Ze świata nieruchomości - strona 145

MF:Rostowski: Bezrobocie będzie rosnąć

- Bezrobocie będzie rosnąć, ale nie powinno osiągnąć poziomu z początku wieku - powiedział minister finansów Jacek Rostowski w TVP1.

Zapytany, czy bezrobocie może osiągnąć poziom 18 proc., powiedział: - Mimo, iż bezrobocie będzie rosło w nieunikniony sposób, to mam nadzieję, że nie osiągnie poziomu z początku lat 2000. Dodał, że wszystkie prognozy przewidują, iż Polska będzie najmniej dotknięta obecnym kryzysem, a przyjęcie kraju do tzw. "Klubu Platynowego" zwiększy stabilność i bezpieczeństwo także finansów publicznych.

- To, co MFW zrobiło przyjmując nas do Klubu Platynowego (...) to nam bardzo ułatwi unikanie dziury (budżetowej - PAP), bo większa stabilność i gwarantuje więcej pieniędzy(...) - powiedział Rostowski. Minister podkreślił też, że otworzenie linii kredytowej z MFW nie jest formą pomocy dla budżetu. - To nie są pieniądze dla budżetu, to są pieniądze, do których będzie mógł sięgnąć NBP, żeby obronić złotego przed atakami spekulacyjnymi - powiedział.

- Polsce grozi recesja, ale nie jest ona nieunikniona. Deficyt na koniec 2009 roku na razie pozostaje bez zmian - powiedział w TVP1 Jacek Rostowski, minister finansów.

Minister zapytany, czy Polsce grozi recesja, odpowiedział: - Grozi, ale nie jest ona nieunikniona.

Dodał, że resort dysponuje różnymi scenariuszami wydarzeń i jest przygotowany na każdą okazję. Wyraził też nadzieję, że najgorsze scenariusze się nie zrealizują. Szef resortu finansów podtrzymał założenia dotyczące deficytu na koniec 2009 roku. - Myślę, że się zbilansuje. (...) W całym roku (2009 - PAP) przewidujemy taki sam deficyt, jaki był przewidziany w budżecie. Myślę, że mamy tutaj jasną ścieżkę przejścia przez kryzys (...) - powiedział. Wyjaśnił, że relatywny wzrost deficytu budżetowego w stosunku do wykonania z poprzednich lat był wynikiem przesunięcia pewnych płatności.

źródło informacji: PAP

interia.pl

MF:Rostowski: Bezrobocie będzie rosnąć

- Bezrobocie będzie rosnąć, ale nie powinno osiągnąć poziomu z początku wieku - powiedział minister finansów Jacek Rostowski w TVP1.

Zapytany, czy bezrobocie może osiągnąć poziom 18 proc., powiedział: - Mimo, iż bezrobocie będzie rosło w nieunikniony sposób, to mam nadzieję, że nie osiągnie poziomu z początku lat 2000. Dodał, że wszystkie prognozy przewidują, iż Polska będzie najmniej dotknięta obecnym kryzysem, a przyjęcie kraju do tzw. "Klubu Platynowego" zwiększy stabilność i bezpieczeństwo także finansów publicznych.

- To, co MFW zrobiło przyjmując nas do Klubu Platynowego (...) to nam bardzo ułatwi unikanie dziury (budżetowej - PAP), bo większa stabilność i gwarantuje więcej pieniędzy(...) - powiedział Rostowski. Minister podkreślił też, że otworzenie linii kredytowej z MFW nie jest formą pomocy dla budżetu. - To nie są pieniądze dla budżetu, to są pieniądze, do których będzie mógł sięgnąć NBP, żeby obronić złotego przed atakami spekulacyjnymi - powiedział.

- Polsce grozi recesja, ale nie jest ona nieunikniona. Deficyt na koniec 2009 roku na razie pozostaje bez zmian - powiedział w TVP1 Jacek Rostowski, minister finansów.

Minister zapytany, czy Polsce grozi recesja, odpowiedział: - Grozi, ale nie jest ona nieunikniona.

Dodał, że resort dysponuje różnymi scenariuszami wydarzeń i jest przygotowany na każdą okazję. Wyraził też nadzieję, że najgorsze scenariusze się nie zrealizują. Szef resortu finansów podtrzymał założenia dotyczące deficytu na koniec 2009 roku. - Myślę, że się zbilansuje. (...) W całym roku (2009 - PAP) przewidujemy taki sam deficyt, jaki był przewidziany w budżecie. Myślę, że mamy tutaj jasną ścieżkę przejścia przez kryzys (...) - powiedział. Wyjaśnił, że relatywny wzrost deficytu budżetowego w stosunku do wykonania z poprzednich lat był wynikiem przesunięcia pewnych płatności.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Kredyty studenckie nie dla najbiedniejszych

Dziennik "Polska" pisze, że najbiedniejszym studentom będzie trudniej uzyskać kredyty studenckie. Banki z powodu kryzysu gospodarczego mogą zażądać wyższego zabezpieczenia kredytu - wyjaśnia gazeta.
Dziennik zauważa, że już w ubiegłym roku z banków odeszło z kwitkiem ponad 2100 młodych ludzi, którzy nie mieli w rodzinie dobrze zarabiających żyrantów.

Bankowcy otwarcie narzekają, że kredyty studenckie są nieopłacalne: prowizje są za niskie, a wypłata miesięcznych rat pożyczki aż przez pięć lat studiów jest zbyt kosztowna.
Pożyczki studenckie ze swojej oferty wycofał już Kredyt Bank, a nawet Bank Zachodni WBK, który do tej pory specjalizował się w studenckiej ofercie.

Gazeta przypomina, że komercyjne placówki od 1998 r. udzielają kredytów studenckich z własnych środków, zaś państwo dopłaca do oprocentowania.

Minister nauki co roku ustala próg maksymalnych dochodów na osobę w rodzinie, upoważniający do preferencyjnej pożyczki - korzysta z nich ponad 10 proc. wszystkich studentów. Student otrzymuje kredyt w miesięcznych ratach: 400 albo 600 zł.

Studenci namawiają rząd do powołania Państwowego Funduszu Poręczeń pożyczek studenckich i doktoranckich. Nie ma jednak pewności, czy w sytuacji budżetowych cięć ekipa Donalda Tuska znajdzie na to środki - pisze "Polska".
wp.pl/
IAR (02:40)

Kredyty studenckie nie dla najbiedniejszych

Dziennik "Polska" pisze, że najbiedniejszym studentom będzie trudniej uzyskać kredyty studenckie. Banki z powodu kryzysu gospodarczego mogą zażądać wyższego zabezpieczenia kredytu - wyjaśnia gazeta.
Dziennik zauważa, że już w ubiegłym roku z banków odeszło z kwitkiem ponad 2100 młodych ludzi, którzy nie mieli w rodzinie dobrze zarabiających żyrantów.

Bankowcy otwarcie narzekają, że kredyty studenckie są nieopłacalne: prowizje są za niskie, a wypłata miesięcznych rat pożyczki aż przez pięć lat studiów jest zbyt kosztowna.
Pożyczki studenckie ze swojej oferty wycofał już Kredyt Bank, a nawet Bank Zachodni WBK, który do tej pory specjalizował się w studenckiej ofercie.

Gazeta przypomina, że komercyjne placówki od 1998 r. udzielają kredytów studenckich z własnych środków, zaś państwo dopłaca do oprocentowania.

Minister nauki co roku ustala próg maksymalnych dochodów na osobę w rodzinie, upoważniający do preferencyjnej pożyczki - korzysta z nich ponad 10 proc. wszystkich studentów. Student otrzymuje kredyt w miesięcznych ratach: 400 albo 600 zł.

Studenci namawiają rząd do powołania Państwowego Funduszu Poręczeń pożyczek studenckich i doktoranckich. Nie ma jednak pewności, czy w sytuacji budżetowych cięć ekipa Donalda Tuska znajdzie na to środki - pisze "Polska".
wp.pl/
IAR (02:40)

Singlom trudniej uzyskać kredyt

W Pekao, ING, Polbanku i Dominet Banku osoba samotna o miesięcznych zarobkach 3,5 tys. zł dostanie mniejszy kredyt niż czteroosobowa rodzina o takich samych dochodach. W innych bankach singiel może liczyć na większą pożyczkę.
Przeciętna rodzina o dochodach 3,5 tys. zł na największy kredyt złotowy, powyżej 300 tys. zł, może liczyć w BGŻ i Pekao. Singiel, który ma takie same dochody, ma większy wybór. Pożyczkę 300-400 tys. zł może otrzymać w Banku Pocztowym, BGŻ, BOŚ i PKO BP.

W większości banków samotna osoba mająca stałą umowę o pracę dostanie większą pożyczkę niż rodzina, która składa się z czterech osób. Wydaje się to logiczne, bo stałe wydatki rodziny są zdecydowanie większe od osoby, która żyje samotnie. Na tej podstawie większość banków pożyczy singlowi więcej pieniędzy niż rodzinie Czasem ta różnica jest bardzo duża.
W Banku Ochrony Środowiska i GE Money Banku pojedynczy kredytobiorca może liczyć na dwa razy większą pożyczkę niż rodzina. Zupełnie inną politykę prowadzą cztery banki: Pekao, ING BSK, Dominet Bank i Polbank - w nich osoba mieszkająca samotnie dostanie mniejszy kredyt niż rodzina o identycznych dochodach.

Rodziny z dziećmi to dla nas większa gwarancja stabilności finansowej. Nawet jeśli jedna osoba straci pracę, to kredyt może być spłacany dzięki dochodom małżonka - twierdzi Piotr Utrata z ING Bank Śląski.

Podobne zdanie można usłyszeć w innych bankach, które preferują rodziny przy udzielaniu kredytów. Faktem jest, że bardzo często, gdy dochodzi do zwolnień grupowych, to najpierw zwalniane są osoby samotne, które nie mają na utrzymaniu dzieci.

Statystycznie singiel jest gorszym kredytobiorcą, niż ktoś kto ma rodzinę i dzieci. Taki rodzinny kredytobiorca subiektywnie ma więcej do stracenia. Rodzina oznacza stabilność i dlatego niektóre banki są gotowe udzielić rodzinie większego kredytu - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

Nie ma oficjalnych danych pokazujących, jaka jest różnica w spłacie kredytów mieszkaniowych pomiędzy osobami samotnymi i rodzinami. Są natomiast twarde dane mówiące o tym, że koszty życia czteroosobowej rodziny są większe niż osoby samotnej. Co prawda wysokość czynszu za mieszkanie może być porównywalna, ale już rachunki za prąd, wodę, gaz czy nawet wywóz śmieci są wyższe. Rodzina wydaje też najczęściej więcej na wyżywienie i ubranie. Dlaczego więc singiel nie jest preferowanym klientem we wszystkich bankach?

Na przykład w Pekao liczba osób w gospodarstwie domowym, nie ma dużego znaczenia przy obliczaniu zdolności kredytowej.

W tym banku nie uwzględnia się liczby osób przy wyznaczaniu zdolności kredytowej, za to bardzo rygorystycznie podchodzi się do innych obciążeń - mówi Paweł Majtkowski.

Z kolei w ING Banku Śląskim liczba osób w rodzinie, które nie wpływają na obniżenie zdolność kredytową, zależy od łącznego dochodu gospodarstwa. Przy miesięcznych dochodach w wysokości 2 tys. zł są to trzy osoby, a jeśli ktoś zarabia 5 tys zł, to będzie to już sześć osób.

Najczęściej jednak banki przyjmują stałe koszty ryczałtowe na kolejnych członków rodziny. W Deutsche Banku miesięczny koszt utrzymania pierwszej osoby szacowany jest na 800 złotych miesięcznie. Każda następna osoba w rodzinie, to 400 złotych miesięcznie. Podobne zasady obowiązują w innych bankach.

Często prowadzone są też dwie tabele, osobna dla mieszkańców aglomeracji Warszawskiej, gdzie koszty życia są wyższe, i osobna dla reszty kraju. Dopiero po odliczeniu tych ryczałtów, pozostałą kwotę można przeznaczyć na obsługę kredytu hipotecznego.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-16 (07:00)

Singlom trudniej uzyskać kredyt

W Pekao, ING, Polbanku i Dominet Banku osoba samotna o miesięcznych zarobkach 3,5 tys. zł dostanie mniejszy kredyt niż czteroosobowa rodzina o takich samych dochodach. W innych bankach singiel może liczyć na większą pożyczkę.
Przeciętna rodzina o dochodach 3,5 tys. zł na największy kredyt złotowy, powyżej 300 tys. zł, może liczyć w BGŻ i Pekao. Singiel, który ma takie same dochody, ma większy wybór. Pożyczkę 300-400 tys. zł może otrzymać w Banku Pocztowym, BGŻ, BOŚ i PKO BP.

W większości banków samotna osoba mająca stałą umowę o pracę dostanie większą pożyczkę niż rodzina, która składa się z czterech osób. Wydaje się to logiczne, bo stałe wydatki rodziny są zdecydowanie większe od osoby, która żyje samotnie. Na tej podstawie większość banków pożyczy singlowi więcej pieniędzy niż rodzinie Czasem ta różnica jest bardzo duża.
W Banku Ochrony Środowiska i GE Money Banku pojedynczy kredytobiorca może liczyć na dwa razy większą pożyczkę niż rodzina. Zupełnie inną politykę prowadzą cztery banki: Pekao, ING BSK, Dominet Bank i Polbank - w nich osoba mieszkająca samotnie dostanie mniejszy kredyt niż rodzina o identycznych dochodach.

Rodziny z dziećmi to dla nas większa gwarancja stabilności finansowej. Nawet jeśli jedna osoba straci pracę, to kredyt może być spłacany dzięki dochodom małżonka - twierdzi Piotr Utrata z ING Bank Śląski.

Podobne zdanie można usłyszeć w innych bankach, które preferują rodziny przy udzielaniu kredytów. Faktem jest, że bardzo często, gdy dochodzi do zwolnień grupowych, to najpierw zwalniane są osoby samotne, które nie mają na utrzymaniu dzieci.

Statystycznie singiel jest gorszym kredytobiorcą, niż ktoś kto ma rodzinę i dzieci. Taki rodzinny kredytobiorca subiektywnie ma więcej do stracenia. Rodzina oznacza stabilność i dlatego niektóre banki są gotowe udzielić rodzinie większego kredytu - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

Nie ma oficjalnych danych pokazujących, jaka jest różnica w spłacie kredytów mieszkaniowych pomiędzy osobami samotnymi i rodzinami. Są natomiast twarde dane mówiące o tym, że koszty życia czteroosobowej rodziny są większe niż osoby samotnej. Co prawda wysokość czynszu za mieszkanie może być porównywalna, ale już rachunki za prąd, wodę, gaz czy nawet wywóz śmieci są wyższe. Rodzina wydaje też najczęściej więcej na wyżywienie i ubranie. Dlaczego więc singiel nie jest preferowanym klientem we wszystkich bankach?

Na przykład w Pekao liczba osób w gospodarstwie domowym, nie ma dużego znaczenia przy obliczaniu zdolności kredytowej.

W tym banku nie uwzględnia się liczby osób przy wyznaczaniu zdolności kredytowej, za to bardzo rygorystycznie podchodzi się do innych obciążeń - mówi Paweł Majtkowski.

Z kolei w ING Banku Śląskim liczba osób w rodzinie, które nie wpływają na obniżenie zdolność kredytową, zależy od łącznego dochodu gospodarstwa. Przy miesięcznych dochodach w wysokości 2 tys. zł są to trzy osoby, a jeśli ktoś zarabia 5 tys zł, to będzie to już sześć osób.

Najczęściej jednak banki przyjmują stałe koszty ryczałtowe na kolejnych członków rodziny. W Deutsche Banku miesięczny koszt utrzymania pierwszej osoby szacowany jest na 800 złotych miesięcznie. Każda następna osoba w rodzinie, to 400 złotych miesięcznie. Podobne zasady obowiązują w innych bankach.

Często prowadzone są też dwie tabele, osobna dla mieszkańców aglomeracji Warszawskiej, gdzie koszty życia są wyższe, i osobna dla reszty kraju. Dopiero po odliczeniu tych ryczałtów, pozostałą kwotę można przeznaczyć na obsługę kredytu hipotecznego.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-16 (07:00)

EBC odrzuca "drogę na skróty" do strefy euro

Propozycje MFW nie spodobały się przewodniczącemu Eurogrupy Jean- Claude Junckerowi (na zdjęciu) i ekspertom EBC. - Europejski Bank Centralny odrzuca propozycje Międzynarodowego Funduszu Walutowego w sprawie możliwości przyjęcia euro przez należące do UE państwa Europy Środkowej i Wschodniej jeszcze zanim staną się pełnoprawnymi członkami strefy euro - pisze Financial Times.
Dzień wcześniej właśnie na łamach tej gazety przedstawione zostały takie sugestie MFW, zawarte w poufnym raporcie.

Odpowiadając na poniedziałkową publikację Financial Timesa, EBC stanowczo wypowiedział się przeciwko jakiejkolwiek drodze na skróty ku strefie euro, podkreślając iż wszystkie państwa, przyjmujące unijną walutę, muszą bezwzględnie spełnić wcześniej ściśle określone warunki.

Taką samą opinię przedstawił, także na łamach londyńskiego dziennika, premier Luksemburga i przewodniczący Eurogrupy Jean- Claude Juncker. Sceptycznie do inicjatywy MFW podeszli też cytowani przez dziennik ekonomiści polscy, węgierscy czy rumuńscy.

Financial Times odnotowuje, iż w opinii większości analityków, przyśpieszona ścieżka przyjmowania euro w przypadku takich państw jak Polska czy Czechy - o płynnych kursach wymiany walut - jest w praktyce niemożliwa, natomiast inaczej przedstawia się sytuacja jeśli chodzi o kraje o stałych kursach wymiany jak np. państwa bałtyckie.

Ekonomista Torbjoern Becker, kierujący Sztokholmskim Instytutem ds. Przemian Gospodarczych zaznaczył:  Kraje bałtyckie czekają na to już od dawna. To tylko kwestia czasu".

Według MFW, państwom członkowskim Unii Europejskiej przyjęcie euro dałoby największe korzyści, jeśli chodzi o rozwiązanie problemu narastania zadłużenia zagranicznego.



  (PAP)
money.pl

EBC odrzuca "drogę na skróty" do strefy euro

Propozycje MFW nie spodobały się przewodniczącemu Eurogrupy Jean- Claude Junckerowi (na zdjęciu) i ekspertom EBC. - Europejski Bank Centralny odrzuca propozycje Międzynarodowego Funduszu Walutowego w sprawie możliwości przyjęcia euro przez należące do UE państwa Europy Środkowej i Wschodniej jeszcze zanim staną się pełnoprawnymi członkami strefy euro - pisze Financial Times.
Dzień wcześniej właśnie na łamach tej gazety przedstawione zostały takie sugestie MFW, zawarte w poufnym raporcie.

Odpowiadając na poniedziałkową publikację Financial Timesa, EBC stanowczo wypowiedział się przeciwko jakiejkolwiek drodze na skróty ku strefie euro, podkreślając iż wszystkie państwa, przyjmujące unijną walutę, muszą bezwzględnie spełnić wcześniej ściśle określone warunki.

Taką samą opinię przedstawił, także na łamach londyńskiego dziennika, premier Luksemburga i przewodniczący Eurogrupy Jean- Claude Juncker. Sceptycznie do inicjatywy MFW podeszli też cytowani przez dziennik ekonomiści polscy, węgierscy czy rumuńscy.

Financial Times odnotowuje, iż w opinii większości analityków, przyśpieszona ścieżka przyjmowania euro w przypadku takich państw jak Polska czy Czechy - o płynnych kursach wymiany walut - jest w praktyce niemożliwa, natomiast inaczej przedstawia się sytuacja jeśli chodzi o kraje o stałych kursach wymiany jak np. państwa bałtyckie.

Ekonomista Torbjoern Becker, kierujący Sztokholmskim Instytutem ds. Przemian Gospodarczych zaznaczył:  Kraje bałtyckie czekają na to już od dawna. To tylko kwestia czasu".

Według MFW, państwom członkowskim Unii Europejskiej przyjęcie euro dałoby największe korzyści, jeśli chodzi o rozwiązanie problemu narastania zadłużenia zagranicznego.



  (PAP)
money.pl

Skrzypek: Dzięki pożyczce z MFW Polska się wyróżni

Przystąpienie do elastycznej linii kredytowej oferowanej przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy pozwoli Polsce na wyróżnienie się na tle rynków krajów wschodzących i będzie stanowiło pozytywny sygnał dla inwestorów - ocenia Sławomir Skrzypek, prezes NBP.

NBP na tym etapie nie potrzebuje zwiększać swoich rezerw walutowych, jednak tego typu decyzja MFW o możliwości przyznania Polsce elastycznej linii kredytowej będzie nas bardzo pozytywnie wyróżniać na tle innych krajów regionu oraz rynków krajów wschodzących. Będzie to stanowiło bardzo pozytywny sygnał dla inwestorów - powiedział Skrzypek.

NBP od dłuższego czasu zabiegał o formułę, dzięki której Polska mogłaby się wyróżnić na tle krajów środkowoeuropejskich - dodał.

Minister finansów Jacek Rostowski powiedział, że rząd będzie wnioskował do MFW o przystąpienie do elastycznej linii kredytowej (FCL) co pozwoli na zwiększenie rezerw NBP.

MFW podał, że Polska jest zainteresowana kwotą 20,5 mld USD rocznych środków linii kredytowej na nieprzewidziane wypadki. Szef MFW Dominique Strauss-Kahn powiedział, że jest zadowolony, iż Polska chce korzystać z tego instrumentu MFW.

W obecnej sytuacji niepewności co do możliwości finansowania, kiedy są obawy, że może się zrobić ciasno na rynku kredytowym, pozyskanie środków z MFW jest to bardzo pozytywną informacją i bardzo pozytywnym sygnałem dla rynków - powiedział Skrzypek.

Prezes NBP powiedział, że forma wykorzystania środków będzie zależeć od rządu, jako formalnej strony pożyczki.

PAP/money.pl/2009-04-15 08:38

Skrzypek: Dzięki pożyczce z MFW Polska się wyróżni

Przystąpienie do elastycznej linii kredytowej oferowanej przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy pozwoli Polsce na wyróżnienie się na tle rynków krajów wschodzących i będzie stanowiło pozytywny sygnał dla inwestorów - ocenia Sławomir Skrzypek, prezes NBP.

NBP na tym etapie nie potrzebuje zwiększać swoich rezerw walutowych, jednak tego typu decyzja MFW o możliwości przyznania Polsce elastycznej linii kredytowej będzie nas bardzo pozytywnie wyróżniać na tle innych krajów regionu oraz rynków krajów wschodzących. Będzie to stanowiło bardzo pozytywny sygnał dla inwestorów - powiedział Skrzypek.

NBP od dłuższego czasu zabiegał o formułę, dzięki której Polska mogłaby się wyróżnić na tle krajów środkowoeuropejskich - dodał.

Minister finansów Jacek Rostowski powiedział, że rząd będzie wnioskował do MFW o przystąpienie do elastycznej linii kredytowej (FCL) co pozwoli na zwiększenie rezerw NBP.

MFW podał, że Polska jest zainteresowana kwotą 20,5 mld USD rocznych środków linii kredytowej na nieprzewidziane wypadki. Szef MFW Dominique Strauss-Kahn powiedział, że jest zadowolony, iż Polska chce korzystać z tego instrumentu MFW.

W obecnej sytuacji niepewności co do możliwości finansowania, kiedy są obawy, że może się zrobić ciasno na rynku kredytowym, pozyskanie środków z MFW jest to bardzo pozytywną informacją i bardzo pozytywnym sygnałem dla rynków - powiedział Skrzypek.

Prezes NBP powiedział, że forma wykorzystania środków będzie zależeć od rządu, jako formalnej strony pożyczki.

PAP/money.pl/2009-04-15 08:38

Inflacja zatrzyma redukcję stóp?

RPP skłania się do przerwy w redukowaniu stóp procentowych - inflacja rośnie zamiast spadać, a kurs złotego jest niekorzystny. Jednak zdaniem analityków, głos Sławomira Skrzypka, prezesa NBP, może przeważyć na rzecz dalszych cięć.
Dziś GUS poda wskaźnik inflacji CPI w marcu. Wszystko wskazuje jednak na to, że inflacja nie będzie szybko spadać, a wina leży po stronie drożejącej żywności i rosnących cen energii - uważają analitycy z którymi rozmawiał Money.pl. Ich zdaniem Rada tym razem wstrzyma się z podjęciem decyzji o kolejnej redukcji stóp procentowych, choć pozostaje cień wątpliwości.
Decydujący będzie głos Sławomira Skrzypka

Rosnąca inflacja, jeśli zahamuje redukcję stóp procentowych, to raczej na krótko. Zdaniem większości analityków, Rada może zrobić sobie przerwę, pozostając jednak w cyklu obniżek, gdyż oczekiwany jest spadek CPI w drugiej połowie roku. W samej RPP podział głosów przemawia obecnie raczej za wstrzymaniem się z kolejną decyzją.

Członkowie RPP nie są zgodni - wybrane wypowiedzi
członek Rady wypowiedź oczekiwana decyzja
Sławomir Skrzypek 5 kwietnia podtrzymał, że RPP nadal może obniżać stopy procentowe, cykl łagodzenia polityki monetarnej wciąż trwa - 25 pb
Mirosław Pietrewicz 1 kwietnia powiedział, że dalsze obniżki stóp procentowych są potrzebne, aby zahamować spadek tempa wzrostu PKB i seria cięć powinna być kontynuowana w kwietniu i maju. Ale cięcia te powinny być wyważone ze względu na kurs złotego. -25 pb
Jan Czekaj 18 marca powiedział: Biorąc pod uwagę zwłaszcza to, co się dzieje w sferze realnej, wydaje mi się, że pozostawanie w cyklu rozluźniania polityki monetarnej jest rozsądnym wyjściem, co nie znaczy, że na każdym posiedzeniu będzie podejmowana decyzja o obniżeniu stóp. -25 pb/bez zmian
Dariusz Filar 6 kwietnia powiedział: Chciałbym przypomnieć, że już w czerwcu będziemy mieli kolejną projekcję inflacji, więc może to będzie właściwszy moment na obniżki, jeżeli po tej czerwcowej projekcji wciąż się będą wydawały potrzebne. bez zmian
Halina Wasilewska
-Trenkner
2 kwietnia w wywiadzie telewizyjnym powiedziała, że Rada nie powinna obecnie gwałtownie dążyć do obniżania stóp procentowych: Jesteśmy gotowi, żeby takie decyzje podejmować, ale to wszystko zależy nie tylko od tego, co się dzieje z inflacją, ale także od innych wielkości gospodarczych bez zmian
Marian Noga

2 kwietnia powiedział, że przez wzgląd na sytuację na rynku walutowym Rada powinna pozostawić stopy proc. na niezmienionym poziomie w kwietniu i maju.

bez zmian
Andrzej Wojtyna 8 kwietnia powiedział:  Bilans ryzyk, jak je obecnie postrzegam, oznacza utrzymanie w najbliższym czasie stóp procentowych na obecnym poziomie. Raczej bym sugerował status quo, jeśli chodzi o stopy procentowe. bez zmian
Andrzej Sławiński 2 kwietnia w wywiadzie zapytany, czy jest w grupie członków opowiadających się za przerwą w obniżkach stóp w kwietniu lub maju powiedział, że nie wykluczałby, że taka rzecz się może zdarzyć. bez zmian

źródło: BGŻ, PKO BP, PAP, ISB,

 

W ostatecznym rozkładzie sił może jednak przeważyć głos samego prezesa NBP.

- Sławomir Skrzypek ponownie przeważy szalę i dojdzie do redukcji stóp. Rada będzie zwracać baczniejszą uwagę na poziom przyszłej inflacji niż na bieżącą. Jeżeli się wstrzyma z obniżeniem stóp procentowych, to raczej jeszcze nie w tym miesiącu - prognozuje Marta Petka z Raiffeisen Bank Polska.

- W obecnym scenariuszu stawiamy na obniżkę stóp procentowych. Przed nami jednak jeszcze wiele publikacji makroekonomicznych, które będą miały wpływ na ostateczną decyzję Rady - uważa Piotr Bielski z BZ WBK

Innego zdania jest jednak Dariusz Winek z BGŻ: - Rada wstrzyma się z kolejną obniżką stóp procentowych w tym miesiącu - mówi w rozmowie z Money.pl.

Analitycy raczej nie oczekują redukcji
imię nazwisko/instytucja oczekiwana decyzja
Marta Petka, Raiffeisen Bank Polska - 25 pb
Piotr Bielski, BZ WBK - 25 pb
Dariusz Winek, BGŻ bez zmian
Adam Antoniak, BPH bez zmian
Marcin Mrowiec, Pekao SA
bez zmian
Jakub Borowski, Invest Bank bez zmian

oprac. Marek Knitter, Money.pl

Inflacja - główna przyczyna różnicy zdań w Radzie

Jeszcze kilka tygodni wcześniej wydawało się, że inflacja ze względu na kryzys finansowy będzie bardzo szybko spadać. Tymczasem tak się nie dzieję. W lutym wyniosła ona 3,3 proc. licząc rok do roku, a w styczniu 3,1 proc. W tym miesiącu wszystko wskazuje na to, że ponownie wzrośnie. A jeżeli pozostanie blisko górnej granicy celu NBP (3,5 proc.) to nadzieje na dalsze znaczące obniżki stóp procentowych stoją pod znakiem zapytania.

Prognozy inflacji
l.p. imię i nazwisko/instytucja inflacja w marcu (w skali roku)
1. Ministerstwo Finansów 3,5%
2. Dariusz Winek, BGŻ 3,5%
3. Adam Antoniak, BPH 3,4%
4. Marta Petka, Raiffeisen Bank Polska 3,4%
5. Marcin Mrowiec, Pekao SA 3,3%
6. Łukasz Tarnawa, PKO BP 3,3%
7. Jakub Borowski, Invest Bank 3,3%
8. Piotr Bielski, BZ WBK 3,2%

średnia z 8 prognoz
3,36%

- Drożejąca żywność powoduje, że inflacja w marcu wyniesie 3,4 proc. Przede wszystkim chodzi o towary sprowadzane z zagranicy. Niekorzystny kurs złotego stopniowo będzie widoczny w tym segmencie - uważa Adam Antoniak z BPH.

Również Dariusz Winek z BGŻ uważa, że w marcu największy wpływ na inflację miał przede wszystkim wzrost cen żywności: - Mamy do czynienia jednocześnie z sezonowym i niesezonowym wzrostem cen owoców i warzyw. Sezonowy wynika, z faktu, że w Polsce  świeżych owoców i warzyw jeszcze nie mamy i musimy je sprowadzać. Wzrost niesezonowy to sytuacja na zagranicznych rynkach towarowych. Tak się stało np. z bananami, które na rynkach światowych mocno podrożały - dodaje Winek.

Zwraca on uwagę, że dzięki osłabiającemu się złotemu opłacalny stał się eksport mięsa, głównie wołowego. - To z kolei spowodowało, że ceny tego mięsa na  krajowym rynku zaczęły iść w górę - dodaje.

Niemal wszyscy analitycy są zgodni, że w kolejnych miesiącach inflacja będzie spadać, choć pozostanie jeszcze powyżej 3 proc. - W kwietniu może wynieść jeszcze 3,3 proc. - przewiduje Antoniak.

Zdaniem Dariusza Winka inflacja mierzona rok do roku w kolejnych okresach może wzrosnąć przejściowo nawet do 3,6 procent. Z kolei Marta Petka uważa, że w maju powinna już spaść poniżej 3 proc.

Dane dotyczące inflacji za marzec Główny Urząd Statystyczny poda o godzinie 14.


 

Marek Knitter

Inflacja zatrzyma redukcję stóp?

RPP skłania się do przerwy w redukowaniu stóp procentowych - inflacja rośnie zamiast spadać, a kurs złotego jest niekorzystny. Jednak zdaniem analityków, głos Sławomira Skrzypka, prezesa NBP, może przeważyć na rzecz dalszych cięć.
Dziś GUS poda wskaźnik inflacji CPI w marcu. Wszystko wskazuje jednak na to, że inflacja nie będzie szybko spadać, a wina leży po stronie drożejącej żywności i rosnących cen energii - uważają analitycy z którymi rozmawiał Money.pl. Ich zdaniem Rada tym razem wstrzyma się z podjęciem decyzji o kolejnej redukcji stóp procentowych, choć pozostaje cień wątpliwości.
Decydujący będzie głos Sławomira Skrzypka

Rosnąca inflacja, jeśli zahamuje redukcję stóp procentowych, to raczej na krótko. Zdaniem większości analityków, Rada może zrobić sobie przerwę, pozostając jednak w cyklu obniżek, gdyż oczekiwany jest spadek CPI w drugiej połowie roku. W samej RPP podział głosów przemawia obecnie raczej za wstrzymaniem się z kolejną decyzją.

Członkowie RPP nie są zgodni - wybrane wypowiedzi
członek Rady wypowiedź oczekiwana decyzja
Sławomir Skrzypek 5 kwietnia podtrzymał, że RPP nadal może obniżać stopy procentowe, cykl łagodzenia polityki monetarnej wciąż trwa - 25 pb
Mirosław Pietrewicz 1 kwietnia powiedział, że dalsze obniżki stóp procentowych są potrzebne, aby zahamować spadek tempa wzrostu PKB i seria cięć powinna być kontynuowana w kwietniu i maju. Ale cięcia te powinny być wyważone ze względu na kurs złotego. -25 pb
Jan Czekaj 18 marca powiedział: Biorąc pod uwagę zwłaszcza to, co się dzieje w sferze realnej, wydaje mi się, że pozostawanie w cyklu rozluźniania polityki monetarnej jest rozsądnym wyjściem, co nie znaczy, że na każdym posiedzeniu będzie podejmowana decyzja o obniżeniu stóp. -25 pb/bez zmian
Dariusz Filar 6 kwietnia powiedział: Chciałbym przypomnieć, że już w czerwcu będziemy mieli kolejną projekcję inflacji, więc może to będzie właściwszy moment na obniżki, jeżeli po tej czerwcowej projekcji wciąż się będą wydawały potrzebne. bez zmian
Halina Wasilewska
-Trenkner
2 kwietnia w wywiadzie telewizyjnym powiedziała, że Rada nie powinna obecnie gwałtownie dążyć do obniżania stóp procentowych: Jesteśmy gotowi, żeby takie decyzje podejmować, ale to wszystko zależy nie tylko od tego, co się dzieje z inflacją, ale także od innych wielkości gospodarczych bez zmian
Marian Noga

2 kwietnia powiedział, że przez wzgląd na sytuację na rynku walutowym Rada powinna pozostawić stopy proc. na niezmienionym poziomie w kwietniu i maju.

bez zmian
Andrzej Wojtyna 8 kwietnia powiedział:  Bilans ryzyk, jak je obecnie postrzegam, oznacza utrzymanie w najbliższym czasie stóp procentowych na obecnym poziomie. Raczej bym sugerował status quo, jeśli chodzi o stopy procentowe. bez zmian
Andrzej Sławiński 2 kwietnia w wywiadzie zapytany, czy jest w grupie członków opowiadających się za przerwą w obniżkach stóp w kwietniu lub maju powiedział, że nie wykluczałby, że taka rzecz się może zdarzyć. bez zmian

źródło: BGŻ, PKO BP, PAP, ISB,

 

W ostatecznym rozkładzie sił może jednak przeważyć głos samego prezesa NBP.

- Sławomir Skrzypek ponownie przeważy szalę i dojdzie do redukcji stóp. Rada będzie zwracać baczniejszą uwagę na poziom przyszłej inflacji niż na bieżącą. Jeżeli się wstrzyma z obniżeniem stóp procentowych, to raczej jeszcze nie w tym miesiącu - prognozuje Marta Petka z Raiffeisen Bank Polska.

- W obecnym scenariuszu stawiamy na obniżkę stóp procentowych. Przed nami jednak jeszcze wiele publikacji makroekonomicznych, które będą miały wpływ na ostateczną decyzję Rady - uważa Piotr Bielski z BZ WBK

Innego zdania jest jednak Dariusz Winek z BGŻ: - Rada wstrzyma się z kolejną obniżką stóp procentowych w tym miesiącu - mówi w rozmowie z Money.pl.

Analitycy raczej nie oczekują redukcji
imię nazwisko/instytucja oczekiwana decyzja
Marta Petka, Raiffeisen Bank Polska - 25 pb
Piotr Bielski, BZ WBK - 25 pb
Dariusz Winek, BGŻ bez zmian
Adam Antoniak, BPH bez zmian
Marcin Mrowiec, Pekao SA
bez zmian
Jakub Borowski, Invest Bank bez zmian

oprac. Marek Knitter, Money.pl

Inflacja - główna przyczyna różnicy zdań w Radzie

Jeszcze kilka tygodni wcześniej wydawało się, że inflacja ze względu na kryzys finansowy będzie bardzo szybko spadać. Tymczasem tak się nie dzieję. W lutym wyniosła ona 3,3 proc. licząc rok do roku, a w styczniu 3,1 proc. W tym miesiącu wszystko wskazuje na to, że ponownie wzrośnie. A jeżeli pozostanie blisko górnej granicy celu NBP (3,5 proc.) to nadzieje na dalsze znaczące obniżki stóp procentowych stoją pod znakiem zapytania.

Prognozy inflacji
l.p. imię i nazwisko/instytucja inflacja w marcu (w skali roku)
1. Ministerstwo Finansów 3,5%
2. Dariusz Winek, BGŻ 3,5%
3. Adam Antoniak, BPH 3,4%
4. Marta Petka, Raiffeisen Bank Polska 3,4%
5. Marcin Mrowiec, Pekao SA 3,3%
6. Łukasz Tarnawa, PKO BP 3,3%
7. Jakub Borowski, Invest Bank 3,3%
8. Piotr Bielski, BZ WBK 3,2%

średnia z 8 prognoz
3,36%

- Drożejąca żywność powoduje, że inflacja w marcu wyniesie 3,4 proc. Przede wszystkim chodzi o towary sprowadzane z zagranicy. Niekorzystny kurs złotego stopniowo będzie widoczny w tym segmencie - uważa Adam Antoniak z BPH.

Również Dariusz Winek z BGŻ uważa, że w marcu największy wpływ na inflację miał przede wszystkim wzrost cen żywności: - Mamy do czynienia jednocześnie z sezonowym i niesezonowym wzrostem cen owoców i warzyw. Sezonowy wynika, z faktu, że w Polsce  świeżych owoców i warzyw jeszcze nie mamy i musimy je sprowadzać. Wzrost niesezonowy to sytuacja na zagranicznych rynkach towarowych. Tak się stało np. z bananami, które na rynkach światowych mocno podrożały - dodaje Winek.

Zwraca on uwagę, że dzięki osłabiającemu się złotemu opłacalny stał się eksport mięsa, głównie wołowego. - To z kolei spowodowało, że ceny tego mięsa na  krajowym rynku zaczęły iść w górę - dodaje.

Niemal wszyscy analitycy są zgodni, że w kolejnych miesiącach inflacja będzie spadać, choć pozostanie jeszcze powyżej 3 proc. - W kwietniu może wynieść jeszcze 3,3 proc. - przewiduje Antoniak.

Zdaniem Dariusza Winka inflacja mierzona rok do roku w kolejnych okresach może wzrosnąć przejściowo nawet do 3,6 procent. Z kolei Marta Petka uważa, że w maju powinna już spaść poniżej 3 proc.

Dane dotyczące inflacji za marzec Główny Urząd Statystyczny poda o godzinie 14.


 

Marek Knitter

Budowlanka nie stanęła. Przetargów więcej niż przed rokiem

Najwięcej zleceń pojawiło się na Śląsku i Mazowsze. Jedna trzecia przetargów dotyczy budowy dróg.

Telefoniczna Agencja Informacyjna. opracowała raport, w którym przeanalizowano i podsumowano przetargi i zlecenia na usługi, wykonanie i dostawy w branży budowlanej opublikowane w Polsce, w pierwszym kwartale 2009 r.

Wynika z niego, że najwięcej przetargów ogłoszono na Śląsku i na Mazowszu. Przetargi te najczęściej dotyczyły drogownictwa.

W okresie od stycznia do marca 2009 r., w Polsce, opublikowanych zostało 55 tys. 464 przetargi i zlecenia na usługi, wykonanie oraz dostawy.

Porównując ten wynik z analogicznym okresem roku 2008, zauważyć można minimalny wzrost liczby publikacji przetargowych. W bieżącym roku, w pierwszym kwartale ogłoszono o 395 przetargów więcej niż w roku 2008 (od stycznia do marca 2008 roku wszystkich przetargów było 55 tys. 069).

ZOBACZ TAKŻE:

Zmienił się jednak udział przetargów budowlanych w łącznej liczbie przetargów. W okresie styczeń - marzec 2009 roku 27 987 ogłoszeń dotyczyło szeroko pojętej branży budowlanej. Liczba ta stanowiła ponad 50 proc. wszystkich przetargów. Natomiast w I kwartale 2008 roku przetargi budowlane stanowiły 68 proc. wszystkich ogłoszeń.

Bardziej szczegółowa analiza przetargów dotyczących szeroko pojętej branży budowlanej ogłoszonych w okresie od stycznia do marca bieżącego roku pokazuje, że z każdym miesiącem I kwartału notowaliśmy wzrost liczby ogłaszanych przetargów budowlanych. W styczniu było ich 6684, w lutym - 9098, a w marcu 12 tys. 202

Najwięcej przetargów dotyczących branży budowlanej w I kwartale 2009 roku, ogłoszono w województwie śląskim (4 756 przetargów). Na kolejnych miejscach znalazły się województwa mazowieckie (3 994 przetargi), małopolskie (2 799 przetargów) oraz dolnośląskie (2473 przetargi).

Natomiast najmniej przetargów budowlanych w I kwartale b.r. ogłoszono w województwie lubuskim (687 przetargów). Szczegółowe dane znajdują się poniżej. Należy jednak pamiętać, że niektóre z ogłoszonych przetargów obejmowały więcej niż jedno województwo realizacji

Najwięcej zleceń na infrastrukturę

Przetargi z branży budowlanej, ogłoszone w okresie od stycznia do marca, dotyczyły głównie drogownictwa (30 proc. ogłoszeń) oraz prac energoelektrycznych (24 proc. ogłoszeń).

Na kolejnych miejscach, pod względem popularności, znalazły się przetargi dotyczące prac wodno-kanalizacyjnych (12 proc. ogłoszeń) oraz prac budowlanych - obiekty (10 proc. ogłoszeń).

money.pl/2009-04-14 12:55

Budowlanka nie stanęła. Przetargów więcej niż przed rokiem

Najwięcej zleceń pojawiło się na Śląsku i Mazowsze. Jedna trzecia przetargów dotyczy budowy dróg.

Telefoniczna Agencja Informacyjna. opracowała raport, w którym przeanalizowano i podsumowano przetargi i zlecenia na usługi, wykonanie i dostawy w branży budowlanej opublikowane w Polsce, w pierwszym kwartale 2009 r.

Wynika z niego, że najwięcej przetargów ogłoszono na Śląsku i na Mazowszu. Przetargi te najczęściej dotyczyły drogownictwa.

W okresie od stycznia do marca 2009 r., w Polsce, opublikowanych zostało 55 tys. 464 przetargi i zlecenia na usługi, wykonanie oraz dostawy.

Porównując ten wynik z analogicznym okresem roku 2008, zauważyć można minimalny wzrost liczby publikacji przetargowych. W bieżącym roku, w pierwszym kwartale ogłoszono o 395 przetargów więcej niż w roku 2008 (od stycznia do marca 2008 roku wszystkich przetargów było 55 tys. 069).

ZOBACZ TAKŻE:

Zmienił się jednak udział przetargów budowlanych w łącznej liczbie przetargów. W okresie styczeń - marzec 2009 roku 27 987 ogłoszeń dotyczyło szeroko pojętej branży budowlanej. Liczba ta stanowiła ponad 50 proc. wszystkich przetargów. Natomiast w I kwartale 2008 roku przetargi budowlane stanowiły 68 proc. wszystkich ogłoszeń.

Bardziej szczegółowa analiza przetargów dotyczących szeroko pojętej branży budowlanej ogłoszonych w okresie od stycznia do marca bieżącego roku pokazuje, że z każdym miesiącem I kwartału notowaliśmy wzrost liczby ogłaszanych przetargów budowlanych. W styczniu było ich 6684, w lutym - 9098, a w marcu 12 tys. 202

Najwięcej przetargów dotyczących branży budowlanej w I kwartale 2009 roku, ogłoszono w województwie śląskim (4 756 przetargów). Na kolejnych miejscach znalazły się województwa mazowieckie (3 994 przetargi), małopolskie (2 799 przetargów) oraz dolnośląskie (2473 przetargi).

Natomiast najmniej przetargów budowlanych w I kwartale b.r. ogłoszono w województwie lubuskim (687 przetargów). Szczegółowe dane znajdują się poniżej. Należy jednak pamiętać, że niektóre z ogłoszonych przetargów obejmowały więcej niż jedno województwo realizacji

Najwięcej zleceń na infrastrukturę

Przetargi z branży budowlanej, ogłoszone w okresie od stycznia do marca, dotyczyły głównie drogownictwa (30 proc. ogłoszeń) oraz prac energoelektrycznych (24 proc. ogłoszeń).

Na kolejnych miejscach, pod względem popularności, znalazły się przetargi dotyczące prac wodno-kanalizacyjnych (12 proc. ogłoszeń) oraz prac budowlanych - obiekty (10 proc. ogłoszeń).

money.pl/2009-04-14 12:55

Ciemno, coraz ciemniej

Okazuje się, że nie taka czerń straszna, jak ją malują. Ściany w mrocznym kolorze potrafią przemienić każdy, nawet najzwyklejszy pokój w szykowne i eleganckie pomieszczenie. Nie obejdzie się jednak bez dodatków w żywych barwach
- Czarne ściany kojarzą nam się zwykle z pokojem zbuntowanej nastolatki albo miejscem jakichś tajemniczych obrzędów. Czyli - niekoniecznie pozytywnie. Tymczasem dobrze zaprojektowane wnętrze ze ścianami koloru węgla może być naprawdę bardzo efektowne i eleganckie - przekonuje Iza Świątkowska, dekoratorka wnętrz. Do tej pory Polacy byli w kwestii czerni dosyć oporni. Kiedy wybierali kolory do własnego mieszkania, decydowali się na nią bardzo rzadko. - Spośród wielu kolorów farb ściennych, czerń zazwyczaj nie była brana pod uwagę. Do dziś nie znajdziemy jej w ofercie produktów w gotowych kolorach a jedynie tych dostępnych z maszyn barwiących - informuje przedstawiciel producenta farb Tikkurila. Ale idą zmiany. - Nasi klienci sięgają po czerń coraz odważniej. Tapety w takim kolorze, gładko pomalowane ściany, czarna tapicerka mebli - wszystko to buduje nastrój elegancji i podkreśla minimalistyczny charakter wnętrz tak bardzo modny w ostatnich latach - mówi Joanna Chiczewska ze studia aranżacji koloru Dekoral.

Coś dla kontrastu
emetro.pl
ewzaj
2009-04-15, ostatnia aktualizacja 2009-04-13 17:52

Ciemno, coraz ciemniej

Okazuje się, że nie taka czerń straszna, jak ją malują. Ściany w mrocznym kolorze potrafią przemienić każdy, nawet najzwyklejszy pokój w szykowne i eleganckie pomieszczenie. Nie obejdzie się jednak bez dodatków w żywych barwach
- Czarne ściany kojarzą nam się zwykle z pokojem zbuntowanej nastolatki albo miejscem jakichś tajemniczych obrzędów. Czyli - niekoniecznie pozytywnie. Tymczasem dobrze zaprojektowane wnętrze ze ścianami koloru węgla może być naprawdę bardzo efektowne i eleganckie - przekonuje Iza Świątkowska, dekoratorka wnętrz. Do tej pory Polacy byli w kwestii czerni dosyć oporni. Kiedy wybierali kolory do własnego mieszkania, decydowali się na nią bardzo rzadko. - Spośród wielu kolorów farb ściennych, czerń zazwyczaj nie była brana pod uwagę. Do dziś nie znajdziemy jej w ofercie produktów w gotowych kolorach a jedynie tych dostępnych z maszyn barwiących - informuje przedstawiciel producenta farb Tikkurila. Ale idą zmiany. - Nasi klienci sięgają po czerń coraz odważniej. Tapety w takim kolorze, gładko pomalowane ściany, czarna tapicerka mebli - wszystko to buduje nastrój elegancji i podkreśla minimalistyczny charakter wnętrz tak bardzo modny w ostatnich latach - mówi Joanna Chiczewska ze studia aranżacji koloru Dekoral.

Coś dla kontrastu
emetro.pl
ewzaj
2009-04-15, ostatnia aktualizacja 2009-04-13 17:52

Kraina ropą i kasą płynąca

W kanadyjskiej prowincji Alberta jest sześć razy więcej baryłek ropy niż na Półwyspie Arabskim. Tutaj nie ma ona jednak płynnego charakteru, lecz występuje w postaci ciemnej, lepkiej mazi zwanej bituminami.

Wkrótce mogą stać się one głównym źródłem paliw, zaś do ich wydobycia potrzeba tysięcy pracowników.

Bituminy występują w wielu rejonach świata, ale największe znane złoża znajdują się w północnej części prowincji Alberta. Geolodzy oszacowali, że w tutejszych piaskach bitumicznych (zwanych oil sands) znajduje się ok. 2 bilionów baryłek ropy! Dostęp do surowca jest jednak mocno ograniczony. Obecnie stosowanymi metodami można się dostać do zaledwie 10 proc. zawartości złóż. Ale to i tak gigantyczna ilość, dwukrotnie przewyższająca rezerwy Kuwejtu, Iraku czy Iranu.

Pracownicy z całego świata

Kanada wiąże ze złożami duże plany i do 2015 r. chce się stać czwartym na świecie dostawcą ropy. A to oznacza, że będzie potrzebować mnóstwa osób do pracy, które najpierw przygotują teren, a potem zajmą się wydobyciem.

Obecnie bezpośrednio lub pośrednio przy piaskach bitumicznych zatrudnionych jest łącznie 33 tys. osób. Tylko do 2011 r. do tej grupy ma dołączyć kolejnych 17 tys. pracowników. Do zakładów wydobywających piaski bitumiczne zlokalizowane w trzech rejonach położonych na północ od Edmonton - Athabasca, Peace River i Cold Lake - ściągają ludzie z różnych zakątków globu. Miasto Fort McMurray będące stolicą zagłębia, kiedyś było niewielką osadą, a teraz ma 65 tys. mieszkańców.

Na przybyszów - oprócz wysokich zarobków - czeka ciężka praca i surowy klimat. Zimą temperatury spadają tu do minus 40 st. C.

Poszukiwanie pracy

Na terenie Alberty działa mnóstwo firm z branży roponośnej i wydobywczej. Przykładowo Canadian Natural Resources Limited prowadzi obecnie szeroki nabór w związku z projektem o nazwie Horizon Oil Sands Project. Mankamentem tego przedsięwzięcia jest jednak to, że poszukiwani się głównie inżynierzy i doświadczeni specjaliści. Również inne firmy umieszczają z reguły oferty pracy dla specjalistów.

Zatrudnienia można szukać także za pośrednictwem lokalnych i krajowych serwisów internetowych dotyczących pracy.

Zatrudnienie obcokrajowca

Gdy już uda ci się znaleźć interesującą ofertę, nie znaczy to, że pracodawca cię zatrudni. I nie chodzi tutaj tylko o kwalifikacje, ale przede wszystkim o pozwolenie. Pomimo bowiem, że do Kanady możemy już podróżować bez wiz, by pracować tu legalnie, nadal potrzebujemy zezwolenia na pracę wydawanego przez CIC (Citizenships and Immigration Canada). Jest jednak i dobra wiadomość. Ponieważ nie tylko Polacy, ale obcokrajowcy z większości państw potrzebują zezwoleń na pracę w Kanadzie, zaś w związku z planami wydobywczymi potrzeba mnóstwa nowych pracowników, których trudno będzie znaleźć w okolicy, rząd poluzował trochę przepisy dla tego sektora.

Oznacza to, że w przypadku pojawienia się w prowincji Alberta jakiegoś większego projektu wymagającego nowej siły roboczej, pracodawca ma pewne ułatwienia w zatrudnianiu obcokrajowców. Nadal musi wprawdzie najpierw udowodnić, że nie ma chętnych na dane stanowisko wśród Kanadyjczyków lub nawet innych imigrantów mieszkających tu na stałe, ale procedura jest przyspieszona. Pozwolenie, które otrzyma pracownik jest jednak tymczasowe i obejmuje tylko dany projekt.

Ponadto przed rozpoczęciem pracy każdy obcokrajowiec musi mieć odpowiedni certyfikat poświadczający, że zapoznał się z tutejszym prawem pracy i terminologią (The Alberta Temporary Foreign Worker Qualification Certificate Program).

Czy warto się starać?

Płaca minimalna w Alberta wynosi 8 dolarów kanadyjskich na godzinę, zaś średnie zarobki 23 dolary na godzinę (1 CAD = 2,76 PLN). W branży wydobywczej ropy i gazu wynagrodzenie osiąga natomiast 30 dolarów na godzinę.

Więcej zarabiają jedynie pracownicy opieki zdrowotnej - ale tylko na kierowniczych stanowiskach. Nawet więc, jeśli jako początkujący pracownik branży paliwowej nie zarobisz owych 30 dolarów, zarobki i tak są wysokie.

Milena Waldowska


źródło informacji: Praca i nauka za granicą

interia.pl/Poniedziałek, 13 kwietnia (05:00)

Kraina ropą i kasą płynąca

W kanadyjskiej prowincji Alberta jest sześć razy więcej baryłek ropy niż na Półwyspie Arabskim. Tutaj nie ma ona jednak płynnego charakteru, lecz występuje w postaci ciemnej, lepkiej mazi zwanej bituminami.

Wkrótce mogą stać się one głównym źródłem paliw, zaś do ich wydobycia potrzeba tysięcy pracowników.

Bituminy występują w wielu rejonach świata, ale największe znane złoża znajdują się w północnej części prowincji Alberta. Geolodzy oszacowali, że w tutejszych piaskach bitumicznych (zwanych oil sands) znajduje się ok. 2 bilionów baryłek ropy! Dostęp do surowca jest jednak mocno ograniczony. Obecnie stosowanymi metodami można się dostać do zaledwie 10 proc. zawartości złóż. Ale to i tak gigantyczna ilość, dwukrotnie przewyższająca rezerwy Kuwejtu, Iraku czy Iranu.

Pracownicy z całego świata

Kanada wiąże ze złożami duże plany i do 2015 r. chce się stać czwartym na świecie dostawcą ropy. A to oznacza, że będzie potrzebować mnóstwa osób do pracy, które najpierw przygotują teren, a potem zajmą się wydobyciem.

Obecnie bezpośrednio lub pośrednio przy piaskach bitumicznych zatrudnionych jest łącznie 33 tys. osób. Tylko do 2011 r. do tej grupy ma dołączyć kolejnych 17 tys. pracowników. Do zakładów wydobywających piaski bitumiczne zlokalizowane w trzech rejonach położonych na północ od Edmonton - Athabasca, Peace River i Cold Lake - ściągają ludzie z różnych zakątków globu. Miasto Fort McMurray będące stolicą zagłębia, kiedyś było niewielką osadą, a teraz ma 65 tys. mieszkańców.

Na przybyszów - oprócz wysokich zarobków - czeka ciężka praca i surowy klimat. Zimą temperatury spadają tu do minus 40 st. C.

Poszukiwanie pracy

Na terenie Alberty działa mnóstwo firm z branży roponośnej i wydobywczej. Przykładowo Canadian Natural Resources Limited prowadzi obecnie szeroki nabór w związku z projektem o nazwie Horizon Oil Sands Project. Mankamentem tego przedsięwzięcia jest jednak to, że poszukiwani się głównie inżynierzy i doświadczeni specjaliści. Również inne firmy umieszczają z reguły oferty pracy dla specjalistów.

Zatrudnienia można szukać także za pośrednictwem lokalnych i krajowych serwisów internetowych dotyczących pracy.

Zatrudnienie obcokrajowca

Gdy już uda ci się znaleźć interesującą ofertę, nie znaczy to, że pracodawca cię zatrudni. I nie chodzi tutaj tylko o kwalifikacje, ale przede wszystkim o pozwolenie. Pomimo bowiem, że do Kanady możemy już podróżować bez wiz, by pracować tu legalnie, nadal potrzebujemy zezwolenia na pracę wydawanego przez CIC (Citizenships and Immigration Canada). Jest jednak i dobra wiadomość. Ponieważ nie tylko Polacy, ale obcokrajowcy z większości państw potrzebują zezwoleń na pracę w Kanadzie, zaś w związku z planami wydobywczymi potrzeba mnóstwa nowych pracowników, których trudno będzie znaleźć w okolicy, rząd poluzował trochę przepisy dla tego sektora.

Oznacza to, że w przypadku pojawienia się w prowincji Alberta jakiegoś większego projektu wymagającego nowej siły roboczej, pracodawca ma pewne ułatwienia w zatrudnianiu obcokrajowców. Nadal musi wprawdzie najpierw udowodnić, że nie ma chętnych na dane stanowisko wśród Kanadyjczyków lub nawet innych imigrantów mieszkających tu na stałe, ale procedura jest przyspieszona. Pozwolenie, które otrzyma pracownik jest jednak tymczasowe i obejmuje tylko dany projekt.

Ponadto przed rozpoczęciem pracy każdy obcokrajowiec musi mieć odpowiedni certyfikat poświadczający, że zapoznał się z tutejszym prawem pracy i terminologią (The Alberta Temporary Foreign Worker Qualification Certificate Program).

Czy warto się starać?

Płaca minimalna w Alberta wynosi 8 dolarów kanadyjskich na godzinę, zaś średnie zarobki 23 dolary na godzinę (1 CAD = 2,76 PLN). W branży wydobywczej ropy i gazu wynagrodzenie osiąga natomiast 30 dolarów na godzinę.

Więcej zarabiają jedynie pracownicy opieki zdrowotnej - ale tylko na kierowniczych stanowiskach. Nawet więc, jeśli jako początkujący pracownik branży paliwowej nie zarobisz owych 30 dolarów, zarobki i tak są wysokie.

Milena Waldowska


źródło informacji: Praca i nauka za granicą

interia.pl/Poniedziałek, 13 kwietnia (05:00)

Słupy na polach warte miliardy złotych

Właściciele nieruchomości, na których stoją słupy energetyczne i nad którymi przebiegają linie energetyczne, coraz częściej próbują od energetyki uzyskiwać odszkodowania za bezumowne korzystanie z nieruchomości.

Formalnie mają ku temu podstawy, bo niemal cały polski system elektroenergetyczny został zbudowany bez poszanowania praw właścicieli nieruchomości, a więc i bez zapłaty za posadowienie na działkach czy polach słupów energetycznych. Energetyka uchodzi za bogatą branżę i zdarza się, że wartość nawet pojedynczych roszczeń odszkodowawczych przekracza 10 mln zł.

Problem dotyczy większości nieruchomości, na których stoją słupy i nad którymi przechodzą linie energetyczne, a są ich w skali kraju miliony.

PSE Operator już w ubiegłym roku oszacował, że gdyby zgodził się na roszczenia właścicieli działek, to odszkodowania mogłyby wynieść nawet 17 mld zł. W sumie ma teraz 470 roszczeń, z czego około 60 proc. zostało oszacowane na łączną wartość ok. 50 mln zł. W sądach jest już stroną 80 postępowań sądowych na kwotę ok. 27 mln zł. Podobne problemy mają dystrybutorzy energii, ale zwykle nie chcą o nich mówić publicznie.

- Nie więcej niż 10 proc. nieruchomości zajętych pod infrastrukturę dystrybucyjną ma uregulowany stan prawny. W ostatnich latach załatwiane były głównie sprawy nieruchomości pod nowe inwestycje, a tych starych raczej nikt nie ruszał ze względu na skalę problemu - uważa przedstawiciel jednej z firm energetycznych, proszący o zachowanie anonimowości.

Ireneusz Chojnacki, "Gazeta Prawna"

intweria.pl/Środa, 15 kwietnia (06:00)

Słupy na polach warte miliardy złotych

Właściciele nieruchomości, na których stoją słupy energetyczne i nad którymi przebiegają linie energetyczne, coraz częściej próbują od energetyki uzyskiwać odszkodowania za bezumowne korzystanie z nieruchomości.

Formalnie mają ku temu podstawy, bo niemal cały polski system elektroenergetyczny został zbudowany bez poszanowania praw właścicieli nieruchomości, a więc i bez zapłaty za posadowienie na działkach czy polach słupów energetycznych. Energetyka uchodzi za bogatą branżę i zdarza się, że wartość nawet pojedynczych roszczeń odszkodowawczych przekracza 10 mln zł.

Problem dotyczy większości nieruchomości, na których stoją słupy i nad którymi przechodzą linie energetyczne, a są ich w skali kraju miliony.

PSE Operator już w ubiegłym roku oszacował, że gdyby zgodził się na roszczenia właścicieli działek, to odszkodowania mogłyby wynieść nawet 17 mld zł. W sumie ma teraz 470 roszczeń, z czego około 60 proc. zostało oszacowane na łączną wartość ok. 50 mln zł. W sądach jest już stroną 80 postępowań sądowych na kwotę ok. 27 mln zł. Podobne problemy mają dystrybutorzy energii, ale zwykle nie chcą o nich mówić publicznie.

- Nie więcej niż 10 proc. nieruchomości zajętych pod infrastrukturę dystrybucyjną ma uregulowany stan prawny. W ostatnich latach załatwiane były głównie sprawy nieruchomości pod nowe inwestycje, a tych starych raczej nikt nie ruszał ze względu na skalę problemu - uważa przedstawiciel jednej z firm energetycznych, proszący o zachowanie anonimowości.

Ireneusz Chojnacki, "Gazeta Prawna"

intweria.pl/Środa, 15 kwietnia (06:00)

Radykalne uproszczenie procedur grozi katastrofą

Inwestorzy, którzy postanowią przebudować swoje obiekty budowlane, nie będą załatwiać żadnych formalności. Bez znaczenia będzie, czy przebudowa obejmie mały domek jednorodzinny, duże centrum handlowe czy dworzec kolejowy. Termin rozpoczęcia tego typu prac oraz ich zakres zależeć ma wyłącznie od decyzji inwestora.

Uproszczenia takie przewiduje nowelizacja prawa budowlanego, którą zajmie się Sejm na kolejnym swoim posiedzeniu rozpoczynającym się 21 kwietnia.

Inwestor, który zdecyduje się na przebudowę pomieszczeń lub budowli, po to, by spełniała ona inne niż dotychczas funkcje, nie będzie musiał występować do starosty o zarejestrowanie inwestycji. Tego typu prace nie będą podlegały zgłoszeniu w żadnym organie.

Bez zgłoszenia możliwe stanie się przystosowanie istniejącego obiektu do nowych wymagań, bez zmiany jego funkcji, jak np. wyposażenie starego budynku mieszkalnego w nowoczesne instalacje ogrzewania, gazu czy elektryczności. Wystarczy ustanowienie kierownika budowy. W niektórych przypadkach, gdy np. zmieni się wygląd budynku, inwestor będzie musiał posiadać projekt budowlany uwzględniający przebudowę.

Za prawidłowość prac wyłączną odpowiedzialność poniesie inwestor i kierownik budowy.

Nie wszyscy są jednak zwolennikami rozszerzania uprawnień uczestników procesu budowlanego. Szczególnie krytycznie do takich propozycji podchodzą przedstawiciele nadzoru budowlanego, którzy dziś odpowiadają za bezpieczeństwo obiektów.

Arkadiusz Jaraszek, "Gazeta Prawna"

interia.pl/Wtorek, 14 kwietnia (06:00)

Radykalne uproszczenie procedur grozi katastrofą

Inwestorzy, którzy postanowią przebudować swoje obiekty budowlane, nie będą załatwiać żadnych formalności. Bez znaczenia będzie, czy przebudowa obejmie mały domek jednorodzinny, duże centrum handlowe czy dworzec kolejowy. Termin rozpoczęcia tego typu prac oraz ich zakres zależeć ma wyłącznie od decyzji inwestora.

Uproszczenia takie przewiduje nowelizacja prawa budowlanego, którą zajmie się Sejm na kolejnym swoim posiedzeniu rozpoczynającym się 21 kwietnia.

Inwestor, który zdecyduje się na przebudowę pomieszczeń lub budowli, po to, by spełniała ona inne niż dotychczas funkcje, nie będzie musiał występować do starosty o zarejestrowanie inwestycji. Tego typu prace nie będą podlegały zgłoszeniu w żadnym organie.

Bez zgłoszenia możliwe stanie się przystosowanie istniejącego obiektu do nowych wymagań, bez zmiany jego funkcji, jak np. wyposażenie starego budynku mieszkalnego w nowoczesne instalacje ogrzewania, gazu czy elektryczności. Wystarczy ustanowienie kierownika budowy. W niektórych przypadkach, gdy np. zmieni się wygląd budynku, inwestor będzie musiał posiadać projekt budowlany uwzględniający przebudowę.

Za prawidłowość prac wyłączną odpowiedzialność poniesie inwestor i kierownik budowy.

Nie wszyscy są jednak zwolennikami rozszerzania uprawnień uczestników procesu budowlanego. Szczególnie krytycznie do takich propozycji podchodzą przedstawiciele nadzoru budowlanego, którzy dziś odpowiadają za bezpieczeństwo obiektów.

Arkadiusz Jaraszek, "Gazeta Prawna"

interia.pl/Wtorek, 14 kwietnia (06:00)

"Gazeta Prawna": 1750 zł pomocy w spłacie kredytów dla bezrobotnego

Osoba, która po 1 lipca 2008 r. straciła pracę, będzie mogła otrzymać ponad 1750 zł miesięcznie na spłatę kredytu hipotecznego i z tytułu zasiłku dla bezrobotnych - informuje "Gazeta Prawna".
Tak wynika z projektu ustawy dotyczącej pomocy w spłacie kredytów osobom tracącym pracę. Według minister pracy i polityki społecznej Jolanty Fedak, projekt jest w konsultacjach i, jeśli uda się go uchwalić w szybkim tempie, to ustawa zacznie obowiązywać od maja.

Warunkiem otrzymania wsparcia będzie zarejestrowanie się w urzędzie pracy i prawo do zasiłku dla bezrobotnych. O pomoc nie będą się mogły ubiegać osoby zwolnione z pracy dyscyplinarnie, lub te, które same z niej odeszły.

Według projektu, wsparcie ma być udzielane bez względu na dochody członków rodziny. Resort pracy zastanawia się jednak, czy nie wprowadzić kryterium dochodowego.
onet.pl/(PAP, ak/15.04.2009, godz. 06:19)

"Gazeta Prawna": 1750 zł pomocy w spłacie kredytów dla bezrobotnego

Osoba, która po 1 lipca 2008 r. straciła pracę, będzie mogła otrzymać ponad 1750 zł miesięcznie na spłatę kredytu hipotecznego i z tytułu zasiłku dla bezrobotnych - informuje "Gazeta Prawna".
Tak wynika z projektu ustawy dotyczącej pomocy w spłacie kredytów osobom tracącym pracę. Według minister pracy i polityki społecznej Jolanty Fedak, projekt jest w konsultacjach i, jeśli uda się go uchwalić w szybkim tempie, to ustawa zacznie obowiązywać od maja.

Warunkiem otrzymania wsparcia będzie zarejestrowanie się w urzędzie pracy i prawo do zasiłku dla bezrobotnych. O pomoc nie będą się mogły ubiegać osoby zwolnione z pracy dyscyplinarnie, lub te, które same z niej odeszły.

Według projektu, wsparcie ma być udzielane bez względu na dochody członków rodziny. Resort pracy zastanawia się jednak, czy nie wprowadzić kryterium dochodowego.
onet.pl/(PAP, ak/15.04.2009, godz. 06:19)

Złoty zanotował bardzo silne umocnienie we wtorek popołudniu

Kurs złotego wobec głównych walut zdecydowanie się wzmocnił, po informacji o tym, że Polska zwróci się do Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) o elastyczną linie kredytową, która zwiększy rezerwy Narodowego Banku Polskiego (NBP) o ok. 30%, czyli 20 mld USD.
Dzisiejsze wydarzenia na rynku złotego zmieniają diametralnie jego średnioterminowy obraz. A wszystko to za sprawą informacji, którą wygłosił Minister Finansów Jacek Rostowski. I tak poinformowano opinię publiczną, że Polska może skorzystać z pomocy MFW, w postaci linii kredytowej opiewającej wstępnie na wartość 20,5 miliarda USD. W efekcie EUR/PLN przełamał poziom 4,3000, natomiast USD/PLN przełamał 3,2300 - poinformował konsultant ECM Łukasz Leszczyński.

Bardzo ważne jest, że nie mamy tu do czynienia z żadnym programem pomocy MFW, pieniądze te nie będą dostępne do budżetu polskiego, będą stanowiły tylko zwiększenie międzynarodowych rezerw dostępnych dla NBP. I w ten sposób przystąpienie do tego mechanizmu będzie broniło Polskę przed niekontrolowaną deprecjacją złotego - powiedział minister Rostowski podczas konferencji prasowej po posiedzeniu rządu.
Według założeń Elastyczna Linia Kredytowa (Flexible Credit Line) to instrument skierowany do państw znajdujących się w dobrej sytuacji gospodarczej, jednak borykających lub mogących napotkać na przejściowe problemy związane z pozyskaniem finansowania. W przeciwieństwie do standardowych narzędzi wsparcia stosowanych przez MFW zagwarantowanie tych środków nie jest związane z żadnymi dodatkowymi warunkami.

ECM zwrócił też uwagę, na fakt, że lepszy niż zakładano okazał się raport NBP dotyczący salda rachunku obrotów bieżących. I tak w lutym była to nadwyżka w wysokości 0,52 miliarda euro, podczas gdy zakładano deficyt na poziomie 0,55 miliarda euro. Z kolei podaż pieniądza w marcu wzrosła o 0,5% m/m.

We wtorek ok. godz. 16:50 za jedno euro płacono 4,2633 zł a za dolara 3,2164 zł. Kurs euro/dolar wynosił 1,3256.

We wtorek o godz. 08:40 za jedno euro płacono 4,3650 zł, a za dolara 3,2790 zł. Kurs euro/ dolar wynosił 1,3310.

W piątek o godz. 09:15 za jedno euro płacono 4,3685 zł, a za dolara 3,3275 zł. Kurs euro/dolar wynosił 1,3126.

wp.pl/ISB (17:08)

Złoty zanotował bardzo silne umocnienie we wtorek popołudniu

Kurs złotego wobec głównych walut zdecydowanie się wzmocnił, po informacji o tym, że Polska zwróci się do Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) o elastyczną linie kredytową, która zwiększy rezerwy Narodowego Banku Polskiego (NBP) o ok. 30%, czyli 20 mld USD.
Dzisiejsze wydarzenia na rynku złotego zmieniają diametralnie jego średnioterminowy obraz. A wszystko to za sprawą informacji, którą wygłosił Minister Finansów Jacek Rostowski. I tak poinformowano opinię publiczną, że Polska może skorzystać z pomocy MFW, w postaci linii kredytowej opiewającej wstępnie na wartość 20,5 miliarda USD. W efekcie EUR/PLN przełamał poziom 4,3000, natomiast USD/PLN przełamał 3,2300 - poinformował konsultant ECM Łukasz Leszczyński.

Bardzo ważne jest, że nie mamy tu do czynienia z żadnym programem pomocy MFW, pieniądze te nie będą dostępne do budżetu polskiego, będą stanowiły tylko zwiększenie międzynarodowych rezerw dostępnych dla NBP. I w ten sposób przystąpienie do tego mechanizmu będzie broniło Polskę przed niekontrolowaną deprecjacją złotego - powiedział minister Rostowski podczas konferencji prasowej po posiedzeniu rządu.
Według założeń Elastyczna Linia Kredytowa (Flexible Credit Line) to instrument skierowany do państw znajdujących się w dobrej sytuacji gospodarczej, jednak borykających lub mogących napotkać na przejściowe problemy związane z pozyskaniem finansowania. W przeciwieństwie do standardowych narzędzi wsparcia stosowanych przez MFW zagwarantowanie tych środków nie jest związane z żadnymi dodatkowymi warunkami.

ECM zwrócił też uwagę, na fakt, że lepszy niż zakładano okazał się raport NBP dotyczący salda rachunku obrotów bieżących. I tak w lutym była to nadwyżka w wysokości 0,52 miliarda euro, podczas gdy zakładano deficyt na poziomie 0,55 miliarda euro. Z kolei podaż pieniądza w marcu wzrosła o 0,5% m/m.

We wtorek ok. godz. 16:50 za jedno euro płacono 4,2633 zł a za dolara 3,2164 zł. Kurs euro/dolar wynosił 1,3256.

We wtorek o godz. 08:40 za jedno euro płacono 4,3650 zł, a za dolara 3,2790 zł. Kurs euro/ dolar wynosił 1,3310.

W piątek o godz. 09:15 za jedno euro płacono 4,3685 zł, a za dolara 3,3275 zł. Kurs euro/dolar wynosił 1,3126.

wp.pl/ISB (17:08)

Fiskus żąda podatku od odszkodowania

Od odszkodowania wypłaconego w wyniku ugody przez dewelopera, którego budynek spowodował zaciemnienie mieszkania, trzeba zapłacić podatek - wynika z interpretacji prawa podatkowego, dokonanej przez dyrektora warszawskiej izby skarbowej.

O wydanie interpretacji zwrócił się podatnik, który otrzymał od dewelopera 85 tys. zł odszkodowania. Firma wybudowała blok obok budynku wnioskodawcy. W efekcie nasłonecznienie jego mieszkania spadło z wymaganych prawem budowlanym 3 godzin o ponad połowę.

Fiskus stwierdził m.in., że ponieważ źródłem wypłaty odszkodowania nie był przepis rangi ustawowej, ani wyrok czy ugoda sądowa, lecz zawarta przed notariuszem umowa, to od odszkodowania należy zapłacić podatek dochodowy.

Doradcy podatkowi przyznają, że interpretacja izby skarbowej wynika z przepisów. Można ją odnieść także do innych odszkodowań, których wypłata nie wynika wprost z ustawy, wyroku sądu lub ugody zawartej przed sądem.

Ich zdaniem ustawodawca powinien się zastanowić nad zwolnieniem z podatku odszkodowań, które stanowią rekompensatę jakiegoś realnego uszczerbku. To byłoby logiczne. Jeśli majątek podatnika doznał uszczerbku, którego później nastąpiło wyrównanie, to przecież nikt na tym nie zarobił - interpretują.

money.pl/PAP/2009-04-13 12:38

Fiskus żąda podatku od odszkodowania

Od odszkodowania wypłaconego w wyniku ugody przez dewelopera, którego budynek spowodował zaciemnienie mieszkania, trzeba zapłacić podatek - wynika z interpretacji prawa podatkowego, dokonanej przez dyrektora warszawskiej izby skarbowej.

O wydanie interpretacji zwrócił się podatnik, który otrzymał od dewelopera 85 tys. zł odszkodowania. Firma wybudowała blok obok budynku wnioskodawcy. W efekcie nasłonecznienie jego mieszkania spadło z wymaganych prawem budowlanym 3 godzin o ponad połowę.

Fiskus stwierdził m.in., że ponieważ źródłem wypłaty odszkodowania nie był przepis rangi ustawowej, ani wyrok czy ugoda sądowa, lecz zawarta przed notariuszem umowa, to od odszkodowania należy zapłacić podatek dochodowy.

Doradcy podatkowi przyznają, że interpretacja izby skarbowej wynika z przepisów. Można ją odnieść także do innych odszkodowań, których wypłata nie wynika wprost z ustawy, wyroku sądu lub ugody zawartej przed sądem.

Ich zdaniem ustawodawca powinien się zastanowić nad zwolnieniem z podatku odszkodowań, które stanowią rekompensatę jakiegoś realnego uszczerbku. To byłoby logiczne. Jeśli majątek podatnika doznał uszczerbku, którego później nastąpiło wyrównanie, to przecież nikt na tym nie zarobił - interpretują.

money.pl/PAP/2009-04-13 12:38

Koniec stagnacji? Ceny nieruchomości w dół

W końcu wiadomości, które powinny ucieszyć i kupujących i sprzedających mieszkania. Ceny są coraz niższe, nawet o 8 procent. Transakcji też jest znacznie więcej.
- Średnia cena metra kwadratowego w Warszawie spadła już do ok. 7,7 tys. złotych, w Krakowie do ok. 6,2 tys. zł, we Wrocławiu o 500 zł mniej, a w Gdańsku i Poznaniu ceny spadły w okolice 5 tys. zł za metr - tak wynika z porównania transakcji przeprowadzonych przez klientów Open Finance.

W skali roku, w największych miastach, mamy do czynienia z obniżkami rzędu 6-8 procent. Wyjątkiem jest Kraków, gdzie ceny spadły od marca 2008 o ponad 12 procent i z drugiej strony Szczecin, gdzie są niższe o zaledwie 0,4 procent niż przed rokiem - czytamy w raporcie Expandera i portalu szybko.pl.

Analitycy OF podkreślają, że to co dwa lata temu wydawało się fikcją, dziś jest rzeczywistością. Rzeczywistością, która pobudziła do działania kupujących.

Liczba zarejestrowanych transakcji wzrosła o ok. 20 proc., w porównaniu do lutego, który był z kolei lepszy o ok. 30 proc. od stycznia, a ten lepszy od grudnia. Jednak w żadnym wypadku nie można mówić o hossie.

- Dostrzegamy też inny trend - w miastach, w których liczba transakcji rośnie szybciej, szybciej spadają też ceny. Oznaczałoby to, że większa skłonność do akceptacji nowych warunków rynkowych przez sprzedających, przynosi korzyść w postaci szybciej zawieranych transakcji - podkreślają eksperci Open Finance.

Natomiast Expander pisze, że dla trzech miast: Łodzi, Olsztyna i Opola I kwartał 2009 zakończył się wzrostem średniej ceny metra kwadratowego mieszkania: w Łodzi o 1,34 proc., w Olsztynie o 5,95 proc. i w Opolu o 0,88 proc. Z drugiej strony w miastach, gdzie ceny należą do najwyższych, w ciągu ostatnich trzech miesięcy spadły o ponad 3 proc.: w Warszawie o 3,7 proc., w Gdańsku o 3,9 proc. i w Gdyni 3,8 proc.

Z miesiąca na miesiąc zwiększa się podaż mieszkań na rynku wtórnym. Według raportu,  w marcu było ich o 7,5 proc. więcej niż w lutym, o 58 proc. więcej niż na koniec poprzedniego kwartału i o 83 proc. więcej niż przed rokiem.



(PAP), Money.pl

Koniec stagnacji? Ceny nieruchomości w dół

W końcu wiadomości, które powinny ucieszyć i kupujących i sprzedających mieszkania. Ceny są coraz niższe, nawet o 8 procent. Transakcji też jest znacznie więcej.
- Średnia cena metra kwadratowego w Warszawie spadła już do ok. 7,7 tys. złotych, w Krakowie do ok. 6,2 tys. zł, we Wrocławiu o 500 zł mniej, a w Gdańsku i Poznaniu ceny spadły w okolice 5 tys. zł za metr - tak wynika z porównania transakcji przeprowadzonych przez klientów Open Finance.

W skali roku, w największych miastach, mamy do czynienia z obniżkami rzędu 6-8 procent. Wyjątkiem jest Kraków, gdzie ceny spadły od marca 2008 o ponad 12 procent i z drugiej strony Szczecin, gdzie są niższe o zaledwie 0,4 procent niż przed rokiem - czytamy w raporcie Expandera i portalu szybko.pl.

Analitycy OF podkreślają, że to co dwa lata temu wydawało się fikcją, dziś jest rzeczywistością. Rzeczywistością, która pobudziła do działania kupujących.

Liczba zarejestrowanych transakcji wzrosła o ok. 20 proc., w porównaniu do lutego, który był z kolei lepszy o ok. 30 proc. od stycznia, a ten lepszy od grudnia. Jednak w żadnym wypadku nie można mówić o hossie.

- Dostrzegamy też inny trend - w miastach, w których liczba transakcji rośnie szybciej, szybciej spadają też ceny. Oznaczałoby to, że większa skłonność do akceptacji nowych warunków rynkowych przez sprzedających, przynosi korzyść w postaci szybciej zawieranych transakcji - podkreślają eksperci Open Finance.

Natomiast Expander pisze, że dla trzech miast: Łodzi, Olsztyna i Opola I kwartał 2009 zakończył się wzrostem średniej ceny metra kwadratowego mieszkania: w Łodzi o 1,34 proc., w Olsztynie o 5,95 proc. i w Opolu o 0,88 proc. Z drugiej strony w miastach, gdzie ceny należą do najwyższych, w ciągu ostatnich trzech miesięcy spadły o ponad 3 proc.: w Warszawie o 3,7 proc., w Gdańsku o 3,9 proc. i w Gdyni 3,8 proc.

Z miesiąca na miesiąc zwiększa się podaż mieszkań na rynku wtórnym. Według raportu,  w marcu było ich o 7,5 proc. więcej niż w lutym, o 58 proc. więcej niż na koniec poprzedniego kwartału i o 83 proc. więcej niż przed rokiem.



(PAP), Money.pl

Księgi mocno zaniedbane

Księga wieczysta jest szczególnym rodzajem rejestru prowadzonego w celu ustalenia stanu prawnego nieruchomości. Określa przede wszystkim dokładne położenie nieruchomości, jej wielkość, a także wskazuje, kto jest obecnym właścicielem nieruchomości i czy są na niej jakieś obciążenia.

Rejestr nieruchomości, zarówno tych prywatnych, jak i należących do Skarbu Państwa i gmin, powinien być uporządkowany i przejrzysty. Najważniejsze jest jednak to, by ewidencja odzwierciedlała stan faktyczny. Okazuje się, że z tym wcale tak łatwo nie jest.

Z raportu Najwyższej Izby Kontroli wynika, że starostowie i wójtowie (w miastach burmistrzowie i prezydenci) nie wiedzą dokładnie jakie nieruchomości są w posiadaniu gmin i Skarbu Państwa oraz jaki jest ich stan prawny. Ponad 60 proc. działek Skarbu Państwa i blisko 30 proc. skontrolowanych przez NIK działek gminnych ma nieuregulowany stan prawny.

To oczywiście powoduje ogromny chaos w gospodarowaniu nieruchomościami. Trudno uzyskać na ich temat konkretna wiedzę i regulować stan prawny. Nieaktualność danych ma też konsekwencje w trudnościach z ewidencjonowaniem dochodów uzyskiwanych z tytułu nieruchomości. Tak naprawdę większość wójtów (burmistrzów, prezydentów) nie ma pojęcia, ile nieruchomości znajduje się w ich posiadaniu - trudno więc o jakiekolwiek szacowanie wpływów z podatku od nieruchomości.

Czemu prowadzenie rzetelnej ewidencji jest takim wyzwaniem? Z raportu NIK wynika, że wszystkiemu winne są wieloletnie zaniedbania w aktualizacji danych oraz brak przepływu informacji pomiędzy gminami a starostwami, ale też pomiędzy poszczególnymi komórkami urzędów. Aż 20 proc. skontrolowanych wójtów w ogóle nie ewidencjonowało nieruchomości, myśląc, że wystarczy, by taki rejestr prowadzili starostowie.

W ponad połowie ewidencji gminnych dane były niezgodne z dokumentacją źródłową, część działek nie była w ogóle rejestrowana, a w niektórych przypadkach brakowało dokumentów potwierdzających prawo własności. W ewidencji nieruchomości panuje więc duży chaos, który trudno będzie opanować. Nie pomogła nawet prowadzona w ostatnich latach inwentaryzacja.

Rynek nieruchomości w Polsce rozwija się w szybkim tempie. W ostatnich latach powstało wiele obiektów mieszkaniowych i komercyjnych. Pomysłów na zagospodarowanie przestrzeni wciąż jest dużo. Inwestorzy narzekają przede wszystkim na zbyt dużą proceduralność i brak przygotowanych pod inwestycje gruntów. Raport NIK zwrócił także uwagę na duży bałagan w księgach wieczystych - podstawowy zbiór informacji o nieruchomościach. Tak więc mamy olbrzymi chaos, który utrudnia życie podmiotom związanym z rynkiem nieruchomości, a co za tym idzie, blokuje jego prawidłowy rozwój.

Małgorzata Kędzierska

interia.pl/Sobota, 11 kwietnia (06:00)

Księgi mocno zaniedbane

Księga wieczysta jest szczególnym rodzajem rejestru prowadzonego w celu ustalenia stanu prawnego nieruchomości. Określa przede wszystkim dokładne położenie nieruchomości, jej wielkość, a także wskazuje, kto jest obecnym właścicielem nieruchomości i czy są na niej jakieś obciążenia.

Rejestr nieruchomości, zarówno tych prywatnych, jak i należących do Skarbu Państwa i gmin, powinien być uporządkowany i przejrzysty. Najważniejsze jest jednak to, by ewidencja odzwierciedlała stan faktyczny. Okazuje się, że z tym wcale tak łatwo nie jest.

Z raportu Najwyższej Izby Kontroli wynika, że starostowie i wójtowie (w miastach burmistrzowie i prezydenci) nie wiedzą dokładnie jakie nieruchomości są w posiadaniu gmin i Skarbu Państwa oraz jaki jest ich stan prawny. Ponad 60 proc. działek Skarbu Państwa i blisko 30 proc. skontrolowanych przez NIK działek gminnych ma nieuregulowany stan prawny.

To oczywiście powoduje ogromny chaos w gospodarowaniu nieruchomościami. Trudno uzyskać na ich temat konkretna wiedzę i regulować stan prawny. Nieaktualność danych ma też konsekwencje w trudnościach z ewidencjonowaniem dochodów uzyskiwanych z tytułu nieruchomości. Tak naprawdę większość wójtów (burmistrzów, prezydentów) nie ma pojęcia, ile nieruchomości znajduje się w ich posiadaniu - trudno więc o jakiekolwiek szacowanie wpływów z podatku od nieruchomości.

Czemu prowadzenie rzetelnej ewidencji jest takim wyzwaniem? Z raportu NIK wynika, że wszystkiemu winne są wieloletnie zaniedbania w aktualizacji danych oraz brak przepływu informacji pomiędzy gminami a starostwami, ale też pomiędzy poszczególnymi komórkami urzędów. Aż 20 proc. skontrolowanych wójtów w ogóle nie ewidencjonowało nieruchomości, myśląc, że wystarczy, by taki rejestr prowadzili starostowie.

W ponad połowie ewidencji gminnych dane były niezgodne z dokumentacją źródłową, część działek nie była w ogóle rejestrowana, a w niektórych przypadkach brakowało dokumentów potwierdzających prawo własności. W ewidencji nieruchomości panuje więc duży chaos, który trudno będzie opanować. Nie pomogła nawet prowadzona w ostatnich latach inwentaryzacja.

Rynek nieruchomości w Polsce rozwija się w szybkim tempie. W ostatnich latach powstało wiele obiektów mieszkaniowych i komercyjnych. Pomysłów na zagospodarowanie przestrzeni wciąż jest dużo. Inwestorzy narzekają przede wszystkim na zbyt dużą proceduralność i brak przygotowanych pod inwestycje gruntów. Raport NIK zwrócił także uwagę na duży bałagan w księgach wieczystych - podstawowy zbiór informacji o nieruchomościach. Tak więc mamy olbrzymi chaos, który utrudnia życie podmiotom związanym z rynkiem nieruchomości, a co za tym idzie, blokuje jego prawidłowy rozwój.

Małgorzata Kędzierska

interia.pl/Sobota, 11 kwietnia (06:00)

Wybudują, jeśli będzie 70 proc.

Polnord będzie uruchamiał kolejne etapy prowadzonych inwestycji, jeśli sprzedaż lokali w dotychczasowych etapach przekroczy 70 proc. - poinformował w TVN CNBC Biznes Wojciech Ciurzyski, prezes Polnordu.

- Podjęliśmy decyzję o uruchamianiu kolejnych etapów inwestycji, tam gdzie sprzedaż przekroczyła 70 proc., a stało się tak w Olsztynie, Gdyni, Gdańsku i Łodzi. W Wilanowie jest blisko, choć tu jesteśmy dopiero na poziomie 50 proc. sprzedaży - powiedział.

Prezes poinformował, że spółka stara się na zdobycie finansowania inwestycji w zamian za akcje od Prokomu.

- O tej operacji nie mogę mówić w szczegółach, ale jest ona bardzo bliska. Te pieniądze przeznaczymy na inwestycje - powiedział Ciurzyński.

- Jestem zwolennikiem kupowania gruntów, a nie przejmowania deweloperów - dodał.

Wkrótce wystartuje projekt biurowy na Wilanowie.

- W maju zaczynamy budować pierwszy biurowiec w Miasteczku Wilanów - powiedział.

PAP/interia.pl/Piątek, 10 kwietnia (12:23)

Wybudują, jeśli będzie 70 proc.

Polnord będzie uruchamiał kolejne etapy prowadzonych inwestycji, jeśli sprzedaż lokali w dotychczasowych etapach przekroczy 70 proc. - poinformował w TVN CNBC Biznes Wojciech Ciurzyski, prezes Polnordu.

- Podjęliśmy decyzję o uruchamianiu kolejnych etapów inwestycji, tam gdzie sprzedaż przekroczyła 70 proc., a stało się tak w Olsztynie, Gdyni, Gdańsku i Łodzi. W Wilanowie jest blisko, choć tu jesteśmy dopiero na poziomie 50 proc. sprzedaży - powiedział.

Prezes poinformował, że spółka stara się na zdobycie finansowania inwestycji w zamian za akcje od Prokomu.

- O tej operacji nie mogę mówić w szczegółach, ale jest ona bardzo bliska. Te pieniądze przeznaczymy na inwestycje - powiedział Ciurzyński.

- Jestem zwolennikiem kupowania gruntów, a nie przejmowania deweloperów - dodał.

Wkrótce wystartuje projekt biurowy na Wilanowie.

- W maju zaczynamy budować pierwszy biurowiec w Miasteczku Wilanów - powiedział.

PAP/interia.pl/Piątek, 10 kwietnia (12:23)

Polskie koncerny gazowe nie współpracują

Nasze giełdowe spółki powinny jak najszybciej rozpocząć wspólne poszukiwania i wydobycie gazu ziemnego spod dna Bałtyku - uważają analitycy i resort skarbu. Krajowe wydobycie gazu wzrosłoby o 0,5 mld m sześc. - pisze "Parkiet".

Do końca kwietnia Petrobaltic, firma zależna od Grupy Lotos, czeka na oferty od firm zainteresowanych wspólnym zagospodarowaniem złóż gazu ziemnego, zlokalizowanych na północ od Łeby. Propozycję otrzymało mniej niż dziesięć firm, w tym giełdowe PGNiG.

Zdaniem "Parkietu", zaskakuje to, że choć gazownicza spółka i Lotos są kontrolowane przez Skarb Państwa, który nalega na ich współpracę, to PGNiG jest tylko jednym z kilku partnerów branych pod uwagę. "W mojej ocenie, żaden z zagranicznych podmiotów nie podejmie się współpracy z Petrobaltikiem, bo dziś nikt poza PGNiG nie ma w tym rejonie odpowiedniej infrastruktury przesyłowej" - mówi gazecie Andrzej Szczęśniak, niezależny ekspert.

Więcej o tej sprawie - na łamach gazety giełdy, "Parkiet".

źródło informacji: PAP

interia.pl

Polskie koncerny gazowe nie współpracują

Nasze giełdowe spółki powinny jak najszybciej rozpocząć wspólne poszukiwania i wydobycie gazu ziemnego spod dna Bałtyku - uważają analitycy i resort skarbu. Krajowe wydobycie gazu wzrosłoby o 0,5 mld m sześc. - pisze "Parkiet".

Do końca kwietnia Petrobaltic, firma zależna od Grupy Lotos, czeka na oferty od firm zainteresowanych wspólnym zagospodarowaniem złóż gazu ziemnego, zlokalizowanych na północ od Łeby. Propozycję otrzymało mniej niż dziesięć firm, w tym giełdowe PGNiG.

Zdaniem "Parkietu", zaskakuje to, że choć gazownicza spółka i Lotos są kontrolowane przez Skarb Państwa, który nalega na ich współpracę, to PGNiG jest tylko jednym z kilku partnerów branych pod uwagę. "W mojej ocenie, żaden z zagranicznych podmiotów nie podejmie się współpracy z Petrobaltikiem, bo dziś nikt poza PGNiG nie ma w tym rejonie odpowiedniej infrastruktury przesyłowej" - mówi gazecie Andrzej Szczęśniak, niezależny ekspert.

Więcej o tej sprawie - na łamach gazety giełdy, "Parkiet".

źródło informacji: PAP

interia.pl

Ciułacze z Unii nie chcą odkładać pieniędzy w polskich bankach

Pomimo dużo wyższych stawek oferowanych przez polskie banki obcokrajowcy nie garną się, by oszczędzać w naszym kraju. Przeszkadza w tym chwiejność polskiej waluty oraz nieznajomość oferty naszych instytucji finansowych.
W telewizyjnej reklamie do Polski przylatuje pewien Amerykanin, Teksańczyk w kapeluszu, który już na lotnisku deklaruje, że chce u nas natychmiast otworzyć lokatę - tylko w Polsce można uzyskać tak korzystne warunki. Tak swoją czteromiesięczną lokatę El Dorado reklamuje polska filia greckiego Eurobanku, Polbank EFG.

W Polsce lepsze warunki

Zarówno w USA, jak i krajach Europy Zachodniej trudno znaleźć bank, który oferowałby takie stawki depozytowe. A w Polsce 7-8 proc. za lokaty płaci nie tylko Polbank, ale także inne banki.

Obowiązująca od 2002 roku znowelizowana ustawa o prawie dewizowym zliberalizowała przepływy finansowe pomiędzy Polską a innymi krajami OECD. Oznacza to, że obywatel polski może założyć sobie konto w banku szwajcarskim czy zaciągnąć kredyt w Niemczech. Daje też prawo korzystania obcokrajowcom z usług instytucji finansowych w naszym kraju. Tyle teoria. Tak jak Polakowi bez zameldowania i pracy w Niemczech trudno otworzyć rachunek np. we frankfurckim oddziale Deutsche Banku, tak też naszym zachodnim sąsiadom, którzy na stałe nie mieszkają w Polsce, trudno zaciągnąć kredyt czy założyć lokatę w Polsce.

W BRE Banku tylko rezydenci

Wewnętrzne przepisy wielu banków całkowicie taką ewentualność nawet wykluczają.

- Nie obsługujemy nierezydentów - mówi Anna Moszczyńska, rzeczniczka mBanku, detalicznego ramienia BRE Banku, którego większościowym udziałowcem jest niemiecki Commerzbank.

Wbrew reklamie na klientów z Teksasu czy choćby z krajów Unii Europejskiej wcale nie liczy też wspomniany Polbank.

- Widzimy wyraźnie zwiększone zainteresowanie naszymi lokatami ze strony polskich klientów. Ze strony cudzoziemców nie zaobserwowaliśmy takiej zmiany i jest to zrozumiałe, ponieważ nasza oferta jest adresowana do rodzimych klientów - mówi Paweł Maliszewski, dyrektor departamentu marketingu Polbanku EFG.

Dlaczego tak się dzieje, że mimo nawet kilkukrotnie nieraz lepszej oferty zagraniczni klienci nie lokują swoich oszczędności w polskich bankach (przypomnijmy tylko, że stopa bazowa w krajach strefy euro to obecnie 1,25 proc., podczas gdy główna stopa procentowa Narodowego Banku Polskiego wynosi 3,75 proc.)?

- Niechęć zagranicznych inwestorów do lokowania swoich oszczędności w polskich bankach wynika przede wszystkim z ryzyka kursowego. To najważniejszy powód, ponieważ wyższe oprocentowanie lokat nie jest wystarczającą premią za niepewność, która wynika z 3-4-proc. zmian kursów walut w ciągu jednego dnia - tłumaczy Paweł Cymcyk, analityk firmy A-Z Finanse.

Rzeczywiście wystarczy tylko spojrzeć na kurs euro w stosunku do złotego w ciągu ostatniego półrocza. W tym czasie euro oscylowało pomiędzy poziomem 3,46 zł (w październiku 2008 r.) do 4,9 zł (w połowie lutego tego roku), a to oznacza zmianę o ponad 41 proc.

Bez zagranicznej promocji

Innym powodem jest brak promocji polskich instytucji na Zachodzie.

- Mało który Niemiec czy Holender wiedział, że w Polsce były tak wysoko oprocentowane lokaty. A nawet jeżeli wiedział, to założenie konta i przelanie pieniędzy zajęłoby dużo czasu i było drogie. Stąd też brak nawet najmniejszego zainteresowania ofertą krajowych banków - zauważa Paweł Cymcyk.

Dlatego nawet instytucje, które na polskim rynku posługują się znanymi europejskimi brandami, mają kłopot z przyciągnięciem oszczędności z zagranicy.

- W ostatnim czasie nie zaobserwowaliśmy większego niż zwykle zainteresowania naszymi produktami przez nierezydentów - mówi Ewa Szerszeń z ING Banku Śląskiego, który jest częścią holenderskiej grupy finansowej ING Groep.

Warto też podkreślić, że Polska jako jeden z ostatnich europejskich krajów podwyższyła gwarancje wypłat depozytów. Kraje europejskie podjęły decyzje o podniesieniu gwarancji szybciej i w bardziej zdecydowany sposób.

- W Polsce udało się to wprowadzić po wielkich politycznych bojach, a i tak nie przebiliśmy np. Francji, gdzie gwarantuje się 90 proc. wartości wkładu do 70 tys. euro. W Polsce jest tylko do 50 tys. euro - podsumowuje analityk A-Z Finanse.

Jacek Iskra
interia.pl

Ciułacze z Unii nie chcą odkładać pieniędzy w polskich bankach

Pomimo dużo wyższych stawek oferowanych przez polskie banki obcokrajowcy nie garną się, by oszczędzać w naszym kraju. Przeszkadza w tym chwiejność polskiej waluty oraz nieznajomość oferty naszych instytucji finansowych.
W telewizyjnej reklamie do Polski przylatuje pewien Amerykanin, Teksańczyk w kapeluszu, który już na lotnisku deklaruje, że chce u nas natychmiast otworzyć lokatę - tylko w Polsce można uzyskać tak korzystne warunki. Tak swoją czteromiesięczną lokatę El Dorado reklamuje polska filia greckiego Eurobanku, Polbank EFG.

W Polsce lepsze warunki

Zarówno w USA, jak i krajach Europy Zachodniej trudno znaleźć bank, który oferowałby takie stawki depozytowe. A w Polsce 7-8 proc. za lokaty płaci nie tylko Polbank, ale także inne banki.

Obowiązująca od 2002 roku znowelizowana ustawa o prawie dewizowym zliberalizowała przepływy finansowe pomiędzy Polską a innymi krajami OECD. Oznacza to, że obywatel polski może założyć sobie konto w banku szwajcarskim czy zaciągnąć kredyt w Niemczech. Daje też prawo korzystania obcokrajowcom z usług instytucji finansowych w naszym kraju. Tyle teoria. Tak jak Polakowi bez zameldowania i pracy w Niemczech trudno otworzyć rachunek np. we frankfurckim oddziale Deutsche Banku, tak też naszym zachodnim sąsiadom, którzy na stałe nie mieszkają w Polsce, trudno zaciągnąć kredyt czy założyć lokatę w Polsce.

W BRE Banku tylko rezydenci

Wewnętrzne przepisy wielu banków całkowicie taką ewentualność nawet wykluczają.

- Nie obsługujemy nierezydentów - mówi Anna Moszczyńska, rzeczniczka mBanku, detalicznego ramienia BRE Banku, którego większościowym udziałowcem jest niemiecki Commerzbank.

Wbrew reklamie na klientów z Teksasu czy choćby z krajów Unii Europejskiej wcale nie liczy też wspomniany Polbank.

- Widzimy wyraźnie zwiększone zainteresowanie naszymi lokatami ze strony polskich klientów. Ze strony cudzoziemców nie zaobserwowaliśmy takiej zmiany i jest to zrozumiałe, ponieważ nasza oferta jest adresowana do rodzimych klientów - mówi Paweł Maliszewski, dyrektor departamentu marketingu Polbanku EFG.

Dlaczego tak się dzieje, że mimo nawet kilkukrotnie nieraz lepszej oferty zagraniczni klienci nie lokują swoich oszczędności w polskich bankach (przypomnijmy tylko, że stopa bazowa w krajach strefy euro to obecnie 1,25 proc., podczas gdy główna stopa procentowa Narodowego Banku Polskiego wynosi 3,75 proc.)?

- Niechęć zagranicznych inwestorów do lokowania swoich oszczędności w polskich bankach wynika przede wszystkim z ryzyka kursowego. To najważniejszy powód, ponieważ wyższe oprocentowanie lokat nie jest wystarczającą premią za niepewność, która wynika z 3-4-proc. zmian kursów walut w ciągu jednego dnia - tłumaczy Paweł Cymcyk, analityk firmy A-Z Finanse.

Rzeczywiście wystarczy tylko spojrzeć na kurs euro w stosunku do złotego w ciągu ostatniego półrocza. W tym czasie euro oscylowało pomiędzy poziomem 3,46 zł (w październiku 2008 r.) do 4,9 zł (w połowie lutego tego roku), a to oznacza zmianę o ponad 41 proc.

Bez zagranicznej promocji

Innym powodem jest brak promocji polskich instytucji na Zachodzie.

- Mało który Niemiec czy Holender wiedział, że w Polsce były tak wysoko oprocentowane lokaty. A nawet jeżeli wiedział, to założenie konta i przelanie pieniędzy zajęłoby dużo czasu i było drogie. Stąd też brak nawet najmniejszego zainteresowania ofertą krajowych banków - zauważa Paweł Cymcyk.

Dlatego nawet instytucje, które na polskim rynku posługują się znanymi europejskimi brandami, mają kłopot z przyciągnięciem oszczędności z zagranicy.

- W ostatnim czasie nie zaobserwowaliśmy większego niż zwykle zainteresowania naszymi produktami przez nierezydentów - mówi Ewa Szerszeń z ING Banku Śląskiego, który jest częścią holenderskiej grupy finansowej ING Groep.

Warto też podkreślić, że Polska jako jeden z ostatnich europejskich krajów podwyższyła gwarancje wypłat depozytów. Kraje europejskie podjęły decyzje o podniesieniu gwarancji szybciej i w bardziej zdecydowany sposób.

- W Polsce udało się to wprowadzić po wielkich politycznych bojach, a i tak nie przebiliśmy np. Francji, gdzie gwarantuje się 90 proc. wartości wkładu do 70 tys. euro. W Polsce jest tylko do 50 tys. euro - podsumowuje analityk A-Z Finanse.

Jacek Iskra
interia.pl

Słowacy jeżdżą, wykupują i deformują

Rosnąca skłonność Słowaków do podróży zakupowych na Węgry, do Austrii, Czech i Polski powoli niszczy gospodarkę kraju naszych południowych sąsiadów. 1 stycznia Słowacja przyjęła euro i o wiele taniej jest teraz np. w Nowym Targu niż w Bańskiej Bystrzycy. Taniej i całkowicie legalnie.

Słowacki Związek Handlu i Turystyki (ZOCR) nazywa to nawet plastycznie "deformowaniem słowackiej przedsiębiorczości". Słabnie słowacki handel detaliczny. Spadek obrotów w sklepach spożywczych był w lutym na poziomie 10,3 proc., w marcu już 15 proc. r/r. Kluczem do wyższych słowackich cen jest wyższy niż w ościennych krajach VAT - w Austrii 10 proc., Czechach 9 proc., Polsce 7 proc. (na niektóre towary nawet 3 proc.).

Po polskiej stronie co bardziej przedsiębiorczy rodacy sprzedają niektóre towary wprost z samochodów - nie ma problemu z artykułami drogeryjnymi, lecz z mięsem i jego przetworami tak już obchodzić się nie wolno z uwagi na przepisy.

O bezkonkurencyjnych cenach nie ma co wspominać... Przedstawiciele słowackiego handlu protestują, lecz kompetencje tamtejszych władz kończą się w miejscu, gdzie kiedyś była granica. Za nią rządzą Polacy, a im taka sytuacja jest na rękę. Zarabiają. Po słowackiej stronie handel, szczególnie drobny, zaczyna przeżywać ciężkie chwile, szykują się bankructwa. Na razie ratuje się kupowaniem gorszych produktów i cięciem marż. Obroty spadają też średnim sieciom - np. COOP Jednota straciła w marcu 3,6 proc. r/r. Ich niektóre sklepy pracują na 65 proc. mocy.

KOMENTARZ

To jest wolny rynek. Nikt nie zabroni przyjechać do Polski i kupić u nas taniej produkty, które są drogie na Słowacji. Na tym polega Unia Europejska. Przyjęcie euro ma swoje plusy i - jak widać - minusy. Przyjęcie wspólnej waluty na Słowacji ma dla Polaków ten plus, że przy granicy handel wreszcie ożył. Legalny, półlegalny i nielegalny. Bo na Słowacji było za drogo...

Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL

źródło informacji: INTERIA.PL

Słowacy jeżdżą, wykupują i deformują

Rosnąca skłonność Słowaków do podróży zakupowych na Węgry, do Austrii, Czech i Polski powoli niszczy gospodarkę kraju naszych południowych sąsiadów. 1 stycznia Słowacja przyjęła euro i o wiele taniej jest teraz np. w Nowym Targu niż w Bańskiej Bystrzycy. Taniej i całkowicie legalnie.

Słowacki Związek Handlu i Turystyki (ZOCR) nazywa to nawet plastycznie "deformowaniem słowackiej przedsiębiorczości". Słabnie słowacki handel detaliczny. Spadek obrotów w sklepach spożywczych był w lutym na poziomie 10,3 proc., w marcu już 15 proc. r/r. Kluczem do wyższych słowackich cen jest wyższy niż w ościennych krajach VAT - w Austrii 10 proc., Czechach 9 proc., Polsce 7 proc. (na niektóre towary nawet 3 proc.).

Po polskiej stronie co bardziej przedsiębiorczy rodacy sprzedają niektóre towary wprost z samochodów - nie ma problemu z artykułami drogeryjnymi, lecz z mięsem i jego przetworami tak już obchodzić się nie wolno z uwagi na przepisy.

O bezkonkurencyjnych cenach nie ma co wspominać... Przedstawiciele słowackiego handlu protestują, lecz kompetencje tamtejszych władz kończą się w miejscu, gdzie kiedyś była granica. Za nią rządzą Polacy, a im taka sytuacja jest na rękę. Zarabiają. Po słowackiej stronie handel, szczególnie drobny, zaczyna przeżywać ciężkie chwile, szykują się bankructwa. Na razie ratuje się kupowaniem gorszych produktów i cięciem marż. Obroty spadają też średnim sieciom - np. COOP Jednota straciła w marcu 3,6 proc. r/r. Ich niektóre sklepy pracują na 65 proc. mocy.

KOMENTARZ

To jest wolny rynek. Nikt nie zabroni przyjechać do Polski i kupić u nas taniej produkty, które są drogie na Słowacji. Na tym polega Unia Europejska. Przyjęcie euro ma swoje plusy i - jak widać - minusy. Przyjęcie wspólnej waluty na Słowacji ma dla Polaków ten plus, że przy granicy handel wreszcie ożył. Legalny, półlegalny i nielegalny. Bo na Słowacji było za drogo...

Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL

źródło informacji: INTERIA.PL

Miami tańsze od Sopotu

Mieszkanie z ogródkiem, gdzie na leżaku pod palmą możemy sączyć drinka przez cały rok ? Nieruchomości w słonecznym Miami wabią inwestorów cenami niższymi niż w Polsce.
Do niedawna mieszkanie z widokiem na ocean wydawało się nieosiągalnym marzeniem. Teraz jednak zamiast mieszkania w nadbałtyckim kurorcie, przeważnie zimnym przez większą część roku, możemy wybrać apartament w zdecydowanie cieplejszym klimacie. Ceny mieszkań na Florydzie są tańsze niż w polskich kurortach.  

Apartament o powierzchni 100 mkw. można kupić już za 80 tys. dolarów, czyli za metr kwadratowy zapłacimy 2,7 tys. złotych. W Sopocie czy Zakopanem takich ofert raczej nie znajdziemy. Zakup nieruchomości w USA nadal jest bardzo atrakcyjnym sposobem inwestycji, chociaż w ciągu ostatnich miesięcy sytuacja trochę się pogorszyła, bo wzrosła cena dolara. Dlatego najwięcej zyskali ci, którzy kupili mieszkania, kiedy amerykański rynek nieruchomości znalazł się w zapaści, a posiadłości w niektórych przypadkach potaniały nawet trzykrotnie.  

Równowartość 450 tys. zł, za które w Warszawie można kupić najwyżej kilkudziesięciometrowe mieszkanie, w USA można już zainwestować w dom. Nowy 300-metrowy dom na Florydzie, z wyposażoną łazienką i kuchnią, z garażem i basenem można kupić już za 150-170 tys. dolarów. 

Nieruchomości używane mogą być jeszcze tańsze. W Polsce za takie pieniądze domu w okolicy dużego miasta nie kupimy. Od cenowego szczytu w 2006 roku domy w USA staniały średnio o ok. 35 proc., a działki przeceniono nawet o więcej niż połowę. Największym powodzeniem wśród inwestorów z Europy cieszy się właśnie Floryda, którą wybrał co czwarty kupujący. Kalifornię wybrało 16 proc, a Taksas 10 proc. zagranicznych nabywców.  

Taka inwestycja może się okazać bardzo atrakcyjna, ponieważ ceny nieruchomości na Florydzie powinny w najbliższych latach wrócić do poziomu sprzed trzech lat. Teraz metr kwadratowy kosztuje od 1500 do 2500 zł, czyli zdecydowanie mniej niż w Polsce. I wcale nie są to „tekturowe” apartamenty. To przeważnie mieszkania na strzeżonych osiedlach, z basenami i  kortami tenisowymi.  

Jednak ten optymizm może nieco popsuć fakt, że mieszkanie lub dom może zniszczyć wichura. Świadczyć o tym mogą ogłoszenia o sprzedaży  - „mieszkanie na Florydzie, zabezpiecz swój dom przed huraganem, zainstalowanie systemu kotwiącego pozwoli ocalić twój majątek”
dom.wp.pl

Miami tańsze od Sopotu

Mieszkanie z ogródkiem, gdzie na leżaku pod palmą możemy sączyć drinka przez cały rok ? Nieruchomości w słonecznym Miami wabią inwestorów cenami niższymi niż w Polsce.
Do niedawna mieszkanie z widokiem na ocean wydawało się nieosiągalnym marzeniem. Teraz jednak zamiast mieszkania w nadbałtyckim kurorcie, przeważnie zimnym przez większą część roku, możemy wybrać apartament w zdecydowanie cieplejszym klimacie. Ceny mieszkań na Florydzie są tańsze niż w polskich kurortach.  

Apartament o powierzchni 100 mkw. można kupić już za 80 tys. dolarów, czyli za metr kwadratowy zapłacimy 2,7 tys. złotych. W Sopocie czy Zakopanem takich ofert raczej nie znajdziemy. Zakup nieruchomości w USA nadal jest bardzo atrakcyjnym sposobem inwestycji, chociaż w ciągu ostatnich miesięcy sytuacja trochę się pogorszyła, bo wzrosła cena dolara. Dlatego najwięcej zyskali ci, którzy kupili mieszkania, kiedy amerykański rynek nieruchomości znalazł się w zapaści, a posiadłości w niektórych przypadkach potaniały nawet trzykrotnie.  

Równowartość 450 tys. zł, za które w Warszawie można kupić najwyżej kilkudziesięciometrowe mieszkanie, w USA można już zainwestować w dom. Nowy 300-metrowy dom na Florydzie, z wyposażoną łazienką i kuchnią, z garażem i basenem można kupić już za 150-170 tys. dolarów. 

Nieruchomości używane mogą być jeszcze tańsze. W Polsce za takie pieniądze domu w okolicy dużego miasta nie kupimy. Od cenowego szczytu w 2006 roku domy w USA staniały średnio o ok. 35 proc., a działki przeceniono nawet o więcej niż połowę. Największym powodzeniem wśród inwestorów z Europy cieszy się właśnie Floryda, którą wybrał co czwarty kupujący. Kalifornię wybrało 16 proc, a Taksas 10 proc. zagranicznych nabywców.  

Taka inwestycja może się okazać bardzo atrakcyjna, ponieważ ceny nieruchomości na Florydzie powinny w najbliższych latach wrócić do poziomu sprzed trzech lat. Teraz metr kwadratowy kosztuje od 1500 do 2500 zł, czyli zdecydowanie mniej niż w Polsce. I wcale nie są to „tekturowe” apartamenty. To przeważnie mieszkania na strzeżonych osiedlach, z basenami i  kortami tenisowymi.  

Jednak ten optymizm może nieco popsuć fakt, że mieszkanie lub dom może zniszczyć wichura. Świadczyć o tym mogą ogłoszenia o sprzedaży  - „mieszkanie na Florydzie, zabezpiecz swój dom przed huraganem, zainstalowanie systemu kotwiącego pozwoli ocalić twój majątek”
dom.wp.pl

Konsorcjum PBG zbuduje Stadion Narodowy

Konsorcjum PBG złożyło najkorzystniejszą ofertę w przetargu na budowę Stadionu Narodowego - poinformowało Narodowe Centrum Sportu. Wartość oferty złożonej przez konsorcjum opiewa na 1,53 mld zł brutto.

- Oferta PBG spełnia nasze oczekiwania, ten stadion będzie budowany. Nie będziemy szukali innej oferty - powiedział na konferencji prasowej minister sportu Mirosław Drzewiecki.

PBG podeszło do przetargu z Hydrobudową Polską, Alpine Bau Deutschland AG, Alpine Bau GmbH i Alpine Construction Polska Sp. z o.o.

Wcześniej do drugiego etapu przetargu na budowę Stadionu Narodowego zakwalifikowało się sześć konsorcjów.

Oprócz zwycięskiego konsorcjum swoje oferty złożyły też:

- konsorcjum niemiecko-polskie złożone ze spółek: Max Bögl Polska Sp. z o.o., Max Bögl Bauunternehmung GmbH&Co. KG oraz Budimex Dromex SA,

- konsorcjum Przedsiębiorstwa Robót Inżynieryjnych Pol-Aqua z Mostostalem-Warszawa i J&P AVAX,

- konsorcjum Eiffage Budownictwo MITEX SA, Strabag sp. z o.o., Baugesellschaft Walter Hellmich GmbH,

- konsorcjum irlandzko-polskie John Sisk& Son Ltd. i Henpol Sp. z o.o.

- konsorcjum firm MSF Moniz da Maia, Serra &Fortunato Empreiteiros SA, MSF-Polska sp. z o.o., Sociedade de construçáo, Soares da Costa SA, FDO Construçňes, Alexandre Barbosa Borges SA, ABB-FDO Polska Sp. z o.o., MARTIFER.

źródło informacji: PAP

interai.pl/Czwartek, 9 kwietnia (17:01)

Konsorcjum PBG zbuduje Stadion Narodowy

Konsorcjum PBG złożyło najkorzystniejszą ofertę w przetargu na budowę Stadionu Narodowego - poinformowało Narodowe Centrum Sportu. Wartość oferty złożonej przez konsorcjum opiewa na 1,53 mld zł brutto.

- Oferta PBG spełnia nasze oczekiwania, ten stadion będzie budowany. Nie będziemy szukali innej oferty - powiedział na konferencji prasowej minister sportu Mirosław Drzewiecki.

PBG podeszło do przetargu z Hydrobudową Polską, Alpine Bau Deutschland AG, Alpine Bau GmbH i Alpine Construction Polska Sp. z o.o.

Wcześniej do drugiego etapu przetargu na budowę Stadionu Narodowego zakwalifikowało się sześć konsorcjów.

Oprócz zwycięskiego konsorcjum swoje oferty złożyły też:

- konsorcjum niemiecko-polskie złożone ze spółek: Max Bögl Polska Sp. z o.o., Max Bögl Bauunternehmung GmbH&Co. KG oraz Budimex Dromex SA,

- konsorcjum Przedsiębiorstwa Robót Inżynieryjnych Pol-Aqua z Mostostalem-Warszawa i J&P AVAX,

- konsorcjum Eiffage Budownictwo MITEX SA, Strabag sp. z o.o., Baugesellschaft Walter Hellmich GmbH,

- konsorcjum irlandzko-polskie John Sisk& Son Ltd. i Henpol Sp. z o.o.

- konsorcjum firm MSF Moniz da Maia, Serra &Fortunato Empreiteiros SA, MSF-Polska sp. z o.o., Sociedade de construçáo, Soares da Costa SA, FDO Construçňes, Alexandre Barbosa Borges SA, ABB-FDO Polska Sp. z o.o., MARTIFER.

źródło informacji: PAP

interai.pl/Czwartek, 9 kwietnia (17:01)

MF:Zameldowanie pozbawia ulgi

Operatorzy internetu, podpisując umowy z klientami, często przepisują z dowodu osobistego ich adresy zameldowania. Adres zameldowania znajduje się potem na fakturze za internet, mimo że podatnik z sieci korzysta w miejscu zamieszkania, które jest inne, niż adres w dowodzie osobistym.

Przykładowo faktura za internet dostarczany w Warszawie wystawiana jest na adres zameldowania np. w Kielcach, mimo że internet używany i opłacany jest w stolicy. Tak wystawiona faktura za sieć nie uprawnia do ulgi internetowej. Dlaczego?

Dla rozliczeń podatkowych kluczowe znaczenie ma miejsce zamieszkania. Co więcej, wydatki ponoszone z tytułu używania internetu mogą być w rocznym PIT odliczone od dochodu, jeśli są ponoszone przez podatnika w jego miejscu zamieszkania.

Trzeba tu podkreślić, że adres zameldowania nie jest tożsamy - a na pewno nie musi być - z adresem zamieszkania. Skoro dostawca internetu na fakturze podaje miejsce zameldowania podatnika, do którego nie dostarcza usług internetowych i które jednocześnie nie jest miejscem zamieszkania podatnika, nie będzie możliwości skorzystania z ulgi internetowej.

Warto więc sprawdzić, na który adres dostawca internetu wystawia nam faktury za sieć. Od tego zależy, czy w ogóle z ulgi podatkowej będziemy mogli w rocznym zeznaniu skorzystać.

Ewa Matyszewska, "Gazeta Prawna"

interia.pl/Czwartek, 9 kwietnia (06:00)

MF:Zameldowanie pozbawia ulgi

Operatorzy internetu, podpisując umowy z klientami, często przepisują z dowodu osobistego ich adresy zameldowania. Adres zameldowania znajduje się potem na fakturze za internet, mimo że podatnik z sieci korzysta w miejscu zamieszkania, które jest inne, niż adres w dowodzie osobistym.

Przykładowo faktura za internet dostarczany w Warszawie wystawiana jest na adres zameldowania np. w Kielcach, mimo że internet używany i opłacany jest w stolicy. Tak wystawiona faktura za sieć nie uprawnia do ulgi internetowej. Dlaczego?

Dla rozliczeń podatkowych kluczowe znaczenie ma miejsce zamieszkania. Co więcej, wydatki ponoszone z tytułu używania internetu mogą być w rocznym PIT odliczone od dochodu, jeśli są ponoszone przez podatnika w jego miejscu zamieszkania.

Trzeba tu podkreślić, że adres zameldowania nie jest tożsamy - a na pewno nie musi być - z adresem zamieszkania. Skoro dostawca internetu na fakturze podaje miejsce zameldowania podatnika, do którego nie dostarcza usług internetowych i które jednocześnie nie jest miejscem zamieszkania podatnika, nie będzie możliwości skorzystania z ulgi internetowej.

Warto więc sprawdzić, na który adres dostawca internetu wystawia nam faktury za sieć. Od tego zależy, czy w ogóle z ulgi podatkowej będziemy mogli w rocznym zeznaniu skorzystać.

Ewa Matyszewska, "Gazeta Prawna"

interia.pl/Czwartek, 9 kwietnia (06:00)

Bez świadectwa nie sprzedasz

Do sprzedaży mieszkania na rynku wtórnym będzie konieczne świadectwo energetyczne.
Właściciele, którzy zdecydują się na sprzedaż mieszkania na rynku wtórnym lub wynajęcie go, będą musieli sporządzić świadectwo energetyczne. Dziś obowiązek posiadania tego dokumentu dotyczy tylko mieszkań wprowadzanych do obrotu na rynku pierwotnym. Zmiany w tym zakresie wprowadza nowelizacja prawa budowlanego i ustawy o gospodarce nieruchomościami, która trafiła do Sejmu.

- Chcemy wprowadzić obowiązek posiadania świadectwa energetycznego w przypadku wynajęcia mieszkania i zbycia go na rynku wtórnym. Za brak tego dokumentu nie przewidujemy jednak sankcji, np. w postaci nieważności transakcji - mówi Zbigniew Radomski, dyrektor Departamentu Rynku Budowlanego i Techniki w Ministerstwie Infrastruktury.

Zaostrzenia przepisów dotyczących świadectw chce Unia Europejska. Przygotowywana jest nowelizacja dyrektyw, która ma przewidywać sankcje za brak świadectwa.

- W Senacie przedstawiliśmy stanowisko rządu polskiego na ten temat. Sprzeciwiamy się wprowadzeniu sankcji prawnych za brak świadectwa - wyjaśnia Zbigniew Radomski. Dodaje, że jeżeli Komisja Europejska wprowadzi kary, to rząd będzie chciał, aby w Polsce obowiązywały od 2014 roku.

Nowelizacja prawa budowlanego wprowadza też uproszczenia w zakresie sporządzania świadectw energetycznych dla mieszkań w blokach. Przewiduje, że właściciele mieszkań w budynkach zasilanych z sieci ciepłowniczej oraz z instalacją centralnego ogrzewania mogą wystąpić o sporządzenie świadectwa dla swojego lokalu na podstawie certyfikatu dla całego budynku. Jego właściciel lub zarządca będzie miał obowiązek nieodpłatnego przekazania kopii świadectwa właścicielowi lokalu nie później niż sześć miesięcy od dnia złożenia wniosku.

- Uprości to procedurę sporządzania świadectw. Zmiany w przepisach nie pozwolą też uchylić się zarządcy nieruchomości od przekazania świadectwa energetycznego właścicielowi lokalu. Dziś przepisy w tym zakresie nie są jednoznaczne. Termin zobowiązujący do przekazania świadectwa powinien być jednak skrócony do trzech miesięcy - mówi Marcin Piotrowski, wiceprezes Konfederacji Budownictwa i Nieruchomości.

Jeżeli certyfikaty mają być dobrej jakości, to najważniejsze jest, by osoby odpowiedzialne za ich sporządzanie rzetelnie podchodziły do swoich obowiązków, dodaje Marcin Piotrowski

Nowelizacja przewiduje też uproszczone procedury sporządzania świadectw dla grupy lokali o takim samym zużyciu energii i jednakowych rozwiązaniach konstrukcyjno-materiałowych i instalacyjnych, czyli np. mieszkań położonych w jednym budynku. W ich przypadku nie trzeba bowiem będzie sporządzać świadectwa dla każdego lokalu osobno. Ich właściciele będą mogli zawrzeć porozumienie i zamówić jedno świadectwo, na podstawie którego zostaną opracowane świadectwa energetyczne dla pozostałych lokali.

Arkadiusz Jaraszek
interia.pl/
Środa, 8 kwietnia (07:34)

Bez świadectwa nie sprzedasz

Do sprzedaży mieszkania na rynku wtórnym będzie konieczne świadectwo energetyczne.
Właściciele, którzy zdecydują się na sprzedaż mieszkania na rynku wtórnym lub wynajęcie go, będą musieli sporządzić świadectwo energetyczne. Dziś obowiązek posiadania tego dokumentu dotyczy tylko mieszkań wprowadzanych do obrotu na rynku pierwotnym. Zmiany w tym zakresie wprowadza nowelizacja prawa budowlanego i ustawy o gospodarce nieruchomościami, która trafiła do Sejmu.

- Chcemy wprowadzić obowiązek posiadania świadectwa energetycznego w przypadku wynajęcia mieszkania i zbycia go na rynku wtórnym. Za brak tego dokumentu nie przewidujemy jednak sankcji, np. w postaci nieważności transakcji - mówi Zbigniew Radomski, dyrektor Departamentu Rynku Budowlanego i Techniki w Ministerstwie Infrastruktury.

Zaostrzenia przepisów dotyczących świadectw chce Unia Europejska. Przygotowywana jest nowelizacja dyrektyw, która ma przewidywać sankcje za brak świadectwa.

- W Senacie przedstawiliśmy stanowisko rządu polskiego na ten temat. Sprzeciwiamy się wprowadzeniu sankcji prawnych za brak świadectwa - wyjaśnia Zbigniew Radomski. Dodaje, że jeżeli Komisja Europejska wprowadzi kary, to rząd będzie chciał, aby w Polsce obowiązywały od 2014 roku.

Nowelizacja prawa budowlanego wprowadza też uproszczenia w zakresie sporządzania świadectw energetycznych dla mieszkań w blokach. Przewiduje, że właściciele mieszkań w budynkach zasilanych z sieci ciepłowniczej oraz z instalacją centralnego ogrzewania mogą wystąpić o sporządzenie świadectwa dla swojego lokalu na podstawie certyfikatu dla całego budynku. Jego właściciel lub zarządca będzie miał obowiązek nieodpłatnego przekazania kopii świadectwa właścicielowi lokalu nie później niż sześć miesięcy od dnia złożenia wniosku.

- Uprości to procedurę sporządzania świadectw. Zmiany w przepisach nie pozwolą też uchylić się zarządcy nieruchomości od przekazania świadectwa energetycznego właścicielowi lokalu. Dziś przepisy w tym zakresie nie są jednoznaczne. Termin zobowiązujący do przekazania świadectwa powinien być jednak skrócony do trzech miesięcy - mówi Marcin Piotrowski, wiceprezes Konfederacji Budownictwa i Nieruchomości.

Jeżeli certyfikaty mają być dobrej jakości, to najważniejsze jest, by osoby odpowiedzialne za ich sporządzanie rzetelnie podchodziły do swoich obowiązków, dodaje Marcin Piotrowski

Nowelizacja przewiduje też uproszczone procedury sporządzania świadectw dla grupy lokali o takim samym zużyciu energii i jednakowych rozwiązaniach konstrukcyjno-materiałowych i instalacyjnych, czyli np. mieszkań położonych w jednym budynku. W ich przypadku nie trzeba bowiem będzie sporządzać świadectwa dla każdego lokalu osobno. Ich właściciele będą mogli zawrzeć porozumienie i zamówić jedno świadectwo, na podstawie którego zostaną opracowane świadectwa energetyczne dla pozostałych lokali.

Arkadiusz Jaraszek
interia.pl/
Środa, 8 kwietnia (07:34)

Banki nadal kuszą lokatami

Oprocentowanie depozytów nadal utrzymuje się na wysokim poziomie, a banki obniżają je wolniej niż można było się tego spodziewać.

Cykl obniżek stóp procentowych wciąż trwa, a w wyniku ostatniej decyzji Rady Polityki Pieniężnej stopy procentowe spadły do poziomu najniższego w historii. Następstwem tego jest ciągły spadek oprocentowania depozytów w bankach. Jednak nie ma mowy o gwałtownych cięciach, ruch ten jest wręcz bardzo powolny. Zmiany zachodzą niemal we wszystkich instytucjach. I tak na przykład oprocentowanie swoich lokat z miesiąca na miesiąc małymi krokami obniża Alior Bank.

W innych bankach obniżane są nawet stawki mocno promowanych produktów. Bank Ochrony Środowiska ściął o 1 p.p. oprocentowanie "Lokaty na Dzień Dobry", gdzie odsetki wypłacane są z góry. Niektórzy tną oprocentowanie niemal wszystkich swoich lokat. Tak zrobił Bank Zachodni WBK, który zdecydował się na cięcie o 0,5 p.p. Obniżek nie ustrzegły się również dwa największe banki działające na naszym rynku.

PKO BP obniżył stawki we wszystkich swoich depozytach ze stałym oprocentowaniem. Natomiast Bank Pekao dokonał zmian zarówno w lokatach internetowych, jaki i tradycyjnych. Jednak w przypadku tych drugich obniżki są bardzo znaczące, choć oprocentowanie spada i tak z niskich poziomów (z 2,5 proc. do 1,25 dla kwartalnych i półrocznych lokat).

Na rynku lokat znajdziemy też ewenementy w postaci podwyższania oprocentowania. Jeśli porównamy obecną ofertę banków z naszym marcowym ratingiem depozytów, zauważymy wzrost oprocentowania rocznej lokaty w AIG Banku, który podwyższył je z 6,5 do 7 procent. Podobny ruch uczynił Noble Bank, podnosząc stawki oprocentowania swoich poliso-lokat (kwartalnej, półrocznej i rocznej). Nieznaczną podwyżkę odnotowaliśmy również w przypadku rocznej lokaty w mBanku (wzrost o 0,15 p.p).

Mimo przeważających obniżek oprocentowania depozytów, to przy historycznie niskich stopach procentowych, oferowane przez banki stawki i tak należy uznać za wciąż wysokie i zyskowne. Banki nie mogą sobie pozwolić na odpływ depozytów. Dla jednych celem może być poprawa wskaźników płynności, dla innych przygotowanie do ponownego rozszerzenia akcji kredytowej. Jednak utrzymywanie wysokiego oprocentowania jest dużym kosztem dla banków, dlatego decydują się na bardziej wyrafinowane sposoby przyciągania klientów. I tak na przykład Raiffeisen Bank, jako następny po Banku Ochrony Środowiska, wprowadził lokatę z odsetkami wypłacanymi z góry.

Mimo niższego oprocentowania i mniejszej opłacalności takiego produktu klienci chętnie się na niego decydują. Również mBank postanowił skorzystać ze sprawdzonych rozwiązań, dlatego też w jego ofercie znalazła się kwartalna lokata rekomendacyjna na wzór tych, które były w Alior Banku czy BPH. Jeszcze inny sposób wykorzystuje Bank Millennium, który ustala oprocentowanie lokaty na podstawie liczby produktów posiadanych przez klienta. Dzięki temu istnieje możliwość otrzymania kwartalnej lokaty na 8 proc. w skali roku, oczywiście pod warunkiem, że skorzystamy aż z 4 produktów banku.

Jak oceniamy?

W naszym comiesięcznym porównania poddajemy ocenie zarówno tradycyjne lokaty, jak i te zakładane przez Internet, a także depozyty w formie ubezpieczenia, czyli poliso-lokaty. Jako że stawki oprocentowania zmieniają się w zależności od wpłacanej kwoty i czasu trwania lokaty, uwzględniliśmy depozyty na 5- i 20 tys. zł, zakładane na kwartał, pół roku, rok i dwa lata. Każdy z tych depozytów otrzymał ocenę z czterostopniowej skali. W zestawieniu uwzględnialiśmy lokaty o stałym oprocentowaniu, a w przypadku gdy bank nie miał takiej propozycji, braliśmy pod uwagę depozyty o zmiennym oprocentowaniu, jednak obniżając im notę o jeden punkt.

Najlepsze lokaty

Najkorzystniejszą lokatę zakładaną na trzy miesiące oferuje Getin Bank, gdzie standardowe oprocentowanie wynosi 7 proc. w skali roku. Decydując się na ROR w pakiecie e-Getin oprocentowanie można podwyższyć o 1 p.p. (do 8 proc.). Najwyższa stawka na pół roku dla 5- i 20 tys. zł to 7 proc. na lokacie w AIG lub polisie lokacyjnej w banku DnB Nord. W przypadku rocznego depozytu na 5 tys. zł aż cztery banki zaproponują stawkę w wysokości 7 proc. Mowa o polisach w DnB Nord, Getin Banku i Lukas Banku oraz tradycyjnej lokacie w Noble Banku. Ten ostatni bank dla kwoty 20 tys. zł zaoferuje już 7,8 proc. Z kolei najlepszą dwuletnia lokatę na 5 tys. zł ma Toyota Bank ze stawką 6,3 proc. w skali roku. W przypadku kwoty 20 tys. zł najwyższą stawką może pochwalić się Noble Bank z poliso-lokatą na 6,5 proc.

Ratingi lokat przygotowujemy w cyklu miesięcznym. Aktualny - wraz z pełną ofertą banków - można znaleźć także na stronach internetowych www.open.pl.

Mateusz Ostrowski, Michał Sadrak

źródło informacji: Open Finance

interia.pl

Banki nadal kuszą lokatami

Oprocentowanie depozytów nadal utrzymuje się na wysokim poziomie, a banki obniżają je wolniej niż można było się tego spodziewać.

Cykl obniżek stóp procentowych wciąż trwa, a w wyniku ostatniej decyzji Rady Polityki Pieniężnej stopy procentowe spadły do poziomu najniższego w historii. Następstwem tego jest ciągły spadek oprocentowania depozytów w bankach. Jednak nie ma mowy o gwałtownych cięciach, ruch ten jest wręcz bardzo powolny. Zmiany zachodzą niemal we wszystkich instytucjach. I tak na przykład oprocentowanie swoich lokat z miesiąca na miesiąc małymi krokami obniża Alior Bank.

W innych bankach obniżane są nawet stawki mocno promowanych produktów. Bank Ochrony Środowiska ściął o 1 p.p. oprocentowanie "Lokaty na Dzień Dobry", gdzie odsetki wypłacane są z góry. Niektórzy tną oprocentowanie niemal wszystkich swoich lokat. Tak zrobił Bank Zachodni WBK, który zdecydował się na cięcie o 0,5 p.p. Obniżek nie ustrzegły się również dwa największe banki działające na naszym rynku.

PKO BP obniżył stawki we wszystkich swoich depozytach ze stałym oprocentowaniem. Natomiast Bank Pekao dokonał zmian zarówno w lokatach internetowych, jaki i tradycyjnych. Jednak w przypadku tych drugich obniżki są bardzo znaczące, choć oprocentowanie spada i tak z niskich poziomów (z 2,5 proc. do 1,25 dla kwartalnych i półrocznych lokat).

Na rynku lokat znajdziemy też ewenementy w postaci podwyższania oprocentowania. Jeśli porównamy obecną ofertę banków z naszym marcowym ratingiem depozytów, zauważymy wzrost oprocentowania rocznej lokaty w AIG Banku, który podwyższył je z 6,5 do 7 procent. Podobny ruch uczynił Noble Bank, podnosząc stawki oprocentowania swoich poliso-lokat (kwartalnej, półrocznej i rocznej). Nieznaczną podwyżkę odnotowaliśmy również w przypadku rocznej lokaty w mBanku (wzrost o 0,15 p.p).

Mimo przeważających obniżek oprocentowania depozytów, to przy historycznie niskich stopach procentowych, oferowane przez banki stawki i tak należy uznać za wciąż wysokie i zyskowne. Banki nie mogą sobie pozwolić na odpływ depozytów. Dla jednych celem może być poprawa wskaźników płynności, dla innych przygotowanie do ponownego rozszerzenia akcji kredytowej. Jednak utrzymywanie wysokiego oprocentowania jest dużym kosztem dla banków, dlatego decydują się na bardziej wyrafinowane sposoby przyciągania klientów. I tak na przykład Raiffeisen Bank, jako następny po Banku Ochrony Środowiska, wprowadził lokatę z odsetkami wypłacanymi z góry.

Mimo niższego oprocentowania i mniejszej opłacalności takiego produktu klienci chętnie się na niego decydują. Również mBank postanowił skorzystać ze sprawdzonych rozwiązań, dlatego też w jego ofercie znalazła się kwartalna lokata rekomendacyjna na wzór tych, które były w Alior Banku czy BPH. Jeszcze inny sposób wykorzystuje Bank Millennium, który ustala oprocentowanie lokaty na podstawie liczby produktów posiadanych przez klienta. Dzięki temu istnieje możliwość otrzymania kwartalnej lokaty na 8 proc. w skali roku, oczywiście pod warunkiem, że skorzystamy aż z 4 produktów banku.

Jak oceniamy?

W naszym comiesięcznym porównania poddajemy ocenie zarówno tradycyjne lokaty, jak i te zakładane przez Internet, a także depozyty w formie ubezpieczenia, czyli poliso-lokaty. Jako że stawki oprocentowania zmieniają się w zależności od wpłacanej kwoty i czasu trwania lokaty, uwzględniliśmy depozyty na 5- i 20 tys. zł, zakładane na kwartał, pół roku, rok i dwa lata. Każdy z tych depozytów otrzymał ocenę z czterostopniowej skali. W zestawieniu uwzględnialiśmy lokaty o stałym oprocentowaniu, a w przypadku gdy bank nie miał takiej propozycji, braliśmy pod uwagę depozyty o zmiennym oprocentowaniu, jednak obniżając im notę o jeden punkt.

Najlepsze lokaty

Najkorzystniejszą lokatę zakładaną na trzy miesiące oferuje Getin Bank, gdzie standardowe oprocentowanie wynosi 7 proc. w skali roku. Decydując się na ROR w pakiecie e-Getin oprocentowanie można podwyższyć o 1 p.p. (do 8 proc.). Najwyższa stawka na pół roku dla 5- i 20 tys. zł to 7 proc. na lokacie w AIG lub polisie lokacyjnej w banku DnB Nord. W przypadku rocznego depozytu na 5 tys. zł aż cztery banki zaproponują stawkę w wysokości 7 proc. Mowa o polisach w DnB Nord, Getin Banku i Lukas Banku oraz tradycyjnej lokacie w Noble Banku. Ten ostatni bank dla kwoty 20 tys. zł zaoferuje już 7,8 proc. Z kolei najlepszą dwuletnia lokatę na 5 tys. zł ma Toyota Bank ze stawką 6,3 proc. w skali roku. W przypadku kwoty 20 tys. zł najwyższą stawką może pochwalić się Noble Bank z poliso-lokatą na 6,5 proc.

Ratingi lokat przygotowujemy w cyklu miesięcznym. Aktualny - wraz z pełną ofertą banków - można znaleźć także na stronach internetowych www.open.pl.

Mateusz Ostrowski, Michał Sadrak

źródło informacji: Open Finance

interia.pl

GPW do 8 V wydłużyła okres nie przyjmowania niektórych zleceń na AD. Drągowski

Zarząd GPW podjął decyzję o wydłużeniu do 8 maja okresu nie przyjmowania zleceń po każdej cenie (PKC), po cenie rynkowej na otwarcie (PCRO) i po cenie rynkowej (PCR) na akcje AD. Drągowski.

Obrót akcjami agencji pośrednictwa obrotu nieruchomościami AD Drągowski jest zawieszony, na wniosek KNF, do 2 maja. W trakcie zawieszenia notowań zlecenia są przyjmowane i kalkulowany jest kurs otwarcia, ale nie są zawierane transakcje. Jednocześnie, na podstawie uchwały GPW, do 10 kwietnia nie są przyjmowane zlecenia PKC, PCRO i PCR.

"Biorąc pod uwagę wpływ tego typu zleceń na kształtowanie się kursów teoretycznych (wzrost zmienności) oraz mając na uwadze interes uczestników rynku w okresie następującym bezpośrednio po wznowieniu notowań, zarząd postanowił wydłużyć okres obowiązywania zleceń PKC, PCRO i PCR do dnia 8 maja 2009 r. włącznie" - napisano w komunikacie.

PAP/interia.pl/Czwartek, 9 kwietnia (17:35)

GPW do 8 V wydłużyła okres nie przyjmowania niektórych zleceń na AD. Drągowski

Zarząd GPW podjął decyzję o wydłużeniu do 8 maja okresu nie przyjmowania zleceń po każdej cenie (PKC), po cenie rynkowej na otwarcie (PCRO) i po cenie rynkowej (PCR) na akcje AD. Drągowski.

Obrót akcjami agencji pośrednictwa obrotu nieruchomościami AD Drągowski jest zawieszony, na wniosek KNF, do 2 maja. W trakcie zawieszenia notowań zlecenia są przyjmowane i kalkulowany jest kurs otwarcia, ale nie są zawierane transakcje. Jednocześnie, na podstawie uchwały GPW, do 10 kwietnia nie są przyjmowane zlecenia PKC, PCRO i PCR.

"Biorąc pod uwagę wpływ tego typu zleceń na kształtowanie się kursów teoretycznych (wzrost zmienności) oraz mając na uwadze interes uczestników rynku w okresie następującym bezpośrednio po wznowieniu notowań, zarząd postanowił wydłużyć okres obowiązywania zleceń PKC, PCRO i PCR do dnia 8 maja 2009 r. włącznie" - napisano w komunikacie.

PAP/interia.pl/Czwartek, 9 kwietnia (17:35)

Wrocław już wie kto wybuduje stadion

Sąd Okręgowy we Wrocławiu wydał dzisiaj orzeczenie w sprawie skargi, jaką konsorcjum z firmą Max Boegl na czele wniosło w odpowiedzi na orzeczenie Krajowej Izby Odwoławczej, wydane w przetargu na generalnego wykonawcę wrocławskiego stadionu.
Sąd, który na rozpoznanie sprawy miał 30 dni orzekł, że skarga złożona przez konsorcjum z firmą Max Boegl w składzie jest bezpodstawna i podtrzymał decyzję Krajowej Izby Odwoławczej, która za zwycięzcę przetargu na generalnego wykonawcę stadionu uznała konsorcjum z Mostostalem Warszawa na czele. Dzisiejszy wyrok nie podlega kasacji. Dzięki temu, tuż po jego ogłoszeniu możliwe było parafowanie umowy przez prezydenta - Rafała Dutkiewicza oraz przedstawicieli zwycięskiego konsorcjum. Uroczyste podpisanie umowy zaplanowano na najbliższy wtorek.
Informacja prasowa
interia.pl/Czwartek, 9 kwietnia (17:59)

Wrocław już wie kto wybuduje stadion

Sąd Okręgowy we Wrocławiu wydał dzisiaj orzeczenie w sprawie skargi, jaką konsorcjum z firmą Max Boegl na czele wniosło w odpowiedzi na orzeczenie Krajowej Izby Odwoławczej, wydane w przetargu na generalnego wykonawcę wrocławskiego stadionu.
Sąd, który na rozpoznanie sprawy miał 30 dni orzekł, że skarga złożona przez konsorcjum z firmą Max Boegl w składzie jest bezpodstawna i podtrzymał decyzję Krajowej Izby Odwoławczej, która za zwycięzcę przetargu na generalnego wykonawcę stadionu uznała konsorcjum z Mostostalem Warszawa na czele. Dzisiejszy wyrok nie podlega kasacji. Dzięki temu, tuż po jego ogłoszeniu możliwe było parafowanie umowy przez prezydenta - Rafała Dutkiewicza oraz przedstawicieli zwycięskiego konsorcjum. Uroczyste podpisanie umowy zaplanowano na najbliższy wtorek.
Informacja prasowa
interia.pl/Czwartek, 9 kwietnia (17:59)

Losy złotego wciąż nierozstrzygnięte

Początek tygodnia przyniósł osłabienie złotego, co było o tyle zrozumiałe, że na rynku międzynarodowym umocnił się dolar (a jego wzrost zwykle działa na niekorzyść naszej waluty), a kursy dolara, euro i franka wobec złotego zbliżyły się wcześniej do swoich dołków z marca, które stanowić powinny wsparcie.
I tak też się stało, właśnie od tych dołków kursy walut odbiły się, lecz na koniec tygodnia wróciły do nich raz jeszcze. Poprawa nastrojów inwestycyjnych na świecie wyraźnie złotemu służy. Na koniec tygodnia za euro płacono 4,404 PLN - o 1 proc. mniej niż w piątek przed tygodniem. Franka wyceniono na 2,89 PLN (spadek o 1 proc.), a dolara na 3,32 PLN (wzrost o 0,4 proc.). Mimo wszystko losy naszej waluty wciąż pozostają nierozstrzygnięte, ponieważ nowe dołki kursów walut nie zostały wyznaczone.

W tym tygodniu to dolar przeszedł do ofensywy w czym pomagał brak istotnych publikacji makroekonomicznych z USA. Z kolei dane z Europy (zrewidowany w dół spadek PKB w IV kwartale dla strefy euro) odczytywano na niekorzyść wspólnej waluty. Nie bez znaczenia może być również regulacja standardów raportowania amerykańskich banków, którym pozwala się zrezygnować z zasady "mark-to-market", co oznacza, że część aktywów zostanie wyceniona według uznania banków (np. tzw. toksyczne aktywa, dla których dziś nie ma rynkowych wycen).

Może to poprawić bilanse amerykańskich banków (kapitały własne), a tym samym poprawić ich sytuację względem instytucji w Europie. W czwartek po południu za euro płacono 1,326 USD - o 1,5 proc. mniej niż tydzień temu.

Łukasz Wróbel Emil Szweda

Open Finance

onet.plPiątek, 10 kwietnia (07:53)

Losy złotego wciąż nierozstrzygnięte

Początek tygodnia przyniósł osłabienie złotego, co było o tyle zrozumiałe, że na rynku międzynarodowym umocnił się dolar (a jego wzrost zwykle działa na niekorzyść naszej waluty), a kursy dolara, euro i franka wobec złotego zbliżyły się wcześniej do swoich dołków z marca, które stanowić powinny wsparcie.
I tak też się stało, właśnie od tych dołków kursy walut odbiły się, lecz na koniec tygodnia wróciły do nich raz jeszcze. Poprawa nastrojów inwestycyjnych na świecie wyraźnie złotemu służy. Na koniec tygodnia za euro płacono 4,404 PLN - o 1 proc. mniej niż w piątek przed tygodniem. Franka wyceniono na 2,89 PLN (spadek o 1 proc.), a dolara na 3,32 PLN (wzrost o 0,4 proc.). Mimo wszystko losy naszej waluty wciąż pozostają nierozstrzygnięte, ponieważ nowe dołki kursów walut nie zostały wyznaczone.

W tym tygodniu to dolar przeszedł do ofensywy w czym pomagał brak istotnych publikacji makroekonomicznych z USA. Z kolei dane z Europy (zrewidowany w dół spadek PKB w IV kwartale dla strefy euro) odczytywano na niekorzyść wspólnej waluty. Nie bez znaczenia może być również regulacja standardów raportowania amerykańskich banków, którym pozwala się zrezygnować z zasady "mark-to-market", co oznacza, że część aktywów zostanie wyceniona według uznania banków (np. tzw. toksyczne aktywa, dla których dziś nie ma rynkowych wycen).

Może to poprawić bilanse amerykańskich banków (kapitały własne), a tym samym poprawić ich sytuację względem instytucji w Europie. W czwartek po południu za euro płacono 1,326 USD - o 1,5 proc. mniej niż tydzień temu.

Łukasz Wróbel Emil Szweda

Open Finance

onet.plPiątek, 10 kwietnia (07:53)

Nie opłaca się przenoszenie kredytu hipotecznego do innego banku

Obecnie nie opłaca się przenoszenie kredytu hipotecznego do innego banku. Podwyżki marż spowodowały, że taka zmiana oznaczałaby wzrost obciążeń.
Refinansowanie kredytu, czyli przenoszenie go do innego banku, jest w tej chwili całkowicie nieopłacalne. Banki co prawda mają specjalną ofertę dla klientów zainteresowanych taką usługą, jednak nikt z niej nie korzysta. Marże przy nowych kredytach - również refinansowych - są bardzo wysokie.

Banki zwiększyły wymagania

W przypadku kredytów złotowych najwyższą marżę proponuje w tej chwili mBank - sięga ona 3,3 proc. W innych bankach trzeba zapłacić co najmniej 1,35 proc. Przy kredytach frankowych najwyższa marża jest w GE Money - 4,15 proc. W innych instytucjach finansowych jest tylko nieznacznie mniej. Warto przypomnieć, że przed rokiem średnia marża przy kredytach walutowych wynosiła 1 proc., czyli obecnie jest prawie czterokrotnie wyższa. W zasadzie wszystkie kredyty hipoteczne oparte są na stawce WIBOR lub LIBOR, więc wysokość marży bankowej ma znaczenie decydujące.

- Właśnie ze względu na wysokość marż bankowych przenoszenie kredytu do innego banku jest całkowicie nieopłacalne. Uzyskanie porównywalnej marży jak w ubiegłym roku graniczy dzisiaj z cudem - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

Są jeszcze inne czynniki wpływające na to, że nie opłaca się przenosić kredytu hipotecznego do innego banku. Rok temu, gdy bankom zależało na pozyskiwaniu klientów, aby przenieść kredyt, wystarczyło nie mieć żadnych zaległości w spłacie i bank bez żadnych dodatkowych dokumentów przejmował kredyt.

- Dzisiaj przy refinansowaniu na nowo ocenia się zdolność kredytową, która obecnie jest liczona w sposób dużo bardziej restrykcyjny. Często jest tak, że klienci nie są w stanie przenieść kredytu do innego banku, bo nie mają według nowych kryteriów odpowiedniej zdolności kredytowej - twierdzi Paweł Majtkowski.

Oznacza to, że wszystkie osoby, których wartość kredytu przekroczyła 100 proc. wartości nieruchomości, są w zasadzie wyłączone z możliwości refinansowania kredytu.

Jeszcze rok temu było nie do pomyślenia, aby banki naliczały prowizje przy kredycie refinansowym. Teraz naliczają je prawie wszyscy. Tylko nieliczne banki, i to pod szczególnymi warunkami, rezygnują z prowizji.

- Jeśli klient weźmie sobie dodatkowo ubezpieczenie na życie i od utraty pracy, to wówczas nie płaci prowizji i otrzymuje atrakcyjne oprocentowanie - mówi Edyta Fundowicz z Alior Banku. Podobnie jest w Raiffeisen Banku.

Konsolidacja kosztuje więcej

Sprawa jest bardziej skomplikowana, gdy chcemy skonsolidować kilka kredytów. Pożyczyliśmy pieniądze na kupno mieszkania, kupiliśmy na kredyt samochód, mamy zadłużenie w karcie kredytowej albo wzięliśmy pożyczkę na wakacyjny wyjazd.

Teraz trzeba pilnować, by na rachunkach w kilku bankach były pieniądze na obsługę tych kredytów. Wygodniej oczywiście skonsolidować te wszystkie pożyczki i przenieść je do jednego banku.

Ale czy to się opłaca? Na pierwszy rzut oka operacja zamiany kilku kredytów na jeden hipoteczny jest bardzo opłacalna. Jeśli łączna wartość kredytów wynosi 240 tys. zł, to przed konsolidacją miesięczna rata wynosi ponad 2,9 tys. zł, a po konsolidacji o połowę mniej.

- W przypadku kredytów gotówkowych zdecydowanie wydłuża się okres ich kredytowania, w ten sposób bardzo mocno spada miesięczna rata, ale suma wszystkich odsetek, które zapłacimy w całym okresie kredytowania, bardzo mocno rośnie - zwraca uwagę Paweł Majtkowski.

Jeśli więc spodziewamy się problemów ze spłatą kredytów, to można z tej możliwości skorzystać i zmniejszyć miesięczne obciążenia. Trzeba się jednak liczyć z tym, że w ciągu 30 lat kredytowania suma odsetek, jakie zapłacimy, będzie o ponad 58 tys. zł wyższa, niż gdyby konsolidacji nie było.

Nie każdy dostanie pożyczkę

Na dodatek mogą pojawić się problemy z kredytem konsolidacyjnym. Przy jego udzielaniu bank także sprawdzi zdolność kredytową. Na dodatek ważne jest, aby wartość zabezpieczenia kredytu hipotecznego była odpowiednio wysoka. Jeśli bowiem spadła, bank może nie zgodzić się na połączenie innych pożyczek z kredytem konsolidacyjnym.

- Sporo osób nadal jest zainteresowanych konsolidacją kredytów bankowych, ale często okazuje się, że nie spełniają wymagań banku - mówi Paweł Majtkowski.

Można też skonsolidować kredyty gotówkowe i w karcie przy pomocy innego kredytu gotówkowego. I to może być opłacalnym działaniem.

- Oprocentowanie kredytu spada u nas w zależności od kwoty kredytu, a zaczyna się od 12 proc. - mówi Marcin Jedliński z Raiffeisen Bank Polska.

Jeśli więc mamy sporo niewielkich kredytów o wysokim oprocentowaniu sięgającym maksymalnego, dopuszczalnego przez prawo poziomu 21 proc. rocznie, to dzięki konsolidacji w wielu bankach można otrzymać niższe oprocentowanie.


Roman Grzyb
onet.pl/
(Gazeta Prawna/10.04.2009, godz. 06:00)

Nie opłaca się przenoszenie kredytu hipotecznego do innego banku

Obecnie nie opłaca się przenoszenie kredytu hipotecznego do innego banku. Podwyżki marż spowodowały, że taka zmiana oznaczałaby wzrost obciążeń.
Refinansowanie kredytu, czyli przenoszenie go do innego banku, jest w tej chwili całkowicie nieopłacalne. Banki co prawda mają specjalną ofertę dla klientów zainteresowanych taką usługą, jednak nikt z niej nie korzysta. Marże przy nowych kredytach - również refinansowych - są bardzo wysokie.

Banki zwiększyły wymagania

W przypadku kredytów złotowych najwyższą marżę proponuje w tej chwili mBank - sięga ona 3,3 proc. W innych bankach trzeba zapłacić co najmniej 1,35 proc. Przy kredytach frankowych najwyższa marża jest w GE Money - 4,15 proc. W innych instytucjach finansowych jest tylko nieznacznie mniej. Warto przypomnieć, że przed rokiem średnia marża przy kredytach walutowych wynosiła 1 proc., czyli obecnie jest prawie czterokrotnie wyższa. W zasadzie wszystkie kredyty hipoteczne oparte są na stawce WIBOR lub LIBOR, więc wysokość marży bankowej ma znaczenie decydujące.

- Właśnie ze względu na wysokość marż bankowych przenoszenie kredytu do innego banku jest całkowicie nieopłacalne. Uzyskanie porównywalnej marży jak w ubiegłym roku graniczy dzisiaj z cudem - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

Są jeszcze inne czynniki wpływające na to, że nie opłaca się przenosić kredytu hipotecznego do innego banku. Rok temu, gdy bankom zależało na pozyskiwaniu klientów, aby przenieść kredyt, wystarczyło nie mieć żadnych zaległości w spłacie i bank bez żadnych dodatkowych dokumentów przejmował kredyt.

- Dzisiaj przy refinansowaniu na nowo ocenia się zdolność kredytową, która obecnie jest liczona w sposób dużo bardziej restrykcyjny. Często jest tak, że klienci nie są w stanie przenieść kredytu do innego banku, bo nie mają według nowych kryteriów odpowiedniej zdolności kredytowej - twierdzi Paweł Majtkowski.

Oznacza to, że wszystkie osoby, których wartość kredytu przekroczyła 100 proc. wartości nieruchomości, są w zasadzie wyłączone z możliwości refinansowania kredytu.

Jeszcze rok temu było nie do pomyślenia, aby banki naliczały prowizje przy kredycie refinansowym. Teraz naliczają je prawie wszyscy. Tylko nieliczne banki, i to pod szczególnymi warunkami, rezygnują z prowizji.

- Jeśli klient weźmie sobie dodatkowo ubezpieczenie na życie i od utraty pracy, to wówczas nie płaci prowizji i otrzymuje atrakcyjne oprocentowanie - mówi Edyta Fundowicz z Alior Banku. Podobnie jest w Raiffeisen Banku.

Konsolidacja kosztuje więcej

Sprawa jest bardziej skomplikowana, gdy chcemy skonsolidować kilka kredytów. Pożyczyliśmy pieniądze na kupno mieszkania, kupiliśmy na kredyt samochód, mamy zadłużenie w karcie kredytowej albo wzięliśmy pożyczkę na wakacyjny wyjazd.

Teraz trzeba pilnować, by na rachunkach w kilku bankach były pieniądze na obsługę tych kredytów. Wygodniej oczywiście skonsolidować te wszystkie pożyczki i przenieść je do jednego banku.

Ale czy to się opłaca? Na pierwszy rzut oka operacja zamiany kilku kredytów na jeden hipoteczny jest bardzo opłacalna. Jeśli łączna wartość kredytów wynosi 240 tys. zł, to przed konsolidacją miesięczna rata wynosi ponad 2,9 tys. zł, a po konsolidacji o połowę mniej.

- W przypadku kredytów gotówkowych zdecydowanie wydłuża się okres ich kredytowania, w ten sposób bardzo mocno spada miesięczna rata, ale suma wszystkich odsetek, które zapłacimy w całym okresie kredytowania, bardzo mocno rośnie - zwraca uwagę Paweł Majtkowski.

Jeśli więc spodziewamy się problemów ze spłatą kredytów, to można z tej możliwości skorzystać i zmniejszyć miesięczne obciążenia. Trzeba się jednak liczyć z tym, że w ciągu 30 lat kredytowania suma odsetek, jakie zapłacimy, będzie o ponad 58 tys. zł wyższa, niż gdyby konsolidacji nie było.

Nie każdy dostanie pożyczkę

Na dodatek mogą pojawić się problemy z kredytem konsolidacyjnym. Przy jego udzielaniu bank także sprawdzi zdolność kredytową. Na dodatek ważne jest, aby wartość zabezpieczenia kredytu hipotecznego była odpowiednio wysoka. Jeśli bowiem spadła, bank może nie zgodzić się na połączenie innych pożyczek z kredytem konsolidacyjnym.

- Sporo osób nadal jest zainteresowanych konsolidacją kredytów bankowych, ale często okazuje się, że nie spełniają wymagań banku - mówi Paweł Majtkowski.

Można też skonsolidować kredyty gotówkowe i w karcie przy pomocy innego kredytu gotówkowego. I to może być opłacalnym działaniem.

- Oprocentowanie kredytu spada u nas w zależności od kwoty kredytu, a zaczyna się od 12 proc. - mówi Marcin Jedliński z Raiffeisen Bank Polska.

Jeśli więc mamy sporo niewielkich kredytów o wysokim oprocentowaniu sięgającym maksymalnego, dopuszczalnego przez prawo poziomu 21 proc. rocznie, to dzięki konsolidacji w wielu bankach można otrzymać niższe oprocentowanie.


Roman Grzyb
onet.pl/
(Gazeta Prawna/10.04.2009, godz. 06:00)

Kluczowe wsparcia przełamane

Złoty w czwartek wyraźnie umocnił się do głównych walut. O godzinie 18-tej za dolara trzeba było zapłacić 3,3060 zł, czyli o 2,3 grosza mniej niż wczoraj pod koniec dnia.
Szwajcarski frank, który znalazł się dziś na najniższym poziomie od połowy stycznia br., kosztował 2,8548 zł, co oznacza spadek o 4,8 grosza. Natomiast euro straciło 7,5 grosza i testowało poziom 4,3479 zł. Wspólna waluta była dziś najtańsza od końca stycznia br.

Umocnienie złotego, jakkolwiek w szczególny sposób nie szokuje swą skalą, to niesie ze sobą daleko idące konsekwencje dla EUR/PLN i CHF/PLN. Euro w sposób zdecydowany przełamało bowiem silne wsparcie na poziomie 4,40 zł, natomiast szwajcarska waluta spadła poniżej analogicznej bariery w okolicach 2,88 zł.
W obu przypadkach skutkuje to mocnymi sygnałami sprzedaży, które dodatkowo wzmacniają, utworzone na wykresach dziennych, formacje głowy z ramionami (formacje odwrócenia trendu). Na gruncie analizy technicznej stanowią one zapowiedź powrotu euro do psychologicznej bariery 4 zł oraz spadku franka do 2,57 zł. Obserwowana w ostatnich tygodniach, poprawa klimatu inwestycyjnego na światowych rynkach, wspiera te prognozy na gruncie fundamentalnym.

Aprecjacja złotego przybrało na sile po godzinie 16-tej, gdy aktywność inwestorów jest już niewielka. W połączeniu z okresem świątecznym, może to rodzić uzasadnione pytania o jego trwałość. Mając jednak na uwadze, że wpisuje się ono w zapoczątkowaną w połowie lutego, średnioterminową tendencję umocnienia złotego (bez rozstrzygania czy jest to tylko silna korekta, czy też trwał zmiana długoterminowego trendu), wygenerowane dziś sygnały sprzedaży na EUR/PLN i CHF/PLN należy uznać za wiarygodne.

Marcin R. Kiepas
X-Trade Brokers DM S.A.

wp.pl/X-Trade (18:18)

Kluczowe wsparcia przełamane

Złoty w czwartek wyraźnie umocnił się do głównych walut. O godzinie 18-tej za dolara trzeba było zapłacić 3,3060 zł, czyli o 2,3 grosza mniej niż wczoraj pod koniec dnia.
Szwajcarski frank, który znalazł się dziś na najniższym poziomie od połowy stycznia br., kosztował 2,8548 zł, co oznacza spadek o 4,8 grosza. Natomiast euro straciło 7,5 grosza i testowało poziom 4,3479 zł. Wspólna waluta była dziś najtańsza od końca stycznia br.

Umocnienie złotego, jakkolwiek w szczególny sposób nie szokuje swą skalą, to niesie ze sobą daleko idące konsekwencje dla EUR/PLN i CHF/PLN. Euro w sposób zdecydowany przełamało bowiem silne wsparcie na poziomie 4,40 zł, natomiast szwajcarska waluta spadła poniżej analogicznej bariery w okolicach 2,88 zł.
W obu przypadkach skutkuje to mocnymi sygnałami sprzedaży, które dodatkowo wzmacniają, utworzone na wykresach dziennych, formacje głowy z ramionami (formacje odwrócenia trendu). Na gruncie analizy technicznej stanowią one zapowiedź powrotu euro do psychologicznej bariery 4 zł oraz spadku franka do 2,57 zł. Obserwowana w ostatnich tygodniach, poprawa klimatu inwestycyjnego na światowych rynkach, wspiera te prognozy na gruncie fundamentalnym.

Aprecjacja złotego przybrało na sile po godzinie 16-tej, gdy aktywność inwestorów jest już niewielka. W połączeniu z okresem świątecznym, może to rodzić uzasadnione pytania o jego trwałość. Mając jednak na uwadze, że wpisuje się ono w zapoczątkowaną w połowie lutego, średnioterminową tendencję umocnienia złotego (bez rozstrzygania czy jest to tylko silna korekta, czy też trwał zmiana długoterminowego trendu), wygenerowane dziś sygnały sprzedaży na EUR/PLN i CHF/PLN należy uznać za wiarygodne.

Marcin R. Kiepas
X-Trade Brokers DM S.A.

wp.pl/X-Trade (18:18)

AD. Drągowski chce odwieszenia notowań

Zwrócił się do KNF i GPW o skrócenie terminu zawieszenia notowań. Zarząd AD. Drągowski przedstawi na najbliższym WZA spółki projekt uchwały w sprawie emisji akcji.

Zarząd spółki zwrócił się do Komisji Nadzoru Finansowego oraz GPW z prośbą o skrócenie terminu zawieszenia notowań.

-W ocenie zarządu wzrost kursu akcji wynika z oceny dokonanej przez inwestorów i nie jest spowodowany przyczynami niezgodnymi z obowiązującym prawem - napisano w komunikacie.

Obrót akcjami agencji pośrednictwa obrotu nieruchomościami AD Drągowski został zawieszony na okres miesiąca, począwszy od 2 kwietnia, na wniosek KNF.

W uzasadnieniu KNF napisała, że daje GPW czas na uporządkowanie sprawy ze spółką, szczególnie w zakresie ograniczonej płynności akcji. W ostatnim czasie kurs spółki bardzo dynamicznie rósł, choć spółka nie publikowała żadnych informacji, uzasadniających takie zachowanie kursu akcji.

KNF podała, że nie można wykluczyć, iż zachowanie kursu akcji ADD jest efektem manipulacji zmierzającej do zawyżenia kursu.

Zarząd spółki poinformował w komunikacie w poniedziałek, że otrzymał zapewnienie dotychczasowych akcjonariuszy, posiadaczy akcji imiennych, że żadna z tych osób nigdy nie dokonywała zakupu akcji.

W dniu rozpoczęcia notowań rodzina Drągowskich posiadała łącznie 325 tys. akcji dopuszczonych do obrotu, czyli 81,2 proc. Obecnie Lech i Małgorzata Drągowscy posiadają 52,9 proc. akcji, czyli 211.500 sztuk.

- W dniu 6 kwietnia br. zarząd spółki podjął uchwałę w sprawie przygotowania i przedstawienia na najbliższym Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy projektu uchwały w sprawie przeprowadzenia publicznej emisji akcji z prawem poboru dla akcjonariuszy posiadaczy akcji zwykłych, dopuszczonych do publicznego obrotu papierami wartościowymi, oraz z wyłączeniem prawa poboru z akcji imiennych. Planowana wielkość emisji, cena i terminy podane zostaną do publicznej wiadomości po dokonaniu stosownych uzgodnień z wybranym Biurem Maklerskim - napisano w komunikacie.

Spółka podała, że plany inwestycyjne opublikowane w prospekcie emisyjnym są nadal aktualne i będą realizowane w ramach posiadanych i pozyskanych środków.



  (PAP)
money.pl/2009-04-06 13:06

AD. Drągowski chce odwieszenia notowań

Zwrócił się do KNF i GPW o skrócenie terminu zawieszenia notowań. Zarząd AD. Drągowski przedstawi na najbliższym WZA spółki projekt uchwały w sprawie emisji akcji.

Zarząd spółki zwrócił się do Komisji Nadzoru Finansowego oraz GPW z prośbą o skrócenie terminu zawieszenia notowań.

-W ocenie zarządu wzrost kursu akcji wynika z oceny dokonanej przez inwestorów i nie jest spowodowany przyczynami niezgodnymi z obowiązującym prawem - napisano w komunikacie.

Obrót akcjami agencji pośrednictwa obrotu nieruchomościami AD Drągowski został zawieszony na okres miesiąca, począwszy od 2 kwietnia, na wniosek KNF.

W uzasadnieniu KNF napisała, że daje GPW czas na uporządkowanie sprawy ze spółką, szczególnie w zakresie ograniczonej płynności akcji. W ostatnim czasie kurs spółki bardzo dynamicznie rósł, choć spółka nie publikowała żadnych informacji, uzasadniających takie zachowanie kursu akcji.

KNF podała, że nie można wykluczyć, iż zachowanie kursu akcji ADD jest efektem manipulacji zmierzającej do zawyżenia kursu.

Zarząd spółki poinformował w komunikacie w poniedziałek, że otrzymał zapewnienie dotychczasowych akcjonariuszy, posiadaczy akcji imiennych, że żadna z tych osób nigdy nie dokonywała zakupu akcji.

W dniu rozpoczęcia notowań rodzina Drągowskich posiadała łącznie 325 tys. akcji dopuszczonych do obrotu, czyli 81,2 proc. Obecnie Lech i Małgorzata Drągowscy posiadają 52,9 proc. akcji, czyli 211.500 sztuk.

- W dniu 6 kwietnia br. zarząd spółki podjął uchwałę w sprawie przygotowania i przedstawienia na najbliższym Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy projektu uchwały w sprawie przeprowadzenia publicznej emisji akcji z prawem poboru dla akcjonariuszy posiadaczy akcji zwykłych, dopuszczonych do publicznego obrotu papierami wartościowymi, oraz z wyłączeniem prawa poboru z akcji imiennych. Planowana wielkość emisji, cena i terminy podane zostaną do publicznej wiadomości po dokonaniu stosownych uzgodnień z wybranym Biurem Maklerskim - napisano w komunikacie.

Spółka podała, że plany inwestycyjne opublikowane w prospekcie emisyjnym są nadal aktualne i będą realizowane w ramach posiadanych i pozyskanych środków.



  (PAP)
money.pl/2009-04-06 13:06

Erbud ma kontrakt warty 52,13 mln zł

Spółka budowlana Erbud podpisała umowę na wykonanie prac związanych z projektem Agora Bytom. Wartość kontraktu to 52,13 mln zł netto.

Umowy dotyczy kompleksowego wykonanie kompletnych robót ziemnych, kompletnej konstrukcji żelbetowej obiektu (monolitycznej i prefabrykowanej), kompletnych elementów żelbetowych i betonowych. Zleceniodawcą jest spółka Falco.

Termin przejęcia placu budowy zaplanowano na 9 kwietnia, a zakończenia prac na 28 lutego przyszłego roku.

Narastająco w I-IV kw. 2008 roku grupa Erbud miała 9,50 mln zł zysku wobec 31,79 mln zł zysku rok wcześniej przy obrotach odpowiednio 1059,02 mln zł wobec 663,11 mln zł.



 
money.pl

Erbud ma kontrakt warty 52,13 mln zł

Spółka budowlana Erbud podpisała umowę na wykonanie prac związanych z projektem Agora Bytom. Wartość kontraktu to 52,13 mln zł netto.

Umowy dotyczy kompleksowego wykonanie kompletnych robót ziemnych, kompletnej konstrukcji żelbetowej obiektu (monolitycznej i prefabrykowanej), kompletnych elementów żelbetowych i betonowych. Zleceniodawcą jest spółka Falco.

Termin przejęcia placu budowy zaplanowano na 9 kwietnia, a zakończenia prac na 28 lutego przyszłego roku.

Narastająco w I-IV kw. 2008 roku grupa Erbud miała 9,50 mln zł zysku wobec 31,79 mln zł zysku rok wcześniej przy obrotach odpowiednio 1059,02 mln zł wobec 663,11 mln zł.



 
money.pl

MF:Zameldowanie pozbawia ulgi

Operatorzy internetu, podpisując umowy z klientami, często przepisują z dowodu osobistego ich adresy zameldowania. Adres zameldowania znajduje się potem na fakturze za internet, mimo że podatnik z sieci korzysta w miejscu zamieszkania, które jest inne, niż adres w dowodzie osobistym.

Przykładowo faktura za internet dostarczany w Warszawie wystawiana jest na adres zameldowania np. w Kielcach, mimo że internet używany i opłacany jest w stolicy. Tak wystawiona faktura za sieć nie uprawnia do ulgi internetowej. Dlaczego?

Dla rozliczeń podatkowych kluczowe znaczenie ma miejsce zamieszkania. Co więcej, wydatki ponoszone z tytułu używania internetu mogą być w rocznym PIT odliczone od dochodu, jeśli są ponoszone przez podatnika w jego miejscu zamieszkania.

Trzeba tu podkreślić, że adres zameldowania nie jest tożsamy - a na pewno nie musi być - z adresem zamieszkania. Skoro dostawca internetu na fakturze podaje miejsce zameldowania podatnika, do którego nie dostarcza usług internetowych i które jednocześnie nie jest miejscem zamieszkania podatnika, nie będzie możliwości skorzystania z ulgi internetowej.

Warto więc sprawdzić, na który adres dostawca internetu wystawia nam faktury za sieć. Od tego zależy, czy w ogóle z ulgi podatkowej będziemy mogli w rocznym zeznaniu skorzystać.

Ewa Matyszewska, "Gazeta Prawna"

interia.pl/Czwartek, 9 kwietnia (06:00)

MF:Zameldowanie pozbawia ulgi

Operatorzy internetu, podpisując umowy z klientami, często przepisują z dowodu osobistego ich adresy zameldowania. Adres zameldowania znajduje się potem na fakturze za internet, mimo że podatnik z sieci korzysta w miejscu zamieszkania, które jest inne, niż adres w dowodzie osobistym.

Przykładowo faktura za internet dostarczany w Warszawie wystawiana jest na adres zameldowania np. w Kielcach, mimo że internet używany i opłacany jest w stolicy. Tak wystawiona faktura za sieć nie uprawnia do ulgi internetowej. Dlaczego?

Dla rozliczeń podatkowych kluczowe znaczenie ma miejsce zamieszkania. Co więcej, wydatki ponoszone z tytułu używania internetu mogą być w rocznym PIT odliczone od dochodu, jeśli są ponoszone przez podatnika w jego miejscu zamieszkania.

Trzeba tu podkreślić, że adres zameldowania nie jest tożsamy - a na pewno nie musi być - z adresem zamieszkania. Skoro dostawca internetu na fakturze podaje miejsce zameldowania podatnika, do którego nie dostarcza usług internetowych i które jednocześnie nie jest miejscem zamieszkania podatnika, nie będzie możliwości skorzystania z ulgi internetowej.

Warto więc sprawdzić, na który adres dostawca internetu wystawia nam faktury za sieć. Od tego zależy, czy w ogóle z ulgi podatkowej będziemy mogli w rocznym zeznaniu skorzystać.

Ewa Matyszewska, "Gazeta Prawna"

interia.pl/Czwartek, 9 kwietnia (06:00)

Bez świadectwa nie sprzedasz

Do sprzedaży mieszkania na rynku wtórnym będzie konieczne świadectwo energetyczne.
Właściciele, którzy zdecydują się na sprzedaż mieszkania na rynku wtórnym lub wynajęcie go, będą musieli sporządzić świadectwo energetyczne. Dziś obowiązek posiadania tego dokumentu dotyczy tylko mieszkań wprowadzanych do obrotu na rynku pierwotnym. Zmiany w tym zakresie wprowadza nowelizacja prawa budowlanego i ustawy o gospodarce nieruchomościami, która trafiła do Sejmu.

- Chcemy wprowadzić obowiązek posiadania świadectwa energetycznego w przypadku wynajęcia mieszkania i zbycia go na rynku wtórnym. Za brak tego dokumentu nie przewidujemy jednak sankcji, np. w postaci nieważności transakcji - mówi Zbigniew Radomski, dyrektor Departamentu Rynku Budowlanego i Techniki w Ministerstwie Infrastruktury.

Zaostrzenia przepisów dotyczących świadectw chce Unia Europejska. Przygotowywana jest nowelizacja dyrektyw, która ma przewidywać sankcje za brak świadectwa.

- W Senacie przedstawiliśmy stanowisko rządu polskiego na ten temat. Sprzeciwiamy się wprowadzeniu sankcji prawnych za brak świadectwa - wyjaśnia Zbigniew Radomski. Dodaje, że jeżeli Komisja Europejska wprowadzi kary, to rząd będzie chciał, aby w Polsce obowiązywały od 2014 roku.

Nowelizacja prawa budowlanego wprowadza też uproszczenia w zakresie sporządzania świadectw energetycznych dla mieszkań w blokach. Przewiduje, że właściciele mieszkań w budynkach zasilanych z sieci ciepłowniczej oraz z instalacją centralnego ogrzewania mogą wystąpić o sporządzenie świadectwa dla swojego lokalu na podstawie certyfikatu dla całego budynku. Jego właściciel lub zarządca będzie miał obowiązek nieodpłatnego przekazania kopii świadectwa właścicielowi lokalu nie później niż sześć miesięcy od dnia złożenia wniosku.

- Uprości to procedurę sporządzania świadectw. Zmiany w przepisach nie pozwolą też uchylić się zarządcy nieruchomości od przekazania świadectwa energetycznego właścicielowi lokalu. Dziś przepisy w tym zakresie nie są jednoznaczne. Termin zobowiązujący do przekazania świadectwa powinien być jednak skrócony do trzech miesięcy - mówi Marcin Piotrowski, wiceprezes Konfederacji Budownictwa i Nieruchomości.

Jeżeli certyfikaty mają być dobrej jakości, to najważniejsze jest, by osoby odpowiedzialne za ich sporządzanie rzetelnie podchodziły do swoich obowiązków, dodaje Marcin Piotrowski

Nowelizacja przewiduje też uproszczone procedury sporządzania świadectw dla grupy lokali o takim samym zużyciu energii i jednakowych rozwiązaniach konstrukcyjno-materiałowych i instalacyjnych, czyli np. mieszkań położonych w jednym budynku. W ich przypadku nie trzeba bowiem będzie sporządzać świadectwa dla każdego lokalu osobno. Ich właściciele będą mogli zawrzeć porozumienie i zamówić jedno świadectwo, na podstawie którego zostaną opracowane świadectwa energetyczne dla pozostałych lokali.

Arkadiusz Jaraszek
interia.pl/
Środa, 8 kwietnia (07:34)

Bez świadectwa nie sprzedasz

Do sprzedaży mieszkania na rynku wtórnym będzie konieczne świadectwo energetyczne.
Właściciele, którzy zdecydują się na sprzedaż mieszkania na rynku wtórnym lub wynajęcie go, będą musieli sporządzić świadectwo energetyczne. Dziś obowiązek posiadania tego dokumentu dotyczy tylko mieszkań wprowadzanych do obrotu na rynku pierwotnym. Zmiany w tym zakresie wprowadza nowelizacja prawa budowlanego i ustawy o gospodarce nieruchomościami, która trafiła do Sejmu.

- Chcemy wprowadzić obowiązek posiadania świadectwa energetycznego w przypadku wynajęcia mieszkania i zbycia go na rynku wtórnym. Za brak tego dokumentu nie przewidujemy jednak sankcji, np. w postaci nieważności transakcji - mówi Zbigniew Radomski, dyrektor Departamentu Rynku Budowlanego i Techniki w Ministerstwie Infrastruktury.

Zaostrzenia przepisów dotyczących świadectw chce Unia Europejska. Przygotowywana jest nowelizacja dyrektyw, która ma przewidywać sankcje za brak świadectwa.

- W Senacie przedstawiliśmy stanowisko rządu polskiego na ten temat. Sprzeciwiamy się wprowadzeniu sankcji prawnych za brak świadectwa - wyjaśnia Zbigniew Radomski. Dodaje, że jeżeli Komisja Europejska wprowadzi kary, to rząd będzie chciał, aby w Polsce obowiązywały od 2014 roku.

Nowelizacja prawa budowlanego wprowadza też uproszczenia w zakresie sporządzania świadectw energetycznych dla mieszkań w blokach. Przewiduje, że właściciele mieszkań w budynkach zasilanych z sieci ciepłowniczej oraz z instalacją centralnego ogrzewania mogą wystąpić o sporządzenie świadectwa dla swojego lokalu na podstawie certyfikatu dla całego budynku. Jego właściciel lub zarządca będzie miał obowiązek nieodpłatnego przekazania kopii świadectwa właścicielowi lokalu nie później niż sześć miesięcy od dnia złożenia wniosku.

- Uprości to procedurę sporządzania świadectw. Zmiany w przepisach nie pozwolą też uchylić się zarządcy nieruchomości od przekazania świadectwa energetycznego właścicielowi lokalu. Dziś przepisy w tym zakresie nie są jednoznaczne. Termin zobowiązujący do przekazania świadectwa powinien być jednak skrócony do trzech miesięcy - mówi Marcin Piotrowski, wiceprezes Konfederacji Budownictwa i Nieruchomości.

Jeżeli certyfikaty mają być dobrej jakości, to najważniejsze jest, by osoby odpowiedzialne za ich sporządzanie rzetelnie podchodziły do swoich obowiązków, dodaje Marcin Piotrowski

Nowelizacja przewiduje też uproszczone procedury sporządzania świadectw dla grupy lokali o takim samym zużyciu energii i jednakowych rozwiązaniach konstrukcyjno-materiałowych i instalacyjnych, czyli np. mieszkań położonych w jednym budynku. W ich przypadku nie trzeba bowiem będzie sporządzać świadectwa dla każdego lokalu osobno. Ich właściciele będą mogli zawrzeć porozumienie i zamówić jedno świadectwo, na podstawie którego zostaną opracowane świadectwa energetyczne dla pozostałych lokali.

Arkadiusz Jaraszek
interia.pl/
Środa, 8 kwietnia (07:34)

Rodziny idą na swoje

Ponad 100 mieszkań sprzedano w ciągu dwóch miesięcy w stolicy dzięki kredytom z rządowymi dopłatami dla rodzin. To prawie tyle co przez ostatnie dwa lata. I najwięcej w całym kraju, informuje "Życie Warszawy".

Więcej mieszkań w rządowym programie sprzedaje się też w Gdańsku, Krakowie i we Wrocławiu.

Rynek rozruszało podwyższenie przez Bank Gospodarstwa Krajowego do 7,2 tys. zł ceny mkw. upoważniającej do ubiegania się o kredyt. Analitycy szacują, że teraz takich ofert może być w stolicy nawet kilka tysięcy. Deweloperzy, walcząc o klienta, coraz częściej dostosowują ceny mieszkań do wymogów programu.

Większość mieszkań kwalifikująca się do programu jest jednak na obrzeżach miasta.

Analitycy rynku przypuszczają, że zainteresowanie "Rodziną na swoim" będzie rosło. Zwłaszcza jeśli rząd wprowadzi kolejne udogodnienia. W planach jest powiększenie powierzchni mieszkania, na które można uzyskać dopłatę. Rozważane jest też dopuszczenie do programu tzw. singli.

źródło informacji: PAP/Życie Warszawy

interia.pl

Rodziny idą na swoje

Ponad 100 mieszkań sprzedano w ciągu dwóch miesięcy w stolicy dzięki kredytom z rządowymi dopłatami dla rodzin. To prawie tyle co przez ostatnie dwa lata. I najwięcej w całym kraju, informuje "Życie Warszawy".

Więcej mieszkań w rządowym programie sprzedaje się też w Gdańsku, Krakowie i we Wrocławiu.

Rynek rozruszało podwyższenie przez Bank Gospodarstwa Krajowego do 7,2 tys. zł ceny mkw. upoważniającej do ubiegania się o kredyt. Analitycy szacują, że teraz takich ofert może być w stolicy nawet kilka tysięcy. Deweloperzy, walcząc o klienta, coraz częściej dostosowują ceny mieszkań do wymogów programu.

Większość mieszkań kwalifikująca się do programu jest jednak na obrzeżach miasta.

Analitycy rynku przypuszczają, że zainteresowanie "Rodziną na swoim" będzie rosło. Zwłaszcza jeśli rząd wprowadzi kolejne udogodnienia. W planach jest powiększenie powierzchni mieszkania, na które można uzyskać dopłatę. Rozważane jest też dopuszczenie do programu tzw. singli.

źródło informacji: PAP/Życie Warszawy

interia.pl

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies