Ze świata nieruchomości - strona 108

Orbis: Spada obłożenie pokoi, ceny stoją w miejscu

Grupa hotelowa Orbis utrzymuje przeciętną cenę pokoju hotelowego przy mniejszej liczbie gości. Zamierza sprzedawać wytypowane nieruchomości - poinformował PAP Ireneusz Węgłowski, wiceprezes Orbis.

- Nie schodzimy z cenami, ale zmniejsza się frekwencja, głównie dlatego, że spada liczba turystów przyjeżdżających do Polski - powiedział.

Jego zdaniem obłożenie w pierwszym kwartale nie jest satysfakcjonujące, ale zważywszy na środowisko działania, nie jest najgorzej.

Orbis przygotowuje nieruchomości do sprzedaży.

- Intensywnie nad tym pracujemy, ale rynek jest trudny. Mamy listę potencjalnych nieruchomości do sprzedaży - powiedział.

Myślę, że do sprzedaży dojdzie jeszcze w tym roku - dodał.

Spółka nie wyklucza korekty prognozy EBITDA w IV kwartale.

- Jest zbyt wcześnie, by rozmawiać o prognozie EBITDA. Pierwszy kwartał nie daje wystarczających danych do ewentualnych zmian. Na razie podtrzymujemy prognozę EBITDA na poziomie 220 mln zł - powiedział Węgłowski.

- Jeśli będzie taka potrzeba to w listopadzie skorygujemy naszą prognozę - dodał.



  (PAP)
money.pl

Walne Asseco zdecyduje o podziale zysku i sprzedaży nieruchomości

Akcjonariusze Asseco Poland na WZA zwołanym na 26 maja podejmą uchwały w sprawie m.in.: podziału zysku wypracowanego w 2008 r. i sprzedaży nieruchomości - poinformowało Asseco w projektach uchwał na walne.

Pod koniec marca prezes Asseco Poland Adam Góral informował PAP, że dywidenda z zysku netto za 2008 r. wyniesie 70 mln zł.

W projektach uchwał na walne jest też punkt dotyczący sprzedaży nieruchomości, szczegółów jednak nie podano. Wcześniej spółka informowała, że posiada nieruchomości przeznaczone do zbycia, których łączna wartość rynkowa to około 100 mln zł (m.in. w Orłowie, biuro na ul. 17 Stycznia, nieruchomości Combidaty).



  (PAP)
money.pl

Walne Asseco zdecyduje o podziale zysku i sprzedaży nieruchomości

Akcjonariusze Asseco Poland na WZA zwołanym na 26 maja podejmą uchwały w sprawie m.in.: podziału zysku wypracowanego w 2008 r. i sprzedaży nieruchomości - poinformowało Asseco w projektach uchwał na walne.

Pod koniec marca prezes Asseco Poland Adam Góral informował PAP, że dywidenda z zysku netto za 2008 r. wyniesie 70 mln zł.

W projektach uchwał na walne jest też punkt dotyczący sprzedaży nieruchomości, szczegółów jednak nie podano. Wcześniej spółka informowała, że posiada nieruchomości przeznaczone do zbycia, których łączna wartość rynkowa to około 100 mln zł (m.in. w Orłowie, biuro na ul. 17 Stycznia, nieruchomości Combidaty).



  (PAP)
money.pl

Niższe ceny to już za mało

Ostatnie pół roku bardzo mocno zmieniło sytuacje na rynku nieruchomości. Deweloperzy już nie tylko obniżają ceny, ale całkowicie zmieniają podejście do klientów. Agencja Wellington PR zapytała ekspertów, jakie działania są najskuteczniejsze na rynku.

Deweloperzy, po początkowych oporach, w końcu obniżyli ceny. Są skłonni do upustów, negocjacji. Większość firm jest świadoma, że klient w dużej mierze dyktuje warunki. Przez to tendencją stało się opracowywanie bardziej elastycznych ofert, ale i ciekawych akcji marketingowych. Jak zwykle bywa w takich sytuacjach strategie są różne. Od dodawania bonusów po zindywidualizowanie ofert.

Na początku bardzo popularne było dodawanie "niespodzianek". Przy zakupie mieszkania mogliśmy liczyć na wykończenia łazienek, wycieczki, nawet samochody. Zdaniem Piotra Poncyljusza właściciela firmy Inwestor Nieruchomości, zajmującej się pośrednictwem w obrocie nieruchomościami, takie rozwiązania były mało skuteczne. - Nie można zapominać, że kupno mieszkania czy domu to nie jest kupno garnituru. Po głębszej analizie okazywało się, że super promocja nie jest żadną promocją w skali zakupu, a jedynie nieznaczną obniżką ceny w postaci niechcianego często gadżetu - Poncyliusz dodał, że deweloperzy skończyli z mało praktycznymi promocjami i zaczęli stosować bardziej przemawiające do Polaka środki zachęcające. Co zatem najbardziej przemawia do klienta?

Oczywiście cena - uważa Jacek Matuszko dyrektor działu sprzedaży firmy Salwator. - My postawiliśmy na obniżkę ceny, nieznacznie obniżając jednak standard wykończenia. W naszej najnowszej inwestycji złotych klamek może nie znajdziemy, ale za to cena poniżej 5000 złotych zwraca uwagę-. Chociaż sama obniżka nie wystarczy. Salwator postawił również na rozmaite zabiegi marketingowe oraz niestandardowe formy promocji. Szerokim echem w mediach odbił się nietuzinkowy lot balonem nad Krakowem dla kupujących.

Piotr Poncyljusz uważa, że kluczowa dla deweloperów jest całkowita zmiana podejścia do klientów, z czym niektórzy mają spore problemy: - Dawniej negocjacje były zastąpione licytacjami. Teraz następuje zamiana miejsc. To klient dla dewelopera jest Panem. Zadziałały twarde prawa popytu i podaży. Deweloper musi szanować każdego klienta i być skłonny do dużych obniżek cenowych- . Z tą opinią zgadza się Maciej Bukiewicz prezes poznańskiego Romex Deweloper: - Nasze podejście do klienta jest teraz bardzo zindywidualizowane. Staramy się poznać jego preferencje i na drodze negocjacji dostosować ofertę. Myślę, że w czasie spowolnienia gospodarczego jest to najbardziej skuteczne rozwiązanie dla dużych i mniejszych deweloperów. Niektórzy jeszcze się opierają, ale wkrótce będzie to standardem-. Oprócz tego Romex zdecydował się również na dodatkową promocję kończonego właśnie Osiedla Podolany.

Aby przekonać klientów potrzeba więcej niż kilku sprawnych rozwiązań. Kiedy deweloperzy pod długich oporach, w końcu zdecydowali się na obniżki widać, że to już nie wystarcza. Liczą się skoordynowane i prężne działania, przy których duże znaczenie ma komunikacja wewnętrzna firm. Tylko taka postawa przekonuje klientów i sprawia, że inwestorzy postrzegani są jako wiarygodni.

INTERIA.PL

Niższe ceny to już za mało

Ostatnie pół roku bardzo mocno zmieniło sytuacje na rynku nieruchomości. Deweloperzy już nie tylko obniżają ceny, ale całkowicie zmieniają podejście do klientów. Agencja Wellington PR zapytała ekspertów, jakie działania są najskuteczniejsze na rynku.

Deweloperzy, po początkowych oporach, w końcu obniżyli ceny. Są skłonni do upustów, negocjacji. Większość firm jest świadoma, że klient w dużej mierze dyktuje warunki. Przez to tendencją stało się opracowywanie bardziej elastycznych ofert, ale i ciekawych akcji marketingowych. Jak zwykle bywa w takich sytuacjach strategie są różne. Od dodawania bonusów po zindywidualizowanie ofert.

Na początku bardzo popularne było dodawanie "niespodzianek". Przy zakupie mieszkania mogliśmy liczyć na wykończenia łazienek, wycieczki, nawet samochody. Zdaniem Piotra Poncyljusza właściciela firmy Inwestor Nieruchomości, zajmującej się pośrednictwem w obrocie nieruchomościami, takie rozwiązania były mało skuteczne. - Nie można zapominać, że kupno mieszkania czy domu to nie jest kupno garnituru. Po głębszej analizie okazywało się, że super promocja nie jest żadną promocją w skali zakupu, a jedynie nieznaczną obniżką ceny w postaci niechcianego często gadżetu - Poncyliusz dodał, że deweloperzy skończyli z mało praktycznymi promocjami i zaczęli stosować bardziej przemawiające do Polaka środki zachęcające. Co zatem najbardziej przemawia do klienta?

Oczywiście cena - uważa Jacek Matuszko dyrektor działu sprzedaży firmy Salwator. - My postawiliśmy na obniżkę ceny, nieznacznie obniżając jednak standard wykończenia. W naszej najnowszej inwestycji złotych klamek może nie znajdziemy, ale za to cena poniżej 5000 złotych zwraca uwagę-. Chociaż sama obniżka nie wystarczy. Salwator postawił również na rozmaite zabiegi marketingowe oraz niestandardowe formy promocji. Szerokim echem w mediach odbił się nietuzinkowy lot balonem nad Krakowem dla kupujących.

Piotr Poncyljusz uważa, że kluczowa dla deweloperów jest całkowita zmiana podejścia do klientów, z czym niektórzy mają spore problemy: - Dawniej negocjacje były zastąpione licytacjami. Teraz następuje zamiana miejsc. To klient dla dewelopera jest Panem. Zadziałały twarde prawa popytu i podaży. Deweloper musi szanować każdego klienta i być skłonny do dużych obniżek cenowych- . Z tą opinią zgadza się Maciej Bukiewicz prezes poznańskiego Romex Deweloper: - Nasze podejście do klienta jest teraz bardzo zindywidualizowane. Staramy się poznać jego preferencje i na drodze negocjacji dostosować ofertę. Myślę, że w czasie spowolnienia gospodarczego jest to najbardziej skuteczne rozwiązanie dla dużych i mniejszych deweloperów. Niektórzy jeszcze się opierają, ale wkrótce będzie to standardem-. Oprócz tego Romex zdecydował się również na dodatkową promocję kończonego właśnie Osiedla Podolany.

Aby przekonać klientów potrzeba więcej niż kilku sprawnych rozwiązań. Kiedy deweloperzy pod długich oporach, w końcu zdecydowali się na obniżki widać, że to już nie wystarcza. Liczą się skoordynowane i prężne działania, przy których duże znaczenie ma komunikacja wewnętrzna firm. Tylko taka postawa przekonuje klientów i sprawia, że inwestorzy postrzegani są jako wiarygodni.

INTERIA.PL

Złoty jest pewniakiem

Polski złoty jest najbardziej godną zaufania walutą regionu Europy Środkowo-Wschodniej, a obligacje rządowe jedyną w tym regionie inwestycją w portfelu globalnego funduszu BlackRock Global Allocation Fund - powiedział specjalista funduszu Michael Trudel.

Mamy w swoim portfelu polskie obligacje rządowe, co świadczy o zaufaniu, jakim nasz fundusz darzy polską walutę - powiedział Trudel.

Zdaniem specjalisty fundusz nie prezentuje jednolitego podejścia do naszego regionu.

Nie wrzucamy krajów Europy Środkowo-Wschodniej do jednego worka - powiedział Trudel, zwracając uwagę na różne problemy z kredytami hipotecznymi w obcych walutach. Jednocześnie niepokój funduszu budzą znaczące deficyty na rachunkach obrotów bieżących niektórych krajów.

Według niego rynek akcji to teraz najlepsza opcja z punktu widzenia inwestora w perspektywie powyżej 2 lat, ale w przypadku Europy Środkowo-Wschodniej problem stanowi niska płynność oraz brak spółek odpowiadających kryteriom funduszu.

Inwestujemy w spółki o wartości powyżej 10 mld USD, a o takie trudno w tej części Europy - stwierdził Trudel. Dlatego fundusz wybiera duże koncerny naftowe z Europy Zachodniej.

Pytany o spodziewane odbicie na światowych rynkach akcji, Trudel uważa, że w najbliższym czasie można oczekiwać znacznej zmienności, ale najgorsze już za nami.

BlackRock Global Allocation Fund obraca aktywami około 12 mld USD. Inwestuje w akcje, obligacje i waluty na całym świecie. Papiery spółek europejskich stanowią 5 proc. portfela funduszu.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Złoty jest pewniakiem

Polski złoty jest najbardziej godną zaufania walutą regionu Europy Środkowo-Wschodniej, a obligacje rządowe jedyną w tym regionie inwestycją w portfelu globalnego funduszu BlackRock Global Allocation Fund - powiedział specjalista funduszu Michael Trudel.

Mamy w swoim portfelu polskie obligacje rządowe, co świadczy o zaufaniu, jakim nasz fundusz darzy polską walutę - powiedział Trudel.

Zdaniem specjalisty fundusz nie prezentuje jednolitego podejścia do naszego regionu.

Nie wrzucamy krajów Europy Środkowo-Wschodniej do jednego worka - powiedział Trudel, zwracając uwagę na różne problemy z kredytami hipotecznymi w obcych walutach. Jednocześnie niepokój funduszu budzą znaczące deficyty na rachunkach obrotów bieżących niektórych krajów.

Według niego rynek akcji to teraz najlepsza opcja z punktu widzenia inwestora w perspektywie powyżej 2 lat, ale w przypadku Europy Środkowo-Wschodniej problem stanowi niska płynność oraz brak spółek odpowiadających kryteriom funduszu.

Inwestujemy w spółki o wartości powyżej 10 mld USD, a o takie trudno w tej części Europy - stwierdził Trudel. Dlatego fundusz wybiera duże koncerny naftowe z Europy Zachodniej.

Pytany o spodziewane odbicie na światowych rynkach akcji, Trudel uważa, że w najbliższym czasie można oczekiwać znacznej zmienności, ale najgorsze już za nami.

BlackRock Global Allocation Fund obraca aktywami około 12 mld USD. Inwestuje w akcje, obligacje i waluty na całym świecie. Papiery spółek europejskich stanowią 5 proc. portfela funduszu.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Prezydenci miast zarabiają mniej niż wójtowie gmin

Obowiązująca od stycznia nowa ustawa o pracownikach samorządowych pozwala gminom swobodniej kształtować płace zatrudnionych tam urzędników. Gminy domagały się tego od lat.

Niektóre narzekają jednak, że w ustawie zabrakło regulacji określających sposób ustalania płac urzędników pochodzących z wyboru. Ustawa wprowadziła też obowiązek utworzenia we wszystkich urzędach samorządowych stanowiska sekretarza. Ma on odpowiadać za sprawy kadrowe. Mimo to część wójtów te obowiązki wciąż powierza zastępcom.

Od stycznia maksymalne stawki wynagrodzeń pracowników zatrudnianych na podstawie umowy o pracę ustala wójt.

- W rozporządzeniu rząd określa tylko minimalne płace pracowników niebędących kierownikami urzędów. To pozwala samorządom swobodnie kształtować pensje i elastyczniej prowadzić politykę kadrową - mówi Krzysztof Kochan, sekretarz gminy Gniewino (woj. pomorskie).

Roman Olejarz, burmistrz gminy Kęty (woj. małopolskie), zauważa, że w ustawie zabrakło szczegółowych uregulowań co do wynagrodzeń wójtów, burmistrzów i prezydentów miast.

- Wciąż często zdarza się, że wójt zarabia więcej od prezydenta dużego miasta, bo o ich wynagrodzeniach decyduje rada. Decyzje o pensji są upolitycznione i zależą od przychylności rady - mówi Roman Olejarz.

Marta Pieczka, sekretarz miasta Oświęcim, wskazuje, że prezydent miasta zarabia mniej niż wójtowie małych gmin w tym powiecie, bo rada nie chce podwyższyć mu wynagrodzenia.

Od stycznia została też wprowadzona możliwość tzw. awansu wewnętrznego.

- To bardzo przydatne narzędzie, z którego już kilkakrotnie skorzystałem, gdy urzędnicy odchodzili na emeryturę - mówi Roman Olejarz.

- Wprowadzenie tego awansu zlikwidowało pewną fikcję, która zmuszała nas do przeprowadzania naborów, które i tak wyłaniały naszych pracowników - mówi Marta Pieczka.

Wskazuje też, że nowa ustawa niepotrzebnie zlikwidowała stanowiska pracowników mianowanych. Zapewniali oni trwałość urzędu i byli odporni na naciski. Innego zdania jest prof. Michał Kulesza, twórca reformy samorządowej. Jego zdaniem w samorządach takimi pracownikami zostawali często znajomi np. wójta, a jego następca nie mógł ich zwolnić.

Artur Radwan - Więcej: Gazeta Prawna 21.04.2009 (77) -

interia.pl

Prezydenci miast zarabiają mniej niż wójtowie gmin

Obowiązująca od stycznia nowa ustawa o pracownikach samorządowych pozwala gminom swobodniej kształtować płace zatrudnionych tam urzędników. Gminy domagały się tego od lat.

Niektóre narzekają jednak, że w ustawie zabrakło regulacji określających sposób ustalania płac urzędników pochodzących z wyboru. Ustawa wprowadziła też obowiązek utworzenia we wszystkich urzędach samorządowych stanowiska sekretarza. Ma on odpowiadać za sprawy kadrowe. Mimo to część wójtów te obowiązki wciąż powierza zastępcom.

Od stycznia maksymalne stawki wynagrodzeń pracowników zatrudnianych na podstawie umowy o pracę ustala wójt.

- W rozporządzeniu rząd określa tylko minimalne płace pracowników niebędących kierownikami urzędów. To pozwala samorządom swobodnie kształtować pensje i elastyczniej prowadzić politykę kadrową - mówi Krzysztof Kochan, sekretarz gminy Gniewino (woj. pomorskie).

Roman Olejarz, burmistrz gminy Kęty (woj. małopolskie), zauważa, że w ustawie zabrakło szczegółowych uregulowań co do wynagrodzeń wójtów, burmistrzów i prezydentów miast.

- Wciąż często zdarza się, że wójt zarabia więcej od prezydenta dużego miasta, bo o ich wynagrodzeniach decyduje rada. Decyzje o pensji są upolitycznione i zależą od przychylności rady - mówi Roman Olejarz.

Marta Pieczka, sekretarz miasta Oświęcim, wskazuje, że prezydent miasta zarabia mniej niż wójtowie małych gmin w tym powiecie, bo rada nie chce podwyższyć mu wynagrodzenia.

Od stycznia została też wprowadzona możliwość tzw. awansu wewnętrznego.

- To bardzo przydatne narzędzie, z którego już kilkakrotnie skorzystałem, gdy urzędnicy odchodzili na emeryturę - mówi Roman Olejarz.

- Wprowadzenie tego awansu zlikwidowało pewną fikcję, która zmuszała nas do przeprowadzania naborów, które i tak wyłaniały naszych pracowników - mówi Marta Pieczka.

Wskazuje też, że nowa ustawa niepotrzebnie zlikwidowała stanowiska pracowników mianowanych. Zapewniali oni trwałość urzędu i byli odporni na naciski. Innego zdania jest prof. Michał Kulesza, twórca reformy samorządowej. Jego zdaniem w samorządach takimi pracownikami zostawali często znajomi np. wójta, a jego następca nie mógł ich zwolnić.

Artur Radwan - Więcej: Gazeta Prawna 21.04.2009 (77) -

interia.pl

Budujesz dom? Co warto teraz kupić?

Radykalny spadek popytu na stal budowlaną spowodował w ciągu zaledwie pół roku spadek jej ceny o połowę. Jeśli ktoś planuje inwestycję budowlaną i ma gdzie składować materiały, warto teraz dokonać zakupu.
Jeszcze w lipcu ubiegłego roku za tonę stali budowlanej w hurtowni trzeba było zapłacić ok. 2,7 tys. zł. Obecnie, kupując takie same pręty ożebrowane, osoba budująca dom zapłaci nawet poniżej 1,4 tys. zł, czyli może zaoszczędzić kilka tysięcy złotych. Spadek cen stali zaczął się jeszcze przed rozpoczęciem w Polsce kryzysu finansowego.

- Tak niskiego poziomu cen jeszcze nie było, od czasu gdy badamy i podajemy ceny stali na polskim rynku - przyznaje Andrzej Ciepiela, dyrektor Polskiej Unii Dystrybutorów Stali.

Niestety niewiele osób korzysta z tak niskich cen, bo rozpoczynanych jest obecnie bardzo mało nowych inwestycji mieszkaniowych. Z drugiej strony w wielu hurtowniach stal nadal sprzedawana jest drożej.

- Obowiązująca u nas cena to 1550 zł plus VAT. Jeśli ktoś kupuje więcej, to cenę możemy jeszcze obniżyć - mówi Zbigniew Cudziło właściciel składu Bud-Stal. Takie są ceny w okolicach Warszawy.

Popyt na stal w hurtowniach we wszystkich regionach kraju jest dużo mniejszy.

- W porównaniu z ubiegłym rokiem sprzedaż stali budowlanej jest co najmniej o połowę mniejsza - mówi Waldemar Trzpil z firmy Madex.

Generalnie jednak sytuacja naszych firm produkcyjnych i handlowych jest zdecydowanie lepsza niż w innych europejskich krajach. Niektóre zlokalizowane w Polsce firmy motoryzacyjne z powodzeniem radzą sobie z kryzysem i nie zmniejszają produkcji (np. Fiat), co gwarantuje także popyt na wyroby stalowe. Planowane inwestycje infrastrukturalne także gwarantują duży popyt na stal. Mimo to sytuacja firm handlujących stalą jest nie do pozazdroszczenia. Wiele z nich ma w magazynach drogą stal kupioną kilka miesięcy temu.

- Sprzedając ją w tej chwili, na pewno tracą. Taka jest funkcja dystrybutora, że gdy materiał drożeje, to zyski rosną, a gdy ceny spadają, to często te zarobki są oddawane. To jest natura tego biznesu - uważa Andrzej Ciepiela.

- Na szczęście nigdy nie kupowałem na zapas, więc teraz nie mam tego problemu, ale są takie firmy - mówi Zbigniew Cudziło.

Zdaniem ekspertów jest tylko kwestią czasu, gdy pojawią się pierwsi bankruci wśród firm handlujących stalą. Nikt w tej branży nie ma złudzeń, że w tym roku nie pojawi się większy popyt na stal zbrojoną. Najszybciej nastąpi to w przyszłym roku, a do tego czasu wiele firm może upaść lub zostanie przejętych przez większych konkurentów. W tej chwili marże sprzedawców stali nie są duże i wynoszą średnio 2-3 proc.

Polityka poszczególnych firm jest jednak bardzo różna. Czasem cena wyjściowa jest wyższa, ale w zamian klient nie płaci za transport. Trzeba to dokładnie skalkulować. Na pewno jest to bardzo dobry moment, by kupić stal zbrojeniową, jeśli ktoś planuje budowę domu i ma gdzie składować taki materiał.

- Nie jestem w stanie powiedzieć, czy obecna cena jest już najniższą, ale jeśli będą jeszcze przeceny, to nie będą one już duże - twierdzi Andrzej Ciepiela.

Roman Grzyb
onet.pl

Budujesz dom? Co warto teraz kupić?

Radykalny spadek popytu na stal budowlaną spowodował w ciągu zaledwie pół roku spadek jej ceny o połowę. Jeśli ktoś planuje inwestycję budowlaną i ma gdzie składować materiały, warto teraz dokonać zakupu.
Jeszcze w lipcu ubiegłego roku za tonę stali budowlanej w hurtowni trzeba było zapłacić ok. 2,7 tys. zł. Obecnie, kupując takie same pręty ożebrowane, osoba budująca dom zapłaci nawet poniżej 1,4 tys. zł, czyli może zaoszczędzić kilka tysięcy złotych. Spadek cen stali zaczął się jeszcze przed rozpoczęciem w Polsce kryzysu finansowego.

- Tak niskiego poziomu cen jeszcze nie było, od czasu gdy badamy i podajemy ceny stali na polskim rynku - przyznaje Andrzej Ciepiela, dyrektor Polskiej Unii Dystrybutorów Stali.

Niestety niewiele osób korzysta z tak niskich cen, bo rozpoczynanych jest obecnie bardzo mało nowych inwestycji mieszkaniowych. Z drugiej strony w wielu hurtowniach stal nadal sprzedawana jest drożej.

- Obowiązująca u nas cena to 1550 zł plus VAT. Jeśli ktoś kupuje więcej, to cenę możemy jeszcze obniżyć - mówi Zbigniew Cudziło właściciel składu Bud-Stal. Takie są ceny w okolicach Warszawy.

Popyt na stal w hurtowniach we wszystkich regionach kraju jest dużo mniejszy.

- W porównaniu z ubiegłym rokiem sprzedaż stali budowlanej jest co najmniej o połowę mniejsza - mówi Waldemar Trzpil z firmy Madex.

Generalnie jednak sytuacja naszych firm produkcyjnych i handlowych jest zdecydowanie lepsza niż w innych europejskich krajach. Niektóre zlokalizowane w Polsce firmy motoryzacyjne z powodzeniem radzą sobie z kryzysem i nie zmniejszają produkcji (np. Fiat), co gwarantuje także popyt na wyroby stalowe. Planowane inwestycje infrastrukturalne także gwarantują duży popyt na stal. Mimo to sytuacja firm handlujących stalą jest nie do pozazdroszczenia. Wiele z nich ma w magazynach drogą stal kupioną kilka miesięcy temu.

- Sprzedając ją w tej chwili, na pewno tracą. Taka jest funkcja dystrybutora, że gdy materiał drożeje, to zyski rosną, a gdy ceny spadają, to często te zarobki są oddawane. To jest natura tego biznesu - uważa Andrzej Ciepiela.

- Na szczęście nigdy nie kupowałem na zapas, więc teraz nie mam tego problemu, ale są takie firmy - mówi Zbigniew Cudziło.

Zdaniem ekspertów jest tylko kwestią czasu, gdy pojawią się pierwsi bankruci wśród firm handlujących stalą. Nikt w tej branży nie ma złudzeń, że w tym roku nie pojawi się większy popyt na stal zbrojoną. Najszybciej nastąpi to w przyszłym roku, a do tego czasu wiele firm może upaść lub zostanie przejętych przez większych konkurentów. W tej chwili marże sprzedawców stali nie są duże i wynoszą średnio 2-3 proc.

Polityka poszczególnych firm jest jednak bardzo różna. Czasem cena wyjściowa jest wyższa, ale w zamian klient nie płaci za transport. Trzeba to dokładnie skalkulować. Na pewno jest to bardzo dobry moment, by kupić stal zbrojeniową, jeśli ktoś planuje budowę domu i ma gdzie składować taki materiał.

- Nie jestem w stanie powiedzieć, czy obecna cena jest już najniższą, ale jeśli będą jeszcze przeceny, to nie będą one już duże - twierdzi Andrzej Ciepiela.

Roman Grzyb
onet.pl

Skrzypek: NBP obawia się, że dynamika akcji kredytowej w '09 w Polsce może spaść do zera

NBP obawia się, że dynamika akcji kredytowej może w 2009 roku być zerowa lub nawet ujemna - powiedział Sławomir Skrzypek, prezes NBP we wtorek.
"Mamy obawy, że jeszcze w tym roku dynamika (akcji kredytowej - PAP) może być zerowa lub ujemna. Na razie jednak wszystko wskazuje na to, że sprawy idą w dobrym kierunku" - powiedział Skrzypek w "Sygnałach Dnia".

Dodał, że akcja kredytowa może podtrzymać wydatki inwestycyjne i konsumpcyjne, a tym samym dynamikę wzrostu gospodarczego.

"W Polsce nadal jednak możemy mówić o spowolnieniu" - powiedział.

Prezes NBP pozytywnie ocenił przebieg poniedziałkowego spotkania z przedstawicielami banków komercyjnych.

"Już w maju odbędzie się konkretne robocze spotkanie, w którym udział wezmą osoby odpowiedzialne w bankach za akcje kredytową. Będziemy rozmawiali o konkretnych rozwiązaniach" - powiedział.

Dodał, że ze strony banków "mówiono o wymogach kapitałowych", a w stosunku do resortu finansów były "oczekiwania gwarancji", m.in. wdrożenia elementów tzw. "Pakietu Stabilizacyjnego".

Skrzypek powtórzył także, że głównym zadaniem NBP jest w obecnej chwili zasilenie banków w płynność.

"Nie chcemy jednak zalać rynku płynnością" - powiedział.

Według szacunków NBP nadpłynność na rynku wynosi obecnie ok. 10 mld zł; jest to tzw. nadpłynność systemowa.

Prezes Skrzypek powiedział, że NBP jest gotowy do wydłużenia operacji repo.

"Jesteśmy gotowi wydłużyć okresy tych transakcji. (...) Jeżeli mówimy o możliwości rolowania, to mówimy o wielokrotności 6 miesięcy. Pozwoli to bankom zwiększyć bezpieczeństwo swojego działania" - powiedział.

Dodał, że NBP oczekuje od banków komercyjnych współdziałania w zakresie zwiększania akcji kredytowej.

"Chcę podkreślić, mówimy o pakcie. (...) My jesteśmy gotowi na daleko idące zadania, ale system bankowy powinien wyjść naprzeciw, np. ustalić poziom akcji kredytowej w systemie (...)" - powiedział.

Dodał, że NBP bierze pod uwagę wszystkie instrumenty, jakimi posługują się inne banki centralne, m.in. EBC, BoE, Bank Centralny Japonii.
onet.pl/(PAP, tm/21.04.2009, godz. 09:30)

Skrzypek: NBP obawia się, że dynamika akcji kredytowej w '09 w Polsce może spaść do zera

NBP obawia się, że dynamika akcji kredytowej może w 2009 roku być zerowa lub nawet ujemna - powiedział Sławomir Skrzypek, prezes NBP we wtorek.
"Mamy obawy, że jeszcze w tym roku dynamika (akcji kredytowej - PAP) może być zerowa lub ujemna. Na razie jednak wszystko wskazuje na to, że sprawy idą w dobrym kierunku" - powiedział Skrzypek w "Sygnałach Dnia".

Dodał, że akcja kredytowa może podtrzymać wydatki inwestycyjne i konsumpcyjne, a tym samym dynamikę wzrostu gospodarczego.

"W Polsce nadal jednak możemy mówić o spowolnieniu" - powiedział.

Prezes NBP pozytywnie ocenił przebieg poniedziałkowego spotkania z przedstawicielami banków komercyjnych.

"Już w maju odbędzie się konkretne robocze spotkanie, w którym udział wezmą osoby odpowiedzialne w bankach za akcje kredytową. Będziemy rozmawiali o konkretnych rozwiązaniach" - powiedział.

Dodał, że ze strony banków "mówiono o wymogach kapitałowych", a w stosunku do resortu finansów były "oczekiwania gwarancji", m.in. wdrożenia elementów tzw. "Pakietu Stabilizacyjnego".

Skrzypek powtórzył także, że głównym zadaniem NBP jest w obecnej chwili zasilenie banków w płynność.

"Nie chcemy jednak zalać rynku płynnością" - powiedział.

Według szacunków NBP nadpłynność na rynku wynosi obecnie ok. 10 mld zł; jest to tzw. nadpłynność systemowa.

Prezes Skrzypek powiedział, że NBP jest gotowy do wydłużenia operacji repo.

"Jesteśmy gotowi wydłużyć okresy tych transakcji. (...) Jeżeli mówimy o możliwości rolowania, to mówimy o wielokrotności 6 miesięcy. Pozwoli to bankom zwiększyć bezpieczeństwo swojego działania" - powiedział.

Dodał, że NBP oczekuje od banków komercyjnych współdziałania w zakresie zwiększania akcji kredytowej.

"Chcę podkreślić, mówimy o pakcie. (...) My jesteśmy gotowi na daleko idące zadania, ale system bankowy powinien wyjść naprzeciw, np. ustalić poziom akcji kredytowej w systemie (...)" - powiedział.

Dodał, że NBP bierze pod uwagę wszystkie instrumenty, jakimi posługują się inne banki centralne, m.in. EBC, BoE, Bank Centralny Japonii.
onet.pl/(PAP, tm/21.04.2009, godz. 09:30)

Jeśli ktoś planuje budowę domu, warto teraz kupić stal

Radykalny spadek popytu na stal budowlaną spowodował w ciągu zaledwie pół roku spadek ceny o połowę. Jeśli ktoś planuje inwestycję budowlaną i ma gdzie składować materiały, warto teraz dokonać zakupu.
Jeszcze w lipcu ubiegłego roku za tonę stali budowlanej w hurtowni trzeba było zapłacić ok. 2,7 tys. zł. Obecnie, kupując takie same pręty ożebrowane, osoba budująca dom zapłaci nawet poniżej 1,4 tys. zł, czyli może zaoszczędzić kilka tysięcy złotych. Spadek cen stali zaczął się jeszcze przed rozpoczęciem w Polsce kryzysu finansowego.

Tak niskiego poziomu cen jeszcze nie było, od czasu gdy badamy i podajemy ceny stali na polskim rynku - przyznaje Andrzej Ciepiela, dyrektor Polskiej Unii Dystrybutorów Stali.

Niestety niewiele osób korzysta z tak niskich cen, bo rozpoczynanych jest obecnie bardzo mało nowych inwestycji mieszkaniowych. Z drugiej strony w wielu hurtowniach stal nadal sprzedawana jest drożej.
Obowiązująca u nas cena to 1550 zł plus VAT. Jeśli ktoś kupuje więcej, to cenę możemy jeszcze obniżyć - mówi Zbigniew Cudziło właściciel składu Bud-Stal. Takie są ceny w okolicach Warszawy.

Popyt na stal w hurtowniach we wszystkich regionach kraju jest dużo mniejszy.

W porównaniu z ubiegłym rokiem sprzedaż stali budowlanej jest co najmniej o połowę mniejsza - mówi Waldemar Trzpil z firmy Madex.

Generalnie jednak sytuacja naszych firm produkcyjnych i handlowych jest zdecydowanie lepsza niż w innych europejskich krajach. Niektóre zlokalizowane w Polsce firmy motoryzacyjne z powodzeniem radzą sobie z kryzysem i nie zmniejszają produkcji (np. Fiat), co gwarantuje także popyt na wyroby stalowe. Planowane inwestycje infrastrukturalne także gwarantują duży popyt na stal. Mimo to sytuacja firm handlujących stalą jest nie do pozazdroszczenia. Wiele z nich ma w magazynach drogą stal kupioną kilka miesięcy temu.

Sprzedając ją w tej chwili, na pewno tracą. Taka jest funkcja dystrybutora, że gdy materiał drożeje, to zyski rosną, a gdy ceny spadają, to często te zarobki są oddawane. To jest natura tego biznesu - uważa Andrzej Ciepiela.

Na szczęście nigdy nie kupowałem na zapas, więc teraz nie mam tego problemu, ale są takie firmy - mówi Zbigniew Cudziło.

Zdaniem ekspertów jest tylko kwestią czasu, gdy pojawią się pierwsi bankruci wśród firm handlujących stalą. Nikt w tej branży nie ma złudzeń, że w tym roku nie pojawi się większy popyt na stal zbrojoną. Najszybciej nastąpi to w przyszłym roku, a do tego czasu wiele firm może upaść lub zostanie przejętych przez większych konkurentów. W tej chwili marże sprzedawców stali nie są duże i wynoszą średnio 2-3 proc.

Polityka poszczególnych firm jest jednak bardzo różna. Czasem cena wyjściowa jest wyższa, ale w zamian klient nie płaci za transport. Trzeba to dokładnie skalkulować. Na pewno jest to bardzo dobry moment, by kupić stal zbrojeniową, jeśli ktoś planuje budowę domu i ma gdzie składować taki materiał.

Nie jestem w stanie powiedzieć, czy obecna cena jest już najniższą, ale jeśli będą jeszcze przeceny, to nie będą one już duże - twierdzi Andrzej Ciepiela.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl

Jeśli ktoś planuje budowę domu, warto teraz kupić stal

Radykalny spadek popytu na stal budowlaną spowodował w ciągu zaledwie pół roku spadek ceny o połowę. Jeśli ktoś planuje inwestycję budowlaną i ma gdzie składować materiały, warto teraz dokonać zakupu.
Jeszcze w lipcu ubiegłego roku za tonę stali budowlanej w hurtowni trzeba było zapłacić ok. 2,7 tys. zł. Obecnie, kupując takie same pręty ożebrowane, osoba budująca dom zapłaci nawet poniżej 1,4 tys. zł, czyli może zaoszczędzić kilka tysięcy złotych. Spadek cen stali zaczął się jeszcze przed rozpoczęciem w Polsce kryzysu finansowego.

Tak niskiego poziomu cen jeszcze nie było, od czasu gdy badamy i podajemy ceny stali na polskim rynku - przyznaje Andrzej Ciepiela, dyrektor Polskiej Unii Dystrybutorów Stali.

Niestety niewiele osób korzysta z tak niskich cen, bo rozpoczynanych jest obecnie bardzo mało nowych inwestycji mieszkaniowych. Z drugiej strony w wielu hurtowniach stal nadal sprzedawana jest drożej.
Obowiązująca u nas cena to 1550 zł plus VAT. Jeśli ktoś kupuje więcej, to cenę możemy jeszcze obniżyć - mówi Zbigniew Cudziło właściciel składu Bud-Stal. Takie są ceny w okolicach Warszawy.

Popyt na stal w hurtowniach we wszystkich regionach kraju jest dużo mniejszy.

W porównaniu z ubiegłym rokiem sprzedaż stali budowlanej jest co najmniej o połowę mniejsza - mówi Waldemar Trzpil z firmy Madex.

Generalnie jednak sytuacja naszych firm produkcyjnych i handlowych jest zdecydowanie lepsza niż w innych europejskich krajach. Niektóre zlokalizowane w Polsce firmy motoryzacyjne z powodzeniem radzą sobie z kryzysem i nie zmniejszają produkcji (np. Fiat), co gwarantuje także popyt na wyroby stalowe. Planowane inwestycje infrastrukturalne także gwarantują duży popyt na stal. Mimo to sytuacja firm handlujących stalą jest nie do pozazdroszczenia. Wiele z nich ma w magazynach drogą stal kupioną kilka miesięcy temu.

Sprzedając ją w tej chwili, na pewno tracą. Taka jest funkcja dystrybutora, że gdy materiał drożeje, to zyski rosną, a gdy ceny spadają, to często te zarobki są oddawane. To jest natura tego biznesu - uważa Andrzej Ciepiela.

Na szczęście nigdy nie kupowałem na zapas, więc teraz nie mam tego problemu, ale są takie firmy - mówi Zbigniew Cudziło.

Zdaniem ekspertów jest tylko kwestią czasu, gdy pojawią się pierwsi bankruci wśród firm handlujących stalą. Nikt w tej branży nie ma złudzeń, że w tym roku nie pojawi się większy popyt na stal zbrojoną. Najszybciej nastąpi to w przyszłym roku, a do tego czasu wiele firm może upaść lub zostanie przejętych przez większych konkurentów. W tej chwili marże sprzedawców stali nie są duże i wynoszą średnio 2-3 proc.

Polityka poszczególnych firm jest jednak bardzo różna. Czasem cena wyjściowa jest wyższa, ale w zamian klient nie płaci za transport. Trzeba to dokładnie skalkulować. Na pewno jest to bardzo dobry moment, by kupić stal zbrojeniową, jeśli ktoś planuje budowę domu i ma gdzie składować taki materiał.

Nie jestem w stanie powiedzieć, czy obecna cena jest już najniższą, ale jeśli będą jeszcze przeceny, to nie będą one już duże - twierdzi Andrzej Ciepiela.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl

A ściana między nami

Mieszkamy drzwi w drzwi, a zachowujemy się tak, jakbyśmy się nie znali. Sąsiada traktujemy jako zło konieczne, a często jak wroga. Aż 92 proc. Polaków ankietowanych przez CBOS przyznaje, że ze współmieszkańcami z bloku wymienia jedynie zdawkowe "dzień dobry".
Mieszkamy drzwi w drzwi, a zachowujemy się tak, jakbyśmy się nie znali. Sąsiada traktujemy jako zło konieczne, a często jak wroga. Aż 92 proc. Polaków ankietowanych przez CBOS przyznaje, że ze współmieszkańcami z bloku wymienia jedynie zdawkowe "dzień dobry". Zamiast działać razem dla wspólnego dobra, izolujemy się albo narzekamy na złych sąsiadów. Od tygodnia razem z naszymi czytelnikami szukaliśmy odpowiedzi, dlaczego tak jest i jak to zmienić.
- Kiedyś mieszkanie było miejscem rozmaitych spotkań, gdzie zapraszało się gości. Teraz ma nam zapewnić święty spokój. Sąsiad jawi się więc jako intruz. W dużym mieście tożsamość mieszkańca określa bardziej np. rodzaj uprawianego sportu niż związek z miejscem zamieszkania - diagnozuje socjolog dr Jacek Gądecki.

- Nowoczesne budownictwo łamie więzi. - Z badań wynika, że da się poznać sąsiadów, gdy w domu jest do 50 mieszkań. A deweloperzy dla zysku stawiają gigantyczne bloki z niesamowitą liczbą mieszkań na piętrze. Jednak ułatwianie ludziom kontaktów to jedna z ostatnich rzeczy, które przyszłyby do głowy deweloperom - mówi Olgierd Jagiełło z pracowni JEMS Architekci.

- Jest jednak nadzieja. Po opublikowaniu historii Adama Ćwiklińskiego, który wprowadził się do starej kamienicy i uprzykrza życie sąsiadom (robi remont z kuciem ścian późnym wieczorem, głośno słucha muzyki i wyśmiewa protestujących współlokatorów), dostaliśmy od was mnóstwo listów pełnych oburzenia takim zachowaniem. To może być znak, że jednak zależy nam na dobrosąsiedzkich stosunkach.

- Uśmiech, dobre słowo, przytrzymanie drzwi przed sąsiadką niosącą zakupy, rozmowa z sąsiadem na spacerze z psem - takie sposoby na przełamanie obcości podpowiadaliście w listach do "Metra".
metro
2009-04-19, ostatnia aktualizacja 2009-04-19 23:14

A ściana między nami

Mieszkamy drzwi w drzwi, a zachowujemy się tak, jakbyśmy się nie znali. Sąsiada traktujemy jako zło konieczne, a często jak wroga. Aż 92 proc. Polaków ankietowanych przez CBOS przyznaje, że ze współmieszkańcami z bloku wymienia jedynie zdawkowe "dzień dobry".
Mieszkamy drzwi w drzwi, a zachowujemy się tak, jakbyśmy się nie znali. Sąsiada traktujemy jako zło konieczne, a często jak wroga. Aż 92 proc. Polaków ankietowanych przez CBOS przyznaje, że ze współmieszkańcami z bloku wymienia jedynie zdawkowe "dzień dobry". Zamiast działać razem dla wspólnego dobra, izolujemy się albo narzekamy na złych sąsiadów. Od tygodnia razem z naszymi czytelnikami szukaliśmy odpowiedzi, dlaczego tak jest i jak to zmienić.
- Kiedyś mieszkanie było miejscem rozmaitych spotkań, gdzie zapraszało się gości. Teraz ma nam zapewnić święty spokój. Sąsiad jawi się więc jako intruz. W dużym mieście tożsamość mieszkańca określa bardziej np. rodzaj uprawianego sportu niż związek z miejscem zamieszkania - diagnozuje socjolog dr Jacek Gądecki.

- Nowoczesne budownictwo łamie więzi. - Z badań wynika, że da się poznać sąsiadów, gdy w domu jest do 50 mieszkań. A deweloperzy dla zysku stawiają gigantyczne bloki z niesamowitą liczbą mieszkań na piętrze. Jednak ułatwianie ludziom kontaktów to jedna z ostatnich rzeczy, które przyszłyby do głowy deweloperom - mówi Olgierd Jagiełło z pracowni JEMS Architekci.

- Jest jednak nadzieja. Po opublikowaniu historii Adama Ćwiklińskiego, który wprowadził się do starej kamienicy i uprzykrza życie sąsiadom (robi remont z kuciem ścian późnym wieczorem, głośno słucha muzyki i wyśmiewa protestujących współlokatorów), dostaliśmy od was mnóstwo listów pełnych oburzenia takim zachowaniem. To może być znak, że jednak zależy nam na dobrosąsiedzkich stosunkach.

- Uśmiech, dobre słowo, przytrzymanie drzwi przed sąsiadką niosącą zakupy, rozmowa z sąsiadem na spacerze z psem - takie sposoby na przełamanie obcości podpowiadaliście w listach do "Metra".
metro
2009-04-19, ostatnia aktualizacja 2009-04-19 23:14

Sąsiad na zagrodzie równy wojewodzie

Z dr. Maciejem Gdulą, socjologiem Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawia Jacek Różalski

>> A ściana między nami II

Dlaczego w jednych domach ludzie znają sąsiadów i potrafią wspólnie zadbać, żeby była czysta klatka, a przed domem kwietnik, a innym się nie chce?
- W nowych domach mieszkają młodzi, dobrze zarabiający ludzie, którzy za wszystko płacą, w tym za porządek i kwietniki. Z jednej strony są pod presją pracodawców, którzy oczekują od nich pełnego zaangażowania, co odbywa się kosztem czasu wolnego, z drugiej dali się uwieść obietnicy, że wszystko można kupić. Dlatego nie chcą się męczyć z sąsiadem, by coś organizować.

Nie wszyscy mieszkają w nowych budynkach z podziemnymi garażami i wynajętą ekipą do sprzątania.

- Bieda zamyka ludzi na współdziałanie. Ludzie bardzo biedni nie mają głowy do wspólnych przedsięwzięć, bo martwią się, za co kupią dzieciom buty. Wychodzi na to, choć nie znam na ten temat żadnych badań, że to tzw. średniacy mają chęci i możliwości, by robić coś wspólnie.

Czy wystarczy, żeby jakaś grupa ludzi zarabiała średnią krajową, żeby powstała wspólnota?

- Znaczenie ma też wiek budynku. Im starsza wspólnota, tym ludzie znają się dłużej i mają do siebie większe zaufanie. Nie pomaga temu duża rotacja lokatorów. A często jest tak, że część mieszkańców wynajmuje mieszkania lub kupuje je z perspektywą rychłej sprzedaży. Takim lokatorom nie będzie zależało na poznawaniu sąsiadów ani angażowaniu się we wspólne inicjatywy.

Znam przykłady budynków w Warszawie, gdzie ludzie mieszkają razem już dość długo, a i tak niczego wspólnie nie zrobili.

- Bo nie wszyscy czują taką potrzebę. Znam za to sąsiedzkie inicjatywy, które są utrącane przez władze. Np. mieszkańcy bloku na Kabatach w Warszawie postanowili posadzić park na wolnej działce, ale napotkali na niespotykany opór samorządowców. Dlatego zaangażowanie sąsiedzkie musi przybierać też formę wspólnego nacisku na władze, czyli wychodzić poza najbliższe otoczenie.

Nie jesteśmy narodem, który przoduje w skrzykiwaniu się do robienia czegoś razem.

- Polaków wciąż łatwiej skrzyknąć do walki ze wspólnym wrogiem, np. deweloperem, niż do czegoś pozytywnego. To w jakimś stopniu dziedzictwo kultury chłopskiej przeniesionej do miast: pańszczyźniani chłopi musieli bez wynagrodzenia pracować dla dziedzica. Na wsi powszechna była bieda, a losy jednostki zależały w dużej mierze od rodziny. Przed II wojną na wsi mieszkało ok. 70 proc. ludności Polski i te nawyki wciąż w nas tkwią. Za to po wyjściu z niedostatku wielu myśli o sobie jak o szlachcie, która na zagrodzie równa jest wojewodzie. Trzeba się popisać osobistym bogactwem. A to co za progiem, to co wspólne, kompletnie nas nie interesuje, więc może być brudne i zniszczone. Inaczej jest w Szwecji, gdzie ludzie robią mnóstwo wspólnie, ale szwedzcy chłopi byli ludźmi wolnymi i musieli się sami organizować.

Być może zmieni się to, gdy zobaczymy, że nie wszystko możemy kupić. Na zamkniętych osiedlach ludzie kupują sobie przestrzeń na własność i wierzą, że będą się beztrosko cieszyć wszystkimi przywilejami. Nagle jednak orientują się, że wszyscy wokół postąpili podobnie, i mieszkają w archipelagu grodzonych osiedli. Nie można nawet swobodnie pójść na spacer. Moim marzeniem byłoby organizowanie się ludzi wokół rozgradzania osiedli.

Zna pan swoich sąsiadów?

- Najlepiej znam się z sąsiadami, którzy mieszkają teraz w moim bloku, ale wcześniej mieszkaliśmy razem na innym osiedlu.
Źródło: Dziennik Metro
Jacek Różalski
2009-04-19, ostatnia aktualizacja 2009-04-19 23:15

Sąsiad na zagrodzie równy wojewodzie

Z dr. Maciejem Gdulą, socjologiem Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawia Jacek Różalski

>> A ściana między nami II

Dlaczego w jednych domach ludzie znają sąsiadów i potrafią wspólnie zadbać, żeby była czysta klatka, a przed domem kwietnik, a innym się nie chce?
- W nowych domach mieszkają młodzi, dobrze zarabiający ludzie, którzy za wszystko płacą, w tym za porządek i kwietniki. Z jednej strony są pod presją pracodawców, którzy oczekują od nich pełnego zaangażowania, co odbywa się kosztem czasu wolnego, z drugiej dali się uwieść obietnicy, że wszystko można kupić. Dlatego nie chcą się męczyć z sąsiadem, by coś organizować.

Nie wszyscy mieszkają w nowych budynkach z podziemnymi garażami i wynajętą ekipą do sprzątania.

- Bieda zamyka ludzi na współdziałanie. Ludzie bardzo biedni nie mają głowy do wspólnych przedsięwzięć, bo martwią się, za co kupią dzieciom buty. Wychodzi na to, choć nie znam na ten temat żadnych badań, że to tzw. średniacy mają chęci i możliwości, by robić coś wspólnie.

Czy wystarczy, żeby jakaś grupa ludzi zarabiała średnią krajową, żeby powstała wspólnota?

- Znaczenie ma też wiek budynku. Im starsza wspólnota, tym ludzie znają się dłużej i mają do siebie większe zaufanie. Nie pomaga temu duża rotacja lokatorów. A często jest tak, że część mieszkańców wynajmuje mieszkania lub kupuje je z perspektywą rychłej sprzedaży. Takim lokatorom nie będzie zależało na poznawaniu sąsiadów ani angażowaniu się we wspólne inicjatywy.

Znam przykłady budynków w Warszawie, gdzie ludzie mieszkają razem już dość długo, a i tak niczego wspólnie nie zrobili.

- Bo nie wszyscy czują taką potrzebę. Znam za to sąsiedzkie inicjatywy, które są utrącane przez władze. Np. mieszkańcy bloku na Kabatach w Warszawie postanowili posadzić park na wolnej działce, ale napotkali na niespotykany opór samorządowców. Dlatego zaangażowanie sąsiedzkie musi przybierać też formę wspólnego nacisku na władze, czyli wychodzić poza najbliższe otoczenie.

Nie jesteśmy narodem, który przoduje w skrzykiwaniu się do robienia czegoś razem.

- Polaków wciąż łatwiej skrzyknąć do walki ze wspólnym wrogiem, np. deweloperem, niż do czegoś pozytywnego. To w jakimś stopniu dziedzictwo kultury chłopskiej przeniesionej do miast: pańszczyźniani chłopi musieli bez wynagrodzenia pracować dla dziedzica. Na wsi powszechna była bieda, a losy jednostki zależały w dużej mierze od rodziny. Przed II wojną na wsi mieszkało ok. 70 proc. ludności Polski i te nawyki wciąż w nas tkwią. Za to po wyjściu z niedostatku wielu myśli o sobie jak o szlachcie, która na zagrodzie równa jest wojewodzie. Trzeba się popisać osobistym bogactwem. A to co za progiem, to co wspólne, kompletnie nas nie interesuje, więc może być brudne i zniszczone. Inaczej jest w Szwecji, gdzie ludzie robią mnóstwo wspólnie, ale szwedzcy chłopi byli ludźmi wolnymi i musieli się sami organizować.

Być może zmieni się to, gdy zobaczymy, że nie wszystko możemy kupić. Na zamkniętych osiedlach ludzie kupują sobie przestrzeń na własność i wierzą, że będą się beztrosko cieszyć wszystkimi przywilejami. Nagle jednak orientują się, że wszyscy wokół postąpili podobnie, i mieszkają w archipelagu grodzonych osiedli. Nie można nawet swobodnie pójść na spacer. Moim marzeniem byłoby organizowanie się ludzi wokół rozgradzania osiedli.

Zna pan swoich sąsiadów?

- Najlepiej znam się z sąsiadami, którzy mieszkają teraz w moim bloku, ale wcześniej mieszkaliśmy razem na innym osiedlu.
Źródło: Dziennik Metro
Jacek Różalski
2009-04-19, ostatnia aktualizacja 2009-04-19 23:15

USD:Kontynuacja aprecjacji dolara

W trakcie sesji azjatyckiej kurs głównej pary walutowej przetestował okolice wsparcia na poziomie 1,2980. Później nastąpiło odbicie i powrót powyżej 1,30, ale początek sesji europejskiej to ponownie zejście w okolice wsparcia.

Ze względu na brak istotnych publikacji dzisiaj można oczekiwać, że inwestorzy będą próbowali przebić się przez to wsparcie, ale byki z pewnością będą chciały wykorzystać ten poziom do wywołania większego odbicia. Zatem czeka nas dziś bardziej walka techniczna między popytem a podażą.

Dziś rano pojawiła się wypowiedź jednego z członków RPP - Stanisława Owsiaka - którego zdaniem nie można wykluczyć, że w kwietniu nastąpi przerwa w cyklu obniżek stóp procentowych. Ponadto według niego nadal jest miejsce do obniżek stóp, dlatego możliwe jest, że stopy spadną nawet do poziomu 3 proc. Polska waluta w ostatnich dniach ulega stopniowemu osłabieniu, w znacznym stopniu za sprawą wzmacniającego się dolara. Aktualnie kurs USD/PLN kształtuje się w okolicach 3,3520, a EUR/PLN w okolicach 4,3530 i możliwe, że to jeszcze nie koniec deprecjacji złotego.

Jedynymi publikacjami zaplanowanymi na dzień dzisiejszy są dane z Polski dotyczące inflacji PPI oraz dynamiki produkcji przemysłowej. W pierwszym przypadku oczekiwany jest wzrost z poziomu 5,4 proc. r/r poprzednio do 5,75 proc. obecnie, natomiast w drugim przypadku spodziewany jest wzrost dynamiki z -14,3 proc. r/r do -6,5 proc. Dane te mogą mieć do pewnego stopnia wpływ na dzisiejsze zachowanie złotego, ale nie powinny zmienić ogólnego obrazu sytuacji na parach złotówkowych.

Dariusz Pilich

źródło informacji: FMCM

interia.pl

USD:Kontynuacja aprecjacji dolara

W trakcie sesji azjatyckiej kurs głównej pary walutowej przetestował okolice wsparcia na poziomie 1,2980. Później nastąpiło odbicie i powrót powyżej 1,30, ale początek sesji europejskiej to ponownie zejście w okolice wsparcia.

Ze względu na brak istotnych publikacji dzisiaj można oczekiwać, że inwestorzy będą próbowali przebić się przez to wsparcie, ale byki z pewnością będą chciały wykorzystać ten poziom do wywołania większego odbicia. Zatem czeka nas dziś bardziej walka techniczna między popytem a podażą.

Dziś rano pojawiła się wypowiedź jednego z członków RPP - Stanisława Owsiaka - którego zdaniem nie można wykluczyć, że w kwietniu nastąpi przerwa w cyklu obniżek stóp procentowych. Ponadto według niego nadal jest miejsce do obniżek stóp, dlatego możliwe jest, że stopy spadną nawet do poziomu 3 proc. Polska waluta w ostatnich dniach ulega stopniowemu osłabieniu, w znacznym stopniu za sprawą wzmacniającego się dolara. Aktualnie kurs USD/PLN kształtuje się w okolicach 3,3520, a EUR/PLN w okolicach 4,3530 i możliwe, że to jeszcze nie koniec deprecjacji złotego.

Jedynymi publikacjami zaplanowanymi na dzień dzisiejszy są dane z Polski dotyczące inflacji PPI oraz dynamiki produkcji przemysłowej. W pierwszym przypadku oczekiwany jest wzrost z poziomu 5,4 proc. r/r poprzednio do 5,75 proc. obecnie, natomiast w drugim przypadku spodziewany jest wzrost dynamiki z -14,3 proc. r/r do -6,5 proc. Dane te mogą mieć do pewnego stopnia wpływ na dzisiejsze zachowanie złotego, ale nie powinny zmienić ogólnego obrazu sytuacji na parach złotówkowych.

Dariusz Pilich

źródło informacji: FMCM

interia.pl

To sygnał do ataku na złotego!

Dodatkowe 20 mld dolarów na rezerwy NBP w ramach elastycznej linii kredytowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) może zachęcić, a nie odstraszyć spekulantów - powiedział PAP wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak.

We wtorek minister finansów Jacek Rostowski poinformował, że rząd będzie wnioskował do MFW o przystąpienie do elastycznej linii kredytowej (FCL), co w razie potrzeby pozwoli na zwiększenie rezerw NBP o 20 mld dolarów. Zdaniem szefa resortu finansów i ekspertów, z którymi rozmawiała PAP, wpłynie to pozytywnie na złotego i uchroni polską walutę przed atakami spekulantów.

Akurat spekulantów zwiększenie rezerw walutowych banku centralnego może zachęcić, bo to zwiększa pojemność rynku przy transakcjach walutowych - ocenił Pawlak. 20 mld dolarów to nie jest coś co, by +powaliło na kolana" George Sorosa czy finansistów tego kalibru" - dodał.

W opinii wicepremiera, czas spekulacji na polskim rynku walutowym dobiega jednak końca. To, co było do wygarnięcia z rynku walutowego, zostało już pozbierane i w tej chwili jest odwilż- podkreślił.

Dłuższe utrzymywanie tak słabego kursu naszej waluty byłoby - szczególnie dla polskiego eksportu - wyjątkowo korzystne i w naturalny sposób prowadziłoby do dalszego spadku kursu, bo im więcej byśmy eksportowali, tym więcej euro czy dolarów byłoby wymieniane na złote - uzasadnił Pawlak. Taka sytuacja - jego zdaniem - oznaczałaby brak dalszych korzyści dla spekulantów grających na osłabienie złotego.

Wicepremier zaznaczył jednak, że zaoferowanie przez MFW możliwości zwiększenia rezerw NBP jest "pozytywną oceną" dla naszej polityki gospodarczej. Ale lepiej, żebyśmy nigdy nie musieli z niej korzystać, bo to by znaczyło, że sytuacja Polski jest rzeczywiście trudna - ocenił wicepremier.

Obecne stabilizowanie się sytuacji na rynkach finansowych jest pozytywnym sygnałem z punktu widzenia przystąpienia Polski do mechanizmu kursowego ERM2 - ocenia Marek Rozkrut, dyrektor Departamentu Polityki Finansowej, Analiz i Statystyki.

- Obecne, stopniowe stabilizowanie się sytuacji na rynkach finansowych jest pozytywnym sygnałem i na pewno kompensuje w pewnym stopniu ryzyko związane z czynnikiem politycznym (utrudniającym przeprowadzenie wymaganych dostosowań prawnych), jednak nie eliminuje go - powiedział Rozkrut w rozmowie z PAP.

- Musimy zagwarantować bezpieczne uczestnictwo złotego w mechanizmie ERM2. Dobre fundamenty gospodarcze, dodatkowo potwierdzone pozytywną oceną MFW, na podstawie której przyznano nam elastyczną linię kredytową, są czynnikiem sprzyjającym ograniczaniu wahań polskiej waluty. Niemniej, spowodowana czynnikami globalnymi niestabilna sytuacja na rynku walutowym oraz brak porozumienia politycznego co do przeprowadzenia wymaganych dostosowań prawnych na pewno utrudniają wejście do ERM2, trudno jednak przesądzać czy je wykluczają - dodał.

Rozkrut przypomniał, że MF przygotowuje dokument, w którym zostaną określone warunki przystąpienia Polski do ERM2. Dodał, że gwałtowne i silne wahania kursu walutowego utrudniają wyznaczenie kursu parytetowego.

- Wysoka zmienność kursu walutowego jest czynnikiem utrudniającym rozmowy z partnerami z instytucji europejskich i krajów strefy euro na temat poziomu parytetu w systemie ERM2. Stabilizacji sytuacji na rynku walutowym nie sprzyja dodatkowo niepewność polityczna - powiedział.

Jego zdaniem wyznaczenie centralnego parytetu w ERM2 mogłoby być jednak punktem odniesienia stabilizującym sytuację na rynku walutowym.

- W warunkach realizacji wiarygodnej strategii integracji walutowej, członkostwo w ERM2 powinno sprzyjać stabilizacji kursowej. Wynika to z faktu, iż włączenie złotego do nowego systemu będzie stanowić wyraźny sygnał gotowości naszego kraju do przyjęcia wspólnej waluty.

Parytet centralny, jako wiarygodny punkt odniesienia dla kursu konwersji, powinien wtedy pełnić funkcję nominalnej kotwicy stabilizującej sytuację na polskim rynku walutowym - uważa Rozkrut.

Podkreśla jednocześnie, że aby wyznaczenie kursu centralnego mogło skutecznie ograniczać wahania złotego, muszą być jednak spełnione pewne warunki.

- Po pierwsze, poziom ustalonego parytetu powinien być spójny z sytuacją makroekonomiczną kraju.

Po drugie, okres uczestnictwa w ERM2 powinien być możliwie krótki, co - poprzez przybliżenie momentu przyjęcia wspólnej waluty - będzie zwiększać wiarygodność bieżącego poziomu parytetu jako punktu odniesienia dla ostatecznego kursu zamiany złotego na euro.

Po trzecie, Polska powinna w momencie oceny gotowości do przyjęcia wspólnej waluty spełnić wszystkie formalne warunki członkostwa w strefie euro, gdyż tylko wtedy będzie możliwe przyjęcie wspólnej waluty w wyznaczonym terminie - powiedział.

- Obecnie spełnienie tych warunków utrudniają pozostające poza kontrolą krajowej polityki gospodarczej czynniki zewnętrzne wpływające na destabilizację kursu złotego oraz brak zgody politycznej na przeprowadzenie niezbędnych zmian prawnych warunkujących przyjęcie wspólnej waluty - dodał.

Rozkrut powiedział także, że Polska nie zamierza ubiegać się o specjalne traktowanie w mechanizmie ERM2.

- Uważamy, że Polska jest w stanie wypełnić kryterium kursowe konwergencji oraz wszystkie inne wymagania traktatowe - powiedział.

źródło informacji: PAP

interia.pl

To sygnał do ataku na złotego!

Dodatkowe 20 mld dolarów na rezerwy NBP w ramach elastycznej linii kredytowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) może zachęcić, a nie odstraszyć spekulantów - powiedział PAP wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak.

We wtorek minister finansów Jacek Rostowski poinformował, że rząd będzie wnioskował do MFW o przystąpienie do elastycznej linii kredytowej (FCL), co w razie potrzeby pozwoli na zwiększenie rezerw NBP o 20 mld dolarów. Zdaniem szefa resortu finansów i ekspertów, z którymi rozmawiała PAP, wpłynie to pozytywnie na złotego i uchroni polską walutę przed atakami spekulantów.

Akurat spekulantów zwiększenie rezerw walutowych banku centralnego może zachęcić, bo to zwiększa pojemność rynku przy transakcjach walutowych - ocenił Pawlak. 20 mld dolarów to nie jest coś co, by +powaliło na kolana" George Sorosa czy finansistów tego kalibru" - dodał.

W opinii wicepremiera, czas spekulacji na polskim rynku walutowym dobiega jednak końca. To, co było do wygarnięcia z rynku walutowego, zostało już pozbierane i w tej chwili jest odwilż- podkreślił.

Dłuższe utrzymywanie tak słabego kursu naszej waluty byłoby - szczególnie dla polskiego eksportu - wyjątkowo korzystne i w naturalny sposób prowadziłoby do dalszego spadku kursu, bo im więcej byśmy eksportowali, tym więcej euro czy dolarów byłoby wymieniane na złote - uzasadnił Pawlak. Taka sytuacja - jego zdaniem - oznaczałaby brak dalszych korzyści dla spekulantów grających na osłabienie złotego.

Wicepremier zaznaczył jednak, że zaoferowanie przez MFW możliwości zwiększenia rezerw NBP jest "pozytywną oceną" dla naszej polityki gospodarczej. Ale lepiej, żebyśmy nigdy nie musieli z niej korzystać, bo to by znaczyło, że sytuacja Polski jest rzeczywiście trudna - ocenił wicepremier.

Obecne stabilizowanie się sytuacji na rynkach finansowych jest pozytywnym sygnałem z punktu widzenia przystąpienia Polski do mechanizmu kursowego ERM2 - ocenia Marek Rozkrut, dyrektor Departamentu Polityki Finansowej, Analiz i Statystyki.

- Obecne, stopniowe stabilizowanie się sytuacji na rynkach finansowych jest pozytywnym sygnałem i na pewno kompensuje w pewnym stopniu ryzyko związane z czynnikiem politycznym (utrudniającym przeprowadzenie wymaganych dostosowań prawnych), jednak nie eliminuje go - powiedział Rozkrut w rozmowie z PAP.

- Musimy zagwarantować bezpieczne uczestnictwo złotego w mechanizmie ERM2. Dobre fundamenty gospodarcze, dodatkowo potwierdzone pozytywną oceną MFW, na podstawie której przyznano nam elastyczną linię kredytową, są czynnikiem sprzyjającym ograniczaniu wahań polskiej waluty. Niemniej, spowodowana czynnikami globalnymi niestabilna sytuacja na rynku walutowym oraz brak porozumienia politycznego co do przeprowadzenia wymaganych dostosowań prawnych na pewno utrudniają wejście do ERM2, trudno jednak przesądzać czy je wykluczają - dodał.

Rozkrut przypomniał, że MF przygotowuje dokument, w którym zostaną określone warunki przystąpienia Polski do ERM2. Dodał, że gwałtowne i silne wahania kursu walutowego utrudniają wyznaczenie kursu parytetowego.

- Wysoka zmienność kursu walutowego jest czynnikiem utrudniającym rozmowy z partnerami z instytucji europejskich i krajów strefy euro na temat poziomu parytetu w systemie ERM2. Stabilizacji sytuacji na rynku walutowym nie sprzyja dodatkowo niepewność polityczna - powiedział.

Jego zdaniem wyznaczenie centralnego parytetu w ERM2 mogłoby być jednak punktem odniesienia stabilizującym sytuację na rynku walutowym.

- W warunkach realizacji wiarygodnej strategii integracji walutowej, członkostwo w ERM2 powinno sprzyjać stabilizacji kursowej. Wynika to z faktu, iż włączenie złotego do nowego systemu będzie stanowić wyraźny sygnał gotowości naszego kraju do przyjęcia wspólnej waluty.

Parytet centralny, jako wiarygodny punkt odniesienia dla kursu konwersji, powinien wtedy pełnić funkcję nominalnej kotwicy stabilizującej sytuację na polskim rynku walutowym - uważa Rozkrut.

Podkreśla jednocześnie, że aby wyznaczenie kursu centralnego mogło skutecznie ograniczać wahania złotego, muszą być jednak spełnione pewne warunki.

- Po pierwsze, poziom ustalonego parytetu powinien być spójny z sytuacją makroekonomiczną kraju.

Po drugie, okres uczestnictwa w ERM2 powinien być możliwie krótki, co - poprzez przybliżenie momentu przyjęcia wspólnej waluty - będzie zwiększać wiarygodność bieżącego poziomu parytetu jako punktu odniesienia dla ostatecznego kursu zamiany złotego na euro.

Po trzecie, Polska powinna w momencie oceny gotowości do przyjęcia wspólnej waluty spełnić wszystkie formalne warunki członkostwa w strefie euro, gdyż tylko wtedy będzie możliwe przyjęcie wspólnej waluty w wyznaczonym terminie - powiedział.

- Obecnie spełnienie tych warunków utrudniają pozostające poza kontrolą krajowej polityki gospodarczej czynniki zewnętrzne wpływające na destabilizację kursu złotego oraz brak zgody politycznej na przeprowadzenie niezbędnych zmian prawnych warunkujących przyjęcie wspólnej waluty - dodał.

Rozkrut powiedział także, że Polska nie zamierza ubiegać się o specjalne traktowanie w mechanizmie ERM2.

- Uważamy, że Polska jest w stanie wypełnić kryterium kursowe konwergencji oraz wszystkie inne wymagania traktatowe - powiedział.

źródło informacji: PAP

interia.pl

W najbliższym roku spadnie liczba oddawanych mieszkań

Z powodu wstrzymania w 2009 r. blisko 80 proc. inwestycji deweloperskich liczba mieszkań oddawanych do użytku zacznie spadać od początku przyszłego roku - oceniła Aleksandra Szarek z Home Broker.

Specjalistka rynku nieruchomości odniosła się do piątkowych danych Głównego Urzędu Statystycznego. Jak podano, w ciągu trzech miesięcy 2009 r. oddano do użytku 41,819 tys. mieszkań - o 18,1 proc. więcej niż w analogicznym okresie ub.r.

Szarek poinformowała, że tak duża liczba mieszkań to efekt ożywienia na rynku nieruchomości sprzed półtora roku. Wyjaśniła, że cykl budowlany trwa średnio 18 miesięcy, tak więc inwestycje teraz oddawane to te, których budowa rozpoczęła się na fali "boomu", czyli w 2007 r.

Spowolnienie budownictwa rozpoczęło się od połowy 2008 r. i dlatego można spodziewać się, że do końca roku zostanie oddanych prawie tyle samo mieszkań co w roku ubiegłym (165,189 tys.) - zaznaczyła.

Szarek poinformowała, że coraz mniej nowych mieszkań będzie pojawiać się od przyszłego roku, ponieważ na obecny rok deweloperzy zapowiedzieli wstrzymanie prawie 80 proc. swoich inwestycji. "Wpłynie to na pewno na obniżenie podaży mieszkań w najbliższych latach, czego konsekwencją będzie powrót do sytuacji sprzed +boomu+, kiedy lokali było zdecydowanie za mało" - zaznaczyła.

"Wtedy ceny mieszkań znów pójdą w górę, chociaż nie sądzę, żeby było to aż tak szalone tempo jak kilka lat temu" - dodała.

GUS poinformował ponadto, że liczba mieszkań oddanych do użytku wzrosła w marcu 2009 r. o 21,9 proc. wobec analogicznego okresu 2008 r. i wyniosła 11,939 tys.

Równocześnie liczba oddanych mieszkań w marcu wobec lutego wzrosła o 15,5 proc.

W opinii Szarek, zarówno te liczby, jak i dane z całego kwartału pokazują, że największa aktywność deweloperska przypadła na drugą połowę 2007 r. "Oznacza to, że najwięcej inwestycji powstawało w momencie, kiedy ceny były na najwyższym poziomie. Osoby, które wtedy kupiły mieszkania w celach inwestycyjnych, raczej nie będą teraz ich sprzedawać, ponieważ obecne ceny są już niższe niż przed rokiem, tak więc mają zbyt wiele do stracenia" - oceniła.

Jak zaznaczyła, można spodziewać się, że większość z nich zdecyduje się na wykończenie i wynajęcie swoich lokali. Dzięki temu w najbliższych miesiącach powinno pojawić się bardzo dużo mieszkań pod wynajem, "wskutek czego możemy spodziewać się lekkiej korekty na tym rynku".

"Jednak nawet jeśli ceny najmu nieznacznie się obniżą to i tak jest to nadal opłacalna forma inwestowania w nieruchomości, a dla tych, którzy kupili mieszkania na cenowym szczycie, jedyna ucieczka przed straceniem zainwestowanych pieniędzy" - podkreśliła.

źródło informacji: PAP

interia.pl

W najbliższym roku spadnie liczba oddawanych mieszkań

Z powodu wstrzymania w 2009 r. blisko 80 proc. inwestycji deweloperskich liczba mieszkań oddawanych do użytku zacznie spadać od początku przyszłego roku - oceniła Aleksandra Szarek z Home Broker.

Specjalistka rynku nieruchomości odniosła się do piątkowych danych Głównego Urzędu Statystycznego. Jak podano, w ciągu trzech miesięcy 2009 r. oddano do użytku 41,819 tys. mieszkań - o 18,1 proc. więcej niż w analogicznym okresie ub.r.

Szarek poinformowała, że tak duża liczba mieszkań to efekt ożywienia na rynku nieruchomości sprzed półtora roku. Wyjaśniła, że cykl budowlany trwa średnio 18 miesięcy, tak więc inwestycje teraz oddawane to te, których budowa rozpoczęła się na fali "boomu", czyli w 2007 r.

Spowolnienie budownictwa rozpoczęło się od połowy 2008 r. i dlatego można spodziewać się, że do końca roku zostanie oddanych prawie tyle samo mieszkań co w roku ubiegłym (165,189 tys.) - zaznaczyła.

Szarek poinformowała, że coraz mniej nowych mieszkań będzie pojawiać się od przyszłego roku, ponieważ na obecny rok deweloperzy zapowiedzieli wstrzymanie prawie 80 proc. swoich inwestycji. "Wpłynie to na pewno na obniżenie podaży mieszkań w najbliższych latach, czego konsekwencją będzie powrót do sytuacji sprzed +boomu+, kiedy lokali było zdecydowanie za mało" - zaznaczyła.

"Wtedy ceny mieszkań znów pójdą w górę, chociaż nie sądzę, żeby było to aż tak szalone tempo jak kilka lat temu" - dodała.

GUS poinformował ponadto, że liczba mieszkań oddanych do użytku wzrosła w marcu 2009 r. o 21,9 proc. wobec analogicznego okresu 2008 r. i wyniosła 11,939 tys.

Równocześnie liczba oddanych mieszkań w marcu wobec lutego wzrosła o 15,5 proc.

W opinii Szarek, zarówno te liczby, jak i dane z całego kwartału pokazują, że największa aktywność deweloperska przypadła na drugą połowę 2007 r. "Oznacza to, że najwięcej inwestycji powstawało w momencie, kiedy ceny były na najwyższym poziomie. Osoby, które wtedy kupiły mieszkania w celach inwestycyjnych, raczej nie będą teraz ich sprzedawać, ponieważ obecne ceny są już niższe niż przed rokiem, tak więc mają zbyt wiele do stracenia" - oceniła.

Jak zaznaczyła, można spodziewać się, że większość z nich zdecyduje się na wykończenie i wynajęcie swoich lokali. Dzięki temu w najbliższych miesiącach powinno pojawić się bardzo dużo mieszkań pod wynajem, "wskutek czego możemy spodziewać się lekkiej korekty na tym rynku".

"Jednak nawet jeśli ceny najmu nieznacznie się obniżą to i tak jest to nadal opłacalna forma inwestowania w nieruchomości, a dla tych, którzy kupili mieszkania na cenowym szczycie, jedyna ucieczka przed straceniem zainwestowanych pieniędzy" - podkreśliła.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Roboty publiczne receptą na kryzys?

Po latach zapomnienia roboty publiczne wracają do łask. Mechanizm prac publicznych działa dwutorowo. Po pierwsze - neutralizuje rosnącą stopę bezrobocia, po drugie - stymuluje popyt, ograniczony przez zwiększoną ostrożność przedsiębiorców.

Popularność robót publicznych jako narzędzia polityki zatrudnienia wzrosła dzięki F.D. Rooseveltowi. W latach trzydziestych XX wieku stały się one filarem realizowanej przez niego polityki Nowego Ładu - recepty na Wielki Kryzys. Przykład z poprzednika wziął najnowszy prezydent USA - Barack Obama. W przygotowanym przez jego administrację gospodarczym planie ratunkowym, inwestycje w drogi, mosty i budynki użyteczności publicznej stanowią pozycję wartą 136 mld USD. Pieniądze wpompowane w roboty publiczne mają wygenerować łącznie 2,5 mln nowych miejsc pracy.

W ostatnich dziesięciu latach do robót publicznych uciekano się w Polsce z różną intensywnością. Największa liczba bezrobotnych była nimi objęta w 2003 roku, kiedy to stopa bezrobocia w naszym kraju osiągała rekordowe, dwucyfrowe wartości. W 2008 roku w pracach publicznych uczestniczyło ponad 44,5 tys. pozostających bez pracy, czyli 3,6 proc. wszystkich bezrobotnych. Być może zatrudnienie przy robotach publicznych zwiększy się wraz z realizacją Planu Stabilności i Rozwoju, rządowej odpowiedzi na spowolnienie gospodarcze. Według wstępnych szacunków, pełna realizacja projektu zamknie się w kwocie 91 mld PLN. Istotną część projektu stanowią inwestycje publiczne w zakresie infrastrukturalnym, telekomunikacyjnym, innowacyjnym, budowlanym, środowiskowym i energetycznym.

Większość prac publicznych organizowanych jest w Polsce okresie marzec-maj. Kolejny wzrost przypada na pierwsze miesiące jesieni - wrzesień i październik. Trend ten wynika z charakteru robót publicznych organizowanych w naszym kraju. Większość z nich to drobne prace porządkowe i remontowo-konserwacyjne takie jak: sprzątanie ścieżek rowerowych, terenów wokół rzek, ośrodków wypoczynkowych i dróg, konserwacja urządzeń melioracyjnych oraz roboty drogowe. W 2008 roku najwięcej uczestników robót publicznych zarejestrowano w województwach: kujawsko-pomorskim, mazowieckim oraz zachodniopomorskim.

W jaki sposób finansowane są roboty publiczne i jaki jest ich koszt? Jakie są plusy i minusy rozwiązania i czy rzeczywiście przynosi ono zamierzone efekty? Odpowiedzi na te pytania znajdą Państwo w artykule "Roboty publiczne receptą na kryzys?" w portalu rynekpracy.pl

źródło informacji: Rynekpracy.pl

interia.pl

Roboty publiczne receptą na kryzys?

Po latach zapomnienia roboty publiczne wracają do łask. Mechanizm prac publicznych działa dwutorowo. Po pierwsze - neutralizuje rosnącą stopę bezrobocia, po drugie - stymuluje popyt, ograniczony przez zwiększoną ostrożność przedsiębiorców.

Popularność robót publicznych jako narzędzia polityki zatrudnienia wzrosła dzięki F.D. Rooseveltowi. W latach trzydziestych XX wieku stały się one filarem realizowanej przez niego polityki Nowego Ładu - recepty na Wielki Kryzys. Przykład z poprzednika wziął najnowszy prezydent USA - Barack Obama. W przygotowanym przez jego administrację gospodarczym planie ratunkowym, inwestycje w drogi, mosty i budynki użyteczności publicznej stanowią pozycję wartą 136 mld USD. Pieniądze wpompowane w roboty publiczne mają wygenerować łącznie 2,5 mln nowych miejsc pracy.

W ostatnich dziesięciu latach do robót publicznych uciekano się w Polsce z różną intensywnością. Największa liczba bezrobotnych była nimi objęta w 2003 roku, kiedy to stopa bezrobocia w naszym kraju osiągała rekordowe, dwucyfrowe wartości. W 2008 roku w pracach publicznych uczestniczyło ponad 44,5 tys. pozostających bez pracy, czyli 3,6 proc. wszystkich bezrobotnych. Być może zatrudnienie przy robotach publicznych zwiększy się wraz z realizacją Planu Stabilności i Rozwoju, rządowej odpowiedzi na spowolnienie gospodarcze. Według wstępnych szacunków, pełna realizacja projektu zamknie się w kwocie 91 mld PLN. Istotną część projektu stanowią inwestycje publiczne w zakresie infrastrukturalnym, telekomunikacyjnym, innowacyjnym, budowlanym, środowiskowym i energetycznym.

Większość prac publicznych organizowanych jest w Polsce okresie marzec-maj. Kolejny wzrost przypada na pierwsze miesiące jesieni - wrzesień i październik. Trend ten wynika z charakteru robót publicznych organizowanych w naszym kraju. Większość z nich to drobne prace porządkowe i remontowo-konserwacyjne takie jak: sprzątanie ścieżek rowerowych, terenów wokół rzek, ośrodków wypoczynkowych i dróg, konserwacja urządzeń melioracyjnych oraz roboty drogowe. W 2008 roku najwięcej uczestników robót publicznych zarejestrowano w województwach: kujawsko-pomorskim, mazowieckim oraz zachodniopomorskim.

W jaki sposób finansowane są roboty publiczne i jaki jest ich koszt? Jakie są plusy i minusy rozwiązania i czy rzeczywiście przynosi ono zamierzone efekty? Odpowiedzi na te pytania znajdą Państwo w artykule "Roboty publiczne receptą na kryzys?" w portalu rynekpracy.pl

źródło informacji: Rynekpracy.pl

interia.pl

Pakiet klimatyczny odczujemy w portfelu

Unijna walka z globalnym ociepleniem będzie kosztować polskie elektrownie nawet 4,5 mld euro rocznie. Aby sfinansować tak duże inwestycje, firmy będą musiały znacząco podnieść ceny prądu, zapowiada "Rzeczpospolita".

Kalkulację kosztów wypełnienia przez Polskę założeń pakietu klimatycznego UE przygotowuje prof. Krzysztof Żmijewski z Politechniki Warszawskiej. Jego zdaniem energetyka będzie musiała do 2030 r. wydać na ten cel ok. 100 mld euro.

Wydatki na inwestycje w energetyce przełożą się na rachunki odbiorców. - Nie ma innej możliwości, skoro w grę wchodzą wydatki średnio po 4,5 mld euro rocznie - uważa prof. Żmijewski. Jego zdaniem minimalna podwyżka cen prądu wyniesie 45-55 proc., a zatem wzrost opłat sięgnie ok. jednej czwartej, zważywszy na fakt, że cena prądu stanowi połowę sumy na rachunku za elektryczność.

PAP/Rzeczpospolita

interia.pl/Poniedziałek, 20 kwietnia (06:54)

Pakiet klimatyczny odczujemy w portfelu

Unijna walka z globalnym ociepleniem będzie kosztować polskie elektrownie nawet 4,5 mld euro rocznie. Aby sfinansować tak duże inwestycje, firmy będą musiały znacząco podnieść ceny prądu, zapowiada "Rzeczpospolita".

Kalkulację kosztów wypełnienia przez Polskę założeń pakietu klimatycznego UE przygotowuje prof. Krzysztof Żmijewski z Politechniki Warszawskiej. Jego zdaniem energetyka będzie musiała do 2030 r. wydać na ten cel ok. 100 mld euro.

Wydatki na inwestycje w energetyce przełożą się na rachunki odbiorców. - Nie ma innej możliwości, skoro w grę wchodzą wydatki średnio po 4,5 mld euro rocznie - uważa prof. Żmijewski. Jego zdaniem minimalna podwyżka cen prądu wyniesie 45-55 proc., a zatem wzrost opłat sięgnie ok. jednej czwartej, zważywszy na fakt, że cena prądu stanowi połowę sumy na rachunku za elektryczność.

PAP/Rzeczpospolita

interia.pl/Poniedziałek, 20 kwietnia (06:54)

Nie dać się szantażować bankom

Jak postępować, gdy bank chce jednostronnie zmienić warunki umowy kredytowej? Jeżeli spłacamy raty terminowo, zmiana postanowień umowy możliwa jest tylko za naszą zgodą – czytamy w „Rzeczpospolitej”.
Banki coraz częściej proponują zmiany umów kredytowych. Dotyczy to przede wszystkim tych umów, które były zawierane na kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich.

Jak informuje „Rzeczpospolita”, banki proponują przewalutowanie kredytów na rodzimą walutę, co wiąże się ze zwiększeniem długu ze względu na niekorzystny kurs wymiany. Banki próbują także podwyższać oprocentowanie lub żądają kolejnej nieruchomości, jako zabezpieczenia spłaty kredytu.

Kredytobiorcy nie muszą jednak zgadzać się na te propozycje, nawet jeśli w trakcie rozmów z doradcą usłyszą, że w innym przypadku bank wymówi im umowę kredytową – podaje gazeta.

- Podwyższanie ustalonej marży, zmiana oprocentowania, żądanie dodatkowego ubezpieczenia kredytu, czy też ustanowienia dodatkowego zabezpieczenia kredytu stanowi zmianę umowy, a zatem - co do zasady - wymaga zgody dwóch stron - wyjaśnia Małgorzata Ludwik.

Więcej o prawach kredytobiorców i działaniach banków w dzisiejszej „Rzeczpospolitej”.

onet.pl/(Rzeczpospolita, tm/20.04.2009, godz. 07:27)

Nie dać się szantażować bankom

Jak postępować, gdy bank chce jednostronnie zmienić warunki umowy kredytowej? Jeżeli spłacamy raty terminowo, zmiana postanowień umowy możliwa jest tylko za naszą zgodą – czytamy w „Rzeczpospolitej”.
Banki coraz częściej proponują zmiany umów kredytowych. Dotyczy to przede wszystkim tych umów, które były zawierane na kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich.

Jak informuje „Rzeczpospolita”, banki proponują przewalutowanie kredytów na rodzimą walutę, co wiąże się ze zwiększeniem długu ze względu na niekorzystny kurs wymiany. Banki próbują także podwyższać oprocentowanie lub żądają kolejnej nieruchomości, jako zabezpieczenia spłaty kredytu.

Kredytobiorcy nie muszą jednak zgadzać się na te propozycje, nawet jeśli w trakcie rozmów z doradcą usłyszą, że w innym przypadku bank wymówi im umowę kredytową – podaje gazeta.

- Podwyższanie ustalonej marży, zmiana oprocentowania, żądanie dodatkowego ubezpieczenia kredytu, czy też ustanowienia dodatkowego zabezpieczenia kredytu stanowi zmianę umowy, a zatem - co do zasady - wymaga zgody dwóch stron - wyjaśnia Małgorzata Ludwik.

Więcej o prawach kredytobiorców i działaniach banków w dzisiejszej „Rzeczpospolitej”.

onet.pl/(Rzeczpospolita, tm/20.04.2009, godz. 07:27)

Najgorsze już za nami

"Polska" pisze, że nasza gospodarka opiera się kryzysowi. Zdaniem dziennika świadczą o tym dane dotyczące produkcji przemysłowej, która w marcu po raz pierwszy od kilku miesięcy może wzrosnąć.
Dokładne informacje GUS opublikuje dopiero dzisiaj, ale z ankiety przeprowadzonej przez Internet Securities Businesswire, na którą powołuje się 'Polska", wynika, że produkcja przemysłowa może wzrosnąć nawet o 0,6 proc.

Analityk DM BOŚ Marek Rogalski podkreśla, że jeśli produkcja będzie dalej tak się zachowywała w następnych miesiącach, to sygnał, że najgorsze już za nami.
Dziennik wyjaśnia, że produkcję ciągną dziś branże eksportowe, a wśród nich liderem jest branża motoryzacyjna, w której największy wzrost zanotował Fiat. O wzroście produkcji mogą też mówić zakłady mięsne "Sokołów", a także zakłady meblarskie "Adriana".

Ekonomista z Dexus Partners Marek Zuber powiedział "Polsce", że produkcję będzie napędzała spora liczba nowych inwestycji w infrastrukturę. Jego zdaniem tylko na budowę nowych stadionów w Polsce musimy wydać 2,5 mld euro. Dodaje, że część z tych pieniędzy już zaczyna trafiać na rynek, co powinno wyhamować spadek konsumpcji.
wp.pl/IAR | 20.04.2009 | 03:00

Najgorsze już za nami

"Polska" pisze, że nasza gospodarka opiera się kryzysowi. Zdaniem dziennika świadczą o tym dane dotyczące produkcji przemysłowej, która w marcu po raz pierwszy od kilku miesięcy może wzrosnąć.
Dokładne informacje GUS opublikuje dopiero dzisiaj, ale z ankiety przeprowadzonej przez Internet Securities Businesswire, na którą powołuje się 'Polska", wynika, że produkcja przemysłowa może wzrosnąć nawet o 0,6 proc.

Analityk DM BOŚ Marek Rogalski podkreśla, że jeśli produkcja będzie dalej tak się zachowywała w następnych miesiącach, to sygnał, że najgorsze już za nami.
Dziennik wyjaśnia, że produkcję ciągną dziś branże eksportowe, a wśród nich liderem jest branża motoryzacyjna, w której największy wzrost zanotował Fiat. O wzroście produkcji mogą też mówić zakłady mięsne "Sokołów", a także zakłady meblarskie "Adriana".

Ekonomista z Dexus Partners Marek Zuber powiedział "Polsce", że produkcję będzie napędzała spora liczba nowych inwestycji w infrastrukturę. Jego zdaniem tylko na budowę nowych stadionów w Polsce musimy wydać 2,5 mld euro. Dodaje, że część z tych pieniędzy już zaczyna trafiać na rynek, co powinno wyhamować spadek konsumpcji.
wp.pl/IAR | 20.04.2009 | 03:00

Aby zimą był gaz, umowę z Rosją musimy mieć na początku maja

Opustoszałe po kryzysie gazowym magazyny PGNiG trzeba zacząć zapełniać. Jeśli w maju Gazprom nie prześle nam dodatkowych ilości surowca, rezerwy na zimę mogą okazać się zbyt małe.
Jeśli w ciągu najdalej trzech tygodni do Polski nie popłyną dodatkowe ilości gazu, PGNiG nie zdąży napełnić nim przed zimą niemal pustych już magazynów. Chociaż Michał Szubski, prezes PGNiG, zapowiadał, że przygotowania do napełniania magazynów gazem na kolejny sezon powinny zacząć się na początku kwietnia, to spółce nie udało się do tej pory podpisać kontraktu z Gazpromem na brakujące dostawy 2,5 mld m sześc. surowca.

Od początku tego roku dostaw nie realizuje już rosyjski RosUkrEnergo (RUE). Umowa powinna zostać zawarta jeszcze w kwietniu, by gaz mógł popłynąć do Polski z początkiem maja. Najpóźniej właśnie w maju PGNiG musi bowiem zacząć napełniać magazyny, aby zapewnić odpowiednie rezerwy na najbliższy sezon grzewczy.

Jak podkreśla Przemysław Wipler, dyrektor generalny Instytutu Jagiellońskiego (IJ), który jako urzędnik Ministerstwa Gospodarki odpowiadał za dywersyfikację dostaw surowców do Polski, magazyny w systemie gazowym pełnią rolę bufora, stabilizującego lokalne wzrosty zapotrzebowania na surowiec czy różnice w zużyciu między dniem i nocą.
Brak odpowiednich rezerw zagraża bezpieczeństwu energetycznemu Polski - przekonuje Przemysław Wipler.

Jego zdaniem w przypadku srogich mrozów lub kolejnych problemów z dostawami surowca zostaniemy bez gazu.

To, że zimą czeka nas kolejny kryzys gazowy, jest pewne. Ostatni konflikt między Ukrainą i Rosją zakończył się krótkotrwałym rozejmem. Ponowne wstrzymanie przesyłu, przy niewystarczających rezerwach, oznacza dla nas poważne ograniczenia w poborze gazu - tłumaczy.

Nie wiadomo, czy do końca miesiąca stronom uda się porozumieć. Mirosław Dobrut, wiceprezes PGNiG, nie wyklucza, że ostateczne uzgodnienia mogą się odbyć 27 kwietnia, na posiedzeniu rady nadzorczej EuRoPolGazu w Moskwie. Wicepremier Waldemar Pawlak twierdzi, że sfinalizowanie rozmów może nastąpić dopiero w czerwcu.

Negocjacje z Gazpromem nie są łatwe w sytuacji, gdy Rosjanie wiedzą, że Polsce zależy na jak najszybszym wznowieniu dostaw.

Wielokrotnie mieliśmy przykłady, że przy okazji negocjowania krótkoterminowego kontraktu z RUE Rosjanie starali się ugrać coś więcej, choćby zmianę formuły cenowej w głównym, długoterminowym kontrakcie jamalskim - mówi Przemysław Wipler.

Jak dodaje, możemy mieć znów takie próby. Jeśli PGNiG kontraktu nie podpisze, to - według ekspertów - gazu zabraknie już w październiku.



Michał Duszczyk
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 20.04.2009 | 07:00

Aby zimą był gaz, umowę z Rosją musimy mieć na początku maja

Opustoszałe po kryzysie gazowym magazyny PGNiG trzeba zacząć zapełniać. Jeśli w maju Gazprom nie prześle nam dodatkowych ilości surowca, rezerwy na zimę mogą okazać się zbyt małe.
Jeśli w ciągu najdalej trzech tygodni do Polski nie popłyną dodatkowe ilości gazu, PGNiG nie zdąży napełnić nim przed zimą niemal pustych już magazynów. Chociaż Michał Szubski, prezes PGNiG, zapowiadał, że przygotowania do napełniania magazynów gazem na kolejny sezon powinny zacząć się na początku kwietnia, to spółce nie udało się do tej pory podpisać kontraktu z Gazpromem na brakujące dostawy 2,5 mld m sześc. surowca.

Od początku tego roku dostaw nie realizuje już rosyjski RosUkrEnergo (RUE). Umowa powinna zostać zawarta jeszcze w kwietniu, by gaz mógł popłynąć do Polski z początkiem maja. Najpóźniej właśnie w maju PGNiG musi bowiem zacząć napełniać magazyny, aby zapewnić odpowiednie rezerwy na najbliższy sezon grzewczy.

Jak podkreśla Przemysław Wipler, dyrektor generalny Instytutu Jagiellońskiego (IJ), który jako urzędnik Ministerstwa Gospodarki odpowiadał za dywersyfikację dostaw surowców do Polski, magazyny w systemie gazowym pełnią rolę bufora, stabilizującego lokalne wzrosty zapotrzebowania na surowiec czy różnice w zużyciu między dniem i nocą.
Brak odpowiednich rezerw zagraża bezpieczeństwu energetycznemu Polski - przekonuje Przemysław Wipler.

Jego zdaniem w przypadku srogich mrozów lub kolejnych problemów z dostawami surowca zostaniemy bez gazu.

To, że zimą czeka nas kolejny kryzys gazowy, jest pewne. Ostatni konflikt między Ukrainą i Rosją zakończył się krótkotrwałym rozejmem. Ponowne wstrzymanie przesyłu, przy niewystarczających rezerwach, oznacza dla nas poważne ograniczenia w poborze gazu - tłumaczy.

Nie wiadomo, czy do końca miesiąca stronom uda się porozumieć. Mirosław Dobrut, wiceprezes PGNiG, nie wyklucza, że ostateczne uzgodnienia mogą się odbyć 27 kwietnia, na posiedzeniu rady nadzorczej EuRoPolGazu w Moskwie. Wicepremier Waldemar Pawlak twierdzi, że sfinalizowanie rozmów może nastąpić dopiero w czerwcu.

Negocjacje z Gazpromem nie są łatwe w sytuacji, gdy Rosjanie wiedzą, że Polsce zależy na jak najszybszym wznowieniu dostaw.

Wielokrotnie mieliśmy przykłady, że przy okazji negocjowania krótkoterminowego kontraktu z RUE Rosjanie starali się ugrać coś więcej, choćby zmianę formuły cenowej w głównym, długoterminowym kontrakcie jamalskim - mówi Przemysław Wipler.

Jak dodaje, możemy mieć znów takie próby. Jeśli PGNiG kontraktu nie podpisze, to - według ekspertów - gazu zabraknie już w październiku.



Michał Duszczyk
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 20.04.2009 | 07:00

Schetyna: Nie podniesiemy podatków

Wicepremier Grzegorz Schetyna zapewnił, że rząd robi wszystko, by nie podnosić podatków. Niedawno, minister finansów przyznał, że nie wyklucza podniesienia składek rentowych lub podatków pośrednich - na przykład akcyzy.
Grzegorz Schetyna podkreślił w Programie Pierwszym Polskiego Radia, że rząd analizuje wszystkie możliwe rozwiązania, jednak podwyższanie podatków nie jest scenariuszem pierwszoplanowym:
Grzegorz Schetyna powiedział również, że rząd jest zdeterminowany, by doprowadzić do wejścia Polski do strefy euro w 2012 roku. Wicepremier zapewnił, że ta kwestia będzie konsultowana także z innymi klubami parlamentarnymi. Jak dodał, rządowi zależy na tym, by od decyzji o przystąpieniu do strefy euro odsunąć kwestie polityczne.
(IAR) money.pl

Schetyna: Nie podniesiemy podatków

Wicepremier Grzegorz Schetyna zapewnił, że rząd robi wszystko, by nie podnosić podatków. Niedawno, minister finansów przyznał, że nie wyklucza podniesienia składek rentowych lub podatków pośrednich - na przykład akcyzy.
Grzegorz Schetyna podkreślił w Programie Pierwszym Polskiego Radia, że rząd analizuje wszystkie możliwe rozwiązania, jednak podwyższanie podatków nie jest scenariuszem pierwszoplanowym:
Grzegorz Schetyna powiedział również, że rząd jest zdeterminowany, by doprowadzić do wejścia Polski do strefy euro w 2012 roku. Wicepremier zapewnił, że ta kwestia będzie konsultowana także z innymi klubami parlamentarnymi. Jak dodał, rządowi zależy na tym, by od decyzji o przystąpieniu do strefy euro odsunąć kwestie polityczne.
(IAR) money.pl

Nadchodzą inteligentne liczniki energii

Do 2020 roku 80 proc. odbiorców ma mieć tzw. inteligentne liczniki energii, pozwalające na zdalne przekazywanie operatorowi danych o ilości zużytego prądu - poinformował prezes Urzędu Regulacji Energetyki Mariusz Swora.

To jedna z nowych propozycji unijnych dyrektyw dotyczących energetyki. Wśród planowanych rozwiązań znalazły się też zapisy ułatwiające zmianę sprzedawcy energii oraz zasady wsparcia ubogich odbiorców prądu.

W opinii Swory, wynegocjowane w ramach UE zasady sprzyjają konsumentom. Liczymy, że wszystkie zmiany w prawie unijnym szybko wejdą do prawa polskiego i że stanie się to przy obecnej nowelizacji Prawa energetycznego - ocenił. Nie potrzeba do tego jakichś specjalnych wysiłków, w zasadzie wszystko jest przygotowane - podkreślił.

Wyjaśnił, że propozycje dotyczą m.in. wprowadzenia obowiązkowego, maksymalnie 3-tygodniowego terminu na zmianę sprzedawcy prądu. Jeżeli klient zdecyduje się na taką zmianę, będzie mógł to zrobić bezpłatnie.

Na firmy energetyczne zostaną nałożone szczegółowe obowiązki informacyjne. Firmy będą musiały na rachunkach i na swoich witrynach w internecie informować klientów o ich prawach - powiedział.

Odnosząc się do propozycji pomocy dla uboższych klientów, Swora wyjaśnił, że pieniądze na ten cel miałyby pochodzić z pomocy społecznej.

Kto za to zapłaci?

W Polsce pojawił się pomysł taryf socjalnych dla najuboższych klientów. Ten pomysł na poziomie UE został jednak odrzucony - powiedział prezes URE. Zaznaczył, że poszczególne państwa mają przyjmować krajowe plany pomocy odbiorcom ubogim oraz zapewnić środki, które pozwolą zwalczyć zjawisko ubóstwa energetycznego.

Projekt Prawa energetycznego wrócił niedawno do uzgodnień międzyresortowych. Zakłada on m.in. umocnienie pozycji szefa URE jako regulatora rynku energetycznego. Dostosowuje polskie przepisy do wymogów UE.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Nadchodzą inteligentne liczniki energii

Do 2020 roku 80 proc. odbiorców ma mieć tzw. inteligentne liczniki energii, pozwalające na zdalne przekazywanie operatorowi danych o ilości zużytego prądu - poinformował prezes Urzędu Regulacji Energetyki Mariusz Swora.

To jedna z nowych propozycji unijnych dyrektyw dotyczących energetyki. Wśród planowanych rozwiązań znalazły się też zapisy ułatwiające zmianę sprzedawcy energii oraz zasady wsparcia ubogich odbiorców prądu.

W opinii Swory, wynegocjowane w ramach UE zasady sprzyjają konsumentom. Liczymy, że wszystkie zmiany w prawie unijnym szybko wejdą do prawa polskiego i że stanie się to przy obecnej nowelizacji Prawa energetycznego - ocenił. Nie potrzeba do tego jakichś specjalnych wysiłków, w zasadzie wszystko jest przygotowane - podkreślił.

Wyjaśnił, że propozycje dotyczą m.in. wprowadzenia obowiązkowego, maksymalnie 3-tygodniowego terminu na zmianę sprzedawcy prądu. Jeżeli klient zdecyduje się na taką zmianę, będzie mógł to zrobić bezpłatnie.

Na firmy energetyczne zostaną nałożone szczegółowe obowiązki informacyjne. Firmy będą musiały na rachunkach i na swoich witrynach w internecie informować klientów o ich prawach - powiedział.

Odnosząc się do propozycji pomocy dla uboższych klientów, Swora wyjaśnił, że pieniądze na ten cel miałyby pochodzić z pomocy społecznej.

Kto za to zapłaci?

W Polsce pojawił się pomysł taryf socjalnych dla najuboższych klientów. Ten pomysł na poziomie UE został jednak odrzucony - powiedział prezes URE. Zaznaczył, że poszczególne państwa mają przyjmować krajowe plany pomocy odbiorcom ubogim oraz zapewnić środki, które pozwolą zwalczyć zjawisko ubóstwa energetycznego.

Projekt Prawa energetycznego wrócił niedawno do uzgodnień międzyresortowych. Zakłada on m.in. umocnienie pozycji szefa URE jako regulatora rynku energetycznego. Dostosowuje polskie przepisy do wymogów UE.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Deweloperzy się spieszą?

Liczba mieszkań oddanych do użytku wzrosła w marcu 2009 roku o 21,9 proc. wobec analogicznego okresu 2008 roku i wyniosła 11.939 - podał w piątek Główny Urząd Statystyczny w komunikacie.
Równocześnie liczba oddanych mieszkań w marcu wobec lutego wzrosła o 15,5 proc. W ciągu 3 miesięcy 2009 roku oddano 41.819 mieszkań, o 18,1 proc. więcej niż w 3 pierwszych miesiącach 2008 roku. Tymczasem liczba pozwoleń na budowę wyniosła w marcu 513 tys. wobec 564 tys. w lutym. Liczba pozwoleń na budowę spadła zatem o 9,0% m/m i 45,0% r/r. Zdaniem analityków w tym roku zostanie oddane do użytku 165 tys. mieszkań tj. tyle samo co w roku ubiegłym. Dopiero przyszły rok przyniesie ich znaczący spadek, wtedy dopiero możemy liczyć na zatrzymanie spadków ich cen.
Zdaniem analityków z OPEN FINANCE deweloperzy, nie widząc obecnie popytu, i nie budują "banków ziemi", a ci, którzy oczekują kłopotów z płynnością, starają się niewykorzystanych gruntów pozbyć. Oznacza to, że deweloper, który dziś rozpocznie działalność - kupi grunt, materiały i zatrudni wykonawców - jest w stanie budować po niższych kosztach niż deweloperzy, którzy teraz wystawiają na sprzedaż swoje zapasy zbudowane w czasie rekordowo wysokich cen gruntów, materiałów i robocizny. Jak dużo taniej? Ostrożnie można szacować, że koszty mogłyby być nawet o 20 proc. niższe (przy założeniu, że trzy główne składniki kosztów skurczyły się w takich właśnie proporcjach).
INTERIA.PL

Deweloperzy się spieszą?

Liczba mieszkań oddanych do użytku wzrosła w marcu 2009 roku o 21,9 proc. wobec analogicznego okresu 2008 roku i wyniosła 11.939 - podał w piątek Główny Urząd Statystyczny w komunikacie.
Równocześnie liczba oddanych mieszkań w marcu wobec lutego wzrosła o 15,5 proc. W ciągu 3 miesięcy 2009 roku oddano 41.819 mieszkań, o 18,1 proc. więcej niż w 3 pierwszych miesiącach 2008 roku. Tymczasem liczba pozwoleń na budowę wyniosła w marcu 513 tys. wobec 564 tys. w lutym. Liczba pozwoleń na budowę spadła zatem o 9,0% m/m i 45,0% r/r. Zdaniem analityków w tym roku zostanie oddane do użytku 165 tys. mieszkań tj. tyle samo co w roku ubiegłym. Dopiero przyszły rok przyniesie ich znaczący spadek, wtedy dopiero możemy liczyć na zatrzymanie spadków ich cen.
Zdaniem analityków z OPEN FINANCE deweloperzy, nie widząc obecnie popytu, i nie budują "banków ziemi", a ci, którzy oczekują kłopotów z płynnością, starają się niewykorzystanych gruntów pozbyć. Oznacza to, że deweloper, który dziś rozpocznie działalność - kupi grunt, materiały i zatrudni wykonawców - jest w stanie budować po niższych kosztach niż deweloperzy, którzy teraz wystawiają na sprzedaż swoje zapasy zbudowane w czasie rekordowo wysokich cen gruntów, materiałów i robocizny. Jak dużo taniej? Ostrożnie można szacować, że koszty mogłyby być nawet o 20 proc. niższe (przy założeniu, że trzy główne składniki kosztów skurczyły się w takich właśnie proporcjach).
INTERIA.PL

Domy Brytyjczyków mniej warte niż ich długi

900 tys. Brytyjczyków ma do spłacenia kredyt większy niż wartość ich domów.

Najnowsze dane Izby Pożyczkodawców Hipotecznych publikuje "Times Online".

Oznacza to, że problem dotyczy 13 proc. osób, które wzięły kredyt hipoteczny między marcem 2005 a końcem 2008 roku.

Różnica w wartości domów i wielkości kredytów to najczęściej kwota od 6 do 8 tys. funtów. Dla blisko 250 tys. osób to kwota zbliżona do 20 tys. funtów.

Brytyjski serwis donosi, że największy odsetek osób, które znalazły się w takiej sytuacji jest w północnej Angli (9,2 proc. wszystkich właścicieli domów w regionie), najmniejszy w Szkocji (1 proc.).

Domy Brytyjczyków mniej warte niż ich długi

Domy Brytyjczyków mniej warte niż ich długi

900 tys. Brytyjczyków ma do spłacenia kredyt większy niż wartość ich domów.

Najnowsze dane Izby Pożyczkodawców Hipotecznych publikuje "Times Online".

Oznacza to, że problem dotyczy 13 proc. osób, które wzięły kredyt hipoteczny między marcem 2005 a końcem 2008 roku.

Różnica w wartości domów i wielkości kredytów to najczęściej kwota od 6 do 8 tys. funtów. Dla blisko 250 tys. osób to kwota zbliżona do 20 tys. funtów.

Brytyjski serwis donosi, że największy odsetek osób, które znalazły się w takiej sytuacji jest w północnej Angli (9,2 proc. wszystkich właścicieli domów w regionie), najmniejszy w Szkocji (1 proc.).

Domy Brytyjczyków mniej warte niż ich długi

Komentarz Wynajem.pl: Co z tymi kredytami?

Kiedy mówimy o działalności banków, to automatycznie kojarzymy ją z przyjmowaniem wkładów pieniężnych i udzielaniem kredytów. Chociaż banki mogą wykonywać wiele innych czynności, to właśnie te, ze względu na wagę i popularność, są podstawowym wyznacznikiem działalności bankowej.
Nasz system bankowy jest stosunkowo młody i dopiero od niedawna obserwujemy jego rozkwit, zarówno ze względu na wzrost liczby banków komercyjnych oraz ich oddziałów, jak i bogatszą ofertę produktów finansowych. Przebudowa systemu bankowego i stworzenie bankowości komercyjnej dały szansę na rozwój polskiej gospodarki. Banki, które w początkowym okresie funkcjonowania z wielką ostrożnością podchodziły do udzielania kredytów, zwłaszcza długoterminowych, w ostatnich latach złagodziły swoją politykę. Dzięki środkom uzyskanym od banków wiele przedsiębiorstw mogło zrealizować swoje zamierzenia i rozwinąć swoją działalność, a osoby indywidualne mogły zaspokoić swoje potrzeby, w tym zakup mieszkania.

W ciągu kilku ostatnich miesięcy sytuacja zmieniła się diametralnie. Można powiedzieć, że banki, których główna funkcją jest zaspokajanie zapotrzebowania na pieniądz, odwróciły się od klientów i zaczęły dostosowywać się do nowych warunków rynkowych. Niepokojące są nawet wypowiedzi niektórych osób zarządzających bankami, że w obecnej sytuacji nie powinno się przyjmować depozytów oraz udzielać kredytów. Strategia dosyć kontrowersyjna – przecież na tych dwóch czynnościach opiera się główna działalność banków.

Akcja kredytowa dla gospodarki jest mocno ograniczona, czego skutki obserwujemy na co dzień. Niedawno problemem był brak zdolności kredytowej. Dziś okazuje się, że barier jest znacznie więcej. Można dobrze zarabiać, mieć zdolność kredytową, nawet niewielki wkład własny, ale wniosek kredytowy na zakup mieszkania będzie odrzucony np. ze względu na czystą historię kredytową. To tylko dowodzi, że banki nie są skłonne do udzielania kredytów i wyszukują coraz więcej przeszkód. Oczywiste jest, że nie każdy musi mieć własne mieszkanie – niektórych po prostu na to nie stać. Niepokojące jest jednak to, że obecnie kredyt jest dostępny dla nielicznych i nawet wysokie zarobki nie gwarantują jego otrzymania.

Najgorsze jest jednak to, że niektóre banki, widząc rosnącą popularność rządowego programu „Rodzina na swoim”, zaczęły znacząco podwyższać marże. Może się więc okazać, że rata kredytowa spłacana z pomocą państwa będzie wyższa od raty spłacanej indywidualnie w całym okresie kredytowania. Dofinansowanie do części odsetek kredytu ma pomóc małżeństwom i osobom  samotnie wychowującym dzieci w spłacie raty kredytowej w początkowym okresie.  Z jednej strony mamy więc pomoc państwa, a z drugiej banki, które widząc zwiększone zainteresowanie kredytami z państwową dopłatą chcą na nich więcej zarobić. Banki, podobnie jak inne przedsiębiorstwa, dążą do maksymalizacji zysku i wykorzystują nadarzające się na rynku okazje. Ale oprócz zysku ważne jest zaufanie i bezpieczeństwo – to od nich zależy sprawne funkcjonowanie banku. Niektóre banki zdają się o tym ostatnio zapominać, podobnie jak o tym, że pełnią ważną funkcję w gospodarce i chociażby z tego względu powinny współpracować z pozostałymi podmiotami. Dostosowywanie się do zmieniających się warunków rynkowych jest racjonalne, ale prawie całkowite wstrzymanie akcji kredytowej już nie.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

Komentarz Wynajem.pl: Co z tymi kredytami?

Kiedy mówimy o działalności banków, to automatycznie kojarzymy ją z przyjmowaniem wkładów pieniężnych i udzielaniem kredytów. Chociaż banki mogą wykonywać wiele innych czynności, to właśnie te, ze względu na wagę i popularność, są podstawowym wyznacznikiem działalności bankowej.
Nasz system bankowy jest stosunkowo młody i dopiero od niedawna obserwujemy jego rozkwit, zarówno ze względu na wzrost liczby banków komercyjnych oraz ich oddziałów, jak i bogatszą ofertę produktów finansowych. Przebudowa systemu bankowego i stworzenie bankowości komercyjnej dały szansę na rozwój polskiej gospodarki. Banki, które w początkowym okresie funkcjonowania z wielką ostrożnością podchodziły do udzielania kredytów, zwłaszcza długoterminowych, w ostatnich latach złagodziły swoją politykę. Dzięki środkom uzyskanym od banków wiele przedsiębiorstw mogło zrealizować swoje zamierzenia i rozwinąć swoją działalność, a osoby indywidualne mogły zaspokoić swoje potrzeby, w tym zakup mieszkania.

W ciągu kilku ostatnich miesięcy sytuacja zmieniła się diametralnie. Można powiedzieć, że banki, których główna funkcją jest zaspokajanie zapotrzebowania na pieniądz, odwróciły się od klientów i zaczęły dostosowywać się do nowych warunków rynkowych. Niepokojące są nawet wypowiedzi niektórych osób zarządzających bankami, że w obecnej sytuacji nie powinno się przyjmować depozytów oraz udzielać kredytów. Strategia dosyć kontrowersyjna – przecież na tych dwóch czynnościach opiera się główna działalność banków.

Akcja kredytowa dla gospodarki jest mocno ograniczona, czego skutki obserwujemy na co dzień. Niedawno problemem był brak zdolności kredytowej. Dziś okazuje się, że barier jest znacznie więcej. Można dobrze zarabiać, mieć zdolność kredytową, nawet niewielki wkład własny, ale wniosek kredytowy na zakup mieszkania będzie odrzucony np. ze względu na czystą historię kredytową. To tylko dowodzi, że banki nie są skłonne do udzielania kredytów i wyszukują coraz więcej przeszkód. Oczywiste jest, że nie każdy musi mieć własne mieszkanie – niektórych po prostu na to nie stać. Niepokojące jest jednak to, że obecnie kredyt jest dostępny dla nielicznych i nawet wysokie zarobki nie gwarantują jego otrzymania.

Najgorsze jest jednak to, że niektóre banki, widząc rosnącą popularność rządowego programu „Rodzina na swoim”, zaczęły znacząco podwyższać marże. Może się więc okazać, że rata kredytowa spłacana z pomocą państwa będzie wyższa od raty spłacanej indywidualnie w całym okresie kredytowania. Dofinansowanie do części odsetek kredytu ma pomóc małżeństwom i osobom  samotnie wychowującym dzieci w spłacie raty kredytowej w początkowym okresie.  Z jednej strony mamy więc pomoc państwa, a z drugiej banki, które widząc zwiększone zainteresowanie kredytami z państwową dopłatą chcą na nich więcej zarobić. Banki, podobnie jak inne przedsiębiorstwa, dążą do maksymalizacji zysku i wykorzystują nadarzające się na rynku okazje. Ale oprócz zysku ważne jest zaufanie i bezpieczeństwo – to od nich zależy sprawne funkcjonowanie banku. Niektóre banki zdają się o tym ostatnio zapominać, podobnie jak o tym, że pełnią ważną funkcję w gospodarce i chociażby z tego względu powinny współpracować z pozostałymi podmiotami. Dostosowywanie się do zmieniających się warunków rynkowych jest racjonalne, ale prawie całkowite wstrzymanie akcji kredytowej już nie.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

W kolejce po 1200 zł miesięcznie!

Do końca 2010 roku o pomoc w spłacie kredytów hipotecznych może wystąpić 63 tys. osób - podał resort pracy w uzasadnieniu do projektu ustawy o pomocy państwa w spłacie kredytów zaciągniętych przez osoby, które straciły pracę.

Ministerstwo pracy skierowało projekt ustawy do uzgodnień międzyresortowych oraz do konsultacji w Komisji Trójstronnej. Dokument przewiduje, że pomoc w płacie kredytu zaciągniętego na zakup mieszkania lub domu będzie przysługiwała osobom, które straciły pracę po 1 lipca 2008 r., zarejestrowały się jako bezrobotne i uzyskały prawo do zasiłku.

Pomoc będzie pochodziła ze środków Funduszu Pracy, administrowanego przez ministra pracy. Pieniądze na rachunki bankowe kredytobiorców będzie przelewał Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK).Wprowadzenie regulacji spowoduje wzrost wydatków Funduszu Pracy w latach 2009-2011 o odpowiednio 142, 296 i 141 mln zł oraz wzrost dochodów Funduszu Pracy w kolejnych latach o ok. 50-70 mln zł rocznie- czytamy w uzasadnieniu do projektu.

Łączny koszt wprowadzenia regulacji w latach 2009-2020 to, biorąc pod uwagę koszt pieniądza w czasie (przy stopie dyskonta w wysokości 3 proc.) 90 mln zł, w tym 8,5 mln zł wyłącznie jako koszty obsługi BGK. Przy założeniu braku możliwości egzekucji udzielonej pomocy (np. w wyniku przepisów o upadłości konsumenckiej) na poziomie 10 proc. dodatkowy koszt instrumentu wyniesie ok. 60 mln zł, co daje łączny koszt rozwiązania w wysokości 150 mln zł - podano.

Pomoc ma przysługiwać najdłużej przez 12 miesięcy, ale jeżeli ktoś znajdzie pracę wcześniej, to pieniądze dostanie jeszcze przez miesiąc po zatrudnieniu. Maksymalna wysokość pomocy to 1200 zł miesięcznie. Kwota ta obejmie kapitał i odsetki.

Najpóźniej po upływie 2 lat od zakończenia korzystania z pomocy państwa trzeba będzie rozpocząć jej zwracanie. Kredytobiorca będzie musiał oddawać pożyczone od państwa pieniądze w równych, nieoprocentowanych ratach przez maksymalnie 8 lat.

Pomocy nie otrzymają ci, którzy zostali zwolnieni dyscyplinarnie, na własną prośbę lub za porozumieniem stron. Nie mogą liczyć na pomoc również osoby, które mają inne mieszkanie lub dom. Jeżeli małżonkowie mają wspólnotę majątkową i wzięli wspólny kredyt, otrzymają pomoc w jego spłacie także wtedy, gdy pracę straci tylko jedno z nich.

Aby otrzymać pomoc, bezrobotny będzie musiał złożyć w tej sprawie wniosek do powiatowego urzędu pracy, w którym został zarejestrowany. Ten przekaże wniosek staroście, który wyda decyzję o przyznaniu pomocy. Wnioski będzie można składać do 31 grudnia 2010 r.

Ustawa ma wejść w życie 14 dni od jej ogłoszenia w Dzienniku Ustaw.

Minister w kancelarii premiera Michał Boni mówił w marcu, że rząd chce, aby ustawa weszła w życie nawet w maju. Szef Centrum Legislacyjnego Rządu Maciej Berek wyjaśniał natomiast PAP, że uzgodnienia międzyresortowe mogą trwać kilka dni albo kilka tygodni, ale w uzasadnionych wypadkach można je nadzwyczajnie skrócić. Jego zdaniem, rozmowy w Komisji Trójstronnej mogą wydłużyć czas konsultacji.

Obecnie w Funduszu Pracy jest ok. 850 mln zł, które mogą być przeznaczone na pomoc w spłacie kredytów. Ok. 350 mln zł to wolne środki Funduszu, które - jak mówiła PAP w lutym rzeczniczka prasowa resortu Bożena Diaby - mogą być przeznaczone na dopłaty do kredytów. 500 mln zł pochodzi z prywatyzacji. Jak informowała w lutym minister pracy Jolanta Fedak, te pieniądze "mogą być wykorzystane przez Fundusz Pracy na pomoc w spłacie kredytów".

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Sobota, 18 kwietnia (05:06)

W kolejce po 1200 zł miesięcznie!

Do końca 2010 roku o pomoc w spłacie kredytów hipotecznych może wystąpić 63 tys. osób - podał resort pracy w uzasadnieniu do projektu ustawy o pomocy państwa w spłacie kredytów zaciągniętych przez osoby, które straciły pracę.

Ministerstwo pracy skierowało projekt ustawy do uzgodnień międzyresortowych oraz do konsultacji w Komisji Trójstronnej. Dokument przewiduje, że pomoc w płacie kredytu zaciągniętego na zakup mieszkania lub domu będzie przysługiwała osobom, które straciły pracę po 1 lipca 2008 r., zarejestrowały się jako bezrobotne i uzyskały prawo do zasiłku.

Pomoc będzie pochodziła ze środków Funduszu Pracy, administrowanego przez ministra pracy. Pieniądze na rachunki bankowe kredytobiorców będzie przelewał Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK).Wprowadzenie regulacji spowoduje wzrost wydatków Funduszu Pracy w latach 2009-2011 o odpowiednio 142, 296 i 141 mln zł oraz wzrost dochodów Funduszu Pracy w kolejnych latach o ok. 50-70 mln zł rocznie- czytamy w uzasadnieniu do projektu.

Łączny koszt wprowadzenia regulacji w latach 2009-2020 to, biorąc pod uwagę koszt pieniądza w czasie (przy stopie dyskonta w wysokości 3 proc.) 90 mln zł, w tym 8,5 mln zł wyłącznie jako koszty obsługi BGK. Przy założeniu braku możliwości egzekucji udzielonej pomocy (np. w wyniku przepisów o upadłości konsumenckiej) na poziomie 10 proc. dodatkowy koszt instrumentu wyniesie ok. 60 mln zł, co daje łączny koszt rozwiązania w wysokości 150 mln zł - podano.

Pomoc ma przysługiwać najdłużej przez 12 miesięcy, ale jeżeli ktoś znajdzie pracę wcześniej, to pieniądze dostanie jeszcze przez miesiąc po zatrudnieniu. Maksymalna wysokość pomocy to 1200 zł miesięcznie. Kwota ta obejmie kapitał i odsetki.

Najpóźniej po upływie 2 lat od zakończenia korzystania z pomocy państwa trzeba będzie rozpocząć jej zwracanie. Kredytobiorca będzie musiał oddawać pożyczone od państwa pieniądze w równych, nieoprocentowanych ratach przez maksymalnie 8 lat.

Pomocy nie otrzymają ci, którzy zostali zwolnieni dyscyplinarnie, na własną prośbę lub za porozumieniem stron. Nie mogą liczyć na pomoc również osoby, które mają inne mieszkanie lub dom. Jeżeli małżonkowie mają wspólnotę majątkową i wzięli wspólny kredyt, otrzymają pomoc w jego spłacie także wtedy, gdy pracę straci tylko jedno z nich.

Aby otrzymać pomoc, bezrobotny będzie musiał złożyć w tej sprawie wniosek do powiatowego urzędu pracy, w którym został zarejestrowany. Ten przekaże wniosek staroście, który wyda decyzję o przyznaniu pomocy. Wnioski będzie można składać do 31 grudnia 2010 r.

Ustawa ma wejść w życie 14 dni od jej ogłoszenia w Dzienniku Ustaw.

Minister w kancelarii premiera Michał Boni mówił w marcu, że rząd chce, aby ustawa weszła w życie nawet w maju. Szef Centrum Legislacyjnego Rządu Maciej Berek wyjaśniał natomiast PAP, że uzgodnienia międzyresortowe mogą trwać kilka dni albo kilka tygodni, ale w uzasadnionych wypadkach można je nadzwyczajnie skrócić. Jego zdaniem, rozmowy w Komisji Trójstronnej mogą wydłużyć czas konsultacji.

Obecnie w Funduszu Pracy jest ok. 850 mln zł, które mogą być przeznaczone na pomoc w spłacie kredytów. Ok. 350 mln zł to wolne środki Funduszu, które - jak mówiła PAP w lutym rzeczniczka prasowa resortu Bożena Diaby - mogą być przeznaczone na dopłaty do kredytów. 500 mln zł pochodzi z prywatyzacji. Jak informowała w lutym minister pracy Jolanta Fedak, te pieniądze "mogą być wykorzystane przez Fundusz Pracy na pomoc w spłacie kredytów".

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Sobota, 18 kwietnia (05:06)

Przebudowa stadionu sląskiego

Wszystkie siedem firm i konsorcjów zainteresowanych przebudową Stadionu Śląskiego w Chorzowie odebrało pełną dokumentację, umożliwiającą im przygotowanie ofert przetargowych. Można je składać do 22 maja - podał w piątek Urząd Marszałkowski w Katowicach.

Przedstawiciele zainteresowanych podmiotów otrzymali m.in. tzw. specyfikację istotnych warunków zamówienia, projekty: wykonawczy i budowlany wraz z pozwoleniem na budowę oraz wszystkie dane techniczne dotyczące wykonania i odbioru modernizacji stadionu. Bez tych dokumentów niemożliwe byłoby przygotowanie szczegółowej oferty.

- Każde z konsorcjów otrzymało dokumenty w formie papierowej - a znajdowały się one aż w szesnastu kartonowych pudełkach - jak i elektronicznej, na siedmiu płytach CD - poinformował w piątek Andrzej Bilnik z biura Inżyniera Kontraktu.

Termin składania ofert przetargowych upływa 22 maja o godzinie 13. Rozstrzygnięcie przetargu nastąpi w czerwcu. 1 lipca plac budowy zostanie przekazany generalnemu wykonawcy. Ostateczne zakończenie modernizacji Stadionu Śląskiego nastąpi 29 kwietnia 2011 roku.

Oferty mogą złożyć: Budimex-Dromex, Polimex-Mostostal, PORR Polska, Hochtief Polska, Skanska, MSF - Moniz Da Maia, Serra & Fortunato - Empreiteiros z Lizbony oraz Alpine Bau Deutschland AG NL z Berlina.

Przekazanie firmom dokumentacji otworzyło kolejny etap przetargu ograniczonego na wybór generalnego wykonawcy robót budowlanych dla inwestycji zatytułowanej "Zadaszenie widowni oraz niezbędna infrastruktura techniczna Stadionu Śląskiego w Chorzowie". Wartość robót to ponad 360 mln zł. Pieniądze da samorząd woj. śląskiego i Ministerstwo Sportu.

Modernizacja stadionu obejmuje przede wszystkim wybudowanie zadaszenia widowni; elipsa projektowanego dachu wynosi 43 tys. m kw. Przestrzenna forma projektu uwzględnia też wkomponowanie stadionu w zieleń chorzowskiego parku oraz jego przystosowanie do rozgrywania zawodów lekkoatletycznych. Po modernizacji obiekt pomieści ponad 55 tys. widzów.

Pozwolenie budowlane oraz decyzja zatwierdzająca projekt przebudowy i zadaszenia stadionu została wydana na początku lutego. Oprócz zadaszenia widowni w ramach przebudowy zmieniona zostanie też m.in. trybuna zachodnia, która będzie podobna do już istniejącej wschodniej, powstaną parkingi, nowe stanowiska handlowe oraz toalety. Na dziennikarzy czekać będzie 741 stanowisk, a na komentatorów - 240.

Przewidziano 132 miejsca dla wózków inwalidzkich, udrożnione zostaną drogi ewakuacyjne i bramy wejściowe obiektu, powstaną pomieszczenia zaplecza sanitarnego i cateringowego, system nagłośnienia i oświetlenia, dodatkowe siedziska, skybox oraz pomieszczenia dla VIP-ów.

* * *

- Na finały mistrzostw Europy w piłce nożnej EURO-2012 powstaną stadiony i lotniska, nie będzie jednak wszystkich planowanych dróg i linii kolejowych - ocenia poseł PSL, wiceprzewodniczący komisji infrastruktury Janusz Piechociński (PSL).

Piechociński przedstawił w piątek raport o stanie przygotowań do mistrzostw. Według niego Polska "tylko szybkim biegiem" zdąży z projektami infrastruktury transportowej na EURO-2012.

Możliwość wybudowania dróg Piechociński ocenia na 50-60 proc. w stosunku do planów połączenia siecią autostrad i dróg ekspresowych wszystkich miast, w których odbędą się mecze mistrzostw Europy w piłce nożnej.

Jego zdaniem, tylko te inwestycje drogowe, których wykonawcy zostaną wyłonieni do końca roku będą ukończone przed EURO. Natomiast, jeśli do połowy 2010 r. nie będzie wykonawcy jakiejś inwestycji drogowej, trzeba "zapomnieć" o niej przed mistrzostwami.

Według posła, w sytuacji kryzysu gospodarczego, obniżonych wpływów do spółek kolejowych, Polskie Linie Kolejowe nie będą w stanie wykonać planów modernizacji sieci. Możliwość połączenia głównych miast liniami, po których pociągi będą jeździły z prędkością 160 km na godzinę poseł ocenia na 40-50 proc. i tylko w przypadku wsparcia tych działań z budżetu państwa.

Finały EURO-2012 mają się odbyć w Polsce i na Ukrainie. UEFA wybierze osiem miast spośród 12 kandydatów. O organizację EURO- 2012 starają się: Kijów, Dniepropietrowsk, Donieck, Lwów, Odessa i Charków oraz Warszawa, Gdańsk, Poznań, Wrocław, Kraków i Chorzów.

źródło informacji: PAP

Piątek, 17 kwietnia (16:29)

Przebudowa stadionu sląskiego

Wszystkie siedem firm i konsorcjów zainteresowanych przebudową Stadionu Śląskiego w Chorzowie odebrało pełną dokumentację, umożliwiającą im przygotowanie ofert przetargowych. Można je składać do 22 maja - podał w piątek Urząd Marszałkowski w Katowicach.

Przedstawiciele zainteresowanych podmiotów otrzymali m.in. tzw. specyfikację istotnych warunków zamówienia, projekty: wykonawczy i budowlany wraz z pozwoleniem na budowę oraz wszystkie dane techniczne dotyczące wykonania i odbioru modernizacji stadionu. Bez tych dokumentów niemożliwe byłoby przygotowanie szczegółowej oferty.

- Każde z konsorcjów otrzymało dokumenty w formie papierowej - a znajdowały się one aż w szesnastu kartonowych pudełkach - jak i elektronicznej, na siedmiu płytach CD - poinformował w piątek Andrzej Bilnik z biura Inżyniera Kontraktu.

Termin składania ofert przetargowych upływa 22 maja o godzinie 13. Rozstrzygnięcie przetargu nastąpi w czerwcu. 1 lipca plac budowy zostanie przekazany generalnemu wykonawcy. Ostateczne zakończenie modernizacji Stadionu Śląskiego nastąpi 29 kwietnia 2011 roku.

Oferty mogą złożyć: Budimex-Dromex, Polimex-Mostostal, PORR Polska, Hochtief Polska, Skanska, MSF - Moniz Da Maia, Serra & Fortunato - Empreiteiros z Lizbony oraz Alpine Bau Deutschland AG NL z Berlina.

Przekazanie firmom dokumentacji otworzyło kolejny etap przetargu ograniczonego na wybór generalnego wykonawcy robót budowlanych dla inwestycji zatytułowanej "Zadaszenie widowni oraz niezbędna infrastruktura techniczna Stadionu Śląskiego w Chorzowie". Wartość robót to ponad 360 mln zł. Pieniądze da samorząd woj. śląskiego i Ministerstwo Sportu.

Modernizacja stadionu obejmuje przede wszystkim wybudowanie zadaszenia widowni; elipsa projektowanego dachu wynosi 43 tys. m kw. Przestrzenna forma projektu uwzględnia też wkomponowanie stadionu w zieleń chorzowskiego parku oraz jego przystosowanie do rozgrywania zawodów lekkoatletycznych. Po modernizacji obiekt pomieści ponad 55 tys. widzów.

Pozwolenie budowlane oraz decyzja zatwierdzająca projekt przebudowy i zadaszenia stadionu została wydana na początku lutego. Oprócz zadaszenia widowni w ramach przebudowy zmieniona zostanie też m.in. trybuna zachodnia, która będzie podobna do już istniejącej wschodniej, powstaną parkingi, nowe stanowiska handlowe oraz toalety. Na dziennikarzy czekać będzie 741 stanowisk, a na komentatorów - 240.

Przewidziano 132 miejsca dla wózków inwalidzkich, udrożnione zostaną drogi ewakuacyjne i bramy wejściowe obiektu, powstaną pomieszczenia zaplecza sanitarnego i cateringowego, system nagłośnienia i oświetlenia, dodatkowe siedziska, skybox oraz pomieszczenia dla VIP-ów.

* * *

- Na finały mistrzostw Europy w piłce nożnej EURO-2012 powstaną stadiony i lotniska, nie będzie jednak wszystkich planowanych dróg i linii kolejowych - ocenia poseł PSL, wiceprzewodniczący komisji infrastruktury Janusz Piechociński (PSL).

Piechociński przedstawił w piątek raport o stanie przygotowań do mistrzostw. Według niego Polska "tylko szybkim biegiem" zdąży z projektami infrastruktury transportowej na EURO-2012.

Możliwość wybudowania dróg Piechociński ocenia na 50-60 proc. w stosunku do planów połączenia siecią autostrad i dróg ekspresowych wszystkich miast, w których odbędą się mecze mistrzostw Europy w piłce nożnej.

Jego zdaniem, tylko te inwestycje drogowe, których wykonawcy zostaną wyłonieni do końca roku będą ukończone przed EURO. Natomiast, jeśli do połowy 2010 r. nie będzie wykonawcy jakiejś inwestycji drogowej, trzeba "zapomnieć" o niej przed mistrzostwami.

Według posła, w sytuacji kryzysu gospodarczego, obniżonych wpływów do spółek kolejowych, Polskie Linie Kolejowe nie będą w stanie wykonać planów modernizacji sieci. Możliwość połączenia głównych miast liniami, po których pociągi będą jeździły z prędkością 160 km na godzinę poseł ocenia na 40-50 proc. i tylko w przypadku wsparcia tych działań z budżetu państwa.

Finały EURO-2012 mają się odbyć w Polsce i na Ukrainie. UEFA wybierze osiem miast spośród 12 kandydatów. O organizację EURO- 2012 starają się: Kijów, Dniepropietrowsk, Donieck, Lwów, Odessa i Charków oraz Warszawa, Gdańsk, Poznań, Wrocław, Kraków i Chorzów.

źródło informacji: PAP

Piątek, 17 kwietnia (16:29)

Raport rynku nieruchomości. Rynek wynajmu mieszkań. I kwartał 2009

Pierwszy kwartał 2009 roku przyniósł nowe minima na europejskich giełdach oraz dalsze ochłodzenie klimatu inwestycyjnego na rynku nieruchomości. Ceny mieszkań utrzymują lekką tendencję spadkową, liczba transakcji utrzymuje się na stabilnym – niskim – poziomie. Deweloperzy zauważyli pewną szansę na dodatkowy popyt za sprawą programu rządowego „Rodzina na swoim” – niemniej jednak w przypadku Stolicy maksymalna cena mieszkania kwalifikująca do programu to 7,2 tys. zł/mkw. Dlatego też zasięg programu ograniczył się głównie do dzielnic obrzeżnych.

Ogólne pogorszenie sytuacji gospodarczej nie ominęło rynku najmu. Po raz pierwszy od kilkunastu kwartałów można było zaobserwować spadki stawek ofertowych. Część osób, które kupiły mieszkania w celach spekulacyjnych obecnie wstrzymuje się ze sprzedażą ze względu na mało korzystne ceny. Decydują się na wynajem lokalu. To właśnie wysoka podaż mieszkań pod wynajem oraz wywindowane stawki wpływają na aktualną korektę.

Źródło: Wynajem.pl

 

Źródło: Wynajem.pl

Warszawa
Stołeczny rynek najmu niezmiennie pozostaje najbardziej rozwiniętym i dojrzałym w kraju. W porównaniu do IV kwartału 2008 niewielkiej zmianie uległa struktura podaży – udział najbardziej popularnych, dwupokojowych mieszkań wzrósł do 47% kosztem większych, 3 - , oraz 4 - pokojowych lokali. Udział kawalerek utrzymuje się na podobnym poziomie (9%).

W ciągu ostatnich trzech miesięcy średni koszt wynajęcia mieszkania w Warszawie spadł o 2 zł/mkw. do 48 zł/mkw. Korekta o 4% była głównie efektem zwiększenia podaży mieszkań pod wynajem przy jednoczesnej stabilizacji popytu. Obecnie za wynajęcie dwupokojowego lokalu w przyzwoitej lokalizacji zapłacić trzeba średnio około 2,4 tys. zł/miesiąc.

Śródmieście utrzymało miano najbardziej zyskownej lokalizacji pod wynajem (57 zł/mkw.). Dość wyraźnie spadł udział Śródmieścia i Mokotowa w strukturze podaży. Odsetek ofert pochodzących z tych lokalizacji zmalał o przeszło 5%.

Ze względu na stabilizację cen mieszkań oraz spadek stawek najmu obniżyła się rentowność wynajmu w Stolicy. Jest to dość naturalna kolej rzeczy, w szczególności dlatego, że w ciągu ostatniego roku ceny mieszkań spadały, a stawki najmu dynamicznie wzrastały. Wysokie stopy kapitalizacji zachęciły do wynajmu mieszkań a rynkowa nisza została wypełniona.

Źródło: Wynajem.pl

Kraków
Bezwzględny spadek średnich stawek ofertowych za wynajem mieszkania w Krakowie był podobny do odnotowanego w Warszawie – 2zł/mkw. (aktualny poziom 35 zł/mkw.). Niemniej jednak korekta w odniesieniu do poziomu cenowego była silniejsza: średni koszt wynajęcia lokalu zmalał o 5,5%.

Struktura podaży krakowskiego rynku najmu pozostała praktycznie bez zmian, najbardziej popularne dwupokojowe mieszkania stanowią ok. 50% podaży. Ciągle brak jest największych 4 – pokojowych lokali.

Ceny w najdroższej dzielnicy (Stare Miasto) spadły o 2 zł/mkw. osiągając poziom  41 zł/mkw. Krowodrza pozostaje obszarem, gdzie oferta najmu jest najbogatsza (22% całego rynku).

Źródło: Wynajem.pl

Wrocław
Wrocław dość silnie wpisał się w trend spadkowy na rynku najmu. W ciągu ostatniego kwartału średni koszt wynajęcia mieszkania spadł aż o 4 zł/mkw. (-9,5%). Obecnie za wynajem 2 – pokojowego mieszkania zapłacić trzeba około 1,9 tys.zł/miesiąc.

Silny spadek doprowadził ceny do realnego, choć ciągle stosunkowo wysokiego poziomu. Dlatego też niewykluczone są dalsze, już nie tak dynamiczne spadki.

Spadek cen w najbardziej prestiżowej dzielnicy (Stare Miasto) był nieco mniej dynamiczny. Średnia stawka ofertowa spadła o 3 zł/mkw. sprowadzając ceny do 53 zł/mkw. Krzyki pozostały liderem w kategorii największej liczby ofert z udziałem w całej podaży wrocławskiego rynku na poziomie 41%.

Źródło: Wynajem.pl

Poznań
W ciągu ostatnich trzech miesięcy w Poznaniu odnotowany został najsilniejszy spadek stawek ofertowych na rynku najmu. Przeciętny koszt wynajęcia mieszkania spadł o 4 zł/mkw. sprowadzając średnią do 32 zł/mkw. W ujęciu procentowym przecena wyniosła 11%. Aktualny koszt wynajęcia 2 – pokojowego lokalu to około 1,6 tys. zł/miesiąc.

Najdroższą dzielnicą pozostaje Centrum (40 zł/mkw.). Ponad połowa podaży koncentruje się w trzech dzielnicach: Rataje (18%), Grunwald (18%) oraz Centrum (14%).

Źródło: Wynajem.pl

Trójmiasto
Niekorzystny trend panujący na rynku najmu nie ominął Trójmiasta. Średnie ceny ofertowe z Gdańska, Gdyni o Sopotu spadły o 2 zł/mkw. (-5,5%). Relacje między poszczególnymi miastami nie uległy istotnym zmianom, z oczywistych względów najdroższy jest wynajem lokalu w Sopocie (44 zł/mkw.). Koszt wynajęcia mieszkania w Gdańsku i Gdyni jest podobny i waha się między 33 – 35 zł/mkw.

Źródło: Wynajem.pl

Podsumowanie
Rynek najmu poszedł w ślad za klasycznym rynkiem nieruchomości mieszkaniowych w trend spadkowy. Problemy ze sprzedażą mieszkań zmuszają właścicieli do ich wynajmu, sytuacja części najemców ulega pogorszeniu ze względu na osłabienie koniunktury gospodarczej, jeszcze inni z pomocą Państwa opuszczają rynek najmu kupując własne mieszkanie.

Wszystkie analizowane miasta i aglomeracje zanotowały istotne spadki stawek najmu w ciągu ostatniego kwartału. Najsilniejszy spadek miał miejsce w Poznaniu (-11%), w najmniejszym stopniu dotknięty został rynek warszawski.

W najbliższym czasie prawdopodobne jest utrzymanie lekkiego trendu spadkowego, który będzie przede wszystkim efektem nadpodaży na rynku najmu. Sytuacja na rynku najmu w ciągu najbliższego roku będzie również silnie uzależniona od koniunktury gospodarczej, w szczególności zmian klimatu inwestycyjnego na rynku nieruchomości.

Ożywienia można się spodziewać jednak już pod koniec okresu wakacyjnego. Jest to najlepszy okres dla posiadaczy mieszkań pod wynajem, ponieważ mogą niemal „wybierać” wśród najemców. Na rynku pojawiają się m.in. studenci poszukujący lokum na kolejny rok akademicki a także absolwenci, rozpoczynający karierę zawodową.

 

Wynajem.pl i CEE Property Group

Raport rynku nieruchomości. Rynek wynajmu mieszkań. I kwartał 2009

Pierwszy kwartał 2009 roku przyniósł nowe minima na europejskich giełdach oraz dalsze ochłodzenie klimatu inwestycyjnego na rynku nieruchomości. Ceny mieszkań utrzymują lekką tendencję spadkową, liczba transakcji utrzymuje się na stabilnym – niskim – poziomie. Deweloperzy zauważyli pewną szansę na dodatkowy popyt za sprawą programu rządowego „Rodzina na swoim” – niemniej jednak w przypadku Stolicy maksymalna cena mieszkania kwalifikująca do programu to 7,2 tys. zł/mkw. Dlatego też zasięg programu ograniczył się głównie do dzielnic obrzeżnych.

Ogólne pogorszenie sytuacji gospodarczej nie ominęło rynku najmu. Po raz pierwszy od kilkunastu kwartałów można było zaobserwować spadki stawek ofertowych. Część osób, które kupiły mieszkania w celach spekulacyjnych obecnie wstrzymuje się ze sprzedażą ze względu na mało korzystne ceny. Decydują się na wynajem lokalu. To właśnie wysoka podaż mieszkań pod wynajem oraz wywindowane stawki wpływają na aktualną korektę.

Źródło: Wynajem.pl

 

Źródło: Wynajem.pl

Warszawa
Stołeczny rynek najmu niezmiennie pozostaje najbardziej rozwiniętym i dojrzałym w kraju. W porównaniu do IV kwartału 2008 niewielkiej zmianie uległa struktura podaży – udział najbardziej popularnych, dwupokojowych mieszkań wzrósł do 47% kosztem większych, 3 - , oraz 4 - pokojowych lokali. Udział kawalerek utrzymuje się na podobnym poziomie (9%).

W ciągu ostatnich trzech miesięcy średni koszt wynajęcia mieszkania w Warszawie spadł o 2 zł/mkw. do 48 zł/mkw. Korekta o 4% była głównie efektem zwiększenia podaży mieszkań pod wynajem przy jednoczesnej stabilizacji popytu. Obecnie za wynajęcie dwupokojowego lokalu w przyzwoitej lokalizacji zapłacić trzeba średnio około 2,4 tys. zł/miesiąc.

Śródmieście utrzymało miano najbardziej zyskownej lokalizacji pod wynajem (57 zł/mkw.). Dość wyraźnie spadł udział Śródmieścia i Mokotowa w strukturze podaży. Odsetek ofert pochodzących z tych lokalizacji zmalał o przeszło 5%.

Ze względu na stabilizację cen mieszkań oraz spadek stawek najmu obniżyła się rentowność wynajmu w Stolicy. Jest to dość naturalna kolej rzeczy, w szczególności dlatego, że w ciągu ostatniego roku ceny mieszkań spadały, a stawki najmu dynamicznie wzrastały. Wysokie stopy kapitalizacji zachęciły do wynajmu mieszkań a rynkowa nisza została wypełniona.

Źródło: Wynajem.pl

Kraków
Bezwzględny spadek średnich stawek ofertowych za wynajem mieszkania w Krakowie był podobny do odnotowanego w Warszawie – 2zł/mkw. (aktualny poziom 35 zł/mkw.). Niemniej jednak korekta w odniesieniu do poziomu cenowego była silniejsza: średni koszt wynajęcia lokalu zmalał o 5,5%.

Struktura podaży krakowskiego rynku najmu pozostała praktycznie bez zmian, najbardziej popularne dwupokojowe mieszkania stanowią ok. 50% podaży. Ciągle brak jest największych 4 – pokojowych lokali.

Ceny w najdroższej dzielnicy (Stare Miasto) spadły o 2 zł/mkw. osiągając poziom  41 zł/mkw. Krowodrza pozostaje obszarem, gdzie oferta najmu jest najbogatsza (22% całego rynku).

Źródło: Wynajem.pl

Wrocław
Wrocław dość silnie wpisał się w trend spadkowy na rynku najmu. W ciągu ostatniego kwartału średni koszt wynajęcia mieszkania spadł aż o 4 zł/mkw. (-9,5%). Obecnie za wynajem 2 – pokojowego mieszkania zapłacić trzeba około 1,9 tys.zł/miesiąc.

Silny spadek doprowadził ceny do realnego, choć ciągle stosunkowo wysokiego poziomu. Dlatego też niewykluczone są dalsze, już nie tak dynamiczne spadki.

Spadek cen w najbardziej prestiżowej dzielnicy (Stare Miasto) był nieco mniej dynamiczny. Średnia stawka ofertowa spadła o 3 zł/mkw. sprowadzając ceny do 53 zł/mkw. Krzyki pozostały liderem w kategorii największej liczby ofert z udziałem w całej podaży wrocławskiego rynku na poziomie 41%.

Źródło: Wynajem.pl

Poznań
W ciągu ostatnich trzech miesięcy w Poznaniu odnotowany został najsilniejszy spadek stawek ofertowych na rynku najmu. Przeciętny koszt wynajęcia mieszkania spadł o 4 zł/mkw. sprowadzając średnią do 32 zł/mkw. W ujęciu procentowym przecena wyniosła 11%. Aktualny koszt wynajęcia 2 – pokojowego lokalu to około 1,6 tys. zł/miesiąc.

Najdroższą dzielnicą pozostaje Centrum (40 zł/mkw.). Ponad połowa podaży koncentruje się w trzech dzielnicach: Rataje (18%), Grunwald (18%) oraz Centrum (14%).

Źródło: Wynajem.pl

Trójmiasto
Niekorzystny trend panujący na rynku najmu nie ominął Trójmiasta. Średnie ceny ofertowe z Gdańska, Gdyni o Sopotu spadły o 2 zł/mkw. (-5,5%). Relacje między poszczególnymi miastami nie uległy istotnym zmianom, z oczywistych względów najdroższy jest wynajem lokalu w Sopocie (44 zł/mkw.). Koszt wynajęcia mieszkania w Gdańsku i Gdyni jest podobny i waha się między 33 – 35 zł/mkw.

Źródło: Wynajem.pl

Podsumowanie
Rynek najmu poszedł w ślad za klasycznym rynkiem nieruchomości mieszkaniowych w trend spadkowy. Problemy ze sprzedażą mieszkań zmuszają właścicieli do ich wynajmu, sytuacja części najemców ulega pogorszeniu ze względu na osłabienie koniunktury gospodarczej, jeszcze inni z pomocą Państwa opuszczają rynek najmu kupując własne mieszkanie.

Wszystkie analizowane miasta i aglomeracje zanotowały istotne spadki stawek najmu w ciągu ostatniego kwartału. Najsilniejszy spadek miał miejsce w Poznaniu (-11%), w najmniejszym stopniu dotknięty został rynek warszawski.

W najbliższym czasie prawdopodobne jest utrzymanie lekkiego trendu spadkowego, który będzie przede wszystkim efektem nadpodaży na rynku najmu. Sytuacja na rynku najmu w ciągu najbliższego roku będzie również silnie uzależniona od koniunktury gospodarczej, w szczególności zmian klimatu inwestycyjnego na rynku nieruchomości.

Ożywienia można się spodziewać jednak już pod koniec okresu wakacyjnego. Jest to najlepszy okres dla posiadaczy mieszkań pod wynajem, ponieważ mogą niemal „wybierać” wśród najemców. Na rynku pojawiają się m.in. studenci poszukujący lokum na kolejny rok akademicki a także absolwenci, rozpoczynający karierę zawodową.

 

Wynajem.pl i CEE Property Group

Energooszczędny budynek w Katowicach

Innowacyjny Budynek Energooszczędny, zużywający do ogrzewania i chłodzenia ok. jedną trzecią energii w porównaniu do standardowych biurowców, otwarto w piątek na terenie Parku Naukowo-Technologicznego Euro-Centrum w Katowicach.
To jeden z pierwszych obiektów o takich właściwościach w Polsce. Roczne zużycie energii do jego ogrzania w przeliczeniu na metr kwadratowy wynosi ok. 32 kWh. Tradycyjny budynek zużywa odpowiednio 120 kWh. Spełnienie kryterium tzw. budynku pasywnego wymaga zejścia poniżej granicy 15 kWh - taki obiekt ma wkrótce powstać obok otwartego w piątek.

Zbudowany w 10 miesięcy biurowiec jest stosunkowo niewielki - jego zwarta bryła mieści powierzchnię ok. 2,4 tys. m kw. Przewidziano go do pomieszczenia ok. 130-150 pracowników. Wprowadzone rozwiązania umożliwią znaczne oszczędności podczas jego eksploatacji, jednocześnie koszt budowy był wyższy od standardowego tylko o ok. 10 proc.

Jak mówił podczas otwarcia budynku prezes Parku Naukowo- Technologicznego Euro-Centrum Roman Trzaskalik, to bliźniacza konstrukcja obiektu zbudowanego półtora roku temu w austriackiej Styrii - na podstawie projektu biura Weizer Energi-Innovation- Zentrum. Projekt dostosowała do polskich warunków i rozwinęła pracownia Projekt Grupa.

Jej przedstawiciel Sławomir Kostor opowiadał w piątek, że energooszczędność katowickiego budynku osiągnięto m.in. dzięki zastosowaniu specjalnego systemu grzania i chłodzenia. Zainstalowano w nim bowiem pompę ciepła korzystającą z geotermii z czterech 18-metrowych studni. Pompa wydobywa ciepłą wodę z ziemi i dodatkowo dogrzewa ją.

Studnie geotermalne wokół budynku mają głębokość 18 metrów. Projektanci wykorzystali dobre warunki hydrologiczne - wokół bardzo płytko znaleziono dobrze nasączone warstwy wodonośne. W innych warunkach - w Austrii - konieczne były zastosowanie 10 sond geotermalnych, znacznie droższych, bo drążonych na głębokość ok. 100 metrów.
W budynku nie ma ani grzejników ani klimatyzacji. Ogrzewają go i chłodzą instalacje w grubych stropach z 30-centymerowych płyt żelbetowych. Latem przez stropy przepływa chłodna woda z ziemi - o temperaturze ok. 12-15 stopni. Zimą woda ma ok. 30 stopni - działa to podobnie jak ogrzewanie podłogowe.

W konstrukcji zastosowano tradycyjne materiały budowlane - beton, stal, cegłę i płytę gipsowo-kartonową. Zamontowano w nim jednak także m.in. szczelną, mechaniczną wentylację z tzw. rekuperatorem. To wymiennik ciepła, który odzyskuje 75 proc. ciepła z wypychanego na zewnątrz zużytego powietrza i przekazuje je świeżemu.

Na dachu budynku znajduje się 30 cm styropianu, w ścianach zewnętrznych - 20 cm. Szyby w oknach są potrójne, a od zachodu i południa chronią je sterowane elektronicznie żaluzje. W budynku nie ma instalacji gazowej, a energia elektryczna służy tylko do oświetlenia oraz zasilania urządzeń biurowych i pompy ciepła.

Obiektem zarządza system elektroniczny - kontrolujący temperaturę na poszczególnych piętrach i decydujący o ewentualnym dodatkowym chłodzeniu lub grzaniu. Został on też zintegrowany z żaluzjami. Sprawia, że opustoszały budynek przechodzi w stan uśpienia - system zamyka w weekendy wentylację dla zaoszczędzenia zgromadzonego wewnątrz ciepła.

Koszt realizacji tego budynku był wyższy od tradycyjnego o ok. 10 proc. "Różnica przy inwestycji tej skali jest minimalna, a korzyści to 25 proc. kosztów grzania i chłodzenia normalnego budynku. Przy budowie takiego budynku można dziś korzystać z różnych dotacji, a jego właściwości mogą być elementem promocyjnym, np. dla najemców" - wskazał Kostur.

Koszt budowy metra kw. wyniósł w ub. roku ok. 3,8 tys. zł, czyli ok. 900 euro - to jest nawet 200 euro mniej niż porównywalnych obiektów np. w Niemczech. Całość kosztowała niespełna 10,5 mln zł; inwestycję współfinansowano z budżetu państwa oraz Sektorowego Programu Operacyjnego "Wzrost Konkurencyjności Przedsiębiorstw, lata 2004-2006".

mtb/ drag/ jbr/ agt/
2009-04-17
źródło: PAP

Energooszczędny budynek w Katowicach

Innowacyjny Budynek Energooszczędny, zużywający do ogrzewania i chłodzenia ok. jedną trzecią energii w porównaniu do standardowych biurowców, otwarto w piątek na terenie Parku Naukowo-Technologicznego Euro-Centrum w Katowicach.
To jeden z pierwszych obiektów o takich właściwościach w Polsce. Roczne zużycie energii do jego ogrzania w przeliczeniu na metr kwadratowy wynosi ok. 32 kWh. Tradycyjny budynek zużywa odpowiednio 120 kWh. Spełnienie kryterium tzw. budynku pasywnego wymaga zejścia poniżej granicy 15 kWh - taki obiekt ma wkrótce powstać obok otwartego w piątek.

Zbudowany w 10 miesięcy biurowiec jest stosunkowo niewielki - jego zwarta bryła mieści powierzchnię ok. 2,4 tys. m kw. Przewidziano go do pomieszczenia ok. 130-150 pracowników. Wprowadzone rozwiązania umożliwią znaczne oszczędności podczas jego eksploatacji, jednocześnie koszt budowy był wyższy od standardowego tylko o ok. 10 proc.

Jak mówił podczas otwarcia budynku prezes Parku Naukowo- Technologicznego Euro-Centrum Roman Trzaskalik, to bliźniacza konstrukcja obiektu zbudowanego półtora roku temu w austriackiej Styrii - na podstawie projektu biura Weizer Energi-Innovation- Zentrum. Projekt dostosowała do polskich warunków i rozwinęła pracownia Projekt Grupa.

Jej przedstawiciel Sławomir Kostor opowiadał w piątek, że energooszczędność katowickiego budynku osiągnięto m.in. dzięki zastosowaniu specjalnego systemu grzania i chłodzenia. Zainstalowano w nim bowiem pompę ciepła korzystającą z geotermii z czterech 18-metrowych studni. Pompa wydobywa ciepłą wodę z ziemi i dodatkowo dogrzewa ją.

Studnie geotermalne wokół budynku mają głębokość 18 metrów. Projektanci wykorzystali dobre warunki hydrologiczne - wokół bardzo płytko znaleziono dobrze nasączone warstwy wodonośne. W innych warunkach - w Austrii - konieczne były zastosowanie 10 sond geotermalnych, znacznie droższych, bo drążonych na głębokość ok. 100 metrów.
W budynku nie ma ani grzejników ani klimatyzacji. Ogrzewają go i chłodzą instalacje w grubych stropach z 30-centymerowych płyt żelbetowych. Latem przez stropy przepływa chłodna woda z ziemi - o temperaturze ok. 12-15 stopni. Zimą woda ma ok. 30 stopni - działa to podobnie jak ogrzewanie podłogowe.

W konstrukcji zastosowano tradycyjne materiały budowlane - beton, stal, cegłę i płytę gipsowo-kartonową. Zamontowano w nim jednak także m.in. szczelną, mechaniczną wentylację z tzw. rekuperatorem. To wymiennik ciepła, który odzyskuje 75 proc. ciepła z wypychanego na zewnątrz zużytego powietrza i przekazuje je świeżemu.

Na dachu budynku znajduje się 30 cm styropianu, w ścianach zewnętrznych - 20 cm. Szyby w oknach są potrójne, a od zachodu i południa chronią je sterowane elektronicznie żaluzje. W budynku nie ma instalacji gazowej, a energia elektryczna służy tylko do oświetlenia oraz zasilania urządzeń biurowych i pompy ciepła.

Obiektem zarządza system elektroniczny - kontrolujący temperaturę na poszczególnych piętrach i decydujący o ewentualnym dodatkowym chłodzeniu lub grzaniu. Został on też zintegrowany z żaluzjami. Sprawia, że opustoszały budynek przechodzi w stan uśpienia - system zamyka w weekendy wentylację dla zaoszczędzenia zgromadzonego wewnątrz ciepła.

Koszt realizacji tego budynku był wyższy od tradycyjnego o ok. 10 proc. "Różnica przy inwestycji tej skali jest minimalna, a korzyści to 25 proc. kosztów grzania i chłodzenia normalnego budynku. Przy budowie takiego budynku można dziś korzystać z różnych dotacji, a jego właściwości mogą być elementem promocyjnym, np. dla najemców" - wskazał Kostur.

Koszt budowy metra kw. wyniósł w ub. roku ok. 3,8 tys. zł, czyli ok. 900 euro - to jest nawet 200 euro mniej niż porównywalnych obiektów np. w Niemczech. Całość kosztowała niespełna 10,5 mln zł; inwestycję współfinansowano z budżetu państwa oraz Sektorowego Programu Operacyjnego "Wzrost Konkurencyjności Przedsiębiorstw, lata 2004-2006".

mtb/ drag/ jbr/ agt/
2009-04-17
źródło: PAP

Każdy Norweg dostał siedem boisk!

Norwegia ogłosiła w środę, że uzyskała od ONZ prawo do powiększenia swego szelfu kontynentalnego o 235 tys. km kw., czyli równowartość powierzchni Wielkiej Brytanii - między innymi na bardzo pożądanych wodach Arktyki i Morza Barentsa.

Norwegia uzyskała powiększenie swego szelfu kontynentalnego

Na podstawie dokumentów dostarczonych przez Norwegię w 2006 r. Komisja Granic Szelfu Kontynentalnego, która jest agendą ONZ, zatwierdziła roszczenia Norwegii do olbrzymich obszarów Morza Norweskiego, Morza Barentsa i Oceanu Arktycznego.

Pozostaje tylko zapisać to w prawie norweskim i tym sposobem powiększenie naszego szelfu kontynentalnego wejdzie w życie - oświadczył dyrektor służb prawnych norweskiego MSZ Rolf Einar Fife.

Konwencja Narodów Zjednoczonych o Prawie Morza z 1982 r. pozwala poszerzyć prawa do eksploatowania bogactw naturalnych z obszarów odległych o 200 mil morskich od granicy lądowej do odległych o 350 mil morskich, jeśli dane państwo dowiedzie, że obszary te stanowią "naturalne składniki krawędzi kontynentalnej".

Według szacunków rządu norweskiego, uzyskane tereny mają powierzchnię ok. 235 tys. km kw., stanowią więc "równowartość siedmiu boisk piłkarskich" na każdego z 4,8 mln Norwegów - oświadczył szef dyplomacji norweskiej Jonas Gahr Stoere.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Każdy Norweg dostał siedem boisk!

Norwegia ogłosiła w środę, że uzyskała od ONZ prawo do powiększenia swego szelfu kontynentalnego o 235 tys. km kw., czyli równowartość powierzchni Wielkiej Brytanii - między innymi na bardzo pożądanych wodach Arktyki i Morza Barentsa.

Norwegia uzyskała powiększenie swego szelfu kontynentalnego

Na podstawie dokumentów dostarczonych przez Norwegię w 2006 r. Komisja Granic Szelfu Kontynentalnego, która jest agendą ONZ, zatwierdziła roszczenia Norwegii do olbrzymich obszarów Morza Norweskiego, Morza Barentsa i Oceanu Arktycznego.

Pozostaje tylko zapisać to w prawie norweskim i tym sposobem powiększenie naszego szelfu kontynentalnego wejdzie w życie - oświadczył dyrektor służb prawnych norweskiego MSZ Rolf Einar Fife.

Konwencja Narodów Zjednoczonych o Prawie Morza z 1982 r. pozwala poszerzyć prawa do eksploatowania bogactw naturalnych z obszarów odległych o 200 mil morskich od granicy lądowej do odległych o 350 mil morskich, jeśli dane państwo dowiedzie, że obszary te stanowią "naturalne składniki krawędzi kontynentalnej".

Według szacunków rządu norweskiego, uzyskane tereny mają powierzchnię ok. 235 tys. km kw., stanowią więc "równowartość siedmiu boisk piłkarskich" na każdego z 4,8 mln Norwegów - oświadczył szef dyplomacji norweskiej Jonas Gahr Stoere.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Papierowa kuchenka bez ognia i prądu

Papierowa kuchenka, na której można zagotować wodę? Takie urządzenie wygrało konkurs na najtańszy i najbardziej efektywny wynalazek, który przyczyni się do walki z globalnym ociepleniem. Kosztuje tylko 5 euro.
Jon Brehmer, kierownik zwycięskiego modelu zaprojektował „pudełkową kuchenkę” z myślą o tych rejonach świata, w których gotuje się na drewnie. Sam mieszka w Kenii, mógł więc  przetestować swój wynalazek w „sprzyjających” warunkach. Kuchenka pozwoli oszczędzić lasy i atmosferę, ponieważ jedynym gazem jaki się wytwarza w trakcie gotowania są niewielkie ilości pary wodnej.  

Ekologiczne urządzenie składa się z dwóch kartonowych pudeł – wsadzanych jedno w drugie. Mniejsze jest pomalowane na czarno, tak by pochłaniało promienie słoneczne. Przykryte jest przezroczystym, akrylowym wiekiem wieczkiem, tak by utrzymać ciepło wewnątrz. Większy karton wyściełany jest folią aluminiową. Dzięki takim szczelnym „kołderkom” temperatura w środku powinna osiągnąć 165  st. C. Podobno w słoneczny dzień niemal natychmiast osiąga 80 st. C.  

Zdaniem pomysłodawcy papierowa kuchenka pozwala zagotować 10 litrów wody w ciągu dwóch godzin. Może nie najszybciej, ale za to ekologicznie! Urządzenie nadaje się nie tylko do ugotowania wody na herbatę, ale także do sterylizacji warzyw czy upieczenia mięsa.  

Najważniejsze, że nowy wynalazek jest ekologiczny i bardzo tani. Zastosowanie znajdzie raczej w krajach Trzeciego Świata, gdzie powinien zastąpić tradycyjne palenisko. Pudełko Kioto, bo taka jest jego oficjalna nazwa,  wkrótce powinno trafić na rynek. Do produkcji przymierza się już kenijska fabryka w Nairobi, która w ciągu miesiąca mogłaby wyprodukować ok. 2, 5 mln takich kuchenek.
2009-04-16
źródło: wp.pl

Papierowa kuchenka bez ognia i prądu

Papierowa kuchenka, na której można zagotować wodę? Takie urządzenie wygrało konkurs na najtańszy i najbardziej efektywny wynalazek, który przyczyni się do walki z globalnym ociepleniem. Kosztuje tylko 5 euro.
Jon Brehmer, kierownik zwycięskiego modelu zaprojektował „pudełkową kuchenkę” z myślą o tych rejonach świata, w których gotuje się na drewnie. Sam mieszka w Kenii, mógł więc  przetestować swój wynalazek w „sprzyjających” warunkach. Kuchenka pozwoli oszczędzić lasy i atmosferę, ponieważ jedynym gazem jaki się wytwarza w trakcie gotowania są niewielkie ilości pary wodnej.  

Ekologiczne urządzenie składa się z dwóch kartonowych pudeł – wsadzanych jedno w drugie. Mniejsze jest pomalowane na czarno, tak by pochłaniało promienie słoneczne. Przykryte jest przezroczystym, akrylowym wiekiem wieczkiem, tak by utrzymać ciepło wewnątrz. Większy karton wyściełany jest folią aluminiową. Dzięki takim szczelnym „kołderkom” temperatura w środku powinna osiągnąć 165  st. C. Podobno w słoneczny dzień niemal natychmiast osiąga 80 st. C.  

Zdaniem pomysłodawcy papierowa kuchenka pozwala zagotować 10 litrów wody w ciągu dwóch godzin. Może nie najszybciej, ale za to ekologicznie! Urządzenie nadaje się nie tylko do ugotowania wody na herbatę, ale także do sterylizacji warzyw czy upieczenia mięsa.  

Najważniejsze, że nowy wynalazek jest ekologiczny i bardzo tani. Zastosowanie znajdzie raczej w krajach Trzeciego Świata, gdzie powinien zastąpić tradycyjne palenisko. Pudełko Kioto, bo taka jest jego oficjalna nazwa,  wkrótce powinno trafić na rynek. Do produkcji przymierza się już kenijska fabryka w Nairobi, która w ciągu miesiąca mogłaby wyprodukować ok. 2, 5 mln takich kuchenek.
2009-04-16
źródło: wp.pl

Przebudowy bez zezwoleń i kontroli

Inwestor nie będzie musiał posiadać pozwolenia na przebudowę budynku ani zgłaszać jej do starosty. Zadaniem ekspertów takie uproszczenia mogą przyczyniać się do zmniejszenia bezpieczeństwa, a także do katastrof budowlanych.
Inwestorzy, którzy postanowią przebudować swoje obiekty budowlane, nie będą załatwiać żadnych formalności. Bez znaczenia będzie, czy przebudowa obejmie mały domek jednorodzinny, duże centrum handlowe czy dworzec kolejowy. Termin rozpoczęcia tego typu prac oraz ich zakres zależeć ma wyłącznie od decyzji inwestora. Uproszczenia takie przewiduje nowelizacja prawa budowlanego, którą zajmie się Sejm na kolejnym swoim posiedzeniu rozpoczynającym się 21 kwietnia.

Inwestor, który zdecyduje się na przebudowę pomieszczeń lub budowli, po to, by spełniała inne niż dotychczas funkcje, nie będzie musiał występować do starosty o zarejestrowanie inwestycji. Tego typu prace nie będą podlegały zgłoszeniu w żadnym organie. Bez zgłoszenia możliwe stanie się przystosowanie istniejącego obiektu do nowych wymagań, bez zmiany jego funkcji, jak np. wyposażenie starego budynku mieszkalnego w nowoczesne instalacje ogrzewania, gazu czy elektryczności. Wystarczy ustanowienie kierownika budowy. W niektórych przypadkach, gdy np. zmieni się wygląd budynku, inwestor będzie musiał posiadać projekt budowlany uwzględniający przebudowę.

Większa odpowiedzialność

Za prawidłowość prac wyłączną odpowiedzialność poniesie inwestor i kierownik budowy. Nie wszyscy są jednak zwolennikami rozszerzania uprawnień uczestników procesu budowlanego. Szczególnie krytycznie do takich propozycji podchodzą przedstawiciele nadzoru budowlanego, którzy dziś odpowiadają za bezpieczeństwo obiektów.

- Doświadczenie pokazuje, że pełnienie samodzielnych funkcji w budownictwie przez określone osoby nie zawsze jest prawidłowe. Dochodzi też do nadużyć, które rodzą katastrofy budowlane - przypomina Mariusz Linettej, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Inowrocławiu.
Kontrole nadzoru

Przebudowa obiektu budowlanego nie zawsze ma charakter drobnych prac budowlanych. W jej wyniku może dojść do naruszenia konstrukcji budynku (przebudowa ścian nośnych). Eksperci prawa budowlanego uważają więc, że państwo powinno mieć kontrolę nad tego typu pracami.

- Obecnie przebudowa obiektu budowlanego wymaga uzyskania pozwolenia na budowę. Inwestor musi też posiadać projekt budowlany. To właśnie z pozwoleń nadzór budowlany czerpie informacje o najważniejszych modernizacjach. Ma wówczas możliwość kontroli oraz zapobiegania katastrofom budowlanym - mówi Małgorzata Barcikowska, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Malborku. Jej zdaniem, likwidacja obowiązku ubiegania się o pozwolenie w przypadku przebudowy może powodować wiele zagrożeń budowlanych.

Przebudowa obiektu budowlanego w niektórych przypadkach może też doprowadzić do zmiany wyglądu zewnętrznego budynku. Ważne jest tylko to, aby powierzchnia budynku się nie zmieniła. Eksperci uważają więc, że brak kontroli w tym zakresie doprowadzi także do powstania chaosu przestrzennego.

- Proponowane rozwiązania pociągną za sobą poważne konsekwencje dla budownictwa i architektury. Odbijają się one negatywnie nie tylko na bezpieczeństwie obiektów i jakości ich wykonania, ale także na krajobrazie przestrzennym - twierdzi Sławomir Żak, prezes Krajowej Rady Izby Architektów.
Nadbudowa piętra

Likwidacja obowiązku ubiegania się o pozwolenie na budowę w przypadku przebudowy obiektu nie oznacza, że inwestor bez żadnych formalności będzie mógł np. dobudować piętro do swojego domu. Za przebudowę obiektu nie są bowiem uważane prace, które prowadzą do zmiany kubatury i powierzchni budynku, jego wysokości, długości lub szerokości, albo zwiększenia liczby kondygnacji.

- Przebudowa została wyłączona z pojęcia budowy, bowiem budowa prowadzi do powstania nowej substancji, czyli np. piętra budynku, a w przypadku przebudowy mogą zmienić się parametry techniczne i układ funkcjonalny budynku, ale nie może to doprowadzić do zmiany wielkości obiektu budowlanego - wyjaśnia Tomasz Asman, ekspert prawa budowlanego.

Inwestorzy, którzy zechcą powiększyć np. swój dom, będą musieli dokonać rejestracji budowy u starosty.

Z uwagi na tak radykalne uproszczenie procedury budowlanej duża część ekspertów prawa budowlanego opowiada się za odrzuceniem tej nowelizacji.
dom.wp.pl

Przebudowy bez zezwoleń i kontroli

Inwestor nie będzie musiał posiadać pozwolenia na przebudowę budynku ani zgłaszać jej do starosty. Zadaniem ekspertów takie uproszczenia mogą przyczyniać się do zmniejszenia bezpieczeństwa, a także do katastrof budowlanych.
Inwestorzy, którzy postanowią przebudować swoje obiekty budowlane, nie będą załatwiać żadnych formalności. Bez znaczenia będzie, czy przebudowa obejmie mały domek jednorodzinny, duże centrum handlowe czy dworzec kolejowy. Termin rozpoczęcia tego typu prac oraz ich zakres zależeć ma wyłącznie od decyzji inwestora. Uproszczenia takie przewiduje nowelizacja prawa budowlanego, którą zajmie się Sejm na kolejnym swoim posiedzeniu rozpoczynającym się 21 kwietnia.

Inwestor, który zdecyduje się na przebudowę pomieszczeń lub budowli, po to, by spełniała inne niż dotychczas funkcje, nie będzie musiał występować do starosty o zarejestrowanie inwestycji. Tego typu prace nie będą podlegały zgłoszeniu w żadnym organie. Bez zgłoszenia możliwe stanie się przystosowanie istniejącego obiektu do nowych wymagań, bez zmiany jego funkcji, jak np. wyposażenie starego budynku mieszkalnego w nowoczesne instalacje ogrzewania, gazu czy elektryczności. Wystarczy ustanowienie kierownika budowy. W niektórych przypadkach, gdy np. zmieni się wygląd budynku, inwestor będzie musiał posiadać projekt budowlany uwzględniający przebudowę.

Większa odpowiedzialność

Za prawidłowość prac wyłączną odpowiedzialność poniesie inwestor i kierownik budowy. Nie wszyscy są jednak zwolennikami rozszerzania uprawnień uczestników procesu budowlanego. Szczególnie krytycznie do takich propozycji podchodzą przedstawiciele nadzoru budowlanego, którzy dziś odpowiadają za bezpieczeństwo obiektów.

- Doświadczenie pokazuje, że pełnienie samodzielnych funkcji w budownictwie przez określone osoby nie zawsze jest prawidłowe. Dochodzi też do nadużyć, które rodzą katastrofy budowlane - przypomina Mariusz Linettej, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Inowrocławiu.
Kontrole nadzoru

Przebudowa obiektu budowlanego nie zawsze ma charakter drobnych prac budowlanych. W jej wyniku może dojść do naruszenia konstrukcji budynku (przebudowa ścian nośnych). Eksperci prawa budowlanego uważają więc, że państwo powinno mieć kontrolę nad tego typu pracami.

- Obecnie przebudowa obiektu budowlanego wymaga uzyskania pozwolenia na budowę. Inwestor musi też posiadać projekt budowlany. To właśnie z pozwoleń nadzór budowlany czerpie informacje o najważniejszych modernizacjach. Ma wówczas możliwość kontroli oraz zapobiegania katastrofom budowlanym - mówi Małgorzata Barcikowska, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Malborku. Jej zdaniem, likwidacja obowiązku ubiegania się o pozwolenie w przypadku przebudowy może powodować wiele zagrożeń budowlanych.

Przebudowa obiektu budowlanego w niektórych przypadkach może też doprowadzić do zmiany wyglądu zewnętrznego budynku. Ważne jest tylko to, aby powierzchnia budynku się nie zmieniła. Eksperci uważają więc, że brak kontroli w tym zakresie doprowadzi także do powstania chaosu przestrzennego.

- Proponowane rozwiązania pociągną za sobą poważne konsekwencje dla budownictwa i architektury. Odbijają się one negatywnie nie tylko na bezpieczeństwie obiektów i jakości ich wykonania, ale także na krajobrazie przestrzennym - twierdzi Sławomir Żak, prezes Krajowej Rady Izby Architektów.
Nadbudowa piętra

Likwidacja obowiązku ubiegania się o pozwolenie na budowę w przypadku przebudowy obiektu nie oznacza, że inwestor bez żadnych formalności będzie mógł np. dobudować piętro do swojego domu. Za przebudowę obiektu nie są bowiem uważane prace, które prowadzą do zmiany kubatury i powierzchni budynku, jego wysokości, długości lub szerokości, albo zwiększenia liczby kondygnacji.

- Przebudowa została wyłączona z pojęcia budowy, bowiem budowa prowadzi do powstania nowej substancji, czyli np. piętra budynku, a w przypadku przebudowy mogą zmienić się parametry techniczne i układ funkcjonalny budynku, ale nie może to doprowadzić do zmiany wielkości obiektu budowlanego - wyjaśnia Tomasz Asman, ekspert prawa budowlanego.

Inwestorzy, którzy zechcą powiększyć np. swój dom, będą musieli dokonać rejestracji budowy u starosty.

Z uwagi na tak radykalne uproszczenie procedury budowlanej duża część ekspertów prawa budowlanego opowiada się za odrzuceniem tej nowelizacji.
dom.wp.pl

Reklamy przy drogach są niebezpieczne

Natłok billboardów przy ruchliwych ulicach to prawdziwe utrapienie dla kierowców. Wielu skarży się rzecznikowi praw obywatelskich, a ten chce zmiany przepisów.
Olbrzymi ekran o powierzchni 28 mkw. stanął niedawno w śródmieściu Częstochowy. Przykuwa wzrok, bo stale są na nim wyświetlane filmy reklamowe.
Nie mieliśmy specjalnie wyjścia, musieliśmy wydać zgodę na jego zamontowanie, gdyż reklama spełniała wymogi przewidziane przez przepisy - mówi Marek Lewandowski, kierownik Wydziału Inżynierii Ruchu Drogowego w Miejskim Zarządzie Dróg. Nie ukrywa jednak, że zarząd uczynił to niechętnie, bo ekran rozprasza kierowców. Coraz więcej skarg dotyczących przyulicznych reklam w miastach trafia do rzecznika praw obywatelskich. Zdaniem skarżących są one niebezpieczne.

Luki w przepisach
Uregulowania dotyczące reklam są niestety niewystarczające - przyznaje Katarzyna Pietrzyk z Biura RPO. Gdy chodzi o umieszczanie reklam w pasie drogowym, to przepisy mówią jedynie, że musi wyrazić na to zgodę zarządca drogi i tylko w wyjątkowych sytuacjach może odmówić (art. 40 ustawy o drogach publicznych). Zarządcy oceniają jedynie wielkość reklamy oraz jej usytuowanie w określonej odległości od drogi. Nie nakładają natomiast obowiązku sporządzenia oceny stanu bezpieczeństwa. A to jest bardzo istotne. Wielość, rodzaj reklamy, jej oświetlenie może rozpraszać uwagę kierowców i prowadzić do wypadków - tłumaczy.

Walka z wiatrakami

Mimo to wielu zarządców zaczęło walczyć z reklamami i odmawiać umieszczania ich w pasie drogowym. Wśród nich był m.in. warszawski ZDM.
Od początku 2007 r. do dziś wydaliśmy 1186 decyzji odmawiających zezwolenia na takie postawienie reklamy – wyjaśnia Urszula Nelken z Zarządu Dróg Miejskich w Warszawie. W blisko 80 proc. wypadków firmy się odwołały. Zdecydowaną większość tych decyzji samorzą- dowe kolegium odwoławcze oraz sąd administracyjny utrzymały w mocy - dodaje.

Tak dobrą statystyką nie może się pochwalić częstochowski MZD.
SKO uchyla nasze decyzje, twierdząc, że nie ma podstaw prawnych do odmowy umieszczenia reklam, jeżeli zachowane są odległości od drogi, o których mówią przepisy – wyjaśnił Marek Lewandowski.

Czy tego chcemy czy nie, wydajemy więc zezwolenia. To nie jest jedyny problem. – Bardzo często reklamy usytuowane są tuż za pasem drogowym na gruncie prywatnym – mówi Urszula Nelken. Wtedy mamy związane ręce, bo to nie nasz teren. Reklamodawcy korzystają więc z tej furtki.

Pełna swoboda

Przepisy nic nie mówią na temat instalowania reklam tuż poza pasem drogowym na terenie prywatnym, nienależącym do zarządcy drogi - przyznaje Katarzyna Pietrzyk. Brakuje regulacji precyzujących zasady stawiania reklam przy drogach. Według niej taka reklama może również prowadzić do wypadków, jeżeli jest zlokalizowana blisko drogi, a jej konstrukcja lub kształt mogą spowodować rozproszenie uwagi kierowców.

Katarzyna Pietrzyk uważa, że jest to niewątpliwe luka prawna, która wymaga szybkiej zmiany przepisów (nie ma przepisów, tak więc nie można ich zmienić). Rzecznik wystąpił nawet w tej sprawie do Ministerstwa Infrastruktury.

Obowiązujące przepisy są wystarczające. Sami zarządcy dróg mogą określać zasady bezpieczeństwa, jeśli chodzi o umieszczanie reklam w pasie drogowym. Nie ma więc potrzeby zmian - uważa Andrzej Grzegorczyk z Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego.

Renata Krupa-Dąbrowska
wp.pl/Rzeczpospolita | 18.04.2009 | 07:47

Reklamy przy drogach są niebezpieczne

Natłok billboardów przy ruchliwych ulicach to prawdziwe utrapienie dla kierowców. Wielu skarży się rzecznikowi praw obywatelskich, a ten chce zmiany przepisów.
Olbrzymi ekran o powierzchni 28 mkw. stanął niedawno w śródmieściu Częstochowy. Przykuwa wzrok, bo stale są na nim wyświetlane filmy reklamowe.
Nie mieliśmy specjalnie wyjścia, musieliśmy wydać zgodę na jego zamontowanie, gdyż reklama spełniała wymogi przewidziane przez przepisy - mówi Marek Lewandowski, kierownik Wydziału Inżynierii Ruchu Drogowego w Miejskim Zarządzie Dróg. Nie ukrywa jednak, że zarząd uczynił to niechętnie, bo ekran rozprasza kierowców. Coraz więcej skarg dotyczących przyulicznych reklam w miastach trafia do rzecznika praw obywatelskich. Zdaniem skarżących są one niebezpieczne.

Luki w przepisach
Uregulowania dotyczące reklam są niestety niewystarczające - przyznaje Katarzyna Pietrzyk z Biura RPO. Gdy chodzi o umieszczanie reklam w pasie drogowym, to przepisy mówią jedynie, że musi wyrazić na to zgodę zarządca drogi i tylko w wyjątkowych sytuacjach może odmówić (art. 40 ustawy o drogach publicznych). Zarządcy oceniają jedynie wielkość reklamy oraz jej usytuowanie w określonej odległości od drogi. Nie nakładają natomiast obowiązku sporządzenia oceny stanu bezpieczeństwa. A to jest bardzo istotne. Wielość, rodzaj reklamy, jej oświetlenie może rozpraszać uwagę kierowców i prowadzić do wypadków - tłumaczy.

Walka z wiatrakami

Mimo to wielu zarządców zaczęło walczyć z reklamami i odmawiać umieszczania ich w pasie drogowym. Wśród nich był m.in. warszawski ZDM.
Od początku 2007 r. do dziś wydaliśmy 1186 decyzji odmawiających zezwolenia na takie postawienie reklamy – wyjaśnia Urszula Nelken z Zarządu Dróg Miejskich w Warszawie. W blisko 80 proc. wypadków firmy się odwołały. Zdecydowaną większość tych decyzji samorzą- dowe kolegium odwoławcze oraz sąd administracyjny utrzymały w mocy - dodaje.

Tak dobrą statystyką nie może się pochwalić częstochowski MZD.
SKO uchyla nasze decyzje, twierdząc, że nie ma podstaw prawnych do odmowy umieszczenia reklam, jeżeli zachowane są odległości od drogi, o których mówią przepisy – wyjaśnił Marek Lewandowski.

Czy tego chcemy czy nie, wydajemy więc zezwolenia. To nie jest jedyny problem. – Bardzo często reklamy usytuowane są tuż za pasem drogowym na gruncie prywatnym – mówi Urszula Nelken. Wtedy mamy związane ręce, bo to nie nasz teren. Reklamodawcy korzystają więc z tej furtki.

Pełna swoboda

Przepisy nic nie mówią na temat instalowania reklam tuż poza pasem drogowym na terenie prywatnym, nienależącym do zarządcy drogi - przyznaje Katarzyna Pietrzyk. Brakuje regulacji precyzujących zasady stawiania reklam przy drogach. Według niej taka reklama może również prowadzić do wypadków, jeżeli jest zlokalizowana blisko drogi, a jej konstrukcja lub kształt mogą spowodować rozproszenie uwagi kierowców.

Katarzyna Pietrzyk uważa, że jest to niewątpliwe luka prawna, która wymaga szybkiej zmiany przepisów (nie ma przepisów, tak więc nie można ich zmienić). Rzecznik wystąpił nawet w tej sprawie do Ministerstwa Infrastruktury.

Obowiązujące przepisy są wystarczające. Sami zarządcy dróg mogą określać zasady bezpieczeństwa, jeśli chodzi o umieszczanie reklam w pasie drogowym. Nie ma więc potrzeby zmian - uważa Andrzej Grzegorczyk z Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego.

Renata Krupa-Dąbrowska
wp.pl/Rzeczpospolita | 18.04.2009 | 07:47

Łódź postrachem irlandzkich związków zawodowych

Kryzys sprzed dziesięciu lat pamiętają w Łodzi wszyscy. Gdy upadał przemysł lekki, bezrobocie wzrosło do 20%. Dziś, kiedy inne polskie miasta dostają w kość, w Łodzi większość zakładów zamiast zwalniać, wręcz przyjmuje do pracy - miasto podbiera produkcję z USA, Irlandii i Walii - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
Łódzkie jest jedynym w Polsce województwem, w którym sprzedaż przemysłu w styczniu wzrosła o 2% rdr. Budżety miasta i województwa jeszcze nigdy nie miały tak dużych pieniędzy na drogi, kanalizację czy renowację budynków.

W Łodzi montuje się komputery Della, składa maszynki Gilette, produkuje pralki Bosha i Siemensa czy Indesitu. Miasto nie boi się kryzysu, może na nim jeszcze dużo zyskać.

Dell zaczyna przenosić do Łodzi linie montażowe z Limerick w Irlandii, razem z nim odejdą jego kooperanci - i ci też zwiększą zatrudnienie w Łodzi.

W Radomsku nieopodal Łodzi duże inwestycje planuje Indesit (zamyka zakład pod Turynem i w Walii).

W Irlandii doszło do tego, że szefowie spółek zaczynają straszyć Łodzią swoich pracowników.

Więcej w "Gazecie Wyborczej".

onet.pl/(Gazeta Wyborcza, dd/18.04.2009, godz. 08:51)

Łódź postrachem irlandzkich związków zawodowych

Kryzys sprzed dziesięciu lat pamiętają w Łodzi wszyscy. Gdy upadał przemysł lekki, bezrobocie wzrosło do 20%. Dziś, kiedy inne polskie miasta dostają w kość, w Łodzi większość zakładów zamiast zwalniać, wręcz przyjmuje do pracy - miasto podbiera produkcję z USA, Irlandii i Walii - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
Łódzkie jest jedynym w Polsce województwem, w którym sprzedaż przemysłu w styczniu wzrosła o 2% rdr. Budżety miasta i województwa jeszcze nigdy nie miały tak dużych pieniędzy na drogi, kanalizację czy renowację budynków.

W Łodzi montuje się komputery Della, składa maszynki Gilette, produkuje pralki Bosha i Siemensa czy Indesitu. Miasto nie boi się kryzysu, może na nim jeszcze dużo zyskać.

Dell zaczyna przenosić do Łodzi linie montażowe z Limerick w Irlandii, razem z nim odejdą jego kooperanci - i ci też zwiększą zatrudnienie w Łodzi.

W Radomsku nieopodal Łodzi duże inwestycje planuje Indesit (zamyka zakład pod Turynem i w Walii).

W Irlandii doszło do tego, że szefowie spółek zaczynają straszyć Łodzią swoich pracowników.

Więcej w "Gazecie Wyborczej".

onet.pl/(Gazeta Wyborcza, dd/18.04.2009, godz. 08:51)

Cała Polska żyje na kredyt

W zadłużaniu Polski jesteśmy lepsi nawet od Edwarda Gierka. W latach 70. przybywało co prawda długów i kredytów, nie zawsze racjonalnie wykorzystywanych, ale powiększał się też majątek.
Tymczasem dziś mamy zadłużenie, o jakim nie śniło się nawet Gierkowi. Pieniędzy brakuje na wszystko, a majątku narodowego w polskich rękach praktycznie już nie ma. Gdzie są więc pieniądze z prywatyzacji?

W zadłużeniu Polski jesteśmy lepsi nawet od Edwarda Gierka. Media donosiły radośnie, że wreszcie spłaciliśmy zaciągnięte przez I Sekretarza długi, czyli ok. 20 mld USD, które pożyczył. Z powodu niespłacania odsetek, urosły one wkrótce do sumy 70 mld USD. Nasz kraj spłacił ostatnią ratę 886 mln USD swego zadłużenia wobec tzw. Klubu Paryskiego. Dług Polski w wyniku porozumienia z 1991 r. zredukowano o 50 proc. do poziomu 26,4 mld USD w 1994 r.
Jesteśmy oszczędni?

Dziś minister Rostowski buńczucznie zapewnia, że nie będzie zwiększać zadłużenia państwa, nie wpadniemy w spiralę zadłużenia i nie powtórzymy niefortunnej polityki czasów Edwarda Gierka, gdy pożyczano, mając nadzieję, że jakoś to będzie. Jak twierdzi minister - nasz rząd nie będzie prowadził takiej nieodpowiedzialnej polityki. Problem jednak w tym, że zadłużenie III RP już dawno wyrwało się spod kontroli, a przy dzisiejszych wydatkach nawet rozrzutny Gierek wydaje się oszczędny.

Był rozwój

Pożyczone przez Gierka pieniądze służyły do powiększania nowoczesnego, jak na tamte czasy, trwałego majątku produkcyjnego, który później ekipy rządowe roztrwoniły w ramach tzw. "prywatyzacji". To właśnie wówczas w oparciu o zagraniczne fundusze wybudowano Port Północny, Hutę Katowice, Zakłady Przemysłu Papierniczego Kwidzyn, FSM w Bielsku-Białej, zbudowano Police, Puławy, Świecie, Stomil Olsztyn, nie mówiąc już o modernizacji Petrochemii Płockiej, Lotosu i KGHM. Wszystko to, co kolejne ekipy rządowe postanowiły sprywatyzować, często poniżej wartości. Przykładowo Zakłady Przemysłu Papierniczego Kwidzyn zbudowano na kredyt na kwotę 500 mln USD, a sprzedano je w ramach prywatyzacji za niecałe 120 mln USD.

Gdzie pieniądze?

W latach 70. przybywało co prawda długów i kredytów, nie zawsze racjonalnie wykorzystywanych, ale powiększał się też majątek. Dziś polski dług rośnie w zastraszającym tempie. Mamy nie tylko gigantyczny dług zagraniczny, ale też olbrzymi dług wewnętrzny, którego za Gierka w ogóle nie było. Żyjemy i rozwijamy się praktycznie wyłącznie na kredyt i to od lat. Pieniędzy brakuje na wszystko, a majątku narodowego w polskich rękach praktycznie już nie ma. Gdzie są więc pieniądze z prywatyzacji?

Niechlubne rekordy

Zadłużenie Skarbu Państwa w grudniu 2008 r. wyniosło, licząc po kursie 4,17 za euro, ok. 570 mld zł i wzrosło tylko w jednym roku o blisko 70 mld zł, czyli o ok. 20 mld USD. To mniej więcej tyle, ile Gierek pożyczył kapitału przez całe 10 lat i to coś budując. Na koniec 2008 r. Polacy mieli w bankach wg danych NBP ok. 380 mld zł kredytów, czyli ponad 100 mld USD. Firmy w większości już niepolskie ok. 250 mld zł, czyli ok. 65 mld USD. I otwarty jest ciągle problem z opcjami walutowymi, które w wersji optymistycznej stanowią kolejne ogniwo zadłużenia rzędu 9 - 15 mld zł. Licząc stan na 2009 r., zadłużenie Skarbu Państwa wzrosło do poziomu 610 mld zł, a cały dług zagraniczny Polski zbliża się do poziomu 190 mld euro, czyli ok. 240 mld USD. Dług potężnej Rosji to ok. 370 mld USD. Jednak w 2007 r. zadłużenie zagraniczne Polski wynosiło 158 mld euro.
wp.pl
Gazeta Finansowa (18:08)

Cała Polska żyje na kredyt

W zadłużaniu Polski jesteśmy lepsi nawet od Edwarda Gierka. W latach 70. przybywało co prawda długów i kredytów, nie zawsze racjonalnie wykorzystywanych, ale powiększał się też majątek.
Tymczasem dziś mamy zadłużenie, o jakim nie śniło się nawet Gierkowi. Pieniędzy brakuje na wszystko, a majątku narodowego w polskich rękach praktycznie już nie ma. Gdzie są więc pieniądze z prywatyzacji?

W zadłużeniu Polski jesteśmy lepsi nawet od Edwarda Gierka. Media donosiły radośnie, że wreszcie spłaciliśmy zaciągnięte przez I Sekretarza długi, czyli ok. 20 mld USD, które pożyczył. Z powodu niespłacania odsetek, urosły one wkrótce do sumy 70 mld USD. Nasz kraj spłacił ostatnią ratę 886 mln USD swego zadłużenia wobec tzw. Klubu Paryskiego. Dług Polski w wyniku porozumienia z 1991 r. zredukowano o 50 proc. do poziomu 26,4 mld USD w 1994 r.
Jesteśmy oszczędni?

Dziś minister Rostowski buńczucznie zapewnia, że nie będzie zwiększać zadłużenia państwa, nie wpadniemy w spiralę zadłużenia i nie powtórzymy niefortunnej polityki czasów Edwarda Gierka, gdy pożyczano, mając nadzieję, że jakoś to będzie. Jak twierdzi minister - nasz rząd nie będzie prowadził takiej nieodpowiedzialnej polityki. Problem jednak w tym, że zadłużenie III RP już dawno wyrwało się spod kontroli, a przy dzisiejszych wydatkach nawet rozrzutny Gierek wydaje się oszczędny.

Był rozwój

Pożyczone przez Gierka pieniądze służyły do powiększania nowoczesnego, jak na tamte czasy, trwałego majątku produkcyjnego, który później ekipy rządowe roztrwoniły w ramach tzw. "prywatyzacji". To właśnie wówczas w oparciu o zagraniczne fundusze wybudowano Port Północny, Hutę Katowice, Zakłady Przemysłu Papierniczego Kwidzyn, FSM w Bielsku-Białej, zbudowano Police, Puławy, Świecie, Stomil Olsztyn, nie mówiąc już o modernizacji Petrochemii Płockiej, Lotosu i KGHM. Wszystko to, co kolejne ekipy rządowe postanowiły sprywatyzować, często poniżej wartości. Przykładowo Zakłady Przemysłu Papierniczego Kwidzyn zbudowano na kredyt na kwotę 500 mln USD, a sprzedano je w ramach prywatyzacji za niecałe 120 mln USD.

Gdzie pieniądze?

W latach 70. przybywało co prawda długów i kredytów, nie zawsze racjonalnie wykorzystywanych, ale powiększał się też majątek. Dziś polski dług rośnie w zastraszającym tempie. Mamy nie tylko gigantyczny dług zagraniczny, ale też olbrzymi dług wewnętrzny, którego za Gierka w ogóle nie było. Żyjemy i rozwijamy się praktycznie wyłącznie na kredyt i to od lat. Pieniędzy brakuje na wszystko, a majątku narodowego w polskich rękach praktycznie już nie ma. Gdzie są więc pieniądze z prywatyzacji?

Niechlubne rekordy

Zadłużenie Skarbu Państwa w grudniu 2008 r. wyniosło, licząc po kursie 4,17 za euro, ok. 570 mld zł i wzrosło tylko w jednym roku o blisko 70 mld zł, czyli o ok. 20 mld USD. To mniej więcej tyle, ile Gierek pożyczył kapitału przez całe 10 lat i to coś budując. Na koniec 2008 r. Polacy mieli w bankach wg danych NBP ok. 380 mld zł kredytów, czyli ponad 100 mld USD. Firmy w większości już niepolskie ok. 250 mld zł, czyli ok. 65 mld USD. I otwarty jest ciągle problem z opcjami walutowymi, które w wersji optymistycznej stanowią kolejne ogniwo zadłużenia rzędu 9 - 15 mld zł. Licząc stan na 2009 r., zadłużenie Skarbu Państwa wzrosło do poziomu 610 mld zł, a cały dług zagraniczny Polski zbliża się do poziomu 190 mld euro, czyli ok. 240 mld USD. Dług potężnej Rosji to ok. 370 mld USD. Jednak w 2007 r. zadłużenie zagraniczne Polski wynosiło 158 mld euro.
wp.pl
Gazeta Finansowa (18:08)

Mark Mobius: polska waluta jest niedoszacowana o blisko 10%

Mark Mobius: polska waluta jest niedoszacowana o blisko 10%
Polska gospodarka trzyma się mocno - czytamy w "Dzienniku". W tym roku w Europie tylko my będziemy na plusie. Kiedy Niemcy, Francja czy Wielka Brytania będą zmagały się z recesją, Polska pójdzie ostro do przodu. Tak twierdzi guru inwestorów Mark Mobius, szef funduszu Templeton Asset Management.

Mobius to jeden z największych na świecie specjalistów od naszego regionu Europy. W powszechnej opinii rzadko się myli, a teraz stawia na Polskę.

Jego zdaniem jesteśmy prawdopodobnie jedynym europejskim krajem, który w 2009 r. wypracuje dodatni wzrost PKB. Dzięki znakomitym perspektywom naszej gospodarki złoty będzie się umacniał.

Z inwestorem zgadzają się polscy ekonomiści. - Jeżeli strach przed inwestowaniem w nasz rynek się skończy, w ciągu kilku miesięcy euro będzie znów kosztowało 4 zł - mówi Jacek Wiśniewski z Raiffeisen Bank Polska.

Więcej w "Dzienniku".

(Dziennik, dd/ 18.04.2009, godz. 09:53)

Mark Mobius: polska waluta jest niedoszacowana o blisko 10%

Mark Mobius: polska waluta jest niedoszacowana o blisko 10%
Polska gospodarka trzyma się mocno - czytamy w "Dzienniku". W tym roku w Europie tylko my będziemy na plusie. Kiedy Niemcy, Francja czy Wielka Brytania będą zmagały się z recesją, Polska pójdzie ostro do przodu. Tak twierdzi guru inwestorów Mark Mobius, szef funduszu Templeton Asset Management.

Mobius to jeden z największych na świecie specjalistów od naszego regionu Europy. W powszechnej opinii rzadko się myli, a teraz stawia na Polskę.

Jego zdaniem jesteśmy prawdopodobnie jedynym europejskim krajem, który w 2009 r. wypracuje dodatni wzrost PKB. Dzięki znakomitym perspektywom naszej gospodarki złoty będzie się umacniał.

Z inwestorem zgadzają się polscy ekonomiści. - Jeżeli strach przed inwestowaniem w nasz rynek się skończy, w ciągu kilku miesięcy euro będzie znów kosztowało 4 zł - mówi Jacek Wiśniewski z Raiffeisen Bank Polska.

Więcej w "Dzienniku".

(Dziennik, dd/ 18.04.2009, godz. 09:53)

W 2009 udzielono znacznie mniej kredytów na mieszkania

Według szacunków Związku Banków Polskich w I kw. tego roku sprzedaż kredytów mieszkaniowych wyniosła 7 mld zł wobec 12 mld zł w tym samym okresie rok wcześniej.
- Udzielono około 35 tys. kredytów mieszkaniowych w I kw. Jest to szacunek - poinformował prezes ZBP Krzysztof Pietraszkiewicz, zaznaczając, że szacunki uwzględniają również kredyty mieszkaniowe wraz z dopłatami (m.in. na podstawie rządowego programu Rodzina na swoim).

Dla porównania w analogicznym okresie 2008 r. udzielono 60 tys. kredytów mieszkaniowych.

W marcu ZBP szacował, że akcja kredytowa w całym sektorze wzrośnie o 7,18 proc. do 642 mld zł w 2009 r. podczas gdy w styczniu tego roku dynamika wzrostu akcji kredytowej w 2009 r. w całym sektorze, według ZBP, była szacowana na około 10proc. r/r.
Pietraszkiewicz zwrócił również uwagę, że - jego zdaniem - bardzo ważne jest, aby poziom udzielanych kredytów w kolejnych latach wzrastał oraz na konieczność wzmocnienie kapitalizacji sektora bankowego w celu dalszego rozwijania akcji kredytowej.
money.pl/
2009-04-16 12:38

W 2009 udzielono znacznie mniej kredytów na mieszkania

Według szacunków Związku Banków Polskich w I kw. tego roku sprzedaż kredytów mieszkaniowych wyniosła 7 mld zł wobec 12 mld zł w tym samym okresie rok wcześniej.
- Udzielono około 35 tys. kredytów mieszkaniowych w I kw. Jest to szacunek - poinformował prezes ZBP Krzysztof Pietraszkiewicz, zaznaczając, że szacunki uwzględniają również kredyty mieszkaniowe wraz z dopłatami (m.in. na podstawie rządowego programu Rodzina na swoim).

Dla porównania w analogicznym okresie 2008 r. udzielono 60 tys. kredytów mieszkaniowych.

W marcu ZBP szacował, że akcja kredytowa w całym sektorze wzrośnie o 7,18 proc. do 642 mld zł w 2009 r. podczas gdy w styczniu tego roku dynamika wzrostu akcji kredytowej w 2009 r. w całym sektorze, według ZBP, była szacowana na około 10proc. r/r.
Pietraszkiewicz zwrócił również uwagę, że - jego zdaniem - bardzo ważne jest, aby poziom udzielanych kredytów w kolejnych latach wzrastał oraz na konieczność wzmocnienie kapitalizacji sektora bankowego w celu dalszego rozwijania akcji kredytowej.
money.pl/
2009-04-16 12:38

Domy w Wielkiej Brytanii wciąż tanieją

Jak wynika z najnowszych rządowych danych. Przez rok domy w Wielkiej Brytanii potaniały o 12,3 proc.

Jak donosi Times Online z najnowszych informacji Department of Communities and Local Govermnent spadek cen między lutym 2008 a lutym 2009 roku, był nieco głębszy niż między styczniem 2008 r. a styczniem 2009 roku, kiedy wyniósł 11,5 proc.

Według najnowszych informacji średnia wartość domu w Wielkiej Brytanii to w tej chwili 189,8 tys. funtów.

W ciagu ostatniego roku największe spadki cen zanotowano w Irlandii Północnej (19,4 proc.). W Walii ceny posżły w dół o 12,5 proc. W Anglii o 12,4 proc., a w Szkocji o 8,6 proc.

Jak podkreśla Times Online rządowe dane pokazują inny obraz sytuacji na rynku nieruchomości niż to wynika z ostatnich raportów ekspertów, których zdaniem widać już oznaki - jeżeli nie poprawy - to stabilizacji na rynku.

(MM)
Domy w Wielkiej Brytanii wciąż tanieją

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,3

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies