Czego banki oczekują, narzekając, że brakuje im kapitału, że klienci coraz gorzej spłacają kredyty i przewidują, że z tą spłatą będzie coraz gorzej? Twierdzą, że przecież jeśli przestaną udzielać dalszych kredytów gospodarka stanie w miejscu, zacznie się kurczyć, a tego nikt nie chce. To dość kontrowersyjna kwestia, ale jest jedną z kluczowych dla dalszego rozwoju sytuacji w gospodarce.
Ostatnie wypowiedzi prezesów pojawiające się w mediach, ostrzegające przed katastrofalną sytuacją, która może nadejść i przyczynić się do jeszcze większych kłopotów w gospodarce, sprawiają wrażenie, że odpowiedzialność za zaistniałą sytuację spoczywała głównie poza sektorem bankowym. Jakby to zasadniczo „ci inni” mieli rozwiązać problem w 90 proc., a banki nieśmiało będą partycypować w 10 proc., bo w zasadzie nic nie mogą zrobić, są niewinne i bezradne wobec zaistniałej sytuacji.
Nie ma miejsca
Tymczasem chyba większość nie uświadamia sobie, że sektor bankowo-finansowy jest po prostu znacząco przerośnięty. Jest zbyt duży w porównaniu do realnych, a nie sztucznie wytworzonych potrzeb gospodarki. Może po prostu nie ma obecnie, i długo nie będzie, miejsca dla wszystkich instytucji w tym rozmiarze? Może rynek nie jest już w stanie wykarmić i utrzymać tej potężnej masy, jaką stanowi obecnie sektor bankowo-finansowy?
Więcej i więcej
Obrazowo można powiedzieć tak, że 150 lat temu na Dzikim Zachodzie w jakimś dobrze rozwijającym się miasteczku był jeden oddział banku, może dwa, kiedy miasteczko się już rozrosło. Banki ze sobą konkurowały, uczestniczyły w życiu gospodarczym i służyły ludziom i gospodarce, przy okazji zarabiając dla siebie pieniądze. Dziś w tym miasteczku o tej samej liczbie mieszkańców jest już 10 banków. Żeby się utrzymać każdy otwiera wyjątkowe usługi private banking, dokonuje fuzji i przejęć, kilka innych sprzedaje karty kredytowe, opcje, kredyty, noty strukturyzowane, fundusze inwestycyjne itp. nie tylko tym, którzy tego potrzebują, ale komukolwiek z kim będą mieć kontakt i to w jak największej liczbie.
Przelewy, wpłaty, wypłaty
Ludzie w miasteczku niejako tylko przy okazji pracują zawodowo, bo większą część czasu poświęcają na przelewanie pieniędzy z konta na konto i z produktu na produkt, oczywiście za każdym razem płacąc sowitą prowizję. W zasadzie to pracują wyłącznie po to, aby w ten sposób inwestować zarobione pieniądze. Patrząc na to z zewnątrz, do sensownego i pożytecznego obsłużenia ludności i biznesu w miasteczku i okolicach starczyłyby wciąż 2 – 3 banki, ale skoro jest taki obrót na rynku i każdy może zarobić, to dlaczego nie może ich być 10?
Panika
W miasteczku firmy eksportujące potrzebują tylko 200 opcji walutowych na zabezpieczenie ryzyka kursowego, ale jest możliwość sprzedania 500 opcji i zainkasowania marży, więc bank je sprzedaje. Taka sytuacja mogła funkcjonować latami dopóty, dopóki ktoś przestał spłacać swoje zobowiązania i proces ten zaczął obejmować coraz szersze kręgi.
Nagle wszystkie 10 banków zobaczyło, że mają bilans na 1 500 zł, a realnie na rynku jest do odebrania aktywów za 1 000 zł i dla wszystkich nie starczy. Nagle każdy kurczowo zaczął zbierać aktywa z rynku, aby przetrwać (np. depozyty).
Trzy zasady
Odnosząc się do historii, należy przypomnieć sobie trzy kwestie. Po pierwsze z zasady sektor bankowo-finansowy jest stworzony do roli służebnej wobec gospodarki i społeczeństw. Pełni niezmiernie ważną rolę, jako źródło innowacji i udogodnień życia, zatrudnia świetnych fachowców, ale powinien pełnić rolę służebną. Sam w sobie nie przedstawia żadnej wartości, wartość przedstawia dopiero w zestawieniu z gospodarką realną (z ludźmi i biznesem). Po drugie druga połowa lat 90. i 2000 r. to rewolucyjny skok technologiczny, jeśli chodzi o przemysł finansowy (możliwość łatwego i szybkiego tworzenia różnych produktów inwestycyjnych i licznych rozwiązań finansowych). Po trzecie lata 2000 to niespotykany w historii powojennej świata tani pieniądz.
Życie z prowizji
W efekcie zagubiono proporcje. Sektor finansowy pęczniał i stawał się coraz bardziej samowystarczalny (wirtualnie jak się okazuje). Póki klient kupował produkt inwestycyjny banku A, brał kredyt banku B, a potem jeszcze sprzedał produkt w banku A (któremu już zapłacił prowi-zję poprzednio), a jednocześnie kupił produkt banku C (z nową prowizją), system mógł funkcjonować (tymczasem z 1 000 zł pierwotnie zainwestowanego zostało mu 900 zł, a w międzyczasie zapłacił 120 zł prowizji).
Byle komu
Jeśli w banku był zatrudniony jeden pracownik od opcji i obsługiwał 200 pozycji zabezpieczających, to dzięki tym operacjom można było zatrudnić drugiego pracownika, który sprzedał kolejne 300 opcji komu popadnie. W ten sposób system mógł funkcjonować. Z punktu widzenia gospodarki jako całości, te kolejne 300 opcji było już szkodliwe i praca tego człowieka być może została zmarnowana w odniesieniu do całości gospodarki, ale chwilowo i on zarobił, i bank. A ponieważ pieniądz był tani, było go dużo, to sytuacja ta mogła trwać i trwać. Można było odnieść wrażenie, że firmy i społeczeństwa są sektorowi coraz mniej potrzebne, chyba że jako dawcy nowego kapitału.
Rozwiązanie
Tymczasem być może ta masa nie jest już do utrzymania. Musi nastąpić jakieś ujście, jakieś zmniejszenie wielkości balona w porównaniu do tego, kto go trzyma. Albo poprzez spuszczenie powietrza z sektora bankowo-finansowego albo poprzez czekanie aż trzymający go – gospodarka będzie rósł i będzie silniejszy. Prowadzą do tego przynajmniej trzy drogi:
• zmniejszenie aktywności całego sektora, czyli wszyscy się reformują i redukują, ale pozostają w grze,
• eliminacja poszczególnych graczy (fuzje, przejęcia, potem redukcja itp.),
• inflacja, która zmniejszy zadłużenie realne i da trochę oddechu kredytobiorcom – jako najbardziej ryzykowny i chyba najmniej pożądany scenariusz.
Edukacja społeczeństwa
W efekcie pewnie najlepsza będzie kombinacja tych trzech zjawisk. Nie obejdzie się jednak bez znacznego przejścia siły roboczej z sektora bankowo-finansowego do sektora realnej gospodarki. Co po jakimś czasie olbrzymich trudności w akomodacji do nowych warunków powinno nam wszystkim wyjść na dobre. W jaki sposób? Następnym razem, gdy „doradca inwestycyjny” przyjdzie do firmy produkującej skrzynie biegów, aby zaproponować jej o 1 000 opcji za dużo przeznaczonych na spekulacje walutowe, może się natknąć na osobę, która kiedyś też była dealerem derywatów i rozmowa skończy się stosunkowo szybko. Dzięki większej świadomości inwestycyjnej w gospodarce realnej zostanie podniesiona poprzeczka dla banków. Nastąpi też lepsze wykorzystanie talentów ludzkich w gospodarce.
Zbędne piętra
Sektor finansowo-bankowy jest jak 15-piętrowy wieżowiec. Przy czym pierwsze 10 pięter wciąż służy gospodarce i ludziom, jest bardzo potrzebne, jest źródłem innowacji i wielu usprawnień, działa stymulująco na nas wszystkich, a przy tym zarabia na siebie zasłużenie, osiąga zyski i dzięki temu może dalej zdrowo funkcjonować. Piętra od 11. do 15. nie są nikomu potrzebne (z wyjątkiem menedżerów i ludzi tam pracujących) i następuje tam marnotrawienie pieniędzy (to jest właśnie tych 300 opcji za dużo, tych 600 mld kredytów udzielonych zbyt pochopnie, te kilka not strukturyzowanych sprzedanych za dużo klientowi private banking, to jest ta polisa na życie z inwestycjami od której klient płaci 6 proc. rocznie prowizji itd.).
Zamiatanie pod dywan
Na piętrach od 1. do 10. pracuje 200 osób od opcji, którymi zabezpiecza transakcje przedsiębiorstwom (lub spekuluje z tymi, którzy są do tego powołani) i pełni bardzo pożyteczne funkcje, a na piętrach od 11. do 15. pracuje dodatkowe 100 osób, myśliwych z minimalną pensją stałą i prowizjami od efektów (żeby były niskie koszty banku, gdyby się nie udało), które próbują sprzedać opcje czy kredyt komukolwiek. Problem polega na tym, że z punktu widzenia makro, to marnowanie zasobów w gospodarce. Problem też polega na tym, że można odnieść wrażenie, że w sektorze panuje przekonanie, że wystarczy wysprzątać pół piętra (albo jest przekonanie o konieczności dużych zmian, tylko nikt nie chce być pierwszy).Warto sobie uświadomić, że ta sytuacja po prostu jest nie do utrzymania na dłuższą metę.
Wewnętrzne problemy
Sektor bankowo-finansowy wciąż ma nadzieję, że przetrwamy kryzys i dalej będziemy funkcjonować z drobnymi zmianami. Stąd wołanie o kapitał i pomoc, jakby to było jedynie rozwiązanie problemu. Tymczasem tych 15-piętrowych wieżowców być może jest za dużo, a problemów mnóstwo (systemy motywacyjne, które premiują krótkoterminowe cele, a nie długoterminowy, kilkunastoletni rozwój, potężnie osłabiony nadzór właścicielski, gdzie nie wiadomo kto konkretnie jest właścicielem i czyj to biznes, ścieranie się sprzecznych interesów wewnątrz tych potężnych instytucji itd.).
Krótkoterminowe rozwiązania
Czy samo dostarczenie kapitałów rozwiąże te problemy? Wątpliwe. Dostarczenie kapitału pozwoli tym 10 bankom w miasteczku przetrwać jakiś czas, ale jeśli nie nastąpią istotne zmiany to będzie to jedynie kolejna cisza przed burzą. Za chwilę, przy pierwszym podmuchu wzrostu gospodarczego znów zaczęłyby zatrudniać coraz mniej wyszkolonych pracowników, wciskać każdemu kartę kredytową i wypłacać swoim menedżerom wielomilionowe premie niezależnie od tego, czy w wyniku ich działań nie okaże się, że bank za 10 lat zbankrutuje.
Zmiana nie likwidacja
Nie zmienia to faktu, że nie można pozwolić na to, by te wieżowce teraz upadały. Jest rzeczą oczywistą, że we wspólnym interesie jest mieć zdrowy system bankowy i trzeba mieć nadzieję, że wraz z dostarczeniem kapitału rynek wymusi też fundamentalne zmiany w sektorze. Tam pracują bardzo inteligentni ludzie i myślę, że prezesi dużo więcej widzą i są świadomi problemów niż oficjalnie mówią, więc jest spora nadzieja. Rynek musi tylko trochę „postymulować”.
Rafał Lorek
Autor jest właścicielem firmy R.S.P. LOREK – doradztwo i analizy inwestycyjne i doradcą ds. zarządzania majątkiem
onet.pl