Ze świata nieruchomości - strona 98

Centrum Klima wybrała wykonawcę inwestycji w Wieruchowie

Centrum Klima – wiodący na rynku polskim oraz liczący się w Europie producent i dystrybutor systemów wentylacyjnych i klimatyzacyjnych – podpisała umowę z generalnym wykonawcą kompleksu produkcyjno-magazynowo-biurowego w Wieruchowie pod Warszawą. Budowa obiektu rozpocznie się na początku przyszłego roku, a jej zakończenie przewidziane jest na lipiec 2010. Umowa z firmą Skalski na realizację inwestycji opiewa na 15,3 mln zł. W przetargu uczestniczyło kilkanaście firm, a w ostatnim etapie rozmów udział wzięło 6 wykonawców.
Nowa siedziba Centrum Klima w Wieruchowie powstanie na terenie 22.142 m2. W skład kompleksu wchodzić będą m.in.: hala produkcyjna o powierzchni użytkowej 3.429 m2, hala magazynowa o powierzchni 5.000 m2 wyposażona w system wysokiego składowania, budynek biurowo-socjalny, wiatę, budynek techniczny, plac manewrowy oraz zbiornik przeciwpożarowy.

Budowa nowego obiektu w Wieruchowie ma na celu:


Zwiększenie skali i wydajności produkcji - po uruchomieniu pełnych mocy produkcyjnych zakładu - nawet o 200%.

Optymalizację procesu logistycznego związanego z załadunkiem i rozładunkiem - lokalizacja obiektu blisko głównych szlaków komunikacyjnych w okolicy Warszawy ułatwiać będzie rozwój działu dystrybucji materiałów i urządzeń wentylacyjno-klimatyzacyjnych.

Znaczące powiększenie powierzchni magazynowej ułatwiające dalszą rozbudowę oferty asortymentowej przy wykorzystaniu systemu wysokiego składowania i wykorzystania kodów kreskowych w logistyce magazynowej - kubatura części magazynowej nowego obiektu to ok. 69 tys. m3 w porównaniu do obecnie wykorzystywanych 26 tys. m3.

Poprawę logistyki i organizacji działu produkcyjnego oraz działu dystrybucji

Możliwość zwiększenia zatrudnienia w przyszłości i pracy w systemie wielozmianowym.

„Zgodnie z deklarowanymi przez nas celami zakończonej niedawno emisji akcji, przygotowujemy się intensywnie do realizacji głównej inwestycji czyli budowy kompleksu w Wieruchowie. Jesteśmy zadowoleni z wyniku przeprowadzonego przetargu zarówno pod kątem wybranego wykonawcy, jak i ustaleń finansowych. Na etapie realizowanym przez Skalski udało nam się zaoszczędzić ponad 3,5 mln zł względem szacunków sprzed sześciu miesięcy i ponad 8 mln względem wycen robionych półtora roku temu. Naszą intencją jest także przyspieszenie realizacji inwestycji o 3 miesiące i jak najszybsze rozpoczęcie produkcji w oparciu o nowe moce” – mówi Marek Perendyk, prezes zarządu Centrum Klima SA.

W październiku 2009 roku Centrum Klima z sukcesem przeprowadziła ofertę publiczną o wartości 31,5 mln zł. Stopa redukcji zapisów w Transzy Inwestorów Indywidualnych wyniosła 75,417%. Wszystkie oferowane akcje zostały objęte i opłacone. Środki pozyskane z emisji akcji spółka zamierza przeznaczyć na budowę i wyposażenie w nowoczesny park maszynowy nowego centrum magazynowo-produkcyjnego oraz zaplecza biurowego w Wieruchowie pod Warszawą. Dzięki inwestycji firma będzie mogła jeszcze skuteczniej odpowiadać na rosnące zapotrzebowanie odbiorców, szczególnie z rynków zagranicznych.

Centrum Klima uzyskała narastająco po trzech kwartałach 2009 roku skonsolidowane przychody w wysokości 53,9 mln zł, a zysk netto wyniósł 5,0 mln zł. Wskaźniki finansowe wskazują na stopniową poprawę rentowności na wszystkich poziomach rachunku wyników. Spółka podtrzymuje prognozę przychodów (70,6 mln zł) i zysku netto (7,0 mln zł) zapowiadaną na 2009 rok. Na 2010 rok Centrum Klima zakłada wzrost przychodów wobec 2009 roku o 10,71% (78,2 mln zł), a zysku netto o 23,33% (8,6 mln zł).

Centrum Klima

js
inwestycje.pl

Centrum Klima wybrała wykonawcę inwestycji w Wieruchowie

Centrum Klima – wiodący na rynku polskim oraz liczący się w Europie producent i dystrybutor systemów wentylacyjnych i klimatyzacyjnych – podpisała umowę z generalnym wykonawcą kompleksu produkcyjno-magazynowo-biurowego w Wieruchowie pod Warszawą. Budowa obiektu rozpocznie się na początku przyszłego roku, a jej zakończenie przewidziane jest na lipiec 2010. Umowa z firmą Skalski na realizację inwestycji opiewa na 15,3 mln zł. W przetargu uczestniczyło kilkanaście firm, a w ostatnim etapie rozmów udział wzięło 6 wykonawców.
Nowa siedziba Centrum Klima w Wieruchowie powstanie na terenie 22.142 m2. W skład kompleksu wchodzić będą m.in.: hala produkcyjna o powierzchni użytkowej 3.429 m2, hala magazynowa o powierzchni 5.000 m2 wyposażona w system wysokiego składowania, budynek biurowo-socjalny, wiatę, budynek techniczny, plac manewrowy oraz zbiornik przeciwpożarowy.

Budowa nowego obiektu w Wieruchowie ma na celu:


Zwiększenie skali i wydajności produkcji - po uruchomieniu pełnych mocy produkcyjnych zakładu - nawet o 200%.

Optymalizację procesu logistycznego związanego z załadunkiem i rozładunkiem - lokalizacja obiektu blisko głównych szlaków komunikacyjnych w okolicy Warszawy ułatwiać będzie rozwój działu dystrybucji materiałów i urządzeń wentylacyjno-klimatyzacyjnych.

Znaczące powiększenie powierzchni magazynowej ułatwiające dalszą rozbudowę oferty asortymentowej przy wykorzystaniu systemu wysokiego składowania i wykorzystania kodów kreskowych w logistyce magazynowej - kubatura części magazynowej nowego obiektu to ok. 69 tys. m3 w porównaniu do obecnie wykorzystywanych 26 tys. m3.

Poprawę logistyki i organizacji działu produkcyjnego oraz działu dystrybucji

Możliwość zwiększenia zatrudnienia w przyszłości i pracy w systemie wielozmianowym.

„Zgodnie z deklarowanymi przez nas celami zakończonej niedawno emisji akcji, przygotowujemy się intensywnie do realizacji głównej inwestycji czyli budowy kompleksu w Wieruchowie. Jesteśmy zadowoleni z wyniku przeprowadzonego przetargu zarówno pod kątem wybranego wykonawcy, jak i ustaleń finansowych. Na etapie realizowanym przez Skalski udało nam się zaoszczędzić ponad 3,5 mln zł względem szacunków sprzed sześciu miesięcy i ponad 8 mln względem wycen robionych półtora roku temu. Naszą intencją jest także przyspieszenie realizacji inwestycji o 3 miesiące i jak najszybsze rozpoczęcie produkcji w oparciu o nowe moce” – mówi Marek Perendyk, prezes zarządu Centrum Klima SA.

W październiku 2009 roku Centrum Klima z sukcesem przeprowadziła ofertę publiczną o wartości 31,5 mln zł. Stopa redukcji zapisów w Transzy Inwestorów Indywidualnych wyniosła 75,417%. Wszystkie oferowane akcje zostały objęte i opłacone. Środki pozyskane z emisji akcji spółka zamierza przeznaczyć na budowę i wyposażenie w nowoczesny park maszynowy nowego centrum magazynowo-produkcyjnego oraz zaplecza biurowego w Wieruchowie pod Warszawą. Dzięki inwestycji firma będzie mogła jeszcze skuteczniej odpowiadać na rosnące zapotrzebowanie odbiorców, szczególnie z rynków zagranicznych.

Centrum Klima uzyskała narastająco po trzech kwartałach 2009 roku skonsolidowane przychody w wysokości 53,9 mln zł, a zysk netto wyniósł 5,0 mln zł. Wskaźniki finansowe wskazują na stopniową poprawę rentowności na wszystkich poziomach rachunku wyników. Spółka podtrzymuje prognozę przychodów (70,6 mln zł) i zysku netto (7,0 mln zł) zapowiadaną na 2009 rok. Na 2010 rok Centrum Klima zakłada wzrost przychodów wobec 2009 roku o 10,71% (78,2 mln zł), a zysku netto o 23,33% (8,6 mln zł).

Centrum Klima

js
inwestycje.pl

Domy coraz mniej złote

W grudniu 2007 r. przeciętny amerykański dom kosztował 12,5 kilogramów złota. W październiku tego roku już tylko 8,6 kilograma. O 31 proc. mniej. Za metr mieszkania w Warszawie pod koniec 2006 r. trzeba było zapłacić 2,9 uncji złota. Pięćdziesięciometrowe „m” kosztowało więc 4,6 kilograma złota. Miesiąc temu - 4,2 kilograma, czyli wagowo o 8,7 proc. mniej. Tyle tylko, że w tym czasie uncja kruszcu zdrożała o 73 proc., licząc w dolarach. Licząc w złotych złoto poszło w górę o 68 proc. A metr warszawskiego mieszkania w złotych zdrożał o „jedynie” 53 proc.
Nie wszyscy kupują domy i mieszkania na kredyt. Niektórzy trzymają się tradycyjnych, by nie powiedzieć zupełnie nieżyciowych w dzisiejszych czasach zasad. Głoszą one, że aby coś kupić, trzeba mieć na to pieniądze. Własne. Ale jak oszczędzać, by wymarzone mieszkanie lub dom nie odjeżdżały nam co chwilę w siną dal, jak mały fiat za komuny? Z tej dość dziwnej na pozór analizy, pokazującej, ile uncji złota kosztuje amerykański dom lub metr polskiego mieszkania, można wywnioskować, czy już warto kupować, czym się kierować w podejmowaniu decyzji, czy brać kredyt w złotych, czy dolarach i czy za pożyczone pieniądze kupić mieszkanie, czy złoto lub ropę.

Również kredytobiorcy i banki wyciągnąć mogą z naszej wyliczanki interesujące wnioski.

W czasie kredytowego i mieszkaniowego boomu chętni na kupno mieszkania i banki prześcigały się w pomysłach, czy lepsza jest pożyczka w złotych, frankach, euro, czy może w dolarach. Pionierzy zaczęli myśleć także o japońskich jenach. I gdyby światowy kryzys finansowy nie przerwał tej idylli, pewnie dziś przynajmniej część mieszkańców nowych osiedli patrzyłaby, jak w siłę rośnie kurs ”samuraja”. Ale nikt nie pomyślał o złocie. A jakież wszystko mogło być proste.

Dom za 100 uncji złota, czyli złoty interes

W latach 70. ubiegłego wieku i w Ameryce, i na świecie nie działo się najlepiej. Podobnie jak teraz. Nie wnikając w niuanse historii gospodarczej, poprzestańmy na tym, że przez całą dekadę lat 70. złoto szaleńczo drożało. Do tego stopnia, że w okolicach 1980 r. dom można było kupić za mniej więcej 100 uncji złota, czyli 60-70 tys. dolarów.

W styczniu 1970 r. uncja złota kosztowała 35 dolarów. Dziesięć lat później już 580 dolarów. Jakieś piętnaście lat później trzeba było na zakup domu wydać już 450 uncji. Ale wtedy uncja była warta 380 dolarów. Amerykański domek kosztował około 170 tys. dolarów. Prawdziwe szaleństwo zaczęło się pod koniec lat 90. W okolicach 1997-1998 roku domy stały się prawdziwymi kopalniami złota. W ciągu kilku lat ich ceny skoczyły do niemal 800 uncji. Ale i złoto sporo potaniało. W styczniu 2000 r. uncja kruszcu była warta około 280 dolarów. Przeciętny dom kosztował już 224 tys. dolarów. W ciągu dziewięciu lat cena domu w złocie spadła do 280 uncji. Ale uncja warta jest teraz ponad 1000 dolarów.

Na początku 2007 r., czyli w szczycie nieruchomościowej bańki, statystyczny amerykański dom kosztował około 320 tys. dolarów, czyli mniej więcej 500 uncji złota. W grudniu 2007 r. już tylko 392 uncje, a w październiku tego roku o ponad 100 uncji mniej.



Upraszczając nieco wszystkie te rachunki, można stwierdzić, że w ciągu ostatnich 34 lat przeciętna cena amerykańskiego domu wahała się między 120 a 455 uncjami złota. Teraz, po największych zawirowaniach od czasu Wielkiego Kryzysu, znajduje się mniej więcej w połowie tego przedziału. To swego rodzaju absurd. W ekstremalnej sytuacji mamy całkiem przeciętną cenę. Abstrahując od kilku dość istotnych „szczegółów”, jakie się w tym czasie się zdarzyły, zmieniając obraz naszego świata.

Nie sięgając jednak w aż tak zamierzchłą przeszłość, spójrzmy, jak zmieniały się „złote” ceny amerykańskich domów w spokojniejszych czasach, tuż po kryzysie. Pod koniec 2007 r. na kupno domu Amerykanin musiał wydać nieco ponad 390 uncji złota, czyli około 12,5 kilograma. Miesiąc temu już tylko 8,6 kg kruszcu, czyli jedną trzecią mniej. W tym czasie cena domu w dolarach spadła o prawie 11 proc., a cena złota w dolarach wzrosła o 31 proc. Albo więc domy są w USA zbyt mocno przecenione, albo złoto w tym porównaniu zbyt drogie. Rynek zapewne wkrótce zweryfikuje te wyceny, zmierzając w kierunku równowagi, która wciąż wydaje się nieco zaburzona. Tylko nie wiadomo, w którą stronę.

Przy okazji tych wyliczanek, można by poddać amerykańskim bankierom ciekawy pomysł. Zamiast refinansować hipoteki jakimiś śmieciowymi papierami i puszczać je dalej w obieg, lepiej i bezpieczniej byłoby za pieniądze uzyskane z ich emisji kupować złoto i dopiero na tej podstawie budować kolejne piramidy.

W Warszawie 2,6 uncji za metr

Nieruchomościowy boom doskonale widoczny był także nad Wisłą. Podobnie jak jego schyłek. Metr mieszkania w Warszawie w pierwszych miesiącach roku wart był 2,89 uncji złota, czyli jakieś 92 gramy. W szczycie mieszkaniowej hossy za ten sam metr trzeba było zapłacić 4,46 uncji, czyli 142 gramy kruszcu. A więc licząc w tej „walucie”, o 54 proc. drożej. W złotych cena metra mieszkania zwiększyła się w tymczasie o prawie 67 proc. Bessa w mieszkaniach, przynajmniej warszawskich, zmniejszyła cenę metra mieszkania o ponad 40 proc., czyli licząc na wagę o 1,8 uncji (o 58 gram złota).



Dla kogoś, kto mieszkanie traktuje jako dobro użytkowe, czyli zastanawia się nad jego kupnem, by w nim zamieszkać, zwykle relacje cenowe między metrem a uncją są dość abstrakcyjne. Ważniejsze są z reguły takie pojęcia jak koszt kredytu,miesięczna wysokość raty czy zdolność kredytowa. Ale oczywiście cena też gra rolę. Ta zaś prawie przez dwa lata rosła jak szalona.



Cena metra kwadratowego mieszkania w Warszawie w ciągu prawie dwóch lat zwiększyła się o niemal trzy czwarte. W tym czasie złoto w naszej walucie podrożało o 25 proc. Dopiero od drugiego kwartału ubiegłego roku relacja między ceną metra mieszkania a złotem zaczęła się wyraźnie przechylać na korzyść tego ostatniego. Przechyla się tak aż do dziś i pewnie jeszcze przez pewien czas stan taki się utrzyma.

Inwestor kupujący na początku 2006 r. mieszkanie z zamiarem jego sprzedaży z zyskiem, zrobiłby złoty interes sprzedając je równo po dwóch latach, czyli w pierwszych miesiącach ubiegłego roku. Jeśli za uzyskane pieniądze kupiłby złoto, miałby 4,46 uncji kruszcu. Dziś mógłby odkupić ten sam metr po 2,64 uncji i zostałoby mu 1,82 uncji „reszty”. Po cenie złota z 1 grudnia, sięgającej 1200 dolarów za uncję i średnim kursie dolara według tabeli NBP (2,7392 zł), dawałoby to jakieś 6 tys. zł. Za te pieniądze dwa lata temu mógłby kupić metr mieszkania. Teraz tylko trzy czwarte metra. Ale to i tak niezły zysk.



Roman Przasnyski,
Główny Analityk Gold Finance

Domy coraz mniej złote

W grudniu 2007 r. przeciętny amerykański dom kosztował 12,5 kilogramów złota. W październiku tego roku już tylko 8,6 kilograma. O 31 proc. mniej. Za metr mieszkania w Warszawie pod koniec 2006 r. trzeba było zapłacić 2,9 uncji złota. Pięćdziesięciometrowe „m” kosztowało więc 4,6 kilograma złota. Miesiąc temu - 4,2 kilograma, czyli wagowo o 8,7 proc. mniej. Tyle tylko, że w tym czasie uncja kruszcu zdrożała o 73 proc., licząc w dolarach. Licząc w złotych złoto poszło w górę o 68 proc. A metr warszawskiego mieszkania w złotych zdrożał o „jedynie” 53 proc.
Nie wszyscy kupują domy i mieszkania na kredyt. Niektórzy trzymają się tradycyjnych, by nie powiedzieć zupełnie nieżyciowych w dzisiejszych czasach zasad. Głoszą one, że aby coś kupić, trzeba mieć na to pieniądze. Własne. Ale jak oszczędzać, by wymarzone mieszkanie lub dom nie odjeżdżały nam co chwilę w siną dal, jak mały fiat za komuny? Z tej dość dziwnej na pozór analizy, pokazującej, ile uncji złota kosztuje amerykański dom lub metr polskiego mieszkania, można wywnioskować, czy już warto kupować, czym się kierować w podejmowaniu decyzji, czy brać kredyt w złotych, czy dolarach i czy za pożyczone pieniądze kupić mieszkanie, czy złoto lub ropę.

Również kredytobiorcy i banki wyciągnąć mogą z naszej wyliczanki interesujące wnioski.

W czasie kredytowego i mieszkaniowego boomu chętni na kupno mieszkania i banki prześcigały się w pomysłach, czy lepsza jest pożyczka w złotych, frankach, euro, czy może w dolarach. Pionierzy zaczęli myśleć także o japońskich jenach. I gdyby światowy kryzys finansowy nie przerwał tej idylli, pewnie dziś przynajmniej część mieszkańców nowych osiedli patrzyłaby, jak w siłę rośnie kurs ”samuraja”. Ale nikt nie pomyślał o złocie. A jakież wszystko mogło być proste.

Dom za 100 uncji złota, czyli złoty interes

W latach 70. ubiegłego wieku i w Ameryce, i na świecie nie działo się najlepiej. Podobnie jak teraz. Nie wnikając w niuanse historii gospodarczej, poprzestańmy na tym, że przez całą dekadę lat 70. złoto szaleńczo drożało. Do tego stopnia, że w okolicach 1980 r. dom można było kupić za mniej więcej 100 uncji złota, czyli 60-70 tys. dolarów.

W styczniu 1970 r. uncja złota kosztowała 35 dolarów. Dziesięć lat później już 580 dolarów. Jakieś piętnaście lat później trzeba było na zakup domu wydać już 450 uncji. Ale wtedy uncja była warta 380 dolarów. Amerykański domek kosztował około 170 tys. dolarów. Prawdziwe szaleństwo zaczęło się pod koniec lat 90. W okolicach 1997-1998 roku domy stały się prawdziwymi kopalniami złota. W ciągu kilku lat ich ceny skoczyły do niemal 800 uncji. Ale i złoto sporo potaniało. W styczniu 2000 r. uncja kruszcu była warta około 280 dolarów. Przeciętny dom kosztował już 224 tys. dolarów. W ciągu dziewięciu lat cena domu w złocie spadła do 280 uncji. Ale uncja warta jest teraz ponad 1000 dolarów.

Na początku 2007 r., czyli w szczycie nieruchomościowej bańki, statystyczny amerykański dom kosztował około 320 tys. dolarów, czyli mniej więcej 500 uncji złota. W grudniu 2007 r. już tylko 392 uncje, a w październiku tego roku o ponad 100 uncji mniej.



Upraszczając nieco wszystkie te rachunki, można stwierdzić, że w ciągu ostatnich 34 lat przeciętna cena amerykańskiego domu wahała się między 120 a 455 uncjami złota. Teraz, po największych zawirowaniach od czasu Wielkiego Kryzysu, znajduje się mniej więcej w połowie tego przedziału. To swego rodzaju absurd. W ekstremalnej sytuacji mamy całkiem przeciętną cenę. Abstrahując od kilku dość istotnych „szczegółów”, jakie się w tym czasie się zdarzyły, zmieniając obraz naszego świata.

Nie sięgając jednak w aż tak zamierzchłą przeszłość, spójrzmy, jak zmieniały się „złote” ceny amerykańskich domów w spokojniejszych czasach, tuż po kryzysie. Pod koniec 2007 r. na kupno domu Amerykanin musiał wydać nieco ponad 390 uncji złota, czyli około 12,5 kilograma. Miesiąc temu już tylko 8,6 kg kruszcu, czyli jedną trzecią mniej. W tym czasie cena domu w dolarach spadła o prawie 11 proc., a cena złota w dolarach wzrosła o 31 proc. Albo więc domy są w USA zbyt mocno przecenione, albo złoto w tym porównaniu zbyt drogie. Rynek zapewne wkrótce zweryfikuje te wyceny, zmierzając w kierunku równowagi, która wciąż wydaje się nieco zaburzona. Tylko nie wiadomo, w którą stronę.

Przy okazji tych wyliczanek, można by poddać amerykańskim bankierom ciekawy pomysł. Zamiast refinansować hipoteki jakimiś śmieciowymi papierami i puszczać je dalej w obieg, lepiej i bezpieczniej byłoby za pieniądze uzyskane z ich emisji kupować złoto i dopiero na tej podstawie budować kolejne piramidy.

W Warszawie 2,6 uncji za metr

Nieruchomościowy boom doskonale widoczny był także nad Wisłą. Podobnie jak jego schyłek. Metr mieszkania w Warszawie w pierwszych miesiącach roku wart był 2,89 uncji złota, czyli jakieś 92 gramy. W szczycie mieszkaniowej hossy za ten sam metr trzeba było zapłacić 4,46 uncji, czyli 142 gramy kruszcu. A więc licząc w tej „walucie”, o 54 proc. drożej. W złotych cena metra mieszkania zwiększyła się w tymczasie o prawie 67 proc. Bessa w mieszkaniach, przynajmniej warszawskich, zmniejszyła cenę metra mieszkania o ponad 40 proc., czyli licząc na wagę o 1,8 uncji (o 58 gram złota).



Dla kogoś, kto mieszkanie traktuje jako dobro użytkowe, czyli zastanawia się nad jego kupnem, by w nim zamieszkać, zwykle relacje cenowe między metrem a uncją są dość abstrakcyjne. Ważniejsze są z reguły takie pojęcia jak koszt kredytu,miesięczna wysokość raty czy zdolność kredytowa. Ale oczywiście cena też gra rolę. Ta zaś prawie przez dwa lata rosła jak szalona.



Cena metra kwadratowego mieszkania w Warszawie w ciągu prawie dwóch lat zwiększyła się o niemal trzy czwarte. W tym czasie złoto w naszej walucie podrożało o 25 proc. Dopiero od drugiego kwartału ubiegłego roku relacja między ceną metra mieszkania a złotem zaczęła się wyraźnie przechylać na korzyść tego ostatniego. Przechyla się tak aż do dziś i pewnie jeszcze przez pewien czas stan taki się utrzyma.

Inwestor kupujący na początku 2006 r. mieszkanie z zamiarem jego sprzedaży z zyskiem, zrobiłby złoty interes sprzedając je równo po dwóch latach, czyli w pierwszych miesiącach ubiegłego roku. Jeśli za uzyskane pieniądze kupiłby złoto, miałby 4,46 uncji kruszcu. Dziś mógłby odkupić ten sam metr po 2,64 uncji i zostałoby mu 1,82 uncji „reszty”. Po cenie złota z 1 grudnia, sięgającej 1200 dolarów za uncję i średnim kursie dolara według tabeli NBP (2,7392 zł), dawałoby to jakieś 6 tys. zł. Za te pieniądze dwa lata temu mógłby kupić metr mieszkania. Teraz tylko trzy czwarte metra. Ale to i tak niezły zysk.



Roman Przasnyski,
Główny Analityk Gold Finance

Komentarz Wynajem.pl: Budownictwo mieszkaniowe w I-III kwartale 2009 r.

Już niedługo zaczną pojawiać się w mediach komentarze podsumowujące dość interesujący, z punktu widzenia różnego rodzaju zmian, rok na rynku nieruchomości. Na statystyki roczne przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale już teraz na podstawie danych Głównego Urzędu Statystycznego za I-III kwartał można wiele powiedzieć o tegorocznej liczbie oddanych do użytku mieszkań, liczbie pozwoleń wydanych na budowę lokali mieszkalnych czy strukturze inwestorskiej w zakresie budownictwa mieszkaniowego.
W I-III kwartale 2009 r. oddano do użytkowania 114 852 mieszkania, a więc o 7368 mieszkań więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego. Przede wszystkim wzrosła liczba mieszkań oddanych do użytkowania w budownictwie przeznaczonym na sprzedaż lub wynajem (o 8460 mieszkań).  Znacznie mniejszy wzrost odnotowano w budownictwie komunalnym (o 575 mieszkań), zakładowym (o 194 mieszkań) i społecznym czynszowym (o 92 mieszkania). W budownictwie indywidualnym i spółdzielczym oddano natomiast mniejszą, odpowiednio o 976 i 977, liczbę mieszkań niż w I-III kwartale 2008 r.

O ile w I-III kwartale 2009 r. zwiększyła się, w stosunku do I-III kwartału 2008 r., liczba mieszkań oddanych do użytkowania, o tyle z liczbą mieszkań w budowie i liczbą wydanych pozwoleń na budowę było już inaczej. Według szacunków GUS w końcu września w budowie było 682 500 mieszkań, a więc o 4,5% mniej niż w końcu września 2008 r. Jeśli chodzi o pozwolenia na budowę, to w pierwszych trzech kwartałach tego roku wydano ich 131 036 wobec 173 130 w I-III kwartale 2008 r.

Niepokojące jest to, że w I-III kwartale 2009 r. spadła liczba rozpoczętych budów mieszkań we wszystkich formach budownictwa, poza budownictwem komunalnym.  Ogólnie liczba ta zmniejszyła się o 34 401 mieszkań (o 23,8%) wobec I-III kwartału 2008 r. Największy spadek zanotowano w budownictwie zakładowym – z 344 do 99 mieszkań (o 71,2%), w budownictwie czynszowym – odpowiednio z 2529 mieszkań do 773 mieszkań (o 69,4%) oraz przeznaczonym na sprzedaż lub wynajem - z 54460 mieszkań w I-III kwartale 2008 r. do 29881 mieszkań w I-III kwartale bieżącego roku (o 45,1%).

Z danych GUS wynika również, że wydłużył się przeciętny czas trwania budowy nowych budynków wznoszonych przez inwestorów innych niż indywidualni metodą tradycyjną udoskonaloną. W analizowanym okresie wyniósł 24 miesiące i był o 1,9 miesiąca dłuższy niż w I-III kwartale 2008 r. Metodę tę stosują głównie inwestorzy budujący na sprzedaż lub wynajem oraz spółdzielnie mieszkaniowe. W przypadku pierwszej grupy przeciętny czas trwania budowy wyniósł 24,1 miesiąca i był o 1,6 miesiąca krótszy niż w przypadku drugiej grupy.

Nic już niestety nie odwróci niekorzystnych dla rynku mieszkaniowego zmian w zakresie liczby rozpoczętych budów i pozwoleń wydanych na budowę nowych lokali w tym roku. Oby w nadchodzącym roku warunki do inwestowania były zdecydowanie lepsze, bo jeszcze mniejsza liczba wydanych pozwoleń w kolejnym roku oznaczałaby słabą realizację budownictwa mieszkaniowego w dłuższej perspektywie, czego skutki odczułoby wiele podmiotów.

Małgorzata Kędzierska-Urbaniak
Analityk rynku nieruchomości
Wynajem.pl
inwestycje.pl

Komentarz Wynajem.pl: Budownictwo mieszkaniowe w I-III kwartale 2009 r.

Już niedługo zaczną pojawiać się w mediach komentarze podsumowujące dość interesujący, z punktu widzenia różnego rodzaju zmian, rok na rynku nieruchomości. Na statystyki roczne przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale już teraz na podstawie danych Głównego Urzędu Statystycznego za I-III kwartał można wiele powiedzieć o tegorocznej liczbie oddanych do użytku mieszkań, liczbie pozwoleń wydanych na budowę lokali mieszkalnych czy strukturze inwestorskiej w zakresie budownictwa mieszkaniowego.
W I-III kwartale 2009 r. oddano do użytkowania 114 852 mieszkania, a więc o 7368 mieszkań więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego. Przede wszystkim wzrosła liczba mieszkań oddanych do użytkowania w budownictwie przeznaczonym na sprzedaż lub wynajem (o 8460 mieszkań).  Znacznie mniejszy wzrost odnotowano w budownictwie komunalnym (o 575 mieszkań), zakładowym (o 194 mieszkań) i społecznym czynszowym (o 92 mieszkania). W budownictwie indywidualnym i spółdzielczym oddano natomiast mniejszą, odpowiednio o 976 i 977, liczbę mieszkań niż w I-III kwartale 2008 r.

O ile w I-III kwartale 2009 r. zwiększyła się, w stosunku do I-III kwartału 2008 r., liczba mieszkań oddanych do użytkowania, o tyle z liczbą mieszkań w budowie i liczbą wydanych pozwoleń na budowę było już inaczej. Według szacunków GUS w końcu września w budowie było 682 500 mieszkań, a więc o 4,5% mniej niż w końcu września 2008 r. Jeśli chodzi o pozwolenia na budowę, to w pierwszych trzech kwartałach tego roku wydano ich 131 036 wobec 173 130 w I-III kwartale 2008 r.

Niepokojące jest to, że w I-III kwartale 2009 r. spadła liczba rozpoczętych budów mieszkań we wszystkich formach budownictwa, poza budownictwem komunalnym.  Ogólnie liczba ta zmniejszyła się o 34 401 mieszkań (o 23,8%) wobec I-III kwartału 2008 r. Największy spadek zanotowano w budownictwie zakładowym – z 344 do 99 mieszkań (o 71,2%), w budownictwie czynszowym – odpowiednio z 2529 mieszkań do 773 mieszkań (o 69,4%) oraz przeznaczonym na sprzedaż lub wynajem - z 54460 mieszkań w I-III kwartale 2008 r. do 29881 mieszkań w I-III kwartale bieżącego roku (o 45,1%).

Z danych GUS wynika również, że wydłużył się przeciętny czas trwania budowy nowych budynków wznoszonych przez inwestorów innych niż indywidualni metodą tradycyjną udoskonaloną. W analizowanym okresie wyniósł 24 miesiące i był o 1,9 miesiąca dłuższy niż w I-III kwartale 2008 r. Metodę tę stosują głównie inwestorzy budujący na sprzedaż lub wynajem oraz spółdzielnie mieszkaniowe. W przypadku pierwszej grupy przeciętny czas trwania budowy wyniósł 24,1 miesiąca i był o 1,6 miesiąca krótszy niż w przypadku drugiej grupy.

Nic już niestety nie odwróci niekorzystnych dla rynku mieszkaniowego zmian w zakresie liczby rozpoczętych budów i pozwoleń wydanych na budowę nowych lokali w tym roku. Oby w nadchodzącym roku warunki do inwestowania były zdecydowanie lepsze, bo jeszcze mniejsza liczba wydanych pozwoleń w kolejnym roku oznaczałaby słabą realizację budownictwa mieszkaniowego w dłuższej perspektywie, czego skutki odczułoby wiele podmiotów.

Małgorzata Kędzierska-Urbaniak
Analityk rynku nieruchomości
Wynajem.pl
inwestycje.pl

Skanska sprzedaje kompleks biurowy w Warszawie

Skanska Property Poland ogłosiła dzisiaj sprzedaż kompleksu biurowego Marynarska Point, który stanowią dwa nowoczesne budynki o łącznej powierzchni użytkowej 27.000 mkw. Nabywcą jest fundusz inwestycyjny Investec GLL Global Special Opportunities. Wartość transakcji to 70,8 mln euro (102 mln dolarów), co stanowi 2,600 euro za metr kwadratowy powierzchni użytkowej.
Proces sprzedaży rozpoczął się osiem miesięcy temu. W transakcji wyłącznym doradcą komercyjnym Skanska Property był Colliers International. Niemiecki bank Helaba zapewnił kupującemu finansowanie.

„Jesteśmy bardzo zadowoleni ze sprzedaży kompleksu Marynarska Point. Nowy właściciel ma teraz w swoim portfolio świetną nieruchomość, a cała transakcja przebiegła w atmosferze doskonałej współpracy” – powiedział Nicklas Lindberg, Prezes Skanska Property Poland. „Dzięki sprzedaży Deloitte House w czerwcu oraz obecnej sprzedaży kompleksu Marynarska Point, zwiększymy naszą aktywność na rynku”.

Kompleks Marynarska Point, zlokalizowany przy skrzyżowaniu ulic Marynarskiej i Postępu w samym sercu Mokotowa i bliskim sąsiedztwie lotniska Okęcie, jest w całości wynajęty. Do głównych najemców  należą międzynarodowe firmy z sektora bankowości, ubezpieczeń, doradztwa, inżynierii oraz telekomunikacji, w tym Bank DnB Nord, towarzystwo ubezpieczeniowe Generali, AC Nielsen, ILF Consulting Engineers oraz Bank BZ WBK.

Nieruchomość posiada garaż dysponujący 430 miejscami postojowymi na trzech podziemnych poziomach oraz 20 miejsc parkingowych na zewnątrz. Marynarska Point jest również drugim budynkiem w Polsce, który otrzymał status zielonego. Zużycie energii przez nieruchomość jest aż o 31% niższe niż wskazują na to polskie standardy.

„Sprzedaż Marynarska Point jest kamieniem milowym na rynku inwestycyjnym w Polsce, ponieważ jest to pierwsza transakcja, która rozpoczęła się i zamknęła już po upadku Lehman Brothers” – powiedział Neil Gregory-Eaves, Partner i Dyrektor na Europę Środkowo-Wschodnią w Colliers International Poland, wyłącznego doradcy komercyjnego Skanska.

Doradztwo prawne w procesie sprzedaży świadczyła kancelaria Clifford Chance. Kupującemu doradzała kancelaria Salans. Firmy Colliers International wraz z Clifford Chance stworzyły zespół doradzający przy sprzedaży innego biurowca należącego do Skanska – Deloitte House, która to transakcja została zamknięta w połowie br.

„Kilka dużych projektów komercyjnych jest obecnie w trakcie badania due diligence i oczekuję, że aktywność  transakcyjna w Polsce wzrośnie w ciągu następnych kilku miesięcy, i w konsekwencji wyprzedzimy resztę krajów Europy Środkowo-Wschodniej” – dodaje Neil Gregory-Eaves. „Polska gospodarka jest w dobrej kondycji, światowa ekonomia również się rozwija”. Neil Gregory-Eaves wyjaśnił również, że polską gospodarkę pobudza napływ funduszy strukturalnych z UE, a stabilizujący wpływ ma również specyficzna struktura własnościowa polskich banków, w których części nadal udział ma Skarb Państwa.

Analitycy wskazują również, że zaletą Polski jest niski poziom długu przypadającego na mieszkańca w gospodarce, a także zrównoważony poziom eksportu i konsumpcji. Oczekuje się, że Polska będzie krajem z najlepszymi wynikami za 2009 rok spośród państw unijnych, ze wzrostem PKB o ponad 1% oraz z przewidywanym 2% PKB w 2010 roku.

O Skanska Property Poland
Skanska Property Poland jest częścią Skanska Commercial Development Europe, jednego z 14 oddziałów grupy Skanska na świecie. Misją firmy jest realizacja projektów komercyjnych o charakterze biurowym oraz centrów logistycznych w głównych miastach Polski, Czech oraz Węgier. Skanska Property Poland jest obecna na rynku polskim od lat 90. i jest deweloperem powierzchni komercyjnych. Zrealizowane projekty obejmują między innymi kompleks budynków biurowych Atrium i Marynarska Point w Warszawie oraz Grunwaldzki Center we Wrocławiu. Informacje o działalności biznesowej i projektach firmy dostępne są na www.skanska.pl.

O Colliers International
Colliers Macaulay Nicolls Inc. (CMN), działający jako Colliers International, jest wiodącą międzynarodową firmą doradczą na rynku nieruchomości. Firma doradza najemcom komercyjnym, właścicielom nieruchomości oraz inwestorom. Colliers posiada 290 biur w 61 krajach. Zajmuje się pośrednictwem w wynajmie, sprzedażą i zarządzaniem nieruchomościami, a także doradztwem na rynku hotelarskim, reprezentacją najemców, wycenami oraz badaniami rynku. Colliers International jest międzynarodową siecią firm niezależnych własnościowo i operacyjnie. Od 1997 r. Colliers International działa lokalnie jako Colliers International Poland.


Źródło: Colliers International Poland

an
inwestycje.pl

Skanska sprzedaje kompleks biurowy w Warszawie

Skanska Property Poland ogłosiła dzisiaj sprzedaż kompleksu biurowego Marynarska Point, który stanowią dwa nowoczesne budynki o łącznej powierzchni użytkowej 27.000 mkw. Nabywcą jest fundusz inwestycyjny Investec GLL Global Special Opportunities. Wartość transakcji to 70,8 mln euro (102 mln dolarów), co stanowi 2,600 euro za metr kwadratowy powierzchni użytkowej.
Proces sprzedaży rozpoczął się osiem miesięcy temu. W transakcji wyłącznym doradcą komercyjnym Skanska Property był Colliers International. Niemiecki bank Helaba zapewnił kupującemu finansowanie.

„Jesteśmy bardzo zadowoleni ze sprzedaży kompleksu Marynarska Point. Nowy właściciel ma teraz w swoim portfolio świetną nieruchomość, a cała transakcja przebiegła w atmosferze doskonałej współpracy” – powiedział Nicklas Lindberg, Prezes Skanska Property Poland. „Dzięki sprzedaży Deloitte House w czerwcu oraz obecnej sprzedaży kompleksu Marynarska Point, zwiększymy naszą aktywność na rynku”.

Kompleks Marynarska Point, zlokalizowany przy skrzyżowaniu ulic Marynarskiej i Postępu w samym sercu Mokotowa i bliskim sąsiedztwie lotniska Okęcie, jest w całości wynajęty. Do głównych najemców  należą międzynarodowe firmy z sektora bankowości, ubezpieczeń, doradztwa, inżynierii oraz telekomunikacji, w tym Bank DnB Nord, towarzystwo ubezpieczeniowe Generali, AC Nielsen, ILF Consulting Engineers oraz Bank BZ WBK.

Nieruchomość posiada garaż dysponujący 430 miejscami postojowymi na trzech podziemnych poziomach oraz 20 miejsc parkingowych na zewnątrz. Marynarska Point jest również drugim budynkiem w Polsce, który otrzymał status zielonego. Zużycie energii przez nieruchomość jest aż o 31% niższe niż wskazują na to polskie standardy.

„Sprzedaż Marynarska Point jest kamieniem milowym na rynku inwestycyjnym w Polsce, ponieważ jest to pierwsza transakcja, która rozpoczęła się i zamknęła już po upadku Lehman Brothers” – powiedział Neil Gregory-Eaves, Partner i Dyrektor na Europę Środkowo-Wschodnią w Colliers International Poland, wyłącznego doradcy komercyjnego Skanska.

Doradztwo prawne w procesie sprzedaży świadczyła kancelaria Clifford Chance. Kupującemu doradzała kancelaria Salans. Firmy Colliers International wraz z Clifford Chance stworzyły zespół doradzający przy sprzedaży innego biurowca należącego do Skanska – Deloitte House, która to transakcja została zamknięta w połowie br.

„Kilka dużych projektów komercyjnych jest obecnie w trakcie badania due diligence i oczekuję, że aktywność  transakcyjna w Polsce wzrośnie w ciągu następnych kilku miesięcy, i w konsekwencji wyprzedzimy resztę krajów Europy Środkowo-Wschodniej” – dodaje Neil Gregory-Eaves. „Polska gospodarka jest w dobrej kondycji, światowa ekonomia również się rozwija”. Neil Gregory-Eaves wyjaśnił również, że polską gospodarkę pobudza napływ funduszy strukturalnych z UE, a stabilizujący wpływ ma również specyficzna struktura własnościowa polskich banków, w których części nadal udział ma Skarb Państwa.

Analitycy wskazują również, że zaletą Polski jest niski poziom długu przypadającego na mieszkańca w gospodarce, a także zrównoważony poziom eksportu i konsumpcji. Oczekuje się, że Polska będzie krajem z najlepszymi wynikami za 2009 rok spośród państw unijnych, ze wzrostem PKB o ponad 1% oraz z przewidywanym 2% PKB w 2010 roku.

O Skanska Property Poland
Skanska Property Poland jest częścią Skanska Commercial Development Europe, jednego z 14 oddziałów grupy Skanska na świecie. Misją firmy jest realizacja projektów komercyjnych o charakterze biurowym oraz centrów logistycznych w głównych miastach Polski, Czech oraz Węgier. Skanska Property Poland jest obecna na rynku polskim od lat 90. i jest deweloperem powierzchni komercyjnych. Zrealizowane projekty obejmują między innymi kompleks budynków biurowych Atrium i Marynarska Point w Warszawie oraz Grunwaldzki Center we Wrocławiu. Informacje o działalności biznesowej i projektach firmy dostępne są na www.skanska.pl.

O Colliers International
Colliers Macaulay Nicolls Inc. (CMN), działający jako Colliers International, jest wiodącą międzynarodową firmą doradczą na rynku nieruchomości. Firma doradza najemcom komercyjnym, właścicielom nieruchomości oraz inwestorom. Colliers posiada 290 biur w 61 krajach. Zajmuje się pośrednictwem w wynajmie, sprzedażą i zarządzaniem nieruchomościami, a także doradztwem na rynku hotelarskim, reprezentacją najemców, wycenami oraz badaniami rynku. Colliers International jest międzynarodową siecią firm niezależnych własnościowo i operacyjnie. Od 1997 r. Colliers International działa lokalnie jako Colliers International Poland.


Źródło: Colliers International Poland

an
inwestycje.pl

Mniej pozwoleń, więcej ukończonych budów

W listopadzie wydano pozwolenie na budowę 11 tys. 559 mieszkań. To oznacza spadek o 17,8 proc. w ujęciu miesięcznym, a w ujęciu rocznym o 12,2 proc. - informuje Główny Urząd Statystyczny.

W porównaniu z rokiem ubiegłym od stycznia do listopada liczba pozwoleń na budowę spadła o 23,5 proc. Wydane zostały pozwolenia na budowę 164 tys. 195 mieszkań.

W listopadzie - w ujęciu rocznym - liczba pozwoleń spadła we wszystkich kategoriach, w tym w przypadku mieszkań przeznaczonych na sprzedaż lub wynajem odnotowano spadek o 25,2 proc. (4272 lokale), a w budownictwie indywidualnym - o 0,6 proc. (6743 lokale)

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w listopadzie, wyniosła 10 tys. 276. To oznacza spadek o 28,6 proc. w ujęciu miesięcznym, ale wzrost w ujęciu rocznym o 16,8 proc. W okresie styczeń-listopad spadek wyniósł 19,8 proc. (134 tys. 511 mieszkań).

W listopadzie oddano do użytkowania 14 tys. 792 mieszkania, czyli o 8,2 proc. więcej niż przed miesiącem i o 22,9 proc. więcej niż przed rokiem. W okresie styczeń-listopad do użytku oddano 143 tys. mieszkań. To oznacza wzrost o 5,9 proc..

- Największy udział w przyroście nowych zasobów mieszkaniowych mieli deweloperzy, którzy w tym roku oddali 66 tys. mieszkań, tj. o 17,5 proc. więcej niż w ubiegłym roku. To 46,1 proc. ogólnej liczby mieszkań oddanych do użytkowania. W ciągu jedenastu miesięcy 2009 roku inwestorzy ci rozpoczęli budowę 40 tys. 014 mieszkań. To o 37,5 proc. mniej niż w 2008 r. - czytamy w komunikacie GUS.

 

money.pl

Mniej pozwoleń, więcej ukończonych budów

W listopadzie wydano pozwolenie na budowę 11 tys. 559 mieszkań. To oznacza spadek o 17,8 proc. w ujęciu miesięcznym, a w ujęciu rocznym o 12,2 proc. - informuje Główny Urząd Statystyczny.

W porównaniu z rokiem ubiegłym od stycznia do listopada liczba pozwoleń na budowę spadła o 23,5 proc. Wydane zostały pozwolenia na budowę 164 tys. 195 mieszkań.

W listopadzie - w ujęciu rocznym - liczba pozwoleń spadła we wszystkich kategoriach, w tym w przypadku mieszkań przeznaczonych na sprzedaż lub wynajem odnotowano spadek o 25,2 proc. (4272 lokale), a w budownictwie indywidualnym - o 0,6 proc. (6743 lokale)

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w listopadzie, wyniosła 10 tys. 276. To oznacza spadek o 28,6 proc. w ujęciu miesięcznym, ale wzrost w ujęciu rocznym o 16,8 proc. W okresie styczeń-listopad spadek wyniósł 19,8 proc. (134 tys. 511 mieszkań).

W listopadzie oddano do użytkowania 14 tys. 792 mieszkania, czyli o 8,2 proc. więcej niż przed miesiącem i o 22,9 proc. więcej niż przed rokiem. W okresie styczeń-listopad do użytku oddano 143 tys. mieszkań. To oznacza wzrost o 5,9 proc..

- Największy udział w przyroście nowych zasobów mieszkaniowych mieli deweloperzy, którzy w tym roku oddali 66 tys. mieszkań, tj. o 17,5 proc. więcej niż w ubiegłym roku. To 46,1 proc. ogólnej liczby mieszkań oddanych do użytkowania. W ciągu jedenastu miesięcy 2009 roku inwestorzy ci rozpoczęli budowę 40 tys. 014 mieszkań. To o 37,5 proc. mniej niż w 2008 r. - czytamy w komunikacie GUS.

 

money.pl

Wielkie reklamy znikną z naszych okien

W sobotę w życie wchodzi rozporządzenie ministra infrastruktury. Reklamy umieszczane na budynku wielorodzinnym nie będą mogły już ograniczać dziennego oświetlenia.
- Budynek mieszkalny wielorodzinny powinien być użytkowany w sposób zapewniający nieograniczanie oświetlenia dziennego mieszkań - stwierdza rozporządzenie ministra Cezarego Grabarczyka w sprawie technicznych warunków użytkowania budynków mieszkalnych. Nie dotyczy ono jednak: domów jednorodzinnych, gmachów publicznych czy biurowców.

Nowe przepisy zezwalają na reklamy na fasadach domów mieszkalnych, ale pod warunkiem nieograniczania dziennego oświetlenia mieszkań. Reklamy będzie można zatem umieszczać np. na:

  • ścianach szczytowych,
  • oknach klatek schodowych i lokali użytkowych
  • między oknami mieszkań.

Jako jedyny wyjątek dopuszczający zasłanianie tych okien rozporządzenie wymienia wymogi robót prowadzonych na elewacjach.

Rozporządzenie wydano po głośnych sporach o olbrzymie płachty reklamowe, zawieszane na elewacjach domów. Decyzje o tym podejmują zazwyczaj wspólnoty mieszkaniowe, licząc na znaczne zyski z wynajęcia powierzchni reklamowej (do kilkudziesięciu tys. zł rocznie).

Często towarzyszą temu jednak protesty mieszkańców. Skarżą się oni, że reklamy zabierają im światło w dzień, co zwiększa zużycie prądu na oświetlenie zaciemnionych mieszkań. Z kolei w nocy prosto w okna świecą silne reflektory, które zazwyczaj oświetlają taką reklamę. Latem usytuowana tuż za oknem gruba siatka winylowa powoduje zaduch w mieszkaniu; dokucza też zapach farby drukarskiej.

 

(PAP)

Wielkie reklamy znikną z naszych okien

W sobotę w życie wchodzi rozporządzenie ministra infrastruktury. Reklamy umieszczane na budynku wielorodzinnym nie będą mogły już ograniczać dziennego oświetlenia.
- Budynek mieszkalny wielorodzinny powinien być użytkowany w sposób zapewniający nieograniczanie oświetlenia dziennego mieszkań - stwierdza rozporządzenie ministra Cezarego Grabarczyka w sprawie technicznych warunków użytkowania budynków mieszkalnych. Nie dotyczy ono jednak: domów jednorodzinnych, gmachów publicznych czy biurowców.

Nowe przepisy zezwalają na reklamy na fasadach domów mieszkalnych, ale pod warunkiem nieograniczania dziennego oświetlenia mieszkań. Reklamy będzie można zatem umieszczać np. na:

  • ścianach szczytowych,
  • oknach klatek schodowych i lokali użytkowych
  • między oknami mieszkań.

Jako jedyny wyjątek dopuszczający zasłanianie tych okien rozporządzenie wymienia wymogi robót prowadzonych na elewacjach.

Rozporządzenie wydano po głośnych sporach o olbrzymie płachty reklamowe, zawieszane na elewacjach domów. Decyzje o tym podejmują zazwyczaj wspólnoty mieszkaniowe, licząc na znaczne zyski z wynajęcia powierzchni reklamowej (do kilkudziesięciu tys. zł rocznie).

Często towarzyszą temu jednak protesty mieszkańców. Skarżą się oni, że reklamy zabierają im światło w dzień, co zwiększa zużycie prądu na oświetlenie zaciemnionych mieszkań. Z kolei w nocy prosto w okna świecą silne reflektory, które zazwyczaj oświetlają taką reklamę. Latem usytuowana tuż za oknem gruba siatka winylowa powoduje zaduch w mieszkaniu; dokucza też zapach farby drukarskiej.

 

(PAP)

Posłowie nie zmienili zasad wykupu mieszkań

Mieszkania spółdzielcze będzie można wykupić na dotychczasowych zasadach, czyli jedynie po uregulowaniu kosztów ich wybudowania - zdecydował Sejm, nowelizując ustawę o spółdzielniach mieszkaniowych.
Propozycja rządowa do nowelizacji ustawy zakładała m.in., aby walne zgromadzenie spółdzielni mogło podjąć uchwałę, w której określi obowiązek wniesienia przez członka spółdzielni dodatkowej wpłaty z tytułu przeniesienia własności lokalu, do którego przysługuje mu spółdzielcze prawo lokatorskie. Posłowie nie zgodzili się na takie rozwiązanie.

- Zasady przekształceń będą takie same. Oznacza to, że do przekształcenia mieszkania lokatorskiego wymagana będzie spłata kosztów budowli lokalu, czyli tyle, ile spółdzielnia wydała na mieszkanie, tyle spółdzielca zwraca. Jeśli spółdzielnia wzięła kredyt, to spłacamy kredyt plus odsetki. Nie ma natomiast wirtualnych dopłat ustalanych przez spółdzielnie, a takie opłaty miały być wprowadzone w zgłoszonym projekcie rządowym nowelizacji ustawy - powiedziała poseł Lidia Staroń z PO.

Jak wyjaśnia posłanka, spółdzielca przez lata w czynszu płaci za swoje mieszkanie, gdzie w całości pokrywa koszty, jakie wydała na nie spółdzielnia, czyli kredyt, odsetki od kredytu. - Nie można zmusić, aby jeszcze raz płacono do mieszkania. Nie ma wirtualnych dopłat ustalanych przez spółdzielnie - podkreśla.

W grudniu 2008 r. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że przepisy zobowiązujące spółdzielnie mieszkaniowe do przenoszenia własności lokali na swoich członków (jedynie po uregulowaniu kosztów wybudowania mieszkania) są niezgodne z konstytucją, za takie uznał też zapisy pozwalające na karanie członków zarządów spółdzielni, którzy nie dokonali przeniesienia własności lokali na spółdzielców. Trybunał dał rok na poprawienie tych uregulowań.

Według Staroń orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego jest zakresowe. - Jest ono skierowane tylko do ustawodawcy. TK zakwestionował nie same przepisy, tylko to, że nie ma uregulowania co do ewentualnych dopłat. Dlatego wykonując orzeczenie TK chronimy przepisy dzisiejsze, wprowadzając zapis ustrojowy do ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych, że spółdzielnia nie może odnosić korzyści majątkowych kosztem swoich członków, w szczególności z tytułu przekształceń praw do lokali - wyjaśnia Staroń.

Jednak zapisu tego jeszcze nie ma w nowelizacji ustawy, gdyż Sejm odrzucił poprawkę mówiącą o tym, że spółdzielnie nie mogą odnosić korzyści majątkowych kosztem swoich członków. - Nie przyjęliśmy poprawki, że wszystkie spółdzielnie nie mają zarabiać. Jeśli mówimy, że spółdzielnie mieszkaniowe nie mają osiągać korzyści kosztem wszystkich spółdzielców, jak np. spółdzielnie mleczarskie, rolnicze, to my gratulujemy pomysłu - powiedział poseł PiS Grzegorz Tobiszewski.

Posłowie przyjęli poprawkę, która zakłada, że w sytuacji, kiedy spółdzielnia wykazuje zwłokę w zawarciu umowy uwłaszczeniowej, wówczas nabywający lokal może zwrócić się do sądu. Koszty sądowe będzie pokrywała spółdzielnia.

 

(PAP)
money.pl

Posłowie nie zmienili zasad wykupu mieszkań

Mieszkania spółdzielcze będzie można wykupić na dotychczasowych zasadach, czyli jedynie po uregulowaniu kosztów ich wybudowania - zdecydował Sejm, nowelizując ustawę o spółdzielniach mieszkaniowych.
Propozycja rządowa do nowelizacji ustawy zakładała m.in., aby walne zgromadzenie spółdzielni mogło podjąć uchwałę, w której określi obowiązek wniesienia przez członka spółdzielni dodatkowej wpłaty z tytułu przeniesienia własności lokalu, do którego przysługuje mu spółdzielcze prawo lokatorskie. Posłowie nie zgodzili się na takie rozwiązanie.

- Zasady przekształceń będą takie same. Oznacza to, że do przekształcenia mieszkania lokatorskiego wymagana będzie spłata kosztów budowli lokalu, czyli tyle, ile spółdzielnia wydała na mieszkanie, tyle spółdzielca zwraca. Jeśli spółdzielnia wzięła kredyt, to spłacamy kredyt plus odsetki. Nie ma natomiast wirtualnych dopłat ustalanych przez spółdzielnie, a takie opłaty miały być wprowadzone w zgłoszonym projekcie rządowym nowelizacji ustawy - powiedziała poseł Lidia Staroń z PO.

Jak wyjaśnia posłanka, spółdzielca przez lata w czynszu płaci za swoje mieszkanie, gdzie w całości pokrywa koszty, jakie wydała na nie spółdzielnia, czyli kredyt, odsetki od kredytu. - Nie można zmusić, aby jeszcze raz płacono do mieszkania. Nie ma wirtualnych dopłat ustalanych przez spółdzielnie - podkreśla.

W grudniu 2008 r. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że przepisy zobowiązujące spółdzielnie mieszkaniowe do przenoszenia własności lokali na swoich członków (jedynie po uregulowaniu kosztów wybudowania mieszkania) są niezgodne z konstytucją, za takie uznał też zapisy pozwalające na karanie członków zarządów spółdzielni, którzy nie dokonali przeniesienia własności lokali na spółdzielców. Trybunał dał rok na poprawienie tych uregulowań.

Według Staroń orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego jest zakresowe. - Jest ono skierowane tylko do ustawodawcy. TK zakwestionował nie same przepisy, tylko to, że nie ma uregulowania co do ewentualnych dopłat. Dlatego wykonując orzeczenie TK chronimy przepisy dzisiejsze, wprowadzając zapis ustrojowy do ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych, że spółdzielnia nie może odnosić korzyści majątkowych kosztem swoich członków, w szczególności z tytułu przekształceń praw do lokali - wyjaśnia Staroń.

Jednak zapisu tego jeszcze nie ma w nowelizacji ustawy, gdyż Sejm odrzucił poprawkę mówiącą o tym, że spółdzielnie nie mogą odnosić korzyści majątkowych kosztem swoich członków. - Nie przyjęliśmy poprawki, że wszystkie spółdzielnie nie mają zarabiać. Jeśli mówimy, że spółdzielnie mieszkaniowe nie mają osiągać korzyści kosztem wszystkich spółdzielców, jak np. spółdzielnie mleczarskie, rolnicze, to my gratulujemy pomysłu - powiedział poseł PiS Grzegorz Tobiszewski.

Posłowie przyjęli poprawkę, która zakłada, że w sytuacji, kiedy spółdzielnia wykazuje zwłokę w zawarciu umowy uwłaszczeniowej, wówczas nabywający lokal może zwrócić się do sądu. Koszty sądowe będzie pokrywała spółdzielnia.

 

(PAP)
money.pl

Wykup mieszkań spółdzielczych po staremu

Zasady wykupu mieszkań od spółdzielni pozostaną niezmienione. Sejm przyjął nowelizację ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych i skierował ustawę do Senatu.
Ma się w niej znaleźć zapis, że spółdzielnia mieszkaniowa nie może odnosić korzyści majątkowych kosztem swoich członków, w szczególności z tytułu przekształceń praw do lokali. Posłanka PO Lidia Staroń powiedziała, że spółdzielca wykupujący mieszkanie będzie płacił za nie tyle, ile spółdzielnia wydała na budowę.

Trybunał Konstytucyjny zakwestionował przepis ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych mówiący o przekształceniach własnościowych i dał Sejmowi czas do końca tego roku na jego zmianę. Poseł Grzegorz Tobiszowski z PiS powiedział, że posłowie postanowili zmienić ustawę tak, by utrzymać zasady wprowadzone w 2007 roku.

Posłowie PO i PiS zgodnie zmienili projekt rządowy, który umożliwiał spółdzielni narzucenie członkowi dodatkowych opłat za przekształcenie prawa własności. Jutro z senackimi poprawkami ustawa wróci do Sejmu a następnie zostanie skierowana do prezydenta.

(IAR)
money.pl

Wykup mieszkań spółdzielczych po staremu

Zasady wykupu mieszkań od spółdzielni pozostaną niezmienione. Sejm przyjął nowelizację ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych i skierował ustawę do Senatu.
Ma się w niej znaleźć zapis, że spółdzielnia mieszkaniowa nie może odnosić korzyści majątkowych kosztem swoich członków, w szczególności z tytułu przekształceń praw do lokali. Posłanka PO Lidia Staroń powiedziała, że spółdzielca wykupujący mieszkanie będzie płacił za nie tyle, ile spółdzielnia wydała na budowę.

Trybunał Konstytucyjny zakwestionował przepis ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych mówiący o przekształceniach własnościowych i dał Sejmowi czas do końca tego roku na jego zmianę. Poseł Grzegorz Tobiszowski z PiS powiedział, że posłowie postanowili zmienić ustawę tak, by utrzymać zasady wprowadzone w 2007 roku.

Posłowie PO i PiS zgodnie zmienili projekt rządowy, który umożliwiał spółdzielni narzucenie członkowi dodatkowych opłat za przekształcenie prawa własności. Jutro z senackimi poprawkami ustawa wróci do Sejmu a następnie zostanie skierowana do prezydenta.

(IAR)
money.pl

Mirbud przejmie spółkę budowlaną, wartość transakcji ok. 70 mln zł

Mirbud podpisał list intencyjny w sprawie przejęcia spółki z segmentu budownictwa drogowego o rocznych przychodach około 100 mln zł. Wartość transakcji nie przekroczy 70 mln zł - poinformowała spółka w komunikacie.
"Zarząd Mirbud informuje, że w dniu 15.12.2009r. został podpisany list intencyjny stanowiący wyraz zamiaru nabycia przez emitenta 100 proc. udziałów krajowego kontrahenta, którego przedmiot działalności obejmuje budowę dróg i mostów, zaś przychody osiągnięte w 2008 roku przekroczyły kwotę 100.000.000 zł" - napisano w komunikacie.

"Strony Listu Intencyjnego oceniają, że wartość transakcji nie przekroczy 70.000.000 zł" - dodano.

Mirbud podał, że warunkiem przeprowadzenia transakcji jest satysfakcjonujące due diligence przejmowanej spółki, które zostanie przeprowadzone w okresie 8 tygodni od dnia podpisania listu.

Transakcja jest także uwarunkowana uzyskaniem zgody UOKiK.

Źródło: PAP

onet.pl

Mirbud przejmie spółkę budowlaną, wartość transakcji ok. 70 mln zł

Mirbud podpisał list intencyjny w sprawie przejęcia spółki z segmentu budownictwa drogowego o rocznych przychodach około 100 mln zł. Wartość transakcji nie przekroczy 70 mln zł - poinformowała spółka w komunikacie.
"Zarząd Mirbud informuje, że w dniu 15.12.2009r. został podpisany list intencyjny stanowiący wyraz zamiaru nabycia przez emitenta 100 proc. udziałów krajowego kontrahenta, którego przedmiot działalności obejmuje budowę dróg i mostów, zaś przychody osiągnięte w 2008 roku przekroczyły kwotę 100.000.000 zł" - napisano w komunikacie.

"Strony Listu Intencyjnego oceniają, że wartość transakcji nie przekroczy 70.000.000 zł" - dodano.

Mirbud podał, że warunkiem przeprowadzenia transakcji jest satysfakcjonujące due diligence przejmowanej spółki, które zostanie przeprowadzone w okresie 8 tygodni od dnia podpisania listu.

Transakcja jest także uwarunkowana uzyskaniem zgody UOKiK.

Źródło: PAP

onet.pl

Błędy we wnioskach wydłużają czas zwrotu VAT na materiały budowlane

Wnioski o zwrot VAT na materiały budowlane podlegają obowiązkowej weryfikacji. Urzędy skarbowe najczęściej kwestionują dołączane do wniosku faktury. Podatnicy błędnie odliczają wydatki związane z działalnością lub odliczone już w PIT.
Na przełomie roku do urzędów skarbowych wpływa najwięcej wniosków o zwrot części VAT na materiały budowlane, przysługujący osobom fizycznym ponoszącym wydatki mieszkaniowe. Złożenie wniosku wszczyna postępowanie w sprawie zwrotu, co oznacza, że wniosek oraz wszystkie składane z nim dokumenty, w szczególności kopie faktur, podlegają obowiązkowej weryfikacji. Podatnicy często mają problemy z właściwym wypełnieniem wniosku (VZM-1). Konieczność wyjaśnienia nieprawidłowości wydłuża czas oczekiwania na zwrot, który może wynosić nawet pół roku. Błędy te wymienia również Rada Ministrów w swojej negatywnej opinii do projektu ustawy skracającego terminy zwrotu do 60 dni.

Podpis i załączniki

Do najczęstszych uchybień należy składanie niekompletnych wniosków o zwrot podatku oraz brak podpisu współmałżonka. Małżonkowie mogą składać wniosek łącznie lub odrębnie, przy czym bez względu na sposób złożenia wniosku oboje muszą się na nim podpisać. Jak wskazuje Krzysztof Biernacki, ekspert w Roedl & Partner, wszelkie braki we wniosku powinny być uzupełnione na podstawie wezwania organu podatkowego. Problem z odzyskaniem kwoty zwrotu może mieć jednak podatnik, którego mąż lub żona z przyczyn losowych nie może podpisać się na wniosku.

– Organy podatkowe mają prawo pozostawić taki wniosek bez rozpoznania, pod warunkiem wcześniejszego wezwania do jego uzupełnienia – stwierdza Krzysztof Biernacki.

Organ podatkowy określa prawidłowość wskazanej przez podatnika kwoty zwrotu na podstawie dołączanych do wniosku kopii faktur, które dokumentują nabycie materiałów budowlanych. Niestety, do urzędów skarbowych często trafiają faktury nieczytelne. Przyczyn do zakwestionowania faktur przez organ podatkowy w praktyce jest znaczenie więcej.

Kwestionowane faktury

Podatnicy ujmują we wnioskach faktury na zakup towarów, które nie są objęte zwrotem. Jak wyjaśnia Marcin Sikora, doradca podatkowy w Kancelarii Prawno-Podatkowej Sikora i Wspólnicy, prawo do zwrotu dotyczy jedynie faktur dokumentujących zakup towarów, które do 30 kwietnia 2004 r. były opodatkowane stawką VAT w wysokości 7 proc., a od 1 maja 2004 r. są opodatkowane 22-proc. VAT. Podatnicy powinni zapoznać się ze spisem takich materiałów budowlanych umieszczonym w obwieszczeniu ministra transportu i budownictwa z 30 grudnia 2005 r. (Dz.Urz. MTiB z 2006 r. nr 1, poz. 1).

Kolejnym błędem osób ubiegających się o zwrot jest załączanie do wniosku faktur, które nie są wystawione przez podatników VAT. Marcin Sikora zwraca uwagę, że za fakturę organy podatkowe będą uważać tylko dokumenty wystawione przez czynnych podatników VAT.

Warto także zadbać o to, aby wystawca umieścił na fakturze symbol PKWiU. Piotr Liss, doradca podatkowy w KZWS Spółka doradztwa podatkowego, wskazuje, że to właśnie według symboli PKWiU ustawodawca sklasyfikował towary, w stosunku do których przysługuje zwrot.

– Przy braku symbolu na fakturze organ podatkowy przed dokonaniem zwrotu musi sam określić, czy opisany na fakturze towar kwalifikuje się do objęcia zwrotem. W wielu przypadkach nie jest to jednak możliwe bez czynnego udziału wnioskodawcy, a nawet wystawcy faktury – mówi Piotr Liss. Na fakturze może być bowiem umieszczony skrót wywodzący się np. z nazwy producenta towaru i wyłącznie oznaczenie kodowe.

– W takim przypadku bez uzyskania informacji od wystawcy faktury, do jakiej pozycji PKWiU należy zaliczyć dany towar, nie jest możliwe stwierdzenie, czy podatnik ma prawo otrzymać zwrot – podkreśla nasz rozmówca. Podatnikom zdarza się również wykorzystywać te same faktury do różnych wniosków.

Analiza wniosku o zwrot może skończyć się kontrolą krzyżową. Polega ona na porównaniu faktur przedłożonych do zwrotu z kopiami faktur u wystawcy.

– W ten sposób można wykryć ewentualne fałszerstwa, ale także sytuacje, w których wnioskodawca przedłożył fakturę pierwotną do wniosku, ale zapomniał o fakturze korygującej – mówi Piotr Liss. W przypadku wykrycia braku kopii faktury u wystawcy konsekwencje mogą być bardzo bolesne. Wnioskodawca, który dopuścił się fałszerstwa, może mieć postawione zarzuty karne oraz karne skarbowe.

Zasady odliczeń

Zdarza się również, że we wnioskach odliczane są wydatki, które nie są wyłącznie związane z budownictwem mieszkaniowym, lecz dotyczą np. prowadzonej przez podatnika działalności gospodarczej. Zdaniem Jarosława Ziobrowskiego, prawnika w zespole prawa podatkowego WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr, spowodowane jest to błędnym przekonaniem podatnika o możliwości zamiennego lub łącznego stosowania przepisów ustawy o zwrocie VAT i przepisów ustawy o VAT. Prawo do odliczenia VAT wynikające z ustawy o VAT przysługuje tylko w ramach prowadzonej działalności gospodarczej, natomiast zwrot VAT za materiały budowlane przysługuje wyłącznie osobom prywatnym. Obydwu uprawnień nie można łączyć.

Dokonywane są także odliczenia wydatków wyka- zanych przez podatników jako nieodliczone w ramach ulg mieszkaniowych, podczas gdy w latach 2004–2005 dokonano odliczeń w PIT z tytułu zakupu tych samych materiałów budowlanych. Jarosław Ziobrowski przypomina, że limity zwrotu VAT są mniejsze dla osób, które poniesione wydatki mieszkaniowe odliczyły wcześniej w ramach ulg mieszkaniowych w PIT (budowlanej lub remontowej).

2,6 mld zł wynosi łączna kwota zwrotu VAT na materiały budowlane, którą fiskus wypłacił podatnikom od 1 stycznia 2006 r. do 30 czerwca 2009 r.


Magdalena Majkowska

Gazeta Prawna

Błędy we wnioskach wydłużają czas zwrotu VAT na materiały budowlane

Wnioski o zwrot VAT na materiały budowlane podlegają obowiązkowej weryfikacji. Urzędy skarbowe najczęściej kwestionują dołączane do wniosku faktury. Podatnicy błędnie odliczają wydatki związane z działalnością lub odliczone już w PIT.
Na przełomie roku do urzędów skarbowych wpływa najwięcej wniosków o zwrot części VAT na materiały budowlane, przysługujący osobom fizycznym ponoszącym wydatki mieszkaniowe. Złożenie wniosku wszczyna postępowanie w sprawie zwrotu, co oznacza, że wniosek oraz wszystkie składane z nim dokumenty, w szczególności kopie faktur, podlegają obowiązkowej weryfikacji. Podatnicy często mają problemy z właściwym wypełnieniem wniosku (VZM-1). Konieczność wyjaśnienia nieprawidłowości wydłuża czas oczekiwania na zwrot, który może wynosić nawet pół roku. Błędy te wymienia również Rada Ministrów w swojej negatywnej opinii do projektu ustawy skracającego terminy zwrotu do 60 dni.

Podpis i załączniki

Do najczęstszych uchybień należy składanie niekompletnych wniosków o zwrot podatku oraz brak podpisu współmałżonka. Małżonkowie mogą składać wniosek łącznie lub odrębnie, przy czym bez względu na sposób złożenia wniosku oboje muszą się na nim podpisać. Jak wskazuje Krzysztof Biernacki, ekspert w Roedl & Partner, wszelkie braki we wniosku powinny być uzupełnione na podstawie wezwania organu podatkowego. Problem z odzyskaniem kwoty zwrotu może mieć jednak podatnik, którego mąż lub żona z przyczyn losowych nie może podpisać się na wniosku.

– Organy podatkowe mają prawo pozostawić taki wniosek bez rozpoznania, pod warunkiem wcześniejszego wezwania do jego uzupełnienia – stwierdza Krzysztof Biernacki.

Organ podatkowy określa prawidłowość wskazanej przez podatnika kwoty zwrotu na podstawie dołączanych do wniosku kopii faktur, które dokumentują nabycie materiałów budowlanych. Niestety, do urzędów skarbowych często trafiają faktury nieczytelne. Przyczyn do zakwestionowania faktur przez organ podatkowy w praktyce jest znaczenie więcej.

Kwestionowane faktury

Podatnicy ujmują we wnioskach faktury na zakup towarów, które nie są objęte zwrotem. Jak wyjaśnia Marcin Sikora, doradca podatkowy w Kancelarii Prawno-Podatkowej Sikora i Wspólnicy, prawo do zwrotu dotyczy jedynie faktur dokumentujących zakup towarów, które do 30 kwietnia 2004 r. były opodatkowane stawką VAT w wysokości 7 proc., a od 1 maja 2004 r. są opodatkowane 22-proc. VAT. Podatnicy powinni zapoznać się ze spisem takich materiałów budowlanych umieszczonym w obwieszczeniu ministra transportu i budownictwa z 30 grudnia 2005 r. (Dz.Urz. MTiB z 2006 r. nr 1, poz. 1).

Kolejnym błędem osób ubiegających się o zwrot jest załączanie do wniosku faktur, które nie są wystawione przez podatników VAT. Marcin Sikora zwraca uwagę, że za fakturę organy podatkowe będą uważać tylko dokumenty wystawione przez czynnych podatników VAT.

Warto także zadbać o to, aby wystawca umieścił na fakturze symbol PKWiU. Piotr Liss, doradca podatkowy w KZWS Spółka doradztwa podatkowego, wskazuje, że to właśnie według symboli PKWiU ustawodawca sklasyfikował towary, w stosunku do których przysługuje zwrot.

– Przy braku symbolu na fakturze organ podatkowy przed dokonaniem zwrotu musi sam określić, czy opisany na fakturze towar kwalifikuje się do objęcia zwrotem. W wielu przypadkach nie jest to jednak możliwe bez czynnego udziału wnioskodawcy, a nawet wystawcy faktury – mówi Piotr Liss. Na fakturze może być bowiem umieszczony skrót wywodzący się np. z nazwy producenta towaru i wyłącznie oznaczenie kodowe.

– W takim przypadku bez uzyskania informacji od wystawcy faktury, do jakiej pozycji PKWiU należy zaliczyć dany towar, nie jest możliwe stwierdzenie, czy podatnik ma prawo otrzymać zwrot – podkreśla nasz rozmówca. Podatnikom zdarza się również wykorzystywać te same faktury do różnych wniosków.

Analiza wniosku o zwrot może skończyć się kontrolą krzyżową. Polega ona na porównaniu faktur przedłożonych do zwrotu z kopiami faktur u wystawcy.

– W ten sposób można wykryć ewentualne fałszerstwa, ale także sytuacje, w których wnioskodawca przedłożył fakturę pierwotną do wniosku, ale zapomniał o fakturze korygującej – mówi Piotr Liss. W przypadku wykrycia braku kopii faktury u wystawcy konsekwencje mogą być bardzo bolesne. Wnioskodawca, który dopuścił się fałszerstwa, może mieć postawione zarzuty karne oraz karne skarbowe.

Zasady odliczeń

Zdarza się również, że we wnioskach odliczane są wydatki, które nie są wyłącznie związane z budownictwem mieszkaniowym, lecz dotyczą np. prowadzonej przez podatnika działalności gospodarczej. Zdaniem Jarosława Ziobrowskiego, prawnika w zespole prawa podatkowego WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr, spowodowane jest to błędnym przekonaniem podatnika o możliwości zamiennego lub łącznego stosowania przepisów ustawy o zwrocie VAT i przepisów ustawy o VAT. Prawo do odliczenia VAT wynikające z ustawy o VAT przysługuje tylko w ramach prowadzonej działalności gospodarczej, natomiast zwrot VAT za materiały budowlane przysługuje wyłącznie osobom prywatnym. Obydwu uprawnień nie można łączyć.

Dokonywane są także odliczenia wydatków wyka- zanych przez podatników jako nieodliczone w ramach ulg mieszkaniowych, podczas gdy w latach 2004–2005 dokonano odliczeń w PIT z tytułu zakupu tych samych materiałów budowlanych. Jarosław Ziobrowski przypomina, że limity zwrotu VAT są mniejsze dla osób, które poniesione wydatki mieszkaniowe odliczyły wcześniej w ramach ulg mieszkaniowych w PIT (budowlanej lub remontowej).

2,6 mld zł wynosi łączna kwota zwrotu VAT na materiały budowlane, którą fiskus wypłacił podatnikom od 1 stycznia 2006 r. do 30 czerwca 2009 r.


Magdalena Majkowska

Gazeta Prawna

Ponowny proces ws. sprzedaży nieruchomości ZUS

Będzie ponowny proces b. wiceprezydenta miasta i b. dyrektora łódzkiego ZUS Bolesława P., oskarżonego o działanie na szkodę ZUS i narażenie instytucji na stratę 14,5 mln zł - zadecydował w czwartek łódzki sąd odwoławczy.
Chodzi o głośną przed laty sprawę zakupu przez łódzki oddział ZUS nieruchomości od firmy "Infolex". Drugim z oskarżonych w tej sprawie jest właściciel tej firmy Jerzy W.

Sąd odwoławczy uznał, iż sąd I instancji popełnił przede wszystkim błędy proceduralne. Okazało się, po rozpoczęciu od nowa procesu, który trzeba było zacząć po śmierci najpierw jednego z ławników, a później jednego z obrońców, że nie wszyscy członkowie składu orzekającego mieli dostęp do akt poufnych w tej sprawie. To - zdaniem sądu odwoławczego - "niedopuszczalny błąd w procedurze procesowej".

Sąd I instancji miał też naruszyć tzw. zasadę bezpośredniości. Powinien bowiem "bezpośrednio zetknąć się z dowodami, aby za ich pośrednictwem dokonać ustaleń faktycznych", a tego nie zrobił. Dlatego wyrok, który zapadł wobec oskarżonych, został uchylony w całości, a sprawa trafi do ponownego rozpoznania.

Wyrok w sprawie zakupu przez łódzki oddział ZUS nieruchomości od firmy "Infolex" zapadł w lipcu ub. roku. Łódzki sąd rejonowy skazał Bolesława P. na trzy lata więzienia; Jerzy W. został skazany na karę dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat. Od wyroku apelację wniosła prokuratura i obrońcy, którzy chcieli ponownego procesu.

Sprawa sprzedaży budynku dotyczy końca lat 90. ub. stulecia. W lipcu 1999 r. łódzki oddział ZUS kupił od "Infoleksu" biurowiec i grunty na swoją nową siedzibę, przepłacając - według prokuratury - ponad 14,5 mln zł. Nieruchomość "Infolex" kupił kilka tygodni wcześniej od zakładu "Próchnik" za niespełna 10,5 mln zł, a sprzedał ZUS za ponad 25 mln zł. Tymczasem biegli oszacowali wówczas wartość obiektu na ok. 11 mln zł. Okazało się, że Bolesław P. był wcześniej pełnomocnikiem "Infoleksu".

Prokuratura zarzuciła dwóm oskarżonym z Łodzi, że w celu osiągnięcia korzyści majątkowej podejmowali czynności mające doprowadzić do zakupu przez ZUS nieruchomości za cenę znacznie przekraczającą jej wartość. W sprawie oskarżono także dwoje urzędników centrali ZUS w Warszawie: ówczesnego członka zarządu Joannę L. oraz dyrektor Biura ds. Inwestycji Piotra G. Zarzucono im niedopełnienie obowiązków w zakresie nadzoru nad transakcją.

Proces toczył się w sumie ponad siedem lat. Wszyscy oskarżeni od początku nie przyznawali się do winy. Oskarżyciel domagał się dla nich kar od dwóch lat więzienia w zawieszeniu do 4,5 roku więzienia dla Bolesława P. W pewnym momencie proces został przerwany, bo zmarł jeden z ławników. Potem zginął tragicznie jeden z obrońców i proces musiał się rozpocząć od nowa.

Skazując oskarżonych sąd pierwszej instancji uznał, że Bolesław P. i Jerzy W. byli w zmowie i działali wspólnie w celu osiągnięcia korzyści majątkowej dla "Infoleksu". Uznał, że nieruchomość była warta 10,5 mln zł i za tyle powinien ją kupić ZUS, który "przepłacił" 14,5 mln zł. Sąd surowiej ukarał Bolesława P., który jako dyrektor był odpowiedzialny za majątek ZUS. Jerzemu W. natomiast zawiesił karę m.in. dlatego, by mógł on poprzez swoją działalność gospodarczą spłacić wciąż ogromne należności wobec ZUS. Sąd uniewinnił natomiast urzędników z warszawskiej centrali ZUS uznając, że byli oni wprowadzani w błąd przez Bolesława P.

Na wniosek łódzkiej prokuratury sąd kilka lat temu unieważnił umowę kupna - sprzedaży między ZUS i "Infoleksem" jako naruszającą przepisy ustawy o zamówieniach publicznych. Wyrok ten dał podstawę ZUS do domagania się od "Infoleksu" zwrotu poniesionych nakładów. Budynek niszczał; zajął go komornik. Obiekt był kilkakrotnie wystawiany na licytację. W końcu dwa lata temu udało się go sprzedać inwestorowi za ponad 19 mln zł.

Źródło: PAP

Ponowny proces ws. sprzedaży nieruchomości ZUS

Będzie ponowny proces b. wiceprezydenta miasta i b. dyrektora łódzkiego ZUS Bolesława P., oskarżonego o działanie na szkodę ZUS i narażenie instytucji na stratę 14,5 mln zł - zadecydował w czwartek łódzki sąd odwoławczy.
Chodzi o głośną przed laty sprawę zakupu przez łódzki oddział ZUS nieruchomości od firmy "Infolex". Drugim z oskarżonych w tej sprawie jest właściciel tej firmy Jerzy W.

Sąd odwoławczy uznał, iż sąd I instancji popełnił przede wszystkim błędy proceduralne. Okazało się, po rozpoczęciu od nowa procesu, który trzeba było zacząć po śmierci najpierw jednego z ławników, a później jednego z obrońców, że nie wszyscy członkowie składu orzekającego mieli dostęp do akt poufnych w tej sprawie. To - zdaniem sądu odwoławczego - "niedopuszczalny błąd w procedurze procesowej".

Sąd I instancji miał też naruszyć tzw. zasadę bezpośredniości. Powinien bowiem "bezpośrednio zetknąć się z dowodami, aby za ich pośrednictwem dokonać ustaleń faktycznych", a tego nie zrobił. Dlatego wyrok, który zapadł wobec oskarżonych, został uchylony w całości, a sprawa trafi do ponownego rozpoznania.

Wyrok w sprawie zakupu przez łódzki oddział ZUS nieruchomości od firmy "Infolex" zapadł w lipcu ub. roku. Łódzki sąd rejonowy skazał Bolesława P. na trzy lata więzienia; Jerzy W. został skazany na karę dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat. Od wyroku apelację wniosła prokuratura i obrońcy, którzy chcieli ponownego procesu.

Sprawa sprzedaży budynku dotyczy końca lat 90. ub. stulecia. W lipcu 1999 r. łódzki oddział ZUS kupił od "Infoleksu" biurowiec i grunty na swoją nową siedzibę, przepłacając - według prokuratury - ponad 14,5 mln zł. Nieruchomość "Infolex" kupił kilka tygodni wcześniej od zakładu "Próchnik" za niespełna 10,5 mln zł, a sprzedał ZUS za ponad 25 mln zł. Tymczasem biegli oszacowali wówczas wartość obiektu na ok. 11 mln zł. Okazało się, że Bolesław P. był wcześniej pełnomocnikiem "Infoleksu".

Prokuratura zarzuciła dwóm oskarżonym z Łodzi, że w celu osiągnięcia korzyści majątkowej podejmowali czynności mające doprowadzić do zakupu przez ZUS nieruchomości za cenę znacznie przekraczającą jej wartość. W sprawie oskarżono także dwoje urzędników centrali ZUS w Warszawie: ówczesnego członka zarządu Joannę L. oraz dyrektor Biura ds. Inwestycji Piotra G. Zarzucono im niedopełnienie obowiązków w zakresie nadzoru nad transakcją.

Proces toczył się w sumie ponad siedem lat. Wszyscy oskarżeni od początku nie przyznawali się do winy. Oskarżyciel domagał się dla nich kar od dwóch lat więzienia w zawieszeniu do 4,5 roku więzienia dla Bolesława P. W pewnym momencie proces został przerwany, bo zmarł jeden z ławników. Potem zginął tragicznie jeden z obrońców i proces musiał się rozpocząć od nowa.

Skazując oskarżonych sąd pierwszej instancji uznał, że Bolesław P. i Jerzy W. byli w zmowie i działali wspólnie w celu osiągnięcia korzyści majątkowej dla "Infoleksu". Uznał, że nieruchomość była warta 10,5 mln zł i za tyle powinien ją kupić ZUS, który "przepłacił" 14,5 mln zł. Sąd surowiej ukarał Bolesława P., który jako dyrektor był odpowiedzialny za majątek ZUS. Jerzemu W. natomiast zawiesił karę m.in. dlatego, by mógł on poprzez swoją działalność gospodarczą spłacić wciąż ogromne należności wobec ZUS. Sąd uniewinnił natomiast urzędników z warszawskiej centrali ZUS uznając, że byli oni wprowadzani w błąd przez Bolesława P.

Na wniosek łódzkiej prokuratury sąd kilka lat temu unieważnił umowę kupna - sprzedaży między ZUS i "Infoleksem" jako naruszającą przepisy ustawy o zamówieniach publicznych. Wyrok ten dał podstawę ZUS do domagania się od "Infoleksu" zwrotu poniesionych nakładów. Budynek niszczał; zajął go komornik. Obiekt był kilkakrotnie wystawiany na licytację. W końcu dwa lata temu udało się go sprzedać inwestorowi za ponad 19 mln zł.

Źródło: PAP

Chiny wracają do podatku od nieruchomości

Chiny ponownie wprowadziły na terenie całego kraju podatek od sprzedaży nieruchomości, próbując w ten sposób ograniczyć spekulacje i schłodzić rozgrzany do czerwoności rynek nieruchomości, po tym jak w listopadzie ceny w całym kraju poszybowały do góry.
Nowa polityka jest pierwszą konkretną odpowiedzią Pekinu na wzrastające obawy, że na rynku nieruchomości powstało niczym nie poparte złudzenie, powszechnie nazywane „bańka”. Obawy związane z jej powstaniem były w ostatnich tygodniach podnoszone przez wielu komentatorów w Chinach, wśród nich przez najważniejszych deweloperów.

Ceny mieszkań w 70 największych miastach wzrosły w listopadzie o 5,7 procent w stosunku rocznym, przyspieszając z 3,9 procentowego rocznego wzrostu w październiku.

W sumie ceny od października do listopada w stosunku miesięcznym wzrosły o 1,2 procent.

Nowa polityka podatkowa wymaga, aby każdy, kto sprzedaje mieszkanie lub dom na rynku wtórnym, w ciągu pięciu lat od jego zakupu, zapłacił podatek od sprzedaży, wynoszący 5,5 procent, rozciągając ten obowiązek nawet o dwa lata wstecz.

Nowa polityka, mająca w zamiarze ograniczyć podbijanie cen mieszkań przez spekulantów, w zasadzie przywróciła sytuację, która panowała na rynku rok temu, zanim rząd wprowadził serię preferencyjnych rozwiązań, aby rozruszać zastany rynek nieruchomości.

Według Ha Jiminga, głównego ekonomisty CICC, chińskiego banku inwestycyjnego, „samodzielnie działanie to jest częściowym odwróceniem rządowej polityki stymulacyjnej, ale wysyła również ważny sygnał na rynek, że rząd chce zachęcić kupujących mieszkania do zamieszkania, a stara się ograniczyć popyt spekulacyjny”.

Rząd jest jednak wyraźnie ostrożny w podejmowaniu zdecydowanych kroków na rynku nieruchomości, który był motorem chińskiego wzrostu ekonomicznego przez większość tej dekady i stanowił siłę napędową szybko rozwijających się branż, takich jak produkcja cementu, stali, samochodów, czy wyposażenia domów.

Ceny nieruchomości w Twojej okolicy

„Zakładamy, że jeśli podjęte kroki okażą się zbyt surowe i doprowadzą do szybkiego spadku ilości transakcji na rynku nieruchomości, do poziomu z końca zeszłego roku, to chiński PKB może spaść do 6 procent, a tego rząd z pewnością nie chce osiągnąć” – dodał Ha.

Inne działania stymulacyjne, jak na przykład mniejsze wymogi, co do wkładu własnego i niższe oprocentowanie dla kupujących pierwszy raz, pozostaną w mocy – stwierdzili analitycy.

„Obecnie oczekujemy, że preferencyjna polityka będzie kontynuowana”, powiedział Toni Ho, analityk rynku nieruchomości w Bocom International. „Rząd centralny przyjął politykę oczekiwania na rozwój sytuacji, jednocześnie próbując uspokoić nastroje opinii publicznej”.

Chińscy przywódcy zobowiązali się również do zwiększenia wsparcia dla powstawania nowych, tanich mieszkań w dużych miastach.

Analitycy twierdzą, że polityka stymulacyjna rządu pomogła w ożywieniu załamującej się sprzedaży mieszkań i podniesieniu cen w tym roku, ale poważniejszym czynnikiem napędzającym potencjalną bańkę jest szybki wzrost krajowej podaży pieniądza, gdzie nadmierna płynność znajduje ujście na rynku nieruchomości i papierów wartościowych.

Chińskie banki są na drodze do powiększenia akcji kredytowej do 10.000 miliardów CNY (1.462 miliarda USD, 993 miliardów EUR, 899 miliardów GBP) do końca tego roku z około 4.000 miliardów CNY w 2008 roku.

Nowe inwestycje w rynek nieruchomości osiągnęły w Chinach poziom 3.127 miliardów CNY, w okresie styczeń – listopad, co stanowi wzrost o 17,8 procent w porównaniu do tego samego okresu z zeszłego roku. Jednak wielkość nowych kredytów udzielanych przez banki wzrosła w tej branży o ponad 40 procent.

Źródło: CNN
onet.pl

Chiny wracają do podatku od nieruchomości

Chiny ponownie wprowadziły na terenie całego kraju podatek od sprzedaży nieruchomości, próbując w ten sposób ograniczyć spekulacje i schłodzić rozgrzany do czerwoności rynek nieruchomości, po tym jak w listopadzie ceny w całym kraju poszybowały do góry.
Nowa polityka jest pierwszą konkretną odpowiedzią Pekinu na wzrastające obawy, że na rynku nieruchomości powstało niczym nie poparte złudzenie, powszechnie nazywane „bańka”. Obawy związane z jej powstaniem były w ostatnich tygodniach podnoszone przez wielu komentatorów w Chinach, wśród nich przez najważniejszych deweloperów.

Ceny mieszkań w 70 największych miastach wzrosły w listopadzie o 5,7 procent w stosunku rocznym, przyspieszając z 3,9 procentowego rocznego wzrostu w październiku.

W sumie ceny od października do listopada w stosunku miesięcznym wzrosły o 1,2 procent.

Nowa polityka podatkowa wymaga, aby każdy, kto sprzedaje mieszkanie lub dom na rynku wtórnym, w ciągu pięciu lat od jego zakupu, zapłacił podatek od sprzedaży, wynoszący 5,5 procent, rozciągając ten obowiązek nawet o dwa lata wstecz.

Nowa polityka, mająca w zamiarze ograniczyć podbijanie cen mieszkań przez spekulantów, w zasadzie przywróciła sytuację, która panowała na rynku rok temu, zanim rząd wprowadził serię preferencyjnych rozwiązań, aby rozruszać zastany rynek nieruchomości.

Według Ha Jiminga, głównego ekonomisty CICC, chińskiego banku inwestycyjnego, „samodzielnie działanie to jest częściowym odwróceniem rządowej polityki stymulacyjnej, ale wysyła również ważny sygnał na rynek, że rząd chce zachęcić kupujących mieszkania do zamieszkania, a stara się ograniczyć popyt spekulacyjny”.

Rząd jest jednak wyraźnie ostrożny w podejmowaniu zdecydowanych kroków na rynku nieruchomości, który był motorem chińskiego wzrostu ekonomicznego przez większość tej dekady i stanowił siłę napędową szybko rozwijających się branż, takich jak produkcja cementu, stali, samochodów, czy wyposażenia domów.

Ceny nieruchomości w Twojej okolicy

„Zakładamy, że jeśli podjęte kroki okażą się zbyt surowe i doprowadzą do szybkiego spadku ilości transakcji na rynku nieruchomości, do poziomu z końca zeszłego roku, to chiński PKB może spaść do 6 procent, a tego rząd z pewnością nie chce osiągnąć” – dodał Ha.

Inne działania stymulacyjne, jak na przykład mniejsze wymogi, co do wkładu własnego i niższe oprocentowanie dla kupujących pierwszy raz, pozostaną w mocy – stwierdzili analitycy.

„Obecnie oczekujemy, że preferencyjna polityka będzie kontynuowana”, powiedział Toni Ho, analityk rynku nieruchomości w Bocom International. „Rząd centralny przyjął politykę oczekiwania na rozwój sytuacji, jednocześnie próbując uspokoić nastroje opinii publicznej”.

Chińscy przywódcy zobowiązali się również do zwiększenia wsparcia dla powstawania nowych, tanich mieszkań w dużych miastach.

Analitycy twierdzą, że polityka stymulacyjna rządu pomogła w ożywieniu załamującej się sprzedaży mieszkań i podniesieniu cen w tym roku, ale poważniejszym czynnikiem napędzającym potencjalną bańkę jest szybki wzrost krajowej podaży pieniądza, gdzie nadmierna płynność znajduje ujście na rynku nieruchomości i papierów wartościowych.

Chińskie banki są na drodze do powiększenia akcji kredytowej do 10.000 miliardów CNY (1.462 miliarda USD, 993 miliardów EUR, 899 miliardów GBP) do końca tego roku z około 4.000 miliardów CNY w 2008 roku.

Nowe inwestycje w rynek nieruchomości osiągnęły w Chinach poziom 3.127 miliardów CNY, w okresie styczeń – listopad, co stanowi wzrost o 17,8 procent w porównaniu do tego samego okresu z zeszłego roku. Jednak wielkość nowych kredytów udzielanych przez banki wzrosła w tej branży o ponad 40 procent.

Źródło: CNN
onet.pl

Kiedy sprzedaż domu jest zwolniona z PIT?

Jako że datą nabycia nieruchomości jest otrzymanie darowizny, a nie późniejsze rozszerzenie współwłasności, sprzedaż otrzymanego do końca 2006 r. domu jest zwolniona z PIT – informuje „Dziennik Gazeta Prawna”.

Jak czytamy dalej, dla podatkowego rozliczenia dochodu ze zbycia nieruchomości istotny jest moment jej nabycia. Pojawia się pytanie, jak rozliczyć dochód ze zbycia domu otrzymanego w drodze darowizny w 2006 r., który w 2007 r. został włączony do majątku małżeńskiego w drodze umowy rozszerzającej wspólność majątkową. Według ekspertów w opisanym przypadku za datę nabycia przyjmujemy datę otrzymania darowizny, gdyż, co znajduje potwierdzenie w interpretacjach organów podatkowych, umowa o rozszerzeniu wspólności majątkowej nie kreuje nowej daty nabycia domu.

 

Źródło: „Dziennik Gazeta Prawna”

Kiedy sprzedaż domu jest zwolniona z PIT?

Jako że datą nabycia nieruchomości jest otrzymanie darowizny, a nie późniejsze rozszerzenie współwłasności, sprzedaż otrzymanego do końca 2006 r. domu jest zwolniona z PIT – informuje „Dziennik Gazeta Prawna”.

Jak czytamy dalej, dla podatkowego rozliczenia dochodu ze zbycia nieruchomości istotny jest moment jej nabycia. Pojawia się pytanie, jak rozliczyć dochód ze zbycia domu otrzymanego w drodze darowizny w 2006 r., który w 2007 r. został włączony do majątku małżeńskiego w drodze umowy rozszerzającej wspólność majątkową. Według ekspertów w opisanym przypadku za datę nabycia przyjmujemy datę otrzymania darowizny, gdyż, co znajduje potwierdzenie w interpretacjach organów podatkowych, umowa o rozszerzeniu wspólności majątkowej nie kreuje nowej daty nabycia domu.

 

Źródło: „Dziennik Gazeta Prawna”

GUS: Budownictwo mieszkaniowe w okresie I-XI 2009 r.

Główny Urząd Statystyczny publikuje dane dotyczące budownictwa mieszkaniowego [1] w okresie I-XI 2009 r. Według wstępnych danych, w okresie styczeń-listopad br. oddano do użytkowania 143 317 mieszkań, tj. o 5,9% więcej niż przed rokiem i o 23,0 % więcej niż w analogicznym okresie 2007 r.
W dalszym ciągu miał miejsce spadek aktywności inwestorów w zakresie nowych inwestycji mieszkaniowych. W ciągu jedenastu miesięcy br. rozpoczęto budowę 134 511 mieszkań, tj. o 19,8% mniej niż w analogicznym okresie ub. roku. Liczba wydanych pozwoleń zmniejszyła się natomiast w porównaniu z okresem styczeń-listopad ub. roku do 164 195 mieszkań, tj. o 23,5%.

Największy udział w przyroście nowych zasobów mieszkaniowych mieli deweloperzy, którzy w okresie styczeń-listopad 2009 r. oddali 66 016 mieszkań, tj. o 17,5% więcej niż w ub. roku, co stanowiło 46,1% ogólnej liczby mieszkań oddanych do użytkowania. W ciągu jedenastu miesięcy br. inwestorzy ci rozpoczęli budowę 40 014 mieszkań, tj. o 37,5% mniej niż w 2008 r. Spadła również liczba mieszkań, na których budowę uzyskali oni pozwolenie - do 57 886, tj. o 38,9 %.

Inwestorzy indywidualni wybudowali 63 510 mieszkań (o 3,4% mniej niż przed rokiem). W tej grupie inwestorów spadek zainteresowania uzyskiwaniem pozwoleń i rozpoczynaniem nowych inwestycji mieszkaniowych był najmniejszy spośród wszystkich inwestorów. Uzyskali oni pozwolenia na budowę 95 031  mieszkań  i  rozpoczęli  budowę 86 374 mieszkań, tj. odpowiednio  o 9,5% i o 7,0% mniej w stosunku do jedenastu miesięcy 2008 r.

Spółdzielnie mieszkaniowe w okresie jedenastu miesięcy 2009 r. oddały do użytkowania 6 709 mieszkań, tj. o 13,4% mniej niż przed rokiem. Liczba uzyskanych przez spółdzielnie mieszkaniowe pozwoleń i rozpoczętych mieszkań była również mniejsza odpowiednio o 31,7% i o 29,5%.

Pozostali inwestorzy (budownictwo komunalne, społeczne czynszowe i zakładowe) oddali do użytkowania w ciągu jedenastu miesięcy 2009 r. łącznie 7 082 mieszkania, tj. o 25,3% więcej niż w ub. roku, a ich udział w ogólnej liczbie mieszkań oddanych do użytkowania był wyższy niż przed rokiem i wyniósł 4,9%. W okresie styczeń – listopad  w budownictwie komunalnym oddano do użytkowania 3  541 mieszkań, tj. o 43,6% więcej niż przed rokiem, społecznym czynszowym – 2 949 (o 7,2% więcej) i zakładowym – 592 (o 35,8% więcej). Spadła natomiast o 21,5% liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w 2009 r. oraz o 19,6% liczba mieszkań, na budowę których uzyskano pozwolenia.

W okresie styczeń-listopad br. wzrost liczby mieszkań oddanych do użytkowania odnotowano w siedmiu województwach, największy w województwie dolnośląskim – o 26,4% i małopolskim – o 24,9%. W województwie mazowieckim wybudowano o 10,9% mieszkań więcej niż przed rokiem (tj. oddano 35 107 mieszkań). W pozostałych województwach oddano do użytkowania mniej mieszkań niż w ciągu jedenastu miesięcy ub. roku, w tym w województwie warmińsko-mazurskim - o 31,7%, świętokrzyskim – o 15,8%, lubelskim – o10,7%.
 

[1] Dane meldunkowe - mogą ulec zmianie po opracowaniu sprawozdań kwartalnych
[2] zakładowe, komunalne, społeczne czynszowe.
Portal Informacyjny GUS

kg

GUS: Budownictwo mieszkaniowe w okresie I-XI 2009 r.

Główny Urząd Statystyczny publikuje dane dotyczące budownictwa mieszkaniowego [1] w okresie I-XI 2009 r. Według wstępnych danych, w okresie styczeń-listopad br. oddano do użytkowania 143 317 mieszkań, tj. o 5,9% więcej niż przed rokiem i o 23,0 % więcej niż w analogicznym okresie 2007 r.
W dalszym ciągu miał miejsce spadek aktywności inwestorów w zakresie nowych inwestycji mieszkaniowych. W ciągu jedenastu miesięcy br. rozpoczęto budowę 134 511 mieszkań, tj. o 19,8% mniej niż w analogicznym okresie ub. roku. Liczba wydanych pozwoleń zmniejszyła się natomiast w porównaniu z okresem styczeń-listopad ub. roku do 164 195 mieszkań, tj. o 23,5%.

Największy udział w przyroście nowych zasobów mieszkaniowych mieli deweloperzy, którzy w okresie styczeń-listopad 2009 r. oddali 66 016 mieszkań, tj. o 17,5% więcej niż w ub. roku, co stanowiło 46,1% ogólnej liczby mieszkań oddanych do użytkowania. W ciągu jedenastu miesięcy br. inwestorzy ci rozpoczęli budowę 40 014 mieszkań, tj. o 37,5% mniej niż w 2008 r. Spadła również liczba mieszkań, na których budowę uzyskali oni pozwolenie - do 57 886, tj. o 38,9 %.

Inwestorzy indywidualni wybudowali 63 510 mieszkań (o 3,4% mniej niż przed rokiem). W tej grupie inwestorów spadek zainteresowania uzyskiwaniem pozwoleń i rozpoczynaniem nowych inwestycji mieszkaniowych był najmniejszy spośród wszystkich inwestorów. Uzyskali oni pozwolenia na budowę 95 031  mieszkań  i  rozpoczęli  budowę 86 374 mieszkań, tj. odpowiednio  o 9,5% i o 7,0% mniej w stosunku do jedenastu miesięcy 2008 r.

Spółdzielnie mieszkaniowe w okresie jedenastu miesięcy 2009 r. oddały do użytkowania 6 709 mieszkań, tj. o 13,4% mniej niż przed rokiem. Liczba uzyskanych przez spółdzielnie mieszkaniowe pozwoleń i rozpoczętych mieszkań była również mniejsza odpowiednio o 31,7% i o 29,5%.

Pozostali inwestorzy (budownictwo komunalne, społeczne czynszowe i zakładowe) oddali do użytkowania w ciągu jedenastu miesięcy 2009 r. łącznie 7 082 mieszkania, tj. o 25,3% więcej niż w ub. roku, a ich udział w ogólnej liczbie mieszkań oddanych do użytkowania był wyższy niż przed rokiem i wyniósł 4,9%. W okresie styczeń – listopad  w budownictwie komunalnym oddano do użytkowania 3  541 mieszkań, tj. o 43,6% więcej niż przed rokiem, społecznym czynszowym – 2 949 (o 7,2% więcej) i zakładowym – 592 (o 35,8% więcej). Spadła natomiast o 21,5% liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w 2009 r. oraz o 19,6% liczba mieszkań, na budowę których uzyskano pozwolenia.

W okresie styczeń-listopad br. wzrost liczby mieszkań oddanych do użytkowania odnotowano w siedmiu województwach, największy w województwie dolnośląskim – o 26,4% i małopolskim – o 24,9%. W województwie mazowieckim wybudowano o 10,9% mieszkań więcej niż przed rokiem (tj. oddano 35 107 mieszkań). W pozostałych województwach oddano do użytkowania mniej mieszkań niż w ciągu jedenastu miesięcy ub. roku, w tym w województwie warmińsko-mazurskim - o 31,7%, świętokrzyskim – o 15,8%, lubelskim – o10,7%.
 

[1] Dane meldunkowe - mogą ulec zmianie po opracowaniu sprawozdań kwartalnych
[2] zakładowe, komunalne, społeczne czynszowe.
Portal Informacyjny GUS

kg

Śląski rynek nieruchomości ma się dobrze

Śląski rynek nieruchomości już kolejny miesiąc kończy pod znakiem stabilizacji i nieśmiałego wzrostu sprzedaży. – Jest coraz lepiej, chociaż klient jest wciąż ostrożny. Najczęściej sprzedają się gotowe lokale, ale nie tylko. Coraz częściej klient pyta także o plany dewelopera – mówi Monika Śleziońska z MK Inwestycje
Ceny dopasowane do portfela?

Od 3 miesięcy na Śląsku obserwuje się stabilizację na rynku nieruchomości. Notowany od końca sierpnia wzrost sprzedaży w wielu firmach deweloperskich utrzymuje się, a klienci chętniej niż latem zaglądają do biur sprzedaży. Także ceny nieruchomości zaczynają się stabilizować. Coraz częściej mówi się także o dopasowaniu cen oferowanych przez deweloperów do oczekiwań nabywców, natomiast nieznaczne spadki ocenia się, jako kosmetyczne. Dziś średnia cena z oferty dewelopera na Śląsku to 4902 zł - wynika z listopadowego raportu redNet Consulting.



- Faktycznie od pewnego czasu sytuacja na rynku się poprawia, od sierpnia w MK Inwestycje odnotowujemy ruch. W minionym sezonie mieliśmy więcej zapytań ze strony klientów w porównaniu do podobnego okresu w 2008 roku. Ruszyła także sprzedaż. Warto podkreślić, że zbiegło to się z sezonem jesiennym, który na Śląsku zawsze cechuje ożywienie na rynku – mówi Monika Śleziońska dyrektor ds. marketingu i sprzedaży. I dodaje: - Dopiero zbliżające się miesiące i sezon wiosenny w 2010 pokażą jak będzie zachowywał się rynek i czy mamy doczynienia z trwałą poprawą.



Póki co na rynku obserwuje się malejące różnice między ceną znajdującą się w ofercie firm deweloperskich, a ceną, po jakiej mieszkania ostatecznie są sprzedawane. Dziś ta różnica to 7,4%, często mieszcząca się w przedziale indywidualnego rabatu, który jest w stanie udzielić deweloper klientowi. Jeszcze pół roku temu różnica ta była dwucyfrowa.

Zdaniem Śleziońskiej ceny, z którymi obecnie mamy doczynienia to ceny po wszystkich możliwych rabatach i promocjach, które był w stanie udzielić deweloper. - W najbliższych miesiącach nie należy się spodziewać obniżek cen. Malejącą popularnością cieszyć będą się także promocje cenowe deweloperów, pojawią się one tylko w przypadku inwestycji trudno zbywalnych, a także u deweloperów mających problemy finansowe wynikające z minionej sytuacji na rynku – mówi. - Nie oznacza to jednak, że deweloperzy zamykają się na negocjacje z klientem – dodaje Śleziońska.

Wiosna pokaże, co w trawie piszczy

Jak podkreśla katowicki deweloper MK Inwestycje wiosna 2010 będzie najlepszym okresem na zakup domu lub mieszkania, podobnie jak w tym roku dobrym okresem była jesień.  –  Stabilne ceny, a także złagodzenie polityki kredytowej wielu banków sprawiły, że klienci znów zaczęli interesować się ofertami z rynku pierwotnego. W pierwszej kolejności zaczęły sprzedawać się najatrakcyjniejsze lokale na gotowych osiedlach. W przypadku mieszkań lokale 2 i 3 pokojowe, w przypadku domów – domy w zabudowie szeregowej i wolno stojące. Mała liczba nowych inwestycji pod koniec 2008 roku i w 2009 może przyczynić się do znaczącego spadku podaży lokali tego typu w 2010 r. – zauważa Śleziońska. –  A klient będzie nadal poszukiwał przede wszystkim gotowych lokali, bo kryzys nauczył go ostrożności – dodaje.

Ten trend, kupna tego, co gotowe, utrzymuje się na rynku od początku 2009 roku. – Pomimo jasnych sygnałów o stabilizacji i zapowiedzi deweloperów, dotyczących wznowienia budowy nowych lokali, konsument woli przyjść na gotowe – mówi. – Wielu zdało sobie także sprawę także z tego, że kolejne inwestycje mieszkaniowe na Śląsku gotowe będą dopiero z końcem 2010 i 2011, i nie ma sensu czekać, bo w tej chwili w sprzedaży są najciekawsze lokale – dodaje Śleziońska.


   
Także na gotowe Osiedle Zagajnik w Katowicach – Zarzeczu coraz częściej przychodzi klient, który nie chce dłużej czekać. – Coraz częściej wracają do nas osoby, które o zakupie domu lub mieszkania myślały już na początku 2009 roku, przez rok rozglądając się po rynku, czekając na lepsze ceny i czasy. Teraz już nie chcą dłużej czekać, bo wiedzą, że na kolejne, nowe lokale na rynku pierwotnym będą musieli poczekać nawet dwa lata – mówi Śleziońska.

„Dziura w ziemi” powróci w 2010?

Jak jednak zauważa Śleziońska, nie tylko to, co gotowe wzbudza zainteresowanie klienta na stabilizującym się rynku. Na Śląski rynek wracają bowiem wizualizacje i plany. – Obserwowana stabilizacja oznacza także powrót deweloperów do wizji, planów inwestycyjnych a także realizacji gotowych projektów. Zaczynają pojawiać się pierwsze sygnały, że wiosną 2010 ruszy na Śląsku wiele frontów budowlanych. Znów może pojawić się tendencja sprzedaży inwestycji na etapie „dziury w ziemi”, ale dotyczyć to będzie przede wszystkim inwestycji, których wciąż brakuje w gotowych ofertach na rynku na przykład luksusowych apartamentów – zauważa Śleziońska.

MK Inwestycje

an

Śląski rynek nieruchomości ma się dobrze

Śląski rynek nieruchomości już kolejny miesiąc kończy pod znakiem stabilizacji i nieśmiałego wzrostu sprzedaży. – Jest coraz lepiej, chociaż klient jest wciąż ostrożny. Najczęściej sprzedają się gotowe lokale, ale nie tylko. Coraz częściej klient pyta także o plany dewelopera – mówi Monika Śleziońska z MK Inwestycje
Ceny dopasowane do portfela?

Od 3 miesięcy na Śląsku obserwuje się stabilizację na rynku nieruchomości. Notowany od końca sierpnia wzrost sprzedaży w wielu firmach deweloperskich utrzymuje się, a klienci chętniej niż latem zaglądają do biur sprzedaży. Także ceny nieruchomości zaczynają się stabilizować. Coraz częściej mówi się także o dopasowaniu cen oferowanych przez deweloperów do oczekiwań nabywców, natomiast nieznaczne spadki ocenia się, jako kosmetyczne. Dziś średnia cena z oferty dewelopera na Śląsku to 4902 zł - wynika z listopadowego raportu redNet Consulting.



- Faktycznie od pewnego czasu sytuacja na rynku się poprawia, od sierpnia w MK Inwestycje odnotowujemy ruch. W minionym sezonie mieliśmy więcej zapytań ze strony klientów w porównaniu do podobnego okresu w 2008 roku. Ruszyła także sprzedaż. Warto podkreślić, że zbiegło to się z sezonem jesiennym, który na Śląsku zawsze cechuje ożywienie na rynku – mówi Monika Śleziońska dyrektor ds. marketingu i sprzedaży. I dodaje: - Dopiero zbliżające się miesiące i sezon wiosenny w 2010 pokażą jak będzie zachowywał się rynek i czy mamy doczynienia z trwałą poprawą.



Póki co na rynku obserwuje się malejące różnice między ceną znajdującą się w ofercie firm deweloperskich, a ceną, po jakiej mieszkania ostatecznie są sprzedawane. Dziś ta różnica to 7,4%, często mieszcząca się w przedziale indywidualnego rabatu, który jest w stanie udzielić deweloper klientowi. Jeszcze pół roku temu różnica ta była dwucyfrowa.

Zdaniem Śleziońskiej ceny, z którymi obecnie mamy doczynienia to ceny po wszystkich możliwych rabatach i promocjach, które był w stanie udzielić deweloper. - W najbliższych miesiącach nie należy się spodziewać obniżek cen. Malejącą popularnością cieszyć będą się także promocje cenowe deweloperów, pojawią się one tylko w przypadku inwestycji trudno zbywalnych, a także u deweloperów mających problemy finansowe wynikające z minionej sytuacji na rynku – mówi. - Nie oznacza to jednak, że deweloperzy zamykają się na negocjacje z klientem – dodaje Śleziońska.

Wiosna pokaże, co w trawie piszczy

Jak podkreśla katowicki deweloper MK Inwestycje wiosna 2010 będzie najlepszym okresem na zakup domu lub mieszkania, podobnie jak w tym roku dobrym okresem była jesień.  –  Stabilne ceny, a także złagodzenie polityki kredytowej wielu banków sprawiły, że klienci znów zaczęli interesować się ofertami z rynku pierwotnego. W pierwszej kolejności zaczęły sprzedawać się najatrakcyjniejsze lokale na gotowych osiedlach. W przypadku mieszkań lokale 2 i 3 pokojowe, w przypadku domów – domy w zabudowie szeregowej i wolno stojące. Mała liczba nowych inwestycji pod koniec 2008 roku i w 2009 może przyczynić się do znaczącego spadku podaży lokali tego typu w 2010 r. – zauważa Śleziońska. –  A klient będzie nadal poszukiwał przede wszystkim gotowych lokali, bo kryzys nauczył go ostrożności – dodaje.

Ten trend, kupna tego, co gotowe, utrzymuje się na rynku od początku 2009 roku. – Pomimo jasnych sygnałów o stabilizacji i zapowiedzi deweloperów, dotyczących wznowienia budowy nowych lokali, konsument woli przyjść na gotowe – mówi. – Wielu zdało sobie także sprawę także z tego, że kolejne inwestycje mieszkaniowe na Śląsku gotowe będą dopiero z końcem 2010 i 2011, i nie ma sensu czekać, bo w tej chwili w sprzedaży są najciekawsze lokale – dodaje Śleziońska.


   
Także na gotowe Osiedle Zagajnik w Katowicach – Zarzeczu coraz częściej przychodzi klient, który nie chce dłużej czekać. – Coraz częściej wracają do nas osoby, które o zakupie domu lub mieszkania myślały już na początku 2009 roku, przez rok rozglądając się po rynku, czekając na lepsze ceny i czasy. Teraz już nie chcą dłużej czekać, bo wiedzą, że na kolejne, nowe lokale na rynku pierwotnym będą musieli poczekać nawet dwa lata – mówi Śleziońska.

„Dziura w ziemi” powróci w 2010?

Jak jednak zauważa Śleziońska, nie tylko to, co gotowe wzbudza zainteresowanie klienta na stabilizującym się rynku. Na Śląski rynek wracają bowiem wizualizacje i plany. – Obserwowana stabilizacja oznacza także powrót deweloperów do wizji, planów inwestycyjnych a także realizacji gotowych projektów. Zaczynają pojawiać się pierwsze sygnały, że wiosną 2010 ruszy na Śląsku wiele frontów budowlanych. Znów może pojawić się tendencja sprzedaży inwestycji na etapie „dziury w ziemi”, ale dotyczyć to będzie przede wszystkim inwestycji, których wciąż brakuje w gotowych ofertach na rynku na przykład luksusowych apartamentów – zauważa Śleziońska.

MK Inwestycje

an

Więcej oddanych mieszkań

Zgodnie z danymi publikowanymi przez Główny Urząd Statystyczny od stycznia do listopada 2009 r. oddano do użytkowania 143 317 nowych mieszkań. Jest to 5,9% więcej niż przed rokiem i o 23,0% więcej niż w analogicznym okresie 2007 r.
Można więc spodziewać się, że tegoroczny wynik będzie zbliżony do rekordowego (2008 r.), kiedy to oddano do użytkowania 165 189 lokali. Obecnie, w ogólnej liczbie nowych mieszkań, deweloperzy przysporzyli 46,1% lokali. Pamiętać jednak należy, że oddawane w tym roku lokale są efektem przeszłych decyzji (sprzed około 2 lat). O kondycji sektora i perspektywach na przyszłość można więc wnioskować dopiero na podstawie informacji o nowo wydanych pozwoleniach na budowę oraz rozpoczętych inwestycjach. Liczby te natomiast malują kolejne lata w szarych barwach. W przeciągu ostatnich jedenastu miesięcy deweloperzy rozpoczęli budowę jedynie 40 014 lokali, co stanowi spadek względem poprzedniego roku o 37,5%. Jeszcze gorzej przedstawia się liczba mieszkań, na które deweloperzy otrzymali pozwolenia. Spadła ona rok do roku o 38,9% i wynosi 57 886.

Przyjmując więc, że na rynku dalej znajduje się około 20 - 30 tysięcy niesprzedanych mieszkań (w tym oddanych do użytkowania), mogłoby się wydawać że ograniczenie nowych inwestycji jest wynikiem naturalnego procesu dostosowawczego na rynku. Należy jednak zauważyć, że obecnie niesprzedane mieszkania stanowią około 15% liczby mieszkań oddanych w tym roku do użytkowania. Spadek produkcji zbliżony do 40% jest więc ograniczeniem nadmiernym. Nie można także zapomnieć, że obecnie podejmowane projekty rzutują najmocniej na podaż w 2011 - 2012 roku, kiedy większość ekonomistów przewiduje ożywienie w gospodarce. Można więc spodziewać się, że we wspomnianym okresie nabywcy nie będą już mieli tak szerokiej oferty nowych mieszkań w atrakcyjnych cenach jak obecnie. O tym, czy powrócą kolejki przed biura sprzedaży deweloperów zdecyduje w głównej mierze realna dynamika płac i podejście banków do kredytowania gospodarstw domowych. 

Bartosz Turek
Analityk Rynku Nieruchomości
Home Broker


js

Więcej oddanych mieszkań

Zgodnie z danymi publikowanymi przez Główny Urząd Statystyczny od stycznia do listopada 2009 r. oddano do użytkowania 143 317 nowych mieszkań. Jest to 5,9% więcej niż przed rokiem i o 23,0% więcej niż w analogicznym okresie 2007 r.
Można więc spodziewać się, że tegoroczny wynik będzie zbliżony do rekordowego (2008 r.), kiedy to oddano do użytkowania 165 189 lokali. Obecnie, w ogólnej liczbie nowych mieszkań, deweloperzy przysporzyli 46,1% lokali. Pamiętać jednak należy, że oddawane w tym roku lokale są efektem przeszłych decyzji (sprzed około 2 lat). O kondycji sektora i perspektywach na przyszłość można więc wnioskować dopiero na podstawie informacji o nowo wydanych pozwoleniach na budowę oraz rozpoczętych inwestycjach. Liczby te natomiast malują kolejne lata w szarych barwach. W przeciągu ostatnich jedenastu miesięcy deweloperzy rozpoczęli budowę jedynie 40 014 lokali, co stanowi spadek względem poprzedniego roku o 37,5%. Jeszcze gorzej przedstawia się liczba mieszkań, na które deweloperzy otrzymali pozwolenia. Spadła ona rok do roku o 38,9% i wynosi 57 886.

Przyjmując więc, że na rynku dalej znajduje się około 20 - 30 tysięcy niesprzedanych mieszkań (w tym oddanych do użytkowania), mogłoby się wydawać że ograniczenie nowych inwestycji jest wynikiem naturalnego procesu dostosowawczego na rynku. Należy jednak zauważyć, że obecnie niesprzedane mieszkania stanowią około 15% liczby mieszkań oddanych w tym roku do użytkowania. Spadek produkcji zbliżony do 40% jest więc ograniczeniem nadmiernym. Nie można także zapomnieć, że obecnie podejmowane projekty rzutują najmocniej na podaż w 2011 - 2012 roku, kiedy większość ekonomistów przewiduje ożywienie w gospodarce. Można więc spodziewać się, że we wspomnianym okresie nabywcy nie będą już mieli tak szerokiej oferty nowych mieszkań w atrakcyjnych cenach jak obecnie. O tym, czy powrócą kolejki przed biura sprzedaży deweloperów zdecyduje w głównej mierze realna dynamika płac i podejście banków do kredytowania gospodarstw domowych. 

Bartosz Turek
Analityk Rynku Nieruchomości
Home Broker


js

Analiza wtórnego rynku nieruchomości- listopad 2009 r.

RYNEK KREDYTÓW HIPOTECZNYCH Najnowsze dane potwierdzają obserwowane już przed miesiącem oznaki ożywienia na rynku kredytów hipotecznych. W przypadku nowoudzielanych kredytów w złotych na kwotę 300 tys. zł (25% wkładu własnego), po ośmiomiesięcznej stabilizacji na poziomie 2,8%, już drugi miesiąc z rzędu obserwujemy spadek przeciętnej marży. W listopadzie mediana marż spadła bowiem do poziomu 2,6%, a w grudniu zanotowano kolejna zniżkę do 2,55%. W rezultacie spadło również przeciętne oprocentowanie kredytów w złotych. Przed miesiącem wynosiło ono 6,79%, a obecnie 6,75%. Dzięki temu rata kredytu na kwotę 300 tys. zł zaciągniętego na 30 lat spadła do poziomu 1946 zł, czyli jest o 8 zł niższa niż w listopadzie.
Na rynku wciąż utrzymują się jednak znaczne dysproporcje między ofertami poszczególnych banków. Najniższa marża wynosi bowiem jedynie 1,35%, przy której oprocentowanie kredytu wynosi 5,54%. Wysokość maksymalnej marży spadła w grudniu do poziomu 4,5% z 4,8% w listopadzie.  W rezultacie najwyższe oprocentowanie kredytu z naszego przykładu wynosi obecnie 8,85%. Rata opisanego wcześniej kredytu może więc wynieść od 1710 zł do 2381 zł.
 

W przypadku kredytów w euro sytuacja jest podobna. Przeciętna marża kredytu na kwotę 300 tys. zł (25% wkładu własnego) spadła w grudniu do poziomu 3,3% z 3,35% przed miesiącem. Przeciętne oprocentowanie wynosi więc  w grudniu 4%, a rata ok. 1526 zł. Podobnie jak w przypadku kredytów w złotych występują jednak znaczne rozbieżności w ofertach. Oprocentowanie najlepszej oferty wynosi 2,9%, a rata ok. 1330zł. Przy najwyższym oprocentowaniu (7,56%) rata wynosi natomiast ok. 2248 zł.
 

Sytuacja nie uległa zmianie w zakresie wymaganego przez banki wkładu własnego. Kredyt na 100% wartości nieruchomości najłatwiej jest uzyskać w złotych. Z zestawienia przygotowanego przez firmę Expander – Niezależny Doradca Finansowy wynika, że aż 13 z 27 banków udziela takich kredytów. Tylko nieliczne banki udzielają natomiast kredytów walutowych na 100% wartości nieruchomości.
 

Oznaki pozytywnych zmian na rynku kredytów hipotecznych widać również w zakresie zdolności kredytowej. Grudzień jest bowiem trzecim miesiącem z rzędu, w którym wzrosła przeciętna wartość maksymalnej kwoty kredytu jaka może otrzymać 4-osobowa rodzina osiągająca dochód na poziomie 3 500 zł netto. Zmiany te są jednak stosunkowo niewielkie. W grudniu przeciętną zdolność wynosi bowiem 214,5 tys. zł, a przed miesiącem było to 210 tys. zł. Należy jednak zaznaczyć, że przed kryzysem, czyli w pierwszej połowie 2008 r. zdolność ta wynosiła 270 tys. zł. Pozytywne zmiany w zakresie zdolności kredytowej dotyczą jednak jedynie kredytów w złotych. W euro i we frankach szwajcarskich nie wystąpiły bowiem żadne z zmiany w porównaniu z listopadem. Zaciągając kredyt w euro przeciętna zdolność wynosi nadal 125 tys. zł, a we frankach 157 tys. zł.
 
 

...pełny raport w załączniku

Autor: Jarosław Sadowski
Expander – Niezależny Doradca Finansowy


Szybko.pl i Expander

jn

Analiza wtórnego rynku nieruchomości- listopad 2009 r.

RYNEK KREDYTÓW HIPOTECZNYCH Najnowsze dane potwierdzają obserwowane już przed miesiącem oznaki ożywienia na rynku kredytów hipotecznych. W przypadku nowoudzielanych kredytów w złotych na kwotę 300 tys. zł (25% wkładu własnego), po ośmiomiesięcznej stabilizacji na poziomie 2,8%, już drugi miesiąc z rzędu obserwujemy spadek przeciętnej marży. W listopadzie mediana marż spadła bowiem do poziomu 2,6%, a w grudniu zanotowano kolejna zniżkę do 2,55%. W rezultacie spadło również przeciętne oprocentowanie kredytów w złotych. Przed miesiącem wynosiło ono 6,79%, a obecnie 6,75%. Dzięki temu rata kredytu na kwotę 300 tys. zł zaciągniętego na 30 lat spadła do poziomu 1946 zł, czyli jest o 8 zł niższa niż w listopadzie.
Na rynku wciąż utrzymują się jednak znaczne dysproporcje między ofertami poszczególnych banków. Najniższa marża wynosi bowiem jedynie 1,35%, przy której oprocentowanie kredytu wynosi 5,54%. Wysokość maksymalnej marży spadła w grudniu do poziomu 4,5% z 4,8% w listopadzie.  W rezultacie najwyższe oprocentowanie kredytu z naszego przykładu wynosi obecnie 8,85%. Rata opisanego wcześniej kredytu może więc wynieść od 1710 zł do 2381 zł.
 

W przypadku kredytów w euro sytuacja jest podobna. Przeciętna marża kredytu na kwotę 300 tys. zł (25% wkładu własnego) spadła w grudniu do poziomu 3,3% z 3,35% przed miesiącem. Przeciętne oprocentowanie wynosi więc  w grudniu 4%, a rata ok. 1526 zł. Podobnie jak w przypadku kredytów w złotych występują jednak znaczne rozbieżności w ofertach. Oprocentowanie najlepszej oferty wynosi 2,9%, a rata ok. 1330zł. Przy najwyższym oprocentowaniu (7,56%) rata wynosi natomiast ok. 2248 zł.
 

Sytuacja nie uległa zmianie w zakresie wymaganego przez banki wkładu własnego. Kredyt na 100% wartości nieruchomości najłatwiej jest uzyskać w złotych. Z zestawienia przygotowanego przez firmę Expander – Niezależny Doradca Finansowy wynika, że aż 13 z 27 banków udziela takich kredytów. Tylko nieliczne banki udzielają natomiast kredytów walutowych na 100% wartości nieruchomości.
 

Oznaki pozytywnych zmian na rynku kredytów hipotecznych widać również w zakresie zdolności kredytowej. Grudzień jest bowiem trzecim miesiącem z rzędu, w którym wzrosła przeciętna wartość maksymalnej kwoty kredytu jaka może otrzymać 4-osobowa rodzina osiągająca dochód na poziomie 3 500 zł netto. Zmiany te są jednak stosunkowo niewielkie. W grudniu przeciętną zdolność wynosi bowiem 214,5 tys. zł, a przed miesiącem było to 210 tys. zł. Należy jednak zaznaczyć, że przed kryzysem, czyli w pierwszej połowie 2008 r. zdolność ta wynosiła 270 tys. zł. Pozytywne zmiany w zakresie zdolności kredytowej dotyczą jednak jedynie kredytów w złotych. W euro i we frankach szwajcarskich nie wystąpiły bowiem żadne z zmiany w porównaniu z listopadem. Zaciągając kredyt w euro przeciętna zdolność wynosi nadal 125 tys. zł, a we frankach 157 tys. zł.
 
 

...pełny raport w załączniku

Autor: Jarosław Sadowski
Expander – Niezależny Doradca Finansowy


Szybko.pl i Expander

jn

Rynek nieruchomości w 2010 roku

Rok 2009 nie był zbyt dobrym okresem na rynku nieruchomości. Ceny mieszkań wahały się, nastąpiło zaostrzenie polityki kredytowej w związku z czym osoby pragnące nabyć własne „M” wstrzymywały się z zakupem. Jaki będzie nadchodzący rok? Czy zmiany wprowadzane przez Ministerstwo Infrastruktury wpłyną na polepszenie sytuacji na rynku nieruchomości?
Zniknie Rodzina na Swoim?
W ostatnim czasie dosyć sporo mówiono o zlikwidowaniu programu Rodzina na Swoim, tak się jednak na razie nie stanie. Program rządowy będzie stopniowo wygaszany, by później samoistnie zmniejszyła się liczba zainteresowanych nim osób. Już w przyszłym roku ma być obniżony pułap cen mieszkań, którego nie wolno przekroczyć, jeśli chce się dostać dopłatę. Tym sposobem rząd chce wrócić do poziomu z roku 2008 roku gdzie tylko nieliczne mieszkania podlegały dopłatom. Dopuszczalna cena nie przekroczy o więcej niż 30 % średnich kosztów budowy dla danego województwa. Pod koniec 2009 roku było to 40%.

Po zmianach, które wprowadzili wojewodowie w październiku 2009 osoby zainteresowane zakupem mieszkań w programie rządowym mogły wybierać z pośród znacznie większej ilości mieszkań. Wiadomym jest, że w dobie kryzysu, o którym było tak głośno, ludzie liczą się z każdą wydawaną złotówką. Rodzina na Swoim była w tym przypadku dźwignią napędzającą rynek. Ludzie częściej decydowali się na zakup mieszkania wiedząc, że Skarb Państwa pomoże im w spłacie części odsetek od kredytu. Wawel Service postawił na tanie budownictwo, więc już przed październikowym podniesieniem pułapu cenowego nasze mieszkania były dostępne w kredycie preferencyjnym i zapewne także po nowelizacjach w nadchodzącym roku niewiele w tej kwestii się zmieni – mówi Bartłomiej Rzepa, Prezes Wawel Service.

Obniżenie maksymalnej ceny metra kwadratowego, do której można uzyskać dofinansowanie, niewątpliwie ograniczy możliwość wyboru potencjalnym nabywcom. Do łask wrócą tańsze mieszkania w dalszej odległości od centrum.  Możliwe jest również, że  w gminach sąsiadujących z miastami wojewódzkimi limit zostanie zwiększony.

Wykluczony rynek wtórny
Projekty zmian zakładają wyłączenie z programu na trzy lata rynku wtórnego. Państwo będzie umożliwiało otrzymanie dopłat do spłaty części odsetek od kredytu tylko w przypadku zakupu nowego mieszkania czy budowy domu.  Budzi to niemałe kontrowersje. Statystyki pokazują, że ponad połowa osób korzystających z programu Rodzina na Swoim nabywa mieszkania właśnie na rynku wtórnym.

Dla deweloperów jest to oczywiście bardzo dobre rozwiązanie i ogromna szansa na zwiększenie sprzedaży. Nabywcy będą mieli do wyboru albo zdecydowanie się na zakup nowego mieszkania, albo zakup nieruchomości z rynku wtórnego, gdzie dopłaty nie otrzymają. Przy rynku pierwotnym znaczenie będzie miała cena i metraż, więc deweloperzy pragnący wykorzystać zmiany w programie będą musieli wziąć to pod uwagę i dostosować odpowiednio swoje inwestycje. Jeżeli firmy deweloperskie nie uwzględnią zmian rządowych, wykluczających rynek wtórny, ilość mieszkań dostępnych z dopłatą będzie tak niewielka, że Rodzina na Swoim może umrzeć tzw. śmiercią naturalną – mówi Bartłomiej Rzepa.

Single na Swoim
Osoby samotne, czy też żyjące w niesformalizowanych związkach, będą mogły w nadchodzącym roku nabyć mieszkania z dopłatą.

Prowadząc rozmowy z klientami nieraz słyszeliśmy zapytania o dopłaty dla tzw. singli. Jesteśmy przekonani, że kredyty preferencyjne dla tej grupy beneficjentów cieszyłby się ogromną popularnością – mówi Prezes Wawel Service.

Ministerstwo Infrastruktury wychodzi z założenia, że potrzeby mieszkaniowe osób niezamężnych są inne niż rodzin, w związku z czym w przypadku tej grupy do dofinansowania kwalifikowałyby się mieszkania których powierzchnia wynosiłaby nie 50 mkw, ale maksymalnie 30 mkw. 

Oczywiście tego typu zmiany będą wymagały od deweloperów dostosowania oferty. Teraz najbardziej brakuje mieszkań rodzinnych - dwu i trzypokojowych, a w momencie wejścia w życie programu dla singli firmy deweloperskie będą musiały postawić również na niewielkie mieszkania jednopokojowe – dodaje Rzepa.

Powrócą Towarzystwa Budownictwa Społecznego
Nowością która może wejść w życie już niebawem będzie program, w ramach którego państwo będzie poręczać kredyty na budowę czynszówek TBS-om, spółdzielniom i firmom deweloperskim. By móc skorzystać z programu najemca musiałby wpłacić zaliczkę w wysokości 30 % ceny mieszkania, a resztę dopłacić w ciągu dziesięciu lat. Oczywiście dotyczy to osób które zdecydują się na wykup mieszkania. Jeśli zrezygnują z tej możliwości, odzyskają swój wkład odpowiednio zwaloryzowany. Rynek wynajmu mieszkań w Polsce nie jest zbyt rozwinięty więc pomysł przeznaczenia środków na rozwój tej części rynku wydaje się być bardzo dobry. Wynajem mieszkania, które później można wykupić rozwiązałby problem mieszkaniowy części osób, których w danym momencie nie stać na zakup nieruchomości.

Sytuacja na rynku stabilizuje się, zapominamy o kryzysie makroekonomicznym, a zapotrzebowanie na nieruchomości mieszkaniowe wzrasta.  Początek roku 2010 może okazać się bardzo dobrym okresem na rynku nieruchomości. Ceny mieszkań przestały się wahać, a materiały budowlane stały się tańsze w związku z czym wielu ludzi deklaruje zakup mieszkania właśnie w pierwszym kwartale 2010. Wpływ na ten segment rynku będą miały nie tylko zmiany deklarowane przez Ministerstwo Infrastruktury, ale także polityka kredytowa banków, które już pod koniec 2009 roku rozpoczęły obniżanie swoich marży, dzięki czemu koszty zakupu nieruchomości na kredyt znacząco spadły.

Źródło: Wawel Service

an

Rynek nieruchomości w 2010 roku

Rok 2009 nie był zbyt dobrym okresem na rynku nieruchomości. Ceny mieszkań wahały się, nastąpiło zaostrzenie polityki kredytowej w związku z czym osoby pragnące nabyć własne „M” wstrzymywały się z zakupem. Jaki będzie nadchodzący rok? Czy zmiany wprowadzane przez Ministerstwo Infrastruktury wpłyną na polepszenie sytuacji na rynku nieruchomości?
Zniknie Rodzina na Swoim?
W ostatnim czasie dosyć sporo mówiono o zlikwidowaniu programu Rodzina na Swoim, tak się jednak na razie nie stanie. Program rządowy będzie stopniowo wygaszany, by później samoistnie zmniejszyła się liczba zainteresowanych nim osób. Już w przyszłym roku ma być obniżony pułap cen mieszkań, którego nie wolno przekroczyć, jeśli chce się dostać dopłatę. Tym sposobem rząd chce wrócić do poziomu z roku 2008 roku gdzie tylko nieliczne mieszkania podlegały dopłatom. Dopuszczalna cena nie przekroczy o więcej niż 30 % średnich kosztów budowy dla danego województwa. Pod koniec 2009 roku było to 40%.

Po zmianach, które wprowadzili wojewodowie w październiku 2009 osoby zainteresowane zakupem mieszkań w programie rządowym mogły wybierać z pośród znacznie większej ilości mieszkań. Wiadomym jest, że w dobie kryzysu, o którym było tak głośno, ludzie liczą się z każdą wydawaną złotówką. Rodzina na Swoim była w tym przypadku dźwignią napędzającą rynek. Ludzie częściej decydowali się na zakup mieszkania wiedząc, że Skarb Państwa pomoże im w spłacie części odsetek od kredytu. Wawel Service postawił na tanie budownictwo, więc już przed październikowym podniesieniem pułapu cenowego nasze mieszkania były dostępne w kredycie preferencyjnym i zapewne także po nowelizacjach w nadchodzącym roku niewiele w tej kwestii się zmieni – mówi Bartłomiej Rzepa, Prezes Wawel Service.

Obniżenie maksymalnej ceny metra kwadratowego, do której można uzyskać dofinansowanie, niewątpliwie ograniczy możliwość wyboru potencjalnym nabywcom. Do łask wrócą tańsze mieszkania w dalszej odległości od centrum.  Możliwe jest również, że  w gminach sąsiadujących z miastami wojewódzkimi limit zostanie zwiększony.

Wykluczony rynek wtórny
Projekty zmian zakładają wyłączenie z programu na trzy lata rynku wtórnego. Państwo będzie umożliwiało otrzymanie dopłat do spłaty części odsetek od kredytu tylko w przypadku zakupu nowego mieszkania czy budowy domu.  Budzi to niemałe kontrowersje. Statystyki pokazują, że ponad połowa osób korzystających z programu Rodzina na Swoim nabywa mieszkania właśnie na rynku wtórnym.

Dla deweloperów jest to oczywiście bardzo dobre rozwiązanie i ogromna szansa na zwiększenie sprzedaży. Nabywcy będą mieli do wyboru albo zdecydowanie się na zakup nowego mieszkania, albo zakup nieruchomości z rynku wtórnego, gdzie dopłaty nie otrzymają. Przy rynku pierwotnym znaczenie będzie miała cena i metraż, więc deweloperzy pragnący wykorzystać zmiany w programie będą musieli wziąć to pod uwagę i dostosować odpowiednio swoje inwestycje. Jeżeli firmy deweloperskie nie uwzględnią zmian rządowych, wykluczających rynek wtórny, ilość mieszkań dostępnych z dopłatą będzie tak niewielka, że Rodzina na Swoim może umrzeć tzw. śmiercią naturalną – mówi Bartłomiej Rzepa.

Single na Swoim
Osoby samotne, czy też żyjące w niesformalizowanych związkach, będą mogły w nadchodzącym roku nabyć mieszkania z dopłatą.

Prowadząc rozmowy z klientami nieraz słyszeliśmy zapytania o dopłaty dla tzw. singli. Jesteśmy przekonani, że kredyty preferencyjne dla tej grupy beneficjentów cieszyłby się ogromną popularnością – mówi Prezes Wawel Service.

Ministerstwo Infrastruktury wychodzi z założenia, że potrzeby mieszkaniowe osób niezamężnych są inne niż rodzin, w związku z czym w przypadku tej grupy do dofinansowania kwalifikowałyby się mieszkania których powierzchnia wynosiłaby nie 50 mkw, ale maksymalnie 30 mkw. 

Oczywiście tego typu zmiany będą wymagały od deweloperów dostosowania oferty. Teraz najbardziej brakuje mieszkań rodzinnych - dwu i trzypokojowych, a w momencie wejścia w życie programu dla singli firmy deweloperskie będą musiały postawić również na niewielkie mieszkania jednopokojowe – dodaje Rzepa.

Powrócą Towarzystwa Budownictwa Społecznego
Nowością która może wejść w życie już niebawem będzie program, w ramach którego państwo będzie poręczać kredyty na budowę czynszówek TBS-om, spółdzielniom i firmom deweloperskim. By móc skorzystać z programu najemca musiałby wpłacić zaliczkę w wysokości 30 % ceny mieszkania, a resztę dopłacić w ciągu dziesięciu lat. Oczywiście dotyczy to osób które zdecydują się na wykup mieszkania. Jeśli zrezygnują z tej możliwości, odzyskają swój wkład odpowiednio zwaloryzowany. Rynek wynajmu mieszkań w Polsce nie jest zbyt rozwinięty więc pomysł przeznaczenia środków na rozwój tej części rynku wydaje się być bardzo dobry. Wynajem mieszkania, które później można wykupić rozwiązałby problem mieszkaniowy części osób, których w danym momencie nie stać na zakup nieruchomości.

Sytuacja na rynku stabilizuje się, zapominamy o kryzysie makroekonomicznym, a zapotrzebowanie na nieruchomości mieszkaniowe wzrasta.  Początek roku 2010 może okazać się bardzo dobrym okresem na rynku nieruchomości. Ceny mieszkań przestały się wahać, a materiały budowlane stały się tańsze w związku z czym wielu ludzi deklaruje zakup mieszkania właśnie w pierwszym kwartale 2010. Wpływ na ten segment rynku będą miały nie tylko zmiany deklarowane przez Ministerstwo Infrastruktury, ale także polityka kredytowa banków, które już pod koniec 2009 roku rozpoczęły obniżanie swoich marży, dzięki czemu koszty zakupu nieruchomości na kredyt znacząco spadły.

Źródło: Wawel Service

an

Krakowskie city

Jeszcze w ub. roku w krakowskich biurowcach było zaledwie 1 proc. wolnej powierzchni. Pod koniec 2009 r. nie wynajęto około 10 proc. To efekt największej w historii Krakowa liczby oddanych do użytku nowoczesnych biurowców, informuje "Dziennik Polski".

W 2009 r. zakończyły się cykle inwestycyjne kilkunastu obiektów o bardzo wysokim standardzie. Na biurowej mapie Krakowa pojawiły się m.in. budynki Centrum Biurowego Kazimierz, Diamante, Etiuda, CBL II, Portus, Meduza, Mix Nieruchomości, Azbud. W sumie 59 tys. m kw. nowoczesnej powierzchni biurowej, a razem z Zabierzowem, którego w tym segmencie nie można oddzielić od Krakowa - aż 91 tys. m kw.

To bardzo dużo, zważywszy że w Krakowie jest obecnie 350 tys. m kw. nowoczesnej powierzchni biurowej. W kraju pod tym względem stolica Małopolski ustępuje tylko Warszawie.

Kraków, stwarzając odpowiednie warunki do działalności firm, stał się w ostatnich latach europejskim liderem w dziedzinie obsługi biznesu. Na ulokowanie swoich centrów usługowych w tym mieście zdecydowały się m.in. takie firmy, jak Electrolux, Philip Morris, Shell, Capgemini, IBM, czy Hewitt Associates.

PAP (przegląd prasy)
onet.pl

Krakowskie city

Jeszcze w ub. roku w krakowskich biurowcach było zaledwie 1 proc. wolnej powierzchni. Pod koniec 2009 r. nie wynajęto około 10 proc. To efekt największej w historii Krakowa liczby oddanych do użytku nowoczesnych biurowców, informuje "Dziennik Polski".

W 2009 r. zakończyły się cykle inwestycyjne kilkunastu obiektów o bardzo wysokim standardzie. Na biurowej mapie Krakowa pojawiły się m.in. budynki Centrum Biurowego Kazimierz, Diamante, Etiuda, CBL II, Portus, Meduza, Mix Nieruchomości, Azbud. W sumie 59 tys. m kw. nowoczesnej powierzchni biurowej, a razem z Zabierzowem, którego w tym segmencie nie można oddzielić od Krakowa - aż 91 tys. m kw.

To bardzo dużo, zważywszy że w Krakowie jest obecnie 350 tys. m kw. nowoczesnej powierzchni biurowej. W kraju pod tym względem stolica Małopolski ustępuje tylko Warszawie.

Kraków, stwarzając odpowiednie warunki do działalności firm, stał się w ostatnich latach europejskim liderem w dziedzinie obsługi biznesu. Na ulokowanie swoich centrów usługowych w tym mieście zdecydowały się m.in. takie firmy, jak Electrolux, Philip Morris, Shell, Capgemini, IBM, czy Hewitt Associates.

PAP (przegląd prasy)
onet.pl

Liczba pozwoleń na budowę mieszkań spadła o 12,2% w listopadzie

Liczba mieszkań, na realizację których wydano pozwolenia, spadła o 17,8% m/m do 11.559 szt., zaś w ujęciu rocznym zmniejszyła się o 12,2%, podał Główny Urząd Statystyczny (GUS) w środę.
W okresie styczeń-listopad br. liczba pozwoleń na budowę spadła o 23,5% do 164.195 szt.

W listopadzie (w ujęciu rocznym) liczba pozwoleń spadła we wszystkich kategoriach, w tym w przypadku mieszkań przeznaczonych na sprzedaż lub wynajem odnotowano spadek o 25,2% do 4.272 szt., a w budownictwie indywidualnym - o 0,6% do 6.743 szt.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w listopadzie, wyniosła 10.276 szt., co oznacza spadek o 28,6% m/m, ale wzrost w ujęciu rocznym o 16,8%. W okresie styczeń-listopad spadek wyniósł 19,8% do 134.511 mieszkań.

W listopadzie oddano do użytkowania 14.792 mieszkania, czyli o 8,2% więcej niż przed miesiącem i o 22,9% więcej niż przed rokiem, podał też GUS. W okresie styczeń-listopad liczba mieszkań oddanych do użytku wyniosła 143317 szt., co oznacza wzrost o 5,9%.

"Największy udział w przyroście nowych zasobów mieszkaniowych mieli deweloperzy, którzy w okresie styczeń-listopad 2009 r. oddali 66 016 mieszkań, tj. o 17,5% więcej niż w ub. roku, co stanowiło 46,1% ogólnej liczby mieszkań oddanych do użytkowania. W ciągu jedenastu miesięcy br. inwestorzy ci rozpoczęli budowę 40 014 mieszkań, tj. o 37,5% mniej niż w 2008 r. Spadła również liczba mieszkań, na których budowę uzyskali oni pozwolenie - do 57 886, tj. o 38,9 %" - napisał GUS w komunikacie.

Źródło: ISB

Liczba pozwoleń na budowę mieszkań spadła o 12,2% w listopadzie

Liczba mieszkań, na realizację których wydano pozwolenia, spadła o 17,8% m/m do 11.559 szt., zaś w ujęciu rocznym zmniejszyła się o 12,2%, podał Główny Urząd Statystyczny (GUS) w środę.
W okresie styczeń-listopad br. liczba pozwoleń na budowę spadła o 23,5% do 164.195 szt.

W listopadzie (w ujęciu rocznym) liczba pozwoleń spadła we wszystkich kategoriach, w tym w przypadku mieszkań przeznaczonych na sprzedaż lub wynajem odnotowano spadek o 25,2% do 4.272 szt., a w budownictwie indywidualnym - o 0,6% do 6.743 szt.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w listopadzie, wyniosła 10.276 szt., co oznacza spadek o 28,6% m/m, ale wzrost w ujęciu rocznym o 16,8%. W okresie styczeń-listopad spadek wyniósł 19,8% do 134.511 mieszkań.

W listopadzie oddano do użytkowania 14.792 mieszkania, czyli o 8,2% więcej niż przed miesiącem i o 22,9% więcej niż przed rokiem, podał też GUS. W okresie styczeń-listopad liczba mieszkań oddanych do użytku wyniosła 143317 szt., co oznacza wzrost o 5,9%.

"Największy udział w przyroście nowych zasobów mieszkaniowych mieli deweloperzy, którzy w okresie styczeń-listopad 2009 r. oddali 66 016 mieszkań, tj. o 17,5% więcej niż w ub. roku, co stanowiło 46,1% ogólnej liczby mieszkań oddanych do użytkowania. W ciągu jedenastu miesięcy br. inwestorzy ci rozpoczęli budowę 40 014 mieszkań, tj. o 37,5% mniej niż w 2008 r. Spadła również liczba mieszkań, na których budowę uzyskali oni pozwolenie - do 57 886, tj. o 38,9 %" - napisał GUS w komunikacie.

Źródło: ISB

Mieszkaniówka: Polacy wolą domy

W listopadzie tego roku do użytku oddano o 2,8 tys. więcej mieszkań niż przed rokiem – wynika z danych GUS. Od stycznia do listopada liczba ukończonych budów wzrosła o 5,9 proc.
W skali 12 miesięcy (a więc porównując okres od grudnia 2008 do listopada 2009 z 12 miesiącami w okresie grudzień 2007 – listopad 2008) liczba oddanych do użytku mieszkań wzrosła o 13,2 proc. – więcej niż oczekiwaliśmy (po październiku było to 10,3 proc.). Listopad okazał się zaskakująco dobrym miesiącem pod względem kończonych budów – lepszym od listopada z ubiegłego roku.

Oczywiście cały czas należy pamiętać, że wyższa liczba budów kończonych w tym roku jest tylko echem hossy budowlanej w latach poprzednich. O bieżącej kondycji budownictwa mieszkaniowego lepiej informują inne dane GUS.

Liczba budów rozpoczętych w okresie styczeń-listopad była o 19,8 proc. niższa w tym samym okresie poprzedniego roku. Warto jednak pamiętać, że po październiku spadek sięgał 21,9 proc., a w wakacje przekraczał 25 proc. Zatem możemy mówić o poprawie dynamiki rozpoczynanych inwestycji mieszkaniowych.  Jest to zasługą działań deweloperów, którzy co prawda rozpoczęli w omawianym okresie o 37,5 proc. mniej inwestycji niż w 2008 roku, ale pod koniec wakacji spadek ich aktywności dochodził do 50 proc. Zatem także w ich przypadku poprawa jest wyraźna i zdaje się obiecywać, że wbrew wcześniejszym zapowiedziom, w latach 2010-2011 nie będzie dziury podażowej spowodowanej niską aktywnością deweloperów (zresztą – jak pokazują inne dane, Polacy zdają się wcale nie czekać z utęsknieniem na nowe mieszkania – o czym niżej.) Zwłaszcza, że skala zmniejszenia ich aktywności jest zsynchronizowana – jak do tej pory – z dynamiką udzielonych kredytów hipotecznych, których w 2009 roku udzielono o 35 proc. mniej niż w 2008 roku (dane do III kwartału).

Tempa nie zwalniają inwestorzy indywidualni. Liczba budów rozpoczętych przez nich jest o 7 proc. niższa niż przed rokiem, ale przed miesiącem spadek wynosił 7,7 proc., a przed dwoma 8,2 proc. Także i w tej grupie inwestorów poprawa jest zatem widoczna z każdym kolejnym miesiącem. Udział inwestorów indywidualnych w nowych inwestycjach wynosi 64 proc. (przed miesiącem 65,5 proc.). Nadal więc to od inwestorów indywidualnych bardziej zależy przyszłość budownictwa mieszkaniowego w Polsce, w sytuacji gdy udział deweloperów w nowych inwestycjach spadł poniżej 30 proc.

Mieszkania oddane do użytkowania w kolejnych okresach 12-miesięcznych



Źródło: obliczenia Open Finance na podstawie danych GUS.

Liczba wydanych do końca listopada pozwoleń na nowe budowy spadła o 23,5 proc. Podobna dynamika (między 23-24 proc.) utrzymuje się od kilku miesięcy. Widać więc, że pod względem liczby uzyskiwanych pozwoleń sytuacja ustabilizowała się. Liczba pozwoleń dla deweloperów spadła o 38,9 proc. (niewiele mniej niż przed miesiącem), a dla inwestorów indywidualnych o 9,5 proc. (bez większych zmian w ostatnich miesiącach). Udział inwestorów indywidualnych w odebranych pozwoleniach wyniósł 57,9 proc., a deweloperów 35,2 proc. Jeśli dane GUS odzwierciedlają rzeczywistość, to nie jest nam daleko do stwierdzenia, że Polaków interesuje przede wszystkim budowa własnych domów, a nie ich zakup od deweloperów, co ma naturalnie swój sens ekonomiczny (budowa metra kwadratowego domu jest znacząco tańsza do zakupu metra kwadratowego nowego mieszkania).

Powyższy tekst stanowi wyraz osobistych opinii i poglądów autora i nie powinien być traktowany jako rekomendacja kupna bądź sprzedaży papierów wartościowych.

Mieszkaniówka: Polacy wolą domy

W listopadzie tego roku do użytku oddano o 2,8 tys. więcej mieszkań niż przed rokiem – wynika z danych GUS. Od stycznia do listopada liczba ukończonych budów wzrosła o 5,9 proc.
W skali 12 miesięcy (a więc porównując okres od grudnia 2008 do listopada 2009 z 12 miesiącami w okresie grudzień 2007 – listopad 2008) liczba oddanych do użytku mieszkań wzrosła o 13,2 proc. – więcej niż oczekiwaliśmy (po październiku było to 10,3 proc.). Listopad okazał się zaskakująco dobrym miesiącem pod względem kończonych budów – lepszym od listopada z ubiegłego roku.

Oczywiście cały czas należy pamiętać, że wyższa liczba budów kończonych w tym roku jest tylko echem hossy budowlanej w latach poprzednich. O bieżącej kondycji budownictwa mieszkaniowego lepiej informują inne dane GUS.

Liczba budów rozpoczętych w okresie styczeń-listopad była o 19,8 proc. niższa w tym samym okresie poprzedniego roku. Warto jednak pamiętać, że po październiku spadek sięgał 21,9 proc., a w wakacje przekraczał 25 proc. Zatem możemy mówić o poprawie dynamiki rozpoczynanych inwestycji mieszkaniowych.  Jest to zasługą działań deweloperów, którzy co prawda rozpoczęli w omawianym okresie o 37,5 proc. mniej inwestycji niż w 2008 roku, ale pod koniec wakacji spadek ich aktywności dochodził do 50 proc. Zatem także w ich przypadku poprawa jest wyraźna i zdaje się obiecywać, że wbrew wcześniejszym zapowiedziom, w latach 2010-2011 nie będzie dziury podażowej spowodowanej niską aktywnością deweloperów (zresztą – jak pokazują inne dane, Polacy zdają się wcale nie czekać z utęsknieniem na nowe mieszkania – o czym niżej.) Zwłaszcza, że skala zmniejszenia ich aktywności jest zsynchronizowana – jak do tej pory – z dynamiką udzielonych kredytów hipotecznych, których w 2009 roku udzielono o 35 proc. mniej niż w 2008 roku (dane do III kwartału).

Tempa nie zwalniają inwestorzy indywidualni. Liczba budów rozpoczętych przez nich jest o 7 proc. niższa niż przed rokiem, ale przed miesiącem spadek wynosił 7,7 proc., a przed dwoma 8,2 proc. Także i w tej grupie inwestorów poprawa jest zatem widoczna z każdym kolejnym miesiącem. Udział inwestorów indywidualnych w nowych inwestycjach wynosi 64 proc. (przed miesiącem 65,5 proc.). Nadal więc to od inwestorów indywidualnych bardziej zależy przyszłość budownictwa mieszkaniowego w Polsce, w sytuacji gdy udział deweloperów w nowych inwestycjach spadł poniżej 30 proc.

Mieszkania oddane do użytkowania w kolejnych okresach 12-miesięcznych



Źródło: obliczenia Open Finance na podstawie danych GUS.

Liczba wydanych do końca listopada pozwoleń na nowe budowy spadła o 23,5 proc. Podobna dynamika (między 23-24 proc.) utrzymuje się od kilku miesięcy. Widać więc, że pod względem liczby uzyskiwanych pozwoleń sytuacja ustabilizowała się. Liczba pozwoleń dla deweloperów spadła o 38,9 proc. (niewiele mniej niż przed miesiącem), a dla inwestorów indywidualnych o 9,5 proc. (bez większych zmian w ostatnich miesiącach). Udział inwestorów indywidualnych w odebranych pozwoleniach wyniósł 57,9 proc., a deweloperów 35,2 proc. Jeśli dane GUS odzwierciedlają rzeczywistość, to nie jest nam daleko do stwierdzenia, że Polaków interesuje przede wszystkim budowa własnych domów, a nie ich zakup od deweloperów, co ma naturalnie swój sens ekonomiczny (budowa metra kwadratowego domu jest znacząco tańsza do zakupu metra kwadratowego nowego mieszkania).

Powyższy tekst stanowi wyraz osobistych opinii i poglądów autora i nie powinien być traktowany jako rekomendacja kupna bądź sprzedaży papierów wartościowych.

Rodzina na swoim w portalu Powroty.gov.pl

W czwartek 17 grudnia w godzinach od 17 do 19 odbędzie się czat z ekspertami Ministerstwa Infrastruktury i Banku Gospodarstwa Krajowego: Małgorzatą Sobieraj, Bolesławem Meluchem oraz Hanną Egert. Tematem czatu będzie program "Rodzina na Swoim".
Eksperci odpowiedzą na pytania dotyczące rządowego programu, pomocy z budżetu państwa na zakup mieszkania, wskażą banki biorące udział w programie oraz warunki, które trzeba spełnić przed bądź po powrocie do Polski aby starać się o pomoc.

Jeżeli zainteresowana czatem osoba nie będzie mogła uczestniczyć w rozmowie, istnieje mozliwość pozostawienia pytania dla ekspertów na portalu Powroty.gov.pl. Podczas spotkania goście udzielą na nie odpowiedzi, które wraz z zapisem całej rozmowy będą dostępne w dziale Archiwum czatów. Aby zadać pytanie już teraz kliknij tutaj.

Redakcja portalu Powroty.gov.pl zaprasza wszystkich, którzy myślą bądź zdecydowali się już na powrót do kraju do aktywnego udziału w cyklicznych spotkaniach z ekspertami odbywającymi się na czatach oraz zadawania pytań przez jej stronę internetową. Gośćmi portalu są zazwyczaj przedstawiciele administracji rządowej, władz samorządowych, reprezentanci pracodawców i związków zawodowych oraz eksperci z wielu dziedzin takich jak podatki, ubezpieczenia zdrowotne i społeczne, edukacja a także doradcy zawodowi.


Ministerstwo Infrastruktury

Rodzina na swoim w portalu Powroty.gov.pl

W czwartek 17 grudnia w godzinach od 17 do 19 odbędzie się czat z ekspertami Ministerstwa Infrastruktury i Banku Gospodarstwa Krajowego: Małgorzatą Sobieraj, Bolesławem Meluchem oraz Hanną Egert. Tematem czatu będzie program "Rodzina na Swoim".
Eksperci odpowiedzą na pytania dotyczące rządowego programu, pomocy z budżetu państwa na zakup mieszkania, wskażą banki biorące udział w programie oraz warunki, które trzeba spełnić przed bądź po powrocie do Polski aby starać się o pomoc.

Jeżeli zainteresowana czatem osoba nie będzie mogła uczestniczyć w rozmowie, istnieje mozliwość pozostawienia pytania dla ekspertów na portalu Powroty.gov.pl. Podczas spotkania goście udzielą na nie odpowiedzi, które wraz z zapisem całej rozmowy będą dostępne w dziale Archiwum czatów. Aby zadać pytanie już teraz kliknij tutaj.

Redakcja portalu Powroty.gov.pl zaprasza wszystkich, którzy myślą bądź zdecydowali się już na powrót do kraju do aktywnego udziału w cyklicznych spotkaniach z ekspertami odbywającymi się na czatach oraz zadawania pytań przez jej stronę internetową. Gośćmi portalu są zazwyczaj przedstawiciele administracji rządowej, władz samorządowych, reprezentanci pracodawców i związków zawodowych oraz eksperci z wielu dziedzin takich jak podatki, ubezpieczenia zdrowotne i społeczne, edukacja a także doradcy zawodowi.


Ministerstwo Infrastruktury

Rynek hotelowy polskich gór

Podaż hoteli Zgodnie z danymi firmy Cushman & Wakefield na obszarze polskich gór funkcjonuje obecnie 200 hoteli, co stanowi 11,5 proc. ogólnej liczby hoteli w Polsce. Dominują hotele trzygwiazdkowe – 102 obiekty (52,7 proc. miejsc noclegowych) i dwugwiazdkowe – 62 obiekty (22,5 proc. miejsc noclegowych). Udział hoteli cztero- i pięciogwiazdkowych jest niewielki – w górach jest 19 obiektów tej klasy i wszystkie są zlokalizowane w najbardziej popularnych kurortach górskich, takich jak Zakopane, Karpacz, Szklarska Poręba, Wisła, Ustroń czy Krynica Zdrój. Najlepiej rozwinięty rynek hotelarski jest w Karkonoszach, Beskidzie Śląskim i Żywieckim oraz w Tatrach. Rynek ten cechuje: * wysoka podaż hoteli, * obecność na rynku hoteli najwyższej klasy: obiektów cztero- i pięciogwiazdkowych, * stosunkowo wysokie obłożenie pokoi hotelowych, * szeroka gama oferowanych usług dodatkowych: SPA & Wellness, baseny, kręgielnie i inne. Najsłabiej rozwinięty jest rynek hotelowy w Bieszczadach oraz w Beskidzie Niskim.

KARKONOSZE


W Karkonoszach dominują hotele o niższym standardzie (od jedno- do trzygwiazdkowych), które łącznie oferują 91 proc. miejsc noclegowych, z tego 36 obiektów trzygwiazdkowych oferuje 62 proc. miejsc noclegowych, 16 obiektów dwugwiazdkowych – 22 proc. miejsc noclegowych oraz 7 hoteli jednogwiazdkowych – 7 proc. miejsc noclegowych. Hotele wyższej klasy reprezentowane są przez 4 obiekty czterogwiazdkowe, z których 2 zarządzane są przez operatora międzynarodowego (Accor Hotels & Resorts). W Karkonoszach odsetek miejsc noclegowych oferowanych przez hotele w stosunku do ogólnej liczby miejsc w obiektach zakwaterowania zbiorowego jest relatywnie wysoki.

Prognozuje się, że w najbliższych latach podaż obiektów powiększy się o nowe cztero- i pięciogwiazdkowe hotele, co wynika ze zwiększającego się zainteresowania wynajmem pokoi w obiektach o wyższym standardzie ze strony turystów krajowych i zagranicznych. Obecnie baza hotelarska po czeskiej stronie granicy jest znacznie lepiej rozwinięta, oferuje kompleksowe usługi na wyższym poziomie i to ona przyjmuje większą część turystów zagranicznych przyjeżdżających w Karkonosze.

 
TATRY

Rynek hotelarski Tatr charakteryzuje się dużym udziałem obiektów wysokiej klasy w ogólnej liczbie hoteli. Trzy hotele czterogwiazdkowe i trzy hotele pięciogwiazdkowe oferują łącznie 30 proc. miejsc noclegowych. Dominują hotele o standardzie trzech gwiazdek, 11 obiektów tej klasy zapewnia 56 proc. podaży miejsc noclegowych w tatrzańskich hotelach. Podobnie jak w Karkonoszach tylko 2 hotele zarządzane są przez operatora międzynarodowego (Accor Hotels & Resorts). Baza hotelarska Tatr jest najlepiej rozwinięta spośród górskich baz hotelowych w Polsce. Na niewielkim obszarze skoncentrowano 22 obiekty oferujące 2719 miejsc noclegowych i 1412 pokoi. Oznacza to, że na 10 tys. mieszkańców Zakopanego przypadają 974 miejsca noclegowe i 507 pokoi, a na 10 tys. mieszkańców powiatu tatrzańskiego – 418 miejsc noclegowych i 217 pokoi. Są to bardzo dobre wyniki, jeśli zestawimy je ze wskaźnikami dla całego kraju (ok. 45 miejsc noclegowych i 23 pokoje na 10 tys. mieszkańców). Atutem Tatr jest także – wspomniany wcześniej – stosunkowo duży udział hoteli najwyższej klasy, wysokie obłożenie pokoi hotelowych i szeroki wachlarz usług dodatkowych. Prognozuje się, że baza hotelarska Tatr będzie się nadal rozwijać.

 
BIESZCZADY

Bieszczady należą do regionów turystycznych z bardzo słabo rozwiniętą bazą hotelową. Funkcjonuje tu zaledwie 9 hoteli (4 hotele dwugwiazdkowe i 5 hoteli trzygwiazdkowych), które oferują bardzo ubogi wachlarz usług dodatkowych. Cechą charakterystyczną bazy noclegowej Bieszczad jest także niewielka liczba pozostałych obiektów zakwaterowania zbiorowego. Negatywny obraz rynku pogłębia bardzo niskie obłożenie pokoi hotelowych – rzędu 13 proc., w szczególności w przypadku turystów zagranicznych. Wynika to przede wszystkim ze słabo rozwiniętej infrastruktury transportowej, która umożliwiłaby szybkie i wygodne dotarcie do miejscowości turystycznych Bieszczad. Bieszczady mają bardzo duży potencjał turystyczny, jednak bez odpowiednich inwestycji w budowę nowych, jak i unowocześnienie już istniejących obiektów sportowo-rekreacyjnych oraz intensyfikacji działań promocyjnych, rozwój bazy hotelowej będzie bardzo utrudniony.

 
BESKIDY


Najlepiej rozwiniętą bazę hotelarską mają Beskid Śląski i Żywiecki, najsłabiej zaś Beskid Niski. W całych Beskidach funkcjonuje obecnie 106 skategoryzowanych hoteli, które wchodzą w skład 573 całorocznych obiektów zakwaterowania zbiorowego dysponujących łącznie 44 227 miejscami noclegowymi. Rozmieszczenie hoteli w Beskidach jest nierównomierne. W zachodniej części Beskidów (Beskid Śląski i Żywiecki) funkcjonuje 39 hoteli dysponujących około 55 proc. miejsc noclegowych, aw centralnej części (Beskid Mały, Średni, Wyspowy, Sądecki, a także Gorce i Pieniny) 49 hoteli oferujących 38 proc. miejsc noclegowych, a we wschodniej części (Beskid Niski) – 18 hoteli stanowiących zaledwie 7 proc. podaży wszystkich miejsc noclegowych w regionie. W Beskidach zlokalizowanych jest 50 hoteli trzygwiazdkowych (46 proc. miejsc noclegowych), 38 hoteli dwugwiazdkowych (25 proc. miejsc noclegowych) oraz 9 obiektów jednogwiazdkowych (5 proc. miejsc noclegowych). Obiekty wyższej kategorii obejmują 7 hoteli czterogwiazdkowych i 2 hotele pięciogwiazdkowe i oferują 24 proc. ogólnej liczby miejsc noclegowych w regionie. Dwa hotele zarządzane są przez operatorów międzynarodowych (Accor Hotels & Resorts oraz Mamaison). Korzystna sytuacja na rynku hotelarskim Beskidu Śląskiego i Żywieckiego wynika z bardzo dobrze rozwiniętej infrastruktury sportowo-rekreacyjnej (przede wszystkim narciarskiej), dogodnej i szybkiej komunikacji oraz tradycji uzdrowiskowych. Prognozuje się, że baza ta powinna się nadal powiększać, zwłaszcza o obiekty wyższej klasy.

W miarę dobrze rozwinięta baza hotelarska w Beskidach Centralnych obejmuje na ogół niewielkie hotele zlokalizowane zarówno w miejscowościach typowo turystycznych, jak Krynica-Zdrój czy Sucha Beskidzka, jak i w ważniejszych lokalnych ośrodkach administracyjnych, takich jak Andrychów, Nowy Targ czy Nowy Sącz. Region Beskidu Niskiego z najsłabiej rozwiniętą bazą hotelową charakteryzuje się najniższym wskaźnikiem obłożenia pokoi hotelowych w całych Beskidach. Nie przewiduje się tu większego rozwoju bazy hotelarskiej, gdyż Beskid Niski nie należy do popularnych regionów turystycznych w Polsce. Większe znaczenie mają jedynie dwa uzdrowiska – Iwonicz-Zdrój i Rymanów-Zdrój. Ponadto brak jest szybkich i wygodnych połączeń komunikacyjnych, jak również bazy sportowo-rekreacyjn     
 

Stopień wykorzystania pokoi w hotelach położonych w obszarach górskich w 2008 r. wyniósł około 34 proc.. Największe obłożenie pokoi hotelowych występuje w Tatrach – około 50 proc., najmniejsze w Bieszczadach – około 13 proc.. W porównaniu z 2007 r. odnotowano wzrost obłożenia w Karkonoszach i Tatrach, natomiast wykorzystanie pokoi w hotelach w Beskidach i Bieszczadach się obniżyło. Od stycznia do końca grudnia 2008 r. w hotelach zlokalizowanych na terenie polskich gór wynajęto około 1130 tys. pokoi, z czego 23 proc. wynajęli turyści zagraniczni. W stosunku do 2007 r. zanotowano spadek wynajętych pokoi przez turystów zagranicznych o 10,6 proc., co było spowodowane zmniejszonym ruchem turystycznym (światowy kryzys finansowy). Jednak ogólna liczba wynajętych pokoi wzrosła o 8,3 proc., co z kolei jest wynikiem zwiększonego popytu na usługi górskich hoteli ze strony turystów krajowych.

Przedstawione informacje oraz dane szacunkowe Instytutu Turystyki świadczą o spadku odwiedzin turystów zagranicznych w Polsce w pierwszej połowie 2009 r. o 15 proc. w stosunku do tego samego okresu roku poprzedniego. Prognozuje się, że – podobnie jak na światowych rynkach – ta tendencja spadkowa utrzyma się do końca 2010 r. Jednak spadek liczby turystów zagranicznych powinien zostać zrównoważony wzrostem przyjazdów turystów krajowych, którzy z roku na rok coraz chętniej korzystają z usług hoteli w polskich górach.
 
Oferta hotelowa

Oferta hotelowa obiektów położonych na obszarze polskich gór jest stosunkowo bogata, szczególnie jeśli porównamy ją z zakresem usług świadczonych w hotelach zlokalizowanych w innych regionach turystycznych Polski. Z roku na rok zwiększa się podaż hoteli świadczących usługi z zakresu SPA & Wellness, rekreacyjno-sportowych czy rozrywkowych.

Również istniejące obiekty poszerzają zakres świadczonych usług. Obecnie około 37 proc. hoteli w polskich górach oferuje różnego rodzaju usługi wchodzące w zakres SPA & Wellness, połowa z nich zlokalizowana jest w Karkonoszach i Tatrach, z kolei w Bieszczadach brakuje tego typu obiektów. Coraz większym zainteresowaniem cieszy się oferta rekreacyjno-sportowa. Hotele rozbudowują swoje obiekty o zaplecza sportowe, na które składają się zazwyczaj: siłownia, fitness, korty tenisowe, boiska sportowe, ale także basen czy aquapark.

Obecnie około 15 proc. hoteli położonych na obszarze polskich gór dysponuje basenem. Najwięcej tego typu hoteli występuje w Tatrach – 40 proc., a najmniej w Bieszczadach – 12 proc.. Warto także zauważyć, że w Beskidach funkcjonują 3 kompleksy hotelowe, w skład których wchodzi aquapark, są to: Hotel Solar SPA w Szczawnicy, Ośrodek Konferencyjno-Wypoczynkowy Kocierz w Andrychowie oraz Hotel Gołębiewski w Wiśle.

 
Górska baza hotelarska Słowacji i Czech stanowi dużą konkurencję dla polskiej. W państwach tych, a zwłaszcza w Czechach, znajduje się więcej hoteli, w tym obiektów o wyższym standardzie, a infrastruktura narciarska jest lepiej rozwinięta i nowocześniejsza. Oferta hoteli położonych w polskich górach skierowana do amatorów sportów zimowych jest stosunkowo uboga, szczególnie gdy porównamy ją z analogicznymi usługami świadczonymi przez hotele w Czechach i na Słowacji. Chociaż obiekty hotelarskie w polskich górach w przeważającej części położone są w niewielkiej odległości od wyciągów i orczyków narciarskich oraz oferują dodatkowe usługi (przechowalnie sprzętu narciarskiego, transport do wyciągów), nie zaspokoją rosnącego popytu ze strony turystów, jeśli istniejąca infrastruktura narciarska nie zostanie poddana modernizacji i rozbudowie. Należy jednak zauważyć, że rygorystyczne regulacje prawne dotyczące budowy obiektów na terenach chronionych oraz wymogi bezpieczeństwa w zakresie infrastruktury sportowej powodują, że takie inwestycje są trudne do zrealizowania.

 

Źródło: Cushman & Wakefield
Dorota Malinowska

Rynek hotelowy polskich gór

Podaż hoteli Zgodnie z danymi firmy Cushman & Wakefield na obszarze polskich gór funkcjonuje obecnie 200 hoteli, co stanowi 11,5 proc. ogólnej liczby hoteli w Polsce. Dominują hotele trzygwiazdkowe – 102 obiekty (52,7 proc. miejsc noclegowych) i dwugwiazdkowe – 62 obiekty (22,5 proc. miejsc noclegowych). Udział hoteli cztero- i pięciogwiazdkowych jest niewielki – w górach jest 19 obiektów tej klasy i wszystkie są zlokalizowane w najbardziej popularnych kurortach górskich, takich jak Zakopane, Karpacz, Szklarska Poręba, Wisła, Ustroń czy Krynica Zdrój. Najlepiej rozwinięty rynek hotelarski jest w Karkonoszach, Beskidzie Śląskim i Żywieckim oraz w Tatrach. Rynek ten cechuje: * wysoka podaż hoteli, * obecność na rynku hoteli najwyższej klasy: obiektów cztero- i pięciogwiazdkowych, * stosunkowo wysokie obłożenie pokoi hotelowych, * szeroka gama oferowanych usług dodatkowych: SPA & Wellness, baseny, kręgielnie i inne. Najsłabiej rozwinięty jest rynek hotelowy w Bieszczadach oraz w Beskidzie Niskim.

KARKONOSZE


W Karkonoszach dominują hotele o niższym standardzie (od jedno- do trzygwiazdkowych), które łącznie oferują 91 proc. miejsc noclegowych, z tego 36 obiektów trzygwiazdkowych oferuje 62 proc. miejsc noclegowych, 16 obiektów dwugwiazdkowych – 22 proc. miejsc noclegowych oraz 7 hoteli jednogwiazdkowych – 7 proc. miejsc noclegowych. Hotele wyższej klasy reprezentowane są przez 4 obiekty czterogwiazdkowe, z których 2 zarządzane są przez operatora międzynarodowego (Accor Hotels & Resorts). W Karkonoszach odsetek miejsc noclegowych oferowanych przez hotele w stosunku do ogólnej liczby miejsc w obiektach zakwaterowania zbiorowego jest relatywnie wysoki.

Prognozuje się, że w najbliższych latach podaż obiektów powiększy się o nowe cztero- i pięciogwiazdkowe hotele, co wynika ze zwiększającego się zainteresowania wynajmem pokoi w obiektach o wyższym standardzie ze strony turystów krajowych i zagranicznych. Obecnie baza hotelarska po czeskiej stronie granicy jest znacznie lepiej rozwinięta, oferuje kompleksowe usługi na wyższym poziomie i to ona przyjmuje większą część turystów zagranicznych przyjeżdżających w Karkonosze.

 
TATRY

Rynek hotelarski Tatr charakteryzuje się dużym udziałem obiektów wysokiej klasy w ogólnej liczbie hoteli. Trzy hotele czterogwiazdkowe i trzy hotele pięciogwiazdkowe oferują łącznie 30 proc. miejsc noclegowych. Dominują hotele o standardzie trzech gwiazdek, 11 obiektów tej klasy zapewnia 56 proc. podaży miejsc noclegowych w tatrzańskich hotelach. Podobnie jak w Karkonoszach tylko 2 hotele zarządzane są przez operatora międzynarodowego (Accor Hotels & Resorts). Baza hotelarska Tatr jest najlepiej rozwinięta spośród górskich baz hotelowych w Polsce. Na niewielkim obszarze skoncentrowano 22 obiekty oferujące 2719 miejsc noclegowych i 1412 pokoi. Oznacza to, że na 10 tys. mieszkańców Zakopanego przypadają 974 miejsca noclegowe i 507 pokoi, a na 10 tys. mieszkańców powiatu tatrzańskiego – 418 miejsc noclegowych i 217 pokoi. Są to bardzo dobre wyniki, jeśli zestawimy je ze wskaźnikami dla całego kraju (ok. 45 miejsc noclegowych i 23 pokoje na 10 tys. mieszkańców). Atutem Tatr jest także – wspomniany wcześniej – stosunkowo duży udział hoteli najwyższej klasy, wysokie obłożenie pokoi hotelowych i szeroki wachlarz usług dodatkowych. Prognozuje się, że baza hotelarska Tatr będzie się nadal rozwijać.

 
BIESZCZADY

Bieszczady należą do regionów turystycznych z bardzo słabo rozwiniętą bazą hotelową. Funkcjonuje tu zaledwie 9 hoteli (4 hotele dwugwiazdkowe i 5 hoteli trzygwiazdkowych), które oferują bardzo ubogi wachlarz usług dodatkowych. Cechą charakterystyczną bazy noclegowej Bieszczad jest także niewielka liczba pozostałych obiektów zakwaterowania zbiorowego. Negatywny obraz rynku pogłębia bardzo niskie obłożenie pokoi hotelowych – rzędu 13 proc., w szczególności w przypadku turystów zagranicznych. Wynika to przede wszystkim ze słabo rozwiniętej infrastruktury transportowej, która umożliwiłaby szybkie i wygodne dotarcie do miejscowości turystycznych Bieszczad. Bieszczady mają bardzo duży potencjał turystyczny, jednak bez odpowiednich inwestycji w budowę nowych, jak i unowocześnienie już istniejących obiektów sportowo-rekreacyjnych oraz intensyfikacji działań promocyjnych, rozwój bazy hotelowej będzie bardzo utrudniony.

 
BESKIDY


Najlepiej rozwiniętą bazę hotelarską mają Beskid Śląski i Żywiecki, najsłabiej zaś Beskid Niski. W całych Beskidach funkcjonuje obecnie 106 skategoryzowanych hoteli, które wchodzą w skład 573 całorocznych obiektów zakwaterowania zbiorowego dysponujących łącznie 44 227 miejscami noclegowymi. Rozmieszczenie hoteli w Beskidach jest nierównomierne. W zachodniej części Beskidów (Beskid Śląski i Żywiecki) funkcjonuje 39 hoteli dysponujących około 55 proc. miejsc noclegowych, aw centralnej części (Beskid Mały, Średni, Wyspowy, Sądecki, a także Gorce i Pieniny) 49 hoteli oferujących 38 proc. miejsc noclegowych, a we wschodniej części (Beskid Niski) – 18 hoteli stanowiących zaledwie 7 proc. podaży wszystkich miejsc noclegowych w regionie. W Beskidach zlokalizowanych jest 50 hoteli trzygwiazdkowych (46 proc. miejsc noclegowych), 38 hoteli dwugwiazdkowych (25 proc. miejsc noclegowych) oraz 9 obiektów jednogwiazdkowych (5 proc. miejsc noclegowych). Obiekty wyższej kategorii obejmują 7 hoteli czterogwiazdkowych i 2 hotele pięciogwiazdkowe i oferują 24 proc. ogólnej liczby miejsc noclegowych w regionie. Dwa hotele zarządzane są przez operatorów międzynarodowych (Accor Hotels & Resorts oraz Mamaison). Korzystna sytuacja na rynku hotelarskim Beskidu Śląskiego i Żywieckiego wynika z bardzo dobrze rozwiniętej infrastruktury sportowo-rekreacyjnej (przede wszystkim narciarskiej), dogodnej i szybkiej komunikacji oraz tradycji uzdrowiskowych. Prognozuje się, że baza ta powinna się nadal powiększać, zwłaszcza o obiekty wyższej klasy.

W miarę dobrze rozwinięta baza hotelarska w Beskidach Centralnych obejmuje na ogół niewielkie hotele zlokalizowane zarówno w miejscowościach typowo turystycznych, jak Krynica-Zdrój czy Sucha Beskidzka, jak i w ważniejszych lokalnych ośrodkach administracyjnych, takich jak Andrychów, Nowy Targ czy Nowy Sącz. Region Beskidu Niskiego z najsłabiej rozwiniętą bazą hotelową charakteryzuje się najniższym wskaźnikiem obłożenia pokoi hotelowych w całych Beskidach. Nie przewiduje się tu większego rozwoju bazy hotelarskiej, gdyż Beskid Niski nie należy do popularnych regionów turystycznych w Polsce. Większe znaczenie mają jedynie dwa uzdrowiska – Iwonicz-Zdrój i Rymanów-Zdrój. Ponadto brak jest szybkich i wygodnych połączeń komunikacyjnych, jak również bazy sportowo-rekreacyjn     
 

Stopień wykorzystania pokoi w hotelach położonych w obszarach górskich w 2008 r. wyniósł około 34 proc.. Największe obłożenie pokoi hotelowych występuje w Tatrach – około 50 proc., najmniejsze w Bieszczadach – około 13 proc.. W porównaniu z 2007 r. odnotowano wzrost obłożenia w Karkonoszach i Tatrach, natomiast wykorzystanie pokoi w hotelach w Beskidach i Bieszczadach się obniżyło. Od stycznia do końca grudnia 2008 r. w hotelach zlokalizowanych na terenie polskich gór wynajęto około 1130 tys. pokoi, z czego 23 proc. wynajęli turyści zagraniczni. W stosunku do 2007 r. zanotowano spadek wynajętych pokoi przez turystów zagranicznych o 10,6 proc., co było spowodowane zmniejszonym ruchem turystycznym (światowy kryzys finansowy). Jednak ogólna liczba wynajętych pokoi wzrosła o 8,3 proc., co z kolei jest wynikiem zwiększonego popytu na usługi górskich hoteli ze strony turystów krajowych.

Przedstawione informacje oraz dane szacunkowe Instytutu Turystyki świadczą o spadku odwiedzin turystów zagranicznych w Polsce w pierwszej połowie 2009 r. o 15 proc. w stosunku do tego samego okresu roku poprzedniego. Prognozuje się, że – podobnie jak na światowych rynkach – ta tendencja spadkowa utrzyma się do końca 2010 r. Jednak spadek liczby turystów zagranicznych powinien zostać zrównoważony wzrostem przyjazdów turystów krajowych, którzy z roku na rok coraz chętniej korzystają z usług hoteli w polskich górach.
 
Oferta hotelowa

Oferta hotelowa obiektów położonych na obszarze polskich gór jest stosunkowo bogata, szczególnie jeśli porównamy ją z zakresem usług świadczonych w hotelach zlokalizowanych w innych regionach turystycznych Polski. Z roku na rok zwiększa się podaż hoteli świadczących usługi z zakresu SPA & Wellness, rekreacyjno-sportowych czy rozrywkowych.

Również istniejące obiekty poszerzają zakres świadczonych usług. Obecnie około 37 proc. hoteli w polskich górach oferuje różnego rodzaju usługi wchodzące w zakres SPA & Wellness, połowa z nich zlokalizowana jest w Karkonoszach i Tatrach, z kolei w Bieszczadach brakuje tego typu obiektów. Coraz większym zainteresowaniem cieszy się oferta rekreacyjno-sportowa. Hotele rozbudowują swoje obiekty o zaplecza sportowe, na które składają się zazwyczaj: siłownia, fitness, korty tenisowe, boiska sportowe, ale także basen czy aquapark.

Obecnie około 15 proc. hoteli położonych na obszarze polskich gór dysponuje basenem. Najwięcej tego typu hoteli występuje w Tatrach – 40 proc., a najmniej w Bieszczadach – 12 proc.. Warto także zauważyć, że w Beskidach funkcjonują 3 kompleksy hotelowe, w skład których wchodzi aquapark, są to: Hotel Solar SPA w Szczawnicy, Ośrodek Konferencyjno-Wypoczynkowy Kocierz w Andrychowie oraz Hotel Gołębiewski w Wiśle.

 
Górska baza hotelarska Słowacji i Czech stanowi dużą konkurencję dla polskiej. W państwach tych, a zwłaszcza w Czechach, znajduje się więcej hoteli, w tym obiektów o wyższym standardzie, a infrastruktura narciarska jest lepiej rozwinięta i nowocześniejsza. Oferta hoteli położonych w polskich górach skierowana do amatorów sportów zimowych jest stosunkowo uboga, szczególnie gdy porównamy ją z analogicznymi usługami świadczonymi przez hotele w Czechach i na Słowacji. Chociaż obiekty hotelarskie w polskich górach w przeważającej części położone są w niewielkiej odległości od wyciągów i orczyków narciarskich oraz oferują dodatkowe usługi (przechowalnie sprzętu narciarskiego, transport do wyciągów), nie zaspokoją rosnącego popytu ze strony turystów, jeśli istniejąca infrastruktura narciarska nie zostanie poddana modernizacji i rozbudowie. Należy jednak zauważyć, że rygorystyczne regulacje prawne dotyczące budowy obiektów na terenach chronionych oraz wymogi bezpieczeństwa w zakresie infrastruktury sportowej powodują, że takie inwestycje są trudne do zrealizowania.

 

Źródło: Cushman & Wakefield
Dorota Malinowska

Preferencje klientów na rynku nieruchomości w Krakowie

Dział Analiz KRN.pl przeprowadził ankietę wśród małopolskich pośredników w obrocie nieruchomościami. Tematem ankiety były preferencje nabywców na rynku nieruchomości w Krakowie. W ankiecie wzięło udział 36 pośredników z terenu Małopolski.Dział Analiz KRN.pl przeprowadził ankietę wśród małopolskich pośredników w obrocie nieruchomościami. Tematem ankiety były preferencje nabywców na rynku nieruchomości w Krakowie. W ankiecie wzięło udział 36 pośredników z terenu Małopolski.
Luksusowy apartament w centrum miasta


Synonimem luksusu w opinii małopolskich pośredników jest posiadanie nowoczesnego apartamentu w centrum miasta. Wynika z tego, że większość zamożnych klientów zgłaszających się do biur pośrednictwa jest zainteresowana zakupem nieruchomości tego typu. Interesujące, że całkowicie inne pojęcie luksusu funkcjonuje na Górnym Śląsku. Z analizy analogicznie skonstruowanej ankiety przeprowadzonej wśród firm pracujących na obszarze województwa śląskiego widać, że przeważająca grupa wskazała dom za miastem jako miejsce najbardziej komfortowe do zamieszkania. Różnice w ocenie dla Krakowa i Katowic biorą się z odmiennej specyfiki rynków nieruchomości i infrastruktury w obu miastach. Ciekawy jest przy tym fakt, że posiadanie nowoczesnego apartamentu w centrum miasta nie jest obligatoryjnym i niezmiennym wyznacznikiem luksusu w całej Polsce. W przypadku Krakowa tylko trochę ponad 19 proc. respondentów twierdzi, że dom za miastem jest najbardziej pożądanym zakupem wśród ich klientów. Niewiele mniejsza grupa (16 proc.) skłania się do wersji „mieszkania w zabytkowej kamienicy”. Można przy tym założyć, że większość kamienic zlokalizowana jest w Krakowie centralnie, więc odpowiedzi, w których pojawiają się nowoczesny apartament w centrum miasta oraz mieszkanie w zabytkowej kamienicy mają pewien wspólny mianownik.

 

 

Obawa przed „wielką płytą

Inną kwestią, którą interesował się Dział Analiz KRN.pl, były czynniki odstraszające klientów podczas zakupu nieruchomości mieszkaniowej (z pominięciem kwestii cenowych). W przypadku tego pytania pośrednicy musieli wskazać dwa najważniejsze ich zdaniem aspekty. Podstawowym czynnikiem, który może być odbierany negatywnie przez klientów, jest tzw. „wielka płyta”, a więc niski standard wykonania budynku. Połowa z pytanych pośredników potwierdza, że jest to czynnik, który skutecznie może zniechęcić do zakupu mieszkania. Wynik analizy tłumaczy przy okazji niski poziom cen dla dzielnic, w których „wielka płyta” dominuje, tj. Nowa Huta, Bieżanów-Prockocim. Na drugim miejscu pośród czynników odstraszających znajduje się sąsiedztwo terenów przemysłowych. Aż 44,45 proc. wszystkich ankietowanych uważa, że właśnie ten czynnik stanowi poważny problem dla ich klientów podczas poszukiwania nieruchomości do kupna. Na kolejnych miejscach znajdują się: „oficyna kamienicy” (około 30 proc.), „sąsiedztwo ruchliwej ulicy” (25 proc.) oraz „mieszkanie na parterze” (około 22 proc.). 11 proc. ankietowanych pośredników uważa również, że mieszkanie w blokach powyżej 8 piętra stanowi dla ich klientów problem, natomiast niewielki odsetek wskazuje lokale użytkowe w budynku jako czynnik zniechęcający.


Najważniejsza jest dobra komunikacja

Kolejne pytanie dotyczące czynników zachęcających klientów do kupna potwierdza, jak wielkie znaczenie ma standard budowy. Aż 58 proc. ankietowanych przyznaje, że jednym z głównych atutów jest mieszkanie w nowym budownictwie. Warto przy tym zwrócić uwagę, że to nie na czynnik, jakim jest standard, lecz na „dobrą komunikację z centrum” wskazała największa grupa (ponad 66 proc.) ankietowanych. Podsumowując, lokalizacja i standard okazują się decydujące w procesie wyboru oferty kupna. Stosunkowo duża grupa, praktycznie co trzeci pośrednik, twierdzi, że duże znaczenie ma również bliskie sąsiedztwo terenów zielonych. Na dalszych miejscach znajdują się takie czynniki, jak „bliskość ośrodków użyteczności publicznej” oraz „zagospodarowanie terenu/dobra infrastruktura” – po około 16 proc.

 

Trzeba gdzieś mieszkać

Ostatnie pytanie w przeprowadzonym badaniu dotyczyło motywów, którymi kierują się kupujący. Na podstawie uzyskanych wyników widać, że za najczęstszy powód zakupu mieszkania uznaje się cel mieszkaniowy i zakup pierwszego mieszkania. Aż 70 proc. pośredników uznaje ten czynnik za najważniejszy. Takich klientów jest zdecydowanie najwięcej na rynku. Na drugim miejscu (44 proc.) znalazł się cel inwestycyjny. Znacznie mniejsza grupa zauważa, że klientami kieruje chęć zamiany lokalu na większy (27 proc.).



 

2009.12.14
Filip Jurczak
krn.pl

Preferencje klientów na rynku nieruchomości w Krakowie

Dział Analiz KRN.pl przeprowadził ankietę wśród małopolskich pośredników w obrocie nieruchomościami. Tematem ankiety były preferencje nabywców na rynku nieruchomości w Krakowie. W ankiecie wzięło udział 36 pośredników z terenu Małopolski.Dział Analiz KRN.pl przeprowadził ankietę wśród małopolskich pośredników w obrocie nieruchomościami. Tematem ankiety były preferencje nabywców na rynku nieruchomości w Krakowie. W ankiecie wzięło udział 36 pośredników z terenu Małopolski.
Luksusowy apartament w centrum miasta


Synonimem luksusu w opinii małopolskich pośredników jest posiadanie nowoczesnego apartamentu w centrum miasta. Wynika z tego, że większość zamożnych klientów zgłaszających się do biur pośrednictwa jest zainteresowana zakupem nieruchomości tego typu. Interesujące, że całkowicie inne pojęcie luksusu funkcjonuje na Górnym Śląsku. Z analizy analogicznie skonstruowanej ankiety przeprowadzonej wśród firm pracujących na obszarze województwa śląskiego widać, że przeważająca grupa wskazała dom za miastem jako miejsce najbardziej komfortowe do zamieszkania. Różnice w ocenie dla Krakowa i Katowic biorą się z odmiennej specyfiki rynków nieruchomości i infrastruktury w obu miastach. Ciekawy jest przy tym fakt, że posiadanie nowoczesnego apartamentu w centrum miasta nie jest obligatoryjnym i niezmiennym wyznacznikiem luksusu w całej Polsce. W przypadku Krakowa tylko trochę ponad 19 proc. respondentów twierdzi, że dom za miastem jest najbardziej pożądanym zakupem wśród ich klientów. Niewiele mniejsza grupa (16 proc.) skłania się do wersji „mieszkania w zabytkowej kamienicy”. Można przy tym założyć, że większość kamienic zlokalizowana jest w Krakowie centralnie, więc odpowiedzi, w których pojawiają się nowoczesny apartament w centrum miasta oraz mieszkanie w zabytkowej kamienicy mają pewien wspólny mianownik.

 

 

Obawa przed „wielką płytą

Inną kwestią, którą interesował się Dział Analiz KRN.pl, były czynniki odstraszające klientów podczas zakupu nieruchomości mieszkaniowej (z pominięciem kwestii cenowych). W przypadku tego pytania pośrednicy musieli wskazać dwa najważniejsze ich zdaniem aspekty. Podstawowym czynnikiem, który może być odbierany negatywnie przez klientów, jest tzw. „wielka płyta”, a więc niski standard wykonania budynku. Połowa z pytanych pośredników potwierdza, że jest to czynnik, który skutecznie może zniechęcić do zakupu mieszkania. Wynik analizy tłumaczy przy okazji niski poziom cen dla dzielnic, w których „wielka płyta” dominuje, tj. Nowa Huta, Bieżanów-Prockocim. Na drugim miejscu pośród czynników odstraszających znajduje się sąsiedztwo terenów przemysłowych. Aż 44,45 proc. wszystkich ankietowanych uważa, że właśnie ten czynnik stanowi poważny problem dla ich klientów podczas poszukiwania nieruchomości do kupna. Na kolejnych miejscach znajdują się: „oficyna kamienicy” (około 30 proc.), „sąsiedztwo ruchliwej ulicy” (25 proc.) oraz „mieszkanie na parterze” (około 22 proc.). 11 proc. ankietowanych pośredników uważa również, że mieszkanie w blokach powyżej 8 piętra stanowi dla ich klientów problem, natomiast niewielki odsetek wskazuje lokale użytkowe w budynku jako czynnik zniechęcający.


Najważniejsza jest dobra komunikacja

Kolejne pytanie dotyczące czynników zachęcających klientów do kupna potwierdza, jak wielkie znaczenie ma standard budowy. Aż 58 proc. ankietowanych przyznaje, że jednym z głównych atutów jest mieszkanie w nowym budownictwie. Warto przy tym zwrócić uwagę, że to nie na czynnik, jakim jest standard, lecz na „dobrą komunikację z centrum” wskazała największa grupa (ponad 66 proc.) ankietowanych. Podsumowując, lokalizacja i standard okazują się decydujące w procesie wyboru oferty kupna. Stosunkowo duża grupa, praktycznie co trzeci pośrednik, twierdzi, że duże znaczenie ma również bliskie sąsiedztwo terenów zielonych. Na dalszych miejscach znajdują się takie czynniki, jak „bliskość ośrodków użyteczności publicznej” oraz „zagospodarowanie terenu/dobra infrastruktura” – po około 16 proc.

 

Trzeba gdzieś mieszkać

Ostatnie pytanie w przeprowadzonym badaniu dotyczyło motywów, którymi kierują się kupujący. Na podstawie uzyskanych wyników widać, że za najczęstszy powód zakupu mieszkania uznaje się cel mieszkaniowy i zakup pierwszego mieszkania. Aż 70 proc. pośredników uznaje ten czynnik za najważniejszy. Takich klientów jest zdecydowanie najwięcej na rynku. Na drugim miejscu (44 proc.) znalazł się cel inwestycyjny. Znacznie mniejsza grupa zauważa, że klientami kieruje chęć zamiany lokalu na większy (27 proc.).



 

2009.12.14
Filip Jurczak
krn.pl

Budowa jedno, wycinka drugie

Burmistrz jednego z miast skierował do starosty wniosek o wydanie zezwolenia na wycinkę drzew, które przeszkadzały w realizacji inwestycji budowlanej. Starosta wydał decyzję odmowną.

Stwierdził, że budowę można przeprowadzić w sposób niekolidujący z drzewami. W odpowiedzi burmistrz wskazał, że został już sporządzony projekt budowlany i zatwierdził go sam starosta, wydając następnie pozwolenie na budowę. Podniósł też, że organ wydający zezwolenie na usunięcie drzew nie ma uprawnień do rozważania zmiany lokalizacji inwestycji, a tym samym ingerencji w projekt budowlany. Ostatecznie sprawa trafiła do sądu administracyjnego – donosi „Gazeta Prawna”.

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Olsztynie orzekł, że decyzja w sprawie wycinki drzew zależy od uznania organu, którego obowiązkiem jest dbałość o przyrodę. Nie można jednak przyjąć, że jest to uznanie bezgraniczne. Organ zobowiązany jest do poszukiwania rozwiązań korzystnych zarówno dla interesu publicznego, jak i dla inwestora. Przypomniał jednocześnie, że przepisy ustawy o ochronie przyrody ani żadne inne przepisy nie dają wprost podstaw do przyjęcia prymatu interesu publicznego nad interesem właściciela nieruchomości. Tym samym, aby prawidłowo ocenić sytuację, organ administracji musi sięgnąć po opinie specjalistów. W konsekwencji ma prawo ograniczyć zamiary inwestora tylko w wypadku bezspornego stwierdzenia, że wycinka drzew nie jest konieczna – czytamy w „Gazecie Prawnej”.

 

Źródło: „Gazeta Prawna”

Budowa jedno, wycinka drugie

Burmistrz jednego z miast skierował do starosty wniosek o wydanie zezwolenia na wycinkę drzew, które przeszkadzały w realizacji inwestycji budowlanej. Starosta wydał decyzję odmowną.

Stwierdził, że budowę można przeprowadzić w sposób niekolidujący z drzewami. W odpowiedzi burmistrz wskazał, że został już sporządzony projekt budowlany i zatwierdził go sam starosta, wydając następnie pozwolenie na budowę. Podniósł też, że organ wydający zezwolenie na usunięcie drzew nie ma uprawnień do rozważania zmiany lokalizacji inwestycji, a tym samym ingerencji w projekt budowlany. Ostatecznie sprawa trafiła do sądu administracyjnego – donosi „Gazeta Prawna”.

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Olsztynie orzekł, że decyzja w sprawie wycinki drzew zależy od uznania organu, którego obowiązkiem jest dbałość o przyrodę. Nie można jednak przyjąć, że jest to uznanie bezgraniczne. Organ zobowiązany jest do poszukiwania rozwiązań korzystnych zarówno dla interesu publicznego, jak i dla inwestora. Przypomniał jednocześnie, że przepisy ustawy o ochronie przyrody ani żadne inne przepisy nie dają wprost podstaw do przyjęcia prymatu interesu publicznego nad interesem właściciela nieruchomości. Tym samym, aby prawidłowo ocenić sytuację, organ administracji musi sięgnąć po opinie specjalistów. W konsekwencji ma prawo ograniczyć zamiary inwestora tylko w wypadku bezspornego stwierdzenia, że wycinka drzew nie jest konieczna – czytamy w „Gazecie Prawnej”.

 

Źródło: „Gazeta Prawna”

Alpine Bau wyrzucona z autostrady

We wtorek 15 grudnia Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) podała, że odstępuje od umowy z wykonawcą autostrady A1, firmą Alpine Bau. Wart 273 mln zł kontrakt został zerwany, ponieważ dotychczasowy wykonawca ma wielkie opóźnienia. GDDKiA będzie również domagać się 40 mln zł kary umownej.
Jak napisano w uzasadnieniu do decyzji, wykonawca 18,3-kilometrowego odcinka autostrady A1 notorycznie uchylał się od prowadzenie robót zleconych w kontrakcie, a w ramach podjętych jedynie częściowo obowiązkowych prac stale dochodziło do licznych, niczym nieuzasadnionych opóźnień. Po kilkukrotnych wezwaniach do podjęcia prac przez GDDKiA, na radach budowy wykonawca deklarował przyspieszenie prac, ale nie podejmował żadnych działań mających temu służyć. Nie przedłożył też, chociaż zobowiązał się do tego, harmonogramu przyspieszenia prac.
 
GDDKiA dodaje również, że wykonawca nie był w stanie zmobilizować niezbędnej kadry inżynierskiej oraz robotników. W piątym miesiącu prac wykonawca dysponował jedynie 69 pracownikami fizycznymi na placu budowy. Zdaniem GDDKiA powinno być ich kilkuset. Nie wypełniał też wymogów dotyczących godzin prowadzenia prac w ciągu doby (godz. 6-22).

 

Źródło: KRN.pl

Alpine Bau wyrzucona z autostrady

We wtorek 15 grudnia Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) podała, że odstępuje od umowy z wykonawcą autostrady A1, firmą Alpine Bau. Wart 273 mln zł kontrakt został zerwany, ponieważ dotychczasowy wykonawca ma wielkie opóźnienia. GDDKiA będzie również domagać się 40 mln zł kary umownej.
Jak napisano w uzasadnieniu do decyzji, wykonawca 18,3-kilometrowego odcinka autostrady A1 notorycznie uchylał się od prowadzenie robót zleconych w kontrakcie, a w ramach podjętych jedynie częściowo obowiązkowych prac stale dochodziło do licznych, niczym nieuzasadnionych opóźnień. Po kilkukrotnych wezwaniach do podjęcia prac przez GDDKiA, na radach budowy wykonawca deklarował przyspieszenie prac, ale nie podejmował żadnych działań mających temu służyć. Nie przedłożył też, chociaż zobowiązał się do tego, harmonogramu przyspieszenia prac.
 
GDDKiA dodaje również, że wykonawca nie był w stanie zmobilizować niezbędnej kadry inżynierskiej oraz robotników. W piątym miesiącu prac wykonawca dysponował jedynie 69 pracownikami fizycznymi na placu budowy. Zdaniem GDDKiA powinno być ich kilkuset. Nie wypełniał też wymogów dotyczących godzin prowadzenia prac w ciągu doby (godz. 6-22).

 

Źródło: KRN.pl

Nieruchomości: Stabilizacja cen na rynku wtórnym

Średnie ceny ofertowe mieszkań na rynku wtórnym pozostają stabilne. Z przeprowadzonej przez serwis Oferty.net analizy ofert sprzedaży wystawionych w listopadzie wynika, że zmiany stawek wciąż są kosmetyczne. Z wyjątkiem Sopotu (-385 PLN), Rzeszowa (148 PLN) i Wrocławia (116 PLN) wzrosty bądź spadki ceny metra kwadratowego liczone są zaledwie w dziesiątkach złotych w skali miesiąca.
Średnie ceny ofertowe mieszkań na rynku wtórnym w największych miastach



Obecna sytuacja na rynku mieszkaniowym nie skłania do twierdzeń, że w najbliższym czasie czeka nas powrót do wzrostów cen. Na to się nie zanosi. Choć można dostrzec poprawę w dostępności kredytów hipotecznych to jednak trudno się spodziewać, że znajdujące się na rynku oferty sprzedaży mieszkań szybko znajdą swoich nabywców. Popyt na rynku sprzedaży w istotny sposób ogranicza i zapewne nadal będzie ograniczać nie tylko mała zdolność nabywcza Polaków (średnie miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw jest równe cenie 0,53 m2 mieszkania*), ale także wyraźny spadek cen na konkurencyjnym rynku najmu. O ile jeszcze kilka lat temu miesięczna rata kredytu zaciągniętego na zakup mieszkania była niższa od stawki czynszu za wynajem podobnego lokalu, o tyle teraz sytuacja się odwróciła - w wielu przypadkach, zwłaszcza jeśli chodzi o większe mieszkania, najem wydaje się być korzystniejszy od zakupu. Bo choć wnoszenie opłat z tytułu czynszu ani o krok nie przybliża najemcy do własności lokalu to jednak pozwala mu na zaspokojenie bieżących potrzeb mieszkaniowych dużo niższym kosztem niż by to miało miejsce w przypadku spłacania rat kredytu hipotecznego.

* Przeciętne miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w październiku 2009 r. wyniosło wg GUS: 3312,32 PLN; średnia cena m2 mieszkania w Polsce wg Indexu Oferty.net wyniosła w październiku 6239 PLN

     Przykład:
     Czynsz za wynajem nowego, 80-metrowego, urządzonego mieszkania
     w dobrej lokalizacji w Warszawie wraz z opłatami dla adm.:
     3500 PLN/mies.

     Rata kredytu na zakup podobnego mieszkania (cena mieszkania: 720 000 PLN;
     wkład własny: 100 000 PLN; okres kredytowania 30 lat, raty równe, PLN):
     4200 PLN/mies. (plus opłaty dla adm. - ok. 500 PLN/mies.)

NOWE KREDYTY - EURO ZDOBYWA RYNEK

Powoli, z pewną nieśmiałością, ale jednak w sposób systematyczny i zauważalny kredyty w euro coraz częściej zaczynają być oferowane przez banki i to z coraz niższą marżą. Niewykluczone, że po naturalnej śmierci programu Rodzina na Swoim, której spodziewamy się w przyszłym roku, to właśnie kredyty we wspólnej walucie zdobędą większy udział w rynku (dziś jest to ok. 20 proc.). Raty 30-letnich kredytów w euro są ok. 20 proc. niższe niż kredytów złotowych, co wynika z niższych stóp w strefie euro niż w Polsce. Z drugiej strony marże dla kredytów walutowych są wyższe (choć systematycznie topnieją), a do kosztów kredytu należy doliczyć spread walutowy. Różnica w racie oznacza, że wzrost kursu euro o 20 proc. (np. z 4,10 do 4,90 PLN) zniweluje różnice w racie między kredytem złotowym i euro. Takiego rzędu ryzyko kursowe nie jest niemożliwe do zrealizowania, ale też diametralnie niższe niż w sytuacji, kiedy kurs euro wynosił 3,30-3,40 PLN.
 
Przeciętny poziom marż dla kredytów w euro wynosi dziś ok. 3,5 pkt proc. ponad EURIBOR, ale od nowego roku ta średnia spadnie, kiedy PKO BP - wedle rynkowych plotek - obniży swoją marżę z 7 pkt proc. w bardziej przystępne rejony. Oczekujemy, że w przyszłym roku poziom marż dla kredytów w euro spadnie lekko poniżej 3 proc.
 
Z kolei w przypadku kredytów złotowych średni poziom marż spadł już w okolice 2,5 pkt proc. Zmiana, która dokonała się na przestrzeni ostatniego półrocza (marża spadła o ponad 1 pkt proc.) może być uznana za skokową, wziąwszy pod uwagę kondycję rynków finansowych na początku tego roku. W przyszłym roku spodziewamy się dalszego spadku średniej marży dla kredytów złotowych do przeciętnie 2 pkt proc. Niestety, nie oznacza to wcale, że za rok kredyty hipoteczne będą niżej oprocentowane niż dziś. Trzeba pamiętać, że obecny poziom stóp procentowych w bankach centralnych jest rekordowo niski i zapewne nie zostanie utrzymany na tym poziomie do końca roku. Już w połowie przyszłego roku spodziewamy się pierwszych decyzji o podwyżkach stóp procentowych w strefie euro, w Polsce i w Szwajcarii, zatem kredytobiorcy - i potencjalni i ci, którzy kredyty spłacają - powinni liczyć się z wyższymi ratami w niezbyt odległej perspektywie.

KREDYTY SPŁACANE - RATY NIEZNACZNIE WZROSNĄ


Stopa trzymiesięcznego WIBORu wzrosła w ostatnich tygodniach z 4,19 do 4,23 proc. (we wtorek, 15 grudnia). Od swojego minimum z września oddaliła się o 8 pkt bazowych. Zmiany nie są duże i spowodują zapewne kosmetyczny wzrost rat kredytów złotowych w nowych harmonogramach spłat, które zostaną przesłane klientom banków zaraz po Nowym Roku. Ruch ten jest efektem ostatnich wydarzeń na rynkach finansowych, a konkretnie kłopotów Dubai World i skokowego wzrostu rentowności obligacji Grecji, który rykoszetem odbił się także na naszym rynku pieniężnym. Na razie skala problemu nie osiągnęła dużych rozmiarów, jest jednak przedsmakiem tego, co może nas czekać w przyszłym roku, kiedy o sfinansowanie swoich budżetów centralnych będą zabiegać u inwestorów finansowych kraje, które w ostatnim czasie zwiększyły deficyty budżetowe, by znaleźć środki na ratowanie gospodarek. Obok ryzyka wzrostu stóp procentowych w bankach centralnych powinien to być główny przedmiot obaw kredytobiorców, których wysokość rat zależy od rynkowych stóp procentowych.
 
Trzymiesięczna stopa EURIBOR pozostała natomiast stabilna w ostatnich tygodniach (0,715 proc.), podobnie jak stopa LIBOR dla franka szwajcarskiego (0,25 proc.), co wskazuje na większą odporność tych benchmarków na kłopoty lokalnych rynków. Dla posiadaczy kredytów w walutach największe znaczenie mają więc notowania złotego. W ciągu ostatniego miesiąca (od 16 listopada) kurs euro wzrósł o 5 groszy do 4,16 PLN, podobnie jak franka (do 2,76 PLN). Oznacza to wzrost rat kredytów o nieco ponad 1 proc. w przypadku euro i niespełna 2 proc. w przypadku franka.
 
WYNAJEM TANIEJE


Po przejściowym zwiększeniu ruchu na rynku najmu przypadającym tradycyjnie na początek roku akademickiego nie ma już śladu. Wybór mieszkań jest ogromny a chętnych do najmu jak na lekarstwo. W stosunku do października w listopadzie liczba osób zainteresowanych najmem była mniejsza o blisko 20%. W tym czasie podaż ofert utrzymała się na niezmienionym poziomie.

Stały dopływ nowych ofert na i tak mocno już nasycony rynek najmu w zderzeniu z malejącym popytem skutkuje znacznym spadkiem cen. Wg analizy serwisu Oferty.net w Warszawie listopadowe stawki ofertowe były niższe niż od tych notowanych w grudniu 2008 roku średnio o 9,5%.

Jak twierdzi Marcin Drogomirecki z serwisu Oferty.net, z uwagi na to, że znalezienie najemcy, zwłaszcza na lokale o większych powierzchniach, nie jest sprawą łatwą, właściciele zachęcają potencjalnych klientów do zawarcia umowy dodatkowymi upustami, sięgającymi nawet 15% ceny początkowej. Można więc przyjąć, że realne koszty najmu mieszkania w stolicy są obecnie o ok. 20% niższe niż w końcu 2008 roku.
 

 


Raport przygotowany przez Oferty.net i Open Finance

kg

 

Nieruchomości: Stabilizacja cen na rynku wtórnym

Średnie ceny ofertowe mieszkań na rynku wtórnym pozostają stabilne. Z przeprowadzonej przez serwis Oferty.net analizy ofert sprzedaży wystawionych w listopadzie wynika, że zmiany stawek wciąż są kosmetyczne. Z wyjątkiem Sopotu (-385 PLN), Rzeszowa (148 PLN) i Wrocławia (116 PLN) wzrosty bądź spadki ceny metra kwadratowego liczone są zaledwie w dziesiątkach złotych w skali miesiąca.
Średnie ceny ofertowe mieszkań na rynku wtórnym w największych miastach



Obecna sytuacja na rynku mieszkaniowym nie skłania do twierdzeń, że w najbliższym czasie czeka nas powrót do wzrostów cen. Na to się nie zanosi. Choć można dostrzec poprawę w dostępności kredytów hipotecznych to jednak trudno się spodziewać, że znajdujące się na rynku oferty sprzedaży mieszkań szybko znajdą swoich nabywców. Popyt na rynku sprzedaży w istotny sposób ogranicza i zapewne nadal będzie ograniczać nie tylko mała zdolność nabywcza Polaków (średnie miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw jest równe cenie 0,53 m2 mieszkania*), ale także wyraźny spadek cen na konkurencyjnym rynku najmu. O ile jeszcze kilka lat temu miesięczna rata kredytu zaciągniętego na zakup mieszkania była niższa od stawki czynszu za wynajem podobnego lokalu, o tyle teraz sytuacja się odwróciła - w wielu przypadkach, zwłaszcza jeśli chodzi o większe mieszkania, najem wydaje się być korzystniejszy od zakupu. Bo choć wnoszenie opłat z tytułu czynszu ani o krok nie przybliża najemcy do własności lokalu to jednak pozwala mu na zaspokojenie bieżących potrzeb mieszkaniowych dużo niższym kosztem niż by to miało miejsce w przypadku spłacania rat kredytu hipotecznego.

* Przeciętne miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w październiku 2009 r. wyniosło wg GUS: 3312,32 PLN; średnia cena m2 mieszkania w Polsce wg Indexu Oferty.net wyniosła w październiku 6239 PLN

     Przykład:
     Czynsz za wynajem nowego, 80-metrowego, urządzonego mieszkania
     w dobrej lokalizacji w Warszawie wraz z opłatami dla adm.:
     3500 PLN/mies.

     Rata kredytu na zakup podobnego mieszkania (cena mieszkania: 720 000 PLN;
     wkład własny: 100 000 PLN; okres kredytowania 30 lat, raty równe, PLN):
     4200 PLN/mies. (plus opłaty dla adm. - ok. 500 PLN/mies.)

NOWE KREDYTY - EURO ZDOBYWA RYNEK

Powoli, z pewną nieśmiałością, ale jednak w sposób systematyczny i zauważalny kredyty w euro coraz częściej zaczynają być oferowane przez banki i to z coraz niższą marżą. Niewykluczone, że po naturalnej śmierci programu Rodzina na Swoim, której spodziewamy się w przyszłym roku, to właśnie kredyty we wspólnej walucie zdobędą większy udział w rynku (dziś jest to ok. 20 proc.). Raty 30-letnich kredytów w euro są ok. 20 proc. niższe niż kredytów złotowych, co wynika z niższych stóp w strefie euro niż w Polsce. Z drugiej strony marże dla kredytów walutowych są wyższe (choć systematycznie topnieją), a do kosztów kredytu należy doliczyć spread walutowy. Różnica w racie oznacza, że wzrost kursu euro o 20 proc. (np. z 4,10 do 4,90 PLN) zniweluje różnice w racie między kredytem złotowym i euro. Takiego rzędu ryzyko kursowe nie jest niemożliwe do zrealizowania, ale też diametralnie niższe niż w sytuacji, kiedy kurs euro wynosił 3,30-3,40 PLN.
 
Przeciętny poziom marż dla kredytów w euro wynosi dziś ok. 3,5 pkt proc. ponad EURIBOR, ale od nowego roku ta średnia spadnie, kiedy PKO BP - wedle rynkowych plotek - obniży swoją marżę z 7 pkt proc. w bardziej przystępne rejony. Oczekujemy, że w przyszłym roku poziom marż dla kredytów w euro spadnie lekko poniżej 3 proc.
 
Z kolei w przypadku kredytów złotowych średni poziom marż spadł już w okolice 2,5 pkt proc. Zmiana, która dokonała się na przestrzeni ostatniego półrocza (marża spadła o ponad 1 pkt proc.) może być uznana za skokową, wziąwszy pod uwagę kondycję rynków finansowych na początku tego roku. W przyszłym roku spodziewamy się dalszego spadku średniej marży dla kredytów złotowych do przeciętnie 2 pkt proc. Niestety, nie oznacza to wcale, że za rok kredyty hipoteczne będą niżej oprocentowane niż dziś. Trzeba pamiętać, że obecny poziom stóp procentowych w bankach centralnych jest rekordowo niski i zapewne nie zostanie utrzymany na tym poziomie do końca roku. Już w połowie przyszłego roku spodziewamy się pierwszych decyzji o podwyżkach stóp procentowych w strefie euro, w Polsce i w Szwajcarii, zatem kredytobiorcy - i potencjalni i ci, którzy kredyty spłacają - powinni liczyć się z wyższymi ratami w niezbyt odległej perspektywie.

KREDYTY SPŁACANE - RATY NIEZNACZNIE WZROSNĄ


Stopa trzymiesięcznego WIBORu wzrosła w ostatnich tygodniach z 4,19 do 4,23 proc. (we wtorek, 15 grudnia). Od swojego minimum z września oddaliła się o 8 pkt bazowych. Zmiany nie są duże i spowodują zapewne kosmetyczny wzrost rat kredytów złotowych w nowych harmonogramach spłat, które zostaną przesłane klientom banków zaraz po Nowym Roku. Ruch ten jest efektem ostatnich wydarzeń na rynkach finansowych, a konkretnie kłopotów Dubai World i skokowego wzrostu rentowności obligacji Grecji, który rykoszetem odbił się także na naszym rynku pieniężnym. Na razie skala problemu nie osiągnęła dużych rozmiarów, jest jednak przedsmakiem tego, co może nas czekać w przyszłym roku, kiedy o sfinansowanie swoich budżetów centralnych będą zabiegać u inwestorów finansowych kraje, które w ostatnim czasie zwiększyły deficyty budżetowe, by znaleźć środki na ratowanie gospodarek. Obok ryzyka wzrostu stóp procentowych w bankach centralnych powinien to być główny przedmiot obaw kredytobiorców, których wysokość rat zależy od rynkowych stóp procentowych.
 
Trzymiesięczna stopa EURIBOR pozostała natomiast stabilna w ostatnich tygodniach (0,715 proc.), podobnie jak stopa LIBOR dla franka szwajcarskiego (0,25 proc.), co wskazuje na większą odporność tych benchmarków na kłopoty lokalnych rynków. Dla posiadaczy kredytów w walutach największe znaczenie mają więc notowania złotego. W ciągu ostatniego miesiąca (od 16 listopada) kurs euro wzrósł o 5 groszy do 4,16 PLN, podobnie jak franka (do 2,76 PLN). Oznacza to wzrost rat kredytów o nieco ponad 1 proc. w przypadku euro i niespełna 2 proc. w przypadku franka.
 
WYNAJEM TANIEJE


Po przejściowym zwiększeniu ruchu na rynku najmu przypadającym tradycyjnie na początek roku akademickiego nie ma już śladu. Wybór mieszkań jest ogromny a chętnych do najmu jak na lekarstwo. W stosunku do października w listopadzie liczba osób zainteresowanych najmem była mniejsza o blisko 20%. W tym czasie podaż ofert utrzymała się na niezmienionym poziomie.

Stały dopływ nowych ofert na i tak mocno już nasycony rynek najmu w zderzeniu z malejącym popytem skutkuje znacznym spadkiem cen. Wg analizy serwisu Oferty.net w Warszawie listopadowe stawki ofertowe były niższe niż od tych notowanych w grudniu 2008 roku średnio o 9,5%.

Jak twierdzi Marcin Drogomirecki z serwisu Oferty.net, z uwagi na to, że znalezienie najemcy, zwłaszcza na lokale o większych powierzchniach, nie jest sprawą łatwą, właściciele zachęcają potencjalnych klientów do zawarcia umowy dodatkowymi upustami, sięgającymi nawet 15% ceny początkowej. Można więc przyjąć, że realne koszty najmu mieszkania w stolicy są obecnie o ok. 20% niższe niż w końcu 2008 roku.
 

 


Raport przygotowany przez Oferty.net i Open Finance

kg

 

Prognozy analityków na rok 2010

Kredyty hipoteczne w euro zdobędą popularność w przyszłym roku, zwłaszcza w jego drugiej połowie. Oprocentowanie lokat przejściowo się obniży, ale za rok będzie takie jak dziś. Ceny mieszkań czeka stabilizacja lub powolny spadek, a giełda…
Przyszły rok w podstawowym scenariuszu przyniesie dalszą poprawę w gospodarce, choć na tyle powolną, że przez kilka pierwszych miesięcy oferta banków będzie zmieniała się powoli. Dopiero w drugim kwartale roku dynamika zmian nabierze szybszego charakteru. Kapitał pozostanie drogi ponieważ do rywalizacji o płynność silniej niż kiedykolwiek w historii włączą się rządy emitując rekordowe pakiety obligacji. Jednocześnie oczekujemy jednak napływu bezpośrednich inwestycji zagranicznych do Polski po blisko dwuletniej przerwie i większych inwestycji ze strony przedsiębiorstw. Wpłynie to na ustabilizowanie sytuacji na rynku pracy i ośmieli banki do zwiększenia akcji kredytowej przy stabilniejszych notowaniach złotego. Ewentualny nawrót kryzysu na światowe rynki finansowe przekreśli te perspektywy w całości lub dużej ich części. Czynnikiem ryzyka o charakterze systemowym jest kondycja naszego sektora finansów publicznych, która pozostaje słaba, a jej jedyną zaletę da się podsumować w trzech słowach – inni mają gorzej.

Kredyty hipoteczne: Euro zdobędzie zwolenników
Marcin Krasoń, Emil Szweda


W 2009 roku przebojem okazały się kredyty oferowane w ramach programu „Rodzina na Swoim”. W pierwszej części roku program utrzyma, a być może nawet powiększy swój udział w rynku, zwłaszcza na krótko przed wprowadzeniem planowanych w nim zmian (zawężenie oferty do rynku pierwotnego), co będzie impulsem do szybszego podejmowania decyzji o zakupie mieszkań na rynku wtórnym w ramach RnS. Jednak już od II kwartału spodziewamy się spadku limitów cenowych obowiązujących w programie, co w dużym stopniu utrudni korzystanie z niego.

W jego miejsce Polacy coraz szerzej korzystać będą z kredytów w euro, czemu paradoksalnie może pomóc wprowadzenie rekomendacji T, w której Komisja Nadzoru Finansowego domaga się, by łączny poziom wydatków na zobowiązania finansowe nie przekraczał 50 proc. dochodów kredytobiorcy. Raty kredytów w euro są o 20-25 proc. niższe niż kredytów złotowych (dla kredytów 30-letnich), więc z ich pomocą łatwiej będzie spełnić ten warunek (pamiętając o ograniczeniach wynikających z rekomendacji S). Dotyczy to jednak tylko osób o wysokich dochodach. Również oczekiwana dalsza poprawa lub choćby ustabilizowanie notowań złotego sprawią, że kredytobiorcy łaskawszym okiem spojrzą na tego rodzaju kredyty.

Marże kredytów będą w dalszym ciągu spadały. Oczekujemy, że średnia marża ustabilizuje się na poziomie 2 pkt proc. dla kredytów złotowych i w okolice 3 pkt proc. dla kredytów w euro (poniżej tych poziomów dla kredytów o wysokim wkładzie własnym i powyżej o niskim wkładzie) już w II kwartale. Stanie się tak dlatego, że rosnące współczynniki wypłacalności banków skłonią je do podejmowania bardziej ryzykownych decyzji – zgromadzony kapitał będzie musiał być zatrudniony do pracy. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że część banków spożytkuje zapasy kapitału na wypłatę dywidendy, co spowolniłoby proces obniżania marż kredytowych. Spadek marż będzie też hamowany przez znaczne emisje długu ze strony skarbu państwa (ponieważ oprocentowanie kredytów nie może spaść poniżej oprocentowania obligacji skarbowych). Banki nie zaryzykują też głębszego cięcia marż mając w pamięci koszty takich działań podjętych w latach 2006-2008. Incydentalnie marże mogą być jednak obniżane nawet poniżej 1 pkt proc., dla klientów korzystających z innych usług banków (wysokomarżowych produktów inwestycyjnych).

Niestety, oprocentowanie kredytów nie spadnie mimo obniżki marż. Już w połowie roku możliwe są decyzje o podwyżkach stóp procentowych podejmowane przez Radę Polityki Pieniężnej. Wzrost stóp zbilansuje spadek marż i w efekcie oprocentowanie nowych kredytów złotowych będzie za rok o tej porze tak samo wysokie jak obecnie. Również ze strony ECB należy oczekiwać podobnego ruchu – z podobnym skutkiem dla kredytobiorców.

Oczekujemy, że rynek pracy ustabilizuje się, ale dochody nie będą rosły realnie jeszcze przez dłuższy czas (wykraczający poza 2010 r.). Pamiętając o tym, że i bez stagnacji na rynku pracy popyt na mieszkania byłby niższy niż w rekordowych latach 2007-2008, oczekujemy że liczba udzielonych kredytów hipotecznych będzie nieznacznie tylko wyższa niż w 2009 roku. Wzrost będzie wynikał głównie z efektu niskiej bazy – rynek w I kwartale 2010 r. będzie porównywany do rynku z I kwartału 2009 r., kiedy był on ogłuszony skutkami kryzysu finansowego. Spodziewamy się, że liczba udzielonych kredytów hipotecznych wyniesie 190-200 tys. sztuk (wobec 170 tys. prognozowanych przez nas na 2009 rok – szacunek dla piętnastu największych polskich banków).

Kryteria udzielania kredytów hipotecznych pozostaną tak samo restrykcyjne jak obecnie, a ewentualne wprowadzenie rekomendacji T może je dodatkowo zaostrzyć.

Lokaty: Będzie trudniej o dobrą ofertę
Mateusz Ostrowski


W pierwszej połowie roku coraz trudniej będzie znaleźć korzystną ofertę zdeponowania środków, ponieważ płynność sektora bankowego znacząco poprawiła się w ostatnich miesiącach i instytucje nie toczą już wojen depozytowych. Banki będą więc nieznacznie obniżać oprocentowanie depozytów. Ich sprzymierzeńcem okaże się spadająca do połowy roku inflacja, która pozwoli na usprawiedliwienie obniżek oprocentowania depozytów zwłaszcza w II kwartale. Spadki oprocentowania lokat nie będą jednak znaczące, co również jest owocem wojny na lokaty obserwowanej pod koniec 2008 roku i na początku 2009. Wiele z promocyjnych lokat będzie wygasać na początku 2010 roku, a banki będą starały się zachęcić depozytariuszy do pozostawienia pieniędzy u siebie. Nie będzie to łatwe zadanie w sytuacji, gdy rosnącą siłę przyciągania prezentują fundusze inwestycyjne dzięki osiąganym stopom zwrotu z inwestycji giełdowych. Utrzymanie oprocentowania lokat na obecnym poziomie przez pierwsze miesiące 2010 r. oznacza jednak wysokie koszty odsetkowe (oprocentowanie lokat przewyższa obecnie stopy WIBOR), co banki spróbują sobie zrekompensować w drugiej połowie roku, opóźniając decyzje o podnoszeniu oprocentowania depozytów w reakcji na działania Rady Polityki Pieniężnej. Niemniej w końcówce roku oprocentowanie depozytów powinno powrócić do poziomów obserwowanych obecnie.

Kredyty gotówkowe: Na dowód nie wrócą
Mateusz Ostrowski


W pierwszych miesiącach roku stopa bezrobocia będzie sezonowo rosła, a ewentualne nowe inwestycje nie przełożą się na poprawę sytuacji na rynku pracy szybciej niż w końcówce przyszłego roku. Stąd banki nadal będą ostrożnie kalkulowały ryzyko udzielania kredytów konsumpcyjnych. Dodatkowo wdrożenie rekomendacji T może znacząco utrudnić ich udzielanie osobom o bezwzględnie niskich dochodach (emerytom, rencistom, słabiej zarabiającym pracownikom). Ceny kredytów gotówkowych już obecnie są wysokie, dlatego dalszy wzrost oprocentowania może nie nastąpić do czasu poniesienia stóp procentowych przez RPP (ze względu na regulacje ustawy antylichwiarskiej, uzależniającej maksymalne oprocentowanie kredytu od lombardowej stopy procentowej Narodowego Banku Polskiego). Należy liczyć się z zaostrzonymi kryteriami udzielania tego rodzaju kredytów przez dłuższy czas, a to oznacza bardziej wnikliwe badanie zdolności klientów do regulowania zobowiązań. Z całą pewnością dowód osobisty nie wystarczy już do otrzymania pożyczki dla klientów „z ulicy”.

Fundusze inwestycyjne: Napłynie osiem miliardów
Bernard Waszczyk


Dobre wyniki funduszy inwestycyjnych z ostatnich miesięcy zostaną zauważone także przez specjalistów od marketingu zatrudnionych w TFI. Pole do popisu w kampaniach reklamowych mają otwarte co najmniej do połowy lutego, kiedy indeksy giełdowe wyznaczyły – jak na razie – dołek bessy. WIG20 oddalił się prawie o 100 proc. od tego poziomu, zatem stopy zwrotu w skali 12-miesięcy będą zapewne rosły, nawet jeśli ceny akcji „tylko” utrzymają obecne poziomy. Będzie to znakomitą zachętą dla starych i nowych klientów funduszy, by zwiększyć poziom inwestycji w funduszach inwestycyjnych.

TFI zwiększą budżety reklamowe zdając sobie sprawę, że właśnie teraz mogą pozyskać klientów o długoterminowej perspektywie inwestycyjnej – na kilka lat przed osiągnięciem szczytu cyklu gospodarczego. Nie można wykluczyć, że walka o pozyskanie klientów rozegra się nie tylko na ekranach telewizorów, ale także na poziomie opłat za zarządzanie, co byłoby niezwykle pożądanym i ze wszech miar usprawiedliwionym działaniem.

Problem z pozyskiwaniem do funduszy polegać będzie na słabości rynku pracy i realnie kurczących się dochodach ludności, co oznacza narastające problemy z utrzymaniem stopy życiowej. Oszczędności i inwestycje mogą być trudne do przeprowadzenia z punktu widzenia gospodarstw domowych. Dlatego poziom wpłat w całym roku nie będzie zbyt wysoki. Szacuję, że do TFI w 2010 r. napłynie 6-8 mld PLN nowych środków.

Giełda: Okazje już były
Łukasz Wróbel


Napływ nowych środków do TFI nie wystarczy samoistnie do podtrzymania koniunktury na rynku akcji. Trwający niemal od roku trend wzrostowy dojrzewa do korekty, która może wiązać się np. z niewystarczająco szybkim wzrostem zysków przedsiębiorstw w stosunku do oczekiwań inwestorów. Co prawda okres kryzysu wiele z nich wykorzystało do ograniczenia kosztów, co powinno pozytywnie odbić się na wzroście rentowności, jednak drugim warunkiem tego równania jest wyraźne przyspieszenie wzrostu gospodarczego i poziomu przychodów spółek. Wzrost PKB na poziomie 2-2,5 proc. jest już – moim zdaniem – uwzględniony w cenach akcji.

Hamulcem wstrzymującym hossę może być także wysyp dużych ofert publicznych. Polkomtel, Enea, GPW, drugi pakiet akcji PGE – to tylko niektóre z dużych projektów, które wymagać będą zmobilizowania znaczących ilości kapitału.

Stałym czynnikiem ryzyka jest też pojawienie się nowych informacji dotyczących czy to kłopotów finansów publicznych w poszczególnych krajach (vide Grecja), czy też mniej lub bardziej spektakularnych bankructw jako odłożony efekt niedawnego (?) kryzysu.

W 2010 r. rynki akcji wchodzą z dojrzałą fazą hossy, co oznacza z jednej strony, że coraz trudniej będzie o okazje takie jak na jej początku, a z drugiej, że rośnie ryzyko znaczącej korekty trendu. Wytypowanie poziomu indeksów, na którym zakończymy rok 2010 r. jest niemożliwe, a wyznaczenie zakresu wahań między 2-3 tys. punktów dla WIG20 (bez gwarancji, że przedział ten nie zostanie opuszczony) nikogo nie satysfakcjonuje. Dlatego takiej prognozy nie będzie. Rynki akcji mogą rosnąć tak długo, jak długo Fed nie zasygnalizuje gotowości do podnoszenia stóp procentowych, co ukróciłoby dolarowy carry-trade, na którym obecnie opiera się globalna hossa. Względnie rynek może skorygować się sam znacznie wcześniej, jeśli inwestorzy pozwolą na silne wzrosty w krótkim okresie.

Mieszkania: Podaż nie pozwoli na wzrost cen
Emil Szweda

Zakładana powolna poprawa PKB, rynku pracy i dostępności kredytów to zbyt mało, by oczekiwać wzrostu cen mieszkań, nawet jeśli do tej litanii dołączyć argumenty o zmniejszającej się podaży nowych mieszkań ze strony deweloperów. Obecna podaż zaspokaja popyt na mniej więcej 18-24 miesięcy, przy założeniu utrzymania obecnych cen.

Nie oznacza to jednak, że ceny mogą wyłącznie spadać, choć taki scenariusz należy brać pod uwagę. W optymistycznym scenariuszu, zmiany cen będą miały charakter ewolucyjny – powolny, w miarę jak na rynek będą wchodziły oferty nowych, tańszych (bo taniej budowanych) mieszkań, średnie ceny mogą się stopniowo obniżać.

W wariancie pesymistycznym do przyspieszenia spadku cen rękę przyłożą banki, które stracą cierpliwość do deweloperów, którzy mimo słabej sprzedaży, nie decydują się na obniżki cen licząc na kolejne „zrolowanie” kredytów bankowych. Postawa branży bankowej, o ile banki będą domagać się spłaty udzielonych kredytów od deweloperów, może mieć istotny wpływ na zachowanie się cen mieszkań w przyszłym roku (w szczególności w pierwszej połowie roku). W tej chwili brak jakichkolwiek sygnałów przemawiających za realizacją tak czarnego scenariusza. Przeciwnie – banki otwarcie deklarują, że są w stanie prolongować terminy spłat kredytów deweloperskich nie ingerując bezpośrednio w strategie cenowe swoich klientów. Niemniej, rolowane kredyty będą droższe od tych udzielonych dwa-trzy lata temu, dlatego sam fakt poniesienia dodatkowych kosztów finansowych może skłonić deweloperów do obniżania cen.

Dostosowaniu ulec powinny w szczególności ceny mieszkań dużych (powyżej 80m2), które sprzedają się najsłabiej. Kupujący mają dla nich dobrą alternatywę w postaci domów na peryferiach miast i sądząc z danych GUS, skwapliwie z tej możliwości korzystają (obecnie na jedno budowane mieszkanie przypadają dwie budowy domów jednorodzinnych). W tym kontekście powstaje coraz większa grupa inwestorów, dla których ceny mieszkań przestają mieć znaczenie, a ważniejsze stają się ceny działek i materiałów budowlanych.

Reasumując – nie należy spodziewać się wzrostu cen mieszkań w 2010 r. Nawet znacząca poprawa warunków gospodarczych nie jest w stanie zmienić tego obrazu rzeczy, ponieważ banki nie są przygotowane do wzrostu liczby kredytów o więcej niż 10-15 proc. rocznie. Posiadają bowiem zbyt słabą bazę depozytową, a możliwość sekurytyzacji aktywów czy wystawiania listów zastawnych wciąż pozostaje w sferze teorii niż praktyki rynkowej. Na rynku wciąż przeważa podaż, a jakikolwiek wyższe ceny mogą ją dodatkowo zwiększyć ze strony inwestorów indywidualnych, którzy zdecydowali się przeczekać okres słabszej koniunktury. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się być utrzymanie obecnego poziomu cen przez kolejny rok.


Dział analiz Open Finance

kg

Prognozy analityków na rok 2010

Kredyty hipoteczne w euro zdobędą popularność w przyszłym roku, zwłaszcza w jego drugiej połowie. Oprocentowanie lokat przejściowo się obniży, ale za rok będzie takie jak dziś. Ceny mieszkań czeka stabilizacja lub powolny spadek, a giełda…
Przyszły rok w podstawowym scenariuszu przyniesie dalszą poprawę w gospodarce, choć na tyle powolną, że przez kilka pierwszych miesięcy oferta banków będzie zmieniała się powoli. Dopiero w drugim kwartale roku dynamika zmian nabierze szybszego charakteru. Kapitał pozostanie drogi ponieważ do rywalizacji o płynność silniej niż kiedykolwiek w historii włączą się rządy emitując rekordowe pakiety obligacji. Jednocześnie oczekujemy jednak napływu bezpośrednich inwestycji zagranicznych do Polski po blisko dwuletniej przerwie i większych inwestycji ze strony przedsiębiorstw. Wpłynie to na ustabilizowanie sytuacji na rynku pracy i ośmieli banki do zwiększenia akcji kredytowej przy stabilniejszych notowaniach złotego. Ewentualny nawrót kryzysu na światowe rynki finansowe przekreśli te perspektywy w całości lub dużej ich części. Czynnikiem ryzyka o charakterze systemowym jest kondycja naszego sektora finansów publicznych, która pozostaje słaba, a jej jedyną zaletę da się podsumować w trzech słowach – inni mają gorzej.

Kredyty hipoteczne: Euro zdobędzie zwolenników
Marcin Krasoń, Emil Szweda


W 2009 roku przebojem okazały się kredyty oferowane w ramach programu „Rodzina na Swoim”. W pierwszej części roku program utrzyma, a być może nawet powiększy swój udział w rynku, zwłaszcza na krótko przed wprowadzeniem planowanych w nim zmian (zawężenie oferty do rynku pierwotnego), co będzie impulsem do szybszego podejmowania decyzji o zakupie mieszkań na rynku wtórnym w ramach RnS. Jednak już od II kwartału spodziewamy się spadku limitów cenowych obowiązujących w programie, co w dużym stopniu utrudni korzystanie z niego.

W jego miejsce Polacy coraz szerzej korzystać będą z kredytów w euro, czemu paradoksalnie może pomóc wprowadzenie rekomendacji T, w której Komisja Nadzoru Finansowego domaga się, by łączny poziom wydatków na zobowiązania finansowe nie przekraczał 50 proc. dochodów kredytobiorcy. Raty kredytów w euro są o 20-25 proc. niższe niż kredytów złotowych (dla kredytów 30-letnich), więc z ich pomocą łatwiej będzie spełnić ten warunek (pamiętając o ograniczeniach wynikających z rekomendacji S). Dotyczy to jednak tylko osób o wysokich dochodach. Również oczekiwana dalsza poprawa lub choćby ustabilizowanie notowań złotego sprawią, że kredytobiorcy łaskawszym okiem spojrzą na tego rodzaju kredyty.

Marże kredytów będą w dalszym ciągu spadały. Oczekujemy, że średnia marża ustabilizuje się na poziomie 2 pkt proc. dla kredytów złotowych i w okolice 3 pkt proc. dla kredytów w euro (poniżej tych poziomów dla kredytów o wysokim wkładzie własnym i powyżej o niskim wkładzie) już w II kwartale. Stanie się tak dlatego, że rosnące współczynniki wypłacalności banków skłonią je do podejmowania bardziej ryzykownych decyzji – zgromadzony kapitał będzie musiał być zatrudniony do pracy. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że część banków spożytkuje zapasy kapitału na wypłatę dywidendy, co spowolniłoby proces obniżania marż kredytowych. Spadek marż będzie też hamowany przez znaczne emisje długu ze strony skarbu państwa (ponieważ oprocentowanie kredytów nie może spaść poniżej oprocentowania obligacji skarbowych). Banki nie zaryzykują też głębszego cięcia marż mając w pamięci koszty takich działań podjętych w latach 2006-2008. Incydentalnie marże mogą być jednak obniżane nawet poniżej 1 pkt proc., dla klientów korzystających z innych usług banków (wysokomarżowych produktów inwestycyjnych).

Niestety, oprocentowanie kredytów nie spadnie mimo obniżki marż. Już w połowie roku możliwe są decyzje o podwyżkach stóp procentowych podejmowane przez Radę Polityki Pieniężnej. Wzrost stóp zbilansuje spadek marż i w efekcie oprocentowanie nowych kredytów złotowych będzie za rok o tej porze tak samo wysokie jak obecnie. Również ze strony ECB należy oczekiwać podobnego ruchu – z podobnym skutkiem dla kredytobiorców.

Oczekujemy, że rynek pracy ustabilizuje się, ale dochody nie będą rosły realnie jeszcze przez dłuższy czas (wykraczający poza 2010 r.). Pamiętając o tym, że i bez stagnacji na rynku pracy popyt na mieszkania byłby niższy niż w rekordowych latach 2007-2008, oczekujemy że liczba udzielonych kredytów hipotecznych będzie nieznacznie tylko wyższa niż w 2009 roku. Wzrost będzie wynikał głównie z efektu niskiej bazy – rynek w I kwartale 2010 r. będzie porównywany do rynku z I kwartału 2009 r., kiedy był on ogłuszony skutkami kryzysu finansowego. Spodziewamy się, że liczba udzielonych kredytów hipotecznych wyniesie 190-200 tys. sztuk (wobec 170 tys. prognozowanych przez nas na 2009 rok – szacunek dla piętnastu największych polskich banków).

Kryteria udzielania kredytów hipotecznych pozostaną tak samo restrykcyjne jak obecnie, a ewentualne wprowadzenie rekomendacji T może je dodatkowo zaostrzyć.

Lokaty: Będzie trudniej o dobrą ofertę
Mateusz Ostrowski


W pierwszej połowie roku coraz trudniej będzie znaleźć korzystną ofertę zdeponowania środków, ponieważ płynność sektora bankowego znacząco poprawiła się w ostatnich miesiącach i instytucje nie toczą już wojen depozytowych. Banki będą więc nieznacznie obniżać oprocentowanie depozytów. Ich sprzymierzeńcem okaże się spadająca do połowy roku inflacja, która pozwoli na usprawiedliwienie obniżek oprocentowania depozytów zwłaszcza w II kwartale. Spadki oprocentowania lokat nie będą jednak znaczące, co również jest owocem wojny na lokaty obserwowanej pod koniec 2008 roku i na początku 2009. Wiele z promocyjnych lokat będzie wygasać na początku 2010 roku, a banki będą starały się zachęcić depozytariuszy do pozostawienia pieniędzy u siebie. Nie będzie to łatwe zadanie w sytuacji, gdy rosnącą siłę przyciągania prezentują fundusze inwestycyjne dzięki osiąganym stopom zwrotu z inwestycji giełdowych. Utrzymanie oprocentowania lokat na obecnym poziomie przez pierwsze miesiące 2010 r. oznacza jednak wysokie koszty odsetkowe (oprocentowanie lokat przewyższa obecnie stopy WIBOR), co banki spróbują sobie zrekompensować w drugiej połowie roku, opóźniając decyzje o podnoszeniu oprocentowania depozytów w reakcji na działania Rady Polityki Pieniężnej. Niemniej w końcówce roku oprocentowanie depozytów powinno powrócić do poziomów obserwowanych obecnie.

Kredyty gotówkowe: Na dowód nie wrócą
Mateusz Ostrowski


W pierwszych miesiącach roku stopa bezrobocia będzie sezonowo rosła, a ewentualne nowe inwestycje nie przełożą się na poprawę sytuacji na rynku pracy szybciej niż w końcówce przyszłego roku. Stąd banki nadal będą ostrożnie kalkulowały ryzyko udzielania kredytów konsumpcyjnych. Dodatkowo wdrożenie rekomendacji T może znacząco utrudnić ich udzielanie osobom o bezwzględnie niskich dochodach (emerytom, rencistom, słabiej zarabiającym pracownikom). Ceny kredytów gotówkowych już obecnie są wysokie, dlatego dalszy wzrost oprocentowania może nie nastąpić do czasu poniesienia stóp procentowych przez RPP (ze względu na regulacje ustawy antylichwiarskiej, uzależniającej maksymalne oprocentowanie kredytu od lombardowej stopy procentowej Narodowego Banku Polskiego). Należy liczyć się z zaostrzonymi kryteriami udzielania tego rodzaju kredytów przez dłuższy czas, a to oznacza bardziej wnikliwe badanie zdolności klientów do regulowania zobowiązań. Z całą pewnością dowód osobisty nie wystarczy już do otrzymania pożyczki dla klientów „z ulicy”.

Fundusze inwestycyjne: Napłynie osiem miliardów
Bernard Waszczyk


Dobre wyniki funduszy inwestycyjnych z ostatnich miesięcy zostaną zauważone także przez specjalistów od marketingu zatrudnionych w TFI. Pole do popisu w kampaniach reklamowych mają otwarte co najmniej do połowy lutego, kiedy indeksy giełdowe wyznaczyły – jak na razie – dołek bessy. WIG20 oddalił się prawie o 100 proc. od tego poziomu, zatem stopy zwrotu w skali 12-miesięcy będą zapewne rosły, nawet jeśli ceny akcji „tylko” utrzymają obecne poziomy. Będzie to znakomitą zachętą dla starych i nowych klientów funduszy, by zwiększyć poziom inwestycji w funduszach inwestycyjnych.

TFI zwiększą budżety reklamowe zdając sobie sprawę, że właśnie teraz mogą pozyskać klientów o długoterminowej perspektywie inwestycyjnej – na kilka lat przed osiągnięciem szczytu cyklu gospodarczego. Nie można wykluczyć, że walka o pozyskanie klientów rozegra się nie tylko na ekranach telewizorów, ale także na poziomie opłat za zarządzanie, co byłoby niezwykle pożądanym i ze wszech miar usprawiedliwionym działaniem.

Problem z pozyskiwaniem do funduszy polegać będzie na słabości rynku pracy i realnie kurczących się dochodach ludności, co oznacza narastające problemy z utrzymaniem stopy życiowej. Oszczędności i inwestycje mogą być trudne do przeprowadzenia z punktu widzenia gospodarstw domowych. Dlatego poziom wpłat w całym roku nie będzie zbyt wysoki. Szacuję, że do TFI w 2010 r. napłynie 6-8 mld PLN nowych środków.

Giełda: Okazje już były
Łukasz Wróbel


Napływ nowych środków do TFI nie wystarczy samoistnie do podtrzymania koniunktury na rynku akcji. Trwający niemal od roku trend wzrostowy dojrzewa do korekty, która może wiązać się np. z niewystarczająco szybkim wzrostem zysków przedsiębiorstw w stosunku do oczekiwań inwestorów. Co prawda okres kryzysu wiele z nich wykorzystało do ograniczenia kosztów, co powinno pozytywnie odbić się na wzroście rentowności, jednak drugim warunkiem tego równania jest wyraźne przyspieszenie wzrostu gospodarczego i poziomu przychodów spółek. Wzrost PKB na poziomie 2-2,5 proc. jest już – moim zdaniem – uwzględniony w cenach akcji.

Hamulcem wstrzymującym hossę może być także wysyp dużych ofert publicznych. Polkomtel, Enea, GPW, drugi pakiet akcji PGE – to tylko niektóre z dużych projektów, które wymagać będą zmobilizowania znaczących ilości kapitału.

Stałym czynnikiem ryzyka jest też pojawienie się nowych informacji dotyczących czy to kłopotów finansów publicznych w poszczególnych krajach (vide Grecja), czy też mniej lub bardziej spektakularnych bankructw jako odłożony efekt niedawnego (?) kryzysu.

W 2010 r. rynki akcji wchodzą z dojrzałą fazą hossy, co oznacza z jednej strony, że coraz trudniej będzie o okazje takie jak na jej początku, a z drugiej, że rośnie ryzyko znaczącej korekty trendu. Wytypowanie poziomu indeksów, na którym zakończymy rok 2010 r. jest niemożliwe, a wyznaczenie zakresu wahań między 2-3 tys. punktów dla WIG20 (bez gwarancji, że przedział ten nie zostanie opuszczony) nikogo nie satysfakcjonuje. Dlatego takiej prognozy nie będzie. Rynki akcji mogą rosnąć tak długo, jak długo Fed nie zasygnalizuje gotowości do podnoszenia stóp procentowych, co ukróciłoby dolarowy carry-trade, na którym obecnie opiera się globalna hossa. Względnie rynek może skorygować się sam znacznie wcześniej, jeśli inwestorzy pozwolą na silne wzrosty w krótkim okresie.

Mieszkania: Podaż nie pozwoli na wzrost cen
Emil Szweda

Zakładana powolna poprawa PKB, rynku pracy i dostępności kredytów to zbyt mało, by oczekiwać wzrostu cen mieszkań, nawet jeśli do tej litanii dołączyć argumenty o zmniejszającej się podaży nowych mieszkań ze strony deweloperów. Obecna podaż zaspokaja popyt na mniej więcej 18-24 miesięcy, przy założeniu utrzymania obecnych cen.

Nie oznacza to jednak, że ceny mogą wyłącznie spadać, choć taki scenariusz należy brać pod uwagę. W optymistycznym scenariuszu, zmiany cen będą miały charakter ewolucyjny – powolny, w miarę jak na rynek będą wchodziły oferty nowych, tańszych (bo taniej budowanych) mieszkań, średnie ceny mogą się stopniowo obniżać.

W wariancie pesymistycznym do przyspieszenia spadku cen rękę przyłożą banki, które stracą cierpliwość do deweloperów, którzy mimo słabej sprzedaży, nie decydują się na obniżki cen licząc na kolejne „zrolowanie” kredytów bankowych. Postawa branży bankowej, o ile banki będą domagać się spłaty udzielonych kredytów od deweloperów, może mieć istotny wpływ na zachowanie się cen mieszkań w przyszłym roku (w szczególności w pierwszej połowie roku). W tej chwili brak jakichkolwiek sygnałów przemawiających za realizacją tak czarnego scenariusza. Przeciwnie – banki otwarcie deklarują, że są w stanie prolongować terminy spłat kredytów deweloperskich nie ingerując bezpośrednio w strategie cenowe swoich klientów. Niemniej, rolowane kredyty będą droższe od tych udzielonych dwa-trzy lata temu, dlatego sam fakt poniesienia dodatkowych kosztów finansowych może skłonić deweloperów do obniżania cen.

Dostosowaniu ulec powinny w szczególności ceny mieszkań dużych (powyżej 80m2), które sprzedają się najsłabiej. Kupujący mają dla nich dobrą alternatywę w postaci domów na peryferiach miast i sądząc z danych GUS, skwapliwie z tej możliwości korzystają (obecnie na jedno budowane mieszkanie przypadają dwie budowy domów jednorodzinnych). W tym kontekście powstaje coraz większa grupa inwestorów, dla których ceny mieszkań przestają mieć znaczenie, a ważniejsze stają się ceny działek i materiałów budowlanych.

Reasumując – nie należy spodziewać się wzrostu cen mieszkań w 2010 r. Nawet znacząca poprawa warunków gospodarczych nie jest w stanie zmienić tego obrazu rzeczy, ponieważ banki nie są przygotowane do wzrostu liczby kredytów o więcej niż 10-15 proc. rocznie. Posiadają bowiem zbyt słabą bazę depozytową, a możliwość sekurytyzacji aktywów czy wystawiania listów zastawnych wciąż pozostaje w sferze teorii niż praktyki rynkowej. Na rynku wciąż przeważa podaż, a jakikolwiek wyższe ceny mogą ją dodatkowo zwiększyć ze strony inwestorów indywidualnych, którzy zdecydowali się przeczekać okres słabszej koniunktury. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się być utrzymanie obecnego poziomu cen przez kolejny rok.


Dział analiz Open Finance

kg

Zniesienie licencji pośredników

Propozycja rządu, dotycząca zniesienia licencji pośredników, jest częścią nowego projektu ustawy Szejnfelda, której celem jest ograniczenie zbędnych barier i blokad administracyjnych. Otwarcie dostępu do zawodu pośrednika stanowi jednak spore zagrożenie dla rynku nieruchomości. Wzrost konkurencji na rynku może spowodować zwiększenie się liczby oszustw oraz większą liczbę niefachowo przeprowadzonych transakcji – podaje „Rzeczpospolita".

Jak czytamy dalej, propozycja rządu wzbudziła oburzenie członków Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości. Wiceminister infrastruktury Olgierd Dziekoński broni projektu, argumentując, że nie w każdym kraju Unii Europejskiej konieczne jest posiadanie odpowiednich uprawnień do wykonywania tego zawodu. Obecnie powszechna jest sytuacja, kiedy duża grupa osób pracuje pod opieką licencjonowanego pośrednika, płacąc mu w zamian część swojego wynagrodzenia.

Praca pośrednika w obrocie nieruchomościami wiąże się aktualnie z dużą odpowiedzialnością. Oprócz działań prowadzących do kojarzenia klientów wymaga się od pośredników w obrocie nieruchomościami sporej wiedzy z zakresu prawa. Dzięki temu klient ma gwarancję, że transakcja zostanie przeprowadzona poprawnie. W sytuacji niedopełnienia czynności przez pośrednika klient może podać go do sądu lub złożyć na niego skargę. Komisja Odpowiedzialności Zawodowej może ukarać pośrednika nawet odebraniem licencji zawodowej – informuje „Rzeczpospolita".

 

Źródło: „Rzeczpospolita”

Zniesienie licencji pośredników

Propozycja rządu, dotycząca zniesienia licencji pośredników, jest częścią nowego projektu ustawy Szejnfelda, której celem jest ograniczenie zbędnych barier i blokad administracyjnych. Otwarcie dostępu do zawodu pośrednika stanowi jednak spore zagrożenie dla rynku nieruchomości. Wzrost konkurencji na rynku może spowodować zwiększenie się liczby oszustw oraz większą liczbę niefachowo przeprowadzonych transakcji – podaje „Rzeczpospolita".

Jak czytamy dalej, propozycja rządu wzbudziła oburzenie członków Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości. Wiceminister infrastruktury Olgierd Dziekoński broni projektu, argumentując, że nie w każdym kraju Unii Europejskiej konieczne jest posiadanie odpowiednich uprawnień do wykonywania tego zawodu. Obecnie powszechna jest sytuacja, kiedy duża grupa osób pracuje pod opieką licencjonowanego pośrednika, płacąc mu w zamian część swojego wynagrodzenia.

Praca pośrednika w obrocie nieruchomościami wiąże się aktualnie z dużą odpowiedzialnością. Oprócz działań prowadzących do kojarzenia klientów wymaga się od pośredników w obrocie nieruchomościami sporej wiedzy z zakresu prawa. Dzięki temu klient ma gwarancję, że transakcja zostanie przeprowadzona poprawnie. W sytuacji niedopełnienia czynności przez pośrednika klient może podać go do sądu lub złożyć na niego skargę. Komisja Odpowiedzialności Zawodowej może ukarać pośrednika nawet odebraniem licencji zawodowej – informuje „Rzeczpospolita".

 

Źródło: „Rzeczpospolita”

Modernizacja dworców we Wrocławiu

Cztery dworce zostaną zmodernizowane we Wrocławiu wg projektu pracowni architektonicznej GPVT. Poznańska pracownia należąca do Tomasza Białoszewskiego i Grzegorza Pacera wygrała przetarg na opracowanie dokumentacji, która gotowa ma być do 15 lutego 2010 r. Inwestycja pochłonie 8 mln zł, w efekcie do 2012 r. odnowione zostaną dworce Mikołajów, Pracze, Kuźniki i Leśnica. Modernizacja dworców we Wrocławiu

Modernizacja dworców we Wrocławiu

Cztery dworce zostaną zmodernizowane we Wrocławiu wg projektu pracowni architektonicznej GPVT. Poznańska pracownia należąca do Tomasza Białoszewskiego i Grzegorza Pacera wygrała przetarg na opracowanie dokumentacji, która gotowa ma być do 15 lutego 2010 r. Inwestycja pochłonie 8 mln zł, w efekcie do 2012 r. odnowione zostaną dworce Mikołajów, Pracze, Kuźniki i Leśnica. Modernizacja dworców we Wrocławiu

Mieszkania za złotówkę tylko do końca roku

Od nowego roku przekształcenie mieszkania będzie o kilkadziesiąt tysięcy droższe.
Jeszcze w tym tygodniu posłowie będą chcieli uchwalić przepisy wprowadzające dodatkowe opłaty. Zgodnie z projektem to nie ustawa, a wola większości spółdzielców będzie decydowała o wprowadzeniu dodatkowych opłat za nabycie odrębnej własności mieszkań lokatorskich - informuje Dziennik Gazeta Prawna.

Tylko do 30 grudnia obowiązują przepisy uprawniające spółdzielców do przekształcenia mieszkań lokatorskich za symboliczną złotówkę. Jednak wszyscy lokatorzy, którzy zdążą do tego terminu złożyć wniosek o przekształcenie, mogą liczyć, że przekształcenie nastąpi według obecnych warunków.

TRYBUNAŁ UCHYLA TANI WYKUP
Trybunał Konstytucyjny w grudniu ubiegłego roku orzekł, że przepisy zobowiązujące spółdzielnie mieszkaniowe do przenoszenia własności lokali na swoich członków (jedynie po uregulowaniu kosztów wybudowania mieszkania, czyli za przysłowiową złotówkę) są niezgodne z konstytucją, za takie uznał też zapisy pozwalające na karanie członków zarządów spółdzielni, którzy nie dokonali przeniesienia własności lokali na spółdzielców.
Trybunał dał rok na poprawienie tych uregulowań. W związku z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego projekt zmian w ustawie o spółdzielniach mieszkaniowych przygotowało Ministerstwo Infrastruktury. W sierpniu projekt ten przyjął rząd.


money.pl

Mieszkania za złotówkę tylko do końca roku

Od nowego roku przekształcenie mieszkania będzie o kilkadziesiąt tysięcy droższe.
Jeszcze w tym tygodniu posłowie będą chcieli uchwalić przepisy wprowadzające dodatkowe opłaty. Zgodnie z projektem to nie ustawa, a wola większości spółdzielców będzie decydowała o wprowadzeniu dodatkowych opłat za nabycie odrębnej własności mieszkań lokatorskich - informuje Dziennik Gazeta Prawna.

Tylko do 30 grudnia obowiązują przepisy uprawniające spółdzielców do przekształcenia mieszkań lokatorskich za symboliczną złotówkę. Jednak wszyscy lokatorzy, którzy zdążą do tego terminu złożyć wniosek o przekształcenie, mogą liczyć, że przekształcenie nastąpi według obecnych warunków.

TRYBUNAŁ UCHYLA TANI WYKUP
Trybunał Konstytucyjny w grudniu ubiegłego roku orzekł, że przepisy zobowiązujące spółdzielnie mieszkaniowe do przenoszenia własności lokali na swoich członków (jedynie po uregulowaniu kosztów wybudowania mieszkania, czyli za przysłowiową złotówkę) są niezgodne z konstytucją, za takie uznał też zapisy pozwalające na karanie członków zarządów spółdzielni, którzy nie dokonali przeniesienia własności lokali na spółdzielców.
Trybunał dał rok na poprawienie tych uregulowań. W związku z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego projekt zmian w ustawie o spółdzielniach mieszkaniowych przygotowało Ministerstwo Infrastruktury. W sierpniu projekt ten przyjął rząd.


money.pl

Mieszkania taniały w listopadzie

W listopadzie ceny mieszkań spadły o 0,7 proc. w porównaniu do października i były o 1,75 proc. niższe niż przed rokiem - tak wynika z zestawienia transakcji przeprowadzonych przez klientów Open Finance, Home Broker i Dom Banku.
Listopad był drugim z kolei miesiącem spadku wartości indeksu cen mieszkań Open Finance. Był to także kolejny miesiąc, w którym analitycy odnotowali wzrost liczby transakcji, co potwierdza obserwowane ożywienie na rynku kredytów hipotecznych.

W skali miesiąca ceny spadały i rosły w takiej samej liczbie miast. Najmocniej rosły ceny w Bydgoszczy - o 2 proc. do 4096 zł/mkw., w Szczecinie (1,9 proc. do 4851 zł/mkw.) i we Wrocławiu (1,8 proc. do 6214 zł/mkw.)

Co dalej z cenami? - W grudniu nie spodziewamy się rewolucji na rynku mieszkaniowym, choć trzeba pamiętać, że miesiące zimowe zwykle nie służą dobrze sprzedającym mieszkania i mogą przynieść spadek średnich cen - przewidują analitycy OF.

Komentarz i prognoza

Emil Szweda, Bernard Waszczyk, Open Finance:

W dłuższym okresie tendencje cenowe mogą zależeć od losów programu Rodzina na Swoim oraz implementacji w bankach Rekomendacji T.
Gdyby te dwa czynniki miały pozostać niezmienne, oczekiwalibyśmy stabilizacji cen z tendencją do ich niewielkiego spadku, ze względu na stopniowe wprowadzanie na rynek nowych projektów realizowanych po niższych kosztach. Również oczekiwane obniżenie limitów cenowych w ramach programu RnS może zmusić sprzedających do obniżenia cen.

Jednak trzeba pamiętać, że deweloperzy dostosowali swoją ofertę do obniżonego popytu (liczba nowych projektów deweloperskich spadła o 40 proc., a liczba nowych kredytów hipotecznych o 35 proc.). Natomiast sam popyt - w obliczu lepszej niż oczekiwano sytuacji na rynku pracy i w całej gospodarce - powinien utrzymać się na dotychczasowym poziomie lub nawet nieznacznie wzrosnąć względem 2009 roku.
W stabilizacji mediany cen pomaga też struktura rynku, na którym większość transakcji dotyczy mieszkań małych i średnich, które w znacznym stopniu oparły się przecenie. Natomiast spadek cen mieszkań dużych może w niewielkim tylko stopniu być odzwierciedlany w danych zbiorczych, ze względu na niewielką liczbę tego typu transakcji.



money.pl

Mieszkania taniały w listopadzie

W listopadzie ceny mieszkań spadły o 0,7 proc. w porównaniu do października i były o 1,75 proc. niższe niż przed rokiem - tak wynika z zestawienia transakcji przeprowadzonych przez klientów Open Finance, Home Broker i Dom Banku.
Listopad był drugim z kolei miesiącem spadku wartości indeksu cen mieszkań Open Finance. Był to także kolejny miesiąc, w którym analitycy odnotowali wzrost liczby transakcji, co potwierdza obserwowane ożywienie na rynku kredytów hipotecznych.

W skali miesiąca ceny spadały i rosły w takiej samej liczbie miast. Najmocniej rosły ceny w Bydgoszczy - o 2 proc. do 4096 zł/mkw., w Szczecinie (1,9 proc. do 4851 zł/mkw.) i we Wrocławiu (1,8 proc. do 6214 zł/mkw.)

Co dalej z cenami? - W grudniu nie spodziewamy się rewolucji na rynku mieszkaniowym, choć trzeba pamiętać, że miesiące zimowe zwykle nie służą dobrze sprzedającym mieszkania i mogą przynieść spadek średnich cen - przewidują analitycy OF.

Komentarz i prognoza

Emil Szweda, Bernard Waszczyk, Open Finance:

W dłuższym okresie tendencje cenowe mogą zależeć od losów programu Rodzina na Swoim oraz implementacji w bankach Rekomendacji T.
Gdyby te dwa czynniki miały pozostać niezmienne, oczekiwalibyśmy stabilizacji cen z tendencją do ich niewielkiego spadku, ze względu na stopniowe wprowadzanie na rynek nowych projektów realizowanych po niższych kosztach. Również oczekiwane obniżenie limitów cenowych w ramach programu RnS może zmusić sprzedających do obniżenia cen.

Jednak trzeba pamiętać, że deweloperzy dostosowali swoją ofertę do obniżonego popytu (liczba nowych projektów deweloperskich spadła o 40 proc., a liczba nowych kredytów hipotecznych o 35 proc.). Natomiast sam popyt - w obliczu lepszej niż oczekiwano sytuacji na rynku pracy i w całej gospodarce - powinien utrzymać się na dotychczasowym poziomie lub nawet nieznacznie wzrosnąć względem 2009 roku.
W stabilizacji mediany cen pomaga też struktura rynku, na którym większość transakcji dotyczy mieszkań małych i średnich, które w znacznym stopniu oparły się przecenie. Natomiast spadek cen mieszkań dużych może w niewielkim tylko stopniu być odzwierciedlany w danych zbiorczych, ze względu na niewielką liczbę tego typu transakcji.



money.pl

„Polska norma”, czyli mieszkaniowy dobrobyt na wstecznym biegu

Gdyby tak za miarę postępu dobrobytu w Polsce przyjąć dostępność cenową nieruchomości oraz ewolucję metodyki zaspokajania potrzeb mieszkaniowych Polaków, to mogłoby się niestety okazać, że nie dość iż jedziemy na wstecznym biegu, to w dodatku z zamkniętymi oczami.
Gdy przed dwiema dekadami polska gospodarka na bazie reformy Balcerowicza ewoluowała z otchłani realnego socjalizmu do wolnorynkowego „raju”, niemal wszyscy uczestnicy świeżo ukonstytuowanej III Rzeczpospolitej pewni byli nadejścia ery trwałego wzrostu poziomu życia w Polsce. Jednym z głównych czynników mającym o tym poziomie decydować „od zawsze” pozostają warunki mieszkaniowe, a zwłaszcza realne szanse oraz bieżący poziom ich zaspokojenia przez przeciętnego obywatela. Niestety wszystkie dostępne dane wskazują na to, że ta dziedzina kształtowania jakości życia polskiego społeczeństwa naznaczona jest permanentnym regresem.

Gdy przed dwiema dekadami polska gospodarka na bazie reformy Balcerowicza ewoluowała z otchłani realnego socjalizmu do wolnorynkowego „raju”, niemal wszyscy uczestnicy świeżo ukonstytuowanej III Rzeczpospolitej pewni byli nadejścia ery trwałego wzrostu poziomu życia w Polsce. Jednym z głównych czynników mającym o tym poziomie decydować „od zawsze” pozostają warunki mieszkaniowe, a zwłaszcza realne szanse oraz bieżący poziom ich zaspokojenia przez przeciętnego obywatela. Niestety wszystkie dostępne dane wskazują na to, że ta dziedzina kształtowania jakości życia polskiego społeczeństwa naznaczona jest permanentnym regresem.

Wskaźniki dostępności


Badacze rynku nieruchomości opracowali stosunkowo bogaty zestaw indykatorów, zadaniem których jest ustalenie jego parametrów, stopnia dojrzałości czy też norm opisujących proces zaspokajania potrzeb mieszkaniowych konsumentów. Z punktu widzenia polskiego konsumenta, żyjącego w środowisku „emerging market”, najważniejsze wydają się te ostatnie, określane w nomenklaturze międzynarodowej jako „wskaźniki dostępności” (ang. affordability indexes). Konfrontują one ze sobą zdolność finansową najliczniejszej statystycznie grupy średnio sytuowanych gospodarstw domowych z kosztem nabycia lub wynajmu typowych nieruchomości, możliwościami obsługi długu hipotecznego itp.

Najpopularniejszym z nich jest tzw. wskaźnik siły nabywczej, będący relacją średniej płacy brutto do ceny metra kwadratowego mieszkania w największych miastach kraju. Od dość dawna oficjalna wartość tej relacji kształtuje się w Polsce na poziomie zbliżonym do 0,5, co oznacza, że średnia miesięczna płaca miałaby wystarczać na zakup zaledwie połowy mkw. mieszkania. W tej okolicy (0,45) lokalizują ją niedawne badania Fundacji na Rzecz Kredytu Hipotecznego, przyjmującej średnią płacę na poziomie 3200 zł. oraz cenę metra kwadratowego mieszkania na 7 tys. zł. Dwa lata temu, w szczycie boomu, ta sama instytucja oceniała tę zmienną na rekordowo niskim poziomie 0,36. Z kolei NBP w swoim „Raporcie o inflacji” zamieszcza wykres (ostatnio w lutym ’09), na którym wartość wskaźnika siły nabywczej dla różnych miast waha się w przedziale od 0,4 do 0,7. Jednak średnia płaca w Polsce w rzeczywistości może być (a właściwie to jest na pewno) znacznie niższa od danych oficjalnych. Jak bowiem wykazały badania portalu Money.pl, zastępujące średnią arytmetyczną tzw. medianą eliminującą fałszujące wyniki GUS kominy płacowe, rzeczywista średnia płaca brutto wynosi około 2500 zł. Przyjmując tę interpretację okazałoby się, że wskaźnik siły nabywczej posiada aktualną wartość, uwzględniająca już korektę cen nieruchomości, zbliżoną do 0,35, a to z kolei znaczyłoby, że przeciętny Polak musi pracować na 1 mkw. mieszkania już nie 2, ale nawet do 3 miesięcy(!). Stanowiłoby to mniej więcej 6-krotne odchylenie in minus od standardów obowiązujących w cywilizowanych krajach Europy Zachodniej, gdzie poziom omawianego wskaźnika ustalił się w granicach 2 (nierzadko nawet tę wartość przekraczając) i aż 10-krotne od wartości zbliżonej do 4, która obowiązuje w USA. Choć być może trudno w to uwierzyć, to jednak Polska z tak niskim współczynnikiem pozostaje w ścisłej czołówce nie tylko europejskich ale globalnych outsiderów w konkurencji dostępności mieszkań dla swoich obywateli.

Tę z pewnością niepokojącą statystykę zdaje się potwierdzać inny parametr, równie dobrze obrazujący funkcjonalność procesu zaspokajania potrzeby zamieszkiwania w ramach konkretnego rynku nieruchomości. Wskaźnik ten, określany z angielskiego jako P/I (price/income ratio), jest dość prostą relacją obowiązującej ceny przeciętnej nieruchomości mieszkalnej do średniego rocznego dochodu rozporządzalnego przeciętnego gospodarstwa domowego. Wskaźnik ten szczególnie popularny jest w USA, gdzie w zależności od obowiązującej koniunktury gospodarczej potrafi oscylować w granicach od 2 do nawet 6. Zazwyczaj jednak przyjmuje wartość zbliżoną do 4, tak jak w Europie Zachodniej, gdzie przedział od 3 do 4 określa obowiązującą normę. A jak ten czynnik prezentuje się u nas? P/I do połowy 2008 roku ilustrowany był obok wskaźnika siły nabywczej w „Raporcie o inflacji” NBP. Analitycy rodzimego Banku Narodowego zlokalizowali go w tamtym czasie dla różnych miast Polski w przedziale wartości od 6 do 10. Gdyby jednak spróbować oszacować rzeczywistą średnią wartość rodzimego P/I na podstawie danych pierwszego półrocza br., to okazałoby się, że otrzymany wynik jest jeszcze „ciekawszy”. Jeżeli bowiem jako przeciętną nieruchomość przyjmiemy mieszkanie w budynku wielorodzinnym o pow. 65,9 mkw. (dane GUS: przeciętna pow. mieszkania w 1-szym półroczu ’09) w cenie 6876 PLN/mkw. (REAS: średnia cena mkw. mieszkań sprzedanych na rynku pierwotnym w 2Q ‘09 ), to otrzymamy wartość w okolicach 450 tys. PLN. Z kolei dochód rozporządzalny gospodarstwa domowego w tym roku wynosi na osobę: dla gospodarstwa 2-osobowego - 1240,37 PLN, 3-osobowego – 1027,8 PLN, 4-osobowego – 835,3 PLN (dane za Instytutem Gospodarki Społecznej SGH). Bez ryzyka popełnienia istotnego błędu można więc przyjąć, że roczny dochód rozporządzalny reprezentatywnego gospodarstwa domowego w Polsce wynosi średnio 35 tys. zł. Po podzieleniu przez otrzymaną wartość średniej ceny mieszkania otrzymamy „polskie P/I” równe… 12,8(!). Daje to nam kolejną „polską normę”, która „tylko” o ponad 200 proc. dystansuje wskazaną powyżej średnią zachodnioeuropejską.

Z podstawowych aspektów wyznaczających standard zaspokajania potrzeb mieszkaniowych obywateli pozostaje omówienie kredytowej dostępności nieruchomości w PLN. Warto zwrócić uwagę na fakt, że NBP w dwóch ostatnich raportach o inflacji pomija ten, jak i pozostałe tematy, kwitując problem nieruchomości zaledwie krótką notatką. Dlaczego? Trudno o jednoznaczną odpowiedź. Natomiast z ostatniego raportu Expandera & Szybko.pl możemy się dowiedzieć o „widocznych oznakach ożywienia na rynku kredytów mieszkaniowych”, wskutek czego „4-osobowa rodzina osiągająca dochód na poziomie 3500 zł netto, mieszkająca w mieście średniej wielkości, może dziś liczyć średnio na 210 tys. zł kredytu w zł oraz 142 tys. zł w przypadku zaciągania kredytu w euro”. Oznacza to, w zależności od regionu kraju, możliwość zakupu około 8-12 mkw. lokalu na osobę, a następnie wieloletnie bytowanie z miesięcznym budżetem na poziomie średnio 450 zł. na głowę. Nic dodać, nic ująć…

Poza tym wszystkim rzetelne zdefiniowanie bardzo istotnej zwłaszcza dla bankowych analityków kredytowych relacji raty kredytu na kupno przeciętnego mieszkania do miesięcznego dochodu rozporządzalnego gospodarstwa domowego, wydaje się w polskich warunkach dosyć trudne. Wynika to z faktu tradycyjnej „elastyczności” rodzimych placówek bankowych przy czynności kredytowania zakupu nieruchomości. I tak w różnych okresach banki udzielają kredytów na starannie urozmaiconych warunkach, a to osobom bez zdolności kredytowej (do spółki z osobami trzecimi), a to z mniejszym, większym lub bez wkładu własnego, z czasem znaczną, a niekiedy dla odmiany z symboliczną marżą, ale przede wszystkim z często nienaturalnie wydłużonym okresem spłaty zadłużenia, który nie wiadomo jak obecnie, ale jeszcze niedawno w wielu przypadkach ocierał się o półwiecze. Standardy te raczej nie są powszechną praktyką w krajach o zaawansowanych systemach bankowo-finansowych. Stąd też określenie reprezentatywnych warunków kredytowania nieruchomości, potrzebne do obliczenia współczynnika „raty do dochodu”, przynajmniej na dzień dzisiejszy obarczone jest wysokim ryzykiem popełnienia błędu. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że następną ‘’polską normą” jest przekraczanie – i to znaczne - połowy rozporządzalnego budżetu przez sumę raty kredytowej nawet w przypadku gospodarstw domowych o wyższych niż przeciętne dochodach.

W czym problem?


Tajemnicą poliszynela pozostaje fakt, że w polskich warunkach ekonomicznych nie tylko nabycie nieruchomości, ale i wielu innych dóbr mniej czy bardziej trwałego użytku wymaga od przeciętnie zarabiającego konsumenta przepracowania dwu-trzykrotności lub nawet większej ilości tego czasu, który potrzebny byłby jego korelatowi w Niemczech, Francji, Danii i w wielu tym podobnym krajach o zaawansowanym systemie gospodarki rynkowej. Jest to z jednej strony efekt mozolnego nadrabiania zaległości po zastopowanej 20 lat temu, a pieczołowicie konstruowanej przez dziesięciolecia komunistycznej demencji gospodarczej, z drugiej – niestety – skutek obecnego, kuriozalnego śrubowania rodzimych cen bardzo wielu towarów, dóbr i usług niekiedy do kilkudziesięciu procent powyżej poziomu obowiązującego w zamożnych krajach UE. O ile jednak teza, że uczciwie pracującego Polaka stać z roku na rok na coraz więcej, może być tematem dyskusji, o tyle problem nieruchomości, głównie mieszkań, jej nie podlega: z punktu widzenia kupujących jest coraz gorzej. Cenowa dostępność zarówno w deweloperskich biurach sprzedaży, jak i na rynku wtórnym, ma od lat tendencję malejącą.

Skutkiem tego nabycie mieszkania przez statystycznego „Kowalskiego” z każdym rokiem, licząc mniej więcej od połowy ubiegłej dekady, stanowi coraz większy problem, choć sam „Kowalski” prawdopodobnie nie zawsze do końca zdaje sobie sprawę z jego meritum. Zazwyczaj rozumuje on w ten sposób, że mieszkanie jest tym bardziej dostępne im bardziej dostępny jest kredyt w banku. Natomiast gdy bank grymasi przy jego przyznawaniu, to cenowa dostępność mieszkanie jest kiepska. Z kolei jakiekolwiek współczynniki dostępności pozostają w sferze abstrakcji.

Ażeby dobrze zobrazować ułomność takiego rozumowania należy cofnąć się nieco w czasie, mniej więcej do połowy ostatniej dekady XX w., a wiec do pionierskich czasów polskiej „deweloperki”.

Pierwsze mieszkania krajowi deweloperzy oddali do użytku w roku 1993, ale ich ilość (485) nie potwierdziła jeszcze w pełni „narodzin branży”. Swoje istnienie firmy deweloperskie wyraźniej zaakcentowały dopiero w latach 97/98, kiedy to wybudowały (wg GUS) odpowiednio ok. 5 i 9 tys. lokali. Od tego właśnie okresu możemy mówić o polskim rynku nieruchomości w pełnym słowa tego znaczeniu, tzn. takim, na którym funkcjonowali już wszyscy istotni jego uczestnicy. Samo przez się nasuwa się pytanie: jak w tamtych „pionierskich” czasach i następnych latach wyglądała dostępność cenowa nieruchomości?

Od normalności do „teraźniejszości”


Dostępność cenowa nieruchomości mieszkaniowych w połowie lat dziewięćdziesiątych ub. wieku była wypadkową kilku czynników. Przede wszystkim w tamtym czasie banki w Polsce praktycznie nie funkcjonowały w roli kredytodawców hipotecznych. Wg AD Drągowski w latach 1995-2000 tylko co dziesiąta transakcja była w jakimś stopniu wspomagana kredytem (dziś mamy sytuacje odwrotną – jedna transakcja na dziesięć jest realizowana za gotówkę). W sytuacji finansowania zakupu mieszkań przez ich nabywców prawie wyłącznie środkami własnymi, deweloperzy nie dysponowali zbyt szerokim spektrum możliwości windowania cen, w związku z czym ograniczali swoje marże do cywilizowanego pułapu kilkunastu procent.

Kolejnym, dziś chyba nieco zapomnianym, wówczas jednak fundamentalnym czynnikiem rozwoju rynku nieruchomości, znakomicie upraszczającym drogę do własnego „M”, była obowiązująca przez całą ubiegłą dekadę tzw. „duża ulga budowlana”, która niejako z urzędu korygowała w dół cenę mkw. mieszkania na rynku pierwotnym o prawie jedną piątą.

Po trzecie, absolutna normą było wówczas kupowanie mieszkań na etapie tzw. „dziury w ziemi”. W praktyce oznaczało to finansowanie inwestycji deweloperskich głównie z kieszeni przyszłych nabywców, dzięki czemu cena mkw. wybudowanego przez dewelopera lokum nie była (lub była tylko w niewielkim stopniu) obciążona wysokimi kosztami obsługi kredytu bankowego.

Opisane powyżej czynniki, w korelacji z kilkukrotnie niższą od dzisiejszej wyceną gruntów budowlanych plus znacznie większą ich dostępnością oraz faktem głębokiego rynkowego zacofania, w głównym stopniu decydowały o ówczesnej nieporównywalnie wyższej niż obecna dostępności cenowej nieruchomości mieszkaniowych. Uwzględniając wspomnianą ulgę podatkową, znalezienie na rynku pierwotnym mieszkania, którego cena 1 mkw. korespondowałaby ze średnią miesięczną płacą brutto nie było czymś nadzwyczajnym. Dobrym przykładem tego typu sytuacji może być początek rynkowej kariery obecnie czołowego polskiego dewelopera J.W. Construction, który swoją pierwszą realizowaną w jednej z podwarszawskich miejscowości dużą inwestycję mieszkaniową wycenił w 1997 roku - raczej nie przez pomyłkę - poniżej 1 tys. zł. za mkw. i to przy niemal identycznej z obecną relacji USD/PLN. Oznaczało to, że ówczesna średnia płaca brutto w Warszawie mogła sfinansować w tej sytuacji prawie 2 mkw. nowego lokum(!), a co za tym idzie nie dość że wskaźnik dostępności miał dzisiejszą wartość „zachodnią”, to w dodatku „zorganizowanie” budżetu na średniej wielkości mieszkanie nie było dużo trudniejsze, niż dziś uzbieranie wkładu własnego koniecznego do zaciągnięcia wieloletniego hipotecznego kredytu na podobny metraż. Oczywiście przypadek ten nie był być może stuprocentowo reprezentatywny, z pewnością jednak mówi sam za siebie. Zresztą ostatecznym potwierdzeniem zdecydowanie przyjaźniejszej natury cen mieszkań w odniesieniu do możliwości finansowych konsumentów w końcówce ub. wieku jest fakt, że deweloperzy pomimo braku instytucji kredytu hipotecznego oraz znacznego z roku na rok zwiększania własnej aktywności gospodarczej nie mieli większych problemów z bieżącą dystrybucją owoców swojej pracy i to najczęściej na etapie projektowym.

Od tamtej pory obserwujemy niestety systematyczny zjazd wskaźników dostępności. W latach 2000-2004 średnia cena mkw. mieszkania zawierała się już w przedziale od 2991 do 3307 PLN (za redNET Consulting), co plasowało wskaźnik dostępności cenowej jeszcze w okolicach 0.8-0,7. Ostatecznie zainicjowany w roku 2004 boom wywindował średnią cenę mkw. do prawie 7600 PLN trzy lata później, sprowadzając wskaźnik w rejony wartości 0,4, gdzie właściwie utkwił on na dobre po dzień dzisiejszy. Jednak istotę problemu nie tyle stanowi niski poziom wskaźnika co fakt jego ustawicznego spadku, wskutek czego w ciągu zaledwie 10 lat dostępność cenowa nieruchomości mieszkaniowych skurczyła się w Polsce mniej więcej trzykrotnie.

Ślepa uliczka


Wzrost cen nieruchomości, w tym przede wszystkim mieszkalnych, bez względu na ich rodzaj, standard i lokalizację, jest zjawiskiem nie tylko normalnym, ale powszechnie pożądanym. Anglojęzyczne pojęcie „real estate” mówi samo za siebie. Nieruchomości jako „realna wartość” po prostu z natury rzeczy powinny w długim okresie czasu zyskiwać na wartości. Ich bieżąca wycena oraz panująca tendencja rynkowa nie tylko decyduje o statusie materialnym większości gospodarstw domowych, implikuje nastroje oraz zachowanie konsumentów, może niedługo decydować o standardzie życia emerytów w ramach instytucji „odwrotnej hipoteki” itd., ale przede wszystkim ma przemożny wpływ na szereg istotnych procesów ekonomicznych, koniunkturę w najważniejszych sektorach gospodarczych państwa, czy wreszcie niebagatelne wpływy do jego budżetu. Problem jednak w tym, że ceny nieruchomości mieszkaniowych z segmentu popularnego, który obejmuje 90 proc. całości rynku, powinny poruszać się w pewnych określonych ramach w korelacji z przynajmniej kilkoma istotnymi wskaźnikami statystyczno - ekonomicznymi, z podawanym przez GUS wskaźnikiem wzrostu płac na czele. Fakt utrwalającego się w Polsce od lat braku tego typu korelacji spowodował, że cena prostego lokum dla „Kowalskiego” oderwała się od fundamentów, a rodzimy rynek nieruchomości uparcie brnie w „ślepą uliczkę”. Co to oznacza? Przede wszystkim to, że zamiast pożądanego procesu systematycznego skracania dystansu do cywilizowanych standardów zachodnioeuropejskich mamy ustawiczne jego pogłębianie. Ów dystans przeliczony na jednostki czasu wg uznanych rodzimych ekspertów branży nieruchomości na dzień dzisiejszy oceniany jest nawet na 50 lat(sic!).

„Grupa trzymająca ceny”…

Oczywiście bardzo trudno jest spodziewać się obiecujących następstw takiego stanu rzeczy. Na razie najbardziej zauważalnym jego aspektem jest tradycyjny u nas chaos (dez)informacyjny. Newsy o spadającej rentowności i słabnącej koniunkturze branży budowlanej, ostro taniejących materiałach budowlanych, czy wreszcie rekordowej podaży mieszkań, przeplatają się ze stanowczymi zapowiedziami deweloperów, bankowców czy też nieruchomościowych i finansowych pośredników o nieuchronności rychłego powrotu zwyżek cen mieszkań (notabene ów „upragniony powrót” przybrał już charakter typowej „idee fixe” większości medialnych wystąpień, publikacji, czy nawet kongresów nt. rynku mieszkaniowego, co raczej przeczy tezie o schyłkowej fazie korekty). Prawdopodobnie tak właśnie brzmi głos czegoś w rodzaju nieformalnej „grupy trzymającej ceny”. Na jej czele, raczej mimo woli, stanęło samo państwo z autorskim programem „Rodzina na swoim”- głównym hamulcowym korekty deweloperskiego cennika mkw. nowego lokum. Nie można się jednak dziwić ani deweloperom, ani bankowcom, czy pośrednikom, że robią to co robią: pierwsi tak „obniżają” żeby za bardzo nie spadło, drudzy ogłaszają „kredytowe alleluja”, a reprezentanci tych ostatnich tłumaczą komu i gdzie się da, że to najlepszy czas na kupno bo taniej już nie będzie. Oni to robią, bo chcą funkcjonować, cokolwiek zarabiać, a zwłaszcza przetrwać kryzys „w jednym kawałku”. Wiadomo bowiem, że na rynku nieruchomości w czasie typowej bessy znacząco spada popyt, a co za tym idzie wolumen transakcji – rynek zamiera. Mało kto decyduje się na wydatek rzędu kilkuset tys. zł. mając pewność, że za miesiąc będzie niżej, a za rok dużo taniej. A to właśnie te czynniki są w pierwszej kolejności zabójcze dla biznesu żyjącego ze sprzedaży nieruchomości, a nie sama przecena, do której jakoś zawsze można się dostosować przy odpowiednio dużym obrocie. Dlatego też trwa zacięta walka o to, by obniżka cen mieszkań, głównie na rynku pierwotnym, nie przybrała charakteru regularnej bessy. Tę swoistą kampanię zaczynają wspierać najpoważniejsze dzienniki (vide: „Rzepa” 3.12), gdzie na pierwszych stronach widzimy tytuł-wyrok: „Mieszkania idą w górę”, a dalej czytamy opinię poważnych instytucji (ZBP) o nieuchronnym wzroście cen mieszkań o min. 10 proc. w przyszłym roku. Czy jednak naszej „grupie” uda się przechytrzyć rynek, a zwłaszcza złamać jego historycznie sprawdzone zasady? Np. tę, że korekta cen po takim boomie jaki mieliśmy w ostatnich latach musi potrwać od 4 do nawet 6-ciu lat? Albo zapytajmy inaczej: czy 10-12 proc. korekta dwustuprocentowego wzrostu cen mieszkań z ostatnich kilku lat w pełni wyczerpuje regulacyjne możliwości polskiego rynku nieruchomości? I jeszcze jedno: jeżeli w Polsce wskaźnik dostępności cenowej mieszkań jest obecnie rzeczywiście na poziomie mniejszym niż 0,4, to jaką wartość miałby osiągnąć po czekającej nas rzekomo kolejnej fali wzrostów cen? No cóż, poczekamy, zobaczymy…

… i bankowe „błędne koło fortuny”

Nie ulega jednak wątpliwości, że trybem rodzimej nieruchomościowej machiny zasługującym co najmniej na „medal za odwagę” jest sektor bankowy. Jest dość oczywiste, że przy rekordowo niskich wskaźnikach dostępności ryzyko kredytowania zakupu nieruchomości jest niebezpiecznie wysokie. To ryzyko- z uwagi na ogromny udział kredytów walutowych - dało o sobie znać już na początku roku, kiedy to ceny mieszkań odnotowały pierwszy widoczny spadek, a złoty gwałtownie się osłabił. Panika, jaka wówczas zapanowała w szeregach bankowców wraz z okresowym powrotem instynktu samozachowawczego spowodowały drastyczne ograniczenie akcji kredytowej, zwłaszcza w obcej walucie. Czy zapowiadana obecnie „kredytowa odwilż” to dowód końca kryzysu i powrotu do „normalności”, czyli stałego wzrostu cen mieszkań? To raczej skutek tego, że rodzimi bankierzy nie mają innego wyjścia, aniżeli uwierzyć w trafność prognoz coraz mocniejszego złotego i dalej brnąć w kredytowanie „drogich” mieszkań, by te z braku kredytowania przypadkiem znacznie nie potaniały, co miałoby zgubne skutki dla ich bilansów. Dalej więc liczą głównie na przychylność fortuny. Czy to rozsądna strategia przy tego typu działalności? Słynna już idea „kredyty na dowód”, dotycząca pożyczek konsumpcyjnych pokazała, że raczej nie. A co będzie jeśli „koło fortuny” zatnie się na dobre w przypadku kredytów hipotecznych?

„Węzeł gordyjski”

Znalezienie w chwili obecnej jakichkolwiek pozytywnych przesłanek rozwoju rynku mieszkaniowego w Polsce jest zadaniem tak trudnym, że praktycznie niemożliwym. „Wsteczny bieg” doprowadził go do punktu, którego wyznacznikami są: najniższa w Europie (i wciąż coraz gorsza) dostępność cenowa mieszkań, najniższa ich ilość wśród istniejących oraz budowanych na tysiąc mieszkańców, najdłuższy, drogi i nieefektywny administracyjnie proces inwestycyjny, najmniejszy odsetek PKB (2%) przeznaczany przez państwo na budownictwo mieszkaniowe i wreszcie astronomiczny, sięgający nawet 1,5 miliona jednostek mieszkaniowych niezaspokojony popyt potencjalny. Jednym słowem: pół wieku za Europą. W sposób niemal perfekcyjny z tymi parametrami koresponduje klasyfikacja europejskich eksporterów siły roboczej, w której Polska zajmuje jakże „prestiżowe” miejsce absolutnego lidera. Być może właśnie w potencjale emigracyjnym oraz talentach integracyjnych młodego polskiego pokolenia tkwi metoda przecięcia „węzła gordyjskiego” rodzimej mieszkaniówki?

Jest raczej pewne, że obecnie popyt efektywny na mieszkania, zwłaszcza z rynku pierwotnego, generowany jest głównie przez klasę średnią, której rozwój jako tako postępuje, oraz ludzi których dochody wyraźnie przewyższają średnią krajową. Także ten dość osobliwy program „Rodziny na swoim” przede wszystkim wspiera te właśnie grupy społeczne, wiadomo czyim kosztem. Trudno ocenić jaki jest obecnie rzeczywisty niezrealizowany potencjał popytowy tego środowiska, ale zapewne na jakiś czas jeszcze go wystarczy, by podtrzymać rynkową płynność na jakimkolwiek poziomie. Jednak na dłuższą metę prawdziwym wyzwaniem dla rodzimej administracji państwowej będzie stworzenie warunków do zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych przez najliczniejszą grupę społeczną o dochodach nie przekraczających średniej krajowej. A tu niestety nie widać dosłownie najmniejszego światełka w tunelu. Widać za to „zamknięte oczy” rodzimych decydentów, którzy jakby zdają się nie dostrzegać narastającego problemu. Kiedyś przyjdzie im zapewne te oczy otworzyć i oby się to nie stało za późno…

Autor: Jarosław Jędrzyński


„Polska norma”, czyli mieszkaniowy dobrobyt na wstecznym biegu

Gdyby tak za miarę postępu dobrobytu w Polsce przyjąć dostępność cenową nieruchomości oraz ewolucję metodyki zaspokajania potrzeb mieszkaniowych Polaków, to mogłoby się niestety okazać, że nie dość iż jedziemy na wstecznym biegu, to w dodatku z zamkniętymi oczami.
Gdy przed dwiema dekadami polska gospodarka na bazie reformy Balcerowicza ewoluowała z otchłani realnego socjalizmu do wolnorynkowego „raju”, niemal wszyscy uczestnicy świeżo ukonstytuowanej III Rzeczpospolitej pewni byli nadejścia ery trwałego wzrostu poziomu życia w Polsce. Jednym z głównych czynników mającym o tym poziomie decydować „od zawsze” pozostają warunki mieszkaniowe, a zwłaszcza realne szanse oraz bieżący poziom ich zaspokojenia przez przeciętnego obywatela. Niestety wszystkie dostępne dane wskazują na to, że ta dziedzina kształtowania jakości życia polskiego społeczeństwa naznaczona jest permanentnym regresem.

Gdy przed dwiema dekadami polska gospodarka na bazie reformy Balcerowicza ewoluowała z otchłani realnego socjalizmu do wolnorynkowego „raju”, niemal wszyscy uczestnicy świeżo ukonstytuowanej III Rzeczpospolitej pewni byli nadejścia ery trwałego wzrostu poziomu życia w Polsce. Jednym z głównych czynników mającym o tym poziomie decydować „od zawsze” pozostają warunki mieszkaniowe, a zwłaszcza realne szanse oraz bieżący poziom ich zaspokojenia przez przeciętnego obywatela. Niestety wszystkie dostępne dane wskazują na to, że ta dziedzina kształtowania jakości życia polskiego społeczeństwa naznaczona jest permanentnym regresem.

Wskaźniki dostępności


Badacze rynku nieruchomości opracowali stosunkowo bogaty zestaw indykatorów, zadaniem których jest ustalenie jego parametrów, stopnia dojrzałości czy też norm opisujących proces zaspokajania potrzeb mieszkaniowych konsumentów. Z punktu widzenia polskiego konsumenta, żyjącego w środowisku „emerging market”, najważniejsze wydają się te ostatnie, określane w nomenklaturze międzynarodowej jako „wskaźniki dostępności” (ang. affordability indexes). Konfrontują one ze sobą zdolność finansową najliczniejszej statystycznie grupy średnio sytuowanych gospodarstw domowych z kosztem nabycia lub wynajmu typowych nieruchomości, możliwościami obsługi długu hipotecznego itp.

Najpopularniejszym z nich jest tzw. wskaźnik siły nabywczej, będący relacją średniej płacy brutto do ceny metra kwadratowego mieszkania w największych miastach kraju. Od dość dawna oficjalna wartość tej relacji kształtuje się w Polsce na poziomie zbliżonym do 0,5, co oznacza, że średnia miesięczna płaca miałaby wystarczać na zakup zaledwie połowy mkw. mieszkania. W tej okolicy (0,45) lokalizują ją niedawne badania Fundacji na Rzecz Kredytu Hipotecznego, przyjmującej średnią płacę na poziomie 3200 zł. oraz cenę metra kwadratowego mieszkania na 7 tys. zł. Dwa lata temu, w szczycie boomu, ta sama instytucja oceniała tę zmienną na rekordowo niskim poziomie 0,36. Z kolei NBP w swoim „Raporcie o inflacji” zamieszcza wykres (ostatnio w lutym ’09), na którym wartość wskaźnika siły nabywczej dla różnych miast waha się w przedziale od 0,4 do 0,7. Jednak średnia płaca w Polsce w rzeczywistości może być (a właściwie to jest na pewno) znacznie niższa od danych oficjalnych. Jak bowiem wykazały badania portalu Money.pl, zastępujące średnią arytmetyczną tzw. medianą eliminującą fałszujące wyniki GUS kominy płacowe, rzeczywista średnia płaca brutto wynosi około 2500 zł. Przyjmując tę interpretację okazałoby się, że wskaźnik siły nabywczej posiada aktualną wartość, uwzględniająca już korektę cen nieruchomości, zbliżoną do 0,35, a to z kolei znaczyłoby, że przeciętny Polak musi pracować na 1 mkw. mieszkania już nie 2, ale nawet do 3 miesięcy(!). Stanowiłoby to mniej więcej 6-krotne odchylenie in minus od standardów obowiązujących w cywilizowanych krajach Europy Zachodniej, gdzie poziom omawianego wskaźnika ustalił się w granicach 2 (nierzadko nawet tę wartość przekraczając) i aż 10-krotne od wartości zbliżonej do 4, która obowiązuje w USA. Choć być może trudno w to uwierzyć, to jednak Polska z tak niskim współczynnikiem pozostaje w ścisłej czołówce nie tylko europejskich ale globalnych outsiderów w konkurencji dostępności mieszkań dla swoich obywateli.

Tę z pewnością niepokojącą statystykę zdaje się potwierdzać inny parametr, równie dobrze obrazujący funkcjonalność procesu zaspokajania potrzeby zamieszkiwania w ramach konkretnego rynku nieruchomości. Wskaźnik ten, określany z angielskiego jako P/I (price/income ratio), jest dość prostą relacją obowiązującej ceny przeciętnej nieruchomości mieszkalnej do średniego rocznego dochodu rozporządzalnego przeciętnego gospodarstwa domowego. Wskaźnik ten szczególnie popularny jest w USA, gdzie w zależności od obowiązującej koniunktury gospodarczej potrafi oscylować w granicach od 2 do nawet 6. Zazwyczaj jednak przyjmuje wartość zbliżoną do 4, tak jak w Europie Zachodniej, gdzie przedział od 3 do 4 określa obowiązującą normę. A jak ten czynnik prezentuje się u nas? P/I do połowy 2008 roku ilustrowany był obok wskaźnika siły nabywczej w „Raporcie o inflacji” NBP. Analitycy rodzimego Banku Narodowego zlokalizowali go w tamtym czasie dla różnych miast Polski w przedziale wartości od 6 do 10. Gdyby jednak spróbować oszacować rzeczywistą średnią wartość rodzimego P/I na podstawie danych pierwszego półrocza br., to okazałoby się, że otrzymany wynik jest jeszcze „ciekawszy”. Jeżeli bowiem jako przeciętną nieruchomość przyjmiemy mieszkanie w budynku wielorodzinnym o pow. 65,9 mkw. (dane GUS: przeciętna pow. mieszkania w 1-szym półroczu ’09) w cenie 6876 PLN/mkw. (REAS: średnia cena mkw. mieszkań sprzedanych na rynku pierwotnym w 2Q ‘09 ), to otrzymamy wartość w okolicach 450 tys. PLN. Z kolei dochód rozporządzalny gospodarstwa domowego w tym roku wynosi na osobę: dla gospodarstwa 2-osobowego - 1240,37 PLN, 3-osobowego – 1027,8 PLN, 4-osobowego – 835,3 PLN (dane za Instytutem Gospodarki Społecznej SGH). Bez ryzyka popełnienia istotnego błędu można więc przyjąć, że roczny dochód rozporządzalny reprezentatywnego gospodarstwa domowego w Polsce wynosi średnio 35 tys. zł. Po podzieleniu przez otrzymaną wartość średniej ceny mieszkania otrzymamy „polskie P/I” równe… 12,8(!). Daje to nam kolejną „polską normę”, która „tylko” o ponad 200 proc. dystansuje wskazaną powyżej średnią zachodnioeuropejską.

Z podstawowych aspektów wyznaczających standard zaspokajania potrzeb mieszkaniowych obywateli pozostaje omówienie kredytowej dostępności nieruchomości w PLN. Warto zwrócić uwagę na fakt, że NBP w dwóch ostatnich raportach o inflacji pomija ten, jak i pozostałe tematy, kwitując problem nieruchomości zaledwie krótką notatką. Dlaczego? Trudno o jednoznaczną odpowiedź. Natomiast z ostatniego raportu Expandera & Szybko.pl możemy się dowiedzieć o „widocznych oznakach ożywienia na rynku kredytów mieszkaniowych”, wskutek czego „4-osobowa rodzina osiągająca dochód na poziomie 3500 zł netto, mieszkająca w mieście średniej wielkości, może dziś liczyć średnio na 210 tys. zł kredytu w zł oraz 142 tys. zł w przypadku zaciągania kredytu w euro”. Oznacza to, w zależności od regionu kraju, możliwość zakupu około 8-12 mkw. lokalu na osobę, a następnie wieloletnie bytowanie z miesięcznym budżetem na poziomie średnio 450 zł. na głowę. Nic dodać, nic ująć…

Poza tym wszystkim rzetelne zdefiniowanie bardzo istotnej zwłaszcza dla bankowych analityków kredytowych relacji raty kredytu na kupno przeciętnego mieszkania do miesięcznego dochodu rozporządzalnego gospodarstwa domowego, wydaje się w polskich warunkach dosyć trudne. Wynika to z faktu tradycyjnej „elastyczności” rodzimych placówek bankowych przy czynności kredytowania zakupu nieruchomości. I tak w różnych okresach banki udzielają kredytów na starannie urozmaiconych warunkach, a to osobom bez zdolności kredytowej (do spółki z osobami trzecimi), a to z mniejszym, większym lub bez wkładu własnego, z czasem znaczną, a niekiedy dla odmiany z symboliczną marżą, ale przede wszystkim z często nienaturalnie wydłużonym okresem spłaty zadłużenia, który nie wiadomo jak obecnie, ale jeszcze niedawno w wielu przypadkach ocierał się o półwiecze. Standardy te raczej nie są powszechną praktyką w krajach o zaawansowanych systemach bankowo-finansowych. Stąd też określenie reprezentatywnych warunków kredytowania nieruchomości, potrzebne do obliczenia współczynnika „raty do dochodu”, przynajmniej na dzień dzisiejszy obarczone jest wysokim ryzykiem popełnienia błędu. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że następną ‘’polską normą” jest przekraczanie – i to znaczne - połowy rozporządzalnego budżetu przez sumę raty kredytowej nawet w przypadku gospodarstw domowych o wyższych niż przeciętne dochodach.

W czym problem?


Tajemnicą poliszynela pozostaje fakt, że w polskich warunkach ekonomicznych nie tylko nabycie nieruchomości, ale i wielu innych dóbr mniej czy bardziej trwałego użytku wymaga od przeciętnie zarabiającego konsumenta przepracowania dwu-trzykrotności lub nawet większej ilości tego czasu, który potrzebny byłby jego korelatowi w Niemczech, Francji, Danii i w wielu tym podobnym krajach o zaawansowanym systemie gospodarki rynkowej. Jest to z jednej strony efekt mozolnego nadrabiania zaległości po zastopowanej 20 lat temu, a pieczołowicie konstruowanej przez dziesięciolecia komunistycznej demencji gospodarczej, z drugiej – niestety – skutek obecnego, kuriozalnego śrubowania rodzimych cen bardzo wielu towarów, dóbr i usług niekiedy do kilkudziesięciu procent powyżej poziomu obowiązującego w zamożnych krajach UE. O ile jednak teza, że uczciwie pracującego Polaka stać z roku na rok na coraz więcej, może być tematem dyskusji, o tyle problem nieruchomości, głównie mieszkań, jej nie podlega: z punktu widzenia kupujących jest coraz gorzej. Cenowa dostępność zarówno w deweloperskich biurach sprzedaży, jak i na rynku wtórnym, ma od lat tendencję malejącą.

Skutkiem tego nabycie mieszkania przez statystycznego „Kowalskiego” z każdym rokiem, licząc mniej więcej od połowy ubiegłej dekady, stanowi coraz większy problem, choć sam „Kowalski” prawdopodobnie nie zawsze do końca zdaje sobie sprawę z jego meritum. Zazwyczaj rozumuje on w ten sposób, że mieszkanie jest tym bardziej dostępne im bardziej dostępny jest kredyt w banku. Natomiast gdy bank grymasi przy jego przyznawaniu, to cenowa dostępność mieszkanie jest kiepska. Z kolei jakiekolwiek współczynniki dostępności pozostają w sferze abstrakcji.

Ażeby dobrze zobrazować ułomność takiego rozumowania należy cofnąć się nieco w czasie, mniej więcej do połowy ostatniej dekady XX w., a wiec do pionierskich czasów polskiej „deweloperki”.

Pierwsze mieszkania krajowi deweloperzy oddali do użytku w roku 1993, ale ich ilość (485) nie potwierdziła jeszcze w pełni „narodzin branży”. Swoje istnienie firmy deweloperskie wyraźniej zaakcentowały dopiero w latach 97/98, kiedy to wybudowały (wg GUS) odpowiednio ok. 5 i 9 tys. lokali. Od tego właśnie okresu możemy mówić o polskim rynku nieruchomości w pełnym słowa tego znaczeniu, tzn. takim, na którym funkcjonowali już wszyscy istotni jego uczestnicy. Samo przez się nasuwa się pytanie: jak w tamtych „pionierskich” czasach i następnych latach wyglądała dostępność cenowa nieruchomości?

Od normalności do „teraźniejszości”


Dostępność cenowa nieruchomości mieszkaniowych w połowie lat dziewięćdziesiątych ub. wieku była wypadkową kilku czynników. Przede wszystkim w tamtym czasie banki w Polsce praktycznie nie funkcjonowały w roli kredytodawców hipotecznych. Wg AD Drągowski w latach 1995-2000 tylko co dziesiąta transakcja była w jakimś stopniu wspomagana kredytem (dziś mamy sytuacje odwrotną – jedna transakcja na dziesięć jest realizowana za gotówkę). W sytuacji finansowania zakupu mieszkań przez ich nabywców prawie wyłącznie środkami własnymi, deweloperzy nie dysponowali zbyt szerokim spektrum możliwości windowania cen, w związku z czym ograniczali swoje marże do cywilizowanego pułapu kilkunastu procent.

Kolejnym, dziś chyba nieco zapomnianym, wówczas jednak fundamentalnym czynnikiem rozwoju rynku nieruchomości, znakomicie upraszczającym drogę do własnego „M”, była obowiązująca przez całą ubiegłą dekadę tzw. „duża ulga budowlana”, która niejako z urzędu korygowała w dół cenę mkw. mieszkania na rynku pierwotnym o prawie jedną piątą.

Po trzecie, absolutna normą było wówczas kupowanie mieszkań na etapie tzw. „dziury w ziemi”. W praktyce oznaczało to finansowanie inwestycji deweloperskich głównie z kieszeni przyszłych nabywców, dzięki czemu cena mkw. wybudowanego przez dewelopera lokum nie była (lub była tylko w niewielkim stopniu) obciążona wysokimi kosztami obsługi kredytu bankowego.

Opisane powyżej czynniki, w korelacji z kilkukrotnie niższą od dzisiejszej wyceną gruntów budowlanych plus znacznie większą ich dostępnością oraz faktem głębokiego rynkowego zacofania, w głównym stopniu decydowały o ówczesnej nieporównywalnie wyższej niż obecna dostępności cenowej nieruchomości mieszkaniowych. Uwzględniając wspomnianą ulgę podatkową, znalezienie na rynku pierwotnym mieszkania, którego cena 1 mkw. korespondowałaby ze średnią miesięczną płacą brutto nie było czymś nadzwyczajnym. Dobrym przykładem tego typu sytuacji może być początek rynkowej kariery obecnie czołowego polskiego dewelopera J.W. Construction, który swoją pierwszą realizowaną w jednej z podwarszawskich miejscowości dużą inwestycję mieszkaniową wycenił w 1997 roku - raczej nie przez pomyłkę - poniżej 1 tys. zł. za mkw. i to przy niemal identycznej z obecną relacji USD/PLN. Oznaczało to, że ówczesna średnia płaca brutto w Warszawie mogła sfinansować w tej sytuacji prawie 2 mkw. nowego lokum(!), a co za tym idzie nie dość że wskaźnik dostępności miał dzisiejszą wartość „zachodnią”, to w dodatku „zorganizowanie” budżetu na średniej wielkości mieszkanie nie było dużo trudniejsze, niż dziś uzbieranie wkładu własnego koniecznego do zaciągnięcia wieloletniego hipotecznego kredytu na podobny metraż. Oczywiście przypadek ten nie był być może stuprocentowo reprezentatywny, z pewnością jednak mówi sam za siebie. Zresztą ostatecznym potwierdzeniem zdecydowanie przyjaźniejszej natury cen mieszkań w odniesieniu do możliwości finansowych konsumentów w końcówce ub. wieku jest fakt, że deweloperzy pomimo braku instytucji kredytu hipotecznego oraz znacznego z roku na rok zwiększania własnej aktywności gospodarczej nie mieli większych problemów z bieżącą dystrybucją owoców swojej pracy i to najczęściej na etapie projektowym.

Od tamtej pory obserwujemy niestety systematyczny zjazd wskaźników dostępności. W latach 2000-2004 średnia cena mkw. mieszkania zawierała się już w przedziale od 2991 do 3307 PLN (za redNET Consulting), co plasowało wskaźnik dostępności cenowej jeszcze w okolicach 0.8-0,7. Ostatecznie zainicjowany w roku 2004 boom wywindował średnią cenę mkw. do prawie 7600 PLN trzy lata później, sprowadzając wskaźnik w rejony wartości 0,4, gdzie właściwie utkwił on na dobre po dzień dzisiejszy. Jednak istotę problemu nie tyle stanowi niski poziom wskaźnika co fakt jego ustawicznego spadku, wskutek czego w ciągu zaledwie 10 lat dostępność cenowa nieruchomości mieszkaniowych skurczyła się w Polsce mniej więcej trzykrotnie.

Ślepa uliczka


Wzrost cen nieruchomości, w tym przede wszystkim mieszkalnych, bez względu na ich rodzaj, standard i lokalizację, jest zjawiskiem nie tylko normalnym, ale powszechnie pożądanym. Anglojęzyczne pojęcie „real estate” mówi samo za siebie. Nieruchomości jako „realna wartość” po prostu z natury rzeczy powinny w długim okresie czasu zyskiwać na wartości. Ich bieżąca wycena oraz panująca tendencja rynkowa nie tylko decyduje o statusie materialnym większości gospodarstw domowych, implikuje nastroje oraz zachowanie konsumentów, może niedługo decydować o standardzie życia emerytów w ramach instytucji „odwrotnej hipoteki” itd., ale przede wszystkim ma przemożny wpływ na szereg istotnych procesów ekonomicznych, koniunkturę w najważniejszych sektorach gospodarczych państwa, czy wreszcie niebagatelne wpływy do jego budżetu. Problem jednak w tym, że ceny nieruchomości mieszkaniowych z segmentu popularnego, który obejmuje 90 proc. całości rynku, powinny poruszać się w pewnych określonych ramach w korelacji z przynajmniej kilkoma istotnymi wskaźnikami statystyczno - ekonomicznymi, z podawanym przez GUS wskaźnikiem wzrostu płac na czele. Fakt utrwalającego się w Polsce od lat braku tego typu korelacji spowodował, że cena prostego lokum dla „Kowalskiego” oderwała się od fundamentów, a rodzimy rynek nieruchomości uparcie brnie w „ślepą uliczkę”. Co to oznacza? Przede wszystkim to, że zamiast pożądanego procesu systematycznego skracania dystansu do cywilizowanych standardów zachodnioeuropejskich mamy ustawiczne jego pogłębianie. Ów dystans przeliczony na jednostki czasu wg uznanych rodzimych ekspertów branży nieruchomości na dzień dzisiejszy oceniany jest nawet na 50 lat(sic!).

„Grupa trzymająca ceny”…

Oczywiście bardzo trudno jest spodziewać się obiecujących następstw takiego stanu rzeczy. Na razie najbardziej zauważalnym jego aspektem jest tradycyjny u nas chaos (dez)informacyjny. Newsy o spadającej rentowności i słabnącej koniunkturze branży budowlanej, ostro taniejących materiałach budowlanych, czy wreszcie rekordowej podaży mieszkań, przeplatają się ze stanowczymi zapowiedziami deweloperów, bankowców czy też nieruchomościowych i finansowych pośredników o nieuchronności rychłego powrotu zwyżek cen mieszkań (notabene ów „upragniony powrót” przybrał już charakter typowej „idee fixe” większości medialnych wystąpień, publikacji, czy nawet kongresów nt. rynku mieszkaniowego, co raczej przeczy tezie o schyłkowej fazie korekty). Prawdopodobnie tak właśnie brzmi głos czegoś w rodzaju nieformalnej „grupy trzymającej ceny”. Na jej czele, raczej mimo woli, stanęło samo państwo z autorskim programem „Rodzina na swoim”- głównym hamulcowym korekty deweloperskiego cennika mkw. nowego lokum. Nie można się jednak dziwić ani deweloperom, ani bankowcom, czy pośrednikom, że robią to co robią: pierwsi tak „obniżają” żeby za bardzo nie spadło, drudzy ogłaszają „kredytowe alleluja”, a reprezentanci tych ostatnich tłumaczą komu i gdzie się da, że to najlepszy czas na kupno bo taniej już nie będzie. Oni to robią, bo chcą funkcjonować, cokolwiek zarabiać, a zwłaszcza przetrwać kryzys „w jednym kawałku”. Wiadomo bowiem, że na rynku nieruchomości w czasie typowej bessy znacząco spada popyt, a co za tym idzie wolumen transakcji – rynek zamiera. Mało kto decyduje się na wydatek rzędu kilkuset tys. zł. mając pewność, że za miesiąc będzie niżej, a za rok dużo taniej. A to właśnie te czynniki są w pierwszej kolejności zabójcze dla biznesu żyjącego ze sprzedaży nieruchomości, a nie sama przecena, do której jakoś zawsze można się dostosować przy odpowiednio dużym obrocie. Dlatego też trwa zacięta walka o to, by obniżka cen mieszkań, głównie na rynku pierwotnym, nie przybrała charakteru regularnej bessy. Tę swoistą kampanię zaczynają wspierać najpoważniejsze dzienniki (vide: „Rzepa” 3.12), gdzie na pierwszych stronach widzimy tytuł-wyrok: „Mieszkania idą w górę”, a dalej czytamy opinię poważnych instytucji (ZBP) o nieuchronnym wzroście cen mieszkań o min. 10 proc. w przyszłym roku. Czy jednak naszej „grupie” uda się przechytrzyć rynek, a zwłaszcza złamać jego historycznie sprawdzone zasady? Np. tę, że korekta cen po takim boomie jaki mieliśmy w ostatnich latach musi potrwać od 4 do nawet 6-ciu lat? Albo zapytajmy inaczej: czy 10-12 proc. korekta dwustuprocentowego wzrostu cen mieszkań z ostatnich kilku lat w pełni wyczerpuje regulacyjne możliwości polskiego rynku nieruchomości? I jeszcze jedno: jeżeli w Polsce wskaźnik dostępności cenowej mieszkań jest obecnie rzeczywiście na poziomie mniejszym niż 0,4, to jaką wartość miałby osiągnąć po czekającej nas rzekomo kolejnej fali wzrostów cen? No cóż, poczekamy, zobaczymy…

… i bankowe „błędne koło fortuny”

Nie ulega jednak wątpliwości, że trybem rodzimej nieruchomościowej machiny zasługującym co najmniej na „medal za odwagę” jest sektor bankowy. Jest dość oczywiste, że przy rekordowo niskich wskaźnikach dostępności ryzyko kredytowania zakupu nieruchomości jest niebezpiecznie wysokie. To ryzyko- z uwagi na ogromny udział kredytów walutowych - dało o sobie znać już na początku roku, kiedy to ceny mieszkań odnotowały pierwszy widoczny spadek, a złoty gwałtownie się osłabił. Panika, jaka wówczas zapanowała w szeregach bankowców wraz z okresowym powrotem instynktu samozachowawczego spowodowały drastyczne ograniczenie akcji kredytowej, zwłaszcza w obcej walucie. Czy zapowiadana obecnie „kredytowa odwilż” to dowód końca kryzysu i powrotu do „normalności”, czyli stałego wzrostu cen mieszkań? To raczej skutek tego, że rodzimi bankierzy nie mają innego wyjścia, aniżeli uwierzyć w trafność prognoz coraz mocniejszego złotego i dalej brnąć w kredytowanie „drogich” mieszkań, by te z braku kredytowania przypadkiem znacznie nie potaniały, co miałoby zgubne skutki dla ich bilansów. Dalej więc liczą głównie na przychylność fortuny. Czy to rozsądna strategia przy tego typu działalności? Słynna już idea „kredyty na dowód”, dotycząca pożyczek konsumpcyjnych pokazała, że raczej nie. A co będzie jeśli „koło fortuny” zatnie się na dobre w przypadku kredytów hipotecznych?

„Węzeł gordyjski”

Znalezienie w chwili obecnej jakichkolwiek pozytywnych przesłanek rozwoju rynku mieszkaniowego w Polsce jest zadaniem tak trudnym, że praktycznie niemożliwym. „Wsteczny bieg” doprowadził go do punktu, którego wyznacznikami są: najniższa w Europie (i wciąż coraz gorsza) dostępność cenowa mieszkań, najniższa ich ilość wśród istniejących oraz budowanych na tysiąc mieszkańców, najdłuższy, drogi i nieefektywny administracyjnie proces inwestycyjny, najmniejszy odsetek PKB (2%) przeznaczany przez państwo na budownictwo mieszkaniowe i wreszcie astronomiczny, sięgający nawet 1,5 miliona jednostek mieszkaniowych niezaspokojony popyt potencjalny. Jednym słowem: pół wieku za Europą. W sposób niemal perfekcyjny z tymi parametrami koresponduje klasyfikacja europejskich eksporterów siły roboczej, w której Polska zajmuje jakże „prestiżowe” miejsce absolutnego lidera. Być może właśnie w potencjale emigracyjnym oraz talentach integracyjnych młodego polskiego pokolenia tkwi metoda przecięcia „węzła gordyjskiego” rodzimej mieszkaniówki?

Jest raczej pewne, że obecnie popyt efektywny na mieszkania, zwłaszcza z rynku pierwotnego, generowany jest głównie przez klasę średnią, której rozwój jako tako postępuje, oraz ludzi których dochody wyraźnie przewyższają średnią krajową. Także ten dość osobliwy program „Rodziny na swoim” przede wszystkim wspiera te właśnie grupy społeczne, wiadomo czyim kosztem. Trudno ocenić jaki jest obecnie rzeczywisty niezrealizowany potencjał popytowy tego środowiska, ale zapewne na jakiś czas jeszcze go wystarczy, by podtrzymać rynkową płynność na jakimkolwiek poziomie. Jednak na dłuższą metę prawdziwym wyzwaniem dla rodzimej administracji państwowej będzie stworzenie warunków do zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych przez najliczniejszą grupę społeczną o dochodach nie przekraczających średniej krajowej. A tu niestety nie widać dosłownie najmniejszego światełka w tunelu. Widać za to „zamknięte oczy” rodzimych decydentów, którzy jakby zdają się nie dostrzegać narastającego problemu. Kiedyś przyjdzie im zapewne te oczy otworzyć i oby się to nie stało za późno…

Autor: Jarosław Jędrzyński


Nieruchomości zabytkowe – prawo pierwokupu ma gmina

Nieruchomości zabytkowe – prawo pierwokupu ma gmina Nieruchomości zabytkowe stały się na przestrzeni ostatnich kilku lat cenionym dobrem inwestycyjnym. Nabywcy budowli zabytkowych muszą mieć świadomość, że ich prawo do eksploatowania takiej nieruchomości będzie w pewnej mierze ograniczone. Dotyczy to m.in. obowiązku utrzymywania dobrego stanu budynku, dozwolonych remontów, a także ograniczeń w obrocie nieruchomościami zabytkowymi.
Wśród ograniczeń w zakresie obrotu budowlą zabytkową wymienić należy prawo pierwokupu. W przypadku zabytków, z mocy ustawy może ono przysługiwać jednostkom samorządu terytorialnego, czyli gminom.

Prawo pierwokupu nieruchomości

Prawo pierwokupu stanowi ograniczenie prawa właściciela do swobodnego wyboru nabywcy nieruchomości i jednocześnie pociąga za sobą pewien element niepewności dla sprzedającego i potencjalnego nabywcy. Mianowicie, właściciel nieruchomości zabytkowej ma obowiązek zapewnić uprawionemu podmiotowi – w tym przypadku gminie – możliwość kupna nieruchomości w sytuacji, kiedy znalazł już innego nabywcę. Tym samym zainteresowany nieruchomością zabytkową nabędzie prawo własności dopiero wtedy, gdy gmina nie skorzysta z przysługującego jej prawa pierwokupu.

Uwaga: Prawo pierwokupu dotyczy tylko transakcji sprzedaży nieruchomości, nie obejmuje natomiast innych form przeniesienia własności, takich jak darowizna, spadek, czy wniesienie aportem do spółki.

Przesłanki istnienia prawa pierwokupu

Nie każda nieruchomość zabytkowa jest obciążona ustawowym prawem pierwokupu. Warunkiem jego powstania jest łączne spełnienie dwóch przesłanek:

1. Wpisanie nieruchomości do rejestru zabytków – na wniosek wojewódzkiego konserwatora zabytków. Warto zaznaczyć, że konserwator zabytków może wnieść o wpis do księgi wieczystej informacji o wpisie nieruchomości do rejestru zabytków, nie ma natomiast uprawnień do ujawnienia prawa pierwokupu.

2. Ujawnienie prawa pierwokupu w księdze wieczystej
– wyłącznie na wniosek gminy. Brak takiego wniosku powoduje, że prawo pierwokupu nie powstanie. Przepisy wyraźnie wskazują, że prawo pierwokupu powinno być wprost ujawnione w dziale III księgi wieczystej.

Powstanie prawa pierwokupu zależy zatem nie tylko od wpisu nieruchomości do rejestru zabytków, ale także od działania gminy, polegającego na złożeniu wniosku o ujawnienie prawa pierwokupu w księdze wieczystej. Istotne jest, że gmina nie ma obowiązku ujawniania prawa pierwokupu, jest to jedynie przysługujące jej uprawnienie.

Przebieg sprzedaży nieruchomości zabytkowej


Krok 1: Uzyskanie odpisu z księgi wieczystej prowadzonej dla nieruchomości. Wskazane jest, aby nabywca sprawdził w księdze wieczystej, czy w dziale III księgi wpisane jest prawo pierwokupu.

Krok 2: Podpisanie warunkowej umowy sprzedaży w formie aktu notarialnego. Sprzedaż następuje pod warunkiem nieskorzystania przez gminę z prawa pierwokupu. Notariusz ma obowiązek poinformować odpowiednio wójta, burmistrza lub prezydenta miasta o zawartej umowie, w celu umożliwienia im skorzystania z prawa pierwokupu.

Krok 3: Zawiadomienie gminy w sprawie skorzystania z służącego jej prawa pierwokupu. Gmina powinna złożyć oświadczenie o wykonaniu prawa pierwokupu w ciągu miesiąca od dnia otrzymania zawiadomienia o zawartej warunkowej umowie sprzedaży. W razie zamiaru skorzystania z prawa pierwokupu gmina musi zapłacić właścicielowi cenę ustaloną w warunkowej umowie sprzedaży.

Krok 4: Decyzja gminy w sprawie skorzystania z prawa pierwokupu. Jeśli gmina złoży oświadczenie w formie aktu notarialnego o wykonaniu prawa pierwokupu, warunkowa umowa sprzedaży ulega rozwiązaniu z mocy prawa. Jeżeli jednak gmina nie skorzysta z prawa pierwokupu, to sprzedawca i potencjalny nabywca muszą zawrzeć kolejną umowę przenoszącą na nabywcę tytuł do nieruchomości, również w formie aktu notarialnego.

Obowiązki związane z utrzymaniem nieruchomości zabytkowych powodują istotne obciążenia dla właścicieli budynków. Ponadto, służące gminie pierwszeństwo zakupu budynku wpływa na zwiększenie niepewności dla potencjalnych nabywców. Dlatego prawo pierwokupu nieruchomości zabytkowych zostało ograniczone przez ustawodawcę i praktykę tylko do ściśle określonych sytuacji i obwarowane wskazanym wyżej terminem obowiązującym gminę. Znajomość przebiegu sprzedaży nieruchomości zabytkowej, obciążonej prawem pierwokupu, pozwala nabywcy przygotować się na ewentualne opóźnienie lub niezrealizowanie transakcji.

Anita Woźniak, radca prawny, Kancelaria Chajec, Don-Siemion & Żyto

jn

Nieruchomości zabytkowe – prawo pierwokupu ma gmina

Nieruchomości zabytkowe – prawo pierwokupu ma gmina Nieruchomości zabytkowe stały się na przestrzeni ostatnich kilku lat cenionym dobrem inwestycyjnym. Nabywcy budowli zabytkowych muszą mieć świadomość, że ich prawo do eksploatowania takiej nieruchomości będzie w pewnej mierze ograniczone. Dotyczy to m.in. obowiązku utrzymywania dobrego stanu budynku, dozwolonych remontów, a także ograniczeń w obrocie nieruchomościami zabytkowymi.
Wśród ograniczeń w zakresie obrotu budowlą zabytkową wymienić należy prawo pierwokupu. W przypadku zabytków, z mocy ustawy może ono przysługiwać jednostkom samorządu terytorialnego, czyli gminom.

Prawo pierwokupu nieruchomości

Prawo pierwokupu stanowi ograniczenie prawa właściciela do swobodnego wyboru nabywcy nieruchomości i jednocześnie pociąga za sobą pewien element niepewności dla sprzedającego i potencjalnego nabywcy. Mianowicie, właściciel nieruchomości zabytkowej ma obowiązek zapewnić uprawionemu podmiotowi – w tym przypadku gminie – możliwość kupna nieruchomości w sytuacji, kiedy znalazł już innego nabywcę. Tym samym zainteresowany nieruchomością zabytkową nabędzie prawo własności dopiero wtedy, gdy gmina nie skorzysta z przysługującego jej prawa pierwokupu.

Uwaga: Prawo pierwokupu dotyczy tylko transakcji sprzedaży nieruchomości, nie obejmuje natomiast innych form przeniesienia własności, takich jak darowizna, spadek, czy wniesienie aportem do spółki.

Przesłanki istnienia prawa pierwokupu

Nie każda nieruchomość zabytkowa jest obciążona ustawowym prawem pierwokupu. Warunkiem jego powstania jest łączne spełnienie dwóch przesłanek:

1. Wpisanie nieruchomości do rejestru zabytków – na wniosek wojewódzkiego konserwatora zabytków. Warto zaznaczyć, że konserwator zabytków może wnieść o wpis do księgi wieczystej informacji o wpisie nieruchomości do rejestru zabytków, nie ma natomiast uprawnień do ujawnienia prawa pierwokupu.

2. Ujawnienie prawa pierwokupu w księdze wieczystej
– wyłącznie na wniosek gminy. Brak takiego wniosku powoduje, że prawo pierwokupu nie powstanie. Przepisy wyraźnie wskazują, że prawo pierwokupu powinno być wprost ujawnione w dziale III księgi wieczystej.

Powstanie prawa pierwokupu zależy zatem nie tylko od wpisu nieruchomości do rejestru zabytków, ale także od działania gminy, polegającego na złożeniu wniosku o ujawnienie prawa pierwokupu w księdze wieczystej. Istotne jest, że gmina nie ma obowiązku ujawniania prawa pierwokupu, jest to jedynie przysługujące jej uprawnienie.

Przebieg sprzedaży nieruchomości zabytkowej


Krok 1: Uzyskanie odpisu z księgi wieczystej prowadzonej dla nieruchomości. Wskazane jest, aby nabywca sprawdził w księdze wieczystej, czy w dziale III księgi wpisane jest prawo pierwokupu.

Krok 2: Podpisanie warunkowej umowy sprzedaży w formie aktu notarialnego. Sprzedaż następuje pod warunkiem nieskorzystania przez gminę z prawa pierwokupu. Notariusz ma obowiązek poinformować odpowiednio wójta, burmistrza lub prezydenta miasta o zawartej umowie, w celu umożliwienia im skorzystania z prawa pierwokupu.

Krok 3: Zawiadomienie gminy w sprawie skorzystania z służącego jej prawa pierwokupu. Gmina powinna złożyć oświadczenie o wykonaniu prawa pierwokupu w ciągu miesiąca od dnia otrzymania zawiadomienia o zawartej warunkowej umowie sprzedaży. W razie zamiaru skorzystania z prawa pierwokupu gmina musi zapłacić właścicielowi cenę ustaloną w warunkowej umowie sprzedaży.

Krok 4: Decyzja gminy w sprawie skorzystania z prawa pierwokupu. Jeśli gmina złoży oświadczenie w formie aktu notarialnego o wykonaniu prawa pierwokupu, warunkowa umowa sprzedaży ulega rozwiązaniu z mocy prawa. Jeżeli jednak gmina nie skorzysta z prawa pierwokupu, to sprzedawca i potencjalny nabywca muszą zawrzeć kolejną umowę przenoszącą na nabywcę tytuł do nieruchomości, również w formie aktu notarialnego.

Obowiązki związane z utrzymaniem nieruchomości zabytkowych powodują istotne obciążenia dla właścicieli budynków. Ponadto, służące gminie pierwszeństwo zakupu budynku wpływa na zwiększenie niepewności dla potencjalnych nabywców. Dlatego prawo pierwokupu nieruchomości zabytkowych zostało ograniczone przez ustawodawcę i praktykę tylko do ściśle określonych sytuacji i obwarowane wskazanym wyżej terminem obowiązującym gminę. Znajomość przebiegu sprzedaży nieruchomości zabytkowej, obciążonej prawem pierwokupu, pozwala nabywcy przygotować się na ewentualne opóźnienie lub niezrealizowanie transakcji.

Anita Woźniak, radca prawny, Kancelaria Chajec, Don-Siemion & Żyto

jn

14 ofert na budowę siedziby Parku Naukowo-Technologicznego

14 ofert wpłynęło na przetarg ogłoszony przez Park Naukowo-Technologiczny Polska Wschód w Suwałkach (Podlaskie) na budowę czterosegmentowego budynku, który ma być siedzibą parku - poinformował w poniedziałek Stanisław Kurak z PN-TPW.

Kurak dodał, że do przetargu przystąpiło 14 firm, w tym 6 z Białegostoku. Najwyższa oferta to 37,5 mln zł, zaś najniższa 27,7 mln zł. Komisja przetargowa ma ogłosić wyniki za 7 dni.

Obiekt o powierzchni blisko 8 tys. m kw. ma zostać zbudowany w ramach Programu Operacyjnego Rozwój Polski Wschodniej. Cały projekt związany z budową siedziby, jej wyposażenia i obiektów przyległych, ma kosztować 67 mln zł. Budowa ma się rozpocząć na początku 2010 r. Siedziba parku będzie gotowa w drugiej połowie 2012 roku.

W obiekcie - oprócz siedziby parku - znajdzie się Centrum Energii Odnawialnej oraz Regionalna Platforma Multimedialna i Centrum Innowacji.

Park Naukowo-Technologiczny Polska Wschód to jedyny taki park w Polsce Wschodniej. Park powstał w 2004 roku. Jego zadaniem jest stymulacja rozwoju ekonomicznego regionu. Do tej pory park pracował nad rozbudową infrastruktury technicznej. M.in. na potrzeby parku zostało przygotowanych 8 ha gruntów. W przyszłości będą powstawały tam nowe firmy. Początkowo będą działały "pod opieką" Parku, po kilku latach na rynku będą musiały radzić sobie same.

INTERIA.PL/PAP

14 ofert na budowę siedziby Parku Naukowo-Technologicznego

14 ofert wpłynęło na przetarg ogłoszony przez Park Naukowo-Technologiczny Polska Wschód w Suwałkach (Podlaskie) na budowę czterosegmentowego budynku, który ma być siedzibą parku - poinformował w poniedziałek Stanisław Kurak z PN-TPW.

Kurak dodał, że do przetargu przystąpiło 14 firm, w tym 6 z Białegostoku. Najwyższa oferta to 37,5 mln zł, zaś najniższa 27,7 mln zł. Komisja przetargowa ma ogłosić wyniki za 7 dni.

Obiekt o powierzchni blisko 8 tys. m kw. ma zostać zbudowany w ramach Programu Operacyjnego Rozwój Polski Wschodniej. Cały projekt związany z budową siedziby, jej wyposażenia i obiektów przyległych, ma kosztować 67 mln zł. Budowa ma się rozpocząć na początku 2010 r. Siedziba parku będzie gotowa w drugiej połowie 2012 roku.

W obiekcie - oprócz siedziby parku - znajdzie się Centrum Energii Odnawialnej oraz Regionalna Platforma Multimedialna i Centrum Innowacji.

Park Naukowo-Technologiczny Polska Wschód to jedyny taki park w Polsce Wschodniej. Park powstał w 2004 roku. Jego zadaniem jest stymulacja rozwoju ekonomicznego regionu. Do tej pory park pracował nad rozbudową infrastruktury technicznej. M.in. na potrzeby parku zostało przygotowanych 8 ha gruntów. W przyszłości będą powstawały tam nowe firmy. Początkowo będą działały "pod opieką" Parku, po kilku latach na rynku będą musiały radzić sobie same.

INTERIA.PL/PAP

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies