Ze świata nieruchomości - strona 143

Ile możesz wynegocjować?

Obecna sytuacja na rynku mieszkaniowym sprzyja negocjacjom. Sieć biur nieruchomości Metrohouse S.A. przeprowadziła wśród internautów ankietę na temat możliwości negocjacji ceny mieszkania. Wyniki wskazują, że sprzedający powinni przygotować się na długie rozmowy o ostatecznej cenie sprzedaży. Rzeczywistość jest nieco inna.

Wyniki ankiety

Firma Metrohouse zadała internautom pytanie: "Jak sądzisz, ile można wynegocjować przy zakupie mieszkania z rynku wtórnego?". Wyniki wskazują, że ponad połowa (59%) biorących udział w badaniu internatów twierdzi, że obecnie możliwe jest wynegocjowanie ponad 10% ceny ofertowej mieszkania. Prawie co czwarty internauta (24%) uważa, że granica możliwych negocjacji zawarta jest w przedziale 5-10% ceny ofertowej. 17% internautów twierdzi, że obecnie można wynegocjować nie więcej niż 5% ceny ofertowej mieszkania.


INTERIA.PL/materiały prasowe

Wyniki ankiety pokazują, że obecnie na rynku mamy do czynienia ze stanowczą polityką negocjacyjną kupujących dokonujących zakupów na wtórnym rynku nieruchomości. - Wśród nabywców przeważa przekonanie, że nadal ceny ofertowe mieszkań są przeszacowane i istnieją duże możliwości negocjacji cen, analizuje wyniki Grzegorz Kędzierski, dyrektor sprzedaży Metrohouse. - Większość internautów biorących udział w sondzie wyraża przekonanie o możliwości wynegocjowania kwot wyższych niż 10% ceny ofertowej nieruchomości. Jednak rzeczywistość pokazuje, że tak duży margines negocjacji jest możliwy w nielicznych przypadkach.

Rzeczywiste różnice między ceną ofertową a transakcyjną

Aby sprawdzić, czy rzeczywiście jest szansa na istotne negocjacje ceny mieszkania warto przyjrzeć się zawartym w tym roku transakcjom sprzedaży dokonanych za pośrednictwem brokerów. Wyniki analizy cen transakcyjnych pokazują, że w 60% transakcji kupującym udało się wynegocjować mniej niż 5% ceny ofertowej nieruchomości. 29% ogółu przeprowadzonych transakcji wskazuje na negocjacje cenowe w przedziale 5-10% ceny ofertowej. Najwyższe poziomy negocjacji (powyżej 10% różnicy między ceną ofertową a transakcyjną) odnotowano w 11% transakcji.


INTERIA.PL/materiały prasowe

- Porównując wyniki ankiety i rzeczywiste poziomy negocjacji w zawartych transakcjach widać dużą dysproporcję pomiędzy potencjalnie zgłaszanym przekonaniem o możliwościach negocjacji a realnymi liczbami, wyjaśnia Mariusz Kania, prezes Metrohouse. - Przeprowadzone za naszym pośrednictwem transakcje charakteryzowały się średnio 4% różnicą pomiędzy wystawioną ceną ofertową a ceną transakcyjną. Jednak to tylko średnia, oczywiście w wielu przypadkach udaje się wynegocjować więcej. W jednym z przypadków cena podczas negocjacji spadła np. o 75 000 zł, opowiada Kania.

• W badaniu ankietowym uczestniczyło ponad 300 internautów.

• Analizę poziomu negocjacji przeprowadzono na bazie transakcji sprzedaży mieszkań dokonanych za pośrednictwem Metrohouse S.A. w I kwartale 2009 r.

INTERIA.PL/materiały prasowe

Ile możesz wynegocjować?

Obecna sytuacja na rynku mieszkaniowym sprzyja negocjacjom. Sieć biur nieruchomości Metrohouse S.A. przeprowadziła wśród internautów ankietę na temat możliwości negocjacji ceny mieszkania. Wyniki wskazują, że sprzedający powinni przygotować się na długie rozmowy o ostatecznej cenie sprzedaży. Rzeczywistość jest nieco inna.

Wyniki ankiety

Firma Metrohouse zadała internautom pytanie: "Jak sądzisz, ile można wynegocjować przy zakupie mieszkania z rynku wtórnego?". Wyniki wskazują, że ponad połowa (59%) biorących udział w badaniu internatów twierdzi, że obecnie możliwe jest wynegocjowanie ponad 10% ceny ofertowej mieszkania. Prawie co czwarty internauta (24%) uważa, że granica możliwych negocjacji zawarta jest w przedziale 5-10% ceny ofertowej. 17% internautów twierdzi, że obecnie można wynegocjować nie więcej niż 5% ceny ofertowej mieszkania.


INTERIA.PL/materiały prasowe

Wyniki ankiety pokazują, że obecnie na rynku mamy do czynienia ze stanowczą polityką negocjacyjną kupujących dokonujących zakupów na wtórnym rynku nieruchomości. - Wśród nabywców przeważa przekonanie, że nadal ceny ofertowe mieszkań są przeszacowane i istnieją duże możliwości negocjacji cen, analizuje wyniki Grzegorz Kędzierski, dyrektor sprzedaży Metrohouse. - Większość internautów biorących udział w sondzie wyraża przekonanie o możliwości wynegocjowania kwot wyższych niż 10% ceny ofertowej nieruchomości. Jednak rzeczywistość pokazuje, że tak duży margines negocjacji jest możliwy w nielicznych przypadkach.

Rzeczywiste różnice między ceną ofertową a transakcyjną

Aby sprawdzić, czy rzeczywiście jest szansa na istotne negocjacje ceny mieszkania warto przyjrzeć się zawartym w tym roku transakcjom sprzedaży dokonanych za pośrednictwem brokerów. Wyniki analizy cen transakcyjnych pokazują, że w 60% transakcji kupującym udało się wynegocjować mniej niż 5% ceny ofertowej nieruchomości. 29% ogółu przeprowadzonych transakcji wskazuje na negocjacje cenowe w przedziale 5-10% ceny ofertowej. Najwyższe poziomy negocjacji (powyżej 10% różnicy między ceną ofertową a transakcyjną) odnotowano w 11% transakcji.


INTERIA.PL/materiały prasowe

- Porównując wyniki ankiety i rzeczywiste poziomy negocjacji w zawartych transakcjach widać dużą dysproporcję pomiędzy potencjalnie zgłaszanym przekonaniem o możliwościach negocjacji a realnymi liczbami, wyjaśnia Mariusz Kania, prezes Metrohouse. - Przeprowadzone za naszym pośrednictwem transakcje charakteryzowały się średnio 4% różnicą pomiędzy wystawioną ceną ofertową a ceną transakcyjną. Jednak to tylko średnia, oczywiście w wielu przypadkach udaje się wynegocjować więcej. W jednym z przypadków cena podczas negocjacji spadła np. o 75 000 zł, opowiada Kania.

• W badaniu ankietowym uczestniczyło ponad 300 internautów.

• Analizę poziomu negocjacji przeprowadzono na bazie transakcji sprzedaży mieszkań dokonanych za pośrednictwem Metrohouse S.A. w I kwartale 2009 r.

INTERIA.PL/materiały prasowe

MF:Drastyczny wzrost naszych długów

Zadłużenie sektora finansów publicznych w 2008 roku wzrosło o 13,3 proc., czyli o 70.353,8 mln zł do 597.795,6 mln zł - podało wczoraj w komunikacie Ministerstwo Finansów.
Zadłużenie sektora finansów publicznych w relacji do PKB wyniosło 47,0 proc. Na kwotę 597.795,6 mln zł składa się zadłużenie sektora rządowego w wysokości 566.914,9 mln zł, zadłużenie sektora samorządowego w wysokości 28.106,1 mln zł i sektora ubezpieczeń społecznych na poziomie 2.774,7 mln zł. Zadłużenie krajowe w ciągu ubiegłego roku wzrosło o 10,0 proc., czyli o 40.362,4 mln zł do 443.661,6 mln zł. Zadłużenie zagraniczne wzrosło o 24,2 proc., czyli o 29.991,5 mln zł do 154.134,1 mln zł.

- Dług publiczny przekroczy w 2009 roku poziom 50 proc. PKB - ocenił szef komisji finansów publicznych, szef klubu PO, Zbigniew Chlebowski. Poziom 50 proc. PKB to pierwszy próg ostrożnościowy, przy którym sektor finansów publicznych nie powinien znacząco zwiększać zadłużenia. Przy wejściu do strefy euro każdy kraj zobowiązuje się, że jego dług publiczny nie przekroczy 60 proc. PKB. - Dług publiczny przekroczy 50 proc. PKB, ponieważ znaczna część długu jest w walutach obcych - powiedział wczoraj Chlebowski. Na pytanie, czy spodziewa się, że w 2009 roku deficyt sektora general government, podobnie jak w roku ubiegłym przekroczy 3 proc. PKB, Chglebowski odpowiedział: - Zależy nam, żeby nie przekroczyć granicy 3 proc. PKB, ale w tej chwili trudno o tym mówić. Jestem optymistą w tej sprawie - dodał. GUS podał w środę, że według wstępnego szacunku deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych w 2008 roku wyniósł 49,5 mld zł, czyli 3,9 proc. PKB, a dług publiczny w 2008 osiągnął poziom 47,1 proc. PKB.

Wcześniej wiceminister finansów Ludwik Kotecki

powiedział, że wzrost deficytu sektora instytucji rządowych i samorządowych w 2008 wobec 2007 wynika głównie z pogorszenia wyniku podsektora instytucji rządowych na szczeblu centralnym oraz podsektora instytucji samorządowych na szczeblu lokalnym. Zdaniem Koteckiego, sytuacja sektora finansów publicznych w 2009 roku może nie być lepsza. Kotecki dodał, że rząd jest zdeterminowany do szybkiego przywrócenia salda sektora instytucji rządowych i samorządowych do poziomu, który nie będzie przeszkodą dla wejścia do strefy euro. Jednak, jak dodał Kotecki, "istnieje ryzyko, że na Polskę zostanie nałożona przez UE procedura nadmiernego deficytu".

Poniżej tabela o zadłużeniu w relacji do PKB.


2007 2008

w mln zł proc. PKB w mln zł proc. PKB


Dług Skarbu Państwa 501.531,0 42,7 569.945,5 44,8
Państwowy dług publiczny 527.441,8 44,9 597.795,6 47,0
Dług sektora general goverment
527.569,9 44,9 598.401,6 47,1

PKB 1.175.266,3 1.271.714,6

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

MF:Drastyczny wzrost naszych długów

Zadłużenie sektora finansów publicznych w 2008 roku wzrosło o 13,3 proc., czyli o 70.353,8 mln zł do 597.795,6 mln zł - podało wczoraj w komunikacie Ministerstwo Finansów.
Zadłużenie sektora finansów publicznych w relacji do PKB wyniosło 47,0 proc. Na kwotę 597.795,6 mln zł składa się zadłużenie sektora rządowego w wysokości 566.914,9 mln zł, zadłużenie sektora samorządowego w wysokości 28.106,1 mln zł i sektora ubezpieczeń społecznych na poziomie 2.774,7 mln zł. Zadłużenie krajowe w ciągu ubiegłego roku wzrosło o 10,0 proc., czyli o 40.362,4 mln zł do 443.661,6 mln zł. Zadłużenie zagraniczne wzrosło o 24,2 proc., czyli o 29.991,5 mln zł do 154.134,1 mln zł.

- Dług publiczny przekroczy w 2009 roku poziom 50 proc. PKB - ocenił szef komisji finansów publicznych, szef klubu PO, Zbigniew Chlebowski. Poziom 50 proc. PKB to pierwszy próg ostrożnościowy, przy którym sektor finansów publicznych nie powinien znacząco zwiększać zadłużenia. Przy wejściu do strefy euro każdy kraj zobowiązuje się, że jego dług publiczny nie przekroczy 60 proc. PKB. - Dług publiczny przekroczy 50 proc. PKB, ponieważ znaczna część długu jest w walutach obcych - powiedział wczoraj Chlebowski. Na pytanie, czy spodziewa się, że w 2009 roku deficyt sektora general government, podobnie jak w roku ubiegłym przekroczy 3 proc. PKB, Chglebowski odpowiedział: - Zależy nam, żeby nie przekroczyć granicy 3 proc. PKB, ale w tej chwili trudno o tym mówić. Jestem optymistą w tej sprawie - dodał. GUS podał w środę, że według wstępnego szacunku deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych w 2008 roku wyniósł 49,5 mld zł, czyli 3,9 proc. PKB, a dług publiczny w 2008 osiągnął poziom 47,1 proc. PKB.

Wcześniej wiceminister finansów Ludwik Kotecki

powiedział, że wzrost deficytu sektora instytucji rządowych i samorządowych w 2008 wobec 2007 wynika głównie z pogorszenia wyniku podsektora instytucji rządowych na szczeblu centralnym oraz podsektora instytucji samorządowych na szczeblu lokalnym. Zdaniem Koteckiego, sytuacja sektora finansów publicznych w 2009 roku może nie być lepsza. Kotecki dodał, że rząd jest zdeterminowany do szybkiego przywrócenia salda sektora instytucji rządowych i samorządowych do poziomu, który nie będzie przeszkodą dla wejścia do strefy euro. Jednak, jak dodał Kotecki, "istnieje ryzyko, że na Polskę zostanie nałożona przez UE procedura nadmiernego deficytu".

Poniżej tabela o zadłużeniu w relacji do PKB.


2007 2008

w mln zł proc. PKB w mln zł proc. PKB


Dług Skarbu Państwa 501.531,0 42,7 569.945,5 44,8
Państwowy dług publiczny 527.441,8 44,9 597.795,6 47,0
Dług sektora general goverment
527.569,9 44,9 598.401,6 47,1

PKB 1.175.266,3 1.271.714,6

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

SKOK-i: gwarancje w zamian za nadzór

Nowelizacja ustawy daje możliwość objęcia depozytów SKOK gwarancjami państwa. Teraz takie gwarancje mają tylko lokaty bankowe.
W tej chwili depozyty w bankach i Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredytowych objęte są gwarancjami do 50 tys. euro, czyli ok. 220 tys zł. W przypadku bankructwa banku lub któregoś ze SKOK-ów klienci powinni otrzymać zwrot pieniędzy tej samej wysokości. Gwarancji dla lokat bankowych udziela Bankowy Fundusz Gwarancyjny, który jest instytucją państwową, niezależną od banków, choć zasilaną ich wpłatami. Ostatecznym gwarantem wypłat lokat bankowych jest państwo. Tego elementu nie ma w systemie gwarancyjnym SKOK-ów. Tu działa Fundusz Stabilizacyjny, do którego poszczególne kasy przekazują 1 proc. aktywów. Dodatkowo wszystkie lokaty w kasach są obowiązkowo objęte ubezpieczeniem w Towarzystwie Ubezpieczeń Wzajemnych SKOK.

- System jest skuteczny i do tej pory nie było potrzeby wypłacania ubezpieczeń ani środków z Funduszu Stabilizacyjnego - mówi Andrzej Dunajski, rzecznik Krajowej Kasy SKOK.

Wartość depozytów w spółdzielczych kasach zbliża się do 9,5 mld zł. Zdaniem bankowców i pomysłodawców nowej ustawy o SKOK, nad którą wczoraj rozpoczęły się prace w Sejmie, te pieniądze nie są w pełni bezpieczne.

- SKOK-i są właścicielem TUW, które gwarantuje wypłacalność SKOK-ów. Wszystko dzieje się w ramach jednej instytucji. To niebezpieczne - uważa Jerzy Bańka ze Związku Banków Polskich.

Zdaniem przedstawicieli spółdzielczych kas, pieniądze na ich lokatach są zabezpieczone lepiej niż w bankach.

- Środki zgromadzone na gwarantowanie depozytów w naszym systemie są proporcjonalnie dwa razy większe niż środki w systemie bankowym - twierdzi Andrzej Dunajski.

Według władz SKOK w Funduszu Stabilizacyjnym jest w tej chwili około 400 mln zł, czyli ponad 4 proc. wszystkich depozytów. Do tego funduszu co roku trafia też cały zysk Kasy Krajowej. Jednak zdaniem zwolenników nowej ustawy tych informacji nie da się w praktyce zweryfikować.

- Klientami SKOK-ów jest prawie 2 mln osób, które powinny być lepiej chronione. W tej chwili nie wiemy, jaka jest sytuacja w SKOK-ach. Mamy tylko oświadczenia ich władz. Chodzi o to, by nadzór państwowy miał nad SKOK-ami kontrolę i mógł powiedzieć, czy wszystko działa dobrze - mówi Sławomir Neumann, pomysłodawca nowej ustawy o SKOK.

W tej chwili pełnej kontroli KNF podlega tylko TUW SKOK.

- Jeśli ustawa wejdzie w życie, minister finansów będzie mógł w razie potrzeby wspomóc SKOK-i obligacjami lub gwarancjami dla obligacji, a NBP będzie mógł udzielić kredytu refinansowego - mówi Sławomir Neumann.

System gwarancji byłby więc wzmocniony, ale w zamian kasy musiałyby się liczyć z KNF.

- Chodzi o wyrównanie szans i zapewnienie należytego bezpieczeństwa systemu depozytów - uważa Jerzy Bańka.

- Na razie tego projektu nie komentujemy, bo dostaliśmy go kilka dni temu, więc musimy się z nim zapoznać - mówi Andrzej Dunajski.

Według niego w wielu krajach (Austria, Włochy) obowiązują dwa niezależne systemy gwarancji lokat. Pomysłodawcy nowelizacji ustawy o SKOK i bankowcy nie ukrywają jednak, że ta nowelizacja to jedynie wstęp do zastąpienia obecnego systemu gwarancji SKOK-ów gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego.

- Kolejnym krokiem, gdy nadzór przejmie już kontrolę nad SKOK-ami, będzie objęcie depozytów w kasach spółdzielczych gwarancjami BFG. Dzisiaj państwo polskie takich gwarancji dać nie może, gdyż te gwarancje dają jedynie prezesi SKOK-ów, mówiąc, że jest dobrze - mówi Sławomir Neumann.

Roman Grzyb
interia.pl

SKOK-i: gwarancje w zamian za nadzór

Nowelizacja ustawy daje możliwość objęcia depozytów SKOK gwarancjami państwa. Teraz takie gwarancje mają tylko lokaty bankowe.
W tej chwili depozyty w bankach i Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredytowych objęte są gwarancjami do 50 tys. euro, czyli ok. 220 tys zł. W przypadku bankructwa banku lub któregoś ze SKOK-ów klienci powinni otrzymać zwrot pieniędzy tej samej wysokości. Gwarancji dla lokat bankowych udziela Bankowy Fundusz Gwarancyjny, który jest instytucją państwową, niezależną od banków, choć zasilaną ich wpłatami. Ostatecznym gwarantem wypłat lokat bankowych jest państwo. Tego elementu nie ma w systemie gwarancyjnym SKOK-ów. Tu działa Fundusz Stabilizacyjny, do którego poszczególne kasy przekazują 1 proc. aktywów. Dodatkowo wszystkie lokaty w kasach są obowiązkowo objęte ubezpieczeniem w Towarzystwie Ubezpieczeń Wzajemnych SKOK.

- System jest skuteczny i do tej pory nie było potrzeby wypłacania ubezpieczeń ani środków z Funduszu Stabilizacyjnego - mówi Andrzej Dunajski, rzecznik Krajowej Kasy SKOK.

Wartość depozytów w spółdzielczych kasach zbliża się do 9,5 mld zł. Zdaniem bankowców i pomysłodawców nowej ustawy o SKOK, nad którą wczoraj rozpoczęły się prace w Sejmie, te pieniądze nie są w pełni bezpieczne.

- SKOK-i są właścicielem TUW, które gwarantuje wypłacalność SKOK-ów. Wszystko dzieje się w ramach jednej instytucji. To niebezpieczne - uważa Jerzy Bańka ze Związku Banków Polskich.

Zdaniem przedstawicieli spółdzielczych kas, pieniądze na ich lokatach są zabezpieczone lepiej niż w bankach.

- Środki zgromadzone na gwarantowanie depozytów w naszym systemie są proporcjonalnie dwa razy większe niż środki w systemie bankowym - twierdzi Andrzej Dunajski.

Według władz SKOK w Funduszu Stabilizacyjnym jest w tej chwili około 400 mln zł, czyli ponad 4 proc. wszystkich depozytów. Do tego funduszu co roku trafia też cały zysk Kasy Krajowej. Jednak zdaniem zwolenników nowej ustawy tych informacji nie da się w praktyce zweryfikować.

- Klientami SKOK-ów jest prawie 2 mln osób, które powinny być lepiej chronione. W tej chwili nie wiemy, jaka jest sytuacja w SKOK-ach. Mamy tylko oświadczenia ich władz. Chodzi o to, by nadzór państwowy miał nad SKOK-ami kontrolę i mógł powiedzieć, czy wszystko działa dobrze - mówi Sławomir Neumann, pomysłodawca nowej ustawy o SKOK.

W tej chwili pełnej kontroli KNF podlega tylko TUW SKOK.

- Jeśli ustawa wejdzie w życie, minister finansów będzie mógł w razie potrzeby wspomóc SKOK-i obligacjami lub gwarancjami dla obligacji, a NBP będzie mógł udzielić kredytu refinansowego - mówi Sławomir Neumann.

System gwarancji byłby więc wzmocniony, ale w zamian kasy musiałyby się liczyć z KNF.

- Chodzi o wyrównanie szans i zapewnienie należytego bezpieczeństwa systemu depozytów - uważa Jerzy Bańka.

- Na razie tego projektu nie komentujemy, bo dostaliśmy go kilka dni temu, więc musimy się z nim zapoznać - mówi Andrzej Dunajski.

Według niego w wielu krajach (Austria, Włochy) obowiązują dwa niezależne systemy gwarancji lokat. Pomysłodawcy nowelizacji ustawy o SKOK i bankowcy nie ukrywają jednak, że ta nowelizacja to jedynie wstęp do zastąpienia obecnego systemu gwarancji SKOK-ów gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego.

- Kolejnym krokiem, gdy nadzór przejmie już kontrolę nad SKOK-ami, będzie objęcie depozytów w kasach spółdzielczych gwarancjami BFG. Dzisiaj państwo polskie takich gwarancji dać nie może, gdyż te gwarancje dają jedynie prezesi SKOK-ów, mówiąc, że jest dobrze - mówi Sławomir Neumann.

Roman Grzyb
interia.pl

Kto się załapie na tańszy gaz?

Producenci nawozów z nadzieją ale i z rozdrażnieniem wypatrują zapowiadanego cięcia taryf gazu o 8,5 - 10 proc. Bo płacą za każdy dzień opóźnienia - zauważa "Puls Biznesu".

Według nich, negocjacje Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa (PGNiG) z Urzędem Regulacji Energetyki (URE) w sprawie cen gazu, przypominają zabawę w kotka i myszkę. Branża twierdzi też, że obniżka taryfy, jaką regulator próbuje wymusić - to za mało.

- Poziom cen gazu związany jest z cenami ropy naftowej. Skoro ropa potaniała o ponad połowę, to cena gazu powinna też stopniowo zmniejszyć się o połowę w stosunku do poziomu z początku 2009 r. - mówi Jerzy Majchrzak z Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego. - Wysoki kurs dolara, w jakim jest liczony kontrakt z Gazpromem, niweluje efekt spadku cen ropy - odbija piłeczkę Andrzej Janiszowski, dyrektor departamentu regulacji PGNiG.

O tym więcej w publikacji "Pulsu Biznesu".

PAP/PulsBiznesu

interia.pl

Kto się załapie na tańszy gaz?

Producenci nawozów z nadzieją ale i z rozdrażnieniem wypatrują zapowiadanego cięcia taryf gazu o 8,5 - 10 proc. Bo płacą za każdy dzień opóźnienia - zauważa "Puls Biznesu".

Według nich, negocjacje Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa (PGNiG) z Urzędem Regulacji Energetyki (URE) w sprawie cen gazu, przypominają zabawę w kotka i myszkę. Branża twierdzi też, że obniżka taryfy, jaką regulator próbuje wymusić - to za mało.

- Poziom cen gazu związany jest z cenami ropy naftowej. Skoro ropa potaniała o ponad połowę, to cena gazu powinna też stopniowo zmniejszyć się o połowę w stosunku do poziomu z początku 2009 r. - mówi Jerzy Majchrzak z Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego. - Wysoki kurs dolara, w jakim jest liczony kontrakt z Gazpromem, niweluje efekt spadku cen ropy - odbija piłeczkę Andrzej Janiszowski, dyrektor departamentu regulacji PGNiG.

O tym więcej w publikacji "Pulsu Biznesu".

PAP/PulsBiznesu

interia.pl

Świat widzi Słowację w czarnych barwach

Międzynarodowy Fundusz Walutowy wyliczył dla Słowacji spadek PKB w tym roku o 2,1 procent. W 2010 r. będzie już lepiej - wzrost gospodarczy wynieść ma 1,9 procent.

Sytuacja naszych południowych sąsiadów jest i będzie w najbliższym czasie trudna. Bezrobocie w 2009 r. osiągnie poziom 11,5 proc., w przyszłym roku - 11,7 proc. Ceny konsumentów wzrosną odpowiednio o 1,7 i 2,3 proc.

Co o stanie gospodarki sądzą sami Słowacy? Wyniki kraju, który samodzielność zyskał 16 lat temu i 1 stycznia wstąpił do strefy euro, będą gorsze niż oczekiwano. Premier Robert Fico przekazał ostatnio, że spadek PKB wyniesie 1 procent a szef banku centralnego Ivan Sramko ostrzegł, że może być nawet gorzej. Do niedawna kraj ten miał najwyższy wzrost w Unii Europejskiej (6,4 procent w 2008 r., rekordowe 10,4 procent w 2007 r.). Nadal bank centralny prognozuje, że realny PKB wzrośnie o 2,1 procent, ministerstwo finansów przewiduje, iż będzie to 2,4-procentowa zwyżka.

Jaka jest realna sytuacja Słowacji? Nie musiała ratować ani jednego swojego banku (znaczy - system jest zdrowy), lecz pozostałe sektory gospodarki dostały mocne ciosy z powodu spadku eksportu kluczowych produktów (samochody, elektronika) na Zachód. Deficytu budżetowego przy niższych dochodach na założonym poziomie 2,1 procent zapewne nie uda się utrzymać, ale Słowacja będzie chciała nie przekroczyć europejskiego limitu 3 procent. Słowacki oddział UniCredit przewiduje deficyt w tym roku na poziomie 4,1 procent.

* * *

Według Funduszu, światowa gospodarka skutkiem trwających cały czas kłopotów sektora finansowego skurczy się w 2009 r. o 1,3 proc., lecz w 2010 r. już urośnie o 1,9 proc. (identycznie jak słowacka). Zaczną bowiem wtedy działać wszystkie stymulujące rozwój mechanizmy. MFW przestrzegł, że przedwczesne wyłączenie pomocy rządów dla gospodarek może załamać odbudowę rozwoju. Niepokojąca jest prognoza dla USA ? gospodarka skurczy się w 2009 r. o 2,8 proc. i nawet w 2010 r. nie będzie zwyżkować.

W całej strefie euro (należy do niej Słowacja) gospodarki skurczą się o 4,2 proc., w 2010 r. o 0,4 proc. PKB Japonii zmniejszy się w tym roku aż o 6,2 proc., w Chinach wzrost wyniesie w 2009 r. 6,5 proc. (kraj ten miał jeszcze niedawno dwucyfrową zwyżkę). Gospodarka sąsiada Słowacji i Polski - Czech - ma skurczyć się o 3,5 procent.

Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL

źródło informacji: INTERIA.PL

Świat widzi Słowację w czarnych barwach

Międzynarodowy Fundusz Walutowy wyliczył dla Słowacji spadek PKB w tym roku o 2,1 procent. W 2010 r. będzie już lepiej - wzrost gospodarczy wynieść ma 1,9 procent.

Sytuacja naszych południowych sąsiadów jest i będzie w najbliższym czasie trudna. Bezrobocie w 2009 r. osiągnie poziom 11,5 proc., w przyszłym roku - 11,7 proc. Ceny konsumentów wzrosną odpowiednio o 1,7 i 2,3 proc.

Co o stanie gospodarki sądzą sami Słowacy? Wyniki kraju, który samodzielność zyskał 16 lat temu i 1 stycznia wstąpił do strefy euro, będą gorsze niż oczekiwano. Premier Robert Fico przekazał ostatnio, że spadek PKB wyniesie 1 procent a szef banku centralnego Ivan Sramko ostrzegł, że może być nawet gorzej. Do niedawna kraj ten miał najwyższy wzrost w Unii Europejskiej (6,4 procent w 2008 r., rekordowe 10,4 procent w 2007 r.). Nadal bank centralny prognozuje, że realny PKB wzrośnie o 2,1 procent, ministerstwo finansów przewiduje, iż będzie to 2,4-procentowa zwyżka.

Jaka jest realna sytuacja Słowacji? Nie musiała ratować ani jednego swojego banku (znaczy - system jest zdrowy), lecz pozostałe sektory gospodarki dostały mocne ciosy z powodu spadku eksportu kluczowych produktów (samochody, elektronika) na Zachód. Deficytu budżetowego przy niższych dochodach na założonym poziomie 2,1 procent zapewne nie uda się utrzymać, ale Słowacja będzie chciała nie przekroczyć europejskiego limitu 3 procent. Słowacki oddział UniCredit przewiduje deficyt w tym roku na poziomie 4,1 procent.

* * *

Według Funduszu, światowa gospodarka skutkiem trwających cały czas kłopotów sektora finansowego skurczy się w 2009 r. o 1,3 proc., lecz w 2010 r. już urośnie o 1,9 proc. (identycznie jak słowacka). Zaczną bowiem wtedy działać wszystkie stymulujące rozwój mechanizmy. MFW przestrzegł, że przedwczesne wyłączenie pomocy rządów dla gospodarek może załamać odbudowę rozwoju. Niepokojąca jest prognoza dla USA ? gospodarka skurczy się w 2009 r. o 2,8 proc. i nawet w 2010 r. nie będzie zwyżkować.

W całej strefie euro (należy do niej Słowacja) gospodarki skurczą się o 4,2 proc., w 2010 r. o 0,4 proc. PKB Japonii zmniejszy się w tym roku aż o 6,2 proc., w Chinach wzrost wyniesie w 2009 r. 6,5 proc. (kraj ten miał jeszcze niedawno dwucyfrową zwyżkę). Gospodarka sąsiada Słowacji i Polski - Czech - ma skurczyć się o 3,5 procent.

Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL

źródło informacji: INTERIA.PL

Senat ocalił dotację na kampus UJ

Uniwersytet Jagielloński dostanie jednak 200 mln na rozbudowę kampusu, choć rząd chciał, żeby Senat cofnął dotację. Oficjalnie powód - względy finansowe. Nieoficjalnie mówiło się, że miała to być to kara dla Uniwersytetu za pracę magisterską Pawła Zyzaka
Dotację dla UJ senatorowie utrzymali stosunkiem głosów 50 do 35. - Liczyłam, że izba poprze stanowisko rządu - skomentowała minister nauki Barbara Kudrycka.

Losy dotacji ważyły się do ostatniej chwili. - Sprawa wydaje się przesądzona, bo takie jest stanowisko premiera - mówił wczoraj przed głosowaniem krakowski senator Janusz Sepioł z PO. - Myślę, że zagrały tu różne emocje, trochę zazdrość innych ośrodków, które takich kampusów nie mają - dodawał. Zaznaczał, że jest rozczarowany, bo nowoczesny kampus UJ miał być "Gdynią III RP".
Senator nie potwierdzał plotek, jakoby cięcie dotacji dla krakowskiego uniwersytetu miało być zemstą minister Barbary Kudryckiej za pracę magisterską Pawła Zyzaka. Młody historyk po raz kolejny zarzucił w niej byłemu prezydentowi Lechowi Wałęsie m.in. agenturalną przeszłość. Minister nauki i szkolnictwa wyższego na początku kwietnia zarządziła kontrolę na Wydziale Historii UJ. To tam powstała kontrowersyjna praca. Decyzję tę wicepremier Grzegorz Schetyna nazwał błędem, premier Donald Tusk - nadgorliwością. Ostatecznie minister Kudrycka wycofała komisję kontrolną z UJ i ponoć dlatego miała zarekomendować Senatowi obcięcie dotacji. Według senatora Sepioła powód był inny. - Przy wciąż niezbyt wysokich nakładach na naukę te 200 mln dla UJ sprawiłoby, że dla innych pula byłaby mniejsza.

Zamiary minister Kudryckiej krytykował prezydent Krakowa Jacek Majchrowski. - Skoro się przeznacza konkretne sumy na budowę tego kampusu i skoro się ten kampus zaczęło budować, to zaprzestanie tego jest rzeczą skandaliczną - mówił przed głosowaniem. Rektor UJ Karol Musioł dodawał, że kampus powstanie nawet bez dotacji, najwyżej później. - Uniwersytet przeżył nie takie dzieje - mówił.
Masz temat dla reportera Metra? Pisz: metro@agora.pl

Źródło: Dziennik Metro
kig
2009-04-22, ostatnia aktualizacja 2009-04-22 18:12

Senat ocalił dotację na kampus UJ

Uniwersytet Jagielloński dostanie jednak 200 mln na rozbudowę kampusu, choć rząd chciał, żeby Senat cofnął dotację. Oficjalnie powód - względy finansowe. Nieoficjalnie mówiło się, że miała to być to kara dla Uniwersytetu za pracę magisterską Pawła Zyzaka
Dotację dla UJ senatorowie utrzymali stosunkiem głosów 50 do 35. - Liczyłam, że izba poprze stanowisko rządu - skomentowała minister nauki Barbara Kudrycka.

Losy dotacji ważyły się do ostatniej chwili. - Sprawa wydaje się przesądzona, bo takie jest stanowisko premiera - mówił wczoraj przed głosowaniem krakowski senator Janusz Sepioł z PO. - Myślę, że zagrały tu różne emocje, trochę zazdrość innych ośrodków, które takich kampusów nie mają - dodawał. Zaznaczał, że jest rozczarowany, bo nowoczesny kampus UJ miał być "Gdynią III RP".
Senator nie potwierdzał plotek, jakoby cięcie dotacji dla krakowskiego uniwersytetu miało być zemstą minister Barbary Kudryckiej za pracę magisterską Pawła Zyzaka. Młody historyk po raz kolejny zarzucił w niej byłemu prezydentowi Lechowi Wałęsie m.in. agenturalną przeszłość. Minister nauki i szkolnictwa wyższego na początku kwietnia zarządziła kontrolę na Wydziale Historii UJ. To tam powstała kontrowersyjna praca. Decyzję tę wicepremier Grzegorz Schetyna nazwał błędem, premier Donald Tusk - nadgorliwością. Ostatecznie minister Kudrycka wycofała komisję kontrolną z UJ i ponoć dlatego miała zarekomendować Senatowi obcięcie dotacji. Według senatora Sepioła powód był inny. - Przy wciąż niezbyt wysokich nakładach na naukę te 200 mln dla UJ sprawiłoby, że dla innych pula byłaby mniejsza.

Zamiary minister Kudryckiej krytykował prezydent Krakowa Jacek Majchrowski. - Skoro się przeznacza konkretne sumy na budowę tego kampusu i skoro się ten kampus zaczęło budować, to zaprzestanie tego jest rzeczą skandaliczną - mówił przed głosowaniem. Rektor UJ Karol Musioł dodawał, że kampus powstanie nawet bez dotacji, najwyżej później. - Uniwersytet przeżył nie takie dzieje - mówił.
Masz temat dla reportera Metra? Pisz: metro@agora.pl

Źródło: Dziennik Metro
kig
2009-04-22, ostatnia aktualizacja 2009-04-22 18:12

Nie załatwił czas, pomoże ogień

Płoną cenne wille. Wystarczy jedna noc, by za pomocą buldożerów rozebrać zabytek. W stolicy na cenne tereny z niecierpliwością czekają deweloperzy. A prokuratura umarza śledztwo z powodu niewielkiej szkodliwości społecznej.
- Wielkie drzwi, do których klamek ledwo mogłam dosięgnąć, rzeźbione sufity, skrzypienie pięknych dębowych podłóg, kuta balustrada na klatce schodowej z wyślizganą od milionów rąk poręczą - to było moje dzieciństwo - tak willę przy Morskim Oku 5 wspomina Marta Chowańczak, prawnuczka Arpada Chowańczaka, legendarnego kuśnierza przedwojennej Warszawy. - Najmniejszy pokój w moim domu miał 28 m kw. i 3,5 m wysokości... Babcia całe życie ubolewała, że moim pokojem jest służbówka - pokój przy kuchni specjalnie dla służącej wydzielony - miał zaledwie 10 m kw. i bajeczny widok na park. Babcia załamywała ręce, że w tym pokoju nawet klepki nie ma. Klepki nie było, były za to piękne, grube sosnowe deski, jakich nikt już dzisiaj nie uświadczy...

Z tej świetności willi Chowańczaka niewiele przetrwało. Choć i tak za cud należy uznać, że jeszcze nie zrównano jej z ziemią jak dwóch sąsiadujących z nią willi. Tydzień temu spłonął jednak dach i poddasze budynku. I nie był to pierwszy pożar przy Morskim Oku 5. Ale pierwszy, którym zajmie się prokuratura, bo miasto złożyło zawiadomienie o podejrzeniu celowego podpalenia willi. Budynek ma też zostać zabezpieczony - jak dotąd stał niemal otworem i często był miejscem spotkań bezdomnych i Bóg wie kogo jeszcze.
Przez lata willa była obiektem sporów i twórczych pomysłów urzędników. Jacek Laskowski, były zastępca wojewódzkiego konserwatora zabytków, proponował, by willę rozebrać... i wznieść ponownie w innym miejscu.

Jak to możliwe, że bezcenny dla miasta budynek z okresu dwudziestolecia międzywojennego znalazł się w takim stanie?

Barbara Jezierska, wojewódzki konserwator zabytków, przyznaje, że nie jest to przypadek wyjątkowy. Takie postępowanie z zabytkami ma nawet swoją nieoficjalną nazwę - system konstanciński.

- Rosnąca cena gruntów w Warszawie i w podwarszawskich miejscowościach - Konstancinie, Otwocku - sprawia, że opłaca się kupić ziemię ze stojącym na niej zabytkowym obiektem, później pozbyć się go, by postawić nowe budynki - twierdzi. - Parcie na inwestycje jest ogromne - potwierdza Karol Guttmejer z Biura Stołecznego Konserwatora Zabytków. Zaś zdaniem prof. Waldemara Baraniewskiego z Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego zawinili także rzeczoznawcy, którzy napisali opinie "na zlecenie inwestora. - Jest taka grupa dyżurnych ekspertów piszących dla deweloperów o "zdegradowanej zabudowie nadającej się do zburzenia" - mówił w wywiadzie dla piątkowej "Gazety Stołecznej".

Jezierska nie chce komentować zachowania swojego poprzednika Ryszarda Głowacza, który odmówił wpisania willi Chowańczaka do rejestru zabytków (wcześniej zezwolił na budowę osiedla apartamentowców w sąsiedztwie Pałacyku Bruehla na Młocinach).

Ale to nie zaniedbania konserwatorów sprawiają, że bezkarnie płoną zabytkowe wille w Konstancinie (willa Zbyszek spłonęła w listopadzie ub.r.), zaś inne są po prostu równane z ziemią. Taki los spotkał choćby wille Julisin, którą zburzono bez niczyjej wiedzy i zgody, choć według służb konserwatorskich była w doskonałym stanie. - Systematycznie składamy zawiadomienia do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, ale prokuratura nic nie robi. O ile policja już ma świadomość i w każdej wojewódzkiej komendzie policji są tzw. zespoły zadaniowe do walki z przestępczością przeciwko zabytkom, o tyle prokuratura konsekwentnie umarza śledztwa z powodu niskiej szkodliwości czynu. I koniec. My to postanowienie zaskarżamy do sądu, sąd nakazuje przeprowadzenie śledztwa - tak było w przypadku willi Wierzbówka w Konstancinie - i sprawa wraca do ponownego rozpatrzenia. Znowu nieszczęsna policja się natrudzi, my jeździmy i składamy zeznania, a potem znowu prokuratura umarza. Pisaliśmy nawet pisma do prokuratora krajowego, ale zostały bez odpowiedzi. Prosiliśmy o pomoc i zwracanie uwagi na te śledztwa - mówi Jezierska.

- Absolutnie nie podzielam stanowiska pani konserwator. My śledztwa prowadzimy niezwykle starannie - utrzymuje prokurator Hanna Jasiarowska, szefowa Prokuratury Rejonowej w Piasecznie, pod którą podlega Konstancin.

Ile było ich w ubiegłym roku? - Prowadziliśmy trzy sprawy dotyczące zabytków: sprawę willi Zbyszko [spłonęła], willi Julisin [została zburzona] oraz willi Wierzbówka [zniszczona przez przebudowę].

Sprawa Wierzbówki została powtórnie umorzona przez prokuraturę z powodu "braku cech przestępstwa", sprawę Zbyszka zamknięto "z powodu niewykrycia sprawców", natomiast sprawa Julisina "czeka na decyzje administracyjne niezbędne do jej rozstrzygnięcia", czyli jest zawieszona. Pani prokurator pytana, dlaczego nikomu nie postawiono zarzutów ws. Zbyszka, odpowiada wymijająco. - Podejrzewaliśmy podpalenie, ale nie znaleziono sprawcy. Dlaczego, skoro podejrzewano podpalenie, właściciel nie odpowiedział np. za niezabezpieczenie budynku? - Brak zabezpieczenia budynku to wykroczenie, a my się tym nie zajmujemy. Sprawę zwróciliśmy więc policji.

Na tzw. system konstanciński nie pomagają nawet wpisy obszarowe, które "wciągają" do rejestru zabytków całe dzielnice. - Prawo mamy niezłe, tylko ono nie jest egzekwowane - twierdzi konserwator. A w myśl ustawy o ochronie zabytków ten, kto uszkadza zabytek, podlega karze od trzech miesięcy do pięciu lat. Barbara Jezierska zna mnóstwo przypadków celowego niszczenia zabytków, ale pamięta zaledwie jedną sprawę, w której ktoś został za to skazany! A przecież nie tylko podpalenie, ale także choćby niewłaściwe zabezpieczenie zabytku już są wykroczeniem przeciwko tej ustawie. Równie nieskuteczne są nakazy zabezpieczenia budynków czy ich odbudowy. - W tej chwili prowadzimy postępowania, które ciągną się miesiącami lub nawet latami. Właściciele bez końca odwołują się od naszych decyzji - skarży się Jezierska.

Podkreśla, że w innych województwach sytuacja jest podobna. Wielu konserwatorów nie składa zawiadomień do prokuratury wiedząc, że i ta i tak nic nie zrobi. - Niestety, nie ma takiego prawa, które samo w sobie zmusi kogoś do jego przestrzegania. - Nie zrobimy przecież policji konserwatorskiej, bo czegoś takiego nie ma na całym świecie.

- dodaje Guttmejer.

Tomasz Markiewicz, Zespół Opiekunów Kulturowego Dziedzictwa Warszawy:

Winę za taki stan rzeczy ponoszą zachowujące się biernie służby konserwatorskie. Należy usamodzielnić wojewódzkich konserwatorów zabytków tak, by podlegali tylko pod naczelnego konserwatora. Uważam, że w Polsce niezbędne jest powstanie Państwowej Służby Ochrony Zabytków - takiej policji konserwatorskiej, której funkcjonariusze pracowaliby w terenie. Ktoś, kto odpowiadałby np. za Konstancin systematycznie, każdego tygodnia objeżdżałby swój teren. Dużym problemem są także rzeczoznawcy, którzy za ciężkie pieniądze są w stanie wydać o zdrowym budynku opinię kwalifikującą go do rozbiórki. Ministerstwo Kultury w każdym takim przypadku powinno wykreślać takich ludzi z listy biegłych. Nie wykluczamy, że będziemy takie sprawy zgłaszać do CBA. W końcu ktoś musi zacząć z tym walczyć.
Dlaczego w Warszawie i wokół stolicy znikają zabytki?metro@agora.pl

Źródło: Dziennik Metro
Kinga Graczyk, współpraca Tomasz Urzykowski, gw
2009-04-22, ostatnia aktualizacja 2009-04-22 21:52

Nie załatwił czas, pomoże ogień

Płoną cenne wille. Wystarczy jedna noc, by za pomocą buldożerów rozebrać zabytek. W stolicy na cenne tereny z niecierpliwością czekają deweloperzy. A prokuratura umarza śledztwo z powodu niewielkiej szkodliwości społecznej.
- Wielkie drzwi, do których klamek ledwo mogłam dosięgnąć, rzeźbione sufity, skrzypienie pięknych dębowych podłóg, kuta balustrada na klatce schodowej z wyślizganą od milionów rąk poręczą - to było moje dzieciństwo - tak willę przy Morskim Oku 5 wspomina Marta Chowańczak, prawnuczka Arpada Chowańczaka, legendarnego kuśnierza przedwojennej Warszawy. - Najmniejszy pokój w moim domu miał 28 m kw. i 3,5 m wysokości... Babcia całe życie ubolewała, że moim pokojem jest służbówka - pokój przy kuchni specjalnie dla służącej wydzielony - miał zaledwie 10 m kw. i bajeczny widok na park. Babcia załamywała ręce, że w tym pokoju nawet klepki nie ma. Klepki nie było, były za to piękne, grube sosnowe deski, jakich nikt już dzisiaj nie uświadczy...

Z tej świetności willi Chowańczaka niewiele przetrwało. Choć i tak za cud należy uznać, że jeszcze nie zrównano jej z ziemią jak dwóch sąsiadujących z nią willi. Tydzień temu spłonął jednak dach i poddasze budynku. I nie był to pierwszy pożar przy Morskim Oku 5. Ale pierwszy, którym zajmie się prokuratura, bo miasto złożyło zawiadomienie o podejrzeniu celowego podpalenia willi. Budynek ma też zostać zabezpieczony - jak dotąd stał niemal otworem i często był miejscem spotkań bezdomnych i Bóg wie kogo jeszcze.
Przez lata willa była obiektem sporów i twórczych pomysłów urzędników. Jacek Laskowski, były zastępca wojewódzkiego konserwatora zabytków, proponował, by willę rozebrać... i wznieść ponownie w innym miejscu.

Jak to możliwe, że bezcenny dla miasta budynek z okresu dwudziestolecia międzywojennego znalazł się w takim stanie?

Barbara Jezierska, wojewódzki konserwator zabytków, przyznaje, że nie jest to przypadek wyjątkowy. Takie postępowanie z zabytkami ma nawet swoją nieoficjalną nazwę - system konstanciński.

- Rosnąca cena gruntów w Warszawie i w podwarszawskich miejscowościach - Konstancinie, Otwocku - sprawia, że opłaca się kupić ziemię ze stojącym na niej zabytkowym obiektem, później pozbyć się go, by postawić nowe budynki - twierdzi. - Parcie na inwestycje jest ogromne - potwierdza Karol Guttmejer z Biura Stołecznego Konserwatora Zabytków. Zaś zdaniem prof. Waldemara Baraniewskiego z Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego zawinili także rzeczoznawcy, którzy napisali opinie "na zlecenie inwestora. - Jest taka grupa dyżurnych ekspertów piszących dla deweloperów o "zdegradowanej zabudowie nadającej się do zburzenia" - mówił w wywiadzie dla piątkowej "Gazety Stołecznej".

Jezierska nie chce komentować zachowania swojego poprzednika Ryszarda Głowacza, który odmówił wpisania willi Chowańczaka do rejestru zabytków (wcześniej zezwolił na budowę osiedla apartamentowców w sąsiedztwie Pałacyku Bruehla na Młocinach).

Ale to nie zaniedbania konserwatorów sprawiają, że bezkarnie płoną zabytkowe wille w Konstancinie (willa Zbyszek spłonęła w listopadzie ub.r.), zaś inne są po prostu równane z ziemią. Taki los spotkał choćby wille Julisin, którą zburzono bez niczyjej wiedzy i zgody, choć według służb konserwatorskich była w doskonałym stanie. - Systematycznie składamy zawiadomienia do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, ale prokuratura nic nie robi. O ile policja już ma świadomość i w każdej wojewódzkiej komendzie policji są tzw. zespoły zadaniowe do walki z przestępczością przeciwko zabytkom, o tyle prokuratura konsekwentnie umarza śledztwa z powodu niskiej szkodliwości czynu. I koniec. My to postanowienie zaskarżamy do sądu, sąd nakazuje przeprowadzenie śledztwa - tak było w przypadku willi Wierzbówka w Konstancinie - i sprawa wraca do ponownego rozpatrzenia. Znowu nieszczęsna policja się natrudzi, my jeździmy i składamy zeznania, a potem znowu prokuratura umarza. Pisaliśmy nawet pisma do prokuratora krajowego, ale zostały bez odpowiedzi. Prosiliśmy o pomoc i zwracanie uwagi na te śledztwa - mówi Jezierska.

- Absolutnie nie podzielam stanowiska pani konserwator. My śledztwa prowadzimy niezwykle starannie - utrzymuje prokurator Hanna Jasiarowska, szefowa Prokuratury Rejonowej w Piasecznie, pod którą podlega Konstancin.

Ile było ich w ubiegłym roku? - Prowadziliśmy trzy sprawy dotyczące zabytków: sprawę willi Zbyszko [spłonęła], willi Julisin [została zburzona] oraz willi Wierzbówka [zniszczona przez przebudowę].

Sprawa Wierzbówki została powtórnie umorzona przez prokuraturę z powodu "braku cech przestępstwa", sprawę Zbyszka zamknięto "z powodu niewykrycia sprawców", natomiast sprawa Julisina "czeka na decyzje administracyjne niezbędne do jej rozstrzygnięcia", czyli jest zawieszona. Pani prokurator pytana, dlaczego nikomu nie postawiono zarzutów ws. Zbyszka, odpowiada wymijająco. - Podejrzewaliśmy podpalenie, ale nie znaleziono sprawcy. Dlaczego, skoro podejrzewano podpalenie, właściciel nie odpowiedział np. za niezabezpieczenie budynku? - Brak zabezpieczenia budynku to wykroczenie, a my się tym nie zajmujemy. Sprawę zwróciliśmy więc policji.

Na tzw. system konstanciński nie pomagają nawet wpisy obszarowe, które "wciągają" do rejestru zabytków całe dzielnice. - Prawo mamy niezłe, tylko ono nie jest egzekwowane - twierdzi konserwator. A w myśl ustawy o ochronie zabytków ten, kto uszkadza zabytek, podlega karze od trzech miesięcy do pięciu lat. Barbara Jezierska zna mnóstwo przypadków celowego niszczenia zabytków, ale pamięta zaledwie jedną sprawę, w której ktoś został za to skazany! A przecież nie tylko podpalenie, ale także choćby niewłaściwe zabezpieczenie zabytku już są wykroczeniem przeciwko tej ustawie. Równie nieskuteczne są nakazy zabezpieczenia budynków czy ich odbudowy. - W tej chwili prowadzimy postępowania, które ciągną się miesiącami lub nawet latami. Właściciele bez końca odwołują się od naszych decyzji - skarży się Jezierska.

Podkreśla, że w innych województwach sytuacja jest podobna. Wielu konserwatorów nie składa zawiadomień do prokuratury wiedząc, że i ta i tak nic nie zrobi. - Niestety, nie ma takiego prawa, które samo w sobie zmusi kogoś do jego przestrzegania. - Nie zrobimy przecież policji konserwatorskiej, bo czegoś takiego nie ma na całym świecie.

- dodaje Guttmejer.

Tomasz Markiewicz, Zespół Opiekunów Kulturowego Dziedzictwa Warszawy:

Winę za taki stan rzeczy ponoszą zachowujące się biernie służby konserwatorskie. Należy usamodzielnić wojewódzkich konserwatorów zabytków tak, by podlegali tylko pod naczelnego konserwatora. Uważam, że w Polsce niezbędne jest powstanie Państwowej Służby Ochrony Zabytków - takiej policji konserwatorskiej, której funkcjonariusze pracowaliby w terenie. Ktoś, kto odpowiadałby np. za Konstancin systematycznie, każdego tygodnia objeżdżałby swój teren. Dużym problemem są także rzeczoznawcy, którzy za ciężkie pieniądze są w stanie wydać o zdrowym budynku opinię kwalifikującą go do rozbiórki. Ministerstwo Kultury w każdym takim przypadku powinno wykreślać takich ludzi z listy biegłych. Nie wykluczamy, że będziemy takie sprawy zgłaszać do CBA. W końcu ktoś musi zacząć z tym walczyć.
Dlaczego w Warszawie i wokół stolicy znikają zabytki?metro@agora.pl

Źródło: Dziennik Metro
Kinga Graczyk, współpraca Tomasz Urzykowski, gw
2009-04-22, ostatnia aktualizacja 2009-04-22 21:52

Bonarka City Center już prawie wynajęta!

Największe w południowej Polsce centrum miejskie Bonarka City Center zostało już prawie w całości wynajęte. Poza cenionymi markami funkcjonującymi w Krakowie, znajdą się sklepy debiutujące w mieście oraz prestiżowe firmy krakowskie. Otwarcie obiektu zaplanowano na listopad 2009 roku.

W skład centrum Bonarka City Center o powierzchni użytkowej 91 000 m kw., wejdzie ok. 250 lokali. - Teraz kończony jest proces komercjalizacji, wynajęliśmy już ponad 85 proc. całkowitej powierzchni najmu, co przekłada się na 180 umów najmu - mówi Aleksander Kowalski dyrektor ds. wynajmu TriGranit Development Polska. - Sfinalizowaliśmy ostatnio umowy z najemcami takimi jak m.in. H&M i Reserved, a teraz przygotowujemy do podpisu umowy z grupą Inditex (Zara, Bershka, Pull & Bear, Stradivarius oraz Oysho) oraz firmą KappAhl. W końcowej fazie negocjacji znajdują się rozmowy z parterami firmy OWL International, którzy prowadzić będą przy centralnym placu Bonarki sklepy tak prestiżowych marek jak, między innymi, Calvin Klein, Liu Jo, Ferre Milano, Patricia Pepe, Penny Black, Pinko, Tru Trussardi, Marella i Furla. Bardzo się cieszymy, że udało nam się zawrzeć umowy z kilkunastoma renomowanymi markami, których dotychczas nie było w Krakowie. To znacząco wyróżnia nas od konkurencji - dodaje Kowalski.

Dużym wydarzeniem w centrum Bonarka City Center będą sklepy, których jeszcze nie ma w Krakowie. Po raz pierwszy pojawią się takie firmy jak: Avanti (moda), Roar , S.Oliver, La Senza, Adidas Originals, Pretty One, Felina, Endo (sklepy dziecięce), Jubitom, Jubirex (jubilerzy i akcesoria), Office Shoes, Maraga Kids Ecco Kids, Nine West (obuwie i galanteria skórzana), Audio Video Design (multimedia) oraz Nokia (serwis).

W budowanym centrum nie zabraknie również firm lokalnych. Skład najemców jest bardzo zróżnicowany i wnikliwie analizowany, tak aby spełniał oczekiwania jak najszerszej grupy klientów - podaje Aleksander Kowalski. - Cieszymy się również, że wśród najemców znajdą się firmy z Krakowa i okolic, tak prestiżowe jak: restauracja Taco Mexicano połączona z lodziarnią Słodki Wentzl, sushi bar Myako Sushi, restauracja włoska Napoli połączona z tajską Zen oraz Grande Grill prowadzony przez Grupę Wierzynek S.A. , Aggi, Martens Boots &, Shoes, Donna (sklepy z modą), Kobe (jubilerzy i akcesoria), Centrum Sony (multimedia), Loża Cafe, Avanti Sempre oraz Olimp (fast foody), Krakowski Kredens, Instytut Kerastase Atelier Fryzjerskie Vici, 4F Sport Performance, Hair Coif (fryzjer) oraz Rossamores Cafe (kawiarnia).

Największą powierzchnię handlową będą mieć Leroy Merlin (10 359,00 m kw.), Cinema City z 20 salami (6591,00 m kw.), Electro World (3 199,00 m kw. ), Peek & Cloppenburg (3003,00), Avanti (2355,00), H&M (2091,00), Zara (1731,00) New Yorker (1401,00), EMPiK (1 399,00), Reserved Re Kids (1367,00), Kapp Ahl (1129,00) oraz Smyk (1094,00).

Teraz trwają prace związane z montażem konstrukcji prefabrykowanej, który jest zaawansowany na poziomie 90 proc., pokryciem dachowym, realizacją parkingu (na poziomie -1 oraz na dachu dla Auchan) oraz montażem świetlików. Wykonywane są klatki schodowe, ściany zewnętrzne, kanalizacja deszczowa oraz konstrukcja dachowa. Rozpoczęto również wykonywanie elewacji obiektu oraz montaż urządzeń technologicznych na dachu obiektu. Trwa budowa kina, składającego się z 20 sal. Kończone są również prace rekultywacyjne na całym terenie inwestycji. Zamknięcie budynku zaplanowane jest na maj 2009 roku.

Równolegle z budową obiektu prowadzone są prace związane z tworzeniem i przebudową systemu dróg wewnętrznych, połączonych z miejską infrastrukturą drogową. Zakończona została przebudowa ul. Kamieńskiego.

Z początkiem marca rozpoczęły się prace na ulicy Turowicza. Obecnie wykonywana jest budowa łącznika prowadzącego do ulicy Turowicza. Trwają również prace związane z przebudową ulicy Puszkarskiej. Zrealizowana została estakada najazdowa z ulicy Kamieńskiego oraz tunel wyjazdowy z parkingu zlokalizowanego na poziomie -1. Roboty zewnętrzne wokół centrum, zostaną zakończone w lipcu 2009 r.

BONARKA CITY CENTER

Wielofunkcyjne centrum miejskie, powstające na ok .19-hektarowym poprzemysłowym terenie w dzielnicy Krakowa - Podgórzu. Rekultywacja tego terenu oraz likwidacja zanieczyszczeń była jedną z największych realizacji tego typu w Polsce. Inwestycja usytuowana pomiędzy ważnymi arteriami komunikacyjnymi miasta ma w pełni zapewnione finansowanie, a jej realizacja postępuje zgodnie z przyjętym harmonogramem. W skład Bonarka City Center wejdzie: 250 sklepów, 20 sal kinowych, dziewięć restauracji, kilkanaście kawiarni, lodziarnie oraz parking podziemny i naziemny na 3200 samochodów. Otwarcie centrum handlowo-usługowo-rozrywkowego planowane jest na listopad 2009 roku.

opr. KM, INTERIA.PL

źródło informacji: Informacja prasowa

Bonarka City Center już prawie wynajęta!

Największe w południowej Polsce centrum miejskie Bonarka City Center zostało już prawie w całości wynajęte. Poza cenionymi markami funkcjonującymi w Krakowie, znajdą się sklepy debiutujące w mieście oraz prestiżowe firmy krakowskie. Otwarcie obiektu zaplanowano na listopad 2009 roku.

W skład centrum Bonarka City Center o powierzchni użytkowej 91 000 m kw., wejdzie ok. 250 lokali. - Teraz kończony jest proces komercjalizacji, wynajęliśmy już ponad 85 proc. całkowitej powierzchni najmu, co przekłada się na 180 umów najmu - mówi Aleksander Kowalski dyrektor ds. wynajmu TriGranit Development Polska. - Sfinalizowaliśmy ostatnio umowy z najemcami takimi jak m.in. H&M i Reserved, a teraz przygotowujemy do podpisu umowy z grupą Inditex (Zara, Bershka, Pull & Bear, Stradivarius oraz Oysho) oraz firmą KappAhl. W końcowej fazie negocjacji znajdują się rozmowy z parterami firmy OWL International, którzy prowadzić będą przy centralnym placu Bonarki sklepy tak prestiżowych marek jak, między innymi, Calvin Klein, Liu Jo, Ferre Milano, Patricia Pepe, Penny Black, Pinko, Tru Trussardi, Marella i Furla. Bardzo się cieszymy, że udało nam się zawrzeć umowy z kilkunastoma renomowanymi markami, których dotychczas nie było w Krakowie. To znacząco wyróżnia nas od konkurencji - dodaje Kowalski.

Dużym wydarzeniem w centrum Bonarka City Center będą sklepy, których jeszcze nie ma w Krakowie. Po raz pierwszy pojawią się takie firmy jak: Avanti (moda), Roar , S.Oliver, La Senza, Adidas Originals, Pretty One, Felina, Endo (sklepy dziecięce), Jubitom, Jubirex (jubilerzy i akcesoria), Office Shoes, Maraga Kids Ecco Kids, Nine West (obuwie i galanteria skórzana), Audio Video Design (multimedia) oraz Nokia (serwis).

W budowanym centrum nie zabraknie również firm lokalnych. Skład najemców jest bardzo zróżnicowany i wnikliwie analizowany, tak aby spełniał oczekiwania jak najszerszej grupy klientów - podaje Aleksander Kowalski. - Cieszymy się również, że wśród najemców znajdą się firmy z Krakowa i okolic, tak prestiżowe jak: restauracja Taco Mexicano połączona z lodziarnią Słodki Wentzl, sushi bar Myako Sushi, restauracja włoska Napoli połączona z tajską Zen oraz Grande Grill prowadzony przez Grupę Wierzynek S.A. , Aggi, Martens Boots &, Shoes, Donna (sklepy z modą), Kobe (jubilerzy i akcesoria), Centrum Sony (multimedia), Loża Cafe, Avanti Sempre oraz Olimp (fast foody), Krakowski Kredens, Instytut Kerastase Atelier Fryzjerskie Vici, 4F Sport Performance, Hair Coif (fryzjer) oraz Rossamores Cafe (kawiarnia).

Największą powierzchnię handlową będą mieć Leroy Merlin (10 359,00 m kw.), Cinema City z 20 salami (6591,00 m kw.), Electro World (3 199,00 m kw. ), Peek & Cloppenburg (3003,00), Avanti (2355,00), H&M (2091,00), Zara (1731,00) New Yorker (1401,00), EMPiK (1 399,00), Reserved Re Kids (1367,00), Kapp Ahl (1129,00) oraz Smyk (1094,00).

Teraz trwają prace związane z montażem konstrukcji prefabrykowanej, który jest zaawansowany na poziomie 90 proc., pokryciem dachowym, realizacją parkingu (na poziomie -1 oraz na dachu dla Auchan) oraz montażem świetlików. Wykonywane są klatki schodowe, ściany zewnętrzne, kanalizacja deszczowa oraz konstrukcja dachowa. Rozpoczęto również wykonywanie elewacji obiektu oraz montaż urządzeń technologicznych na dachu obiektu. Trwa budowa kina, składającego się z 20 sal. Kończone są również prace rekultywacyjne na całym terenie inwestycji. Zamknięcie budynku zaplanowane jest na maj 2009 roku.

Równolegle z budową obiektu prowadzone są prace związane z tworzeniem i przebudową systemu dróg wewnętrznych, połączonych z miejską infrastrukturą drogową. Zakończona została przebudowa ul. Kamieńskiego.

Z początkiem marca rozpoczęły się prace na ulicy Turowicza. Obecnie wykonywana jest budowa łącznika prowadzącego do ulicy Turowicza. Trwają również prace związane z przebudową ulicy Puszkarskiej. Zrealizowana została estakada najazdowa z ulicy Kamieńskiego oraz tunel wyjazdowy z parkingu zlokalizowanego na poziomie -1. Roboty zewnętrzne wokół centrum, zostaną zakończone w lipcu 2009 r.

BONARKA CITY CENTER

Wielofunkcyjne centrum miejskie, powstające na ok .19-hektarowym poprzemysłowym terenie w dzielnicy Krakowa - Podgórzu. Rekultywacja tego terenu oraz likwidacja zanieczyszczeń była jedną z największych realizacji tego typu w Polsce. Inwestycja usytuowana pomiędzy ważnymi arteriami komunikacyjnymi miasta ma w pełni zapewnione finansowanie, a jej realizacja postępuje zgodnie z przyjętym harmonogramem. W skład Bonarka City Center wejdzie: 250 sklepów, 20 sal kinowych, dziewięć restauracji, kilkanaście kawiarni, lodziarnie oraz parking podziemny i naziemny na 3200 samochodów. Otwarcie centrum handlowo-usługowo-rozrywkowego planowane jest na listopad 2009 roku.

opr. KM, INTERIA.PL

źródło informacji: Informacja prasowa

Niższe ceny to już za mało

Ostatnie pół roku bardzo mocno zmieniło sytuacje na rynku nieruchomości. Deweloperzy już nie tylko obniżają ceny, ale całkowicie zmieniają podejście do klientów. Agencja Wellington PR zapytała ekspertów, jakie działania są najskuteczniejsze na rynku.

Deweloperzy, po początkowych oporach, w końcu obniżyli ceny. Są skłonni do upustów, negocjacji. Większość firm jest świadoma, że klient w dużej mierze dyktuje warunki. Przez to tendencją stało się opracowywanie bardziej elastycznych ofert, ale i ciekawych akcji marketingowych. Jak zwykle bywa w takich sytuacjach strategie są różne. Od dodawania bonusów po zindywidualizowanie ofert.

Na początku bardzo popularne było dodawanie "niespodzianek". Przy zakupie mieszkania mogliśmy liczyć na wykończenia łazienek, wycieczki, nawet samochody. Zdaniem Piotra Poncyljusza właściciela firmy Inwestor Nieruchomości, zajmującej się pośrednictwem w obrocie nieruchomościami, takie rozwiązania były mało skuteczne. - Nie można zapominać, że kupno mieszkania czy domu to nie jest kupno garnituru. Po głębszej analizie okazywało się, że super promocja nie jest żadną promocją w skali zakupu, a jedynie nieznaczną obniżką ceny w postaci niechcianego często gadżetu - Poncyliusz dodał, że deweloperzy skończyli z mało praktycznymi promocjami i zaczęli stosować bardziej przemawiające do Polaka środki zachęcające. Co zatem najbardziej przemawia do klienta?

Oczywiście cena - uważa Jacek Matuszko dyrektor działu sprzedaży firmy Salwator. - My postawiliśmy na obniżkę ceny, nieznacznie obniżając jednak standard wykończenia. W naszej najnowszej inwestycji złotych klamek może nie znajdziemy, ale za to cena poniżej 5000 złotych zwraca uwagę-. Chociaż sama obniżka nie wystarczy. Salwator postawił również na rozmaite zabiegi marketingowe oraz niestandardowe formy promocji. Szerokim echem w mediach odbił się nietuzinkowy lot balonem nad Krakowem dla kupujących.

Piotr Poncyljusz uważa, że kluczowa dla deweloperów jest całkowita zmiana podejścia do klientów, z czym niektórzy mają spore problemy: - Dawniej negocjacje były zastąpione licytacjami. Teraz następuje zamiana miejsc. To klient dla dewelopera jest Panem. Zadziałały twarde prawa popytu i podaży. Deweloper musi szanować każdego klienta i być skłonny do dużych obniżek cenowych- . Z tą opinią zgadza się Maciej Bukiewicz prezes poznańskiego Romex Deweloper: - Nasze podejście do klienta jest teraz bardzo zindywidualizowane. Staramy się poznać jego preferencje i na drodze negocjacji dostosować ofertę. Myślę, że w czasie spowolnienia gospodarczego jest to najbardziej skuteczne rozwiązanie dla dużych i mniejszych deweloperów. Niektórzy jeszcze się opierają, ale wkrótce będzie to standardem-. Oprócz tego Romex zdecydował się również na dodatkową promocję kończonego właśnie Osiedla Podolany.

Aby przekonać klientów potrzeba więcej niż kilku sprawnych rozwiązań. Kiedy deweloperzy pod długich oporach, w końcu zdecydowali się na obniżki widać, że to już nie wystarcza. Liczą się skoordynowane i prężne działania, przy których duże znaczenie ma komunikacja wewnętrzna firm. Tylko taka postawa przekonuje klientów i sprawia, że inwestorzy postrzegani są jako wiarygodni.

INTERIA.PL

Niższe ceny to już za mało

Ostatnie pół roku bardzo mocno zmieniło sytuacje na rynku nieruchomości. Deweloperzy już nie tylko obniżają ceny, ale całkowicie zmieniają podejście do klientów. Agencja Wellington PR zapytała ekspertów, jakie działania są najskuteczniejsze na rynku.

Deweloperzy, po początkowych oporach, w końcu obniżyli ceny. Są skłonni do upustów, negocjacji. Większość firm jest świadoma, że klient w dużej mierze dyktuje warunki. Przez to tendencją stało się opracowywanie bardziej elastycznych ofert, ale i ciekawych akcji marketingowych. Jak zwykle bywa w takich sytuacjach strategie są różne. Od dodawania bonusów po zindywidualizowanie ofert.

Na początku bardzo popularne było dodawanie "niespodzianek". Przy zakupie mieszkania mogliśmy liczyć na wykończenia łazienek, wycieczki, nawet samochody. Zdaniem Piotra Poncyljusza właściciela firmy Inwestor Nieruchomości, zajmującej się pośrednictwem w obrocie nieruchomościami, takie rozwiązania były mało skuteczne. - Nie można zapominać, że kupno mieszkania czy domu to nie jest kupno garnituru. Po głębszej analizie okazywało się, że super promocja nie jest żadną promocją w skali zakupu, a jedynie nieznaczną obniżką ceny w postaci niechcianego często gadżetu - Poncyliusz dodał, że deweloperzy skończyli z mało praktycznymi promocjami i zaczęli stosować bardziej przemawiające do Polaka środki zachęcające. Co zatem najbardziej przemawia do klienta?

Oczywiście cena - uważa Jacek Matuszko dyrektor działu sprzedaży firmy Salwator. - My postawiliśmy na obniżkę ceny, nieznacznie obniżając jednak standard wykończenia. W naszej najnowszej inwestycji złotych klamek może nie znajdziemy, ale za to cena poniżej 5000 złotych zwraca uwagę-. Chociaż sama obniżka nie wystarczy. Salwator postawił również na rozmaite zabiegi marketingowe oraz niestandardowe formy promocji. Szerokim echem w mediach odbił się nietuzinkowy lot balonem nad Krakowem dla kupujących.

Piotr Poncyljusz uważa, że kluczowa dla deweloperów jest całkowita zmiana podejścia do klientów, z czym niektórzy mają spore problemy: - Dawniej negocjacje były zastąpione licytacjami. Teraz następuje zamiana miejsc. To klient dla dewelopera jest Panem. Zadziałały twarde prawa popytu i podaży. Deweloper musi szanować każdego klienta i być skłonny do dużych obniżek cenowych- . Z tą opinią zgadza się Maciej Bukiewicz prezes poznańskiego Romex Deweloper: - Nasze podejście do klienta jest teraz bardzo zindywidualizowane. Staramy się poznać jego preferencje i na drodze negocjacji dostosować ofertę. Myślę, że w czasie spowolnienia gospodarczego jest to najbardziej skuteczne rozwiązanie dla dużych i mniejszych deweloperów. Niektórzy jeszcze się opierają, ale wkrótce będzie to standardem-. Oprócz tego Romex zdecydował się również na dodatkową promocję kończonego właśnie Osiedla Podolany.

Aby przekonać klientów potrzeba więcej niż kilku sprawnych rozwiązań. Kiedy deweloperzy pod długich oporach, w końcu zdecydowali się na obniżki widać, że to już nie wystarcza. Liczą się skoordynowane i prężne działania, przy których duże znaczenie ma komunikacja wewnętrzna firm. Tylko taka postawa przekonuje klientów i sprawia, że inwestorzy postrzegani są jako wiarygodni.

INTERIA.PL

Budujesz dom? Co teraz kupić?

Radykalny spadek popytu na stal budowlaną spowodował w ciągu zaledwie pół roku spadek jej ceny o połowę. Jeśli ktoś planuje inwestycję budowlaną i ma gdzie składować materiały, warto teraz dokonać zakupu.
Jeszcze w lipcu ubiegłego roku za tonę stali budowlanej w hurtowni trzeba było zapłacić ok. 2,7 tys. zł. Obecnie, kupując takie same pręty ożebrowane, osoba budująca dom zapłaci nawet poniżej 1,4 tys. zł, czyli może zaoszczędzić kilka tysięcy złotych. Spadek cen stali zaczął się jeszcze przed rozpoczęciem w Polsce kryzysu finansowego.

- Tak niskiego poziomu cen jeszcze nie było, od czasu gdy badamy i podajemy ceny stali na polskim rynku - przyznaje Andrzej Ciepiela, dyrektor Polskiej Unii Dystrybutorów Stali.

Niestety niewiele osób korzysta z tak niskich cen, bo rozpoczynanych jest obecnie bardzo mało nowych inwestycji mieszkaniowych. Z drugiej strony w wielu hurtowniach stal nadal sprzedawana jest drożej.

- Obowiązująca u nas cena to 1550 zł plus VAT. Jeśli ktoś kupuje więcej, to cenę możemy jeszcze obniżyć - mówi Zbigniew Cudziło właściciel składu Bud-Stal. Takie są ceny w okolicach Warszawy.

Popyt na stal w hurtowniach we wszystkich regionach kraju jest dużo mniejszy.

- W porównaniu z ubiegłym rokiem sprzedaż stali budowlanej jest co najmniej o połowę mniejsza - mówi Waldemar Trzpil z firmy Madex.

Generalnie jednak sytuacja naszych firm produkcyjnych i handlowych jest zdecydowanie lepsza niż w innych europejskich krajach. Niektóre zlokalizowane w Polsce firmy motoryzacyjne z powodzeniem radzą sobie z kryzysem i nie zmniejszają produkcji (np. Fiat), co gwarantuje także popyt na wyroby stalowe. Planowane inwestycje infrastrukturalne także gwarantują duży popyt na stal. Mimo to sytuacja firm handlujących stalą jest nie do pozazdroszczenia. Wiele z nich ma w magazynach drogą stal kupioną kilka miesięcy temu.

- Sprzedając ją w tej chwili, na pewno tracą. Taka jest funkcja dystrybutora, że gdy materiał drożeje, to zyski rosną, a gdy ceny spadają, to często te zarobki są oddawane. To jest natura tego biznesu - uważa Andrzej Ciepiela.

- Na szczęście nigdy nie kupowałem na zapas, więc teraz nie mam tego problemu, ale są takie firmy - mówi Zbigniew Cudziło.

Zdaniem ekspertów jest tylko kwestią czasu, gdy pojawią się pierwsi bankruci wśród firm handlujących stalą. Nikt w tej branży nie ma złudzeń, że w tym roku nie pojawi się większy popyt na stal zbrojoną. Najszybciej nastąpi to w przyszłym roku, a do tego czasu wiele firm może upaść lub zostanie przejętych przez większych konkurentów. W tej chwili marże sprzedawców stali nie są duże i wynoszą średnio 2-3 proc.

Polityka poszczególnych firm jest jednak bardzo różna. Czasem cena wyjściowa jest wyższa, ale w zamian klient nie płaci za transport. Trzeba to dokładnie skalkulować. Na pewno jest to bardzo dobry moment, by kupić stal zbrojeniową, jeśli ktoś planuje budowę domu i ma gdzie składować taki materiał.

- Nie jestem w stanie powiedzieć, czy obecna cena jest już najniższą, ale jeśli będą jeszcze przeceny, to nie będą one już duże - twierdzi Andrzej Ciepiela.

Roman Grzyb

interia.pl

Gazeta Prawna

Budujesz dom? Co teraz kupić?

Radykalny spadek popytu na stal budowlaną spowodował w ciągu zaledwie pół roku spadek jej ceny o połowę. Jeśli ktoś planuje inwestycję budowlaną i ma gdzie składować materiały, warto teraz dokonać zakupu.
Jeszcze w lipcu ubiegłego roku za tonę stali budowlanej w hurtowni trzeba było zapłacić ok. 2,7 tys. zł. Obecnie, kupując takie same pręty ożebrowane, osoba budująca dom zapłaci nawet poniżej 1,4 tys. zł, czyli może zaoszczędzić kilka tysięcy złotych. Spadek cen stali zaczął się jeszcze przed rozpoczęciem w Polsce kryzysu finansowego.

- Tak niskiego poziomu cen jeszcze nie było, od czasu gdy badamy i podajemy ceny stali na polskim rynku - przyznaje Andrzej Ciepiela, dyrektor Polskiej Unii Dystrybutorów Stali.

Niestety niewiele osób korzysta z tak niskich cen, bo rozpoczynanych jest obecnie bardzo mało nowych inwestycji mieszkaniowych. Z drugiej strony w wielu hurtowniach stal nadal sprzedawana jest drożej.

- Obowiązująca u nas cena to 1550 zł plus VAT. Jeśli ktoś kupuje więcej, to cenę możemy jeszcze obniżyć - mówi Zbigniew Cudziło właściciel składu Bud-Stal. Takie są ceny w okolicach Warszawy.

Popyt na stal w hurtowniach we wszystkich regionach kraju jest dużo mniejszy.

- W porównaniu z ubiegłym rokiem sprzedaż stali budowlanej jest co najmniej o połowę mniejsza - mówi Waldemar Trzpil z firmy Madex.

Generalnie jednak sytuacja naszych firm produkcyjnych i handlowych jest zdecydowanie lepsza niż w innych europejskich krajach. Niektóre zlokalizowane w Polsce firmy motoryzacyjne z powodzeniem radzą sobie z kryzysem i nie zmniejszają produkcji (np. Fiat), co gwarantuje także popyt na wyroby stalowe. Planowane inwestycje infrastrukturalne także gwarantują duży popyt na stal. Mimo to sytuacja firm handlujących stalą jest nie do pozazdroszczenia. Wiele z nich ma w magazynach drogą stal kupioną kilka miesięcy temu.

- Sprzedając ją w tej chwili, na pewno tracą. Taka jest funkcja dystrybutora, że gdy materiał drożeje, to zyski rosną, a gdy ceny spadają, to często te zarobki są oddawane. To jest natura tego biznesu - uważa Andrzej Ciepiela.

- Na szczęście nigdy nie kupowałem na zapas, więc teraz nie mam tego problemu, ale są takie firmy - mówi Zbigniew Cudziło.

Zdaniem ekspertów jest tylko kwestią czasu, gdy pojawią się pierwsi bankruci wśród firm handlujących stalą. Nikt w tej branży nie ma złudzeń, że w tym roku nie pojawi się większy popyt na stal zbrojoną. Najszybciej nastąpi to w przyszłym roku, a do tego czasu wiele firm może upaść lub zostanie przejętych przez większych konkurentów. W tej chwili marże sprzedawców stali nie są duże i wynoszą średnio 2-3 proc.

Polityka poszczególnych firm jest jednak bardzo różna. Czasem cena wyjściowa jest wyższa, ale w zamian klient nie płaci za transport. Trzeba to dokładnie skalkulować. Na pewno jest to bardzo dobry moment, by kupić stal zbrojeniową, jeśli ktoś planuje budowę domu i ma gdzie składować taki materiał.

- Nie jestem w stanie powiedzieć, czy obecna cena jest już najniższą, ale jeśli będą jeszcze przeceny, to nie będą one już duże - twierdzi Andrzej Ciepiela.

Roman Grzyb

interia.pl

Gazeta Prawna

W Krakowie nie warto już czekać

W wielu specjalistycznych pismach, na portalach internetowych czytam, że ci, którzy w ubiegłym roku zrezygnowali z kupna mieszkania, bo były za drogie, mogą je dziś kupić znacznie taniej. Analitycy przewidują, że ceny jeszcze pójdą w dół. Gdybym miała odpowiedzieć na pytanie, czy warto czekać dalej - moja odpowiedź brzmiałaby nie - twierdzi Magdalena Mazur z Biura Nieruchomości Jagiellonia Inwestycje. Tzw. mediana ceny metra kwadratowego w Krakowie spadła do ok. 7, 2 tys. zł. W tym przypadku mediana, to cena środkowa, czyli mniej więcej tyle samo jest mieszkań droższych i tańszych od tej ceny. Na większe spadki, w mojej opinii, nie ma, co liczyć. Przynajmniej w Krakowie.

Sprzedający najbardziej obniżyli w tym roku ceny mieszkań w Poznaniu, Warszawie i Gdańsku. Obniżki spowodowały, że jest coraz więcej kupujących. W marcu liczba transakcji wzrosła w całej Polsce o blisko 20 proc. w porównaniu z lutym. Ten miesiąc był z kolei lepszy o blisko 30 proc. od stycznia. Liczba transakcji rośnie szybciej tam, gdzie szybciej spadają ceny. To oczywiste. Staramy się tę prawdę przypomnieć naszym klientom, podkreślając, że akceptacja nowych warunków rynkowych, - czyli generalnie niższych cen - przynosi korzyść w postaci szybciej zawieranych transakcji. Sprzedający mieszkania denerwują się, że wciąż nie mogą znaleźć chętnego, ale trudno ich przekonać, żeby choć trochę spuścili z ceny. Dlatego transakcji nie jest zbyt wiele, choć klientów, którzy chcieliby kupić jakieś lokum - przybywa.

Dwupokojowe z miejscem na auto

Spora grupa osób przychodzących do naszego biura szuka mieszkania w centrum Krakowa. Najbardziej poszukiwane są dwupokojowe z parkingiem. Jednak, podaż mieszkań w centrum nie jest duża. Mamy takie w ofercie, ale ich cena - przeważnie bardzo wysoka - odstrasza chętnych. W tej chwili wystawiliśmy do sprzedaży bardzo piękne, trzypokojowe (102 m. kw. powierzchni) mieszkanie przy ul. Podwale. Wiele osób interesuje się tym mieszkaniem, jednakże, gdy usłyszą cenę - 1 mln 550 tys. zł - machają z dezaprobatą ręką.

W trzecim kwartale tego roku zostaną oddane do użytku atrakcyjne, o wysokim standardzie, dwupoziomowe mieszkania w nadbudowywanej obecnie kamienicy w okolicy ul. Krupniczej. Cena, jak na taką lokalizację, nie jest wygórowana. Wynosi od 9 tys. zł za metr kwadratowy plus VAT. Myślę, że to interesująca propozycja.

Największe szanse na sprzedaż mają mieszkania o dobrej lokalizacji w cenie ok. 300 tys. złotych. Wśród naszych klientów - głównie młodych ludzi - dominują ci, którzy decydując się na kupno własnego lokum, zaciągnęli bankowy kredyt właśnie w takiej wysokości.

Działki - atrakcyjna alternatywa

Obserwujemy coraz większy popyt na działki. W naszej ofercie mamy obecnie dwie, atrakcyjne i ze względu na położenie i cenę. Jedna z nich ma 18 arów i położona jest w Soboniowicach koło Swoszowic. Właściciel chce za nią 320 tys. zł. Ten, kto kupi tę działkę, może od razu zacząć budowę, bo właściciel ma warunki zabudowy. W przypadku drugiej działki - położonej w uroczym zakątku Tyńca - o warunki zabudowy musi starać się nabywca. Cena tej 10 arowej działki wynosi 210 tys. zł. Bardzo atrakcyjna cenowo jest działka w Damicach (gmina Iwanowice), w całości budowlana, z tzw. wuzetką. Ma 17, 5 ara. Jej cena wynosi 105, 5 tys. złotych.

Grażyna Starzak

interia.pl

W Krakowie nie warto już czekać

W wielu specjalistycznych pismach, na portalach internetowych czytam, że ci, którzy w ubiegłym roku zrezygnowali z kupna mieszkania, bo były za drogie, mogą je dziś kupić znacznie taniej. Analitycy przewidują, że ceny jeszcze pójdą w dół. Gdybym miała odpowiedzieć na pytanie, czy warto czekać dalej - moja odpowiedź brzmiałaby nie - twierdzi Magdalena Mazur z Biura Nieruchomości Jagiellonia Inwestycje. Tzw. mediana ceny metra kwadratowego w Krakowie spadła do ok. 7, 2 tys. zł. W tym przypadku mediana, to cena środkowa, czyli mniej więcej tyle samo jest mieszkań droższych i tańszych od tej ceny. Na większe spadki, w mojej opinii, nie ma, co liczyć. Przynajmniej w Krakowie.

Sprzedający najbardziej obniżyli w tym roku ceny mieszkań w Poznaniu, Warszawie i Gdańsku. Obniżki spowodowały, że jest coraz więcej kupujących. W marcu liczba transakcji wzrosła w całej Polsce o blisko 20 proc. w porównaniu z lutym. Ten miesiąc był z kolei lepszy o blisko 30 proc. od stycznia. Liczba transakcji rośnie szybciej tam, gdzie szybciej spadają ceny. To oczywiste. Staramy się tę prawdę przypomnieć naszym klientom, podkreślając, że akceptacja nowych warunków rynkowych, - czyli generalnie niższych cen - przynosi korzyść w postaci szybciej zawieranych transakcji. Sprzedający mieszkania denerwują się, że wciąż nie mogą znaleźć chętnego, ale trudno ich przekonać, żeby choć trochę spuścili z ceny. Dlatego transakcji nie jest zbyt wiele, choć klientów, którzy chcieliby kupić jakieś lokum - przybywa.

Dwupokojowe z miejscem na auto

Spora grupa osób przychodzących do naszego biura szuka mieszkania w centrum Krakowa. Najbardziej poszukiwane są dwupokojowe z parkingiem. Jednak, podaż mieszkań w centrum nie jest duża. Mamy takie w ofercie, ale ich cena - przeważnie bardzo wysoka - odstrasza chętnych. W tej chwili wystawiliśmy do sprzedaży bardzo piękne, trzypokojowe (102 m. kw. powierzchni) mieszkanie przy ul. Podwale. Wiele osób interesuje się tym mieszkaniem, jednakże, gdy usłyszą cenę - 1 mln 550 tys. zł - machają z dezaprobatą ręką.

W trzecim kwartale tego roku zostaną oddane do użytku atrakcyjne, o wysokim standardzie, dwupoziomowe mieszkania w nadbudowywanej obecnie kamienicy w okolicy ul. Krupniczej. Cena, jak na taką lokalizację, nie jest wygórowana. Wynosi od 9 tys. zł za metr kwadratowy plus VAT. Myślę, że to interesująca propozycja.

Największe szanse na sprzedaż mają mieszkania o dobrej lokalizacji w cenie ok. 300 tys. złotych. Wśród naszych klientów - głównie młodych ludzi - dominują ci, którzy decydując się na kupno własnego lokum, zaciągnęli bankowy kredyt właśnie w takiej wysokości.

Działki - atrakcyjna alternatywa

Obserwujemy coraz większy popyt na działki. W naszej ofercie mamy obecnie dwie, atrakcyjne i ze względu na położenie i cenę. Jedna z nich ma 18 arów i położona jest w Soboniowicach koło Swoszowic. Właściciel chce za nią 320 tys. zł. Ten, kto kupi tę działkę, może od razu zacząć budowę, bo właściciel ma warunki zabudowy. W przypadku drugiej działki - położonej w uroczym zakątku Tyńca - o warunki zabudowy musi starać się nabywca. Cena tej 10 arowej działki wynosi 210 tys. zł. Bardzo atrakcyjna cenowo jest działka w Damicach (gmina Iwanowice), w całości budowlana, z tzw. wuzetką. Ma 17, 5 ara. Jej cena wynosi 105, 5 tys. złotych.

Grażyna Starzak

interia.pl

MG:Zniesienie podatku Belki dałoby solidne podstawy do wzrostu gospodarczego

Zniesienie podatku Belki byłoby dobrym sygnałem dla oszczędzania, zbudowałoby solidne podstawy do wzrostu gospodarki - powiedział wczoraj wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak we wtorek.

Wicepremierr odniósł się w ten sposób do pomysłu Związku Banków Polskich (ZBP), który chce zlikwidować 19-proc. podatek od dochodów kapitałowych (tzw. podatek Belki). Zdaniem ZBP, miałoby to wpłynąć na wzrost akcji kredytowej. Waldemar Pawlak był gościem na XX walnym zgromadzeniu ZBP.

Pawlak poruszył także kwestię przyjęcia przez Polskę euro. Powiedział, że "bardzo ważny jest nie sam moment i czas, co wartość kursu, po którym wejdziemy do strefy euro". Dodał, że "kurs ten powinien być zbliżony do rzeczywistego parytetu siły nabywczej".

Zdaniem wicepremiera, ten kurs to ok. 4 zł. za euro.

- Tu trzeba zważyć, by z jednej strony zachować atrakcyjność naszego eksportu, naszej produkcji wobec konkurencji zewnętrznej (...), a z drugiej zachować realną wartość siły nabywczej wynagrodzeń, rent i emerytur - dodał Pawlak.

Wicepremier ocenił też kondycję polskiej gospodarki. Jego zdaniem, "w Unii Europejskiej mamy relatywnie w tej chwili najlepszą sytuację". Jego zdaniem będziemy jednym z nielicznych krajów, który zachowa dodatni wzrost PKB.

Pawlak dodał, że "z tym, że Polska gospodarka jest silna, wiążą się nasze możliwości".

- Europa Środkowo-Wschodnia (dwanaście krajów, z których dziewięć jest członkami Unii Europejskiej, a trzy pozostałe to: Ukraina, Białoruś i Mołdawia) mają łącznie prawie 160 mln ludzi - to jest więcej jak Rosja. PKB w tej grupie też jest większe jak rosyjskie - mówił. Dodał, że Polska stanowi 1/4 ludności i ma 1/3 PKB Europy Środkowo-Wschodniej.

źródło informacji: PAP

interia.pl

MG:Zniesienie podatku Belki dałoby solidne podstawy do wzrostu gospodarczego

Zniesienie podatku Belki byłoby dobrym sygnałem dla oszczędzania, zbudowałoby solidne podstawy do wzrostu gospodarki - powiedział wczoraj wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak we wtorek.

Wicepremierr odniósł się w ten sposób do pomysłu Związku Banków Polskich (ZBP), który chce zlikwidować 19-proc. podatek od dochodów kapitałowych (tzw. podatek Belki). Zdaniem ZBP, miałoby to wpłynąć na wzrost akcji kredytowej. Waldemar Pawlak był gościem na XX walnym zgromadzeniu ZBP.

Pawlak poruszył także kwestię przyjęcia przez Polskę euro. Powiedział, że "bardzo ważny jest nie sam moment i czas, co wartość kursu, po którym wejdziemy do strefy euro". Dodał, że "kurs ten powinien być zbliżony do rzeczywistego parytetu siły nabywczej".

Zdaniem wicepremiera, ten kurs to ok. 4 zł. za euro.

- Tu trzeba zważyć, by z jednej strony zachować atrakcyjność naszego eksportu, naszej produkcji wobec konkurencji zewnętrznej (...), a z drugiej zachować realną wartość siły nabywczej wynagrodzeń, rent i emerytur - dodał Pawlak.

Wicepremier ocenił też kondycję polskiej gospodarki. Jego zdaniem, "w Unii Europejskiej mamy relatywnie w tej chwili najlepszą sytuację". Jego zdaniem będziemy jednym z nielicznych krajów, który zachowa dodatni wzrost PKB.

Pawlak dodał, że "z tym, że Polska gospodarka jest silna, wiążą się nasze możliwości".

- Europa Środkowo-Wschodnia (dwanaście krajów, z których dziewięć jest członkami Unii Europejskiej, a trzy pozostałe to: Ukraina, Białoruś i Mołdawia) mają łącznie prawie 160 mln ludzi - to jest więcej jak Rosja. PKB w tej grupie też jest większe jak rosyjskie - mówił. Dodał, że Polska stanowi 1/4 ludności i ma 1/3 PKB Europy Środkowo-Wschodniej.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Wyższe oprocentowanie lokat za korzystanie z dodatkowych usług

Banki nadal muszą oferować wysokie oprocentowanie lokat, aby poprawić swą płynność finansową. Znalazły jednak sposób, żeby na tym nie tracić. Po prostu - oferują wysokie odsetki tym klientom, którzy korzystają z innych usług.

Banki starają się przyciągnąć klientów wysokimi odsetkami. W Citibank Handlowy maksymalne oprocentowanie lokat oferowane klientom to nawet 18 proc. w skali roku. Okazuje się jednak, że na tak wysokie odsetki mogą liczyć tylko ci, którzy bardzo aktywnie korzystają z karty kredytowej i co miesiąc przy jej użyciu kupują towary za 7 tys. złotych. Na dodatek nie mogą liczyć na zarobienie dużych kwot.

- To są chwyty marketingowe, bo w tym wypadku obowiązuje jeszcze limit wysokości lokaty, czyli 10 tys. zł - mówi Mateusz Ostrowski z Open Finance.

Bank ma także ofertę dla mniej aktywnych. Jeśli więc ktoś przy użyciu karty wydaje miesięcznie 2 tys. zł, to może uzyskać 6 proc. rocznie. Pod warunkiem, że ma 10 tys. zł oszczędności.

Podobny mechanizm obowiązuje w Millennium. Jeśli klient bardzo aktywnie korzysta z kilku produktów oferowanych przez bank, to oprocentowanie jego lokaty może wynieść nawet 8 proc.

- Połączenie lokaty z dochodami, jakie daje nam klient, gdy korzysta z innych produktów bankowych, pozwala nam wyjść na plus. Nie ma sensu przyjmowanie lokat, do których w długim okresie trzeba dopłacać - przyznaje Wojciech Kaczorowski z banku Millennium.

W Getin Banku na wyższe odsetki może liczyć tylko osoba, która założy w nim konto internetowe. Za taki rachunek nie zapłaci ani grosza, o ile korzysta jeszcze z karty kredytowej.

W BZ WBK każdy, kto od poniedziałku założy lokatę, może otrzymać ubezpieczenie od utraty pracy. Koszt takiego ubezpieczenia to 1 proc. wartości lokaty (składkę tę pobiera się przy założeniu depozytu). W zamian w razie utraty pracy można dostać 10 proc. zdeponowanej kwoty, czyli maksymalnie 2 tys. zł odszkodowania.

Banki, które wyższym oprocentowaniem lokat premiują korzystanie z innych produktów, liczą, że tym sposobem bardziej zwiążą ze sobą klienta. A na takim związku zależy im tym bardziej, im więcej zarabiają na danym kliencie.

- Przyznaję, że jest forma wiązania na dłuższy czas klienta z bankiem, ale ten związek powinien być korzystny dla obu stron - mówi Wojciech Kaczorowski.

Roman Grzyb

interia.plGazeta Prawna

Wyższe oprocentowanie lokat za korzystanie z dodatkowych usług

Banki nadal muszą oferować wysokie oprocentowanie lokat, aby poprawić swą płynność finansową. Znalazły jednak sposób, żeby na tym nie tracić. Po prostu - oferują wysokie odsetki tym klientom, którzy korzystają z innych usług.

Banki starają się przyciągnąć klientów wysokimi odsetkami. W Citibank Handlowy maksymalne oprocentowanie lokat oferowane klientom to nawet 18 proc. w skali roku. Okazuje się jednak, że na tak wysokie odsetki mogą liczyć tylko ci, którzy bardzo aktywnie korzystają z karty kredytowej i co miesiąc przy jej użyciu kupują towary za 7 tys. złotych. Na dodatek nie mogą liczyć na zarobienie dużych kwot.

- To są chwyty marketingowe, bo w tym wypadku obowiązuje jeszcze limit wysokości lokaty, czyli 10 tys. zł - mówi Mateusz Ostrowski z Open Finance.

Bank ma także ofertę dla mniej aktywnych. Jeśli więc ktoś przy użyciu karty wydaje miesięcznie 2 tys. zł, to może uzyskać 6 proc. rocznie. Pod warunkiem, że ma 10 tys. zł oszczędności.

Podobny mechanizm obowiązuje w Millennium. Jeśli klient bardzo aktywnie korzysta z kilku produktów oferowanych przez bank, to oprocentowanie jego lokaty może wynieść nawet 8 proc.

- Połączenie lokaty z dochodami, jakie daje nam klient, gdy korzysta z innych produktów bankowych, pozwala nam wyjść na plus. Nie ma sensu przyjmowanie lokat, do których w długim okresie trzeba dopłacać - przyznaje Wojciech Kaczorowski z banku Millennium.

W Getin Banku na wyższe odsetki może liczyć tylko osoba, która założy w nim konto internetowe. Za taki rachunek nie zapłaci ani grosza, o ile korzysta jeszcze z karty kredytowej.

W BZ WBK każdy, kto od poniedziałku założy lokatę, może otrzymać ubezpieczenie od utraty pracy. Koszt takiego ubezpieczenia to 1 proc. wartości lokaty (składkę tę pobiera się przy założeniu depozytu). W zamian w razie utraty pracy można dostać 10 proc. zdeponowanej kwoty, czyli maksymalnie 2 tys. zł odszkodowania.

Banki, które wyższym oprocentowaniem lokat premiują korzystanie z innych produktów, liczą, że tym sposobem bardziej zwiążą ze sobą klienta. A na takim związku zależy im tym bardziej, im więcej zarabiają na danym kliencie.

- Przyznaję, że jest forma wiązania na dłuższy czas klienta z bankiem, ale ten związek powinien być korzystny dla obu stron - mówi Wojciech Kaczorowski.

Roman Grzyb

interia.plGazeta Prawna

RPP:Słaby złoty naszym kołem ratunkowym

Polska powinna wstrzymać cykl łagodzenia polityki monetarnej z uwagi na utrzymującą się presję inflacyjną - powiedział "Pulsowi Biznesu" Dariusz Filar. Według członka Rady Polityki Pieniężnej słaby złoty wzmacnia konkurencyjność naszych eksporterów, tym samym - ciągnie gospodarkę w górę. W tym czasie świat pogrąża się w recesji.

- W obecnych warunkach, bez nowej projekcji inflacyjnej (poznamy ją w czerwcu - red.), dalsze obniżanie stóp byłoby podejmowaniem decyzji w ciemno - powiedział Filar. - Być może obecny poziom jest właściwy do utrzymania inflacji pod kontrolą - dodał. Filar przypomniał, że presja inflacyjna nie zniknęła.

- (...) Widać, że presja inflacyjna nie ustąpiła - powiedział Filar, odnosząc się do wyższego niż oczekiwano wzrostu płac. Dodał także, iż jednym z powodów wyższej od spodziewanej inflacji jest słaby złoty. W marcu inflacja wyniosła 3,6 proc. wobec spodziewanej 3,4 proc.

Filar uważa, że Polska może uniknąć recesji. - Cały czas wierzę, że uda nam się uniknąć recesji. Możemy liczyć na wzrost 1 proc. rok do roku w I kw. 2009 r. i utrzymanie się tej dynamiki w całym roku - powiedział Filar. - Najtrudniejszy będzie III kwartał - dodał. Jego zdaniem poniedziałkowe dane GUS o spadku produkcji przemysłowej o 2 proc. rdr można już wiązać z efektem słabego złotego, który wzmacnia konkurencyjność naszych eksporterów.

- Nie można jeszcze mówić o przełomie, wychodzeniu z kryzysu. Widać jednak, że są w polskiej gospodarce pewne amortyzatory, które pozwalają jej się bronić przed kryzysem. Pozostajemy ciągle w sferze spowolnienia gospodarczego, podczas gdy świat pogrąża się w recesji - twierdzi członek RPP.

Czekaj: RPP może powstrzymać się z obniżką na kwietniowym posiedzeniu

Na kwietniowym posiedzeniu RPP może powstrzymać się z kolejną z rzędu obniżką stóp procentowych - powiedział Jan Czekaj, członek Rady Polityki Pieniężnej.

- Obniżamy stopy od kilku posiedzeń i może czas, aby zobaczyć konsekwencje wcześniejszych obniżek - powiedział we wtorek w wywiadzie dla agencji Bloomberg.

Jego zdaniem marcowe wyniki gospodarcze dają podstawy do wstrzymania obniżek, ale pełen obraz sytuacji dadzą dopiero dane o sprzedaży detalicznej.

- Popyt konsumencki oraz eksport wsparty słabym złotym mogą podtrzymać wzrost gospodarczy. Ciągle jednak wzrost będzie minimalny i nie można powiedzieć, że najgorsze mamy za sobą - powiedział.

Czekaj oczekuje, że dynamika PKB w II i III kwartale 2009 roku będzie poniżej zera, zanim koniunktura zacznie się poprawiać.

GUS opublikuje dane o sprzedaży detalicznej w marcu 27 kwietnia. Posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej odbędzie się w dniach 28-29 kwietnia.

INTERIA.PL/PAP

RPP:Słaby złoty naszym kołem ratunkowym

Polska powinna wstrzymać cykl łagodzenia polityki monetarnej z uwagi na utrzymującą się presję inflacyjną - powiedział "Pulsowi Biznesu" Dariusz Filar. Według członka Rady Polityki Pieniężnej słaby złoty wzmacnia konkurencyjność naszych eksporterów, tym samym - ciągnie gospodarkę w górę. W tym czasie świat pogrąża się w recesji.

- W obecnych warunkach, bez nowej projekcji inflacyjnej (poznamy ją w czerwcu - red.), dalsze obniżanie stóp byłoby podejmowaniem decyzji w ciemno - powiedział Filar. - Być może obecny poziom jest właściwy do utrzymania inflacji pod kontrolą - dodał. Filar przypomniał, że presja inflacyjna nie zniknęła.

- (...) Widać, że presja inflacyjna nie ustąpiła - powiedział Filar, odnosząc się do wyższego niż oczekiwano wzrostu płac. Dodał także, iż jednym z powodów wyższej od spodziewanej inflacji jest słaby złoty. W marcu inflacja wyniosła 3,6 proc. wobec spodziewanej 3,4 proc.

Filar uważa, że Polska może uniknąć recesji. - Cały czas wierzę, że uda nam się uniknąć recesji. Możemy liczyć na wzrost 1 proc. rok do roku w I kw. 2009 r. i utrzymanie się tej dynamiki w całym roku - powiedział Filar. - Najtrudniejszy będzie III kwartał - dodał. Jego zdaniem poniedziałkowe dane GUS o spadku produkcji przemysłowej o 2 proc. rdr można już wiązać z efektem słabego złotego, który wzmacnia konkurencyjność naszych eksporterów.

- Nie można jeszcze mówić o przełomie, wychodzeniu z kryzysu. Widać jednak, że są w polskiej gospodarce pewne amortyzatory, które pozwalają jej się bronić przed kryzysem. Pozostajemy ciągle w sferze spowolnienia gospodarczego, podczas gdy świat pogrąża się w recesji - twierdzi członek RPP.

Czekaj: RPP może powstrzymać się z obniżką na kwietniowym posiedzeniu

Na kwietniowym posiedzeniu RPP może powstrzymać się z kolejną z rzędu obniżką stóp procentowych - powiedział Jan Czekaj, członek Rady Polityki Pieniężnej.

- Obniżamy stopy od kilku posiedzeń i może czas, aby zobaczyć konsekwencje wcześniejszych obniżek - powiedział we wtorek w wywiadzie dla agencji Bloomberg.

Jego zdaniem marcowe wyniki gospodarcze dają podstawy do wstrzymania obniżek, ale pełen obraz sytuacji dadzą dopiero dane o sprzedaży detalicznej.

- Popyt konsumencki oraz eksport wsparty słabym złotym mogą podtrzymać wzrost gospodarczy. Ciągle jednak wzrost będzie minimalny i nie można powiedzieć, że najgorsze mamy za sobą - powiedział.

Czekaj oczekuje, że dynamika PKB w II i III kwartale 2009 roku będzie poniżej zera, zanim koniunktura zacznie się poprawiać.

GUS opublikuje dane o sprzedaży detalicznej w marcu 27 kwietnia. Posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej odbędzie się w dniach 28-29 kwietnia.

INTERIA.PL/PAP

TPS:TP przestaje podłączać nowym klientom linie telefoniczne

Zła informacja dla oczekujących na instalację linii telefonicznej Telekomunikacji Polskiej. Operator w ostatnich dniach wstrzymał nowe inwestycje z tym związane - wynika z informacji GP.

Proszę pilnie poinformować PT, że wprowadzony został całkowity zakaz uruchamiania nowych zadań dla wszystkich rynków, czyli wstrzymujemy również SSI (inwestycje w podłączenie linii - przyp. red.) dla B2B (segmenty A, B, C). Oczywiście zakaz realizacji SSI dla B2B (MM) nadal obowiązuje - m.in. takiej treści maila dostały w ubiegłym tygodniu osoby odpowiedzialne w TP za współpracę z PT, czyli partnerami technicznymi.

Komentarza nie będzie

Partnerzy techniczni realizują na zlecenie operatora m.in. inwestycje związane z podłączaniem telefonów u osób oczekujących na nie.

- Bez komentarza - mówi GP Wojciech Jabczyński, rzecznik TP.

Na podłączenie telefonu przez TP oczekuje ok. 50 tys. klientów. Wielu z nich - według Gazety Wyborczej nawet 30 tys. - już dostaje od operatora co miesiąc 50 zł. To kara na rzecz niedoszłych klientów za to, że TP, jako operator wyznaczony do świadczenia usługi powszechnej, która obejmuje m.in. podłączanie nowych klientów, nie wywiązało się z zapisanego w prawie terminu 18 miesięcy na realizację zamówienia.

587 zł za podłączenie linii

W ubiegłorocznym raporcie z rachunkowości regulacyjnej TP wyliczyła, że podłączenie jednej nowej linii będzie ją w tym roku kosztowało średnio 587 zł. TP zakładała, że podłączy w tym roku 252 tys. linii.

Mail oznacza, że wstrzymane zostały wszystkie nowe inwestycje związane z podłączaniem klientów, w tym również biznesowych, do sieci TP. Decyzję pracownikom TP tłumaczono redukcją wydatków inwestycyjnych. Zarząd grupy TP założył, że w tym roku inwestycje spadną do 12-14 proc. przychodów.

Tylko tam, gdzie się opłaca

Według analityków przychody grupy będą niższe niż w 2008 roku.

W praktyce inwestycje spaść więc mogą do 2,1-2,5 mld zł, czyli nawet o 500 mln zł w porównaniu z 2008 rokiem. W 2008 roku TP w sieć stacjonarną zainwestowała 1,6 mld zł. Ograniczenie inwestycji związanych z podłączaniem nowych klientów w końcu marca 2009 r. zapowiadał w mediach Maciej Witucki, prezes Telekomunikacji Polskiej. Mówił, że operator będzie budował linie tylko tam, gdzie mu się to opłaca i inwestycja szybko się zwróci.

- Krótkoterminowo taką decyzję da się uzasadnić, ale długoterminowo może zaszkodzić firmie - ocenia Paweł Puchalski, analityk DM BZ WBK.

Tomasz Świderek

interia.pl

TPS:TP przestaje podłączać nowym klientom linie telefoniczne

Zła informacja dla oczekujących na instalację linii telefonicznej Telekomunikacji Polskiej. Operator w ostatnich dniach wstrzymał nowe inwestycje z tym związane - wynika z informacji GP.

Proszę pilnie poinformować PT, że wprowadzony został całkowity zakaz uruchamiania nowych zadań dla wszystkich rynków, czyli wstrzymujemy również SSI (inwestycje w podłączenie linii - przyp. red.) dla B2B (segmenty A, B, C). Oczywiście zakaz realizacji SSI dla B2B (MM) nadal obowiązuje - m.in. takiej treści maila dostały w ubiegłym tygodniu osoby odpowiedzialne w TP za współpracę z PT, czyli partnerami technicznymi.

Komentarza nie będzie

Partnerzy techniczni realizują na zlecenie operatora m.in. inwestycje związane z podłączaniem telefonów u osób oczekujących na nie.

- Bez komentarza - mówi GP Wojciech Jabczyński, rzecznik TP.

Na podłączenie telefonu przez TP oczekuje ok. 50 tys. klientów. Wielu z nich - według Gazety Wyborczej nawet 30 tys. - już dostaje od operatora co miesiąc 50 zł. To kara na rzecz niedoszłych klientów za to, że TP, jako operator wyznaczony do świadczenia usługi powszechnej, która obejmuje m.in. podłączanie nowych klientów, nie wywiązało się z zapisanego w prawie terminu 18 miesięcy na realizację zamówienia.

587 zł za podłączenie linii

W ubiegłorocznym raporcie z rachunkowości regulacyjnej TP wyliczyła, że podłączenie jednej nowej linii będzie ją w tym roku kosztowało średnio 587 zł. TP zakładała, że podłączy w tym roku 252 tys. linii.

Mail oznacza, że wstrzymane zostały wszystkie nowe inwestycje związane z podłączaniem klientów, w tym również biznesowych, do sieci TP. Decyzję pracownikom TP tłumaczono redukcją wydatków inwestycyjnych. Zarząd grupy TP założył, że w tym roku inwestycje spadną do 12-14 proc. przychodów.

Tylko tam, gdzie się opłaca

Według analityków przychody grupy będą niższe niż w 2008 roku.

W praktyce inwestycje spaść więc mogą do 2,1-2,5 mld zł, czyli nawet o 500 mln zł w porównaniu z 2008 rokiem. W 2008 roku TP w sieć stacjonarną zainwestowała 1,6 mld zł. Ograniczenie inwestycji związanych z podłączaniem nowych klientów w końcu marca 2009 r. zapowiadał w mediach Maciej Witucki, prezes Telekomunikacji Polskiej. Mówił, że operator będzie budował linie tylko tam, gdzie mu się to opłaca i inwestycja szybko się zwróci.

- Krótkoterminowo taką decyzję da się uzasadnić, ale długoterminowo może zaszkodzić firmie - ocenia Paweł Puchalski, analityk DM BZ WBK.

Tomasz Świderek

interia.pl

Wrocław i Katowice walczą o wielką inwestycję IBM

IBM, jedna z największych firm informatycznych świata, chce otworzyć w Polsce centrum informatyczno-usługowe, w którym zatrudni nawet 3 tys. osób z wyższym wykształceniem - pisze "Gazeta Wyborcza".
O inwestycję walczą nie tylko Katowice i Wrocław, ale też Kair i Bukareszt. Z informacji "GW" wynika jednak, że największe szanse mają polskie miasta. W środę do Katowic na ostatnie rozmowy przyjeżdża jeden z wiceprezesów koncernu IBM, w czwartek będzie we Wrocławiu.

- Również w ubiegłym tygodniu przedstawiciele władz amerykańskiego giganta wizytowali Katowice i Wrocław - mówi gazecie anonimowo pracownik IBM Polska. - Rozmawiali z prezydentami obu miast, zobaczyli prezentacje każdego ośrodka. Ogromne wrażenie na przedstawicielach IBM zrobiła prezentacja wrocławskich uczelni: Politechniki, Uniwersytetu Wrocławskiego i Uniwersytetu Ekonomicznego. Dużo gorzej wypadły Katowice.

Zdaniem rozmówców "GW" decyzję o lokalizacji ośrodka IBM podejmie w ciągu kilku najbliższych kilku tygodni.

Więcej na ten temat - w środowym wydaniu "GW".

onet.pl

Wrocław i Katowice walczą o wielką inwestycję IBM

IBM, jedna z największych firm informatycznych świata, chce otworzyć w Polsce centrum informatyczno-usługowe, w którym zatrudni nawet 3 tys. osób z wyższym wykształceniem - pisze "Gazeta Wyborcza".
O inwestycję walczą nie tylko Katowice i Wrocław, ale też Kair i Bukareszt. Z informacji "GW" wynika jednak, że największe szanse mają polskie miasta. W środę do Katowic na ostatnie rozmowy przyjeżdża jeden z wiceprezesów koncernu IBM, w czwartek będzie we Wrocławiu.

- Również w ubiegłym tygodniu przedstawiciele władz amerykańskiego giganta wizytowali Katowice i Wrocław - mówi gazecie anonimowo pracownik IBM Polska. - Rozmawiali z prezydentami obu miast, zobaczyli prezentacje każdego ośrodka. Ogromne wrażenie na przedstawicielach IBM zrobiła prezentacja wrocławskich uczelni: Politechniki, Uniwersytetu Wrocławskiego i Uniwersytetu Ekonomicznego. Dużo gorzej wypadły Katowice.

Zdaniem rozmówców "GW" decyzję o lokalizacji ośrodka IBM podejmie w ciągu kilku najbliższych kilku tygodni.

Więcej na ten temat - w środowym wydaniu "GW".

onet.pl

Znów zły kwartał spółek

Pięć z największych firm mogło w pierwszym kwartale 2009 r. ponieść stratę. Giganci warszawskiego parkietu przez pierwsze trzy miesiące mieli o 80 proc. niższe zyski niż rok temu - szacuje "Rzeczpospolita".
W Polsce publikacja wyników kwartalnych wystartuje w przyszłym tygodniu. Ale napływ najważniejszych informacji, czyli wyniki czołowych giełdowych spółek, nastąpi na dobre na początku maja. Niestety wyniki mogą negatywnie zaskoczyć inwestorów - twierdzi "Rzeczpospolita".
Według szacunków Domu Maklerskiego BZ WBK firmy, których akcje wchodzą w skład indeksu WIG20, zarobiły w pierwszym kwartale 2009 r. zaledwie 1,3 mld zł. Co prawda to znacznie lepszy wynik niż ten wypracowany w czwartym kwartale 2008 r. (wtedy miały stratę ponad 2 mld zł), ale to o 80 proc. mniej niż w tym samym okresie 2008 r.

Natomiast w Stanach Zjednoczonych sezon publikacji wyników kwartalnych jest już w pełni. Analitycy ankietowani przez agencję Reuters oczekują, że wyniki spółek zza oceanu spadły o ponad 30 proc., porównując rok do roku.

Więcej w "Rzeczpospolitej".
onet.pl

Znów zły kwartał spółek

Pięć z największych firm mogło w pierwszym kwartale 2009 r. ponieść stratę. Giganci warszawskiego parkietu przez pierwsze trzy miesiące mieli o 80 proc. niższe zyski niż rok temu - szacuje "Rzeczpospolita".
W Polsce publikacja wyników kwartalnych wystartuje w przyszłym tygodniu. Ale napływ najważniejszych informacji, czyli wyniki czołowych giełdowych spółek, nastąpi na dobre na początku maja. Niestety wyniki mogą negatywnie zaskoczyć inwestorów - twierdzi "Rzeczpospolita".
Według szacunków Domu Maklerskiego BZ WBK firmy, których akcje wchodzą w skład indeksu WIG20, zarobiły w pierwszym kwartale 2009 r. zaledwie 1,3 mld zł. Co prawda to znacznie lepszy wynik niż ten wypracowany w czwartym kwartale 2008 r. (wtedy miały stratę ponad 2 mld zł), ale to o 80 proc. mniej niż w tym samym okresie 2008 r.

Natomiast w Stanach Zjednoczonych sezon publikacji wyników kwartalnych jest już w pełni. Analitycy ankietowani przez agencję Reuters oczekują, że wyniki spółek zza oceanu spadły o ponad 30 proc., porównując rok do roku.

Więcej w "Rzeczpospolitej".
onet.pl

Końca recesji nie widać. Odbicie dopiero po wakacjach?

Z ankiety Money.pl wynika, że produkcja przemysłowa w marcu była niższa średnio o 5,3 procent mniej niż przed rokiem. Jest więc nieco lepiej niż w lutym. Ale, niestety, to tylko statystyka. Końca recesji nie widać, a ankietowani przez nas ekonomiści uważają, że odbicie nastąpi dopiero po wakacjach.

Dziś, po godz. 14 GUS przedstawi szczegółowe dane dotyczące marcowej produkcji przemysłowej.  Według ekonomistów ankietowanych przez Money.pl będzie ona o 5,3 proc. niższa niż w marcu 2008 roku. Zdaniem tych samych ekspertów, kwiecień będzie kolejnym słabym miesiącem, ze spadkiem produkcji w ujęciu rocznym na poziomie 13,8 proc.

Kłopoty z prognozami, przeszkadza statystyka

W marcu i w kwietniu dane dotyczące produkcji przemysłowej będą zaburzone ze względu na różnicę w liczbie dni pracujących i wysoką tzw. bazę z poprzedniego roku. Sytuacja do tego stopnia jest skomplikowana, że większość ekonomistów zastrzega sobie możliwość zmian prognoz dotyczących kwietnia, a niektórzy nawet wstrzymali się z dokładnymi szacunkami.

Generalnie w marcu tego roku mieliśmy dwa dni robocze więcej niż w tym samym miesiącu roku ubiegłego. Z kolei w kwietniu jest o 1 dzień pracujący mniej. Wynika to z faktu, że w tym roku święta Wielkanocne przypadły na bieżący miesiąc, a w ubiegłym były one w marcu. Nic więc dziwnego, że rozstrzał prognoz ekonomistów zarówno dotyczące tego miesiąca jak i kwietnia jest ogromny.

W marcu szacują oni produkcję na poziomie od plus 2,4 proc. do minus 9,9 proc. Z kolei w kwietniu analitycy oczekują spadku produkcji od 11,8 proc., aż do 19 proc. Do największych optymistów należy Alfred Adamiec, główny ekonomista z Nobel Banku. Na drugim końcu prognoz znajduje się z kolei Ernest Pytlarczyk z BRE Banku.

Szczegóły w poniższej tabeli.

Produkcja przemysłowa - prognozy r/r
lp imię nazwisko/instytucja marzec kwiecień*
1. Alfred Adamiec
Noble Bank
+2,4 proc.
-19,0 proc.
2. Marta Petka
Raiffeisen Bank
-1,7 proc.
-14,5 proc.
3. Piotr Kalisz
Citi Handlowy
-4,7 proc.

-14,0 proc.

4. Piotr Bielski
BZ WBK
-4,8 proc.
-13,0 proc.
5. Przemysław Kwiecień
X-Trade Brokers
-5,4 proc.
-11,8 proc.
6. Aleksandra Świątkowska
PKO BP
-5,6 proc.
-12,7 proc.
7. Łukasz Bugaj
Xelion
-6,5 proc.
brak
8. Grzegorz Maliszewski
Millennium Bank
-7,1 proc.
-12,9 proc.
9. Agnieszka Decewicz
Pekao SA
-7,3 proc.
brak
10. Adam Antoniak
BPH
-7,7 proc.
-13,5 proc.
11. Ernest Pytlarczyk
BRE Bank
-9,9 proc.
-13,0 proc.
00. średnia z 11 prognoz
-5,3 proc.
-13,8 proc.

zebrał i opracował: Marek Knitter, Money.pl,*prognozy, które mogą ulec zmianie po danych za marzec.

Zdaniem ekonomistów, jeśli wyeliminujemy efekt dni roboczych, to okaże się, że produkcja w marcu spadła niewiele mniej niż w lutym.

- W marcu będziemy mieli do czynienia z nieco lepszymi danymi. Raz ze względu na efekt statystyczny, a dwa, że aktywna polityka rządu niemieckiego spowodowała większy popyt na małe auta, które produkowane są w Polsce - mówi Money.pl Piotr Kalisz, ekonomista z Citi Handlowego.

Zdaniem Adama Antoniaka, ekonomisty z banku BPH nadal jest bowiem zauważalny bardzo mocny spadek zamówień szczególnie z zagranicy. - Do tego mamy załamanie inwestycji. Spodziewamy się również spadku konsumpcji, co z kolei związane jest m.in. ze wzrostem bezrobocia - dodaje Antoniak.

Sytuacja polskiej gospodarki w raportach Money.pl
Bezrobocie znowu wzrosło. Zobacz, gdzie jeszcze są wakaty
Jak sprawdził Money.pl, mimo pogarszającej się sytuacji, pracę można znaleźć. Pilnie poszukiwani są przede wszystkim handlowcy.
Polska gospodarka stanęła w miejscu
Wzrost PKB w I kwartale wyniesie zaledwie 0,7 procent - wynika z analizy Money.pl.

- W tym miesiącu jeszcze pozytywnie powinno się przełożyć to, że w Niemczech przedłużono dopłaty na samochody. Jednak wysoka baza z kwietnia ubiegłego roku spowoduje, iż ponownie zobaczymy dwucyfrowy spadek produkcji. Dane są słabe, ale się nie pogarszają - mówi Money.pl, Aleksandra Świątkowska, ekonomistka z PKO BP.

- Od kwietnia do końca wakacji nie spodziewamy się jednak większych zmian. Dopiero kolejne miesiące przyniosą odbicie w górę - mówi Money.pl Piotr Bielski z BZ WBK.

Nieco większym optymistą jest z kolei Piotr Kalisz. - Myślę, że jeszcze maj i czerwiec będą stosunkowo trudne i dopiero w drugiej połowie roku oczekujemy większego odbicia. Wiele będzie zależało jeszcze od sytuacji w Niemczech i kursu złotego - dodaje ekonomista z Citi Handlowego.

Udany początek 2008 roku

Początek 2008 roku przyniósł bardzo wiele pozytywnych informacji. Gospodarka wyraźnie się rozpędzała. W I kwartale 2008 r. Produkt Krajowy Brutto w ujęciu rocznym wzrósł aż o 6 procent. W tym roku nie uda się już powtórzyć takiego wyniku.

Produkcja przemysłowa I-IV 2008 - wysoka baza
miesiąc produkcja r/r
styczeń +10,8 proc.
luty +14,9 proc.
marzec +0,9 proc.
kwiecień +14,9 proc.

źródło: GUS

Jeżeli zestawimy dane za poprzedni rok z obecnymi, to widać bardzo dokładnie trend w jakim podąża produkcja przemysłowa.

- Należy pamiętać, że porównujemy dane obecne do szczytu koniunktury z ubiegłego roku. Na tym tle będą one bardzo słabo się przedstawiać. W obecnej sytuacji gospodarczej zarówno w kraju, jak i za granicą, prognozowanie na dłuższy okres jest obarczone dużym ryzykiem - mówi Money.pl Marta Petka ekonomistka z Raiffeisen Bank Polska.

Produkcja przemysłowa I-IV 2008 a  I-IV 2009*
miesiąc produkcja r/r 2008 produkcja r/r 2009
styczeń +10,8 proc.
-15,3 proc.
luty +14,9 proc.
-14,3 proc.
marzec +0,9 proc.
-5,3 proc.*
kwiecień +14,9 proc.
-13,8 proc.*

źródło: GUS, *uśredniona prognoza 11 ekonomistów

Marek Knitter

Końca recesji nie widać. Odbicie dopiero po wakacjach?

Z ankiety Money.pl wynika, że produkcja przemysłowa w marcu była niższa średnio o 5,3 procent mniej niż przed rokiem. Jest więc nieco lepiej niż w lutym. Ale, niestety, to tylko statystyka. Końca recesji nie widać, a ankietowani przez nas ekonomiści uważają, że odbicie nastąpi dopiero po wakacjach.

Dziś, po godz. 14 GUS przedstawi szczegółowe dane dotyczące marcowej produkcji przemysłowej.  Według ekonomistów ankietowanych przez Money.pl będzie ona o 5,3 proc. niższa niż w marcu 2008 roku. Zdaniem tych samych ekspertów, kwiecień będzie kolejnym słabym miesiącem, ze spadkiem produkcji w ujęciu rocznym na poziomie 13,8 proc.

Kłopoty z prognozami, przeszkadza statystyka

W marcu i w kwietniu dane dotyczące produkcji przemysłowej będą zaburzone ze względu na różnicę w liczbie dni pracujących i wysoką tzw. bazę z poprzedniego roku. Sytuacja do tego stopnia jest skomplikowana, że większość ekonomistów zastrzega sobie możliwość zmian prognoz dotyczących kwietnia, a niektórzy nawet wstrzymali się z dokładnymi szacunkami.

Generalnie w marcu tego roku mieliśmy dwa dni robocze więcej niż w tym samym miesiącu roku ubiegłego. Z kolei w kwietniu jest o 1 dzień pracujący mniej. Wynika to z faktu, że w tym roku święta Wielkanocne przypadły na bieżący miesiąc, a w ubiegłym były one w marcu. Nic więc dziwnego, że rozstrzał prognoz ekonomistów zarówno dotyczące tego miesiąca jak i kwietnia jest ogromny.

W marcu szacują oni produkcję na poziomie od plus 2,4 proc. do minus 9,9 proc. Z kolei w kwietniu analitycy oczekują spadku produkcji od 11,8 proc., aż do 19 proc. Do największych optymistów należy Alfred Adamiec, główny ekonomista z Nobel Banku. Na drugim końcu prognoz znajduje się z kolei Ernest Pytlarczyk z BRE Banku.

Szczegóły w poniższej tabeli.

Produkcja przemysłowa - prognozy r/r
lp imię nazwisko/instytucja marzec kwiecień*
1. Alfred Adamiec
Noble Bank
+2,4 proc.
-19,0 proc.
2. Marta Petka
Raiffeisen Bank
-1,7 proc.
-14,5 proc.
3. Piotr Kalisz
Citi Handlowy
-4,7 proc.

-14,0 proc.

4. Piotr Bielski
BZ WBK
-4,8 proc.
-13,0 proc.
5. Przemysław Kwiecień
X-Trade Brokers
-5,4 proc.
-11,8 proc.
6. Aleksandra Świątkowska
PKO BP
-5,6 proc.
-12,7 proc.
7. Łukasz Bugaj
Xelion
-6,5 proc.
brak
8. Grzegorz Maliszewski
Millennium Bank
-7,1 proc.
-12,9 proc.
9. Agnieszka Decewicz
Pekao SA
-7,3 proc.
brak
10. Adam Antoniak
BPH
-7,7 proc.
-13,5 proc.
11. Ernest Pytlarczyk
BRE Bank
-9,9 proc.
-13,0 proc.
00. średnia z 11 prognoz
-5,3 proc.
-13,8 proc.

zebrał i opracował: Marek Knitter, Money.pl,*prognozy, które mogą ulec zmianie po danych za marzec.

Zdaniem ekonomistów, jeśli wyeliminujemy efekt dni roboczych, to okaże się, że produkcja w marcu spadła niewiele mniej niż w lutym.

- W marcu będziemy mieli do czynienia z nieco lepszymi danymi. Raz ze względu na efekt statystyczny, a dwa, że aktywna polityka rządu niemieckiego spowodowała większy popyt na małe auta, które produkowane są w Polsce - mówi Money.pl Piotr Kalisz, ekonomista z Citi Handlowego.

Zdaniem Adama Antoniaka, ekonomisty z banku BPH nadal jest bowiem zauważalny bardzo mocny spadek zamówień szczególnie z zagranicy. - Do tego mamy załamanie inwestycji. Spodziewamy się również spadku konsumpcji, co z kolei związane jest m.in. ze wzrostem bezrobocia - dodaje Antoniak.

Sytuacja polskiej gospodarki w raportach Money.pl
Bezrobocie znowu wzrosło. Zobacz, gdzie jeszcze są wakaty
Jak sprawdził Money.pl, mimo pogarszającej się sytuacji, pracę można znaleźć. Pilnie poszukiwani są przede wszystkim handlowcy.
Polska gospodarka stanęła w miejscu
Wzrost PKB w I kwartale wyniesie zaledwie 0,7 procent - wynika z analizy Money.pl.

- W tym miesiącu jeszcze pozytywnie powinno się przełożyć to, że w Niemczech przedłużono dopłaty na samochody. Jednak wysoka baza z kwietnia ubiegłego roku spowoduje, iż ponownie zobaczymy dwucyfrowy spadek produkcji. Dane są słabe, ale się nie pogarszają - mówi Money.pl, Aleksandra Świątkowska, ekonomistka z PKO BP.

- Od kwietnia do końca wakacji nie spodziewamy się jednak większych zmian. Dopiero kolejne miesiące przyniosą odbicie w górę - mówi Money.pl Piotr Bielski z BZ WBK.

Nieco większym optymistą jest z kolei Piotr Kalisz. - Myślę, że jeszcze maj i czerwiec będą stosunkowo trudne i dopiero w drugiej połowie roku oczekujemy większego odbicia. Wiele będzie zależało jeszcze od sytuacji w Niemczech i kursu złotego - dodaje ekonomista z Citi Handlowego.

Udany początek 2008 roku

Początek 2008 roku przyniósł bardzo wiele pozytywnych informacji. Gospodarka wyraźnie się rozpędzała. W I kwartale 2008 r. Produkt Krajowy Brutto w ujęciu rocznym wzrósł aż o 6 procent. W tym roku nie uda się już powtórzyć takiego wyniku.

Produkcja przemysłowa I-IV 2008 - wysoka baza
miesiąc produkcja r/r
styczeń +10,8 proc.
luty +14,9 proc.
marzec +0,9 proc.
kwiecień +14,9 proc.

źródło: GUS

Jeżeli zestawimy dane za poprzedni rok z obecnymi, to widać bardzo dokładnie trend w jakim podąża produkcja przemysłowa.

- Należy pamiętać, że porównujemy dane obecne do szczytu koniunktury z ubiegłego roku. Na tym tle będą one bardzo słabo się przedstawiać. W obecnej sytuacji gospodarczej zarówno w kraju, jak i za granicą, prognozowanie na dłuższy okres jest obarczone dużym ryzykiem - mówi Money.pl Marta Petka ekonomistka z Raiffeisen Bank Polska.

Produkcja przemysłowa I-IV 2008 a  I-IV 2009*
miesiąc produkcja r/r 2008 produkcja r/r 2009
styczeń +10,8 proc.
-15,3 proc.
luty +14,9 proc.
-14,3 proc.
marzec +0,9 proc.
-5,3 proc.*
kwiecień +14,9 proc.
-13,8 proc.*

źródło: GUS, *uśredniona prognoza 11 ekonomistów

Marek Knitter

Deweloperzy się ugięli. Klient dyktuje warunki

Ostatnie pół roku bardzo mocno zmieniło sytuacje na rynku nieruchomości. Deweloperzy już nie tylko obniżają ceny, ale całkowicie zmieniają podejście do klientów.
Deweloperzy, po początkowych oporach, w końcu obniżyli ceny. Są skłonni do upustów i negocjacji. Większość firm jest świadoma, że klient w dużej mierze dyktuje warunki. Przez to tendencją stało się opracowywanie bardziej elastycznych ofert, ale i ciekawych akcji marketingowych. Jak zwykle bywa w takich sytuacjach strategie są różne. Od dodawania bonusów po zindywidualizowanie ofert.

Na początku bardzo popularne było dodawanie niespodzianek. Przy zakupie mieszkania mogliśmy liczyć na wykończenia łazienek, wycieczki, nawet samochody. Zdaniem Piotra Poncyljusza właściciela firmy Inwestor Nieruchomości, zajmującej się pośrednictwem w obrocie nieruchomościami, takie rozwiązania były mało skuteczne.

- Nie można zapominać, że kupno mieszkania czy domu to nie jest kupno garnituru. Po głębszej analizie okazywało się, że super promocja nie jest żadną promocją w skali zakupu, a jedynie nieznaczną obniżką ceny w postaci niechcianego często gadżetu. Z moich obserwacji wynika, że deweloperzy skończyli z mało praktycznymi promocjami i zaczęli stosować bardziej przemawiające do Polaka środki zachęcające - podkreśla.

Co zatem najbardziej przemawia do klienta? - Oczywiście cena - uważa Jacek Matuszko dyrektor działu sprzedaży firmy Salwator. - My postawiliśmy na obniżkę ceny, nieznacznie obniżając jednak standard wykończenia. W naszej najnowszej inwestycji złotych klamek może nie znajdziemy, ale za to cena poniżej 5000 złotych zwraca uwagę - mówi.

Deweloper przyznaje jednak, że sama obniżka nie wystarczy. Salwator postawił również na rozmaite zabiegi marketingowe oraz niestandardowe formy promocji jak lot balonem nad Krakowem dla kupujących.

Piotr Poncyljusz uważa, że kluczowa dla deweloperów jest całkowita zmiana podejścia do klientów, z czym niektórzy mają spore problemy. - ,,Dawniej negocjacje były zastąpione licytacjami. Teraz następuje zamiana miejsc. To klient dla dewelopera jest panem. Zadziałały twarde prawa popytu i podaży. Deweloper musi szanować każdego klienta i być skłonny do dużych obniżek cenowych - podkreśla.

Z tą opinią zgadza się Maciej Bukiewicz prezes poznańskiego Romex Deweloper: Nasze podejście do klienta jest teraz bardzo zindywidualizowane. Staramy się poznać jego preferencje i na drodze negocjacji dostosować ofertę. Myślę, że w czasie spowolnienia gospodarczego jest to najbardziej skuteczne rozwiązanie dla dużych i mniejszych deweloperów. Niektórzy jeszcze się opierają, ale wkrótce będzie to standardem.

Oprócz tego Romex zdecydował się również na dodatkową promocję kończonego właśnie Osiedla Podolany.

Eksperci uważają, że aby przekonać klientów potrzeba więcej niż kilku sprawnych rozwiązań. Kiedy deweloperzy pod długich oporach, w końcu zdecydowali się na obniżki widać, że to już nie wystarcza. Liczą się skoordynowane i prężne działania, przy których duże znaczenie ma komunikacja wewnętrzna firm. Tylko taka postawa przekonuje klientów i sprawia, że inwestorzy postrzegani są jako wiarygodni.

Deweloperzy się ugięli. Klient dyktuje warunki

Deweloperzy się ugięli. Klient dyktuje warunki

Ostatnie pół roku bardzo mocno zmieniło sytuacje na rynku nieruchomości. Deweloperzy już nie tylko obniżają ceny, ale całkowicie zmieniają podejście do klientów.
Deweloperzy, po początkowych oporach, w końcu obniżyli ceny. Są skłonni do upustów i negocjacji. Większość firm jest świadoma, że klient w dużej mierze dyktuje warunki. Przez to tendencją stało się opracowywanie bardziej elastycznych ofert, ale i ciekawych akcji marketingowych. Jak zwykle bywa w takich sytuacjach strategie są różne. Od dodawania bonusów po zindywidualizowanie ofert.

Na początku bardzo popularne było dodawanie niespodzianek. Przy zakupie mieszkania mogliśmy liczyć na wykończenia łazienek, wycieczki, nawet samochody. Zdaniem Piotra Poncyljusza właściciela firmy Inwestor Nieruchomości, zajmującej się pośrednictwem w obrocie nieruchomościami, takie rozwiązania były mało skuteczne.

- Nie można zapominać, że kupno mieszkania czy domu to nie jest kupno garnituru. Po głębszej analizie okazywało się, że super promocja nie jest żadną promocją w skali zakupu, a jedynie nieznaczną obniżką ceny w postaci niechcianego często gadżetu. Z moich obserwacji wynika, że deweloperzy skończyli z mało praktycznymi promocjami i zaczęli stosować bardziej przemawiające do Polaka środki zachęcające - podkreśla.

Co zatem najbardziej przemawia do klienta? - Oczywiście cena - uważa Jacek Matuszko dyrektor działu sprzedaży firmy Salwator. - My postawiliśmy na obniżkę ceny, nieznacznie obniżając jednak standard wykończenia. W naszej najnowszej inwestycji złotych klamek może nie znajdziemy, ale za to cena poniżej 5000 złotych zwraca uwagę - mówi.

Deweloper przyznaje jednak, że sama obniżka nie wystarczy. Salwator postawił również na rozmaite zabiegi marketingowe oraz niestandardowe formy promocji jak lot balonem nad Krakowem dla kupujących.

Piotr Poncyljusz uważa, że kluczowa dla deweloperów jest całkowita zmiana podejścia do klientów, z czym niektórzy mają spore problemy. - ,,Dawniej negocjacje były zastąpione licytacjami. Teraz następuje zamiana miejsc. To klient dla dewelopera jest panem. Zadziałały twarde prawa popytu i podaży. Deweloper musi szanować każdego klienta i być skłonny do dużych obniżek cenowych - podkreśla.

Z tą opinią zgadza się Maciej Bukiewicz prezes poznańskiego Romex Deweloper: Nasze podejście do klienta jest teraz bardzo zindywidualizowane. Staramy się poznać jego preferencje i na drodze negocjacji dostosować ofertę. Myślę, że w czasie spowolnienia gospodarczego jest to najbardziej skuteczne rozwiązanie dla dużych i mniejszych deweloperów. Niektórzy jeszcze się opierają, ale wkrótce będzie to standardem.

Oprócz tego Romex zdecydował się również na dodatkową promocję kończonego właśnie Osiedla Podolany.

Eksperci uważają, że aby przekonać klientów potrzeba więcej niż kilku sprawnych rozwiązań. Kiedy deweloperzy pod długich oporach, w końcu zdecydowali się na obniżki widać, że to już nie wystarcza. Liczą się skoordynowane i prężne działania, przy których duże znaczenie ma komunikacja wewnętrzna firm. Tylko taka postawa przekonuje klientów i sprawia, że inwestorzy postrzegani są jako wiarygodni.

Deweloperzy się ugięli. Klient dyktuje warunki

Orbis: Spada obłożenie pokoi, ceny stoją w miejscu

Grupa hotelowa Orbis utrzymuje przeciętną cenę pokoju hotelowego przy mniejszej liczbie gości. Zamierza sprzedawać wytypowane nieruchomości - poinformował PAP Ireneusz Węgłowski, wiceprezes Orbis.

- Nie schodzimy z cenami, ale zmniejsza się frekwencja, głównie dlatego, że spada liczba turystów przyjeżdżających do Polski - powiedział.

Jego zdaniem obłożenie w pierwszym kwartale nie jest satysfakcjonujące, ale zważywszy na środowisko działania, nie jest najgorzej.

Orbis przygotowuje nieruchomości do sprzedaży.

- Intensywnie nad tym pracujemy, ale rynek jest trudny. Mamy listę potencjalnych nieruchomości do sprzedaży - powiedział.

Myślę, że do sprzedaży dojdzie jeszcze w tym roku - dodał.

Spółka nie wyklucza korekty prognozy EBITDA w IV kwartale.

- Jest zbyt wcześnie, by rozmawiać o prognozie EBITDA. Pierwszy kwartał nie daje wystarczających danych do ewentualnych zmian. Na razie podtrzymujemy prognozę EBITDA na poziomie 220 mln zł - powiedział Węgłowski.

- Jeśli będzie taka potrzeba to w listopadzie skorygujemy naszą prognozę - dodał.



  (PAP)
money.pl

Orbis: Spada obłożenie pokoi, ceny stoją w miejscu

Grupa hotelowa Orbis utrzymuje przeciętną cenę pokoju hotelowego przy mniejszej liczbie gości. Zamierza sprzedawać wytypowane nieruchomości - poinformował PAP Ireneusz Węgłowski, wiceprezes Orbis.

- Nie schodzimy z cenami, ale zmniejsza się frekwencja, głównie dlatego, że spada liczba turystów przyjeżdżających do Polski - powiedział.

Jego zdaniem obłożenie w pierwszym kwartale nie jest satysfakcjonujące, ale zważywszy na środowisko działania, nie jest najgorzej.

Orbis przygotowuje nieruchomości do sprzedaży.

- Intensywnie nad tym pracujemy, ale rynek jest trudny. Mamy listę potencjalnych nieruchomości do sprzedaży - powiedział.

Myślę, że do sprzedaży dojdzie jeszcze w tym roku - dodał.

Spółka nie wyklucza korekty prognozy EBITDA w IV kwartale.

- Jest zbyt wcześnie, by rozmawiać o prognozie EBITDA. Pierwszy kwartał nie daje wystarczających danych do ewentualnych zmian. Na razie podtrzymujemy prognozę EBITDA na poziomie 220 mln zł - powiedział Węgłowski.

- Jeśli będzie taka potrzeba to w listopadzie skorygujemy naszą prognozę - dodał.



  (PAP)
money.pl

Walne Asseco zdecyduje o podziale zysku i sprzedaży nieruchomości

Akcjonariusze Asseco Poland na WZA zwołanym na 26 maja podejmą uchwały w sprawie m.in.: podziału zysku wypracowanego w 2008 r. i sprzedaży nieruchomości - poinformowało Asseco w projektach uchwał na walne.

Pod koniec marca prezes Asseco Poland Adam Góral informował PAP, że dywidenda z zysku netto za 2008 r. wyniesie 70 mln zł.

W projektach uchwał na walne jest też punkt dotyczący sprzedaży nieruchomości, szczegółów jednak nie podano. Wcześniej spółka informowała, że posiada nieruchomości przeznaczone do zbycia, których łączna wartość rynkowa to około 100 mln zł (m.in. w Orłowie, biuro na ul. 17 Stycznia, nieruchomości Combidaty).



  (PAP)
money.pl

Walne Asseco zdecyduje o podziale zysku i sprzedaży nieruchomości

Akcjonariusze Asseco Poland na WZA zwołanym na 26 maja podejmą uchwały w sprawie m.in.: podziału zysku wypracowanego w 2008 r. i sprzedaży nieruchomości - poinformowało Asseco w projektach uchwał na walne.

Pod koniec marca prezes Asseco Poland Adam Góral informował PAP, że dywidenda z zysku netto za 2008 r. wyniesie 70 mln zł.

W projektach uchwał na walne jest też punkt dotyczący sprzedaży nieruchomości, szczegółów jednak nie podano. Wcześniej spółka informowała, że posiada nieruchomości przeznaczone do zbycia, których łączna wartość rynkowa to około 100 mln zł (m.in. w Orłowie, biuro na ul. 17 Stycznia, nieruchomości Combidaty).



  (PAP)
money.pl

Niższe ceny to już za mało

Ostatnie pół roku bardzo mocno zmieniło sytuacje na rynku nieruchomości. Deweloperzy już nie tylko obniżają ceny, ale całkowicie zmieniają podejście do klientów. Agencja Wellington PR zapytała ekspertów, jakie działania są najskuteczniejsze na rynku.

Deweloperzy, po początkowych oporach, w końcu obniżyli ceny. Są skłonni do upustów, negocjacji. Większość firm jest świadoma, że klient w dużej mierze dyktuje warunki. Przez to tendencją stało się opracowywanie bardziej elastycznych ofert, ale i ciekawych akcji marketingowych. Jak zwykle bywa w takich sytuacjach strategie są różne. Od dodawania bonusów po zindywidualizowanie ofert.

Na początku bardzo popularne było dodawanie "niespodzianek". Przy zakupie mieszkania mogliśmy liczyć na wykończenia łazienek, wycieczki, nawet samochody. Zdaniem Piotra Poncyljusza właściciela firmy Inwestor Nieruchomości, zajmującej się pośrednictwem w obrocie nieruchomościami, takie rozwiązania były mało skuteczne. - Nie można zapominać, że kupno mieszkania czy domu to nie jest kupno garnituru. Po głębszej analizie okazywało się, że super promocja nie jest żadną promocją w skali zakupu, a jedynie nieznaczną obniżką ceny w postaci niechcianego często gadżetu - Poncyliusz dodał, że deweloperzy skończyli z mało praktycznymi promocjami i zaczęli stosować bardziej przemawiające do Polaka środki zachęcające. Co zatem najbardziej przemawia do klienta?

Oczywiście cena - uważa Jacek Matuszko dyrektor działu sprzedaży firmy Salwator. - My postawiliśmy na obniżkę ceny, nieznacznie obniżając jednak standard wykończenia. W naszej najnowszej inwestycji złotych klamek może nie znajdziemy, ale za to cena poniżej 5000 złotych zwraca uwagę-. Chociaż sama obniżka nie wystarczy. Salwator postawił również na rozmaite zabiegi marketingowe oraz niestandardowe formy promocji. Szerokim echem w mediach odbił się nietuzinkowy lot balonem nad Krakowem dla kupujących.

Piotr Poncyljusz uważa, że kluczowa dla deweloperów jest całkowita zmiana podejścia do klientów, z czym niektórzy mają spore problemy: - Dawniej negocjacje były zastąpione licytacjami. Teraz następuje zamiana miejsc. To klient dla dewelopera jest Panem. Zadziałały twarde prawa popytu i podaży. Deweloper musi szanować każdego klienta i być skłonny do dużych obniżek cenowych- . Z tą opinią zgadza się Maciej Bukiewicz prezes poznańskiego Romex Deweloper: - Nasze podejście do klienta jest teraz bardzo zindywidualizowane. Staramy się poznać jego preferencje i na drodze negocjacji dostosować ofertę. Myślę, że w czasie spowolnienia gospodarczego jest to najbardziej skuteczne rozwiązanie dla dużych i mniejszych deweloperów. Niektórzy jeszcze się opierają, ale wkrótce będzie to standardem-. Oprócz tego Romex zdecydował się również na dodatkową promocję kończonego właśnie Osiedla Podolany.

Aby przekonać klientów potrzeba więcej niż kilku sprawnych rozwiązań. Kiedy deweloperzy pod długich oporach, w końcu zdecydowali się na obniżki widać, że to już nie wystarcza. Liczą się skoordynowane i prężne działania, przy których duże znaczenie ma komunikacja wewnętrzna firm. Tylko taka postawa przekonuje klientów i sprawia, że inwestorzy postrzegani są jako wiarygodni.

INTERIA.PL

Niższe ceny to już za mało

Ostatnie pół roku bardzo mocno zmieniło sytuacje na rynku nieruchomości. Deweloperzy już nie tylko obniżają ceny, ale całkowicie zmieniają podejście do klientów. Agencja Wellington PR zapytała ekspertów, jakie działania są najskuteczniejsze na rynku.

Deweloperzy, po początkowych oporach, w końcu obniżyli ceny. Są skłonni do upustów, negocjacji. Większość firm jest świadoma, że klient w dużej mierze dyktuje warunki. Przez to tendencją stało się opracowywanie bardziej elastycznych ofert, ale i ciekawych akcji marketingowych. Jak zwykle bywa w takich sytuacjach strategie są różne. Od dodawania bonusów po zindywidualizowanie ofert.

Na początku bardzo popularne było dodawanie "niespodzianek". Przy zakupie mieszkania mogliśmy liczyć na wykończenia łazienek, wycieczki, nawet samochody. Zdaniem Piotra Poncyljusza właściciela firmy Inwestor Nieruchomości, zajmującej się pośrednictwem w obrocie nieruchomościami, takie rozwiązania były mało skuteczne. - Nie można zapominać, że kupno mieszkania czy domu to nie jest kupno garnituru. Po głębszej analizie okazywało się, że super promocja nie jest żadną promocją w skali zakupu, a jedynie nieznaczną obniżką ceny w postaci niechcianego często gadżetu - Poncyliusz dodał, że deweloperzy skończyli z mało praktycznymi promocjami i zaczęli stosować bardziej przemawiające do Polaka środki zachęcające. Co zatem najbardziej przemawia do klienta?

Oczywiście cena - uważa Jacek Matuszko dyrektor działu sprzedaży firmy Salwator. - My postawiliśmy na obniżkę ceny, nieznacznie obniżając jednak standard wykończenia. W naszej najnowszej inwestycji złotych klamek może nie znajdziemy, ale za to cena poniżej 5000 złotych zwraca uwagę-. Chociaż sama obniżka nie wystarczy. Salwator postawił również na rozmaite zabiegi marketingowe oraz niestandardowe formy promocji. Szerokim echem w mediach odbił się nietuzinkowy lot balonem nad Krakowem dla kupujących.

Piotr Poncyljusz uważa, że kluczowa dla deweloperów jest całkowita zmiana podejścia do klientów, z czym niektórzy mają spore problemy: - Dawniej negocjacje były zastąpione licytacjami. Teraz następuje zamiana miejsc. To klient dla dewelopera jest Panem. Zadziałały twarde prawa popytu i podaży. Deweloper musi szanować każdego klienta i być skłonny do dużych obniżek cenowych- . Z tą opinią zgadza się Maciej Bukiewicz prezes poznańskiego Romex Deweloper: - Nasze podejście do klienta jest teraz bardzo zindywidualizowane. Staramy się poznać jego preferencje i na drodze negocjacji dostosować ofertę. Myślę, że w czasie spowolnienia gospodarczego jest to najbardziej skuteczne rozwiązanie dla dużych i mniejszych deweloperów. Niektórzy jeszcze się opierają, ale wkrótce będzie to standardem-. Oprócz tego Romex zdecydował się również na dodatkową promocję kończonego właśnie Osiedla Podolany.

Aby przekonać klientów potrzeba więcej niż kilku sprawnych rozwiązań. Kiedy deweloperzy pod długich oporach, w końcu zdecydowali się na obniżki widać, że to już nie wystarcza. Liczą się skoordynowane i prężne działania, przy których duże znaczenie ma komunikacja wewnętrzna firm. Tylko taka postawa przekonuje klientów i sprawia, że inwestorzy postrzegani są jako wiarygodni.

INTERIA.PL

Złoty jest pewniakiem

Polski złoty jest najbardziej godną zaufania walutą regionu Europy Środkowo-Wschodniej, a obligacje rządowe jedyną w tym regionie inwestycją w portfelu globalnego funduszu BlackRock Global Allocation Fund - powiedział specjalista funduszu Michael Trudel.

Mamy w swoim portfelu polskie obligacje rządowe, co świadczy o zaufaniu, jakim nasz fundusz darzy polską walutę - powiedział Trudel.

Zdaniem specjalisty fundusz nie prezentuje jednolitego podejścia do naszego regionu.

Nie wrzucamy krajów Europy Środkowo-Wschodniej do jednego worka - powiedział Trudel, zwracając uwagę na różne problemy z kredytami hipotecznymi w obcych walutach. Jednocześnie niepokój funduszu budzą znaczące deficyty na rachunkach obrotów bieżących niektórych krajów.

Według niego rynek akcji to teraz najlepsza opcja z punktu widzenia inwestora w perspektywie powyżej 2 lat, ale w przypadku Europy Środkowo-Wschodniej problem stanowi niska płynność oraz brak spółek odpowiadających kryteriom funduszu.

Inwestujemy w spółki o wartości powyżej 10 mld USD, a o takie trudno w tej części Europy - stwierdził Trudel. Dlatego fundusz wybiera duże koncerny naftowe z Europy Zachodniej.

Pytany o spodziewane odbicie na światowych rynkach akcji, Trudel uważa, że w najbliższym czasie można oczekiwać znacznej zmienności, ale najgorsze już za nami.

BlackRock Global Allocation Fund obraca aktywami około 12 mld USD. Inwestuje w akcje, obligacje i waluty na całym świecie. Papiery spółek europejskich stanowią 5 proc. portfela funduszu.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Złoty jest pewniakiem

Polski złoty jest najbardziej godną zaufania walutą regionu Europy Środkowo-Wschodniej, a obligacje rządowe jedyną w tym regionie inwestycją w portfelu globalnego funduszu BlackRock Global Allocation Fund - powiedział specjalista funduszu Michael Trudel.

Mamy w swoim portfelu polskie obligacje rządowe, co świadczy o zaufaniu, jakim nasz fundusz darzy polską walutę - powiedział Trudel.

Zdaniem specjalisty fundusz nie prezentuje jednolitego podejścia do naszego regionu.

Nie wrzucamy krajów Europy Środkowo-Wschodniej do jednego worka - powiedział Trudel, zwracając uwagę na różne problemy z kredytami hipotecznymi w obcych walutach. Jednocześnie niepokój funduszu budzą znaczące deficyty na rachunkach obrotów bieżących niektórych krajów.

Według niego rynek akcji to teraz najlepsza opcja z punktu widzenia inwestora w perspektywie powyżej 2 lat, ale w przypadku Europy Środkowo-Wschodniej problem stanowi niska płynność oraz brak spółek odpowiadających kryteriom funduszu.

Inwestujemy w spółki o wartości powyżej 10 mld USD, a o takie trudno w tej części Europy - stwierdził Trudel. Dlatego fundusz wybiera duże koncerny naftowe z Europy Zachodniej.

Pytany o spodziewane odbicie na światowych rynkach akcji, Trudel uważa, że w najbliższym czasie można oczekiwać znacznej zmienności, ale najgorsze już za nami.

BlackRock Global Allocation Fund obraca aktywami około 12 mld USD. Inwestuje w akcje, obligacje i waluty na całym świecie. Papiery spółek europejskich stanowią 5 proc. portfela funduszu.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Prezydenci miast zarabiają mniej niż wójtowie gmin

Obowiązująca od stycznia nowa ustawa o pracownikach samorządowych pozwala gminom swobodniej kształtować płace zatrudnionych tam urzędników. Gminy domagały się tego od lat.

Niektóre narzekają jednak, że w ustawie zabrakło regulacji określających sposób ustalania płac urzędników pochodzących z wyboru. Ustawa wprowadziła też obowiązek utworzenia we wszystkich urzędach samorządowych stanowiska sekretarza. Ma on odpowiadać za sprawy kadrowe. Mimo to część wójtów te obowiązki wciąż powierza zastępcom.

Od stycznia maksymalne stawki wynagrodzeń pracowników zatrudnianych na podstawie umowy o pracę ustala wójt.

- W rozporządzeniu rząd określa tylko minimalne płace pracowników niebędących kierownikami urzędów. To pozwala samorządom swobodnie kształtować pensje i elastyczniej prowadzić politykę kadrową - mówi Krzysztof Kochan, sekretarz gminy Gniewino (woj. pomorskie).

Roman Olejarz, burmistrz gminy Kęty (woj. małopolskie), zauważa, że w ustawie zabrakło szczegółowych uregulowań co do wynagrodzeń wójtów, burmistrzów i prezydentów miast.

- Wciąż często zdarza się, że wójt zarabia więcej od prezydenta dużego miasta, bo o ich wynagrodzeniach decyduje rada. Decyzje o pensji są upolitycznione i zależą od przychylności rady - mówi Roman Olejarz.

Marta Pieczka, sekretarz miasta Oświęcim, wskazuje, że prezydent miasta zarabia mniej niż wójtowie małych gmin w tym powiecie, bo rada nie chce podwyższyć mu wynagrodzenia.

Od stycznia została też wprowadzona możliwość tzw. awansu wewnętrznego.

- To bardzo przydatne narzędzie, z którego już kilkakrotnie skorzystałem, gdy urzędnicy odchodzili na emeryturę - mówi Roman Olejarz.

- Wprowadzenie tego awansu zlikwidowało pewną fikcję, która zmuszała nas do przeprowadzania naborów, które i tak wyłaniały naszych pracowników - mówi Marta Pieczka.

Wskazuje też, że nowa ustawa niepotrzebnie zlikwidowała stanowiska pracowników mianowanych. Zapewniali oni trwałość urzędu i byli odporni na naciski. Innego zdania jest prof. Michał Kulesza, twórca reformy samorządowej. Jego zdaniem w samorządach takimi pracownikami zostawali często znajomi np. wójta, a jego następca nie mógł ich zwolnić.

Artur Radwan - Więcej: Gazeta Prawna 21.04.2009 (77) -

interia.pl

Prezydenci miast zarabiają mniej niż wójtowie gmin

Obowiązująca od stycznia nowa ustawa o pracownikach samorządowych pozwala gminom swobodniej kształtować płace zatrudnionych tam urzędników. Gminy domagały się tego od lat.

Niektóre narzekają jednak, że w ustawie zabrakło regulacji określających sposób ustalania płac urzędników pochodzących z wyboru. Ustawa wprowadziła też obowiązek utworzenia we wszystkich urzędach samorządowych stanowiska sekretarza. Ma on odpowiadać za sprawy kadrowe. Mimo to część wójtów te obowiązki wciąż powierza zastępcom.

Od stycznia maksymalne stawki wynagrodzeń pracowników zatrudnianych na podstawie umowy o pracę ustala wójt.

- W rozporządzeniu rząd określa tylko minimalne płace pracowników niebędących kierownikami urzędów. To pozwala samorządom swobodnie kształtować pensje i elastyczniej prowadzić politykę kadrową - mówi Krzysztof Kochan, sekretarz gminy Gniewino (woj. pomorskie).

Roman Olejarz, burmistrz gminy Kęty (woj. małopolskie), zauważa, że w ustawie zabrakło szczegółowych uregulowań co do wynagrodzeń wójtów, burmistrzów i prezydentów miast.

- Wciąż często zdarza się, że wójt zarabia więcej od prezydenta dużego miasta, bo o ich wynagrodzeniach decyduje rada. Decyzje o pensji są upolitycznione i zależą od przychylności rady - mówi Roman Olejarz.

Marta Pieczka, sekretarz miasta Oświęcim, wskazuje, że prezydent miasta zarabia mniej niż wójtowie małych gmin w tym powiecie, bo rada nie chce podwyższyć mu wynagrodzenia.

Od stycznia została też wprowadzona możliwość tzw. awansu wewnętrznego.

- To bardzo przydatne narzędzie, z którego już kilkakrotnie skorzystałem, gdy urzędnicy odchodzili na emeryturę - mówi Roman Olejarz.

- Wprowadzenie tego awansu zlikwidowało pewną fikcję, która zmuszała nas do przeprowadzania naborów, które i tak wyłaniały naszych pracowników - mówi Marta Pieczka.

Wskazuje też, że nowa ustawa niepotrzebnie zlikwidowała stanowiska pracowników mianowanych. Zapewniali oni trwałość urzędu i byli odporni na naciski. Innego zdania jest prof. Michał Kulesza, twórca reformy samorządowej. Jego zdaniem w samorządach takimi pracownikami zostawali często znajomi np. wójta, a jego następca nie mógł ich zwolnić.

Artur Radwan - Więcej: Gazeta Prawna 21.04.2009 (77) -

interia.pl

Budujesz dom? Co warto teraz kupić?

Radykalny spadek popytu na stal budowlaną spowodował w ciągu zaledwie pół roku spadek jej ceny o połowę. Jeśli ktoś planuje inwestycję budowlaną i ma gdzie składować materiały, warto teraz dokonać zakupu.
Jeszcze w lipcu ubiegłego roku za tonę stali budowlanej w hurtowni trzeba było zapłacić ok. 2,7 tys. zł. Obecnie, kupując takie same pręty ożebrowane, osoba budująca dom zapłaci nawet poniżej 1,4 tys. zł, czyli może zaoszczędzić kilka tysięcy złotych. Spadek cen stali zaczął się jeszcze przed rozpoczęciem w Polsce kryzysu finansowego.

- Tak niskiego poziomu cen jeszcze nie było, od czasu gdy badamy i podajemy ceny stali na polskim rynku - przyznaje Andrzej Ciepiela, dyrektor Polskiej Unii Dystrybutorów Stali.

Niestety niewiele osób korzysta z tak niskich cen, bo rozpoczynanych jest obecnie bardzo mało nowych inwestycji mieszkaniowych. Z drugiej strony w wielu hurtowniach stal nadal sprzedawana jest drożej.

- Obowiązująca u nas cena to 1550 zł plus VAT. Jeśli ktoś kupuje więcej, to cenę możemy jeszcze obniżyć - mówi Zbigniew Cudziło właściciel składu Bud-Stal. Takie są ceny w okolicach Warszawy.

Popyt na stal w hurtowniach we wszystkich regionach kraju jest dużo mniejszy.

- W porównaniu z ubiegłym rokiem sprzedaż stali budowlanej jest co najmniej o połowę mniejsza - mówi Waldemar Trzpil z firmy Madex.

Generalnie jednak sytuacja naszych firm produkcyjnych i handlowych jest zdecydowanie lepsza niż w innych europejskich krajach. Niektóre zlokalizowane w Polsce firmy motoryzacyjne z powodzeniem radzą sobie z kryzysem i nie zmniejszają produkcji (np. Fiat), co gwarantuje także popyt na wyroby stalowe. Planowane inwestycje infrastrukturalne także gwarantują duży popyt na stal. Mimo to sytuacja firm handlujących stalą jest nie do pozazdroszczenia. Wiele z nich ma w magazynach drogą stal kupioną kilka miesięcy temu.

- Sprzedając ją w tej chwili, na pewno tracą. Taka jest funkcja dystrybutora, że gdy materiał drożeje, to zyski rosną, a gdy ceny spadają, to często te zarobki są oddawane. To jest natura tego biznesu - uważa Andrzej Ciepiela.

- Na szczęście nigdy nie kupowałem na zapas, więc teraz nie mam tego problemu, ale są takie firmy - mówi Zbigniew Cudziło.

Zdaniem ekspertów jest tylko kwestią czasu, gdy pojawią się pierwsi bankruci wśród firm handlujących stalą. Nikt w tej branży nie ma złudzeń, że w tym roku nie pojawi się większy popyt na stal zbrojoną. Najszybciej nastąpi to w przyszłym roku, a do tego czasu wiele firm może upaść lub zostanie przejętych przez większych konkurentów. W tej chwili marże sprzedawców stali nie są duże i wynoszą średnio 2-3 proc.

Polityka poszczególnych firm jest jednak bardzo różna. Czasem cena wyjściowa jest wyższa, ale w zamian klient nie płaci za transport. Trzeba to dokładnie skalkulować. Na pewno jest to bardzo dobry moment, by kupić stal zbrojeniową, jeśli ktoś planuje budowę domu i ma gdzie składować taki materiał.

- Nie jestem w stanie powiedzieć, czy obecna cena jest już najniższą, ale jeśli będą jeszcze przeceny, to nie będą one już duże - twierdzi Andrzej Ciepiela.

Roman Grzyb
onet.pl

Budujesz dom? Co warto teraz kupić?

Radykalny spadek popytu na stal budowlaną spowodował w ciągu zaledwie pół roku spadek jej ceny o połowę. Jeśli ktoś planuje inwestycję budowlaną i ma gdzie składować materiały, warto teraz dokonać zakupu.
Jeszcze w lipcu ubiegłego roku za tonę stali budowlanej w hurtowni trzeba było zapłacić ok. 2,7 tys. zł. Obecnie, kupując takie same pręty ożebrowane, osoba budująca dom zapłaci nawet poniżej 1,4 tys. zł, czyli może zaoszczędzić kilka tysięcy złotych. Spadek cen stali zaczął się jeszcze przed rozpoczęciem w Polsce kryzysu finansowego.

- Tak niskiego poziomu cen jeszcze nie było, od czasu gdy badamy i podajemy ceny stali na polskim rynku - przyznaje Andrzej Ciepiela, dyrektor Polskiej Unii Dystrybutorów Stali.

Niestety niewiele osób korzysta z tak niskich cen, bo rozpoczynanych jest obecnie bardzo mało nowych inwestycji mieszkaniowych. Z drugiej strony w wielu hurtowniach stal nadal sprzedawana jest drożej.

- Obowiązująca u nas cena to 1550 zł plus VAT. Jeśli ktoś kupuje więcej, to cenę możemy jeszcze obniżyć - mówi Zbigniew Cudziło właściciel składu Bud-Stal. Takie są ceny w okolicach Warszawy.

Popyt na stal w hurtowniach we wszystkich regionach kraju jest dużo mniejszy.

- W porównaniu z ubiegłym rokiem sprzedaż stali budowlanej jest co najmniej o połowę mniejsza - mówi Waldemar Trzpil z firmy Madex.

Generalnie jednak sytuacja naszych firm produkcyjnych i handlowych jest zdecydowanie lepsza niż w innych europejskich krajach. Niektóre zlokalizowane w Polsce firmy motoryzacyjne z powodzeniem radzą sobie z kryzysem i nie zmniejszają produkcji (np. Fiat), co gwarantuje także popyt na wyroby stalowe. Planowane inwestycje infrastrukturalne także gwarantują duży popyt na stal. Mimo to sytuacja firm handlujących stalą jest nie do pozazdroszczenia. Wiele z nich ma w magazynach drogą stal kupioną kilka miesięcy temu.

- Sprzedając ją w tej chwili, na pewno tracą. Taka jest funkcja dystrybutora, że gdy materiał drożeje, to zyski rosną, a gdy ceny spadają, to często te zarobki są oddawane. To jest natura tego biznesu - uważa Andrzej Ciepiela.

- Na szczęście nigdy nie kupowałem na zapas, więc teraz nie mam tego problemu, ale są takie firmy - mówi Zbigniew Cudziło.

Zdaniem ekspertów jest tylko kwestią czasu, gdy pojawią się pierwsi bankruci wśród firm handlujących stalą. Nikt w tej branży nie ma złudzeń, że w tym roku nie pojawi się większy popyt na stal zbrojoną. Najszybciej nastąpi to w przyszłym roku, a do tego czasu wiele firm może upaść lub zostanie przejętych przez większych konkurentów. W tej chwili marże sprzedawców stali nie są duże i wynoszą średnio 2-3 proc.

Polityka poszczególnych firm jest jednak bardzo różna. Czasem cena wyjściowa jest wyższa, ale w zamian klient nie płaci za transport. Trzeba to dokładnie skalkulować. Na pewno jest to bardzo dobry moment, by kupić stal zbrojeniową, jeśli ktoś planuje budowę domu i ma gdzie składować taki materiał.

- Nie jestem w stanie powiedzieć, czy obecna cena jest już najniższą, ale jeśli będą jeszcze przeceny, to nie będą one już duże - twierdzi Andrzej Ciepiela.

Roman Grzyb
onet.pl

Skrzypek: NBP obawia się, że dynamika akcji kredytowej w '09 w Polsce może spaść do zera

NBP obawia się, że dynamika akcji kredytowej może w 2009 roku być zerowa lub nawet ujemna - powiedział Sławomir Skrzypek, prezes NBP we wtorek.
"Mamy obawy, że jeszcze w tym roku dynamika (akcji kredytowej - PAP) może być zerowa lub ujemna. Na razie jednak wszystko wskazuje na to, że sprawy idą w dobrym kierunku" - powiedział Skrzypek w "Sygnałach Dnia".

Dodał, że akcja kredytowa może podtrzymać wydatki inwestycyjne i konsumpcyjne, a tym samym dynamikę wzrostu gospodarczego.

"W Polsce nadal jednak możemy mówić o spowolnieniu" - powiedział.

Prezes NBP pozytywnie ocenił przebieg poniedziałkowego spotkania z przedstawicielami banków komercyjnych.

"Już w maju odbędzie się konkretne robocze spotkanie, w którym udział wezmą osoby odpowiedzialne w bankach za akcje kredytową. Będziemy rozmawiali o konkretnych rozwiązaniach" - powiedział.

Dodał, że ze strony banków "mówiono o wymogach kapitałowych", a w stosunku do resortu finansów były "oczekiwania gwarancji", m.in. wdrożenia elementów tzw. "Pakietu Stabilizacyjnego".

Skrzypek powtórzył także, że głównym zadaniem NBP jest w obecnej chwili zasilenie banków w płynność.

"Nie chcemy jednak zalać rynku płynnością" - powiedział.

Według szacunków NBP nadpłynność na rynku wynosi obecnie ok. 10 mld zł; jest to tzw. nadpłynność systemowa.

Prezes Skrzypek powiedział, że NBP jest gotowy do wydłużenia operacji repo.

"Jesteśmy gotowi wydłużyć okresy tych transakcji. (...) Jeżeli mówimy o możliwości rolowania, to mówimy o wielokrotności 6 miesięcy. Pozwoli to bankom zwiększyć bezpieczeństwo swojego działania" - powiedział.

Dodał, że NBP oczekuje od banków komercyjnych współdziałania w zakresie zwiększania akcji kredytowej.

"Chcę podkreślić, mówimy o pakcie. (...) My jesteśmy gotowi na daleko idące zadania, ale system bankowy powinien wyjść naprzeciw, np. ustalić poziom akcji kredytowej w systemie (...)" - powiedział.

Dodał, że NBP bierze pod uwagę wszystkie instrumenty, jakimi posługują się inne banki centralne, m.in. EBC, BoE, Bank Centralny Japonii.
onet.pl/(PAP, tm/21.04.2009, godz. 09:30)

Skrzypek: NBP obawia się, że dynamika akcji kredytowej w '09 w Polsce może spaść do zera

NBP obawia się, że dynamika akcji kredytowej może w 2009 roku być zerowa lub nawet ujemna - powiedział Sławomir Skrzypek, prezes NBP we wtorek.
"Mamy obawy, że jeszcze w tym roku dynamika (akcji kredytowej - PAP) może być zerowa lub ujemna. Na razie jednak wszystko wskazuje na to, że sprawy idą w dobrym kierunku" - powiedział Skrzypek w "Sygnałach Dnia".

Dodał, że akcja kredytowa może podtrzymać wydatki inwestycyjne i konsumpcyjne, a tym samym dynamikę wzrostu gospodarczego.

"W Polsce nadal jednak możemy mówić o spowolnieniu" - powiedział.

Prezes NBP pozytywnie ocenił przebieg poniedziałkowego spotkania z przedstawicielami banków komercyjnych.

"Już w maju odbędzie się konkretne robocze spotkanie, w którym udział wezmą osoby odpowiedzialne w bankach za akcje kredytową. Będziemy rozmawiali o konkretnych rozwiązaniach" - powiedział.

Dodał, że ze strony banków "mówiono o wymogach kapitałowych", a w stosunku do resortu finansów były "oczekiwania gwarancji", m.in. wdrożenia elementów tzw. "Pakietu Stabilizacyjnego".

Skrzypek powtórzył także, że głównym zadaniem NBP jest w obecnej chwili zasilenie banków w płynność.

"Nie chcemy jednak zalać rynku płynnością" - powiedział.

Według szacunków NBP nadpłynność na rynku wynosi obecnie ok. 10 mld zł; jest to tzw. nadpłynność systemowa.

Prezes Skrzypek powiedział, że NBP jest gotowy do wydłużenia operacji repo.

"Jesteśmy gotowi wydłużyć okresy tych transakcji. (...) Jeżeli mówimy o możliwości rolowania, to mówimy o wielokrotności 6 miesięcy. Pozwoli to bankom zwiększyć bezpieczeństwo swojego działania" - powiedział.

Dodał, że NBP oczekuje od banków komercyjnych współdziałania w zakresie zwiększania akcji kredytowej.

"Chcę podkreślić, mówimy o pakcie. (...) My jesteśmy gotowi na daleko idące zadania, ale system bankowy powinien wyjść naprzeciw, np. ustalić poziom akcji kredytowej w systemie (...)" - powiedział.

Dodał, że NBP bierze pod uwagę wszystkie instrumenty, jakimi posługują się inne banki centralne, m.in. EBC, BoE, Bank Centralny Japonii.
onet.pl/(PAP, tm/21.04.2009, godz. 09:30)

Jeśli ktoś planuje budowę domu, warto teraz kupić stal

Radykalny spadek popytu na stal budowlaną spowodował w ciągu zaledwie pół roku spadek ceny o połowę. Jeśli ktoś planuje inwestycję budowlaną i ma gdzie składować materiały, warto teraz dokonać zakupu.
Jeszcze w lipcu ubiegłego roku za tonę stali budowlanej w hurtowni trzeba było zapłacić ok. 2,7 tys. zł. Obecnie, kupując takie same pręty ożebrowane, osoba budująca dom zapłaci nawet poniżej 1,4 tys. zł, czyli może zaoszczędzić kilka tysięcy złotych. Spadek cen stali zaczął się jeszcze przed rozpoczęciem w Polsce kryzysu finansowego.

Tak niskiego poziomu cen jeszcze nie było, od czasu gdy badamy i podajemy ceny stali na polskim rynku - przyznaje Andrzej Ciepiela, dyrektor Polskiej Unii Dystrybutorów Stali.

Niestety niewiele osób korzysta z tak niskich cen, bo rozpoczynanych jest obecnie bardzo mało nowych inwestycji mieszkaniowych. Z drugiej strony w wielu hurtowniach stal nadal sprzedawana jest drożej.
Obowiązująca u nas cena to 1550 zł plus VAT. Jeśli ktoś kupuje więcej, to cenę możemy jeszcze obniżyć - mówi Zbigniew Cudziło właściciel składu Bud-Stal. Takie są ceny w okolicach Warszawy.

Popyt na stal w hurtowniach we wszystkich regionach kraju jest dużo mniejszy.

W porównaniu z ubiegłym rokiem sprzedaż stali budowlanej jest co najmniej o połowę mniejsza - mówi Waldemar Trzpil z firmy Madex.

Generalnie jednak sytuacja naszych firm produkcyjnych i handlowych jest zdecydowanie lepsza niż w innych europejskich krajach. Niektóre zlokalizowane w Polsce firmy motoryzacyjne z powodzeniem radzą sobie z kryzysem i nie zmniejszają produkcji (np. Fiat), co gwarantuje także popyt na wyroby stalowe. Planowane inwestycje infrastrukturalne także gwarantują duży popyt na stal. Mimo to sytuacja firm handlujących stalą jest nie do pozazdroszczenia. Wiele z nich ma w magazynach drogą stal kupioną kilka miesięcy temu.

Sprzedając ją w tej chwili, na pewno tracą. Taka jest funkcja dystrybutora, że gdy materiał drożeje, to zyski rosną, a gdy ceny spadają, to często te zarobki są oddawane. To jest natura tego biznesu - uważa Andrzej Ciepiela.

Na szczęście nigdy nie kupowałem na zapas, więc teraz nie mam tego problemu, ale są takie firmy - mówi Zbigniew Cudziło.

Zdaniem ekspertów jest tylko kwestią czasu, gdy pojawią się pierwsi bankruci wśród firm handlujących stalą. Nikt w tej branży nie ma złudzeń, że w tym roku nie pojawi się większy popyt na stal zbrojoną. Najszybciej nastąpi to w przyszłym roku, a do tego czasu wiele firm może upaść lub zostanie przejętych przez większych konkurentów. W tej chwili marże sprzedawców stali nie są duże i wynoszą średnio 2-3 proc.

Polityka poszczególnych firm jest jednak bardzo różna. Czasem cena wyjściowa jest wyższa, ale w zamian klient nie płaci za transport. Trzeba to dokładnie skalkulować. Na pewno jest to bardzo dobry moment, by kupić stal zbrojeniową, jeśli ktoś planuje budowę domu i ma gdzie składować taki materiał.

Nie jestem w stanie powiedzieć, czy obecna cena jest już najniższą, ale jeśli będą jeszcze przeceny, to nie będą one już duże - twierdzi Andrzej Ciepiela.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl

Jeśli ktoś planuje budowę domu, warto teraz kupić stal

Radykalny spadek popytu na stal budowlaną spowodował w ciągu zaledwie pół roku spadek ceny o połowę. Jeśli ktoś planuje inwestycję budowlaną i ma gdzie składować materiały, warto teraz dokonać zakupu.
Jeszcze w lipcu ubiegłego roku za tonę stali budowlanej w hurtowni trzeba było zapłacić ok. 2,7 tys. zł. Obecnie, kupując takie same pręty ożebrowane, osoba budująca dom zapłaci nawet poniżej 1,4 tys. zł, czyli może zaoszczędzić kilka tysięcy złotych. Spadek cen stali zaczął się jeszcze przed rozpoczęciem w Polsce kryzysu finansowego.

Tak niskiego poziomu cen jeszcze nie było, od czasu gdy badamy i podajemy ceny stali na polskim rynku - przyznaje Andrzej Ciepiela, dyrektor Polskiej Unii Dystrybutorów Stali.

Niestety niewiele osób korzysta z tak niskich cen, bo rozpoczynanych jest obecnie bardzo mało nowych inwestycji mieszkaniowych. Z drugiej strony w wielu hurtowniach stal nadal sprzedawana jest drożej.
Obowiązująca u nas cena to 1550 zł plus VAT. Jeśli ktoś kupuje więcej, to cenę możemy jeszcze obniżyć - mówi Zbigniew Cudziło właściciel składu Bud-Stal. Takie są ceny w okolicach Warszawy.

Popyt na stal w hurtowniach we wszystkich regionach kraju jest dużo mniejszy.

W porównaniu z ubiegłym rokiem sprzedaż stali budowlanej jest co najmniej o połowę mniejsza - mówi Waldemar Trzpil z firmy Madex.

Generalnie jednak sytuacja naszych firm produkcyjnych i handlowych jest zdecydowanie lepsza niż w innych europejskich krajach. Niektóre zlokalizowane w Polsce firmy motoryzacyjne z powodzeniem radzą sobie z kryzysem i nie zmniejszają produkcji (np. Fiat), co gwarantuje także popyt na wyroby stalowe. Planowane inwestycje infrastrukturalne także gwarantują duży popyt na stal. Mimo to sytuacja firm handlujących stalą jest nie do pozazdroszczenia. Wiele z nich ma w magazynach drogą stal kupioną kilka miesięcy temu.

Sprzedając ją w tej chwili, na pewno tracą. Taka jest funkcja dystrybutora, że gdy materiał drożeje, to zyski rosną, a gdy ceny spadają, to często te zarobki są oddawane. To jest natura tego biznesu - uważa Andrzej Ciepiela.

Na szczęście nigdy nie kupowałem na zapas, więc teraz nie mam tego problemu, ale są takie firmy - mówi Zbigniew Cudziło.

Zdaniem ekspertów jest tylko kwestią czasu, gdy pojawią się pierwsi bankruci wśród firm handlujących stalą. Nikt w tej branży nie ma złudzeń, że w tym roku nie pojawi się większy popyt na stal zbrojoną. Najszybciej nastąpi to w przyszłym roku, a do tego czasu wiele firm może upaść lub zostanie przejętych przez większych konkurentów. W tej chwili marże sprzedawców stali nie są duże i wynoszą średnio 2-3 proc.

Polityka poszczególnych firm jest jednak bardzo różna. Czasem cena wyjściowa jest wyższa, ale w zamian klient nie płaci za transport. Trzeba to dokładnie skalkulować. Na pewno jest to bardzo dobry moment, by kupić stal zbrojeniową, jeśli ktoś planuje budowę domu i ma gdzie składować taki materiał.

Nie jestem w stanie powiedzieć, czy obecna cena jest już najniższą, ale jeśli będą jeszcze przeceny, to nie będą one już duże - twierdzi Andrzej Ciepiela.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl

A ściana między nami

Mieszkamy drzwi w drzwi, a zachowujemy się tak, jakbyśmy się nie znali. Sąsiada traktujemy jako zło konieczne, a często jak wroga. Aż 92 proc. Polaków ankietowanych przez CBOS przyznaje, że ze współmieszkańcami z bloku wymienia jedynie zdawkowe "dzień dobry".
Mieszkamy drzwi w drzwi, a zachowujemy się tak, jakbyśmy się nie znali. Sąsiada traktujemy jako zło konieczne, a często jak wroga. Aż 92 proc. Polaków ankietowanych przez CBOS przyznaje, że ze współmieszkańcami z bloku wymienia jedynie zdawkowe "dzień dobry". Zamiast działać razem dla wspólnego dobra, izolujemy się albo narzekamy na złych sąsiadów. Od tygodnia razem z naszymi czytelnikami szukaliśmy odpowiedzi, dlaczego tak jest i jak to zmienić.
- Kiedyś mieszkanie było miejscem rozmaitych spotkań, gdzie zapraszało się gości. Teraz ma nam zapewnić święty spokój. Sąsiad jawi się więc jako intruz. W dużym mieście tożsamość mieszkańca określa bardziej np. rodzaj uprawianego sportu niż związek z miejscem zamieszkania - diagnozuje socjolog dr Jacek Gądecki.

- Nowoczesne budownictwo łamie więzi. - Z badań wynika, że da się poznać sąsiadów, gdy w domu jest do 50 mieszkań. A deweloperzy dla zysku stawiają gigantyczne bloki z niesamowitą liczbą mieszkań na piętrze. Jednak ułatwianie ludziom kontaktów to jedna z ostatnich rzeczy, które przyszłyby do głowy deweloperom - mówi Olgierd Jagiełło z pracowni JEMS Architekci.

- Jest jednak nadzieja. Po opublikowaniu historii Adama Ćwiklińskiego, który wprowadził się do starej kamienicy i uprzykrza życie sąsiadom (robi remont z kuciem ścian późnym wieczorem, głośno słucha muzyki i wyśmiewa protestujących współlokatorów), dostaliśmy od was mnóstwo listów pełnych oburzenia takim zachowaniem. To może być znak, że jednak zależy nam na dobrosąsiedzkich stosunkach.

- Uśmiech, dobre słowo, przytrzymanie drzwi przed sąsiadką niosącą zakupy, rozmowa z sąsiadem na spacerze z psem - takie sposoby na przełamanie obcości podpowiadaliście w listach do "Metra".
metro
2009-04-19, ostatnia aktualizacja 2009-04-19 23:14

A ściana między nami

Mieszkamy drzwi w drzwi, a zachowujemy się tak, jakbyśmy się nie znali. Sąsiada traktujemy jako zło konieczne, a często jak wroga. Aż 92 proc. Polaków ankietowanych przez CBOS przyznaje, że ze współmieszkańcami z bloku wymienia jedynie zdawkowe "dzień dobry".
Mieszkamy drzwi w drzwi, a zachowujemy się tak, jakbyśmy się nie znali. Sąsiada traktujemy jako zło konieczne, a często jak wroga. Aż 92 proc. Polaków ankietowanych przez CBOS przyznaje, że ze współmieszkańcami z bloku wymienia jedynie zdawkowe "dzień dobry". Zamiast działać razem dla wspólnego dobra, izolujemy się albo narzekamy na złych sąsiadów. Od tygodnia razem z naszymi czytelnikami szukaliśmy odpowiedzi, dlaczego tak jest i jak to zmienić.
- Kiedyś mieszkanie było miejscem rozmaitych spotkań, gdzie zapraszało się gości. Teraz ma nam zapewnić święty spokój. Sąsiad jawi się więc jako intruz. W dużym mieście tożsamość mieszkańca określa bardziej np. rodzaj uprawianego sportu niż związek z miejscem zamieszkania - diagnozuje socjolog dr Jacek Gądecki.

- Nowoczesne budownictwo łamie więzi. - Z badań wynika, że da się poznać sąsiadów, gdy w domu jest do 50 mieszkań. A deweloperzy dla zysku stawiają gigantyczne bloki z niesamowitą liczbą mieszkań na piętrze. Jednak ułatwianie ludziom kontaktów to jedna z ostatnich rzeczy, które przyszłyby do głowy deweloperom - mówi Olgierd Jagiełło z pracowni JEMS Architekci.

- Jest jednak nadzieja. Po opublikowaniu historii Adama Ćwiklińskiego, który wprowadził się do starej kamienicy i uprzykrza życie sąsiadom (robi remont z kuciem ścian późnym wieczorem, głośno słucha muzyki i wyśmiewa protestujących współlokatorów), dostaliśmy od was mnóstwo listów pełnych oburzenia takim zachowaniem. To może być znak, że jednak zależy nam na dobrosąsiedzkich stosunkach.

- Uśmiech, dobre słowo, przytrzymanie drzwi przed sąsiadką niosącą zakupy, rozmowa z sąsiadem na spacerze z psem - takie sposoby na przełamanie obcości podpowiadaliście w listach do "Metra".
metro
2009-04-19, ostatnia aktualizacja 2009-04-19 23:14

Sąsiad na zagrodzie równy wojewodzie

Z dr. Maciejem Gdulą, socjologiem Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawia Jacek Różalski

>> A ściana między nami II

Dlaczego w jednych domach ludzie znają sąsiadów i potrafią wspólnie zadbać, żeby była czysta klatka, a przed domem kwietnik, a innym się nie chce?
- W nowych domach mieszkają młodzi, dobrze zarabiający ludzie, którzy za wszystko płacą, w tym za porządek i kwietniki. Z jednej strony są pod presją pracodawców, którzy oczekują od nich pełnego zaangażowania, co odbywa się kosztem czasu wolnego, z drugiej dali się uwieść obietnicy, że wszystko można kupić. Dlatego nie chcą się męczyć z sąsiadem, by coś organizować.

Nie wszyscy mieszkają w nowych budynkach z podziemnymi garażami i wynajętą ekipą do sprzątania.

- Bieda zamyka ludzi na współdziałanie. Ludzie bardzo biedni nie mają głowy do wspólnych przedsięwzięć, bo martwią się, za co kupią dzieciom buty. Wychodzi na to, choć nie znam na ten temat żadnych badań, że to tzw. średniacy mają chęci i możliwości, by robić coś wspólnie.

Czy wystarczy, żeby jakaś grupa ludzi zarabiała średnią krajową, żeby powstała wspólnota?

- Znaczenie ma też wiek budynku. Im starsza wspólnota, tym ludzie znają się dłużej i mają do siebie większe zaufanie. Nie pomaga temu duża rotacja lokatorów. A często jest tak, że część mieszkańców wynajmuje mieszkania lub kupuje je z perspektywą rychłej sprzedaży. Takim lokatorom nie będzie zależało na poznawaniu sąsiadów ani angażowaniu się we wspólne inicjatywy.

Znam przykłady budynków w Warszawie, gdzie ludzie mieszkają razem już dość długo, a i tak niczego wspólnie nie zrobili.

- Bo nie wszyscy czują taką potrzebę. Znam za to sąsiedzkie inicjatywy, które są utrącane przez władze. Np. mieszkańcy bloku na Kabatach w Warszawie postanowili posadzić park na wolnej działce, ale napotkali na niespotykany opór samorządowców. Dlatego zaangażowanie sąsiedzkie musi przybierać też formę wspólnego nacisku na władze, czyli wychodzić poza najbliższe otoczenie.

Nie jesteśmy narodem, który przoduje w skrzykiwaniu się do robienia czegoś razem.

- Polaków wciąż łatwiej skrzyknąć do walki ze wspólnym wrogiem, np. deweloperem, niż do czegoś pozytywnego. To w jakimś stopniu dziedzictwo kultury chłopskiej przeniesionej do miast: pańszczyźniani chłopi musieli bez wynagrodzenia pracować dla dziedzica. Na wsi powszechna była bieda, a losy jednostki zależały w dużej mierze od rodziny. Przed II wojną na wsi mieszkało ok. 70 proc. ludności Polski i te nawyki wciąż w nas tkwią. Za to po wyjściu z niedostatku wielu myśli o sobie jak o szlachcie, która na zagrodzie równa jest wojewodzie. Trzeba się popisać osobistym bogactwem. A to co za progiem, to co wspólne, kompletnie nas nie interesuje, więc może być brudne i zniszczone. Inaczej jest w Szwecji, gdzie ludzie robią mnóstwo wspólnie, ale szwedzcy chłopi byli ludźmi wolnymi i musieli się sami organizować.

Być może zmieni się to, gdy zobaczymy, że nie wszystko możemy kupić. Na zamkniętych osiedlach ludzie kupują sobie przestrzeń na własność i wierzą, że będą się beztrosko cieszyć wszystkimi przywilejami. Nagle jednak orientują się, że wszyscy wokół postąpili podobnie, i mieszkają w archipelagu grodzonych osiedli. Nie można nawet swobodnie pójść na spacer. Moim marzeniem byłoby organizowanie się ludzi wokół rozgradzania osiedli.

Zna pan swoich sąsiadów?

- Najlepiej znam się z sąsiadami, którzy mieszkają teraz w moim bloku, ale wcześniej mieszkaliśmy razem na innym osiedlu.
Źródło: Dziennik Metro
Jacek Różalski
2009-04-19, ostatnia aktualizacja 2009-04-19 23:15

Sąsiad na zagrodzie równy wojewodzie

Z dr. Maciejem Gdulą, socjologiem Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawia Jacek Różalski

>> A ściana między nami II

Dlaczego w jednych domach ludzie znają sąsiadów i potrafią wspólnie zadbać, żeby była czysta klatka, a przed domem kwietnik, a innym się nie chce?
- W nowych domach mieszkają młodzi, dobrze zarabiający ludzie, którzy za wszystko płacą, w tym za porządek i kwietniki. Z jednej strony są pod presją pracodawców, którzy oczekują od nich pełnego zaangażowania, co odbywa się kosztem czasu wolnego, z drugiej dali się uwieść obietnicy, że wszystko można kupić. Dlatego nie chcą się męczyć z sąsiadem, by coś organizować.

Nie wszyscy mieszkają w nowych budynkach z podziemnymi garażami i wynajętą ekipą do sprzątania.

- Bieda zamyka ludzi na współdziałanie. Ludzie bardzo biedni nie mają głowy do wspólnych przedsięwzięć, bo martwią się, za co kupią dzieciom buty. Wychodzi na to, choć nie znam na ten temat żadnych badań, że to tzw. średniacy mają chęci i możliwości, by robić coś wspólnie.

Czy wystarczy, żeby jakaś grupa ludzi zarabiała średnią krajową, żeby powstała wspólnota?

- Znaczenie ma też wiek budynku. Im starsza wspólnota, tym ludzie znają się dłużej i mają do siebie większe zaufanie. Nie pomaga temu duża rotacja lokatorów. A często jest tak, że część mieszkańców wynajmuje mieszkania lub kupuje je z perspektywą rychłej sprzedaży. Takim lokatorom nie będzie zależało na poznawaniu sąsiadów ani angażowaniu się we wspólne inicjatywy.

Znam przykłady budynków w Warszawie, gdzie ludzie mieszkają razem już dość długo, a i tak niczego wspólnie nie zrobili.

- Bo nie wszyscy czują taką potrzebę. Znam za to sąsiedzkie inicjatywy, które są utrącane przez władze. Np. mieszkańcy bloku na Kabatach w Warszawie postanowili posadzić park na wolnej działce, ale napotkali na niespotykany opór samorządowców. Dlatego zaangażowanie sąsiedzkie musi przybierać też formę wspólnego nacisku na władze, czyli wychodzić poza najbliższe otoczenie.

Nie jesteśmy narodem, który przoduje w skrzykiwaniu się do robienia czegoś razem.

- Polaków wciąż łatwiej skrzyknąć do walki ze wspólnym wrogiem, np. deweloperem, niż do czegoś pozytywnego. To w jakimś stopniu dziedzictwo kultury chłopskiej przeniesionej do miast: pańszczyźniani chłopi musieli bez wynagrodzenia pracować dla dziedzica. Na wsi powszechna była bieda, a losy jednostki zależały w dużej mierze od rodziny. Przed II wojną na wsi mieszkało ok. 70 proc. ludności Polski i te nawyki wciąż w nas tkwią. Za to po wyjściu z niedostatku wielu myśli o sobie jak o szlachcie, która na zagrodzie równa jest wojewodzie. Trzeba się popisać osobistym bogactwem. A to co za progiem, to co wspólne, kompletnie nas nie interesuje, więc może być brudne i zniszczone. Inaczej jest w Szwecji, gdzie ludzie robią mnóstwo wspólnie, ale szwedzcy chłopi byli ludźmi wolnymi i musieli się sami organizować.

Być może zmieni się to, gdy zobaczymy, że nie wszystko możemy kupić. Na zamkniętych osiedlach ludzie kupują sobie przestrzeń na własność i wierzą, że będą się beztrosko cieszyć wszystkimi przywilejami. Nagle jednak orientują się, że wszyscy wokół postąpili podobnie, i mieszkają w archipelagu grodzonych osiedli. Nie można nawet swobodnie pójść na spacer. Moim marzeniem byłoby organizowanie się ludzi wokół rozgradzania osiedli.

Zna pan swoich sąsiadów?

- Najlepiej znam się z sąsiadami, którzy mieszkają teraz w moim bloku, ale wcześniej mieszkaliśmy razem na innym osiedlu.
Źródło: Dziennik Metro
Jacek Różalski
2009-04-19, ostatnia aktualizacja 2009-04-19 23:15

USD:Kontynuacja aprecjacji dolara

W trakcie sesji azjatyckiej kurs głównej pary walutowej przetestował okolice wsparcia na poziomie 1,2980. Później nastąpiło odbicie i powrót powyżej 1,30, ale początek sesji europejskiej to ponownie zejście w okolice wsparcia.

Ze względu na brak istotnych publikacji dzisiaj można oczekiwać, że inwestorzy będą próbowali przebić się przez to wsparcie, ale byki z pewnością będą chciały wykorzystać ten poziom do wywołania większego odbicia. Zatem czeka nas dziś bardziej walka techniczna między popytem a podażą.

Dziś rano pojawiła się wypowiedź jednego z członków RPP - Stanisława Owsiaka - którego zdaniem nie można wykluczyć, że w kwietniu nastąpi przerwa w cyklu obniżek stóp procentowych. Ponadto według niego nadal jest miejsce do obniżek stóp, dlatego możliwe jest, że stopy spadną nawet do poziomu 3 proc. Polska waluta w ostatnich dniach ulega stopniowemu osłabieniu, w znacznym stopniu za sprawą wzmacniającego się dolara. Aktualnie kurs USD/PLN kształtuje się w okolicach 3,3520, a EUR/PLN w okolicach 4,3530 i możliwe, że to jeszcze nie koniec deprecjacji złotego.

Jedynymi publikacjami zaplanowanymi na dzień dzisiejszy są dane z Polski dotyczące inflacji PPI oraz dynamiki produkcji przemysłowej. W pierwszym przypadku oczekiwany jest wzrost z poziomu 5,4 proc. r/r poprzednio do 5,75 proc. obecnie, natomiast w drugim przypadku spodziewany jest wzrost dynamiki z -14,3 proc. r/r do -6,5 proc. Dane te mogą mieć do pewnego stopnia wpływ na dzisiejsze zachowanie złotego, ale nie powinny zmienić ogólnego obrazu sytuacji na parach złotówkowych.

Dariusz Pilich

źródło informacji: FMCM

interia.pl

USD:Kontynuacja aprecjacji dolara

W trakcie sesji azjatyckiej kurs głównej pary walutowej przetestował okolice wsparcia na poziomie 1,2980. Później nastąpiło odbicie i powrót powyżej 1,30, ale początek sesji europejskiej to ponownie zejście w okolice wsparcia.

Ze względu na brak istotnych publikacji dzisiaj można oczekiwać, że inwestorzy będą próbowali przebić się przez to wsparcie, ale byki z pewnością będą chciały wykorzystać ten poziom do wywołania większego odbicia. Zatem czeka nas dziś bardziej walka techniczna między popytem a podażą.

Dziś rano pojawiła się wypowiedź jednego z członków RPP - Stanisława Owsiaka - którego zdaniem nie można wykluczyć, że w kwietniu nastąpi przerwa w cyklu obniżek stóp procentowych. Ponadto według niego nadal jest miejsce do obniżek stóp, dlatego możliwe jest, że stopy spadną nawet do poziomu 3 proc. Polska waluta w ostatnich dniach ulega stopniowemu osłabieniu, w znacznym stopniu za sprawą wzmacniającego się dolara. Aktualnie kurs USD/PLN kształtuje się w okolicach 3,3520, a EUR/PLN w okolicach 4,3530 i możliwe, że to jeszcze nie koniec deprecjacji złotego.

Jedynymi publikacjami zaplanowanymi na dzień dzisiejszy są dane z Polski dotyczące inflacji PPI oraz dynamiki produkcji przemysłowej. W pierwszym przypadku oczekiwany jest wzrost z poziomu 5,4 proc. r/r poprzednio do 5,75 proc. obecnie, natomiast w drugim przypadku spodziewany jest wzrost dynamiki z -14,3 proc. r/r do -6,5 proc. Dane te mogą mieć do pewnego stopnia wpływ na dzisiejsze zachowanie złotego, ale nie powinny zmienić ogólnego obrazu sytuacji na parach złotówkowych.

Dariusz Pilich

źródło informacji: FMCM

interia.pl

To sygnał do ataku na złotego!

Dodatkowe 20 mld dolarów na rezerwy NBP w ramach elastycznej linii kredytowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) może zachęcić, a nie odstraszyć spekulantów - powiedział PAP wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak.

We wtorek minister finansów Jacek Rostowski poinformował, że rząd będzie wnioskował do MFW o przystąpienie do elastycznej linii kredytowej (FCL), co w razie potrzeby pozwoli na zwiększenie rezerw NBP o 20 mld dolarów. Zdaniem szefa resortu finansów i ekspertów, z którymi rozmawiała PAP, wpłynie to pozytywnie na złotego i uchroni polską walutę przed atakami spekulantów.

Akurat spekulantów zwiększenie rezerw walutowych banku centralnego może zachęcić, bo to zwiększa pojemność rynku przy transakcjach walutowych - ocenił Pawlak. 20 mld dolarów to nie jest coś co, by +powaliło na kolana" George Sorosa czy finansistów tego kalibru" - dodał.

W opinii wicepremiera, czas spekulacji na polskim rynku walutowym dobiega jednak końca. To, co było do wygarnięcia z rynku walutowego, zostało już pozbierane i w tej chwili jest odwilż- podkreślił.

Dłuższe utrzymywanie tak słabego kursu naszej waluty byłoby - szczególnie dla polskiego eksportu - wyjątkowo korzystne i w naturalny sposób prowadziłoby do dalszego spadku kursu, bo im więcej byśmy eksportowali, tym więcej euro czy dolarów byłoby wymieniane na złote - uzasadnił Pawlak. Taka sytuacja - jego zdaniem - oznaczałaby brak dalszych korzyści dla spekulantów grających na osłabienie złotego.

Wicepremier zaznaczył jednak, że zaoferowanie przez MFW możliwości zwiększenia rezerw NBP jest "pozytywną oceną" dla naszej polityki gospodarczej. Ale lepiej, żebyśmy nigdy nie musieli z niej korzystać, bo to by znaczyło, że sytuacja Polski jest rzeczywiście trudna - ocenił wicepremier.

Obecne stabilizowanie się sytuacji na rynkach finansowych jest pozytywnym sygnałem z punktu widzenia przystąpienia Polski do mechanizmu kursowego ERM2 - ocenia Marek Rozkrut, dyrektor Departamentu Polityki Finansowej, Analiz i Statystyki.

- Obecne, stopniowe stabilizowanie się sytuacji na rynkach finansowych jest pozytywnym sygnałem i na pewno kompensuje w pewnym stopniu ryzyko związane z czynnikiem politycznym (utrudniającym przeprowadzenie wymaganych dostosowań prawnych), jednak nie eliminuje go - powiedział Rozkrut w rozmowie z PAP.

- Musimy zagwarantować bezpieczne uczestnictwo złotego w mechanizmie ERM2. Dobre fundamenty gospodarcze, dodatkowo potwierdzone pozytywną oceną MFW, na podstawie której przyznano nam elastyczną linię kredytową, są czynnikiem sprzyjającym ograniczaniu wahań polskiej waluty. Niemniej, spowodowana czynnikami globalnymi niestabilna sytuacja na rynku walutowym oraz brak porozumienia politycznego co do przeprowadzenia wymaganych dostosowań prawnych na pewno utrudniają wejście do ERM2, trudno jednak przesądzać czy je wykluczają - dodał.

Rozkrut przypomniał, że MF przygotowuje dokument, w którym zostaną określone warunki przystąpienia Polski do ERM2. Dodał, że gwałtowne i silne wahania kursu walutowego utrudniają wyznaczenie kursu parytetowego.

- Wysoka zmienność kursu walutowego jest czynnikiem utrudniającym rozmowy z partnerami z instytucji europejskich i krajów strefy euro na temat poziomu parytetu w systemie ERM2. Stabilizacji sytuacji na rynku walutowym nie sprzyja dodatkowo niepewność polityczna - powiedział.

Jego zdaniem wyznaczenie centralnego parytetu w ERM2 mogłoby być jednak punktem odniesienia stabilizującym sytuację na rynku walutowym.

- W warunkach realizacji wiarygodnej strategii integracji walutowej, członkostwo w ERM2 powinno sprzyjać stabilizacji kursowej. Wynika to z faktu, iż włączenie złotego do nowego systemu będzie stanowić wyraźny sygnał gotowości naszego kraju do przyjęcia wspólnej waluty.

Parytet centralny, jako wiarygodny punkt odniesienia dla kursu konwersji, powinien wtedy pełnić funkcję nominalnej kotwicy stabilizującej sytuację na polskim rynku walutowym - uważa Rozkrut.

Podkreśla jednocześnie, że aby wyznaczenie kursu centralnego mogło skutecznie ograniczać wahania złotego, muszą być jednak spełnione pewne warunki.

- Po pierwsze, poziom ustalonego parytetu powinien być spójny z sytuacją makroekonomiczną kraju.

Po drugie, okres uczestnictwa w ERM2 powinien być możliwie krótki, co - poprzez przybliżenie momentu przyjęcia wspólnej waluty - będzie zwiększać wiarygodność bieżącego poziomu parytetu jako punktu odniesienia dla ostatecznego kursu zamiany złotego na euro.

Po trzecie, Polska powinna w momencie oceny gotowości do przyjęcia wspólnej waluty spełnić wszystkie formalne warunki członkostwa w strefie euro, gdyż tylko wtedy będzie możliwe przyjęcie wspólnej waluty w wyznaczonym terminie - powiedział.

- Obecnie spełnienie tych warunków utrudniają pozostające poza kontrolą krajowej polityki gospodarczej czynniki zewnętrzne wpływające na destabilizację kursu złotego oraz brak zgody politycznej na przeprowadzenie niezbędnych zmian prawnych warunkujących przyjęcie wspólnej waluty - dodał.

Rozkrut powiedział także, że Polska nie zamierza ubiegać się o specjalne traktowanie w mechanizmie ERM2.

- Uważamy, że Polska jest w stanie wypełnić kryterium kursowe konwergencji oraz wszystkie inne wymagania traktatowe - powiedział.

źródło informacji: PAP

interia.pl

To sygnał do ataku na złotego!

Dodatkowe 20 mld dolarów na rezerwy NBP w ramach elastycznej linii kredytowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) może zachęcić, a nie odstraszyć spekulantów - powiedział PAP wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak.

We wtorek minister finansów Jacek Rostowski poinformował, że rząd będzie wnioskował do MFW o przystąpienie do elastycznej linii kredytowej (FCL), co w razie potrzeby pozwoli na zwiększenie rezerw NBP o 20 mld dolarów. Zdaniem szefa resortu finansów i ekspertów, z którymi rozmawiała PAP, wpłynie to pozytywnie na złotego i uchroni polską walutę przed atakami spekulantów.

Akurat spekulantów zwiększenie rezerw walutowych banku centralnego może zachęcić, bo to zwiększa pojemność rynku przy transakcjach walutowych - ocenił Pawlak. 20 mld dolarów to nie jest coś co, by +powaliło na kolana" George Sorosa czy finansistów tego kalibru" - dodał.

W opinii wicepremiera, czas spekulacji na polskim rynku walutowym dobiega jednak końca. To, co było do wygarnięcia z rynku walutowego, zostało już pozbierane i w tej chwili jest odwilż- podkreślił.

Dłuższe utrzymywanie tak słabego kursu naszej waluty byłoby - szczególnie dla polskiego eksportu - wyjątkowo korzystne i w naturalny sposób prowadziłoby do dalszego spadku kursu, bo im więcej byśmy eksportowali, tym więcej euro czy dolarów byłoby wymieniane na złote - uzasadnił Pawlak. Taka sytuacja - jego zdaniem - oznaczałaby brak dalszych korzyści dla spekulantów grających na osłabienie złotego.

Wicepremier zaznaczył jednak, że zaoferowanie przez MFW możliwości zwiększenia rezerw NBP jest "pozytywną oceną" dla naszej polityki gospodarczej. Ale lepiej, żebyśmy nigdy nie musieli z niej korzystać, bo to by znaczyło, że sytuacja Polski jest rzeczywiście trudna - ocenił wicepremier.

Obecne stabilizowanie się sytuacji na rynkach finansowych jest pozytywnym sygnałem z punktu widzenia przystąpienia Polski do mechanizmu kursowego ERM2 - ocenia Marek Rozkrut, dyrektor Departamentu Polityki Finansowej, Analiz i Statystyki.

- Obecne, stopniowe stabilizowanie się sytuacji na rynkach finansowych jest pozytywnym sygnałem i na pewno kompensuje w pewnym stopniu ryzyko związane z czynnikiem politycznym (utrudniającym przeprowadzenie wymaganych dostosowań prawnych), jednak nie eliminuje go - powiedział Rozkrut w rozmowie z PAP.

- Musimy zagwarantować bezpieczne uczestnictwo złotego w mechanizmie ERM2. Dobre fundamenty gospodarcze, dodatkowo potwierdzone pozytywną oceną MFW, na podstawie której przyznano nam elastyczną linię kredytową, są czynnikiem sprzyjającym ograniczaniu wahań polskiej waluty. Niemniej, spowodowana czynnikami globalnymi niestabilna sytuacja na rynku walutowym oraz brak porozumienia politycznego co do przeprowadzenia wymaganych dostosowań prawnych na pewno utrudniają wejście do ERM2, trudno jednak przesądzać czy je wykluczają - dodał.

Rozkrut przypomniał, że MF przygotowuje dokument, w którym zostaną określone warunki przystąpienia Polski do ERM2. Dodał, że gwałtowne i silne wahania kursu walutowego utrudniają wyznaczenie kursu parytetowego.

- Wysoka zmienność kursu walutowego jest czynnikiem utrudniającym rozmowy z partnerami z instytucji europejskich i krajów strefy euro na temat poziomu parytetu w systemie ERM2. Stabilizacji sytuacji na rynku walutowym nie sprzyja dodatkowo niepewność polityczna - powiedział.

Jego zdaniem wyznaczenie centralnego parytetu w ERM2 mogłoby być jednak punktem odniesienia stabilizującym sytuację na rynku walutowym.

- W warunkach realizacji wiarygodnej strategii integracji walutowej, członkostwo w ERM2 powinno sprzyjać stabilizacji kursowej. Wynika to z faktu, iż włączenie złotego do nowego systemu będzie stanowić wyraźny sygnał gotowości naszego kraju do przyjęcia wspólnej waluty.

Parytet centralny, jako wiarygodny punkt odniesienia dla kursu konwersji, powinien wtedy pełnić funkcję nominalnej kotwicy stabilizującej sytuację na polskim rynku walutowym - uważa Rozkrut.

Podkreśla jednocześnie, że aby wyznaczenie kursu centralnego mogło skutecznie ograniczać wahania złotego, muszą być jednak spełnione pewne warunki.

- Po pierwsze, poziom ustalonego parytetu powinien być spójny z sytuacją makroekonomiczną kraju.

Po drugie, okres uczestnictwa w ERM2 powinien być możliwie krótki, co - poprzez przybliżenie momentu przyjęcia wspólnej waluty - będzie zwiększać wiarygodność bieżącego poziomu parytetu jako punktu odniesienia dla ostatecznego kursu zamiany złotego na euro.

Po trzecie, Polska powinna w momencie oceny gotowości do przyjęcia wspólnej waluty spełnić wszystkie formalne warunki członkostwa w strefie euro, gdyż tylko wtedy będzie możliwe przyjęcie wspólnej waluty w wyznaczonym terminie - powiedział.

- Obecnie spełnienie tych warunków utrudniają pozostające poza kontrolą krajowej polityki gospodarczej czynniki zewnętrzne wpływające na destabilizację kursu złotego oraz brak zgody politycznej na przeprowadzenie niezbędnych zmian prawnych warunkujących przyjęcie wspólnej waluty - dodał.

Rozkrut powiedział także, że Polska nie zamierza ubiegać się o specjalne traktowanie w mechanizmie ERM2.

- Uważamy, że Polska jest w stanie wypełnić kryterium kursowe konwergencji oraz wszystkie inne wymagania traktatowe - powiedział.

źródło informacji: PAP

interia.pl

W najbliższym roku spadnie liczba oddawanych mieszkań

Z powodu wstrzymania w 2009 r. blisko 80 proc. inwestycji deweloperskich liczba mieszkań oddawanych do użytku zacznie spadać od początku przyszłego roku - oceniła Aleksandra Szarek z Home Broker.

Specjalistka rynku nieruchomości odniosła się do piątkowych danych Głównego Urzędu Statystycznego. Jak podano, w ciągu trzech miesięcy 2009 r. oddano do użytku 41,819 tys. mieszkań - o 18,1 proc. więcej niż w analogicznym okresie ub.r.

Szarek poinformowała, że tak duża liczba mieszkań to efekt ożywienia na rynku nieruchomości sprzed półtora roku. Wyjaśniła, że cykl budowlany trwa średnio 18 miesięcy, tak więc inwestycje teraz oddawane to te, których budowa rozpoczęła się na fali "boomu", czyli w 2007 r.

Spowolnienie budownictwa rozpoczęło się od połowy 2008 r. i dlatego można spodziewać się, że do końca roku zostanie oddanych prawie tyle samo mieszkań co w roku ubiegłym (165,189 tys.) - zaznaczyła.

Szarek poinformowała, że coraz mniej nowych mieszkań będzie pojawiać się od przyszłego roku, ponieważ na obecny rok deweloperzy zapowiedzieli wstrzymanie prawie 80 proc. swoich inwestycji. "Wpłynie to na pewno na obniżenie podaży mieszkań w najbliższych latach, czego konsekwencją będzie powrót do sytuacji sprzed +boomu+, kiedy lokali było zdecydowanie za mało" - zaznaczyła.

"Wtedy ceny mieszkań znów pójdą w górę, chociaż nie sądzę, żeby było to aż tak szalone tempo jak kilka lat temu" - dodała.

GUS poinformował ponadto, że liczba mieszkań oddanych do użytku wzrosła w marcu 2009 r. o 21,9 proc. wobec analogicznego okresu 2008 r. i wyniosła 11,939 tys.

Równocześnie liczba oddanych mieszkań w marcu wobec lutego wzrosła o 15,5 proc.

W opinii Szarek, zarówno te liczby, jak i dane z całego kwartału pokazują, że największa aktywność deweloperska przypadła na drugą połowę 2007 r. "Oznacza to, że najwięcej inwestycji powstawało w momencie, kiedy ceny były na najwyższym poziomie. Osoby, które wtedy kupiły mieszkania w celach inwestycyjnych, raczej nie będą teraz ich sprzedawać, ponieważ obecne ceny są już niższe niż przed rokiem, tak więc mają zbyt wiele do stracenia" - oceniła.

Jak zaznaczyła, można spodziewać się, że większość z nich zdecyduje się na wykończenie i wynajęcie swoich lokali. Dzięki temu w najbliższych miesiącach powinno pojawić się bardzo dużo mieszkań pod wynajem, "wskutek czego możemy spodziewać się lekkiej korekty na tym rynku".

"Jednak nawet jeśli ceny najmu nieznacznie się obniżą to i tak jest to nadal opłacalna forma inwestowania w nieruchomości, a dla tych, którzy kupili mieszkania na cenowym szczycie, jedyna ucieczka przed straceniem zainwestowanych pieniędzy" - podkreśliła.

źródło informacji: PAP

interia.pl

W najbliższym roku spadnie liczba oddawanych mieszkań

Z powodu wstrzymania w 2009 r. blisko 80 proc. inwestycji deweloperskich liczba mieszkań oddawanych do użytku zacznie spadać od początku przyszłego roku - oceniła Aleksandra Szarek z Home Broker.

Specjalistka rynku nieruchomości odniosła się do piątkowych danych Głównego Urzędu Statystycznego. Jak podano, w ciągu trzech miesięcy 2009 r. oddano do użytku 41,819 tys. mieszkań - o 18,1 proc. więcej niż w analogicznym okresie ub.r.

Szarek poinformowała, że tak duża liczba mieszkań to efekt ożywienia na rynku nieruchomości sprzed półtora roku. Wyjaśniła, że cykl budowlany trwa średnio 18 miesięcy, tak więc inwestycje teraz oddawane to te, których budowa rozpoczęła się na fali "boomu", czyli w 2007 r.

Spowolnienie budownictwa rozpoczęło się od połowy 2008 r. i dlatego można spodziewać się, że do końca roku zostanie oddanych prawie tyle samo mieszkań co w roku ubiegłym (165,189 tys.) - zaznaczyła.

Szarek poinformowała, że coraz mniej nowych mieszkań będzie pojawiać się od przyszłego roku, ponieważ na obecny rok deweloperzy zapowiedzieli wstrzymanie prawie 80 proc. swoich inwestycji. "Wpłynie to na pewno na obniżenie podaży mieszkań w najbliższych latach, czego konsekwencją będzie powrót do sytuacji sprzed +boomu+, kiedy lokali było zdecydowanie za mało" - zaznaczyła.

"Wtedy ceny mieszkań znów pójdą w górę, chociaż nie sądzę, żeby było to aż tak szalone tempo jak kilka lat temu" - dodała.

GUS poinformował ponadto, że liczba mieszkań oddanych do użytku wzrosła w marcu 2009 r. o 21,9 proc. wobec analogicznego okresu 2008 r. i wyniosła 11,939 tys.

Równocześnie liczba oddanych mieszkań w marcu wobec lutego wzrosła o 15,5 proc.

W opinii Szarek, zarówno te liczby, jak i dane z całego kwartału pokazują, że największa aktywność deweloperska przypadła na drugą połowę 2007 r. "Oznacza to, że najwięcej inwestycji powstawało w momencie, kiedy ceny były na najwyższym poziomie. Osoby, które wtedy kupiły mieszkania w celach inwestycyjnych, raczej nie będą teraz ich sprzedawać, ponieważ obecne ceny są już niższe niż przed rokiem, tak więc mają zbyt wiele do stracenia" - oceniła.

Jak zaznaczyła, można spodziewać się, że większość z nich zdecyduje się na wykończenie i wynajęcie swoich lokali. Dzięki temu w najbliższych miesiącach powinno pojawić się bardzo dużo mieszkań pod wynajem, "wskutek czego możemy spodziewać się lekkiej korekty na tym rynku".

"Jednak nawet jeśli ceny najmu nieznacznie się obniżą to i tak jest to nadal opłacalna forma inwestowania w nieruchomości, a dla tych, którzy kupili mieszkania na cenowym szczycie, jedyna ucieczka przed straceniem zainwestowanych pieniędzy" - podkreśliła.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Roboty publiczne receptą na kryzys?

Po latach zapomnienia roboty publiczne wracają do łask. Mechanizm prac publicznych działa dwutorowo. Po pierwsze - neutralizuje rosnącą stopę bezrobocia, po drugie - stymuluje popyt, ograniczony przez zwiększoną ostrożność przedsiębiorców.

Popularność robót publicznych jako narzędzia polityki zatrudnienia wzrosła dzięki F.D. Rooseveltowi. W latach trzydziestych XX wieku stały się one filarem realizowanej przez niego polityki Nowego Ładu - recepty na Wielki Kryzys. Przykład z poprzednika wziął najnowszy prezydent USA - Barack Obama. W przygotowanym przez jego administrację gospodarczym planie ratunkowym, inwestycje w drogi, mosty i budynki użyteczności publicznej stanowią pozycję wartą 136 mld USD. Pieniądze wpompowane w roboty publiczne mają wygenerować łącznie 2,5 mln nowych miejsc pracy.

W ostatnich dziesięciu latach do robót publicznych uciekano się w Polsce z różną intensywnością. Największa liczba bezrobotnych była nimi objęta w 2003 roku, kiedy to stopa bezrobocia w naszym kraju osiągała rekordowe, dwucyfrowe wartości. W 2008 roku w pracach publicznych uczestniczyło ponad 44,5 tys. pozostających bez pracy, czyli 3,6 proc. wszystkich bezrobotnych. Być może zatrudnienie przy robotach publicznych zwiększy się wraz z realizacją Planu Stabilności i Rozwoju, rządowej odpowiedzi na spowolnienie gospodarcze. Według wstępnych szacunków, pełna realizacja projektu zamknie się w kwocie 91 mld PLN. Istotną część projektu stanowią inwestycje publiczne w zakresie infrastrukturalnym, telekomunikacyjnym, innowacyjnym, budowlanym, środowiskowym i energetycznym.

Większość prac publicznych organizowanych jest w Polsce okresie marzec-maj. Kolejny wzrost przypada na pierwsze miesiące jesieni - wrzesień i październik. Trend ten wynika z charakteru robót publicznych organizowanych w naszym kraju. Większość z nich to drobne prace porządkowe i remontowo-konserwacyjne takie jak: sprzątanie ścieżek rowerowych, terenów wokół rzek, ośrodków wypoczynkowych i dróg, konserwacja urządzeń melioracyjnych oraz roboty drogowe. W 2008 roku najwięcej uczestników robót publicznych zarejestrowano w województwach: kujawsko-pomorskim, mazowieckim oraz zachodniopomorskim.

W jaki sposób finansowane są roboty publiczne i jaki jest ich koszt? Jakie są plusy i minusy rozwiązania i czy rzeczywiście przynosi ono zamierzone efekty? Odpowiedzi na te pytania znajdą Państwo w artykule "Roboty publiczne receptą na kryzys?" w portalu rynekpracy.pl

źródło informacji: Rynekpracy.pl

interia.pl

Roboty publiczne receptą na kryzys?

Po latach zapomnienia roboty publiczne wracają do łask. Mechanizm prac publicznych działa dwutorowo. Po pierwsze - neutralizuje rosnącą stopę bezrobocia, po drugie - stymuluje popyt, ograniczony przez zwiększoną ostrożność przedsiębiorców.

Popularność robót publicznych jako narzędzia polityki zatrudnienia wzrosła dzięki F.D. Rooseveltowi. W latach trzydziestych XX wieku stały się one filarem realizowanej przez niego polityki Nowego Ładu - recepty na Wielki Kryzys. Przykład z poprzednika wziął najnowszy prezydent USA - Barack Obama. W przygotowanym przez jego administrację gospodarczym planie ratunkowym, inwestycje w drogi, mosty i budynki użyteczności publicznej stanowią pozycję wartą 136 mld USD. Pieniądze wpompowane w roboty publiczne mają wygenerować łącznie 2,5 mln nowych miejsc pracy.

W ostatnich dziesięciu latach do robót publicznych uciekano się w Polsce z różną intensywnością. Największa liczba bezrobotnych była nimi objęta w 2003 roku, kiedy to stopa bezrobocia w naszym kraju osiągała rekordowe, dwucyfrowe wartości. W 2008 roku w pracach publicznych uczestniczyło ponad 44,5 tys. pozostających bez pracy, czyli 3,6 proc. wszystkich bezrobotnych. Być może zatrudnienie przy robotach publicznych zwiększy się wraz z realizacją Planu Stabilności i Rozwoju, rządowej odpowiedzi na spowolnienie gospodarcze. Według wstępnych szacunków, pełna realizacja projektu zamknie się w kwocie 91 mld PLN. Istotną część projektu stanowią inwestycje publiczne w zakresie infrastrukturalnym, telekomunikacyjnym, innowacyjnym, budowlanym, środowiskowym i energetycznym.

Większość prac publicznych organizowanych jest w Polsce okresie marzec-maj. Kolejny wzrost przypada na pierwsze miesiące jesieni - wrzesień i październik. Trend ten wynika z charakteru robót publicznych organizowanych w naszym kraju. Większość z nich to drobne prace porządkowe i remontowo-konserwacyjne takie jak: sprzątanie ścieżek rowerowych, terenów wokół rzek, ośrodków wypoczynkowych i dróg, konserwacja urządzeń melioracyjnych oraz roboty drogowe. W 2008 roku najwięcej uczestników robót publicznych zarejestrowano w województwach: kujawsko-pomorskim, mazowieckim oraz zachodniopomorskim.

W jaki sposób finansowane są roboty publiczne i jaki jest ich koszt? Jakie są plusy i minusy rozwiązania i czy rzeczywiście przynosi ono zamierzone efekty? Odpowiedzi na te pytania znajdą Państwo w artykule "Roboty publiczne receptą na kryzys?" w portalu rynekpracy.pl

źródło informacji: Rynekpracy.pl

interia.pl

Pakiet klimatyczny odczujemy w portfelu

Unijna walka z globalnym ociepleniem będzie kosztować polskie elektrownie nawet 4,5 mld euro rocznie. Aby sfinansować tak duże inwestycje, firmy będą musiały znacząco podnieść ceny prądu, zapowiada "Rzeczpospolita".

Kalkulację kosztów wypełnienia przez Polskę założeń pakietu klimatycznego UE przygotowuje prof. Krzysztof Żmijewski z Politechniki Warszawskiej. Jego zdaniem energetyka będzie musiała do 2030 r. wydać na ten cel ok. 100 mld euro.

Wydatki na inwestycje w energetyce przełożą się na rachunki odbiorców. - Nie ma innej możliwości, skoro w grę wchodzą wydatki średnio po 4,5 mld euro rocznie - uważa prof. Żmijewski. Jego zdaniem minimalna podwyżka cen prądu wyniesie 45-55 proc., a zatem wzrost opłat sięgnie ok. jednej czwartej, zważywszy na fakt, że cena prądu stanowi połowę sumy na rachunku za elektryczność.

PAP/Rzeczpospolita

interia.pl/Poniedziałek, 20 kwietnia (06:54)

Pakiet klimatyczny odczujemy w portfelu

Unijna walka z globalnym ociepleniem będzie kosztować polskie elektrownie nawet 4,5 mld euro rocznie. Aby sfinansować tak duże inwestycje, firmy będą musiały znacząco podnieść ceny prądu, zapowiada "Rzeczpospolita".

Kalkulację kosztów wypełnienia przez Polskę założeń pakietu klimatycznego UE przygotowuje prof. Krzysztof Żmijewski z Politechniki Warszawskiej. Jego zdaniem energetyka będzie musiała do 2030 r. wydać na ten cel ok. 100 mld euro.

Wydatki na inwestycje w energetyce przełożą się na rachunki odbiorców. - Nie ma innej możliwości, skoro w grę wchodzą wydatki średnio po 4,5 mld euro rocznie - uważa prof. Żmijewski. Jego zdaniem minimalna podwyżka cen prądu wyniesie 45-55 proc., a zatem wzrost opłat sięgnie ok. jednej czwartej, zważywszy na fakt, że cena prądu stanowi połowę sumy na rachunku za elektryczność.

PAP/Rzeczpospolita

interia.pl/Poniedziałek, 20 kwietnia (06:54)

Nie dać się szantażować bankom

Jak postępować, gdy bank chce jednostronnie zmienić warunki umowy kredytowej? Jeżeli spłacamy raty terminowo, zmiana postanowień umowy możliwa jest tylko za naszą zgodą – czytamy w „Rzeczpospolitej”.
Banki coraz częściej proponują zmiany umów kredytowych. Dotyczy to przede wszystkim tych umów, które były zawierane na kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich.

Jak informuje „Rzeczpospolita”, banki proponują przewalutowanie kredytów na rodzimą walutę, co wiąże się ze zwiększeniem długu ze względu na niekorzystny kurs wymiany. Banki próbują także podwyższać oprocentowanie lub żądają kolejnej nieruchomości, jako zabezpieczenia spłaty kredytu.

Kredytobiorcy nie muszą jednak zgadzać się na te propozycje, nawet jeśli w trakcie rozmów z doradcą usłyszą, że w innym przypadku bank wymówi im umowę kredytową – podaje gazeta.

- Podwyższanie ustalonej marży, zmiana oprocentowania, żądanie dodatkowego ubezpieczenia kredytu, czy też ustanowienia dodatkowego zabezpieczenia kredytu stanowi zmianę umowy, a zatem - co do zasady - wymaga zgody dwóch stron - wyjaśnia Małgorzata Ludwik.

Więcej o prawach kredytobiorców i działaniach banków w dzisiejszej „Rzeczpospolitej”.

onet.pl/(Rzeczpospolita, tm/20.04.2009, godz. 07:27)

Nie dać się szantażować bankom

Jak postępować, gdy bank chce jednostronnie zmienić warunki umowy kredytowej? Jeżeli spłacamy raty terminowo, zmiana postanowień umowy możliwa jest tylko za naszą zgodą – czytamy w „Rzeczpospolitej”.
Banki coraz częściej proponują zmiany umów kredytowych. Dotyczy to przede wszystkim tych umów, które były zawierane na kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich.

Jak informuje „Rzeczpospolita”, banki proponują przewalutowanie kredytów na rodzimą walutę, co wiąże się ze zwiększeniem długu ze względu na niekorzystny kurs wymiany. Banki próbują także podwyższać oprocentowanie lub żądają kolejnej nieruchomości, jako zabezpieczenia spłaty kredytu.

Kredytobiorcy nie muszą jednak zgadzać się na te propozycje, nawet jeśli w trakcie rozmów z doradcą usłyszą, że w innym przypadku bank wymówi im umowę kredytową – podaje gazeta.

- Podwyższanie ustalonej marży, zmiana oprocentowania, żądanie dodatkowego ubezpieczenia kredytu, czy też ustanowienia dodatkowego zabezpieczenia kredytu stanowi zmianę umowy, a zatem - co do zasady - wymaga zgody dwóch stron - wyjaśnia Małgorzata Ludwik.

Więcej o prawach kredytobiorców i działaniach banków w dzisiejszej „Rzeczpospolitej”.

onet.pl/(Rzeczpospolita, tm/20.04.2009, godz. 07:27)

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies