Ze świata nieruchomości - strona 166

Pesymistyczne dane uderzają w rynki

Europejskie akcje spadły do najniższego poziomu od prawie sześciu lat a funt spadł jeszcze mocniej po tym, jak inwestorów przeraziły marne dane ze strefy euro oraz oficjalne statystyki pokazujące, że Wlk. Brytania osuwa się w recesję.
Wczesna wyprzedaż na Wall Street nałożyła się na globalne spadki, które zepchnęły benchmarkowy europejski indeks Eurofirst 300 do najniższej wartości od kwietnia 2003. Spadki stanowiły zaknięcie kiepskiego tygodnia na giełdach całego świata. Nawał pesymistycznych statystyk wywołał ucieczkę w bezpieczne porty – inwestorzy odwrócili się od funta a nawet obligacji skarbowych.

Akcje jednej z największych firm reasekuracyjnych świata Swiss Re straciły na wartości o 19 proc. z powodu obaw, że posiadane przez nią ryzykowne aktywa, np. obligacje banków, zmuszą ją do dużego obniżenia kapitału. Francuska firma ubezpieczeniowa Axa i niemiecki Allianz odnotowały ostre spadki kursu, po czym odzyskały część strat.

Nie lepiej powodziło się bankom. Dwa największe francuskie banki BNP Paribas oraz Societe Generale spadły o 7% i 6%. Niemiecki Deutsche Bank zakończył dzień z kursem o 4,6% niższym.

Oficjalne dane wskazują, że gospodarka brytyjska skurczyła się o 1,5% w ostatnich 3 miesiącach 2008 r. – jest to największy kwartalny spadek od 28 lat. Dane potwierdzają, że Wielka Brytania weszła w pierwszą recesję od 1991 r. Są to wstępne oficjalne szacunki produkcji i wynika z nich spadek w usługach, produkcji i budownictwie.

Simon Ellis, ekonomista w firmie Daiwa Securities zauważa, że choć o brytyjskiej recesji mówiło się powszechnie od miesięcy, to “ostatnie dane podkreślają szybkość i ostrość gospodarczego załamania”.

Kurs funta do dolara spadł do najniższego od 23 lat poziomu 1,3498, po czym odbił nieco i w połowie sesji w Nowym Jorku ustalił się na 1,4. Rekorodowo niski był też kurs do jena, kurs do euro spadł o 0,3% do 0,9392. W ciągu tygodnia funt stracił do dolara 7,3%.

Z innego badania wynika, że firmy w strefie euro likwidują miejsca prasy szybciej, choć tempo spowolnienia gospodarczego w regionie osłabło.

Indeks aktywności w sektorze wytwórczym PMI dla 16 krajów strefy euro lekko wzrósł w styczniu, ale jego zmiany nadal pokazują zjawisko kurczenia się gospodarki w tempie nie widzianym od początku istnienia wspólnej waluty. Firmy w strefie cięły zatrudnienie już siódmy miesiąc z rzędu i to w skali nienotowanej dotąd w tym badaniu, prowadzonym od 1998 r.

Autor: Miles Johnson, Peter Garnham, Norma Cohen, Michael Mackenzie, Ralph Atkins
© The Financial Times Limited 2009

Pesymistyczne dane uderzają w rynki

Europejskie akcje spadły do najniższego poziomu od prawie sześciu lat a funt spadł jeszcze mocniej po tym, jak inwestorów przeraziły marne dane ze strefy euro oraz oficjalne statystyki pokazujące, że Wlk. Brytania osuwa się w recesję.
Wczesna wyprzedaż na Wall Street nałożyła się na globalne spadki, które zepchnęły benchmarkowy europejski indeks Eurofirst 300 do najniższej wartości od kwietnia 2003. Spadki stanowiły zaknięcie kiepskiego tygodnia na giełdach całego świata. Nawał pesymistycznych statystyk wywołał ucieczkę w bezpieczne porty – inwestorzy odwrócili się od funta a nawet obligacji skarbowych.

Akcje jednej z największych firm reasekuracyjnych świata Swiss Re straciły na wartości o 19 proc. z powodu obaw, że posiadane przez nią ryzykowne aktywa, np. obligacje banków, zmuszą ją do dużego obniżenia kapitału. Francuska firma ubezpieczeniowa Axa i niemiecki Allianz odnotowały ostre spadki kursu, po czym odzyskały część strat.

Nie lepiej powodziło się bankom. Dwa największe francuskie banki BNP Paribas oraz Societe Generale spadły o 7% i 6%. Niemiecki Deutsche Bank zakończył dzień z kursem o 4,6% niższym.

Oficjalne dane wskazują, że gospodarka brytyjska skurczyła się o 1,5% w ostatnich 3 miesiącach 2008 r. – jest to największy kwartalny spadek od 28 lat. Dane potwierdzają, że Wielka Brytania weszła w pierwszą recesję od 1991 r. Są to wstępne oficjalne szacunki produkcji i wynika z nich spadek w usługach, produkcji i budownictwie.

Simon Ellis, ekonomista w firmie Daiwa Securities zauważa, że choć o brytyjskiej recesji mówiło się powszechnie od miesięcy, to “ostatnie dane podkreślają szybkość i ostrość gospodarczego załamania”.

Kurs funta do dolara spadł do najniższego od 23 lat poziomu 1,3498, po czym odbił nieco i w połowie sesji w Nowym Jorku ustalił się na 1,4. Rekorodowo niski był też kurs do jena, kurs do euro spadł o 0,3% do 0,9392. W ciągu tygodnia funt stracił do dolara 7,3%.

Z innego badania wynika, że firmy w strefie euro likwidują miejsca prasy szybciej, choć tempo spowolnienia gospodarczego w regionie osłabło.

Indeks aktywności w sektorze wytwórczym PMI dla 16 krajów strefy euro lekko wzrósł w styczniu, ale jego zmiany nadal pokazują zjawisko kurczenia się gospodarki w tempie nie widzianym od początku istnienia wspólnej waluty. Firmy w strefie cięły zatrudnienie już siódmy miesiąc z rzędu i to w skali nienotowanej dotąd w tym badaniu, prowadzonym od 1998 r.

Autor: Miles Johnson, Peter Garnham, Norma Cohen, Michael Mackenzie, Ralph Atkins
© The Financial Times Limited 2009

Banki w Polsce chcą zarobić na kryzysie

Czy w Polsce, wzorem Anglii, możliwa jest nacjonalizacja banków? Nad Tamizą stało się to już faktem. Egoizm banków z pewnością zaszkodzi polskiej gospodarce. Muszą się więc ograniczyć albo polegnie cała polska gospodarka.
Jeszcze do niedawna zapewniano nas, że zagraniczne banki działające w Polsce oraz półprywatne PKO BP mają doskonałą sytuację płynnościową. Na koniec 2008 r. zysk netto banków w Polsce zbliżył się do poziomu 16 mld zł. W ubiegłych latach było tego 10 – 14 mld zł corocznie. Sektor bankowy zatrudnia ok. 175 tys. osób, liczba placówek przekroczyła 14 tys. Prezesi i wiceprezesi zarabiają po kilka milionów rocznie.

Chcą poręczeń
Sytuacja sektora bankowego w Polsce była do wczoraj wyśmienita. Wysokie zyski banków w Polsce przekroczyły już grubo 50 mld zł w ostatnich kilku latach. Nie wszystkie jednak wykorzystały te środki na wzmocnienie kapitałowe. Co się więc stało, że banki do niedawna tak dobrze prosperujące, tak nagle i zgodnym chórem, w sposób bezpardonowy zaczęły domagać się rządowych gwarancji i poręczeń oraz pieniędzy polskich podatników. Domagają się dalszych ułatwień w operacjach SWAP i REPO w ramach relacji z NBP, obniżenia rezerw obowiązkowych z 3,5 proc. do 2 proc., co dawałoby im zastrzyk ok. 9 mld zł żywej gotówki.

Nowy zastrzyk

Domagają się także przedterminowego zakupu 10-letnich obligacji przez NBP, wyemitowanych jeszcze w 2002 r., co również dałoby zasilenie 8 – 9 mld nowych środków. Łącznie byłby to zastrzyk nowych środków 16 – 18 mld zł. Bardzo wątpliwe, aby większość tych środków została przeznaczona na akcję kredytową. Dlaczego więc, skoro sytuacja banków w Polsce jest tak dobra, tak gwałtownie domagają się one pomocy od państwa i polskich podatników, zwłaszcza banku centralnego?

Nadmuchały bańkę

Banki grożą, że nie będą wykonywać swoich podstawowych obowiązków wobec polskiej gospodarki, zwłaszcza prowadzenia akcji kredytowej, a mają przecież już dziś nadpłynność rzędu 30 mld zł i ciągle rosnące znaczące zyski. Banki same nadmuchały bańkę spekulacyjną, lewarując kredyty, a obecnie same gwałtownie przykręciły śrubę. A jeszcze kilka miesięcy temu zagraniczne banki komercyjne, działające w Polsce na potęgę, zwłaszcza latem 2008 r. transferowały gotówkę do swych macierzystych centrali pod postacią dywidend, otwierania lokat w zagranicznych centralach i to na łączną kwotę 10 – 12 mld zł.

Zgubna pazerność

KNF niczego się nie dopatrzyła, choć kryzys na świecie trwał już wówczas w najlepsze. Dopiero jesienią, pod koniec 2008 r. KNF zażądała raportowania transferu gotówki do zagranicznych centrali, gdy było już po wszystkim. A może skala popełnionych przez banki i ich zarządy błędów, które ślepo wykonywały polecenia centrali, może pazerność była zbyt wielka, a odpowiedzialność zbyt niska?

Progi bezpieczeństwa

Popełnione błędy, zaniechania poszczególnych banków w ich prognozach i rekomendacjach oraz polityka niekorzystnie wpłynęły na strukturę bilansową banków, czyli niekorzystną strukturę aktywów i pasywów instytucji finansowych działających w Polsce. Szybki wzrost akcji kredytowej w latach 2007 – 2008 przekroczył progi bezpieczeństwa. Gdy pożyczki przedsiębiorstw wzrosły o ok. 100 mld wartość kredytów o 241 mld zł, dziś na lokatach mamy 332 mld zł. O 70 mld więcej niż w 2008 r., a rzekomo brakuje bankom pieniędzy.

Lawinowy napływ

Kredyty przekroczyły depozyty o ok. 60 – 80 mld zł. Depozyty ludności i przedsiębiorstw w 2008 r. wyniosły ok. 490 mld zł, a kredyty ok. 610 mld zł. Znaczna część tej akcji kredytowej była dokonywana w walutach zagranicznych, np. w sferze kredytów hipotecznych aż 80 proc. to kredyty we franku szwajcarskim. Kredyt wykazywał więc nominalny wzrost, ale on wynikał głównie z gwałtownego osłabienia się złotego. Co gorsze, wzrost akcji kredytowej był finansowany głównie przez pieniądz zagraniczny i lawinowo napływającą do banków gotówkę z funduszy inwestycyjnych, czyli ok. 30 mld zł. Udział zobowiązań zagranicznych przekroczył 20 proc. sumy bilansowej banków.

Popadają w skrajność

Zagraniczne spółki matki do niedawna bez większych ograniczeń otwierały linie kredytowe i zachęcały do lewarowania polskich kredytobiorców, dziś popadają w skrajność, zalecając trzymanie oszczędności na kontach, niepożyczanie, wypowiadanie promes, w tym zwłaszcza na projekty unijne już przyznane przedsiębiorcom. To grozi załamaniem się całej procedury wykorzystania środków. Żądają przedterminowych spłat kredytów, nawet w stosunku do doskonale funkcjonujących podmiotów gospodarczych. Banki coraz gwałtowniej odmawiają udzielania kredytów hipotecznych, nie pożyczają niektórym sektorom, np. deweloperom. To może doprowadzić do bankructwa całe sektory.

Niekorzystne spready

Banki podwyższają progi wkładu własnego, drastycznie podnoszą marże kredytów. KNF chce wprowadzić dodatkowo rekomendację T, po rekomendacji S, bardzo niekorzystnej dla kredytobiorców walutowych. Mało tego, banki niekorzystnie dla kredytobiorców przeliczają tzw. spready przy spłacaniu rat kredytowych, co przekłada się wręcz na ograbianie klientów na wielką skalę. Przecież już w październiku NBP i rząd polski przygotowały pakiet pomocowy dla banków w postaci gwarancji i poręczeń oraz ułatwień w zakresie swapów walutowych, działań typu REPO, utrzymania przyjmowania lokat przez NBP aż na 3,5 proc.

Uchylanie nieba

Tylko poprzez operacje REPO NBP stawia do dyspozycji sektora bankowego co miesiąc ponad 15 mld zł. Sektor bankowy lokuje ok. 17,5 mld w NBP. Banki nie mogą narzekać na brak płynności, tym bardziej, że w samym grudniu 2008 r. banki zebrały ponad 25 mld depozytów. Polacy uwierzyli reklamom obiecującym 10 proc. lokaty. Teraz to oprocentowanie będzie spadać, być może już do poziomu 6 – 5 proc. To się już zaczęło. Przychylanie nieba bankom działającym w Polsce trwa w najlepsze.
wp.pl Gazeta Finansowa | 23.01.2009 | 17:42

Banki w Polsce chcą zarobić na kryzysie

Czy w Polsce, wzorem Anglii, możliwa jest nacjonalizacja banków? Nad Tamizą stało się to już faktem. Egoizm banków z pewnością zaszkodzi polskiej gospodarce. Muszą się więc ograniczyć albo polegnie cała polska gospodarka.
Jeszcze do niedawna zapewniano nas, że zagraniczne banki działające w Polsce oraz półprywatne PKO BP mają doskonałą sytuację płynnościową. Na koniec 2008 r. zysk netto banków w Polsce zbliżył się do poziomu 16 mld zł. W ubiegłych latach było tego 10 – 14 mld zł corocznie. Sektor bankowy zatrudnia ok. 175 tys. osób, liczba placówek przekroczyła 14 tys. Prezesi i wiceprezesi zarabiają po kilka milionów rocznie.

Chcą poręczeń
Sytuacja sektora bankowego w Polsce była do wczoraj wyśmienita. Wysokie zyski banków w Polsce przekroczyły już grubo 50 mld zł w ostatnich kilku latach. Nie wszystkie jednak wykorzystały te środki na wzmocnienie kapitałowe. Co się więc stało, że banki do niedawna tak dobrze prosperujące, tak nagle i zgodnym chórem, w sposób bezpardonowy zaczęły domagać się rządowych gwarancji i poręczeń oraz pieniędzy polskich podatników. Domagają się dalszych ułatwień w operacjach SWAP i REPO w ramach relacji z NBP, obniżenia rezerw obowiązkowych z 3,5 proc. do 2 proc., co dawałoby im zastrzyk ok. 9 mld zł żywej gotówki.

Nowy zastrzyk

Domagają się także przedterminowego zakupu 10-letnich obligacji przez NBP, wyemitowanych jeszcze w 2002 r., co również dałoby zasilenie 8 – 9 mld nowych środków. Łącznie byłby to zastrzyk nowych środków 16 – 18 mld zł. Bardzo wątpliwe, aby większość tych środków została przeznaczona na akcję kredytową. Dlaczego więc, skoro sytuacja banków w Polsce jest tak dobra, tak gwałtownie domagają się one pomocy od państwa i polskich podatników, zwłaszcza banku centralnego?

Nadmuchały bańkę

Banki grożą, że nie będą wykonywać swoich podstawowych obowiązków wobec polskiej gospodarki, zwłaszcza prowadzenia akcji kredytowej, a mają przecież już dziś nadpłynność rzędu 30 mld zł i ciągle rosnące znaczące zyski. Banki same nadmuchały bańkę spekulacyjną, lewarując kredyty, a obecnie same gwałtownie przykręciły śrubę. A jeszcze kilka miesięcy temu zagraniczne banki komercyjne, działające w Polsce na potęgę, zwłaszcza latem 2008 r. transferowały gotówkę do swych macierzystych centrali pod postacią dywidend, otwierania lokat w zagranicznych centralach i to na łączną kwotę 10 – 12 mld zł.

Zgubna pazerność

KNF niczego się nie dopatrzyła, choć kryzys na świecie trwał już wówczas w najlepsze. Dopiero jesienią, pod koniec 2008 r. KNF zażądała raportowania transferu gotówki do zagranicznych centrali, gdy było już po wszystkim. A może skala popełnionych przez banki i ich zarządy błędów, które ślepo wykonywały polecenia centrali, może pazerność była zbyt wielka, a odpowiedzialność zbyt niska?

Progi bezpieczeństwa

Popełnione błędy, zaniechania poszczególnych banków w ich prognozach i rekomendacjach oraz polityka niekorzystnie wpłynęły na strukturę bilansową banków, czyli niekorzystną strukturę aktywów i pasywów instytucji finansowych działających w Polsce. Szybki wzrost akcji kredytowej w latach 2007 – 2008 przekroczył progi bezpieczeństwa. Gdy pożyczki przedsiębiorstw wzrosły o ok. 100 mld wartość kredytów o 241 mld zł, dziś na lokatach mamy 332 mld zł. O 70 mld więcej niż w 2008 r., a rzekomo brakuje bankom pieniędzy.

Lawinowy napływ

Kredyty przekroczyły depozyty o ok. 60 – 80 mld zł. Depozyty ludności i przedsiębiorstw w 2008 r. wyniosły ok. 490 mld zł, a kredyty ok. 610 mld zł. Znaczna część tej akcji kredytowej była dokonywana w walutach zagranicznych, np. w sferze kredytów hipotecznych aż 80 proc. to kredyty we franku szwajcarskim. Kredyt wykazywał więc nominalny wzrost, ale on wynikał głównie z gwałtownego osłabienia się złotego. Co gorsze, wzrost akcji kredytowej był finansowany głównie przez pieniądz zagraniczny i lawinowo napływającą do banków gotówkę z funduszy inwestycyjnych, czyli ok. 30 mld zł. Udział zobowiązań zagranicznych przekroczył 20 proc. sumy bilansowej banków.

Popadają w skrajność

Zagraniczne spółki matki do niedawna bez większych ograniczeń otwierały linie kredytowe i zachęcały do lewarowania polskich kredytobiorców, dziś popadają w skrajność, zalecając trzymanie oszczędności na kontach, niepożyczanie, wypowiadanie promes, w tym zwłaszcza na projekty unijne już przyznane przedsiębiorcom. To grozi załamaniem się całej procedury wykorzystania środków. Żądają przedterminowych spłat kredytów, nawet w stosunku do doskonale funkcjonujących podmiotów gospodarczych. Banki coraz gwałtowniej odmawiają udzielania kredytów hipotecznych, nie pożyczają niektórym sektorom, np. deweloperom. To może doprowadzić do bankructwa całe sektory.

Niekorzystne spready

Banki podwyższają progi wkładu własnego, drastycznie podnoszą marże kredytów. KNF chce wprowadzić dodatkowo rekomendację T, po rekomendacji S, bardzo niekorzystnej dla kredytobiorców walutowych. Mało tego, banki niekorzystnie dla kredytobiorców przeliczają tzw. spready przy spłacaniu rat kredytowych, co przekłada się wręcz na ograbianie klientów na wielką skalę. Przecież już w październiku NBP i rząd polski przygotowały pakiet pomocowy dla banków w postaci gwarancji i poręczeń oraz ułatwień w zakresie swapów walutowych, działań typu REPO, utrzymania przyjmowania lokat przez NBP aż na 3,5 proc.

Uchylanie nieba

Tylko poprzez operacje REPO NBP stawia do dyspozycji sektora bankowego co miesiąc ponad 15 mld zł. Sektor bankowy lokuje ok. 17,5 mld w NBP. Banki nie mogą narzekać na brak płynności, tym bardziej, że w samym grudniu 2008 r. banki zebrały ponad 25 mld depozytów. Polacy uwierzyli reklamom obiecującym 10 proc. lokaty. Teraz to oprocentowanie będzie spadać, być może już do poziomu 6 – 5 proc. To się już zaczęło. Przychylanie nieba bankom działającym w Polsce trwa w najlepsze.
wp.pl Gazeta Finansowa | 23.01.2009 | 17:42

Z nadzieją na niespełnienie

„10 szokujących prognoz” analityków Saxo Banku można by potraktować jako klasyczny przykład czarnowidztwa, gdyby nie to, że w ubiegłym roku ci sami analitycy dokładnie przewidzieli obecną recesję.
Sami analitycy swoje coroczne szokujące prognozy na nadchodzący rok traktują jako ćwiczenie „czarnego łabędzia”. To, że są trafne wynika ze skrupulatnych wyliczeń. To, że są mroczne natomiast z tego, że ludzie – również ekonomiści – są najczęściej nastawieni optymistycznie. I bywa, że przewidując przyszłość dla gospodarek, używają myślenia życzeniowego.
Czarne wizje

Faktem jest jednak, że ostatnie miesiące to pasmo zaskakujących klęsk w sektorze finansowym w globalnej skali. Bank Lehman Brothers zbankrutował, choć akurat tego ekonomiści spodziewali się najmniej. To zresztą było jedno z wielu zaskakujących bankructw. Boleśnie przeżywa kryzys CitiGroup, której kapitalizacja spadła w ciągu niespełna roku z 164 mld dolarów do obecnych 40 mld. Jak będzie wyglądał przyszły rok? A kolejne dwa?

Jean-Claude Trichet, prezes Europejskiego Banku Centralnego uważa, że światowa gospodarka wyjdzie z kryzysu gospodarczego w przyszłym roku. Dodał jednak, że jest to odczucie Rady Banku – oczywiście oparte na analizach makroekonomicznych, ale jednak odczucie. Dlatego EBC deklaruje, że zrobi wszystko co jest konieczne, aby przywrócić zaufanie do sektora finansowego.

My w naszych rocznych prognozach patrzymy bardziej pesymistycznie niż zwykli to robić analitycy rynku – wyjaśnia Christian Tegllund Blaabjerg, główny strateg do spraw akcji Saxo Banku. Wierzymy też, że dla inwestora ważniejsze jest wzięcie pod uwagę mniej pewnego scenariusza, niż przewiduje rynek. Gdy rynek jest na granicy osiągnięcia najniższego poziomu, a chęć podejmowania ryzyka ciągle wydaje się bardziej odległa niż kiedykolwiek, mamy nadzieję, że będziemy pierwszym głosem optymizmu, który domagać się będzie czegoś więcej.

Blaabjerg dodaje jednak, że „ćwiczenie to jest bardziej oparte na przemyśleniach niż gotowym zestawem prognoz”.
Nie zakładamy, że szanse będą większe niż 50-50 dla wszystkich tych prognoz – mówi. Wierzymy jednak, że szanse, iż te prognozy się sprawdzą są wyższe niż obecnie zakłada rynek. W przeszłości 3 do 4 z 10 było trafione, mamy nadzieję, że następny rok przyniesie ich mniej.
wp.pl
Gazeta Bankowa | 19.01.2009 | 16:17

Z nadzieją na niespełnienie

„10 szokujących prognoz” analityków Saxo Banku można by potraktować jako klasyczny przykład czarnowidztwa, gdyby nie to, że w ubiegłym roku ci sami analitycy dokładnie przewidzieli obecną recesję.
Sami analitycy swoje coroczne szokujące prognozy na nadchodzący rok traktują jako ćwiczenie „czarnego łabędzia”. To, że są trafne wynika ze skrupulatnych wyliczeń. To, że są mroczne natomiast z tego, że ludzie – również ekonomiści – są najczęściej nastawieni optymistycznie. I bywa, że przewidując przyszłość dla gospodarek, używają myślenia życzeniowego.
Czarne wizje

Faktem jest jednak, że ostatnie miesiące to pasmo zaskakujących klęsk w sektorze finansowym w globalnej skali. Bank Lehman Brothers zbankrutował, choć akurat tego ekonomiści spodziewali się najmniej. To zresztą było jedno z wielu zaskakujących bankructw. Boleśnie przeżywa kryzys CitiGroup, której kapitalizacja spadła w ciągu niespełna roku z 164 mld dolarów do obecnych 40 mld. Jak będzie wyglądał przyszły rok? A kolejne dwa?

Jean-Claude Trichet, prezes Europejskiego Banku Centralnego uważa, że światowa gospodarka wyjdzie z kryzysu gospodarczego w przyszłym roku. Dodał jednak, że jest to odczucie Rady Banku – oczywiście oparte na analizach makroekonomicznych, ale jednak odczucie. Dlatego EBC deklaruje, że zrobi wszystko co jest konieczne, aby przywrócić zaufanie do sektora finansowego.

My w naszych rocznych prognozach patrzymy bardziej pesymistycznie niż zwykli to robić analitycy rynku – wyjaśnia Christian Tegllund Blaabjerg, główny strateg do spraw akcji Saxo Banku. Wierzymy też, że dla inwestora ważniejsze jest wzięcie pod uwagę mniej pewnego scenariusza, niż przewiduje rynek. Gdy rynek jest na granicy osiągnięcia najniższego poziomu, a chęć podejmowania ryzyka ciągle wydaje się bardziej odległa niż kiedykolwiek, mamy nadzieję, że będziemy pierwszym głosem optymizmu, który domagać się będzie czegoś więcej.

Blaabjerg dodaje jednak, że „ćwiczenie to jest bardziej oparte na przemyśleniach niż gotowym zestawem prognoz”.
Nie zakładamy, że szanse będą większe niż 50-50 dla wszystkich tych prognoz – mówi. Wierzymy jednak, że szanse, iż te prognozy się sprawdzą są wyższe niż obecnie zakłada rynek. W przeszłości 3 do 4 z 10 było trafione, mamy nadzieję, że następny rok przyniesie ich mniej.
wp.pl
Gazeta Bankowa | 19.01.2009 | 16:17

Gdy bank odmówi udzielenia kredytu

Banki coraz częściej odmawiają zawarcia umowy o kredyt, pomimo udzielenia wcześniejszych zapewnień odnośnie możliwości uzyskania środków finansowych przez przedsiębiorców, czy też osoby fizyczne.
W tej sytuacji rodzi się pytanie czy przedsiębiorcy albo osoby fizyczne mają prawne narzędzia, za pomocą których mogą uzyskać od banków obiecane wcześniej środki finansowe na pokrycie kosztów inwestycji oraz czy skutecznie mogą dochodzić naprawienia poniesionych szkód powstałych w wyniku zmiany decyzji banku?
Zdarzają się sytuacje, w których przedsiębiorcy czy też konsumenci otrzymują decyzję banku o odmowie zawarcia z nimi umowy kredytowej, pomimo że wcześniej ten sam bank zdecydował o przyznaniu kredytu. Tymczasem na podstawie wcześniejszych zapewnień otrzymania środków finansowych podmioty te rozpoczęły negocjacje warunków umowy ze sprzedającym nieruchomość lub co gorsza zawarli umowę przedwstępną i wpłacili zadatek albo zaliczkę, bądź rozpoczęli inwestycję. W takim przypadku zazwyczaj, przedsiębiorcy lub osoby fizyczne zdeterminowania rozpoczynają próby uzyskania obiecanych środków finansowych.

Promesa to deklaracja

Powstaje pytanie, na ile próby te okażą się skuteczne i czy można „zmusić” bank do udzielenia kredytu? Odpowiadając, należy zaznaczyć, że wszystko zależy od treści dokumentów, jakie otrzymał od banku potencjalny klient i jakie były zobowiązania banku. Z reguły na wstępie procedury udzielania kredytu bank udziela promesy kredytowej lub wydaje decyzję kredytową, na podstawie której klient może liczyć na zawarcie umowy. W praktyce zdarza się jednak, że co do zasady promesa albo decyzja kredytowa zawierają jedynie deklarację banku, w której jasno wskazuje się, że bank nie jest zobowiązany do zawarcia umowy kredytowej i może odmówić udzielania kredytu.

Treść dokumentu

W każdym więc przypadku klient powinien dokładnie zapoznać się z treścią dokumentu i ocenić czy bank zobowiązuje się do zawarcia umowy kredytu bez dodatkowych zastrzeżeń. Jeśli tak, to dokument taki może być podstawą dochodzenia zawarcia umowy nawet przed sądem. W praktyce jednak banki zabezpieczają swoje interesy, obwarowując takie dokumenty dodatkowymi zastrzeżeniami. Warto podnieść, że decyzja o udzieleniu kredytu, czy też jego odmowie jest indywidualną decyzją każdego z banków i nie jest on zobligowany do uzasadniania swoich decyzji.

Co nagle, to…

W obecnej sytuacji rynkowej można jedynie doradzać, by nie spieszyć się z zawieraniem umów przedwstępnych lub z wpłacaniem zadatku. W przypadku bowiem umowy przedwstępnej nie wywiązanie się z wynikających z niej obowiązków może skutkować albo koniecznością zapłaty odszkodowania albo zawarcia umowy przyrzeczonej (jeżeli umowa została zawarta w formie aktu notarialnego). Odnośnie do zadatku ważne jest, że w przypadku braku odmiennego zastrzeżenia umownego albo zwyczaju, zadatek dany przy zawarciu umowy ma to znaczenie, że w razie niewykonania umowy przez jedną ze stron druga strona może otrzymany zadatek zachować.

Gdy stracimy zadatek

W przypadku utraty przez klienta wpłaconego zadatku lub poniesienia innych szkód możliwość skutecznego dochodzenia odszkodowania od banku wydaje się ograniczona w związku z brakiem zobowiązaniowego charakteru decyzji kredytowych oraz zapisami regulaminowymi banków. To oczywiście wymaga w każdym przypadku indywidualnej analizy stanu faktycznego, podpisanych dokumentów przez klienta oraz analizy dokumentów banku m.in. regulaminów udzielania kredytów.

Opóźniona transza

Inaczej natomiast może wyglądać sytuacja, gdy bank opóźnia się z wypłatą transzy kredytu, a więc w przypadku, gdy umowa kredytowa została już zawarta. Wtedy, gdy opóźnienie z wypłat kolejnej raty z tytułu nabycia nieruchomości na rzecz dewelopera wynika z opóźnienia w wykonaniu zobowiązania banku wynikającego z umowy kredytowej, tj. z opóźnienia z wypłaty transzy kredytu, można domagać się od banku naprawienia szkody w postaci naliczonych przez dewelopera odsetek.

Sąd albo arbiter

Jeśli bank odmówi naprawienia szkody, pozostają dwie możliwości, albo wystąpić do sądu, albo do arbitra bankowego działającego przy Związku Banków Polskich. Z praktyki wynika, że samo takie wystąpienie może przyspieszyć działania banku. Pamiętać należy, że także i w tym przypadku trzeba analizować każdą sprawę indywidualnie, szczegółowo zapoznając się z zawartą umową oraz regulacjami obowiązującymi w danym banku.
wp.pl

Gdy bank odmówi udzielenia kredytu

Banki coraz częściej odmawiają zawarcia umowy o kredyt, pomimo udzielenia wcześniejszych zapewnień odnośnie możliwości uzyskania środków finansowych przez przedsiębiorców, czy też osoby fizyczne.
W tej sytuacji rodzi się pytanie czy przedsiębiorcy albo osoby fizyczne mają prawne narzędzia, za pomocą których mogą uzyskać od banków obiecane wcześniej środki finansowe na pokrycie kosztów inwestycji oraz czy skutecznie mogą dochodzić naprawienia poniesionych szkód powstałych w wyniku zmiany decyzji banku?
Zdarzają się sytuacje, w których przedsiębiorcy czy też konsumenci otrzymują decyzję banku o odmowie zawarcia z nimi umowy kredytowej, pomimo że wcześniej ten sam bank zdecydował o przyznaniu kredytu. Tymczasem na podstawie wcześniejszych zapewnień otrzymania środków finansowych podmioty te rozpoczęły negocjacje warunków umowy ze sprzedającym nieruchomość lub co gorsza zawarli umowę przedwstępną i wpłacili zadatek albo zaliczkę, bądź rozpoczęli inwestycję. W takim przypadku zazwyczaj, przedsiębiorcy lub osoby fizyczne zdeterminowania rozpoczynają próby uzyskania obiecanych środków finansowych.

Promesa to deklaracja

Powstaje pytanie, na ile próby te okażą się skuteczne i czy można „zmusić” bank do udzielenia kredytu? Odpowiadając, należy zaznaczyć, że wszystko zależy od treści dokumentów, jakie otrzymał od banku potencjalny klient i jakie były zobowiązania banku. Z reguły na wstępie procedury udzielania kredytu bank udziela promesy kredytowej lub wydaje decyzję kredytową, na podstawie której klient może liczyć na zawarcie umowy. W praktyce zdarza się jednak, że co do zasady promesa albo decyzja kredytowa zawierają jedynie deklarację banku, w której jasno wskazuje się, że bank nie jest zobowiązany do zawarcia umowy kredytowej i może odmówić udzielania kredytu.

Treść dokumentu

W każdym więc przypadku klient powinien dokładnie zapoznać się z treścią dokumentu i ocenić czy bank zobowiązuje się do zawarcia umowy kredytu bez dodatkowych zastrzeżeń. Jeśli tak, to dokument taki może być podstawą dochodzenia zawarcia umowy nawet przed sądem. W praktyce jednak banki zabezpieczają swoje interesy, obwarowując takie dokumenty dodatkowymi zastrzeżeniami. Warto podnieść, że decyzja o udzieleniu kredytu, czy też jego odmowie jest indywidualną decyzją każdego z banków i nie jest on zobligowany do uzasadniania swoich decyzji.

Co nagle, to…

W obecnej sytuacji rynkowej można jedynie doradzać, by nie spieszyć się z zawieraniem umów przedwstępnych lub z wpłacaniem zadatku. W przypadku bowiem umowy przedwstępnej nie wywiązanie się z wynikających z niej obowiązków może skutkować albo koniecznością zapłaty odszkodowania albo zawarcia umowy przyrzeczonej (jeżeli umowa została zawarta w formie aktu notarialnego). Odnośnie do zadatku ważne jest, że w przypadku braku odmiennego zastrzeżenia umownego albo zwyczaju, zadatek dany przy zawarciu umowy ma to znaczenie, że w razie niewykonania umowy przez jedną ze stron druga strona może otrzymany zadatek zachować.

Gdy stracimy zadatek

W przypadku utraty przez klienta wpłaconego zadatku lub poniesienia innych szkód możliwość skutecznego dochodzenia odszkodowania od banku wydaje się ograniczona w związku z brakiem zobowiązaniowego charakteru decyzji kredytowych oraz zapisami regulaminowymi banków. To oczywiście wymaga w każdym przypadku indywidualnej analizy stanu faktycznego, podpisanych dokumentów przez klienta oraz analizy dokumentów banku m.in. regulaminów udzielania kredytów.

Opóźniona transza

Inaczej natomiast może wyglądać sytuacja, gdy bank opóźnia się z wypłatą transzy kredytu, a więc w przypadku, gdy umowa kredytowa została już zawarta. Wtedy, gdy opóźnienie z wypłat kolejnej raty z tytułu nabycia nieruchomości na rzecz dewelopera wynika z opóźnienia w wykonaniu zobowiązania banku wynikającego z umowy kredytowej, tj. z opóźnienia z wypłaty transzy kredytu, można domagać się od banku naprawienia szkody w postaci naliczonych przez dewelopera odsetek.

Sąd albo arbiter

Jeśli bank odmówi naprawienia szkody, pozostają dwie możliwości, albo wystąpić do sądu, albo do arbitra bankowego działającego przy Związku Banków Polskich. Z praktyki wynika, że samo takie wystąpienie może przyspieszyć działania banku. Pamiętać należy, że także i w tym przypadku trzeba analizować każdą sprawę indywidualnie, szczegółowo zapoznając się z zawartą umową oraz regulacjami obowiązującymi w danym banku.
wp.pl

Co z tymi TBS-ami?

Możliwości realizacji potrzeb mieszkaniowych można podzielić na dwie zasadnicze formy: zakup mieszkania lub domu, oraz najem lokalu. Oprócz wynajęcia mieszkania w zasobach prywatnych, które jest najbardziej popularną formą, istnieje również możliwość wynajęcia mieszkań w zasobach Towarzystwa Budownictwa Społecznego. Okazuje się jednak, że nie spełniają one przypisanej im roli.

Z założeń polityki mieszkaniowej państwa wynika, że mieszkania z zasobów TBS są przeznaczone dla osób, których dochody nie pozwalają na uzyskanie prawa własnościowego lokalu. Niektórym zdaje się nawet, że mieszkania społeczno-czynszowe przeznaczone są dla osób niezamożnych. Okazuje się jednak, że wymagania ustawowe w postaci chociażby opłaty kaucyjnej czy czynszu regulowanego na poziomie 4% wartości odtworzenia powodują, że program TBS adresowany jest do osób posiadających średnie dochody.

Skala budowania lokali mieszkalnych i ich eksploatacja na zasadzie wynajmu jest bardzo niewielka. Potwierdzają to dane Głównego Urzędu Statystycznego. Według nich mieszkania w budynkach TBS-ów stanowiły w 2007 roku zaledwie 1 proc. zasobów mieszkaniowych w Polsce. Najwięcej mieszkań społeczno-czynszowych (2,5 proc.) znajdowało się w województwie zachodniopomorskim, najmniej (0,5 proc.) w województwach podkarpackim i świętokrzyskim.

Sytuacja, z jaką mamy do czynienia od kilku lat na polskim rynku nieruchomości mieszkaniowych, spowodowała, że tak chętnie kupowane mieszkania rynkowe, dla wielu osób stały się z czasem niedostępne. Dla wielu osób alternatywą jest więc wynajem rynkowego lokalu mieszkalnego, którego ceny w obliczu rosnącego popytu szybko wzrastają, w szczególności w dużych miastach. To w nich powinny rozwijać się TBS-y, rozszerzając tym samym ofertę mieszkaniową.

Okazuje się jednak, że rozwój tej formy realizacji potrzeb mieszkaniowych napotyka na różne bariery (m.in. brak środków do finansowania mieszkań, niedostateczna ilość uzbrojonych terenów i wysoka cena gruntów). Do tego dochodzą niedoprecyzowane przepisy, które pozwalają na głośny ostatnio proceder handlu lokalami TBS-ów, ograniczając w ten sposób dostęp do nich osobom, które czekają w kolejce od dłuższego czasu. Pomysł z mieszkaniami społeczno-czynszowymi bez wątpienia jest dobry, ale jak to często bywa, nie do końca przemyślany i dostosowany do polskich realiów. A pojawiające się kontrowersyjne informacje dodatkowo psują ogólny wizerunek Towarzystw Budownictwa Społecznego i zmniejszają zaufanie do nich.

Małgorzata Kędzierska

interia.pl

Co z tymi TBS-ami?

Możliwości realizacji potrzeb mieszkaniowych można podzielić na dwie zasadnicze formy: zakup mieszkania lub domu, oraz najem lokalu. Oprócz wynajęcia mieszkania w zasobach prywatnych, które jest najbardziej popularną formą, istnieje również możliwość wynajęcia mieszkań w zasobach Towarzystwa Budownictwa Społecznego. Okazuje się jednak, że nie spełniają one przypisanej im roli.

Z założeń polityki mieszkaniowej państwa wynika, że mieszkania z zasobów TBS są przeznaczone dla osób, których dochody nie pozwalają na uzyskanie prawa własnościowego lokalu. Niektórym zdaje się nawet, że mieszkania społeczno-czynszowe przeznaczone są dla osób niezamożnych. Okazuje się jednak, że wymagania ustawowe w postaci chociażby opłaty kaucyjnej czy czynszu regulowanego na poziomie 4% wartości odtworzenia powodują, że program TBS adresowany jest do osób posiadających średnie dochody.

Skala budowania lokali mieszkalnych i ich eksploatacja na zasadzie wynajmu jest bardzo niewielka. Potwierdzają to dane Głównego Urzędu Statystycznego. Według nich mieszkania w budynkach TBS-ów stanowiły w 2007 roku zaledwie 1 proc. zasobów mieszkaniowych w Polsce. Najwięcej mieszkań społeczno-czynszowych (2,5 proc.) znajdowało się w województwie zachodniopomorskim, najmniej (0,5 proc.) w województwach podkarpackim i świętokrzyskim.

Sytuacja, z jaką mamy do czynienia od kilku lat na polskim rynku nieruchomości mieszkaniowych, spowodowała, że tak chętnie kupowane mieszkania rynkowe, dla wielu osób stały się z czasem niedostępne. Dla wielu osób alternatywą jest więc wynajem rynkowego lokalu mieszkalnego, którego ceny w obliczu rosnącego popytu szybko wzrastają, w szczególności w dużych miastach. To w nich powinny rozwijać się TBS-y, rozszerzając tym samym ofertę mieszkaniową.

Okazuje się jednak, że rozwój tej formy realizacji potrzeb mieszkaniowych napotyka na różne bariery (m.in. brak środków do finansowania mieszkań, niedostateczna ilość uzbrojonych terenów i wysoka cena gruntów). Do tego dochodzą niedoprecyzowane przepisy, które pozwalają na głośny ostatnio proceder handlu lokalami TBS-ów, ograniczając w ten sposób dostęp do nich osobom, które czekają w kolejce od dłuższego czasu. Pomysł z mieszkaniami społeczno-czynszowymi bez wątpienia jest dobry, ale jak to często bywa, nie do końca przemyślany i dostosowany do polskich realiów. A pojawiające się kontrowersyjne informacje dodatkowo psują ogólny wizerunek Towarzystw Budownictwa Społecznego i zmniejszają zaufanie do nich.

Małgorzata Kędzierska

interia.pl

Nieruchomości - co nas czeka w 2009 roku?

O tym, że kryzys odcisnął swoje piętno na rynku nieruchomości, wiadomo. Rodzi się pytanie, czy w nadchodzących miesiącach nie będzie innego tematu poruszającego branżę deweloperów...
Ponieważ żyjemy w globalnej wiosce, kryzys w jednej branży bardzo często przenosi się na inne sektory rynku. Tak też było w przypadku nieruchomości. Kiedy zaczął się kryzys na rynkach finansowych, deweloperzy mocno zacisnęli pasa. Czy teraz, w roku 2009, ich branżę czekają nowe wyzwania, czy wciąż tematem przewodnim związanym z nieruchomościami będzie "kryzys"? Oto jak przedstawiciele rynku widzą rok 2009.
Piotr Drygas, dyrektor marketingu Nickel Development:

- Rok 2009 przyniesie zapewne weryfikację wśród deweloperów. Z rynku zejdą najprawdopodobniej firmy o strukturze globalnej - te będą miały problemy na tak dużej liczbie rynków, że będą musiały zmniejszyć i to często znacząco swój portfel inwestycji. Ponadto kłopoty mogą mieć małe firmy, które nie wytrzymają presji cenowej przy równoczesnych kłopotach z finansowaniem swoich inwestycji.

- Zapewne będziemy obserwować także zmiany w działaniach marketingowych firm - z jednej strony będzie można zauważyć zwiększenie budżetów reklamowych u dużych podmiotów, aby w czasach problemów jeszcze mocniej oddziaływać na potencjalnych klientów. Małe i średnie podmioty będą musiały obcinać budżety marketingowe i albo będą znikały z "rynku", staną się niewidoczne dla klientów, albo zmienią swoją mieszankę promocyjną i zaczną wykorzystywać inne narzędzia.

Matylda King, residential sales & business development director:

- Wielu klientów, nie mogąc pozwolić sobie na zakup mieszkania w 2008 roku, zostało zmuszonych do wstrzymania decyzji o zakupie lub znalezienia alternatywy, jaką może być pozostanie w obecnym mieszkaniu lub wynajem. Myślę, że w 2009 roku będziemy obserwować powrót i wzmocnienie sektora najmu nieruchomości mieszkaniowych. Ponadto wiele osób, które kupiły mieszkania przed kryzysem, może stanąć przed koniecznością pozbycia się ich z powodu wzrostu kosztów obsługi kredytów i rosnących cen walut, wskutek czego na rynku wtórnym pojawi się wiele ciekawych ofert.

- Rynek pierwotny już teraz oferuje wiele atrakcyjnych mieszkań w gotowych lub będących na wykończeniu inwestycjach. W dłuższej perspektywie można pozwolić sobie na umiarkowany optymizm w kwestii wzrostu sprzedaży i ponownej stabilizacji rynku. Decydujące znaczenie będzie miała jednak postawa banków i złagodzenie zasad przyznawania kredytów, jak i ich oprocentowanie.

Tomasz Bonecki-Duda, wiceprezes zarządu Hirny BD:

- W 2009 roku terminy zakończenia inwestycji będą opóźniane ze względu na brak środków finansowych i chęć skorzystania z niższych kosztów produkcji. Podaż mieszkań z rynku wtórnego jest duża, ale średnie ceny spadają bardzo powoli i to głównie za sprawą właścicieli, którzy nie mogą sobie pozwolić na wstrzymanie się ze sprzedażą. Obecnie średnio co drugi, a niedługo co czwarty klient z ubiegających się o kredyt, uzyskuje go w wysokości wnioskowanej na konkretne mieszkanie.

- Dzieje się tak ze względu na konieczność posiadania ok. 20 proc. wkładu własnego, wzrost raty kredytowej i zaostrzenie kryteriów dotyczących liczenia zdolności kredytowej klientów. Niedługo poziom płac i zatrudnienia zacznie silnie spadać ze względu na sytuację gospodarczą w kraju i za granicą. Czyli popyt na mieszkania będzie dalej spadał.

Monika Szymańska

interia.pl

Nieruchomości - co nas czeka w 2009 roku?

O tym, że kryzys odcisnął swoje piętno na rynku nieruchomości, wiadomo. Rodzi się pytanie, czy w nadchodzących miesiącach nie będzie innego tematu poruszającego branżę deweloperów...
Ponieważ żyjemy w globalnej wiosce, kryzys w jednej branży bardzo często przenosi się na inne sektory rynku. Tak też było w przypadku nieruchomości. Kiedy zaczął się kryzys na rynkach finansowych, deweloperzy mocno zacisnęli pasa. Czy teraz, w roku 2009, ich branżę czekają nowe wyzwania, czy wciąż tematem przewodnim związanym z nieruchomościami będzie "kryzys"? Oto jak przedstawiciele rynku widzą rok 2009.
Piotr Drygas, dyrektor marketingu Nickel Development:

- Rok 2009 przyniesie zapewne weryfikację wśród deweloperów. Z rynku zejdą najprawdopodobniej firmy o strukturze globalnej - te będą miały problemy na tak dużej liczbie rynków, że będą musiały zmniejszyć i to często znacząco swój portfel inwestycji. Ponadto kłopoty mogą mieć małe firmy, które nie wytrzymają presji cenowej przy równoczesnych kłopotach z finansowaniem swoich inwestycji.

- Zapewne będziemy obserwować także zmiany w działaniach marketingowych firm - z jednej strony będzie można zauważyć zwiększenie budżetów reklamowych u dużych podmiotów, aby w czasach problemów jeszcze mocniej oddziaływać na potencjalnych klientów. Małe i średnie podmioty będą musiały obcinać budżety marketingowe i albo będą znikały z "rynku", staną się niewidoczne dla klientów, albo zmienią swoją mieszankę promocyjną i zaczną wykorzystywać inne narzędzia.

Matylda King, residential sales & business development director:

- Wielu klientów, nie mogąc pozwolić sobie na zakup mieszkania w 2008 roku, zostało zmuszonych do wstrzymania decyzji o zakupie lub znalezienia alternatywy, jaką może być pozostanie w obecnym mieszkaniu lub wynajem. Myślę, że w 2009 roku będziemy obserwować powrót i wzmocnienie sektora najmu nieruchomości mieszkaniowych. Ponadto wiele osób, które kupiły mieszkania przed kryzysem, może stanąć przed koniecznością pozbycia się ich z powodu wzrostu kosztów obsługi kredytów i rosnących cen walut, wskutek czego na rynku wtórnym pojawi się wiele ciekawych ofert.

- Rynek pierwotny już teraz oferuje wiele atrakcyjnych mieszkań w gotowych lub będących na wykończeniu inwestycjach. W dłuższej perspektywie można pozwolić sobie na umiarkowany optymizm w kwestii wzrostu sprzedaży i ponownej stabilizacji rynku. Decydujące znaczenie będzie miała jednak postawa banków i złagodzenie zasad przyznawania kredytów, jak i ich oprocentowanie.

Tomasz Bonecki-Duda, wiceprezes zarządu Hirny BD:

- W 2009 roku terminy zakończenia inwestycji będą opóźniane ze względu na brak środków finansowych i chęć skorzystania z niższych kosztów produkcji. Podaż mieszkań z rynku wtórnego jest duża, ale średnie ceny spadają bardzo powoli i to głównie za sprawą właścicieli, którzy nie mogą sobie pozwolić na wstrzymanie się ze sprzedażą. Obecnie średnio co drugi, a niedługo co czwarty klient z ubiegających się o kredyt, uzyskuje go w wysokości wnioskowanej na konkretne mieszkanie.

- Dzieje się tak ze względu na konieczność posiadania ok. 20 proc. wkładu własnego, wzrost raty kredytowej i zaostrzenie kryteriów dotyczących liczenia zdolności kredytowej klientów. Niedługo poziom płac i zatrudnienia zacznie silnie spadać ze względu na sytuację gospodarczą w kraju i za granicą. Czyli popyt na mieszkania będzie dalej spadał.

Monika Szymańska

interia.pl

Większa galeria w Łomży

W najbliższą sobotę, 24 stycznia 2009r., o godz. 10.30 nastąpi otwarcie nowej części Galerii Stokrotka w Łomży.

Powiększona Galeria Stokrotka, to w sumie 6100m kw. powierzchni oraz 40 punktów handlowych, wśród których oferują swoje produkty lub usługi m.in. takie marki jak: Empik, CCC, Rossmann, Pepco, 5-10-15 oraz supermarket Stokrotka.

Otwarcie nowej części galerii uświetnią liczne promocje i wyprzedaże. W tym dniu nie może też zabraknąć atrakcji przygotowanych z myślą o najmłodszych, takich jak: dmuchane zjeżdżalnie, malowanie włosów, twarzy oraz wiele innych zabaw i konkursów.

interia.pl

Większa galeria w Łomży

W najbliższą sobotę, 24 stycznia 2009r., o godz. 10.30 nastąpi otwarcie nowej części Galerii Stokrotka w Łomży.

Powiększona Galeria Stokrotka, to w sumie 6100m kw. powierzchni oraz 40 punktów handlowych, wśród których oferują swoje produkty lub usługi m.in. takie marki jak: Empik, CCC, Rossmann, Pepco, 5-10-15 oraz supermarket Stokrotka.

Otwarcie nowej części galerii uświetnią liczne promocje i wyprzedaże. W tym dniu nie może też zabraknąć atrakcji przygotowanych z myślą o najmłodszych, takich jak: dmuchane zjeżdżalnie, malowanie włosów, twarzy oraz wiele innych zabaw i konkursów.

interia.pl

Rząd dopłaci 30 proc. do raty kredytu?

W sytuacji kryzysowej trzeba szukać niestandardowych rozwiązań dla lepszego funkcjonowania naszej gospodarki - uważa wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak.

Jak powiedział w czwartek wieczorem PAP Pawlak, "w rządzie trwają rozmowy nad działaniami niestandardowymi, które tworzą lepsze warunki do funkcjonowania gospodarki w sytuacji kryzysowej".

Wicepremier powołał się na rozwiązania z rynku amerykańskiego. - Jednym z ciekawych pomysłów do rozważenia przy problemach ze spłatą kredytów hipotecznych jest przykład amerykański. Pomoc np. w wysokości 30 proc. raty może się okazać dla konsumenta wybawieniem z kłopotów, a równocześnie nie prowadzi do problemów banku - powiedział.

Zaznaczył, że są to jednak jeszcze pomysły i muszą zostać przedyskutowane z przedstawicielami pozostałych resortów.

W ocenie prezesa Związku Banków Polskich (ZBP) Krzysztofa Pietraszkiewicza, tego typu rozwiązania są i były stosowane, szczególnie przejściowo, w okresach kryzysowych.

- One naprawdę są godne rozważenia, dlatego że nie ma jakiegoś zasadniczego powodu, by nie udzielić okresowo wsparcia, jeśli byłoby one potrzebne i uzasadnione wobec powstałej sytuacji - powiedział. Jak podkreślił, ewentualne koszty zaniechania takich działań wydają się być potencjalnie znacznie większe, niż koszty poniesione przy takim rozwiązaniu.

Główny ekspert Polskiego Związku Firm Deweloperskich Jacek Bielecki ocenił, że taki pomysł, by państwo pomagało w spłacie kredytów mieszkaniowych, jest godny rozważenia. Według niego rynek mieszkaniowy nie poradzi sobie bez pomocy państwa. Jednak takie rozwiązanie mogłoby wpłynąć negatywnie na zdolność kredytową klientów.

Według obliczeń Związku, zahamowanie nowych inwestycji budowlanych w mieszkalnictwie spowoduje zmniejszenie wartości PKB w najbliższych latach o 30 mld zł. - Jeżeli szybko nie zadziałamy i nie przeciwstawimy się tendencji znaczącej redukcji produkcji, to będzie kłopot gospodarczy i podatkowy - ocenił Bielecki.

W USA proponuje się, by w ramach programu ratunkowego dla gospodarki część środków przeznaczyć na dopłaty do kredytów mieszkaniowych.

źródło informacji: PAP/interia.pl

Rząd dopłaci 30 proc. do raty kredytu?

W sytuacji kryzysowej trzeba szukać niestandardowych rozwiązań dla lepszego funkcjonowania naszej gospodarki - uważa wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak.

Jak powiedział w czwartek wieczorem PAP Pawlak, "w rządzie trwają rozmowy nad działaniami niestandardowymi, które tworzą lepsze warunki do funkcjonowania gospodarki w sytuacji kryzysowej".

Wicepremier powołał się na rozwiązania z rynku amerykańskiego. - Jednym z ciekawych pomysłów do rozważenia przy problemach ze spłatą kredytów hipotecznych jest przykład amerykański. Pomoc np. w wysokości 30 proc. raty może się okazać dla konsumenta wybawieniem z kłopotów, a równocześnie nie prowadzi do problemów banku - powiedział.

Zaznaczył, że są to jednak jeszcze pomysły i muszą zostać przedyskutowane z przedstawicielami pozostałych resortów.

W ocenie prezesa Związku Banków Polskich (ZBP) Krzysztofa Pietraszkiewicza, tego typu rozwiązania są i były stosowane, szczególnie przejściowo, w okresach kryzysowych.

- One naprawdę są godne rozważenia, dlatego że nie ma jakiegoś zasadniczego powodu, by nie udzielić okresowo wsparcia, jeśli byłoby one potrzebne i uzasadnione wobec powstałej sytuacji - powiedział. Jak podkreślił, ewentualne koszty zaniechania takich działań wydają się być potencjalnie znacznie większe, niż koszty poniesione przy takim rozwiązaniu.

Główny ekspert Polskiego Związku Firm Deweloperskich Jacek Bielecki ocenił, że taki pomysł, by państwo pomagało w spłacie kredytów mieszkaniowych, jest godny rozważenia. Według niego rynek mieszkaniowy nie poradzi sobie bez pomocy państwa. Jednak takie rozwiązanie mogłoby wpłynąć negatywnie na zdolność kredytową klientów.

Według obliczeń Związku, zahamowanie nowych inwestycji budowlanych w mieszkalnictwie spowoduje zmniejszenie wartości PKB w najbliższych latach o 30 mld zł. - Jeżeli szybko nie zadziałamy i nie przeciwstawimy się tendencji znaczącej redukcji produkcji, to będzie kłopot gospodarczy i podatkowy - ocenił Bielecki.

W USA proponuje się, by w ramach programu ratunkowego dla gospodarki część środków przeznaczyć na dopłaty do kredytów mieszkaniowych.

źródło informacji: PAP/interia.pl

Na Wyspach skończyły się żarty

- Wygląda na to że nasz system bankowy trzeba ułożyć od nowa, a nie pompować kolejne miliardy w niesprawny mechanizm - twierdzi Lord Turner, który kieruje brytyjskim nadzorem finansowym (FSA). Na Wyspach nie brakuje głosów, by najbardziej zadłużonym bankom pozwolić upaść, bo w przeciwnym razie upadnie całe państwo - donosi dzisiejszy "Dziennik"

Czy Wielka Brytania popłynie jak Islandia?

- Jeśli mam być szczery, to radze uciekać z pieniędzmi jak najdalej od Wielkiej Brytanii. Ja przynajmniej na miejscu każdego rozsądnego inwestora sprzedałbym wszystkie funty, jakie mu jeszcze pozostały - przestrzega Jim Rogers jr, amerykański inwestor i komentator finansowy, współtwórca imperium finansowego George'a Sorosa.

Produkt krajowy brutto Wielkiej Brytanii spadł w IV kwartale 2008 r. o 1,5 proc. kwartał do kwartału - wynika ze wstępnych wyliczeń Biura Narodowego Statystycznego. Ostatnio brytyjska gospodarka skurczyła się przez kolejne dwa kwartały w 1980 roku. Analitycy spodziewali się spadku o 1,2 proc. W III kwartale PKB spadł kwartał do kwartału o 0,6 proc.

- Jesteśmy w głębokiej recesji - mówi David Tinsley, ekonomista National Australia Bank w Londynie, były bankowiec Banku Anglii. Rok do roku PKB spadł w IV kwartale 2008 roku o 1,8 proc. wobec spodziewanego przez analityków spadku o 1,4 proc.

źródło informacji: INTERIA.PL/Dziennik

Na Wyspach skończyły się żarty

- Wygląda na to że nasz system bankowy trzeba ułożyć od nowa, a nie pompować kolejne miliardy w niesprawny mechanizm - twierdzi Lord Turner, który kieruje brytyjskim nadzorem finansowym (FSA). Na Wyspach nie brakuje głosów, by najbardziej zadłużonym bankom pozwolić upaść, bo w przeciwnym razie upadnie całe państwo - donosi dzisiejszy "Dziennik"

Czy Wielka Brytania popłynie jak Islandia?

- Jeśli mam być szczery, to radze uciekać z pieniędzmi jak najdalej od Wielkiej Brytanii. Ja przynajmniej na miejscu każdego rozsądnego inwestora sprzedałbym wszystkie funty, jakie mu jeszcze pozostały - przestrzega Jim Rogers jr, amerykański inwestor i komentator finansowy, współtwórca imperium finansowego George'a Sorosa.

Produkt krajowy brutto Wielkiej Brytanii spadł w IV kwartale 2008 r. o 1,5 proc. kwartał do kwartału - wynika ze wstępnych wyliczeń Biura Narodowego Statystycznego. Ostatnio brytyjska gospodarka skurczyła się przez kolejne dwa kwartały w 1980 roku. Analitycy spodziewali się spadku o 1,2 proc. W III kwartale PKB spadł kwartał do kwartału o 0,6 proc.

- Jesteśmy w głębokiej recesji - mówi David Tinsley, ekonomista National Australia Bank w Londynie, były bankowiec Banku Anglii. Rok do roku PKB spadł w IV kwartale 2008 roku o 1,8 proc. wobec spodziewanego przez analityków spadku o 1,4 proc.

źródło informacji: INTERIA.PL/Dziennik

Wiadomości walutowe

Słaby sentyment globalny może osłabić PLN w stronę 4,40/euro
Słabszy sentyment na globalnych rynkach może osłabić złotego w stronę 4,40/euro. Na rynku obligacji, po ostatniej korekcie, możliwa stabilizacja.
"Dziś w centrum uwagi inwestorów i kluczowa z punktu widzenia sentymentu rynkowego będzie publikacja wyników General Electric traktowanego jako barometr amerykańskiej gospodarki. Rynki zwrócą też uwagę na styczniowy wskaźnik PMI w przetwórstwie dla strefy euro. W przypadku prawdopodobnej kontynuacji słabych nastrojów na światowych parkietach możemy dziś zobaczyć dalsze osłabienie walut regionu, w tym złotego, powyżej poziomu 4,40/euro" - napisali analitycy Banku BPH w porannej nocie.

Na długu po korekcyjnym wzroście rentowności, możliwa stabilizacja.

"Po znaczącej korekcie na krajowym rynku długu wczoraj i silnych wzrostach rentowności, przy jednocześnie zbliżającej się wielkimi krokami decyzji RPP, najbardziej prawdopodobnym scenariuszem na dzisiejszą sesję jest stabilizacja" - uważają analitycy Banku BPH.

       piątek   czwartek  czwartek 
9.25 16.30 9.00

EUR/PLN 4,3884 4,3561 4,3014
USD/PLN 3,4183 3,3630 3,3065
EUR/USD 1,2831 1,2980 1,3001

OK0711 4,80 4,75 4,69
PS0414 5,04 5,17 4,90
DS1019 5,67 5,65 5,13

onet.pl (PAP, tm/ 23.01.2009, godz. 10:18)

Wiadomości walutowe

Słaby sentyment globalny może osłabić PLN w stronę 4,40/euro
Słabszy sentyment na globalnych rynkach może osłabić złotego w stronę 4,40/euro. Na rynku obligacji, po ostatniej korekcie, możliwa stabilizacja.
"Dziś w centrum uwagi inwestorów i kluczowa z punktu widzenia sentymentu rynkowego będzie publikacja wyników General Electric traktowanego jako barometr amerykańskiej gospodarki. Rynki zwrócą też uwagę na styczniowy wskaźnik PMI w przetwórstwie dla strefy euro. W przypadku prawdopodobnej kontynuacji słabych nastrojów na światowych parkietach możemy dziś zobaczyć dalsze osłabienie walut regionu, w tym złotego, powyżej poziomu 4,40/euro" - napisali analitycy Banku BPH w porannej nocie.

Na długu po korekcyjnym wzroście rentowności, możliwa stabilizacja.

"Po znaczącej korekcie na krajowym rynku długu wczoraj i silnych wzrostach rentowności, przy jednocześnie zbliżającej się wielkimi krokami decyzji RPP, najbardziej prawdopodobnym scenariuszem na dzisiejszą sesję jest stabilizacja" - uważają analitycy Banku BPH.

       piątek   czwartek  czwartek 
9.25 16.30 9.00

EUR/PLN 4,3884 4,3561 4,3014
USD/PLN 3,4183 3,3630 3,3065
EUR/USD 1,2831 1,2980 1,3001

OK0711 4,80 4,75 4,69
PS0414 5,04 5,17 4,90
DS1019 5,67 5,65 5,13

onet.pl (PAP, tm/ 23.01.2009, godz. 10:18)

Kryzys dobił indywidualne konta emerytalne

Tylko trzy kobiety w Polsce złożyły wnioski do ZUS o ustalenie wysokości nowej emerytury z dwóch filarów łącznie. Wysokość pierwszych wypłat tych świadczeń nie jest jeszcze znana. Eksperci ubezpieczeniowi ostrzegają, że 60-letnia kobieta przechodząca na nową emeryturę otrzyma zaledwie 43 proc. ostatniego wynagrodzenia. Dlatego osoby otrzymujące wypłaty z nowego systemu powinny dodatkowo oszczędzać w III filarze. Jednak nie robią tego.
Według najnowszej analizy przygotowanej przez Instytut Studiów Podatkowych Modzelewskiego i Wspólnicy średnia roczna wpłata na ubezpieczenie w III filarze wynosi około 1,7 tys. zł. Ci, którzy w przeszłości założyli takie rachunki, likwidują je. Jak udało się nam ustalić, w ubiegłym roku ponad 120 tys. osób wycofało środki z indywidualnych kont emerytalnych. Dlatego eksperci ubezpieczeniowi proponują ujednolicenie zasad odliczeń od podatku obowiązkowych i dobrowolnych składek na przyszłe emerytury.

Kulawe filary

Reforma emerytalna zakłada, że osoby oszczędzające na nowe emerytury będą gromadzić środki w trzech filarach. Dwa pierwsze, w ZUS i OFE, są obowiązkowe dla osób urodzonych po 1968 roku. Z kolei w III filarze miały być gromadzone dodatkowe środki pozwalające znacznie powiększyć wysokość przyszłego świadczenia.

– W Polsce III filar praktycznie nie istnieje. Tylko I filar, czyli ZUS, w 100 proc. spełnia swoją rolę – mówi Wojciech Nagel, członek rady nadzorczej ZUS.

Według Krzysztofa Patera, byłego ministra polityki społecznej, który doprowadził do uchwalenia ustawy umożliwiającej zakładanie indywidualnych kont emerytalnych, to właśnie kryzys gospodarczy spowodował ograniczenie zaufania do instytucji finansowych.

– Każdego dnia Polacy widzieli, jak spadają indeksy giełdowe, co oznaczało, że zmniejszała się wartość ich oszczędności gromadzonych w OFE. Dlatego część osób wycofała środki z IKE – mówi Krzysztof Pater.

Zwraca on także uwagę, że zamożni Polacy, którzy mają wolne środki, nie decydują się na oszczędzanie w III filarze, ale zakładają lokaty bankowe. Według Pawła Pelca, wiceprzewodniczącego Stowarzyszenia Rynku Kapitałowego UNFE, taka sytuacja jest bardzo niekorzystna dla rozwoju rynku dodatkowych ubezpieczeń emerytalnych. Także Ewa Lewicka, prezes Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych, zwraca uwagę, że w Polsce zbyt mało osób dobrowolnie oszczędza na przyszłe emerytury. Szczególnie do tego trzeba zachęcać osoby średniozamożne.

Ile otrzyma miesięcznie 65-letnia osoba, która dodatkowo odłożyła na przyszłą emeryturę 300 tys. złotych? W jakiej wysokości powinna być maksymalna podstawa wymiaru ulgi podatkowej – by zachęcić do oszczędzania na przyszłą emeryturę? W jakim celu powołano Komitetu Obywatelskiej Inicjatywy Ustawodawczej RAZEM?

Więcej: Gazeta Prawna 23.01.2009 (16) - str.5

Bożena Wiktorowska

Kryzys dobił indywidualne konta emerytalne

Tylko trzy kobiety w Polsce złożyły wnioski do ZUS o ustalenie wysokości nowej emerytury z dwóch filarów łącznie. Wysokość pierwszych wypłat tych świadczeń nie jest jeszcze znana. Eksperci ubezpieczeniowi ostrzegają, że 60-letnia kobieta przechodząca na nową emeryturę otrzyma zaledwie 43 proc. ostatniego wynagrodzenia. Dlatego osoby otrzymujące wypłaty z nowego systemu powinny dodatkowo oszczędzać w III filarze. Jednak nie robią tego.
Według najnowszej analizy przygotowanej przez Instytut Studiów Podatkowych Modzelewskiego i Wspólnicy średnia roczna wpłata na ubezpieczenie w III filarze wynosi około 1,7 tys. zł. Ci, którzy w przeszłości założyli takie rachunki, likwidują je. Jak udało się nam ustalić, w ubiegłym roku ponad 120 tys. osób wycofało środki z indywidualnych kont emerytalnych. Dlatego eksperci ubezpieczeniowi proponują ujednolicenie zasad odliczeń od podatku obowiązkowych i dobrowolnych składek na przyszłe emerytury.

Kulawe filary

Reforma emerytalna zakłada, że osoby oszczędzające na nowe emerytury będą gromadzić środki w trzech filarach. Dwa pierwsze, w ZUS i OFE, są obowiązkowe dla osób urodzonych po 1968 roku. Z kolei w III filarze miały być gromadzone dodatkowe środki pozwalające znacznie powiększyć wysokość przyszłego świadczenia.

– W Polsce III filar praktycznie nie istnieje. Tylko I filar, czyli ZUS, w 100 proc. spełnia swoją rolę – mówi Wojciech Nagel, członek rady nadzorczej ZUS.

Według Krzysztofa Patera, byłego ministra polityki społecznej, który doprowadził do uchwalenia ustawy umożliwiającej zakładanie indywidualnych kont emerytalnych, to właśnie kryzys gospodarczy spowodował ograniczenie zaufania do instytucji finansowych.

– Każdego dnia Polacy widzieli, jak spadają indeksy giełdowe, co oznaczało, że zmniejszała się wartość ich oszczędności gromadzonych w OFE. Dlatego część osób wycofała środki z IKE – mówi Krzysztof Pater.

Zwraca on także uwagę, że zamożni Polacy, którzy mają wolne środki, nie decydują się na oszczędzanie w III filarze, ale zakładają lokaty bankowe. Według Pawła Pelca, wiceprzewodniczącego Stowarzyszenia Rynku Kapitałowego UNFE, taka sytuacja jest bardzo niekorzystna dla rozwoju rynku dodatkowych ubezpieczeń emerytalnych. Także Ewa Lewicka, prezes Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych, zwraca uwagę, że w Polsce zbyt mało osób dobrowolnie oszczędza na przyszłe emerytury. Szczególnie do tego trzeba zachęcać osoby średniozamożne.

Ile otrzyma miesięcznie 65-letnia osoba, która dodatkowo odłożyła na przyszłą emeryturę 300 tys. złotych? W jakiej wysokości powinna być maksymalna podstawa wymiaru ulgi podatkowej – by zachęcić do oszczędzania na przyszłą emeryturę? W jakim celu powołano Komitetu Obywatelskiej Inicjatywy Ustawodawczej RAZEM?

Więcej: Gazeta Prawna 23.01.2009 (16) - str.5

Bożena Wiktorowska

Rząd uratuje zagrożone instytucje finansowe

Resort finansów wie już, jak ratować polskie instytucje finansowe na wypadek, gdyby groziły im poważne kłopoty z wypłacalnością, a nawet bankructwo. Dziennik "Polska" dotarł do założeń projektu ustawy o pomocy dla zagrożonych instytucji finansowych.
Zakłada on, że Skarb Państwa będzie mógł zasilić pieniędzmi: bank, fundusz inwestycyjny, dom maklerski lub ubezpieczyciela, jeśli będzie im grozić utrata płynności czy też całkowita niewypłacalność. Jednakże instytucja sama będzie musiała poprosić o pieniądze. Nie ma mowy o przymusowej nacjonalizacji całkowitej czy też częściowej.

Gazeta dodaje, że ustawa przewiduje również, że Skarb Państwa udzieli gwarancji dofinansowania instytucji, jednakże w zamian obejmie akcje lub udziały w przedsiębiorstwie. Państwo odsprzeda je, gdy kondycja firmy się poprawi. Pieniądze na wsparcie instytucji będą pochodzić z budżetu państwa.

"Polska" pisze, że projekt trafi do Sejmu w przyszłym tygodniu. Jest bardzo prawdopodobne, że ustawa wejdzie w życie jeszcze w pierwszej połowie roku - mówi gazecie Szymon Milczanowski z gabinetu ministra finansów Jacka Rostowskiego.
wp.pl IAR  23.01.2009  02:50

Rząd uratuje zagrożone instytucje finansowe

Resort finansów wie już, jak ratować polskie instytucje finansowe na wypadek, gdyby groziły im poważne kłopoty z wypłacalnością, a nawet bankructwo. Dziennik "Polska" dotarł do założeń projektu ustawy o pomocy dla zagrożonych instytucji finansowych.
Zakłada on, że Skarb Państwa będzie mógł zasilić pieniędzmi: bank, fundusz inwestycyjny, dom maklerski lub ubezpieczyciela, jeśli będzie im grozić utrata płynności czy też całkowita niewypłacalność. Jednakże instytucja sama będzie musiała poprosić o pieniądze. Nie ma mowy o przymusowej nacjonalizacji całkowitej czy też częściowej.

Gazeta dodaje, że ustawa przewiduje również, że Skarb Państwa udzieli gwarancji dofinansowania instytucji, jednakże w zamian obejmie akcje lub udziały w przedsiębiorstwie. Państwo odsprzeda je, gdy kondycja firmy się poprawi. Pieniądze na wsparcie instytucji będą pochodzić z budżetu państwa.

"Polska" pisze, że projekt trafi do Sejmu w przyszłym tygodniu. Jest bardzo prawdopodobne, że ustawa wejdzie w życie jeszcze w pierwszej połowie roku - mówi gazecie Szymon Milczanowski z gabinetu ministra finansów Jacka Rostowskiego.
wp.pl IAR  23.01.2009  02:50

Nowe rekordy słabości złotego

Dalszy wzrost awersji do ryzyka na globalnych rynkach i spadek kursu EUR/USD, negatywnie odbija się w piątek rano na notowaniach złotego.
O godzinie 9:40 kurs USD/PLN testował poziom 3,4162 zł, rosnąc o 6,1 grosza. Dziś za dolara trzeba było już zapłacić 3,4266 zł. To najwyższy poziom od listopada 2005 roku. Kurs EUR/PLN zyskiwał natomiast 2,4 grosza, testując poziom 4,3887 zł. Dzisiejsze maksimum tej pary to 4,3960 zł. Ostatnio tak drogie euro było w połowie 2004 roku.

Przecena złotego nie jest wydarzeniem odosobnionym. Mocno na wartości tracą również inne waluty regionu. Jakkolwiek w wielu przypadkach można już mówić o silnym krótkoterminowym wyprzedaniu, to do momentu zdecydowanej poprawy klimatu inwestycyjnego na świecie, szanse na silniejszą, trwającą kilka dni realizację zysków, są niewielkie.

Sytuacja techniczna na wykresach polskich par w sposób jednoznacznych wskazuje na przewagę strony popytowej. Kurs EUR/PLN, po przełamaniu szczytu z kwietnia 2005 roku (4,2901) ma otwarta drogę do dalszych wzrostów. Brak jest bowiem blisko zlokalizowanych silnych oporów. Taką najbliższą barierą, ale jedynie o psychologicznym znaczeniu, jest poziom 4,50 zł.

Na wykresie USD/PLN najbliższym oporem jest poziom 3,4424 zł. Tworzy go szczyt z listopada 2005 roku. Siła trendu wzrostowego na tej parze powoduje jednak, że jego obrona stoi pod dużym znakiem zapytania.

Marcin R. Kiepas
X-Trade Brokers DM S.A.

wp.pl

Nowe rekordy słabości złotego

Dalszy wzrost awersji do ryzyka na globalnych rynkach i spadek kursu EUR/USD, negatywnie odbija się w piątek rano na notowaniach złotego.
O godzinie 9:40 kurs USD/PLN testował poziom 3,4162 zł, rosnąc o 6,1 grosza. Dziś za dolara trzeba było już zapłacić 3,4266 zł. To najwyższy poziom od listopada 2005 roku. Kurs EUR/PLN zyskiwał natomiast 2,4 grosza, testując poziom 4,3887 zł. Dzisiejsze maksimum tej pary to 4,3960 zł. Ostatnio tak drogie euro było w połowie 2004 roku.

Przecena złotego nie jest wydarzeniem odosobnionym. Mocno na wartości tracą również inne waluty regionu. Jakkolwiek w wielu przypadkach można już mówić o silnym krótkoterminowym wyprzedaniu, to do momentu zdecydowanej poprawy klimatu inwestycyjnego na świecie, szanse na silniejszą, trwającą kilka dni realizację zysków, są niewielkie.

Sytuacja techniczna na wykresach polskich par w sposób jednoznacznych wskazuje na przewagę strony popytowej. Kurs EUR/PLN, po przełamaniu szczytu z kwietnia 2005 roku (4,2901) ma otwarta drogę do dalszych wzrostów. Brak jest bowiem blisko zlokalizowanych silnych oporów. Taką najbliższą barierą, ale jedynie o psychologicznym znaczeniu, jest poziom 4,50 zł.

Na wykresie USD/PLN najbliższym oporem jest poziom 3,4424 zł. Tworzy go szczyt z listopada 2005 roku. Siła trendu wzrostowego na tej parze powoduje jednak, że jego obrona stoi pod dużym znakiem zapytania.

Marcin R. Kiepas
X-Trade Brokers DM S.A.

wp.pl

Od drogiego franka nie ma ucieczki

Frank szwajcarski w środę na rynku walutowym kosztował aż 2,93 zł. I to najprawdopodobniej nie koniec słabnięcia złotego. Spodziewam się, że w ciągu najbliższych kilku tygodni frank szwajcarski może przebić poziom 3 złotych - mówi Marek Rogalski, główny analityk domu maklerskiego First International traders.
Wielu klientów, którzy zaciągnęli kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich, już teraz płaci ponad 3 zł za franka. Mimo to przewalutowanie kredytu frankowego na złotowy nie kalkuluje się; za to opłacalna może być operacja odwrotna.

Polacy, mający dziś kredyty frankowe w DomBanku, spłacają raty po kursie 3,02 zł ,w ING - 3,01 zł, Kredyt Banku - 3,0 zł. Wyższe kursy wynikają z tzw. spreadów. To różnica pomiędzy kursem waluty, po którym bank ją kupuje, a ceną, po której sprzedaje ją klientowi.

Jak sprawdziliśmy, banki doliczają sobie wyższą prowizję niż kantory. W efekcie podnoszą koszt całego kredytu o około 4-6 proc.

Wzrost rat, wynikający ze słabnącego złotego, rekompensuje spadek oprocentowania kredytów. A on z kolei jest skutkiem obniżki stóp procentowych w Szwajcarii, które sprowadziły stawkę LIBOR z poziomu 2,8 w październiku do ok. 0,8 proc. obecnie.

Osłabienie złotego znacznie podwyższyło jednak samą wartość zadłużenia. Osoba, która jesienią zaciągnęła zobowiązanie w wysokości 300 tys. zł we frankach po kursie 2,50 zł, dostała 120 tys. franków kredytu. Teraz saldo zadłużenia przy kursie 3 zł wzrosło do 360 tys. zł. Czyli do spłacenia jest o 60 tys. zł więcej niż w ubiegłym roku.

Dlatego przewalutowanie kredytu z franków na złote - np. w obawie przed słabnącym złotym - jest dzisiaj nieopłacalne. Klient musiałby bowiem zaakceptować wyższą kwotę kredytu, a więc w praktyce kilkudziesięciotysięczną stratę.

Zdaniem analityków niektórzy właściciele kredytów w złotych mogą za to pomyśleć teraz o przewalutowaniu na franki szwajcarskie. Jeśli np. mamy kredyt w wysokości 300 tys. zł, to po przejścu na szwajcarską walutę jego kwota będzie wynosiła 100 tys. franków ( licząc po kursie 3 zł). Jeśli frank spadnie do 2,5 zł (kurs z października 2008 r.), to dług spadnie do 250 tys. zł. Klient na tej prostej operacji zyska 50 tys. zł.

Problem polega na tym, że przewalutowanie nie jest łatwe. Oznacza to w praktyce, że klient zamyka stary kredyt i uruchamia nowy. A to wiąże się z koniecznością ponownego badania zdolności kredytowej już na zaostrzonych warunkach. Np. w BZ WBK min. dochód to 10 tys. zł netto, a w DB 12 tys. zł - tłumaczy Mateusz Ostrowski, analityk z firmy doradczej Open Finance. Do tego dojdzie ponowna wycena nieruchomości i wyższe marże. A te w przypadku nowych kredytów we frankach są dziś wyższe niż jeszcze rok temu i sięgają ponad 4 proc.

Dlatego trzeba wszystko bardzo dokładnie policzyć. Najogólniej mówiąc, przewalutowanie się opłaca osobom, które wynegocjują marże poniżej 3,5 proc.

Pocieszające dla posiadaczy kredytów we frankach może być to, że ich raty są cały czas mniejsze niż kredytów w złotych. A im wcześniej zaciągali zobowiązania, tym lepiej.

Osoba, która wzięła kredyt frankowy na początku 2006 roku, zapłaciłaby dzisiaj ratę taką jak w złotych, gdyby frank był po 4,15 zł.

Osobom, które zaciągnęły kredyty frankowe rok temu, raty przestaną się opłacać przy kursie 3,75 zł. Pomino wzrostu rat kredytobiorcy mają więc jeszcze pewien margines spokoju.

Łukasz Pałka, Beata Tomaszkiewicz
POLSKA Dziennik Zachodni
wp.pl

Od drogiego franka nie ma ucieczki

Frank szwajcarski w środę na rynku walutowym kosztował aż 2,93 zł. I to najprawdopodobniej nie koniec słabnięcia złotego. Spodziewam się, że w ciągu najbliższych kilku tygodni frank szwajcarski może przebić poziom 3 złotych - mówi Marek Rogalski, główny analityk domu maklerskiego First International traders.
Wielu klientów, którzy zaciągnęli kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich, już teraz płaci ponad 3 zł za franka. Mimo to przewalutowanie kredytu frankowego na złotowy nie kalkuluje się; za to opłacalna może być operacja odwrotna.

Polacy, mający dziś kredyty frankowe w DomBanku, spłacają raty po kursie 3,02 zł ,w ING - 3,01 zł, Kredyt Banku - 3,0 zł. Wyższe kursy wynikają z tzw. spreadów. To różnica pomiędzy kursem waluty, po którym bank ją kupuje, a ceną, po której sprzedaje ją klientowi.

Jak sprawdziliśmy, banki doliczają sobie wyższą prowizję niż kantory. W efekcie podnoszą koszt całego kredytu o około 4-6 proc.

Wzrost rat, wynikający ze słabnącego złotego, rekompensuje spadek oprocentowania kredytów. A on z kolei jest skutkiem obniżki stóp procentowych w Szwajcarii, które sprowadziły stawkę LIBOR z poziomu 2,8 w październiku do ok. 0,8 proc. obecnie.

Osłabienie złotego znacznie podwyższyło jednak samą wartość zadłużenia. Osoba, która jesienią zaciągnęła zobowiązanie w wysokości 300 tys. zł we frankach po kursie 2,50 zł, dostała 120 tys. franków kredytu. Teraz saldo zadłużenia przy kursie 3 zł wzrosło do 360 tys. zł. Czyli do spłacenia jest o 60 tys. zł więcej niż w ubiegłym roku.

Dlatego przewalutowanie kredytu z franków na złote - np. w obawie przed słabnącym złotym - jest dzisiaj nieopłacalne. Klient musiałby bowiem zaakceptować wyższą kwotę kredytu, a więc w praktyce kilkudziesięciotysięczną stratę.

Zdaniem analityków niektórzy właściciele kredytów w złotych mogą za to pomyśleć teraz o przewalutowaniu na franki szwajcarskie. Jeśli np. mamy kredyt w wysokości 300 tys. zł, to po przejścu na szwajcarską walutę jego kwota będzie wynosiła 100 tys. franków ( licząc po kursie 3 zł). Jeśli frank spadnie do 2,5 zł (kurs z października 2008 r.), to dług spadnie do 250 tys. zł. Klient na tej prostej operacji zyska 50 tys. zł.

Problem polega na tym, że przewalutowanie nie jest łatwe. Oznacza to w praktyce, że klient zamyka stary kredyt i uruchamia nowy. A to wiąże się z koniecznością ponownego badania zdolności kredytowej już na zaostrzonych warunkach. Np. w BZ WBK min. dochód to 10 tys. zł netto, a w DB 12 tys. zł - tłumaczy Mateusz Ostrowski, analityk z firmy doradczej Open Finance. Do tego dojdzie ponowna wycena nieruchomości i wyższe marże. A te w przypadku nowych kredytów we frankach są dziś wyższe niż jeszcze rok temu i sięgają ponad 4 proc.

Dlatego trzeba wszystko bardzo dokładnie policzyć. Najogólniej mówiąc, przewalutowanie się opłaca osobom, które wynegocjują marże poniżej 3,5 proc.

Pocieszające dla posiadaczy kredytów we frankach może być to, że ich raty są cały czas mniejsze niż kredytów w złotych. A im wcześniej zaciągali zobowiązania, tym lepiej.

Osoba, która wzięła kredyt frankowy na początku 2006 roku, zapłaciłaby dzisiaj ratę taką jak w złotych, gdyby frank był po 4,15 zł.

Osobom, które zaciągnęły kredyty frankowe rok temu, raty przestaną się opłacać przy kursie 3,75 zł. Pomino wzrostu rat kredytobiorcy mają więc jeszcze pewien margines spokoju.

Łukasz Pałka, Beata Tomaszkiewicz
POLSKA Dziennik Zachodni
wp.pl

Unibep kupił Makbud za 16,5 mln zł

Spółka budowlana Unibep kupi 100 proc. udziałów spółki drogowej Makbud, poinformowała firma w komunikacie. Wartość transakcji, która wejdzie w życie 2 lutego, wynosi 16,5 mln zł.
Łączna cena zapłaty została określona na 16.500.000 zł i będzie zapłacona w ratach. Ostatnia transza płatności zostanie dokonana w ciągu 6 miesięcy od dnia zawarcia umowy - czytamy w komunikacie. Unibep sfinansuje transakcję ze środków własnych.

Makbud to podmiot, który powstał w wyniku wniesienia aportem Przedsiębiorstwa Budowlano-Drogowego Makbud Bogdan Józef Makowski do Przedsiębiorstwa Budowlano Drogowego Artbud Sp. z o.o.

Za ubiegły rok Przedsiębiorstwo Budowlano-Drogowe Makbud" Bogdan Józef Makowski osiągnęło przychody w wysokości netto ok. 25,1 mln zł i zysk netto w wysokości ok. 2,36 mln zł, zaś Przedsiębiorstwo Budowlano Drogowe Artbud Sp. z o.o. przychody w wysokości netto ok. 6,71 mln zł i zysk netto w wysokości ok. 0,52 mln zł" - czytamy w komunikacie Unibepu.

Unibep świadczy usługi generalnego wykonawstwa ogólnego, handlowo-usługowego i mieszkaniowego w Polsce i Rosji, prowadzi działalność deweloperską w segmencie budownictwa jednorodzinnego we własnej technologii CETE oraz działalność produkcyjną prefabrykatów oraz elementów stolarskich. Firma w listopadzie poinformowała, że rozszerzy zakres działalności o budownictwo drogowe.

W połowie listopada Unibep podniósł prognozę zysku netto na 2008 rok do 26,0 mln zł z oczekiwanych w marcu 24,0 mln zł, a także prognozę zysku operacyjnego (odpowiednio: do 33,0 mln zł z 31,0 mln zł) i zysku EBITDA (do 34,5 mln zł z 32,5 mln zł), obniżając jednocześnie prognozę przychodów do 505,0 mln zł z 670,0 mln zł.

W I-III kw. Unibep odnotował 20,69 mln zł skonsolidowanego zysku netto wobec 8,39 mln zł zysku rok wcześniej. Zysk operacyjny wyniósł odpowiednio: 26,39 mln zł wobec 10,92 mln zł, zaś zysk operacyjny przed amortyzacją (EBITDA) - 27,62 mln zł wobec 11,64 mln zł. Przychody grupy po trzech kwartałach sięgnęły 401,99 mln zł wobec 274,84 mln zł rok wcześniej.
money.pl 2009-01-21 16:47:44

Unibep kupił Makbud za 16,5 mln zł

Spółka budowlana Unibep kupi 100 proc. udziałów spółki drogowej Makbud, poinformowała firma w komunikacie. Wartość transakcji, która wejdzie w życie 2 lutego, wynosi 16,5 mln zł.
Łączna cena zapłaty została określona na 16.500.000 zł i będzie zapłacona w ratach. Ostatnia transza płatności zostanie dokonana w ciągu 6 miesięcy od dnia zawarcia umowy - czytamy w komunikacie. Unibep sfinansuje transakcję ze środków własnych.

Makbud to podmiot, który powstał w wyniku wniesienia aportem Przedsiębiorstwa Budowlano-Drogowego Makbud Bogdan Józef Makowski do Przedsiębiorstwa Budowlano Drogowego Artbud Sp. z o.o.

Za ubiegły rok Przedsiębiorstwo Budowlano-Drogowe Makbud" Bogdan Józef Makowski osiągnęło przychody w wysokości netto ok. 25,1 mln zł i zysk netto w wysokości ok. 2,36 mln zł, zaś Przedsiębiorstwo Budowlano Drogowe Artbud Sp. z o.o. przychody w wysokości netto ok. 6,71 mln zł i zysk netto w wysokości ok. 0,52 mln zł" - czytamy w komunikacie Unibepu.

Unibep świadczy usługi generalnego wykonawstwa ogólnego, handlowo-usługowego i mieszkaniowego w Polsce i Rosji, prowadzi działalność deweloperską w segmencie budownictwa jednorodzinnego we własnej technologii CETE oraz działalność produkcyjną prefabrykatów oraz elementów stolarskich. Firma w listopadzie poinformowała, że rozszerzy zakres działalności o budownictwo drogowe.

W połowie listopada Unibep podniósł prognozę zysku netto na 2008 rok do 26,0 mln zł z oczekiwanych w marcu 24,0 mln zł, a także prognozę zysku operacyjnego (odpowiednio: do 33,0 mln zł z 31,0 mln zł) i zysku EBITDA (do 34,5 mln zł z 32,5 mln zł), obniżając jednocześnie prognozę przychodów do 505,0 mln zł z 670,0 mln zł.

W I-III kw. Unibep odnotował 20,69 mln zł skonsolidowanego zysku netto wobec 8,39 mln zł zysku rok wcześniej. Zysk operacyjny wyniósł odpowiednio: 26,39 mln zł wobec 10,92 mln zł, zaś zysk operacyjny przed amortyzacją (EBITDA) - 27,62 mln zł wobec 11,64 mln zł. Przychody grupy po trzech kwartałach sięgnęły 401,99 mln zł wobec 274,84 mln zł rok wcześniej.
money.pl 2009-01-21 16:47:44

Mieszkania z drugiej ręki tanieją. Prawie wszędzie

Ceny mieszkań na rynku wtórnym w większości miast Polski spadały, jedynie w Opolu wzrosły, natomiast w Warszawie niemal się nie zmieniły - wynika z raportu przygotowanego przez serwis nieruchomości Oferty.net i doradców finansowych Open Finance.
Średnia cena metra kwadratowego w Opolu - w porównaniu z listopadem ubiegłego roku -  wzrosła o 1,6 proc. W grudniu za metr kwadratowy mieszkania w tym mieście trzeba było zapłacić 4085 zł.

Największy spadek cen odnotowano w Gdańsku, Białymstoku i Łodzi.

Z analizy wynika, że w Gdańsku ceny spadły o 7,8 proc. Metr kwadratowy mieszkania w grudniu kosztował tam 6 tys. 467 zł. W Białymstoku odnotowano 6,5-proc. spadek, a w Łodzi 4,3-proc. Za metr kw w tych miastach trzeba było zapłacić odpowiednio 4 tys. 444 zł i 4 tys. 361 zł.

Autorzy raportu poinformowali, że utrzymujące się stosunkowo długo wysokie ceny ofertowe mieszkań w Warszawie spadły w ostatnim miesiącu o blisko 3 proc.. W grudniu ubiegłego roku metr kwadratowy mieszkania w Warszawie kosztował średnio 9 tys. 170 zł.

Najdroższymi dzielnicami stolicy okazały się: Śródmieście (12 tys. 29 zł za m kw.), Mokotów (10 tys. 135 zł) i Żoliborz (10 tys. 54 zł).

money.pl 2009-01-16 17:51:00

Mieszkania z drugiej ręki tanieją. Prawie wszędzie

Ceny mieszkań na rynku wtórnym w większości miast Polski spadały, jedynie w Opolu wzrosły, natomiast w Warszawie niemal się nie zmieniły - wynika z raportu przygotowanego przez serwis nieruchomości Oferty.net i doradców finansowych Open Finance.
Średnia cena metra kwadratowego w Opolu - w porównaniu z listopadem ubiegłego roku -  wzrosła o 1,6 proc. W grudniu za metr kwadratowy mieszkania w tym mieście trzeba było zapłacić 4085 zł.

Największy spadek cen odnotowano w Gdańsku, Białymstoku i Łodzi.

Z analizy wynika, że w Gdańsku ceny spadły o 7,8 proc. Metr kwadratowy mieszkania w grudniu kosztował tam 6 tys. 467 zł. W Białymstoku odnotowano 6,5-proc. spadek, a w Łodzi 4,3-proc. Za metr kw w tych miastach trzeba było zapłacić odpowiednio 4 tys. 444 zł i 4 tys. 361 zł.

Autorzy raportu poinformowali, że utrzymujące się stosunkowo długo wysokie ceny ofertowe mieszkań w Warszawie spadły w ostatnim miesiącu o blisko 3 proc.. W grudniu ubiegłego roku metr kwadratowy mieszkania w Warszawie kosztował średnio 9 tys. 170 zł.

Najdroższymi dzielnicami stolicy okazały się: Śródmieście (12 tys. 29 zł za m kw.), Mokotów (10 tys. 135 zł) i Żoliborz (10 tys. 54 zł).

money.pl 2009-01-16 17:51:00

Wynajem w cenie. Wszędzie jest drożej

Stawki najmu mieszkań w największych polskich aglomeracjach rosną w tempie dwucyfrowym nieprzerwanie od kilku lat.

Jak podkreślają analitycy CEE Property Group i Wynajem.pl obecnie za wynajem mieszkania dwupokojowego - które jest najbardziej reprezentatywnym produktem w tym segmencie rynku nieruchomości - trzeba zapłacić nawet 3 tys. zł miesięcznie.

Tylko w ciągu ostatniego roku koszt wynajęcia mieszkania 2 - pokojowego w stolicy zwiększył się z 2 tys. zł miesięcznie do przeszło 2,5 tys. Podobne trendy zauważalne są w pozostałych aglomeracjach.

Ze względu na słabnącą gospodarkę oraz perturbacje na rynku finansowym (ciągle wysoki koszt kredytu z złotych, niespotykana dotychczas zmienność na rynkach walutowych, pogarszająca się sytuacja na rynku pracy) w najbliższym czasie należy spodziewać się utrzymania zainteresowania ze strony potencjalnych najemców.

money.pl 2009-01-14 11:48:00

Wynajem w cenie. Wszędzie jest drożej

Stawki najmu mieszkań w największych polskich aglomeracjach rosną w tempie dwucyfrowym nieprzerwanie od kilku lat.

Jak podkreślają analitycy CEE Property Group i Wynajem.pl obecnie za wynajem mieszkania dwupokojowego - które jest najbardziej reprezentatywnym produktem w tym segmencie rynku nieruchomości - trzeba zapłacić nawet 3 tys. zł miesięcznie.

Tylko w ciągu ostatniego roku koszt wynajęcia mieszkania 2 - pokojowego w stolicy zwiększył się z 2 tys. zł miesięcznie do przeszło 2,5 tys. Podobne trendy zauważalne są w pozostałych aglomeracjach.

Ze względu na słabnącą gospodarkę oraz perturbacje na rynku finansowym (ciągle wysoki koszt kredytu z złotych, niespotykana dotychczas zmienność na rynkach walutowych, pogarszająca się sytuacja na rynku pracy) w najbliższym czasie należy spodziewać się utrzymania zainteresowania ze strony potencjalnych najemców.

money.pl 2009-01-14 11:48:00

Co ugryzło nasze banki?

Miliony euro z unijnych funduszy na inwestycje i rozruszanie gospodarki czekają, by je wydać. Już czekają i jeszcze poczekają, bo banki nie chcą się dokładać do tego, pewnego przecież, interesu - pisze "Gazeta Wyborcza".

Problem w tym, że Bruksela daje fundusze nie z góry, ale z dołu. Trzeba najpierw inwestycję wykonać za własne pieniądze. I dopiero wtedy ubiegać się o zwrot kosztów. Przedsiębiorcy i samorządy pieniędzy na całość inwestycji nie mają, często ledwie starcza im na tzw. wkład własny. Muszą więc pożyczyć. Z banku. I koło się zamyka.

- Na razie odmowy oceniamy na 20-30 proc. wszystkich przypadków - mówi Rafał Czerkawski, prezes wrocławskiego Centrum Wspierania Projektów
Ministerstwo Rozwoju Regionalnego opracowało projekt nowelizacji rozporządzenia o dotacjach, która na masową skalę dałaby przedsiębiorcom dostęp do zaliczek.

Mechanizm unijnego finansowania zostałby odwrócony. Przedsiębiorca składałby wniosek o dotację (np. na zakup maszyny), po podpisaniu umowy awansem dostawałby z unijnych środków zaliczkę (np. 50 proc. całej kwoty). Nie musiałby biec do banku po kredyt. Sęk w tym, że jak dowiedziała się "GW", projekt został w piątek przyblokowany przez resort finansów. Ministerstwo uważa, że przepisy w sprawie zaliczek są wystarczające, a propozycja MRR bezzasadna...

Więcej o problemie firm i samorządów ubiegających się o unijne dotacje, którym banki odmawiają kredytu - w czwartkowym wydaniu "GW".

interia.pl

Co ugryzło nasze banki?

Miliony euro z unijnych funduszy na inwestycje i rozruszanie gospodarki czekają, by je wydać. Już czekają i jeszcze poczekają, bo banki nie chcą się dokładać do tego, pewnego przecież, interesu - pisze "Gazeta Wyborcza".

Problem w tym, że Bruksela daje fundusze nie z góry, ale z dołu. Trzeba najpierw inwestycję wykonać za własne pieniądze. I dopiero wtedy ubiegać się o zwrot kosztów. Przedsiębiorcy i samorządy pieniędzy na całość inwestycji nie mają, często ledwie starcza im na tzw. wkład własny. Muszą więc pożyczyć. Z banku. I koło się zamyka.

- Na razie odmowy oceniamy na 20-30 proc. wszystkich przypadków - mówi Rafał Czerkawski, prezes wrocławskiego Centrum Wspierania Projektów
Ministerstwo Rozwoju Regionalnego opracowało projekt nowelizacji rozporządzenia o dotacjach, która na masową skalę dałaby przedsiębiorcom dostęp do zaliczek.

Mechanizm unijnego finansowania zostałby odwrócony. Przedsiębiorca składałby wniosek o dotację (np. na zakup maszyny), po podpisaniu umowy awansem dostawałby z unijnych środków zaliczkę (np. 50 proc. całej kwoty). Nie musiałby biec do banku po kredyt. Sęk w tym, że jak dowiedziała się "GW", projekt został w piątek przyblokowany przez resort finansów. Ministerstwo uważa, że przepisy w sprawie zaliczek są wystarczające, a propozycja MRR bezzasadna...

Więcej o problemie firm i samorządów ubiegających się o unijne dotacje, którym banki odmawiają kredytu - w czwartkowym wydaniu "GW".

interia.pl

Wiadomości W.Brytania: trwa wyprzedaż aktywów bankowych, spada kurs funta

Trzeci dzień z rzędu inwestorzy na londyńskim parkiecie wyprzedawali w środę akcje największych spółek bankowych. Po pokonaniu we wtorek progu 1,40 dolara za funt waluta brytyjska dalej traciła wobec amerykańskiej.
Notowania trzeciego co do wielkości brytyjskiego banku Barclays spadły w środę o około jedną piątą, do poniżej 60 pensów za akcję. Rynek obawia się, że bank ten będzie musiał powiększyć kapitał lub przekazać część udziałów skarbowi państwa.

Wcześniej masowa wyprzedaż uderzyła w nową grupę bankową Lloyds Banking Group - powstałą z połączenia Lloyds TSB z Halifax Bank of Scotland (HBOS) - oraz w Royal Bank of Scotland (RBS). RBS ostrzegł, że jego strata za ostatni rok obrachunkowy może sięgnąć 28 mld funtów.

W zamian za przejęcie części ich udziałów brytyjski rząd dokapitalizował Lloyds TSB, HBOS i RBS łączną kwotą 37 mld funtów. Skarb państwa dysponuje obecnie 70 proc. akcji RBS oraz 43 proc. akcji Lloyds Banking Group, przy czym w przypadku tej ostatniej inwestorzy obawiają się, że wkrótce będzie to ponad połowa - jeśli dalsza pomoc kapitałowa okaże się niezbędna.

Z opublikowanych w środę danych na temat finansów publicznych wynika, iż w grudniu rząd zaciągnął nowe długi netto na kwotę 44,2 mld funtów, z czego około 20 mld pochłonęło dokapitalizowanie RBS.

Jest to największy miesięczny deficyt budżetowy w historii Wielkiej Brytanii. Dla porównania, za grudzień 2007 roku wyniósł on 27,5 mld funtów. Inne dane ze środy wskazują na kurczenie się rynku kredytów budowlanych i rosnące bezrobocie.

W poniedziałek rząd ogłosił szczegóły drugiego etapu wsparcia sektora bankowego, zakładającego ich odpłatne ubezpieczenie od strat spowodowanych przez lokaty wysokiego ryzyka.

W ocenie niektórych analityków i publicystów rząd powinien znacjonalizować dokapitalizowane banki. Ostrzegają oni, że drugi etap wsparcia nie spełni wiązanych z nim oczekiwań, nie pobudzi kredytów dla firm i konsumentów, a ponadto nie wiadomo, ile będzie kosztował.

Za funta płacono w środę 1,37 USD, co jest najniższym poziomem od lipca 1985 r. Funt stracił też wobec euro. Niektórzy analitycy sugerują nawet, że agencje ratingowe mogą obniżyć swą ocenę Wielkiej Brytanii, podobnie jak uczyniły to w przypadku Hiszpanii.

Innym powodem odwracania się od funta są obawy, iż przewidziane do ogłoszenia w końcu bieżącego tygodnia dane na temat PKB w ubiegłym kwartale okażą się złe. W II kwartale 2008 roku brytyjski PKB nie zmienił się, natomiast w III kwartale spadł o 0,5 proc.
(onet.pl  PAP, ak/21.01.2009, godz. 17:51)

Wiadomości W.Brytania: trwa wyprzedaż aktywów bankowych, spada kurs funta

Trzeci dzień z rzędu inwestorzy na londyńskim parkiecie wyprzedawali w środę akcje największych spółek bankowych. Po pokonaniu we wtorek progu 1,40 dolara za funt waluta brytyjska dalej traciła wobec amerykańskiej.
Notowania trzeciego co do wielkości brytyjskiego banku Barclays spadły w środę o około jedną piątą, do poniżej 60 pensów za akcję. Rynek obawia się, że bank ten będzie musiał powiększyć kapitał lub przekazać część udziałów skarbowi państwa.

Wcześniej masowa wyprzedaż uderzyła w nową grupę bankową Lloyds Banking Group - powstałą z połączenia Lloyds TSB z Halifax Bank of Scotland (HBOS) - oraz w Royal Bank of Scotland (RBS). RBS ostrzegł, że jego strata za ostatni rok obrachunkowy może sięgnąć 28 mld funtów.

W zamian za przejęcie części ich udziałów brytyjski rząd dokapitalizował Lloyds TSB, HBOS i RBS łączną kwotą 37 mld funtów. Skarb państwa dysponuje obecnie 70 proc. akcji RBS oraz 43 proc. akcji Lloyds Banking Group, przy czym w przypadku tej ostatniej inwestorzy obawiają się, że wkrótce będzie to ponad połowa - jeśli dalsza pomoc kapitałowa okaże się niezbędna.

Z opublikowanych w środę danych na temat finansów publicznych wynika, iż w grudniu rząd zaciągnął nowe długi netto na kwotę 44,2 mld funtów, z czego około 20 mld pochłonęło dokapitalizowanie RBS.

Jest to największy miesięczny deficyt budżetowy w historii Wielkiej Brytanii. Dla porównania, za grudzień 2007 roku wyniósł on 27,5 mld funtów. Inne dane ze środy wskazują na kurczenie się rynku kredytów budowlanych i rosnące bezrobocie.

W poniedziałek rząd ogłosił szczegóły drugiego etapu wsparcia sektora bankowego, zakładającego ich odpłatne ubezpieczenie od strat spowodowanych przez lokaty wysokiego ryzyka.

W ocenie niektórych analityków i publicystów rząd powinien znacjonalizować dokapitalizowane banki. Ostrzegają oni, że drugi etap wsparcia nie spełni wiązanych z nim oczekiwań, nie pobudzi kredytów dla firm i konsumentów, a ponadto nie wiadomo, ile będzie kosztował.

Za funta płacono w środę 1,37 USD, co jest najniższym poziomem od lipca 1985 r. Funt stracił też wobec euro. Niektórzy analitycy sugerują nawet, że agencje ratingowe mogą obniżyć swą ocenę Wielkiej Brytanii, podobnie jak uczyniły to w przypadku Hiszpanii.

Innym powodem odwracania się od funta są obawy, iż przewidziane do ogłoszenia w końcu bieżącego tygodnia dane na temat PKB w ubiegłym kwartale okażą się złe. W II kwartale 2008 roku brytyjski PKB nie zmienił się, natomiast w III kwartale spadł o 0,5 proc.
(onet.pl  PAP, ak/21.01.2009, godz. 17:51)

Polacy stawiają na komfort i niskie koszty eksploatacji

Ogromna większość, bo aż 94 procent Polaków inwestuje w dom lub mieszkanie mając na uwadze potrzeby własne i rodziny - wynika z badań przeprowadzonych na zlecenie Rockwool Polska. 5 procent z nas buduje nieruchomość pod wynajem lub traktuje ją jako lokatę kapitału.
Dla osób budujących dom lub kupujących mieszkanie na własny użytek najistotniejsze okazują są takie czynniki jak komfort mieszkania, niskie koszty eksploatacji oraz dogodna lokalizacja. Inwestorów w mniejszym stopniu interesują niskie ceny materiałów budowlanych i wykonawstwa oraz estetyka.

Raport "Szóste Paliwo - Polacy o oszczędzaniu energii w budownictwie - architekci, inwestorzy" opracował Ecofys Poland na zlecenie Rockwool Polska.
wp.pl IAR 08.01.2009  10:10

Polacy stawiają na komfort i niskie koszty eksploatacji

Ogromna większość, bo aż 94 procent Polaków inwestuje w dom lub mieszkanie mając na uwadze potrzeby własne i rodziny - wynika z badań przeprowadzonych na zlecenie Rockwool Polska. 5 procent z nas buduje nieruchomość pod wynajem lub traktuje ją jako lokatę kapitału.
Dla osób budujących dom lub kupujących mieszkanie na własny użytek najistotniejsze okazują są takie czynniki jak komfort mieszkania, niskie koszty eksploatacji oraz dogodna lokalizacja. Inwestorów w mniejszym stopniu interesują niskie ceny materiałów budowlanych i wykonawstwa oraz estetyka.

Raport "Szóste Paliwo - Polacy o oszczędzaniu energii w budownictwie - architekci, inwestorzy" opracował Ecofys Poland na zlecenie Rockwool Polska.
wp.pl IAR 08.01.2009  10:10

W dobie kryzysu opłaca się zamienić mieszkanie na większe

"Polska" wylicza, że osoba, która trzy lata temu kupiła 30-metrową kawalerkę po 4 tysiące złotych za metr kwadratowych, zapłaciła łącznie 120 tysięcy złotych. Teraz takie mieszkanie warte jest co najmniej 240 tysięcy złotych. Jeśli sprzeda się je za 200 tysięcy można spłacić cały kredyt i zostanie jeszcze 80 tysięcy na wkład własny na 50-metrowe mieszkanie - po 7 tysięcy za metr.
"Polska" podkreśla, że dziś jest dobry czas na kupowanie mieszkań, bo deweloperzy, którym sprzedaż siadła, zgadzają się na 5%, 10% upusty. Większość oferuje też gratis garaże, miejsca parkingowe i balkony.
Gazeta dodaje, że sprzedaż mieszkania po cenach niższych niż rynkowe i zakup większego nie opłaca się jednak tym, którzy kupili je w ciągu ostatnich dwóch lat na kredyt we franku szwajcarskim. Gdyby dziś chcieli sprzedać swoje M, musieliby wręcz dopłacić do spłaty starego kredytu.
wp.pl IAR  22.01.2009| 02:29

W dobie kryzysu opłaca się zamienić mieszkanie na większe

"Polska" wylicza, że osoba, która trzy lata temu kupiła 30-metrową kawalerkę po 4 tysiące złotych za metr kwadratowych, zapłaciła łącznie 120 tysięcy złotych. Teraz takie mieszkanie warte jest co najmniej 240 tysięcy złotych. Jeśli sprzeda się je za 200 tysięcy można spłacić cały kredyt i zostanie jeszcze 80 tysięcy na wkład własny na 50-metrowe mieszkanie - po 7 tysięcy za metr.
"Polska" podkreśla, że dziś jest dobry czas na kupowanie mieszkań, bo deweloperzy, którym sprzedaż siadła, zgadzają się na 5%, 10% upusty. Większość oferuje też gratis garaże, miejsca parkingowe i balkony.
Gazeta dodaje, że sprzedaż mieszkania po cenach niższych niż rynkowe i zakup większego nie opłaca się jednak tym, którzy kupili je w ciągu ostatnich dwóch lat na kredyt we franku szwajcarskim. Gdyby dziś chcieli sprzedać swoje M, musieliby wręcz dopłacić do spłaty starego kredytu.
wp.pl IAR  22.01.2009| 02:29

Sposób na odroczenie zapłaty podatku

Podatnicy znaleźli sposób na opóźnienie doręczenia decyzji podatkowej. Podatnik ustanawia pełnomocnika.
W związku z tym urząd skarbowy decyzję podatkową wysyła na adres tego pełnomocnika. Po kilku dniach od nadania decyzji na poczcie podatnik wypowiada pełnomocnictwo i informuje o tym urząd na piśmie.

Następnie powołuje nowego pełnomocnika. Zdaniem ekspertów pomysł sprytny, ale krótkowzroczny. Ordynacja podatkowa nie ogranicza liczby zmian pełnomocnika.

Konsekwencje skutecznego odwołania przez podatnika pełnomocnictwa przed doręczeniem decyzji, lecz już po jej wysłaniu przez organ podatkowy, nie zostały uregulowane w Ordynacji podatkowej.

Należy pamiętać, że odwołanie przez podatnika pełnomocnictwa odnosi skutek w stosunku do organu podatkowego dopiero z chwilą złożenia pisma o cofnięciu pełnomocnictwa do akt sprawy (np. wyrok WSA w Olsztynie, sygn. akt I Sa/Ol 223/08).

W przypadku niedoręczenia decyzji pełnomocnikowi podatnika pod wskazanym adresem poczta przechowuje pismo przez 14 dni w swojej placówce pocztowej. Na ten aspekt zwraca uwagę Barbara Pyzel, doradca podatkowy, która stwierdza, że jeśli nastąpi zmiana pełnomocnika, to nowy pełnomocnik lub strona mają obowiązek zawiadomić organ podatkowy o adresie nowego pełnomocnika.

Czy brak doręczenia decyzji może prowadzić do przedawnienia podatku? Dlaczego w/w metoda nie do końca jest bezpiecznym sposobem na uniknięcie odpowiedzialności? Jaki jest stan orzecznictwa w tej sprawie?

Ewa Matyszewska
Więcej: Gazeta Prawna 22.01.2009 (15) - str.4-5
wp.pl

Sposób na odroczenie zapłaty podatku

Podatnicy znaleźli sposób na opóźnienie doręczenia decyzji podatkowej. Podatnik ustanawia pełnomocnika.
W związku z tym urząd skarbowy decyzję podatkową wysyła na adres tego pełnomocnika. Po kilku dniach od nadania decyzji na poczcie podatnik wypowiada pełnomocnictwo i informuje o tym urząd na piśmie.

Następnie powołuje nowego pełnomocnika. Zdaniem ekspertów pomysł sprytny, ale krótkowzroczny. Ordynacja podatkowa nie ogranicza liczby zmian pełnomocnika.

Konsekwencje skutecznego odwołania przez podatnika pełnomocnictwa przed doręczeniem decyzji, lecz już po jej wysłaniu przez organ podatkowy, nie zostały uregulowane w Ordynacji podatkowej.

Należy pamiętać, że odwołanie przez podatnika pełnomocnictwa odnosi skutek w stosunku do organu podatkowego dopiero z chwilą złożenia pisma o cofnięciu pełnomocnictwa do akt sprawy (np. wyrok WSA w Olsztynie, sygn. akt I Sa/Ol 223/08).

W przypadku niedoręczenia decyzji pełnomocnikowi podatnika pod wskazanym adresem poczta przechowuje pismo przez 14 dni w swojej placówce pocztowej. Na ten aspekt zwraca uwagę Barbara Pyzel, doradca podatkowy, która stwierdza, że jeśli nastąpi zmiana pełnomocnika, to nowy pełnomocnik lub strona mają obowiązek zawiadomić organ podatkowy o adresie nowego pełnomocnika.

Czy brak doręczenia decyzji może prowadzić do przedawnienia podatku? Dlaczego w/w metoda nie do końca jest bezpiecznym sposobem na uniknięcie odpowiedzialności? Jaki jest stan orzecznictwa w tej sprawie?

Ewa Matyszewska
Więcej: Gazeta Prawna 22.01.2009 (15) - str.4-5
wp.pl

Obligacje skarbowe to teraz dobry wybór

Jeszcze do końca stycznia można kupić obligacje skarbu państwa. Są to papiery dłużne emitowane przez skarb państwa, czyli przez rząd danego kraju. Jest to bardzo powszechna w świecie metoda pozyskiwania pieniędzy od obywateli, która nie wiąże się z koniecznością zaciągania kredytów w innych bankach zrzeszonych w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, Europejskim Banku Centralnym, Klubie Londyńskim czy Klubie Paryskim.
Dużą zaletą obligacji skarbu państwa jest to, że praktycznie nie sposób na nich stracić, gdyż w większości przypadków kupując je, umawiamy się z państwem, kiedy i za ile pieniędzy rząd odkupi od nas wyemitowane przez niego papiery.

Rodzaje obligacji
Do 31 stycznia w oddziałach Narodowego Banku Polskiego dostępne są cztery rodzaje obligacji, których nazwy związane są z okresem, na jaki pożyczamy państwu nasze pieniądze. Mamy zatem obligacje dwu-, trzy-, cztero- i dziesięcioletnie. Ważne jest, że w każdej chwili przed umówionym terminem wykupu możemy pójść do banku i poprosić o zamianę obligacji na gotówkę. Musimy mieć jednak świadomość, że w przypadku przedterminowego zakończenia umowy, z kwoty oprocentowania każdej obligacji zostanie potrącona złotówka. Jeżeli mimo to chcemy to uczynić, powinniśmy złożyć dyspozycję przedterminowego wykupu. I tyle. Rząd nie może w żaden sposób utrudniać podjęcia naszej decyzji. Niezależnie od typu każda obligacja emitowana przez polski rząd kosztuje 100 zł. Natomiast jej końcowa wartość zależy już od jej typu oraz od tego, czy dotrzymamy terminu umowy z państwem.
Obligacje dwuletnie
Są to, według danych Departamentu Długu Publicznego w Ministerstwie Finansów, najbardziej popularne obligacje. Papiery te mają serię DOS0111. Ich oprocentowanie jest stałe, to znaczy, niezależne od decyzji Rady Polityki Pieniężnej dotyczącej wysokości stóp procentowych i od tzw. WIBOR-u, wynosi 5,75 proc. w skali roku, czyli - jak łatwo obliczyć - po pełnym okresie dwóch lat oprocentowanie wyniesie 11,83 proc. Przeliczając na złotówki, z każdych 100 zł po dwóch latach otrzymamy 11,83 zł.

Obligacje trzyletnie
Papiery te maja serię TZ1111. Ich oprocentowanie w tzw. pierwszym okresie odsetkowym wynosi 6,38 proc., czyli po pierwszych 6 miesiącach od każdej obligacji można zyskać 3,19 zł. Po tym okresie oprocentowanie zmienia się zależnie od wysokości stawki międzybankowej WIBOR 6M (czyli określony jednorazowo na okres półroczny). Cechą wyróżniającą obligacje trzyletnie jest możliwość swobodnego obrotu nimi na giełdzie, a także na rynku regulowanym MTS-CeTO.

Obligacje czteroletnie
Mają one serię COI0113. Ich oprocentowanie jest ruchome. Po pierwszym roki wynosi 6,5 proc., a w kolejnych latach będzie ono zawsze wyższe o 2,5 proc. od stopy inflacji. Uważa się, że obligacje te są już długoterminową lokatą, zatem opłaca się je kupować wtedy, gdy posiada się znaczne wolne środki finansowe.

Obligacje dziesięcioletnie
Te najdłuższe obligacje mają serię EDO0119. W pierwszym roku ich oprocentowanie wynosi 7 proc. Kapitalizacja odsetek następuje co rok, a po dziesięciu latach z każdej zainwestowanej w nie kwoty 100 zł możemy otrzymać 197 zł. Ich wyróżnikiem jest to, że można je kupować w ramach Indywidualnych Kont Emerytalnych (IKE-Obligacje). Wówczas odsetki od tych wkładów zwolnione są z podatku od zysków kapitałowych pod warunkiem jednak, że nie dokonamy wcześniejszej decyzji o ich wykupie. Ważne jest również to, że w 2009 r. podwyższono limit wpłat na konto IKE, z 4055,12 zł, jak to było jeszcze w 2008 r., do kwoty 9579 zł. Oznacza to, że w ramach IKE możemy już kupić aż 95 sztuk obligacji dziesięcioletnich.

Szymon Sikorski
POLSKA Gazeta Krakowska
wp.pl

Obligacje skarbowe to teraz dobry wybór

Jeszcze do końca stycznia można kupić obligacje skarbu państwa. Są to papiery dłużne emitowane przez skarb państwa, czyli przez rząd danego kraju. Jest to bardzo powszechna w świecie metoda pozyskiwania pieniędzy od obywateli, która nie wiąże się z koniecznością zaciągania kredytów w innych bankach zrzeszonych w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, Europejskim Banku Centralnym, Klubie Londyńskim czy Klubie Paryskim.
Dużą zaletą obligacji skarbu państwa jest to, że praktycznie nie sposób na nich stracić, gdyż w większości przypadków kupując je, umawiamy się z państwem, kiedy i za ile pieniędzy rząd odkupi od nas wyemitowane przez niego papiery.

Rodzaje obligacji
Do 31 stycznia w oddziałach Narodowego Banku Polskiego dostępne są cztery rodzaje obligacji, których nazwy związane są z okresem, na jaki pożyczamy państwu nasze pieniądze. Mamy zatem obligacje dwu-, trzy-, cztero- i dziesięcioletnie. Ważne jest, że w każdej chwili przed umówionym terminem wykupu możemy pójść do banku i poprosić o zamianę obligacji na gotówkę. Musimy mieć jednak świadomość, że w przypadku przedterminowego zakończenia umowy, z kwoty oprocentowania każdej obligacji zostanie potrącona złotówka. Jeżeli mimo to chcemy to uczynić, powinniśmy złożyć dyspozycję przedterminowego wykupu. I tyle. Rząd nie może w żaden sposób utrudniać podjęcia naszej decyzji. Niezależnie od typu każda obligacja emitowana przez polski rząd kosztuje 100 zł. Natomiast jej końcowa wartość zależy już od jej typu oraz od tego, czy dotrzymamy terminu umowy z państwem.
Obligacje dwuletnie
Są to, według danych Departamentu Długu Publicznego w Ministerstwie Finansów, najbardziej popularne obligacje. Papiery te mają serię DOS0111. Ich oprocentowanie jest stałe, to znaczy, niezależne od decyzji Rady Polityki Pieniężnej dotyczącej wysokości stóp procentowych i od tzw. WIBOR-u, wynosi 5,75 proc. w skali roku, czyli - jak łatwo obliczyć - po pełnym okresie dwóch lat oprocentowanie wyniesie 11,83 proc. Przeliczając na złotówki, z każdych 100 zł po dwóch latach otrzymamy 11,83 zł.

Obligacje trzyletnie
Papiery te maja serię TZ1111. Ich oprocentowanie w tzw. pierwszym okresie odsetkowym wynosi 6,38 proc., czyli po pierwszych 6 miesiącach od każdej obligacji można zyskać 3,19 zł. Po tym okresie oprocentowanie zmienia się zależnie od wysokości stawki międzybankowej WIBOR 6M (czyli określony jednorazowo na okres półroczny). Cechą wyróżniającą obligacje trzyletnie jest możliwość swobodnego obrotu nimi na giełdzie, a także na rynku regulowanym MTS-CeTO.

Obligacje czteroletnie
Mają one serię COI0113. Ich oprocentowanie jest ruchome. Po pierwszym roki wynosi 6,5 proc., a w kolejnych latach będzie ono zawsze wyższe o 2,5 proc. od stopy inflacji. Uważa się, że obligacje te są już długoterminową lokatą, zatem opłaca się je kupować wtedy, gdy posiada się znaczne wolne środki finansowe.

Obligacje dziesięcioletnie
Te najdłuższe obligacje mają serię EDO0119. W pierwszym roku ich oprocentowanie wynosi 7 proc. Kapitalizacja odsetek następuje co rok, a po dziesięciu latach z każdej zainwestowanej w nie kwoty 100 zł możemy otrzymać 197 zł. Ich wyróżnikiem jest to, że można je kupować w ramach Indywidualnych Kont Emerytalnych (IKE-Obligacje). Wówczas odsetki od tych wkładów zwolnione są z podatku od zysków kapitałowych pod warunkiem jednak, że nie dokonamy wcześniejszej decyzji o ich wykupie. Ważne jest również to, że w 2009 r. podwyższono limit wpłat na konto IKE, z 4055,12 zł, jak to było jeszcze w 2008 r., do kwoty 9579 zł. Oznacza to, że w ramach IKE możemy już kupić aż 95 sztuk obligacji dziesięcioletnich.

Szymon Sikorski
POLSKA Gazeta Krakowska
wp.pl

Frank i kredyty w w górę

Za franka szwajcarskiego wczoraj płaciliśmy nawet 2,94 zł. Eksperci przewidują: To nie koniec podwyżek, bo niedługo kurs może podskoczyć do 3,10 zł za franka.
Jeszcze dwa miesiące temu wydawało się, że 2,80 zł za franka to dużo. Ale już wtedy analitycy finansowi ostrzegali, że ta waluta w stosunku do złotego, dalej może się umacniać. I nie mylili się. Od tygodnia frank wciąż drożeje. Wczoraj Narodowy Bank Polski wyceniał go na 2,916 zł, ale w kantorach cena wynosiła nawet 2,94 zł. To oznacza, że osoby, które we frankach spłacają kredyty, płacą za nie grubo ponad 3 zł. Powód?

Chodzi o tzw. spread, czyli różnicę między kursem kupna franków przez bank, a kursem po którym jest on oferowany kredytobiorcom. W zależności od banku różnica ta wynosi od 11 do ponad 30 groszy za franka. Co gorsza, ekonomiści przewidują, że szwajcarska waluta dalej będzie drożała.

- Myślę, że możemy dojść do poziomu 3,10 zł - mówi Katarzyna Siwek z Expandera.

- Od poniedziałku postanowiłem się nie denerwować i nie sprawdzam już, ile kosztuje frank. Myślę, że przez ostatnie dwa miesiące moja rata urosła o jakieś 500 złotych. Dlatego podświadomie zacząłem oszczędzać. Zrezygnowałem z wędlin z Krakowskiego Kredensu i przerzuciłem się na wędliny z normalnego sklepu, rano kupuję tylko jedną gazetę, a nie jak wcześniej dwie lub trzy - opowiada Tomasz z Warszawy, który w listopadzie podpisał umowę kredytową na 330 tys. zł.

Sytuacja kredytobiorców z pewnością poprawiłaby się, gdyby banki obniżyłyby oprocentowanie. A jest ku temu świetny powód: w grudniu Narodowy Bank Szwajcarski dwukrotnie ściął stopy procentowe, w sumie o 2,5 punktu. W przypadku 200-tys. kredytu zaciągniętego na 30 lat w sierpniu ubiegłego roku rata początkowo wynosiła 1045 zł, a przy obecnym kursie franka sięga już 1500 zł. Gdyby bank jednak obniżył oprocentowanie o 2,5 proc., spadłaby do 1135 zł.

- Niestety, każdy bank ma swój wewnętrzny harmonogram urealniania oprocentowania. Jedne robią to raz na kwartał, inne raz na rok, a w jeszcze innych decyduje o tym zarząd - wyjaśnia Siwek. - Pocieszające jest tylko to, że w końcu wszystkie banki będą musiały oprocentowanie obniżyć i każdy z nas będzie płacił niższe raty.

Z wysokiego kursu franka mogą się cieszyć jedynie ci, którzy właśnie zaciągają w nim kredyty. Im wysoki kurs sprzyja, bo jeśli zadłużą się teraz, to będą spłacali raty mniejsze niż osoby, które kupiły franka kilka miesięcy wcześniej i po znacznie niższej cenie.
Źródło: Metro

Frank i kredyty w w górę

Za franka szwajcarskiego wczoraj płaciliśmy nawet 2,94 zł. Eksperci przewidują: To nie koniec podwyżek, bo niedługo kurs może podskoczyć do 3,10 zł za franka.
Jeszcze dwa miesiące temu wydawało się, że 2,80 zł za franka to dużo. Ale już wtedy analitycy finansowi ostrzegali, że ta waluta w stosunku do złotego, dalej może się umacniać. I nie mylili się. Od tygodnia frank wciąż drożeje. Wczoraj Narodowy Bank Polski wyceniał go na 2,916 zł, ale w kantorach cena wynosiła nawet 2,94 zł. To oznacza, że osoby, które we frankach spłacają kredyty, płacą za nie grubo ponad 3 zł. Powód?

Chodzi o tzw. spread, czyli różnicę między kursem kupna franków przez bank, a kursem po którym jest on oferowany kredytobiorcom. W zależności od banku różnica ta wynosi od 11 do ponad 30 groszy za franka. Co gorsza, ekonomiści przewidują, że szwajcarska waluta dalej będzie drożała.

- Myślę, że możemy dojść do poziomu 3,10 zł - mówi Katarzyna Siwek z Expandera.

- Od poniedziałku postanowiłem się nie denerwować i nie sprawdzam już, ile kosztuje frank. Myślę, że przez ostatnie dwa miesiące moja rata urosła o jakieś 500 złotych. Dlatego podświadomie zacząłem oszczędzać. Zrezygnowałem z wędlin z Krakowskiego Kredensu i przerzuciłem się na wędliny z normalnego sklepu, rano kupuję tylko jedną gazetę, a nie jak wcześniej dwie lub trzy - opowiada Tomasz z Warszawy, który w listopadzie podpisał umowę kredytową na 330 tys. zł.

Sytuacja kredytobiorców z pewnością poprawiłaby się, gdyby banki obniżyłyby oprocentowanie. A jest ku temu świetny powód: w grudniu Narodowy Bank Szwajcarski dwukrotnie ściął stopy procentowe, w sumie o 2,5 punktu. W przypadku 200-tys. kredytu zaciągniętego na 30 lat w sierpniu ubiegłego roku rata początkowo wynosiła 1045 zł, a przy obecnym kursie franka sięga już 1500 zł. Gdyby bank jednak obniżył oprocentowanie o 2,5 proc., spadłaby do 1135 zł.

- Niestety, każdy bank ma swój wewnętrzny harmonogram urealniania oprocentowania. Jedne robią to raz na kwartał, inne raz na rok, a w jeszcze innych decyduje o tym zarząd - wyjaśnia Siwek. - Pocieszające jest tylko to, że w końcu wszystkie banki będą musiały oprocentowanie obniżyć i każdy z nas będzie płacił niższe raty.

Z wysokiego kursu franka mogą się cieszyć jedynie ci, którzy właśnie zaciągają w nim kredyty. Im wysoki kurs sprzyja, bo jeśli zadłużą się teraz, to będą spłacali raty mniejsze niż osoby, które kupiły franka kilka miesięcy wcześniej i po znacznie niższej cenie.
Źródło: Metro

JW Construction wie jak pozbyć się niesprzedanych mieszkań

JW Construction nie wyklucza, że w razie nie sprzedania wszystkich mieszkań na osiedlu Górczewska Park, zaoferuje wolne lokale do wynajęcia, z możliwością późniejszego wykupu.

- W listopadzie rozpoczęły się prace nad projektem wynajmu lokali z możliwością późniejszego wykupu. Ewentualne wdrożenie projektu dotyczyć będzie tylko inwestycji Górczewska Park - napisano w komunikacie.

- Projektem nie zostaną objęte pozostałe inwestycje spółki. Wdrożenie projektu uzależnione będzie jednak od tego, czy po zakończeniu budowy w inwestycji pozostaną wolne lokale - dodano.

Spółka poinformowała, że do momentu zakończenia prac budowlanych na osiedlu Górczewska Park prowadzona będzie wyłącznie sprzedaż mieszkań.

JW Construction planuje zakończenie budowy na osiedlu Górczewska Park w drugim kwartale 2009 roku.

Pod koniec października JW Construction odwołał prognozę wyników finansowych na 2008 rok, która zakładała wypracowanie 150,6 mln zł
zysku netto, 190,2 mln zł zysku brutto, 207 mln zł zysku operacyjnego, 256,5 mln zł zysku ze sprzedaży oraz 819,9 mln zł przychodów.

Spółka podała, że odwołanie prognoz związane jest ze zmianą w otoczeniu biznesowym w związku ze światowym kryzysem na rynku bankowym.

JW Construction poinformował wówczas, że spada popyt na lokale mieszkalne, co powoduje konieczność ponownego rozplanowania w czasie realizacji nowych inwestycji.

(money.pl 14:33:10)

JW Construction wie jak pozbyć się niesprzedanych mieszkań

JW Construction nie wyklucza, że w razie nie sprzedania wszystkich mieszkań na osiedlu Górczewska Park, zaoferuje wolne lokale do wynajęcia, z możliwością późniejszego wykupu.

- W listopadzie rozpoczęły się prace nad projektem wynajmu lokali z możliwością późniejszego wykupu. Ewentualne wdrożenie projektu dotyczyć będzie tylko inwestycji Górczewska Park - napisano w komunikacie.

- Projektem nie zostaną objęte pozostałe inwestycje spółki. Wdrożenie projektu uzależnione będzie jednak od tego, czy po zakończeniu budowy w inwestycji pozostaną wolne lokale - dodano.

Spółka poinformowała, że do momentu zakończenia prac budowlanych na osiedlu Górczewska Park prowadzona będzie wyłącznie sprzedaż mieszkań.

JW Construction planuje zakończenie budowy na osiedlu Górczewska Park w drugim kwartale 2009 roku.

Pod koniec października JW Construction odwołał prognozę wyników finansowych na 2008 rok, która zakładała wypracowanie 150,6 mln zł
zysku netto, 190,2 mln zł zysku brutto, 207 mln zł zysku operacyjnego, 256,5 mln zł zysku ze sprzedaży oraz 819,9 mln zł przychodów.

Spółka podała, że odwołanie prognoz związane jest ze zmianą w otoczeniu biznesowym w związku ze światowym kryzysem na rynku bankowym.

JW Construction poinformował wówczas, że spada popyt na lokale mieszkalne, co powoduje konieczność ponownego rozplanowania w czasie realizacji nowych inwestycji.

(money.pl 14:33:10)

GPW: Indeksy nad przepaścią

Sesja w Warszawie rozpoczęła się w fatalnych nastrojach. Indeks WIG spadł poniżej dna bessy ustanowionego w listopadzie 2008 roku.
W odpowiedzi na wczorajsze spadki za oceanem środową sesję na GPW zdominowali inwestorzy pozbywający się akcji. Przed godz. 10 indeks dużych spółek WIG 20  tracił 2,5 proc., szerszy wskaźnik WIG spadł o 2 proc. i znalazł się się poniżej dna bessy z listopada ubiegłego roku.

Podobnie jak na poprzednich sesjach do najbardziej przecenionych spółek należą banki. Najmocniej tanieją walory BRE Banku (ponad 8 proc.), który po wczorajszej sesji   opublikował wstępne wyniki za IV kwartał, znacząco odbiegające od osiągnięć poprzednich kwartałów.

Pierwsza w tym tygodniu sesja w Stanach Zjednoczonych przyniosła ogromne spadki, a inwestorzy wyraźnie rozczarowali się inauguracyjnym przemówieniem prezydenta Obamy, które, zdaniem analityków, nie przyniosło nic przełomowego.

Analitycy zwracają też uwagę, że rynek z ogromnym niepokojem wypatruje kolejnych raportów firm za czwarty kwartał. W centrum uwagi w dalszym ciągu jest pogrążający się w coraz większych kłopotach sektor bankowy.

(money.pl 2009-01-21 09:45:55)

GPW: Indeksy nad przepaścią

Sesja w Warszawie rozpoczęła się w fatalnych nastrojach. Indeks WIG spadł poniżej dna bessy ustanowionego w listopadzie 2008 roku.
W odpowiedzi na wczorajsze spadki za oceanem środową sesję na GPW zdominowali inwestorzy pozbywający się akcji. Przed godz. 10 indeks dużych spółek WIG 20  tracił 2,5 proc., szerszy wskaźnik WIG spadł o 2 proc. i znalazł się się poniżej dna bessy z listopada ubiegłego roku.

Podobnie jak na poprzednich sesjach do najbardziej przecenionych spółek należą banki. Najmocniej tanieją walory BRE Banku (ponad 8 proc.), który po wczorajszej sesji   opublikował wstępne wyniki za IV kwartał, znacząco odbiegające od osiągnięć poprzednich kwartałów.

Pierwsza w tym tygodniu sesja w Stanach Zjednoczonych przyniosła ogromne spadki, a inwestorzy wyraźnie rozczarowali się inauguracyjnym przemówieniem prezydenta Obamy, które, zdaniem analityków, nie przyniosło nic przełomowego.

Analitycy zwracają też uwagę, że rynek z ogromnym niepokojem wypatruje kolejnych raportów firm za czwarty kwartał. W centrum uwagi w dalszym ciągu jest pogrążający się w coraz większych kłopotach sektor bankowy.

(money.pl 2009-01-21 09:45:55)

KNF nakazuje: Banki muszą lepiej informować

Nowa wersja Rekomendacji S nakazuje bankom dokładne informowanie o spreadzie.
KNF uchwałę w sprawie przyjęcia Rekomendacji S II przyjęła jednogłośnie. Nakłada ona na banki dodatkowe obowiązki  informowania klientów o:

Banki będą miały obowiązek informowania klientów przed zawarciem oraz w trakcie trwania umowy  w przypadku kredytów udzielnych w walucie obcej lub indeksowanych kursem waluty obcej.

Według nowych przepisów, bank, jeśli klient o to poprosi,  będzie musiał zgodzić się na spłatę rat w walucie indeksacyjnej przy kredycie indeksowanym kursem waluty obcej.

(money.pl 2008-12-17 19:43:20)

KNF nakazuje: Banki muszą lepiej informować

Nowa wersja Rekomendacji S nakazuje bankom dokładne informowanie o spreadzie.
KNF uchwałę w sprawie przyjęcia Rekomendacji S II przyjęła jednogłośnie. Nakłada ona na banki dodatkowe obowiązki  informowania klientów o:

Banki będą miały obowiązek informowania klientów przed zawarciem oraz w trakcie trwania umowy  w przypadku kredytów udzielnych w walucie obcej lub indeksowanych kursem waluty obcej.

Według nowych przepisów, bank, jeśli klient o to poprosi,  będzie musiał zgodzić się na spłatę rat w walucie indeksacyjnej przy kredycie indeksowanym kursem waluty obcej.

(money.pl 2008-12-17 19:43:20)

Kredyty coraz trudniejsze. KNF szykuje zmiany

Bank, który udzielił kredytu hipotecznego, będzie mógł zażądać ustanowienia hipoteki na innej nieruchomości albo poręczenia spłaty kredytu przez rodzinę.

Taki zapis ma się znaleźć w rekomendacji, którą przygotowuje Komisja Nadzoru Finansowego. Rekomendacja zaostrzająca kryteria przyznawania kredytów ma wejść w życie jesienią tego roku. - Obostrzenia dotyczą nawet klientów regularnie spłacających swoje raty - pisze Polska.

- Jeśli kurczy się wartość zabezpieczenia kredytu w wyniku spadku cen nieruchomości, bank ma prawo domagać się dodatkowych zabezpieczeń - mówi gazecie Marta Chmielewska-Racławska, rzecznik Komisji Nadzoru Finansowego.

Jednak Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich, uspokaja. Według niego na razie nie ma podstaw, by banki żądały dodatkowych zabezpieczeń. - Ceny nieruchomości wprawdzie spadają, ale banki są dobrze zabezpieczone - mówi Pietraszkiewicz.

(money.pl 2009-01-21 06:53:31)

Kredyty coraz trudniejsze. KNF szykuje zmiany

Bank, który udzielił kredytu hipotecznego, będzie mógł zażądać ustanowienia hipoteki na innej nieruchomości albo poręczenia spłaty kredytu przez rodzinę.

Taki zapis ma się znaleźć w rekomendacji, którą przygotowuje Komisja Nadzoru Finansowego. Rekomendacja zaostrzająca kryteria przyznawania kredytów ma wejść w życie jesienią tego roku. - Obostrzenia dotyczą nawet klientów regularnie spłacających swoje raty - pisze Polska.

- Jeśli kurczy się wartość zabezpieczenia kredytu w wyniku spadku cen nieruchomości, bank ma prawo domagać się dodatkowych zabezpieczeń - mówi gazecie Marta Chmielewska-Racławska, rzecznik Komisji Nadzoru Finansowego.

Jednak Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich, uspokaja. Według niego na razie nie ma podstaw, by banki żądały dodatkowych zabezpieczeń. - Ceny nieruchomości wprawdzie spadają, ale banki są dobrze zabezpieczone - mówi Pietraszkiewicz.

(money.pl 2009-01-21 06:53:31)

W co inwestować w 2009 roku?

Rok 2008 przyniósł spore zmiany na rynku mieszkaniowym. Restrykcje ze strony banków dotknęły również deweloperów, którzy wstrzymują się z kolejnymi inwestycjami i czekają na poprawę koniunktury. To może oznaczać, że za 2-3 lata, kiedy już uda się potencjalnym nabywcom zgromadzić wymagany wkład własny, na rynku będzie zbyt mało mieszkań.

To będzie z pewnością dobry czas dla inwestorów, którzy będą chcieli szybko zrealizować swój zysk.

Nie oznacza to jednak, że w 2009 roku rynek mieszkaniowy nie będzie atrakcyjną formą inwestowania. Będzie to dobry moment na nabycie nieruchomości i przeznaczenie jej na wynajem, zwłaszcza w dużych aglomeracjach. Z jednej strony deweloperzy są coraz bardziej skłonni do obniżek cen lokali, z drugiej zaś segment wynajmu mieszkań zyskuje na popularności, co ma związek z sytuacją na rynku finansowym. Ograniczona dostępność mieszkaniowych kredytów hipotecznych wywołała sporo zamieszania na rynku. Dodatkowo, na wzrost zainteresowania wynajmem mieszkań wpływać będzie spowolnienie gospodarcze, którego przejawem jest także pogarszająca się sytuacja na rynku pracy. Perspektywy inwestycyjne na rynku wynajmu są więc bardzo obiecujące, tym bardziej, że grono najemców coraz częściej powiększa się o młode osoby, które dopiero rozpoczynają swoją karierę zawodową, a także młode małżeństwa i rodziny. Wysokość dochodów z inwestycji będzie uzależniona przede wszystkim od lokalizacji i standardu wyposażenia lokalu.

Ciekawą propozycją może być także inwestycja w mieszkania w miejscowościach turystycznych. Już teraz część deweloperów zdecydowała się na budowę wakacyjnych apartamentów. Mieszkanie w kurorcie można przez część roku wykorzystać dla siebie, a później udostępnić je turystom i czerpać z tego tytułu dochody. Dla sporej grupy osób - zwłaszcza rodzin - wynajem mieszkania w kurorcie jest bardzo ciekawą alternatywą, zarówno pod względem ceny, jak i wygody. Atrakcyjniejszą inwestycją będą oczywiście mieszkania w górach - ze względu na dłuższy niż nad morzem sezon turystyczny.

Nieruchomości są dobrą inwestycją długoterminową. Osoby, które liczą na szybki zysk mogą w okresie zawirowań na rynku dużo stracić, o czym najlepiej można było przekonać się w minionym roku. W przypadku nieruchomości zysk jest co prawda rozłożony w czasie, ale bezpieczeństwo inwestycji jest zdecydowanie większe. Z tego też względu inwestycje w nieruchomości zawsze znajdują chętnych.

Małgorzata Kędzierska

(interia.pl Sobota, 17 stycznia 06:00)

W co inwestować w 2009 roku?

Rok 2008 przyniósł spore zmiany na rynku mieszkaniowym. Restrykcje ze strony banków dotknęły również deweloperów, którzy wstrzymują się z kolejnymi inwestycjami i czekają na poprawę koniunktury. To może oznaczać, że za 2-3 lata, kiedy już uda się potencjalnym nabywcom zgromadzić wymagany wkład własny, na rynku będzie zbyt mało mieszkań.

To będzie z pewnością dobry czas dla inwestorów, którzy będą chcieli szybko zrealizować swój zysk.

Nie oznacza to jednak, że w 2009 roku rynek mieszkaniowy nie będzie atrakcyjną formą inwestowania. Będzie to dobry moment na nabycie nieruchomości i przeznaczenie jej na wynajem, zwłaszcza w dużych aglomeracjach. Z jednej strony deweloperzy są coraz bardziej skłonni do obniżek cen lokali, z drugiej zaś segment wynajmu mieszkań zyskuje na popularności, co ma związek z sytuacją na rynku finansowym. Ograniczona dostępność mieszkaniowych kredytów hipotecznych wywołała sporo zamieszania na rynku. Dodatkowo, na wzrost zainteresowania wynajmem mieszkań wpływać będzie spowolnienie gospodarcze, którego przejawem jest także pogarszająca się sytuacja na rynku pracy. Perspektywy inwestycyjne na rynku wynajmu są więc bardzo obiecujące, tym bardziej, że grono najemców coraz częściej powiększa się o młode osoby, które dopiero rozpoczynają swoją karierę zawodową, a także młode małżeństwa i rodziny. Wysokość dochodów z inwestycji będzie uzależniona przede wszystkim od lokalizacji i standardu wyposażenia lokalu.

Ciekawą propozycją może być także inwestycja w mieszkania w miejscowościach turystycznych. Już teraz część deweloperów zdecydowała się na budowę wakacyjnych apartamentów. Mieszkanie w kurorcie można przez część roku wykorzystać dla siebie, a później udostępnić je turystom i czerpać z tego tytułu dochody. Dla sporej grupy osób - zwłaszcza rodzin - wynajem mieszkania w kurorcie jest bardzo ciekawą alternatywą, zarówno pod względem ceny, jak i wygody. Atrakcyjniejszą inwestycją będą oczywiście mieszkania w górach - ze względu na dłuższy niż nad morzem sezon turystyczny.

Nieruchomości są dobrą inwestycją długoterminową. Osoby, które liczą na szybki zysk mogą w okresie zawirowań na rynku dużo stracić, o czym najlepiej można było przekonać się w minionym roku. W przypadku nieruchomości zysk jest co prawda rozłożony w czasie, ale bezpieczeństwo inwestycji jest zdecydowanie większe. Z tego też względu inwestycje w nieruchomości zawsze znajdują chętnych.

Małgorzata Kędzierska

(interia.pl Sobota, 17 stycznia 06:00)

Ruszyły Targi Budownictwa

Ponad 1300 producentów i dostawców dla budownictwa z 35 krajów prezentuje od wtorku swoją ofertę na Międzynarodowych Targach Budownictwa BUDMA 2009 w Poznaniu.

Jak podkreślają organizatorzy imprezy, są to najważniejsze targi budowlane w Europie Środkowo Wschodniej i Południowej ze względu na liczbę wystawiających się firm, ofertę produktów i wielkość ekspozycji.

Na powierzchni ponad 40 tys. m kwadratowych, prezentowanych jest m.in. 200 nowości i premier rynkowych. Równolegle z Budmą na terenie targów odbywa się pierwsza edycja Targów Maszyn i Komponentów do Produkcji Okien, Drzwi, Bram i Fasad - WinDoor-tech 2009, a także czwarta edycja Centrum Budownictwa Sportowego.

Jak powiedział we wtorek PAP podczas otwarcia targów wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld, obecny rok niesie ze sobą wiele niepewności jeśli chodzi o rozwój budownictwa.

- Od wielu czynników: programów rządowych, aktywności przedsiębiorstw, elastyczności rynku finansowego będzie zależało, jak ten rok zakończymy. Sytuacja kryzysowa na świecie odbije się na polskiej gospodarce - dziś trudno jeszcze powiedzieć jak mocno - stwierdził.

Jak przypomniał w trakcie otwarcia targów, miniony rok był świetny dla polskiej gospodarki - w tym także dla budownictwa.

- Biliśmy wszystkie rekordy. W 2008 roku oddaliśmy do użytku kilkadziesiąt tysięcy mieszkań więcej niż rok wcześniej - w sumie było to ponad 160 tys. mieszkań. Także w minionym roku rząd Donalda Tuska rozpoczął największą reformę prawa gospodarczego w historii ostatnich 20 lat. W jej ramach można wskazać na te ustawy, nad którymi pracujemy, a które bezpośrednio dotyczą budownictwa jak ustawy o planowaniu przestrzennym czy prawo budowlane, a także na te, które już weszły w życie - powiedział Szejnfeld.

Według Mirosława Lubarskiego z Grupy PSB SA, obecny rok dla budownictwa, mimo kryzysu, może być całkiem udany.

- Wszystko zależy od tego, jaka będzie koniunktura generalna gospodarki i na ile banki nabiorą większego optymizmu w sprawach kredytowych dla podmiotów gospodarczych. Wiemy, że czeka nas gorszy rok w budownictwie, natomiast nawet jeśli będzie on o 10-15 proc. gorszy od poprzedniego, to i tak będzie dobry na tle lat poprzednich - powiedział PAP Lubarski.

Organizatorzy targów spodziewają się około 65 tys. zwiedzających.

Targom towarzyszy bogaty program ok. 60 wydarzeń o charakterze branżowym. Zaplanowano m.in. II Glazurnicze Mistrzostwa Polski, zaprezentowana zostanie wioska drewnianych domów oraz pokazy sztuki dekarskiej.

Na targach prezentowane są także tzw. budynki pasywne, czyli takie, które nie zużywają energii i pozostają neutralne dla środowiska. Ich zaletami są m.in. najwyższy komfort cieplny, stały dopływ świeżego powietrza, równomierny rozkład temperatur i bardzo niskie koszty eksploatacji.

Impreza na terenie MTP potrwa do 23 stycznia.

(interia.pl Wtorek, 20 stycznia 15:22)

Ruszyły Targi Budownictwa

Ponad 1300 producentów i dostawców dla budownictwa z 35 krajów prezentuje od wtorku swoją ofertę na Międzynarodowych Targach Budownictwa BUDMA 2009 w Poznaniu.

Jak podkreślają organizatorzy imprezy, są to najważniejsze targi budowlane w Europie Środkowo Wschodniej i Południowej ze względu na liczbę wystawiających się firm, ofertę produktów i wielkość ekspozycji.

Na powierzchni ponad 40 tys. m kwadratowych, prezentowanych jest m.in. 200 nowości i premier rynkowych. Równolegle z Budmą na terenie targów odbywa się pierwsza edycja Targów Maszyn i Komponentów do Produkcji Okien, Drzwi, Bram i Fasad - WinDoor-tech 2009, a także czwarta edycja Centrum Budownictwa Sportowego.

Jak powiedział we wtorek PAP podczas otwarcia targów wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld, obecny rok niesie ze sobą wiele niepewności jeśli chodzi o rozwój budownictwa.

- Od wielu czynników: programów rządowych, aktywności przedsiębiorstw, elastyczności rynku finansowego będzie zależało, jak ten rok zakończymy. Sytuacja kryzysowa na świecie odbije się na polskiej gospodarce - dziś trudno jeszcze powiedzieć jak mocno - stwierdził.

Jak przypomniał w trakcie otwarcia targów, miniony rok był świetny dla polskiej gospodarki - w tym także dla budownictwa.

- Biliśmy wszystkie rekordy. W 2008 roku oddaliśmy do użytku kilkadziesiąt tysięcy mieszkań więcej niż rok wcześniej - w sumie było to ponad 160 tys. mieszkań. Także w minionym roku rząd Donalda Tuska rozpoczął największą reformę prawa gospodarczego w historii ostatnich 20 lat. W jej ramach można wskazać na te ustawy, nad którymi pracujemy, a które bezpośrednio dotyczą budownictwa jak ustawy o planowaniu przestrzennym czy prawo budowlane, a także na te, które już weszły w życie - powiedział Szejnfeld.

Według Mirosława Lubarskiego z Grupy PSB SA, obecny rok dla budownictwa, mimo kryzysu, może być całkiem udany.

- Wszystko zależy od tego, jaka będzie koniunktura generalna gospodarki i na ile banki nabiorą większego optymizmu w sprawach kredytowych dla podmiotów gospodarczych. Wiemy, że czeka nas gorszy rok w budownictwie, natomiast nawet jeśli będzie on o 10-15 proc. gorszy od poprzedniego, to i tak będzie dobry na tle lat poprzednich - powiedział PAP Lubarski.

Organizatorzy targów spodziewają się około 65 tys. zwiedzających.

Targom towarzyszy bogaty program ok. 60 wydarzeń o charakterze branżowym. Zaplanowano m.in. II Glazurnicze Mistrzostwa Polski, zaprezentowana zostanie wioska drewnianych domów oraz pokazy sztuki dekarskiej.

Na targach prezentowane są także tzw. budynki pasywne, czyli takie, które nie zużywają energii i pozostają neutralne dla środowiska. Ich zaletami są m.in. najwyższy komfort cieplny, stały dopływ świeżego powietrza, równomierny rozkład temperatur i bardzo niskie koszty eksploatacji.

Impreza na terenie MTP potrwa do 23 stycznia.

(interia.pl Wtorek, 20 stycznia 15:22)

MSW:Oferta Mostostalu najlepsza

Oferta konsorcjum Mostostalu Warszawa została uznana za najkorzystniejszą w przetargu na generalnego wykonawcę budowy wrocławskiego stadionu na Euro 2012 - poinformowała we wtorek spółka Wrocław 2012, odpowiedzialna za przygotowania obiektu do mistrzostw.

"Za najkorzystniejszą komisja uznała ofertę konsorcjum Mostostal Warszawa SA - Polska; J&P Avax SA - Grecja; Wrocławskie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego nr 2 Wrobis - Polska; Modern Construction Design - Polska" - napisano na stronach internetowych.

Konsorcjum to zaproponowało cenę w wysokości 729,7 mln zł brutto, czyli 598,1 mln zł netto.

O wybudowanie stadionu we Wrocłowiu starały się jeszcze konsorcja spółki PBG i Budimeksu Dromeksu.

Wcześniej spółka Wrocław 2012 informowała, że na wszystkie inwestycje związane z budową stadionu na wrocławskich Maślicach miasto może przeznaczyć około 520 mln zł.

Wartość oferty jest wyższa od założeń, dlatego to ostateczna decyzja o podpisaniu umowy będzie należała do prezydenta Wrocławia.

Jeśli miasto nie zechce dołożyć się do budowy stadionu, to trzeba będzie rozpisać nowy przetarg.

Stadion na Euro 2012 ma pomieścić 44 tys. widzów. Cały obiekt z infrastrukturą, parkingami, salami konferencyjnymi, gastronomią, promenadą i zielenią będzie wybudowany na obszarze 21 hektarów. Budowa ma się zakończyć najpóźniej w grudniu 2010 roku.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

MSW:Oferta Mostostalu najlepsza

Oferta konsorcjum Mostostalu Warszawa została uznana za najkorzystniejszą w przetargu na generalnego wykonawcę budowy wrocławskiego stadionu na Euro 2012 - poinformowała we wtorek spółka Wrocław 2012, odpowiedzialna za przygotowania obiektu do mistrzostw.

"Za najkorzystniejszą komisja uznała ofertę konsorcjum Mostostal Warszawa SA - Polska; J&P Avax SA - Grecja; Wrocławskie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego nr 2 Wrobis - Polska; Modern Construction Design - Polska" - napisano na stronach internetowych.

Konsorcjum to zaproponowało cenę w wysokości 729,7 mln zł brutto, czyli 598,1 mln zł netto.

O wybudowanie stadionu we Wrocłowiu starały się jeszcze konsorcja spółki PBG i Budimeksu Dromeksu.

Wcześniej spółka Wrocław 2012 informowała, że na wszystkie inwestycje związane z budową stadionu na wrocławskich Maślicach miasto może przeznaczyć około 520 mln zł.

Wartość oferty jest wyższa od założeń, dlatego to ostateczna decyzja o podpisaniu umowy będzie należała do prezydenta Wrocławia.

Jeśli miasto nie zechce dołożyć się do budowy stadionu, to trzeba będzie rozpisać nowy przetarg.

Stadion na Euro 2012 ma pomieścić 44 tys. widzów. Cały obiekt z infrastrukturą, parkingami, salami konferencyjnymi, gastronomią, promenadą i zielenią będzie wybudowany na obszarze 21 hektarów. Budowa ma się zakończyć najpóźniej w grudniu 2010 roku.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Rozstrzygnięto przetarg na budowę stadionu we Wrocławiu

Polsko-greckie konsorcjum pod przewodnictwem firmy Mostostal Warszawa S.A. wygrało przetarg na budowę wrocławskiego stadionu piłkarskiego na mistrzostwa Europy w 2012 roku. Koszt inwestycji to blisko 730 mln zł.

Jak powiedziała PAP we wtorek rzeczniczka spółki Wrocław 2012 Magdalena Malara, pozostałe konsorcja, które brały udział w przetargu, mają 10 dni na składanie zażaleń i protestów.

- Jeśli to nie nastąpi, a wrocławska Rada Miejska zatwierdzi zmiany w budżecie, to umowa na budowę stadionu zostanie podpisana - dodała rzeczniczka.

Zwycięskie konsorcjum zobowiązało się wybudować stadion w ciągu 21 miesięcy. Umowa zakłada 25 lat gwarancji na dach i elewację, 10 lat na pozostałe roboty budowlane i 3 lata na maszyny i urządzenia.

O wyborze decydowały trzy czynniki: cena, termin realizacji inwestycji oraz termin udzielonych gwarancji. Wyłonione konsorcjum zaproponowało zarówno najniższą cenę, jak i szybki termin realizacji inwestycji.

Jednak najtańsza z ofert złożonych w przetargu na wykonawcę wrocławskiego stadionu na EURO 2012 była o blisko 200 mln zł droższa od tego, co zamierzało zainwestować miasto.

Wszystkie trzy konsorcja firm, które dotarły do ostatniego etapu przetargu, zaproponowały ceny wyższe od tej, którą chciało zapłacić miasto. Zgodnie ze złożonymi ofertami, proponowane ceny brutto wykonania całości prac wynosiły: 936 mln zł, 755 mln zł i 729 mln zł.

W poniedziałek prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz zapowiedział, że brakujące pieniądze mają pochodzić z puli przeznaczonej na tzw. Tramwaj Plus (budowa szybkiego połączenia tramwajowego stadionu z innymi częściami miasta). Odpowiednie zmiany w Wieloletnim Planie Inwestycyjnym (WPI) w tym zakresie musi wprowadzić Rada Miejska.

Uchwała dotycząca zmian trafi na obrady rady 19 lutego. Przy czym - jak powiedział w poniedziałek przewodniczący rady Jacek Ossowski - wszystkie kluby radnych były projektem "życzliwie zainteresowane".

Pomysł jest już uzgodniony z Miejskim Przedsiębiorstwem Komunikacji i - jak zapewnił Dutkiewicz - nie zmieni terminu realizacji Tramwaju Plus, a "uwolni po stronie miasta pieniądze, które pozwolą sfinansować budowę stadionu".

Stadion na Euro 2012 ma pomieścić ok. 44 tys. widzów. Będzie obiektem wielofunkcyjnym, na którym oprócz rozgrywania meczów będzie można m.in. organizować koncerty.

Na stadionie znajdzie się także m.in. kasyno, dyskoteka, restauracja na ok. 1600 osób oraz kompleks biurowo-konferencyjny. Podczas Euro 2012 we Wrocławiu mają zostać rozegrane trzy spotkania grupowe. Nie wiadomo jeszcze, jak będzie się nazywał nowy stadion.

źródło informacji: PAP

(interia.pl Środa, 21 stycznia 05:25)

Rozstrzygnięto przetarg na budowę stadionu we Wrocławiu

Polsko-greckie konsorcjum pod przewodnictwem firmy Mostostal Warszawa S.A. wygrało przetarg na budowę wrocławskiego stadionu piłkarskiego na mistrzostwa Europy w 2012 roku. Koszt inwestycji to blisko 730 mln zł.

Jak powiedziała PAP we wtorek rzeczniczka spółki Wrocław 2012 Magdalena Malara, pozostałe konsorcja, które brały udział w przetargu, mają 10 dni na składanie zażaleń i protestów.

- Jeśli to nie nastąpi, a wrocławska Rada Miejska zatwierdzi zmiany w budżecie, to umowa na budowę stadionu zostanie podpisana - dodała rzeczniczka.

Zwycięskie konsorcjum zobowiązało się wybudować stadion w ciągu 21 miesięcy. Umowa zakłada 25 lat gwarancji na dach i elewację, 10 lat na pozostałe roboty budowlane i 3 lata na maszyny i urządzenia.

O wyborze decydowały trzy czynniki: cena, termin realizacji inwestycji oraz termin udzielonych gwarancji. Wyłonione konsorcjum zaproponowało zarówno najniższą cenę, jak i szybki termin realizacji inwestycji.

Jednak najtańsza z ofert złożonych w przetargu na wykonawcę wrocławskiego stadionu na EURO 2012 była o blisko 200 mln zł droższa od tego, co zamierzało zainwestować miasto.

Wszystkie trzy konsorcja firm, które dotarły do ostatniego etapu przetargu, zaproponowały ceny wyższe od tej, którą chciało zapłacić miasto. Zgodnie ze złożonymi ofertami, proponowane ceny brutto wykonania całości prac wynosiły: 936 mln zł, 755 mln zł i 729 mln zł.

W poniedziałek prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz zapowiedział, że brakujące pieniądze mają pochodzić z puli przeznaczonej na tzw. Tramwaj Plus (budowa szybkiego połączenia tramwajowego stadionu z innymi częściami miasta). Odpowiednie zmiany w Wieloletnim Planie Inwestycyjnym (WPI) w tym zakresie musi wprowadzić Rada Miejska.

Uchwała dotycząca zmian trafi na obrady rady 19 lutego. Przy czym - jak powiedział w poniedziałek przewodniczący rady Jacek Ossowski - wszystkie kluby radnych były projektem "życzliwie zainteresowane".

Pomysł jest już uzgodniony z Miejskim Przedsiębiorstwem Komunikacji i - jak zapewnił Dutkiewicz - nie zmieni terminu realizacji Tramwaju Plus, a "uwolni po stronie miasta pieniądze, które pozwolą sfinansować budowę stadionu".

Stadion na Euro 2012 ma pomieścić ok. 44 tys. widzów. Będzie obiektem wielofunkcyjnym, na którym oprócz rozgrywania meczów będzie można m.in. organizować koncerty.

Na stadionie znajdzie się także m.in. kasyno, dyskoteka, restauracja na ok. 1600 osób oraz kompleks biurowo-konferencyjny. Podczas Euro 2012 we Wrocławiu mają zostać rozegrane trzy spotkania grupowe. Nie wiadomo jeszcze, jak będzie się nazywał nowy stadion.

źródło informacji: PAP

(interia.pl Środa, 21 stycznia 05:25)

Kryzys - pierwsza fala za nami

Globalny kryzys można wykorzystać z korzyścią dla Polski - oceniają analitycy A.T.Kearney. Ich zdaniem, polskie firmy dobrze przetrwały pierwszą falę kryzysu, ale powinny przygotować się na zmniejszenie zamówień.

"Kryzys nie uderzył nagle, wyjątkowe okazały się jego tempo i zasięg, co pokazuje, jak głębokie są globalne zależności pomiędzy gospodarkami narodowymi" - mówił we wtorek na konferencji prasowej w Warszawie prezes A.T.Kearney Polska Aleksander Kwiatkowski.

Według A.T.Kearney, obecny światowy kryzys gospodarczy to wynik nałożenia na siebie kryzysu paliwowego, drastycznego wzrostu cen żywności, kryzysu rynku kredytów hipotecznych w USA, którego wynikiem był kryzys płynności wielkich międzynarodowych instytucji finansowych.

Zdaniem analityków A.T.Kearney, recesja w dużo większym stopniu odczuwalna będzie nadal w krajach rozwiniętych, zaś kraje rozwijające się - w tym Polska - odczują kryzys znacznie słabiej.

Światowy kryzys jest wyzwaniem dla Polski - może być zagrożeniem, ale także szansą.

"Polska skutecznie oparła się pierwszej fali kryzysu - co nie udało się kilku silniejszym gospodarkom światowym. Należy jednak spodziewać się, że w długim okresie spadające zdolności finansowe korporacji międzynarodowych, gospodarek narodowych i możliwości finansowe konsumentów mogą w negatywny sposób odbić się na stopniu inwestycji zagranicznych w Polsce oraz polskim eksporcie" - ocenia A.T.Kearney.

Prognozy

Według analityków, odrodzenie gospodarki amerykańskiej nastąpi jeszcze w tym roku. Wybór Baracka Obamy na prezydenta USA jest początkiem pozytywnych zmian dla amerykańskiej gospodarki - oceniają. Gwarancje rządu dla banków i zapewnienia o wsparciu dla przemysłu samochodowego prowadzą do minimalizacji negatywnych skutków kryzysu. Nadzieję dla USA dają z jednej strony mobilność siły roboczej, pomoc rządowa, emisja nieopodatkowanych obligacji, z drugiej odrodzenie rynku internetowego i łatwość w zakładaniu nowych przedsiębiorstw.

Według analityków, tylko Indie nie doświadczą trwałego spadku dotychczasowego tempa wzrostu gospodarczego. Jako regiony najbardziej - choć w różnym stopniu - narażone na negatywne skutki kryzysu analitycy uznają Amerykę Środkową, Meksyk, Afrykę Północną, Rosję, Europę Zachodnią, Europę Środkową i Wschodnią) Pakistan, Bangladesz i Filipiny.

A.T.Kearney jest globalną firmą doradztwa strategicznego specjalizującą się w dostarczaniu rozwiązań kluczowych dla sukcesu przedsiębiorstw. Firma powstała w 1926 r. w Chicago, by doradzać menedżerom najwyższego szczebla. W Polsce działa od początku lat 90.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

(Środa, 21 stycznia 06:00)

Kryzys - pierwsza fala za nami

Globalny kryzys można wykorzystać z korzyścią dla Polski - oceniają analitycy A.T.Kearney. Ich zdaniem, polskie firmy dobrze przetrwały pierwszą falę kryzysu, ale powinny przygotować się na zmniejszenie zamówień.

"Kryzys nie uderzył nagle, wyjątkowe okazały się jego tempo i zasięg, co pokazuje, jak głębokie są globalne zależności pomiędzy gospodarkami narodowymi" - mówił we wtorek na konferencji prasowej w Warszawie prezes A.T.Kearney Polska Aleksander Kwiatkowski.

Według A.T.Kearney, obecny światowy kryzys gospodarczy to wynik nałożenia na siebie kryzysu paliwowego, drastycznego wzrostu cen żywności, kryzysu rynku kredytów hipotecznych w USA, którego wynikiem był kryzys płynności wielkich międzynarodowych instytucji finansowych.

Zdaniem analityków A.T.Kearney, recesja w dużo większym stopniu odczuwalna będzie nadal w krajach rozwiniętych, zaś kraje rozwijające się - w tym Polska - odczują kryzys znacznie słabiej.

Światowy kryzys jest wyzwaniem dla Polski - może być zagrożeniem, ale także szansą.

"Polska skutecznie oparła się pierwszej fali kryzysu - co nie udało się kilku silniejszym gospodarkom światowym. Należy jednak spodziewać się, że w długim okresie spadające zdolności finansowe korporacji międzynarodowych, gospodarek narodowych i możliwości finansowe konsumentów mogą w negatywny sposób odbić się na stopniu inwestycji zagranicznych w Polsce oraz polskim eksporcie" - ocenia A.T.Kearney.

Prognozy

Według analityków, odrodzenie gospodarki amerykańskiej nastąpi jeszcze w tym roku. Wybór Baracka Obamy na prezydenta USA jest początkiem pozytywnych zmian dla amerykańskiej gospodarki - oceniają. Gwarancje rządu dla banków i zapewnienia o wsparciu dla przemysłu samochodowego prowadzą do minimalizacji negatywnych skutków kryzysu. Nadzieję dla USA dają z jednej strony mobilność siły roboczej, pomoc rządowa, emisja nieopodatkowanych obligacji, z drugiej odrodzenie rynku internetowego i łatwość w zakładaniu nowych przedsiębiorstw.

Według analityków, tylko Indie nie doświadczą trwałego spadku dotychczasowego tempa wzrostu gospodarczego. Jako regiony najbardziej - choć w różnym stopniu - narażone na negatywne skutki kryzysu analitycy uznają Amerykę Środkową, Meksyk, Afrykę Północną, Rosję, Europę Zachodnią, Europę Środkową i Wschodnią) Pakistan, Bangladesz i Filipiny.

A.T.Kearney jest globalną firmą doradztwa strategicznego specjalizującą się w dostarczaniu rozwiązań kluczowych dla sukcesu przedsiębiorstw. Firma powstała w 1926 r. w Chicago, by doradzać menedżerom najwyższego szczebla. W Polsce działa od początku lat 90.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

(Środa, 21 stycznia 06:00)

Słaby złoty a kwestia euro

Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Właśnie wróciłem z wakacji i rozpakowując rzeczy włączyłem telewizor aby zorientować się „co w trawie piszczy". Trafiłem akurat na premiera Tuska, mówiącego w Krynicy, iż euro przyjmiemy już w 2011 roku. Być może to przez te wakacje nie byłem pewien czy to tylko mnie się zdawało, czy do strefy euro na tamten moment najwcześniej można było wejść w roku 2012. Premier dość szybko z zadeklarowanej daty się wycofał, ale przy roku 2012 póki co twardo obstaje. Mieliśmy już też polityczną burzę w sprawie zmian w konstytucji i ona również nie zniechęciła rządu. Można nawet odnieść wrażenie, że wraz nadejściem kryzysu determinacja do przyjęcia wspólnej waluty jest jeszcze większa. Tylko powstaje pytanie, na ile sprawy są zaawansowane pod polityczną przykrywką.
Strefa euro na kryzys to dobra sprawa. Chyba coraz mniej osób trzeba przekonywać, że wahania kursów walutowych nie są szczególnie dobre dla gospodarki rozwijającej się. Zmienić zdanie mogły zwłaszcza gospodarstwa domowe z kredytami w obcych walutach, czy firmy, które wystawiły opcje walutowe. Brak wahań kursowych jest też przewagą konkurencyjną w handlu zagranicznym, a to szczególnie ważne w okresie, gdy maleje popyt. Dodatkowo na przykład Słowacja już płaci znacznie mniej za swój dług - zarówno ze względu na ogólny poziom stóp procentowych, jak i ze względu na niższą premię za ryzyko. Dostęp do kapitału mógł się wydawać kwestią trywialną kilka lat temu, jednak jak widać, dobre czasy nie są dane raz na zawsze. Jednak jedna rzecz to już w strefie euro być, a inna do niej aspirować, co wiąże się z koniecznością spełnienia kryteriów...


Komisja Europejska właśnie przedstawiła swoje prognozy deficytu w Polsce - po ok. 3,5% przez następne dwa lata, czyli za dużo. Inna sprawa, że wiele krajów Europy Zachodniej będzie miała dużo wyższe. Być może odpowiednio wczesne negocjacje odnośnie łagodniejszego potraktowania „kryzysowego deficytu" mogłyby zmiękczyć stanowisko Komisji. Jeszcze bardziej problematyczne jest kryterium kursowe. Już Słowacja nie miała z tym łatwo - centralny parytet rewaluowany był dwukrotnie. Jednak przy aprecjacji kursu (czyli umacnianiu się korony w stosunku do euro) interweniować można w dużej skali, gdyż wtedy bank centralny sprzedaje swój pieniądz, kupując dewizy. W momencie gdy mamy do czynienia z osłabieniem, interwencja to sprzedaż dewiz, czyli pojawia się naturalne ograniczenie wynikające z poziomu rezerw. Czy rząd uwzględnił ten fakt przyjmując wejście do mechanizmu ERM2 w tym roku? Czy ma bezwzględne zapewnienie ze strony Europejskiego Banku Centralnego, iż w razie potrzeby będzie on stabilizował złotego? Bo tylko taka gwarancja może powstrzymać rynek przed spekulacją na wytrącenie notowań złotego z pasma wahań w systemie ERM2. Nie będzie tragedii jeśli rząd nie dotrzyma daty. Nawet jeśli w euro będziemy płacić  w roku 2013 lub 2014, korzyści nas nie ominą, a unikniemy ogromnego ryzyka porażki mechanizmu ERM2. Mam niekłamaną nadzieję, że tym razem przed deklaracją premiera wszystko zostanie dopięte na ostatni guzik. W interesie nas wszystkich.
(wp.pl Przemysław Kwiecień główny ekonomista X-Trade Brokers DM SA)

Słaby złoty a kwestia euro

Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Właśnie wróciłem z wakacji i rozpakowując rzeczy włączyłem telewizor aby zorientować się „co w trawie piszczy". Trafiłem akurat na premiera Tuska, mówiącego w Krynicy, iż euro przyjmiemy już w 2011 roku. Być może to przez te wakacje nie byłem pewien czy to tylko mnie się zdawało, czy do strefy euro na tamten moment najwcześniej można było wejść w roku 2012. Premier dość szybko z zadeklarowanej daty się wycofał, ale przy roku 2012 póki co twardo obstaje. Mieliśmy już też polityczną burzę w sprawie zmian w konstytucji i ona również nie zniechęciła rządu. Można nawet odnieść wrażenie, że wraz nadejściem kryzysu determinacja do przyjęcia wspólnej waluty jest jeszcze większa. Tylko powstaje pytanie, na ile sprawy są zaawansowane pod polityczną przykrywką.
Strefa euro na kryzys to dobra sprawa. Chyba coraz mniej osób trzeba przekonywać, że wahania kursów walutowych nie są szczególnie dobre dla gospodarki rozwijającej się. Zmienić zdanie mogły zwłaszcza gospodarstwa domowe z kredytami w obcych walutach, czy firmy, które wystawiły opcje walutowe. Brak wahań kursowych jest też przewagą konkurencyjną w handlu zagranicznym, a to szczególnie ważne w okresie, gdy maleje popyt. Dodatkowo na przykład Słowacja już płaci znacznie mniej za swój dług - zarówno ze względu na ogólny poziom stóp procentowych, jak i ze względu na niższą premię za ryzyko. Dostęp do kapitału mógł się wydawać kwestią trywialną kilka lat temu, jednak jak widać, dobre czasy nie są dane raz na zawsze. Jednak jedna rzecz to już w strefie euro być, a inna do niej aspirować, co wiąże się z koniecznością spełnienia kryteriów...


Komisja Europejska właśnie przedstawiła swoje prognozy deficytu w Polsce - po ok. 3,5% przez następne dwa lata, czyli za dużo. Inna sprawa, że wiele krajów Europy Zachodniej będzie miała dużo wyższe. Być może odpowiednio wczesne negocjacje odnośnie łagodniejszego potraktowania „kryzysowego deficytu" mogłyby zmiękczyć stanowisko Komisji. Jeszcze bardziej problematyczne jest kryterium kursowe. Już Słowacja nie miała z tym łatwo - centralny parytet rewaluowany był dwukrotnie. Jednak przy aprecjacji kursu (czyli umacnianiu się korony w stosunku do euro) interweniować można w dużej skali, gdyż wtedy bank centralny sprzedaje swój pieniądz, kupując dewizy. W momencie gdy mamy do czynienia z osłabieniem, interwencja to sprzedaż dewiz, czyli pojawia się naturalne ograniczenie wynikające z poziomu rezerw. Czy rząd uwzględnił ten fakt przyjmując wejście do mechanizmu ERM2 w tym roku? Czy ma bezwzględne zapewnienie ze strony Europejskiego Banku Centralnego, iż w razie potrzeby będzie on stabilizował złotego? Bo tylko taka gwarancja może powstrzymać rynek przed spekulacją na wytrącenie notowań złotego z pasma wahań w systemie ERM2. Nie będzie tragedii jeśli rząd nie dotrzyma daty. Nawet jeśli w euro będziemy płacić  w roku 2013 lub 2014, korzyści nas nie ominą, a unikniemy ogromnego ryzyka porażki mechanizmu ERM2. Mam niekłamaną nadzieję, że tym razem przed deklaracją premiera wszystko zostanie dopięte na ostatni guzik. W interesie nas wszystkich.
(wp.pl Przemysław Kwiecień główny ekonomista X-Trade Brokers DM SA)

Poszukiwanie impulsu rozwoju

Wyścig na programy antykryzysowe dociera do symbolicznego półmetka.
Wyścig na programy antykryzysowe dociera do symbolicznego półmetka. Niemal nie ma rządu, na którym opinia publiczna nie wymusiłaby ogłoszenia planu mającego pomóc w powrocie do ekonomicznego szczęścia. Na razie w czołówce są zawodnicy wkładający w walkę z kryzysem najwięcej wy-siłku. Gdyby go mierzyć udziałem zadeklarowanych w programie naprawczym publicznych funduszy w nominalnym PKB danego kraju, wygrywa Wielka Brytania. Gordon Brown uruchomił fundusze równe 21 proc. PKB, by rozruszać brytyjską gospodarkę. Chiny, które dotknie tylko spowolnienie rozwoju, przeznaczyły aż 16 proc. PKB, czyli 400 bln juanów, na program powrotu do dwucyfrowego wzrostu. W Europie trudno o zgodę i nadal nie wiadomo, czy rządy wyasygnują na walkę z kryzysem nowe środki na miarę 1 proc. PKB, do czego namawia José Manuel Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej.
Więcej w Forbes
(forbes.pl Grzegorz Cydejko,  18.12.08, 00:00 A)

Poszukiwanie impulsu rozwoju

Wyścig na programy antykryzysowe dociera do symbolicznego półmetka.
Wyścig na programy antykryzysowe dociera do symbolicznego półmetka. Niemal nie ma rządu, na którym opinia publiczna nie wymusiłaby ogłoszenia planu mającego pomóc w powrocie do ekonomicznego szczęścia. Na razie w czołówce są zawodnicy wkładający w walkę z kryzysem najwięcej wy-siłku. Gdyby go mierzyć udziałem zadeklarowanych w programie naprawczym publicznych funduszy w nominalnym PKB danego kraju, wygrywa Wielka Brytania. Gordon Brown uruchomił fundusze równe 21 proc. PKB, by rozruszać brytyjską gospodarkę. Chiny, które dotknie tylko spowolnienie rozwoju, przeznaczyły aż 16 proc. PKB, czyli 400 bln juanów, na program powrotu do dwucyfrowego wzrostu. W Europie trudno o zgodę i nadal nie wiadomo, czy rządy wyasygnują na walkę z kryzysem nowe środki na miarę 1 proc. PKB, do czego namawia José Manuel Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej.
Więcej w Forbes
(forbes.pl Grzegorz Cydejko,  18.12.08, 00:00 A)

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies