie zmierza do podwyżek, które nie są możliwe do zaakceptowania przez odbiorców końcowych, zwłaszcza w czasach dekoniunktury. Obróciliśmy kilkakrotnie każdą złotówkę pokazaną nam we wniosku przez PGNIG i z całą pewnością mogę stwierdzić jedno: podwyżki cen gazu są w chwili obecnej nieuzasadnione" - podkreśla Swora.

Pierwszy kwartał, co podnosi przedsiębiorstwo, może być dla niego trudny, ale nasze propozycje zakładają, że PGNIG osiągnie w całym roku godziwy zysk - dodaje. Prezes poinformował także, że regulator wezwał PGNiG do korekty wniosku taryfowego i rozważał odmowę zatwierdzenia nowej taryfy z proponowanym do tej pory przez spółkę cennikiem. Ze względu na wyjątkowo złożone skutki takiego rozwiązania dla całego rynku gazu w Polsce, odrzuciliśmy możliwość jego zastosowania - powiedział Swora.

W chwili obecnej liczę na konstruktywne podejście PGNIG do naszej kompromisowej propozycji. Jeżeli nie uda się dojść do porozumienia, które gwarantowałoby szybkie wejście w życie taryf gazowych to nie będę miał innego wyjścia - oddam się do dyspozycji premiera. Wzrostowych taryf dla jakiejkolwiek grupy odbiorców gazu w obecnej sytuacji nie podpiszę - dodał.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

PGN:Oczekujemy spadku ceny o 10 procent

URE oczekuje, że PGNiG obniży ceny gazu, w rozpatrywanym wniosku taryfowym, nieznacznie poniżej 10 proc., w przeciwnym razie odbiorcy końcowi odczują wzrost cen tego paliwa na rachunkach.

Jeżeli nie będzie porozumienia prezes deklaruje oddanie się do dyspozycji premiera - poinformował w wywiadzie dla PAP Mariusz Swora, prezes URE. Propozycje stawek taryfowych złożone do tej pory przez PGNIG są dla nas nie do zaakceptowania. W pełni akceptujemy plany inwestycyjne zmierzające do dywersyfikacji dostaw oraz zwiększenia pojemności magazynowych. Kryzys gazowy przekonał nas wszystkich, że realizacja tych inwestycji jest bardziej niż konieczna. Uwzględniając nawet takie założenia, nie widzę możliwości wzrostu stawek w żadnej grupie taryfowej - powiedział PAP Swora. Regulator nie oczekuje, że spółka obniży ceny gazu na poziomie dwucyfrowym, naszym zdaniem spadek cen może być poniżej 10 proc., jednak nieznacznie - dodaje.

W ocenie prezesa URE proponowana przez gazowego monopolistę redukcja cen paliwa i tak odbije się wzrostem cen gazu na rachunkach odbiorców końcowych. PGNIG jednoznacznie zmierza do podwyżek, które nie są możliwe do zaakceptowania przez odbiorców końcowych, zwłaszcza w czasach dekoniunktury. Obróciliśmy kilkakrotnie każdą złotówkę pokazaną nam we wniosku przez PGNIG i z całą pewnością mogę stwierdzić jedno: podwyżki cen gazu są w chwili obecnej nieuzasadnione" - podkreśla Swora.

Pierwszy kwartał, co podnosi przedsiębiorstwo, może być dla niego trudny, ale nasze propozycje zakładają, że PGNIG osiągnie w całym roku godziwy zysk - dodaje. Prezes poinformował także, że regulator wezwał PGNiG do korekty wniosku taryfowego i rozważał odmowę zatwierdzenia nowej taryfy z proponowanym do tej pory przez spółkę cennikiem. Ze względu na wyjątkowo złożone skutki takiego rozwiązania dla całego rynku gazu w Polsce, odrzuciliśmy możliwość jego zastosowania - powiedział Swora.

W chwili obecnej liczę na konstruktywne podejście PGNIG do naszej kompromisowej propozycji. Jeżeli nie uda się dojść do porozumienia, które gwarantowałoby szybkie wejście w życie taryf gazowych to nie będę miał innego wyjścia - oddam się do dyspozycji premiera. Wzrostowych taryf dla jakiejkolwiek grupy odbiorców gazu w obecnej sytuacji nie podpiszę - dodał.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Nadchodzą lepsze czasy dla złotego!

Obserwowane w ostatnich dniach marca gwałtowne osłabienie polskiej waluty było spowodowane zamykaniem pozycji na opcjach walutowych, które dotyczyło znacznych kwot, jednak trend aprecjacyjny złotego nie został przełamany - ocenił prezes Narodowego Banku Polskiego Sławomir Skrzypek.

Skrzypek podczas nieformalnego spotkania ministrów finansów i gospodarki oraz prezesów banków centralny UE - EcoFin.

Obecnie rynki są niestabilne. Mamy bardzo płytki rynek FX w Polsce i drobne transakcje mogą tutaj dokonać korekt, jeśli chodzi o kurs. Trend mam nadzieję jest bardziej stabilny - dodał.

W ocenie prezesa NBP konkluzja szczytu G20 może zmniejszyć awersję do ryzyka i korzystnie wpływać na kursy walut regionu. Na razie została dobrze przyjęta deklaracja G20, jeżeli ten proces się utrwali wzrośnie gotowość do ponoszenia ryzyka w imię osiągania większych korzyści ze strony inwestorów. To będzie działało korzystnie na rzecz naszego regionu - uważa Skrzypek.

INFLACJA ZMIERZA KU CELOWI

Zdaniem prezesa NBP wskaźnik inflacji nadal będzie zmierzał ku celowi RPP wynoszącemu 2,5 proc., podwyższony poziom obserwowany w ostatnich miesiącach związany był elementami, które nie zaburzają spadku wskaźnika.

Jesteśmy w trendzie (spadkowym - PAP) inflacji. Na razie wszystkie czynniki, które podtrzymują inflację na wyższym poziomie były przewidywane jako elementy ryzyka i nie są związane z jakimiś nadzwyczajnymi sytuacjami - ocenia Skrzypek.

Myślę, że nasza projekcja w dalszym ciągu jest aktualna, jeśli chodzi o przebieg inflacji, okaże się jednak czy różne czynniki ryzyka nie spowodują korekt- dodaje.

MF szacuje, że inflacja w marcu wyniosła 3,5 proc. rdr, mdm zwiększyła się o 0,5 proc. Centralna ścieżka projekcji inflacji NBP zakłada inflację w 2009 na 3,2 proc., w 2010 na 1,9 proc. i 0,9 proc. w 2011 roku. Na początku lutego Skrzypek stwierdził, że inflacja może znaleźć się poniżej celu wynoszącego 2,5 proc. już w bieżącym roku.

OBNIŻKI STÓP NADAL NIEWYKLUCZONE

Rada Polityki Pieniężnej nadal może obniżać stopy procentowe, cykl łagodzenia polityki monetarnej wciąż trwa, uważa Skrzypek. Nadal znajdujemy się w cyklu łagodzenia polityki pieniężnej - podkreślił.

W naszym systemie komunikacyjnym nie zapowiadamy przyszłych działań, jeśli chodzi o politykę pieniężną. W przyszłości chcielibyśmy jednak zapowiadać przyszłą ścieżkę stóp procentowych, gdyż byłby to znacznie czytelniejszy sposób komunikowania się z rynkami finansowymi - dodał.

Część członków RPP w ostatnich medialnych wypowiedziach sugerowało, że Rada w kwietniu oraz maju może wstrzymać się z cięciem stóp procentowych.

DYNAMIKA PKB W '09 POWINNA BYĆ DODATNIA

W ocenie prezesa NBP bilans ryzyk wskazuje, że dynamika PKB w 2009 roku może być niższa niż 1,1 proc., jednak powinna pozostać dodatnia. W ostatnie projekcji założyliśmy wzrost PKB na poziomie 1,1 proc., jednak mamy do czynienia z ryzykiem w dół. Może się okazać, że wzrost gospodarczy będzie nieco poniżej 1,1 proc. Duża jest tutaj rola polityki fiskalnej, ale także bardzo istotny jest wpływ sytuacji zewnętrznej, która niestety się pogarsza - powiedział Skrzypek.

Cały czas liczę na wzrost gospodarczy w tym roku, są na to ogromne szanse, ale wymaga to zintensyfikowanej pracy po stronie monetarnej, fiskalnej oraz regulacyjnej. Również istotne będą odpowiednie zachowania podmiotów rynkowych - dodał.

Ścieżka centralna projekcji inflacji NBP zakłada wzrost PKB w 2009 r. na 1,1 proc, w 2010 na 2,2 proc. i 3,7 proc. w 2011 roku. Rząd przygotowując harmonogram tegorocznego budżetu oparł go na prognozie dynamiki wzrostu PKB wynoszącej 1,7 proc.

RAPORT BISE NADAL AKTUALNY W KWESTII ERM2

Zawarte w raporcie BISE rekomendacje związane z procesem przyjmowania euro są nadal aktualne. W kwestii ERM2 nie ma żadnych nowych danych, które zmieniałoby stanowisko NBP zawarte m.in. w raporcie BISE - powiedział Skrzypek.

Prezes NBP Sławomir Skrzypek i minister finansów Jacek Rostowski są zgodni, że aby wejść do mechanizmu ERM2 należy osiągnąć porozumienie polityczne, co jest także podkreślane w komunikatach po posiedzeniach RPP, oraz ustabilizować sytuację na rynku walutowym.

Jednocześnie NBP deklaruje gotowość rozpoczęcia razem z resortem finansów rozmów z EBC w sprawie wejścia do mechanizmu ERM2. Wśród najistotniejszych konkluzji raportu NBP o euro dotyczących ERM2 jest ocena, że rok 2009 nie sprzyja wejściu do mechanizmu ERM2 gdyż istnieje duże ryzyko niewypełnienia kryterium kursowego.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Nadchodzą lepsze czasy dla złotego!

Obserwowane w ostatnich dniach marca gwałtowne osłabienie polskiej waluty było spowodowane zamykaniem pozycji na opcjach walutowych, które dotyczyło znacznych kwot, jednak trend aprecjacyjny złotego nie został przełamany - ocenił prezes Narodowego Banku Polskiego Sławomir Skrzypek.

Skrzypek podczas nieformalnego spotkania ministrów finansów i gospodarki oraz prezesów banków centralny UE - EcoFin.

Obecnie rynki są niestabilne. Mamy bardzo płytki rynek FX w Polsce i drobne transakcje mogą tutaj dokonać korekt, jeśli chodzi o kurs. Trend mam nadzieję jest bardziej stabilny - dodał.

W ocenie prezesa NBP konkluzja szczytu G20 może zmniejszyć awersję do ryzyka i korzystnie wpływać na kursy walut regionu. Na razie została dobrze przyjęta deklaracja G20, jeżeli ten proces się utrwali wzrośnie gotowość do ponoszenia ryzyka w imię osiągania większych korzyści ze strony inwestorów. To będzie działało korzystnie na rzecz naszego regionu - uważa Skrzypek.

INFLACJA ZMIERZA KU CELOWI

Zdaniem prezesa NBP wskaźnik inflacji nadal będzie zmierzał ku celowi RPP wynoszącemu 2,5 proc., podwyższony poziom obserwowany w ostatnich miesiącach związany był elementami, które nie zaburzają spadku wskaźnika.

Jesteśmy w trendzie (spadkowym - PAP) inflacji. Na razie wszystkie czynniki, które podtrzymują inflację na wyższym poziomie były przewidywane jako elementy ryzyka i nie są związane z jakimiś nadzwyczajnymi sytuacjami - ocenia Skrzypek.

Myślę, że nasza projekcja w dalszym ciągu jest aktualna, jeśli chodzi o przebieg inflacji, okaże się jednak czy różne czynniki ryzyka nie spowodują korekt- dodaje.

MF szacuje, że inflacja w marcu wyniosła 3,5 proc. rdr, mdm zwiększyła się o 0,5 proc. Centralna ścieżka projekcji inflacji NBP zakłada inflację w 2009 na 3,2 proc., w 2010 na 1,9 proc. i 0,9 proc. w 2011 roku. Na początku lutego Skrzypek stwierdził, że inflacja może znaleźć się poniżej celu wynoszącego 2,5 proc. już w bieżącym roku.

OBNIŻKI STÓP NADAL NIEWYKLUCZONE

Rada Polityki Pieniężnej nadal może obniżać stopy procentowe, cykl łagodzenia polityki monetarnej wciąż trwa, uważa Skrzypek. Nadal znajdujemy się w cyklu łagodzenia polityki pieniężnej - podkreślił.

W naszym systemie komunikacyjnym nie zapowiadamy przyszłych działań, jeśli chodzi o politykę pieniężną. W przyszłości chcielibyśmy jednak zapowiadać przyszłą ścieżkę stóp procentowych, gdyż byłby to znacznie czytelniejszy sposób komunikowania się z rynkami finansowymi - dodał.

Część członków RPP w ostatnich medialnych wypowiedziach sugerowało, że Rada w kwietniu oraz maju może wstrzymać się z cięciem stóp procentowych.

DYNAMIKA PKB W '09 POWINNA BYĆ DODATNIA

W ocenie prezesa NBP bilans ryzyk wskazuje, że dynamika PKB w 2009 roku może być niższa niż 1,1 proc., jednak powinna pozostać dodatnia. W ostatnie projekcji założyliśmy wzrost PKB na poziomie 1,1 proc., jednak mamy do czynienia z ryzykiem w dół. Może się okazać, że wzrost gospodarczy będzie nieco poniżej 1,1 proc. Duża jest tutaj rola polityki fiskalnej, ale także bardzo istotny jest wpływ sytuacji zewnętrznej, która niestety się pogarsza - powiedział Skrzypek.

Cały czas liczę na wzrost gospodarczy w tym roku, są na to ogromne szanse, ale wymaga to zintensyfikowanej pracy po stronie monetarnej, fiskalnej oraz regulacyjnej. Również istotne będą odpowiednie zachowania podmiotów rynkowych - dodał.

Ścieżka centralna projekcji inflacji NBP zakłada wzrost PKB w 2009 r. na 1,1 proc, w 2010 na 2,2 proc. i 3,7 proc. w 2011 roku. Rząd przygotowując harmonogram tegorocznego budżetu oparł go na prognozie dynamiki wzrostu PKB wynoszącej 1,7 proc.

RAPORT BISE NADAL AKTUALNY W KWESTII ERM2

Zawarte w raporcie BISE rekomendacje związane z procesem przyjmowania euro są nadal aktualne. W kwestii ERM2 nie ma żadnych nowych danych, które zmieniałoby stanowisko NBP zawarte m.in. w raporcie BISE - powiedział Skrzypek.

Prezes NBP Sławomir Skrzypek i minister finansów Jacek Rostowski są zgodni, że aby wejść do mechanizmu ERM2 należy osiągnąć porozumienie polityczne, co jest także podkreślane w komunikatach po posiedzeniach RPP, oraz ustabilizować sytuację na rynku walutowym.

Jednocześnie NBP deklaruje gotowość rozpoczęcia razem z resortem finansów rozmów z EBC w sprawie wejścia do mechanizmu ERM2. Wśród najistotniejszych konkluzji raportu NBP o euro dotyczących ERM2 jest ocena, że rok 2009 nie sprzyja wejściu do mechanizmu ERM2 gdyż istnieje duże ryzyko niewypełnienia kryterium kursowego.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Deweloper upadł? Ty nie musisz

Spadek sprzedaży, brak płynności finansowej, wstrzymywane inwestycje - w kryzysie deweloperzy borykają się z ogromnymi problemami. Specjaliści zapowiadają upadek wielu z nich. Warto wiedzieć, co zrobić, gdy zbankrutuje i nasz inwestor
Deweloper, u którego kupiliśmy mieszkanie, ogłasza upadłość. Co robić? - Sytuacja nie jest wesoła, ale na pewno nie można się od razu poddać. Zawsze warto walczyć o swoje pieniądze - podkreśla Aleksandra Szarek, specjalistka rynku nieruchomości Home Broker SA. Jak tłumaczy, wszystko zależy od tego, w jakiej formie została podpisana umowa przedwstępna - jeśli w formie aktu notarialnego, nie trzeba się jeszcze załamywać. Gorzej, jeśli zawarliśmy ją w zwykłej, cywilno-prawnej formie.
- Umowa przedwstępna w formie aktu notarialnego jest najlepszym sposobem na uchronienie się przed upadłością dewelopera - podkreśla Karolina Gruszczyńska, prawnik Home Broker SA. W takim wypadku sprawa wygląda następująco: w momencie, kiedy deweloper ogłasza upadłość, jego istniejący majątek staje się częścią masy upadłościowej, którą zarządza syndyk masy upadłościowej. Klienci stają się wierzycielami dewelopera, ale ich roszczenia rozpatrywane będą na samym końcu. W pierwszej kolejności z majątku upadłego dewelopera zaspokajane są m.in. wszystkie koszty postępowania upadłościowego oraz należności z tytułu składek na ubezpieczenia pracowników. Pozostała część majątku przekazywana jest na pokrycie wszystkich zobowiązań podatkowych dłużnika i dopiero po ich uregulowaniu mogą dochodzić swoich praw klienci - tłumaczy Karolina Gruszczyńska. Jeśli chcemy odzyskać zainwestowane środki, musimy zgłosić wierzytelność do sądu upadłościowego. - Jest to dla nas jedna z ważniejszych czynności, ponieważ brak zgłoszenia pozbawia wierzyciela możliwości zaspokojenia swych roszczeń z majątku w ramach postępowania upadłościowego - przypomina Karolina Gruszczyńska.

Sytuacja wygląda gorzej, jeśli ufaliśmy deweloperowi na tyle, żeby zawierać z nim umowę w zwykłej, cywilno-prawnej formie. - W tym wypadku niestety niewiele, a w zasadzie nic nie można zrobić - tłumaczy prawniczka. - Na podstawie umowy w zwykłej formie pisemnej możemy jedynie dochodzić odszkodowania za niedotrzymanie warunków umowy przez dewelopera. Nie możemy natomiast skutecznie domagać się wykonania umowy, czyli przeniesienia własności, nawet jeżeli zapłaciliśmy całą cenę sprzedaży - dodaje.

Ty też możesz upaść

A jak w sytuacji bankructwa dewelopera wygląda kwestia naszego kredytu hipotecznego? - Mimo że widmo posiadania własnego mieszkania oddala się wówczas w bliżej nieokreśloną przyszłość, to zaniechanie spłaty kredytu byłoby krokiem ryzykownym - podkreśla Emil Szweda, analityk Open Finance. - Taki kredyt trzeba nadal spłacać, bo alternatywą są znacznie wyższe koszty (np. egzekucji komorniczej) i wpis do ewidencji Biura Informacji Kredytowej, co odcina możliwość zaciągania innych kredytów bankowych. Wyjściem z opresji może być ogłoszenie upadłości konsumenckiej (ustawa wchodzi w życie od dzisiaj), ale i tutaj konsekwencją jest m.in. utrata majątku osobistego i brak możliwości zaciągania kredytów przez kilka lat - dodaje.
Źródło: Dziennik Metro
Ewelina Zając
2009-03-31, ostatnia aktualizacja 2009-03-30 17:54

Deweloper upadł? Ty nie musisz

Spadek sprzedaży, brak płynności finansowej, wstrzymywane inwestycje - w kryzysie deweloperzy borykają się z ogromnymi problemami. Specjaliści zapowiadają upadek wielu z nich. Warto wiedzieć, co zrobić, gdy zbankrutuje i nasz inwestor
Deweloper, u którego kupiliśmy mieszkanie, ogłasza upadłość. Co robić? - Sytuacja nie jest wesoła, ale na pewno nie można się od razu poddać. Zawsze warto walczyć o swoje pieniądze - podkreśla Aleksandra Szarek, specjalistka rynku nieruchomości Home Broker SA. Jak tłumaczy, wszystko zależy od tego, w jakiej formie została podpisana umowa przedwstępna - jeśli w formie aktu notarialnego, nie trzeba się jeszcze załamywać. Gorzej, jeśli zawarliśmy ją w zwykłej, cywilno-prawnej formie.
- Umowa przedwstępna w formie aktu notarialnego jest najlepszym sposobem na uchronienie się przed upadłością dewelopera - podkreśla Karolina Gruszczyńska, prawnik Home Broker SA. W takim wypadku sprawa wygląda następująco: w momencie, kiedy deweloper ogłasza upadłość, jego istniejący majątek staje się częścią masy upadłościowej, którą zarządza syndyk masy upadłościowej. Klienci stają się wierzycielami dewelopera, ale ich roszczenia rozpatrywane będą na samym końcu. W pierwszej kolejności z majątku upadłego dewelopera zaspokajane są m.in. wszystkie koszty postępowania upadłościowego oraz należności z tytułu składek na ubezpieczenia pracowników. Pozostała część majątku przekazywana jest na pokrycie wszystkich zobowiązań podatkowych dłużnika i dopiero po ich uregulowaniu mogą dochodzić swoich praw klienci - tłumaczy Karolina Gruszczyńska. Jeśli chcemy odzyskać zainwestowane środki, musimy zgłosić wierzytelność do sądu upadłościowego. - Jest to dla nas jedna z ważniejszych czynności, ponieważ brak zgłoszenia pozbawia wierzyciela możliwości zaspokojenia swych roszczeń z majątku w ramach postępowania upadłościowego - przypomina Karolina Gruszczyńska.

Sytuacja wygląda gorzej, jeśli ufaliśmy deweloperowi na tyle, żeby zawierać z nim umowę w zwykłej, cywilno-prawnej formie. - W tym wypadku niestety niewiele, a w zasadzie nic nie można zrobić - tłumaczy prawniczka. - Na podstawie umowy w zwykłej formie pisemnej możemy jedynie dochodzić odszkodowania za niedotrzymanie warunków umowy przez dewelopera. Nie możemy natomiast skutecznie domagać się wykonania umowy, czyli przeniesienia własności, nawet jeżeli zapłaciliśmy całą cenę sprzedaży - dodaje.

Ty też możesz upaść

A jak w sytuacji bankructwa dewelopera wygląda kwestia naszego kredytu hipotecznego? - Mimo że widmo posiadania własnego mieszkania oddala się wówczas w bliżej nieokreśloną przyszłość, to zaniechanie spłaty kredytu byłoby krokiem ryzykownym - podkreśla Emil Szweda, analityk Open Finance. - Taki kredyt trzeba nadal spłacać, bo alternatywą są znacznie wyższe koszty (np. egzekucji komorniczej) i wpis do ewidencji Biura Informacji Kredytowej, co odcina możliwość zaciągania innych kredytów bankowych. Wyjściem z opresji może być ogłoszenie upadłości konsumenckiej (ustawa wchodzi w życie od dzisiaj), ale i tutaj konsekwencją jest m.in. utrata majątku osobistego i brak możliwości zaciągania kredytów przez kilka lat - dodaje.
Źródło: Dziennik Metro
Ewelina Zając
2009-03-31, ostatnia aktualizacja 2009-03-30 17:54

Płać niższe rachunki

Niskirachunek.pl to nowoczesny portal dla wszystkich ludzi, którzy chcą płacić mniejsze rachunki. Serwis oferuje opcję porównania usług oraz ofert, pomaga przy wyborze odpowiednich taryf i załatwia za internautów papierkową robotę
Kontrolowanie swoich finansów to dosyć trudna i często skomplikowana czynność. Mnogość rachunków i różnych wydatków wprowadza uczucie nieuporządkowania i wiecznego bałaganu w wysokości stanu swojego konta bankowego. Sprawy nie ułatwia fakt, że wszelkie media bombardują swoich odbiorców masą reklam i ofert, które łączy jedno: wszystkie chcą pretendować do miana najlepszych, najkorzystniejszych i jedynych w swoim rodzaju. Taki informacyjny misz-masz wprowadza tylko zamęt i nie pozwala na racjonalne podjęcie decyzji o wyborze konkretnego usługodawcy. Czy można uniknąć takich sytuacji? Można, i to w bardzo prosty sposób. Z pomocą przychodzi witryna Niskirachunek.pl, która świadczy usługi kompleksowych porównań ofert z różnych dziedzin.

Każda usługa jest świadczona przez co najmniej kilka mniejszych bądź większych jednostek wykonawczych, dzięki czemu panuje między nimi korzystna dla klienta konkurencja. Ta z kolei zmusza przedsiębiorstwa do stworzenia swojej oferty, której celem jest walka o klienta. Jak nie zagubić się w zalewie takich propozycji? Witryna Niskirachunek.pl oferuje swoim użytkownikom możliwość oszczędzania na prawie każdym froncie domowych finansów, zaczynając od telefonu, internetu, energii elektrycznej, kredytów, rachunków bankowych, przez wszelakie ubezpieczenia (domów, pojazdów, na życie) itp. Do grupy współpracowników witryny strony należą tylko i wyłącznie doświadczeni zawodowcy, którzy służą bezinteresowną pomocą przez internet, telefon, a także osobiście.
Niskirachunek.pl to pierwszy w Polsce serwis typu "search and save" ("znajdź i oszczędź"), które to cieszą się ogromną popularnością chociażby w Wielkiej Brytanii. Wprawdzie w naszym kraju syndrom oszczędzania jest włączony u większości społeczeństwa, jednak Polacy nie do końca jeszcze potrafią wykorzystać możliwości internetu w celu lepszego gospodarowania swoimi finansami. Świadomość ta na szczęście bardzo szybko się zmienia, czego dowodem może być powstawanie i popularność takich serwisów jak właśnie Niskirachunek.pl.

Witryna ta pomaga oszczędzić nie tylko pieniądze, ale także czas, gdyż samo wyszukiwanie odpowiednich ofert zostało maksymalnie uproszczone. Niskirachunek.pl uporządkował dla swoich użytkowników wszystkie propozycje tak, aby znalezienie pasującej taryfy zajęło nie więcej niż kilka minut. Koniec z przeglądaniem kilkunastu stron jednocześnie. Wystarczy, że internauta poda kilka informacji na temat swojego obecnego operatora, a specjalny kalkulator po chwili zaprezentuje propozycje innych dostawców. Dane dla kalkulatora można, a czasem nawet trzeba zczytać ze swoich rachunków. Odnośnie rachunków telefonicznych jest to bardzo dobrze wyjaśnione na podstronie Jak czytać fakturę Twojego operatora?.

Na stronie Niskirachunek.pl wszystkie oferty podzielono na sześć głównych kategorii tj.: Telefon, Internet, Energia, Usługi Bankowe, Telewizja Cyfrowa i Ubezpieczenia. Wkrótce pojawi się także możliwość porównywania taryf GSM. Jak widać, są to takie usługi, z którymi ludzie wiążą się na wiele lat, dlatego warto zwrócić uwagę na to komu przekazujemy swoje pieniądze na tak długi okres. Po kliknięciu na daną kategorię ukazuje się szczegółowa lista różnych pozycji związanych z danym działem oraz ciekawe porady. Np. po kliknięciu na hasło Internet, internauta może kliknąć w jedną z podkategorii np.: Dostawcy Internetu, Kalkulator Internet, Sprawdź prędkość swojego łącza, Słownik pojęć internetowych czy Internet dla początkujących.

Porównanie usług od teraz jest wyjątkowe proste i w efekcie czynność ta zajmuje tylko chwil. Warto poświęcić te parę minut na skorzystanie z takich porównywarek ofert, gdyż zabiera to małą ilość czasu, a pomoże wybrać najkorzystniejszą ofertę.

Źródło: eMetro.pl
JoSz
2009-04-03, ostatnia aktualizacja 2009-04-03 11:48

Płać niższe rachunki

Niskirachunek.pl to nowoczesny portal dla wszystkich ludzi, którzy chcą płacić mniejsze rachunki. Serwis oferuje opcję porównania usług oraz ofert, pomaga przy wyborze odpowiednich taryf i załatwia za internautów papierkową robotę
Kontrolowanie swoich finansów to dosyć trudna i często skomplikowana czynność. Mnogość rachunków i różnych wydatków wprowadza uczucie nieuporządkowania i wiecznego bałaganu w wysokości stanu swojego konta bankowego. Sprawy nie ułatwia fakt, że wszelkie media bombardują swoich odbiorców masą reklam i ofert, które łączy jedno: wszystkie chcą pretendować do miana najlepszych, najkorzystniejszych i jedynych w swoim rodzaju. Taki informacyjny misz-masz wprowadza tylko zamęt i nie pozwala na racjonalne podjęcie decyzji o wyborze konkretnego usługodawcy. Czy można uniknąć takich sytuacji? Można, i to w bardzo prosty sposób. Z pomocą przychodzi witryna Niskirachunek.pl, która świadczy usługi kompleksowych porównań ofert z różnych dziedzin.

Każda usługa jest świadczona przez co najmniej kilka mniejszych bądź większych jednostek wykonawczych, dzięki czemu panuje między nimi korzystna dla klienta konkurencja. Ta z kolei zmusza przedsiębiorstwa do stworzenia swojej oferty, której celem jest walka o klienta. Jak nie zagubić się w zalewie takich propozycji? Witryna Niskirachunek.pl oferuje swoim użytkownikom możliwość oszczędzania na prawie każdym froncie domowych finansów, zaczynając od telefonu, internetu, energii elektrycznej, kredytów, rachunków bankowych, przez wszelakie ubezpieczenia (domów, pojazdów, na życie) itp. Do grupy współpracowników witryny strony należą tylko i wyłącznie doświadczeni zawodowcy, którzy służą bezinteresowną pomocą przez internet, telefon, a także osobiście.
Niskirachunek.pl to pierwszy w Polsce serwis typu "search and save" ("znajdź i oszczędź"), które to cieszą się ogromną popularnością chociażby w Wielkiej Brytanii. Wprawdzie w naszym kraju syndrom oszczędzania jest włączony u większości społeczeństwa, jednak Polacy nie do końca jeszcze potrafią wykorzystać możliwości internetu w celu lepszego gospodarowania swoimi finansami. Świadomość ta na szczęście bardzo szybko się zmienia, czego dowodem może być powstawanie i popularność takich serwisów jak właśnie Niskirachunek.pl.

Witryna ta pomaga oszczędzić nie tylko pieniądze, ale także czas, gdyż samo wyszukiwanie odpowiednich ofert zostało maksymalnie uproszczone. Niskirachunek.pl uporządkował dla swoich użytkowników wszystkie propozycje tak, aby znalezienie pasującej taryfy zajęło nie więcej niż kilka minut. Koniec z przeglądaniem kilkunastu stron jednocześnie. Wystarczy, że internauta poda kilka informacji na temat swojego obecnego operatora, a specjalny kalkulator po chwili zaprezentuje propozycje innych dostawców. Dane dla kalkulatora można, a czasem nawet trzeba zczytać ze swoich rachunków. Odnośnie rachunków telefonicznych jest to bardzo dobrze wyjaśnione na podstronie Jak czytać fakturę Twojego operatora?.

Na stronie Niskirachunek.pl wszystkie oferty podzielono na sześć głównych kategorii tj.: Telefon, Internet, Energia, Usługi Bankowe, Telewizja Cyfrowa i Ubezpieczenia. Wkrótce pojawi się także możliwość porównywania taryf GSM. Jak widać, są to takie usługi, z którymi ludzie wiążą się na wiele lat, dlatego warto zwrócić uwagę na to komu przekazujemy swoje pieniądze na tak długi okres. Po kliknięciu na daną kategorię ukazuje się szczegółowa lista różnych pozycji związanych z danym działem oraz ciekawe porady. Np. po kliknięciu na hasło Internet, internauta może kliknąć w jedną z podkategorii np.: Dostawcy Internetu, Kalkulator Internet, Sprawdź prędkość swojego łącza, Słownik pojęć internetowych czy Internet dla początkujących.

Porównanie usług od teraz jest wyjątkowe proste i w efekcie czynność ta zajmuje tylko chwil. Warto poświęcić te parę minut na skorzystanie z takich porównywarek ofert, gdyż zabiera to małą ilość czasu, a pomoże wybrać najkorzystniejszą ofertę.

Źródło: eMetro.pl
JoSz
2009-04-03, ostatnia aktualizacja 2009-04-03 11:48

Gaz w Polsce mógłby być co najmniej dwa, trzy razy tańszy niż obecnie

Gdyby PGNiG zmniejszyło import, a zwiększyło eksploatację krajowych złóż, rachunki za gaz mogłyby spaść. Tymczasem spada wydobycie.
Gaz ze źródeł krajowych kosztuje o wiele mniej niż z importu. Cena 1000 m sześc. surowca z własnych złóż wynosi ok. 100 dol. Taka ilość gazu z importu kosztuje 200-500 dol. Zwiększenie wydobycia obniżyłoby cenę surowca co najmniej dwu-, trzykrotnie. Na razie jednak nie mamy co liczyć na niższe rachunki, bo wydobycie spada. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo szacuje, że w tempie 7 proc. rocznie. Eksperci jednak uważają, że można odwrócić tę tendencję.

- Nasze zasoby gazu są wystarczające, by zwiększyć wydobycie do poziomu znacznie wyższego niż obecnie. W Polsce zbadano złoża tylko do 3 tys. m pod ziemią. Tymczasem ocenia się, że poniżej może się kryć nawet 700 mld m sześc. gazu - mówi Grzegorz Pytel z Instytutu Sobieskiego.

W strukturze zaopatrzenia Polski w gaz ziemny dominuje import. To sytuacja niekorzystna nie tylko dla klientów Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, którzy muszą płacić wyższe rachunki za gaz, ale również dla samej spółki. Jak wyjaśnia Maciej Kaliski, dyrektor Departamentu Ropy i Gazu Ministerstwa Gospodarki, PGNiG musi bowiem dopłacać do taryfy, która obowiązuje.

- Wystarczy przeliczyć ile - jako konsumenci - płacimy za gaz, a ile kosztuje ten sam surowiec z importu - tłumaczy.

Według niego zwiększenie wydobycia krajowego jest więc żywotnym interesem państwa i konsumentów. Rządowa strategia zakłada nawet docelowe zwiększenie wydobycia z 4,3 mld m sześc. do poziomu 6,2 mld m sześc. rocznie. Według wiceminister gospodarki Joanny Strzelec-Łobodzińskiej, jeśli nie będzie nowych, udokumentowanych złóż, zwiększenie wydobycia o blisko 2 mld m sześc. będzie jednak niemożliwe. Dla utrzymania aktualnego poziomu konieczne jest odkrywanie nowych złóż o objętości ok. 300 mln m. sześć. rocznie.

Szersza perspektywa

30 proc. gazu, który zużywamy, pochodzi z polskich złóż, ale grozi nam spadek do 25 proc. Na powstrzymanie tej tendencji potrzebujemy około 600 mln zł rocznie. PGNiG przygotowało wstępny plan prac poszukiwawczych do 2017 roku, który zakłada wydatkowanie na ten cel 5,4 mld zł (w 2008 roku ponad 590 mln zł).


Michał Duszczyk
onet.pl/
(Gazeta Prawna/06.04.2009, godz. 06:00)

Gaz w Polsce mógłby być co najmniej dwa, trzy razy tańszy niż obecnie

Gdyby PGNiG zmniejszyło import, a zwiększyło eksploatację krajowych złóż, rachunki za gaz mogłyby spaść. Tymczasem spada wydobycie.
Gaz ze źródeł krajowych kosztuje o wiele mniej niż z importu. Cena 1000 m sześc. surowca z własnych złóż wynosi ok. 100 dol. Taka ilość gazu z importu kosztuje 200-500 dol. Zwiększenie wydobycia obniżyłoby cenę surowca co najmniej dwu-, trzykrotnie. Na razie jednak nie mamy co liczyć na niższe rachunki, bo wydobycie spada. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo szacuje, że w tempie 7 proc. rocznie. Eksperci jednak uważają, że można odwrócić tę tendencję.

- Nasze zasoby gazu są wystarczające, by zwiększyć wydobycie do poziomu znacznie wyższego niż obecnie. W Polsce zbadano złoża tylko do 3 tys. m pod ziemią. Tymczasem ocenia się, że poniżej może się kryć nawet 700 mld m sześc. gazu - mówi Grzegorz Pytel z Instytutu Sobieskiego.

W strukturze zaopatrzenia Polski w gaz ziemny dominuje import. To sytuacja niekorzystna nie tylko dla klientów Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, którzy muszą płacić wyższe rachunki za gaz, ale również dla samej spółki. Jak wyjaśnia Maciej Kaliski, dyrektor Departamentu Ropy i Gazu Ministerstwa Gospodarki, PGNiG musi bowiem dopłacać do taryfy, która obowiązuje.

- Wystarczy przeliczyć ile - jako konsumenci - płacimy za gaz, a ile kosztuje ten sam surowiec z importu - tłumaczy.

Według niego zwiększenie wydobycia krajowego jest więc żywotnym interesem państwa i konsumentów. Rządowa strategia zakłada nawet docelowe zwiększenie wydobycia z 4,3 mld m sześc. do poziomu 6,2 mld m sześc. rocznie. Według wiceminister gospodarki Joanny Strzelec-Łobodzińskiej, jeśli nie będzie nowych, udokumentowanych złóż, zwiększenie wydobycia o blisko 2 mld m sześc. będzie jednak niemożliwe. Dla utrzymania aktualnego poziomu konieczne jest odkrywanie nowych złóż o objętości ok. 300 mln m. sześć. rocznie.

Szersza perspektywa

30 proc. gazu, który zużywamy, pochodzi z polskich złóż, ale grozi nam spadek do 25 proc. Na powstrzymanie tej tendencji potrzebujemy około 600 mln zł rocznie. PGNiG przygotowało wstępny plan prac poszukiwawczych do 2017 roku, który zakłada wydatkowanie na ten cel 5,4 mld zł (w 2008 roku ponad 590 mln zł).


Michał Duszczyk
onet.pl/
(Gazeta Prawna/06.04.2009, godz. 06:00)

Połowa miejsc w kurortach już zajęta

Za miesiąc ceny w nadmorskich kurortach mogą wzrosnąć o 10 proc. Obecnie ponad połowa miejsc noclegowych jest już zarezerwowana.
Aż 30 proc. Polaków, którzy w roku ubiegłym spędzili urlop za granicą, w tym roku skoncentruje się na turystyce krajowej - wynika z badania przeprowadzonego na zlecenie Mondial Assistance. A to oznacza, że latem w największych polskich kurortach może być tłoczno. W niektórych obiektach już nie ma wolnych miejsc. Ośrodek wypoczynkowy Amadeo w Międzyzdrojach wolne pokoje ma już tylko w drugiej połowie sierpnia.

Podobnie sytuacja wygląda także w hotelach.

Mało wolnych miejsc

- Od połowy czerwca do końca lipca pozostało nam już naprawdę niewiele miejsc. Notujemy 20-proc. wzrosty liczby klientów w hotelu Mazuria i Łeba w porównaniu z rokiem ubiegłym - mówi Marcin Podobas, prezes zarządu Europejskiego Funduszu Hipotecznego.

Na brak chętnych nie narzekają także hotele i pensjonaty na Mazurach.

- Mamy o 15 proc. więcej klientów niż przed rokiem. Są wśród nich nie tylko turyści z Polski, ale i Niemiec oraz Francji, dla których z powodu osłabienia się złotego wakacje w naszym kraju stały się atrakcyjne cenowo - mówi Aneta Zęgota z działu marketingu w Hotelu Manor w Olsztynie.

Po Wielkanocy spodziewana jest nowa fala rezerwacji. Wiele osób wstrzymuje się w tym roku do ostatniej chwili z wykupem wczasów.

- Jeśli obłożenie w hotelach przekroczy 70-75 proc., niewykluczone są podwyżki - zauważa Marcin Podobas.

Zapowiadają je właściciele cztero- i pięciogwiazdkowych obiektów nad morzem, na Mazurach i w górach. Jak szacują, podwyżki, które mogą sięgnąć 10 proc., mogą mieć miejsce już za miesiąc.

- Z miejscami w hotelach jest jak z biletami lotniczymi. Im bliżej daty wyjazdu, tym drożej - zauważa jeden z właścicieli nadmorskiego kurortu.

Na razie w przeciwieństwie do zagranicznych wyjazdów polskie kurorty kuszą atrakcyjnymi cenami. W wielu przypadkach są one nawet niższe od ubiegłorocznych o 10-20 proc.

- Przygotowaliśmy dla naszych klientów pakiety promocyjne. Tygodniowy pobyt z dwoma posiłkami to koszt 800 zł od osoby. Poza sezonem cena noclegu z wyżywieniem wynosi 89 zł - mówi przedstawiciel ośrodka wypoczynkowego Amadeo w Międzyzdrojach.
Pakietami kuszą też hotele na Mazurach i w górach, dzięki którym wakacje latem można spędzić nad polskimi jeziorami nawet o 20 proc. taniej niż w 2008 roku.

- Proponujemy tygodniowy pobyt w dwuosobowym pokoju z wyżywieniem od 693 zł od osoby. Do tego klienci mają możliwość skorzystania z wszystkich atrakcji hotelu, do których należą bilard, kręgle, tenis, solarium, sauna - wymienia Aneta Zęgota.

Jak dodaje, promocja działa, bo liczba pytających o możliwość rezerwacji rośnie.

W górach cena dwuosobowego apartamentu, położonego w centrum miasta, wynosi około 100-160 zł.

- Obecnie utrzymujemy ceny z roku ubiegłego, które na zbliżający się sezon letni zdecydowaliśmy się w ramach dodatkowej promocji obniżyć o 10 proc. - podkreśla pracownik Apartamentów Jan w Zakopanem.

- Mimo że stali klienci dokonali już rezerwacji, mamy jeszcze wolne pokoje na okres wakacji - uzupełnia.

Dodatkowe atrakcje

A wakacje w Polsce to już nie tylko nocleg i plaża. Na Mazurach w pierwszych dniach sierpnia odbędzie się Festyn Lotniczy. Pokazy będzie można oglądać zarówno na podkętrzyńskim lotnisku, jak i nad jeziorem Niegocin koło Giżycka. Z kolei w Zakopanem, pod koniec sierpnia, odbędzie się letnie Grand Prix w skokach narciarskich na Wielkiej Krokwi. Oprócz tego w kraju zwiedzać można niezliczone zamki, pałace, parki narodowe czy unikatowe latarnie morskie.

Polscy hotelarze i właściciele pensjonatów oczekują więc, że ten rok, mimo obserwowanego spowolnienia gospodarczego, będzie dla nich dobry.

- W hotelu Mazuria spodziewamy się wzrostu obrotów o 20 proc., a w Łebie przynajmniej o kilka procent - mówi Marcin Podobas.

Na podobne wzrosty liczy także hotel Manor na Mazurach.

Preferencje urlopowe Polaków

Z badania przeprowadzonego na zlecenie Mondial Assistance przez IQS and QUANT Group wynika, że deklaracje urlopowe Polaków można podzielić na trzy grupy. Największy odsetek stanowią osoby, które niczego nie zmienią w swoich planach (37 proc.). Na drugim miejscu są ci, którzy spędzą wakacje za granicą, ale zamierzają wyjechać na krócej albo mniej razy niż w ubiegłym roku (33 proc.). Najmniejszy odsetek stanowią osoby, które skoncentrują się głównie na turystyce krajowej (30 proc.).

W porównaniu z 2008 rokiem liczba osób planujących urlop za granicą zmalała o 38 proc. Z zagranicznych urlopów rezygnują przede wszystkim osoby, które deklarują, że na co dzień wystarcza im pieniędzy, ale nie stać ich na większe wydatki (50 proc.). 39 proc. rezygnujących deklaruje, że wystarcza im pieniędzy, a część są w stanie nawet odłożyć; tylko 7 proc. spośród tych, którzy w tym roku nie zdecydują się na zagraniczne wyjazdy, deklaruje, że musi odmówić sobie wielu rzeczy, aby wystarczyło im pieniędzy na życie.


Patrycja Otto
onet.pl/
(Gazeta Prawna/06.04.2009, godz. 06:00)

Połowa miejsc w kurortach już zajęta

Za miesiąc ceny w nadmorskich kurortach mogą wzrosnąć o 10 proc. Obecnie ponad połowa miejsc noclegowych jest już zarezerwowana.
Aż 30 proc. Polaków, którzy w roku ubiegłym spędzili urlop za granicą, w tym roku skoncentruje się na turystyce krajowej - wynika z badania przeprowadzonego na zlecenie Mondial Assistance. A to oznacza, że latem w największych polskich kurortach może być tłoczno. W niektórych obiektach już nie ma wolnych miejsc. Ośrodek wypoczynkowy Amadeo w Międzyzdrojach wolne pokoje ma już tylko w drugiej połowie sierpnia.

Podobnie sytuacja wygląda także w hotelach.

Mało wolnych miejsc

- Od połowy czerwca do końca lipca pozostało nam już naprawdę niewiele miejsc. Notujemy 20-proc. wzrosty liczby klientów w hotelu Mazuria i Łeba w porównaniu z rokiem ubiegłym - mówi Marcin Podobas, prezes zarządu Europejskiego Funduszu Hipotecznego.

Na brak chętnych nie narzekają także hotele i pensjonaty na Mazurach.

- Mamy o 15 proc. więcej klientów niż przed rokiem. Są wśród nich nie tylko turyści z Polski, ale i Niemiec oraz Francji, dla których z powodu osłabienia się złotego wakacje w naszym kraju stały się atrakcyjne cenowo - mówi Aneta Zęgota z działu marketingu w Hotelu Manor w Olsztynie.

Po Wielkanocy spodziewana jest nowa fala rezerwacji. Wiele osób wstrzymuje się w tym roku do ostatniej chwili z wykupem wczasów.

- Jeśli obłożenie w hotelach przekroczy 70-75 proc., niewykluczone są podwyżki - zauważa Marcin Podobas.

Zapowiadają je właściciele cztero- i pięciogwiazdkowych obiektów nad morzem, na Mazurach i w górach. Jak szacują, podwyżki, które mogą sięgnąć 10 proc., mogą mieć miejsce już za miesiąc.

- Z miejscami w hotelach jest jak z biletami lotniczymi. Im bliżej daty wyjazdu, tym drożej - zauważa jeden z właścicieli nadmorskiego kurortu.

Na razie w przeciwieństwie do zagranicznych wyjazdów polskie kurorty kuszą atrakcyjnymi cenami. W wielu przypadkach są one nawet niższe od ubiegłorocznych o 10-20 proc.

- Przygotowaliśmy dla naszych klientów pakiety promocyjne. Tygodniowy pobyt z dwoma posiłkami to koszt 800 zł od osoby. Poza sezonem cena noclegu z wyżywieniem wynosi 89 zł - mówi przedstawiciel ośrodka wypoczynkowego Amadeo w Międzyzdrojach.
Pakietami kuszą też hotele na Mazurach i w górach, dzięki którym wakacje latem można spędzić nad polskimi jeziorami nawet o 20 proc. taniej niż w 2008 roku.

- Proponujemy tygodniowy pobyt w dwuosobowym pokoju z wyżywieniem od 693 zł od osoby. Do tego klienci mają możliwość skorzystania z wszystkich atrakcji hotelu, do których należą bilard, kręgle, tenis, solarium, sauna - wymienia Aneta Zęgota.

Jak dodaje, promocja działa, bo liczba pytających o możliwość rezerwacji rośnie.

W górach cena dwuosobowego apartamentu, położonego w centrum miasta, wynosi około 100-160 zł.

- Obecnie utrzymujemy ceny z roku ubiegłego, które na zbliżający się sezon letni zdecydowaliśmy się w ramach dodatkowej promocji obniżyć o 10 proc. - podkreśla pracownik Apartamentów Jan w Zakopanem.

- Mimo że stali klienci dokonali już rezerwacji, mamy jeszcze wolne pokoje na okres wakacji - uzupełnia.

Dodatkowe atrakcje

A wakacje w Polsce to już nie tylko nocleg i plaża. Na Mazurach w pierwszych dniach sierpnia odbędzie się Festyn Lotniczy. Pokazy będzie można oglądać zarówno na podkętrzyńskim lotnisku, jak i nad jeziorem Niegocin koło Giżycka. Z kolei w Zakopanem, pod koniec sierpnia, odbędzie się letnie Grand Prix w skokach narciarskich na Wielkiej Krokwi. Oprócz tego w kraju zwiedzać można niezliczone zamki, pałace, parki narodowe czy unikatowe latarnie morskie.

Polscy hotelarze i właściciele pensjonatów oczekują więc, że ten rok, mimo obserwowanego spowolnienia gospodarczego, będzie dla nich dobry.

- W hotelu Mazuria spodziewamy się wzrostu obrotów o 20 proc., a w Łebie przynajmniej o kilka procent - mówi Marcin Podobas.

Na podobne wzrosty liczy także hotel Manor na Mazurach.

Preferencje urlopowe Polaków

Z badania przeprowadzonego na zlecenie Mondial Assistance przez IQS and QUANT Group wynika, że deklaracje urlopowe Polaków można podzielić na trzy grupy. Największy odsetek stanowią osoby, które niczego nie zmienią w swoich planach (37 proc.). Na drugim miejscu są ci, którzy spędzą wakacje za granicą, ale zamierzają wyjechać na krócej albo mniej razy niż w ubiegłym roku (33 proc.). Najmniejszy odsetek stanowią osoby, które skoncentrują się głównie na turystyce krajowej (30 proc.).

W porównaniu z 2008 rokiem liczba osób planujących urlop za granicą zmalała o 38 proc. Z zagranicznych urlopów rezygnują przede wszystkim osoby, które deklarują, że na co dzień wystarcza im pieniędzy, ale nie stać ich na większe wydatki (50 proc.). 39 proc. rezygnujących deklaruje, że wystarcza im pieniędzy, a część są w stanie nawet odłożyć; tylko 7 proc. spośród tych, którzy w tym roku nie zdecydują się na zagraniczne wyjazdy, deklaruje, że musi odmówić sobie wielu rzeczy, aby wystarczyło im pieniędzy na życie.


Patrycja Otto
onet.pl/
(Gazeta Prawna/06.04.2009, godz. 06:00)

Cegły staniały o połowę

Masz pieniądze? To buduj dom. Teraz. Tegoroczna wiosna jest idealnym momentem. Ceny cegieł spadły do najniższego pułapu od 2006 r.
W porównaniu z "górką" z 2007 roku, za niektóre produkty płacimy dziś o połowę mniej.

Półtora roku temu sprawdziliśmy, ile kosztuje wymurowanie parterowego domu z poddaszem, o powierzchni 150 metrów kwadratowych (stan surowy, otwarty, czyli bez okien, instalacji, posadzek, izolacji cieplnej). Teraz postanowiliśmy powtórzyć wyliczenie.

Ponownie przyjęliśmy, że do zbudowania naszego domu potrzebujemy 2300 sztuk cegieł typu porotherm o grubości 38 cm (do wymurowania ścian zewnętrznych), 1100 sztuk porotherma 25 cm (ściany wewnętrzne nośne) i 600 sztuk porotherma 11,5 cm (ściany działowe), a także 4.5 tysiąca cegieł pełnych (komin, podmurówka).

W maju 2007 roku na szczycie cenowej "górki" za te materiały trzeba było zapłacić 50 tysięcy złotych. Pod koniec sierpnia 2007 r. koszty te spadły do 39 tysięcy. A jak sytuacja wygląda na początku kwietnia 2009 roku? Rewelacyjnie. Za ten sam zestaw cegieł "zapłaciliśmy" w łódzkich składach budowlanych zaledwie 28 tysięcy złotych.

I w dodatku na nic nie musimy czekać. W łódzkim składzie budowlanym Budo-gips od ręki dostaniemy cegły pełne po zaledwie 98 groszy za sztukę. Ostatni raz tak tanio było na przełomie 2006 i 2007 roku. Później za ten najprostszy budulec trzeba było płacić nawet 2 złote za sztukę, a kolejki sięgały kilku tygodni.
Z kolei hurtownia Bud Mag w Łodzi bez problemu sprzeda nam ceglane bloczki porotherm 38 za jedyne 6,65 zł. Gdy sprawdzaliśmy ceny poprzednim razem, cegła ta kosztowała ponad 10 zł.

Tanieje też robocizna. W maju 2007 roku ekipy budowlane z Łodzi podejmowały się wymurować nasz dom za 30 tys. zł (stan surowy). Dziś znów można rozmawiać o kwocie 20 tysięcy złotych, tak jak było to w 2006 r.

Spadek cen to pochodna kryzysu i zaostrzenia polityki kredytowej przez banki. Brak finansowania sprawił, że zawieszono 85 procent inwestycji deweloperskich, przerwana została też budowa wielu domów prywatnych. Na rynku mamy więc niewielki popyt i dużą podaż materiałów, zwłaszcza gdy teraz, wiosną wznowiły pracę niewielkie, lokalne cegielnie.

Dodatkowo trzeba pamiętać, że w 2007 roku ceny zostały sztucznie wywindowane przez producentów. Część zakładów wręcz wstrzymywało produkcję, żeby jeszcze bardziej nakręcić sobie koniunkturę.

Jeśli tylko ktoś ma pieniądze lub szansę na kredyt, to bardzo dobry moment na budowę domu. Ceny materiałów są niskie, ich dostępność wysoka, podobnie jak ekip budowlanych - komentuje Henryk Benkowski, szef portalu kurierbudowlany.pl.
W najbliższych miesiącach nie ma jednak większych szans na istotne przeceny. Wprawdzie mamy wyraźny spadek koniunktury, jednak producenci materiałów budowlanych są bardziej odporni niż zwykli konsumenci i nie będą szaleć. No, chyba że kryzys w branży przedłuży się do przyszłej wiosny. Dopiero wtedy można się spodziewać gwałtowniejszych ruchów w dół - uważa Henryk Benkowski.

Piotr Brzózka

POLSKA Dziennik Łódzki
wp.pl/Polska Dziennik Łódzki | 06.04.2009 | 07:51

Cegły staniały o połowę

Masz pieniądze? To buduj dom. Teraz. Tegoroczna wiosna jest idealnym momentem. Ceny cegieł spadły do najniższego pułapu od 2006 r.
W porównaniu z "górką" z 2007 roku, za niektóre produkty płacimy dziś o połowę mniej.

Półtora roku temu sprawdziliśmy, ile kosztuje wymurowanie parterowego domu z poddaszem, o powierzchni 150 metrów kwadratowych (stan surowy, otwarty, czyli bez okien, instalacji, posadzek, izolacji cieplnej). Teraz postanowiliśmy powtórzyć wyliczenie.

Ponownie przyjęliśmy, że do zbudowania naszego domu potrzebujemy 2300 sztuk cegieł typu porotherm o grubości 38 cm (do wymurowania ścian zewnętrznych), 1100 sztuk porotherma 25 cm (ściany wewnętrzne nośne) i 600 sztuk porotherma 11,5 cm (ściany działowe), a także 4.5 tysiąca cegieł pełnych (komin, podmurówka).

W maju 2007 roku na szczycie cenowej "górki" za te materiały trzeba było zapłacić 50 tysięcy złotych. Pod koniec sierpnia 2007 r. koszty te spadły do 39 tysięcy. A jak sytuacja wygląda na początku kwietnia 2009 roku? Rewelacyjnie. Za ten sam zestaw cegieł "zapłaciliśmy" w łódzkich składach budowlanych zaledwie 28 tysięcy złotych.

I w dodatku na nic nie musimy czekać. W łódzkim składzie budowlanym Budo-gips od ręki dostaniemy cegły pełne po zaledwie 98 groszy za sztukę. Ostatni raz tak tanio było na przełomie 2006 i 2007 roku. Później za ten najprostszy budulec trzeba było płacić nawet 2 złote za sztukę, a kolejki sięgały kilku tygodni.
Z kolei hurtownia Bud Mag w Łodzi bez problemu sprzeda nam ceglane bloczki porotherm 38 za jedyne 6,65 zł. Gdy sprawdzaliśmy ceny poprzednim razem, cegła ta kosztowała ponad 10 zł.

Tanieje też robocizna. W maju 2007 roku ekipy budowlane z Łodzi podejmowały się wymurować nasz dom za 30 tys. zł (stan surowy). Dziś znów można rozmawiać o kwocie 20 tysięcy złotych, tak jak było to w 2006 r.

Spadek cen to pochodna kryzysu i zaostrzenia polityki kredytowej przez banki. Brak finansowania sprawił, że zawieszono 85 procent inwestycji deweloperskich, przerwana została też budowa wielu domów prywatnych. Na rynku mamy więc niewielki popyt i dużą podaż materiałów, zwłaszcza gdy teraz, wiosną wznowiły pracę niewielkie, lokalne cegielnie.

Dodatkowo trzeba pamiętać, że w 2007 roku ceny zostały sztucznie wywindowane przez producentów. Część zakładów wręcz wstrzymywało produkcję, żeby jeszcze bardziej nakręcić sobie koniunkturę.

Jeśli tylko ktoś ma pieniądze lub szansę na kredyt, to bardzo dobry moment na budowę domu. Ceny materiałów są niskie, ich dostępność wysoka, podobnie jak ekip budowlanych - komentuje Henryk Benkowski, szef portalu kurierbudowlany.pl.
W najbliższych miesiącach nie ma jednak większych szans na istotne przeceny. Wprawdzie mamy wyraźny spadek koniunktury, jednak producenci materiałów budowlanych są bardziej odporni niż zwykli konsumenci i nie będą szaleć. No, chyba że kryzys w branży przedłuży się do przyszłej wiosny. Dopiero wtedy można się spodziewać gwałtowniejszych ruchów w dół - uważa Henryk Benkowski.

Piotr Brzózka

POLSKA Dziennik Łódzki
wp.pl/Polska Dziennik Łódzki | 06.04.2009 | 07:51

Ekonomiści: euro w Polsce najwcześniej za pięć lat

Rządowi przestało zależeć na wprowadzeniu złotego do ERM2 w tym roku - oceniają ekonomiści. Musimy poczekać, aż uspokoi się rynek. To oznacza, że wspólna waluta zastąpi naszą nie wcześniej niż w 2014 roku.
Ludwik Kotecki, pełnomocnik rządu do spraw wprowadzenia euro, kilkukrotnie w ubiegłym tygodniu mówił, że obecne rozchwianie kursu złotego nie sprzyja wprowadzaniu go do korytarza walutowego. Eksperci zinterpretowali to jednoznacznie: rząd wycofuje się z planu zapisanego w tzw. mapie drogowej, zgodnie z którym złoty miał się znaleźć w ERM2 w połowie roku.

Ewidentnie strona rządowa odpuszcza szybkie wchodzenie do ERM2 z powodów wskazywanych od dawna przez ekonomistów, czyli rozchwiania kursu złotego i braku zgody politycznej. Rząd oficjalnie nie wspomina o ewentualnych kłopotach fiskalnych, ale zapewne to też bierze pod uwagę - mówi Jacek Wiśniewski, główny ekonomista Raiffeisen Banku.
Zdaniem Macieja Relugi z BZ WBK warunki wejścia do ERM2, które teraz chce analizować resort finansów, są powszechnie znane.

Rada Polityki Pieniężnej umieściła w swoim komunikacie stwierdzenie, że należy osiągnąć konsensus polityczny przed ERM2 po spotkaniu z premierem. To oznacza, że warunek kompromisu rząd narzucił sobie już wcześniej. Druga sprawa, czyli stabilizacja na rynku finansowym, omawiana była przez Ministerstwo Finansów wielokrotnie - mówi Maciej Reluga.

Jacek Wiśniewski dodaje, że optymalne warunki wejścia do mechanizmu kursowego jest stosunkowo łatwo określić.

Prawdopodobieństwo spełnienia wszystkich kryteriów łącznie z kryterium prawnym w dwa, dwa i pół roku po wprowadzeniu złotego do ERM2 musi być duże. Przy tym nikt nie może mieć wątpliwości co do trwałości ich spełnienia. Dziś realizacja kryteriów, przynajmniej niektórych, jest kwestionowana - mówi ekonomista Raiffeisen Banku.

Eksperci uważają, że przyjęcie przez Polskę euro jest realne w perspektywie pięciu, sześciu lat.

Rynki mogą się ustabilizować na przełomie 2009 i 2010 roku. Teoretycznie w połowie 2010 roku można by więc wprowadzać złotego do ERM2. Ale trudno powiedzieć, czy zostanie osiągnięty kompromis polityczny. Biorąc pod uwagę układ sił, wydaje mi się to mało prawdopodobne. Jeśli to miałoby nastąpić dopiero po kolejnych wyborach, to datą wejścia do ERM2 byłby rok 2011 lub 2012.W każdym razie przyjęcie euro jest o wiele bardziej prawdopodobne w 2014 lub 2015 roku niż w 2012 roku - mówi Maciej Reluga.

Zdaniem Jacka Wiśniewskiego rząd powinien wrócić do tematu, gdy po ustabilizowaniu złotego na rynku Ministerstwo Finansów dodatkowo będzie też miało pewność co do polityki budżetowej w następnych latach.

Dzisiaj MF działa w warunkach dużej niepewności - mówi.

Konsensus rynkowy dla daty przyjęcia euro to rok 2014 lub 2015. Bo główny czynnik ryzyka to ciągły brak porozumienia politycznego - dodaje ekspert.

WARUNKI POTRZEBNE DO PRZYJĘCIA EURO

złoty przez minimum dwa lata musi się utrzymywać w tzw. korytarzu, czyli w systemie ERM2. Teoretycznie jego kurs może się odchylać o plus minus 15 proc. od centralnego parytetu Praktycznie złoty nie powinien się trwale osłabić o więcej niż 2,25 proc.

inflacja w Polsce nie może być wyższa o 1,5 proc. niż średnia inflacja w państwach UE o najniższym wskaźniku wzrostu cen

deficyt sektora finansów publicznych nie może przekroczyć 3 proc. PKB

dług publiczny nie może być większy niż 60 proc. PKB

długoterminowa stopa procentowa - w praktyce oprocentowanie obligacji 10-letnich - nie może być wyższa o więcej niż 2 pkt proc. od średniej z analogicznych stóp procentowych w trzech krajach UE o najbardziej stabilnych cenach

Marek Chądzyński

Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-06 (07:00)

Ekonomiści: euro w Polsce najwcześniej za pięć lat

Rządowi przestało zależeć na wprowadzeniu złotego do ERM2 w tym roku - oceniają ekonomiści. Musimy poczekać, aż uspokoi się rynek. To oznacza, że wspólna waluta zastąpi naszą nie wcześniej niż w 2014 roku.
Ludwik Kotecki, pełnomocnik rządu do spraw wprowadzenia euro, kilkukrotnie w ubiegłym tygodniu mówił, że obecne rozchwianie kursu złotego nie sprzyja wprowadzaniu go do korytarza walutowego. Eksperci zinterpretowali to jednoznacznie: rząd wycofuje się z planu zapisanego w tzw. mapie drogowej, zgodnie z którym złoty miał się znaleźć w ERM2 w połowie roku.

Ewidentnie strona rządowa odpuszcza szybkie wchodzenie do ERM2 z powodów wskazywanych od dawna przez ekonomistów, czyli rozchwiania kursu złotego i braku zgody politycznej. Rząd oficjalnie nie wspomina o ewentualnych kłopotach fiskalnych, ale zapewne to też bierze pod uwagę - mówi Jacek Wiśniewski, główny ekonomista Raiffeisen Banku.
Zdaniem Macieja Relugi z BZ WBK warunki wejścia do ERM2, które teraz chce analizować resort finansów, są powszechnie znane.

Rada Polityki Pieniężnej umieściła w swoim komunikacie stwierdzenie, że należy osiągnąć konsensus polityczny przed ERM2 po spotkaniu z premierem. To oznacza, że warunek kompromisu rząd narzucił sobie już wcześniej. Druga sprawa, czyli stabilizacja na rynku finansowym, omawiana była przez Ministerstwo Finansów wielokrotnie - mówi Maciej Reluga.

Jacek Wiśniewski dodaje, że optymalne warunki wejścia do mechanizmu kursowego jest stosunkowo łatwo określić.

Prawdopodobieństwo spełnienia wszystkich kryteriów łącznie z kryterium prawnym w dwa, dwa i pół roku po wprowadzeniu złotego do ERM2 musi być duże. Przy tym nikt nie może mieć wątpliwości co do trwałości ich spełnienia. Dziś realizacja kryteriów, przynajmniej niektórych, jest kwestionowana - mówi ekonomista Raiffeisen Banku.

Eksperci uważają, że przyjęcie przez Polskę euro jest realne w perspektywie pięciu, sześciu lat.

Rynki mogą się ustabilizować na przełomie 2009 i 2010 roku. Teoretycznie w połowie 2010 roku można by więc wprowadzać złotego do ERM2. Ale trudno powiedzieć, czy zostanie osiągnięty kompromis polityczny. Biorąc pod uwagę układ sił, wydaje mi się to mało prawdopodobne. Jeśli to miałoby nastąpić dopiero po kolejnych wyborach, to datą wejścia do ERM2 byłby rok 2011 lub 2012.W każdym razie przyjęcie euro jest o wiele bardziej prawdopodobne w 2014 lub 2015 roku niż w 2012 roku - mówi Maciej Reluga.

Zdaniem Jacka Wiśniewskiego rząd powinien wrócić do tematu, gdy po ustabilizowaniu złotego na rynku Ministerstwo Finansów dodatkowo będzie też miało pewność co do polityki budżetowej w następnych latach.

Dzisiaj MF działa w warunkach dużej niepewności - mówi.

Konsensus rynkowy dla daty przyjęcia euro to rok 2014 lub 2015. Bo główny czynnik ryzyka to ciągły brak porozumienia politycznego - dodaje ekspert.

WARUNKI POTRZEBNE DO PRZYJĘCIA EURO

złoty przez minimum dwa lata musi się utrzymywać w tzw. korytarzu, czyli w systemie ERM2. Teoretycznie jego kurs może się odchylać o plus minus 15 proc. od centralnego parytetu Praktycznie złoty nie powinien się trwale osłabić o więcej niż 2,25 proc.

inflacja w Polsce nie może być wyższa o 1,5 proc. niż średnia inflacja w państwach UE o najniższym wskaźniku wzrostu cen

deficyt sektora finansów publicznych nie może przekroczyć 3 proc. PKB

dług publiczny nie może być większy niż 60 proc. PKB

długoterminowa stopa procentowa - w praktyce oprocentowanie obligacji 10-letnich - nie może być wyższa o więcej niż 2 pkt proc. od średniej z analogicznych stóp procentowych w trzech krajach UE o najbardziej stabilnych cenach

Marek Chądzyński

Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-06 (07:00)

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies