Ze świata nieruchomości - strona 164

PiS chce opóźnienia wejścia do strefy euro

Prawo i Sprawiedliwość (PiS) uważa, że środkiem w walce ze światowym kryzysem gospodarczym, który dotyka także Polskę, powinno być zwiększenia deficytu budżetowego. Rząd powinien też porzucić plany wejścia do strefy euro od 1 stycznia 2012 r.
Przed kryzysem nie można się schować, przed kryzysem można uciec do przodu inwestując środki publiczne w gospodarkę, nawet kosztem zwiększenia deficytu - powiedziała wiceprezes partii Aleksandra Natalli-Świat na kongresie programowym PiS.

Jako przykład podała Niemcy, gdzie deficyt, w celach antykryzysowych, zwiększono o 100 proc.

Ustawa budżetowa na 2009 rok zakłada deficyt na poziomie 18,2 mld zł.

Minister finansów Jacek Rostowski podtrzymuje, że priorytetem rządu jest utrzymanie go na takim poziomie, jednak nie wyklucza nowelizacji ustawy w połowie roku, jeśli znacznie pogorszą się prognozy ekonomiczne dla gospodarek światowych, w szczególności tych z Unii Europejskiej, co będzie wpływało także na polską gospodarkę.

Zdaniem wiceszefowej największej partii opozycyjnej rząd powinien także porzucić plany wejścia do strefy euro od 1 stycznia 2012 roku.

Dla obecnego rządu priorytetem jest niski deficyt i szybkie wejście do strefy euro. PiS uważa, że dążenie do jak najszybszego wejścia do strefy euro nie będzie korzystne dla gospodarki i dla społeczeństwa polskiego - powiedziała.

Rząd jest zdeterminowany do wejścia do eurolandu od 2012 roku. Nie wyklucza jednak, że może się ono opóźnić ze względu na światowy kryzys, jednak nadal podtrzymuje, że planowana data jest celem realnym.


wp.pl/
PAP 2009-01-31 (13:18)

PiS chce opóźnienia wejścia do strefy euro

Prawo i Sprawiedliwość (PiS) uważa, że środkiem w walce ze światowym kryzysem gospodarczym, który dotyka także Polskę, powinno być zwiększenia deficytu budżetowego. Rząd powinien też porzucić plany wejścia do strefy euro od 1 stycznia 2012 r.
Przed kryzysem nie można się schować, przed kryzysem można uciec do przodu inwestując środki publiczne w gospodarkę, nawet kosztem zwiększenia deficytu - powiedziała wiceprezes partii Aleksandra Natalli-Świat na kongresie programowym PiS.

Jako przykład podała Niemcy, gdzie deficyt, w celach antykryzysowych, zwiększono o 100 proc.

Ustawa budżetowa na 2009 rok zakłada deficyt na poziomie 18,2 mld zł.

Minister finansów Jacek Rostowski podtrzymuje, że priorytetem rządu jest utrzymanie go na takim poziomie, jednak nie wyklucza nowelizacji ustawy w połowie roku, jeśli znacznie pogorszą się prognozy ekonomiczne dla gospodarek światowych, w szczególności tych z Unii Europejskiej, co będzie wpływało także na polską gospodarkę.

Zdaniem wiceszefowej największej partii opozycyjnej rząd powinien także porzucić plany wejścia do strefy euro od 1 stycznia 2012 roku.

Dla obecnego rządu priorytetem jest niski deficyt i szybkie wejście do strefy euro. PiS uważa, że dążenie do jak najszybszego wejścia do strefy euro nie będzie korzystne dla gospodarki i dla społeczeństwa polskiego - powiedziała.

Rząd jest zdeterminowany do wejścia do eurolandu od 2012 roku. Nie wyklucza jednak, że może się ono opóźnić ze względu na światowy kryzys, jednak nadal podtrzymuje, że planowana data jest celem realnym.


wp.pl/
PAP 2009-01-31 (13:18)

Zaplecze budownictwa sobie poradzi?

Kryzys w budownictwie oznacza spore kłopoty dla firm obsługujących sektor. Już się mówi o spadku popytu na materiały i usługi w związku z zapaścią sektora mieszkaniowego, branża z nadzieją patrzy na przedsięwzięcia infrastrukturalne.
Na rynek zaplecza budownictwa wpływają ostatnio dwa czynniki - kryzys w sektorze bankowym przekładający się na zahamowanie inwestycji komercyjnych oraz spadek cen materiałów budowlanych.

Z jednej więc strony przedsiębiorstwa zaopatrujące budownictwo muszą się liczyć z korektą zakładanych zysków związaną ze znacznym zmniejszeniem liczby inwestycji (w przypadku przedsięwzięć mieszkaniowych mówi się nawet o 30-40-proc. spadku w 2009 r.).
Z drugiej mogą liczyć na odblokowanie sektora zamówień publicznych, który nie tylko przejmuje rolę lokomotywy budownictwa, ale nabiera tempa dzięki bardziej akceptowalnym budżetom i łatwiejszemu przeprowadzaniu postępowań przetargowych.
Ostatnie lata to przecież okres blokady wielu inwestycji publicznych, w których przetargi nie mogły zostać rozstrzygnięte z powodu przedstawiania ofert wykonawczych wielokrotnie przekraczających wysokość zakładanych wydatków.

Kryzys na rynku kredytów bankowych w połączeniu ze spadkiem cen materiałów budowlanych wpływa na powolne przewartościowanie sektora - z rynku wykonawcy, który przez ostatnie miesiące dyktował warunki realizacji inwestycji, powoli staje się on rynkiem inwestora, który spokojniej może przeprowadzać procedury przetargowe, bez obawy, że w okresie od ustalenia budżetu inwestycji do wyłonienia wykonawcy koszty realizacji wzrosną o kilkadziesiąt procent.
Rzeczywiście, obecnie mamy do czynienia bardziej z rynkiem inwestora, ale to dobrze - uważa Sławomir Szpunar, dyrektor marketingu Isover Polska i Europa Wschodnia z Grupy Saint-Gobain. Po okresie dużych niedoborów i fluktuacji zatrudnienia w budownictwie, obserwujemy powrót do bardziej normalnej sytuacji. To szansa na odbudowanie profesjonalizmu, podniesienie jakości w budownictwie. Nadal jednak istnieje zagrożenie spowodowane presją na cenę w oderwaniu od jakości oraz brakiem doświadczenia inwestorów indywidualnych, którzy mogą paść ofiarą takich pozornych oszczędności ze strony wykonawców.

Na razie wydaje się, że jesteśmy jeszcze w okresie przejściowym - kiedy warunki dyktują banki finansujące przedsięwzięcia budowlane. Wraz z załamaniem światowego ładu finansowego, nie tylko zaostrzyły one warunki przyznawania kredytów, ale całkowicie przeorientowały politykę wspierania inwestycji, ostrożniej podchodząc do projektów komercyjnych, a przenosząc zainteresowanie na inwestycje z udziałem sektora publicznego lub wspieranych przez państwo.

Nie mamy do czynienia ani z rynkiem wykonawcy, ani inwestora, tylko z rynkiem banków - uważa Marek Skwarski, członek zarządu Konsorcjum Stali. To instytucje finansowe decydują o być albo nie być inwestycji komercyjnych i mieszkaniowych w Polsce. Banki z kolei niechętnie kredytują inwestycje z powodu niepewności co do perspektyw rozwoju gospodarczego naszego kraju. Nieco lepsza sytuacja jest jeżeli chodzi o przedsięwzięcia infrastrukturalne, finansowane głównie z kasy UE i Skarbu Państwa, ale i w tym przypadku dochodzą sygnały o ograniczeniach w dostępie do kredytów.

Nasz rozmówca prognozuje, że obecne zawirowania na rynkach finansowych mogą się przełożyć negatywnie na większość gałęzi gospodarki związanych z budownictwem.
Wszystkie sektory związane z budownictwem muszą się liczyć z przejściowym spadkiem popytu na ich wyroby. W wypadku producentów stali zakłada się, że osłabienie rynku może potrwać nawet dwa lata. Jednak korekta cen na rynku materiałów budowlanych i stali powinna pozytywnie wpłynąć na szeroko rozumiany sektor budowlany. Spowoduje to spadek kosztów budów, a co za tym idzie wpłynie pozytywnie na rentowność firm wykonawczych. Za korektą kosztów wytworzenia powinna pójść bowiem obniżka cen mieszkań czy powierzchni biurowych do poziomów akceptowalnych przez nabywców.

Obecna sytuacja zweryfikuje model biznesowy wielu podmiotów zaangażowanych w budownictwo - mówi Szpunar. Jednak w Polsce nie zniknął strukturalny niedobór mieszkań, a wielu ekspertów wskazuje na to, że sytuacja realnych źródeł finansowania wydaje się być lepsza niż w innych krajach Europy czy regionu. Konieczna jest więc odbudowa zaufania i wyrwanie się z obecnego stanu wyczekiwania oraz odblokowanie inwestycji.
wp.pl/
Nowy Przemysł | 30.01.2009 | 14:15

Zaplecze budownictwa sobie poradzi?

Kryzys w budownictwie oznacza spore kłopoty dla firm obsługujących sektor. Już się mówi o spadku popytu na materiały i usługi w związku z zapaścią sektora mieszkaniowego, branża z nadzieją patrzy na przedsięwzięcia infrastrukturalne.
Na rynek zaplecza budownictwa wpływają ostatnio dwa czynniki - kryzys w sektorze bankowym przekładający się na zahamowanie inwestycji komercyjnych oraz spadek cen materiałów budowlanych.

Z jednej więc strony przedsiębiorstwa zaopatrujące budownictwo muszą się liczyć z korektą zakładanych zysków związaną ze znacznym zmniejszeniem liczby inwestycji (w przypadku przedsięwzięć mieszkaniowych mówi się nawet o 30-40-proc. spadku w 2009 r.).
Z drugiej mogą liczyć na odblokowanie sektora zamówień publicznych, który nie tylko przejmuje rolę lokomotywy budownictwa, ale nabiera tempa dzięki bardziej akceptowalnym budżetom i łatwiejszemu przeprowadzaniu postępowań przetargowych.
Ostatnie lata to przecież okres blokady wielu inwestycji publicznych, w których przetargi nie mogły zostać rozstrzygnięte z powodu przedstawiania ofert wykonawczych wielokrotnie przekraczających wysokość zakładanych wydatków.

Kryzys na rynku kredytów bankowych w połączeniu ze spadkiem cen materiałów budowlanych wpływa na powolne przewartościowanie sektora - z rynku wykonawcy, który przez ostatnie miesiące dyktował warunki realizacji inwestycji, powoli staje się on rynkiem inwestora, który spokojniej może przeprowadzać procedury przetargowe, bez obawy, że w okresie od ustalenia budżetu inwestycji do wyłonienia wykonawcy koszty realizacji wzrosną o kilkadziesiąt procent.
Rzeczywiście, obecnie mamy do czynienia bardziej z rynkiem inwestora, ale to dobrze - uważa Sławomir Szpunar, dyrektor marketingu Isover Polska i Europa Wschodnia z Grupy Saint-Gobain. Po okresie dużych niedoborów i fluktuacji zatrudnienia w budownictwie, obserwujemy powrót do bardziej normalnej sytuacji. To szansa na odbudowanie profesjonalizmu, podniesienie jakości w budownictwie. Nadal jednak istnieje zagrożenie spowodowane presją na cenę w oderwaniu od jakości oraz brakiem doświadczenia inwestorów indywidualnych, którzy mogą paść ofiarą takich pozornych oszczędności ze strony wykonawców.

Na razie wydaje się, że jesteśmy jeszcze w okresie przejściowym - kiedy warunki dyktują banki finansujące przedsięwzięcia budowlane. Wraz z załamaniem światowego ładu finansowego, nie tylko zaostrzyły one warunki przyznawania kredytów, ale całkowicie przeorientowały politykę wspierania inwestycji, ostrożniej podchodząc do projektów komercyjnych, a przenosząc zainteresowanie na inwestycje z udziałem sektora publicznego lub wspieranych przez państwo.

Nie mamy do czynienia ani z rynkiem wykonawcy, ani inwestora, tylko z rynkiem banków - uważa Marek Skwarski, członek zarządu Konsorcjum Stali. To instytucje finansowe decydują o być albo nie być inwestycji komercyjnych i mieszkaniowych w Polsce. Banki z kolei niechętnie kredytują inwestycje z powodu niepewności co do perspektyw rozwoju gospodarczego naszego kraju. Nieco lepsza sytuacja jest jeżeli chodzi o przedsięwzięcia infrastrukturalne, finansowane głównie z kasy UE i Skarbu Państwa, ale i w tym przypadku dochodzą sygnały o ograniczeniach w dostępie do kredytów.

Nasz rozmówca prognozuje, że obecne zawirowania na rynkach finansowych mogą się przełożyć negatywnie na większość gałęzi gospodarki związanych z budownictwem.
Wszystkie sektory związane z budownictwem muszą się liczyć z przejściowym spadkiem popytu na ich wyroby. W wypadku producentów stali zakłada się, że osłabienie rynku może potrwać nawet dwa lata. Jednak korekta cen na rynku materiałów budowlanych i stali powinna pozytywnie wpłynąć na szeroko rozumiany sektor budowlany. Spowoduje to spadek kosztów budów, a co za tym idzie wpłynie pozytywnie na rentowność firm wykonawczych. Za korektą kosztów wytworzenia powinna pójść bowiem obniżka cen mieszkań czy powierzchni biurowych do poziomów akceptowalnych przez nabywców.

Obecna sytuacja zweryfikuje model biznesowy wielu podmiotów zaangażowanych w budownictwo - mówi Szpunar. Jednak w Polsce nie zniknął strukturalny niedobór mieszkań, a wielu ekspertów wskazuje na to, że sytuacja realnych źródeł finansowania wydaje się być lepsza niż w innych krajach Europy czy regionu. Konieczna jest więc odbudowa zaufania i wyrwanie się z obecnego stanu wyczekiwania oraz odblokowanie inwestycji.
wp.pl/
Nowy Przemysł | 30.01.2009 | 14:15

Inwestycje a Rok Woła

26 stycznia, Chiny oraz Chińczycy na całym świecie świętowali początek Roku Wołu.
Osobiście wolałbym nazwać go Rokiem Byka, ponieważ spodziewamy się, że rok 2009 będzie rokiem solidnego odbicia na rynkach akcji, a Chiny powinny jako pierwsze dać sygnał do wzrostów. Prognozy inwestycyjne i długoterminowe perspektywy dla Chin są znakomite z kilku powodów:

(1) rządy w Chinach prowadzone są w sposób inteligentny, odważny i oświecony, z założeniami utrzymania wzrostów gospodarczych i zapewnienia obywatelom lepszych standardów życia,
(2) władze dysponują niezbędnymi zdolnościami organizacyjnymi i strategiami, które są w stanie zapewnić Chinom osiągnięcie najwyższego wzrostu PKB wśród wszystkich potęg na całym świecie,
(3) Chiny mają środki finansowe niezbędne do realizacji tego gigantycznego zadania, dzięki swym największym na świecie rezerwom walutowym oraz
(4) system bankowy w Chinach należy do najzdrowszych na świecie, a większość indywidualnych konsumentów ma niewielkie zadłużenie.
Chiny niewątpliwie nie będą w stanie osiągnąć ponownie dwucyfrowego wzrostu gospodarczego, ale jednocyfrowy wzrost, który osiągną, będzie z pewnością wysoki. Mając na celu utrzymanie wzrostów, rząd wprowadza potężne programy stymulacji gospodarki skierowane na rynek krajowy, które w założeniu mają zastąpić wzrost dzięki eksportowi wzrostem dzięki obrotom na rynku krajowym. Konsumpcja krajowa będzie zatem kluczowym czynnikiem wzrostów. Rząd podejmuje także kroki mające na celu wzrost konsumpcji poprzez cięcia podatków i dystrybucję talonów. Dlatego każdy sektor związany z krajową konsumpcją powinien być bardziej atrakcyjny dla inwestorów. Wzrost gospodarczy Chin będzie prawdopodobnie napędzany przede wszystkim stymulacją fiskalną i rozluźnieniem polityki pieniężnej.

Od 15 września 2008 r., Ludowy Bank Chin obciął stopy procentowe kredytów o 216 punktów bazowych (2,16%), a spodziewane są kolejne cięcia. W celu stymulowania obrotów na rynku kredytów bankowych, wymagane poziomy rezerw obowiązkowych dla banków były obniżane czterokrotnie, a limity kredytowe, wprowadzone w 2008 roku w celu ograniczenia liczby zaciąganych kredytów, prawdopodobnie zostaną nieoficjalnie zdjęte.

Po silnych spadkach inflacji, władze chińskie zyskały więcej odwagi i coraz bardziej agresywnie redukowały stopy procentowe. Jednym z hamulców inflacji był zastój w finansowaniu działalności handlowej, który stał się problemem globalnym, ale w wyniku wsparcia ze strony Pekinu, trudności zostały znacznie złagodzone.
wp.pl | 30.01.2009 | 11:31

Inwestycje a Rok Woła

26 stycznia, Chiny oraz Chińczycy na całym świecie świętowali początek Roku Wołu.
Osobiście wolałbym nazwać go Rokiem Byka, ponieważ spodziewamy się, że rok 2009 będzie rokiem solidnego odbicia na rynkach akcji, a Chiny powinny jako pierwsze dać sygnał do wzrostów. Prognozy inwestycyjne i długoterminowe perspektywy dla Chin są znakomite z kilku powodów:

(1) rządy w Chinach prowadzone są w sposób inteligentny, odważny i oświecony, z założeniami utrzymania wzrostów gospodarczych i zapewnienia obywatelom lepszych standardów życia,
(2) władze dysponują niezbędnymi zdolnościami organizacyjnymi i strategiami, które są w stanie zapewnić Chinom osiągnięcie najwyższego wzrostu PKB wśród wszystkich potęg na całym świecie,
(3) Chiny mają środki finansowe niezbędne do realizacji tego gigantycznego zadania, dzięki swym największym na świecie rezerwom walutowym oraz
(4) system bankowy w Chinach należy do najzdrowszych na świecie, a większość indywidualnych konsumentów ma niewielkie zadłużenie.
Chiny niewątpliwie nie będą w stanie osiągnąć ponownie dwucyfrowego wzrostu gospodarczego, ale jednocyfrowy wzrost, który osiągną, będzie z pewnością wysoki. Mając na celu utrzymanie wzrostów, rząd wprowadza potężne programy stymulacji gospodarki skierowane na rynek krajowy, które w założeniu mają zastąpić wzrost dzięki eksportowi wzrostem dzięki obrotom na rynku krajowym. Konsumpcja krajowa będzie zatem kluczowym czynnikiem wzrostów. Rząd podejmuje także kroki mające na celu wzrost konsumpcji poprzez cięcia podatków i dystrybucję talonów. Dlatego każdy sektor związany z krajową konsumpcją powinien być bardziej atrakcyjny dla inwestorów. Wzrost gospodarczy Chin będzie prawdopodobnie napędzany przede wszystkim stymulacją fiskalną i rozluźnieniem polityki pieniężnej.

Od 15 września 2008 r., Ludowy Bank Chin obciął stopy procentowe kredytów o 216 punktów bazowych (2,16%), a spodziewane są kolejne cięcia. W celu stymulowania obrotów na rynku kredytów bankowych, wymagane poziomy rezerw obowiązkowych dla banków były obniżane czterokrotnie, a limity kredytowe, wprowadzone w 2008 roku w celu ograniczenia liczby zaciąganych kredytów, prawdopodobnie zostaną nieoficjalnie zdjęte.

Po silnych spadkach inflacji, władze chińskie zyskały więcej odwagi i coraz bardziej agresywnie redukowały stopy procentowe. Jednym z hamulców inflacji był zastój w finansowaniu działalności handlowej, który stał się problemem globalnym, ale w wyniku wsparcia ze strony Pekinu, trudności zostały znacznie złagodzone.
wp.pl | 30.01.2009 | 11:31

Najlepsze na świecie miejsca do inwestowania w nieruchomości

Dziesięć miast, które znajdą się na celownikach inwestorów w 2009 roku.
Gdy zapadają decyzje o zakupie nieruchomości, Waszyngton zazwyczaj przegrywa z takimi miastami, jak Londyn, Nowy Jork i Tokio.

Lecz wkrótce ma być inaczej.
Dzięki propozycji rządowego wsparcia w kwocie biliona dolarów, inwestorzy napływają do Waszyngtonu szukając atrakcyjnych ofert na rynkach nieruchomości komercyjnych i mieszkalnych. Realizacja nowych programów rządowych będzie wymagać znalezienia biur dla urzędników, którzy będą też musieli gdzieś mieszkać.

W tym roku Waszyngton wyprzedził Londyn zajmując pierwsze miejsce wśród najlepszych na świecie miast do inwestowania w nieruchomości. Jednak nie należy jeszcze skreślać światowych stolic finansowych. Nawet przy ogromnych problemach rynków kapitałowych Londynu i Nowego Jorku, miasta te zajęły odpowiednio drugie i trzecie miejsce.
Dlaczego? Czy to przewidywanie długoterminowej stabilizacji oraz obawy, że kraje wschodzące boleśniej odczują ciosy globalnego kryzysu? Gdy coś drgnęło na amerykańskim rynku nieruchomości, w Chinach zanosi się na największą deflację dekady skutkującą znacznymi spadkami cen nieruchomości, według Deutsche Banku.

Na części rynków USA i Wielkiej Brytanii powraca poczucie bezpieczeństwa - mówi François Ortalo-Magne, profesor katedry nieruchomości w Wisconsin School of Business. Natomiast w Chinach i Indiach, panuje poczucie, że spróbowano wszystkiego, lecz bez pożądanych rezultatów.

Fakty i liczby

Rankingi Forbesa przygotowało Association of Foreign Investors in Real Estate, stowarzyszenie zajmujące się badaniem rynku i prowadzące ewidencję najkorzystniejszych okazji do inwestowania w zagraniczne nieruchomości. AFIRE zbiera informacje od swoich 200 członków, którzy łącznie ulokowali 700 miliardów dolarów w nieruchomościach na całym świecie.

W tegorocznym rankingu wyraźnie zyskały amerykańskie miasta: San Francisco w ubiegłym roku awansowało z 24. na 6. miejsce; Los Angeles przesunęło się z 19. na 7. pozycję; Houston skoczyło z 32. na 8. miejsce. Miasta z rejonu Azji i Pacyfiku straciły swoje dobre pozycje: Sydney spadło z 9. na 11. pozycję; Hong Kong z 10. na 22.

W tym roku inwestorzy wiedzą, że nie można wierzyć wycenom. Według indeksu Case-Shiller, w 2008 roku wartość amerykańskiego rynku nieruchomości mieszkalnych spadła o 19%, natomiast ceny w Wielkiej Brytanii spadły o 16%, według brytyjskiego dewelopera Nationwide. W krajach tych wartość nieruchomości komercyjnych zaczęła spadać z powodu recesji po obu stronach Atlantyku.

W 2008 roku inwestorzy szukali szczęścia w ryzykownych inwestycjach na wschodzących rynkach. W tym roku, szukają atrakcyjnych lokalizacji w miastach o ugruntowanej pozycji na rynku.

Nie jesteśmy skłonni już tak bezgranicznie wierzyć szacunkom wartości- mówi Richard Kessler, dyrektor generalny Benenson Capital Partners, globalnej grupy inwestującej w nieruchomości. Jednak, gdy pojawi się okazja na Park i 57th Street, lub działka na Pennsylvania Avenue w Waszyngtonie, którą zawsze chcieliśmy mieć, czy jakaś inna długoterminowa inwestycja o strategicznym znaczeniu, to na pewno się jej przyjrzymy.

Dlatego rok 2009 będzie okresem rozważnych lokat kapitału, a nie uganiania się za wątpliwymi okazjami w egzotycznych krajach. W środowisku inwestorów pojawia się nawet pewien rodzaj pokory.

Niegdyś trwała rywalizacja między Nowym Jorkiem i Londynem - mówi Kenneth Patton, dziekan New York University Schack Institute of Real Estate. Teraz dominuje przekonanie, że płyniemy w tej samej łodzi, która prawdopodobnie przecieka. Gdy jedni inwestorzy chcą grać bezpiecznie, inni wolą po prostu przeczekać tendencję spadkową na rynku nieruchomości.

Większość graczy aktualnie przygląda się sytuacji z boku - mówi Kessler. Istnieje ogromny kapitał, lecz jego właściciele nie są pewni, gdzie go ulokować.

Optymiści twierdzą, że w 2009 roku odłożone na bok pieniądze zaczną napływać na rynek, i to nie strumieniem, a prawdziwą rzeką, która popłynie zwłaszcza do miast z naszego rankingu.

Ogromne fundusze tylko czekają, aby je zainwestować - mówi Ortalo-Magne. Na pierwszy znak powracającej koniunktury spadnie deszcz pieniędzy.

Jednak, czy pierwsze jaskółki pojawią się w 2009, czy w 2010 roku, to zupełnie inna kwestia.
wp.pl/ forbes.com | 01.02.2009 | 10:04

Najlepsze na świecie miejsca do inwestowania w nieruchomości

Dziesięć miast, które znajdą się na celownikach inwestorów w 2009 roku.
Gdy zapadają decyzje o zakupie nieruchomości, Waszyngton zazwyczaj przegrywa z takimi miastami, jak Londyn, Nowy Jork i Tokio.

Lecz wkrótce ma być inaczej.
Dzięki propozycji rządowego wsparcia w kwocie biliona dolarów, inwestorzy napływają do Waszyngtonu szukając atrakcyjnych ofert na rynkach nieruchomości komercyjnych i mieszkalnych. Realizacja nowych programów rządowych będzie wymagać znalezienia biur dla urzędników, którzy będą też musieli gdzieś mieszkać.

W tym roku Waszyngton wyprzedził Londyn zajmując pierwsze miejsce wśród najlepszych na świecie miast do inwestowania w nieruchomości. Jednak nie należy jeszcze skreślać światowych stolic finansowych. Nawet przy ogromnych problemach rynków kapitałowych Londynu i Nowego Jorku, miasta te zajęły odpowiednio drugie i trzecie miejsce.
Dlaczego? Czy to przewidywanie długoterminowej stabilizacji oraz obawy, że kraje wschodzące boleśniej odczują ciosy globalnego kryzysu? Gdy coś drgnęło na amerykańskim rynku nieruchomości, w Chinach zanosi się na największą deflację dekady skutkującą znacznymi spadkami cen nieruchomości, według Deutsche Banku.

Na części rynków USA i Wielkiej Brytanii powraca poczucie bezpieczeństwa - mówi François Ortalo-Magne, profesor katedry nieruchomości w Wisconsin School of Business. Natomiast w Chinach i Indiach, panuje poczucie, że spróbowano wszystkiego, lecz bez pożądanych rezultatów.

Fakty i liczby

Rankingi Forbesa przygotowało Association of Foreign Investors in Real Estate, stowarzyszenie zajmujące się badaniem rynku i prowadzące ewidencję najkorzystniejszych okazji do inwestowania w zagraniczne nieruchomości. AFIRE zbiera informacje od swoich 200 członków, którzy łącznie ulokowali 700 miliardów dolarów w nieruchomościach na całym świecie.

W tegorocznym rankingu wyraźnie zyskały amerykańskie miasta: San Francisco w ubiegłym roku awansowało z 24. na 6. miejsce; Los Angeles przesunęło się z 19. na 7. pozycję; Houston skoczyło z 32. na 8. miejsce. Miasta z rejonu Azji i Pacyfiku straciły swoje dobre pozycje: Sydney spadło z 9. na 11. pozycję; Hong Kong z 10. na 22.

W tym roku inwestorzy wiedzą, że nie można wierzyć wycenom. Według indeksu Case-Shiller, w 2008 roku wartość amerykańskiego rynku nieruchomości mieszkalnych spadła o 19%, natomiast ceny w Wielkiej Brytanii spadły o 16%, według brytyjskiego dewelopera Nationwide. W krajach tych wartość nieruchomości komercyjnych zaczęła spadać z powodu recesji po obu stronach Atlantyku.

W 2008 roku inwestorzy szukali szczęścia w ryzykownych inwestycjach na wschodzących rynkach. W tym roku, szukają atrakcyjnych lokalizacji w miastach o ugruntowanej pozycji na rynku.

Nie jesteśmy skłonni już tak bezgranicznie wierzyć szacunkom wartości- mówi Richard Kessler, dyrektor generalny Benenson Capital Partners, globalnej grupy inwestującej w nieruchomości. Jednak, gdy pojawi się okazja na Park i 57th Street, lub działka na Pennsylvania Avenue w Waszyngtonie, którą zawsze chcieliśmy mieć, czy jakaś inna długoterminowa inwestycja o strategicznym znaczeniu, to na pewno się jej przyjrzymy.

Dlatego rok 2009 będzie okresem rozważnych lokat kapitału, a nie uganiania się za wątpliwymi okazjami w egzotycznych krajach. W środowisku inwestorów pojawia się nawet pewien rodzaj pokory.

Niegdyś trwała rywalizacja między Nowym Jorkiem i Londynem - mówi Kenneth Patton, dziekan New York University Schack Institute of Real Estate. Teraz dominuje przekonanie, że płyniemy w tej samej łodzi, która prawdopodobnie przecieka. Gdy jedni inwestorzy chcą grać bezpiecznie, inni wolą po prostu przeczekać tendencję spadkową na rynku nieruchomości.

Większość graczy aktualnie przygląda się sytuacji z boku - mówi Kessler. Istnieje ogromny kapitał, lecz jego właściciele nie są pewni, gdzie go ulokować.

Optymiści twierdzą, że w 2009 roku odłożone na bok pieniądze zaczną napływać na rynek, i to nie strumieniem, a prawdziwą rzeką, która popłynie zwłaszcza do miast z naszego rankingu.

Ogromne fundusze tylko czekają, aby je zainwestować - mówi Ortalo-Magne. Na pierwszy znak powracającej koniunktury spadnie deszcz pieniędzy.

Jednak, czy pierwsze jaskółki pojawią się w 2009, czy w 2010 roku, to zupełnie inna kwestia.
wp.pl/ forbes.com | 01.02.2009 | 10:04

Unibep buduje filharmonię

Unibep wykona prace budowlane i wykończeniowe w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Wartość umowy wynosi 59,6 mln zł brutto - podała spółka w komunikacie.
- (...) Zarząd Województwa Podlaskiego zaakceptował postanowienia komisji przetargowej w przedmiocie wyboru oferty na dokończenie prac budowlanych i wykończeniowych na obiekcie Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Na zadanie pierwsze, czyli roboty budowlano-wykończeniowe, komisja przetargowa opowiedziała się za wyborem najtańszej oferty, która została złożona przez Unibep - poinformowała firma.
PAP/interia pl Piątek, 30 stycznia (16:34)

Unibep buduje filharmonię

Unibep wykona prace budowlane i wykończeniowe w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Wartość umowy wynosi 59,6 mln zł brutto - podała spółka w komunikacie.
- (...) Zarząd Województwa Podlaskiego zaakceptował postanowienia komisji przetargowej w przedmiocie wyboru oferty na dokończenie prac budowlanych i wykończeniowych na obiekcie Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. Na zadanie pierwsze, czyli roboty budowlano-wykończeniowe, komisja przetargowa opowiedziała się za wyborem najtańszej oferty, która została złożona przez Unibep - poinformowała firma.
PAP/interia pl Piątek, 30 stycznia (16:34)

ME 2012 - rusza kolejny etap budowy stadionu Wisły

Nieco ponad 144 mln zł - za taką sumę firma Polimex-Mostostal wybuduje wschodnią trybunę stadionu Wisły Kraków. Umowę w tej sprawie podpisano w czwartek w Urzędzie Miasta Krakowa.
Prace będziemy wykonywać tak, aby do czerwca mogła być użytkowana murawa na stadionie Wisły - powiedział prezes firmy Polimex-Mostostal Konrad Jaskóła. Także do tego czasu nie zostaną zdemontowane jupitery. W ramach podpisanej z miastem umowy firma Polimex-Mostostal wyburzy dotychczasową trybunę zachodnią (główną) oraz wybuduje ściankę szczelinową pod nową trybunę. Na razie nie wiadomo czy w Krakowie odbędą się mecze mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku. Miasto to ma obecnie status alternatywnego.
PAP/interia.pl Czwartek, 29 stycznia (15:36)

ME 2012 - rusza kolejny etap budowy stadionu Wisły

Nieco ponad 144 mln zł - za taką sumę firma Polimex-Mostostal wybuduje wschodnią trybunę stadionu Wisły Kraków. Umowę w tej sprawie podpisano w czwartek w Urzędzie Miasta Krakowa.
Prace będziemy wykonywać tak, aby do czerwca mogła być użytkowana murawa na stadionie Wisły - powiedział prezes firmy Polimex-Mostostal Konrad Jaskóła. Także do tego czasu nie zostaną zdemontowane jupitery. W ramach podpisanej z miastem umowy firma Polimex-Mostostal wyburzy dotychczasową trybunę zachodnią (główną) oraz wybuduje ściankę szczelinową pod nową trybunę. Na razie nie wiadomo czy w Krakowie odbędą się mecze mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku. Miasto to ma obecnie status alternatywnego.
PAP/interia.pl Czwartek, 29 stycznia (15:36)

Liczba rozpoczynanych budów w 2009 może spaść o połowę

- Liczba rozpoczynanych budów mieszkaniowych w tym roku może spaść o ponad połowę w porównaniu z rokiem ubiegłym i wynieść ok. 30-40 tys. - uważa Kazimierz Kirejczyk, prezes firmy REAS zajmującej się analizami rynku nieruchomości.

"W przypadku braku rozwiązań wspierających sektor, można prognozować spadek liczby rozpoczynanych mieszkań w budownictwie deweloperskim z poziomu ok. 80 tys. rocznie do poziomu ok. 30-40 tys. w 2009 r." - napisał w analizie Kirejczyk. "W połączeniu ze zjawiskiem upadłości firm spowoduje to załamanie rynku zleceń dla firm zajmujących się budownictwem wielorodzinnym. To z kolei oznaczać musi wzrost bezrobocia, o ile nie pojawią się inne zamówienia dla firm wykonawczych" - dodał.

W opinii prezesa REAS spadek podaży na rynku nieruchomości może skutkować w długoterminowej perspektywie wzrostem cen. "Dane GUS o liczbie ponad 700 tys. mieszkań i domów znajdujących się w budowie są nierealistyczne: część z nich to budowy zakończone i zasiedlone, część - zamrożone, a z pozostałych większość to domy jednorodzinne. Zahamowanie produkcji w budownictwie wielorodzinnym zaowocuje w kilkuletniej perspektywie spadkiem podaży, a w konsekwencji wzrostem cen" - uważa Kirejczyk.

Według danych GUS, liczba mieszkań w budowie w okresie styczeń- grudzień 2008 roku wyniosła 686,8 tys. i jest to o 1,3 proc. więcej niż w analogicznym czasie przed rokiem.

źródło informacji: PAP Sobota, 31 stycznia (06:00)

Liczba rozpoczynanych budów w 2009 może spaść o połowę

- Liczba rozpoczynanych budów mieszkaniowych w tym roku może spaść o ponad połowę w porównaniu z rokiem ubiegłym i wynieść ok. 30-40 tys. - uważa Kazimierz Kirejczyk, prezes firmy REAS zajmującej się analizami rynku nieruchomości.

"W przypadku braku rozwiązań wspierających sektor, można prognozować spadek liczby rozpoczynanych mieszkań w budownictwie deweloperskim z poziomu ok. 80 tys. rocznie do poziomu ok. 30-40 tys. w 2009 r." - napisał w analizie Kirejczyk. "W połączeniu ze zjawiskiem upadłości firm spowoduje to załamanie rynku zleceń dla firm zajmujących się budownictwem wielorodzinnym. To z kolei oznaczać musi wzrost bezrobocia, o ile nie pojawią się inne zamówienia dla firm wykonawczych" - dodał.

W opinii prezesa REAS spadek podaży na rynku nieruchomości może skutkować w długoterminowej perspektywie wzrostem cen. "Dane GUS o liczbie ponad 700 tys. mieszkań i domów znajdujących się w budowie są nierealistyczne: część z nich to budowy zakończone i zasiedlone, część - zamrożone, a z pozostałych większość to domy jednorodzinne. Zahamowanie produkcji w budownictwie wielorodzinnym zaowocuje w kilkuletniej perspektywie spadkiem podaży, a w konsekwencji wzrostem cen" - uważa Kirejczyk.

Według danych GUS, liczba mieszkań w budowie w okresie styczeń- grudzień 2008 roku wyniosła 686,8 tys. i jest to o 1,3 proc. więcej niż w analogicznym czasie przed rokiem.

źródło informacji: PAP Sobota, 31 stycznia (06:00)

Złote czasy dla wynajmujących

Zaostrzenie kryteriów przyznawania kredytów hipotecznych, daje skutki w postaci zwiększającego się popytu na wynajem mieszkań. Wynajmem, w zastępstwie zakupu własnego mieszkania, zainteresowani są szczególnie ludzie młodzi. Zazwyczaj nie posiadają wystarczających oszczędności i nie są w stanie w krótkim czasie zgromadzić wkładu własnego, który obecnie stanowi warunek uzyskania kredytu.

W Warszawie cena wynajmu kawalerki to około 1,5 tys. zł. Nie rzadko jest to cena zaporowa. W przedziale od 2 do 2,5 tys. zł znajdziemy najwięcej mieszkań dwu- i trzypokojowych. W tym segmencie ceny osiągają pułap nawet 3,5 tys. zł za mieszkanie trzypokojowe. Mieszkania cztero- i pięciopokojowe w cenach powyżej 4,5 tys. zł cieszą się najmniejszym zainteresowaniem. Częstokroć nazywane apartamentami, rzadko spełniają jednak założenia konstrukcyjne i jakościowe. Segment apartamentów z prawdziwego zdarzenia będzie cieszył się dużym wzięciem wśród firm oraz cudzoziemców. Jest to jednak rynek bardzo specyficzny, wręcz sezonowy.

Osoby zainteresowane wynajmem mieszkania, można przypisać do trzech grup: studenci, młode małżeństwa oraz przedstawiciele firm. Jeśli najemcami mają być studenci, najwłaściwsza będzie lokalizacja w okolicy uczelni. Jeśli mieszkanie nie będzie w bezpośrednim sąsiedztwie centrum akademickiego znaczenia nabiera dogodny dojazd zarówno w dzień, jak i w nocy. Ważnym atutem może być również bliskość miejsc rozrywki.

Młode małżeństwa oprócz dobrej komunikacji, przy wyborze mieszkania zwracają uwagę na infrastrukturę miejską oraz sąsiedztwo obiektów użyteczności publicznej, jak szkoły, przedszkola, czy centra handlowe. Przedstawiciel firm, szukają przede wszystkim spokoju i komfortu. Dlatego też chętnie wynajmują lokale i apartamenty na osiedlach zamkniętych, gdzie mogą liczyć na dyskrecję, spokój i dobre warunki do pracy.

Do grupy oferujących mieszkania do wynajęcia, dołączyli w ostatnim czasie deweloperzy. Oferują mieszkania, które nie znalazły nabywców w drodze sprzedaży. Lokale takie nierzadko charakteryzują się słabszą lokalizacją, która nadal jest głównym czynnikiem kształtującym cenę i szybkość znalezienia najemcy. Deweloperzy decydujący się na wynajem, nie stanowią zagrożenia przejęcia rynku, ponieważ w Polsce nadal brakuje mieszkań. W przypadku inwestycji perspektywicznych, w większej mierze decydują się na przemianę budynku na potrzeby powierzchni biurowej.

Jeśli chodzi o opłacalność wynajmu, w najkorzystniejszej sytuacji znajdują się osoby, które nabyły mieszkanie ze środków własnych. Po odjęciu kosztu czynszu i mediów pozostaje zysk. Ci natomiast, którzy posiłkowali się kredytem, muszą liczyć się z kosztami raty. W tym przypadku dobrze jest, aby cena najmu równoważyła nam koszty raty.

Sebastian Saliński

interia.pl Sobota, 31 stycznia (06:00)

Złote czasy dla wynajmujących

Zaostrzenie kryteriów przyznawania kredytów hipotecznych, daje skutki w postaci zwiększającego się popytu na wynajem mieszkań. Wynajmem, w zastępstwie zakupu własnego mieszkania, zainteresowani są szczególnie ludzie młodzi. Zazwyczaj nie posiadają wystarczających oszczędności i nie są w stanie w krótkim czasie zgromadzić wkładu własnego, który obecnie stanowi warunek uzyskania kredytu.

W Warszawie cena wynajmu kawalerki to około 1,5 tys. zł. Nie rzadko jest to cena zaporowa. W przedziale od 2 do 2,5 tys. zł znajdziemy najwięcej mieszkań dwu- i trzypokojowych. W tym segmencie ceny osiągają pułap nawet 3,5 tys. zł za mieszkanie trzypokojowe. Mieszkania cztero- i pięciopokojowe w cenach powyżej 4,5 tys. zł cieszą się najmniejszym zainteresowaniem. Częstokroć nazywane apartamentami, rzadko spełniają jednak założenia konstrukcyjne i jakościowe. Segment apartamentów z prawdziwego zdarzenia będzie cieszył się dużym wzięciem wśród firm oraz cudzoziemców. Jest to jednak rynek bardzo specyficzny, wręcz sezonowy.

Osoby zainteresowane wynajmem mieszkania, można przypisać do trzech grup: studenci, młode małżeństwa oraz przedstawiciele firm. Jeśli najemcami mają być studenci, najwłaściwsza będzie lokalizacja w okolicy uczelni. Jeśli mieszkanie nie będzie w bezpośrednim sąsiedztwie centrum akademickiego znaczenia nabiera dogodny dojazd zarówno w dzień, jak i w nocy. Ważnym atutem może być również bliskość miejsc rozrywki.

Młode małżeństwa oprócz dobrej komunikacji, przy wyborze mieszkania zwracają uwagę na infrastrukturę miejską oraz sąsiedztwo obiektów użyteczności publicznej, jak szkoły, przedszkola, czy centra handlowe. Przedstawiciel firm, szukają przede wszystkim spokoju i komfortu. Dlatego też chętnie wynajmują lokale i apartamenty na osiedlach zamkniętych, gdzie mogą liczyć na dyskrecję, spokój i dobre warunki do pracy.

Do grupy oferujących mieszkania do wynajęcia, dołączyli w ostatnim czasie deweloperzy. Oferują mieszkania, które nie znalazły nabywców w drodze sprzedaży. Lokale takie nierzadko charakteryzują się słabszą lokalizacją, która nadal jest głównym czynnikiem kształtującym cenę i szybkość znalezienia najemcy. Deweloperzy decydujący się na wynajem, nie stanowią zagrożenia przejęcia rynku, ponieważ w Polsce nadal brakuje mieszkań. W przypadku inwestycji perspektywicznych, w większej mierze decydują się na przemianę budynku na potrzeby powierzchni biurowej.

Jeśli chodzi o opłacalność wynajmu, w najkorzystniejszej sytuacji znajdują się osoby, które nabyły mieszkanie ze środków własnych. Po odjęciu kosztu czynszu i mediów pozostaje zysk. Ci natomiast, którzy posiłkowali się kredytem, muszą liczyć się z kosztami raty. W tym przypadku dobrze jest, aby cena najmu równoważyła nam koszty raty.

Sebastian Saliński

interia.pl Sobota, 31 stycznia (06:00)

Duży lokal to droższa winda?

Do Rzecznika Praw Obywatelskich wpłynęło ponad 20 skarg od osób, które muszą płacić kilka razy więcej za korzystanie z windy i wywóz śmieci, po wydzieleniu przez spółdzielnię własności ich mieszkań. Wysokość opłaty zależy bowiem od wielkości lokalu, a nie od liczby mieszkających w nim osób.

Rzecznik nie podjął jednak interwencji w tej sprawie, ze względu na samodzielność spółdzielni w tym zakresie - powiedziała PAP dyrektor Zespołu Prawa Administracyjnego i Spraw Mieszkaniowych Biura RPO, Kamilla Dołowska.

Po wydzieleniu własności nieruchomości, spółdzielnie zmieniają zasady ustalania opłat za korzystnie z windy i wywóz śmieci. Uzależniają je od liczby metrów kwadratowych mieszkania, a nie osób zamieszkujących lokal, tak jak robiły to przed wydzieleniem własności. Jeżeli zatem osoba samotna ma np. 70-metrowe mieszkanie a czteroosobowa rodzina np. 40-metrowe, to ta pierwsza za windę i wywóz śmieci zapłaci prawie dwa razy więcej - wynika z informacji o podwyżkach czynszu przysyłanych lokatorom przez spółdzielnie mieszkaniowe.

Złożenie interpelacji w tej sprawie zapowiedział poseł PiS, Grzegorz Tobiszowski. "Przecież jedna osoba jeździ windą rzadziej i gromadzi mniej śmieci niż kilkuosobowa rodzina. Prawo, które prowadzi do takich absurdów, powinno być jak najszybciej zmienione, niezależnie od tego czy zostało zapisane w ustawie czy w statucie spółdzielni" - powiedział PAP.

- Spółdzielnie mieszkaniowe powinny wreszcie nauczyć się zarządzać majątkiem tak jak inne podmioty gospodarcze. Na razie większość ich władz chce mieć tylko korzyści, bez jakichkolwiek starań, np. o obniżenie kosztów - dodał.

Także senator PO, Mieczysław Augustyn, obiecał, że "klub Platformy przyjrzy się problemowi podwyżki opłat za widny i wywóz śmieci w spółdzielniach".

Zdaniem dyrektor Wydziału Lustracji Krajowej Rady Spółdzielczej Danuty Świerżewskiej, gdyby lokatorzy na bieżąco interesowali się sprawami spółdzielni, w wielu przypadkach nie doszłoby do podwyżek opłat za windy i wywóz śmieci.

Osoby szukające pomocy u RPO twierdzą, że w swoich spółdzielniach dowiadują się, iż po wydzieleniu własności, to prawo każe liczyć opłaty za windę i wywóz śmieci od metra kwadratowego mieszkania.

- Z ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych wynika, że koszty m.in. użytkowania windy i wywozu śmieci ponoszą mieszkańcy. Ani w niej, ani w przepisach ustawy o ochronie lokatorów nie ma jednak mowy, że opłaty trzeba uzależniać od metrażu, a nie od liczby osób - wyjaśniła Kamilla Dołowska.

Podkreśliła, że "zależy to wyłącznie od spółdzielni. Ich zarządy podejmują swobodne decyzje, zatwierdzane potem przez rady nadzorcze".

- Jeśli władze spółdzielni twierdzą, że jakakolwiek ustawa zmusza je do pobierania od samotnej osoby wyższych opłat za korzystanie z windy czy wywóz śmieci niż od kilkuosobowej rodziny tylko dlatego, że ma ona większe mieszkanie, to nie rozumieją ustawy o ochronie lokatorów" - stwierdziła Dołowska. Przypomniała, że "ustawa ta daje jedynie spółdzielniom swobodę w ustalaniu zasad naliczania opłat -.

Dlatego - zdaniem Tobiszowskiego - należy bardziej patrzeć na ręce zarządom spółdzielni mieszkaniowych, a być może potrzebne są rozwiązania ograniczające ich samodzielność, jeżeli ta szkodzi lokatorom.

Świerżewska z KRS zwróciła uwagę, że lokatorzy mogą odwołać się do Rady Nadzorczej spółdzielni. Jeśli nic to nie pomoże, to do Walnego Zgromadzenia Członków. Potem zostaje im już tylko skarga do sądu cywilnego.

Dołowska, pytana o szanse powodzenia takiej skargi powiedziała: - Jeśli władze spółdzielni udowodnią, że inna metoda się nie sprawdza, to lokator może sprawę przegrać. Aby wygrać, musi przekonać sąd, że rozwiązanie przyjęte przez spółdzielnię jest błędne i wykazać dlaczego - podkreśliła.

interia.pl Piątek, 30 stycznia (16:21)

Duży lokal to droższa winda?

Do Rzecznika Praw Obywatelskich wpłynęło ponad 20 skarg od osób, które muszą płacić kilka razy więcej za korzystanie z windy i wywóz śmieci, po wydzieleniu przez spółdzielnię własności ich mieszkań. Wysokość opłaty zależy bowiem od wielkości lokalu, a nie od liczby mieszkających w nim osób.

Rzecznik nie podjął jednak interwencji w tej sprawie, ze względu na samodzielność spółdzielni w tym zakresie - powiedziała PAP dyrektor Zespołu Prawa Administracyjnego i Spraw Mieszkaniowych Biura RPO, Kamilla Dołowska.

Po wydzieleniu własności nieruchomości, spółdzielnie zmieniają zasady ustalania opłat za korzystnie z windy i wywóz śmieci. Uzależniają je od liczby metrów kwadratowych mieszkania, a nie osób zamieszkujących lokal, tak jak robiły to przed wydzieleniem własności. Jeżeli zatem osoba samotna ma np. 70-metrowe mieszkanie a czteroosobowa rodzina np. 40-metrowe, to ta pierwsza za windę i wywóz śmieci zapłaci prawie dwa razy więcej - wynika z informacji o podwyżkach czynszu przysyłanych lokatorom przez spółdzielnie mieszkaniowe.

Złożenie interpelacji w tej sprawie zapowiedział poseł PiS, Grzegorz Tobiszowski. "Przecież jedna osoba jeździ windą rzadziej i gromadzi mniej śmieci niż kilkuosobowa rodzina. Prawo, które prowadzi do takich absurdów, powinno być jak najszybciej zmienione, niezależnie od tego czy zostało zapisane w ustawie czy w statucie spółdzielni" - powiedział PAP.

- Spółdzielnie mieszkaniowe powinny wreszcie nauczyć się zarządzać majątkiem tak jak inne podmioty gospodarcze. Na razie większość ich władz chce mieć tylko korzyści, bez jakichkolwiek starań, np. o obniżenie kosztów - dodał.

Także senator PO, Mieczysław Augustyn, obiecał, że "klub Platformy przyjrzy się problemowi podwyżki opłat za widny i wywóz śmieci w spółdzielniach".

Zdaniem dyrektor Wydziału Lustracji Krajowej Rady Spółdzielczej Danuty Świerżewskiej, gdyby lokatorzy na bieżąco interesowali się sprawami spółdzielni, w wielu przypadkach nie doszłoby do podwyżek opłat za windy i wywóz śmieci.

Osoby szukające pomocy u RPO twierdzą, że w swoich spółdzielniach dowiadują się, iż po wydzieleniu własności, to prawo każe liczyć opłaty za windę i wywóz śmieci od metra kwadratowego mieszkania.

- Z ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych wynika, że koszty m.in. użytkowania windy i wywozu śmieci ponoszą mieszkańcy. Ani w niej, ani w przepisach ustawy o ochronie lokatorów nie ma jednak mowy, że opłaty trzeba uzależniać od metrażu, a nie od liczby osób - wyjaśniła Kamilla Dołowska.

Podkreśliła, że "zależy to wyłącznie od spółdzielni. Ich zarządy podejmują swobodne decyzje, zatwierdzane potem przez rady nadzorcze".

- Jeśli władze spółdzielni twierdzą, że jakakolwiek ustawa zmusza je do pobierania od samotnej osoby wyższych opłat za korzystanie z windy czy wywóz śmieci niż od kilkuosobowej rodziny tylko dlatego, że ma ona większe mieszkanie, to nie rozumieją ustawy o ochronie lokatorów" - stwierdziła Dołowska. Przypomniała, że "ustawa ta daje jedynie spółdzielniom swobodę w ustalaniu zasad naliczania opłat -.

Dlatego - zdaniem Tobiszowskiego - należy bardziej patrzeć na ręce zarządom spółdzielni mieszkaniowych, a być może potrzebne są rozwiązania ograniczające ich samodzielność, jeżeli ta szkodzi lokatorom.

Świerżewska z KRS zwróciła uwagę, że lokatorzy mogą odwołać się do Rady Nadzorczej spółdzielni. Jeśli nic to nie pomoże, to do Walnego Zgromadzenia Członków. Potem zostaje im już tylko skarga do sądu cywilnego.

Dołowska, pytana o szanse powodzenia takiej skargi powiedziała: - Jeśli władze spółdzielni udowodnią, że inna metoda się nie sprawdza, to lokator może sprawę przegrać. Aby wygrać, musi przekonać sąd, że rozwiązanie przyjęte przez spółdzielnię jest błędne i wykazać dlaczego - podkreśliła.

interia.pl Piątek, 30 stycznia (16:21)

Budownictwo bardzo nie ucierpi

W 2009 roku osłabienie koniunktury w budownictwie będzie łagodniejsze niż w pozostałych sektorach przemysłu - uważa prof. dr Zofia Bolkowska z Wyższej Szkoły Zarządzania i Prawa.

Bolkowska wyjaśniła w czwartek na konferencji prasowej, że mimo sygnałów firm budowlanych o pogarszającej się koniunkturze, budownictwo osiągnęło w 2008 roku korzystniejsze wskaźniki wzrostu, niż przemysł oraz handel detaliczny. Było to odpowiednio 12,9 proc., 3,5 proc. oraz 6,6 proc.

Jej zdaniem, w 2009 roku inwestycje infrastrukturalne i drogowe mogą uchronić sektor budownictwa w 2009 roku od "głębokiego regresu".

Oceniła, że malejące tempo inwestycji w naszym kraju wpływa niekorzystnie na funkcjonowanie branży budowlanej.

- Na malejący poziom inwestowania w Polsce wpływa kryzys na rynkach finansowych, ograniczenie możliwości pozyskiwania kredytów, mniejszy napływ inwestycji zagranicznych, pogorszenie sytuacji finansowej przedsiębiorstw oraz psychologiczne bariery w podejmowaniu decyzji inwestycyjnych wobec niepewności, co do przyszłej sytuacji gospodarczej - wyjaśniła Bolkowska.

Według ekspertki, "budownictwo mieszkaniowe weszło już w sytuację kryzysową i to będzie się pogłębiało". Wyjaśniła, że deweloperzy mają trudności ze sprzedażą mieszkań.

Przypomniała jednak, że udział budownictwa mieszkaniowego w całym sektorze budowlanym wynosi mniej niż 20 proc.

Dyrektor Polskiej Izby Przemysłowo-Handlowej Budownictwa Zbigniew Bachman powiedział dziennikarzom w czwartek przed konferencją, że w tym roku należy się liczyć ze wzrostem cen materiałów budowlanych, szczególnie energochłonnych. Chodzi m.in. o cegłę, styropian, płytki ceramiczne. Bachman szacuje, że ceny tych wyrobów mogą wzrosnąć o 7-10 proc.

- Te materiały, które są w postaci zapasów w magazynach i hurtowniach, w pierwszym półroczu 2009 roku mogą stanieć. Mogą spaść ceny produktów chemii budowlanej, niektórych wyrobów konstrukcyjnych, które są mniej energochłonne - powiedział w czwartek dziennikarzom Bachman.

Jego zdaniem, "o dynamice wzrostu lub upadku produkcji budowlano- montażowej w 2009 roku" będą decydowały inwestycje w budownictwo infrastrukturalne i drogowe.

źródło informacji: PAP/onet.pl Piątek, 30 stycznia (06:00)

Budownictwo bardzo nie ucierpi

W 2009 roku osłabienie koniunktury w budownictwie będzie łagodniejsze niż w pozostałych sektorach przemysłu - uważa prof. dr Zofia Bolkowska z Wyższej Szkoły Zarządzania i Prawa.

Bolkowska wyjaśniła w czwartek na konferencji prasowej, że mimo sygnałów firm budowlanych o pogarszającej się koniunkturze, budownictwo osiągnęło w 2008 roku korzystniejsze wskaźniki wzrostu, niż przemysł oraz handel detaliczny. Było to odpowiednio 12,9 proc., 3,5 proc. oraz 6,6 proc.

Jej zdaniem, w 2009 roku inwestycje infrastrukturalne i drogowe mogą uchronić sektor budownictwa w 2009 roku od "głębokiego regresu".

Oceniła, że malejące tempo inwestycji w naszym kraju wpływa niekorzystnie na funkcjonowanie branży budowlanej.

- Na malejący poziom inwestowania w Polsce wpływa kryzys na rynkach finansowych, ograniczenie możliwości pozyskiwania kredytów, mniejszy napływ inwestycji zagranicznych, pogorszenie sytuacji finansowej przedsiębiorstw oraz psychologiczne bariery w podejmowaniu decyzji inwestycyjnych wobec niepewności, co do przyszłej sytuacji gospodarczej - wyjaśniła Bolkowska.

Według ekspertki, "budownictwo mieszkaniowe weszło już w sytuację kryzysową i to będzie się pogłębiało". Wyjaśniła, że deweloperzy mają trudności ze sprzedażą mieszkań.

Przypomniała jednak, że udział budownictwa mieszkaniowego w całym sektorze budowlanym wynosi mniej niż 20 proc.

Dyrektor Polskiej Izby Przemysłowo-Handlowej Budownictwa Zbigniew Bachman powiedział dziennikarzom w czwartek przed konferencją, że w tym roku należy się liczyć ze wzrostem cen materiałów budowlanych, szczególnie energochłonnych. Chodzi m.in. o cegłę, styropian, płytki ceramiczne. Bachman szacuje, że ceny tych wyrobów mogą wzrosnąć o 7-10 proc.

- Te materiały, które są w postaci zapasów w magazynach i hurtowniach, w pierwszym półroczu 2009 roku mogą stanieć. Mogą spaść ceny produktów chemii budowlanej, niektórych wyrobów konstrukcyjnych, które są mniej energochłonne - powiedział w czwartek dziennikarzom Bachman.

Jego zdaniem, "o dynamice wzrostu lub upadku produkcji budowlano- montażowej w 2009 roku" będą decydowały inwestycje w budownictwo infrastrukturalne i drogowe.

źródło informacji: PAP/onet.pl Piątek, 30 stycznia (06:00)

Zysk banków w Bułgarii w 2008 roku wzrósł o 21 proc. rdr

Bułgarskie banki komercyjne osiągnęły w 2008 najwyższy zysk od 10 lat, wynoszący 1,4 mld lewów (920 mln USD) - poinformował w piątek bank centralny Bułgarii.
Banki w Bułgarii posiadały stosunkowo niewiele "toksycznych aktywów", które nie zaważyły na ich bilansach.

Łączne aktywa wszystkich banków wyniosły 70 mld lewów po wzroście o 18 proc.
"Zakumulowany zysk jest wystarczający do pokrycia ewentualnych niekorzystnych przesunięć w portfoliach kredytowych" - napisał bank centralny w komunikacie.

"Racjonalizacja wydatków w systemie stanowi rezerwę do utrzymania stałych przychodów" - dodał bank.

Pięć największych banków Bułgarii to UniCredit Bulbank AD (Bułgarski oddział włoskiego UniCredit SpA), DSK Bank (oddział największego banku Węgier, OTP Bank Nyrt.), United Bulgarian Bank (należący do National Bank of Greece SA), Raiffeisenbank Bulgaria oraz Eurobank EFG Bulgaria.

Wszystkie powyższe banki razem wypracowały około 60 proc. całego wzrostu.
onet.pl (PAP, dd/30.01.2009, godz. 17:38)

Zysk banków w Bułgarii w 2008 roku wzrósł o 21 proc. rdr

Bułgarskie banki komercyjne osiągnęły w 2008 najwyższy zysk od 10 lat, wynoszący 1,4 mld lewów (920 mln USD) - poinformował w piątek bank centralny Bułgarii.
Banki w Bułgarii posiadały stosunkowo niewiele "toksycznych aktywów", które nie zaważyły na ich bilansach.

Łączne aktywa wszystkich banków wyniosły 70 mld lewów po wzroście o 18 proc.
"Zakumulowany zysk jest wystarczający do pokrycia ewentualnych niekorzystnych przesunięć w portfoliach kredytowych" - napisał bank centralny w komunikacie.

"Racjonalizacja wydatków w systemie stanowi rezerwę do utrzymania stałych przychodów" - dodał bank.

Pięć największych banków Bułgarii to UniCredit Bulbank AD (Bułgarski oddział włoskiego UniCredit SpA), DSK Bank (oddział największego banku Węgier, OTP Bank Nyrt.), United Bulgarian Bank (należący do National Bank of Greece SA), Raiffeisenbank Bulgaria oraz Eurobank EFG Bulgaria.

Wszystkie powyższe banki razem wypracowały około 60 proc. całego wzrostu.
onet.pl (PAP, dd/30.01.2009, godz. 17:38)

IBnGR: będzie lepiej już w drugiej połowie 2009 r.

W Polsce nie będzie recesji, mimo gospodarczego spowolnienia; już w drugiej połowie 2009 roku sytuacja zacznie się poprawiać - uważają eksperci Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową (IBnGR).

W przedstawionym dziś raporcie ekonomiści prognozują, że w roku 2009 PKB Polski wzrośnie o 2,0 proc. W opinii IBnGR rok 2010 będzie jeszcze lepszy. Wtedy PKB wzrośnie o 3 proc.

Eksperci IBnGR oszacowali też średnioroczny kurs euro i dolara w latach 2009-2010. Ich zdaniem euro będzie kosztowało 4,3 zł w 2009 i 4,0 zł w 2010. Za dolara trzeba będzie zapłacić odpowiednio 3,3 zł i 3 zł.

W pierwszym i drugim kwartale br. dynamika PKB będzie wciąż spadała i wyniesie odpowiednio 1,5 proc. i 1,3 proc. Lepiej będzie - jak twierdzą ekonomiści Instytutu - już w drugiej połowie 2009 r., w III kwartale gospodarka będzie rosła w tempie 2,0 proc. a w IV o 2,8 proc.

Lata 2009-2010 to - ze względu na wolniejsze tempo wzrostu gospodarczego - niższa inflacja. W tym roku w ujęciu grudzień - grudzień wyniesie ona 2,2 proc., a w roku 2010 - 2,5 proc.

"W roku bieżącym wzrost bezrobocia jest nieunikniony" - powiedział ekspert IBnGR, Marcin Peterlik. Wyniesie ono 11 proc. "To o 1,5 proc. więcej, niż w roku 2008" - dodał ekspert. W roku 2010 bezrobocie zacznie maleć i wyniesie 10,5 proc.

Eksperci oszacowali również czwarty kwartał 2008 r. PKB wzrósł o 2,7 proc. w stosunku do analogicznego okresu roku poprzedniego. W skali rocznej PKB wzrósł o 4,8 proc.

Głównym czynnikiem wzrostu gospodarczego w roku 2008 był popyt krajowy. Tempo jego wzrostu w IV kwartale roku 2008 wyniosło 3,1 proc., co oznacza, że w ujęciu rocznym wyniosło ono 4,8 proc.

Najszybciej rozwijającym się sektorem, zarówno w IV kwartale, jak i w całym roku było budownictwo. W ocenie IBnGR w skali roku tempo wzrostu wartości dodanej wyniosło 11,3 proc.

Na koniec roku 2008 stopa bezrobocia wyniosła 9,5 proc. "Oznacza to, że pomimo obserwowanego osłabienia koniunktury gospodarczej, liczba zatrudnionych w gospodarce narodowej wzrosła w IV kwartale o 2,2 proc. a w całym roku 2008 o 3,5 proc." - czytamy w raporcie IBnGR.
wp.pl PAP, dd/30.01.2009, godz. 15:46)

IBnGR: będzie lepiej już w drugiej połowie 2009 r.

W Polsce nie będzie recesji, mimo gospodarczego spowolnienia; już w drugiej połowie 2009 roku sytuacja zacznie się poprawiać - uważają eksperci Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową (IBnGR).

W przedstawionym dziś raporcie ekonomiści prognozują, że w roku 2009 PKB Polski wzrośnie o 2,0 proc. W opinii IBnGR rok 2010 będzie jeszcze lepszy. Wtedy PKB wzrośnie o 3 proc.

Eksperci IBnGR oszacowali też średnioroczny kurs euro i dolara w latach 2009-2010. Ich zdaniem euro będzie kosztowało 4,3 zł w 2009 i 4,0 zł w 2010. Za dolara trzeba będzie zapłacić odpowiednio 3,3 zł i 3 zł.

W pierwszym i drugim kwartale br. dynamika PKB będzie wciąż spadała i wyniesie odpowiednio 1,5 proc. i 1,3 proc. Lepiej będzie - jak twierdzą ekonomiści Instytutu - już w drugiej połowie 2009 r., w III kwartale gospodarka będzie rosła w tempie 2,0 proc. a w IV o 2,8 proc.

Lata 2009-2010 to - ze względu na wolniejsze tempo wzrostu gospodarczego - niższa inflacja. W tym roku w ujęciu grudzień - grudzień wyniesie ona 2,2 proc., a w roku 2010 - 2,5 proc.

"W roku bieżącym wzrost bezrobocia jest nieunikniony" - powiedział ekspert IBnGR, Marcin Peterlik. Wyniesie ono 11 proc. "To o 1,5 proc. więcej, niż w roku 2008" - dodał ekspert. W roku 2010 bezrobocie zacznie maleć i wyniesie 10,5 proc.

Eksperci oszacowali również czwarty kwartał 2008 r. PKB wzrósł o 2,7 proc. w stosunku do analogicznego okresu roku poprzedniego. W skali rocznej PKB wzrósł o 4,8 proc.

Głównym czynnikiem wzrostu gospodarczego w roku 2008 był popyt krajowy. Tempo jego wzrostu w IV kwartale roku 2008 wyniosło 3,1 proc., co oznacza, że w ujęciu rocznym wyniosło ono 4,8 proc.

Najszybciej rozwijającym się sektorem, zarówno w IV kwartale, jak i w całym roku było budownictwo. W ocenie IBnGR w skali roku tempo wzrostu wartości dodanej wyniosło 11,3 proc.

Na koniec roku 2008 stopa bezrobocia wyniosła 9,5 proc. "Oznacza to, że pomimo obserwowanego osłabienia koniunktury gospodarczej, liczba zatrudnionych w gospodarce narodowej wzrosła w IV kwartale o 2,2 proc. a w całym roku 2008 o 3,5 proc." - czytamy w raporcie IBnGR.
wp.pl PAP, dd/30.01.2009, godz. 15:46)

W USA największy spadek PKB od niemal 27 lat

Liczony na koniec IV kwartału ubiegłego roku roczny produkt krajowy brutto Stanów Zjednoczonych zmniejszył się w porównaniu z kwartałem poprzednim o 3,8 proc., co jest największym takim spadkiem od niemal 27 lat - poinformowało w piątek ministerstwo handlu USA.
Oznacza to, że amerykańska gospodarka coraz silniej odczuwa skutki kryzysu finansowego, wywołanego załamaniem się rynku kredytów hipotecznych. Po raz ostatni jeszcze bardziej niekorzystny wskaźnik odnotowano w pierwszym kwartale 1982 roku, gdy roczny PKB spadł o 6,4 proc.

W III kwartale ub.r. roczny PKB zmniejszył się 0,5 proc.
Wzrost gospodarczy w całym roku 2008 wyniósł 1,3 proc. - mniej niż kiedykolwiek od 2001 roku, gdy PKB zwiększył się tylko o 0,8 proc. (PAP)
wp.pl PAP | 30.01.2009 | 16:00

W USA największy spadek PKB od niemal 27 lat

Liczony na koniec IV kwartału ubiegłego roku roczny produkt krajowy brutto Stanów Zjednoczonych zmniejszył się w porównaniu z kwartałem poprzednim o 3,8 proc., co jest największym takim spadkiem od niemal 27 lat - poinformowało w piątek ministerstwo handlu USA.
Oznacza to, że amerykańska gospodarka coraz silniej odczuwa skutki kryzysu finansowego, wywołanego załamaniem się rynku kredytów hipotecznych. Po raz ostatni jeszcze bardziej niekorzystny wskaźnik odnotowano w pierwszym kwartale 1982 roku, gdy roczny PKB spadł o 6,4 proc.

W III kwartale ub.r. roczny PKB zmniejszył się 0,5 proc.
Wzrost gospodarczy w całym roku 2008 wyniósł 1,3 proc. - mniej niż kiedykolwiek od 2001 roku, gdy PKB zwiększył się tylko o 0,8 proc. (PAP)
wp.pl PAP | 30.01.2009 | 16:00

Co będzie dalej z polskim pieniądzem?

Słabnący w ostatnim czasie złoty dał się mocno odczuć osobom spłacającym kredyty hipoteczne w obcych walutach, szczególnie we frankach. Cieszy natomiast eksporterów.
Sytuacja w ostatnich miesiącach zmieniła się diametralnie. Jeszcze na początku września za dolara płaciliśmy 2,30 zł, natomiast za euro 3,34 zł. Jeśli chodzi o franka był to poziom 2,06 zł.

Inwestorzy uciekali
Kłopoty emerging markets, które rozpoczęły się na jesieni, mające związek z problemami gospodarki węgierskiej, zachęciły inwestorów do ucieczki z rynków wschodzących, w tym także z Polski. Złoty padł ofiarą problemów na Węgrzech. Zagraniczny kapitał, który zaczął obawiać się, że podobna sytuacja może dotknąć polską gospodarkę, rozpoczął wzmożoną sprzedaż naszej waluty. W efekcie zaowocowało to mocnym osłabieniem złotego w kilku poprzednich miesiącach.

Ból kredytobiorców
Obecny kurs walut odbiega znacznie od tego sprzed pół roku. Za dolara należy zapłacić ok. 3,30 zł, a w przypadku euro i franka jest to 4,35 zł i 2,86 zł. Oznacza to, że dolar zyskał wobec naszej waluty ponad 40 proc., frank umocnił się natomiast o ponad 38 proc., a euro o ponad 30 proc. Słaby złoty mocno uderza w kredytobiorców, którzy przy kredycie zaciągniętym na np. 20 lat na kwotę 200 tys. zł we frankach jeszcze niedawno płacili ratę na poziomie 1 000 zł. Dziś muszą płacić ratę w wysokości już 1 4000 zł.

Czekając na poprawę

Mocno niepewna sytuacja, która utrzymuje się na światowych rynkach finansowych, nie sprzyja umocnieniu się złotego. Trudno przypuszczać, żeby nasza waluta zaczęła proces umacniania wcześniej niż pod koniec II kwartału obecnego roku. Dopóki sytuacja gospodarek rozwiniętych nie ulegnie poprawie, inwestorzy zagraniczni nie będą mieli ochoty ryzykować inwestycji na rynkach wschodzących, a co się z tym wiąże nie będą kupowali walut z regionu emerging markets.

Ważny kapitał

Polska waluta znajduje się w koszyku z innymi walutami państw z Europy Centralnej i pomimo dobrych fundamentów naszej gospodarki rozwój sytuacji w innych krajach z naszego regionu warunkuje zachowanie naszej waluty w ostatnim czasie, na co kluczowy wpływ ma kapitał zagraniczny.

Maciej Dyja
Autor jest głównym analitykiem Gold Finance
wp.pl

Co będzie dalej z polskim pieniądzem?

Słabnący w ostatnim czasie złoty dał się mocno odczuć osobom spłacającym kredyty hipoteczne w obcych walutach, szczególnie we frankach. Cieszy natomiast eksporterów.
Sytuacja w ostatnich miesiącach zmieniła się diametralnie. Jeszcze na początku września za dolara płaciliśmy 2,30 zł, natomiast za euro 3,34 zł. Jeśli chodzi o franka był to poziom 2,06 zł.

Inwestorzy uciekali
Kłopoty emerging markets, które rozpoczęły się na jesieni, mające związek z problemami gospodarki węgierskiej, zachęciły inwestorów do ucieczki z rynków wschodzących, w tym także z Polski. Złoty padł ofiarą problemów na Węgrzech. Zagraniczny kapitał, który zaczął obawiać się, że podobna sytuacja może dotknąć polską gospodarkę, rozpoczął wzmożoną sprzedaż naszej waluty. W efekcie zaowocowało to mocnym osłabieniem złotego w kilku poprzednich miesiącach.

Ból kredytobiorców
Obecny kurs walut odbiega znacznie od tego sprzed pół roku. Za dolara należy zapłacić ok. 3,30 zł, a w przypadku euro i franka jest to 4,35 zł i 2,86 zł. Oznacza to, że dolar zyskał wobec naszej waluty ponad 40 proc., frank umocnił się natomiast o ponad 38 proc., a euro o ponad 30 proc. Słaby złoty mocno uderza w kredytobiorców, którzy przy kredycie zaciągniętym na np. 20 lat na kwotę 200 tys. zł we frankach jeszcze niedawno płacili ratę na poziomie 1 000 zł. Dziś muszą płacić ratę w wysokości już 1 4000 zł.

Czekając na poprawę

Mocno niepewna sytuacja, która utrzymuje się na światowych rynkach finansowych, nie sprzyja umocnieniu się złotego. Trudno przypuszczać, żeby nasza waluta zaczęła proces umacniania wcześniej niż pod koniec II kwartału obecnego roku. Dopóki sytuacja gospodarek rozwiniętych nie ulegnie poprawie, inwestorzy zagraniczni nie będą mieli ochoty ryzykować inwestycji na rynkach wschodzących, a co się z tym wiąże nie będą kupowali walut z regionu emerging markets.

Ważny kapitał

Polska waluta znajduje się w koszyku z innymi walutami państw z Europy Centralnej i pomimo dobrych fundamentów naszej gospodarki rozwój sytuacji w innych krajach z naszego regionu warunkuje zachowanie naszej waluty w ostatnim czasie, na co kluczowy wpływ ma kapitał zagraniczny.

Maciej Dyja
Autor jest głównym analitykiem Gold Finance
wp.pl

Kupić? Nie kupić?

Kupić? Nie kupić?
Kupić? Nie kupić? Poczekać? Jak długo? Takie wątpliwości mogą targać każdym, kto ma zamiar zostać właścicielem mieszkania czy domu.
Wątpliwości podsyca codzienna prasa, w której domorośli eksperci snują przewidywania oparte najczęściej na wróżeniu z fusów. Faktem jest, że ceny nieruchomości w ostatnich tygodniach stabilizują się.
Miniony rok, jak pokazują dane GUS, był dobry dla budownictwa. Tak dużo mieszkań nie oddano od 20 lat. Na rynku mieszkaniowym zaobserwujemy niedługo kolejny wysyp ofert. Analitycy WGN nie popadają jednak w przesadny optymizm. Ten wynik to pochodna ostatnich lat.
Ponad 165,8 tys. lokali oddali do użytku inwestorzy w 2008 r. W tym roku raczej nie zanosi się na pobicie tego rekordu. A co nas czeka w 2010? W grudniu 2008 inwestorzy oddali do użytku ponad 31 tys. lokali – podał GUS. Po wyhamowaniu listopadowym, kiedy na rynek trafiło niewiele ponad 12,7 tys. mieszkań, wydawało się, że nie uda się przebić rekordowego do tej pory wyniku z 2003 r. Grudzień przyniósł jednak aż
80-proc. wzrost. W efekcie w całym ubiegłym roku oddano najwięcej mieszkań od 1990.
Według szacunków analityków WGN w tym roku liczba oddanych mieszkań powinna sięgnąć ok. 160 tys. Ale w tej chwili z danych wynika, że z zaplanowanych na ten rok inwestycji deweloperskich wstrzymano już około 80 proc. Spadek będzie także w przypadku budownictwa indywidualnego. To, co niepokoi ekspertów, to gwałtowne plany ograniczania inwestycji, które jeszcze w tym roku mogą doprowadzić do ponownego deficytu ofert sprzedaży nieruchomości, a co za tym idzie, kolejnej zwyżki cen.
W ostatnich tygodniach jednak – jak zauważyli deweloperzy – pojawili się nowi klienci; osoby szukające możliwości ulokowania gotówki. – Widzimy już inwestycyjne zakupy mieszkań – mówi jeden z poznańskich deweloperów. Jednak nie spekulacyjne, czyli dokonywane przez osoby liczące nie na zysk związany ze wzrostem wartości mieszkania, ale kupujące głównie z nastawieniem na uzyskiwanie przychodów z wynajmu. A ten rok ma przynieść wzrost popytu na rynku wynajmów. A jeśli ktoś planuje kupić w tym roku nowe mieszkanie, warto, aby transakcję sfinalizował w pierwszej części roku – doradzają analitycy. Z ich badań wynika, że do udzielania takich rabatów jak obecnie, sprzedający nie będą skłonni za kilka miesięcy, kiedy oferta powoli będzie się kurczyć.
Jak zwykle dużym powodzeniem cieszy się rynek wtórny, gdzie mieszkania są tańsze i już wykończone, a ponadto, co należy uznać za główny atut, w lokalizacjach w pełni zurbanizowanych.
Kto chce kupić, niech już szuka, bowiem za kilka miesięcy, popyt nie będzie już blokowany przez banki, a jednocześnie zdecydowanie może spaść podaż.
W tym wydaniu miesięczniku znajdą też Państwo bogatą ofertę domów jednorodzinnych – ceny niejednokrotnie zaczynają się już od równowartości 3-pokojowego mieszkania. W ostatnich kilku miesiącach zauważamy wśród klientów tendencję do sprzedaży mieszkań w celu zakupu domów jednorodzinnych z dofinansowaniem niewysokim, a wiec łatwym do uzyskania, kredytem.
Od IV kwartału 2008 zdecydowanie zwiększył się popyt na zakup nieruchomości w celu zainwestowania własnych funduszy. Obserwujemy tu szeroki rozrzut wysokości inwestowanych kwot. Bogatą ofertę nieruchomości inwestycyjnych znajdą Państwo na srebrnych stronach miesięcznika.
Tak więc kupić? Na pewno warto zapoznać się z ofertami zawartymi w tym numerze naszego miesięcznika. Odpowiedź na postawione wyżej pytania stanie się łatwiejsza.

Oferty w Magazynie Nieruchomości - Polska Zachodnia 2/09

Kupić? Nie kupić?

Kupić? Nie kupić?
Kupić? Nie kupić? Poczekać? Jak długo? Takie wątpliwości mogą targać każdym, kto ma zamiar zostać właścicielem mieszkania czy domu.
Wątpliwości podsyca codzienna prasa, w której domorośli eksperci snują przewidywania oparte najczęściej na wróżeniu z fusów. Faktem jest, że ceny nieruchomości w ostatnich tygodniach stabilizują się.
Miniony rok, jak pokazują dane GUS, był dobry dla budownictwa. Tak dużo mieszkań nie oddano od 20 lat. Na rynku mieszkaniowym zaobserwujemy niedługo kolejny wysyp ofert. Analitycy WGN nie popadają jednak w przesadny optymizm. Ten wynik to pochodna ostatnich lat.
Ponad 165,8 tys. lokali oddali do użytku inwestorzy w 2008 r. W tym roku raczej nie zanosi się na pobicie tego rekordu. A co nas czeka w 2010? W grudniu 2008 inwestorzy oddali do użytku ponad 31 tys. lokali – podał GUS. Po wyhamowaniu listopadowym, kiedy na rynek trafiło niewiele ponad 12,7 tys. mieszkań, wydawało się, że nie uda się przebić rekordowego do tej pory wyniku z 2003 r. Grudzień przyniósł jednak aż
80-proc. wzrost. W efekcie w całym ubiegłym roku oddano najwięcej mieszkań od 1990.
Według szacunków analityków WGN w tym roku liczba oddanych mieszkań powinna sięgnąć ok. 160 tys. Ale w tej chwili z danych wynika, że z zaplanowanych na ten rok inwestycji deweloperskich wstrzymano już około 80 proc. Spadek będzie także w przypadku budownictwa indywidualnego. To, co niepokoi ekspertów, to gwałtowne plany ograniczania inwestycji, które jeszcze w tym roku mogą doprowadzić do ponownego deficytu ofert sprzedaży nieruchomości, a co za tym idzie, kolejnej zwyżki cen.
W ostatnich tygodniach jednak – jak zauważyli deweloperzy – pojawili się nowi klienci; osoby szukające możliwości ulokowania gotówki. – Widzimy już inwestycyjne zakupy mieszkań – mówi jeden z poznańskich deweloperów. Jednak nie spekulacyjne, czyli dokonywane przez osoby liczące nie na zysk związany ze wzrostem wartości mieszkania, ale kupujące głównie z nastawieniem na uzyskiwanie przychodów z wynajmu. A ten rok ma przynieść wzrost popytu na rynku wynajmów. A jeśli ktoś planuje kupić w tym roku nowe mieszkanie, warto, aby transakcję sfinalizował w pierwszej części roku – doradzają analitycy. Z ich badań wynika, że do udzielania takich rabatów jak obecnie, sprzedający nie będą skłonni za kilka miesięcy, kiedy oferta powoli będzie się kurczyć.
Jak zwykle dużym powodzeniem cieszy się rynek wtórny, gdzie mieszkania są tańsze i już wykończone, a ponadto, co należy uznać za główny atut, w lokalizacjach w pełni zurbanizowanych.
Kto chce kupić, niech już szuka, bowiem za kilka miesięcy, popyt nie będzie już blokowany przez banki, a jednocześnie zdecydowanie może spaść podaż.
W tym wydaniu miesięczniku znajdą też Państwo bogatą ofertę domów jednorodzinnych – ceny niejednokrotnie zaczynają się już od równowartości 3-pokojowego mieszkania. W ostatnich kilku miesiącach zauważamy wśród klientów tendencję do sprzedaży mieszkań w celu zakupu domów jednorodzinnych z dofinansowaniem niewysokim, a wiec łatwym do uzyskania, kredytem.
Od IV kwartału 2008 zdecydowanie zwiększył się popyt na zakup nieruchomości w celu zainwestowania własnych funduszy. Obserwujemy tu szeroki rozrzut wysokości inwestowanych kwot. Bogatą ofertę nieruchomości inwestycyjnych znajdą Państwo na srebrnych stronach miesięcznika.
Tak więc kupić? Na pewno warto zapoznać się z ofertami zawartymi w tym numerze naszego miesięcznika. Odpowiedź na postawione wyżej pytania stanie się łatwiejsza.

Oferty w Magazynie Nieruchomości - Polska Zachodnia 2/09

GTN:Czarnecki łączy dwa banki

Getin i Noble, dwa banki należące do Leszka Czarneckiego, połączą się do końca roku. Zdaniem ekspertów to pierwszy zwiastun nadchodzącej konsolidacji w polskich finansach.

Zgodnie z przedstawionymi wczoraj planami giełdowy Noble Bank przejmie Getin Bank. Głównym udziałowcem obu instytucji jest inna giełdowa spółka Getin Holding, którą kontroluje z kolei znany wrocławski biznesmen Leszek Czarnecki. Nowy Getin Noble Bank dzięki fuzji wskoczy do dziesiątki największych banków w Polsce (połączone aktywa obu banków to 29,5 mld zł, co dałoby mu dokładnie dziesiąte miejsce, tuż za Kredyt Bankiem, a przed Raiffeisen Bank Polska).

- Celem połączenia jest dalszy dynamiczny rozwój obu banków i wejście do pierwszej piątki banków działających w Polsce - tłumaczy Krzysztof Rosiński, prezes Getin Holding, a zarazem przewodniczący rad nadzorczych obu banków.

Fuzja oszczędnościowa

Jednak analitycy wskazują też na inny - ich zdaniem główny - powód tej transakcji.

- Fuzja ma bez wątpienia charakter oszczędnościowy. Obecnie wszystkie banki znajdują się pod presją kosztową: rosną wydatki zarówno rzeczowe, jak i osobowe, a przychody będą spadać. Z punktu widzenia Noble i Getinu nie było więc sensu dublowania kosztów - uważa Marcin Mazurek, analityk firmy badawczej Intelace Research.

Przyznają to też sami przedstawiciele Getinu i Noble.

- Według naszej oceny korzyści z efektu synergii połączenia obu banków mogą wynieść około 100 mln zł do 2012 roku. Pochodzić one będą głównie z poprawy efektywności działania oraz optymalizacji zasobów: na przykład jedna centrala, jeden system IT - dodaje Krzysztof Rosiński.

Zgodnie ze złożonymi wczoraj w Komisji Nadzoru Finansowego dokumentami dotychczasowi akcjonariusze Getin Banku (ponad 99,5 proc. jego akcji ma Getin Holding) otrzymają za każdy swój walor 2,85 nowych akcji Noble Banku. Dzięki temu fundusze Noble Banku wzrosną z 215 mln zł do kwoty 953,7 mln zł (dziewiąte pod tym względem miejsce wśród banków w Polsce). Getin Noble będzie dysponował łącznie 380 placówkami.

Cała fuzja ma się zakończyć do końca tego roku. Nowy bank będzie jednak funkcjonował pod dotychczasowymi markami handlowymi: Noble, dla zarządzania aktywami i obsługi zamożnych klientów, oraz Getin Bank, dla masowych klientów i firm. Nie ma natomiast decyzji, który z prezesów: Jarosław Augustyniak (Noble) czy Michał Handzlik (Getin) pokieruje połączoną instytucją.

Po połączeniu Getin Holding będzie miał 93,7 proc. akcji Getin Noble Banku. Inwestorzy jednak bez entuzjazmu przyjęli plany przekształceń w grupie Getin. Na początku wczorajszych notowań kurs akcji Noble Banku spadł o prawie 15 proc., a Getin Holdingu o 3 proc.

- Trzeba się jeszcze dokładnie przyjrzeć, ale zaproponowany parytet wymiany nie wydaje się specjalnie korzystny dla akcjonariuszy Noble Banku - zastrzega jeden z analityków.

Nadciąga fala konsolidacji

Zdaniem obserwatorów i samych uczestników rynku fuzja Getinu i Nobla to dopiero początek przetasowań w polskich finansach.

- Światowy kryzys przyśpieszy proces konsolidacji sektora bankowego także w Polsce. Prawdopodobnie jeszcze w tym roku rozpocznie się fala fuzji i przejęć. Częściowo będą one pochodną tego, co dzieje się na światowych rynkach, częściowo skutkiem zmiany polityki i szukania oszczędności przez niektórych inwestorów działających w Polsce - uważa Wojciech Sobieraj, prezes działającego od niedawna Alior Banku.

Aktywnej roli w konsolidacji nie wyklucza też sam Getin.

- Nowa struktura pomoże nam również w przyszłości przygotować się do ewentualnej akwizycji. W tej strukturze będziemy mogli nabyć dużo większy podmiot, dużo szybciej i nadal zachować kontrolę - przyznał Rosiński.

Sam Leszek Czarnecki, który nie komentuje planów fuzji kontrolowanych przez siebie spółek, niedawno przyznał, że nie wyklucza przejęć na rynku. Powiedział, że gdyby miał zapewnione finansowanie, a na sprzedaż wystawiony był na przykład BRE Bank nie wykluczałby kupna takiego banku.

- Choć na razie nikt poza amerykańskim AIG oficjalnie nie przyznał, że chce sprzedać jakieś aktywa bankowe w Polsce, to jestem przekonany, że w najbliższym czasie czeka nas głęboka konsolidacja. Trudno w tej chwili spekulować, który z zagranicznych inwestorów szukając oszczędności wycofa się z Polski - mówi Marcin Mazurek.

Jego zdaniem wyprzedaży należy spodziewać się przede wszystkim po instytucjach amerykańskich. Oprócz AIG, którego bank w Polsce chce kupić PKO BP, można się np. spodziewać sprzedaży Banku Handlowego przez Citigroup.

- Już rok temu, kiedy nie były jeszcze znane wszystkie kłopoty Citi, Amerykanie zdecydowali się na sprzedaż m.in. swojego banku w Niemczech - przypomina Mazurek.

Wśród potencjalnych kupców na banki w Polsce wymieniane są dwa podmioty - PZU i PKO BP.

- Obie instytucje mówią o zakupach. Obie mają też wolne środki na ten cel - kończy Marcin Mazurek.

NAJWAŻNIEJSZE FUZJE I PRZEJĘCIA BANKÓW W POLSCE

1996 rok Grupa Pekao. Decyzją rządu została utworzona grupa bankowa Pekao. W jej skład weszły cztery banki należące do Skarbu Państwa. Obok warszawskiego banku Pekao także lubelski Bank Depozytowo-Kredytowy, Pomorski Bank Kredytowy ze Szczecina oraz łódzki Powszechny Bank Gospodarczy. Połączone aktywa grupy stanowiły wtedy blisko 1/5 łącznych aktywów polskiego sektora bankowego.

1997 rok BIG - Bank Gdański. W 1995 r. w trakcie prywatyzacji BIG kupił prawie 24 proc. akcji znacznie od siebie większego Banku Gdańskiego. Do marca 1997 r. BIG zwiększył swój udział w gdańskim banku do ponad 63 proc. i do końca roku przeforsował fuzję obu banków. Przez kolejne lata bank działał jako BIG Bank Gdański (obecnie Millennium Bank).

2001 rok BPH - PBK. Połączenie krakowskiego Banku Przemysłowo-Handlowego i warszawskiego Powszechnego Banku Kredytowego było następstwem przejęcia przez niemiecki Bayerishe Hypo -und Verieinsbank (główny udziałowiec BPH) inwestora PBK, Banku Austria Creditanstalt. W efekcie powstał trzeci co do wielkości bank na polskim rynku ustępujący jedynie PKO BP i Pekao.

2007 rok Pekao - część Banku BPH. Po kupnie przez włoskiego inwestora Pekao, UniCredit, udziałów w Hypo -und Vereinsbanku, Włosi chcieli szybko połączyć Pekao i BPH. Nie zgodził się na to jednak polski rząd. Po trwających ponad rok targach osiągnięto kompromis: Pekao przejął jedynie część BPH (z 280 placówkami i większością klientów), resztę musiał odsprzedać nowemu inwestorowi. Isk

Jacek Iskra

Gazeta Prawna

GTN:Czarnecki łączy dwa banki

Getin i Noble, dwa banki należące do Leszka Czarneckiego, połączą się do końca roku. Zdaniem ekspertów to pierwszy zwiastun nadchodzącej konsolidacji w polskich finansach.

Zgodnie z przedstawionymi wczoraj planami giełdowy Noble Bank przejmie Getin Bank. Głównym udziałowcem obu instytucji jest inna giełdowa spółka Getin Holding, którą kontroluje z kolei znany wrocławski biznesmen Leszek Czarnecki. Nowy Getin Noble Bank dzięki fuzji wskoczy do dziesiątki największych banków w Polsce (połączone aktywa obu banków to 29,5 mld zł, co dałoby mu dokładnie dziesiąte miejsce, tuż za Kredyt Bankiem, a przed Raiffeisen Bank Polska).

- Celem połączenia jest dalszy dynamiczny rozwój obu banków i wejście do pierwszej piątki banków działających w Polsce - tłumaczy Krzysztof Rosiński, prezes Getin Holding, a zarazem przewodniczący rad nadzorczych obu banków.

Fuzja oszczędnościowa

Jednak analitycy wskazują też na inny - ich zdaniem główny - powód tej transakcji.

- Fuzja ma bez wątpienia charakter oszczędnościowy. Obecnie wszystkie banki znajdują się pod presją kosztową: rosną wydatki zarówno rzeczowe, jak i osobowe, a przychody będą spadać. Z punktu widzenia Noble i Getinu nie było więc sensu dublowania kosztów - uważa Marcin Mazurek, analityk firmy badawczej Intelace Research.

Przyznają to też sami przedstawiciele Getinu i Noble.

- Według naszej oceny korzyści z efektu synergii połączenia obu banków mogą wynieść około 100 mln zł do 2012 roku. Pochodzić one będą głównie z poprawy efektywności działania oraz optymalizacji zasobów: na przykład jedna centrala, jeden system IT - dodaje Krzysztof Rosiński.

Zgodnie ze złożonymi wczoraj w Komisji Nadzoru Finansowego dokumentami dotychczasowi akcjonariusze Getin Banku (ponad 99,5 proc. jego akcji ma Getin Holding) otrzymają za każdy swój walor 2,85 nowych akcji Noble Banku. Dzięki temu fundusze Noble Banku wzrosną z 215 mln zł do kwoty 953,7 mln zł (dziewiąte pod tym względem miejsce wśród banków w Polsce). Getin Noble będzie dysponował łącznie 380 placówkami.

Cała fuzja ma się zakończyć do końca tego roku. Nowy bank będzie jednak funkcjonował pod dotychczasowymi markami handlowymi: Noble, dla zarządzania aktywami i obsługi zamożnych klientów, oraz Getin Bank, dla masowych klientów i firm. Nie ma natomiast decyzji, który z prezesów: Jarosław Augustyniak (Noble) czy Michał Handzlik (Getin) pokieruje połączoną instytucją.

Po połączeniu Getin Holding będzie miał 93,7 proc. akcji Getin Noble Banku. Inwestorzy jednak bez entuzjazmu przyjęli plany przekształceń w grupie Getin. Na początku wczorajszych notowań kurs akcji Noble Banku spadł o prawie 15 proc., a Getin Holdingu o 3 proc.

- Trzeba się jeszcze dokładnie przyjrzeć, ale zaproponowany parytet wymiany nie wydaje się specjalnie korzystny dla akcjonariuszy Noble Banku - zastrzega jeden z analityków.

Nadciąga fala konsolidacji

Zdaniem obserwatorów i samych uczestników rynku fuzja Getinu i Nobla to dopiero początek przetasowań w polskich finansach.

- Światowy kryzys przyśpieszy proces konsolidacji sektora bankowego także w Polsce. Prawdopodobnie jeszcze w tym roku rozpocznie się fala fuzji i przejęć. Częściowo będą one pochodną tego, co dzieje się na światowych rynkach, częściowo skutkiem zmiany polityki i szukania oszczędności przez niektórych inwestorów działających w Polsce - uważa Wojciech Sobieraj, prezes działającego od niedawna Alior Banku.

Aktywnej roli w konsolidacji nie wyklucza też sam Getin.

- Nowa struktura pomoże nam również w przyszłości przygotować się do ewentualnej akwizycji. W tej strukturze będziemy mogli nabyć dużo większy podmiot, dużo szybciej i nadal zachować kontrolę - przyznał Rosiński.

Sam Leszek Czarnecki, który nie komentuje planów fuzji kontrolowanych przez siebie spółek, niedawno przyznał, że nie wyklucza przejęć na rynku. Powiedział, że gdyby miał zapewnione finansowanie, a na sprzedaż wystawiony był na przykład BRE Bank nie wykluczałby kupna takiego banku.

- Choć na razie nikt poza amerykańskim AIG oficjalnie nie przyznał, że chce sprzedać jakieś aktywa bankowe w Polsce, to jestem przekonany, że w najbliższym czasie czeka nas głęboka konsolidacja. Trudno w tej chwili spekulować, który z zagranicznych inwestorów szukając oszczędności wycofa się z Polski - mówi Marcin Mazurek.

Jego zdaniem wyprzedaży należy spodziewać się przede wszystkim po instytucjach amerykańskich. Oprócz AIG, którego bank w Polsce chce kupić PKO BP, można się np. spodziewać sprzedaży Banku Handlowego przez Citigroup.

- Już rok temu, kiedy nie były jeszcze znane wszystkie kłopoty Citi, Amerykanie zdecydowali się na sprzedaż m.in. swojego banku w Niemczech - przypomina Mazurek.

Wśród potencjalnych kupców na banki w Polsce wymieniane są dwa podmioty - PZU i PKO BP.

- Obie instytucje mówią o zakupach. Obie mają też wolne środki na ten cel - kończy Marcin Mazurek.

NAJWAŻNIEJSZE FUZJE I PRZEJĘCIA BANKÓW W POLSCE

1996 rok Grupa Pekao. Decyzją rządu została utworzona grupa bankowa Pekao. W jej skład weszły cztery banki należące do Skarbu Państwa. Obok warszawskiego banku Pekao także lubelski Bank Depozytowo-Kredytowy, Pomorski Bank Kredytowy ze Szczecina oraz łódzki Powszechny Bank Gospodarczy. Połączone aktywa grupy stanowiły wtedy blisko 1/5 łącznych aktywów polskiego sektora bankowego.

1997 rok BIG - Bank Gdański. W 1995 r. w trakcie prywatyzacji BIG kupił prawie 24 proc. akcji znacznie od siebie większego Banku Gdańskiego. Do marca 1997 r. BIG zwiększył swój udział w gdańskim banku do ponad 63 proc. i do końca roku przeforsował fuzję obu banków. Przez kolejne lata bank działał jako BIG Bank Gdański (obecnie Millennium Bank).

2001 rok BPH - PBK. Połączenie krakowskiego Banku Przemysłowo-Handlowego i warszawskiego Powszechnego Banku Kredytowego było następstwem przejęcia przez niemiecki Bayerishe Hypo -und Verieinsbank (główny udziałowiec BPH) inwestora PBK, Banku Austria Creditanstalt. W efekcie powstał trzeci co do wielkości bank na polskim rynku ustępujący jedynie PKO BP i Pekao.

2007 rok Pekao - część Banku BPH. Po kupnie przez włoskiego inwestora Pekao, UniCredit, udziałów w Hypo -und Vereinsbanku, Włosi chcieli szybko połączyć Pekao i BPH. Nie zgodził się na to jednak polski rząd. Po trwających ponad rok targach osiągnięto kompromis: Pekao przejął jedynie część BPH (z 280 placówkami i większością klientów), resztę musiał odsprzedać nowemu inwestorowi. Isk

Jacek Iskra

Gazeta Prawna

Jak znaleźć drogę do zysków

W czasie hossy i bessy inwestorzy mają często wrażenie, że ceny poruszają się tylko w jednym kierunku: albo rosną, albo spadają. W takich sytuacjach zazwyczaj nie zwracają uwagi, nie tylko na sygnały, wskazujące na zmiany tendencji, ale i nie reagują wówczas, gdy zmiany te są już dobrze widoczne.

Zbyt późna reakcja może być powodem podjęcia nietrafionych decyzji, czego przykładem mogą być inwestorzy kupujący akcje lub jednostki funduszy akcyjnych jesienią 2007 r. Gdy hossa, będąca już na wyczerpaniu, rzeczywiście się skończyła, ponieśli dotkliwe straty.

Zmiany początkowo są ledwie dostrzegalne i nie obejmują wszystkich instrumentów, na przykład akcji, czy jednostek funduszy. Wręcz przeciwnie, często pojawiają się w przypadku nielicznych i stopniowo rozszerzają na kolejne. Inwestor, nie zajmujący się rynkiem finansowym zawodowo, nie jest w stanie śledzić sytuacji zbyt wielu instrumentów i wychwytywać niewielkie zwłaszcza początkowo ruchy. Zwykle koncentruje się na jednej, dwóch grupach, np. akcjach i obligacjach. Ponadto, przy długo trwających tendencjach, przyzwyczajamy się do ruchu cen w jednym kierunku i zakładamy, że będzie on trwał jeszcze jakiś czas. To zaś często prowadzi do pogorszenia się efektów inwestycji, w skrajnym przypadku do strat, a przynajmniej przegapienia okazji, które pojawiają się w innych miejscach rynku.

Przegapienie zaś to utrata potencjalnego zysku, możliwego do osiągnięcia przy wykorzystaniu fachowej rady. Tej zaś nie uzyskamy u znajomego, ?przy okazji" czy nawet w bankowym okienku, gdzie dokonujemy zwykle prostych operacji.

Najnowsze przykłady obszarów rynku finansowego, w których z takimi ?nieoczekiwanymi" zmianami niedawno mieliśmy do czynienia, to obligacje i kursy walut. Z obligacjami przez kilka lat było podobnie, jak z lokatami bankowymi. Mało kto się nimi interesował. Powszechnie uważane były jako mało atrakcyjne w porównaniu z funduszami akcji, które wówczas biły rekordy popularności. Rzeczywiście, w czasie, gdy stopy procentowe są niskie i utrzymują się na takim poziomie przez dłuższy czas, lokaty bankowe, obligacje i fundusze obligacji nie dają wielkich zysków. Wówczas trzeba korzystać z innych możliwości. Gdy Rada Polityki Pieniężnej zaczęła stopy podnosić, sytuacja się zmieniła. Oprocentowanie obligacji w ciągu kilkunastu miesięcy wzrosło z niecałych 4 do ponad 6 proc. Gdy wydawało się, że stopy procentowe będą rosły nadal, a wraz z nimi odsetki od obligacji, znów nastąpiła zmiana. Teraz mamy do czynienia z początkiem cyklu obniżania stóp.

Czy więc znów nadchodzi zmierzch obligacji? Niekoniecznie.

Podobnie, jak w przypadku akcji, obligacja obligacji nierówna. Różnice są tu jeszcze większe, bo są takie rodzaje obligacji, które przynoszą zyski w czasie wzrostu stóp, są i takie, które dają nieźle zarobić, gdy stopy spadają. Analogicznie, jak w przypadku akcji, które przynoszą zysk lub stratę ze zmiany notowań oraz dochód z dywidendy, obligacje dają zarobić i na odsetkach i różnicach cen, w zależności od sytuacji na rynku. Warto zobaczyć jak w tych zmiennych czasach zachowują się ceny jednostek uczestnictwa funduszy obligacyjnych.

Okazuje się, że te niedoceniane przez kilka lat fundusze mogą przynosić zyski porównywalne do osiąganych przez fundusze akcji. Podobnie zresztą było siedem, osiem lat temu, gdy giełda przeżywała pęknięcie internetowej bańki i silne spadki na rynku akcji. Najlepsze z funduszy papierów dłużnych w dobrych dla siebie czasach są w stanie zarabiać po kilkanaście procent.

Choć zarabianie na obligacjach wydaje się prostsze, niż w przypadku akcji, indywidualny inwestor rzadko ma możliwość osiągania samodzielnie tak wysokich zysków. Fundusze mają tu zdecydowaną przewagę, wynikającą z możliwości wyboru większej różnorodności papierów dłużnych, kupowania ich po korzystniejszych cenach ?hurtowych" i dokonywania różnorodnych operacji tymi papierami w zależności od sytuacji. Jako jedyne mają też możliwość korzystania z obligacji zagranicznych, do których nie ma dostępu przeciętny inwestor indywidualny. To stwarza im znacznie większe możliwości, niezależnie od koniunktury panującej w jednym kraju.

Z równie dynamicznymi i nieoczekiwanymi zmianami mamy do czynienia na rynku walutowym. Ich skutki dotykają nie tylko importerów i eksporterów oraz walutowych graczy, ale także mogą być z powodzeniem wykorzystane przez inwestorów lokujących w funduszach i to zarówno obligacji jak i akcji. Rosnąca siła naszej waluty powodowała, że od kilku lat niezbyt opłacalne było inwestowanie w fundusze zagraniczne akcji i obligacji. Zyski osiągnięte na akcjach były w dużej części ?zjadane" przez niekorzystne różnice kursu walutowego. Teraz sytuacja radykalnie się odwróciła, co widać na wykresach cen jednostek tego typu funduszy. W przypadku funduszy obligacji zagranicznych mamy do czynienia z bardzo dynamicznym wzrostem. W przypadku funduszu akcji zagranicznych można zaobserwować znacznie mniejszą zwyżkę, ale osiągnięta ona została w okresie silnych spadków notowań akcji. Zysk był możliwy do osiągnięcia dzięki osłabieniu polskiej waluty.

Nawet w czasach, gdy i na krajowym i na światowych rynkach ceny akcji spadają, możliwe jest osiąganie zysków z korzystnych różnic kursowych, a przynajmniej uniknięcie strat i zajmowanie dogodnych pozycji przed wzrostem kursów akcji. Tego typu strategie dostępne są dla większości inwestorów za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych.

Podobnie jest zresztą z innymi lokatami nominowanymi w walutach obcych, na przykład złotem. Zupełnie inaczej będą kształtowały się efekty inwestycji w tę uznawaną za pewną lokatę na ciężkie czasy, w zależności od tego, czy kupno i sprzedaż będziemy liczyć w złotówkach, czy w dolarach. Różnice te obrazuje prosty przykład. W lipcu 2007 r. można było uncję złota kupić za 650 dol. Dziś jest ona warta około 900 dol. Zysk inwestora wynosi więc 38 proc. Jednak zysk polskiego inwestora, który w chwili zakupu złota musiał w złotówkach zapłacić za nie 1787 zł (wówczas za dolara trzeba było zapłacić 2,75 zł) jest o wiele wyższy.

Dziś sprzedając uncję złota za 900 dol. i zamieniając dolary na złotówki (przy kursie 3,4 zł za dolara) otrzymałby 3060 zł. Jego zysk wyniósłby 72 proc. Ale nie zawsze różnice kursowe działają na naszą korzyść. W lipcu ubiegłego roku cena uncji złota dochodziła chwilami do 980 dol. Dawałoby to prawie 51 proc. zysku, licząc w dolarach. Przeliczając transakcję na złotówki nasz zysk wyniósłby zaledwie 15 proc. Wszystkiemu winne umocnienie złotego. Wówczas sprzedając dolary po 2,1 zł otrzymalibyśmy 2058 zł.

Jakie z tych obserwacji płyną wnioski?

Żeby znaleźć drogę do osiągnięcia zysków w każdych warunkach, trzeba dobrze wiedzieć skąd wieje wiatr. Zdaje sobie z tego sprawę każdy żeglarz i odpowiednio do tego ustawia żagle. Inwestor może także osiągać zysk w różnych warunkach rynkowych, niezależnie od tego, skąd wieje wiatr. Oprócz samodzielnej obserwacji i oceny pogody oraz kierunku wiatru, warto skorzystać z profesjonalnej busoli.

Maciej Dyja Główny Analityk Gold Finance

Jak znaleźć drogę do zysków

W czasie hossy i bessy inwestorzy mają często wrażenie, że ceny poruszają się tylko w jednym kierunku: albo rosną, albo spadają. W takich sytuacjach zazwyczaj nie zwracają uwagi, nie tylko na sygnały, wskazujące na zmiany tendencji, ale i nie reagują wówczas, gdy zmiany te są już dobrze widoczne.

Zbyt późna reakcja może być powodem podjęcia nietrafionych decyzji, czego przykładem mogą być inwestorzy kupujący akcje lub jednostki funduszy akcyjnych jesienią 2007 r. Gdy hossa, będąca już na wyczerpaniu, rzeczywiście się skończyła, ponieśli dotkliwe straty.

Zmiany początkowo są ledwie dostrzegalne i nie obejmują wszystkich instrumentów, na przykład akcji, czy jednostek funduszy. Wręcz przeciwnie, często pojawiają się w przypadku nielicznych i stopniowo rozszerzają na kolejne. Inwestor, nie zajmujący się rynkiem finansowym zawodowo, nie jest w stanie śledzić sytuacji zbyt wielu instrumentów i wychwytywać niewielkie zwłaszcza początkowo ruchy. Zwykle koncentruje się na jednej, dwóch grupach, np. akcjach i obligacjach. Ponadto, przy długo trwających tendencjach, przyzwyczajamy się do ruchu cen w jednym kierunku i zakładamy, że będzie on trwał jeszcze jakiś czas. To zaś często prowadzi do pogorszenia się efektów inwestycji, w skrajnym przypadku do strat, a przynajmniej przegapienia okazji, które pojawiają się w innych miejscach rynku.

Przegapienie zaś to utrata potencjalnego zysku, możliwego do osiągnięcia przy wykorzystaniu fachowej rady. Tej zaś nie uzyskamy u znajomego, ?przy okazji" czy nawet w bankowym okienku, gdzie dokonujemy zwykle prostych operacji.

Najnowsze przykłady obszarów rynku finansowego, w których z takimi ?nieoczekiwanymi" zmianami niedawno mieliśmy do czynienia, to obligacje i kursy walut. Z obligacjami przez kilka lat było podobnie, jak z lokatami bankowymi. Mało kto się nimi interesował. Powszechnie uważane były jako mało atrakcyjne w porównaniu z funduszami akcji, które wówczas biły rekordy popularności. Rzeczywiście, w czasie, gdy stopy procentowe są niskie i utrzymują się na takim poziomie przez dłuższy czas, lokaty bankowe, obligacje i fundusze obligacji nie dają wielkich zysków. Wówczas trzeba korzystać z innych możliwości. Gdy Rada Polityki Pieniężnej zaczęła stopy podnosić, sytuacja się zmieniła. Oprocentowanie obligacji w ciągu kilkunastu miesięcy wzrosło z niecałych 4 do ponad 6 proc. Gdy wydawało się, że stopy procentowe będą rosły nadal, a wraz z nimi odsetki od obligacji, znów nastąpiła zmiana. Teraz mamy do czynienia z początkiem cyklu obniżania stóp.

Czy więc znów nadchodzi zmierzch obligacji? Niekoniecznie.

Podobnie, jak w przypadku akcji, obligacja obligacji nierówna. Różnice są tu jeszcze większe, bo są takie rodzaje obligacji, które przynoszą zyski w czasie wzrostu stóp, są i takie, które dają nieźle zarobić, gdy stopy spadają. Analogicznie, jak w przypadku akcji, które przynoszą zysk lub stratę ze zmiany notowań oraz dochód z dywidendy, obligacje dają zarobić i na odsetkach i różnicach cen, w zależności od sytuacji na rynku. Warto zobaczyć jak w tych zmiennych czasach zachowują się ceny jednostek uczestnictwa funduszy obligacyjnych.

Okazuje się, że te niedoceniane przez kilka lat fundusze mogą przynosić zyski porównywalne do osiąganych przez fundusze akcji. Podobnie zresztą było siedem, osiem lat temu, gdy giełda przeżywała pęknięcie internetowej bańki i silne spadki na rynku akcji. Najlepsze z funduszy papierów dłużnych w dobrych dla siebie czasach są w stanie zarabiać po kilkanaście procent.

Choć zarabianie na obligacjach wydaje się prostsze, niż w przypadku akcji, indywidualny inwestor rzadko ma możliwość osiągania samodzielnie tak wysokich zysków. Fundusze mają tu zdecydowaną przewagę, wynikającą z możliwości wyboru większej różnorodności papierów dłużnych, kupowania ich po korzystniejszych cenach ?hurtowych" i dokonywania różnorodnych operacji tymi papierami w zależności od sytuacji. Jako jedyne mają też możliwość korzystania z obligacji zagranicznych, do których nie ma dostępu przeciętny inwestor indywidualny. To stwarza im znacznie większe możliwości, niezależnie od koniunktury panującej w jednym kraju.

Z równie dynamicznymi i nieoczekiwanymi zmianami mamy do czynienia na rynku walutowym. Ich skutki dotykają nie tylko importerów i eksporterów oraz walutowych graczy, ale także mogą być z powodzeniem wykorzystane przez inwestorów lokujących w funduszach i to zarówno obligacji jak i akcji. Rosnąca siła naszej waluty powodowała, że od kilku lat niezbyt opłacalne było inwestowanie w fundusze zagraniczne akcji i obligacji. Zyski osiągnięte na akcjach były w dużej części ?zjadane" przez niekorzystne różnice kursu walutowego. Teraz sytuacja radykalnie się odwróciła, co widać na wykresach cen jednostek tego typu funduszy. W przypadku funduszy obligacji zagranicznych mamy do czynienia z bardzo dynamicznym wzrostem. W przypadku funduszu akcji zagranicznych można zaobserwować znacznie mniejszą zwyżkę, ale osiągnięta ona została w okresie silnych spadków notowań akcji. Zysk był możliwy do osiągnięcia dzięki osłabieniu polskiej waluty.

Nawet w czasach, gdy i na krajowym i na światowych rynkach ceny akcji spadają, możliwe jest osiąganie zysków z korzystnych różnic kursowych, a przynajmniej uniknięcie strat i zajmowanie dogodnych pozycji przed wzrostem kursów akcji. Tego typu strategie dostępne są dla większości inwestorów za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych.

Podobnie jest zresztą z innymi lokatami nominowanymi w walutach obcych, na przykład złotem. Zupełnie inaczej będą kształtowały się efekty inwestycji w tę uznawaną za pewną lokatę na ciężkie czasy, w zależności od tego, czy kupno i sprzedaż będziemy liczyć w złotówkach, czy w dolarach. Różnice te obrazuje prosty przykład. W lipcu 2007 r. można było uncję złota kupić za 650 dol. Dziś jest ona warta około 900 dol. Zysk inwestora wynosi więc 38 proc. Jednak zysk polskiego inwestora, który w chwili zakupu złota musiał w złotówkach zapłacić za nie 1787 zł (wówczas za dolara trzeba było zapłacić 2,75 zł) jest o wiele wyższy.

Dziś sprzedając uncję złota za 900 dol. i zamieniając dolary na złotówki (przy kursie 3,4 zł za dolara) otrzymałby 3060 zł. Jego zysk wyniósłby 72 proc. Ale nie zawsze różnice kursowe działają na naszą korzyść. W lipcu ubiegłego roku cena uncji złota dochodziła chwilami do 980 dol. Dawałoby to prawie 51 proc. zysku, licząc w dolarach. Przeliczając transakcję na złotówki nasz zysk wyniósłby zaledwie 15 proc. Wszystkiemu winne umocnienie złotego. Wówczas sprzedając dolary po 2,1 zł otrzymalibyśmy 2058 zł.

Jakie z tych obserwacji płyną wnioski?

Żeby znaleźć drogę do osiągnięcia zysków w każdych warunkach, trzeba dobrze wiedzieć skąd wieje wiatr. Zdaje sobie z tego sprawę każdy żeglarz i odpowiednio do tego ustawia żagle. Inwestor może także osiągać zysk w różnych warunkach rynkowych, niezależnie od tego, skąd wieje wiatr. Oprócz samodzielnej obserwacji i oceny pogody oraz kierunku wiatru, warto skorzystać z profesjonalnej busoli.

Maciej Dyja Główny Analityk Gold Finance

Ceny od szczytu spadły 18 proc.

Ceny domów w Wielkiej Brytanii spadły w styczniu o 1,3 proc. w stosunku do grudnia, gdy obniżyły się one o 2,5 proc.

Jak wynika z raportu przygotowanego przez Nationwide Building Society, cena przeciętnego domu w styczniu wyniosła 150,5 tys. funtów. Oznacza to, że domy potaniały o ponad 18 proc. w stosunku do szczytu hossy, który miał miejsce w lipcu 2007 roku.

W relacji rocznej ceny domów spadły w styczniu o 16,6 proc., wobec 15,9 proc. w grudniu 2008 roku. To największa ujemna dynamika cen w 17-letniej historii raportu przygotowywanego przez Nationwide.

Dane z brytyjskiego rynku nieruchomości w znaczący sposób nie odbiegały od rynkowych prognoz, które zakładały spadek cen o 1,7 proc. miesiąc do miesiąca i o 16,7 proc. rok do roku.

---

Marcin R. Kiepas

marcin.kiepas@xtb.pl

X-Trade Brokers DM S.A.

Ceny od szczytu spadły 18 proc.

Ceny domów w Wielkiej Brytanii spadły w styczniu o 1,3 proc. w stosunku do grudnia, gdy obniżyły się one o 2,5 proc.

Jak wynika z raportu przygotowanego przez Nationwide Building Society, cena przeciętnego domu w styczniu wyniosła 150,5 tys. funtów. Oznacza to, że domy potaniały o ponad 18 proc. w stosunku do szczytu hossy, który miał miejsce w lipcu 2007 roku.

W relacji rocznej ceny domów spadły w styczniu o 16,6 proc., wobec 15,9 proc. w grudniu 2008 roku. To największa ujemna dynamika cen w 17-letniej historii raportu przygotowywanego przez Nationwide.

Dane z brytyjskiego rynku nieruchomości w znaczący sposób nie odbiegały od rynkowych prognoz, które zakładały spadek cen o 1,7 proc. miesiąc do miesiąca i o 16,7 proc. rok do roku.

---

Marcin R. Kiepas

marcin.kiepas@xtb.pl

X-Trade Brokers DM S.A.

Teraz jest czas na kupowanie?

Nawet o ok. 20 proc. spadły w ostatnich miesiącach ceny gruntów inwestycyjnych. Eksperci spodziewają się dalszego spadku i podpowiadają, że kryzys to dla planujących inwestycje firm dobry czas na zakup działek i nieruchomości.

Analizę bieżącej sytuacji na śląskim rynku nieruchomości przedstawili w czwartek eksperci katowickiej firmy Metropolis, wyspecjalizowanej m.in. w monitorowaniu tego rynku. Specjaliści podkreślają, że obserwowane obecnie tendencje w większości dotyczą nie tylko Śląska, ale również innych regionów kraju.

- Dodatkowym profitem w 2009 r. będzie także przyjęta ustawa dotycząca odrolnienia gruntów m.in. w miastach, gdzie ceny powinny być w tym roku jeszcze niższe - ocenił wiceprezes Metropolis, Marek Wollnik.

M.in. dlatego trwające na rynku nieruchomości spowolnienie specjaliści uważają za najlepszy czas na inwestowanie w działki przeznaczone pod budowę obiektów dla firm. Wywołany ogólnym kryzysem w gospodarce spadek cen dotyczy nie tylko gruntów, ale również mieszkań. Eksperci są przekonani, że spadek cen w stosunkowo krótkim czasie ożywi ruch na rynku.

Analitycy Metropolis przestrzegają jednak, że tańsze grunty nie gwarantują wysokiej jakości realizacji projektu. Podpowiadają, by nie kierować się jedynie ceną, ale przygotowywać projekty spójne pod kątem biznesowym, prawnym, planistycznym i technicznym. Ważna jest też atrakcyjność komunikacyjna terenu pod inwestycje.

Za spełniający takie wymagania eksperci uznali projekt Synergy Park, zlokalizowany - jak wynika z analizy - w jednym z najlepiej skomunikowanych miejsc w Europie - w okolicach węzła autostradowego Sośnica w Gliwicach, gdzie wkrótce przetną się autostrady: istniejąca A-4 i będąca w trakcie budowy A-1.

Według przedstawicieli Metropolis, pod względem atrakcyjności lokalizacji ten rejon porównywalny jest m.in. z obszarem euroregionu Moza-Ren w Niemczech. Jego dobre zagospodarowanie może podnieść rangę aglomeracji górnośląskiej do jednego z najważniejszych regionów Unii Europejskiej.

- Zachowuje on zarazem szansę na powtórzenie sukcesu tzw. Trójkąta Moza-Ren, w rejonie którego pojawiło się już ponad 250 tysięcy firm, na czele z takimi gigantami, jak Mercedes-Benz, Ericsson czy Vodafone - uważają analitycy Metropolis.

interia.pl Czwartek, 29 stycznia (11:25)

Teraz jest czas na kupowanie?

Nawet o ok. 20 proc. spadły w ostatnich miesiącach ceny gruntów inwestycyjnych. Eksperci spodziewają się dalszego spadku i podpowiadają, że kryzys to dla planujących inwestycje firm dobry czas na zakup działek i nieruchomości.

Analizę bieżącej sytuacji na śląskim rynku nieruchomości przedstawili w czwartek eksperci katowickiej firmy Metropolis, wyspecjalizowanej m.in. w monitorowaniu tego rynku. Specjaliści podkreślają, że obserwowane obecnie tendencje w większości dotyczą nie tylko Śląska, ale również innych regionów kraju.

- Dodatkowym profitem w 2009 r. będzie także przyjęta ustawa dotycząca odrolnienia gruntów m.in. w miastach, gdzie ceny powinny być w tym roku jeszcze niższe - ocenił wiceprezes Metropolis, Marek Wollnik.

M.in. dlatego trwające na rynku nieruchomości spowolnienie specjaliści uważają za najlepszy czas na inwestowanie w działki przeznaczone pod budowę obiektów dla firm. Wywołany ogólnym kryzysem w gospodarce spadek cen dotyczy nie tylko gruntów, ale również mieszkań. Eksperci są przekonani, że spadek cen w stosunkowo krótkim czasie ożywi ruch na rynku.

Analitycy Metropolis przestrzegają jednak, że tańsze grunty nie gwarantują wysokiej jakości realizacji projektu. Podpowiadają, by nie kierować się jedynie ceną, ale przygotowywać projekty spójne pod kątem biznesowym, prawnym, planistycznym i technicznym. Ważna jest też atrakcyjność komunikacyjna terenu pod inwestycje.

Za spełniający takie wymagania eksperci uznali projekt Synergy Park, zlokalizowany - jak wynika z analizy - w jednym z najlepiej skomunikowanych miejsc w Europie - w okolicach węzła autostradowego Sośnica w Gliwicach, gdzie wkrótce przetną się autostrady: istniejąca A-4 i będąca w trakcie budowy A-1.

Według przedstawicieli Metropolis, pod względem atrakcyjności lokalizacji ten rejon porównywalny jest m.in. z obszarem euroregionu Moza-Ren w Niemczech. Jego dobre zagospodarowanie może podnieść rangę aglomeracji górnośląskiej do jednego z najważniejszych regionów Unii Europejskiej.

- Zachowuje on zarazem szansę na powtórzenie sukcesu tzw. Trójkąta Moza-Ren, w rejonie którego pojawiło się już ponad 250 tysięcy firm, na czele z takimi gigantami, jak Mercedes-Benz, Ericsson czy Vodafone - uważają analitycy Metropolis.

interia.pl Czwartek, 29 stycznia (11:25)

ME 2012 - rusza kolejny etap budowy stadionu Wisły

Nieco ponad 144 mln zł - za taką sumę firma Polimex-Mostostal wybuduje wschodnią trybunę stadionu Wisły Kraków. Umowę w tej sprawie podpisano w czwartek w Urzędzie Miasta Krakowa.
- Prace będziemy wykonywać tak, aby do czerwca mogła być użytkowana murawa na stadionie Wisły - powiedział prezes firmy Polimex-Mostostal Konrad Jaskóła. Także do tego czasu nie zostaną zdemontowane jupitery. W ramach podpisanej z miastem umowy firma Polimex-Mostostal wyburzy dotychczasową trybunę zachodnią (główną) oraz wybuduje ściankę szczelinową pod nową trybunę. Na razie nie wiadomo czy w Krakowie odbędą się mecze mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku. Miasto to ma obecnie status alternatywnego.
interia.pl Czwartek, 29 stycznia (15:36)

ME 2012 - rusza kolejny etap budowy stadionu Wisły

Nieco ponad 144 mln zł - za taką sumę firma Polimex-Mostostal wybuduje wschodnią trybunę stadionu Wisły Kraków. Umowę w tej sprawie podpisano w czwartek w Urzędzie Miasta Krakowa.
- Prace będziemy wykonywać tak, aby do czerwca mogła być użytkowana murawa na stadionie Wisły - powiedział prezes firmy Polimex-Mostostal Konrad Jaskóła. Także do tego czasu nie zostaną zdemontowane jupitery. W ramach podpisanej z miastem umowy firma Polimex-Mostostal wyburzy dotychczasową trybunę zachodnią (główną) oraz wybuduje ściankę szczelinową pod nową trybunę. Na razie nie wiadomo czy w Krakowie odbędą się mecze mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku. Miasto to ma obecnie status alternatywnego.
interia.pl Czwartek, 29 stycznia (15:36)

Słaby złoty martwi klientów i same banki

Instytucje, które w przeszłości były aktywne na rynku kredytów walutowych, teraz muszą walczyć o depozyty.

Osłabienie złotego, które powoduje wzrost rat kredytów walutowych, to kłopot nie tylko dla kredytobiorców, ale i dla banków. W ich bilansach znacząco rośnie bowiem wartość kredytów, których duża część jest denominowana w walutach obcych. Nie idą za tym natomiast depozyty (oszczędzanie w walutach jest dużo mniej popularne).

Problem również największych

Właśnie spadek złotego spowodował pogłębienie niekorzystnej różnicy pomiędzy wielkością kredytów i depozytów zebranych przez banki. Ta luka miała w końcu 2008 r. wartość znacznie przekraczającą 60 mld zł. Rok wcześniej depozyty z grubsza odpowiadały kredytom. Problem dotyczy również największych banków, które jeszcze niedawno miały dużą przewagę depozytów nad kredytami, jak np. PKO BP. Niewykluczone, że już w grudniu portfel kredytów w tej instytucji był większy niż depozytów. Dwa lata temu PKO BP miał niemal 25 mld złotych nadwyżki depozytów. Perspektywa zrównania obu wielkości to główny powód uatrakcyjnienia oferty PKO BP, która jeszcze kilkanaście miesięcy temu należała do najmniej korzystnych na rynku.

Jak sobie poradzą

Proporcja depozytów do kredytów jest ważna, bo od niej zależą możliwości dalszego pożyczania pieniędzy przez banki. Część finansistów ostrzega, że po spowodowanym zmianami kursów walut przyroście wartości kredytów należy liczyć się z ograniczeniem ich przyznawania (zwłaszcza że banki będą starały się unikać ryzyka). Inni są zdania, że poradzą sobie z problemem, kontynuując politykę przyciągania pieniędzy klientów wysokim oprocentowaniem lokat. Jest jeszcze jedno rozwiązanie: można poczekać, aż złoty umocni się na tyle, że w bilansie depozyty znów zaczną dominować nad kredytami.

Łukasz Wilkowicz

interia.pl

Słaby złoty martwi klientów i same banki

Instytucje, które w przeszłości były aktywne na rynku kredytów walutowych, teraz muszą walczyć o depozyty.

Osłabienie złotego, które powoduje wzrost rat kredytów walutowych, to kłopot nie tylko dla kredytobiorców, ale i dla banków. W ich bilansach znacząco rośnie bowiem wartość kredytów, których duża część jest denominowana w walutach obcych. Nie idą za tym natomiast depozyty (oszczędzanie w walutach jest dużo mniej popularne).

Problem również największych

Właśnie spadek złotego spowodował pogłębienie niekorzystnej różnicy pomiędzy wielkością kredytów i depozytów zebranych przez banki. Ta luka miała w końcu 2008 r. wartość znacznie przekraczającą 60 mld zł. Rok wcześniej depozyty z grubsza odpowiadały kredytom. Problem dotyczy również największych banków, które jeszcze niedawno miały dużą przewagę depozytów nad kredytami, jak np. PKO BP. Niewykluczone, że już w grudniu portfel kredytów w tej instytucji był większy niż depozytów. Dwa lata temu PKO BP miał niemal 25 mld złotych nadwyżki depozytów. Perspektywa zrównania obu wielkości to główny powód uatrakcyjnienia oferty PKO BP, która jeszcze kilkanaście miesięcy temu należała do najmniej korzystnych na rynku.

Jak sobie poradzą

Proporcja depozytów do kredytów jest ważna, bo od niej zależą możliwości dalszego pożyczania pieniędzy przez banki. Część finansistów ostrzega, że po spowodowanym zmianami kursów walut przyroście wartości kredytów należy liczyć się z ograniczeniem ich przyznawania (zwłaszcza że banki będą starały się unikać ryzyka). Inni są zdania, że poradzą sobie z problemem, kontynuując politykę przyciągania pieniędzy klientów wysokim oprocentowaniem lokat. Jest jeszcze jedno rozwiązanie: można poczekać, aż złoty umocni się na tyle, że w bilansie depozyty znów zaczną dominować nad kredytami.

Łukasz Wilkowicz

interia.pl

Znaczne spadki na Wall Street

Po czterech z rzędu wzrostowych sesjach, w czwartek na Wall Street doszło do poważnej przeceny akcji. Na nastrojach inwestorów zaciążyły niepokojące dane z rynków nieruchomości oraz pracy, a także kolejny spadek wartości zamówień na dobra trwałe.
Wskaźnik 30 największych amerykańskich spółek Dow Jones Industrial Average zniżkował o 2,7 proc. (226,44 pkt.) do poziomu 8149,01 pkt.

Najpopularniejszy wśród inwestorów nowojorski indeks Standard & Poor's 500 stracił 3,31 proc. (28,95 pkt.) do 845,14 pkt.

Zdominowany przez spółki technologiczne indeks Nasdaq Composite obniżył się o 3,24 proc. (50,5 pkt.) do 1507,84 pkt.

Grupujący małe spółki wskaźnik Russell 2000 stracił aż 4,18 proc. (19,78 pkt.) i zamknął notowania na poziomie 453,24 pkt.

Jak podał w czwartek amerykański Departament Handlu, w grudniu po raz piąty z rzędu zmniejszyła się (o 2,6 proc.) wartość zamówień na dobra trwałe. Tak długiej spadkowej passy tego wskaźnika nie zanotowano jeszcze nigdy, od kiedy w 1992 r. rozpoczęto gromadzenie porównywalnych danych. W całym 2008 r. wartość zamówień na dobra trwałe tąpnęła o 5,7 proc.

Na nastrojach inwestorów zaciążyły również dane o sprzedaży nowych nieruchomości. W ubiegłym roku Amerykanie kupili na rynku pierwotnym zaledwie 482 tys. domów, najmniej od 1982 r. i aż o 38 proc. mniej niż w 2007 r. Stało się tak pomimo spadku cen domów o 7 proc. Najbardziej alarmistyczne są jednak dane za grudzień. W przeliczeniu na rok, sprzedało się wówczas zaledwie 331 tys. nowych nieruchomości, podczas gdy ankietowani przez agencję Bloomberg analitycy oczekiwali odczytu na poziomie 397 tys.

Niepokojące doniesienia napłynęły w czwartek także z rynku pracy. Jak podał Departament Pracy, liczba Amerykanów pobierających świadczenia dla bezrobotnych sięgnęła w połowie stycznia rekordowego poziomu 4,78 mln.

Kolejne spółki notowane na Wall Street opublikowały tego dnia rozczarowujące wyniki kwartalne. O stracie powiadomił konglomerat Textron, który produkuje m.in. samoloty Cessna i helikoptery Bell. Jego walory zniżkowały w efekcie aż o 32 proc.

Równie mocno (o 29 proc.) zanurkowały notowania fotograficznej spółki Eastman Kodak, która po stracie w ostatnich trzech miesiącach 2008 r. ogłosiła w czwartek plan zwolnienia 4,5 tys. pracowników. O 21 proc. załamał się kurs akcji ubezpieczyciela Allstate, który stracił w ostatnim kwartale 1,1 mld dol.

Spośród firm objętych indeksem S&P 500, 187 podało dotąd wyniki za ostatni kwartał. Średnio, odnotowały spadek zysków o 42 proc. w porównaniu z analogicznym okresem 2007 r. - obliczyła agencja Bloomberg.

Do najsilniej przecenionych należały w czwartek akcje spółek finansowych, które w środę poszły wyraźnie do góry w związku z krystalizującymi się planami utworzenia w USA instytucji, mającej oczyścić rynek z toksycznych aktywów.
onet.pl (PAP, ak/30.01.2009, godz. 06:22)

Znaczne spadki na Wall Street

Po czterech z rzędu wzrostowych sesjach, w czwartek na Wall Street doszło do poważnej przeceny akcji. Na nastrojach inwestorów zaciążyły niepokojące dane z rynków nieruchomości oraz pracy, a także kolejny spadek wartości zamówień na dobra trwałe.
Wskaźnik 30 największych amerykańskich spółek Dow Jones Industrial Average zniżkował o 2,7 proc. (226,44 pkt.) do poziomu 8149,01 pkt.

Najpopularniejszy wśród inwestorów nowojorski indeks Standard & Poor's 500 stracił 3,31 proc. (28,95 pkt.) do 845,14 pkt.

Zdominowany przez spółki technologiczne indeks Nasdaq Composite obniżył się o 3,24 proc. (50,5 pkt.) do 1507,84 pkt.

Grupujący małe spółki wskaźnik Russell 2000 stracił aż 4,18 proc. (19,78 pkt.) i zamknął notowania na poziomie 453,24 pkt.

Jak podał w czwartek amerykański Departament Handlu, w grudniu po raz piąty z rzędu zmniejszyła się (o 2,6 proc.) wartość zamówień na dobra trwałe. Tak długiej spadkowej passy tego wskaźnika nie zanotowano jeszcze nigdy, od kiedy w 1992 r. rozpoczęto gromadzenie porównywalnych danych. W całym 2008 r. wartość zamówień na dobra trwałe tąpnęła o 5,7 proc.

Na nastrojach inwestorów zaciążyły również dane o sprzedaży nowych nieruchomości. W ubiegłym roku Amerykanie kupili na rynku pierwotnym zaledwie 482 tys. domów, najmniej od 1982 r. i aż o 38 proc. mniej niż w 2007 r. Stało się tak pomimo spadku cen domów o 7 proc. Najbardziej alarmistyczne są jednak dane za grudzień. W przeliczeniu na rok, sprzedało się wówczas zaledwie 331 tys. nowych nieruchomości, podczas gdy ankietowani przez agencję Bloomberg analitycy oczekiwali odczytu na poziomie 397 tys.

Niepokojące doniesienia napłynęły w czwartek także z rynku pracy. Jak podał Departament Pracy, liczba Amerykanów pobierających świadczenia dla bezrobotnych sięgnęła w połowie stycznia rekordowego poziomu 4,78 mln.

Kolejne spółki notowane na Wall Street opublikowały tego dnia rozczarowujące wyniki kwartalne. O stracie powiadomił konglomerat Textron, który produkuje m.in. samoloty Cessna i helikoptery Bell. Jego walory zniżkowały w efekcie aż o 32 proc.

Równie mocno (o 29 proc.) zanurkowały notowania fotograficznej spółki Eastman Kodak, która po stracie w ostatnich trzech miesiącach 2008 r. ogłosiła w czwartek plan zwolnienia 4,5 tys. pracowników. O 21 proc. załamał się kurs akcji ubezpieczyciela Allstate, który stracił w ostatnim kwartale 1,1 mld dol.

Spośród firm objętych indeksem S&P 500, 187 podało dotąd wyniki za ostatni kwartał. Średnio, odnotowały spadek zysków o 42 proc. w porównaniu z analogicznym okresem 2007 r. - obliczyła agencja Bloomberg.

Do najsilniej przecenionych należały w czwartek akcje spółek finansowych, które w środę poszły wyraźnie do góry w związku z krystalizującymi się planami utworzenia w USA instytucji, mającej oczyścić rynek z toksycznych aktywów.
onet.pl (PAP, ak/30.01.2009, godz. 06:22)

"Gazeta Prawna": w 2010 r. niższe pensje i emerytury

Rząd Donalda Tuska podniesie w 2010 roku składkę zdrowotną do NFZ z 9 do 10 proc. - dowiedziała się "Gazeta Prawna". Pensje i emerytury będą w konsekwencji niższe - akcentuje dziennik.
Według ustaleń "GP", Ministerstwo Zdrowia ma zawrzeć podwyżkę składki w przygotowywanym projekcie ustawy przewidującej też m.in. podział Narodowego Funduszu Zdrowia. Projekt powinien być gotowy w I półroczu tego roku.

Dzięki podwyżce składki zdrowotnej do NFZ ma wpłynąć ponad 6 mld zł. Podniesienie składki oznacza jednocześnie, że pensje netto oraz emerytury, renty, zasiłki i świadczenia przedemerytalne, wypłacane ponad 22 mln osób, będą w styczniu 2010 r. niższe niż w grudniu 2009 r. Zwiększą się też koszty prowadzenia firm.

Tegoroczna obniżka podatków zostanie więc w następnym roku niemal całkowicie zniwelowana - zauważa pismo. Z wyliczeń "GP" wynika bowiem, iż osoba zarabiająca średnią pensję (3,2 tys. zł) straci prawie 300 zł rocznie, a przeciętne świadczenie emerytalne (1,5 tys. zł) będzie niższe o 16 zł miesięcznie.

O tym więcej w piątkowym wydaniu "Gazety Prawnej"
onet.pl (PAP, ak/30.01.2009, godz. 06:25)

"Gazeta Prawna": w 2010 r. niższe pensje i emerytury

Rząd Donalda Tuska podniesie w 2010 roku składkę zdrowotną do NFZ z 9 do 10 proc. - dowiedziała się "Gazeta Prawna". Pensje i emerytury będą w konsekwencji niższe - akcentuje dziennik.
Według ustaleń "GP", Ministerstwo Zdrowia ma zawrzeć podwyżkę składki w przygotowywanym projekcie ustawy przewidującej też m.in. podział Narodowego Funduszu Zdrowia. Projekt powinien być gotowy w I półroczu tego roku.

Dzięki podwyżce składki zdrowotnej do NFZ ma wpłynąć ponad 6 mld zł. Podniesienie składki oznacza jednocześnie, że pensje netto oraz emerytury, renty, zasiłki i świadczenia przedemerytalne, wypłacane ponad 22 mln osób, będą w styczniu 2010 r. niższe niż w grudniu 2009 r. Zwiększą się też koszty prowadzenia firm.

Tegoroczna obniżka podatków zostanie więc w następnym roku niemal całkowicie zniwelowana - zauważa pismo. Z wyliczeń "GP" wynika bowiem, iż osoba zarabiająca średnią pensję (3,2 tys. zł) straci prawie 300 zł rocznie, a przeciętne świadczenie emerytalne (1,5 tys. zł) będzie niższe o 16 zł miesięcznie.

O tym więcej w piątkowym wydaniu "Gazety Prawnej"
onet.pl (PAP, ak/30.01.2009, godz. 06:25)

Dramatyczne pogłębienie dekoniunktury

Opublikowane w piątek przez rząd w Tokio dane o grudniowym spadku produkcji przemysłowej oraz wzroście stopy bezrobocia wskazują, że recesja w Japonii jest jeszcze głębsza, niż dotąd przypuszczano.
Jak podało japońskie ministerstwo gospodarki, handlu i przemysłu, produkcja przemysłowa w grudniu zmniejszyła się o 9,6 proc. w stosunku do poprzedniego miesiąca. Tak głębokiego spadku tego wskaźnika nie odnotowano jeszcze nigdy w jego 55-letniej historii. Poprzedni rekord padł miesiąc wcześniej, gdy produkcja spadła o 8,5 proc. Analitycy spodziewali się, że w grudniu produkcja wyhamuje o 8,9 proc.
Rząd prognozuje, że w styczniu produkcja przemysłowa zmniejszy się o kolejne 9,1 proc., a w lutym o 4,7 proc.
Stopa bezrobocia skoczyła w grudniu do 4,4 proc., z 3,9 proc. w listopadzie. Po raz ostatni tak duży miesięczny przyrost odsetka bezrobotnych zanotowano w Japonii 41 lat temu.

Grudzień stanowił też 10. z rzędu miesiąc spadku wydatków konsumpcyjnych. Zmniejszyły się one o 4,6 proc. w ujęciu rok do roku.

Jednocześnie coraz większe jest ryzyko deflacji. Wskaźnik cen konsumpcyjnych w grudniu podniósł się zaledwie o 0,2 proc. rok do roku, podczas gdy jeszcze w grudniu bazowa inflacja sięgała 1 proc. W całym 2008 r. ceny wzrosły o 1,5 proc., po tym, jak w poprzednich dwóch latach niemal się nie zmieniały.

"Japońska gospodarka spada w przepaść. Nie ma tam niczego, co mogłoby napędzić wzrost gospodarczy" - ocenił ekonomista w tokijskim oddziale banku RBS Junko Nishioka.

Międzynarodowy Fundusz Walutowy prognozuje, że gospodarka Kraju Kwitnącej Wiśni skurczy się w tym roku o 2,6 proc., najwięcej w jej powojennej historii. Spośród siedmiu najwyżej rozwiniętych państw świata, tylko Wielka Brytania ma gorsze perspektywy.

Jak ocenił rząd w Tokio, recesja w Japonii rozpoczęła się w listopadzie 2007 r. Hiroshi Yoshikawa, profesor ekonomii na Uniwersytecie Tokijskim przewiduje, że może ona potrwać dłużej niż trzy lata.

Pod wpływem tych niepokojących danych, główny indeks giełdy w Tokio Nikkei 225 zniżkował od rana o około 3,5 proc.(PAP)
wp.pl PAP | 30.01.2009 | 04:15

Dramatyczne pogłębienie dekoniunktury

Opublikowane w piątek przez rząd w Tokio dane o grudniowym spadku produkcji przemysłowej oraz wzroście stopy bezrobocia wskazują, że recesja w Japonii jest jeszcze głębsza, niż dotąd przypuszczano.
Jak podało japońskie ministerstwo gospodarki, handlu i przemysłu, produkcja przemysłowa w grudniu zmniejszyła się o 9,6 proc. w stosunku do poprzedniego miesiąca. Tak głębokiego spadku tego wskaźnika nie odnotowano jeszcze nigdy w jego 55-letniej historii. Poprzedni rekord padł miesiąc wcześniej, gdy produkcja spadła o 8,5 proc. Analitycy spodziewali się, że w grudniu produkcja wyhamuje o 8,9 proc.
Rząd prognozuje, że w styczniu produkcja przemysłowa zmniejszy się o kolejne 9,1 proc., a w lutym o 4,7 proc.
Stopa bezrobocia skoczyła w grudniu do 4,4 proc., z 3,9 proc. w listopadzie. Po raz ostatni tak duży miesięczny przyrost odsetka bezrobotnych zanotowano w Japonii 41 lat temu.

Grudzień stanowił też 10. z rzędu miesiąc spadku wydatków konsumpcyjnych. Zmniejszyły się one o 4,6 proc. w ujęciu rok do roku.

Jednocześnie coraz większe jest ryzyko deflacji. Wskaźnik cen konsumpcyjnych w grudniu podniósł się zaledwie o 0,2 proc. rok do roku, podczas gdy jeszcze w grudniu bazowa inflacja sięgała 1 proc. W całym 2008 r. ceny wzrosły o 1,5 proc., po tym, jak w poprzednich dwóch latach niemal się nie zmieniały.

"Japońska gospodarka spada w przepaść. Nie ma tam niczego, co mogłoby napędzić wzrost gospodarczy" - ocenił ekonomista w tokijskim oddziale banku RBS Junko Nishioka.

Międzynarodowy Fundusz Walutowy prognozuje, że gospodarka Kraju Kwitnącej Wiśni skurczy się w tym roku o 2,6 proc., najwięcej w jej powojennej historii. Spośród siedmiu najwyżej rozwiniętych państw świata, tylko Wielka Brytania ma gorsze perspektywy.

Jak ocenił rząd w Tokio, recesja w Japonii rozpoczęła się w listopadzie 2007 r. Hiroshi Yoshikawa, profesor ekonomii na Uniwersytecie Tokijskim przewiduje, że może ona potrwać dłużej niż trzy lata.

Pod wpływem tych niepokojących danych, główny indeks giełdy w Tokio Nikkei 225 zniżkował od rana o około 3,5 proc.(PAP)
wp.pl PAP | 30.01.2009 | 04:15

Klienci skarżą się na kredyty, bankowcy bronią się, a spór zbada KNF

Klienci banków należących do grupy BRE, którzy zaciągnęli kredyty we frankach skarżą się na wysokie raty. Bankowcy twierdzą, że ich klienci mogli zmienić umowy. Spór bada Komisja Nadzoru Finansowego.
Do Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego wpływają skargi dotyczące oprocentowania kredytów w walutach obcych zaciągniętych przed wrześniem 2006 r. - poinformowała PAP Marta Chmielewska-Racławska z KNF. Powiedziała, że skargi złożyli klienci banków z grupy BRE.

Chodzi o mBank i MultiBank (należące do BRE Banku). Część ich klientów, którzy zaciągnęli kredyty hipoteczne denominowane w walutach, stworzyli strony internetowe: www.NabiciWmBank, a także www.mStop.pl.
Na pierwszej z nich napisano, że przed wrześniem 2006 r. mBank i MultiBank udzielały kredytów, w których zmiany oprocentowania były ustalane przez bank (później te zasady się zmieniły).

Gdy Narodowy Bank Szwajcarii podnosił stopy o 0,25 punktu procentowego, to nasze banki kilkakrotnie podnosiły oprocentowanie o 0,3 proc. Jednak różnica była tak niewielka, że nikt nie chciał kruszyć kopii - napisali klienci.

Od listopada 2008 roku stopy procentowe w Szwajcarii spadły o 2,26 proc., ani mBank, ani MultiBank nie obniżyły oprocentowania tych kredytów - twierdzą klienci.

Chmielewska-Racławska z KNF powiedziała: Problem warunków zmiany stopy procentowej kredytów zapisanych w umowie jest nam znany. Obecnie analizujemy skargi klientów. W takich sytuacjach wzywamy bank do zajęcia stanowiska wobec skarżącego i przesłania nam kopii odpowiedzi udzielonej klientowi.

Dodała, że jeżeli KNF uzna, iż doszło do naruszenia przepisów lub interesu klientów, podejmie "dalsze czynności nadzorcze".

Jak wyjaśniła PAP, rzeczniczka prasowa BRE Banku Paulina Rutkowska, podwyżka oprocentowania dla starego portfela po raz ostatni nastąpiła w lipcu 2007 r. Jednocześnie mBank zachęcał klientów do przejścia na oprocentowanie uwzględniające stałą marżę i LIBOR3M.

LIBOR to stopa procentowa kredytów udzielanych na rynku międzynarodowym w Londynie. Spadek tej stopy oznaczałby spadek oprocentowania kredytu.

Rutkowska przypomniała, że zmiany stawki LIBOR w ciągu kilkunastu miesięcy umożliwiały kolejne podwyżki oprocentowania, czego mBank jednak nie uczynił. Dzięki temu od lipca 2007 roku, kiedy miała miejsce podwyżka oprocentowania, do grudnia 2008 r. klienci zapłacili w sumie niższe raty.

Klienci zgłaszali się także indywidualnie do banku, aby negocjować warunki umów kredytowych.

W takich przypadkach zachęcaliśmy ich do przejścia na nowy portfel. W ten sposób blisko 10 proc. klientów podpisało aneksy do umowy, dzięki którym oprocentowane obliczane jest na podstawie stałej marży i wskaźnika LIBOR - wyjaśniła Rutkowska.

Podobna sytuacja była w MultiBanku. Klienci, którzy zawarli umowy o kredyt hipoteczny przed listopadem 2006 r., z klauzulą, że ceny ustalane są decyzją zarządu, mogli przejść na nowe warunki.

Rutkowska zapowiedziała, że z początkiem przyszłego tygodnia do wszystkich klientów dotrą listy z propozycją przejścia na obowiązujące w MultiBanku od listopada 2006 r. warunki ustalania ceny kredytów.
wp.pl
PAP 2009-01-29 (19:40)

Klienci skarżą się na kredyty, bankowcy bronią się, a spór zbada KNF

Klienci banków należących do grupy BRE, którzy zaciągnęli kredyty we frankach skarżą się na wysokie raty. Bankowcy twierdzą, że ich klienci mogli zmienić umowy. Spór bada Komisja Nadzoru Finansowego.
Do Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego wpływają skargi dotyczące oprocentowania kredytów w walutach obcych zaciągniętych przed wrześniem 2006 r. - poinformowała PAP Marta Chmielewska-Racławska z KNF. Powiedziała, że skargi złożyli klienci banków z grupy BRE.

Chodzi o mBank i MultiBank (należące do BRE Banku). Część ich klientów, którzy zaciągnęli kredyty hipoteczne denominowane w walutach, stworzyli strony internetowe: www.NabiciWmBank, a także www.mStop.pl.
Na pierwszej z nich napisano, że przed wrześniem 2006 r. mBank i MultiBank udzielały kredytów, w których zmiany oprocentowania były ustalane przez bank (później te zasady się zmieniły).

Gdy Narodowy Bank Szwajcarii podnosił stopy o 0,25 punktu procentowego, to nasze banki kilkakrotnie podnosiły oprocentowanie o 0,3 proc. Jednak różnica była tak niewielka, że nikt nie chciał kruszyć kopii - napisali klienci.

Od listopada 2008 roku stopy procentowe w Szwajcarii spadły o 2,26 proc., ani mBank, ani MultiBank nie obniżyły oprocentowania tych kredytów - twierdzą klienci.

Chmielewska-Racławska z KNF powiedziała: Problem warunków zmiany stopy procentowej kredytów zapisanych w umowie jest nam znany. Obecnie analizujemy skargi klientów. W takich sytuacjach wzywamy bank do zajęcia stanowiska wobec skarżącego i przesłania nam kopii odpowiedzi udzielonej klientowi.

Dodała, że jeżeli KNF uzna, iż doszło do naruszenia przepisów lub interesu klientów, podejmie "dalsze czynności nadzorcze".

Jak wyjaśniła PAP, rzeczniczka prasowa BRE Banku Paulina Rutkowska, podwyżka oprocentowania dla starego portfela po raz ostatni nastąpiła w lipcu 2007 r. Jednocześnie mBank zachęcał klientów do przejścia na oprocentowanie uwzględniające stałą marżę i LIBOR3M.

LIBOR to stopa procentowa kredytów udzielanych na rynku międzynarodowym w Londynie. Spadek tej stopy oznaczałby spadek oprocentowania kredytu.

Rutkowska przypomniała, że zmiany stawki LIBOR w ciągu kilkunastu miesięcy umożliwiały kolejne podwyżki oprocentowania, czego mBank jednak nie uczynił. Dzięki temu od lipca 2007 roku, kiedy miała miejsce podwyżka oprocentowania, do grudnia 2008 r. klienci zapłacili w sumie niższe raty.

Klienci zgłaszali się także indywidualnie do banku, aby negocjować warunki umów kredytowych.

W takich przypadkach zachęcaliśmy ich do przejścia na nowy portfel. W ten sposób blisko 10 proc. klientów podpisało aneksy do umowy, dzięki którym oprocentowane obliczane jest na podstawie stałej marży i wskaźnika LIBOR - wyjaśniła Rutkowska.

Podobna sytuacja była w MultiBanku. Klienci, którzy zawarli umowy o kredyt hipoteczny przed listopadem 2006 r., z klauzulą, że ceny ustalane są decyzją zarządu, mogli przejść na nowe warunki.

Rutkowska zapowiedziała, że z początkiem przyszłego tygodnia do wszystkich klientów dotrą listy z propozycją przejścia na obowiązujące w MultiBanku od listopada 2006 r. warunki ustalania ceny kredytów.
wp.pl
PAP 2009-01-29 (19:40)

Waluty: Co się stanie z dolarem?

Fed na wczorajszym posiedzeniu nie zrobił nic. Członkowie Komitetu Otwartego Rynku (FOMC) nie mają już z czego ciąć stóp procentowych. Wobec słabej gospodarki możliwe, że przedział 0-0,25 proc. pozostanie aktualny do końca tego roku. Dolar może jednak stanieć, nawet do 2,5 złotego.

Wczoraj późnym wieczorem pracowała także Izba Reprezentantów. Demokraci przegłosowali rekordowy plan stymulujący amerykańską gospodarkę Baracka Obamy, który ma kosztować 825 mld dolarów. Presja na spadek dolara jeszcze się zwiększy.

Pomimo historycznie niskich stóp procentowych za oceanem, dolar znajduje się najwyżej od prawie 4,5 roku w stosunku do naszej waluty. Od lipca ubiegłego roku amerykańska waluta wzrosła aż o 74 proc. ( z 2,01 zł do ok. 3,5 zł dziś) w stosunku do złotego. To najwyższy kurs od października 2004 roku.

Według danych NBP Polacy na koniec ubiegłego roku na lokatach zdeponowali ponad 28 mld zł w walutach. Jaka z tego część to dolary, dokładnie nie wiadomo. Z pewnością oprócz brytyjskich funtów zielony jest wciąż znaczącą walutą w naszych oszczędnościach (wiadomo, że w połowie 2007 r. Polacy posiadali ponad 5 mld dolarów).

Koniec tanich zakupów w USA

Wszyscy pamiętamy szał zakupów w USA, który miał miejsce właśnie w okolicach ubiegłorocznych wakacji. Gdy za dolara płacono 2 złote, na serwisach takich jak Amazon.com czy Ebay.com wszystko wydawało się tanie. Money.pl postanowił sprawdzić jak dziś kształtują się ceny najbardziej popularnych wówczas serii artykułów, czyli elektroniki i samochodów.

Ceny zostały przeliczone po kursie dolara równym 3,5 złotych. Jak widać, obecne poziomy kursu dolara skutecznie mogą zniechęcić kupujących. Po prostu się nie opłaca.

W przypadku samochodu, mimo że cena wynosi 21500 dol., czyli po przeliczeniu 75250 zł, musimy doliczyć jeszcze cło (10 proc. wartości celnej), akcyzę (w naszym przypadku 13,6 proc., gdyż auto ma powyżej 2 l. pojemności) oraz podatek. Uwzględniając te opłaty za przykładową Toyotę RAV4 musielibyśmy zapłacić już 114 719 złotych. Dodatkowo od marca cło ma wzrosnąć jeszcze bardziej, według nowej ustawy o stawkach celnych.

Dolar jeszcze stanieje

Umocnienie się amerykańskiej waluty przez ostatnie 7 miesięcy ma przyczyny głównie psychologiczne. Międzynarodowi inwestorzy uciekali z walut rynków wschodzących i kupowali dolara, jako wciąż najbezpieczniejszą walutę. Ogromny popyt pojawił się na instrumenty dłużne i papiery skarbowe gwarantowane przez rząd Stanów Zjednoczonych. Ceny, jeszcze dziś, są bardzo wysokie, a rentowność i oprocentowanie -przeciwnie - bardzo niskie:

Istnieje jednak szereg argumentów za tym, że siła dolara była zbyt duża.

Fed już na wcześniejszym posiedzeniu(16 grudnia minionego roku) ściął koszt pieniądza do przedziału 0 - 0,25 proc., co realnie umożliwia bankowi centralnemu pożyczanie bez żadnego oprocentowania.

Mocna zwyżka dolara w przeciągu ostatnich 7 miesięcy spowodowała, że zielony dotarł właśnie do mocnego punktu oporu, przy poziomie 3,5 złotych.
money.pl
2009-01-29 06:45:17

 

Waluty: Co się stanie z dolarem?

Fed na wczorajszym posiedzeniu nie zrobił nic. Członkowie Komitetu Otwartego Rynku (FOMC) nie mają już z czego ciąć stóp procentowych. Wobec słabej gospodarki możliwe, że przedział 0-0,25 proc. pozostanie aktualny do końca tego roku. Dolar może jednak stanieć, nawet do 2,5 złotego.

Wczoraj późnym wieczorem pracowała także Izba Reprezentantów. Demokraci przegłosowali rekordowy plan stymulujący amerykańską gospodarkę Baracka Obamy, który ma kosztować 825 mld dolarów. Presja na spadek dolara jeszcze się zwiększy.

Pomimo historycznie niskich stóp procentowych za oceanem, dolar znajduje się najwyżej od prawie 4,5 roku w stosunku do naszej waluty. Od lipca ubiegłego roku amerykańska waluta wzrosła aż o 74 proc. ( z 2,01 zł do ok. 3,5 zł dziś) w stosunku do złotego. To najwyższy kurs od października 2004 roku.

Według danych NBP Polacy na koniec ubiegłego roku na lokatach zdeponowali ponad 28 mld zł w walutach. Jaka z tego część to dolary, dokładnie nie wiadomo. Z pewnością oprócz brytyjskich funtów zielony jest wciąż znaczącą walutą w naszych oszczędnościach (wiadomo, że w połowie 2007 r. Polacy posiadali ponad 5 mld dolarów).

Koniec tanich zakupów w USA

Wszyscy pamiętamy szał zakupów w USA, który miał miejsce właśnie w okolicach ubiegłorocznych wakacji. Gdy za dolara płacono 2 złote, na serwisach takich jak Amazon.com czy Ebay.com wszystko wydawało się tanie. Money.pl postanowił sprawdzić jak dziś kształtują się ceny najbardziej popularnych wówczas serii artykułów, czyli elektroniki i samochodów.

Ceny zostały przeliczone po kursie dolara równym 3,5 złotych. Jak widać, obecne poziomy kursu dolara skutecznie mogą zniechęcić kupujących. Po prostu się nie opłaca.

W przypadku samochodu, mimo że cena wynosi 21500 dol., czyli po przeliczeniu 75250 zł, musimy doliczyć jeszcze cło (10 proc. wartości celnej), akcyzę (w naszym przypadku 13,6 proc., gdyż auto ma powyżej 2 l. pojemności) oraz podatek. Uwzględniając te opłaty za przykładową Toyotę RAV4 musielibyśmy zapłacić już 114 719 złotych. Dodatkowo od marca cło ma wzrosnąć jeszcze bardziej, według nowej ustawy o stawkach celnych.

Dolar jeszcze stanieje

Umocnienie się amerykańskiej waluty przez ostatnie 7 miesięcy ma przyczyny głównie psychologiczne. Międzynarodowi inwestorzy uciekali z walut rynków wschodzących i kupowali dolara, jako wciąż najbezpieczniejszą walutę. Ogromny popyt pojawił się na instrumenty dłużne i papiery skarbowe gwarantowane przez rząd Stanów Zjednoczonych. Ceny, jeszcze dziś, są bardzo wysokie, a rentowność i oprocentowanie -przeciwnie - bardzo niskie:

Istnieje jednak szereg argumentów za tym, że siła dolara była zbyt duża.

Fed już na wcześniejszym posiedzeniu(16 grudnia minionego roku) ściął koszt pieniądza do przedziału 0 - 0,25 proc., co realnie umożliwia bankowi centralnemu pożyczanie bez żadnego oprocentowania.

Mocna zwyżka dolara w przeciągu ostatnich 7 miesięcy spowodowała, że zielony dotarł właśnie do mocnego punktu oporu, przy poziomie 3,5 złotych.
money.pl
2009-01-29 06:45:17

 

PiS wymógł na prezydencie obniżkę czynszów

Jest porozumienie radnych PiS i prezydenta w sprawie czynszów w mieszkaniach komunalnych. Rafał Dutkiewicz zgodził się na obniżki forsowane przez partię. Mniejsze stawki mogą kosztować budżet Wrocławia około pięciu milionów złotych.
Nowe czynsze miały obowiązywać od maja. Stawki ustalili we wrześniu ubiegłego roku radni. Te obowiązujące teraz miały wzrosnąć średnio o 35 proc. Tzw. stawka bazowa wzrastała z 4,1 zł za m kw. do 5,54 zł. Władze miasta tłumaczyły podwyżki rosnącymi kosztami utrzymania kamienic oraz koniecznością szukania pieniędzy na ich remonty. Wyższe stawki od początku nie podobały się radnym PiS. Do obniżki najpierw przekonali klub radnych prezydenta, teraz dogadali się też z Rafałem Dutkiewiczem.

Projekt nowej uchwały regulującej stawki czynszów jest już gotowy.
PiS proponuje m.in.:

* wprowadzenie ulg dla rodzin, w których dochód na jedną osobę nie przekracza 690 zł brutto

* obniżkę czynszu o 10 proc. w mieszkaniach, w których nie ma centralnego ogrzewania

* o 50 proc. dla rodzin, które mają być przekwaterowane

* najważniejsza zmiana to zmniejszenie tzw. stawki bazowej z 5,54 zł do 5 zł.

Dutkiewicz: - To dobre propozycje. Trzeba chronić najgorzej sytuowanych mieszkańców, zwłaszcza w obliczu kryzysu finansowego. Musimy się tylko zastanowić nad szczegółami obniżek, tak by mogli skorzystać na tym rzeczywiście najbardziej potrzebujący.

Ostateczne ustalenia będą znane za kilka dni. Jeśli zaakceptują je radni PiS, prezydent złoży do rady miasta wniosek o zmiany w uchwale czynszowej. Ich przyjęcie spowoduje, że w budżecie Wrocławia na 2009 rok będzie 5 mln zł mniej, niż planowano.

Piotr Babiarz, szef klubu radnych PiS, przekonuje, że naciski na prezydenta o obniżkę czynszów nie miały charakteru politycznego. - Nie mamy poczucia triumfu. To sprawa, na której nam od dawna zależało. Mamy też poczucie odpowiedzialności za budżet. Obniżki, które zaproponowaliśmy, nie są dla finansów miasta dużym obciążeniem. Mieszkańcy odczują ulgę.

Współpracownicy prezydenta nieoficjalnie mówią jednak o tym, że Dutkiewicz nie miał wyjścia i musiał zgodzić się na propozycje PiS. Od miesiąca, po upadku koalicji z PO, to jedny jego sojusznik w radzie miasta. W dodatku PO też domagała się zmian stawek czynszów.

Prezydencki urzędnik: - Rozmowy z PiS o czynszach były spokojne i merytoryczne. Ale nie mamy złudzeń, że im bliżej do wyborów samorządowych, tym współpraca z radnymi tej partii będzie trudniejsza. Mogą eskalować żądania budżetowe, by zyskać w oczach opinii publicznej. Póki co, wraz z PiS musimy w miarę szybko przegłosować najważniejsze dla miasta uchwały. Później ta koalicja zacznie się chwiać i będzie o to coraz trudniej.



Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
Michał Kokot
2009-01-27, ostatnia aktualizacja 2009-01-27 18:12

PiS wymógł na prezydencie obniżkę czynszów

Jest porozumienie radnych PiS i prezydenta w sprawie czynszów w mieszkaniach komunalnych. Rafał Dutkiewicz zgodził się na obniżki forsowane przez partię. Mniejsze stawki mogą kosztować budżet Wrocławia około pięciu milionów złotych.
Nowe czynsze miały obowiązywać od maja. Stawki ustalili we wrześniu ubiegłego roku radni. Te obowiązujące teraz miały wzrosnąć średnio o 35 proc. Tzw. stawka bazowa wzrastała z 4,1 zł za m kw. do 5,54 zł. Władze miasta tłumaczyły podwyżki rosnącymi kosztami utrzymania kamienic oraz koniecznością szukania pieniędzy na ich remonty. Wyższe stawki od początku nie podobały się radnym PiS. Do obniżki najpierw przekonali klub radnych prezydenta, teraz dogadali się też z Rafałem Dutkiewiczem.

Projekt nowej uchwały regulującej stawki czynszów jest już gotowy.
PiS proponuje m.in.:

* wprowadzenie ulg dla rodzin, w których dochód na jedną osobę nie przekracza 690 zł brutto

* obniżkę czynszu o 10 proc. w mieszkaniach, w których nie ma centralnego ogrzewania

* o 50 proc. dla rodzin, które mają być przekwaterowane

* najważniejsza zmiana to zmniejszenie tzw. stawki bazowej z 5,54 zł do 5 zł.

Dutkiewicz: - To dobre propozycje. Trzeba chronić najgorzej sytuowanych mieszkańców, zwłaszcza w obliczu kryzysu finansowego. Musimy się tylko zastanowić nad szczegółami obniżek, tak by mogli skorzystać na tym rzeczywiście najbardziej potrzebujący.

Ostateczne ustalenia będą znane za kilka dni. Jeśli zaakceptują je radni PiS, prezydent złoży do rady miasta wniosek o zmiany w uchwale czynszowej. Ich przyjęcie spowoduje, że w budżecie Wrocławia na 2009 rok będzie 5 mln zł mniej, niż planowano.

Piotr Babiarz, szef klubu radnych PiS, przekonuje, że naciski na prezydenta o obniżkę czynszów nie miały charakteru politycznego. - Nie mamy poczucia triumfu. To sprawa, na której nam od dawna zależało. Mamy też poczucie odpowiedzialności za budżet. Obniżki, które zaproponowaliśmy, nie są dla finansów miasta dużym obciążeniem. Mieszkańcy odczują ulgę.

Współpracownicy prezydenta nieoficjalnie mówią jednak o tym, że Dutkiewicz nie miał wyjścia i musiał zgodzić się na propozycje PiS. Od miesiąca, po upadku koalicji z PO, to jedny jego sojusznik w radzie miasta. W dodatku PO też domagała się zmian stawek czynszów.

Prezydencki urzędnik: - Rozmowy z PiS o czynszach były spokojne i merytoryczne. Ale nie mamy złudzeń, że im bliżej do wyborów samorządowych, tym współpraca z radnymi tej partii będzie trudniejsza. Mogą eskalować żądania budżetowe, by zyskać w oczach opinii publicznej. Póki co, wraz z PiS musimy w miarę szybko przegłosować najważniejsze dla miasta uchwały. Później ta koalicja zacznie się chwiać i będzie o to coraz trudniej.



Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
Michał Kokot
2009-01-27, ostatnia aktualizacja 2009-01-27 18:12

Oszukani przez dewelopera potrzebują pomocy

Zaciągnęli kredyty, zapłacili po kilkaset tysięcy złotych za budowę mieszkań i ich wykończenie, ale od dwóch lat nie mogą się wprowadzić. A wykonawca zniknął
Panią Dorotę w 2004 roku skusiły foldery promocyjne należącej do rodziny Wachowiaków firmy deweloperskiej Mbud. Przy ul. Zielonogórskiej - 10 minut drogi do Rynku - miał powstać piękny blok z podziemnym parkingiem i lokalami usługowymi. Firma miała pozwolenie na budowę. Deweloper za metr kwadratowy mieszkania liczył nieco ponad 3 tys. zł.

- Mamy dwoje dzieci, zainwestowaliśmy oszczędności życia, podparliśmy się ogromnym kredytem - mówi pani Dorota.

Podobnie zrobiło szesnaście innych rodzin. Każda w zależności od metrażu mieszkań wzięła od 100 do ponad 300 tys. zł kredytu i część pieniędzy przelała na konto Mbudu. Od kwietnia do września 2005 roku wszyscy podpisali z deweloperem umowy przedwstępne w formie aktów notarialnych. Do czerwca 2006 roku, już po odebraniu mieszkań, mieli mieć umowy końcowe.

Wśród klientów jest m.in. trzech prawników. - Przejrzeliśmy umowy, wszystko było w najlepszym porządku - mówi pan Arkadiusz. - Przy podpisywaniu umowy przedwstępnej notariusz zapewniał, że jesteśmy bezpieczni. W świetle prawa polskiego lepiej zabezpieczyć się nie mogliśmy.

W maju 2006 roku, choć w bloku trwały jeszcze prace, Mbud przekazał mieszkania nabywcom, a ci przelali resztę pieniędzy. - Inwestor zapewniał, że to standardowa procedura - mówi pan Marek. - Mieliśmy równocześnie wykańczać mieszkania, a deweloper cały blok.

Kupowali meble, wykańczali kuchnie i łazienki. Aż w sierpniu 2006 roku dowiedzieli się, że nie mogą się wprowadzić, ponieważ mieszkania przekazano im bez odbioru instalacji i urządzeń technicznych, obowiązkowej kontroli budowy i pozwolenia inspektora nadzoru budowlanego.
Wtedy rodzina Wachowiaków przestała odbierać telefony. - Gdy poszedłem do biura, Marek Wachowiak przez zamknięte drzwi poinformował mnie, że odpowie tylko na listy polecone - mówi pan Leszek. - Gdy wysłałem list, dostałem zwrot. Kontakt zerwał się całkowicie. Postanowiliśmy skierować sprawę do sądu i prokuratury.

- Chcieliśmy, aby sąd pozwolił nam dokończyć budowę we własnym zakresie - tłumaczy pani Dorota.
Sąd rejonowy po niespełna roku rozpatrywania sprawy, w lipcu 2007 roku przyznał rację rodzinom. Pozwolił im dokończyć budowę bloku. Wachowiak złożył jednak apelację i sprawa trafiła do sądu II instancji - Sądu Okręgowego we Wrocławiu. Ten sprawę rozpatruje do dziś. Na 30 grudnia zaplanowana została kolejna rozprawa.

Natomiast prokuratura umorzyła śledztwo, uzasadniając, że to sprawa dla sądu cywilnego, a nie dla niej. - To granda - mówi pan Arkadiusz. - Prokuratura potrzebowała ponad dwóch lat, aby stwierdzić coś takiego. Jak można nie dopatrzyć się winy właścicieli Mbudu. Wielokrotnie nie dotrzymali umów, nie zakończyli budowy na czas.

Tymczasem budynek niszczeje. Na ścianach tworzy się grzyb, w wilgotnych mieszkaniach ze ścian odpadają kafle. W garażu powstała publiczna toaleta. Rzeczoznawca ocenił, że jeszcze rok temu dokończenie bloku kosztowałoby niewiele ponad 100 tys. zł, obecnie już 450 tys. zł.

Nabywcy mieszkań przy Zielonogórskiej są zrozpaczeni. - W mieszkanie zainwestowałem oszczędności życia - mówi pan Marek. - Mam umeblowane duże mieszkanie, płacę za nie ogromny kredyt, a mieszkam z rodziną w cztery osoby w wynajmowanym 24-metrowym lokalu.

Z Markiem Wachowiakiem nie udało nam się skontaktować. W siedzibie firmy przy ul. Mandarynkowej go nie zastałem. Gdy dzwoniłem na telefon do biura, słyszałem: "Nie ma takiego numeru".

Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
Maciej Nowaczyk
2008-12-19, ostatnia aktualizacja 2008-12-19 10:31

Oszukani przez dewelopera potrzebują pomocy

Zaciągnęli kredyty, zapłacili po kilkaset tysięcy złotych za budowę mieszkań i ich wykończenie, ale od dwóch lat nie mogą się wprowadzić. A wykonawca zniknął
Panią Dorotę w 2004 roku skusiły foldery promocyjne należącej do rodziny Wachowiaków firmy deweloperskiej Mbud. Przy ul. Zielonogórskiej - 10 minut drogi do Rynku - miał powstać piękny blok z podziemnym parkingiem i lokalami usługowymi. Firma miała pozwolenie na budowę. Deweloper za metr kwadratowy mieszkania liczył nieco ponad 3 tys. zł.

- Mamy dwoje dzieci, zainwestowaliśmy oszczędności życia, podparliśmy się ogromnym kredytem - mówi pani Dorota.

Podobnie zrobiło szesnaście innych rodzin. Każda w zależności od metrażu mieszkań wzięła od 100 do ponad 300 tys. zł kredytu i część pieniędzy przelała na konto Mbudu. Od kwietnia do września 2005 roku wszyscy podpisali z deweloperem umowy przedwstępne w formie aktów notarialnych. Do czerwca 2006 roku, już po odebraniu mieszkań, mieli mieć umowy końcowe.

Wśród klientów jest m.in. trzech prawników. - Przejrzeliśmy umowy, wszystko było w najlepszym porządku - mówi pan Arkadiusz. - Przy podpisywaniu umowy przedwstępnej notariusz zapewniał, że jesteśmy bezpieczni. W świetle prawa polskiego lepiej zabezpieczyć się nie mogliśmy.

W maju 2006 roku, choć w bloku trwały jeszcze prace, Mbud przekazał mieszkania nabywcom, a ci przelali resztę pieniędzy. - Inwestor zapewniał, że to standardowa procedura - mówi pan Marek. - Mieliśmy równocześnie wykańczać mieszkania, a deweloper cały blok.

Kupowali meble, wykańczali kuchnie i łazienki. Aż w sierpniu 2006 roku dowiedzieli się, że nie mogą się wprowadzić, ponieważ mieszkania przekazano im bez odbioru instalacji i urządzeń technicznych, obowiązkowej kontroli budowy i pozwolenia inspektora nadzoru budowlanego.
Wtedy rodzina Wachowiaków przestała odbierać telefony. - Gdy poszedłem do biura, Marek Wachowiak przez zamknięte drzwi poinformował mnie, że odpowie tylko na listy polecone - mówi pan Leszek. - Gdy wysłałem list, dostałem zwrot. Kontakt zerwał się całkowicie. Postanowiliśmy skierować sprawę do sądu i prokuratury.

- Chcieliśmy, aby sąd pozwolił nam dokończyć budowę we własnym zakresie - tłumaczy pani Dorota.
Sąd rejonowy po niespełna roku rozpatrywania sprawy, w lipcu 2007 roku przyznał rację rodzinom. Pozwolił im dokończyć budowę bloku. Wachowiak złożył jednak apelację i sprawa trafiła do sądu II instancji - Sądu Okręgowego we Wrocławiu. Ten sprawę rozpatruje do dziś. Na 30 grudnia zaplanowana została kolejna rozprawa.

Natomiast prokuratura umorzyła śledztwo, uzasadniając, że to sprawa dla sądu cywilnego, a nie dla niej. - To granda - mówi pan Arkadiusz. - Prokuratura potrzebowała ponad dwóch lat, aby stwierdzić coś takiego. Jak można nie dopatrzyć się winy właścicieli Mbudu. Wielokrotnie nie dotrzymali umów, nie zakończyli budowy na czas.

Tymczasem budynek niszczeje. Na ścianach tworzy się grzyb, w wilgotnych mieszkaniach ze ścian odpadają kafle. W garażu powstała publiczna toaleta. Rzeczoznawca ocenił, że jeszcze rok temu dokończenie bloku kosztowałoby niewiele ponad 100 tys. zł, obecnie już 450 tys. zł.

Nabywcy mieszkań przy Zielonogórskiej są zrozpaczeni. - W mieszkanie zainwestowałem oszczędności życia - mówi pan Marek. - Mam umeblowane duże mieszkanie, płacę za nie ogromny kredyt, a mieszkam z rodziną w cztery osoby w wynajmowanym 24-metrowym lokalu.

Z Markiem Wachowiakiem nie udało nam się skontaktować. W siedzibie firmy przy ul. Mandarynkowej go nie zastałem. Gdy dzwoniłem na telefon do biura, słyszałem: "Nie ma takiego numeru".

Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
Maciej Nowaczyk
2008-12-19, ostatnia aktualizacja 2008-12-19 10:31

Oprotestowany przetarg na maślicki stadion

Jedno z konsorcjów, które przegrały walkę o kontrakt na budowę wrocławskiego stadionu na Euro 2012, oprotestowało w środę wyniki przetargu. Miasto ma 10 dni na rozpatrzenie protestu
Protest złożyło konsorcjum firm Max Boegl i Budimex Dromex. W środę nikt ze spółki Max Boegl nie chciał z nami rozmawiać na temat przyczyn protestu.

Także inne startujące w przetargu - niemiecko-austriacko-polskie konsorcjum Alpine Bau we współpracy z Hydrobudową Polska i PBG może złożyć jeszcze protest. Ma czas do 30 stycznia. Po tym terminie wszystkie złożone protesty oceni komisja przetargowa. Będzie miała na to 10 dni. Jeśli miasto nie przyzna racji protestującym firmom, będą mogły one odwołać się jeszcze do Krajowej Izby Odwoławczej. Ta na rozpatrzenie protestów będzie miała 14 dni. Jeśli konsorcja biorące udział w przetargu nadal będą chciały protestować, mogą skierować sprawę do sądu. - Wtedy sprawa może ciągnąć się miesiącami - przyznaje Dariusz Koba, prezes Centrum Zamówień Publicznych, spółki zajmującej się doradztwem z zakresu prawa zamówień publicznych.
Magdalena Malara, rzeczniczka spółki Wrocław 2012, zapewniła, że protest w żadnym wypadku nie zagraża harmonogramowi budowy, a stadion zostanie skończony na czas.

Do finału przetargu na generalnego wykonawcę stadionu, na którym rozegrane zostaną mecze mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku we Wrocławiu, zakwalifikowały się trzy konsorcja.

Wygrało grecko-polskie konsorcjum złożone z firm Mostostal i J&P Avax. Za wybudowanie stadionu zażądało najmniej, bo 729,7 mln zł. Drugie w przetargu okazało się konsorcjum Max Boegl. Oceniło, że stadion wybuduje za 755 mln zł. Najdroższą ofertę przedstawił Alpine Bau. Zażądał aż 936 mln zł.

Przy rozstrzyganiu przetargu okazało się, że wszystkie trzy startujące w nim konsorcja firm zaproponowały ceny o ponad 200 mln zł wyższe, niż pierwotnie planowało wydać miasto. Brakujące pieniądze mają pochodzić z puli przeznaczonej na tzw. Tramwaj Plus (zakup taboru tramwajowego ma sfinansować MPK). Jeśli protest Maxa Boegla zostanie uznany i z wyścigu odpadnie aktualny zwycięzca - Mostostal - miasto będzie musiało znaleźć jeszcze dodatkowe 25 mln zł.

Wrocławski stadion na Euro 2012 ma zostać oddany na przełomie 2010 i 2011 roku. Będzie mieścił ok. 42 tys. widzów. Jeśli kontrakt na budowę stadionu zostanie podpisany z konsorcjum Mostostalu, prace muszą ruszyć na przełomie marca i kwietnia tego roku.

Mostostal dokumentacji przetargowej zapowiedział, że stadion wybuduje w 21 miesięcy, Max Boegl potrzebuje na to trzy miesiące więcej.



Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław

Oprotestowany przetarg na maślicki stadion

Jedno z konsorcjów, które przegrały walkę o kontrakt na budowę wrocławskiego stadionu na Euro 2012, oprotestowało w środę wyniki przetargu. Miasto ma 10 dni na rozpatrzenie protestu
Protest złożyło konsorcjum firm Max Boegl i Budimex Dromex. W środę nikt ze spółki Max Boegl nie chciał z nami rozmawiać na temat przyczyn protestu.

Także inne startujące w przetargu - niemiecko-austriacko-polskie konsorcjum Alpine Bau we współpracy z Hydrobudową Polska i PBG może złożyć jeszcze protest. Ma czas do 30 stycznia. Po tym terminie wszystkie złożone protesty oceni komisja przetargowa. Będzie miała na to 10 dni. Jeśli miasto nie przyzna racji protestującym firmom, będą mogły one odwołać się jeszcze do Krajowej Izby Odwoławczej. Ta na rozpatrzenie protestów będzie miała 14 dni. Jeśli konsorcja biorące udział w przetargu nadal będą chciały protestować, mogą skierować sprawę do sądu. - Wtedy sprawa może ciągnąć się miesiącami - przyznaje Dariusz Koba, prezes Centrum Zamówień Publicznych, spółki zajmującej się doradztwem z zakresu prawa zamówień publicznych.
Magdalena Malara, rzeczniczka spółki Wrocław 2012, zapewniła, że protest w żadnym wypadku nie zagraża harmonogramowi budowy, a stadion zostanie skończony na czas.

Do finału przetargu na generalnego wykonawcę stadionu, na którym rozegrane zostaną mecze mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku we Wrocławiu, zakwalifikowały się trzy konsorcja.

Wygrało grecko-polskie konsorcjum złożone z firm Mostostal i J&P Avax. Za wybudowanie stadionu zażądało najmniej, bo 729,7 mln zł. Drugie w przetargu okazało się konsorcjum Max Boegl. Oceniło, że stadion wybuduje za 755 mln zł. Najdroższą ofertę przedstawił Alpine Bau. Zażądał aż 936 mln zł.

Przy rozstrzyganiu przetargu okazało się, że wszystkie trzy startujące w nim konsorcja firm zaproponowały ceny o ponad 200 mln zł wyższe, niż pierwotnie planowało wydać miasto. Brakujące pieniądze mają pochodzić z puli przeznaczonej na tzw. Tramwaj Plus (zakup taboru tramwajowego ma sfinansować MPK). Jeśli protest Maxa Boegla zostanie uznany i z wyścigu odpadnie aktualny zwycięzca - Mostostal - miasto będzie musiało znaleźć jeszcze dodatkowe 25 mln zł.

Wrocławski stadion na Euro 2012 ma zostać oddany na przełomie 2010 i 2011 roku. Będzie mieścił ok. 42 tys. widzów. Jeśli kontrakt na budowę stadionu zostanie podpisany z konsorcjum Mostostalu, prace muszą ruszyć na przełomie marca i kwietnia tego roku.

Mostostal dokumentacji przetargowej zapowiedział, że stadion wybuduje w 21 miesięcy, Max Boegl potrzebuje na to trzy miesiące więcej.



Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław

Grabarczyk: Polska nie straci unijnych dotacji

Minister infrastruktury Cezary Grabarczyk zapewnił w poniedziałek w Łodzi, że Polska nie straci unijnych dotacji, jeśli droga ekspresowa S8 przebiegać będzie w tzw. wariancie łódzkim, czyli przez Łódź, Pabianice, Sieradz.

W ten sposób szef resortu odniósł się do zarzutów Najwyższej Izby Kontroli, która uważa, że po zmianie planowanego przebiegu drogi S8 na terenie województwa łódzkiego Polska może stracić 760 mln zł z Funduszu Spójności UE. Raport w tej sprawie NIK przedstawiła w ub. tygodniu.

Według NIK, w umowie międzynarodowej ratyfikowanej przez Polskę w 1985 r., a następnie w traktacie akcesyjnym do Unii Europejskiej nakreślono przebieg transeuropejskiej sieci dróg obejmującej m.in. międzynarodową trasę - nazwaną później S8 - prowadzącą przez Piotrków Trybunalski i dalej przez Bełchatów, czyli tzw. wariant południowy. Jak twierdzi NIK, kolejne rządy, wbrew wcześniejszym umowom, "poprowadziły drogę przez Łódź".

Grabarczyk wyjaśnił, że resort infrastruktury i Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, która odpowiada za realizację rządowego programu budowy dróg, traktuje system drogowy jako jedną całość. W związku z tym pieniądze, które były początkowo przeznaczone na budowę S8 w tzw. wariancie południowym zostały przesunięte na budowę drogi S19 (planowana droga szybkiego ruchu we wschodniej części kraju).

Według Grabarczyka, "łódzki" przebieg drogi S8 jest uzasadniony ekonomicznie, bo jej budowa będzie tańsza. Poza tym, minister uważa, że każda kolejna próba weryfikacji ustalonego już przebiegu S8 może opóźnić budowę autostrady A1 na odcinku Stryków - Przyrzowice oraz opóźni zaawansowane już prace przy wyborze koncesjonariusza na budowę i eksploatację autostrady A2 (Stryków - Konotopa).

Szef resortu jest przekonany, że budowa drogi ekspresowej S8 rozpocznie się w 2011 roku i zakończy dwa lata później.

źródło informacji: PAP

interia.p Poniedziałek, 26 stycznia (14:11)l

Grabarczyk: Polska nie straci unijnych dotacji

Minister infrastruktury Cezary Grabarczyk zapewnił w poniedziałek w Łodzi, że Polska nie straci unijnych dotacji, jeśli droga ekspresowa S8 przebiegać będzie w tzw. wariancie łódzkim, czyli przez Łódź, Pabianice, Sieradz.

W ten sposób szef resortu odniósł się do zarzutów Najwyższej Izby Kontroli, która uważa, że po zmianie planowanego przebiegu drogi S8 na terenie województwa łódzkiego Polska może stracić 760 mln zł z Funduszu Spójności UE. Raport w tej sprawie NIK przedstawiła w ub. tygodniu.

Według NIK, w umowie międzynarodowej ratyfikowanej przez Polskę w 1985 r., a następnie w traktacie akcesyjnym do Unii Europejskiej nakreślono przebieg transeuropejskiej sieci dróg obejmującej m.in. międzynarodową trasę - nazwaną później S8 - prowadzącą przez Piotrków Trybunalski i dalej przez Bełchatów, czyli tzw. wariant południowy. Jak twierdzi NIK, kolejne rządy, wbrew wcześniejszym umowom, "poprowadziły drogę przez Łódź".

Grabarczyk wyjaśnił, że resort infrastruktury i Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, która odpowiada za realizację rządowego programu budowy dróg, traktuje system drogowy jako jedną całość. W związku z tym pieniądze, które były początkowo przeznaczone na budowę S8 w tzw. wariancie południowym zostały przesunięte na budowę drogi S19 (planowana droga szybkiego ruchu we wschodniej części kraju).

Według Grabarczyka, "łódzki" przebieg drogi S8 jest uzasadniony ekonomicznie, bo jej budowa będzie tańsza. Poza tym, minister uważa, że każda kolejna próba weryfikacji ustalonego już przebiegu S8 może opóźnić budowę autostrady A1 na odcinku Stryków - Przyrzowice oraz opóźni zaawansowane już prace przy wyborze koncesjonariusza na budowę i eksploatację autostrady A2 (Stryków - Konotopa).

Szef resortu jest przekonany, że budowa drogi ekspresowej S8 rozpocznie się w 2011 roku i zakończy dwa lata później.

źródło informacji: PAP

interia.p Poniedziałek, 26 stycznia (14:11)l

Przetrzymasz, kupisz taniej

W 2008 roku polski rynek nieruchomości zaskoczył nieprzewidywalnością swoich uczestników. Zmiany zapoczątkowane w tym sektorze z końcem 2007 roku, okazały się bardziej dotkliwsze, niż można się było tego spodziewać. Nie bez znaczenia okazały się przy tym echa kryzysu ekonomicznego, docierające do naszego kraju zza niemalże każdej z jego granic. Był on podstawą do zaostrzenia polityki kredytowej banków. Kredyty hipoteczne - siła napędowa rodzimego rynku mieszkaniowego - podrożały, co miało przełożenie na możliwości nabywcze zainteresowanych zakupem własnego M.

Decyzje Rady Polityki Pieniężnej związane z systematycznym podwyższaniem stóp procentowych oraz wzrost marż kredytowych, zaburzyły dotychczasową równowagę między popytem a podażą w nieruchomościach. Tylko w I połowie 2008 roku główna stopa referencyjna WIBOR 4-krotnie zmieniła swoją wartość do poziomu 6,0 p.p. W połączeniu z marżą kredytową, dało to średnie oprocentowanie kredytów w PLN w wysokości 6,5-8%.

Część banków w obawie przed odzyskującą moc złotówką, zrezygnowała również z kredytowania w walutach obcych (CHF), co w przypadku wielu kredytobiorców było jedyną szansą na uzyskanie finansowania na miarę własnego portfela. Czynniki te już z początkiem roku obniżyły dynamikę sprzedaży mieszkań. W największych miastach Polski wynagrodzenie kredytobiorcy niezbędne do uzyskania pozytywnej rekomendacji banku (zdolności kredytowej) oraz umożliwiające zakup średniej wielkości lokalu (ok. 50 mkw.) musiało kształtować się na poziomie ok. 4 tys. netto (np. Warszawa - 5.2 tys., Poznań - 5 tys., Kraków - ok. 4.8 tys., Wrocław - 4.1 tys., Gdańsk - 4 tys.).

Kup mieszkanie, auto gratis

Nadpodaż zawładnęła krajowym "przemysłem" nieruchomości i wtargnęła drastycznie w działalność deweloperską. Przedsiębiorstwa budowlane zaangażowane w realizację rozpoczętych już inwestycji spotkały się z brakiem zainteresowania na swoje mieszkaniowe produkty, a dostrzegalne spowolnienie gospodarcze z miesiąca na miesiąc atakowało finansową stronę tej działalności. Opóźnienia związane z zakończeniem budów oraz niechęć banków do kredytowania branży deweloperskiej, uznanej za branżę wysokiego ryzyka, zmusiły przedsiębiorstwa do konsolidacji swych sił, niekiedy w bardziej dramatycznych sytuacjach ogłoszenia upadłości oraz wstrzymania zaplanowanych już dużo wcześniej inwestycji budowlanych.

Walka o względy nabywców w tym okresie rozegrała się więc na polu właściwie gotowych do oddania lokali, w dobrych lokalizacjach i z ciekawą infrastrukturą. Ożywienie po stronie popytu widoczne na początku II połowy roku było wynikiem promocyjnych upustów cen, darmowych garaży czy też gratisowych samochodów, wszystko z myślą o redukcji strat związanych z ewentualnym niepowodzeniem przedsięwzięcia. Zauważalny stał się również podział rynku nieruchomości - jego rozwarstwienie na segment popularny oraz mieszkań o podwyższonym standardzie, czy też budownictwa rodzinnego (podmiejskie osiedla domów jednorodzinnych, zabudowa bliźniacza), gdzie obserwowany był wzrost zainteresowania i jednocześnie cen.

Wielka stabilizacja

I połowa 2008 roku również była okresem rekordowym, jeśli chodzi o liczbę zaoferowanych do sprzedaży mieszkań (rynek pierwotny). W samej Warszawie oddano do użytku ponad 16 tys. lokali, ale dla porównania w Krakowie ponad 7.5 tys., we Wrocławiu 5.3 tys., w Poznaniu i Krakowie kolejno 3.5 i prawie 2.5 tys. Pod koniec 2008 roku wartość ta w całej Polsce osiągnęła poziom ponad 165 tys. (80% więcej niż w analogicznym okresie 2007 r.). Wysokie tempo wzrostu podaży nie zmienia jednak faktu, że nadal zapotrzebowanie na te dobra "luksusowe", czyli mieszkania w naszym kraju, to rząd wielkości ok. 1.5 mln lokali.

Barierą w realizacji marzeń o własnym M są nadal oczywiście ceny nieruchomości, niejednokrotnie znacznie przeszacowane. Rok 2008 był w tym przypadku okresem ich stabilizacji i chociaż nieznacznych, ale jednak korekt. Rosnąca podaż i zanikający okresowo popyt wymusiły zmiany w sposobie myślenia deweloperów oraz sprzedawców z rynku wtórnego. Nasycenie rynku i wyczekiwanie na zmiany cenowe, jak również te związane z zawirowaniami na rynku kredytów hipotecznych (obniżany przez banki poziom LTV, rosnące marże) udowodniły, że przy podejmowaniu decyzji o inwestycji lokalowej czas działa na korzyść kupujących.

Wielkomiejskie promocje

Z analiz rynku wynika, że ceny spadły w roku 2008 średnio o ok. 10 procent. Nie były to spektakularne spadki, ale okazało się, że mieszkania taniały w przeważającej większości dużych polskich miastach, gdzie ceny zostały najsilniej zawyżone w okresie boomu. Należały do nich przede wszystkim Kraków, Poznań i Rzeszów, w których to procentowa zmiana cen osiągnęła pułap 8-9%. W stolicy nieznacznie obniżyła się wartość mkw. o zaledwie 1,8%, ale uwzględniając fakt, że umieszczone w tabeli wartości odnoszą się do cen ofertowych, można spekulować, że ceny transakcyjne (wynegocjowane przez kupujących) mogły w niektórych przypadkach sięgać nawet 15-20%. W mniejszych aglomeracjach takich jak Bydgoszcz, Białystok, oraz na Pomorzu - Gdynia, Sopot, Szczecin ceny się nie zmieniły lub nieznacznie wzrosły. Mieszkania w popularnych nadmorskich miejscowościach podrożały nawet o 3,5-6%, w Białymstoku - stolicy województwa podlaskiego, oraz w Bydgoszczy różnica w cenach wyniosła ok. 1% na korzyść sprzedających.

więcej interia.pl

Sebastian Saliński

Przetrzymasz, kupisz taniej

W 2008 roku polski rynek nieruchomości zaskoczył nieprzewidywalnością swoich uczestników. Zmiany zapoczątkowane w tym sektorze z końcem 2007 roku, okazały się bardziej dotkliwsze, niż można się było tego spodziewać. Nie bez znaczenia okazały się przy tym echa kryzysu ekonomicznego, docierające do naszego kraju zza niemalże każdej z jego granic. Był on podstawą do zaostrzenia polityki kredytowej banków. Kredyty hipoteczne - siła napędowa rodzimego rynku mieszkaniowego - podrożały, co miało przełożenie na możliwości nabywcze zainteresowanych zakupem własnego M.

Decyzje Rady Polityki Pieniężnej związane z systematycznym podwyższaniem stóp procentowych oraz wzrost marż kredytowych, zaburzyły dotychczasową równowagę między popytem a podażą w nieruchomościach. Tylko w I połowie 2008 roku główna stopa referencyjna WIBOR 4-krotnie zmieniła swoją wartość do poziomu 6,0 p.p. W połączeniu z marżą kredytową, dało to średnie oprocentowanie kredytów w PLN w wysokości 6,5-8%.

Część banków w obawie przed odzyskującą moc złotówką, zrezygnowała również z kredytowania w walutach obcych (CHF), co w przypadku wielu kredytobiorców było jedyną szansą na uzyskanie finansowania na miarę własnego portfela. Czynniki te już z początkiem roku obniżyły dynamikę sprzedaży mieszkań. W największych miastach Polski wynagrodzenie kredytobiorcy niezbędne do uzyskania pozytywnej rekomendacji banku (zdolności kredytowej) oraz umożliwiające zakup średniej wielkości lokalu (ok. 50 mkw.) musiało kształtować się na poziomie ok. 4 tys. netto (np. Warszawa - 5.2 tys., Poznań - 5 tys., Kraków - ok. 4.8 tys., Wrocław - 4.1 tys., Gdańsk - 4 tys.).

Kup mieszkanie, auto gratis

Nadpodaż zawładnęła krajowym "przemysłem" nieruchomości i wtargnęła drastycznie w działalność deweloperską. Przedsiębiorstwa budowlane zaangażowane w realizację rozpoczętych już inwestycji spotkały się z brakiem zainteresowania na swoje mieszkaniowe produkty, a dostrzegalne spowolnienie gospodarcze z miesiąca na miesiąc atakowało finansową stronę tej działalności. Opóźnienia związane z zakończeniem budów oraz niechęć banków do kredytowania branży deweloperskiej, uznanej za branżę wysokiego ryzyka, zmusiły przedsiębiorstwa do konsolidacji swych sił, niekiedy w bardziej dramatycznych sytuacjach ogłoszenia upadłości oraz wstrzymania zaplanowanych już dużo wcześniej inwestycji budowlanych.

Walka o względy nabywców w tym okresie rozegrała się więc na polu właściwie gotowych do oddania lokali, w dobrych lokalizacjach i z ciekawą infrastrukturą. Ożywienie po stronie popytu widoczne na początku II połowy roku było wynikiem promocyjnych upustów cen, darmowych garaży czy też gratisowych samochodów, wszystko z myślą o redukcji strat związanych z ewentualnym niepowodzeniem przedsięwzięcia. Zauważalny stał się również podział rynku nieruchomości - jego rozwarstwienie na segment popularny oraz mieszkań o podwyższonym standardzie, czy też budownictwa rodzinnego (podmiejskie osiedla domów jednorodzinnych, zabudowa bliźniacza), gdzie obserwowany był wzrost zainteresowania i jednocześnie cen.

Wielka stabilizacja

I połowa 2008 roku również była okresem rekordowym, jeśli chodzi o liczbę zaoferowanych do sprzedaży mieszkań (rynek pierwotny). W samej Warszawie oddano do użytku ponad 16 tys. lokali, ale dla porównania w Krakowie ponad 7.5 tys., we Wrocławiu 5.3 tys., w Poznaniu i Krakowie kolejno 3.5 i prawie 2.5 tys. Pod koniec 2008 roku wartość ta w całej Polsce osiągnęła poziom ponad 165 tys. (80% więcej niż w analogicznym okresie 2007 r.). Wysokie tempo wzrostu podaży nie zmienia jednak faktu, że nadal zapotrzebowanie na te dobra "luksusowe", czyli mieszkania w naszym kraju, to rząd wielkości ok. 1.5 mln lokali.

Barierą w realizacji marzeń o własnym M są nadal oczywiście ceny nieruchomości, niejednokrotnie znacznie przeszacowane. Rok 2008 był w tym przypadku okresem ich stabilizacji i chociaż nieznacznych, ale jednak korekt. Rosnąca podaż i zanikający okresowo popyt wymusiły zmiany w sposobie myślenia deweloperów oraz sprzedawców z rynku wtórnego. Nasycenie rynku i wyczekiwanie na zmiany cenowe, jak również te związane z zawirowaniami na rynku kredytów hipotecznych (obniżany przez banki poziom LTV, rosnące marże) udowodniły, że przy podejmowaniu decyzji o inwestycji lokalowej czas działa na korzyść kupujących.

Wielkomiejskie promocje

Z analiz rynku wynika, że ceny spadły w roku 2008 średnio o ok. 10 procent. Nie były to spektakularne spadki, ale okazało się, że mieszkania taniały w przeważającej większości dużych polskich miastach, gdzie ceny zostały najsilniej zawyżone w okresie boomu. Należały do nich przede wszystkim Kraków, Poznań i Rzeszów, w których to procentowa zmiana cen osiągnęła pułap 8-9%. W stolicy nieznacznie obniżyła się wartość mkw. o zaledwie 1,8%, ale uwzględniając fakt, że umieszczone w tabeli wartości odnoszą się do cen ofertowych, można spekulować, że ceny transakcyjne (wynegocjowane przez kupujących) mogły w niektórych przypadkach sięgać nawet 15-20%. W mniejszych aglomeracjach takich jak Bydgoszcz, Białystok, oraz na Pomorzu - Gdynia, Sopot, Szczecin ceny się nie zmieniły lub nieznacznie wzrosły. Mieszkania w popularnych nadmorskich miejscowościach podrożały nawet o 3,5-6%, w Białymstoku - stolicy województwa podlaskiego, oraz w Bydgoszczy różnica w cenach wyniosła ok. 1% na korzyść sprzedających.

więcej interia.pl

Sebastian Saliński

Ceny spadły od szczytu ponad 18 proc.

Ceny domów w Wielkiej Brytanii spadły w styczniu o 1,3 proc. w stosunku do grudnia, gdy obniżyły się one o 2,5 proc.

Jak wynika z raportu przygotowanego przez Nationwide Building Society, cena przeciętnego domu w styczniu wyniosła 150,5 tys. funtów. Oznacza to, że domy potaniały o ponad 18 proc. w stosunku do szczytu hossy, który miał miejsce w lipcu 2007 roku.

W relacji rocznej ceny domów spadły w styczniu o 16,6 proc., wobec 15,9 proc. w grudniu 2008 roku. To największa ujemna dynamika cen w 17-letniej historii raportu przygotowywanego przez Nationwide.

Dane z brytyjskiego rynku nieruchomości w znaczący sposób nie odbiegały od rynkowych prognoz, które zakładały spadek cen o 1,7 proc. miesiąc do miesiąca i o 16,7 proc. rok do roku.

---

Marcin R. Kiepas

marcin.kiepas@xtb.pl

X-Trade Brokers DM S.A.

Ceny spadły od szczytu ponad 18 proc.

Ceny domów w Wielkiej Brytanii spadły w styczniu o 1,3 proc. w stosunku do grudnia, gdy obniżyły się one o 2,5 proc.

Jak wynika z raportu przygotowanego przez Nationwide Building Society, cena przeciętnego domu w styczniu wyniosła 150,5 tys. funtów. Oznacza to, że domy potaniały o ponad 18 proc. w stosunku do szczytu hossy, który miał miejsce w lipcu 2007 roku.

W relacji rocznej ceny domów spadły w styczniu o 16,6 proc., wobec 15,9 proc. w grudniu 2008 roku. To największa ujemna dynamika cen w 17-letniej historii raportu przygotowywanego przez Nationwide.

Dane z brytyjskiego rynku nieruchomości w znaczący sposób nie odbiegały od rynkowych prognoz, które zakładały spadek cen o 1,7 proc. miesiąc do miesiąca i o 16,7 proc. rok do roku.

---

Marcin R. Kiepas

marcin.kiepas@xtb.pl

X-Trade Brokers DM S.A.

Czy opłaca się inwestować w ponadnormatywną ochronę cieplną budynków?

Aż co czwarty architekt w Polsce jest przekonany, że obowiązujące teraz normy prawne w zakresie dopuszczalnej grubości izolacji przegród budowlanych są odpowiednie. Tymczasem z obliczeń wykonanych przez Ecofys wynika, że w naszym kraju opłaci się lepiej ocieplać budynki niż wymagają tego przepisy.

Ecofys, porównując Polskę oraz wybrane kraje Europy, obliczył optymalne wartości współczynników przenikania ciepła dla ścian zewnętrznych budynków, poddaszy i stropów piwnic, przy których suma nakładów inwestycyjnych i kosztów eksploatacyjnych obiektów jest minimalna. W obliczeniach uwzględniono także:

- ceny materiałów i robót termoizolacyjnych,

analizy Ecofys wynika, że aby płacić niższe rachunki za ogrzewanie/klimatyzację nieruchomości, powinno się zainwestować w lepszą jej ochronę cieplną niż wymagają tego przepisy. Obecnie tylko szwedzkie prawo jest bardziej restrykcyjne w tym obszarze niż wynika to z rachunku ekonomicznego.

Pozostałe kraje, w tym szczególnie Polska, powinny natomiast rozważyć dostosowanie norm prawnych w zakresie optymalnej izolacyjności przegród budowlanych do późniejszych kosztów eksploatacji obiektu. Warto bowiem wydać nieco więcej na etapie budowy, by zminimalizować przyszłe rachunki za ogrzewanie czy klimatyzację, co staje się szczególnie ważne w kontekście stale rosnących cen energii.

W Polsce ważnym krokiem zmierzającym do poprawy efektywności energetycznej budynków może okazać się wdrożenie z 1 stycznia 2009 roku dyrektywy w sprawie charakterystyki energetycznej budynków tzw. EPBD. Poprzez nowelizację prawa budowlanego nakłada ona obowiązek posiadania świadectwa energetycznego na większość obiektów w Polsce.

interia.pl Czwartek, 29 stycznia (06:00)

Czy opłaca się inwestować w ponadnormatywną ochronę cieplną budynków?

Aż co czwarty architekt w Polsce jest przekonany, że obowiązujące teraz normy prawne w zakresie dopuszczalnej grubości izolacji przegród budowlanych są odpowiednie. Tymczasem z obliczeń wykonanych przez Ecofys wynika, że w naszym kraju opłaci się lepiej ocieplać budynki niż wymagają tego przepisy.

Ecofys, porównując Polskę oraz wybrane kraje Europy, obliczył optymalne wartości współczynników przenikania ciepła dla ścian zewnętrznych budynków, poddaszy i stropów piwnic, przy których suma nakładów inwestycyjnych i kosztów eksploatacyjnych obiektów jest minimalna. W obliczeniach uwzględniono także:

- ceny materiałów i robót termoizolacyjnych,

analizy Ecofys wynika, że aby płacić niższe rachunki za ogrzewanie/klimatyzację nieruchomości, powinno się zainwestować w lepszą jej ochronę cieplną niż wymagają tego przepisy. Obecnie tylko szwedzkie prawo jest bardziej restrykcyjne w tym obszarze niż wynika to z rachunku ekonomicznego.

Pozostałe kraje, w tym szczególnie Polska, powinny natomiast rozważyć dostosowanie norm prawnych w zakresie optymalnej izolacyjności przegród budowlanych do późniejszych kosztów eksploatacji obiektu. Warto bowiem wydać nieco więcej na etapie budowy, by zminimalizować przyszłe rachunki za ogrzewanie czy klimatyzację, co staje się szczególnie ważne w kontekście stale rosnących cen energii.

W Polsce ważnym krokiem zmierzającym do poprawy efektywności energetycznej budynków może okazać się wdrożenie z 1 stycznia 2009 roku dyrektywy w sprawie charakterystyki energetycznej budynków tzw. EPBD. Poprzez nowelizację prawa budowlanego nakłada ona obowiązek posiadania świadectwa energetycznego na większość obiektów w Polsce.

interia.pl Czwartek, 29 stycznia (06:00)

Już widać światło w tunelu

Po raz pierwszy od 70 lat wielkie gospodarki świata niemal jednocześnie weszły w okres recesji. Chociaż pada pytanie, czy obecna sytuacja może przerodzić się w depresję, w najnowszym raporcie Economic Outlook ekonomiści banku Nordea podkreślają, że ich scenariusz nie przewiduje takiej sytuacji.

- Już widać światło w tunelu. Przewidujemy, że poczynając od połowy 2009 r. gospodarka światowa zacznie powoli wychodzić z recesji. Głównym powodem takich oczekiwań jest szybka reakcja na szczeblu politycznym w większości krajów, mająca na celu przeciwdziałanie efektom kryzysu. Tego tematu będzie też z pewnością dotyczyć dzisiejsze przemówienie inauguracyjne prezydenta Baracka Obamy - mówi Główny Ekonomista Nordea, Helge J. Pedersen.

- Należy zdawać sobie sprawę z tego, że bezrobocie będzie dalej rosło jeszcze przez część 2010 r., a na przeżywającym trudności rynku nieruchomości ciągle nie widać poprawy. Ponadto obecne, o wiele bardziej rygorystyczne zasady udzielania kredytów, negatywnie odbiją się na tempie odnowy gospodarki - dodaje Pedersen.

więcej: interia.pl

Już widać światło w tunelu

Po raz pierwszy od 70 lat wielkie gospodarki świata niemal jednocześnie weszły w okres recesji. Chociaż pada pytanie, czy obecna sytuacja może przerodzić się w depresję, w najnowszym raporcie Economic Outlook ekonomiści banku Nordea podkreślają, że ich scenariusz nie przewiduje takiej sytuacji.

- Już widać światło w tunelu. Przewidujemy, że poczynając od połowy 2009 r. gospodarka światowa zacznie powoli wychodzić z recesji. Głównym powodem takich oczekiwań jest szybka reakcja na szczeblu politycznym w większości krajów, mająca na celu przeciwdziałanie efektom kryzysu. Tego tematu będzie też z pewnością dotyczyć dzisiejsze przemówienie inauguracyjne prezydenta Baracka Obamy - mówi Główny Ekonomista Nordea, Helge J. Pedersen.

- Należy zdawać sobie sprawę z tego, że bezrobocie będzie dalej rosło jeszcze przez część 2010 r., a na przeżywającym trudności rynku nieruchomości ciągle nie widać poprawy. Ponadto obecne, o wiele bardziej rygorystyczne zasady udzielania kredytów, negatywnie odbiją się na tempie odnowy gospodarki - dodaje Pedersen.

więcej: interia.pl

Na razie Polacy niewiele stracili na kryzysie

Tylko co piąty Polak, który ma jakieś zaskórniaki, przyznaje się, że jego oszczędności stopniały z powodu kryzysu - wynika z badań ARC Rynek i Opinia, do których dotarła "Gazeta Wyborcza".
Z przeprowadzonych w listopadzie, ale jeszcze niepublikowanych badań wynika, że wśród Polaków posiadających jakiekolwiek oszczędności aż 59% nie zauważyło, by w ciągu ostatniego roku one wzrosły lub zmalały. Do spadku wartości zaskórniaków przyznało się tylko 22% osób. Jednocześnie aż 17% osób uznało, że ich oszczędności w ostatnim roku się powiększyły.
Z badań wynika też, że w reakcji na falę kryzysu większość z nas zachowała zimną krew i postanowiła nie wykonywać żadnego ruchu ze swoimi oszczędnościami. Taką strategię przyjęło 82% Polaków. Tylko co dziesiąty zdecydował się oszczędności wycofać.
wp.pl
PAP (02:25)

Na razie Polacy niewiele stracili na kryzysie

Tylko co piąty Polak, który ma jakieś zaskórniaki, przyznaje się, że jego oszczędności stopniały z powodu kryzysu - wynika z badań ARC Rynek i Opinia, do których dotarła "Gazeta Wyborcza".
Z przeprowadzonych w listopadzie, ale jeszcze niepublikowanych badań wynika, że wśród Polaków posiadających jakiekolwiek oszczędności aż 59% nie zauważyło, by w ciągu ostatniego roku one wzrosły lub zmalały. Do spadku wartości zaskórniaków przyznało się tylko 22% osób. Jednocześnie aż 17% osób uznało, że ich oszczędności w ostatnim roku się powiększyły.
Z badań wynika też, że w reakcji na falę kryzysu większość z nas zachowała zimną krew i postanowiła nie wykonywać żadnego ruchu ze swoimi oszczędnościami. Taką strategię przyjęło 82% Polaków. Tylko co dziesiąty zdecydował się oszczędności wycofać.
wp.pl
PAP (02:25)

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies