Ze świata nieruchomości - strona 106

Zmiany w prawie budowlanym. Będzie mniej biurokracji?

Nowelizacja prawa budowlanego zawiera m.in.zniesienie obowiązku uzyskania pozwolenia na budowę na niektóre budowle. Ale to niejedyne zmiany.

W dniu 12 lutego 2009 roku Sejm uchwalił ustawę o zmianie ustawy - Prawo budowlane oraz o zmianie niektórych ustaw (dalej Nowelizacja). Zgodnie z uzasadnieniem projektu Nowelizacji, ma ona na celu wprowadzenie ułatwień w prowadzeniu procesu inwestycyjnego poprzez znaczne skrócenie czasu niezbędnego do przygotowania inwestycji, co ma mieć pozytywny wpływ na rozwój gospodarczy i przyczynić się do wzrostu konkurencyjności polskiej gospodarki. Jeżeli proponowane rozwiązania wejdą w życie, istotnie zmieni się struktura całego procesu budowlanego.

Najważniejszym rozwiązaniem zawartym w nowelizacji jest zniesienie obowiązku uzyskiwania pozwolenia na budowę. Dotychczas, co do zasady, jakiekolwiek roboty budowlane można było prowadzić na podstawie ostatecznej decyzji o udzieleniu pozwolenia na budowę, przy czym ustawa - prawo budowlane zawierała zamknięty katalog zamierzeń budowlanych, co do których uzyskiwanie takiej decyzji nie było konieczne.

Ponadto, niektóre roboty budowlane, przede wszystkim te zwolnione z obowiązku uzyskania pozwolenia na budowę, można było prowadzić na podstawie stosownego zgłoszenia do właściwego organu. Inwestor był zobowiązany do powiadomienia właściwego organu o zamiarze realizacji danego zamierzenia budowlanego oraz do przekazania organowi odpowiedniej dokumentacji, a następnie po upływie 30 dni od dnia złożenia dokumentów inwestor mógł rozpocząć prace budowlane, o ile właściwy organ administracji architektoniczno-budowlanej nie sprzeciwił się temu w formie decyzji administracyjnej w wyżej wzmiankowanym terminie 30 dni.

Według nowych przepisów, budowa obiektu budowlanego będzie, co do zasady, wymagała zgłoszenia właściwemu organowi administracji architektoniczno-budowlanej, zaś roboty budowlane będzie można rozpocząć po upływie 30 dni od dnia zgłoszenia tych robót, o ile organ nie wniesie sprzeciwu w formie decyzji administracyjnej. Nowelizacja wskazuje także rodzaje robót budowlanych niewymagających nawet zgłoszenia, a także rodzaje robót budowlanych wymagających jedynie zgłoszenia, lecz nieniosących za sobą konieczności sporządzania projektu budowlanego.

Jeżeli planowane roboty budowlane są zaliczane do przedsięwzięć mogących oddziaływać na środowisko lub mogących znacząco oddziaływać na obszar NATURA 2000 i wymagają przeprowadzenia oceny oddziaływania na środowisko lub oceny oddziaływania na obszar NATURA 2000, wówczas inwestor będzie musiał wystąpić o uzyskanie decyzji o rejestracji budowy.

Przedmiotową decyzję inwestor uzyska w terminie 30 dni od dnia zgłoszenia wniosku w tym zakresie. Należy jednak zwrócić uwagę na okoliczność, że organ będzie miał możliwość wezwania inwestora, w formie niezaskarżalnego postanowienia, do uzupełnienia zgłoszenia lub projektu budowlanego w terminie 6 miesięcy od dnia doręczenia postanowienia, przy czym organ będzie mógł wydać takie postanowienie tylko raz.

W takiej sytuacji, 30 dniowy termin na wydanie decyzji o rejestracji budowy będzie biegł od uzupełnienia dokumentacji przez inwestora. Ponadto, Nowelizacja znosi instytucję zatwierdzania projektu budowlanego decyzją administracyjną, co dotychczas było dokonywane albo w ramach pozwolenia na budowę albo w ramach odrębnej decyzji administracyjnej.

Założeniem przedmiotowej regulacji jest zwiększenie aktywności organów administracji architektoniczno-budowlanej w stosunku do inwestorów. Jeżeli inwestor dokona zgłoszenia planowanych robót budowlanych i organ w terminie 30 dni nie zajmie stanowiska w tej sprawie, inwestor będzie musiał jedynie jeszcze zawiadomić organ nadzoru budowlanego o rozpoczęciu robót i może przystąpić do realizacji swojego zamierzenia.

Przedmiotowa regulacja znacznie przyśpieszy proces inwestycyjny szczególnie w przypadku tych zamierzeń inwestycyjnych, które nie będą wymagały decyzji o rejestracji budowy. Dzięki proponowanej zmianie inwestor w stosunkowo krótkim okresie czasu uzyska informację o dopuszczalności lub niedopuszczalności realizacji swojej inwestycji.

Ponadto Nowelizacja znosi także obowiązek uzyskiwania pozwolenia na użytkowanie. Dotychczas, przed przystąpieniem do użytkowania obiektu budowlanego, inwestor musiał uzyskać pozwolenie na użytkowanie, o ile obiekt został wzniesiony na podstawie pozwolenia na budowę i należał do odpowiedniej kategorii obiektów bądź jeżeli organ nałożył na inwestora taki obowiązek lub gdy przystąpienie do użytkowania miało nastąpić przed ukończeniem wszystkich robót budowlanych.

Ponadto, inwestor, który ubiegał się o uzyskanie pozwolenia na użytkowanie, był zobowiązany do zawiadomienia o zakończeniu budowy organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Państwowej Inspekcji Pracy oraz Państwowej Straży Pożarnej. Zgodnie z założeniami Nowelizacji, do użytkowania obiektów budowlanych podlegających rejestracji można będzie przystąpić po zawiadomieniu właściwego organu o zakończeniu budowy, o ile ten nie wniesie sprzeciwu w formie decyzji w terminie 21 dni od dnia doręczenia zawiadomienia.

Ponadto inwestor w dalszym ciągu będzie zobowiązany do zawiadamiania organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Państwowej Inspekcji Pracy oraz Państwowej Straży Pożarnej, przy czym nowe przepisy zakładają, że taki obowiązek nie powstanie w przypadku niektórych kategorii obiektów, np. w przypadku budynków mieszkalnych jednorodzinnych.

Nowelizacja przewiduje także, że w określonych przypadkach inwestor będzie musiał uzyskać decyzję administracyjną potwierdzającą zakończenie budowy. Taka sytuacja wystąpi wówczas, gdy organ wprost nałoży na inwestora taki obowiązek lub w sytuacji, gdy inwestor będzie chciał przystąpić do użytkowania obiektu budowlanego przed wykonaniem wszystkich robót budowlanych.

Z pozostałych zmian przewidzianych przez Nowelizację, warto zwrócić szczególną uwagę zmianę w zakresie postępowania legalizacyjnego. Według obowiązujących przepisów, istnieje możliwość legalizacji obiektu budowlanego wzniesionego bez uzyskania pozwolenia na budowę, o ile zrealizowana inwestycja jest zgodna z przepisami szczególnymi a także pod warunkiem wniesienia przez inwestora opłaty legalizacyjnej. Jej wysokość jest każdorazowo ustalana dla konkretnej inwestycji, zgodnie ze wzorem i przelicznikami podanymi w prawie budowlanym.

Nowelizacja zakłada jednolitą stawkę opłaty legalizacyjnej dla wszelkich inwestycji w kwocie 5 000 zł. Przedmiotowa zmiana ma duże znaczenie praktyczne, gdyż opłaty legalizacyjne obliczane według aktualnych przepisów są znacznie wyższe. Przykładowo, legalizacja budynku mieszkalnego jednorodzinnego kosztuje obecnie dziesięciokrotnie  więcej.

Nowe przepisy ograniczą konieczność wydawania decyzji administracyjnych, co z całą pewnością wpłynie na szybkość postępowania, a tym samym na długość okresu poprzedzającego rozpoczęcie realizacji inwestycji. Według nowych regulacji, inwestor będzie zobowiązany jedynie stworzyć właściwym organom możliwość ingerencji w przebieg procesu budowlanego; jeżeli organy administracji architektoniczno-budowlanej nie skorzystają z tej możliwości, inwestor będzie mógł realizować swoje zamierzenia inwestycyjne bez przeszkód.

Wątpliwości budzi natomiast nowa terminologia wprowadzona przepisami Nowelizacji: zamiast dotychczasowej decyzji administracyjnej pozwolenie na budowę, organy będą wydawać inną decyzję administracyjną - decyzję o rejestracji budowy, zaś zamiast decyzji - pozwolenie na użytkowanie organy będą wydawały inną decyzję - potwierdzenie zakończenia budowy.

Choć zakres sytuacji, w których będą wydawane te decyzje, został zawężony w porównaniu do aktualnego stanu prawnego, sama istota zagadnienia pozostała niezmieniona. W związku z powyższym wydaje się, że te same zmiany mogły być zrealizowane w ramach ugruntowanych już w polskim systemie prawnym instytucji pozwolenia na budowę oraz pozwolenia na użytkowanie.

Jak w każdym przypadku to praktyka stosowania nowych przepisów przesądzi o tym czy objęte Nowelizacją zmiany spełnią pokładane w nich nadzieje. Pozostaje mieć nadzieję, że założenia, które legły u podstaw Nowelizacji, nie zostaną unicestwione lub wypaczone w praktyce ich stosowania.

Należy zaznaczyć, że Nowelizacja zakłada wejście w życie omówionych regulacji po upływie 6 miesięcy od dnia ogłoszenia w Dzienniku Ustaw. Biorąc pod uwagę okoliczność, że zgodnie z informacjami przekazanymi przez Biuro Prawne Kancelarii Prezydenta RP do dnia 22 kwietnia 2009 roku omawiana ustawa nie została przesłana Prezydentowi do podpisu, przedmiotowe regulacje wejdą w życie najwcześniej w drugiej połowie bieżącego roku.

Autor jest prawnikiem z  Kancelarii Adwokatów i Radców Prawnych Miller Canfield., W.Babicki, A.Chełchowski i Wspólnicy sp. k.
Zmiany w prawie budowlanym. Będzie mniej biurokracji?

Przez droższe kredyty nie odczuwamy obniżki cen

Choć ceny mieszkań i innych nieruchomości spadły, to dla osób kupujących je teraz na kredyt sytuacja nie zmieniła się istotnie pod kątem wysokości miesięcznych rat.

Choć trudno w to uwierzyć, to wzrost marż kredytów hipotecznych w ostatnim czasie był na tyle silny, że właściwie zniwelował w całości oszczędności dla kupujących mieszkania i liczących na spadek cen. W przypadku kredytów złotowych średnie marże kredytów hipotecznych wzrosły z ok. 1 do 2,8 proc.

Przy obecnych historycznie niskich stopach WIBOR, wyższe koszty obsługi kredytu wynikające z tego powodu zrównoważyłby spadek cen mieszkań aż o 17,5 proc. Dopiero zakup mieszkania tańszego o 20 proc. (niż w czasie, gdy kredyty udzielane były z niższymi marżami) powodowałby pewne (znikome jednak) oszczędności w miesięcznej racie kredytu.

Diabeł tkwi oczywiście w szczególe. Powyższe wyliczenia dotyczą kredytów 30-letnich. Czym krótszy okres spłaty kredytu, tym spadek cen musiałby być mniejszy, by zrównoważyć efekt rosnącej raty z powodu wyższych marż.

Na przykład przy kredycie 20-letnim spadek cen mieszkań o więcej niż 13,5 proc. równoważy wyższe koszty obsługi kredytu. (Im krótszy okres spłaty kredytu, tym mniejszą rolę w wysokości raty odgrywa rata odsetkowa. Zatem cała rata jest mniej wrażliwa na zmiany oprocentowania).

Osoby, które planują zakup mieszkania za gotówkę - lub przynajmniej w dużej części finansują wkład własny - mają naturalnie znacznie większe korzyści ze spadku cen mieszkań, niż osoby, które w całości chcą wydatek finansować kredytem.

 

 

Kredyt w CHF

Sprawa komplikuje się, jeśli porównamy sytuację osób, które kupiły np. dwa lata temu (w okresie najwyższych cen) mieszkanie za kredyt we frankach szwajcarskich i tych, które chciałyby kupić obecnie tańsze mieszkanie, bo obok wzrostu marż dochodzi nam efekt związany ze wzrostem kursu. Ponadto kredyty we frankach stały się znacznie trudniej osiągalne.

Okazuje się jednak, że ze względu na znaczny wzrost marż kredytów w szwajcarskiej walucie, kredytobiorcy, którzy kupili droższe mieszkania dwa lata temu, wyszli na tym nieznacznie gorzej (jeśli brać pod uwagę tylko wysokość rat) od osób, które chciałyby dziś zaciągnąć kredyt hipoteczny we frankach, ale jednocześnie lepiej od tych, które dziś z przymusu czy wyboru sięgną po kredyt złotowy.

Przy czym największy wpływ na taki stan rzeczy miał wzrost notowań franka o 27 proc. przez ostatnie dwa lata. Mniejszy wzrost kursu (np. do 2,80 zł) przechyliłby już szalę korzyści na osoby, które kupiły mieszkania dwa lata temu za kredyt w CHF. Wiele zależy więc od tego, którego dnia przeprowadzone zostaną podobne wyliczenia i przy jakim kursie kredyt był zaciągany.

Co dalej z tym fantem?

Choć rozpatrywanie historii może prowadzić do zaskakujących wniosków, to osoby stojące przed perspektywą zakupu mieszkania nie powinny zastanawiać się nad tym, czy lepiej zrobiłyby kupując je np. rok temu, ale czy zakup mieszkania za kredyt będzie bardziej opłacalny w przyszłości niż obecnie (osoby kupujące za gotówkę są raczej wolne od tego rodzaju dylematów).

O ile można być pewnym, że mieszkania jeszcze stanieją, to nieco inaczej sprawa się ma z kredytami. Oceniając kondycję sektora finansowego nie można stwierdzić, że cierpi on na nadmiar środków. Z tego powodu możliwy jest dalszy wzrost marż kredytowych przy kredytach hipotecznych.

W obecnych warunkach - podkreślmy to jeszcze raz - historycznie niskich stóp procentowych, wzrost oprocentowania kredytu o 1 pkt proc. zrównoważy spadek cen mieszkań o kolejnych 10 proc. Dylemat do rozstrzygnięcia spory - czy ceny spadną o kolejnych 10 proc., czy może znacznie więcej i czy kredyty mogą podrożeć jeszcze bardziej?

Oczywiście można oczekiwać - zakładając, że możemy czekać dowolnie długo z zakupem mieszkania - że nadejdzie moment, w którym ceny kredytów (rozumianych jako wysokość marż) zaczną spadać, co zbiegnie się zapewne ze wzrostem cen na rynku mieszkaniowym.

Teoretycznie optymalnym wyborem będzie zakup mieszkania tak taniego jak to możliwe (w dołku cenowym), za kredyt nawet droższy niż obecnie. Bo przecież nawet drogi kredyt będzie można zrefinansować, kiedy warunki na rynku bankowym znowu się poprawią, choćby nawet mielibyśmy czekać na to kilka lat, natomiast kupić mieszkania taniej się już nie da. Jednak i w tym wypadku pojawia się ryzyko popełnienia błędu, jeśli okres oczekiwania na możliwość zrefinansowania kredytu wydłuży się np. do kilku lat.

Może się bowiem okazać, że koszt spłaty drogiego kredytu przez dłuższy czas przewyższa oszczędności z kupienia droższego mieszkania, ale za tańszy kredyt. I tak kupując mieszkanie za 200 tys. zł z marżą 4 proc. zapłacę więcej (spłacając kredyt) niż kupując te samo mieszkanie za 210 tys. zł po dwóch latach, ale korzystając z kredytu z marżą 1 proc., i to nawet jeśli po dwóch latach zrefinansuję swój pierwotny kredyt do marży 1 proc. i poniosę minimalny choćby koszt refinansowania (obliczenia dla stopy WIBOR 3M 4,24 proc.).

Osoby, które wybiorą kredyt walutowy, postawią się w arcyciekawej sytuacji. Może się zdarzyć tak, że ewentualne umocnienie złotego zamortyzuje spadek cen mieszkań. Czyli np. umocnienie złotego o 20 proc. będzie miało większy wpływ na wysokość raty niż np. czekanie na spadek ceny mieszkań o 10 proc.

Wówczas to zakup mieszkania przed spadkiem jego ceny, ale też przed umocnieniem złotego, okaże się decyzją lepszą, niż czekanie na spadek cen mieszkań i jednocześnie kursu euro czy franka. Z drugiej strony umocnienie złotego nie jest wcale przesądzone (choć w dłuższym terminie wysoce prawdopodobne).

Natomiast wszyscy kredytobiorcy - i ci, którzy kredyt mają, i ci którzy dopiero planują go zaciągnąć - powinni mieć świadomość, że rekordowo niskie obecnie stopy procentowe w bankach centralnych nie będą się znajdowały na tak niskich poziomach przez wieczność i oprocentowanie kredytów może zacząć rosnąć ze względu na wzrost stóp rynkowych.

W tym momencie dalszy rozwój sytuacji jest trudny do przewidzenia - np. wzrostowi inflacji może towarzyszyć spadek marż odsetkowych i wzrost cen mieszkań lub dalszy wzrost marż i dalszy spadek cen mieszkań (ze względu na jeszcze większy spadek popytu). Wiele zależeć będzie od czynników tworzących presję inflacyjną i kondycji gospodarek w momencie, w którym ta wyższa inflacja się pojawi.

Rozważając wszystkie możliwe scenariusze warto uświadomić sobie, że spadek cen mieszkań nie przekłada się automatycznie na lepszą sytuację kupujących (za kredyt), a końcowa wysokość miesięcznych rat, a więc i opłacalność całego interesu, jest ściśle związana z ceną nieruchomości i kredytów.

Przez droższe kredyty nie odczuwamy obniżki cen

Przez droższe kredyty nie odczuwamy obniżki cen

Choć ceny mieszkań i innych nieruchomości spadły, to dla osób kupujących je teraz na kredyt sytuacja nie zmieniła się istotnie pod kątem wysokości miesięcznych rat.

Choć trudno w to uwierzyć, to wzrost marż kredytów hipotecznych w ostatnim czasie był na tyle silny, że właściwie zniwelował w całości oszczędności dla kupujących mieszkania i liczących na spadek cen. W przypadku kredytów złotowych średnie marże kredytów hipotecznych wzrosły z ok. 1 do 2,8 proc.

Przy obecnych historycznie niskich stopach WIBOR, wyższe koszty obsługi kredytu wynikające z tego powodu zrównoważyłby spadek cen mieszkań aż o 17,5 proc. Dopiero zakup mieszkania tańszego o 20 proc. (niż w czasie, gdy kredyty udzielane były z niższymi marżami) powodowałby pewne (znikome jednak) oszczędności w miesięcznej racie kredytu.

Diabeł tkwi oczywiście w szczególe. Powyższe wyliczenia dotyczą kredytów 30-letnich. Czym krótszy okres spłaty kredytu, tym spadek cen musiałby być mniejszy, by zrównoważyć efekt rosnącej raty z powodu wyższych marż.

Na przykład przy kredycie 20-letnim spadek cen mieszkań o więcej niż 13,5 proc. równoważy wyższe koszty obsługi kredytu. (Im krótszy okres spłaty kredytu, tym mniejszą rolę w wysokości raty odgrywa rata odsetkowa. Zatem cała rata jest mniej wrażliwa na zmiany oprocentowania).

Osoby, które planują zakup mieszkania za gotówkę - lub przynajmniej w dużej części finansują wkład własny - mają naturalnie znacznie większe korzyści ze spadku cen mieszkań, niż osoby, które w całości chcą wydatek finansować kredytem.

 

 

Kredyt w CHF

Sprawa komplikuje się, jeśli porównamy sytuację osób, które kupiły np. dwa lata temu (w okresie najwyższych cen) mieszkanie za kredyt we frankach szwajcarskich i tych, które chciałyby kupić obecnie tańsze mieszkanie, bo obok wzrostu marż dochodzi nam efekt związany ze wzrostem kursu. Ponadto kredyty we frankach stały się znacznie trudniej osiągalne.

Okazuje się jednak, że ze względu na znaczny wzrost marż kredytów w szwajcarskiej walucie, kredytobiorcy, którzy kupili droższe mieszkania dwa lata temu, wyszli na tym nieznacznie gorzej (jeśli brać pod uwagę tylko wysokość rat) od osób, które chciałyby dziś zaciągnąć kredyt hipoteczny we frankach, ale jednocześnie lepiej od tych, które dziś z przymusu czy wyboru sięgną po kredyt złotowy.

Przy czym największy wpływ na taki stan rzeczy miał wzrost notowań franka o 27 proc. przez ostatnie dwa lata. Mniejszy wzrost kursu (np. do 2,80 zł) przechyliłby już szalę korzyści na osoby, które kupiły mieszkania dwa lata temu za kredyt w CHF. Wiele zależy więc od tego, którego dnia przeprowadzone zostaną podobne wyliczenia i przy jakim kursie kredyt był zaciągany.

Co dalej z tym fantem?

Choć rozpatrywanie historii może prowadzić do zaskakujących wniosków, to osoby stojące przed perspektywą zakupu mieszkania nie powinny zastanawiać się nad tym, czy lepiej zrobiłyby kupując je np. rok temu, ale czy zakup mieszkania za kredyt będzie bardziej opłacalny w przyszłości niż obecnie (osoby kupujące za gotówkę są raczej wolne od tego rodzaju dylematów).

O ile można być pewnym, że mieszkania jeszcze stanieją, to nieco inaczej sprawa się ma z kredytami. Oceniając kondycję sektora finansowego nie można stwierdzić, że cierpi on na nadmiar środków. Z tego powodu możliwy jest dalszy wzrost marż kredytowych przy kredytach hipotecznych.

W obecnych warunkach - podkreślmy to jeszcze raz - historycznie niskich stóp procentowych, wzrost oprocentowania kredytu o 1 pkt proc. zrównoważy spadek cen mieszkań o kolejnych 10 proc. Dylemat do rozstrzygnięcia spory - czy ceny spadną o kolejnych 10 proc., czy może znacznie więcej i czy kredyty mogą podrożeć jeszcze bardziej?

Oczywiście można oczekiwać - zakładając, że możemy czekać dowolnie długo z zakupem mieszkania - że nadejdzie moment, w którym ceny kredytów (rozumianych jako wysokość marż) zaczną spadać, co zbiegnie się zapewne ze wzrostem cen na rynku mieszkaniowym.

Teoretycznie optymalnym wyborem będzie zakup mieszkania tak taniego jak to możliwe (w dołku cenowym), za kredyt nawet droższy niż obecnie. Bo przecież nawet drogi kredyt będzie można zrefinansować, kiedy warunki na rynku bankowym znowu się poprawią, choćby nawet mielibyśmy czekać na to kilka lat, natomiast kupić mieszkania taniej się już nie da. Jednak i w tym wypadku pojawia się ryzyko popełnienia błędu, jeśli okres oczekiwania na możliwość zrefinansowania kredytu wydłuży się np. do kilku lat.

Może się bowiem okazać, że koszt spłaty drogiego kredytu przez dłuższy czas przewyższa oszczędności z kupienia droższego mieszkania, ale za tańszy kredyt. I tak kupując mieszkanie za 200 tys. zł z marżą 4 proc. zapłacę więcej (spłacając kredyt) niż kupując te samo mieszkanie za 210 tys. zł po dwóch latach, ale korzystając z kredytu z marżą 1 proc., i to nawet jeśli po dwóch latach zrefinansuję swój pierwotny kredyt do marży 1 proc. i poniosę minimalny choćby koszt refinansowania (obliczenia dla stopy WIBOR 3M 4,24 proc.).

Osoby, które wybiorą kredyt walutowy, postawią się w arcyciekawej sytuacji. Może się zdarzyć tak, że ewentualne umocnienie złotego zamortyzuje spadek cen mieszkań. Czyli np. umocnienie złotego o 20 proc. będzie miało większy wpływ na wysokość raty niż np. czekanie na spadek ceny mieszkań o 10 proc.

Wówczas to zakup mieszkania przed spadkiem jego ceny, ale też przed umocnieniem złotego, okaże się decyzją lepszą, niż czekanie na spadek cen mieszkań i jednocześnie kursu euro czy franka. Z drugiej strony umocnienie złotego nie jest wcale przesądzone (choć w dłuższym terminie wysoce prawdopodobne).

Natomiast wszyscy kredytobiorcy - i ci, którzy kredyt mają, i ci którzy dopiero planują go zaciągnąć - powinni mieć świadomość, że rekordowo niskie obecnie stopy procentowe w bankach centralnych nie będą się znajdowały na tak niskich poziomach przez wieczność i oprocentowanie kredytów może zacząć rosnąć ze względu na wzrost stóp rynkowych.

W tym momencie dalszy rozwój sytuacji jest trudny do przewidzenia - np. wzrostowi inflacji może towarzyszyć spadek marż odsetkowych i wzrost cen mieszkań lub dalszy wzrost marż i dalszy spadek cen mieszkań (ze względu na jeszcze większy spadek popytu). Wiele zależeć będzie od czynników tworzących presję inflacyjną i kondycji gospodarek w momencie, w którym ta wyższa inflacja się pojawi.

Rozważając wszystkie możliwe scenariusze warto uświadomić sobie, że spadek cen mieszkań nie przekłada się automatycznie na lepszą sytuację kupujących (za kredyt), a końcowa wysokość miesięcznych rat, a więc i opłacalność całego interesu, jest ściśle związana z ceną nieruchomości i kredytów.

Przez droższe kredyty nie odczuwamy obniżki cen

ZŁOTO:Rynek złota w oczekiwaniu

Inwestorzy baczniej przyglądają się cenom złota, które według części analityków powinny kierować się na nowe szczyty. Wycena metalu utknęła jednak w trendzie horyzontalnym. Formacja konsolidacyjna trwa już od lutego i na razie potwierdza jedynie odwrotną korelację cen akcji USA i metali szlachetnych.

W ostatnich tygodniach część inwestorów zamknęła długie pozycje, gdyż skusiły ich wzrosty rynków akcji. Pozostali gracze posiadający w swych portfelach metale szlachetne lub kupujący dzisiaj złoto nie wierzą, iż będziemy świadkami trwałego ożywienia gospodarki świata lub uznają, że sztucznie wywołany wzrost PKB znacznie podniesie inflację.

Inwestorzy byczo nastawieni do rynku złota wskazują, iż ceny nadal utrzymują się powyżej ważnej linii ograniczającej wielomiesięczną konsolidację marzec 2007 - styczeń 2009. Ponadto, od lutego bieżącego roku złoto konsoliduje się w formie klina spadkowego, którego dolne ograniczenie to właśnie wspomniana przebita w lutym linia wielomiesięcznej konsolidacji. Więcej, zmienność rynku spada z tygodnia na tydzień. Przebicie poziomu około 920 USD na zwiększonym obrocie wywołałoby falę spekulacji medialnych o nadchodzącym, kolejnym rynku byka dla cen złota. Z kanonów analizy wykresów wynika, iż minimalny zasięg wybicia mógłby wynieść kwotowania ponad historyczny szczyt z marca 2007 roku.

Gracze nastawieni na spadki uważają, iż jeżeli wybicie w górę nie nastąpi szybko, to z obecnej formacji klina rynek wyjdzie bokiem, co podważy wiarygodność tej formacji. Natomiast spadek poniżej 860 USD może być zwiastunem długoterminowego trendu spadkowego, który mógłby zaprowadzić ceny metalu do październikowych dołków.

Najbliższe kilka tygodni powinno inwestorom dać odpowiedź i wykreować nowy trend na rynku metali szlachetnych. Wtedy na rynek powróci aktywność.

Dzisiaj w Europie możliwe jest nieznacznie wyższe otwarcie indeksów. O godzinie 7:52 w City Index UK100 CFD (odpowiednik FTSE100) kwotowany jest na poziomie 4115, wyżej niż jego zamknięcie wczoraj na poziomie 4096. Natomiast GERMANY30 CFD (odpowiednik DAX) kwotowany jest na poziomie 4626, również wyżej niż jego wczorajsze zamknięcie na poziomie 4607.

źródło informacji: City Index / o. w Polsce

 

ZŁOTO:Rynek złota w oczekiwaniu

Inwestorzy baczniej przyglądają się cenom złota, które według części analityków powinny kierować się na nowe szczyty. Wycena metalu utknęła jednak w trendzie horyzontalnym. Formacja konsolidacyjna trwa już od lutego i na razie potwierdza jedynie odwrotną korelację cen akcji USA i metali szlachetnych.

W ostatnich tygodniach część inwestorów zamknęła długie pozycje, gdyż skusiły ich wzrosty rynków akcji. Pozostali gracze posiadający w swych portfelach metale szlachetne lub kupujący dzisiaj złoto nie wierzą, iż będziemy świadkami trwałego ożywienia gospodarki świata lub uznają, że sztucznie wywołany wzrost PKB znacznie podniesie inflację.

Inwestorzy byczo nastawieni do rynku złota wskazują, iż ceny nadal utrzymują się powyżej ważnej linii ograniczającej wielomiesięczną konsolidację marzec 2007 - styczeń 2009. Ponadto, od lutego bieżącego roku złoto konsoliduje się w formie klina spadkowego, którego dolne ograniczenie to właśnie wspomniana przebita w lutym linia wielomiesięcznej konsolidacji. Więcej, zmienność rynku spada z tygodnia na tydzień. Przebicie poziomu około 920 USD na zwiększonym obrocie wywołałoby falę spekulacji medialnych o nadchodzącym, kolejnym rynku byka dla cen złota. Z kanonów analizy wykresów wynika, iż minimalny zasięg wybicia mógłby wynieść kwotowania ponad historyczny szczyt z marca 2007 roku.

Gracze nastawieni na spadki uważają, iż jeżeli wybicie w górę nie nastąpi szybko, to z obecnej formacji klina rynek wyjdzie bokiem, co podważy wiarygodność tej formacji. Natomiast spadek poniżej 860 USD może być zwiastunem długoterminowego trendu spadkowego, który mógłby zaprowadzić ceny metalu do październikowych dołków.

Najbliższe kilka tygodni powinno inwestorom dać odpowiedź i wykreować nowy trend na rynku metali szlachetnych. Wtedy na rynek powróci aktywność.

Dzisiaj w Europie możliwe jest nieznacznie wyższe otwarcie indeksów. O godzinie 7:52 w City Index UK100 CFD (odpowiednik FTSE100) kwotowany jest na poziomie 4115, wyżej niż jego zamknięcie wczoraj na poziomie 4096. Natomiast GERMANY30 CFD (odpowiednik DAX) kwotowany jest na poziomie 4626, również wyżej niż jego wczorajsze zamknięcie na poziomie 4607.

źródło informacji: City Index / o. w Polsce

 

Zyski banków spadły o połowę

O ponad połowę spadły w I kwartale zyski największych banków giełdowych wynika z prognoz analityków zebranych przez GP. Przyczyny to spadek marży odsetkowej oraz wyższe rezerwy, jakie banki muszą tworzyć na ryzyko kredytowe.
Jak wynika z szacunków analityków dziewięciu biur maklerskich (IDM, Ipopema Securities, Erste Bank, Citigroup, ING Securities, DI BRE Banku, Millennium DM, UniCredit CAIB, DM BZ WBK), zysk netto dziesięciu największych banków notowanych na warszawskim parkiecie (nie licząc włoskiego UniCredit) skurczy się w I kwartale do niespełna 1,6 mld zł. W analogicznym okresie 2008 roku banki zarobiły ponad 3,4 mld zł.

Według analityków żadnemu z ocenianych banków nie udało się poprawić wyników z I kwartału 2008 r. Najbliższy tego był bank PKO BP, który jednak też musiał się pogodzić z prawie 30-procentowym spadkiem zysku.
Zyski banków spadną o ponad 50 proc., jednak okażą się o prawie 10 proc. lepsze niż w ostatnim kwartale 2008 r. Głównymi czynnikami wpływającymi na wyniki banków będą spadająca marża odsetkowa oraz wysokie rezerwy. Na spadek przychodów będą miały wpływ odpisy na opcje - uważa Marta Jeżewska, zastępca dyrektora działu analiz Domu Inwestycyjnego BRE Banku.
Jej zdaniem odpisy na opcje w największych bankach będą mniejsze niż w ostatnich trzech miesiącach 2008 roku (sięgną 600 mln zł w I kwartale 2009 r. wobec ponad 800 mln zł w IV kwartale 2008 r.).

Zdaniem analityków zysk Banku BPH wyniósł nieco ponad 1 mln zł (spadek o prawie 97 proc.), a Kredyt Bank zarobił niecałe 10 mln zł (spadek zysku o 87 proc.). Eksperci jednak zwracają uwagę, że wynik KB może być inny. Nie wiadomo, jak duże będą bowiem rezerwy banku na nieregularne należności korporacyjne (sam prezes KB, Maciej Bardan, przyznał w ubiegłym tygodniu, że będą one większe niż w poprzednich kwartałach) oraz jaki wpływ na wynik będą miały opcje walutowe. W poprzednim kwartale bank nie tworzył specjalnych odpisów na ten cel, jednak później okazało się, że i KB masowo sprzedawał takie instrumenty finansowe (m.in. przypadek PKM Duda).

Zdaniem Tomasza Bursy, analityka firmy Ipopema Securities, poza rezerwami głównym czynnikiem obciążającym wyniki banków jest rozpoczęta jeszcze w IV kwartale 2008 r. wojna depozytowa. Jej skutkiem było mocne zawężenie marży odsetkowej banków (różnicy pomiędzy ceną, po jakiej banki pożyczają pieniądze klientom, a tym, po ile płacą za przyjmowane depozyty).

 Szczególnie będzie to widoczne w przychodach mniejszych i średnich banków, m.in. Kredyt Banku i Millennium, które w ostatnim kwartale ostro rywalizowały o pieniądze klientów detalicznych - ocenia Tomasz Bursa.

W opinii analityków spadki przychodów w mniejszym stopniu odczują największe banki PKO BP i Pekao.

W przypadku PKO BP największa niepewność związana jest z sytuacją jego ukraińskiej spółki zależnej Kredobanku. Już w IV kwartale 2008 r. PKO BP musiał utworzyć 356,1 mln zł rezerw na działalność kredytową na Ukrainie. Wtedy prezes PKO BP Jerzy Pruski przekonywał, że mają one charakter jednorazowy. Jednak zdaniem analityków także w I kwartale tego roku należy oczekiwać kolejnych rezerw związanych z Kredobankiem.

Zaskoczeń in minus nie można wykluczyć ze strony drugiego co do wielkości banku w naszym kraju Pekao. W ostatnim kwartale 2008 r. bank pozytywnie zaskoczył niskimi (na tle konkurentów) odpisami kredytowymi i opcyjnymi. Analitycy spodziewają się, że tym razem bez większych odpisów się jednak nie odbędzie.

 Wyniki Pekao znajdą się pod presją kosztów ryzyka kredytowego. Bank był kredytodawcą, chociażby Orco czy Krosna. Należy oczekiwać również znacznie wyższych kosztów ryzyka kredytowego działalności na rynku ukraińskim - ocenia Marta Jeżewska z DI BRE Banku.



Jacek Iskra
Gazeta Prawna
wp.pl

Zyski banków spadły o połowę

O ponad połowę spadły w I kwartale zyski największych banków giełdowych wynika z prognoz analityków zebranych przez GP. Przyczyny to spadek marży odsetkowej oraz wyższe rezerwy, jakie banki muszą tworzyć na ryzyko kredytowe.
Jak wynika z szacunków analityków dziewięciu biur maklerskich (IDM, Ipopema Securities, Erste Bank, Citigroup, ING Securities, DI BRE Banku, Millennium DM, UniCredit CAIB, DM BZ WBK), zysk netto dziesięciu największych banków notowanych na warszawskim parkiecie (nie licząc włoskiego UniCredit) skurczy się w I kwartale do niespełna 1,6 mld zł. W analogicznym okresie 2008 roku banki zarobiły ponad 3,4 mld zł.

Według analityków żadnemu z ocenianych banków nie udało się poprawić wyników z I kwartału 2008 r. Najbliższy tego był bank PKO BP, który jednak też musiał się pogodzić z prawie 30-procentowym spadkiem zysku.
Zyski banków spadną o ponad 50 proc., jednak okażą się o prawie 10 proc. lepsze niż w ostatnim kwartale 2008 r. Głównymi czynnikami wpływającymi na wyniki banków będą spadająca marża odsetkowa oraz wysokie rezerwy. Na spadek przychodów będą miały wpływ odpisy na opcje - uważa Marta Jeżewska, zastępca dyrektora działu analiz Domu Inwestycyjnego BRE Banku.
Jej zdaniem odpisy na opcje w największych bankach będą mniejsze niż w ostatnich trzech miesiącach 2008 roku (sięgną 600 mln zł w I kwartale 2009 r. wobec ponad 800 mln zł w IV kwartale 2008 r.).

Zdaniem analityków zysk Banku BPH wyniósł nieco ponad 1 mln zł (spadek o prawie 97 proc.), a Kredyt Bank zarobił niecałe 10 mln zł (spadek zysku o 87 proc.). Eksperci jednak zwracają uwagę, że wynik KB może być inny. Nie wiadomo, jak duże będą bowiem rezerwy banku na nieregularne należności korporacyjne (sam prezes KB, Maciej Bardan, przyznał w ubiegłym tygodniu, że będą one większe niż w poprzednich kwartałach) oraz jaki wpływ na wynik będą miały opcje walutowe. W poprzednim kwartale bank nie tworzył specjalnych odpisów na ten cel, jednak później okazało się, że i KB masowo sprzedawał takie instrumenty finansowe (m.in. przypadek PKM Duda).

Zdaniem Tomasza Bursy, analityka firmy Ipopema Securities, poza rezerwami głównym czynnikiem obciążającym wyniki banków jest rozpoczęta jeszcze w IV kwartale 2008 r. wojna depozytowa. Jej skutkiem było mocne zawężenie marży odsetkowej banków (różnicy pomiędzy ceną, po jakiej banki pożyczają pieniądze klientom, a tym, po ile płacą za przyjmowane depozyty).

 Szczególnie będzie to widoczne w przychodach mniejszych i średnich banków, m.in. Kredyt Banku i Millennium, które w ostatnim kwartale ostro rywalizowały o pieniądze klientów detalicznych - ocenia Tomasz Bursa.

W opinii analityków spadki przychodów w mniejszym stopniu odczują największe banki PKO BP i Pekao.

W przypadku PKO BP największa niepewność związana jest z sytuacją jego ukraińskiej spółki zależnej Kredobanku. Już w IV kwartale 2008 r. PKO BP musiał utworzyć 356,1 mln zł rezerw na działalność kredytową na Ukrainie. Wtedy prezes PKO BP Jerzy Pruski przekonywał, że mają one charakter jednorazowy. Jednak zdaniem analityków także w I kwartale tego roku należy oczekiwać kolejnych rezerw związanych z Kredobankiem.

Zaskoczeń in minus nie można wykluczyć ze strony drugiego co do wielkości banku w naszym kraju Pekao. W ostatnim kwartale 2008 r. bank pozytywnie zaskoczył niskimi (na tle konkurentów) odpisami kredytowymi i opcyjnymi. Analitycy spodziewają się, że tym razem bez większych odpisów się jednak nie odbędzie.

 Wyniki Pekao znajdą się pod presją kosztów ryzyka kredytowego. Bank był kredytodawcą, chociażby Orco czy Krosna. Należy oczekiwać również znacznie wyższych kosztów ryzyka kredytowego działalności na rynku ukraińskim - ocenia Marta Jeżewska z DI BRE Banku.



Jacek Iskra
Gazeta Prawna
wp.pl

Za średnią płacę na Śląsku można kupić 1 mkw., a w Warszawie tylko 0,4 mkw.

Na Śląsku za przeciętne miesięczne zarobki można kupić 0,9 mkw. mieszkania. W Warszawie i Wrocławiu przeciętna płaca pozwala na nabycie mniej niż 0,5 mkw. W Krakowie jest najtrudniej: ceny nieruchomości są wysokie, a płace relatywnie niskie.
W ostatnim roku relacje między naszymi zarobkami a cenami nieruchomości nieco się poprawiły. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że średnie płace w ostatnim roku wzrosły o 5,7 proc.

Niestety, nie ma jeszcze danych GUS na temat wysokości średnich zarobków w poszczególnych województwach w I kwartale tego roku, ale możemy założyć, że ostatnie miesiące nie przyniosły w tym względzie dużych zmian, a na pewno pracodawcy nie przyznawali znacznych podwyżek.
Ostatnie miesiące z kolei przyniosły spadek cen nieruchomości. Według danych firmy oferty.net największa przecena w ostatnim roku miała miejsce w Krakowie i Gdańsku o prawie o 10 proc. W Bydgoszczy ceny mieszkań spadły najmniej, bo poniżej 3 proc. Są to jednak ceny wywoławcze. W zdecydowanej większości ceny transakcyjne są niższe. Z danych firmy Metrohouse wynika, że w trakcie negocjacji można obniżyć cenę mieszkania o średnio 4 proc. Często jednak sprzedawca jest gotów znacznie bardziej obniżyć cenę mieszkania.

Najwyższe zarobki i ceny

Te czynniki, czyli wzrost płac oraz spadek cen mieszkań, spowodowały, że w relacji do naszych zarobków średni koszt nabycia mieszkania obniżył się.
Najwyższe zarobki są na Mazowszu, jednak w stolicy są także najwyższe ceny mieszkań. Właśnie dlatego teoretyczna dostępność mieszkań jest tu bardzo niska. Za przeciętną płacę można w stolicy kupić mniej niż pół metra kwadratowego mieszkania.

Jeszcze gorzej te proporcje wyglądają w Krakowie.

To wynika z tego, że wysokie ceny nieruchomości są utrzymywane przez popyt spoza Krakowa, czyli np. generowany przez turystów - mówi Kazimierz Kirejczyk, prezes firmy Reas.

Kraków to miasto, które w różnych badaniach jest najczęściej wymieniane jako miejsce, gdzie Polacy chcieliby mieszkać - mówi Kazimierz Kirejczyk.

W rezultacie ceny mieszkań w Krakowie są tylko niewiele niższe niż w stolicy, jednak płace wyraźnie odbiegają od warszawskiego poziomu. To także powoduje, że krakowianie mogą kupić za swoje miesięczne zarobki mniej niż pół metra mieszkania.

Zupełnie inaczej sytuacja wygląda na Śląsku. Zwykle bowiem tam, gdzie więcej się zarabia, również ceny nieruchomości są wyższe. Wysokie zarobki przyciągają potencjalnych pracowników do danych miejscowości, a to z kolei powoduje duży popyt oraz wzrost cen mieszkań i domów.

Tymczasem na Śląsku, a zwłaszcza w Katowicach, średnie płace są relatywnie wysokie (prawie 3,7 tys. zł), za to ceny nieruchomości należą do najniższych w kraju.

To jest fenomen, bo przy tak wysokich płacach i tak niskich cenach ten rynek powinien się bardzo szybko rozwijać - uważa Kazimierz Kirejczyk.

Cały Górny Śląsk nie jest jednak postrzegany jako dobre miejsce do zamieszkania. To ośrodek przemysłowy, a na dodatek w wielu miejscach szkody górnicze obniżają ceny nieruchomości. Właśnie dlatego za przeciętną płacę można w Katowicach kupić prawie 1 metr kwadratowy mieszkania.

O takim wyniku w innych dużych miastach można tylko pomarzyć. Stosunkowo korzystne relacje ceny mieszkań do zarobków utrzymują się w nieco mniejszych ośrodkach. Mieszkańcy Kielc, Opola, Łodzi, Bydgoszczy, Białegostoku i Szczecina za przeciętne wynagrodzenie mogą kupić miesięcznie 0,607 mkw. mieszkania. Gorzej jest we Wrocławiu. Tam tak jak w Warszawie i w Krakowie za średnią płacę też można liczyć na zaledwie 0,5 metra kwadratowego mieszkania. W naszym zestawieniu uwzględnione są średnie ceny mieszkań w danej miejscowości.
Z danych Fundacji na Rzecz Kredytu Hipotecznego wynika, że w relacji do naszych zarobków ceny nieruchomości w Polsce są astronomiczne w porównaniu z innymi krajami.

W Europie Zachodniej za przeciętną płacę można kupić od 1,5 do 3,5 metra kwadratowego mieszkania - mówi Agnieszka Nierodka z Fundacji.

U nas ten wskaźnik w ubiegłym roku w największych miastach dochodził do 0,3 metra kwadratowego, a teraz tylko nieznacznie wzrósł.
Mimo poprawy relacji płac do wartości nieruchomości, mieszkania obecnie wcale nie są łatwiej dostępne. Powodem jest zdecydowanie niższa realna dostępność kredytów mieszkaniowych w Polsce - mówi Kazimierz Kirejczyk.

Gdzie po kredyt

Według danych firmy Reas w I kwartale tego roku banki udzieliły o 42 proc. mniej kredytów mieszkaniowych niż przed rokiem. To jasno pokazuje, że popyt na mieszkania musi być zdecydowanie mniejszy mimo poprawy relacji płacy do cen nieruchomości. Banki prowadzą jednak diametralnie różną politykę kredytową. Przeciętna czteroosobowa rodzina mieszkająca np. w Olsztynie, mająca dochody równe średnim w regionie, w której dwie osoby pracują, może liczyć na 120 tys. zł kredytu w mBanku lub na 380 tys. zł w Banku Ochrony Środowiska. Podobne dysproporcje obowiązują też w stolicach innych województw.

Najbardziej liberalną politykę kredytową na rynku prowadzi teraz Bank Gospodarki Żywnościowej. Niestety, większość banków naśladuje w tej chwili to, co robi mBank - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

W mBanku tylko przeciętna rodzina z Warszawy i Śląska może otrzymać ponad 200 tys. zł kredytu. Dla porównania w PKO BP takie same rodziny o przeciętnych dochodach mogą otrzymać odpowiednio 440 i prawie 400 tysięcy złotych pożyczki, czyli dwa razy więcej. W BGŻ sytuacja jest jeszcze lepsza. W Warszawie czteroosobowa rodzina o przeciętnych dochodach może dostać prawie 650 tys. zł kredytu, a w Katowicach ponad 580 tys. zł.

Różnice w ocenie zdolności kredytowej w poszczególnych bankach są szokująco wysokie. Te trzy banki dobrze reprezentują cały rynek, bo pokazują odmienne podejście do udzielania kredytów - uważa Paweł Majtkowski.

Biorąc pod uwagę ceny nieruchomości i ocenę zdolności kredytowej, to rodzina z Katowic może kupić w swoim regionie dwa razy większą nieruchomość niż przeciętna rodzina w Warszawie. Tylko w trochę gorszej sytuacji są osoby mieszkające w Kielcach, Opolu, Łodzi i Bydgoszczy, Białymstoku i Szczecinie. Z naszego zestawienia wynika, że zdecydowanie najtrudniej jest kupić mieszkanie w Krakowie, gdzie utrzymują się najmniej korzystne relacje ceny nieruchomości do zarobków.

SZERSZA PERSPEKTYWA ŚWIAT

Ceny nieruchomości w dużych zachodnioeuropejskich miastach, poza Londynem i Paryżem, są porównywalne lub nawet niższe niż w Warszawie czy Krakowie. W większości dużych miast Europy Zachodniej można kupić mieszkanie za 2 tys. euro za mkw. Poza Niemcami mieszkania tanieją dzisiaj dużo szybciej niż w Polsce. Ceny domów w Wielkiej Brytanii tylko w ubiegłym roku spadły o ponad 16 proc. Porównywalne spadki dotyczą też rynku hiszpańskiego. O ok. 10 proc przeceniono nieruchomości we Francji i Włoszech. W USA domy staniały już o 35 proc., a działki często nawet więcej niż o połowę.

OPINIA

MARIUSZ KANIA
prezes zarządu Metrohouse

Fundacja na Rzecz Kredytu Hipotecznego wyliczyła, że średnio zarabiający Polak za swoje wynagrodzenie może nabyć jedynie 0,45 mkw. mieszkania. Nie brzmi to optymistycznie, tym bardziej że jeszcze pięć lat temu za średnią pensję, w zależności od miasta, można było kupić od 0,6 mkw. nawet do 0,8 mkw. Głód mieszkaniowy nie zostanie więc szybko zaspokojony, ponieważ nawet po korekcie cen nadal dużej grupy potencjalnych nabywców nie stać na mieszkanie (brak wkładu własnego, a co za tym idzie, problemy z finansowaniem). W państwach Europy Zachodniej przeciętne miesięczne dochody mieszkańców poszczególnych krajów pozwalają na nabycie nawet ponad 2 mkw. mieszkania. Jest to zaskakujące i ma swoje podłoże w dysproporcji w zarobkach między Polską a mieszkańcami starej UE. W naszym kraju nie zanosi się na szybki wzrost wynagrodzeń, tak samo mało realne jest utrzymanie długoterminowego trendu spadkowego na rynku mieszkań.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 29.04.2009 | 07:00

Za średnią płacę na Śląsku można kupić 1 mkw., a w Warszawie tylko 0,4 mkw.

Na Śląsku za przeciętne miesięczne zarobki można kupić 0,9 mkw. mieszkania. W Warszawie i Wrocławiu przeciętna płaca pozwala na nabycie mniej niż 0,5 mkw. W Krakowie jest najtrudniej: ceny nieruchomości są wysokie, a płace relatywnie niskie.
W ostatnim roku relacje między naszymi zarobkami a cenami nieruchomości nieco się poprawiły. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że średnie płace w ostatnim roku wzrosły o 5,7 proc.

Niestety, nie ma jeszcze danych GUS na temat wysokości średnich zarobków w poszczególnych województwach w I kwartale tego roku, ale możemy założyć, że ostatnie miesiące nie przyniosły w tym względzie dużych zmian, a na pewno pracodawcy nie przyznawali znacznych podwyżek.
Ostatnie miesiące z kolei przyniosły spadek cen nieruchomości. Według danych firmy oferty.net największa przecena w ostatnim roku miała miejsce w Krakowie i Gdańsku o prawie o 10 proc. W Bydgoszczy ceny mieszkań spadły najmniej, bo poniżej 3 proc. Są to jednak ceny wywoławcze. W zdecydowanej większości ceny transakcyjne są niższe. Z danych firmy Metrohouse wynika, że w trakcie negocjacji można obniżyć cenę mieszkania o średnio 4 proc. Często jednak sprzedawca jest gotów znacznie bardziej obniżyć cenę mieszkania.

Najwyższe zarobki i ceny

Te czynniki, czyli wzrost płac oraz spadek cen mieszkań, spowodowały, że w relacji do naszych zarobków średni koszt nabycia mieszkania obniżył się.
Najwyższe zarobki są na Mazowszu, jednak w stolicy są także najwyższe ceny mieszkań. Właśnie dlatego teoretyczna dostępność mieszkań jest tu bardzo niska. Za przeciętną płacę można w stolicy kupić mniej niż pół metra kwadratowego mieszkania.

Jeszcze gorzej te proporcje wyglądają w Krakowie.

To wynika z tego, że wysokie ceny nieruchomości są utrzymywane przez popyt spoza Krakowa, czyli np. generowany przez turystów - mówi Kazimierz Kirejczyk, prezes firmy Reas.

Kraków to miasto, które w różnych badaniach jest najczęściej wymieniane jako miejsce, gdzie Polacy chcieliby mieszkać - mówi Kazimierz Kirejczyk.

W rezultacie ceny mieszkań w Krakowie są tylko niewiele niższe niż w stolicy, jednak płace wyraźnie odbiegają od warszawskiego poziomu. To także powoduje, że krakowianie mogą kupić za swoje miesięczne zarobki mniej niż pół metra mieszkania.

Zupełnie inaczej sytuacja wygląda na Śląsku. Zwykle bowiem tam, gdzie więcej się zarabia, również ceny nieruchomości są wyższe. Wysokie zarobki przyciągają potencjalnych pracowników do danych miejscowości, a to z kolei powoduje duży popyt oraz wzrost cen mieszkań i domów.

Tymczasem na Śląsku, a zwłaszcza w Katowicach, średnie płace są relatywnie wysokie (prawie 3,7 tys. zł), za to ceny nieruchomości należą do najniższych w kraju.

To jest fenomen, bo przy tak wysokich płacach i tak niskich cenach ten rynek powinien się bardzo szybko rozwijać - uważa Kazimierz Kirejczyk.

Cały Górny Śląsk nie jest jednak postrzegany jako dobre miejsce do zamieszkania. To ośrodek przemysłowy, a na dodatek w wielu miejscach szkody górnicze obniżają ceny nieruchomości. Właśnie dlatego za przeciętną płacę można w Katowicach kupić prawie 1 metr kwadratowy mieszkania.

O takim wyniku w innych dużych miastach można tylko pomarzyć. Stosunkowo korzystne relacje ceny mieszkań do zarobków utrzymują się w nieco mniejszych ośrodkach. Mieszkańcy Kielc, Opola, Łodzi, Bydgoszczy, Białegostoku i Szczecina za przeciętne wynagrodzenie mogą kupić miesięcznie 0,607 mkw. mieszkania. Gorzej jest we Wrocławiu. Tam tak jak w Warszawie i w Krakowie za średnią płacę też można liczyć na zaledwie 0,5 metra kwadratowego mieszkania. W naszym zestawieniu uwzględnione są średnie ceny mieszkań w danej miejscowości.
Z danych Fundacji na Rzecz Kredytu Hipotecznego wynika, że w relacji do naszych zarobków ceny nieruchomości w Polsce są astronomiczne w porównaniu z innymi krajami.

W Europie Zachodniej za przeciętną płacę można kupić od 1,5 do 3,5 metra kwadratowego mieszkania - mówi Agnieszka Nierodka z Fundacji.

U nas ten wskaźnik w ubiegłym roku w największych miastach dochodził do 0,3 metra kwadratowego, a teraz tylko nieznacznie wzrósł.
Mimo poprawy relacji płac do wartości nieruchomości, mieszkania obecnie wcale nie są łatwiej dostępne. Powodem jest zdecydowanie niższa realna dostępność kredytów mieszkaniowych w Polsce - mówi Kazimierz Kirejczyk.

Gdzie po kredyt

Według danych firmy Reas w I kwartale tego roku banki udzieliły o 42 proc. mniej kredytów mieszkaniowych niż przed rokiem. To jasno pokazuje, że popyt na mieszkania musi być zdecydowanie mniejszy mimo poprawy relacji płacy do cen nieruchomości. Banki prowadzą jednak diametralnie różną politykę kredytową. Przeciętna czteroosobowa rodzina mieszkająca np. w Olsztynie, mająca dochody równe średnim w regionie, w której dwie osoby pracują, może liczyć na 120 tys. zł kredytu w mBanku lub na 380 tys. zł w Banku Ochrony Środowiska. Podobne dysproporcje obowiązują też w stolicach innych województw.

Najbardziej liberalną politykę kredytową na rynku prowadzi teraz Bank Gospodarki Żywnościowej. Niestety, większość banków naśladuje w tej chwili to, co robi mBank - mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

W mBanku tylko przeciętna rodzina z Warszawy i Śląska może otrzymać ponad 200 tys. zł kredytu. Dla porównania w PKO BP takie same rodziny o przeciętnych dochodach mogą otrzymać odpowiednio 440 i prawie 400 tysięcy złotych pożyczki, czyli dwa razy więcej. W BGŻ sytuacja jest jeszcze lepsza. W Warszawie czteroosobowa rodzina o przeciętnych dochodach może dostać prawie 650 tys. zł kredytu, a w Katowicach ponad 580 tys. zł.

Różnice w ocenie zdolności kredytowej w poszczególnych bankach są szokująco wysokie. Te trzy banki dobrze reprezentują cały rynek, bo pokazują odmienne podejście do udzielania kredytów - uważa Paweł Majtkowski.

Biorąc pod uwagę ceny nieruchomości i ocenę zdolności kredytowej, to rodzina z Katowic może kupić w swoim regionie dwa razy większą nieruchomość niż przeciętna rodzina w Warszawie. Tylko w trochę gorszej sytuacji są osoby mieszkające w Kielcach, Opolu, Łodzi i Bydgoszczy, Białymstoku i Szczecinie. Z naszego zestawienia wynika, że zdecydowanie najtrudniej jest kupić mieszkanie w Krakowie, gdzie utrzymują się najmniej korzystne relacje ceny nieruchomości do zarobków.

SZERSZA PERSPEKTYWA ŚWIAT

Ceny nieruchomości w dużych zachodnioeuropejskich miastach, poza Londynem i Paryżem, są porównywalne lub nawet niższe niż w Warszawie czy Krakowie. W większości dużych miast Europy Zachodniej można kupić mieszkanie za 2 tys. euro za mkw. Poza Niemcami mieszkania tanieją dzisiaj dużo szybciej niż w Polsce. Ceny domów w Wielkiej Brytanii tylko w ubiegłym roku spadły o ponad 16 proc. Porównywalne spadki dotyczą też rynku hiszpańskiego. O ok. 10 proc przeceniono nieruchomości we Francji i Włoszech. W USA domy staniały już o 35 proc., a działki często nawet więcej niż o połowę.

OPINIA

MARIUSZ KANIA
prezes zarządu Metrohouse

Fundacja na Rzecz Kredytu Hipotecznego wyliczyła, że średnio zarabiający Polak za swoje wynagrodzenie może nabyć jedynie 0,45 mkw. mieszkania. Nie brzmi to optymistycznie, tym bardziej że jeszcze pięć lat temu za średnią pensję, w zależności od miasta, można było kupić od 0,6 mkw. nawet do 0,8 mkw. Głód mieszkaniowy nie zostanie więc szybko zaspokojony, ponieważ nawet po korekcie cen nadal dużej grupy potencjalnych nabywców nie stać na mieszkanie (brak wkładu własnego, a co za tym idzie, problemy z finansowaniem). W państwach Europy Zachodniej przeciętne miesięczne dochody mieszkańców poszczególnych krajów pozwalają na nabycie nawet ponad 2 mkw. mieszkania. Jest to zaskakujące i ma swoje podłoże w dysproporcji w zarobkach między Polską a mieszkańcami starej UE. W naszym kraju nie zanosi się na szybki wzrost wynagrodzeń, tak samo mało realne jest utrzymanie długoterminowego trendu spadkowego na rynku mieszkań.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 29.04.2009 | 07:00

Elektrobudowa wypłaci 3 zł dywidendy na akcję

Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy Elektrobudowy zdecydowało, że z zysku osiągniętego w 2008 roku na dywidendę trafi 14,2 mln zł, co daje 3 zł dywidendy na akcję.

Dzień ustalenia prawa do dywidendy ustalono na 21 lipca, a dzień jej wypłaty 5 sierpnia. W 2008 roku Elektrobudowa miała 56,3 mln zł zysku netto.

Z zysku za 2007 rok spółka wypłaciła 2,5 zł dywidendy na akcję.

(PAP)/interia.pl

Elektrobudowa wypłaci 3 zł dywidendy na akcję

Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy Elektrobudowy zdecydowało, że z zysku osiągniętego w 2008 roku na dywidendę trafi 14,2 mln zł, co daje 3 zł dywidendy na akcję.

Dzień ustalenia prawa do dywidendy ustalono na 21 lipca, a dzień jej wypłaty 5 sierpnia. W 2008 roku Elektrobudowa miała 56,3 mln zł zysku netto.

Z zysku za 2007 rok spółka wypłaciła 2,5 zł dywidendy na akcję.

(PAP)/interia.pl

Warimpex będzie nadal budował

Warimpex zwolnił tempo rozwoju, ale nie rezygnuje z realizowania rozpoczętych już projektów.

Pracuje nad kolejnymi, głównie w segmencie hoteli klasy ekonomicznej. W tym roku wyda na inwestycje łącznie około 110 mln euro, z czego 20 - 25 mln euro w Polsce -  poinformowali przedstawiciele spółki.

- Zwolniliśmy tempo naszego rozwoju. Realizujemy głównie projekty, które już rozpoczęliśmy - powiedział Christian Fojtl, członek zarządu spółki.

CAPEX na ten rok wynosi 110 mln euro. W ubiegłym roku spółka wydała na inwestycje ponad 120 mln euro.

- Część środków z tych 110 mln euro już wydaliśmy. Inwestycje w Polsce pochłoną w tym roku około 20 - 25 mln euro - powiedział Fojtl, dodając, że wydatki będą głównie dotyczyć hoteli andel's w Łodzi i angelo w Katowicach.

Spółka zakłada, że w przyszłym roku inwestycje pochłoną około 50 mln euro.

- Takie są plany na dzień dzisiejszy. Jeśli zobaczymy poprawę na rynku, to jesteśmy gotowi zwiększyć poziom przyszłorocznych inwestycji - powiedział Fojtl.

Jeszcze w maju Warimpex zamierza otworzyć hotel andel's w Łodzi, a na przełomie czerwca i lipca hotel angelo w Jekaterynburgu.

Spółka planuje skupić się w tym roku na poprawie efektywności zarządzania, chce optymalizować koszty. Będzie budować hotele klasy ekonomicznej.

- Będziemy kontynuować rozwój hoteli ekonomicznych. W obecnych warunkach rynkowych takie hotele są potrzebne, co potwierdza słuszność naszej strategii - powiedział Fojtl.

Wcześniej spółka informowała, że w ramach joint venture z Louvre Hotels Warimpex planuje budowę około 80 hoteli klasy ekonomicznej.

- Mamy zagwarantowane trzy działki pod budowę czterech projektów.

- Do końca roku chcemy kupić kolejne 3 - 4 działki, negocjujemy kupno nieruchomości w Krakowie. Planujemy rozpocząć budowę 1 -2 projektów - powiedział Fojtl.

Fojtl poinformował, że spółka prowadzi obecnie negocjacje w sprawie sprzedaży kilku aktywów.

Liczymy, że przynajmniej jedną nieruchomość uda się sprzedać w tym roku - powiedział.

W poniedziałek przed sesją Warimpex przedstawił wyniki za 2008 rok.

Przychody spółki wzrosły o 16 proc. do 94,4 mln euro. EBITDA spadła o 48 proc. rdr do 29,4 mln euro, głównie z powodu spadku wyników w segmencie Developement & Asset Management.

Z powodu dokonanych odpisów aktualizacyjnych i amortyzacyjnych EBIT spadł w 2008 roku do minus 3,4 mln euro wobec 47,2 mln euro zysku EBIT w 2007 roku. Warimpex zanotował też w 2008 roku stratę netto w wysokości 29,4 mln euro. W 2007 roku spółka miała 33,7 mln euro zysku netto.

Na koniec grudnia 2008 roku Warimpex miał w portfelu 24 nieruchomości, w tym 18 hoteli z ponad 3.800 pokojami oraz 6 nieruchomości biurowych.

Warimpex działa głównie w Czechach, Polsce, w Niemczech, na Węgrzech i w Rosji.

interia.pl/(PAP)

Warimpex będzie nadal budował

Warimpex zwolnił tempo rozwoju, ale nie rezygnuje z realizowania rozpoczętych już projektów.

Pracuje nad kolejnymi, głównie w segmencie hoteli klasy ekonomicznej. W tym roku wyda na inwestycje łącznie około 110 mln euro, z czego 20 - 25 mln euro w Polsce -  poinformowali przedstawiciele spółki.

- Zwolniliśmy tempo naszego rozwoju. Realizujemy głównie projekty, które już rozpoczęliśmy - powiedział Christian Fojtl, członek zarządu spółki.

CAPEX na ten rok wynosi 110 mln euro. W ubiegłym roku spółka wydała na inwestycje ponad 120 mln euro.

- Część środków z tych 110 mln euro już wydaliśmy. Inwestycje w Polsce pochłoną w tym roku około 20 - 25 mln euro - powiedział Fojtl, dodając, że wydatki będą głównie dotyczyć hoteli andel's w Łodzi i angelo w Katowicach.

Spółka zakłada, że w przyszłym roku inwestycje pochłoną około 50 mln euro.

- Takie są plany na dzień dzisiejszy. Jeśli zobaczymy poprawę na rynku, to jesteśmy gotowi zwiększyć poziom przyszłorocznych inwestycji - powiedział Fojtl.

Jeszcze w maju Warimpex zamierza otworzyć hotel andel's w Łodzi, a na przełomie czerwca i lipca hotel angelo w Jekaterynburgu.

Spółka planuje skupić się w tym roku na poprawie efektywności zarządzania, chce optymalizować koszty. Będzie budować hotele klasy ekonomicznej.

- Będziemy kontynuować rozwój hoteli ekonomicznych. W obecnych warunkach rynkowych takie hotele są potrzebne, co potwierdza słuszność naszej strategii - powiedział Fojtl.

Wcześniej spółka informowała, że w ramach joint venture z Louvre Hotels Warimpex planuje budowę około 80 hoteli klasy ekonomicznej.

- Mamy zagwarantowane trzy działki pod budowę czterech projektów.

- Do końca roku chcemy kupić kolejne 3 - 4 działki, negocjujemy kupno nieruchomości w Krakowie. Planujemy rozpocząć budowę 1 -2 projektów - powiedział Fojtl.

Fojtl poinformował, że spółka prowadzi obecnie negocjacje w sprawie sprzedaży kilku aktywów.

Liczymy, że przynajmniej jedną nieruchomość uda się sprzedać w tym roku - powiedział.

W poniedziałek przed sesją Warimpex przedstawił wyniki za 2008 rok.

Przychody spółki wzrosły o 16 proc. do 94,4 mln euro. EBITDA spadła o 48 proc. rdr do 29,4 mln euro, głównie z powodu spadku wyników w segmencie Developement & Asset Management.

Z powodu dokonanych odpisów aktualizacyjnych i amortyzacyjnych EBIT spadł w 2008 roku do minus 3,4 mln euro wobec 47,2 mln euro zysku EBIT w 2007 roku. Warimpex zanotował też w 2008 roku stratę netto w wysokości 29,4 mln euro. W 2007 roku spółka miała 33,7 mln euro zysku netto.

Na koniec grudnia 2008 roku Warimpex miał w portfelu 24 nieruchomości, w tym 18 hoteli z ponad 3.800 pokojami oraz 6 nieruchomości biurowych.

Warimpex działa głównie w Czechach, Polsce, w Niemczech, na Węgrzech i w Rosji.

interia.pl/(PAP)

Prawie połowa starostów nie dokonała ewidencji gruntów

Starostowie i wójtowie nie wiedzą, jakie nieruchomości są w posiadaniu samorządów na ich terenie. Podobna sytuacja istnieje w miastach, gdzie burmistrzowie i prezydenci miast również nie zdążyli na czas wykonać ustawowych obowiązków w zakresie ewidencji. Na 108 skontrolowanych samorządów tylko w jednym NIK nie stwierdził nieprawidłowości.

Nieuporządkowanie stanu prawnego nieruchomości występuje w całej Polsce, zwłaszcza w województwach położonych wzdłuż zachodniej i północnej granicy kraju - mówi Jacek Jezierski, prezes NIK.

Ponad 60 proc. działek Skarbu Państwa i blisko 30 proc. działek gminnych ma nieuregulowany stan prawny. Ewidencje nieruchomości nie odzwierciedlają rzeczywistego stanu posiadania.

Brak dokładnych danych wynika m.in. z faktu, że aż 20 proc. skontrolowanych wójtów w ogóle nie ewidencjonowało nieruchomości, uznając mylnie, że wystarczy, iż taką ewidencję prowadzą starostowie. W ponad połowie ewidencji gruntów i budynków prowadzonych przez starostów i wójtów dane były niezgodne z dokumentacją źródłową.

- Błędy dotyczą m.in. powierzchni nieruchomości i niewłaściwych numerów ksiąg wieczystych. Zdarzało się, że w ogóle nie rejestrowano działek będących własnością gmin lub Skarbu Państwa albo rejestry nie zawierały informacji, że to państwo lub gmina są właścicielem gruntu lub budynku - wyjaśnia Jacek Jezierski.

Złe gospodarowanie nieruchomościami państwowymi i samorządowymi jest przede wszystkim skutkiem zaniedbań w zakresie aktualizacji danych. Gminy i starostwa nie przekazują sobie bowiem danych na temat nieruchomości, co sprawia, że wpisy w księgach wieczystych są nieaktualne.

Arkadiusz Jaraszek

interia.pl

Prawie połowa starostów nie dokonała ewidencji gruntów

Starostowie i wójtowie nie wiedzą, jakie nieruchomości są w posiadaniu samorządów na ich terenie. Podobna sytuacja istnieje w miastach, gdzie burmistrzowie i prezydenci miast również nie zdążyli na czas wykonać ustawowych obowiązków w zakresie ewidencji. Na 108 skontrolowanych samorządów tylko w jednym NIK nie stwierdził nieprawidłowości.

Nieuporządkowanie stanu prawnego nieruchomości występuje w całej Polsce, zwłaszcza w województwach położonych wzdłuż zachodniej i północnej granicy kraju - mówi Jacek Jezierski, prezes NIK.

Ponad 60 proc. działek Skarbu Państwa i blisko 30 proc. działek gminnych ma nieuregulowany stan prawny. Ewidencje nieruchomości nie odzwierciedlają rzeczywistego stanu posiadania.

Brak dokładnych danych wynika m.in. z faktu, że aż 20 proc. skontrolowanych wójtów w ogóle nie ewidencjonowało nieruchomości, uznając mylnie, że wystarczy, iż taką ewidencję prowadzą starostowie. W ponad połowie ewidencji gruntów i budynków prowadzonych przez starostów i wójtów dane były niezgodne z dokumentacją źródłową.

- Błędy dotyczą m.in. powierzchni nieruchomości i niewłaściwych numerów ksiąg wieczystych. Zdarzało się, że w ogóle nie rejestrowano działek będących własnością gmin lub Skarbu Państwa albo rejestry nie zawierały informacji, że to państwo lub gmina są właścicielem gruntu lub budynku - wyjaśnia Jacek Jezierski.

Złe gospodarowanie nieruchomościami państwowymi i samorządowymi jest przede wszystkim skutkiem zaniedbań w zakresie aktualizacji danych. Gminy i starostwa nie przekazują sobie bowiem danych na temat nieruchomości, co sprawia, że wpisy w księgach wieczystych są nieaktualne.

Arkadiusz Jaraszek

interia.pl

Jak odebrać upragniony dom?

Wybierając mieszkanie z oferty dewelopera, zwracamy uwagę na rozkład, strony świata, na które wychodzą okna, wysokość mieszkania. Chcemy, aby jakość wykończenia była na jak najwyższym poziomie. Jednak patrząc na już gotowy lokal często możemy być rozczarowani. Przed wprowadzeniem się do nowego mieszkania, musimy dokonać jego odbioru - o tym na co zwrócić uwagę pisze Aleksandra Szarek z Home Broker.

Polega to na tym, że wraz z przedstawicielem dewelopera oglądamy lokal, sprawdzamy, czy nie ma usterek, czy zgadza się metraż itd., a następnie podpisujemy protokół odbioru i otrzymujemy klucze. Podpisanie protokołu oznacza, że akceptujemy wygląd lokalu i że został on wykonany w taki sposób, jak przewidywała to umowa przedwstępna.

Niestety często zdarza się, że wykonawca pozostawił wiele niedoróbek, które często nie pozwalają na eksploatowanie mieszkania (krzywe ściany, źle podłączony kaloryfer, odpadające tynki, i wiele, wiele innych). Dlatego ważne jest, aby dobrze przyjrzeć się mieszkaniu i zgłosić wszelkie usterki zanim je odbierzemy. Dopiero po ich usunięciu powinno się podpisywać protokół odbiorczy.

Kiedy odbierać mieszkanie?

Termin odbioru proponuje nam deweloper. Starajmy wybierać się takie godziny, kiedy jest jeszcze jasno. Sprawdzimy w ten sposób, czy nasze mieszkanie jest faktycznie słoneczne, jak nas zapewniano. Przede wszystkim jednak łatwiej zauważymy ewentualne zacieki, przebarwienia, pęknięcia czy nierówne tynki.

Jak się przygotować?

Na odbiór mieszkania powinniśmy zabrać ze sobą kilka rzeczy, które na pewno nam się przydadzą. Przede wszystkim plan mieszkania, który pozwoli nam sprawdzić, czy lokal ma prawidłowy rozkład i czy okna i drzwi są na swoich miejscach. Od przedstawiciela dewelopera powinniśmy również otrzymać plan mieszkania z zaznaczonymi przewodami elektrycznymi i hydrauliką, który przyda nam się podczas wykończenia mieszkania.

Przyda nam się na pewno poziomica, przy pomocy której będziemy mogli zobaczyć, czy ściany są proste oraz sprawdzić wszystkie inne piony i poziomy. Pomocna będzie również miarka, którą zmierzymy powierzchnie pokoi. Wygodniejsze będzie jednak specjalne urządzenie do mierzenia powierzchni, jest ono proste i szybsze w użyciu (jednak nie kupujmy go, ewentualnie pożyczmy). Pamiętajmy, że każde odchylenia powyżej normy zapisanej w umowie przedwstępnej to zwrot pieniędzy (lub dopłata, jeśli metraż jest większy). Innym prostym narzędziem, jest duży kątownik, który pomoże nam sprawdzić czy w pomieszczeniach zachowane są kąty proste.

Co dokładnie sprawdzić?

Najważniejsze, to sprawdzić, czy mieszkanie jest wykonane zgodnie z projektem, to znaczy, czy poszczególne pomieszczenia mają taki metraż, jak zapisano w umowie i czy standard wykończenia jest taki, jak powinien być. Należy zwrócić uwagę, czy na ścianach nie ma pęknięć, zacieków, wybrzuszeń i czy zachowują pion oraz czy zachowane są kąty proste. Sprawdźmy również podłogę, czy jest równa i trzyma poziom. Wylewka powinna być płaska i gładka, bez żadnych dołków uniemożliwiających położenie paneli, parkietu czy terakoty. Musi być też równa we wszystkich miejscach, tak więc trzeba zwrócić uwagę, czy np. pod ścianami nie jest jej więcej.

Pamiętajmy o sprawdzeniu wszystkich okien i drzwi, czy prawidłowo się zamykają, czy jakieś elementy nie wystają, czy są szczelne. Zwróćmy też uwagę, czy nie są porysowane szyby oraz ramy okienne.

Nie zapominajmy o instalacjach. Zobaczmy, czy gniazdka elektryczne i telewizyjne, kontakty i kratki wentylacyjne są na swoich miejscach (posługując się planem). Aby sprawdzić, czy działa oświetlenie i jest prąd powinniśmy mieć ze sobą oprawkę i żarówkę oraz specjalny śrubokręt do sprawdzania prądu w gniazdkach (tzw. próbnik, który powinien świecić się po włożeniu do kontaktu). Zobaczmy, czy woda doprowadzona jest w prawidłowych miejscach i czy nie ma żadnych zacieków w okolicach dopływów. Sprawdźmy też, czy są podłączenia do pralki i zmywarki.

Ważne jest też sprawdzenie, czy balkon został wykonany zgodnie z umową (czy są np. kafelki mrozoodporne) i czy miejsce postojowe jest odpowiedniej wielkości i znajduje się w tym miejscu, które wybieraliśmy.

Zgłaszajmy wszystko, co wydaje nam się źle wykonane, nawet jeśli jest to rysa na oknie i dopiero po naprawieniu usterek podpisujmy protokół odbioru. Jeśli sami nie czujemy się na siłach aby odebrać mieszkanie poprośmy znajomego, który się na tym zna lub zatrudnijmy inspektora budowlanego, który za niewielką opłatą (maksymalnie 500 zł) dokładnie obejrzy mieszkanie i znajdzie niedoróbki. Wtedy będziemy mieli pewność, że nasze mieszkanie zostało solidnie zrobione.

Aleksandra Szarek

interia.pl

Jak odebrać upragniony dom?

Wybierając mieszkanie z oferty dewelopera, zwracamy uwagę na rozkład, strony świata, na które wychodzą okna, wysokość mieszkania. Chcemy, aby jakość wykończenia była na jak najwyższym poziomie. Jednak patrząc na już gotowy lokal często możemy być rozczarowani. Przed wprowadzeniem się do nowego mieszkania, musimy dokonać jego odbioru - o tym na co zwrócić uwagę pisze Aleksandra Szarek z Home Broker.

Polega to na tym, że wraz z przedstawicielem dewelopera oglądamy lokal, sprawdzamy, czy nie ma usterek, czy zgadza się metraż itd., a następnie podpisujemy protokół odbioru i otrzymujemy klucze. Podpisanie protokołu oznacza, że akceptujemy wygląd lokalu i że został on wykonany w taki sposób, jak przewidywała to umowa przedwstępna.

Niestety często zdarza się, że wykonawca pozostawił wiele niedoróbek, które często nie pozwalają na eksploatowanie mieszkania (krzywe ściany, źle podłączony kaloryfer, odpadające tynki, i wiele, wiele innych). Dlatego ważne jest, aby dobrze przyjrzeć się mieszkaniu i zgłosić wszelkie usterki zanim je odbierzemy. Dopiero po ich usunięciu powinno się podpisywać protokół odbiorczy.

Kiedy odbierać mieszkanie?

Termin odbioru proponuje nam deweloper. Starajmy wybierać się takie godziny, kiedy jest jeszcze jasno. Sprawdzimy w ten sposób, czy nasze mieszkanie jest faktycznie słoneczne, jak nas zapewniano. Przede wszystkim jednak łatwiej zauważymy ewentualne zacieki, przebarwienia, pęknięcia czy nierówne tynki.

Jak się przygotować?

Na odbiór mieszkania powinniśmy zabrać ze sobą kilka rzeczy, które na pewno nam się przydadzą. Przede wszystkim plan mieszkania, który pozwoli nam sprawdzić, czy lokal ma prawidłowy rozkład i czy okna i drzwi są na swoich miejscach. Od przedstawiciela dewelopera powinniśmy również otrzymać plan mieszkania z zaznaczonymi przewodami elektrycznymi i hydrauliką, który przyda nam się podczas wykończenia mieszkania.

Przyda nam się na pewno poziomica, przy pomocy której będziemy mogli zobaczyć, czy ściany są proste oraz sprawdzić wszystkie inne piony i poziomy. Pomocna będzie również miarka, którą zmierzymy powierzchnie pokoi. Wygodniejsze będzie jednak specjalne urządzenie do mierzenia powierzchni, jest ono proste i szybsze w użyciu (jednak nie kupujmy go, ewentualnie pożyczmy). Pamiętajmy, że każde odchylenia powyżej normy zapisanej w umowie przedwstępnej to zwrot pieniędzy (lub dopłata, jeśli metraż jest większy). Innym prostym narzędziem, jest duży kątownik, który pomoże nam sprawdzić czy w pomieszczeniach zachowane są kąty proste.

Co dokładnie sprawdzić?

Najważniejsze, to sprawdzić, czy mieszkanie jest wykonane zgodnie z projektem, to znaczy, czy poszczególne pomieszczenia mają taki metraż, jak zapisano w umowie i czy standard wykończenia jest taki, jak powinien być. Należy zwrócić uwagę, czy na ścianach nie ma pęknięć, zacieków, wybrzuszeń i czy zachowują pion oraz czy zachowane są kąty proste. Sprawdźmy również podłogę, czy jest równa i trzyma poziom. Wylewka powinna być płaska i gładka, bez żadnych dołków uniemożliwiających położenie paneli, parkietu czy terakoty. Musi być też równa we wszystkich miejscach, tak więc trzeba zwrócić uwagę, czy np. pod ścianami nie jest jej więcej.

Pamiętajmy o sprawdzeniu wszystkich okien i drzwi, czy prawidłowo się zamykają, czy jakieś elementy nie wystają, czy są szczelne. Zwróćmy też uwagę, czy nie są porysowane szyby oraz ramy okienne.

Nie zapominajmy o instalacjach. Zobaczmy, czy gniazdka elektryczne i telewizyjne, kontakty i kratki wentylacyjne są na swoich miejscach (posługując się planem). Aby sprawdzić, czy działa oświetlenie i jest prąd powinniśmy mieć ze sobą oprawkę i żarówkę oraz specjalny śrubokręt do sprawdzania prądu w gniazdkach (tzw. próbnik, który powinien świecić się po włożeniu do kontaktu). Zobaczmy, czy woda doprowadzona jest w prawidłowych miejscach i czy nie ma żadnych zacieków w okolicach dopływów. Sprawdźmy też, czy są podłączenia do pralki i zmywarki.

Ważne jest też sprawdzenie, czy balkon został wykonany zgodnie z umową (czy są np. kafelki mrozoodporne) i czy miejsce postojowe jest odpowiedniej wielkości i znajduje się w tym miejscu, które wybieraliśmy.

Zgłaszajmy wszystko, co wydaje nam się źle wykonane, nawet jeśli jest to rysa na oknie i dopiero po naprawieniu usterek podpisujmy protokół odbioru. Jeśli sami nie czujemy się na siłach aby odebrać mieszkanie poprośmy znajomego, który się na tym zna lub zatrudnijmy inspektora budowlanego, który za niewielką opłatą (maksymalnie 500 zł) dokładnie obejrzy mieszkanie i znajdzie niedoróbki. Wtedy będziemy mieli pewność, że nasze mieszkanie zostało solidnie zrobione.

Aleksandra Szarek

interia.pl

Sami deweloperzy już nie wierzą

Liczba wydanych zezwoleń na budowę mieszkań w okresie styczeń-marzec spadła o 13,8 proc. rdr i wyniosła 43,6 tys. - podał w poniedziałek GUS.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w okresie styczeń- marzec 2009 roku wyniosła 23,5 tys. i jest to o 38,4 proc. mniej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. GUS szacuje, że w końcu marca liczba mieszkań w budowie wyniosła 669,1 tys. Było to o 1,7 proc. mniej niż przed rokiem.

Fatalne lata 2010-2012.

Liczba mieszkań oddanych do użytku w 2009 roku spadnie do 130-150 tys. ze 165 tys. oddanych do użytku w 2008 - prognozuje Jacek Bielecki, dyrektor Polskiego Związku Firm Deweloperskich. Z wyliczeń wynika, że spadek liczby oddanych do użytku mieszkań w 2009 roku wyniesie więc 9-21 proc. Do użytku oddanych zostanie w tym roku 130-150 tys. mieszkań uważa Bielecki. W 2009 roku nastąpi konsumpcja boomu mieszkaniowego sprzed 2-3 lat. Na polskim rynku mieszkaniowym mamy do czynienia obecnie z dużą amplitudą popytową oraz z krótkim cyklem koniunkturalnym - dodaje Bielecki .

Dla rynku mieszkaniowego fatalne będą lata 2010-2012. Obecnie deweloperzy wstrzymują około 80 proc. inwestycji. Nikt nie chce bowiem budować mieszkań na skład - dodał Bielecki.

W 2011 r. braknie mieszkań?.

Zdaniem analityków z DI BRE BANKU , przewidujemy, że wyniki przedsprzedaży w 2009 roku będą w branży deweloperskiej bardzo słabe. Wzrostu ilości transakcji spodziewamy się w drugiej połowie roku, wtedy jednak zaostrzy się także konkurencja cenowa wśród deweloperów. Sprzedawać będą się mieszkania tanie, małe, ukończone. W 2009 roku i w pierwszej połowie 2010 roku utrzymywać będzie się nadpodaż mieszkań na rynku pierwotnym. Zniknie ona zdaniem analityków z DI BRE pod koniec 2010 roku. W takim scenariuszu spodziewamy się spadku cen ofertowych mieszkań o 30% (15% w2009 roku i 15% w 2010 roku). Spadki cen będą większe w przypadku działek deweloperskich. Zdaniem ekspertów, spadek cen wymaga osiągnięcie parytetu siły nabywczej z 2005 roku (stosunek średniego miesięcznego

wynagrodzenia do ceny m2 mieszkania). Historia pokazuje, że spadek nieruchomości bardzo

rzadko przekracza 15-20% rocznie.

W 2011 roku może braknąć mieszkań na rynku wtórnym, jeśli deweloperzy nie rozpoczną w 2010 roku odpowiedniej ilości nowych inwestycji (znaczenie tu ma sytuacja na rynku długu). Dostrzegamy też szanse realizacji scenariusza inflacyjnego. Mógłby on się zrealizować przy wyjściu gospodarek światowych z kryzysu (przełom 2010 i 2011 roku). Jego przyczyna byłaby drastycznie zwiększana baza monetarna, zaś skutkiem - wzrost cen nieruchomości i gruntów.

źródło informacji: INTERIA.PL

Sami deweloperzy już nie wierzą

Liczba wydanych zezwoleń na budowę mieszkań w okresie styczeń-marzec spadła o 13,8 proc. rdr i wyniosła 43,6 tys. - podał w poniedziałek GUS.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w okresie styczeń- marzec 2009 roku wyniosła 23,5 tys. i jest to o 38,4 proc. mniej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. GUS szacuje, że w końcu marca liczba mieszkań w budowie wyniosła 669,1 tys. Było to o 1,7 proc. mniej niż przed rokiem.

Fatalne lata 2010-2012.

Liczba mieszkań oddanych do użytku w 2009 roku spadnie do 130-150 tys. ze 165 tys. oddanych do użytku w 2008 - prognozuje Jacek Bielecki, dyrektor Polskiego Związku Firm Deweloperskich. Z wyliczeń wynika, że spadek liczby oddanych do użytku mieszkań w 2009 roku wyniesie więc 9-21 proc. Do użytku oddanych zostanie w tym roku 130-150 tys. mieszkań uważa Bielecki. W 2009 roku nastąpi konsumpcja boomu mieszkaniowego sprzed 2-3 lat. Na polskim rynku mieszkaniowym mamy do czynienia obecnie z dużą amplitudą popytową oraz z krótkim cyklem koniunkturalnym - dodaje Bielecki .

Dla rynku mieszkaniowego fatalne będą lata 2010-2012. Obecnie deweloperzy wstrzymują około 80 proc. inwestycji. Nikt nie chce bowiem budować mieszkań na skład - dodał Bielecki.

W 2011 r. braknie mieszkań?.

Zdaniem analityków z DI BRE BANKU , przewidujemy, że wyniki przedsprzedaży w 2009 roku będą w branży deweloperskiej bardzo słabe. Wzrostu ilości transakcji spodziewamy się w drugiej połowie roku, wtedy jednak zaostrzy się także konkurencja cenowa wśród deweloperów. Sprzedawać będą się mieszkania tanie, małe, ukończone. W 2009 roku i w pierwszej połowie 2010 roku utrzymywać będzie się nadpodaż mieszkań na rynku pierwotnym. Zniknie ona zdaniem analityków z DI BRE pod koniec 2010 roku. W takim scenariuszu spodziewamy się spadku cen ofertowych mieszkań o 30% (15% w2009 roku i 15% w 2010 roku). Spadki cen będą większe w przypadku działek deweloperskich. Zdaniem ekspertów, spadek cen wymaga osiągnięcie parytetu siły nabywczej z 2005 roku (stosunek średniego miesięcznego

wynagrodzenia do ceny m2 mieszkania). Historia pokazuje, że spadek nieruchomości bardzo

rzadko przekracza 15-20% rocznie.

W 2011 roku może braknąć mieszkań na rynku wtórnym, jeśli deweloperzy nie rozpoczną w 2010 roku odpowiedniej ilości nowych inwestycji (znaczenie tu ma sytuacja na rynku długu). Dostrzegamy też szanse realizacji scenariusza inflacyjnego. Mógłby on się zrealizować przy wyjściu gospodarek światowych z kryzysu (przełom 2010 i 2011 roku). Jego przyczyna byłaby drastycznie zwiększana baza monetarna, zaś skutkiem - wzrost cen nieruchomości i gruntów.

źródło informacji: INTERIA.PL

NBP:Franków do sierpnia nie braknie?

Operacje swapów walutowych z Narodowym Bankiem Szwajcarii będą kontynuowane przynajmniej do końca lipca 2009 roku - poinformował NBP w komunikacie.

"Narodowy Bank Szwajcarii, Europejski Bank Centralny, Narodowy Bank Polski oraz Magyar Nemzeti Bank (Węgierski Bank Narodowy) ogłaszają, że będą kontynuowały tygodniowe operacje swapów walutowych EUR/CHF przynajmniej do końca lipca 2009 r. w celu wsparcia dalszych pozytywnych zmian na krótkoterminowych rynkach pieniężnych franka szwajcarskiego" - napisano w komunikacie.

"Stopy procentowe stosowane do obliczania punktów swapowych zostaną bardziej dostosowane do rynkowych stóp procentowych" - napisano.

Na podstawie tego porozumienia Narodowy Bank Szwajcarii zasili NBP we franki szwajcarskie za euro, natomiast NBP zasili swoich kontrahentów we franki szwajcarskie w zamian za złote.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

NBP:Franków do sierpnia nie braknie?

Operacje swapów walutowych z Narodowym Bankiem Szwajcarii będą kontynuowane przynajmniej do końca lipca 2009 roku - poinformował NBP w komunikacie.

"Narodowy Bank Szwajcarii, Europejski Bank Centralny, Narodowy Bank Polski oraz Magyar Nemzeti Bank (Węgierski Bank Narodowy) ogłaszają, że będą kontynuowały tygodniowe operacje swapów walutowych EUR/CHF przynajmniej do końca lipca 2009 r. w celu wsparcia dalszych pozytywnych zmian na krótkoterminowych rynkach pieniężnych franka szwajcarskiego" - napisano w komunikacie.

"Stopy procentowe stosowane do obliczania punktów swapowych zostaną bardziej dostosowane do rynkowych stóp procentowych" - napisano.

Na podstawie tego porozumienia Narodowy Bank Szwajcarii zasili NBP we franki szwajcarskie za euro, natomiast NBP zasili swoich kontrahentów we franki szwajcarskie w zamian za złote.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Banki będą potrzebować kapitału?

Początek tygodnia na rynkach finansowych przyniósł niewielkie spadki na rynkach akcji i umacnianie się jena wobec dolara oraz dolara wobec innych ważniejszych walut. Rynek zdominował temat świńskiej grypy i jej ewentualnych następstw dla gospodarki oraz różnych sektorów rynku.

W kalendarzu nie było istotniejszych danych makroekonomicznych, dziś ważniejszą figurą jest jedynie indeks nastrojów gospodarstw domowych publikowany przez Conference Board (godzina 16.00, oczekiwany wzrost z 26 do 29,5 pkt.). Większy wpływ na rynek mogą mieć wyniki, które dziś podają m.in. BP, Daimler, Deutsche Bank i Pfizer.

Ciągle sporo niepewności towarzyszy kwestii adekwatności kapitałowej banków. Mimo zapewnień Geithnera, iż większość amerykańskich banków ma wystarczające kapitały, Wall Street Journal poinformował, iż Bank of America i Citigroup zostaną poproszone przez regulatorów o podniesienie kapitału, co dla rynku z pewnością nie byłoby dobrą informacją. W rezultacie po kolejnej próbie byków na początku wczorajszej sesji w USA nie tylko nie ma śladu, ale notujemy również spadki notowań na kontraktach na indeks S&P500 (w okolice 843 pkt.).

Przemysław Kwiecień

źródło informacji: x-Trade Brokers DM SA

interia.pl

Banki będą potrzebować kapitału?

Początek tygodnia na rynkach finansowych przyniósł niewielkie spadki na rynkach akcji i umacnianie się jena wobec dolara oraz dolara wobec innych ważniejszych walut. Rynek zdominował temat świńskiej grypy i jej ewentualnych następstw dla gospodarki oraz różnych sektorów rynku.

W kalendarzu nie było istotniejszych danych makroekonomicznych, dziś ważniejszą figurą jest jedynie indeks nastrojów gospodarstw domowych publikowany przez Conference Board (godzina 16.00, oczekiwany wzrost z 26 do 29,5 pkt.). Większy wpływ na rynek mogą mieć wyniki, które dziś podają m.in. BP, Daimler, Deutsche Bank i Pfizer.

Ciągle sporo niepewności towarzyszy kwestii adekwatności kapitałowej banków. Mimo zapewnień Geithnera, iż większość amerykańskich banków ma wystarczające kapitały, Wall Street Journal poinformował, iż Bank of America i Citigroup zostaną poproszone przez regulatorów o podniesienie kapitału, co dla rynku z pewnością nie byłoby dobrą informacją. W rezultacie po kolejnej próbie byków na początku wczorajszej sesji w USA nie tylko nie ma śladu, ale notujemy również spadki notowań na kontraktach na indeks S&P500 (w okolice 843 pkt.).

Przemysław Kwiecień

źródło informacji: x-Trade Brokers DM SA

interia.pl

Uproszczenia mogą utrudnić budowę domów

Architektom, inżynierom budownictwa oraz urbanistom nie podoba się zastąpienie pozwoleń budowlanych rejestracją. To skomplikuje, a nie uprości, formalności.
Pod koniec ubiegłego tygodnia Sejm zakończył prace nad zmianami upraszczającymi załatwianie formalności inwestycyjnych. Chodzi o nowelizację prawa budowlanego. Środowisko związane z budownictwem nie szczędzi jej słów krytyki.

Ryzyko wzrośnie
Nowela zastępuje pozwolenia na budowę i użytkowanie prostą procedurą rejestracji rozpoczęcia lub zakończenia budowy. Nie jesteśmy przeciwko rejestracji, uważamy tylko, że komplikuje ona, a nie ułatwia, formalności - twierdzi Sławomir Żak, prezes Izby Architektów RP.

Starosta nie będzie bowiem już kontrolował jakości projektów. Ich weryfikacja może nastąpić dopiero np. podczas realizacji inwestycji. Ponadto większość rejestracji nie będzie się kończyła wydaniem decyzji. Zniknie więc postępowanie administracyjne z udziałem stron.

Przez to wzrośnie ryzyko inwestora i koszty przedsięwzięcia. Może się też wydłużyć czas załatwiania formalności - ocenia Żak.

Osoby, które nie będą zadowolone z sąsiedztwa planowanego przedsięwzięcia, nie będą mogły zgłaszać swoich zastrzeżeń podczas postępowania o wydanie pozwolenia, bo go już nie będzie.
Jedyne, co im pozostanie, to proces cywilny. Sprawy cywilne toczą się latami - wyjaśnia Żak. W tym czasie inwestor nie będzie miał pewności, czy np. jego osiedle zostało wybudowane legalnie czy nie.

Gdy się okaże, że inwestycja narusza prawa właściciela sąsiedniej posesji, inwestor będzie musiał wypłacać wysokie odszkodowania. Co przełoży się na koszty inwestycji. Oczywiście znajdą się i tacy, którzy sprzedadzą mieszkania, a ewentualna odpowiedzialność spadnie wtedy na nowych nabywców.

Zła legislacja

Według Zbigniewa Grabowskiego, prezesa Polskiej Izby Budownictwa, zmiany rozgrzeszają urzędników z ewentualnych pomyłek, całą odpowiedzialność przenosząc na projektantów, kierowników budowy oraz innych uczestników procesu budowlanego.

Nie boimy się odpowiedzialności. Chodzi o to, żeby dokładnie było wiadomo, jak mamy postępować. Tymczasem brakuje jasnych przepisów regulujących cały proces inwestycyjny - dodaje Żak. Przykładem mogą być wyrysy i wypisy z miejscowych planów oraz decyzje ustalające warunki zabudowy, niezbędne przy projektowaniu. Ich zapisy są tak niejednoznaczne, że można je interpretować na różne sposoby. Tutaj też potrzebne są zmiany.

Wbrew konstytucji

Według Izby Architektów RP nie może być również tak, że państwo rezygnuje z aktywnej ochrony własności nieruchomości sąsiadujących z terenami objętymi rejestracją, cedując ją na sądy cywilne. Nowelizacja, pozbawiając właścicieli sąsiednich posesji prawa uczestniczenia w postępowaniu towarzyszącym wydawaniu decyzji, może naruszać ich konstytucyjne prawo ochrony własności.

Środowiska zawodowo związane z budownictwem zarzucają także parlamentowi zbędny pośpiech przy przygotowaniu przepisów.

Architekci rozważają zwrócenie się do prezydenta o zawetowanie noweli. Inżynierowie chcą wykorzystać sześciomiesięczne vacatio legis do przygotowania kolejnego projektu. To nic nowego. Prawo budowlane było zmieniane ponad 40 razy - dodaje prof. Grabowski.

Co się zmieni w przepisach
  • Pozwolenie na budowę zastąpi prosta rejestracja budowy. Wniosek z niezbędnymi dokumentami będzie się składało do starosty. Ten będzie miał 30 dni na zgłoszenie sprzeciwu, a jeśli tego w tym czasie nie zrobi, będzie można zaczynać prace
  • Rejestracja budowy będzie się kończyła wydaniem decyzji administracyjnej, jeżeli inwestycja będzie miała wpływ na obszary Natura 2000 lub gdy niezbędne będzie postępowanie oceniające wpływ inwestycji na środowisko
  • Zakończenie budowy także zamknie się rejestracją. W tej sprawie będzie się występowało do powiatowego inspektoratu nadzoru budowlanego
  • Proste roboty, które w tej chwili muszą być zgłaszane, nie będą wymagały żadnych formalności


Renata Krupa-Dąbrowska
Rzeczpospolita
wp.pl

Uproszczenia mogą utrudnić budowę domów

Architektom, inżynierom budownictwa oraz urbanistom nie podoba się zastąpienie pozwoleń budowlanych rejestracją. To skomplikuje, a nie uprości, formalności.
Pod koniec ubiegłego tygodnia Sejm zakończył prace nad zmianami upraszczającymi załatwianie formalności inwestycyjnych. Chodzi o nowelizację prawa budowlanego. Środowisko związane z budownictwem nie szczędzi jej słów krytyki.

Ryzyko wzrośnie
Nowela zastępuje pozwolenia na budowę i użytkowanie prostą procedurą rejestracji rozpoczęcia lub zakończenia budowy. Nie jesteśmy przeciwko rejestracji, uważamy tylko, że komplikuje ona, a nie ułatwia, formalności - twierdzi Sławomir Żak, prezes Izby Architektów RP.

Starosta nie będzie bowiem już kontrolował jakości projektów. Ich weryfikacja może nastąpić dopiero np. podczas realizacji inwestycji. Ponadto większość rejestracji nie będzie się kończyła wydaniem decyzji. Zniknie więc postępowanie administracyjne z udziałem stron.

Przez to wzrośnie ryzyko inwestora i koszty przedsięwzięcia. Może się też wydłużyć czas załatwiania formalności - ocenia Żak.

Osoby, które nie będą zadowolone z sąsiedztwa planowanego przedsięwzięcia, nie będą mogły zgłaszać swoich zastrzeżeń podczas postępowania o wydanie pozwolenia, bo go już nie będzie.
Jedyne, co im pozostanie, to proces cywilny. Sprawy cywilne toczą się latami - wyjaśnia Żak. W tym czasie inwestor nie będzie miał pewności, czy np. jego osiedle zostało wybudowane legalnie czy nie.

Gdy się okaże, że inwestycja narusza prawa właściciela sąsiedniej posesji, inwestor będzie musiał wypłacać wysokie odszkodowania. Co przełoży się na koszty inwestycji. Oczywiście znajdą się i tacy, którzy sprzedadzą mieszkania, a ewentualna odpowiedzialność spadnie wtedy na nowych nabywców.

Zła legislacja

Według Zbigniewa Grabowskiego, prezesa Polskiej Izby Budownictwa, zmiany rozgrzeszają urzędników z ewentualnych pomyłek, całą odpowiedzialność przenosząc na projektantów, kierowników budowy oraz innych uczestników procesu budowlanego.

Nie boimy się odpowiedzialności. Chodzi o to, żeby dokładnie było wiadomo, jak mamy postępować. Tymczasem brakuje jasnych przepisów regulujących cały proces inwestycyjny - dodaje Żak. Przykładem mogą być wyrysy i wypisy z miejscowych planów oraz decyzje ustalające warunki zabudowy, niezbędne przy projektowaniu. Ich zapisy są tak niejednoznaczne, że można je interpretować na różne sposoby. Tutaj też potrzebne są zmiany.

Wbrew konstytucji

Według Izby Architektów RP nie może być również tak, że państwo rezygnuje z aktywnej ochrony własności nieruchomości sąsiadujących z terenami objętymi rejestracją, cedując ją na sądy cywilne. Nowelizacja, pozbawiając właścicieli sąsiednich posesji prawa uczestniczenia w postępowaniu towarzyszącym wydawaniu decyzji, może naruszać ich konstytucyjne prawo ochrony własności.

Środowiska zawodowo związane z budownictwem zarzucają także parlamentowi zbędny pośpiech przy przygotowaniu przepisów.

Architekci rozważają zwrócenie się do prezydenta o zawetowanie noweli. Inżynierowie chcą wykorzystać sześciomiesięczne vacatio legis do przygotowania kolejnego projektu. To nic nowego. Prawo budowlane było zmieniane ponad 40 razy - dodaje prof. Grabowski.

Co się zmieni w przepisach
  • Pozwolenie na budowę zastąpi prosta rejestracja budowy. Wniosek z niezbędnymi dokumentami będzie się składało do starosty. Ten będzie miał 30 dni na zgłoszenie sprzeciwu, a jeśli tego w tym czasie nie zrobi, będzie można zaczynać prace
  • Rejestracja budowy będzie się kończyła wydaniem decyzji administracyjnej, jeżeli inwestycja będzie miała wpływ na obszary Natura 2000 lub gdy niezbędne będzie postępowanie oceniające wpływ inwestycji na środowisko
  • Zakończenie budowy także zamknie się rejestracją. W tej sprawie będzie się występowało do powiatowego inspektoratu nadzoru budowlanego
  • Proste roboty, które w tej chwili muszą być zgłaszane, nie będą wymagały żadnych formalności


Renata Krupa-Dąbrowska
Rzeczpospolita
wp.pl

Radio Maryja omija zakaz reklam i promuje SKOK-i

Radio Maryja napędza klientów SKOK-om. Kasy zaś płacą fundacji Lux Veritatis o. Rydzyka za głowę każdego zwerbowanego - pisze "Gazeta Wyborcza".
Zgodnie z ustawą o RTV Radiu Maryja nie wolno nadawać płatnych reklam, ale o. Tadeusz Rydzyk i szef SKOK-ów Grzegorz Bierecki znaleźli na to sposób - informuje gazeta. Na początku miesiąca podpisali "umowę w dziedzinie społecznej edukacji finansowej".

SKOK Stefczyka (największa kasa systemu SKOK) ustanowił fundusz, z którego będzie wypłacał pieniądze toruńskiej szkole Rydzyka. SKOK-i zapłacą też należącej do redemptorysty fundacji Lux Veritatis za klienta, który powie przy okienku, że zgłosił się, bo usłyszał o kasach w Radiu Maryja.
Byłoby dobrze, gdyby państwo mówili, wchodząc, że są w Rodzinie Radia Maryja i że dowiedzieli się z programu o możliwości oszczędzania - apelował na antenie o. Dariusz Drążek. Wtedy wspomagacie drobnym groszem Radio Maryja, telewizję Trwam albo naszą fundację, albo Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej. Ale to nie tak, że z państwa pieniędzy pójdzie jakiś grosz, tylko SKOK-i wspomogą te dzieła - wyjaśniał prowadzący program.
wp.pl/
PAP (06:26)

Radio Maryja omija zakaz reklam i promuje SKOK-i

Radio Maryja napędza klientów SKOK-om. Kasy zaś płacą fundacji Lux Veritatis o. Rydzyka za głowę każdego zwerbowanego - pisze "Gazeta Wyborcza".
Zgodnie z ustawą o RTV Radiu Maryja nie wolno nadawać płatnych reklam, ale o. Tadeusz Rydzyk i szef SKOK-ów Grzegorz Bierecki znaleźli na to sposób - informuje gazeta. Na początku miesiąca podpisali "umowę w dziedzinie społecznej edukacji finansowej".

SKOK Stefczyka (największa kasa systemu SKOK) ustanowił fundusz, z którego będzie wypłacał pieniądze toruńskiej szkole Rydzyka. SKOK-i zapłacą też należącej do redemptorysty fundacji Lux Veritatis za klienta, który powie przy okienku, że zgłosił się, bo usłyszał o kasach w Radiu Maryja.
Byłoby dobrze, gdyby państwo mówili, wchodząc, że są w Rodzinie Radia Maryja i że dowiedzieli się z programu o możliwości oszczędzania - apelował na antenie o. Dariusz Drążek. Wtedy wspomagacie drobnym groszem Radio Maryja, telewizję Trwam albo naszą fundację, albo Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej. Ale to nie tak, że z państwa pieniędzy pójdzie jakiś grosz, tylko SKOK-i wspomogą te dzieła - wyjaśniał prowadzący program.
wp.pl/
PAP (06:26)

Spekulanci znowu osłabiają złotego

Od połowy kwietnia frank zdrożał o 24 gr. Oznacza to, że rata kredytu hipotecznego poszła w górę w ciągu kilkunastu dni o 100-200 zł. Przyczyną są opcje i spekulacje na walutach.
W połowie kwietnia cena franka spadła do ok. 2,8 zł. Wczoraj wartość szwajcarskiej waluty wzrosła do prawie 3,04 zł, czyli łączny wzrost wyniósł około 20 gr. Sytuacja powtarza się już w kolejnych miesiącach, czyli mamy relatywnie mocnego złotego w okolicach 15 i słabego pod koniec miesiąca.

Tak jest w tym miesiącu, tak będzie jeszcze pod koniec maja, czerwca i jeszcze w lipcu, gdy wygaśnie ostatnia większa grupa opcji walutowych - prognozuje Jacek Maliszewski z Alpha Financial Services.
W tym samym rytmie zmieniają się ceny euro i dolara. Od połowy do końca miesiąca euro zdrożało o 30 gr, a dolar o ok. 27 gr. Biorąc pod uwagę, że większość kredytów mieszkaniowych w Polsce nominowana jest we franku, to osoba, która spłacała przeciętny kredyt w połowie miesiąca, zapłaciła o 100-200 zł niższą ratę niż kredytobiorca, któremu termin spłaty przypada np. dzisiaj.

Fakt, że w określonych terminach rozliczane są kolejne opcje, nie jest obojętny dla tak płytkiego rynku walutowego jak nasz uważa Wojciech Kwaśniak, były szef nadzoru bankowego.

Z powodu opcji pod koniec miesiąca popyt na waluty jest więc większy i ich cena rośnie. Zdaniem ekspertów nie tłumaczy to jednak całego zjawiska.

Nie tylko z powodu opcji

Według mnie ten wzrost to spekulacja. Trudno powiedzieć, jaka jest skala operacji na rynku walutowym, spowodowanych przez opcje, ale w normalnych warunkach nawet duże przepływy nie miały żadnego wpływu na nasz rynek walutowy - twierdzi Elwir Świętochowski z Rabobanku.

Mamy klasyczne pompowanie walut pod koniec miesiąca. Niby jest zrozumiała awersja do ryzyka, ale zastanawiające, że węgierski forint nie stracił ostatnio na wartości tak wiele jak polski złoty - dodaje Piotr Pazio, diler z Polbanku.

Zjawisko obserwowane jest od kilku miesięcy. W rezultacie coraz więcej inwestorów na rynku walutowym stara się je wykorzystać, a więc i wahania są coraz większe.

Nawet inwestorzy, którzy do tej pory stali z boku, starają się wykorzystać sytuację, bo widzą, że warto kupić walutę kilka dni przed końcem miesiąca, bo ostatniego dnia sprzeda się ją drożej - mówi Jacek Maliszewski.
Opcje to wygodny pretekst

Nie można też wykluczyć spekulacji instytucji finansowych zaangażowanych w opcje, które aby więcej zarobić, mogą podbijać kursy walut. Zdaniem ekspertów opcje walutowe to w tej chwili po prostu wygodny pretekst, pod który gra większość uczestników rynku walutowego.

Kiedyś jak 100 mln euro przechodziło przez rynek, to nie miało to dużego znaczenia i nikt tego nawet nie zauważał. Dzisiaj 100 milionów może oznaczać podniesienie ceny waluty o 10 gr - uważa Elwir Świętochowski.
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-28 (06:45)

Spekulanci znowu osłabiają złotego

Od połowy kwietnia frank zdrożał o 24 gr. Oznacza to, że rata kredytu hipotecznego poszła w górę w ciągu kilkunastu dni o 100-200 zł. Przyczyną są opcje i spekulacje na walutach.
W połowie kwietnia cena franka spadła do ok. 2,8 zł. Wczoraj wartość szwajcarskiej waluty wzrosła do prawie 3,04 zł, czyli łączny wzrost wyniósł około 20 gr. Sytuacja powtarza się już w kolejnych miesiącach, czyli mamy relatywnie mocnego złotego w okolicach 15 i słabego pod koniec miesiąca.

Tak jest w tym miesiącu, tak będzie jeszcze pod koniec maja, czerwca i jeszcze w lipcu, gdy wygaśnie ostatnia większa grupa opcji walutowych - prognozuje Jacek Maliszewski z Alpha Financial Services.
W tym samym rytmie zmieniają się ceny euro i dolara. Od połowy do końca miesiąca euro zdrożało o 30 gr, a dolar o ok. 27 gr. Biorąc pod uwagę, że większość kredytów mieszkaniowych w Polsce nominowana jest we franku, to osoba, która spłacała przeciętny kredyt w połowie miesiąca, zapłaciła o 100-200 zł niższą ratę niż kredytobiorca, któremu termin spłaty przypada np. dzisiaj.

Fakt, że w określonych terminach rozliczane są kolejne opcje, nie jest obojętny dla tak płytkiego rynku walutowego jak nasz uważa Wojciech Kwaśniak, były szef nadzoru bankowego.

Z powodu opcji pod koniec miesiąca popyt na waluty jest więc większy i ich cena rośnie. Zdaniem ekspertów nie tłumaczy to jednak całego zjawiska.

Nie tylko z powodu opcji

Według mnie ten wzrost to spekulacja. Trudno powiedzieć, jaka jest skala operacji na rynku walutowym, spowodowanych przez opcje, ale w normalnych warunkach nawet duże przepływy nie miały żadnego wpływu na nasz rynek walutowy - twierdzi Elwir Świętochowski z Rabobanku.

Mamy klasyczne pompowanie walut pod koniec miesiąca. Niby jest zrozumiała awersja do ryzyka, ale zastanawiające, że węgierski forint nie stracił ostatnio na wartości tak wiele jak polski złoty - dodaje Piotr Pazio, diler z Polbanku.

Zjawisko obserwowane jest od kilku miesięcy. W rezultacie coraz więcej inwestorów na rynku walutowym stara się je wykorzystać, a więc i wahania są coraz większe.

Nawet inwestorzy, którzy do tej pory stali z boku, starają się wykorzystać sytuację, bo widzą, że warto kupić walutę kilka dni przed końcem miesiąca, bo ostatniego dnia sprzeda się ją drożej - mówi Jacek Maliszewski.
Opcje to wygodny pretekst

Nie można też wykluczyć spekulacji instytucji finansowych zaangażowanych w opcje, które aby więcej zarobić, mogą podbijać kursy walut. Zdaniem ekspertów opcje walutowe to w tej chwili po prostu wygodny pretekst, pod który gra większość uczestników rynku walutowego.

Kiedyś jak 100 mln euro przechodziło przez rynek, to nie miało to dużego znaczenia i nikt tego nawet nie zauważał. Dzisiaj 100 milionów może oznaczać podniesienie ceny waluty o 10 gr - uważa Elwir Świętochowski.
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-28 (06:45)

Skwer Skanderbega w Tiranie zostanie zmieniony przez Belgów

Skwer Skanderbega w Tiranie  zostanie zmieniony przez Belgów
Kilku lat temu stolica Albanii, Tirana, była miastem nieistniejącym na umysłowej mapie Europy. Była to leksykalna nazwa, możliwa odpowiedź w teleturnieju. W najlepszym razie centrum politycznego poruszenia, zamieszek, ubóstwa i wendety.
Od tego czasu kraj zniknął z czołowych wiadomości TV – to dobry znak. Faktycznie, kraj nadzwyczajnie rozwinął się w ostatnich latach – szczególnie Tirana, która zmieniła się z sennego małego miasta w jedną z najbardziej dynamicznych i najbarwniejszych metropolii Bałkanów.

To zaczęło się jako barwna odmładzająca kuracja …
Barwny, w najprawdziwszym sensie słowa, Edi Rama został wybrany burmistrzem w 2000 roku. Zarządził wtedy radykalną kurację odmładzania i odnawiania szarych i zniszczonych budynków. Najbardziej oczywistym znakiem nowego kursu były wielokolorowe fasady zmieniające wygląd starych, nudnych, szarych domów. „Kiedy pomalowaliśmy pierwszy budynek – na fioletowo i pomarańczowo – otrzymałem  telefon: na ulicy są setki ludzi, jest zator w  ruchu. I wszyscy zaczęli mówić o kolorach! Po raz pierwszy ludzie dyskutowali o czymś, co zaistniało, nie o najszybszej możliwej drodze, by zmienić kraj” mówił Rama na Biennale Architektury w Rotterdamie.


Dzięki tym projektom Edi Rama - został wybrany Burmistrzem Świata w 2004 roku - ulice Tirany teraz są oświetlone, nielegalnie zbudowane budynki i kioski zostały zburzone, a parki i zielone tereny zostały powiększone w trakcie realizacji projektu „Czyste i Zielone”.

…mająca na celu dogłębne odnowienie
Teraz przyszła pora na odnowienie głównego placu miasta - który nosi imię  narodowego bohatera albańskiego Skanderbega. Zwycięzcą międzynarodowego przetargu została firma 51N4E z Brukseli, która realizuje projekt we współpracy z albańskim artystą Anri Sala. Projekt Belgów bazuje na założeniach architektów, takich jak nowojorczyk Daniel Libeskind, Josep Lluis Mateo z Hiszpanii czy holenderskie biuro MVRDV.
Przebudowa skweru stała się koniecznością, ponieważ tam koncentruje się największy ruch. Są tu: opera, muzeum narodowe i narodowy bank, ale także budynki postawione nielegalnie w 1990 roku. Plac jest kwadratem, który mierzy 170 na 170 metrów, centralne części skweru będą wzniesione o trzy metry. „W centrum linii niedawno posadzonych drzew, postawiona będzie trzymetrowa piramida. Chcemy stworzyć przestrzeń, która oferuje ucieczkę z tego miejsca, które pogrążone jest w nieustannym  ruchu”, wyjaśnia John Anrys, jeden z architektów w 51N4E. (wk)

Źródło: Property Jornal Polska Giełda Nieruchomości 04-05/09

Skwer Skanderbega w Tiranie zostanie zmieniony przez Belgów

Skwer Skanderbega w Tiranie  zostanie zmieniony przez Belgów
Kilku lat temu stolica Albanii, Tirana, była miastem nieistniejącym na umysłowej mapie Europy. Była to leksykalna nazwa, możliwa odpowiedź w teleturnieju. W najlepszym razie centrum politycznego poruszenia, zamieszek, ubóstwa i wendety.
Od tego czasu kraj zniknął z czołowych wiadomości TV – to dobry znak. Faktycznie, kraj nadzwyczajnie rozwinął się w ostatnich latach – szczególnie Tirana, która zmieniła się z sennego małego miasta w jedną z najbardziej dynamicznych i najbarwniejszych metropolii Bałkanów.

To zaczęło się jako barwna odmładzająca kuracja …
Barwny, w najprawdziwszym sensie słowa, Edi Rama został wybrany burmistrzem w 2000 roku. Zarządził wtedy radykalną kurację odmładzania i odnawiania szarych i zniszczonych budynków. Najbardziej oczywistym znakiem nowego kursu były wielokolorowe fasady zmieniające wygląd starych, nudnych, szarych domów. „Kiedy pomalowaliśmy pierwszy budynek – na fioletowo i pomarańczowo – otrzymałem  telefon: na ulicy są setki ludzi, jest zator w  ruchu. I wszyscy zaczęli mówić o kolorach! Po raz pierwszy ludzie dyskutowali o czymś, co zaistniało, nie o najszybszej możliwej drodze, by zmienić kraj” mówił Rama na Biennale Architektury w Rotterdamie.


Dzięki tym projektom Edi Rama - został wybrany Burmistrzem Świata w 2004 roku - ulice Tirany teraz są oświetlone, nielegalnie zbudowane budynki i kioski zostały zburzone, a parki i zielone tereny zostały powiększone w trakcie realizacji projektu „Czyste i Zielone”.

…mająca na celu dogłębne odnowienie
Teraz przyszła pora na odnowienie głównego placu miasta - który nosi imię  narodowego bohatera albańskiego Skanderbega. Zwycięzcą międzynarodowego przetargu została firma 51N4E z Brukseli, która realizuje projekt we współpracy z albańskim artystą Anri Sala. Projekt Belgów bazuje na założeniach architektów, takich jak nowojorczyk Daniel Libeskind, Josep Lluis Mateo z Hiszpanii czy holenderskie biuro MVRDV.
Przebudowa skweru stała się koniecznością, ponieważ tam koncentruje się największy ruch. Są tu: opera, muzeum narodowe i narodowy bank, ale także budynki postawione nielegalnie w 1990 roku. Plac jest kwadratem, który mierzy 170 na 170 metrów, centralne części skweru będą wzniesione o trzy metry. „W centrum linii niedawno posadzonych drzew, postawiona będzie trzymetrowa piramida. Chcemy stworzyć przestrzeń, która oferuje ucieczkę z tego miejsca, które pogrążone jest w nieustannym  ruchu”, wyjaśnia John Anrys, jeden z architektów w 51N4E. (wk)

Źródło: Property Jornal Polska Giełda Nieruchomości 04-05/09

Zmiany w prawie budowlanym. Będzie mniej biurokracji?

Nowelizacja prawa budowlanego zawiera m.in.zniesienie obowiązku uzyskania pozwolenia na budowę na niektóre budowle. Ale to niejedyne zmiany.

W dniu 12 lutego 2009 roku Sejm uchwalił ustawę o zmianie ustawy - Prawo budowlane oraz o zmianie niektórych ustaw (dalej Nowelizacja). Zgodnie z uzasadnieniem projektu Nowelizacji, ma ona na celu wprowadzenie ułatwień w prowadzeniu procesu inwestycyjnego poprzez znaczne skrócenie czasu niezbędnego do przygotowania inwestycji, co ma mieć pozytywny wpływ na rozwój gospodarczy i przyczynić się do wzrostu konkurencyjności polskiej gospodarki. Jeżeli proponowane rozwiązania wejdą w życie, istotnie zmieni się struktura całego procesu budowlanego.

Najważniejszym rozwiązaniem zawartym w nowelizacji jest zniesienie obowiązku uzyskiwania pozwolenia na budowę. Dotychczas, co do zasady, jakiekolwiek roboty budowlane można było prowadzić na podstawie ostatecznej decyzji o udzieleniu pozwolenia na budowę, przy czym ustawa - prawo budowlane zawierała zamknięty katalog zamierzeń budowlanych, co do których uzyskiwanie takiej decyzji nie było konieczne.

Ponadto, niektóre roboty budowlane, przede wszystkim te zwolnione z obowiązku uzyskania pozwolenia na budowę, można było prowadzić na podstawie stosownego zgłoszenia do właściwego organu. Inwestor był zobowiązany do powiadomienia właściwego organu o zamiarze realizacji danego zamierzenia budowlanego oraz do przekazania organowi odpowiedniej dokumentacji, a następnie po upływie 30 dni od dnia złożenia dokumentów inwestor mógł rozpocząć prace budowlane, o ile właściwy organ administracji architektoniczno-budowlanej nie sprzeciwił się temu w formie decyzji administracyjnej w wyżej wzmiankowanym terminie 30 dni.

Według nowych przepisów, budowa obiektu budowlanego będzie, co do zasady, wymagała zgłoszenia właściwemu organowi administracji architektoniczno-budowlanej, zaś roboty budowlane będzie można rozpocząć po upływie 30 dni od dnia zgłoszenia tych robót, o ile organ nie wniesie sprzeciwu w formie decyzji administracyjnej. Nowelizacja wskazuje także rodzaje robót budowlanych niewymagających nawet zgłoszenia, a także rodzaje robót budowlanych wymagających jedynie zgłoszenia, lecz nieniosących za sobą konieczności sporządzania projektu budowlanego.

Jeżeli planowane roboty budowlane są zaliczane do przedsięwzięć mogących oddziaływać na środowisko lub mogących znacząco oddziaływać na obszar NATURA 2000 i wymagają przeprowadzenia oceny oddziaływania na środowisko lub oceny oddziaływania na obszar NATURA 2000, wówczas inwestor będzie musiał wystąpić o uzyskanie decyzji o rejestracji budowy.

Przedmiotową decyzję inwestor uzyska w terminie 30 dni od dnia zgłoszenia wniosku w tym zakresie. Należy jednak zwrócić uwagę na okoliczność, że organ będzie miał możliwość wezwania inwestora, w formie niezaskarżalnego postanowienia, do uzupełnienia zgłoszenia lub projektu budowlanego w terminie 6 miesięcy od dnia doręczenia postanowienia, przy czym organ będzie mógł wydać takie postanowienie tylko raz.

W takiej sytuacji, 30 dniowy termin na wydanie decyzji o rejestracji budowy będzie biegł od uzupełnienia dokumentacji przez inwestora. Ponadto, Nowelizacja znosi instytucję zatwierdzania projektu budowlanego decyzją administracyjną, co dotychczas było dokonywane albo w ramach pozwolenia na budowę albo w ramach odrębnej decyzji administracyjnej.

Założeniem przedmiotowej regulacji jest zwiększenie aktywności organów administracji architektoniczno-budowlanej w stosunku do inwestorów. Jeżeli inwestor dokona zgłoszenia planowanych robót budowlanych i organ w terminie 30 dni nie zajmie stanowiska w tej sprawie, inwestor będzie musiał jedynie jeszcze zawiadomić organ nadzoru budowlanego o rozpoczęciu robót i może przystąpić do realizacji swojego zamierzenia.

Przedmiotowa regulacja znacznie przyśpieszy proces inwestycyjny szczególnie w przypadku tych zamierzeń inwestycyjnych, które nie będą wymagały decyzji o rejestracji budowy. Dzięki proponowanej zmianie inwestor w stosunkowo krótkim okresie czasu uzyska informację o dopuszczalności lub niedopuszczalności realizacji swojej inwestycji.

Ponadto Nowelizacja znosi także obowiązek uzyskiwania pozwolenia na użytkowanie. Dotychczas, przed przystąpieniem do użytkowania obiektu budowlanego, inwestor musiał uzyskać pozwolenie na użytkowanie, o ile obiekt został wzniesiony na podstawie pozwolenia na budowę i należał do odpowiedniej kategorii obiektów bądź jeżeli organ nałożył na inwestora taki obowiązek lub gdy przystąpienie do użytkowania miało nastąpić przed ukończeniem wszystkich robót budowlanych.

Ponadto, inwestor, który ubiegał się o uzyskanie pozwolenia na użytkowanie, był zobowiązany do zawiadomienia o zakończeniu budowy organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Państwowej Inspekcji Pracy oraz Państwowej Straży Pożarnej. Zgodnie z założeniami Nowelizacji, do użytkowania obiektów budowlanych podlegających rejestracji można będzie przystąpić po zawiadomieniu właściwego organu o zakończeniu budowy, o ile ten nie wniesie sprzeciwu w formie decyzji w terminie 21 dni od dnia doręczenia zawiadomienia.

Ponadto inwestor w dalszym ciągu będzie zobowiązany do zawiadamiania organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Państwowej Inspekcji Pracy oraz Państwowej Straży Pożarnej, przy czym nowe przepisy zakładają, że taki obowiązek nie powstanie w przypadku niektórych kategorii obiektów, np. w przypadku budynków mieszkalnych jednorodzinnych.

Nowelizacja przewiduje także, że w określonych przypadkach inwestor będzie musiał uzyskać decyzję administracyjną potwierdzającą zakończenie budowy. Taka sytuacja wystąpi wówczas, gdy organ wprost nałoży na inwestora taki obowiązek lub w sytuacji, gdy inwestor będzie chciał przystąpić do użytkowania obiektu budowlanego przed wykonaniem wszystkich robót budowlanych.

Z pozostałych zmian przewidzianych przez Nowelizację, warto zwrócić szczególną uwagę zmianę w zakresie postępowania legalizacyjnego. Według obowiązujących przepisów, istnieje możliwość legalizacji obiektu budowlanego wzniesionego bez uzyskania pozwolenia na budowę, o ile zrealizowana inwestycja jest zgodna z przepisami szczególnymi a także pod warunkiem wniesienia przez inwestora opłaty legalizacyjnej. Jej wysokość jest każdorazowo ustalana dla konkretnej inwestycji, zgodnie ze wzorem i przelicznikami podanymi w prawie budowlanym.

Nowelizacja zakłada jednolitą stawkę opłaty legalizacyjnej dla wszelkich inwestycji w kwocie 5 000 zł. Przedmiotowa zmiana ma duże znaczenie praktyczne, gdyż opłaty legalizacyjne obliczane według aktualnych przepisów są znacznie wyższe. Przykładowo, legalizacja budynku mieszkalnego jednorodzinnego kosztuje obecnie dziesięciokrotnie  więcej.

Reasumując, omawiana Nowelizacja dokonuje istotnych zmian w przebiegu procesu budowlanego. Najważniejszą konsekwencją proponowanych rozwiązań jest zmiana pozycji inwestora w stosunku do organów administracji architektoniczno budowlanej. Dotychczas, inwestor musiał oczekiwać na wydanie przez właściwe organy stosownych decyzji, co w sposób istotny wydłużało proces inwestycyjny, a zatem poprzedzający możliwość rozpoczęcia faktycznej realizacji inwestycji.

Nowe przepisy ograniczą konieczność wydawania decyzji administracyjnych, co z całą pewnością wpłynie na szybkość postępowania, a tym samym na długość okresu poprzedzającego rozpoczęcie realizacji inwestycji. Według nowych regulacji, inwestor będzie zobowiązany jedynie stworzyć właściwym organom możliwość ingerencji w przebieg procesu budowlanego; jeżeli organy administracji architektoniczno-budowlanej nie skorzystają z tej możliwości, inwestor będzie mógł realizować swoje zamierzenia inwestycyjne bez przeszkód.

Wątpliwości budzi natomiast nowa terminologia wprowadzona przepisami Nowelizacji: zamiast dotychczasowej decyzji administracyjnej pozwolenie na budowę, organy będą wydawać inną decyzję administracyjną - decyzję o rejestracji budowy, zaś zamiast decyzji - pozwolenie na użytkowanie organy będą wydawały inną decyzję - potwierdzenie zakończenia budowy.

Choć zakres sytuacji, w których będą wydawane te decyzje, został zawężony w porównaniu do aktualnego stanu prawnego, sama istota zagadnienia pozostała niezmieniona. W związku z powyższym wydaje się, że te same zmiany mogły być zrealizowane w ramach ugruntowanych już w polskim systemie prawnym instytucji pozwolenia na budowę oraz pozwolenia na użytkowanie.

Jak w każdym przypadku to praktyka stosowania nowych przepisów przesądzi o tym czy objęte Nowelizacją zmiany spełnią pokładane w nich nadzieje. Pozostaje mieć nadzieję, że założenia, które legły u podstaw Nowelizacji, nie zostaną unicestwione lub wypaczone w praktyce ich stosowania.

Należy zaznaczyć, że Nowelizacja zakłada wejście w życie omówionych regulacji po upływie 6 miesięcy od dnia ogłoszenia w Dzienniku Ustaw. Biorąc pod uwagę okoliczność, że zgodnie z informacjami przekazanymi przez Biuro Prawne Kancelarii Prezydenta RP do dnia 22 kwietnia 2009 roku omawiana ustawa nie została przesłana Prezydentowi do podpisu, przedmiotowe regulacje wejdą w życie najwcześniej w drugiej połowie bieżącego roku.
Zmiany w prawie budowlanym. Będzie mniej biurokracji?

Zmiany w prawie budowlanym. Będzie mniej biurokracji?

Nowelizacja prawa budowlanego zawiera m.in.zniesienie obowiązku uzyskania pozwolenia na budowę na niektóre budowle. Ale to niejedyne zmiany.

W dniu 12 lutego 2009 roku Sejm uchwalił ustawę o zmianie ustawy - Prawo budowlane oraz o zmianie niektórych ustaw (dalej Nowelizacja). Zgodnie z uzasadnieniem projektu Nowelizacji, ma ona na celu wprowadzenie ułatwień w prowadzeniu procesu inwestycyjnego poprzez znaczne skrócenie czasu niezbędnego do przygotowania inwestycji, co ma mieć pozytywny wpływ na rozwój gospodarczy i przyczynić się do wzrostu konkurencyjności polskiej gospodarki. Jeżeli proponowane rozwiązania wejdą w życie, istotnie zmieni się struktura całego procesu budowlanego.

Najważniejszym rozwiązaniem zawartym w nowelizacji jest zniesienie obowiązku uzyskiwania pozwolenia na budowę. Dotychczas, co do zasady, jakiekolwiek roboty budowlane można było prowadzić na podstawie ostatecznej decyzji o udzieleniu pozwolenia na budowę, przy czym ustawa - prawo budowlane zawierała zamknięty katalog zamierzeń budowlanych, co do których uzyskiwanie takiej decyzji nie było konieczne.

Ponadto, niektóre roboty budowlane, przede wszystkim te zwolnione z obowiązku uzyskania pozwolenia na budowę, można było prowadzić na podstawie stosownego zgłoszenia do właściwego organu. Inwestor był zobowiązany do powiadomienia właściwego organu o zamiarze realizacji danego zamierzenia budowlanego oraz do przekazania organowi odpowiedniej dokumentacji, a następnie po upływie 30 dni od dnia złożenia dokumentów inwestor mógł rozpocząć prace budowlane, o ile właściwy organ administracji architektoniczno-budowlanej nie sprzeciwił się temu w formie decyzji administracyjnej w wyżej wzmiankowanym terminie 30 dni.

Według nowych przepisów, budowa obiektu budowlanego będzie, co do zasady, wymagała zgłoszenia właściwemu organowi administracji architektoniczno-budowlanej, zaś roboty budowlane będzie można rozpocząć po upływie 30 dni od dnia zgłoszenia tych robót, o ile organ nie wniesie sprzeciwu w formie decyzji administracyjnej. Nowelizacja wskazuje także rodzaje robót budowlanych niewymagających nawet zgłoszenia, a także rodzaje robót budowlanych wymagających jedynie zgłoszenia, lecz nieniosących za sobą konieczności sporządzania projektu budowlanego.

Jeżeli planowane roboty budowlane są zaliczane do przedsięwzięć mogących oddziaływać na środowisko lub mogących znacząco oddziaływać na obszar NATURA 2000 i wymagają przeprowadzenia oceny oddziaływania na środowisko lub oceny oddziaływania na obszar NATURA 2000, wówczas inwestor będzie musiał wystąpić o uzyskanie decyzji o rejestracji budowy.

Przedmiotową decyzję inwestor uzyska w terminie 30 dni od dnia zgłoszenia wniosku w tym zakresie. Należy jednak zwrócić uwagę na okoliczność, że organ będzie miał możliwość wezwania inwestora, w formie niezaskarżalnego postanowienia, do uzupełnienia zgłoszenia lub projektu budowlanego w terminie 6 miesięcy od dnia doręczenia postanowienia, przy czym organ będzie mógł wydać takie postanowienie tylko raz.

W takiej sytuacji, 30 dniowy termin na wydanie decyzji o rejestracji budowy będzie biegł od uzupełnienia dokumentacji przez inwestora. Ponadto, Nowelizacja znosi instytucję zatwierdzania projektu budowlanego decyzją administracyjną, co dotychczas było dokonywane albo w ramach pozwolenia na budowę albo w ramach odrębnej decyzji administracyjnej.

Założeniem przedmiotowej regulacji jest zwiększenie aktywności organów administracji architektoniczno-budowlanej w stosunku do inwestorów. Jeżeli inwestor dokona zgłoszenia planowanych robót budowlanych i organ w terminie 30 dni nie zajmie stanowiska w tej sprawie, inwestor będzie musiał jedynie jeszcze zawiadomić organ nadzoru budowlanego o rozpoczęciu robót i może przystąpić do realizacji swojego zamierzenia.

Przedmiotowa regulacja znacznie przyśpieszy proces inwestycyjny szczególnie w przypadku tych zamierzeń inwestycyjnych, które nie będą wymagały decyzji o rejestracji budowy. Dzięki proponowanej zmianie inwestor w stosunkowo krótkim okresie czasu uzyska informację o dopuszczalności lub niedopuszczalności realizacji swojej inwestycji.

Ponadto Nowelizacja znosi także obowiązek uzyskiwania pozwolenia na użytkowanie. Dotychczas, przed przystąpieniem do użytkowania obiektu budowlanego, inwestor musiał uzyskać pozwolenie na użytkowanie, o ile obiekt został wzniesiony na podstawie pozwolenia na budowę i należał do odpowiedniej kategorii obiektów bądź jeżeli organ nałożył na inwestora taki obowiązek lub gdy przystąpienie do użytkowania miało nastąpić przed ukończeniem wszystkich robót budowlanych.

Ponadto, inwestor, który ubiegał się o uzyskanie pozwolenia na użytkowanie, był zobowiązany do zawiadomienia o zakończeniu budowy organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Państwowej Inspekcji Pracy oraz Państwowej Straży Pożarnej. Zgodnie z założeniami Nowelizacji, do użytkowania obiektów budowlanych podlegających rejestracji można będzie przystąpić po zawiadomieniu właściwego organu o zakończeniu budowy, o ile ten nie wniesie sprzeciwu w formie decyzji w terminie 21 dni od dnia doręczenia zawiadomienia.

Ponadto inwestor w dalszym ciągu będzie zobowiązany do zawiadamiania organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Państwowej Inspekcji Pracy oraz Państwowej Straży Pożarnej, przy czym nowe przepisy zakładają, że taki obowiązek nie powstanie w przypadku niektórych kategorii obiektów, np. w przypadku budynków mieszkalnych jednorodzinnych.

Nowelizacja przewiduje także, że w określonych przypadkach inwestor będzie musiał uzyskać decyzję administracyjną potwierdzającą zakończenie budowy. Taka sytuacja wystąpi wówczas, gdy organ wprost nałoży na inwestora taki obowiązek lub w sytuacji, gdy inwestor będzie chciał przystąpić do użytkowania obiektu budowlanego przed wykonaniem wszystkich robót budowlanych.

Z pozostałych zmian przewidzianych przez Nowelizację, warto zwrócić szczególną uwagę zmianę w zakresie postępowania legalizacyjnego. Według obowiązujących przepisów, istnieje możliwość legalizacji obiektu budowlanego wzniesionego bez uzyskania pozwolenia na budowę, o ile zrealizowana inwestycja jest zgodna z przepisami szczególnymi a także pod warunkiem wniesienia przez inwestora opłaty legalizacyjnej. Jej wysokość jest każdorazowo ustalana dla konkretnej inwestycji, zgodnie ze wzorem i przelicznikami podanymi w prawie budowlanym.

Nowelizacja zakłada jednolitą stawkę opłaty legalizacyjnej dla wszelkich inwestycji w kwocie 5 000 zł. Przedmiotowa zmiana ma duże znaczenie praktyczne, gdyż opłaty legalizacyjne obliczane według aktualnych przepisów są znacznie wyższe. Przykładowo, legalizacja budynku mieszkalnego jednorodzinnego kosztuje obecnie dziesięciokrotnie  więcej.

Reasumując, omawiana Nowelizacja dokonuje istotnych zmian w przebiegu procesu budowlanego. Najważniejszą konsekwencją proponowanych rozwiązań jest zmiana pozycji inwestora w stosunku do organów administracji architektoniczno budowlanej. Dotychczas, inwestor musiał oczekiwać na wydanie przez właściwe organy stosownych decyzji, co w sposób istotny wydłużało proces inwestycyjny, a zatem poprzedzający możliwość rozpoczęcia faktycznej realizacji inwestycji.

Nowe przepisy ograniczą konieczność wydawania decyzji administracyjnych, co z całą pewnością wpłynie na szybkość postępowania, a tym samym na długość okresu poprzedzającego rozpoczęcie realizacji inwestycji. Według nowych regulacji, inwestor będzie zobowiązany jedynie stworzyć właściwym organom możliwość ingerencji w przebieg procesu budowlanego; jeżeli organy administracji architektoniczno-budowlanej nie skorzystają z tej możliwości, inwestor będzie mógł realizować swoje zamierzenia inwestycyjne bez przeszkód.

Wątpliwości budzi natomiast nowa terminologia wprowadzona przepisami Nowelizacji: zamiast dotychczasowej decyzji administracyjnej pozwolenie na budowę, organy będą wydawać inną decyzję administracyjną - decyzję o rejestracji budowy, zaś zamiast decyzji - pozwolenie na użytkowanie organy będą wydawały inną decyzję - potwierdzenie zakończenia budowy.

Choć zakres sytuacji, w których będą wydawane te decyzje, został zawężony w porównaniu do aktualnego stanu prawnego, sama istota zagadnienia pozostała niezmieniona. W związku z powyższym wydaje się, że te same zmiany mogły być zrealizowane w ramach ugruntowanych już w polskim systemie prawnym instytucji pozwolenia na budowę oraz pozwolenia na użytkowanie.

Jak w każdym przypadku to praktyka stosowania nowych przepisów przesądzi o tym czy objęte Nowelizacją zmiany spełnią pokładane w nich nadzieje. Pozostaje mieć nadzieję, że założenia, które legły u podstaw Nowelizacji, nie zostaną unicestwione lub wypaczone w praktyce ich stosowania.

Należy zaznaczyć, że Nowelizacja zakłada wejście w życie omówionych regulacji po upływie 6 miesięcy od dnia ogłoszenia w Dzienniku Ustaw. Biorąc pod uwagę okoliczność, że zgodnie z informacjami przekazanymi przez Biuro Prawne Kancelarii Prezydenta RP do dnia 22 kwietnia 2009 roku omawiana ustawa nie została przesłana Prezydentowi do podpisu, przedmiotowe regulacje wejdą w życie najwcześniej w drugiej połowie bieżącego roku.
Zmiany w prawie budowlanym. Będzie mniej biurokracji?

Przez droższe kredyty nie odczuwamy obniżki cen

Choć ceny mieszkań i innych nieruchomości spadły, to dla osób kupujących je teraz na kredyt sytuacja nie zmieniła się istotnie pod kątem wysokości miesięcznych rat.

Choć trudno w to uwierzyć, to wzrost marż kredytów hipotecznych w ostatnim czasie był na tyle silny, że właściwie zniwelował w całości oszczędności dla kupujących mieszkania i liczących na spadek cen. W przypadku kredytów złotowych średnie marże kredytów hipotecznych wzrosły z ok. 1 do 2,8 proc.

Przy obecnych historycznie niskich stopach WIBOR, wyższe koszty obsługi kredytu wynikające z tego powodu zrównoważyłby spadek cen mieszkań aż o 17,5 proc. Dopiero zakup mieszkania tańszego o 20 proc. (niż w czasie, gdy kredyty udzielane były z niższymi marżami) powodowałby pewne (znikome jednak) oszczędności w miesięcznej racie kredytu.

Diabeł tkwi oczywiście w szczególe. Powyższe wyliczenia dotyczą kredytów 30-letnich. Czym krótszy okres spłaty kredytu, tym spadek cen musiałby być mniejszy, by zrównoważyć efekt rosnącej raty z powodu wyższych marż.

Na przykład przy kredycie 20-letnim spadek cen mieszkań o więcej niż 13,5 proc. równoważy wyższe koszty obsługi kredytu. (Im krótszy okres spłaty kredytu, tym mniejszą rolę w wysokości raty odgrywa rata odsetkowa. Zatem cała rata jest mniej wrażliwa na zmiany oprocentowania).

Osoby, które planują zakup mieszkania za gotówkę - lub przynajmniej w dużej części finansują wkład własny - mają naturalnie znacznie większe korzyści ze spadku cen mieszkań, niż osoby, które w całości chcą wydatek finansować kredytem.

 

 

Kredyt w CHF

Sprawa komplikuje się, jeśli porównamy sytuację osób, które kupiły np. dwa lata temu (w okresie najwyższych cen) mieszkanie za kredyt we frankach szwajcarskich i tych, które chciałyby kupić obecnie tańsze mieszkanie, bo obok wzrostu marż dochodzi nam efekt związany ze wzrostem kursu. Ponadto kredyty we frankach stały się znacznie trudniej osiągalne.

Okazuje się jednak, że ze względu na znaczny wzrost marż kredytów w szwajcarskiej walucie, kredytobiorcy, którzy kupili droższe mieszkania dwa lata temu, wyszli na tym nieznacznie gorzej (jeśli brać pod uwagę tylko wysokość rat) od osób, które chciałyby dziś zaciągnąć kredyt hipoteczny we frankach, ale jednocześnie lepiej od tych, które dziś z przymusu czy wyboru sięgną po kredyt złotowy.

Przy czym największy wpływ na taki stan rzeczy miał wzrost notowań franka o 27 proc. przez ostatnie dwa lata. Mniejszy wzrost kursu (np. do 2,80 zł) przechyliłby już szalę korzyści na osoby, które kupiły mieszkania dwa lata temu za kredyt w CHF. Wiele zależy więc od tego, którego dnia przeprowadzone zostaną podobne wyliczenia i przy jakim kursie kredyt był zaciągany.

Co dalej z tym fantem?

Choć rozpatrywanie historii może prowadzić do zaskakujących wniosków, to osoby stojące przed perspektywą zakupu mieszkania nie powinny zastanawiać się nad tym, czy lepiej zrobiłyby kupując je np. rok temu, ale czy zakup mieszkania za kredyt będzie bardziej opłacalny w przyszłości niż obecnie (osoby kupujące za gotówkę są raczej wolne od tego rodzaju dylematów).

O ile można być pewnym, że mieszkania jeszcze stanieją, to nieco inaczej sprawa się ma z kredytami. Oceniając kondycję sektora finansowego nie można stwierdzić, że cierpi on na nadmiar środków. Z tego powodu możliwy jest dalszy wzrost marż kredytowych przy kredytach hipotecznych.

W obecnych warunkach - podkreślmy to jeszcze raz - historycznie niskich stóp procentowych, wzrost oprocentowania kredytu o 1 pkt proc. zrównoważy spadek cen mieszkań o kolejnych 10 proc. Dylemat do rozstrzygnięcia spory - czy ceny spadną o kolejnych 10 proc., czy może znacznie więcej i czy kredyty mogą podrożeć jeszcze bardziej?

Oczywiście można oczekiwać - zakładając, że możemy czekać dowolnie długo z zakupem mieszkania - że nadejdzie moment, w którym ceny kredytów (rozumianych jako wysokość marż) zaczną spadać, co zbiegnie się zapewne ze wzrostem cen na rynku mieszkaniowym.

Teoretycznie optymalnym wyborem będzie zakup mieszkania tak taniego jak to możliwe (w dołku cenowym), za kredyt nawet droższy niż obecnie. Bo przecież nawet drogi kredyt będzie można zrefinansować, kiedy warunki na rynku bankowym znowu się poprawią, choćby nawet mielibyśmy czekać na to kilka lat, natomiast kupić mieszkania taniej się już nie da. Jednak i w tym wypadku pojawia się ryzyko popełnienia błędu, jeśli okres oczekiwania na możliwość zrefinansowania kredytu wydłuży się np. do kilku lat.

Może się bowiem okazać, że koszt spłaty drogiego kredytu przez dłuższy czas przewyższa oszczędności z kupienia droższego mieszkania, ale za tańszy kredyt. I tak kupując mieszkanie za 200 tys. zł z marżą 4 proc. zapłacę więcej (spłacając kredyt) niż kupując te samo mieszkanie za 210 tys. zł po dwóch latach, ale korzystając z kredytu z marżą 1 proc., i to nawet jeśli po dwóch latach zrefinansuję swój pierwotny kredyt do marży 1 proc. i poniosę minimalny choćby koszt refinansowania (obliczenia dla stopy WIBOR 3M 4,24 proc.).

Osoby, które wybiorą kredyt walutowy, postawią się w arcyciekawej sytuacji. Może się zdarzyć tak, że ewentualne umocnienie złotego zamortyzuje spadek cen mieszkań. Czyli np. umocnienie złotego o 20 proc. będzie miało większy wpływ na wysokość raty niż np. czekanie na spadek ceny mieszkań o 10 proc.

Wówczas to zakup mieszkania przed spadkiem jego ceny, ale też przed umocnieniem złotego, okaże się decyzją lepszą, niż czekanie na spadek cen mieszkań i jednocześnie kursu euro czy franka. Z drugiej strony umocnienie złotego nie jest wcale przesądzone (choć w dłuższym terminie wysoce prawdopodobne).

Natomiast wszyscy kredytobiorcy - i ci, którzy kredyt mają, i ci którzy dopiero planują go zaciągnąć - powinni mieć świadomość, że rekordowo niskie obecnie stopy procentowe w bankach centralnych nie będą się znajdowały na tak niskich poziomach przez wieczność i oprocentowanie kredytów może zacząć rosnąć ze względu na wzrost stóp rynkowych.

W tym momencie dalszy rozwój sytuacji jest trudny do przewidzenia - np. wzrostowi inflacji może towarzyszyć spadek marż odsetkowych i wzrost cen mieszkań lub dalszy wzrost marż i dalszy spadek cen mieszkań (ze względu na jeszcze większy spadek popytu). Wiele zależeć będzie od czynników tworzących presję inflacyjną i kondycji gospodarek w momencie, w którym ta wyższa inflacja się pojawi.

Rozważając wszystkie możliwe scenariusze warto uświadomić sobie, że spadek cen mieszkań nie przekłada się automatycznie na lepszą sytuację kupujących (za kredyt), a końcowa wysokość miesięcznych rat, a więc i opłacalność całego interesu, jest ściśle związana z ceną nieruchomości i kredytów.

Przez droższe kredyty nie odczuwamy obniżki cen

Przez droższe kredyty nie odczuwamy obniżki cen

Choć ceny mieszkań i innych nieruchomości spadły, to dla osób kupujących je teraz na kredyt sytuacja nie zmieniła się istotnie pod kątem wysokości miesięcznych rat.

Choć trudno w to uwierzyć, to wzrost marż kredytów hipotecznych w ostatnim czasie był na tyle silny, że właściwie zniwelował w całości oszczędności dla kupujących mieszkania i liczących na spadek cen. W przypadku kredytów złotowych średnie marże kredytów hipotecznych wzrosły z ok. 1 do 2,8 proc.

Przy obecnych historycznie niskich stopach WIBOR, wyższe koszty obsługi kredytu wynikające z tego powodu zrównoważyłby spadek cen mieszkań aż o 17,5 proc. Dopiero zakup mieszkania tańszego o 20 proc. (niż w czasie, gdy kredyty udzielane były z niższymi marżami) powodowałby pewne (znikome jednak) oszczędności w miesięcznej racie kredytu.

Diabeł tkwi oczywiście w szczególe. Powyższe wyliczenia dotyczą kredytów 30-letnich. Czym krótszy okres spłaty kredytu, tym spadek cen musiałby być mniejszy, by zrównoważyć efekt rosnącej raty z powodu wyższych marż.

Na przykład przy kredycie 20-letnim spadek cen mieszkań o więcej niż 13,5 proc. równoważy wyższe koszty obsługi kredytu. (Im krótszy okres spłaty kredytu, tym mniejszą rolę w wysokości raty odgrywa rata odsetkowa. Zatem cała rata jest mniej wrażliwa na zmiany oprocentowania).

Osoby, które planują zakup mieszkania za gotówkę - lub przynajmniej w dużej części finansują wkład własny - mają naturalnie znacznie większe korzyści ze spadku cen mieszkań, niż osoby, które w całości chcą wydatek finansować kredytem.

 

 

Kredyt w CHF

Sprawa komplikuje się, jeśli porównamy sytuację osób, które kupiły np. dwa lata temu (w okresie najwyższych cen) mieszkanie za kredyt we frankach szwajcarskich i tych, które chciałyby kupić obecnie tańsze mieszkanie, bo obok wzrostu marż dochodzi nam efekt związany ze wzrostem kursu. Ponadto kredyty we frankach stały się znacznie trudniej osiągalne.

Okazuje się jednak, że ze względu na znaczny wzrost marż kredytów w szwajcarskiej walucie, kredytobiorcy, którzy kupili droższe mieszkania dwa lata temu, wyszli na tym nieznacznie gorzej (jeśli brać pod uwagę tylko wysokość rat) od osób, które chciałyby dziś zaciągnąć kredyt hipoteczny we frankach, ale jednocześnie lepiej od tych, które dziś z przymusu czy wyboru sięgną po kredyt złotowy.

Przy czym największy wpływ na taki stan rzeczy miał wzrost notowań franka o 27 proc. przez ostatnie dwa lata. Mniejszy wzrost kursu (np. do 2,80 zł) przechyliłby już szalę korzyści na osoby, które kupiły mieszkania dwa lata temu za kredyt w CHF. Wiele zależy więc od tego, którego dnia przeprowadzone zostaną podobne wyliczenia i przy jakim kursie kredyt był zaciągany.

Co dalej z tym fantem?

Choć rozpatrywanie historii może prowadzić do zaskakujących wniosków, to osoby stojące przed perspektywą zakupu mieszkania nie powinny zastanawiać się nad tym, czy lepiej zrobiłyby kupując je np. rok temu, ale czy zakup mieszkania za kredyt będzie bardziej opłacalny w przyszłości niż obecnie (osoby kupujące za gotówkę są raczej wolne od tego rodzaju dylematów).

O ile można być pewnym, że mieszkania jeszcze stanieją, to nieco inaczej sprawa się ma z kredytami. Oceniając kondycję sektora finansowego nie można stwierdzić, że cierpi on na nadmiar środków. Z tego powodu możliwy jest dalszy wzrost marż kredytowych przy kredytach hipotecznych.

W obecnych warunkach - podkreślmy to jeszcze raz - historycznie niskich stóp procentowych, wzrost oprocentowania kredytu o 1 pkt proc. zrównoważy spadek cen mieszkań o kolejnych 10 proc. Dylemat do rozstrzygnięcia spory - czy ceny spadną o kolejnych 10 proc., czy może znacznie więcej i czy kredyty mogą podrożeć jeszcze bardziej?

Oczywiście można oczekiwać - zakładając, że możemy czekać dowolnie długo z zakupem mieszkania - że nadejdzie moment, w którym ceny kredytów (rozumianych jako wysokość marż) zaczną spadać, co zbiegnie się zapewne ze wzrostem cen na rynku mieszkaniowym.

Teoretycznie optymalnym wyborem będzie zakup mieszkania tak taniego jak to możliwe (w dołku cenowym), za kredyt nawet droższy niż obecnie. Bo przecież nawet drogi kredyt będzie można zrefinansować, kiedy warunki na rynku bankowym znowu się poprawią, choćby nawet mielibyśmy czekać na to kilka lat, natomiast kupić mieszkania taniej się już nie da. Jednak i w tym wypadku pojawia się ryzyko popełnienia błędu, jeśli okres oczekiwania na możliwość zrefinansowania kredytu wydłuży się np. do kilku lat.

Może się bowiem okazać, że koszt spłaty drogiego kredytu przez dłuższy czas przewyższa oszczędności z kupienia droższego mieszkania, ale za tańszy kredyt. I tak kupując mieszkanie za 200 tys. zł z marżą 4 proc. zapłacę więcej (spłacając kredyt) niż kupując te samo mieszkanie za 210 tys. zł po dwóch latach, ale korzystając z kredytu z marżą 1 proc., i to nawet jeśli po dwóch latach zrefinansuję swój pierwotny kredyt do marży 1 proc. i poniosę minimalny choćby koszt refinansowania (obliczenia dla stopy WIBOR 3M 4,24 proc.).

Osoby, które wybiorą kredyt walutowy, postawią się w arcyciekawej sytuacji. Może się zdarzyć tak, że ewentualne umocnienie złotego zamortyzuje spadek cen mieszkań. Czyli np. umocnienie złotego o 20 proc. będzie miało większy wpływ na wysokość raty niż np. czekanie na spadek ceny mieszkań o 10 proc.

Wówczas to zakup mieszkania przed spadkiem jego ceny, ale też przed umocnieniem złotego, okaże się decyzją lepszą, niż czekanie na spadek cen mieszkań i jednocześnie kursu euro czy franka. Z drugiej strony umocnienie złotego nie jest wcale przesądzone (choć w dłuższym terminie wysoce prawdopodobne).

Natomiast wszyscy kredytobiorcy - i ci, którzy kredyt mają, i ci którzy dopiero planują go zaciągnąć - powinni mieć świadomość, że rekordowo niskie obecnie stopy procentowe w bankach centralnych nie będą się znajdowały na tak niskich poziomach przez wieczność i oprocentowanie kredytów może zacząć rosnąć ze względu na wzrost stóp rynkowych.

W tym momencie dalszy rozwój sytuacji jest trudny do przewidzenia - np. wzrostowi inflacji może towarzyszyć spadek marż odsetkowych i wzrost cen mieszkań lub dalszy wzrost marż i dalszy spadek cen mieszkań (ze względu na jeszcze większy spadek popytu). Wiele zależeć będzie od czynników tworzących presję inflacyjną i kondycji gospodarek w momencie, w którym ta wyższa inflacja się pojawi.

Rozważając wszystkie możliwe scenariusze warto uświadomić sobie, że spadek cen mieszkań nie przekłada się automatycznie na lepszą sytuację kupujących (za kredyt), a końcowa wysokość miesięcznych rat, a więc i opłacalność całego interesu, jest ściśle związana z ceną nieruchomości i kredytów.

Przez droższe kredyty nie odczuwamy obniżki cen

Korekta dotarła na rynek wynajmu

Jeszcze dwa-trzy lata temu mieliśmy do czynienia z szaleństwem cenowym na rynku nieruchomości.

Na porządku dziennym był zakup tzw. dziury w ziemi. Rynek należał do deweloperów i to oni dyktowali warunki. A klienci płacili bardzo wysokie ceny, nawet za przeciętne mieszkania.

W tym czasie rynek najmu mieszkań miał się całkiem nieźle. Zwiększony na przełomie września/października popyt mocno wywindował czynsze w największych ośrodkach akademickich.

W I połowie 2008 roku można już było zauważyć spowolnienie na rynku mieszkaniowym. Zadecydowały o tym głównie dwa czynniki: bardzo wysokie już ceny mieszkań - szczególnie w największych miastach, oraz rosnące w wyniku podwyżek stóp procentowych raty kredytowe.

Deweloperzy zaczęli więc coraz częściej stosować różnego rodzaju promocje, by przyciągnąć nowych klientów. Jednak utrudnienia na rynku kredytowym, spowodowane zamieszaniem na globalnym rynku finansowym, w znacznej mierze ograniczyły możliwość zakupu mieszkania w II połowie roku i jeszcze bardziej dotknęły branżę deweloperską.

Ograniczona dostępność mieszkaniowych kredytów hipotecznych wywołała sporo zamieszania na rynku. Wiele osób musiało swoją decyzję o zakupie mieszkania przesunąć w czasie. To oznaczało naturalnie wzmożony popyt na rynku wynajmu mieszkań.

Oczekiwano więc dalszego wzrostu czynszów ofertowych, chociaż jego dynamika miała być zdecydowanie mniejsza. Na rynku pojawiły się jednak nowe lokale - część właścicieli wolała wynająć mieszkanie i uzyskiwać z tego tytułu comiesięczne dochody, aniżeli wystawić lokal na sprzedaż, która już od dłuższego czasu jest mocno utrudniona.

Zwiększenie podaży mieszkań na rynku wynajmu wpłynęło na ustabilizowanie się cen, chociaż w dalszym ciągu ich poziom w odniesieniu do dochodów większości społeczeństwa jest wysoki. Pogarszająca się sytuacja makroekonomiczna dodatkowo oddziałuje na rynek mieszkaniowy, w tym również na rynek wynajmu.

Marzec był kolejnym miesiącem korekty cenowej na rynku najmu mieszkań. Z raportu miesięcznego Wynajem.pl wynika, że w Warszawie średnia cena mkw. mieszkania w marcu wyniosła 47 złzł (49 zł w lutym, 51 zł w styczniu), w Krakowie 35 zł (36 zł w lutym, 38 zł w styczniu), we Wrocławiu 38 zł (40 zł w lutym, 41 zł w styczniu), w Poznaniu 31 zł (33 zł w lutym, 35 zł w styczniu), a w Trójmieście 33 zł (35 zł w lutym i styczniu).

Trzeba pamiętać o tym, że są to średnie ceny ofertowe. Nie oznacza to zatem spadku cen w całym segmencie mieszkań na wynajem. Bardzo dużo zależy od lokalizacji i standardu wyposażenia mieszkania. Jednak faktem jest, że sytuacja na rynku najmu mieszkań również stopniowo normalizuje się.

Korekta dotarła na rynek wynajmu

Jeszcze dwa-trzy lata temu mieliśmy do czynienia z szaleństwem cenowym na rynku nieruchomości.

Na porządku dziennym był zakup tzw. dziury w ziemi. Rynek należał do deweloperów i to oni dyktowali warunki. A klienci płacili bardzo wysokie ceny, nawet za przeciętne mieszkania.

W tym czasie rynek najmu mieszkań miał się całkiem nieźle. Zwiększony na przełomie września/października popyt mocno wywindował czynsze w największych ośrodkach akademickich.

W I połowie 2008 roku można już było zauważyć spowolnienie na rynku mieszkaniowym. Zadecydowały o tym głównie dwa czynniki: bardzo wysokie już ceny mieszkań - szczególnie w największych miastach, oraz rosnące w wyniku podwyżek stóp procentowych raty kredytowe.

Deweloperzy zaczęli więc coraz częściej stosować różnego rodzaju promocje, by przyciągnąć nowych klientów. Jednak utrudnienia na rynku kredytowym, spowodowane zamieszaniem na globalnym rynku finansowym, w znacznej mierze ograniczyły możliwość zakupu mieszkania w II połowie roku i jeszcze bardziej dotknęły branżę deweloperską.

Ograniczona dostępność mieszkaniowych kredytów hipotecznych wywołała sporo zamieszania na rynku. Wiele osób musiało swoją decyzję o zakupie mieszkania przesunąć w czasie. To oznaczało naturalnie wzmożony popyt na rynku wynajmu mieszkań.

Oczekiwano więc dalszego wzrostu czynszów ofertowych, chociaż jego dynamika miała być zdecydowanie mniejsza. Na rynku pojawiły się jednak nowe lokale - część właścicieli wolała wynająć mieszkanie i uzyskiwać z tego tytułu comiesięczne dochody, aniżeli wystawić lokal na sprzedaż, która już od dłuższego czasu jest mocno utrudniona.

Zwiększenie podaży mieszkań na rynku wynajmu wpłynęło na ustabilizowanie się cen, chociaż w dalszym ciągu ich poziom w odniesieniu do dochodów większości społeczeństwa jest wysoki. Pogarszająca się sytuacja makroekonomiczna dodatkowo oddziałuje na rynek mieszkaniowy, w tym również na rynek wynajmu.

Marzec był kolejnym miesiącem korekty cenowej na rynku najmu mieszkań. Z raportu miesięcznego Wynajem.pl wynika, że w Warszawie średnia cena mkw. mieszkania w marcu wyniosła 47 złzł (49 zł w lutym, 51 zł w styczniu), w Krakowie 35 zł (36 zł w lutym, 38 zł w styczniu), we Wrocławiu 38 zł (40 zł w lutym, 41 zł w styczniu), w Poznaniu 31 zł (33 zł w lutym, 35 zł w styczniu), a w Trójmieście 33 zł (35 zł w lutym i styczniu).

Trzeba pamiętać o tym, że są to średnie ceny ofertowe. Nie oznacza to zatem spadku cen w całym segmencie mieszkań na wynajem. Bardzo dużo zależy od lokalizacji i standardu wyposażenia mieszkania. Jednak faktem jest, że sytuacja na rynku najmu mieszkań również stopniowo normalizuje się.

Sami deweloperzy już nie wierzą

Liczba wydanych zezwoleń na budowę mieszkań w okresie styczeń-marzec spadła o 13,8 proc. rdr i wyniosła 43,6 tys. - podał w poniedziałek GUS.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w okresie styczeń- marzec 2009 roku wyniosła 23,5 tys. i jest to o 38,4 proc. mniej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. GUS szacuje, że w końcu marca liczba mieszkań w budowie wyniosła 669,1 tys. Było to o 1,7 proc. mniej niż przed rokiem.

Fatalne lata 2010-2012.

Liczba mieszkań oddanych do użytku w 2009 roku spadnie do 130-150 tys. ze 165 tys. oddanych do użytku w 2008 - prognozuje Jacek Bielecki, dyrektor Polskiego Związku Firm Deweloperskich. Z wyliczeń wynika, że spadek liczby oddanych do użytku mieszkań w 2009 roku wyniesie więc 9-21 proc. Do użytku oddanych zostanie w tym roku 130-150 tys. mieszkań uważa Bielecki. W 2009 roku nastąpi konsumpcja boomu mieszkaniowego sprzed 2-3 lat. Na polskim rynku mieszkaniowym mamy do czynienia obecnie z dużą amplitudą popytową oraz z krótkim cyklem koniunkturalnym - dodaje Bielecki .

Dla rynku mieszkaniowego fatalne będą lata 2010-2012. Obecnie deweloperzy wstrzymują około 80 proc. inwestycji. Nikt nie chce bowiem budować mieszkań na skład - dodał Bielecki.

W 2011 r. braknie mieszkań?.

Zdaniem analityków z DI BRE BANKU , przewidujemy, że wyniki przedsprzedaży w 2009 roku będą w branży deweloperskiej bardzo słabe. Wzrostu ilości transakcji spodziewamy się w drugiej połowie roku, wtedy jednak zaostrzy się także konkurencja cenowa wśród deweloperów. Sprzedawać będą się mieszkania tanie, małe, ukończone. W 2009 roku i w pierwszej połowie 2010 roku utrzymywać będzie się nadpodaż mieszkań na rynku pierwotnym. Zniknie ona zdaniem analityków z DI BRE pod koniec 2010 roku. W takim scenariuszu spodziewamy się spadku cen ofertowych mieszkań o 30% (15% w2009 roku i 15% w 2010 roku). Spadki cen będą większe w przypadku działek deweloperskich. Zdaniem ekspertów, spadek cen wymaga osiągnięcie parytetu siły nabywczej z 2005 roku (stosunek średniego miesięcznego

wynagrodzenia do ceny m2 mieszkania). Historia pokazuje, że spadek nieruchomości bardzo

rzadko przekracza 15-20% rocznie.

W 2011 roku może braknąć mieszkań na rynku wtórnym, jeśli deweloperzy nie rozpoczną w 2010 roku odpowiedniej ilości nowych inwestycji (znaczenie tu ma sytuacja na rynku długu). Dostrzegamy też szanse realizacji scenariusza inflacyjnego. Mógłby on się zrealizować przy wyjściu gospodarek światowych z kryzysu (przełom 2010 i 2011 roku). Jego przyczyna byłaby drastycznie zwiększana baza monetarna, zaś skutkiem - wzrost cen nieruchomości i gruntów.

źródło informacji: INTERIA.PL

Sami deweloperzy już nie wierzą

Liczba wydanych zezwoleń na budowę mieszkań w okresie styczeń-marzec spadła o 13,8 proc. rdr i wyniosła 43,6 tys. - podał w poniedziałek GUS.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w okresie styczeń- marzec 2009 roku wyniosła 23,5 tys. i jest to o 38,4 proc. mniej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. GUS szacuje, że w końcu marca liczba mieszkań w budowie wyniosła 669,1 tys. Było to o 1,7 proc. mniej niż przed rokiem.

Fatalne lata 2010-2012.

Liczba mieszkań oddanych do użytku w 2009 roku spadnie do 130-150 tys. ze 165 tys. oddanych do użytku w 2008 - prognozuje Jacek Bielecki, dyrektor Polskiego Związku Firm Deweloperskich. Z wyliczeń wynika, że spadek liczby oddanych do użytku mieszkań w 2009 roku wyniesie więc 9-21 proc. Do użytku oddanych zostanie w tym roku 130-150 tys. mieszkań uważa Bielecki. W 2009 roku nastąpi konsumpcja boomu mieszkaniowego sprzed 2-3 lat. Na polskim rynku mieszkaniowym mamy do czynienia obecnie z dużą amplitudą popytową oraz z krótkim cyklem koniunkturalnym - dodaje Bielecki .

Dla rynku mieszkaniowego fatalne będą lata 2010-2012. Obecnie deweloperzy wstrzymują około 80 proc. inwestycji. Nikt nie chce bowiem budować mieszkań na skład - dodał Bielecki.

W 2011 r. braknie mieszkań?.

Zdaniem analityków z DI BRE BANKU , przewidujemy, że wyniki przedsprzedaży w 2009 roku będą w branży deweloperskiej bardzo słabe. Wzrostu ilości transakcji spodziewamy się w drugiej połowie roku, wtedy jednak zaostrzy się także konkurencja cenowa wśród deweloperów. Sprzedawać będą się mieszkania tanie, małe, ukończone. W 2009 roku i w pierwszej połowie 2010 roku utrzymywać będzie się nadpodaż mieszkań na rynku pierwotnym. Zniknie ona zdaniem analityków z DI BRE pod koniec 2010 roku. W takim scenariuszu spodziewamy się spadku cen ofertowych mieszkań o 30% (15% w2009 roku i 15% w 2010 roku). Spadki cen będą większe w przypadku działek deweloperskich. Zdaniem ekspertów, spadek cen wymaga osiągnięcie parytetu siły nabywczej z 2005 roku (stosunek średniego miesięcznego

wynagrodzenia do ceny m2 mieszkania). Historia pokazuje, że spadek nieruchomości bardzo

rzadko przekracza 15-20% rocznie.

W 2011 roku może braknąć mieszkań na rynku wtórnym, jeśli deweloperzy nie rozpoczną w 2010 roku odpowiedniej ilości nowych inwestycji (znaczenie tu ma sytuacja na rynku długu). Dostrzegamy też szanse realizacji scenariusza inflacyjnego. Mógłby on się zrealizować przy wyjściu gospodarek światowych z kryzysu (przełom 2010 i 2011 roku). Jego przyczyna byłaby drastycznie zwiększana baza monetarna, zaś skutkiem - wzrost cen nieruchomości i gruntów.

źródło informacji: INTERIA.PL

Kurs złotego nas dobije?

Aby Polska mogła bezpiecznie przystąpić do ERM2, sytuacja na rynku walutowym musi pozostać stabilna przez 2-3 miesiące. Jeżeli jednak nie ustabilizuje się do początku maja, wejście do ERM2 może zostać przesunięte poza I półrocze - powiedział wiceminister finansów Ludwik Kotecki w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

- Jeżeli na początku maja złoty się nie ustabilizuje to będziemy mieli opóźnienie. Możemy nie wejść do ERM2 w I połowie roku. Ale to nie oznacza, że do euro nie możemy wejść w 2012 roku - powiedział Kotecki. - Jeżeli w tym roku nie weszlibyśmy do ERM2, to byłaby mała szansa na przyjęcie euro w 2012 roku. Przynajmniej w obecnych warunkach - dodał.

Minister powtórzył, że zmienność kursu jest obecnie zbyt duża, aby uznać wejście do mechanizmu ERM2 za bezpieczne. "Normalna zmienność" - jak to ujął - powinna trwać "dwa-trzy miesiące".

Wcześniej wiceminister powiedział iż, nie będzie problemu z wyznaczeniem kursu parytetowego. - Wiarygodny parytet można wyznaczyć nawet w warunkach niestabilności na rynku walutowym. Poza tym parytet może się zmienić. Sytuacja gospodarcza jest dynamiczna - nie wykluczałbym nawet, że dopuszczona zostanie deprecjacja waluty - powiedział Kotecki. Dodał, że w ERM2 mamy dwa lata na ewentualne dostosowanie kursu złotego.

- Pamiętajmy, że kurs wejścia do ERM2 nie jest kursem konwersji - powiedział.

Pełnomocnik rządu ds. wprowadzenia euro uważa, że pobyt w mechanizmie ERM2 ustabilizuje wahania polskiej waluty, a obecnie w tym kierunku oddziałuje otwarcie dostępu do elastycznej linii kredytowej z MFW. Zdaniem analityków propozycje przyjęcia kursu przeliczeniowego mieszczą się w przedziale od 3,20- do 4,75 zł za euro.

  • Po ile wymienimy złotego?

    Ministerstwo Finansów będzie starało się, by wynegocjowany kurs wejścia do strefy euro był zbliżony do rynkowego - poinformował Stanisław Gomułka, wiceminister finansów. więcej »

Kryteria do spełnienia

Będziemy starali się, aby deficyt sektora finansów publicznych w 2009 roku nie przekroczył 3,9 proc. w relacji do PKB - powiedział wiceminister finansów Ludwik Kotecki. Dodał, że MF nadal wierzy, że dynamika PKB w Polsce w br. może znaleźć się powyżej 1 proc. Będziemy się starali, aby (def. sekt. fin. publ. - PAP) nie był większy niż w roku poprzednim, czyli 3,9 proc. PKB - powiedział Kotecki.

Wiceminister nadal wierzy w dodatni wzrost gospodarczy w Polsce w bieżącym roku.Rzeczywiście wydaje się, że nasze styczniowe 1,7 proc. jest optymistyczne. Nadal jednak obstawiamy wzrost, a nie recesję. PKB może znaleźć się powyżej 1 proc. W pierwszym kwartale gospodarka wzrosła o 1,3-1,5 proc. W drugim kwartale może być gorzej, ale nieznacznie. W kolejnych kwartałach spodziewamy się powolnego odbicia - uważa Kotecki. Dodał, że razem z założeniami makroekonomicznymi do budżetu na rok 2010, resort przygotuje aktualizację prognozy na rok bieżący.

Premier Donald Tusk spotka się w poniedziałek z członkami Rady Polityki Pieniężnej, rozmowa będzie dotyczyła między innymi kwestii przyjęcia euro - poinformował rzecznik rządu Paweł Graś.

- Spotkanie będzie miało charakter roboczy, będzie dotyczyło bieżącej sytuacji gospodarczej - powiedział Graś. Rutynowo zostanie także poruszona kwestia wejścia do ERM2 i do strefy euro - dodał. Z informacji PAP wynika, że na spotkaniu RPP zapozna się z dokumentem przygotowanym w Ministerstwie Finansów dotyczącym uwarunkowań, które muszą zostać spełnione, aby złoty mógł zostać włączony do mechanizmu ERM2.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Kurs złotego nas dobije?

Aby Polska mogła bezpiecznie przystąpić do ERM2, sytuacja na rynku walutowym musi pozostać stabilna przez 2-3 miesiące. Jeżeli jednak nie ustabilizuje się do początku maja, wejście do ERM2 może zostać przesunięte poza I półrocze - powiedział wiceminister finansów Ludwik Kotecki w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

- Jeżeli na początku maja złoty się nie ustabilizuje to będziemy mieli opóźnienie. Możemy nie wejść do ERM2 w I połowie roku. Ale to nie oznacza, że do euro nie możemy wejść w 2012 roku - powiedział Kotecki. - Jeżeli w tym roku nie weszlibyśmy do ERM2, to byłaby mała szansa na przyjęcie euro w 2012 roku. Przynajmniej w obecnych warunkach - dodał.

Minister powtórzył, że zmienność kursu jest obecnie zbyt duża, aby uznać wejście do mechanizmu ERM2 za bezpieczne. "Normalna zmienność" - jak to ujął - powinna trwać "dwa-trzy miesiące".

Wcześniej wiceminister powiedział iż, nie będzie problemu z wyznaczeniem kursu parytetowego. - Wiarygodny parytet można wyznaczyć nawet w warunkach niestabilności na rynku walutowym. Poza tym parytet może się zmienić. Sytuacja gospodarcza jest dynamiczna - nie wykluczałbym nawet, że dopuszczona zostanie deprecjacja waluty - powiedział Kotecki. Dodał, że w ERM2 mamy dwa lata na ewentualne dostosowanie kursu złotego.

- Pamiętajmy, że kurs wejścia do ERM2 nie jest kursem konwersji - powiedział.

Pełnomocnik rządu ds. wprowadzenia euro uważa, że pobyt w mechanizmie ERM2 ustabilizuje wahania polskiej waluty, a obecnie w tym kierunku oddziałuje otwarcie dostępu do elastycznej linii kredytowej z MFW. Zdaniem analityków propozycje przyjęcia kursu przeliczeniowego mieszczą się w przedziale od 3,20- do 4,75 zł za euro.

  • Po ile wymienimy złotego?

    Ministerstwo Finansów będzie starało się, by wynegocjowany kurs wejścia do strefy euro był zbliżony do rynkowego - poinformował Stanisław Gomułka, wiceminister finansów. więcej »

Kryteria do spełnienia

Będziemy starali się, aby deficyt sektora finansów publicznych w 2009 roku nie przekroczył 3,9 proc. w relacji do PKB - powiedział wiceminister finansów Ludwik Kotecki. Dodał, że MF nadal wierzy, że dynamika PKB w Polsce w br. może znaleźć się powyżej 1 proc. Będziemy się starali, aby (def. sekt. fin. publ. - PAP) nie był większy niż w roku poprzednim, czyli 3,9 proc. PKB - powiedział Kotecki.

Wiceminister nadal wierzy w dodatni wzrost gospodarczy w Polsce w bieżącym roku.Rzeczywiście wydaje się, że nasze styczniowe 1,7 proc. jest optymistyczne. Nadal jednak obstawiamy wzrost, a nie recesję. PKB może znaleźć się powyżej 1 proc. W pierwszym kwartale gospodarka wzrosła o 1,3-1,5 proc. W drugim kwartale może być gorzej, ale nieznacznie. W kolejnych kwartałach spodziewamy się powolnego odbicia - uważa Kotecki. Dodał, że razem z założeniami makroekonomicznymi do budżetu na rok 2010, resort przygotuje aktualizację prognozy na rok bieżący.

Premier Donald Tusk spotka się w poniedziałek z członkami Rady Polityki Pieniężnej, rozmowa będzie dotyczyła między innymi kwestii przyjęcia euro - poinformował rzecznik rządu Paweł Graś.

- Spotkanie będzie miało charakter roboczy, będzie dotyczyło bieżącej sytuacji gospodarczej - powiedział Graś. Rutynowo zostanie także poruszona kwestia wejścia do ERM2 i do strefy euro - dodał. Z informacji PAP wynika, że na spotkaniu RPP zapozna się z dokumentem przygotowanym w Ministerstwie Finansów dotyczącym uwarunkowań, które muszą zostać spełnione, aby złoty mógł zostać włączony do mechanizmu ERM2.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Wiadomości walutowe

NBP: swap z NBS przynajmniej do końca lipca '09
Operacje swapów walutowych z Narodowym Bankiem Szwajcarii będą kontynuowane przynajmniej do końca lipca 2009 roku - poinformował NBP w komunikacie.
"Narodowy Bank Szwajcarii, Europejski Bank Centralny, Narodowy Bank Polski oraz Magyar Nemzeti Bank (Węgierski Bank Narodowy) ogłaszają, że będą kontynuowały tygodniowe operacje swapów walutowych EUR/CHF przynajmniej do końca lipca 2009 r. w celu wsparcia dalszych pozytywnych zmian na krótkoterminowych rynkach pieniężnych franka szwajcarskiego" - napisano w komunikacie.

"Stopy procentowe stosowane do obliczania punktów swapowych zostaną bardziej dostosowane do rynkowych stóp procentowych" - napisano.

Na podstawie tego porozumienia Narodowy Bank Szwajcarii zasili NBP we franki szwajcarskie za euro, natomiast NBP zasili swoich kontrahentów we franki szwajcarskie w zamian za złote.
onet.pl/(PAP, dd/ 27.04.2009, godz. 09:24)

Wiadomości walutowe

NBP: swap z NBS przynajmniej do końca lipca '09
Operacje swapów walutowych z Narodowym Bankiem Szwajcarii będą kontynuowane przynajmniej do końca lipca 2009 roku - poinformował NBP w komunikacie.
"Narodowy Bank Szwajcarii, Europejski Bank Centralny, Narodowy Bank Polski oraz Magyar Nemzeti Bank (Węgierski Bank Narodowy) ogłaszają, że będą kontynuowały tygodniowe operacje swapów walutowych EUR/CHF przynajmniej do końca lipca 2009 r. w celu wsparcia dalszych pozytywnych zmian na krótkoterminowych rynkach pieniężnych franka szwajcarskiego" - napisano w komunikacie.

"Stopy procentowe stosowane do obliczania punktów swapowych zostaną bardziej dostosowane do rynkowych stóp procentowych" - napisano.

Na podstawie tego porozumienia Narodowy Bank Szwajcarii zasili NBP we franki szwajcarskie za euro, natomiast NBP zasili swoich kontrahentów we franki szwajcarskie w zamian za złote.
onet.pl/(PAP, dd/ 27.04.2009, godz. 09:24)

"Dz": Polacy dali się złapać bankom w kredytową pułapkę

Coraz więcej Polaków ma problemy ze spłatą kredytów. Tylko w styczniu i lutym do Krajowego Rejestru Długów wpisano aż 50 tys. osób - czytamy w "Dzienniku". Lawinowo rośnie także łączna wartość niespłacanych zobowiązań bankowych - w dwóch pierwszych miesiącach roku przybyło ich ponad 1,3 mld zł. To prawie trzykrotnie więcej niż w tym samym czasie w 2008 r.
Statystyczny Kowalski najpierw przestaje płacić za usługi ułatwiające lub uprzyjemniające życie, np. telefon komórkowy czy telewizję cyfrową. Potem nie płaci rat kredytów konsumenckich i zadłużenia na kartach, przestaje regulować rachunki za prąd, gaz czy wodę. Dopiero na końcu przestaje płacić raty kredytów wziętych na mieszkanie czy dom - mówi "Dz" Iwona Słomska z firmy windykacyjnej Kruk.

W Krajowym Rejestrze Dłużników znalazły się głównie osoby, które w czasach prosperity wzięły drobne pożyczki lub skusiły się na karty kredytowe.

Na rosnącej spirali zadłużenia zarabiają firmy pomagające w restrukturyzacji i spłacie kredytów. Mają coraz więcej klientów. To może być rekordowy rok w branży zarządzania wierzytelnościami.

Więcej w "Dzienniku".
onet.pl/
(Dziennik, dd/27.04.2009, godz. 07:32)

"Dz": Polacy dali się złapać bankom w kredytową pułapkę

Coraz więcej Polaków ma problemy ze spłatą kredytów. Tylko w styczniu i lutym do Krajowego Rejestru Długów wpisano aż 50 tys. osób - czytamy w "Dzienniku". Lawinowo rośnie także łączna wartość niespłacanych zobowiązań bankowych - w dwóch pierwszych miesiącach roku przybyło ich ponad 1,3 mld zł. To prawie trzykrotnie więcej niż w tym samym czasie w 2008 r.
Statystyczny Kowalski najpierw przestaje płacić za usługi ułatwiające lub uprzyjemniające życie, np. telefon komórkowy czy telewizję cyfrową. Potem nie płaci rat kredytów konsumenckich i zadłużenia na kartach, przestaje regulować rachunki za prąd, gaz czy wodę. Dopiero na końcu przestaje płacić raty kredytów wziętych na mieszkanie czy dom - mówi "Dz" Iwona Słomska z firmy windykacyjnej Kruk.

W Krajowym Rejestrze Dłużników znalazły się głównie osoby, które w czasach prosperity wzięły drobne pożyczki lub skusiły się na karty kredytowe.

Na rosnącej spirali zadłużenia zarabiają firmy pomagające w restrukturyzacji i spłacie kredytów. Mają coraz więcej klientów. To może być rekordowy rok w branży zarządzania wierzytelnościami.

Więcej w "Dzienniku".
onet.pl/
(Dziennik, dd/27.04.2009, godz. 07:32)

Dziurawy plan spłaty kredytów za bezrobotnych

Lawina uwag do rządowego projektu uniemożliwi uruchomienie programu już w maju. Do jego obsługi nie jest gotowy też BGK.
5 maja rząd ma się zająć projektem ustawy o pomocy państwa w spłacie niektórych kredytów mieszkaniowych udzielonych osobom, które utraciły pracę – zapowiedział Michał Boni, minister w kancelarii premiera.
Partnerzy zgłosili bardzo wiele uwag. W tej chwili analizujemy te uwagi – dodał.

Według niego, wypłata pomocy powinna zacząć się przed wakacjami. W rzeczywistości uwag jest tyle, że dokument będzie wymagał poważnych zmian, a zapowiedziany przez Boniego termin może ulec przesunięciu.
Niski poziom legislacyjny

Projekt przewiduje, że osoba która straci pracę, a zaciągnęła kredyt na zakup mieszkania, może wystąpić o 1200 zł miesięcznie na jego spłatę, wypłacane przez jeden rok. Potem będzie musiała pomoc tę zwrócić w nieoprocentowanych ratach.

Rząd miał z tym projektem problem od początku. Gdy w pierwszych dniach marca minister Boni ogłaszał, że pomoc w spłacie kredytów wyniesie 1200 zł miesięcznie, deklarował, że projekt jest gotowy i trafi w ciągu paru dni do konsultacji międzyresortowych. By uniknąć błędów, przygotowywało go Rządowe Centrum Legislacji, a proces ten wydłużył się o kolejny miesiąc. Szans na wprowadzenie go w życie w maju, jak chciał premier Donald Tusk, właściwie już nie ma.

Wszyscy chwalą intencje rządu. Ale nie sam projekt.
Odznacza się on niezwykle niskim poziomem legislacyjnym – głosi uchwała Naczelnej Rady Zatrudnienia działającej przy resorcie pracy (choć to on firmuje ustawę).
Rada twierdzi wręcz, że projekt może być sprzeczny z konstytucyjną zasadą równości wobec prawa.

Z punktu widzenia banków, jak twierdzi ZBP, najważniejsze w ustawie jest zabezpieczenie przed jej nadużywaniem. Ale także skuteczność, czyli rzeczywiste odzyskanie przez klienta płynności finansowej po zakończeniu dopłat.

Związek wytyka projektowi szereg błędów, m.in. brak definicji kredytobiorcy, dość ogólną definicję kredytu mieszkaniowego, które sprawiają, że beneficjentem nie musi być nawet polski obywatel. A i kredyt nie musiał być udzielony w kraju. Nie ma też jasnego określenia, w jakim terminie rozpatrywane będą wnioski kredytobiorców, kto pomocy udziela czy decyduje o jej zaprzestaniu.

ZBP zauważa też, że z pomocy nie skorzystają osoby, które wzięły kredyty na remont nieruchomości, podobnie te, które wzięły kredyt na budowę lub zakup budynku jednorodzinnego z dwoma lokalami mieszkalnymi i nie są samodzielnym właścicielem budynku.

Z kolei Narodowy Bank Polski zwraca uwagę, że wykluczone zostały osoby, które od dewelopera lub spółdzielni mieszkaniowej nabyły prawo do lokalu w trakcie budowy, przez co nie mają księgi wieczystej. Wątpliwości ZBP budzi nawet wybór dat granicznych dla programu. Z pomocy skorzystają osoby zwolnione z pracy między 1 lipca 2008 r. a 31 grudnia 2010 r. Kłopot może być też z ustaleniem na 1200 zł kwoty pomocy, bo gdy komuś zabraknie jeszcze np. 400 zł do miesięcznej raty, to i tak bank może wypowiedzieć mu umowę.

Brak też zapisów na temat tego, co robić, gdy pomoc nie zostanie zwrócona do Funduszu Pracy lub jej beneficjent nie znajdzie zatrudnienia.
Brak regulacji dotyczącej podstawy prawnej do prowadzenia egzekucji przyznanej pomocy – pisze resort finansów.

Pomoc tylko z zasiłkiem

Wiceminister finansów Elżbieta Suchocka-Roguska ma zastrzeżenia do zapisu, zgodnie z którym pomoc dostaną tylko osoby uprawnione do zasiłku dla bezrobotnych.

Problemy ze spłatą kredytu mogą mieć również bezrobotni bez prawa do zasiłku – zwraca uwagę.

Pomoc ma za to przysługiwać osobom, które same z pracy zrezygnują. Projekt nie określa, jak postępować, jeśli kredyt wzięły osoby niepozostające w związku małżeńskim lub mające rozdzielność majątkową.

Wymaga rozważenia wprowadzenie chociażby symbolicznego oprocentowania miesięcznych rat zwracanej pomocy, np. na poziomie 1,5 proc. – proponuje wiceminister finansów.

Ministerstwo Infrastruktury chce, by przyszłych beneficjantów rozliczać z posiadanego majątku, żeby z pomocy nie korzystały osoby zamożne. Ma też wątpliwości dotyczące braku ograniczeń wysokości zaciągniętego kredytu czy standardu mieszkania lub domu. I podobnie jak resort finansów obawia się, czy ustawa nie powiększy szarej strefy.

BGK i tak nie da rady

Podczas gdy ZBP obawia się, że za 1,5 proc. prowizji BGK nie da rady obsłużyć kredytów, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta wręcz przeciwnie – chce zadbać, by bank na tym się nie wzbogacił. Miałyby temu służyć zapisy o pokryciu tylko minimalnych kosztów obsługi. UOKiK zastanawia się wręcz, po co mieszać BGK w relacje, jakie mogłyby przebiegać miedzy samorządami lokalnymi (dysponującymi środkami z FP) a bankami.

Co na to BGK? Zwraca uwagę, że z obsługą ponad 60 tys. umów kredytowych (taką liczbę zakłada projekt) jego personel może sobie nie poradzić. Potrzebny będzie nowy system informatyczny, który obejmie wszystkie mechanizmy naliczania odsetek i stosowania kursów walutowych w bankach, które tych kredytów udzieliły.

Koszt operacji może kilkakrotnie przekroczyć zakładane w projekcie ustawy 1,5 proc. przekazanej pomocy, a jej uruchomienie nastąpi znacznie później, niż przewiduje się obecnie – ostrzega BGK w piśmie przesłanym resortowi pracy.

Aleksandra Kurowska
Parkiet
wp.pl/
PARKIET 2009-04-27 (08:23)

Dziurawy plan spłaty kredytów za bezrobotnych

Lawina uwag do rządowego projektu uniemożliwi uruchomienie programu już w maju. Do jego obsługi nie jest gotowy też BGK.
5 maja rząd ma się zająć projektem ustawy o pomocy państwa w spłacie niektórych kredytów mieszkaniowych udzielonych osobom, które utraciły pracę – zapowiedział Michał Boni, minister w kancelarii premiera.
Partnerzy zgłosili bardzo wiele uwag. W tej chwili analizujemy te uwagi – dodał.

Według niego, wypłata pomocy powinna zacząć się przed wakacjami. W rzeczywistości uwag jest tyle, że dokument będzie wymagał poważnych zmian, a zapowiedziany przez Boniego termin może ulec przesunięciu.
Niski poziom legislacyjny

Projekt przewiduje, że osoba która straci pracę, a zaciągnęła kredyt na zakup mieszkania, może wystąpić o 1200 zł miesięcznie na jego spłatę, wypłacane przez jeden rok. Potem będzie musiała pomoc tę zwrócić w nieoprocentowanych ratach.

Rząd miał z tym projektem problem od początku. Gdy w pierwszych dniach marca minister Boni ogłaszał, że pomoc w spłacie kredytów wyniesie 1200 zł miesięcznie, deklarował, że projekt jest gotowy i trafi w ciągu paru dni do konsultacji międzyresortowych. By uniknąć błędów, przygotowywało go Rządowe Centrum Legislacji, a proces ten wydłużył się o kolejny miesiąc. Szans na wprowadzenie go w życie w maju, jak chciał premier Donald Tusk, właściwie już nie ma.

Wszyscy chwalą intencje rządu. Ale nie sam projekt.
Odznacza się on niezwykle niskim poziomem legislacyjnym – głosi uchwała Naczelnej Rady Zatrudnienia działającej przy resorcie pracy (choć to on firmuje ustawę).
Rada twierdzi wręcz, że projekt może być sprzeczny z konstytucyjną zasadą równości wobec prawa.

Z punktu widzenia banków, jak twierdzi ZBP, najważniejsze w ustawie jest zabezpieczenie przed jej nadużywaniem. Ale także skuteczność, czyli rzeczywiste odzyskanie przez klienta płynności finansowej po zakończeniu dopłat.

Związek wytyka projektowi szereg błędów, m.in. brak definicji kredytobiorcy, dość ogólną definicję kredytu mieszkaniowego, które sprawiają, że beneficjentem nie musi być nawet polski obywatel. A i kredyt nie musiał być udzielony w kraju. Nie ma też jasnego określenia, w jakim terminie rozpatrywane będą wnioski kredytobiorców, kto pomocy udziela czy decyduje o jej zaprzestaniu.

ZBP zauważa też, że z pomocy nie skorzystają osoby, które wzięły kredyty na remont nieruchomości, podobnie te, które wzięły kredyt na budowę lub zakup budynku jednorodzinnego z dwoma lokalami mieszkalnymi i nie są samodzielnym właścicielem budynku.

Z kolei Narodowy Bank Polski zwraca uwagę, że wykluczone zostały osoby, które od dewelopera lub spółdzielni mieszkaniowej nabyły prawo do lokalu w trakcie budowy, przez co nie mają księgi wieczystej. Wątpliwości ZBP budzi nawet wybór dat granicznych dla programu. Z pomocy skorzystają osoby zwolnione z pracy między 1 lipca 2008 r. a 31 grudnia 2010 r. Kłopot może być też z ustaleniem na 1200 zł kwoty pomocy, bo gdy komuś zabraknie jeszcze np. 400 zł do miesięcznej raty, to i tak bank może wypowiedzieć mu umowę.

Brak też zapisów na temat tego, co robić, gdy pomoc nie zostanie zwrócona do Funduszu Pracy lub jej beneficjent nie znajdzie zatrudnienia.
Brak regulacji dotyczącej podstawy prawnej do prowadzenia egzekucji przyznanej pomocy – pisze resort finansów.

Pomoc tylko z zasiłkiem

Wiceminister finansów Elżbieta Suchocka-Roguska ma zastrzeżenia do zapisu, zgodnie z którym pomoc dostaną tylko osoby uprawnione do zasiłku dla bezrobotnych.

Problemy ze spłatą kredytu mogą mieć również bezrobotni bez prawa do zasiłku – zwraca uwagę.

Pomoc ma za to przysługiwać osobom, które same z pracy zrezygnują. Projekt nie określa, jak postępować, jeśli kredyt wzięły osoby niepozostające w związku małżeńskim lub mające rozdzielność majątkową.

Wymaga rozważenia wprowadzenie chociażby symbolicznego oprocentowania miesięcznych rat zwracanej pomocy, np. na poziomie 1,5 proc. – proponuje wiceminister finansów.

Ministerstwo Infrastruktury chce, by przyszłych beneficjantów rozliczać z posiadanego majątku, żeby z pomocy nie korzystały osoby zamożne. Ma też wątpliwości dotyczące braku ograniczeń wysokości zaciągniętego kredytu czy standardu mieszkania lub domu. I podobnie jak resort finansów obawia się, czy ustawa nie powiększy szarej strefy.

BGK i tak nie da rady

Podczas gdy ZBP obawia się, że za 1,5 proc. prowizji BGK nie da rady obsłużyć kredytów, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta wręcz przeciwnie – chce zadbać, by bank na tym się nie wzbogacił. Miałyby temu służyć zapisy o pokryciu tylko minimalnych kosztów obsługi. UOKiK zastanawia się wręcz, po co mieszać BGK w relacje, jakie mogłyby przebiegać miedzy samorządami lokalnymi (dysponującymi środkami z FP) a bankami.

Co na to BGK? Zwraca uwagę, że z obsługą ponad 60 tys. umów kredytowych (taką liczbę zakłada projekt) jego personel może sobie nie poradzić. Potrzebny będzie nowy system informatyczny, który obejmie wszystkie mechanizmy naliczania odsetek i stosowania kursów walutowych w bankach, które tych kredytów udzieliły.

Koszt operacji może kilkakrotnie przekroczyć zakładane w projekcie ustawy 1,5 proc. przekazanej pomocy, a jej uruchomienie nastąpi znacznie później, niż przewiduje się obecnie – ostrzega BGK w piśmie przesłanym resortowi pracy.

Aleksandra Kurowska
Parkiet
wp.pl/
PARKIET 2009-04-27 (08:23)

GUS: stopa bezrobocia wzrosła do 11,2% w marcu

Stopa bezrobocia wyniosła na koniec marca 2009 roku 11,2% wobec 10,9% miesiąc wcześniej, podał Główny Urząd Statystyczny (GUS). W marcu 2008 roku stopa ta wyniosła także 10,9%.
Liczba zarejestrowanych bezrobotnych w końcu marca wyniosła 1.758,8 tys. osób, czyli wzrosła o 40,0 tys. (2,3%) wobec poprzedniego miesiąca i o 56,6 tys. osób (3,3%) w ujęciu rocznym.

Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej (MPiPS) szacowało wcześniej, że stopa bezrobocia wzrosła w tym okresie właśnie do 11,2%.
Minister pracy Jolanta Fedak oraz ekonomiści obawiają się jednak, że stopa bezrobocia będzie obecnie wzrastać, szczególnie w II poł. roku, ze względu na coraz bardziej odczuwalne w Polsce efekty spowolnienia gospodarczego u naszych głównych partnerów handlowych.

ISB /wp.pl

GUS: stopa bezrobocia wzrosła do 11,2% w marcu

Stopa bezrobocia wyniosła na koniec marca 2009 roku 11,2% wobec 10,9% miesiąc wcześniej, podał Główny Urząd Statystyczny (GUS). W marcu 2008 roku stopa ta wyniosła także 10,9%.
Liczba zarejestrowanych bezrobotnych w końcu marca wyniosła 1.758,8 tys. osób, czyli wzrosła o 40,0 tys. (2,3%) wobec poprzedniego miesiąca i o 56,6 tys. osób (3,3%) w ujęciu rocznym.

Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej (MPiPS) szacowało wcześniej, że stopa bezrobocia wzrosła w tym okresie właśnie do 11,2%.
Minister pracy Jolanta Fedak oraz ekonomiści obawiają się jednak, że stopa bezrobocia będzie obecnie wzrastać, szczególnie w II poł. roku, ze względu na coraz bardziej odczuwalne w Polsce efekty spowolnienia gospodarczego u naszych głównych partnerów handlowych.

ISB /wp.pl

Koniec optymizmu Polaków

Ostatni raz tak źle sytuacje gospodarczą i bezrobocie w kraju Polacy oceniali pięć lat temu. Takie wnioski płyną z badań przeprowadzonych przez GfK Polonia, a zleconych przez Komisję Europejską - podaje "Rzeczpospolita".
W marcu tylko nieco ponad 5% Polaków uważało, że sytuacja gospodarcza kraju w ciągu najbliższych 12 miesiącach się poprawi. Przeciwnego zdania było blisko 60% respondentów. Ponad 15% przewidywało, iż pogorszenie będzie znaczne. Stabilną sytuację gospodarczą prognozowało 25% ankietowanych.

Wyniki są jeszcze gorsze, jeśli chodzi o kolejny rok na rynku pracy. Spadek bezrobocia przewiduje niespełna 2%. respondentów, podczas gdy jego wzrost - aż 85%. Co trzeci pytany uważa, iż wzrost bezrobocia będzie zdecydowany.
wp.pl/PAP | 27.04.2009 | 01:30

Koniec optymizmu Polaków

Ostatni raz tak źle sytuacje gospodarczą i bezrobocie w kraju Polacy oceniali pięć lat temu. Takie wnioski płyną z badań przeprowadzonych przez GfK Polonia, a zleconych przez Komisję Europejską - podaje "Rzeczpospolita".
W marcu tylko nieco ponad 5% Polaków uważało, że sytuacja gospodarcza kraju w ciągu najbliższych 12 miesiącach się poprawi. Przeciwnego zdania było blisko 60% respondentów. Ponad 15% przewidywało, iż pogorszenie będzie znaczne. Stabilną sytuację gospodarczą prognozowało 25% ankietowanych.

Wyniki są jeszcze gorsze, jeśli chodzi o kolejny rok na rynku pracy. Spadek bezrobocia przewiduje niespełna 2%. respondentów, podczas gdy jego wzrost - aż 85%. Co trzeci pytany uważa, iż wzrost bezrobocia będzie zdecydowany.
wp.pl/PAP | 27.04.2009 | 01:30

Centra handlowe w Europie. Widać spowolnienie

Projekty centrów handlowych w Europie obejmujących niemal siedem milionów metrów kwadratowych zostały odłożone bądź wstrzymane na skutek kryzysu kredytowego.

Tak wynika ze danych przygotowanych przez Cushman & Wakefield, firmę doradczą w dziedzinie nieruchomości.

Nowy raport firmy Cushman & Wakefield European Shopping Centre Development ("Raport z rozwoju centrów handlowych w Europie") przewiduje, że w 2009 r. w Europie zostanie oddanych do użytku ok. 10 milionów mkw. nowej powierzchni w centrach handlowych, czyli o 40 proc. proc. mniej niż zakładały prognozy z lipca 2008 r.

- Ponadto oczekuje się, że w 2010 wielkość ta może się zmniejszyć nawet do 7 milionów mkw. Jest to najniższy wskaźnik ekspansji od 2005 r. i oznacza zakończenie pięcioletniego okresu stałego wzrostu wielkości inwestycji w centra handlowe - czytamy w raporcie.

Rok 2008, kiedy to oddano do użytku ponad 9 milionów mkw. powierzchni nowej powierzchni w centrach handlowych zlokalizowanej w 310 obiektach, był kolejnym rekordowym rokiem pod względem inwestycji w centra handlowe w Europie.

Rosja liderem

Rosja znajduje się na czele stawki dzięki dostarczeniu na rynek 1,65 milionów mkw. nowej powierzchni - co oznacza 23 proc. wzrost łącznej podaży powierzchni w centrach handlowych. Kolejne miejsca zajmują Turcja, Wielka Brytania, Hiszpania oraz Rumunia. Wielka Brytania wykazywała największą aktywność wśród rynków Europy Zachodniej. W 2008 na ten rynek trafiło ok. 840.000 mkw. nowej powierzchni głównie dzięki otwarciu trzech dużych regionalnych centrów handlowych.

Opierając się jednak tylko na wielkościach procentowych Bułgaria i Rumunia odnotowały zdecydowanie największy wzrost podaży powierzchni centrów handlowych (odpowiednio 76 proc. oraz 63 proc.).

GDZIE PRZYBYŁO NAJWIĘCEJ POWIERZCHNI W 2008 ROKU
(pow. najmu brutto; styczeń 2008 - grudzień 2008)

1. Rosja

1.653,103

2. Turcja

1.134.603

3. Wlk. Brytania

838.455

4. Hiszpania

764.564

5. Rumunia

721.342

6. Włochy

613.532

7. Polska

575.440

8. Ukraina

455.664

9. Niemcy

335.919

10. Francja

323.111

źródło: Cushman & Wakefield

Prognozy mniej optymistyczne

Oczekiwania w stosunku do 2009 i 2010 r. znacznie się zmniejszyły. Kryzys finansowy w połączeniu z globalną recesją spowodował spadek popytu konsumenckiego, zaostrzenie kryteriów przyznawania kredytów oraz pogorszenie nastrojów deweloperów.

Rynki krajów wschodzących takie, jak Rosja, Ukraina i w mniejszym stopniu Turcja, najbardziej odczują skutki kryzysu. Chociaż w ostatnich 12 miesiącach 58 proc. całkowitej liczby planowanych inwestycji przypadało właśnie na te kraje, obecnie liczba zmniejszyła się do zaledwie 22 proc..

PLANOWANE CENTRA HANDLOWE W EUROPIE W LATACH 2009-2010
(pow. najmu brutto mkw.; 2009 - 2010)

1. Turcja

2.003.343

2. Rosja

1.251.866

3. Francja

1.400.000

4. Polska

1.193.600

5. Włochy

1.192.399

6. Hiszpania

1.042.753

7. Rumunia

882.193

8. Niemcy

686.003

9. Bułgaria

660.786

10. Holandia

632.000

źródło: Cushman & Wakefield

- Spowolnienie aktywności deweloperskiej niekoniecznie świadczy o negatywnym trendzie na rynkach krajów wchodzących w Europie, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że w niektórych rejonach, w szczególności w stolicach tych krajów, w bardzo krótkim okresie oddano do użytku ogromne ilości powierzchni w centrach handlowych - mówi Alexander Colpaert, konsultant z europejskiego zespołu badawczego firmy Cushman & Wakefield.

Jego zdaniem w tych warunkach deweloperzy, handlowcy oraz władze lokalne mają czas, aby zastanowić się nad obecną sytuacją i np. ocenić stopień nasycenia niektórych miast powierzchniami handlowymi czy też atrakcyjność kolejnych dużych projektów centrów handlowych na tle istniejącego handlowego pejzażu miasta. Ponadto okres wstrzymania działalności pozwoli nowym projektom odnaleźć się w nowym środowisku biznesowym oraz ustalić swoją pozycję na lokalnym rynku powierzchni handlowych.

ZOBACZ TAKŻE:

Turcja przed wielkim skokiem

Chociaż pewna liczba projektów w Turcji została odłożona w czasie, skutki tych decyzji nie były tak poważne, jak w Rosji czy na Ukrainie. Turcja ma obecnie najwięcej planowanej nowej powierzchni w centrach handlowych w Europie.

Do końca 2010 r. na rynek w tym kraju ma trafić ponad dwa miliony mkw. powierzchni. Jednocześnie biorąc pod uwagę gwałtownie pogarszające się warunki ekonomiczne w Turcji oczekuje się, że w najbliższej przyszłości liczba inwestycji, która zostanie wstrzymana, może wzrosnąć.

- Turcja stosunkowo najmniej ucierpiała na skutek globalnego kryzys gospodarczego i popyt ze strony krajowych jak i międzynarodowych handlowców, szukających możliwości kontynuacji ekspansji, nie słabnie, szczególnie na projekty nowych centrów handlowych znajdujących się w dobrych lokalizacjach. Turcja licząca prawie 75 milionów mieszkańców jest rynkiem stosunkowo słabo nasyconym pod względem nowych powierzchni handlowych, co czyni go atrakcyjnym rynkiem dla handlowców. Spodziewamy się również rozwoju sektora centrów sklepów fabrycznych - mówi Gülsin Hakman, szef Działu Powierzchni Handlowych firmy Cushman & Wakefield w Turcji.

SKĄD BIERZE SIĘ SPOWOLNIENIE?

Boris van Haare Heijmeijer, partner, Europejskie Centra Handlowe firmy Cushman & Wakefield:

Spowolnienie na rynku deweloperskim wynika przede wszystkim z trudności w uzyskiwaniu finansowania projektów. Negatywne tendencje nasilają się dodatkowo na skutek zwiększonej ostrożności handlowców przy podejmowaniu decyzji ekspansji oraz niechęcią w angażowaniu się w nowe projekty centrów handlowych. Naprawdę szkoda, że bardzo obiecujące inwestycje zostają wstrzymane z tych właśnie przyczyn, jednak możemy być pewni, że wraz z poprawą koniunktury najlepsze projekty zostaną wreszcie ukończone.

 



(MM)
Centra handlowe w Europie. Widać spowolnienie

Centra handlowe w Europie. Widać spowolnienie

Projekty centrów handlowych w Europie obejmujących niemal siedem milionów metrów kwadratowych zostały odłożone bądź wstrzymane na skutek kryzysu kredytowego.

Tak wynika ze danych przygotowanych przez Cushman & Wakefield, firmę doradczą w dziedzinie nieruchomości.

Nowy raport firmy Cushman & Wakefield European Shopping Centre Development ("Raport z rozwoju centrów handlowych w Europie") przewiduje, że w 2009 r. w Europie zostanie oddanych do użytku ok. 10 milionów mkw. nowej powierzchni w centrach handlowych, czyli o 40 proc. proc. mniej niż zakładały prognozy z lipca 2008 r.

- Ponadto oczekuje się, że w 2010 wielkość ta może się zmniejszyć nawet do 7 milionów mkw. Jest to najniższy wskaźnik ekspansji od 2005 r. i oznacza zakończenie pięcioletniego okresu stałego wzrostu wielkości inwestycji w centra handlowe - czytamy w raporcie.

Rok 2008, kiedy to oddano do użytku ponad 9 milionów mkw. powierzchni nowej powierzchni w centrach handlowych zlokalizowanej w 310 obiektach, był kolejnym rekordowym rokiem pod względem inwestycji w centra handlowe w Europie.

Rosja liderem

Rosja znajduje się na czele stawki dzięki dostarczeniu na rynek 1,65 milionów mkw. nowej powierzchni - co oznacza 23 proc. wzrost łącznej podaży powierzchni w centrach handlowych. Kolejne miejsca zajmują Turcja, Wielka Brytania, Hiszpania oraz Rumunia. Wielka Brytania wykazywała największą aktywność wśród rynków Europy Zachodniej. W 2008 na ten rynek trafiło ok. 840.000 mkw. nowej powierzchni głównie dzięki otwarciu trzech dużych regionalnych centrów handlowych.

Opierając się jednak tylko na wielkościach procentowych Bułgaria i Rumunia odnotowały zdecydowanie największy wzrost podaży powierzchni centrów handlowych (odpowiednio 76 proc. oraz 63 proc.).

GDZIE PRZYBYŁO NAJWIĘCEJ POWIERZCHNI W 2008 ROKU
(pow. najmu brutto; styczeń 2008 - grudzień 2008)

1. Rosja

1.653,103

2. Turcja

1.134.603

3. Wlk. Brytania

838.455

4. Hiszpania

764.564

5. Rumunia

721.342

6. Włochy

613.532

7. Polska

575.440

8. Ukraina

455.664

9. Niemcy

335.919

10. Francja

323.111

źródło: Cushman & Wakefield

Prognozy mniej optymistyczne

Oczekiwania w stosunku do 2009 i 2010 r. znacznie się zmniejszyły. Kryzys finansowy w połączeniu z globalną recesją spowodował spadek popytu konsumenckiego, zaostrzenie kryteriów przyznawania kredytów oraz pogorszenie nastrojów deweloperów.

Rynki krajów wschodzących takie, jak Rosja, Ukraina i w mniejszym stopniu Turcja, najbardziej odczują skutki kryzysu. Chociaż w ostatnich 12 miesiącach 58 proc. całkowitej liczby planowanych inwestycji przypadało właśnie na te kraje, obecnie liczba zmniejszyła się do zaledwie 22 proc..

PLANOWANE CENTRA HANDLOWE W EUROPIE W LATACH 2009-2010
(pow. najmu brutto mkw.; 2009 - 2010)

1. Turcja

2.003.343

2. Rosja

1.251.866

3. Francja

1.400.000

4. Polska

1.193.600

5. Włochy

1.192.399

6. Hiszpania

1.042.753

7. Rumunia

882.193

8. Niemcy

686.003

9. Bułgaria

660.786

10. Holandia

632.000

źródło: Cushman & Wakefield

- Spowolnienie aktywności deweloperskiej niekoniecznie świadczy o negatywnym trendzie na rynkach krajów wchodzących w Europie, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że w niektórych rejonach, w szczególności w stolicach tych krajów, w bardzo krótkim okresie oddano do użytku ogromne ilości powierzchni w centrach handlowych - mówi Alexander Colpaert, konsultant z europejskiego zespołu badawczego firmy Cushman & Wakefield.

Jego zdaniem w tych warunkach deweloperzy, handlowcy oraz władze lokalne mają czas, aby zastanowić się nad obecną sytuacją i np. ocenić stopień nasycenia niektórych miast powierzchniami handlowymi czy też atrakcyjność kolejnych dużych projektów centrów handlowych na tle istniejącego handlowego pejzażu miasta. Ponadto okres wstrzymania działalności pozwoli nowym projektom odnaleźć się w nowym środowisku biznesowym oraz ustalić swoją pozycję na lokalnym rynku powierzchni handlowych.

ZOBACZ TAKŻE:

Turcja przed wielkim skokiem

Chociaż pewna liczba projektów w Turcji została odłożona w czasie, skutki tych decyzji nie były tak poważne, jak w Rosji czy na Ukrainie. Turcja ma obecnie najwięcej planowanej nowej powierzchni w centrach handlowych w Europie.

Do końca 2010 r. na rynek w tym kraju ma trafić ponad dwa miliony mkw. powierzchni. Jednocześnie biorąc pod uwagę gwałtownie pogarszające się warunki ekonomiczne w Turcji oczekuje się, że w najbliższej przyszłości liczba inwestycji, która zostanie wstrzymana, może wzrosnąć.

- Turcja stosunkowo najmniej ucierpiała na skutek globalnego kryzys gospodarczego i popyt ze strony krajowych jak i międzynarodowych handlowców, szukających możliwości kontynuacji ekspansji, nie słabnie, szczególnie na projekty nowych centrów handlowych znajdujących się w dobrych lokalizacjach. Turcja licząca prawie 75 milionów mieszkańców jest rynkiem stosunkowo słabo nasyconym pod względem nowych powierzchni handlowych, co czyni go atrakcyjnym rynkiem dla handlowców. Spodziewamy się również rozwoju sektora centrów sklepów fabrycznych - mówi Gülsin Hakman, szef Działu Powierzchni Handlowych firmy Cushman & Wakefield w Turcji.

SKĄD BIERZE SIĘ SPOWOLNIENIE?

Boris van Haare Heijmeijer, partner, Europejskie Centra Handlowe firmy Cushman & Wakefield:

Spowolnienie na rynku deweloperskim wynika przede wszystkim z trudności w uzyskiwaniu finansowania projektów. Negatywne tendencje nasilają się dodatkowo na skutek zwiększonej ostrożności handlowców przy podejmowaniu decyzji ekspansji oraz niechęcią w angażowaniu się w nowe projekty centrów handlowych. Naprawdę szkoda, że bardzo obiecujące inwestycje zostają wstrzymane z tych właśnie przyczyn, jednak możemy być pewni, że wraz z poprawą koniunktury najlepsze projekty zostaną wreszcie ukończone.

 



(MM)
Centra handlowe w Europie. Widać spowolnienie

Do 3 metrów bez zgody!

Budowa altany nie powinna wymagać zgłoszenia do rejestru robót budowlanych, a nowe przepisy Prawa budowlanego powinny wejść w życie po 6, a nie 3 miesiącach - proponują komisje: infrastruktury oraz komisji samorządu terytorialnego i polityki regionalnej.

Przedstawicielka połączonych komisji Aldona Młyńczak z PO przedstawiła wczoraj w Sejmie sprawozdanie komisji. Pozytywnie zaopiniowały one 30 z 51 senackich poprawek.

Jedna z rekomendowanych do przyjęcia poprawek wprowadza zasadę, że budowa altan i obiektów gospodarczych nie wymaga zgłoszenia do rejestru robót budowlanych, jeśli jest prowadzona w ogrodzie działkowym; powierzchnia zabudowy nie może przekroczyć 25 m kw. w miastach i 35 m kw. poza granicami miast, a wysokość - 5 m przy dachach stromych i 4 m przy dachach płaskich.

Komisje są również za odrzuceniem senackich poprawek niezgodnych z UE. Zastrzeżenia co do zgodności z przepisami wspólnotowymi wyraził w piśmie z 17 marca do szefa sejmowej komisji infrastruktury Zbigniewa Rynasiewicza, szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej Mikołaj Dowgielewicz.

Jedna z tych poprawek powoduje bowiem, że montaż urządzeń na obiektach budowlanych - jeżeli te urządzania nie podwyższają go o więcej niż 3 metry - byłby dopuszczalny bez zgłoszenia do projektu.

Jak poinformował Dowgielewicz, chodzi np. o niektóre urządzenia radionawigacyjne, emitujące pola elektromagnetyczne. Montaż takich urządzeń może wymagać - zgodnie z przepisami unijnymi - oceny oddziaływania na środowisko. Z kolei - jak zaznacza autor pisma - brak zgłoszenia przedsięwzięcia oznacza brak możliwości przeprowadzenia takiej oceny.

Komisje nie zgodziły się również na skrócenie z 6 do 3 miesięcy okresu wejścia w życie ustawy.

Nowelizację Prawa budowlanego, przygotowaną przez komisję Przyjazne Państwo, Sejm uchwalił w lutym. Zmiany w Prawie budowlanym mają ułatwić prowadzenie inwestycji. Chodzi m.in. o zastąpienie uproszczoną procedurą wpisu do rejestru robót budowlanych, zamiast dotychczasowego obowiązku uzyskiwania pozwolenia na budowę i zgłoszenia budowy. Nowelizacja określa też listę budów, które nie wymagają rejestracji i tych, które pomimo rejestracji nie muszą mieć projektu budowlanego.

Andrzej Kania z PO oraz Józef Racki z PSL zapowiedzieli, że ich kluby zagłosują za poprawkami Senatu, rekomendowanymi przez komisje. Za przyjęciem większości poprawek pozytywnie zaopiniowanych przez komisje jest również Lewica - zapewnił jej przedstawiciel Andrzej Szczepański.

Innego zdania jest PiS. Andrzej Adamczyk uważa, że "Senat swoimi poprawkami demoluje polskie prawo budowlane". Wyjaśnił, że wiele z nich stwarza "możliwości korupcjogenne". Ponadto - jak mówił - zmiany proponowane przez Senat w wielu przypadkach nie przyspieszą procesu inwestycyjnego, a go opóźnią. Dlatego klub zaproponował odrzucenie wszystkich poprawek negatywnie zaopiniowanych przez komisję oraz kilka z pozytywną rekomendacją.

Głosowanie nad poprawkami odbędzie się w czwartek.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Do 3 metrów bez zgody!

Budowa altany nie powinna wymagać zgłoszenia do rejestru robót budowlanych, a nowe przepisy Prawa budowlanego powinny wejść w życie po 6, a nie 3 miesiącach - proponują komisje: infrastruktury oraz komisji samorządu terytorialnego i polityki regionalnej.

Przedstawicielka połączonych komisji Aldona Młyńczak z PO przedstawiła wczoraj w Sejmie sprawozdanie komisji. Pozytywnie zaopiniowały one 30 z 51 senackich poprawek.

Jedna z rekomendowanych do przyjęcia poprawek wprowadza zasadę, że budowa altan i obiektów gospodarczych nie wymaga zgłoszenia do rejestru robót budowlanych, jeśli jest prowadzona w ogrodzie działkowym; powierzchnia zabudowy nie może przekroczyć 25 m kw. w miastach i 35 m kw. poza granicami miast, a wysokość - 5 m przy dachach stromych i 4 m przy dachach płaskich.

Komisje są również za odrzuceniem senackich poprawek niezgodnych z UE. Zastrzeżenia co do zgodności z przepisami wspólnotowymi wyraził w piśmie z 17 marca do szefa sejmowej komisji infrastruktury Zbigniewa Rynasiewicza, szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej Mikołaj Dowgielewicz.

Jedna z tych poprawek powoduje bowiem, że montaż urządzeń na obiektach budowlanych - jeżeli te urządzania nie podwyższają go o więcej niż 3 metry - byłby dopuszczalny bez zgłoszenia do projektu.

Jak poinformował Dowgielewicz, chodzi np. o niektóre urządzenia radionawigacyjne, emitujące pola elektromagnetyczne. Montaż takich urządzeń może wymagać - zgodnie z przepisami unijnymi - oceny oddziaływania na środowisko. Z kolei - jak zaznacza autor pisma - brak zgłoszenia przedsięwzięcia oznacza brak możliwości przeprowadzenia takiej oceny.

Komisje nie zgodziły się również na skrócenie z 6 do 3 miesięcy okresu wejścia w życie ustawy.

Nowelizację Prawa budowlanego, przygotowaną przez komisję Przyjazne Państwo, Sejm uchwalił w lutym. Zmiany w Prawie budowlanym mają ułatwić prowadzenie inwestycji. Chodzi m.in. o zastąpienie uproszczoną procedurą wpisu do rejestru robót budowlanych, zamiast dotychczasowego obowiązku uzyskiwania pozwolenia na budowę i zgłoszenia budowy. Nowelizacja określa też listę budów, które nie wymagają rejestracji i tych, które pomimo rejestracji nie muszą mieć projektu budowlanego.

Andrzej Kania z PO oraz Józef Racki z PSL zapowiedzieli, że ich kluby zagłosują za poprawkami Senatu, rekomendowanymi przez komisje. Za przyjęciem większości poprawek pozytywnie zaopiniowanych przez komisje jest również Lewica - zapewnił jej przedstawiciel Andrzej Szczepański.

Innego zdania jest PiS. Andrzej Adamczyk uważa, że "Senat swoimi poprawkami demoluje polskie prawo budowlane". Wyjaśnił, że wiele z nich stwarza "możliwości korupcjogenne". Ponadto - jak mówił - zmiany proponowane przez Senat w wielu przypadkach nie przyspieszą procesu inwestycyjnego, a go opóźnią. Dlatego klub zaproponował odrzucenie wszystkich poprawek negatywnie zaopiniowanych przez komisję oraz kilka z pozytywną rekomendacją.

Głosowanie nad poprawkami odbędzie się w czwartek.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Zaburzona korelacja między euro a złotym

Kończący się tydzień to w głównej mierze okres napływu lepszych wiadomości makroekonomicznych ze Strefy Euro. Na początku pozytywnie inwestorów zaskoczył indeks ZEW, którego wartość wzrosła niespodziewanie do poziomu 13 pkt.

Pozytywnie zaskakiwały dane ze Strefy Euro?

Później na rynek napłynęły informacje o mocniejszych od oczekiwań wzrostach indeksów PMI dla sektora produkcyjnego (do poziomu 36,7 pkt.) oraz usługowego (do poziomu 43,1 pkt.). Ponadto nieco mniej spadła dynamika zamówień przemysłowych (aktualny odczyt wyniósł -34,5% r/r przy oczekiwaniach -34,8%), a indeks instytutu Ifo osiągnął wartość 83,7 pkt.

?a negatywnie z USA

Z drugiej strony pojawiały się kiepskie wiadomości ze Stanów Zjednoczonych. Sprzedaż domów na rynku wtórnym spadła mocniej od oczekiwań, bo do poziomu 4,57 mln, liczba nowych wniosków o zasiłek dla bezrobotnych wyniosła 640 tys., a liczba sprzedanych domów na rynku pierwotnym spadła do 356 tys. Należy jednak zauważyć, że dynamika zamówień na dobra trwałego użytku okazała się być lepsza od prognoz, bo wyniosła -0,8% m/m.

Banki ogłaszały wyniki

Innym pozytywnym zaskoczeniem z gospodarki amerykańskiej były wyniki niektórych banków. Przykładowo Bank of America ogłosił wyniki zdecydowanie lepsze od prognoz (oczekiwano 3 centów na akcję, zysk wyniósł 44 centy). Innym przykładem może być bank Wells Fargo, choć tutaj zysk nie był aż tak znaczący. Niestety pozostałe spółki prezentowały mieszane wyniki, dlatego inwestorzy nie otrzymali impulsów do znacznego zwiększenia popytu na akcje.

Byki przeważały na rynku

Przewaga pozytywnych wiadomości ze Strefy Euro przyniosła widoczną reakcję na rynku walutowym. Pomijając poniedziałkową sesję przez cały tydzień kurs EUR/USD przesuwał się coraz wyżej. Najbardziej było to widoczne podczas ostatnich sesji, gdy euro zyskało prawie 3 centy. Ostatecznie kurs eurodolara znalazł się w rejonie poziomu 1,3280, co jest tygodniowym maksimum.

Dobre wiadomości z Polski?

Z polskiej gospodarki napływały w większości pozytywne wiadomości. Przede wszystkim GUS zrewidował dynamikę produkcji przemysłowej za 2008 rok w górę do poziomu 4,9% r/r. Ponadto dynamika produkcji przemysłowej okazała się być wyższa niż wskazywały na to prognozy (wyniosła -2% r/r). Dodatkowo inflacja bazowa wyniosła 2,5% r/r (oczekiwano 2,3%).

?a mimo to złoty osłabł

Niestety te dobre wiadomości nie pomogły naszej walucie, gdyż w porównaniu do początku tygodnia znajdujemy się wyraźnie wyżej na parach złotówkowych. Warto zwrócić uwagę na fakt, że spadek wartości złotego nastąpił w czasie, gdy kurs EUR/USD wzrastał, co do tej pory oznaczało spadek awersji do ryzyka, a to sprzyjało naszej walucie. Dlatego należy obecnie bacznie obserwować kolejne sesje, gdyż może się okazać, że ewentualne spadki głównej pary przyczynią się do pogłębienia strat złotego.

Dariusz Pilich

interia.pl

Zaburzona korelacja między euro a złotym

Kończący się tydzień to w głównej mierze okres napływu lepszych wiadomości makroekonomicznych ze Strefy Euro. Na początku pozytywnie inwestorów zaskoczył indeks ZEW, którego wartość wzrosła niespodziewanie do poziomu 13 pkt.

Pozytywnie zaskakiwały dane ze Strefy Euro?

Później na rynek napłynęły informacje o mocniejszych od oczekiwań wzrostach indeksów PMI dla sektora produkcyjnego (do poziomu 36,7 pkt.) oraz usługowego (do poziomu 43,1 pkt.). Ponadto nieco mniej spadła dynamika zamówień przemysłowych (aktualny odczyt wyniósł -34,5% r/r przy oczekiwaniach -34,8%), a indeks instytutu Ifo osiągnął wartość 83,7 pkt.

?a negatywnie z USA

Z drugiej strony pojawiały się kiepskie wiadomości ze Stanów Zjednoczonych. Sprzedaż domów na rynku wtórnym spadła mocniej od oczekiwań, bo do poziomu 4,57 mln, liczba nowych wniosków o zasiłek dla bezrobotnych wyniosła 640 tys., a liczba sprzedanych domów na rynku pierwotnym spadła do 356 tys. Należy jednak zauważyć, że dynamika zamówień na dobra trwałego użytku okazała się być lepsza od prognoz, bo wyniosła -0,8% m/m.

Banki ogłaszały wyniki

Innym pozytywnym zaskoczeniem z gospodarki amerykańskiej były wyniki niektórych banków. Przykładowo Bank of America ogłosił wyniki zdecydowanie lepsze od prognoz (oczekiwano 3 centów na akcję, zysk wyniósł 44 centy). Innym przykładem może być bank Wells Fargo, choć tutaj zysk nie był aż tak znaczący. Niestety pozostałe spółki prezentowały mieszane wyniki, dlatego inwestorzy nie otrzymali impulsów do znacznego zwiększenia popytu na akcje.

Byki przeważały na rynku

Przewaga pozytywnych wiadomości ze Strefy Euro przyniosła widoczną reakcję na rynku walutowym. Pomijając poniedziałkową sesję przez cały tydzień kurs EUR/USD przesuwał się coraz wyżej. Najbardziej było to widoczne podczas ostatnich sesji, gdy euro zyskało prawie 3 centy. Ostatecznie kurs eurodolara znalazł się w rejonie poziomu 1,3280, co jest tygodniowym maksimum.

Dobre wiadomości z Polski?

Z polskiej gospodarki napływały w większości pozytywne wiadomości. Przede wszystkim GUS zrewidował dynamikę produkcji przemysłowej za 2008 rok w górę do poziomu 4,9% r/r. Ponadto dynamika produkcji przemysłowej okazała się być wyższa niż wskazywały na to prognozy (wyniosła -2% r/r). Dodatkowo inflacja bazowa wyniosła 2,5% r/r (oczekiwano 2,3%).

?a mimo to złoty osłabł

Niestety te dobre wiadomości nie pomogły naszej walucie, gdyż w porównaniu do początku tygodnia znajdujemy się wyraźnie wyżej na parach złotówkowych. Warto zwrócić uwagę na fakt, że spadek wartości złotego nastąpił w czasie, gdy kurs EUR/USD wzrastał, co do tej pory oznaczało spadek awersji do ryzyka, a to sprzyjało naszej walucie. Dlatego należy obecnie bacznie obserwować kolejne sesje, gdyż może się okazać, że ewentualne spadki głównej pary przyczynią się do pogłębienia strat złotego.

Dariusz Pilich

interia.pl

W pogoni za cieniem, czyli zasłaniamy okna

Nadchodzi nareszcie długo wyczekiwana przez wszystkich wiosna. Otwieramy okna, ciesząc się pierwszymi, nieśmiałymi promieniami słońca i naturalnym światłem. Jednak już za parę tygodni, to, co teraz nas cieszy, stanie się prawdziwą udręką.


Dobrze wiedzą o tym właściciele mieszkań, w których pokoje usytuowane są po stronie południowej. Letnie, ostre słońce, wdzierające się do pokoju, może skutecznie utrudniać codzienna egzystencję.

Wciąż najpopularniejszym sposobem zasłaniania okien są tradycyjne firanki i zasłony. Są dość praktyczne i nadają charakter pomieszczeniu, nie zawsze jednak wystarczają. Jeszcze dziesięć lat temu bardzo popularnym sposobem zasłaniania okien były żaluzje. Montowano je praktycznie w każdym domu i pełniły często, oprócz funkcji praktycznych, również... ozdobne, jako swoiste „nowinki” sprowadzane z Zachodu. Ich niewątpliwą zaletą była możliwość dokładnego regulowania ilości światła wpadającego do pomieszczenia. Dziś montuje się już je o wiele rzadziej, zmianie uległy również materiały, z których wykonuje się żaluzje. Powszechne kiedyś plastikowe, zastępuje się najczęściej drewnianymi, lub wykonanymi z aluminium.

Jeżeli już zdecydowaliśmy się na montaż żaluzji, pamiętajmy, że te wykonane z aluminium dość szybko nagrzewają się i oddają skumulowane ciepło do pomieszczenia. Wymagają również dokładniejszych zabiegów pielęgnacyjnych. Podczas, gdy drewnianym wystarczy przetarcie suchą lub zmoczoną lekko w wodzie szmatką, aluminiowe wymagają już mycia (najlepiej specjalną szczotką) wodą z dodatkiem odpowiedniego detergentu. Żaluzje montuje się najczęściej we wnęce okna, na górnej ramie okiennej, a także między szybami (w przypadku okien zespolonych).
Coraz więcej osób decyduje się obecnie na zamontowanie rolet. Te najpopularniejsze i najtańsze, wykonane są z bawełnianej tkaniny, która nawinięta jest na drewniany najczęściej, wałek. Dużą popularnością cieszą się również rolety wykonane z tak zwanej folii refleksyjnej. Są one wyjątkowo cienkie, nie przysłaniają widoku, chroniąc jednocześnie pomieszczenie przed dostępem promieni słonecznych. I co dla wielu najważniejsze -  nie nagrzewają się, większość ciepła pozostaje bowiem w przestrzeni pomiędzy szybą a roletą.
Wybór rolet jest naprawdę bardzo duży, każdy z nas bez problemu więc znajdzie coś dla siebie.

Pamiętajmy, aby przed zakupem, zapytać się sprzedawcy o sposób ich czyszczenia. Rolety, podobnie jak firany, zasłony i żaluzje, „lubią” bowiem kurz i wymagają tym samym regularnego odświeżania.

Osobom ceniącym rozwiązania nietypowe (w tym także właścicielom okien, na przykład półokrągłych lub trapezowych) można polecić tzw. plisy. Są to po prostu większe kawałki tkaniny, które po splisowaniu świetnie spełniają rolę żaluzji, ozdabiając jednocześnie okno. Materiał, z którego wykonuje się plisy, jest niezwykle odporny na nagrzewanie. Są to tkaniny syntetyczne, produkowane w szerokiej gamie odcieni kolorystycznych i wzorów.

DP


dom.wp

W pogoni za cieniem, czyli zasłaniamy okna

Nadchodzi nareszcie długo wyczekiwana przez wszystkich wiosna. Otwieramy okna, ciesząc się pierwszymi, nieśmiałymi promieniami słońca i naturalnym światłem. Jednak już za parę tygodni, to, co teraz nas cieszy, stanie się prawdziwą udręką.


Dobrze wiedzą o tym właściciele mieszkań, w których pokoje usytuowane są po stronie południowej. Letnie, ostre słońce, wdzierające się do pokoju, może skutecznie utrudniać codzienna egzystencję.

Wciąż najpopularniejszym sposobem zasłaniania okien są tradycyjne firanki i zasłony. Są dość praktyczne i nadają charakter pomieszczeniu, nie zawsze jednak wystarczają. Jeszcze dziesięć lat temu bardzo popularnym sposobem zasłaniania okien były żaluzje. Montowano je praktycznie w każdym domu i pełniły często, oprócz funkcji praktycznych, również... ozdobne, jako swoiste „nowinki” sprowadzane z Zachodu. Ich niewątpliwą zaletą była możliwość dokładnego regulowania ilości światła wpadającego do pomieszczenia. Dziś montuje się już je o wiele rzadziej, zmianie uległy również materiały, z których wykonuje się żaluzje. Powszechne kiedyś plastikowe, zastępuje się najczęściej drewnianymi, lub wykonanymi z aluminium.

Jeżeli już zdecydowaliśmy się na montaż żaluzji, pamiętajmy, że te wykonane z aluminium dość szybko nagrzewają się i oddają skumulowane ciepło do pomieszczenia. Wymagają również dokładniejszych zabiegów pielęgnacyjnych. Podczas, gdy drewnianym wystarczy przetarcie suchą lub zmoczoną lekko w wodzie szmatką, aluminiowe wymagają już mycia (najlepiej specjalną szczotką) wodą z dodatkiem odpowiedniego detergentu. Żaluzje montuje się najczęściej we wnęce okna, na górnej ramie okiennej, a także między szybami (w przypadku okien zespolonych).
Coraz więcej osób decyduje się obecnie na zamontowanie rolet. Te najpopularniejsze i najtańsze, wykonane są z bawełnianej tkaniny, która nawinięta jest na drewniany najczęściej, wałek. Dużą popularnością cieszą się również rolety wykonane z tak zwanej folii refleksyjnej. Są one wyjątkowo cienkie, nie przysłaniają widoku, chroniąc jednocześnie pomieszczenie przed dostępem promieni słonecznych. I co dla wielu najważniejsze -  nie nagrzewają się, większość ciepła pozostaje bowiem w przestrzeni pomiędzy szybą a roletą.
Wybór rolet jest naprawdę bardzo duży, każdy z nas bez problemu więc znajdzie coś dla siebie.

Pamiętajmy, aby przed zakupem, zapytać się sprzedawcy o sposób ich czyszczenia. Rolety, podobnie jak firany, zasłony i żaluzje, „lubią” bowiem kurz i wymagają tym samym regularnego odświeżania.

Osobom ceniącym rozwiązania nietypowe (w tym także właścicielom okien, na przykład półokrągłych lub trapezowych) można polecić tzw. plisy. Są to po prostu większe kawałki tkaniny, które po splisowaniu świetnie spełniają rolę żaluzji, ozdabiając jednocześnie okno. Materiał, z którego wykonuje się plisy, jest niezwykle odporny na nagrzewanie. Są to tkaniny syntetyczne, produkowane w szerokiej gamie odcieni kolorystycznych i wzorów.

DP


dom.wp

Polska węglem leży

Jeśli nie będzie nowych inwestycji, Polacy mogą zostać bez prądu. Złoża węgla brunatnego przy największych elektrowniach są na wyczerpaniu, a importować tego węgla się nie da - jest zbyt wilgotny. W Polsce, gdzie większość energii elektrycznej produkuje się z węgla brunatnego i która ma największe złoża na świecie, nie robi się nic, żeby rozwijać ich eksploatację.

Nasz kraj posiada tak duże złoża węgla brunatnego, że przy kontynuowaniu obecnego poziomu wydobycia mogłyby one wystarczyć jeszcze na kilkaset lat.

Najtaniej jak się da

Bardzo istotnym argumentem za wykorzystywaniem w energetyce właśnie tego surowca jest jego cena. Produkcja energii elektrycznej uzyskiwanej ze spalania węgla brunatnego kosztuje bardzo niewiele w porównaniu do innych źródeł energii, takich jak węgiel kamienny czy gaz.

Przed czterema laty Urząd Regulacji Energetyki opublikował dane, z których wynikało, że wytworzenie 1 GJ z węgla brunatnego kosztuje w Polsce tylko 17,07 zł. Dla porównania: węgiel kamienny - to 21,61 zł, a gaz ziemny - 32,99 zł. Ceny z pewnością są już nieaktualne, ale stosunek między nimi pozostał na niezmienionym poziomie. W Polsce węgiel brunatny pozostaje najtańszym i najpewniejszym źródłem energii. Mając ogromne zasoby tego surowca w kraju, Polacy nie muszą się bać o prąd w gniazdkach. Aby utrzymać odpowiedni poziom zaopatrzenia w prąd, nie trzeba budować elektrowni gazowych czy innych. Wystarczy wykorzystać to, co mamy.

Często podnoszonym problemem jest ekologia - spalanie węgla powoduje zanieczyszczenie atmosfery. Poza tym węgiel brunatny pozyskuje się głównie w kopalniach odkrywkowych. Są to ogromne dziury w ziemi o średnicy dochodzącej do kilku kilometrów. Widać je nawet na zdjęciach satelitarnych. Jednak dziś wprowadza się nowoczesne metody spalania węgla brunatnego, które pozwalają na zmniejszenie do minimum negatywnego wpływu na środowisko. Zaś nieużywane złoża poddawane są rekultywacji i mogą służyć m.in. jako atrakcja turystyczna.

Nikt nie chce

Nowe kopalnie odkrywkowe należałoby kopać już teraz, aby zapewnić odpowiedni poziom wydobycia węgla za kilka lat, kiedy skończą się obecnie eksploatowane złoża. Ogromnym problemem jest jednak to, że węgiel często znajduje się na terenach zamieszkałych. Trzeba by więc przesiedlić mieszkańców, a budynki znajdujące się nad węglem przenieść lub zburzyć. Jednak konieczność przesiedlenia w inne miejsca sporej liczby ludzi, pomijając koszty, jakie trzeba ponieść (zwrócą się one podczas eksploatacji złoża), budzi poważne opory. Szacuje się, że uruchomienie odkrywki w okolicach Legnicy wiąże się z przesiedleniem około 1000 osób w ciągu 20 lat.

Naturalnym odruchem ludzkim jest chęć pozostania w miejscu zamieszkania. Socjologowie już dawno ukuli na to odpowiedni termin. NIMBY czyli Not In My Back Yard (dosłownie Nie W Moim Ogródku) oznacza, że nawet jeśli panuje powszechne przyzwolenie na budowę nowych kopalń (wszyscy wiedzą, że prąd jest potrzebny, a do tego konieczny jest węgiel) to nikt się nie godzi, by kopalnia powstała w okolicy, a tym bardziej w miejscu, gdzie stoi jego dom. Pojęcie to odnosi się nie tylko do kopalń, ale również do innych uciążliwych instytucji, jak oczyszczalnie ścieków, wysypiska czy autostrady. Jednak różnica między budową kopalni odkrywkowej a autostrady jest taka, że podczas budowy tej drugiej zniknie najwyżej kilka domów i może spaść wartość pozostałych. Podczas budowy odkrywki mogą przestać istnieć całe miejscowości. Jest też jednak druga strona medalu - jedną z najbogatszych gmin w Polsce jest Kleszczów (licząc dochód per capita - czyli na głowę mieszkańca), na terenie której znajdują się kopalnia i elektrownia Bełchatów. Budowa elektrowni czy kopalni może więc być wyjątkową okazją do rozwoju.

Cudze chwalimy...

W Polsce, zamiast korzystać z tego, co jest pod ręką, trwają gorące dyskusje na temat wykorzystania innych źródeł pozyskiwania energii. Tymczasem kraje zachodnie od dawna rozwijają eksploatację swoich złóż węgla brunatnego. Dzieje się tak w Niemczech, Stanach Zjednoczonych czy Australii. A są to kraje o bardzo restrykcyjnych wymaganiach dotyczących ochrony środowiska. Jeśli więc u naszego zachodniego sąsiada powstają nowe kopalnie i nowe elektrownie na węgiel brunatny (ze względu na wysokie koszty transportu elektrownie wykorzystujące węgiel brunatny buduje się zazwyczaj tuż obok kopalni, a węgiel do elektrowni transportowany jest za pomocą przenośników taśmowych - tak jest np. w Elektrowni Bełchatów i Elektrowni Turów), to dlaczego miałyby one nie powstawać u nas?

Najwyższą ocenę jakości złóż jeszcze nieeksploatowanych otrzymało złoże Legnica - Zachód oraz Gubin. Zasoby węgla w okolicach Legnicy szacuje się nawet na kilkadziesiąt mld ton (są być może największe na świecie), przy bardzo wysokiej kaloryczności tego węgla - oznacza to, że trzeba zużyć mniej surowca dla zapewnienia takiej samej ilości mocy.

Dlaczego więc nie trwają przygotowania do eksploatacji nowych złóż, a te, które trwają, są hamowane? W dokumencie "Polityka energetyczna Polski do 2030 roku" opublikowanym przez Ministerstwo Gospodarki w marcu tego roku jest napisane, że zużycie węgla brunatnego ma się zmniejszyć o 23 proc., za to o 40 proc. ma się zwiększyć zużycie gazu. Jest to o tyle dziwne, że Polska węgla ma dużo, a gazu prawie w ogóle. W dokumencie możemy też przeczytać: "Polski sektor energetyczny stoi obecnie przed poważnymi wyzwaniami. Wysokie zapotrzebowanie na energię, nieadekwatny poziom rozwoju infrastruktury wytwórczej i transportowej paliw i energii, uzależnienie od zewnętrznych dostaw gazu ziemnego i ropy naftowej oraz zobowiązania w zakresie ochrony środowiska, w tym dotyczące klimatu, powodują konieczność podjęcia zdecydowanych działań".

- Tylko że działań tych nie widać. Specyfika inwestycji w energetyce polega na tym, że trwają one zazwyczaj kilkanaście lat. A więc żeby za kilka lat w gniazdkach płynął prąd - i to prąd tani - trzeba budować infrastrukturę już teraz. Obecne elektrownie są już często przestarzałe (większość powstała kilkadziesiąt lat temu), a złoża eksploatowanych kopalni węgla brunatnego są na wykończeniu. Stąd potrzeba inwestycji w nowe - podkreśla Wojciech Ilnicki, przewodniczący komisji międzyzakładowej "S" w kopalni węgla brunatnego Turów.

Przy budowie nowych elektrowni jest jeszcze jeden bardzo ważny aspekt. Samą elektrownię można wybudować stosunkowo szybko, natomiast dużym wyzwaniem jest budowa sieci energetycznej, która pozwoli wyprowadzić z tej elektrowni moc. Jest to zadanie wymagające wielkich nakładów. Tym bardziej trzeba więc szukać możliwości rozwoju energii opartej na węglu brunatnym w pobliżu już istniejących elektrowni i kopalni. Jest tam już przygotowana infrastruktura, są odpowiednie zasoby ludzkie, są linie przesyłowe, które wystarczy zmodernizować, a ludzie mają już świadomość konieczności takich inwestycji.

Na zachodzie nie boją się węgla Rozmowa z Wojciechem Ilnickim, przewodniczącym Komisji Międzyzakładowej NSZZ Solidarność przy Kopalni Węgla Brunatnego TURÓW S.A.

- Jak wygląda sytuacja węgla brunatnego w Polsce?

- Na razie jeszcze nie jest źle. Ale ponieważ dialogu z rządem praktycznie nie ma, a ten, który jest, nic nie daje - nie wiadomo, co będzie dalej. Jest obawa, że zagrożony jest byt całej branży.

- Jak to - zagrożona jest cała branża? Przecież to od niej zależy, czy Polacy będą mieli prąd i to prąd tani.

- Tak, z węgla brunatnego uzyskuje się najtańszą energię, więc trzeba tę branżę rozwijać - widać to szczególnie po ostatnich podwyżkach cen prądu. Jednak, aby był to prąd tani, trzeba mieć dużo surowca jak najbliżej elektrowni. Ale żeby tak było, trzeba zacząć kopać nowe odkrywki. Węgla jest naprawdę dużo, trzeba tylko umieć z niego korzystać.

- A nie korzysta się z niego?

- Obecnie są problemy z odkrywką Tomysławice, zablokowana jest odkrywka Rogoźno. Wstrzymywana jest regeneracja elektrowni w Pątnowie. To zagrożenie dla przyszłości kopalni. W programie energetycznym Polski do roku 2030 opracowanym przez Ministerstwo Gospodarki mówi się, że zużycie węgla brunatnego będzie o 23 proc. mniejsze, natomiast zużycie gazu, którego nie mamy, wzrośnie o 40 proc. To jest chore. Brak jasnych perspektyw jest zagrożeniem dla branży, ale nie tylko. Stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa energetycznego państwa.

- Czy tak wygląda polityka energetyczna na świecie?

- Nie. W krajach bardziej rozwiniętych ludzie rozumieją, że mimo pewnych niedogodności łatwiej i lepiej jest korzystać z tych źródeł energii, które dane państwo posiada. Dlatego nowe odkrywki powstają w Niemczech i USA. Nie wspomnę nawet o Chinach.

- A może brak dialogu wynika ze złego PR-u? W końcu dla PO wydaje się on mieć duże znaczenie.

- To media robią z nas szkodników. Szukając sensacji, głoszą naokoło, że związki zawodowe są szkodnikami. Nic, tylko strajkują. A przecież to nieprawda. Związki pokazują, że rozumieją sytuację. Firmy są przecież dla pracowników drugim domem. Ale w obronie pracowników związki muszą czasem podjąć decyzję o proteście czy strajku. Potem pokazują to media w całej Polsce, nie tłumacząc, o co tak naprawdę chodzi. I ludzie, nie znając szczegółów, wierzą, że my nic nie robimy, tylko strajkujemy.

- Głośna była ostatnio sprawa podwyżek dla górników.

- Tak, tu też widać, jak słaby jest dialog. Decyzje Ministerstwa Skarbu Państwa dotyczące wzrostu wynagrodzeń podejmowane są jednostronnie. PO mówi: powinniśmy się oprzeć na sytuacji finansowej spółki. I my właśnie tak robimy. Wyniki finansowe w kopalniach są bardzo dobre. KWB Turów jest w dobrej kondycji. Od 2000 roku zmniejszyliśmy zatrudnienie o 30 proc. Usługi obce mamy nadal na poziomie z 2000 i 2001 roku. I udało się to zrobić bez wydzielenia spółek. Bez haraczu na PGE. Jeśli odejmiemy inflację, to teraz koszty mamy mniejsze niż w 2000 roku i to aż o 1/3. Jeśli zaś policzymy to razem z inflacją, to koszty są takie same. Niech więc nikt nie mówi, że górnicy chcą wyzyskiwać państwo, albo że na górników wszyscy się muszą składać. Bo tak nie jest.

Maciek Chudkiewicz

interai.pl

 

 

 


Polska węglem leży

Jeśli nie będzie nowych inwestycji, Polacy mogą zostać bez prądu. Złoża węgla brunatnego przy największych elektrowniach są na wyczerpaniu, a importować tego węgla się nie da - jest zbyt wilgotny. W Polsce, gdzie większość energii elektrycznej produkuje się z węgla brunatnego i która ma największe złoża na świecie, nie robi się nic, żeby rozwijać ich eksploatację.

Nasz kraj posiada tak duże złoża węgla brunatnego, że przy kontynuowaniu obecnego poziomu wydobycia mogłyby one wystarczyć jeszcze na kilkaset lat.

Najtaniej jak się da

Bardzo istotnym argumentem za wykorzystywaniem w energetyce właśnie tego surowca jest jego cena. Produkcja energii elektrycznej uzyskiwanej ze spalania węgla brunatnego kosztuje bardzo niewiele w porównaniu do innych źródeł energii, takich jak węgiel kamienny czy gaz.

Przed czterema laty Urząd Regulacji Energetyki opublikował dane, z których wynikało, że wytworzenie 1 GJ z węgla brunatnego kosztuje w Polsce tylko 17,07 zł. Dla porównania: węgiel kamienny - to 21,61 zł, a gaz ziemny - 32,99 zł. Ceny z pewnością są już nieaktualne, ale stosunek między nimi pozostał na niezmienionym poziomie. W Polsce węgiel brunatny pozostaje najtańszym i najpewniejszym źródłem energii. Mając ogromne zasoby tego surowca w kraju, Polacy nie muszą się bać o prąd w gniazdkach. Aby utrzymać odpowiedni poziom zaopatrzenia w prąd, nie trzeba budować elektrowni gazowych czy innych. Wystarczy wykorzystać to, co mamy.

Często podnoszonym problemem jest ekologia - spalanie węgla powoduje zanieczyszczenie atmosfery. Poza tym węgiel brunatny pozyskuje się głównie w kopalniach odkrywkowych. Są to ogromne dziury w ziemi o średnicy dochodzącej do kilku kilometrów. Widać je nawet na zdjęciach satelitarnych. Jednak dziś wprowadza się nowoczesne metody spalania węgla brunatnego, które pozwalają na zmniejszenie do minimum negatywnego wpływu na środowisko. Zaś nieużywane złoża poddawane są rekultywacji i mogą służyć m.in. jako atrakcja turystyczna.

Nikt nie chce

Nowe kopalnie odkrywkowe należałoby kopać już teraz, aby zapewnić odpowiedni poziom wydobycia węgla za kilka lat, kiedy skończą się obecnie eksploatowane złoża. Ogromnym problemem jest jednak to, że węgiel często znajduje się na terenach zamieszkałych. Trzeba by więc przesiedlić mieszkańców, a budynki znajdujące się nad węglem przenieść lub zburzyć. Jednak konieczność przesiedlenia w inne miejsca sporej liczby ludzi, pomijając koszty, jakie trzeba ponieść (zwrócą się one podczas eksploatacji złoża), budzi poważne opory. Szacuje się, że uruchomienie odkrywki w okolicach Legnicy wiąże się z przesiedleniem około 1000 osób w ciągu 20 lat.

Naturalnym odruchem ludzkim jest chęć pozostania w miejscu zamieszkania. Socjologowie już dawno ukuli na to odpowiedni termin. NIMBY czyli Not In My Back Yard (dosłownie Nie W Moim Ogródku) oznacza, że nawet jeśli panuje powszechne przyzwolenie na budowę nowych kopalń (wszyscy wiedzą, że prąd jest potrzebny, a do tego konieczny jest węgiel) to nikt się nie godzi, by kopalnia powstała w okolicy, a tym bardziej w miejscu, gdzie stoi jego dom. Pojęcie to odnosi się nie tylko do kopalń, ale również do innych uciążliwych instytucji, jak oczyszczalnie ścieków, wysypiska czy autostrady. Jednak różnica między budową kopalni odkrywkowej a autostrady jest taka, że podczas budowy tej drugiej zniknie najwyżej kilka domów i może spaść wartość pozostałych. Podczas budowy odkrywki mogą przestać istnieć całe miejscowości. Jest też jednak druga strona medalu - jedną z najbogatszych gmin w Polsce jest Kleszczów (licząc dochód per capita - czyli na głowę mieszkańca), na terenie której znajdują się kopalnia i elektrownia Bełchatów. Budowa elektrowni czy kopalni może więc być wyjątkową okazją do rozwoju.

Cudze chwalimy...

W Polsce, zamiast korzystać z tego, co jest pod ręką, trwają gorące dyskusje na temat wykorzystania innych źródeł pozyskiwania energii. Tymczasem kraje zachodnie od dawna rozwijają eksploatację swoich złóż węgla brunatnego. Dzieje się tak w Niemczech, Stanach Zjednoczonych czy Australii. A są to kraje o bardzo restrykcyjnych wymaganiach dotyczących ochrony środowiska. Jeśli więc u naszego zachodniego sąsiada powstają nowe kopalnie i nowe elektrownie na węgiel brunatny (ze względu na wysokie koszty transportu elektrownie wykorzystujące węgiel brunatny buduje się zazwyczaj tuż obok kopalni, a węgiel do elektrowni transportowany jest za pomocą przenośników taśmowych - tak jest np. w Elektrowni Bełchatów i Elektrowni Turów), to dlaczego miałyby one nie powstawać u nas?

Najwyższą ocenę jakości złóż jeszcze nieeksploatowanych otrzymało złoże Legnica - Zachód oraz Gubin. Zasoby węgla w okolicach Legnicy szacuje się nawet na kilkadziesiąt mld ton (są być może największe na świecie), przy bardzo wysokiej kaloryczności tego węgla - oznacza to, że trzeba zużyć mniej surowca dla zapewnienia takiej samej ilości mocy.

Dlaczego więc nie trwają przygotowania do eksploatacji nowych złóż, a te, które trwają, są hamowane? W dokumencie "Polityka energetyczna Polski do 2030 roku" opublikowanym przez Ministerstwo Gospodarki w marcu tego roku jest napisane, że zużycie węgla brunatnego ma się zmniejszyć o 23 proc., za to o 40 proc. ma się zwiększyć zużycie gazu. Jest to o tyle dziwne, że Polska węgla ma dużo, a gazu prawie w ogóle. W dokumencie możemy też przeczytać: "Polski sektor energetyczny stoi obecnie przed poważnymi wyzwaniami. Wysokie zapotrzebowanie na energię, nieadekwatny poziom rozwoju infrastruktury wytwórczej i transportowej paliw i energii, uzależnienie od zewnętrznych dostaw gazu ziemnego i ropy naftowej oraz zobowiązania w zakresie ochrony środowiska, w tym dotyczące klimatu, powodują konieczność podjęcia zdecydowanych działań".

- Tylko że działań tych nie widać. Specyfika inwestycji w energetyce polega na tym, że trwają one zazwyczaj kilkanaście lat. A więc żeby za kilka lat w gniazdkach płynął prąd - i to prąd tani - trzeba budować infrastrukturę już teraz. Obecne elektrownie są już często przestarzałe (większość powstała kilkadziesiąt lat temu), a złoża eksploatowanych kopalni węgla brunatnego są na wykończeniu. Stąd potrzeba inwestycji w nowe - podkreśla Wojciech Ilnicki, przewodniczący komisji międzyzakładowej "S" w kopalni węgla brunatnego Turów.

Przy budowie nowych elektrowni jest jeszcze jeden bardzo ważny aspekt. Samą elektrownię można wybudować stosunkowo szybko, natomiast dużym wyzwaniem jest budowa sieci energetycznej, która pozwoli wyprowadzić z tej elektrowni moc. Jest to zadanie wymagające wielkich nakładów. Tym bardziej trzeba więc szukać możliwości rozwoju energii opartej na węglu brunatnym w pobliżu już istniejących elektrowni i kopalni. Jest tam już przygotowana infrastruktura, są odpowiednie zasoby ludzkie, są linie przesyłowe, które wystarczy zmodernizować, a ludzie mają już świadomość konieczności takich inwestycji.

Na zachodzie nie boją się węgla Rozmowa z Wojciechem Ilnickim, przewodniczącym Komisji Międzyzakładowej NSZZ Solidarność przy Kopalni Węgla Brunatnego TURÓW S.A.

- Jak wygląda sytuacja węgla brunatnego w Polsce?

- Na razie jeszcze nie jest źle. Ale ponieważ dialogu z rządem praktycznie nie ma, a ten, który jest, nic nie daje - nie wiadomo, co będzie dalej. Jest obawa, że zagrożony jest byt całej branży.

- Jak to - zagrożona jest cała branża? Przecież to od niej zależy, czy Polacy będą mieli prąd i to prąd tani.

- Tak, z węgla brunatnego uzyskuje się najtańszą energię, więc trzeba tę branżę rozwijać - widać to szczególnie po ostatnich podwyżkach cen prądu. Jednak, aby był to prąd tani, trzeba mieć dużo surowca jak najbliżej elektrowni. Ale żeby tak było, trzeba zacząć kopać nowe odkrywki. Węgla jest naprawdę dużo, trzeba tylko umieć z niego korzystać.

- A nie korzysta się z niego?

- Obecnie są problemy z odkrywką Tomysławice, zablokowana jest odkrywka Rogoźno. Wstrzymywana jest regeneracja elektrowni w Pątnowie. To zagrożenie dla przyszłości kopalni. W programie energetycznym Polski do roku 2030 opracowanym przez Ministerstwo Gospodarki mówi się, że zużycie węgla brunatnego będzie o 23 proc. mniejsze, natomiast zużycie gazu, którego nie mamy, wzrośnie o 40 proc. To jest chore. Brak jasnych perspektyw jest zagrożeniem dla branży, ale nie tylko. Stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa energetycznego państwa.

- Czy tak wygląda polityka energetyczna na świecie?

- Nie. W krajach bardziej rozwiniętych ludzie rozumieją, że mimo pewnych niedogodności łatwiej i lepiej jest korzystać z tych źródeł energii, które dane państwo posiada. Dlatego nowe odkrywki powstają w Niemczech i USA. Nie wspomnę nawet o Chinach.

- A może brak dialogu wynika ze złego PR-u? W końcu dla PO wydaje się on mieć duże znaczenie.

- To media robią z nas szkodników. Szukając sensacji, głoszą naokoło, że związki zawodowe są szkodnikami. Nic, tylko strajkują. A przecież to nieprawda. Związki pokazują, że rozumieją sytuację. Firmy są przecież dla pracowników drugim domem. Ale w obronie pracowników związki muszą czasem podjąć decyzję o proteście czy strajku. Potem pokazują to media w całej Polsce, nie tłumacząc, o co tak naprawdę chodzi. I ludzie, nie znając szczegółów, wierzą, że my nic nie robimy, tylko strajkujemy.

- Głośna była ostatnio sprawa podwyżek dla górników.

- Tak, tu też widać, jak słaby jest dialog. Decyzje Ministerstwa Skarbu Państwa dotyczące wzrostu wynagrodzeń podejmowane są jednostronnie. PO mówi: powinniśmy się oprzeć na sytuacji finansowej spółki. I my właśnie tak robimy. Wyniki finansowe w kopalniach są bardzo dobre. KWB Turów jest w dobrej kondycji. Od 2000 roku zmniejszyliśmy zatrudnienie o 30 proc. Usługi obce mamy nadal na poziomie z 2000 i 2001 roku. I udało się to zrobić bez wydzielenia spółek. Bez haraczu na PGE. Jeśli odejmiemy inflację, to teraz koszty mamy mniejsze niż w 2000 roku i to aż o 1/3. Jeśli zaś policzymy to razem z inflacją, to koszty są takie same. Niech więc nikt nie mówi, że górnicy chcą wyzyskiwać państwo, albo że na górników wszyscy się muszą składać. Bo tak nie jest.

Maciek Chudkiewicz

interai.pl

 

 

 


Armia gigantem deweloperskim

Wojskowa Agencja Mieszkaniowa jest właścicielem 43 tys. mieszkań w całym kraju, a także internatów i hoteli. To czyni ją jednym z największych deweloperów w kraju. Ale to z mało. Na służbowe mieszkania czeka jeszcze 6 tys. żołnierzy. W tym roku armia wybuduje 1200 mieszkań.
W kryzysowym czasie dla branży wojsko planowało gigantyczne inwestycje, jednak i WAM nie ominęły cięcia finansowe. Zamiast 400 mln złotych agencja w tym roku otrzyma z Ministerstwa Obrony Narodowej tylko kilkadziesiąt milionów. Dlatego mobilizuje wszystkie siły, sięga do rezerw, ale chce zrealizować plany.

Wojsku udało się jak na razie zgromadzić 270 mln zł, chce też renegocjować projekty  najdroższych inwestycji , m.in. w podwarszawskim Legionowie. Jednak w mniejszych miejscowościach, jak informuje „Rzeczpospolita”, nie zamierza spuszczać z tonu i dyktuje warunki lokalnym podwykonawcom. Dzięki temu przyspieszą rozpoczęte już budowy w Elblągu, Hrubieszowie, Lublińcu, Międzyrzeczu, Ustce czy Poznaniu. Agencja w terenie pozostaje najpotężniejszym deweloperem, a do tego bardzo pewnym, ma więc silną pozycję w rozmowach z bankami. Przede wszystkim liczy się to, że zleceniodawcą jest państwo.

Armia na razie woli budować własne mieszkania niż inwestować w gotowe lokale. Chociaż WAM jako nieliczny w zeszłym zyskał na kryzysie finansowym zbijając ceny mieszkań kupowanych na przetargach. Tak działo się w Gdańsku, Opolu i Poznaniu gdzie zaoszczędzono w ten sposób ponad 8 mln złotych.
Kolejne inwestycje mają być realizowane z pieniędzy pozyskanych ze sprzedaży nieruchomości położonych w prestiżowych lokalizacjach w Warszawie m.in. działki w Alejach Jerozolimskich czy Forcie Szczęśliwickim. Każda z nich warta kilkadziesiąt milionów złotych.

Agencja planuje otworzyć się też na cywili. Towarzystwo Budownictwa Społecznego Kwatera chce zarabiać na sprzedaży mieszkań nie tylko dla wojskowych. Poza tym WAM sprywatyzuje połowę z 20 hoteli należących do spółki zależnej agencji, czyli Grupy Hoteli WAM. Chodzi m.in. o Zamek Czocha na Dolnym Śląsku czy hotel u stóp Wawelu.

Zgodnie z przepisami każdemu żołnierzowi zawodowemu przysługuje prawo do służbowej kwatery. W zeszłym roku wojsko wybudowało 1087 mieszkań, w 2007 r. tylko 613. Ten rok powinien być znacznie lepszy. Do tej pory czekając na mieszkanie, żołnierze mieszkali w internatach, teraz nie powinny być to już obskurne pomieszczenia, powinny spełniać wyższe standardy.   

dom.wp

Armia gigantem deweloperskim

Wojskowa Agencja Mieszkaniowa jest właścicielem 43 tys. mieszkań w całym kraju, a także internatów i hoteli. To czyni ją jednym z największych deweloperów w kraju. Ale to z mało. Na służbowe mieszkania czeka jeszcze 6 tys. żołnierzy. W tym roku armia wybuduje 1200 mieszkań.
W kryzysowym czasie dla branży wojsko planowało gigantyczne inwestycje, jednak i WAM nie ominęły cięcia finansowe. Zamiast 400 mln złotych agencja w tym roku otrzyma z Ministerstwa Obrony Narodowej tylko kilkadziesiąt milionów. Dlatego mobilizuje wszystkie siły, sięga do rezerw, ale chce zrealizować plany.

Wojsku udało się jak na razie zgromadzić 270 mln zł, chce też renegocjować projekty  najdroższych inwestycji , m.in. w podwarszawskim Legionowie. Jednak w mniejszych miejscowościach, jak informuje „Rzeczpospolita”, nie zamierza spuszczać z tonu i dyktuje warunki lokalnym podwykonawcom. Dzięki temu przyspieszą rozpoczęte już budowy w Elblągu, Hrubieszowie, Lublińcu, Międzyrzeczu, Ustce czy Poznaniu. Agencja w terenie pozostaje najpotężniejszym deweloperem, a do tego bardzo pewnym, ma więc silną pozycję w rozmowach z bankami. Przede wszystkim liczy się to, że zleceniodawcą jest państwo.

Armia na razie woli budować własne mieszkania niż inwestować w gotowe lokale. Chociaż WAM jako nieliczny w zeszłym zyskał na kryzysie finansowym zbijając ceny mieszkań kupowanych na przetargach. Tak działo się w Gdańsku, Opolu i Poznaniu gdzie zaoszczędzono w ten sposób ponad 8 mln złotych.
Kolejne inwestycje mają być realizowane z pieniędzy pozyskanych ze sprzedaży nieruchomości położonych w prestiżowych lokalizacjach w Warszawie m.in. działki w Alejach Jerozolimskich czy Forcie Szczęśliwickim. Każda z nich warta kilkadziesiąt milionów złotych.

Agencja planuje otworzyć się też na cywili. Towarzystwo Budownictwa Społecznego Kwatera chce zarabiać na sprzedaży mieszkań nie tylko dla wojskowych. Poza tym WAM sprywatyzuje połowę z 20 hoteli należących do spółki zależnej agencji, czyli Grupy Hoteli WAM. Chodzi m.in. o Zamek Czocha na Dolnym Śląsku czy hotel u stóp Wawelu.

Zgodnie z przepisami każdemu żołnierzowi zawodowemu przysługuje prawo do służbowej kwatery. W zeszłym roku wojsko wybudowało 1087 mieszkań, w 2007 r. tylko 613. Ten rok powinien być znacznie lepszy. Do tej pory czekając na mieszkanie, żołnierze mieszkali w internatach, teraz nie powinny być to już obskurne pomieszczenia, powinny spełniać wyższe standardy.   

dom.wp

Dom - z piwnicą czy bez?

Takie pytanie zapewne zadaje sobie wielu z nas przed rozpoczęciem budowy domu. Jedni twierdzą, że jest to tylko niepotrzebne podrażanie kosztów inwestycji natomiast inni nie wyobrażają sobie „nowego gniazdka” bez podpiwniczenia. Jest to nie niewątpliwie duże udogodnienie, jednak czy stać nas na nie?
Zanim zadecydujemy czy stawiamy na opcję z podpiwniczeniem czy też nie,  powinniśmy do sprawy podejść indywidualnie, kierując się naszymi potrzebami. Nie patrzmy tylko na kwestie ekonomiczne.

Jeszcze kilka lat temu kiedy nie dysponowano tak doskonałymi materiałami budowlanymi podwyższano parter aby zabezpieczyć się przed deszczem,  wodami gruntowymi lub dla uzyskania przestrzeni izolującej od gruntu. Taki podwyższony parter przemawiał za tym aby podpiwniczyć dom i wykorzystać wolną przestrzeń. Dziś, gdy mamy znacznie doskonalsze materiały, takie rozwiązanie nie jest już konieczne.

Jakie są argumenty za budową piwnicy?

Jest chyba znacznie więcej argumentów przemawiających za budową podpiwniczenia aniżeli jego braku. W piwnicy zazwyczaj znajdują się pomieszczenia gospodarcze oraz techniczne. Ich brak może okazać się problemem w przypadku, gdy mamy do czynienia z dość małą działką, na której nie znajdziemy miejsca na budynek , który mógłby przejąć wyżej wymienione funkcje.
Na mniejszej działce piwnica na pewno będzie w pełni wykorzystywana i nie będziemy żałować wydanych pieniędzy. Musimy się przecież zastanowić gdzie trzymać narzędzia ogrodnicze, gdzie urządzić pralnię, spiżarkę, wstawić kocioł grzewczy, zrobić mały warsztacik czy trzymać rowery. Jeśli dobrze zaplanujemy naszą piwnicę to również powinno znaleźć się tam miejsce na garaż.

Alternatywnym rozwiązaniem może okazać się tylko częściowe podpiwniczenie, dzięki czemu zaoszczędzimy trochę pieniędzy a zyskamy dodatkową powierzchnię użytkową. Taka opcja jest bardzo wskazana dla większych domów, gdzie piwnica będzie mieć np. 100 m2. W takiej piwnicy można już zbudować schron przeciwatomowy lub prywatny ‘Wilczy Szaniec’.

Podsumowując,  budowa domu bez podpiwniczenia na pewno będzie tańsza niż budowa domu podpiwniczonego. Jeśli się zdecydujemy na takie rozwiązanie, to musimy zastanowić się , czy to się nam opłaca. W przypadku, gdy nasza działka nie ma zbyt dużej powierzchni, to może się okazać, że  będziemy zmuszeni do ograniczenia pomieszczeń gospodarczych lub rezygnacji z ogrodu. Często zdarza się tak, że to właśnie uwarunkowania działki decydują o tym czy będziemy budować z podpiwniczeniem. O ile poziom wód gruntowych nie jest zbyt wysoki to nie ma przeciwwskazań przy budowie piwnicy.
dom.wp

Dom - z piwnicą czy bez?

Takie pytanie zapewne zadaje sobie wielu z nas przed rozpoczęciem budowy domu. Jedni twierdzą, że jest to tylko niepotrzebne podrażanie kosztów inwestycji natomiast inni nie wyobrażają sobie „nowego gniazdka” bez podpiwniczenia. Jest to nie niewątpliwie duże udogodnienie, jednak czy stać nas na nie?
Zanim zadecydujemy czy stawiamy na opcję z podpiwniczeniem czy też nie,  powinniśmy do sprawy podejść indywidualnie, kierując się naszymi potrzebami. Nie patrzmy tylko na kwestie ekonomiczne.

Jeszcze kilka lat temu kiedy nie dysponowano tak doskonałymi materiałami budowlanymi podwyższano parter aby zabezpieczyć się przed deszczem,  wodami gruntowymi lub dla uzyskania przestrzeni izolującej od gruntu. Taki podwyższony parter przemawiał za tym aby podpiwniczyć dom i wykorzystać wolną przestrzeń. Dziś, gdy mamy znacznie doskonalsze materiały, takie rozwiązanie nie jest już konieczne.

Jakie są argumenty za budową piwnicy?

Jest chyba znacznie więcej argumentów przemawiających za budową podpiwniczenia aniżeli jego braku. W piwnicy zazwyczaj znajdują się pomieszczenia gospodarcze oraz techniczne. Ich brak może okazać się problemem w przypadku, gdy mamy do czynienia z dość małą działką, na której nie znajdziemy miejsca na budynek , który mógłby przejąć wyżej wymienione funkcje.
Na mniejszej działce piwnica na pewno będzie w pełni wykorzystywana i nie będziemy żałować wydanych pieniędzy. Musimy się przecież zastanowić gdzie trzymać narzędzia ogrodnicze, gdzie urządzić pralnię, spiżarkę, wstawić kocioł grzewczy, zrobić mały warsztacik czy trzymać rowery. Jeśli dobrze zaplanujemy naszą piwnicę to również powinno znaleźć się tam miejsce na garaż.

Alternatywnym rozwiązaniem może okazać się tylko częściowe podpiwniczenie, dzięki czemu zaoszczędzimy trochę pieniędzy a zyskamy dodatkową powierzchnię użytkową. Taka opcja jest bardzo wskazana dla większych domów, gdzie piwnica będzie mieć np. 100 m2. W takiej piwnicy można już zbudować schron przeciwatomowy lub prywatny ‘Wilczy Szaniec’.

Podsumowując,  budowa domu bez podpiwniczenia na pewno będzie tańsza niż budowa domu podpiwniczonego. Jeśli się zdecydujemy na takie rozwiązanie, to musimy zastanowić się , czy to się nam opłaca. W przypadku, gdy nasza działka nie ma zbyt dużej powierzchni, to może się okazać, że  będziemy zmuszeni do ograniczenia pomieszczeń gospodarczych lub rezygnacji z ogrodu. Często zdarza się tak, że to właśnie uwarunkowania działki decydują o tym czy będziemy budować z podpiwniczeniem. O ile poziom wód gruntowych nie jest zbyt wysoki to nie ma przeciwwskazań przy budowie piwnicy.
dom.wp

Gigantyczne "złe kredyty" niemieckich banków?

Wielkość "problematycznych" kredytów i papierów wartościowych niemieckich banków to aż 816 miliardów euro - informuje w sobotę "Sueddeutsche Zeitung", powołując się na wewnętrzny dokument Federalnej Agencji Nadzoru nad Usługami Finansowymi (Bafin).
Szczególnie zagrożone są Hypo Real Estate, Commerzbank oraz banki krajów związkowych (Landesbanken).

Banki wymienione w dokumencie Bafin twierdzą, że nie wiedzą, skąd wzięły się takie dane liczbowe. Agencja Bafin złożyła doniesienie o popełnieniu przestępstwa w związku z wyciekiem jej wewnętrznego, poufnego dokumentu.

Opozycja (Zieloni i FDP) domaga się od rządu wyjaśnień w sprawie skali zagrożenia systemu finansowego "toksycznymi aktywami" banków.

Rząd Niemiec ma wkrótce przygotować projekt ustawy w sprawie "uwolnienia" bilansów bankowych od papierów wartościowych wysokiego ryzyka. Rozważa się powołanie tzw. złych banków (bad banks), które przejmowałyby "toksyczne papiery", by pobudzić rynek kredytowy.
(PAP, ak/26.04.2009, godz. 07:27)/onet.pl

Gigantyczne "złe kredyty" niemieckich banków?

Wielkość "problematycznych" kredytów i papierów wartościowych niemieckich banków to aż 816 miliardów euro - informuje w sobotę "Sueddeutsche Zeitung", powołując się na wewnętrzny dokument Federalnej Agencji Nadzoru nad Usługami Finansowymi (Bafin).
Szczególnie zagrożone są Hypo Real Estate, Commerzbank oraz banki krajów związkowych (Landesbanken).

Banki wymienione w dokumencie Bafin twierdzą, że nie wiedzą, skąd wzięły się takie dane liczbowe. Agencja Bafin złożyła doniesienie o popełnieniu przestępstwa w związku z wyciekiem jej wewnętrznego, poufnego dokumentu.

Opozycja (Zieloni i FDP) domaga się od rządu wyjaśnień w sprawie skali zagrożenia systemu finansowego "toksycznymi aktywami" banków.

Rząd Niemiec ma wkrótce przygotować projekt ustawy w sprawie "uwolnienia" bilansów bankowych od papierów wartościowych wysokiego ryzyka. Rozważa się powołanie tzw. złych banków (bad banks), które przejmowałyby "toksyczne papiery", by pobudzić rynek kredytowy.
(PAP, ak/26.04.2009, godz. 07:27)/onet.pl

Rosja postuluje 70-80 USD za baryłkę ropy

Sprawiedliwa cena ropy to obecnie 70-80 USD za baryłkę - powiedział w sobotę w Sofii rosyjski minister energetyki Siergiej Szmatko.
Taka cena może zagwarantować inwestycje w nowe projekty wydobywcze i rozbudowę infrastruktury transportowej dla tego surowca - uważa Szmatko.

Obecny "zbyt niski" poziom cen ropy "nie sprzyja rozwojowi branży"; jeżeli sytuacja wkrótce się nie zmieni, państwa-importerzy mogą stanąć w obliczu deficytu ropy - ostrzegał rosyjski minister.

Obecnie ceny ropy oscylują wokół 50 USD za baryłkę.

Szmatko uczestniczył w dwudniowej międzynarodowej konferencji w Sofii, poświęconej bezpieczeństwu dostaw gazu ziemnego.
onet.pl/(PAP, ak/26.04.2009, godz. 07:18)

Rosja postuluje 70-80 USD za baryłkę ropy

Sprawiedliwa cena ropy to obecnie 70-80 USD za baryłkę - powiedział w sobotę w Sofii rosyjski minister energetyki Siergiej Szmatko.
Taka cena może zagwarantować inwestycje w nowe projekty wydobywcze i rozbudowę infrastruktury transportowej dla tego surowca - uważa Szmatko.

Obecny "zbyt niski" poziom cen ropy "nie sprzyja rozwojowi branży"; jeżeli sytuacja wkrótce się nie zmieni, państwa-importerzy mogą stanąć w obliczu deficytu ropy - ostrzegał rosyjski minister.

Obecnie ceny ropy oscylują wokół 50 USD za baryłkę.

Szmatko uczestniczył w dwudniowej międzynarodowej konferencji w Sofii, poświęconej bezpieczeństwu dostaw gazu ziemnego.
onet.pl/(PAP, ak/26.04.2009, godz. 07:18)

"Polskie" banki pójdą pod młotek?

Gdy pojawiły się informacje prasowe na temat ewentualnej sprzedaży Banku Zachodniego WBK przez irlandzką grupę AIB, na rynku zawrzało od spekulacji.
Nic dziwnego, skoro byłaby to sprzedaż jednego z największych banków w Polsce co na pewno zatrzęsłoby rynkiem bankowym.

Bank AIB (Allied Irish Banks) był do niedawna prawdziwym celtyckim tygrysem rynku kapitałowego. Był, bowiem pochodzący z Irlandii bank, znalazł się w poważnych tarapatach finansowych. Tamtejszy rząd zdecydował się wzmocnić AIB kwotą 3,5 mld EUR, co jak na możliwości tego kilkumilionowego kraju jest kwotą znaczną. To jednak za mało, by wydobyć bank z kryzysu. Dlatego szuka on innych źródeł sfinansowania swoich strat. W oficjalnym komunikacie napisano, że może to być między innymi „zbywanie aktywów”.

Perła w koronie
W Polsce od razu pojawiły się spekulacje. Czy może chodzić o „zbycie” perły w koronie irlandzkiej grupy, czyli BZ WBK? AIB dysponuje 70,47-proc. udziałem w tym banku, który wedle wyceny rynkowej wart jest ponad 4 mld zł. Sprzedaż takiego banku niewątpliwie pomogłaby Irlandczykom, którzy w ubiegłym roku odnotowali 60 proc. spadek zysków, głównie poprzez straty na rynku kredytowym. AIB jednak zaprzecza tym spekulacjom i zapewnia że polskiego Banku Zachodniego sprzedać nie zamierza.

Może nie być chętnych

Podobnego zdania jest zdecydowana większość analityków. Marek Rogalski z domu maklerskiego BOŚ mówi wręcz: "Kwestię ewentualnej sprzedaży BZ WBK trzeba wciąż rozpatrywać w kategoriach prasowych spekulacji. Faktem jest, iż irlandzki właściciel rzeczywiście jest w poważnych tarapatach, jednak sprzedaż „złotej kury” może nie być dobrym posunięciem. BZ WBK ma bardzo dobry standing finansowy i działa na jednym z najbardziej obiecujących rynków. Niemniej, jeżeli AIB rzeczywiście zdecyduje się na takie dość radykalne posunięcie, to nie jest powiedziane, że szybko znajdzie kupca.

Klienci śpią spokojnie

Chętnego na kupno BZ WBK faktycznie będzie trudno znaleźć z uwagi na szalejący kryzys oraz wielkość samego banku. Bank Zachodni bowiem jest jednym z największych banków w naszym kraju, a jego potencjał to ponad 50 placówek wraz z 2,3 mln klientów. Wygląda więc na to, że klienci BZ WBK będą mogli spać spokojnie. Szczególnie, że spekulacje mediów zaczynają krążyć wokół innego banku, a jest nim M&T Bank Corp., gdzie AIB ma 24 proc. pakiet akcji.

Inne w tarapatach

Nasuwa się jednak pytanie o przyszłość innych banków w Polsce, które należą do zagranicznych udziałowców. A ci w większości mają problemy nie mniejsze niż irlandzki AIB. Chociażby właściciel Grupy BRE (Multibank, mBank), czyli Commerzbank, którego kondycja finansowa była już tak zła, ze wymagał dofinansowania niemieckiego rządu w wysokości 18,2 mld euro. Olbrzymie kłopoty ma nadal Citibank (właściciel Banku Handlowego), którego ostatnie zadziwiająco dobre wyniki bywają często podawane w wątpliwość. Także belgijski KBC Bank wymagał dofinansowania ze strony rządu w wysokości 2 mld euro, co dla porównania znacznie przekracza wartość pakietu akcji posiadanego przez niego Kredyt Banku. W ciężkich kłopotach znajduje się także nie kto inny jak Unicredit (właściciel 59,3 proc. pakietu akcji PKO SA), o którym mówi się, że prosił o wsparcie rządy Włoch i Austrii.

Zyski jeszcze spadną?

Ciężko dziś prognozować, czy kryzys zmusi zagraniczne banki do odsprzedania swoich polskich spółek. Jedno jest jednak pewne – im dłużej kryzys będzie trwał, tym większe jest tego prawdopodobieństwo. Są jednak analitycy, którzy już teraz widzą potencjał do tego wydarzeń. Jednym z nich jest Janusz Szewczak, który twierdzi, że w 2009 r. gwałtownie spadną zyski banków.

Niektóre z nich, jak Millennium, Citi, BRE Bank, Kredyt Bank, BZ WBK czy Getin, mogą z tego powodu znaleźć się na listach transferowych swoich właścicieli – zauważa Szewczak.

Co zmieni sprzedaż BZ WBK
Jan Mazurek, główny analityk domu maklerskiego Investors
Teoretycznie zmiana właściciela banku nie powinna mieć znaczenia dla całego systemu bankowego. Jednak źle by się stało, jeżeli akcje BZ WBK kupiłby jeden z dużych banków polskich. Wzrost koncentracji w systemie bankowym zazwyczaj dobrze nie służy klientom. Decyzja o sprzedaży banku może zainteresować PZU, które od kilku lat rozważa poszerzenie działalności o usługi bankowe. Powstałby moloch bankowo-ubezpieczeniowy, lecz byłoby to korzystniejsze dla klientów, niż kolejny moloch bankowy. Z usług tych ostatnich jest niezadowolonych coraz więcej klientów. Można spodziewać się, że sprzedaż banku może nastąpić odrębnie od jego spółek zależnych.


Artur Skoneczko
Gazeta Finansowa

wp.pl

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,3

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies