Ze świata nieruchomości - strona 141

Życie bez konta

Wykluczenie finansowe to problem mało dostrzegany, a jednak powszechny w całej Europie. Czy podejmowane są należyte starania, by z nim walczyć?

Wykluczenie finansowe oznacza trudności w dostępie obywateli do podstawowych usług bankowych, oferowanych w odpowiedniej formie. Niemożność korzystania z tych usług przez jednostki i całe gospodarstwa domowe stanowi jedną z plag współczesnego świata i jedną z istotnych przyczyn (a zarazem, poprzez sprzężenie zwrotne, skutków) pogłębiających się rozwarstwień społecznych.

Ponura statystyka

Zgodnie z danymi Dyrekcji Generalnej ds. Zatrudnienia, Spraw Społecznych i Równości Szans Komisji Europejskiej, w 15 krajach "starej Unii" co piąta osoba nie ma dostępu do transakcyjnych usług bankowych. Około trzech osób na dziesięć nie ma żadnych oszczędności, 2/5 nie korzystają z usług kredytowych - mimo że o odmowie kredytu przez bank informuje poniżej 10 proc. Znacznie gorzej na tym tle wypadają nowe kraje członkowskie, gdzie dużo większy odsetek gospodarstw domowych nie uczestniczy w rynku usług bankowych. 1/3 mieszkańców tych krajów nie ma dostępu do takich usług, ponad połowa nie ma rachunku rozliczeniowego ani żadnych oszczędności, a prawie 3/4 nie może skorzystać z kredytu.

W Polsce wykluczonych finansowo jest ok. 40 proc. obywateli. Gorszy wynik ma tylko Łotwa, gdzie liczba ta sięga 48 proc. Najdobitniejszy kontrast dla tej sytuacji stanowią dane z krajów Beneluksu oraz Danii, gdzie poziom wykluczenia na tle finansowym nie przekracza 1 proc. Tymczasem 56 proc. Polaków nie ma konta, 60 proc. - rachunku, a aż 73 proc. - dostępu do kredytu odnawialnego.

Wykluczenie finansowe oznacza brak możliwości regulowania zobowiązań płatniczych za pomocą rachunków bankowych, a co za tym idzie, konieczność korzystania z mniej wygodnych i droższych form zapłaty gotówką. Brak możliwości wzięcia kredytu natomiast skazuje takie osoby na korzystanie z mniej opłacalnych pożyczek - na lichwiarskich zasadach, oferowanych przez podmioty niegodne zaufania, a nawet nielegalnie.

Do tego dochodzi trudność w planowaniu wydatków oraz większe problemy ze znalezieniem pracy czy nawet pobieraniem zasiłków. Banki odmawiają otwierania w pełni funkcjonalnych rachunków rozliczeniowych pewnym grupom osób, a piętrzące się trudności, stopień skomplikowania usług, ich niski standard i wysokie ceny dodatkowo zniechęcają do prób korzystania z nich. Trzeba jednak zaznaczyć, że pewna część społeczeństwa wyklucza się z rynku finansowego z własnej woli.

Finansowe wykluczenie ściśle wiąże się więc z wykluczeniem społecznym. Najbardziej zagrożone wykluczeniem są osoby o niskich dochodach, bezrobotni, rodzice samotnie wychowujący dzieci, osoby starsze oraz niepracujące z powodu choroby czy niepełnosprawności. Problem ten dotyka w większym stopniu osoby zamieszkujące ubogie okolice, tereny wiejskie, a także imigrantów. Jak widać z wyżej przytoczonych statystyk, w grupie szczególnie narażonej na wykluczenie znajdują się też generalnie mieszkańcy nowych państw unijnych.

Najczęściej występujące przyczyny wykluczenia finansowego, to - według danych Komisji Europejskiej: luka techniczna, spowodowana zmianami demograficznymi (zidentyfikowano tę przyczynę w 10 spośród 14 badanych krajów), zmiany na rynku pracy (w 8 krajach na 14) oraz nierówność dochodów (również 8 krajów na 14). W dalszej kolejności wymieniana jest liberalizacja i jej konsekwencje, w postaci poświęcania mniejszej uwagi marginalnym segmentom rynku oraz zniknięcia instytucji przeznaczonych dla osób o niskich dochodach.

Debata publiczna

Mimo zastraszająco wysokiego odsetka osób wykluczonych finansowo w całej Europie, debatę społeczną - z udziałem administracji rządowej, organizacji konsumenckich czy naukowców - prowadzi się w niewielu krajach UE, głównie tych lepiej rozwiniętych. Tylko w nielicznych da się to wytłumaczyć niskim poziomem wykluczenia finansowego. Najgorzej, jeśli chodzi o debatę, wypadają akurat te kraje, w których problem jest największy - czyli nowi członkowie Unii. Komisja Europejska odnotowuje brak jakiejkolwiek debaty na ten temat np. w Bułgarii, na Litwie, na Słowacji, a także w Polsce. W tym ostatnim wypadku, choć rzeczywiście debata znajduje się w powijakach, nie jest to do końca prawdą - próby takiej dyskusji podejmują już od dłuższego czasu m.in. Stowarzyszenie Krzewienia Edukacji Finansowej czy Instytut Stefczyka, związany ze spółdzielczymi kasami oszczędnościowo-kredytowymi.

O potrzebie podjęcia na szczeblu rządowymi działań zmierzających do zmniejszenia zagrożenia wykluczeniem finansowym mówią od dawna przedstawiciele SKOK-u. Grzegorz Bierecki, prezes Krajowej SKOK, wskazując jako przyczyny zjawiska m.in. brak zachęt do oszczędzania i politykę sprzedażową banków, krytykuje lekceważący stosunek państwa do problemu i uznaje za konieczną interwencję państwa, przy wykorzystaniu zarówno uprawnień regulacyjnych, jak właścicielskich (np. wobec podnoszących opłaty instytucji państwowych).

Zdaniem Grzegorza Biereckiego, powinien zostać zdefiniowany zakres usług zawartych w podstawowym rachunku bankowym, a jego cena dla konsumenta powinna podlegać państwowej kontroli. "Pozostawienie tego wyłącznie rynkowi jest zgodą na pogłębianie nierównowagi korzyści banków i konsumentów" - mówi prezes Bierecki. - "Jest zgodą na rozszerzanie się zjawiska wykluczenia finansowego". Bierecki zwraca też uwagę, że Komisja Europejska określa pewne standardy "podstawowego rachunku bankowego" jako "powszechnie dostępnego, oferowanego uczciwie i godziwie wycenionego", natomiast sektor finansowy kilku krajów UE przyjął dobrowolne kodeksy postępowania w celu zapewnienia obywatelom podstawowych usług bankowych. W Polsce jednak o podobnych działaniach na większą skalę cicho - jakby problem wykluczenia zamieciono pod dywan, wykluczając go z publicznej debaty.

Narzędzia walki

Komisja Europejska wprost wskazuje pewne rozwiązania, zaproponowane przez usługodawców finansowych w części krajów UE w celu przeciwdziałania problemom związanym z dostępem do usług i korzystaniem z nich.

Po pierwsze, głównonurtowi, komercyjni usługodawcy, zorientowani na zysk stworzyli proste, niedrogie rachunki rozliczeniowe, których celem jest zaspokojenie potrzeb osób o niskich i niestabilnych dochodach (tak stało się w Belgii, Niemczech, we Włoszech i Wielkiej Brytanii) lub wprowadzili rodzaj partnerstwa, mającego na celu zapewnienie pomocy innym rodzajom usługodawców w tworzeniu ich własnych usług bankowych.

Z kolei komercyjni usługodawcy o orientacji społecznej, w tym banki oszczędnościowe, urzędy pocztowe i inni usługodawcy wzajemni oraz spółdzielczy, są lub byli jeszcze bardziej aktywni niż banki prywatne w tworzeniu nowych produktów i alternatywnych usług finansowych (np. banki spółdzielcze i oszczędnościowe w Niemczech, czy urzędy pocztowe w Irlandii, Włoszech i Wielkiej Brytanii).

Instytucje rządowe działają ponadto w niektórych krajach jako mediatorzy na rzecz "włączenia finansowego". Zachęcają one banki do oferowania podstawowych rachunków bankowych i promowania łatwiejszego dostępu do podstawowych usług finansowych oferowanych przez banki. Czasem świadczą bezpośrednio usługi finansowe dla osób o niskich dochodach lub oferują wykształcenie oraz szkolą osoby niechętne do korzystania z usług finansowych.

Komisja Europejska przedstawia też pewne zalecenia dotyczące polityki w tym względzie. Jej zdaniem, instytucje rządowe powinny stworzyć jednoznaczne wskaźniki określające rozmiary problemu wykluczenia finansowego, by być w stanie ocenić skuteczność wprowadzonych środków i ich wpływ na wykluczenie finansowe. Działania polityczne mające na celu zapewnienie wydolności finansowej instytucji finansowych, ochronę konsumentów, przejrzystość relacji między usługodawcami finansowymi a klientami powinny w pełni uwzględniać sytuacje i potrzeby grup wrażliwych. Według zaleceń komisji, osoby nadmiernie zadłużone powinny mieć zagwarantowany dostęp do podstawowych usług bankowych. Należy też zapewnić edukację i porady finansowe oraz zachęcać instytucje finansowe do podejmowania odpowiedzialności społecznej i monitorować je.

Zdaniem trzech walczących z wykluczeniem finansowym organizacji - MFC (Microfinansce Centre), EMN (European Microfinance Network) oraz cdfa (Community Development Finance Association), decydujące znaczenie w walce z wykluczeniem finansowym mają tak zwane mikrofinanse. Termin ten oznacza oferowanie wspomnianych wyżej podstawowych usług finansowych - kredytów, lokat oszczędnościowych czy ubezpieczeń - osobom o niskich dochodach, dotkniętych zjawiskiem wykluczenia. Mają one umożliwić im ochronę swoich rodzin przed zagrożeniami o charakterze finansowym, a także rozpoczęcie lub dalsze finansowanie przedsięwzięć gospodarczych.

Usługi mikrofinansowe świadczone są przez wyspecjalizowane podmioty z dwóch sektorów: bankowego (banki spółdzielcze, komercyjne, mikrofinansowe lub oszczędnościowe) i pozabankowego (spółdzielnie finansowe, spółki typu non profit, organizacje pozarządowe). Rola władz państwowych w walce z wykluczeniem powinna natomiast polegać na tworzeniu odpowiednich ram politycznych, zapewniających z jednej strony poszerzony dostęp do usług finansowych, z drugiej zaś chroniących konsumentów.

Czy tak stanie się i w naszym kraju - dziś niewiele na to wskazuje. Debatę na ten temat jednak warto - i trzeba - rozpocząć.

Tomasz Borkowski

interia.pl/

Życie bez konta

Wykluczenie finansowe to problem mało dostrzegany, a jednak powszechny w całej Europie. Czy podejmowane są należyte starania, by z nim walczyć?

Wykluczenie finansowe oznacza trudności w dostępie obywateli do podstawowych usług bankowych, oferowanych w odpowiedniej formie. Niemożność korzystania z tych usług przez jednostki i całe gospodarstwa domowe stanowi jedną z plag współczesnego świata i jedną z istotnych przyczyn (a zarazem, poprzez sprzężenie zwrotne, skutków) pogłębiających się rozwarstwień społecznych.

Ponura statystyka

Zgodnie z danymi Dyrekcji Generalnej ds. Zatrudnienia, Spraw Społecznych i Równości Szans Komisji Europejskiej, w 15 krajach "starej Unii" co piąta osoba nie ma dostępu do transakcyjnych usług bankowych. Około trzech osób na dziesięć nie ma żadnych oszczędności, 2/5 nie korzystają z usług kredytowych - mimo że o odmowie kredytu przez bank informuje poniżej 10 proc. Znacznie gorzej na tym tle wypadają nowe kraje członkowskie, gdzie dużo większy odsetek gospodarstw domowych nie uczestniczy w rynku usług bankowych. 1/3 mieszkańców tych krajów nie ma dostępu do takich usług, ponad połowa nie ma rachunku rozliczeniowego ani żadnych oszczędności, a prawie 3/4 nie może skorzystać z kredytu.

W Polsce wykluczonych finansowo jest ok. 40 proc. obywateli. Gorszy wynik ma tylko Łotwa, gdzie liczba ta sięga 48 proc. Najdobitniejszy kontrast dla tej sytuacji stanowią dane z krajów Beneluksu oraz Danii, gdzie poziom wykluczenia na tle finansowym nie przekracza 1 proc. Tymczasem 56 proc. Polaków nie ma konta, 60 proc. - rachunku, a aż 73 proc. - dostępu do kredytu odnawialnego.

Wykluczenie finansowe oznacza brak możliwości regulowania zobowiązań płatniczych za pomocą rachunków bankowych, a co za tym idzie, konieczność korzystania z mniej wygodnych i droższych form zapłaty gotówką. Brak możliwości wzięcia kredytu natomiast skazuje takie osoby na korzystanie z mniej opłacalnych pożyczek - na lichwiarskich zasadach, oferowanych przez podmioty niegodne zaufania, a nawet nielegalnie.

Do tego dochodzi trudność w planowaniu wydatków oraz większe problemy ze znalezieniem pracy czy nawet pobieraniem zasiłków. Banki odmawiają otwierania w pełni funkcjonalnych rachunków rozliczeniowych pewnym grupom osób, a piętrzące się trudności, stopień skomplikowania usług, ich niski standard i wysokie ceny dodatkowo zniechęcają do prób korzystania z nich. Trzeba jednak zaznaczyć, że pewna część społeczeństwa wyklucza się z rynku finansowego z własnej woli.

Finansowe wykluczenie ściśle wiąże się więc z wykluczeniem społecznym. Najbardziej zagrożone wykluczeniem są osoby o niskich dochodach, bezrobotni, rodzice samotnie wychowujący dzieci, osoby starsze oraz niepracujące z powodu choroby czy niepełnosprawności. Problem ten dotyka w większym stopniu osoby zamieszkujące ubogie okolice, tereny wiejskie, a także imigrantów. Jak widać z wyżej przytoczonych statystyk, w grupie szczególnie narażonej na wykluczenie znajdują się też generalnie mieszkańcy nowych państw unijnych.

Najczęściej występujące przyczyny wykluczenia finansowego, to - według danych Komisji Europejskiej: luka techniczna, spowodowana zmianami demograficznymi (zidentyfikowano tę przyczynę w 10 spośród 14 badanych krajów), zmiany na rynku pracy (w 8 krajach na 14) oraz nierówność dochodów (również 8 krajów na 14). W dalszej kolejności wymieniana jest liberalizacja i jej konsekwencje, w postaci poświęcania mniejszej uwagi marginalnym segmentom rynku oraz zniknięcia instytucji przeznaczonych dla osób o niskich dochodach.

Debata publiczna

Mimo zastraszająco wysokiego odsetka osób wykluczonych finansowo w całej Europie, debatę społeczną - z udziałem administracji rządowej, organizacji konsumenckich czy naukowców - prowadzi się w niewielu krajach UE, głównie tych lepiej rozwiniętych. Tylko w nielicznych da się to wytłumaczyć niskim poziomem wykluczenia finansowego. Najgorzej, jeśli chodzi o debatę, wypadają akurat te kraje, w których problem jest największy - czyli nowi członkowie Unii. Komisja Europejska odnotowuje brak jakiejkolwiek debaty na ten temat np. w Bułgarii, na Litwie, na Słowacji, a także w Polsce. W tym ostatnim wypadku, choć rzeczywiście debata znajduje się w powijakach, nie jest to do końca prawdą - próby takiej dyskusji podejmują już od dłuższego czasu m.in. Stowarzyszenie Krzewienia Edukacji Finansowej czy Instytut Stefczyka, związany ze spółdzielczymi kasami oszczędnościowo-kredytowymi.

O potrzebie podjęcia na szczeblu rządowymi działań zmierzających do zmniejszenia zagrożenia wykluczeniem finansowym mówią od dawna przedstawiciele SKOK-u. Grzegorz Bierecki, prezes Krajowej SKOK, wskazując jako przyczyny zjawiska m.in. brak zachęt do oszczędzania i politykę sprzedażową banków, krytykuje lekceważący stosunek państwa do problemu i uznaje za konieczną interwencję państwa, przy wykorzystaniu zarówno uprawnień regulacyjnych, jak właścicielskich (np. wobec podnoszących opłaty instytucji państwowych).

Zdaniem Grzegorza Biereckiego, powinien zostać zdefiniowany zakres usług zawartych w podstawowym rachunku bankowym, a jego cena dla konsumenta powinna podlegać państwowej kontroli. "Pozostawienie tego wyłącznie rynkowi jest zgodą na pogłębianie nierównowagi korzyści banków i konsumentów" - mówi prezes Bierecki. - "Jest zgodą na rozszerzanie się zjawiska wykluczenia finansowego". Bierecki zwraca też uwagę, że Komisja Europejska określa pewne standardy "podstawowego rachunku bankowego" jako "powszechnie dostępnego, oferowanego uczciwie i godziwie wycenionego", natomiast sektor finansowy kilku krajów UE przyjął dobrowolne kodeksy postępowania w celu zapewnienia obywatelom podstawowych usług bankowych. W Polsce jednak o podobnych działaniach na większą skalę cicho - jakby problem wykluczenia zamieciono pod dywan, wykluczając go z publicznej debaty.

Narzędzia walki

Komisja Europejska wprost wskazuje pewne rozwiązania, zaproponowane przez usługodawców finansowych w części krajów UE w celu przeciwdziałania problemom związanym z dostępem do usług i korzystaniem z nich.

Po pierwsze, głównonurtowi, komercyjni usługodawcy, zorientowani na zysk stworzyli proste, niedrogie rachunki rozliczeniowe, których celem jest zaspokojenie potrzeb osób o niskich i niestabilnych dochodach (tak stało się w Belgii, Niemczech, we Włoszech i Wielkiej Brytanii) lub wprowadzili rodzaj partnerstwa, mającego na celu zapewnienie pomocy innym rodzajom usługodawców w tworzeniu ich własnych usług bankowych.

Z kolei komercyjni usługodawcy o orientacji społecznej, w tym banki oszczędnościowe, urzędy pocztowe i inni usługodawcy wzajemni oraz spółdzielczy, są lub byli jeszcze bardziej aktywni niż banki prywatne w tworzeniu nowych produktów i alternatywnych usług finansowych (np. banki spółdzielcze i oszczędnościowe w Niemczech, czy urzędy pocztowe w Irlandii, Włoszech i Wielkiej Brytanii).

Instytucje rządowe działają ponadto w niektórych krajach jako mediatorzy na rzecz "włączenia finansowego". Zachęcają one banki do oferowania podstawowych rachunków bankowych i promowania łatwiejszego dostępu do podstawowych usług finansowych oferowanych przez banki. Czasem świadczą bezpośrednio usługi finansowe dla osób o niskich dochodach lub oferują wykształcenie oraz szkolą osoby niechętne do korzystania z usług finansowych.

Komisja Europejska przedstawia też pewne zalecenia dotyczące polityki w tym względzie. Jej zdaniem, instytucje rządowe powinny stworzyć jednoznaczne wskaźniki określające rozmiary problemu wykluczenia finansowego, by być w stanie ocenić skuteczność wprowadzonych środków i ich wpływ na wykluczenie finansowe. Działania polityczne mające na celu zapewnienie wydolności finansowej instytucji finansowych, ochronę konsumentów, przejrzystość relacji między usługodawcami finansowymi a klientami powinny w pełni uwzględniać sytuacje i potrzeby grup wrażliwych. Według zaleceń komisji, osoby nadmiernie zadłużone powinny mieć zagwarantowany dostęp do podstawowych usług bankowych. Należy też zapewnić edukację i porady finansowe oraz zachęcać instytucje finansowe do podejmowania odpowiedzialności społecznej i monitorować je.

Zdaniem trzech walczących z wykluczeniem finansowym organizacji - MFC (Microfinansce Centre), EMN (European Microfinance Network) oraz cdfa (Community Development Finance Association), decydujące znaczenie w walce z wykluczeniem finansowym mają tak zwane mikrofinanse. Termin ten oznacza oferowanie wspomnianych wyżej podstawowych usług finansowych - kredytów, lokat oszczędnościowych czy ubezpieczeń - osobom o niskich dochodach, dotkniętych zjawiskiem wykluczenia. Mają one umożliwić im ochronę swoich rodzin przed zagrożeniami o charakterze finansowym, a także rozpoczęcie lub dalsze finansowanie przedsięwzięć gospodarczych.

Usługi mikrofinansowe świadczone są przez wyspecjalizowane podmioty z dwóch sektorów: bankowego (banki spółdzielcze, komercyjne, mikrofinansowe lub oszczędnościowe) i pozabankowego (spółdzielnie finansowe, spółki typu non profit, organizacje pozarządowe). Rola władz państwowych w walce z wykluczeniem powinna natomiast polegać na tworzeniu odpowiednich ram politycznych, zapewniających z jednej strony poszerzony dostęp do usług finansowych, z drugiej zaś chroniących konsumentów.

Czy tak stanie się i w naszym kraju - dziś niewiele na to wskazuje. Debatę na ten temat jednak warto - i trzeba - rozpocząć.

Tomasz Borkowski

interia.pl/

Morze Północne może stać się składem dla CO2

Morze Północne ze względu na porowatą strukturę skał pod morskim dnem i infrastrukturę pozostałą po eksploatacji pól naftowych i gazowych może na długie lata stać się miejscem składowania milionów ton dwutlenku węgla z europejskich elektrowni - donoszą szkockie media.
Naukowcy z uniwersytetu w Edynburgu w opublikowanym w piątek raporcie uznają, że struktura skał na dnie morza jest odpowiednia do tego celu.

W składowaniu sprężonego dwutlenku węgla raport dostrzega szansę na rozwój nowej gałęzi gospodarki, sposób na zagospodarowanie rurociągów wybudowanych dla eksploatacji ropy i gazu, możliwość zmniejszenia emisji gazów powodujących efekt cieplarniany i rozwój technologii określanej jako wychwytywanie i składowanie CO2 (tzw. CCS).
Dotychczas technologia CCS (Carbon Capture and Storage), zwana też sekwestracją CO2, umożliwiająca wychwytywanie do 90 proc. emisji CO2 z elektrowni generujących moc poprzez spalanie surowców kopalnych, nie była wykorzystana na komercyjną skalę, ale przeszła testy laboratoryjne i niektóre koncerny pracują nad jej zastosowaniem.

Autonomiczny rząd Szkocji, który wykluczył korzystanie z elektrowni nuklearnych, popiera rozwój odtwarzalnych źródeł energii i tzw. technologie czystego węgla, służące poprawie jakości węgla, usprawnieniu procesów energetycznych oraz usunięciu zanieczyszczeń ze spalin powstałych przy przemianach węgla.

Rząd brytyjski ogłosił w ubiegłym tygodniu, że tylko elektrowniom opartym na technologiach czystego węgla będą w przyszłości przyznawane licencje operacyjne.

Rozwój technologii CCS oznaczałby, że elektrownie mogłyby nadal spalać węgiel, ale nie miałoby to wymiernego wpływu na globalne ocieplenie i nie zaszkodziłoby planom ograniczenia redukcji emisji CO2.

Szkocki koncern energetyczny Scottish Power liczy na to, że w ciągu najbliższych 5 lat zdoła uruchomić pierwszą w Wielkiej Brytanii elektrownię Longannet, wykorzystującą technologię CCS i potencjał składowania CO2 pod dnem Morza Północnego. Koncern w tym celu zabiega o finansowe wsparcie od rządu.
onet.pl/(PAP, dd/01.05.2009, godz. 14:53)

Morze Północne może stać się składem dla CO2

Morze Północne ze względu na porowatą strukturę skał pod morskim dnem i infrastrukturę pozostałą po eksploatacji pól naftowych i gazowych może na długie lata stać się miejscem składowania milionów ton dwutlenku węgla z europejskich elektrowni - donoszą szkockie media.
Naukowcy z uniwersytetu w Edynburgu w opublikowanym w piątek raporcie uznają, że struktura skał na dnie morza jest odpowiednia do tego celu.

W składowaniu sprężonego dwutlenku węgla raport dostrzega szansę na rozwój nowej gałęzi gospodarki, sposób na zagospodarowanie rurociągów wybudowanych dla eksploatacji ropy i gazu, możliwość zmniejszenia emisji gazów powodujących efekt cieplarniany i rozwój technologii określanej jako wychwytywanie i składowanie CO2 (tzw. CCS).
Dotychczas technologia CCS (Carbon Capture and Storage), zwana też sekwestracją CO2, umożliwiająca wychwytywanie do 90 proc. emisji CO2 z elektrowni generujących moc poprzez spalanie surowców kopalnych, nie była wykorzystana na komercyjną skalę, ale przeszła testy laboratoryjne i niektóre koncerny pracują nad jej zastosowaniem.

Autonomiczny rząd Szkocji, który wykluczył korzystanie z elektrowni nuklearnych, popiera rozwój odtwarzalnych źródeł energii i tzw. technologie czystego węgla, służące poprawie jakości węgla, usprawnieniu procesów energetycznych oraz usunięciu zanieczyszczeń ze spalin powstałych przy przemianach węgla.

Rząd brytyjski ogłosił w ubiegłym tygodniu, że tylko elektrowniom opartym na technologiach czystego węgla będą w przyszłości przyznawane licencje operacyjne.

Rozwój technologii CCS oznaczałby, że elektrownie mogłyby nadal spalać węgiel, ale nie miałoby to wymiernego wpływu na globalne ocieplenie i nie zaszkodziłoby planom ograniczenia redukcji emisji CO2.

Szkocki koncern energetyczny Scottish Power liczy na to, że w ciągu najbliższych 5 lat zdoła uruchomić pierwszą w Wielkiej Brytanii elektrownię Longannet, wykorzystującą technologię CCS i potencjał składowania CO2 pod dnem Morza Północnego. Koncern w tym celu zabiega o finansowe wsparcie od rządu.
onet.pl/(PAP, dd/01.05.2009, godz. 14:53)

Gazoport: klucz do bezpieczeństwa

W połowie przyszłej dekady jednym z kierunków dostaw ma być gazoport. Inwestycja potrzebna, ale nadal budząca kontrowersje. Do najważniejszych należą wysokie koszta i opłacalność całego projektu. Ale gazoport nie będzie cudownym lekiem na kłopoty z gazowym bezpieczeństwem.
Dyrektor Departamentu Ropy i Gazu w Ministerstwie Gospodarki Maciej Kaliski twierdzi, że ze względu na naszą politykę bezpieczeństwa energetycznego jest oczywiste, aby Polska była zainteresowana dywersyfikacją dostaw. - Z Rosji bierzemy około 60 proc. gazu. Jest rzeczą celową, by uniezależnić się od jednego dostawcy. Stąd nasze działania dywersyfikacyjne idące w kierunku północnym i zachodnim - budowa gazoportu, budowa rurociągu norweskiego w polityce energetycznej rządu do roku 2030.

Prof. Kaliski dodaje, że gaz z Rosji odbieramy (a przedtem z ZSRR) od ładnych paru lat. Za wyjątkiem dwóch lub trzech historycznie trudnych momentów nie mieliśmy większych problemów z otrzymywaniem zakontraktowanych wcześniej ilości.

Konieczność zwiększenia liczby dostawców widzi także poseł PO Andrzej Czerwiński, przewodniczący podkomisji ds. energetyki, wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego PO. - Zwiększenie liczby dostawców z pewnością polepszyłoby nasze bezpieczeństwo. Jednak kluczowa sprawa to także koszt paliwa. Stąd projekty dywersyfikacyjne są zawsze intensywnie oceniane - przyznaje poseł. Wokół dywersyfikacji widoczny jest polityczny consensus, tyle że politycy często zadają pytanie: ile gazoport będzie kosztował? - W przypadku projektu LNG, problemem jest np. to, że projekt jest realizowany przez jedną firmę (OGP Gaz System - przyp. D.M.), a dostawy będzie prawdopodobnie realizowała inna firma (PGNiG) - uważa Bogdan Pilch, wiceprezes zarządu i dyrektor ds. rozwoju rynku gazu w Electrabel Polska z grupy GdF Suez. - Stawia to partnera, który będzie poszukiwał kontraktu, w dużo trudniejszym położeniu, niż gdyby kontrolował cały łańcuch dostaw, od zakupu gazu, poprzez transport, regazyfikację i sprzedaż, do finalnych klientów. U nas wybrano inną drogę. W moim odczuciu z tego powodu PGNiG będzie dużo trudniej podpisać kontrakt. Pomijam fakt, że prawdopodobnie warunki cenowe przy kupnie LNG na pewno będą gorsze niż cena dostaw gazu przez system gazociągów - dodaje Pilch.

Dziwić może zdecydowana niechęć w sprawie uczestnictwa zagranicznych partnerów w tym przedsięwzięciu. - Gaz de France był zainteresowany uczestnictwem w tym projekcie. Wokół naszych żądań powstały jakieś mity. W zamian za przekazanie całego know-how i doświadczenia w realizacji projektów LNG, chcieliśmy ewentualnie objąć maksimum 10 proc. udziałów w kapitale spółki, która miała budować terminal. Dodatkowo chcieliśmy jeszcze zapewnić sobie pomoc we wskazaniu potencjalnych dostawców i w negocjowaniu samego kontraktu. Ponadto gwarantowaliśmy dostawy w okresie tzw. start-upu i modulowania dostaw, ze względu na posiadanie dużego portfela własnych dostaw, które wynoszą kilkadziesiąt metrów sześc. samego LNG. Dla niektórych ta propozycja była traktowana jako próba przejęcia projektu. Nie potrafię tego zrozumieć - przyznaje Pilch.

Brak możliwości włączenia do przedsięwzięcia zagranicznych partnerów potwierdza Wojciech Kowalski, wiceprezes Gaz-Systemu, spółki, która odpowiada za powstanie gazoportu. - Jedyni partnerzy zagraniczni to ewentualnie instytucje finansowe. Nie rozpatrujemy obecnie uczestnictwa innych partnerów w tych projektach - przyznaje.

Dlaczego? Większość polityków stoi na stanowisku, że tego typu inwestycja musi być całkowicie państwowa, bo tylko w ten sposób będzie zagwarantowane to, że w razie problemów z gazem z Rosji dostawy LNG będą pewne. Tymczasem takie podejście do sprawy może budzić problemy finansowe.

- Proszę mi wskazać terminale, gdzie jest jeden partner przy realizacji projektu. Przeważnie to są konsorcja tworzone choćby ze względu na ograniczenie ryzyk. W tym przypadku, z niezrozumiałych względów, założono, że to musi być podmiot państwowy, pod ścisłą kontrolą, w ogóle nie związany z komercją i w małym stopniu z ekonomią. Nie chciałbym źle wróżyć, ale projekt może mieć problemy z finansowaniem.

GdF Suez jest dużą firmą, a i tak musieliśmy zrezygnować z wielu projektów - wyjaśnia prezes Pilch. Na razie prace nad gazoportem choć powoli, to jednak postępują.

- Generalnie interesariuszy tego projektu jest pięciu. Obecnie każdy realizuje zadania w swoim zakresie całego przedsięwzięcia. Gaz-System na przykład realizuje przyłącze, czyli gazociąg o długości 85 kilometrów. Natomiast jako właściciel Polskiego LNG uczestniczy w projekcie budowy terminalu LNG. Pozostali uczestnicy odpowiadają za część morską, a kontrakt na dostawy gazu LNG jest aktualnie negocjowany - mówi prezes Kowalski.

Zakładany termin oddania terminalu do użytku jest realny, choć dochować go nie będzie łatwo.

Dariusz Malinowski
wonet.pl

Gazoport: klucz do bezpieczeństwa

W połowie przyszłej dekady jednym z kierunków dostaw ma być gazoport. Inwestycja potrzebna, ale nadal budząca kontrowersje. Do najważniejszych należą wysokie koszta i opłacalność całego projektu. Ale gazoport nie będzie cudownym lekiem na kłopoty z gazowym bezpieczeństwem.
Dyrektor Departamentu Ropy i Gazu w Ministerstwie Gospodarki Maciej Kaliski twierdzi, że ze względu na naszą politykę bezpieczeństwa energetycznego jest oczywiste, aby Polska była zainteresowana dywersyfikacją dostaw. - Z Rosji bierzemy około 60 proc. gazu. Jest rzeczą celową, by uniezależnić się od jednego dostawcy. Stąd nasze działania dywersyfikacyjne idące w kierunku północnym i zachodnim - budowa gazoportu, budowa rurociągu norweskiego w polityce energetycznej rządu do roku 2030.

Prof. Kaliski dodaje, że gaz z Rosji odbieramy (a przedtem z ZSRR) od ładnych paru lat. Za wyjątkiem dwóch lub trzech historycznie trudnych momentów nie mieliśmy większych problemów z otrzymywaniem zakontraktowanych wcześniej ilości.

Konieczność zwiększenia liczby dostawców widzi także poseł PO Andrzej Czerwiński, przewodniczący podkomisji ds. energetyki, wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego PO. - Zwiększenie liczby dostawców z pewnością polepszyłoby nasze bezpieczeństwo. Jednak kluczowa sprawa to także koszt paliwa. Stąd projekty dywersyfikacyjne są zawsze intensywnie oceniane - przyznaje poseł. Wokół dywersyfikacji widoczny jest polityczny consensus, tyle że politycy często zadają pytanie: ile gazoport będzie kosztował? - W przypadku projektu LNG, problemem jest np. to, że projekt jest realizowany przez jedną firmę (OGP Gaz System - przyp. D.M.), a dostawy będzie prawdopodobnie realizowała inna firma (PGNiG) - uważa Bogdan Pilch, wiceprezes zarządu i dyrektor ds. rozwoju rynku gazu w Electrabel Polska z grupy GdF Suez. - Stawia to partnera, który będzie poszukiwał kontraktu, w dużo trudniejszym położeniu, niż gdyby kontrolował cały łańcuch dostaw, od zakupu gazu, poprzez transport, regazyfikację i sprzedaż, do finalnych klientów. U nas wybrano inną drogę. W moim odczuciu z tego powodu PGNiG będzie dużo trudniej podpisać kontrakt. Pomijam fakt, że prawdopodobnie warunki cenowe przy kupnie LNG na pewno będą gorsze niż cena dostaw gazu przez system gazociągów - dodaje Pilch.

Dziwić może zdecydowana niechęć w sprawie uczestnictwa zagranicznych partnerów w tym przedsięwzięciu. - Gaz de France był zainteresowany uczestnictwem w tym projekcie. Wokół naszych żądań powstały jakieś mity. W zamian za przekazanie całego know-how i doświadczenia w realizacji projektów LNG, chcieliśmy ewentualnie objąć maksimum 10 proc. udziałów w kapitale spółki, która miała budować terminal. Dodatkowo chcieliśmy jeszcze zapewnić sobie pomoc we wskazaniu potencjalnych dostawców i w negocjowaniu samego kontraktu. Ponadto gwarantowaliśmy dostawy w okresie tzw. start-upu i modulowania dostaw, ze względu na posiadanie dużego portfela własnych dostaw, które wynoszą kilkadziesiąt metrów sześc. samego LNG. Dla niektórych ta propozycja była traktowana jako próba przejęcia projektu. Nie potrafię tego zrozumieć - przyznaje Pilch.

Brak możliwości włączenia do przedsięwzięcia zagranicznych partnerów potwierdza Wojciech Kowalski, wiceprezes Gaz-Systemu, spółki, która odpowiada za powstanie gazoportu. - Jedyni partnerzy zagraniczni to ewentualnie instytucje finansowe. Nie rozpatrujemy obecnie uczestnictwa innych partnerów w tych projektach - przyznaje.

Dlaczego? Większość polityków stoi na stanowisku, że tego typu inwestycja musi być całkowicie państwowa, bo tylko w ten sposób będzie zagwarantowane to, że w razie problemów z gazem z Rosji dostawy LNG będą pewne. Tymczasem takie podejście do sprawy może budzić problemy finansowe.

- Proszę mi wskazać terminale, gdzie jest jeden partner przy realizacji projektu. Przeważnie to są konsorcja tworzone choćby ze względu na ograniczenie ryzyk. W tym przypadku, z niezrozumiałych względów, założono, że to musi być podmiot państwowy, pod ścisłą kontrolą, w ogóle nie związany z komercją i w małym stopniu z ekonomią. Nie chciałbym źle wróżyć, ale projekt może mieć problemy z finansowaniem.

GdF Suez jest dużą firmą, a i tak musieliśmy zrezygnować z wielu projektów - wyjaśnia prezes Pilch. Na razie prace nad gazoportem choć powoli, to jednak postępują.

- Generalnie interesariuszy tego projektu jest pięciu. Obecnie każdy realizuje zadania w swoim zakresie całego przedsięwzięcia. Gaz-System na przykład realizuje przyłącze, czyli gazociąg o długości 85 kilometrów. Natomiast jako właściciel Polskiego LNG uczestniczy w projekcie budowy terminalu LNG. Pozostali uczestnicy odpowiadają za część morską, a kontrakt na dostawy gazu LNG jest aktualnie negocjowany - mówi prezes Kowalski.

Zakładany termin oddania terminalu do użytku jest realny, choć dochować go nie będzie łatwo.

Dariusz Malinowski
wonet.pl

Jak obniżyć ratę kredytu o kilkaset złotych?

Wbrew pozorom klient wcale nie jest na straconej pozycji, jeśli chodzi o warunki kredytu hipotecznego. Zaciągając nowy można zaoszczędzić nawet kilkaset złotych, lecz nic za darmo.
Jeszcze dwa lata temu kredyt hipoteczny z marżą 1 pkt proc. lub niewiele powyżej był rynkowym standardem, najwięksi szczęściarze mogli pożyczyć wówczas kilkaset tysięcy złotych z marżą 0,8 pp., a nawet niższą. Dziś takie oferty to historia. Średnia marża dla kredytu w złotym zbliża się do 3 pp., a we franku aż do 5 punktów procentowych. W ekstremalnych przypadkach oprocentowanie kredytu hipotecznego w złotych może wynieść nawet 10 proc., co oznacza, że pożyczając od banku 400 tys. zł na 30 lat, w sumie oddamy mu ponad 1,1 mln zł, a więc o prawie 400 tys. zł więcej niż gdyby oprocentowanie wynosiło 5 procent.

W takiej sytuacji wybór najlepszego kredytu nie jest łatwy. Okazuje się jednak, że banki same dają klientom narzędzia pozwalające spłacanie kredytu uczynić mniej bolesnym dla domowego budżetu. Jest to tak zwany cross-sell, czyli sprzedaż wiązana. W zamian za to, że skorzystamy z jednych usług, mamy szansę na zniżkę w cenach innych. To mniej więcej tak, gdy przy zakupie samochodu dostajemy gratis pakiet OC i AC albo firmowe radio w niższej cenie.
Załóż konto, a obniżymy Ci marżę

Warto na to zwrócić uwagę, bo oszczędności nie są wcale takie małe. Na przykład, jeśli zaciągając kredyt hipoteczny w Polbanku założymy rachunek Insignium lub zadeklarujemy przelewanie pensji na inny rachunek w tym banku, otrzymamy marżę niższą o 1 punkt procentowy. Przy 30-letnim kredycie na 400 tys. zł oznacza to ponad 250 zł różnicy – tyle zaoszczędzimy każdego miesiąca, bo rachunek w Polbanku jest całkowicie darmowy.

Na podobną obniżkę można liczyć w Nordea Bank Polska pod warunkiem aktywnego korzystania z karty kredytowej i miesięcznych wpływów na konto w wysokości co najmniej 130 proc. raty kredytu. Ale uwaga: karta kredytowa Nordea MasterCard Aspiracje Standard kosztuje 60 zł w pierwszym roku użytkowania, a na dodatek ma bardzo drogie i obowiązkowe ubezpieczenie: miesięcznie 0,65 proc. od salda zadłużenia.

Najwięcej ugrać można w należących do Grupy BRE Banku mBanku i MultiBanku, obniżających marżę kredytu o połowę. Warto jednak zwrócić uwagę na podstawę tej obniżki. Standardowa marża dla kredytu ponad 300 tys. zł waha się, w zależności od LTV (stosunek kwoty kredytu do wartości nieruchomości), od 6,4 do 7,4 punkta procentowego. A to dla większości kredytobiorców marże zaporowe. Ale przedział 3,2-3,7 wygląda już dużo bardziej atrakcyjnie, szczególnie przy walutach obcych. Aby taką obniżkę uzyskać trzeba w mBanku mieć kartę kredytową i zadeklarować, że na konto wpływać będzie wynagrodzenie. W MultiBanku warunki te są podobne, choć nieco trudniej je spełnić (szczegóły w załączonej tabeli).

Obniżyć marżę pozwalają także Bank BPH, Bank Pekao i PKO BP, a na niższą prowizję można liczyć w Fortis Bank Polska, który pobierze 1 proc. zamiast 1,5 proc. od klientów posiadającym tam konto od co najmniej sześciu miesięcy.

1
wp.pl
Open Finance (17:42)

Jak obniżyć ratę kredytu o kilkaset złotych?

Wbrew pozorom klient wcale nie jest na straconej pozycji, jeśli chodzi o warunki kredytu hipotecznego. Zaciągając nowy można zaoszczędzić nawet kilkaset złotych, lecz nic za darmo.
Jeszcze dwa lata temu kredyt hipoteczny z marżą 1 pkt proc. lub niewiele powyżej był rynkowym standardem, najwięksi szczęściarze mogli pożyczyć wówczas kilkaset tysięcy złotych z marżą 0,8 pp., a nawet niższą. Dziś takie oferty to historia. Średnia marża dla kredytu w złotym zbliża się do 3 pp., a we franku aż do 5 punktów procentowych. W ekstremalnych przypadkach oprocentowanie kredytu hipotecznego w złotych może wynieść nawet 10 proc., co oznacza, że pożyczając od banku 400 tys. zł na 30 lat, w sumie oddamy mu ponad 1,1 mln zł, a więc o prawie 400 tys. zł więcej niż gdyby oprocentowanie wynosiło 5 procent.

W takiej sytuacji wybór najlepszego kredytu nie jest łatwy. Okazuje się jednak, że banki same dają klientom narzędzia pozwalające spłacanie kredytu uczynić mniej bolesnym dla domowego budżetu. Jest to tak zwany cross-sell, czyli sprzedaż wiązana. W zamian za to, że skorzystamy z jednych usług, mamy szansę na zniżkę w cenach innych. To mniej więcej tak, gdy przy zakupie samochodu dostajemy gratis pakiet OC i AC albo firmowe radio w niższej cenie.
Załóż konto, a obniżymy Ci marżę

Warto na to zwrócić uwagę, bo oszczędności nie są wcale takie małe. Na przykład, jeśli zaciągając kredyt hipoteczny w Polbanku założymy rachunek Insignium lub zadeklarujemy przelewanie pensji na inny rachunek w tym banku, otrzymamy marżę niższą o 1 punkt procentowy. Przy 30-letnim kredycie na 400 tys. zł oznacza to ponad 250 zł różnicy – tyle zaoszczędzimy każdego miesiąca, bo rachunek w Polbanku jest całkowicie darmowy.

Na podobną obniżkę można liczyć w Nordea Bank Polska pod warunkiem aktywnego korzystania z karty kredytowej i miesięcznych wpływów na konto w wysokości co najmniej 130 proc. raty kredytu. Ale uwaga: karta kredytowa Nordea MasterCard Aspiracje Standard kosztuje 60 zł w pierwszym roku użytkowania, a na dodatek ma bardzo drogie i obowiązkowe ubezpieczenie: miesięcznie 0,65 proc. od salda zadłużenia.

Najwięcej ugrać można w należących do Grupy BRE Banku mBanku i MultiBanku, obniżających marżę kredytu o połowę. Warto jednak zwrócić uwagę na podstawę tej obniżki. Standardowa marża dla kredytu ponad 300 tys. zł waha się, w zależności od LTV (stosunek kwoty kredytu do wartości nieruchomości), od 6,4 do 7,4 punkta procentowego. A to dla większości kredytobiorców marże zaporowe. Ale przedział 3,2-3,7 wygląda już dużo bardziej atrakcyjnie, szczególnie przy walutach obcych. Aby taką obniżkę uzyskać trzeba w mBanku mieć kartę kredytową i zadeklarować, że na konto wpływać będzie wynagrodzenie. W MultiBanku warunki te są podobne, choć nieco trudniej je spełnić (szczegóły w załączonej tabeli).

Obniżyć marżę pozwalają także Bank BPH, Bank Pekao i PKO BP, a na niższą prowizję można liczyć w Fortis Bank Polska, który pobierze 1 proc. zamiast 1,5 proc. od klientów posiadającym tam konto od co najmniej sześciu miesięcy.

1
wp.pl
Open Finance (17:42)

Upadające wieżowce

Recesja zatrzymała realizację niektórych z najbardziej ambitnych projektów budowy drapaczy chmur.
W okresie rozkwitu globalnego systemu finansowego, czyli w czasach tanich kredytów i drogiej ropy naftowej, przez świat przelewały się tak ogromne rzeki gotówki, że niektórzy wręcz nie wiedzieli na co ją wydać.

Wielu deweloperów, zwłaszcza z krajów Bliskiego Wschodu, które wzbogaciły się na ropie naftowej, mogło pozwolić sobie na zaplanowanie budowy super-wieżowców, jakich świat jeszcze nie widział. Gdyby ich wizje zostały zrealizowane, to do 2020 roku, czyli w ciągu dekady, najwyższy ukończony budynek współczesnego świata, 509-metrowy Taipei 101, znalazłby się na 20. miejscu listy najwyższych budowli na Ziemi.
Jednak nic z tego. Załamanie się światowej gospodarki przynajmniej na jakiś czas położyło kres takim marzeniom, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. Dzięki cenom ropy rzędu 145 dolarów za baryłkę, w tym regionie świata realizowano najbardziej ambitne projekty - według Council on Tall Buildings and Urban Habitats, organizacji monitorującej postęp budowy najwyższych wieżowców świata. W niewielkich emiratach leżących nad Zatoką Perską zaplanowano wzniesienie do 2020 roku aż 10 z 20 najwyższych budynków świata. W samym tylko Dubaju miało powstać sześć z nich, choć całe Zjednoczone Emiraty Arabskie mają łącznie poniżej 5 milionów mieszkańców. W Kuwejcie, kosztem 132 miliardów dolarów postanowiono zbudować zaprojektowane od podstaw miasto, nad którym miał górować drapacz chmur o wysokości 1001 metrów, co miało być symbolicznym nawiązaniem do Baśni z tysiąca i jednej nocy. Koszt budowy miał równać się wysokości rocznego produktu krajowego brutto.

Gdy wysechł strumień naftowej gotówki i skończył się zalew tanich kredytów, zwyciężył głos rozsądku. Na Bliskim Wschodzie wstrzymano wiele projektów budowlanych. Również w innych częściach świata przed deweloperami piętrzą się liczne przeszkody. Na przykład, rosyjską gospodarkę pogrążył gwałtowny spadek cen surowców; na położonych przed kryzysem gospodarczym fundamentach przeznaczonych dla 612-metrowej Moscow Tower prawdopodobnie powstanie kilka skromniejszych wieżowców.

Chicago Spire, czyli 609-metrowy apartamentowiec o połowę wyższy niż Sears Tower, również napotkał na problemy z finansowaniem, podobnie jak przedsięwzięcie zagospodarowania placu po nowojorskim World Trade Center. Manhattański sektor usług finansowych, zdziesiątkowany przez kryzys ekonomiczny, raczej nie czeka z utęsknieniem na miliony nowych metrów kwadratowych powierzchni biurowej. W raporcie przygotowanym ostatnio na zlecenie Port Authority of New York and New Jersey czytamy, że po ukończeniu wszystkich projektów związanych z odbudową World Trade Center, na Manhattanie powstanie tyle nowej powierzchni użytkowej, że zapełnianie jej biurami potrwa do 2037 roku.

Jednakże, jak mówi Marshall Gerometta, edytor bazy danych w Council on Tall Buildings and Urban Habitats, gdy gospodarka odbije się od dna, powróci zapotrzebowanie na drapacze chmur.

Jeszcze nie czas, aby mówić, że którykolwiek z tych projektów zostanie ostatecznie anulowany- stwierdza Gerometta".
Choć mam świadomość, że przemawia przeze mnie optymizm.

Joshua Zumbrun

Forbes
wp.pl

Upadające wieżowce

Recesja zatrzymała realizację niektórych z najbardziej ambitnych projektów budowy drapaczy chmur.
W okresie rozkwitu globalnego systemu finansowego, czyli w czasach tanich kredytów i drogiej ropy naftowej, przez świat przelewały się tak ogromne rzeki gotówki, że niektórzy wręcz nie wiedzieli na co ją wydać.

Wielu deweloperów, zwłaszcza z krajów Bliskiego Wschodu, które wzbogaciły się na ropie naftowej, mogło pozwolić sobie na zaplanowanie budowy super-wieżowców, jakich świat jeszcze nie widział. Gdyby ich wizje zostały zrealizowane, to do 2020 roku, czyli w ciągu dekady, najwyższy ukończony budynek współczesnego świata, 509-metrowy Taipei 101, znalazłby się na 20. miejscu listy najwyższych budowli na Ziemi.
Jednak nic z tego. Załamanie się światowej gospodarki przynajmniej na jakiś czas położyło kres takim marzeniom, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. Dzięki cenom ropy rzędu 145 dolarów za baryłkę, w tym regionie świata realizowano najbardziej ambitne projekty - według Council on Tall Buildings and Urban Habitats, organizacji monitorującej postęp budowy najwyższych wieżowców świata. W niewielkich emiratach leżących nad Zatoką Perską zaplanowano wzniesienie do 2020 roku aż 10 z 20 najwyższych budynków świata. W samym tylko Dubaju miało powstać sześć z nich, choć całe Zjednoczone Emiraty Arabskie mają łącznie poniżej 5 milionów mieszkańców. W Kuwejcie, kosztem 132 miliardów dolarów postanowiono zbudować zaprojektowane od podstaw miasto, nad którym miał górować drapacz chmur o wysokości 1001 metrów, co miało być symbolicznym nawiązaniem do Baśni z tysiąca i jednej nocy. Koszt budowy miał równać się wysokości rocznego produktu krajowego brutto.

Gdy wysechł strumień naftowej gotówki i skończył się zalew tanich kredytów, zwyciężył głos rozsądku. Na Bliskim Wschodzie wstrzymano wiele projektów budowlanych. Również w innych częściach świata przed deweloperami piętrzą się liczne przeszkody. Na przykład, rosyjską gospodarkę pogrążył gwałtowny spadek cen surowców; na położonych przed kryzysem gospodarczym fundamentach przeznaczonych dla 612-metrowej Moscow Tower prawdopodobnie powstanie kilka skromniejszych wieżowców.

Chicago Spire, czyli 609-metrowy apartamentowiec o połowę wyższy niż Sears Tower, również napotkał na problemy z finansowaniem, podobnie jak przedsięwzięcie zagospodarowania placu po nowojorskim World Trade Center. Manhattański sektor usług finansowych, zdziesiątkowany przez kryzys ekonomiczny, raczej nie czeka z utęsknieniem na miliony nowych metrów kwadratowych powierzchni biurowej. W raporcie przygotowanym ostatnio na zlecenie Port Authority of New York and New Jersey czytamy, że po ukończeniu wszystkich projektów związanych z odbudową World Trade Center, na Manhattanie powstanie tyle nowej powierzchni użytkowej, że zapełnianie jej biurami potrwa do 2037 roku.

Jednakże, jak mówi Marshall Gerometta, edytor bazy danych w Council on Tall Buildings and Urban Habitats, gdy gospodarka odbije się od dna, powróci zapotrzebowanie na drapacze chmur.

Jeszcze nie czas, aby mówić, że którykolwiek z tych projektów zostanie ostatecznie anulowany- stwierdza Gerometta".
Choć mam świadomość, że przemawia przeze mnie optymizm.

Joshua Zumbrun

Forbes
wp.pl

DM IDM: najgorsze za deweloperami

Kupuj J.W. Construction, Echo Investment i Polnord - to najnowsze zalecenia analityków DM IDM dla deweloperów notowanych na GPW.

W ocenie DM IDM akcje J.W. Construction są atrakcyjne gdyż ok. 75% mieszkań w budowie została przedsprzedażna. Produkt spółki jest dobrze skrojony na obecną koniunkturę. W okresie 2009 - 2011 powinno, zdaniem analityków DM IDM, dojść do uwolnienia ok. 350 mln zł z kapitału pracującego, a znaczna część długu odsetkowego spółki zostanie spłacona w tym roku.

Warto zwrócic uwagę na Echo Investment, gdyż spółka ma znaczną liczbę ukończonych inwestycji generujących cash-flow. Jednocześnie nie ma ekspozycji na kraje regionu borykające się z dynamicznym spadkiem PKB. Tymczasem z uwagi na niewielką liczbę projektów w przygotowaniu spółka wystawiona jest na niewielkie ryzyko utraty marży deweloperskiej z powodu spadku czynszów atrakcyjny. Dodatkowo ma bank gruntów pozwalający rozbudować istniejące centra handlowe w przyszłości.

Ponadto w ocenie DM IDM kapitalizacja rynkowa Polnordu znacznie (o ok. 60%) poniżej wartości rynkowej gruntów (po odjęciu długu) jest dla wystarczającym argumentem aby rekomendować kupno akcji tej spółki.

W 2009 roku DM IDM oczekuje spadku cen mieszkań o 15% rok do roku, ale już w 2010 roku oczekuje stabilizacji cen. W ich ocenie sprzedaż mieszkań przez deweloperów osiągnęła dno w 4Q08. W 2009 analitycy biura oczekują stopniowej poprawy.

Dalszy spadek cen mieszkań powinien zostać zahamowany przez : brak podaży nowych mieszkań, bo deweloperzy wstrzymują nowe inwestycje z uwagi na brak popytu i finansowania, uruchomienie programu ,,Rodzina na swoim", powoli odradzający się popyt inwestycyjny oraz ograniczoną podaż mieszkań kupionych na kredyt w ostatnich trzech latach.

Argumenty przemawiające za dalszym spadkiem cen mieszkań to w ocenie IDM: zaostrzenie polityki kredytowej banków, niska zdolność kredytowa gospodarstw domowych, wysokie marże banków - pomimo spadku stóp procentowych koszt obsługi kredytu pozostał na stosunkowo wysokim poziomie. Na to nakłada się spadek zaufania konsumentów i rosnące bezrobocie.

W ocenie DM IDM spadek wartości nieruchomości komercyjnych wydaje się być nieuchronny. Przyczyny to rosnąca awersja do ryzyka na świecie, znaczny wzrost podaży powierzchni biurowej spowoduje spadek wskaźnika zajętości, dalszy oczekiwany spadek czynszów. IDM wskazuje, że model biznesowy deweloperów komercyjnych załamał się z uwagi na mocno ograniczone możliwości finansowania projektów długiem.

Sebastian Gawłowski

DM IDM: najgorsze za deweloperami

Kupuj J.W. Construction, Echo Investment i Polnord - to najnowsze zalecenia analityków DM IDM dla deweloperów notowanych na GPW.

W ocenie DM IDM akcje J.W. Construction są atrakcyjne gdyż ok. 75% mieszkań w budowie została przedsprzedażna. Produkt spółki jest dobrze skrojony na obecną koniunkturę. W okresie 2009 - 2011 powinno, zdaniem analityków DM IDM, dojść do uwolnienia ok. 350 mln zł z kapitału pracującego, a znaczna część długu odsetkowego spółki zostanie spłacona w tym roku.

Warto zwrócic uwagę na Echo Investment, gdyż spółka ma znaczną liczbę ukończonych inwestycji generujących cash-flow. Jednocześnie nie ma ekspozycji na kraje regionu borykające się z dynamicznym spadkiem PKB. Tymczasem z uwagi na niewielką liczbę projektów w przygotowaniu spółka wystawiona jest na niewielkie ryzyko utraty marży deweloperskiej z powodu spadku czynszów atrakcyjny. Dodatkowo ma bank gruntów pozwalający rozbudować istniejące centra handlowe w przyszłości.

Ponadto w ocenie DM IDM kapitalizacja rynkowa Polnordu znacznie (o ok. 60%) poniżej wartości rynkowej gruntów (po odjęciu długu) jest dla wystarczającym argumentem aby rekomendować kupno akcji tej spółki.

W 2009 roku DM IDM oczekuje spadku cen mieszkań o 15% rok do roku, ale już w 2010 roku oczekuje stabilizacji cen. W ich ocenie sprzedaż mieszkań przez deweloperów osiągnęła dno w 4Q08. W 2009 analitycy biura oczekują stopniowej poprawy.

Dalszy spadek cen mieszkań powinien zostać zahamowany przez : brak podaży nowych mieszkań, bo deweloperzy wstrzymują nowe inwestycje z uwagi na brak popytu i finansowania, uruchomienie programu ,,Rodzina na swoim", powoli odradzający się popyt inwestycyjny oraz ograniczoną podaż mieszkań kupionych na kredyt w ostatnich trzech latach.

Argumenty przemawiające za dalszym spadkiem cen mieszkań to w ocenie IDM: zaostrzenie polityki kredytowej banków, niska zdolność kredytowa gospodarstw domowych, wysokie marże banków - pomimo spadku stóp procentowych koszt obsługi kredytu pozostał na stosunkowo wysokim poziomie. Na to nakłada się spadek zaufania konsumentów i rosnące bezrobocie.

W ocenie DM IDM spadek wartości nieruchomości komercyjnych wydaje się być nieuchronny. Przyczyny to rosnąca awersja do ryzyka na świecie, znaczny wzrost podaży powierzchni biurowej spowoduje spadek wskaźnika zajętości, dalszy oczekiwany spadek czynszów. IDM wskazuje, że model biznesowy deweloperów komercyjnych załamał się z uwagi na mocno ograniczone możliwości finansowania projektów długiem.

Sebastian Gawłowski

Deweloper chce pozyskać 160 mln euro

Orco Property Group prowadzi negocjacje z firmą Colony Capital na temat podwyższenia kapitału spółki w ramach dwóch emisji o łącznie ponad 160 mln euro - podało Orco.

Akcje nowej emisji objęłaby spółka ColOG, którą kontrolują fundusze związane z Colony Capital.

ColOG, wspólnie z Jean-Francois Ottem, założycielem i prezesem Orco, rozważa podniesienie kapitału Orco o 25 mln euro do końca drugiego kwartału oraz o dodatkowe nawet 140 mln euro do czasu wygaśnięcia ochrony przed wierzycielami udzielonej w marcu przez francuski sąd.

Orco zamierza wyemitować 5 mln akcji wraz z warrantami subskrypcyjnymi, po cenie emisyjnej 5 euro za sztukę. Do każdej akcji dołączone będą 4 warranty umożliwiające później ColOG objęcie 20 mln akcji po 7 euro za papier.

Od 25 marca, po decyzji paryskiego sądu, Orco znajduje się pod 6 miesięczną ochroną przed wierzycielami.

(PAP)/money.pl

Deweloper chce pozyskać 160 mln euro

Orco Property Group prowadzi negocjacje z firmą Colony Capital na temat podwyższenia kapitału spółki w ramach dwóch emisji o łącznie ponad 160 mln euro - podało Orco.

Akcje nowej emisji objęłaby spółka ColOG, którą kontrolują fundusze związane z Colony Capital.

ColOG, wspólnie z Jean-Francois Ottem, założycielem i prezesem Orco, rozważa podniesienie kapitału Orco o 25 mln euro do końca drugiego kwartału oraz o dodatkowe nawet 140 mln euro do czasu wygaśnięcia ochrony przed wierzycielami udzielonej w marcu przez francuski sąd.

Orco zamierza wyemitować 5 mln akcji wraz z warrantami subskrypcyjnymi, po cenie emisyjnej 5 euro za sztukę. Do każdej akcji dołączone będą 4 warranty umożliwiające później ColOG objęcie 20 mln akcji po 7 euro za papier.

Od 25 marca, po decyzji paryskiego sądu, Orco znajduje się pod 6 miesięczną ochroną przed wierzycielami.

(PAP)/money.pl

Hydrobudowa podała prognozy zysku

Spółka budowlana z grupy PBG, Hydrobudowa Polska prognozuje wypracowanie w tym roku ok. 92,0 mln zł skonsolidowanego zysku netto wobec 60,5 mln zł (przed audytem) w 2008 r. przy wzroście przychodów odpowiednio do ok. 1.500,0 mln zł z 1217,9 mln złotych.
Zysk operacyjny grupy prognozowany jest na ok. 114,0 mln zł w 2009 r. wobec ubiegłorocznych 55,5 mln zł, podano także.

Prognoza wyników finansowych Grupy Kapitałowej HBP na rok 2009 oszacowana została na podstawie kontraktów, które Grupa posiada już w swoim portfelu zamówień oraz na podstawie kontraktów planowanych do pozyskania i realizacji w 2009 roku - głosi komunikat.

Przewiduje się, że największy udział w skonsolidowanych przychodach stanowić będą przychody uzyskiwane z rynku ochrony środowiska - 61%, następnie z rynku budownictwa specjalistycznego (w tym głównie projekty infrastrukturalne - budowa stadionów w Poznaniu, Gdańsku i Warszawie oraz budowa sortowni odpadów w Gdańsku) - 30%, z obszaru budownictwa mieszkaniowego - 5% oraz z rynku instalacji dla gazu ziemnego, ropy naftowej oraz paliw - 4% - czytamy dalej.

Spółka podkreśla, że prognozowane przychody z realizacji kontraktów dotyczących budowy stadionów w Gdańsku i Warszawie ujęte zostały tylko szacunkowo, gdyż dokładny ich poziom będzie znany po podpisaniu szczegółowych umów z podwykonawcami. W założeniach na 2009 rok uwzględniono wpływ realizacji inwestycji pod nazwą Górecka Projekt, poinformowano także.

W prognozie wyników finansowych założono, że w roku 2009 nie wystąpią istotne zmiany, mające negatywny wpływ na rynek, na którym Grupa HBP prowadzi działalność. Na potrzeby prognozy ustalono, iż kursy walut będą stałe w całym okresie prognozy, zaś ich poziom będzie równy średniemu kursowi Narodowego Banku Polskiego z dnia 31 grudnia 2008 roku. Ujęte zatem w prognozie kursy walut prezentują się następująco:
- 1 EUR = 4,1724 PLN;
- 1 USD = 2,9618 PLN;
- 1 CAD = 2,4307 PLN
- napisano w komunikacie.

Hydrobudowa poinformowała, że prognoza na 2009 rok sporządzona jest z uwzględnieniem nowej zasady rozpoznawania przychodów, która polega na identyfikacji takich przychodów i kosztów na budowach pozyskanych i realizowanych w układzie konsorcjalnym, które przypadają do wykonania danemu partnerowi w konsorcjum (pomimo pozycji lidera konsorcjum).

W założeniach na 2009 rok nie uwzględniono wpływu potencjalnych akwizycji na prognozowane wyniki finansowe - czytamy dalej w komunikacie.

Narastająco w I-IV kw. 2008 roku grupa miała 60,54 mln zł zysku wobec 58,87 mln zł zysku rok wcześniej przy obrotach odpowiednio 1217,90 mln zł wobec 844,90 mln zł.
money.pl/2009-04-30 12:34

Hydrobudowa podała prognozy zysku

Spółka budowlana z grupy PBG, Hydrobudowa Polska prognozuje wypracowanie w tym roku ok. 92,0 mln zł skonsolidowanego zysku netto wobec 60,5 mln zł (przed audytem) w 2008 r. przy wzroście przychodów odpowiednio do ok. 1.500,0 mln zł z 1217,9 mln złotych.
Zysk operacyjny grupy prognozowany jest na ok. 114,0 mln zł w 2009 r. wobec ubiegłorocznych 55,5 mln zł, podano także.

Prognoza wyników finansowych Grupy Kapitałowej HBP na rok 2009 oszacowana została na podstawie kontraktów, które Grupa posiada już w swoim portfelu zamówień oraz na podstawie kontraktów planowanych do pozyskania i realizacji w 2009 roku - głosi komunikat.

Przewiduje się, że największy udział w skonsolidowanych przychodach stanowić będą przychody uzyskiwane z rynku ochrony środowiska - 61%, następnie z rynku budownictwa specjalistycznego (w tym głównie projekty infrastrukturalne - budowa stadionów w Poznaniu, Gdańsku i Warszawie oraz budowa sortowni odpadów w Gdańsku) - 30%, z obszaru budownictwa mieszkaniowego - 5% oraz z rynku instalacji dla gazu ziemnego, ropy naftowej oraz paliw - 4% - czytamy dalej.

Spółka podkreśla, że prognozowane przychody z realizacji kontraktów dotyczących budowy stadionów w Gdańsku i Warszawie ujęte zostały tylko szacunkowo, gdyż dokładny ich poziom będzie znany po podpisaniu szczegółowych umów z podwykonawcami. W założeniach na 2009 rok uwzględniono wpływ realizacji inwestycji pod nazwą Górecka Projekt, poinformowano także.

W prognozie wyników finansowych założono, że w roku 2009 nie wystąpią istotne zmiany, mające negatywny wpływ na rynek, na którym Grupa HBP prowadzi działalność. Na potrzeby prognozy ustalono, iż kursy walut będą stałe w całym okresie prognozy, zaś ich poziom będzie równy średniemu kursowi Narodowego Banku Polskiego z dnia 31 grudnia 2008 roku. Ujęte zatem w prognozie kursy walut prezentują się następująco:
- 1 EUR = 4,1724 PLN;
- 1 USD = 2,9618 PLN;
- 1 CAD = 2,4307 PLN
- napisano w komunikacie.

Hydrobudowa poinformowała, że prognoza na 2009 rok sporządzona jest z uwzględnieniem nowej zasady rozpoznawania przychodów, która polega na identyfikacji takich przychodów i kosztów na budowach pozyskanych i realizowanych w układzie konsorcjalnym, które przypadają do wykonania danemu partnerowi w konsorcjum (pomimo pozycji lidera konsorcjum).

W założeniach na 2009 rok nie uwzględniono wpływu potencjalnych akwizycji na prognozowane wyniki finansowe - czytamy dalej w komunikacie.

Narastająco w I-IV kw. 2008 roku grupa miała 60,54 mln zł zysku wobec 58,87 mln zł zysku rok wcześniej przy obrotach odpowiednio 1217,90 mln zł wobec 844,90 mln zł.
money.pl/2009-04-30 12:34

Akcje deweloperów w górę. Dno już za nami?

Inwestorzy giełdowi z rocznym wyprzedzeniem przewidzieli kryzys na rynku mieszkaniowym. Jeśli zaufać ich wyczuciu, to poprawa koniunktury jest kwestią miesięcy

Akcje deweloperów są w tym roku jednym z hitów inwestycyjnych. Deweloperzy mieszkaniowi zyskali po 50 proc. (Dom Development) czy nawet ponad 100 proc. (J.W. Construction, Gant).

Czy wzrost wartości akcji spółek deweloperskich zapowiada poprawę koniunktury na rynku mieszkaniowym? Analityk Domu Maklerskiego IDMSA Maciej Wewiórski uważa, że na razie mamy do czynienia z odreagowaniem spadków, które w największym stopniu dotknęły deweloperów. Akcje Domu Development kosztowały przed dwoma laty nawet 183 zł, podczas gdy wczoraj inwestorzy płacili za nie 32 zł.

MM)

Akcje deweloperów w górę. Dno już za nami?

Akcje deweloperów w górę. Dno już za nami?

Inwestorzy giełdowi z rocznym wyprzedzeniem przewidzieli kryzys na rynku mieszkaniowym. Jeśli zaufać ich wyczuciu, to poprawa koniunktury jest kwestią miesięcy

Akcje deweloperów są w tym roku jednym z hitów inwestycyjnych. Deweloperzy mieszkaniowi zyskali po 50 proc. (Dom Development) czy nawet ponad 100 proc. (J.W. Construction, Gant).

Czy wzrost wartości akcji spółek deweloperskich zapowiada poprawę koniunktury na rynku mieszkaniowym? Analityk Domu Maklerskiego IDMSA Maciej Wewiórski uważa, że na razie mamy do czynienia z odreagowaniem spadków, które w największym stopniu dotknęły deweloperów. Akcje Domu Development kosztowały przed dwoma laty nawet 183 zł, podczas gdy wczoraj inwestorzy płacili za nie 32 zł.

MM)

Akcje deweloperów w górę. Dno już za nami?

Optymizm branży budowlanej

Branża budowlana z optymizmem spogląda na II kwartał tego roku. Połowa firm planuje zwiększyć produkcję, a 15 proc. przewiduje poprawę sytuacji względem I kwartału - wynika z badań Instytutu Rozwoju Gospodarczego Szkoły Głównej Handlowej.

Około 50 proc. ogółu zakładów, w tym 43 proc. firm prywatnych i 65 proc. przedsiębiorstw publicznych, przewiduje zwiększenie produkcji, spadek zaś przewiduje 18 proc. ogółu zakładów, 21 proc. prywatnych i 13 proc. publicznych - napisano w komunikacie.

Podobne, korzystne przewidywania, zwłaszcza w dużych przedsiębiorstwach publicznych, odnoszą się do wykorzystania mocy produkcyjnych, zatrudnienia, portfela zamówień, sytuacji finansowej i nakładów inwestycyjnych - napisano.

Z raportu wynika, że coraz optymistyczniej budowlańcy oceniają także ogólną sytuację polskiej gospodarki w II kwartale 2009 r., szczególnie w odniesieniu do sektora budowlanego.

"O ile w I kwartale 2009 r. nie było firm prywatnych, które dostrzegałyby poprawę sytuacji w gospodarce, to na II kwartał poprawę przewiduje 12 proc. tych firm. Wśród przedsiębiorstw publicznych poprawę sytuacji gospodarczej przewiduje 25 proc. W odniesieniu do budownictwa te przewidywania są nawet bardziej optymistyczne - poprawę przewiduje 15 proc. firm prywatnych i 29 proc. przedsiębiorstw publicznych" - napisano.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Optymizm branży budowlanej

Branża budowlana z optymizmem spogląda na II kwartał tego roku. Połowa firm planuje zwiększyć produkcję, a 15 proc. przewiduje poprawę sytuacji względem I kwartału - wynika z badań Instytutu Rozwoju Gospodarczego Szkoły Głównej Handlowej.

Około 50 proc. ogółu zakładów, w tym 43 proc. firm prywatnych i 65 proc. przedsiębiorstw publicznych, przewiduje zwiększenie produkcji, spadek zaś przewiduje 18 proc. ogółu zakładów, 21 proc. prywatnych i 13 proc. publicznych - napisano w komunikacie.

Podobne, korzystne przewidywania, zwłaszcza w dużych przedsiębiorstwach publicznych, odnoszą się do wykorzystania mocy produkcyjnych, zatrudnienia, portfela zamówień, sytuacji finansowej i nakładów inwestycyjnych - napisano.

Z raportu wynika, że coraz optymistyczniej budowlańcy oceniają także ogólną sytuację polskiej gospodarki w II kwartale 2009 r., szczególnie w odniesieniu do sektora budowlanego.

"O ile w I kwartale 2009 r. nie było firm prywatnych, które dostrzegałyby poprawę sytuacji w gospodarce, to na II kwartał poprawę przewiduje 12 proc. tych firm. Wśród przedsiębiorstw publicznych poprawę sytuacji gospodarczej przewiduje 25 proc. W odniesieniu do budownictwa te przewidywania są nawet bardziej optymistyczne - poprawę przewiduje 15 proc. firm prywatnych i 29 proc. przedsiębiorstw publicznych" - napisano.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Jak otrzymać kredyt z dopłatą?

Podwyższenie limitów cenowych mieszkań, które mogą być nabywane przy pomocy kredytu z dopłatą w ramach programu ,,Rodzina na swoim'', wpłynęło na wzrost zainteresowania tą formą finansowania. Jednak wciąż wiele osób nie wie, jak można otrzymać kredyt z dofinansowaniem.

Mówiąc najprościej, kredyt udzielany w ramach programu "Rodzina na swoim" niewiele się różni od standardowego kredytu hipotecznego w złotych, oczywiście poza otrzymywanymi dopłatami (ok. 50 proc. odsetek przez okres 8 lat). Aby jednak otrzymać taki kredyt, należy spełnić kilka warunków: być w związku małżeńskim, lub samotnie wychowywać co najmniej jedno dziecko i nie posiadać prawa własności do budynku lub lokalu mieszkalnego. Nabywane mieszkanie nie może być większe niż 75 mkw. a dom 140 mkw.

Cena nie może przekraczać ustalonych limitów. Jeżeli spełnimy wszystkie powyższe warunki, możemy zacząć ubiegać się o kredyt.

Najpierw musimy udać się do banku, który udziela kredytów z dofinansowaniem (w tej chwili jest ich 10) lub do doradcy finansowego, który przedstawi nam od razu oferty wszystkich instytucji. Procedura wygląda bardzo podobnie, jak w przypadku kredytów hipotecznych bez dopłaty, czyli musimy wypełnić wnioski kredytowe (na formularzach bankowych) i przedstawić zaświadczenia o dochodach. Jest jednak kilka niestandardowych formalności. Po pierwsze należy przedstawić pisemne oświadczenie o tym, że nie posiada się prawa własności do budynku lub lokalu mieszkalnego, czy też nie jest się najemcą mieszkania. Jeżeli jednak jesteśmy najemcą lub przysługuje nam spółdzielcze lokatorskie prawo do mieszkania, nasze szanse na uzyskanie kredytu preferencyjnego nie będą skreślone. Warunkiem jest zobowiązanie się, wraz z zawarciem umowy kredytowej do rozwiązania umowy najmu lub wypowiedzenia (albo zrzeczenia się) członkostwa w spółdzielni mieszkaniowej, w której przysługuje nam spółdzielcze prawo lokatorskie.

Drugą kwestią jest złożenie oświadczenia o samotnym wychowywaniu dziecka lub pozostaniu w związku małżeńskim na dzień zawierania umowy. Tutaj jednak samo pisemne oświadczenie nie wystarczy, tak więc powinniśmy przygotować stosowne dokumenty urzędowe.

Nie ma co liczyć, na łagodniejsze traktowanie w wyliczaniu zdolności kredytowej. W tej kwestii banki są jednakowo surowe. Jeżeli nasze dochody będą niewystarczające, możemy dołączyć do kredytu inne osoby, pod warunkiem, że będą z nami w jakiś sposób spokrewnione lub spowinowacone. Tak więc mogą być to: rodzice, dziadkowie, dzieci, rodzeństwo, ojczym, macocha a nawet teściowie (także rodzice byłego małżonka). W ten sposób zwiększamy prawdopodobieństwo otrzymania kredytu.

Kiedy spełnimy już wszystkie warunki, otrzymamy pozytywną decyzję z banku i podpiszemy umowę, przysługuje nam przez okres 8 lat dofinansowanie do prawie połowy odsetek. A co, jeśli w tym czasie nasza sytuacja zmusi nas do sprzedaży nieruchomości? W takim wypadku możemy zbyć mieszkanie lub dom bez konieczności spłacenia otrzymanych dopłat. Stracimy jednak możliwość dalszego korzystania z programu "Rodzina na swoim''.

Aleksandra Szarek, Home Broker

źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe

Jak otrzymać kredyt z dopłatą?

Podwyższenie limitów cenowych mieszkań, które mogą być nabywane przy pomocy kredytu z dopłatą w ramach programu ,,Rodzina na swoim'', wpłynęło na wzrost zainteresowania tą formą finansowania. Jednak wciąż wiele osób nie wie, jak można otrzymać kredyt z dofinansowaniem.

Mówiąc najprościej, kredyt udzielany w ramach programu "Rodzina na swoim" niewiele się różni od standardowego kredytu hipotecznego w złotych, oczywiście poza otrzymywanymi dopłatami (ok. 50 proc. odsetek przez okres 8 lat). Aby jednak otrzymać taki kredyt, należy spełnić kilka warunków: być w związku małżeńskim, lub samotnie wychowywać co najmniej jedno dziecko i nie posiadać prawa własności do budynku lub lokalu mieszkalnego. Nabywane mieszkanie nie może być większe niż 75 mkw. a dom 140 mkw.

Cena nie może przekraczać ustalonych limitów. Jeżeli spełnimy wszystkie powyższe warunki, możemy zacząć ubiegać się o kredyt.

Najpierw musimy udać się do banku, który udziela kredytów z dofinansowaniem (w tej chwili jest ich 10) lub do doradcy finansowego, który przedstawi nam od razu oferty wszystkich instytucji. Procedura wygląda bardzo podobnie, jak w przypadku kredytów hipotecznych bez dopłaty, czyli musimy wypełnić wnioski kredytowe (na formularzach bankowych) i przedstawić zaświadczenia o dochodach. Jest jednak kilka niestandardowych formalności. Po pierwsze należy przedstawić pisemne oświadczenie o tym, że nie posiada się prawa własności do budynku lub lokalu mieszkalnego, czy też nie jest się najemcą mieszkania. Jeżeli jednak jesteśmy najemcą lub przysługuje nam spółdzielcze lokatorskie prawo do mieszkania, nasze szanse na uzyskanie kredytu preferencyjnego nie będą skreślone. Warunkiem jest zobowiązanie się, wraz z zawarciem umowy kredytowej do rozwiązania umowy najmu lub wypowiedzenia (albo zrzeczenia się) członkostwa w spółdzielni mieszkaniowej, w której przysługuje nam spółdzielcze prawo lokatorskie.

Drugą kwestią jest złożenie oświadczenia o samotnym wychowywaniu dziecka lub pozostaniu w związku małżeńskim na dzień zawierania umowy. Tutaj jednak samo pisemne oświadczenie nie wystarczy, tak więc powinniśmy przygotować stosowne dokumenty urzędowe.

Nie ma co liczyć, na łagodniejsze traktowanie w wyliczaniu zdolności kredytowej. W tej kwestii banki są jednakowo surowe. Jeżeli nasze dochody będą niewystarczające, możemy dołączyć do kredytu inne osoby, pod warunkiem, że będą z nami w jakiś sposób spokrewnione lub spowinowacone. Tak więc mogą być to: rodzice, dziadkowie, dzieci, rodzeństwo, ojczym, macocha a nawet teściowie (także rodzice byłego małżonka). W ten sposób zwiększamy prawdopodobieństwo otrzymania kredytu.

Kiedy spełnimy już wszystkie warunki, otrzymamy pozytywną decyzję z banku i podpiszemy umowę, przysługuje nam przez okres 8 lat dofinansowanie do prawie połowy odsetek. A co, jeśli w tym czasie nasza sytuacja zmusi nas do sprzedaży nieruchomości? W takim wypadku możemy zbyć mieszkanie lub dom bez konieczności spłacenia otrzymanych dopłat. Stracimy jednak możliwość dalszego korzystania z programu "Rodzina na swoim''.

Aleksandra Szarek, Home Broker

źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe

Niemcy: Flowers odrzuca ofertę rządu ws. Hypo Real Estate

Amerykański akcjonariusz monachijskiego banku Hypo Real Estate J.C Flowers odrzucił w czwartek ofertę rządu Niemiec, dotyczącą odkupienia udziałów w zagrożonym banku.
Inwestor oświadczył, że jest przekonany, iż akcje Hypo są warte więcej niż oferowana przez państwowy fundusz stabilizacji rynku finansowego Soffin jednostkowa cena 1,39 euro.

Flowers oraz powiązani z nim inwestorzy mają ok. 22 proc. udziałów w Hypo Real Estate. Ofertę rządu Niemiec zamierza przyjąć tylko mała cześć inwestorów, posiadających mniej niż 1 procent akcji banku - poinformowała w czwartek agencja dpa.

Rzecznik ministerstwa finansów oświadczył w Berlinie, że rząd obstaje przy swoim planie całkowitego przejęcia kontroli nad Hypo Real Estate.

W razie konieczności akcjonariusze banku zostaną wywłaszczeni, co umożliwia przyjęta niedawno ustawa o przejęciu ratunkowym.

Flowers zastrzegł też sobie prawo wejścia na drogę prawną, by zablokować wywłaszczenie.

Hypo Real Estate odnotował w 2008 roku stratę w wysokości 5,5 mld euro - największą spośród wszystkich niemieckich firm. Rząd wsparł go już sumą ok. 87 mld euro, ale bank potrzebuje dalszych środków. W tej sytuacji uznano, że konieczna jest bezpośrednia rządowa kontrola.
onet.pl/(PAP, dd/30.04.2009, godz. 11:16)

Niemcy: Flowers odrzuca ofertę rządu ws. Hypo Real Estate

Amerykański akcjonariusz monachijskiego banku Hypo Real Estate J.C Flowers odrzucił w czwartek ofertę rządu Niemiec, dotyczącą odkupienia udziałów w zagrożonym banku.
Inwestor oświadczył, że jest przekonany, iż akcje Hypo są warte więcej niż oferowana przez państwowy fundusz stabilizacji rynku finansowego Soffin jednostkowa cena 1,39 euro.

Flowers oraz powiązani z nim inwestorzy mają ok. 22 proc. udziałów w Hypo Real Estate. Ofertę rządu Niemiec zamierza przyjąć tylko mała cześć inwestorów, posiadających mniej niż 1 procent akcji banku - poinformowała w czwartek agencja dpa.

Rzecznik ministerstwa finansów oświadczył w Berlinie, że rząd obstaje przy swoim planie całkowitego przejęcia kontroli nad Hypo Real Estate.

W razie konieczności akcjonariusze banku zostaną wywłaszczeni, co umożliwia przyjęta niedawno ustawa o przejęciu ratunkowym.

Flowers zastrzegł też sobie prawo wejścia na drogę prawną, by zablokować wywłaszczenie.

Hypo Real Estate odnotował w 2008 roku stratę w wysokości 5,5 mld euro - największą spośród wszystkich niemieckich firm. Rząd wsparł go już sumą ok. 87 mld euro, ale bank potrzebuje dalszych środków. W tej sytuacji uznano, że konieczna jest bezpośrednia rządowa kontrola.
onet.pl/(PAP, dd/30.04.2009, godz. 11:16)

Zyski i straty banków

Karty na stół - banki podają wyniki finansowe za I kwartał tego roku. Nie jest różowo.
I tak: strata w BPH wyniosła ponad 38 milionów złotych. Na plusie grupa BRE z zyskiem netto na poziomie ponad 77 milionów złotych. Zysk wysokości ponad 40 milionów złotych ujawnił Noble Bank.

Materiał przygotował Robert Wiśniewski.
wp.pl

Zyski i straty banków

Karty na stół - banki podają wyniki finansowe za I kwartał tego roku. Nie jest różowo.
I tak: strata w BPH wyniosła ponad 38 milionów złotych. Na plusie grupa BRE z zyskiem netto na poziomie ponad 77 milionów złotych. Zysk wysokości ponad 40 milionów złotych ujawnił Noble Bank.

Materiał przygotował Robert Wiśniewski.
wp.pl

Ale nas Unia pobudowała!

"Gazeta Wyborcza" pisze, że od wejścia do Unii Europejskiej do Polski trafiło 120 miliardów złotych. Dzięki tym środkom realizowanych jest wiele strategicznych inwestycji.
Według gazety, obecnie w Polsce co kilka kilometrów można natknąć się na jedną z ponad 10 tysięcy inwestycji finansowanych przez Unię Europejską. To nowe lub wyremontowane drogi, oczyszczalnie ścieków, hale sportowe, warszawskie metro, odcinki autostrady A2, A4 i A6 czy przebudowane linie kolejowe.

Jak pisze "Gazeta Wyborcza", Ministerstwo Rozwoju Regionalnego obliczyło, że od wejścia do Unii na każdego Polaka przypadło już 1695,5 zł inwestycji z funduszy strukturalnych i spójnościowych.Zdaniem dziennika, unijne fundusze mają znaczący wpływ na PKB. Tylko w 2007 roku bezpośrednie inwestycje zagraniczne przekroczyły 5 procent polskiego produktu krajowego brutto, a wielu z nich nie byłoby, gdyby nie dotacje z Unii. Gazeta jako przykład podaje koncern General Motors, który nie zbudowałby nowej fabryki samochodów na Śląsku, gdyby nie miał pewności, że powstanie tam autostrada A4, a Polska będzie częścią unijnego rynku.
wp.pl/IAR | 30.04.2009 | 02:50

Ale nas Unia pobudowała!

"Gazeta Wyborcza" pisze, że od wejścia do Unii Europejskiej do Polski trafiło 120 miliardów złotych. Dzięki tym środkom realizowanych jest wiele strategicznych inwestycji.
Według gazety, obecnie w Polsce co kilka kilometrów można natknąć się na jedną z ponad 10 tysięcy inwestycji finansowanych przez Unię Europejską. To nowe lub wyremontowane drogi, oczyszczalnie ścieków, hale sportowe, warszawskie metro, odcinki autostrady A2, A4 i A6 czy przebudowane linie kolejowe.

Jak pisze "Gazeta Wyborcza", Ministerstwo Rozwoju Regionalnego obliczyło, że od wejścia do Unii na każdego Polaka przypadło już 1695,5 zł inwestycji z funduszy strukturalnych i spójnościowych.Zdaniem dziennika, unijne fundusze mają znaczący wpływ na PKB. Tylko w 2007 roku bezpośrednie inwestycje zagraniczne przekroczyły 5 procent polskiego produktu krajowego brutto, a wielu z nich nie byłoby, gdyby nie dotacje z Unii. Gazeta jako przykład podaje koncern General Motors, który nie zbudowałby nowej fabryki samochodów na Śląsku, gdyby nie miał pewności, że powstanie tam autostrada A4, a Polska będzie częścią unijnego rynku.
wp.pl/IAR | 30.04.2009 | 02:50

Polska bardziej atrakcyjna dla firm

Zagraniczni przedsiębiorcy coraz bardziej doceniają atuty polskiej gospodarki. Rosną notowania naszego kraju jako miejsca, gdzie warto budować fabryki - pisze "Rzeczpospolita".
Nasz kraj awansował z 15. na 5. miejsce w najnowszym rankingu atrakcyjności inwestycyjnej PricewaterhouseCoopers, do którego dotarły "Rz" i Radio PiN. W zestawieniu 20 państw wyprzedzają nas jedynie Chile, Bułgaria, Malezja i Chiny.

Według ekspertów PwC, jednej z największych w świecie firm audytorsko-doradczych, Polskę korzystnie wyróżniają m.in. duży rynek pracy, stabilna sytuacja polityczna i członkostwo w UE.
Zdaniem PwC w Polsce będzie przybywać szczególnie dużo zakładów badawczych oraz fabryk motoryzacyjnych, biotechnologicznych i elektronicznych. Zachętą pozostaną niskie koszty. Ale napływ inwestycji osłabia kryzys. Już w ubiegłym roku zmniejszyły się one z 16,6 do 12 mld euro. W tym mogą spaść do 6-7 mld euro.

Ranking PwC jest kolejnym bardzo dla nas korzystnym. W 2008 roku 834 menedżerów z 43 państw pytanych przez Ernst & Young wskazało Polskę jako najlepsze miejsce dla nowych inwestycji w Europie - przypomina "Rz".
wp.pl/PAP | 30.04.2009 | 00:30

Polska bardziej atrakcyjna dla firm

Zagraniczni przedsiębiorcy coraz bardziej doceniają atuty polskiej gospodarki. Rosną notowania naszego kraju jako miejsca, gdzie warto budować fabryki - pisze "Rzeczpospolita".
Nasz kraj awansował z 15. na 5. miejsce w najnowszym rankingu atrakcyjności inwestycyjnej PricewaterhouseCoopers, do którego dotarły "Rz" i Radio PiN. W zestawieniu 20 państw wyprzedzają nas jedynie Chile, Bułgaria, Malezja i Chiny.

Według ekspertów PwC, jednej z największych w świecie firm audytorsko-doradczych, Polskę korzystnie wyróżniają m.in. duży rynek pracy, stabilna sytuacja polityczna i członkostwo w UE.
Zdaniem PwC w Polsce będzie przybywać szczególnie dużo zakładów badawczych oraz fabryk motoryzacyjnych, biotechnologicznych i elektronicznych. Zachętą pozostaną niskie koszty. Ale napływ inwestycji osłabia kryzys. Już w ubiegłym roku zmniejszyły się one z 16,6 do 12 mld euro. W tym mogą spaść do 6-7 mld euro.

Ranking PwC jest kolejnym bardzo dla nas korzystnym. W 2008 roku 834 menedżerów z 43 państw pytanych przez Ernst & Young wskazało Polskę jako najlepsze miejsce dla nowych inwestycji w Europie - przypomina "Rz".
wp.pl/PAP | 30.04.2009 | 00:30

Firmy odetchną: Opcje walutowe mniej groźne

Według Komisji Nadzoru Finansowego przedsiębiorstwa na dzień 17 kwietnia traciły o połowę mniej z tytułu opcji walutowych w porównaniu do poprzedniego badania 13 lutego. Ujemna wycena opcji wynosi aktualnie 4,5 mld złotych.
Ujemna wycena pozostałych walutowych instrumentów pochodnych: transakcje forward - około 3,6 mld złotych (spadek o 48,6 proc.), swapy (w tym CIRS-y) - około 1,1 mld złotych (spadek o 45 proc.).
W momencie ostatniego badania, 13 lutego, kurs średni NBP euro wynosił 4,63, a nieco ponad dwa miesiące później (17 kwietnia) 4,28. Oznacza to spadek o prawie 7,6 procent.

(SAT)

Firmy odetchną: Opcje walutowe mniej groźne

Według Komisji Nadzoru Finansowego przedsiębiorstwa na dzień 17 kwietnia traciły o połowę mniej z tytułu opcji walutowych w porównaniu do poprzedniego badania 13 lutego. Ujemna wycena opcji wynosi aktualnie 4,5 mld złotych.
Ujemna wycena pozostałych walutowych instrumentów pochodnych: transakcje forward - około 3,6 mld złotych (spadek o 48,6 proc.), swapy (w tym CIRS-y) - około 1,1 mld złotych (spadek o 45 proc.).
W momencie ostatniego badania, 13 lutego, kurs średni NBP euro wynosił 4,63, a nieco ponad dwa miesiące później (17 kwietnia) 4,28. Oznacza to spadek o prawie 7,6 procent.

(SAT)

Frank drożeje. Ale są dobre wieści

Kurs franka w przeciągu dwóch tygodni wzrósł o 23 grosze. To nawet ponad 100 zł więcej raty kredytu miesięcznie.
Wczoraj złoty znowu mocno się osłabił. Kurs franka szwajcarskiego znów przebił się przez psychologiczną barierę 3 złotych. Dokładnie doszedł do poziomu 3 zł i 4 groszy. W przeciągu niecałych dwóch tygodni (od 14 kw

Dla portfeli kredytobiorców rozliczających się w tej walucie oznacza to wymierne straty. Biorąc pod wagę kredyt hipoteczny zaciągnięty rok temu, na 200 tys. zł., przy marży 1 proc. na 30 lat, rata wzrosła z 1266 zł w połowie kwietnia do 1370 zł dzisiaj. Oznacza to, że jeśli zbliża się płatność naszej raty będziemy musieli wysupłać dodatkowe 104 zł z portfela.

Co się stało?

Po interwencjach Banku Szwajcarii, który zadeklarował, że będzie dewaluował kurs swojej waluty, frank faktycznie zaczął się osłabiać. 8 marca kurs CHF/PLN wynosił 3,20, tydzień później - niecałe 2,9 złotych.

Nastroje na tej parze walutowej zmieniły się nieco jednak w poprzednim tygodniu. Wiceprezydent szwajcarskiego banku centralnego, Phillip Hildebrand, o wcześniejszych interwencjach powiedział: Musimy jeszcze trochę poczekać żeby lek zaczął działać, zanim zaczniemy myśleć o kolejnych krokach, włącznie z ujemnymi stopami procentowymi. Hilderbrand powiedział także, że kryzys finansowy nie dotknie w pełni Szwajcarii aż do drugiej połowy tego roku.

Wczoraj, gdy frank przebił psychologiczną granicę, do spadku wartości złotego przyczyniły się także obawy inwestorów na całym świecie o skutki epidemii świńskiej grypy.

Obawiają się oni, że epidemia może pokrzyżować plany wyjścia gospodarek na świecie z kryzysu w 2010 roku. Rzeczywiście, w przypadku dużego rozprzestrzenienia się grypy byłoby to możliwe - w grudniu 2007 r. Bank Światowy szacował koszty ewentualnej pandemii ptasiej grypy na 2 bln dolarów.

Inwestorzy wrócili więc do bezpiecznego dolara, który wzrósł w stosunku do euro z poziomu 1,32 do 1,30. Ucieczka do dolara, odbiła się także na złotym, stąd przekroczenie wczoraj poziomu 3 zł za franka.

Nie będzie tak źle?

O kurs franka powinniśmy być raczej spokojni. - Trzy główne czynniki od których będzie zależeć kurs franka względem złotego to wyniki stress testów (badania kondycji finansowej banków i instytucji przez rząd USA) 4 maja w USA, nastroje na giełdach oraz epidemia świńskiej grypy - mówi Marek Rogalski z DM BOŚ.

- Kurs CHF/PLN, przy niesprzyjających czynnikach, może dojść do poziomu 3,12. W tych okolicach spodziewałbym się jednak interwencji SNB, któremu przecież cały czas zależy na taniej walucie - dodaje.

Przy spadającym złotym nie tylko Bank Szwajcarii będzie interweniował. Przy wysokim kursie EUR/PLN do pracy wzięłoby się Ministerstwo Finansów.

- Jeśli euro będzie kosztować 4,70 jestem prawie pewien, że zainterweniuje NBP. Tak działo się już wcześniej, dokładnie przy tym kursie - wyjaśnia Marek Rogalski.

Innymi słowy za relatywnie mocnym złotym i słabym frankiem stoją dwie poważne instytucje. To powinno wpłynąć nieco uspokajająco na kredytobiorców. Przy prognozowanym maksymalnym kursie CHF/PLN 3,12 rata wyniosłaby 1406 zł, czyli o 36 zł więcej niż teraz.

Paweł Satalecki

ietnia) szwajcarska waluta umocniła się do złotego o 23 grosze.

Frank drożeje. Ale są dobre wieści

Kurs franka w przeciągu dwóch tygodni wzrósł o 23 grosze. To nawet ponad 100 zł więcej raty kredytu miesięcznie.
Wczoraj złoty znowu mocno się osłabił. Kurs franka szwajcarskiego znów przebił się przez psychologiczną barierę 3 złotych. Dokładnie doszedł do poziomu 3 zł i 4 groszy. W przeciągu niecałych dwóch tygodni (od 14 kw

Dla portfeli kredytobiorców rozliczających się w tej walucie oznacza to wymierne straty. Biorąc pod wagę kredyt hipoteczny zaciągnięty rok temu, na 200 tys. zł., przy marży 1 proc. na 30 lat, rata wzrosła z 1266 zł w połowie kwietnia do 1370 zł dzisiaj. Oznacza to, że jeśli zbliża się płatność naszej raty będziemy musieli wysupłać dodatkowe 104 zł z portfela.

Co się stało?

Po interwencjach Banku Szwajcarii, który zadeklarował, że będzie dewaluował kurs swojej waluty, frank faktycznie zaczął się osłabiać. 8 marca kurs CHF/PLN wynosił 3,20, tydzień później - niecałe 2,9 złotych.

Nastroje na tej parze walutowej zmieniły się nieco jednak w poprzednim tygodniu. Wiceprezydent szwajcarskiego banku centralnego, Phillip Hildebrand, o wcześniejszych interwencjach powiedział: Musimy jeszcze trochę poczekać żeby lek zaczął działać, zanim zaczniemy myśleć o kolejnych krokach, włącznie z ujemnymi stopami procentowymi. Hilderbrand powiedział także, że kryzys finansowy nie dotknie w pełni Szwajcarii aż do drugiej połowy tego roku.

Wczoraj, gdy frank przebił psychologiczną granicę, do spadku wartości złotego przyczyniły się także obawy inwestorów na całym świecie o skutki epidemii świńskiej grypy.

Obawiają się oni, że epidemia może pokrzyżować plany wyjścia gospodarek na świecie z kryzysu w 2010 roku. Rzeczywiście, w przypadku dużego rozprzestrzenienia się grypy byłoby to możliwe - w grudniu 2007 r. Bank Światowy szacował koszty ewentualnej pandemii ptasiej grypy na 2 bln dolarów.

Inwestorzy wrócili więc do bezpiecznego dolara, który wzrósł w stosunku do euro z poziomu 1,32 do 1,30. Ucieczka do dolara, odbiła się także na złotym, stąd przekroczenie wczoraj poziomu 3 zł za franka.

Nie będzie tak źle?

O kurs franka powinniśmy być raczej spokojni. - Trzy główne czynniki od których będzie zależeć kurs franka względem złotego to wyniki stress testów (badania kondycji finansowej banków i instytucji przez rząd USA) 4 maja w USA, nastroje na giełdach oraz epidemia świńskiej grypy - mówi Marek Rogalski z DM BOŚ.

- Kurs CHF/PLN, przy niesprzyjających czynnikach, może dojść do poziomu 3,12. W tych okolicach spodziewałbym się jednak interwencji SNB, któremu przecież cały czas zależy na taniej walucie - dodaje.

Przy spadającym złotym nie tylko Bank Szwajcarii będzie interweniował. Przy wysokim kursie EUR/PLN do pracy wzięłoby się Ministerstwo Finansów.

- Jeśli euro będzie kosztować 4,70 jestem prawie pewien, że zainterweniuje NBP. Tak działo się już wcześniej, dokładnie przy tym kursie - wyjaśnia Marek Rogalski.

Innymi słowy za relatywnie mocnym złotym i słabym frankiem stoją dwie poważne instytucje. To powinno wpłynąć nieco uspokajająco na kredytobiorców. Przy prognozowanym maksymalnym kursie CHF/PLN 3,12 rata wyniosłaby 1406 zł, czyli o 36 zł więcej niż teraz.

Paweł Satalecki

ietnia) szwajcarska waluta umocniła się do złotego o 23 grosze.

PBG: Umowa na budowę Stadionu Narodowego to tylko formalność

Umowa na budowę Stadionu Narodowego z konsorcjum, w skład którego wchodzi Hydrobudowa Polska - spółka zależna PBG, powinna zostać podpisana w przyszłym tygodniu, gdyż w przetargu nie zgłoszono protestów - poinformowało we wtorek Narodowe Centrum Sportu.

- Generalny wykonawca będzie miał 3 dni od daty podpisania umowy na przejęcie placu budowy - napisano w komunikacie.

Zwycięskie konsorcjum, w skład którego wchodzi Hydrobudowa Polska, Alpine Bau Deutschland AG, Alpine Bau GmbH i Alpine Construction Polska Sp. z o.o. i PBG, złożyło ofertę opiewającą na 1,53 mld zł brutto.

Już podczas otwarcia ofert minister sportu Mirosław Drzewiecki zapowiedział, że oferta zwycięskiego konsorcjum spełnia oczekiwania inwestora.



  (PAP)
money.pl

PBG: Umowa na budowę Stadionu Narodowego to tylko formalność

Umowa na budowę Stadionu Narodowego z konsorcjum, w skład którego wchodzi Hydrobudowa Polska - spółka zależna PBG, powinna zostać podpisana w przyszłym tygodniu, gdyż w przetargu nie zgłoszono protestów - poinformowało we wtorek Narodowe Centrum Sportu.

- Generalny wykonawca będzie miał 3 dni od daty podpisania umowy na przejęcie placu budowy - napisano w komunikacie.

Zwycięskie konsorcjum, w skład którego wchodzi Hydrobudowa Polska, Alpine Bau Deutschland AG, Alpine Bau GmbH i Alpine Construction Polska Sp. z o.o. i PBG, złożyło ofertę opiewającą na 1,53 mld zł brutto.

Już podczas otwarcia ofert minister sportu Mirosław Drzewiecki zapowiedział, że oferta zwycięskiego konsorcjum spełnia oczekiwania inwestora.



  (PAP)
money.pl

Budowlanka zwalnia? Spada liczba pozwoleń na budowę

- Liczba mieszkań, na realizację których wydano pozwolenia, spadła o 13,8 proc. proc.w ujęciu rocznym do 43,6 tys. w okresie styczeń-marcu 2009 roku - podał Główny Urząd Statystyczny.

W I kwartale wzrosła tylko liczba mieszkań w budownictwie indywidualnym - o 0,4 proc. do 23,3 tys. szt. Największy spadek odnotowano w budownictwie spółdzielczym - o 36,7 proc. do 1,2 tys. mieszkań, a w przypadku mieszkań przeznaczonych na sprzedaż lub wynajem spadek wyniósł 26,7 proc. - do 16,5 tys. szt., podano także.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w tym okresie, wyniosła 23,5 tys., co oznacza spadek o 38,4 proc.

W całym 2008 roku liczba wydanych pozwoleń na budowę wyniosła 230,1 tys. (spadek o 7,1 proc.).

GUS szacuje, że w końcu marca 2009 r. w budowie było 669,1 tys. mieszkań, tj. o 1,7 proc. mniej niż przed rokiem.

GUS podał też, że w ciągu trzech miesięcy 2009 roku oddano do użytkowania 41 tys. 819 mieszkań, czyli o 18,1 proc. więcej niż przed rokiem.

money.pl/2009-04-27 11:44

Budowlanka zwalnia? Spada liczba pozwoleń na budowę

- Liczba mieszkań, na realizację których wydano pozwolenia, spadła o 13,8 proc. proc.w ujęciu rocznym do 43,6 tys. w okresie styczeń-marcu 2009 roku - podał Główny Urząd Statystyczny.

W I kwartale wzrosła tylko liczba mieszkań w budownictwie indywidualnym - o 0,4 proc. do 23,3 tys. szt. Największy spadek odnotowano w budownictwie spółdzielczym - o 36,7 proc. do 1,2 tys. mieszkań, a w przypadku mieszkań przeznaczonych na sprzedaż lub wynajem spadek wyniósł 26,7 proc. - do 16,5 tys. szt., podano także.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w tym okresie, wyniosła 23,5 tys., co oznacza spadek o 38,4 proc.

W całym 2008 roku liczba wydanych pozwoleń na budowę wyniosła 230,1 tys. (spadek o 7,1 proc.).

GUS szacuje, że w końcu marca 2009 r. w budowie było 669,1 tys. mieszkań, tj. o 1,7 proc. mniej niż przed rokiem.

GUS podał też, że w ciągu trzech miesięcy 2009 roku oddano do użytkowania 41 tys. 819 mieszkań, czyli o 18,1 proc. więcej niż przed rokiem.

money.pl/2009-04-27 11:44

Zmiany w prawie budowlanym. Będzie mniej biurokracji?

Nowelizacja prawa budowlanego zawiera m.in.zniesienie obowiązku uzyskania pozwolenia na budowę na niektóre budowle. Ale to niejedyne zmiany.

W dniu 12 lutego 2009 roku Sejm uchwalił ustawę o zmianie ustawy - Prawo budowlane oraz o zmianie niektórych ustaw (dalej Nowelizacja). Zgodnie z uzasadnieniem projektu Nowelizacji, ma ona na celu wprowadzenie ułatwień w prowadzeniu procesu inwestycyjnego poprzez znaczne skrócenie czasu niezbędnego do przygotowania inwestycji, co ma mieć pozytywny wpływ na rozwój gospodarczy i przyczynić się do wzrostu konkurencyjności polskiej gospodarki. Jeżeli proponowane rozwiązania wejdą w życie, istotnie zmieni się struktura całego procesu budowlanego.

Najważniejszym rozwiązaniem zawartym w nowelizacji jest zniesienie obowiązku uzyskiwania pozwolenia na budowę. Dotychczas, co do zasady, jakiekolwiek roboty budowlane można było prowadzić na podstawie ostatecznej decyzji o udzieleniu pozwolenia na budowę, przy czym ustawa - prawo budowlane zawierała zamknięty katalog zamierzeń budowlanych, co do których uzyskiwanie takiej decyzji nie było konieczne.

Ponadto, niektóre roboty budowlane, przede wszystkim te zwolnione z obowiązku uzyskania pozwolenia na budowę, można było prowadzić na podstawie stosownego zgłoszenia do właściwego organu. Inwestor był zobowiązany do powiadomienia właściwego organu o zamiarze realizacji danego zamierzenia budowlanego oraz do przekazania organowi odpowiedniej dokumentacji, a następnie po upływie 30 dni od dnia złożenia dokumentów inwestor mógł rozpocząć prace budowlane, o ile właściwy organ administracji architektoniczno-budowlanej nie sprzeciwił się temu w formie decyzji administracyjnej w wyżej wzmiankowanym terminie 30 dni.

Według nowych przepisów, budowa obiektu budowlanego będzie, co do zasady, wymagała zgłoszenia właściwemu organowi administracji architektoniczno-budowlanej, zaś roboty budowlane będzie można rozpocząć po upływie 30 dni od dnia zgłoszenia tych robót, o ile organ nie wniesie sprzeciwu w formie decyzji administracyjnej. Nowelizacja wskazuje także rodzaje robót budowlanych niewymagających nawet zgłoszenia, a także rodzaje robót budowlanych wymagających jedynie zgłoszenia, lecz nieniosących za sobą konieczności sporządzania projektu budowlanego.

Jeżeli planowane roboty budowlane są zaliczane do przedsięwzięć mogących oddziaływać na środowisko lub mogących znacząco oddziaływać na obszar NATURA 2000 i wymagają przeprowadzenia oceny oddziaływania na środowisko lub oceny oddziaływania na obszar NATURA 2000, wówczas inwestor będzie musiał wystąpić o uzyskanie decyzji o rejestracji budowy.

Przedmiotową decyzję inwestor uzyska w terminie 30 dni od dnia zgłoszenia wniosku w tym zakresie. Należy jednak zwrócić uwagę na okoliczność, że organ będzie miał możliwość wezwania inwestora, w formie niezaskarżalnego postanowienia, do uzupełnienia zgłoszenia lub projektu budowlanego w terminie 6 miesięcy od dnia doręczenia postanowienia, przy czym organ będzie mógł wydać takie postanowienie tylko raz.

W takiej sytuacji, 30 dniowy termin na wydanie decyzji o rejestracji budowy będzie biegł od uzupełnienia dokumentacji przez inwestora. Ponadto, Nowelizacja znosi instytucję zatwierdzania projektu budowlanego decyzją administracyjną, co dotychczas było dokonywane albo w ramach pozwolenia na budowę albo w ramach odrębnej decyzji administracyjnej.

Założeniem przedmiotowej regulacji jest zwiększenie aktywności organów administracji architektoniczno-budowlanej w stosunku do inwestorów. Jeżeli inwestor dokona zgłoszenia planowanych robót budowlanych i organ w terminie 30 dni nie zajmie stanowiska w tej sprawie, inwestor będzie musiał jedynie jeszcze zawiadomić organ nadzoru budowlanego o rozpoczęciu robót i może przystąpić do realizacji swojego zamierzenia.

Przedmiotowa regulacja znacznie przyśpieszy proces inwestycyjny szczególnie w przypadku tych zamierzeń inwestycyjnych, które nie będą wymagały decyzji o rejestracji budowy. Dzięki proponowanej zmianie inwestor w stosunkowo krótkim okresie czasu uzyska informację o dopuszczalności lub niedopuszczalności realizacji swojej inwestycji.

Ponadto Nowelizacja znosi także obowiązek uzyskiwania pozwolenia na użytkowanie. Dotychczas, przed przystąpieniem do użytkowania obiektu budowlanego, inwestor musiał uzyskać pozwolenie na użytkowanie, o ile obiekt został wzniesiony na podstawie pozwolenia na budowę i należał do odpowiedniej kategorii obiektów bądź jeżeli organ nałożył na inwestora taki obowiązek lub gdy przystąpienie do użytkowania miało nastąpić przed ukończeniem wszystkich robót budowlanych.

Ponadto, inwestor, który ubiegał się o uzyskanie pozwolenia na użytkowanie, był zobowiązany do zawiadomienia o zakończeniu budowy organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Państwowej Inspekcji Pracy oraz Państwowej Straży Pożarnej. Zgodnie z założeniami Nowelizacji, do użytkowania obiektów budowlanych podlegających rejestracji można będzie przystąpić po zawiadomieniu właściwego organu o zakończeniu budowy, o ile ten nie wniesie sprzeciwu w formie decyzji w terminie 21 dni od dnia doręczenia zawiadomienia.

Ponadto inwestor w dalszym ciągu będzie zobowiązany do zawiadamiania organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Państwowej Inspekcji Pracy oraz Państwowej Straży Pożarnej, przy czym nowe przepisy zakładają, że taki obowiązek nie powstanie w przypadku niektórych kategorii obiektów, np. w przypadku budynków mieszkalnych jednorodzinnych.

Nowelizacja przewiduje także, że w określonych przypadkach inwestor będzie musiał uzyskać decyzję administracyjną potwierdzającą zakończenie budowy. Taka sytuacja wystąpi wówczas, gdy organ wprost nałoży na inwestora taki obowiązek lub w sytuacji, gdy inwestor będzie chciał przystąpić do użytkowania obiektu budowlanego przed wykonaniem wszystkich robót budowlanych.

Z pozostałych zmian przewidzianych przez Nowelizację, warto zwrócić szczególną uwagę zmianę w zakresie postępowania legalizacyjnego. Według obowiązujących przepisów, istnieje możliwość legalizacji obiektu budowlanego wzniesionego bez uzyskania pozwolenia na budowę, o ile zrealizowana inwestycja jest zgodna z przepisami szczególnymi a także pod warunkiem wniesienia przez inwestora opłaty legalizacyjnej. Jej wysokość jest każdorazowo ustalana dla konkretnej inwestycji, zgodnie ze wzorem i przelicznikami podanymi w prawie budowlanym.

Nowelizacja zakłada jednolitą stawkę opłaty legalizacyjnej dla wszelkich inwestycji w kwocie 5 000 zł. Przedmiotowa zmiana ma duże znaczenie praktyczne, gdyż opłaty legalizacyjne obliczane według aktualnych przepisów są znacznie wyższe. Przykładowo, legalizacja budynku mieszkalnego jednorodzinnego kosztuje obecnie dziesięciokrotnie  więcej.

Nowe przepisy ograniczą konieczność wydawania decyzji administracyjnych, co z całą pewnością wpłynie na szybkość postępowania, a tym samym na długość okresu poprzedzającego rozpoczęcie realizacji inwestycji. Według nowych regulacji, inwestor będzie zobowiązany jedynie stworzyć właściwym organom możliwość ingerencji w przebieg procesu budowlanego; jeżeli organy administracji architektoniczno-budowlanej nie skorzystają z tej możliwości, inwestor będzie mógł realizować swoje zamierzenia inwestycyjne bez przeszkód.

Wątpliwości budzi natomiast nowa terminologia wprowadzona przepisami Nowelizacji: zamiast dotychczasowej decyzji administracyjnej pozwolenie na budowę, organy będą wydawać inną decyzję administracyjną - decyzję o rejestracji budowy, zaś zamiast decyzji - pozwolenie na użytkowanie organy będą wydawały inną decyzję - potwierdzenie zakończenia budowy.

Choć zakres sytuacji, w których będą wydawane te decyzje, został zawężony w porównaniu do aktualnego stanu prawnego, sama istota zagadnienia pozostała niezmieniona. W związku z powyższym wydaje się, że te same zmiany mogły być zrealizowane w ramach ugruntowanych już w polskim systemie prawnym instytucji pozwolenia na budowę oraz pozwolenia na użytkowanie.

Jak w każdym przypadku to praktyka stosowania nowych przepisów przesądzi o tym czy objęte Nowelizacją zmiany spełnią pokładane w nich nadzieje. Pozostaje mieć nadzieję, że założenia, które legły u podstaw Nowelizacji, nie zostaną unicestwione lub wypaczone w praktyce ich stosowania.

Należy zaznaczyć, że Nowelizacja zakłada wejście w życie omówionych regulacji po upływie 6 miesięcy od dnia ogłoszenia w Dzienniku Ustaw. Biorąc pod uwagę okoliczność, że zgodnie z informacjami przekazanymi przez Biuro Prawne Kancelarii Prezydenta RP do dnia 22 kwietnia 2009 roku omawiana ustawa nie została przesłana Prezydentowi do podpisu, przedmiotowe regulacje wejdą w życie najwcześniej w drugiej połowie bieżącego roku.

Autor jest prawnikiem z  Kancelarii Adwokatów i Radców Prawnych Miller Canfield., W.Babicki, A.Chełchowski i Wspólnicy sp. k.
Zmiany w prawie budowlanym. Będzie mniej biurokracji?

Zmiany w prawie budowlanym. Będzie mniej biurokracji?

Nowelizacja prawa budowlanego zawiera m.in.zniesienie obowiązku uzyskania pozwolenia na budowę na niektóre budowle. Ale to niejedyne zmiany.

W dniu 12 lutego 2009 roku Sejm uchwalił ustawę o zmianie ustawy - Prawo budowlane oraz o zmianie niektórych ustaw (dalej Nowelizacja). Zgodnie z uzasadnieniem projektu Nowelizacji, ma ona na celu wprowadzenie ułatwień w prowadzeniu procesu inwestycyjnego poprzez znaczne skrócenie czasu niezbędnego do przygotowania inwestycji, co ma mieć pozytywny wpływ na rozwój gospodarczy i przyczynić się do wzrostu konkurencyjności polskiej gospodarki. Jeżeli proponowane rozwiązania wejdą w życie, istotnie zmieni się struktura całego procesu budowlanego.

Najważniejszym rozwiązaniem zawartym w nowelizacji jest zniesienie obowiązku uzyskiwania pozwolenia na budowę. Dotychczas, co do zasady, jakiekolwiek roboty budowlane można było prowadzić na podstawie ostatecznej decyzji o udzieleniu pozwolenia na budowę, przy czym ustawa - prawo budowlane zawierała zamknięty katalog zamierzeń budowlanych, co do których uzyskiwanie takiej decyzji nie było konieczne.

Ponadto, niektóre roboty budowlane, przede wszystkim te zwolnione z obowiązku uzyskania pozwolenia na budowę, można było prowadzić na podstawie stosownego zgłoszenia do właściwego organu. Inwestor był zobowiązany do powiadomienia właściwego organu o zamiarze realizacji danego zamierzenia budowlanego oraz do przekazania organowi odpowiedniej dokumentacji, a następnie po upływie 30 dni od dnia złożenia dokumentów inwestor mógł rozpocząć prace budowlane, o ile właściwy organ administracji architektoniczno-budowlanej nie sprzeciwił się temu w formie decyzji administracyjnej w wyżej wzmiankowanym terminie 30 dni.

Według nowych przepisów, budowa obiektu budowlanego będzie, co do zasady, wymagała zgłoszenia właściwemu organowi administracji architektoniczno-budowlanej, zaś roboty budowlane będzie można rozpocząć po upływie 30 dni od dnia zgłoszenia tych robót, o ile organ nie wniesie sprzeciwu w formie decyzji administracyjnej. Nowelizacja wskazuje także rodzaje robót budowlanych niewymagających nawet zgłoszenia, a także rodzaje robót budowlanych wymagających jedynie zgłoszenia, lecz nieniosących za sobą konieczności sporządzania projektu budowlanego.

Jeżeli planowane roboty budowlane są zaliczane do przedsięwzięć mogących oddziaływać na środowisko lub mogących znacząco oddziaływać na obszar NATURA 2000 i wymagają przeprowadzenia oceny oddziaływania na środowisko lub oceny oddziaływania na obszar NATURA 2000, wówczas inwestor będzie musiał wystąpić o uzyskanie decyzji o rejestracji budowy.

Przedmiotową decyzję inwestor uzyska w terminie 30 dni od dnia zgłoszenia wniosku w tym zakresie. Należy jednak zwrócić uwagę na okoliczność, że organ będzie miał możliwość wezwania inwestora, w formie niezaskarżalnego postanowienia, do uzupełnienia zgłoszenia lub projektu budowlanego w terminie 6 miesięcy od dnia doręczenia postanowienia, przy czym organ będzie mógł wydać takie postanowienie tylko raz.

W takiej sytuacji, 30 dniowy termin na wydanie decyzji o rejestracji budowy będzie biegł od uzupełnienia dokumentacji przez inwestora. Ponadto, Nowelizacja znosi instytucję zatwierdzania projektu budowlanego decyzją administracyjną, co dotychczas było dokonywane albo w ramach pozwolenia na budowę albo w ramach odrębnej decyzji administracyjnej.

Założeniem przedmiotowej regulacji jest zwiększenie aktywności organów administracji architektoniczno-budowlanej w stosunku do inwestorów. Jeżeli inwestor dokona zgłoszenia planowanych robót budowlanych i organ w terminie 30 dni nie zajmie stanowiska w tej sprawie, inwestor będzie musiał jedynie jeszcze zawiadomić organ nadzoru budowlanego o rozpoczęciu robót i może przystąpić do realizacji swojego zamierzenia.

Przedmiotowa regulacja znacznie przyśpieszy proces inwestycyjny szczególnie w przypadku tych zamierzeń inwestycyjnych, które nie będą wymagały decyzji o rejestracji budowy. Dzięki proponowanej zmianie inwestor w stosunkowo krótkim okresie czasu uzyska informację o dopuszczalności lub niedopuszczalności realizacji swojej inwestycji.

Ponadto Nowelizacja znosi także obowiązek uzyskiwania pozwolenia na użytkowanie. Dotychczas, przed przystąpieniem do użytkowania obiektu budowlanego, inwestor musiał uzyskać pozwolenie na użytkowanie, o ile obiekt został wzniesiony na podstawie pozwolenia na budowę i należał do odpowiedniej kategorii obiektów bądź jeżeli organ nałożył na inwestora taki obowiązek lub gdy przystąpienie do użytkowania miało nastąpić przed ukończeniem wszystkich robót budowlanych.

Ponadto, inwestor, który ubiegał się o uzyskanie pozwolenia na użytkowanie, był zobowiązany do zawiadomienia o zakończeniu budowy organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Państwowej Inspekcji Pracy oraz Państwowej Straży Pożarnej. Zgodnie z założeniami Nowelizacji, do użytkowania obiektów budowlanych podlegających rejestracji można będzie przystąpić po zawiadomieniu właściwego organu o zakończeniu budowy, o ile ten nie wniesie sprzeciwu w formie decyzji w terminie 21 dni od dnia doręczenia zawiadomienia.

Ponadto inwestor w dalszym ciągu będzie zobowiązany do zawiadamiania organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Państwowej Inspekcji Pracy oraz Państwowej Straży Pożarnej, przy czym nowe przepisy zakładają, że taki obowiązek nie powstanie w przypadku niektórych kategorii obiektów, np. w przypadku budynków mieszkalnych jednorodzinnych.

Nowelizacja przewiduje także, że w określonych przypadkach inwestor będzie musiał uzyskać decyzję administracyjną potwierdzającą zakończenie budowy. Taka sytuacja wystąpi wówczas, gdy organ wprost nałoży na inwestora taki obowiązek lub w sytuacji, gdy inwestor będzie chciał przystąpić do użytkowania obiektu budowlanego przed wykonaniem wszystkich robót budowlanych.

Z pozostałych zmian przewidzianych przez Nowelizację, warto zwrócić szczególną uwagę zmianę w zakresie postępowania legalizacyjnego. Według obowiązujących przepisów, istnieje możliwość legalizacji obiektu budowlanego wzniesionego bez uzyskania pozwolenia na budowę, o ile zrealizowana inwestycja jest zgodna z przepisami szczególnymi a także pod warunkiem wniesienia przez inwestora opłaty legalizacyjnej. Jej wysokość jest każdorazowo ustalana dla konkretnej inwestycji, zgodnie ze wzorem i przelicznikami podanymi w prawie budowlanym.

Nowelizacja zakłada jednolitą stawkę opłaty legalizacyjnej dla wszelkich inwestycji w kwocie 5 000 zł. Przedmiotowa zmiana ma duże znaczenie praktyczne, gdyż opłaty legalizacyjne obliczane według aktualnych przepisów są znacznie wyższe. Przykładowo, legalizacja budynku mieszkalnego jednorodzinnego kosztuje obecnie dziesięciokrotnie  więcej.

Nowe przepisy ograniczą konieczność wydawania decyzji administracyjnych, co z całą pewnością wpłynie na szybkość postępowania, a tym samym na długość okresu poprzedzającego rozpoczęcie realizacji inwestycji. Według nowych regulacji, inwestor będzie zobowiązany jedynie stworzyć właściwym organom możliwość ingerencji w przebieg procesu budowlanego; jeżeli organy administracji architektoniczno-budowlanej nie skorzystają z tej możliwości, inwestor będzie mógł realizować swoje zamierzenia inwestycyjne bez przeszkód.

Wątpliwości budzi natomiast nowa terminologia wprowadzona przepisami Nowelizacji: zamiast dotychczasowej decyzji administracyjnej pozwolenie na budowę, organy będą wydawać inną decyzję administracyjną - decyzję o rejestracji budowy, zaś zamiast decyzji - pozwolenie na użytkowanie organy będą wydawały inną decyzję - potwierdzenie zakończenia budowy.

Choć zakres sytuacji, w których będą wydawane te decyzje, został zawężony w porównaniu do aktualnego stanu prawnego, sama istota zagadnienia pozostała niezmieniona. W związku z powyższym wydaje się, że te same zmiany mogły być zrealizowane w ramach ugruntowanych już w polskim systemie prawnym instytucji pozwolenia na budowę oraz pozwolenia na użytkowanie.

Jak w każdym przypadku to praktyka stosowania nowych przepisów przesądzi o tym czy objęte Nowelizacją zmiany spełnią pokładane w nich nadzieje. Pozostaje mieć nadzieję, że założenia, które legły u podstaw Nowelizacji, nie zostaną unicestwione lub wypaczone w praktyce ich stosowania.

Należy zaznaczyć, że Nowelizacja zakłada wejście w życie omówionych regulacji po upływie 6 miesięcy od dnia ogłoszenia w Dzienniku Ustaw. Biorąc pod uwagę okoliczność, że zgodnie z informacjami przekazanymi przez Biuro Prawne Kancelarii Prezydenta RP do dnia 22 kwietnia 2009 roku omawiana ustawa nie została przesłana Prezydentowi do podpisu, przedmiotowe regulacje wejdą w życie najwcześniej w drugiej połowie bieżącego roku.

Autor jest prawnikiem z  Kancelarii Adwokatów i Radców Prawnych Miller Canfield., W.Babicki, A.Chełchowski i Wspólnicy sp. k.
Zmiany w prawie budowlanym. Będzie mniej biurokracji?

Przez droższe kredyty nie odczuwamy obniżki cen

Choć ceny mieszkań i innych nieruchomości spadły, to dla osób kupujących je teraz na kredyt sytuacja nie zmieniła się istotnie pod kątem wysokości miesięcznych rat.

Choć trudno w to uwierzyć, to wzrost marż kredytów hipotecznych w ostatnim czasie był na tyle silny, że właściwie zniwelował w całości oszczędności dla kupujących mieszkania i liczących na spadek cen. W przypadku kredytów złotowych średnie marże kredytów hipotecznych wzrosły z ok. 1 do 2,8 proc.

Przy obecnych historycznie niskich stopach WIBOR, wyższe koszty obsługi kredytu wynikające z tego powodu zrównoważyłby spadek cen mieszkań aż o 17,5 proc. Dopiero zakup mieszkania tańszego o 20 proc. (niż w czasie, gdy kredyty udzielane były z niższymi marżami) powodowałby pewne (znikome jednak) oszczędności w miesięcznej racie kredytu.

Diabeł tkwi oczywiście w szczególe. Powyższe wyliczenia dotyczą kredytów 30-letnich. Czym krótszy okres spłaty kredytu, tym spadek cen musiałby być mniejszy, by zrównoważyć efekt rosnącej raty z powodu wyższych marż.

Na przykład przy kredycie 20-letnim spadek cen mieszkań o więcej niż 13,5 proc. równoważy wyższe koszty obsługi kredytu. (Im krótszy okres spłaty kredytu, tym mniejszą rolę w wysokości raty odgrywa rata odsetkowa. Zatem cała rata jest mniej wrażliwa na zmiany oprocentowania).

Osoby, które planują zakup mieszkania za gotówkę - lub przynajmniej w dużej części finansują wkład własny - mają naturalnie znacznie większe korzyści ze spadku cen mieszkań, niż osoby, które w całości chcą wydatek finansować kredytem.

 

 

Kredyt w CHF

Sprawa komplikuje się, jeśli porównamy sytuację osób, które kupiły np. dwa lata temu (w okresie najwyższych cen) mieszkanie za kredyt we frankach szwajcarskich i tych, które chciałyby kupić obecnie tańsze mieszkanie, bo obok wzrostu marż dochodzi nam efekt związany ze wzrostem kursu. Ponadto kredyty we frankach stały się znacznie trudniej osiągalne.

Okazuje się jednak, że ze względu na znaczny wzrost marż kredytów w szwajcarskiej walucie, kredytobiorcy, którzy kupili droższe mieszkania dwa lata temu, wyszli na tym nieznacznie gorzej (jeśli brać pod uwagę tylko wysokość rat) od osób, które chciałyby dziś zaciągnąć kredyt hipoteczny we frankach, ale jednocześnie lepiej od tych, które dziś z przymusu czy wyboru sięgną po kredyt złotowy.

Przy czym największy wpływ na taki stan rzeczy miał wzrost notowań franka o 27 proc. przez ostatnie dwa lata. Mniejszy wzrost kursu (np. do 2,80 zł) przechyliłby już szalę korzyści na osoby, które kupiły mieszkania dwa lata temu za kredyt w CHF. Wiele zależy więc od tego, którego dnia przeprowadzone zostaną podobne wyliczenia i przy jakim kursie kredyt był zaciągany.

Co dalej z tym fantem?

Choć rozpatrywanie historii może prowadzić do zaskakujących wniosków, to osoby stojące przed perspektywą zakupu mieszkania nie powinny zastanawiać się nad tym, czy lepiej zrobiłyby kupując je np. rok temu, ale czy zakup mieszkania za kredyt będzie bardziej opłacalny w przyszłości niż obecnie (osoby kupujące za gotówkę są raczej wolne od tego rodzaju dylematów).

O ile można być pewnym, że mieszkania jeszcze stanieją, to nieco inaczej sprawa się ma z kredytami. Oceniając kondycję sektora finansowego nie można stwierdzić, że cierpi on na nadmiar środków. Z tego powodu możliwy jest dalszy wzrost marż kredytowych przy kredytach hipotecznych.

W obecnych warunkach - podkreślmy to jeszcze raz - historycznie niskich stóp procentowych, wzrost oprocentowania kredytu o 1 pkt proc. zrównoważy spadek cen mieszkań o kolejnych 10 proc. Dylemat do rozstrzygnięcia spory - czy ceny spadną o kolejnych 10 proc., czy może znacznie więcej i czy kredyty mogą podrożeć jeszcze bardziej?

Oczywiście można oczekiwać - zakładając, że możemy czekać dowolnie długo z zakupem mieszkania - że nadejdzie moment, w którym ceny kredytów (rozumianych jako wysokość marż) zaczną spadać, co zbiegnie się zapewne ze wzrostem cen na rynku mieszkaniowym.

Teoretycznie optymalnym wyborem będzie zakup mieszkania tak taniego jak to możliwe (w dołku cenowym), za kredyt nawet droższy niż obecnie. Bo przecież nawet drogi kredyt będzie można zrefinansować, kiedy warunki na rynku bankowym znowu się poprawią, choćby nawet mielibyśmy czekać na to kilka lat, natomiast kupić mieszkania taniej się już nie da. Jednak i w tym wypadku pojawia się ryzyko popełnienia błędu, jeśli okres oczekiwania na możliwość zrefinansowania kredytu wydłuży się np. do kilku lat.

Może się bowiem okazać, że koszt spłaty drogiego kredytu przez dłuższy czas przewyższa oszczędności z kupienia droższego mieszkania, ale za tańszy kredyt. I tak kupując mieszkanie za 200 tys. zł z marżą 4 proc. zapłacę więcej (spłacając kredyt) niż kupując te samo mieszkanie za 210 tys. zł po dwóch latach, ale korzystając z kredytu z marżą 1 proc., i to nawet jeśli po dwóch latach zrefinansuję swój pierwotny kredyt do marży 1 proc. i poniosę minimalny choćby koszt refinansowania (obliczenia dla stopy WIBOR 3M 4,24 proc.).

Osoby, które wybiorą kredyt walutowy, postawią się w arcyciekawej sytuacji. Może się zdarzyć tak, że ewentualne umocnienie złotego zamortyzuje spadek cen mieszkań. Czyli np. umocnienie złotego o 20 proc. będzie miało większy wpływ na wysokość raty niż np. czekanie na spadek ceny mieszkań o 10 proc.

Wówczas to zakup mieszkania przed spadkiem jego ceny, ale też przed umocnieniem złotego, okaże się decyzją lepszą, niż czekanie na spadek cen mieszkań i jednocześnie kursu euro czy franka. Z drugiej strony umocnienie złotego nie jest wcale przesądzone (choć w dłuższym terminie wysoce prawdopodobne).

Natomiast wszyscy kredytobiorcy - i ci, którzy kredyt mają, i ci którzy dopiero planują go zaciągnąć - powinni mieć świadomość, że rekordowo niskie obecnie stopy procentowe w bankach centralnych nie będą się znajdowały na tak niskich poziomach przez wieczność i oprocentowanie kredytów może zacząć rosnąć ze względu na wzrost stóp rynkowych.

W tym momencie dalszy rozwój sytuacji jest trudny do przewidzenia - np. wzrostowi inflacji może towarzyszyć spadek marż odsetkowych i wzrost cen mieszkań lub dalszy wzrost marż i dalszy spadek cen mieszkań (ze względu na jeszcze większy spadek popytu). Wiele zależeć będzie od czynników tworzących presję inflacyjną i kondycji gospodarek w momencie, w którym ta wyższa inflacja się pojawi.

Rozważając wszystkie możliwe scenariusze warto uświadomić sobie, że spadek cen mieszkań nie przekłada się automatycznie na lepszą sytuację kupujących (za kredyt), a końcowa wysokość miesięcznych rat, a więc i opłacalność całego interesu, jest ściśle związana z ceną nieruchomości i kredytów.

Przez droższe kredyty nie odczuwamy obniżki cen

Przez droższe kredyty nie odczuwamy obniżki cen

Choć ceny mieszkań i innych nieruchomości spadły, to dla osób kupujących je teraz na kredyt sytuacja nie zmieniła się istotnie pod kątem wysokości miesięcznych rat.

Choć trudno w to uwierzyć, to wzrost marż kredytów hipotecznych w ostatnim czasie był na tyle silny, że właściwie zniwelował w całości oszczędności dla kupujących mieszkania i liczących na spadek cen. W przypadku kredytów złotowych średnie marże kredytów hipotecznych wzrosły z ok. 1 do 2,8 proc.

Przy obecnych historycznie niskich stopach WIBOR, wyższe koszty obsługi kredytu wynikające z tego powodu zrównoważyłby spadek cen mieszkań aż o 17,5 proc. Dopiero zakup mieszkania tańszego o 20 proc. (niż w czasie, gdy kredyty udzielane były z niższymi marżami) powodowałby pewne (znikome jednak) oszczędności w miesięcznej racie kredytu.

Diabeł tkwi oczywiście w szczególe. Powyższe wyliczenia dotyczą kredytów 30-letnich. Czym krótszy okres spłaty kredytu, tym spadek cen musiałby być mniejszy, by zrównoważyć efekt rosnącej raty z powodu wyższych marż.

Na przykład przy kredycie 20-letnim spadek cen mieszkań o więcej niż 13,5 proc. równoważy wyższe koszty obsługi kredytu. (Im krótszy okres spłaty kredytu, tym mniejszą rolę w wysokości raty odgrywa rata odsetkowa. Zatem cała rata jest mniej wrażliwa na zmiany oprocentowania).

Osoby, które planują zakup mieszkania za gotówkę - lub przynajmniej w dużej części finansują wkład własny - mają naturalnie znacznie większe korzyści ze spadku cen mieszkań, niż osoby, które w całości chcą wydatek finansować kredytem.

 

 

Kredyt w CHF

Sprawa komplikuje się, jeśli porównamy sytuację osób, które kupiły np. dwa lata temu (w okresie najwyższych cen) mieszkanie za kredyt we frankach szwajcarskich i tych, które chciałyby kupić obecnie tańsze mieszkanie, bo obok wzrostu marż dochodzi nam efekt związany ze wzrostem kursu. Ponadto kredyty we frankach stały się znacznie trudniej osiągalne.

Okazuje się jednak, że ze względu na znaczny wzrost marż kredytów w szwajcarskiej walucie, kredytobiorcy, którzy kupili droższe mieszkania dwa lata temu, wyszli na tym nieznacznie gorzej (jeśli brać pod uwagę tylko wysokość rat) od osób, które chciałyby dziś zaciągnąć kredyt hipoteczny we frankach, ale jednocześnie lepiej od tych, które dziś z przymusu czy wyboru sięgną po kredyt złotowy.

Przy czym największy wpływ na taki stan rzeczy miał wzrost notowań franka o 27 proc. przez ostatnie dwa lata. Mniejszy wzrost kursu (np. do 2,80 zł) przechyliłby już szalę korzyści na osoby, które kupiły mieszkania dwa lata temu za kredyt w CHF. Wiele zależy więc od tego, którego dnia przeprowadzone zostaną podobne wyliczenia i przy jakim kursie kredyt był zaciągany.

Co dalej z tym fantem?

Choć rozpatrywanie historii może prowadzić do zaskakujących wniosków, to osoby stojące przed perspektywą zakupu mieszkania nie powinny zastanawiać się nad tym, czy lepiej zrobiłyby kupując je np. rok temu, ale czy zakup mieszkania za kredyt będzie bardziej opłacalny w przyszłości niż obecnie (osoby kupujące za gotówkę są raczej wolne od tego rodzaju dylematów).

O ile można być pewnym, że mieszkania jeszcze stanieją, to nieco inaczej sprawa się ma z kredytami. Oceniając kondycję sektora finansowego nie można stwierdzić, że cierpi on na nadmiar środków. Z tego powodu możliwy jest dalszy wzrost marż kredytowych przy kredytach hipotecznych.

W obecnych warunkach - podkreślmy to jeszcze raz - historycznie niskich stóp procentowych, wzrost oprocentowania kredytu o 1 pkt proc. zrównoważy spadek cen mieszkań o kolejnych 10 proc. Dylemat do rozstrzygnięcia spory - czy ceny spadną o kolejnych 10 proc., czy może znacznie więcej i czy kredyty mogą podrożeć jeszcze bardziej?

Oczywiście można oczekiwać - zakładając, że możemy czekać dowolnie długo z zakupem mieszkania - że nadejdzie moment, w którym ceny kredytów (rozumianych jako wysokość marż) zaczną spadać, co zbiegnie się zapewne ze wzrostem cen na rynku mieszkaniowym.

Teoretycznie optymalnym wyborem będzie zakup mieszkania tak taniego jak to możliwe (w dołku cenowym), za kredyt nawet droższy niż obecnie. Bo przecież nawet drogi kredyt będzie można zrefinansować, kiedy warunki na rynku bankowym znowu się poprawią, choćby nawet mielibyśmy czekać na to kilka lat, natomiast kupić mieszkania taniej się już nie da. Jednak i w tym wypadku pojawia się ryzyko popełnienia błędu, jeśli okres oczekiwania na możliwość zrefinansowania kredytu wydłuży się np. do kilku lat.

Może się bowiem okazać, że koszt spłaty drogiego kredytu przez dłuższy czas przewyższa oszczędności z kupienia droższego mieszkania, ale za tańszy kredyt. I tak kupując mieszkanie za 200 tys. zł z marżą 4 proc. zapłacę więcej (spłacając kredyt) niż kupując te samo mieszkanie za 210 tys. zł po dwóch latach, ale korzystając z kredytu z marżą 1 proc., i to nawet jeśli po dwóch latach zrefinansuję swój pierwotny kredyt do marży 1 proc. i poniosę minimalny choćby koszt refinansowania (obliczenia dla stopy WIBOR 3M 4,24 proc.).

Osoby, które wybiorą kredyt walutowy, postawią się w arcyciekawej sytuacji. Może się zdarzyć tak, że ewentualne umocnienie złotego zamortyzuje spadek cen mieszkań. Czyli np. umocnienie złotego o 20 proc. będzie miało większy wpływ na wysokość raty niż np. czekanie na spadek ceny mieszkań o 10 proc.

Wówczas to zakup mieszkania przed spadkiem jego ceny, ale też przed umocnieniem złotego, okaże się decyzją lepszą, niż czekanie na spadek cen mieszkań i jednocześnie kursu euro czy franka. Z drugiej strony umocnienie złotego nie jest wcale przesądzone (choć w dłuższym terminie wysoce prawdopodobne).

Natomiast wszyscy kredytobiorcy - i ci, którzy kredyt mają, i ci którzy dopiero planują go zaciągnąć - powinni mieć świadomość, że rekordowo niskie obecnie stopy procentowe w bankach centralnych nie będą się znajdowały na tak niskich poziomach przez wieczność i oprocentowanie kredytów może zacząć rosnąć ze względu na wzrost stóp rynkowych.

W tym momencie dalszy rozwój sytuacji jest trudny do przewidzenia - np. wzrostowi inflacji może towarzyszyć spadek marż odsetkowych i wzrost cen mieszkań lub dalszy wzrost marż i dalszy spadek cen mieszkań (ze względu na jeszcze większy spadek popytu). Wiele zależeć będzie od czynników tworzących presję inflacyjną i kondycji gospodarek w momencie, w którym ta wyższa inflacja się pojawi.

Rozważając wszystkie możliwe scenariusze warto uświadomić sobie, że spadek cen mieszkań nie przekłada się automatycznie na lepszą sytuację kupujących (za kredyt), a końcowa wysokość miesięcznych rat, a więc i opłacalność całego interesu, jest ściśle związana z ceną nieruchomości i kredytów.

Przez droższe kredyty nie odczuwamy obniżki cen

ZŁOTO:Rynek złota w oczekiwaniu

Inwestorzy baczniej przyglądają się cenom złota, które według części analityków powinny kierować się na nowe szczyty. Wycena metalu utknęła jednak w trendzie horyzontalnym. Formacja konsolidacyjna trwa już od lutego i na razie potwierdza jedynie odwrotną korelację cen akcji USA i metali szlachetnych.

W ostatnich tygodniach część inwestorów zamknęła długie pozycje, gdyż skusiły ich wzrosty rynków akcji. Pozostali gracze posiadający w swych portfelach metale szlachetne lub kupujący dzisiaj złoto nie wierzą, iż będziemy świadkami trwałego ożywienia gospodarki świata lub uznają, że sztucznie wywołany wzrost PKB znacznie podniesie inflację.

Inwestorzy byczo nastawieni do rynku złota wskazują, iż ceny nadal utrzymują się powyżej ważnej linii ograniczającej wielomiesięczną konsolidację marzec 2007 - styczeń 2009. Ponadto, od lutego bieżącego roku złoto konsoliduje się w formie klina spadkowego, którego dolne ograniczenie to właśnie wspomniana przebita w lutym linia wielomiesięcznej konsolidacji. Więcej, zmienność rynku spada z tygodnia na tydzień. Przebicie poziomu około 920 USD na zwiększonym obrocie wywołałoby falę spekulacji medialnych o nadchodzącym, kolejnym rynku byka dla cen złota. Z kanonów analizy wykresów wynika, iż minimalny zasięg wybicia mógłby wynieść kwotowania ponad historyczny szczyt z marca 2007 roku.

Gracze nastawieni na spadki uważają, iż jeżeli wybicie w górę nie nastąpi szybko, to z obecnej formacji klina rynek wyjdzie bokiem, co podważy wiarygodność tej formacji. Natomiast spadek poniżej 860 USD może być zwiastunem długoterminowego trendu spadkowego, który mógłby zaprowadzić ceny metalu do październikowych dołków.

Najbliższe kilka tygodni powinno inwestorom dać odpowiedź i wykreować nowy trend na rynku metali szlachetnych. Wtedy na rynek powróci aktywność.

Dzisiaj w Europie możliwe jest nieznacznie wyższe otwarcie indeksów. O godzinie 7:52 w City Index UK100 CFD (odpowiednik FTSE100) kwotowany jest na poziomie 4115, wyżej niż jego zamknięcie wczoraj na poziomie 4096. Natomiast GERMANY30 CFD (odpowiednik DAX) kwotowany jest na poziomie 4626, również wyżej niż jego wczorajsze zamknięcie na poziomie 4607.

źródło informacji: City Index / o. w Polsce

 

ZŁOTO:Rynek złota w oczekiwaniu

Inwestorzy baczniej przyglądają się cenom złota, które według części analityków powinny kierować się na nowe szczyty. Wycena metalu utknęła jednak w trendzie horyzontalnym. Formacja konsolidacyjna trwa już od lutego i na razie potwierdza jedynie odwrotną korelację cen akcji USA i metali szlachetnych.

W ostatnich tygodniach część inwestorów zamknęła długie pozycje, gdyż skusiły ich wzrosty rynków akcji. Pozostali gracze posiadający w swych portfelach metale szlachetne lub kupujący dzisiaj złoto nie wierzą, iż będziemy świadkami trwałego ożywienia gospodarki świata lub uznają, że sztucznie wywołany wzrost PKB znacznie podniesie inflację.

Inwestorzy byczo nastawieni do rynku złota wskazują, iż ceny nadal utrzymują się powyżej ważnej linii ograniczającej wielomiesięczną konsolidację marzec 2007 - styczeń 2009. Ponadto, od lutego bieżącego roku złoto konsoliduje się w formie klina spadkowego, którego dolne ograniczenie to właśnie wspomniana przebita w lutym linia wielomiesięcznej konsolidacji. Więcej, zmienność rynku spada z tygodnia na tydzień. Przebicie poziomu około 920 USD na zwiększonym obrocie wywołałoby falę spekulacji medialnych o nadchodzącym, kolejnym rynku byka dla cen złota. Z kanonów analizy wykresów wynika, iż minimalny zasięg wybicia mógłby wynieść kwotowania ponad historyczny szczyt z marca 2007 roku.

Gracze nastawieni na spadki uważają, iż jeżeli wybicie w górę nie nastąpi szybko, to z obecnej formacji klina rynek wyjdzie bokiem, co podważy wiarygodność tej formacji. Natomiast spadek poniżej 860 USD może być zwiastunem długoterminowego trendu spadkowego, który mógłby zaprowadzić ceny metalu do październikowych dołków.

Najbliższe kilka tygodni powinno inwestorom dać odpowiedź i wykreować nowy trend na rynku metali szlachetnych. Wtedy na rynek powróci aktywność.

Dzisiaj w Europie możliwe jest nieznacznie wyższe otwarcie indeksów. O godzinie 7:52 w City Index UK100 CFD (odpowiednik FTSE100) kwotowany jest na poziomie 4115, wyżej niż jego zamknięcie wczoraj na poziomie 4096. Natomiast GERMANY30 CFD (odpowiednik DAX) kwotowany jest na poziomie 4626, również wyżej niż jego wczorajsze zamknięcie na poziomie 4607.

źródło informacji: City Index / o. w Polsce

 

Zyski banków spadły o połowę

O ponad połowę spadły w I kwartale zyski największych banków giełdowych wynika z prognoz analityków zebranych przez GP. Przyczyny to spadek marży odsetkowej oraz wyższe rezerwy, jakie banki muszą tworzyć na ryzyko kredytowe.
Jak wynika z szacunków analityków dziewięciu biur maklerskich (IDM, Ipopema Securities, Erste Bank, Citigroup, ING Securities, DI BRE Banku, Millennium DM, UniCredit CAIB, DM BZ WBK), zysk netto dziesięciu największych banków notowanych na warszawskim parkiecie (nie licząc włoskiego UniCredit) skurczy się w I kwartale do niespełna 1,6 mld zł. W analogicznym okresie 2008 roku banki zarobiły ponad 3,4 mld zł.

Według analityków żadnemu z ocenianych banków nie udało się poprawić wyników z I kwartału 2008 r. Najbliższy tego był bank PKO BP, który jednak też musiał się pogodzić z prawie 30-procentowym spadkiem zysku.
Zyski banków spadną o ponad 50 proc., jednak okażą się o prawie 10 proc. lepsze niż w ostatnim kwartale 2008 r. Głównymi czynnikami wpływającymi na wyniki banków będą spadająca marża odsetkowa oraz wysokie rezerwy. Na spadek przychodów będą miały wpływ odpisy na opcje - uważa Marta Jeżewska, zastępca dyrektora działu analiz Domu Inwestycyjnego BRE Banku.
Jej zdaniem odpisy na opcje w największych bankach będą mniejsze niż w ostatnich trzech miesiącach 2008 roku (sięgną 600 mln zł w I kwartale 2009 r. wobec ponad 800 mln zł w IV kwartale 2008 r.).

Zdaniem analityków zysk Banku BPH wyniósł nieco ponad 1 mln zł (spadek o prawie 97 proc.), a Kredyt Bank zarobił niecałe 10 mln zł (spadek zysku o 87 proc.). Eksperci jednak zwracają uwagę, że wynik KB może być inny. Nie wiadomo, jak duże będą bowiem rezerwy banku na nieregularne należności korporacyjne (sam prezes KB, Maciej Bardan, przyznał w ubiegłym tygodniu, że będą one większe niż w poprzednich kwartałach) oraz jaki wpływ na wynik będą miały opcje walutowe. W poprzednim kwartale bank nie tworzył specjalnych odpisów na ten cel, jednak później okazało się, że i KB masowo sprzedawał takie instrumenty finansowe (m.in. przypadek PKM Duda).

Zdaniem Tomasza Bursy, analityka firmy Ipopema Securities, poza rezerwami głównym czynnikiem obciążającym wyniki banków jest rozpoczęta jeszcze w IV kwartale 2008 r. wojna depozytowa. Jej skutkiem było mocne zawężenie marży odsetkowej banków (różnicy pomiędzy ceną, po jakiej banki pożyczają pieniądze klientom, a tym, po ile płacą za przyjmowane depozyty).

 Szczególnie będzie to widoczne w przychodach mniejszych i średnich banków, m.in. Kredyt Banku i Millennium, które w ostatnim kwartale ostro rywalizowały o pieniądze klientów detalicznych - ocenia Tomasz Bursa.

W opinii analityków spadki przychodów w mniejszym stopniu odczują największe banki PKO BP i Pekao.

W przypadku PKO BP największa niepewność związana jest z sytuacją jego ukraińskiej spółki zależnej Kredobanku. Już w IV kwartale 2008 r. PKO BP musiał utworzyć 356,1 mln zł rezerw na działalność kredytową na Ukrainie. Wtedy prezes PKO BP Jerzy Pruski przekonywał, że mają one charakter jednorazowy. Jednak zdaniem analityków także w I kwartale tego roku należy oczekiwać kolejnych rezerw związanych z Kredobankiem.

Zaskoczeń in minus nie można wykluczyć ze strony drugiego co do wielkości banku w naszym kraju Pekao. W ostatnim kwartale 2008 r. bank pozytywnie zaskoczył niskimi (na tle konkurentów) odpisami kredytowymi i opcyjnymi. Analitycy spodziewają się, że tym razem bez większych odpisów się jednak nie odbędzie.

 Wyniki Pekao znajdą się pod presją kosztów ryzyka kredytowego. Bank był kredytodawcą, chociażby Orco czy Krosna. Należy oczekiwać również znacznie wyższych kosztów ryzyka kredytowego działalności na rynku ukraińskim - ocenia Marta Jeżewska z DI BRE Banku.



Jacek Iskra
Gazeta Prawna
wp.pl

Zyski banków spadły o połowę

O ponad połowę spadły w I kwartale zyski największych banków giełdowych wynika z prognoz analityków zebranych przez GP. Przyczyny to spadek marży odsetkowej oraz wyższe rezerwy, jakie banki muszą tworzyć na ryzyko kredytowe.
Jak wynika z szacunków analityków dziewięciu biur maklerskich (IDM, Ipopema Securities, Erste Bank, Citigroup, ING Securities, DI BRE Banku, Millennium DM, UniCredit CAIB, DM BZ WBK), zysk netto dziesięciu największych banków notowanych na warszawskim parkiecie (nie licząc włoskiego UniCredit) skurczy się w I kwartale do niespełna 1,6 mld zł. W analogicznym okresie 2008 roku banki zarobiły ponad 3,4 mld zł.

Według analityków żadnemu z ocenianych banków nie udało się poprawić wyników z I kwartału 2008 r. Najbliższy tego był bank PKO BP, który jednak też musiał się pogodzić z prawie 30-procentowym spadkiem zysku.
Zyski banków spadną o ponad 50 proc., jednak okażą się o prawie 10 proc. lepsze niż w ostatnim kwartale 2008 r. Głównymi czynnikami wpływającymi na wyniki banków będą spadająca marża odsetkowa oraz wysokie rezerwy. Na spadek przychodów będą miały wpływ odpisy na opcje - uważa Marta Jeżewska, zastępca dyrektora działu analiz Domu Inwestycyjnego BRE Banku.
Jej zdaniem odpisy na opcje w największych bankach będą mniejsze niż w ostatnich trzech miesiącach 2008 roku (sięgną 600 mln zł w I kwartale 2009 r. wobec ponad 800 mln zł w IV kwartale 2008 r.).

Zdaniem analityków zysk Banku BPH wyniósł nieco ponad 1 mln zł (spadek o prawie 97 proc.), a Kredyt Bank zarobił niecałe 10 mln zł (spadek zysku o 87 proc.). Eksperci jednak zwracają uwagę, że wynik KB może być inny. Nie wiadomo, jak duże będą bowiem rezerwy banku na nieregularne należności korporacyjne (sam prezes KB, Maciej Bardan, przyznał w ubiegłym tygodniu, że będą one większe niż w poprzednich kwartałach) oraz jaki wpływ na wynik będą miały opcje walutowe. W poprzednim kwartale bank nie tworzył specjalnych odpisów na ten cel, jednak później okazało się, że i KB masowo sprzedawał takie instrumenty finansowe (m.in. przypadek PKM Duda).

Zdaniem Tomasza Bursy, analityka firmy Ipopema Securities, poza rezerwami głównym czynnikiem obciążającym wyniki banków jest rozpoczęta jeszcze w IV kwartale 2008 r. wojna depozytowa. Jej skutkiem było mocne zawężenie marży odsetkowej banków (różnicy pomiędzy ceną, po jakiej banki pożyczają pieniądze klientom, a tym, po ile płacą za przyjmowane depozyty).

 Szczególnie będzie to widoczne w przychodach mniejszych i średnich banków, m.in. Kredyt Banku i Millennium, które w ostatnim kwartale ostro rywalizowały o pieniądze klientów detalicznych - ocenia Tomasz Bursa.

W opinii analityków spadki przychodów w mniejszym stopniu odczują największe banki PKO BP i Pekao.

W przypadku PKO BP największa niepewność związana jest z sytuacją jego ukraińskiej spółki zależnej Kredobanku. Już w IV kwartale 2008 r. PKO BP musiał utworzyć 356,1 mln zł rezerw na działalność kredytową na Ukrainie. Wtedy prezes PKO BP Jerzy Pruski przekonywał, że mają one charakter jednorazowy. Jednak zdaniem analityków także w I kwartale tego roku należy oczekiwać kolejnych rezerw związanych z Kredobankiem.

Zaskoczeń in minus nie można wykluczyć ze strony drugiego co do wielkości banku w naszym kraju Pekao. W ostatnim kwartale 2008 r. bank pozytywnie zaskoczył niskimi (na tle konkurentów) odpisami kredytowymi i opcyjnymi. Analitycy spodziewają się, że tym razem bez większych odpisów się jednak nie odbędzie.

 Wyniki Pekao znajdą się pod presją kosztów ryzyka kredytowego. Bank był kredytodawcą, chociażby Orco czy Krosna. Należy oczekiwać również znacznie wyższych kosztów ryzyka kredytowego działalności na rynku ukraińskim - ocenia Marta Jeżewska z DI BRE Banku.



Jacek Iskra
Gazeta Prawna
wp.pl

Za średnią płacę na Śląsku można kupić 1 mkw., a w Warszawie tylko 0,4 mkw.

Na Śląsku za przeciętne miesięczne zarobki można kupić 0,9 mkw. mieszkania. W Warszawie i Wrocławiu przeciętna płaca pozwala na nabycie mniej niż 0,5 mkw. W Krakowie jest najtrudniej: ceny nieruchomości są wysokie, a płace relatywnie niskie.
W ostatnim roku relacje między naszymi zarobkami a cenami nieruchomości nieco się poprawiły. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że średnie płace w ostatnim roku wzrosły o 5,7 proc.

Niestety, nie ma jeszcze danych GUS na temat wysokości średnich zarobków w poszczególnych województwach w I kwartale tego roku, ale możemy założyć, że ostatnie miesiące nie przyniosły w tym względzie dużych zmian, a na pewno pracodawcy nie przyznawali znacznych podwyżek.
Ostatnie miesiące z kolei przyniosły spadek cen nieruchomości. Według danych firmy oferty.net największa przecena w ostatnim roku miała miejsce w Krakowie i Gdańsku o prawie o 10 proc. W Bydgoszczy ceny mieszkań spadły najmniej, bo poniżej 3 proc. Są to jednak ceny wywoławcze. W zdecydowanej większości ceny transakcyjne są niższe. Z danych firmy Metrohouse wynika, że w trakcie negocjacji można obniżyć cenę mieszkania o średnio 4 proc. Często jednak sprzedawca jest gotów znacznie bardziej obniżyć cenę mieszkania.

Najwyższe zarobki i ceny

Te czynniki, czyli wzrost płac oraz spadek cen mieszkań, spowodowały, że w relacji do naszych zarobków średni koszt nabycia mieszkania obniżył się.
Najwyższe zarobki są na Mazowszu, jednak w stolicy są także najwyższe ceny mieszkań. Właśnie dlatego teoretyczna dostępność mieszkań jest tu bardzo niska. Za przeciętną płacę można w stolicy kupić mniej niż pół metra kwadratowego mieszkania.

Jeszcze gorzej te proporcje wyglądają w Krakowie.

To wynika z tego, że wysokie ceny nieruchomości są utrzymywane przez popyt spoza Krakowa, czyli np. generowany przez turystów - mówi Kazimierz Kirejczyk, prezes firmy Reas.

Kraków to miasto, które w różnych badaniach jest najczęściej wymieniane jako miejsce, gdzie Polacy chcieliby mieszkać - mówi Kazimierz Kirejczyk.

W rezultacie ceny mieszkań w Krakowie są tylko niewiele niższe niż w stolicy, jednak płace wyraźnie odbiegają od warszawskiego poziomu. To także powoduje, że krakowianie mogą kupić za swoje miesięczne zarobki mniej niż pół metra mieszkania.

Zupełnie inaczej sytuacja wygląda na Śląsku. Zwykle bowiem tam, gdzie więcej się zarabia, również ceny nieruchomości są wyższe. Wysokie zarobki przyciągają potencjalnych pracowników do danych miejscowości, a to z kolei powoduje duży popyt oraz wzrost cen mieszkań i domów.

Tymczasem na Śląsku, a zwłaszcza w Katowicach, średnie płace są relatywnie wysokie (prawie 3,7 tys. zł), za to ceny nieruchomości należą do najniższych w kraju.

To jest fenomen, bo przy tak wysokich płacach i tak niskich cenach ten rynek powinien się bardzo szybko rozwijać - uważa Kazimierz Kirejczyk.

Cały Górny Śląsk nie jest jednak postrzegany jako dobre miejsce do zamieszkania. To ośrodek przemysłowy, a na dodatek w wielu miejscach szkody górnicze obniżają ceny nieruchomości. Właśnie dlatego za przeciętną płacę można w Katowicach kupić prawie 1 metr kwadratowy mieszkania.

O takim wyniku w innych dużych miastach można tylko pomarzyć. Stosunkowo korzystne relacje ceny mieszkań do zarobków utrzymują się w nieco mniejszych ośrodkach. Mieszkańcy Kielc, Opola, Łodzi, Bydgoszczy, Białegostoku i Szczecina za przeciętne wynagrodzenie mogą kupić miesięcznie 0,607 mkw. mieszkania. Gorzej jest we Wrocławiu. Tam tak jak w Warszawie i w Krakowie za średnią płacę też można liczyć na zaledwie 0,5 metra kwadratowego mieszkania. W naszym zestawieniu uwzględnione są średnie ceny mieszkań w danej miejscowości.
Z danych Fundacji na Rzecz Kredytu Hipotecznego wynika, że w relacji do naszych zarobków ceny nieruchomości w Polsce są astronomiczne w porównaniu z innymi krajami.

W Europie Zachodniej za przeciętną płacę można kupić od 1,5 do 3,5 metra kwadratowego mieszkania - mówi Agnieszka Nierodka z Fundacji.

U nas ten wskaźnik w ubiegłym roku w największych miastach dochodził do 0,3 metra kwadratowego, a teraz tylko nieznacznie wzrósł.
Mimo poprawy relacji płac do wartości nieruchomości, mieszkania obecnie wcale nie są łatwiej dostępne. Powodem jest zdecydowanie niższa realna dostępność kredytów mieszkaniowych w Polsce - mówi Kazimierz Kirejczyk.

Gdzie po kredyt

Według danych firmy Reas w I kwartale tego roku banki udzieliły o 42 proc. mniej kredytów mieszkaniowych niż przed rokiem. To jasno pokazuje, że popyt na mieszkania musi być zdecydowanie mniejszy mimo poprawy relacji płacy do cen nieruchomości. Banki prowadzą jednak diametralnie różną politykę kredytową. Przeciętna czteroosobowa rodzina mieszkająca np. w Olsztynie, mająca dochody równe średnim w regionie, w której dwie osoby pracują, może liczyć na 120 tys. zł kredytu w mBanku lub na 380 tys. zł w Banku Ochrony Środowiska. Podobne dysproporcje obowiązują też w stolicach innych województw.

Najbardziej liberalną politykę kredytową na rynku prowadzi teraz Bank Gospodarki Żywnościowej. Niestety, większość banków naśladuje w tej chwili to, co robi mBank - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

W mBanku tylko przeciętna rodzina z Warszawy i Śląska może otrzymać ponad 200 tys. zł kredytu. Dla porównania w PKO BP takie same rodziny o przeciętnych dochodach mogą otrzymać odpowiednio 440 i prawie 400 tysięcy złotych pożyczki, czyli dwa razy więcej. W BGŻ sytuacja jest jeszcze lepsza. W Warszawie czteroosobowa rodzina o przeciętnych dochodach może dostać prawie 650 tys. zł kredytu, a w Katowicach ponad 580 tys. zł.

Różnice w ocenie zdolności kredytowej w poszczególnych bankach są szokująco wysokie. Te trzy banki dobrze reprezentują cały rynek, bo pokazują odmienne podejście do udzielania kredytów - uważa Paweł Majtkowski.

Biorąc pod uwagę ceny nieruchomości i ocenę zdolności kredytowej, to rodzina z Katowic może kupić w swoim regionie dwa razy większą nieruchomość niż przeciętna rodzina w Warszawie. Tylko w trochę gorszej sytuacji są osoby mieszkające w Kielcach, Opolu, Łodzi i Bydgoszczy, Białymstoku i Szczecinie. Z naszego zestawienia wynika, że zdecydowanie najtrudniej jest kupić mieszkanie w Krakowie, gdzie utrzymują się najmniej korzystne relacje ceny nieruchomości do zarobków.

SZERSZA PERSPEKTYWA ŚWIAT

Ceny nieruchomości w dużych zachodnioeuropejskich miastach, poza Londynem i Paryżem, są porównywalne lub nawet niższe niż w Warszawie czy Krakowie. W większości dużych miast Europy Zachodniej można kupić mieszkanie za 2 tys. euro za mkw. Poza Niemcami mieszkania tanieją dzisiaj dużo szybciej niż w Polsce. Ceny domów w Wielkiej Brytanii tylko w ubiegłym roku spadły o ponad 16 proc. Porównywalne spadki dotyczą też rynku hiszpańskiego. O ok. 10 proc przeceniono nieruchomości we Francji i Włoszech. W USA domy staniały już o 35 proc., a działki często nawet więcej niż o połowę.

OPINIA

MARIUSZ KANIA
prezes zarządu Metrohouse

Fundacja na Rzecz Kredytu Hipotecznego wyliczyła, że średnio zarabiający Polak za swoje wynagrodzenie może nabyć jedynie 0,45 mkw. mieszkania. Nie brzmi to optymistycznie, tym bardziej że jeszcze pięć lat temu za średnią pensję, w zależności od miasta, można było kupić od 0,6 mkw. nawet do 0,8 mkw. Głód mieszkaniowy nie zostanie więc szybko zaspokojony, ponieważ nawet po korekcie cen nadal dużej grupy potencjalnych nabywców nie stać na mieszkanie (brak wkładu własnego, a co za tym idzie, problemy z finansowaniem). W państwach Europy Zachodniej przeciętne miesięczne dochody mieszkańców poszczególnych krajów pozwalają na nabycie nawet ponad 2 mkw. mieszkania. Jest to zaskakujące i ma swoje podłoże w dysproporcji w zarobkach między Polską a mieszkańcami starej UE. W naszym kraju nie zanosi się na szybki wzrost wynagrodzeń, tak samo mało realne jest utrzymanie długoterminowego trendu spadkowego na rynku mieszkań.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 29.04.2009 | 07:00

Za średnią płacę na Śląsku można kupić 1 mkw., a w Warszawie tylko 0,4 mkw.

Na Śląsku za przeciętne miesięczne zarobki można kupić 0,9 mkw. mieszkania. W Warszawie i Wrocławiu przeciętna płaca pozwala na nabycie mniej niż 0,5 mkw. W Krakowie jest najtrudniej: ceny nieruchomości są wysokie, a płace relatywnie niskie.
W ostatnim roku relacje między naszymi zarobkami a cenami nieruchomości nieco się poprawiły. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że średnie płace w ostatnim roku wzrosły o 5,7 proc.

Niestety, nie ma jeszcze danych GUS na temat wysokości średnich zarobków w poszczególnych województwach w I kwartale tego roku, ale możemy założyć, że ostatnie miesiące nie przyniosły w tym względzie dużych zmian, a na pewno pracodawcy nie przyznawali znacznych podwyżek.
Ostatnie miesiące z kolei przyniosły spadek cen nieruchomości. Według danych firmy oferty.net największa przecena w ostatnim roku miała miejsce w Krakowie i Gdańsku o prawie o 10 proc. W Bydgoszczy ceny mieszkań spadły najmniej, bo poniżej 3 proc. Są to jednak ceny wywoławcze. W zdecydowanej większości ceny transakcyjne są niższe. Z danych firmy Metrohouse wynika, że w trakcie negocjacji można obniżyć cenę mieszkania o średnio 4 proc. Często jednak sprzedawca jest gotów znacznie bardziej obniżyć cenę mieszkania.

Najwyższe zarobki i ceny

Te czynniki, czyli wzrost płac oraz spadek cen mieszkań, spowodowały, że w relacji do naszych zarobków średni koszt nabycia mieszkania obniżył się.
Najwyższe zarobki są na Mazowszu, jednak w stolicy są także najwyższe ceny mieszkań. Właśnie dlatego teoretyczna dostępność mieszkań jest tu bardzo niska. Za przeciętną płacę można w stolicy kupić mniej niż pół metra kwadratowego mieszkania.

Jeszcze gorzej te proporcje wyglądają w Krakowie.

To wynika z tego, że wysokie ceny nieruchomości są utrzymywane przez popyt spoza Krakowa, czyli np. generowany przez turystów - mówi Kazimierz Kirejczyk, prezes firmy Reas.

Kraków to miasto, które w różnych badaniach jest najczęściej wymieniane jako miejsce, gdzie Polacy chcieliby mieszkać - mówi Kazimierz Kirejczyk.

W rezultacie ceny mieszkań w Krakowie są tylko niewiele niższe niż w stolicy, jednak płace wyraźnie odbiegają od warszawskiego poziomu. To także powoduje, że krakowianie mogą kupić za swoje miesięczne zarobki mniej niż pół metra mieszkania.

Zupełnie inaczej sytuacja wygląda na Śląsku. Zwykle bowiem tam, gdzie więcej się zarabia, również ceny nieruchomości są wyższe. Wysokie zarobki przyciągają potencjalnych pracowników do danych miejscowości, a to z kolei powoduje duży popyt oraz wzrost cen mieszkań i domów.

Tymczasem na Śląsku, a zwłaszcza w Katowicach, średnie płace są relatywnie wysokie (prawie 3,7 tys. zł), za to ceny nieruchomości należą do najniższych w kraju.

To jest fenomen, bo przy tak wysokich płacach i tak niskich cenach ten rynek powinien się bardzo szybko rozwijać - uważa Kazimierz Kirejczyk.

Cały Górny Śląsk nie jest jednak postrzegany jako dobre miejsce do zamieszkania. To ośrodek przemysłowy, a na dodatek w wielu miejscach szkody górnicze obniżają ceny nieruchomości. Właśnie dlatego za przeciętną płacę można w Katowicach kupić prawie 1 metr kwadratowy mieszkania.

O takim wyniku w innych dużych miastach można tylko pomarzyć. Stosunkowo korzystne relacje ceny mieszkań do zarobków utrzymują się w nieco mniejszych ośrodkach. Mieszkańcy Kielc, Opola, Łodzi, Bydgoszczy, Białegostoku i Szczecina za przeciętne wynagrodzenie mogą kupić miesięcznie 0,607 mkw. mieszkania. Gorzej jest we Wrocławiu. Tam tak jak w Warszawie i w Krakowie za średnią płacę też można liczyć na zaledwie 0,5 metra kwadratowego mieszkania. W naszym zestawieniu uwzględnione są średnie ceny mieszkań w danej miejscowości.
Z danych Fundacji na Rzecz Kredytu Hipotecznego wynika, że w relacji do naszych zarobków ceny nieruchomości w Polsce są astronomiczne w porównaniu z innymi krajami.

W Europie Zachodniej za przeciętną płacę można kupić od 1,5 do 3,5 metra kwadratowego mieszkania - mówi Agnieszka Nierodka z Fundacji.

U nas ten wskaźnik w ubiegłym roku w największych miastach dochodził do 0,3 metra kwadratowego, a teraz tylko nieznacznie wzrósł.
Mimo poprawy relacji płac do wartości nieruchomości, mieszkania obecnie wcale nie są łatwiej dostępne. Powodem jest zdecydowanie niższa realna dostępność kredytów mieszkaniowych w Polsce - mówi Kazimierz Kirejczyk.

Gdzie po kredyt

Według danych firmy Reas w I kwartale tego roku banki udzieliły o 42 proc. mniej kredytów mieszkaniowych niż przed rokiem. To jasno pokazuje, że popyt na mieszkania musi być zdecydowanie mniejszy mimo poprawy relacji płacy do cen nieruchomości. Banki prowadzą jednak diametralnie różną politykę kredytową. Przeciętna czteroosobowa rodzina mieszkająca np. w Olsztynie, mająca dochody równe średnim w regionie, w której dwie osoby pracują, może liczyć na 120 tys. zł kredytu w mBanku lub na 380 tys. zł w Banku Ochrony Środowiska. Podobne dysproporcje obowiązują też w stolicach innych województw.

Najbardziej liberalną politykę kredytową na rynku prowadzi teraz Bank Gospodarki Żywnościowej. Niestety, większość banków naśladuje w tej chwili to, co robi mBank - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

W mBanku tylko przeciętna rodzina z Warszawy i Śląska może otrzymać ponad 200 tys. zł kredytu. Dla porównania w PKO BP takie same rodziny o przeciętnych dochodach mogą otrzymać odpowiednio 440 i prawie 400 tysięcy złotych pożyczki, czyli dwa razy więcej. W BGŻ sytuacja jest jeszcze lepsza. W Warszawie czteroosobowa rodzina o przeciętnych dochodach może dostać prawie 650 tys. zł kredytu, a w Katowicach ponad 580 tys. zł.

Różnice w ocenie zdolności kredytowej w poszczególnych bankach są szokująco wysokie. Te trzy banki dobrze reprezentują cały rynek, bo pokazują odmienne podejście do udzielania kredytów - uważa Paweł Majtkowski.

Biorąc pod uwagę ceny nieruchomości i ocenę zdolności kredytowej, to rodzina z Katowic może kupić w swoim regionie dwa razy większą nieruchomość niż przeciętna rodzina w Warszawie. Tylko w trochę gorszej sytuacji są osoby mieszkające w Kielcach, Opolu, Łodzi i Bydgoszczy, Białymstoku i Szczecinie. Z naszego zestawienia wynika, że zdecydowanie najtrudniej jest kupić mieszkanie w Krakowie, gdzie utrzymują się najmniej korzystne relacje ceny nieruchomości do zarobków.

SZERSZA PERSPEKTYWA ŚWIAT

Ceny nieruchomości w dużych zachodnioeuropejskich miastach, poza Londynem i Paryżem, są porównywalne lub nawet niższe niż w Warszawie czy Krakowie. W większości dużych miast Europy Zachodniej można kupić mieszkanie za 2 tys. euro za mkw. Poza Niemcami mieszkania tanieją dzisiaj dużo szybciej niż w Polsce. Ceny domów w Wielkiej Brytanii tylko w ubiegłym roku spadły o ponad 16 proc. Porównywalne spadki dotyczą też rynku hiszpańskiego. O ok. 10 proc przeceniono nieruchomości we Francji i Włoszech. W USA domy staniały już o 35 proc., a działki często nawet więcej niż o połowę.

OPINIA

MARIUSZ KANIA
prezes zarządu Metrohouse

Fundacja na Rzecz Kredytu Hipotecznego wyliczyła, że średnio zarabiający Polak za swoje wynagrodzenie może nabyć jedynie 0,45 mkw. mieszkania. Nie brzmi to optymistycznie, tym bardziej że jeszcze pięć lat temu za średnią pensję, w zależności od miasta, można było kupić od 0,6 mkw. nawet do 0,8 mkw. Głód mieszkaniowy nie zostanie więc szybko zaspokojony, ponieważ nawet po korekcie cen nadal dużej grupy potencjalnych nabywców nie stać na mieszkanie (brak wkładu własnego, a co za tym idzie, problemy z finansowaniem). W państwach Europy Zachodniej przeciętne miesięczne dochody mieszkańców poszczególnych krajów pozwalają na nabycie nawet ponad 2 mkw. mieszkania. Jest to zaskakujące i ma swoje podłoże w dysproporcji w zarobkach między Polską a mieszkańcami starej UE. W naszym kraju nie zanosi się na szybki wzrost wynagrodzeń, tak samo mało realne jest utrzymanie długoterminowego trendu spadkowego na rynku mieszkań.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 29.04.2009 | 07:00

Elektrobudowa wypłaci 3 zł dywidendy na akcję

Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy Elektrobudowy zdecydowało, że z zysku osiągniętego w 2008 roku na dywidendę trafi 14,2 mln zł, co daje 3 zł dywidendy na akcję.

Dzień ustalenia prawa do dywidendy ustalono na 21 lipca, a dzień jej wypłaty 5 sierpnia. W 2008 roku Elektrobudowa miała 56,3 mln zł zysku netto.

Z zysku za 2007 rok spółka wypłaciła 2,5 zł dywidendy na akcję.

(PAP)/interia.pl

Elektrobudowa wypłaci 3 zł dywidendy na akcję

Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy Elektrobudowy zdecydowało, że z zysku osiągniętego w 2008 roku na dywidendę trafi 14,2 mln zł, co daje 3 zł dywidendy na akcję.

Dzień ustalenia prawa do dywidendy ustalono na 21 lipca, a dzień jej wypłaty 5 sierpnia. W 2008 roku Elektrobudowa miała 56,3 mln zł zysku netto.

Z zysku za 2007 rok spółka wypłaciła 2,5 zł dywidendy na akcję.

(PAP)/interia.pl

Warimpex będzie nadal budował

Warimpex zwolnił tempo rozwoju, ale nie rezygnuje z realizowania rozpoczętych już projektów.

Pracuje nad kolejnymi, głównie w segmencie hoteli klasy ekonomicznej. W tym roku wyda na inwestycje łącznie około 110 mln euro, z czego 20 - 25 mln euro w Polsce -  poinformowali przedstawiciele spółki.

- Zwolniliśmy tempo naszego rozwoju. Realizujemy głównie projekty, które już rozpoczęliśmy - powiedział Christian Fojtl, członek zarządu spółki.

CAPEX na ten rok wynosi 110 mln euro. W ubiegłym roku spółka wydała na inwestycje ponad 120 mln euro.

- Część środków z tych 110 mln euro już wydaliśmy. Inwestycje w Polsce pochłoną w tym roku około 20 - 25 mln euro - powiedział Fojtl, dodając, że wydatki będą głównie dotyczyć hoteli andel's w Łodzi i angelo w Katowicach.

Spółka zakłada, że w przyszłym roku inwestycje pochłoną około 50 mln euro.

- Takie są plany na dzień dzisiejszy. Jeśli zobaczymy poprawę na rynku, to jesteśmy gotowi zwiększyć poziom przyszłorocznych inwestycji - powiedział Fojtl.

Jeszcze w maju Warimpex zamierza otworzyć hotel andel's w Łodzi, a na przełomie czerwca i lipca hotel angelo w Jekaterynburgu.

Spółka planuje skupić się w tym roku na poprawie efektywności zarządzania, chce optymalizować koszty. Będzie budować hotele klasy ekonomicznej.

- Będziemy kontynuować rozwój hoteli ekonomicznych. W obecnych warunkach rynkowych takie hotele są potrzebne, co potwierdza słuszność naszej strategii - powiedział Fojtl.

Wcześniej spółka informowała, że w ramach joint venture z Louvre Hotels Warimpex planuje budowę około 80 hoteli klasy ekonomicznej.

- Mamy zagwarantowane trzy działki pod budowę czterech projektów.

- Do końca roku chcemy kupić kolejne 3 - 4 działki, negocjujemy kupno nieruchomości w Krakowie. Planujemy rozpocząć budowę 1 -2 projektów - powiedział Fojtl.

Fojtl poinformował, że spółka prowadzi obecnie negocjacje w sprawie sprzedaży kilku aktywów.

Liczymy, że przynajmniej jedną nieruchomość uda się sprzedać w tym roku - powiedział.

W poniedziałek przed sesją Warimpex przedstawił wyniki za 2008 rok.

Przychody spółki wzrosły o 16 proc. do 94,4 mln euro. EBITDA spadła o 48 proc. rdr do 29,4 mln euro, głównie z powodu spadku wyników w segmencie Developement & Asset Management.

Z powodu dokonanych odpisów aktualizacyjnych i amortyzacyjnych EBIT spadł w 2008 roku do minus 3,4 mln euro wobec 47,2 mln euro zysku EBIT w 2007 roku. Warimpex zanotował też w 2008 roku stratę netto w wysokości 29,4 mln euro. W 2007 roku spółka miała 33,7 mln euro zysku netto.

Na koniec grudnia 2008 roku Warimpex miał w portfelu 24 nieruchomości, w tym 18 hoteli z ponad 3.800 pokojami oraz 6 nieruchomości biurowych.

Warimpex działa głównie w Czechach, Polsce, w Niemczech, na Węgrzech i w Rosji.

interia.pl/(PAP)

Warimpex będzie nadal budował

Warimpex zwolnił tempo rozwoju, ale nie rezygnuje z realizowania rozpoczętych już projektów.

Pracuje nad kolejnymi, głównie w segmencie hoteli klasy ekonomicznej. W tym roku wyda na inwestycje łącznie około 110 mln euro, z czego 20 - 25 mln euro w Polsce -  poinformowali przedstawiciele spółki.

- Zwolniliśmy tempo naszego rozwoju. Realizujemy głównie projekty, które już rozpoczęliśmy - powiedział Christian Fojtl, członek zarządu spółki.

CAPEX na ten rok wynosi 110 mln euro. W ubiegłym roku spółka wydała na inwestycje ponad 120 mln euro.

- Część środków z tych 110 mln euro już wydaliśmy. Inwestycje w Polsce pochłoną w tym roku około 20 - 25 mln euro - powiedział Fojtl, dodając, że wydatki będą głównie dotyczyć hoteli andel's w Łodzi i angelo w Katowicach.

Spółka zakłada, że w przyszłym roku inwestycje pochłoną około 50 mln euro.

- Takie są plany na dzień dzisiejszy. Jeśli zobaczymy poprawę na rynku, to jesteśmy gotowi zwiększyć poziom przyszłorocznych inwestycji - powiedział Fojtl.

Jeszcze w maju Warimpex zamierza otworzyć hotel andel's w Łodzi, a na przełomie czerwca i lipca hotel angelo w Jekaterynburgu.

Spółka planuje skupić się w tym roku na poprawie efektywności zarządzania, chce optymalizować koszty. Będzie budować hotele klasy ekonomicznej.

- Będziemy kontynuować rozwój hoteli ekonomicznych. W obecnych warunkach rynkowych takie hotele są potrzebne, co potwierdza słuszność naszej strategii - powiedział Fojtl.

Wcześniej spółka informowała, że w ramach joint venture z Louvre Hotels Warimpex planuje budowę około 80 hoteli klasy ekonomicznej.

- Mamy zagwarantowane trzy działki pod budowę czterech projektów.

- Do końca roku chcemy kupić kolejne 3 - 4 działki, negocjujemy kupno nieruchomości w Krakowie. Planujemy rozpocząć budowę 1 -2 projektów - powiedział Fojtl.

Fojtl poinformował, że spółka prowadzi obecnie negocjacje w sprawie sprzedaży kilku aktywów.

Liczymy, że przynajmniej jedną nieruchomość uda się sprzedać w tym roku - powiedział.

W poniedziałek przed sesją Warimpex przedstawił wyniki za 2008 rok.

Przychody spółki wzrosły o 16 proc. do 94,4 mln euro. EBITDA spadła o 48 proc. rdr do 29,4 mln euro, głównie z powodu spadku wyników w segmencie Developement & Asset Management.

Z powodu dokonanych odpisów aktualizacyjnych i amortyzacyjnych EBIT spadł w 2008 roku do minus 3,4 mln euro wobec 47,2 mln euro zysku EBIT w 2007 roku. Warimpex zanotował też w 2008 roku stratę netto w wysokości 29,4 mln euro. W 2007 roku spółka miała 33,7 mln euro zysku netto.

Na koniec grudnia 2008 roku Warimpex miał w portfelu 24 nieruchomości, w tym 18 hoteli z ponad 3.800 pokojami oraz 6 nieruchomości biurowych.

Warimpex działa głównie w Czechach, Polsce, w Niemczech, na Węgrzech i w Rosji.

interia.pl/(PAP)

Prawie połowa starostów nie dokonała ewidencji gruntów

Starostowie i wójtowie nie wiedzą, jakie nieruchomości są w posiadaniu samorządów na ich terenie. Podobna sytuacja istnieje w miastach, gdzie burmistrzowie i prezydenci miast również nie zdążyli na czas wykonać ustawowych obowiązków w zakresie ewidencji. Na 108 skontrolowanych samorządów tylko w jednym NIK nie stwierdził nieprawidłowości.

Nieuporządkowanie stanu prawnego nieruchomości występuje w całej Polsce, zwłaszcza w województwach położonych wzdłuż zachodniej i północnej granicy kraju - mówi Jacek Jezierski, prezes NIK.

Ponad 60 proc. działek Skarbu Państwa i blisko 30 proc. działek gminnych ma nieuregulowany stan prawny. Ewidencje nieruchomości nie odzwierciedlają rzeczywistego stanu posiadania.

Brak dokładnych danych wynika m.in. z faktu, że aż 20 proc. skontrolowanych wójtów w ogóle nie ewidencjonowało nieruchomości, uznając mylnie, że wystarczy, iż taką ewidencję prowadzą starostowie. W ponad połowie ewidencji gruntów i budynków prowadzonych przez starostów i wójtów dane były niezgodne z dokumentacją źródłową.

- Błędy dotyczą m.in. powierzchni nieruchomości i niewłaściwych numerów ksiąg wieczystych. Zdarzało się, że w ogóle nie rejestrowano działek będących własnością gmin lub Skarbu Państwa albo rejestry nie zawierały informacji, że to państwo lub gmina są właścicielem gruntu lub budynku - wyjaśnia Jacek Jezierski.

Złe gospodarowanie nieruchomościami państwowymi i samorządowymi jest przede wszystkim skutkiem zaniedbań w zakresie aktualizacji danych. Gminy i starostwa nie przekazują sobie bowiem danych na temat nieruchomości, co sprawia, że wpisy w księgach wieczystych są nieaktualne.

Arkadiusz Jaraszek

interia.pl

Prawie połowa starostów nie dokonała ewidencji gruntów

Starostowie i wójtowie nie wiedzą, jakie nieruchomości są w posiadaniu samorządów na ich terenie. Podobna sytuacja istnieje w miastach, gdzie burmistrzowie i prezydenci miast również nie zdążyli na czas wykonać ustawowych obowiązków w zakresie ewidencji. Na 108 skontrolowanych samorządów tylko w jednym NIK nie stwierdził nieprawidłowości.

Nieuporządkowanie stanu prawnego nieruchomości występuje w całej Polsce, zwłaszcza w województwach położonych wzdłuż zachodniej i północnej granicy kraju - mówi Jacek Jezierski, prezes NIK.

Ponad 60 proc. działek Skarbu Państwa i blisko 30 proc. działek gminnych ma nieuregulowany stan prawny. Ewidencje nieruchomości nie odzwierciedlają rzeczywistego stanu posiadania.

Brak dokładnych danych wynika m.in. z faktu, że aż 20 proc. skontrolowanych wójtów w ogóle nie ewidencjonowało nieruchomości, uznając mylnie, że wystarczy, iż taką ewidencję prowadzą starostowie. W ponad połowie ewidencji gruntów i budynków prowadzonych przez starostów i wójtów dane były niezgodne z dokumentacją źródłową.

- Błędy dotyczą m.in. powierzchni nieruchomości i niewłaściwych numerów ksiąg wieczystych. Zdarzało się, że w ogóle nie rejestrowano działek będących własnością gmin lub Skarbu Państwa albo rejestry nie zawierały informacji, że to państwo lub gmina są właścicielem gruntu lub budynku - wyjaśnia Jacek Jezierski.

Złe gospodarowanie nieruchomościami państwowymi i samorządowymi jest przede wszystkim skutkiem zaniedbań w zakresie aktualizacji danych. Gminy i starostwa nie przekazują sobie bowiem danych na temat nieruchomości, co sprawia, że wpisy w księgach wieczystych są nieaktualne.

Arkadiusz Jaraszek

interia.pl

Jak odebrać upragniony dom?

Wybierając mieszkanie z oferty dewelopera, zwracamy uwagę na rozkład, strony świata, na które wychodzą okna, wysokość mieszkania. Chcemy, aby jakość wykończenia była na jak najwyższym poziomie. Jednak patrząc na już gotowy lokal często możemy być rozczarowani. Przed wprowadzeniem się do nowego mieszkania, musimy dokonać jego odbioru - o tym na co zwrócić uwagę pisze Aleksandra Szarek z Home Broker.

Polega to na tym, że wraz z przedstawicielem dewelopera oglądamy lokal, sprawdzamy, czy nie ma usterek, czy zgadza się metraż itd., a następnie podpisujemy protokół odbioru i otrzymujemy klucze. Podpisanie protokołu oznacza, że akceptujemy wygląd lokalu i że został on wykonany w taki sposób, jak przewidywała to umowa przedwstępna.

Niestety często zdarza się, że wykonawca pozostawił wiele niedoróbek, które często nie pozwalają na eksploatowanie mieszkania (krzywe ściany, źle podłączony kaloryfer, odpadające tynki, i wiele, wiele innych). Dlatego ważne jest, aby dobrze przyjrzeć się mieszkaniu i zgłosić wszelkie usterki zanim je odbierzemy. Dopiero po ich usunięciu powinno się podpisywać protokół odbiorczy.

Kiedy odbierać mieszkanie?

Termin odbioru proponuje nam deweloper. Starajmy wybierać się takie godziny, kiedy jest jeszcze jasno. Sprawdzimy w ten sposób, czy nasze mieszkanie jest faktycznie słoneczne, jak nas zapewniano. Przede wszystkim jednak łatwiej zauważymy ewentualne zacieki, przebarwienia, pęknięcia czy nierówne tynki.

Jak się przygotować?

Na odbiór mieszkania powinniśmy zabrać ze sobą kilka rzeczy, które na pewno nam się przydadzą. Przede wszystkim plan mieszkania, który pozwoli nam sprawdzić, czy lokal ma prawidłowy rozkład i czy okna i drzwi są na swoich miejscach. Od przedstawiciela dewelopera powinniśmy również otrzymać plan mieszkania z zaznaczonymi przewodami elektrycznymi i hydrauliką, który przyda nam się podczas wykończenia mieszkania.

Przyda nam się na pewno poziomica, przy pomocy której będziemy mogli zobaczyć, czy ściany są proste oraz sprawdzić wszystkie inne piony i poziomy. Pomocna będzie również miarka, którą zmierzymy powierzchnie pokoi. Wygodniejsze będzie jednak specjalne urządzenie do mierzenia powierzchni, jest ono proste i szybsze w użyciu (jednak nie kupujmy go, ewentualnie pożyczmy). Pamiętajmy, że każde odchylenia powyżej normy zapisanej w umowie przedwstępnej to zwrot pieniędzy (lub dopłata, jeśli metraż jest większy). Innym prostym narzędziem, jest duży kątownik, który pomoże nam sprawdzić czy w pomieszczeniach zachowane są kąty proste.

Co dokładnie sprawdzić?

Najważniejsze, to sprawdzić, czy mieszkanie jest wykonane zgodnie z projektem, to znaczy, czy poszczególne pomieszczenia mają taki metraż, jak zapisano w umowie i czy standard wykończenia jest taki, jak powinien być. Należy zwrócić uwagę, czy na ścianach nie ma pęknięć, zacieków, wybrzuszeń i czy zachowują pion oraz czy zachowane są kąty proste. Sprawdźmy również podłogę, czy jest równa i trzyma poziom. Wylewka powinna być płaska i gładka, bez żadnych dołków uniemożliwiających położenie paneli, parkietu czy terakoty. Musi być też równa we wszystkich miejscach, tak więc trzeba zwrócić uwagę, czy np. pod ścianami nie jest jej więcej.

Pamiętajmy o sprawdzeniu wszystkich okien i drzwi, czy prawidłowo się zamykają, czy jakieś elementy nie wystają, czy są szczelne. Zwróćmy też uwagę, czy nie są porysowane szyby oraz ramy okienne.

Nie zapominajmy o instalacjach. Zobaczmy, czy gniazdka elektryczne i telewizyjne, kontakty i kratki wentylacyjne są na swoich miejscach (posługując się planem). Aby sprawdzić, czy działa oświetlenie i jest prąd powinniśmy mieć ze sobą oprawkę i żarówkę oraz specjalny śrubokręt do sprawdzania prądu w gniazdkach (tzw. próbnik, który powinien świecić się po włożeniu do kontaktu). Zobaczmy, czy woda doprowadzona jest w prawidłowych miejscach i czy nie ma żadnych zacieków w okolicach dopływów. Sprawdźmy też, czy są podłączenia do pralki i zmywarki.

Ważne jest też sprawdzenie, czy balkon został wykonany zgodnie z umową (czy są np. kafelki mrozoodporne) i czy miejsce postojowe jest odpowiedniej wielkości i znajduje się w tym miejscu, które wybieraliśmy.

Zgłaszajmy wszystko, co wydaje nam się źle wykonane, nawet jeśli jest to rysa na oknie i dopiero po naprawieniu usterek podpisujmy protokół odbioru. Jeśli sami nie czujemy się na siłach aby odebrać mieszkanie poprośmy znajomego, który się na tym zna lub zatrudnijmy inspektora budowlanego, który za niewielką opłatą (maksymalnie 500 zł) dokładnie obejrzy mieszkanie i znajdzie niedoróbki. Wtedy będziemy mieli pewność, że nasze mieszkanie zostało solidnie zrobione.

Aleksandra Szarek

interia.pl

Jak odebrać upragniony dom?

Wybierając mieszkanie z oferty dewelopera, zwracamy uwagę na rozkład, strony świata, na które wychodzą okna, wysokość mieszkania. Chcemy, aby jakość wykończenia była na jak najwyższym poziomie. Jednak patrząc na już gotowy lokal często możemy być rozczarowani. Przed wprowadzeniem się do nowego mieszkania, musimy dokonać jego odbioru - o tym na co zwrócić uwagę pisze Aleksandra Szarek z Home Broker.

Polega to na tym, że wraz z przedstawicielem dewelopera oglądamy lokal, sprawdzamy, czy nie ma usterek, czy zgadza się metraż itd., a następnie podpisujemy protokół odbioru i otrzymujemy klucze. Podpisanie protokołu oznacza, że akceptujemy wygląd lokalu i że został on wykonany w taki sposób, jak przewidywała to umowa przedwstępna.

Niestety często zdarza się, że wykonawca pozostawił wiele niedoróbek, które często nie pozwalają na eksploatowanie mieszkania (krzywe ściany, źle podłączony kaloryfer, odpadające tynki, i wiele, wiele innych). Dlatego ważne jest, aby dobrze przyjrzeć się mieszkaniu i zgłosić wszelkie usterki zanim je odbierzemy. Dopiero po ich usunięciu powinno się podpisywać protokół odbiorczy.

Kiedy odbierać mieszkanie?

Termin odbioru proponuje nam deweloper. Starajmy wybierać się takie godziny, kiedy jest jeszcze jasno. Sprawdzimy w ten sposób, czy nasze mieszkanie jest faktycznie słoneczne, jak nas zapewniano. Przede wszystkim jednak łatwiej zauważymy ewentualne zacieki, przebarwienia, pęknięcia czy nierówne tynki.

Jak się przygotować?

Na odbiór mieszkania powinniśmy zabrać ze sobą kilka rzeczy, które na pewno nam się przydadzą. Przede wszystkim plan mieszkania, który pozwoli nam sprawdzić, czy lokal ma prawidłowy rozkład i czy okna i drzwi są na swoich miejscach. Od przedstawiciela dewelopera powinniśmy również otrzymać plan mieszkania z zaznaczonymi przewodami elektrycznymi i hydrauliką, który przyda nam się podczas wykończenia mieszkania.

Przyda nam się na pewno poziomica, przy pomocy której będziemy mogli zobaczyć, czy ściany są proste oraz sprawdzić wszystkie inne piony i poziomy. Pomocna będzie również miarka, którą zmierzymy powierzchnie pokoi. Wygodniejsze będzie jednak specjalne urządzenie do mierzenia powierzchni, jest ono proste i szybsze w użyciu (jednak nie kupujmy go, ewentualnie pożyczmy). Pamiętajmy, że każde odchylenia powyżej normy zapisanej w umowie przedwstępnej to zwrot pieniędzy (lub dopłata, jeśli metraż jest większy). Innym prostym narzędziem, jest duży kątownik, który pomoże nam sprawdzić czy w pomieszczeniach zachowane są kąty proste.

Co dokładnie sprawdzić?

Najważniejsze, to sprawdzić, czy mieszkanie jest wykonane zgodnie z projektem, to znaczy, czy poszczególne pomieszczenia mają taki metraż, jak zapisano w umowie i czy standard wykończenia jest taki, jak powinien być. Należy zwrócić uwagę, czy na ścianach nie ma pęknięć, zacieków, wybrzuszeń i czy zachowują pion oraz czy zachowane są kąty proste. Sprawdźmy również podłogę, czy jest równa i trzyma poziom. Wylewka powinna być płaska i gładka, bez żadnych dołków uniemożliwiających położenie paneli, parkietu czy terakoty. Musi być też równa we wszystkich miejscach, tak więc trzeba zwrócić uwagę, czy np. pod ścianami nie jest jej więcej.

Pamiętajmy o sprawdzeniu wszystkich okien i drzwi, czy prawidłowo się zamykają, czy jakieś elementy nie wystają, czy są szczelne. Zwróćmy też uwagę, czy nie są porysowane szyby oraz ramy okienne.

Nie zapominajmy o instalacjach. Zobaczmy, czy gniazdka elektryczne i telewizyjne, kontakty i kratki wentylacyjne są na swoich miejscach (posługując się planem). Aby sprawdzić, czy działa oświetlenie i jest prąd powinniśmy mieć ze sobą oprawkę i żarówkę oraz specjalny śrubokręt do sprawdzania prądu w gniazdkach (tzw. próbnik, który powinien świecić się po włożeniu do kontaktu). Zobaczmy, czy woda doprowadzona jest w prawidłowych miejscach i czy nie ma żadnych zacieków w okolicach dopływów. Sprawdźmy też, czy są podłączenia do pralki i zmywarki.

Ważne jest też sprawdzenie, czy balkon został wykonany zgodnie z umową (czy są np. kafelki mrozoodporne) i czy miejsce postojowe jest odpowiedniej wielkości i znajduje się w tym miejscu, które wybieraliśmy.

Zgłaszajmy wszystko, co wydaje nam się źle wykonane, nawet jeśli jest to rysa na oknie i dopiero po naprawieniu usterek podpisujmy protokół odbioru. Jeśli sami nie czujemy się na siłach aby odebrać mieszkanie poprośmy znajomego, który się na tym zna lub zatrudnijmy inspektora budowlanego, który za niewielką opłatą (maksymalnie 500 zł) dokładnie obejrzy mieszkanie i znajdzie niedoróbki. Wtedy będziemy mieli pewność, że nasze mieszkanie zostało solidnie zrobione.

Aleksandra Szarek

interia.pl

Sami deweloperzy już nie wierzą

Liczba wydanych zezwoleń na budowę mieszkań w okresie styczeń-marzec spadła o 13,8 proc. rdr i wyniosła 43,6 tys. - podał w poniedziałek GUS.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w okresie styczeń- marzec 2009 roku wyniosła 23,5 tys. i jest to o 38,4 proc. mniej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. GUS szacuje, że w końcu marca liczba mieszkań w budowie wyniosła 669,1 tys. Było to o 1,7 proc. mniej niż przed rokiem.

Fatalne lata 2010-2012.

Liczba mieszkań oddanych do użytku w 2009 roku spadnie do 130-150 tys. ze 165 tys. oddanych do użytku w 2008 - prognozuje Jacek Bielecki, dyrektor Polskiego Związku Firm Deweloperskich. Z wyliczeń wynika, że spadek liczby oddanych do użytku mieszkań w 2009 roku wyniesie więc 9-21 proc. Do użytku oddanych zostanie w tym roku 130-150 tys. mieszkań uważa Bielecki. W 2009 roku nastąpi konsumpcja boomu mieszkaniowego sprzed 2-3 lat. Na polskim rynku mieszkaniowym mamy do czynienia obecnie z dużą amplitudą popytową oraz z krótkim cyklem koniunkturalnym - dodaje Bielecki .

Dla rynku mieszkaniowego fatalne będą lata 2010-2012. Obecnie deweloperzy wstrzymują około 80 proc. inwestycji. Nikt nie chce bowiem budować mieszkań na skład - dodał Bielecki.

W 2011 r. braknie mieszkań?.

Zdaniem analityków z DI BRE BANKU , przewidujemy, że wyniki przedsprzedaży w 2009 roku będą w branży deweloperskiej bardzo słabe. Wzrostu ilości transakcji spodziewamy się w drugiej połowie roku, wtedy jednak zaostrzy się także konkurencja cenowa wśród deweloperów. Sprzedawać będą się mieszkania tanie, małe, ukończone. W 2009 roku i w pierwszej połowie 2010 roku utrzymywać będzie się nadpodaż mieszkań na rynku pierwotnym. Zniknie ona zdaniem analityków z DI BRE pod koniec 2010 roku. W takim scenariuszu spodziewamy się spadku cen ofertowych mieszkań o 30% (15% w2009 roku i 15% w 2010 roku). Spadki cen będą większe w przypadku działek deweloperskich. Zdaniem ekspertów, spadek cen wymaga osiągnięcie parytetu siły nabywczej z 2005 roku (stosunek średniego miesięcznego

wynagrodzenia do ceny m2 mieszkania). Historia pokazuje, że spadek nieruchomości bardzo

rzadko przekracza 15-20% rocznie.

W 2011 roku może braknąć mieszkań na rynku wtórnym, jeśli deweloperzy nie rozpoczną w 2010 roku odpowiedniej ilości nowych inwestycji (znaczenie tu ma sytuacja na rynku długu). Dostrzegamy też szanse realizacji scenariusza inflacyjnego. Mógłby on się zrealizować przy wyjściu gospodarek światowych z kryzysu (przełom 2010 i 2011 roku). Jego przyczyna byłaby drastycznie zwiększana baza monetarna, zaś skutkiem - wzrost cen nieruchomości i gruntów.

źródło informacji: INTERIA.PL

Sami deweloperzy już nie wierzą

Liczba wydanych zezwoleń na budowę mieszkań w okresie styczeń-marzec spadła o 13,8 proc. rdr i wyniosła 43,6 tys. - podał w poniedziałek GUS.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w okresie styczeń- marzec 2009 roku wyniosła 23,5 tys. i jest to o 38,4 proc. mniej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. GUS szacuje, że w końcu marca liczba mieszkań w budowie wyniosła 669,1 tys. Było to o 1,7 proc. mniej niż przed rokiem.

Fatalne lata 2010-2012.

Liczba mieszkań oddanych do użytku w 2009 roku spadnie do 130-150 tys. ze 165 tys. oddanych do użytku w 2008 - prognozuje Jacek Bielecki, dyrektor Polskiego Związku Firm Deweloperskich. Z wyliczeń wynika, że spadek liczby oddanych do użytku mieszkań w 2009 roku wyniesie więc 9-21 proc. Do użytku oddanych zostanie w tym roku 130-150 tys. mieszkań uważa Bielecki. W 2009 roku nastąpi konsumpcja boomu mieszkaniowego sprzed 2-3 lat. Na polskim rynku mieszkaniowym mamy do czynienia obecnie z dużą amplitudą popytową oraz z krótkim cyklem koniunkturalnym - dodaje Bielecki .

Dla rynku mieszkaniowego fatalne będą lata 2010-2012. Obecnie deweloperzy wstrzymują około 80 proc. inwestycji. Nikt nie chce bowiem budować mieszkań na skład - dodał Bielecki.

W 2011 r. braknie mieszkań?.

Zdaniem analityków z DI BRE BANKU , przewidujemy, że wyniki przedsprzedaży w 2009 roku będą w branży deweloperskiej bardzo słabe. Wzrostu ilości transakcji spodziewamy się w drugiej połowie roku, wtedy jednak zaostrzy się także konkurencja cenowa wśród deweloperów. Sprzedawać będą się mieszkania tanie, małe, ukończone. W 2009 roku i w pierwszej połowie 2010 roku utrzymywać będzie się nadpodaż mieszkań na rynku pierwotnym. Zniknie ona zdaniem analityków z DI BRE pod koniec 2010 roku. W takim scenariuszu spodziewamy się spadku cen ofertowych mieszkań o 30% (15% w2009 roku i 15% w 2010 roku). Spadki cen będą większe w przypadku działek deweloperskich. Zdaniem ekspertów, spadek cen wymaga osiągnięcie parytetu siły nabywczej z 2005 roku (stosunek średniego miesięcznego

wynagrodzenia do ceny m2 mieszkania). Historia pokazuje, że spadek nieruchomości bardzo

rzadko przekracza 15-20% rocznie.

W 2011 roku może braknąć mieszkań na rynku wtórnym, jeśli deweloperzy nie rozpoczną w 2010 roku odpowiedniej ilości nowych inwestycji (znaczenie tu ma sytuacja na rynku długu). Dostrzegamy też szanse realizacji scenariusza inflacyjnego. Mógłby on się zrealizować przy wyjściu gospodarek światowych z kryzysu (przełom 2010 i 2011 roku). Jego przyczyna byłaby drastycznie zwiększana baza monetarna, zaś skutkiem - wzrost cen nieruchomości i gruntów.

źródło informacji: INTERIA.PL

NBP:Franków do sierpnia nie braknie?

Operacje swapów walutowych z Narodowym Bankiem Szwajcarii będą kontynuowane przynajmniej do końca lipca 2009 roku - poinformował NBP w komunikacie.

"Narodowy Bank Szwajcarii, Europejski Bank Centralny, Narodowy Bank Polski oraz Magyar Nemzeti Bank (Węgierski Bank Narodowy) ogłaszają, że będą kontynuowały tygodniowe operacje swapów walutowych EUR/CHF przynajmniej do końca lipca 2009 r. w celu wsparcia dalszych pozytywnych zmian na krótkoterminowych rynkach pieniężnych franka szwajcarskiego" - napisano w komunikacie.

"Stopy procentowe stosowane do obliczania punktów swapowych zostaną bardziej dostosowane do rynkowych stóp procentowych" - napisano.

Na podstawie tego porozumienia Narodowy Bank Szwajcarii zasili NBP we franki szwajcarskie za euro, natomiast NBP zasili swoich kontrahentów we franki szwajcarskie w zamian za złote.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

NBP:Franków do sierpnia nie braknie?

Operacje swapów walutowych z Narodowym Bankiem Szwajcarii będą kontynuowane przynajmniej do końca lipca 2009 roku - poinformował NBP w komunikacie.

"Narodowy Bank Szwajcarii, Europejski Bank Centralny, Narodowy Bank Polski oraz Magyar Nemzeti Bank (Węgierski Bank Narodowy) ogłaszają, że będą kontynuowały tygodniowe operacje swapów walutowych EUR/CHF przynajmniej do końca lipca 2009 r. w celu wsparcia dalszych pozytywnych zmian na krótkoterminowych rynkach pieniężnych franka szwajcarskiego" - napisano w komunikacie.

"Stopy procentowe stosowane do obliczania punktów swapowych zostaną bardziej dostosowane do rynkowych stóp procentowych" - napisano.

Na podstawie tego porozumienia Narodowy Bank Szwajcarii zasili NBP we franki szwajcarskie za euro, natomiast NBP zasili swoich kontrahentów we franki szwajcarskie w zamian za złote.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Banki będą potrzebować kapitału?

Początek tygodnia na rynkach finansowych przyniósł niewielkie spadki na rynkach akcji i umacnianie się jena wobec dolara oraz dolara wobec innych ważniejszych walut. Rynek zdominował temat świńskiej grypy i jej ewentualnych następstw dla gospodarki oraz różnych sektorów rynku.

W kalendarzu nie było istotniejszych danych makroekonomicznych, dziś ważniejszą figurą jest jedynie indeks nastrojów gospodarstw domowych publikowany przez Conference Board (godzina 16.00, oczekiwany wzrost z 26 do 29,5 pkt.). Większy wpływ na rynek mogą mieć wyniki, które dziś podają m.in. BP, Daimler, Deutsche Bank i Pfizer.

Ciągle sporo niepewności towarzyszy kwestii adekwatności kapitałowej banków. Mimo zapewnień Geithnera, iż większość amerykańskich banków ma wystarczające kapitały, Wall Street Journal poinformował, iż Bank of America i Citigroup zostaną poproszone przez regulatorów o podniesienie kapitału, co dla rynku z pewnością nie byłoby dobrą informacją. W rezultacie po kolejnej próbie byków na początku wczorajszej sesji w USA nie tylko nie ma śladu, ale notujemy również spadki notowań na kontraktach na indeks S&P500 (w okolice 843 pkt.).

Przemysław Kwiecień

źródło informacji: x-Trade Brokers DM SA

interia.pl

Banki będą potrzebować kapitału?

Początek tygodnia na rynkach finansowych przyniósł niewielkie spadki na rynkach akcji i umacnianie się jena wobec dolara oraz dolara wobec innych ważniejszych walut. Rynek zdominował temat świńskiej grypy i jej ewentualnych następstw dla gospodarki oraz różnych sektorów rynku.

W kalendarzu nie było istotniejszych danych makroekonomicznych, dziś ważniejszą figurą jest jedynie indeks nastrojów gospodarstw domowych publikowany przez Conference Board (godzina 16.00, oczekiwany wzrost z 26 do 29,5 pkt.). Większy wpływ na rynek mogą mieć wyniki, które dziś podają m.in. BP, Daimler, Deutsche Bank i Pfizer.

Ciągle sporo niepewności towarzyszy kwestii adekwatności kapitałowej banków. Mimo zapewnień Geithnera, iż większość amerykańskich banków ma wystarczające kapitały, Wall Street Journal poinformował, iż Bank of America i Citigroup zostaną poproszone przez regulatorów o podniesienie kapitału, co dla rynku z pewnością nie byłoby dobrą informacją. W rezultacie po kolejnej próbie byków na początku wczorajszej sesji w USA nie tylko nie ma śladu, ale notujemy również spadki notowań na kontraktach na indeks S&P500 (w okolice 843 pkt.).

Przemysław Kwiecień

źródło informacji: x-Trade Brokers DM SA

interia.pl

Uproszczenia mogą utrudnić budowę domów

Architektom, inżynierom budownictwa oraz urbanistom nie podoba się zastąpienie pozwoleń budowlanych rejestracją. To skomplikuje, a nie uprości, formalności.
Pod koniec ubiegłego tygodnia Sejm zakończył prace nad zmianami upraszczającymi załatwianie formalności inwestycyjnych. Chodzi o nowelizację prawa budowlanego. Środowisko związane z budownictwem nie szczędzi jej słów krytyki.

Ryzyko wzrośnie
Nowela zastępuje pozwolenia na budowę i użytkowanie prostą procedurą rejestracji rozpoczęcia lub zakończenia budowy. Nie jesteśmy przeciwko rejestracji, uważamy tylko, że komplikuje ona, a nie ułatwia, formalności - twierdzi Sławomir Żak, prezes Izby Architektów RP.

Starosta nie będzie bowiem już kontrolował jakości projektów. Ich weryfikacja może nastąpić dopiero np. podczas realizacji inwestycji. Ponadto większość rejestracji nie będzie się kończyła wydaniem decyzji. Zniknie więc postępowanie administracyjne z udziałem stron.

Przez to wzrośnie ryzyko inwestora i koszty przedsięwzięcia. Może się też wydłużyć czas załatwiania formalności - ocenia Żak.

Osoby, które nie będą zadowolone z sąsiedztwa planowanego przedsięwzięcia, nie będą mogły zgłaszać swoich zastrzeżeń podczas postępowania o wydanie pozwolenia, bo go już nie będzie.
Jedyne, co im pozostanie, to proces cywilny. Sprawy cywilne toczą się latami - wyjaśnia Żak. W tym czasie inwestor nie będzie miał pewności, czy np. jego osiedle zostało wybudowane legalnie czy nie.

Gdy się okaże, że inwestycja narusza prawa właściciela sąsiedniej posesji, inwestor będzie musiał wypłacać wysokie odszkodowania. Co przełoży się na koszty inwestycji. Oczywiście znajdą się i tacy, którzy sprzedadzą mieszkania, a ewentualna odpowiedzialność spadnie wtedy na nowych nabywców.

Zła legislacja

Według Zbigniewa Grabowskiego, prezesa Polskiej Izby Budownictwa, zmiany rozgrzeszają urzędników z ewentualnych pomyłek, całą odpowiedzialność przenosząc na projektantów, kierowników budowy oraz innych uczestników procesu budowlanego.

Nie boimy się odpowiedzialności. Chodzi o to, żeby dokładnie było wiadomo, jak mamy postępować. Tymczasem brakuje jasnych przepisów regulujących cały proces inwestycyjny - dodaje Żak. Przykładem mogą być wyrysy i wypisy z miejscowych planów oraz decyzje ustalające warunki zabudowy, niezbędne przy projektowaniu. Ich zapisy są tak niejednoznaczne, że można je interpretować na różne sposoby. Tutaj też potrzebne są zmiany.

Wbrew konstytucji

Według Izby Architektów RP nie może być również tak, że państwo rezygnuje z aktywnej ochrony własności nieruchomości sąsiadujących z terenami objętymi rejestracją, cedując ją na sądy cywilne. Nowelizacja, pozbawiając właścicieli sąsiednich posesji prawa uczestniczenia w postępowaniu towarzyszącym wydawaniu decyzji, może naruszać ich konstytucyjne prawo ochrony własności.

Środowiska zawodowo związane z budownictwem zarzucają także parlamentowi zbędny pośpiech przy przygotowaniu przepisów.

Architekci rozważają zwrócenie się do prezydenta o zawetowanie noweli. Inżynierowie chcą wykorzystać sześciomiesięczne vacatio legis do przygotowania kolejnego projektu. To nic nowego. Prawo budowlane było zmieniane ponad 40 razy - dodaje prof. Grabowski.

Co się zmieni w przepisach
  • Pozwolenie na budowę zastąpi prosta rejestracja budowy. Wniosek z niezbędnymi dokumentami będzie się składało do starosty. Ten będzie miał 30 dni na zgłoszenie sprzeciwu, a jeśli tego w tym czasie nie zrobi, będzie można zaczynać prace
  • Rejestracja budowy będzie się kończyła wydaniem decyzji administracyjnej, jeżeli inwestycja będzie miała wpływ na obszary Natura 2000 lub gdy niezbędne będzie postępowanie oceniające wpływ inwestycji na środowisko
  • Zakończenie budowy także zamknie się rejestracją. W tej sprawie będzie się występowało do powiatowego inspektoratu nadzoru budowlanego
  • Proste roboty, które w tej chwili muszą być zgłaszane, nie będą wymagały żadnych formalności


Renata Krupa-Dąbrowska
Rzeczpospolita
wp.pl

Uproszczenia mogą utrudnić budowę domów

Architektom, inżynierom budownictwa oraz urbanistom nie podoba się zastąpienie pozwoleń budowlanych rejestracją. To skomplikuje, a nie uprości, formalności.
Pod koniec ubiegłego tygodnia Sejm zakończył prace nad zmianami upraszczającymi załatwianie formalności inwestycyjnych. Chodzi o nowelizację prawa budowlanego. Środowisko związane z budownictwem nie szczędzi jej słów krytyki.

Ryzyko wzrośnie
Nowela zastępuje pozwolenia na budowę i użytkowanie prostą procedurą rejestracji rozpoczęcia lub zakończenia budowy. Nie jesteśmy przeciwko rejestracji, uważamy tylko, że komplikuje ona, a nie ułatwia, formalności - twierdzi Sławomir Żak, prezes Izby Architektów RP.

Starosta nie będzie bowiem już kontrolował jakości projektów. Ich weryfikacja może nastąpić dopiero np. podczas realizacji inwestycji. Ponadto większość rejestracji nie będzie się kończyła wydaniem decyzji. Zniknie więc postępowanie administracyjne z udziałem stron.

Przez to wzrośnie ryzyko inwestora i koszty przedsięwzięcia. Może się też wydłużyć czas załatwiania formalności - ocenia Żak.

Osoby, które nie będą zadowolone z sąsiedztwa planowanego przedsięwzięcia, nie będą mogły zgłaszać swoich zastrzeżeń podczas postępowania o wydanie pozwolenia, bo go już nie będzie.
Jedyne, co im pozostanie, to proces cywilny. Sprawy cywilne toczą się latami - wyjaśnia Żak. W tym czasie inwestor nie będzie miał pewności, czy np. jego osiedle zostało wybudowane legalnie czy nie.

Gdy się okaże, że inwestycja narusza prawa właściciela sąsiedniej posesji, inwestor będzie musiał wypłacać wysokie odszkodowania. Co przełoży się na koszty inwestycji. Oczywiście znajdą się i tacy, którzy sprzedadzą mieszkania, a ewentualna odpowiedzialność spadnie wtedy na nowych nabywców.

Zła legislacja

Według Zbigniewa Grabowskiego, prezesa Polskiej Izby Budownictwa, zmiany rozgrzeszają urzędników z ewentualnych pomyłek, całą odpowiedzialność przenosząc na projektantów, kierowników budowy oraz innych uczestników procesu budowlanego.

Nie boimy się odpowiedzialności. Chodzi o to, żeby dokładnie było wiadomo, jak mamy postępować. Tymczasem brakuje jasnych przepisów regulujących cały proces inwestycyjny - dodaje Żak. Przykładem mogą być wyrysy i wypisy z miejscowych planów oraz decyzje ustalające warunki zabudowy, niezbędne przy projektowaniu. Ich zapisy są tak niejednoznaczne, że można je interpretować na różne sposoby. Tutaj też potrzebne są zmiany.

Wbrew konstytucji

Według Izby Architektów RP nie może być również tak, że państwo rezygnuje z aktywnej ochrony własności nieruchomości sąsiadujących z terenami objętymi rejestracją, cedując ją na sądy cywilne. Nowelizacja, pozbawiając właścicieli sąsiednich posesji prawa uczestniczenia w postępowaniu towarzyszącym wydawaniu decyzji, może naruszać ich konstytucyjne prawo ochrony własności.

Środowiska zawodowo związane z budownictwem zarzucają także parlamentowi zbędny pośpiech przy przygotowaniu przepisów.

Architekci rozważają zwrócenie się do prezydenta o zawetowanie noweli. Inżynierowie chcą wykorzystać sześciomiesięczne vacatio legis do przygotowania kolejnego projektu. To nic nowego. Prawo budowlane było zmieniane ponad 40 razy - dodaje prof. Grabowski.

Co się zmieni w przepisach
  • Pozwolenie na budowę zastąpi prosta rejestracja budowy. Wniosek z niezbędnymi dokumentami będzie się składało do starosty. Ten będzie miał 30 dni na zgłoszenie sprzeciwu, a jeśli tego w tym czasie nie zrobi, będzie można zaczynać prace
  • Rejestracja budowy będzie się kończyła wydaniem decyzji administracyjnej, jeżeli inwestycja będzie miała wpływ na obszary Natura 2000 lub gdy niezbędne będzie postępowanie oceniające wpływ inwestycji na środowisko
  • Zakończenie budowy także zamknie się rejestracją. W tej sprawie będzie się występowało do powiatowego inspektoratu nadzoru budowlanego
  • Proste roboty, które w tej chwili muszą być zgłaszane, nie będą wymagały żadnych formalności


Renata Krupa-Dąbrowska
Rzeczpospolita
wp.pl

Radio Maryja omija zakaz reklam i promuje SKOK-i

Radio Maryja napędza klientów SKOK-om. Kasy zaś płacą fundacji Lux Veritatis o. Rydzyka za głowę każdego zwerbowanego - pisze "Gazeta Wyborcza".
Zgodnie z ustawą o RTV Radiu Maryja nie wolno nadawać płatnych reklam, ale o. Tadeusz Rydzyk i szef SKOK-ów Grzegorz Bierecki znaleźli na to sposób - informuje gazeta. Na początku miesiąca podpisali "umowę w dziedzinie społecznej edukacji finansowej".

SKOK Stefczyka (największa kasa systemu SKOK) ustanowił fundusz, z którego będzie wypłacał pieniądze toruńskiej szkole Rydzyka. SKOK-i zapłacą też należącej do redemptorysty fundacji Lux Veritatis za klienta, który powie przy okienku, że zgłosił się, bo usłyszał o kasach w Radiu Maryja.
Byłoby dobrze, gdyby państwo mówili, wchodząc, że są w Rodzinie Radia Maryja i że dowiedzieli się z programu o możliwości oszczędzania - apelował na antenie o. Dariusz Drążek. Wtedy wspomagacie drobnym groszem Radio Maryja, telewizję Trwam albo naszą fundację, albo Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej. Ale to nie tak, że z państwa pieniędzy pójdzie jakiś grosz, tylko SKOK-i wspomogą te dzieła - wyjaśniał prowadzący program.
wp.pl/
PAP (06:26)

Radio Maryja omija zakaz reklam i promuje SKOK-i

Radio Maryja napędza klientów SKOK-om. Kasy zaś płacą fundacji Lux Veritatis o. Rydzyka za głowę każdego zwerbowanego - pisze "Gazeta Wyborcza".
Zgodnie z ustawą o RTV Radiu Maryja nie wolno nadawać płatnych reklam, ale o. Tadeusz Rydzyk i szef SKOK-ów Grzegorz Bierecki znaleźli na to sposób - informuje gazeta. Na początku miesiąca podpisali "umowę w dziedzinie społecznej edukacji finansowej".

SKOK Stefczyka (największa kasa systemu SKOK) ustanowił fundusz, z którego będzie wypłacał pieniądze toruńskiej szkole Rydzyka. SKOK-i zapłacą też należącej do redemptorysty fundacji Lux Veritatis za klienta, który powie przy okienku, że zgłosił się, bo usłyszał o kasach w Radiu Maryja.
Byłoby dobrze, gdyby państwo mówili, wchodząc, że są w Rodzinie Radia Maryja i że dowiedzieli się z programu o możliwości oszczędzania - apelował na antenie o. Dariusz Drążek. Wtedy wspomagacie drobnym groszem Radio Maryja, telewizję Trwam albo naszą fundację, albo Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej. Ale to nie tak, że z państwa pieniędzy pójdzie jakiś grosz, tylko SKOK-i wspomogą te dzieła - wyjaśniał prowadzący program.
wp.pl/
PAP (06:26)

Spekulanci znowu osłabiają złotego

Od połowy kwietnia frank zdrożał o 24 gr. Oznacza to, że rata kredytu hipotecznego poszła w górę w ciągu kilkunastu dni o 100-200 zł. Przyczyną są opcje i spekulacje na walutach.
W połowie kwietnia cena franka spadła do ok. 2,8 zł. Wczoraj wartość szwajcarskiej waluty wzrosła do prawie 3,04 zł, czyli łączny wzrost wyniósł około 20 gr. Sytuacja powtarza się już w kolejnych miesiącach, czyli mamy relatywnie mocnego złotego w okolicach 15 i słabego pod koniec miesiąca.

Tak jest w tym miesiącu, tak będzie jeszcze pod koniec maja, czerwca i jeszcze w lipcu, gdy wygaśnie ostatnia większa grupa opcji walutowych - prognozuje Jacek Maliszewski z Alpha Financial Services.
W tym samym rytmie zmieniają się ceny euro i dolara. Od połowy do końca miesiąca euro zdrożało o 30 gr, a dolar o ok. 27 gr. Biorąc pod uwagę, że większość kredytów mieszkaniowych w Polsce nominowana jest we franku, to osoba, która spłacała przeciętny kredyt w połowie miesiąca, zapłaciła o 100-200 zł niższą ratę niż kredytobiorca, któremu termin spłaty przypada np. dzisiaj.

Fakt, że w określonych terminach rozliczane są kolejne opcje, nie jest obojętny dla tak płytkiego rynku walutowego jak nasz uważa Wojciech Kwaśniak, były szef nadzoru bankowego.

Z powodu opcji pod koniec miesiąca popyt na waluty jest więc większy i ich cena rośnie. Zdaniem ekspertów nie tłumaczy to jednak całego zjawiska.

Nie tylko z powodu opcji

Według mnie ten wzrost to spekulacja. Trudno powiedzieć, jaka jest skala operacji na rynku walutowym, spowodowanych przez opcje, ale w normalnych warunkach nawet duże przepływy nie miały żadnego wpływu na nasz rynek walutowy - twierdzi Elwir Świętochowski z Rabobanku.

Mamy klasyczne pompowanie walut pod koniec miesiąca. Niby jest zrozumiała awersja do ryzyka, ale zastanawiające, że węgierski forint nie stracił ostatnio na wartości tak wiele jak polski złoty - dodaje Piotr Pazio, diler z Polbanku.

Zjawisko obserwowane jest od kilku miesięcy. W rezultacie coraz więcej inwestorów na rynku walutowym stara się je wykorzystać, a więc i wahania są coraz większe.

Nawet inwestorzy, którzy do tej pory stali z boku, starają się wykorzystać sytuację, bo widzą, że warto kupić walutę kilka dni przed końcem miesiąca, bo ostatniego dnia sprzeda się ją drożej - mówi Jacek Maliszewski.
Opcje to wygodny pretekst

Nie można też wykluczyć spekulacji instytucji finansowych zaangażowanych w opcje, które aby więcej zarobić, mogą podbijać kursy walut. Zdaniem ekspertów opcje walutowe to w tej chwili po prostu wygodny pretekst, pod który gra większość uczestników rynku walutowego.

Kiedyś jak 100 mln euro przechodziło przez rynek, to nie miało to dużego znaczenia i nikt tego nawet nie zauważał. Dzisiaj 100 milionów może oznaczać podniesienie ceny waluty o 10 gr - uważa Elwir Świętochowski.
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-28 (06:45)

Spekulanci znowu osłabiają złotego

Od połowy kwietnia frank zdrożał o 24 gr. Oznacza to, że rata kredytu hipotecznego poszła w górę w ciągu kilkunastu dni o 100-200 zł. Przyczyną są opcje i spekulacje na walutach.
W połowie kwietnia cena franka spadła do ok. 2,8 zł. Wczoraj wartość szwajcarskiej waluty wzrosła do prawie 3,04 zł, czyli łączny wzrost wyniósł około 20 gr. Sytuacja powtarza się już w kolejnych miesiącach, czyli mamy relatywnie mocnego złotego w okolicach 15 i słabego pod koniec miesiąca.

Tak jest w tym miesiącu, tak będzie jeszcze pod koniec maja, czerwca i jeszcze w lipcu, gdy wygaśnie ostatnia większa grupa opcji walutowych - prognozuje Jacek Maliszewski z Alpha Financial Services.
W tym samym rytmie zmieniają się ceny euro i dolara. Od połowy do końca miesiąca euro zdrożało o 30 gr, a dolar o ok. 27 gr. Biorąc pod uwagę, że większość kredytów mieszkaniowych w Polsce nominowana jest we franku, to osoba, która spłacała przeciętny kredyt w połowie miesiąca, zapłaciła o 100-200 zł niższą ratę niż kredytobiorca, któremu termin spłaty przypada np. dzisiaj.

Fakt, że w określonych terminach rozliczane są kolejne opcje, nie jest obojętny dla tak płytkiego rynku walutowego jak nasz uważa Wojciech Kwaśniak, były szef nadzoru bankowego.

Z powodu opcji pod koniec miesiąca popyt na waluty jest więc większy i ich cena rośnie. Zdaniem ekspertów nie tłumaczy to jednak całego zjawiska.

Nie tylko z powodu opcji

Według mnie ten wzrost to spekulacja. Trudno powiedzieć, jaka jest skala operacji na rynku walutowym, spowodowanych przez opcje, ale w normalnych warunkach nawet duże przepływy nie miały żadnego wpływu na nasz rynek walutowy - twierdzi Elwir Świętochowski z Rabobanku.

Mamy klasyczne pompowanie walut pod koniec miesiąca. Niby jest zrozumiała awersja do ryzyka, ale zastanawiające, że węgierski forint nie stracił ostatnio na wartości tak wiele jak polski złoty - dodaje Piotr Pazio, diler z Polbanku.

Zjawisko obserwowane jest od kilku miesięcy. W rezultacie coraz więcej inwestorów na rynku walutowym stara się je wykorzystać, a więc i wahania są coraz większe.

Nawet inwestorzy, którzy do tej pory stali z boku, starają się wykorzystać sytuację, bo widzą, że warto kupić walutę kilka dni przed końcem miesiąca, bo ostatniego dnia sprzeda się ją drożej - mówi Jacek Maliszewski.
Opcje to wygodny pretekst

Nie można też wykluczyć spekulacji instytucji finansowych zaangażowanych w opcje, które aby więcej zarobić, mogą podbijać kursy walut. Zdaniem ekspertów opcje walutowe to w tej chwili po prostu wygodny pretekst, pod który gra większość uczestników rynku walutowego.

Kiedyś jak 100 mln euro przechodziło przez rynek, to nie miało to dużego znaczenia i nikt tego nawet nie zauważał. Dzisiaj 100 milionów może oznaczać podniesienie ceny waluty o 10 gr - uważa Elwir Świętochowski.
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-28 (06:45)

Skwer Skanderbega w Tiranie zostanie zmieniony przez Belgów

Skwer Skanderbega w Tiranie  zostanie zmieniony przez Belgów
Kilku lat temu stolica Albanii, Tirana, była miastem nieistniejącym na umysłowej mapie Europy. Była to leksykalna nazwa, możliwa odpowiedź w teleturnieju. W najlepszym razie centrum politycznego poruszenia, zamieszek, ubóstwa i wendety.
Od tego czasu kraj zniknął z czołowych wiadomości TV – to dobry znak. Faktycznie, kraj nadzwyczajnie rozwinął się w ostatnich latach – szczególnie Tirana, która zmieniła się z sennego małego miasta w jedną z najbardziej dynamicznych i najbarwniejszych metropolii Bałkanów.

To zaczęło się jako barwna odmładzająca kuracja …
Barwny, w najprawdziwszym sensie słowa, Edi Rama został wybrany burmistrzem w 2000 roku. Zarządził wtedy radykalną kurację odmładzania i odnawiania szarych i zniszczonych budynków. Najbardziej oczywistym znakiem nowego kursu były wielokolorowe fasady zmieniające wygląd starych, nudnych, szarych domów. „Kiedy pomalowaliśmy pierwszy budynek – na fioletowo i pomarańczowo – otrzymałem  telefon: na ulicy są setki ludzi, jest zator w  ruchu. I wszyscy zaczęli mówić o kolorach! Po raz pierwszy ludzie dyskutowali o czymś, co zaistniało, nie o najszybszej możliwej drodze, by zmienić kraj” mówił Rama na Biennale Architektury w Rotterdamie.


Dzięki tym projektom Edi Rama - został wybrany Burmistrzem Świata w 2004 roku - ulice Tirany teraz są oświetlone, nielegalnie zbudowane budynki i kioski zostały zburzone, a parki i zielone tereny zostały powiększone w trakcie realizacji projektu „Czyste i Zielone”.

…mająca na celu dogłębne odnowienie
Teraz przyszła pora na odnowienie głównego placu miasta - który nosi imię  narodowego bohatera albańskiego Skanderbega. Zwycięzcą międzynarodowego przetargu została firma 51N4E z Brukseli, która realizuje projekt we współpracy z albańskim artystą Anri Sala. Projekt Belgów bazuje na założeniach architektów, takich jak nowojorczyk Daniel Libeskind, Josep Lluis Mateo z Hiszpanii czy holenderskie biuro MVRDV.
Przebudowa skweru stała się koniecznością, ponieważ tam koncentruje się największy ruch. Są tu: opera, muzeum narodowe i narodowy bank, ale także budynki postawione nielegalnie w 1990 roku. Plac jest kwadratem, który mierzy 170 na 170 metrów, centralne części skweru będą wzniesione o trzy metry. „W centrum linii niedawno posadzonych drzew, postawiona będzie trzymetrowa piramida. Chcemy stworzyć przestrzeń, która oferuje ucieczkę z tego miejsca, które pogrążone jest w nieustannym  ruchu”, wyjaśnia John Anrys, jeden z architektów w 51N4E. (wk)

Źródło: Property Jornal Polska Giełda Nieruchomości 04-05/09

Skwer Skanderbega w Tiranie zostanie zmieniony przez Belgów

Skwer Skanderbega w Tiranie  zostanie zmieniony przez Belgów
Kilku lat temu stolica Albanii, Tirana, była miastem nieistniejącym na umysłowej mapie Europy. Była to leksykalna nazwa, możliwa odpowiedź w teleturnieju. W najlepszym razie centrum politycznego poruszenia, zamieszek, ubóstwa i wendety.
Od tego czasu kraj zniknął z czołowych wiadomości TV – to dobry znak. Faktycznie, kraj nadzwyczajnie rozwinął się w ostatnich latach – szczególnie Tirana, która zmieniła się z sennego małego miasta w jedną z najbardziej dynamicznych i najbarwniejszych metropolii Bałkanów.

To zaczęło się jako barwna odmładzająca kuracja …
Barwny, w najprawdziwszym sensie słowa, Edi Rama został wybrany burmistrzem w 2000 roku. Zarządził wtedy radykalną kurację odmładzania i odnawiania szarych i zniszczonych budynków. Najbardziej oczywistym znakiem nowego kursu były wielokolorowe fasady zmieniające wygląd starych, nudnych, szarych domów. „Kiedy pomalowaliśmy pierwszy budynek – na fioletowo i pomarańczowo – otrzymałem  telefon: na ulicy są setki ludzi, jest zator w  ruchu. I wszyscy zaczęli mówić o kolorach! Po raz pierwszy ludzie dyskutowali o czymś, co zaistniało, nie o najszybszej możliwej drodze, by zmienić kraj” mówił Rama na Biennale Architektury w Rotterdamie.


Dzięki tym projektom Edi Rama - został wybrany Burmistrzem Świata w 2004 roku - ulice Tirany teraz są oświetlone, nielegalnie zbudowane budynki i kioski zostały zburzone, a parki i zielone tereny zostały powiększone w trakcie realizacji projektu „Czyste i Zielone”.

…mająca na celu dogłębne odnowienie
Teraz przyszła pora na odnowienie głównego placu miasta - który nosi imię  narodowego bohatera albańskiego Skanderbega. Zwycięzcą międzynarodowego przetargu została firma 51N4E z Brukseli, która realizuje projekt we współpracy z albańskim artystą Anri Sala. Projekt Belgów bazuje na założeniach architektów, takich jak nowojorczyk Daniel Libeskind, Josep Lluis Mateo z Hiszpanii czy holenderskie biuro MVRDV.
Przebudowa skweru stała się koniecznością, ponieważ tam koncentruje się największy ruch. Są tu: opera, muzeum narodowe i narodowy bank, ale także budynki postawione nielegalnie w 1990 roku. Plac jest kwadratem, który mierzy 170 na 170 metrów, centralne części skweru będą wzniesione o trzy metry. „W centrum linii niedawno posadzonych drzew, postawiona będzie trzymetrowa piramida. Chcemy stworzyć przestrzeń, która oferuje ucieczkę z tego miejsca, które pogrążone jest w nieustannym  ruchu”, wyjaśnia John Anrys, jeden z architektów w 51N4E. (wk)

Źródło: Property Jornal Polska Giełda Nieruchomości 04-05/09

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies