Rynek nieruchomości zmieniał sie na przestrzeni historii. Ameryka była świadkiem wielkiego boomu w latach po II wojnie światowej, kiedy to popyt na dobra konsumpcyjne, w tym nieruchomości, bardzo wzrósł.
W roku 1946 Kongres uchwalił ustawę o zatrudnieniu, która zobowiązywała rząd federalny do podjęcia wszelkich maksymalnych środków w celu tworzenia nowych miejsc pracy i utrzymania bezrobocia na minimalnym poziomie. Trzy lata później uchwalono słynny ”Housing Act of 1949”. Jednym z priorytetów tej ustawy była pomoc dla żołnierzy powracających z wojny przy znalezieniu pracy i dachu nad głową. Na przykład tzw. ”GI Bill” gwarantował pożyczki hipoteczne czy pożyczki studenckie dla weteranów II wojny światowej.
 
Tak zaczął się rodzić ”American Dream”, czyli marzenie posiadania własnego domu czy mieszkania, który jest jak najbardziej aktualny po dzisiaj.
 
Stało się jednak jasne, że budownictwo mieszkaniowe w tym okresie było bardzo nieefektywne i nie nadążało za niesamowitym popytem. Pionierami na rynku budownictwa po II wojnie światowej byli bracia Levitt, którzy specjalizowali się w budowie tanich domach głównie dla potrzeb klasy średniej i setek tysięcy żołnierzy wracających z wojny. W okresie boomu powojennego w roku 1950 w budowie było ponad 15 milionów domów i mieszkań i to głównie w miastach. Przeważały domy małe i tanie. Sami bracia Levitt w okresie najwyższego szczytu podpisywali 1400 kontraktów i budowali 30 domów dziennie.
 
W latach 60-tych i 70-tych wraz z budową nowych dróg i autostrad, powstawaniem centrów handlowych na przedmieściach, coraz więcej rodzin zaczęło wyprowadzać i osiedlać się poza miastem. Znaczenie „American drem” zaczęło przybierać nowych rozmiarów. Dom poza miastem, prywatne szkoły dla dzieci, dostęp do placów zieleni , parków, rekreacji zaczęły stawać się normą nie tylko dla bogatych, ale i dla średniej klasy. Zaczęło dominować budownictwo jednorodzinne, najpierw metraż średni, a pod koniec lat 70-tych zaczęły powstawać ekskluzywne, zamknięta osiedla, często z własnymi polami golfowymi czy kortami tenisowymi. Chęć mieszkania na przedmieściach stała się nie tylko marzeniem dla rodziny, ale podnosiła status i gwarantowała prestiż.
 
Trend ten dominował w latach 90-tych aż do połowy lat 2000, kiedy to łatwy dostęp do kredytów był zachętą, aby budować „pałace” ponad stan swoich możliwości. W roku 2007 ponad 70% rodzin było właścicielami własnego domu czy mieszkania, jest to najwyższy zanotowany wskaźnik w historii.
 
Jak niektórzy ostrzegali i przewidywali, taka hossa nie mogła trwać wiecznie i bańka ta pękła pod koniec 2006 roku. Konsekwencje tego odczuwamy aż do dnia dzisiejszego. Ostudzenie przyszło szybko, kiedy dużo rodzin nie tylko, że nie stać było na utrzymanie swoich nieruchomości, ale też ich domy straciły na wartości 50% albo i więcej. Kryzys zmienił postawy amerykańskich klientów o 180 stopni; dzisiaj istnieje popyt na domy i mieszkania mniejsze, jak najbliżej miejsca pracy, sklepów, szkół. ”Pałace i dwory” z początków lat 2000 nie mają nabywców i są najczęściej przedmiotem „foreclosure” czyli zajęcia przez banki.
John Budz
Realty Executives USA

cały artykuł znajduje się w najnowszym wydaniu Property Journal  6-7/2012