Ze świata nieruchomości - strona 134

Nie ma co liczyć na złotego?

Zdaniem Andrzeja Sławińskiego, członka RPP, już w II półroczu gospodarka może zacząć powoli wychodzić z kryzysu, a w 2010 roku możliwe jest tempo wzrostu PKB na poziomie 2 proc. Poziom realnych stóp procentowych w Polsce jest już stosunkowo niski.

"Kryzys jest jednak wyjątkowo głęboki, i będzie to długotrwałe. Wolne moce wytwórcze w Europie będą się utrzymywały długo. Będzie się to przekładało na nasze tempo wzrostu, ale już w czwartym kwartale będziemy mieli ożywienie. W roku 2010 pewnie będziemy mieli tempo wzrostu gospodarczego na poziomie 2 proc., ale to tylko dlatego, że jesteśmy gospodarką doganiającą kraje zamożne" - powiedział Sławiński w TVN CNBC. Zdaniem Sławińskiego nawet kurs złotego korzystny dla eksporterów nie przyczyni się do znaczącego wzrostu PKB. "Jak się będzie kształtował kurs złotego to nie wiemy. Natomiast od połowy lat 90 wielkość naszego eksportu zależy w dużym stopniu od koniunktury w Europie Zachodniej, a nie od tego jak się kształtuje kurs złotego.

Gdyby nawet kurs z punktu widzenia eksporterów utrzymywał się na korzystnym poziomie, to słaba koniunktura w Europie nie pozwoli na to, żeby tempo wzrostu było wyższe niż 2 proc." - powiedział. W opinii członka RPP, Już w drugim półroczu 2009 roku gospodarka może zacząć powoli wychodzić z kryzysu. "Wskaźniki wyprzedzające koniunkturę mówiły już wcześniej, że nasza gospodarka ma szansę, żeby wejść w fazę ożywienia koniunktury.

Teraz też widać, że przedsiębiorstwa oczekują wzrostu zamówień eksportowych" - powiedział Sławiński. "Sytuacja może nie napawa ogromnymi nadziejami, ale pozwala zakładać, że w drugiej połowie roku powoli zaczniemy się wyciągać z tej silnej dekoniunktury. Dla całego 2009 roku wzrost PKB średniorocznie powinien być troszkę powyżej zera" - dodał. "Poziom realnych stóp procentowych w Polsce jest już stosunkowo niski, więc czy i kiedy będą dostosowania wysokości stóp procentowych, to będzie przedmiotem obrad RPP w trakcie kolejnych posiedzeń" - powiedział także Sławiński.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Nie ma co liczyć na złotego?

Zdaniem Andrzeja Sławińskiego, członka RPP, już w II półroczu gospodarka może zacząć powoli wychodzić z kryzysu, a w 2010 roku możliwe jest tempo wzrostu PKB na poziomie 2 proc. Poziom realnych stóp procentowych w Polsce jest już stosunkowo niski.

"Kryzys jest jednak wyjątkowo głęboki, i będzie to długotrwałe. Wolne moce wytwórcze w Europie będą się utrzymywały długo. Będzie się to przekładało na nasze tempo wzrostu, ale już w czwartym kwartale będziemy mieli ożywienie. W roku 2010 pewnie będziemy mieli tempo wzrostu gospodarczego na poziomie 2 proc., ale to tylko dlatego, że jesteśmy gospodarką doganiającą kraje zamożne" - powiedział Sławiński w TVN CNBC. Zdaniem Sławińskiego nawet kurs złotego korzystny dla eksporterów nie przyczyni się do znaczącego wzrostu PKB. "Jak się będzie kształtował kurs złotego to nie wiemy. Natomiast od połowy lat 90 wielkość naszego eksportu zależy w dużym stopniu od koniunktury w Europie Zachodniej, a nie od tego jak się kształtuje kurs złotego.

Gdyby nawet kurs z punktu widzenia eksporterów utrzymywał się na korzystnym poziomie, to słaba koniunktura w Europie nie pozwoli na to, żeby tempo wzrostu było wyższe niż 2 proc." - powiedział. W opinii członka RPP, Już w drugim półroczu 2009 roku gospodarka może zacząć powoli wychodzić z kryzysu. "Wskaźniki wyprzedzające koniunkturę mówiły już wcześniej, że nasza gospodarka ma szansę, żeby wejść w fazę ożywienia koniunktury.

Teraz też widać, że przedsiębiorstwa oczekują wzrostu zamówień eksportowych" - powiedział Sławiński. "Sytuacja może nie napawa ogromnymi nadziejami, ale pozwala zakładać, że w drugiej połowie roku powoli zaczniemy się wyciągać z tej silnej dekoniunktury. Dla całego 2009 roku wzrost PKB średniorocznie powinien być troszkę powyżej zera" - dodał. "Poziom realnych stóp procentowych w Polsce jest już stosunkowo niski, więc czy i kiedy będą dostosowania wysokości stóp procentowych, to będzie przedmiotem obrad RPP w trakcie kolejnych posiedzeń" - powiedział także Sławiński.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Bank BPH zamknie co siódmą placówkę

Bank BPH zamknie w najbliższym czasie 35 placówek, czyli ponad 14% własnych oddziałów - informuje "Parkiet". Informację potwierdza Małgorzata Dłubak, rzecznik BPH.
Bank jako jedyny w tym roku dwukrotnie zapowiedział redukcję zatrudnienia - łącznie nawet o prawie tysiąc osób. Czy zamkniecie oddziałów oznacza utratę pracy przez wszystkie zatrudnione w nich osoby? Według rzecznik - nie.

Właścicielem BPH jest finansowe ramię amerykańskiego koncernu General Electric, do którego w Polsce należy również GE Money Bank. Za kilka miesięcy ma dojść do połączenia obu instytucji. GE Money Bank również zapowiedział niedawno redukcję zatrudnienia. Ma zamiar zwolnić ok. jedną piątą z ok. 4,7 tys. pracowników.

Więcej w Gazecie Giełdy "Parkiet".
onoet.pl

Bank BPH zamknie co siódmą placówkę

Bank BPH zamknie w najbliższym czasie 35 placówek, czyli ponad 14% własnych oddziałów - informuje "Parkiet". Informację potwierdza Małgorzata Dłubak, rzecznik BPH.
Bank jako jedyny w tym roku dwukrotnie zapowiedział redukcję zatrudnienia - łącznie nawet o prawie tysiąc osób. Czy zamkniecie oddziałów oznacza utratę pracy przez wszystkie zatrudnione w nich osoby? Według rzecznik - nie.

Właścicielem BPH jest finansowe ramię amerykańskiego koncernu General Electric, do którego w Polsce należy również GE Money Bank. Za kilka miesięcy ma dojść do połączenia obu instytucji. GE Money Bank również zapowiedział niedawno redukcję zatrudnienia. Ma zamiar zwolnić ok. jedną piątą z ok. 4,7 tys. pracowników.

Więcej w Gazecie Giełdy "Parkiet".
onoet.pl

Miasta walczą między sobą o młodzież

Polskie miasta na dobre rozpoczęły walkę o młodych mieszkańców. Ruszyły z kampaniami mającymi nie tylko zatrzymać, ale i przyciągnąć młodzież z innych miejscowości. Chcą zminimalizować w ten sposób konsekwencje niżu demograficznego dla miejscowych uczelni, zakładów pracy i własnych budżetów - czytamy w "Parkiecie".

Wiadomości
Miasta walczą między sobą o młodzież
(Parkiet, dd/13.06.2009, godz. 12:25)
Polskie miasta na dobre rozpoczęły walkę o młodych mieszkańców. Ruszyły z kampaniami mającymi nie tylko zatrzymać, ale i przyciągnąć młodzież z innych miejscowości. Chcą zminimalizować w ten sposób konsekwencje niżu demograficznego dla miejscowych uczelni, zakładów pracy i własnych budżetów - czytamy w "Parkiecie".

REKLAMA
Najbardziej aktywne są Łódź, Kraków, Wrocław, Lublin, Kielce, Gdańsk i Poznań.

Właśnie skończyła się kampania billboardowa Łodzi, mająca zachęcić młodych ludzi z innych miast, by swą przyszłość edukacyjną i zawodową związali z miastem. Na kampanię miasto wydało w 2008 r. ok. 1 mln zł. Skąd pomysł? W końcu września 2007 r. Kraków prześcignął Łódź pod względem liczby mieszkańców i stał się drugim miastem w Polsce. To dało do myślenia samorządowcom.

Mniej mieszkańców - to mniej wpływów podatkowych i mniej nowych inwestycji - pracodawcy dokładnie analizują czy będą mieć młodą kadrę pracowników zarówno obecnie, jak i w perspektywie 20-30 lat. Dlatego miasta koncentrują się na rywalizacji o przyszłych studentów.

Łódź promuje m.in. wybór kierunków nauki zgodnych z oczekiwaniami firm ze swojego terenu. Z kolei pracodawcy finansują części studentów stypendia i szkolenia.

Kraków chce zachęcać w Londynie do wybrania miasta przez Polaków powracających do kraju.

Więcej w Gazecie Giełdy "Parkiet".
onet.pl

Miasta walczą między sobą o młodzież

Polskie miasta na dobre rozpoczęły walkę o młodych mieszkańców. Ruszyły z kampaniami mającymi nie tylko zatrzymać, ale i przyciągnąć młodzież z innych miejscowości. Chcą zminimalizować w ten sposób konsekwencje niżu demograficznego dla miejscowych uczelni, zakładów pracy i własnych budżetów - czytamy w "Parkiecie".

Wiadomości
Miasta walczą między sobą o młodzież
(Parkiet, dd/13.06.2009, godz. 12:25)
Polskie miasta na dobre rozpoczęły walkę o młodych mieszkańców. Ruszyły z kampaniami mającymi nie tylko zatrzymać, ale i przyciągnąć młodzież z innych miejscowości. Chcą zminimalizować w ten sposób konsekwencje niżu demograficznego dla miejscowych uczelni, zakładów pracy i własnych budżetów - czytamy w "Parkiecie".

REKLAMA
Najbardziej aktywne są Łódź, Kraków, Wrocław, Lublin, Kielce, Gdańsk i Poznań.

Właśnie skończyła się kampania billboardowa Łodzi, mająca zachęcić młodych ludzi z innych miast, by swą przyszłość edukacyjną i zawodową związali z miastem. Na kampanię miasto wydało w 2008 r. ok. 1 mln zł. Skąd pomysł? W końcu września 2007 r. Kraków prześcignął Łódź pod względem liczby mieszkańców i stał się drugim miastem w Polsce. To dało do myślenia samorządowcom.

Mniej mieszkańców - to mniej wpływów podatkowych i mniej nowych inwestycji - pracodawcy dokładnie analizują czy będą mieć młodą kadrę pracowników zarówno obecnie, jak i w perspektywie 20-30 lat. Dlatego miasta koncentrują się na rywalizacji o przyszłych studentów.

Łódź promuje m.in. wybór kierunków nauki zgodnych z oczekiwaniami firm ze swojego terenu. Z kolei pracodawcy finansują części studentów stypendia i szkolenia.

Kraków chce zachęcać w Londynie do wybrania miasta przez Polaków powracających do kraju.

Więcej w Gazecie Giełdy "Parkiet".
onet.pl

Miasta walczą między sobą o młodzież

Polskie miasta na dobre rozpoczęły walkę o młodych mieszkańców. Ruszyły z kampaniami mającymi nie tylko zatrzymać, ale i przyciągnąć młodzież z innych miejscowości. Chcą zminimalizować w ten sposób konsekwencje niżu demograficznego dla miejscowych uczelni, zakładów pracy i własnych budżetów - czytamy w "Parkiecie".

Wiadomości
Miasta walczą między sobą o młodzież
(Parkiet, dd/13.06.2009, godz. 12:25)
Polskie miasta na dobre rozpoczęły walkę o młodych mieszkańców. Ruszyły z kampaniami mającymi nie tylko zatrzymać, ale i przyciągnąć młodzież z innych miejscowości. Chcą zminimalizować w ten sposób konsekwencje niżu demograficznego dla miejscowych uczelni, zakładów pracy i własnych budżetów - czytamy w "Parkiecie".

REKLAMA
Najbardziej aktywne są Łódź, Kraków, Wrocław, Lublin, Kielce, Gdańsk i Poznań.

Właśnie skończyła się kampania billboardowa Łodzi, mająca zachęcić młodych ludzi z innych miast, by swą przyszłość edukacyjną i zawodową związali z miastem. Na kampanię miasto wydało w 2008 r. ok. 1 mln zł. Skąd pomysł? W końcu września 2007 r. Kraków prześcignął Łódź pod względem liczby mieszkańców i stał się drugim miastem w Polsce. To dało do myślenia samorządowcom.

Mniej mieszkańców - to mniej wpływów podatkowych i mniej nowych inwestycji - pracodawcy dokładnie analizują czy będą mieć młodą kadrę pracowników zarówno obecnie, jak i w perspektywie 20-30 lat. Dlatego miasta koncentrują się na rywalizacji o przyszłych studentów.

Łódź promuje m.in. wybór kierunków nauki zgodnych z oczekiwaniami firm ze swojego terenu. Z kolei pracodawcy finansują części studentów stypendia i szkolenia.

Kraków chce zachęcać w Londynie do wybrania miasta przez Polaków powracających do kraju.

Więcej w Gazecie Giełdy "Parkiet".
onet.pl

Miasta walczą między sobą o młodzież

Polskie miasta na dobre rozpoczęły walkę o młodych mieszkańców. Ruszyły z kampaniami mającymi nie tylko zatrzymać, ale i przyciągnąć młodzież z innych miejscowości. Chcą zminimalizować w ten sposób konsekwencje niżu demograficznego dla miejscowych uczelni, zakładów pracy i własnych budżetów - czytamy w "Parkiecie".

Wiadomości
Miasta walczą między sobą o młodzież
(Parkiet, dd/13.06.2009, godz. 12:25)
Polskie miasta na dobre rozpoczęły walkę o młodych mieszkańców. Ruszyły z kampaniami mającymi nie tylko zatrzymać, ale i przyciągnąć młodzież z innych miejscowości. Chcą zminimalizować w ten sposób konsekwencje niżu demograficznego dla miejscowych uczelni, zakładów pracy i własnych budżetów - czytamy w "Parkiecie".

REKLAMA
Najbardziej aktywne są Łódź, Kraków, Wrocław, Lublin, Kielce, Gdańsk i Poznań.

Właśnie skończyła się kampania billboardowa Łodzi, mająca zachęcić młodych ludzi z innych miast, by swą przyszłość edukacyjną i zawodową związali z miastem. Na kampanię miasto wydało w 2008 r. ok. 1 mln zł. Skąd pomysł? W końcu września 2007 r. Kraków prześcignął Łódź pod względem liczby mieszkańców i stał się drugim miastem w Polsce. To dało do myślenia samorządowcom.

Mniej mieszkańców - to mniej wpływów podatkowych i mniej nowych inwestycji - pracodawcy dokładnie analizują czy będą mieć młodą kadrę pracowników zarówno obecnie, jak i w perspektywie 20-30 lat. Dlatego miasta koncentrują się na rywalizacji o przyszłych studentów.

Łódź promuje m.in. wybór kierunków nauki zgodnych z oczekiwaniami firm ze swojego terenu. Z kolei pracodawcy finansują części studentów stypendia i szkolenia.

Kraków chce zachęcać w Londynie do wybrania miasta przez Polaków powracających do kraju.

Więcej w Gazecie Giełdy "Parkiet".
onet.pl

Bankowa "czarna lista"

To, że niektóre banki tworzą czarne listy branż, jest tajemnicą poliszynela - pisze "Gazeta Wyborcza". Przedstawiciele banków potwierdzają ich istnienie, ale dopiero po obietnicy, że nie zostaną podane ani ich nazwiska, ani nazwy banków, w których pracują.
Bankowcy przyznają, że takie postępowanie jest rodzajem dyskryminacji.

- Teoretycznie nie możemy nikomu odmawiać kredytu ze względu na branżę, w której pracuje - mówi przedstawicielka banku, który do niedawna był jednym z liderów rynku kredytów hipotecznych. Dlatego czarne listy nie są na piśmie, to ustne rekomendacje działów ryzyka zajmujących się oceną, czy ktoś kredyt spłaci, czy nie.
- W praktyce już od dawna niechętnie pożyczamy pieniądze osobom pracującym w sektorach, które przechodzą restrukturyzację, np. górnikom i stoczniowcom - dodaje. Teraz na czarnych listach umieszcza się kolejne sektory, które niedługo może dotknąć bezrobocie i cięcia płac.

Motoryzacja trafiła tam dlatego, że sprzedaż nowych aut w Europie spadła w ubiegłym roku o ok. 25 proc. Opór kredytowy napotykają też pracownicy branży transportowej (według GUS w pierwszym kwartale koleją przewieziono o prawie jedną piątą mniej ładunków), zatrudnieni w budownictwie (bo ludzie nie kupują mieszkań) oraz w reklamie i mediach (bo szukając oszczędności, przedsiębiorstwa tną wydatki reklamowe).

Na czarnej liście banków są - o ironio! - same banki.
onet.pl

Bankowa "czarna lista"

To, że niektóre banki tworzą czarne listy branż, jest tajemnicą poliszynela - pisze "Gazeta Wyborcza". Przedstawiciele banków potwierdzają ich istnienie, ale dopiero po obietnicy, że nie zostaną podane ani ich nazwiska, ani nazwy banków, w których pracują.
Bankowcy przyznają, że takie postępowanie jest rodzajem dyskryminacji.

- Teoretycznie nie możemy nikomu odmawiać kredytu ze względu na branżę, w której pracuje - mówi przedstawicielka banku, który do niedawna był jednym z liderów rynku kredytów hipotecznych. Dlatego czarne listy nie są na piśmie, to ustne rekomendacje działów ryzyka zajmujących się oceną, czy ktoś kredyt spłaci, czy nie.
- W praktyce już od dawna niechętnie pożyczamy pieniądze osobom pracującym w sektorach, które przechodzą restrukturyzację, np. górnikom i stoczniowcom - dodaje. Teraz na czarnych listach umieszcza się kolejne sektory, które niedługo może dotknąć bezrobocie i cięcia płac.

Motoryzacja trafiła tam dlatego, że sprzedaż nowych aut w Europie spadła w ubiegłym roku o ok. 25 proc. Opór kredytowy napotykają też pracownicy branży transportowej (według GUS w pierwszym kwartale koleją przewieziono o prawie jedną piątą mniej ładunków), zatrudnieni w budownictwie (bo ludzie nie kupują mieszkań) oraz w reklamie i mediach (bo szukając oszczędności, przedsiębiorstwa tną wydatki reklamowe).

Na czarnej liście banków są - o ironio! - same banki.
onet.pl

Państwo płaci za mieszkanie?

Tak pięknie sprawa z rządowym programem "Rodzina na swoim" nie wygląda. Jeśli pełna rodzina chce mieć prawo do programu, rodzice muszą być w związku małżeńskim. Formalnie nawet dofinansowanie nie dotyczy samego kredytu w całości, lecz tylko części jego odsetek.
Możliwa dopłata nie stanowi też żadnego czynnika przy ocenie zdolności kredytowej - ta jest oceniana standardowo. Do tego dotyczy pomocy bezpośrednio tylko kwoty za powierzchnię do 50mkw. mieszkania i do 75 kw. domu i w pierwszych 8 lat spłacania.

Należy być świadomym tych niedoskonałości, by nie doznać rozczarowania. Jednak wszystkie inne elementy tego programu są na tyle korzystne, że "Rodzina na swoim" jest bodajże jednym z najbardziej popularnych i udanych programów polskiego rządu.

Kto może?

Prawo do dofinansowania w programie Rodzina Na Swoim (RNS) mają małżeństwa oraz osoby, które wychowują dzieci. Formalnie uprawnionymi są:
- małżonkowie jako współkredytobiorcy;
- osoby samotnie wychowujące małoletnie dziecko lub uczące się w szkołach, które nie ukończyło jeszcze 25 lat;
- osoby samotnie wychowujące dziecko, na które pobierany jest zasiłek pielęgnacyjny, bez względu na jego wiek.

Kiedy może?

Bycie uprawnionym do dopłaty nie jest brane pod uwagę przy ocenie zdolności kredytowej. Zatem musi być ona pełna - musi nas być stać na mieszkanie bez dopłaty. Jeśli nie stać nas samodzielnie na kredyt, współkredytobiorcą może być ktoś z rodziny. Oczywiście nie można też wziąć więcej niż jednego kredytu w ramach programu Rodzina na Swoim (RNS).

W momencie podpisywania umowy kredytowej nie można mieć mieszkania. Nie można zatem mieć mieszkania ani domu na własność ani mieć własnościowego prawa do mieszkania w spółdzielni. W grę nie wchodzi też posiadanie lokatorskiego prawa do mieszkania w spółdzielnie ani wynajmowanie mieszkania lub domu. Jednak nie stanowi to przeszkody. Jeśli się tylko wynajmuje mieszkanie czy dom, jest się uprawnionym do programu. Należy jednak zobowiązać się, przy podpisywaniu umowy kredytowej, do rozwiązania umowy najmu i wyprowadzki w ciągu 6 miesięcy. Jeśli ma się lokatorskie mieszkanie spółdzielcze, jest się uprawnionym do programu po zobowiązaniu się przy podpisywaniu umowy kredytowej do wypowiedzenia członkowstwa w spółdzielni mieszkaniowej.
wp.pl

Państwo płaci za mieszkanie?

Tak pięknie sprawa z rządowym programem "Rodzina na swoim" nie wygląda. Jeśli pełna rodzina chce mieć prawo do programu, rodzice muszą być w związku małżeńskim. Formalnie nawet dofinansowanie nie dotyczy samego kredytu w całości, lecz tylko części jego odsetek.
Możliwa dopłata nie stanowi też żadnego czynnika przy ocenie zdolności kredytowej - ta jest oceniana standardowo. Do tego dotyczy pomocy bezpośrednio tylko kwoty za powierzchnię do 50mkw. mieszkania i do 75 kw. domu i w pierwszych 8 lat spłacania.

Należy być świadomym tych niedoskonałości, by nie doznać rozczarowania. Jednak wszystkie inne elementy tego programu są na tyle korzystne, że "Rodzina na swoim" jest bodajże jednym z najbardziej popularnych i udanych programów polskiego rządu.

Kto może?

Prawo do dofinansowania w programie Rodzina Na Swoim (RNS) mają małżeństwa oraz osoby, które wychowują dzieci. Formalnie uprawnionymi są:
- małżonkowie jako współkredytobiorcy;
- osoby samotnie wychowujące małoletnie dziecko lub uczące się w szkołach, które nie ukończyło jeszcze 25 lat;
- osoby samotnie wychowujące dziecko, na które pobierany jest zasiłek pielęgnacyjny, bez względu na jego wiek.

Kiedy może?

Bycie uprawnionym do dopłaty nie jest brane pod uwagę przy ocenie zdolności kredytowej. Zatem musi być ona pełna - musi nas być stać na mieszkanie bez dopłaty. Jeśli nie stać nas samodzielnie na kredyt, współkredytobiorcą może być ktoś z rodziny. Oczywiście nie można też wziąć więcej niż jednego kredytu w ramach programu Rodzina na Swoim (RNS).

W momencie podpisywania umowy kredytowej nie można mieć mieszkania. Nie można zatem mieć mieszkania ani domu na własność ani mieć własnościowego prawa do mieszkania w spółdzielni. W grę nie wchodzi też posiadanie lokatorskiego prawa do mieszkania w spółdzielnie ani wynajmowanie mieszkania lub domu. Jednak nie stanowi to przeszkody. Jeśli się tylko wynajmuje mieszkanie czy dom, jest się uprawnionym do programu. Należy jednak zobowiązać się, przy podpisywaniu umowy kredytowej, do rozwiązania umowy najmu i wyprowadzki w ciągu 6 miesięcy. Jeśli ma się lokatorskie mieszkanie spółdzielcze, jest się uprawnionym do programu po zobowiązaniu się przy podpisywaniu umowy kredytowej do wypowiedzenia członkowstwa w spółdzielni mieszkaniowej.
wp.pl

Państwo płaci za mieszkanie?

Tak pięknie sprawa z rządowym programem "Rodzina na swoim" nie wygląda. Jeśli pełna rodzina chce mieć prawo do programu, rodzice muszą być w związku małżeńskim. Formalnie nawet dofinansowanie nie dotyczy samego kredytu w całości, lecz tylko części jego odsetek.
Możliwa dopłata nie stanowi też żadnego czynnika przy ocenie zdolności kredytowej - ta jest oceniana standardowo. Do tego dotyczy pomocy bezpośrednio tylko kwoty za powierzchnię do 50mkw. mieszkania i do 75 kw. domu i w pierwszych 8 lat spłacania.

Należy być świadomym tych niedoskonałości, by nie doznać rozczarowania. Jednak wszystkie inne elementy tego programu są na tyle korzystne, że "Rodzina na swoim" jest bodajże jednym z najbardziej popularnych i udanych programów polskiego rządu.

Kto może?

Prawo do dofinansowania w programie Rodzina Na Swoim (RNS) mają małżeństwa oraz osoby, które wychowują dzieci. Formalnie uprawnionymi są:
- małżonkowie jako współkredytobiorcy;
- osoby samotnie wychowujące małoletnie dziecko lub uczące się w szkołach, które nie ukończyło jeszcze 25 lat;
- osoby samotnie wychowujące dziecko, na które pobierany jest zasiłek pielęgnacyjny, bez względu na jego wiek.

Kiedy może?

Bycie uprawnionym do dopłaty nie jest brane pod uwagę przy ocenie zdolności kredytowej. Zatem musi być ona pełna - musi nas być stać na mieszkanie bez dopłaty. Jeśli nie stać nas samodzielnie na kredyt, współkredytobiorcą może być ktoś z rodziny. Oczywiście nie można też wziąć więcej niż jednego kredytu w ramach programu Rodzina na Swoim (RNS).

W momencie podpisywania umowy kredytowej nie można mieć mieszkania. Nie można zatem mieć mieszkania ani domu na własność ani mieć własnościowego prawa do mieszkania w spółdzielni. W grę nie wchodzi też posiadanie lokatorskiego prawa do mieszkania w spółdzielnie ani wynajmowanie mieszkania lub domu. Jednak nie stanowi to przeszkody. Jeśli się tylko wynajmuje mieszkanie czy dom, jest się uprawnionym do programu. Należy jednak zobowiązać się, przy podpisywaniu umowy kredytowej, do rozwiązania umowy najmu i wyprowadzki w ciągu 6 miesięcy. Jeśli ma się lokatorskie mieszkanie spółdzielcze, jest się uprawnionym do programu po zobowiązaniu się przy podpisywaniu umowy kredytowej do wypowiedzenia członkowstwa w spółdzielni mieszkaniowej.
wp.pl

Państwo płaci za mieszkanie?

Tak pięknie sprawa z rządowym programem "Rodzina na swoim" nie wygląda. Jeśli pełna rodzina chce mieć prawo do programu, rodzice muszą być w związku małżeńskim. Formalnie nawet dofinansowanie nie dotyczy samego kredytu w całości, lecz tylko części jego odsetek.
Możliwa dopłata nie stanowi też żadnego czynnika przy ocenie zdolności kredytowej - ta jest oceniana standardowo. Do tego dotyczy pomocy bezpośrednio tylko kwoty za powierzchnię do 50mkw. mieszkania i do 75 kw. domu i w pierwszych 8 lat spłacania.

Należy być świadomym tych niedoskonałości, by nie doznać rozczarowania. Jednak wszystkie inne elementy tego programu są na tyle korzystne, że "Rodzina na swoim" jest bodajże jednym z najbardziej popularnych i udanych programów polskiego rządu.

Kto może?

Prawo do dofinansowania w programie Rodzina Na Swoim (RNS) mają małżeństwa oraz osoby, które wychowują dzieci. Formalnie uprawnionymi są:
- małżonkowie jako współkredytobiorcy;
- osoby samotnie wychowujące małoletnie dziecko lub uczące się w szkołach, które nie ukończyło jeszcze 25 lat;
- osoby samotnie wychowujące dziecko, na które pobierany jest zasiłek pielęgnacyjny, bez względu na jego wiek.

Kiedy może?

Bycie uprawnionym do dopłaty nie jest brane pod uwagę przy ocenie zdolności kredytowej. Zatem musi być ona pełna - musi nas być stać na mieszkanie bez dopłaty. Jeśli nie stać nas samodzielnie na kredyt, współkredytobiorcą może być ktoś z rodziny. Oczywiście nie można też wziąć więcej niż jednego kredytu w ramach programu Rodzina na Swoim (RNS).

W momencie podpisywania umowy kredytowej nie można mieć mieszkania. Nie można zatem mieć mieszkania ani domu na własność ani mieć własnościowego prawa do mieszkania w spółdzielni. W grę nie wchodzi też posiadanie lokatorskiego prawa do mieszkania w spółdzielnie ani wynajmowanie mieszkania lub domu. Jednak nie stanowi to przeszkody. Jeśli się tylko wynajmuje mieszkanie czy dom, jest się uprawnionym do programu. Należy jednak zobowiązać się, przy podpisywaniu umowy kredytowej, do rozwiązania umowy najmu i wyprowadzki w ciągu 6 miesięcy. Jeśli ma się lokatorskie mieszkanie spółdzielcze, jest się uprawnionym do programu po zobowiązaniu się przy podpisywaniu umowy kredytowej do wypowiedzenia członkowstwa w spółdzielni mieszkaniowej.
wp.pl

Juan zastąpi dolara? Najwcześniej za 10 lat

Chiński juan mógłby zostać światową walutą rezerwową po osiągnięciu pełnej wymienialności, co może potrwać około 10 lat - oświadczył minister finansów Rosji Aleksiej Kudrin (na zdjęciu) na Międzynarodowym Forum Ekonomicznym w Petersburgu.
- Moim zdaniem najkrótszą droga do tego celu byłoby zliberalizowanie przez Chiny swej gospodarki i dopuszczenie przez nie do wymienialności juana - oznajmił.

- Mogłoby to potrwać 10 lat, ale potem byłby popyt na juana. To najkrótsza droga do stworzenia nowej światowej waluty rezerwowej i myślę, że Chiny powinny się nad tym zastanowić - powiedział rosyjski minister finansów.
Kudrin ocenił, że Międzynarodowy Fundusz Walutowy będzie mógł odegrać rolę lokomotywy światowej gospodarki tylko pod warunkiem, że zostanie gruntownie zreformowany. Jak dodał, struktura MFW powinna odzwierciedlać siłę gospodarczą państw członkowskich, tymczasem obecnie kilka niedużych państw europejskich ma w funduszu reprezentację większą niż Chiny.

  (PAP)
money.pl

Juan zastąpi dolara? Najwcześniej za 10 lat

Chiński juan mógłby zostać światową walutą rezerwową po osiągnięciu pełnej wymienialności, co może potrwać około 10 lat - oświadczył minister finansów Rosji Aleksiej Kudrin (na zdjęciu) na Międzynarodowym Forum Ekonomicznym w Petersburgu.
- Moim zdaniem najkrótszą droga do tego celu byłoby zliberalizowanie przez Chiny swej gospodarki i dopuszczenie przez nie do wymienialności juana - oznajmił.

- Mogłoby to potrwać 10 lat, ale potem byłby popyt na juana. To najkrótsza droga do stworzenia nowej światowej waluty rezerwowej i myślę, że Chiny powinny się nad tym zastanowić - powiedział rosyjski minister finansów.
Kudrin ocenił, że Międzynarodowy Fundusz Walutowy będzie mógł odegrać rolę lokomotywy światowej gospodarki tylko pod warunkiem, że zostanie gruntownie zreformowany. Jak dodał, struktura MFW powinna odzwierciedlać siłę gospodarczą państw członkowskich, tymczasem obecnie kilka niedużych państw europejskich ma w funduszu reprezentację większą niż Chiny.

  (PAP)
money.pl

Kredyty z dopłatą pomagają. Przybywa transakcji

- Zgodnie z oczekiwaniami maj przyniósł dalszy wzrost transakcji na rynku mieszkaniowym oraz niewielki wzrost cen w porównaniu do kwietnia - tak wynika z analizy Open Finance.
Jak  wynika z porównania transakcji przeprowadzonych przez klientów Open Finance i Home Brokera w skali dwunastomiesięcznej dynamika spadków cen wciąż osiąga dwucyfrowe wartości.- Na tle pozostałych miast wyróżnia się Kraków ze spadkiem mediany o 2,7 proc. Jednak jest to - jak sądzimy - efekt programu Rodzina na swoim, który w niewielkim stopniu obejmuje stolicę małopolski ze względu na niskie limity - czytamy w analizie.

Obecnie, aby skorzystać ze wsparcia skarbu państwa, należałoby w Krakowie kupić mieszkanie w cenie poniżej 5340 zł za metr (to o prawie 15 proc. mniej niż mediana cen transakcyjnych dla tego miasta).

W innych miastach, gdzie skorzystać z programu jest znacznie łatwiej, dynamika spadku jest wyższa, ponieważ program Rodzina na swoim coraz silniej wpływa na cały rynek nieruchomości (liczba udzielonych kredytów w ramach programu wzrosła w maju do 2,86 tys. - to może być nawet 20 proc. wszystkich udzielonych w tym czasie kredytów hipotecznych), a sprzedający (także deweloperzy) dostosowują się do wymagań programu.

Eksperci podkreślają, że w Krakowie ceną za utrzymanie wysokiej mediany cen transakcyjnych jest wolniejszy przyrost transakcji. W Open Finance - nie uwzględniając transakcji Home Brokera -  odnotowaliśmy wzrost o jedną trzecią w porównaniu do kwietnia w wymienionych niżej miastach.

W obecnych warunkach rynkowych - polityki zaostrzania dostępności kredytów hipotecznych 0 wzrost liczby transakcji jest po części efektem większej liczby klientów w oddziałach, ale także ożywieniem typowo sezonowym (drugi kwartał zwykle jest najlepszy dla liczby transakcji na rynku mieszkaniowym) i rosnącą popularnością programu dopłat do kredytów.

Jak zmieniały się ceny transakcyjne w największych miastach Polski w ostatnich 12 miesiącach

Źródło: Open Finance i Home Broker na podstawie transakcji przeprowadzonych przez klientów firm.

Dane mogą nie odzwierciedlać precyzyjnie tendencji na rynku mieszkaniowym.

W porównaniu do kwietnia spadek cen został wyhamowany, ponieważ maj przyniósł wzrost w czterech na pięć monitorowanych miast. Danych w ujęciu miesięcznym nie będziemy jednak prezentować, ponieważ wahania w tak krótkim okresie uważamy za mało miarodajne.

Kredyty z dopłatą pomagają. Przybywa transakcji

Kredyty z dopłatą pomagają. Przybywa transakcji

- Zgodnie z oczekiwaniami maj przyniósł dalszy wzrost transakcji na rynku mieszkaniowym oraz niewielki wzrost cen w porównaniu do kwietnia - tak wynika z analizy Open Finance.
Jak  wynika z porównania transakcji przeprowadzonych przez klientów Open Finance i Home Brokera w skali dwunastomiesięcznej dynamika spadków cen wciąż osiąga dwucyfrowe wartości.- Na tle pozostałych miast wyróżnia się Kraków ze spadkiem mediany o 2,7 proc. Jednak jest to - jak sądzimy - efekt programu Rodzina na swoim, który w niewielkim stopniu obejmuje stolicę małopolski ze względu na niskie limity - czytamy w analizie.

Obecnie, aby skorzystać ze wsparcia skarbu państwa, należałoby w Krakowie kupić mieszkanie w cenie poniżej 5340 zł za metr (to o prawie 15 proc. mniej niż mediana cen transakcyjnych dla tego miasta).

W innych miastach, gdzie skorzystać z programu jest znacznie łatwiej, dynamika spadku jest wyższa, ponieważ program Rodzina na swoim coraz silniej wpływa na cały rynek nieruchomości (liczba udzielonych kredytów w ramach programu wzrosła w maju do 2,86 tys. - to może być nawet 20 proc. wszystkich udzielonych w tym czasie kredytów hipotecznych), a sprzedający (także deweloperzy) dostosowują się do wymagań programu.

Eksperci podkreślają, że w Krakowie ceną za utrzymanie wysokiej mediany cen transakcyjnych jest wolniejszy przyrost transakcji. W Open Finance - nie uwzględniając transakcji Home Brokera -  odnotowaliśmy wzrost o jedną trzecią w porównaniu do kwietnia w wymienionych niżej miastach.

W obecnych warunkach rynkowych - polityki zaostrzania dostępności kredytów hipotecznych 0 wzrost liczby transakcji jest po części efektem większej liczby klientów w oddziałach, ale także ożywieniem typowo sezonowym (drugi kwartał zwykle jest najlepszy dla liczby transakcji na rynku mieszkaniowym) i rosnącą popularnością programu dopłat do kredytów.

Jak zmieniały się ceny transakcyjne w największych miastach Polski w ostatnich 12 miesiącach

Źródło: Open Finance i Home Broker na podstawie transakcji przeprowadzonych przez klientów firm.

Dane mogą nie odzwierciedlać precyzyjnie tendencji na rynku mieszkaniowym.

W porównaniu do kwietnia spadek cen został wyhamowany, ponieważ maj przyniósł wzrost w czterech na pięć monitorowanych miast. Danych w ujęciu miesięcznym nie będziemy jednak prezentować, ponieważ wahania w tak krótkim okresie uważamy za mało miarodajne.

Kredyty z dopłatą pomagają. Przybywa transakcji

Najlepiej kupować już teraz?

Organizowana cyklicznie przez Stowarzyszenie Budowniczych Domów i Mieszkań giełda jest bardzo dobrym barometrem sytuacji na pierwotnym rynku nieruchomości i dostarcza interesujących informacji o lokalnym budownictwie mieszkaniowym.

Z punktu widzenia osoby zainteresowanej zakupem domu i mieszkania zjawisko dekoniunktury sprzyja negocjacjom z deweloperami i wyborowi najbardziej atrakcyjnej oferty. - Jest to sytuacja wyjątkowa, gdyż przez długi okres jakiekolwiek kwestie związane z pertraktowaniem ceny mieszkania czy jego indywidualnego wykończenia nie wchodziły w rachubę - podkreśla Anna Leśniewska z Gorlic, która w minioną sobotę przyjechała do Krakowa z zamiarem nabycia mieszkania dla swego syna, studenta Akademii Górniczo-Hutniczej.

Najpoważniejszym problemem na jaki napotykają dzisiaj osoby zainteresowane zakupem nieruchomości jest kwestia uzyskania środków finansowych. Zaostrzenie wymagań przez banki spowodowało, że o kredyt powyżej 300 tys. zł, mogą starać się dzisiaj osoby, które mają bardzo wysokie dochody. Tymczasem, jak się wydaje, mamy dziś do czynienia z bardzo dobrymi warunkami do zakupu mieszkania.

Wiele z nich znajduje się w obiektach już ukończonych. Nabywcy mają zatem duży komfort, gdyż nie kupują nieruchomości widocznej jedynie na wizualizacjach. Informacje przekazane przez Kazimierza Bujakowskiego, zastępcę prezydenta Krakowa, podczas konferencji prasowe zorganizowanej w trakcie giełdy, wskazują że zjawisko nadpodaży mieszkań będzie występowało jeszcze przez dłuższy czas, mamy bowiem do czynienia z finalizowaniem, realizowanej w warunkach rynkowej koniunktury, szeroko zakrojonej działalności inwestycyjnej podjętej w latach 2006-2008. - W okresie tym rozpoczęto budowę ok. 32 tys. mieszkań - stwierdza Kazimierz Bujakowski. Efektem jest obserwowana w tej chwili duża ich podaż. Tylko w czterech pierwszych miesiącach br., oddano do użytku 4720 mieszkań, co stanowi dwukrotny wzrost z porównaniu z analogicznym okresem minionego roku.

Kraków znajduje się dziś na drugim miejscu listy dużych miast w których buduje się najwięcej. Niekwestionowanym jej liderem jest stolica z ok. 20 tys. mieszkań oddanych w roku 2008. Główne miasta ze wskaźnikiem ponad 400 mieszkań na 1000 mieszkańców zbliżyły się do poziomu dużych aglomeracji zachodnioeuropejskich. Wskaźnik oddanych mieszkań na poziomie 8-9 na tysiąc mieszkańców charakteryzuje dziś Kraków, Gdańsk i Trójmiasto (w przypadku Warszawy wynosi on - 11).

Prezentowana statystyka byłaby powodem do satysfakcji, gdyby nie fakt, że mamy do czynienia z okresem przejściowym, bowiem dekoniunktura powoduje, iż inwestorzy redukują swą aktywność. Wyraźnie zmalała w ostatnich 4 miesiącach ilość składanych wniosków i decyzji o warunki zabudowy w porównaniu z rokiem minionym (tych pierwszych było mniej o 16 proc., drugich zaś o 22 proc.). Podobne zjawisko dotyczy wniosków o pozwoleń na budowę - jest ich mniej o ok. 20 proc. I dotyczą o one połowę mniejszej liczny mieszkań w budownictwie wielorodzinnym. Kryzys najbardziej negatywnie skutkuje w sferze budownictwa indywidualnego. W tym przypadku wydano aż o 50 proc. mniej pozwoleń na budowę.

Wnioski nasuwają się same. Za rok, dwa będzie w Krakowie brakować mieszkań, co prawdopodobnie zaowocuje wzrostem cen. Analitycy koncentrują się dziś przede wszystkim na opisie negatywnych zjawisk występujących na rynku nieruchomości, choć właściwie żaden z nich jeszcze przed kilkoma miesiącami nie wieszczył kryzysu. Minorowy ton pojawiający się w ich wypowiedziach jest chyba jednak równie mocno przesadzony, jak wyrażany wcześniej optymizm.

Janusz Michalczak

DZIENNIK POLSKI

interia.pl

Najlepiej kupować już teraz?

Organizowana cyklicznie przez Stowarzyszenie Budowniczych Domów i Mieszkań giełda jest bardzo dobrym barometrem sytuacji na pierwotnym rynku nieruchomości i dostarcza interesujących informacji o lokalnym budownictwie mieszkaniowym.

Z punktu widzenia osoby zainteresowanej zakupem domu i mieszkania zjawisko dekoniunktury sprzyja negocjacjom z deweloperami i wyborowi najbardziej atrakcyjnej oferty. - Jest to sytuacja wyjątkowa, gdyż przez długi okres jakiekolwiek kwestie związane z pertraktowaniem ceny mieszkania czy jego indywidualnego wykończenia nie wchodziły w rachubę - podkreśla Anna Leśniewska z Gorlic, która w minioną sobotę przyjechała do Krakowa z zamiarem nabycia mieszkania dla swego syna, studenta Akademii Górniczo-Hutniczej.

Najpoważniejszym problemem na jaki napotykają dzisiaj osoby zainteresowane zakupem nieruchomości jest kwestia uzyskania środków finansowych. Zaostrzenie wymagań przez banki spowodowało, że o kredyt powyżej 300 tys. zł, mogą starać się dzisiaj osoby, które mają bardzo wysokie dochody. Tymczasem, jak się wydaje, mamy dziś do czynienia z bardzo dobrymi warunkami do zakupu mieszkania.

Wiele z nich znajduje się w obiektach już ukończonych. Nabywcy mają zatem duży komfort, gdyż nie kupują nieruchomości widocznej jedynie na wizualizacjach. Informacje przekazane przez Kazimierza Bujakowskiego, zastępcę prezydenta Krakowa, podczas konferencji prasowe zorganizowanej w trakcie giełdy, wskazują że zjawisko nadpodaży mieszkań będzie występowało jeszcze przez dłuższy czas, mamy bowiem do czynienia z finalizowaniem, realizowanej w warunkach rynkowej koniunktury, szeroko zakrojonej działalności inwestycyjnej podjętej w latach 2006-2008. - W okresie tym rozpoczęto budowę ok. 32 tys. mieszkań - stwierdza Kazimierz Bujakowski. Efektem jest obserwowana w tej chwili duża ich podaż. Tylko w czterech pierwszych miesiącach br., oddano do użytku 4720 mieszkań, co stanowi dwukrotny wzrost z porównaniu z analogicznym okresem minionego roku.

Kraków znajduje się dziś na drugim miejscu listy dużych miast w których buduje się najwięcej. Niekwestionowanym jej liderem jest stolica z ok. 20 tys. mieszkań oddanych w roku 2008. Główne miasta ze wskaźnikiem ponad 400 mieszkań na 1000 mieszkańców zbliżyły się do poziomu dużych aglomeracji zachodnioeuropejskich. Wskaźnik oddanych mieszkań na poziomie 8-9 na tysiąc mieszkańców charakteryzuje dziś Kraków, Gdańsk i Trójmiasto (w przypadku Warszawy wynosi on - 11).

Prezentowana statystyka byłaby powodem do satysfakcji, gdyby nie fakt, że mamy do czynienia z okresem przejściowym, bowiem dekoniunktura powoduje, iż inwestorzy redukują swą aktywność. Wyraźnie zmalała w ostatnich 4 miesiącach ilość składanych wniosków i decyzji o warunki zabudowy w porównaniu z rokiem minionym (tych pierwszych było mniej o 16 proc., drugich zaś o 22 proc.). Podobne zjawisko dotyczy wniosków o pozwoleń na budowę - jest ich mniej o ok. 20 proc. I dotyczą o one połowę mniejszej liczny mieszkań w budownictwie wielorodzinnym. Kryzys najbardziej negatywnie skutkuje w sferze budownictwa indywidualnego. W tym przypadku wydano aż o 50 proc. mniej pozwoleń na budowę.

Wnioski nasuwają się same. Za rok, dwa będzie w Krakowie brakować mieszkań, co prawdopodobnie zaowocuje wzrostem cen. Analitycy koncentrują się dziś przede wszystkim na opisie negatywnych zjawisk występujących na rynku nieruchomości, choć właściwie żaden z nich jeszcze przed kilkoma miesiącami nie wieszczył kryzysu. Minorowy ton pojawiający się w ich wypowiedziach jest chyba jednak równie mocno przesadzony, jak wyrażany wcześniej optymizm.

Janusz Michalczak

DZIENNIK POLSKI

interia.pl

Co psuje rynek nieruchomości?

Zgodnie z oczekiwaniami, maj przyniósł dalszy wzrost transakcji na rynku mieszkaniowym oraz niewielką zwyżkę cen w porównaniu z kwietniem.

W skali dwunastomiesięcznej dynamika spadków cen wciąż osiąga dwucyfrowe wartości - wynika z porównania transakcji przeprowadzonych przez klientów Open Finance i Home Brokera (po raz pierwszy włączyliśmy dane tej firmy do naszych statystyk). Na tle pozostałych miast wyróżnia się Kraków ze spadkiem mediany o 2,7 proc. Jednak jest to - jak sądzimy - efekt programu "Rodzina na swoim", który w niewielkim stopniu obejmuje stolicę Małopolski ze względu na niskie limity.

Teraz, aby skorzystać ze wsparcia Skarbu Państwa, należałoby w Krakowie kupić mieszkanie w cenie poniżej 5 340 zł za metr (to o prawie 15 proc. mniej niż mediana cen transakcyjnych dla tego miasta). W innych ośrodkach, gdzie skorzystać z programu jest znacznie łatwiej, dynamika spadku jest wyższa, ponieważ program "Rodzina na swoim" coraz silniej wpływa na cały rynek nieruchomości (liczba udzielonych kredytów w ramach programu wzrosła w maju do 2,86 tys. - to może być nawet 20 proc. wszystkich udzielonych w tym czasie kredytów hipotecznych), a sprzedający (także deweloperzy) dostosowują się do wymagań programu.

W Krakowie ceną za utrzymanie wysokiej mediany cen transakcyjnych jest wolniejszy przyrost transakcji. W Open Finance (nie uwzględniając transakcji Home Brokera) odnotowaliśmy zwyżkę o jedną trzecią w porównaniu z kwietniem w wymienionych niżej miastach.

W obecnych warunkach rynkowych (polityki zaostrzania dostępności kredytów hipotecznych) zwiększenie ilości transakcji jest po części efektem większej liczby klientów w oddziałach, ale także ożywieniem typowo sezonowym (drugi kwartał zwykle jest najlepszy dla liczby transakcji na rynku mieszkaniowym) i rosnącą popularnością programu dopłat do kredytów.


W porównaniu z kwietniem spadek cen został wyhamowany, ponieważ maj przyniósł wzrost w czterech na pięć monitorowanych miast. Danych w ujęciu miesięcznym nie będziemy jednak prezentować, ponieważ wahania w tak krótkim okresie uważamy za mało miarodajne.

Komentarz

Pomimo widocznego w II kwartale ożywienia, nie przesądzamy, że będzie mieć trwały charakter. Rynek pozostaje pod coraz większym wpływem programu "Rodzina na swoim", który coraz silniej oddziałuje na poziom cen i w pewien sposób zakłóca działanie sił rynkowych. Nie jest wykluczone, że w najbliższych kwartałach ceny transakcyjne będą mocniej niż do tej pory uzależnione od wskaźnika wartości odtworzeniowej, publikowanego przez GUS (od niego bowiem zależą limity w programie). W konsekwencji może to oznaczać łagodniejszy spadek cen niż wcześniej oczekiwany, ponieważ rynek podaży dostosowuje się do popytu, ten zaś jest stymulowany programem. Nie pierwszy raz szczytne intencje ustawodawców obrócić się mogą przeciwko beneficjentom programu. Zwłaszcza dyskutowane w parlamencie rozszerzenie katalogu beneficjentów (o osoby samotne, nie posiadające dzieci na utrzymaniu) może zapobiec spadkom cen mieszkań.

Oczekujemy utrzymania dobrej koniunktury jeszcze w czerwcu, natomiast trzeci kwartał przyniesie - w naszej opinii - wyraźne sezonowe spowolnienie rynku hipotecznego i liczby przeprowadzanych transakcji. Nie widzimy jednak podstaw do wzrostu cen w czwartym kwartale ani ożywienia akcji kredytowej poza programem dopłat kredytowych. W drugim półroczu oczekujemy zatem łagodnego spadku cen mieszkań.


Open Finance

Wrocław i Kraków notują wzrost cen w porównaniu z grudniem. Miasta te jako pierwsze zmierzyły się z bessą na rynku nieruchomości, czego efektem jest niska baza ubiegłego roku. Warszawa i Poznań są pod tym względem opóźnione (bessa zastała je najpóźniej), dlatego spadek cen mieszkań jest tam nadal wyraźny.

Emil Szweda, Bernard Waszczyk - analitycy Open Finance

Współpraca: Home Broker

interia.pl

Co psuje rynek nieruchomości?

Zgodnie z oczekiwaniami, maj przyniósł dalszy wzrost transakcji na rynku mieszkaniowym oraz niewielką zwyżkę cen w porównaniu z kwietniem.

W skali dwunastomiesięcznej dynamika spadków cen wciąż osiąga dwucyfrowe wartości - wynika z porównania transakcji przeprowadzonych przez klientów Open Finance i Home Brokera (po raz pierwszy włączyliśmy dane tej firmy do naszych statystyk). Na tle pozostałych miast wyróżnia się Kraków ze spadkiem mediany o 2,7 proc. Jednak jest to - jak sądzimy - efekt programu "Rodzina na swoim", który w niewielkim stopniu obejmuje stolicę Małopolski ze względu na niskie limity.

Teraz, aby skorzystać ze wsparcia Skarbu Państwa, należałoby w Krakowie kupić mieszkanie w cenie poniżej 5 340 zł za metr (to o prawie 15 proc. mniej niż mediana cen transakcyjnych dla tego miasta). W innych ośrodkach, gdzie skorzystać z programu jest znacznie łatwiej, dynamika spadku jest wyższa, ponieważ program "Rodzina na swoim" coraz silniej wpływa na cały rynek nieruchomości (liczba udzielonych kredytów w ramach programu wzrosła w maju do 2,86 tys. - to może być nawet 20 proc. wszystkich udzielonych w tym czasie kredytów hipotecznych), a sprzedający (także deweloperzy) dostosowują się do wymagań programu.

W Krakowie ceną za utrzymanie wysokiej mediany cen transakcyjnych jest wolniejszy przyrost transakcji. W Open Finance (nie uwzględniając transakcji Home Brokera) odnotowaliśmy zwyżkę o jedną trzecią w porównaniu z kwietniem w wymienionych niżej miastach.

W obecnych warunkach rynkowych (polityki zaostrzania dostępności kredytów hipotecznych) zwiększenie ilości transakcji jest po części efektem większej liczby klientów w oddziałach, ale także ożywieniem typowo sezonowym (drugi kwartał zwykle jest najlepszy dla liczby transakcji na rynku mieszkaniowym) i rosnącą popularnością programu dopłat do kredytów.


W porównaniu z kwietniem spadek cen został wyhamowany, ponieważ maj przyniósł wzrost w czterech na pięć monitorowanych miast. Danych w ujęciu miesięcznym nie będziemy jednak prezentować, ponieważ wahania w tak krótkim okresie uważamy za mało miarodajne.

Komentarz

Pomimo widocznego w II kwartale ożywienia, nie przesądzamy, że będzie mieć trwały charakter. Rynek pozostaje pod coraz większym wpływem programu "Rodzina na swoim", który coraz silniej oddziałuje na poziom cen i w pewien sposób zakłóca działanie sił rynkowych. Nie jest wykluczone, że w najbliższych kwartałach ceny transakcyjne będą mocniej niż do tej pory uzależnione od wskaźnika wartości odtworzeniowej, publikowanego przez GUS (od niego bowiem zależą limity w programie). W konsekwencji może to oznaczać łagodniejszy spadek cen niż wcześniej oczekiwany, ponieważ rynek podaży dostosowuje się do popytu, ten zaś jest stymulowany programem. Nie pierwszy raz szczytne intencje ustawodawców obrócić się mogą przeciwko beneficjentom programu. Zwłaszcza dyskutowane w parlamencie rozszerzenie katalogu beneficjentów (o osoby samotne, nie posiadające dzieci na utrzymaniu) może zapobiec spadkom cen mieszkań.

Oczekujemy utrzymania dobrej koniunktury jeszcze w czerwcu, natomiast trzeci kwartał przyniesie - w naszej opinii - wyraźne sezonowe spowolnienie rynku hipotecznego i liczby przeprowadzanych transakcji. Nie widzimy jednak podstaw do wzrostu cen w czwartym kwartale ani ożywienia akcji kredytowej poza programem dopłat kredytowych. W drugim półroczu oczekujemy zatem łagodnego spadku cen mieszkań.


Open Finance

Wrocław i Kraków notują wzrost cen w porównaniu z grudniem. Miasta te jako pierwsze zmierzyły się z bessą na rynku nieruchomości, czego efektem jest niska baza ubiegłego roku. Warszawa i Poznań są pod tym względem opóźnione (bessa zastała je najpóźniej), dlatego spadek cen mieszkań jest tam nadal wyraźny.

Emil Szweda, Bernard Waszczyk - analitycy Open Finance

Współpraca: Home Broker

interia.pl

NBP:Mieszkania jeszcze tańsze?

Mieszkania będą jeszcze tanieć. W całym roku realny spadek cen, czyli uwzględniając inflację, wyniesie 15-20 proc. - mówi Jacek Łaszek, szef Zespołu ds. Rynku Nieruchomości w Instytucie Ekonomicznym Narodowego Banku Polskiego.

Większość pośredników nie zgadza się z tą prognozą. - Jeśli popatrzymy na ceny ofertowe, to tych spadków nie widać. Właściciele nie są skłonni do obniżek, bo spodziewają się, że obecna sytuacja jest przejściowa i wzrosty cen powrócą - mówi Marcin Jańczuk z Metrohouse.

- Średnia cena może spaść, ale tylko dlatego, że będzie teraz budowanych więcej projektów tańszych. Jeśli chodzi o spadek cen porównywalnych projektów, to już go nie będzie - dodaje Robert Chojnacki, prezes redNet Property Group.

Są jednak pośrednicy, którzy spodziewają się, że w ciągu tego roku ceny mieszkań spadną o 20 proc.

- Według mnie już w tej chwili w przypadku wielu nieruchomości ceny obniżyły się o 15 proc. Pierwszy raz od czasu, gdy robię analizy rynku, pojawiły się na Mokotowie mieszkania wybudowane po 2000 roku, których cena spadła poniżej 7 tys. zł - mówi Jerzy Sobański z Agencji Akces.

Eksperci podkreślają, że szczególnie trudno sprzedać dzisiaj duże lokale.

- Większość mieszkań, które sprzedajemy, nie przekracza ceny 350 tys. zł. Niewiele osób stać na większe lokale. Nie obawiam się natomiast spadku cen mieszkań w nowo oddawanych budynkach, w centrach miast lub dobrze skomunikowanych z tym centrum - uważa Marcin Jańczuk.

Roman Grzyb

interia.pl

NBP:Mieszkania jeszcze tańsze?

Mieszkania będą jeszcze tanieć. W całym roku realny spadek cen, czyli uwzględniając inflację, wyniesie 15-20 proc. - mówi Jacek Łaszek, szef Zespołu ds. Rynku Nieruchomości w Instytucie Ekonomicznym Narodowego Banku Polskiego.

Większość pośredników nie zgadza się z tą prognozą. - Jeśli popatrzymy na ceny ofertowe, to tych spadków nie widać. Właściciele nie są skłonni do obniżek, bo spodziewają się, że obecna sytuacja jest przejściowa i wzrosty cen powrócą - mówi Marcin Jańczuk z Metrohouse.

- Średnia cena może spaść, ale tylko dlatego, że będzie teraz budowanych więcej projektów tańszych. Jeśli chodzi o spadek cen porównywalnych projektów, to już go nie będzie - dodaje Robert Chojnacki, prezes redNet Property Group.

Są jednak pośrednicy, którzy spodziewają się, że w ciągu tego roku ceny mieszkań spadną o 20 proc.

- Według mnie już w tej chwili w przypadku wielu nieruchomości ceny obniżyły się o 15 proc. Pierwszy raz od czasu, gdy robię analizy rynku, pojawiły się na Mokotowie mieszkania wybudowane po 2000 roku, których cena spadła poniżej 7 tys. zł - mówi Jerzy Sobański z Agencji Akces.

Eksperci podkreślają, że szczególnie trudno sprzedać dzisiaj duże lokale.

- Większość mieszkań, które sprzedajemy, nie przekracza ceny 350 tys. zł. Niewiele osób stać na większe lokale. Nie obawiam się natomiast spadku cen mieszkań w nowo oddawanych budynkach, w centrach miast lub dobrze skomunikowanych z tym centrum - uważa Marcin Jańczuk.

Roman Grzyb

interia.pl

Grunt, to lokalizacja i cena

Telefoniczna Agencja Informacyjna Sp. z o.o. opracowała raport, w którym przeanalizowano i podsumowano ogłoszenia dotyczące sprzedaży działek w Polsce, w okresie od stycznia do maja 2009 r. Wynika z niego, iż w tym czasie opublikowano ponad 11,5 tys. bezpośrednich ogłoszeń dotyczących zbycia gruntów. Większość z nich pochodziła z województw dolnośląskiego, lubelskiego i mazowieckiego. Najczęściej sprzedawano grunty o wielkości od 1 001 do 3 000 m kw.

W okresie od stycznia do maja 2009 r., w Polsce, ogłoszonych zostało 11 575 informacji dotyczących chęci zbycia gruntów. Najwięcej działek w sprzedaży bezpośredniej oferowano w województwach: dolnośląskim - 1 798 informacji, lubelskim - 1 713 informacji, mazowieckim - 1 489 informacji. Natomiast najmniej ogłoszeń bezpośrednich opublikowano - w województwie podlaskim - 159 informacji.

Wśród miast, natomiast, najczęściej w ofertach sprzedaży gruntów przewijały się: Lublin (lubelskie), Warszawa (mazowieckie), Wrocław (dolnośląskie), Łódź (łódzkie) oraz Kraków (małopolskie). W tabeli zaprezentowane zostały dane ze wszystkich województw. Należy jednak dodać, że jest to liczba ogłoszeń bezpośrednich, a w niektórych z nich informowano o ofercie zbycia więcej niż jednego gruntu.


Informacja prasowa

Najczęściej na sprzedaż wystawiane były działki o powierzchni od 1 001 do 3 000 m kw., a najrzadziej działki o powierzchni do 500 m kw.


Informacja prasowa

Na sprzedaż wystawiane były głównie działki niezabudowane - 69 proc. wszystkich ogłoszeń.

Raport dotyczący obrotu działkami w Polsce powstał na podstawie informacji pozyskanych z prasy oraz ze źródeł internetowych. Analizie poddane zostały ogłoszenia drobne (bez ogłoszeń agencyjnych), przetargi dotyczące zbycia gruntów oraz informacje na temat licytacji komorniczych gruntów.

TAI

Telefoniczna Agencja Informacyjna Sp. z o.o. jest jednym z liderów rynku informacji gospodarczej, monitoringu prasy i monitoringu przetargów.

Grunt, to lokalizacja i cena

Telefoniczna Agencja Informacyjna Sp. z o.o. opracowała raport, w którym przeanalizowano i podsumowano ogłoszenia dotyczące sprzedaży działek w Polsce, w okresie od stycznia do maja 2009 r. Wynika z niego, iż w tym czasie opublikowano ponad 11,5 tys. bezpośrednich ogłoszeń dotyczących zbycia gruntów. Większość z nich pochodziła z województw dolnośląskiego, lubelskiego i mazowieckiego. Najczęściej sprzedawano grunty o wielkości od 1 001 do 3 000 m kw.

W okresie od stycznia do maja 2009 r., w Polsce, ogłoszonych zostało 11 575 informacji dotyczących chęci zbycia gruntów. Najwięcej działek w sprzedaży bezpośredniej oferowano w województwach: dolnośląskim - 1 798 informacji, lubelskim - 1 713 informacji, mazowieckim - 1 489 informacji. Natomiast najmniej ogłoszeń bezpośrednich opublikowano - w województwie podlaskim - 159 informacji.

Wśród miast, natomiast, najczęściej w ofertach sprzedaży gruntów przewijały się: Lublin (lubelskie), Warszawa (mazowieckie), Wrocław (dolnośląskie), Łódź (łódzkie) oraz Kraków (małopolskie). W tabeli zaprezentowane zostały dane ze wszystkich województw. Należy jednak dodać, że jest to liczba ogłoszeń bezpośrednich, a w niektórych z nich informowano o ofercie zbycia więcej niż jednego gruntu.


Informacja prasowa

Najczęściej na sprzedaż wystawiane były działki o powierzchni od 1 001 do 3 000 m kw., a najrzadziej działki o powierzchni do 500 m kw.


Informacja prasowa

Na sprzedaż wystawiane były głównie działki niezabudowane - 69 proc. wszystkich ogłoszeń.

Raport dotyczący obrotu działkami w Polsce powstał na podstawie informacji pozyskanych z prasy oraz ze źródeł internetowych. Analizie poddane zostały ogłoszenia drobne (bez ogłoszeń agencyjnych), przetargi dotyczące zbycia gruntów oraz informacje na temat licytacji komorniczych gruntów.

TAI

Telefoniczna Agencja Informacyjna Sp. z o.o. jest jednym z liderów rynku informacji gospodarczej, monitoringu prasy i monitoringu przetargów.

Zbudują halę za 44,8 mln zł

Budimex Dromex wybuduje za 44,8 mln zł netto halę widowiskowo-sportową dla gminy Ostrowiec Świętokrzyski - poinformował w komunikacie prasowym Budimex.

Według oczekiwań inwestora wykonawca powinien wybudować halę w ciągu dwóch lat, jednak Budimex Dromex zadeklarował, że hala zostanie wybudowana do końca 2010 roku.

Do końca lutego 2011 roku, po dokonaniu wszelkich odbiorów i uzyskaniu pozwoleń, hala ma zostać oddana do użytku.

PAP

Zbudują halę za 44,8 mln zł

Budimex Dromex wybuduje za 44,8 mln zł netto halę widowiskowo-sportową dla gminy Ostrowiec Świętokrzyski - poinformował w komunikacie prasowym Budimex.

Według oczekiwań inwestora wykonawca powinien wybudować halę w ciągu dwóch lat, jednak Budimex Dromex zadeklarował, że hala zostanie wybudowana do końca 2010 roku.

Do końca lutego 2011 roku, po dokonaniu wszelkich odbiorów i uzyskaniu pozwoleń, hala ma zostać oddana do użytku.

PAP

Gazociąg Północny zaszkodzi polskim portom

Gazociąg Północny zablokuje rozwój portów w Szczecinie i Świnoujściu - wynika z polskiego stanowiska w sprawie projektu rosyjsko-niemieckiego rurociągu, do którego dotarła "Gazeta Wyborcza".

Gazociąg Nord Stream chce zbudować konsorcjum kontrolowane przez Gazprom, żeby dostarczać gaz do Niemiec po dnie Bałtyku, z pominięciem Europy Środkowej.

Decydujący głos w sprawie tej inwestycji mają Rosja, Finlandia, Szwecja, Dania i Niemcy, bo rura przetnie wody, na których obowiązują prawa tych państw (mają one status tzw. państw pochodzenia). Natomiast Polska może tylko zgłaszać tym państwom swoje uwagi.

Tymczasem zdaniem polskich władz, Gazociąg Północny uniemożliwi m.in. bezpieczne wpływanie do portów statkom o takim zanurzeniu jak obecnie, bo przecina tor wodny prowadzący do tych portów. Zablokuje w ten sposób ich rozwój i zwiększy ryzyko awarii.

"Kommiersant": Niemcy mogą dołączyć do przeciwników Nord Stream

Niemcy mogą dołączyć do przeciwników Nord Stream (Gazociągu Północnego) - informuje w środę dziennik "Kommiersant" wyjaśniając, że przeciwko budowie bałtyckiej magistrali wystąpiła Bundeswehra.

Rosyjska gazeta podaje, że kilka tygodni temu dowództwo Bundeswehry skierowało do komisji obrony Bundestagu oficjalne pismo z żądaniem zmiany trasy Nord Stream.

Według "Kommiersanta", niemieccy wojskowi zwrócili uwagę, że gazociąg ma przebiegać w pobliżu morskiego poligonu koło wyspy Rugia, na którym Bundeswehra często organizuje manewry.

"Protest Bundeswehry to cios w plecy. Problemów z Nord Stream w Niemczech strona rosyjska się nie spodziewała" - podkreśla dziennik.

"Jeśli niemieccy wojskowi będą się upierali, to doprowadzi to zapewne do zmiany trasy i zwiększenia kosztów" - dodaje "Kommiersant".

Gazeta pisze, że problemy Nord Stream będą jednym z głównych tematów środowej wizyty szefa niemieckiej dyplomacji Franka- Waltera Steinmeiera w Moskwie, podczas której zostanie on przyjęty przez prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, spotka się z premierem Władimirem Putinem i przeprowadzi rozmowy z ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Ławrowem.

"Kommiersant" zwraca uwagę, że niemieccy wojskowi już niejednokrotnie wyrażali niezadowolenie z powodu projektu Nord Stream.

W styczniu 2007 roku - przypomina dziennik - dowództwo Północnego Okręgu w Kilonii alarmowało, że budowa planowana jest w strefach, w których odbywają się ćwiczenia lotnictwa i marynarki wojennej Niemiec.

"W jego oświadczeniu wskazywano, że Bundeswehra nie może brać na siebie odpowiedzialności za ewentualne incydenty, do jakich może dojść w czasie przeprowadzania strzelań w pobliżu miejsc, w których układana będzie rura bądź w wyniku eksplozji niewybuchów" - pisze "Kommiersant".

Gazeta zauważa, że teraz z podobnym oświadczeniem oficjalnie wystąpiło dowództwo Bundeswehry. "Kommiersant" zaznacza, że ministrem obrony Niemiec jest przedstawicielem CDU, na której czele stoi kanclerz Angela Merkel.

Dziennik podaje również, że spółka Nord Stream, przyszły operator gazociągu, który przez Morze Bałtyckie ma bezpośrednio połączyć Rosję z Niemcami, potwierdziła, że Bundeswehra złożyła zastrzeżenia do projektu.

"Kommiersant" podkreśla, że nowe uwagi do Nord Stream zgłosiły też inne kraje regionu bałtyckiego - Polska, Estonia i Litwa, zaś Finlandia zażądała dodatkowych informacji o projekcie.

"W odpowiedzi Gazprom zagroził we wtorek Europie, że będzie sprzedawał swój gaz w innych kierunkach" - pisze moskiewska gazeta.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP


Gazociąg Północny zaszkodzi polskim portom

Gazociąg Północny zablokuje rozwój portów w Szczecinie i Świnoujściu - wynika z polskiego stanowiska w sprawie projektu rosyjsko-niemieckiego rurociągu, do którego dotarła "Gazeta Wyborcza".

Gazociąg Nord Stream chce zbudować konsorcjum kontrolowane przez Gazprom, żeby dostarczać gaz do Niemiec po dnie Bałtyku, z pominięciem Europy Środkowej.

Decydujący głos w sprawie tej inwestycji mają Rosja, Finlandia, Szwecja, Dania i Niemcy, bo rura przetnie wody, na których obowiązują prawa tych państw (mają one status tzw. państw pochodzenia). Natomiast Polska może tylko zgłaszać tym państwom swoje uwagi.

Tymczasem zdaniem polskich władz, Gazociąg Północny uniemożliwi m.in. bezpieczne wpływanie do portów statkom o takim zanurzeniu jak obecnie, bo przecina tor wodny prowadzący do tych portów. Zablokuje w ten sposób ich rozwój i zwiększy ryzyko awarii.

"Kommiersant": Niemcy mogą dołączyć do przeciwników Nord Stream

Niemcy mogą dołączyć do przeciwników Nord Stream (Gazociągu Północnego) - informuje w środę dziennik "Kommiersant" wyjaśniając, że przeciwko budowie bałtyckiej magistrali wystąpiła Bundeswehra.

Rosyjska gazeta podaje, że kilka tygodni temu dowództwo Bundeswehry skierowało do komisji obrony Bundestagu oficjalne pismo z żądaniem zmiany trasy Nord Stream.

Według "Kommiersanta", niemieccy wojskowi zwrócili uwagę, że gazociąg ma przebiegać w pobliżu morskiego poligonu koło wyspy Rugia, na którym Bundeswehra często organizuje manewry.

"Protest Bundeswehry to cios w plecy. Problemów z Nord Stream w Niemczech strona rosyjska się nie spodziewała" - podkreśla dziennik.

"Jeśli niemieccy wojskowi będą się upierali, to doprowadzi to zapewne do zmiany trasy i zwiększenia kosztów" - dodaje "Kommiersant".

Gazeta pisze, że problemy Nord Stream będą jednym z głównych tematów środowej wizyty szefa niemieckiej dyplomacji Franka- Waltera Steinmeiera w Moskwie, podczas której zostanie on przyjęty przez prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, spotka się z premierem Władimirem Putinem i przeprowadzi rozmowy z ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Ławrowem.

"Kommiersant" zwraca uwagę, że niemieccy wojskowi już niejednokrotnie wyrażali niezadowolenie z powodu projektu Nord Stream.

W styczniu 2007 roku - przypomina dziennik - dowództwo Północnego Okręgu w Kilonii alarmowało, że budowa planowana jest w strefach, w których odbywają się ćwiczenia lotnictwa i marynarki wojennej Niemiec.

"W jego oświadczeniu wskazywano, że Bundeswehra nie może brać na siebie odpowiedzialności za ewentualne incydenty, do jakich może dojść w czasie przeprowadzania strzelań w pobliżu miejsc, w których układana będzie rura bądź w wyniku eksplozji niewybuchów" - pisze "Kommiersant".

Gazeta zauważa, że teraz z podobnym oświadczeniem oficjalnie wystąpiło dowództwo Bundeswehry. "Kommiersant" zaznacza, że ministrem obrony Niemiec jest przedstawicielem CDU, na której czele stoi kanclerz Angela Merkel.

Dziennik podaje również, że spółka Nord Stream, przyszły operator gazociągu, który przez Morze Bałtyckie ma bezpośrednio połączyć Rosję z Niemcami, potwierdziła, że Bundeswehra złożyła zastrzeżenia do projektu.

"Kommiersant" podkreśla, że nowe uwagi do Nord Stream zgłosiły też inne kraje regionu bałtyckiego - Polska, Estonia i Litwa, zaś Finlandia zażądała dodatkowych informacji o projekcie.

"W odpowiedzi Gazprom zagroził we wtorek Europie, że będzie sprzedawał swój gaz w innych kierunkach" - pisze moskiewska gazeta.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP


Obniżysz ratę, kupując franki w kantorze

Już za trzy tygodnie będziesz mógł obniżyć ratę kredytu hipotecznego we frankach czy euro, spłacając go walutą kupioną w kantorze - informuje "Polska".
Pierwszego lipca wchodzą w życie przepisy Komisji Nadzoru Finansowego, które pozwolą kredytobiorcom uniknąć wysokich kursów sprzedaży waluty stosowanych przez banki. Najwyższe ma Dom Bank. Tam widełki pomiędzy kursem kupna a sprzedaży wynoszą aż 39 gr.

Aby móc spłacać kredyt hipoteczny walutą kupioną w kantorze, kredytobiorca po 1 lipca będzie musiał się udać do banku i podpisać aneks do umowy. Taką decyzję będzie można podjąć tylko raz podczas całego okresu kredytowania. Dlatego trzeba dokładnie przemyśleć, czy operacja się opłaci.

Istnieje też ryzyko, że gdy wielu klientów rzuci się do kupowania franka w kantorach, również tam podrożeje. - Tej waluty na rynku brakuje. Nie jest tak popularna jak euro. Przy większym popycie może to spowodować wzrost jego kursu również w kantorach - ocenia Marek Rogalski, analityk DM BOŚ.

Więcej plusów i minusów w dzisiejszym wydaniu "Polski".
wp.pl

Obniżysz ratę, kupując franki w kantorze

Już za trzy tygodnie będziesz mógł obniżyć ratę kredytu hipotecznego we frankach czy euro, spłacając go walutą kupioną w kantorze - informuje "Polska".
Pierwszego lipca wchodzą w życie przepisy Komisji Nadzoru Finansowego, które pozwolą kredytobiorcom uniknąć wysokich kursów sprzedaży waluty stosowanych przez banki. Najwyższe ma Dom Bank. Tam widełki pomiędzy kursem kupna a sprzedaży wynoszą aż 39 gr.

Aby móc spłacać kredyt hipoteczny walutą kupioną w kantorze, kredytobiorca po 1 lipca będzie musiał się udać do banku i podpisać aneks do umowy. Taką decyzję będzie można podjąć tylko raz podczas całego okresu kredytowania. Dlatego trzeba dokładnie przemyśleć, czy operacja się opłaci.

Istnieje też ryzyko, że gdy wielu klientów rzuci się do kupowania franka w kantorach, również tam podrożeje. - Tej waluty na rynku brakuje. Nie jest tak popularna jak euro. Przy większym popycie może to spowodować wzrost jego kursu również w kantorach - ocenia Marek Rogalski, analityk DM BOŚ.

Więcej plusów i minusów w dzisiejszym wydaniu "Polski".
wp.pl

Miasta będą przejezdne najwcześniej za cztery lata

Korki na drogach stały się już tak uciążliwe, że informacyjna stacja telewizyjna TVN24 zdecydowała się kupić helikopter. Po co? By pokazywać obrazki z zatłoczonych miast i pomagać kierowcom omijać samochodowe zatory.
W Polsce lawinowo przybyło samochodów i wciąż ich przybywa. Tymczasem układy drogowe polskich miast dopiero zaczynają przypominać te ze średnio rozwiniętych miast Zachodu, bo o Stanach Zjednoczonych nie ma nawet co wspominać - mówi prof. Wojciech Suchorzewski z Politechniki Warszawskiej, współautor polityki transportowej Warszawy.

Polskie miasta zaczęły już za to gonić te zza oceanu pod względem natężenia ruchu. Według ostatnich badań warszawskim mostem Grota-Roweckiego, najpopularniejszą stołeczną przeprawą przez Wisłę, przejeżdża już ponad 164 tys. pojazdów na dobę. To wynik porównywalny z natężeniem ruchu na autostradach w San Francisco lub Los Angeles.
Jest jednak szansa, że fatalna sytuacja na drogach największych polskich miast wkrótce się zmieni. Jak policzyła GP, sześć polskich metropolii (Warszawa, Gdańsk, Wrocław, Łódź, Kraków i Poznań) wyda co najmniej 17,8 mld zł na remonty i budowę nowych dróg oraz na usprawnienie komunikacji miejskiej.

Połowa tych pieniędzy - niemal 9,3 mld zł - to drogowo-komunikacyjny budżet Warszawy do 2013 roku. Niecały 1 mld zł będzie kosztował most Północny, którego budowa rozpoczęła się dwa tygodnie temu po ośmiu latach przygotowań. Ta inwestycja na razie nie utrudnia jednak życia kierowcom tak jak remont torowiska na innej warszawskiej przeprawie - wzdłuż Trasy W-Z biegnącej mostem Śląsko-Dąbrowskim.

Warszawa już teraz jest najbardziej rozkopanym miastem, a przez to i zakorkowanym. Modernizacji, remontów i przebudów jest tak dużo, że dwa lata temu powołano dodatkowe biuro w urzędzie miasta do koordynowania wszystkich prac.

Samych największych inwestycji prowadzonych i finansowanych tylko przez miasto, które rozpoczną się w tym i przyszłym roku, będzie 15. Ich łączna wartość to niemal 7,3 mld zł - mówi Tomasz Kunert, rzecznik miejskiego koordynatora ds. remontów.

Maciej Szczepaniuk

Z jakiego powodu najprawdopodobniej w połowie 2010 roku – Warszawa na dobre ugrzęźnie w korkach? Jakie inwestycje planują władze Krakowa? Dlaczego inwestycje budowane w Łodzi nie będą jednak aż tak wielkim utrudnieniem dla mieszkańców jak w innych miastach ?

Gazeta Prawna
wp.pl

Miasta będą przejezdne najwcześniej za cztery lata

Korki na drogach stały się już tak uciążliwe, że informacyjna stacja telewizyjna TVN24 zdecydowała się kupić helikopter. Po co? By pokazywać obrazki z zatłoczonych miast i pomagać kierowcom omijać samochodowe zatory.
W Polsce lawinowo przybyło samochodów i wciąż ich przybywa. Tymczasem układy drogowe polskich miast dopiero zaczynają przypominać te ze średnio rozwiniętych miast Zachodu, bo o Stanach Zjednoczonych nie ma nawet co wspominać - mówi prof. Wojciech Suchorzewski z Politechniki Warszawskiej, współautor polityki transportowej Warszawy.

Polskie miasta zaczęły już za to gonić te zza oceanu pod względem natężenia ruchu. Według ostatnich badań warszawskim mostem Grota-Roweckiego, najpopularniejszą stołeczną przeprawą przez Wisłę, przejeżdża już ponad 164 tys. pojazdów na dobę. To wynik porównywalny z natężeniem ruchu na autostradach w San Francisco lub Los Angeles.
Jest jednak szansa, że fatalna sytuacja na drogach największych polskich miast wkrótce się zmieni. Jak policzyła GP, sześć polskich metropolii (Warszawa, Gdańsk, Wrocław, Łódź, Kraków i Poznań) wyda co najmniej 17,8 mld zł na remonty i budowę nowych dróg oraz na usprawnienie komunikacji miejskiej.

Połowa tych pieniędzy - niemal 9,3 mld zł - to drogowo-komunikacyjny budżet Warszawy do 2013 roku. Niecały 1 mld zł będzie kosztował most Północny, którego budowa rozpoczęła się dwa tygodnie temu po ośmiu latach przygotowań. Ta inwestycja na razie nie utrudnia jednak życia kierowcom tak jak remont torowiska na innej warszawskiej przeprawie - wzdłuż Trasy W-Z biegnącej mostem Śląsko-Dąbrowskim.

Warszawa już teraz jest najbardziej rozkopanym miastem, a przez to i zakorkowanym. Modernizacji, remontów i przebudów jest tak dużo, że dwa lata temu powołano dodatkowe biuro w urzędzie miasta do koordynowania wszystkich prac.

Samych największych inwestycji prowadzonych i finansowanych tylko przez miasto, które rozpoczną się w tym i przyszłym roku, będzie 15. Ich łączna wartość to niemal 7,3 mld zł - mówi Tomasz Kunert, rzecznik miejskiego koordynatora ds. remontów.

Maciej Szczepaniuk

Z jakiego powodu najprawdopodobniej w połowie 2010 roku – Warszawa na dobre ugrzęźnie w korkach? Jakie inwestycje planują władze Krakowa? Dlaczego inwestycje budowane w Łodzi nie będą jednak aż tak wielkim utrudnieniem dla mieszkańców jak w innych miastach ?

Gazeta Prawna
wp.pl

Pilot zasilany... zapalniczką

Czy jest możliwość sterowania napędem bramy garażowej i wjazdowej zaawansowanym technologicznie pilotem, gdy nie dysponujemy bateriami czy akumulatorami? Teraz już tak. Umożliwia to pilot samochodowy zasilany bezpośrednio z gniazda samochodowej zapalniczki.
Wyobraźmy sobie, że wracamy do domu po ciężkim dniu pracy, nastroju nie poprawia zmieniająca się jak w kalejdoskopie aura - spotęgowany wiatrem deszcz i wdzierający się za kołnierz chłód. Kiedy docieramy w końcu przed naszą posesję i myślami już jesteśmy przy kubku gorącej herbaty i ciepłych kapciach, okazuje się, że pilot do bramy garażowej nie reaguje. Baterie uległy wyczerpaniu. Frustracja sięga zenitu w momencie, gdy okazuje się, że nie posiadamy w aucie kompletu nowych akumulatorów. Nie pozostaje nic innego jak opuszczenie przytulnego wnętrza pojazdu i samodzielne zmaganie się z zamkiem bramy, o ile oczywiście, brama została w taki zamek wyposażona…

Baterie? Nie, dziękuję!

Znaleziono idealne rozwiązanie skutecznie zapobiegające tego typu nieprzyjemnym sytuacjom. Firma normstahl wprowadziła do swojej oferty nowy model 3 – kanałowego pilota samochodowego. Użytkownik już nie musi się martwić, że baterie w pilocie wyczerpią się w najmniej oczekiwanym momencie, ponieważ pilot samochodowy korzysta z zasilania o mocy 12 V pobieranego bezpośrednio z gniazda zapalniczki samochodowej. Nie musimy się już kłopotać o zapasowe baterie czy zestaw akumulatorów.

Stałe miejsce dla pilota

Czy zdarzyło Ci się prowadzić wielogodzinne poszukiwania pilota do bramy, nie wiedząc, czy znajduje się on za siedzeniem, pod samochodowym fotelem czy może w bagażniku? Z nowym pilotem możemy ograniczyć ilość takich sytuacji do minimum. Trzykanałowy pilot ma teraz swoje stałe miejsce – po prostu jest umieszczony w gnieździe samochodowej zapalniczki, z której jest zasilany. Dzięki temu zawsze będzie w zasięgu wzroku, zapewniając komfort użytkowania.
Gwarancja bezpieczeństwa

Uruchamianie napędu bramy za pomocą fal radiowych jest o niebo wygodniejszym sposobem od uruchamiania kluczykiem czy zamkiem kodowym. Ponadto jest to sposób ultra bezpieczny. 3-kanałowy pilot samochodowy został wyposażony w nadajnik radiowy o częstotliwości 433,92 MHz. Ochronę przed przechwyceniem kodu przez osobę niepowołaną  i uruchomieniem bramy z obcego nadajnika zapewnia system kodu dynamicznie zmiennego – keeloq.  Działa on w sposób uniemożliwiający odkodowanie sygnału wysyłanego przez pilota poprzez transmisję unikalnego kodu wybranego spośród milionów różnych kombinacji, a ponadto przy każdym kolejnym użyciu pilota, sygnał wysyła inny kod, który jest wybierany za pomocą zaawansowanego algorytmu szyfrującego o 32 – bitowym bloku z 64 – bitowym kluczem szyfrującym. Dzięki temu uzyskujemy niemalże nieskończoną ilość kombinacji, co stanowi efektywną zaporę przed bezprawną próbą przejęcia sygnału.

Pilot pilotowi nierówny

Olbrzymią zaletą, którą doceni użytkownik pilota jest wyjątkowo duży zasięg. W terenie zabudowanym wynosi on 150 metrów, natomiast w terenie niezabudowanym sięga nawet do 300 metrów, co pozwala skutecznie skrócić czas oczekiwania na otwarcie bramy. Transmisja  jest sygnalizowana za pomocą diody informacyjnej, dzięki której zyskujemy pewność, iż wszystko działa bez zarzutu. Sygnał z wieloprzyciskowego nadajnika daje możliwość takiego zaprogramowania pilota, aby sterować nim nie tylko bramą garażową lub wjazdową, ale również oświetleniem podjazdu, czy też systemem alarmowym. Na szczególne podkreślenie zasługuje fakt, iż 3-kanałowy pilot jest w pełni kompatybilny ze wszystkimi pozostałymi urządzeniami rodziny normstahl, oszczędzając tym samym użytkownikowi czasu i nerwów poświęconych na mozolne programowanie poszczególnych elementów napędu.

3-kanałowy pilot samochodowy normstahl zasilany bezpośrednio z gniazda zapalniczki - cena: 95 + 22% VAT
2009-06-03
źródło: informacje prasowe/normstahl

Pilot zasilany... zapalniczką

Czy jest możliwość sterowania napędem bramy garażowej i wjazdowej zaawansowanym technologicznie pilotem, gdy nie dysponujemy bateriami czy akumulatorami? Teraz już tak. Umożliwia to pilot samochodowy zasilany bezpośrednio z gniazda samochodowej zapalniczki.
Wyobraźmy sobie, że wracamy do domu po ciężkim dniu pracy, nastroju nie poprawia zmieniająca się jak w kalejdoskopie aura - spotęgowany wiatrem deszcz i wdzierający się za kołnierz chłód. Kiedy docieramy w końcu przed naszą posesję i myślami już jesteśmy przy kubku gorącej herbaty i ciepłych kapciach, okazuje się, że pilot do bramy garażowej nie reaguje. Baterie uległy wyczerpaniu. Frustracja sięga zenitu w momencie, gdy okazuje się, że nie posiadamy w aucie kompletu nowych akumulatorów. Nie pozostaje nic innego jak opuszczenie przytulnego wnętrza pojazdu i samodzielne zmaganie się z zamkiem bramy, o ile oczywiście, brama została w taki zamek wyposażona…

Baterie? Nie, dziękuję!

Znaleziono idealne rozwiązanie skutecznie zapobiegające tego typu nieprzyjemnym sytuacjom. Firma normstahl wprowadziła do swojej oferty nowy model 3 – kanałowego pilota samochodowego. Użytkownik już nie musi się martwić, że baterie w pilocie wyczerpią się w najmniej oczekiwanym momencie, ponieważ pilot samochodowy korzysta z zasilania o mocy 12 V pobieranego bezpośrednio z gniazda zapalniczki samochodowej. Nie musimy się już kłopotać o zapasowe baterie czy zestaw akumulatorów.

Stałe miejsce dla pilota

Czy zdarzyło Ci się prowadzić wielogodzinne poszukiwania pilota do bramy, nie wiedząc, czy znajduje się on za siedzeniem, pod samochodowym fotelem czy może w bagażniku? Z nowym pilotem możemy ograniczyć ilość takich sytuacji do minimum. Trzykanałowy pilot ma teraz swoje stałe miejsce – po prostu jest umieszczony w gnieździe samochodowej zapalniczki, z której jest zasilany. Dzięki temu zawsze będzie w zasięgu wzroku, zapewniając komfort użytkowania.
Gwarancja bezpieczeństwa

Uruchamianie napędu bramy za pomocą fal radiowych jest o niebo wygodniejszym sposobem od uruchamiania kluczykiem czy zamkiem kodowym. Ponadto jest to sposób ultra bezpieczny. 3-kanałowy pilot samochodowy został wyposażony w nadajnik radiowy o częstotliwości 433,92 MHz. Ochronę przed przechwyceniem kodu przez osobę niepowołaną  i uruchomieniem bramy z obcego nadajnika zapewnia system kodu dynamicznie zmiennego – keeloq.  Działa on w sposób uniemożliwiający odkodowanie sygnału wysyłanego przez pilota poprzez transmisję unikalnego kodu wybranego spośród milionów różnych kombinacji, a ponadto przy każdym kolejnym użyciu pilota, sygnał wysyła inny kod, który jest wybierany za pomocą zaawansowanego algorytmu szyfrującego o 32 – bitowym bloku z 64 – bitowym kluczem szyfrującym. Dzięki temu uzyskujemy niemalże nieskończoną ilość kombinacji, co stanowi efektywną zaporę przed bezprawną próbą przejęcia sygnału.

Pilot pilotowi nierówny

Olbrzymią zaletą, którą doceni użytkownik pilota jest wyjątkowo duży zasięg. W terenie zabudowanym wynosi on 150 metrów, natomiast w terenie niezabudowanym sięga nawet do 300 metrów, co pozwala skutecznie skrócić czas oczekiwania na otwarcie bramy. Transmisja  jest sygnalizowana za pomocą diody informacyjnej, dzięki której zyskujemy pewność, iż wszystko działa bez zarzutu. Sygnał z wieloprzyciskowego nadajnika daje możliwość takiego zaprogramowania pilota, aby sterować nim nie tylko bramą garażową lub wjazdową, ale również oświetleniem podjazdu, czy też systemem alarmowym. Na szczególne podkreślenie zasługuje fakt, iż 3-kanałowy pilot jest w pełni kompatybilny ze wszystkimi pozostałymi urządzeniami rodziny normstahl, oszczędzając tym samym użytkownikowi czasu i nerwów poświęconych na mozolne programowanie poszczególnych elementów napędu.

3-kanałowy pilot samochodowy normstahl zasilany bezpośrednio z gniazda zapalniczki - cena: 95 + 22% VAT
2009-06-03
źródło: informacje prasowe/normstahl

Datury - królowe naszych ogrodów

Zwolenników tych okazałych roślin z każdym rokiem przybywa. Ich wyjątkowo duże kwiaty stanowić mogą niewątpliwie efektowną ozdobę każdego ogrodu.
Rośliny, zwane popularnie w Polsce daturami lub bieluniami, pochodzą z Ameryki Południowej. Należą do sporej rodziny roślin psiankowatych. Charakterystyczną cechą wszystkich datur są, wspomniane wyżej, niezwykle ozdobne, duże kwiaty, których charakterystyczny, intensywny zapach, łatwo wyczuć szczególnie po zachodzie słońca. Jeszcze do niedawna nazwą „datura” uczeni obejmowali około 25 gatunków roślin (zarówno jednorocznych, jak i bylin). Od pewnego jednak czasu, botanicy zaczęli wyodrębniać grupę roślin jednorocznych, nadając im łacińską nazwę Brugmansia. Nie skupiajmy się jednak na naukowych podziałach, lecz spróbujmy poznać lepiej te wspaniałe rośliny.

Datury są prawdziwymi królowymi naszych ogrodów. Są jednak roślinami dość wymagającymi. Preferują stanowiska dobrze oświetlone. Ostatecznie, mogą również rosnąć w półcieniu, należy jednak pamiętać, iż miejsce musi być dobrze osłonięte od wiatru. Jeżeli planujemy ozdobić tymi roślinami nasz balkon, nie zapominajmy, że bielunie wymagają przesadzania. Pojemniki kupujmy w specjalistycznych sklepach ogrodniczych, pamiętając, iż muszą mieć koniecznie nawiercone w dnie otworki. Na dno każdej donicy wsypujemy niewielką warstwę żwiru, resztę zaś zapełniamy bogatą w próchnicę ziemią ogrodniczą.

Datura jest rośliną, która wymaga codziennych zabiegów pielęgnacyjnych. Jednym z najważniejszych jest częste i regularne podlewanie. Większym roślinom, ubytki wody uzupełnia się nawet kilka razy dziennie. Pamiętajmy, że nawet niewielkie odstępstwa od tej reguły mogą spowodować opadnięcie liści oraz kwiatów.

Datury wymagają również stałego nawożenia. W okresie letnim nawozimy rośliny dwa razy w tygodniu. Warte polecenia są gotowe mieszanki nawozów, które kupimy w większych sklepach z artykułami ogrodniczymi.

Okres wegetacyjny rośliny te rozpoczynają już w marcu. Wczesna wiosna jest najodpowiedniejszym okresem na przesadzanie datur z donic do gruntu. Jeżeli nasza kolekcja znajduje się na balkonie, warto wymienić w pojemnikach wierzchnią warstwę ziemi. Datury są roślinami wrażliwymi na niskie temperatury. Od wczesnej jesieni przygotujmy więc je do zimowego spoczynku. W tym celu, stopniowo ograniczamy nawożenie i podlewanie. Przed wystąpieniem pierwszych przymrozków, warto przyciąć pędy roślin. Na zimę, wnosimy je  do suchych, przewiewnych pomieszczeń. Pamiętajmy o zapewnieniu daturom odpowiedniej ilości światła. Zimujących roślin nie należy zbyt często podlewać, gdyż nadmiar wilgoci może po prostu spowodować gnicie korzeni.

Kupując datury, nie kierujmy się jedynie względami finansowi. Warto udać się do dobrego sklepu lub zaufanego ogrodnika. Możemy w ten sposób zaoszczędzić wielu rozczarowań. Nie zapominajmy również, iż wszystkie części rośliny zawierają bardzo silnie trujące alkaloidy. Powinny być więc sadzone w miejscach niedostępnych dla dzieci.

DP    
2009-06-02
źródło: wp.pl

Datury - królowe naszych ogrodów

Zwolenników tych okazałych roślin z każdym rokiem przybywa. Ich wyjątkowo duże kwiaty stanowić mogą niewątpliwie efektowną ozdobę każdego ogrodu.
Rośliny, zwane popularnie w Polsce daturami lub bieluniami, pochodzą z Ameryki Południowej. Należą do sporej rodziny roślin psiankowatych. Charakterystyczną cechą wszystkich datur są, wspomniane wyżej, niezwykle ozdobne, duże kwiaty, których charakterystyczny, intensywny zapach, łatwo wyczuć szczególnie po zachodzie słońca. Jeszcze do niedawna nazwą „datura” uczeni obejmowali około 25 gatunków roślin (zarówno jednorocznych, jak i bylin). Od pewnego jednak czasu, botanicy zaczęli wyodrębniać grupę roślin jednorocznych, nadając im łacińską nazwę Brugmansia. Nie skupiajmy się jednak na naukowych podziałach, lecz spróbujmy poznać lepiej te wspaniałe rośliny.

Datury są prawdziwymi królowymi naszych ogrodów. Są jednak roślinami dość wymagającymi. Preferują stanowiska dobrze oświetlone. Ostatecznie, mogą również rosnąć w półcieniu, należy jednak pamiętać, iż miejsce musi być dobrze osłonięte od wiatru. Jeżeli planujemy ozdobić tymi roślinami nasz balkon, nie zapominajmy, że bielunie wymagają przesadzania. Pojemniki kupujmy w specjalistycznych sklepach ogrodniczych, pamiętając, iż muszą mieć koniecznie nawiercone w dnie otworki. Na dno każdej donicy wsypujemy niewielką warstwę żwiru, resztę zaś zapełniamy bogatą w próchnicę ziemią ogrodniczą.

Datura jest rośliną, która wymaga codziennych zabiegów pielęgnacyjnych. Jednym z najważniejszych jest częste i regularne podlewanie. Większym roślinom, ubytki wody uzupełnia się nawet kilka razy dziennie. Pamiętajmy, że nawet niewielkie odstępstwa od tej reguły mogą spowodować opadnięcie liści oraz kwiatów.

Datury wymagają również stałego nawożenia. W okresie letnim nawozimy rośliny dwa razy w tygodniu. Warte polecenia są gotowe mieszanki nawozów, które kupimy w większych sklepach z artykułami ogrodniczymi.

Okres wegetacyjny rośliny te rozpoczynają już w marcu. Wczesna wiosna jest najodpowiedniejszym okresem na przesadzanie datur z donic do gruntu. Jeżeli nasza kolekcja znajduje się na balkonie, warto wymienić w pojemnikach wierzchnią warstwę ziemi. Datury są roślinami wrażliwymi na niskie temperatury. Od wczesnej jesieni przygotujmy więc je do zimowego spoczynku. W tym celu, stopniowo ograniczamy nawożenie i podlewanie. Przed wystąpieniem pierwszych przymrozków, warto przyciąć pędy roślin. Na zimę, wnosimy je  do suchych, przewiewnych pomieszczeń. Pamiętajmy o zapewnieniu daturom odpowiedniej ilości światła. Zimujących roślin nie należy zbyt często podlewać, gdyż nadmiar wilgoci może po prostu spowodować gnicie korzeni.

Kupując datury, nie kierujmy się jedynie względami finansowi. Warto udać się do dobrego sklepu lub zaufanego ogrodnika. Możemy w ten sposób zaoszczędzić wielu rozczarowań. Nie zapominajmy również, iż wszystkie części rośliny zawierają bardzo silnie trujące alkaloidy. Powinny być więc sadzone w miejscach niedostępnych dla dzieci.

DP    
2009-06-02
źródło: wp.pl

Kupujemy telefon bezprzewodowy

Choć telefonia komórkowa cieszy się w naszym kraju nieustającą popularnością, część z nas decyduje się również na utrzymywanie w domu telefonu stacjonarnego. Dla wygody warto zastanowić się nad zakupem aparatu bezprzewodowego. Podpowiadamy, na co zwrócić uwagę przy zakupie.
Wydaje się, że nowoczesne telefony bezprzewodowe coraz bardziej upodobniają się do komórek – ze względu na różnorodność funkcji, a także coraz mniejsze rozmiary. Warto jednak pamiętać, by przed zakupem aparatu zastanowić się, jakie funkcje będą dla nas przydatne i czy rzeczywiście niezbędny jest nam w domu telefon z klawiszami wielkości główki od szpilki.

Znaczna większość producentów telefonów bezprzewodowych korzysta ze standardu DECT GAP, który zapewnia cyfrową transmisję głosu. Jedną z zalet jego zastosowania jest możliwość zainstalowania w domu kilku słuchawek, które będą połączone z jedną bazą. Dlatego, jeśli chcielibyśmy używać w domu kilku słuchawek, powinniśmy przed zakupem zorientować się, czy dany aparat posiada taką funkcję i ile słuchawek możemy maksymalnie zainstalować.

Standardowo, wg danych podawanych przez producentów, zasięg telefonów bezprzewodowych wynosi około 50 metrów wewnątrz pomieszczeń i nawet do 300 metrów na zewnątrz. Dlatego, w przypadku gdy chcemy np. rozmawiać spacerując w przydomowym ogrodzie, powinniśmy sprawdzić przed zakupem, jaki zasięg posiada dany model aparatu telefonicznego.
Jak powszechnie wiadomo, wraz ze wzrostem ceny aparatu rośnie również ilość posiadanych przez niego funkcji. Do tych podstawowych, które powinien posiadać dowolny telefon zalicza się m.in. regulację głośności dzwonka (niektóre modele posiadają również kilka, a nawet kilkanaście melodii dzwonka do wyboru) czy powtarzanie ostatnio wybieranego numeru (z ang. redial).

Warto również sprawdzić, czy dany model posiada takie funkcje, jak: przywoływanie słuchawki (paging) czy regulacja głośności słuchawki. Oprócz tego w telefonach bezprzewodowych często można spotkać się z funkcją listy połączeń wybieranych, przychodzących i nieodebranych. Związana jest ona jednak również z dostępnością usługi identyfikacji numeru przychodzącego u naszego operatora telefonicznego.

Przed zakupem aparatu bezprzewodowego powinniśmy również zastanowić się, jak często będziemy z niego korzystać. Jeśli mamy w zwyczaju prowadzić długie rozmowy, nasz telefon powinien charakteryzować się dużą mocą baterii, dzięki czemu będziemy mogli korzystać z telefonu przez dłuższy czas bez konieczności jego ładowania.

Często telefony bezprzewodowe wyposażone są również w funkcję tzw. skróconego (lub szybkiego) wybierania numeru. Oznacza to, że możemy zaprogramować w aparacie numery osób, do których najczęściej dzwonimy i łączyć się z nimi w prostszy sposób.

2009-06-02
źródło: wp.pl

Kupujemy telefon bezprzewodowy

Choć telefonia komórkowa cieszy się w naszym kraju nieustającą popularnością, część z nas decyduje się również na utrzymywanie w domu telefonu stacjonarnego. Dla wygody warto zastanowić się nad zakupem aparatu bezprzewodowego. Podpowiadamy, na co zwrócić uwagę przy zakupie.
Wydaje się, że nowoczesne telefony bezprzewodowe coraz bardziej upodobniają się do komórek – ze względu na różnorodność funkcji, a także coraz mniejsze rozmiary. Warto jednak pamiętać, by przed zakupem aparatu zastanowić się, jakie funkcje będą dla nas przydatne i czy rzeczywiście niezbędny jest nam w domu telefon z klawiszami wielkości główki od szpilki.

Znaczna większość producentów telefonów bezprzewodowych korzysta ze standardu DECT GAP, który zapewnia cyfrową transmisję głosu. Jedną z zalet jego zastosowania jest możliwość zainstalowania w domu kilku słuchawek, które będą połączone z jedną bazą. Dlatego, jeśli chcielibyśmy używać w domu kilku słuchawek, powinniśmy przed zakupem zorientować się, czy dany aparat posiada taką funkcję i ile słuchawek możemy maksymalnie zainstalować.

Standardowo, wg danych podawanych przez producentów, zasięg telefonów bezprzewodowych wynosi około 50 metrów wewnątrz pomieszczeń i nawet do 300 metrów na zewnątrz. Dlatego, w przypadku gdy chcemy np. rozmawiać spacerując w przydomowym ogrodzie, powinniśmy sprawdzić przed zakupem, jaki zasięg posiada dany model aparatu telefonicznego.
Jak powszechnie wiadomo, wraz ze wzrostem ceny aparatu rośnie również ilość posiadanych przez niego funkcji. Do tych podstawowych, które powinien posiadać dowolny telefon zalicza się m.in. regulację głośności dzwonka (niektóre modele posiadają również kilka, a nawet kilkanaście melodii dzwonka do wyboru) czy powtarzanie ostatnio wybieranego numeru (z ang. redial).

Warto również sprawdzić, czy dany model posiada takie funkcje, jak: przywoływanie słuchawki (paging) czy regulacja głośności słuchawki. Oprócz tego w telefonach bezprzewodowych często można spotkać się z funkcją listy połączeń wybieranych, przychodzących i nieodebranych. Związana jest ona jednak również z dostępnością usługi identyfikacji numeru przychodzącego u naszego operatora telefonicznego.

Przed zakupem aparatu bezprzewodowego powinniśmy również zastanowić się, jak często będziemy z niego korzystać. Jeśli mamy w zwyczaju prowadzić długie rozmowy, nasz telefon powinien charakteryzować się dużą mocą baterii, dzięki czemu będziemy mogli korzystać z telefonu przez dłuższy czas bez konieczności jego ładowania.

Często telefony bezprzewodowe wyposażone są również w funkcję tzw. skróconego (lub szybkiego) wybierania numeru. Oznacza to, że możemy zaprogramować w aparacie numery osób, do których najczęściej dzwonimy i łączyć się z nimi w prostszy sposób.

2009-06-02
źródło: wp.pl

Co w kranie płynie?

Bez wody i powietrza nie wyobrażamy sobie życia. Jednak woda płynąca w naszych domach nie jest idealnie czysta i bezpieczna. Zarówno wodociągowa, jak i głębinowa zawiera setki różnego rodzaju zanieczyszczeń, niekiedy toksycznych i rakotwórczych.
Jeśli woda jest mętna, zmieniła barwę, wówczas najpewniej w instalacji wodnej zagościło żelazo i mangan. Zanim przywędrują do naszych kranów pokonują długą trasę, ponieważ pierwiastki te występują w wodach podziemnych. Powodują zacieki na urządzeniach sanitarnych, zostawiają ślady na garnkach i czajnikach, w których gotujemy wodę. Gdy woda wydaje się nam  gorzka i ma metaliczny czy nieco "stęchły" posmak, lub po raz kolejny wyciągamy z nowej pralki zszarzałe bluzki to najprawdopodobniej także następstwo ich występowania.

Mangan gromadzi się w naszym organizmie - w nerkach, wątrobie oraz jelitach. Jeśli jego ilość znacznie przekracza normy to nie powinno nas dziwić, że mamy podrażnioną skórę, spojówki a także górne drogi oddechowe.

Nie sposób zapomnieć o tym, że jeśli w wodzie płynącej z naszych kranów występuje żelazo i mangan to również bakterie nie powinny mieć problemu z rozwojem. Ich rozwój skutkuje odkładaniem się różnych osadów w instalacji wodociągowej czego bezpośrednią konsekwencją jest zmniejszenie średnicy rur, a nawet ich całkowite zapchanie.

W wodzie mogą pojawić się także azotany i azotyny – które są szczególnie groźne dla dzieci, wywołują one nie tylko zwykłe podrażnienia skóry, ale też choroby nowotworowe.

W celu uzdatnienia wody wykorzystuje się chlor i dwutlenek chloru. O tym czy został użyty w nadmiarze, możemy przekonać się po prostu wąchając wodę. Chlorowanie zapobiega  powstawaniu i rozwojowi środowisk bakteryjnych i epidemiogennych, ale jednocześnie chlor reaguje z mikroorganizmami w wodzie tworząc m.in. trihalometany, które są szkodliwe dla człowieka. W układzie trawiennym chlor narusza równowagę flory jelitowej, co sprzyja różnego rodzaju infekcjom. Poza chorobami - od bólów głowy po neuro-toksyczne reakcje. Badania wykazują, że spożywanie chloru jest bezpośrednią przyczyną znacząco rosnącego odsetka raka pęcherza, prostaty oraz jelita grubego.

W wodzie możemy odnaleźć także chlorki. To prawdziwi podróżnicy. Jeśli pobieramy wodę ze studni głębinowej to jesteśmy narażeni na spotkanie z nimi. Ich ilość jest proporcjonalna do głębokości, z której czerpiemy wodę. Ich obecność świadczy, że instalacja jest zanieczyszczona ściekami. Chlorki nie tylko nadają wodzie ohydny zapach i smak, ale i działają rakotwórczo.

Tak więc obserwujmy naszą wodę, a gdy coś nas niepokoi – wlejmy trochę do wyparzonego słoiczka i szybko udajmy się do lokalnego laboratorium chemicznego, aby rozwiać wątpliwości.

AK
2009-06-01
źródło: wp.pl

Co w kranie płynie?

Bez wody i powietrza nie wyobrażamy sobie życia. Jednak woda płynąca w naszych domach nie jest idealnie czysta i bezpieczna. Zarówno wodociągowa, jak i głębinowa zawiera setki różnego rodzaju zanieczyszczeń, niekiedy toksycznych i rakotwórczych.
Jeśli woda jest mętna, zmieniła barwę, wówczas najpewniej w instalacji wodnej zagościło żelazo i mangan. Zanim przywędrują do naszych kranów pokonują długą trasę, ponieważ pierwiastki te występują w wodach podziemnych. Powodują zacieki na urządzeniach sanitarnych, zostawiają ślady na garnkach i czajnikach, w których gotujemy wodę. Gdy woda wydaje się nam  gorzka i ma metaliczny czy nieco "stęchły" posmak, lub po raz kolejny wyciągamy z nowej pralki zszarzałe bluzki to najprawdopodobniej także następstwo ich występowania.

Mangan gromadzi się w naszym organizmie - w nerkach, wątrobie oraz jelitach. Jeśli jego ilość znacznie przekracza normy to nie powinno nas dziwić, że mamy podrażnioną skórę, spojówki a także górne drogi oddechowe.

Nie sposób zapomnieć o tym, że jeśli w wodzie płynącej z naszych kranów występuje żelazo i mangan to również bakterie nie powinny mieć problemu z rozwojem. Ich rozwój skutkuje odkładaniem się różnych osadów w instalacji wodociągowej czego bezpośrednią konsekwencją jest zmniejszenie średnicy rur, a nawet ich całkowite zapchanie.

W wodzie mogą pojawić się także azotany i azotyny – które są szczególnie groźne dla dzieci, wywołują one nie tylko zwykłe podrażnienia skóry, ale też choroby nowotworowe.

W celu uzdatnienia wody wykorzystuje się chlor i dwutlenek chloru. O tym czy został użyty w nadmiarze, możemy przekonać się po prostu wąchając wodę. Chlorowanie zapobiega  powstawaniu i rozwojowi środowisk bakteryjnych i epidemiogennych, ale jednocześnie chlor reaguje z mikroorganizmami w wodzie tworząc m.in. trihalometany, które są szkodliwe dla człowieka. W układzie trawiennym chlor narusza równowagę flory jelitowej, co sprzyja różnego rodzaju infekcjom. Poza chorobami - od bólów głowy po neuro-toksyczne reakcje. Badania wykazują, że spożywanie chloru jest bezpośrednią przyczyną znacząco rosnącego odsetka raka pęcherza, prostaty oraz jelita grubego.

W wodzie możemy odnaleźć także chlorki. To prawdziwi podróżnicy. Jeśli pobieramy wodę ze studni głębinowej to jesteśmy narażeni na spotkanie z nimi. Ich ilość jest proporcjonalna do głębokości, z której czerpiemy wodę. Ich obecność świadczy, że instalacja jest zanieczyszczona ściekami. Chlorki nie tylko nadają wodzie ohydny zapach i smak, ale i działają rakotwórczo.

Tak więc obserwujmy naszą wodę, a gdy coś nas niepokoi – wlejmy trochę do wyparzonego słoiczka i szybko udajmy się do lokalnego laboratorium chemicznego, aby rozwiać wątpliwości.

AK
2009-06-01
źródło: wp.pl

Problem energetyki problemem Polaków

Lasy Państwowe chcą, żeby PSE Operator, czyli operator elektroenergetycznego systemu przesyłowego, i spółki zajmujące się dystrybucją energii, (np. Enea Operator czy Enion) płaciły za korzystanie z gruntów leśnych pod liniami energetycznymi.

Dyskusje LP z energetykami trwają od lat, ale chociaż po jednej i drugiej stronie stoją władze państwowe, sprawa nadal nie jest załatwiona.

- Problem istnieje po stronie PSE oraz spółek dystrybucyjnych, które nie poczuwają się do konieczności ponoszenia niezbędnych kosztów za udostępnienie im gruntów. Lasy Państwowe nie są właścicielem linii i nie powinny ponosić kosztów podatków związanych z eksploatacją nie swoich urządzeń - mówi Anna Malinowska, rzecznik Lasów Państwowych.

Lasy Państwowe oceniają, że energetyka zajmuje około 16 tys. ha gruntów leśnych. - W pierwszym rzędzie zależy nam na zwrocie podatków, dopiero w drugiej kolejności na uzyskaniu niewielkiej opłaty za korzystanie z gruntów. Nie ma jednej określonej stawki, chcemy ją negocjować - mówi Anna Malinowska.

Inny pomysł mają dystrybutorzy energii. Ich zdaniem korzystanie z terenów Lasów Państwowych należałoby uregulować za pomocą instytucji służebności przesyłowej, nieodpłatnie. Lasy twierdzą jednak, że analiza prawna Ministerstwa Środowiska wskazuje, że w obecnym stanie prawnym nie ma możliwości ustanawiania służebności przesyłu na gruntach Skarbu Państwa w zarządzie Lasów Państwowych.

- W miejsce służebności Dyrekcja Generalna Lasów Państwowych proponuje zawieranie umów najmu lub dzierżawy, które ze względu na swój nietrwały charakter prawny mogą być w każdej chwili wypowiedziane, zerwane lub zmieniane przez Lasy Państwowe. Nie są to rozwiązania możliwe do przyjęcia przez operatorów sieci - mówi Wojciech Kozubiński z Polskiego Towarzystwa Przesyłu i Rozdziału Energii Elektrycznej.

Ireneusz Chojnacki

interia.pl

Problem energetyki problemem Polaków

Lasy Państwowe chcą, żeby PSE Operator, czyli operator elektroenergetycznego systemu przesyłowego, i spółki zajmujące się dystrybucją energii, (np. Enea Operator czy Enion) płaciły za korzystanie z gruntów leśnych pod liniami energetycznymi.

Dyskusje LP z energetykami trwają od lat, ale chociaż po jednej i drugiej stronie stoją władze państwowe, sprawa nadal nie jest załatwiona.

- Problem istnieje po stronie PSE oraz spółek dystrybucyjnych, które nie poczuwają się do konieczności ponoszenia niezbędnych kosztów za udostępnienie im gruntów. Lasy Państwowe nie są właścicielem linii i nie powinny ponosić kosztów podatków związanych z eksploatacją nie swoich urządzeń - mówi Anna Malinowska, rzecznik Lasów Państwowych.

Lasy Państwowe oceniają, że energetyka zajmuje około 16 tys. ha gruntów leśnych. - W pierwszym rzędzie zależy nam na zwrocie podatków, dopiero w drugiej kolejności na uzyskaniu niewielkiej opłaty za korzystanie z gruntów. Nie ma jednej określonej stawki, chcemy ją negocjować - mówi Anna Malinowska.

Inny pomysł mają dystrybutorzy energii. Ich zdaniem korzystanie z terenów Lasów Państwowych należałoby uregulować za pomocą instytucji służebności przesyłowej, nieodpłatnie. Lasy twierdzą jednak, że analiza prawna Ministerstwa Środowiska wskazuje, że w obecnym stanie prawnym nie ma możliwości ustanawiania służebności przesyłu na gruntach Skarbu Państwa w zarządzie Lasów Państwowych.

- W miejsce służebności Dyrekcja Generalna Lasów Państwowych proponuje zawieranie umów najmu lub dzierżawy, które ze względu na swój nietrwały charakter prawny mogą być w każdej chwili wypowiedziane, zerwane lub zmieniane przez Lasy Państwowe. Nie są to rozwiązania możliwe do przyjęcia przez operatorów sieci - mówi Wojciech Kozubiński z Polskiego Towarzystwa Przesyłu i Rozdziału Energii Elektrycznej.

Ireneusz Chojnacki

interia.pl

Zużycie prądu zmierzą nam... zdalnie

Coraz więcej wskazuje na to, że Polska zacznie za kilka lat wprowadzać inteligentny system liczników do mierzenia zużycia energii, zapowiada "Parkiet". Koszt takiego przedsięwzięcia, to ok. 5 mld zł.

Inteligentne liczniki pozwalają na zdalny pomiar zużycia prądu w czasie zbliżonym do rzeczywistego. Dzięki temu firmy wytwarzające energię mogą na bieżąco kontrolować poziom zużycia prądu u każdego swojego odbiorcy. W zamian obiecują konsumentom oszczędności.

Do uruchomienia systemu, który z powodzeniem działa we Włoszech, a w mniejszym stopniu w Szwecji, Finlandii, Holandii, USA i Kanadzie, przekonuje Urząd Regulacji Energetyki. Największy problem, to koszt - ok. 5 mld zł., rozłożony jednak na kilka- kilkanaście lat.

Inicjatywa znalazła już poparcie w Sejmie, gdzie do końca roku może znaleźć odzwierciedlenie w stosownej ustawie, twierdzi "Parkiet".

PAP/Parkiet

interia.pl

Zużycie prądu zmierzą nam... zdalnie

Coraz więcej wskazuje na to, że Polska zacznie za kilka lat wprowadzać inteligentny system liczników do mierzenia zużycia energii, zapowiada "Parkiet". Koszt takiego przedsięwzięcia, to ok. 5 mld zł.

Inteligentne liczniki pozwalają na zdalny pomiar zużycia prądu w czasie zbliżonym do rzeczywistego. Dzięki temu firmy wytwarzające energię mogą na bieżąco kontrolować poziom zużycia prądu u każdego swojego odbiorcy. W zamian obiecują konsumentom oszczędności.

Do uruchomienia systemu, który z powodzeniem działa we Włoszech, a w mniejszym stopniu w Szwecji, Finlandii, Holandii, USA i Kanadzie, przekonuje Urząd Regulacji Energetyki. Największy problem, to koszt - ok. 5 mld zł., rozłożony jednak na kilka- kilkanaście lat.

Inicjatywa znalazła już poparcie w Sejmie, gdzie do końca roku może znaleźć odzwierciedlenie w stosownej ustawie, twierdzi "Parkiet".

PAP/Parkiet

interia.pl

Małe banki szachują dużych graczy

Bani skoncentrowane na kredytach konsumenckich postawiły większych graczy pod ścianą. Wciąż utrzymują wysokie stawki oprocentowania i nie odpuszczają wojny depozytowej - czytamy w "Dzienniku".
Małe banki mogą zaoferować depozyty po 7 proc., ponieważ zrekompensują sobie to, udzielając wysoko oprocentowanych kredytów konsumenckich. Tam stawki sięgają ponad 20 proc. Duże banki nie mogą sobie pozwolić na takie odsetki, ponieważ pożyczki konsumenckie stanowią niewielką część ich portfela. Na pozostałych produktach marże dwucyfrowe nie występują.

Duże banki zwróciły się z propozycją do Komisji Nadzoru Finansowego, aby ograniczyć wysokość oferowanych odsetek.

KNF nie zareagował, jak do tej pory na te sugestie.

Więcej w "Dzienniku".
onet.pl

Małe banki szachują dużych graczy

Bani skoncentrowane na kredytach konsumenckich postawiły większych graczy pod ścianą. Wciąż utrzymują wysokie stawki oprocentowania i nie odpuszczają wojny depozytowej - czytamy w "Dzienniku".
Małe banki mogą zaoferować depozyty po 7 proc., ponieważ zrekompensują sobie to, udzielając wysoko oprocentowanych kredytów konsumenckich. Tam stawki sięgają ponad 20 proc. Duże banki nie mogą sobie pozwolić na takie odsetki, ponieważ pożyczki konsumenckie stanowią niewielką część ich portfela. Na pozostałych produktach marże dwucyfrowe nie występują.

Duże banki zwróciły się z propozycją do Komisji Nadzoru Finansowego, aby ograniczyć wysokość oferowanych odsetek.

KNF nie zareagował, jak do tej pory na te sugestie.

Więcej w "Dzienniku".
onet.pl

Bez 30 proc. marży deweloper nie rozpocznie budowy

Mieszkania będą jeszcze tanieć. W całym roku realny spadek cen, czyli uwzględniając inflację, wyniesie 15-20 proc. - mówi Jacek Łaszek, szef Zespołu ds. Rynku Nieruchomości w Instytucie Ekonomicznym Narodowego Banku Polskiego.
Większość pośredników nie zgadza się z tą prognozą.

Jeśli popatrzymy na ceny ofertowe, to tych spadków nie widać. Właściciele nie są skłonni do obniżek, bo spodziewają się, że obecna sytuacja jest przejściowa i wzrosty cen powrócą - mówi Marcin Jańczuk z Metrohouse.

Średnia cena może spaść, ale tylko dlatego, że będzie teraz budowanych więcej projektów tańszych. Jeśli chodzi o spadek cen porównywalnych projektów, to już go nie będzie - dodaje Robert Chojnacki, prezes redNet Property Group.
Są jednak pośrednicy, którzy spodziewają się, że w ciągu tego roku ceny mieszkań spadną o 20 proc.

Według mnie już w tej chwili w przypadku wielu nieruchomości ceny obniżyły się o 15 proc. Pierwszy raz od czasu, gdy robię analizy rynku, pojawiły się na Mokotowie mieszkania wybudowane po 2000 roku, których cena spadła poniżej 7 tys. zł - mówi Jerzy Sobański z Agencji Akces. Eksperci podkreślają, że szczególnie trudno sprzedać dzisiaj duże lokale.

Większość mieszkań, które sprzedajemy, nie przekracza ceny 350 tys. zł. Niewiele osób stać na większe lokale. Nie obawiam się natomiast spadku cen mieszkań w nowo oddawanych budynkach, w centrach miast lub dobrze skomunikowanych z tym centrum - uważa Marcin Jańczuk.

Jakie są prognozy średnich cen mieszkań pod koniec roku w Łodzi, Katowicach i Szczecinie? Czy deweloperzy zamierzają rozpoczynać nowe inwestycje? Kiedy wg ekspertów pojawi się większy popyt na mieszkania?

Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl

Bez 30 proc. marży deweloper nie rozpocznie budowy

Mieszkania będą jeszcze tanieć. W całym roku realny spadek cen, czyli uwzględniając inflację, wyniesie 15-20 proc. - mówi Jacek Łaszek, szef Zespołu ds. Rynku Nieruchomości w Instytucie Ekonomicznym Narodowego Banku Polskiego.
Większość pośredników nie zgadza się z tą prognozą.

Jeśli popatrzymy na ceny ofertowe, to tych spadków nie widać. Właściciele nie są skłonni do obniżek, bo spodziewają się, że obecna sytuacja jest przejściowa i wzrosty cen powrócą - mówi Marcin Jańczuk z Metrohouse.

Średnia cena może spaść, ale tylko dlatego, że będzie teraz budowanych więcej projektów tańszych. Jeśli chodzi o spadek cen porównywalnych projektów, to już go nie będzie - dodaje Robert Chojnacki, prezes redNet Property Group.
Są jednak pośrednicy, którzy spodziewają się, że w ciągu tego roku ceny mieszkań spadną o 20 proc.

Według mnie już w tej chwili w przypadku wielu nieruchomości ceny obniżyły się o 15 proc. Pierwszy raz od czasu, gdy robię analizy rynku, pojawiły się na Mokotowie mieszkania wybudowane po 2000 roku, których cena spadła poniżej 7 tys. zł - mówi Jerzy Sobański z Agencji Akces. Eksperci podkreślają, że szczególnie trudno sprzedać dzisiaj duże lokale.

Większość mieszkań, które sprzedajemy, nie przekracza ceny 350 tys. zł. Niewiele osób stać na większe lokale. Nie obawiam się natomiast spadku cen mieszkań w nowo oddawanych budynkach, w centrach miast lub dobrze skomunikowanych z tym centrum - uważa Marcin Jańczuk.

Jakie są prognozy średnich cen mieszkań pod koniec roku w Łodzi, Katowicach i Szczecinie? Czy deweloperzy zamierzają rozpoczynać nowe inwestycje? Kiedy wg ekspertów pojawi się większy popyt na mieszkania?

Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl

Lasy chcą 100 mln zł za słupy

Lasy Państwowe chcą, żeby PSE Operator, czyli operator elektroenergetycznego systemu przesyłowego, i spółki zajmujące się dystrybucją energii, (np. Enea Operator czy Enion) płaciły za korzystanie z gruntów leśnych pod liniami energetycznymi.
Dyskusje LP z energetykami trwają od lat, ale chociaż po jednej i drugiej stronie stoją władze państwowe, sprawa nadal nie jest załatwiona.

Problem istnieje po stronie PSE oraz spółek dystrybucyjnych, które nie poczuwają się do konieczności ponoszenia niezbędnych kosztów za udostępnienie im gruntów. Lasy Państwowe nie są właścicielem linii i nie powinny ponosić kosztów podatków związanych z eksploatacją nie swoich urządzeń - mówi Anna Malinowska, rzecznik Lasów Państwowych. Lasy Państwowe oceniają, że energetyka zajmuje około 16 tys. ha gruntów leśnych.
W pierwszym rzędzie zależy nam na zwrocie podatków, dopiero w drugiej kolejności na uzyskaniu niewielkiej opłaty za korzystanie z gruntów. Nie ma jednej określonej stawki, chcemy ją negocjować - mówi Anna Malinowska. Inny pomysł mają dystrybutorzy energii. Ich zdaniem korzystanie z terenów Lasów Państwowych należałoby uregulować za pomocą instytucji służebności przesyłowej, nieodpłatnie. Lasy twierdzą jednak, że analiza prawna Ministerstwa Środowiska wskazuje, że w obecnym stanie prawnym nie ma możliwości ustanawiania służebności przesyłu na gruntach Skarbu Państwa w zarządzie Lasów Państwowych.

W miejsce służebności Dyrekcja Generalna Lasów Państwowych proponuje zawieranie umów najmu lub dzierżawy, które ze względu na swój nietrwały charakter prawny mogą być w każdej chwili wypowiedziane, zerwane lub zmieniane przez Lasy Państwowe. Nie są to rozwiązania możliwe do przyjęcia przez operatorów sieci - mówi Wojciech Kozubiński z Polskiego Towarzystwa Przesyłu i Rozdziału Energii Elektrycznej.

Jakiego rodzaju umów z branżą energetyczną oczekują Lasy Państwowe? Kto wygrywa sprawy skierowane do sądów - LP czy firmy energetyczne? Czy firmy energetyczne przełożą koszty na ceny prądu, jeśli będą musiały płacić LP?

Ireneusz Chojnacki
Gazeta Prawna
wp.pl

Lasy chcą 100 mln zł za słupy

Lasy Państwowe chcą, żeby PSE Operator, czyli operator elektroenergetycznego systemu przesyłowego, i spółki zajmujące się dystrybucją energii, (np. Enea Operator czy Enion) płaciły za korzystanie z gruntów leśnych pod liniami energetycznymi.
Dyskusje LP z energetykami trwają od lat, ale chociaż po jednej i drugiej stronie stoją władze państwowe, sprawa nadal nie jest załatwiona.

Problem istnieje po stronie PSE oraz spółek dystrybucyjnych, które nie poczuwają się do konieczności ponoszenia niezbędnych kosztów za udostępnienie im gruntów. Lasy Państwowe nie są właścicielem linii i nie powinny ponosić kosztów podatków związanych z eksploatacją nie swoich urządzeń - mówi Anna Malinowska, rzecznik Lasów Państwowych. Lasy Państwowe oceniają, że energetyka zajmuje około 16 tys. ha gruntów leśnych.
W pierwszym rzędzie zależy nam na zwrocie podatków, dopiero w drugiej kolejności na uzyskaniu niewielkiej opłaty za korzystanie z gruntów. Nie ma jednej określonej stawki, chcemy ją negocjować - mówi Anna Malinowska. Inny pomysł mają dystrybutorzy energii. Ich zdaniem korzystanie z terenów Lasów Państwowych należałoby uregulować za pomocą instytucji służebności przesyłowej, nieodpłatnie. Lasy twierdzą jednak, że analiza prawna Ministerstwa Środowiska wskazuje, że w obecnym stanie prawnym nie ma możliwości ustanawiania służebności przesyłu na gruntach Skarbu Państwa w zarządzie Lasów Państwowych.

W miejsce służebności Dyrekcja Generalna Lasów Państwowych proponuje zawieranie umów najmu lub dzierżawy, które ze względu na swój nietrwały charakter prawny mogą być w każdej chwili wypowiedziane, zerwane lub zmieniane przez Lasy Państwowe. Nie są to rozwiązania możliwe do przyjęcia przez operatorów sieci - mówi Wojciech Kozubiński z Polskiego Towarzystwa Przesyłu i Rozdziału Energii Elektrycznej.

Jakiego rodzaju umów z branżą energetyczną oczekują Lasy Państwowe? Kto wygrywa sprawy skierowane do sądów - LP czy firmy energetyczne? Czy firmy energetyczne przełożą koszty na ceny prądu, jeśli będą musiały płacić LP?

Ireneusz Chojnacki
Gazeta Prawna
wp.pl

Polacy coraz więcej płacą kartami

Wartość transakcji z wykorzystaniem kart w I kwartale 2009 roku wyniosła 75,78 mld zł, czyli była o 13,7 proc. wyższa niż rok wcześniej i 6,2 proc. niższa niż w IV kwartale 2008 roku.
NBP opublikował raport, z którego wynika, że liczba wyemitowanych kart płatniczych na koniec I kwartału 2009 roku wyniosła 31,07 mln i była o 2,6 proc. wyższa niż kwartał wcześniej.

Wartość transakcji dokonywanych kartami kredytowymi w I kwartale 2009 roku wyniosła 6,89 mld zł, czyli rok do roku wzrosła o 18,1 proc., a w porównaniu z poprzednim kwartałem spadła o 5,4 procent.
Liczba transakcji kartami spadła w I kwartale 2009 roku do 322,48 mln z 324,96 mln w IV kwartale 2008 roku, a samymi kartami kredytowymi do 42,81 mln z 43,63 mln.

  (PAP)

money.pl

Polacy coraz więcej płacą kartami

Wartość transakcji z wykorzystaniem kart w I kwartale 2009 roku wyniosła 75,78 mld zł, czyli była o 13,7 proc. wyższa niż rok wcześniej i 6,2 proc. niższa niż w IV kwartale 2008 roku.
NBP opublikował raport, z którego wynika, że liczba wyemitowanych kart płatniczych na koniec I kwartału 2009 roku wyniosła 31,07 mln i była o 2,6 proc. wyższa niż kwartał wcześniej.

Wartość transakcji dokonywanych kartami kredytowymi w I kwartale 2009 roku wyniosła 6,89 mld zł, czyli rok do roku wzrosła o 18,1 proc., a w porównaniu z poprzednim kwartałem spadła o 5,4 procent.
Liczba transakcji kartami spadła w I kwartale 2009 roku do 322,48 mln z 324,96 mln w IV kwartale 2008 roku, a samymi kartami kredytowymi do 42,81 mln z 43,63 mln.

  (PAP)

money.pl

"Polska dobrze wykorzystała ostatnie 20 lat"

Według uczestników konferencji 20 lat po upadku gospodarki komunistycznej Polska dobrze wykorzystała szanse, jakie pojawiły się po 1989 roku.
Zakończone po południu w Warszawie dwudniowe spotkanie było okazją do dyskusji i wymiany poglądów przez polityków, przedstawicieli wielu europejskich instytucji ekonomicznych i wybitnych ekspertów.

Profesor Richard Pipes z uniwersytetu Harvarda uważa, że w ciągu minionych 20 lat Polska zdołała wiele osiągnąć na arenie międzynarodowej. Wśród najważniejszych osiągnięć amerykański historyk wymienia przystąpienie do Unii Europejskiej i NATO. Podkreśla też dobrą opinię naszego kraju w Ameryce, choć wskazuje, że polscy politycy czasem niepotrzebnie drażnią Rosję.
Prezes Narodowego Banku Polskiego Sławomir Skrzypek (na zdjęciu) zwraca uwagę, że wśród zmian, do których doszło w naszym kraju, Polacy najbardziej dostrzegają te, które mają wpływ na poziom życia.

Uczestnicy konferencji podkreślili, że Polska zbudowała  solidne podstawy ekonomiczne, które pomagają w walce z kryzysem. Zwrócili też uwagę, że w naszym kraju wzrósł poziom życia, a polska gospodarka jest odporna na kryzys, ponieważ jest mniej uzależniona od eksportu niż ma to miejsce w innych krajach europejskich.
money.pl

"Polska dobrze wykorzystała ostatnie 20 lat"

Według uczestników konferencji 20 lat po upadku gospodarki komunistycznej Polska dobrze wykorzystała szanse, jakie pojawiły się po 1989 roku.
Zakończone po południu w Warszawie dwudniowe spotkanie było okazją do dyskusji i wymiany poglądów przez polityków, przedstawicieli wielu europejskich instytucji ekonomicznych i wybitnych ekspertów.

Profesor Richard Pipes z uniwersytetu Harvarda uważa, że w ciągu minionych 20 lat Polska zdołała wiele osiągnąć na arenie międzynarodowej. Wśród najważniejszych osiągnięć amerykański historyk wymienia przystąpienie do Unii Europejskiej i NATO. Podkreśla też dobrą opinię naszego kraju w Ameryce, choć wskazuje, że polscy politycy czasem niepotrzebnie drażnią Rosję.
Prezes Narodowego Banku Polskiego Sławomir Skrzypek (na zdjęciu) zwraca uwagę, że wśród zmian, do których doszło w naszym kraju, Polacy najbardziej dostrzegają te, które mają wpływ na poziom życia.

Uczestnicy konferencji podkreślili, że Polska zbudowała  solidne podstawy ekonomiczne, które pomagają w walce z kryzysem. Zwrócili też uwagę, że w naszym kraju wzrósł poziom życia, a polska gospodarka jest odporna na kryzys, ponieważ jest mniej uzależniona od eksportu niż ma to miejsce w innych krajach europejskich.
money.pl

Rozpoczęto budowę stadionu we Wrocławiu

"Kamień węgielny" pod budowę nowego stadionu piłkarskiego na mistrzostwa Europy w 2012 roku wmurowano we Wrocławiu. Stadion na Maślicach ma zostać ukończony na początku 2011 roku.

- To będzie stadion dla wrocławian i dla drużyny Śląska Wrocław - podkreślił prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz.

Wrocławski stadion mieścić ma prawie 42 tys. widzów. Będzie obiektem wielofunkcyjnym, na którym oprócz rozgrywania meczów piłkarskich będzie można m.in. organizować koncerty.

Przy stadionie powstanie blisko 4,5 tys. miejsc parkingowych, w tym 394 miejsca dla autobusów. W bezpośrednim sąsiedztwie obiektu znajdzie się także centrum komercyjne, w którym mają powstać m.in. dodatkowe parkingi, hotel i centrum handlowe.

Pod trybunami znajdą się cztery niezależne budynki, w których powstanie m.in. największy we Wrocławiu klub fitness, kasyno, dyskoteka oraz sale konferencyjne i biurowe.

interia.pl/PAP

Rozpoczęto budowę stadionu we Wrocławiu

"Kamień węgielny" pod budowę nowego stadionu piłkarskiego na mistrzostwa Europy w 2012 roku wmurowano we Wrocławiu. Stadion na Maślicach ma zostać ukończony na początku 2011 roku.

- To będzie stadion dla wrocławian i dla drużyny Śląska Wrocław - podkreślił prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz.

Wrocławski stadion mieścić ma prawie 42 tys. widzów. Będzie obiektem wielofunkcyjnym, na którym oprócz rozgrywania meczów piłkarskich będzie można m.in. organizować koncerty.

Przy stadionie powstanie blisko 4,5 tys. miejsc parkingowych, w tym 394 miejsca dla autobusów. W bezpośrednim sąsiedztwie obiektu znajdzie się także centrum komercyjne, w którym mają powstać m.in. dodatkowe parkingi, hotel i centrum handlowe.

Pod trybunami znajdą się cztery niezależne budynki, w których powstanie m.in. największy we Wrocławiu klub fitness, kasyno, dyskoteka oraz sale konferencyjne i biurowe.

interia.pl/PAP

Kilka rad dla wynajmujących mieszkania

Jeszcze kilka egzaminów i będzie można świętować zakończenie roku akademickiego. Przed wakacjami warto jednak pomyśleć o mieszkaniu na kolejny rok nauki. Im wcześniej o to zadbamy, tym mniej niespodzianek czeka nas później.

Czerwiec jest miesiącem, w którym wielu studentom kończy się okres najmu mieszkania. Zeszły rok pokazał, że nie warto rozpoczynać poszukiwań nowego lokalu po powrocie z wakacji. Sytuacja na rynku wynajmu mieszkań od pamiętnego września 2008 roku ustabilizowała się, ale to nie oznacza, że w tym roku na rynku będzie zupełnie spokojnie. Czynsze ofertowe (mimo ich spadku od stycznia tego roku), wciąż utrzymują się na dość wysokim poziomie.

Trzeba więc poświęcić dużo czasu, żeby znaleźć odpowiadającą naszym potrzebom i możliwościom finansowym ofertę. Na co trzeba zwrócić uwagę przy szukaniu mieszkania? Poniżej kilka najważniejszych wskazówek, które przydadzą się tym (nie tylko studentom), którzy w najbliższym czasie po raz pierwszy zmierzą się z problemem wynajęcia mieszkania, jak i tym, którzy będą zmieniać swoje dotychczasowe lokum.

Dokładnie obejrzyj mieszkanie

Zanim wybierzesz swoje miejsce, rozejrzyj się po okolicy, zobacz w jakim sąsiedztwie będziesz mieszkał i jakie są połączenia komunikacyjne. Przy oglądaniu mieszkania zwróć natomiast uwagę najpierw na stan samego budynku, na klatkę schodową, a później przyjrzyj się dokładnie samemu lokum. To wszystko brzmi trywialnie, ale bardzo często okazuje się, że wiele osób obejrzało mieszkanie dość powierzchownie i potem czekają na nie niemiłe niespodzianki. Komfort jest bardzo ważny, więc warto poświęcić dodatkowych parę minut na dokładniejszy ogląd mieszkania.

Upewnij się, z kim podpisujesz umowę najmu

To wbrew pozorom bardzo ważna sprawa. Może się bowiem zdarzyć, że osoba, z którą zamierzasz podpisać umowę jest współwłaścicielem lub spadkobiercą mieszkania i nie ma zgody pozostałych osób, co stawia Cię w niekorzystnej sytuacji. Poproś właściciela o okazanie dowodu osobistego, by utwierdzić się, że rozmawiasz z właściwą osobą. W celu zapewnienia sobie jeszcze większego bezpieczeństwa możesz poprosić także o okazanie aktu notarialnego, a najlepiej wypisu z księgi wieczystej, bo jest on po prostu wiarygodniejszy. Trudno oczywiście wszystko sprawdzić, ale przezorność jest w tym przypadku jak najbardziej wskazana.

Dowiedz się wszystkiego o czynszu

Przed podpisaniem umowy porozmawiaj o wysokości czynszu i terminie jego zapłaty. Jeśli umowa nie przewiduje inaczej, to czynsz płaci się miesięcznie z góry, do 10 dnia miesiąca. Zwróć uwagę, czy ustalony przez wynajmującego czynsz zawiera już opłaty, czy są też one dodatkowo doliczane. To pozwoli Ci na dokładne oszacowanie kosztów wynajmu. Jeśli właściciel zażąda kaucji, to niestety będziesz musiał ją wpłacić. Pamiętaj jednak, że nie może ona przekroczyć 12-krotności miesięcznego czynszu za dany lokal.

Zawrzyj pisemną umowę

Lepiej jest zawrzeć umowę najmu lokalu mieszkalnego w formie pisemnej, bo to daje obu stronom gwarancję spisanych w niej ustaleń i tym samym pozwala uniknąć wielu problemów w spornych przypadkach.

To tylko najważniejsze wskazówki dla przyszłych najemców mieszkań. Przede wszystkim warto zacząć rozglądać się za mieszkaniem nieco wcześniej. Wtedy na spokojnie można przeanalizować oferty i wybrać tę, która jest najbardziej interesująca. Im bliżej początku roku akademickiego, tym większe zamieszanie na rynku, a co za tym idzie mniej czasu na sprawdzenie mieszkania i podjęcie właściwej decyzji.

Małgorzata Kędzierska

źródło informacji: Wynajem.pl

Kilka rad dla wynajmujących mieszkania

Jeszcze kilka egzaminów i będzie można świętować zakończenie roku akademickiego. Przed wakacjami warto jednak pomyśleć o mieszkaniu na kolejny rok nauki. Im wcześniej o to zadbamy, tym mniej niespodzianek czeka nas później.

Czerwiec jest miesiącem, w którym wielu studentom kończy się okres najmu mieszkania. Zeszły rok pokazał, że nie warto rozpoczynać poszukiwań nowego lokalu po powrocie z wakacji. Sytuacja na rynku wynajmu mieszkań od pamiętnego września 2008 roku ustabilizowała się, ale to nie oznacza, że w tym roku na rynku będzie zupełnie spokojnie. Czynsze ofertowe (mimo ich spadku od stycznia tego roku), wciąż utrzymują się na dość wysokim poziomie.

Trzeba więc poświęcić dużo czasu, żeby znaleźć odpowiadającą naszym potrzebom i możliwościom finansowym ofertę. Na co trzeba zwrócić uwagę przy szukaniu mieszkania? Poniżej kilka najważniejszych wskazówek, które przydadzą się tym (nie tylko studentom), którzy w najbliższym czasie po raz pierwszy zmierzą się z problemem wynajęcia mieszkania, jak i tym, którzy będą zmieniać swoje dotychczasowe lokum.

Dokładnie obejrzyj mieszkanie

Zanim wybierzesz swoje miejsce, rozejrzyj się po okolicy, zobacz w jakim sąsiedztwie będziesz mieszkał i jakie są połączenia komunikacyjne. Przy oglądaniu mieszkania zwróć natomiast uwagę najpierw na stan samego budynku, na klatkę schodową, a później przyjrzyj się dokładnie samemu lokum. To wszystko brzmi trywialnie, ale bardzo często okazuje się, że wiele osób obejrzało mieszkanie dość powierzchownie i potem czekają na nie niemiłe niespodzianki. Komfort jest bardzo ważny, więc warto poświęcić dodatkowych parę minut na dokładniejszy ogląd mieszkania.

Upewnij się, z kim podpisujesz umowę najmu

To wbrew pozorom bardzo ważna sprawa. Może się bowiem zdarzyć, że osoba, z którą zamierzasz podpisać umowę jest współwłaścicielem lub spadkobiercą mieszkania i nie ma zgody pozostałych osób, co stawia Cię w niekorzystnej sytuacji. Poproś właściciela o okazanie dowodu osobistego, by utwierdzić się, że rozmawiasz z właściwą osobą. W celu zapewnienia sobie jeszcze większego bezpieczeństwa możesz poprosić także o okazanie aktu notarialnego, a najlepiej wypisu z księgi wieczystej, bo jest on po prostu wiarygodniejszy. Trudno oczywiście wszystko sprawdzić, ale przezorność jest w tym przypadku jak najbardziej wskazana.

Dowiedz się wszystkiego o czynszu

Przed podpisaniem umowy porozmawiaj o wysokości czynszu i terminie jego zapłaty. Jeśli umowa nie przewiduje inaczej, to czynsz płaci się miesięcznie z góry, do 10 dnia miesiąca. Zwróć uwagę, czy ustalony przez wynajmującego czynsz zawiera już opłaty, czy są też one dodatkowo doliczane. To pozwoli Ci na dokładne oszacowanie kosztów wynajmu. Jeśli właściciel zażąda kaucji, to niestety będziesz musiał ją wpłacić. Pamiętaj jednak, że nie może ona przekroczyć 12-krotności miesięcznego czynszu za dany lokal.

Zawrzyj pisemną umowę

Lepiej jest zawrzeć umowę najmu lokalu mieszkalnego w formie pisemnej, bo to daje obu stronom gwarancję spisanych w niej ustaleń i tym samym pozwala uniknąć wielu problemów w spornych przypadkach.

To tylko najważniejsze wskazówki dla przyszłych najemców mieszkań. Przede wszystkim warto zacząć rozglądać się za mieszkaniem nieco wcześniej. Wtedy na spokojnie można przeanalizować oferty i wybrać tę, która jest najbardziej interesująca. Im bliżej początku roku akademickiego, tym większe zamieszanie na rynku, a co za tym idzie mniej czasu na sprawdzenie mieszkania i podjęcie właściwej decyzji.

Małgorzata Kędzierska

źródło informacji: Wynajem.pl

System bankowy – kolos na glinianych nogach

Czego banki oczekują, narzekając, że brakuje im kapitału, że klienci coraz gorzej spłacają kredyty i przewidują, że z tą spłatą będzie coraz gorzej? Twierdzą, że przecież jeśli przestaną udzielać dalszych kredytów gospodarka stanie w miejscu, zacznie się kurczyć, a tego nikt nie chce. To dość kontrowersyjna kwestia, ale jest jedną z kluczowych dla dalszego rozwoju sytuacji w gospodarce.
Ostatnie wypowiedzi prezesów pojawiające się w mediach, ostrzegające przed katastrofalną sytuacją, która może nadejść i przyczynić się do jeszcze większych kłopotów w gospodarce, sprawiają wrażenie, że odpowiedzialność za zaistniałą sytuację spoczywała głównie poza sektorem bankowym. Jakby to zasadniczo „ci inni” mieli rozwiązać problem w 90 proc., a banki nieśmiało będą partycypować w 10 proc., bo w zasadzie nic nie mogą zrobić, są niewinne i bezradne wobec zaistniałej sytuacji.

Nie ma miejsca

Tymczasem chyba większość nie uświadamia sobie, że sektor bankowo-finansowy jest po prostu znacząco przerośnięty. Jest zbyt duży w porównaniu do realnych, a nie sztucznie wytworzonych potrzeb gospodarki. Może po prostu nie ma obecnie, i długo nie będzie, miejsca dla wszystkich instytucji w tym rozmiarze? Może rynek nie jest już w stanie wykarmić i utrzymać tej potężnej masy, jaką stanowi obecnie sektor bankowo-finansowy?

Więcej i więcej

Obrazowo można powiedzieć tak, że 150 lat temu na Dzikim Zachodzie w jakimś dobrze rozwijającym się miasteczku był jeden oddział banku, może dwa, kiedy miasteczko się już rozrosło. Banki ze sobą konkurowały, uczestniczyły w życiu gospodarczym i służyły ludziom i gospodarce, przy okazji zarabiając dla siebie pieniądze. Dziś w tym miasteczku o tej samej liczbie mieszkańców jest już 10 banków. Żeby się utrzymać każdy otwiera wyjątkowe usługi private banking, dokonuje fuzji i przejęć, kilka innych sprzedaje karty kredytowe, opcje, kredyty, noty strukturyzowane, fundusze inwestycyjne itp. nie tylko tym, którzy tego potrzebują, ale komukolwiek z kim będą mieć kontakt i to w jak największej liczbie.

Przelewy, wpłaty, wypłaty

Ludzie w miasteczku niejako tylko przy okazji pracują zawodowo, bo większą część czasu poświęcają na przelewanie pieniędzy z konta na konto i z produktu na produkt, oczywiście za każdym razem płacąc sowitą prowizję. W zasadzie to pracują wyłącznie po to, aby w ten sposób inwestować zarobione pieniądze. Patrząc na to z zewnątrz, do sensownego i pożytecznego obsłużenia ludności i biznesu w miasteczku i okolicach starczyłyby wciąż 2 – 3 banki, ale skoro jest taki obrót na rynku i każdy może zarobić, to dlaczego nie może ich być 10?

Panika

W miasteczku firmy eksportujące potrzebują tylko 200 opcji walutowych na zabezpieczenie ryzyka kursowego, ale jest możliwość sprzedania 500 opcji i zainkasowania marży, więc bank je sprzedaje. Taka sytuacja mogła funkcjonować latami dopóty, dopóki ktoś przestał spłacać swoje zobowiązania i proces ten zaczął obejmować coraz szersze kręgi.

Nagle wszystkie 10 banków zobaczyło, że mają bilans na 1 500 zł, a realnie na rynku jest do odebrania aktywów za 1 000 zł i dla wszystkich nie starczy. Nagle każdy kurczowo zaczął zbierać aktywa z rynku, aby przetrwać (np. depozyty).

Trzy zasady

Odnosząc się do historii, należy przypomnieć sobie trzy kwestie. Po pierwsze z zasady sektor bankowo-finansowy jest stworzony do roli służebnej wobec gospodarki i społeczeństw. Pełni niezmiernie ważną rolę, jako źródło innowacji i udogodnień życia, zatrudnia świetnych fachowców, ale powinien pełnić rolę służebną. Sam w sobie nie przedstawia żadnej wartości, wartość przedstawia dopiero w zestawieniu z gospodarką realną (z ludźmi i biznesem). Po drugie druga połowa lat 90. i 2000 r. to rewolucyjny skok technologiczny, jeśli chodzi o przemysł finansowy (możliwość łatwego i szybkiego tworzenia różnych produktów inwestycyjnych i licznych rozwiązań finansowych). Po trzecie lata 2000 to niespotykany w historii powojennej świata tani pieniądz.

Życie z prowizji

W efekcie zagubiono proporcje. Sektor finansowy pęczniał i stawał się coraz bardziej samowystarczalny (wirtualnie jak się okazuje). Póki klient kupował produkt inwestycyjny banku A, brał kredyt banku B, a potem jeszcze sprzedał produkt w banku A (któremu już zapłacił prowi-zję poprzednio), a jednocześnie kupił produkt banku C (z nową prowizją), system mógł funkcjonować (tymczasem z 1 000 zł pierwotnie zainwestowanego zostało mu 900 zł, a w międzyczasie zapłacił 120 zł prowizji).

Byle komu

Jeśli w banku był zatrudniony jeden pracownik od opcji i obsługiwał 200 pozycji zabezpieczających, to dzięki tym operacjom można było zatrudnić drugiego pracownika, który sprzedał kolejne 300 opcji komu popadnie. W ten sposób system mógł funkcjonować. Z punktu widzenia gospodarki jako całości, te kolejne 300 opcji było już szkodliwe i praca tego człowieka być może została zmarnowana w odniesieniu do całości gospodarki, ale chwilowo i on zarobił, i bank. A ponieważ pieniądz był tani, było go dużo, to sytuacja ta mogła trwać i trwać. Można było odnieść wrażenie, że firmy i społeczeństwa są sektorowi coraz mniej potrzebne, chyba że jako dawcy nowego kapitału.

Rozwiązanie

Tymczasem być może ta masa nie jest już do utrzymania. Musi nastąpić jakieś ujście, jakieś zmniejszenie wielkości balona w porównaniu do tego, kto go trzyma. Albo poprzez spuszczenie powietrza z sektora bankowo-finansowego albo poprzez czekanie aż trzymający go – gospodarka będzie rósł i będzie silniejszy. Prowadzą do tego przynajmniej trzy drogi:

• zmniejszenie aktywności całego sektora, czyli wszyscy się reformują i redukują, ale pozostają w grze,

• eliminacja poszczególnych graczy (fuzje, przejęcia, potem redukcja itp.),

• inflacja, która zmniejszy zadłużenie realne i da trochę oddechu kredytobiorcom – jako najbardziej ryzykowny i chyba najmniej pożądany scenariusz.

Edukacja społeczeństwa

W efekcie pewnie najlepsza będzie kombinacja tych trzech zjawisk. Nie obejdzie się jednak bez znacznego przejścia siły roboczej z sektora bankowo-finansowego do sektora realnej gospodarki. Co po jakimś czasie olbrzymich trudności w akomodacji do nowych warunków powinno nam wszystkim wyjść na dobre. W jaki sposób? Następnym razem, gdy „doradca inwestycyjny” przyjdzie do firmy produkującej skrzynie biegów, aby zaproponować jej o 1 000 opcji za dużo przeznaczonych na spekulacje walutowe, może się natknąć na osobę, która kiedyś też była dealerem derywatów i rozmowa skończy się stosunkowo szybko. Dzięki większej świadomości inwestycyjnej w gospodarce realnej zostanie podniesiona poprzeczka dla banków. Nastąpi też lepsze wykorzystanie talentów ludzkich w gospodarce.

Zbędne piętra

Sektor finansowo-bankowy jest jak 15-piętrowy wieżowiec. Przy czym pierwsze 10 pięter wciąż służy gospodarce i ludziom, jest bardzo potrzebne, jest źródłem innowacji i wielu usprawnień, działa stymulująco na nas wszystkich, a przy tym zarabia na siebie zasłużenie, osiąga zyski i dzięki temu może dalej zdrowo funkcjonować. Piętra od 11. do 15. nie są nikomu potrzebne (z wyjątkiem menedżerów i ludzi tam pracujących) i następuje tam marnotrawienie pieniędzy (to jest właśnie tych 300 opcji za dużo, tych 600 mld kredytów udzielonych zbyt pochopnie, te kilka not strukturyzowanych sprzedanych za dużo klientowi private banking, to jest ta polisa na życie z inwestycjami od której klient płaci 6 proc. rocznie prowizji itd.).

Zamiatanie pod dywan

Na piętrach od 1. do 10. pracuje 200 osób od opcji, którymi zabezpiecza transakcje przedsiębiorstwom (lub spekuluje z tymi, którzy są do tego powołani) i pełni bardzo pożyteczne funkcje, a na piętrach od 11. do 15. pracuje dodatkowe 100 osób, myśliwych z minimalną pensją stałą i prowizjami od efektów (żeby były niskie koszty banku, gdyby się nie udało), które próbują sprzedać opcje czy kredyt komukolwiek. Problem polega na tym, że z punktu widzenia makro, to marnowanie zasobów w gospodarce. Problem też polega na tym, że można odnieść wrażenie, że w sektorze panuje przekonanie, że wystarczy wysprzątać pół piętra (albo jest przekonanie o konieczności dużych zmian, tylko nikt nie chce być pierwszy).Warto sobie uświadomić, że ta sytuacja po prostu jest nie do utrzymania na dłuższą metę.

Wewnętrzne problemy

Sektor bankowo-finansowy wciąż ma nadzieję, że przetrwamy kryzys i dalej będziemy funkcjonować z drobnymi zmianami. Stąd wołanie o kapitał i pomoc, jakby to było jedynie rozwiązanie problemu. Tymczasem tych 15-piętrowych wieżowców być może jest za dużo, a problemów mnóstwo (systemy motywacyjne, które premiują krótkoterminowe cele, a nie długoterminowy, kilkunastoletni rozwój, potężnie osłabiony nadzór właścicielski, gdzie nie wiadomo kto konkretnie jest właścicielem i czyj to biznes, ścieranie się sprzecznych interesów wewnątrz tych potężnych instytucji itd.).

Krótkoterminowe rozwiązania

Czy samo dostarczenie kapitałów rozwiąże te problemy? Wątpliwe. Dostarczenie kapitału pozwoli tym 10 bankom w miasteczku przetrwać jakiś czas, ale jeśli nie nastąpią istotne zmiany to będzie to jedynie kolejna cisza przed burzą. Za chwilę, przy pierwszym podmuchu wzrostu gospodarczego znów zaczęłyby zatrudniać coraz mniej wyszkolonych pracowników, wciskać każdemu kartę kredytową i wypłacać swoim menedżerom wielomilionowe premie niezależnie od tego, czy w wyniku ich działań nie okaże się, że bank za 10 lat zbankrutuje.

Zmiana nie likwidacja

Nie zmienia to faktu, że nie można pozwolić na to, by te wieżowce teraz upadały. Jest rzeczą oczywistą, że we wspólnym interesie jest mieć zdrowy system bankowy i trzeba mieć nadzieję, że wraz z dostarczeniem kapitału rynek wymusi też fundamentalne zmiany w sektorze. Tam pracują bardzo inteligentni ludzie i myślę, że prezesi dużo więcej widzą i są świadomi problemów niż oficjalnie mówią, więc jest spora nadzieja. Rynek musi tylko trochę „postymulować”.

Rafał Lorek

Autor jest właścicielem firmy R.S.P. LOREK – doradztwo i analizy inwestycyjne i doradcą ds. zarządzania majątkiem
onet.pl

System bankowy – kolos na glinianych nogach

Czego banki oczekują, narzekając, że brakuje im kapitału, że klienci coraz gorzej spłacają kredyty i przewidują, że z tą spłatą będzie coraz gorzej? Twierdzą, że przecież jeśli przestaną udzielać dalszych kredytów gospodarka stanie w miejscu, zacznie się kurczyć, a tego nikt nie chce. To dość kontrowersyjna kwestia, ale jest jedną z kluczowych dla dalszego rozwoju sytuacji w gospodarce.
Ostatnie wypowiedzi prezesów pojawiające się w mediach, ostrzegające przed katastrofalną sytuacją, która może nadejść i przyczynić się do jeszcze większych kłopotów w gospodarce, sprawiają wrażenie, że odpowiedzialność za zaistniałą sytuację spoczywała głównie poza sektorem bankowym. Jakby to zasadniczo „ci inni” mieli rozwiązać problem w 90 proc., a banki nieśmiało będą partycypować w 10 proc., bo w zasadzie nic nie mogą zrobić, są niewinne i bezradne wobec zaistniałej sytuacji.

Nie ma miejsca

Tymczasem chyba większość nie uświadamia sobie, że sektor bankowo-finansowy jest po prostu znacząco przerośnięty. Jest zbyt duży w porównaniu do realnych, a nie sztucznie wytworzonych potrzeb gospodarki. Może po prostu nie ma obecnie, i długo nie będzie, miejsca dla wszystkich instytucji w tym rozmiarze? Może rynek nie jest już w stanie wykarmić i utrzymać tej potężnej masy, jaką stanowi obecnie sektor bankowo-finansowy?

Więcej i więcej

Obrazowo można powiedzieć tak, że 150 lat temu na Dzikim Zachodzie w jakimś dobrze rozwijającym się miasteczku był jeden oddział banku, może dwa, kiedy miasteczko się już rozrosło. Banki ze sobą konkurowały, uczestniczyły w życiu gospodarczym i służyły ludziom i gospodarce, przy okazji zarabiając dla siebie pieniądze. Dziś w tym miasteczku o tej samej liczbie mieszkańców jest już 10 banków. Żeby się utrzymać każdy otwiera wyjątkowe usługi private banking, dokonuje fuzji i przejęć, kilka innych sprzedaje karty kredytowe, opcje, kredyty, noty strukturyzowane, fundusze inwestycyjne itp. nie tylko tym, którzy tego potrzebują, ale komukolwiek z kim będą mieć kontakt i to w jak największej liczbie.

Przelewy, wpłaty, wypłaty

Ludzie w miasteczku niejako tylko przy okazji pracują zawodowo, bo większą część czasu poświęcają na przelewanie pieniędzy z konta na konto i z produktu na produkt, oczywiście za każdym razem płacąc sowitą prowizję. W zasadzie to pracują wyłącznie po to, aby w ten sposób inwestować zarobione pieniądze. Patrząc na to z zewnątrz, do sensownego i pożytecznego obsłużenia ludności i biznesu w miasteczku i okolicach starczyłyby wciąż 2 – 3 banki, ale skoro jest taki obrót na rynku i każdy może zarobić, to dlaczego nie może ich być 10?

Panika

W miasteczku firmy eksportujące potrzebują tylko 200 opcji walutowych na zabezpieczenie ryzyka kursowego, ale jest możliwość sprzedania 500 opcji i zainkasowania marży, więc bank je sprzedaje. Taka sytuacja mogła funkcjonować latami dopóty, dopóki ktoś przestał spłacać swoje zobowiązania i proces ten zaczął obejmować coraz szersze kręgi.

Nagle wszystkie 10 banków zobaczyło, że mają bilans na 1 500 zł, a realnie na rynku jest do odebrania aktywów za 1 000 zł i dla wszystkich nie starczy. Nagle każdy kurczowo zaczął zbierać aktywa z rynku, aby przetrwać (np. depozyty).

Trzy zasady

Odnosząc się do historii, należy przypomnieć sobie trzy kwestie. Po pierwsze z zasady sektor bankowo-finansowy jest stworzony do roli służebnej wobec gospodarki i społeczeństw. Pełni niezmiernie ważną rolę, jako źródło innowacji i udogodnień życia, zatrudnia świetnych fachowców, ale powinien pełnić rolę służebną. Sam w sobie nie przedstawia żadnej wartości, wartość przedstawia dopiero w zestawieniu z gospodarką realną (z ludźmi i biznesem). Po drugie druga połowa lat 90. i 2000 r. to rewolucyjny skok technologiczny, jeśli chodzi o przemysł finansowy (możliwość łatwego i szybkiego tworzenia różnych produktów inwestycyjnych i licznych rozwiązań finansowych). Po trzecie lata 2000 to niespotykany w historii powojennej świata tani pieniądz.

Życie z prowizji

W efekcie zagubiono proporcje. Sektor finansowy pęczniał i stawał się coraz bardziej samowystarczalny (wirtualnie jak się okazuje). Póki klient kupował produkt inwestycyjny banku A, brał kredyt banku B, a potem jeszcze sprzedał produkt w banku A (któremu już zapłacił prowi-zję poprzednio), a jednocześnie kupił produkt banku C (z nową prowizją), system mógł funkcjonować (tymczasem z 1 000 zł pierwotnie zainwestowanego zostało mu 900 zł, a w międzyczasie zapłacił 120 zł prowizji).

Byle komu

Jeśli w banku był zatrudniony jeden pracownik od opcji i obsługiwał 200 pozycji zabezpieczających, to dzięki tym operacjom można było zatrudnić drugiego pracownika, który sprzedał kolejne 300 opcji komu popadnie. W ten sposób system mógł funkcjonować. Z punktu widzenia gospodarki jako całości, te kolejne 300 opcji było już szkodliwe i praca tego człowieka być może została zmarnowana w odniesieniu do całości gospodarki, ale chwilowo i on zarobił, i bank. A ponieważ pieniądz był tani, było go dużo, to sytuacja ta mogła trwać i trwać. Można było odnieść wrażenie, że firmy i społeczeństwa są sektorowi coraz mniej potrzebne, chyba że jako dawcy nowego kapitału.

Rozwiązanie

Tymczasem być może ta masa nie jest już do utrzymania. Musi nastąpić jakieś ujście, jakieś zmniejszenie wielkości balona w porównaniu do tego, kto go trzyma. Albo poprzez spuszczenie powietrza z sektora bankowo-finansowego albo poprzez czekanie aż trzymający go – gospodarka będzie rósł i będzie silniejszy. Prowadzą do tego przynajmniej trzy drogi:

• zmniejszenie aktywności całego sektora, czyli wszyscy się reformują i redukują, ale pozostają w grze,

• eliminacja poszczególnych graczy (fuzje, przejęcia, potem redukcja itp.),

• inflacja, która zmniejszy zadłużenie realne i da trochę oddechu kredytobiorcom – jako najbardziej ryzykowny i chyba najmniej pożądany scenariusz.

Edukacja społeczeństwa

W efekcie pewnie najlepsza będzie kombinacja tych trzech zjawisk. Nie obejdzie się jednak bez znacznego przejścia siły roboczej z sektora bankowo-finansowego do sektora realnej gospodarki. Co po jakimś czasie olbrzymich trudności w akomodacji do nowych warunków powinno nam wszystkim wyjść na dobre. W jaki sposób? Następnym razem, gdy „doradca inwestycyjny” przyjdzie do firmy produkującej skrzynie biegów, aby zaproponować jej o 1 000 opcji za dużo przeznaczonych na spekulacje walutowe, może się natknąć na osobę, która kiedyś też była dealerem derywatów i rozmowa skończy się stosunkowo szybko. Dzięki większej świadomości inwestycyjnej w gospodarce realnej zostanie podniesiona poprzeczka dla banków. Nastąpi też lepsze wykorzystanie talentów ludzkich w gospodarce.

Zbędne piętra

Sektor finansowo-bankowy jest jak 15-piętrowy wieżowiec. Przy czym pierwsze 10 pięter wciąż służy gospodarce i ludziom, jest bardzo potrzebne, jest źródłem innowacji i wielu usprawnień, działa stymulująco na nas wszystkich, a przy tym zarabia na siebie zasłużenie, osiąga zyski i dzięki temu może dalej zdrowo funkcjonować. Piętra od 11. do 15. nie są nikomu potrzebne (z wyjątkiem menedżerów i ludzi tam pracujących) i następuje tam marnotrawienie pieniędzy (to jest właśnie tych 300 opcji za dużo, tych 600 mld kredytów udzielonych zbyt pochopnie, te kilka not strukturyzowanych sprzedanych za dużo klientowi private banking, to jest ta polisa na życie z inwestycjami od której klient płaci 6 proc. rocznie prowizji itd.).

Zamiatanie pod dywan

Na piętrach od 1. do 10. pracuje 200 osób od opcji, którymi zabezpiecza transakcje przedsiębiorstwom (lub spekuluje z tymi, którzy są do tego powołani) i pełni bardzo pożyteczne funkcje, a na piętrach od 11. do 15. pracuje dodatkowe 100 osób, myśliwych z minimalną pensją stałą i prowizjami od efektów (żeby były niskie koszty banku, gdyby się nie udało), które próbują sprzedać opcje czy kredyt komukolwiek. Problem polega na tym, że z punktu widzenia makro, to marnowanie zasobów w gospodarce. Problem też polega na tym, że można odnieść wrażenie, że w sektorze panuje przekonanie, że wystarczy wysprzątać pół piętra (albo jest przekonanie o konieczności dużych zmian, tylko nikt nie chce być pierwszy).Warto sobie uświadomić, że ta sytuacja po prostu jest nie do utrzymania na dłuższą metę.

Wewnętrzne problemy

Sektor bankowo-finansowy wciąż ma nadzieję, że przetrwamy kryzys i dalej będziemy funkcjonować z drobnymi zmianami. Stąd wołanie o kapitał i pomoc, jakby to było jedynie rozwiązanie problemu. Tymczasem tych 15-piętrowych wieżowców być może jest za dużo, a problemów mnóstwo (systemy motywacyjne, które premiują krótkoterminowe cele, a nie długoterminowy, kilkunastoletni rozwój, potężnie osłabiony nadzór właścicielski, gdzie nie wiadomo kto konkretnie jest właścicielem i czyj to biznes, ścieranie się sprzecznych interesów wewnątrz tych potężnych instytucji itd.).

Krótkoterminowe rozwiązania

Czy samo dostarczenie kapitałów rozwiąże te problemy? Wątpliwe. Dostarczenie kapitału pozwoli tym 10 bankom w miasteczku przetrwać jakiś czas, ale jeśli nie nastąpią istotne zmiany to będzie to jedynie kolejna cisza przed burzą. Za chwilę, przy pierwszym podmuchu wzrostu gospodarczego znów zaczęłyby zatrudniać coraz mniej wyszkolonych pracowników, wciskać każdemu kartę kredytową i wypłacać swoim menedżerom wielomilionowe premie niezależnie od tego, czy w wyniku ich działań nie okaże się, że bank za 10 lat zbankrutuje.

Zmiana nie likwidacja

Nie zmienia to faktu, że nie można pozwolić na to, by te wieżowce teraz upadały. Jest rzeczą oczywistą, że we wspólnym interesie jest mieć zdrowy system bankowy i trzeba mieć nadzieję, że wraz z dostarczeniem kapitału rynek wymusi też fundamentalne zmiany w sektorze. Tam pracują bardzo inteligentni ludzie i myślę, że prezesi dużo więcej widzą i są świadomi problemów niż oficjalnie mówią, więc jest spora nadzieja. Rynek musi tylko trochę „postymulować”.

Rafał Lorek

Autor jest właścicielem firmy R.S.P. LOREK – doradztwo i analizy inwestycyjne i doradcą ds. zarządzania majątkiem
onet.pl

Kto pokryje straty finansowe banków?

Czy ostatnie przesłanie znad krawędzi prezesów dużych banków działających w Polsce może oznaczać, że załamanie na rynku bankowym jest coraz bardziej realne, skoro nawet w ich oczach sytuacja staje się niepokojąca? Czy chodzi tylko i wyłącznie o wywołanie sztucznej paniki w Polsce, bo system bankowy potrzebuje pilnie kolejnej kroplówki?
W ostatnich dniach banki otrzymały kolejny zaskakujący prezent od RPP - de facto więc od Narodowego Banku Polskiego - obniżkę stopy rezerwy obowiązkowej z 3,5 do 3 proc. To oznacza 3 - 3,4 mld zł uwolnionej gotówki, która w niczym nie wzmocni akcji kredytowej dla przedsiębiorstw, a przeznaczona zostanie zapewne na zakup krótkoterminowych skarbowych papierów wartościowych i może nieco przypudruje rozmiary deficytu budżetowego.

Pod obserwacją
Agencja Moody's zmieniła właśnie na negatywną perspektywę długoterminowego ratingu depozytowego dla ING BSK. Getin Bank ma już negatywny rating, a Bank Millennium i Bank Handlowy są obserwowane. Tymczasem doradca prezesa NBP Wojciech Kwaśniak wydaje się zirytowany wciągnięciem na listę obserwacyjną z możliwością obniżenia ratingu przez agencję ratingową Moody's kolejnych ośmiu działających w Polsce banków - PKO BP, Pekao SA, BZ WBK, Lukas Banku, BRE Banku, BRE Hipotecznego, BGŻ oraz Europejskiego Funduszu Leasingowego (EFL).

Wołanie o pomoc

Wiara doradcy prezesa NBP w dobrą sytuację sektora bankowego w Polsce stoi w sprzeczności z komunikatem, a właściwie przesłaniem przedstawicieli największych polskich banków PKO BP, Pekao SA, BRE Banku, BZ WBK opublikowanym w "Wall Street Journal Polska" dodatku do "Dziennika" z 22 maja 2009 r. Zauważyli oni to, co inni w Polsce widzą już od dawna. W sposób odpowiedzialny i uczciwy te zagrożenia dla sektora bankowego i niezbędne kierunki zmian wymienił choćby prezes WestLB Polska Maciej Stańczuk.

Patriotyzm?

Prezesi z wielkim niepokojem zaczęli się odnosić do problemów całej polskiej gospodarki, nie tylko systemu bankowego. A niewątpliwie to banki odgrywają szczególną rolę w stabilizowaniu gospodarki i zapobieganiu dalszemu rozwojowi kryzysu. Prezes BZ WBK Mateusz Morawiecki argumentuje to w następujący sposób: "Angażujemy się w ratowanie polskiej gospodarki z głębokim poczuciem odpowiedzialności za nasze firmy. Ale to, co jeszcze ważniejsze, to nasz patriotyczny obowiązek" (WSJ, "Dziennik", 22 maja 2009 r.).

Portfel kredytowy się pruje

Pekao SA ma spore problemy, gdy idzie o spadek marży i przychody. Udzielił kredytów na kwotę już blisko 90 mld zł, z czego kwota kredytów korporacyjnych to aż 60, 5 mld zł, kredytów dla ludności to ok. 30 mld zł. Zysk za I kw. w 2009 r. spadł o 30 proc. do kwoty 566 mln zł. Starty Unicredito i Pekao mogą być ogromne i skutecznie jeszcze pogorszyć wyniki, gdy idzie o sytuację na Ukrainie.

Utopiony w deweloperce

BZ WBK udzielił 30 mld kredytów, z tego ok. 13 mld zł to kredyty dla deweloperów, a sporo z nich to dziś bankruci sprzedający po 10 mieszkań miesięcznie. Rezerwy BZ WBK tworzone za I kw. to kwota 161 mln zł, ale na koniec roku rezerwy i odpisy BZ WBK mogą wzrosnąć do poziomu 600 mln zł w wersji optymistycznej. Zysk jest mniejszy o 51 proc. w I kw. tego roku w relacji r./r., 50 proc. portfela kredytowego tego banku zaangażowane jest w kredytowanie nieruchomości. Zysk netto BRE Banku spadł z 344 mln zł w I kw. 2008 r. do zaledwie 77 mln w I kw. 2009 r. Bank będzie musiał dokonać poważnych odpisów i rezerw tego roku. 
wp.pl

Kto pokryje straty finansowe banków?

Czy ostatnie przesłanie znad krawędzi prezesów dużych banków działających w Polsce może oznaczać, że załamanie na rynku bankowym jest coraz bardziej realne, skoro nawet w ich oczach sytuacja staje się niepokojąca? Czy chodzi tylko i wyłącznie o wywołanie sztucznej paniki w Polsce, bo system bankowy potrzebuje pilnie kolejnej kroplówki?
W ostatnich dniach banki otrzymały kolejny zaskakujący prezent od RPP - de facto więc od Narodowego Banku Polskiego - obniżkę stopy rezerwy obowiązkowej z 3,5 do 3 proc. To oznacza 3 - 3,4 mld zł uwolnionej gotówki, która w niczym nie wzmocni akcji kredytowej dla przedsiębiorstw, a przeznaczona zostanie zapewne na zakup krótkoterminowych skarbowych papierów wartościowych i może nieco przypudruje rozmiary deficytu budżetowego.

Pod obserwacją
Agencja Moody's zmieniła właśnie na negatywną perspektywę długoterminowego ratingu depozytowego dla ING BSK. Getin Bank ma już negatywny rating, a Bank Millennium i Bank Handlowy są obserwowane. Tymczasem doradca prezesa NBP Wojciech Kwaśniak wydaje się zirytowany wciągnięciem na listę obserwacyjną z możliwością obniżenia ratingu przez agencję ratingową Moody's kolejnych ośmiu działających w Polsce banków - PKO BP, Pekao SA, BZ WBK, Lukas Banku, BRE Banku, BRE Hipotecznego, BGŻ oraz Europejskiego Funduszu Leasingowego (EFL).

Wołanie o pomoc

Wiara doradcy prezesa NBP w dobrą sytuację sektora bankowego w Polsce stoi w sprzeczności z komunikatem, a właściwie przesłaniem przedstawicieli największych polskich banków PKO BP, Pekao SA, BRE Banku, BZ WBK opublikowanym w "Wall Street Journal Polska" dodatku do "Dziennika" z 22 maja 2009 r. Zauważyli oni to, co inni w Polsce widzą już od dawna. W sposób odpowiedzialny i uczciwy te zagrożenia dla sektora bankowego i niezbędne kierunki zmian wymienił choćby prezes WestLB Polska Maciej Stańczuk.

Patriotyzm?

Prezesi z wielkim niepokojem zaczęli się odnosić do problemów całej polskiej gospodarki, nie tylko systemu bankowego. A niewątpliwie to banki odgrywają szczególną rolę w stabilizowaniu gospodarki i zapobieganiu dalszemu rozwojowi kryzysu. Prezes BZ WBK Mateusz Morawiecki argumentuje to w następujący sposób: "Angażujemy się w ratowanie polskiej gospodarki z głębokim poczuciem odpowiedzialności za nasze firmy. Ale to, co jeszcze ważniejsze, to nasz patriotyczny obowiązek" (WSJ, "Dziennik", 22 maja 2009 r.).

Portfel kredytowy się pruje

Pekao SA ma spore problemy, gdy idzie o spadek marży i przychody. Udzielił kredytów na kwotę już blisko 90 mld zł, z czego kwota kredytów korporacyjnych to aż 60, 5 mld zł, kredytów dla ludności to ok. 30 mld zł. Zysk za I kw. w 2009 r. spadł o 30 proc. do kwoty 566 mln zł. Starty Unicredito i Pekao mogą być ogromne i skutecznie jeszcze pogorszyć wyniki, gdy idzie o sytuację na Ukrainie.

Utopiony w deweloperce

BZ WBK udzielił 30 mld kredytów, z tego ok. 13 mld zł to kredyty dla deweloperów, a sporo z nich to dziś bankruci sprzedający po 10 mieszkań miesięcznie. Rezerwy BZ WBK tworzone za I kw. to kwota 161 mln zł, ale na koniec roku rezerwy i odpisy BZ WBK mogą wzrosnąć do poziomu 600 mln zł w wersji optymistycznej. Zysk jest mniejszy o 51 proc. w I kw. tego roku w relacji r./r., 50 proc. portfela kredytowego tego banku zaangażowane jest w kredytowanie nieruchomości. Zysk netto BRE Banku spadł z 344 mln zł w I kw. 2008 r. do zaledwie 77 mln w I kw. 2009 r. Bank będzie musiał dokonać poważnych odpisów i rezerw tego roku. 
wp.pl

Tydzień pod znakiem osłabienia złotego

Miniony tydzień na rynku złotego upłynął pod znakiem osłabienia się krajowej waluty. Notowania EUR/PLN przebiły poziom 4,5500, kurs USD/PLN natomiast zwyżkował ponad 3,2100. Polska waluta traci w wyniku pogorszenia się sentymentu dla regionu europejskich rynków wschodzących.
Po tym jak w połowie tygodnia nie udało się uplasować obligacji rządu łotewskiego ze względu na zerowy popyt, wśród inwestorów pojawiły się uzasadnione obawy związane z dewaluacją łata. Waluta ta od 2005 r. znajduje się w systemie ERM II, w związku z czym kurs EUR/LVL od ponad czterech lat nie wykraczał poza przedział wahań +/- 15% wokół poziomu parytetowego 0,7028 LVL za EUR. Dewaluacja łata jest realna ze względu na silne podstawy fundamentalne uzasadniające sterowane obniżenie wartości łotewskiej waluty.

Kryzys finansowy bardzo negatywnie uderzył w gospodarkę Łotwy, ujawniając jednocześnie wiele jej nierównowag wewnętrznych (wysoki deficyt budżetowy) i zewnętrznych (uzależnienie od finansowania zagranicznego). W pierwszym kwartale bieżącego roku łotewski PKB spadł o 18% kw/kw, co stanowi najgorszy wynik wśród krajów Unii Europejskiej. Pogarszające się fundamenty nie zostały jednak zdyskontowane w wycenie EUR/LVL ze względu na wspomniane wcześniej usztywnienie kursu łata względem euro.
Biorąc pod uwagę skalę deprecjacji pozostałych walut regionu europejskich emerging markets, posiadających płynny kurs walutowy, wydaje się, że dewaluacja łata powinna wynieść ok. 30%. Uczestnicy łotewskiego rynku walutowego uważają jednak, iż istnieje duże prawdopodobieństwo nawet 50-procentowego osłabienia się łata w ciągu najbliższych 12 miesięcy.

Łotwa była jednym z pierwszych krajów, które otrzymały pomoc od Międzynarodowego Funduszu Walutowego w celu walki ze skutkami kryzysu. Pożyczka z połączonych środków MFW oraz Komisji Europejskiej opiewa na kwotę 7,5 mld euro i jest przekazywana w transzach, Łotwa natomiast zobowiązana jest wypełnić cały szereg warunków ekonomicznych. Należy do nich między innymi silna kontrola wydatków rządowych - w marcu na skutek zbyt słabej kontroli fiskalnej wstrzymana została transza opiewająca na 200 mld euro. W bieżącym miesiącu istnieje zagrożenie ponownego wstrzymania środków ze względu na zbyt duże wydatki budżetowe - fakt ten dodatkowo pogarsza sentyment względem łotewskiej waluty. Według doniesień rynkowych, w weekend ma odbyć się spotkanie MFW z KE, w czasie którego najprawdopodobniej zapadnie decyzja odnośnie dalszej pomocy finansowej Łotwie, a nawet może dojść do obniżenia kursu parytetowego EUR/LVL.

Osłabienie złotego w minionym tygodniu wsparła również korekta na rynku eurodolara - notowania EUR/USD po wzroście do poziomu 1,4340, odbiły chwilowo poniżej wsparcia 1,4100, by ostatecznie skonsolidować się wokół poziomu 1,4200. Praktycznie bez wpływu na polski rynek walutowy pozostały z kolei dane, jakie na początku tygodnia napłynęły z krajowej gospodarki. Indeks aktywności gospodarczej w sektorze przemysłu wyniósł w maju 42,5 pkt., co było zgodne z przewidywaniami rynku, prognoza inflacji Ministerstwa Finansów szacuje natomiast spadek cen konsumentów w maju do 3,8% r/r z 4% w kwietniu.

Dopóki nie opadną emocje wokół problemów Łotwy, złoty będzie pozostawał pod presją deprecjacyjną. Wiele zależeć będzie od wyników spotkania MFW-KE w weekend - jeśli ich efektem byłaby dewaluacja łata, osłabienie złotego najprawdopodobniej nabierze tempa.

W mijającym tygodniu w notowaniach EUR/USD wyhamowaniu uległ dynamiczny trend wzrostowy. Wartość euro względem dolara nie była w stanie trwale wznieść się ponad poziom 1,4300. Z drugiej strony, od większej korekty spadkowej powstrzymywała ją bariera 1,4100. Jednoznacznych impulsów dla kursu tej pary walutowej nie dostarczały światowe giełdy, które po wzroście na początku tygodnia na kilkumiesięczne maksima, w kolejnych dniach konsolidowały się w pobliżu tych szczytów.
wp.pl

Tydzień pod znakiem osłabienia złotego

Miniony tydzień na rynku złotego upłynął pod znakiem osłabienia się krajowej waluty. Notowania EUR/PLN przebiły poziom 4,5500, kurs USD/PLN natomiast zwyżkował ponad 3,2100. Polska waluta traci w wyniku pogorszenia się sentymentu dla regionu europejskich rynków wschodzących.
Po tym jak w połowie tygodnia nie udało się uplasować obligacji rządu łotewskiego ze względu na zerowy popyt, wśród inwestorów pojawiły się uzasadnione obawy związane z dewaluacją łata. Waluta ta od 2005 r. znajduje się w systemie ERM II, w związku z czym kurs EUR/LVL od ponad czterech lat nie wykraczał poza przedział wahań +/- 15% wokół poziomu parytetowego 0,7028 LVL za EUR. Dewaluacja łata jest realna ze względu na silne podstawy fundamentalne uzasadniające sterowane obniżenie wartości łotewskiej waluty.

Kryzys finansowy bardzo negatywnie uderzył w gospodarkę Łotwy, ujawniając jednocześnie wiele jej nierównowag wewnętrznych (wysoki deficyt budżetowy) i zewnętrznych (uzależnienie od finansowania zagranicznego). W pierwszym kwartale bieżącego roku łotewski PKB spadł o 18% kw/kw, co stanowi najgorszy wynik wśród krajów Unii Europejskiej. Pogarszające się fundamenty nie zostały jednak zdyskontowane w wycenie EUR/LVL ze względu na wspomniane wcześniej usztywnienie kursu łata względem euro.
Biorąc pod uwagę skalę deprecjacji pozostałych walut regionu europejskich emerging markets, posiadających płynny kurs walutowy, wydaje się, że dewaluacja łata powinna wynieść ok. 30%. Uczestnicy łotewskiego rynku walutowego uważają jednak, iż istnieje duże prawdopodobieństwo nawet 50-procentowego osłabienia się łata w ciągu najbliższych 12 miesięcy.

Łotwa była jednym z pierwszych krajów, które otrzymały pomoc od Międzynarodowego Funduszu Walutowego w celu walki ze skutkami kryzysu. Pożyczka z połączonych środków MFW oraz Komisji Europejskiej opiewa na kwotę 7,5 mld euro i jest przekazywana w transzach, Łotwa natomiast zobowiązana jest wypełnić cały szereg warunków ekonomicznych. Należy do nich między innymi silna kontrola wydatków rządowych - w marcu na skutek zbyt słabej kontroli fiskalnej wstrzymana została transza opiewająca na 200 mld euro. W bieżącym miesiącu istnieje zagrożenie ponownego wstrzymania środków ze względu na zbyt duże wydatki budżetowe - fakt ten dodatkowo pogarsza sentyment względem łotewskiej waluty. Według doniesień rynkowych, w weekend ma odbyć się spotkanie MFW z KE, w czasie którego najprawdopodobniej zapadnie decyzja odnośnie dalszej pomocy finansowej Łotwie, a nawet może dojść do obniżenia kursu parytetowego EUR/LVL.

Osłabienie złotego w minionym tygodniu wsparła również korekta na rynku eurodolara - notowania EUR/USD po wzroście do poziomu 1,4340, odbiły chwilowo poniżej wsparcia 1,4100, by ostatecznie skonsolidować się wokół poziomu 1,4200. Praktycznie bez wpływu na polski rynek walutowy pozostały z kolei dane, jakie na początku tygodnia napłynęły z krajowej gospodarki. Indeks aktywności gospodarczej w sektorze przemysłu wyniósł w maju 42,5 pkt., co było zgodne z przewidywaniami rynku, prognoza inflacji Ministerstwa Finansów szacuje natomiast spadek cen konsumentów w maju do 3,8% r/r z 4% w kwietniu.

Dopóki nie opadną emocje wokół problemów Łotwy, złoty będzie pozostawał pod presją deprecjacyjną. Wiele zależeć będzie od wyników spotkania MFW-KE w weekend - jeśli ich efektem byłaby dewaluacja łata, osłabienie złotego najprawdopodobniej nabierze tempa.

W mijającym tygodniu w notowaniach EUR/USD wyhamowaniu uległ dynamiczny trend wzrostowy. Wartość euro względem dolara nie była w stanie trwale wznieść się ponad poziom 1,4300. Z drugiej strony, od większej korekty spadkowej powstrzymywała ją bariera 1,4100. Jednoznacznych impulsów dla kursu tej pary walutowej nie dostarczały światowe giełdy, które po wzroście na początku tygodnia na kilkumiesięczne maksima, w kolejnych dniach konsolidowały się w pobliżu tych szczytów.
wp.pl

Mostostal Zabrze zdobył duży kontrakt

Oferta konsorcjum Mostostalu Zabrze uznana została jako najkorzystniejsza w procesie wyboru wykonawcy na budowę dla PGE Dolna Odra kotła na biomasę w Elektrowni Szczecin.
Wartość oferty to 127 mln zł brutto - podała spółka w czwartkowym komunikacie.

W skład konsorcjum, oprócz Mostostalu Zabrze, który jest liderem, wchodzą też BMH Technology Oy (Finlandia), oraz Gliwickie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego (spółka zależna Mostostalu Zabrze).

Przewidywany termin realizacji kontraktu to koniec października 2011 roku.



  (PAP)
money.pl

Mostostal Zabrze zdobył duży kontrakt

Oferta konsorcjum Mostostalu Zabrze uznana została jako najkorzystniejsza w procesie wyboru wykonawcy na budowę dla PGE Dolna Odra kotła na biomasę w Elektrowni Szczecin.
Wartość oferty to 127 mln zł brutto - podała spółka w czwartkowym komunikacie.

W skład konsorcjum, oprócz Mostostalu Zabrze, który jest liderem, wchodzą też BMH Technology Oy (Finlandia), oraz Gliwickie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego (spółka zależna Mostostalu Zabrze).

Przewidywany termin realizacji kontraktu to koniec października 2011 roku.



  (PAP)
money.pl

Hydrobudowa Polska nie podzieli się zyskiem

Zwyczajne walne zgromadzenie spółki budowlanej Hydrobudowa Polska zdecydowało o niewypłacaniu dywidendy z zysku za 2008 roku, wynika z treści uchwał przedstawionych przez firmę.

- Zwyczajne walne zgromadzenie (...) postanawia wyłączyć od podziału zysk w kwocie 53.370.546,66 zł netto wykazany w sprawozdaniu finansowym spółki za rok 2008 i przeznaczyć z zysku kwotę 1.100.044,00 zł na zakładowy fundusz świadczeń socjalnych, kwotę 50 765 592,02 zł na pokrycie straty z lat ubiegłych, a pozostałą część zysku, tj. kwotę 1.504.910,64 zł, przeznaczyć na kapitał zapasowy - czytamy w uchwale.

Hydrobudowa Polska miała po audycie 64,48 mln zł skonsolidowanego zysku netto przypisanego akcjonariuszom jednostki dominującej w 2008 roku wobec 59,00 mln zł zysku rok wcześniej.

W ujęciu jednostkowym, w 2008 roku spółka miała 53,37 mln zł zysku netto wobec 40,23 mln zł zysku rok wcześniej.

money.pl

Hydrobudowa Polska nie podzieli się zyskiem

Zwyczajne walne zgromadzenie spółki budowlanej Hydrobudowa Polska zdecydowało o niewypłacaniu dywidendy z zysku za 2008 roku, wynika z treści uchwał przedstawionych przez firmę.

- Zwyczajne walne zgromadzenie (...) postanawia wyłączyć od podziału zysk w kwocie 53.370.546,66 zł netto wykazany w sprawozdaniu finansowym spółki za rok 2008 i przeznaczyć z zysku kwotę 1.100.044,00 zł na zakładowy fundusz świadczeń socjalnych, kwotę 50 765 592,02 zł na pokrycie straty z lat ubiegłych, a pozostałą część zysku, tj. kwotę 1.504.910,64 zł, przeznaczyć na kapitał zapasowy - czytamy w uchwale.

Hydrobudowa Polska miała po audycie 64,48 mln zł skonsolidowanego zysku netto przypisanego akcjonariuszom jednostki dominującej w 2008 roku wobec 59,00 mln zł zysku rok wcześniej.

W ujęciu jednostkowym, w 2008 roku spółka miała 53,37 mln zł zysku netto wobec 40,23 mln zł zysku rok wcześniej.

money.pl

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies