Ze świata nieruchomości - strona 136

Złoty traci na wartości. Frank prawie po trzy złote

Złoty w czwartek mocno stracił na wartości wobec głównych światowych walut.

Zdaniem analityków osłabienie złotego w ostatnich dniach można tłumaczyć z rosnącym popytem na waluty obce, co ma związek z rozliczanymi na koniec miesiąca transakcjami opcyjnymi i kredytami walutowymi.

Późnym popołudniem za jedno euro na rynku walutowym płacono 4,52 zł, dolar kosztował 3,24 zł, a frank szwajcarski był wyceniony na 2,99 zł. W ciągu jednego dnia euro zdrożało o ponad 10 groszy,

- Dzisiejsza deprecjacja polskiej waluty była wynikiem zamykania i rozliczania transakcji walutowych na koniec miesiąca, w tym transakcji terminowych. W wartość złotego uderzył ponadto silny spadek notowań eurodolara - poinformowała analityk Domu Maklerskiego TMS Brokers Joanna Pluta.

(JIM, ISB)

Złoty traci na wartości. Frank prawie po trzy złote

Złoty w czwartek mocno stracił na wartości wobec głównych światowych walut.

Zdaniem analityków osłabienie złotego w ostatnich dniach można tłumaczyć z rosnącym popytem na waluty obce, co ma związek z rozliczanymi na koniec miesiąca transakcjami opcyjnymi i kredytami walutowymi.

Późnym popołudniem za jedno euro na rynku walutowym płacono 4,52 zł, dolar kosztował 3,24 zł, a frank szwajcarski był wyceniony na 2,99 zł. W ciągu jednego dnia euro zdrożało o ponad 10 groszy,

- Dzisiejsza deprecjacja polskiej waluty była wynikiem zamykania i rozliczania transakcji walutowych na koniec miesiąca, w tym transakcji terminowych. W wartość złotego uderzył ponadto silny spadek notowań eurodolara - poinformowała analityk Domu Maklerskiego TMS Brokers Joanna Pluta.

(JIM, ISB)

Mostostal Warszawa nie daje za wygraną

Mostostal Warszawa odwołał się do prezesa Urzędu Zamówień Publicznych w sprawie wyboru wykonawcy centralnego odcinka II linii metra - poinformowała PAP w rzeczniczka Mostostalu Agnieszka Kuźma-Filipek.

Do przetargu na projekt i budowę drugiej linii metra zgłosiło się pięć międzynarodowych konsorcjów. Wygrało go konsorcjum, w skład którego wchodzą włoska firma Astaldi, turecka Gulermak oraz Przedsiębiorstwo Budowy Dróg i Mostów, które złożyło najtańszą ofertę, opiewającą na 4,1 mld zł brutto.

Odwołania do komisji przetargowej w sprawie wyboru wykonawcy złożyły Mostostal i China Overseas. Oba zostały oddalone 18 maja.

Jak poinformowała PAP reprezentująca Mostostal mecenas Anna Kuszel-Kowalczyk, w odwołaniu do UZP firma zarzuca zwycięskiemu konsorcjum wniesienie wadliwego wadium oraz rażąco niską cenę i zaniechanie przez miasto żądania wyjaśnień w tej sprawie. Poza tym Mostostal uważa, że firma Astaldi nie udowodniła, że jej sytuacja ekonomiczna pozwala na wykonanie tej inwestycji, a osoba reprezentująca konsorcjum nie ma stosownych pełnomocnictw.

W odwołaniu Mostostal zwrócił uwagę, że warunków przetargu nie spełnia również druga pod względem ceny oferta (opiewająca na prawie 4,5 mld zł brutto), złożona przez konsorcjum, którego liderem jest chińska firma China Overseas.

"Przedstawione przez to konsorcjum promesy bankowe nie potwierdzają jego zdolności kredytowej, a jego pełnomocnik nie posiada umocowań do prowadzenia działań w imieniu partnerów konsorcjum" - powiedziała Kuszel-Kowalczyk.

Jak dodała, jeśli UZP uwzględni odwołanie Mostostalu, miasto będzie musiało zdecydować, czy znajdzie środki finansowe, aby podpisać umowę z Mostostalem, czy rozpisze kolejny przetarg. Mostostal złożył trzecią pod względem ceny ofertę. Opiewa ona na kwotę prawie 5 mln zł brutto.

Jeśli UZP oddali odwołanie Mostostalu, sprawa prawdopodobnie rozstrzygnięta zostanie przez sąd, od którego wyroku nie przysługuje w tym przypadku skarga kasacyjna.

Centralny odcinek drugiej linii metra będzie miał długość 6,1 km - od Ronda Daszyńskiego do Dworca Wileńskiego. Będzie 7 stacji: Rondo Daszyńskiego, Rondo ONZ, Świętokrzyska, Nowy Świat, Powiśle, Stadion i Dworzec Wileński. Zakończenie budowy tego odcinka planowane jest na rok 2013 lub 2014.



  (PAP)
money.pl

Mostostal Warszawa nie daje za wygraną

Mostostal Warszawa odwołał się do prezesa Urzędu Zamówień Publicznych w sprawie wyboru wykonawcy centralnego odcinka II linii metra - poinformowała PAP w rzeczniczka Mostostalu Agnieszka Kuźma-Filipek.

Do przetargu na projekt i budowę drugiej linii metra zgłosiło się pięć międzynarodowych konsorcjów. Wygrało go konsorcjum, w skład którego wchodzą włoska firma Astaldi, turecka Gulermak oraz Przedsiębiorstwo Budowy Dróg i Mostów, które złożyło najtańszą ofertę, opiewającą na 4,1 mld zł brutto.

Odwołania do komisji przetargowej w sprawie wyboru wykonawcy złożyły Mostostal i China Overseas. Oba zostały oddalone 18 maja.

Jak poinformowała PAP reprezentująca Mostostal mecenas Anna Kuszel-Kowalczyk, w odwołaniu do UZP firma zarzuca zwycięskiemu konsorcjum wniesienie wadliwego wadium oraz rażąco niską cenę i zaniechanie przez miasto żądania wyjaśnień w tej sprawie. Poza tym Mostostal uważa, że firma Astaldi nie udowodniła, że jej sytuacja ekonomiczna pozwala na wykonanie tej inwestycji, a osoba reprezentująca konsorcjum nie ma stosownych pełnomocnictw.

W odwołaniu Mostostal zwrócił uwagę, że warunków przetargu nie spełnia również druga pod względem ceny oferta (opiewająca na prawie 4,5 mld zł brutto), złożona przez konsorcjum, którego liderem jest chińska firma China Overseas.

"Przedstawione przez to konsorcjum promesy bankowe nie potwierdzają jego zdolności kredytowej, a jego pełnomocnik nie posiada umocowań do prowadzenia działań w imieniu partnerów konsorcjum" - powiedziała Kuszel-Kowalczyk.

Jak dodała, jeśli UZP uwzględni odwołanie Mostostalu, miasto będzie musiało zdecydować, czy znajdzie środki finansowe, aby podpisać umowę z Mostostalem, czy rozpisze kolejny przetarg. Mostostal złożył trzecią pod względem ceny ofertę. Opiewa ona na kwotę prawie 5 mln zł brutto.

Jeśli UZP oddali odwołanie Mostostalu, sprawa prawdopodobnie rozstrzygnięta zostanie przez sąd, od którego wyroku nie przysługuje w tym przypadku skarga kasacyjna.

Centralny odcinek drugiej linii metra będzie miał długość 6,1 km - od Ronda Daszyńskiego do Dworca Wileńskiego. Będzie 7 stacji: Rondo Daszyńskiego, Rondo ONZ, Świętokrzyska, Nowy Świat, Powiśle, Stadion i Dworzec Wileński. Zakończenie budowy tego odcinka planowane jest na rok 2013 lub 2014.



  (PAP)
money.pl

Mieszkania tanieją w stolicy. Ceny rosną w Katowicach

W kwietniu mieszkania na rynku wtórnym najbardziej zdrożały w Katowicach, Bydgoszczy i Białymstoku - wynika z raportu przygotowanego przez serwis nieruchomości Oferty.net. Największy spadek cen w porównaniu z marcem odnotowano w Warszawie, Olsztynie, Wrocławiu i Łodzi.
Najwięcej, bo o 1,3 proc. w stosunku do marca, wzrosła średnia cena metra kwadratowego mieszkania w Bydgoszczy i Katowicach - odpowiednio do: 4194 zł i 4146 zł. Drugi był Białystok (wzrost o 1,2 proc.) - za metr kwadratowy trzeba było zapłacić 4461 złotych.

Z analizy wynika, że ceny mieszkań najbardziej spadły w Warszawie, Olsztynie, Wrocławiu i Łodzi - odpowiednio o 3,7 proc., o 1,9 proc., a w dwóch ostatnich miastach o 1,1 proc. Metr kwadratowy mieszkania kosztował tam w kwietniu odpowiednio: 8853 zł, 4771 zł, 6634 zł, 4137 złotych.
interia.pl

Mieszkania tanieją w stolicy. Ceny rosną w Katowicach

W kwietniu mieszkania na rynku wtórnym najbardziej zdrożały w Katowicach, Bydgoszczy i Białymstoku - wynika z raportu przygotowanego przez serwis nieruchomości Oferty.net. Największy spadek cen w porównaniu z marcem odnotowano w Warszawie, Olsztynie, Wrocławiu i Łodzi.
Najwięcej, bo o 1,3 proc. w stosunku do marca, wzrosła średnia cena metra kwadratowego mieszkania w Bydgoszczy i Katowicach - odpowiednio do: 4194 zł i 4146 zł. Drugi był Białystok (wzrost o 1,2 proc.) - za metr kwadratowy trzeba było zapłacić 4461 złotych.

Z analizy wynika, że ceny mieszkań najbardziej spadły w Warszawie, Olsztynie, Wrocławiu i Łodzi - odpowiednio o 3,7 proc., o 1,9 proc., a w dwóch ostatnich miastach o 1,1 proc. Metr kwadratowy mieszkania kosztował tam w kwietniu odpowiednio: 8853 zł, 4771 zł, 6634 zł, 4137 złotych.
interia.pl

A może wynajem domu?

Rynek nieruchomości mieszkaniowych jest rynkiem zróżnicowanym, zarówno ze względu na sposób zaspokajania potrzeb (kupno lub wynajem), jak i obszar terytorialny (rynki lokalne różnią się występującymi zjawiskami, wielkością popytu i podaży), czy też cechy samych nieruchomości (powierzchnia, standard wyposażenia, lokalizacja, liczba kondygnacji itd.). Analizy rynku nieruchomości pomagają rozeznać się w ogólnej sytuacji na rynku, ale trzeba pamiętać, że każdą nieruchomość trzeba traktować indywidualnie, właśnie ze względu na jej specyficzne atrybuty.

Wiele osób marzy o zakupie własnego mieszkania czy domu. Niektórzy mogą pozwolić sobie na taki zakup z własnej gotówki, inni muszą zaciągnąć na ten cel kredyt i nierzadko spłacać go przez kilkadziesiąt lat. Są i tacy, którzy świadomie decydują się na krótkoterminowy wynajem mieszkania w trakcie budowy własnego domu. Pozostali wynajmują je, bo możliwości finansowe nie pozwalają na ich zakup, ale również dlatego, że znajdują się w okresie przejściowym (studia, pierwsza praca) i wolą pozostać mobilni.

Kiedy mówi się o rynku najmu, to ma się na myśli przede wszystkim mieszkania - ich oferta rzeczywiście jest dość bogata. Można zamieszkać w kawalerce, mieszkaniu dwu- a nawet sześciopokojowym o zróżnicowanym standardzie i lokalizacji. Większe możliwości wyboru są oczywiście w dużych miastach, ale też ceny są tam z reguły odpowiednio wyższe. O najmie domów mówi się jednak bardzo rzadko. A i w tym przypadku pojawiają się ciekawe oferty, które mogą zainteresować przyszłych najemców.

Domy przeznaczone na wynajem mają różną powierzchnię, więc każdy powinien znaleźć coś na miarę swoich potrzeb. Są domy małe - o powierzchni do 150 mkw. (w tym przedziale zdarzają się nawet domy o powierzchni 80 mkw.), jak i domy nieco większe, a nawet całkiem duże - o powierzchni 1000 mkw.

Najwięcej ofert domów na wynajem zamieszczonych w portalu Wynajem.pl znajduje się w województwie mazowieckim, najmniej natomiast w województwach: lubelskim, lubuskim, opolskim i warmińsko-mazurskim.

A jak kształtują się ceny domów pod wynajem? Rozbieżności są tu bardzo duże - za najem domu można miesięcznie zapłacić - 1700 PLN (dom w województwie mazowieckim o powierzchni 80 mkw.), 2500 PLN (dom w województwie wielkopolskim o powierzchni 140 mkw., 3500 PLN (dom w województwie pomorskim o powierzchni 160 mkw., a nawet 20 000 PLN za dom w województwie mazowieckim o powierzchni 600 mkw. W przypadku części ofert domy mogą być przeznaczone zarówno na cele mieszkaniowe, jak i biurowe. Zdarza się także, że możliwe jest wynajęcie jednego piętra domu.

Najem domów może być ciekawą propozycją dla studentów, którzy mogą w kilka osób zamieszkać na przykład w małym segmencie i zmniejszyć tym samym swoje miesięczne koszty. Zainteresowane tą propozycją mogą być także większe rodziny, a także osoby, które tymczasowo przebywają w Polsce i którym nie odpowiada klimat dużego miasta, w związku z czym poszukują zacisznych miejsc.

Małgorzata Kędzierska

Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

interia.pl

A może wynajem domu?

Rynek nieruchomości mieszkaniowych jest rynkiem zróżnicowanym, zarówno ze względu na sposób zaspokajania potrzeb (kupno lub wynajem), jak i obszar terytorialny (rynki lokalne różnią się występującymi zjawiskami, wielkością popytu i podaży), czy też cechy samych nieruchomości (powierzchnia, standard wyposażenia, lokalizacja, liczba kondygnacji itd.). Analizy rynku nieruchomości pomagają rozeznać się w ogólnej sytuacji na rynku, ale trzeba pamiętać, że każdą nieruchomość trzeba traktować indywidualnie, właśnie ze względu na jej specyficzne atrybuty.

Wiele osób marzy o zakupie własnego mieszkania czy domu. Niektórzy mogą pozwolić sobie na taki zakup z własnej gotówki, inni muszą zaciągnąć na ten cel kredyt i nierzadko spłacać go przez kilkadziesiąt lat. Są i tacy, którzy świadomie decydują się na krótkoterminowy wynajem mieszkania w trakcie budowy własnego domu. Pozostali wynajmują je, bo możliwości finansowe nie pozwalają na ich zakup, ale również dlatego, że znajdują się w okresie przejściowym (studia, pierwsza praca) i wolą pozostać mobilni.

Kiedy mówi się o rynku najmu, to ma się na myśli przede wszystkim mieszkania - ich oferta rzeczywiście jest dość bogata. Można zamieszkać w kawalerce, mieszkaniu dwu- a nawet sześciopokojowym o zróżnicowanym standardzie i lokalizacji. Większe możliwości wyboru są oczywiście w dużych miastach, ale też ceny są tam z reguły odpowiednio wyższe. O najmie domów mówi się jednak bardzo rzadko. A i w tym przypadku pojawiają się ciekawe oferty, które mogą zainteresować przyszłych najemców.

Domy przeznaczone na wynajem mają różną powierzchnię, więc każdy powinien znaleźć coś na miarę swoich potrzeb. Są domy małe - o powierzchni do 150 mkw. (w tym przedziale zdarzają się nawet domy o powierzchni 80 mkw.), jak i domy nieco większe, a nawet całkiem duże - o powierzchni 1000 mkw.

Najwięcej ofert domów na wynajem zamieszczonych w portalu Wynajem.pl znajduje się w województwie mazowieckim, najmniej natomiast w województwach: lubelskim, lubuskim, opolskim i warmińsko-mazurskim.

A jak kształtują się ceny domów pod wynajem? Rozbieżności są tu bardzo duże - za najem domu można miesięcznie zapłacić - 1700 PLN (dom w województwie mazowieckim o powierzchni 80 mkw.), 2500 PLN (dom w województwie wielkopolskim o powierzchni 140 mkw., 3500 PLN (dom w województwie pomorskim o powierzchni 160 mkw., a nawet 20 000 PLN za dom w województwie mazowieckim o powierzchni 600 mkw. W przypadku części ofert domy mogą być przeznaczone zarówno na cele mieszkaniowe, jak i biurowe. Zdarza się także, że możliwe jest wynajęcie jednego piętra domu.

Najem domów może być ciekawą propozycją dla studentów, którzy mogą w kilka osób zamieszkać na przykład w małym segmencie i zmniejszyć tym samym swoje miesięczne koszty. Zainteresowane tą propozycją mogą być także większe rodziny, a także osoby, które tymczasowo przebywają w Polsce i którym nie odpowiada klimat dużego miasta, w związku z czym poszukują zacisznych miejsc.

Małgorzata Kędzierska

Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

interia.pl

Uważaj na taryfową pułapkę

Ci, którzy liczyli, że dzięki taryfie dwustrefowej korzystają z tańszej energii w nocy, mogą płacić większe rachunki w lecie. Energetycy nie zmieniają czasu w licznikach z zimowego na letni.
Przy zmianie czasu z zimowego na letni Energa nie przesuwa liczników. Czujemy się oszukani, bo kiedy latem jest już godzina 23, to licznik energii pracujący według czasu zimowego wskazuje dopiero 22. To znaczy, że godzinę później zaczynamy płacić po niższej cenie - mówi czytelnik GP proszący o zachowanie anonimowości.

Godziny są bardzo ważne przy taryfie dwustrefowej. Zwykle sprzedawcy oferują tańszy prąd między 22 a 6 oraz między 13 a 15. Jeśli zegar nie został przestawiony, to wielu odbiorców może płacić więcej.

To ryzyko dotyczy odbiorców, którzy nadal mają liczniki z zegarami mechanicznymi. Te z zegarami elektronicznymi przestawiają się same. Energa nie potrafiła odpowiedzieć, ilu jej odbiorców ma przestarzałe urządzenia, ale przyznała, że stare liczniki przestawia dopiero na życzenie klientów.

- Faktycznie liczniki są ustawione na czas zimowy i nie zmieniamy ich na letni. Przestawiamy je na życzenie odbiorców podczas odczytów. To dotyczy stosunkowo niewielkiej liczby odbiorców, bo już od 10 lat stosujemy liczniki z zegarami elektronicznymi - wyjaśnia Alina Geniusz-Siuchnińska, rzecznik Energa Operator.

Ile na stosowaniu czasu zimowego latem może stracić odbiorca, a zarobić sprzedawca energii? Odpowiedź nie jest prosta, bo zależy m.in. od trybu życia odbiorcy (jeśli więcej energii wykorzystuje rano, to może nawet na takiej sytuacji zyskać, gdyż dłużej może stosować tańszy prąd).

Wiadomo, że podobne problemy jak klienci Energi mają też odbiorcy w innych grupach energetycznych, którzy nadal mają liczniki bez automatycznej zmiany czasu. Zapewne dotyczy to też części odbiorców PGE, bo około 600 tys. jej klientów korzysta z rozliczeń dwustrefowych, a firma też nie przestawia liczników po zmianie czasu.

Energetycy tłumaczą, że stosowanie czasu letniego zimą sankcjonują taryfy zatwierdzane przez Urząd Regulacji Energetyki. W Polsce obowiązuje jednak ustawa o czasie urzędowym, na podstawie której premier wydaje rozporządzenia w sprawie stosowania czasu zimowego i letniego w Polsce. Energetyka nie podlega tym regulacjom czy też taryfy są niezgodne z prawem? Wczoraj nie udało nam się tego ustalić.

- Zapis taryfowy nie oznacza, że ignorujemy zapisy ustawy o czasie letnim i zimowym. Tam, gdzie jest to technicznie możliwe, zachowuje się obowiązujący czas letni i zimowy. Takie rozwiązanie ma podłoże kosztowe. Gdyby przedsiębiorstwa energetyczne musiały dwa razy w roku przeprowadzać akcję zmiany zegarów w urządzeniach pomiarowych bądź też wymienić te urządzenia na nowsze, generowałoby to koszty, które musieliby ponieść odbiorcy. Należy pamiętać, że taryfy zatwierdzamy w okresie rocznym. W tym czasie raz cofamy godzinę, a raz przesuwamy ją do przodu. Stąd w skali całego systemu pozytywne i negatywne skutki zmiany czasu znoszą się - mówi Agnieszka Głośniewska, rzecznik URE.

Ireneusz Chojnacki
interia.pl

Uważaj na taryfową pułapkę

Ci, którzy liczyli, że dzięki taryfie dwustrefowej korzystają z tańszej energii w nocy, mogą płacić większe rachunki w lecie. Energetycy nie zmieniają czasu w licznikach z zimowego na letni.
Przy zmianie czasu z zimowego na letni Energa nie przesuwa liczników. Czujemy się oszukani, bo kiedy latem jest już godzina 23, to licznik energii pracujący według czasu zimowego wskazuje dopiero 22. To znaczy, że godzinę później zaczynamy płacić po niższej cenie - mówi czytelnik GP proszący o zachowanie anonimowości.

Godziny są bardzo ważne przy taryfie dwustrefowej. Zwykle sprzedawcy oferują tańszy prąd między 22 a 6 oraz między 13 a 15. Jeśli zegar nie został przestawiony, to wielu odbiorców może płacić więcej.

To ryzyko dotyczy odbiorców, którzy nadal mają liczniki z zegarami mechanicznymi. Te z zegarami elektronicznymi przestawiają się same. Energa nie potrafiła odpowiedzieć, ilu jej odbiorców ma przestarzałe urządzenia, ale przyznała, że stare liczniki przestawia dopiero na życzenie klientów.

- Faktycznie liczniki są ustawione na czas zimowy i nie zmieniamy ich na letni. Przestawiamy je na życzenie odbiorców podczas odczytów. To dotyczy stosunkowo niewielkiej liczby odbiorców, bo już od 10 lat stosujemy liczniki z zegarami elektronicznymi - wyjaśnia Alina Geniusz-Siuchnińska, rzecznik Energa Operator.

Ile na stosowaniu czasu zimowego latem może stracić odbiorca, a zarobić sprzedawca energii? Odpowiedź nie jest prosta, bo zależy m.in. od trybu życia odbiorcy (jeśli więcej energii wykorzystuje rano, to może nawet na takiej sytuacji zyskać, gdyż dłużej może stosować tańszy prąd).

Wiadomo, że podobne problemy jak klienci Energi mają też odbiorcy w innych grupach energetycznych, którzy nadal mają liczniki bez automatycznej zmiany czasu. Zapewne dotyczy to też części odbiorców PGE, bo około 600 tys. jej klientów korzysta z rozliczeń dwustrefowych, a firma też nie przestawia liczników po zmianie czasu.

Energetycy tłumaczą, że stosowanie czasu letniego zimą sankcjonują taryfy zatwierdzane przez Urząd Regulacji Energetyki. W Polsce obowiązuje jednak ustawa o czasie urzędowym, na podstawie której premier wydaje rozporządzenia w sprawie stosowania czasu zimowego i letniego w Polsce. Energetyka nie podlega tym regulacjom czy też taryfy są niezgodne z prawem? Wczoraj nie udało nam się tego ustalić.

- Zapis taryfowy nie oznacza, że ignorujemy zapisy ustawy o czasie letnim i zimowym. Tam, gdzie jest to technicznie możliwe, zachowuje się obowiązujący czas letni i zimowy. Takie rozwiązanie ma podłoże kosztowe. Gdyby przedsiębiorstwa energetyczne musiały dwa razy w roku przeprowadzać akcję zmiany zegarów w urządzeniach pomiarowych bądź też wymienić te urządzenia na nowsze, generowałoby to koszty, które musieliby ponieść odbiorcy. Należy pamiętać, że taryfy zatwierdzamy w okresie rocznym. W tym czasie raz cofamy godzinę, a raz przesuwamy ją do przodu. Stąd w skali całego systemu pozytywne i negatywne skutki zmiany czasu znoszą się - mówi Agnieszka Głośniewska, rzecznik URE.

Ireneusz Chojnacki
interia.pl

Energetyczne dylematy Polski

Polska musi zacząć inwestować w nowe elektrownie, bo istniejące są przestarzałe i o niskiej sprawności. Wybór technologii produkcji prądu jest dziś znacznie bardziej złożony niż przed laty.

Ze względu na błyskawicznie rosnące koszty ochrony środowiska, wynikające z forsowanej przez UE polityki ochrony klimatu przed ociepleniem, bardzo wzrastają koszty przyszłych inwestycji.

- W przypadku energetyki węglowej mamy trzy możliwości: kupujemy uprawnienia do emisji CO2, wychwytujemy i magazynujemy CO2 albo wycofujemy się z węgla. Nie ma czwartego rozwiązania. To jest poza dyskusją - uważa prof. Krzysztof Żmijewski, ekspert energetyczny.

Elektrownie nie chcą wycofywać się z węgla. Większość nowych ma być zasilana tym paliwem. Ale technologii wychwytywania i składowania CO2 (CCS - carbon capture and storage), które mogłyby być zastosowane na skalę przemysłową, w ogóle jeszcze nie ma. Nie wiadomo też, ile by to dokładnie kosztowało. Eksperci nie potrafią dziś oszacować, jakie będą koszty w 2020 roku (wcześniej na wdrożenie tych rozwiązań raczej nie ma szans).

Wychwytywać CO2 można przed spalaniem węgla lub po, a produktem (w obu przypadkach) jest skroplony CO2. Według obecnej wiedzy elektrownie z system CCS byłyby bardzo drogie.

- Elektrownia węglowa z CCS jest dwukrotnie droższa niż najbardziej efektywna technologia węglowa bez CCS - powiedział Janusz Moroz, wiceprezes RWE Polska.

Ireneusz Chojnacki

interia.pl

Energetyczne dylematy Polski

Polska musi zacząć inwestować w nowe elektrownie, bo istniejące są przestarzałe i o niskiej sprawności. Wybór technologii produkcji prądu jest dziś znacznie bardziej złożony niż przed laty.

Ze względu na błyskawicznie rosnące koszty ochrony środowiska, wynikające z forsowanej przez UE polityki ochrony klimatu przed ociepleniem, bardzo wzrastają koszty przyszłych inwestycji.

- W przypadku energetyki węglowej mamy trzy możliwości: kupujemy uprawnienia do emisji CO2, wychwytujemy i magazynujemy CO2 albo wycofujemy się z węgla. Nie ma czwartego rozwiązania. To jest poza dyskusją - uważa prof. Krzysztof Żmijewski, ekspert energetyczny.

Elektrownie nie chcą wycofywać się z węgla. Większość nowych ma być zasilana tym paliwem. Ale technologii wychwytywania i składowania CO2 (CCS - carbon capture and storage), które mogłyby być zastosowane na skalę przemysłową, w ogóle jeszcze nie ma. Nie wiadomo też, ile by to dokładnie kosztowało. Eksperci nie potrafią dziś oszacować, jakie będą koszty w 2020 roku (wcześniej na wdrożenie tych rozwiązań raczej nie ma szans).

Wychwytywać CO2 można przed spalaniem węgla lub po, a produktem (w obu przypadkach) jest skroplony CO2. Według obecnej wiedzy elektrownie z system CCS byłyby bardzo drogie.

- Elektrownia węglowa z CCS jest dwukrotnie droższa niż najbardziej efektywna technologia węglowa bez CCS - powiedział Janusz Moroz, wiceprezes RWE Polska.

Ireneusz Chojnacki

interia.pl

GUS: Dane o PKB gorsze od oczekiwań

PKB wzrósł w I kwartale br. o 0,8 proc., oczekiwano wzrostu 1 proc. - szacunki GUS.
PAP
interia.pl

GUS: Dane o PKB gorsze od oczekiwań

PKB wzrósł w I kwartale br. o 0,8 proc., oczekiwano wzrostu 1 proc. - szacunki GUS.
PAP
interia.pl

Rozliczenia za prąd według czasu zimowego

Ci, którzy liczyli, że dzięki taryfie dwustrefowej korzystają z tańszej energii w nocy, mogą płacić większe rachunki w lecie. Energetycy nie zmieniają czasu w licznikach z zimowego na letni.
Przy zmianie czasu z zimowego na letni Energa nie przesuwa liczników. Czujemy się oszukani, bo kiedy latem jest już godzina 23, to licznik energii pracujący według czasu zimowego wskazuje dopiero 22. To znaczy, że godzinę później zaczynamy płacić po niższej cenie – mówi czytelnik GP proszący o zachowanie anonimowości.

Godziny są bardzo ważne przy taryfie dwustrefowej. Zwykle sprzedawcy oferują tańszy prąd między 22 a 6 oraz między 13 a 15. Jeśli zegar nie został przestawiony, to wielu odbiorców może płacić więcej.

To ryzyko dotyczy odbiorców, którzy nadal mają liczniki z zegarami mechanicznymi. Te z zegarami elektronicznymi przestawiają się same. Energa nie potrafiła odpowiedzieć, ilu jej odbiorców ma przestarzałe urządzenia, ale przyznała, że stare liczniki przestawia dopiero na życzenie klientów.

– Faktycznie liczniki są ustawione na czas zimowy i nie zmieniamy ich na letni. Przestawiamy je na życzenie odbiorców podczas odczytów. To dotyczy stosunkowo niewielkiej liczby odbiorców, bo już od 10 lat stosujemy liczniki z zegarami elektronicznymi – wyjaśnia Alina Geniusz-Siuchnińska, rzecznik Energa Operator.

Ile na stosowaniu czasu zimowego latem może stracić odbiorca, a zarobić sprzedawca energii? Odpowiedź nie jest prosta, bo zależy m.in. od trybu życia odbiorcy (jeśli więcej energii wykorzystuje rano, to może nawet na takiej sytuacji zyskać, gdyż dłużej może stosować tańszy prąd).

Wiadomo, że podobne problemy jak klienci Energi mają też odbiorcy w innych grupach energetycznych, którzy nadal mają liczniki bez automatycznej zmiany czasu. Zapewne dotyczy to też części odbiorców PGE, bo około 600 tys. jej klientów korzysta z rozliczeń dwustrefowych, a firma też nie przestawia liczników po zmianie czasu.

Energetycy tłumaczą, że stosowanie czasu letniego zimą sankcjonują taryfy zatwierdzane przez Urząd Regulacji Energetyki. W Polsce obowiązuje jednak ustawa o czasie urzędowym, na podstawie której premier wydaje rozporządzenia w sprawie stosowania czasu zimowego i letniego w Polsce. Energetyka nie podlega tym regulacjom czy też taryfy są niezgodne z prawem? Wczoraj nie udało nam się tego ustalić.

– Zapis taryfowy nie oznacza, że ignorujemy zapisy ustawy o czasie letnim i zimowym. Tam, gdzie jest to technicznie możliwe, zachowuje się obowiązujący czas letni i zimowy. Takie rozwiązanie ma podłoże kosztowe. Gdyby przedsiębiorstwa energetyczne musiały dwa razy w roku przeprowadzać akcję zmiany zegarów w urządzeniach pomiarowych bądź też wymienić te urządzenia na nowsze, generowałoby to koszty, które musieliby ponieść odbiorcy. Należy pamiętać, że taryfy zatwierdzamy w okresie rocznym. W tym czasie raz cofamy godzinę, a raz przesuwamy ją do przodu. Stąd w skali całego systemu pozytywne i negatywne skutki zmiany czasu znoszą się – mówi Agnieszka Głośniewska, rzecznik URE.


Ireneusz Chojnacki
onet.pl

Rozliczenia za prąd według czasu zimowego

Ci, którzy liczyli, że dzięki taryfie dwustrefowej korzystają z tańszej energii w nocy, mogą płacić większe rachunki w lecie. Energetycy nie zmieniają czasu w licznikach z zimowego na letni.
Przy zmianie czasu z zimowego na letni Energa nie przesuwa liczników. Czujemy się oszukani, bo kiedy latem jest już godzina 23, to licznik energii pracujący według czasu zimowego wskazuje dopiero 22. To znaczy, że godzinę później zaczynamy płacić po niższej cenie – mówi czytelnik GP proszący o zachowanie anonimowości.

Godziny są bardzo ważne przy taryfie dwustrefowej. Zwykle sprzedawcy oferują tańszy prąd między 22 a 6 oraz między 13 a 15. Jeśli zegar nie został przestawiony, to wielu odbiorców może płacić więcej.

To ryzyko dotyczy odbiorców, którzy nadal mają liczniki z zegarami mechanicznymi. Te z zegarami elektronicznymi przestawiają się same. Energa nie potrafiła odpowiedzieć, ilu jej odbiorców ma przestarzałe urządzenia, ale przyznała, że stare liczniki przestawia dopiero na życzenie klientów.

– Faktycznie liczniki są ustawione na czas zimowy i nie zmieniamy ich na letni. Przestawiamy je na życzenie odbiorców podczas odczytów. To dotyczy stosunkowo niewielkiej liczby odbiorców, bo już od 10 lat stosujemy liczniki z zegarami elektronicznymi – wyjaśnia Alina Geniusz-Siuchnińska, rzecznik Energa Operator.

Ile na stosowaniu czasu zimowego latem może stracić odbiorca, a zarobić sprzedawca energii? Odpowiedź nie jest prosta, bo zależy m.in. od trybu życia odbiorcy (jeśli więcej energii wykorzystuje rano, to może nawet na takiej sytuacji zyskać, gdyż dłużej może stosować tańszy prąd).

Wiadomo, że podobne problemy jak klienci Energi mają też odbiorcy w innych grupach energetycznych, którzy nadal mają liczniki bez automatycznej zmiany czasu. Zapewne dotyczy to też części odbiorców PGE, bo około 600 tys. jej klientów korzysta z rozliczeń dwustrefowych, a firma też nie przestawia liczników po zmianie czasu.

Energetycy tłumaczą, że stosowanie czasu letniego zimą sankcjonują taryfy zatwierdzane przez Urząd Regulacji Energetyki. W Polsce obowiązuje jednak ustawa o czasie urzędowym, na podstawie której premier wydaje rozporządzenia w sprawie stosowania czasu zimowego i letniego w Polsce. Energetyka nie podlega tym regulacjom czy też taryfy są niezgodne z prawem? Wczoraj nie udało nam się tego ustalić.

– Zapis taryfowy nie oznacza, że ignorujemy zapisy ustawy o czasie letnim i zimowym. Tam, gdzie jest to technicznie możliwe, zachowuje się obowiązujący czas letni i zimowy. Takie rozwiązanie ma podłoże kosztowe. Gdyby przedsiębiorstwa energetyczne musiały dwa razy w roku przeprowadzać akcję zmiany zegarów w urządzeniach pomiarowych bądź też wymienić te urządzenia na nowsze, generowałoby to koszty, które musieliby ponieść odbiorcy. Należy pamiętać, że taryfy zatwierdzamy w okresie rocznym. W tym czasie raz cofamy godzinę, a raz przesuwamy ją do przodu. Stąd w skali całego systemu pozytywne i negatywne skutki zmiany czasu znoszą się – mówi Agnieszka Głośniewska, rzecznik URE.


Ireneusz Chojnacki
onet.pl

Czy Państwo powinno wspierać rynek mieszkaniowy?

Zasadność i skala opiekuńczości państwa bywają różnie oceniane - jedni uważają, że ingerencja państwa powinna być ograniczona do minimum, inni z kolei uważają, że jest ona niezbędna do właściwego funkcjonowania gospodarki. Z całą pewnością istnieją takie obszary, w których państwo powinno jedynie sprawować ogólny nadzór nad ładem gospodarczym, ale są i takie dziedziny, w których aktywność państwa (zarówno na szczeblu centralnym, jak i terytorialnym) powinna być nieco większa. I wcale nie chodzi tu o bezmyślne rozdawanie pieniędzy.
Co z rynkiem nieruchomości? Czy Państwo powinno go wspierać? Czy wystarczą tylko działania regulacyjne i kontrolne? Czy może potrzebne są  jeszcze inne mechanizmy? A co z mieszkaniami? Czy państwo powinno pomagać w tym zakresie?

Mieszkanie jest zbyt ważne w życiu obywateli, by mogło pozostawać wyłącznie w sferze indywidualnych zainteresowań. Państwo absolutnie nie powinno przejmować na siebie obowiązku dostarczania mieszkań. Musi jednak mieć ogólną koncepcję rozwoju mieszkalnictwa w kraju, która z kolei będzie pomocna w tworzeniu szczegółowych programów mieszkaniowych dla gmin, czyli jednostek, które są najbliżej swoich mieszkańców i najlepiej potrafią rozpoznać ich potrzeby. Takiej koncepcji właściwie nigdy u nas nie było. Część gmin ma co prawda swoje programy mieszkaniowe, ale ile z nich rzeczywiście realizowanych jest zgodnie z planem? I na ile zaspokajane są potrzeby mieszkańców?

Na lokalnym rynku mieszkaniowym działa wiele podmiotów, które w sposób bezpośredni bądź pośredni zaangażowane są w „politykę mieszkaniową”, ale to gmina jest jednostką, która powinna mieć wgląd w ogólną sytuację mieszkaniową i koordynować działalność innych podmiotów związanych z mieszkalnictwem. Efekty w skali całego kraju będą jednak widoczne wówczas, gdy każda gmina przygotuje odpowiedni dla swoich warunków program, który będzie nawiązywał do ogólnej polityki mieszkaniowej państwa. Na razie w polityce mieszkaniowej, jak i w innych z resztą dziedzinach, brakuje spójnych, przemyślanych i kompleksowych rozwiązań. A to uniemożliwia prawidłowy rozwój rynku w dłuższej perspektywie czasowej.

Na początku maja br. w Warszawie odbyła się organizowana przez Stowarzyszenie Architektów Polskich i Narodowe Centrum Kultury konferencja, podczas której zaprezentowany został projekt dokumentu „Polska Polityka Architektoniczna. Polityka jakości krajobrazu, przestrzeni publicznej, architektury”. Przedstawiono w nim krytyczny stan polskiej przestrzeni, którego przejawem są m.in.: niespójne kształtowanie przestrzeni centrów miejskich, substandard urbanistyczny wielu nowo wznoszonych budynków osiedli mieszkaniowych, bezładna ekspansja stref podmiejskich czy brzydota znacznej części zabudowy terenów podmiejskich i wiejskich. Wytknięto brak spójności i konsekwencji oraz profesjonalizmu w działaniu polskiego systemu zarządzania przestrzenią. Podkreślono także, że na znacznej części zurbanizowanych obszarów nie ma skoordynowanego planowania przestrzennego, a ten jest niezbędny w procesie inwestycyjnym. Barier na rynku nieruchomości jest dużo i są one dostrzegane przez różne grupy podmiotów. Wciąż jednak brakuje pomysłów i determinacji w ich pokonywaniu.

Dla prawidłowego rozwoju rynku nieruchomości konieczne jest stworzenie przemyślanych i co najważniejsze spójnych ram prawnych, uporządkowanie informacji o stanie prawnym nieruchomości (niestety są z tym problemy) oraz uświadomienie sobie, jak ważne jest otoczenie, w którym żyjemy na co dzień. Państwo ma w tym zakresie wiele do zrobienia - potrzeba bowiem jeszcze wielu rozwiązań usprawniających polski rynek nieruchomości. Wtedy podmioty z nim związane będą mogły lepiej i sprawniej funkcjonować, a ingerencja państwa będzie mogła być zdecydowanie mniejsza.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości
Wynajem.pl

Czy Państwo powinno wspierać rynek mieszkaniowy?

Zasadność i skala opiekuńczości państwa bywają różnie oceniane - jedni uważają, że ingerencja państwa powinna być ograniczona do minimum, inni z kolei uważają, że jest ona niezbędna do właściwego funkcjonowania gospodarki. Z całą pewnością istnieją takie obszary, w których państwo powinno jedynie sprawować ogólny nadzór nad ładem gospodarczym, ale są i takie dziedziny, w których aktywność państwa (zarówno na szczeblu centralnym, jak i terytorialnym) powinna być nieco większa. I wcale nie chodzi tu o bezmyślne rozdawanie pieniędzy.
Co z rynkiem nieruchomości? Czy Państwo powinno go wspierać? Czy wystarczą tylko działania regulacyjne i kontrolne? Czy może potrzebne są  jeszcze inne mechanizmy? A co z mieszkaniami? Czy państwo powinno pomagać w tym zakresie?

Mieszkanie jest zbyt ważne w życiu obywateli, by mogło pozostawać wyłącznie w sferze indywidualnych zainteresowań. Państwo absolutnie nie powinno przejmować na siebie obowiązku dostarczania mieszkań. Musi jednak mieć ogólną koncepcję rozwoju mieszkalnictwa w kraju, która z kolei będzie pomocna w tworzeniu szczegółowych programów mieszkaniowych dla gmin, czyli jednostek, które są najbliżej swoich mieszkańców i najlepiej potrafią rozpoznać ich potrzeby. Takiej koncepcji właściwie nigdy u nas nie było. Część gmin ma co prawda swoje programy mieszkaniowe, ale ile z nich rzeczywiście realizowanych jest zgodnie z planem? I na ile zaspokajane są potrzeby mieszkańców?

Na lokalnym rynku mieszkaniowym działa wiele podmiotów, które w sposób bezpośredni bądź pośredni zaangażowane są w „politykę mieszkaniową”, ale to gmina jest jednostką, która powinna mieć wgląd w ogólną sytuację mieszkaniową i koordynować działalność innych podmiotów związanych z mieszkalnictwem. Efekty w skali całego kraju będą jednak widoczne wówczas, gdy każda gmina przygotuje odpowiedni dla swoich warunków program, który będzie nawiązywał do ogólnej polityki mieszkaniowej państwa. Na razie w polityce mieszkaniowej, jak i w innych z resztą dziedzinach, brakuje spójnych, przemyślanych i kompleksowych rozwiązań. A to uniemożliwia prawidłowy rozwój rynku w dłuższej perspektywie czasowej.

Na początku maja br. w Warszawie odbyła się organizowana przez Stowarzyszenie Architektów Polskich i Narodowe Centrum Kultury konferencja, podczas której zaprezentowany został projekt dokumentu „Polska Polityka Architektoniczna. Polityka jakości krajobrazu, przestrzeni publicznej, architektury”. Przedstawiono w nim krytyczny stan polskiej przestrzeni, którego przejawem są m.in.: niespójne kształtowanie przestrzeni centrów miejskich, substandard urbanistyczny wielu nowo wznoszonych budynków osiedli mieszkaniowych, bezładna ekspansja stref podmiejskich czy brzydota znacznej części zabudowy terenów podmiejskich i wiejskich. Wytknięto brak spójności i konsekwencji oraz profesjonalizmu w działaniu polskiego systemu zarządzania przestrzenią. Podkreślono także, że na znacznej części zurbanizowanych obszarów nie ma skoordynowanego planowania przestrzennego, a ten jest niezbędny w procesie inwestycyjnym. Barier na rynku nieruchomości jest dużo i są one dostrzegane przez różne grupy podmiotów. Wciąż jednak brakuje pomysłów i determinacji w ich pokonywaniu.

Dla prawidłowego rozwoju rynku nieruchomości konieczne jest stworzenie przemyślanych i co najważniejsze spójnych ram prawnych, uporządkowanie informacji o stanie prawnym nieruchomości (niestety są z tym problemy) oraz uświadomienie sobie, jak ważne jest otoczenie, w którym żyjemy na co dzień. Państwo ma w tym zakresie wiele do zrobienia - potrzeba bowiem jeszcze wielu rozwiązań usprawniających polski rynek nieruchomości. Wtedy podmioty z nim związane będą mogły lepiej i sprawniej funkcjonować, a ingerencja państwa będzie mogła być zdecydowanie mniejsza.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości
Wynajem.pl

Dobra izolacja fundamentów

W czasie budowy domu ok. 3-4 % nakładów przeznaczamy na izolację fundamentów. Nie warto więc inwestować w materiały, które są przestarzałe lub niewłaściwie dobrane.
Należy pamiętać, że jakakolwiek naprawa izolacji fundamentów po zrealizowaniu obiektu jest trudna lub wręcz niemożliwa z powodu prostego faktu – fundamenty są etapem budowy bardzo szybko znikającym pod ziemią. Popełnienie błędu w tym miejscu konstrukcji jest bardzo trudne do zlokalizowania i naprawienia w późniejszym czasie. Dobrym wyborem może być papa swisspor bikutop podkładowa 200, która zapewnia nie tylko ochronę przed wilgocią, ale również przed promieniowaniem radonowym.

Dobra papa grzewalna do izolacji fundamentów tworzy szczelną warstwę oddzielającą budynek od wody lub pary wodnej. Papa powinna idealnie przylegać do izolowanej powierzchni i zapewniać jej pełną ochronę przed wilgocią. Dodatkowo nowoczesne papy do izolacji fundamentów powinny chronić przed promieniowaniem radonowym.

Jak izolować ?

Pierwszym krokiem w pracy nad izolacją fundamentów  jest przygotowanie podłoża. Powierzchnia betonu na fundamencie musi być wolna od piasku, tłustych plam i innych zanieczyszczeń. Maksymalna wilgotność podłoża betonowego zapewniająca odpowiednią przyczepność wgrzanej papy nie może przekroczyć 6%. Następnie osadzamy na fundamencie niezbędne oprzyrządowanie. Rolkę papy w celu przymiarki rozwijamy na całej długości miejsca, w którym będzie zgrzewana.
Po dopasowaniu zwijamy rolkę z jednej strony do połowy i rozpoczynamy zgrzewanie z drugiej. Papę termozgrzewalną układamy, rozgrzewając palnikiem podłoże oraz spodnią warstwę papy aż do momentu zauważalnego stopienia bitumu z jednoczesnym powolnym i równoczesnym rozwijaniem rolki. Pasy papy z nowych rolek łączymy ze sobą wzdłuż rolki 8 cm, a zakład poprzeczny powinien wynosić 10-20 cm.


fot. informacje prasowe/swisspor



Miejsce zakładów poprzecznych podgrzewamy palnikiem, po czym szpachelką wciskamy posypkę w asfalt na całej powierzchni zakładu. 

fot. informacje prasowe/swisspor


 
O prawidłowym zgrzaniu papy świadczy wypływ masy asfaltowej o grubości 0,5 - 1,0 cm na całej długości i szerokości rolki. W przypadku nie pojawienia się wypływu należy docisnąć zakład przy użyciu wałka silikonowego.

 

fot. informacje prasowe/swisspor



Tak wykonana izolacja papą swisspor bikutop podkładowa 200 zapewni fundamentom trwałość a wnętrza naszego domu będą wolne od promieniowania radonowego.
dom.wp/źródło: informacje prasowe/swisspor
2009-05-27

Dobra izolacja fundamentów

W czasie budowy domu ok. 3-4 % nakładów przeznaczamy na izolację fundamentów. Nie warto więc inwestować w materiały, które są przestarzałe lub niewłaściwie dobrane.
Należy pamiętać, że jakakolwiek naprawa izolacji fundamentów po zrealizowaniu obiektu jest trudna lub wręcz niemożliwa z powodu prostego faktu – fundamenty są etapem budowy bardzo szybko znikającym pod ziemią. Popełnienie błędu w tym miejscu konstrukcji jest bardzo trudne do zlokalizowania i naprawienia w późniejszym czasie. Dobrym wyborem może być papa swisspor bikutop podkładowa 200, która zapewnia nie tylko ochronę przed wilgocią, ale również przed promieniowaniem radonowym.

Dobra papa grzewalna do izolacji fundamentów tworzy szczelną warstwę oddzielającą budynek od wody lub pary wodnej. Papa powinna idealnie przylegać do izolowanej powierzchni i zapewniać jej pełną ochronę przed wilgocią. Dodatkowo nowoczesne papy do izolacji fundamentów powinny chronić przed promieniowaniem radonowym.

Jak izolować ?

Pierwszym krokiem w pracy nad izolacją fundamentów  jest przygotowanie podłoża. Powierzchnia betonu na fundamencie musi być wolna od piasku, tłustych plam i innych zanieczyszczeń. Maksymalna wilgotność podłoża betonowego zapewniająca odpowiednią przyczepność wgrzanej papy nie może przekroczyć 6%. Następnie osadzamy na fundamencie niezbędne oprzyrządowanie. Rolkę papy w celu przymiarki rozwijamy na całej długości miejsca, w którym będzie zgrzewana.
Po dopasowaniu zwijamy rolkę z jednej strony do połowy i rozpoczynamy zgrzewanie z drugiej. Papę termozgrzewalną układamy, rozgrzewając palnikiem podłoże oraz spodnią warstwę papy aż do momentu zauważalnego stopienia bitumu z jednoczesnym powolnym i równoczesnym rozwijaniem rolki. Pasy papy z nowych rolek łączymy ze sobą wzdłuż rolki 8 cm, a zakład poprzeczny powinien wynosić 10-20 cm.


fot. informacje prasowe/swisspor



Miejsce zakładów poprzecznych podgrzewamy palnikiem, po czym szpachelką wciskamy posypkę w asfalt na całej powierzchni zakładu. 

fot. informacje prasowe/swisspor


 
O prawidłowym zgrzaniu papy świadczy wypływ masy asfaltowej o grubości 0,5 - 1,0 cm na całej długości i szerokości rolki. W przypadku nie pojawienia się wypływu należy docisnąć zakład przy użyciu wałka silikonowego.

 

fot. informacje prasowe/swisspor



Tak wykonana izolacja papą swisspor bikutop podkładowa 200 zapewni fundamentom trwałość a wnętrza naszego domu będą wolne od promieniowania radonowego.
dom.wp/źródło: informacje prasowe/swisspor
2009-05-27

Spada nasze zadłużenie. Pierwszy raz od 47 miesięcy!

Dzięki umocnieniu złotego łączna wartość kredytów Polaków spadła o 6 mld zł w kwietniu - wynika z danych Narodowego Banku Polskiego. Wcześniej, nasze zadłużenie rosło co miesiąc systematycznie od czerwca 2005 roku.

Łączne zobowiązania (kredyty i pożyczki) polskich gospodarstw domowych wobec banków wynoszą 386,9 mld zł - wynika z najnowszych danych Narodowego Banku Polskiego za kwiecień 2009.To spadek o 6 mld zł, wobec kwoty 392,87 mld zł w marcu 2009.

Wcześniej wartość naszych kredytów rosła nieprzerwanie aż 47 kolejnych miesięcy! W tym czasie nasze łączne zadłużenie wzrosło o 222 proc.

Z kolei nasze oszczędności w bankach wyniosły w kwietniu 356,5 mld zł i w zasadzie nie zmieniły się w ujęciu miesiąc do miesiąca.

Jak to możliwe?

Wszystko za sprawą umacniającego się złotego. To właśnie dzięki umocnieniu naszej waluty wobec franka szwajcarskiego kredyty hipoteczne stopniały do 203,9 mld zł  z 211,8 mld zł miesiąc wcześniej. Różnica bierze się z faktu, że na koniec marca szwajcarska waluta była warta 3,11 zł. Tymczasem miesiąc później średni kurs NBP franka spadł do 2,9 zł.

Dane NBP wskazują ponadto, że źródełko kredytowe w ostatnich miesiącach ewidentnie wysycha i nowych kredytów przybywa znacznie wolniej.

Przerwana passa kredytów

Rosnące z miesiąca na miesiąc zobowiązania śrubowały rekord systematycznego wzrostu aż od czerwca 2005 roku. Wtedy nasze długi wynosiły 120,4 mld zł, wobec maja 2005 kiedy sięgnęły 124,6 mld zł. Od tamtej pory każdy kolejny miesiąc do marca 2009 przynosił zwyżkę naszych długów.

źródło: NBP

W kwietniu 2009 kredyty, które coraz bardziej spędzają Polakom sen z powiek, wyraźnie wyhamowały wraz z umacniającym się w kwietniu złotym i zatrzymaniem akcji kredytowej.

źródło: NBP

Jednak Polacy nadal chętnie wspomagają swoją konsumpcję zakupami, za które płacą kartami kredytowymi. W efekcie zadłużenie na nich wzrosło do 13,345 mld zł wobec 13 mld miesiąc wcześniej. Wzrost miesięczny o 345 mln zł jest niewiele gorszy od najlepszego okresu przełomu 2007 - 2008, kiedy gospodarka święciła triumfy.

Jak depozyty, to krótkoterminowe

Wiosenne ożywienie na giełdzie wcale nie odciągnęło Polaków od lokat. Ogólnie pozostały one na stabilnym poziomie w porównaniu z marcem. Stopniały za to depozyty walutowe (o około 2 mld zł), co w głównym stopniu jest efektem silniejszej złotówki.

źródło: NBP

Obniżenie wartości depozytów walutowych zostało wyrównane przyrostem lokat złotowych. Wśród nich najpopularniejsze są depozyty z terminem do 3 miesięcy, gdzie ulokowano 68,2 mld zł. Lokaty 1-miesięczne to 16,2 mld zł.

Na depozytach do 6 miesięcy znajduje się 40,9 mld zł, a do 1 roku 48,17 mld zł. Długoterminowe lokaty do 2 lat to 15,6 mld zł, a ledwie 3,5 mld zł ulokowano na powyżej 2 lat.

Sebastian Gawłowski

Spada nasze zadłużenie. Pierwszy raz od 47 miesięcy!

Dzięki umocnieniu złotego łączna wartość kredytów Polaków spadła o 6 mld zł w kwietniu - wynika z danych Narodowego Banku Polskiego. Wcześniej, nasze zadłużenie rosło co miesiąc systematycznie od czerwca 2005 roku.

Łączne zobowiązania (kredyty i pożyczki) polskich gospodarstw domowych wobec banków wynoszą 386,9 mld zł - wynika z najnowszych danych Narodowego Banku Polskiego za kwiecień 2009.To spadek o 6 mld zł, wobec kwoty 392,87 mld zł w marcu 2009.

Wcześniej wartość naszych kredytów rosła nieprzerwanie aż 47 kolejnych miesięcy! W tym czasie nasze łączne zadłużenie wzrosło o 222 proc.

Z kolei nasze oszczędności w bankach wyniosły w kwietniu 356,5 mld zł i w zasadzie nie zmieniły się w ujęciu miesiąc do miesiąca.

Jak to możliwe?

Wszystko za sprawą umacniającego się złotego. To właśnie dzięki umocnieniu naszej waluty wobec franka szwajcarskiego kredyty hipoteczne stopniały do 203,9 mld zł  z 211,8 mld zł miesiąc wcześniej. Różnica bierze się z faktu, że na koniec marca szwajcarska waluta była warta 3,11 zł. Tymczasem miesiąc później średni kurs NBP franka spadł do 2,9 zł.

Dane NBP wskazują ponadto, że źródełko kredytowe w ostatnich miesiącach ewidentnie wysycha i nowych kredytów przybywa znacznie wolniej.

Przerwana passa kredytów

Rosnące z miesiąca na miesiąc zobowiązania śrubowały rekord systematycznego wzrostu aż od czerwca 2005 roku. Wtedy nasze długi wynosiły 120,4 mld zł, wobec maja 2005 kiedy sięgnęły 124,6 mld zł. Od tamtej pory każdy kolejny miesiąc do marca 2009 przynosił zwyżkę naszych długów.

źródło: NBP

W kwietniu 2009 kredyty, które coraz bardziej spędzają Polakom sen z powiek, wyraźnie wyhamowały wraz z umacniającym się w kwietniu złotym i zatrzymaniem akcji kredytowej.

źródło: NBP

Jednak Polacy nadal chętnie wspomagają swoją konsumpcję zakupami, za które płacą kartami kredytowymi. W efekcie zadłużenie na nich wzrosło do 13,345 mld zł wobec 13 mld miesiąc wcześniej. Wzrost miesięczny o 345 mln zł jest niewiele gorszy od najlepszego okresu przełomu 2007 - 2008, kiedy gospodarka święciła triumfy.

Jak depozyty, to krótkoterminowe

Wiosenne ożywienie na giełdzie wcale nie odciągnęło Polaków od lokat. Ogólnie pozostały one na stabilnym poziomie w porównaniu z marcem. Stopniały za to depozyty walutowe (o około 2 mld zł), co w głównym stopniu jest efektem silniejszej złotówki.

źródło: NBP

Obniżenie wartości depozytów walutowych zostało wyrównane przyrostem lokat złotowych. Wśród nich najpopularniejsze są depozyty z terminem do 3 miesięcy, gdzie ulokowano 68,2 mld zł. Lokaty 1-miesięczne to 16,2 mld zł.

Na depozytach do 6 miesięcy znajduje się 40,9 mld zł, a do 1 roku 48,17 mld zł. Długoterminowe lokaty do 2 lat to 15,6 mld zł, a ledwie 3,5 mld zł ulokowano na powyżej 2 lat.

Sebastian Gawłowski

RPP idzie na rękę bankom. Kredytobiorcom też?

Rada pozostawiła bez zmian główną stopę procentową, ale obniżyła wczoraj stopę rezerwy obowiązkowej dla banków o pół punktu, do trzech procent. Money.pl sprawdza, czy będzie to miało przełożenie na łatwiej dostępne i tańsze kredyty.
Obniżenie stopy rezerwy obowiązkowej oznacza, że banki będą musiały oddawać NBP mniejszy odsetek zgromadzonych depozytów. Oznacza to dodatkowe 3,3 miliarda złotych, które pozostaną w bankach i które będą mogły przeznaczyć te zaoszczędzone pieniądze na udzielanie kredytów.

- Decyzja ta powinna sprzyjać zahamowaniu wzrostu marż - powiedział na konferencji po posiedzeniu Rady Stanisław Nieckarz z RPP, cytowany przez Polską Agencję Prasową.

- Ruch jest adekwatny do oceny sytuacji na rynku międzybankowym. Będziemy bardzo uważnie przyglądali się, jaki będzie skutek tej obniżki i od tego będą zależały dalsze decyzje w tym zakresie - dodał na tej samej konferencji Dariusz Filar.

Decyzja była zaskoczeniem

Nowa, obniżona stopa rezerwy obowiązkowej, wejdzie w życie 30 czerwca. Co prawda Związek Banków Polskich wnioskował o dużo większe cięcie - do poziomu dwóch procent - ale decyzja RPP i tak była dla analityków zaskoczeniem.

- Mało kto oczekiwał, że bank centralny zrobi ukłon w kierunku sektora bankowego - komentuje Łukasz Wróbel z Open Finance. - Takie posunięcie jest obecnie ryzykowne. Po pierwsze RPP słusznie zauważa, że utrudniony dostęp do kredytów nie wynika z braku płynności na rynku, ale z podwyższonej premii za ryzyko, czyli mówiąc wprost, rosnących marż naliczanych przez banki.

Zdaniem Romana Przasnyskiego, głównego analityka Gold Finance, RPP dostrzegła mniejszy wpływ obniżania stóp na koszt kredytów i dlatego też postanowiła zadziałać inaczej.

- Tego instrumentu wpływania na rynek kredytowy banki centralne używają znacznie rzadziej niż zmian stóp procentowych - komentuje Przasnyski. - To decyzja o wiele bardziej korzystna, niż stosowane przez inne banki centralne na świecie skupowanie od banków papierów dłużnych lub drukowanie pieniędzy i kierowanie ich na rynek. Nie powoduje ona niekorzystnych dla rynku i gospodarki zjawisk.

Kredytobiorcy skorzystają? Niekoniecznie

- Na reakcję banków trzeba będzie trochę poczekać, ale z pewnością skutki tej decyzji będą dla kredytobiorców korzystne - ocenia Roman Przasnyski. - Środowisko bankowe od dłuższego czasu postulowało zastosowanie takiego właśnie posunięcia argumentując, że wpłynie ono na większą podaż kredytów a tym samym i ich kosztu. Teraz wypada trzymać banki za słowo.

Z samych banków popłynęły jednak informacje sugerujące, że o kredyty wcale nie musi być łatwiej. Przynajmniej nie od razu.

- Nie należy się spodziewać, aby miało to natychmiastowe i silne przełożenie na akcję kredytową tym bardziej, że decyzja ma zastosowanie do rezerwy obowiązkowej podlegającej utrzymaniu od dnia 30 czerwca 2009 roku - mówi cytowany przez ISB ekonomista banku Pekao SA Marcin Mrowiec. - Dzisiejsza decyzja prawdopodobnie otwiera natomiast drogę do dalszych obniżek. W strefie euro stopa rezerw wynosi dwa procent, więc w Polsce wciąż jest jeszcze miejsce do obniżek.

Argumentem, jaki według analityków będzie przemawiał raczej za ostrożnym postępowaniem banków, jest również zapowiedź obniżenia ratingów przez agencję Moody's.

Pół punktu to za mało

Na decyzję RPP wspólnym komunikatem zareagowali prezesi największych banków - Jerzy Pruski z PKO BP i Jan Krzysztof Bielecki z Pekao SA. W ich ocenie kierunek jest dobry, ale skala zdecydowanie zbyt mała.

- Patrząc na ostatnie działania banków centralnych USA, Wielkiej Brytanii, strefy euro, czy Szwajcarii, gwałtownie zwiększających swoje sumy bilansowe, można odnieść wrażenie, że jest to krok niewystarczający - oceniają prezesi. - Dlatego mamy nadzieję, że za decyzją o zmniejszeniu stopy rezerw obowiązkowych o 50 punktów bazowych, pójdą kolejne. Tym bardziej, że jak widać, obniżki stóp procentowych mają coraz mniejsze przełożenie na poziom rynkowych stóp procentowych.

Bardziej radykalnie poziom obniżki ocenia cytowany przez ISB główny ekonomista BRE Banku Wiesław Szczuka: - Obniżając poziom rezerwy tylko o 50 punktów Rada w zasadzie pokazała tylko, że coś robi, ale w rzeczywistości nie wykonała wielkiego kroku naprzód. Co ciekawe dzisiejsza decyzja jest odwrotna do działań NBP, który emitując regularnie bony ściąga pieniądze z rynku. W tym tygodniu było to około 17 mld zł, więc zasilenie sektora w płynność kwotą ponad 3 mld zł nie jest wielkim wydarzeniem - ocenia Szczuka.

(BARD)

RPP idzie na rękę bankom. Kredytobiorcom też?

Rada pozostawiła bez zmian główną stopę procentową, ale obniżyła wczoraj stopę rezerwy obowiązkowej dla banków o pół punktu, do trzech procent. Money.pl sprawdza, czy będzie to miało przełożenie na łatwiej dostępne i tańsze kredyty.
Obniżenie stopy rezerwy obowiązkowej oznacza, że banki będą musiały oddawać NBP mniejszy odsetek zgromadzonych depozytów. Oznacza to dodatkowe 3,3 miliarda złotych, które pozostaną w bankach i które będą mogły przeznaczyć te zaoszczędzone pieniądze na udzielanie kredytów.

- Decyzja ta powinna sprzyjać zahamowaniu wzrostu marż - powiedział na konferencji po posiedzeniu Rady Stanisław Nieckarz z RPP, cytowany przez Polską Agencję Prasową.

- Ruch jest adekwatny do oceny sytuacji na rynku międzybankowym. Będziemy bardzo uważnie przyglądali się, jaki będzie skutek tej obniżki i od tego będą zależały dalsze decyzje w tym zakresie - dodał na tej samej konferencji Dariusz Filar.

Decyzja była zaskoczeniem

Nowa, obniżona stopa rezerwy obowiązkowej, wejdzie w życie 30 czerwca. Co prawda Związek Banków Polskich wnioskował o dużo większe cięcie - do poziomu dwóch procent - ale decyzja RPP i tak była dla analityków zaskoczeniem.

- Mało kto oczekiwał, że bank centralny zrobi ukłon w kierunku sektora bankowego - komentuje Łukasz Wróbel z Open Finance. - Takie posunięcie jest obecnie ryzykowne. Po pierwsze RPP słusznie zauważa, że utrudniony dostęp do kredytów nie wynika z braku płynności na rynku, ale z podwyższonej premii za ryzyko, czyli mówiąc wprost, rosnących marż naliczanych przez banki.

Zdaniem Romana Przasnyskiego, głównego analityka Gold Finance, RPP dostrzegła mniejszy wpływ obniżania stóp na koszt kredytów i dlatego też postanowiła zadziałać inaczej.

- Tego instrumentu wpływania na rynek kredytowy banki centralne używają znacznie rzadziej niż zmian stóp procentowych - komentuje Przasnyski. - To decyzja o wiele bardziej korzystna, niż stosowane przez inne banki centralne na świecie skupowanie od banków papierów dłużnych lub drukowanie pieniędzy i kierowanie ich na rynek. Nie powoduje ona niekorzystnych dla rynku i gospodarki zjawisk.

Kredytobiorcy skorzystają? Niekoniecznie

- Na reakcję banków trzeba będzie trochę poczekać, ale z pewnością skutki tej decyzji będą dla kredytobiorców korzystne - ocenia Roman Przasnyski. - Środowisko bankowe od dłuższego czasu postulowało zastosowanie takiego właśnie posunięcia argumentując, że wpłynie ono na większą podaż kredytów a tym samym i ich kosztu. Teraz wypada trzymać banki za słowo.

Z samych banków popłynęły jednak informacje sugerujące, że o kredyty wcale nie musi być łatwiej. Przynajmniej nie od razu.

- Nie należy się spodziewać, aby miało to natychmiastowe i silne przełożenie na akcję kredytową tym bardziej, że decyzja ma zastosowanie do rezerwy obowiązkowej podlegającej utrzymaniu od dnia 30 czerwca 2009 roku - mówi cytowany przez ISB ekonomista banku Pekao SA Marcin Mrowiec. - Dzisiejsza decyzja prawdopodobnie otwiera natomiast drogę do dalszych obniżek. W strefie euro stopa rezerw wynosi dwa procent, więc w Polsce wciąż jest jeszcze miejsce do obniżek.

Argumentem, jaki według analityków będzie przemawiał raczej za ostrożnym postępowaniem banków, jest również zapowiedź obniżenia ratingów przez agencję Moody's.

Pół punktu to za mało

Na decyzję RPP wspólnym komunikatem zareagowali prezesi największych banków - Jerzy Pruski z PKO BP i Jan Krzysztof Bielecki z Pekao SA. W ich ocenie kierunek jest dobry, ale skala zdecydowanie zbyt mała.

- Patrząc na ostatnie działania banków centralnych USA, Wielkiej Brytanii, strefy euro, czy Szwajcarii, gwałtownie zwiększających swoje sumy bilansowe, można odnieść wrażenie, że jest to krok niewystarczający - oceniają prezesi. - Dlatego mamy nadzieję, że za decyzją o zmniejszeniu stopy rezerw obowiązkowych o 50 punktów bazowych, pójdą kolejne. Tym bardziej, że jak widać, obniżki stóp procentowych mają coraz mniejsze przełożenie na poziom rynkowych stóp procentowych.

Bardziej radykalnie poziom obniżki ocenia cytowany przez ISB główny ekonomista BRE Banku Wiesław Szczuka: - Obniżając poziom rezerwy tylko o 50 punktów Rada w zasadzie pokazała tylko, że coś robi, ale w rzeczywistości nie wykonała wielkiego kroku naprzód. Co ciekawe dzisiejsza decyzja jest odwrotna do działań NBP, który emitując regularnie bony ściąga pieniądze z rynku. W tym tygodniu było to około 17 mld zł, więc zasilenie sektora w płynność kwotą ponad 3 mld zł nie jest wielkim wydarzeniem - ocenia Szczuka.

(BARD)

PROGNOZY:Nadszedł czas surowców?

Ceny surowców, przecenionych od lata 2008 nie mniej niż akcje podczas całego kryzysu, zaczynają zdecydowanie oddalać się od osiągniętych na przełomie roku minimów. Na ich czele znajduje się cena ropy naftowej, która od grudniowego dołka zyskała już prawie 100%. Czy mamy na tym rynku szansę na trwałe wzrosty?

Indeks S&P GSCI stracił od szczytu z początku lipca ponad 70 proc. Jest to zdecydowanie najgorszy wynik w prawie czterdziestoletniej historii wskaźnika - nigdy do tej pory przecena rynku surowcowego podczas recesji nie sięgnęła nawet 50 proc. Nadmierne spadki same mogą być wystarczającym powodem ostatniego odreagowania. By jednak wzrosty zamieniły się w trwały trend powinny pojawić się czynniki fundamentalne.

Jako pierwszy wymienić trzeba powrót wzrostu gospodarczego. Historycznie najwyższe stopy zwrotu na rynku surowcowym osiągane były nie wtedy, kiedy gospodarka światowa szybko się rozwijała lecz gdy tempo tego wzrostu gwałtownie przyspieszało. Zmiana tempa wzrostu światowej gospodarki o 1 punkt procentowy w ostatnich dwudziestu pięciu latach przynosiła 14 proc. wzrostu indeksu S&P GSCI. Największą zmianę dynamiki światowego PKB zaobserwować można wtedy, gdy recesja przechodzi we wzrost. W innym wypadku, przy normalnym tempie rozwoju gospodarki światowej rzędu 3-4 proc. rocznie, nie sposób uzyskać przyrostu dynamiki o cztery punkty procentowe. Na przełomie lat 2009/2010 nie jest to wykluczone - z ujemnego tempa wzrostu na poziomie -1proc. gospodarka światowa może zacząć rozwijać się w tempie 3 proc. już w przyszłym roku.

Czy zatem ceny surowców, podobnie jak i akcji, zaczynają już dyskontować nadchodzące ożywienie? Pytanie tylko, czy ono rzeczywiście już nadchodzi. Warto przyjrzeć się cenom towarów, które nie cieszą się takim zainteresowaniem krótkoterminowych inwestorów, przez co mogą bardziej wiarygodnie wskazywać koniec recesji. Znakomitym przykładem jest drewno, które znalazło się w kwietniu na poziomie nie notowanym od ponad 20 lat i od tego czasu prawie nie drgnęło. Może to wskazywać, że recesja nie jest tak bliska końca, jak się zdaje rozgorączkowanym graczom na rynku ropy.

Również amerykańskie akcje zbyt ochoczo zareagowały na pojawiające się oznaki stabilizacji. Do tej pory indeks S&P 500 rozpoczynał nową falę wzrostów na około 5 miesięcy przed wyjściem z recesji. Wynikałoby z tego, że USA powinny odnotować pozytywny wzrost już we wrześniu, na co nie wskazują ani prognozy, ani napływające ostatnio dane. Zła kondycja sektora bankowego nie pozwoli na szybkie przełożenie niskich stóp procentowych na zwiększenie akcji kredytowej. Analitycy Wall Street Journal przeprowadzili w zeszłym tygodniu testy obciążeniowe na zasadach zbliżonych do testów Fedu, dla mniejszych banków amerykańskich, z których wynikło, że dwie trzecie z nich może wymagać dodatkowego kapitału.

Drugim czynnikiem

sprzyjającym surowcom w dłuższym terminie jest inflacja, na powrót której jednak również możemy trochę poczekać. Jeśli bezpośredni zakup obligacji rządowych przez amerykański bank centralny nie nabierze tempa, co proponowali niedawno niektórzy członkowie rady gubernatorów Fed, zahamowanie ekspansji kredytowej banków znacząco ograniczy wzrost cen. W dłuższym terminie ogromny wzrost rezerw banków w banku centralnym i historycznie niski poziom stóp, muszą doprowadzić do narastania presji inflacyjnej. Chyba, że Fed, tak jak obiecuje, ściągnie podaż pieniądza z rynku. To jednak, jeśli w ogóle nastąpi, może być posunięciem bardzo spóźnionym, zważywszy na to, że zarządzający bankiem centralnym będą odkładać niepopularną decyzję pod pretekstem troski by nie zadusić kiełkującego ożywienia.

Ostatnią kwestią mającą ważne znaczenie dla rynku towarowego jest słabość dolara. Kurs waluty amerykańskiej pokonał niedawno ważne wsparcia techniczne, rośnie też niepokój rynków odnośnie zadłużenia USA. Jedynej szansy na wzrosty wobec euro można upatrywać w tym, że gospodarki UE pogrążą się w głębszej i dłuższej recesji niż Ameryka, choć i wtedy nie bez znaczenia pozostanie fakt, że Europejski Bank Centralny prowadzi dużo ostrożniejszą politykę stóp procentowych, a szybsze ożywienie może przynieść Stanom wyższą inflację.

W perspektywie

najbliższych kilkunastu tygodniu można się spodziewać na rynku surowcowym znaczącej korekty. Dotyczyć ona powinna szczególnie ropy naftowej, która w krótkim terminie powinna w większym stopniu odczuć historycznie wysoki poziom zapasów (narosłych w dodatku wbrew sezonowym trendom) oraz swoje względne przewartościowanie w stosunku na przykład do gazu ziemnego. Nie wykluczone, że korekta na ropie zbiegnie się ze spadkami na giełdach.

Od września 2008 cena baryłki jest bardzo silnie skorelowana z indeksem S&P500 - każde 50 punktów jego spadku/wzrostu przynosiło zmianę ceny ropy o 7 dolarów. Wystarczy więc ośmioprocentowa korekta na rynku akcji, by sprowadzić ropę z powrotem do poziomu 50$ za baryłkę. Trwałe wzrosty na rynku surowców są więc możliwe, ale przyjdzie nam na nie jeszcze trochę poczekać.

Maciej Bitner, Wealth Solutions

źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe


PROGNOZY:Nadszedł czas surowców?

Ceny surowców, przecenionych od lata 2008 nie mniej niż akcje podczas całego kryzysu, zaczynają zdecydowanie oddalać się od osiągniętych na przełomie roku minimów. Na ich czele znajduje się cena ropy naftowej, która od grudniowego dołka zyskała już prawie 100%. Czy mamy na tym rynku szansę na trwałe wzrosty?

Indeks S&P GSCI stracił od szczytu z początku lipca ponad 70 proc. Jest to zdecydowanie najgorszy wynik w prawie czterdziestoletniej historii wskaźnika - nigdy do tej pory przecena rynku surowcowego podczas recesji nie sięgnęła nawet 50 proc. Nadmierne spadki same mogą być wystarczającym powodem ostatniego odreagowania. By jednak wzrosty zamieniły się w trwały trend powinny pojawić się czynniki fundamentalne.

Jako pierwszy wymienić trzeba powrót wzrostu gospodarczego. Historycznie najwyższe stopy zwrotu na rynku surowcowym osiągane były nie wtedy, kiedy gospodarka światowa szybko się rozwijała lecz gdy tempo tego wzrostu gwałtownie przyspieszało. Zmiana tempa wzrostu światowej gospodarki o 1 punkt procentowy w ostatnich dwudziestu pięciu latach przynosiła 14 proc. wzrostu indeksu S&P GSCI. Największą zmianę dynamiki światowego PKB zaobserwować można wtedy, gdy recesja przechodzi we wzrost. W innym wypadku, przy normalnym tempie rozwoju gospodarki światowej rzędu 3-4 proc. rocznie, nie sposób uzyskać przyrostu dynamiki o cztery punkty procentowe. Na przełomie lat 2009/2010 nie jest to wykluczone - z ujemnego tempa wzrostu na poziomie -1proc. gospodarka światowa może zacząć rozwijać się w tempie 3 proc. już w przyszłym roku.

Czy zatem ceny surowców, podobnie jak i akcji, zaczynają już dyskontować nadchodzące ożywienie? Pytanie tylko, czy ono rzeczywiście już nadchodzi. Warto przyjrzeć się cenom towarów, które nie cieszą się takim zainteresowaniem krótkoterminowych inwestorów, przez co mogą bardziej wiarygodnie wskazywać koniec recesji. Znakomitym przykładem jest drewno, które znalazło się w kwietniu na poziomie nie notowanym od ponad 20 lat i od tego czasu prawie nie drgnęło. Może to wskazywać, że recesja nie jest tak bliska końca, jak się zdaje rozgorączkowanym graczom na rynku ropy.

Również amerykańskie akcje zbyt ochoczo zareagowały na pojawiające się oznaki stabilizacji. Do tej pory indeks S&P 500 rozpoczynał nową falę wzrostów na około 5 miesięcy przed wyjściem z recesji. Wynikałoby z tego, że USA powinny odnotować pozytywny wzrost już we wrześniu, na co nie wskazują ani prognozy, ani napływające ostatnio dane. Zła kondycja sektora bankowego nie pozwoli na szybkie przełożenie niskich stóp procentowych na zwiększenie akcji kredytowej. Analitycy Wall Street Journal przeprowadzili w zeszłym tygodniu testy obciążeniowe na zasadach zbliżonych do testów Fedu, dla mniejszych banków amerykańskich, z których wynikło, że dwie trzecie z nich może wymagać dodatkowego kapitału.

Drugim czynnikiem

sprzyjającym surowcom w dłuższym terminie jest inflacja, na powrót której jednak również możemy trochę poczekać. Jeśli bezpośredni zakup obligacji rządowych przez amerykański bank centralny nie nabierze tempa, co proponowali niedawno niektórzy członkowie rady gubernatorów Fed, zahamowanie ekspansji kredytowej banków znacząco ograniczy wzrost cen. W dłuższym terminie ogromny wzrost rezerw banków w banku centralnym i historycznie niski poziom stóp, muszą doprowadzić do narastania presji inflacyjnej. Chyba, że Fed, tak jak obiecuje, ściągnie podaż pieniądza z rynku. To jednak, jeśli w ogóle nastąpi, może być posunięciem bardzo spóźnionym, zważywszy na to, że zarządzający bankiem centralnym będą odkładać niepopularną decyzję pod pretekstem troski by nie zadusić kiełkującego ożywienia.

Ostatnią kwestią mającą ważne znaczenie dla rynku towarowego jest słabość dolara. Kurs waluty amerykańskiej pokonał niedawno ważne wsparcia techniczne, rośnie też niepokój rynków odnośnie zadłużenia USA. Jedynej szansy na wzrosty wobec euro można upatrywać w tym, że gospodarki UE pogrążą się w głębszej i dłuższej recesji niż Ameryka, choć i wtedy nie bez znaczenia pozostanie fakt, że Europejski Bank Centralny prowadzi dużo ostrożniejszą politykę stóp procentowych, a szybsze ożywienie może przynieść Stanom wyższą inflację.

W perspektywie

najbliższych kilkunastu tygodniu można się spodziewać na rynku surowcowym znaczącej korekty. Dotyczyć ona powinna szczególnie ropy naftowej, która w krótkim terminie powinna w większym stopniu odczuć historycznie wysoki poziom zapasów (narosłych w dodatku wbrew sezonowym trendom) oraz swoje względne przewartościowanie w stosunku na przykład do gazu ziemnego. Nie wykluczone, że korekta na ropie zbiegnie się ze spadkami na giełdach.

Od września 2008 cena baryłki jest bardzo silnie skorelowana z indeksem S&P500 - każde 50 punktów jego spadku/wzrostu przynosiło zmianę ceny ropy o 7 dolarów. Wystarczy więc ośmioprocentowa korekta na rynku akcji, by sprowadzić ropę z powrotem do poziomu 50$ za baryłkę. Trwałe wzrosty na rynku surowców są więc możliwe, ale przyjdzie nam na nie jeszcze trochę poczekać.

Maciej Bitner, Wealth Solutions

źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe


Nowa opera do remontu

Aż 10 mln zł trzeba będzie wydać na naprawianie i doinwestowanie oddanej w grudniu zeszłego roku Opery Krakowskiej, informuje "Dziennik Polski".

Budynek nie spełnia swoich funkcji. Potrzebny jest mu solidny remont, który przede wszystkim zapewni bezpieczeństwo widzów i pracowników, a także podniesie kulturę pracy i użytkowania obiektu.

Najpilniejszą sprawą jest wykonanie systemu oddymiającego, co ma kosztować według wstępnych szacunków ok. 1,6 mln zł. Trzeba też zrobić dwa dodatkowe wejścia na parter sali, bo do tej pory wyjście z widowni zajmuje blisko 10 minut. A to nie koniec listy problemów.

Romuald Loegler, projektant budynku nie chce się wypowiadać w tej sprawie, twierdząc, że wszelkie kłopoty wynikają albo ze złego wykonania, albo z braku kultury użytkowania budynku.

PAP/Dziennik Polski

Nowa opera do remontu

Aż 10 mln zł trzeba będzie wydać na naprawianie i doinwestowanie oddanej w grudniu zeszłego roku Opery Krakowskiej, informuje "Dziennik Polski".

Budynek nie spełnia swoich funkcji. Potrzebny jest mu solidny remont, który przede wszystkim zapewni bezpieczeństwo widzów i pracowników, a także podniesie kulturę pracy i użytkowania obiektu.

Najpilniejszą sprawą jest wykonanie systemu oddymiającego, co ma kosztować według wstępnych szacunków ok. 1,6 mln zł. Trzeba też zrobić dwa dodatkowe wejścia na parter sali, bo do tej pory wyjście z widowni zajmuje blisko 10 minut. A to nie koniec listy problemów.

Romuald Loegler, projektant budynku nie chce się wypowiadać w tej sprawie, twierdząc, że wszelkie kłopoty wynikają albo ze złego wykonania, albo z braku kultury użytkowania budynku.

PAP/Dziennik Polski

Działkowcy dostaną odszkodowania za likwidowane ogrody

Plan budowy drogi przez ogród rodzinny nie zagrozi interesom działkowców. Mogą oni liczyć na odszkodowanie i tereny zastępcze.
Dziś wchodzą w życie przepisy, które umożliwią ponowne otrzymywanie przez działkowców rekompensaty finansowej i gruntowej za ich wywłaszczenie z ogrodów rodzinnych.

Ubiegłoroczna zmiana specustawy, czyli ustawy o szczególnych zasadach przygotowania i realizacji inwestycji w zakresie dróg publicznych, sprawiła, że działkowcy utracili prawo do odszkodowania i otrzymania terenów zastępczych w przypadku, gdy ich działki miały być wykorzystane pod budowę dróg.
Zmiany w specustawie wprowadzone 25 lipca 2008 r. przewidywały, że przy likwidacji ogrodów na cele drogowe wyłączone zostało stosowanie zapisów ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych o wypłacaniu odszkodowań dla działkowców i odtwarzaniu ogrodów. Sejm nie uwzględnił wówczas faktu, że wywłaszczeniowe normy specustawy, nie uwzględniają specyficznych rozwiązań zastosowanych wobec ogrodów, m.in. odrębnej od gruntu własności naniesień i nasadzeń na działkach - wyjaśnia Bartłomiej Piech, radca prawny w Biurze Krajowej Rady Polskiego Związku Działkowców.
Efektem był brak podstawy do wypłacania działkowcom odszkodowań za ich majątek, dodaje radca.

Nie ma sporu co do tego, że rozbudowa dróg jest zadaniem priorytetowym, służącym interesowi społecznemu. Czy jednak dziś takie ułatwienia w realizacji zadań publicznych powinny odbywać się kosztem obywateli, których majątek byłby przejmowany bez rekompensat i odszkodowań - pytał po uchwaleniu nowelizacji specustawy Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich. Dodawał, że przyjęte rozwiązanie jest nie tylko nieuczciwe, lecz narusza wzorce określone w konstytucji w przepisach o wywłaszczeniu.

Parlament w kwietniu naprawił swój błąd. Oznacza to, że każda decyzja o zezwoleniu na realizację inwestycji drogowej na terenie rodzinnych ogrodów działkowych będzie powodować konieczność wypłacenia członkom Polskiego Związku Działkowców odszkodowania za stanowiące ich własność nasadzenia, urządzenia i obiekty na działkach. Podmiot realizujący inwestycje musi też wypłacić PZD odszkodowanie za będące jego własnością urządzenia, budynki i budowle rodzinnego ogrodu przeznaczone do wspólnego korzystania przez użytkujących działki. Powinien również zapewnić grunty zastępcze na odtworzenie ogrodu.

Wchodząca dziś w życie nowelizacja usuwa lukę prawną. Ważne jest, że Sejm przywrócił prawo działkowców do terenu zamiennego, na którym ma być odtworzony ogród, oraz zdecydował, że nowe przepisy będą stosowane do wcześniej wszczętych postępowań - tłumaczy radca Bartłomiej Piech. Generalnie zmiana oznacza, że w przypadku inwestycji drogowych będzie stosowany tryb wywłaszczania zbliżony do tego, który przewidują art. 17 22 ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych (poza uprzednim przekazaniem terenu zastępczego).

44 tys. ha zajmują rodzinne ogrody działkowe w Polsce

Podstawa prawna

Ustawa z 24 kwietnia 2009 r. o zmianie ustawy o szczególnych zasadach przygotowania i realizacji inwestycji w zakresie dróg publicznych (Dz.U. nr 72, poz. 620).

Jerzy Kowalski
Gazeta Prawna
wp.pl

Działkowcy dostaną odszkodowania za likwidowane ogrody

Plan budowy drogi przez ogród rodzinny nie zagrozi interesom działkowców. Mogą oni liczyć na odszkodowanie i tereny zastępcze.
Dziś wchodzą w życie przepisy, które umożliwią ponowne otrzymywanie przez działkowców rekompensaty finansowej i gruntowej za ich wywłaszczenie z ogrodów rodzinnych.

Ubiegłoroczna zmiana specustawy, czyli ustawy o szczególnych zasadach przygotowania i realizacji inwestycji w zakresie dróg publicznych, sprawiła, że działkowcy utracili prawo do odszkodowania i otrzymania terenów zastępczych w przypadku, gdy ich działki miały być wykorzystane pod budowę dróg.
Zmiany w specustawie wprowadzone 25 lipca 2008 r. przewidywały, że przy likwidacji ogrodów na cele drogowe wyłączone zostało stosowanie zapisów ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych o wypłacaniu odszkodowań dla działkowców i odtwarzaniu ogrodów. Sejm nie uwzględnił wówczas faktu, że wywłaszczeniowe normy specustawy, nie uwzględniają specyficznych rozwiązań zastosowanych wobec ogrodów, m.in. odrębnej od gruntu własności naniesień i nasadzeń na działkach - wyjaśnia Bartłomiej Piech, radca prawny w Biurze Krajowej Rady Polskiego Związku Działkowców.
Efektem był brak podstawy do wypłacania działkowcom odszkodowań za ich majątek, dodaje radca.

Nie ma sporu co do tego, że rozbudowa dróg jest zadaniem priorytetowym, służącym interesowi społecznemu. Czy jednak dziś takie ułatwienia w realizacji zadań publicznych powinny odbywać się kosztem obywateli, których majątek byłby przejmowany bez rekompensat i odszkodowań - pytał po uchwaleniu nowelizacji specustawy Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich. Dodawał, że przyjęte rozwiązanie jest nie tylko nieuczciwe, lecz narusza wzorce określone w konstytucji w przepisach o wywłaszczeniu.

Parlament w kwietniu naprawił swój błąd. Oznacza to, że każda decyzja o zezwoleniu na realizację inwestycji drogowej na terenie rodzinnych ogrodów działkowych będzie powodować konieczność wypłacenia członkom Polskiego Związku Działkowców odszkodowania za stanowiące ich własność nasadzenia, urządzenia i obiekty na działkach. Podmiot realizujący inwestycje musi też wypłacić PZD odszkodowanie za będące jego własnością urządzenia, budynki i budowle rodzinnego ogrodu przeznaczone do wspólnego korzystania przez użytkujących działki. Powinien również zapewnić grunty zastępcze na odtworzenie ogrodu.

Wchodząca dziś w życie nowelizacja usuwa lukę prawną. Ważne jest, że Sejm przywrócił prawo działkowców do terenu zamiennego, na którym ma być odtworzony ogród, oraz zdecydował, że nowe przepisy będą stosowane do wcześniej wszczętych postępowań - tłumaczy radca Bartłomiej Piech. Generalnie zmiana oznacza, że w przypadku inwestycji drogowych będzie stosowany tryb wywłaszczania zbliżony do tego, który przewidują art. 17 22 ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych (poza uprzednim przekazaniem terenu zastępczego).

44 tys. ha zajmują rodzinne ogrody działkowe w Polsce

Podstawa prawna

Ustawa z 24 kwietnia 2009 r. o zmianie ustawy o szczególnych zasadach przygotowania i realizacji inwestycji w zakresie dróg publicznych (Dz.U. nr 72, poz. 620).

Jerzy Kowalski
Gazeta Prawna
wp.pl

Polacy w spirali długów

Polacy w zastraszającym tempie pogrążają się w długach - pisze dziennik "Polska".
Kłopoty ze spłatą zobowiązań ma już 3 mln 300 tys. Polaków - około 400 tys. więcej niż latem ubiegłego roku.

Z najnowszego raportu Krajowego Rejestru Długów wynika, że tylko w pierwszym kwartale tego roku wartość tak zwanych złych kredytów wzrosła o 1 mld 800 mln zł, czyli aż o 14 proc.
"Polska" wyjaśnia, że chodzi nie tylko o kredyty bankowe, ale i o zaległości w opłatach za telefon, gaz i czynsz.

Coraz częściej zaciągamy nowe kredyty tylko po to, by spłacać raty starych zobowiązań - robi tak już prawie jedna czwarta kredytobiorców.

Dla wielu z nich ze względu na złą historię kredytową banki są zamknięte. Dlatego często zwracają się do lichwiarskich firm pożyczkowych.

Więcej szczegółów na ten temat w dzienniku "Polska".
wp.pl

Polacy w spirali długów

Polacy w zastraszającym tempie pogrążają się w długach - pisze dziennik "Polska".
Kłopoty ze spłatą zobowiązań ma już 3 mln 300 tys. Polaków - około 400 tys. więcej niż latem ubiegłego roku.

Z najnowszego raportu Krajowego Rejestru Długów wynika, że tylko w pierwszym kwartale tego roku wartość tak zwanych złych kredytów wzrosła o 1 mld 800 mln zł, czyli aż o 14 proc.
"Polska" wyjaśnia, że chodzi nie tylko o kredyty bankowe, ale i o zaległości w opłatach za telefon, gaz i czynsz.

Coraz częściej zaciągamy nowe kredyty tylko po to, by spłacać raty starych zobowiązań - robi tak już prawie jedna czwarta kredytobiorców.

Dla wielu z nich ze względu na złą historię kredytową banki są zamknięte. Dlatego często zwracają się do lichwiarskich firm pożyczkowych.

Więcej szczegółów na ten temat w dzienniku "Polska".
wp.pl

Raty kredytu walutowego w Deutsche Banku od sierpnia 2009 r. wzrosły o połowę

Osoby, które mają w Deutsche Banku kredyt we frankach, przy każdej obniżce oprocentowania powinny podpisywać aneks do umowy, żeby obniżyć sobie raty.
Deutsche Bank prowadzi wyjątkową na polskim rynku politykę kredytową. We wszystkich pozostałych bankach spadek stóp procentowych przynosi zmniejszenie miesięcznej raty. W Deutsche Banku rata się nie zmniejsza.

Tylko w tym banku spadek oprocentowania powoduje automatyczne skrócenie okresu kredytowania. Jeśli przy kredycie w wysokości 200 tys. zł na 20 lat oprocentowanie spadnie z 7 do 6,5 proc., to bank zamiast zmniejszyć ratę, skraca okres kredytowania. Następuje wówczas także spadek wartości zapłaconych odsetek z 172,1 tys. do 144,2 tys. zł wylicza Jarosław Sadowski z Expandera.
Dzięki temu systemowi można precyzyjniej zaplanować wysokość miesięcznych rat. Dla wielu osób jest to atrakcyjne, zwłaszcza że skrócenie okresu kredytowania oznacza zmniejszenie całkowitego kosztu kredytu a także spadek zysków banków. Przedstawiciele sektora bankowego nieoficjalnie mówią, że to jest właśnie powód, dla którego inne banki nie wprowadziły tego systemu.

Zdecydowanie gorzej, z punktu widzenia klientów, sytuacja wygląda z kredytami walutowymi. Rata w walucie, w jakiej kredyt został udzielony, także się nie zmienia, ale w polskich złotych wzrost jest bardzo duży, bo wynosi blisko 50 proc., czyli tyle, o ile zdrożał frank. Jeśli w sierpniu 2008 r. rata kredytu walutowego wynosiła 1305 zł, to teraz jest to już 1945 zł. W innych bankach ten wzrost ceny szwajcarskiej waluty, z nieco ponad 2 do niespełna 3 zł, został zamortyzowany dzięki spadkowi stóp procentowych w Szwajcarskim Banku Centralnym.

Kredytobiorcy DB, którzy w tej sytuacji mają problemy ze spłatą miesięcznej raty, muszą wnioskować o wydłużenie okresu kredytowania, aby zmniejszyć wysokość miesięcznej raty - radzi Jarosław Sadowski.
Bank najczęściej przystaje na taką propozycję. Nie odbywa się to za darmo. Od marca DB podniósł opłatę za podpisanie aneksu do umowy kredytowej ze 150 zł do 250 zł. Przedstawiciele banku tłumaczą, że wzrosły też inne opłaty bankowe, a rzeczywisty koszt pozyskania franka (np. w NBP) jest o 2 pkt proc. wyższy, niż wskazywałby na to rynek międzybankowy i stawka tego rynku, czyli LIBOR. Deutsche Bank, podobnie jak inne banki, szuka dodatkowych dochodów, aby pokryć spadające marże kredytowe.




Aneks umożliwia wprowadzanie, na wniosek klienta, różnego typu modyfikacji w stosunku do postanowień umowy kredytowej. Nie chodzi tylko o zmiany dotyczące wydłużenia okresu kredytowania w walutach obcych w przypadku spłaty kredytu w równych ratach - twierdzi Sabina Salamon z Grupy Deutsche Bank w Polsce.

Dla klientów aneks do umowy to dodatkowy koszt.
Przy spadku oprocentowania klient może być zmuszony kilkakrotnie wnioskować o wydłużenie okresu kredytowania - radzi Jarosław Sadowski.

Od sierpnia 2008 r. Deutsche Bank trzykrotnie obniżał oprocentowanie kredytów we frankach. Gdyby klient chciał, aby przy każdej obniżce oprocentowania spadała jego rata, do chwili obecnej musiałby podpisać trzy aneksy do umowy kredytowej, na co wydałby 550 zł (dwie umowy po 150 zł i jedna po 250 zł).

DZIWNE PRAKTYKI BANKÓW

ING BSK oprocentowanie kredytów walutowych zaciągniętych w 2008 roku nie zmienia się przez 2 lata od podpisania umowy kredytowej. Kredytobiorcy nie korzystają i jeszcze przez rok nie będą korzystać ze spadku oprocentowania. Płacą za to wyższe raty z powodu wzrostu wartości franka. ING BSK wycofał się z udzielania kredytów walutowych.

DomBank jesienią ubiegłego roku, gdy wybuchł kryzys finansowy, bank nadal podpisywał z kredytobiorcami umowy kredytowe w szwajcarskiej walucie. Niestety, nie przelewał pieniędzy na ich konta. Klientom domagającym się pieniędzy radził, aby zmienili walutę i podpisali nową umowę kredytową w złotych. Po nagłośnieniu sprawy przez media (w tym GP) bank przelał pieniądze na konta kredytobiorców.

Polbank wczesną wiosną bank domagał się od części klientów, których wartość kredytów przekroczyła 100 proc. wartości nieruchomości, dodatkowych zabezpieczeń, częściowej spłaty kredytu lub zgody na czasowe podwyższenia marży kredytu. Niektóre osoby, pod presją, zgodziły się na takie rozwiązanie. Po interwencji KNF bank zrezygnował z indeksowania umów i anulował wszystkie podpisane aneksy do umów kredytowych.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl

Raty kredytu walutowego w Deutsche Banku od sierpnia 2009 r. wzrosły o połowę

Osoby, które mają w Deutsche Banku kredyt we frankach, przy każdej obniżce oprocentowania powinny podpisywać aneks do umowy, żeby obniżyć sobie raty.
Deutsche Bank prowadzi wyjątkową na polskim rynku politykę kredytową. We wszystkich pozostałych bankach spadek stóp procentowych przynosi zmniejszenie miesięcznej raty. W Deutsche Banku rata się nie zmniejsza.

Tylko w tym banku spadek oprocentowania powoduje automatyczne skrócenie okresu kredytowania. Jeśli przy kredycie w wysokości 200 tys. zł na 20 lat oprocentowanie spadnie z 7 do 6,5 proc., to bank zamiast zmniejszyć ratę, skraca okres kredytowania. Następuje wówczas także spadek wartości zapłaconych odsetek z 172,1 tys. do 144,2 tys. zł wylicza Jarosław Sadowski z Expandera.
Dzięki temu systemowi można precyzyjniej zaplanować wysokość miesięcznych rat. Dla wielu osób jest to atrakcyjne, zwłaszcza że skrócenie okresu kredytowania oznacza zmniejszenie całkowitego kosztu kredytu a także spadek zysków banków. Przedstawiciele sektora bankowego nieoficjalnie mówią, że to jest właśnie powód, dla którego inne banki nie wprowadziły tego systemu.

Zdecydowanie gorzej, z punktu widzenia klientów, sytuacja wygląda z kredytami walutowymi. Rata w walucie, w jakiej kredyt został udzielony, także się nie zmienia, ale w polskich złotych wzrost jest bardzo duży, bo wynosi blisko 50 proc., czyli tyle, o ile zdrożał frank. Jeśli w sierpniu 2008 r. rata kredytu walutowego wynosiła 1305 zł, to teraz jest to już 1945 zł. W innych bankach ten wzrost ceny szwajcarskiej waluty, z nieco ponad 2 do niespełna 3 zł, został zamortyzowany dzięki spadkowi stóp procentowych w Szwajcarskim Banku Centralnym.

Kredytobiorcy DB, którzy w tej sytuacji mają problemy ze spłatą miesięcznej raty, muszą wnioskować o wydłużenie okresu kredytowania, aby zmniejszyć wysokość miesięcznej raty - radzi Jarosław Sadowski.
Bank najczęściej przystaje na taką propozycję. Nie odbywa się to za darmo. Od marca DB podniósł opłatę za podpisanie aneksu do umowy kredytowej ze 150 zł do 250 zł. Przedstawiciele banku tłumaczą, że wzrosły też inne opłaty bankowe, a rzeczywisty koszt pozyskania franka (np. w NBP) jest o 2 pkt proc. wyższy, niż wskazywałby na to rynek międzybankowy i stawka tego rynku, czyli LIBOR. Deutsche Bank, podobnie jak inne banki, szuka dodatkowych dochodów, aby pokryć spadające marże kredytowe.




Aneks umożliwia wprowadzanie, na wniosek klienta, różnego typu modyfikacji w stosunku do postanowień umowy kredytowej. Nie chodzi tylko o zmiany dotyczące wydłużenia okresu kredytowania w walutach obcych w przypadku spłaty kredytu w równych ratach - twierdzi Sabina Salamon z Grupy Deutsche Bank w Polsce.

Dla klientów aneks do umowy to dodatkowy koszt.
Przy spadku oprocentowania klient może być zmuszony kilkakrotnie wnioskować o wydłużenie okresu kredytowania - radzi Jarosław Sadowski.

Od sierpnia 2008 r. Deutsche Bank trzykrotnie obniżał oprocentowanie kredytów we frankach. Gdyby klient chciał, aby przy każdej obniżce oprocentowania spadała jego rata, do chwili obecnej musiałby podpisać trzy aneksy do umowy kredytowej, na co wydałby 550 zł (dwie umowy po 150 zł i jedna po 250 zł).

DZIWNE PRAKTYKI BANKÓW

ING BSK oprocentowanie kredytów walutowych zaciągniętych w 2008 roku nie zmienia się przez 2 lata od podpisania umowy kredytowej. Kredytobiorcy nie korzystają i jeszcze przez rok nie będą korzystać ze spadku oprocentowania. Płacą za to wyższe raty z powodu wzrostu wartości franka. ING BSK wycofał się z udzielania kredytów walutowych.

DomBank jesienią ubiegłego roku, gdy wybuchł kryzys finansowy, bank nadal podpisywał z kredytobiorcami umowy kredytowe w szwajcarskiej walucie. Niestety, nie przelewał pieniędzy na ich konta. Klientom domagającym się pieniędzy radził, aby zmienili walutę i podpisali nową umowę kredytową w złotych. Po nagłośnieniu sprawy przez media (w tym GP) bank przelał pieniądze na konta kredytobiorców.

Polbank wczesną wiosną bank domagał się od części klientów, których wartość kredytów przekroczyła 100 proc. wartości nieruchomości, dodatkowych zabezpieczeń, częściowej spłaty kredytu lub zgody na czasowe podwyższenia marży kredytu. Niektóre osoby, pod presją, zgodziły się na takie rozwiązanie. Po interwencji KNF bank zrezygnował z indeksowania umów i anulował wszystkie podpisane aneksy do umów kredytowych.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl

Kryzys się kończy? Są pierwsze oznaki ożywienia

Na pierwszej od dwóch lat poważnej fali optymizmu indeksy na GPW i giełdach światowych zyskały od końca lutego średnio 35 procent. Money.pl sprawdza na czym inwestorzy oparli swoje oczekiwania.

W ostatnich tygodniach coraz częściej mówi się o tym, że jesteśmy świadkami końca kryzysu. Powód - pojawiły się oznaki ożywienia gospodarki światowej oraz poprawy koniunktury w USA, Europie, Azji, a także w Polsce.

Analitycy podkreślają, że wskaźniki wyprzedzające - czyli te, które sygnalizują najbardziej prawdopodobny rozwój sytuacji - poprawiają się już od kilku miesięcy. Niektórzy sugerują, że oznacza to, że jesteśmy właśnie na dnie obecnej recesji. A od tego momentu ma następować poprawa kondycji największych gospodarek.

I choć wciąż w tych opiniach jest wiele pobożnych życzeń, to jedno nie ulega wątpliwości - po dwóch latach regresu, puls gospodarki świata zaczyna bić mocniej.

Wiosna przynosi ożywienie. Polska wyjdzie na plus?

W Polsce optymizm wielu ekspertów opiera się m.in. na tym co od kilkunastu tygodni dzieje się na warszawskiej giełdzie. W ciągu trzech miesięcy najważniejszy indeks WIG20 zyskał ponad 30 proc. Optymizm może jednak studzić nieco fakt, że inwestorzy przestraszyli się psychologicznej bariery 1900 punktów. Po jej przebiciu miała nastąpić fala kolejnych wzrostów. Ostatnie dni na parkiecie to walka o pokonanie tej granicy. Póki co bezskuteczna.

ZOBACZ O ILE OD DRUGIEJ POŁOWY LUTEGO URÓSŁ INDEKS WIG20:

Choć pierwsze jaskółki zwykle wiosny nie czynią i pogrążone w recesji kraje zachodnie będą długo wychodzić z impasu, to jest szansa że nie spełnią się opublikowane kilka tygodni temu prognozy Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Obie instytucje spodziewają się, że Polska w tym roku znajdzie się w recesji.

Instytut Rozwoju Gospodarczego Szkoły Głównej Handlowej prognozuje, że w 2009 roku polska gospodarka zanotuje dodatnią wartość PKB.

Powrót nadziei w USA

Zdaniem wielu ekspertów o końcu kryzysu w Polsce będzie można mówić dopiero wtedy, gdy z recesji wyjdzie gospodarka Stanów Zjednoczonych, która była pierwszą ofiarą obecnego spowolnienia.

Inwestorzy i analitycy zza Oceanu iskierek nadziei szukają na swoim rynku nieruchomości.

- Kluczowa dla przyszłości sytuacji na rynkach finansowych jest sytuacja na amerykańskim rynku nieruchomości. Tu widać pierwsze symptomy poprawy. Indeks dostępności domów (cena domów do dochodów) osiąga rekordowe wartości, dostępność domów a rynku poprawiła się o 50 proc. Istotna też jest sytuacja na rynku pracy, a ta jest uzależniona od kondycji gospodarczej - mówi Paweł Trzaska, analityk DM Deutsche Banku.

Pozytywnych sygnałów z branży nieruchomości w USA jest więcej. Stowarzyszenie Pośredników w Handlu Nieruchomościami USA podało, że liczba umów na sprzedaż domów, podpisanych w marcu nieoczekiwanie wzrosła miesiąc do miesiąca. Wzrosły też wydatki w budownictwie.

Również przemysł USA wysyła pozytywne informacje. ISM, indeks aktywności, odnotował w kwietniu czwarty kolejny wzrost, tym razem dość znacznie przewyższając oczekiwania rynku (indeks wyniósł 40,1 pkt., wobec 36,3 pkt. w marcu i oczekiwań rynku na 38 pkt.).

Został on potwierdzony również przez indeks nastrojów gospodarstw domowych, który to odnotował wzrost do 65,1 pkt. (potwierdzając też wcześniejszy wzrost podobnego indeksu Conference Board), podczas gdy jeszcze miesiąc temu wynosił tylko 57,3 pkt.

money.pl

Kryzys się kończy? Są pierwsze oznaki ożywienia

Na pierwszej od dwóch lat poważnej fali optymizmu indeksy na GPW i giełdach światowych zyskały od końca lutego średnio 35 procent. Money.pl sprawdza na czym inwestorzy oparli swoje oczekiwania.

W ostatnich tygodniach coraz częściej mówi się o tym, że jesteśmy świadkami końca kryzysu. Powód - pojawiły się oznaki ożywienia gospodarki światowej oraz poprawy koniunktury w USA, Europie, Azji, a także w Polsce.

Analitycy podkreślają, że wskaźniki wyprzedzające - czyli te, które sygnalizują najbardziej prawdopodobny rozwój sytuacji - poprawiają się już od kilku miesięcy. Niektórzy sugerują, że oznacza to, że jesteśmy właśnie na dnie obecnej recesji. A od tego momentu ma następować poprawa kondycji największych gospodarek.

I choć wciąż w tych opiniach jest wiele pobożnych życzeń, to jedno nie ulega wątpliwości - po dwóch latach regresu, puls gospodarki świata zaczyna bić mocniej.

Wiosna przynosi ożywienie. Polska wyjdzie na plus?

W Polsce optymizm wielu ekspertów opiera się m.in. na tym co od kilkunastu tygodni dzieje się na warszawskiej giełdzie. W ciągu trzech miesięcy najważniejszy indeks WIG20 zyskał ponad 30 proc. Optymizm może jednak studzić nieco fakt, że inwestorzy przestraszyli się psychologicznej bariery 1900 punktów. Po jej przebiciu miała nastąpić fala kolejnych wzrostów. Ostatnie dni na parkiecie to walka o pokonanie tej granicy. Póki co bezskuteczna.

ZOBACZ O ILE OD DRUGIEJ POŁOWY LUTEGO URÓSŁ INDEKS WIG20:

Choć pierwsze jaskółki zwykle wiosny nie czynią i pogrążone w recesji kraje zachodnie będą długo wychodzić z impasu, to jest szansa że nie spełnią się opublikowane kilka tygodni temu prognozy Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Obie instytucje spodziewają się, że Polska w tym roku znajdzie się w recesji.

Instytut Rozwoju Gospodarczego Szkoły Głównej Handlowej prognozuje, że w 2009 roku polska gospodarka zanotuje dodatnią wartość PKB.

Powrót nadziei w USA

Zdaniem wielu ekspertów o końcu kryzysu w Polsce będzie można mówić dopiero wtedy, gdy z recesji wyjdzie gospodarka Stanów Zjednoczonych, która była pierwszą ofiarą obecnego spowolnienia.

Inwestorzy i analitycy zza Oceanu iskierek nadziei szukają na swoim rynku nieruchomości.

- Kluczowa dla przyszłości sytuacji na rynkach finansowych jest sytuacja na amerykańskim rynku nieruchomości. Tu widać pierwsze symptomy poprawy. Indeks dostępności domów (cena domów do dochodów) osiąga rekordowe wartości, dostępność domów a rynku poprawiła się o 50 proc. Istotna też jest sytuacja na rynku pracy, a ta jest uzależniona od kondycji gospodarczej - mówi Paweł Trzaska, analityk DM Deutsche Banku.

Pozytywnych sygnałów z branży nieruchomości w USA jest więcej. Stowarzyszenie Pośredników w Handlu Nieruchomościami USA podało, że liczba umów na sprzedaż domów, podpisanych w marcu nieoczekiwanie wzrosła miesiąc do miesiąca. Wzrosły też wydatki w budownictwie.

Również przemysł USA wysyła pozytywne informacje. ISM, indeks aktywności, odnotował w kwietniu czwarty kolejny wzrost, tym razem dość znacznie przewyższając oczekiwania rynku (indeks wyniósł 40,1 pkt., wobec 36,3 pkt. w marcu i oczekiwań rynku na 38 pkt.).

Został on potwierdzony również przez indeks nastrojów gospodarstw domowych, który to odnotował wzrost do 65,1 pkt. (potwierdzając też wcześniejszy wzrost podobnego indeksu Conference Board), podczas gdy jeszcze miesiąc temu wynosił tylko 57,3 pkt.

money.pl

Banki: Z kredytów złotowych prawie o 80 mln zł mniej miesięcznie

Od rozpoczęcia kryzysu finansowego przychody banków z kredytów złotowych udzielonych przed wrześniem 2008 r. spadły z ok. 416,2 do 337,9 mln zł.
Kredyty złotowe udzielone rok temu lub dawniej stają się coraz większym ciężarem dla banków. Wówczas średnia marża na rynku wynosiła 1,2 proc.

- Rok, dwa lata temu banki szacowały, że ryzyko kredytowe będzie spadać, i proponowały niskie marże. Teraz banki narzekają, że na starych kredytach zarabiają mniej - mówi Mariusz Zygierewicz ze Związku Banków Polskich.

Z naszych wyliczeń wynika, że od września ubiegłego roku, gdy rozpoczął się w Polsce kryzys finansowy, miesięczne przychody banków z tytułu złotowych kredytów hipotecznych spadły z 416,2 mln zł do 337,9 mln zł. Te liczby otrzymaliśmy, stosując średnie marże bankowe od 2006 roku i aktualne stawki WIBOR dla hipotecznych kredytów złotowych. Wartość tych kredytów na koniec września wynosiła 57,6 mld zł.

- Prawdopodobnie już teraz cześć tych kredytów jest deficytowa. To na pewno będzie dla banków coraz większy problem - mówi Marcin Piątkowski z Akademii Leona Koźmińskiego.

Sytuacja może się szybko pogorszyć, jeśli zwiększy się liczba złych, czyli niespłacanych kredytów.

- Jeśli zagrożonych kredytów będzie więcej, to trzeba będzie na ten cel utworzyć większe rezerwy. Dopóki portfel kredytowy jest dobry, niska marża w wysokości 1,2 proc. nadal jest akceptowalna - twierdzi Mariusz Zygierewicz.

Czasem jednak marże kredytów udzielonych kilkanaście miesięcy temu były poniżej 1 proc., a nierzadko wynosiły tylko 0,5 proc.

- Dzisiaj koszty finansowania takiego kredytu są zdecydowanie wyższe niż 1 pkt proc. powyżej WIBOR-u - mówi Marcin Piątkowski.

Bierze się to stąd, że rynek międzybankowy nadal nie działa prawidłowo i banki większość kredytów finansują z depozytów. Różnica w oprocentowaniu lokat bankowych i ubiegłorocznych kredytów złotowych jest już minimalna.

- Wyniki banków w I kwartale 2009 r. pokazują, że marża odsetkowa netto cały czas spada - dodaje Marcin Piątkowski.

Korzystają na tym klienci, którzy kilkanaście miesięcy temu wzięli kredyt złotowy. Dla nich jest zdecydowanie taniej. Osoba, która np. na początku kwietnia ubiegłego roku wzięła pożyczkę w wysokości 100 tys. zł na 30 lat, płaciła ratę w wysokości 722 zł (odsetki i rata kapitałowa). Dzisiaj rata miesięczna spadła do ok. 586 zł. Różnica wynosi 136 zł miesięcznie na każde 100 tys. zł kredytu. Stało się to po obniżeniu stóp procentowych w NBP z 6 proc. do 3,75 proc. i spadku trzymiesięcznego WIBOR-u z 6,63 do 4,59 proc.

Banki muszą szukać innych źródeł dochodów. Zdaniem ekspertów takim sposobem na zwiększenie zysków jeszcze przez pewien czas będą wyższe spready przy kredytach walutowych lub inne opłaty.

- W Deutsche Bank kredytobiorcy muszą teraz płacić ok. 100 zł za każdą inspekcję na budowie przed przelaniem kolejnej transzy kredytu - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

Banki podnoszą też opłaty za konta i inne usługi bankowe.

Roman Grzyb
interia.pl

Banki: Z kredytów złotowych prawie o 80 mln zł mniej miesięcznie

Od rozpoczęcia kryzysu finansowego przychody banków z kredytów złotowych udzielonych przed wrześniem 2008 r. spadły z ok. 416,2 do 337,9 mln zł.
Kredyty złotowe udzielone rok temu lub dawniej stają się coraz większym ciężarem dla banków. Wówczas średnia marża na rynku wynosiła 1,2 proc.

- Rok, dwa lata temu banki szacowały, że ryzyko kredytowe będzie spadać, i proponowały niskie marże. Teraz banki narzekają, że na starych kredytach zarabiają mniej - mówi Mariusz Zygierewicz ze Związku Banków Polskich.

Z naszych wyliczeń wynika, że od września ubiegłego roku, gdy rozpoczął się w Polsce kryzys finansowy, miesięczne przychody banków z tytułu złotowych kredytów hipotecznych spadły z 416,2 mln zł do 337,9 mln zł. Te liczby otrzymaliśmy, stosując średnie marże bankowe od 2006 roku i aktualne stawki WIBOR dla hipotecznych kredytów złotowych. Wartość tych kredytów na koniec września wynosiła 57,6 mld zł.

- Prawdopodobnie już teraz cześć tych kredytów jest deficytowa. To na pewno będzie dla banków coraz większy problem - mówi Marcin Piątkowski z Akademii Leona Koźmińskiego.

Sytuacja może się szybko pogorszyć, jeśli zwiększy się liczba złych, czyli niespłacanych kredytów.

- Jeśli zagrożonych kredytów będzie więcej, to trzeba będzie na ten cel utworzyć większe rezerwy. Dopóki portfel kredytowy jest dobry, niska marża w wysokości 1,2 proc. nadal jest akceptowalna - twierdzi Mariusz Zygierewicz.

Czasem jednak marże kredytów udzielonych kilkanaście miesięcy temu były poniżej 1 proc., a nierzadko wynosiły tylko 0,5 proc.

- Dzisiaj koszty finansowania takiego kredytu są zdecydowanie wyższe niż 1 pkt proc. powyżej WIBOR-u - mówi Marcin Piątkowski.

Bierze się to stąd, że rynek międzybankowy nadal nie działa prawidłowo i banki większość kredytów finansują z depozytów. Różnica w oprocentowaniu lokat bankowych i ubiegłorocznych kredytów złotowych jest już minimalna.

- Wyniki banków w I kwartale 2009 r. pokazują, że marża odsetkowa netto cały czas spada - dodaje Marcin Piątkowski.

Korzystają na tym klienci, którzy kilkanaście miesięcy temu wzięli kredyt złotowy. Dla nich jest zdecydowanie taniej. Osoba, która np. na początku kwietnia ubiegłego roku wzięła pożyczkę w wysokości 100 tys. zł na 30 lat, płaciła ratę w wysokości 722 zł (odsetki i rata kapitałowa). Dzisiaj rata miesięczna spadła do ok. 586 zł. Różnica wynosi 136 zł miesięcznie na każde 100 tys. zł kredytu. Stało się to po obniżeniu stóp procentowych w NBP z 6 proc. do 3,75 proc. i spadku trzymiesięcznego WIBOR-u z 6,63 do 4,59 proc.

Banki muszą szukać innych źródeł dochodów. Zdaniem ekspertów takim sposobem na zwiększenie zysków jeszcze przez pewien czas będą wyższe spready przy kredytach walutowych lub inne opłaty.

- W Deutsche Bank kredytobiorcy muszą teraz płacić ok. 100 zł za każdą inspekcję na budowie przed przelaniem kolejnej transzy kredytu - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

Banki podnoszą też opłaty za konta i inne usługi bankowe.

Roman Grzyb
interia.pl

"Dziennik": Polska walczy o gigantyczne inwestycje

Polska walczy o inwestycje Arabii Saudyjskiej, która dysponuje kapitałem szacowanym na bilion dolarów. Dlatego - jak dowiaduje się "Dziennik" - w listopadzie Donald Tusk leci do Rijadu.
Premiera przyjmie w swoim pałacu król Abdullah bin Abdul Aziz Al-Saud. Stawka spotkania może okazać się wysoka. Tak dużych pieniędzy do wydania jak Arabia Saudyjska nie ma bowiem w czasach kryzysu nikt na świecie. Sam król ma 21 mld dolarów.

Do tej pory szejkowie inwestowali je w krajach pewnych: w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, we Francji. Ale teraz chcą zdywersyfikować swoje aktywa, bo zamiast przynosić zyski, lokaty w USA czy Zjednoczonym Królestwie często przynoszą straty.

"To jest nasze pięć minut. Możemy z twardymi danymi w ręku udowodnić, że jako jeden z nielicznych krajów świata mamy gospodarkę, która wciąż się rozwija" - przekonuje Adam Kułach, polski ambasador w Rijadzie.

Więcej o tym w środowej publikacji "Dziennika".
onet.pl

"Dziennik": Polska walczy o gigantyczne inwestycje

Polska walczy o inwestycje Arabii Saudyjskiej, która dysponuje kapitałem szacowanym na bilion dolarów. Dlatego - jak dowiaduje się "Dziennik" - w listopadzie Donald Tusk leci do Rijadu.
Premiera przyjmie w swoim pałacu król Abdullah bin Abdul Aziz Al-Saud. Stawka spotkania może okazać się wysoka. Tak dużych pieniędzy do wydania jak Arabia Saudyjska nie ma bowiem w czasach kryzysu nikt na świecie. Sam król ma 21 mld dolarów.

Do tej pory szejkowie inwestowali je w krajach pewnych: w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, we Francji. Ale teraz chcą zdywersyfikować swoje aktywa, bo zamiast przynosić zyski, lokaty w USA czy Zjednoczonym Królestwie często przynoszą straty.

"To jest nasze pięć minut. Możemy z twardymi danymi w ręku udowodnić, że jako jeden z nielicznych krajów świata mamy gospodarkę, która wciąż się rozwija" - przekonuje Adam Kułach, polski ambasador w Rijadzie.

Więcej o tym w środowej publikacji "Dziennika".
onet.pl

Moody's: 8 polskich banków zagrożonych

Agencja ratingowa Moody's Investors Service umieściła oceny wiarygodności kredytowej ośmiu polskich banków na liście obserwacyjnej z możliwością obniżenia.
Decyzja dotyczy następujących banków: PKO BP, Pekao SA, BRE Bank, BRE Bank Hipoteczny, BZ WBK, BGŻ, Lukas Bank oraz EFL. Agencja podała też w komunikacie, że jednocześnie zmieniła perspektywę długoterminowego ratingu depozytowego ING Banku Śląskiego na negatywną ze stabilnej. Moody's przypomniał też, że ratingi Banku Handlowego (A3/P-2/C-) i Banku Millennium (A3/P-2/D) umieściła na liście obserwacyjnej z perspektywą negatywną odpowiednio w marcu i kwietniu br. po obniżeniu ratingów ich inwestorów strategicznych. Wszystkie oceny wiarygodności kredytowej Banku BPH (Baa2/P-2/D-) pozostają na liście obserwacyjnej z perspektywą pozytywną ze względu na zbliżające się połączenie z GE Money Polska, podał też Moody's.

Obecna decyzja nie wypływa z kolei na ratingi Getin Banku (Ba3/NP/D-), które już znajdują się na liście ze wskazaniem negatywnym. W odniesieniu do ratingów siły finansowej (BFSR), które zostały umieszczone na liście, Moody's zauważa, że w momencie, gdy polska gospodarka wchodzi w fazę spowolnienia, wzrasta prawdopodobieństwo ogłaszania niewypłacalności przez firmy, co oznacza, że można oczekiwać wzrostu strat banków z tytułu kredytów korporacyjnych. Z kolei rosnące bezrobocie i spadek cen nieruchomości spowodują prawdopodobnie wzrost strat także w portfelach kredytów klientów detalicznych. "Oczekuje się, że te straty osłabią pozycje kapitałowe większości polskich banków na przestrzeni najbliższych dwóch lat."

Moody's podkreśla, że już od pewnego czasu uwzględniał w swoich ratingach oczekiwane straty na portfelach kredytowych banków. Jednakże znacząco zwiększył poziom oczekiwanych strat ze względu na wciąż pogarszającą się sytuację w otoczeniu sektora" - głosi komunikat. Komentując decyzje dotyczące ratingów depozytowych i dłużnych, agencja podkreśla, że w warunkach przedłużającego się kryzysu finansowego zdolność rządu i banku centralnego do wsparcia krajowych banków ulega zmniejszeniu. Moody's podjął decyzje w odniesieniu do następujących ratingów: PKO BP - na liście: BFSR na poziomie C. "Choć bank ma dominującą pozycję na rynku detalicznym oraz zdywersyfikowany portfel kredytów, ostatni gwałtowny wzrost rat w kredytach hipotecznych w walutach obcych pozostaje powodem do niepokoju" - czytamy w komunikacie.

Decyzja dotyczy także ratingu dłużnego Aa2 oraz rating dla depozytów w walucie lokalnej Aa2. Moody's podtrzymał rating dla długoterminowych depozytów w walutach obcych (A2) oraz krótkoterminowy rating depozytowy (P-1). Bank Pekao SA - na liście: BFSR na poziomie C, długoterminowy rating dla depozytów w walucie lokalnej na poziomie Aa3, podtrzymane: rating dla długoterminowych depozytów w walutach obcych (A2) oraz krótkoterminowy rating depozytowy (P-1). BRE Bank - na liście: długoterminowy rating dla depozytów na poziomie Aa3; podtrzymane: BFSR na poziomie D i krótkoterminowy rating depozytowy na poziomie P-2. BRE Bank Hipoteczny - na liście: BFSR na poziomie D; podtrzymane - ratingi depozytowe (Baa3/P-3). Bank Zachodni WBK - na liście: BFSR na poziomie C-, ratingi dla depozytów w walutach obcych oraz w walucie lokalnej (A2/P-1). Bank BGŻ - na liście: ratingi dla depozytów w walutach obcych oraz w walucie lokalnej (A2/P-1); podtrzymane - BFSR na poziomie D. Lukas Bank - na liście: BFSR na poziomie C-, ratingi dla depozytów w walutach obcych oraz w walucie lokalnej (A2/P-1). Europejski Fundusz Leasingowy (EFL) - na liście: rating A2. ING Banku Śląski - zmiana perspektywy długoterminowego ratingu depozytowego A2 na negatywną ze stabilnej, pozostałe ratingi - bez zmian.
onet.pl

Moody's: 8 polskich banków zagrożonych

Agencja ratingowa Moody's Investors Service umieściła oceny wiarygodności kredytowej ośmiu polskich banków na liście obserwacyjnej z możliwością obniżenia.
Decyzja dotyczy następujących banków: PKO BP, Pekao SA, BRE Bank, BRE Bank Hipoteczny, BZ WBK, BGŻ, Lukas Bank oraz EFL. Agencja podała też w komunikacie, że jednocześnie zmieniła perspektywę długoterminowego ratingu depozytowego ING Banku Śląskiego na negatywną ze stabilnej. Moody's przypomniał też, że ratingi Banku Handlowego (A3/P-2/C-) i Banku Millennium (A3/P-2/D) umieściła na liście obserwacyjnej z perspektywą negatywną odpowiednio w marcu i kwietniu br. po obniżeniu ratingów ich inwestorów strategicznych. Wszystkie oceny wiarygodności kredytowej Banku BPH (Baa2/P-2/D-) pozostają na liście obserwacyjnej z perspektywą pozytywną ze względu na zbliżające się połączenie z GE Money Polska, podał też Moody's.

Obecna decyzja nie wypływa z kolei na ratingi Getin Banku (Ba3/NP/D-), które już znajdują się na liście ze wskazaniem negatywnym. W odniesieniu do ratingów siły finansowej (BFSR), które zostały umieszczone na liście, Moody's zauważa, że w momencie, gdy polska gospodarka wchodzi w fazę spowolnienia, wzrasta prawdopodobieństwo ogłaszania niewypłacalności przez firmy, co oznacza, że można oczekiwać wzrostu strat banków z tytułu kredytów korporacyjnych. Z kolei rosnące bezrobocie i spadek cen nieruchomości spowodują prawdopodobnie wzrost strat także w portfelach kredytów klientów detalicznych. "Oczekuje się, że te straty osłabią pozycje kapitałowe większości polskich banków na przestrzeni najbliższych dwóch lat."

Moody's podkreśla, że już od pewnego czasu uwzględniał w swoich ratingach oczekiwane straty na portfelach kredytowych banków. Jednakże znacząco zwiększył poziom oczekiwanych strat ze względu na wciąż pogarszającą się sytuację w otoczeniu sektora" - głosi komunikat. Komentując decyzje dotyczące ratingów depozytowych i dłużnych, agencja podkreśla, że w warunkach przedłużającego się kryzysu finansowego zdolność rządu i banku centralnego do wsparcia krajowych banków ulega zmniejszeniu. Moody's podjął decyzje w odniesieniu do następujących ratingów: PKO BP - na liście: BFSR na poziomie C. "Choć bank ma dominującą pozycję na rynku detalicznym oraz zdywersyfikowany portfel kredytów, ostatni gwałtowny wzrost rat w kredytach hipotecznych w walutach obcych pozostaje powodem do niepokoju" - czytamy w komunikacie.

Decyzja dotyczy także ratingu dłużnego Aa2 oraz rating dla depozytów w walucie lokalnej Aa2. Moody's podtrzymał rating dla długoterminowych depozytów w walutach obcych (A2) oraz krótkoterminowy rating depozytowy (P-1). Bank Pekao SA - na liście: BFSR na poziomie C, długoterminowy rating dla depozytów w walucie lokalnej na poziomie Aa3, podtrzymane: rating dla długoterminowych depozytów w walutach obcych (A2) oraz krótkoterminowy rating depozytowy (P-1). BRE Bank - na liście: długoterminowy rating dla depozytów na poziomie Aa3; podtrzymane: BFSR na poziomie D i krótkoterminowy rating depozytowy na poziomie P-2. BRE Bank Hipoteczny - na liście: BFSR na poziomie D; podtrzymane - ratingi depozytowe (Baa3/P-3). Bank Zachodni WBK - na liście: BFSR na poziomie C-, ratingi dla depozytów w walutach obcych oraz w walucie lokalnej (A2/P-1). Bank BGŻ - na liście: ratingi dla depozytów w walutach obcych oraz w walucie lokalnej (A2/P-1); podtrzymane - BFSR na poziomie D. Lukas Bank - na liście: BFSR na poziomie C-, ratingi dla depozytów w walutach obcych oraz w walucie lokalnej (A2/P-1). Europejski Fundusz Leasingowy (EFL) - na liście: rating A2. ING Banku Śląski - zmiana perspektywy długoterminowego ratingu depozytowego A2 na negatywną ze stabilnej, pozostałe ratingi - bez zmian.
onet.pl

"PB" wybrał najlepszy bank

Już po raz trzeci Getin Holding zebrał najwyższe noty w rankingu "Pulsu Biznesu", w którym podsumowywane są wyniki giełdowych instytucji finansowych.
Skład na podium jest identyczny z tym po IV kwartale 2008 r. Drugie miejsce utrzymał PKO BP, a trzecie Pekao - informuje gazeta.

Przetasowania były tylko na dalszych pozycjach. Np. o trzy oczka w górę awansowały ING BSK i BZ WBK (odpowiednio na 4 i 5 miejsce). BRE Bank zaś spadł z czwartej na szóstą pozycję, m.in. przez duże obniżenie wartości depozytów.
onet.pl

"PB" wybrał najlepszy bank

Już po raz trzeci Getin Holding zebrał najwyższe noty w rankingu "Pulsu Biznesu", w którym podsumowywane są wyniki giełdowych instytucji finansowych.
Skład na podium jest identyczny z tym po IV kwartale 2008 r. Drugie miejsce utrzymał PKO BP, a trzecie Pekao - informuje gazeta.

Przetasowania były tylko na dalszych pozycjach. Np. o trzy oczka w górę awansowały ING BSK i BZ WBK (odpowiednio na 4 i 5 miejsce). BRE Bank zaś spadł z czwartej na szóstą pozycję, m.in. przez duże obniżenie wartości depozytów.
onet.pl

Klienci zwrócili 25 proc. kupionych mieszkań

Deweloperzy, którzy na początku roku liczyli na dobre wyniki w pierwszym kwartale, teraz weryfikują wcześniejsze prognozy. W tym czasie bowiem aż jedna czwarta sprzedanych przez nich mieszkań została zwrócona.
Jak obliczyła firma doradcza Reas, w największych polskich miastach - Warszawie, Krakowie, Trójmieście, Wrocławiu i Łodzi - w pierwszym kwartale sprzedano około 4,4 tys. mieszkań. Z tego 1020 lokali klienci zwrócili. Najgorzej sytuacja wyglądała w Łodzi, gdzie na około 100 sprzedanych mieszkań tyle samo wróciło do deweloperów. Powody do niepokoju powinna mieć spółka Polnord. W pierwszym kwartale sprzedała 55 mieszkań, ale w tym samym czasie aż 23 klientów zrezygnowało z ich kupna. Jednak przedstawiciele firmy są dobrej myśli. Uważają, że najgorszy okres jest już za nimi.

Ostatni kwartał ubiegłego roku i pierwszy 2009 r. to najtrudniejszy dla nas okres. Wiele osób traciło w tym czasie pracę, a inni, obawiając się tego, weryfikowali plany zakupu mieszkań - mówi Jan Wagner, dyrektor ds. sprzedaży i marketingu w Polnordzie.
Bywało też tak, że klienci, którzy wpłacili zaliczki, nie otrzymywali kredytu, bo bank uznał, że w przyszłości mogą być niewypłacalni.

Ze zwrotami mieszkań musiał się między innymi pogodzić Dom Development. Spółka przyjęła 20 mieszkań, ale w tym czasie sprzedała 106. Podobny problem miał J.W. Construction Holding. Jednak spółka nie chce zdradzić, ile mieszkań jej zwrócono. To zjawisko obrazowo może zilustrować jedynie wypowiedź Józefa Wojciechowskiego, największego akcjonariusza giełdowej spółki, który dla TVN CNBC powiedział:
Sytuacja deweloperów przypomina kłopoty banków. Nawet najlepszy zbankrutuje, jeśli w krótkim czasie wszyscy klienci postanowią wypłacić swoje pieniądze.

Firma Reas ujawniła, że w pierwszym kwartale w największych polskich miastach sprzedano niemal 2 tys. mieszkań więcej niż zostało oddanych do użytku.

Część z nich bowiem to pozostałości z czwartego kwartału 2008 r., kiedy deweloperzy nadal oddawali mieszkania, a sprzedaż radykalnie zaczęła spadać. Dla deweloperów pojawił się też nieoczekiwany konkurent, który do niedawna był jeszcze dobrym klientem. Są to osoby, które w okresie wzrostu cen mieszkań kupowały je jako inwestycję, lokatę kapitału. Wydawało się wówczas, że ceny będą rosły co najmniej przez kilka lat. Tymczasem kryzys sprawił, że mieszkania zaczęły tanieć. Niektórzy inwestorzy, nie chcąc już więcej czekać i tracić, postanowili je szybko sprzedać. Jan Wagner z Polnordu przyznaje, że taka konkurencja spowodowała, iż spółka sprzedała mniej mieszkań.

Według Pauliny Starzyńskiej z firmy Reas, nie wszystkie lokale z tzw. rynku pierwotno-wtórnego, czyli nowe mieszkania z drugiej ręki, zostały już wprowadzone do sprzedaży. Większość ich właścicieli czeka na lepsze czasy, kiedy nieruchomości znowu mogą zacząć drożeć. Na razie jednak sytuacja temu nie sprzyja. Bo, jak wynika z badań Reas, w pierwszym kwartale 2009 r. ceny ofertowe były średnio o 13 proc. niższe niż w tym samym okresie 2008 r. Jeszcze niższe, zwykle o 10-15 proc., były ceny transakcyjne. Dlatego w niektórych miastach sprzedaż mieszkań, w porównaniu z przełomem grudnia i stycznia, zaczęła nawet rosnąć. - Wielu deweloperów ustala teraz takie ceny mieszkań, żeby klienci mogli je kupić, korzystając z kredytu z dopłatą budżetową. Reas zwraca także uwagę, że projekty drogich osiedli mieszkaniowych są wycofywane z realizacji. Deweloperzy wstrzymali w ciągu roku w całym kraju aż 50 proc. inwestycji.

Henryk Sadowski
POLSKA Gazeta Krakowska
wp.pl

Klienci zwrócili 25 proc. kupionych mieszkań

Deweloperzy, którzy na początku roku liczyli na dobre wyniki w pierwszym kwartale, teraz weryfikują wcześniejsze prognozy. W tym czasie bowiem aż jedna czwarta sprzedanych przez nich mieszkań została zwrócona.
Jak obliczyła firma doradcza Reas, w największych polskich miastach - Warszawie, Krakowie, Trójmieście, Wrocławiu i Łodzi - w pierwszym kwartale sprzedano około 4,4 tys. mieszkań. Z tego 1020 lokali klienci zwrócili. Najgorzej sytuacja wyglądała w Łodzi, gdzie na około 100 sprzedanych mieszkań tyle samo wróciło do deweloperów. Powody do niepokoju powinna mieć spółka Polnord. W pierwszym kwartale sprzedała 55 mieszkań, ale w tym samym czasie aż 23 klientów zrezygnowało z ich kupna. Jednak przedstawiciele firmy są dobrej myśli. Uważają, że najgorszy okres jest już za nimi.

Ostatni kwartał ubiegłego roku i pierwszy 2009 r. to najtrudniejszy dla nas okres. Wiele osób traciło w tym czasie pracę, a inni, obawiając się tego, weryfikowali plany zakupu mieszkań - mówi Jan Wagner, dyrektor ds. sprzedaży i marketingu w Polnordzie.
Bywało też tak, że klienci, którzy wpłacili zaliczki, nie otrzymywali kredytu, bo bank uznał, że w przyszłości mogą być niewypłacalni.

Ze zwrotami mieszkań musiał się między innymi pogodzić Dom Development. Spółka przyjęła 20 mieszkań, ale w tym czasie sprzedała 106. Podobny problem miał J.W. Construction Holding. Jednak spółka nie chce zdradzić, ile mieszkań jej zwrócono. To zjawisko obrazowo może zilustrować jedynie wypowiedź Józefa Wojciechowskiego, największego akcjonariusza giełdowej spółki, który dla TVN CNBC powiedział:
Sytuacja deweloperów przypomina kłopoty banków. Nawet najlepszy zbankrutuje, jeśli w krótkim czasie wszyscy klienci postanowią wypłacić swoje pieniądze.

Firma Reas ujawniła, że w pierwszym kwartale w największych polskich miastach sprzedano niemal 2 tys. mieszkań więcej niż zostało oddanych do użytku.

Część z nich bowiem to pozostałości z czwartego kwartału 2008 r., kiedy deweloperzy nadal oddawali mieszkania, a sprzedaż radykalnie zaczęła spadać. Dla deweloperów pojawił się też nieoczekiwany konkurent, który do niedawna był jeszcze dobrym klientem. Są to osoby, które w okresie wzrostu cen mieszkań kupowały je jako inwestycję, lokatę kapitału. Wydawało się wówczas, że ceny będą rosły co najmniej przez kilka lat. Tymczasem kryzys sprawił, że mieszkania zaczęły tanieć. Niektórzy inwestorzy, nie chcąc już więcej czekać i tracić, postanowili je szybko sprzedać. Jan Wagner z Polnordu przyznaje, że taka konkurencja spowodowała, iż spółka sprzedała mniej mieszkań.

Według Pauliny Starzyńskiej z firmy Reas, nie wszystkie lokale z tzw. rynku pierwotno-wtórnego, czyli nowe mieszkania z drugiej ręki, zostały już wprowadzone do sprzedaży. Większość ich właścicieli czeka na lepsze czasy, kiedy nieruchomości znowu mogą zacząć drożeć. Na razie jednak sytuacja temu nie sprzyja. Bo, jak wynika z badań Reas, w pierwszym kwartale 2009 r. ceny ofertowe były średnio o 13 proc. niższe niż w tym samym okresie 2008 r. Jeszcze niższe, zwykle o 10-15 proc., były ceny transakcyjne. Dlatego w niektórych miastach sprzedaż mieszkań, w porównaniu z przełomem grudnia i stycznia, zaczęła nawet rosnąć. - Wielu deweloperów ustala teraz takie ceny mieszkań, żeby klienci mogli je kupić, korzystając z kredytu z dopłatą budżetową. Reas zwraca także uwagę, że projekty drogich osiedli mieszkaniowych są wycofywane z realizacji. Deweloperzy wstrzymali w ciągu roku w całym kraju aż 50 proc. inwestycji.

Henryk Sadowski
POLSKA Gazeta Krakowska
wp.pl

Gazprom wystawił PGNiG do wiatru?

Gazprom wbrew zapowiedziom nie podpisał wynegocjowanego z Polską kontraktu na dodatkowe dostawy gazu w tym roku.
Podpisanie umowy zapowiadano na 15 maja.

Prezes PGNiG Michał Szubski poinformował, że w magazynach jest tylko obowiązkowa rezerwa gazu w wysokości 360 mln m sześc. gazu.

Stan magazynów gazu jest na takim poziomie, jak zazwyczaj na koniec roku, czyli magazyny można powiedzieć są puste. Pozostała tam obowiązkowa rezerwa, która jest w gestii ministra gospodarki, czyli 360 mln metrów sześciennych gazu - podkreślił.

Pytany przez PAP o polskie rezerwy gazu, Szubski poinformował, że Gazprom wciąż nie odpowiedział PGNiG na pytanie dotyczące kontraktu na dodatkowe dostawy gazu do Polski.
Umowa między PGNiG a Gazpromem w sprawie dodatkowych dostaw była parafowana 8 maja podczas wizyty przedstawicieli polskiego rządu i PGNiG w Moskwie. Jak powiedziała wówczas PAP wiceminister gospodarki Joanna Strzelec-Łobodzińska, "nie ma już obaw, że zabraknie nam gazu na zimę". Podpisanie kontraktu między PGNiG a Gazpromem miało odbyć się 15 maja, a niedługo potem rozmowy międzyrządowe w sprawie dodatkowych dostaw gazu od 2010 roku. Jednak do tej pory kontrakt nie został sfinalizowany; nie odbyły się też rozmowy.

Chodzi o kontrakt, który zastąpi nierealizowaną od początku roku umowę z rosyjsko-ukraińską spółką RosUkrEnergo (RUE).

Szubski pytany co dzieje się z kontraktem, odpowiedział: "Dobre pytanie. Po naszej stronie wszystko zostało zrobione. Uzyskaliśmy wszystkie stosowne zgody korporacyjne na zawarcie kontraktu, łącznie ze zgodą ministra skarbu".

Dokument leży na stole. Dlaczego nasz partner nie bierze długopisu do ręki, nie potrafię odpowiedzieć. Zadaliśmy to pytanie naszym partnerom z Gazpromu i do dzisiaj nie uzyskaliśmy odpowiedzi - podkreślił. Dodał, że takie pismo zostało wysłane w piątek.

Także czekamy parę dni na ustosunkowanie się, dlaczego dokument, który został przez strony wynegocjowany i do którego żadna ze stron nie zgłasza żadnych zastrzeżeń, nie jest podpisywany - dodał.

Jak podała "Gazeta Wyborcza", powołując się na źródło zbliżone do Gazpromu: obecnie kontrakt przechodzi przez normalne wewnętrzne procedury i po ich spełnieniu zostanie podpisany.
PAP | 27.05.2009 | 10:55
wp.pl

Gazprom wystawił PGNiG do wiatru?

Gazprom wbrew zapowiedziom nie podpisał wynegocjowanego z Polską kontraktu na dodatkowe dostawy gazu w tym roku.
Podpisanie umowy zapowiadano na 15 maja.

Prezes PGNiG Michał Szubski poinformował, że w magazynach jest tylko obowiązkowa rezerwa gazu w wysokości 360 mln m sześc. gazu.

Stan magazynów gazu jest na takim poziomie, jak zazwyczaj na koniec roku, czyli magazyny można powiedzieć są puste. Pozostała tam obowiązkowa rezerwa, która jest w gestii ministra gospodarki, czyli 360 mln metrów sześciennych gazu - podkreślił.

Pytany przez PAP o polskie rezerwy gazu, Szubski poinformował, że Gazprom wciąż nie odpowiedział PGNiG na pytanie dotyczące kontraktu na dodatkowe dostawy gazu do Polski.
Umowa między PGNiG a Gazpromem w sprawie dodatkowych dostaw była parafowana 8 maja podczas wizyty przedstawicieli polskiego rządu i PGNiG w Moskwie. Jak powiedziała wówczas PAP wiceminister gospodarki Joanna Strzelec-Łobodzińska, "nie ma już obaw, że zabraknie nam gazu na zimę". Podpisanie kontraktu między PGNiG a Gazpromem miało odbyć się 15 maja, a niedługo potem rozmowy międzyrządowe w sprawie dodatkowych dostaw gazu od 2010 roku. Jednak do tej pory kontrakt nie został sfinalizowany; nie odbyły się też rozmowy.

Chodzi o kontrakt, który zastąpi nierealizowaną od początku roku umowę z rosyjsko-ukraińską spółką RosUkrEnergo (RUE).

Szubski pytany co dzieje się z kontraktem, odpowiedział: "Dobre pytanie. Po naszej stronie wszystko zostało zrobione. Uzyskaliśmy wszystkie stosowne zgody korporacyjne na zawarcie kontraktu, łącznie ze zgodą ministra skarbu".

Dokument leży na stole. Dlaczego nasz partner nie bierze długopisu do ręki, nie potrafię odpowiedzieć. Zadaliśmy to pytanie naszym partnerom z Gazpromu i do dzisiaj nie uzyskaliśmy odpowiedzi - podkreślił. Dodał, że takie pismo zostało wysłane w piątek.

Także czekamy parę dni na ustosunkowanie się, dlaczego dokument, który został przez strony wynegocjowany i do którego żadna ze stron nie zgłasza żadnych zastrzeżeń, nie jest podpisywany - dodał.

Jak podała "Gazeta Wyborcza", powołując się na źródło zbliżone do Gazpromu: obecnie kontrakt przechodzi przez normalne wewnętrzne procedury i po ich spełnieniu zostanie podpisany.
PAP | 27.05.2009 | 10:55
wp.pl

Dziś decyzja RPP. Zobacz jakie są przewidywania

Choć dane z gospodarki przemawiają za dalszym luzowaniem polityki pieniężnej, to - zdaniem analityków - Rada Polityki Pieniężnej nie dokona w maju kolejnego cięcia stóp procentowych.

Ich zdaniem, Rada uzna, że po głębokich cięciach w ostatnim czasie jeden miesiąc zwłoki nie zmieni drastycznie stanu gospodarki i spokojnie poczeka na czerwcową projekcję inflacji oraz dane o PKB za I kw. 2009 r.

Żaden z dwunastu ankietowanych przez agencję ISB ekonomistów nie oczekuje poluzowania w maju, obwiązujących parametrów polityki pieniężnej w maju. Zgodnie twierdzą, że wobec wzrostu wskaźnika CPI oraz zgodnych z oczekiwaniami kwietniowych danych na temat produkcji i sprzedaży detalicznej Rada przedłuży o kolejny miesiąc przerwę w obniżkach. Nie zmienia to jednak faktu, że RPP nadal pozostaje w cyklu łagodzenia polityki pieniężnej i w czerwcu, po projekcji inflacji, na taki krok się zdecyduje.

Posiedzenie RPP odbywa się w dniach 26-27 maja, a decyzja zostanie ogłoszona w dziś we wczesnych godzinach popołudniowych.

W listopadzie nastąpiła pierwsza - od lutego 2006 r. - 25-pkt. obniżka stóp procentowych, a grudzień, styczeń, luty i marzec przyniosły cztery kolejne cięcia i obecnie główna stopa wynosi 3,75 proc.
(PAP)
money.pl

Dziś decyzja RPP. Zobacz jakie są przewidywania

Choć dane z gospodarki przemawiają za dalszym luzowaniem polityki pieniężnej, to - zdaniem analityków - Rada Polityki Pieniężnej nie dokona w maju kolejnego cięcia stóp procentowych.

Ich zdaniem, Rada uzna, że po głębokich cięciach w ostatnim czasie jeden miesiąc zwłoki nie zmieni drastycznie stanu gospodarki i spokojnie poczeka na czerwcową projekcję inflacji oraz dane o PKB za I kw. 2009 r.

Żaden z dwunastu ankietowanych przez agencję ISB ekonomistów nie oczekuje poluzowania w maju, obwiązujących parametrów polityki pieniężnej w maju. Zgodnie twierdzą, że wobec wzrostu wskaźnika CPI oraz zgodnych z oczekiwaniami kwietniowych danych na temat produkcji i sprzedaży detalicznej Rada przedłuży o kolejny miesiąc przerwę w obniżkach. Nie zmienia to jednak faktu, że RPP nadal pozostaje w cyklu łagodzenia polityki pieniężnej i w czerwcu, po projekcji inflacji, na taki krok się zdecyduje.

Posiedzenie RPP odbywa się w dniach 26-27 maja, a decyzja zostanie ogłoszona w dziś we wczesnych godzinach popołudniowych.

W listopadzie nastąpiła pierwsza - od lutego 2006 r. - 25-pkt. obniżka stóp procentowych, a grudzień, styczeń, luty i marzec przyniosły cztery kolejne cięcia i obecnie główna stopa wynosi 3,75 proc.
(PAP)
money.pl

Kryzys się kończy? Są pierwsze oznaki ożywienia

Na pierwszej od dwóch lat poważnej fali optymizmu indeksy na GPW i giełdach światowych zyskały od końca lutego średnio 35 procent. Money.pl sprawdza na czym inwestorzy oparli swoje oczekiwania.

W ostatnich tygodniach coraz częściej mówi się o tym, że jesteśmy świadkami końca kryzysu. Powód - pojawiły się oznaki ożywienia gospodarki światowej oraz poprawy koniunktury w USA, Europie, Azji, a także w Polsce.

Analitycy podkreślają, że wskaźniki wyprzedzające - czyli te, które sygnalizują najbardziej prawdopodobny rozwój sytuacji - poprawiają się już od kilku miesięcy. Niektórzy sugerują, że oznacza to, że jesteśmy właśnie na dnie obecnej recesji. A od tego momentu ma następować poprawa kondycji największych gospodarek.

I choć wciąż w tych opiniach jest wiele pobożnych życzeń, to jedno nie ulega wątpliwości - po dwóch latach regresu, puls gospodarki świata zaczyna bić mocniej.

Wiosna przynosi ożywienie. Polska wyjdzie na plus?

W Polsce optymizm wielu ekspertów opiera się m.in. na tym co od kilkunastu tygodni dzieje się na warszawskiej giełdzie. W ciągu trzech miesięcy najważniejszy indeks WIG20 zyskał ponad 30 proc. Optymizm może jednak studzić nieco fakt, że inwestorzy przestraszyli się psychologicznej bariery 1900 punktów. Po jej przebiciu miała nastąpić fala kolejnych wzrostów. Ostatnie dni na parkiecie to walka o pokonanie tej granicy. Póki co bezskuteczna.

ZOBACZ O ILE OD DRUGIEJ POŁOWY LUTEGO URÓSŁ INDEKS WIG20:

Choć pierwsze jaskółki zwykle wiosny nie czynią i pogrążone w recesji kraje zachodnie będą długo wychodzić z impasu, to jest szansa że nie spełnią się opublikowane kilka tygodni temu prognozy Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Obie instytucje spodziewają się, że Polska w tym roku znajdzie się w recesji.

Instytut Rozwoju Gospodarczego Szkoły Głównej Handlowej prognozuje, że w 2009 roku polska gospodarka zanotuje dodatnią wartość PKB.

Powrót nadziei w USA

Zdaniem wielu ekspertów o końcu kryzysu w Polsce będzie można mówić dopiero wtedy, gdy z recesji wyjdzie gospodarka Stanów Zjednoczonych, która była pierwszą ofiarą obecnego spowolnienia.

Inwestorzy i analitycy zza Oceanu iskierek nadziei szukają na swoim rynku nieruchomości.

- Kluczowa dla przyszłości sytuacji na rynkach finansowych jest sytuacja na amerykańskim rynku nieruchomości. Tu widać pierwsze symptomy poprawy. Indeks dostępności domów (cena domów do dochodów) osiąga rekordowe wartości, dostępność domów a rynku poprawiła się o 50 proc. Istotna też jest sytuacja na rynku pracy, a ta jest uzależniona od kondycji gospodarczej - mówi Paweł Trzaska, analityk DM Deutsche Banku.

Pozytywnych sygnałów z branży nieruchomości w USA jest więcej. Stowarzyszenie Pośredników w Handlu Nieruchomościami USA podało, że liczba umów na sprzedaż domów, podpisanych w marcu nieoczekiwanie wzrosła miesiąc do miesiąca. Wzrosły też wydatki w budownictwie.

Również przemysł USA wysyła pozytywne informacje. ISM, indeks aktywności, odnotował w kwietniu czwarty kolejny wzrost, tym razem dość znacznie przewyższając oczekiwania rynku (indeks wyniósł 40,1 pkt., wobec 36,3 pkt. w marcu i oczekiwań rynku na 38 pkt.).

Został on potwierdzony również przez indeks nastrojów gospodarstw domowych, który to odnotował wzrost do 65,1 pkt. (potwierdzając też wcześniejszy wzrost podobnego indeksu Conference Board), podczas gdy jeszcze miesiąc temu wynosił tylko 57,3 pkt.

money.pl

Kryzys się kończy? Są pierwsze oznaki ożywienia

Na pierwszej od dwóch lat poważnej fali optymizmu indeksy na GPW i giełdach światowych zyskały od końca lutego średnio 35 procent. Money.pl sprawdza na czym inwestorzy oparli swoje oczekiwania.

W ostatnich tygodniach coraz częściej mówi się o tym, że jesteśmy świadkami końca kryzysu. Powód - pojawiły się oznaki ożywienia gospodarki światowej oraz poprawy koniunktury w USA, Europie, Azji, a także w Polsce.

Analitycy podkreślają, że wskaźniki wyprzedzające - czyli te, które sygnalizują najbardziej prawdopodobny rozwój sytuacji - poprawiają się już od kilku miesięcy. Niektórzy sugerują, że oznacza to, że jesteśmy właśnie na dnie obecnej recesji. A od tego momentu ma następować poprawa kondycji największych gospodarek.

I choć wciąż w tych opiniach jest wiele pobożnych życzeń, to jedno nie ulega wątpliwości - po dwóch latach regresu, puls gospodarki świata zaczyna bić mocniej.

Wiosna przynosi ożywienie. Polska wyjdzie na plus?

W Polsce optymizm wielu ekspertów opiera się m.in. na tym co od kilkunastu tygodni dzieje się na warszawskiej giełdzie. W ciągu trzech miesięcy najważniejszy indeks WIG20 zyskał ponad 30 proc. Optymizm może jednak studzić nieco fakt, że inwestorzy przestraszyli się psychologicznej bariery 1900 punktów. Po jej przebiciu miała nastąpić fala kolejnych wzrostów. Ostatnie dni na parkiecie to walka o pokonanie tej granicy. Póki co bezskuteczna.

ZOBACZ O ILE OD DRUGIEJ POŁOWY LUTEGO URÓSŁ INDEKS WIG20:

Choć pierwsze jaskółki zwykle wiosny nie czynią i pogrążone w recesji kraje zachodnie będą długo wychodzić z impasu, to jest szansa że nie spełnią się opublikowane kilka tygodni temu prognozy Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Obie instytucje spodziewają się, że Polska w tym roku znajdzie się w recesji.

Instytut Rozwoju Gospodarczego Szkoły Głównej Handlowej prognozuje, że w 2009 roku polska gospodarka zanotuje dodatnią wartość PKB.

Powrót nadziei w USA

Zdaniem wielu ekspertów o końcu kryzysu w Polsce będzie można mówić dopiero wtedy, gdy z recesji wyjdzie gospodarka Stanów Zjednoczonych, która była pierwszą ofiarą obecnego spowolnienia.

Inwestorzy i analitycy zza Oceanu iskierek nadziei szukają na swoim rynku nieruchomości.

- Kluczowa dla przyszłości sytuacji na rynkach finansowych jest sytuacja na amerykańskim rynku nieruchomości. Tu widać pierwsze symptomy poprawy. Indeks dostępności domów (cena domów do dochodów) osiąga rekordowe wartości, dostępność domów a rynku poprawiła się o 50 proc. Istotna też jest sytuacja na rynku pracy, a ta jest uzależniona od kondycji gospodarczej - mówi Paweł Trzaska, analityk DM Deutsche Banku.

Pozytywnych sygnałów z branży nieruchomości w USA jest więcej. Stowarzyszenie Pośredników w Handlu Nieruchomościami USA podało, że liczba umów na sprzedaż domów, podpisanych w marcu nieoczekiwanie wzrosła miesiąc do miesiąca. Wzrosły też wydatki w budownictwie.

Również przemysł USA wysyła pozytywne informacje. ISM, indeks aktywności, odnotował w kwietniu czwarty kolejny wzrost, tym razem dość znacznie przewyższając oczekiwania rynku (indeks wyniósł 40,1 pkt., wobec 36,3 pkt. w marcu i oczekiwań rynku na 38 pkt.).

Został on potwierdzony również przez indeks nastrojów gospodarstw domowych, który to odnotował wzrost do 65,1 pkt. (potwierdzając też wcześniejszy wzrost podobnego indeksu Conference Board), podczas gdy jeszcze miesiąc temu wynosił tylko 57,3 pkt.

money.pl

Konsorcjum Stali dostarczy materiały pod budowę stadionu

Konsorcjum Stali zawarło umowę z Wrocławskim Przedsiębiorstwem Budownictwa Przemysłowego nr 2 WROBIS na dostawę stali budowlanej na potrzeby budowy stadionu we Wrocławiu. Szacunkowa wartość zamówienia to 11,725 mln zł netto.

- Konsorcjum dostarczy prefabrykaty zbrojarskie, stal prostą w wiązkach, siatki typowe i nietypowe. Wartość umowy to 11,725 mln zł netto. Konsorcjum Stali rozpocznie dostawy w maju tego roku, a zakończy w kwietniu 2010 r. - podano w komunikacie

To trzeci kontrakt Konsorcjum Stali na dostawy stali związany z budową stadionów na Euro 2012. Spółka zawarła już podobne umowy z wykonawcami stadionów w Poznaniu i Warszawie (Stadion Narodowy).

Konsorcjum Stali jest liderem w branży produkcji zbrojeń budowlanych. Obecna sieć produkcyjno-handlowa spółki składa się z 5 zakładów produkcyjnych oraz 10 oddziałów handlowych. Działalność produkcyjna prowadzona jest w pięciu zakładach, które dysponują łącznymi mocami produkcyjnymi ok. 14 tys. ton zbrojeń miesięcznie.

Konsorcjum Stali miało 1,02 mln zł jednostkowej straty netto w I kw. 2009 roku wobec 3,71 mln zł zysku rok wcześniej. Przychody wyniosły 164,12 mln zł wobec 90,78 mln zł rok wcześniej.

money.pl

Konsorcjum Stali dostarczy materiały pod budowę stadionu

Konsorcjum Stali zawarło umowę z Wrocławskim Przedsiębiorstwem Budownictwa Przemysłowego nr 2 WROBIS na dostawę stali budowlanej na potrzeby budowy stadionu we Wrocławiu. Szacunkowa wartość zamówienia to 11,725 mln zł netto.

- Konsorcjum dostarczy prefabrykaty zbrojarskie, stal prostą w wiązkach, siatki typowe i nietypowe. Wartość umowy to 11,725 mln zł netto. Konsorcjum Stali rozpocznie dostawy w maju tego roku, a zakończy w kwietniu 2010 r. - podano w komunikacie

To trzeci kontrakt Konsorcjum Stali na dostawy stali związany z budową stadionów na Euro 2012. Spółka zawarła już podobne umowy z wykonawcami stadionów w Poznaniu i Warszawie (Stadion Narodowy).

Konsorcjum Stali jest liderem w branży produkcji zbrojeń budowlanych. Obecna sieć produkcyjno-handlowa spółki składa się z 5 zakładów produkcyjnych oraz 10 oddziałów handlowych. Działalność produkcyjna prowadzona jest w pięciu zakładach, które dysponują łącznymi mocami produkcyjnymi ok. 14 tys. ton zbrojeń miesięcznie.

Konsorcjum Stali miało 1,02 mln zł jednostkowej straty netto w I kw. 2009 roku wobec 3,71 mln zł zysku rok wcześniej. Przychody wyniosły 164,12 mln zł wobec 90,78 mln zł rok wcześniej.

money.pl

Bój o ogródki działkowe

W Sejmie jest obecnie poselski projekt ustawy o ogrodach działkowych. Określa on zasady zakładania ogrodów działkowych i zarządzania nimi, a także prawa i obowiązki właścicieli i użytkowników oraz zasady zbywania działek na preferencyjnych warunkach. Omawiany projekt ustawy o ogrodach działkowych za fundament uznaje stworzenie takiej sytuacji prawnej działkowców w Polsce, która zgodna jest z Konstytucją RP, zasadami solidarności społecznej, zasadą samorządności i praworządności. Należało niniejszym projektem uczynić zadość orzeczeniom Trybunału Konstytucyjnego, który wielokrotnie podkreślał niezgodność dotychczasowych uregulowań z literą i duchem Konstytucji RP oraz podstawowymi zasadami demokracji.

Przepisy projektu przewidują, że zakładanie ogrodów działkowych jest zadaniem własnym gmin. Gminy realizują powyższe uprawnienie w drodze uchwały rady gminy, właściwej ze względu na położenie ogrodu działkowego. Kompetencje gminy w powyższym zakresie realizować będzie ustanowiony w tym celu pełnomocnik, który dokonuje następujące czynności prawne: przygotowanie podziału ogrodu na część wspólną i odrębne działki, dokonuje zbycia działek lub ustanowienia ich użytkowania, wykonywanie tymczasowego zwykłego zarządu ogrodem, zwołanie pierwszego zebrania wspólnoty i przeprowadzenie wyboru za rządu wspólnoty, koordynowanie działań pracowników urzędu w zakresie spraw związanych z zarządem ogrodu.

Sprecyzowano, jakie elementy ogrodu będą tworzyły część wspólną działkowców, a zarazem ich współwłasność. Wymieniony w art. 9 ust. 1 katalog urządzeń jest katalogiem otwartym, co oznacza, że do pojęcia "urządzenia ogrodów działkowych" można będzie zaliczyć także inne urządzenia, pod warunkiem, że będą mieścić się w wymienionym pojęciu, tzn. służyć do zaspokajania wspólnych potrzeb właścicieli i użytkowników działek.

Przepisy zakładają iż uprawa i korzystanie z działki będzie możliwe wyłącznie w dwóch formach prawnych: prawa własności oraz prawa użytkowania. Z prawem własności związana będzie współwłasność w częściach wspólnych ogrodu. Wielkość udziału w częściach wspólnych ogrodu będzie uzależniona od wielkości posiadanej działki i będzie odpowiadała stosunkowi jej powierzchni względem ogólnej powierzchni działek w ogrodzie.

Dopuszczona została możliwość likwidacji ogrodu działkowego, jednakże może się ona odbyć tylko w wyjątkowych wypadkach, uzasadnionych szczególnymi potrzebami gospodarczymi lub społecznymi. W przypadku dokonania likwidacji, właściwy organ zapewnia teren zastępczy, o powierzchni nie mniejszej niż likwidowany ogród, wyposażone w taką samą infrastrukturę. Nałożono na podmiot lub podmioty - w interesie, których nastąpiła likwidacja - obowiązek wypłaty odszkodowania za ewentualne szkody wynikłe z likwidacji ogrodu. Ponadto osobom, które nie skorzystają z możliwości uzyskania działki na terenie zastępczym, przysługiwać będzie od podmiotu w interesie, którego nastąpiła likwidacja, odszkodowanie obejmujące wartość działki albo ustanowionego na niej użytkowania, oraz zwrot poczynionych przez właściciela lub użytkownika działki nakładów. Ponadto nałożono podmiotowość prawną wspólnocie ogrodu, którą stanowią wszyscy właściciele i użytkownicy działek. Wspólnota ogrodu może, więc nabywać i zaciągać zobowiązania, pozywać i być pozywana. Tym samym ustawodawca zadecydował, iż podstawową jednostką ogrodnictwa działkowego w Polsce jest wspólnota ogrodu. Wspólnoty ogrodów mogą zrzeszać się na zasadzie dobrowolności, w oparciu o przepisy ustawy Prawo o stowarzyszeniach.

Wspólnotą ogrodu ma kierować zarząd wybrany przez zebranie wspólnoty ogrodu. Zadaniem zarządu ma być kierowanie sprawami z zakresu części wspólnej ogrodu. Oddzielono czynności zwykłego zarządu, które zarząd podejmuje samodzielnie, od czynności przekraczających zwykły zarząd, które wymagają uchwały zebrania wspólnoty ogrodu. Nadano członkowi wspólnoty ogrodu uprawnienie do zaskarżenia uchwały zebrania wspólnoty ogrodu do sądu powszechnego.

Umożliwiono dotychczasowym użytkownikom działek możliwość odpłatnego przekształcenia prawa użytkowania w prawo własności tej działki. Warunkiem jest złożenie wniosku odpowiednim organom w ciągu dwóch lat od dnia wejścia w życie ustawy. Dotychczasowym użytkownikom przysługuje bonifikata 10 % za każdy rok użytkowania działki i przy odliczeniu wartości poczynionych przez osobę uprawnioną nakładów, zwiększających wartość działki, przy czym łączna obniżka nie może przekroczyć 99% ceny działki. Jeżeli osobą uprawnioną jest emeryt, rencista lub wdowa (wdowiec) po nim (po niej), opłata została ustalana na 1 % ceny działki. Do okresu użytkowania działki, od którego zależy pomniejszenie opłaty wlicza się również okres użytkowania poprzedniego użytkownika, który zmarł, a osoba uprawniona była jego osobą bliską użytkującą z nim wspólnie działkę. Z uwagi na wysokie bonifikaty, wszelkie opłaty związane z przekształceniem użytkowania w prawo własności pokrywają osoby uprawnione. Wprowadzono też fundamentalny zapis, że ogrody działkowe stanowią składnik terenów zielonych oraz terenów rekreacyjnych i podlegają ochronie przewidzianej w przepisach o ochronie gruntów rolnych i leśnych, a także w przepisach o ochronie środowiska.

interia.pl

Bój o ogródki działkowe

W Sejmie jest obecnie poselski projekt ustawy o ogrodach działkowych. Określa on zasady zakładania ogrodów działkowych i zarządzania nimi, a także prawa i obowiązki właścicieli i użytkowników oraz zasady zbywania działek na preferencyjnych warunkach. Omawiany projekt ustawy o ogrodach działkowych za fundament uznaje stworzenie takiej sytuacji prawnej działkowców w Polsce, która zgodna jest z Konstytucją RP, zasadami solidarności społecznej, zasadą samorządności i praworządności. Należało niniejszym projektem uczynić zadość orzeczeniom Trybunału Konstytucyjnego, który wielokrotnie podkreślał niezgodność dotychczasowych uregulowań z literą i duchem Konstytucji RP oraz podstawowymi zasadami demokracji.

Przepisy projektu przewidują, że zakładanie ogrodów działkowych jest zadaniem własnym gmin. Gminy realizują powyższe uprawnienie w drodze uchwały rady gminy, właściwej ze względu na położenie ogrodu działkowego. Kompetencje gminy w powyższym zakresie realizować będzie ustanowiony w tym celu pełnomocnik, który dokonuje następujące czynności prawne: przygotowanie podziału ogrodu na część wspólną i odrębne działki, dokonuje zbycia działek lub ustanowienia ich użytkowania, wykonywanie tymczasowego zwykłego zarządu ogrodem, zwołanie pierwszego zebrania wspólnoty i przeprowadzenie wyboru za rządu wspólnoty, koordynowanie działań pracowników urzędu w zakresie spraw związanych z zarządem ogrodu.

Sprecyzowano, jakie elementy ogrodu będą tworzyły część wspólną działkowców, a zarazem ich współwłasność. Wymieniony w art. 9 ust. 1 katalog urządzeń jest katalogiem otwartym, co oznacza, że do pojęcia "urządzenia ogrodów działkowych" można będzie zaliczyć także inne urządzenia, pod warunkiem, że będą mieścić się w wymienionym pojęciu, tzn. służyć do zaspokajania wspólnych potrzeb właścicieli i użytkowników działek.

Przepisy zakładają iż uprawa i korzystanie z działki będzie możliwe wyłącznie w dwóch formach prawnych: prawa własności oraz prawa użytkowania. Z prawem własności związana będzie współwłasność w częściach wspólnych ogrodu. Wielkość udziału w częściach wspólnych ogrodu będzie uzależniona od wielkości posiadanej działki i będzie odpowiadała stosunkowi jej powierzchni względem ogólnej powierzchni działek w ogrodzie.

Dopuszczona została możliwość likwidacji ogrodu działkowego, jednakże może się ona odbyć tylko w wyjątkowych wypadkach, uzasadnionych szczególnymi potrzebami gospodarczymi lub społecznymi. W przypadku dokonania likwidacji, właściwy organ zapewnia teren zastępczy, o powierzchni nie mniejszej niż likwidowany ogród, wyposażone w taką samą infrastrukturę. Nałożono na podmiot lub podmioty - w interesie, których nastąpiła likwidacja - obowiązek wypłaty odszkodowania za ewentualne szkody wynikłe z likwidacji ogrodu. Ponadto osobom, które nie skorzystają z możliwości uzyskania działki na terenie zastępczym, przysługiwać będzie od podmiotu w interesie, którego nastąpiła likwidacja, odszkodowanie obejmujące wartość działki albo ustanowionego na niej użytkowania, oraz zwrot poczynionych przez właściciela lub użytkownika działki nakładów. Ponadto nałożono podmiotowość prawną wspólnocie ogrodu, którą stanowią wszyscy właściciele i użytkownicy działek. Wspólnota ogrodu może, więc nabywać i zaciągać zobowiązania, pozywać i być pozywana. Tym samym ustawodawca zadecydował, iż podstawową jednostką ogrodnictwa działkowego w Polsce jest wspólnota ogrodu. Wspólnoty ogrodów mogą zrzeszać się na zasadzie dobrowolności, w oparciu o przepisy ustawy Prawo o stowarzyszeniach.

Wspólnotą ogrodu ma kierować zarząd wybrany przez zebranie wspólnoty ogrodu. Zadaniem zarządu ma być kierowanie sprawami z zakresu części wspólnej ogrodu. Oddzielono czynności zwykłego zarządu, które zarząd podejmuje samodzielnie, od czynności przekraczających zwykły zarząd, które wymagają uchwały zebrania wspólnoty ogrodu. Nadano członkowi wspólnoty ogrodu uprawnienie do zaskarżenia uchwały zebrania wspólnoty ogrodu do sądu powszechnego.

Umożliwiono dotychczasowym użytkownikom działek możliwość odpłatnego przekształcenia prawa użytkowania w prawo własności tej działki. Warunkiem jest złożenie wniosku odpowiednim organom w ciągu dwóch lat od dnia wejścia w życie ustawy. Dotychczasowym użytkownikom przysługuje bonifikata 10 % za każdy rok użytkowania działki i przy odliczeniu wartości poczynionych przez osobę uprawnioną nakładów, zwiększających wartość działki, przy czym łączna obniżka nie może przekroczyć 99% ceny działki. Jeżeli osobą uprawnioną jest emeryt, rencista lub wdowa (wdowiec) po nim (po niej), opłata została ustalana na 1 % ceny działki. Do okresu użytkowania działki, od którego zależy pomniejszenie opłaty wlicza się również okres użytkowania poprzedniego użytkownika, który zmarł, a osoba uprawniona była jego osobą bliską użytkującą z nim wspólnie działkę. Z uwagi na wysokie bonifikaty, wszelkie opłaty związane z przekształceniem użytkowania w prawo własności pokrywają osoby uprawnione. Wprowadzono też fundamentalny zapis, że ogrody działkowe stanowią składnik terenów zielonych oraz terenów rekreacyjnych i podlegają ochronie przewidzianej w przepisach o ochronie gruntów rolnych i leśnych, a także w przepisach o ochronie środowiska.

interia.pl

Bój o ogródki działkowe

W Sejmie jest obecnie poselski projekt ustawy o ogrodach działkowych. Określa on zasady zakładania ogrodów działkowych i zarządzania nimi, a także prawa i obowiązki właścicieli i użytkowników oraz zasady zbywania działek na preferencyjnych warunkach. Omawiany projekt ustawy o ogrodach działkowych za fundament uznaje stworzenie takiej sytuacji prawnej działkowców w Polsce, która zgodna jest z Konstytucją RP, zasadami solidarności społecznej, zasadą samorządności i praworządności. Należało niniejszym projektem uczynić zadość orzeczeniom Trybunału Konstytucyjnego, który wielokrotnie podkreślał niezgodność dotychczasowych uregulowań z literą i duchem Konstytucji RP oraz podstawowymi zasadami demokracji.

Przepisy projektu przewidują, że zakładanie ogrodów działkowych jest zadaniem własnym gmin. Gminy realizują powyższe uprawnienie w drodze uchwały rady gminy, właściwej ze względu na położenie ogrodu działkowego. Kompetencje gminy w powyższym zakresie realizować będzie ustanowiony w tym celu pełnomocnik, który dokonuje następujące czynności prawne: przygotowanie podziału ogrodu na część wspólną i odrębne działki, dokonuje zbycia działek lub ustanowienia ich użytkowania, wykonywanie tymczasowego zwykłego zarządu ogrodem, zwołanie pierwszego zebrania wspólnoty i przeprowadzenie wyboru za rządu wspólnoty, koordynowanie działań pracowników urzędu w zakresie spraw związanych z zarządem ogrodu.

Sprecyzowano, jakie elementy ogrodu będą tworzyły część wspólną działkowców, a zarazem ich współwłasność. Wymieniony w art. 9 ust. 1 katalog urządzeń jest katalogiem otwartym, co oznacza, że do pojęcia "urządzenia ogrodów działkowych" można będzie zaliczyć także inne urządzenia, pod warunkiem, że będą mieścić się w wymienionym pojęciu, tzn. służyć do zaspokajania wspólnych potrzeb właścicieli i użytkowników działek.

Przepisy zakładają iż uprawa i korzystanie z działki będzie możliwe wyłącznie w dwóch formach prawnych: prawa własności oraz prawa użytkowania. Z prawem własności związana będzie współwłasność w częściach wspólnych ogrodu. Wielkość udziału w częściach wspólnych ogrodu będzie uzależniona od wielkości posiadanej działki i będzie odpowiadała stosunkowi jej powierzchni względem ogólnej powierzchni działek w ogrodzie.

Dopuszczona została możliwość likwidacji ogrodu działkowego, jednakże może się ona odbyć tylko w wyjątkowych wypadkach, uzasadnionych szczególnymi potrzebami gospodarczymi lub społecznymi. W przypadku dokonania likwidacji, właściwy organ zapewnia teren zastępczy, o powierzchni nie mniejszej niż likwidowany ogród, wyposażone w taką samą infrastrukturę. Nałożono na podmiot lub podmioty - w interesie, których nastąpiła likwidacja - obowiązek wypłaty odszkodowania za ewentualne szkody wynikłe z likwidacji ogrodu. Ponadto osobom, które nie skorzystają z możliwości uzyskania działki na terenie zastępczym, przysługiwać będzie od podmiotu w interesie, którego nastąpiła likwidacja, odszkodowanie obejmujące wartość działki albo ustanowionego na niej użytkowania, oraz zwrot poczynionych przez właściciela lub użytkownika działki nakładów. Ponadto nałożono podmiotowość prawną wspólnocie ogrodu, którą stanowią wszyscy właściciele i użytkownicy działek. Wspólnota ogrodu może, więc nabywać i zaciągać zobowiązania, pozywać i być pozywana. Tym samym ustawodawca zadecydował, iż podstawową jednostką ogrodnictwa działkowego w Polsce jest wspólnota ogrodu. Wspólnoty ogrodów mogą zrzeszać się na zasadzie dobrowolności, w oparciu o przepisy ustawy Prawo o stowarzyszeniach.

Wspólnotą ogrodu ma kierować zarząd wybrany przez zebranie wspólnoty ogrodu. Zadaniem zarządu ma być kierowanie sprawami z zakresu części wspólnej ogrodu. Oddzielono czynności zwykłego zarządu, które zarząd podejmuje samodzielnie, od czynności przekraczających zwykły zarząd, które wymagają uchwały zebrania wspólnoty ogrodu. Nadano członkowi wspólnoty ogrodu uprawnienie do zaskarżenia uchwały zebrania wspólnoty ogrodu do sądu powszechnego.

Umożliwiono dotychczasowym użytkownikom działek możliwość odpłatnego przekształcenia prawa użytkowania w prawo własności tej działki. Warunkiem jest złożenie wniosku odpowiednim organom w ciągu dwóch lat od dnia wejścia w życie ustawy. Dotychczasowym użytkownikom przysługuje bonifikata 10 % za każdy rok użytkowania działki i przy odliczeniu wartości poczynionych przez osobę uprawnioną nakładów, zwiększających wartość działki, przy czym łączna obniżka nie może przekroczyć 99% ceny działki. Jeżeli osobą uprawnioną jest emeryt, rencista lub wdowa (wdowiec) po nim (po niej), opłata została ustalana na 1 % ceny działki. Do okresu użytkowania działki, od którego zależy pomniejszenie opłaty wlicza się również okres użytkowania poprzedniego użytkownika, który zmarł, a osoba uprawniona była jego osobą bliską użytkującą z nim wspólnie działkę. Z uwagi na wysokie bonifikaty, wszelkie opłaty związane z przekształceniem użytkowania w prawo własności pokrywają osoby uprawnione. Wprowadzono też fundamentalny zapis, że ogrody działkowe stanowią składnik terenów zielonych oraz terenów rekreacyjnych i podlegają ochronie przewidzianej w przepisach o ochronie gruntów rolnych i leśnych, a także w przepisach o ochronie środowiska.

interia.pl

Bój o ogródki działkowe

W Sejmie jest obecnie poselski projekt ustawy o ogrodach działkowych. Określa on zasady zakładania ogrodów działkowych i zarządzania nimi, a także prawa i obowiązki właścicieli i użytkowników oraz zasady zbywania działek na preferencyjnych warunkach. Omawiany projekt ustawy o ogrodach działkowych za fundament uznaje stworzenie takiej sytuacji prawnej działkowców w Polsce, która zgodna jest z Konstytucją RP, zasadami solidarności społecznej, zasadą samorządności i praworządności. Należało niniejszym projektem uczynić zadość orzeczeniom Trybunału Konstytucyjnego, który wielokrotnie podkreślał niezgodność dotychczasowych uregulowań z literą i duchem Konstytucji RP oraz podstawowymi zasadami demokracji.

Przepisy projektu przewidują, że zakładanie ogrodów działkowych jest zadaniem własnym gmin. Gminy realizują powyższe uprawnienie w drodze uchwały rady gminy, właściwej ze względu na położenie ogrodu działkowego. Kompetencje gminy w powyższym zakresie realizować będzie ustanowiony w tym celu pełnomocnik, który dokonuje następujące czynności prawne: przygotowanie podziału ogrodu na część wspólną i odrębne działki, dokonuje zbycia działek lub ustanowienia ich użytkowania, wykonywanie tymczasowego zwykłego zarządu ogrodem, zwołanie pierwszego zebrania wspólnoty i przeprowadzenie wyboru za rządu wspólnoty, koordynowanie działań pracowników urzędu w zakresie spraw związanych z zarządem ogrodu.

Sprecyzowano, jakie elementy ogrodu będą tworzyły część wspólną działkowców, a zarazem ich współwłasność. Wymieniony w art. 9 ust. 1 katalog urządzeń jest katalogiem otwartym, co oznacza, że do pojęcia "urządzenia ogrodów działkowych" można będzie zaliczyć także inne urządzenia, pod warunkiem, że będą mieścić się w wymienionym pojęciu, tzn. służyć do zaspokajania wspólnych potrzeb właścicieli i użytkowników działek.

Przepisy zakładają iż uprawa i korzystanie z działki będzie możliwe wyłącznie w dwóch formach prawnych: prawa własności oraz prawa użytkowania. Z prawem własności związana będzie współwłasność w częściach wspólnych ogrodu. Wielkość udziału w częściach wspólnych ogrodu będzie uzależniona od wielkości posiadanej działki i będzie odpowiadała stosunkowi jej powierzchni względem ogólnej powierzchni działek w ogrodzie.

Dopuszczona została możliwość likwidacji ogrodu działkowego, jednakże może się ona odbyć tylko w wyjątkowych wypadkach, uzasadnionych szczególnymi potrzebami gospodarczymi lub społecznymi. W przypadku dokonania likwidacji, właściwy organ zapewnia teren zastępczy, o powierzchni nie mniejszej niż likwidowany ogród, wyposażone w taką samą infrastrukturę. Nałożono na podmiot lub podmioty - w interesie, których nastąpiła likwidacja - obowiązek wypłaty odszkodowania za ewentualne szkody wynikłe z likwidacji ogrodu. Ponadto osobom, które nie skorzystają z możliwości uzyskania działki na terenie zastępczym, przysługiwać będzie od podmiotu w interesie, którego nastąpiła likwidacja, odszkodowanie obejmujące wartość działki albo ustanowionego na niej użytkowania, oraz zwrot poczynionych przez właściciela lub użytkownika działki nakładów. Ponadto nałożono podmiotowość prawną wspólnocie ogrodu, którą stanowią wszyscy właściciele i użytkownicy działek. Wspólnota ogrodu może, więc nabywać i zaciągać zobowiązania, pozywać i być pozywana. Tym samym ustawodawca zadecydował, iż podstawową jednostką ogrodnictwa działkowego w Polsce jest wspólnota ogrodu. Wspólnoty ogrodów mogą zrzeszać się na zasadzie dobrowolności, w oparciu o przepisy ustawy Prawo o stowarzyszeniach.

Wspólnotą ogrodu ma kierować zarząd wybrany przez zebranie wspólnoty ogrodu. Zadaniem zarządu ma być kierowanie sprawami z zakresu części wspólnej ogrodu. Oddzielono czynności zwykłego zarządu, które zarząd podejmuje samodzielnie, od czynności przekraczających zwykły zarząd, które wymagają uchwały zebrania wspólnoty ogrodu. Nadano członkowi wspólnoty ogrodu uprawnienie do zaskarżenia uchwały zebrania wspólnoty ogrodu do sądu powszechnego.

Umożliwiono dotychczasowym użytkownikom działek możliwość odpłatnego przekształcenia prawa użytkowania w prawo własności tej działki. Warunkiem jest złożenie wniosku odpowiednim organom w ciągu dwóch lat od dnia wejścia w życie ustawy. Dotychczasowym użytkownikom przysługuje bonifikata 10 % za każdy rok użytkowania działki i przy odliczeniu wartości poczynionych przez osobę uprawnioną nakładów, zwiększających wartość działki, przy czym łączna obniżka nie może przekroczyć 99% ceny działki. Jeżeli osobą uprawnioną jest emeryt, rencista lub wdowa (wdowiec) po nim (po niej), opłata została ustalana na 1 % ceny działki. Do okresu użytkowania działki, od którego zależy pomniejszenie opłaty wlicza się również okres użytkowania poprzedniego użytkownika, który zmarł, a osoba uprawniona była jego osobą bliską użytkującą z nim wspólnie działkę. Z uwagi na wysokie bonifikaty, wszelkie opłaty związane z przekształceniem użytkowania w prawo własności pokrywają osoby uprawnione. Wprowadzono też fundamentalny zapis, że ogrody działkowe stanowią składnik terenów zielonych oraz terenów rekreacyjnych i podlegają ochronie przewidzianej w przepisach o ochronie gruntów rolnych i leśnych, a także w przepisach o ochronie środowiska.

interia.pl

Państwo ma interweniować?

Zasadność i skala opiekuńczości państwa bywają różnie oceniane - jedni uważają, że ingerencja państwa powinna być ograniczona do minimum, inni z kolei uważają, że jest ona niezbędna do właściwego funkcjonowania gospodarki. Z całą pewnością istnieją takie obszary, w których państwo powinno jedynie sprawować ogólny nadzór nad ładem gospodarczym, ale są i takie dziedziny, w których aktywność państwa (zarówno na szczeblu centralnym, jak i terytorialnym) powinna być nieco większa. I wcale nie chodzi tu o bezmyślne rozdawanie pieniędzy.

Co z rynkiem nieruchomości? Czy Państwo powinno go wspierać? Czy wystarczą tylko działania regulacyjne i kontrolne? Czy może potrzebne są jeszcze inne mechanizmy? A co z mieszkaniami? Czy państwo powinno pomagać w tym zakresie?

Mieszkanie jest zbyt ważne w życiu obywateli, by mogło pozostawać wyłącznie w sferze indywidualnych zainteresowań. Państwo absolutnie nie powinno przejmować na siebie obowiązku dostarczania mieszkań. Musi jednak mieć ogólną koncepcję rozwoju mieszkalnictwa w kraju, która z kolei będzie pomocna w tworzeniu szczegółowych programów mieszkaniowych dla gmin, czyli jednostek, które są najbliżej swoich mieszkańców i najlepiej potrafią rozpoznać ich potrzeby. Takiej koncepcji właściwie nigdy u nas nie było. Część gmin ma co prawda swoje programy mieszkaniowe, ale ile z nich rzeczywiście realizowanych jest zgodnie z planem? I na ile zaspokajane są potrzeby mieszkańców?

Na lokalnym rynku mieszkaniowym działa wiele podmiotów, które w sposób bezpośredni bądź pośredni zaangażowane są w "politykę mieszkaniową", ale to gmina jest jednostką, która powinna mieć wgląd w ogólną sytuację mieszkaniową i koordynować działalność innych podmiotów związanych z mieszkalnictwem. Efekty w skali całego kraju będą jednak widoczne wówczas, gdy każda gmina przygotuje odpowiedni dla swoich warunków program, który będzie nawiązywał do ogólnej polityki mieszkaniowej państwa. Na razie w polityce mieszkaniowej, jak i w innych z resztą dziedzinach, brakuje spójnych, przemyślanych i kompleksowych rozwiązań. A to uniemożliwia prawidłowy rozwój rynku w dłuższej perspektywie czasowej.

Na początku maja br. w Warszawie odbyła się organizowana przez Stowarzyszenie Architektów Polskich i Narodowe Centrum Kultury konferencja, podczas której zaprezentowany został projekt dokumentu "Polska Polityka Architektoniczna. Polityka jakości krajobrazu, przestrzeni publicznej, architektury". Przedstawiono w nim krytyczny stan polskiej przestrzeni, którego przejawem są m.in.: niespójne kształtowanie przestrzeni centrów miejskich, substandard urbanistyczny wielu nowo wznoszonych budynków osiedli mieszkaniowych, bezładna ekspansja stref podmiejskich czy brzydota znacznej części zabudowy terenów podmiejskich i wiejskich. Wytknięto brak spójności i konsekwencji oraz profesjonalizmu w działaniu polskiego systemu zarządzania przestrzenią. Podkreślono także, że na znacznej części zurbanizowanych obszarów nie ma skoordynowanego planowania przestrzennego, a ten jest niezbędny w procesie inwestycyjnym. Barier na rynku nieruchomości jest dużo i są one dostrzegane przez różne grupy podmiotów. Wciąż jednak brakuje pomysłów i determinacji w ich pokonywaniu.

Dla prawidłowego rozwoju rynku nieruchomości konieczne jest stworzenie przemyślanych i co najważniejsze spójnych ram prawnych, uporządkowanie informacji o stanie prawnym nieruchomości (niestety są z tym problemy) oraz uświadomienie sobie, jak ważne jest otoczenie, w którym żyjemy na co dzień. Państwo ma w tym zakresie wiele do zrobienia - potrzeba bowiem jeszcze wielu rozwiązań usprawniających polski rynek nieruchomości. Wtedy podmioty z nim związane będą mogły lepiej i sprawniej funkcjonować, a ingerencja państwa będzie mogła być zdecydowanie mniejsza.

Małgorzata Kędzierska

Analityk rynku nieruchomości

interia.pl

Państwo ma interweniować?

Zasadność i skala opiekuńczości państwa bywają różnie oceniane - jedni uważają, że ingerencja państwa powinna być ograniczona do minimum, inni z kolei uważają, że jest ona niezbędna do właściwego funkcjonowania gospodarki. Z całą pewnością istnieją takie obszary, w których państwo powinno jedynie sprawować ogólny nadzór nad ładem gospodarczym, ale są i takie dziedziny, w których aktywność państwa (zarówno na szczeblu centralnym, jak i terytorialnym) powinna być nieco większa. I wcale nie chodzi tu o bezmyślne rozdawanie pieniędzy.

Co z rynkiem nieruchomości? Czy Państwo powinno go wspierać? Czy wystarczą tylko działania regulacyjne i kontrolne? Czy może potrzebne są jeszcze inne mechanizmy? A co z mieszkaniami? Czy państwo powinno pomagać w tym zakresie?

Mieszkanie jest zbyt ważne w życiu obywateli, by mogło pozostawać wyłącznie w sferze indywidualnych zainteresowań. Państwo absolutnie nie powinno przejmować na siebie obowiązku dostarczania mieszkań. Musi jednak mieć ogólną koncepcję rozwoju mieszkalnictwa w kraju, która z kolei będzie pomocna w tworzeniu szczegółowych programów mieszkaniowych dla gmin, czyli jednostek, które są najbliżej swoich mieszkańców i najlepiej potrafią rozpoznać ich potrzeby. Takiej koncepcji właściwie nigdy u nas nie było. Część gmin ma co prawda swoje programy mieszkaniowe, ale ile z nich rzeczywiście realizowanych jest zgodnie z planem? I na ile zaspokajane są potrzeby mieszkańców?

Na lokalnym rynku mieszkaniowym działa wiele podmiotów, które w sposób bezpośredni bądź pośredni zaangażowane są w "politykę mieszkaniową", ale to gmina jest jednostką, która powinna mieć wgląd w ogólną sytuację mieszkaniową i koordynować działalność innych podmiotów związanych z mieszkalnictwem. Efekty w skali całego kraju będą jednak widoczne wówczas, gdy każda gmina przygotuje odpowiedni dla swoich warunków program, który będzie nawiązywał do ogólnej polityki mieszkaniowej państwa. Na razie w polityce mieszkaniowej, jak i w innych z resztą dziedzinach, brakuje spójnych, przemyślanych i kompleksowych rozwiązań. A to uniemożliwia prawidłowy rozwój rynku w dłuższej perspektywie czasowej.

Na początku maja br. w Warszawie odbyła się organizowana przez Stowarzyszenie Architektów Polskich i Narodowe Centrum Kultury konferencja, podczas której zaprezentowany został projekt dokumentu "Polska Polityka Architektoniczna. Polityka jakości krajobrazu, przestrzeni publicznej, architektury". Przedstawiono w nim krytyczny stan polskiej przestrzeni, którego przejawem są m.in.: niespójne kształtowanie przestrzeni centrów miejskich, substandard urbanistyczny wielu nowo wznoszonych budynków osiedli mieszkaniowych, bezładna ekspansja stref podmiejskich czy brzydota znacznej części zabudowy terenów podmiejskich i wiejskich. Wytknięto brak spójności i konsekwencji oraz profesjonalizmu w działaniu polskiego systemu zarządzania przestrzenią. Podkreślono także, że na znacznej części zurbanizowanych obszarów nie ma skoordynowanego planowania przestrzennego, a ten jest niezbędny w procesie inwestycyjnym. Barier na rynku nieruchomości jest dużo i są one dostrzegane przez różne grupy podmiotów. Wciąż jednak brakuje pomysłów i determinacji w ich pokonywaniu.

Dla prawidłowego rozwoju rynku nieruchomości konieczne jest stworzenie przemyślanych i co najważniejsze spójnych ram prawnych, uporządkowanie informacji o stanie prawnym nieruchomości (niestety są z tym problemy) oraz uświadomienie sobie, jak ważne jest otoczenie, w którym żyjemy na co dzień. Państwo ma w tym zakresie wiele do zrobienia - potrzeba bowiem jeszcze wielu rozwiązań usprawniających polski rynek nieruchomości. Wtedy podmioty z nim związane będą mogły lepiej i sprawniej funkcjonować, a ingerencja państwa będzie mogła być zdecydowanie mniejsza.

Małgorzata Kędzierska

Analityk rynku nieruchomości

interia.pl

Zablokowali budowę mieszkań, deweloper chce ich ukarać

Uspokajano ich, że nie będą musieli płacić, teraz trafią przed sąd. Sprawa dotyczy mieszkańców bloku przy Alejach Jerozolimskich w Warszawie, od których deweloper domaga się odszkodowania za to, że na skutek ich protestu, nie udało się wybudować budynku tuż przed ich oknami. Żąda 100 tysięcy złotych od każdego mieszkańca - informuje tvnwarszawa.pl
Ma to być rekompensata za to, że inwestor nie mógł wybudować apartamentowca obok bloku przy Alejach Jerozolimskich 135. Mieszkańcy zaprotestowali, bo budynek zablokowałby im dojazd do domów. Budowa została wstrzymana, a deweloper wysłał mieszkańcom bloku pisma z żądaniem zapłaty od każdego 100 tysięcy złotych odszkodowania za poniesione straty. Nikt nie zapłacił - informuje tvnwarszawa.pl

Deweloper skierował sprawę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.

Więcej w serwisie tvnwarszawa.pl
onet.pl

Zablokowali budowę mieszkań, deweloper chce ich ukarać

Uspokajano ich, że nie będą musieli płacić, teraz trafią przed sąd. Sprawa dotyczy mieszkańców bloku przy Alejach Jerozolimskich w Warszawie, od których deweloper domaga się odszkodowania za to, że na skutek ich protestu, nie udało się wybudować budynku tuż przed ich oknami. Żąda 100 tysięcy złotych od każdego mieszkańca - informuje tvnwarszawa.pl
Ma to być rekompensata za to, że inwestor nie mógł wybudować apartamentowca obok bloku przy Alejach Jerozolimskich 135. Mieszkańcy zaprotestowali, bo budynek zablokowałby im dojazd do domów. Budowa została wstrzymana, a deweloper wysłał mieszkańcom bloku pisma z żądaniem zapłaty od każdego 100 tysięcy złotych odszkodowania za poniesione straty. Nikt nie zapłacił - informuje tvnwarszawa.pl

Deweloper skierował sprawę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.

Więcej w serwisie tvnwarszawa.pl
onet.pl

Gaz z Rosji nie płynie

Miał być dodatkowy gaz z Rosji i bezpieczne zapasy na zimę - gazu nie ma, a zapasy maleją.
Choć spółka Gazprom Export parafowała już 8 maja kontrakt na dostawy surowca dla Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, faktyczne dostawy nie ruszyły. Ciśnienie... na linii Warszawa-Moskwa rośnie. Robert Wiśniewski.
wp.pl/TV Biznes | 26.05.2009 | 07:54

Gaz z Rosji nie płynie

Miał być dodatkowy gaz z Rosji i bezpieczne zapasy na zimę - gazu nie ma, a zapasy maleją.
Choć spółka Gazprom Export parafowała już 8 maja kontrakt na dostawy surowca dla Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, faktyczne dostawy nie ruszyły. Ciśnienie... na linii Warszawa-Moskwa rośnie. Robert Wiśniewski.
wp.pl/TV Biznes | 26.05.2009 | 07:54

Ranking: 10 najbardziej zadłużonych spółek GPW

208 miliardów złotych tyle wynoszą łączne zobowiązania i rezerwy na zobowiązania spółek notowanych na GPW. To ponad 11 razy więcej niż planowany na 2009 deficyt budżetowy Polski.
Największe zadłużenie ma czeski koncern energetyczny notowany również na praskiej giełdzie CEZ po I kwartale tego roku zobowiązania i rezerwy na zobowiązania wyniosły prawie 50 mld złotych. Jeśliby wyłączyć tę spółkę, liderem pod względem zadłużenia jest PKN Orlen - wynosi niecałe 30 mld złotych.

To wynik zestawienia Money.pl. Sprawdziliśmy zadłużenie spółek notowanych na głównym parkiecie GPW, wykluczając banki i towarzystwa ubezpieczeniowe, których zadłużenie liczy się inaczej niż pozostałych spółek.

Pod uwagę wzięliśmy dwa wskaźniki, które wykorzystywane są w analizie wskaźnikowej spółek, wskaźnik poziomu zadłużenia i zadłużenie długoterminowe.

Zadłużenie - w żadną stronę nie można przesadzać

Pierwszy - bardziej ogólny, to wskaźnik poziomu zadłużenia. Mierzy on stosunek zobowiązań spółki do jej aktywów. Im więc jest on wyższy (czyli zobowiązania rosną szybciej niż majątek firmy) tym spółka jest bardziej zadłużona, a co za tym idzie - bardziej ryzykowna dla potencjalnego inwestora.

Przyjmuje się, że wskaźnik zadłużenia ogólnego powinien mieścić się w przedziale 0,57-0,67. Średnia dla wszystkich badanych spółek to 0,47, co świadczy o relatywnie niskim zadłużeniu firm notowanych na giełdzie w Warszawie. Spośród przebadanych 332 spółek, które złożyły raport za I kw. 2009 r (tam gdzie było to możliwe wzięliśmy pod uwagę sprawozdania skonsolidowane), zaledwie 52 z nich mieszczą się w teoretycznie optymalnym przedziale.

NAJBARDZIEJ ZADŁUŻONE SPÓŁKI WG WSKAŹNIKA OGÓLNEGO ZADŁUŻENIA PO I KW. TEGO ROKU:

Spółka Wskaźnik zadłużenia (zobowiązania/aktywa) Zobowiązania
[tys. zł]
Atlantis 5,35 1932
Odlewnie 1,75 147098
Cash Flow 0,93 27661
ZNTK Łapy 0,92 34700
Hydrobudowa Polska 0,87 1115482
Pronox 0,86 225013
Torfarm 0,85 988859
Paged 0,83 272645
JW Construction 0,83 1402140
Prosper 0,82 472826

Źródło: Notoria Serwis, obliczenia własne

Najbardziej zadłużoną spółką według tego wskaźnika jest Atlantis, zajmujący się m.in. budownictwem i energią wiatrową. W I kwartale tego roku spółka nie wykazała przychodów i straciła na czysto 57 tys. złotych.

Warto zauważyć, że zbyt niski wskaźnik ogólnego zadłużenia również powinien dać do myślenia. Skoro spółka nie posiada żadnych zobowiązań - należy zadać pytanie z czego się utrzymuje? Dla inwestorów nie jest odkryciem, że ciężko jest prowadzić biznes w oparciu tylko i wyłącznie o środki własne. W takiej sytuacji może pojawić się wątpliwość, czy spółka działa nadal aktywnie. Jeśli nie, wynikiem tego może być niska wartość zadłużenia.

NAJMNIEJ ZADŁUŻONE SPÓŁKI WG WSKAŹNIKA OGÓLNEGO ZADŁUŻENIA PO I KW. TEGO ROKU:

Spółka Wskaźnik zadłużenia (zobowiązania/aktywa) Zobowiązania
[tys. zł]
IDMSA 0 0
Jupiter 0 1164
Eurofaktor 0,1 705
PC Guard 0,06 1130
Assecco Business Solutions 0,07 19812
Skyline Investment 0,08 3592
Lubawa 0,1 6300
Elkop 0,11 1671
MOJ 0,11 4148
Best 0,12 2921

Źródło: Notoria Serwis, obliczenia własne


Zadłużenie długoterminowe - tu też trzeba uważać

Drugi wskaźnik, który wzięliśmy pod uwagę to zadłużenie długoterminowe. Jego podłoże jest bardziej fundamentalne - mierzy on bowiem stosunek zobowiązań długoterminowych do kapitałów własnych. Jego budowa jest więc dosyć podobna do poprzedniego, jednak tu pod uwagę bierzemy długoterminowe zadłużenie spółki, czyli takie, którego termin spłaty przypada przynajmniej za 12 miesięcy.

Przyjmuje się, że wskaźnik ten powinien przybierać wartość 0,5. W praktyce jednak często pojawia się kłopot z utrzymaniem tak rygorystycznej normy.

Warto dokładnie przyglądać się spółkom, których wskaźnik zadłużenia długoterminowego jest większy niż 1 - innymi słowy długoterminowe długi spółki (obligacje, kredyty powyżej roku i inne) są wyższe niż kapitał własny. Taka sytuacja może ograniczyć możliwość zaciągania nowych kredytów oraz zagrażać płynności finansowej firmy.

NAJBARDZIEJ ZADŁUŻONE SPÓŁKI WG WSKAŹNIKA DŁUGOTERMINOWEGO ZADŁUŻENIA PO I KW. TEGO ROKU:

Spółka Wskaźnik zadłużenia długoterminowego Zobowiązania długoterminowe
[tys. zł]
Petrolinvest 3,2 748414
Efekt 2,36 78485
Mirbud 2,32 97478
Grajewo 1,79 870271
PEP 1,61 330750
TVN 1,61 2520615
PGF 1,54 567934
CP Energia 1,53 83928
Atlanta 1,43 49375
Echo 1,42 2408966

Źródło: Notoria Serwis, obliczenia własne

Spółek, które są w takiej właśnie sytuacji (wartość wskaźnika większa od 1) jest na GPW 30. To niewielka liczba, bo stanowi zaledwie nieco ponad 9 procent. Również średnia wartość wskaźnika zadłużenia długoterminowego to zaledwie 0,31. Generalizując można uznać że świadczy to o dobrej kondycji naszych spółek.

Jest też druga strona medalu. W rankingu najmniej zadłużonych długoterminowo spółek znalazły się te, które równocześnie przodują w rankingu długu ogólnego. Należą do nich np. Cash Flow czy Odlewnie. To również świadczy o pewnym ryzyku, że firmy nie potrafią przekształcić finansowania krótkoterminowego na długoterminowe. A zadłużenie długoterminowe jest przecież tańsze i bardziej korzystne dla firmy - od długu krótkoterminowego, który przecież już wkrótce będzie trzeba spłacić.

Paweł Satalecki

Ranking: 10 najbardziej zadłużonych spółek GPW

208 miliardów złotych tyle wynoszą łączne zobowiązania i rezerwy na zobowiązania spółek notowanych na GPW. To ponad 11 razy więcej niż planowany na 2009 deficyt budżetowy Polski.
Największe zadłużenie ma czeski koncern energetyczny notowany również na praskiej giełdzie CEZ po I kwartale tego roku zobowiązania i rezerwy na zobowiązania wyniosły prawie 50 mld złotych. Jeśliby wyłączyć tę spółkę, liderem pod względem zadłużenia jest PKN Orlen - wynosi niecałe 30 mld złotych.

To wynik zestawienia Money.pl. Sprawdziliśmy zadłużenie spółek notowanych na głównym parkiecie GPW, wykluczając banki i towarzystwa ubezpieczeniowe, których zadłużenie liczy się inaczej niż pozostałych spółek.

Pod uwagę wzięliśmy dwa wskaźniki, które wykorzystywane są w analizie wskaźnikowej spółek, wskaźnik poziomu zadłużenia i zadłużenie długoterminowe.

Zadłużenie - w żadną stronę nie można przesadzać

Pierwszy - bardziej ogólny, to wskaźnik poziomu zadłużenia. Mierzy on stosunek zobowiązań spółki do jej aktywów. Im więc jest on wyższy (czyli zobowiązania rosną szybciej niż majątek firmy) tym spółka jest bardziej zadłużona, a co za tym idzie - bardziej ryzykowna dla potencjalnego inwestora.

Przyjmuje się, że wskaźnik zadłużenia ogólnego powinien mieścić się w przedziale 0,57-0,67. Średnia dla wszystkich badanych spółek to 0,47, co świadczy o relatywnie niskim zadłużeniu firm notowanych na giełdzie w Warszawie. Spośród przebadanych 332 spółek, które złożyły raport za I kw. 2009 r (tam gdzie było to możliwe wzięliśmy pod uwagę sprawozdania skonsolidowane), zaledwie 52 z nich mieszczą się w teoretycznie optymalnym przedziale.

NAJBARDZIEJ ZADŁUŻONE SPÓŁKI WG WSKAŹNIKA OGÓLNEGO ZADŁUŻENIA PO I KW. TEGO ROKU:

Spółka Wskaźnik zadłużenia (zobowiązania/aktywa) Zobowiązania
[tys. zł]
Atlantis 5,35 1932
Odlewnie 1,75 147098
Cash Flow 0,93 27661
ZNTK Łapy 0,92 34700
Hydrobudowa Polska 0,87 1115482
Pronox 0,86 225013
Torfarm 0,85 988859
Paged 0,83 272645
JW Construction 0,83 1402140
Prosper 0,82 472826

Źródło: Notoria Serwis, obliczenia własne

Najbardziej zadłużoną spółką według tego wskaźnika jest Atlantis, zajmujący się m.in. budownictwem i energią wiatrową. W I kwartale tego roku spółka nie wykazała przychodów i straciła na czysto 57 tys. złotych.

Warto zauważyć, że zbyt niski wskaźnik ogólnego zadłużenia również powinien dać do myślenia. Skoro spółka nie posiada żadnych zobowiązań - należy zadać pytanie z czego się utrzymuje? Dla inwestorów nie jest odkryciem, że ciężko jest prowadzić biznes w oparciu tylko i wyłącznie o środki własne. W takiej sytuacji może pojawić się wątpliwość, czy spółka działa nadal aktywnie. Jeśli nie, wynikiem tego może być niska wartość zadłużenia.

NAJMNIEJ ZADŁUŻONE SPÓŁKI WG WSKAŹNIKA OGÓLNEGO ZADŁUŻENIA PO I KW. TEGO ROKU:

Spółka Wskaźnik zadłużenia (zobowiązania/aktywa) Zobowiązania
[tys. zł]
IDMSA 0 0
Jupiter 0 1164
Eurofaktor 0,1 705
PC Guard 0,06 1130
Assecco Business Solutions 0,07 19812
Skyline Investment 0,08 3592
Lubawa 0,1 6300
Elkop 0,11 1671
MOJ 0,11 4148
Best 0,12 2921

Źródło: Notoria Serwis, obliczenia własne


Zadłużenie długoterminowe - tu też trzeba uważać

Drugi wskaźnik, który wzięliśmy pod uwagę to zadłużenie długoterminowe. Jego podłoże jest bardziej fundamentalne - mierzy on bowiem stosunek zobowiązań długoterminowych do kapitałów własnych. Jego budowa jest więc dosyć podobna do poprzedniego, jednak tu pod uwagę bierzemy długoterminowe zadłużenie spółki, czyli takie, którego termin spłaty przypada przynajmniej za 12 miesięcy.

Przyjmuje się, że wskaźnik ten powinien przybierać wartość 0,5. W praktyce jednak często pojawia się kłopot z utrzymaniem tak rygorystycznej normy.

Warto dokładnie przyglądać się spółkom, których wskaźnik zadłużenia długoterminowego jest większy niż 1 - innymi słowy długoterminowe długi spółki (obligacje, kredyty powyżej roku i inne) są wyższe niż kapitał własny. Taka sytuacja może ograniczyć możliwość zaciągania nowych kredytów oraz zagrażać płynności finansowej firmy.

NAJBARDZIEJ ZADŁUŻONE SPÓŁKI WG WSKAŹNIKA DŁUGOTERMINOWEGO ZADŁUŻENIA PO I KW. TEGO ROKU:

Spółka Wskaźnik zadłużenia długoterminowego Zobowiązania długoterminowe
[tys. zł]
Petrolinvest 3,2 748414
Efekt 2,36 78485
Mirbud 2,32 97478
Grajewo 1,79 870271
PEP 1,61 330750
TVN 1,61 2520615
PGF 1,54 567934
CP Energia 1,53 83928
Atlanta 1,43 49375
Echo 1,42 2408966

Źródło: Notoria Serwis, obliczenia własne

Spółek, które są w takiej właśnie sytuacji (wartość wskaźnika większa od 1) jest na GPW 30. To niewielka liczba, bo stanowi zaledwie nieco ponad 9 procent. Również średnia wartość wskaźnika zadłużenia długoterminowego to zaledwie 0,31. Generalizując można uznać że świadczy to o dobrej kondycji naszych spółek.

Jest też druga strona medalu. W rankingu najmniej zadłużonych długoterminowo spółek znalazły się te, które równocześnie przodują w rankingu długu ogólnego. Należą do nich np. Cash Flow czy Odlewnie. To również świadczy o pewnym ryzyku, że firmy nie potrafią przekształcić finansowania krótkoterminowego na długoterminowe. A zadłużenie długoterminowe jest przecież tańsze i bardziej korzystne dla firmy - od długu krótkoterminowego, który przecież już wkrótce będzie trzeba spłacić.

Paweł Satalecki

ZBP:Liczba kredytów hipotecznych rośnie

Wartość nowo udzielonych kredytów dla klientów indywidualnych osiągnęła już 20 procent z 40-50 mld zł prognozowanych wcześniej na rok 2009. Takie informacja przekazał Komitet ds. Finansowania Nieruchomości Związku Banków Polskich (ZBP).
- Prognoza na rok 2009 zakładała wartość nowo udzielonych kredytów dla klientów indywidualnych na poziomie ok. 40-50 mld zł. W chwili obecnej wartość tej prognozy została zrealizowana w ok. 20% - czytamy w komunikacie.

Zdaniem ZBP, w I kw. 2009 r. nastąpił wzrost akcji kredytowej w obszarze kredytów hipotecznych mieszkaniowych oraz utrzymuje się tendencja wzrostowa liczby i wartości udzielanych kredytów mieszkaniowych klientom indywidualnym.

W styczniu 2009 r. udzielono ok. 9800 kredytów, w lutym prawie 10 tys. a w marcu - ponad 13 tys., przy czym w styczniu wartość udzielonych kredytów wyniosła 2,1 mld zł, w lutym 2,3 mld zł a w marcu ponad 3 mld zł.

Jak zauważa ZBP, w poszczególnych miesiącach obserwuje się coraz większy wzrost akcji kredytowej.

Zdaniem prezesa ZBP Krzysztofa Pietraszkiewicza, kwiecień będzie jeszcze lepszy pod tym względem od marca. Będziemy odnotowywać wzrost kredytów na cele mieszkaniowe - powiedział Pietraszkiewicz podczas konferencji prasowej w czwartek.

Odbudowywanie akcji kredytowej banków, zdaniem ZBP, wynika obecnie z coraz powszechniejszego uwzględniania programów rządowych w ofertach bankowych, a także ze stabilizacji cen na rynku mieszkaniowym.

W okresie od stycznia do marca 2009 udział nowo udzielonych kredytów w walucie krajowej wzrósł do ok. 63 proc., zaś w walucie obcej do ok. 37porc. wobec odpowiednio 40proc. i 60 proc. w I kwartale 2008 r.

- Jakość portfela kredytowego po I kw. nieznacznie uległa pogorszeniu - podkreślił Pietraszkiewicz i dodał, że poziom kredytów zagrożonych jest nadal niski i waha się ok. 1,1 pkt proc.

 

money.pl

ZBP:Liczba kredytów hipotecznych rośnie

Wartość nowo udzielonych kredytów dla klientów indywidualnych osiągnęła już 20 procent z 40-50 mld zł prognozowanych wcześniej na rok 2009. Takie informacja przekazał Komitet ds. Finansowania Nieruchomości Związku Banków Polskich (ZBP).
- Prognoza na rok 2009 zakładała wartość nowo udzielonych kredytów dla klientów indywidualnych na poziomie ok. 40-50 mld zł. W chwili obecnej wartość tej prognozy została zrealizowana w ok. 20% - czytamy w komunikacie.

Zdaniem ZBP, w I kw. 2009 r. nastąpił wzrost akcji kredytowej w obszarze kredytów hipotecznych mieszkaniowych oraz utrzymuje się tendencja wzrostowa liczby i wartości udzielanych kredytów mieszkaniowych klientom indywidualnym.

W styczniu 2009 r. udzielono ok. 9800 kredytów, w lutym prawie 10 tys. a w marcu - ponad 13 tys., przy czym w styczniu wartość udzielonych kredytów wyniosła 2,1 mld zł, w lutym 2,3 mld zł a w marcu ponad 3 mld zł.

Jak zauważa ZBP, w poszczególnych miesiącach obserwuje się coraz większy wzrost akcji kredytowej.

Zdaniem prezesa ZBP Krzysztofa Pietraszkiewicza, kwiecień będzie jeszcze lepszy pod tym względem od marca. Będziemy odnotowywać wzrost kredytów na cele mieszkaniowe - powiedział Pietraszkiewicz podczas konferencji prasowej w czwartek.

Odbudowywanie akcji kredytowej banków, zdaniem ZBP, wynika obecnie z coraz powszechniejszego uwzględniania programów rządowych w ofertach bankowych, a także ze stabilizacji cen na rynku mieszkaniowym.

W okresie od stycznia do marca 2009 udział nowo udzielonych kredytów w walucie krajowej wzrósł do ok. 63 proc., zaś w walucie obcej do ok. 37porc. wobec odpowiednio 40proc. i 60 proc. w I kwartale 2008 r.

- Jakość portfela kredytowego po I kw. nieznacznie uległa pogorszeniu - podkreślił Pietraszkiewicz i dodał, że poziom kredytów zagrożonych jest nadal niski i waha się ok. 1,1 pkt proc.

 

money.pl

USA: Bankructwo bankowego giganta

Amerykański nadzór bankowy zamknął regionalnego pożyczkodawcę z Florydy BankUnited FSB. Był to największy spośród 34 banków, które zbankrutowały w USA od początku bieżącego roku.

12,8 mld dol. aktywów (z czego 73 proc. stanowiły kredyty hipoteczne) oraz 8,6 mld dol. depozytów BankUnited Federalna Agencja Ubezpieczeń Depozytów (FDIC, na zdjęciu prezes agencji, Sheila C. Bair) sprzedała grupie firm inwestycyjnych.

Jak oświadczyła FDIC, zamknięcie mocno niedokapitalizowanego banku regionalnego było najtańszym rozwiązaniem, choć kosztowało ją aż 4,9 mld dol. To niemal tyle samo, ile FDIC wydała łącznie na likwidację 33 banków, które splajtowały wcześniej w tym roku.

BankUnited posiadał 86 placówek na południowo-wschodnim wybrzeżu Florydy. Dziś będą one normalnie funkcjonowały, choć już pod kontrolą nowego właściciela.

Wskutek nietrafionych kredytów, bank stracił w ubiegłym roku 1,2 mld dol. Tymczasem od grudnia do maja odsetek niespłacanych pożyczek wzrósł z 14 do 18 proc.

W ubiegłym roku w USA zbankrutowało 25 banków, a w pierwszych miesiącach tego roku już 34. Jednak wśród ubiegłorocznych ofiar kryzysu były także bardzo duże i znane instytucje, m.in. IndyMac (34 mld dol. aktywów) oraz Washingon Mutual (307 mld dol. aktywów), największy bank, jaki zbankrutował w historii USA.

Upadek 59 banków mocno uszczuplił zasoby kapitałowe FDIC. Aby je uzupełnić, agencja rozważa możliwość pobrania od instytucji finansowych jednorazowej opłaty w wysokości 0,20 dol. od każdych 100 dol. ubezpieczanych przez nią depozytów. Decyzja w tej sprawie ma zapaść jeszcze dziś.

(PAP)

USA: Bankructwo bankowego giganta

Amerykański nadzór bankowy zamknął regionalnego pożyczkodawcę z Florydy BankUnited FSB. Był to największy spośród 34 banków, które zbankrutowały w USA od początku bieżącego roku.

12,8 mld dol. aktywów (z czego 73 proc. stanowiły kredyty hipoteczne) oraz 8,6 mld dol. depozytów BankUnited Federalna Agencja Ubezpieczeń Depozytów (FDIC, na zdjęciu prezes agencji, Sheila C. Bair) sprzedała grupie firm inwestycyjnych.

Jak oświadczyła FDIC, zamknięcie mocno niedokapitalizowanego banku regionalnego było najtańszym rozwiązaniem, choć kosztowało ją aż 4,9 mld dol. To niemal tyle samo, ile FDIC wydała łącznie na likwidację 33 banków, które splajtowały wcześniej w tym roku.

BankUnited posiadał 86 placówek na południowo-wschodnim wybrzeżu Florydy. Dziś będą one normalnie funkcjonowały, choć już pod kontrolą nowego właściciela.

Wskutek nietrafionych kredytów, bank stracił w ubiegłym roku 1,2 mld dol. Tymczasem od grudnia do maja odsetek niespłacanych pożyczek wzrósł z 14 do 18 proc.

W ubiegłym roku w USA zbankrutowało 25 banków, a w pierwszych miesiącach tego roku już 34. Jednak wśród ubiegłorocznych ofiar kryzysu były także bardzo duże i znane instytucje, m.in. IndyMac (34 mld dol. aktywów) oraz Washingon Mutual (307 mld dol. aktywów), największy bank, jaki zbankrutował w historii USA.

Upadek 59 banków mocno uszczuplił zasoby kapitałowe FDIC. Aby je uzupełnić, agencja rozważa możliwość pobrania od instytucji finansowych jednorazowej opłaty w wysokości 0,20 dol. od każdych 100 dol. ubezpieczanych przez nią depozytów. Decyzja w tej sprawie ma zapaść jeszcze dziś.

(PAP)

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies