Ze świata nieruchomości - strona 144

Najgorsze już za nami

"Polska" pisze, że nasza gospodarka opiera się kryzysowi. Zdaniem dziennika świadczą o tym dane dotyczące produkcji przemysłowej, która w marcu po raz pierwszy od kilku miesięcy może wzrosnąć.
Dokładne informacje GUS opublikuje dopiero dzisiaj, ale z ankiety przeprowadzonej przez Internet Securities Businesswire, na którą powołuje się 'Polska", wynika, że produkcja przemysłowa może wzrosnąć nawet o 0,6 proc.

Analityk DM BOŚ Marek Rogalski podkreśla, że jeśli produkcja będzie dalej tak się zachowywała w następnych miesiącach, to sygnał, że najgorsze już za nami.
Dziennik wyjaśnia, że produkcję ciągną dziś branże eksportowe, a wśród nich liderem jest branża motoryzacyjna, w której największy wzrost zanotował Fiat. O wzroście produkcji mogą też mówić zakłady mięsne "Sokołów", a także zakłady meblarskie "Adriana".

Ekonomista z Dexus Partners Marek Zuber powiedział "Polsce", że produkcję będzie napędzała spora liczba nowych inwestycji w infrastrukturę. Jego zdaniem tylko na budowę nowych stadionów w Polsce musimy wydać 2,5 mld euro. Dodaje, że część z tych pieniędzy już zaczyna trafiać na rynek, co powinno wyhamować spadek konsumpcji.
wp.pl/IAR | 20.04.2009 | 03:00

Najgorsze już za nami

"Polska" pisze, że nasza gospodarka opiera się kryzysowi. Zdaniem dziennika świadczą o tym dane dotyczące produkcji przemysłowej, która w marcu po raz pierwszy od kilku miesięcy może wzrosnąć.
Dokładne informacje GUS opublikuje dopiero dzisiaj, ale z ankiety przeprowadzonej przez Internet Securities Businesswire, na którą powołuje się 'Polska", wynika, że produkcja przemysłowa może wzrosnąć nawet o 0,6 proc.

Analityk DM BOŚ Marek Rogalski podkreśla, że jeśli produkcja będzie dalej tak się zachowywała w następnych miesiącach, to sygnał, że najgorsze już za nami.
Dziennik wyjaśnia, że produkcję ciągną dziś branże eksportowe, a wśród nich liderem jest branża motoryzacyjna, w której największy wzrost zanotował Fiat. O wzroście produkcji mogą też mówić zakłady mięsne "Sokołów", a także zakłady meblarskie "Adriana".

Ekonomista z Dexus Partners Marek Zuber powiedział "Polsce", że produkcję będzie napędzała spora liczba nowych inwestycji w infrastrukturę. Jego zdaniem tylko na budowę nowych stadionów w Polsce musimy wydać 2,5 mld euro. Dodaje, że część z tych pieniędzy już zaczyna trafiać na rynek, co powinno wyhamować spadek konsumpcji.
wp.pl/IAR | 20.04.2009 | 03:00

Aby zimą był gaz, umowę z Rosją musimy mieć na początku maja

Opustoszałe po kryzysie gazowym magazyny PGNiG trzeba zacząć zapełniać. Jeśli w maju Gazprom nie prześle nam dodatkowych ilości surowca, rezerwy na zimę mogą okazać się zbyt małe.
Jeśli w ciągu najdalej trzech tygodni do Polski nie popłyną dodatkowe ilości gazu, PGNiG nie zdąży napełnić nim przed zimą niemal pustych już magazynów. Chociaż Michał Szubski, prezes PGNiG, zapowiadał, że przygotowania do napełniania magazynów gazem na kolejny sezon powinny zacząć się na początku kwietnia, to spółce nie udało się do tej pory podpisać kontraktu z Gazpromem na brakujące dostawy 2,5 mld m sześc. surowca.

Od początku tego roku dostaw nie realizuje już rosyjski RosUkrEnergo (RUE). Umowa powinna zostać zawarta jeszcze w kwietniu, by gaz mógł popłynąć do Polski z początkiem maja. Najpóźniej właśnie w maju PGNiG musi bowiem zacząć napełniać magazyny, aby zapewnić odpowiednie rezerwy na najbliższy sezon grzewczy.

Jak podkreśla Przemysław Wipler, dyrektor generalny Instytutu Jagiellońskiego (IJ), który jako urzędnik Ministerstwa Gospodarki odpowiadał za dywersyfikację dostaw surowców do Polski, magazyny w systemie gazowym pełnią rolę bufora, stabilizującego lokalne wzrosty zapotrzebowania na surowiec czy różnice w zużyciu między dniem i nocą.
Brak odpowiednich rezerw zagraża bezpieczeństwu energetycznemu Polski - przekonuje Przemysław Wipler.

Jego zdaniem w przypadku srogich mrozów lub kolejnych problemów z dostawami surowca zostaniemy bez gazu.

To, że zimą czeka nas kolejny kryzys gazowy, jest pewne. Ostatni konflikt między Ukrainą i Rosją zakończył się krótkotrwałym rozejmem. Ponowne wstrzymanie przesyłu, przy niewystarczających rezerwach, oznacza dla nas poważne ograniczenia w poborze gazu - tłumaczy.

Nie wiadomo, czy do końca miesiąca stronom uda się porozumieć. Mirosław Dobrut, wiceprezes PGNiG, nie wyklucza, że ostateczne uzgodnienia mogą się odbyć 27 kwietnia, na posiedzeniu rady nadzorczej EuRoPolGazu w Moskwie. Wicepremier Waldemar Pawlak twierdzi, że sfinalizowanie rozmów może nastąpić dopiero w czerwcu.

Negocjacje z Gazpromem nie są łatwe w sytuacji, gdy Rosjanie wiedzą, że Polsce zależy na jak najszybszym wznowieniu dostaw.

Wielokrotnie mieliśmy przykłady, że przy okazji negocjowania krótkoterminowego kontraktu z RUE Rosjanie starali się ugrać coś więcej, choćby zmianę formuły cenowej w głównym, długoterminowym kontrakcie jamalskim - mówi Przemysław Wipler.

Jak dodaje, możemy mieć znów takie próby. Jeśli PGNiG kontraktu nie podpisze, to - według ekspertów - gazu zabraknie już w październiku.



Michał Duszczyk
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 20.04.2009 | 07:00

Aby zimą był gaz, umowę z Rosją musimy mieć na początku maja

Opustoszałe po kryzysie gazowym magazyny PGNiG trzeba zacząć zapełniać. Jeśli w maju Gazprom nie prześle nam dodatkowych ilości surowca, rezerwy na zimę mogą okazać się zbyt małe.
Jeśli w ciągu najdalej trzech tygodni do Polski nie popłyną dodatkowe ilości gazu, PGNiG nie zdąży napełnić nim przed zimą niemal pustych już magazynów. Chociaż Michał Szubski, prezes PGNiG, zapowiadał, że przygotowania do napełniania magazynów gazem na kolejny sezon powinny zacząć się na początku kwietnia, to spółce nie udało się do tej pory podpisać kontraktu z Gazpromem na brakujące dostawy 2,5 mld m sześc. surowca.

Od początku tego roku dostaw nie realizuje już rosyjski RosUkrEnergo (RUE). Umowa powinna zostać zawarta jeszcze w kwietniu, by gaz mógł popłynąć do Polski z początkiem maja. Najpóźniej właśnie w maju PGNiG musi bowiem zacząć napełniać magazyny, aby zapewnić odpowiednie rezerwy na najbliższy sezon grzewczy.

Jak podkreśla Przemysław Wipler, dyrektor generalny Instytutu Jagiellońskiego (IJ), który jako urzędnik Ministerstwa Gospodarki odpowiadał za dywersyfikację dostaw surowców do Polski, magazyny w systemie gazowym pełnią rolę bufora, stabilizującego lokalne wzrosty zapotrzebowania na surowiec czy różnice w zużyciu między dniem i nocą.
Brak odpowiednich rezerw zagraża bezpieczeństwu energetycznemu Polski - przekonuje Przemysław Wipler.

Jego zdaniem w przypadku srogich mrozów lub kolejnych problemów z dostawami surowca zostaniemy bez gazu.

To, że zimą czeka nas kolejny kryzys gazowy, jest pewne. Ostatni konflikt między Ukrainą i Rosją zakończył się krótkotrwałym rozejmem. Ponowne wstrzymanie przesyłu, przy niewystarczających rezerwach, oznacza dla nas poważne ograniczenia w poborze gazu - tłumaczy.

Nie wiadomo, czy do końca miesiąca stronom uda się porozumieć. Mirosław Dobrut, wiceprezes PGNiG, nie wyklucza, że ostateczne uzgodnienia mogą się odbyć 27 kwietnia, na posiedzeniu rady nadzorczej EuRoPolGazu w Moskwie. Wicepremier Waldemar Pawlak twierdzi, że sfinalizowanie rozmów może nastąpić dopiero w czerwcu.

Negocjacje z Gazpromem nie są łatwe w sytuacji, gdy Rosjanie wiedzą, że Polsce zależy na jak najszybszym wznowieniu dostaw.

Wielokrotnie mieliśmy przykłady, że przy okazji negocjowania krótkoterminowego kontraktu z RUE Rosjanie starali się ugrać coś więcej, choćby zmianę formuły cenowej w głównym, długoterminowym kontrakcie jamalskim - mówi Przemysław Wipler.

Jak dodaje, możemy mieć znów takie próby. Jeśli PGNiG kontraktu nie podpisze, to - według ekspertów - gazu zabraknie już w październiku.



Michał Duszczyk
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 20.04.2009 | 07:00

Schetyna: Nie podniesiemy podatków

Wicepremier Grzegorz Schetyna zapewnił, że rząd robi wszystko, by nie podnosić podatków. Niedawno, minister finansów przyznał, że nie wyklucza podniesienia składek rentowych lub podatków pośrednich - na przykład akcyzy.
Grzegorz Schetyna podkreślił w Programie Pierwszym Polskiego Radia, że rząd analizuje wszystkie możliwe rozwiązania, jednak podwyższanie podatków nie jest scenariuszem pierwszoplanowym:
Grzegorz Schetyna powiedział również, że rząd jest zdeterminowany, by doprowadzić do wejścia Polski do strefy euro w 2012 roku. Wicepremier zapewnił, że ta kwestia będzie konsultowana także z innymi klubami parlamentarnymi. Jak dodał, rządowi zależy na tym, by od decyzji o przystąpieniu do strefy euro odsunąć kwestie polityczne.
(IAR) money.pl

Schetyna: Nie podniesiemy podatków

Wicepremier Grzegorz Schetyna zapewnił, że rząd robi wszystko, by nie podnosić podatków. Niedawno, minister finansów przyznał, że nie wyklucza podniesienia składek rentowych lub podatków pośrednich - na przykład akcyzy.
Grzegorz Schetyna podkreślił w Programie Pierwszym Polskiego Radia, że rząd analizuje wszystkie możliwe rozwiązania, jednak podwyższanie podatków nie jest scenariuszem pierwszoplanowym:
Grzegorz Schetyna powiedział również, że rząd jest zdeterminowany, by doprowadzić do wejścia Polski do strefy euro w 2012 roku. Wicepremier zapewnił, że ta kwestia będzie konsultowana także z innymi klubami parlamentarnymi. Jak dodał, rządowi zależy na tym, by od decyzji o przystąpieniu do strefy euro odsunąć kwestie polityczne.
(IAR) money.pl

Nadchodzą inteligentne liczniki energii

Do 2020 roku 80 proc. odbiorców ma mieć tzw. inteligentne liczniki energii, pozwalające na zdalne przekazywanie operatorowi danych o ilości zużytego prądu - poinformował prezes Urzędu Regulacji Energetyki Mariusz Swora.

To jedna z nowych propozycji unijnych dyrektyw dotyczących energetyki. Wśród planowanych rozwiązań znalazły się też zapisy ułatwiające zmianę sprzedawcy energii oraz zasady wsparcia ubogich odbiorców prądu.

W opinii Swory, wynegocjowane w ramach UE zasady sprzyjają konsumentom. Liczymy, że wszystkie zmiany w prawie unijnym szybko wejdą do prawa polskiego i że stanie się to przy obecnej nowelizacji Prawa energetycznego - ocenił. Nie potrzeba do tego jakichś specjalnych wysiłków, w zasadzie wszystko jest przygotowane - podkreślił.

Wyjaśnił, że propozycje dotyczą m.in. wprowadzenia obowiązkowego, maksymalnie 3-tygodniowego terminu na zmianę sprzedawcy prądu. Jeżeli klient zdecyduje się na taką zmianę, będzie mógł to zrobić bezpłatnie.

Na firmy energetyczne zostaną nałożone szczegółowe obowiązki informacyjne. Firmy będą musiały na rachunkach i na swoich witrynach w internecie informować klientów o ich prawach - powiedział.

Odnosząc się do propozycji pomocy dla uboższych klientów, Swora wyjaśnił, że pieniądze na ten cel miałyby pochodzić z pomocy społecznej.

Kto za to zapłaci?

W Polsce pojawił się pomysł taryf socjalnych dla najuboższych klientów. Ten pomysł na poziomie UE został jednak odrzucony - powiedział prezes URE. Zaznaczył, że poszczególne państwa mają przyjmować krajowe plany pomocy odbiorcom ubogim oraz zapewnić środki, które pozwolą zwalczyć zjawisko ubóstwa energetycznego.

Projekt Prawa energetycznego wrócił niedawno do uzgodnień międzyresortowych. Zakłada on m.in. umocnienie pozycji szefa URE jako regulatora rynku energetycznego. Dostosowuje polskie przepisy do wymogów UE.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Nadchodzą inteligentne liczniki energii

Do 2020 roku 80 proc. odbiorców ma mieć tzw. inteligentne liczniki energii, pozwalające na zdalne przekazywanie operatorowi danych o ilości zużytego prądu - poinformował prezes Urzędu Regulacji Energetyki Mariusz Swora.

To jedna z nowych propozycji unijnych dyrektyw dotyczących energetyki. Wśród planowanych rozwiązań znalazły się też zapisy ułatwiające zmianę sprzedawcy energii oraz zasady wsparcia ubogich odbiorców prądu.

W opinii Swory, wynegocjowane w ramach UE zasady sprzyjają konsumentom. Liczymy, że wszystkie zmiany w prawie unijnym szybko wejdą do prawa polskiego i że stanie się to przy obecnej nowelizacji Prawa energetycznego - ocenił. Nie potrzeba do tego jakichś specjalnych wysiłków, w zasadzie wszystko jest przygotowane - podkreślił.

Wyjaśnił, że propozycje dotyczą m.in. wprowadzenia obowiązkowego, maksymalnie 3-tygodniowego terminu na zmianę sprzedawcy prądu. Jeżeli klient zdecyduje się na taką zmianę, będzie mógł to zrobić bezpłatnie.

Na firmy energetyczne zostaną nałożone szczegółowe obowiązki informacyjne. Firmy będą musiały na rachunkach i na swoich witrynach w internecie informować klientów o ich prawach - powiedział.

Odnosząc się do propozycji pomocy dla uboższych klientów, Swora wyjaśnił, że pieniądze na ten cel miałyby pochodzić z pomocy społecznej.

Kto za to zapłaci?

W Polsce pojawił się pomysł taryf socjalnych dla najuboższych klientów. Ten pomysł na poziomie UE został jednak odrzucony - powiedział prezes URE. Zaznaczył, że poszczególne państwa mają przyjmować krajowe plany pomocy odbiorcom ubogim oraz zapewnić środki, które pozwolą zwalczyć zjawisko ubóstwa energetycznego.

Projekt Prawa energetycznego wrócił niedawno do uzgodnień międzyresortowych. Zakłada on m.in. umocnienie pozycji szefa URE jako regulatora rynku energetycznego. Dostosowuje polskie przepisy do wymogów UE.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Deweloperzy się spieszą?

Liczba mieszkań oddanych do użytku wzrosła w marcu 2009 roku o 21,9 proc. wobec analogicznego okresu 2008 roku i wyniosła 11.939 - podał w piątek Główny Urząd Statystyczny w komunikacie.
Równocześnie liczba oddanych mieszkań w marcu wobec lutego wzrosła o 15,5 proc. W ciągu 3 miesięcy 2009 roku oddano 41.819 mieszkań, o 18,1 proc. więcej niż w 3 pierwszych miesiącach 2008 roku. Tymczasem liczba pozwoleń na budowę wyniosła w marcu 513 tys. wobec 564 tys. w lutym. Liczba pozwoleń na budowę spadła zatem o 9,0% m/m i 45,0% r/r. Zdaniem analityków w tym roku zostanie oddane do użytku 165 tys. mieszkań tj. tyle samo co w roku ubiegłym. Dopiero przyszły rok przyniesie ich znaczący spadek, wtedy dopiero możemy liczyć na zatrzymanie spadków ich cen.
Zdaniem analityków z OPEN FINANCE deweloperzy, nie widząc obecnie popytu, i nie budują "banków ziemi", a ci, którzy oczekują kłopotów z płynnością, starają się niewykorzystanych gruntów pozbyć. Oznacza to, że deweloper, który dziś rozpocznie działalność - kupi grunt, materiały i zatrudni wykonawców - jest w stanie budować po niższych kosztach niż deweloperzy, którzy teraz wystawiają na sprzedaż swoje zapasy zbudowane w czasie rekordowo wysokich cen gruntów, materiałów i robocizny. Jak dużo taniej? Ostrożnie można szacować, że koszty mogłyby być nawet o 20 proc. niższe (przy założeniu, że trzy główne składniki kosztów skurczyły się w takich właśnie proporcjach).
INTERIA.PL

Deweloperzy się spieszą?

Liczba mieszkań oddanych do użytku wzrosła w marcu 2009 roku o 21,9 proc. wobec analogicznego okresu 2008 roku i wyniosła 11.939 - podał w piątek Główny Urząd Statystyczny w komunikacie.
Równocześnie liczba oddanych mieszkań w marcu wobec lutego wzrosła o 15,5 proc. W ciągu 3 miesięcy 2009 roku oddano 41.819 mieszkań, o 18,1 proc. więcej niż w 3 pierwszych miesiącach 2008 roku. Tymczasem liczba pozwoleń na budowę wyniosła w marcu 513 tys. wobec 564 tys. w lutym. Liczba pozwoleń na budowę spadła zatem o 9,0% m/m i 45,0% r/r. Zdaniem analityków w tym roku zostanie oddane do użytku 165 tys. mieszkań tj. tyle samo co w roku ubiegłym. Dopiero przyszły rok przyniesie ich znaczący spadek, wtedy dopiero możemy liczyć na zatrzymanie spadków ich cen.
Zdaniem analityków z OPEN FINANCE deweloperzy, nie widząc obecnie popytu, i nie budują "banków ziemi", a ci, którzy oczekują kłopotów z płynnością, starają się niewykorzystanych gruntów pozbyć. Oznacza to, że deweloper, który dziś rozpocznie działalność - kupi grunt, materiały i zatrudni wykonawców - jest w stanie budować po niższych kosztach niż deweloperzy, którzy teraz wystawiają na sprzedaż swoje zapasy zbudowane w czasie rekordowo wysokich cen gruntów, materiałów i robocizny. Jak dużo taniej? Ostrożnie można szacować, że koszty mogłyby być nawet o 20 proc. niższe (przy założeniu, że trzy główne składniki kosztów skurczyły się w takich właśnie proporcjach).
INTERIA.PL

Domy Brytyjczyków mniej warte niż ich długi

900 tys. Brytyjczyków ma do spłacenia kredyt większy niż wartość ich domów.

Najnowsze dane Izby Pożyczkodawców Hipotecznych publikuje "Times Online".

Oznacza to, że problem dotyczy 13 proc. osób, które wzięły kredyt hipoteczny między marcem 2005 a końcem 2008 roku.

Różnica w wartości domów i wielkości kredytów to najczęściej kwota od 6 do 8 tys. funtów. Dla blisko 250 tys. osób to kwota zbliżona do 20 tys. funtów.

Brytyjski serwis donosi, że największy odsetek osób, które znalazły się w takiej sytuacji jest w północnej Angli (9,2 proc. wszystkich właścicieli domów w regionie), najmniejszy w Szkocji (1 proc.).

Domy Brytyjczyków mniej warte niż ich długi

Domy Brytyjczyków mniej warte niż ich długi

900 tys. Brytyjczyków ma do spłacenia kredyt większy niż wartość ich domów.

Najnowsze dane Izby Pożyczkodawców Hipotecznych publikuje "Times Online".

Oznacza to, że problem dotyczy 13 proc. osób, które wzięły kredyt hipoteczny między marcem 2005 a końcem 2008 roku.

Różnica w wartości domów i wielkości kredytów to najczęściej kwota od 6 do 8 tys. funtów. Dla blisko 250 tys. osób to kwota zbliżona do 20 tys. funtów.

Brytyjski serwis donosi, że największy odsetek osób, które znalazły się w takiej sytuacji jest w północnej Angli (9,2 proc. wszystkich właścicieli domów w regionie), najmniejszy w Szkocji (1 proc.).

Domy Brytyjczyków mniej warte niż ich długi

Komentarz Wynajem.pl: Co z tymi kredytami?

Kiedy mówimy o działalności banków, to automatycznie kojarzymy ją z przyjmowaniem wkładów pieniężnych i udzielaniem kredytów. Chociaż banki mogą wykonywać wiele innych czynności, to właśnie te, ze względu na wagę i popularność, są podstawowym wyznacznikiem działalności bankowej.
Nasz system bankowy jest stosunkowo młody i dopiero od niedawna obserwujemy jego rozkwit, zarówno ze względu na wzrost liczby banków komercyjnych oraz ich oddziałów, jak i bogatszą ofertę produktów finansowych. Przebudowa systemu bankowego i stworzenie bankowości komercyjnej dały szansę na rozwój polskiej gospodarki. Banki, które w początkowym okresie funkcjonowania z wielką ostrożnością podchodziły do udzielania kredytów, zwłaszcza długoterminowych, w ostatnich latach złagodziły swoją politykę. Dzięki środkom uzyskanym od banków wiele przedsiębiorstw mogło zrealizować swoje zamierzenia i rozwinąć swoją działalność, a osoby indywidualne mogły zaspokoić swoje potrzeby, w tym zakup mieszkania.

W ciągu kilku ostatnich miesięcy sytuacja zmieniła się diametralnie. Można powiedzieć, że banki, których główna funkcją jest zaspokajanie zapotrzebowania na pieniądz, odwróciły się od klientów i zaczęły dostosowywać się do nowych warunków rynkowych. Niepokojące są nawet wypowiedzi niektórych osób zarządzających bankami, że w obecnej sytuacji nie powinno się przyjmować depozytów oraz udzielać kredytów. Strategia dosyć kontrowersyjna – przecież na tych dwóch czynnościach opiera się główna działalność banków.

Akcja kredytowa dla gospodarki jest mocno ograniczona, czego skutki obserwujemy na co dzień. Niedawno problemem był brak zdolności kredytowej. Dziś okazuje się, że barier jest znacznie więcej. Można dobrze zarabiać, mieć zdolność kredytową, nawet niewielki wkład własny, ale wniosek kredytowy na zakup mieszkania będzie odrzucony np. ze względu na czystą historię kredytową. To tylko dowodzi, że banki nie są skłonne do udzielania kredytów i wyszukują coraz więcej przeszkód. Oczywiste jest, że nie każdy musi mieć własne mieszkanie – niektórych po prostu na to nie stać. Niepokojące jest jednak to, że obecnie kredyt jest dostępny dla nielicznych i nawet wysokie zarobki nie gwarantują jego otrzymania.

Najgorsze jest jednak to, że niektóre banki, widząc rosnącą popularność rządowego programu „Rodzina na swoim”, zaczęły znacząco podwyższać marże. Może się więc okazać, że rata kredytowa spłacana z pomocą państwa będzie wyższa od raty spłacanej indywidualnie w całym okresie kredytowania. Dofinansowanie do części odsetek kredytu ma pomóc małżeństwom i osobom  samotnie wychowującym dzieci w spłacie raty kredytowej w początkowym okresie.  Z jednej strony mamy więc pomoc państwa, a z drugiej banki, które widząc zwiększone zainteresowanie kredytami z państwową dopłatą chcą na nich więcej zarobić. Banki, podobnie jak inne przedsiębiorstwa, dążą do maksymalizacji zysku i wykorzystują nadarzające się na rynku okazje. Ale oprócz zysku ważne jest zaufanie i bezpieczeństwo – to od nich zależy sprawne funkcjonowanie banku. Niektóre banki zdają się o tym ostatnio zapominać, podobnie jak o tym, że pełnią ważną funkcję w gospodarce i chociażby z tego względu powinny współpracować z pozostałymi podmiotami. Dostosowywanie się do zmieniających się warunków rynkowych jest racjonalne, ale prawie całkowite wstrzymanie akcji kredytowej już nie.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

Komentarz Wynajem.pl: Co z tymi kredytami?

Kiedy mówimy o działalności banków, to automatycznie kojarzymy ją z przyjmowaniem wkładów pieniężnych i udzielaniem kredytów. Chociaż banki mogą wykonywać wiele innych czynności, to właśnie te, ze względu na wagę i popularność, są podstawowym wyznacznikiem działalności bankowej.
Nasz system bankowy jest stosunkowo młody i dopiero od niedawna obserwujemy jego rozkwit, zarówno ze względu na wzrost liczby banków komercyjnych oraz ich oddziałów, jak i bogatszą ofertę produktów finansowych. Przebudowa systemu bankowego i stworzenie bankowości komercyjnej dały szansę na rozwój polskiej gospodarki. Banki, które w początkowym okresie funkcjonowania z wielką ostrożnością podchodziły do udzielania kredytów, zwłaszcza długoterminowych, w ostatnich latach złagodziły swoją politykę. Dzięki środkom uzyskanym od banków wiele przedsiębiorstw mogło zrealizować swoje zamierzenia i rozwinąć swoją działalność, a osoby indywidualne mogły zaspokoić swoje potrzeby, w tym zakup mieszkania.

W ciągu kilku ostatnich miesięcy sytuacja zmieniła się diametralnie. Można powiedzieć, że banki, których główna funkcją jest zaspokajanie zapotrzebowania na pieniądz, odwróciły się od klientów i zaczęły dostosowywać się do nowych warunków rynkowych. Niepokojące są nawet wypowiedzi niektórych osób zarządzających bankami, że w obecnej sytuacji nie powinno się przyjmować depozytów oraz udzielać kredytów. Strategia dosyć kontrowersyjna – przecież na tych dwóch czynnościach opiera się główna działalność banków.

Akcja kredytowa dla gospodarki jest mocno ograniczona, czego skutki obserwujemy na co dzień. Niedawno problemem był brak zdolności kredytowej. Dziś okazuje się, że barier jest znacznie więcej. Można dobrze zarabiać, mieć zdolność kredytową, nawet niewielki wkład własny, ale wniosek kredytowy na zakup mieszkania będzie odrzucony np. ze względu na czystą historię kredytową. To tylko dowodzi, że banki nie są skłonne do udzielania kredytów i wyszukują coraz więcej przeszkód. Oczywiste jest, że nie każdy musi mieć własne mieszkanie – niektórych po prostu na to nie stać. Niepokojące jest jednak to, że obecnie kredyt jest dostępny dla nielicznych i nawet wysokie zarobki nie gwarantują jego otrzymania.

Najgorsze jest jednak to, że niektóre banki, widząc rosnącą popularność rządowego programu „Rodzina na swoim”, zaczęły znacząco podwyższać marże. Może się więc okazać, że rata kredytowa spłacana z pomocą państwa będzie wyższa od raty spłacanej indywidualnie w całym okresie kredytowania. Dofinansowanie do części odsetek kredytu ma pomóc małżeństwom i osobom  samotnie wychowującym dzieci w spłacie raty kredytowej w początkowym okresie.  Z jednej strony mamy więc pomoc państwa, a z drugiej banki, które widząc zwiększone zainteresowanie kredytami z państwową dopłatą chcą na nich więcej zarobić. Banki, podobnie jak inne przedsiębiorstwa, dążą do maksymalizacji zysku i wykorzystują nadarzające się na rynku okazje. Ale oprócz zysku ważne jest zaufanie i bezpieczeństwo – to od nich zależy sprawne funkcjonowanie banku. Niektóre banki zdają się o tym ostatnio zapominać, podobnie jak o tym, że pełnią ważną funkcję w gospodarce i chociażby z tego względu powinny współpracować z pozostałymi podmiotami. Dostosowywanie się do zmieniających się warunków rynkowych jest racjonalne, ale prawie całkowite wstrzymanie akcji kredytowej już nie.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

W kolejce po 1200 zł miesięcznie!

Do końca 2010 roku o pomoc w spłacie kredytów hipotecznych może wystąpić 63 tys. osób - podał resort pracy w uzasadnieniu do projektu ustawy o pomocy państwa w spłacie kredytów zaciągniętych przez osoby, które straciły pracę.

Ministerstwo pracy skierowało projekt ustawy do uzgodnień międzyresortowych oraz do konsultacji w Komisji Trójstronnej. Dokument przewiduje, że pomoc w płacie kredytu zaciągniętego na zakup mieszkania lub domu będzie przysługiwała osobom, które straciły pracę po 1 lipca 2008 r., zarejestrowały się jako bezrobotne i uzyskały prawo do zasiłku.

Pomoc będzie pochodziła ze środków Funduszu Pracy, administrowanego przez ministra pracy. Pieniądze na rachunki bankowe kredytobiorców będzie przelewał Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK).Wprowadzenie regulacji spowoduje wzrost wydatków Funduszu Pracy w latach 2009-2011 o odpowiednio 142, 296 i 141 mln zł oraz wzrost dochodów Funduszu Pracy w kolejnych latach o ok. 50-70 mln zł rocznie- czytamy w uzasadnieniu do projektu.

Łączny koszt wprowadzenia regulacji w latach 2009-2020 to, biorąc pod uwagę koszt pieniądza w czasie (przy stopie dyskonta w wysokości 3 proc.) 90 mln zł, w tym 8,5 mln zł wyłącznie jako koszty obsługi BGK. Przy założeniu braku możliwości egzekucji udzielonej pomocy (np. w wyniku przepisów o upadłości konsumenckiej) na poziomie 10 proc. dodatkowy koszt instrumentu wyniesie ok. 60 mln zł, co daje łączny koszt rozwiązania w wysokości 150 mln zł - podano.

Pomoc ma przysługiwać najdłużej przez 12 miesięcy, ale jeżeli ktoś znajdzie pracę wcześniej, to pieniądze dostanie jeszcze przez miesiąc po zatrudnieniu. Maksymalna wysokość pomocy to 1200 zł miesięcznie. Kwota ta obejmie kapitał i odsetki.

Najpóźniej po upływie 2 lat od zakończenia korzystania z pomocy państwa trzeba będzie rozpocząć jej zwracanie. Kredytobiorca będzie musiał oddawać pożyczone od państwa pieniądze w równych, nieoprocentowanych ratach przez maksymalnie 8 lat.

Pomocy nie otrzymają ci, którzy zostali zwolnieni dyscyplinarnie, na własną prośbę lub za porozumieniem stron. Nie mogą liczyć na pomoc również osoby, które mają inne mieszkanie lub dom. Jeżeli małżonkowie mają wspólnotę majątkową i wzięli wspólny kredyt, otrzymają pomoc w jego spłacie także wtedy, gdy pracę straci tylko jedno z nich.

Aby otrzymać pomoc, bezrobotny będzie musiał złożyć w tej sprawie wniosek do powiatowego urzędu pracy, w którym został zarejestrowany. Ten przekaże wniosek staroście, który wyda decyzję o przyznaniu pomocy. Wnioski będzie można składać do 31 grudnia 2010 r.

Ustawa ma wejść w życie 14 dni od jej ogłoszenia w Dzienniku Ustaw.

Minister w kancelarii premiera Michał Boni mówił w marcu, że rząd chce, aby ustawa weszła w życie nawet w maju. Szef Centrum Legislacyjnego Rządu Maciej Berek wyjaśniał natomiast PAP, że uzgodnienia międzyresortowe mogą trwać kilka dni albo kilka tygodni, ale w uzasadnionych wypadkach można je nadzwyczajnie skrócić. Jego zdaniem, rozmowy w Komisji Trójstronnej mogą wydłużyć czas konsultacji.

Obecnie w Funduszu Pracy jest ok. 850 mln zł, które mogą być przeznaczone na pomoc w spłacie kredytów. Ok. 350 mln zł to wolne środki Funduszu, które - jak mówiła PAP w lutym rzeczniczka prasowa resortu Bożena Diaby - mogą być przeznaczone na dopłaty do kredytów. 500 mln zł pochodzi z prywatyzacji. Jak informowała w lutym minister pracy Jolanta Fedak, te pieniądze "mogą być wykorzystane przez Fundusz Pracy na pomoc w spłacie kredytów".

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Sobota, 18 kwietnia (05:06)

W kolejce po 1200 zł miesięcznie!

Do końca 2010 roku o pomoc w spłacie kredytów hipotecznych może wystąpić 63 tys. osób - podał resort pracy w uzasadnieniu do projektu ustawy o pomocy państwa w spłacie kredytów zaciągniętych przez osoby, które straciły pracę.

Ministerstwo pracy skierowało projekt ustawy do uzgodnień międzyresortowych oraz do konsultacji w Komisji Trójstronnej. Dokument przewiduje, że pomoc w płacie kredytu zaciągniętego na zakup mieszkania lub domu będzie przysługiwała osobom, które straciły pracę po 1 lipca 2008 r., zarejestrowały się jako bezrobotne i uzyskały prawo do zasiłku.

Pomoc będzie pochodziła ze środków Funduszu Pracy, administrowanego przez ministra pracy. Pieniądze na rachunki bankowe kredytobiorców będzie przelewał Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK).Wprowadzenie regulacji spowoduje wzrost wydatków Funduszu Pracy w latach 2009-2011 o odpowiednio 142, 296 i 141 mln zł oraz wzrost dochodów Funduszu Pracy w kolejnych latach o ok. 50-70 mln zł rocznie- czytamy w uzasadnieniu do projektu.

Łączny koszt wprowadzenia regulacji w latach 2009-2020 to, biorąc pod uwagę koszt pieniądza w czasie (przy stopie dyskonta w wysokości 3 proc.) 90 mln zł, w tym 8,5 mln zł wyłącznie jako koszty obsługi BGK. Przy założeniu braku możliwości egzekucji udzielonej pomocy (np. w wyniku przepisów o upadłości konsumenckiej) na poziomie 10 proc. dodatkowy koszt instrumentu wyniesie ok. 60 mln zł, co daje łączny koszt rozwiązania w wysokości 150 mln zł - podano.

Pomoc ma przysługiwać najdłużej przez 12 miesięcy, ale jeżeli ktoś znajdzie pracę wcześniej, to pieniądze dostanie jeszcze przez miesiąc po zatrudnieniu. Maksymalna wysokość pomocy to 1200 zł miesięcznie. Kwota ta obejmie kapitał i odsetki.

Najpóźniej po upływie 2 lat od zakończenia korzystania z pomocy państwa trzeba będzie rozpocząć jej zwracanie. Kredytobiorca będzie musiał oddawać pożyczone od państwa pieniądze w równych, nieoprocentowanych ratach przez maksymalnie 8 lat.

Pomocy nie otrzymają ci, którzy zostali zwolnieni dyscyplinarnie, na własną prośbę lub za porozumieniem stron. Nie mogą liczyć na pomoc również osoby, które mają inne mieszkanie lub dom. Jeżeli małżonkowie mają wspólnotę majątkową i wzięli wspólny kredyt, otrzymają pomoc w jego spłacie także wtedy, gdy pracę straci tylko jedno z nich.

Aby otrzymać pomoc, bezrobotny będzie musiał złożyć w tej sprawie wniosek do powiatowego urzędu pracy, w którym został zarejestrowany. Ten przekaże wniosek staroście, który wyda decyzję o przyznaniu pomocy. Wnioski będzie można składać do 31 grudnia 2010 r.

Ustawa ma wejść w życie 14 dni od jej ogłoszenia w Dzienniku Ustaw.

Minister w kancelarii premiera Michał Boni mówił w marcu, że rząd chce, aby ustawa weszła w życie nawet w maju. Szef Centrum Legislacyjnego Rządu Maciej Berek wyjaśniał natomiast PAP, że uzgodnienia międzyresortowe mogą trwać kilka dni albo kilka tygodni, ale w uzasadnionych wypadkach można je nadzwyczajnie skrócić. Jego zdaniem, rozmowy w Komisji Trójstronnej mogą wydłużyć czas konsultacji.

Obecnie w Funduszu Pracy jest ok. 850 mln zł, które mogą być przeznaczone na pomoc w spłacie kredytów. Ok. 350 mln zł to wolne środki Funduszu, które - jak mówiła PAP w lutym rzeczniczka prasowa resortu Bożena Diaby - mogą być przeznaczone na dopłaty do kredytów. 500 mln zł pochodzi z prywatyzacji. Jak informowała w lutym minister pracy Jolanta Fedak, te pieniądze "mogą być wykorzystane przez Fundusz Pracy na pomoc w spłacie kredytów".

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Sobota, 18 kwietnia (05:06)

Przebudowa stadionu sląskiego

Wszystkie siedem firm i konsorcjów zainteresowanych przebudową Stadionu Śląskiego w Chorzowie odebrało pełną dokumentację, umożliwiającą im przygotowanie ofert przetargowych. Można je składać do 22 maja - podał w piątek Urząd Marszałkowski w Katowicach.

Przedstawiciele zainteresowanych podmiotów otrzymali m.in. tzw. specyfikację istotnych warunków zamówienia, projekty: wykonawczy i budowlany wraz z pozwoleniem na budowę oraz wszystkie dane techniczne dotyczące wykonania i odbioru modernizacji stadionu. Bez tych dokumentów niemożliwe byłoby przygotowanie szczegółowej oferty.

- Każde z konsorcjów otrzymało dokumenty w formie papierowej - a znajdowały się one aż w szesnastu kartonowych pudełkach - jak i elektronicznej, na siedmiu płytach CD - poinformował w piątek Andrzej Bilnik z biura Inżyniera Kontraktu.

Termin składania ofert przetargowych upływa 22 maja o godzinie 13. Rozstrzygnięcie przetargu nastąpi w czerwcu. 1 lipca plac budowy zostanie przekazany generalnemu wykonawcy. Ostateczne zakończenie modernizacji Stadionu Śląskiego nastąpi 29 kwietnia 2011 roku.

Oferty mogą złożyć: Budimex-Dromex, Polimex-Mostostal, PORR Polska, Hochtief Polska, Skanska, MSF - Moniz Da Maia, Serra & Fortunato - Empreiteiros z Lizbony oraz Alpine Bau Deutschland AG NL z Berlina.

Przekazanie firmom dokumentacji otworzyło kolejny etap przetargu ograniczonego na wybór generalnego wykonawcy robót budowlanych dla inwestycji zatytułowanej "Zadaszenie widowni oraz niezbędna infrastruktura techniczna Stadionu Śląskiego w Chorzowie". Wartość robót to ponad 360 mln zł. Pieniądze da samorząd woj. śląskiego i Ministerstwo Sportu.

Modernizacja stadionu obejmuje przede wszystkim wybudowanie zadaszenia widowni; elipsa projektowanego dachu wynosi 43 tys. m kw. Przestrzenna forma projektu uwzględnia też wkomponowanie stadionu w zieleń chorzowskiego parku oraz jego przystosowanie do rozgrywania zawodów lekkoatletycznych. Po modernizacji obiekt pomieści ponad 55 tys. widzów.

Pozwolenie budowlane oraz decyzja zatwierdzająca projekt przebudowy i zadaszenia stadionu została wydana na początku lutego. Oprócz zadaszenia widowni w ramach przebudowy zmieniona zostanie też m.in. trybuna zachodnia, która będzie podobna do już istniejącej wschodniej, powstaną parkingi, nowe stanowiska handlowe oraz toalety. Na dziennikarzy czekać będzie 741 stanowisk, a na komentatorów - 240.

Przewidziano 132 miejsca dla wózków inwalidzkich, udrożnione zostaną drogi ewakuacyjne i bramy wejściowe obiektu, powstaną pomieszczenia zaplecza sanitarnego i cateringowego, system nagłośnienia i oświetlenia, dodatkowe siedziska, skybox oraz pomieszczenia dla VIP-ów.

* * *

- Na finały mistrzostw Europy w piłce nożnej EURO-2012 powstaną stadiony i lotniska, nie będzie jednak wszystkich planowanych dróg i linii kolejowych - ocenia poseł PSL, wiceprzewodniczący komisji infrastruktury Janusz Piechociński (PSL).

Piechociński przedstawił w piątek raport o stanie przygotowań do mistrzostw. Według niego Polska "tylko szybkim biegiem" zdąży z projektami infrastruktury transportowej na EURO-2012.

Możliwość wybudowania dróg Piechociński ocenia na 50-60 proc. w stosunku do planów połączenia siecią autostrad i dróg ekspresowych wszystkich miast, w których odbędą się mecze mistrzostw Europy w piłce nożnej.

Jego zdaniem, tylko te inwestycje drogowe, których wykonawcy zostaną wyłonieni do końca roku będą ukończone przed EURO. Natomiast, jeśli do połowy 2010 r. nie będzie wykonawcy jakiejś inwestycji drogowej, trzeba "zapomnieć" o niej przed mistrzostwami.

Według posła, w sytuacji kryzysu gospodarczego, obniżonych wpływów do spółek kolejowych, Polskie Linie Kolejowe nie będą w stanie wykonać planów modernizacji sieci. Możliwość połączenia głównych miast liniami, po których pociągi będą jeździły z prędkością 160 km na godzinę poseł ocenia na 40-50 proc. i tylko w przypadku wsparcia tych działań z budżetu państwa.

Finały EURO-2012 mają się odbyć w Polsce i na Ukrainie. UEFA wybierze osiem miast spośród 12 kandydatów. O organizację EURO- 2012 starają się: Kijów, Dniepropietrowsk, Donieck, Lwów, Odessa i Charków oraz Warszawa, Gdańsk, Poznań, Wrocław, Kraków i Chorzów.

źródło informacji: PAP

Piątek, 17 kwietnia (16:29)

Przebudowa stadionu sląskiego

Wszystkie siedem firm i konsorcjów zainteresowanych przebudową Stadionu Śląskiego w Chorzowie odebrało pełną dokumentację, umożliwiającą im przygotowanie ofert przetargowych. Można je składać do 22 maja - podał w piątek Urząd Marszałkowski w Katowicach.

Przedstawiciele zainteresowanych podmiotów otrzymali m.in. tzw. specyfikację istotnych warunków zamówienia, projekty: wykonawczy i budowlany wraz z pozwoleniem na budowę oraz wszystkie dane techniczne dotyczące wykonania i odbioru modernizacji stadionu. Bez tych dokumentów niemożliwe byłoby przygotowanie szczegółowej oferty.

- Każde z konsorcjów otrzymało dokumenty w formie papierowej - a znajdowały się one aż w szesnastu kartonowych pudełkach - jak i elektronicznej, na siedmiu płytach CD - poinformował w piątek Andrzej Bilnik z biura Inżyniera Kontraktu.

Termin składania ofert przetargowych upływa 22 maja o godzinie 13. Rozstrzygnięcie przetargu nastąpi w czerwcu. 1 lipca plac budowy zostanie przekazany generalnemu wykonawcy. Ostateczne zakończenie modernizacji Stadionu Śląskiego nastąpi 29 kwietnia 2011 roku.

Oferty mogą złożyć: Budimex-Dromex, Polimex-Mostostal, PORR Polska, Hochtief Polska, Skanska, MSF - Moniz Da Maia, Serra & Fortunato - Empreiteiros z Lizbony oraz Alpine Bau Deutschland AG NL z Berlina.

Przekazanie firmom dokumentacji otworzyło kolejny etap przetargu ograniczonego na wybór generalnego wykonawcy robót budowlanych dla inwestycji zatytułowanej "Zadaszenie widowni oraz niezbędna infrastruktura techniczna Stadionu Śląskiego w Chorzowie". Wartość robót to ponad 360 mln zł. Pieniądze da samorząd woj. śląskiego i Ministerstwo Sportu.

Modernizacja stadionu obejmuje przede wszystkim wybudowanie zadaszenia widowni; elipsa projektowanego dachu wynosi 43 tys. m kw. Przestrzenna forma projektu uwzględnia też wkomponowanie stadionu w zieleń chorzowskiego parku oraz jego przystosowanie do rozgrywania zawodów lekkoatletycznych. Po modernizacji obiekt pomieści ponad 55 tys. widzów.

Pozwolenie budowlane oraz decyzja zatwierdzająca projekt przebudowy i zadaszenia stadionu została wydana na początku lutego. Oprócz zadaszenia widowni w ramach przebudowy zmieniona zostanie też m.in. trybuna zachodnia, która będzie podobna do już istniejącej wschodniej, powstaną parkingi, nowe stanowiska handlowe oraz toalety. Na dziennikarzy czekać będzie 741 stanowisk, a na komentatorów - 240.

Przewidziano 132 miejsca dla wózków inwalidzkich, udrożnione zostaną drogi ewakuacyjne i bramy wejściowe obiektu, powstaną pomieszczenia zaplecza sanitarnego i cateringowego, system nagłośnienia i oświetlenia, dodatkowe siedziska, skybox oraz pomieszczenia dla VIP-ów.

* * *

- Na finały mistrzostw Europy w piłce nożnej EURO-2012 powstaną stadiony i lotniska, nie będzie jednak wszystkich planowanych dróg i linii kolejowych - ocenia poseł PSL, wiceprzewodniczący komisji infrastruktury Janusz Piechociński (PSL).

Piechociński przedstawił w piątek raport o stanie przygotowań do mistrzostw. Według niego Polska "tylko szybkim biegiem" zdąży z projektami infrastruktury transportowej na EURO-2012.

Możliwość wybudowania dróg Piechociński ocenia na 50-60 proc. w stosunku do planów połączenia siecią autostrad i dróg ekspresowych wszystkich miast, w których odbędą się mecze mistrzostw Europy w piłce nożnej.

Jego zdaniem, tylko te inwestycje drogowe, których wykonawcy zostaną wyłonieni do końca roku będą ukończone przed EURO. Natomiast, jeśli do połowy 2010 r. nie będzie wykonawcy jakiejś inwestycji drogowej, trzeba "zapomnieć" o niej przed mistrzostwami.

Według posła, w sytuacji kryzysu gospodarczego, obniżonych wpływów do spółek kolejowych, Polskie Linie Kolejowe nie będą w stanie wykonać planów modernizacji sieci. Możliwość połączenia głównych miast liniami, po których pociągi będą jeździły z prędkością 160 km na godzinę poseł ocenia na 40-50 proc. i tylko w przypadku wsparcia tych działań z budżetu państwa.

Finały EURO-2012 mają się odbyć w Polsce i na Ukrainie. UEFA wybierze osiem miast spośród 12 kandydatów. O organizację EURO- 2012 starają się: Kijów, Dniepropietrowsk, Donieck, Lwów, Odessa i Charków oraz Warszawa, Gdańsk, Poznań, Wrocław, Kraków i Chorzów.

źródło informacji: PAP

Piątek, 17 kwietnia (16:29)

Raport rynku nieruchomości. Rynek wynajmu mieszkań. I kwartał 2009

Pierwszy kwartał 2009 roku przyniósł nowe minima na europejskich giełdach oraz dalsze ochłodzenie klimatu inwestycyjnego na rynku nieruchomości. Ceny mieszkań utrzymują lekką tendencję spadkową, liczba transakcji utrzymuje się na stabilnym – niskim – poziomie. Deweloperzy zauważyli pewną szansę na dodatkowy popyt za sprawą programu rządowego „Rodzina na swoim” – niemniej jednak w przypadku Stolicy maksymalna cena mieszkania kwalifikująca do programu to 7,2 tys. zł/mkw. Dlatego też zasięg programu ograniczył się głównie do dzielnic obrzeżnych.

Ogólne pogorszenie sytuacji gospodarczej nie ominęło rynku najmu. Po raz pierwszy od kilkunastu kwartałów można było zaobserwować spadki stawek ofertowych. Część osób, które kupiły mieszkania w celach spekulacyjnych obecnie wstrzymuje się ze sprzedażą ze względu na mało korzystne ceny. Decydują się na wynajem lokalu. To właśnie wysoka podaż mieszkań pod wynajem oraz wywindowane stawki wpływają na aktualną korektę.

Źródło: Wynajem.pl

 

Źródło: Wynajem.pl

Warszawa
Stołeczny rynek najmu niezmiennie pozostaje najbardziej rozwiniętym i dojrzałym w kraju. W porównaniu do IV kwartału 2008 niewielkiej zmianie uległa struktura podaży – udział najbardziej popularnych, dwupokojowych mieszkań wzrósł do 47% kosztem większych, 3 - , oraz 4 - pokojowych lokali. Udział kawalerek utrzymuje się na podobnym poziomie (9%).

W ciągu ostatnich trzech miesięcy średni koszt wynajęcia mieszkania w Warszawie spadł o 2 zł/mkw. do 48 zł/mkw. Korekta o 4% była głównie efektem zwiększenia podaży mieszkań pod wynajem przy jednoczesnej stabilizacji popytu. Obecnie za wynajęcie dwupokojowego lokalu w przyzwoitej lokalizacji zapłacić trzeba średnio około 2,4 tys. zł/miesiąc.

Śródmieście utrzymało miano najbardziej zyskownej lokalizacji pod wynajem (57 zł/mkw.). Dość wyraźnie spadł udział Śródmieścia i Mokotowa w strukturze podaży. Odsetek ofert pochodzących z tych lokalizacji zmalał o przeszło 5%.

Ze względu na stabilizację cen mieszkań oraz spadek stawek najmu obniżyła się rentowność wynajmu w Stolicy. Jest to dość naturalna kolej rzeczy, w szczególności dlatego, że w ciągu ostatniego roku ceny mieszkań spadały, a stawki najmu dynamicznie wzrastały. Wysokie stopy kapitalizacji zachęciły do wynajmu mieszkań a rynkowa nisza została wypełniona.

Źródło: Wynajem.pl

Kraków
Bezwzględny spadek średnich stawek ofertowych za wynajem mieszkania w Krakowie był podobny do odnotowanego w Warszawie – 2zł/mkw. (aktualny poziom 35 zł/mkw.). Niemniej jednak korekta w odniesieniu do poziomu cenowego była silniejsza: średni koszt wynajęcia lokalu zmalał o 5,5%.

Struktura podaży krakowskiego rynku najmu pozostała praktycznie bez zmian, najbardziej popularne dwupokojowe mieszkania stanowią ok. 50% podaży. Ciągle brak jest największych 4 – pokojowych lokali.

Ceny w najdroższej dzielnicy (Stare Miasto) spadły o 2 zł/mkw. osiągając poziom  41 zł/mkw. Krowodrza pozostaje obszarem, gdzie oferta najmu jest najbogatsza (22% całego rynku).

Źródło: Wynajem.pl

Wrocław
Wrocław dość silnie wpisał się w trend spadkowy na rynku najmu. W ciągu ostatniego kwartału średni koszt wynajęcia mieszkania spadł aż o 4 zł/mkw. (-9,5%). Obecnie za wynajem 2 – pokojowego mieszkania zapłacić trzeba około 1,9 tys.zł/miesiąc.

Silny spadek doprowadził ceny do realnego, choć ciągle stosunkowo wysokiego poziomu. Dlatego też niewykluczone są dalsze, już nie tak dynamiczne spadki.

Spadek cen w najbardziej prestiżowej dzielnicy (Stare Miasto) był nieco mniej dynamiczny. Średnia stawka ofertowa spadła o 3 zł/mkw. sprowadzając ceny do 53 zł/mkw. Krzyki pozostały liderem w kategorii największej liczby ofert z udziałem w całej podaży wrocławskiego rynku na poziomie 41%.

Źródło: Wynajem.pl

Poznań
W ciągu ostatnich trzech miesięcy w Poznaniu odnotowany został najsilniejszy spadek stawek ofertowych na rynku najmu. Przeciętny koszt wynajęcia mieszkania spadł o 4 zł/mkw. sprowadzając średnią do 32 zł/mkw. W ujęciu procentowym przecena wyniosła 11%. Aktualny koszt wynajęcia 2 – pokojowego lokalu to około 1,6 tys. zł/miesiąc.

Najdroższą dzielnicą pozostaje Centrum (40 zł/mkw.). Ponad połowa podaży koncentruje się w trzech dzielnicach: Rataje (18%), Grunwald (18%) oraz Centrum (14%).

Źródło: Wynajem.pl

Trójmiasto
Niekorzystny trend panujący na rynku najmu nie ominął Trójmiasta. Średnie ceny ofertowe z Gdańska, Gdyni o Sopotu spadły o 2 zł/mkw. (-5,5%). Relacje między poszczególnymi miastami nie uległy istotnym zmianom, z oczywistych względów najdroższy jest wynajem lokalu w Sopocie (44 zł/mkw.). Koszt wynajęcia mieszkania w Gdańsku i Gdyni jest podobny i waha się między 33 – 35 zł/mkw.

Źródło: Wynajem.pl

Podsumowanie
Rynek najmu poszedł w ślad za klasycznym rynkiem nieruchomości mieszkaniowych w trend spadkowy. Problemy ze sprzedażą mieszkań zmuszają właścicieli do ich wynajmu, sytuacja części najemców ulega pogorszeniu ze względu na osłabienie koniunktury gospodarczej, jeszcze inni z pomocą Państwa opuszczają rynek najmu kupując własne mieszkanie.

Wszystkie analizowane miasta i aglomeracje zanotowały istotne spadki stawek najmu w ciągu ostatniego kwartału. Najsilniejszy spadek miał miejsce w Poznaniu (-11%), w najmniejszym stopniu dotknięty został rynek warszawski.

W najbliższym czasie prawdopodobne jest utrzymanie lekkiego trendu spadkowego, który będzie przede wszystkim efektem nadpodaży na rynku najmu. Sytuacja na rynku najmu w ciągu najbliższego roku będzie również silnie uzależniona od koniunktury gospodarczej, w szczególności zmian klimatu inwestycyjnego na rynku nieruchomości.

Ożywienia można się spodziewać jednak już pod koniec okresu wakacyjnego. Jest to najlepszy okres dla posiadaczy mieszkań pod wynajem, ponieważ mogą niemal „wybierać” wśród najemców. Na rynku pojawiają się m.in. studenci poszukujący lokum na kolejny rok akademicki a także absolwenci, rozpoczynający karierę zawodową.

 

Wynajem.pl i CEE Property Group

Raport rynku nieruchomości. Rynek wynajmu mieszkań. I kwartał 2009

Pierwszy kwartał 2009 roku przyniósł nowe minima na europejskich giełdach oraz dalsze ochłodzenie klimatu inwestycyjnego na rynku nieruchomości. Ceny mieszkań utrzymują lekką tendencję spadkową, liczba transakcji utrzymuje się na stabilnym – niskim – poziomie. Deweloperzy zauważyli pewną szansę na dodatkowy popyt za sprawą programu rządowego „Rodzina na swoim” – niemniej jednak w przypadku Stolicy maksymalna cena mieszkania kwalifikująca do programu to 7,2 tys. zł/mkw. Dlatego też zasięg programu ograniczył się głównie do dzielnic obrzeżnych.

Ogólne pogorszenie sytuacji gospodarczej nie ominęło rynku najmu. Po raz pierwszy od kilkunastu kwartałów można było zaobserwować spadki stawek ofertowych. Część osób, które kupiły mieszkania w celach spekulacyjnych obecnie wstrzymuje się ze sprzedażą ze względu na mało korzystne ceny. Decydują się na wynajem lokalu. To właśnie wysoka podaż mieszkań pod wynajem oraz wywindowane stawki wpływają na aktualną korektę.

Źródło: Wynajem.pl

 

Źródło: Wynajem.pl

Warszawa
Stołeczny rynek najmu niezmiennie pozostaje najbardziej rozwiniętym i dojrzałym w kraju. W porównaniu do IV kwartału 2008 niewielkiej zmianie uległa struktura podaży – udział najbardziej popularnych, dwupokojowych mieszkań wzrósł do 47% kosztem większych, 3 - , oraz 4 - pokojowych lokali. Udział kawalerek utrzymuje się na podobnym poziomie (9%).

W ciągu ostatnich trzech miesięcy średni koszt wynajęcia mieszkania w Warszawie spadł o 2 zł/mkw. do 48 zł/mkw. Korekta o 4% była głównie efektem zwiększenia podaży mieszkań pod wynajem przy jednoczesnej stabilizacji popytu. Obecnie za wynajęcie dwupokojowego lokalu w przyzwoitej lokalizacji zapłacić trzeba średnio około 2,4 tys. zł/miesiąc.

Śródmieście utrzymało miano najbardziej zyskownej lokalizacji pod wynajem (57 zł/mkw.). Dość wyraźnie spadł udział Śródmieścia i Mokotowa w strukturze podaży. Odsetek ofert pochodzących z tych lokalizacji zmalał o przeszło 5%.

Ze względu na stabilizację cen mieszkań oraz spadek stawek najmu obniżyła się rentowność wynajmu w Stolicy. Jest to dość naturalna kolej rzeczy, w szczególności dlatego, że w ciągu ostatniego roku ceny mieszkań spadały, a stawki najmu dynamicznie wzrastały. Wysokie stopy kapitalizacji zachęciły do wynajmu mieszkań a rynkowa nisza została wypełniona.

Źródło: Wynajem.pl

Kraków
Bezwzględny spadek średnich stawek ofertowych za wynajem mieszkania w Krakowie był podobny do odnotowanego w Warszawie – 2zł/mkw. (aktualny poziom 35 zł/mkw.). Niemniej jednak korekta w odniesieniu do poziomu cenowego była silniejsza: średni koszt wynajęcia lokalu zmalał o 5,5%.

Struktura podaży krakowskiego rynku najmu pozostała praktycznie bez zmian, najbardziej popularne dwupokojowe mieszkania stanowią ok. 50% podaży. Ciągle brak jest największych 4 – pokojowych lokali.

Ceny w najdroższej dzielnicy (Stare Miasto) spadły o 2 zł/mkw. osiągając poziom  41 zł/mkw. Krowodrza pozostaje obszarem, gdzie oferta najmu jest najbogatsza (22% całego rynku).

Źródło: Wynajem.pl

Wrocław
Wrocław dość silnie wpisał się w trend spadkowy na rynku najmu. W ciągu ostatniego kwartału średni koszt wynajęcia mieszkania spadł aż o 4 zł/mkw. (-9,5%). Obecnie za wynajem 2 – pokojowego mieszkania zapłacić trzeba około 1,9 tys.zł/miesiąc.

Silny spadek doprowadził ceny do realnego, choć ciągle stosunkowo wysokiego poziomu. Dlatego też niewykluczone są dalsze, już nie tak dynamiczne spadki.

Spadek cen w najbardziej prestiżowej dzielnicy (Stare Miasto) był nieco mniej dynamiczny. Średnia stawka ofertowa spadła o 3 zł/mkw. sprowadzając ceny do 53 zł/mkw. Krzyki pozostały liderem w kategorii największej liczby ofert z udziałem w całej podaży wrocławskiego rynku na poziomie 41%.

Źródło: Wynajem.pl

Poznań
W ciągu ostatnich trzech miesięcy w Poznaniu odnotowany został najsilniejszy spadek stawek ofertowych na rynku najmu. Przeciętny koszt wynajęcia mieszkania spadł o 4 zł/mkw. sprowadzając średnią do 32 zł/mkw. W ujęciu procentowym przecena wyniosła 11%. Aktualny koszt wynajęcia 2 – pokojowego lokalu to około 1,6 tys. zł/miesiąc.

Najdroższą dzielnicą pozostaje Centrum (40 zł/mkw.). Ponad połowa podaży koncentruje się w trzech dzielnicach: Rataje (18%), Grunwald (18%) oraz Centrum (14%).

Źródło: Wynajem.pl

Trójmiasto
Niekorzystny trend panujący na rynku najmu nie ominął Trójmiasta. Średnie ceny ofertowe z Gdańska, Gdyni o Sopotu spadły o 2 zł/mkw. (-5,5%). Relacje między poszczególnymi miastami nie uległy istotnym zmianom, z oczywistych względów najdroższy jest wynajem lokalu w Sopocie (44 zł/mkw.). Koszt wynajęcia mieszkania w Gdańsku i Gdyni jest podobny i waha się między 33 – 35 zł/mkw.

Źródło: Wynajem.pl

Podsumowanie
Rynek najmu poszedł w ślad za klasycznym rynkiem nieruchomości mieszkaniowych w trend spadkowy. Problemy ze sprzedażą mieszkań zmuszają właścicieli do ich wynajmu, sytuacja części najemców ulega pogorszeniu ze względu na osłabienie koniunktury gospodarczej, jeszcze inni z pomocą Państwa opuszczają rynek najmu kupując własne mieszkanie.

Wszystkie analizowane miasta i aglomeracje zanotowały istotne spadki stawek najmu w ciągu ostatniego kwartału. Najsilniejszy spadek miał miejsce w Poznaniu (-11%), w najmniejszym stopniu dotknięty został rynek warszawski.

W najbliższym czasie prawdopodobne jest utrzymanie lekkiego trendu spadkowego, który będzie przede wszystkim efektem nadpodaży na rynku najmu. Sytuacja na rynku najmu w ciągu najbliższego roku będzie również silnie uzależniona od koniunktury gospodarczej, w szczególności zmian klimatu inwestycyjnego na rynku nieruchomości.

Ożywienia można się spodziewać jednak już pod koniec okresu wakacyjnego. Jest to najlepszy okres dla posiadaczy mieszkań pod wynajem, ponieważ mogą niemal „wybierać” wśród najemców. Na rynku pojawiają się m.in. studenci poszukujący lokum na kolejny rok akademicki a także absolwenci, rozpoczynający karierę zawodową.

 

Wynajem.pl i CEE Property Group

Energooszczędny budynek w Katowicach

Innowacyjny Budynek Energooszczędny, zużywający do ogrzewania i chłodzenia ok. jedną trzecią energii w porównaniu do standardowych biurowców, otwarto w piątek na terenie Parku Naukowo-Technologicznego Euro-Centrum w Katowicach.
To jeden z pierwszych obiektów o takich właściwościach w Polsce. Roczne zużycie energii do jego ogrzania w przeliczeniu na metr kwadratowy wynosi ok. 32 kWh. Tradycyjny budynek zużywa odpowiednio 120 kWh. Spełnienie kryterium tzw. budynku pasywnego wymaga zejścia poniżej granicy 15 kWh - taki obiekt ma wkrótce powstać obok otwartego w piątek.

Zbudowany w 10 miesięcy biurowiec jest stosunkowo niewielki - jego zwarta bryła mieści powierzchnię ok. 2,4 tys. m kw. Przewidziano go do pomieszczenia ok. 130-150 pracowników. Wprowadzone rozwiązania umożliwią znaczne oszczędności podczas jego eksploatacji, jednocześnie koszt budowy był wyższy od standardowego tylko o ok. 10 proc.

Jak mówił podczas otwarcia budynku prezes Parku Naukowo- Technologicznego Euro-Centrum Roman Trzaskalik, to bliźniacza konstrukcja obiektu zbudowanego półtora roku temu w austriackiej Styrii - na podstawie projektu biura Weizer Energi-Innovation- Zentrum. Projekt dostosowała do polskich warunków i rozwinęła pracownia Projekt Grupa.

Jej przedstawiciel Sławomir Kostor opowiadał w piątek, że energooszczędność katowickiego budynku osiągnięto m.in. dzięki zastosowaniu specjalnego systemu grzania i chłodzenia. Zainstalowano w nim bowiem pompę ciepła korzystającą z geotermii z czterech 18-metrowych studni. Pompa wydobywa ciepłą wodę z ziemi i dodatkowo dogrzewa ją.

Studnie geotermalne wokół budynku mają głębokość 18 metrów. Projektanci wykorzystali dobre warunki hydrologiczne - wokół bardzo płytko znaleziono dobrze nasączone warstwy wodonośne. W innych warunkach - w Austrii - konieczne były zastosowanie 10 sond geotermalnych, znacznie droższych, bo drążonych na głębokość ok. 100 metrów.
W budynku nie ma ani grzejników ani klimatyzacji. Ogrzewają go i chłodzą instalacje w grubych stropach z 30-centymerowych płyt żelbetowych. Latem przez stropy przepływa chłodna woda z ziemi - o temperaturze ok. 12-15 stopni. Zimą woda ma ok. 30 stopni - działa to podobnie jak ogrzewanie podłogowe.

W konstrukcji zastosowano tradycyjne materiały budowlane - beton, stal, cegłę i płytę gipsowo-kartonową. Zamontowano w nim jednak także m.in. szczelną, mechaniczną wentylację z tzw. rekuperatorem. To wymiennik ciepła, który odzyskuje 75 proc. ciepła z wypychanego na zewnątrz zużytego powietrza i przekazuje je świeżemu.

Na dachu budynku znajduje się 30 cm styropianu, w ścianach zewnętrznych - 20 cm. Szyby w oknach są potrójne, a od zachodu i południa chronią je sterowane elektronicznie żaluzje. W budynku nie ma instalacji gazowej, a energia elektryczna służy tylko do oświetlenia oraz zasilania urządzeń biurowych i pompy ciepła.

Obiektem zarządza system elektroniczny - kontrolujący temperaturę na poszczególnych piętrach i decydujący o ewentualnym dodatkowym chłodzeniu lub grzaniu. Został on też zintegrowany z żaluzjami. Sprawia, że opustoszały budynek przechodzi w stan uśpienia - system zamyka w weekendy wentylację dla zaoszczędzenia zgromadzonego wewnątrz ciepła.

Koszt realizacji tego budynku był wyższy od tradycyjnego o ok. 10 proc. "Różnica przy inwestycji tej skali jest minimalna, a korzyści to 25 proc. kosztów grzania i chłodzenia normalnego budynku. Przy budowie takiego budynku można dziś korzystać z różnych dotacji, a jego właściwości mogą być elementem promocyjnym, np. dla najemców" - wskazał Kostur.

Koszt budowy metra kw. wyniósł w ub. roku ok. 3,8 tys. zł, czyli ok. 900 euro - to jest nawet 200 euro mniej niż porównywalnych obiektów np. w Niemczech. Całość kosztowała niespełna 10,5 mln zł; inwestycję współfinansowano z budżetu państwa oraz Sektorowego Programu Operacyjnego "Wzrost Konkurencyjności Przedsiębiorstw, lata 2004-2006".

mtb/ drag/ jbr/ agt/
2009-04-17
źródło: PAP

Energooszczędny budynek w Katowicach

Innowacyjny Budynek Energooszczędny, zużywający do ogrzewania i chłodzenia ok. jedną trzecią energii w porównaniu do standardowych biurowców, otwarto w piątek na terenie Parku Naukowo-Technologicznego Euro-Centrum w Katowicach.
To jeden z pierwszych obiektów o takich właściwościach w Polsce. Roczne zużycie energii do jego ogrzania w przeliczeniu na metr kwadratowy wynosi ok. 32 kWh. Tradycyjny budynek zużywa odpowiednio 120 kWh. Spełnienie kryterium tzw. budynku pasywnego wymaga zejścia poniżej granicy 15 kWh - taki obiekt ma wkrótce powstać obok otwartego w piątek.

Zbudowany w 10 miesięcy biurowiec jest stosunkowo niewielki - jego zwarta bryła mieści powierzchnię ok. 2,4 tys. m kw. Przewidziano go do pomieszczenia ok. 130-150 pracowników. Wprowadzone rozwiązania umożliwią znaczne oszczędności podczas jego eksploatacji, jednocześnie koszt budowy był wyższy od standardowego tylko o ok. 10 proc.

Jak mówił podczas otwarcia budynku prezes Parku Naukowo- Technologicznego Euro-Centrum Roman Trzaskalik, to bliźniacza konstrukcja obiektu zbudowanego półtora roku temu w austriackiej Styrii - na podstawie projektu biura Weizer Energi-Innovation- Zentrum. Projekt dostosowała do polskich warunków i rozwinęła pracownia Projekt Grupa.

Jej przedstawiciel Sławomir Kostor opowiadał w piątek, że energooszczędność katowickiego budynku osiągnięto m.in. dzięki zastosowaniu specjalnego systemu grzania i chłodzenia. Zainstalowano w nim bowiem pompę ciepła korzystającą z geotermii z czterech 18-metrowych studni. Pompa wydobywa ciepłą wodę z ziemi i dodatkowo dogrzewa ją.

Studnie geotermalne wokół budynku mają głębokość 18 metrów. Projektanci wykorzystali dobre warunki hydrologiczne - wokół bardzo płytko znaleziono dobrze nasączone warstwy wodonośne. W innych warunkach - w Austrii - konieczne były zastosowanie 10 sond geotermalnych, znacznie droższych, bo drążonych na głębokość ok. 100 metrów.
W budynku nie ma ani grzejników ani klimatyzacji. Ogrzewają go i chłodzą instalacje w grubych stropach z 30-centymerowych płyt żelbetowych. Latem przez stropy przepływa chłodna woda z ziemi - o temperaturze ok. 12-15 stopni. Zimą woda ma ok. 30 stopni - działa to podobnie jak ogrzewanie podłogowe.

W konstrukcji zastosowano tradycyjne materiały budowlane - beton, stal, cegłę i płytę gipsowo-kartonową. Zamontowano w nim jednak także m.in. szczelną, mechaniczną wentylację z tzw. rekuperatorem. To wymiennik ciepła, który odzyskuje 75 proc. ciepła z wypychanego na zewnątrz zużytego powietrza i przekazuje je świeżemu.

Na dachu budynku znajduje się 30 cm styropianu, w ścianach zewnętrznych - 20 cm. Szyby w oknach są potrójne, a od zachodu i południa chronią je sterowane elektronicznie żaluzje. W budynku nie ma instalacji gazowej, a energia elektryczna służy tylko do oświetlenia oraz zasilania urządzeń biurowych i pompy ciepła.

Obiektem zarządza system elektroniczny - kontrolujący temperaturę na poszczególnych piętrach i decydujący o ewentualnym dodatkowym chłodzeniu lub grzaniu. Został on też zintegrowany z żaluzjami. Sprawia, że opustoszały budynek przechodzi w stan uśpienia - system zamyka w weekendy wentylację dla zaoszczędzenia zgromadzonego wewnątrz ciepła.

Koszt realizacji tego budynku był wyższy od tradycyjnego o ok. 10 proc. "Różnica przy inwestycji tej skali jest minimalna, a korzyści to 25 proc. kosztów grzania i chłodzenia normalnego budynku. Przy budowie takiego budynku można dziś korzystać z różnych dotacji, a jego właściwości mogą być elementem promocyjnym, np. dla najemców" - wskazał Kostur.

Koszt budowy metra kw. wyniósł w ub. roku ok. 3,8 tys. zł, czyli ok. 900 euro - to jest nawet 200 euro mniej niż porównywalnych obiektów np. w Niemczech. Całość kosztowała niespełna 10,5 mln zł; inwestycję współfinansowano z budżetu państwa oraz Sektorowego Programu Operacyjnego "Wzrost Konkurencyjności Przedsiębiorstw, lata 2004-2006".

mtb/ drag/ jbr/ agt/
2009-04-17
źródło: PAP

Każdy Norweg dostał siedem boisk!

Norwegia ogłosiła w środę, że uzyskała od ONZ prawo do powiększenia swego szelfu kontynentalnego o 235 tys. km kw., czyli równowartość powierzchni Wielkiej Brytanii - między innymi na bardzo pożądanych wodach Arktyki i Morza Barentsa.

Norwegia uzyskała powiększenie swego szelfu kontynentalnego

Na podstawie dokumentów dostarczonych przez Norwegię w 2006 r. Komisja Granic Szelfu Kontynentalnego, która jest agendą ONZ, zatwierdziła roszczenia Norwegii do olbrzymich obszarów Morza Norweskiego, Morza Barentsa i Oceanu Arktycznego.

Pozostaje tylko zapisać to w prawie norweskim i tym sposobem powiększenie naszego szelfu kontynentalnego wejdzie w życie - oświadczył dyrektor służb prawnych norweskiego MSZ Rolf Einar Fife.

Konwencja Narodów Zjednoczonych o Prawie Morza z 1982 r. pozwala poszerzyć prawa do eksploatowania bogactw naturalnych z obszarów odległych o 200 mil morskich od granicy lądowej do odległych o 350 mil morskich, jeśli dane państwo dowiedzie, że obszary te stanowią "naturalne składniki krawędzi kontynentalnej".

Według szacunków rządu norweskiego, uzyskane tereny mają powierzchnię ok. 235 tys. km kw., stanowią więc "równowartość siedmiu boisk piłkarskich" na każdego z 4,8 mln Norwegów - oświadczył szef dyplomacji norweskiej Jonas Gahr Stoere.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Każdy Norweg dostał siedem boisk!

Norwegia ogłosiła w środę, że uzyskała od ONZ prawo do powiększenia swego szelfu kontynentalnego o 235 tys. km kw., czyli równowartość powierzchni Wielkiej Brytanii - między innymi na bardzo pożądanych wodach Arktyki i Morza Barentsa.

Norwegia uzyskała powiększenie swego szelfu kontynentalnego

Na podstawie dokumentów dostarczonych przez Norwegię w 2006 r. Komisja Granic Szelfu Kontynentalnego, która jest agendą ONZ, zatwierdziła roszczenia Norwegii do olbrzymich obszarów Morza Norweskiego, Morza Barentsa i Oceanu Arktycznego.

Pozostaje tylko zapisać to w prawie norweskim i tym sposobem powiększenie naszego szelfu kontynentalnego wejdzie w życie - oświadczył dyrektor służb prawnych norweskiego MSZ Rolf Einar Fife.

Konwencja Narodów Zjednoczonych o Prawie Morza z 1982 r. pozwala poszerzyć prawa do eksploatowania bogactw naturalnych z obszarów odległych o 200 mil morskich od granicy lądowej do odległych o 350 mil morskich, jeśli dane państwo dowiedzie, że obszary te stanowią "naturalne składniki krawędzi kontynentalnej".

Według szacunków rządu norweskiego, uzyskane tereny mają powierzchnię ok. 235 tys. km kw., stanowią więc "równowartość siedmiu boisk piłkarskich" na każdego z 4,8 mln Norwegów - oświadczył szef dyplomacji norweskiej Jonas Gahr Stoere.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Papierowa kuchenka bez ognia i prądu

Papierowa kuchenka, na której można zagotować wodę? Takie urządzenie wygrało konkurs na najtańszy i najbardziej efektywny wynalazek, który przyczyni się do walki z globalnym ociepleniem. Kosztuje tylko 5 euro.
Jon Brehmer, kierownik zwycięskiego modelu zaprojektował „pudełkową kuchenkę” z myślą o tych rejonach świata, w których gotuje się na drewnie. Sam mieszka w Kenii, mógł więc  przetestować swój wynalazek w „sprzyjających” warunkach. Kuchenka pozwoli oszczędzić lasy i atmosferę, ponieważ jedynym gazem jaki się wytwarza w trakcie gotowania są niewielkie ilości pary wodnej.  

Ekologiczne urządzenie składa się z dwóch kartonowych pudeł – wsadzanych jedno w drugie. Mniejsze jest pomalowane na czarno, tak by pochłaniało promienie słoneczne. Przykryte jest przezroczystym, akrylowym wiekiem wieczkiem, tak by utrzymać ciepło wewnątrz. Większy karton wyściełany jest folią aluminiową. Dzięki takim szczelnym „kołderkom” temperatura w środku powinna osiągnąć 165  st. C. Podobno w słoneczny dzień niemal natychmiast osiąga 80 st. C.  

Zdaniem pomysłodawcy papierowa kuchenka pozwala zagotować 10 litrów wody w ciągu dwóch godzin. Może nie najszybciej, ale za to ekologicznie! Urządzenie nadaje się nie tylko do ugotowania wody na herbatę, ale także do sterylizacji warzyw czy upieczenia mięsa.  

Najważniejsze, że nowy wynalazek jest ekologiczny i bardzo tani. Zastosowanie znajdzie raczej w krajach Trzeciego Świata, gdzie powinien zastąpić tradycyjne palenisko. Pudełko Kioto, bo taka jest jego oficjalna nazwa,  wkrótce powinno trafić na rynek. Do produkcji przymierza się już kenijska fabryka w Nairobi, która w ciągu miesiąca mogłaby wyprodukować ok. 2, 5 mln takich kuchenek.
2009-04-16
źródło: wp.pl

Papierowa kuchenka bez ognia i prądu

Papierowa kuchenka, na której można zagotować wodę? Takie urządzenie wygrało konkurs na najtańszy i najbardziej efektywny wynalazek, który przyczyni się do walki z globalnym ociepleniem. Kosztuje tylko 5 euro.
Jon Brehmer, kierownik zwycięskiego modelu zaprojektował „pudełkową kuchenkę” z myślą o tych rejonach świata, w których gotuje się na drewnie. Sam mieszka w Kenii, mógł więc  przetestować swój wynalazek w „sprzyjających” warunkach. Kuchenka pozwoli oszczędzić lasy i atmosferę, ponieważ jedynym gazem jaki się wytwarza w trakcie gotowania są niewielkie ilości pary wodnej.  

Ekologiczne urządzenie składa się z dwóch kartonowych pudeł – wsadzanych jedno w drugie. Mniejsze jest pomalowane na czarno, tak by pochłaniało promienie słoneczne. Przykryte jest przezroczystym, akrylowym wiekiem wieczkiem, tak by utrzymać ciepło wewnątrz. Większy karton wyściełany jest folią aluminiową. Dzięki takim szczelnym „kołderkom” temperatura w środku powinna osiągnąć 165  st. C. Podobno w słoneczny dzień niemal natychmiast osiąga 80 st. C.  

Zdaniem pomysłodawcy papierowa kuchenka pozwala zagotować 10 litrów wody w ciągu dwóch godzin. Może nie najszybciej, ale za to ekologicznie! Urządzenie nadaje się nie tylko do ugotowania wody na herbatę, ale także do sterylizacji warzyw czy upieczenia mięsa.  

Najważniejsze, że nowy wynalazek jest ekologiczny i bardzo tani. Zastosowanie znajdzie raczej w krajach Trzeciego Świata, gdzie powinien zastąpić tradycyjne palenisko. Pudełko Kioto, bo taka jest jego oficjalna nazwa,  wkrótce powinno trafić na rynek. Do produkcji przymierza się już kenijska fabryka w Nairobi, która w ciągu miesiąca mogłaby wyprodukować ok. 2, 5 mln takich kuchenek.
2009-04-16
źródło: wp.pl

Przebudowy bez zezwoleń i kontroli

Inwestor nie będzie musiał posiadać pozwolenia na przebudowę budynku ani zgłaszać jej do starosty. Zadaniem ekspertów takie uproszczenia mogą przyczyniać się do zmniejszenia bezpieczeństwa, a także do katastrof budowlanych.
Inwestorzy, którzy postanowią przebudować swoje obiekty budowlane, nie będą załatwiać żadnych formalności. Bez znaczenia będzie, czy przebudowa obejmie mały domek jednorodzinny, duże centrum handlowe czy dworzec kolejowy. Termin rozpoczęcia tego typu prac oraz ich zakres zależeć ma wyłącznie od decyzji inwestora. Uproszczenia takie przewiduje nowelizacja prawa budowlanego, którą zajmie się Sejm na kolejnym swoim posiedzeniu rozpoczynającym się 21 kwietnia.

Inwestor, który zdecyduje się na przebudowę pomieszczeń lub budowli, po to, by spełniała inne niż dotychczas funkcje, nie będzie musiał występować do starosty o zarejestrowanie inwestycji. Tego typu prace nie będą podlegały zgłoszeniu w żadnym organie. Bez zgłoszenia możliwe stanie się przystosowanie istniejącego obiektu do nowych wymagań, bez zmiany jego funkcji, jak np. wyposażenie starego budynku mieszkalnego w nowoczesne instalacje ogrzewania, gazu czy elektryczności. Wystarczy ustanowienie kierownika budowy. W niektórych przypadkach, gdy np. zmieni się wygląd budynku, inwestor będzie musiał posiadać projekt budowlany uwzględniający przebudowę.

Większa odpowiedzialność

Za prawidłowość prac wyłączną odpowiedzialność poniesie inwestor i kierownik budowy. Nie wszyscy są jednak zwolennikami rozszerzania uprawnień uczestników procesu budowlanego. Szczególnie krytycznie do takich propozycji podchodzą przedstawiciele nadzoru budowlanego, którzy dziś odpowiadają za bezpieczeństwo obiektów.

- Doświadczenie pokazuje, że pełnienie samodzielnych funkcji w budownictwie przez określone osoby nie zawsze jest prawidłowe. Dochodzi też do nadużyć, które rodzą katastrofy budowlane - przypomina Mariusz Linettej, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Inowrocławiu.
Kontrole nadzoru

Przebudowa obiektu budowlanego nie zawsze ma charakter drobnych prac budowlanych. W jej wyniku może dojść do naruszenia konstrukcji budynku (przebudowa ścian nośnych). Eksperci prawa budowlanego uważają więc, że państwo powinno mieć kontrolę nad tego typu pracami.

- Obecnie przebudowa obiektu budowlanego wymaga uzyskania pozwolenia na budowę. Inwestor musi też posiadać projekt budowlany. To właśnie z pozwoleń nadzór budowlany czerpie informacje o najważniejszych modernizacjach. Ma wówczas możliwość kontroli oraz zapobiegania katastrofom budowlanym - mówi Małgorzata Barcikowska, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Malborku. Jej zdaniem, likwidacja obowiązku ubiegania się o pozwolenie w przypadku przebudowy może powodować wiele zagrożeń budowlanych.

Przebudowa obiektu budowlanego w niektórych przypadkach może też doprowadzić do zmiany wyglądu zewnętrznego budynku. Ważne jest tylko to, aby powierzchnia budynku się nie zmieniła. Eksperci uważają więc, że brak kontroli w tym zakresie doprowadzi także do powstania chaosu przestrzennego.

- Proponowane rozwiązania pociągną za sobą poważne konsekwencje dla budownictwa i architektury. Odbijają się one negatywnie nie tylko na bezpieczeństwie obiektów i jakości ich wykonania, ale także na krajobrazie przestrzennym - twierdzi Sławomir Żak, prezes Krajowej Rady Izby Architektów.
Nadbudowa piętra

Likwidacja obowiązku ubiegania się o pozwolenie na budowę w przypadku przebudowy obiektu nie oznacza, że inwestor bez żadnych formalności będzie mógł np. dobudować piętro do swojego domu. Za przebudowę obiektu nie są bowiem uważane prace, które prowadzą do zmiany kubatury i powierzchni budynku, jego wysokości, długości lub szerokości, albo zwiększenia liczby kondygnacji.

- Przebudowa została wyłączona z pojęcia budowy, bowiem budowa prowadzi do powstania nowej substancji, czyli np. piętra budynku, a w przypadku przebudowy mogą zmienić się parametry techniczne i układ funkcjonalny budynku, ale nie może to doprowadzić do zmiany wielkości obiektu budowlanego - wyjaśnia Tomasz Asman, ekspert prawa budowlanego.

Inwestorzy, którzy zechcą powiększyć np. swój dom, będą musieli dokonać rejestracji budowy u starosty.

Z uwagi na tak radykalne uproszczenie procedury budowlanej duża część ekspertów prawa budowlanego opowiada się za odrzuceniem tej nowelizacji.
dom.wp.pl

Przebudowy bez zezwoleń i kontroli

Inwestor nie będzie musiał posiadać pozwolenia na przebudowę budynku ani zgłaszać jej do starosty. Zadaniem ekspertów takie uproszczenia mogą przyczyniać się do zmniejszenia bezpieczeństwa, a także do katastrof budowlanych.
Inwestorzy, którzy postanowią przebudować swoje obiekty budowlane, nie będą załatwiać żadnych formalności. Bez znaczenia będzie, czy przebudowa obejmie mały domek jednorodzinny, duże centrum handlowe czy dworzec kolejowy. Termin rozpoczęcia tego typu prac oraz ich zakres zależeć ma wyłącznie od decyzji inwestora. Uproszczenia takie przewiduje nowelizacja prawa budowlanego, którą zajmie się Sejm na kolejnym swoim posiedzeniu rozpoczynającym się 21 kwietnia.

Inwestor, który zdecyduje się na przebudowę pomieszczeń lub budowli, po to, by spełniała inne niż dotychczas funkcje, nie będzie musiał występować do starosty o zarejestrowanie inwestycji. Tego typu prace nie będą podlegały zgłoszeniu w żadnym organie. Bez zgłoszenia możliwe stanie się przystosowanie istniejącego obiektu do nowych wymagań, bez zmiany jego funkcji, jak np. wyposażenie starego budynku mieszkalnego w nowoczesne instalacje ogrzewania, gazu czy elektryczności. Wystarczy ustanowienie kierownika budowy. W niektórych przypadkach, gdy np. zmieni się wygląd budynku, inwestor będzie musiał posiadać projekt budowlany uwzględniający przebudowę.

Większa odpowiedzialność

Za prawidłowość prac wyłączną odpowiedzialność poniesie inwestor i kierownik budowy. Nie wszyscy są jednak zwolennikami rozszerzania uprawnień uczestników procesu budowlanego. Szczególnie krytycznie do takich propozycji podchodzą przedstawiciele nadzoru budowlanego, którzy dziś odpowiadają za bezpieczeństwo obiektów.

- Doświadczenie pokazuje, że pełnienie samodzielnych funkcji w budownictwie przez określone osoby nie zawsze jest prawidłowe. Dochodzi też do nadużyć, które rodzą katastrofy budowlane - przypomina Mariusz Linettej, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Inowrocławiu.
Kontrole nadzoru

Przebudowa obiektu budowlanego nie zawsze ma charakter drobnych prac budowlanych. W jej wyniku może dojść do naruszenia konstrukcji budynku (przebudowa ścian nośnych). Eksperci prawa budowlanego uważają więc, że państwo powinno mieć kontrolę nad tego typu pracami.

- Obecnie przebudowa obiektu budowlanego wymaga uzyskania pozwolenia na budowę. Inwestor musi też posiadać projekt budowlany. To właśnie z pozwoleń nadzór budowlany czerpie informacje o najważniejszych modernizacjach. Ma wówczas możliwość kontroli oraz zapobiegania katastrofom budowlanym - mówi Małgorzata Barcikowska, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Malborku. Jej zdaniem, likwidacja obowiązku ubiegania się o pozwolenie w przypadku przebudowy może powodować wiele zagrożeń budowlanych.

Przebudowa obiektu budowlanego w niektórych przypadkach może też doprowadzić do zmiany wyglądu zewnętrznego budynku. Ważne jest tylko to, aby powierzchnia budynku się nie zmieniła. Eksperci uważają więc, że brak kontroli w tym zakresie doprowadzi także do powstania chaosu przestrzennego.

- Proponowane rozwiązania pociągną za sobą poważne konsekwencje dla budownictwa i architektury. Odbijają się one negatywnie nie tylko na bezpieczeństwie obiektów i jakości ich wykonania, ale także na krajobrazie przestrzennym - twierdzi Sławomir Żak, prezes Krajowej Rady Izby Architektów.
Nadbudowa piętra

Likwidacja obowiązku ubiegania się o pozwolenie na budowę w przypadku przebudowy obiektu nie oznacza, że inwestor bez żadnych formalności będzie mógł np. dobudować piętro do swojego domu. Za przebudowę obiektu nie są bowiem uważane prace, które prowadzą do zmiany kubatury i powierzchni budynku, jego wysokości, długości lub szerokości, albo zwiększenia liczby kondygnacji.

- Przebudowa została wyłączona z pojęcia budowy, bowiem budowa prowadzi do powstania nowej substancji, czyli np. piętra budynku, a w przypadku przebudowy mogą zmienić się parametry techniczne i układ funkcjonalny budynku, ale nie może to doprowadzić do zmiany wielkości obiektu budowlanego - wyjaśnia Tomasz Asman, ekspert prawa budowlanego.

Inwestorzy, którzy zechcą powiększyć np. swój dom, będą musieli dokonać rejestracji budowy u starosty.

Z uwagi na tak radykalne uproszczenie procedury budowlanej duża część ekspertów prawa budowlanego opowiada się za odrzuceniem tej nowelizacji.
dom.wp.pl

Reklamy przy drogach są niebezpieczne

Natłok billboardów przy ruchliwych ulicach to prawdziwe utrapienie dla kierowców. Wielu skarży się rzecznikowi praw obywatelskich, a ten chce zmiany przepisów.
Olbrzymi ekran o powierzchni 28 mkw. stanął niedawno w śródmieściu Częstochowy. Przykuwa wzrok, bo stale są na nim wyświetlane filmy reklamowe.
Nie mieliśmy specjalnie wyjścia, musieliśmy wydać zgodę na jego zamontowanie, gdyż reklama spełniała wymogi przewidziane przez przepisy - mówi Marek Lewandowski, kierownik Wydziału Inżynierii Ruchu Drogowego w Miejskim Zarządzie Dróg. Nie ukrywa jednak, że zarząd uczynił to niechętnie, bo ekran rozprasza kierowców. Coraz więcej skarg dotyczących przyulicznych reklam w miastach trafia do rzecznika praw obywatelskich. Zdaniem skarżących są one niebezpieczne.

Luki w przepisach
Uregulowania dotyczące reklam są niestety niewystarczające - przyznaje Katarzyna Pietrzyk z Biura RPO. Gdy chodzi o umieszczanie reklam w pasie drogowym, to przepisy mówią jedynie, że musi wyrazić na to zgodę zarządca drogi i tylko w wyjątkowych sytuacjach może odmówić (art. 40 ustawy o drogach publicznych). Zarządcy oceniają jedynie wielkość reklamy oraz jej usytuowanie w określonej odległości od drogi. Nie nakładają natomiast obowiązku sporządzenia oceny stanu bezpieczeństwa. A to jest bardzo istotne. Wielość, rodzaj reklamy, jej oświetlenie może rozpraszać uwagę kierowców i prowadzić do wypadków - tłumaczy.

Walka z wiatrakami

Mimo to wielu zarządców zaczęło walczyć z reklamami i odmawiać umieszczania ich w pasie drogowym. Wśród nich był m.in. warszawski ZDM.
Od początku 2007 r. do dziś wydaliśmy 1186 decyzji odmawiających zezwolenia na takie postawienie reklamy – wyjaśnia Urszula Nelken z Zarządu Dróg Miejskich w Warszawie. W blisko 80 proc. wypadków firmy się odwołały. Zdecydowaną większość tych decyzji samorzą- dowe kolegium odwoławcze oraz sąd administracyjny utrzymały w mocy - dodaje.

Tak dobrą statystyką nie może się pochwalić częstochowski MZD.
SKO uchyla nasze decyzje, twierdząc, że nie ma podstaw prawnych do odmowy umieszczenia reklam, jeżeli zachowane są odległości od drogi, o których mówią przepisy – wyjaśnił Marek Lewandowski.

Czy tego chcemy czy nie, wydajemy więc zezwolenia. To nie jest jedyny problem. – Bardzo często reklamy usytuowane są tuż za pasem drogowym na gruncie prywatnym – mówi Urszula Nelken. Wtedy mamy związane ręce, bo to nie nasz teren. Reklamodawcy korzystają więc z tej furtki.

Pełna swoboda

Przepisy nic nie mówią na temat instalowania reklam tuż poza pasem drogowym na terenie prywatnym, nienależącym do zarządcy drogi - przyznaje Katarzyna Pietrzyk. Brakuje regulacji precyzujących zasady stawiania reklam przy drogach. Według niej taka reklama może również prowadzić do wypadków, jeżeli jest zlokalizowana blisko drogi, a jej konstrukcja lub kształt mogą spowodować rozproszenie uwagi kierowców.

Katarzyna Pietrzyk uważa, że jest to niewątpliwe luka prawna, która wymaga szybkiej zmiany przepisów (nie ma przepisów, tak więc nie można ich zmienić). Rzecznik wystąpił nawet w tej sprawie do Ministerstwa Infrastruktury.

Obowiązujące przepisy są wystarczające. Sami zarządcy dróg mogą określać zasady bezpieczeństwa, jeśli chodzi o umieszczanie reklam w pasie drogowym. Nie ma więc potrzeby zmian - uważa Andrzej Grzegorczyk z Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego.

Renata Krupa-Dąbrowska
wp.pl/Rzeczpospolita | 18.04.2009 | 07:47

Reklamy przy drogach są niebezpieczne

Natłok billboardów przy ruchliwych ulicach to prawdziwe utrapienie dla kierowców. Wielu skarży się rzecznikowi praw obywatelskich, a ten chce zmiany przepisów.
Olbrzymi ekran o powierzchni 28 mkw. stanął niedawno w śródmieściu Częstochowy. Przykuwa wzrok, bo stale są na nim wyświetlane filmy reklamowe.
Nie mieliśmy specjalnie wyjścia, musieliśmy wydać zgodę na jego zamontowanie, gdyż reklama spełniała wymogi przewidziane przez przepisy - mówi Marek Lewandowski, kierownik Wydziału Inżynierii Ruchu Drogowego w Miejskim Zarządzie Dróg. Nie ukrywa jednak, że zarząd uczynił to niechętnie, bo ekran rozprasza kierowców. Coraz więcej skarg dotyczących przyulicznych reklam w miastach trafia do rzecznika praw obywatelskich. Zdaniem skarżących są one niebezpieczne.

Luki w przepisach
Uregulowania dotyczące reklam są niestety niewystarczające - przyznaje Katarzyna Pietrzyk z Biura RPO. Gdy chodzi o umieszczanie reklam w pasie drogowym, to przepisy mówią jedynie, że musi wyrazić na to zgodę zarządca drogi i tylko w wyjątkowych sytuacjach może odmówić (art. 40 ustawy o drogach publicznych). Zarządcy oceniają jedynie wielkość reklamy oraz jej usytuowanie w określonej odległości od drogi. Nie nakładają natomiast obowiązku sporządzenia oceny stanu bezpieczeństwa. A to jest bardzo istotne. Wielość, rodzaj reklamy, jej oświetlenie może rozpraszać uwagę kierowców i prowadzić do wypadków - tłumaczy.

Walka z wiatrakami

Mimo to wielu zarządców zaczęło walczyć z reklamami i odmawiać umieszczania ich w pasie drogowym. Wśród nich był m.in. warszawski ZDM.
Od początku 2007 r. do dziś wydaliśmy 1186 decyzji odmawiających zezwolenia na takie postawienie reklamy – wyjaśnia Urszula Nelken z Zarządu Dróg Miejskich w Warszawie. W blisko 80 proc. wypadków firmy się odwołały. Zdecydowaną większość tych decyzji samorzą- dowe kolegium odwoławcze oraz sąd administracyjny utrzymały w mocy - dodaje.

Tak dobrą statystyką nie może się pochwalić częstochowski MZD.
SKO uchyla nasze decyzje, twierdząc, że nie ma podstaw prawnych do odmowy umieszczenia reklam, jeżeli zachowane są odległości od drogi, o których mówią przepisy – wyjaśnił Marek Lewandowski.

Czy tego chcemy czy nie, wydajemy więc zezwolenia. To nie jest jedyny problem. – Bardzo często reklamy usytuowane są tuż za pasem drogowym na gruncie prywatnym – mówi Urszula Nelken. Wtedy mamy związane ręce, bo to nie nasz teren. Reklamodawcy korzystają więc z tej furtki.

Pełna swoboda

Przepisy nic nie mówią na temat instalowania reklam tuż poza pasem drogowym na terenie prywatnym, nienależącym do zarządcy drogi - przyznaje Katarzyna Pietrzyk. Brakuje regulacji precyzujących zasady stawiania reklam przy drogach. Według niej taka reklama może również prowadzić do wypadków, jeżeli jest zlokalizowana blisko drogi, a jej konstrukcja lub kształt mogą spowodować rozproszenie uwagi kierowców.

Katarzyna Pietrzyk uważa, że jest to niewątpliwe luka prawna, która wymaga szybkiej zmiany przepisów (nie ma przepisów, tak więc nie można ich zmienić). Rzecznik wystąpił nawet w tej sprawie do Ministerstwa Infrastruktury.

Obowiązujące przepisy są wystarczające. Sami zarządcy dróg mogą określać zasady bezpieczeństwa, jeśli chodzi o umieszczanie reklam w pasie drogowym. Nie ma więc potrzeby zmian - uważa Andrzej Grzegorczyk z Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego.

Renata Krupa-Dąbrowska
wp.pl/Rzeczpospolita | 18.04.2009 | 07:47

Łódź postrachem irlandzkich związków zawodowych

Kryzys sprzed dziesięciu lat pamiętają w Łodzi wszyscy. Gdy upadał przemysł lekki, bezrobocie wzrosło do 20%. Dziś, kiedy inne polskie miasta dostają w kość, w Łodzi większość zakładów zamiast zwalniać, wręcz przyjmuje do pracy - miasto podbiera produkcję z USA, Irlandii i Walii - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
Łódzkie jest jedynym w Polsce województwem, w którym sprzedaż przemysłu w styczniu wzrosła o 2% rdr. Budżety miasta i województwa jeszcze nigdy nie miały tak dużych pieniędzy na drogi, kanalizację czy renowację budynków.

W Łodzi montuje się komputery Della, składa maszynki Gilette, produkuje pralki Bosha i Siemensa czy Indesitu. Miasto nie boi się kryzysu, może na nim jeszcze dużo zyskać.

Dell zaczyna przenosić do Łodzi linie montażowe z Limerick w Irlandii, razem z nim odejdą jego kooperanci - i ci też zwiększą zatrudnienie w Łodzi.

W Radomsku nieopodal Łodzi duże inwestycje planuje Indesit (zamyka zakład pod Turynem i w Walii).

W Irlandii doszło do tego, że szefowie spółek zaczynają straszyć Łodzią swoich pracowników.

Więcej w "Gazecie Wyborczej".

onet.pl/(Gazeta Wyborcza, dd/18.04.2009, godz. 08:51)

Łódź postrachem irlandzkich związków zawodowych

Kryzys sprzed dziesięciu lat pamiętają w Łodzi wszyscy. Gdy upadał przemysł lekki, bezrobocie wzrosło do 20%. Dziś, kiedy inne polskie miasta dostają w kość, w Łodzi większość zakładów zamiast zwalniać, wręcz przyjmuje do pracy - miasto podbiera produkcję z USA, Irlandii i Walii - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
Łódzkie jest jedynym w Polsce województwem, w którym sprzedaż przemysłu w styczniu wzrosła o 2% rdr. Budżety miasta i województwa jeszcze nigdy nie miały tak dużych pieniędzy na drogi, kanalizację czy renowację budynków.

W Łodzi montuje się komputery Della, składa maszynki Gilette, produkuje pralki Bosha i Siemensa czy Indesitu. Miasto nie boi się kryzysu, może na nim jeszcze dużo zyskać.

Dell zaczyna przenosić do Łodzi linie montażowe z Limerick w Irlandii, razem z nim odejdą jego kooperanci - i ci też zwiększą zatrudnienie w Łodzi.

W Radomsku nieopodal Łodzi duże inwestycje planuje Indesit (zamyka zakład pod Turynem i w Walii).

W Irlandii doszło do tego, że szefowie spółek zaczynają straszyć Łodzią swoich pracowników.

Więcej w "Gazecie Wyborczej".

onet.pl/(Gazeta Wyborcza, dd/18.04.2009, godz. 08:51)

Cała Polska żyje na kredyt

W zadłużaniu Polski jesteśmy lepsi nawet od Edwarda Gierka. W latach 70. przybywało co prawda długów i kredytów, nie zawsze racjonalnie wykorzystywanych, ale powiększał się też majątek.
Tymczasem dziś mamy zadłużenie, o jakim nie śniło się nawet Gierkowi. Pieniędzy brakuje na wszystko, a majątku narodowego w polskich rękach praktycznie już nie ma. Gdzie są więc pieniądze z prywatyzacji?

W zadłużeniu Polski jesteśmy lepsi nawet od Edwarda Gierka. Media donosiły radośnie, że wreszcie spłaciliśmy zaciągnięte przez I Sekretarza długi, czyli ok. 20 mld USD, które pożyczył. Z powodu niespłacania odsetek, urosły one wkrótce do sumy 70 mld USD. Nasz kraj spłacił ostatnią ratę 886 mln USD swego zadłużenia wobec tzw. Klubu Paryskiego. Dług Polski w wyniku porozumienia z 1991 r. zredukowano o 50 proc. do poziomu 26,4 mld USD w 1994 r.
Jesteśmy oszczędni?

Dziś minister Rostowski buńczucznie zapewnia, że nie będzie zwiększać zadłużenia państwa, nie wpadniemy w spiralę zadłużenia i nie powtórzymy niefortunnej polityki czasów Edwarda Gierka, gdy pożyczano, mając nadzieję, że jakoś to będzie. Jak twierdzi minister - nasz rząd nie będzie prowadził takiej nieodpowiedzialnej polityki. Problem jednak w tym, że zadłużenie III RP już dawno wyrwało się spod kontroli, a przy dzisiejszych wydatkach nawet rozrzutny Gierek wydaje się oszczędny.

Był rozwój

Pożyczone przez Gierka pieniądze służyły do powiększania nowoczesnego, jak na tamte czasy, trwałego majątku produkcyjnego, który później ekipy rządowe roztrwoniły w ramach tzw. "prywatyzacji". To właśnie wówczas w oparciu o zagraniczne fundusze wybudowano Port Północny, Hutę Katowice, Zakłady Przemysłu Papierniczego Kwidzyn, FSM w Bielsku-Białej, zbudowano Police, Puławy, Świecie, Stomil Olsztyn, nie mówiąc już o modernizacji Petrochemii Płockiej, Lotosu i KGHM. Wszystko to, co kolejne ekipy rządowe postanowiły sprywatyzować, często poniżej wartości. Przykładowo Zakłady Przemysłu Papierniczego Kwidzyn zbudowano na kredyt na kwotę 500 mln USD, a sprzedano je w ramach prywatyzacji za niecałe 120 mln USD.

Gdzie pieniądze?

W latach 70. przybywało co prawda długów i kredytów, nie zawsze racjonalnie wykorzystywanych, ale powiększał się też majątek. Dziś polski dług rośnie w zastraszającym tempie. Mamy nie tylko gigantyczny dług zagraniczny, ale też olbrzymi dług wewnętrzny, którego za Gierka w ogóle nie było. Żyjemy i rozwijamy się praktycznie wyłącznie na kredyt i to od lat. Pieniędzy brakuje na wszystko, a majątku narodowego w polskich rękach praktycznie już nie ma. Gdzie są więc pieniądze z prywatyzacji?

Niechlubne rekordy

Zadłużenie Skarbu Państwa w grudniu 2008 r. wyniosło, licząc po kursie 4,17 za euro, ok. 570 mld zł i wzrosło tylko w jednym roku o blisko 70 mld zł, czyli o ok. 20 mld USD. To mniej więcej tyle, ile Gierek pożyczył kapitału przez całe 10 lat i to coś budując. Na koniec 2008 r. Polacy mieli w bankach wg danych NBP ok. 380 mld zł kredytów, czyli ponad 100 mld USD. Firmy w większości już niepolskie ok. 250 mld zł, czyli ok. 65 mld USD. I otwarty jest ciągle problem z opcjami walutowymi, które w wersji optymistycznej stanowią kolejne ogniwo zadłużenia rzędu 9 - 15 mld zł. Licząc stan na 2009 r., zadłużenie Skarbu Państwa wzrosło do poziomu 610 mld zł, a cały dług zagraniczny Polski zbliża się do poziomu 190 mld euro, czyli ok. 240 mld USD. Dług potężnej Rosji to ok. 370 mld USD. Jednak w 2007 r. zadłużenie zagraniczne Polski wynosiło 158 mld euro.
wp.pl
Gazeta Finansowa (18:08)

Cała Polska żyje na kredyt

W zadłużaniu Polski jesteśmy lepsi nawet od Edwarda Gierka. W latach 70. przybywało co prawda długów i kredytów, nie zawsze racjonalnie wykorzystywanych, ale powiększał się też majątek.
Tymczasem dziś mamy zadłużenie, o jakim nie śniło się nawet Gierkowi. Pieniędzy brakuje na wszystko, a majątku narodowego w polskich rękach praktycznie już nie ma. Gdzie są więc pieniądze z prywatyzacji?

W zadłużeniu Polski jesteśmy lepsi nawet od Edwarda Gierka. Media donosiły radośnie, że wreszcie spłaciliśmy zaciągnięte przez I Sekretarza długi, czyli ok. 20 mld USD, które pożyczył. Z powodu niespłacania odsetek, urosły one wkrótce do sumy 70 mld USD. Nasz kraj spłacił ostatnią ratę 886 mln USD swego zadłużenia wobec tzw. Klubu Paryskiego. Dług Polski w wyniku porozumienia z 1991 r. zredukowano o 50 proc. do poziomu 26,4 mld USD w 1994 r.
Jesteśmy oszczędni?

Dziś minister Rostowski buńczucznie zapewnia, że nie będzie zwiększać zadłużenia państwa, nie wpadniemy w spiralę zadłużenia i nie powtórzymy niefortunnej polityki czasów Edwarda Gierka, gdy pożyczano, mając nadzieję, że jakoś to będzie. Jak twierdzi minister - nasz rząd nie będzie prowadził takiej nieodpowiedzialnej polityki. Problem jednak w tym, że zadłużenie III RP już dawno wyrwało się spod kontroli, a przy dzisiejszych wydatkach nawet rozrzutny Gierek wydaje się oszczędny.

Był rozwój

Pożyczone przez Gierka pieniądze służyły do powiększania nowoczesnego, jak na tamte czasy, trwałego majątku produkcyjnego, który później ekipy rządowe roztrwoniły w ramach tzw. "prywatyzacji". To właśnie wówczas w oparciu o zagraniczne fundusze wybudowano Port Północny, Hutę Katowice, Zakłady Przemysłu Papierniczego Kwidzyn, FSM w Bielsku-Białej, zbudowano Police, Puławy, Świecie, Stomil Olsztyn, nie mówiąc już o modernizacji Petrochemii Płockiej, Lotosu i KGHM. Wszystko to, co kolejne ekipy rządowe postanowiły sprywatyzować, często poniżej wartości. Przykładowo Zakłady Przemysłu Papierniczego Kwidzyn zbudowano na kredyt na kwotę 500 mln USD, a sprzedano je w ramach prywatyzacji za niecałe 120 mln USD.

Gdzie pieniądze?

W latach 70. przybywało co prawda długów i kredytów, nie zawsze racjonalnie wykorzystywanych, ale powiększał się też majątek. Dziś polski dług rośnie w zastraszającym tempie. Mamy nie tylko gigantyczny dług zagraniczny, ale też olbrzymi dług wewnętrzny, którego za Gierka w ogóle nie było. Żyjemy i rozwijamy się praktycznie wyłącznie na kredyt i to od lat. Pieniędzy brakuje na wszystko, a majątku narodowego w polskich rękach praktycznie już nie ma. Gdzie są więc pieniądze z prywatyzacji?

Niechlubne rekordy

Zadłużenie Skarbu Państwa w grudniu 2008 r. wyniosło, licząc po kursie 4,17 za euro, ok. 570 mld zł i wzrosło tylko w jednym roku o blisko 70 mld zł, czyli o ok. 20 mld USD. To mniej więcej tyle, ile Gierek pożyczył kapitału przez całe 10 lat i to coś budując. Na koniec 2008 r. Polacy mieli w bankach wg danych NBP ok. 380 mld zł kredytów, czyli ponad 100 mld USD. Firmy w większości już niepolskie ok. 250 mld zł, czyli ok. 65 mld USD. I otwarty jest ciągle problem z opcjami walutowymi, które w wersji optymistycznej stanowią kolejne ogniwo zadłużenia rzędu 9 - 15 mld zł. Licząc stan na 2009 r., zadłużenie Skarbu Państwa wzrosło do poziomu 610 mld zł, a cały dług zagraniczny Polski zbliża się do poziomu 190 mld euro, czyli ok. 240 mld USD. Dług potężnej Rosji to ok. 370 mld USD. Jednak w 2007 r. zadłużenie zagraniczne Polski wynosiło 158 mld euro.
wp.pl
Gazeta Finansowa (18:08)

Mark Mobius: polska waluta jest niedoszacowana o blisko 10%

Mark Mobius: polska waluta jest niedoszacowana o blisko 10%
Polska gospodarka trzyma się mocno - czytamy w "Dzienniku". W tym roku w Europie tylko my będziemy na plusie. Kiedy Niemcy, Francja czy Wielka Brytania będą zmagały się z recesją, Polska pójdzie ostro do przodu. Tak twierdzi guru inwestorów Mark Mobius, szef funduszu Templeton Asset Management.

Mobius to jeden z największych na świecie specjalistów od naszego regionu Europy. W powszechnej opinii rzadko się myli, a teraz stawia na Polskę.

Jego zdaniem jesteśmy prawdopodobnie jedynym europejskim krajem, który w 2009 r. wypracuje dodatni wzrost PKB. Dzięki znakomitym perspektywom naszej gospodarki złoty będzie się umacniał.

Z inwestorem zgadzają się polscy ekonomiści. - Jeżeli strach przed inwestowaniem w nasz rynek się skończy, w ciągu kilku miesięcy euro będzie znów kosztowało 4 zł - mówi Jacek Wiśniewski z Raiffeisen Bank Polska.

Więcej w "Dzienniku".

(Dziennik, dd/ 18.04.2009, godz. 09:53)

Mark Mobius: polska waluta jest niedoszacowana o blisko 10%

Mark Mobius: polska waluta jest niedoszacowana o blisko 10%
Polska gospodarka trzyma się mocno - czytamy w "Dzienniku". W tym roku w Europie tylko my będziemy na plusie. Kiedy Niemcy, Francja czy Wielka Brytania będą zmagały się z recesją, Polska pójdzie ostro do przodu. Tak twierdzi guru inwestorów Mark Mobius, szef funduszu Templeton Asset Management.

Mobius to jeden z największych na świecie specjalistów od naszego regionu Europy. W powszechnej opinii rzadko się myli, a teraz stawia na Polskę.

Jego zdaniem jesteśmy prawdopodobnie jedynym europejskim krajem, który w 2009 r. wypracuje dodatni wzrost PKB. Dzięki znakomitym perspektywom naszej gospodarki złoty będzie się umacniał.

Z inwestorem zgadzają się polscy ekonomiści. - Jeżeli strach przed inwestowaniem w nasz rynek się skończy, w ciągu kilku miesięcy euro będzie znów kosztowało 4 zł - mówi Jacek Wiśniewski z Raiffeisen Bank Polska.

Więcej w "Dzienniku".

(Dziennik, dd/ 18.04.2009, godz. 09:53)

W 2009 udzielono znacznie mniej kredytów na mieszkania

Według szacunków Związku Banków Polskich w I kw. tego roku sprzedaż kredytów mieszkaniowych wyniosła 7 mld zł wobec 12 mld zł w tym samym okresie rok wcześniej.
- Udzielono około 35 tys. kredytów mieszkaniowych w I kw. Jest to szacunek - poinformował prezes ZBP Krzysztof Pietraszkiewicz, zaznaczając, że szacunki uwzględniają również kredyty mieszkaniowe wraz z dopłatami (m.in. na podstawie rządowego programu Rodzina na swoim).

Dla porównania w analogicznym okresie 2008 r. udzielono 60 tys. kredytów mieszkaniowych.

W marcu ZBP szacował, że akcja kredytowa w całym sektorze wzrośnie o 7,18 proc. do 642 mld zł w 2009 r. podczas gdy w styczniu tego roku dynamika wzrostu akcji kredytowej w 2009 r. w całym sektorze, według ZBP, była szacowana na około 10proc. r/r.
Pietraszkiewicz zwrócił również uwagę, że - jego zdaniem - bardzo ważne jest, aby poziom udzielanych kredytów w kolejnych latach wzrastał oraz na konieczność wzmocnienie kapitalizacji sektora bankowego w celu dalszego rozwijania akcji kredytowej.
money.pl/
2009-04-16 12:38

W 2009 udzielono znacznie mniej kredytów na mieszkania

Według szacunków Związku Banków Polskich w I kw. tego roku sprzedaż kredytów mieszkaniowych wyniosła 7 mld zł wobec 12 mld zł w tym samym okresie rok wcześniej.
- Udzielono około 35 tys. kredytów mieszkaniowych w I kw. Jest to szacunek - poinformował prezes ZBP Krzysztof Pietraszkiewicz, zaznaczając, że szacunki uwzględniają również kredyty mieszkaniowe wraz z dopłatami (m.in. na podstawie rządowego programu Rodzina na swoim).

Dla porównania w analogicznym okresie 2008 r. udzielono 60 tys. kredytów mieszkaniowych.

W marcu ZBP szacował, że akcja kredytowa w całym sektorze wzrośnie o 7,18 proc. do 642 mld zł w 2009 r. podczas gdy w styczniu tego roku dynamika wzrostu akcji kredytowej w 2009 r. w całym sektorze, według ZBP, była szacowana na około 10proc. r/r.
Pietraszkiewicz zwrócił również uwagę, że - jego zdaniem - bardzo ważne jest, aby poziom udzielanych kredytów w kolejnych latach wzrastał oraz na konieczność wzmocnienie kapitalizacji sektora bankowego w celu dalszego rozwijania akcji kredytowej.
money.pl/
2009-04-16 12:38

Domy w Wielkiej Brytanii wciąż tanieją

Jak wynika z najnowszych rządowych danych. Przez rok domy w Wielkiej Brytanii potaniały o 12,3 proc.

Jak donosi Times Online z najnowszych informacji Department of Communities and Local Govermnent spadek cen między lutym 2008 a lutym 2009 roku, był nieco głębszy niż między styczniem 2008 r. a styczniem 2009 roku, kiedy wyniósł 11,5 proc.

Według najnowszych informacji średnia wartość domu w Wielkiej Brytanii to w tej chwili 189,8 tys. funtów.

W ciagu ostatniego roku największe spadki cen zanotowano w Irlandii Północnej (19,4 proc.). W Walii ceny posżły w dół o 12,5 proc. W Anglii o 12,4 proc., a w Szkocji o 8,6 proc.

Jak podkreśla Times Online rządowe dane pokazują inny obraz sytuacji na rynku nieruchomości niż to wynika z ostatnich raportów ekspertów, których zdaniem widać już oznaki - jeżeli nie poprawy - to stabilizacji na rynku.

(MM)
Domy w Wielkiej Brytanii wciąż tanieją

Domy w Wielkiej Brytanii wciąż tanieją

Jak wynika z najnowszych rządowych danych. Przez rok domy w Wielkiej Brytanii potaniały o 12,3 proc.

Jak donosi Times Online z najnowszych informacji Department of Communities and Local Govermnent spadek cen między lutym 2008 a lutym 2009 roku, był nieco głębszy niż między styczniem 2008 r. a styczniem 2009 roku, kiedy wyniósł 11,5 proc.

Według najnowszych informacji średnia wartość domu w Wielkiej Brytanii to w tej chwili 189,8 tys. funtów.

W ciagu ostatniego roku największe spadki cen zanotowano w Irlandii Północnej (19,4 proc.). W Walii ceny posżły w dół o 12,5 proc. W Anglii o 12,4 proc., a w Szkocji o 8,6 proc.

Jak podkreśla Times Online rządowe dane pokazują inny obraz sytuacji na rynku nieruchomości niż to wynika z ostatnich raportów ekspertów, których zdaniem widać już oznaki - jeżeli nie poprawy - to stabilizacji na rynku.

(MM)
Domy w Wielkiej Brytanii wciąż tanieją

Dlaczego mieszkania będą coraz tańsze?

Dlaczego ceny mieszkań będą spadać, ale i tak ich nie kupicie, czyli potencjalne skutki oczekiwania na okazje inwestycyjne.

Nie ma dziś najmniejszej choćby przesłanki do tego, by spodziewać się wzrostu cen mieszkań, czy choćby zatrzymania spadku. Co jednak nie oznacza, że sytuacja kupujących będzie się poprawiać.

W ostatnim czasie opublikowano co najmniej kilka artykułów, które można określić zbiorowym tytułem X powodów, dla których mieszkania będą taniały i nie warto ich kupować.

Prawie wszystkie - niejako wbrew intencjom autorów - podają jednak przyczyny, dla których mieszkaniami warto się teraz interesować, mimo iż główna teza (o spadku cen) jest zapewne prawidłowa.

Przewaga podaży nad popytem czy groźba utrudnionego dostępu do kredytów nie jest bowiem zachętą do biernego wyczekiwania, lecz do działania. Nie ma większego sensu oczekiwanie na zmianę sytuacji czyli oczekiwanie aż popyt weźmie górę nad podażą, a kredyty staną się łatwiej dostępne. Wówczas mieszkanie będzie kupić trudniej (mniejszy wybór), a ceny zaczną rosnąć. Otwarte pozostaje natomiast pytanie, kiedy to się wydarzy.

Niższe koszty budowy

Ze względu na spadek cen materiałów budowlanych i robocizny dziś można budować mieszkania taniej niż przed rokiem czy dwoma. A do tego dochodzi jeszcze spadek cen gruntów inwestycyjnych, który sięga - o czym donosiła prasa - nawet 40 proc.

Deweloperzy, nie widząc popytu, nie budują banków ziemi, a ci, którzy oczekują kłopotów z płynnością, starają się niewykorzystanych gruntów pozbyć. Oznacza to, że deweloper, który dziś rozpocznie działalność - kupi grunt, materiały i zatrudni wykonawców - jest w stanie budować po niższych kosztach niż deweloperzy, którzy teraz wystawiają na sprzedaż swoje zapasy zbudowane w czasie rekordowo wysokich cen gruntów, materiałów i robocizny. Jak dużo taniej? Ostrożnie można szacować, że koszty mogłyby być nawet o 20 proc. niższe (przy założeniu, że trzy główne składniki kosztów skurczyły się w takich właśnie proporcjach).

Przewaga podaży nad popytem

Druga ważna sprawa to przewaga podaży. Deweloperzy muszą pozbyć się zapasów, a ,,rynek" o tym wie. Wiedząc już, że deweloperzy mogą budować taniej dziś niż rok czy dwa lata temu, kupujący wstrzymują się z transakcjami do czasu aż sprzedający dostosują swoją ofertę do nowych warunków kosztowych. Nawet jeśli oznaczać to będzie dla nich sprzedaż niektórych mieszkań ze stratą.

Deweloperzy nie muszą rozpoczynać nowych budów jeśli widzą słabość popytu (co powoduje dalszy spadek kosztów - gruntów, materiałów i robocizny), ale zapasów pozbyć się muszą. Należy do tego dodać rynek wtórny, który jest większy niż pierwotny, a który musi naśladować tendencje cenowe na rynku pierwotnym.

Z wyłączeniem pewnych ultra-unikalnych lokalizacji, ceny na rynku wtórnym odzwierciedlają bowiem bieżącą wartość zbudowania podobnych mieszkań w podobnych lokalizacjach. Nie można twierdzić, że mieszkanie np. przy ul. Świerkowej 6 jest dwukrotnie droższe niż wynosi cena nowo budowanych podobnych mieszkań przy ul. Świerkowej 8 (o ile nie usprawiedliwiają tego specyficzne uwarunkowania).

Analogicznie, jeśli deweloper będzie sprzedawał je wyraźnie drożej, to ceny przy Świerkowej 6 szybko dorównają do cen dewelopera, ponieważ to one zawierają najbardziej aktualne składniki kosztowe (ceny gruntów, materiałów i robocizny).

W obecnych warunkach mamy do czynienia z istotnym zakrzywieniem tej relacji, ponieważ deweloperzy nie cieszą się dobrą sławą ze względu na ryzyko upadłości. Klienci deweloperów w Polsce są bardzo słabo chronieni w takiej sytuacji (żeby nie powiedzieć, że są całkowicie bezbronni), wobec czego ceny mieszkań już istniejących mogą zawierać dodatkową premię (premia standardowa wynika z niższych kosztów finansowania inwestycji w czasie) względem cen mieszkań dopiero budowanych. Dopiero silne dyskonto w cenie dewelopera przełoży się na zwrot kupujących w jego stronę. To zaś oznaczać będzie konieczność obniżenia cen także na rynku wtórnym.

Z tych powodów możemy oczekiwać dalszego spadku cen u deweloperów (w pierwszej kolejności) i na rynku wtórnym (w dalszej).

Strona popytowa pozostaje zaś nadal w odwrocie, ponieważ nie jest wyposażona w kapitał, a o nowe kredyty jest i - co ważniejsze - będzie coraz trudniej.

Wysokie koszty kredytów

Inwestorzy, którzy planują zakup mieszkań za gotówkę, mogą pozwolić sobie na luksus czekania, aż rynek osiągnie dołek cenowy, pojawią się znakomite okazje wynikające z pilnej potrzeby wyprzedaży mieszkań przez deweloperów, indywidualnych inwestorów czy - oby tak nie było - banki przejmujące majątek dłużników. Ale chętni na kupno mieszkania za kredyt tak luksusowej sytuacji mogą nie mieć.

Już obecnie pomimo obniżek stóp procentowych dokonanych przez Radę Polityki Pieniężnej rośnie oprocentowanie nowych kredytów - banki stosują coraz wyższe marże. Kredyty walutowe, które mogłyby być tańszą alternatywą, są dostępne dla osób w bardzo dobrej sytuacji finansowej. A wiele wskazuje na to, że przyszłość będzie gorsza.

Banki muszą utrzymywać swoje wskaźniki wypłacalności w okolicach 10-11 proc. (nieco powyżej ustawowych norm, aby zachować bufor na nieprzewidziane wypadki w rodzaju dalszego osłabienia złotego). Ze względu na kompresję marż (w przeszłości udzieliły wielu tanich kredytów, a teraz płacą drogo za depozyty) nie będą w stanie poprawić z osiąganych zysków kapitałów własnych tak potrzebnych do zwiększenia akcji kredytowej.

Droga do zwiększenia kapitałów przez emisje akcji lub sekurytyzację aktywów (odsprzedaż portfela kredytowego) również wydaje się obecnie odcięta. W rezultacie możliwości chociażby utrzymania akcji kredytowej na obecnym poziomie są bardzo małe. Banki zdecydują się więc na rozwój najbezpieczniejszych i najbardziej zyskownych produktów (kredyty konsumenckie) zamiast mniej zyskownych (kredytów hipotecznych) lub ryzykownych (kredyty dla przedsiębiorców). W skrajnych wpadkach będzie to oznaczało wycofanie się z działalności na rynku kredytów hipotecznych (Santander Consumer Bank już się na taki krok zdecydował), a powszechną praktyką jest podwyższanie marż i coraz bardziej ostra selekcja kredytobiorców.

PODSUMOWANIE

Może się więc zdarzyć tak, że spadek cen mieszkań nie poprawi sytuacji kupujących ponieważ nie będzie ich stać na zaciągnięcie kredytu. Alternatywą może być odłożenie decyzji o kupnie mieszkania nawet o... No właśnie. Jest duży problem z oszacowaniem jak długo trzeba będzie czekać na większą skłonność banków do udzielania kredytów. Być może jest to kwestia miesięcy (jeśli wstrzykiwanie gotówki przez banki centralne na świecie przyniesie efekt), być może znacznie dłuższa (trzeba będzie czekać, aż banki podniosą swoje kapitały w ten czy inny sposób, a więc do poprawy ogólnej koniunktury gospodarczej i rynkowej, kiedy będzie można i sprzedać aktywa i przeprowadzić emisję akcji).

I ci, którzy zdecydują się na kredyt, i ci którzy wolą poczekać, powinni mieć świadomość, że w niedalekiej przyszłości ceną za ratowanie światowego systemu finansowego drukowaniem pieniędzy będzie najpewniej wzrost inflacji i stóp procentowych, co oznaczać będzie wyższe oprocentowanie kredytów. Ich zwiększona dostępność w możliwej do określenia przyszłości jest więc problematyczna.



Dlaczego mieszkania będą coraz tańsze?

Dlaczego mieszkania będą coraz tańsze?

Dlaczego ceny mieszkań będą spadać, ale i tak ich nie kupicie, czyli potencjalne skutki oczekiwania na okazje inwestycyjne.

Nie ma dziś najmniejszej choćby przesłanki do tego, by spodziewać się wzrostu cen mieszkań, czy choćby zatrzymania spadku. Co jednak nie oznacza, że sytuacja kupujących będzie się poprawiać.

W ostatnim czasie opublikowano co najmniej kilka artykułów, które można określić zbiorowym tytułem X powodów, dla których mieszkania będą taniały i nie warto ich kupować.

Prawie wszystkie - niejako wbrew intencjom autorów - podają jednak przyczyny, dla których mieszkaniami warto się teraz interesować, mimo iż główna teza (o spadku cen) jest zapewne prawidłowa.

Przewaga podaży nad popytem czy groźba utrudnionego dostępu do kredytów nie jest bowiem zachętą do biernego wyczekiwania, lecz do działania. Nie ma większego sensu oczekiwanie na zmianę sytuacji czyli oczekiwanie aż popyt weźmie górę nad podażą, a kredyty staną się łatwiej dostępne. Wówczas mieszkanie będzie kupić trudniej (mniejszy wybór), a ceny zaczną rosnąć. Otwarte pozostaje natomiast pytanie, kiedy to się wydarzy.

Niższe koszty budowy

Ze względu na spadek cen materiałów budowlanych i robocizny dziś można budować mieszkania taniej niż przed rokiem czy dwoma. A do tego dochodzi jeszcze spadek cen gruntów inwestycyjnych, który sięga - o czym donosiła prasa - nawet 40 proc.

Deweloperzy, nie widząc popytu, nie budują banków ziemi, a ci, którzy oczekują kłopotów z płynnością, starają się niewykorzystanych gruntów pozbyć. Oznacza to, że deweloper, który dziś rozpocznie działalność - kupi grunt, materiały i zatrudni wykonawców - jest w stanie budować po niższych kosztach niż deweloperzy, którzy teraz wystawiają na sprzedaż swoje zapasy zbudowane w czasie rekordowo wysokich cen gruntów, materiałów i robocizny. Jak dużo taniej? Ostrożnie można szacować, że koszty mogłyby być nawet o 20 proc. niższe (przy założeniu, że trzy główne składniki kosztów skurczyły się w takich właśnie proporcjach).

Przewaga podaży nad popytem

Druga ważna sprawa to przewaga podaży. Deweloperzy muszą pozbyć się zapasów, a ,,rynek" o tym wie. Wiedząc już, że deweloperzy mogą budować taniej dziś niż rok czy dwa lata temu, kupujący wstrzymują się z transakcjami do czasu aż sprzedający dostosują swoją ofertę do nowych warunków kosztowych. Nawet jeśli oznaczać to będzie dla nich sprzedaż niektórych mieszkań ze stratą.

Deweloperzy nie muszą rozpoczynać nowych budów jeśli widzą słabość popytu (co powoduje dalszy spadek kosztów - gruntów, materiałów i robocizny), ale zapasów pozbyć się muszą. Należy do tego dodać rynek wtórny, który jest większy niż pierwotny, a który musi naśladować tendencje cenowe na rynku pierwotnym.

Z wyłączeniem pewnych ultra-unikalnych lokalizacji, ceny na rynku wtórnym odzwierciedlają bowiem bieżącą wartość zbudowania podobnych mieszkań w podobnych lokalizacjach. Nie można twierdzić, że mieszkanie np. przy ul. Świerkowej 6 jest dwukrotnie droższe niż wynosi cena nowo budowanych podobnych mieszkań przy ul. Świerkowej 8 (o ile nie usprawiedliwiają tego specyficzne uwarunkowania).

Analogicznie, jeśli deweloper będzie sprzedawał je wyraźnie drożej, to ceny przy Świerkowej 6 szybko dorównają do cen dewelopera, ponieważ to one zawierają najbardziej aktualne składniki kosztowe (ceny gruntów, materiałów i robocizny).

W obecnych warunkach mamy do czynienia z istotnym zakrzywieniem tej relacji, ponieważ deweloperzy nie cieszą się dobrą sławą ze względu na ryzyko upadłości. Klienci deweloperów w Polsce są bardzo słabo chronieni w takiej sytuacji (żeby nie powiedzieć, że są całkowicie bezbronni), wobec czego ceny mieszkań już istniejących mogą zawierać dodatkową premię (premia standardowa wynika z niższych kosztów finansowania inwestycji w czasie) względem cen mieszkań dopiero budowanych. Dopiero silne dyskonto w cenie dewelopera przełoży się na zwrot kupujących w jego stronę. To zaś oznaczać będzie konieczność obniżenia cen także na rynku wtórnym.

Z tych powodów możemy oczekiwać dalszego spadku cen u deweloperów (w pierwszej kolejności) i na rynku wtórnym (w dalszej).

Strona popytowa pozostaje zaś nadal w odwrocie, ponieważ nie jest wyposażona w kapitał, a o nowe kredyty jest i - co ważniejsze - będzie coraz trudniej.

Wysokie koszty kredytów

Inwestorzy, którzy planują zakup mieszkań za gotówkę, mogą pozwolić sobie na luksus czekania, aż rynek osiągnie dołek cenowy, pojawią się znakomite okazje wynikające z pilnej potrzeby wyprzedaży mieszkań przez deweloperów, indywidualnych inwestorów czy - oby tak nie było - banki przejmujące majątek dłużników. Ale chętni na kupno mieszkania za kredyt tak luksusowej sytuacji mogą nie mieć.

Już obecnie pomimo obniżek stóp procentowych dokonanych przez Radę Polityki Pieniężnej rośnie oprocentowanie nowych kredytów - banki stosują coraz wyższe marże. Kredyty walutowe, które mogłyby być tańszą alternatywą, są dostępne dla osób w bardzo dobrej sytuacji finansowej. A wiele wskazuje na to, że przyszłość będzie gorsza.

Banki muszą utrzymywać swoje wskaźniki wypłacalności w okolicach 10-11 proc. (nieco powyżej ustawowych norm, aby zachować bufor na nieprzewidziane wypadki w rodzaju dalszego osłabienia złotego). Ze względu na kompresję marż (w przeszłości udzieliły wielu tanich kredytów, a teraz płacą drogo za depozyty) nie będą w stanie poprawić z osiąganych zysków kapitałów własnych tak potrzebnych do zwiększenia akcji kredytowej.

Droga do zwiększenia kapitałów przez emisje akcji lub sekurytyzację aktywów (odsprzedaż portfela kredytowego) również wydaje się obecnie odcięta. W rezultacie możliwości chociażby utrzymania akcji kredytowej na obecnym poziomie są bardzo małe. Banki zdecydują się więc na rozwój najbezpieczniejszych i najbardziej zyskownych produktów (kredyty konsumenckie) zamiast mniej zyskownych (kredytów hipotecznych) lub ryzykownych (kredyty dla przedsiębiorców). W skrajnych wpadkach będzie to oznaczało wycofanie się z działalności na rynku kredytów hipotecznych (Santander Consumer Bank już się na taki krok zdecydował), a powszechną praktyką jest podwyższanie marż i coraz bardziej ostra selekcja kredytobiorców.

PODSUMOWANIE

Może się więc zdarzyć tak, że spadek cen mieszkań nie poprawi sytuacji kupujących ponieważ nie będzie ich stać na zaciągnięcie kredytu. Alternatywą może być odłożenie decyzji o kupnie mieszkania nawet o... No właśnie. Jest duży problem z oszacowaniem jak długo trzeba będzie czekać na większą skłonność banków do udzielania kredytów. Być może jest to kwestia miesięcy (jeśli wstrzykiwanie gotówki przez banki centralne na świecie przyniesie efekt), być może znacznie dłuższa (trzeba będzie czekać, aż banki podniosą swoje kapitały w ten czy inny sposób, a więc do poprawy ogólnej koniunktury gospodarczej i rynkowej, kiedy będzie można i sprzedać aktywa i przeprowadzić emisję akcji).

I ci, którzy zdecydują się na kredyt, i ci którzy wolą poczekać, powinni mieć świadomość, że w niedalekiej przyszłości ceną za ratowanie światowego systemu finansowego drukowaniem pieniędzy będzie najpewniej wzrost inflacji i stóp procentowych, co oznaczać będzie wyższe oprocentowanie kredytów. Ich zwiększona dostępność w możliwej do określenia przyszłości jest więc problematyczna.



Dlaczego mieszkania będą coraz tańsze?

Banki dyskryminują samotnych

W Pekao, ING, Polbanku i Dominet Banku osoba samotna o miesięcznych zarobkach 3,5 tys. zł dostanie mniejszy kredyt niż czteroosobowa rodzina o takich samych dochodach. W innych bankach singiel może liczyć na większą pożyczkę.
Przeciętna rodzina o dochodach 3,5 tys. zł na największy kredyt złotowy, powyżej 300 tys. zł, może liczyć w BGŻ i Pekao. Singiel, który ma takie same dochody, ma większy wybór. Pożyczkę 300-400 tys. zł może otrzymać w Banku Pocztowym, BGŻ, BOŚ i PKO BP. W większości banków samotna osoba mająca stałą umowę o pracę dostanie większą pożyczkę niż rodzina, która składa się z czterech osób. Wydaje się to logiczne, bo stałe wydatki rodziny są zdecydowanie większe od osoby, która żyje samotnie. Na tej podstawie większość banków pożyczy singlowi więcej pieniędzy niż rodzinie. Czasem ta różnica jest bardzo duża. W Banku Ochrony Środowiska i GE Money Banku, pojedynczy kredytobiorca może liczyć na dwa razy większą pożyczkę niż rodzina. Zupełnie inną politykę prowadzą cztery banki: Pekao, ING BSK, Dominet Bank i Polbank - w nich osoba mieszkająca samotnie dostanie mniejszy kredyt niż rodzina o identycznych dochodach.

- Rodziny z dziećmi to dla nas większa gwarancja stabilności finansowej. Nawet jeśli jedna osoba straci pracę, to kredyt może być spłacany dzięki dochodom małżonka - twierdzi Piotr Utrata z ING Bank Śląski.

Podobne zdanie można usłyszeć w innych bankach, które preferują rodziny przy udzielaniu kredytów. Faktem jest, że bardzo często, gdy dochodzi do zwolnień grupowych, to najpierw zwalniane są osoby samotne, które nie mają na utrzymaniu dzieci.

- Statystycznie singiel jest gorszym kredytobiorcą, niż ktoś kto ma rodzinę i dzieci. Taki rodzinny kredytobiorca subiektywnie ma więcej do stracenia. Rodzina oznacza stabilność i dlatego niektóre banki są gotowe udzielić rodzinie większego kredytu - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

Nie ma oficjalnych danych pokazujących, jaka jest różnica w spłacie kredytów mieszkaniowych pomiędzy osobami samotnymi i rodzinami. Są natomiast twarde dane mówiące o tym, że koszty życia czteroosobowej rodziny są większe niż osoby samotnej. Co prawda wysokość czynszu za mieszkanie może być porównywalna, ale już rachunki za prąd, wodę, gaz czy nawet wywóz śmieci są wyższe. Rodzina wydaje też najczęściej więcej na wyżywienie i ubranie. Dlaczego więc singiel nie jest preferowanym klientem we wszystkich bankach?

Na przykład w Pekao liczba osób w gospodarstwie domowym, nie ma dużego znaczenia przy obliczaniu zdolności kredytowej.

- W tym banku nie uwzględnia się liczby osób przy wyznaczaniu zdolności kredytowej, za to bardzo rygorystycznie podchodzi się do innych obciążeń - mówi Paweł Majtkowski.

Z kolei w ING Banku Śląskim liczba osób w rodzinie, które nie wpływają na obniżenie zdolność kredytową, zależy od łącznego dochodu gospodarstwa. Przy miesięcznych dochodach w wysokości 2 tys. zł są to trzy osoby, a jeśli ktoś zarabia 5 tys zł, to będzie to już sześć osób. Najczęściej jednak banki przyjmują stałe koszty ryczałtowe na kolejnych członków rodziny. W Deutsche Banku miesięczny koszt utrzymania pierwszej osoby szacowany jest na 800 złotych miesięcznie. Każda następna osoba w rodzinie, to 400 złotych miesięcznie. Podobne zasady obowiązują w innych bankach. Często prowadzone są też dwie tabele, osobna dla mieszkańców aglomeracji Warszawskiej, gdzie koszty życia są wyższe, i osobna dla reszty kraju. Dopiero po odliczeniu tych ryczałtów, pozostałą kwotę można przeznaczyć na obsługę kredytu hipotecznego.

Roman Grzyb
interia.pl

Banki dyskryminują samotnych

W Pekao, ING, Polbanku i Dominet Banku osoba samotna o miesięcznych zarobkach 3,5 tys. zł dostanie mniejszy kredyt niż czteroosobowa rodzina o takich samych dochodach. W innych bankach singiel może liczyć na większą pożyczkę.
Przeciętna rodzina o dochodach 3,5 tys. zł na największy kredyt złotowy, powyżej 300 tys. zł, może liczyć w BGŻ i Pekao. Singiel, który ma takie same dochody, ma większy wybór. Pożyczkę 300-400 tys. zł może otrzymać w Banku Pocztowym, BGŻ, BOŚ i PKO BP. W większości banków samotna osoba mająca stałą umowę o pracę dostanie większą pożyczkę niż rodzina, która składa się z czterech osób. Wydaje się to logiczne, bo stałe wydatki rodziny są zdecydowanie większe od osoby, która żyje samotnie. Na tej podstawie większość banków pożyczy singlowi więcej pieniędzy niż rodzinie. Czasem ta różnica jest bardzo duża. W Banku Ochrony Środowiska i GE Money Banku, pojedynczy kredytobiorca może liczyć na dwa razy większą pożyczkę niż rodzina. Zupełnie inną politykę prowadzą cztery banki: Pekao, ING BSK, Dominet Bank i Polbank - w nich osoba mieszkająca samotnie dostanie mniejszy kredyt niż rodzina o identycznych dochodach.

- Rodziny z dziećmi to dla nas większa gwarancja stabilności finansowej. Nawet jeśli jedna osoba straci pracę, to kredyt może być spłacany dzięki dochodom małżonka - twierdzi Piotr Utrata z ING Bank Śląski.

Podobne zdanie można usłyszeć w innych bankach, które preferują rodziny przy udzielaniu kredytów. Faktem jest, że bardzo często, gdy dochodzi do zwolnień grupowych, to najpierw zwalniane są osoby samotne, które nie mają na utrzymaniu dzieci.

- Statystycznie singiel jest gorszym kredytobiorcą, niż ktoś kto ma rodzinę i dzieci. Taki rodzinny kredytobiorca subiektywnie ma więcej do stracenia. Rodzina oznacza stabilność i dlatego niektóre banki są gotowe udzielić rodzinie większego kredytu - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

Nie ma oficjalnych danych pokazujących, jaka jest różnica w spłacie kredytów mieszkaniowych pomiędzy osobami samotnymi i rodzinami. Są natomiast twarde dane mówiące o tym, że koszty życia czteroosobowej rodziny są większe niż osoby samotnej. Co prawda wysokość czynszu za mieszkanie może być porównywalna, ale już rachunki za prąd, wodę, gaz czy nawet wywóz śmieci są wyższe. Rodzina wydaje też najczęściej więcej na wyżywienie i ubranie. Dlaczego więc singiel nie jest preferowanym klientem we wszystkich bankach?

Na przykład w Pekao liczba osób w gospodarstwie domowym, nie ma dużego znaczenia przy obliczaniu zdolności kredytowej.

- W tym banku nie uwzględnia się liczby osób przy wyznaczaniu zdolności kredytowej, za to bardzo rygorystycznie podchodzi się do innych obciążeń - mówi Paweł Majtkowski.

Z kolei w ING Banku Śląskim liczba osób w rodzinie, które nie wpływają na obniżenie zdolność kredytową, zależy od łącznego dochodu gospodarstwa. Przy miesięcznych dochodach w wysokości 2 tys. zł są to trzy osoby, a jeśli ktoś zarabia 5 tys zł, to będzie to już sześć osób. Najczęściej jednak banki przyjmują stałe koszty ryczałtowe na kolejnych członków rodziny. W Deutsche Banku miesięczny koszt utrzymania pierwszej osoby szacowany jest na 800 złotych miesięcznie. Każda następna osoba w rodzinie, to 400 złotych miesięcznie. Podobne zasady obowiązują w innych bankach. Często prowadzone są też dwie tabele, osobna dla mieszkańców aglomeracji Warszawskiej, gdzie koszty życia są wyższe, i osobna dla reszty kraju. Dopiero po odliczeniu tych ryczałtów, pozostałą kwotę można przeznaczyć na obsługę kredytu hipotecznego.

Roman Grzyb
interia.pl

Co z tymi kredytami?

Kiedy mówimy o działalności banków, to automatycznie kojarzymy ją z przyjmowaniem wkładów pieniężnych i udzielaniem kredytów. Chociaż banki mogą wykonywać wiele innych czynności, to właśnie te, ze względu na wagę i popularność, są podstawowym wyznacznikiem działalności bankowej.
Nasz system bankowy jest stosunkowo młody i dopiero od niedawna obserwujemy jego rozkwit, zarówno ze względu na wzrost liczby banków komercyjnych oraz ich oddziałów, jak i bogatszą ofertę produktów finansowych. Przebudowa systemu bankowego i stworzenie bankowości komercyjnej dały szansę na rozwój polskiej gospodarki. Banki, które w początkowym okresie funkcjonowania z wielką ostrożnością podchodziły do udzielania kredytów, zwłaszcza długoterminowych, w ostatnich latach złagodziły swoją politykę. Dzięki pieniądzom uzyskanym od banków, wiele przedsiębiorstw mogło zrealizować zamierzenia i rozwinąć swoją działalność, a osoby indywidualne mogły zaspokoić swoje potrzeby, w tym zakup mieszkania.

Banki odwróciły się od klientów

W kilku ostatnich miesiącach sytuacja zmieniła się diametralnie. Można powiedzieć, że banki, których główną funkcją jest zaspokajanie zapotrzebowania na pieniądz, odwróciły się od klientów i zaczęły dostosowywać się do nowych warunków rynkowych. Niepokojące są nawet wypowiedzi niektórych osób zarządzających bankami, że teraz nie powinno się przyjmować depozytów oraz udzielać kredytów. Strategia dosyć kontrowersyjna - przecież na tych dwóch czynnościach opiera się główna działalność banków.

Paradoks czystej historii

Akcja kredytowa dla gospodarki jest mocno ograniczona, czego skutki obserwujemy na co dzień. Niedawno problemem był brak zdolności kredytowej. Dziś okazuje się, że barier jest znacznie więcej. Można dobrze zarabiać, mieć zdolność kredytową, nawet niewielki wkład własny, ale wniosek kredytowy na zakup mieszkania będzie odrzucony np. ze względu na czystą historię kredytową. To tylko dowodzi, że banki nie są skłonne do udzielania kredytów i wyszukują coraz więcej przeszkód. Oczywiste jest, że nie każdy musi mieć własne mieszkanie - niektórych po prostu na to nie stać. Niepokojące jest jednak to, że teraz kredyt jest dostępny dla nielicznych i nawet wysokie zarobki nie gwarantują jego otrzymania.

Coraz wyższe marże

Najgorsze jest jednak to, że niektóre banki, widząc rosnącą popularność rządowego programu "Rodzina na swoim", zaczęły znacząco podwyższać marże. Może się więc okazać, że rata kredytowa spłacana z pomocą państwa będzie wyższa od raty spłacanej indywidualnie w całym okresie kredytowania. Dofinansowanie do części odsetek kredytu ma pomóc małżeństwom i osobom samotnie wychowującym dzieci w spłacie raty kredytowej w początkowym okresie. Z jednej strony mamy więc pomoc państwa, a z drugiej banki, które widząc zwiększone zainteresowanie kredytami z państwową dopłatą chcą na nich więcej zarobić. Banki, podobnie jak inne przedsiębiorstwa, dążą do maksymalizacji zysku i wykorzystują nadarzające się na rynku okazje. Ale oprócz zysku ważne jest zaufanie i bezpieczeństwo - to od nich zależy sprawne funkcjonowanie banku. Niektóre banki zdają się o tym ostatnio zapominać, podobnie jak o tym, że pełnią ważną funkcję w gospodarce i chociażby z tego względu powinny współpracować z pozostałymi podmiotami. Dostosowywanie się do zmieniających się warunków rynkowych jest racjonalne, ale prawie całkowite wstrzymanie akcji kredytowej już nie.

Małgorzata Kędzierska, analityk rynku nieruchomości

źródło informacji: Wynajem.pl

interia.pl

Co z tymi kredytami?

Kiedy mówimy o działalności banków, to automatycznie kojarzymy ją z przyjmowaniem wkładów pieniężnych i udzielaniem kredytów. Chociaż banki mogą wykonywać wiele innych czynności, to właśnie te, ze względu na wagę i popularność, są podstawowym wyznacznikiem działalności bankowej.
Nasz system bankowy jest stosunkowo młody i dopiero od niedawna obserwujemy jego rozkwit, zarówno ze względu na wzrost liczby banków komercyjnych oraz ich oddziałów, jak i bogatszą ofertę produktów finansowych. Przebudowa systemu bankowego i stworzenie bankowości komercyjnej dały szansę na rozwój polskiej gospodarki. Banki, które w początkowym okresie funkcjonowania z wielką ostrożnością podchodziły do udzielania kredytów, zwłaszcza długoterminowych, w ostatnich latach złagodziły swoją politykę. Dzięki pieniądzom uzyskanym od banków, wiele przedsiębiorstw mogło zrealizować zamierzenia i rozwinąć swoją działalność, a osoby indywidualne mogły zaspokoić swoje potrzeby, w tym zakup mieszkania.

Banki odwróciły się od klientów

W kilku ostatnich miesiącach sytuacja zmieniła się diametralnie. Można powiedzieć, że banki, których główną funkcją jest zaspokajanie zapotrzebowania na pieniądz, odwróciły się od klientów i zaczęły dostosowywać się do nowych warunków rynkowych. Niepokojące są nawet wypowiedzi niektórych osób zarządzających bankami, że teraz nie powinno się przyjmować depozytów oraz udzielać kredytów. Strategia dosyć kontrowersyjna - przecież na tych dwóch czynnościach opiera się główna działalność banków.

Paradoks czystej historii

Akcja kredytowa dla gospodarki jest mocno ograniczona, czego skutki obserwujemy na co dzień. Niedawno problemem był brak zdolności kredytowej. Dziś okazuje się, że barier jest znacznie więcej. Można dobrze zarabiać, mieć zdolność kredytową, nawet niewielki wkład własny, ale wniosek kredytowy na zakup mieszkania będzie odrzucony np. ze względu na czystą historię kredytową. To tylko dowodzi, że banki nie są skłonne do udzielania kredytów i wyszukują coraz więcej przeszkód. Oczywiste jest, że nie każdy musi mieć własne mieszkanie - niektórych po prostu na to nie stać. Niepokojące jest jednak to, że teraz kredyt jest dostępny dla nielicznych i nawet wysokie zarobki nie gwarantują jego otrzymania.

Coraz wyższe marże

Najgorsze jest jednak to, że niektóre banki, widząc rosnącą popularność rządowego programu "Rodzina na swoim", zaczęły znacząco podwyższać marże. Może się więc okazać, że rata kredytowa spłacana z pomocą państwa będzie wyższa od raty spłacanej indywidualnie w całym okresie kredytowania. Dofinansowanie do części odsetek kredytu ma pomóc małżeństwom i osobom samotnie wychowującym dzieci w spłacie raty kredytowej w początkowym okresie. Z jednej strony mamy więc pomoc państwa, a z drugiej banki, które widząc zwiększone zainteresowanie kredytami z państwową dopłatą chcą na nich więcej zarobić. Banki, podobnie jak inne przedsiębiorstwa, dążą do maksymalizacji zysku i wykorzystują nadarzające się na rynku okazje. Ale oprócz zysku ważne jest zaufanie i bezpieczeństwo - to od nich zależy sprawne funkcjonowanie banku. Niektóre banki zdają się o tym ostatnio zapominać, podobnie jak o tym, że pełnią ważną funkcję w gospodarce i chociażby z tego względu powinny współpracować z pozostałymi podmiotami. Dostosowywanie się do zmieniających się warunków rynkowych jest racjonalne, ale prawie całkowite wstrzymanie akcji kredytowej już nie.

Małgorzata Kędzierska, analityk rynku nieruchomości

źródło informacji: Wynajem.pl

interia.pl

Stabilizowanie się sytuacji na rynkach pozytywne w kontekście ERM2

Obecne stabilizowanie się sytuacji na rynkach finansowych jest pozytywnym sygnałem z punktu widzenia przystąpienia Polski do mechanizmu kursowego ERM2 - ocenia Marek Rozkrut, dyrektor Departamentu Polityki Finansowej, Analiz i Statystyki.

- Obecne, stopniowe stabilizowanie się sytuacji na rynkach finansowych jest pozytywnym sygnałem i na pewno kompensuje w pewnym stopniu ryzyko związane z czynnikiem politycznym (utrudniającym przeprowadzenie wymaganych dostosowań prawnych), jednak nie eliminuje go - powiedział Rozkrut w rozmowie z PAP.

- Musimy zagwarantować bezpieczne uczestnictwo złotego w mechanizmie ERM2. Dobre fundamenty gospodarcze, dodatkowo potwierdzone pozytywną oceną MFW, na podstawie której przyznano nam elastyczną linię kredytową, są czynnikiem sprzyjającym ograniczaniu wahań polskiej waluty. Niemniej, spowodowana czynnikami globalnymi niestabilna sytuacja na rynku walutowym oraz brak porozumienia politycznego co do przeprowadzenia wymaganych dostosowań prawnych na pewno utrudniają wejście do ERM2, trudno jednak przesądzać czy je wykluczają - dodał.

Rozkrut przypomniał, że MF przygotowuje dokument, w którym zostaną określone warunki przystąpienia Polski do ERM2. Dodał, że gwałtowne i silne wahania kursu walutowego utrudniają wyznaczenie kursu parytetowego.

- Wysoka zmienność kursu walutowego jest czynnikiem utrudniającym rozmowy z partnerami z instytucji europejskich i krajów strefy euro na temat poziomu parytetu w systemie ERM2. Stabilizacji sytuacji na rynku walutowym nie sprzyja dodatkowo niepewność polityczna - powiedział.

Jego zdaniem wyznaczenie centralnego parytetu w ERM2 mogłoby być jednak punktem odniesienia stabilizującym sytuację na rynku walutowym.

- W warunkach realizacji wiarygodnej strategii integracji walutowej, członkostwo w ERM2 powinno sprzyjać stabilizacji kursowej. Wynika to z faktu, iż włączenie złotego do nowego systemu będzie stanowić wyraźny sygnał gotowości naszego kraju do przyjęcia wspólnej waluty. Parytet centralny, jako wiarygodny punkt odniesienia dla kursu konwersji, powinien wtedy pełnić funkcję nominalnej kotwicy stabilizującej sytuację na polskim rynku walutowym - uważa Rozkrut.

Podkreśla jednocześnie, że aby wyznaczenie kursu centralnego mogło skutecznie ograniczać wahania złotego, muszą być jednak spełnione pewne warunki.

- Po pierwsze, poziom ustalonego parytetu powinien być spójny z sytuacją makroekonomiczną kraju. Po drugie, okres uczestnictwa w ERM2 powinien być możliwie krótki, co - poprzez przybliżenie momentu przyjęcia wspólnej waluty - będzie zwiększać wiarygodność bieżącego poziomu parytetu jako punktu odniesienia dla ostatecznego kursu zamiany złotego na euro. Po trzecie, Polska powinna w momencie oceny gotowości do przyjęcia wspólnej waluty spełnić wszystkie formalne warunki członkostwa w strefie euro, gdyż tylko wtedy będzie możliwe przyjęcie wspólnej waluty w wyznaczonym terminie - powiedział.

- Obecnie spełnienie tych warunków utrudniają pozostające poza kontrolą krajowej polityki gospodarczej czynniki zewnętrzne wpływające na destabilizację kursu złotego oraz brak zgody politycznej na przeprowadzenie niezbędnych zmian prawnych warunkujących przyjęcie wspólnej waluty - dodał.

Rozkrut powiedział także, że Polska nie zamierza ubiegać się o specjalne traktowanie w mechanizmie ERM2.

- Uważamy, że Polska jest w stanie wypełnić kryterium kursowe konwergencji oraz wszystkie inne wymagania traktatowe - powiedział.

PAP/interia.pl/Piątek, 17 kwietnia (09:29)

Stabilizowanie się sytuacji na rynkach pozytywne w kontekście ERM2

Obecne stabilizowanie się sytuacji na rynkach finansowych jest pozytywnym sygnałem z punktu widzenia przystąpienia Polski do mechanizmu kursowego ERM2 - ocenia Marek Rozkrut, dyrektor Departamentu Polityki Finansowej, Analiz i Statystyki.

- Obecne, stopniowe stabilizowanie się sytuacji na rynkach finansowych jest pozytywnym sygnałem i na pewno kompensuje w pewnym stopniu ryzyko związane z czynnikiem politycznym (utrudniającym przeprowadzenie wymaganych dostosowań prawnych), jednak nie eliminuje go - powiedział Rozkrut w rozmowie z PAP.

- Musimy zagwarantować bezpieczne uczestnictwo złotego w mechanizmie ERM2. Dobre fundamenty gospodarcze, dodatkowo potwierdzone pozytywną oceną MFW, na podstawie której przyznano nam elastyczną linię kredytową, są czynnikiem sprzyjającym ograniczaniu wahań polskiej waluty. Niemniej, spowodowana czynnikami globalnymi niestabilna sytuacja na rynku walutowym oraz brak porozumienia politycznego co do przeprowadzenia wymaganych dostosowań prawnych na pewno utrudniają wejście do ERM2, trudno jednak przesądzać czy je wykluczają - dodał.

Rozkrut przypomniał, że MF przygotowuje dokument, w którym zostaną określone warunki przystąpienia Polski do ERM2. Dodał, że gwałtowne i silne wahania kursu walutowego utrudniają wyznaczenie kursu parytetowego.

- Wysoka zmienność kursu walutowego jest czynnikiem utrudniającym rozmowy z partnerami z instytucji europejskich i krajów strefy euro na temat poziomu parytetu w systemie ERM2. Stabilizacji sytuacji na rynku walutowym nie sprzyja dodatkowo niepewność polityczna - powiedział.

Jego zdaniem wyznaczenie centralnego parytetu w ERM2 mogłoby być jednak punktem odniesienia stabilizującym sytuację na rynku walutowym.

- W warunkach realizacji wiarygodnej strategii integracji walutowej, członkostwo w ERM2 powinno sprzyjać stabilizacji kursowej. Wynika to z faktu, iż włączenie złotego do nowego systemu będzie stanowić wyraźny sygnał gotowości naszego kraju do przyjęcia wspólnej waluty. Parytet centralny, jako wiarygodny punkt odniesienia dla kursu konwersji, powinien wtedy pełnić funkcję nominalnej kotwicy stabilizującej sytuację na polskim rynku walutowym - uważa Rozkrut.

Podkreśla jednocześnie, że aby wyznaczenie kursu centralnego mogło skutecznie ograniczać wahania złotego, muszą być jednak spełnione pewne warunki.

- Po pierwsze, poziom ustalonego parytetu powinien być spójny z sytuacją makroekonomiczną kraju. Po drugie, okres uczestnictwa w ERM2 powinien być możliwie krótki, co - poprzez przybliżenie momentu przyjęcia wspólnej waluty - będzie zwiększać wiarygodność bieżącego poziomu parytetu jako punktu odniesienia dla ostatecznego kursu zamiany złotego na euro. Po trzecie, Polska powinna w momencie oceny gotowości do przyjęcia wspólnej waluty spełnić wszystkie formalne warunki członkostwa w strefie euro, gdyż tylko wtedy będzie możliwe przyjęcie wspólnej waluty w wyznaczonym terminie - powiedział.

- Obecnie spełnienie tych warunków utrudniają pozostające poza kontrolą krajowej polityki gospodarczej czynniki zewnętrzne wpływające na destabilizację kursu złotego oraz brak zgody politycznej na przeprowadzenie niezbędnych zmian prawnych warunkujących przyjęcie wspólnej waluty - dodał.

Rozkrut powiedział także, że Polska nie zamierza ubiegać się o specjalne traktowanie w mechanizmie ERM2.

- Uważamy, że Polska jest w stanie wypełnić kryterium kursowe konwergencji oraz wszystkie inne wymagania traktatowe - powiedział.

PAP/interia.pl/Piątek, 17 kwietnia (09:29)

Indeksy rosną ze wzrostem zaufania inwestorów

Inwestorzy, zachęceni ostatnimi optymistycznymi informacjami, są coraz bardziej przekonani, że gospodarka zaczyna powoli wychodzić z kryzysu. Zarysowało się ożywienie na rynku, najbardziej wzrosły kursy firm wysokiej technologii.

Dobre rezultaty osiągnął m. in. czołowy producent telefonów komórkowych Nokia i internetowy gigant Google. Pomyślne wieści napłynęły też od kilku wielkich banków, m. in. JP Morgan Chase & Co.

Czwartek przyniósł ożywienie na giełdzie i wzrosty wszystkich indeksów, zwłaszcza indeksu firm wysokiej technologii Nasdaq.

Dow Jones, indeks "blue chips", czyli największych korporacji przemysłowych, wzrósł o 95,81 pkt. (1.19 proc.) do 8125,43 pkt. Dow po raz pierwszy od 9 lutego przekroczył poziom 8100 pkt.

Szersze wskaźniki wzrosły w jeszcze większym stopniu. Standard & Poor's 500 zyskał 13,24 pkt. (1,55 proc.) i zakończył notowania na poziomie 865,30 pkt.

Technologiczny Nasdaq podskoczył o 43,64 pkt. (2,68 proc.) i osiągnął poziom 1670,44 pkt.

Indeks małych firm Russell 2000 podniósł się o 12,75 pkt. (2,8 proc.) do 473,88 pkt.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Piątek, 17 kwietnia (06:34)

Indeksy rosną ze wzrostem zaufania inwestorów

Inwestorzy, zachęceni ostatnimi optymistycznymi informacjami, są coraz bardziej przekonani, że gospodarka zaczyna powoli wychodzić z kryzysu. Zarysowało się ożywienie na rynku, najbardziej wzrosły kursy firm wysokiej technologii.

Dobre rezultaty osiągnął m. in. czołowy producent telefonów komórkowych Nokia i internetowy gigant Google. Pomyślne wieści napłynęły też od kilku wielkich banków, m. in. JP Morgan Chase & Co.

Czwartek przyniósł ożywienie na giełdzie i wzrosty wszystkich indeksów, zwłaszcza indeksu firm wysokiej technologii Nasdaq.

Dow Jones, indeks "blue chips", czyli największych korporacji przemysłowych, wzrósł o 95,81 pkt. (1.19 proc.) do 8125,43 pkt. Dow po raz pierwszy od 9 lutego przekroczył poziom 8100 pkt.

Szersze wskaźniki wzrosły w jeszcze większym stopniu. Standard & Poor's 500 zyskał 13,24 pkt. (1,55 proc.) i zakończył notowania na poziomie 865,30 pkt.

Technologiczny Nasdaq podskoczył o 43,64 pkt. (2,68 proc.) i osiągnął poziom 1670,44 pkt.

Indeks małych firm Russell 2000 podniósł się o 12,75 pkt. (2,8 proc.) do 473,88 pkt.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Piątek, 17 kwietnia (06:34)

Euroraport: budowa polskich stadionów

"Polska i Ukraina". Tymi słowami wypowiedzianymi dwa lata temu Michel Platini, szef Komitetu Wykonawczego Unii Związków Piłkarskich (UEFA), wskazał na gospodarza finałów piłkarskich Mistrzostw Europy w roku 2012. Jaki jest stan przygotowań stadionów? Odpowiedź znajdą Państwo w poniższym raporcie.
Z każdym kolejnym miesiącem zbliżającym nas do finałów piłkarskich mistrzostw Europy, które odbędą się na polskich i ukraińskich boiskach, ubywa malkontentów i niedowiarków określanych przez media "eurosceptykami". Zapewnienia polskich miast, w których mają odbyć się mistrzostwa, Polskiego Związku Piłki Nożnej oraz UEFA nie były w stanie przez długi okres stłumić ogólnokrajowej opinii, że Polska nie ma szans na zorganizowanie mistrzostw. "Eurosceptycy" wskazywali, że w naszym kraju nie ma odpowiednich warunków do przeprowadzenia tak prestiżowej imprezy, dodając, iż Polska nie będzie w stanie wybudować przynajmniej czterech, odpowiednich aren na mistrzostwa. Ich głosy przez długie miesiące szły w parze z częstymi "problemami organizacyjnymi", "odwoływaniem mistrzostw" oraz "nadchodzącym kryzysem" które raz za razem pojawiały się w zagranicznych, a czasami także w polskich mediach. Teraz jednak sytuacja uległa zmianie - niektóre stadiony rosną w oczach, rozstrzygnęły się ostatnie przetargi, podpisywane są kolejne umowy, co szybko zaowocowało zmniejszeniem liczby malkontentów. Co więcej, "kryzys" niejako pomógł polskim organizatorom imprezy, bowiem firmy rywalizujące w przetargach obniżyły znacząco koszty budowy nowych aren, dzięki czemu udało zaoszczędzić się kilkaset milionów złotych.
W Polsce do mistrzostw Europy przygotowuje się kilkadziesiąt miast, w których piłkarze, sędziowie, działacze, a przede wszystkim kibice mają w trakcie mistrzostw przebywać. Pośród nich największe napięcie i oczekiwanie na największą w polskiej historii imprezę sportową jest wyczuwalne w Chorzowie, Gdańsku, Krakowie, Poznaniu, Warszawie oraz we Wrocławiu, w których budowane są areny na mistrzostwa. Na sześć polskich miast-kandydatów zwrócone są oczy całej Polski oraz UEFA, które z uwagą przyglądają się postępom w budowie najważniejszego czynnika do przeprowadzenia imprezy. Stadionów.

W maju UEFA zapowiedziała, że ogłosi ostateczną listę miast-organizatorów, na której pewne swojego miejsca mogą być tylko dwa miasta Kijów i Warszawa. Pozostałych dziesięć miast z Polski i Ukrainy do końca będą walczyć o polepszenie swojego wizerunku, tak aby one zostały wybrane do grona "szczęśliwców". W poniższym raporcie nie będziemy jednak oceniać szans miast na goszczenie Euro. Tę rolę "pozostawimy" szefom UEFA, która będzie musiała wybrać, gdzie mecze mistrzostw się odbędą. W raporcie skupimy się na jedynie aktualnym stanie prac, które zostały zobrazowane szczegółowymi fotoreportażami.

Warszawa

Powstający Stadion Narodowy w Warszawie jest jedyną areną, która na pewno będzie gościła uczestników, a przede wszystkim kibiców, którzy przyjadą do Polski na Euro. Prace przy pierwszym etapie budowy Stadionu Narodowego rozpoczęły się w październiku minionego roku i miały potrwać do przełomu kwietnia i maja. Miały, albowiem skończyły się - co jak na polskie "standardy" jest ewenementem - przed czasem. Zakres prac, i tempo, w jakim je wykonano, jest iście imponujący - z terenu Stadionu Dziesięciolecia przemieszczono i wywieziono łącznie ponad 340 tysięcy metrów sześciennych gruntu, wbito ponad 14 tysięcy pali i kolumn oraz postawiono niemal 31 tysięcy metrów kwadratowych ścianek szczelinowych. Z tak rozległym zakresem prac firma Pol-Aqua uporała się w pięć miesięcy. Co więcej, prace zakończyłyby się znacznie szybciej, gdyby nie "prezent" od budowniczych stadionu, którzy w okresie świąteczno-noworocznym postanowili nie zakłócać mieszkańcom Warszawy świętowania.

W trakcie przygotowywania niecki dawnego Stadionu Dziesięciolecia pod budowę konstrukcji nowego Stadionu Narodowego trwały procedury przetargowe, które miały wyłonić budowniczego głównej polskiej areny mistrzostw. Zawiłe postępowanie sprawiło, że ostateczny wybór przeciągnął się o kilka tygodni. Koniec końców, Narodowe Centrum Sportu po odpowiedzeniu na setki pytań mogło dokonać otwarcia ofert i ogłosiło firmę, która zostanie generalnym wykonawcą Stadionu Narodowego. Po sprawdzeniu wszystkich ofert 15 kwietnia podano, że ostatecznie zwycięzcą przetargu zostało niemiecko-austriacko-polskie konsorcjum Hydrobudowa Polska SA oraz PBG z Alpine Bau Deutschland AG, Alpine Bau GmbH i Alpine Construction Polska Sp. z o.o., które wybuduje stadion za łączną kwotę 1,25 mld złotych. Zwycięzca przetargu na plac budowy ma wejść w maju, a obiekt ma zostać oddany do użytku po dwóch latach budowy.

Od momentu ukończenia pierwszego etapu na budowie można było jednak spotkać codziennie kilkudziesięciu robotników. Narodowe Centrum Sportu zleciło bowiem dodatkowe prace firmie Pol-Aqua, która wykonała kilka mniejszych (patrząc na skalę przedsięwzięcia) prac, związanych głównie z przygotowaniem niektórych fundamentów.
Chorzów

Istniejący już Stadion Narodowy w Chorzowie jest obecnie największą aktualnie sportową areną w Polsce, na której z powodzeniem odbywają się zawody sportowe. "Kocioł Czarownic" prócz goszczenia sportowców gromadzi także fanów muzyki, którzy kilkukrotnie w ciągu roku w sile kilkudziesięciu tysięcy zapełniają trybuny oraz płytę stadionu podczas koncertów.

Sam obiekt w bieżącym roku nie uległ jeszcze zmianom, co nie oznacza, że stadion nie jest przygotowany z myślą o mistrzostwach Europy. Zgodnie z harmonogramem 31 marca został oddany projekt wykonawczy, według którego zostanie wybudowana śląska arena. Projekt wraz wizualizacją odmienionego stadionu robią niezwykłe wrażenie. Stadion będzie miał przebudowaną jedną trybunę, która zyska dodatkowe piętro, dzięki czemu poprawi się znacznie widoczność. Cały obiekt zostanie dodatkowo przykryty potężnym - największym w Europie - dachem. Przebudowane zostanie także otoczenie samego stadionu - powstanie nowy system kas i kołowrotów, zmienione zostaną wejścia i wyjścia. Pierwsze prace nad zmianą otoczenia trwają nieprzerwanie od minionego roku - budowane są nowe parkingi, które pomieścić mają dodatkowo niemal 600 samochodów oraz 18 autokarów. Częściowo zostanie także zmodernizowana istniejąca, nowa trybuna. Wnętrza piętrowej trybuny, które są wielkim kompleksem sportowym z halami sportowymi, sportowo-konferencyjnymi, salami konferencyjnymi, centrum prasowym oraz ponadtysiącmetrowymi szatniami zyskają większą strefę "mixed-zone" oraz studium panoramiczne. Jedyną częścią stadionu, która nie ulegnie zmianom, jest hotel, który znajduje się na tyłach głównej trybuny.

Kiedy więc możemy spodziewać się pierwszych prac na stadionie? Zgodnie z harmonogramem do końca czerwca ma być podpisana umowa z generalnym wykonawcą robót, a z początkiem lipca przekazany ma zostać plac budowy. W praktyce przez cały lipiec będą trwały prace przygotowawcze albowiem 6 sierpnia na stadionie odbędzie się ostatnia wielka impreza przed przebudową obiektu - koncert irlandzkiej grupy U2.
Gdańsk

Według największej liczby internautów, którzy wzięli udział w sondzie na stronie spółki koordynującej przygotowania do mistrzostw Europy, gdański stadion będzie najładniejszym spośród polskich aren przygotowywanych na Euro 2012. Baltic Arena, jak roboczo został nazwany przyszły stadion w Gdańsku, dzięki niepowtarzalnej elewacji będzie przypominał wielki bursztyn. Projekt gdańskiego stadionu spośród ponad 300 tysięcy otrzymał aż 134 tysiące głosów (44 proc.) pozostawiając w tyle projekt Stadionu Narodowego w Warszawie (115 tysięcy głosów - 37 proc.) i Stadion Miejski we Wrocławiu (34 tysięcy głosów - 11 proc.).

Oprócz najładniejszego projektu stadionu Gdańsk może pochwalić się także najszybciej podpisaną umową na budowę stadionu spośród miast, które budują swoje stadiony "od zera". 10 kwietnia władze Gdańska złożyły ostatnie podpisy pod umową z konsorcjum złożonym z firm Hydrobudowa Polska S.A., Hydrobudowa 9, Alpine Bau Deutschland AG Berlin, Alpine Bau GmbH Austria i Alpine Construction Polska Sp z o.o., która za kwotę niespełna 522 mln złotych postawi stadion w pobliżu Zatoki Gdańskiej. Tym samym wybudowanie obiektu będzie tańsze o 140 mln złotych od zakładanych kosztów inwestycji.

Od pierwszych dni bieżącego roku na terenie, gdzie powstanie bursztynowy obiekt, trwają prace nad wymianą gruntu. Zakres prac, z którymi musieli się zmierzyć budowniczy, jest ogromny. Wymiana gruntu na powierzchni dziewięciu hektarów sięga miejscami kilku metrów pod powierzchnię terenu, co oznacza konieczność wywiezienia około miliona metrów sześciennych torfu. Jednocześnie głęboki ubytek jest na bieżąco zastępowany gruntem nośnym. Po zakończeniu prac ziemnych na plac wejdzie generalny wykonawca, który zobowiązał się do zakończenia prac w grudniu 2010 roku.

Do zakończenia prac na stadionie i rozegrania pierwszego meczu planowanego na 2011 rok droga jeszcze daleka, lecz spółka Bieg 2012 zajmująca się budową "Baltic Areny" już przeprowadza komercjalizację obiektu szukając firm i instytucji, które w przyszłości będą wynajmować powierzchnię użytkową stadionu.
Kraków

Przebudowa Stadionu Miejskiego w Krakowie nieco różni się od pozostałych obiektów przygotowywanych na Euro 2012. Przebudowa stadionu, którego gospodarzem na co dzień jest krakowska Wisła, rozpoczęła się pod koniec 2004 roku. Od tego czasu, krok po kroku, właściciel stadionu, jakim jest miasto, sukcesywnie rozpisywał przetargi na burzenie starych i budowy nowych trybun. Każda zmiana w wyglądzie stadionu była wymuszona przejściem przez biurokratyczną drogę przez mękę, ponieważ wszystkie pracy wymagały osobnych przetargów. Dodatkowo projekt stadionu, który początkowo planowany był na około 25 tysięcy osób był wielokrotnie zmieniany. Powiększanie stadionu i zmiany koncepcji budowy dodatkowo wpłynęły na wydłużenie oczekiwania na budowę areny.

Koniec końców powstający stadion im. Henryka Reymana, doczekał się w pierwszym kwartale bieżącego roku ostatniego przetargu, na budowę ostatniej, dwupiętrowej trybuny. Od początku 2009 roku, gdy krakowscy urzędnicy pracowali nad szczęśliwym dokończeniem procedury przetargowej, trwały już prace przy budowie jednej z trybun. Przez trzy miesiące robotnicy wybrali ziemię spod dawnej trybuny do głębokości 6-7 metrów, zalali ją chudym betonem i pokryli gęstą siatką zbrojenia, która waży około 250 ton. W ciągu najbliższych dni płyta denna podziemnej części stadionu ma zostać zalana betonem, po czym stadion ma zacząć piąć się w górę.

Wkrótce zostaną rozpoczęte także prace przy rozbiórce ostatniej starej trybuny oraz budynku klubowego, które zostaną rozebrane w wakacje. Wszystko wskazuje na to, że nową rundę piłkarze Wisły z uwagi na wielki zakres prac (brak dwóch trybun i obniżenie murawy) spędzą poza Reymonta. Ostatecznie Polimex-Mostostal, który wygrywał ostatnie dwa przetargi, zobowiązał oddać cały stadion do użytku w czerwcu przyszłego roku. Oznacza to, że krakowski stadion - według harmonogramów - ma być gotowy jako pierwszy spośród polskich aren przygotowywanych na Euro 2012.

Poznań

Losy przebudowy Stadionu Miejskiego w Poznaniu przypominają przebieg zmian na stadionie w Krakowie. Projekt poznańskiego obiektu także był wielokrotnie zmieniany. Zwiększanie pojemności stadionu, wpasowanie w niego "niespodzianki" w postaci odkopanego bunkra oraz problemy z wysokim stanem wód gruntowych sprawiły, że obiekt stracił swój pierwotny, spójny charakter.

Ostatnią zmianę w projekcie powstającego stadionu wprowadzono już w trakcie trwania budowy bocznych trybun na początku bieżącego roku. Zmiany związane z wysokim stanem wód gruntowych spowodowały, że podziemna część trybuny pierwszej, została podniesiona o ponad metr. Dodatkowo podziemny parking "zyska" także drugi wjazd.

Pozostałe prace przy budowie stadionu przebiegają bez przeszkód. Co więcej, spółka Euro 2012, która zajmuje się budową Stadionu Miejskiego, podaje, że prace nawet wyprzedzają znacznie harmonogram. Aktualnie możemy obserwować postępy przy budowie trzech trybun. Do oddanej do pełnego użytku w 2008 roku trybuny "drugiej" dobudowane zostały podpory, na których osadzony zostanie dach. Równocześnie równolegle powstają boczne trybuny. Prace przy budowie trybuny trzeciej dotarły już do poziomu drugiej kondygnacji, zaś wspomniana wcześniej "jedynka" po wybudowaniu części podziemnej zaczyna "wychodzić" z ziemi.

Dzięki szybko postępującym pracom istnieje szansa, że konstrukcję samych trybun uda się zakończyć do października/listopada bieżącego roku. Dzięki temu prace nad zadaszeniem oraz wykończeniem trzech trybun będą mogły odbyć się znacznie wcześniej niż planowano, co umożliwi zawodnikom "Kolejorza" na szybszy powrót na własne boisko. Jeśli ta sztuka budowniczym stadionu w Poznaniu się powiedzie, stolica Wielkopolski, a nie Kraków, będzie mogła cieszyć jako pierwsza z oddanego do użytku obiektu.
Wrocław

Teren pod budowę Stadionu Miejskiego we Wrocławiu został przygotowany jako pierwszy spośród wszystkich budów stadionów na Euro 2012. Po, wydawało się, ciężkim zadaniu, jakim było usunięcie kilku tysięcy drzew, odwodnienie terenu i wymianie gruntów, władze Wrocławia musiały zmierzyć się ze znacznie trudniejszym zadaniem. Zawiłości postępowania przetargowego oraz "nieczysta" gra walczących o tę prestiżową inwestycję przedsiębiorstw spowodowały, że ostatecznie firmę, która wybuduje wrocławski obiekt, musiał wskazać sąd.

Ostateczna decyzja sądu, która zapadła 9 kwietnia, dała zielone światło do podpisania ostatniej potrzebnej umowy przed wybudowaniem obiektu. Na uroczystość Wrocław nie kazał długo czekać i już 14 kwietnia pod umowami pomiędzy przedstawicielami stolicy Dolnego Śląska i polsko-greckim konsorcjum pod przewodnictwem Mostostalu Warszawa zostały złożone. Równocześnie symbolicznie ruszyły także pierwsze prace.

Najbliższy miesiąc upłynie na zwożeniu do wrocławskiej dzielnicy Maślice ciężkiego sprzętu, grodzenie terenu i budowę dróg technologicznych. Na pierwsze prace ziemne będziemy musieli poczekać do przełomu maja i czerwca, a sam stadion zacznie "wyrastać" z ziemi w lipcu. Według przedstawicieli firm z konsorcjum konstrukcja obiektu będzie gotowa w niespełna rok. W międzyczasie rozstrzygnięty ma zostać przetarg na operatora stadionu, który zajmie się zarządzaniem obiektem i organizacją imprez.
Reasumując...

Przed polskimi miastami-kandydatami nadszedł teraz bodaj najgorszy moment. 13 maja UEFA pod przewodnictwem Michela Platiniego zadecyduje, w których polskich miastach będzie gościć Euro. Sam szef UEFA podkreślał podczas ostatnich wizyt, że zarówno Polska jak i Ukraina znacznie poprawiły stan swoich przygotowań do imprezy. Francuz niejednokrotnie podkreślał, że nie ma miast rezerwowych, a Euro dostaną najlepiej przygotowane miasta. Jednocześnie szef UEFA przyznał, że powstające stadiony będą "wspaniałe". W podobnym tonie wypowiadali się także prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Grzegorz Lato i minister sportu i turystyki Mirosław Drzewiecki.

Należy jednak wspomnieć, że współorganizator Euro 2012, Ukraina, także bardzo mocno przyspieszyła z inwestycjami zaplanowanymi na Euro 2012. Bogaci oligarchowie wspomogli miasta na wschodzie kraju budując piękne, ultranowoczesne stadiony. Również w innych miastach spory odeszły w kąt a zastąpiła je ciężka praca. Które miasta więc dostaną prawo zorganizowania meczów? Jaki będzie podział pomiędzy oboma krajami-organizatorami? Na odpowiedź musimy jeszcze poczekać kilka tygodni, podczas których będziemy zalewani falą spekulacji, które miasto dostanie, a które będzie tylko zazdrościć pozostałym.
Piotr Błoński, Onet.pl
Piotr Błoński, Onet.pl /16.04.2009 16:11

Euroraport: budowa polskich stadionów

"Polska i Ukraina". Tymi słowami wypowiedzianymi dwa lata temu Michel Platini, szef Komitetu Wykonawczego Unii Związków Piłkarskich (UEFA), wskazał na gospodarza finałów piłkarskich Mistrzostw Europy w roku 2012. Jaki jest stan przygotowań stadionów? Odpowiedź znajdą Państwo w poniższym raporcie.
Z każdym kolejnym miesiącem zbliżającym nas do finałów piłkarskich mistrzostw Europy, które odbędą się na polskich i ukraińskich boiskach, ubywa malkontentów i niedowiarków określanych przez media "eurosceptykami". Zapewnienia polskich miast, w których mają odbyć się mistrzostwa, Polskiego Związku Piłki Nożnej oraz UEFA nie były w stanie przez długi okres stłumić ogólnokrajowej opinii, że Polska nie ma szans na zorganizowanie mistrzostw. "Eurosceptycy" wskazywali, że w naszym kraju nie ma odpowiednich warunków do przeprowadzenia tak prestiżowej imprezy, dodając, iż Polska nie będzie w stanie wybudować przynajmniej czterech, odpowiednich aren na mistrzostwa. Ich głosy przez długie miesiące szły w parze z częstymi "problemami organizacyjnymi", "odwoływaniem mistrzostw" oraz "nadchodzącym kryzysem" które raz za razem pojawiały się w zagranicznych, a czasami także w polskich mediach. Teraz jednak sytuacja uległa zmianie - niektóre stadiony rosną w oczach, rozstrzygnęły się ostatnie przetargi, podpisywane są kolejne umowy, co szybko zaowocowało zmniejszeniem liczby malkontentów. Co więcej, "kryzys" niejako pomógł polskim organizatorom imprezy, bowiem firmy rywalizujące w przetargach obniżyły znacząco koszty budowy nowych aren, dzięki czemu udało zaoszczędzić się kilkaset milionów złotych.
W Polsce do mistrzostw Europy przygotowuje się kilkadziesiąt miast, w których piłkarze, sędziowie, działacze, a przede wszystkim kibice mają w trakcie mistrzostw przebywać. Pośród nich największe napięcie i oczekiwanie na największą w polskiej historii imprezę sportową jest wyczuwalne w Chorzowie, Gdańsku, Krakowie, Poznaniu, Warszawie oraz we Wrocławiu, w których budowane są areny na mistrzostwa. Na sześć polskich miast-kandydatów zwrócone są oczy całej Polski oraz UEFA, które z uwagą przyglądają się postępom w budowie najważniejszego czynnika do przeprowadzenia imprezy. Stadionów.

W maju UEFA zapowiedziała, że ogłosi ostateczną listę miast-organizatorów, na której pewne swojego miejsca mogą być tylko dwa miasta Kijów i Warszawa. Pozostałych dziesięć miast z Polski i Ukrainy do końca będą walczyć o polepszenie swojego wizerunku, tak aby one zostały wybrane do grona "szczęśliwców". W poniższym raporcie nie będziemy jednak oceniać szans miast na goszczenie Euro. Tę rolę "pozostawimy" szefom UEFA, która będzie musiała wybrać, gdzie mecze mistrzostw się odbędą. W raporcie skupimy się na jedynie aktualnym stanie prac, które zostały zobrazowane szczegółowymi fotoreportażami.

Warszawa

Powstający Stadion Narodowy w Warszawie jest jedyną areną, która na pewno będzie gościła uczestników, a przede wszystkim kibiców, którzy przyjadą do Polski na Euro. Prace przy pierwszym etapie budowy Stadionu Narodowego rozpoczęły się w październiku minionego roku i miały potrwać do przełomu kwietnia i maja. Miały, albowiem skończyły się - co jak na polskie "standardy" jest ewenementem - przed czasem. Zakres prac, i tempo, w jakim je wykonano, jest iście imponujący - z terenu Stadionu Dziesięciolecia przemieszczono i wywieziono łącznie ponad 340 tysięcy metrów sześciennych gruntu, wbito ponad 14 tysięcy pali i kolumn oraz postawiono niemal 31 tysięcy metrów kwadratowych ścianek szczelinowych. Z tak rozległym zakresem prac firma Pol-Aqua uporała się w pięć miesięcy. Co więcej, prace zakończyłyby się znacznie szybciej, gdyby nie "prezent" od budowniczych stadionu, którzy w okresie świąteczno-noworocznym postanowili nie zakłócać mieszkańcom Warszawy świętowania.

W trakcie przygotowywania niecki dawnego Stadionu Dziesięciolecia pod budowę konstrukcji nowego Stadionu Narodowego trwały procedury przetargowe, które miały wyłonić budowniczego głównej polskiej areny mistrzostw. Zawiłe postępowanie sprawiło, że ostateczny wybór przeciągnął się o kilka tygodni. Koniec końców, Narodowe Centrum Sportu po odpowiedzeniu na setki pytań mogło dokonać otwarcia ofert i ogłosiło firmę, która zostanie generalnym wykonawcą Stadionu Narodowego. Po sprawdzeniu wszystkich ofert 15 kwietnia podano, że ostatecznie zwycięzcą przetargu zostało niemiecko-austriacko-polskie konsorcjum Hydrobudowa Polska SA oraz PBG z Alpine Bau Deutschland AG, Alpine Bau GmbH i Alpine Construction Polska Sp. z o.o., które wybuduje stadion za łączną kwotę 1,25 mld złotych. Zwycięzca przetargu na plac budowy ma wejść w maju, a obiekt ma zostać oddany do użytku po dwóch latach budowy.

Od momentu ukończenia pierwszego etapu na budowie można było jednak spotkać codziennie kilkudziesięciu robotników. Narodowe Centrum Sportu zleciło bowiem dodatkowe prace firmie Pol-Aqua, która wykonała kilka mniejszych (patrząc na skalę przedsięwzięcia) prac, związanych głównie z przygotowaniem niektórych fundamentów.
Chorzów

Istniejący już Stadion Narodowy w Chorzowie jest obecnie największą aktualnie sportową areną w Polsce, na której z powodzeniem odbywają się zawody sportowe. "Kocioł Czarownic" prócz goszczenia sportowców gromadzi także fanów muzyki, którzy kilkukrotnie w ciągu roku w sile kilkudziesięciu tysięcy zapełniają trybuny oraz płytę stadionu podczas koncertów.

Sam obiekt w bieżącym roku nie uległ jeszcze zmianom, co nie oznacza, że stadion nie jest przygotowany z myślą o mistrzostwach Europy. Zgodnie z harmonogramem 31 marca został oddany projekt wykonawczy, według którego zostanie wybudowana śląska arena. Projekt wraz wizualizacją odmienionego stadionu robią niezwykłe wrażenie. Stadion będzie miał przebudowaną jedną trybunę, która zyska dodatkowe piętro, dzięki czemu poprawi się znacznie widoczność. Cały obiekt zostanie dodatkowo przykryty potężnym - największym w Europie - dachem. Przebudowane zostanie także otoczenie samego stadionu - powstanie nowy system kas i kołowrotów, zmienione zostaną wejścia i wyjścia. Pierwsze prace nad zmianą otoczenia trwają nieprzerwanie od minionego roku - budowane są nowe parkingi, które pomieścić mają dodatkowo niemal 600 samochodów oraz 18 autokarów. Częściowo zostanie także zmodernizowana istniejąca, nowa trybuna. Wnętrza piętrowej trybuny, które są wielkim kompleksem sportowym z halami sportowymi, sportowo-konferencyjnymi, salami konferencyjnymi, centrum prasowym oraz ponadtysiącmetrowymi szatniami zyskają większą strefę "mixed-zone" oraz studium panoramiczne. Jedyną częścią stadionu, która nie ulegnie zmianom, jest hotel, który znajduje się na tyłach głównej trybuny.

Kiedy więc możemy spodziewać się pierwszych prac na stadionie? Zgodnie z harmonogramem do końca czerwca ma być podpisana umowa z generalnym wykonawcą robót, a z początkiem lipca przekazany ma zostać plac budowy. W praktyce przez cały lipiec będą trwały prace przygotowawcze albowiem 6 sierpnia na stadionie odbędzie się ostatnia wielka impreza przed przebudową obiektu - koncert irlandzkiej grupy U2.
Gdańsk

Według największej liczby internautów, którzy wzięli udział w sondzie na stronie spółki koordynującej przygotowania do mistrzostw Europy, gdański stadion będzie najładniejszym spośród polskich aren przygotowywanych na Euro 2012. Baltic Arena, jak roboczo został nazwany przyszły stadion w Gdańsku, dzięki niepowtarzalnej elewacji będzie przypominał wielki bursztyn. Projekt gdańskiego stadionu spośród ponad 300 tysięcy otrzymał aż 134 tysiące głosów (44 proc.) pozostawiając w tyle projekt Stadionu Narodowego w Warszawie (115 tysięcy głosów - 37 proc.) i Stadion Miejski we Wrocławiu (34 tysięcy głosów - 11 proc.).

Oprócz najładniejszego projektu stadionu Gdańsk może pochwalić się także najszybciej podpisaną umową na budowę stadionu spośród miast, które budują swoje stadiony "od zera". 10 kwietnia władze Gdańska złożyły ostatnie podpisy pod umową z konsorcjum złożonym z firm Hydrobudowa Polska S.A., Hydrobudowa 9, Alpine Bau Deutschland AG Berlin, Alpine Bau GmbH Austria i Alpine Construction Polska Sp z o.o., która za kwotę niespełna 522 mln złotych postawi stadion w pobliżu Zatoki Gdańskiej. Tym samym wybudowanie obiektu będzie tańsze o 140 mln złotych od zakładanych kosztów inwestycji.

Od pierwszych dni bieżącego roku na terenie, gdzie powstanie bursztynowy obiekt, trwają prace nad wymianą gruntu. Zakres prac, z którymi musieli się zmierzyć budowniczy, jest ogromny. Wymiana gruntu na powierzchni dziewięciu hektarów sięga miejscami kilku metrów pod powierzchnię terenu, co oznacza konieczność wywiezienia około miliona metrów sześciennych torfu. Jednocześnie głęboki ubytek jest na bieżąco zastępowany gruntem nośnym. Po zakończeniu prac ziemnych na plac wejdzie generalny wykonawca, który zobowiązał się do zakończenia prac w grudniu 2010 roku.

Do zakończenia prac na stadionie i rozegrania pierwszego meczu planowanego na 2011 rok droga jeszcze daleka, lecz spółka Bieg 2012 zajmująca się budową "Baltic Areny" już przeprowadza komercjalizację obiektu szukając firm i instytucji, które w przyszłości będą wynajmować powierzchnię użytkową stadionu.
Kraków

Przebudowa Stadionu Miejskiego w Krakowie nieco różni się od pozostałych obiektów przygotowywanych na Euro 2012. Przebudowa stadionu, którego gospodarzem na co dzień jest krakowska Wisła, rozpoczęła się pod koniec 2004 roku. Od tego czasu, krok po kroku, właściciel stadionu, jakim jest miasto, sukcesywnie rozpisywał przetargi na burzenie starych i budowy nowych trybun. Każda zmiana w wyglądzie stadionu była wymuszona przejściem przez biurokratyczną drogę przez mękę, ponieważ wszystkie pracy wymagały osobnych przetargów. Dodatkowo projekt stadionu, który początkowo planowany był na około 25 tysięcy osób był wielokrotnie zmieniany. Powiększanie stadionu i zmiany koncepcji budowy dodatkowo wpłynęły na wydłużenie oczekiwania na budowę areny.

Koniec końców powstający stadion im. Henryka Reymana, doczekał się w pierwszym kwartale bieżącego roku ostatniego przetargu, na budowę ostatniej, dwupiętrowej trybuny. Od początku 2009 roku, gdy krakowscy urzędnicy pracowali nad szczęśliwym dokończeniem procedury przetargowej, trwały już prace przy budowie jednej z trybun. Przez trzy miesiące robotnicy wybrali ziemię spod dawnej trybuny do głębokości 6-7 metrów, zalali ją chudym betonem i pokryli gęstą siatką zbrojenia, która waży około 250 ton. W ciągu najbliższych dni płyta denna podziemnej części stadionu ma zostać zalana betonem, po czym stadion ma zacząć piąć się w górę.

Wkrótce zostaną rozpoczęte także prace przy rozbiórce ostatniej starej trybuny oraz budynku klubowego, które zostaną rozebrane w wakacje. Wszystko wskazuje na to, że nową rundę piłkarze Wisły z uwagi na wielki zakres prac (brak dwóch trybun i obniżenie murawy) spędzą poza Reymonta. Ostatecznie Polimex-Mostostal, który wygrywał ostatnie dwa przetargi, zobowiązał oddać cały stadion do użytku w czerwcu przyszłego roku. Oznacza to, że krakowski stadion - według harmonogramów - ma być gotowy jako pierwszy spośród polskich aren przygotowywanych na Euro 2012.

Poznań

Losy przebudowy Stadionu Miejskiego w Poznaniu przypominają przebieg zmian na stadionie w Krakowie. Projekt poznańskiego obiektu także był wielokrotnie zmieniany. Zwiększanie pojemności stadionu, wpasowanie w niego "niespodzianki" w postaci odkopanego bunkra oraz problemy z wysokim stanem wód gruntowych sprawiły, że obiekt stracił swój pierwotny, spójny charakter.

Ostatnią zmianę w projekcie powstającego stadionu wprowadzono już w trakcie trwania budowy bocznych trybun na początku bieżącego roku. Zmiany związane z wysokim stanem wód gruntowych spowodowały, że podziemna część trybuny pierwszej, została podniesiona o ponad metr. Dodatkowo podziemny parking "zyska" także drugi wjazd.

Pozostałe prace przy budowie stadionu przebiegają bez przeszkód. Co więcej, spółka Euro 2012, która zajmuje się budową Stadionu Miejskiego, podaje, że prace nawet wyprzedzają znacznie harmonogram. Aktualnie możemy obserwować postępy przy budowie trzech trybun. Do oddanej do pełnego użytku w 2008 roku trybuny "drugiej" dobudowane zostały podpory, na których osadzony zostanie dach. Równocześnie równolegle powstają boczne trybuny. Prace przy budowie trybuny trzeciej dotarły już do poziomu drugiej kondygnacji, zaś wspomniana wcześniej "jedynka" po wybudowaniu części podziemnej zaczyna "wychodzić" z ziemi.

Dzięki szybko postępującym pracom istnieje szansa, że konstrukcję samych trybun uda się zakończyć do października/listopada bieżącego roku. Dzięki temu prace nad zadaszeniem oraz wykończeniem trzech trybun będą mogły odbyć się znacznie wcześniej niż planowano, co umożliwi zawodnikom "Kolejorza" na szybszy powrót na własne boisko. Jeśli ta sztuka budowniczym stadionu w Poznaniu się powiedzie, stolica Wielkopolski, a nie Kraków, będzie mogła cieszyć jako pierwsza z oddanego do użytku obiektu.
Wrocław

Teren pod budowę Stadionu Miejskiego we Wrocławiu został przygotowany jako pierwszy spośród wszystkich budów stadionów na Euro 2012. Po, wydawało się, ciężkim zadaniu, jakim było usunięcie kilku tysięcy drzew, odwodnienie terenu i wymianie gruntów, władze Wrocławia musiały zmierzyć się ze znacznie trudniejszym zadaniem. Zawiłości postępowania przetargowego oraz "nieczysta" gra walczących o tę prestiżową inwestycję przedsiębiorstw spowodowały, że ostatecznie firmę, która wybuduje wrocławski obiekt, musiał wskazać sąd.

Ostateczna decyzja sądu, która zapadła 9 kwietnia, dała zielone światło do podpisania ostatniej potrzebnej umowy przed wybudowaniem obiektu. Na uroczystość Wrocław nie kazał długo czekać i już 14 kwietnia pod umowami pomiędzy przedstawicielami stolicy Dolnego Śląska i polsko-greckim konsorcjum pod przewodnictwem Mostostalu Warszawa zostały złożone. Równocześnie symbolicznie ruszyły także pierwsze prace.

Najbliższy miesiąc upłynie na zwożeniu do wrocławskiej dzielnicy Maślice ciężkiego sprzętu, grodzenie terenu i budowę dróg technologicznych. Na pierwsze prace ziemne będziemy musieli poczekać do przełomu maja i czerwca, a sam stadion zacznie "wyrastać" z ziemi w lipcu. Według przedstawicieli firm z konsorcjum konstrukcja obiektu będzie gotowa w niespełna rok. W międzyczasie rozstrzygnięty ma zostać przetarg na operatora stadionu, który zajmie się zarządzaniem obiektem i organizacją imprez.
Reasumując...

Przed polskimi miastami-kandydatami nadszedł teraz bodaj najgorszy moment. 13 maja UEFA pod przewodnictwem Michela Platiniego zadecyduje, w których polskich miastach będzie gościć Euro. Sam szef UEFA podkreślał podczas ostatnich wizyt, że zarówno Polska jak i Ukraina znacznie poprawiły stan swoich przygotowań do imprezy. Francuz niejednokrotnie podkreślał, że nie ma miast rezerwowych, a Euro dostaną najlepiej przygotowane miasta. Jednocześnie szef UEFA przyznał, że powstające stadiony będą "wspaniałe". W podobnym tonie wypowiadali się także prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Grzegorz Lato i minister sportu i turystyki Mirosław Drzewiecki.

Należy jednak wspomnieć, że współorganizator Euro 2012, Ukraina, także bardzo mocno przyspieszyła z inwestycjami zaplanowanymi na Euro 2012. Bogaci oligarchowie wspomogli miasta na wschodzie kraju budując piękne, ultranowoczesne stadiony. Również w innych miastach spory odeszły w kąt a zastąpiła je ciężka praca. Które miasta więc dostaną prawo zorganizowania meczów? Jaki będzie podział pomiędzy oboma krajami-organizatorami? Na odpowiedź musimy jeszcze poczekać kilka tygodni, podczas których będziemy zalewani falą spekulacji, które miasto dostanie, a które będzie tylko zazdrościć pozostałym.
Piotr Błoński, Onet.pl
Piotr Błoński, Onet.pl /16.04.2009 16:11

Złych kredytów będzie coraz więcej

Zdaniem Komisji Nadzoru Finansowego w tym i w przyszłym roku wyraźnie pogorszy się jakość portfela kredytowego banków. Lata 2009 i 2010 mogą przynieść wzrost kredytów nieregularnych i zagrożonych w portfelach banków - powiedział w telewizji TVN CNBC Stanisław Kluza, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego. Jego zdaniem pogorszenie jakości portfela kredytowego nie będzie miało tak dużych rozmiarów jak w przeszłości.
Odsetek nieregularnych kredytów wzrośnie z obecnych około 5 proc. o kilka punktów procentowych - szacuje Stanisław Kluza.

Gdy na początku obecnego stulecia gwałtownie pogorszyła się kondycja polskich przedsiębiorstw, odsetek złych kredytów w 2003 roku w całym sektorze przekroczył 21 proc. - co oznaczało, że co piąty pożyczony przez banki złoty mógł już do nich nie wrócić. Potem, wraz z poprawą sytuacji makroekonomicznej, odsetek niespłacanych kredytów spadał aż do rekordowo niskiego poziomu 4,4 proc. na koniec 2008 roku. Pomagała w tym rosnąca do niedawna akcja kredytowa, przez co odsetek nieregularnych należności się rozpływał (w 2008 roku wartość kredytów dla gospodarstw domowych wzrosła o 45 proc., do 368,6 mld zł).

Bankowcy ostrzegają, że portfel kredytowy będzie się pogarszał. Zdaniem Mateusza Morawieckiego, prezesa Banku Zachodniego WBK, rezerwy na ryzyko kredytowe i niespłacane kredyty mogą pożreć tegoroczne zyski sektora. Morawiecki wie, co mówi: już w IV kwartale 2008 r. jego bank na rezerwy musiał przeznaczyć 365 mln zł.

Rosnące bezrobocie sprawia, że coraz więcej klientów ma problemy z obsługą swojego zadłużenia. Jeżeli sprawdzą się prognozy, że stopa bezrobocia wzrośnie na koniec roku do 15-17 proc., w bankach będzie coraz więcej nieregularnych kredytów - ocenia Jarosław Janecki, główny ekonomista banku Societe Generale Polska.
Na rosnącą liczbę niespłacanych kredytów banki zareagują, a raczej już to robią, zaostrzaniem polityki kredytowej, co utrudni dostęp do nowych pożyczek - dodaje.

Szansy na zwiększenie obrotów wypatrują natomiast firmy windykacyjne i handlujące wierzytelnościami.

Na razie na rynku nie widać zwiększonej podaży wierzytelności. Wynika to jednak z faktu, że wierzyciele sprzedają je dopiero po upływie roku, dwóch od terminu ich zapadalności. Obecnie handluje się wierzytelnościami z przełomu 2007 i 2008 roku. Nieściągane kredyty z banków trafią na rynek dopiero za jakiś czas - mówi Artur Górniak, prezes handlującej wierzytelnościami firmy Kredyt Inkaso.

Jego zdaniem nie należy się liczyć z jakimś gwałtownym wysypem nieobsługiwanych kredytów, ale będzie to trwały wzrost rozłożony na kilka najbliższych lat. Szacuje on, że rynek handlu wierzytelnościami może przez to rosnąć w najbliższych latach w tempie 20-30 proc. rocznie.

Jacek Iskra
Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-17 (07:00)

Złych kredytów będzie coraz więcej

Zdaniem Komisji Nadzoru Finansowego w tym i w przyszłym roku wyraźnie pogorszy się jakość portfela kredytowego banków. Lata 2009 i 2010 mogą przynieść wzrost kredytów nieregularnych i zagrożonych w portfelach banków - powiedział w telewizji TVN CNBC Stanisław Kluza, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego. Jego zdaniem pogorszenie jakości portfela kredytowego nie będzie miało tak dużych rozmiarów jak w przeszłości.
Odsetek nieregularnych kredytów wzrośnie z obecnych około 5 proc. o kilka punktów procentowych - szacuje Stanisław Kluza.

Gdy na początku obecnego stulecia gwałtownie pogorszyła się kondycja polskich przedsiębiorstw, odsetek złych kredytów w 2003 roku w całym sektorze przekroczył 21 proc. - co oznaczało, że co piąty pożyczony przez banki złoty mógł już do nich nie wrócić. Potem, wraz z poprawą sytuacji makroekonomicznej, odsetek niespłacanych kredytów spadał aż do rekordowo niskiego poziomu 4,4 proc. na koniec 2008 roku. Pomagała w tym rosnąca do niedawna akcja kredytowa, przez co odsetek nieregularnych należności się rozpływał (w 2008 roku wartość kredytów dla gospodarstw domowych wzrosła o 45 proc., do 368,6 mld zł).

Bankowcy ostrzegają, że portfel kredytowy będzie się pogarszał. Zdaniem Mateusza Morawieckiego, prezesa Banku Zachodniego WBK, rezerwy na ryzyko kredytowe i niespłacane kredyty mogą pożreć tegoroczne zyski sektora. Morawiecki wie, co mówi: już w IV kwartale 2008 r. jego bank na rezerwy musiał przeznaczyć 365 mln zł.

Rosnące bezrobocie sprawia, że coraz więcej klientów ma problemy z obsługą swojego zadłużenia. Jeżeli sprawdzą się prognozy, że stopa bezrobocia wzrośnie na koniec roku do 15-17 proc., w bankach będzie coraz więcej nieregularnych kredytów - ocenia Jarosław Janecki, główny ekonomista banku Societe Generale Polska.
Na rosnącą liczbę niespłacanych kredytów banki zareagują, a raczej już to robią, zaostrzaniem polityki kredytowej, co utrudni dostęp do nowych pożyczek - dodaje.

Szansy na zwiększenie obrotów wypatrują natomiast firmy windykacyjne i handlujące wierzytelnościami.

Na razie na rynku nie widać zwiększonej podaży wierzytelności. Wynika to jednak z faktu, że wierzyciele sprzedają je dopiero po upływie roku, dwóch od terminu ich zapadalności. Obecnie handluje się wierzytelnościami z przełomu 2007 i 2008 roku. Nieściągane kredyty z banków trafią na rynek dopiero za jakiś czas - mówi Artur Górniak, prezes handlującej wierzytelnościami firmy Kredyt Inkaso.

Jego zdaniem nie należy się liczyć z jakimś gwałtownym wysypem nieobsługiwanych kredytów, ale będzie to trwały wzrost rozłożony na kilka najbliższych lat. Szacuje on, że rynek handlu wierzytelnościami może przez to rosnąć w najbliższych latach w tempie 20-30 proc. rocznie.

Jacek Iskra
Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-17 (07:00)

Uff - raty w dół!

Złoty odrabia straty z ostatnich miesięcy - na tę wiadomość czekali wszyscy kredytobiorcy spłacający zobowiązania w obcych walutach.
Rzeczywiście jest się z czego cieszyć, bo rata kredytu walutowego w ciągu dwóch miesięcy zmalała średnio o ponad 300 złotych.

Materiał przygotowała Agnieszka Ossowska.
wp.pl

Uff - raty w dół!

Złoty odrabia straty z ostatnich miesięcy - na tę wiadomość czekali wszyscy kredytobiorcy spłacający zobowiązania w obcych walutach.
Rzeczywiście jest się z czego cieszyć, bo rata kredytu walutowego w ciągu dwóch miesięcy zmalała średnio o ponad 300 złotych.

Materiał przygotowała Agnieszka Ossowska.
wp.pl

Ponad 600 mln złotych na inwestycje w nauce

W konkursie dla wiodących ośrodków naukowych i akademickich dotyczącym inwestycji w infrastrukturę badawczą zostanie sfinansowanych 16 a nie jak wcześniej planowano - 7 inwestycji. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego otrzymało zgodę na uruchomienie z funduszy strukturalnych kolejne 210 milionów złotych.
W sumie na realizację pierwszego etapu konkursu wydanych zostanie 616 milionów złotych. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Barbara Kudrycka poinformowała, że wkrótce będzie rozstrzygnięty następny konkurs na kwotę 360 milionów złotych.
W roztrzygniętym konkursie najwięcej środków, ponad 280 milionów złotych, otrzyma Uniwersytet Warszawski na realizację Centrum Nauk Biologiczno-Chemicznych Kampus Ochota.
Minister Kudrycka poinformowała, że pieniądze mają służyć rozwojowi infrastruktury badawczej.
Minister Kudrycka poinformowała, że rozlokowano już jedną czwartą wszystkich środków przeznaczonych do 2013 roku na rozwój ośrodków o wysokim potencjale badawczym.
IAR/money.pl/2009-04-15 14:40

Ponad 600 mln złotych na inwestycje w nauce

W konkursie dla wiodących ośrodków naukowych i akademickich dotyczącym inwestycji w infrastrukturę badawczą zostanie sfinansowanych 16 a nie jak wcześniej planowano - 7 inwestycji. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego otrzymało zgodę na uruchomienie z funduszy strukturalnych kolejne 210 milionów złotych.
W sumie na realizację pierwszego etapu konkursu wydanych zostanie 616 milionów złotych. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Barbara Kudrycka poinformowała, że wkrótce będzie rozstrzygnięty następny konkurs na kwotę 360 milionów złotych.
W roztrzygniętym konkursie najwięcej środków, ponad 280 milionów złotych, otrzyma Uniwersytet Warszawski na realizację Centrum Nauk Biologiczno-Chemicznych Kampus Ochota.
Minister Kudrycka poinformowała, że pieniądze mają służyć rozwojowi infrastruktury badawczej.
Minister Kudrycka poinformowała, że rozlokowano już jedną czwartą wszystkich środków przeznaczonych do 2013 roku na rozwój ośrodków o wysokim potencjale badawczym.
IAR/money.pl/2009-04-15 14:40

Konsorcjum Mostostalu W-wa ma umowę na stadion

Konsorcjum Mostostalu Warszawa podpisało z Gminą Wrocław umowę na budowę stadionu. Wartość kontraktu wynosi 729,7 mln zł brutto.

Pod koniec stycznia oferta konsorcjum Mostostalu Warszawa została uznana za najkorzystniejszą. Termin realizacji inwestycji to 21 miesięcy od dnia podpisania umowy.

O wybudowanie stadionu we Wrocławiu starały się jeszcze konsorcja spółki PBG i Budimeksu Dromeksu.

Wrocławski Stadion na Euro 2012 ma pomieścić 44 tys. widzów. Cały obiekt z infrastrukturą, parkingami, salami konferencyjnymi, gastronomią, promenadą i zielenią będzie wybudowany na obszarze 21 hektarów.

money.pl/pap/2009-04-15 16:55

Konsorcjum Mostostalu W-wa ma umowę na stadion

Konsorcjum Mostostalu Warszawa podpisało z Gminą Wrocław umowę na budowę stadionu. Wartość kontraktu wynosi 729,7 mln zł brutto.

Pod koniec stycznia oferta konsorcjum Mostostalu Warszawa została uznana za najkorzystniejszą. Termin realizacji inwestycji to 21 miesięcy od dnia podpisania umowy.

O wybudowanie stadionu we Wrocławiu starały się jeszcze konsorcja spółki PBG i Budimeksu Dromeksu.

Wrocławski Stadion na Euro 2012 ma pomieścić 44 tys. widzów. Cały obiekt z infrastrukturą, parkingami, salami konferencyjnymi, gastronomią, promenadą i zielenią będzie wybudowany na obszarze 21 hektarów.

money.pl/pap/2009-04-15 16:55

Atak kobiet na spółki GPW. Opanowały już J.W. Construction

Obecnie na GPW w Warszawie notowanych jest 376 spółek. Kobiety coraz częściej sięgają po najwyższe stanowiska w firmach. Najwięcej znajdziemy ich w spółkach związanych z finansami i budownictwem. W sumie nieco ponad 100.
Na 376 spółek tylko w 11 przypadkach prezesem jest kobieta. Co ciekawe, większość z nich pojawiła się na tych stanowiskach stosunkowo niedawno. Mamy nadzieję, że trend się ten utrzyma w kolejnych latach (red. Money.pl). Warto jednocześnie zauważyć, że spora grupa spółek, w których są prezeskami lub członkiniami zarządów wcale do najlżejszych branż nie należą.
Kobiety na czele spółek    
imię i nazwisko
nazwa branża
Małgorzata Krauze NFI Krezus fundusze/finanse
Karina Wściubiak Alchemia chemia
Ewa Bereśniewicz-Kozłowska TF SKOK finanse
Małgorzata Iwanejko Boryszew chemia
Iwona Menes-Malinowska Suwary chemia
Anna Kajkowska Atlantis budownictwo/materiały budowlane
Ewa Bobkowska PA Nova budownictwo
Halina Mirgos Mirbud budownictwo
Barbara Urbaniak-Marconi Polcolorit materiały budowlane
Gabriela Derecka Elkop budownictwo
Joanna Kuzdak Bankier.pl media

W analizie celowo przyjęliśmy nieco odmienny podział spółek na branże od tego, jaki na ogół stosuje się na rynku kapitałowym. Naszym zdaniem jest on bardziej czytelny i zrozumiały nie tylko dla specjalistów zajmujących się na co dzień giełdą.

Najwięcej kobiet znajdziemy w spółkach związanych z szeroko pojętym budownictwem i finansami. Znajdziemy tutaj m.in. dewelopera takiego jak J.W Construction, w którym zasiadają aż 4 panie. W firmach budowlanych: Mirbud, Elkop, Pa Nova czy Polcolorit prezesami są kobiety. Z kolei szefowymi spółek związanych z finansami jest m.in. Ewa Breśniewicz-Kozłowska (TF SKOK), czy Małgorzata Krauze z NFI Krezus.

Spółki z GPW z największą liczbą kobiet w zarządzie
 
J.W. Construction
4
Bankier
3
Śnieżka
2
Monnari Trade
2
AD Drągowski
2

Kolejne miejsca zajmują spółki spożywcze (handel/produkcja), chemiczne i informatyczne. W tych branżach znajdziemy dwie kobiety, których nazwiska są doskonale znane na rynku kapitałowym. To Karina Wściubiak z Alchemii i Małgorzata Iwanejko z Boryszewa. Jeszcze do niedawna Wściubiak zarządzała jednocześnie, aż dwiema firmami: Alchemią i NFI Midas. Są również obecne panie w branżach, które wydają się być całkowicie zdominowane przez mężczyzn. Do takich firm należy m.in. Famur, czy Kopex, które związane są z górnictwem węgla kamiennego.

Stosunkowo niewiele kobiet zasiada w zarządach spółek związanych z mediami. Po części wynika to z faktu, że na GPW niewiele jest takich firm. Niemal tak samo przedstawia się statystyka związana ze spółkami zajmującymi się dystrybucją leków i produkcją kosmetyków (Zdrowie i Uroda) czy z modą. W tym ostatnim przypadku znajdziemy jednak kobiety zarówno w Monnari Trade czy Vistuli.

Ponad 90 proc. wszystkich kobiet w spółkach zarządza przede wszystkim finansami firmy. Najczęściej są to panie, które rozpoczynały karierę zawodową od stanowisk związanych z księgowością. Bardzo często wiceprezesami ds. finansowych lub prokurentami zostają właśnie główne księgowe.

Liczba kobiet w zarządach spółek giełdowych (wg branż)
 
Budownictwo
27
Finanse/fundusze/doradztwo
13
Spółki spożywcze/produkcja/dystrybucja
11
Spółki informatyczne
9
Spółki chemiczne 9
Zdrowie i uroda 7
Przemysł ciężki 7
Media i rozrywka 6
Moda 6
Inne 11

Jak zwracają uwagę same panie, to ich zmysł analityczny, zwracanie uwagi na szczegóły jak i cierpliwość są najwyżej cenionymi cechami. Choć zarządy, w których są sami mężczyźni jest jeszcze przeważająca większość, to ich liczba z roku na rok topnieje.

Joanna Parzych, wiceprezes zarządu Kopex SA: Kobiety są bardziej lojalne

Bardzo dobrze się dzieje, że liczba kobiet w zarządach spółek giełdowych rośnie. Nadal jednak jest to niewiele w porównaniu z ogólną liczbą notowanych na GPW spółek. Kobiety są bardziej ostrożne, choć czasami kierują się emocjami. Z drugiej jednak strony w negocjacjach, nawet bardzo trudnych i skomplikowanych wykazują się dużą cierpliwością i są wręcz pożądane w takich sytuacjach. Wykazują się bardzo dobrym zmysłem analitycznym i zwracają uwagę na wiele szczegółów, które wcześniej nikt nie zauważył. Moim zdaniem mieszane zarządy radzą sobie najlepiej na rynku.

Z mojego doświadczenia wynika również, że oprócz bardzo dobrego wykształcenia przejawiają niejednokrotnie większą chęć do dalszej nauki czy szkoleń. Są bardzo lojalne wobec firmy i czują się z nią związane. A nie zawsze jest im lekko, kiedy muszą pogodzić ciężką pracę czy dalekie wyjazdy służbowe z obowiązkami domowymi.

Beata Stelmach, prezes Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych: Napoleon nie wiedział, że kobiety w Polsce będą zaradne
Napoleon powiedział: Lepiej, żeby kobiety obracały igłą, niż językiem. Ale kiedy wypowiadał te słowa nie wiedział, że po dwustu latach w Polsce kobiety będą w stanie pogodzić obowiązki domowe z pracą zawodową (ponad 51 proc. kobiet pracuje zawodowo), ale też będą lepiej wykształcone, niż mężczyźni (jeszcze niedawno wykształceniem średnim mogło pochwalić się ponad 36 proc. pań, zaś wyższym prawie 11 proc., podczas, gdy tylko 28 proc. panów ukończyło szkołę średnią, a poniżej 10 proc. posiadało tytuł magistra). Napoleon nie wiedział też, że w Polsce kobiety będą zaradne, rozsądne, zdolne do podejmowania ryzyka, czyli w stopniu doskonałym sprawdzą się w roli menadżera. W całym okresie transformacji przybyło aż 171 proc. kobiet pracujących na rachunek własny; w przypadku płci przeciwnej, to tylko wzrost o 104,3 proc.

Skąd, zatem tak niski procent pań zasiadających w zarządach spółek giełdowych?
Bywa, że odpowiedzialność za powierzone zadania sprawia, iż bardziej cenią sobie komfort z dobrze wykonanej pracy, niż udział - w jakże trudnym - wyścigu o najważniejszy fotel w firmie. Ale dla wielu pań ważny jest też inny aspekt - umiejętność godzenia kariery zawodowej ze spokojem i czasem przeznaczonym dla rodziny; i to podejście także należy uszanować.
Ale biada tym, którzy na swej drodze spotkają ambitną i gotową do walki konkurencyjnej damę, z ambicjami, a na dodatek kompetentną i doskonale wykształconą. Wtedy jest to tylko kwestia czasu.... Bo, cytując Mary McCarthy: Kobieta jest mądrzejsza od mężczyzny, ale najwięcej rozumu musi zużyć, aby ukryć ten fakt.

Atak kobiet na spółki GPW. Opanowały już J.W. Construction

Obecnie na GPW w Warszawie notowanych jest 376 spółek. Kobiety coraz częściej sięgają po najwyższe stanowiska w firmach. Najwięcej znajdziemy ich w spółkach związanych z finansami i budownictwem. W sumie nieco ponad 100.
Na 376 spółek tylko w 11 przypadkach prezesem jest kobieta. Co ciekawe, większość z nich pojawiła się na tych stanowiskach stosunkowo niedawno. Mamy nadzieję, że trend się ten utrzyma w kolejnych latach (red. Money.pl). Warto jednocześnie zauważyć, że spora grupa spółek, w których są prezeskami lub członkiniami zarządów wcale do najlżejszych branż nie należą.
Kobiety na czele spółek    
imię i nazwisko
nazwa branża
Małgorzata Krauze NFI Krezus fundusze/finanse
Karina Wściubiak Alchemia chemia
Ewa Bereśniewicz-Kozłowska TF SKOK finanse
Małgorzata Iwanejko Boryszew chemia
Iwona Menes-Malinowska Suwary chemia
Anna Kajkowska Atlantis budownictwo/materiały budowlane
Ewa Bobkowska PA Nova budownictwo
Halina Mirgos Mirbud budownictwo
Barbara Urbaniak-Marconi Polcolorit materiały budowlane
Gabriela Derecka Elkop budownictwo
Joanna Kuzdak Bankier.pl media

W analizie celowo przyjęliśmy nieco odmienny podział spółek na branże od tego, jaki na ogół stosuje się na rynku kapitałowym. Naszym zdaniem jest on bardziej czytelny i zrozumiały nie tylko dla specjalistów zajmujących się na co dzień giełdą.

Najwięcej kobiet znajdziemy w spółkach związanych z szeroko pojętym budownictwem i finansami. Znajdziemy tutaj m.in. dewelopera takiego jak J.W Construction, w którym zasiadają aż 4 panie. W firmach budowlanych: Mirbud, Elkop, Pa Nova czy Polcolorit prezesami są kobiety. Z kolei szefowymi spółek związanych z finansami jest m.in. Ewa Breśniewicz-Kozłowska (TF SKOK), czy Małgorzata Krauze z NFI Krezus.

Spółki z GPW z największą liczbą kobiet w zarządzie
 
J.W. Construction
4
Bankier
3
Śnieżka
2
Monnari Trade
2
AD Drągowski
2

Kolejne miejsca zajmują spółki spożywcze (handel/produkcja), chemiczne i informatyczne. W tych branżach znajdziemy dwie kobiety, których nazwiska są doskonale znane na rynku kapitałowym. To Karina Wściubiak z Alchemii i Małgorzata Iwanejko z Boryszewa. Jeszcze do niedawna Wściubiak zarządzała jednocześnie, aż dwiema firmami: Alchemią i NFI Midas. Są również obecne panie w branżach, które wydają się być całkowicie zdominowane przez mężczyzn. Do takich firm należy m.in. Famur, czy Kopex, które związane są z górnictwem węgla kamiennego.

Stosunkowo niewiele kobiet zasiada w zarządach spółek związanych z mediami. Po części wynika to z faktu, że na GPW niewiele jest takich firm. Niemal tak samo przedstawia się statystyka związana ze spółkami zajmującymi się dystrybucją leków i produkcją kosmetyków (Zdrowie i Uroda) czy z modą. W tym ostatnim przypadku znajdziemy jednak kobiety zarówno w Monnari Trade czy Vistuli.

Ponad 90 proc. wszystkich kobiet w spółkach zarządza przede wszystkim finansami firmy. Najczęściej są to panie, które rozpoczynały karierę zawodową od stanowisk związanych z księgowością. Bardzo często wiceprezesami ds. finansowych lub prokurentami zostają właśnie główne księgowe.

Liczba kobiet w zarządach spółek giełdowych (wg branż)
 
Budownictwo
27
Finanse/fundusze/doradztwo
13
Spółki spożywcze/produkcja/dystrybucja
11
Spółki informatyczne
9
Spółki chemiczne 9
Zdrowie i uroda 7
Przemysł ciężki 7
Media i rozrywka 6
Moda 6
Inne 11

Jak zwracają uwagę same panie, to ich zmysł analityczny, zwracanie uwagi na szczegóły jak i cierpliwość są najwyżej cenionymi cechami. Choć zarządy, w których są sami mężczyźni jest jeszcze przeważająca większość, to ich liczba z roku na rok topnieje.

Joanna Parzych, wiceprezes zarządu Kopex SA: Kobiety są bardziej lojalne

Bardzo dobrze się dzieje, że liczba kobiet w zarządach spółek giełdowych rośnie. Nadal jednak jest to niewiele w porównaniu z ogólną liczbą notowanych na GPW spółek. Kobiety są bardziej ostrożne, choć czasami kierują się emocjami. Z drugiej jednak strony w negocjacjach, nawet bardzo trudnych i skomplikowanych wykazują się dużą cierpliwością i są wręcz pożądane w takich sytuacjach. Wykazują się bardzo dobrym zmysłem analitycznym i zwracają uwagę na wiele szczegółów, które wcześniej nikt nie zauważył. Moim zdaniem mieszane zarządy radzą sobie najlepiej na rynku.

Z mojego doświadczenia wynika również, że oprócz bardzo dobrego wykształcenia przejawiają niejednokrotnie większą chęć do dalszej nauki czy szkoleń. Są bardzo lojalne wobec firmy i czują się z nią związane. A nie zawsze jest im lekko, kiedy muszą pogodzić ciężką pracę czy dalekie wyjazdy służbowe z obowiązkami domowymi.

Beata Stelmach, prezes Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych: Napoleon nie wiedział, że kobiety w Polsce będą zaradne
Napoleon powiedział: Lepiej, żeby kobiety obracały igłą, niż językiem. Ale kiedy wypowiadał te słowa nie wiedział, że po dwustu latach w Polsce kobiety będą w stanie pogodzić obowiązki domowe z pracą zawodową (ponad 51 proc. kobiet pracuje zawodowo), ale też będą lepiej wykształcone, niż mężczyźni (jeszcze niedawno wykształceniem średnim mogło pochwalić się ponad 36 proc. pań, zaś wyższym prawie 11 proc., podczas, gdy tylko 28 proc. panów ukończyło szkołę średnią, a poniżej 10 proc. posiadało tytuł magistra). Napoleon nie wiedział też, że w Polsce kobiety będą zaradne, rozsądne, zdolne do podejmowania ryzyka, czyli w stopniu doskonałym sprawdzą się w roli menadżera. W całym okresie transformacji przybyło aż 171 proc. kobiet pracujących na rachunek własny; w przypadku płci przeciwnej, to tylko wzrost o 104,3 proc.

Skąd, zatem tak niski procent pań zasiadających w zarządach spółek giełdowych?
Bywa, że odpowiedzialność za powierzone zadania sprawia, iż bardziej cenią sobie komfort z dobrze wykonanej pracy, niż udział - w jakże trudnym - wyścigu o najważniejszy fotel w firmie. Ale dla wielu pań ważny jest też inny aspekt - umiejętność godzenia kariery zawodowej ze spokojem i czasem przeznaczonym dla rodziny; i to podejście także należy uszanować.
Ale biada tym, którzy na swej drodze spotkają ambitną i gotową do walki konkurencyjnej damę, z ambicjami, a na dodatek kompetentną i doskonale wykształconą. Wtedy jest to tylko kwestia czasu.... Bo, cytując Mary McCarthy: Kobieta jest mądrzejsza od mężczyzny, ale najwięcej rozumu musi zużyć, aby ukryć ten fakt.

Dom Partii tanio sprzedam

Skarb państwa chce sprzedać dawną siedzibę KC PZPR i położony obok niej nowy budynek giełdy, informuje "Gazeta Wyborcza".

"Wyborcza" twierdzi, że poznała wstępną wycenę obiektu: metr kwadratowy miałby tam być wart ledwo 4-6 tys. zł. Za tyle nie da się kupić w Warszawie nawet niewykończonego mieszkania na peryferiach.

Właścicielem dawnego Domu Partii oraz 60 proc. Centrum Giełdowego jest państwowa spółka o nazwie Centrum Bankowo-Finansowe "Nowy Świat". Ta właśnie spółka decyzją Ministerstwa Skarbu ma zostać sprywatyzowana. Jej akcje przejmie Agencja Rozwoju Przemysłu.

Nieruchomości o powierzchni 47 tys. m kw. stojące na prawie dwóch hektarach gruntu w najdroższym miejscu stolicy wyceniono na kwotę od 260 mln zł (wycena majątkowa) do 158,4 mln zł (wycena ostateczna). Oznacza to, że 1 m kw. ma wartość 4-6 tys. zł. Wyceny dokonała spółka BAA Polska. Ujawniona przez "Gazetę Wyborczą" kwota wzbudziła duże zaniepokojenie. Agencja Rozwoju Przemysłu zarządziła jej weryfikację.

źródło informacji: PAP/Gazeta Wyborcza

interia.pl/

Dom Partii tanio sprzedam

Skarb państwa chce sprzedać dawną siedzibę KC PZPR i położony obok niej nowy budynek giełdy, informuje "Gazeta Wyborcza".

"Wyborcza" twierdzi, że poznała wstępną wycenę obiektu: metr kwadratowy miałby tam być wart ledwo 4-6 tys. zł. Za tyle nie da się kupić w Warszawie nawet niewykończonego mieszkania na peryferiach.

Właścicielem dawnego Domu Partii oraz 60 proc. Centrum Giełdowego jest państwowa spółka o nazwie Centrum Bankowo-Finansowe "Nowy Świat". Ta właśnie spółka decyzją Ministerstwa Skarbu ma zostać sprywatyzowana. Jej akcje przejmie Agencja Rozwoju Przemysłu.

Nieruchomości o powierzchni 47 tys. m kw. stojące na prawie dwóch hektarach gruntu w najdroższym miejscu stolicy wyceniono na kwotę od 260 mln zł (wycena majątkowa) do 158,4 mln zł (wycena ostateczna). Oznacza to, że 1 m kw. ma wartość 4-6 tys. zł. Wyceny dokonała spółka BAA Polska. Ujawniona przez "Gazetę Wyborczą" kwota wzbudziła duże zaniepokojenie. Agencja Rozwoju Przemysłu zarządziła jej weryfikację.

źródło informacji: PAP/Gazeta Wyborcza

interia.pl/

Bez zebrania się nie obejdzie

Zarząd lub zarządca nieruchomości wspólnej we wspólnocie mieszkaniowej musi zwołać coroczne zebranie właścicieli lokali przed końcem I kwartału. Jednak może się ono odbyć nieco później.
Zgodnie z art. 30 ust. 1 pkt 3 ustawy o własności lokali, która reguluje większość kwestii dotyczących wspólnot mieszkaniowych, zarząd lub zarządca nieruchomości wspólnej jest obowiązany zwoływać zebranie ogółu właścicieli nie później niż w I kwartale każdego roku. W tym wypadku chodzi o tzw. profesjonalnego zarządcę, który może pełnić funkcję zarządu na podstawie umowy o ustanowieniu odrębnej własności lokali albo umowy zawartej później, ale także w formie aktu notarialnego (art. 18 ust. 1 u. o w.l.). To właśnie te osoby (lub gremia) mają obowiązek zwołać do końca marca sprawozdawczo-ocenne (w stosunku do nich samych) spotkanie członków wspólnoty. Gdyby tego nie uczyniły, to sankcją jest możliwość zwołania tego jedynego obowiązkowego zebrania we wspólnocie przez każdego z właścicieli.
Przesunięcie terminu

W dalszej kolejności prawdopodobne jest nieudzielanie absolutorium zarządowi, odwołanie go czy rozwiązanie umowy z zarządcą, gdyby się okazało (a zazwyczaj tak jest), że z drastycznym przesunięciem terminu wiążą się niekorzystne skutki dla właścicieli lokali. Trzeba jednak pamiętać, że ustawa, podając termin, mówi o zwołaniu, a nie o zorganizowaniu zebrania w I kwartale. Nie podaje przy tym żadnej granicznej daty, w której zebranie musi się odbyć. Dlatego wiele firm zarządzających, które prowadzą sprawy zawiązane z zarządzaniem nieruchomościami wspólnymi wielu wspólnot - nie zdążając przygotować i zorganizować wszystkich zebrań przed końcem marca - stara się dotrzymywać terminu jedynie zwoływania zebrań. Jeżeli jednak nie wiąże się z tym odwlekanie w nieskończoność (bez ważnego powodu) samego zebrania i zostaje ono zorganizowane w rozsądnym terminie, np. w kwietniu, to formalnie nie można zarządowi czy zarządcy nic zarzucić.

Ponowne zwołanie zebrania

Gdyby natomiast doroczne zebranie wspólnoty zostało nawet terminowo zwołane, ale - powiedzmy - na wrzesień, to każdy z członków wspólnoty mógłby zwołać je ponownie, wyznaczając wcześniejszą datę. Właściciele lokali powinni przy tym domagać się wyjaśnień, ponieważ niewykluczone, że byłby to znak, że we wspólnocie dzieje się coś niedobrego (zapewne z funduszami) i warto na to w porę zareagować. Niemniej każdy tego rodzaju przypadek musi być analizowany indywidualnie. Ustawa reguluje bowiem wiele kwestii jedynie ramowo.

Podstawa prawna

Ustawa z 24 czerwca 1994 r. o własności lokali (t.j. Dz.U. z 2000 r. nr 80, poz. 903 ze zm.).

Dobromiła Niedzielska-Jakubczyk
interia.pl

Bez zebrania się nie obejdzie

Zarząd lub zarządca nieruchomości wspólnej we wspólnocie mieszkaniowej musi zwołać coroczne zebranie właścicieli lokali przed końcem I kwartału. Jednak może się ono odbyć nieco później.
Zgodnie z art. 30 ust. 1 pkt 3 ustawy o własności lokali, która reguluje większość kwestii dotyczących wspólnot mieszkaniowych, zarząd lub zarządca nieruchomości wspólnej jest obowiązany zwoływać zebranie ogółu właścicieli nie później niż w I kwartale każdego roku. W tym wypadku chodzi o tzw. profesjonalnego zarządcę, który może pełnić funkcję zarządu na podstawie umowy o ustanowieniu odrębnej własności lokali albo umowy zawartej później, ale także w formie aktu notarialnego (art. 18 ust. 1 u. o w.l.). To właśnie te osoby (lub gremia) mają obowiązek zwołać do końca marca sprawozdawczo-ocenne (w stosunku do nich samych) spotkanie członków wspólnoty. Gdyby tego nie uczyniły, to sankcją jest możliwość zwołania tego jedynego obowiązkowego zebrania we wspólnocie przez każdego z właścicieli.
Przesunięcie terminu

W dalszej kolejności prawdopodobne jest nieudzielanie absolutorium zarządowi, odwołanie go czy rozwiązanie umowy z zarządcą, gdyby się okazało (a zazwyczaj tak jest), że z drastycznym przesunięciem terminu wiążą się niekorzystne skutki dla właścicieli lokali. Trzeba jednak pamiętać, że ustawa, podając termin, mówi o zwołaniu, a nie o zorganizowaniu zebrania w I kwartale. Nie podaje przy tym żadnej granicznej daty, w której zebranie musi się odbyć. Dlatego wiele firm zarządzających, które prowadzą sprawy zawiązane z zarządzaniem nieruchomościami wspólnymi wielu wspólnot - nie zdążając przygotować i zorganizować wszystkich zebrań przed końcem marca - stara się dotrzymywać terminu jedynie zwoływania zebrań. Jeżeli jednak nie wiąże się z tym odwlekanie w nieskończoność (bez ważnego powodu) samego zebrania i zostaje ono zorganizowane w rozsądnym terminie, np. w kwietniu, to formalnie nie można zarządowi czy zarządcy nic zarzucić.

Ponowne zwołanie zebrania

Gdyby natomiast doroczne zebranie wspólnoty zostało nawet terminowo zwołane, ale - powiedzmy - na wrzesień, to każdy z członków wspólnoty mógłby zwołać je ponownie, wyznaczając wcześniejszą datę. Właściciele lokali powinni przy tym domagać się wyjaśnień, ponieważ niewykluczone, że byłby to znak, że we wspólnocie dzieje się coś niedobrego (zapewne z funduszami) i warto na to w porę zareagować. Niemniej każdy tego rodzaju przypadek musi być analizowany indywidualnie. Ustawa reguluje bowiem wiele kwestii jedynie ramowo.

Podstawa prawna

Ustawa z 24 czerwca 1994 r. o własności lokali (t.j. Dz.U. z 2000 r. nr 80, poz. 903 ze zm.).

Dobromiła Niedzielska-Jakubczyk
interia.pl

Wojna cenowa w energetyce za progiem

W Czechach jest prawdziwa konkurencja - tamtejszy kolos ČEZ ma na swoim rynku rywala, którym jest niemiecki gigant E.ON. Teraz walczyć będą na ceny - coraz niższe.

E.ON wprowadza od przyszłego troku obniżkę opłat za energię elektryczną dla małych przedsiębiorstw o 20 procent. Spóźnił się nieco, bowiem ČEZ taką akcję już przeprowadził - kto zdecydował się na tę firmę jako dostawcę w przyszłym roku zapłaci o 15 procent mniej niż w 2009 r. Różnicę stanowi te 5 procent?

Odbiorcy detaliczni nie mogą spekulować w powyższy sposób - dopiero w listopadzie po ogłoszeniu nowych stawek na 2010 r. mogą wypowiedzieć umowę jednemu z dostawców i przejść do drugiego. Cenniki zależą w dużej mierze od stawek za prąd na giełdach energii. Sytuacja w Czechach i tak jest o wiele bardziej rynkowa niż w Polsce, gdzie konkurencja jest fikcją.

Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL

źródło informacji: INTERIA.PL

Wojna cenowa w energetyce za progiem

W Czechach jest prawdziwa konkurencja - tamtejszy kolos ČEZ ma na swoim rynku rywala, którym jest niemiecki gigant E.ON. Teraz walczyć będą na ceny - coraz niższe.

E.ON wprowadza od przyszłego troku obniżkę opłat za energię elektryczną dla małych przedsiębiorstw o 20 procent. Spóźnił się nieco, bowiem ČEZ taką akcję już przeprowadził - kto zdecydował się na tę firmę jako dostawcę w przyszłym roku zapłaci o 15 procent mniej niż w 2009 r. Różnicę stanowi te 5 procent?

Odbiorcy detaliczni nie mogą spekulować w powyższy sposób - dopiero w listopadzie po ogłoszeniu nowych stawek na 2010 r. mogą wypowiedzieć umowę jednemu z dostawców i przejść do drugiego. Cenniki zależą w dużej mierze od stawek za prąd na giełdach energii. Sytuacja w Czechach i tak jest o wiele bardziej rynkowa niż w Polsce, gdzie konkurencja jest fikcją.

Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL

źródło informacji: INTERIA.PL

MG:Inflacja będzie spadać w najbliższych miesiącach

Analitycy resortu gospodarki przewidują, że dynamika cen w kwietniu br. utrzyma się na poziomie z marca, a w kolejnych miesiącach oczekują spadku wskaźnika inflacji - wynika z przesłanych w środę prognoz Ministerstwa Gospodarki.

Główny Urząd Statystyczny podał w środę, że ceny towarów i usług konsumpcyjnych w marcu wzrosły o 3,6 proc. w stosunku do marca 2008 roku, a w porównaniu z lutym wzrosły o 0,7.

Według analityków resortu gospodarki, na wskaźnik inflacji w najbliższych miesiącach wpływać będzie przede wszystkim sytuacja na rynku walutowym. Jak podkreślają, trwające od lutego br. przyspieszenie inflacji wynika głównie z osłabienia złotego.

Ponadto największy wpływ na inflację - w opinii analityków - będą miały ceny żywności, szczególnie żywca wieprzowego. "Od połowy ub.r. utrzymują się one na najwyższym poziomie od momentu akcesji Polski do UE. Agencja Rynku Rolnego wskazuje na dalszy wzrost cen żywca w 2009 r." - napisano w komentarzu.

Eksperci resortu gospodarki wskazali, że roczny wskaźnik cen dóbr i usług konsumpcyjnych znalazł się w marcu br. powyżej górnej granicy odchyleń od celu inflacyjnego NBP. Oczekują oni jednak "powrotu dynamiki cen w okolice celu inflacyjnego, co będzie wynikiem spowolnienia wzrostu gospodarczego" - napisano.

źródło informacji: PAP

interia.pl

MG:Inflacja będzie spadać w najbliższych miesiącach

Analitycy resortu gospodarki przewidują, że dynamika cen w kwietniu br. utrzyma się na poziomie z marca, a w kolejnych miesiącach oczekują spadku wskaźnika inflacji - wynika z przesłanych w środę prognoz Ministerstwa Gospodarki.

Główny Urząd Statystyczny podał w środę, że ceny towarów i usług konsumpcyjnych w marcu wzrosły o 3,6 proc. w stosunku do marca 2008 roku, a w porównaniu z lutym wzrosły o 0,7.

Według analityków resortu gospodarki, na wskaźnik inflacji w najbliższych miesiącach wpływać będzie przede wszystkim sytuacja na rynku walutowym. Jak podkreślają, trwające od lutego br. przyspieszenie inflacji wynika głównie z osłabienia złotego.

Ponadto największy wpływ na inflację - w opinii analityków - będą miały ceny żywności, szczególnie żywca wieprzowego. "Od połowy ub.r. utrzymują się one na najwyższym poziomie od momentu akcesji Polski do UE. Agencja Rynku Rolnego wskazuje na dalszy wzrost cen żywca w 2009 r." - napisano w komentarzu.

Eksperci resortu gospodarki wskazali, że roczny wskaźnik cen dóbr i usług konsumpcyjnych znalazł się w marcu br. powyżej górnej granicy odchyleń od celu inflacyjnego NBP. Oczekują oni jednak "powrotu dynamiki cen w okolice celu inflacyjnego, co będzie wynikiem spowolnienia wzrostu gospodarczego" - napisano.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies