Ze świata nieruchomości - strona 142

Zmiany w prawie budowlanym. Będzie mniej biurokracji?

Nowelizacja prawa budowlanego zawiera m.in.zniesienie obowiązku uzyskania pozwolenia na budowę na niektóre budowle. Ale to niejedyne zmiany.

W dniu 12 lutego 2009 roku Sejm uchwalił ustawę o zmianie ustawy - Prawo budowlane oraz o zmianie niektórych ustaw (dalej Nowelizacja). Zgodnie z uzasadnieniem projektu Nowelizacji, ma ona na celu wprowadzenie ułatwień w prowadzeniu procesu inwestycyjnego poprzez znaczne skrócenie czasu niezbędnego do przygotowania inwestycji, co ma mieć pozytywny wpływ na rozwój gospodarczy i przyczynić się do wzrostu konkurencyjności polskiej gospodarki. Jeżeli proponowane rozwiązania wejdą w życie, istotnie zmieni się struktura całego procesu budowlanego.

Najważniejszym rozwiązaniem zawartym w nowelizacji jest zniesienie obowiązku uzyskiwania pozwolenia na budowę. Dotychczas, co do zasady, jakiekolwiek roboty budowlane można było prowadzić na podstawie ostatecznej decyzji o udzieleniu pozwolenia na budowę, przy czym ustawa - prawo budowlane zawierała zamknięty katalog zamierzeń budowlanych, co do których uzyskiwanie takiej decyzji nie było konieczne.

Ponadto, niektóre roboty budowlane, przede wszystkim te zwolnione z obowiązku uzyskania pozwolenia na budowę, można było prowadzić na podstawie stosownego zgłoszenia do właściwego organu. Inwestor był zobowiązany do powiadomienia właściwego organu o zamiarze realizacji danego zamierzenia budowlanego oraz do przekazania organowi odpowiedniej dokumentacji, a następnie po upływie 30 dni od dnia złożenia dokumentów inwestor mógł rozpocząć prace budowlane, o ile właściwy organ administracji architektoniczno-budowlanej nie sprzeciwił się temu w formie decyzji administracyjnej w wyżej wzmiankowanym terminie 30 dni.

Według nowych przepisów, budowa obiektu budowlanego będzie, co do zasady, wymagała zgłoszenia właściwemu organowi administracji architektoniczno-budowlanej, zaś roboty budowlane będzie można rozpocząć po upływie 30 dni od dnia zgłoszenia tych robót, o ile organ nie wniesie sprzeciwu w formie decyzji administracyjnej. Nowelizacja wskazuje także rodzaje robót budowlanych niewymagających nawet zgłoszenia, a także rodzaje robót budowlanych wymagających jedynie zgłoszenia, lecz nieniosących za sobą konieczności sporządzania projektu budowlanego.

Jeżeli planowane roboty budowlane są zaliczane do przedsięwzięć mogących oddziaływać na środowisko lub mogących znacząco oddziaływać na obszar NATURA 2000 i wymagają przeprowadzenia oceny oddziaływania na środowisko lub oceny oddziaływania na obszar NATURA 2000, wówczas inwestor będzie musiał wystąpić o uzyskanie decyzji o rejestracji budowy.

Przedmiotową decyzję inwestor uzyska w terminie 30 dni od dnia zgłoszenia wniosku w tym zakresie. Należy jednak zwrócić uwagę na okoliczność, że organ będzie miał możliwość wezwania inwestora, w formie niezaskarżalnego postanowienia, do uzupełnienia zgłoszenia lub projektu budowlanego w terminie 6 miesięcy od dnia doręczenia postanowienia, przy czym organ będzie mógł wydać takie postanowienie tylko raz.

W takiej sytuacji, 30 dniowy termin na wydanie decyzji o rejestracji budowy będzie biegł od uzupełnienia dokumentacji przez inwestora. Ponadto, Nowelizacja znosi instytucję zatwierdzania projektu budowlanego decyzją administracyjną, co dotychczas było dokonywane albo w ramach pozwolenia na budowę albo w ramach odrębnej decyzji administracyjnej.

Założeniem przedmiotowej regulacji jest zwiększenie aktywności organów administracji architektoniczno-budowlanej w stosunku do inwestorów. Jeżeli inwestor dokona zgłoszenia planowanych robót budowlanych i organ w terminie 30 dni nie zajmie stanowiska w tej sprawie, inwestor będzie musiał jedynie jeszcze zawiadomić organ nadzoru budowlanego o rozpoczęciu robót i może przystąpić do realizacji swojego zamierzenia.

Przedmiotowa regulacja znacznie przyśpieszy proces inwestycyjny szczególnie w przypadku tych zamierzeń inwestycyjnych, które nie będą wymagały decyzji o rejestracji budowy. Dzięki proponowanej zmianie inwestor w stosunkowo krótkim okresie czasu uzyska informację o dopuszczalności lub niedopuszczalności realizacji swojej inwestycji.

Ponadto Nowelizacja znosi także obowiązek uzyskiwania pozwolenia na użytkowanie. Dotychczas, przed przystąpieniem do użytkowania obiektu budowlanego, inwestor musiał uzyskać pozwolenie na użytkowanie, o ile obiekt został wzniesiony na podstawie pozwolenia na budowę i należał do odpowiedniej kategorii obiektów bądź jeżeli organ nałożył na inwestora taki obowiązek lub gdy przystąpienie do użytkowania miało nastąpić przed ukończeniem wszystkich robót budowlanych.

Ponadto, inwestor, który ubiegał się o uzyskanie pozwolenia na użytkowanie, był zobowiązany do zawiadomienia o zakończeniu budowy organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Państwowej Inspekcji Pracy oraz Państwowej Straży Pożarnej. Zgodnie z założeniami Nowelizacji, do użytkowania obiektów budowlanych podlegających rejestracji można będzie przystąpić po zawiadomieniu właściwego organu o zakończeniu budowy, o ile ten nie wniesie sprzeciwu w formie decyzji w terminie 21 dni od dnia doręczenia zawiadomienia.

Ponadto inwestor w dalszym ciągu będzie zobowiązany do zawiadamiania organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Państwowej Inspekcji Pracy oraz Państwowej Straży Pożarnej, przy czym nowe przepisy zakładają, że taki obowiązek nie powstanie w przypadku niektórych kategorii obiektów, np. w przypadku budynków mieszkalnych jednorodzinnych.

Nowelizacja przewiduje także, że w określonych przypadkach inwestor będzie musiał uzyskać decyzję administracyjną potwierdzającą zakończenie budowy. Taka sytuacja wystąpi wówczas, gdy organ wprost nałoży na inwestora taki obowiązek lub w sytuacji, gdy inwestor będzie chciał przystąpić do użytkowania obiektu budowlanego przed wykonaniem wszystkich robót budowlanych.

Z pozostałych zmian przewidzianych przez Nowelizację, warto zwrócić szczególną uwagę zmianę w zakresie postępowania legalizacyjnego. Według obowiązujących przepisów, istnieje możliwość legalizacji obiektu budowlanego wzniesionego bez uzyskania pozwolenia na budowę, o ile zrealizowana inwestycja jest zgodna z przepisami szczególnymi a także pod warunkiem wniesienia przez inwestora opłaty legalizacyjnej. Jej wysokość jest każdorazowo ustalana dla konkretnej inwestycji, zgodnie ze wzorem i przelicznikami podanymi w prawie budowlanym.

Nowelizacja zakłada jednolitą stawkę opłaty legalizacyjnej dla wszelkich inwestycji w kwocie 5 000 zł. Przedmiotowa zmiana ma duże znaczenie praktyczne, gdyż opłaty legalizacyjne obliczane według aktualnych przepisów są znacznie wyższe. Przykładowo, legalizacja budynku mieszkalnego jednorodzinnego kosztuje obecnie dziesięciokrotnie  więcej.

Reasumując, omawiana Nowelizacja dokonuje istotnych zmian w przebiegu procesu budowlanego. Najważniejszą konsekwencją proponowanych rozwiązań jest zmiana pozycji inwestora w stosunku do organów administracji architektoniczno budowlanej. Dotychczas, inwestor musiał oczekiwać na wydanie przez właściwe organy stosownych decyzji, co w sposób istotny wydłużało proces inwestycyjny, a zatem poprzedzający możliwość rozpoczęcia faktycznej realizacji inwestycji.

Nowe przepisy ograniczą konieczność wydawania decyzji administracyjnych, co z całą pewnością wpłynie na szybkość postępowania, a tym samym na długość okresu poprzedzającego rozpoczęcie realizacji inwestycji. Według nowych regulacji, inwestor będzie zobowiązany jedynie stworzyć właściwym organom możliwość ingerencji w przebieg procesu budowlanego; jeżeli organy administracji architektoniczno-budowlanej nie skorzystają z tej możliwości, inwestor będzie mógł realizować swoje zamierzenia inwestycyjne bez przeszkód.

Wątpliwości budzi natomiast nowa terminologia wprowadzona przepisami Nowelizacji: zamiast dotychczasowej decyzji administracyjnej pozwolenie na budowę, organy będą wydawać inną decyzję administracyjną - decyzję o rejestracji budowy, zaś zamiast decyzji - pozwolenie na użytkowanie organy będą wydawały inną decyzję - potwierdzenie zakończenia budowy.

Choć zakres sytuacji, w których będą wydawane te decyzje, został zawężony w porównaniu do aktualnego stanu prawnego, sama istota zagadnienia pozostała niezmieniona. W związku z powyższym wydaje się, że te same zmiany mogły być zrealizowane w ramach ugruntowanych już w polskim systemie prawnym instytucji pozwolenia na budowę oraz pozwolenia na użytkowanie.

Jak w każdym przypadku to praktyka stosowania nowych przepisów przesądzi o tym czy objęte Nowelizacją zmiany spełnią pokładane w nich nadzieje. Pozostaje mieć nadzieję, że założenia, które legły u podstaw Nowelizacji, nie zostaną unicestwione lub wypaczone w praktyce ich stosowania.

Należy zaznaczyć, że Nowelizacja zakłada wejście w życie omówionych regulacji po upływie 6 miesięcy od dnia ogłoszenia w Dzienniku Ustaw. Biorąc pod uwagę okoliczność, że zgodnie z informacjami przekazanymi przez Biuro Prawne Kancelarii Prezydenta RP do dnia 22 kwietnia 2009 roku omawiana ustawa nie została przesłana Prezydentowi do podpisu, przedmiotowe regulacje wejdą w życie najwcześniej w drugiej połowie bieżącego roku.
Zmiany w prawie budowlanym. Będzie mniej biurokracji?

Zmiany w prawie budowlanym. Będzie mniej biurokracji?

Nowelizacja prawa budowlanego zawiera m.in.zniesienie obowiązku uzyskania pozwolenia na budowę na niektóre budowle. Ale to niejedyne zmiany.

W dniu 12 lutego 2009 roku Sejm uchwalił ustawę o zmianie ustawy - Prawo budowlane oraz o zmianie niektórych ustaw (dalej Nowelizacja). Zgodnie z uzasadnieniem projektu Nowelizacji, ma ona na celu wprowadzenie ułatwień w prowadzeniu procesu inwestycyjnego poprzez znaczne skrócenie czasu niezbędnego do przygotowania inwestycji, co ma mieć pozytywny wpływ na rozwój gospodarczy i przyczynić się do wzrostu konkurencyjności polskiej gospodarki. Jeżeli proponowane rozwiązania wejdą w życie, istotnie zmieni się struktura całego procesu budowlanego.

Najważniejszym rozwiązaniem zawartym w nowelizacji jest zniesienie obowiązku uzyskiwania pozwolenia na budowę. Dotychczas, co do zasady, jakiekolwiek roboty budowlane można było prowadzić na podstawie ostatecznej decyzji o udzieleniu pozwolenia na budowę, przy czym ustawa - prawo budowlane zawierała zamknięty katalog zamierzeń budowlanych, co do których uzyskiwanie takiej decyzji nie było konieczne.

Ponadto, niektóre roboty budowlane, przede wszystkim te zwolnione z obowiązku uzyskania pozwolenia na budowę, można było prowadzić na podstawie stosownego zgłoszenia do właściwego organu. Inwestor był zobowiązany do powiadomienia właściwego organu o zamiarze realizacji danego zamierzenia budowlanego oraz do przekazania organowi odpowiedniej dokumentacji, a następnie po upływie 30 dni od dnia złożenia dokumentów inwestor mógł rozpocząć prace budowlane, o ile właściwy organ administracji architektoniczno-budowlanej nie sprzeciwił się temu w formie decyzji administracyjnej w wyżej wzmiankowanym terminie 30 dni.

Według nowych przepisów, budowa obiektu budowlanego będzie, co do zasady, wymagała zgłoszenia właściwemu organowi administracji architektoniczno-budowlanej, zaś roboty budowlane będzie można rozpocząć po upływie 30 dni od dnia zgłoszenia tych robót, o ile organ nie wniesie sprzeciwu w formie decyzji administracyjnej. Nowelizacja wskazuje także rodzaje robót budowlanych niewymagających nawet zgłoszenia, a także rodzaje robót budowlanych wymagających jedynie zgłoszenia, lecz nieniosących za sobą konieczności sporządzania projektu budowlanego.

Jeżeli planowane roboty budowlane są zaliczane do przedsięwzięć mogących oddziaływać na środowisko lub mogących znacząco oddziaływać na obszar NATURA 2000 i wymagają przeprowadzenia oceny oddziaływania na środowisko lub oceny oddziaływania na obszar NATURA 2000, wówczas inwestor będzie musiał wystąpić o uzyskanie decyzji o rejestracji budowy.

Przedmiotową decyzję inwestor uzyska w terminie 30 dni od dnia zgłoszenia wniosku w tym zakresie. Należy jednak zwrócić uwagę na okoliczność, że organ będzie miał możliwość wezwania inwestora, w formie niezaskarżalnego postanowienia, do uzupełnienia zgłoszenia lub projektu budowlanego w terminie 6 miesięcy od dnia doręczenia postanowienia, przy czym organ będzie mógł wydać takie postanowienie tylko raz.

W takiej sytuacji, 30 dniowy termin na wydanie decyzji o rejestracji budowy będzie biegł od uzupełnienia dokumentacji przez inwestora. Ponadto, Nowelizacja znosi instytucję zatwierdzania projektu budowlanego decyzją administracyjną, co dotychczas było dokonywane albo w ramach pozwolenia na budowę albo w ramach odrębnej decyzji administracyjnej.

Założeniem przedmiotowej regulacji jest zwiększenie aktywności organów administracji architektoniczno-budowlanej w stosunku do inwestorów. Jeżeli inwestor dokona zgłoszenia planowanych robót budowlanych i organ w terminie 30 dni nie zajmie stanowiska w tej sprawie, inwestor będzie musiał jedynie jeszcze zawiadomić organ nadzoru budowlanego o rozpoczęciu robót i może przystąpić do realizacji swojego zamierzenia.

Przedmiotowa regulacja znacznie przyśpieszy proces inwestycyjny szczególnie w przypadku tych zamierzeń inwestycyjnych, które nie będą wymagały decyzji o rejestracji budowy. Dzięki proponowanej zmianie inwestor w stosunkowo krótkim okresie czasu uzyska informację o dopuszczalności lub niedopuszczalności realizacji swojej inwestycji.

Ponadto Nowelizacja znosi także obowiązek uzyskiwania pozwolenia na użytkowanie. Dotychczas, przed przystąpieniem do użytkowania obiektu budowlanego, inwestor musiał uzyskać pozwolenie na użytkowanie, o ile obiekt został wzniesiony na podstawie pozwolenia na budowę i należał do odpowiedniej kategorii obiektów bądź jeżeli organ nałożył na inwestora taki obowiązek lub gdy przystąpienie do użytkowania miało nastąpić przed ukończeniem wszystkich robót budowlanych.

Ponadto, inwestor, który ubiegał się o uzyskanie pozwolenia na użytkowanie, był zobowiązany do zawiadomienia o zakończeniu budowy organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Państwowej Inspekcji Pracy oraz Państwowej Straży Pożarnej. Zgodnie z założeniami Nowelizacji, do użytkowania obiektów budowlanych podlegających rejestracji można będzie przystąpić po zawiadomieniu właściwego organu o zakończeniu budowy, o ile ten nie wniesie sprzeciwu w formie decyzji w terminie 21 dni od dnia doręczenia zawiadomienia.

Ponadto inwestor w dalszym ciągu będzie zobowiązany do zawiadamiania organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Państwowej Inspekcji Pracy oraz Państwowej Straży Pożarnej, przy czym nowe przepisy zakładają, że taki obowiązek nie powstanie w przypadku niektórych kategorii obiektów, np. w przypadku budynków mieszkalnych jednorodzinnych.

Nowelizacja przewiduje także, że w określonych przypadkach inwestor będzie musiał uzyskać decyzję administracyjną potwierdzającą zakończenie budowy. Taka sytuacja wystąpi wówczas, gdy organ wprost nałoży na inwestora taki obowiązek lub w sytuacji, gdy inwestor będzie chciał przystąpić do użytkowania obiektu budowlanego przed wykonaniem wszystkich robót budowlanych.

Z pozostałych zmian przewidzianych przez Nowelizację, warto zwrócić szczególną uwagę zmianę w zakresie postępowania legalizacyjnego. Według obowiązujących przepisów, istnieje możliwość legalizacji obiektu budowlanego wzniesionego bez uzyskania pozwolenia na budowę, o ile zrealizowana inwestycja jest zgodna z przepisami szczególnymi a także pod warunkiem wniesienia przez inwestora opłaty legalizacyjnej. Jej wysokość jest każdorazowo ustalana dla konkretnej inwestycji, zgodnie ze wzorem i przelicznikami podanymi w prawie budowlanym.

Nowelizacja zakłada jednolitą stawkę opłaty legalizacyjnej dla wszelkich inwestycji w kwocie 5 000 zł. Przedmiotowa zmiana ma duże znaczenie praktyczne, gdyż opłaty legalizacyjne obliczane według aktualnych przepisów są znacznie wyższe. Przykładowo, legalizacja budynku mieszkalnego jednorodzinnego kosztuje obecnie dziesięciokrotnie  więcej.

Reasumując, omawiana Nowelizacja dokonuje istotnych zmian w przebiegu procesu budowlanego. Najważniejszą konsekwencją proponowanych rozwiązań jest zmiana pozycji inwestora w stosunku do organów administracji architektoniczno budowlanej. Dotychczas, inwestor musiał oczekiwać na wydanie przez właściwe organy stosownych decyzji, co w sposób istotny wydłużało proces inwestycyjny, a zatem poprzedzający możliwość rozpoczęcia faktycznej realizacji inwestycji.

Nowe przepisy ograniczą konieczność wydawania decyzji administracyjnych, co z całą pewnością wpłynie na szybkość postępowania, a tym samym na długość okresu poprzedzającego rozpoczęcie realizacji inwestycji. Według nowych regulacji, inwestor będzie zobowiązany jedynie stworzyć właściwym organom możliwość ingerencji w przebieg procesu budowlanego; jeżeli organy administracji architektoniczno-budowlanej nie skorzystają z tej możliwości, inwestor będzie mógł realizować swoje zamierzenia inwestycyjne bez przeszkód.

Wątpliwości budzi natomiast nowa terminologia wprowadzona przepisami Nowelizacji: zamiast dotychczasowej decyzji administracyjnej pozwolenie na budowę, organy będą wydawać inną decyzję administracyjną - decyzję o rejestracji budowy, zaś zamiast decyzji - pozwolenie na użytkowanie organy będą wydawały inną decyzję - potwierdzenie zakończenia budowy.

Choć zakres sytuacji, w których będą wydawane te decyzje, został zawężony w porównaniu do aktualnego stanu prawnego, sama istota zagadnienia pozostała niezmieniona. W związku z powyższym wydaje się, że te same zmiany mogły być zrealizowane w ramach ugruntowanych już w polskim systemie prawnym instytucji pozwolenia na budowę oraz pozwolenia na użytkowanie.

Jak w każdym przypadku to praktyka stosowania nowych przepisów przesądzi o tym czy objęte Nowelizacją zmiany spełnią pokładane w nich nadzieje. Pozostaje mieć nadzieję, że założenia, które legły u podstaw Nowelizacji, nie zostaną unicestwione lub wypaczone w praktyce ich stosowania.

Należy zaznaczyć, że Nowelizacja zakłada wejście w życie omówionych regulacji po upływie 6 miesięcy od dnia ogłoszenia w Dzienniku Ustaw. Biorąc pod uwagę okoliczność, że zgodnie z informacjami przekazanymi przez Biuro Prawne Kancelarii Prezydenta RP do dnia 22 kwietnia 2009 roku omawiana ustawa nie została przesłana Prezydentowi do podpisu, przedmiotowe regulacje wejdą w życie najwcześniej w drugiej połowie bieżącego roku.
Zmiany w prawie budowlanym. Będzie mniej biurokracji?

Przez droższe kredyty nie odczuwamy obniżki cen

Choć ceny mieszkań i innych nieruchomości spadły, to dla osób kupujących je teraz na kredyt sytuacja nie zmieniła się istotnie pod kątem wysokości miesięcznych rat.

Choć trudno w to uwierzyć, to wzrost marż kredytów hipotecznych w ostatnim czasie był na tyle silny, że właściwie zniwelował w całości oszczędności dla kupujących mieszkania i liczących na spadek cen. W przypadku kredytów złotowych średnie marże kredytów hipotecznych wzrosły z ok. 1 do 2,8 proc.

Przy obecnych historycznie niskich stopach WIBOR, wyższe koszty obsługi kredytu wynikające z tego powodu zrównoważyłby spadek cen mieszkań aż o 17,5 proc. Dopiero zakup mieszkania tańszego o 20 proc. (niż w czasie, gdy kredyty udzielane były z niższymi marżami) powodowałby pewne (znikome jednak) oszczędności w miesięcznej racie kredytu.

Diabeł tkwi oczywiście w szczególe. Powyższe wyliczenia dotyczą kredytów 30-letnich. Czym krótszy okres spłaty kredytu, tym spadek cen musiałby być mniejszy, by zrównoważyć efekt rosnącej raty z powodu wyższych marż.

Na przykład przy kredycie 20-letnim spadek cen mieszkań o więcej niż 13,5 proc. równoważy wyższe koszty obsługi kredytu. (Im krótszy okres spłaty kredytu, tym mniejszą rolę w wysokości raty odgrywa rata odsetkowa. Zatem cała rata jest mniej wrażliwa na zmiany oprocentowania).

Osoby, które planują zakup mieszkania za gotówkę - lub przynajmniej w dużej części finansują wkład własny - mają naturalnie znacznie większe korzyści ze spadku cen mieszkań, niż osoby, które w całości chcą wydatek finansować kredytem.

 

 

Kredyt w CHF

Sprawa komplikuje się, jeśli porównamy sytuację osób, które kupiły np. dwa lata temu (w okresie najwyższych cen) mieszkanie za kredyt we frankach szwajcarskich i tych, które chciałyby kupić obecnie tańsze mieszkanie, bo obok wzrostu marż dochodzi nam efekt związany ze wzrostem kursu. Ponadto kredyty we frankach stały się znacznie trudniej osiągalne.

Okazuje się jednak, że ze względu na znaczny wzrost marż kredytów w szwajcarskiej walucie, kredytobiorcy, którzy kupili droższe mieszkania dwa lata temu, wyszli na tym nieznacznie gorzej (jeśli brać pod uwagę tylko wysokość rat) od osób, które chciałyby dziś zaciągnąć kredyt hipoteczny we frankach, ale jednocześnie lepiej od tych, które dziś z przymusu czy wyboru sięgną po kredyt złotowy.

Przy czym największy wpływ na taki stan rzeczy miał wzrost notowań franka o 27 proc. przez ostatnie dwa lata. Mniejszy wzrost kursu (np. do 2,80 zł) przechyliłby już szalę korzyści na osoby, które kupiły mieszkania dwa lata temu za kredyt w CHF. Wiele zależy więc od tego, którego dnia przeprowadzone zostaną podobne wyliczenia i przy jakim kursie kredyt był zaciągany.

Co dalej z tym fantem?

Choć rozpatrywanie historii może prowadzić do zaskakujących wniosków, to osoby stojące przed perspektywą zakupu mieszkania nie powinny zastanawiać się nad tym, czy lepiej zrobiłyby kupując je np. rok temu, ale czy zakup mieszkania za kredyt będzie bardziej opłacalny w przyszłości niż obecnie (osoby kupujące za gotówkę są raczej wolne od tego rodzaju dylematów).

O ile można być pewnym, że mieszkania jeszcze stanieją, to nieco inaczej sprawa się ma z kredytami. Oceniając kondycję sektora finansowego nie można stwierdzić, że cierpi on na nadmiar środków. Z tego powodu możliwy jest dalszy wzrost marż kredytowych przy kredytach hipotecznych.

W obecnych warunkach - podkreślmy to jeszcze raz - historycznie niskich stóp procentowych, wzrost oprocentowania kredytu o 1 pkt proc. zrównoważy spadek cen mieszkań o kolejnych 10 proc. Dylemat do rozstrzygnięcia spory - czy ceny spadną o kolejnych 10 proc., czy może znacznie więcej i czy kredyty mogą podrożeć jeszcze bardziej?

Oczywiście można oczekiwać - zakładając, że możemy czekać dowolnie długo z zakupem mieszkania - że nadejdzie moment, w którym ceny kredytów (rozumianych jako wysokość marż) zaczną spadać, co zbiegnie się zapewne ze wzrostem cen na rynku mieszkaniowym.

Teoretycznie optymalnym wyborem będzie zakup mieszkania tak taniego jak to możliwe (w dołku cenowym), za kredyt nawet droższy niż obecnie. Bo przecież nawet drogi kredyt będzie można zrefinansować, kiedy warunki na rynku bankowym znowu się poprawią, choćby nawet mielibyśmy czekać na to kilka lat, natomiast kupić mieszkania taniej się już nie da. Jednak i w tym wypadku pojawia się ryzyko popełnienia błędu, jeśli okres oczekiwania na możliwość zrefinansowania kredytu wydłuży się np. do kilku lat.

Może się bowiem okazać, że koszt spłaty drogiego kredytu przez dłuższy czas przewyższa oszczędności z kupienia droższego mieszkania, ale za tańszy kredyt. I tak kupując mieszkanie za 200 tys. zł z marżą 4 proc. zapłacę więcej (spłacając kredyt) niż kupując te samo mieszkanie za 210 tys. zł po dwóch latach, ale korzystając z kredytu z marżą 1 proc., i to nawet jeśli po dwóch latach zrefinansuję swój pierwotny kredyt do marży 1 proc. i poniosę minimalny choćby koszt refinansowania (obliczenia dla stopy WIBOR 3M 4,24 proc.).

Osoby, które wybiorą kredyt walutowy, postawią się w arcyciekawej sytuacji. Może się zdarzyć tak, że ewentualne umocnienie złotego zamortyzuje spadek cen mieszkań. Czyli np. umocnienie złotego o 20 proc. będzie miało większy wpływ na wysokość raty niż np. czekanie na spadek ceny mieszkań o 10 proc.

Wówczas to zakup mieszkania przed spadkiem jego ceny, ale też przed umocnieniem złotego, okaże się decyzją lepszą, niż czekanie na spadek cen mieszkań i jednocześnie kursu euro czy franka. Z drugiej strony umocnienie złotego nie jest wcale przesądzone (choć w dłuższym terminie wysoce prawdopodobne).

Natomiast wszyscy kredytobiorcy - i ci, którzy kredyt mają, i ci którzy dopiero planują go zaciągnąć - powinni mieć świadomość, że rekordowo niskie obecnie stopy procentowe w bankach centralnych nie będą się znajdowały na tak niskich poziomach przez wieczność i oprocentowanie kredytów może zacząć rosnąć ze względu na wzrost stóp rynkowych.

W tym momencie dalszy rozwój sytuacji jest trudny do przewidzenia - np. wzrostowi inflacji może towarzyszyć spadek marż odsetkowych i wzrost cen mieszkań lub dalszy wzrost marż i dalszy spadek cen mieszkań (ze względu na jeszcze większy spadek popytu). Wiele zależeć będzie od czynników tworzących presję inflacyjną i kondycji gospodarek w momencie, w którym ta wyższa inflacja się pojawi.

Rozważając wszystkie możliwe scenariusze warto uświadomić sobie, że spadek cen mieszkań nie przekłada się automatycznie na lepszą sytuację kupujących (za kredyt), a końcowa wysokość miesięcznych rat, a więc i opłacalność całego interesu, jest ściśle związana z ceną nieruchomości i kredytów.

Przez droższe kredyty nie odczuwamy obniżki cen

Przez droższe kredyty nie odczuwamy obniżki cen

Choć ceny mieszkań i innych nieruchomości spadły, to dla osób kupujących je teraz na kredyt sytuacja nie zmieniła się istotnie pod kątem wysokości miesięcznych rat.

Choć trudno w to uwierzyć, to wzrost marż kredytów hipotecznych w ostatnim czasie był na tyle silny, że właściwie zniwelował w całości oszczędności dla kupujących mieszkania i liczących na spadek cen. W przypadku kredytów złotowych średnie marże kredytów hipotecznych wzrosły z ok. 1 do 2,8 proc.

Przy obecnych historycznie niskich stopach WIBOR, wyższe koszty obsługi kredytu wynikające z tego powodu zrównoważyłby spadek cen mieszkań aż o 17,5 proc. Dopiero zakup mieszkania tańszego o 20 proc. (niż w czasie, gdy kredyty udzielane były z niższymi marżami) powodowałby pewne (znikome jednak) oszczędności w miesięcznej racie kredytu.

Diabeł tkwi oczywiście w szczególe. Powyższe wyliczenia dotyczą kredytów 30-letnich. Czym krótszy okres spłaty kredytu, tym spadek cen musiałby być mniejszy, by zrównoważyć efekt rosnącej raty z powodu wyższych marż.

Na przykład przy kredycie 20-letnim spadek cen mieszkań o więcej niż 13,5 proc. równoważy wyższe koszty obsługi kredytu. (Im krótszy okres spłaty kredytu, tym mniejszą rolę w wysokości raty odgrywa rata odsetkowa. Zatem cała rata jest mniej wrażliwa na zmiany oprocentowania).

Osoby, które planują zakup mieszkania za gotówkę - lub przynajmniej w dużej części finansują wkład własny - mają naturalnie znacznie większe korzyści ze spadku cen mieszkań, niż osoby, które w całości chcą wydatek finansować kredytem.

 

 

Kredyt w CHF

Sprawa komplikuje się, jeśli porównamy sytuację osób, które kupiły np. dwa lata temu (w okresie najwyższych cen) mieszkanie za kredyt we frankach szwajcarskich i tych, które chciałyby kupić obecnie tańsze mieszkanie, bo obok wzrostu marż dochodzi nam efekt związany ze wzrostem kursu. Ponadto kredyty we frankach stały się znacznie trudniej osiągalne.

Okazuje się jednak, że ze względu na znaczny wzrost marż kredytów w szwajcarskiej walucie, kredytobiorcy, którzy kupili droższe mieszkania dwa lata temu, wyszli na tym nieznacznie gorzej (jeśli brać pod uwagę tylko wysokość rat) od osób, które chciałyby dziś zaciągnąć kredyt hipoteczny we frankach, ale jednocześnie lepiej od tych, które dziś z przymusu czy wyboru sięgną po kredyt złotowy.

Przy czym największy wpływ na taki stan rzeczy miał wzrost notowań franka o 27 proc. przez ostatnie dwa lata. Mniejszy wzrost kursu (np. do 2,80 zł) przechyliłby już szalę korzyści na osoby, które kupiły mieszkania dwa lata temu za kredyt w CHF. Wiele zależy więc od tego, którego dnia przeprowadzone zostaną podobne wyliczenia i przy jakim kursie kredyt był zaciągany.

Co dalej z tym fantem?

Choć rozpatrywanie historii może prowadzić do zaskakujących wniosków, to osoby stojące przed perspektywą zakupu mieszkania nie powinny zastanawiać się nad tym, czy lepiej zrobiłyby kupując je np. rok temu, ale czy zakup mieszkania za kredyt będzie bardziej opłacalny w przyszłości niż obecnie (osoby kupujące za gotówkę są raczej wolne od tego rodzaju dylematów).

O ile można być pewnym, że mieszkania jeszcze stanieją, to nieco inaczej sprawa się ma z kredytami. Oceniając kondycję sektora finansowego nie można stwierdzić, że cierpi on na nadmiar środków. Z tego powodu możliwy jest dalszy wzrost marż kredytowych przy kredytach hipotecznych.

W obecnych warunkach - podkreślmy to jeszcze raz - historycznie niskich stóp procentowych, wzrost oprocentowania kredytu o 1 pkt proc. zrównoważy spadek cen mieszkań o kolejnych 10 proc. Dylemat do rozstrzygnięcia spory - czy ceny spadną o kolejnych 10 proc., czy może znacznie więcej i czy kredyty mogą podrożeć jeszcze bardziej?

Oczywiście można oczekiwać - zakładając, że możemy czekać dowolnie długo z zakupem mieszkania - że nadejdzie moment, w którym ceny kredytów (rozumianych jako wysokość marż) zaczną spadać, co zbiegnie się zapewne ze wzrostem cen na rynku mieszkaniowym.

Teoretycznie optymalnym wyborem będzie zakup mieszkania tak taniego jak to możliwe (w dołku cenowym), za kredyt nawet droższy niż obecnie. Bo przecież nawet drogi kredyt będzie można zrefinansować, kiedy warunki na rynku bankowym znowu się poprawią, choćby nawet mielibyśmy czekać na to kilka lat, natomiast kupić mieszkania taniej się już nie da. Jednak i w tym wypadku pojawia się ryzyko popełnienia błędu, jeśli okres oczekiwania na możliwość zrefinansowania kredytu wydłuży się np. do kilku lat.

Może się bowiem okazać, że koszt spłaty drogiego kredytu przez dłuższy czas przewyższa oszczędności z kupienia droższego mieszkania, ale za tańszy kredyt. I tak kupując mieszkanie za 200 tys. zł z marżą 4 proc. zapłacę więcej (spłacając kredyt) niż kupując te samo mieszkanie za 210 tys. zł po dwóch latach, ale korzystając z kredytu z marżą 1 proc., i to nawet jeśli po dwóch latach zrefinansuję swój pierwotny kredyt do marży 1 proc. i poniosę minimalny choćby koszt refinansowania (obliczenia dla stopy WIBOR 3M 4,24 proc.).

Osoby, które wybiorą kredyt walutowy, postawią się w arcyciekawej sytuacji. Może się zdarzyć tak, że ewentualne umocnienie złotego zamortyzuje spadek cen mieszkań. Czyli np. umocnienie złotego o 20 proc. będzie miało większy wpływ na wysokość raty niż np. czekanie na spadek ceny mieszkań o 10 proc.

Wówczas to zakup mieszkania przed spadkiem jego ceny, ale też przed umocnieniem złotego, okaże się decyzją lepszą, niż czekanie na spadek cen mieszkań i jednocześnie kursu euro czy franka. Z drugiej strony umocnienie złotego nie jest wcale przesądzone (choć w dłuższym terminie wysoce prawdopodobne).

Natomiast wszyscy kredytobiorcy - i ci, którzy kredyt mają, i ci którzy dopiero planują go zaciągnąć - powinni mieć świadomość, że rekordowo niskie obecnie stopy procentowe w bankach centralnych nie będą się znajdowały na tak niskich poziomach przez wieczność i oprocentowanie kredytów może zacząć rosnąć ze względu na wzrost stóp rynkowych.

W tym momencie dalszy rozwój sytuacji jest trudny do przewidzenia - np. wzrostowi inflacji może towarzyszyć spadek marż odsetkowych i wzrost cen mieszkań lub dalszy wzrost marż i dalszy spadek cen mieszkań (ze względu na jeszcze większy spadek popytu). Wiele zależeć będzie od czynników tworzących presję inflacyjną i kondycji gospodarek w momencie, w którym ta wyższa inflacja się pojawi.

Rozważając wszystkie możliwe scenariusze warto uświadomić sobie, że spadek cen mieszkań nie przekłada się automatycznie na lepszą sytuację kupujących (za kredyt), a końcowa wysokość miesięcznych rat, a więc i opłacalność całego interesu, jest ściśle związana z ceną nieruchomości i kredytów.

Przez droższe kredyty nie odczuwamy obniżki cen

Korekta dotarła na rynek wynajmu

Jeszcze dwa-trzy lata temu mieliśmy do czynienia z szaleństwem cenowym na rynku nieruchomości.

Na porządku dziennym był zakup tzw. dziury w ziemi. Rynek należał do deweloperów i to oni dyktowali warunki. A klienci płacili bardzo wysokie ceny, nawet za przeciętne mieszkania.

W tym czasie rynek najmu mieszkań miał się całkiem nieźle. Zwiększony na przełomie września/października popyt mocno wywindował czynsze w największych ośrodkach akademickich.

W I połowie 2008 roku można już było zauważyć spowolnienie na rynku mieszkaniowym. Zadecydowały o tym głównie dwa czynniki: bardzo wysokie już ceny mieszkań - szczególnie w największych miastach, oraz rosnące w wyniku podwyżek stóp procentowych raty kredytowe.

Deweloperzy zaczęli więc coraz częściej stosować różnego rodzaju promocje, by przyciągnąć nowych klientów. Jednak utrudnienia na rynku kredytowym, spowodowane zamieszaniem na globalnym rynku finansowym, w znacznej mierze ograniczyły możliwość zakupu mieszkania w II połowie roku i jeszcze bardziej dotknęły branżę deweloperską.

Ograniczona dostępność mieszkaniowych kredytów hipotecznych wywołała sporo zamieszania na rynku. Wiele osób musiało swoją decyzję o zakupie mieszkania przesunąć w czasie. To oznaczało naturalnie wzmożony popyt na rynku wynajmu mieszkań.

Oczekiwano więc dalszego wzrostu czynszów ofertowych, chociaż jego dynamika miała być zdecydowanie mniejsza. Na rynku pojawiły się jednak nowe lokale - część właścicieli wolała wynająć mieszkanie i uzyskiwać z tego tytułu comiesięczne dochody, aniżeli wystawić lokal na sprzedaż, która już od dłuższego czasu jest mocno utrudniona.

Zwiększenie podaży mieszkań na rynku wynajmu wpłynęło na ustabilizowanie się cen, chociaż w dalszym ciągu ich poziom w odniesieniu do dochodów większości społeczeństwa jest wysoki. Pogarszająca się sytuacja makroekonomiczna dodatkowo oddziałuje na rynek mieszkaniowy, w tym również na rynek wynajmu.

Marzec był kolejnym miesiącem korekty cenowej na rynku najmu mieszkań. Z raportu miesięcznego Wynajem.pl wynika, że w Warszawie średnia cena mkw. mieszkania w marcu wyniosła 47 złzł (49 zł w lutym, 51 zł w styczniu), w Krakowie 35 zł (36 zł w lutym, 38 zł w styczniu), we Wrocławiu 38 zł (40 zł w lutym, 41 zł w styczniu), w Poznaniu 31 zł (33 zł w lutym, 35 zł w styczniu), a w Trójmieście 33 zł (35 zł w lutym i styczniu).

Trzeba pamiętać o tym, że są to średnie ceny ofertowe. Nie oznacza to zatem spadku cen w całym segmencie mieszkań na wynajem. Bardzo dużo zależy od lokalizacji i standardu wyposażenia mieszkania. Jednak faktem jest, że sytuacja na rynku najmu mieszkań również stopniowo normalizuje się.

Korekta dotarła na rynek wynajmu

Jeszcze dwa-trzy lata temu mieliśmy do czynienia z szaleństwem cenowym na rynku nieruchomości.

Na porządku dziennym był zakup tzw. dziury w ziemi. Rynek należał do deweloperów i to oni dyktowali warunki. A klienci płacili bardzo wysokie ceny, nawet za przeciętne mieszkania.

W tym czasie rynek najmu mieszkań miał się całkiem nieźle. Zwiększony na przełomie września/października popyt mocno wywindował czynsze w największych ośrodkach akademickich.

W I połowie 2008 roku można już było zauważyć spowolnienie na rynku mieszkaniowym. Zadecydowały o tym głównie dwa czynniki: bardzo wysokie już ceny mieszkań - szczególnie w największych miastach, oraz rosnące w wyniku podwyżek stóp procentowych raty kredytowe.

Deweloperzy zaczęli więc coraz częściej stosować różnego rodzaju promocje, by przyciągnąć nowych klientów. Jednak utrudnienia na rynku kredytowym, spowodowane zamieszaniem na globalnym rynku finansowym, w znacznej mierze ograniczyły możliwość zakupu mieszkania w II połowie roku i jeszcze bardziej dotknęły branżę deweloperską.

Ograniczona dostępność mieszkaniowych kredytów hipotecznych wywołała sporo zamieszania na rynku. Wiele osób musiało swoją decyzję o zakupie mieszkania przesunąć w czasie. To oznaczało naturalnie wzmożony popyt na rynku wynajmu mieszkań.

Oczekiwano więc dalszego wzrostu czynszów ofertowych, chociaż jego dynamika miała być zdecydowanie mniejsza. Na rynku pojawiły się jednak nowe lokale - część właścicieli wolała wynająć mieszkanie i uzyskiwać z tego tytułu comiesięczne dochody, aniżeli wystawić lokal na sprzedaż, która już od dłuższego czasu jest mocno utrudniona.

Zwiększenie podaży mieszkań na rynku wynajmu wpłynęło na ustabilizowanie się cen, chociaż w dalszym ciągu ich poziom w odniesieniu do dochodów większości społeczeństwa jest wysoki. Pogarszająca się sytuacja makroekonomiczna dodatkowo oddziałuje na rynek mieszkaniowy, w tym również na rynek wynajmu.

Marzec był kolejnym miesiącem korekty cenowej na rynku najmu mieszkań. Z raportu miesięcznego Wynajem.pl wynika, że w Warszawie średnia cena mkw. mieszkania w marcu wyniosła 47 złzł (49 zł w lutym, 51 zł w styczniu), w Krakowie 35 zł (36 zł w lutym, 38 zł w styczniu), we Wrocławiu 38 zł (40 zł w lutym, 41 zł w styczniu), w Poznaniu 31 zł (33 zł w lutym, 35 zł w styczniu), a w Trójmieście 33 zł (35 zł w lutym i styczniu).

Trzeba pamiętać o tym, że są to średnie ceny ofertowe. Nie oznacza to zatem spadku cen w całym segmencie mieszkań na wynajem. Bardzo dużo zależy od lokalizacji i standardu wyposażenia mieszkania. Jednak faktem jest, że sytuacja na rynku najmu mieszkań również stopniowo normalizuje się.

Sami deweloperzy już nie wierzą

Liczba wydanych zezwoleń na budowę mieszkań w okresie styczeń-marzec spadła o 13,8 proc. rdr i wyniosła 43,6 tys. - podał w poniedziałek GUS.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w okresie styczeń- marzec 2009 roku wyniosła 23,5 tys. i jest to o 38,4 proc. mniej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. GUS szacuje, że w końcu marca liczba mieszkań w budowie wyniosła 669,1 tys. Było to o 1,7 proc. mniej niż przed rokiem.

Fatalne lata 2010-2012.

Liczba mieszkań oddanych do użytku w 2009 roku spadnie do 130-150 tys. ze 165 tys. oddanych do użytku w 2008 - prognozuje Jacek Bielecki, dyrektor Polskiego Związku Firm Deweloperskich. Z wyliczeń wynika, że spadek liczby oddanych do użytku mieszkań w 2009 roku wyniesie więc 9-21 proc. Do użytku oddanych zostanie w tym roku 130-150 tys. mieszkań uważa Bielecki. W 2009 roku nastąpi konsumpcja boomu mieszkaniowego sprzed 2-3 lat. Na polskim rynku mieszkaniowym mamy do czynienia obecnie z dużą amplitudą popytową oraz z krótkim cyklem koniunkturalnym - dodaje Bielecki .

Dla rynku mieszkaniowego fatalne będą lata 2010-2012. Obecnie deweloperzy wstrzymują około 80 proc. inwestycji. Nikt nie chce bowiem budować mieszkań na skład - dodał Bielecki.

W 2011 r. braknie mieszkań?.

Zdaniem analityków z DI BRE BANKU , przewidujemy, że wyniki przedsprzedaży w 2009 roku będą w branży deweloperskiej bardzo słabe. Wzrostu ilości transakcji spodziewamy się w drugiej połowie roku, wtedy jednak zaostrzy się także konkurencja cenowa wśród deweloperów. Sprzedawać będą się mieszkania tanie, małe, ukończone. W 2009 roku i w pierwszej połowie 2010 roku utrzymywać będzie się nadpodaż mieszkań na rynku pierwotnym. Zniknie ona zdaniem analityków z DI BRE pod koniec 2010 roku. W takim scenariuszu spodziewamy się spadku cen ofertowych mieszkań o 30% (15% w2009 roku i 15% w 2010 roku). Spadki cen będą większe w przypadku działek deweloperskich. Zdaniem ekspertów, spadek cen wymaga osiągnięcie parytetu siły nabywczej z 2005 roku (stosunek średniego miesięcznego

wynagrodzenia do ceny m2 mieszkania). Historia pokazuje, że spadek nieruchomości bardzo

rzadko przekracza 15-20% rocznie.

W 2011 roku może braknąć mieszkań na rynku wtórnym, jeśli deweloperzy nie rozpoczną w 2010 roku odpowiedniej ilości nowych inwestycji (znaczenie tu ma sytuacja na rynku długu). Dostrzegamy też szanse realizacji scenariusza inflacyjnego. Mógłby on się zrealizować przy wyjściu gospodarek światowych z kryzysu (przełom 2010 i 2011 roku). Jego przyczyna byłaby drastycznie zwiększana baza monetarna, zaś skutkiem - wzrost cen nieruchomości i gruntów.

źródło informacji: INTERIA.PL

Sami deweloperzy już nie wierzą

Liczba wydanych zezwoleń na budowę mieszkań w okresie styczeń-marzec spadła o 13,8 proc. rdr i wyniosła 43,6 tys. - podał w poniedziałek GUS.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w okresie styczeń- marzec 2009 roku wyniosła 23,5 tys. i jest to o 38,4 proc. mniej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. GUS szacuje, że w końcu marca liczba mieszkań w budowie wyniosła 669,1 tys. Było to o 1,7 proc. mniej niż przed rokiem.

Fatalne lata 2010-2012.

Liczba mieszkań oddanych do użytku w 2009 roku spadnie do 130-150 tys. ze 165 tys. oddanych do użytku w 2008 - prognozuje Jacek Bielecki, dyrektor Polskiego Związku Firm Deweloperskich. Z wyliczeń wynika, że spadek liczby oddanych do użytku mieszkań w 2009 roku wyniesie więc 9-21 proc. Do użytku oddanych zostanie w tym roku 130-150 tys. mieszkań uważa Bielecki. W 2009 roku nastąpi konsumpcja boomu mieszkaniowego sprzed 2-3 lat. Na polskim rynku mieszkaniowym mamy do czynienia obecnie z dużą amplitudą popytową oraz z krótkim cyklem koniunkturalnym - dodaje Bielecki .

Dla rynku mieszkaniowego fatalne będą lata 2010-2012. Obecnie deweloperzy wstrzymują około 80 proc. inwestycji. Nikt nie chce bowiem budować mieszkań na skład - dodał Bielecki.

W 2011 r. braknie mieszkań?.

Zdaniem analityków z DI BRE BANKU , przewidujemy, że wyniki przedsprzedaży w 2009 roku będą w branży deweloperskiej bardzo słabe. Wzrostu ilości transakcji spodziewamy się w drugiej połowie roku, wtedy jednak zaostrzy się także konkurencja cenowa wśród deweloperów. Sprzedawać będą się mieszkania tanie, małe, ukończone. W 2009 roku i w pierwszej połowie 2010 roku utrzymywać będzie się nadpodaż mieszkań na rynku pierwotnym. Zniknie ona zdaniem analityków z DI BRE pod koniec 2010 roku. W takim scenariuszu spodziewamy się spadku cen ofertowych mieszkań o 30% (15% w2009 roku i 15% w 2010 roku). Spadki cen będą większe w przypadku działek deweloperskich. Zdaniem ekspertów, spadek cen wymaga osiągnięcie parytetu siły nabywczej z 2005 roku (stosunek średniego miesięcznego

wynagrodzenia do ceny m2 mieszkania). Historia pokazuje, że spadek nieruchomości bardzo

rzadko przekracza 15-20% rocznie.

W 2011 roku może braknąć mieszkań na rynku wtórnym, jeśli deweloperzy nie rozpoczną w 2010 roku odpowiedniej ilości nowych inwestycji (znaczenie tu ma sytuacja na rynku długu). Dostrzegamy też szanse realizacji scenariusza inflacyjnego. Mógłby on się zrealizować przy wyjściu gospodarek światowych z kryzysu (przełom 2010 i 2011 roku). Jego przyczyna byłaby drastycznie zwiększana baza monetarna, zaś skutkiem - wzrost cen nieruchomości i gruntów.

źródło informacji: INTERIA.PL

Kurs złotego nas dobije?

Aby Polska mogła bezpiecznie przystąpić do ERM2, sytuacja na rynku walutowym musi pozostać stabilna przez 2-3 miesiące. Jeżeli jednak nie ustabilizuje się do początku maja, wejście do ERM2 może zostać przesunięte poza I półrocze - powiedział wiceminister finansów Ludwik Kotecki w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

- Jeżeli na początku maja złoty się nie ustabilizuje to będziemy mieli opóźnienie. Możemy nie wejść do ERM2 w I połowie roku. Ale to nie oznacza, że do euro nie możemy wejść w 2012 roku - powiedział Kotecki. - Jeżeli w tym roku nie weszlibyśmy do ERM2, to byłaby mała szansa na przyjęcie euro w 2012 roku. Przynajmniej w obecnych warunkach - dodał.

Minister powtórzył, że zmienność kursu jest obecnie zbyt duża, aby uznać wejście do mechanizmu ERM2 za bezpieczne. "Normalna zmienność" - jak to ujął - powinna trwać "dwa-trzy miesiące".

Wcześniej wiceminister powiedział iż, nie będzie problemu z wyznaczeniem kursu parytetowego. - Wiarygodny parytet można wyznaczyć nawet w warunkach niestabilności na rynku walutowym. Poza tym parytet może się zmienić. Sytuacja gospodarcza jest dynamiczna - nie wykluczałbym nawet, że dopuszczona zostanie deprecjacja waluty - powiedział Kotecki. Dodał, że w ERM2 mamy dwa lata na ewentualne dostosowanie kursu złotego.

- Pamiętajmy, że kurs wejścia do ERM2 nie jest kursem konwersji - powiedział.

Pełnomocnik rządu ds. wprowadzenia euro uważa, że pobyt w mechanizmie ERM2 ustabilizuje wahania polskiej waluty, a obecnie w tym kierunku oddziałuje otwarcie dostępu do elastycznej linii kredytowej z MFW. Zdaniem analityków propozycje przyjęcia kursu przeliczeniowego mieszczą się w przedziale od 3,20- do 4,75 zł za euro.

  • Po ile wymienimy złotego?

    Ministerstwo Finansów będzie starało się, by wynegocjowany kurs wejścia do strefy euro był zbliżony do rynkowego - poinformował Stanisław Gomułka, wiceminister finansów. więcej »

Kryteria do spełnienia

Będziemy starali się, aby deficyt sektora finansów publicznych w 2009 roku nie przekroczył 3,9 proc. w relacji do PKB - powiedział wiceminister finansów Ludwik Kotecki. Dodał, że MF nadal wierzy, że dynamika PKB w Polsce w br. może znaleźć się powyżej 1 proc. Będziemy się starali, aby (def. sekt. fin. publ. - PAP) nie był większy niż w roku poprzednim, czyli 3,9 proc. PKB - powiedział Kotecki.

Wiceminister nadal wierzy w dodatni wzrost gospodarczy w Polsce w bieżącym roku.Rzeczywiście wydaje się, że nasze styczniowe 1,7 proc. jest optymistyczne. Nadal jednak obstawiamy wzrost, a nie recesję. PKB może znaleźć się powyżej 1 proc. W pierwszym kwartale gospodarka wzrosła o 1,3-1,5 proc. W drugim kwartale może być gorzej, ale nieznacznie. W kolejnych kwartałach spodziewamy się powolnego odbicia - uważa Kotecki. Dodał, że razem z założeniami makroekonomicznymi do budżetu na rok 2010, resort przygotuje aktualizację prognozy na rok bieżący.

Premier Donald Tusk spotka się w poniedziałek z członkami Rady Polityki Pieniężnej, rozmowa będzie dotyczyła między innymi kwestii przyjęcia euro - poinformował rzecznik rządu Paweł Graś.

- Spotkanie będzie miało charakter roboczy, będzie dotyczyło bieżącej sytuacji gospodarczej - powiedział Graś. Rutynowo zostanie także poruszona kwestia wejścia do ERM2 i do strefy euro - dodał. Z informacji PAP wynika, że na spotkaniu RPP zapozna się z dokumentem przygotowanym w Ministerstwie Finansów dotyczącym uwarunkowań, które muszą zostać spełnione, aby złoty mógł zostać włączony do mechanizmu ERM2.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Kurs złotego nas dobije?

Aby Polska mogła bezpiecznie przystąpić do ERM2, sytuacja na rynku walutowym musi pozostać stabilna przez 2-3 miesiące. Jeżeli jednak nie ustabilizuje się do początku maja, wejście do ERM2 może zostać przesunięte poza I półrocze - powiedział wiceminister finansów Ludwik Kotecki w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

- Jeżeli na początku maja złoty się nie ustabilizuje to będziemy mieli opóźnienie. Możemy nie wejść do ERM2 w I połowie roku. Ale to nie oznacza, że do euro nie możemy wejść w 2012 roku - powiedział Kotecki. - Jeżeli w tym roku nie weszlibyśmy do ERM2, to byłaby mała szansa na przyjęcie euro w 2012 roku. Przynajmniej w obecnych warunkach - dodał.

Minister powtórzył, że zmienność kursu jest obecnie zbyt duża, aby uznać wejście do mechanizmu ERM2 za bezpieczne. "Normalna zmienność" - jak to ujął - powinna trwać "dwa-trzy miesiące".

Wcześniej wiceminister powiedział iż, nie będzie problemu z wyznaczeniem kursu parytetowego. - Wiarygodny parytet można wyznaczyć nawet w warunkach niestabilności na rynku walutowym. Poza tym parytet może się zmienić. Sytuacja gospodarcza jest dynamiczna - nie wykluczałbym nawet, że dopuszczona zostanie deprecjacja waluty - powiedział Kotecki. Dodał, że w ERM2 mamy dwa lata na ewentualne dostosowanie kursu złotego.

- Pamiętajmy, że kurs wejścia do ERM2 nie jest kursem konwersji - powiedział.

Pełnomocnik rządu ds. wprowadzenia euro uważa, że pobyt w mechanizmie ERM2 ustabilizuje wahania polskiej waluty, a obecnie w tym kierunku oddziałuje otwarcie dostępu do elastycznej linii kredytowej z MFW. Zdaniem analityków propozycje przyjęcia kursu przeliczeniowego mieszczą się w przedziale od 3,20- do 4,75 zł za euro.

  • Po ile wymienimy złotego?

    Ministerstwo Finansów będzie starało się, by wynegocjowany kurs wejścia do strefy euro był zbliżony do rynkowego - poinformował Stanisław Gomułka, wiceminister finansów. więcej »

Kryteria do spełnienia

Będziemy starali się, aby deficyt sektora finansów publicznych w 2009 roku nie przekroczył 3,9 proc. w relacji do PKB - powiedział wiceminister finansów Ludwik Kotecki. Dodał, że MF nadal wierzy, że dynamika PKB w Polsce w br. może znaleźć się powyżej 1 proc. Będziemy się starali, aby (def. sekt. fin. publ. - PAP) nie był większy niż w roku poprzednim, czyli 3,9 proc. PKB - powiedział Kotecki.

Wiceminister nadal wierzy w dodatni wzrost gospodarczy w Polsce w bieżącym roku.Rzeczywiście wydaje się, że nasze styczniowe 1,7 proc. jest optymistyczne. Nadal jednak obstawiamy wzrost, a nie recesję. PKB może znaleźć się powyżej 1 proc. W pierwszym kwartale gospodarka wzrosła o 1,3-1,5 proc. W drugim kwartale może być gorzej, ale nieznacznie. W kolejnych kwartałach spodziewamy się powolnego odbicia - uważa Kotecki. Dodał, że razem z założeniami makroekonomicznymi do budżetu na rok 2010, resort przygotuje aktualizację prognozy na rok bieżący.

Premier Donald Tusk spotka się w poniedziałek z członkami Rady Polityki Pieniężnej, rozmowa będzie dotyczyła między innymi kwestii przyjęcia euro - poinformował rzecznik rządu Paweł Graś.

- Spotkanie będzie miało charakter roboczy, będzie dotyczyło bieżącej sytuacji gospodarczej - powiedział Graś. Rutynowo zostanie także poruszona kwestia wejścia do ERM2 i do strefy euro - dodał. Z informacji PAP wynika, że na spotkaniu RPP zapozna się z dokumentem przygotowanym w Ministerstwie Finansów dotyczącym uwarunkowań, które muszą zostać spełnione, aby złoty mógł zostać włączony do mechanizmu ERM2.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Wiadomości walutowe

NBP: swap z NBS przynajmniej do końca lipca '09
Operacje swapów walutowych z Narodowym Bankiem Szwajcarii będą kontynuowane przynajmniej do końca lipca 2009 roku - poinformował NBP w komunikacie.
"Narodowy Bank Szwajcarii, Europejski Bank Centralny, Narodowy Bank Polski oraz Magyar Nemzeti Bank (Węgierski Bank Narodowy) ogłaszają, że będą kontynuowały tygodniowe operacje swapów walutowych EUR/CHF przynajmniej do końca lipca 2009 r. w celu wsparcia dalszych pozytywnych zmian na krótkoterminowych rynkach pieniężnych franka szwajcarskiego" - napisano w komunikacie.

"Stopy procentowe stosowane do obliczania punktów swapowych zostaną bardziej dostosowane do rynkowych stóp procentowych" - napisano.

Na podstawie tego porozumienia Narodowy Bank Szwajcarii zasili NBP we franki szwajcarskie za euro, natomiast NBP zasili swoich kontrahentów we franki szwajcarskie w zamian za złote.
onet.pl/(PAP, dd/ 27.04.2009, godz. 09:24)

Wiadomości walutowe

NBP: swap z NBS przynajmniej do końca lipca '09
Operacje swapów walutowych z Narodowym Bankiem Szwajcarii będą kontynuowane przynajmniej do końca lipca 2009 roku - poinformował NBP w komunikacie.
"Narodowy Bank Szwajcarii, Europejski Bank Centralny, Narodowy Bank Polski oraz Magyar Nemzeti Bank (Węgierski Bank Narodowy) ogłaszają, że będą kontynuowały tygodniowe operacje swapów walutowych EUR/CHF przynajmniej do końca lipca 2009 r. w celu wsparcia dalszych pozytywnych zmian na krótkoterminowych rynkach pieniężnych franka szwajcarskiego" - napisano w komunikacie.

"Stopy procentowe stosowane do obliczania punktów swapowych zostaną bardziej dostosowane do rynkowych stóp procentowych" - napisano.

Na podstawie tego porozumienia Narodowy Bank Szwajcarii zasili NBP we franki szwajcarskie za euro, natomiast NBP zasili swoich kontrahentów we franki szwajcarskie w zamian za złote.
onet.pl/(PAP, dd/ 27.04.2009, godz. 09:24)

"Dz": Polacy dali się złapać bankom w kredytową pułapkę

Coraz więcej Polaków ma problemy ze spłatą kredytów. Tylko w styczniu i lutym do Krajowego Rejestru Długów wpisano aż 50 tys. osób - czytamy w "Dzienniku". Lawinowo rośnie także łączna wartość niespłacanych zobowiązań bankowych - w dwóch pierwszych miesiącach roku przybyło ich ponad 1,3 mld zł. To prawie trzykrotnie więcej niż w tym samym czasie w 2008 r.
Statystyczny Kowalski najpierw przestaje płacić za usługi ułatwiające lub uprzyjemniające życie, np. telefon komórkowy czy telewizję cyfrową. Potem nie płaci rat kredytów konsumenckich i zadłużenia na kartach, przestaje regulować rachunki za prąd, gaz czy wodę. Dopiero na końcu przestaje płacić raty kredytów wziętych na mieszkanie czy dom - mówi "Dz" Iwona Słomska z firmy windykacyjnej Kruk.

W Krajowym Rejestrze Dłużników znalazły się głównie osoby, które w czasach prosperity wzięły drobne pożyczki lub skusiły się na karty kredytowe.

Na rosnącej spirali zadłużenia zarabiają firmy pomagające w restrukturyzacji i spłacie kredytów. Mają coraz więcej klientów. To może być rekordowy rok w branży zarządzania wierzytelnościami.

Więcej w "Dzienniku".
onet.pl/
(Dziennik, dd/27.04.2009, godz. 07:32)

"Dz": Polacy dali się złapać bankom w kredytową pułapkę

Coraz więcej Polaków ma problemy ze spłatą kredytów. Tylko w styczniu i lutym do Krajowego Rejestru Długów wpisano aż 50 tys. osób - czytamy w "Dzienniku". Lawinowo rośnie także łączna wartość niespłacanych zobowiązań bankowych - w dwóch pierwszych miesiącach roku przybyło ich ponad 1,3 mld zł. To prawie trzykrotnie więcej niż w tym samym czasie w 2008 r.
Statystyczny Kowalski najpierw przestaje płacić za usługi ułatwiające lub uprzyjemniające życie, np. telefon komórkowy czy telewizję cyfrową. Potem nie płaci rat kredytów konsumenckich i zadłużenia na kartach, przestaje regulować rachunki za prąd, gaz czy wodę. Dopiero na końcu przestaje płacić raty kredytów wziętych na mieszkanie czy dom - mówi "Dz" Iwona Słomska z firmy windykacyjnej Kruk.

W Krajowym Rejestrze Dłużników znalazły się głównie osoby, które w czasach prosperity wzięły drobne pożyczki lub skusiły się na karty kredytowe.

Na rosnącej spirali zadłużenia zarabiają firmy pomagające w restrukturyzacji i spłacie kredytów. Mają coraz więcej klientów. To może być rekordowy rok w branży zarządzania wierzytelnościami.

Więcej w "Dzienniku".
onet.pl/
(Dziennik, dd/27.04.2009, godz. 07:32)

Dziurawy plan spłaty kredytów za bezrobotnych

Lawina uwag do rządowego projektu uniemożliwi uruchomienie programu już w maju. Do jego obsługi nie jest gotowy też BGK.
5 maja rząd ma się zająć projektem ustawy o pomocy państwa w spłacie niektórych kredytów mieszkaniowych udzielonych osobom, które utraciły pracę – zapowiedział Michał Boni, minister w kancelarii premiera.
Partnerzy zgłosili bardzo wiele uwag. W tej chwili analizujemy te uwagi – dodał.

Według niego, wypłata pomocy powinna zacząć się przed wakacjami. W rzeczywistości uwag jest tyle, że dokument będzie wymagał poważnych zmian, a zapowiedziany przez Boniego termin może ulec przesunięciu.
Niski poziom legislacyjny

Projekt przewiduje, że osoba która straci pracę, a zaciągnęła kredyt na zakup mieszkania, może wystąpić o 1200 zł miesięcznie na jego spłatę, wypłacane przez jeden rok. Potem będzie musiała pomoc tę zwrócić w nieoprocentowanych ratach.

Rząd miał z tym projektem problem od początku. Gdy w pierwszych dniach marca minister Boni ogłaszał, że pomoc w spłacie kredytów wyniesie 1200 zł miesięcznie, deklarował, że projekt jest gotowy i trafi w ciągu paru dni do konsultacji międzyresortowych. By uniknąć błędów, przygotowywało go Rządowe Centrum Legislacji, a proces ten wydłużył się o kolejny miesiąc. Szans na wprowadzenie go w życie w maju, jak chciał premier Donald Tusk, właściwie już nie ma.

Wszyscy chwalą intencje rządu. Ale nie sam projekt.
Odznacza się on niezwykle niskim poziomem legislacyjnym – głosi uchwała Naczelnej Rady Zatrudnienia działającej przy resorcie pracy (choć to on firmuje ustawę).
Rada twierdzi wręcz, że projekt może być sprzeczny z konstytucyjną zasadą równości wobec prawa.

Z punktu widzenia banków, jak twierdzi ZBP, najważniejsze w ustawie jest zabezpieczenie przed jej nadużywaniem. Ale także skuteczność, czyli rzeczywiste odzyskanie przez klienta płynności finansowej po zakończeniu dopłat.

Związek wytyka projektowi szereg błędów, m.in. brak definicji kredytobiorcy, dość ogólną definicję kredytu mieszkaniowego, które sprawiają, że beneficjentem nie musi być nawet polski obywatel. A i kredyt nie musiał być udzielony w kraju. Nie ma też jasnego określenia, w jakim terminie rozpatrywane będą wnioski kredytobiorców, kto pomocy udziela czy decyduje o jej zaprzestaniu.

ZBP zauważa też, że z pomocy nie skorzystają osoby, które wzięły kredyty na remont nieruchomości, podobnie te, które wzięły kredyt na budowę lub zakup budynku jednorodzinnego z dwoma lokalami mieszkalnymi i nie są samodzielnym właścicielem budynku.

Z kolei Narodowy Bank Polski zwraca uwagę, że wykluczone zostały osoby, które od dewelopera lub spółdzielni mieszkaniowej nabyły prawo do lokalu w trakcie budowy, przez co nie mają księgi wieczystej. Wątpliwości ZBP budzi nawet wybór dat granicznych dla programu. Z pomocy skorzystają osoby zwolnione z pracy między 1 lipca 2008 r. a 31 grudnia 2010 r. Kłopot może być też z ustaleniem na 1200 zł kwoty pomocy, bo gdy komuś zabraknie jeszcze np. 400 zł do miesięcznej raty, to i tak bank może wypowiedzieć mu umowę.

Brak też zapisów na temat tego, co robić, gdy pomoc nie zostanie zwrócona do Funduszu Pracy lub jej beneficjent nie znajdzie zatrudnienia.
Brak regulacji dotyczącej podstawy prawnej do prowadzenia egzekucji przyznanej pomocy – pisze resort finansów.

Pomoc tylko z zasiłkiem

Wiceminister finansów Elżbieta Suchocka-Roguska ma zastrzeżenia do zapisu, zgodnie z którym pomoc dostaną tylko osoby uprawnione do zasiłku dla bezrobotnych.

Problemy ze spłatą kredytu mogą mieć również bezrobotni bez prawa do zasiłku – zwraca uwagę.

Pomoc ma za to przysługiwać osobom, które same z pracy zrezygnują. Projekt nie określa, jak postępować, jeśli kredyt wzięły osoby niepozostające w związku małżeńskim lub mające rozdzielność majątkową.

Wymaga rozważenia wprowadzenie chociażby symbolicznego oprocentowania miesięcznych rat zwracanej pomocy, np. na poziomie 1,5 proc. – proponuje wiceminister finansów.

Ministerstwo Infrastruktury chce, by przyszłych beneficjantów rozliczać z posiadanego majątku, żeby z pomocy nie korzystały osoby zamożne. Ma też wątpliwości dotyczące braku ograniczeń wysokości zaciągniętego kredytu czy standardu mieszkania lub domu. I podobnie jak resort finansów obawia się, czy ustawa nie powiększy szarej strefy.

BGK i tak nie da rady

Podczas gdy ZBP obawia się, że za 1,5 proc. prowizji BGK nie da rady obsłużyć kredytów, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta wręcz przeciwnie – chce zadbać, by bank na tym się nie wzbogacił. Miałyby temu służyć zapisy o pokryciu tylko minimalnych kosztów obsługi. UOKiK zastanawia się wręcz, po co mieszać BGK w relacje, jakie mogłyby przebiegać miedzy samorządami lokalnymi (dysponującymi środkami z FP) a bankami.

Co na to BGK? Zwraca uwagę, że z obsługą ponad 60 tys. umów kredytowych (taką liczbę zakłada projekt) jego personel może sobie nie poradzić. Potrzebny będzie nowy system informatyczny, który obejmie wszystkie mechanizmy naliczania odsetek i stosowania kursów walutowych w bankach, które tych kredytów udzieliły.

Koszt operacji może kilkakrotnie przekroczyć zakładane w projekcie ustawy 1,5 proc. przekazanej pomocy, a jej uruchomienie nastąpi znacznie później, niż przewiduje się obecnie – ostrzega BGK w piśmie przesłanym resortowi pracy.

Aleksandra Kurowska
Parkiet
wp.pl/
PARKIET 2009-04-27 (08:23)

Dziurawy plan spłaty kredytów za bezrobotnych

Lawina uwag do rządowego projektu uniemożliwi uruchomienie programu już w maju. Do jego obsługi nie jest gotowy też BGK.
5 maja rząd ma się zająć projektem ustawy o pomocy państwa w spłacie niektórych kredytów mieszkaniowych udzielonych osobom, które utraciły pracę – zapowiedział Michał Boni, minister w kancelarii premiera.
Partnerzy zgłosili bardzo wiele uwag. W tej chwili analizujemy te uwagi – dodał.

Według niego, wypłata pomocy powinna zacząć się przed wakacjami. W rzeczywistości uwag jest tyle, że dokument będzie wymagał poważnych zmian, a zapowiedziany przez Boniego termin może ulec przesunięciu.
Niski poziom legislacyjny

Projekt przewiduje, że osoba która straci pracę, a zaciągnęła kredyt na zakup mieszkania, może wystąpić o 1200 zł miesięcznie na jego spłatę, wypłacane przez jeden rok. Potem będzie musiała pomoc tę zwrócić w nieoprocentowanych ratach.

Rząd miał z tym projektem problem od początku. Gdy w pierwszych dniach marca minister Boni ogłaszał, że pomoc w spłacie kredytów wyniesie 1200 zł miesięcznie, deklarował, że projekt jest gotowy i trafi w ciągu paru dni do konsultacji międzyresortowych. By uniknąć błędów, przygotowywało go Rządowe Centrum Legislacji, a proces ten wydłużył się o kolejny miesiąc. Szans na wprowadzenie go w życie w maju, jak chciał premier Donald Tusk, właściwie już nie ma.

Wszyscy chwalą intencje rządu. Ale nie sam projekt.
Odznacza się on niezwykle niskim poziomem legislacyjnym – głosi uchwała Naczelnej Rady Zatrudnienia działającej przy resorcie pracy (choć to on firmuje ustawę).
Rada twierdzi wręcz, że projekt może być sprzeczny z konstytucyjną zasadą równości wobec prawa.

Z punktu widzenia banków, jak twierdzi ZBP, najważniejsze w ustawie jest zabezpieczenie przed jej nadużywaniem. Ale także skuteczność, czyli rzeczywiste odzyskanie przez klienta płynności finansowej po zakończeniu dopłat.

Związek wytyka projektowi szereg błędów, m.in. brak definicji kredytobiorcy, dość ogólną definicję kredytu mieszkaniowego, które sprawiają, że beneficjentem nie musi być nawet polski obywatel. A i kredyt nie musiał być udzielony w kraju. Nie ma też jasnego określenia, w jakim terminie rozpatrywane będą wnioski kredytobiorców, kto pomocy udziela czy decyduje o jej zaprzestaniu.

ZBP zauważa też, że z pomocy nie skorzystają osoby, które wzięły kredyty na remont nieruchomości, podobnie te, które wzięły kredyt na budowę lub zakup budynku jednorodzinnego z dwoma lokalami mieszkalnymi i nie są samodzielnym właścicielem budynku.

Z kolei Narodowy Bank Polski zwraca uwagę, że wykluczone zostały osoby, które od dewelopera lub spółdzielni mieszkaniowej nabyły prawo do lokalu w trakcie budowy, przez co nie mają księgi wieczystej. Wątpliwości ZBP budzi nawet wybór dat granicznych dla programu. Z pomocy skorzystają osoby zwolnione z pracy między 1 lipca 2008 r. a 31 grudnia 2010 r. Kłopot może być też z ustaleniem na 1200 zł kwoty pomocy, bo gdy komuś zabraknie jeszcze np. 400 zł do miesięcznej raty, to i tak bank może wypowiedzieć mu umowę.

Brak też zapisów na temat tego, co robić, gdy pomoc nie zostanie zwrócona do Funduszu Pracy lub jej beneficjent nie znajdzie zatrudnienia.
Brak regulacji dotyczącej podstawy prawnej do prowadzenia egzekucji przyznanej pomocy – pisze resort finansów.

Pomoc tylko z zasiłkiem

Wiceminister finansów Elżbieta Suchocka-Roguska ma zastrzeżenia do zapisu, zgodnie z którym pomoc dostaną tylko osoby uprawnione do zasiłku dla bezrobotnych.

Problemy ze spłatą kredytu mogą mieć również bezrobotni bez prawa do zasiłku – zwraca uwagę.

Pomoc ma za to przysługiwać osobom, które same z pracy zrezygnują. Projekt nie określa, jak postępować, jeśli kredyt wzięły osoby niepozostające w związku małżeńskim lub mające rozdzielność majątkową.

Wymaga rozważenia wprowadzenie chociażby symbolicznego oprocentowania miesięcznych rat zwracanej pomocy, np. na poziomie 1,5 proc. – proponuje wiceminister finansów.

Ministerstwo Infrastruktury chce, by przyszłych beneficjantów rozliczać z posiadanego majątku, żeby z pomocy nie korzystały osoby zamożne. Ma też wątpliwości dotyczące braku ograniczeń wysokości zaciągniętego kredytu czy standardu mieszkania lub domu. I podobnie jak resort finansów obawia się, czy ustawa nie powiększy szarej strefy.

BGK i tak nie da rady

Podczas gdy ZBP obawia się, że za 1,5 proc. prowizji BGK nie da rady obsłużyć kredytów, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta wręcz przeciwnie – chce zadbać, by bank na tym się nie wzbogacił. Miałyby temu służyć zapisy o pokryciu tylko minimalnych kosztów obsługi. UOKiK zastanawia się wręcz, po co mieszać BGK w relacje, jakie mogłyby przebiegać miedzy samorządami lokalnymi (dysponującymi środkami z FP) a bankami.

Co na to BGK? Zwraca uwagę, że z obsługą ponad 60 tys. umów kredytowych (taką liczbę zakłada projekt) jego personel może sobie nie poradzić. Potrzebny będzie nowy system informatyczny, który obejmie wszystkie mechanizmy naliczania odsetek i stosowania kursów walutowych w bankach, które tych kredytów udzieliły.

Koszt operacji może kilkakrotnie przekroczyć zakładane w projekcie ustawy 1,5 proc. przekazanej pomocy, a jej uruchomienie nastąpi znacznie później, niż przewiduje się obecnie – ostrzega BGK w piśmie przesłanym resortowi pracy.

Aleksandra Kurowska
Parkiet
wp.pl/
PARKIET 2009-04-27 (08:23)

GUS: stopa bezrobocia wzrosła do 11,2% w marcu

Stopa bezrobocia wyniosła na koniec marca 2009 roku 11,2% wobec 10,9% miesiąc wcześniej, podał Główny Urząd Statystyczny (GUS). W marcu 2008 roku stopa ta wyniosła także 10,9%.
Liczba zarejestrowanych bezrobotnych w końcu marca wyniosła 1.758,8 tys. osób, czyli wzrosła o 40,0 tys. (2,3%) wobec poprzedniego miesiąca i o 56,6 tys. osób (3,3%) w ujęciu rocznym.

Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej (MPiPS) szacowało wcześniej, że stopa bezrobocia wzrosła w tym okresie właśnie do 11,2%.
Minister pracy Jolanta Fedak oraz ekonomiści obawiają się jednak, że stopa bezrobocia będzie obecnie wzrastać, szczególnie w II poł. roku, ze względu na coraz bardziej odczuwalne w Polsce efekty spowolnienia gospodarczego u naszych głównych partnerów handlowych.

ISB /wp.pl

GUS: stopa bezrobocia wzrosła do 11,2% w marcu

Stopa bezrobocia wyniosła na koniec marca 2009 roku 11,2% wobec 10,9% miesiąc wcześniej, podał Główny Urząd Statystyczny (GUS). W marcu 2008 roku stopa ta wyniosła także 10,9%.
Liczba zarejestrowanych bezrobotnych w końcu marca wyniosła 1.758,8 tys. osób, czyli wzrosła o 40,0 tys. (2,3%) wobec poprzedniego miesiąca i o 56,6 tys. osób (3,3%) w ujęciu rocznym.

Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej (MPiPS) szacowało wcześniej, że stopa bezrobocia wzrosła w tym okresie właśnie do 11,2%.
Minister pracy Jolanta Fedak oraz ekonomiści obawiają się jednak, że stopa bezrobocia będzie obecnie wzrastać, szczególnie w II poł. roku, ze względu na coraz bardziej odczuwalne w Polsce efekty spowolnienia gospodarczego u naszych głównych partnerów handlowych.

ISB /wp.pl

Koniec optymizmu Polaków

Ostatni raz tak źle sytuacje gospodarczą i bezrobocie w kraju Polacy oceniali pięć lat temu. Takie wnioski płyną z badań przeprowadzonych przez GfK Polonia, a zleconych przez Komisję Europejską - podaje "Rzeczpospolita".
W marcu tylko nieco ponad 5% Polaków uważało, że sytuacja gospodarcza kraju w ciągu najbliższych 12 miesiącach się poprawi. Przeciwnego zdania było blisko 60% respondentów. Ponad 15% przewidywało, iż pogorszenie będzie znaczne. Stabilną sytuację gospodarczą prognozowało 25% ankietowanych.

Wyniki są jeszcze gorsze, jeśli chodzi o kolejny rok na rynku pracy. Spadek bezrobocia przewiduje niespełna 2%. respondentów, podczas gdy jego wzrost - aż 85%. Co trzeci pytany uważa, iż wzrost bezrobocia będzie zdecydowany.
wp.pl/PAP | 27.04.2009 | 01:30

Koniec optymizmu Polaków

Ostatni raz tak źle sytuacje gospodarczą i bezrobocie w kraju Polacy oceniali pięć lat temu. Takie wnioski płyną z badań przeprowadzonych przez GfK Polonia, a zleconych przez Komisję Europejską - podaje "Rzeczpospolita".
W marcu tylko nieco ponad 5% Polaków uważało, że sytuacja gospodarcza kraju w ciągu najbliższych 12 miesiącach się poprawi. Przeciwnego zdania było blisko 60% respondentów. Ponad 15% przewidywało, iż pogorszenie będzie znaczne. Stabilną sytuację gospodarczą prognozowało 25% ankietowanych.

Wyniki są jeszcze gorsze, jeśli chodzi o kolejny rok na rynku pracy. Spadek bezrobocia przewiduje niespełna 2%. respondentów, podczas gdy jego wzrost - aż 85%. Co trzeci pytany uważa, iż wzrost bezrobocia będzie zdecydowany.
wp.pl/PAP | 27.04.2009 | 01:30

Centra handlowe w Europie. Widać spowolnienie

Projekty centrów handlowych w Europie obejmujących niemal siedem milionów metrów kwadratowych zostały odłożone bądź wstrzymane na skutek kryzysu kredytowego.

Tak wynika ze danych przygotowanych przez Cushman & Wakefield, firmę doradczą w dziedzinie nieruchomości.

Nowy raport firmy Cushman & Wakefield European Shopping Centre Development ("Raport z rozwoju centrów handlowych w Europie") przewiduje, że w 2009 r. w Europie zostanie oddanych do użytku ok. 10 milionów mkw. nowej powierzchni w centrach handlowych, czyli o 40 proc. proc. mniej niż zakładały prognozy z lipca 2008 r.

- Ponadto oczekuje się, że w 2010 wielkość ta może się zmniejszyć nawet do 7 milionów mkw. Jest to najniższy wskaźnik ekspansji od 2005 r. i oznacza zakończenie pięcioletniego okresu stałego wzrostu wielkości inwestycji w centra handlowe - czytamy w raporcie.

Rok 2008, kiedy to oddano do użytku ponad 9 milionów mkw. powierzchni nowej powierzchni w centrach handlowych zlokalizowanej w 310 obiektach, był kolejnym rekordowym rokiem pod względem inwestycji w centra handlowe w Europie.

Rosja liderem

Rosja znajduje się na czele stawki dzięki dostarczeniu na rynek 1,65 milionów mkw. nowej powierzchni - co oznacza 23 proc. wzrost łącznej podaży powierzchni w centrach handlowych. Kolejne miejsca zajmują Turcja, Wielka Brytania, Hiszpania oraz Rumunia. Wielka Brytania wykazywała największą aktywność wśród rynków Europy Zachodniej. W 2008 na ten rynek trafiło ok. 840.000 mkw. nowej powierzchni głównie dzięki otwarciu trzech dużych regionalnych centrów handlowych.

Opierając się jednak tylko na wielkościach procentowych Bułgaria i Rumunia odnotowały zdecydowanie największy wzrost podaży powierzchni centrów handlowych (odpowiednio 76 proc. oraz 63 proc.).

GDZIE PRZYBYŁO NAJWIĘCEJ POWIERZCHNI W 2008 ROKU
(pow. najmu brutto; styczeń 2008 - grudzień 2008)

1. Rosja

1.653,103

2. Turcja

1.134.603

3. Wlk. Brytania

838.455

4. Hiszpania

764.564

5. Rumunia

721.342

6. Włochy

613.532

7. Polska

575.440

8. Ukraina

455.664

9. Niemcy

335.919

10. Francja

323.111

źródło: Cushman & Wakefield

Prognozy mniej optymistyczne

Oczekiwania w stosunku do 2009 i 2010 r. znacznie się zmniejszyły. Kryzys finansowy w połączeniu z globalną recesją spowodował spadek popytu konsumenckiego, zaostrzenie kryteriów przyznawania kredytów oraz pogorszenie nastrojów deweloperów.

Rynki krajów wschodzących takie, jak Rosja, Ukraina i w mniejszym stopniu Turcja, najbardziej odczują skutki kryzysu. Chociaż w ostatnich 12 miesiącach 58 proc. całkowitej liczby planowanych inwestycji przypadało właśnie na te kraje, obecnie liczba zmniejszyła się do zaledwie 22 proc..

PLANOWANE CENTRA HANDLOWE W EUROPIE W LATACH 2009-2010
(pow. najmu brutto mkw.; 2009 - 2010)

1. Turcja

2.003.343

2. Rosja

1.251.866

3. Francja

1.400.000

4. Polska

1.193.600

5. Włochy

1.192.399

6. Hiszpania

1.042.753

7. Rumunia

882.193

8. Niemcy

686.003

9. Bułgaria

660.786

10. Holandia

632.000

źródło: Cushman & Wakefield

- Spowolnienie aktywności deweloperskiej niekoniecznie świadczy o negatywnym trendzie na rynkach krajów wchodzących w Europie, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że w niektórych rejonach, w szczególności w stolicach tych krajów, w bardzo krótkim okresie oddano do użytku ogromne ilości powierzchni w centrach handlowych - mówi Alexander Colpaert, konsultant z europejskiego zespołu badawczego firmy Cushman & Wakefield.

Jego zdaniem w tych warunkach deweloperzy, handlowcy oraz władze lokalne mają czas, aby zastanowić się nad obecną sytuacją i np. ocenić stopień nasycenia niektórych miast powierzchniami handlowymi czy też atrakcyjność kolejnych dużych projektów centrów handlowych na tle istniejącego handlowego pejzażu miasta. Ponadto okres wstrzymania działalności pozwoli nowym projektom odnaleźć się w nowym środowisku biznesowym oraz ustalić swoją pozycję na lokalnym rynku powierzchni handlowych.

ZOBACZ TAKŻE:

Turcja przed wielkim skokiem

Chociaż pewna liczba projektów w Turcji została odłożona w czasie, skutki tych decyzji nie były tak poważne, jak w Rosji czy na Ukrainie. Turcja ma obecnie najwięcej planowanej nowej powierzchni w centrach handlowych w Europie.

Do końca 2010 r. na rynek w tym kraju ma trafić ponad dwa miliony mkw. powierzchni. Jednocześnie biorąc pod uwagę gwałtownie pogarszające się warunki ekonomiczne w Turcji oczekuje się, że w najbliższej przyszłości liczba inwestycji, która zostanie wstrzymana, może wzrosnąć.

- Turcja stosunkowo najmniej ucierpiała na skutek globalnego kryzys gospodarczego i popyt ze strony krajowych jak i międzynarodowych handlowców, szukających możliwości kontynuacji ekspansji, nie słabnie, szczególnie na projekty nowych centrów handlowych znajdujących się w dobrych lokalizacjach. Turcja licząca prawie 75 milionów mieszkańców jest rynkiem stosunkowo słabo nasyconym pod względem nowych powierzchni handlowych, co czyni go atrakcyjnym rynkiem dla handlowców. Spodziewamy się również rozwoju sektora centrów sklepów fabrycznych - mówi Gülsin Hakman, szef Działu Powierzchni Handlowych firmy Cushman & Wakefield w Turcji.

SKĄD BIERZE SIĘ SPOWOLNIENIE?

Boris van Haare Heijmeijer, partner, Europejskie Centra Handlowe firmy Cushman & Wakefield:

Spowolnienie na rynku deweloperskim wynika przede wszystkim z trudności w uzyskiwaniu finansowania projektów. Negatywne tendencje nasilają się dodatkowo na skutek zwiększonej ostrożności handlowców przy podejmowaniu decyzji ekspansji oraz niechęcią w angażowaniu się w nowe projekty centrów handlowych. Naprawdę szkoda, że bardzo obiecujące inwestycje zostają wstrzymane z tych właśnie przyczyn, jednak możemy być pewni, że wraz z poprawą koniunktury najlepsze projekty zostaną wreszcie ukończone.

 



(MM)
Centra handlowe w Europie. Widać spowolnienie

Centra handlowe w Europie. Widać spowolnienie

Projekty centrów handlowych w Europie obejmujących niemal siedem milionów metrów kwadratowych zostały odłożone bądź wstrzymane na skutek kryzysu kredytowego.

Tak wynika ze danych przygotowanych przez Cushman & Wakefield, firmę doradczą w dziedzinie nieruchomości.

Nowy raport firmy Cushman & Wakefield European Shopping Centre Development ("Raport z rozwoju centrów handlowych w Europie") przewiduje, że w 2009 r. w Europie zostanie oddanych do użytku ok. 10 milionów mkw. nowej powierzchni w centrach handlowych, czyli o 40 proc. proc. mniej niż zakładały prognozy z lipca 2008 r.

- Ponadto oczekuje się, że w 2010 wielkość ta może się zmniejszyć nawet do 7 milionów mkw. Jest to najniższy wskaźnik ekspansji od 2005 r. i oznacza zakończenie pięcioletniego okresu stałego wzrostu wielkości inwestycji w centra handlowe - czytamy w raporcie.

Rok 2008, kiedy to oddano do użytku ponad 9 milionów mkw. powierzchni nowej powierzchni w centrach handlowych zlokalizowanej w 310 obiektach, był kolejnym rekordowym rokiem pod względem inwestycji w centra handlowe w Europie.

Rosja liderem

Rosja znajduje się na czele stawki dzięki dostarczeniu na rynek 1,65 milionów mkw. nowej powierzchni - co oznacza 23 proc. wzrost łącznej podaży powierzchni w centrach handlowych. Kolejne miejsca zajmują Turcja, Wielka Brytania, Hiszpania oraz Rumunia. Wielka Brytania wykazywała największą aktywność wśród rynków Europy Zachodniej. W 2008 na ten rynek trafiło ok. 840.000 mkw. nowej powierzchni głównie dzięki otwarciu trzech dużych regionalnych centrów handlowych.

Opierając się jednak tylko na wielkościach procentowych Bułgaria i Rumunia odnotowały zdecydowanie największy wzrost podaży powierzchni centrów handlowych (odpowiednio 76 proc. oraz 63 proc.).

GDZIE PRZYBYŁO NAJWIĘCEJ POWIERZCHNI W 2008 ROKU
(pow. najmu brutto; styczeń 2008 - grudzień 2008)

1. Rosja

1.653,103

2. Turcja

1.134.603

3. Wlk. Brytania

838.455

4. Hiszpania

764.564

5. Rumunia

721.342

6. Włochy

613.532

7. Polska

575.440

8. Ukraina

455.664

9. Niemcy

335.919

10. Francja

323.111

źródło: Cushman & Wakefield

Prognozy mniej optymistyczne

Oczekiwania w stosunku do 2009 i 2010 r. znacznie się zmniejszyły. Kryzys finansowy w połączeniu z globalną recesją spowodował spadek popytu konsumenckiego, zaostrzenie kryteriów przyznawania kredytów oraz pogorszenie nastrojów deweloperów.

Rynki krajów wschodzących takie, jak Rosja, Ukraina i w mniejszym stopniu Turcja, najbardziej odczują skutki kryzysu. Chociaż w ostatnich 12 miesiącach 58 proc. całkowitej liczby planowanych inwestycji przypadało właśnie na te kraje, obecnie liczba zmniejszyła się do zaledwie 22 proc..

PLANOWANE CENTRA HANDLOWE W EUROPIE W LATACH 2009-2010
(pow. najmu brutto mkw.; 2009 - 2010)

1. Turcja

2.003.343

2. Rosja

1.251.866

3. Francja

1.400.000

4. Polska

1.193.600

5. Włochy

1.192.399

6. Hiszpania

1.042.753

7. Rumunia

882.193

8. Niemcy

686.003

9. Bułgaria

660.786

10. Holandia

632.000

źródło: Cushman & Wakefield

- Spowolnienie aktywności deweloperskiej niekoniecznie świadczy o negatywnym trendzie na rynkach krajów wchodzących w Europie, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że w niektórych rejonach, w szczególności w stolicach tych krajów, w bardzo krótkim okresie oddano do użytku ogromne ilości powierzchni w centrach handlowych - mówi Alexander Colpaert, konsultant z europejskiego zespołu badawczego firmy Cushman & Wakefield.

Jego zdaniem w tych warunkach deweloperzy, handlowcy oraz władze lokalne mają czas, aby zastanowić się nad obecną sytuacją i np. ocenić stopień nasycenia niektórych miast powierzchniami handlowymi czy też atrakcyjność kolejnych dużych projektów centrów handlowych na tle istniejącego handlowego pejzażu miasta. Ponadto okres wstrzymania działalności pozwoli nowym projektom odnaleźć się w nowym środowisku biznesowym oraz ustalić swoją pozycję na lokalnym rynku powierzchni handlowych.

ZOBACZ TAKŻE:

Turcja przed wielkim skokiem

Chociaż pewna liczba projektów w Turcji została odłożona w czasie, skutki tych decyzji nie były tak poważne, jak w Rosji czy na Ukrainie. Turcja ma obecnie najwięcej planowanej nowej powierzchni w centrach handlowych w Europie.

Do końca 2010 r. na rynek w tym kraju ma trafić ponad dwa miliony mkw. powierzchni. Jednocześnie biorąc pod uwagę gwałtownie pogarszające się warunki ekonomiczne w Turcji oczekuje się, że w najbliższej przyszłości liczba inwestycji, która zostanie wstrzymana, może wzrosnąć.

- Turcja stosunkowo najmniej ucierpiała na skutek globalnego kryzys gospodarczego i popyt ze strony krajowych jak i międzynarodowych handlowców, szukających możliwości kontynuacji ekspansji, nie słabnie, szczególnie na projekty nowych centrów handlowych znajdujących się w dobrych lokalizacjach. Turcja licząca prawie 75 milionów mieszkańców jest rynkiem stosunkowo słabo nasyconym pod względem nowych powierzchni handlowych, co czyni go atrakcyjnym rynkiem dla handlowców. Spodziewamy się również rozwoju sektora centrów sklepów fabrycznych - mówi Gülsin Hakman, szef Działu Powierzchni Handlowych firmy Cushman & Wakefield w Turcji.

SKĄD BIERZE SIĘ SPOWOLNIENIE?

Boris van Haare Heijmeijer, partner, Europejskie Centra Handlowe firmy Cushman & Wakefield:

Spowolnienie na rynku deweloperskim wynika przede wszystkim z trudności w uzyskiwaniu finansowania projektów. Negatywne tendencje nasilają się dodatkowo na skutek zwiększonej ostrożności handlowców przy podejmowaniu decyzji ekspansji oraz niechęcią w angażowaniu się w nowe projekty centrów handlowych. Naprawdę szkoda, że bardzo obiecujące inwestycje zostają wstrzymane z tych właśnie przyczyn, jednak możemy być pewni, że wraz z poprawą koniunktury najlepsze projekty zostaną wreszcie ukończone.

 



(MM)
Centra handlowe w Europie. Widać spowolnienie

Do 3 metrów bez zgody!

Budowa altany nie powinna wymagać zgłoszenia do rejestru robót budowlanych, a nowe przepisy Prawa budowlanego powinny wejść w życie po 6, a nie 3 miesiącach - proponują komisje: infrastruktury oraz komisji samorządu terytorialnego i polityki regionalnej.

Przedstawicielka połączonych komisji Aldona Młyńczak z PO przedstawiła wczoraj w Sejmie sprawozdanie komisji. Pozytywnie zaopiniowały one 30 z 51 senackich poprawek.

Jedna z rekomendowanych do przyjęcia poprawek wprowadza zasadę, że budowa altan i obiektów gospodarczych nie wymaga zgłoszenia do rejestru robót budowlanych, jeśli jest prowadzona w ogrodzie działkowym; powierzchnia zabudowy nie może przekroczyć 25 m kw. w miastach i 35 m kw. poza granicami miast, a wysokość - 5 m przy dachach stromych i 4 m przy dachach płaskich.

Komisje są również za odrzuceniem senackich poprawek niezgodnych z UE. Zastrzeżenia co do zgodności z przepisami wspólnotowymi wyraził w piśmie z 17 marca do szefa sejmowej komisji infrastruktury Zbigniewa Rynasiewicza, szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej Mikołaj Dowgielewicz.

Jedna z tych poprawek powoduje bowiem, że montaż urządzeń na obiektach budowlanych - jeżeli te urządzania nie podwyższają go o więcej niż 3 metry - byłby dopuszczalny bez zgłoszenia do projektu.

Jak poinformował Dowgielewicz, chodzi np. o niektóre urządzenia radionawigacyjne, emitujące pola elektromagnetyczne. Montaż takich urządzeń może wymagać - zgodnie z przepisami unijnymi - oceny oddziaływania na środowisko. Z kolei - jak zaznacza autor pisma - brak zgłoszenia przedsięwzięcia oznacza brak możliwości przeprowadzenia takiej oceny.

Komisje nie zgodziły się również na skrócenie z 6 do 3 miesięcy okresu wejścia w życie ustawy.

Nowelizację Prawa budowlanego, przygotowaną przez komisję Przyjazne Państwo, Sejm uchwalił w lutym. Zmiany w Prawie budowlanym mają ułatwić prowadzenie inwestycji. Chodzi m.in. o zastąpienie uproszczoną procedurą wpisu do rejestru robót budowlanych, zamiast dotychczasowego obowiązku uzyskiwania pozwolenia na budowę i zgłoszenia budowy. Nowelizacja określa też listę budów, które nie wymagają rejestracji i tych, które pomimo rejestracji nie muszą mieć projektu budowlanego.

Andrzej Kania z PO oraz Józef Racki z PSL zapowiedzieli, że ich kluby zagłosują za poprawkami Senatu, rekomendowanymi przez komisje. Za przyjęciem większości poprawek pozytywnie zaopiniowanych przez komisje jest również Lewica - zapewnił jej przedstawiciel Andrzej Szczepański.

Innego zdania jest PiS. Andrzej Adamczyk uważa, że "Senat swoimi poprawkami demoluje polskie prawo budowlane". Wyjaśnił, że wiele z nich stwarza "możliwości korupcjogenne". Ponadto - jak mówił - zmiany proponowane przez Senat w wielu przypadkach nie przyspieszą procesu inwestycyjnego, a go opóźnią. Dlatego klub zaproponował odrzucenie wszystkich poprawek negatywnie zaopiniowanych przez komisję oraz kilka z pozytywną rekomendacją.

Głosowanie nad poprawkami odbędzie się w czwartek.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Do 3 metrów bez zgody!

Budowa altany nie powinna wymagać zgłoszenia do rejestru robót budowlanych, a nowe przepisy Prawa budowlanego powinny wejść w życie po 6, a nie 3 miesiącach - proponują komisje: infrastruktury oraz komisji samorządu terytorialnego i polityki regionalnej.

Przedstawicielka połączonych komisji Aldona Młyńczak z PO przedstawiła wczoraj w Sejmie sprawozdanie komisji. Pozytywnie zaopiniowały one 30 z 51 senackich poprawek.

Jedna z rekomendowanych do przyjęcia poprawek wprowadza zasadę, że budowa altan i obiektów gospodarczych nie wymaga zgłoszenia do rejestru robót budowlanych, jeśli jest prowadzona w ogrodzie działkowym; powierzchnia zabudowy nie może przekroczyć 25 m kw. w miastach i 35 m kw. poza granicami miast, a wysokość - 5 m przy dachach stromych i 4 m przy dachach płaskich.

Komisje są również za odrzuceniem senackich poprawek niezgodnych z UE. Zastrzeżenia co do zgodności z przepisami wspólnotowymi wyraził w piśmie z 17 marca do szefa sejmowej komisji infrastruktury Zbigniewa Rynasiewicza, szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej Mikołaj Dowgielewicz.

Jedna z tych poprawek powoduje bowiem, że montaż urządzeń na obiektach budowlanych - jeżeli te urządzania nie podwyższają go o więcej niż 3 metry - byłby dopuszczalny bez zgłoszenia do projektu.

Jak poinformował Dowgielewicz, chodzi np. o niektóre urządzenia radionawigacyjne, emitujące pola elektromagnetyczne. Montaż takich urządzeń może wymagać - zgodnie z przepisami unijnymi - oceny oddziaływania na środowisko. Z kolei - jak zaznacza autor pisma - brak zgłoszenia przedsięwzięcia oznacza brak możliwości przeprowadzenia takiej oceny.

Komisje nie zgodziły się również na skrócenie z 6 do 3 miesięcy okresu wejścia w życie ustawy.

Nowelizację Prawa budowlanego, przygotowaną przez komisję Przyjazne Państwo, Sejm uchwalił w lutym. Zmiany w Prawie budowlanym mają ułatwić prowadzenie inwestycji. Chodzi m.in. o zastąpienie uproszczoną procedurą wpisu do rejestru robót budowlanych, zamiast dotychczasowego obowiązku uzyskiwania pozwolenia na budowę i zgłoszenia budowy. Nowelizacja określa też listę budów, które nie wymagają rejestracji i tych, które pomimo rejestracji nie muszą mieć projektu budowlanego.

Andrzej Kania z PO oraz Józef Racki z PSL zapowiedzieli, że ich kluby zagłosują za poprawkami Senatu, rekomendowanymi przez komisje. Za przyjęciem większości poprawek pozytywnie zaopiniowanych przez komisje jest również Lewica - zapewnił jej przedstawiciel Andrzej Szczepański.

Innego zdania jest PiS. Andrzej Adamczyk uważa, że "Senat swoimi poprawkami demoluje polskie prawo budowlane". Wyjaśnił, że wiele z nich stwarza "możliwości korupcjogenne". Ponadto - jak mówił - zmiany proponowane przez Senat w wielu przypadkach nie przyspieszą procesu inwestycyjnego, a go opóźnią. Dlatego klub zaproponował odrzucenie wszystkich poprawek negatywnie zaopiniowanych przez komisję oraz kilka z pozytywną rekomendacją.

Głosowanie nad poprawkami odbędzie się w czwartek.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Zaburzona korelacja między euro a złotym

Kończący się tydzień to w głównej mierze okres napływu lepszych wiadomości makroekonomicznych ze Strefy Euro. Na początku pozytywnie inwestorów zaskoczył indeks ZEW, którego wartość wzrosła niespodziewanie do poziomu 13 pkt.

Pozytywnie zaskakiwały dane ze Strefy Euro?

Później na rynek napłynęły informacje o mocniejszych od oczekiwań wzrostach indeksów PMI dla sektora produkcyjnego (do poziomu 36,7 pkt.) oraz usługowego (do poziomu 43,1 pkt.). Ponadto nieco mniej spadła dynamika zamówień przemysłowych (aktualny odczyt wyniósł -34,5% r/r przy oczekiwaniach -34,8%), a indeks instytutu Ifo osiągnął wartość 83,7 pkt.

?a negatywnie z USA

Z drugiej strony pojawiały się kiepskie wiadomości ze Stanów Zjednoczonych. Sprzedaż domów na rynku wtórnym spadła mocniej od oczekiwań, bo do poziomu 4,57 mln, liczba nowych wniosków o zasiłek dla bezrobotnych wyniosła 640 tys., a liczba sprzedanych domów na rynku pierwotnym spadła do 356 tys. Należy jednak zauważyć, że dynamika zamówień na dobra trwałego użytku okazała się być lepsza od prognoz, bo wyniosła -0,8% m/m.

Banki ogłaszały wyniki

Innym pozytywnym zaskoczeniem z gospodarki amerykańskiej były wyniki niektórych banków. Przykładowo Bank of America ogłosił wyniki zdecydowanie lepsze od prognoz (oczekiwano 3 centów na akcję, zysk wyniósł 44 centy). Innym przykładem może być bank Wells Fargo, choć tutaj zysk nie był aż tak znaczący. Niestety pozostałe spółki prezentowały mieszane wyniki, dlatego inwestorzy nie otrzymali impulsów do znacznego zwiększenia popytu na akcje.

Byki przeważały na rynku

Przewaga pozytywnych wiadomości ze Strefy Euro przyniosła widoczną reakcję na rynku walutowym. Pomijając poniedziałkową sesję przez cały tydzień kurs EUR/USD przesuwał się coraz wyżej. Najbardziej było to widoczne podczas ostatnich sesji, gdy euro zyskało prawie 3 centy. Ostatecznie kurs eurodolara znalazł się w rejonie poziomu 1,3280, co jest tygodniowym maksimum.

Dobre wiadomości z Polski?

Z polskiej gospodarki napływały w większości pozytywne wiadomości. Przede wszystkim GUS zrewidował dynamikę produkcji przemysłowej za 2008 rok w górę do poziomu 4,9% r/r. Ponadto dynamika produkcji przemysłowej okazała się być wyższa niż wskazywały na to prognozy (wyniosła -2% r/r). Dodatkowo inflacja bazowa wyniosła 2,5% r/r (oczekiwano 2,3%).

?a mimo to złoty osłabł

Niestety te dobre wiadomości nie pomogły naszej walucie, gdyż w porównaniu do początku tygodnia znajdujemy się wyraźnie wyżej na parach złotówkowych. Warto zwrócić uwagę na fakt, że spadek wartości złotego nastąpił w czasie, gdy kurs EUR/USD wzrastał, co do tej pory oznaczało spadek awersji do ryzyka, a to sprzyjało naszej walucie. Dlatego należy obecnie bacznie obserwować kolejne sesje, gdyż może się okazać, że ewentualne spadki głównej pary przyczynią się do pogłębienia strat złotego.

Dariusz Pilich

interia.pl

Zaburzona korelacja między euro a złotym

Kończący się tydzień to w głównej mierze okres napływu lepszych wiadomości makroekonomicznych ze Strefy Euro. Na początku pozytywnie inwestorów zaskoczył indeks ZEW, którego wartość wzrosła niespodziewanie do poziomu 13 pkt.

Pozytywnie zaskakiwały dane ze Strefy Euro?

Później na rynek napłynęły informacje o mocniejszych od oczekiwań wzrostach indeksów PMI dla sektora produkcyjnego (do poziomu 36,7 pkt.) oraz usługowego (do poziomu 43,1 pkt.). Ponadto nieco mniej spadła dynamika zamówień przemysłowych (aktualny odczyt wyniósł -34,5% r/r przy oczekiwaniach -34,8%), a indeks instytutu Ifo osiągnął wartość 83,7 pkt.

?a negatywnie z USA

Z drugiej strony pojawiały się kiepskie wiadomości ze Stanów Zjednoczonych. Sprzedaż domów na rynku wtórnym spadła mocniej od oczekiwań, bo do poziomu 4,57 mln, liczba nowych wniosków o zasiłek dla bezrobotnych wyniosła 640 tys., a liczba sprzedanych domów na rynku pierwotnym spadła do 356 tys. Należy jednak zauważyć, że dynamika zamówień na dobra trwałego użytku okazała się być lepsza od prognoz, bo wyniosła -0,8% m/m.

Banki ogłaszały wyniki

Innym pozytywnym zaskoczeniem z gospodarki amerykańskiej były wyniki niektórych banków. Przykładowo Bank of America ogłosił wyniki zdecydowanie lepsze od prognoz (oczekiwano 3 centów na akcję, zysk wyniósł 44 centy). Innym przykładem może być bank Wells Fargo, choć tutaj zysk nie był aż tak znaczący. Niestety pozostałe spółki prezentowały mieszane wyniki, dlatego inwestorzy nie otrzymali impulsów do znacznego zwiększenia popytu na akcje.

Byki przeważały na rynku

Przewaga pozytywnych wiadomości ze Strefy Euro przyniosła widoczną reakcję na rynku walutowym. Pomijając poniedziałkową sesję przez cały tydzień kurs EUR/USD przesuwał się coraz wyżej. Najbardziej było to widoczne podczas ostatnich sesji, gdy euro zyskało prawie 3 centy. Ostatecznie kurs eurodolara znalazł się w rejonie poziomu 1,3280, co jest tygodniowym maksimum.

Dobre wiadomości z Polski?

Z polskiej gospodarki napływały w większości pozytywne wiadomości. Przede wszystkim GUS zrewidował dynamikę produkcji przemysłowej za 2008 rok w górę do poziomu 4,9% r/r. Ponadto dynamika produkcji przemysłowej okazała się być wyższa niż wskazywały na to prognozy (wyniosła -2% r/r). Dodatkowo inflacja bazowa wyniosła 2,5% r/r (oczekiwano 2,3%).

?a mimo to złoty osłabł

Niestety te dobre wiadomości nie pomogły naszej walucie, gdyż w porównaniu do początku tygodnia znajdujemy się wyraźnie wyżej na parach złotówkowych. Warto zwrócić uwagę na fakt, że spadek wartości złotego nastąpił w czasie, gdy kurs EUR/USD wzrastał, co do tej pory oznaczało spadek awersji do ryzyka, a to sprzyjało naszej walucie. Dlatego należy obecnie bacznie obserwować kolejne sesje, gdyż może się okazać, że ewentualne spadki głównej pary przyczynią się do pogłębienia strat złotego.

Dariusz Pilich

interia.pl

W pogoni za cieniem, czyli zasłaniamy okna

Nadchodzi nareszcie długo wyczekiwana przez wszystkich wiosna. Otwieramy okna, ciesząc się pierwszymi, nieśmiałymi promieniami słońca i naturalnym światłem. Jednak już za parę tygodni, to, co teraz nas cieszy, stanie się prawdziwą udręką.


Dobrze wiedzą o tym właściciele mieszkań, w których pokoje usytuowane są po stronie południowej. Letnie, ostre słońce, wdzierające się do pokoju, może skutecznie utrudniać codzienna egzystencję.

Wciąż najpopularniejszym sposobem zasłaniania okien są tradycyjne firanki i zasłony. Są dość praktyczne i nadają charakter pomieszczeniu, nie zawsze jednak wystarczają. Jeszcze dziesięć lat temu bardzo popularnym sposobem zasłaniania okien były żaluzje. Montowano je praktycznie w każdym domu i pełniły często, oprócz funkcji praktycznych, również... ozdobne, jako swoiste „nowinki” sprowadzane z Zachodu. Ich niewątpliwą zaletą była możliwość dokładnego regulowania ilości światła wpadającego do pomieszczenia. Dziś montuje się już je o wiele rzadziej, zmianie uległy również materiały, z których wykonuje się żaluzje. Powszechne kiedyś plastikowe, zastępuje się najczęściej drewnianymi, lub wykonanymi z aluminium.

Jeżeli już zdecydowaliśmy się na montaż żaluzji, pamiętajmy, że te wykonane z aluminium dość szybko nagrzewają się i oddają skumulowane ciepło do pomieszczenia. Wymagają również dokładniejszych zabiegów pielęgnacyjnych. Podczas, gdy drewnianym wystarczy przetarcie suchą lub zmoczoną lekko w wodzie szmatką, aluminiowe wymagają już mycia (najlepiej specjalną szczotką) wodą z dodatkiem odpowiedniego detergentu. Żaluzje montuje się najczęściej we wnęce okna, na górnej ramie okiennej, a także między szybami (w przypadku okien zespolonych).
Coraz więcej osób decyduje się obecnie na zamontowanie rolet. Te najpopularniejsze i najtańsze, wykonane są z bawełnianej tkaniny, która nawinięta jest na drewniany najczęściej, wałek. Dużą popularnością cieszą się również rolety wykonane z tak zwanej folii refleksyjnej. Są one wyjątkowo cienkie, nie przysłaniają widoku, chroniąc jednocześnie pomieszczenie przed dostępem promieni słonecznych. I co dla wielu najważniejsze -  nie nagrzewają się, większość ciepła pozostaje bowiem w przestrzeni pomiędzy szybą a roletą.
Wybór rolet jest naprawdę bardzo duży, każdy z nas bez problemu więc znajdzie coś dla siebie.

Pamiętajmy, aby przed zakupem, zapytać się sprzedawcy o sposób ich czyszczenia. Rolety, podobnie jak firany, zasłony i żaluzje, „lubią” bowiem kurz i wymagają tym samym regularnego odświeżania.

Osobom ceniącym rozwiązania nietypowe (w tym także właścicielom okien, na przykład półokrągłych lub trapezowych) można polecić tzw. plisy. Są to po prostu większe kawałki tkaniny, które po splisowaniu świetnie spełniają rolę żaluzji, ozdabiając jednocześnie okno. Materiał, z którego wykonuje się plisy, jest niezwykle odporny na nagrzewanie. Są to tkaniny syntetyczne, produkowane w szerokiej gamie odcieni kolorystycznych i wzorów.

DP


dom.wp

W pogoni za cieniem, czyli zasłaniamy okna

Nadchodzi nareszcie długo wyczekiwana przez wszystkich wiosna. Otwieramy okna, ciesząc się pierwszymi, nieśmiałymi promieniami słońca i naturalnym światłem. Jednak już za parę tygodni, to, co teraz nas cieszy, stanie się prawdziwą udręką.


Dobrze wiedzą o tym właściciele mieszkań, w których pokoje usytuowane są po stronie południowej. Letnie, ostre słońce, wdzierające się do pokoju, może skutecznie utrudniać codzienna egzystencję.

Wciąż najpopularniejszym sposobem zasłaniania okien są tradycyjne firanki i zasłony. Są dość praktyczne i nadają charakter pomieszczeniu, nie zawsze jednak wystarczają. Jeszcze dziesięć lat temu bardzo popularnym sposobem zasłaniania okien były żaluzje. Montowano je praktycznie w każdym domu i pełniły często, oprócz funkcji praktycznych, również... ozdobne, jako swoiste „nowinki” sprowadzane z Zachodu. Ich niewątpliwą zaletą była możliwość dokładnego regulowania ilości światła wpadającego do pomieszczenia. Dziś montuje się już je o wiele rzadziej, zmianie uległy również materiały, z których wykonuje się żaluzje. Powszechne kiedyś plastikowe, zastępuje się najczęściej drewnianymi, lub wykonanymi z aluminium.

Jeżeli już zdecydowaliśmy się na montaż żaluzji, pamiętajmy, że te wykonane z aluminium dość szybko nagrzewają się i oddają skumulowane ciepło do pomieszczenia. Wymagają również dokładniejszych zabiegów pielęgnacyjnych. Podczas, gdy drewnianym wystarczy przetarcie suchą lub zmoczoną lekko w wodzie szmatką, aluminiowe wymagają już mycia (najlepiej specjalną szczotką) wodą z dodatkiem odpowiedniego detergentu. Żaluzje montuje się najczęściej we wnęce okna, na górnej ramie okiennej, a także między szybami (w przypadku okien zespolonych).
Coraz więcej osób decyduje się obecnie na zamontowanie rolet. Te najpopularniejsze i najtańsze, wykonane są z bawełnianej tkaniny, która nawinięta jest na drewniany najczęściej, wałek. Dużą popularnością cieszą się również rolety wykonane z tak zwanej folii refleksyjnej. Są one wyjątkowo cienkie, nie przysłaniają widoku, chroniąc jednocześnie pomieszczenie przed dostępem promieni słonecznych. I co dla wielu najważniejsze -  nie nagrzewają się, większość ciepła pozostaje bowiem w przestrzeni pomiędzy szybą a roletą.
Wybór rolet jest naprawdę bardzo duży, każdy z nas bez problemu więc znajdzie coś dla siebie.

Pamiętajmy, aby przed zakupem, zapytać się sprzedawcy o sposób ich czyszczenia. Rolety, podobnie jak firany, zasłony i żaluzje, „lubią” bowiem kurz i wymagają tym samym regularnego odświeżania.

Osobom ceniącym rozwiązania nietypowe (w tym także właścicielom okien, na przykład półokrągłych lub trapezowych) można polecić tzw. plisy. Są to po prostu większe kawałki tkaniny, które po splisowaniu świetnie spełniają rolę żaluzji, ozdabiając jednocześnie okno. Materiał, z którego wykonuje się plisy, jest niezwykle odporny na nagrzewanie. Są to tkaniny syntetyczne, produkowane w szerokiej gamie odcieni kolorystycznych i wzorów.

DP


dom.wp

Polska węglem leży

Jeśli nie będzie nowych inwestycji, Polacy mogą zostać bez prądu. Złoża węgla brunatnego przy największych elektrowniach są na wyczerpaniu, a importować tego węgla się nie da - jest zbyt wilgotny. W Polsce, gdzie większość energii elektrycznej produkuje się z węgla brunatnego i która ma największe złoża na świecie, nie robi się nic, żeby rozwijać ich eksploatację.

Nasz kraj posiada tak duże złoża węgla brunatnego, że przy kontynuowaniu obecnego poziomu wydobycia mogłyby one wystarczyć jeszcze na kilkaset lat.

Najtaniej jak się da

Bardzo istotnym argumentem za wykorzystywaniem w energetyce właśnie tego surowca jest jego cena. Produkcja energii elektrycznej uzyskiwanej ze spalania węgla brunatnego kosztuje bardzo niewiele w porównaniu do innych źródeł energii, takich jak węgiel kamienny czy gaz.

Przed czterema laty Urząd Regulacji Energetyki opublikował dane, z których wynikało, że wytworzenie 1 GJ z węgla brunatnego kosztuje w Polsce tylko 17,07 zł. Dla porównania: węgiel kamienny - to 21,61 zł, a gaz ziemny - 32,99 zł. Ceny z pewnością są już nieaktualne, ale stosunek między nimi pozostał na niezmienionym poziomie. W Polsce węgiel brunatny pozostaje najtańszym i najpewniejszym źródłem energii. Mając ogromne zasoby tego surowca w kraju, Polacy nie muszą się bać o prąd w gniazdkach. Aby utrzymać odpowiedni poziom zaopatrzenia w prąd, nie trzeba budować elektrowni gazowych czy innych. Wystarczy wykorzystać to, co mamy.

Często podnoszonym problemem jest ekologia - spalanie węgla powoduje zanieczyszczenie atmosfery. Poza tym węgiel brunatny pozyskuje się głównie w kopalniach odkrywkowych. Są to ogromne dziury w ziemi o średnicy dochodzącej do kilku kilometrów. Widać je nawet na zdjęciach satelitarnych. Jednak dziś wprowadza się nowoczesne metody spalania węgla brunatnego, które pozwalają na zmniejszenie do minimum negatywnego wpływu na środowisko. Zaś nieużywane złoża poddawane są rekultywacji i mogą służyć m.in. jako atrakcja turystyczna.

Nikt nie chce

Nowe kopalnie odkrywkowe należałoby kopać już teraz, aby zapewnić odpowiedni poziom wydobycia węgla za kilka lat, kiedy skończą się obecnie eksploatowane złoża. Ogromnym problemem jest jednak to, że węgiel często znajduje się na terenach zamieszkałych. Trzeba by więc przesiedlić mieszkańców, a budynki znajdujące się nad węglem przenieść lub zburzyć. Jednak konieczność przesiedlenia w inne miejsca sporej liczby ludzi, pomijając koszty, jakie trzeba ponieść (zwrócą się one podczas eksploatacji złoża), budzi poważne opory. Szacuje się, że uruchomienie odkrywki w okolicach Legnicy wiąże się z przesiedleniem około 1000 osób w ciągu 20 lat.

Naturalnym odruchem ludzkim jest chęć pozostania w miejscu zamieszkania. Socjologowie już dawno ukuli na to odpowiedni termin. NIMBY czyli Not In My Back Yard (dosłownie Nie W Moim Ogródku) oznacza, że nawet jeśli panuje powszechne przyzwolenie na budowę nowych kopalń (wszyscy wiedzą, że prąd jest potrzebny, a do tego konieczny jest węgiel) to nikt się nie godzi, by kopalnia powstała w okolicy, a tym bardziej w miejscu, gdzie stoi jego dom. Pojęcie to odnosi się nie tylko do kopalń, ale również do innych uciążliwych instytucji, jak oczyszczalnie ścieków, wysypiska czy autostrady. Jednak różnica między budową kopalni odkrywkowej a autostrady jest taka, że podczas budowy tej drugiej zniknie najwyżej kilka domów i może spaść wartość pozostałych. Podczas budowy odkrywki mogą przestać istnieć całe miejscowości. Jest też jednak druga strona medalu - jedną z najbogatszych gmin w Polsce jest Kleszczów (licząc dochód per capita - czyli na głowę mieszkańca), na terenie której znajdują się kopalnia i elektrownia Bełchatów. Budowa elektrowni czy kopalni może więc być wyjątkową okazją do rozwoju.

Cudze chwalimy...

W Polsce, zamiast korzystać z tego, co jest pod ręką, trwają gorące dyskusje na temat wykorzystania innych źródeł pozyskiwania energii. Tymczasem kraje zachodnie od dawna rozwijają eksploatację swoich złóż węgla brunatnego. Dzieje się tak w Niemczech, Stanach Zjednoczonych czy Australii. A są to kraje o bardzo restrykcyjnych wymaganiach dotyczących ochrony środowiska. Jeśli więc u naszego zachodniego sąsiada powstają nowe kopalnie i nowe elektrownie na węgiel brunatny (ze względu na wysokie koszty transportu elektrownie wykorzystujące węgiel brunatny buduje się zazwyczaj tuż obok kopalni, a węgiel do elektrowni transportowany jest za pomocą przenośników taśmowych - tak jest np. w Elektrowni Bełchatów i Elektrowni Turów), to dlaczego miałyby one nie powstawać u nas?

Najwyższą ocenę jakości złóż jeszcze nieeksploatowanych otrzymało złoże Legnica - Zachód oraz Gubin. Zasoby węgla w okolicach Legnicy szacuje się nawet na kilkadziesiąt mld ton (są być może największe na świecie), przy bardzo wysokiej kaloryczności tego węgla - oznacza to, że trzeba zużyć mniej surowca dla zapewnienia takiej samej ilości mocy.

Dlaczego więc nie trwają przygotowania do eksploatacji nowych złóż, a te, które trwają, są hamowane? W dokumencie "Polityka energetyczna Polski do 2030 roku" opublikowanym przez Ministerstwo Gospodarki w marcu tego roku jest napisane, że zużycie węgla brunatnego ma się zmniejszyć o 23 proc., za to o 40 proc. ma się zwiększyć zużycie gazu. Jest to o tyle dziwne, że Polska węgla ma dużo, a gazu prawie w ogóle. W dokumencie możemy też przeczytać: "Polski sektor energetyczny stoi obecnie przed poważnymi wyzwaniami. Wysokie zapotrzebowanie na energię, nieadekwatny poziom rozwoju infrastruktury wytwórczej i transportowej paliw i energii, uzależnienie od zewnętrznych dostaw gazu ziemnego i ropy naftowej oraz zobowiązania w zakresie ochrony środowiska, w tym dotyczące klimatu, powodują konieczność podjęcia zdecydowanych działań".

- Tylko że działań tych nie widać. Specyfika inwestycji w energetyce polega na tym, że trwają one zazwyczaj kilkanaście lat. A więc żeby za kilka lat w gniazdkach płynął prąd - i to prąd tani - trzeba budować infrastrukturę już teraz. Obecne elektrownie są już często przestarzałe (większość powstała kilkadziesiąt lat temu), a złoża eksploatowanych kopalni węgla brunatnego są na wykończeniu. Stąd potrzeba inwestycji w nowe - podkreśla Wojciech Ilnicki, przewodniczący komisji międzyzakładowej "S" w kopalni węgla brunatnego Turów.

Przy budowie nowych elektrowni jest jeszcze jeden bardzo ważny aspekt. Samą elektrownię można wybudować stosunkowo szybko, natomiast dużym wyzwaniem jest budowa sieci energetycznej, która pozwoli wyprowadzić z tej elektrowni moc. Jest to zadanie wymagające wielkich nakładów. Tym bardziej trzeba więc szukać możliwości rozwoju energii opartej na węglu brunatnym w pobliżu już istniejących elektrowni i kopalni. Jest tam już przygotowana infrastruktura, są odpowiednie zasoby ludzkie, są linie przesyłowe, które wystarczy zmodernizować, a ludzie mają już świadomość konieczności takich inwestycji.

Na zachodzie nie boją się węgla Rozmowa z Wojciechem Ilnickim, przewodniczącym Komisji Międzyzakładowej NSZZ Solidarność przy Kopalni Węgla Brunatnego TURÓW S.A.

- Jak wygląda sytuacja węgla brunatnego w Polsce?

- Na razie jeszcze nie jest źle. Ale ponieważ dialogu z rządem praktycznie nie ma, a ten, który jest, nic nie daje - nie wiadomo, co będzie dalej. Jest obawa, że zagrożony jest byt całej branży.

- Jak to - zagrożona jest cała branża? Przecież to od niej zależy, czy Polacy będą mieli prąd i to prąd tani.

- Tak, z węgla brunatnego uzyskuje się najtańszą energię, więc trzeba tę branżę rozwijać - widać to szczególnie po ostatnich podwyżkach cen prądu. Jednak, aby był to prąd tani, trzeba mieć dużo surowca jak najbliżej elektrowni. Ale żeby tak było, trzeba zacząć kopać nowe odkrywki. Węgla jest naprawdę dużo, trzeba tylko umieć z niego korzystać.

- A nie korzysta się z niego?

- Obecnie są problemy z odkrywką Tomysławice, zablokowana jest odkrywka Rogoźno. Wstrzymywana jest regeneracja elektrowni w Pątnowie. To zagrożenie dla przyszłości kopalni. W programie energetycznym Polski do roku 2030 opracowanym przez Ministerstwo Gospodarki mówi się, że zużycie węgla brunatnego będzie o 23 proc. mniejsze, natomiast zużycie gazu, którego nie mamy, wzrośnie o 40 proc. To jest chore. Brak jasnych perspektyw jest zagrożeniem dla branży, ale nie tylko. Stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa energetycznego państwa.

- Czy tak wygląda polityka energetyczna na świecie?

- Nie. W krajach bardziej rozwiniętych ludzie rozumieją, że mimo pewnych niedogodności łatwiej i lepiej jest korzystać z tych źródeł energii, które dane państwo posiada. Dlatego nowe odkrywki powstają w Niemczech i USA. Nie wspomnę nawet o Chinach.

- A może brak dialogu wynika ze złego PR-u? W końcu dla PO wydaje się on mieć duże znaczenie.

- To media robią z nas szkodników. Szukając sensacji, głoszą naokoło, że związki zawodowe są szkodnikami. Nic, tylko strajkują. A przecież to nieprawda. Związki pokazują, że rozumieją sytuację. Firmy są przecież dla pracowników drugim domem. Ale w obronie pracowników związki muszą czasem podjąć decyzję o proteście czy strajku. Potem pokazują to media w całej Polsce, nie tłumacząc, o co tak naprawdę chodzi. I ludzie, nie znając szczegółów, wierzą, że my nic nie robimy, tylko strajkujemy.

- Głośna była ostatnio sprawa podwyżek dla górników.

- Tak, tu też widać, jak słaby jest dialog. Decyzje Ministerstwa Skarbu Państwa dotyczące wzrostu wynagrodzeń podejmowane są jednostronnie. PO mówi: powinniśmy się oprzeć na sytuacji finansowej spółki. I my właśnie tak robimy. Wyniki finansowe w kopalniach są bardzo dobre. KWB Turów jest w dobrej kondycji. Od 2000 roku zmniejszyliśmy zatrudnienie o 30 proc. Usługi obce mamy nadal na poziomie z 2000 i 2001 roku. I udało się to zrobić bez wydzielenia spółek. Bez haraczu na PGE. Jeśli odejmiemy inflację, to teraz koszty mamy mniejsze niż w 2000 roku i to aż o 1/3. Jeśli zaś policzymy to razem z inflacją, to koszty są takie same. Niech więc nikt nie mówi, że górnicy chcą wyzyskiwać państwo, albo że na górników wszyscy się muszą składać. Bo tak nie jest.

Maciek Chudkiewicz

interai.pl

 

 

 


Polska węglem leży

Jeśli nie będzie nowych inwestycji, Polacy mogą zostać bez prądu. Złoża węgla brunatnego przy największych elektrowniach są na wyczerpaniu, a importować tego węgla się nie da - jest zbyt wilgotny. W Polsce, gdzie większość energii elektrycznej produkuje się z węgla brunatnego i która ma największe złoża na świecie, nie robi się nic, żeby rozwijać ich eksploatację.

Nasz kraj posiada tak duże złoża węgla brunatnego, że przy kontynuowaniu obecnego poziomu wydobycia mogłyby one wystarczyć jeszcze na kilkaset lat.

Najtaniej jak się da

Bardzo istotnym argumentem za wykorzystywaniem w energetyce właśnie tego surowca jest jego cena. Produkcja energii elektrycznej uzyskiwanej ze spalania węgla brunatnego kosztuje bardzo niewiele w porównaniu do innych źródeł energii, takich jak węgiel kamienny czy gaz.

Przed czterema laty Urząd Regulacji Energetyki opublikował dane, z których wynikało, że wytworzenie 1 GJ z węgla brunatnego kosztuje w Polsce tylko 17,07 zł. Dla porównania: węgiel kamienny - to 21,61 zł, a gaz ziemny - 32,99 zł. Ceny z pewnością są już nieaktualne, ale stosunek między nimi pozostał na niezmienionym poziomie. W Polsce węgiel brunatny pozostaje najtańszym i najpewniejszym źródłem energii. Mając ogromne zasoby tego surowca w kraju, Polacy nie muszą się bać o prąd w gniazdkach. Aby utrzymać odpowiedni poziom zaopatrzenia w prąd, nie trzeba budować elektrowni gazowych czy innych. Wystarczy wykorzystać to, co mamy.

Często podnoszonym problemem jest ekologia - spalanie węgla powoduje zanieczyszczenie atmosfery. Poza tym węgiel brunatny pozyskuje się głównie w kopalniach odkrywkowych. Są to ogromne dziury w ziemi o średnicy dochodzącej do kilku kilometrów. Widać je nawet na zdjęciach satelitarnych. Jednak dziś wprowadza się nowoczesne metody spalania węgla brunatnego, które pozwalają na zmniejszenie do minimum negatywnego wpływu na środowisko. Zaś nieużywane złoża poddawane są rekultywacji i mogą służyć m.in. jako atrakcja turystyczna.

Nikt nie chce

Nowe kopalnie odkrywkowe należałoby kopać już teraz, aby zapewnić odpowiedni poziom wydobycia węgla za kilka lat, kiedy skończą się obecnie eksploatowane złoża. Ogromnym problemem jest jednak to, że węgiel często znajduje się na terenach zamieszkałych. Trzeba by więc przesiedlić mieszkańców, a budynki znajdujące się nad węglem przenieść lub zburzyć. Jednak konieczność przesiedlenia w inne miejsca sporej liczby ludzi, pomijając koszty, jakie trzeba ponieść (zwrócą się one podczas eksploatacji złoża), budzi poważne opory. Szacuje się, że uruchomienie odkrywki w okolicach Legnicy wiąże się z przesiedleniem około 1000 osób w ciągu 20 lat.

Naturalnym odruchem ludzkim jest chęć pozostania w miejscu zamieszkania. Socjologowie już dawno ukuli na to odpowiedni termin. NIMBY czyli Not In My Back Yard (dosłownie Nie W Moim Ogródku) oznacza, że nawet jeśli panuje powszechne przyzwolenie na budowę nowych kopalń (wszyscy wiedzą, że prąd jest potrzebny, a do tego konieczny jest węgiel) to nikt się nie godzi, by kopalnia powstała w okolicy, a tym bardziej w miejscu, gdzie stoi jego dom. Pojęcie to odnosi się nie tylko do kopalń, ale również do innych uciążliwych instytucji, jak oczyszczalnie ścieków, wysypiska czy autostrady. Jednak różnica między budową kopalni odkrywkowej a autostrady jest taka, że podczas budowy tej drugiej zniknie najwyżej kilka domów i może spaść wartość pozostałych. Podczas budowy odkrywki mogą przestać istnieć całe miejscowości. Jest też jednak druga strona medalu - jedną z najbogatszych gmin w Polsce jest Kleszczów (licząc dochód per capita - czyli na głowę mieszkańca), na terenie której znajdują się kopalnia i elektrownia Bełchatów. Budowa elektrowni czy kopalni może więc być wyjątkową okazją do rozwoju.

Cudze chwalimy...

W Polsce, zamiast korzystać z tego, co jest pod ręką, trwają gorące dyskusje na temat wykorzystania innych źródeł pozyskiwania energii. Tymczasem kraje zachodnie od dawna rozwijają eksploatację swoich złóż węgla brunatnego. Dzieje się tak w Niemczech, Stanach Zjednoczonych czy Australii. A są to kraje o bardzo restrykcyjnych wymaganiach dotyczących ochrony środowiska. Jeśli więc u naszego zachodniego sąsiada powstają nowe kopalnie i nowe elektrownie na węgiel brunatny (ze względu na wysokie koszty transportu elektrownie wykorzystujące węgiel brunatny buduje się zazwyczaj tuż obok kopalni, a węgiel do elektrowni transportowany jest za pomocą przenośników taśmowych - tak jest np. w Elektrowni Bełchatów i Elektrowni Turów), to dlaczego miałyby one nie powstawać u nas?

Najwyższą ocenę jakości złóż jeszcze nieeksploatowanych otrzymało złoże Legnica - Zachód oraz Gubin. Zasoby węgla w okolicach Legnicy szacuje się nawet na kilkadziesiąt mld ton (są być może największe na świecie), przy bardzo wysokiej kaloryczności tego węgla - oznacza to, że trzeba zużyć mniej surowca dla zapewnienia takiej samej ilości mocy.

Dlaczego więc nie trwają przygotowania do eksploatacji nowych złóż, a te, które trwają, są hamowane? W dokumencie "Polityka energetyczna Polski do 2030 roku" opublikowanym przez Ministerstwo Gospodarki w marcu tego roku jest napisane, że zużycie węgla brunatnego ma się zmniejszyć o 23 proc., za to o 40 proc. ma się zwiększyć zużycie gazu. Jest to o tyle dziwne, że Polska węgla ma dużo, a gazu prawie w ogóle. W dokumencie możemy też przeczytać: "Polski sektor energetyczny stoi obecnie przed poważnymi wyzwaniami. Wysokie zapotrzebowanie na energię, nieadekwatny poziom rozwoju infrastruktury wytwórczej i transportowej paliw i energii, uzależnienie od zewnętrznych dostaw gazu ziemnego i ropy naftowej oraz zobowiązania w zakresie ochrony środowiska, w tym dotyczące klimatu, powodują konieczność podjęcia zdecydowanych działań".

- Tylko że działań tych nie widać. Specyfika inwestycji w energetyce polega na tym, że trwają one zazwyczaj kilkanaście lat. A więc żeby za kilka lat w gniazdkach płynął prąd - i to prąd tani - trzeba budować infrastrukturę już teraz. Obecne elektrownie są już często przestarzałe (większość powstała kilkadziesiąt lat temu), a złoża eksploatowanych kopalni węgla brunatnego są na wykończeniu. Stąd potrzeba inwestycji w nowe - podkreśla Wojciech Ilnicki, przewodniczący komisji międzyzakładowej "S" w kopalni węgla brunatnego Turów.

Przy budowie nowych elektrowni jest jeszcze jeden bardzo ważny aspekt. Samą elektrownię można wybudować stosunkowo szybko, natomiast dużym wyzwaniem jest budowa sieci energetycznej, która pozwoli wyprowadzić z tej elektrowni moc. Jest to zadanie wymagające wielkich nakładów. Tym bardziej trzeba więc szukać możliwości rozwoju energii opartej na węglu brunatnym w pobliżu już istniejących elektrowni i kopalni. Jest tam już przygotowana infrastruktura, są odpowiednie zasoby ludzkie, są linie przesyłowe, które wystarczy zmodernizować, a ludzie mają już świadomość konieczności takich inwestycji.

Na zachodzie nie boją się węgla Rozmowa z Wojciechem Ilnickim, przewodniczącym Komisji Międzyzakładowej NSZZ Solidarność przy Kopalni Węgla Brunatnego TURÓW S.A.

- Jak wygląda sytuacja węgla brunatnego w Polsce?

- Na razie jeszcze nie jest źle. Ale ponieważ dialogu z rządem praktycznie nie ma, a ten, który jest, nic nie daje - nie wiadomo, co będzie dalej. Jest obawa, że zagrożony jest byt całej branży.

- Jak to - zagrożona jest cała branża? Przecież to od niej zależy, czy Polacy będą mieli prąd i to prąd tani.

- Tak, z węgla brunatnego uzyskuje się najtańszą energię, więc trzeba tę branżę rozwijać - widać to szczególnie po ostatnich podwyżkach cen prądu. Jednak, aby był to prąd tani, trzeba mieć dużo surowca jak najbliżej elektrowni. Ale żeby tak było, trzeba zacząć kopać nowe odkrywki. Węgla jest naprawdę dużo, trzeba tylko umieć z niego korzystać.

- A nie korzysta się z niego?

- Obecnie są problemy z odkrywką Tomysławice, zablokowana jest odkrywka Rogoźno. Wstrzymywana jest regeneracja elektrowni w Pątnowie. To zagrożenie dla przyszłości kopalni. W programie energetycznym Polski do roku 2030 opracowanym przez Ministerstwo Gospodarki mówi się, że zużycie węgla brunatnego będzie o 23 proc. mniejsze, natomiast zużycie gazu, którego nie mamy, wzrośnie o 40 proc. To jest chore. Brak jasnych perspektyw jest zagrożeniem dla branży, ale nie tylko. Stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa energetycznego państwa.

- Czy tak wygląda polityka energetyczna na świecie?

- Nie. W krajach bardziej rozwiniętych ludzie rozumieją, że mimo pewnych niedogodności łatwiej i lepiej jest korzystać z tych źródeł energii, które dane państwo posiada. Dlatego nowe odkrywki powstają w Niemczech i USA. Nie wspomnę nawet o Chinach.

- A może brak dialogu wynika ze złego PR-u? W końcu dla PO wydaje się on mieć duże znaczenie.

- To media robią z nas szkodników. Szukając sensacji, głoszą naokoło, że związki zawodowe są szkodnikami. Nic, tylko strajkują. A przecież to nieprawda. Związki pokazują, że rozumieją sytuację. Firmy są przecież dla pracowników drugim domem. Ale w obronie pracowników związki muszą czasem podjąć decyzję o proteście czy strajku. Potem pokazują to media w całej Polsce, nie tłumacząc, o co tak naprawdę chodzi. I ludzie, nie znając szczegółów, wierzą, że my nic nie robimy, tylko strajkujemy.

- Głośna była ostatnio sprawa podwyżek dla górników.

- Tak, tu też widać, jak słaby jest dialog. Decyzje Ministerstwa Skarbu Państwa dotyczące wzrostu wynagrodzeń podejmowane są jednostronnie. PO mówi: powinniśmy się oprzeć na sytuacji finansowej spółki. I my właśnie tak robimy. Wyniki finansowe w kopalniach są bardzo dobre. KWB Turów jest w dobrej kondycji. Od 2000 roku zmniejszyliśmy zatrudnienie o 30 proc. Usługi obce mamy nadal na poziomie z 2000 i 2001 roku. I udało się to zrobić bez wydzielenia spółek. Bez haraczu na PGE. Jeśli odejmiemy inflację, to teraz koszty mamy mniejsze niż w 2000 roku i to aż o 1/3. Jeśli zaś policzymy to razem z inflacją, to koszty są takie same. Niech więc nikt nie mówi, że górnicy chcą wyzyskiwać państwo, albo że na górników wszyscy się muszą składać. Bo tak nie jest.

Maciek Chudkiewicz

interai.pl

 

 

 


Armia gigantem deweloperskim

Wojskowa Agencja Mieszkaniowa jest właścicielem 43 tys. mieszkań w całym kraju, a także internatów i hoteli. To czyni ją jednym z największych deweloperów w kraju. Ale to z mało. Na służbowe mieszkania czeka jeszcze 6 tys. żołnierzy. W tym roku armia wybuduje 1200 mieszkań.
W kryzysowym czasie dla branży wojsko planowało gigantyczne inwestycje, jednak i WAM nie ominęły cięcia finansowe. Zamiast 400 mln złotych agencja w tym roku otrzyma z Ministerstwa Obrony Narodowej tylko kilkadziesiąt milionów. Dlatego mobilizuje wszystkie siły, sięga do rezerw, ale chce zrealizować plany.

Wojsku udało się jak na razie zgromadzić 270 mln zł, chce też renegocjować projekty  najdroższych inwestycji , m.in. w podwarszawskim Legionowie. Jednak w mniejszych miejscowościach, jak informuje „Rzeczpospolita”, nie zamierza spuszczać z tonu i dyktuje warunki lokalnym podwykonawcom. Dzięki temu przyspieszą rozpoczęte już budowy w Elblągu, Hrubieszowie, Lublińcu, Międzyrzeczu, Ustce czy Poznaniu. Agencja w terenie pozostaje najpotężniejszym deweloperem, a do tego bardzo pewnym, ma więc silną pozycję w rozmowach z bankami. Przede wszystkim liczy się to, że zleceniodawcą jest państwo.

Armia na razie woli budować własne mieszkania niż inwestować w gotowe lokale. Chociaż WAM jako nieliczny w zeszłym zyskał na kryzysie finansowym zbijając ceny mieszkań kupowanych na przetargach. Tak działo się w Gdańsku, Opolu i Poznaniu gdzie zaoszczędzono w ten sposób ponad 8 mln złotych.
Kolejne inwestycje mają być realizowane z pieniędzy pozyskanych ze sprzedaży nieruchomości położonych w prestiżowych lokalizacjach w Warszawie m.in. działki w Alejach Jerozolimskich czy Forcie Szczęśliwickim. Każda z nich warta kilkadziesiąt milionów złotych.

Agencja planuje otworzyć się też na cywili. Towarzystwo Budownictwa Społecznego Kwatera chce zarabiać na sprzedaży mieszkań nie tylko dla wojskowych. Poza tym WAM sprywatyzuje połowę z 20 hoteli należących do spółki zależnej agencji, czyli Grupy Hoteli WAM. Chodzi m.in. o Zamek Czocha na Dolnym Śląsku czy hotel u stóp Wawelu.

Zgodnie z przepisami każdemu żołnierzowi zawodowemu przysługuje prawo do służbowej kwatery. W zeszłym roku wojsko wybudowało 1087 mieszkań, w 2007 r. tylko 613. Ten rok powinien być znacznie lepszy. Do tej pory czekając na mieszkanie, żołnierze mieszkali w internatach, teraz nie powinny być to już obskurne pomieszczenia, powinny spełniać wyższe standardy.   

dom.wp

Armia gigantem deweloperskim

Wojskowa Agencja Mieszkaniowa jest właścicielem 43 tys. mieszkań w całym kraju, a także internatów i hoteli. To czyni ją jednym z największych deweloperów w kraju. Ale to z mało. Na służbowe mieszkania czeka jeszcze 6 tys. żołnierzy. W tym roku armia wybuduje 1200 mieszkań.
W kryzysowym czasie dla branży wojsko planowało gigantyczne inwestycje, jednak i WAM nie ominęły cięcia finansowe. Zamiast 400 mln złotych agencja w tym roku otrzyma z Ministerstwa Obrony Narodowej tylko kilkadziesiąt milionów. Dlatego mobilizuje wszystkie siły, sięga do rezerw, ale chce zrealizować plany.

Wojsku udało się jak na razie zgromadzić 270 mln zł, chce też renegocjować projekty  najdroższych inwestycji , m.in. w podwarszawskim Legionowie. Jednak w mniejszych miejscowościach, jak informuje „Rzeczpospolita”, nie zamierza spuszczać z tonu i dyktuje warunki lokalnym podwykonawcom. Dzięki temu przyspieszą rozpoczęte już budowy w Elblągu, Hrubieszowie, Lublińcu, Międzyrzeczu, Ustce czy Poznaniu. Agencja w terenie pozostaje najpotężniejszym deweloperem, a do tego bardzo pewnym, ma więc silną pozycję w rozmowach z bankami. Przede wszystkim liczy się to, że zleceniodawcą jest państwo.

Armia na razie woli budować własne mieszkania niż inwestować w gotowe lokale. Chociaż WAM jako nieliczny w zeszłym zyskał na kryzysie finansowym zbijając ceny mieszkań kupowanych na przetargach. Tak działo się w Gdańsku, Opolu i Poznaniu gdzie zaoszczędzono w ten sposób ponad 8 mln złotych.
Kolejne inwestycje mają być realizowane z pieniędzy pozyskanych ze sprzedaży nieruchomości położonych w prestiżowych lokalizacjach w Warszawie m.in. działki w Alejach Jerozolimskich czy Forcie Szczęśliwickim. Każda z nich warta kilkadziesiąt milionów złotych.

Agencja planuje otworzyć się też na cywili. Towarzystwo Budownictwa Społecznego Kwatera chce zarabiać na sprzedaży mieszkań nie tylko dla wojskowych. Poza tym WAM sprywatyzuje połowę z 20 hoteli należących do spółki zależnej agencji, czyli Grupy Hoteli WAM. Chodzi m.in. o Zamek Czocha na Dolnym Śląsku czy hotel u stóp Wawelu.

Zgodnie z przepisami każdemu żołnierzowi zawodowemu przysługuje prawo do służbowej kwatery. W zeszłym roku wojsko wybudowało 1087 mieszkań, w 2007 r. tylko 613. Ten rok powinien być znacznie lepszy. Do tej pory czekając na mieszkanie, żołnierze mieszkali w internatach, teraz nie powinny być to już obskurne pomieszczenia, powinny spełniać wyższe standardy.   

dom.wp

Dom - z piwnicą czy bez?

Takie pytanie zapewne zadaje sobie wielu z nas przed rozpoczęciem budowy domu. Jedni twierdzą, że jest to tylko niepotrzebne podrażanie kosztów inwestycji natomiast inni nie wyobrażają sobie „nowego gniazdka” bez podpiwniczenia. Jest to nie niewątpliwie duże udogodnienie, jednak czy stać nas na nie?
Zanim zadecydujemy czy stawiamy na opcję z podpiwniczeniem czy też nie,  powinniśmy do sprawy podejść indywidualnie, kierując się naszymi potrzebami. Nie patrzmy tylko na kwestie ekonomiczne.

Jeszcze kilka lat temu kiedy nie dysponowano tak doskonałymi materiałami budowlanymi podwyższano parter aby zabezpieczyć się przed deszczem,  wodami gruntowymi lub dla uzyskania przestrzeni izolującej od gruntu. Taki podwyższony parter przemawiał za tym aby podpiwniczyć dom i wykorzystać wolną przestrzeń. Dziś, gdy mamy znacznie doskonalsze materiały, takie rozwiązanie nie jest już konieczne.

Jakie są argumenty za budową piwnicy?

Jest chyba znacznie więcej argumentów przemawiających za budową podpiwniczenia aniżeli jego braku. W piwnicy zazwyczaj znajdują się pomieszczenia gospodarcze oraz techniczne. Ich brak może okazać się problemem w przypadku, gdy mamy do czynienia z dość małą działką, na której nie znajdziemy miejsca na budynek , który mógłby przejąć wyżej wymienione funkcje.
Na mniejszej działce piwnica na pewno będzie w pełni wykorzystywana i nie będziemy żałować wydanych pieniędzy. Musimy się przecież zastanowić gdzie trzymać narzędzia ogrodnicze, gdzie urządzić pralnię, spiżarkę, wstawić kocioł grzewczy, zrobić mały warsztacik czy trzymać rowery. Jeśli dobrze zaplanujemy naszą piwnicę to również powinno znaleźć się tam miejsce na garaż.

Alternatywnym rozwiązaniem może okazać się tylko częściowe podpiwniczenie, dzięki czemu zaoszczędzimy trochę pieniędzy a zyskamy dodatkową powierzchnię użytkową. Taka opcja jest bardzo wskazana dla większych domów, gdzie piwnica będzie mieć np. 100 m2. W takiej piwnicy można już zbudować schron przeciwatomowy lub prywatny ‘Wilczy Szaniec’.

Podsumowując,  budowa domu bez podpiwniczenia na pewno będzie tańsza niż budowa domu podpiwniczonego. Jeśli się zdecydujemy na takie rozwiązanie, to musimy zastanowić się , czy to się nam opłaca. W przypadku, gdy nasza działka nie ma zbyt dużej powierzchni, to może się okazać, że  będziemy zmuszeni do ograniczenia pomieszczeń gospodarczych lub rezygnacji z ogrodu. Często zdarza się tak, że to właśnie uwarunkowania działki decydują o tym czy będziemy budować z podpiwniczeniem. O ile poziom wód gruntowych nie jest zbyt wysoki to nie ma przeciwwskazań przy budowie piwnicy.
dom.wp

Dom - z piwnicą czy bez?

Takie pytanie zapewne zadaje sobie wielu z nas przed rozpoczęciem budowy domu. Jedni twierdzą, że jest to tylko niepotrzebne podrażanie kosztów inwestycji natomiast inni nie wyobrażają sobie „nowego gniazdka” bez podpiwniczenia. Jest to nie niewątpliwie duże udogodnienie, jednak czy stać nas na nie?
Zanim zadecydujemy czy stawiamy na opcję z podpiwniczeniem czy też nie,  powinniśmy do sprawy podejść indywidualnie, kierując się naszymi potrzebami. Nie patrzmy tylko na kwestie ekonomiczne.

Jeszcze kilka lat temu kiedy nie dysponowano tak doskonałymi materiałami budowlanymi podwyższano parter aby zabezpieczyć się przed deszczem,  wodami gruntowymi lub dla uzyskania przestrzeni izolującej od gruntu. Taki podwyższony parter przemawiał za tym aby podpiwniczyć dom i wykorzystać wolną przestrzeń. Dziś, gdy mamy znacznie doskonalsze materiały, takie rozwiązanie nie jest już konieczne.

Jakie są argumenty za budową piwnicy?

Jest chyba znacznie więcej argumentów przemawiających za budową podpiwniczenia aniżeli jego braku. W piwnicy zazwyczaj znajdują się pomieszczenia gospodarcze oraz techniczne. Ich brak może okazać się problemem w przypadku, gdy mamy do czynienia z dość małą działką, na której nie znajdziemy miejsca na budynek , który mógłby przejąć wyżej wymienione funkcje.
Na mniejszej działce piwnica na pewno będzie w pełni wykorzystywana i nie będziemy żałować wydanych pieniędzy. Musimy się przecież zastanowić gdzie trzymać narzędzia ogrodnicze, gdzie urządzić pralnię, spiżarkę, wstawić kocioł grzewczy, zrobić mały warsztacik czy trzymać rowery. Jeśli dobrze zaplanujemy naszą piwnicę to również powinno znaleźć się tam miejsce na garaż.

Alternatywnym rozwiązaniem może okazać się tylko częściowe podpiwniczenie, dzięki czemu zaoszczędzimy trochę pieniędzy a zyskamy dodatkową powierzchnię użytkową. Taka opcja jest bardzo wskazana dla większych domów, gdzie piwnica będzie mieć np. 100 m2. W takiej piwnicy można już zbudować schron przeciwatomowy lub prywatny ‘Wilczy Szaniec’.

Podsumowując,  budowa domu bez podpiwniczenia na pewno będzie tańsza niż budowa domu podpiwniczonego. Jeśli się zdecydujemy na takie rozwiązanie, to musimy zastanowić się , czy to się nam opłaca. W przypadku, gdy nasza działka nie ma zbyt dużej powierzchni, to może się okazać, że  będziemy zmuszeni do ograniczenia pomieszczeń gospodarczych lub rezygnacji z ogrodu. Często zdarza się tak, że to właśnie uwarunkowania działki decydują o tym czy będziemy budować z podpiwniczeniem. O ile poziom wód gruntowych nie jest zbyt wysoki to nie ma przeciwwskazań przy budowie piwnicy.
dom.wp

Gigantyczne "złe kredyty" niemieckich banków?

Wielkość "problematycznych" kredytów i papierów wartościowych niemieckich banków to aż 816 miliardów euro - informuje w sobotę "Sueddeutsche Zeitung", powołując się na wewnętrzny dokument Federalnej Agencji Nadzoru nad Usługami Finansowymi (Bafin).
Szczególnie zagrożone są Hypo Real Estate, Commerzbank oraz banki krajów związkowych (Landesbanken).

Banki wymienione w dokumencie Bafin twierdzą, że nie wiedzą, skąd wzięły się takie dane liczbowe. Agencja Bafin złożyła doniesienie o popełnieniu przestępstwa w związku z wyciekiem jej wewnętrznego, poufnego dokumentu.

Opozycja (Zieloni i FDP) domaga się od rządu wyjaśnień w sprawie skali zagrożenia systemu finansowego "toksycznymi aktywami" banków.

Rząd Niemiec ma wkrótce przygotować projekt ustawy w sprawie "uwolnienia" bilansów bankowych od papierów wartościowych wysokiego ryzyka. Rozważa się powołanie tzw. złych banków (bad banks), które przejmowałyby "toksyczne papiery", by pobudzić rynek kredytowy.
(PAP, ak/26.04.2009, godz. 07:27)/onet.pl

Gigantyczne "złe kredyty" niemieckich banków?

Wielkość "problematycznych" kredytów i papierów wartościowych niemieckich banków to aż 816 miliardów euro - informuje w sobotę "Sueddeutsche Zeitung", powołując się na wewnętrzny dokument Federalnej Agencji Nadzoru nad Usługami Finansowymi (Bafin).
Szczególnie zagrożone są Hypo Real Estate, Commerzbank oraz banki krajów związkowych (Landesbanken).

Banki wymienione w dokumencie Bafin twierdzą, że nie wiedzą, skąd wzięły się takie dane liczbowe. Agencja Bafin złożyła doniesienie o popełnieniu przestępstwa w związku z wyciekiem jej wewnętrznego, poufnego dokumentu.

Opozycja (Zieloni i FDP) domaga się od rządu wyjaśnień w sprawie skali zagrożenia systemu finansowego "toksycznymi aktywami" banków.

Rząd Niemiec ma wkrótce przygotować projekt ustawy w sprawie "uwolnienia" bilansów bankowych od papierów wartościowych wysokiego ryzyka. Rozważa się powołanie tzw. złych banków (bad banks), które przejmowałyby "toksyczne papiery", by pobudzić rynek kredytowy.
(PAP, ak/26.04.2009, godz. 07:27)/onet.pl

Rosja postuluje 70-80 USD za baryłkę ropy

Sprawiedliwa cena ropy to obecnie 70-80 USD za baryłkę - powiedział w sobotę w Sofii rosyjski minister energetyki Siergiej Szmatko.
Taka cena może zagwarantować inwestycje w nowe projekty wydobywcze i rozbudowę infrastruktury transportowej dla tego surowca - uważa Szmatko.

Obecny "zbyt niski" poziom cen ropy "nie sprzyja rozwojowi branży"; jeżeli sytuacja wkrótce się nie zmieni, państwa-importerzy mogą stanąć w obliczu deficytu ropy - ostrzegał rosyjski minister.

Obecnie ceny ropy oscylują wokół 50 USD za baryłkę.

Szmatko uczestniczył w dwudniowej międzynarodowej konferencji w Sofii, poświęconej bezpieczeństwu dostaw gazu ziemnego.
onet.pl/(PAP, ak/26.04.2009, godz. 07:18)

Rosja postuluje 70-80 USD za baryłkę ropy

Sprawiedliwa cena ropy to obecnie 70-80 USD za baryłkę - powiedział w sobotę w Sofii rosyjski minister energetyki Siergiej Szmatko.
Taka cena może zagwarantować inwestycje w nowe projekty wydobywcze i rozbudowę infrastruktury transportowej dla tego surowca - uważa Szmatko.

Obecny "zbyt niski" poziom cen ropy "nie sprzyja rozwojowi branży"; jeżeli sytuacja wkrótce się nie zmieni, państwa-importerzy mogą stanąć w obliczu deficytu ropy - ostrzegał rosyjski minister.

Obecnie ceny ropy oscylują wokół 50 USD za baryłkę.

Szmatko uczestniczył w dwudniowej międzynarodowej konferencji w Sofii, poświęconej bezpieczeństwu dostaw gazu ziemnego.
onet.pl/(PAP, ak/26.04.2009, godz. 07:18)

"Polskie" banki pójdą pod młotek?

Gdy pojawiły się informacje prasowe na temat ewentualnej sprzedaży Banku Zachodniego WBK przez irlandzką grupę AIB, na rynku zawrzało od spekulacji.
Nic dziwnego, skoro byłaby to sprzedaż jednego z największych banków w Polsce co na pewno zatrzęsłoby rynkiem bankowym.

Bank AIB (Allied Irish Banks) był do niedawna prawdziwym celtyckim tygrysem rynku kapitałowego. Był, bowiem pochodzący z Irlandii bank, znalazł się w poważnych tarapatach finansowych. Tamtejszy rząd zdecydował się wzmocnić AIB kwotą 3,5 mld EUR, co jak na możliwości tego kilkumilionowego kraju jest kwotą znaczną. To jednak za mało, by wydobyć bank z kryzysu. Dlatego szuka on innych źródeł sfinansowania swoich strat. W oficjalnym komunikacie napisano, że może to być między innymi „zbywanie aktywów”.

Perła w koronie
W Polsce od razu pojawiły się spekulacje. Czy może chodzić o „zbycie” perły w koronie irlandzkiej grupy, czyli BZ WBK? AIB dysponuje 70,47-proc. udziałem w tym banku, który wedle wyceny rynkowej wart jest ponad 4 mld zł. Sprzedaż takiego banku niewątpliwie pomogłaby Irlandczykom, którzy w ubiegłym roku odnotowali 60 proc. spadek zysków, głównie poprzez straty na rynku kredytowym. AIB jednak zaprzecza tym spekulacjom i zapewnia że polskiego Banku Zachodniego sprzedać nie zamierza.

Może nie być chętnych

Podobnego zdania jest zdecydowana większość analityków. Marek Rogalski z domu maklerskiego BOŚ mówi wręcz: "Kwestię ewentualnej sprzedaży BZ WBK trzeba wciąż rozpatrywać w kategoriach prasowych spekulacji. Faktem jest, iż irlandzki właściciel rzeczywiście jest w poważnych tarapatach, jednak sprzedaż „złotej kury” może nie być dobrym posunięciem. BZ WBK ma bardzo dobry standing finansowy i działa na jednym z najbardziej obiecujących rynków. Niemniej, jeżeli AIB rzeczywiście zdecyduje się na takie dość radykalne posunięcie, to nie jest powiedziane, że szybko znajdzie kupca.

Klienci śpią spokojnie

Chętnego na kupno BZ WBK faktycznie będzie trudno znaleźć z uwagi na szalejący kryzys oraz wielkość samego banku. Bank Zachodni bowiem jest jednym z największych banków w naszym kraju, a jego potencjał to ponad 50 placówek wraz z 2,3 mln klientów. Wygląda więc na to, że klienci BZ WBK będą mogli spać spokojnie. Szczególnie, że spekulacje mediów zaczynają krążyć wokół innego banku, a jest nim M&T Bank Corp., gdzie AIB ma 24 proc. pakiet akcji.

Inne w tarapatach

Nasuwa się jednak pytanie o przyszłość innych banków w Polsce, które należą do zagranicznych udziałowców. A ci w większości mają problemy nie mniejsze niż irlandzki AIB. Chociażby właściciel Grupy BRE (Multibank, mBank), czyli Commerzbank, którego kondycja finansowa była już tak zła, ze wymagał dofinansowania niemieckiego rządu w wysokości 18,2 mld euro. Olbrzymie kłopoty ma nadal Citibank (właściciel Banku Handlowego), którego ostatnie zadziwiająco dobre wyniki bywają często podawane w wątpliwość. Także belgijski KBC Bank wymagał dofinansowania ze strony rządu w wysokości 2 mld euro, co dla porównania znacznie przekracza wartość pakietu akcji posiadanego przez niego Kredyt Banku. W ciężkich kłopotach znajduje się także nie kto inny jak Unicredit (właściciel 59,3 proc. pakietu akcji PKO SA), o którym mówi się, że prosił o wsparcie rządy Włoch i Austrii.

Zyski jeszcze spadną?

Ciężko dziś prognozować, czy kryzys zmusi zagraniczne banki do odsprzedania swoich polskich spółek. Jedno jest jednak pewne – im dłużej kryzys będzie trwał, tym większe jest tego prawdopodobieństwo. Są jednak analitycy, którzy już teraz widzą potencjał do tego wydarzeń. Jednym z nich jest Janusz Szewczak, który twierdzi, że w 2009 r. gwałtownie spadną zyski banków.

Niektóre z nich, jak Millennium, Citi, BRE Bank, Kredyt Bank, BZ WBK czy Getin, mogą z tego powodu znaleźć się na listach transferowych swoich właścicieli – zauważa Szewczak.

Co zmieni sprzedaż BZ WBK
Jan Mazurek, główny analityk domu maklerskiego Investors
Teoretycznie zmiana właściciela banku nie powinna mieć znaczenia dla całego systemu bankowego. Jednak źle by się stało, jeżeli akcje BZ WBK kupiłby jeden z dużych banków polskich. Wzrost koncentracji w systemie bankowym zazwyczaj dobrze nie służy klientom. Decyzja o sprzedaży banku może zainteresować PZU, które od kilku lat rozważa poszerzenie działalności o usługi bankowe. Powstałby moloch bankowo-ubezpieczeniowy, lecz byłoby to korzystniejsze dla klientów, niż kolejny moloch bankowy. Z usług tych ostatnich jest niezadowolonych coraz więcej klientów. Można spodziewać się, że sprzedaż banku może nastąpić odrębnie od jego spółek zależnych.


Artur Skoneczko
Gazeta Finansowa

wp.pl

"Polskie" banki pójdą pod młotek?

Gdy pojawiły się informacje prasowe na temat ewentualnej sprzedaży Banku Zachodniego WBK przez irlandzką grupę AIB, na rynku zawrzało od spekulacji.
Nic dziwnego, skoro byłaby to sprzedaż jednego z największych banków w Polsce co na pewno zatrzęsłoby rynkiem bankowym.

Bank AIB (Allied Irish Banks) był do niedawna prawdziwym celtyckim tygrysem rynku kapitałowego. Był, bowiem pochodzący z Irlandii bank, znalazł się w poważnych tarapatach finansowych. Tamtejszy rząd zdecydował się wzmocnić AIB kwotą 3,5 mld EUR, co jak na możliwości tego kilkumilionowego kraju jest kwotą znaczną. To jednak za mało, by wydobyć bank z kryzysu. Dlatego szuka on innych źródeł sfinansowania swoich strat. W oficjalnym komunikacie napisano, że może to być między innymi „zbywanie aktywów”.

Perła w koronie
W Polsce od razu pojawiły się spekulacje. Czy może chodzić o „zbycie” perły w koronie irlandzkiej grupy, czyli BZ WBK? AIB dysponuje 70,47-proc. udziałem w tym banku, który wedle wyceny rynkowej wart jest ponad 4 mld zł. Sprzedaż takiego banku niewątpliwie pomogłaby Irlandczykom, którzy w ubiegłym roku odnotowali 60 proc. spadek zysków, głównie poprzez straty na rynku kredytowym. AIB jednak zaprzecza tym spekulacjom i zapewnia że polskiego Banku Zachodniego sprzedać nie zamierza.

Może nie być chętnych

Podobnego zdania jest zdecydowana większość analityków. Marek Rogalski z domu maklerskiego BOŚ mówi wręcz: "Kwestię ewentualnej sprzedaży BZ WBK trzeba wciąż rozpatrywać w kategoriach prasowych spekulacji. Faktem jest, iż irlandzki właściciel rzeczywiście jest w poważnych tarapatach, jednak sprzedaż „złotej kury” może nie być dobrym posunięciem. BZ WBK ma bardzo dobry standing finansowy i działa na jednym z najbardziej obiecujących rynków. Niemniej, jeżeli AIB rzeczywiście zdecyduje się na takie dość radykalne posunięcie, to nie jest powiedziane, że szybko znajdzie kupca.

Klienci śpią spokojnie

Chętnego na kupno BZ WBK faktycznie będzie trudno znaleźć z uwagi na szalejący kryzys oraz wielkość samego banku. Bank Zachodni bowiem jest jednym z największych banków w naszym kraju, a jego potencjał to ponad 50 placówek wraz z 2,3 mln klientów. Wygląda więc na to, że klienci BZ WBK będą mogli spać spokojnie. Szczególnie, że spekulacje mediów zaczynają krążyć wokół innego banku, a jest nim M&T Bank Corp., gdzie AIB ma 24 proc. pakiet akcji.

Inne w tarapatach

Nasuwa się jednak pytanie o przyszłość innych banków w Polsce, które należą do zagranicznych udziałowców. A ci w większości mają problemy nie mniejsze niż irlandzki AIB. Chociażby właściciel Grupy BRE (Multibank, mBank), czyli Commerzbank, którego kondycja finansowa była już tak zła, ze wymagał dofinansowania niemieckiego rządu w wysokości 18,2 mld euro. Olbrzymie kłopoty ma nadal Citibank (właściciel Banku Handlowego), którego ostatnie zadziwiająco dobre wyniki bywają często podawane w wątpliwość. Także belgijski KBC Bank wymagał dofinansowania ze strony rządu w wysokości 2 mld euro, co dla porównania znacznie przekracza wartość pakietu akcji posiadanego przez niego Kredyt Banku. W ciężkich kłopotach znajduje się także nie kto inny jak Unicredit (właściciel 59,3 proc. pakietu akcji PKO SA), o którym mówi się, że prosił o wsparcie rządy Włoch i Austrii.

Zyski jeszcze spadną?

Ciężko dziś prognozować, czy kryzys zmusi zagraniczne banki do odsprzedania swoich polskich spółek. Jedno jest jednak pewne – im dłużej kryzys będzie trwał, tym większe jest tego prawdopodobieństwo. Są jednak analitycy, którzy już teraz widzą potencjał do tego wydarzeń. Jednym z nich jest Janusz Szewczak, który twierdzi, że w 2009 r. gwałtownie spadną zyski banków.

Niektóre z nich, jak Millennium, Citi, BRE Bank, Kredyt Bank, BZ WBK czy Getin, mogą z tego powodu znaleźć się na listach transferowych swoich właścicieli – zauważa Szewczak.

Co zmieni sprzedaż BZ WBK
Jan Mazurek, główny analityk domu maklerskiego Investors
Teoretycznie zmiana właściciela banku nie powinna mieć znaczenia dla całego systemu bankowego. Jednak źle by się stało, jeżeli akcje BZ WBK kupiłby jeden z dużych banków polskich. Wzrost koncentracji w systemie bankowym zazwyczaj dobrze nie służy klientom. Decyzja o sprzedaży banku może zainteresować PZU, które od kilku lat rozważa poszerzenie działalności o usługi bankowe. Powstałby moloch bankowo-ubezpieczeniowy, lecz byłoby to korzystniejsze dla klientów, niż kolejny moloch bankowy. Z usług tych ostatnich jest niezadowolonych coraz więcej klientów. Można spodziewać się, że sprzedaż banku może nastąpić odrębnie od jego spółek zależnych.


Artur Skoneczko
Gazeta Finansowa

wp.pl

Mieszkaniówka na kolanach

Firmy budowlane oceniając koniunkturę na rynku budowlanym są najbardziej krytyczne od ponad pięciu lat. Nastąpiło wyraźne pogorszenie nastrojów wśród największych firm budowlanych w Polsce,

W obliczu mniejszej ilości zamówień, budowlańcy zapowiadają pozyskiwanie nowych kontraktów głównie poprzez konkurencję cenową, czego skutkiem może być deflacja w budownictwie. Najbardziej atrakcyjnymi segmentami w najbliższych latach będą budownictwo drogowe, sportowe oraz energetyczne.

Silny spadek optymizmu w sektorze budowlanym

Badanie przeprowadzone przez firmę badawczą PMR na potrzeby raportu "Sektor budowlany w Polsce I połowa 2009 - Prognozy na lata 2009-2011" potwierdziło wyraźne pogorszenie nastrojów wśród największych firm budowlanych w Polsce. Jednocześnie zauważyć można duże rozbieżności, jeśli chodzi o przewidywania przedsiębiorstw budowlanych na najbliższe 12 miesięcy.

Jedynie 9 proc. największych firm budowlanych działających w Polsce ocenia sytuację w sektorze jako pozytywną, podczas gdy rok wcześniej takiego zdania było aż 82 proc. respondentów. Prognozy przedsiębiorstw budowlanych na najbliższe 12 miesięcy są niejednoznaczne - 31 proc. badanych firm spodziewa się poprawy sytuacji rynkowej, a 33 proc. ankietowanych oczekuje, że ulegnie ona dalszemu pogorszeniu.


INTERIA.PL

Również oceny portfeli zamówień firm budowlanych uległy wyraźnemu pogorszeniu - 31 proc. respondentów dobrze oceniło obecną ilość zleceń (wobec 80 proc. pół roku wcześniej), a przeciwnego zdania było 32 proc. badanych podmiotów. W przewidywaniach dotyczących przyszłego portfela zamówień firmy także są wyraźnie podzielone - 33 proc. ankietowanych prognozuje, że w ciągu najbliższych 12 miesięcy liczba zamówień wzrośnie, a 38 proc. oczekuje jej spadków.

Sytuacja finansowa firm budowlanych wciąż pozytywna

Sytuacja finansowa największych firm z branży budowlanej w dalszym ciągu oceniana jest pozytywnie - uważa tak 60 proc. badanych (wobec 86 proc. pół roku temu). Z kolei 28 proc. ankietowanych przewiduje, że na koniec 2009 r. sytuacja finansowa ich firmy będzie lepsza niż w roku 2008. Odmiennego zdania jest 32 proc. badanych przedsiębiorstw. "Dobra sytuacja finansowa firm budowlanych jest przede wszystkim rezultatem korzystnej koniunktury w latach 2006-2007 i kontraktów podpisywanych na bardzo dobrych warunkach.

Warto zauważyć, że z uwagi na spadki cen materiałów budowlanych, wiele kontraktów zawartych w 2008 r. i realizowanych w latach 2009-2010 charakteryzować się będzie marżą wyższą od zakładanej, dzięki czemu sytuacja finansowa dużych firm budowlanych nie ulegnie gwałtownemu pogorszeniu:, twierdzi Bartłomiej Sosna, analityk rynku budowlanego w PMR i autor raportu.


INTERIA.PL

Deflacja w budownictwie coraz bardziej realna

Jak pokazują wyniki badania, w obliczu kryzysu firmy budowlane zamierzają konkurować na rynku głównie na poziomie cenowym. Ponad połowa ankietowanych dużych przedsiębiorstw budowlanych deklaruje poszukiwania tańszych dostawców materiałów i podwykonawców, a ponad 40 proc. z nich planuje renegocjacje cen z obecnymi kontrahentami.

W rezultacie powyższych działań aż 44 proc. badanych firm zamierza pozyskiwać nowe zlecenia, przedstawiając niższe niż dotychczas ceny ofertowe. Zdecydowanie mniejszy odsetek przedsiębiorstw budowlanych planuje oszczędności poprzez redukcję kosztów administracyjnych, zmniejszenie zatrudnienia czy lepsze zarządzanie parkiem maszynowym.

Wyniki te pokazują, że presja na spadek cen usług budowlanych w najbliższych miesiącach będzie się nasilała, w związku z czym wskaźnik inflacji w budownictwie, który w marcu wyniósł jedynie 1,3 proc., w drugiej połowie roku może przybierać wartości ujemne. Co ważne, deflacja w budownictwie będzie miała także wpływ na niższą wartość produkcji budowlano-montażowej, gdyż dana ilość prac zostanie wykonana niższym kosztem, dodaje Bartłomiej Sosna.


INTERIA.PL

Inwestycje publiczne jako koło ratunkowe

Blisko trzy czwarte ankietowanych firm w obliczu mniejszej liczby nowych inwestycji budowlanych oczekuje od władz publicznych szybszej realizacji dużych projektów współfinansowanych ze środków unijnych. Jednocześnie, prawie połowa przedsiębiorstw postuluje wprowadzenie zaliczek dla wykonawców tego typu projektów. W opinii ponad 40 proc. firm skutki spowolnienia na rynku budowlanym mogą zostać złagodzone dzięki większej liczbie inwestycji budowlanych realizowanych w systemie partnerstwa publiczno-prywatnego.

Ankietowane firmy za najbardziej atrakcyjne segmenty rynku budowlanego w perspektywie dwóch najbliższych lat uznają budownictwo drogowe (88 proc. wskazań), obiektów sportowych i rekreacyjnych (50 proc.) oraz budownictwo energetyczne (35 proc.). Z kolei za najmniej perspektywiczny uznano sektor mieszkaniowy (5 proc. wskazań), budownictwo magazynowe (9 proc.) oraz biurowe (12 proc.).


INTERIA.PL

Polaryzacja oczekiwań wśród firm budowlanych

Wyniki przeprowadzonego przez PMR badania różnią się istotnie od jego wcześniejszych edycji. Poważne rozbieżności występują zwłaszcza w przypadku oczekiwań firm budowlanych na najbliższe 12 miesięcy - blisko jedna trzecia ankietowanych przedsiębiorstw oczekuje pogorszenia się sytuacji i niemal taki sam odsetek firm spodziewa się jej poprawy. Polaryzacja formułowanych przez firmy budowlane prognoz jest przede wszystkim rezultatem odmiennej sytuacji rynkowej w budownictwie inżynieryjnym oraz kubaturowym.

Uogólniając nieco wyniki badania można stwierdzić, że firmy dla których podstawowym segmentem rynku jest budownictwo inżynieryjne (około 57 proc. ankietowanych) oczekują dalszej poprawy sytuacji, natomiast podmioty dla których głównym obszarem działalności jest budownictwo mieszkaniowe lub niemieszkaniowe (odpowiednio 17 i 26 proc.) są dużo mniej optymistyczne w formułowaniu prognoz na najbliższy rok, stwierdza Bartłomiej Sosna.

źródło informacji: INTERIA.PL

Mieszkaniówka na kolanach

Firmy budowlane oceniając koniunkturę na rynku budowlanym są najbardziej krytyczne od ponad pięciu lat. Nastąpiło wyraźne pogorszenie nastrojów wśród największych firm budowlanych w Polsce,

W obliczu mniejszej ilości zamówień, budowlańcy zapowiadają pozyskiwanie nowych kontraktów głównie poprzez konkurencję cenową, czego skutkiem może być deflacja w budownictwie. Najbardziej atrakcyjnymi segmentami w najbliższych latach będą budownictwo drogowe, sportowe oraz energetyczne.

Silny spadek optymizmu w sektorze budowlanym

Badanie przeprowadzone przez firmę badawczą PMR na potrzeby raportu "Sektor budowlany w Polsce I połowa 2009 - Prognozy na lata 2009-2011" potwierdziło wyraźne pogorszenie nastrojów wśród największych firm budowlanych w Polsce. Jednocześnie zauważyć można duże rozbieżności, jeśli chodzi o przewidywania przedsiębiorstw budowlanych na najbliższe 12 miesięcy.

Jedynie 9 proc. największych firm budowlanych działających w Polsce ocenia sytuację w sektorze jako pozytywną, podczas gdy rok wcześniej takiego zdania było aż 82 proc. respondentów. Prognozy przedsiębiorstw budowlanych na najbliższe 12 miesięcy są niejednoznaczne - 31 proc. badanych firm spodziewa się poprawy sytuacji rynkowej, a 33 proc. ankietowanych oczekuje, że ulegnie ona dalszemu pogorszeniu.


INTERIA.PL

Również oceny portfeli zamówień firm budowlanych uległy wyraźnemu pogorszeniu - 31 proc. respondentów dobrze oceniło obecną ilość zleceń (wobec 80 proc. pół roku wcześniej), a przeciwnego zdania było 32 proc. badanych podmiotów. W przewidywaniach dotyczących przyszłego portfela zamówień firmy także są wyraźnie podzielone - 33 proc. ankietowanych prognozuje, że w ciągu najbliższych 12 miesięcy liczba zamówień wzrośnie, a 38 proc. oczekuje jej spadków.

Sytuacja finansowa firm budowlanych wciąż pozytywna

Sytuacja finansowa największych firm z branży budowlanej w dalszym ciągu oceniana jest pozytywnie - uważa tak 60 proc. badanych (wobec 86 proc. pół roku temu). Z kolei 28 proc. ankietowanych przewiduje, że na koniec 2009 r. sytuacja finansowa ich firmy będzie lepsza niż w roku 2008. Odmiennego zdania jest 32 proc. badanych przedsiębiorstw. "Dobra sytuacja finansowa firm budowlanych jest przede wszystkim rezultatem korzystnej koniunktury w latach 2006-2007 i kontraktów podpisywanych na bardzo dobrych warunkach.

Warto zauważyć, że z uwagi na spadki cen materiałów budowlanych, wiele kontraktów zawartych w 2008 r. i realizowanych w latach 2009-2010 charakteryzować się będzie marżą wyższą od zakładanej, dzięki czemu sytuacja finansowa dużych firm budowlanych nie ulegnie gwałtownemu pogorszeniu:, twierdzi Bartłomiej Sosna, analityk rynku budowlanego w PMR i autor raportu.


INTERIA.PL

Deflacja w budownictwie coraz bardziej realna

Jak pokazują wyniki badania, w obliczu kryzysu firmy budowlane zamierzają konkurować na rynku głównie na poziomie cenowym. Ponad połowa ankietowanych dużych przedsiębiorstw budowlanych deklaruje poszukiwania tańszych dostawców materiałów i podwykonawców, a ponad 40 proc. z nich planuje renegocjacje cen z obecnymi kontrahentami.

W rezultacie powyższych działań aż 44 proc. badanych firm zamierza pozyskiwać nowe zlecenia, przedstawiając niższe niż dotychczas ceny ofertowe. Zdecydowanie mniejszy odsetek przedsiębiorstw budowlanych planuje oszczędności poprzez redukcję kosztów administracyjnych, zmniejszenie zatrudnienia czy lepsze zarządzanie parkiem maszynowym.

Wyniki te pokazują, że presja na spadek cen usług budowlanych w najbliższych miesiącach będzie się nasilała, w związku z czym wskaźnik inflacji w budownictwie, który w marcu wyniósł jedynie 1,3 proc., w drugiej połowie roku może przybierać wartości ujemne. Co ważne, deflacja w budownictwie będzie miała także wpływ na niższą wartość produkcji budowlano-montażowej, gdyż dana ilość prac zostanie wykonana niższym kosztem, dodaje Bartłomiej Sosna.


INTERIA.PL

Inwestycje publiczne jako koło ratunkowe

Blisko trzy czwarte ankietowanych firm w obliczu mniejszej liczby nowych inwestycji budowlanych oczekuje od władz publicznych szybszej realizacji dużych projektów współfinansowanych ze środków unijnych. Jednocześnie, prawie połowa przedsiębiorstw postuluje wprowadzenie zaliczek dla wykonawców tego typu projektów. W opinii ponad 40 proc. firm skutki spowolnienia na rynku budowlanym mogą zostać złagodzone dzięki większej liczbie inwestycji budowlanych realizowanych w systemie partnerstwa publiczno-prywatnego.

Ankietowane firmy za najbardziej atrakcyjne segmenty rynku budowlanego w perspektywie dwóch najbliższych lat uznają budownictwo drogowe (88 proc. wskazań), obiektów sportowych i rekreacyjnych (50 proc.) oraz budownictwo energetyczne (35 proc.). Z kolei za najmniej perspektywiczny uznano sektor mieszkaniowy (5 proc. wskazań), budownictwo magazynowe (9 proc.) oraz biurowe (12 proc.).


INTERIA.PL

Polaryzacja oczekiwań wśród firm budowlanych

Wyniki przeprowadzonego przez PMR badania różnią się istotnie od jego wcześniejszych edycji. Poważne rozbieżności występują zwłaszcza w przypadku oczekiwań firm budowlanych na najbliższe 12 miesięcy - blisko jedna trzecia ankietowanych przedsiębiorstw oczekuje pogorszenia się sytuacji i niemal taki sam odsetek firm spodziewa się jej poprawy. Polaryzacja formułowanych przez firmy budowlane prognoz jest przede wszystkim rezultatem odmiennej sytuacji rynkowej w budownictwie inżynieryjnym oraz kubaturowym.

Uogólniając nieco wyniki badania można stwierdzić, że firmy dla których podstawowym segmentem rynku jest budownictwo inżynieryjne (około 57 proc. ankietowanych) oczekują dalszej poprawy sytuacji, natomiast podmioty dla których głównym obszarem działalności jest budownictwo mieszkaniowe lub niemieszkaniowe (odpowiednio 17 i 26 proc.) są dużo mniej optymistyczne w formułowaniu prognoz na najbliższy rok, stwierdza Bartłomiej Sosna.

źródło informacji: INTERIA.PL

SKOK-i: gwarancje w zamian za nadzór

Nowelizacja ustawy daje możliwość objęcia depozytów SKOK gwarancjami państwa. Teraz takie gwarancje mają tylko lokaty bankowe.
W tej chwili depozyty w bankach i Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredytowych objęte są gwarancjami do 50 tys. euro, czyli ok. 220 tys zł. W przypadku bankructwa banku lub któregoś ze SKOK-ów klienci powinni otrzymać zwrot pieniędzy tej samej wysokości. Gwarancji dla lokat bankowych udziela Bankowy Fundusz Gwarancyjny, który jest instytucją państwową, niezależną od banków, choć zasilaną ich wpłatami. Ostatecznym gwarantem wypłat lokat bankowych jest państwo. Tego elementu nie ma w systemie gwarancyjnym SKOK-ów. Tu działa Fundusz Stabilizacyjny, do którego poszczególne kasy przekazują 1 proc. aktywów. Dodatkowo wszystkie lokaty w kasach są obowiązkowo objęte ubezpieczeniem w Towarzystwie Ubezpieczeń Wzajemnych SKOK.

- System jest skuteczny i do tej pory nie było potrzeby wypłacania ubezpieczeń ani środków z Funduszu Stabilizacyjnego - mówi Andrzej Dunajski, rzecznik Krajowej Kasy SKOK.

Wartość depozytów w spółdzielczych kasach zbliża się do 9,5 mld zł. Zdaniem bankowców i pomysłodawców nowej ustawy o SKOK, nad którą wczoraj rozpoczęły się prace w Sejmie, te pieniądze nie są w pełni bezpieczne.

- SKOK-i są właścicielem TUW, które gwarantuje wypłacalność SKOK-ów. Wszystko dzieje się w ramach jednej instytucji. To niebezpieczne - uważa Jerzy Bańka ze Związku Banków Polskich.

Zdaniem przedstawicieli spółdzielczych kas, pieniądze na ich lokatach są zabezpieczone lepiej niż w bankach.

- Środki zgromadzone na gwarantowanie depozytów w naszym systemie są proporcjonalnie dwa razy większe niż środki w systemie bankowym - twierdzi Andrzej Dunajski.

Według władz SKOK w Funduszu Stabilizacyjnym jest w tej chwili około 400 mln zł, czyli ponad 4 proc. wszystkich depozytów. Do tego funduszu co roku trafia też cały zysk Kasy Krajowej. Jednak zdaniem zwolenników nowej ustawy tych informacji nie da się w praktyce zweryfikować.

- Klientami SKOK-ów jest prawie 2 mln osób, które powinny być lepiej chronione. W tej chwili nie wiemy, jaka jest sytuacja w SKOK-ach. Mamy tylko oświadczenia ich władz. Chodzi o to, by nadzór państwowy miał nad SKOK-ami kontrolę i mógł powiedzieć, czy wszystko działa dobrze - mówi Sławomir Neumann, pomysłodawca nowej ustawy o SKOK.

W tej chwili pełnej kontroli KNF podlega tylko TUW SKOK.

- Jeśli ustawa wejdzie w życie, minister finansów będzie mógł w razie potrzeby wspomóc SKOK-i obligacjami lub gwarancjami dla obligacji, a NBP będzie mógł udzielić kredytu refinansowego - mówi Sławomir Neumann.

System gwarancji byłby więc wzmocniony, ale w zamian kasy musiałyby się liczyć z KNF.

- Chodzi o wyrównanie szans i zapewnienie należytego bezpieczeństwa systemu depozytów - uważa Jerzy Bańka.

- Na razie tego projektu nie komentujemy, bo dostaliśmy go kilka dni temu, więc musimy się z nim zapoznać - mówi Andrzej Dunajski.

Według niego w wielu krajach (Austria, Włochy) obowiązują dwa niezależne systemy gwarancji lokat. Pomysłodawcy nowelizacji ustawy o SKOK i bankowcy nie ukrywają jednak, że ta nowelizacja to jedynie wstęp do zastąpienia obecnego systemu gwarancji SKOK-ów gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego.

- Kolejnym krokiem, gdy nadzór przejmie już kontrolę nad SKOK-ami, będzie objęcie depozytów w kasach spółdzielczych gwarancjami BFG. Dzisiaj państwo polskie takich gwarancji dać nie może, gdyż te gwarancje dają jedynie prezesi SKOK-ów, mówiąc, że jest dobrze - mówi Sławomir Neumann.

Roman Grzyb
Gazeta Prawna
interia.pl

SKOK-i: gwarancje w zamian za nadzór

Nowelizacja ustawy daje możliwość objęcia depozytów SKOK gwarancjami państwa. Teraz takie gwarancje mają tylko lokaty bankowe.
W tej chwili depozyty w bankach i Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredytowych objęte są gwarancjami do 50 tys. euro, czyli ok. 220 tys zł. W przypadku bankructwa banku lub któregoś ze SKOK-ów klienci powinni otrzymać zwrot pieniędzy tej samej wysokości. Gwarancji dla lokat bankowych udziela Bankowy Fundusz Gwarancyjny, który jest instytucją państwową, niezależną od banków, choć zasilaną ich wpłatami. Ostatecznym gwarantem wypłat lokat bankowych jest państwo. Tego elementu nie ma w systemie gwarancyjnym SKOK-ów. Tu działa Fundusz Stabilizacyjny, do którego poszczególne kasy przekazują 1 proc. aktywów. Dodatkowo wszystkie lokaty w kasach są obowiązkowo objęte ubezpieczeniem w Towarzystwie Ubezpieczeń Wzajemnych SKOK.

- System jest skuteczny i do tej pory nie było potrzeby wypłacania ubezpieczeń ani środków z Funduszu Stabilizacyjnego - mówi Andrzej Dunajski, rzecznik Krajowej Kasy SKOK.

Wartość depozytów w spółdzielczych kasach zbliża się do 9,5 mld zł. Zdaniem bankowców i pomysłodawców nowej ustawy o SKOK, nad którą wczoraj rozpoczęły się prace w Sejmie, te pieniądze nie są w pełni bezpieczne.

- SKOK-i są właścicielem TUW, które gwarantuje wypłacalność SKOK-ów. Wszystko dzieje się w ramach jednej instytucji. To niebezpieczne - uważa Jerzy Bańka ze Związku Banków Polskich.

Zdaniem przedstawicieli spółdzielczych kas, pieniądze na ich lokatach są zabezpieczone lepiej niż w bankach.

- Środki zgromadzone na gwarantowanie depozytów w naszym systemie są proporcjonalnie dwa razy większe niż środki w systemie bankowym - twierdzi Andrzej Dunajski.

Według władz SKOK w Funduszu Stabilizacyjnym jest w tej chwili około 400 mln zł, czyli ponad 4 proc. wszystkich depozytów. Do tego funduszu co roku trafia też cały zysk Kasy Krajowej. Jednak zdaniem zwolenników nowej ustawy tych informacji nie da się w praktyce zweryfikować.

- Klientami SKOK-ów jest prawie 2 mln osób, które powinny być lepiej chronione. W tej chwili nie wiemy, jaka jest sytuacja w SKOK-ach. Mamy tylko oświadczenia ich władz. Chodzi o to, by nadzór państwowy miał nad SKOK-ami kontrolę i mógł powiedzieć, czy wszystko działa dobrze - mówi Sławomir Neumann, pomysłodawca nowej ustawy o SKOK.

W tej chwili pełnej kontroli KNF podlega tylko TUW SKOK.

- Jeśli ustawa wejdzie w życie, minister finansów będzie mógł w razie potrzeby wspomóc SKOK-i obligacjami lub gwarancjami dla obligacji, a NBP będzie mógł udzielić kredytu refinansowego - mówi Sławomir Neumann.

System gwarancji byłby więc wzmocniony, ale w zamian kasy musiałyby się liczyć z KNF.

- Chodzi o wyrównanie szans i zapewnienie należytego bezpieczeństwa systemu depozytów - uważa Jerzy Bańka.

- Na razie tego projektu nie komentujemy, bo dostaliśmy go kilka dni temu, więc musimy się z nim zapoznać - mówi Andrzej Dunajski.

Według niego w wielu krajach (Austria, Włochy) obowiązują dwa niezależne systemy gwarancji lokat. Pomysłodawcy nowelizacji ustawy o SKOK i bankowcy nie ukrywają jednak, że ta nowelizacja to jedynie wstęp do zastąpienia obecnego systemu gwarancji SKOK-ów gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego.

- Kolejnym krokiem, gdy nadzór przejmie już kontrolę nad SKOK-ami, będzie objęcie depozytów w kasach spółdzielczych gwarancjami BFG. Dzisiaj państwo polskie takich gwarancji dać nie może, gdyż te gwarancje dają jedynie prezesi SKOK-ów, mówiąc, że jest dobrze - mówi Sławomir Neumann.

Roman Grzyb
Gazeta Prawna
interia.pl

Szwajcaria: Frank nie wzrośnie

Bank centralny Szwajcarii (SNB) będzie zdecydowanie działać, aby zapobiec aprecjacji franka dopóki utrzyma się ryzyko deflacji - zapowiedział w wywiadzie dla "Bilanz" Philipp Hildebrand, desygnowany na stanowisko prezesa szwajcarskiego banku centralnego.

W marcu SNB obniżył swoją benchmarkową stopę procentową do 0,25 proc. i zapowiedział, że będzie skupować waluty i obligacje firm. Rząd Szwajcarii wybrał 8 kwietnia Philippa Hildebranda na szefa banku centralnego, za odchodzącego Jeana-Pierre'a Rotha. Hildebrand obejmie tę funkcję w styczniu 2010 r. Teraz jest wiceprezesem banku centralnego Szwajcarii.

Gospodarka Szwajcarii może przestać się kurczyć w 2010 r., po spadku PKB w 2009 r. o 3 proc. - ocenił prezes banku centralnego Szwajcarii Jean-Pierre Roth w wywiadzie dla "Tages-Anzeiger".

Dodał, że płynność, która została wpompowana w rynki finansowe na świecie, jest długoterminowym problemem, który musi zostać rozwiązany.

*

- Trzeba być cierpliwym i poczekać, by zobaczyć, jak obecna polityka monetarna banku centralnego Szwajcarii pomaga gospodarce - stwierdził w czwartek Philipp Hildebrand.- Musimy być cierpliwi i pozwolić na zadziałanie lekarstwa - powiedział Hildebrand w Bazylei odpowiadając na pytanie reporterów o możliwą potrzebę ujemnych stóp procentowych, by pomóc szwajcarskiej gospodarce.

Musimy być cierpliwi i pozwolić na zadziałanie lekarstwa - powiedział Hildebrand w Bazylei odpowiadając na pytanie reporterów o możliwą potrzebę ujemnych stóp procentowych, by pomóc szwajcarskiej gospodarce.

W marcu SNB obniżył swoją benchmarkową stopę procentową do 0,25 proc. i zapowiedział, że będzie skupować waluty i obligacje firm. Rząd Szwajcarii wybrał 8 kwietnia Philippa Hildebranda na szefa banku centralnego, za odchodzącego Jeana-Pierrea Rotha. Hildebrand obejmie tę funkcję w styczniu 2010 r. Obecnie jest wiceprezesem banku centralnego Szwajcarii.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Szwajcaria: Frank nie wzrośnie

Bank centralny Szwajcarii (SNB) będzie zdecydowanie działać, aby zapobiec aprecjacji franka dopóki utrzyma się ryzyko deflacji - zapowiedział w wywiadzie dla "Bilanz" Philipp Hildebrand, desygnowany na stanowisko prezesa szwajcarskiego banku centralnego.

W marcu SNB obniżył swoją benchmarkową stopę procentową do 0,25 proc. i zapowiedział, że będzie skupować waluty i obligacje firm. Rząd Szwajcarii wybrał 8 kwietnia Philippa Hildebranda na szefa banku centralnego, za odchodzącego Jeana-Pierre'a Rotha. Hildebrand obejmie tę funkcję w styczniu 2010 r. Teraz jest wiceprezesem banku centralnego Szwajcarii.

Gospodarka Szwajcarii może przestać się kurczyć w 2010 r., po spadku PKB w 2009 r. o 3 proc. - ocenił prezes banku centralnego Szwajcarii Jean-Pierre Roth w wywiadzie dla "Tages-Anzeiger".

Dodał, że płynność, która została wpompowana w rynki finansowe na świecie, jest długoterminowym problemem, który musi zostać rozwiązany.

*

- Trzeba być cierpliwym i poczekać, by zobaczyć, jak obecna polityka monetarna banku centralnego Szwajcarii pomaga gospodarce - stwierdził w czwartek Philipp Hildebrand.- Musimy być cierpliwi i pozwolić na zadziałanie lekarstwa - powiedział Hildebrand w Bazylei odpowiadając na pytanie reporterów o możliwą potrzebę ujemnych stóp procentowych, by pomóc szwajcarskiej gospodarce.

Musimy być cierpliwi i pozwolić na zadziałanie lekarstwa - powiedział Hildebrand w Bazylei odpowiadając na pytanie reporterów o możliwą potrzebę ujemnych stóp procentowych, by pomóc szwajcarskiej gospodarce.

W marcu SNB obniżył swoją benchmarkową stopę procentową do 0,25 proc. i zapowiedział, że będzie skupować waluty i obligacje firm. Rząd Szwajcarii wybrał 8 kwietnia Philippa Hildebranda na szefa banku centralnego, za odchodzącego Jeana-Pierrea Rotha. Hildebrand obejmie tę funkcję w styczniu 2010 r. Obecnie jest wiceprezesem banku centralnego Szwajcarii.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Polska gospodarka wzorem dla Obamy

"Washington Times" wychwala neoliberalną politykę gospodarczą polskiego rządu i radzi prezydentowi Barackowi Obamie, aby wziął z niej przykład, kiedy próbuje wyprowadzić gospodarkę USA z recesji.

W artykule redakcyjnym konserwatywny dziennik zwraca uwagę, że według przewidywań brytyjskiego tygodnika "The Economist" i niektórych ekspertów, polski produkt krajowy brutto wzrośnie w tym roku o prawie 1 procent, co byłoby najlepszym wynikiem spośród państw europejskich.

Jak mówią te prognozy, gospodarka innych państw kontynentu skurczy się w tym roku, np. Niemiec o 5 procent, Francji o 3 procent i Czech też o 3 procent.

Zdaniem "Washington Times", przyczyną tego sukcesu Polski jest "przywiązanie do polityki wolnorynkowej", które gazeta przeciwstawia polityce zwiększenia wydatków rządowych w celu pobudzenia gospodarki do wzrostu, wybranej przez administrację Obamy, wzorującego się na New Dealu prezydenta Franklina Delano Roosevelta.

"Polska wyróżnia się dzięki swemu przywiązaniu do polityki wolnorynkowej. W obliczu światowego kryzysu ekonomicznego przywódcy w Warszawie obcięli stopy podatkowe, zredukowali wydatki państwa i czasowo zawiesili niektóre regulacje rządowe" - czytamy w komentarzu dziennika.

Gazeta podkreśla, że ekipa Obamy postępuje dokładnie odwrotnie, ponieważ zwiększa wydatki budżetowe i zapowiada zaostrzenie regulacji, zwłaszcza sektora finansowego.

"Polacy, którzy cierpieli za czasów komunistycznego centralnego planowania, nie wierzą, by powiększanie interwencji państwa było odpowiedzią na słabnięcie gospodarki. Stare polskie przysłowie ostrzega: «Nie pchaj rzeki, sama płynie». To jedna z wielu lekcji, których Obama i jego doradcy mogliby się nauczyć od tego osobliwego, rosnącego kraju" - pisze "Washington Times".

źródło informacji: PAP

interia.pl

Polska gospodarka wzorem dla Obamy

"Washington Times" wychwala neoliberalną politykę gospodarczą polskiego rządu i radzi prezydentowi Barackowi Obamie, aby wziął z niej przykład, kiedy próbuje wyprowadzić gospodarkę USA z recesji.

W artykule redakcyjnym konserwatywny dziennik zwraca uwagę, że według przewidywań brytyjskiego tygodnika "The Economist" i niektórych ekspertów, polski produkt krajowy brutto wzrośnie w tym roku o prawie 1 procent, co byłoby najlepszym wynikiem spośród państw europejskich.

Jak mówią te prognozy, gospodarka innych państw kontynentu skurczy się w tym roku, np. Niemiec o 5 procent, Francji o 3 procent i Czech też o 3 procent.

Zdaniem "Washington Times", przyczyną tego sukcesu Polski jest "przywiązanie do polityki wolnorynkowej", które gazeta przeciwstawia polityce zwiększenia wydatków rządowych w celu pobudzenia gospodarki do wzrostu, wybranej przez administrację Obamy, wzorującego się na New Dealu prezydenta Franklina Delano Roosevelta.

"Polska wyróżnia się dzięki swemu przywiązaniu do polityki wolnorynkowej. W obliczu światowego kryzysu ekonomicznego przywódcy w Warszawie obcięli stopy podatkowe, zredukowali wydatki państwa i czasowo zawiesili niektóre regulacje rządowe" - czytamy w komentarzu dziennika.

Gazeta podkreśla, że ekipa Obamy postępuje dokładnie odwrotnie, ponieważ zwiększa wydatki budżetowe i zapowiada zaostrzenie regulacji, zwłaszcza sektora finansowego.

"Polacy, którzy cierpieli za czasów komunistycznego centralnego planowania, nie wierzą, by powiększanie interwencji państwa było odpowiedzią na słabnięcie gospodarki. Stare polskie przysłowie ostrzega: «Nie pchaj rzeki, sama płynie». To jedna z wielu lekcji, których Obama i jego doradcy mogliby się nauczyć od tego osobliwego, rosnącego kraju" - pisze "Washington Times".

źródło informacji: PAP

interia.pl

Zyski z dywidend mocno stopnieją

Rok temu zyskami podzieliło się 111 spółek z GPW. W tym roku hojnych emitentów będzie zaledwie 38 - wyliczył "Puls Biznesu".
Zła informacja dla inwestorów giełdowych grających pod dywidendę. W tym roku nie będą mieć wielu okazji do zarobku.

Rok 2009 nie przyniesie kolejnego rekordu wypłat dywidend. Na warszawskim parkiecie zaciskają pasa duzi i mali. Z naszych szacunków wynika, że w tym roku premie z ubiegłorocznych zysków może płacić zaledwie co dziesiąta spółka notowana na giełdzie.
Jeszcze rok temu giełdowe spółki wypłaciły akcjonariuszom ponad 32 mld zł w postaci dywidendy. To był historyczny rekord. Na przestrzeni ostatnich pięciu lat statystyki związane z dywidendami rosły w bardzo szybkim tempie. Teraz jednak rosnący trend może się załamać. Według szacunków "PB" 10 mld zł tegorocznych dywidend będzie niezłym rezultatem.

Więcej w "Pulsie Biznesu".
onet.pl
(Puls Biznesu, pw/24.04.2009, godz. 07:07)

Zyski z dywidend mocno stopnieją

Rok temu zyskami podzieliło się 111 spółek z GPW. W tym roku hojnych emitentów będzie zaledwie 38 - wyliczył "Puls Biznesu".
Zła informacja dla inwestorów giełdowych grających pod dywidendę. W tym roku nie będą mieć wielu okazji do zarobku.

Rok 2009 nie przyniesie kolejnego rekordu wypłat dywidend. Na warszawskim parkiecie zaciskają pasa duzi i mali. Z naszych szacunków wynika, że w tym roku premie z ubiegłorocznych zysków może płacić zaledwie co dziesiąta spółka notowana na giełdzie.
Jeszcze rok temu giełdowe spółki wypłaciły akcjonariuszom ponad 32 mld zł w postaci dywidendy. To był historyczny rekord. Na przestrzeni ostatnich pięciu lat statystyki związane z dywidendami rosły w bardzo szybkim tempie. Teraz jednak rosnący trend może się załamać. Według szacunków "PB" 10 mld zł tegorocznych dywidend będzie niezłym rezultatem.

Więcej w "Pulsie Biznesu".
onet.pl
(Puls Biznesu, pw/24.04.2009, godz. 07:07)

Pierwsza spółka w całości sprzedana na aukcji w MSP

Zadowolenia nie ukrywał Cogifer Polska , który za 96 mln zł kupił wczoraj KolTram na licytacji przeprowadzonej w Ministerstwie Skarbu Państwa. Resort przygotowuje się do sprzedaży kolejnych spółek. Następne przetargi w czerwcu - donosi "Parkiet".
Cena wywoławcza wynosiła 80 mln zł. Licytacja trwała trzy minuty. Pod młotek poszło 100 proc. udziałów w spółce KolTram, produkującej rozjazdy kolejowe. Najwięcej – 96 mln zł – zaoferował Cogifer Polska. Miał dwóch rywali: Kolejowe Zakłady Nawierzchniowe "Bieżanów" oraz DT-Vyhybkarna a strojirna z siedzibą w czeskim Prostejowie.
– To pierwsza w historii aukcja, na której wystawiono 100 proc. akcji spółki. Dzięki zmianom legislacyjnym dostaliśmy potężne narzędzie do prywatyzacji – mówił wczoraj Zdzisław Gawlik, wiceminister skarbu. Dotychczas możliwe było sprzedawanie pakietów nie większych niż 10 proc - przypomina "Parkiet".

Kolejne aukcje odbędą się w czerwcu. Najpierw w prasie ukaże się ogłoszenie, potem inwestorzy dostaną wstępne informacje o danej spółce, a następnie czas na jej zbadanie.

Więcej w "Parkiecie".
onet.pl/(Parkiet, pw/24.04.2009, godz. 07:26)

Pierwsza spółka w całości sprzedana na aukcji w MSP

Zadowolenia nie ukrywał Cogifer Polska , który za 96 mln zł kupił wczoraj KolTram na licytacji przeprowadzonej w Ministerstwie Skarbu Państwa. Resort przygotowuje się do sprzedaży kolejnych spółek. Następne przetargi w czerwcu - donosi "Parkiet".
Cena wywoławcza wynosiła 80 mln zł. Licytacja trwała trzy minuty. Pod młotek poszło 100 proc. udziałów w spółce KolTram, produkującej rozjazdy kolejowe. Najwięcej – 96 mln zł – zaoferował Cogifer Polska. Miał dwóch rywali: Kolejowe Zakłady Nawierzchniowe "Bieżanów" oraz DT-Vyhybkarna a strojirna z siedzibą w czeskim Prostejowie.
– To pierwsza w historii aukcja, na której wystawiono 100 proc. akcji spółki. Dzięki zmianom legislacyjnym dostaliśmy potężne narzędzie do prywatyzacji – mówił wczoraj Zdzisław Gawlik, wiceminister skarbu. Dotychczas możliwe było sprzedawanie pakietów nie większych niż 10 proc - przypomina "Parkiet".

Kolejne aukcje odbędą się w czerwcu. Najpierw w prasie ukaże się ogłoszenie, potem inwestorzy dostaną wstępne informacje o danej spółce, a następnie czas na jej zbadanie.

Więcej w "Parkiecie".
onet.pl/(Parkiet, pw/24.04.2009, godz. 07:26)

Stabilizacja złotego to za mało, by przewalutować kredyt

Po tym, jak w ubiegłym tygodniu rząd ogłosił, że Polska ma szansę na elastyczną linię kredytową MFW, ekonomiści zgodnie orzekli, że to będzie czynnik stabilizujący dla złotego. Ci, którzy mają kredyty walutowe i przeżywali horror na początku roku, mogą zacząć rozważać, czy nie warto tego wykorzystać i ograniczyć ryzyko kursowe, zamieniając kredyt walutowy na złotowy. Z naszej analizy wynika, że nie warto.
Analitycy, z którymi rozmawialiśmy, przyznają, że przewalutowanie to prosty sposób, aby pozbyć się ryzyka kursowego. Jednak na razie koszty takiej operacji są zbyt wysokie, aby była ona opłacalna.

Złoty musiałby się naprawdę znacznie umocnić - mówi Mateusz Ostrowski z Open Finance.
Jak mówi, przewalutowanie kredytu oznaczałoby teraz spore straty, bo stosunkowo niewiele osób zaciągało pożyczki przy kursie 2,90 zł za franka.
W przypadku osób, które zaciągały kredyt rok temu, może się okazać, że po jego zamianie na złotowy wartość długu jest większa niż wartość nieruchomości - dodaje analityk.

Inny problem to czas trwania takiego przewalutowania. Banki bowiem mogą potraktować prośbę o zmianę waluty jak zwykły wniosek o udzielenie nowego kredytu.
W większości przypadków będzie to długo trwało. Prawdopodobnie przewalutowanie będzie równoznaczne z wnioskowaniem o wyższy kredyt. Trzeba się więc liczyć z tym, że bank będzie musiał zbadać zdolność kredytową wnioskodawcy. Może chcieć też nowej wyceny nieruchomości - mówi Mateusz Ostrowski.

Zamiana kredytu walutowego na złotowy oznacza też przyjęcie gorszych warunków kredytowania: z wyższą marżą i oprocentowaniem.

Jakie mechanizmy mogą sprzyjać stabilizacji kursu złotego? Dlaczego analitycy odradzają zbyt pochopną decyzję o zamianie kredytu walutowego na złotowy? Czy rewizja ustawy budżetowej może mieć duży wpływ na kształtowanie się sytuacji na eurozłotym?

Marek Chadzyński
Więcej: Gazeta Prawna 24.04.2009 (80) - str.A2-3
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-24 (06:52)

Stabilizacja złotego to za mało, by przewalutować kredyt

Po tym, jak w ubiegłym tygodniu rząd ogłosił, że Polska ma szansę na elastyczną linię kredytową MFW, ekonomiści zgodnie orzekli, że to będzie czynnik stabilizujący dla złotego. Ci, którzy mają kredyty walutowe i przeżywali horror na początku roku, mogą zacząć rozważać, czy nie warto tego wykorzystać i ograniczyć ryzyko kursowe, zamieniając kredyt walutowy na złotowy. Z naszej analizy wynika, że nie warto.
Analitycy, z którymi rozmawialiśmy, przyznają, że przewalutowanie to prosty sposób, aby pozbyć się ryzyka kursowego. Jednak na razie koszty takiej operacji są zbyt wysokie, aby była ona opłacalna.

Złoty musiałby się naprawdę znacznie umocnić - mówi Mateusz Ostrowski z Open Finance.
Jak mówi, przewalutowanie kredytu oznaczałoby teraz spore straty, bo stosunkowo niewiele osób zaciągało pożyczki przy kursie 2,90 zł za franka.
W przypadku osób, które zaciągały kredyt rok temu, może się okazać, że po jego zamianie na złotowy wartość długu jest większa niż wartość nieruchomości - dodaje analityk.

Inny problem to czas trwania takiego przewalutowania. Banki bowiem mogą potraktować prośbę o zmianę waluty jak zwykły wniosek o udzielenie nowego kredytu.
W większości przypadków będzie to długo trwało. Prawdopodobnie przewalutowanie będzie równoznaczne z wnioskowaniem o wyższy kredyt. Trzeba się więc liczyć z tym, że bank będzie musiał zbadać zdolność kredytową wnioskodawcy. Może chcieć też nowej wyceny nieruchomości - mówi Mateusz Ostrowski.

Zamiana kredytu walutowego na złotowy oznacza też przyjęcie gorszych warunków kredytowania: z wyższą marżą i oprocentowaniem.

Jakie mechanizmy mogą sprzyjać stabilizacji kursu złotego? Dlaczego analitycy odradzają zbyt pochopną decyzję o zamianie kredytu walutowego na złotowy? Czy rewizja ustawy budżetowej może mieć duży wpływ na kształtowanie się sytuacji na eurozłotym?

Marek Chadzyński
Więcej: Gazeta Prawna 24.04.2009 (80) - str.A2-3
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-24 (06:52)

Agencje nieruchomości oszukują fiskusa

Agencje pośredniczące w kupnie i sprzedaży nieruchomości pobierają prowizje zarówno od kupującego, jak i sprzedającego.
Przy wysokich cenach nieruchomości, tylko na jednej transakcji w dużym mieście, agencja może zarobić minimum kilkanaście tysięcy złotych. Co ciekawe, może to być zarobek na czysto, bez dzielenia się nim z fiskusem. Agencje proponują swoim klientom ominięcie przepisów. Sugerują, że nie będą wystawiać faktury VAT od otrzymanej od klienta prowizji. Korzyścią dla podatnika ma być rabat w wysokości podatku od towarów i usług. Tym samym taka agencja unika VAT i podatku dochodowego. Nie ma dokumentu potwierdzającego transakcję, nie ma podatku.
Zgłosiła się do nas czytelniczka, która opisała swoją historię z agencją nieruchomości. Podpisała już umowę przedwstępną na kupno mieszkania w Warszawie. Pośrednikiem jest agencja nieruchomości. Prowizja agencji tylko od podatniczki, jako osoby kupującej, to 2,9 proc. ceny nieruchomości plus 22 proc. VAT. Połowa płatna przy umowie przedwstępnej.

- Właścicielka agencji zapytała mnie, czy potrzebna jest mi faktura VAT za połowę prowizji. Odpowiedziałam, że nie, ale poprosiłam o inny dokument, który potwierdzi zapłatę połowy prowizji. Właścicielka oznajmiła, że nie da innego dokumentu, ale w zamian nie będę musiała płacić 22-proc. VAT. Czy takie działanie jest zgodne z prawem - pyta pani Magdalena z Warszawy.
Niestety, jest to omijanie prawa w celu uniknięcia podatku. Zapytaliśmy urzędy kontroli skarbowej (UKS), czy zdają sobie sprawę z takiego procederu. Okazało się, że nie, bo takie działania są trudne do wykrycia.

- Nie jest mi znany opisany mechanizm oszustw w biurach lub agencjach nieruchomości. Wydaje się, że wykrycie i udowodnienie opisywanych praktyk - jeżeli w ogóle byłoby to możliwe - wymagałoby zaangażowania wywiadu skarbowego. Natomiast Mirosława Torenc z UKS w Olsztynie podkreśla, że urząd kontroli skarbowej nie ma możliwości dokonywania analiz pod kątem udziału biur pośredniczących w obrocie nieruchomościami w poszczególnych transakcjach przez nie zawieranych, gdyż nie posiada dostępu do takich danych.

Jak zawierać umowę o pośrednictwo w obrocie nieruchomościami, aby nie pozbawiać się ochrony cywilnoprawnej? W jakiej sytuacji osoba korzystająca z usług agencji pośrednictwa może być pociągnięta do odpowiedzialności? Do kogo należy zgłoszenie obowiązku podatkowego?

Ewa Konderak
Więcej: Gazeta Prawna 24.04.2009 (80) - str.4

Agencje nieruchomości oszukują fiskusa

Agencje pośredniczące w kupnie i sprzedaży nieruchomości pobierają prowizje zarówno od kupującego, jak i sprzedającego.
Przy wysokich cenach nieruchomości, tylko na jednej transakcji w dużym mieście, agencja może zarobić minimum kilkanaście tysięcy złotych. Co ciekawe, może to być zarobek na czysto, bez dzielenia się nim z fiskusem. Agencje proponują swoim klientom ominięcie przepisów. Sugerują, że nie będą wystawiać faktury VAT od otrzymanej od klienta prowizji. Korzyścią dla podatnika ma być rabat w wysokości podatku od towarów i usług. Tym samym taka agencja unika VAT i podatku dochodowego. Nie ma dokumentu potwierdzającego transakcję, nie ma podatku.
Zgłosiła się do nas czytelniczka, która opisała swoją historię z agencją nieruchomości. Podpisała już umowę przedwstępną na kupno mieszkania w Warszawie. Pośrednikiem jest agencja nieruchomości. Prowizja agencji tylko od podatniczki, jako osoby kupującej, to 2,9 proc. ceny nieruchomości plus 22 proc. VAT. Połowa płatna przy umowie przedwstępnej.

- Właścicielka agencji zapytała mnie, czy potrzebna jest mi faktura VAT za połowę prowizji. Odpowiedziałam, że nie, ale poprosiłam o inny dokument, który potwierdzi zapłatę połowy prowizji. Właścicielka oznajmiła, że nie da innego dokumentu, ale w zamian nie będę musiała płacić 22-proc. VAT. Czy takie działanie jest zgodne z prawem - pyta pani Magdalena z Warszawy.
Niestety, jest to omijanie prawa w celu uniknięcia podatku. Zapytaliśmy urzędy kontroli skarbowej (UKS), czy zdają sobie sprawę z takiego procederu. Okazało się, że nie, bo takie działania są trudne do wykrycia.

- Nie jest mi znany opisany mechanizm oszustw w biurach lub agencjach nieruchomości. Wydaje się, że wykrycie i udowodnienie opisywanych praktyk - jeżeli w ogóle byłoby to możliwe - wymagałoby zaangażowania wywiadu skarbowego. Natomiast Mirosława Torenc z UKS w Olsztynie podkreśla, że urząd kontroli skarbowej nie ma możliwości dokonywania analiz pod kątem udziału biur pośredniczących w obrocie nieruchomościami w poszczególnych transakcjach przez nie zawieranych, gdyż nie posiada dostępu do takich danych.

Jak zawierać umowę o pośrednictwo w obrocie nieruchomościami, aby nie pozbawiać się ochrony cywilnoprawnej? W jakiej sytuacji osoba korzystająca z usług agencji pośrednictwa może być pociągnięta do odpowiedzialności? Do kogo należy zgłoszenie obowiązku podatkowego?

Ewa Konderak
Więcej: Gazeta Prawna 24.04.2009 (80) - str.4

Deweloperzy: budowy ruszą w tym roku

Wzrost sprzedaży mieszkań w ostatnich tygodniach spowodował zmianę planów deweloperów. Wielu zamierza rozpocząć inwestycje mieszkaniowe w tym roku. Podkreślają, że za wcześnie mówić o końcu kryzysu.
Zakładając obecne tempo sprzedaży, do połowy przyszłego roku sprzedamy wszystkie posiadane mieszkania i nie będziemy mieli co klientom oferować. Musimy więc zacząć nowe inwestycje mówi Jacek Kaliszuk z Polnordu.

Firma chce na przełomie czerwca i lipca zacząć budowę 150 mieszkań na warszawskim Wilanowie. Podobne plany ma JHM Development.
Rozpoczęliśmy już inwestycje w Rawie Mazowieckiej, gdzie powstają dwa nowe bloki wielorodzinne i osiedle domków jednorodzinnych. Trwa też budowa budynków wielorodzinnych w Żyrardowie i Rumi, a za moment rozpoczynamy budowę osiedla mieszkaniowego w Skierniewicach. Przygotowujemy się też do rozpoczęcia jeszcze w tym roku nowej inwestycji na Helu mówi Małgorzata Konarska ze skierniewickiej firmy deweloperskiej.

W tym roku sporo inwestycji mieszkaniowych rozpocznie się jesienią.
Budowę apartamentów w centrum Katowic planowaliśmy rozpocząć wiosną tego roku. Zrezygnowaliśmy ze względu na sytuację rynkową. Już wiemy, że rozpoczniemy jesienią mówi Monika Śleziońska z MK Inwestycje.

Inni deweloperzy też zapowiadają inwestycje, ale o konkretnych projektach na razie nie mówią.

Jeśli sprzedaż będzie rosła, to nie wykluczamy, że jesienią rozpoczniemy nowe inwestycje mówi Jarosław Szanajca, prezes Dom Development. Są też takie firmy, które obawiają się, że zabraknie im mieszkań do sprzedaży, ale z rozpoczęciem inwestycji w tym roku nie zdążą.

Już nie mamy w ofercie małych mieszkań i dlatego wielu potencjalnych klientów odchodzi z kwitkiem. Nie zdążymy jednak w tym roku rozpocząć nowych dużych inwestycji. Prace projektowe i uzyskanie pozwoleń zajmują sporo czasu. Na pewno w przyszłym roku rozpoczniemy dużą inwestycję w Pruszkowie na 250 mieszkań. Teraz będziemy budować w stolicy mniejsze budynki, na które mamy już pozwolenia twierdzi Piotr Hirmy, prezes firmy Hirny BD.

Deweloperzy dalecy są od hurraoptymizmu. Sprzedaż mieszkań jest większa niż pod koniec ubiegłego roku, ale zdecydowanie mniejsza niż przed kryzysem.

W porównaniu ze sprzedażą pod koniec ubiegłego roku jest lepiej, ale wieszczenie trwałej poprawy może być przedwczesne ostrzega Jarosław Szanajca.

Nadal są firmy, które w tym roku nie rozpoczną żadnej inwestycji.

Jest większe zainteresowanie, ale u nas nie przekłada się to na zwiększoną liczbę transakcji. Z rozpoczęciem inwestycji poczekamy na wyraźną poprawę sprzedaży mówi Tomasz Zganiacz, prezes Triton Development.

40 proc.  wzrost sprzedaży nowych mieszkań w Warszawie w I kwartale 2009 (rok do roku)

Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna

Deweloperzy: budowy ruszą w tym roku

Wzrost sprzedaży mieszkań w ostatnich tygodniach spowodował zmianę planów deweloperów. Wielu zamierza rozpocząć inwestycje mieszkaniowe w tym roku. Podkreślają, że za wcześnie mówić o końcu kryzysu.
Zakładając obecne tempo sprzedaży, do połowy przyszłego roku sprzedamy wszystkie posiadane mieszkania i nie będziemy mieli co klientom oferować. Musimy więc zacząć nowe inwestycje mówi Jacek Kaliszuk z Polnordu.

Firma chce na przełomie czerwca i lipca zacząć budowę 150 mieszkań na warszawskim Wilanowie. Podobne plany ma JHM Development.
Rozpoczęliśmy już inwestycje w Rawie Mazowieckiej, gdzie powstają dwa nowe bloki wielorodzinne i osiedle domków jednorodzinnych. Trwa też budowa budynków wielorodzinnych w Żyrardowie i Rumi, a za moment rozpoczynamy budowę osiedla mieszkaniowego w Skierniewicach. Przygotowujemy się też do rozpoczęcia jeszcze w tym roku nowej inwestycji na Helu mówi Małgorzata Konarska ze skierniewickiej firmy deweloperskiej.

W tym roku sporo inwestycji mieszkaniowych rozpocznie się jesienią.
Budowę apartamentów w centrum Katowic planowaliśmy rozpocząć wiosną tego roku. Zrezygnowaliśmy ze względu na sytuację rynkową. Już wiemy, że rozpoczniemy jesienią mówi Monika Śleziońska z MK Inwestycje.

Inni deweloperzy też zapowiadają inwestycje, ale o konkretnych projektach na razie nie mówią.

Jeśli sprzedaż będzie rosła, to nie wykluczamy, że jesienią rozpoczniemy nowe inwestycje mówi Jarosław Szanajca, prezes Dom Development. Są też takie firmy, które obawiają się, że zabraknie im mieszkań do sprzedaży, ale z rozpoczęciem inwestycji w tym roku nie zdążą.

Już nie mamy w ofercie małych mieszkań i dlatego wielu potencjalnych klientów odchodzi z kwitkiem. Nie zdążymy jednak w tym roku rozpocząć nowych dużych inwestycji. Prace projektowe i uzyskanie pozwoleń zajmują sporo czasu. Na pewno w przyszłym roku rozpoczniemy dużą inwestycję w Pruszkowie na 250 mieszkań. Teraz będziemy budować w stolicy mniejsze budynki, na które mamy już pozwolenia twierdzi Piotr Hirmy, prezes firmy Hirny BD.

Deweloperzy dalecy są od hurraoptymizmu. Sprzedaż mieszkań jest większa niż pod koniec ubiegłego roku, ale zdecydowanie mniejsza niż przed kryzysem.

W porównaniu ze sprzedażą pod koniec ubiegłego roku jest lepiej, ale wieszczenie trwałej poprawy może być przedwczesne ostrzega Jarosław Szanajca.

Nadal są firmy, które w tym roku nie rozpoczną żadnej inwestycji.

Jest większe zainteresowanie, ale u nas nie przekłada się to na zwiększoną liczbę transakcji. Z rozpoczęciem inwestycji poczekamy na wyraźną poprawę sprzedaży mówi Tomasz Zganiacz, prezes Triton Development.

40 proc.  wzrost sprzedaży nowych mieszkań w Warszawie w I kwartale 2009 (rok do roku)

Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna

Nowy port lotniczy w stolicy Chorwacji

Nowy port lotniczy w stolicy Chorwacji
Międzynarodowy port lotniczy Zagrzeb Pleso, leżący dziesięć kilometrów na południowy wschód od miasta, zostanie powiększony i zmodernizowany. W sierpniu 2008 roku rozpisano międzynarodowy konkurs architektoniczny – jego rezultatem jest wdrażany projekt.
Pracownie projektowe Norman Foster, Shigeru Ban Architects i Zaha Hadid znalazły się na krótkiej liście, jednakże zwyciężył wspólny projekt – IGH d.d., Chorwackiego Instytutu Inżynierii Cywilnej i Neihardt Architekti. Przedstawia on połączone szklaną konstrukcją salę przylotów i salę odlotów, część handlową i gastronomiczną oraz luksusowy hotel. Terminal znajduje się przy południowo wschodniej obwodnicy stolicy Chorwacji z bezpośrednim połączeniem z handlowym centrum Zagrzebia, a także autostradą Zagrzeb – Sisak.  Projekt zawiera również koncepcję kompleksowego zagospodarowania okolicy. Prace budowlane  rozpoczną się w tym roku i potrwają do 2012. (wk)

Nowy port lotniczy w stolicy Chorwacji

Nowy port lotniczy w stolicy Chorwacji
Międzynarodowy port lotniczy Zagrzeb Pleso, leżący dziesięć kilometrów na południowy wschód od miasta, zostanie powiększony i zmodernizowany. W sierpniu 2008 roku rozpisano międzynarodowy konkurs architektoniczny – jego rezultatem jest wdrażany projekt.
Pracownie projektowe Norman Foster, Shigeru Ban Architects i Zaha Hadid znalazły się na krótkiej liście, jednakże zwyciężył wspólny projekt – IGH d.d., Chorwackiego Instytutu Inżynierii Cywilnej i Neihardt Architekti. Przedstawia on połączone szklaną konstrukcją salę przylotów i salę odlotów, część handlową i gastronomiczną oraz luksusowy hotel. Terminal znajduje się przy południowo wschodniej obwodnicy stolicy Chorwacji z bezpośrednim połączeniem z handlowym centrum Zagrzebia, a także autostradą Zagrzeb – Sisak.  Projekt zawiera również koncepcję kompleksowego zagospodarowania okolicy. Prace budowlane  rozpoczną się w tym roku i potrwają do 2012. (wk)

Sankt Petersburg powoli wychodzi z cienia Moskwy

Sankt Petersburg powoli wychodzi z cienia Moskwy
St. Petersburg - przez długi czas pozostający w cieniu dominującej Moskwy - ostatnio ogłosił wszechstronny plan rewitalizacji wschodnich peryferii miasta.
Rdzeniem projektu jest dzielnica wysokich technologii, zaprojektowana przez londyńską firmę architektoniczną HOK, Tam powstał też projekt przebudowy stacji kolejowej i nowego centrum handlowego Ljubljana.
Plan obejmuje sześćdziesiąt hektarów terenu, gdzie powstanie pierwszy wysoko technologiczny park przemysłowy. Będzie usytuowany między dzielnicami mieszkalnymi a handlowymi. Projekt jest finansowany w ramach PPP  (partnerstwa publiczno – prywatnego) – jedną trzecią inwestycji sfinansuje Federacja Rosyjska.
Park będzie bazą dla celów badawczych i innowacyjnych przyległej politechniki. Tim Gale, szef działu planowania HOK w Londynie uważa, że zysk przyniesie współdziałanie różnych firm i uczelni. Park Techno jest tak zaplanowany, żeby nie stracić kontaktu z otoczeniem. Jest to zupełnie nowy kierunek miejskiego planowania w St. Petersburgu.
Teren jest już łączony z systemem publicznego transportu miejskiego, po to, by możliwie ograniczyć do minimum indywidualny ruch samochodowy. Ścieżki rowerowe połączą nową dzielnicę z centrum, co stanowi nowy ekologiczny standard dla Rosji. Prace budowlane zaczną się w 2010 – zakładając, że wszystkie zezwolenia będą  przyznane w terminie. (wk)

Sankt Petersburg powoli wychodzi z cienia Moskwy

Sankt Petersburg powoli wychodzi z cienia Moskwy
St. Petersburg - przez długi czas pozostający w cieniu dominującej Moskwy - ostatnio ogłosił wszechstronny plan rewitalizacji wschodnich peryferii miasta.
Rdzeniem projektu jest dzielnica wysokich technologii, zaprojektowana przez londyńską firmę architektoniczną HOK, Tam powstał też projekt przebudowy stacji kolejowej i nowego centrum handlowego Ljubljana.
Plan obejmuje sześćdziesiąt hektarów terenu, gdzie powstanie pierwszy wysoko technologiczny park przemysłowy. Będzie usytuowany między dzielnicami mieszkalnymi a handlowymi. Projekt jest finansowany w ramach PPP  (partnerstwa publiczno – prywatnego) – jedną trzecią inwestycji sfinansuje Federacja Rosyjska.
Park będzie bazą dla celów badawczych i innowacyjnych przyległej politechniki. Tim Gale, szef działu planowania HOK w Londynie uważa, że zysk przyniesie współdziałanie różnych firm i uczelni. Park Techno jest tak zaplanowany, żeby nie stracić kontaktu z otoczeniem. Jest to zupełnie nowy kierunek miejskiego planowania w St. Petersburgu.
Teren jest już łączony z systemem publicznego transportu miejskiego, po to, by możliwie ograniczyć do minimum indywidualny ruch samochodowy. Ścieżki rowerowe połączą nową dzielnicę z centrum, co stanowi nowy ekologiczny standard dla Rosji. Prace budowlane zaczną się w 2010 – zakładając, że wszystkie zezwolenia będą  przyznane w terminie. (wk)

Graz: ciągły wzrost rynku biurowców

Graz: ciągły wzrost rynku biurowców
W ciągu ostatnich lat, mimo stałego rozwoju, rośnie zapotrzebowanie na biurowce w austriackim Grazu. Ciągle tworzone są nowe projekty, ponadto zarząd miasta planuje rewitalizację centrum.
Od wielu lat Graz notuje poważny wzrost inwestycji na rynku biurowców. Obecnie, rynek ten obejmuje około 1,8 miliona metrów kwadratowych. Każdego roku przybywa w Grazu około 1000 przedsiębiorstw, właśnie dlatego największy gracz na tym rynku While Styria Medien AG, doświadcza wysokiego popytu na biura 100 metrowe, a także od 100 do 300 mkw. Opłaty za czynsz sięgają od 6 EUR do 9,80 EUR za mkw. Zapotrzebowanie zaspokajane jest w pięciu, sześciu procentach i praktycznie nie zmieniło się w ostatnich 18 miesiącach.

Wzrosły możliwości rozwoju
W niektórych częściach miasta, wzrosła możliwość rozwoju: szczególnie na osi od Areny UPC (byłego stadionu Liebenau) w kierunku miejskiego centrum do Schönaugürtel i Jakominigürtel. Powodem jest wydłużenie linii tramwajowej. W tym obszarze, pięknie zabudowanym Stadthalle i centrum wystawowym, planuje się dalszą rozbudowę. While Styria Medien AG myśli o budowaniu 16 - piętrowego nowoczesnego wieżowca . Przedsiębiorstwo Pachleitner już buduje nową centralę w tej dzielnicy.

Jednym z największych miejskich projektów w Austrii jest rewitalizacja centrum Grazu (dziedzictwo światowe UNESCO, największa starówka). Wg projektów na Annenstraße przybędzie 58 000 mkw powierzchni handlowych, a na  Herrengasse 25 000 mkw. Projekt należy do pierwszej dziesiątki rozwoju austriackich ulic handlowych.

Nowe centra handlowe
W Grazu i okolicy istnieje siedem centrów handlowych o powierzchni większej niż 200 000 mkw. Wynika z tego, że nasycenie tymi placówkami jest prawie trzy razy większe niż w Wiedniu. Są już jednak plany budowy kolejnych dwóch centrów - Graz Stadt Galerie i drugi obok budynku IKEA na terenie Brau Union. W przygotowaniu są też plany Centrum Handlowego Zachód, które będzie realizowane w nadchodzących latach. Na początek zaplanowano 25 000 mkw przestrzeni handlowej. (wk)

Graz: ciągły wzrost rynku biurowców

Graz: ciągły wzrost rynku biurowców
W ciągu ostatnich lat, mimo stałego rozwoju, rośnie zapotrzebowanie na biurowce w austriackim Grazu. Ciągle tworzone są nowe projekty, ponadto zarząd miasta planuje rewitalizację centrum.
Od wielu lat Graz notuje poważny wzrost inwestycji na rynku biurowców. Obecnie, rynek ten obejmuje około 1,8 miliona metrów kwadratowych. Każdego roku przybywa w Grazu około 1000 przedsiębiorstw, właśnie dlatego największy gracz na tym rynku While Styria Medien AG, doświadcza wysokiego popytu na biura 100 metrowe, a także od 100 do 300 mkw. Opłaty za czynsz sięgają od 6 EUR do 9,80 EUR za mkw. Zapotrzebowanie zaspokajane jest w pięciu, sześciu procentach i praktycznie nie zmieniło się w ostatnich 18 miesiącach.

Wzrosły możliwości rozwoju
W niektórych częściach miasta, wzrosła możliwość rozwoju: szczególnie na osi od Areny UPC (byłego stadionu Liebenau) w kierunku miejskiego centrum do Schönaugürtel i Jakominigürtel. Powodem jest wydłużenie linii tramwajowej. W tym obszarze, pięknie zabudowanym Stadthalle i centrum wystawowym, planuje się dalszą rozbudowę. While Styria Medien AG myśli o budowaniu 16 - piętrowego nowoczesnego wieżowca . Przedsiębiorstwo Pachleitner już buduje nową centralę w tej dzielnicy.

Jednym z największych miejskich projektów w Austrii jest rewitalizacja centrum Grazu (dziedzictwo światowe UNESCO, największa starówka). Wg projektów na Annenstraße przybędzie 58 000 mkw powierzchni handlowych, a na  Herrengasse 25 000 mkw. Projekt należy do pierwszej dziesiątki rozwoju austriackich ulic handlowych.

Nowe centra handlowe
W Grazu i okolicy istnieje siedem centrów handlowych o powierzchni większej niż 200 000 mkw. Wynika z tego, że nasycenie tymi placówkami jest prawie trzy razy większe niż w Wiedniu. Są już jednak plany budowy kolejnych dwóch centrów - Graz Stadt Galerie i drugi obok budynku IKEA na terenie Brau Union. W przygotowaniu są też plany Centrum Handlowego Zachód, które będzie realizowane w nadchodzących latach. Na początek zaplanowano 25 000 mkw przestrzeni handlowej. (wk)

Raport: Wielka płyta wraca do łask

Dynamika spadków cen ofertowych mieszkań na rynku wtórnym wciąż jest niewielka. Wg najnowszej analizy serwisu Oferty.net przeprowadzonej na ofertach wystawionych do sprzedaży w marcu br. spadek średniej ceny ofertowej mieszkań w największych miastach wyniósł nieco ponad 1% w ujęciu miesięcznym i 6,1% w skali roku.

W stosunku do stawek z lutego br. największy spadek cen zanotował Sopot ( 6,1%) oraz Łódź (3%). W tym samym czasie minimalny wynoszący od 0,1 do 1,1% wzrost średnich cen wystąpił w Lublinie, Olsztynie, Opolu, Rzeszowie i Warszawie. Jednak w wymiarze kwotowym wzrosty te są marginalne - od 3 do 102 PLN na m2 - i z całą pewnością nie są podstawą do twierdzeń, że ceny mieszkań przestały spadać.

miasto 03'08
(PLN/m2)
02'09
(PLN/m2)
03'09
(PLN/m2)
zmiana
ost. mies.
(%)
zmiana
ost. roku
(%)
Białystok 4 678 4 429 4 410 -0,4 -5,7
Bydgoszcz 4 264 4 223 4 139 -2,0 -2,9
Gdańsk 7 079 6 445 6 425 -0,3 -9,2
Gdynia 7 196 6 714 6 524 -2,8 -9,3
Katowice 4 468 4 170 4 092 -1,9 -8,4
Kraków 8 005 7 408 7 218 -2,6 -9,8
Lublin 5 187 5 001 5 004 0,1 -3,5
Łódź 4 455 4 313 4 183 -3,0 -6,1
Olsztyn bd 4 826 4 862 0,7 bd
Opole 4 263 4 084 4 127 1,1 -3,2
Poznań 6 247 5 724 5 699 -0,4 -8,8
Rzeszów 4 870 4 520 4 544 0,5 -6,7
Sopot 10 750 10 485 9 846 -6,1 -8,4
Szczecin 5 272 4 999 4 963 -0,7 -5,9
Warszawa 9 541 9 089 9 191 1,1 -3,7
Wrocław 7 216 6 755 6 711 -0,7 -7,0

Kredyty w złotych znowu tańsze

Przez kolejny miesiąc spadały rynkowe stopy procentowe, które decydują o wysokości oprocentowania kredytów. Tym razem jednak ruch nie był znaczący (11 pkt bazowych w przypadku WIBROR 3M) i bynajmniej nie jednostajny. W końcowym rozrachunku raty kredytów w kwietniu mogą być niższe niż w marcu, ale zaledwie o 1 proc. - wynika z danych Open Finance. Warto w tym miejscu zauważyć, że WIBOR 3M osiągnął najniższy poziom (4,14 proc.) pod koniec marca i w pierwszej dekadzie kwietnia. Widać więc, że rynek pieniężny nie spodziewa się dalszych obniżek stóp procentowych. Przeciwko decyzjom o obniżce przemawiają bowiem dane o inflacji konsumenckiej (wzrost do 3,6 proc.) i producentów (spadek, ale do 5,6 proc. - a więc nadal wysoko).

Jak zmieniły się raty nowych kredytów przez ostatni miesiąc

kwota kredytu
(PLN)
oprocentowanie przed
(%)
rata
(PLN)
oprocentowanie obecnie
(%)
rata
(PLN)
zmiana
(%)
100 000 7,13 674 7,02 667 -1,0

* Kredyt na 30 lat, raty równe, marża 2,8 pkt proc. ponad WIBOR 3M

Chociaż stopy WIBOR przebywają w pobliżu swoich historycznych minimów sprzed dwóch lat, to oprocentowanie kredytów utrzymuje się na relatywnie wysokim poziomie (ok. 7 proc.) mimo mniejszego na nie popytu. Według wstępnych danych Związku Banków Polskich, liczba kredytów hipotecznych spadła w I kw. do 35 tys. (rok temu było to 60 tys.). Decydują o tym rosnące marże odsetkowe w bankach.

W tym kontekście inaczej można spojrzeć na sytuację osób, które kupiły mieszkania np. przed rokiem w szczycie cenowym, spłacających kredyt z niską marżą.

kwota kredytu
(PLN)
oprocentowanie kredytu zaciągniętego przed rokiem
(%)
rata
(PLN)
oprocentowanie kredytu zaciąganego obecnie
(%)
rata
(PLN)
różnica
(%)
100 000 5,22 550 7,02 667 +21,3

* Kredyt na 30 lat, raty równe, marża przed rokiem 1 pkt proc. ponad WIBOR 3M,
marża dziś 2,8 pkt proc. ponad WIBOR 3M


Franki nieco tańsze

- Nie można już oczekiwać znaczących zmian oprocentowania kredytów we frankach szwajcarskich ponieważ rynkowa stopa procentowa zakotwiczyła się na poziomie 0,4 proc. i nie zmienia się istotnie w ostatnich tygodniach - twierdzi Emil Szweda, analityk Open Finance. W tej sytuacji za całą zmienność raty odpowiada kurs franka. Ten zaś w porównaniu do ostatniego raportu spadł z 2,94 do 2,90 PLN, a więc o 1,4 proc. I w takim właśnie stosunku zmieniają się raty kredytów w tej walucie (ruch franka przekłada się niemal wprost proporcjonalnie na wysokość rat, choć częściowo zależy to jeszcze od przyjętej przez bank polityki dotyczącej spreadów walutowych).

Nowe kredyty w tej walucie nadal pozostają trudno dostępne. W tych bankach, które teoretycznie udzielają kredytów we frankach "dla każdego", marże są tak wysokie (nawet do 8 proc.), że taniej jednak sięgnąć po kredyt złotowy. Jedyny bank, który nie żąda zabójczej marży przy kredycie w szwajcarskiej walucie, domaga się jednak nieprzeciętnie wysokich dochodów i korzystania z innych produktów banku - nie każdemu potrzebnych. Dyskusja nad tym, czy zadłużać się we frankach czy w złotych, staje się tym samym czysto akademicką - korzyścią może być ewentualne umocnienie złotego, ale to nie powinien być argument dla osoby sięgającej po kredyt walutowy.


Wielka płyta wraca do łask

Utrudniony dostęp do kredytów hipotecznych i co za tym idzie ograniczenie zdolności nabywczej wielu klientów zainteresowanych zakupem mieszkania sprawił, że znów do łask wracają lokale w budynkach z wielkiej płyty. W przeciwieństwie do wyłącznie krytycznych opinii z okresu boomu mieszkaniowego teraz znów dostrzega się zalety budynków wznoszonych w okresie PRL-u: dobre lokalizacje, dużo wolnej przestrzeni między budynkami, place zabaw, rozwiniętą infrastrukturę handlowo-usługową, etc. Na pierwszy plan wysuwają się jednak ceny - najniższe pośród wszystkich ofert.

Jak podaje Marcin Drogomirecki z serwisu Oferty.net w marcu br. średnia cena ofertowa mieszkania w bloku z wielkiej płyty wynosiła w Warszawie 7500 PLN za m2. W stosunku do cen innych ofert to o 8,5% mniej niż ceny mieszkań w budynkach wzniesionych w technologii ramy H (8197 PLN) i aż o ponad 22% mniej niż średnia cena m2 mieszkania w budynku z cegły (9666 PLN).

Warto także zauważyć, że o ile ceny kawalerek są relatywnie wysokie niezależnie od materiału budowlanego (w wielkiej płycie - 8357 PLN/m2) o tyle cena m2 dużych mieszkań w blokach z wielkiej płyty jest już zdecydowanie niższa od średniej (9602 PLN); w przypadku lokali o powierzchni pow. 60 m2 kształtuje się na poziomie 7125 PLN/m2.

Przedstawione różnice w cenach stawiają przed sporym dylematem osoby decydujące się na zakup mieszkania w stolicy; wybrać nowe albo "w cegle" ale o znacznie mniejszym metrażu czy kupić znacznie większe ale bloku z wielkiej płyty?

budulec cena
(PLN/m2)
wielka płyta 7 500
rama H 8 129
cegła 9 666


Gdański rynek mieszkaniowy w liczbach

Średnie ceny ofertowe
mieszkań wg ulic:


ulica śr. cena
(PLN/m2)
Orańska 4 815
Kalinowa 4 857
Fundamentowa 5 053
Kartuska 5 870
Kościuszki 5 911
Gospody 5 925
Piastowska 6 360
Jelitkowska 7 718
Piekarnicza 7 836
Obrońców Wybrzeża 8 522
Podaż ofert mieszkań
wg liczby pokoi:


liczba pok. podaż (%)
1 11,3
2 45,6
3 30,4
4 plus 12,6

Podaż ofert mieszkań
wg ceny za m2:


cena PLN/m2 udział (%)
do 5000 12,4
5001-10000 82,7
10001-15000 4,5
pow. 15000 0,4

Średnia powierzchnia mieszkania oferowanego na rynku wtórnym: 55,9 m2
Średnia cena mieszkania oferowanego na rynku wtórnym: 360 153 PLN


Szczeciński rynek mieszkaniowy w liczbach

Średnie ceny ofertowe
mieszkań wg ulic:


ulica śr. cena
(PLN/m2)
Pomorska 3 983
Jagiellońska 4 225
Bandurskiego 4 341
Santocka 4 374
5 lipca 4 465
Wyzwolenia 4 732
Władysława Jagiełły 4 812
Klonowica 5 173
Brzozowa 5 234
Szosa Polska 5 661
Podaż ofert mieszkań
wg liczby pokoi:


liczba pok. podaż (%)
1 12,1
2 49,4
3 27,4
4 plus 11,1

Podaż ofert mieszkań
wg ceny za m2:


cena PLN/m2 udział (%)
do 5000 56,6
5001-10000 41,3
10001-15000 1,3
pow. 15000 0,8

Średnia powierzchnia mieszkania oferowanego na rynku wtórnym: 56 m2
Średnia cena mieszkania oferowanego na rynku wtórnym: 273 476 PLN


Wrocławski rynek mieszkaniowy w liczbach

Średnie ceny ofertowe
mieszkań wg ulic:


ulica śr. cena
(PLN/m2)
Kiełczowska 5 468
Dokerska 5 778
Gwarecka 6 015
Bajana 6 133
Grabiszyńska 6 423
Hallera 6 619
Drohobycka 6 788
Jaracza 7 256
Powstańców Śląskich 7 415
Róży Wiatrów 8 137
Podaż ofert mieszkań
wg liczby pokoi:


liczba pok. podaż (%)
1 10,6
2 42,2
3 36,3
4 plus 10,9

Podaż ofert mieszkań
wg ceny za m2:


cena PLN/m2 udział (%)
do 5000 6,6
5001-10000 87,5
10001-15000 3,6
pow. 15000 2,3

Średnia powierzchnia mieszkania oferowanego na rynku wtórnym: 57,6 m2
Średnia cena mieszkania oferowanego na rynku wtórnym: 380 505 PLN


Index kredytowy OPEN FINANCE
Rynek kredytów w wybranych miastach Polski w marcu 2009 r.


Dane przygotowanie na podstawie wniosków kredytowych składanych
przez klientów OPEN FINANCE w marcu 2009 r.

miasto średnia wartość kredytu w marcu 2009 r. (w PLN) średnie LTV (stosunek kwoty kredytu do wart. nieruch., w %.) średni okres kredytowania
(w latach)
Gdańsk 242 841 78 28
Gdynia 266 995 79 28
Katowice 161 605 79 26
Kraków 283 564 80 27
Lublin 203 410 71 30
Olsztyn 169 715 76 27
Poznań 271 717 89 30
Warszawa 398 485 80 30
Wrocław 289 675 87 30

interia.pl

Raport: Wielka płyta wraca do łask

Dynamika spadków cen ofertowych mieszkań na rynku wtórnym wciąż jest niewielka. Wg najnowszej analizy serwisu Oferty.net przeprowadzonej na ofertach wystawionych do sprzedaży w marcu br. spadek średniej ceny ofertowej mieszkań w największych miastach wyniósł nieco ponad 1% w ujęciu miesięcznym i 6,1% w skali roku.

W stosunku do stawek z lutego br. największy spadek cen zanotował Sopot ( 6,1%) oraz Łódź (3%). W tym samym czasie minimalny wynoszący od 0,1 do 1,1% wzrost średnich cen wystąpił w Lublinie, Olsztynie, Opolu, Rzeszowie i Warszawie. Jednak w wymiarze kwotowym wzrosty te są marginalne - od 3 do 102 PLN na m2 - i z całą pewnością nie są podstawą do twierdzeń, że ceny mieszkań przestały spadać.

miasto 03'08
(PLN/m2)
02'09
(PLN/m2)
03'09
(PLN/m2)
zmiana
ost. mies.
(%)
zmiana
ost. roku
(%)
Białystok 4 678 4 429 4 410 -0,4 -5,7
Bydgoszcz 4 264 4 223 4 139 -2,0 -2,9
Gdańsk 7 079 6 445 6 425 -0,3 -9,2
Gdynia 7 196 6 714 6 524 -2,8 -9,3
Katowice 4 468 4 170 4 092 -1,9 -8,4
Kraków 8 005 7 408 7 218 -2,6 -9,8
Lublin 5 187 5 001 5 004 0,1 -3,5
Łódź 4 455 4 313 4 183 -3,0 -6,1
Olsztyn bd 4 826 4 862 0,7 bd
Opole 4 263 4 084 4 127 1,1 -3,2
Poznań 6 247 5 724 5 699 -0,4 -8,8
Rzeszów 4 870 4 520 4 544 0,5 -6,7
Sopot 10 750 10 485 9 846 -6,1 -8,4
Szczecin 5 272 4 999 4 963 -0,7 -5,9
Warszawa 9 541 9 089 9 191 1,1 -3,7
Wrocław 7 216 6 755 6 711 -0,7 -7,0

Kredyty w złotych znowu tańsze

Przez kolejny miesiąc spadały rynkowe stopy procentowe, które decydują o wysokości oprocentowania kredytów. Tym razem jednak ruch nie był znaczący (11 pkt bazowych w przypadku WIBROR 3M) i bynajmniej nie jednostajny. W końcowym rozrachunku raty kredytów w kwietniu mogą być niższe niż w marcu, ale zaledwie o 1 proc. - wynika z danych Open Finance. Warto w tym miejscu zauważyć, że WIBOR 3M osiągnął najniższy poziom (4,14 proc.) pod koniec marca i w pierwszej dekadzie kwietnia. Widać więc, że rynek pieniężny nie spodziewa się dalszych obniżek stóp procentowych. Przeciwko decyzjom o obniżce przemawiają bowiem dane o inflacji konsumenckiej (wzrost do 3,6 proc.) i producentów (spadek, ale do 5,6 proc. - a więc nadal wysoko).

Jak zmieniły się raty nowych kredytów przez ostatni miesiąc

kwota kredytu
(PLN)
oprocentowanie przed
(%)
rata
(PLN)
oprocentowanie obecnie
(%)
rata
(PLN)
zmiana
(%)
100 000 7,13 674 7,02 667 -1,0

* Kredyt na 30 lat, raty równe, marża 2,8 pkt proc. ponad WIBOR 3M

Chociaż stopy WIBOR przebywają w pobliżu swoich historycznych minimów sprzed dwóch lat, to oprocentowanie kredytów utrzymuje się na relatywnie wysokim poziomie (ok. 7 proc.) mimo mniejszego na nie popytu. Według wstępnych danych Związku Banków Polskich, liczba kredytów hipotecznych spadła w I kw. do 35 tys. (rok temu było to 60 tys.). Decydują o tym rosnące marże odsetkowe w bankach.

W tym kontekście inaczej można spojrzeć na sytuację osób, które kupiły mieszkania np. przed rokiem w szczycie cenowym, spłacających kredyt z niską marżą.

kwota kredytu
(PLN)
oprocentowanie kredytu zaciągniętego przed rokiem
(%)
rata
(PLN)
oprocentowanie kredytu zaciąganego obecnie
(%)
rata
(PLN)
różnica
(%)
100 000 5,22 550 7,02 667 +21,3

* Kredyt na 30 lat, raty równe, marża przed rokiem 1 pkt proc. ponad WIBOR 3M,
marża dziś 2,8 pkt proc. ponad WIBOR 3M


Franki nieco tańsze

- Nie można już oczekiwać znaczących zmian oprocentowania kredytów we frankach szwajcarskich ponieważ rynkowa stopa procentowa zakotwiczyła się na poziomie 0,4 proc. i nie zmienia się istotnie w ostatnich tygodniach - twierdzi Emil Szweda, analityk Open Finance. W tej sytuacji za całą zmienność raty odpowiada kurs franka. Ten zaś w porównaniu do ostatniego raportu spadł z 2,94 do 2,90 PLN, a więc o 1,4 proc. I w takim właśnie stosunku zmieniają się raty kredytów w tej walucie (ruch franka przekłada się niemal wprost proporcjonalnie na wysokość rat, choć częściowo zależy to jeszcze od przyjętej przez bank polityki dotyczącej spreadów walutowych).

Nowe kredyty w tej walucie nadal pozostają trudno dostępne. W tych bankach, które teoretycznie udzielają kredytów we frankach "dla każdego", marże są tak wysokie (nawet do 8 proc.), że taniej jednak sięgnąć po kredyt złotowy. Jedyny bank, który nie żąda zabójczej marży przy kredycie w szwajcarskiej walucie, domaga się jednak nieprzeciętnie wysokich dochodów i korzystania z innych produktów banku - nie każdemu potrzebnych. Dyskusja nad tym, czy zadłużać się we frankach czy w złotych, staje się tym samym czysto akademicką - korzyścią może być ewentualne umocnienie złotego, ale to nie powinien być argument dla osoby sięgającej po kredyt walutowy.


Wielka płyta wraca do łask

Utrudniony dostęp do kredytów hipotecznych i co za tym idzie ograniczenie zdolności nabywczej wielu klientów zainteresowanych zakupem mieszkania sprawił, że znów do łask wracają lokale w budynkach z wielkiej płyty. W przeciwieństwie do wyłącznie krytycznych opinii z okresu boomu mieszkaniowego teraz znów dostrzega się zalety budynków wznoszonych w okresie PRL-u: dobre lokalizacje, dużo wolnej przestrzeni między budynkami, place zabaw, rozwiniętą infrastrukturę handlowo-usługową, etc. Na pierwszy plan wysuwają się jednak ceny - najniższe pośród wszystkich ofert.

Jak podaje Marcin Drogomirecki z serwisu Oferty.net w marcu br. średnia cena ofertowa mieszkania w bloku z wielkiej płyty wynosiła w Warszawie 7500 PLN za m2. W stosunku do cen innych ofert to o 8,5% mniej niż ceny mieszkań w budynkach wzniesionych w technologii ramy H (8197 PLN) i aż o ponad 22% mniej niż średnia cena m2 mieszkania w budynku z cegły (9666 PLN).

Warto także zauważyć, że o ile ceny kawalerek są relatywnie wysokie niezależnie od materiału budowlanego (w wielkiej płycie - 8357 PLN/m2) o tyle cena m2 dużych mieszkań w blokach z wielkiej płyty jest już zdecydowanie niższa od średniej (9602 PLN); w przypadku lokali o powierzchni pow. 60 m2 kształtuje się na poziomie 7125 PLN/m2.

Przedstawione różnice w cenach stawiają przed sporym dylematem osoby decydujące się na zakup mieszkania w stolicy; wybrać nowe albo "w cegle" ale o znacznie mniejszym metrażu czy kupić znacznie większe ale bloku z wielkiej płyty?

budulec cena
(PLN/m2)
wielka płyta 7 500
rama H 8 129
cegła 9 666


Gdański rynek mieszkaniowy w liczbach

Średnie ceny ofertowe
mieszkań wg ulic:


ulica śr. cena
(PLN/m2)
Orańska 4 815
Kalinowa 4 857
Fundamentowa 5 053
Kartuska 5 870
Kościuszki 5 911
Gospody 5 925
Piastowska 6 360
Jelitkowska 7 718
Piekarnicza 7 836
Obrońców Wybrzeża 8 522
Podaż ofert mieszkań
wg liczby pokoi:


liczba pok. podaż (%)
1 11,3
2 45,6
3 30,4
4 plus 12,6

Podaż ofert mieszkań
wg ceny za m2:


cena PLN/m2 udział (%)
do 5000 12,4
5001-10000 82,7
10001-15000 4,5
pow. 15000 0,4

Średnia powierzchnia mieszkania oferowanego na rynku wtórnym: 55,9 m2
Średnia cena mieszkania oferowanego na rynku wtórnym: 360 153 PLN


Szczeciński rynek mieszkaniowy w liczbach

Średnie ceny ofertowe
mieszkań wg ulic:


ulica śr. cena
(PLN/m2)
Pomorska 3 983
Jagiellońska 4 225
Bandurskiego 4 341
Santocka 4 374
5 lipca 4 465
Wyzwolenia 4 732
Władysława Jagiełły 4 812
Klonowica 5 173
Brzozowa 5 234
Szosa Polska 5 661
Podaż ofert mieszkań
wg liczby pokoi:


liczba pok. podaż (%)
1 12,1
2 49,4
3 27,4
4 plus 11,1

Podaż ofert mieszkań
wg ceny za m2:


cena PLN/m2 udział (%)
do 5000 56,6
5001-10000 41,3
10001-15000 1,3
pow. 15000 0,8

Średnia powierzchnia mieszkania oferowanego na rynku wtórnym: 56 m2
Średnia cena mieszkania oferowanego na rynku wtórnym: 273 476 PLN


Wrocławski rynek mieszkaniowy w liczbach

Średnie ceny ofertowe
mieszkań wg ulic:


ulica śr. cena
(PLN/m2)
Kiełczowska 5 468
Dokerska 5 778
Gwarecka 6 015
Bajana 6 133
Grabiszyńska 6 423
Hallera 6 619
Drohobycka 6 788
Jaracza 7 256
Powstańców Śląskich 7 415
Róży Wiatrów 8 137
Podaż ofert mieszkań
wg liczby pokoi:


liczba pok. podaż (%)
1 10,6
2 42,2
3 36,3
4 plus 10,9

Podaż ofert mieszkań
wg ceny za m2:


cena PLN/m2 udział (%)
do 5000 6,6
5001-10000 87,5
10001-15000 3,6
pow. 15000 2,3

Średnia powierzchnia mieszkania oferowanego na rynku wtórnym: 57,6 m2
Średnia cena mieszkania oferowanego na rynku wtórnym: 380 505 PLN


Index kredytowy OPEN FINANCE
Rynek kredytów w wybranych miastach Polski w marcu 2009 r.


Dane przygotowanie na podstawie wniosków kredytowych składanych
przez klientów OPEN FINANCE w marcu 2009 r.

miasto średnia wartość kredytu w marcu 2009 r. (w PLN) średnie LTV (stosunek kwoty kredytu do wart. nieruch., w %.) średni okres kredytowania
(w latach)
Gdańsk 242 841 78 28
Gdynia 266 995 79 28
Katowice 161 605 79 26
Kraków 283 564 80 27
Lublin 203 410 71 30
Olsztyn 169 715 76 27
Poznań 271 717 89 30
Warszawa 398 485 80 30
Wrocław 289 675 87 30

interia.pl

Poprawa sytuacji na rynku nieruchomości

Z przygotowanego przez firmę HM Revenue & Customs (HMRC) raportu wynika, iż sprzedaż mieszkań w Wielkiej Brytanii poszła mocno w górę.

Wzrost w marcu wyniósł 40 proc. w porównaniu z miesiącem poprzednim. W tym czasie sprzedano około 60000 mieszkań, wartych minimum 40 tyś funtów (niecałe 200 tyś złotych). Uwzględniając sezonowe trendy rynkowe wskaźnik wzrostu wyniósł 13 procent. Jednocześnie wydłużył się jednak okres, w którym wystawione na sprzedaż nieruchomości czekają na nowych właścicieli. Ponad 30 procent mieszkań oraz 26 procent domów sprzedaje się w czasie dłuższym niż pół roku.

Wzrost sprzedaży związany jest z mającym miejsce pomiędzy 2007 i 2009 rokiem znacznym spadkiem cen nieruchomości. W samym roku 2008 ceny mieszkań w Wielkiej Brytanii spadły o niemal 16 procent. Taka sytuacja cieszy z pewnością przyszłych nabywców, martwi jednak właścicieli nieruchomości, którzy nabyli je przed załamaniem się rynku. W ubiegłym tygodniu Brytyjska Izba Pożyczkobiorców opublikowała informację, że ponad 13 procent osób, które zaciągnęły kredyt hipoteczny pomiędzy 2005 i 2008 rokiem ma do spłacenia dług większy niż wartość nieruchomości, na którą został zaciągnięty.

Maciej Leściorz

interia.pl

Poprawa sytuacji na rynku nieruchomości

Z przygotowanego przez firmę HM Revenue & Customs (HMRC) raportu wynika, iż sprzedaż mieszkań w Wielkiej Brytanii poszła mocno w górę.

Wzrost w marcu wyniósł 40 proc. w porównaniu z miesiącem poprzednim. W tym czasie sprzedano około 60000 mieszkań, wartych minimum 40 tyś funtów (niecałe 200 tyś złotych). Uwzględniając sezonowe trendy rynkowe wskaźnik wzrostu wyniósł 13 procent. Jednocześnie wydłużył się jednak okres, w którym wystawione na sprzedaż nieruchomości czekają na nowych właścicieli. Ponad 30 procent mieszkań oraz 26 procent domów sprzedaje się w czasie dłuższym niż pół roku.

Wzrost sprzedaży związany jest z mającym miejsce pomiędzy 2007 i 2009 rokiem znacznym spadkiem cen nieruchomości. W samym roku 2008 ceny mieszkań w Wielkiej Brytanii spadły o niemal 16 procent. Taka sytuacja cieszy z pewnością przyszłych nabywców, martwi jednak właścicieli nieruchomości, którzy nabyli je przed załamaniem się rynku. W ubiegłym tygodniu Brytyjska Izba Pożyczkobiorców opublikowała informację, że ponad 13 procent osób, które zaciągnęły kredyt hipoteczny pomiędzy 2005 i 2008 rokiem ma do spłacenia dług większy niż wartość nieruchomości, na którą został zaciągnięty.

Maciej Leściorz

interia.pl

Ranking kredytów z dopłatą: Najniższa marża w Mazowieckim Banku Regionalnym

Kredyt z dopłatą można zaciągnąć w banku maksymalnie na 50 lat. Można też sfinansować zakup nieruchomości w 100 proc. Najniższą marżę oferuje Mazowiecki Bank Regionalny - wynika z zestawienia Expandera. Kredyt z dopłatą można przewalutować dopiero po zakończeniu okresu dopłat.
W sześciu na dziewięć banków oferujących teraz kredyt z dopłatą można zadłużyć się na 30 lat. Jedynie w Banku Pocztowym i Mazowieckim Banku Regionalnym istnieje możliwość spłaty kredytu z dopłatą przez 35 lat, a w Alior Banku nawet przez 50 lat.

Dłuższy okres kredytowania, niższa rata?

Zwykle im dłuższy okres kredytowania, tym większa kwota odsetek, jaką kredytobiorca musi zapłacić w całym okresie spłaty, ale za to niższa rata. Ta prawidłowość nie zawsze się jednak sprawdza. Silniejszy wpływ na zmniejszenie raty, niż wydłużenie okresu kredytowania, może mieć bowiem marża kredytowa. Przykładowo teoretyczna rata kredytu na 300 tys. zł z marżą 1,35 proc., jaką oferuje Mazowiecki Bank Regionalny, przy założeniu maksymalnego okresu kredytowania w tym banku, tj. 35 lat i stopy WIBOR na obecnym poziomie (4,12 proc.) wynosi wg szacunków Expandera ok. 753 zł. Z kolei rata analogicznego kredytu na 50 lat w Alior Banku (marża 3,3 proc., WIBOR 4,12 proc.) wynosi według szacunków Expandera ok. 1050 zł.

Niewielka zmiana kwoty dopłat

Jednocześnie im dłuższy okres kredytowania, tym większa kwota, jaką w całym okresie spłaty kredytobiorca będzie musiał zwrócić bankowi. W przypadku przeciętnego kredytu z dopłatą (marża 2,5 proc.), przy założeniu 30-letniego okresu spłaty oraz stałości stopy WIBOR na obecnym poziomie, kredytobiorca będzie musiał zwrócić bankowi ok. 614 tys. zł. Jeżeli skróciłby czas kredytowania do 10 lat, kwota ta zmniejszyłaby się o blisko połowę, do ok. 357 tys. zł. Jednocześnie jednak rata wzrosłaby znacząco, z 1067 zł do 2572 zł. Warto jednocześnie zauważyć, że wzrost kosztów kredytu w przypadku wydłużenia okresu spłaty jest znacznie większy niż wzrost sumy dopłat. Wydłużenie okresu spłaty z 10 do 30 lat powoduje wzrost kwoty dopłaty z 54 tys. zł do 78 tys. zł, zatem "tylko" o 24 tys. zł.

Wkład własny nie jest niezbędny

Z kredytu z dopłatą mogą skorzystać osoby, które nie posiadają wkładu własnego. Przynajmniej trzy banki mają ofertę finansowania zakupu 100 proc. wartości nieruchomości. Są to: PKO BP, Gospodarczy Bank Wielkopolski oraz Bank Pocztowy (102 proc.). Maksymalny wymagany wkład własny to 30 proc. Takiego wkładu wymaga Mazowiecki Bank Regionalny.

Ten bank oferuje jednocześnie najniższą marżę na rynku, której minimalny poziom to 1,35 proc., ponadto dwa banki (Pekao Bank Hipoteczny oraz Gospodarczy Bank Wielkopolski) oferują marżę na poziomie 1,45 proc. Najwyższą marżę ma Dom Bank (od 5,5 proc.). W przypadku tego ostatniego może się zdarzyć, że rata będzie wyższa niż rata standardowego kredytu w złotych (bez dopłaty) spośród oferty banków o najniższych marżach.

Zestawienie kredytów z dopłatą oferowanych przez banki

Bank

Oprocentowanie

Stawka bazowa

Marża banku

Max LTV

Max okres kredytowania

Alior Bank

7,52%

4,22%

3,30%

80%

50 lat

Mazowiecki Bank Regionalny

od 6,17%

4,82%

od 1,35%

1,35%

do 35 lat

Pekao Bank Hipoteczny

5,69%

4,24%

1,45%

80%

30 lat, a w przypadku budowy do 32,5 roku

Bank Pekao

przykładowo 7,33%

4,31%

indywidualnie negocjowana

ustalane indywidualnie w oddziale

30 lat

PKO Bank Polski Spółka Akcyjna

8,34%

6,54%

1,80%

100%

30 lat

Bank Pocztowy

6,23%

4,33%

1,90%

102%

35 lat

BPS

5,80%

4,30%

1,50%

80%

30 lat

DomBank

9,90%

4,35% <= 80% LTV, 3,75% dla 80-90% LTV

5,55%  >=20% wkładu własnego, 6,15% przy 10-20% wkładu

90%

30 lat

Gospodarczy Bank Wielkopolski

5,61%

4,16%

1,45%

100%

30 lat

Katarzyna Siwek, Expander, wsp. J.W.

KOMENTARZ

W okresie kryzysu na rynkach finansowych ustawa o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania z dnia 8 września 2006 roku (Dz. U. nr 183, poz. 1354) ("Ustawa") może stanowić istotny instrument zwiększający szansę na otrzymanie kredytu hipotecznego przez osoby, które nie mogą otrzymać kredytu w innych bankach na ogólnych zasadach.

Należy jednak pamiętać, iż kredyt preferencyjny, tj. kredyt, do oprocentowania którego stosuje się dopłaty na zasadach określonych w ustawie, ma swoją określoną specyfikę.

Zgodnie z art. 6 ust.1 i ust.4 ustawy kredytu preferencyjnego udziela się w walucie polskiej, a umowa kredytu preferencyjnego nie może uzależniać zmiany wysokości raty kapitałowo-odsetkowej, ani pozostającej do spłaty kredytu od zmiany kursów walut. Natomiast spłata kredytu preferencyjnego może następować wyłącznie metodą równych rat kapitałowych (rata malejąca) lub równych rat kapitałowo-odsetkowych (annuitet).

Powyższe ograniczenia mają jednak zastosowanie jedynie przez okres stosowania dopłaty por. art. 6 ust.4 ustawy). Po okresie trwania dopłaty, tj. po upływie ośmiu lat od dnia pierwszej spłaty odsetek dopuszczalne jest dokonanie przez kredytobiorcę przedterminowej spłaty kredytu, ewentualnie dokonanie przewalutowania kredytu.

W umowach kredytowych dotyczących kredytów preferencyjnych spotyka się czasem postanowienia, które dopuszczają możliwość dokonania przedterminowej spłaty bez określenia momentu, w którym przedterminowa spłata może nastąpić. Teoretycznie zatem, zgodnie z umową kredytową, kredytobiorca po spełnieniu określonych warunków polegających głównie na podaniu kwoty i terminu spłaty kredytu może dokonać przedterminowej spłaty kredytu.

Wydaje się jednak, że taka praktyka może być obarczona pewnym ryzykiem. W treści art. 6 ust. 4 ustawy wyraźnie dopuszczono dwie możliwości spłaty kredytu: spłata metodą równych rat kapitałowych (rata malejąca) lub równych rat kapitałowo-odsetkowych (annuitet).

Nieokreślenie przez Bank w umowie kredytu preferencyjnego terminu, od którego możliwa jest przedterminowa spłata, należy interpretować w ten sposób, iż przedterminowa spłata kredytu jest dopuszczalna, pod warunkiem jeżeli zostanie dokonana po terminie stosowania dopłaty do kredytu preferencyjnego.

Marcin Łoś, radca prawny, Kancelaria Litwiński Chechlińska Łoś Radcowie Prawni Spółka Partnerska

źródło informacji: Expander.pl

interia.pl

Ranking kredytów z dopłatą: Najniższa marża w Mazowieckim Banku Regionalnym

Kredyt z dopłatą można zaciągnąć w banku maksymalnie na 50 lat. Można też sfinansować zakup nieruchomości w 100 proc. Najniższą marżę oferuje Mazowiecki Bank Regionalny - wynika z zestawienia Expandera. Kredyt z dopłatą można przewalutować dopiero po zakończeniu okresu dopłat.
W sześciu na dziewięć banków oferujących teraz kredyt z dopłatą można zadłużyć się na 30 lat. Jedynie w Banku Pocztowym i Mazowieckim Banku Regionalnym istnieje możliwość spłaty kredytu z dopłatą przez 35 lat, a w Alior Banku nawet przez 50 lat.

Dłuższy okres kredytowania, niższa rata?

Zwykle im dłuższy okres kredytowania, tym większa kwota odsetek, jaką kredytobiorca musi zapłacić w całym okresie spłaty, ale za to niższa rata. Ta prawidłowość nie zawsze się jednak sprawdza. Silniejszy wpływ na zmniejszenie raty, niż wydłużenie okresu kredytowania, może mieć bowiem marża kredytowa. Przykładowo teoretyczna rata kredytu na 300 tys. zł z marżą 1,35 proc., jaką oferuje Mazowiecki Bank Regionalny, przy założeniu maksymalnego okresu kredytowania w tym banku, tj. 35 lat i stopy WIBOR na obecnym poziomie (4,12 proc.) wynosi wg szacunków Expandera ok. 753 zł. Z kolei rata analogicznego kredytu na 50 lat w Alior Banku (marża 3,3 proc., WIBOR 4,12 proc.) wynosi według szacunków Expandera ok. 1050 zł.

Niewielka zmiana kwoty dopłat

Jednocześnie im dłuższy okres kredytowania, tym większa kwota, jaką w całym okresie spłaty kredytobiorca będzie musiał zwrócić bankowi. W przypadku przeciętnego kredytu z dopłatą (marża 2,5 proc.), przy założeniu 30-letniego okresu spłaty oraz stałości stopy WIBOR na obecnym poziomie, kredytobiorca będzie musiał zwrócić bankowi ok. 614 tys. zł. Jeżeli skróciłby czas kredytowania do 10 lat, kwota ta zmniejszyłaby się o blisko połowę, do ok. 357 tys. zł. Jednocześnie jednak rata wzrosłaby znacząco, z 1067 zł do 2572 zł. Warto jednocześnie zauważyć, że wzrost kosztów kredytu w przypadku wydłużenia okresu spłaty jest znacznie większy niż wzrost sumy dopłat. Wydłużenie okresu spłaty z 10 do 30 lat powoduje wzrost kwoty dopłaty z 54 tys. zł do 78 tys. zł, zatem "tylko" o 24 tys. zł.

Wkład własny nie jest niezbędny

Z kredytu z dopłatą mogą skorzystać osoby, które nie posiadają wkładu własnego. Przynajmniej trzy banki mają ofertę finansowania zakupu 100 proc. wartości nieruchomości. Są to: PKO BP, Gospodarczy Bank Wielkopolski oraz Bank Pocztowy (102 proc.). Maksymalny wymagany wkład własny to 30 proc. Takiego wkładu wymaga Mazowiecki Bank Regionalny.

Ten bank oferuje jednocześnie najniższą marżę na rynku, której minimalny poziom to 1,35 proc., ponadto dwa banki (Pekao Bank Hipoteczny oraz Gospodarczy Bank Wielkopolski) oferują marżę na poziomie 1,45 proc. Najwyższą marżę ma Dom Bank (od 5,5 proc.). W przypadku tego ostatniego może się zdarzyć, że rata będzie wyższa niż rata standardowego kredytu w złotych (bez dopłaty) spośród oferty banków o najniższych marżach.

Zestawienie kredytów z dopłatą oferowanych przez banki

Bank

Oprocentowanie

Stawka bazowa

Marża banku

Max LTV

Max okres kredytowania

Alior Bank

7,52%

4,22%

3,30%

80%

50 lat

Mazowiecki Bank Regionalny

od 6,17%

4,82%

od 1,35%

1,35%

do 35 lat

Pekao Bank Hipoteczny

5,69%

4,24%

1,45%

80%

30 lat, a w przypadku budowy do 32,5 roku

Bank Pekao

przykładowo 7,33%

4,31%

indywidualnie negocjowana

ustalane indywidualnie w oddziale

30 lat

PKO Bank Polski Spółka Akcyjna

8,34%

6,54%

1,80%

100%

30 lat

Bank Pocztowy

6,23%

4,33%

1,90%

102%

35 lat

BPS

5,80%

4,30%

1,50%

80%

30 lat

DomBank

9,90%

4,35% <= 80% LTV, 3,75% dla 80-90% LTV

5,55%  >=20% wkładu własnego, 6,15% przy 10-20% wkładu

90%

30 lat

Gospodarczy Bank Wielkopolski

5,61%

4,16%

1,45%

100%

30 lat

Katarzyna Siwek, Expander, wsp. J.W.

KOMENTARZ

W okresie kryzysu na rynkach finansowych ustawa o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania z dnia 8 września 2006 roku (Dz. U. nr 183, poz. 1354) ("Ustawa") może stanowić istotny instrument zwiększający szansę na otrzymanie kredytu hipotecznego przez osoby, które nie mogą otrzymać kredytu w innych bankach na ogólnych zasadach.

Należy jednak pamiętać, iż kredyt preferencyjny, tj. kredyt, do oprocentowania którego stosuje się dopłaty na zasadach określonych w ustawie, ma swoją określoną specyfikę.

Zgodnie z art. 6 ust.1 i ust.4 ustawy kredytu preferencyjnego udziela się w walucie polskiej, a umowa kredytu preferencyjnego nie może uzależniać zmiany wysokości raty kapitałowo-odsetkowej, ani pozostającej do spłaty kredytu od zmiany kursów walut. Natomiast spłata kredytu preferencyjnego może następować wyłącznie metodą równych rat kapitałowych (rata malejąca) lub równych rat kapitałowo-odsetkowych (annuitet).

Powyższe ograniczenia mają jednak zastosowanie jedynie przez okres stosowania dopłaty por. art. 6 ust.4 ustawy). Po okresie trwania dopłaty, tj. po upływie ośmiu lat od dnia pierwszej spłaty odsetek dopuszczalne jest dokonanie przez kredytobiorcę przedterminowej spłaty kredytu, ewentualnie dokonanie przewalutowania kredytu.

W umowach kredytowych dotyczących kredytów preferencyjnych spotyka się czasem postanowienia, które dopuszczają możliwość dokonania przedterminowej spłaty bez określenia momentu, w którym przedterminowa spłata może nastąpić. Teoretycznie zatem, zgodnie z umową kredytową, kredytobiorca po spełnieniu określonych warunków polegających głównie na podaniu kwoty i terminu spłaty kredytu może dokonać przedterminowej spłaty kredytu.

Wydaje się jednak, że taka praktyka może być obarczona pewnym ryzykiem. W treści art. 6 ust. 4 ustawy wyraźnie dopuszczono dwie możliwości spłaty kredytu: spłata metodą równych rat kapitałowych (rata malejąca) lub równych rat kapitałowo-odsetkowych (annuitet).

Nieokreślenie przez Bank w umowie kredytu preferencyjnego terminu, od którego możliwa jest przedterminowa spłata, należy interpretować w ten sposób, iż przedterminowa spłata kredytu jest dopuszczalna, pod warunkiem jeżeli zostanie dokonana po terminie stosowania dopłaty do kredytu preferencyjnego.

Marcin Łoś, radca prawny, Kancelaria Litwiński Chechlińska Łoś Radcowie Prawni Spółka Partnerska

źródło informacji: Expander.pl

interia.pl

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies