Ze świata nieruchomości - strona 105

Trend, na którym można zarobić

Dbanie o klimat Ziemi to nie tylko moda, to także ogromne pieniądze i możliwe zyski. Jak zwykle w takich przypadkach zalecana jest jednak daleko idąca ostrożność i rozwaga.

Ekologia jest modna. Mówimy o segregacji śmieci, korzystamy z wielorazowych toreb na zakupy, a myjąc zęby zakręcamy kran. Do tego pilnujemy, by wyłączać telewizor z trybu stand-by, nie otwierać okna przy włączonej klimatyzacji, a jak kupujemy lodówkę to obowiązkowo klasy energetycznej A++. Wspierają nas w tych działaniach światowe gwiazdy, m.in. Leonardo DiCaprio, Robert Redford, Cate Blanchett i Brad Pitt, które nie kryją się ze swoim eko-stylem życia. Najważniejszym zyskiem z takich działań są czysta woda, świeże powietrze i zielone lasy. Ale okazuje się, że na tym trendzie można też zarabiać realne pieniądze.

Unia Europejska promuje swój pomysł 3 x 20 proc. - chodzi o ograniczenie zużycia energii i emisji dwutlenku węgla oraz zwiększenie udziału odnawialnych źródeł energii w jej produkcji. Wszystko to o 20 proc. i do 2020 roku. W całej Polsce pojawiają się więc wiatraki, a firmy je budujące już liczą przyszłe zyski. Spółka Wolin North zamierza kosztem 125 mln zł wybudować na terenie gminy Wolin największą elektrownię wiatrową w Polsce. Farma składać ma się z 15 turbin wiatrowych, każda o mocy 2 MW.

Zabawa tylko dla bogatych

A szary Kowalski? Najprościej byłoby mu po prostu, mając kawałek wolnej ziemi i odpowiednie warunki wiatrowe, zbudować wiatrak. Nie jest to jednak takie łatwe. Pomijając kwestie biurokratyczne przeszkodą są naturalnie pieniądze. Postawienie nowoczesnego wiatraka o mocy 1,5 MW to koszt ok. 10 mln złotych. To sprawia, że jest to zabawa tylko dla najzamożniejszych i nie zmieniają tego nawet spore dopłaty unijne. Owszem, za kilkadziesiąt tysięcy złotych można sobie zbudować niewielki własny wiatrak, zasilający gospodarstwo domowe. Wymaga to jednak pewnej wiedzy i umiejętności.

Czemu więc nie kupować akcji firm zajmujących się zieloną energią i czerpać z ich zysków? Niestety, w tym przypadku też mamy ograniczone pole działania, bo na GPW dostępna jest właściwie tylko jedna spółka z tego sektora - Polish Energy Partners. Pozostają więc inne instrumenty finansowe, takie jak fundusze inwestycyjne czy produkty strukturyzowane.

To inwestycje zaliczane do grupy SRI (Socially Responsible Investing), obejmującej oprócz ochrony klimatu, inwestowanie wykluczające spółki powiązane z przemysłem zbrojeniowym, tytoniowym i naftowym. Na polskim rynku jest dostępnych kilka funduszy z tej kategorii. Zaliczamy do nich m.in.: Allianz Global EcoTrends, DWS Zmian Klimatycznych, Black Rock New Energy, Fortis L Fix Zielony Bonus, Fortis L Fix Hossa Plus i ISF Global Climate Change Equity Schroders.

Uważaj, w co inwestujesz

Trzeba jednak pamiętać, że sektor zielonej energii jest nadal mało płynny i fundusze często mają mocny poszerzony horyzont inwestycyjny. Bo jak inaczej nazwać taki zapis w statusie: "fundusz inwestuje w akcje spółek międzynarodowych, których działalność chociaż w części związana jest z sektorami energii odnawialnej, kontrolą zanieczyszczeń środowiska naturalnego oraz czystej wody"? Chodzi oczywiście o zwrot "chociaż w części". Możliwości interpretacyjne są bardzo duże, nie wynikają jednak ze złej woli twórców funduszy, a raczej z ograniczonych możliwości inwestowania w firmy, których działalność rzeczywiście opiera się na ochronie klimatu.

Możliwość zarabiania na ekologii dają także tzw. produkty strukturyzowane. To inwestycje najczęściej posiadające pełną gwarancję kapitału (nominalnie nie można na nich stracić), które dają szansę na zysk zależny od zmian ceny danego aktywa. Zachodnie banki inwestycyjne przygotowują specjalne indeksy skupiające spółki z sektora energii odnawialnej, na których to na całym świecie można budować produkty dla inwestorów.

Do wyboru do koloru

Szybko rozwijający się w Polsce rynek produktów strukturyzowanych nie mógł przejść obok ekologii obojętnie. Pieniądze inwestorów są najczęściej lokowane nie w akcje spółek, lecz w instrumenty pochodne oparte na wspomnianych wyżej "zielonych" indeksach takich jak: DAX Global Alternative Energy, Wilderhill New Energy Global Innovation, S&P GSCI Energy Excess Return CME, S&P GSCI Agricultural Excess Return, S&P Global Infrastructure czy S&P Global Water.

Większość podmiotów z rynku ma w swoim dorobku choć jedną ekologiczną strukturę. Są to np. Certyfikaty Zielona Planeta z Domu Maklerskiego BZ WBK, New Energy firmy New Word Alternative Investments i obligacje strukturyzowane NORDeko II oferowane przez Bank DnB Nord. Do końca kwietnia w Kredyt Banku i Warcie trwały zapisy na produkt Eko Energia, w którym zysk uzależniony jest od wzrostu kursów akcji 18 spółek z sektora energii alternatywnej.

Sektor energii alternatywnej bez wątpienia ma dobre perspektywy, lecz należy pamiętać, że niemal wszystkie produkty inwestycyjne z nim powiązane zależą nie od cen energii, lecz od kursów akcji spółek działających w sektorze lub blisko niego. Rynek akcji podlega cyklom koniunkturalnym i nie zawsze jest dobry moment do wejścia w taką inwestycję. Dość powiedzieć, że Wilderhill New Energy Global Innovation Index spadł od połowy maja 2008 r. do początku kwietnia 2009 r. o prawie 70 procent.

Marcin Krasoń, analityk Open Finance

Open Finance

interia.pl

Nagonka na złych dłużników

Windykator może zapukać do drzwi klienta, który zaledwie kilka dni spóźnił się z zapłatą raty kredytu czy rachunku za telefon.
Wszystkiemu winny kryzys finansowy. Banki i firmy telekomunikacyjne bardziej skrupulatnie niż dotychczas pilnują, żeby klienci płacili na czas - ostrzega "Rzeczpospolita".

Do spóźnialskich nie są wysyłane upomnienia. Już kilka dni po upływie terminu spłaty raty kredytu z klientami kontaktują się pracownicy firm wyspecjalizowanych w odzyskiwaniu długów. "Rzeczpospolita" dowiedziała się, że tak działa już przynajmniej kilkanaście banków, m.in. tak duże instytucje jak PKO BP, BRE Bank, Getin Bank, Bank Zachodni WBK, Euro Bank, Kredyt Bank i Deutsche Bank PBC.
Rzeczpospolita/PAP | 06.05.2009 | 00:50
wp.pl

Nagonka na złych dłużników

Windykator może zapukać do drzwi klienta, który zaledwie kilka dni spóźnił się z zapłatą raty kredytu czy rachunku za telefon.
Wszystkiemu winny kryzys finansowy. Banki i firmy telekomunikacyjne bardziej skrupulatnie niż dotychczas pilnują, żeby klienci płacili na czas - ostrzega "Rzeczpospolita".

Do spóźnialskich nie są wysyłane upomnienia. Już kilka dni po upływie terminu spłaty raty kredytu z klientami kontaktują się pracownicy firm wyspecjalizowanych w odzyskiwaniu długów. "Rzeczpospolita" dowiedziała się, że tak działa już przynajmniej kilkanaście banków, m.in. tak duże instytucje jak PKO BP, BRE Bank, Getin Bank, Bank Zachodni WBK, Euro Bank, Kredyt Bank i Deutsche Bank PBC.
Rzeczpospolita/PAP | 06.05.2009 | 00:50
wp.pl

Udział rodziców w kredycie zwiększy zdolność nawet o ponad 30 proc.

Dopraszając najbliższych do kredytu na mieszkanie można zwiększyć jego kwotę. Barierą może być wiek współkredytobiorcy.
Najłatwiej można poprawić zdolność kredytową, zmieniając bank na taki, który wyżej oceni nasze możliwości finansowe. Najłatwiej można poprawić zdolność kredytową, zmieniając bank na taki, który wyżej oceni nasze możliwości finansowe - twierdzi Marcin Krasoń z Open Finance.

Zdolność kredytową można poprawić, likwidując kredyty w kontach i karty kredytowe. Nie zawsze karta i kredyt w rachunku są brane pod uwagę.
To zależy od banku. W grupie BRE, czyli mBanku i MultiBanku, zdolności kredytowej nie obniżają karty kredytowe wydane przez te banki i kredyty w rachunkach w tych bankach mówi Marcin Krasoń.

Karta kredytowa z limitem 5 tys. zł wydana poza mBankiem obniża zdolność o 28 tys. zł, a kredyt odnawialny tej samej wysokości o 23 tys. zł. Dla porównania rata kredytu konsumenckiego w wysokości 500 zł miesięcznie obniża poziom zdolności kredytowej aż o 57 tys. zł.

Czasem warto zdobyć pieniądze i wcześniej spłacić pożyczkę, by otrzymać większy kredyt mieszkaniowy.

Jeśli te zabiegi nie podniosą naszej zdolności na odpowiedni poziom, to możemy doprosić do kredytu krewnych, ale także np. znajomych. Dochody osoby dopraszanej są pomniejszane o jej bieżące wydatki na życie. Rodzina 2+1 o miesięcznych dochodach 6 tys. zł, która korzysta z wsparcia kogoś dysponującego miesięcznie 2 tys. zł, może w Nordei poprawić zdolność kredytową prawie o 15 proc., a w mBanku o 38 proc.

Nie każdy może być dołączony do kredytu.

O kredyt hipoteczny może ubiegać się osoba, której wiek, po zakończeniu okresu kredytowania, nie przekroczy 75 lat. Możemy zaakceptować inny wiek, ale pod warunkiem że dochody tej osoby nie przekraczają 30 proc. łącznych dochodów, które bierzemy do wyliczenia zdolności - mówi Katarzyna Żądło z Fortis Banku.

W zależności od banku maksymalny wiek najstarszego kredytobiorcy w chwili zakończenia umowy może wynosić 70 lat (Pekao, Bank Pocztowy, ING i Kredyt Bank) lub 75 lat (BPH, Millennium i Fortis) - twierdzi Marcin Krasoń.

Dzięki włączeniu w transakcję np. jednego z rodziców dochód do obliczania zdolności kredytowej zwiększa się, lecz wiek seniora może znacznie skrócić okres kredytowania. Wymagania dotyczące wieku w niektórych bankach można ominąć, ale kosztem bardzo dużego udziału własnego. W Nordea Bank wynosi on aż 60 proc. Czasem można też wykupić polisę na życie i dokonać cesji na rzecz banku, dzięki czemu limit wieku może zostać podniesiony o kilka lat (BOŚ). Przy dopisywaniu do kredytu osób trzecich to na nich spoczywa ryzyko.

Współkredytobiorca solidarnie odpowiada za spłatę, a do księgi wieczystej są zwykle wpisywani tylko główni kredytobiorcy - twierdzi Agnieszka Nachyła z banku Millennium.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-05-06 (07:00)

Udział rodziców w kredycie zwiększy zdolność nawet o ponad 30 proc.

Dopraszając najbliższych do kredytu na mieszkanie można zwiększyć jego kwotę. Barierą może być wiek współkredytobiorcy.
Najłatwiej można poprawić zdolność kredytową, zmieniając bank na taki, który wyżej oceni nasze możliwości finansowe. Najłatwiej można poprawić zdolność kredytową, zmieniając bank na taki, który wyżej oceni nasze możliwości finansowe - twierdzi Marcin Krasoń z Open Finance.

Zdolność kredytową można poprawić, likwidując kredyty w kontach i karty kredytowe. Nie zawsze karta i kredyt w rachunku są brane pod uwagę.
To zależy od banku. W grupie BRE, czyli mBanku i MultiBanku, zdolności kredytowej nie obniżają karty kredytowe wydane przez te banki i kredyty w rachunkach w tych bankach mówi Marcin Krasoń.

Karta kredytowa z limitem 5 tys. zł wydana poza mBankiem obniża zdolność o 28 tys. zł, a kredyt odnawialny tej samej wysokości o 23 tys. zł. Dla porównania rata kredytu konsumenckiego w wysokości 500 zł miesięcznie obniża poziom zdolności kredytowej aż o 57 tys. zł.

Czasem warto zdobyć pieniądze i wcześniej spłacić pożyczkę, by otrzymać większy kredyt mieszkaniowy.

Jeśli te zabiegi nie podniosą naszej zdolności na odpowiedni poziom, to możemy doprosić do kredytu krewnych, ale także np. znajomych. Dochody osoby dopraszanej są pomniejszane o jej bieżące wydatki na życie. Rodzina 2+1 o miesięcznych dochodach 6 tys. zł, która korzysta z wsparcia kogoś dysponującego miesięcznie 2 tys. zł, może w Nordei poprawić zdolność kredytową prawie o 15 proc., a w mBanku o 38 proc.

Nie każdy może być dołączony do kredytu.

O kredyt hipoteczny może ubiegać się osoba, której wiek, po zakończeniu okresu kredytowania, nie przekroczy 75 lat. Możemy zaakceptować inny wiek, ale pod warunkiem że dochody tej osoby nie przekraczają 30 proc. łącznych dochodów, które bierzemy do wyliczenia zdolności - mówi Katarzyna Żądło z Fortis Banku.

W zależności od banku maksymalny wiek najstarszego kredytobiorcy w chwili zakończenia umowy może wynosić 70 lat (Pekao, Bank Pocztowy, ING i Kredyt Bank) lub 75 lat (BPH, Millennium i Fortis) - twierdzi Marcin Krasoń.

Dzięki włączeniu w transakcję np. jednego z rodziców dochód do obliczania zdolności kredytowej zwiększa się, lecz wiek seniora może znacznie skrócić okres kredytowania. Wymagania dotyczące wieku w niektórych bankach można ominąć, ale kosztem bardzo dużego udziału własnego. W Nordea Bank wynosi on aż 60 proc. Czasem można też wykupić polisę na życie i dokonać cesji na rzecz banku, dzięki czemu limit wieku może zostać podniesiony o kilka lat (BOŚ). Przy dopisywaniu do kredytu osób trzecich to na nich spoczywa ryzyko.

Współkredytobiorca solidarnie odpowiada za spłatę, a do księgi wieczystej są zwykle wpisywani tylko główni kredytobiorcy - twierdzi Agnieszka Nachyła z banku Millennium.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-05-06 (07:00)

Budowlanka zwalnia? Spada liczba pozwoleń na budowę

- Liczba mieszkań, na realizację których wydano pozwolenia, spadła o 13,8 proc. proc.w ujęciu rocznym do 43,6 tys. w okresie styczeń-marcu 2009 roku - podał Główny Urząd Statystyczny.

W I kwartale wzrosła tylko liczba mieszkań w budownictwie indywidualnym - o 0,4 proc. do 23,3 tys. szt. Największy spadek odnotowano w budownictwie spółdzielczym - o 36,7 proc. do 1,2 tys. mieszkań, a w przypadku mieszkań przeznaczonych na sprzedaż lub wynajem spadek wyniósł 26,7 proc. - do 16,5 tys. szt., podano także.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w tym okresie, wyniosła 23,5 tys., co oznacza spadek o 38,4 proc.

W całym 2008 roku liczba wydanych pozwoleń na budowę wyniosła 230,1 tys. (spadek o 7,1 proc.).

GUS szacuje, że w końcu marca 2009 r. w budowie było 669,1 tys. mieszkań, tj. o 1,7 proc. mniej niż przed rokiem.

GUS podał też, że w ciągu trzech miesięcy 2009 roku oddano do użytkowania 41 tys. 819 mieszkań, czyli o 18,1 proc. więcej niż przed rokiem.

money.pl/2009-04-27 11:44

Budowlanka zwalnia? Spada liczba pozwoleń na budowę

- Liczba mieszkań, na realizację których wydano pozwolenia, spadła o 13,8 proc. proc.w ujęciu rocznym do 43,6 tys. w okresie styczeń-marcu 2009 roku - podał Główny Urząd Statystyczny.

W I kwartale wzrosła tylko liczba mieszkań w budownictwie indywidualnym - o 0,4 proc. do 23,3 tys. szt. Największy spadek odnotowano w budownictwie spółdzielczym - o 36,7 proc. do 1,2 tys. mieszkań, a w przypadku mieszkań przeznaczonych na sprzedaż lub wynajem spadek wyniósł 26,7 proc. - do 16,5 tys. szt., podano także.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w tym okresie, wyniosła 23,5 tys., co oznacza spadek o 38,4 proc.

W całym 2008 roku liczba wydanych pozwoleń na budowę wyniosła 230,1 tys. (spadek o 7,1 proc.).

GUS szacuje, że w końcu marca 2009 r. w budowie było 669,1 tys. mieszkań, tj. o 1,7 proc. mniej niż przed rokiem.

GUS podał też, że w ciągu trzech miesięcy 2009 roku oddano do użytkowania 41 tys. 819 mieszkań, czyli o 18,1 proc. więcej niż przed rokiem.

money.pl/2009-04-27 11:44

Bez zezwoleń dla obywateli UE

Od 1 maja obywatele państw członkowskich UE mogą nabywać bez zezwolenia tzw. drugie domy na terytorium Polski.

Zdaniem Marka Szymanka, radcy prawnego z Kancelarii Grynhoff Woźny Maliński, oznacza to możliwość nabycia przez cudzoziemca nieruchomości przeznaczonych pod budownictwo mieszkaniowe albo o charakterze rekreacyjno-wypoczynkowym, nawet jeżeli nie zamierza on ich stale użytkować.

- O tym, które nieruchomości spełniają wymienione warunki, decydują: postanowienia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, decyzje o warunkach zabudowy lub ewidencja gruntów - mówi Marek Szymanek.

- Polska jest bez wątpienia atrakcyjnym terenem inwestycyjnym ze względu na wciąż jeszcze niewygórowane ceny gruntów. Za równowartość apartamentu w dużym mieście można nabyć sporą działkę budowlaną w innej części kraju. W związku z upływem okresu przejściowego nie spodziewałbym się jednak gwałtownego wykupu wspomnianych nieruchomości - przyznaje Szymanek.

Zniesienie konieczności uzyskania zezwoleń na nabycie drugiego domu w Polsce nie eliminuje wszelkich barier w nabywaniu nieruchomości przez obywateli krajów Europejskiego Obszaru Gospodarczego.

- W dalszym ciągu o zezwolenie muszą ubiegać się osoby fizyczne i prawne zamierzające nabyć nieruchomości o charakterze rolnym lub leśnym. Powyższe ograniczenie obowiązuje przez 12 lat od wejścia Polski do Unii Europejskiej. Ponadto w dalszym ciągu pozostaje w mocy warunek uzyskania pozwoleń przez cudzoziemców niepochodzących z krajów EOG - twierdzi Mariusz Zając, prawnik w zespole obrotu nieruchomościami WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr.

Katarzyna Żaczkiewicz

interia.pl

Bez zezwoleń dla obywateli UE

Od 1 maja obywatele państw członkowskich UE mogą nabywać bez zezwolenia tzw. drugie domy na terytorium Polski.

Zdaniem Marka Szymanka, radcy prawnego z Kancelarii Grynhoff Woźny Maliński, oznacza to możliwość nabycia przez cudzoziemca nieruchomości przeznaczonych pod budownictwo mieszkaniowe albo o charakterze rekreacyjno-wypoczynkowym, nawet jeżeli nie zamierza on ich stale użytkować.

- O tym, które nieruchomości spełniają wymienione warunki, decydują: postanowienia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, decyzje o warunkach zabudowy lub ewidencja gruntów - mówi Marek Szymanek.

- Polska jest bez wątpienia atrakcyjnym terenem inwestycyjnym ze względu na wciąż jeszcze niewygórowane ceny gruntów. Za równowartość apartamentu w dużym mieście można nabyć sporą działkę budowlaną w innej części kraju. W związku z upływem okresu przejściowego nie spodziewałbym się jednak gwałtownego wykupu wspomnianych nieruchomości - przyznaje Szymanek.

Zniesienie konieczności uzyskania zezwoleń na nabycie drugiego domu w Polsce nie eliminuje wszelkich barier w nabywaniu nieruchomości przez obywateli krajów Europejskiego Obszaru Gospodarczego.

- W dalszym ciągu o zezwolenie muszą ubiegać się osoby fizyczne i prawne zamierzające nabyć nieruchomości o charakterze rolnym lub leśnym. Powyższe ograniczenie obowiązuje przez 12 lat od wejścia Polski do Unii Europejskiej. Ponadto w dalszym ciągu pozostaje w mocy warunek uzyskania pozwoleń przez cudzoziemców niepochodzących z krajów EOG - twierdzi Mariusz Zając, prawnik w zespole obrotu nieruchomościami WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr.

Katarzyna Żaczkiewicz

interia.pl

Upadające wieżowce

Recesja zatrzymała realizację niektórych z najbardziej ambitnych projektów budowy drapaczy chmur.
W okresie rozkwitu globalnego systemu finansowego, czyli w czasach tanich kredytów i drogiej ropy naftowej, przez świat przelewały się tak ogromne rzeki gotówki, że niektórzy wręcz nie wiedzieli na co ją wydać. Wielu deweloperów, zwłaszcza z krajów Bliskiego Wschodu, które wzbogaciły się na ropie naftowej, mogło pozwolić sobie na zaplanowanie budowy superwieżowców, jakich świat jeszcze nie widział. Gdyby ich wizje zostały zrealizowane, to do 2020 roku, czyli w ciągu dekady, najwyższy ukończony budynek współczesnego świata, 509-metrowy Taipei 101, znalazłby się na 20. miejscu listy najwyższych budowli na Ziemi.

Jednak nic z tego. Załamanie się światowej gospodarki przynajmniej na jakiś czas położyło kres takim marzeniom, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. Dzięki cenom ropy rzędu 145 dolarów za baryłkę, w tym regionie świata realizowano najbardziej ambitne projekty - według Council on Tall Buildings and Urban Habitats, organizacji monitorującej postęp budowy najwyższych wieżowców świata. W niewielkich emiratach leżących nad Zatoką Perską zaplanowano wzniesienie do 2020 roku aż 10 z 20 najwyższych budynków świata.

W samym tylko Dubaju miało powstać sześć z nich, choć całe Zjednoczone Emiraty Arabskie mają łącznie poniżej 5 milionów mieszkańców. W Kuwejcie, kosztem 132 miliardów dolarów postanowiono zbudować zaprojektowane od podstaw miasto, nad którym miał górować drapacz chmur o wysokości 1001 metrów, co miało być symbolicznym nawiązaniem do Baśni z tysiąca i jednej nocy. Koszt budowy miał równać się wysokości rocznego produktu krajowego brutto.

Gdy wysechł strumień naftowej gotówki i skończył się zalew tanich kredytów, zwyciężył głos rozsądku. Na Bliskim Wschodzie wstrzymano wiele projektów budowlanych. Również w innych częściach świata przed deweloperami piętrzą się liczne przeszkody. Na przykład, rosyjską gospodarkę pogrążył gwałtowny spadek cen surowców; na położonych przed kryzysem gospodarczym fundamentach przeznaczonych dla 612-metrowej Moscow Tower prawdopodobnie powstanie kilka skromniejszych wieżowców.

Chicago Spire, czyli 609-metrowy apartamentowiec o połowę wyższy niż Sears Tower, również napotkał na problemy z finansowaniem, podobnie jak przedsięwzięcie zagospodarowania placu po nowojorskim World Trade Center. Manhattański sektor usług finansowych, zdziesiątkowany przez kryzys ekonomiczny, raczej nie czeka z utęsknieniem na miliony nowych metrów kwadratowych powierzchni biurowej. W raporcie przygotowanym ostatnio na zlecenie Port Authority of New York and New Jersey czytamy, że po ukończeniu wszystkich projektów związanych z odbudową World Trade Center, na Manhattanie powstanie tyle nowej powierzchni użytkowej, że zapełnianie jej biurami potrwa do 2037 roku.

Jednakże, jak mówi Marshall Gerometta, edytor bazy danych w Council on Tall Buildings and Urban Habitats, gdy gospodarka odbije się od dna, powróci zapotrzebowanie na drapacze chmur. - Jeszcze nie czas, aby mówić, że którykolwiek z tych projektów zostanie ostatecznie anulowany - stwierdza Gerometta. - Choć mam świadomość, że przemawia przeze mnie optymizm.

Joshua Zumbrun

Forbes.pl/

interia.pl/Niedziela, 3 maja (06:00)

Upadające wieżowce

Recesja zatrzymała realizację niektórych z najbardziej ambitnych projektów budowy drapaczy chmur.
W okresie rozkwitu globalnego systemu finansowego, czyli w czasach tanich kredytów i drogiej ropy naftowej, przez świat przelewały się tak ogromne rzeki gotówki, że niektórzy wręcz nie wiedzieli na co ją wydać. Wielu deweloperów, zwłaszcza z krajów Bliskiego Wschodu, które wzbogaciły się na ropie naftowej, mogło pozwolić sobie na zaplanowanie budowy superwieżowców, jakich świat jeszcze nie widział. Gdyby ich wizje zostały zrealizowane, to do 2020 roku, czyli w ciągu dekady, najwyższy ukończony budynek współczesnego świata, 509-metrowy Taipei 101, znalazłby się na 20. miejscu listy najwyższych budowli na Ziemi.

Jednak nic z tego. Załamanie się światowej gospodarki przynajmniej na jakiś czas położyło kres takim marzeniom, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. Dzięki cenom ropy rzędu 145 dolarów za baryłkę, w tym regionie świata realizowano najbardziej ambitne projekty - według Council on Tall Buildings and Urban Habitats, organizacji monitorującej postęp budowy najwyższych wieżowców świata. W niewielkich emiratach leżących nad Zatoką Perską zaplanowano wzniesienie do 2020 roku aż 10 z 20 najwyższych budynków świata.

W samym tylko Dubaju miało powstać sześć z nich, choć całe Zjednoczone Emiraty Arabskie mają łącznie poniżej 5 milionów mieszkańców. W Kuwejcie, kosztem 132 miliardów dolarów postanowiono zbudować zaprojektowane od podstaw miasto, nad którym miał górować drapacz chmur o wysokości 1001 metrów, co miało być symbolicznym nawiązaniem do Baśni z tysiąca i jednej nocy. Koszt budowy miał równać się wysokości rocznego produktu krajowego brutto.

Gdy wysechł strumień naftowej gotówki i skończył się zalew tanich kredytów, zwyciężył głos rozsądku. Na Bliskim Wschodzie wstrzymano wiele projektów budowlanych. Również w innych częściach świata przed deweloperami piętrzą się liczne przeszkody. Na przykład, rosyjską gospodarkę pogrążył gwałtowny spadek cen surowców; na położonych przed kryzysem gospodarczym fundamentach przeznaczonych dla 612-metrowej Moscow Tower prawdopodobnie powstanie kilka skromniejszych wieżowców.

Chicago Spire, czyli 609-metrowy apartamentowiec o połowę wyższy niż Sears Tower, również napotkał na problemy z finansowaniem, podobnie jak przedsięwzięcie zagospodarowania placu po nowojorskim World Trade Center. Manhattański sektor usług finansowych, zdziesiątkowany przez kryzys ekonomiczny, raczej nie czeka z utęsknieniem na miliony nowych metrów kwadratowych powierzchni biurowej. W raporcie przygotowanym ostatnio na zlecenie Port Authority of New York and New Jersey czytamy, że po ukończeniu wszystkich projektów związanych z odbudową World Trade Center, na Manhattanie powstanie tyle nowej powierzchni użytkowej, że zapełnianie jej biurami potrwa do 2037 roku.

Jednakże, jak mówi Marshall Gerometta, edytor bazy danych w Council on Tall Buildings and Urban Habitats, gdy gospodarka odbije się od dna, powróci zapotrzebowanie na drapacze chmur. - Jeszcze nie czas, aby mówić, że którykolwiek z tych projektów zostanie ostatecznie anulowany - stwierdza Gerometta. - Choć mam świadomość, że przemawia przeze mnie optymizm.

Joshua Zumbrun

Forbes.pl/

interia.pl/Niedziela, 3 maja (06:00)

Budowlanka do trybunału

Rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski zwrócił się do prezydenta Lecha Kaczyńskiego, aby rozważył wystąpienie do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie zgodności z konstytucją nowelizacji Prawa budowlanego.

Zastrzeżenia Kochanowskiego budzi przede wszystkim likwidacja w nowelizacji pozwolenia na budowę i zastąpienie go zgłoszeniem i rejestracją budowy.

Jak przypomniał, obecnie pozwolenie na budowę jest decyzją administracyjną, wydawaną po przeprowadzeniu postępowania, mającego na celu zbadanie zgodności z prawem planowanej inwestycji. W takim postępowaniu bierze się pod uwagę m.in. interesy osób trzecich.

Sejm uchwalił nowelę 23 kwietnia. Jak czytamy w wystąpieniu rzecznika, ustawa ta "niesie ze sobą szereg zagrożeń dla ochrony praw i wolności obywatelskich oraz zwalnia władze publiczne z obowiązku dbałości o te prawa i wolności, a także z obowiązku zapewnienia porządku publicznego".

Jak zaznaczył rzecznik, nowe uregulowania naruszają przepisy konstytucyjne. Jego zdaniem, nowelizacja pozbawia obywateli, przed rozpoczęciem procesu realizacji, realnego wpływu na kształt i dopuszczalność planowanej w ich otoczeniu inwestycji. Osoby które czują się dotknięte oddziaływaniem inwestycji, mogą dochodzić swoich praw w sądzie.

Decyzja o rejestracji budowy jest wymagana tylko w przypadku inwestycji mogących znacząco oddziaływać na środowisko. "Trudne jest w tej sytuacji do odgadnięcia, dlaczego tylko inwestycje godzące w środowisko naturalne ustawodawca krajowy zdecydował się traktować bardziej rygorystycznie, a w pozostałych przypadkach osoby dotknięte oddziaływaniem inwestycji odesłał na drogę procesu cywilnego" - czytamy w liście rzecznika.

Jak podkreślił, przeniesienie sporu z inwestorem na drogę sądową oznacza, że poszkodowany musi ponieść koszty procesu i udowodnić wszystkie swoje roszczenia. W związku z tym, orzeczenie może nastąpić nawet później niż zakończenie budowy.

Wszystkich tych uciążliwych dla obywateli działań można jednak uniknąć i o wiele skuteczniej chronić prawa i wolności obywatelskie, nie rezygnując z zasad postępowania administracyjnego uwzględniających prawa i obowiązki zainteresowanych podmiotów - ocenił RPO.

Tego jednak tryb zgłoszenia i rejestracji budowy nie gwarantuje, a władza publiczna zwalnia się w ten sposób z gwarancji ochrony praw pozostałych osób i dbałości o porządek publiczny - czytamy dalej.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Budowlanka do trybunału

Rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski zwrócił się do prezydenta Lecha Kaczyńskiego, aby rozważył wystąpienie do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie zgodności z konstytucją nowelizacji Prawa budowlanego.

Zastrzeżenia Kochanowskiego budzi przede wszystkim likwidacja w nowelizacji pozwolenia na budowę i zastąpienie go zgłoszeniem i rejestracją budowy.

Jak przypomniał, obecnie pozwolenie na budowę jest decyzją administracyjną, wydawaną po przeprowadzeniu postępowania, mającego na celu zbadanie zgodności z prawem planowanej inwestycji. W takim postępowaniu bierze się pod uwagę m.in. interesy osób trzecich.

Sejm uchwalił nowelę 23 kwietnia. Jak czytamy w wystąpieniu rzecznika, ustawa ta "niesie ze sobą szereg zagrożeń dla ochrony praw i wolności obywatelskich oraz zwalnia władze publiczne z obowiązku dbałości o te prawa i wolności, a także z obowiązku zapewnienia porządku publicznego".

Jak zaznaczył rzecznik, nowe uregulowania naruszają przepisy konstytucyjne. Jego zdaniem, nowelizacja pozbawia obywateli, przed rozpoczęciem procesu realizacji, realnego wpływu na kształt i dopuszczalność planowanej w ich otoczeniu inwestycji. Osoby które czują się dotknięte oddziaływaniem inwestycji, mogą dochodzić swoich praw w sądzie.

Decyzja o rejestracji budowy jest wymagana tylko w przypadku inwestycji mogących znacząco oddziaływać na środowisko. "Trudne jest w tej sytuacji do odgadnięcia, dlaczego tylko inwestycje godzące w środowisko naturalne ustawodawca krajowy zdecydował się traktować bardziej rygorystycznie, a w pozostałych przypadkach osoby dotknięte oddziaływaniem inwestycji odesłał na drogę procesu cywilnego" - czytamy w liście rzecznika.

Jak podkreślił, przeniesienie sporu z inwestorem na drogę sądową oznacza, że poszkodowany musi ponieść koszty procesu i udowodnić wszystkie swoje roszczenia. W związku z tym, orzeczenie może nastąpić nawet później niż zakończenie budowy.

Wszystkich tych uciążliwych dla obywateli działań można jednak uniknąć i o wiele skuteczniej chronić prawa i wolności obywatelskie, nie rezygnując z zasad postępowania administracyjnego uwzględniających prawa i obowiązki zainteresowanych podmiotów - ocenił RPO.

Tego jednak tryb zgłoszenia i rejestracji budowy nie gwarantuje, a władza publiczna zwalnia się w ten sposób z gwarancji ochrony praw pozostałych osób i dbałości o porządek publiczny - czytamy dalej.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Polimex-Mostostal wybuduje w Siedlcach obiekty produkcyjne za 200 mln zł

Polimex-Mostostal planuje wydać w 2009 r. blisko 200 mln zł na budowę nowych obiektów produkcyjnych w Siedlcach, na terenie Tarnobrzeskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej - poinformowała spółka w komentarzu do raportu rocznego.

"W Polimex-Mostostal SA trwa realizacja programu budowy nowych obiektów produkcyjnych w Siedlcach na terenach objętych Tarnobrzeską Specjalną Strefą Ekonomiczną. W 2009 r. łączne nakłady z tego tytułu mają zamknąć się kwotą blisko 200 mln zł" - podała spółka.

W efekcie podwojeniu ma ulec produkcja wyrobów stalowych na terenie Siedlec. O połowę ma się też zwiększyć produkcja krat podestowych. Zwiększeniu ulegną również zdolności produkcyjne w obszarze zabezpieczeń antykorozyjnych, w związku z budową nowoczesnej linii do cynkowania ogniowego.

Grupa zamierza też kontynuować rozbudowę i modernizację linii produkcyjnych w innych rejonach kraju. Największe nakłady zostaną poniesione na rozbudowę zaplecza produkcyjnego na potrzeby drogownictwa w rejonie Krakowa, rozbudowę hali malarni w Rudniku oraz zakup specjalistycznego sprzętu montażowego na potrzeby budownictwa.

Fabryka Kotłów Sefako planuje zakończenie budowy nowej hali produkcyjnej oraz wyposażenie jej w urządzenia do produkcji kotłów energetycznych.

"Jest to największa inwestycja realizowana w spółce zależnej od Polimex-Mostostal SA, pozwalająca na zwiększenie sprzedaży o 30-40 proc. Nowy zakład jest zlokalizowany na terenie Świętokrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej" - podano w raporcie.

Planowane są również prace modernizacyjne i odtworzeniowe w spółkach zależnych od Energomontażu Północ.

"Pozostałe spółki zależne realizują programy modernizacyjne i odtworzeniowe w zakresach zapewniających utrzymanie właściwego poziomu technicznego posiadanych środków produkcji" - poinformował Polimex-Mostostal.

Polimex-Mostostal planowane na ten rok inwestycje zamierza finansować przy wykorzystaniu zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych źródeł finansowania.

"Ewentualne przejęcia kontroli nad nowymi spółkami o działalności komplementarnej do prowadzonej przez emitenta będą uzależnione od sytuacji rynkowej i możliwości pozyskania środków finansowych" - podała spółka.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Polimex-Mostostal wybuduje w Siedlcach obiekty produkcyjne za 200 mln zł

Polimex-Mostostal planuje wydać w 2009 r. blisko 200 mln zł na budowę nowych obiektów produkcyjnych w Siedlcach, na terenie Tarnobrzeskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej - poinformowała spółka w komentarzu do raportu rocznego.

"W Polimex-Mostostal SA trwa realizacja programu budowy nowych obiektów produkcyjnych w Siedlcach na terenach objętych Tarnobrzeską Specjalną Strefą Ekonomiczną. W 2009 r. łączne nakłady z tego tytułu mają zamknąć się kwotą blisko 200 mln zł" - podała spółka.

W efekcie podwojeniu ma ulec produkcja wyrobów stalowych na terenie Siedlec. O połowę ma się też zwiększyć produkcja krat podestowych. Zwiększeniu ulegną również zdolności produkcyjne w obszarze zabezpieczeń antykorozyjnych, w związku z budową nowoczesnej linii do cynkowania ogniowego.

Grupa zamierza też kontynuować rozbudowę i modernizację linii produkcyjnych w innych rejonach kraju. Największe nakłady zostaną poniesione na rozbudowę zaplecza produkcyjnego na potrzeby drogownictwa w rejonie Krakowa, rozbudowę hali malarni w Rudniku oraz zakup specjalistycznego sprzętu montażowego na potrzeby budownictwa.

Fabryka Kotłów Sefako planuje zakończenie budowy nowej hali produkcyjnej oraz wyposażenie jej w urządzenia do produkcji kotłów energetycznych.

"Jest to największa inwestycja realizowana w spółce zależnej od Polimex-Mostostal SA, pozwalająca na zwiększenie sprzedaży o 30-40 proc. Nowy zakład jest zlokalizowany na terenie Świętokrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej" - podano w raporcie.

Planowane są również prace modernizacyjne i odtworzeniowe w spółkach zależnych od Energomontażu Północ.

"Pozostałe spółki zależne realizują programy modernizacyjne i odtworzeniowe w zakresach zapewniających utrzymanie właściwego poziomu technicznego posiadanych środków produkcji" - poinformował Polimex-Mostostal.

Polimex-Mostostal planowane na ten rok inwestycje zamierza finansować przy wykorzystaniu zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych źródeł finansowania.

"Ewentualne przejęcia kontroli nad nowymi spółkami o działalności komplementarnej do prowadzonej przez emitenta będą uzależnione od sytuacji rynkowej i możliwości pozyskania środków finansowych" - podała spółka.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Złoty stąpa po kruchym lodzie

Zdaniem premiera Donalda Tuska kurs złotego nie ustabilizował się jeszcze na tyle, by bezpiecznie wejść do strefy ERM 2 w pierwszej połowie roku.

Udało się względnie ustabilizować kurs złotego, ale to jeszcze nie taka stabilizacja, która jest potrzebna, by bezpiecznie wejść do poczekalni przed strefą euro - powiedział Tusk w poniedziałek wieczorem w programie II TVP. Nie zaryzykuję zdrowiem polskiej gospodarki i nie wejdę do ERM2 tylko dlatego, by coś udowodnić na siłę, tylko wtedy, gdy te warunki będą bezpieczne dla Polski i one do czerwca nie będą takie- dodał Tusk.

Tusk pytany o to, czy rząd w przypadku wyższego niż planowany deficytu w wysokości 18 mld zł będzie podnosił podatki, podtrzymał swoje wcześniejsze deklaracje, że dzisiaj nie są planowane takie działania, choć niewykluczył takiej ewentualności, gdyby zabrakło pieniędzy np. na świadczenia emerytalne.

Dzisiaj nie planujemy tego typu działań.(...) Podwyższanie podatków to niewykluczona, ale ostatnia droga, jaką mógłbym przyjąć za słuszną- powiedział Tusk.

Zdaniem Tuska polska gospodarka radzi sobie warunkach kryzysu lepiej niż gospodarki innych krajów, a prognozę Komisji Europejskiej, że Polskę czeka w tym roku spadek PKB o 1,4 proc. premier ocenił jako "przesadną".

Wskaźniki są z miesiąca na miesiąc coraz mniej optymistyczne, ale to nie jest tak, że zmieniła się ocena sytuacji Polski, zmieniła się ocena sytuacji światowej. KE moim zdaniem przesadnie, taka jest moja ocena, wieści 1,4 proc. PKB - powiedział Tusk.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Złoty stąpa po kruchym lodzie

Zdaniem premiera Donalda Tuska kurs złotego nie ustabilizował się jeszcze na tyle, by bezpiecznie wejść do strefy ERM 2 w pierwszej połowie roku.

Udało się względnie ustabilizować kurs złotego, ale to jeszcze nie taka stabilizacja, która jest potrzebna, by bezpiecznie wejść do poczekalni przed strefą euro - powiedział Tusk w poniedziałek wieczorem w programie II TVP. Nie zaryzykuję zdrowiem polskiej gospodarki i nie wejdę do ERM2 tylko dlatego, by coś udowodnić na siłę, tylko wtedy, gdy te warunki będą bezpieczne dla Polski i one do czerwca nie będą takie- dodał Tusk.

Tusk pytany o to, czy rząd w przypadku wyższego niż planowany deficytu w wysokości 18 mld zł będzie podnosił podatki, podtrzymał swoje wcześniejsze deklaracje, że dzisiaj nie są planowane takie działania, choć niewykluczył takiej ewentualności, gdyby zabrakło pieniędzy np. na świadczenia emerytalne.

Dzisiaj nie planujemy tego typu działań.(...) Podwyższanie podatków to niewykluczona, ale ostatnia droga, jaką mógłbym przyjąć za słuszną- powiedział Tusk.

Zdaniem Tuska polska gospodarka radzi sobie warunkach kryzysu lepiej niż gospodarki innych krajów, a prognozę Komisji Europejskiej, że Polskę czeka w tym roku spadek PKB o 1,4 proc. premier ocenił jako "przesadną".

Wskaźniki są z miesiąca na miesiąc coraz mniej optymistyczne, ale to nie jest tak, że zmieniła się ocena sytuacji Polski, zmieniła się ocena sytuacji światowej. KE moim zdaniem przesadnie, taka jest moja ocena, wieści 1,4 proc. PKB - powiedział Tusk.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Najlepszy czas na kupno mieszkania

Najlepiej kupować właśnie teraz. Eksperci przewidują, że ceny mieszkań nie będą już mocno spadać, a wśród wolnych lokali można dziś przebierać jak w ulęgałkach. Szczególnie wśród atrakcyjnych propozycji.
Ofert na rynku jest naprawdę sporo. Ale ta hossa może nie potrwać już zbyt długo. Jak informuje „Rzeczpospolita” jeżeli szukamy atrakcyjnego mieszkania – z dobrą lokalizacją i  wysokim standardem wykończenia nie powinniśmy specjalnie ociągać się z kupnem, bo zapewne ktoś sprzątnie nam wymarzone M sprzed nosa. Teraz jeszcze na rynku mamy „nadpodaż” takich nieruchomości, za chwilę interesujących propozycji będzie coraz mniej.

Tą sytuację najlepiej porównać do posezonowej wyprzedaży w sklepach. Możemy z kupnem zwlekać do ostatniej chwili, ale na koniec i tak zostają tylko wybrakowane artykuły. Podobnie dzieje się na rynku nieruchomości. Analitycy przewidują, że oferta może znacząco skurczyć się już pod koniec tego roku. A wówczas nie będzie już tak łatwo o wynegocjowanie satysfakcjonującej nas ceny.

Mieszkaniowe zakupy na rynku pierwotnym najlepiej było poczynić już kilka miesięcy temu. Według Michała Okonia z firmy deweloperskiej Marvipol, biorąc pod uwagę koszty inwestycji na dalsze obniżki nie ma już co liczyć. Ewentualnie potanieją jeszcze mieszkania z najniższej półki. Jeżeli jednak cena nie jest jedynym kryterium, które decyduje o wyborze mieszkania, właśnie teraz jest doskonały moment na zakup własnego M.
Według analiz Metrohouse różnica w cenach ofertowych i transakcyjnych na rynku wtórnym wynosi dziś ok. 4 proc., a w czasie hossy sprzedający nie zgadzali się na obniżki większe niż 2 procent. Poza tym na wiosnę zazwyczaj sprzedaje się więcej mieszkań, dotyczy to szczególnie gotowych lokali, wykończonych „pod klucz”. Nowe inwestycje zamrożono, deweloperzy nie budują, niedługo więc nie wyszukamy już tak łatwiej wartościowej nieruchomości.  

Kolejnym powodem do pośpiechu może być spodziewane zwiększenie dostępności kredytów hipotecznych. Jeżeli łatwiej będzie o pożyczkę w banku, deweloperzy natychmiast zrezygnują z wszelkich promocji, a mieszkania automatycznie podrożeją. 
dom.wp

Najlepszy czas na kupno mieszkania

Najlepiej kupować właśnie teraz. Eksperci przewidują, że ceny mieszkań nie będą już mocno spadać, a wśród wolnych lokali można dziś przebierać jak w ulęgałkach. Szczególnie wśród atrakcyjnych propozycji.
Ofert na rynku jest naprawdę sporo. Ale ta hossa może nie potrwać już zbyt długo. Jak informuje „Rzeczpospolita” jeżeli szukamy atrakcyjnego mieszkania – z dobrą lokalizacją i  wysokim standardem wykończenia nie powinniśmy specjalnie ociągać się z kupnem, bo zapewne ktoś sprzątnie nam wymarzone M sprzed nosa. Teraz jeszcze na rynku mamy „nadpodaż” takich nieruchomości, za chwilę interesujących propozycji będzie coraz mniej.

Tą sytuację najlepiej porównać do posezonowej wyprzedaży w sklepach. Możemy z kupnem zwlekać do ostatniej chwili, ale na koniec i tak zostają tylko wybrakowane artykuły. Podobnie dzieje się na rynku nieruchomości. Analitycy przewidują, że oferta może znacząco skurczyć się już pod koniec tego roku. A wówczas nie będzie już tak łatwo o wynegocjowanie satysfakcjonującej nas ceny.

Mieszkaniowe zakupy na rynku pierwotnym najlepiej było poczynić już kilka miesięcy temu. Według Michała Okonia z firmy deweloperskiej Marvipol, biorąc pod uwagę koszty inwestycji na dalsze obniżki nie ma już co liczyć. Ewentualnie potanieją jeszcze mieszkania z najniższej półki. Jeżeli jednak cena nie jest jedynym kryterium, które decyduje o wyborze mieszkania, właśnie teraz jest doskonały moment na zakup własnego M.
Według analiz Metrohouse różnica w cenach ofertowych i transakcyjnych na rynku wtórnym wynosi dziś ok. 4 proc., a w czasie hossy sprzedający nie zgadzali się na obniżki większe niż 2 procent. Poza tym na wiosnę zazwyczaj sprzedaje się więcej mieszkań, dotyczy to szczególnie gotowych lokali, wykończonych „pod klucz”. Nowe inwestycje zamrożono, deweloperzy nie budują, niedługo więc nie wyszukamy już tak łatwiej wartościowej nieruchomości.  

Kolejnym powodem do pośpiechu może być spodziewane zwiększenie dostępności kredytów hipotecznych. Jeżeli łatwiej będzie o pożyczkę w banku, deweloperzy natychmiast zrezygnują z wszelkich promocji, a mieszkania automatycznie podrożeją. 
dom.wp

Dom z wysokim IQ

Oszczędza czas, energię i pieniądze. Inteligentny dom zaparzy nam rano kawę, nastawi ulubioną muzykę, włączy oświetlenie i podkręci kaloryfer. Będzie też pamiętał o podlaniu trawnika, ustawieniu klimatyzacji a nawet przygotowaniu posiłku.
Dziś w naszych domach możemy sterować dosłownie wszystkim i to nawet z najdalszych zakątków globu. Taki budynek dzięki zastosowaniu nowoczesnej instalacji zamienia się  w integralny organizm, który sam kieruje wieloma funkcjami. Czujniki ciepła i ruchu rozpoznają gdzie znajdują się domownicy. Dlatego niepotrzebne stają się zwykle wyłączniki światła. Gdy przechodzimy z pokoju do pokoju, automat sam oświetli nam drogę.

 Każde z  pomieszczeń może być zaprogramowane w indywidualny sposób, na wiele różnych okazji. Możemy wybrać kilka lub kilkanaście scenariuszy. Zależnie od sytuacji wybieramy np. opcję „romantyczny wieczór” , „oglądanie filmu” lub „impreza”. Za każdym razem zmienia się natężenie światła, głośność muzyki czy temperatura.

Po wyjściu z domu nie musimy nerwowo zastanawiać się  czy na pewno wyłączyliśmy żelazko i kuchenkę. System to wszystko sprawdzi, załączy system alarmowy, „odetnie” od prądu sprzęt i  przejdzie w „stan czuwania” zużywając o wiele mniej energii.

Inteligentny dom reaguje nie tylko na to, co dzieje się wewnątrz. Zmieniające się warunki pogodowe - światło słoneczne, temperatura na zewnętrz budynku, opady deszczu lub śniegu, wiatr – to wszystko sprawia, że dom sam „ożywa” . W takich przypadkach system automatyki ma, bez ingerencji człowieka, odpowiednio dostosować budynek. Może to być zmiana natężenia oświetlenia do światła zewnętrznego, włączenie ogrzewania, bądź klimatyzacji. Na przykład przy wybraniu scenariusza „seans filmowy” automatycznie opuszczają się rolety regulując ilość wpadającego do środka światła słonecznego. Oczywiście dom odpowiednio zareaguje na jesienną pluchę lub nagły atak mrozu nie tylko podnosząc temperaturę w pokojach i dostosowując ją do indywidualnych upodobań poszczególnych domowników, ale też podgrzewając np. podjazd do garażu.
Nawet gdy wszystkie parametry są już ustawione, a my jesteśmy poza domem, np. stojąc w korku, w każdej chwili możemy zmienić przez komórkę zaprogramowane ustawienia, tak by po ciężkim dniu  pracy czekał na nas gorący posiłek. A wszystko dzięki wysłanemu  po drodze sms-owi, który „wyda” polecenie piekarnikowi lub kuchence mikrofalowej, aby podgrzała pozostawianą kolację.

Nie trzeba się też martwić wyjeżdżając na urlop. Inteligentny dom stoi na straży i pilnuje aby nikt nie dostał  się do środka . Podczas nieobecności domowników zachowuje się tak, jakbyśmy nigdzie nie wyjeżdżali -  włącza światła i muzykę, zasuwa kotary - symulując naszą obecność. W tym czasie będzie też pamiętał o podlaniu ogrodu i nakarmieniu rybek.

Inteligentny dom jest nie tylko oszczędny, ale też bezpieczny. Wystarczy, że któryś z czujników wykryje zalanie, a natychmiast odetnie dopływ wody. Tak samo może postąpić z instalacją  elektryczną.  W razie pożaru natychmiast powiadamia też odpowiednie służby.

Fachowcy uważają, że możliwości inteligentnych domów zależą w głównej mierze od fantazji zamawiających klientów i… zasobności ich portfela. Najtańszy, podstawowy zestaw kosztuje ok. 15 tys. złotych, a to dopiero początek. Mimo tego coraz więcej domów, a przede wszystkim drogich apartamentów wyposażanych jest w takie systemy. Luksus jednak kosztuje,  np. jeden z najdroższych apartamentowców  w  Polsce, będzie obsługiwany przez dwa współpracujące ze sobą systemy, ale cena 1 metra kw. wyniesie tu 21 tys. złotych . Oczywiście można wybrać tańsze wersje – jedno z podwarszawskich osiedli oferuje mieszkania z wysokim IQ już od 780 tys. Ceny domów wahają się natomiast od 1,2 do 2 mln złotych. Można zacząć oszczędzać…
dom.wp

Dom z wysokim IQ

Oszczędza czas, energię i pieniądze. Inteligentny dom zaparzy nam rano kawę, nastawi ulubioną muzykę, włączy oświetlenie i podkręci kaloryfer. Będzie też pamiętał o podlaniu trawnika, ustawieniu klimatyzacji a nawet przygotowaniu posiłku.
Dziś w naszych domach możemy sterować dosłownie wszystkim i to nawet z najdalszych zakątków globu. Taki budynek dzięki zastosowaniu nowoczesnej instalacji zamienia się  w integralny organizm, który sam kieruje wieloma funkcjami. Czujniki ciepła i ruchu rozpoznają gdzie znajdują się domownicy. Dlatego niepotrzebne stają się zwykle wyłączniki światła. Gdy przechodzimy z pokoju do pokoju, automat sam oświetli nam drogę.

 Każde z  pomieszczeń może być zaprogramowane w indywidualny sposób, na wiele różnych okazji. Możemy wybrać kilka lub kilkanaście scenariuszy. Zależnie od sytuacji wybieramy np. opcję „romantyczny wieczór” , „oglądanie filmu” lub „impreza”. Za każdym razem zmienia się natężenie światła, głośność muzyki czy temperatura.

Po wyjściu z domu nie musimy nerwowo zastanawiać się  czy na pewno wyłączyliśmy żelazko i kuchenkę. System to wszystko sprawdzi, załączy system alarmowy, „odetnie” od prądu sprzęt i  przejdzie w „stan czuwania” zużywając o wiele mniej energii.

Inteligentny dom reaguje nie tylko na to, co dzieje się wewnątrz. Zmieniające się warunki pogodowe - światło słoneczne, temperatura na zewnętrz budynku, opady deszczu lub śniegu, wiatr – to wszystko sprawia, że dom sam „ożywa” . W takich przypadkach system automatyki ma, bez ingerencji człowieka, odpowiednio dostosować budynek. Może to być zmiana natężenia oświetlenia do światła zewnętrznego, włączenie ogrzewania, bądź klimatyzacji. Na przykład przy wybraniu scenariusza „seans filmowy” automatycznie opuszczają się rolety regulując ilość wpadającego do środka światła słonecznego. Oczywiście dom odpowiednio zareaguje na jesienną pluchę lub nagły atak mrozu nie tylko podnosząc temperaturę w pokojach i dostosowując ją do indywidualnych upodobań poszczególnych domowników, ale też podgrzewając np. podjazd do garażu.
Nawet gdy wszystkie parametry są już ustawione, a my jesteśmy poza domem, np. stojąc w korku, w każdej chwili możemy zmienić przez komórkę zaprogramowane ustawienia, tak by po ciężkim dniu  pracy czekał na nas gorący posiłek. A wszystko dzięki wysłanemu  po drodze sms-owi, który „wyda” polecenie piekarnikowi lub kuchence mikrofalowej, aby podgrzała pozostawianą kolację.

Nie trzeba się też martwić wyjeżdżając na urlop. Inteligentny dom stoi na straży i pilnuje aby nikt nie dostał  się do środka . Podczas nieobecności domowników zachowuje się tak, jakbyśmy nigdzie nie wyjeżdżali -  włącza światła i muzykę, zasuwa kotary - symulując naszą obecność. W tym czasie będzie też pamiętał o podlaniu ogrodu i nakarmieniu rybek.

Inteligentny dom jest nie tylko oszczędny, ale też bezpieczny. Wystarczy, że któryś z czujników wykryje zalanie, a natychmiast odetnie dopływ wody. Tak samo może postąpić z instalacją  elektryczną.  W razie pożaru natychmiast powiadamia też odpowiednie służby.

Fachowcy uważają, że możliwości inteligentnych domów zależą w głównej mierze od fantazji zamawiających klientów i… zasobności ich portfela. Najtańszy, podstawowy zestaw kosztuje ok. 15 tys. złotych, a to dopiero początek. Mimo tego coraz więcej domów, a przede wszystkim drogich apartamentów wyposażanych jest w takie systemy. Luksus jednak kosztuje,  np. jeden z najdroższych apartamentowców  w  Polsce, będzie obsługiwany przez dwa współpracujące ze sobą systemy, ale cena 1 metra kw. wyniesie tu 21 tys. złotych . Oczywiście można wybrać tańsze wersje – jedno z podwarszawskich osiedli oferuje mieszkania z wysokim IQ już od 780 tys. Ceny domów wahają się natomiast od 1,2 do 2 mln złotych. Można zacząć oszczędzać…
dom.wp

Moda na wielką płytę

W czasach PRL-u obiekt pożądania i zazdrości. Wyczekiwane i utęsknione M w bloku, na które czekało się latami. Ostatnimi czasy mieszkania w wielkiej płycie straciły zdecydowanie urok nowoczesności, a i karaluchów pozbyć się z nich trudno, jednak na przekór temu znowu wracają do łask.
Co sprawiło, że chluba budownictwa z minionych dekad znowu staje się modna? W znacznej mierze przyczynił się do tego kryzys w kapitalistycznym świecie. Tanie kredyty stały się nieosiągalne dla przeciętnego Kowalskiego, nowe mieszkania - mimo spadających cen - wciąż za drogie, dlaczego więc nie zamieszkać w osiedlu z wielkiej płyty?

O mieszkania w bloku rozgorzała prawdziwa walka. Okazało się, że nawet pogardzane dotąd klitki ze ślepymi kuchniami zyskały w oczach klientów. Nie mówiąc już o tych, których rozkład jest nieco bardziej sensowny. Co prawda atmosfery rodem z serialu "Alternatywy 4" trudno już się doszukać, jednak życie w starym osiedlu nadal oferuje parę atrakcji, o które ciężko w grodzonych, strzeżonych i monitorowanych deweloperskich enklawach ciszy i spokoju.

Blokowiska to przede wszystkim więcej przestrzeni i zieleni między budynkami, nie tylko równo przystrzyżony pasek trawnika z rolki przed oknami i mikroskopijnej wielkości drzewka. Nawet jeżeli mieszkanie jest małe, to chociaż widoku z okna nie zasłania nam dom z przeciwka, nie musimy więc oglądać scenek rodzajowych z życia sąsiadów co często zdarza się na zagęszczonych do granic możliwości nowo wybudowanych osiedlach.
Poza tym mieszkańcy chwalą sobie świetną lokalizację - wielkie blokowiska są zazwyczaj dobrze skomunikowane z centrum i resztą miasta. Posiadają też niezłą infrastrukturę. Jeszcze niedawno wielu klientów agencji nieruchomości od razu odrzucało propozycje w dzielnicach z wielkiej płyty. Teraz, po przeliczeniu pieniędzy, ograniczają wymagania i pocieszają się łatwiejszym dojazdem do pracy. A także tym, że większość bloków ma już za sobą remonty, a przynajmniej mniejszy lub większy lifting. I nawet dobrze wyglądają, przynajmniej na zewnątrz. O ile nie trafimy na okazy, które straszą wściekłym kolorem lub udziwnionym wzorem wydaje się, że zamieszkanie na takim odrestaurowanym styropianem blokowisku nie jest już tak wielkim wyrzeczeniem.

Ważną kwestią są też sąsiedzi. Większości nie poznamy, chyba że zaprzyjaźnimy się z nimi sącząc różnorakie płyny przed klatką wejściową. Na pewno zaś odgłosy zza ściany nie pozwolą nam zapomnieć, że w molochu nie mieszkamy sami. Akustyka wielkiej płyty nigdy nie pozwoli poczuć się samotnym. Nie wszystkim mogą przypaść też do gustu nieco kłopotliwi lokatorzy, szczególnie tam, gdzie funkcjonują jeszcze zsypy na śmieci możemy spodziewać się przemarszu karaluchów przez nasze mieszkania.

Wygląda jednak na to, że nawet te niedogodności nie odstraszają klientów. Przynajmniej na razie. Ceny mieszkań z wielkiej płyty są mniej więcej o 20 proc. niższe niż w nowych osiedlach. Kupują je zazwyczaj młodzi, dla których jest to pierwsze własne M. Planują, że tak "zblokowani" będą mieszkać tylko kilka lat.
dom.wp

Moda na wielką płytę

W czasach PRL-u obiekt pożądania i zazdrości. Wyczekiwane i utęsknione M w bloku, na które czekało się latami. Ostatnimi czasy mieszkania w wielkiej płycie straciły zdecydowanie urok nowoczesności, a i karaluchów pozbyć się z nich trudno, jednak na przekór temu znowu wracają do łask.
Co sprawiło, że chluba budownictwa z minionych dekad znowu staje się modna? W znacznej mierze przyczynił się do tego kryzys w kapitalistycznym świecie. Tanie kredyty stały się nieosiągalne dla przeciętnego Kowalskiego, nowe mieszkania - mimo spadających cen - wciąż za drogie, dlaczego więc nie zamieszkać w osiedlu z wielkiej płyty?

O mieszkania w bloku rozgorzała prawdziwa walka. Okazało się, że nawet pogardzane dotąd klitki ze ślepymi kuchniami zyskały w oczach klientów. Nie mówiąc już o tych, których rozkład jest nieco bardziej sensowny. Co prawda atmosfery rodem z serialu "Alternatywy 4" trudno już się doszukać, jednak życie w starym osiedlu nadal oferuje parę atrakcji, o które ciężko w grodzonych, strzeżonych i monitorowanych deweloperskich enklawach ciszy i spokoju.

Blokowiska to przede wszystkim więcej przestrzeni i zieleni między budynkami, nie tylko równo przystrzyżony pasek trawnika z rolki przed oknami i mikroskopijnej wielkości drzewka. Nawet jeżeli mieszkanie jest małe, to chociaż widoku z okna nie zasłania nam dom z przeciwka, nie musimy więc oglądać scenek rodzajowych z życia sąsiadów co często zdarza się na zagęszczonych do granic możliwości nowo wybudowanych osiedlach.
Poza tym mieszkańcy chwalą sobie świetną lokalizację - wielkie blokowiska są zazwyczaj dobrze skomunikowane z centrum i resztą miasta. Posiadają też niezłą infrastrukturę. Jeszcze niedawno wielu klientów agencji nieruchomości od razu odrzucało propozycje w dzielnicach z wielkiej płyty. Teraz, po przeliczeniu pieniędzy, ograniczają wymagania i pocieszają się łatwiejszym dojazdem do pracy. A także tym, że większość bloków ma już za sobą remonty, a przynajmniej mniejszy lub większy lifting. I nawet dobrze wyglądają, przynajmniej na zewnątrz. O ile nie trafimy na okazy, które straszą wściekłym kolorem lub udziwnionym wzorem wydaje się, że zamieszkanie na takim odrestaurowanym styropianem blokowisku nie jest już tak wielkim wyrzeczeniem.

Ważną kwestią są też sąsiedzi. Większości nie poznamy, chyba że zaprzyjaźnimy się z nimi sącząc różnorakie płyny przed klatką wejściową. Na pewno zaś odgłosy zza ściany nie pozwolą nam zapomnieć, że w molochu nie mieszkamy sami. Akustyka wielkiej płyty nigdy nie pozwoli poczuć się samotnym. Nie wszystkim mogą przypaść też do gustu nieco kłopotliwi lokatorzy, szczególnie tam, gdzie funkcjonują jeszcze zsypy na śmieci możemy spodziewać się przemarszu karaluchów przez nasze mieszkania.

Wygląda jednak na to, że nawet te niedogodności nie odstraszają klientów. Przynajmniej na razie. Ceny mieszkań z wielkiej płyty są mniej więcej o 20 proc. niższe niż w nowych osiedlach. Kupują je zazwyczaj młodzi, dla których jest to pierwsze własne M. Planują, że tak "zblokowani" będą mieszkać tylko kilka lat.
dom.wp

Grad: są chętni na polskie stocznie

Monika Olejnik rozmawia z Aleksandrem Gradem, ministrem skarbu państwa.
Monika Olejnik: A gościem Radia ZET jest minister Skarbu Aleksander Grad, witam Monika Olejnik, dzień dobry.
Aleksander Grad: Dzień dobry Pani, dzień dobry Państwu.

Panie ministrze, czy ma pan już jakiś pomysł na to, kto kupi stocznie, bo pan obiecuje, obiecuje i nic z tego nie wynika.
Ja cały czas konsekwentnie realizuję to, na co umówiliśmy się z załogą. Podpisaliśmy, przypomnę w tamtym roku porozumienie społeczne. Przygotowaliśmy ustawę, specustawę stoczniową i konsekwentnie realizujemy harmonogram jej wdrażani i 30 kwietnia minął termin składania ofert na stocznię w Gdyni i w Szczecinie. Te oferty spłynęły, teraz będzie druga część tego przetargu, a warto powiedzieć, że są to oferty i wpłacone wadia, a wadia nie są niskie, bo stanowią blisko 10 proc. wartości tych stoczni.
Tak, ale ja pamiętam, że w 2008 roku w listopadzie bodajże, pan rozmawiał z Amberem, Amber miał kupić Stocznię Gdynia i się wycofał z tego, więc też pewnie...
Tak, ale pamiętajmy, że wtedy byliśmy w takiej oto sytuacji, że na stoczniach wisiały, że tak powiem, stare długi, miliardowe długi, złe kontrakty zawarte na statki. Stocznie były nierentowne i trudno było przekonać inwestorów, aby chcieli podjąć tak gigantyczne ryzyko, że przygotują program restrukturyzacji, zainwestują…

Ale Amber chciał, Amber chciał.
Zainwestują własne pieniądze i na końcu się okaże, że nie będą w stanie zrealizować programu restrukturyzacyjnego i będą oni zmuszeni zwrócić pomoc publiczną, która była udzielana spółce, której oni, jako inwestorzy nie uzyskali. W związku z tym, to rozwiązanie, które przyjęliśmy, aby uwolnić stocznie od starych długów jest rozwiązaniem optymalnym i to pokazuje dzisiaj ilość ofert, jaka spłynęła.

A jak się uwalnia stocznie od starych długów?
No, specjalną ustawą.

No, ale co daje ta ustawa, realnie, czyli dopłaca się po prostu.
Czyli, ta ustawa pozwala…

Czyli wpompowuje się pieniądze żeby uwolnić od starych długów.
Nie, to jest ustawa kompensacyjna, która mówi, że my w międzyczasie pokrywamy koszty funkcjonowania tej stoczni, wynagrodzeń, odpraw, programu monitorowanych zwolnień, a to, co uzyskamy ze sprzedaży majątku będzie przekazane na pokrycie długów. W związku z tym działamy jakby w pewnym sensie pod prawem, które jest właściwie dla prawa upadłościowego, ale my nie mamy upadłości. W związku z tym, tak jak się zobowiązaliśmy, stocznię sprzedajemy w ruchu, produkowane są tam statki, ludzie tam pracują, uzyskują wynagrodzenia i w międzyczasie równolegle prowadzimy cały proces sprzedaży. Podjęliśmy ogromny wysiłek żeby znaleźć inwestorów. I cieszę się, że na dzień 30 kwietnia te oferty spłynęły i zostały wpłacone wadia, mam nadzieję, że w ciągu dwóch tygodni ten proces będzie sfinalizowany, będzie tak zwana dogrywka aukcyjna, że one zostaną sprzedane.

Czy Kuwejt jest zainteresowany kupnem Stoczni Gdynia?
Jesteśmy w takim momencie tego postępowania, że ja nie mogę mówić o konkretnych inwestorach, ale chcę powiedzieć, że są to poważni inwestorzy.
Czy to są inwestorzy tylko z Europy, czy spoza Europy.
To są inwestorzy, którzy i spółki, które złożyły, inwestorzy, którzy złożyli oferty są zarejestrowani na terenie Europy. Natomiast ja nie analizuję jakim dysponują i skąd pochodzi kapitał tych firm. Chcę powiedzieć, że zgodnie z tą procedurą mamy oferty, mamy wpłacone wadia mam nadzieję, że do 16, 17 maja, bo taki jest w tej chwili czas na drugi etap tego postępowania, że szczęśliwie doprowadzimy do końca ten proces i stocznie będą miały inwestorów.

Widział pan, co się działo pod Pałacem Kultury, kiedy przyszli stoczniowcy, kiedy palili opony, kiedy się tłukli.
Ale warto powiedzieć, że to byli stoczniowcy z Gdańska, a Stocznia w Gdańsku została sprywatyzowana w październiku 2007 roku, tuż przed wyborami przez Prawo i Sprawiedliwość. I dlaczego związkowcy nie chcą dzisiaj powiedzieć, dlaczego w tym momencie, kiedy była sprzedawana stocznia, po pierwsze nie zadbano o to żeby uzgodnić to z Komisją Europejską wówczas i nie uzgodniono z inwestorem programu restrukturyzacji. To ja osobiście i nasz rząd doprowadziliśmy do takiej sytuacji, że zawarliśmy porozumienie z tym inwestorem, zobowiązaliśmy się na dodatkową pomoc publiczną 150 milionów złotych, przygotowaliśmy programy restrukturyzacyjne, natomiast za ten program zawsze odpowiada inwestor, to jest prywatny inwestor i w związku z tym, jeżeli on…

Czyli pan nie czuje odpowiedzialności za Stocznię Gdańską, w ogóle?
Czuję odpowiedzialność i dlatego, bo gdybym nie czuł tej odpowiedzialności, to byśmy nie podejmowali tych wysiłków już po prywatyzacji, które podjęliśmy. Dzisiaj inwestor też zrozumiał, że on musi być bardziej elastyczny w relacjach z Komisją Europejską i musi przygotować tak program restrukturyzacyjny żeby on był zatwierdzony. Dokonał korekty w ostatnich dniach. Dzisiaj…
Ale panie ministrze, dlaczego pan nie wyszedł do związkowców żeby z nimi porozmawiać, bał się pan?
Ale ja dzień wcześniej spotkałem się z nimi w Ministerstwie Skarbu.

Ale trzeba było do nich wyjść, na ulicę do nich wyjść.
Rozmowa była bardzo rzeczowa. Oni przyznali mi rację, że to, co myśmy zrobili, nasz rząd, rząd Donalda Tuska to jest to, co powinien tamten rząd zrobić. Bo ja przypomnę, że myśmy z tym inwestorem…

Ale co przyznali pani rację i potem poszli na ulice.
Polityka, pani redaktor to jest po prostu czysta polityka. Bo to w jaki, dlaczego stocznia Gdańska jest w takiej trudnej sytuacji to jest problem tamtego rządu, natomiast, jak przychodzi co do czego, to z Prawem i Sprawiedliwością robi się tego typu polityczne…

Ale dobrze, ci stoczniowcy też byli u prezydenta, czy sądzi pan, że prezydent ich namówił do tego żeby wyszli na ulice.
Nie, nie ja nie mówię, że ktoś ich do tego namawiał, oni też czują rozgoryczenie. Natomiast nie mogą mieć pretensji do nas, bo z naszej strony, po sprywatyzowaniu tej stoczni wtedy, zrobiliśmy wszystko żeby Komisja dzisiaj zatwierdziła ten plan.

No dobrze, a mogą mieć pretensje stoczniowcy z Gdyni, bo tak jak powiadam, Amber był zainteresowany tym żeby kupić Stocznię Gdynia, a państwo ich chyba jakoś zniechęcili.
Nie, nie, ja chcę powiedzieć znam ten przypadek. Ta ilość działań pozorowanych, tych podejść pozorowanych przy prywatyzacji Gdyni i Szczecina to było mnóstwo. I zawsze, jak przychodziło do ostatecznych rozmów to inwestorzy, albo się wycofywali, albo mówili – no to proszę nam oddłużyć stocznie itd., itd. Zrobiliśmy w związku z tym ustawę i dzisiaj dużo łatwiej jest znaleźć inwestora dla tych stoczni, dużo łatwiej.

W każdym razie stoczniowcy zapowiadają 4 czerwca, nawet nie wykluczają krwawych zamieszek tak, jak powiedział prezydent miasta Gdańska, pan prezydent Adamowicz i być może nie będzie uroczystości 4 czerwca, czy pan zdąży coś zrobić do 4 czerwca?
Stocznie w Gdyni i w Szczecinie, jeżeli inwestorzy tak jak to wyrazili w swoich ofertach i potwierdzili w wpłaceniu wadium dokończą ten proces, to mam nadzieję, że będzie, będziemy mogli mówić, że mamy inwestorów w tych dwóch stoczniach. Jeśli chodzi o Gdańsk, inwestor skorygował swój program restrukturyzacyjny, przesłał go do Ministerstwa Skarbu. W tej chwili jest to przez nas analizowane, chcemy go wysłać dosłownie w najbliższych dniach, skorygowany program i zwróciliśmy się do Komisji Europejskiej jeszcze o jedną rundę rozmów technicznych w sprawie Gdańska między 11 a 15 maja i mam nadzieję, że pani komisarz i Komisja Europejska też dotrzymają, w pewnym sensie danego słowa, bo ja przypomnę grudzień tamtego roku, kiedy przyjęliśmy takie rozwiązanie dla Gdyni i dla Szczecina, to sprawa Gdańska wydawała się, że jest sprawą załatwioną, ja nie rozumiem, skąd to się w tej chwili dzieje.
Monika Olejnik: Nie wiem czy czytał pan komentarz Witolda Gadomskiego, który był w zeszłym tygodniu w "Gazecie Wyborczej" on winą za to wszystko obarcza właściwie, co się dzieje, obarcza wszystkie rządy. O panu pisze tak: "Tusk na czele Ministerstwa Skarbu mógł postawić fachowca, nie polityka i biurokratę, mógł powiedzieć prawdę o sytuacji stoczni znacznie szybciej zamiast mamić nierealnymi obietnicami. No i wciąż może pokazać, że ma pomysł na uratowanie jakiejś części polskiego przemysłu stoczniowego", biurokrata.
Aleksander Grad: No, ale pan redaktor Gadomski pamięta doskonale moje rozmowy z nim, w Ministerstwie Skarbu na początku 2008 roku, kiedy myśmy pokazywali, zresztą był taki raport otwarcia, jak wyglądał proces prywatyzacji polskich stoczni, jak zmarnowano 2006 i 7 rok, kiedy była koniunktura na stocznie i, że myśmy chcieli ten proces wszczęty przerwać. Wtedy, już na początku 2008 roku pani komisarz powiedziała jeżeli przerwiemy ten proces to już będzie decyzja negatywna. Więc była cały czas walka z Komisją Europejską żeby nie wydała tej decyzji negatywnej. Ona na szczęście zakończyła się takim kompromisem, że mogliśmy przygotować tą ustawę i znaleźć sposób na zdjęcie tych wszystkich starych długów, tych ciężarów ze stoczni żeby bardziej zainteresować inwestorów tymi stoczniami.

Ile to kosztuje budżet państwa, zdjęcie starych długów?
To jest jakby, wprost nie obciąża budżetu państwa, dlatego że są to wydatki z funduszu gwarantowanych świadczeń pracowniczych, z funduszu pracy, również ze środków europejskich i staramy się tutaj zminimalizować wydatki ze strony budżetu państwa, w związku z tym ta ustawa jest neutralna jakby dla budżetu w pewnym sensie.

Czy uważa pan, że stoczniowcy przesadzają?
Ale warto było, nie ja nie uważam, że przesadzają, natomiast pamiętajmy, że doszło do porozumienia ze stroną związkową i ze stoczniowcami. Myśmy negocjowali przez kilka tygodni w tamtym roku.
No to skoro doszło do porozumienia, to skąd te protesty, skąd zapowiedź tej krwawej manifestacji 4 czerwca?
Ja mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, że stoczniowcy dzisiaj zobaczą, że jest szansa na to żeby w tych dwóch stoczniach byli inwestorzy. W trzeciej, w Gdańsku jest inwestor prywatny, przypomnę prawie od półtora roku.

Ukraiński.
Ukraiński, ISD i, że ten inwestor ukraiński również te programy na tyle skoryguje, że wreszcie Komisja to zatwierdzi, bo to nie jest program ministra Skarbu, pamiętajmy, restrukturyzacji, tylko inwestora.

No tak, ale inwestor zdaje się nie wiedział, że kupuje stocznię z takimi długami, tak?
Inwestor, moim zdaniem, miał pewne rzeczy obiecane przez ówczesną ekipę i myślał, że to wystarczy, że ktoś komuś coś obieca, a brutalna rzeczywistość była inna, bo są procedury, jest prawo europejskie, jest definicja nie dozwolonej pomocy publicznej i na tym, stąd te kłopoty. Ale wydaje mi się, że również w sprawie Gdańska z tych problemów jesteśmy w stanie wyjść, widząc elastyczność ze strony inwestora.
Panie ministrze, a dlaczego pan się przestraszył prywatyzacji Polmosu Białystok, pan Gibała miał kupić i pan się z tego wycofał?
Nie, ja - to Bielsko-Biała.

Bielsko-Biała, przepraszam.
Polmos Bielsko-Biała i Polmos Józefów - były oferty złożone przez inwestorów, które naprawdę były ofertami nie do przyjęcia przez Ministerstwo Skarbu Państwa. Te spółki są, pomimo że jest trudny rynek, są dużo więcej warte niż było w ofertach i zdecydowaliśmy się te postępowania zamknąć i wszcząć ten proces na nowo. Więc to, że jednym z oferentów była firma związana z posłem Gibałą tutaj nie miało większego znaczenia.

Pana żona występuje w spocie Prawa i Sprawiedliwości, występowała, czy wystąpi na drogę sądową przeciwko PiS czy nie?
W żartach mówimy, że skoro pan prezes Kaczyński jest taki szarmancki to weźmie bukiet róż i przeprosi moją żonę, moją rodzinę i znajomych, którzy się poczuli i wielu innych, poczuli się urażeni takim sposobem prowadzenia kampanii. Myślę, że satysfakcja z wydania dwóch wyroków i to, że PiS musiał przeprosić oficjalnie w tych mediach jest wystarczająca, ja, ani żona ani ja nie mamy czasu włóczyć się po sądach i oglądać tych twarzy, które są twarzami osób zawziętych, zaciekły i które tylko w taki sposób chcą prowadzić walkę polityczną.Czy ustawa, którą przygotowuje Julia Pitera jest dobra według pana, trzeba będzie sprawdzić, podawać wszystkich członków rodzin co mają, gdzie pracują?
To jest ustawa, która jeszcze jest w fazie uzgodnień i ja nawet nie znam szczegółów tej ustawy.

Ale mniej więcej zarys pan zna, że trzeba będzie mówić - nie wiem - bratanek, bratanica tu pracuje, kuzyn w trzecim pokoleniu tu i tu.
Ja myślę, że warto tutaj zachować jakby zdrowy rozsądek i umiar, ale mówię - nie jestem gospodarzem tej ustawy i nie znam jej szczegółów, nie wiem czy to jest, czy doszło do jakiś korekt w tej chwili na etapie uzgodnień, ale myślę, że na pewno jakieś rozwiązanie systemowe jest potrzebne, bo bez takich rozwiązań systemowych no ciągle będziemy mieli tego typu problemy, jak w ostatnich spotach.

Czyli Ministerstwo Skarbu nie pomaga pana żonie i pan żonie nie pomaga?
Ja od jedenastu lat moim zdaniem, przyjąłem takie rozwiązanie, jakie prawo pozwalało, takie rozwiązania żeby być wolnym od podejrzeń o stronniczość, o to, że wspieram prawda i w ogóle to jest uciekam od tych, cały czas od tych spraw, żeby ani nie nadzorować, ani się nie zajmować tego typu sprawami, żeby nie być właśnie podejrzewanym o to.
Skąd się bierze optymizm ministra finansów, wczoraj Komisja Europejska powiedziała, komisja do spraw gospodarczych, że będzie spadek PKB o 1,4, a minister finansów mówi, że nie, nie.
Ja powiem, że mnie też to, co Komisja Europejska przedstawiła bardzo zaskoczyło, bo w styczniu mieliśmy plus 2 proc., ze strony Komisji Europejskiej takie propozycje, później mamy dane makro za pierwsze trzy miesiące, które nie potwierdzają tego, aby zejść z 2 do -1,4 i wszystkie dotychczas prognozy, jakie były robione przez różne instytucje międzynarodowe, finansowe, przez banki inwestycyjne nie potwierdzają spadku na takim poziomie. Wszyscy zakładają, że to będzie plus, powyżej zera, czy to jest plus 0,7, plus 1 proc., ale - czyli wolniejszy wzrost recesji do tej pory nikt nie przedstawiał. Więc ja myślę, tutaj bazuję też na tym, co mówi minister finansów i ja też podzielam jego pogląd, że to jest za bardzo pesymistyczna prognoza ze strony Komisji Europejskiej.

A może Komisja coś więcej wie, niż my, skoro patrzy na to, co się dzieje, nie jesteśmy bezludną wyspą wokół nas, są Niemcy, gdzie się skurczyła gospodarka i się jeszcze skurczy.
To prawda, tylko pamiętajmy, że my w naszej strukturze jakby, to co tworzy polski PKB, to eksport stanowi tylko 30 proc., więc my jesteśmy, nie jesteśmy gospodarką, która aż tak mocno zależy od eksportu, bo tylko w jednej trzeciej. To jest duży problem, bo rynki, szczególnie rynek niemiecki dzisiaj się bardzo mocno kurczy. Ale jest tle jeszcze innych czynników, które wpływają w Polsce na koniunkturę i pobudzanie koniunktury, że mam nadzieję, że jednak minister finansów się nie myli, tak, że to on ma rację.

Ma pan nadzieję, a jak nie?
Ja myślę, że warto poczekać, no bo, bo to jest, to czas dopiero przyniesie odpowiedź na to pytanie.

No, ale minister był bardzo optymistyczny, potem ten optymizm trochę malał, to PKB na początku było wysokie, a potem się zmniejszało.
No tak, dzisiaj nie ma do końca mądrego, który by tak do końca przewidział, jak się ten kryzys potoczy i w oparciu o te dane, którymi dzisiaj dysponujemy z polskiej gospodarki, z wpływów podatkowych i tymi danymi dysponuje minister finansów, jeszcze raz mam nadzieję i jestem tutaj, dzisiaj po stronie ministra finansów, że to on ma rację, bo to, co Komisja Europejska przedstawiła jakby nie trzyma pewnych parametrów z tym, co było prezentowane trzy miesiące temui przez Komisję Europejską.

Dziękuję bardzo, gościem Radia ZET był minister Skarbu Aleksander Grad, dziękuję Monika Olejnik.
Dziękuję.
Radio Zet | 05.05.2009 | 09:41
wp.pl

Grad: są chętni na polskie stocznie

Monika Olejnik rozmawia z Aleksandrem Gradem, ministrem skarbu państwa.
Monika Olejnik: A gościem Radia ZET jest minister Skarbu Aleksander Grad, witam Monika Olejnik, dzień dobry.
Aleksander Grad: Dzień dobry Pani, dzień dobry Państwu.

Panie ministrze, czy ma pan już jakiś pomysł na to, kto kupi stocznie, bo pan obiecuje, obiecuje i nic z tego nie wynika.
Ja cały czas konsekwentnie realizuję to, na co umówiliśmy się z załogą. Podpisaliśmy, przypomnę w tamtym roku porozumienie społeczne. Przygotowaliśmy ustawę, specustawę stoczniową i konsekwentnie realizujemy harmonogram jej wdrażani i 30 kwietnia minął termin składania ofert na stocznię w Gdyni i w Szczecinie. Te oferty spłynęły, teraz będzie druga część tego przetargu, a warto powiedzieć, że są to oferty i wpłacone wadia, a wadia nie są niskie, bo stanowią blisko 10 proc. wartości tych stoczni.
Tak, ale ja pamiętam, że w 2008 roku w listopadzie bodajże, pan rozmawiał z Amberem, Amber miał kupić Stocznię Gdynia i się wycofał z tego, więc też pewnie...
Tak, ale pamiętajmy, że wtedy byliśmy w takiej oto sytuacji, że na stoczniach wisiały, że tak powiem, stare długi, miliardowe długi, złe kontrakty zawarte na statki. Stocznie były nierentowne i trudno było przekonać inwestorów, aby chcieli podjąć tak gigantyczne ryzyko, że przygotują program restrukturyzacji, zainwestują…

Ale Amber chciał, Amber chciał.
Zainwestują własne pieniądze i na końcu się okaże, że nie będą w stanie zrealizować programu restrukturyzacyjnego i będą oni zmuszeni zwrócić pomoc publiczną, która była udzielana spółce, której oni, jako inwestorzy nie uzyskali. W związku z tym, to rozwiązanie, które przyjęliśmy, aby uwolnić stocznie od starych długów jest rozwiązaniem optymalnym i to pokazuje dzisiaj ilość ofert, jaka spłynęła.

A jak się uwalnia stocznie od starych długów?
No, specjalną ustawą.

No, ale co daje ta ustawa, realnie, czyli dopłaca się po prostu.
Czyli, ta ustawa pozwala…

Czyli wpompowuje się pieniądze żeby uwolnić od starych długów.
Nie, to jest ustawa kompensacyjna, która mówi, że my w międzyczasie pokrywamy koszty funkcjonowania tej stoczni, wynagrodzeń, odpraw, programu monitorowanych zwolnień, a to, co uzyskamy ze sprzedaży majątku będzie przekazane na pokrycie długów. W związku z tym działamy jakby w pewnym sensie pod prawem, które jest właściwie dla prawa upadłościowego, ale my nie mamy upadłości. W związku z tym, tak jak się zobowiązaliśmy, stocznię sprzedajemy w ruchu, produkowane są tam statki, ludzie tam pracują, uzyskują wynagrodzenia i w międzyczasie równolegle prowadzimy cały proces sprzedaży. Podjęliśmy ogromny wysiłek żeby znaleźć inwestorów. I cieszę się, że na dzień 30 kwietnia te oferty spłynęły i zostały wpłacone wadia, mam nadzieję, że w ciągu dwóch tygodni ten proces będzie sfinalizowany, będzie tak zwana dogrywka aukcyjna, że one zostaną sprzedane.

Czy Kuwejt jest zainteresowany kupnem Stoczni Gdynia?
Jesteśmy w takim momencie tego postępowania, że ja nie mogę mówić o konkretnych inwestorach, ale chcę powiedzieć, że są to poważni inwestorzy.
Czy to są inwestorzy tylko z Europy, czy spoza Europy.
To są inwestorzy, którzy i spółki, które złożyły, inwestorzy, którzy złożyli oferty są zarejestrowani na terenie Europy. Natomiast ja nie analizuję jakim dysponują i skąd pochodzi kapitał tych firm. Chcę powiedzieć, że zgodnie z tą procedurą mamy oferty, mamy wpłacone wadia mam nadzieję, że do 16, 17 maja, bo taki jest w tej chwili czas na drugi etap tego postępowania, że szczęśliwie doprowadzimy do końca ten proces i stocznie będą miały inwestorów.

Widział pan, co się działo pod Pałacem Kultury, kiedy przyszli stoczniowcy, kiedy palili opony, kiedy się tłukli.
Ale warto powiedzieć, że to byli stoczniowcy z Gdańska, a Stocznia w Gdańsku została sprywatyzowana w październiku 2007 roku, tuż przed wyborami przez Prawo i Sprawiedliwość. I dlaczego związkowcy nie chcą dzisiaj powiedzieć, dlaczego w tym momencie, kiedy była sprzedawana stocznia, po pierwsze nie zadbano o to żeby uzgodnić to z Komisją Europejską wówczas i nie uzgodniono z inwestorem programu restrukturyzacji. To ja osobiście i nasz rząd doprowadziliśmy do takiej sytuacji, że zawarliśmy porozumienie z tym inwestorem, zobowiązaliśmy się na dodatkową pomoc publiczną 150 milionów złotych, przygotowaliśmy programy restrukturyzacyjne, natomiast za ten program zawsze odpowiada inwestor, to jest prywatny inwestor i w związku z tym, jeżeli on…

Czyli pan nie czuje odpowiedzialności za Stocznię Gdańską, w ogóle?
Czuję odpowiedzialność i dlatego, bo gdybym nie czuł tej odpowiedzialności, to byśmy nie podejmowali tych wysiłków już po prywatyzacji, które podjęliśmy. Dzisiaj inwestor też zrozumiał, że on musi być bardziej elastyczny w relacjach z Komisją Europejską i musi przygotować tak program restrukturyzacyjny żeby on był zatwierdzony. Dokonał korekty w ostatnich dniach. Dzisiaj…
Ale panie ministrze, dlaczego pan nie wyszedł do związkowców żeby z nimi porozmawiać, bał się pan?
Ale ja dzień wcześniej spotkałem się z nimi w Ministerstwie Skarbu.

Ale trzeba było do nich wyjść, na ulicę do nich wyjść.
Rozmowa była bardzo rzeczowa. Oni przyznali mi rację, że to, co myśmy zrobili, nasz rząd, rząd Donalda Tuska to jest to, co powinien tamten rząd zrobić. Bo ja przypomnę, że myśmy z tym inwestorem…

Ale co przyznali pani rację i potem poszli na ulice.
Polityka, pani redaktor to jest po prostu czysta polityka. Bo to w jaki, dlaczego stocznia Gdańska jest w takiej trudnej sytuacji to jest problem tamtego rządu, natomiast, jak przychodzi co do czego, to z Prawem i Sprawiedliwością robi się tego typu polityczne…

Ale dobrze, ci stoczniowcy też byli u prezydenta, czy sądzi pan, że prezydent ich namówił do tego żeby wyszli na ulice.
Nie, nie ja nie mówię, że ktoś ich do tego namawiał, oni też czują rozgoryczenie. Natomiast nie mogą mieć pretensji do nas, bo z naszej strony, po sprywatyzowaniu tej stoczni wtedy, zrobiliśmy wszystko żeby Komisja dzisiaj zatwierdziła ten plan.

No dobrze, a mogą mieć pretensje stoczniowcy z Gdyni, bo tak jak powiadam, Amber był zainteresowany tym żeby kupić Stocznię Gdynia, a państwo ich chyba jakoś zniechęcili.
Nie, nie, ja chcę powiedzieć znam ten przypadek. Ta ilość działań pozorowanych, tych podejść pozorowanych przy prywatyzacji Gdyni i Szczecina to było mnóstwo. I zawsze, jak przychodziło do ostatecznych rozmów to inwestorzy, albo się wycofywali, albo mówili – no to proszę nam oddłużyć stocznie itd., itd. Zrobiliśmy w związku z tym ustawę i dzisiaj dużo łatwiej jest znaleźć inwestora dla tych stoczni, dużo łatwiej.

W każdym razie stoczniowcy zapowiadają 4 czerwca, nawet nie wykluczają krwawych zamieszek tak, jak powiedział prezydent miasta Gdańska, pan prezydent Adamowicz i być może nie będzie uroczystości 4 czerwca, czy pan zdąży coś zrobić do 4 czerwca?
Stocznie w Gdyni i w Szczecinie, jeżeli inwestorzy tak jak to wyrazili w swoich ofertach i potwierdzili w wpłaceniu wadium dokończą ten proces, to mam nadzieję, że będzie, będziemy mogli mówić, że mamy inwestorów w tych dwóch stoczniach. Jeśli chodzi o Gdańsk, inwestor skorygował swój program restrukturyzacyjny, przesłał go do Ministerstwa Skarbu. W tej chwili jest to przez nas analizowane, chcemy go wysłać dosłownie w najbliższych dniach, skorygowany program i zwróciliśmy się do Komisji Europejskiej jeszcze o jedną rundę rozmów technicznych w sprawie Gdańska między 11 a 15 maja i mam nadzieję, że pani komisarz i Komisja Europejska też dotrzymają, w pewnym sensie danego słowa, bo ja przypomnę grudzień tamtego roku, kiedy przyjęliśmy takie rozwiązanie dla Gdyni i dla Szczecina, to sprawa Gdańska wydawała się, że jest sprawą załatwioną, ja nie rozumiem, skąd to się w tej chwili dzieje.
Monika Olejnik: Nie wiem czy czytał pan komentarz Witolda Gadomskiego, który był w zeszłym tygodniu w "Gazecie Wyborczej" on winą za to wszystko obarcza właściwie, co się dzieje, obarcza wszystkie rządy. O panu pisze tak: "Tusk na czele Ministerstwa Skarbu mógł postawić fachowca, nie polityka i biurokratę, mógł powiedzieć prawdę o sytuacji stoczni znacznie szybciej zamiast mamić nierealnymi obietnicami. No i wciąż może pokazać, że ma pomysł na uratowanie jakiejś części polskiego przemysłu stoczniowego", biurokrata.
Aleksander Grad: No, ale pan redaktor Gadomski pamięta doskonale moje rozmowy z nim, w Ministerstwie Skarbu na początku 2008 roku, kiedy myśmy pokazywali, zresztą był taki raport otwarcia, jak wyglądał proces prywatyzacji polskich stoczni, jak zmarnowano 2006 i 7 rok, kiedy była koniunktura na stocznie i, że myśmy chcieli ten proces wszczęty przerwać. Wtedy, już na początku 2008 roku pani komisarz powiedziała jeżeli przerwiemy ten proces to już będzie decyzja negatywna. Więc była cały czas walka z Komisją Europejską żeby nie wydała tej decyzji negatywnej. Ona na szczęście zakończyła się takim kompromisem, że mogliśmy przygotować tą ustawę i znaleźć sposób na zdjęcie tych wszystkich starych długów, tych ciężarów ze stoczni żeby bardziej zainteresować inwestorów tymi stoczniami.

Ile to kosztuje budżet państwa, zdjęcie starych długów?
To jest jakby, wprost nie obciąża budżetu państwa, dlatego że są to wydatki z funduszu gwarantowanych świadczeń pracowniczych, z funduszu pracy, również ze środków europejskich i staramy się tutaj zminimalizować wydatki ze strony budżetu państwa, w związku z tym ta ustawa jest neutralna jakby dla budżetu w pewnym sensie.

Czy uważa pan, że stoczniowcy przesadzają?
Ale warto było, nie ja nie uważam, że przesadzają, natomiast pamiętajmy, że doszło do porozumienia ze stroną związkową i ze stoczniowcami. Myśmy negocjowali przez kilka tygodni w tamtym roku.
No to skoro doszło do porozumienia, to skąd te protesty, skąd zapowiedź tej krwawej manifestacji 4 czerwca?
Ja mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, że stoczniowcy dzisiaj zobaczą, że jest szansa na to żeby w tych dwóch stoczniach byli inwestorzy. W trzeciej, w Gdańsku jest inwestor prywatny, przypomnę prawie od półtora roku.

Ukraiński.
Ukraiński, ISD i, że ten inwestor ukraiński również te programy na tyle skoryguje, że wreszcie Komisja to zatwierdzi, bo to nie jest program ministra Skarbu, pamiętajmy, restrukturyzacji, tylko inwestora.

No tak, ale inwestor zdaje się nie wiedział, że kupuje stocznię z takimi długami, tak?
Inwestor, moim zdaniem, miał pewne rzeczy obiecane przez ówczesną ekipę i myślał, że to wystarczy, że ktoś komuś coś obieca, a brutalna rzeczywistość była inna, bo są procedury, jest prawo europejskie, jest definicja nie dozwolonej pomocy publicznej i na tym, stąd te kłopoty. Ale wydaje mi się, że również w sprawie Gdańska z tych problemów jesteśmy w stanie wyjść, widząc elastyczność ze strony inwestora.
Panie ministrze, a dlaczego pan się przestraszył prywatyzacji Polmosu Białystok, pan Gibała miał kupić i pan się z tego wycofał?
Nie, ja - to Bielsko-Biała.

Bielsko-Biała, przepraszam.
Polmos Bielsko-Biała i Polmos Józefów - były oferty złożone przez inwestorów, które naprawdę były ofertami nie do przyjęcia przez Ministerstwo Skarbu Państwa. Te spółki są, pomimo że jest trudny rynek, są dużo więcej warte niż było w ofertach i zdecydowaliśmy się te postępowania zamknąć i wszcząć ten proces na nowo. Więc to, że jednym z oferentów była firma związana z posłem Gibałą tutaj nie miało większego znaczenia.

Pana żona występuje w spocie Prawa i Sprawiedliwości, występowała, czy wystąpi na drogę sądową przeciwko PiS czy nie?
W żartach mówimy, że skoro pan prezes Kaczyński jest taki szarmancki to weźmie bukiet róż i przeprosi moją żonę, moją rodzinę i znajomych, którzy się poczuli i wielu innych, poczuli się urażeni takim sposobem prowadzenia kampanii. Myślę, że satysfakcja z wydania dwóch wyroków i to, że PiS musiał przeprosić oficjalnie w tych mediach jest wystarczająca, ja, ani żona ani ja nie mamy czasu włóczyć się po sądach i oglądać tych twarzy, które są twarzami osób zawziętych, zaciekły i które tylko w taki sposób chcą prowadzić walkę polityczną.Czy ustawa, którą przygotowuje Julia Pitera jest dobra według pana, trzeba będzie sprawdzić, podawać wszystkich członków rodzin co mają, gdzie pracują?
To jest ustawa, która jeszcze jest w fazie uzgodnień i ja nawet nie znam szczegółów tej ustawy.

Ale mniej więcej zarys pan zna, że trzeba będzie mówić - nie wiem - bratanek, bratanica tu pracuje, kuzyn w trzecim pokoleniu tu i tu.
Ja myślę, że warto tutaj zachować jakby zdrowy rozsądek i umiar, ale mówię - nie jestem gospodarzem tej ustawy i nie znam jej szczegółów, nie wiem czy to jest, czy doszło do jakiś korekt w tej chwili na etapie uzgodnień, ale myślę, że na pewno jakieś rozwiązanie systemowe jest potrzebne, bo bez takich rozwiązań systemowych no ciągle będziemy mieli tego typu problemy, jak w ostatnich spotach.

Czyli Ministerstwo Skarbu nie pomaga pana żonie i pan żonie nie pomaga?
Ja od jedenastu lat moim zdaniem, przyjąłem takie rozwiązanie, jakie prawo pozwalało, takie rozwiązania żeby być wolnym od podejrzeń o stronniczość, o to, że wspieram prawda i w ogóle to jest uciekam od tych, cały czas od tych spraw, żeby ani nie nadzorować, ani się nie zajmować tego typu sprawami, żeby nie być właśnie podejrzewanym o to.
Skąd się bierze optymizm ministra finansów, wczoraj Komisja Europejska powiedziała, komisja do spraw gospodarczych, że będzie spadek PKB o 1,4, a minister finansów mówi, że nie, nie.
Ja powiem, że mnie też to, co Komisja Europejska przedstawiła bardzo zaskoczyło, bo w styczniu mieliśmy plus 2 proc., ze strony Komisji Europejskiej takie propozycje, później mamy dane makro za pierwsze trzy miesiące, które nie potwierdzają tego, aby zejść z 2 do -1,4 i wszystkie dotychczas prognozy, jakie były robione przez różne instytucje międzynarodowe, finansowe, przez banki inwestycyjne nie potwierdzają spadku na takim poziomie. Wszyscy zakładają, że to będzie plus, powyżej zera, czy to jest plus 0,7, plus 1 proc., ale - czyli wolniejszy wzrost recesji do tej pory nikt nie przedstawiał. Więc ja myślę, tutaj bazuję też na tym, co mówi minister finansów i ja też podzielam jego pogląd, że to jest za bardzo pesymistyczna prognoza ze strony Komisji Europejskiej.

A może Komisja coś więcej wie, niż my, skoro patrzy na to, co się dzieje, nie jesteśmy bezludną wyspą wokół nas, są Niemcy, gdzie się skurczyła gospodarka i się jeszcze skurczy.
To prawda, tylko pamiętajmy, że my w naszej strukturze jakby, to co tworzy polski PKB, to eksport stanowi tylko 30 proc., więc my jesteśmy, nie jesteśmy gospodarką, która aż tak mocno zależy od eksportu, bo tylko w jednej trzeciej. To jest duży problem, bo rynki, szczególnie rynek niemiecki dzisiaj się bardzo mocno kurczy. Ale jest tle jeszcze innych czynników, które wpływają w Polsce na koniunkturę i pobudzanie koniunktury, że mam nadzieję, że jednak minister finansów się nie myli, tak, że to on ma rację.

Ma pan nadzieję, a jak nie?
Ja myślę, że warto poczekać, no bo, bo to jest, to czas dopiero przyniesie odpowiedź na to pytanie.

No, ale minister był bardzo optymistyczny, potem ten optymizm trochę malał, to PKB na początku było wysokie, a potem się zmniejszało.
No tak, dzisiaj nie ma do końca mądrego, który by tak do końca przewidział, jak się ten kryzys potoczy i w oparciu o te dane, którymi dzisiaj dysponujemy z polskiej gospodarki, z wpływów podatkowych i tymi danymi dysponuje minister finansów, jeszcze raz mam nadzieję i jestem tutaj, dzisiaj po stronie ministra finansów, że to on ma rację, bo to, co Komisja Europejska przedstawiła jakby nie trzyma pewnych parametrów z tym, co było prezentowane trzy miesiące temui przez Komisję Europejską.

Dziękuję bardzo, gościem Radia ZET był minister Skarbu Aleksander Grad, dziękuję Monika Olejnik.
Dziękuję.
Radio Zet | 05.05.2009 | 09:41
wp.pl

Obywatele UE mogą kupować w Polsce domy bez zezwolenia

Od 1 maja obywatele Unii mogą bez zezwolenia kupować domy w Polsce. Nieruchomości rolne i leśnie pozostaną objęte ograniczeniami do 1 maja 2017 r.

Wynika to z art. 8 ust 2 ustawy o nabywaniu nieruchomości przez cudzoziemców.

Od 1 maja 2004 r. stanowi on, że obywatele Unii nie mogą bez zezwolenia kupować w Polsce nieruchomości rolnych oraz leśnych przez 12 lat od dnia akcesji, zaś domów przez pięć lat od przystąpienia Polskie do UE. Od 1 maja 2004 r. mogli oni natomiast kupować bez przeszkód mieszkania.

- Oznacza to, że od 1 maja obywatele Unii będą mogli kupić w Polsce także domy bez żadnego zezwolenia, niezależnie od tego czy mieszkali kiedyś w Polsce, czy nie. Aby bez zezwolenia kupić ziemię, muszą poczekać kolejne siedem lat - powiedział PAP mec. Janusz Siekański, partner w kancelarii prawnej Sołtysiński Kawecki Szlęzak.

- Dotyczy to zarówno zwykłych domów mieszkalnych, jak i domów rekreacyjnych - powiedział Siekański.

Jeśli chodzi o prawo do kupowania ziemi bez zezwolenia, to są też pewne przypadki, w których cudzoziemcy już teraz mają do tego prawo.

Gdy nieruchomość rolna lub leśna jest położona na terenie województw zachodnich, np. dolnośląskim, zachodniopomorskim, lubuskim, cudzoziemiec może kupić ją bez zezwolenia, jeżeli przez co najmniej siedem lat dzierżawił tam gospodarstwo rolne i przez ten czas legalnie mieszkał na terenie Polski.

- Dotyczy to również województwa warmińsko-mazurskiego, gdzie o nabycie nieruchomości do lat stara się wielu obywateli niemieckich - powiedział Siekański.

W wypadku województw Polski wschodniej i centralnej oraz województwa śląskiego, aby cudzoziemiec mógł bez zezwolenia kupić w Polsce ziemię rolną lub leśną, musi dzierżawić ją oraz legalnie mieszkać w Polsce przez trzy lata.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Obywatele UE mogą kupować w Polsce domy bez zezwolenia

Od 1 maja obywatele Unii mogą bez zezwolenia kupować domy w Polsce. Nieruchomości rolne i leśnie pozostaną objęte ograniczeniami do 1 maja 2017 r.

Wynika to z art. 8 ust 2 ustawy o nabywaniu nieruchomości przez cudzoziemców.

Od 1 maja 2004 r. stanowi on, że obywatele Unii nie mogą bez zezwolenia kupować w Polsce nieruchomości rolnych oraz leśnych przez 12 lat od dnia akcesji, zaś domów przez pięć lat od przystąpienia Polskie do UE. Od 1 maja 2004 r. mogli oni natomiast kupować bez przeszkód mieszkania.

- Oznacza to, że od 1 maja obywatele Unii będą mogli kupić w Polsce także domy bez żadnego zezwolenia, niezależnie od tego czy mieszkali kiedyś w Polsce, czy nie. Aby bez zezwolenia kupić ziemię, muszą poczekać kolejne siedem lat - powiedział PAP mec. Janusz Siekański, partner w kancelarii prawnej Sołtysiński Kawecki Szlęzak.

- Dotyczy to zarówno zwykłych domów mieszkalnych, jak i domów rekreacyjnych - powiedział Siekański.

Jeśli chodzi o prawo do kupowania ziemi bez zezwolenia, to są też pewne przypadki, w których cudzoziemcy już teraz mają do tego prawo.

Gdy nieruchomość rolna lub leśna jest położona na terenie województw zachodnich, np. dolnośląskim, zachodniopomorskim, lubuskim, cudzoziemiec może kupić ją bez zezwolenia, jeżeli przez co najmniej siedem lat dzierżawił tam gospodarstwo rolne i przez ten czas legalnie mieszkał na terenie Polski.

- Dotyczy to również województwa warmińsko-mazurskiego, gdzie o nabycie nieruchomości do lat stara się wielu obywateli niemieckich - powiedział Siekański.

W wypadku województw Polski wschodniej i centralnej oraz województwa śląskiego, aby cudzoziemiec mógł bez zezwolenia kupić w Polsce ziemię rolną lub leśną, musi dzierżawić ją oraz legalnie mieszkać w Polsce przez trzy lata.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Jak otrzymać kredyt z dopłatą?

Podwyższenie limitów cenowych mieszkań, które mogą być nabywane przy pomocy kredytu z dopłatą w ramach programu ,,Rodzina na swoim'', wpłynęło na wzrost zainteresowania tą formą finansowania. Jednak wciąż wiele osób nie wie, jak można otrzymać kredyt z dofinansowaniem

Mówiąc najprościej, kredyt udzielany w ramach programu "Rodzina na swoim" niewiele się różni od standardowego kredytu hipotecznego w złotych, oczywiście poza otrzymywanymi dopłatami (ok. 50 proc. odsetek przez okres 8 lat). Aby jednak otrzymać taki kredyt, należy spełnić kilka warunków: być w związku małżeńskim, lub samotnie wychowywać co najmniej jedno dziecko i nie posiadać prawa własności do budynku lub lokalu mieszkalnego. Nabywane mieszkanie nie może być większe niż 75 mkw. a dom 140 mkw.

Cena nie może przekraczać ustalonych limitów. Jeżeli spełnimy wszystkie powyższe warunki, możemy zacząć ubiegać się o kredyt.

Najpierw musimy udać się do banku, który udziela kredytów z dofinansowaniem (w tej chwili jest ich 10) lub do doradcy finansowego, który przedstawi nam od razu oferty wszystkich instytucji. Procedura wygląda bardzo podobnie, jak w przypadku kredytów hipotecznych bez dopłaty, czyli musimy wypełnić wnioski kredytowe (na formularzach bankowych) i przedstawić zaświadczenia o dochodach. Jest jednak kilka niestandardowych formalności. Po pierwsze należy przedstawić pisemne oświadczenie o tym, że nie posiada się prawa własności do budynku lub lokalu mieszkalnego, czy też nie jest się najemcą mieszkania. Jeżeli jednak jesteśmy najemcą lub przysługuje nam spółdzielcze lokatorskie prawo do mieszkania, nasze szanse na uzyskanie kredytu preferencyjnego nie będą skreślone. Warunkiem jest zobowiązanie się, wraz z zawarciem umowy kredytowej do rozwiązania umowy najmu lub wypowiedzenia (albo zrzeczenia się) członkostwa w spółdzielni mieszkaniowej, w której przysługuje nam spółdzielcze prawo lokatorskie.

Drugą kwestią jest złożenie oświadczenia o samotnym wychowywaniu dziecka lub pozostaniu w związku małżeńskim na dzień zawierania umowy. Tutaj jednak samo pisemne oświadczenie nie wystarczy, tak więc powinniśmy przygotować stosowne dokumenty urzędowe.

Nie ma co liczyć, na łagodniejsze traktowanie w wyliczaniu zdolności kredytowej. W tej kwestii banki są jednakowo surowe. Jeżeli nasze dochody będą niewystarczające, możemy dołączyć do kredytu inne osoby, pod warunkiem, że będą z nami w jakiś sposób spokrewnione lub spowinowacone. Tak więc mogą być to: rodzice, dziadkowie, dzieci, rodzeństwo, ojczym, macocha a nawet teściowie (także rodzice byłego małżonka). W ten sposób zwiększamy prawdopodobieństwo otrzymania kredytu.

Kiedy spełnimy już wszystkie warunki, otrzymamy pozytywną decyzję z banku i podpiszemy umowę, przysługuje nam przez okres 8 lat dofinansowanie do prawie połowy odsetek. A co, jeśli w tym czasie nasza sytuacja zmusi nas do sprzedaży nieruchomości? W takim wypadku możemy zbyć mieszkanie lub dom bez konieczności spłacenia otrzymanych dopłat. Stracimy jednak możliwość dalszego korzystania z programu "Rodzina na swoim''.

Aleksandra Szarek, Home Broker

źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe

Jak otrzymać kredyt z dopłatą?

Podwyższenie limitów cenowych mieszkań, które mogą być nabywane przy pomocy kredytu z dopłatą w ramach programu ,,Rodzina na swoim'', wpłynęło na wzrost zainteresowania tą formą finansowania. Jednak wciąż wiele osób nie wie, jak można otrzymać kredyt z dofinansowaniem

Mówiąc najprościej, kredyt udzielany w ramach programu "Rodzina na swoim" niewiele się różni od standardowego kredytu hipotecznego w złotych, oczywiście poza otrzymywanymi dopłatami (ok. 50 proc. odsetek przez okres 8 lat). Aby jednak otrzymać taki kredyt, należy spełnić kilka warunków: być w związku małżeńskim, lub samotnie wychowywać co najmniej jedno dziecko i nie posiadać prawa własności do budynku lub lokalu mieszkalnego. Nabywane mieszkanie nie może być większe niż 75 mkw. a dom 140 mkw.

Cena nie może przekraczać ustalonych limitów. Jeżeli spełnimy wszystkie powyższe warunki, możemy zacząć ubiegać się o kredyt.

Najpierw musimy udać się do banku, który udziela kredytów z dofinansowaniem (w tej chwili jest ich 10) lub do doradcy finansowego, który przedstawi nam od razu oferty wszystkich instytucji. Procedura wygląda bardzo podobnie, jak w przypadku kredytów hipotecznych bez dopłaty, czyli musimy wypełnić wnioski kredytowe (na formularzach bankowych) i przedstawić zaświadczenia o dochodach. Jest jednak kilka niestandardowych formalności. Po pierwsze należy przedstawić pisemne oświadczenie o tym, że nie posiada się prawa własności do budynku lub lokalu mieszkalnego, czy też nie jest się najemcą mieszkania. Jeżeli jednak jesteśmy najemcą lub przysługuje nam spółdzielcze lokatorskie prawo do mieszkania, nasze szanse na uzyskanie kredytu preferencyjnego nie będą skreślone. Warunkiem jest zobowiązanie się, wraz z zawarciem umowy kredytowej do rozwiązania umowy najmu lub wypowiedzenia (albo zrzeczenia się) członkostwa w spółdzielni mieszkaniowej, w której przysługuje nam spółdzielcze prawo lokatorskie.

Drugą kwestią jest złożenie oświadczenia o samotnym wychowywaniu dziecka lub pozostaniu w związku małżeńskim na dzień zawierania umowy. Tutaj jednak samo pisemne oświadczenie nie wystarczy, tak więc powinniśmy przygotować stosowne dokumenty urzędowe.

Nie ma co liczyć, na łagodniejsze traktowanie w wyliczaniu zdolności kredytowej. W tej kwestii banki są jednakowo surowe. Jeżeli nasze dochody będą niewystarczające, możemy dołączyć do kredytu inne osoby, pod warunkiem, że będą z nami w jakiś sposób spokrewnione lub spowinowacone. Tak więc mogą być to: rodzice, dziadkowie, dzieci, rodzeństwo, ojczym, macocha a nawet teściowie (także rodzice byłego małżonka). W ten sposób zwiększamy prawdopodobieństwo otrzymania kredytu.

Kiedy spełnimy już wszystkie warunki, otrzymamy pozytywną decyzję z banku i podpiszemy umowę, przysługuje nam przez okres 8 lat dofinansowanie do prawie połowy odsetek. A co, jeśli w tym czasie nasza sytuacja zmusi nas do sprzedaży nieruchomości? W takim wypadku możemy zbyć mieszkanie lub dom bez konieczności spłacenia otrzymanych dopłat. Stracimy jednak możliwość dalszego korzystania z programu "Rodzina na swoim''.

Aleksandra Szarek, Home Broker

źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe

Miliarderzy, którzy kochają dolara

Pomimo strachu przed inflacją, liczni plutokraci uważają dolara amerykańskiego za najlepszą walutę dla swoich portfeli.
Dolar amerykański nie ma wielu przyjaciół. Fed drukuje pieniądze w szalonym tempie. Chińczycy, którzy zgromadzili ogromną część amerykańskiego długu od pewnego czasu zastanawiają się nad inną walutą dla swojego portfela rezerw. Inflacja, której wszyscy się obawiają, czai się za rogiem. Na szczęście dla amerykańskiej waluty, ma ona po swojej stronie grono miliarderów.

W ciągu kilku ubiegłych miesięcy, Forbes przeprowadził wywiady z 17 najbogatszymi ludźmi świata, którzy wypowiadali się na rozmaite tematy, od bezrobocia po ulubione zegarki. Na pytanie, jaką walutę wybraliby dla większej części swojego tegorocznego portfela, 14 z nich wskazało na dolara amerykańskiego.

Warto mieć po swojej stronie taką grupę inwestorów. Nawet w roku przeważających tendencji spadkowych, mężczyźni i kobiety z tego grona kontrolują ogromny majątek. Gdy w marcu opublikowaliśmy naszą najnowszą listę światowych miliarderów, łączna wartość majątków tych 793 osób wynosiła 2,4 biliona dolarów.

Większość plutokratów uznała, że warto stawiać na dolara, gdyż nie ma sensownej alternatywy. - Zrobiliśmy niemal wszystko co można zrobić, by zdewaluować dolara - mówi miliarder Jeff Greene, który zbudował swoją wartą 1,3 miliarda dolarów fortunę na obrocie nieruchomościami i na kredytach krótkoterminowych dla klientów z grupy podwyższonego ryzyka. - Gdy to samo robiły kraje o wschodzących rynkach, takie jak Brazylia, uważaliśmy, że to szaleństwo.

Greene dostrzega problemy dolara, lecz jednocześnie wskazuje na jeszcze większe kłopoty z innymi walutami. Według niego, warto trwać przy dolarze, a nie na przykład stawiać na euro. - Jeśli nic się nie zmieni, uważam, że Europa będzie mieć poważne problemy, z których większość nawet jeszcze nie została zidentyfikowana - dodaje miliarder.

- Dolar jest nadal walutą globalną, gdyż nie pojawiła się żadna alternatywa - mówi założyciel Broadcast.com i właściciel Dallas Mavericks, Mark Cuban.

Nowojorski magnat rynku energetycznego, nieruchomości i supermarketów, John Catsimatidis, dodaje: - Jedynym powodem siły dolara jest słaba kondycja innych walut.

Nawet inwestor George Soros wypowiadał się ostatnio pochlebnie o amerykańskim dolarze - pomimo przechwałek, że obstawianie przeciwko dolarowi pozwoliło mu wzbogacić się w zeszłym roku. W kwietniowym wywiadzie dla CNBC Soros powiedział: - Uważam, że dolar jeszcze przez jakiś czas pozostanie dominującą walutą.

Wśród miliarderów wyrażających swe poparcie dla amerykańskiej waluty są też osoby spoza Ameryki, takie jak Micky Jagtiani z Indii, Mohamed bin Issa Al Jaber z Arabii Saudyjskiej i Michael Lee-Chin z Kanady. Wszyscy oni stwierdzili, że dolar amerykański jest walutą, w której warto w tym roku przechowywać swoje aktywa.

Wielu miliarderów nie pochodzących z USA wciąż woli rozliczać się w dolarach. - Dolar amerykański ma sztywny kurs wobec drachmy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, czyli waluty, w której zarabia Landmark Group - mówi Jagtiani. - Dzięki temu, nie ma zagrożenia związanego z wahaniami kursów wymiany walut. Dolara można też przeliczać na wszystkie waluty świata przy minimalnym zagrożeniu stratą.

Były kierowca taksówki zgromadził majątek warty 2 miliardy dolarów przekształcając rodzinny sklep z artykułami dla dzieci w Landmark Group, jedno z największych imperiów sprzedaży detalicznej na Bliskim Wschodzie.

Jednym z miliarderów obawiających się o długoterminową przyszłość dolara jest baron rynku obligacji, Bill Gross, Co-chief Investment Officer w Pimco Total Return, największym na świecie funduszu inwestycyjnym. Gross uważa, że dolar odegrał główną rolę w niedawnym cyklu lewarowania, deregulacji i globalizacji. Teraz wszystko to będzie się stopniowo uspokajać.

W kwietniowym wpisie na stronie internetowej Pimco, Gross argumentował, że zmieniające się trendy ekonomiczne mogą mieć negatywny wpływ na kondycję dolara amerykańskiego: - Jako centralny element w structured finance i systemie shadow banking, dolar miał wsparcie gdyż dzięki niemu reszta świata kupowała amerykańskie papiery. Teraz, obserwowana od niedawna silna pozycja dolara zdaje się być sprzeczna z intuicją. W przyszłości, dolar może się znacznie osłabić.

Jednak są jeszcze miliarderzy o patriotycznym nastawieniu. Jak powiedział Catsimatidis: - Wierzę w Amerykę. Wkrótce odbijemy się i wrócimy do gry.

Andrew Farrell

forbes/interia.pl


Miliarderzy, którzy kochają dolara

Pomimo strachu przed inflacją, liczni plutokraci uważają dolara amerykańskiego za najlepszą walutę dla swoich portfeli.
Dolar amerykański nie ma wielu przyjaciół. Fed drukuje pieniądze w szalonym tempie. Chińczycy, którzy zgromadzili ogromną część amerykańskiego długu od pewnego czasu zastanawiają się nad inną walutą dla swojego portfela rezerw. Inflacja, której wszyscy się obawiają, czai się za rogiem. Na szczęście dla amerykańskiej waluty, ma ona po swojej stronie grono miliarderów.

W ciągu kilku ubiegłych miesięcy, Forbes przeprowadził wywiady z 17 najbogatszymi ludźmi świata, którzy wypowiadali się na rozmaite tematy, od bezrobocia po ulubione zegarki. Na pytanie, jaką walutę wybraliby dla większej części swojego tegorocznego portfela, 14 z nich wskazało na dolara amerykańskiego.

Warto mieć po swojej stronie taką grupę inwestorów. Nawet w roku przeważających tendencji spadkowych, mężczyźni i kobiety z tego grona kontrolują ogromny majątek. Gdy w marcu opublikowaliśmy naszą najnowszą listę światowych miliarderów, łączna wartość majątków tych 793 osób wynosiła 2,4 biliona dolarów.

Większość plutokratów uznała, że warto stawiać na dolara, gdyż nie ma sensownej alternatywy. - Zrobiliśmy niemal wszystko co można zrobić, by zdewaluować dolara - mówi miliarder Jeff Greene, który zbudował swoją wartą 1,3 miliarda dolarów fortunę na obrocie nieruchomościami i na kredytach krótkoterminowych dla klientów z grupy podwyższonego ryzyka. - Gdy to samo robiły kraje o wschodzących rynkach, takie jak Brazylia, uważaliśmy, że to szaleństwo.

Greene dostrzega problemy dolara, lecz jednocześnie wskazuje na jeszcze większe kłopoty z innymi walutami. Według niego, warto trwać przy dolarze, a nie na przykład stawiać na euro. - Jeśli nic się nie zmieni, uważam, że Europa będzie mieć poważne problemy, z których większość nawet jeszcze nie została zidentyfikowana - dodaje miliarder.

- Dolar jest nadal walutą globalną, gdyż nie pojawiła się żadna alternatywa - mówi założyciel Broadcast.com i właściciel Dallas Mavericks, Mark Cuban.

Nowojorski magnat rynku energetycznego, nieruchomości i supermarketów, John Catsimatidis, dodaje: - Jedynym powodem siły dolara jest słaba kondycja innych walut.

Nawet inwestor George Soros wypowiadał się ostatnio pochlebnie o amerykańskim dolarze - pomimo przechwałek, że obstawianie przeciwko dolarowi pozwoliło mu wzbogacić się w zeszłym roku. W kwietniowym wywiadzie dla CNBC Soros powiedział: - Uważam, że dolar jeszcze przez jakiś czas pozostanie dominującą walutą.

Wśród miliarderów wyrażających swe poparcie dla amerykańskiej waluty są też osoby spoza Ameryki, takie jak Micky Jagtiani z Indii, Mohamed bin Issa Al Jaber z Arabii Saudyjskiej i Michael Lee-Chin z Kanady. Wszyscy oni stwierdzili, że dolar amerykański jest walutą, w której warto w tym roku przechowywać swoje aktywa.

Wielu miliarderów nie pochodzących z USA wciąż woli rozliczać się w dolarach. - Dolar amerykański ma sztywny kurs wobec drachmy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, czyli waluty, w której zarabia Landmark Group - mówi Jagtiani. - Dzięki temu, nie ma zagrożenia związanego z wahaniami kursów wymiany walut. Dolara można też przeliczać na wszystkie waluty świata przy minimalnym zagrożeniu stratą.

Były kierowca taksówki zgromadził majątek warty 2 miliardy dolarów przekształcając rodzinny sklep z artykułami dla dzieci w Landmark Group, jedno z największych imperiów sprzedaży detalicznej na Bliskim Wschodzie.

Jednym z miliarderów obawiających się o długoterminową przyszłość dolara jest baron rynku obligacji, Bill Gross, Co-chief Investment Officer w Pimco Total Return, największym na świecie funduszu inwestycyjnym. Gross uważa, że dolar odegrał główną rolę w niedawnym cyklu lewarowania, deregulacji i globalizacji. Teraz wszystko to będzie się stopniowo uspokajać.

W kwietniowym wpisie na stronie internetowej Pimco, Gross argumentował, że zmieniające się trendy ekonomiczne mogą mieć negatywny wpływ na kondycję dolara amerykańskiego: - Jako centralny element w structured finance i systemie shadow banking, dolar miał wsparcie gdyż dzięki niemu reszta świata kupowała amerykańskie papiery. Teraz, obserwowana od niedawna silna pozycja dolara zdaje się być sprzeczna z intuicją. W przyszłości, dolar może się znacznie osłabić.

Jednak są jeszcze miliarderzy o patriotycznym nastawieniu. Jak powiedział Catsimatidis: - Wierzę w Amerykę. Wkrótce odbijemy się i wrócimy do gry.

Andrew Farrell

forbes/interia.pl


Życie bez konta

Wykluczenie finansowe to problem mało dostrzegany, a jednak powszechny w całej Europie. Czy podejmowane są należyte starania, by z nim walczyć?

Wykluczenie finansowe oznacza trudności w dostępie obywateli do podstawowych usług bankowych, oferowanych w odpowiedniej formie. Niemożność korzystania z tych usług przez jednostki i całe gospodarstwa domowe stanowi jedną z plag współczesnego świata i jedną z istotnych przyczyn (a zarazem, poprzez sprzężenie zwrotne, skutków) pogłębiających się rozwarstwień społecznych.

Ponura statystyka

Zgodnie z danymi Dyrekcji Generalnej ds. Zatrudnienia, Spraw Społecznych i Równości Szans Komisji Europejskiej, w 15 krajach "starej Unii" co piąta osoba nie ma dostępu do transakcyjnych usług bankowych. Około trzech osób na dziesięć nie ma żadnych oszczędności, 2/5 nie korzystają z usług kredytowych - mimo że o odmowie kredytu przez bank informuje poniżej 10 proc. Znacznie gorzej na tym tle wypadają nowe kraje członkowskie, gdzie dużo większy odsetek gospodarstw domowych nie uczestniczy w rynku usług bankowych. 1/3 mieszkańców tych krajów nie ma dostępu do takich usług, ponad połowa nie ma rachunku rozliczeniowego ani żadnych oszczędności, a prawie 3/4 nie może skorzystać z kredytu.

W Polsce wykluczonych finansowo jest ok. 40 proc. obywateli. Gorszy wynik ma tylko Łotwa, gdzie liczba ta sięga 48 proc. Najdobitniejszy kontrast dla tej sytuacji stanowią dane z krajów Beneluksu oraz Danii, gdzie poziom wykluczenia na tle finansowym nie przekracza 1 proc. Tymczasem 56 proc. Polaków nie ma konta, 60 proc. - rachunku, a aż 73 proc. - dostępu do kredytu odnawialnego.

Wykluczenie finansowe oznacza brak możliwości regulowania zobowiązań płatniczych za pomocą rachunków bankowych, a co za tym idzie, konieczność korzystania z mniej wygodnych i droższych form zapłaty gotówką. Brak możliwości wzięcia kredytu natomiast skazuje takie osoby na korzystanie z mniej opłacalnych pożyczek - na lichwiarskich zasadach, oferowanych przez podmioty niegodne zaufania, a nawet nielegalnie.

Do tego dochodzi trudność w planowaniu wydatków oraz większe problemy ze znalezieniem pracy czy nawet pobieraniem zasiłków. Banki odmawiają otwierania w pełni funkcjonalnych rachunków rozliczeniowych pewnym grupom osób, a piętrzące się trudności, stopień skomplikowania usług, ich niski standard i wysokie ceny dodatkowo zniechęcają do prób korzystania z nich. Trzeba jednak zaznaczyć, że pewna część społeczeństwa wyklucza się z rynku finansowego z własnej woli.

Finansowe wykluczenie ściśle wiąże się więc z wykluczeniem społecznym. Najbardziej zagrożone wykluczeniem są osoby o niskich dochodach, bezrobotni, rodzice samotnie wychowujący dzieci, osoby starsze oraz niepracujące z powodu choroby czy niepełnosprawności. Problem ten dotyka w większym stopniu osoby zamieszkujące ubogie okolice, tereny wiejskie, a także imigrantów. Jak widać z wyżej przytoczonych statystyk, w grupie szczególnie narażonej na wykluczenie znajdują się też generalnie mieszkańcy nowych państw unijnych.

Najczęściej występujące przyczyny wykluczenia finansowego, to - według danych Komisji Europejskiej: luka techniczna, spowodowana zmianami demograficznymi (zidentyfikowano tę przyczynę w 10 spośród 14 badanych krajów), zmiany na rynku pracy (w 8 krajach na 14) oraz nierówność dochodów (również 8 krajów na 14). W dalszej kolejności wymieniana jest liberalizacja i jej konsekwencje, w postaci poświęcania mniejszej uwagi marginalnym segmentom rynku oraz zniknięcia instytucji przeznaczonych dla osób o niskich dochodach.

Debata publiczna

Mimo zastraszająco wysokiego odsetka osób wykluczonych finansowo w całej Europie, debatę społeczną - z udziałem administracji rządowej, organizacji konsumenckich czy naukowców - prowadzi się w niewielu krajach UE, głównie tych lepiej rozwiniętych. Tylko w nielicznych da się to wytłumaczyć niskim poziomem wykluczenia finansowego. Najgorzej, jeśli chodzi o debatę, wypadają akurat te kraje, w których problem jest największy - czyli nowi członkowie Unii. Komisja Europejska odnotowuje brak jakiejkolwiek debaty na ten temat np. w Bułgarii, na Litwie, na Słowacji, a także w Polsce. W tym ostatnim wypadku, choć rzeczywiście debata znajduje się w powijakach, nie jest to do końca prawdą - próby takiej dyskusji podejmują już od dłuższego czasu m.in. Stowarzyszenie Krzewienia Edukacji Finansowej czy Instytut Stefczyka, związany ze spółdzielczymi kasami oszczędnościowo-kredytowymi.

O potrzebie podjęcia na szczeblu rządowymi działań zmierzających do zmniejszenia zagrożenia wykluczeniem finansowym mówią od dawna przedstawiciele SKOK-u. Grzegorz Bierecki, prezes Krajowej SKOK, wskazując jako przyczyny zjawiska m.in. brak zachęt do oszczędzania i politykę sprzedażową banków, krytykuje lekceważący stosunek państwa do problemu i uznaje za konieczną interwencję państwa, przy wykorzystaniu zarówno uprawnień regulacyjnych, jak właścicielskich (np. wobec podnoszących opłaty instytucji państwowych).

Zdaniem Grzegorza Biereckiego, powinien zostać zdefiniowany zakres usług zawartych w podstawowym rachunku bankowym, a jego cena dla konsumenta powinna podlegać państwowej kontroli. "Pozostawienie tego wyłącznie rynkowi jest zgodą na pogłębianie nierównowagi korzyści banków i konsumentów" - mówi prezes Bierecki. - "Jest zgodą na rozszerzanie się zjawiska wykluczenia finansowego". Bierecki zwraca też uwagę, że Komisja Europejska określa pewne standardy "podstawowego rachunku bankowego" jako "powszechnie dostępnego, oferowanego uczciwie i godziwie wycenionego", natomiast sektor finansowy kilku krajów UE przyjął dobrowolne kodeksy postępowania w celu zapewnienia obywatelom podstawowych usług bankowych. W Polsce jednak o podobnych działaniach na większą skalę cicho - jakby problem wykluczenia zamieciono pod dywan, wykluczając go z publicznej debaty.

Narzędzia walki

Komisja Europejska wprost wskazuje pewne rozwiązania, zaproponowane przez usługodawców finansowych w części krajów UE w celu przeciwdziałania problemom związanym z dostępem do usług i korzystaniem z nich.

Po pierwsze, głównonurtowi, komercyjni usługodawcy, zorientowani na zysk stworzyli proste, niedrogie rachunki rozliczeniowe, których celem jest zaspokojenie potrzeb osób o niskich i niestabilnych dochodach (tak stało się w Belgii, Niemczech, we Włoszech i Wielkiej Brytanii) lub wprowadzili rodzaj partnerstwa, mającego na celu zapewnienie pomocy innym rodzajom usługodawców w tworzeniu ich własnych usług bankowych.

Z kolei komercyjni usługodawcy o orientacji społecznej, w tym banki oszczędnościowe, urzędy pocztowe i inni usługodawcy wzajemni oraz spółdzielczy, są lub byli jeszcze bardziej aktywni niż banki prywatne w tworzeniu nowych produktów i alternatywnych usług finansowych (np. banki spółdzielcze i oszczędnościowe w Niemczech, czy urzędy pocztowe w Irlandii, Włoszech i Wielkiej Brytanii).

Instytucje rządowe działają ponadto w niektórych krajach jako mediatorzy na rzecz "włączenia finansowego". Zachęcają one banki do oferowania podstawowych rachunków bankowych i promowania łatwiejszego dostępu do podstawowych usług finansowych oferowanych przez banki. Czasem świadczą bezpośrednio usługi finansowe dla osób o niskich dochodach lub oferują wykształcenie oraz szkolą osoby niechętne do korzystania z usług finansowych.

Komisja Europejska przedstawia też pewne zalecenia dotyczące polityki w tym względzie. Jej zdaniem, instytucje rządowe powinny stworzyć jednoznaczne wskaźniki określające rozmiary problemu wykluczenia finansowego, by być w stanie ocenić skuteczność wprowadzonych środków i ich wpływ na wykluczenie finansowe. Działania polityczne mające na celu zapewnienie wydolności finansowej instytucji finansowych, ochronę konsumentów, przejrzystość relacji między usługodawcami finansowymi a klientami powinny w pełni uwzględniać sytuacje i potrzeby grup wrażliwych. Według zaleceń komisji, osoby nadmiernie zadłużone powinny mieć zagwarantowany dostęp do podstawowych usług bankowych. Należy też zapewnić edukację i porady finansowe oraz zachęcać instytucje finansowe do podejmowania odpowiedzialności społecznej i monitorować je.

Zdaniem trzech walczących z wykluczeniem finansowym organizacji - MFC (Microfinansce Centre), EMN (European Microfinance Network) oraz cdfa (Community Development Finance Association), decydujące znaczenie w walce z wykluczeniem finansowym mają tak zwane mikrofinanse. Termin ten oznacza oferowanie wspomnianych wyżej podstawowych usług finansowych - kredytów, lokat oszczędnościowych czy ubezpieczeń - osobom o niskich dochodach, dotkniętych zjawiskiem wykluczenia. Mają one umożliwić im ochronę swoich rodzin przed zagrożeniami o charakterze finansowym, a także rozpoczęcie lub dalsze finansowanie przedsięwzięć gospodarczych.

Usługi mikrofinansowe świadczone są przez wyspecjalizowane podmioty z dwóch sektorów: bankowego (banki spółdzielcze, komercyjne, mikrofinansowe lub oszczędnościowe) i pozabankowego (spółdzielnie finansowe, spółki typu non profit, organizacje pozarządowe). Rola władz państwowych w walce z wykluczeniem powinna natomiast polegać na tworzeniu odpowiednich ram politycznych, zapewniających z jednej strony poszerzony dostęp do usług finansowych, z drugiej zaś chroniących konsumentów.

Czy tak stanie się i w naszym kraju - dziś niewiele na to wskazuje. Debatę na ten temat jednak warto - i trzeba - rozpocząć.

Tomasz Borkowski

interia.pl/

Życie bez konta

Wykluczenie finansowe to problem mało dostrzegany, a jednak powszechny w całej Europie. Czy podejmowane są należyte starania, by z nim walczyć?

Wykluczenie finansowe oznacza trudności w dostępie obywateli do podstawowych usług bankowych, oferowanych w odpowiedniej formie. Niemożność korzystania z tych usług przez jednostki i całe gospodarstwa domowe stanowi jedną z plag współczesnego świata i jedną z istotnych przyczyn (a zarazem, poprzez sprzężenie zwrotne, skutków) pogłębiających się rozwarstwień społecznych.

Ponura statystyka

Zgodnie z danymi Dyrekcji Generalnej ds. Zatrudnienia, Spraw Społecznych i Równości Szans Komisji Europejskiej, w 15 krajach "starej Unii" co piąta osoba nie ma dostępu do transakcyjnych usług bankowych. Około trzech osób na dziesięć nie ma żadnych oszczędności, 2/5 nie korzystają z usług kredytowych - mimo że o odmowie kredytu przez bank informuje poniżej 10 proc. Znacznie gorzej na tym tle wypadają nowe kraje członkowskie, gdzie dużo większy odsetek gospodarstw domowych nie uczestniczy w rynku usług bankowych. 1/3 mieszkańców tych krajów nie ma dostępu do takich usług, ponad połowa nie ma rachunku rozliczeniowego ani żadnych oszczędności, a prawie 3/4 nie może skorzystać z kredytu.

W Polsce wykluczonych finansowo jest ok. 40 proc. obywateli. Gorszy wynik ma tylko Łotwa, gdzie liczba ta sięga 48 proc. Najdobitniejszy kontrast dla tej sytuacji stanowią dane z krajów Beneluksu oraz Danii, gdzie poziom wykluczenia na tle finansowym nie przekracza 1 proc. Tymczasem 56 proc. Polaków nie ma konta, 60 proc. - rachunku, a aż 73 proc. - dostępu do kredytu odnawialnego.

Wykluczenie finansowe oznacza brak możliwości regulowania zobowiązań płatniczych za pomocą rachunków bankowych, a co za tym idzie, konieczność korzystania z mniej wygodnych i droższych form zapłaty gotówką. Brak możliwości wzięcia kredytu natomiast skazuje takie osoby na korzystanie z mniej opłacalnych pożyczek - na lichwiarskich zasadach, oferowanych przez podmioty niegodne zaufania, a nawet nielegalnie.

Do tego dochodzi trudność w planowaniu wydatków oraz większe problemy ze znalezieniem pracy czy nawet pobieraniem zasiłków. Banki odmawiają otwierania w pełni funkcjonalnych rachunków rozliczeniowych pewnym grupom osób, a piętrzące się trudności, stopień skomplikowania usług, ich niski standard i wysokie ceny dodatkowo zniechęcają do prób korzystania z nich. Trzeba jednak zaznaczyć, że pewna część społeczeństwa wyklucza się z rynku finansowego z własnej woli.

Finansowe wykluczenie ściśle wiąże się więc z wykluczeniem społecznym. Najbardziej zagrożone wykluczeniem są osoby o niskich dochodach, bezrobotni, rodzice samotnie wychowujący dzieci, osoby starsze oraz niepracujące z powodu choroby czy niepełnosprawności. Problem ten dotyka w większym stopniu osoby zamieszkujące ubogie okolice, tereny wiejskie, a także imigrantów. Jak widać z wyżej przytoczonych statystyk, w grupie szczególnie narażonej na wykluczenie znajdują się też generalnie mieszkańcy nowych państw unijnych.

Najczęściej występujące przyczyny wykluczenia finansowego, to - według danych Komisji Europejskiej: luka techniczna, spowodowana zmianami demograficznymi (zidentyfikowano tę przyczynę w 10 spośród 14 badanych krajów), zmiany na rynku pracy (w 8 krajach na 14) oraz nierówność dochodów (również 8 krajów na 14). W dalszej kolejności wymieniana jest liberalizacja i jej konsekwencje, w postaci poświęcania mniejszej uwagi marginalnym segmentom rynku oraz zniknięcia instytucji przeznaczonych dla osób o niskich dochodach.

Debata publiczna

Mimo zastraszająco wysokiego odsetka osób wykluczonych finansowo w całej Europie, debatę społeczną - z udziałem administracji rządowej, organizacji konsumenckich czy naukowców - prowadzi się w niewielu krajach UE, głównie tych lepiej rozwiniętych. Tylko w nielicznych da się to wytłumaczyć niskim poziomem wykluczenia finansowego. Najgorzej, jeśli chodzi o debatę, wypadają akurat te kraje, w których problem jest największy - czyli nowi członkowie Unii. Komisja Europejska odnotowuje brak jakiejkolwiek debaty na ten temat np. w Bułgarii, na Litwie, na Słowacji, a także w Polsce. W tym ostatnim wypadku, choć rzeczywiście debata znajduje się w powijakach, nie jest to do końca prawdą - próby takiej dyskusji podejmują już od dłuższego czasu m.in. Stowarzyszenie Krzewienia Edukacji Finansowej czy Instytut Stefczyka, związany ze spółdzielczymi kasami oszczędnościowo-kredytowymi.

O potrzebie podjęcia na szczeblu rządowymi działań zmierzających do zmniejszenia zagrożenia wykluczeniem finansowym mówią od dawna przedstawiciele SKOK-u. Grzegorz Bierecki, prezes Krajowej SKOK, wskazując jako przyczyny zjawiska m.in. brak zachęt do oszczędzania i politykę sprzedażową banków, krytykuje lekceważący stosunek państwa do problemu i uznaje za konieczną interwencję państwa, przy wykorzystaniu zarówno uprawnień regulacyjnych, jak właścicielskich (np. wobec podnoszących opłaty instytucji państwowych).

Zdaniem Grzegorza Biereckiego, powinien zostać zdefiniowany zakres usług zawartych w podstawowym rachunku bankowym, a jego cena dla konsumenta powinna podlegać państwowej kontroli. "Pozostawienie tego wyłącznie rynkowi jest zgodą na pogłębianie nierównowagi korzyści banków i konsumentów" - mówi prezes Bierecki. - "Jest zgodą na rozszerzanie się zjawiska wykluczenia finansowego". Bierecki zwraca też uwagę, że Komisja Europejska określa pewne standardy "podstawowego rachunku bankowego" jako "powszechnie dostępnego, oferowanego uczciwie i godziwie wycenionego", natomiast sektor finansowy kilku krajów UE przyjął dobrowolne kodeksy postępowania w celu zapewnienia obywatelom podstawowych usług bankowych. W Polsce jednak o podobnych działaniach na większą skalę cicho - jakby problem wykluczenia zamieciono pod dywan, wykluczając go z publicznej debaty.

Narzędzia walki

Komisja Europejska wprost wskazuje pewne rozwiązania, zaproponowane przez usługodawców finansowych w części krajów UE w celu przeciwdziałania problemom związanym z dostępem do usług i korzystaniem z nich.

Po pierwsze, głównonurtowi, komercyjni usługodawcy, zorientowani na zysk stworzyli proste, niedrogie rachunki rozliczeniowe, których celem jest zaspokojenie potrzeb osób o niskich i niestabilnych dochodach (tak stało się w Belgii, Niemczech, we Włoszech i Wielkiej Brytanii) lub wprowadzili rodzaj partnerstwa, mającego na celu zapewnienie pomocy innym rodzajom usługodawców w tworzeniu ich własnych usług bankowych.

Z kolei komercyjni usługodawcy o orientacji społecznej, w tym banki oszczędnościowe, urzędy pocztowe i inni usługodawcy wzajemni oraz spółdzielczy, są lub byli jeszcze bardziej aktywni niż banki prywatne w tworzeniu nowych produktów i alternatywnych usług finansowych (np. banki spółdzielcze i oszczędnościowe w Niemczech, czy urzędy pocztowe w Irlandii, Włoszech i Wielkiej Brytanii).

Instytucje rządowe działają ponadto w niektórych krajach jako mediatorzy na rzecz "włączenia finansowego". Zachęcają one banki do oferowania podstawowych rachunków bankowych i promowania łatwiejszego dostępu do podstawowych usług finansowych oferowanych przez banki. Czasem świadczą bezpośrednio usługi finansowe dla osób o niskich dochodach lub oferują wykształcenie oraz szkolą osoby niechętne do korzystania z usług finansowych.

Komisja Europejska przedstawia też pewne zalecenia dotyczące polityki w tym względzie. Jej zdaniem, instytucje rządowe powinny stworzyć jednoznaczne wskaźniki określające rozmiary problemu wykluczenia finansowego, by być w stanie ocenić skuteczność wprowadzonych środków i ich wpływ na wykluczenie finansowe. Działania polityczne mające na celu zapewnienie wydolności finansowej instytucji finansowych, ochronę konsumentów, przejrzystość relacji między usługodawcami finansowymi a klientami powinny w pełni uwzględniać sytuacje i potrzeby grup wrażliwych. Według zaleceń komisji, osoby nadmiernie zadłużone powinny mieć zagwarantowany dostęp do podstawowych usług bankowych. Należy też zapewnić edukację i porady finansowe oraz zachęcać instytucje finansowe do podejmowania odpowiedzialności społecznej i monitorować je.

Zdaniem trzech walczących z wykluczeniem finansowym organizacji - MFC (Microfinansce Centre), EMN (European Microfinance Network) oraz cdfa (Community Development Finance Association), decydujące znaczenie w walce z wykluczeniem finansowym mają tak zwane mikrofinanse. Termin ten oznacza oferowanie wspomnianych wyżej podstawowych usług finansowych - kredytów, lokat oszczędnościowych czy ubezpieczeń - osobom o niskich dochodach, dotkniętych zjawiskiem wykluczenia. Mają one umożliwić im ochronę swoich rodzin przed zagrożeniami o charakterze finansowym, a także rozpoczęcie lub dalsze finansowanie przedsięwzięć gospodarczych.

Usługi mikrofinansowe świadczone są przez wyspecjalizowane podmioty z dwóch sektorów: bankowego (banki spółdzielcze, komercyjne, mikrofinansowe lub oszczędnościowe) i pozabankowego (spółdzielnie finansowe, spółki typu non profit, organizacje pozarządowe). Rola władz państwowych w walce z wykluczeniem powinna natomiast polegać na tworzeniu odpowiednich ram politycznych, zapewniających z jednej strony poszerzony dostęp do usług finansowych, z drugiej zaś chroniących konsumentów.

Czy tak stanie się i w naszym kraju - dziś niewiele na to wskazuje. Debatę na ten temat jednak warto - i trzeba - rozpocząć.

Tomasz Borkowski

interia.pl/

Morze Północne może stać się składem dla CO2

Morze Północne ze względu na porowatą strukturę skał pod morskim dnem i infrastrukturę pozostałą po eksploatacji pól naftowych i gazowych może na długie lata stać się miejscem składowania milionów ton dwutlenku węgla z europejskich elektrowni - donoszą szkockie media.
Naukowcy z uniwersytetu w Edynburgu w opublikowanym w piątek raporcie uznają, że struktura skał na dnie morza jest odpowiednia do tego celu.

W składowaniu sprężonego dwutlenku węgla raport dostrzega szansę na rozwój nowej gałęzi gospodarki, sposób na zagospodarowanie rurociągów wybudowanych dla eksploatacji ropy i gazu, możliwość zmniejszenia emisji gazów powodujących efekt cieplarniany i rozwój technologii określanej jako wychwytywanie i składowanie CO2 (tzw. CCS).
Dotychczas technologia CCS (Carbon Capture and Storage), zwana też sekwestracją CO2, umożliwiająca wychwytywanie do 90 proc. emisji CO2 z elektrowni generujących moc poprzez spalanie surowców kopalnych, nie była wykorzystana na komercyjną skalę, ale przeszła testy laboratoryjne i niektóre koncerny pracują nad jej zastosowaniem.

Autonomiczny rząd Szkocji, który wykluczył korzystanie z elektrowni nuklearnych, popiera rozwój odtwarzalnych źródeł energii i tzw. technologie czystego węgla, służące poprawie jakości węgla, usprawnieniu procesów energetycznych oraz usunięciu zanieczyszczeń ze spalin powstałych przy przemianach węgla.

Rząd brytyjski ogłosił w ubiegłym tygodniu, że tylko elektrowniom opartym na technologiach czystego węgla będą w przyszłości przyznawane licencje operacyjne.

Rozwój technologii CCS oznaczałby, że elektrownie mogłyby nadal spalać węgiel, ale nie miałoby to wymiernego wpływu na globalne ocieplenie i nie zaszkodziłoby planom ograniczenia redukcji emisji CO2.

Szkocki koncern energetyczny Scottish Power liczy na to, że w ciągu najbliższych 5 lat zdoła uruchomić pierwszą w Wielkiej Brytanii elektrownię Longannet, wykorzystującą technologię CCS i potencjał składowania CO2 pod dnem Morza Północnego. Koncern w tym celu zabiega o finansowe wsparcie od rządu.
onet.pl/(PAP, dd/01.05.2009, godz. 14:53)

Morze Północne może stać się składem dla CO2

Morze Północne ze względu na porowatą strukturę skał pod morskim dnem i infrastrukturę pozostałą po eksploatacji pól naftowych i gazowych może na długie lata stać się miejscem składowania milionów ton dwutlenku węgla z europejskich elektrowni - donoszą szkockie media.
Naukowcy z uniwersytetu w Edynburgu w opublikowanym w piątek raporcie uznają, że struktura skał na dnie morza jest odpowiednia do tego celu.

W składowaniu sprężonego dwutlenku węgla raport dostrzega szansę na rozwój nowej gałęzi gospodarki, sposób na zagospodarowanie rurociągów wybudowanych dla eksploatacji ropy i gazu, możliwość zmniejszenia emisji gazów powodujących efekt cieplarniany i rozwój technologii określanej jako wychwytywanie i składowanie CO2 (tzw. CCS).
Dotychczas technologia CCS (Carbon Capture and Storage), zwana też sekwestracją CO2, umożliwiająca wychwytywanie do 90 proc. emisji CO2 z elektrowni generujących moc poprzez spalanie surowców kopalnych, nie była wykorzystana na komercyjną skalę, ale przeszła testy laboratoryjne i niektóre koncerny pracują nad jej zastosowaniem.

Autonomiczny rząd Szkocji, który wykluczył korzystanie z elektrowni nuklearnych, popiera rozwój odtwarzalnych źródeł energii i tzw. technologie czystego węgla, służące poprawie jakości węgla, usprawnieniu procesów energetycznych oraz usunięciu zanieczyszczeń ze spalin powstałych przy przemianach węgla.

Rząd brytyjski ogłosił w ubiegłym tygodniu, że tylko elektrowniom opartym na technologiach czystego węgla będą w przyszłości przyznawane licencje operacyjne.

Rozwój technologii CCS oznaczałby, że elektrownie mogłyby nadal spalać węgiel, ale nie miałoby to wymiernego wpływu na globalne ocieplenie i nie zaszkodziłoby planom ograniczenia redukcji emisji CO2.

Szkocki koncern energetyczny Scottish Power liczy na to, że w ciągu najbliższych 5 lat zdoła uruchomić pierwszą w Wielkiej Brytanii elektrownię Longannet, wykorzystującą technologię CCS i potencjał składowania CO2 pod dnem Morza Północnego. Koncern w tym celu zabiega o finansowe wsparcie od rządu.
onet.pl/(PAP, dd/01.05.2009, godz. 14:53)

Gazoport: klucz do bezpieczeństwa

W połowie przyszłej dekady jednym z kierunków dostaw ma być gazoport. Inwestycja potrzebna, ale nadal budząca kontrowersje. Do najważniejszych należą wysokie koszta i opłacalność całego projektu. Ale gazoport nie będzie cudownym lekiem na kłopoty z gazowym bezpieczeństwem.
Dyrektor Departamentu Ropy i Gazu w Ministerstwie Gospodarki Maciej Kaliski twierdzi, że ze względu na naszą politykę bezpieczeństwa energetycznego jest oczywiste, aby Polska była zainteresowana dywersyfikacją dostaw. - Z Rosji bierzemy około 60 proc. gazu. Jest rzeczą celową, by uniezależnić się od jednego dostawcy. Stąd nasze działania dywersyfikacyjne idące w kierunku północnym i zachodnim - budowa gazoportu, budowa rurociągu norweskiego w polityce energetycznej rządu do roku 2030.

Prof. Kaliski dodaje, że gaz z Rosji odbieramy (a przedtem z ZSRR) od ładnych paru lat. Za wyjątkiem dwóch lub trzech historycznie trudnych momentów nie mieliśmy większych problemów z otrzymywaniem zakontraktowanych wcześniej ilości.

Konieczność zwiększenia liczby dostawców widzi także poseł PO Andrzej Czerwiński, przewodniczący podkomisji ds. energetyki, wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego PO. - Zwiększenie liczby dostawców z pewnością polepszyłoby nasze bezpieczeństwo. Jednak kluczowa sprawa to także koszt paliwa. Stąd projekty dywersyfikacyjne są zawsze intensywnie oceniane - przyznaje poseł. Wokół dywersyfikacji widoczny jest polityczny consensus, tyle że politycy często zadają pytanie: ile gazoport będzie kosztował? - W przypadku projektu LNG, problemem jest np. to, że projekt jest realizowany przez jedną firmę (OGP Gaz System - przyp. D.M.), a dostawy będzie prawdopodobnie realizowała inna firma (PGNiG) - uważa Bogdan Pilch, wiceprezes zarządu i dyrektor ds. rozwoju rynku gazu w Electrabel Polska z grupy GdF Suez. - Stawia to partnera, który będzie poszukiwał kontraktu, w dużo trudniejszym położeniu, niż gdyby kontrolował cały łańcuch dostaw, od zakupu gazu, poprzez transport, regazyfikację i sprzedaż, do finalnych klientów. U nas wybrano inną drogę. W moim odczuciu z tego powodu PGNiG będzie dużo trudniej podpisać kontrakt. Pomijam fakt, że prawdopodobnie warunki cenowe przy kupnie LNG na pewno będą gorsze niż cena dostaw gazu przez system gazociągów - dodaje Pilch.

Dziwić może zdecydowana niechęć w sprawie uczestnictwa zagranicznych partnerów w tym przedsięwzięciu. - Gaz de France był zainteresowany uczestnictwem w tym projekcie. Wokół naszych żądań powstały jakieś mity. W zamian za przekazanie całego know-how i doświadczenia w realizacji projektów LNG, chcieliśmy ewentualnie objąć maksimum 10 proc. udziałów w kapitale spółki, która miała budować terminal. Dodatkowo chcieliśmy jeszcze zapewnić sobie pomoc we wskazaniu potencjalnych dostawców i w negocjowaniu samego kontraktu. Ponadto gwarantowaliśmy dostawy w okresie tzw. start-upu i modulowania dostaw, ze względu na posiadanie dużego portfela własnych dostaw, które wynoszą kilkadziesiąt metrów sześc. samego LNG. Dla niektórych ta propozycja była traktowana jako próba przejęcia projektu. Nie potrafię tego zrozumieć - przyznaje Pilch.

Brak możliwości włączenia do przedsięwzięcia zagranicznych partnerów potwierdza Wojciech Kowalski, wiceprezes Gaz-Systemu, spółki, która odpowiada za powstanie gazoportu. - Jedyni partnerzy zagraniczni to ewentualnie instytucje finansowe. Nie rozpatrujemy obecnie uczestnictwa innych partnerów w tych projektach - przyznaje.

Dlaczego? Większość polityków stoi na stanowisku, że tego typu inwestycja musi być całkowicie państwowa, bo tylko w ten sposób będzie zagwarantowane to, że w razie problemów z gazem z Rosji dostawy LNG będą pewne. Tymczasem takie podejście do sprawy może budzić problemy finansowe.

- Proszę mi wskazać terminale, gdzie jest jeden partner przy realizacji projektu. Przeważnie to są konsorcja tworzone choćby ze względu na ograniczenie ryzyk. W tym przypadku, z niezrozumiałych względów, założono, że to musi być podmiot państwowy, pod ścisłą kontrolą, w ogóle nie związany z komercją i w małym stopniu z ekonomią. Nie chciałbym źle wróżyć, ale projekt może mieć problemy z finansowaniem.

GdF Suez jest dużą firmą, a i tak musieliśmy zrezygnować z wielu projektów - wyjaśnia prezes Pilch. Na razie prace nad gazoportem choć powoli, to jednak postępują.

- Generalnie interesariuszy tego projektu jest pięciu. Obecnie każdy realizuje zadania w swoim zakresie całego przedsięwzięcia. Gaz-System na przykład realizuje przyłącze, czyli gazociąg o długości 85 kilometrów. Natomiast jako właściciel Polskiego LNG uczestniczy w projekcie budowy terminalu LNG. Pozostali uczestnicy odpowiadają za część morską, a kontrakt na dostawy gazu LNG jest aktualnie negocjowany - mówi prezes Kowalski.

Zakładany termin oddania terminalu do użytku jest realny, choć dochować go nie będzie łatwo.

Dariusz Malinowski
wonet.pl

Gazoport: klucz do bezpieczeństwa

W połowie przyszłej dekady jednym z kierunków dostaw ma być gazoport. Inwestycja potrzebna, ale nadal budząca kontrowersje. Do najważniejszych należą wysokie koszta i opłacalność całego projektu. Ale gazoport nie będzie cudownym lekiem na kłopoty z gazowym bezpieczeństwem.
Dyrektor Departamentu Ropy i Gazu w Ministerstwie Gospodarki Maciej Kaliski twierdzi, że ze względu na naszą politykę bezpieczeństwa energetycznego jest oczywiste, aby Polska była zainteresowana dywersyfikacją dostaw. - Z Rosji bierzemy około 60 proc. gazu. Jest rzeczą celową, by uniezależnić się od jednego dostawcy. Stąd nasze działania dywersyfikacyjne idące w kierunku północnym i zachodnim - budowa gazoportu, budowa rurociągu norweskiego w polityce energetycznej rządu do roku 2030.

Prof. Kaliski dodaje, że gaz z Rosji odbieramy (a przedtem z ZSRR) od ładnych paru lat. Za wyjątkiem dwóch lub trzech historycznie trudnych momentów nie mieliśmy większych problemów z otrzymywaniem zakontraktowanych wcześniej ilości.

Konieczność zwiększenia liczby dostawców widzi także poseł PO Andrzej Czerwiński, przewodniczący podkomisji ds. energetyki, wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego PO. - Zwiększenie liczby dostawców z pewnością polepszyłoby nasze bezpieczeństwo. Jednak kluczowa sprawa to także koszt paliwa. Stąd projekty dywersyfikacyjne są zawsze intensywnie oceniane - przyznaje poseł. Wokół dywersyfikacji widoczny jest polityczny consensus, tyle że politycy często zadają pytanie: ile gazoport będzie kosztował? - W przypadku projektu LNG, problemem jest np. to, że projekt jest realizowany przez jedną firmę (OGP Gaz System - przyp. D.M.), a dostawy będzie prawdopodobnie realizowała inna firma (PGNiG) - uważa Bogdan Pilch, wiceprezes zarządu i dyrektor ds. rozwoju rynku gazu w Electrabel Polska z grupy GdF Suez. - Stawia to partnera, który będzie poszukiwał kontraktu, w dużo trudniejszym położeniu, niż gdyby kontrolował cały łańcuch dostaw, od zakupu gazu, poprzez transport, regazyfikację i sprzedaż, do finalnych klientów. U nas wybrano inną drogę. W moim odczuciu z tego powodu PGNiG będzie dużo trudniej podpisać kontrakt. Pomijam fakt, że prawdopodobnie warunki cenowe przy kupnie LNG na pewno będą gorsze niż cena dostaw gazu przez system gazociągów - dodaje Pilch.

Dziwić może zdecydowana niechęć w sprawie uczestnictwa zagranicznych partnerów w tym przedsięwzięciu. - Gaz de France był zainteresowany uczestnictwem w tym projekcie. Wokół naszych żądań powstały jakieś mity. W zamian za przekazanie całego know-how i doświadczenia w realizacji projektów LNG, chcieliśmy ewentualnie objąć maksimum 10 proc. udziałów w kapitale spółki, która miała budować terminal. Dodatkowo chcieliśmy jeszcze zapewnić sobie pomoc we wskazaniu potencjalnych dostawców i w negocjowaniu samego kontraktu. Ponadto gwarantowaliśmy dostawy w okresie tzw. start-upu i modulowania dostaw, ze względu na posiadanie dużego portfela własnych dostaw, które wynoszą kilkadziesiąt metrów sześc. samego LNG. Dla niektórych ta propozycja była traktowana jako próba przejęcia projektu. Nie potrafię tego zrozumieć - przyznaje Pilch.

Brak możliwości włączenia do przedsięwzięcia zagranicznych partnerów potwierdza Wojciech Kowalski, wiceprezes Gaz-Systemu, spółki, która odpowiada za powstanie gazoportu. - Jedyni partnerzy zagraniczni to ewentualnie instytucje finansowe. Nie rozpatrujemy obecnie uczestnictwa innych partnerów w tych projektach - przyznaje.

Dlaczego? Większość polityków stoi na stanowisku, że tego typu inwestycja musi być całkowicie państwowa, bo tylko w ten sposób będzie zagwarantowane to, że w razie problemów z gazem z Rosji dostawy LNG będą pewne. Tymczasem takie podejście do sprawy może budzić problemy finansowe.

- Proszę mi wskazać terminale, gdzie jest jeden partner przy realizacji projektu. Przeważnie to są konsorcja tworzone choćby ze względu na ograniczenie ryzyk. W tym przypadku, z niezrozumiałych względów, założono, że to musi być podmiot państwowy, pod ścisłą kontrolą, w ogóle nie związany z komercją i w małym stopniu z ekonomią. Nie chciałbym źle wróżyć, ale projekt może mieć problemy z finansowaniem.

GdF Suez jest dużą firmą, a i tak musieliśmy zrezygnować z wielu projektów - wyjaśnia prezes Pilch. Na razie prace nad gazoportem choć powoli, to jednak postępują.

- Generalnie interesariuszy tego projektu jest pięciu. Obecnie każdy realizuje zadania w swoim zakresie całego przedsięwzięcia. Gaz-System na przykład realizuje przyłącze, czyli gazociąg o długości 85 kilometrów. Natomiast jako właściciel Polskiego LNG uczestniczy w projekcie budowy terminalu LNG. Pozostali uczestnicy odpowiadają za część morską, a kontrakt na dostawy gazu LNG jest aktualnie negocjowany - mówi prezes Kowalski.

Zakładany termin oddania terminalu do użytku jest realny, choć dochować go nie będzie łatwo.

Dariusz Malinowski
wonet.pl

Jak obniżyć ratę kredytu o kilkaset złotych?

Wbrew pozorom klient wcale nie jest na straconej pozycji, jeśli chodzi o warunki kredytu hipotecznego. Zaciągając nowy można zaoszczędzić nawet kilkaset złotych, lecz nic za darmo.
Jeszcze dwa lata temu kredyt hipoteczny z marżą 1 pkt proc. lub niewiele powyżej był rynkowym standardem, najwięksi szczęściarze mogli pożyczyć wówczas kilkaset tysięcy złotych z marżą 0,8 pp., a nawet niższą. Dziś takie oferty to historia. Średnia marża dla kredytu w złotym zbliża się do 3 pp., a we franku aż do 5 punktów procentowych. W ekstremalnych przypadkach oprocentowanie kredytu hipotecznego w złotych może wynieść nawet 10 proc., co oznacza, że pożyczając od banku 400 tys. zł na 30 lat, w sumie oddamy mu ponad 1,1 mln zł, a więc o prawie 400 tys. zł więcej niż gdyby oprocentowanie wynosiło 5 procent.

W takiej sytuacji wybór najlepszego kredytu nie jest łatwy. Okazuje się jednak, że banki same dają klientom narzędzia pozwalające spłacanie kredytu uczynić mniej bolesnym dla domowego budżetu. Jest to tak zwany cross-sell, czyli sprzedaż wiązana. W zamian za to, że skorzystamy z jednych usług, mamy szansę na zniżkę w cenach innych. To mniej więcej tak, gdy przy zakupie samochodu dostajemy gratis pakiet OC i AC albo firmowe radio w niższej cenie.
Załóż konto, a obniżymy Ci marżę

Warto na to zwrócić uwagę, bo oszczędności nie są wcale takie małe. Na przykład, jeśli zaciągając kredyt hipoteczny w Polbanku założymy rachunek Insignium lub zadeklarujemy przelewanie pensji na inny rachunek w tym banku, otrzymamy marżę niższą o 1 punkt procentowy. Przy 30-letnim kredycie na 400 tys. zł oznacza to ponad 250 zł różnicy – tyle zaoszczędzimy każdego miesiąca, bo rachunek w Polbanku jest całkowicie darmowy.

Na podobną obniżkę można liczyć w Nordea Bank Polska pod warunkiem aktywnego korzystania z karty kredytowej i miesięcznych wpływów na konto w wysokości co najmniej 130 proc. raty kredytu. Ale uwaga: karta kredytowa Nordea MasterCard Aspiracje Standard kosztuje 60 zł w pierwszym roku użytkowania, a na dodatek ma bardzo drogie i obowiązkowe ubezpieczenie: miesięcznie 0,65 proc. od salda zadłużenia.

Najwięcej ugrać można w należących do Grupy BRE Banku mBanku i MultiBanku, obniżających marżę kredytu o połowę. Warto jednak zwrócić uwagę na podstawę tej obniżki. Standardowa marża dla kredytu ponad 300 tys. zł waha się, w zależności od LTV (stosunek kwoty kredytu do wartości nieruchomości), od 6,4 do 7,4 punkta procentowego. A to dla większości kredytobiorców marże zaporowe. Ale przedział 3,2-3,7 wygląda już dużo bardziej atrakcyjnie, szczególnie przy walutach obcych. Aby taką obniżkę uzyskać trzeba w mBanku mieć kartę kredytową i zadeklarować, że na konto wpływać będzie wynagrodzenie. W MultiBanku warunki te są podobne, choć nieco trudniej je spełnić (szczegóły w załączonej tabeli).

Obniżyć marżę pozwalają także Bank BPH, Bank Pekao i PKO BP, a na niższą prowizję można liczyć w Fortis Bank Polska, który pobierze 1 proc. zamiast 1,5 proc. od klientów posiadającym tam konto od co najmniej sześciu miesięcy.

1
wp.pl
Open Finance (17:42)

Jak obniżyć ratę kredytu o kilkaset złotych?

Wbrew pozorom klient wcale nie jest na straconej pozycji, jeśli chodzi o warunki kredytu hipotecznego. Zaciągając nowy można zaoszczędzić nawet kilkaset złotych, lecz nic za darmo.
Jeszcze dwa lata temu kredyt hipoteczny z marżą 1 pkt proc. lub niewiele powyżej był rynkowym standardem, najwięksi szczęściarze mogli pożyczyć wówczas kilkaset tysięcy złotych z marżą 0,8 pp., a nawet niższą. Dziś takie oferty to historia. Średnia marża dla kredytu w złotym zbliża się do 3 pp., a we franku aż do 5 punktów procentowych. W ekstremalnych przypadkach oprocentowanie kredytu hipotecznego w złotych może wynieść nawet 10 proc., co oznacza, że pożyczając od banku 400 tys. zł na 30 lat, w sumie oddamy mu ponad 1,1 mln zł, a więc o prawie 400 tys. zł więcej niż gdyby oprocentowanie wynosiło 5 procent.

W takiej sytuacji wybór najlepszego kredytu nie jest łatwy. Okazuje się jednak, że banki same dają klientom narzędzia pozwalające spłacanie kredytu uczynić mniej bolesnym dla domowego budżetu. Jest to tak zwany cross-sell, czyli sprzedaż wiązana. W zamian za to, że skorzystamy z jednych usług, mamy szansę na zniżkę w cenach innych. To mniej więcej tak, gdy przy zakupie samochodu dostajemy gratis pakiet OC i AC albo firmowe radio w niższej cenie.
Załóż konto, a obniżymy Ci marżę

Warto na to zwrócić uwagę, bo oszczędności nie są wcale takie małe. Na przykład, jeśli zaciągając kredyt hipoteczny w Polbanku założymy rachunek Insignium lub zadeklarujemy przelewanie pensji na inny rachunek w tym banku, otrzymamy marżę niższą o 1 punkt procentowy. Przy 30-letnim kredycie na 400 tys. zł oznacza to ponad 250 zł różnicy – tyle zaoszczędzimy każdego miesiąca, bo rachunek w Polbanku jest całkowicie darmowy.

Na podobną obniżkę można liczyć w Nordea Bank Polska pod warunkiem aktywnego korzystania z karty kredytowej i miesięcznych wpływów na konto w wysokości co najmniej 130 proc. raty kredytu. Ale uwaga: karta kredytowa Nordea MasterCard Aspiracje Standard kosztuje 60 zł w pierwszym roku użytkowania, a na dodatek ma bardzo drogie i obowiązkowe ubezpieczenie: miesięcznie 0,65 proc. od salda zadłużenia.

Najwięcej ugrać można w należących do Grupy BRE Banku mBanku i MultiBanku, obniżających marżę kredytu o połowę. Warto jednak zwrócić uwagę na podstawę tej obniżki. Standardowa marża dla kredytu ponad 300 tys. zł waha się, w zależności od LTV (stosunek kwoty kredytu do wartości nieruchomości), od 6,4 do 7,4 punkta procentowego. A to dla większości kredytobiorców marże zaporowe. Ale przedział 3,2-3,7 wygląda już dużo bardziej atrakcyjnie, szczególnie przy walutach obcych. Aby taką obniżkę uzyskać trzeba w mBanku mieć kartę kredytową i zadeklarować, że na konto wpływać będzie wynagrodzenie. W MultiBanku warunki te są podobne, choć nieco trudniej je spełnić (szczegóły w załączonej tabeli).

Obniżyć marżę pozwalają także Bank BPH, Bank Pekao i PKO BP, a na niższą prowizję można liczyć w Fortis Bank Polska, który pobierze 1 proc. zamiast 1,5 proc. od klientów posiadającym tam konto od co najmniej sześciu miesięcy.

1
wp.pl
Open Finance (17:42)

Upadające wieżowce

Recesja zatrzymała realizację niektórych z najbardziej ambitnych projektów budowy drapaczy chmur.
W okresie rozkwitu globalnego systemu finansowego, czyli w czasach tanich kredytów i drogiej ropy naftowej, przez świat przelewały się tak ogromne rzeki gotówki, że niektórzy wręcz nie wiedzieli na co ją wydać.

Wielu deweloperów, zwłaszcza z krajów Bliskiego Wschodu, które wzbogaciły się na ropie naftowej, mogło pozwolić sobie na zaplanowanie budowy super-wieżowców, jakich świat jeszcze nie widział. Gdyby ich wizje zostały zrealizowane, to do 2020 roku, czyli w ciągu dekady, najwyższy ukończony budynek współczesnego świata, 509-metrowy Taipei 101, znalazłby się na 20. miejscu listy najwyższych budowli na Ziemi.
Jednak nic z tego. Załamanie się światowej gospodarki przynajmniej na jakiś czas położyło kres takim marzeniom, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. Dzięki cenom ropy rzędu 145 dolarów za baryłkę, w tym regionie świata realizowano najbardziej ambitne projekty - według Council on Tall Buildings and Urban Habitats, organizacji monitorującej postęp budowy najwyższych wieżowców świata. W niewielkich emiratach leżących nad Zatoką Perską zaplanowano wzniesienie do 2020 roku aż 10 z 20 najwyższych budynków świata. W samym tylko Dubaju miało powstać sześć z nich, choć całe Zjednoczone Emiraty Arabskie mają łącznie poniżej 5 milionów mieszkańców. W Kuwejcie, kosztem 132 miliardów dolarów postanowiono zbudować zaprojektowane od podstaw miasto, nad którym miał górować drapacz chmur o wysokości 1001 metrów, co miało być symbolicznym nawiązaniem do Baśni z tysiąca i jednej nocy. Koszt budowy miał równać się wysokości rocznego produktu krajowego brutto.

Gdy wysechł strumień naftowej gotówki i skończył się zalew tanich kredytów, zwyciężył głos rozsądku. Na Bliskim Wschodzie wstrzymano wiele projektów budowlanych. Również w innych częściach świata przed deweloperami piętrzą się liczne przeszkody. Na przykład, rosyjską gospodarkę pogrążył gwałtowny spadek cen surowców; na położonych przed kryzysem gospodarczym fundamentach przeznaczonych dla 612-metrowej Moscow Tower prawdopodobnie powstanie kilka skromniejszych wieżowców.

Chicago Spire, czyli 609-metrowy apartamentowiec o połowę wyższy niż Sears Tower, również napotkał na problemy z finansowaniem, podobnie jak przedsięwzięcie zagospodarowania placu po nowojorskim World Trade Center. Manhattański sektor usług finansowych, zdziesiątkowany przez kryzys ekonomiczny, raczej nie czeka z utęsknieniem na miliony nowych metrów kwadratowych powierzchni biurowej. W raporcie przygotowanym ostatnio na zlecenie Port Authority of New York and New Jersey czytamy, że po ukończeniu wszystkich projektów związanych z odbudową World Trade Center, na Manhattanie powstanie tyle nowej powierzchni użytkowej, że zapełnianie jej biurami potrwa do 2037 roku.

Jednakże, jak mówi Marshall Gerometta, edytor bazy danych w Council on Tall Buildings and Urban Habitats, gdy gospodarka odbije się od dna, powróci zapotrzebowanie na drapacze chmur.

Jeszcze nie czas, aby mówić, że którykolwiek z tych projektów zostanie ostatecznie anulowany- stwierdza Gerometta".
Choć mam świadomość, że przemawia przeze mnie optymizm.

Joshua Zumbrun

Forbes
wp.pl

Upadające wieżowce

Recesja zatrzymała realizację niektórych z najbardziej ambitnych projektów budowy drapaczy chmur.
W okresie rozkwitu globalnego systemu finansowego, czyli w czasach tanich kredytów i drogiej ropy naftowej, przez świat przelewały się tak ogromne rzeki gotówki, że niektórzy wręcz nie wiedzieli na co ją wydać.

Wielu deweloperów, zwłaszcza z krajów Bliskiego Wschodu, które wzbogaciły się na ropie naftowej, mogło pozwolić sobie na zaplanowanie budowy super-wieżowców, jakich świat jeszcze nie widział. Gdyby ich wizje zostały zrealizowane, to do 2020 roku, czyli w ciągu dekady, najwyższy ukończony budynek współczesnego świata, 509-metrowy Taipei 101, znalazłby się na 20. miejscu listy najwyższych budowli na Ziemi.
Jednak nic z tego. Załamanie się światowej gospodarki przynajmniej na jakiś czas położyło kres takim marzeniom, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. Dzięki cenom ropy rzędu 145 dolarów za baryłkę, w tym regionie świata realizowano najbardziej ambitne projekty - według Council on Tall Buildings and Urban Habitats, organizacji monitorującej postęp budowy najwyższych wieżowców świata. W niewielkich emiratach leżących nad Zatoką Perską zaplanowano wzniesienie do 2020 roku aż 10 z 20 najwyższych budynków świata. W samym tylko Dubaju miało powstać sześć z nich, choć całe Zjednoczone Emiraty Arabskie mają łącznie poniżej 5 milionów mieszkańców. W Kuwejcie, kosztem 132 miliardów dolarów postanowiono zbudować zaprojektowane od podstaw miasto, nad którym miał górować drapacz chmur o wysokości 1001 metrów, co miało być symbolicznym nawiązaniem do Baśni z tysiąca i jednej nocy. Koszt budowy miał równać się wysokości rocznego produktu krajowego brutto.

Gdy wysechł strumień naftowej gotówki i skończył się zalew tanich kredytów, zwyciężył głos rozsądku. Na Bliskim Wschodzie wstrzymano wiele projektów budowlanych. Również w innych częściach świata przed deweloperami piętrzą się liczne przeszkody. Na przykład, rosyjską gospodarkę pogrążył gwałtowny spadek cen surowców; na położonych przed kryzysem gospodarczym fundamentach przeznaczonych dla 612-metrowej Moscow Tower prawdopodobnie powstanie kilka skromniejszych wieżowców.

Chicago Spire, czyli 609-metrowy apartamentowiec o połowę wyższy niż Sears Tower, również napotkał na problemy z finansowaniem, podobnie jak przedsięwzięcie zagospodarowania placu po nowojorskim World Trade Center. Manhattański sektor usług finansowych, zdziesiątkowany przez kryzys ekonomiczny, raczej nie czeka z utęsknieniem na miliony nowych metrów kwadratowych powierzchni biurowej. W raporcie przygotowanym ostatnio na zlecenie Port Authority of New York and New Jersey czytamy, że po ukończeniu wszystkich projektów związanych z odbudową World Trade Center, na Manhattanie powstanie tyle nowej powierzchni użytkowej, że zapełnianie jej biurami potrwa do 2037 roku.

Jednakże, jak mówi Marshall Gerometta, edytor bazy danych w Council on Tall Buildings and Urban Habitats, gdy gospodarka odbije się od dna, powróci zapotrzebowanie na drapacze chmur.

Jeszcze nie czas, aby mówić, że którykolwiek z tych projektów zostanie ostatecznie anulowany- stwierdza Gerometta".
Choć mam świadomość, że przemawia przeze mnie optymizm.

Joshua Zumbrun

Forbes
wp.pl

DM IDM: najgorsze za deweloperami

Kupuj J.W. Construction, Echo Investment i Polnord - to najnowsze zalecenia analityków DM IDM dla deweloperów notowanych na GPW.

W ocenie DM IDM akcje J.W. Construction są atrakcyjne gdyż ok. 75% mieszkań w budowie została przedsprzedażna. Produkt spółki jest dobrze skrojony na obecną koniunkturę. W okresie 2009 - 2011 powinno, zdaniem analityków DM IDM, dojść do uwolnienia ok. 350 mln zł z kapitału pracującego, a znaczna część długu odsetkowego spółki zostanie spłacona w tym roku.

Warto zwrócic uwagę na Echo Investment, gdyż spółka ma znaczną liczbę ukończonych inwestycji generujących cash-flow. Jednocześnie nie ma ekspozycji na kraje regionu borykające się z dynamicznym spadkiem PKB. Tymczasem z uwagi na niewielką liczbę projektów w przygotowaniu spółka wystawiona jest na niewielkie ryzyko utraty marży deweloperskiej z powodu spadku czynszów atrakcyjny. Dodatkowo ma bank gruntów pozwalający rozbudować istniejące centra handlowe w przyszłości.

Ponadto w ocenie DM IDM kapitalizacja rynkowa Polnordu znacznie (o ok. 60%) poniżej wartości rynkowej gruntów (po odjęciu długu) jest dla wystarczającym argumentem aby rekomendować kupno akcji tej spółki.

W 2009 roku DM IDM oczekuje spadku cen mieszkań o 15% rok do roku, ale już w 2010 roku oczekuje stabilizacji cen. W ich ocenie sprzedaż mieszkań przez deweloperów osiągnęła dno w 4Q08. W 2009 analitycy biura oczekują stopniowej poprawy.

Dalszy spadek cen mieszkań powinien zostać zahamowany przez : brak podaży nowych mieszkań, bo deweloperzy wstrzymują nowe inwestycje z uwagi na brak popytu i finansowania, uruchomienie programu ,,Rodzina na swoim", powoli odradzający się popyt inwestycyjny oraz ograniczoną podaż mieszkań kupionych na kredyt w ostatnich trzech latach.

Argumenty przemawiające za dalszym spadkiem cen mieszkań to w ocenie IDM: zaostrzenie polityki kredytowej banków, niska zdolność kredytowa gospodarstw domowych, wysokie marże banków - pomimo spadku stóp procentowych koszt obsługi kredytu pozostał na stosunkowo wysokim poziomie. Na to nakłada się spadek zaufania konsumentów i rosnące bezrobocie.

W ocenie DM IDM spadek wartości nieruchomości komercyjnych wydaje się być nieuchronny. Przyczyny to rosnąca awersja do ryzyka na świecie, znaczny wzrost podaży powierzchni biurowej spowoduje spadek wskaźnika zajętości, dalszy oczekiwany spadek czynszów. IDM wskazuje, że model biznesowy deweloperów komercyjnych załamał się z uwagi na mocno ograniczone możliwości finansowania projektów długiem.

Sebastian Gawłowski

DM IDM: najgorsze za deweloperami

Kupuj J.W. Construction, Echo Investment i Polnord - to najnowsze zalecenia analityków DM IDM dla deweloperów notowanych na GPW.

W ocenie DM IDM akcje J.W. Construction są atrakcyjne gdyż ok. 75% mieszkań w budowie została przedsprzedażna. Produkt spółki jest dobrze skrojony na obecną koniunkturę. W okresie 2009 - 2011 powinno, zdaniem analityków DM IDM, dojść do uwolnienia ok. 350 mln zł z kapitału pracującego, a znaczna część długu odsetkowego spółki zostanie spłacona w tym roku.

Warto zwrócic uwagę na Echo Investment, gdyż spółka ma znaczną liczbę ukończonych inwestycji generujących cash-flow. Jednocześnie nie ma ekspozycji na kraje regionu borykające się z dynamicznym spadkiem PKB. Tymczasem z uwagi na niewielką liczbę projektów w przygotowaniu spółka wystawiona jest na niewielkie ryzyko utraty marży deweloperskiej z powodu spadku czynszów atrakcyjny. Dodatkowo ma bank gruntów pozwalający rozbudować istniejące centra handlowe w przyszłości.

Ponadto w ocenie DM IDM kapitalizacja rynkowa Polnordu znacznie (o ok. 60%) poniżej wartości rynkowej gruntów (po odjęciu długu) jest dla wystarczającym argumentem aby rekomendować kupno akcji tej spółki.

W 2009 roku DM IDM oczekuje spadku cen mieszkań o 15% rok do roku, ale już w 2010 roku oczekuje stabilizacji cen. W ich ocenie sprzedaż mieszkań przez deweloperów osiągnęła dno w 4Q08. W 2009 analitycy biura oczekują stopniowej poprawy.

Dalszy spadek cen mieszkań powinien zostać zahamowany przez : brak podaży nowych mieszkań, bo deweloperzy wstrzymują nowe inwestycje z uwagi na brak popytu i finansowania, uruchomienie programu ,,Rodzina na swoim", powoli odradzający się popyt inwestycyjny oraz ograniczoną podaż mieszkań kupionych na kredyt w ostatnich trzech latach.

Argumenty przemawiające za dalszym spadkiem cen mieszkań to w ocenie IDM: zaostrzenie polityki kredytowej banków, niska zdolność kredytowa gospodarstw domowych, wysokie marże banków - pomimo spadku stóp procentowych koszt obsługi kredytu pozostał na stosunkowo wysokim poziomie. Na to nakłada się spadek zaufania konsumentów i rosnące bezrobocie.

W ocenie DM IDM spadek wartości nieruchomości komercyjnych wydaje się być nieuchronny. Przyczyny to rosnąca awersja do ryzyka na świecie, znaczny wzrost podaży powierzchni biurowej spowoduje spadek wskaźnika zajętości, dalszy oczekiwany spadek czynszów. IDM wskazuje, że model biznesowy deweloperów komercyjnych załamał się z uwagi na mocno ograniczone możliwości finansowania projektów długiem.

Sebastian Gawłowski

Deweloper chce pozyskać 160 mln euro

Orco Property Group prowadzi negocjacje z firmą Colony Capital na temat podwyższenia kapitału spółki w ramach dwóch emisji o łącznie ponad 160 mln euro - podało Orco.

Akcje nowej emisji objęłaby spółka ColOG, którą kontrolują fundusze związane z Colony Capital.

ColOG, wspólnie z Jean-Francois Ottem, założycielem i prezesem Orco, rozważa podniesienie kapitału Orco o 25 mln euro do końca drugiego kwartału oraz o dodatkowe nawet 140 mln euro do czasu wygaśnięcia ochrony przed wierzycielami udzielonej w marcu przez francuski sąd.

Orco zamierza wyemitować 5 mln akcji wraz z warrantami subskrypcyjnymi, po cenie emisyjnej 5 euro za sztukę. Do każdej akcji dołączone będą 4 warranty umożliwiające później ColOG objęcie 20 mln akcji po 7 euro za papier.

Od 25 marca, po decyzji paryskiego sądu, Orco znajduje się pod 6 miesięczną ochroną przed wierzycielami.

(PAP)/money.pl

Deweloper chce pozyskać 160 mln euro

Orco Property Group prowadzi negocjacje z firmą Colony Capital na temat podwyższenia kapitału spółki w ramach dwóch emisji o łącznie ponad 160 mln euro - podało Orco.

Akcje nowej emisji objęłaby spółka ColOG, którą kontrolują fundusze związane z Colony Capital.

ColOG, wspólnie z Jean-Francois Ottem, założycielem i prezesem Orco, rozważa podniesienie kapitału Orco o 25 mln euro do końca drugiego kwartału oraz o dodatkowe nawet 140 mln euro do czasu wygaśnięcia ochrony przed wierzycielami udzielonej w marcu przez francuski sąd.

Orco zamierza wyemitować 5 mln akcji wraz z warrantami subskrypcyjnymi, po cenie emisyjnej 5 euro za sztukę. Do każdej akcji dołączone będą 4 warranty umożliwiające później ColOG objęcie 20 mln akcji po 7 euro za papier.

Od 25 marca, po decyzji paryskiego sądu, Orco znajduje się pod 6 miesięczną ochroną przed wierzycielami.

(PAP)/money.pl

Hydrobudowa podała prognozy zysku

Spółka budowlana z grupy PBG, Hydrobudowa Polska prognozuje wypracowanie w tym roku ok. 92,0 mln zł skonsolidowanego zysku netto wobec 60,5 mln zł (przed audytem) w 2008 r. przy wzroście przychodów odpowiednio do ok. 1.500,0 mln zł z 1217,9 mln złotych.
Zysk operacyjny grupy prognozowany jest na ok. 114,0 mln zł w 2009 r. wobec ubiegłorocznych 55,5 mln zł, podano także.

Prognoza wyników finansowych Grupy Kapitałowej HBP na rok 2009 oszacowana została na podstawie kontraktów, które Grupa posiada już w swoim portfelu zamówień oraz na podstawie kontraktów planowanych do pozyskania i realizacji w 2009 roku - głosi komunikat.

Przewiduje się, że największy udział w skonsolidowanych przychodach stanowić będą przychody uzyskiwane z rynku ochrony środowiska - 61%, następnie z rynku budownictwa specjalistycznego (w tym głównie projekty infrastrukturalne - budowa stadionów w Poznaniu, Gdańsku i Warszawie oraz budowa sortowni odpadów w Gdańsku) - 30%, z obszaru budownictwa mieszkaniowego - 5% oraz z rynku instalacji dla gazu ziemnego, ropy naftowej oraz paliw - 4% - czytamy dalej.

Spółka podkreśla, że prognozowane przychody z realizacji kontraktów dotyczących budowy stadionów w Gdańsku i Warszawie ujęte zostały tylko szacunkowo, gdyż dokładny ich poziom będzie znany po podpisaniu szczegółowych umów z podwykonawcami. W założeniach na 2009 rok uwzględniono wpływ realizacji inwestycji pod nazwą Górecka Projekt, poinformowano także.

W prognozie wyników finansowych założono, że w roku 2009 nie wystąpią istotne zmiany, mające negatywny wpływ na rynek, na którym Grupa HBP prowadzi działalność. Na potrzeby prognozy ustalono, iż kursy walut będą stałe w całym okresie prognozy, zaś ich poziom będzie równy średniemu kursowi Narodowego Banku Polskiego z dnia 31 grudnia 2008 roku. Ujęte zatem w prognozie kursy walut prezentują się następująco:
- 1 EUR = 4,1724 PLN;
- 1 USD = 2,9618 PLN;
- 1 CAD = 2,4307 PLN
- napisano w komunikacie.

Hydrobudowa poinformowała, że prognoza na 2009 rok sporządzona jest z uwzględnieniem nowej zasady rozpoznawania przychodów, która polega na identyfikacji takich przychodów i kosztów na budowach pozyskanych i realizowanych w układzie konsorcjalnym, które przypadają do wykonania danemu partnerowi w konsorcjum (pomimo pozycji lidera konsorcjum).

W założeniach na 2009 rok nie uwzględniono wpływu potencjalnych akwizycji na prognozowane wyniki finansowe - czytamy dalej w komunikacie.

Narastająco w I-IV kw. 2008 roku grupa miała 60,54 mln zł zysku wobec 58,87 mln zł zysku rok wcześniej przy obrotach odpowiednio 1217,90 mln zł wobec 844,90 mln zł.
money.pl/2009-04-30 12:34

Hydrobudowa podała prognozy zysku

Spółka budowlana z grupy PBG, Hydrobudowa Polska prognozuje wypracowanie w tym roku ok. 92,0 mln zł skonsolidowanego zysku netto wobec 60,5 mln zł (przed audytem) w 2008 r. przy wzroście przychodów odpowiednio do ok. 1.500,0 mln zł z 1217,9 mln złotych.
Zysk operacyjny grupy prognozowany jest na ok. 114,0 mln zł w 2009 r. wobec ubiegłorocznych 55,5 mln zł, podano także.

Prognoza wyników finansowych Grupy Kapitałowej HBP na rok 2009 oszacowana została na podstawie kontraktów, które Grupa posiada już w swoim portfelu zamówień oraz na podstawie kontraktów planowanych do pozyskania i realizacji w 2009 roku - głosi komunikat.

Przewiduje się, że największy udział w skonsolidowanych przychodach stanowić będą przychody uzyskiwane z rynku ochrony środowiska - 61%, następnie z rynku budownictwa specjalistycznego (w tym głównie projekty infrastrukturalne - budowa stadionów w Poznaniu, Gdańsku i Warszawie oraz budowa sortowni odpadów w Gdańsku) - 30%, z obszaru budownictwa mieszkaniowego - 5% oraz z rynku instalacji dla gazu ziemnego, ropy naftowej oraz paliw - 4% - czytamy dalej.

Spółka podkreśla, że prognozowane przychody z realizacji kontraktów dotyczących budowy stadionów w Gdańsku i Warszawie ujęte zostały tylko szacunkowo, gdyż dokładny ich poziom będzie znany po podpisaniu szczegółowych umów z podwykonawcami. W założeniach na 2009 rok uwzględniono wpływ realizacji inwestycji pod nazwą Górecka Projekt, poinformowano także.

W prognozie wyników finansowych założono, że w roku 2009 nie wystąpią istotne zmiany, mające negatywny wpływ na rynek, na którym Grupa HBP prowadzi działalność. Na potrzeby prognozy ustalono, iż kursy walut będą stałe w całym okresie prognozy, zaś ich poziom będzie równy średniemu kursowi Narodowego Banku Polskiego z dnia 31 grudnia 2008 roku. Ujęte zatem w prognozie kursy walut prezentują się następująco:
- 1 EUR = 4,1724 PLN;
- 1 USD = 2,9618 PLN;
- 1 CAD = 2,4307 PLN
- napisano w komunikacie.

Hydrobudowa poinformowała, że prognoza na 2009 rok sporządzona jest z uwzględnieniem nowej zasady rozpoznawania przychodów, która polega na identyfikacji takich przychodów i kosztów na budowach pozyskanych i realizowanych w układzie konsorcjalnym, które przypadają do wykonania danemu partnerowi w konsorcjum (pomimo pozycji lidera konsorcjum).

W założeniach na 2009 rok nie uwzględniono wpływu potencjalnych akwizycji na prognozowane wyniki finansowe - czytamy dalej w komunikacie.

Narastająco w I-IV kw. 2008 roku grupa miała 60,54 mln zł zysku wobec 58,87 mln zł zysku rok wcześniej przy obrotach odpowiednio 1217,90 mln zł wobec 844,90 mln zł.
money.pl/2009-04-30 12:34

Akcje deweloperów w górę. Dno już za nami?

Inwestorzy giełdowi z rocznym wyprzedzeniem przewidzieli kryzys na rynku mieszkaniowym. Jeśli zaufać ich wyczuciu, to poprawa koniunktury jest kwestią miesięcy

Akcje deweloperów są w tym roku jednym z hitów inwestycyjnych. Deweloperzy mieszkaniowi zyskali po 50 proc. (Dom Development) czy nawet ponad 100 proc. (J.W. Construction, Gant).

Czy wzrost wartości akcji spółek deweloperskich zapowiada poprawę koniunktury na rynku mieszkaniowym? Analityk Domu Maklerskiego IDMSA Maciej Wewiórski uważa, że na razie mamy do czynienia z odreagowaniem spadków, które w największym stopniu dotknęły deweloperów. Akcje Domu Development kosztowały przed dwoma laty nawet 183 zł, podczas gdy wczoraj inwestorzy płacili za nie 32 zł.

MM)

Akcje deweloperów w górę. Dno już za nami?

Akcje deweloperów w górę. Dno już za nami?

Inwestorzy giełdowi z rocznym wyprzedzeniem przewidzieli kryzys na rynku mieszkaniowym. Jeśli zaufać ich wyczuciu, to poprawa koniunktury jest kwestią miesięcy

Akcje deweloperów są w tym roku jednym z hitów inwestycyjnych. Deweloperzy mieszkaniowi zyskali po 50 proc. (Dom Development) czy nawet ponad 100 proc. (J.W. Construction, Gant).

Czy wzrost wartości akcji spółek deweloperskich zapowiada poprawę koniunktury na rynku mieszkaniowym? Analityk Domu Maklerskiego IDMSA Maciej Wewiórski uważa, że na razie mamy do czynienia z odreagowaniem spadków, które w największym stopniu dotknęły deweloperów. Akcje Domu Development kosztowały przed dwoma laty nawet 183 zł, podczas gdy wczoraj inwestorzy płacili za nie 32 zł.

MM)

Akcje deweloperów w górę. Dno już za nami?

Optymizm branży budowlanej

Branża budowlana z optymizmem spogląda na II kwartał tego roku. Połowa firm planuje zwiększyć produkcję, a 15 proc. przewiduje poprawę sytuacji względem I kwartału - wynika z badań Instytutu Rozwoju Gospodarczego Szkoły Głównej Handlowej.

Około 50 proc. ogółu zakładów, w tym 43 proc. firm prywatnych i 65 proc. przedsiębiorstw publicznych, przewiduje zwiększenie produkcji, spadek zaś przewiduje 18 proc. ogółu zakładów, 21 proc. prywatnych i 13 proc. publicznych - napisano w komunikacie.

Podobne, korzystne przewidywania, zwłaszcza w dużych przedsiębiorstwach publicznych, odnoszą się do wykorzystania mocy produkcyjnych, zatrudnienia, portfela zamówień, sytuacji finansowej i nakładów inwestycyjnych - napisano.

Z raportu wynika, że coraz optymistyczniej budowlańcy oceniają także ogólną sytuację polskiej gospodarki w II kwartale 2009 r., szczególnie w odniesieniu do sektora budowlanego.

"O ile w I kwartale 2009 r. nie było firm prywatnych, które dostrzegałyby poprawę sytuacji w gospodarce, to na II kwartał poprawę przewiduje 12 proc. tych firm. Wśród przedsiębiorstw publicznych poprawę sytuacji gospodarczej przewiduje 25 proc. W odniesieniu do budownictwa te przewidywania są nawet bardziej optymistyczne - poprawę przewiduje 15 proc. firm prywatnych i 29 proc. przedsiębiorstw publicznych" - napisano.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Optymizm branży budowlanej

Branża budowlana z optymizmem spogląda na II kwartał tego roku. Połowa firm planuje zwiększyć produkcję, a 15 proc. przewiduje poprawę sytuacji względem I kwartału - wynika z badań Instytutu Rozwoju Gospodarczego Szkoły Głównej Handlowej.

Około 50 proc. ogółu zakładów, w tym 43 proc. firm prywatnych i 65 proc. przedsiębiorstw publicznych, przewiduje zwiększenie produkcji, spadek zaś przewiduje 18 proc. ogółu zakładów, 21 proc. prywatnych i 13 proc. publicznych - napisano w komunikacie.

Podobne, korzystne przewidywania, zwłaszcza w dużych przedsiębiorstwach publicznych, odnoszą się do wykorzystania mocy produkcyjnych, zatrudnienia, portfela zamówień, sytuacji finansowej i nakładów inwestycyjnych - napisano.

Z raportu wynika, że coraz optymistyczniej budowlańcy oceniają także ogólną sytuację polskiej gospodarki w II kwartale 2009 r., szczególnie w odniesieniu do sektora budowlanego.

"O ile w I kwartale 2009 r. nie było firm prywatnych, które dostrzegałyby poprawę sytuacji w gospodarce, to na II kwartał poprawę przewiduje 12 proc. tych firm. Wśród przedsiębiorstw publicznych poprawę sytuacji gospodarczej przewiduje 25 proc. W odniesieniu do budownictwa te przewidywania są nawet bardziej optymistyczne - poprawę przewiduje 15 proc. firm prywatnych i 29 proc. przedsiębiorstw publicznych" - napisano.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Jak otrzymać kredyt z dopłatą?

Podwyższenie limitów cenowych mieszkań, które mogą być nabywane przy pomocy kredytu z dopłatą w ramach programu ,,Rodzina na swoim'', wpłynęło na wzrost zainteresowania tą formą finansowania. Jednak wciąż wiele osób nie wie, jak można otrzymać kredyt z dofinansowaniem.

Mówiąc najprościej, kredyt udzielany w ramach programu "Rodzina na swoim" niewiele się różni od standardowego kredytu hipotecznego w złotych, oczywiście poza otrzymywanymi dopłatami (ok. 50 proc. odsetek przez okres 8 lat). Aby jednak otrzymać taki kredyt, należy spełnić kilka warunków: być w związku małżeńskim, lub samotnie wychowywać co najmniej jedno dziecko i nie posiadać prawa własności do budynku lub lokalu mieszkalnego. Nabywane mieszkanie nie może być większe niż 75 mkw. a dom 140 mkw.

Cena nie może przekraczać ustalonych limitów. Jeżeli spełnimy wszystkie powyższe warunki, możemy zacząć ubiegać się o kredyt.

Najpierw musimy udać się do banku, który udziela kredytów z dofinansowaniem (w tej chwili jest ich 10) lub do doradcy finansowego, który przedstawi nam od razu oferty wszystkich instytucji. Procedura wygląda bardzo podobnie, jak w przypadku kredytów hipotecznych bez dopłaty, czyli musimy wypełnić wnioski kredytowe (na formularzach bankowych) i przedstawić zaświadczenia o dochodach. Jest jednak kilka niestandardowych formalności. Po pierwsze należy przedstawić pisemne oświadczenie o tym, że nie posiada się prawa własności do budynku lub lokalu mieszkalnego, czy też nie jest się najemcą mieszkania. Jeżeli jednak jesteśmy najemcą lub przysługuje nam spółdzielcze lokatorskie prawo do mieszkania, nasze szanse na uzyskanie kredytu preferencyjnego nie będą skreślone. Warunkiem jest zobowiązanie się, wraz z zawarciem umowy kredytowej do rozwiązania umowy najmu lub wypowiedzenia (albo zrzeczenia się) członkostwa w spółdzielni mieszkaniowej, w której przysługuje nam spółdzielcze prawo lokatorskie.

Drugą kwestią jest złożenie oświadczenia o samotnym wychowywaniu dziecka lub pozostaniu w związku małżeńskim na dzień zawierania umowy. Tutaj jednak samo pisemne oświadczenie nie wystarczy, tak więc powinniśmy przygotować stosowne dokumenty urzędowe.

Nie ma co liczyć, na łagodniejsze traktowanie w wyliczaniu zdolności kredytowej. W tej kwestii banki są jednakowo surowe. Jeżeli nasze dochody będą niewystarczające, możemy dołączyć do kredytu inne osoby, pod warunkiem, że będą z nami w jakiś sposób spokrewnione lub spowinowacone. Tak więc mogą być to: rodzice, dziadkowie, dzieci, rodzeństwo, ojczym, macocha a nawet teściowie (także rodzice byłego małżonka). W ten sposób zwiększamy prawdopodobieństwo otrzymania kredytu.

Kiedy spełnimy już wszystkie warunki, otrzymamy pozytywną decyzję z banku i podpiszemy umowę, przysługuje nam przez okres 8 lat dofinansowanie do prawie połowy odsetek. A co, jeśli w tym czasie nasza sytuacja zmusi nas do sprzedaży nieruchomości? W takim wypadku możemy zbyć mieszkanie lub dom bez konieczności spłacenia otrzymanych dopłat. Stracimy jednak możliwość dalszego korzystania z programu "Rodzina na swoim''.

Aleksandra Szarek, Home Broker

źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe

Jak otrzymać kredyt z dopłatą?

Podwyższenie limitów cenowych mieszkań, które mogą być nabywane przy pomocy kredytu z dopłatą w ramach programu ,,Rodzina na swoim'', wpłynęło na wzrost zainteresowania tą formą finansowania. Jednak wciąż wiele osób nie wie, jak można otrzymać kredyt z dofinansowaniem.

Mówiąc najprościej, kredyt udzielany w ramach programu "Rodzina na swoim" niewiele się różni od standardowego kredytu hipotecznego w złotych, oczywiście poza otrzymywanymi dopłatami (ok. 50 proc. odsetek przez okres 8 lat). Aby jednak otrzymać taki kredyt, należy spełnić kilka warunków: być w związku małżeńskim, lub samotnie wychowywać co najmniej jedno dziecko i nie posiadać prawa własności do budynku lub lokalu mieszkalnego. Nabywane mieszkanie nie może być większe niż 75 mkw. a dom 140 mkw.

Cena nie może przekraczać ustalonych limitów. Jeżeli spełnimy wszystkie powyższe warunki, możemy zacząć ubiegać się o kredyt.

Najpierw musimy udać się do banku, który udziela kredytów z dofinansowaniem (w tej chwili jest ich 10) lub do doradcy finansowego, który przedstawi nam od razu oferty wszystkich instytucji. Procedura wygląda bardzo podobnie, jak w przypadku kredytów hipotecznych bez dopłaty, czyli musimy wypełnić wnioski kredytowe (na formularzach bankowych) i przedstawić zaświadczenia o dochodach. Jest jednak kilka niestandardowych formalności. Po pierwsze należy przedstawić pisemne oświadczenie o tym, że nie posiada się prawa własności do budynku lub lokalu mieszkalnego, czy też nie jest się najemcą mieszkania. Jeżeli jednak jesteśmy najemcą lub przysługuje nam spółdzielcze lokatorskie prawo do mieszkania, nasze szanse na uzyskanie kredytu preferencyjnego nie będą skreślone. Warunkiem jest zobowiązanie się, wraz z zawarciem umowy kredytowej do rozwiązania umowy najmu lub wypowiedzenia (albo zrzeczenia się) członkostwa w spółdzielni mieszkaniowej, w której przysługuje nam spółdzielcze prawo lokatorskie.

Drugą kwestią jest złożenie oświadczenia o samotnym wychowywaniu dziecka lub pozostaniu w związku małżeńskim na dzień zawierania umowy. Tutaj jednak samo pisemne oświadczenie nie wystarczy, tak więc powinniśmy przygotować stosowne dokumenty urzędowe.

Nie ma co liczyć, na łagodniejsze traktowanie w wyliczaniu zdolności kredytowej. W tej kwestii banki są jednakowo surowe. Jeżeli nasze dochody będą niewystarczające, możemy dołączyć do kredytu inne osoby, pod warunkiem, że będą z nami w jakiś sposób spokrewnione lub spowinowacone. Tak więc mogą być to: rodzice, dziadkowie, dzieci, rodzeństwo, ojczym, macocha a nawet teściowie (także rodzice byłego małżonka). W ten sposób zwiększamy prawdopodobieństwo otrzymania kredytu.

Kiedy spełnimy już wszystkie warunki, otrzymamy pozytywną decyzję z banku i podpiszemy umowę, przysługuje nam przez okres 8 lat dofinansowanie do prawie połowy odsetek. A co, jeśli w tym czasie nasza sytuacja zmusi nas do sprzedaży nieruchomości? W takim wypadku możemy zbyć mieszkanie lub dom bez konieczności spłacenia otrzymanych dopłat. Stracimy jednak możliwość dalszego korzystania z programu "Rodzina na swoim''.

Aleksandra Szarek, Home Broker

źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe

Niemcy: Flowers odrzuca ofertę rządu ws. Hypo Real Estate

Amerykański akcjonariusz monachijskiego banku Hypo Real Estate J.C Flowers odrzucił w czwartek ofertę rządu Niemiec, dotyczącą odkupienia udziałów w zagrożonym banku.
Inwestor oświadczył, że jest przekonany, iż akcje Hypo są warte więcej niż oferowana przez państwowy fundusz stabilizacji rynku finansowego Soffin jednostkowa cena 1,39 euro.

Flowers oraz powiązani z nim inwestorzy mają ok. 22 proc. udziałów w Hypo Real Estate. Ofertę rządu Niemiec zamierza przyjąć tylko mała cześć inwestorów, posiadających mniej niż 1 procent akcji banku - poinformowała w czwartek agencja dpa.

Rzecznik ministerstwa finansów oświadczył w Berlinie, że rząd obstaje przy swoim planie całkowitego przejęcia kontroli nad Hypo Real Estate.

W razie konieczności akcjonariusze banku zostaną wywłaszczeni, co umożliwia przyjęta niedawno ustawa o przejęciu ratunkowym.

Flowers zastrzegł też sobie prawo wejścia na drogę prawną, by zablokować wywłaszczenie.

Hypo Real Estate odnotował w 2008 roku stratę w wysokości 5,5 mld euro - największą spośród wszystkich niemieckich firm. Rząd wsparł go już sumą ok. 87 mld euro, ale bank potrzebuje dalszych środków. W tej sytuacji uznano, że konieczna jest bezpośrednia rządowa kontrola.
onet.pl/(PAP, dd/30.04.2009, godz. 11:16)

Niemcy: Flowers odrzuca ofertę rządu ws. Hypo Real Estate

Amerykański akcjonariusz monachijskiego banku Hypo Real Estate J.C Flowers odrzucił w czwartek ofertę rządu Niemiec, dotyczącą odkupienia udziałów w zagrożonym banku.
Inwestor oświadczył, że jest przekonany, iż akcje Hypo są warte więcej niż oferowana przez państwowy fundusz stabilizacji rynku finansowego Soffin jednostkowa cena 1,39 euro.

Flowers oraz powiązani z nim inwestorzy mają ok. 22 proc. udziałów w Hypo Real Estate. Ofertę rządu Niemiec zamierza przyjąć tylko mała cześć inwestorów, posiadających mniej niż 1 procent akcji banku - poinformowała w czwartek agencja dpa.

Rzecznik ministerstwa finansów oświadczył w Berlinie, że rząd obstaje przy swoim planie całkowitego przejęcia kontroli nad Hypo Real Estate.

W razie konieczności akcjonariusze banku zostaną wywłaszczeni, co umożliwia przyjęta niedawno ustawa o przejęciu ratunkowym.

Flowers zastrzegł też sobie prawo wejścia na drogę prawną, by zablokować wywłaszczenie.

Hypo Real Estate odnotował w 2008 roku stratę w wysokości 5,5 mld euro - największą spośród wszystkich niemieckich firm. Rząd wsparł go już sumą ok. 87 mld euro, ale bank potrzebuje dalszych środków. W tej sytuacji uznano, że konieczna jest bezpośrednia rządowa kontrola.
onet.pl/(PAP, dd/30.04.2009, godz. 11:16)

Zyski i straty banków

Karty na stół - banki podają wyniki finansowe za I kwartał tego roku. Nie jest różowo.
I tak: strata w BPH wyniosła ponad 38 milionów złotych. Na plusie grupa BRE z zyskiem netto na poziomie ponad 77 milionów złotych. Zysk wysokości ponad 40 milionów złotych ujawnił Noble Bank.

Materiał przygotował Robert Wiśniewski.
wp.pl

Zyski i straty banków

Karty na stół - banki podają wyniki finansowe za I kwartał tego roku. Nie jest różowo.
I tak: strata w BPH wyniosła ponad 38 milionów złotych. Na plusie grupa BRE z zyskiem netto na poziomie ponad 77 milionów złotych. Zysk wysokości ponad 40 milionów złotych ujawnił Noble Bank.

Materiał przygotował Robert Wiśniewski.
wp.pl

Ale nas Unia pobudowała!

"Gazeta Wyborcza" pisze, że od wejścia do Unii Europejskiej do Polski trafiło 120 miliardów złotych. Dzięki tym środkom realizowanych jest wiele strategicznych inwestycji.
Według gazety, obecnie w Polsce co kilka kilometrów można natknąć się na jedną z ponad 10 tysięcy inwestycji finansowanych przez Unię Europejską. To nowe lub wyremontowane drogi, oczyszczalnie ścieków, hale sportowe, warszawskie metro, odcinki autostrady A2, A4 i A6 czy przebudowane linie kolejowe.

Jak pisze "Gazeta Wyborcza", Ministerstwo Rozwoju Regionalnego obliczyło, że od wejścia do Unii na każdego Polaka przypadło już 1695,5 zł inwestycji z funduszy strukturalnych i spójnościowych.Zdaniem dziennika, unijne fundusze mają znaczący wpływ na PKB. Tylko w 2007 roku bezpośrednie inwestycje zagraniczne przekroczyły 5 procent polskiego produktu krajowego brutto, a wielu z nich nie byłoby, gdyby nie dotacje z Unii. Gazeta jako przykład podaje koncern General Motors, który nie zbudowałby nowej fabryki samochodów na Śląsku, gdyby nie miał pewności, że powstanie tam autostrada A4, a Polska będzie częścią unijnego rynku.
wp.pl/IAR | 30.04.2009 | 02:50

Ale nas Unia pobudowała!

"Gazeta Wyborcza" pisze, że od wejścia do Unii Europejskiej do Polski trafiło 120 miliardów złotych. Dzięki tym środkom realizowanych jest wiele strategicznych inwestycji.
Według gazety, obecnie w Polsce co kilka kilometrów można natknąć się na jedną z ponad 10 tysięcy inwestycji finansowanych przez Unię Europejską. To nowe lub wyremontowane drogi, oczyszczalnie ścieków, hale sportowe, warszawskie metro, odcinki autostrady A2, A4 i A6 czy przebudowane linie kolejowe.

Jak pisze "Gazeta Wyborcza", Ministerstwo Rozwoju Regionalnego obliczyło, że od wejścia do Unii na każdego Polaka przypadło już 1695,5 zł inwestycji z funduszy strukturalnych i spójnościowych.Zdaniem dziennika, unijne fundusze mają znaczący wpływ na PKB. Tylko w 2007 roku bezpośrednie inwestycje zagraniczne przekroczyły 5 procent polskiego produktu krajowego brutto, a wielu z nich nie byłoby, gdyby nie dotacje z Unii. Gazeta jako przykład podaje koncern General Motors, który nie zbudowałby nowej fabryki samochodów na Śląsku, gdyby nie miał pewności, że powstanie tam autostrada A4, a Polska będzie częścią unijnego rynku.
wp.pl/IAR | 30.04.2009 | 02:50

Polska bardziej atrakcyjna dla firm

Zagraniczni przedsiębiorcy coraz bardziej doceniają atuty polskiej gospodarki. Rosną notowania naszego kraju jako miejsca, gdzie warto budować fabryki - pisze "Rzeczpospolita".
Nasz kraj awansował z 15. na 5. miejsce w najnowszym rankingu atrakcyjności inwestycyjnej PricewaterhouseCoopers, do którego dotarły "Rz" i Radio PiN. W zestawieniu 20 państw wyprzedzają nas jedynie Chile, Bułgaria, Malezja i Chiny.

Według ekspertów PwC, jednej z największych w świecie firm audytorsko-doradczych, Polskę korzystnie wyróżniają m.in. duży rynek pracy, stabilna sytuacja polityczna i członkostwo w UE.
Zdaniem PwC w Polsce będzie przybywać szczególnie dużo zakładów badawczych oraz fabryk motoryzacyjnych, biotechnologicznych i elektronicznych. Zachętą pozostaną niskie koszty. Ale napływ inwestycji osłabia kryzys. Już w ubiegłym roku zmniejszyły się one z 16,6 do 12 mld euro. W tym mogą spaść do 6-7 mld euro.

Ranking PwC jest kolejnym bardzo dla nas korzystnym. W 2008 roku 834 menedżerów z 43 państw pytanych przez Ernst & Young wskazało Polskę jako najlepsze miejsce dla nowych inwestycji w Europie - przypomina "Rz".
wp.pl/PAP | 30.04.2009 | 00:30

Polska bardziej atrakcyjna dla firm

Zagraniczni przedsiębiorcy coraz bardziej doceniają atuty polskiej gospodarki. Rosną notowania naszego kraju jako miejsca, gdzie warto budować fabryki - pisze "Rzeczpospolita".
Nasz kraj awansował z 15. na 5. miejsce w najnowszym rankingu atrakcyjności inwestycyjnej PricewaterhouseCoopers, do którego dotarły "Rz" i Radio PiN. W zestawieniu 20 państw wyprzedzają nas jedynie Chile, Bułgaria, Malezja i Chiny.

Według ekspertów PwC, jednej z największych w świecie firm audytorsko-doradczych, Polskę korzystnie wyróżniają m.in. duży rynek pracy, stabilna sytuacja polityczna i członkostwo w UE.
Zdaniem PwC w Polsce będzie przybywać szczególnie dużo zakładów badawczych oraz fabryk motoryzacyjnych, biotechnologicznych i elektronicznych. Zachętą pozostaną niskie koszty. Ale napływ inwestycji osłabia kryzys. Już w ubiegłym roku zmniejszyły się one z 16,6 do 12 mld euro. W tym mogą spaść do 6-7 mld euro.

Ranking PwC jest kolejnym bardzo dla nas korzystnym. W 2008 roku 834 menedżerów z 43 państw pytanych przez Ernst & Young wskazało Polskę jako najlepsze miejsce dla nowych inwestycji w Europie - przypomina "Rz".
wp.pl/PAP | 30.04.2009 | 00:30

Firmy odetchną: Opcje walutowe mniej groźne

Według Komisji Nadzoru Finansowego przedsiębiorstwa na dzień 17 kwietnia traciły o połowę mniej z tytułu opcji walutowych w porównaniu do poprzedniego badania 13 lutego. Ujemna wycena opcji wynosi aktualnie 4,5 mld złotych.
Ujemna wycena pozostałych walutowych instrumentów pochodnych: transakcje forward - około 3,6 mld złotych (spadek o 48,6 proc.), swapy (w tym CIRS-y) - około 1,1 mld złotych (spadek o 45 proc.).
W momencie ostatniego badania, 13 lutego, kurs średni NBP euro wynosił 4,63, a nieco ponad dwa miesiące później (17 kwietnia) 4,28. Oznacza to spadek o prawie 7,6 procent.

(SAT)

Firmy odetchną: Opcje walutowe mniej groźne

Według Komisji Nadzoru Finansowego przedsiębiorstwa na dzień 17 kwietnia traciły o połowę mniej z tytułu opcji walutowych w porównaniu do poprzedniego badania 13 lutego. Ujemna wycena opcji wynosi aktualnie 4,5 mld złotych.
Ujemna wycena pozostałych walutowych instrumentów pochodnych: transakcje forward - około 3,6 mld złotych (spadek o 48,6 proc.), swapy (w tym CIRS-y) - około 1,1 mld złotych (spadek o 45 proc.).
W momencie ostatniego badania, 13 lutego, kurs średni NBP euro wynosił 4,63, a nieco ponad dwa miesiące później (17 kwietnia) 4,28. Oznacza to spadek o prawie 7,6 procent.

(SAT)

Frank drożeje. Ale są dobre wieści

Kurs franka w przeciągu dwóch tygodni wzrósł o 23 grosze. To nawet ponad 100 zł więcej raty kredytu miesięcznie.
Wczoraj złoty znowu mocno się osłabił. Kurs franka szwajcarskiego znów przebił się przez psychologiczną barierę 3 złotych. Dokładnie doszedł do poziomu 3 zł i 4 groszy. W przeciągu niecałych dwóch tygodni (od 14 kw

Dla portfeli kredytobiorców rozliczających się w tej walucie oznacza to wymierne straty. Biorąc pod wagę kredyt hipoteczny zaciągnięty rok temu, na 200 tys. zł., przy marży 1 proc. na 30 lat, rata wzrosła z 1266 zł w połowie kwietnia do 1370 zł dzisiaj. Oznacza to, że jeśli zbliża się płatność naszej raty będziemy musieli wysupłać dodatkowe 104 zł z portfela.

Co się stało?

Po interwencjach Banku Szwajcarii, który zadeklarował, że będzie dewaluował kurs swojej waluty, frank faktycznie zaczął się osłabiać. 8 marca kurs CHF/PLN wynosił 3,20, tydzień później - niecałe 2,9 złotych.

Nastroje na tej parze walutowej zmieniły się nieco jednak w poprzednim tygodniu. Wiceprezydent szwajcarskiego banku centralnego, Phillip Hildebrand, o wcześniejszych interwencjach powiedział: Musimy jeszcze trochę poczekać żeby lek zaczął działać, zanim zaczniemy myśleć o kolejnych krokach, włącznie z ujemnymi stopami procentowymi. Hilderbrand powiedział także, że kryzys finansowy nie dotknie w pełni Szwajcarii aż do drugiej połowy tego roku.

Wczoraj, gdy frank przebił psychologiczną granicę, do spadku wartości złotego przyczyniły się także obawy inwestorów na całym świecie o skutki epidemii świńskiej grypy.

Obawiają się oni, że epidemia może pokrzyżować plany wyjścia gospodarek na świecie z kryzysu w 2010 roku. Rzeczywiście, w przypadku dużego rozprzestrzenienia się grypy byłoby to możliwe - w grudniu 2007 r. Bank Światowy szacował koszty ewentualnej pandemii ptasiej grypy na 2 bln dolarów.

Inwestorzy wrócili więc do bezpiecznego dolara, który wzrósł w stosunku do euro z poziomu 1,32 do 1,30. Ucieczka do dolara, odbiła się także na złotym, stąd przekroczenie wczoraj poziomu 3 zł za franka.

Nie będzie tak źle?

O kurs franka powinniśmy być raczej spokojni. - Trzy główne czynniki od których będzie zależeć kurs franka względem złotego to wyniki stress testów (badania kondycji finansowej banków i instytucji przez rząd USA) 4 maja w USA, nastroje na giełdach oraz epidemia świńskiej grypy - mówi Marek Rogalski z DM BOŚ.

- Kurs CHF/PLN, przy niesprzyjających czynnikach, może dojść do poziomu 3,12. W tych okolicach spodziewałbym się jednak interwencji SNB, któremu przecież cały czas zależy na taniej walucie - dodaje.

Przy spadającym złotym nie tylko Bank Szwajcarii będzie interweniował. Przy wysokim kursie EUR/PLN do pracy wzięłoby się Ministerstwo Finansów.

- Jeśli euro będzie kosztować 4,70 jestem prawie pewien, że zainterweniuje NBP. Tak działo się już wcześniej, dokładnie przy tym kursie - wyjaśnia Marek Rogalski.

Innymi słowy za relatywnie mocnym złotym i słabym frankiem stoją dwie poważne instytucje. To powinno wpłynąć nieco uspokajająco na kredytobiorców. Przy prognozowanym maksymalnym kursie CHF/PLN 3,12 rata wyniosłaby 1406 zł, czyli o 36 zł więcej niż teraz.

Paweł Satalecki

ietnia) szwajcarska waluta umocniła się do złotego o 23 grosze.

Frank drożeje. Ale są dobre wieści

Kurs franka w przeciągu dwóch tygodni wzrósł o 23 grosze. To nawet ponad 100 zł więcej raty kredytu miesięcznie.
Wczoraj złoty znowu mocno się osłabił. Kurs franka szwajcarskiego znów przebił się przez psychologiczną barierę 3 złotych. Dokładnie doszedł do poziomu 3 zł i 4 groszy. W przeciągu niecałych dwóch tygodni (od 14 kw

Dla portfeli kredytobiorców rozliczających się w tej walucie oznacza to wymierne straty. Biorąc pod wagę kredyt hipoteczny zaciągnięty rok temu, na 200 tys. zł., przy marży 1 proc. na 30 lat, rata wzrosła z 1266 zł w połowie kwietnia do 1370 zł dzisiaj. Oznacza to, że jeśli zbliża się płatność naszej raty będziemy musieli wysupłać dodatkowe 104 zł z portfela.

Co się stało?

Po interwencjach Banku Szwajcarii, który zadeklarował, że będzie dewaluował kurs swojej waluty, frank faktycznie zaczął się osłabiać. 8 marca kurs CHF/PLN wynosił 3,20, tydzień później - niecałe 2,9 złotych.

Nastroje na tej parze walutowej zmieniły się nieco jednak w poprzednim tygodniu. Wiceprezydent szwajcarskiego banku centralnego, Phillip Hildebrand, o wcześniejszych interwencjach powiedział: Musimy jeszcze trochę poczekać żeby lek zaczął działać, zanim zaczniemy myśleć o kolejnych krokach, włącznie z ujemnymi stopami procentowymi. Hilderbrand powiedział także, że kryzys finansowy nie dotknie w pełni Szwajcarii aż do drugiej połowy tego roku.

Wczoraj, gdy frank przebił psychologiczną granicę, do spadku wartości złotego przyczyniły się także obawy inwestorów na całym świecie o skutki epidemii świńskiej grypy.

Obawiają się oni, że epidemia może pokrzyżować plany wyjścia gospodarek na świecie z kryzysu w 2010 roku. Rzeczywiście, w przypadku dużego rozprzestrzenienia się grypy byłoby to możliwe - w grudniu 2007 r. Bank Światowy szacował koszty ewentualnej pandemii ptasiej grypy na 2 bln dolarów.

Inwestorzy wrócili więc do bezpiecznego dolara, który wzrósł w stosunku do euro z poziomu 1,32 do 1,30. Ucieczka do dolara, odbiła się także na złotym, stąd przekroczenie wczoraj poziomu 3 zł za franka.

Nie będzie tak źle?

O kurs franka powinniśmy być raczej spokojni. - Trzy główne czynniki od których będzie zależeć kurs franka względem złotego to wyniki stress testów (badania kondycji finansowej banków i instytucji przez rząd USA) 4 maja w USA, nastroje na giełdach oraz epidemia świńskiej grypy - mówi Marek Rogalski z DM BOŚ.

- Kurs CHF/PLN, przy niesprzyjających czynnikach, może dojść do poziomu 3,12. W tych okolicach spodziewałbym się jednak interwencji SNB, któremu przecież cały czas zależy na taniej walucie - dodaje.

Przy spadającym złotym nie tylko Bank Szwajcarii będzie interweniował. Przy wysokim kursie EUR/PLN do pracy wzięłoby się Ministerstwo Finansów.

- Jeśli euro będzie kosztować 4,70 jestem prawie pewien, że zainterweniuje NBP. Tak działo się już wcześniej, dokładnie przy tym kursie - wyjaśnia Marek Rogalski.

Innymi słowy za relatywnie mocnym złotym i słabym frankiem stoją dwie poważne instytucje. To powinno wpłynąć nieco uspokajająco na kredytobiorców. Przy prognozowanym maksymalnym kursie CHF/PLN 3,12 rata wyniosłaby 1406 zł, czyli o 36 zł więcej niż teraz.

Paweł Satalecki

ietnia) szwajcarska waluta umocniła się do złotego o 23 grosze.

PBG: Umowa na budowę Stadionu Narodowego to tylko formalność

Umowa na budowę Stadionu Narodowego z konsorcjum, w skład którego wchodzi Hydrobudowa Polska - spółka zależna PBG, powinna zostać podpisana w przyszłym tygodniu, gdyż w przetargu nie zgłoszono protestów - poinformowało we wtorek Narodowe Centrum Sportu.

- Generalny wykonawca będzie miał 3 dni od daty podpisania umowy na przejęcie placu budowy - napisano w komunikacie.

Zwycięskie konsorcjum, w skład którego wchodzi Hydrobudowa Polska, Alpine Bau Deutschland AG, Alpine Bau GmbH i Alpine Construction Polska Sp. z o.o. i PBG, złożyło ofertę opiewającą na 1,53 mld zł brutto.

Już podczas otwarcia ofert minister sportu Mirosław Drzewiecki zapowiedział, że oferta zwycięskiego konsorcjum spełnia oczekiwania inwestora.



  (PAP)
money.pl

PBG: Umowa na budowę Stadionu Narodowego to tylko formalność

Umowa na budowę Stadionu Narodowego z konsorcjum, w skład którego wchodzi Hydrobudowa Polska - spółka zależna PBG, powinna zostać podpisana w przyszłym tygodniu, gdyż w przetargu nie zgłoszono protestów - poinformowało we wtorek Narodowe Centrum Sportu.

- Generalny wykonawca będzie miał 3 dni od daty podpisania umowy na przejęcie placu budowy - napisano w komunikacie.

Zwycięskie konsorcjum, w skład którego wchodzi Hydrobudowa Polska, Alpine Bau Deutschland AG, Alpine Bau GmbH i Alpine Construction Polska Sp. z o.o. i PBG, złożyło ofertę opiewającą na 1,53 mld zł brutto.

Już podczas otwarcia ofert minister sportu Mirosław Drzewiecki zapowiedział, że oferta zwycięskiego konsorcjum spełnia oczekiwania inwestora.



  (PAP)
money.pl

Budowlanka zwalnia? Spada liczba pozwoleń na budowę

- Liczba mieszkań, na realizację których wydano pozwolenia, spadła o 13,8 proc. proc.w ujęciu rocznym do 43,6 tys. w okresie styczeń-marcu 2009 roku - podał Główny Urząd Statystyczny.

W I kwartale wzrosła tylko liczba mieszkań w budownictwie indywidualnym - o 0,4 proc. do 23,3 tys. szt. Największy spadek odnotowano w budownictwie spółdzielczym - o 36,7 proc. do 1,2 tys. mieszkań, a w przypadku mieszkań przeznaczonych na sprzedaż lub wynajem spadek wyniósł 26,7 proc. - do 16,5 tys. szt., podano także.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w tym okresie, wyniosła 23,5 tys., co oznacza spadek o 38,4 proc.

W całym 2008 roku liczba wydanych pozwoleń na budowę wyniosła 230,1 tys. (spadek o 7,1 proc.).

GUS szacuje, że w końcu marca 2009 r. w budowie było 669,1 tys. mieszkań, tj. o 1,7 proc. mniej niż przed rokiem.

GUS podał też, że w ciągu trzech miesięcy 2009 roku oddano do użytkowania 41 tys. 819 mieszkań, czyli o 18,1 proc. więcej niż przed rokiem.

money.pl/2009-04-27 11:44

Budowlanka zwalnia? Spada liczba pozwoleń na budowę

- Liczba mieszkań, na realizację których wydano pozwolenia, spadła o 13,8 proc. proc.w ujęciu rocznym do 43,6 tys. w okresie styczeń-marcu 2009 roku - podał Główny Urząd Statystyczny.

W I kwartale wzrosła tylko liczba mieszkań w budownictwie indywidualnym - o 0,4 proc. do 23,3 tys. szt. Największy spadek odnotowano w budownictwie spółdzielczym - o 36,7 proc. do 1,2 tys. mieszkań, a w przypadku mieszkań przeznaczonych na sprzedaż lub wynajem spadek wyniósł 26,7 proc. - do 16,5 tys. szt., podano także.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w tym okresie, wyniosła 23,5 tys., co oznacza spadek o 38,4 proc.

W całym 2008 roku liczba wydanych pozwoleń na budowę wyniosła 230,1 tys. (spadek o 7,1 proc.).

GUS szacuje, że w końcu marca 2009 r. w budowie było 669,1 tys. mieszkań, tj. o 1,7 proc. mniej niż przed rokiem.

GUS podał też, że w ciągu trzech miesięcy 2009 roku oddano do użytkowania 41 tys. 819 mieszkań, czyli o 18,1 proc. więcej niż przed rokiem.

money.pl/2009-04-27 11:44

Zmiany w prawie budowlanym. Będzie mniej biurokracji?

Nowelizacja prawa budowlanego zawiera m.in.zniesienie obowiązku uzyskania pozwolenia na budowę na niektóre budowle. Ale to niejedyne zmiany.

W dniu 12 lutego 2009 roku Sejm uchwalił ustawę o zmianie ustawy - Prawo budowlane oraz o zmianie niektórych ustaw (dalej Nowelizacja). Zgodnie z uzasadnieniem projektu Nowelizacji, ma ona na celu wprowadzenie ułatwień w prowadzeniu procesu inwestycyjnego poprzez znaczne skrócenie czasu niezbędnego do przygotowania inwestycji, co ma mieć pozytywny wpływ na rozwój gospodarczy i przyczynić się do wzrostu konkurencyjności polskiej gospodarki. Jeżeli proponowane rozwiązania wejdą w życie, istotnie zmieni się struktura całego procesu budowlanego.

Najważniejszym rozwiązaniem zawartym w nowelizacji jest zniesienie obowiązku uzyskiwania pozwolenia na budowę. Dotychczas, co do zasady, jakiekolwiek roboty budowlane można było prowadzić na podstawie ostatecznej decyzji o udzieleniu pozwolenia na budowę, przy czym ustawa - prawo budowlane zawierała zamknięty katalog zamierzeń budowlanych, co do których uzyskiwanie takiej decyzji nie było konieczne.

Ponadto, niektóre roboty budowlane, przede wszystkim te zwolnione z obowiązku uzyskania pozwolenia na budowę, można było prowadzić na podstawie stosownego zgłoszenia do właściwego organu. Inwestor był zobowiązany do powiadomienia właściwego organu o zamiarze realizacji danego zamierzenia budowlanego oraz do przekazania organowi odpowiedniej dokumentacji, a następnie po upływie 30 dni od dnia złożenia dokumentów inwestor mógł rozpocząć prace budowlane, o ile właściwy organ administracji architektoniczno-budowlanej nie sprzeciwił się temu w formie decyzji administracyjnej w wyżej wzmiankowanym terminie 30 dni.

Według nowych przepisów, budowa obiektu budowlanego będzie, co do zasady, wymagała zgłoszenia właściwemu organowi administracji architektoniczno-budowlanej, zaś roboty budowlane będzie można rozpocząć po upływie 30 dni od dnia zgłoszenia tych robót, o ile organ nie wniesie sprzeciwu w formie decyzji administracyjnej. Nowelizacja wskazuje także rodzaje robót budowlanych niewymagających nawet zgłoszenia, a także rodzaje robót budowlanych wymagających jedynie zgłoszenia, lecz nieniosących za sobą konieczności sporządzania projektu budowlanego.

Jeżeli planowane roboty budowlane są zaliczane do przedsięwzięć mogących oddziaływać na środowisko lub mogących znacząco oddziaływać na obszar NATURA 2000 i wymagają przeprowadzenia oceny oddziaływania na środowisko lub oceny oddziaływania na obszar NATURA 2000, wówczas inwestor będzie musiał wystąpić o uzyskanie decyzji o rejestracji budowy.

Przedmiotową decyzję inwestor uzyska w terminie 30 dni od dnia zgłoszenia wniosku w tym zakresie. Należy jednak zwrócić uwagę na okoliczność, że organ będzie miał możliwość wezwania inwestora, w formie niezaskarżalnego postanowienia, do uzupełnienia zgłoszenia lub projektu budowlanego w terminie 6 miesięcy od dnia doręczenia postanowienia, przy czym organ będzie mógł wydać takie postanowienie tylko raz.

W takiej sytuacji, 30 dniowy termin na wydanie decyzji o rejestracji budowy będzie biegł od uzupełnienia dokumentacji przez inwestora. Ponadto, Nowelizacja znosi instytucję zatwierdzania projektu budowlanego decyzją administracyjną, co dotychczas było dokonywane albo w ramach pozwolenia na budowę albo w ramach odrębnej decyzji administracyjnej.

Założeniem przedmiotowej regulacji jest zwiększenie aktywności organów administracji architektoniczno-budowlanej w stosunku do inwestorów. Jeżeli inwestor dokona zgłoszenia planowanych robót budowlanych i organ w terminie 30 dni nie zajmie stanowiska w tej sprawie, inwestor będzie musiał jedynie jeszcze zawiadomić organ nadzoru budowlanego o rozpoczęciu robót i może przystąpić do realizacji swojego zamierzenia.

Przedmiotowa regulacja znacznie przyśpieszy proces inwestycyjny szczególnie w przypadku tych zamierzeń inwestycyjnych, które nie będą wymagały decyzji o rejestracji budowy. Dzięki proponowanej zmianie inwestor w stosunkowo krótkim okresie czasu uzyska informację o dopuszczalności lub niedopuszczalności realizacji swojej inwestycji.

Ponadto Nowelizacja znosi także obowiązek uzyskiwania pozwolenia na użytkowanie. Dotychczas, przed przystąpieniem do użytkowania obiektu budowlanego, inwestor musiał uzyskać pozwolenie na użytkowanie, o ile obiekt został wzniesiony na podstawie pozwolenia na budowę i należał do odpowiedniej kategorii obiektów bądź jeżeli organ nałożył na inwestora taki obowiązek lub gdy przystąpienie do użytkowania miało nastąpić przed ukończeniem wszystkich robót budowlanych.

Ponadto, inwestor, który ubiegał się o uzyskanie pozwolenia na użytkowanie, był zobowiązany do zawiadomienia o zakończeniu budowy organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Państwowej Inspekcji Pracy oraz Państwowej Straży Pożarnej. Zgodnie z założeniami Nowelizacji, do użytkowania obiektów budowlanych podlegających rejestracji można będzie przystąpić po zawiadomieniu właściwego organu o zakończeniu budowy, o ile ten nie wniesie sprzeciwu w formie decyzji w terminie 21 dni od dnia doręczenia zawiadomienia.

Ponadto inwestor w dalszym ciągu będzie zobowiązany do zawiadamiania organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Państwowej Inspekcji Pracy oraz Państwowej Straży Pożarnej, przy czym nowe przepisy zakładają, że taki obowiązek nie powstanie w przypadku niektórych kategorii obiektów, np. w przypadku budynków mieszkalnych jednorodzinnych.

Nowelizacja przewiduje także, że w określonych przypadkach inwestor będzie musiał uzyskać decyzję administracyjną potwierdzającą zakończenie budowy. Taka sytuacja wystąpi wówczas, gdy organ wprost nałoży na inwestora taki obowiązek lub w sytuacji, gdy inwestor będzie chciał przystąpić do użytkowania obiektu budowlanego przed wykonaniem wszystkich robót budowlanych.

Z pozostałych zmian przewidzianych przez Nowelizację, warto zwrócić szczególną uwagę zmianę w zakresie postępowania legalizacyjnego. Według obowiązujących przepisów, istnieje możliwość legalizacji obiektu budowlanego wzniesionego bez uzyskania pozwolenia na budowę, o ile zrealizowana inwestycja jest zgodna z przepisami szczególnymi a także pod warunkiem wniesienia przez inwestora opłaty legalizacyjnej. Jej wysokość jest każdorazowo ustalana dla konkretnej inwestycji, zgodnie ze wzorem i przelicznikami podanymi w prawie budowlanym.

Nowelizacja zakłada jednolitą stawkę opłaty legalizacyjnej dla wszelkich inwestycji w kwocie 5 000 zł. Przedmiotowa zmiana ma duże znaczenie praktyczne, gdyż opłaty legalizacyjne obliczane według aktualnych przepisów są znacznie wyższe. Przykładowo, legalizacja budynku mieszkalnego jednorodzinnego kosztuje obecnie dziesięciokrotnie  więcej.

Nowe przepisy ograniczą konieczność wydawania decyzji administracyjnych, co z całą pewnością wpłynie na szybkość postępowania, a tym samym na długość okresu poprzedzającego rozpoczęcie realizacji inwestycji. Według nowych regulacji, inwestor będzie zobowiązany jedynie stworzyć właściwym organom możliwość ingerencji w przebieg procesu budowlanego; jeżeli organy administracji architektoniczno-budowlanej nie skorzystają z tej możliwości, inwestor będzie mógł realizować swoje zamierzenia inwestycyjne bez przeszkód.

Wątpliwości budzi natomiast nowa terminologia wprowadzona przepisami Nowelizacji: zamiast dotychczasowej decyzji administracyjnej pozwolenie na budowę, organy będą wydawać inną decyzję administracyjną - decyzję o rejestracji budowy, zaś zamiast decyzji - pozwolenie na użytkowanie organy będą wydawały inną decyzję - potwierdzenie zakończenia budowy.

Choć zakres sytuacji, w których będą wydawane te decyzje, został zawężony w porównaniu do aktualnego stanu prawnego, sama istota zagadnienia pozostała niezmieniona. W związku z powyższym wydaje się, że te same zmiany mogły być zrealizowane w ramach ugruntowanych już w polskim systemie prawnym instytucji pozwolenia na budowę oraz pozwolenia na użytkowanie.

Jak w każdym przypadku to praktyka stosowania nowych przepisów przesądzi o tym czy objęte Nowelizacją zmiany spełnią pokładane w nich nadzieje. Pozostaje mieć nadzieję, że założenia, które legły u podstaw Nowelizacji, nie zostaną unicestwione lub wypaczone w praktyce ich stosowania.

Należy zaznaczyć, że Nowelizacja zakłada wejście w życie omówionych regulacji po upływie 6 miesięcy od dnia ogłoszenia w Dzienniku Ustaw. Biorąc pod uwagę okoliczność, że zgodnie z informacjami przekazanymi przez Biuro Prawne Kancelarii Prezydenta RP do dnia 22 kwietnia 2009 roku omawiana ustawa nie została przesłana Prezydentowi do podpisu, przedmiotowe regulacje wejdą w życie najwcześniej w drugiej połowie bieżącego roku.

Autor jest prawnikiem z  Kancelarii Adwokatów i Radców Prawnych Miller Canfield., W.Babicki, A.Chełchowski i Wspólnicy sp. k.
Zmiany w prawie budowlanym. Będzie mniej biurokracji?

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,3

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies