Ze świata nieruchomości - strona 140

Zamiast dokończyć osiedle - zburzyli je

Bank z Kalifornii z powodu kryzysu, zamiast wykończyć na wpół zbudowane osiedle, zburzył je właśnie do gołej ziemi - pisze "Gazeta Wyborcza". Nie pomogły dobre dane z rynku mieszkaniowego w USA.
Deweloper zaczął budować osiedle Victorville, ponad 100 km na północ od Los Angeles, jesienią 2007 roku - juz w czasie kryzysu na rynku nieruchomości. Liczył, że sprzeda domy po 300 tys. dol. Jednak ceny mocno spadały i po roku za dom w tym rejonie płacono średnio tylko 160 tys. Deweloper oddał osiedle za długi, przejął je bank z Austin w Teksasie. Ten stwierdził, że nie opłaca mu się osiedla kończyć i wyburzył niedokończone domy - pisze "Gazeta Wyborcza".

Gazeta przytacza też dane analityków, którzy obliczyli, że w Kalifornii z powodu kryzysu deweloperzy porzucili budowy 250 osiedli.

Więcej w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej".
onet.pl/
(Gazeta Wyborcza, ak/11.05.2009, godz. 08:10)

Zamiast dokończyć osiedle - zburzyli je

Bank z Kalifornii z powodu kryzysu, zamiast wykończyć na wpół zbudowane osiedle, zburzył je właśnie do gołej ziemi - pisze "Gazeta Wyborcza". Nie pomogły dobre dane z rynku mieszkaniowego w USA.
Deweloper zaczął budować osiedle Victorville, ponad 100 km na północ od Los Angeles, jesienią 2007 roku - juz w czasie kryzysu na rynku nieruchomości. Liczył, że sprzeda domy po 300 tys. dol. Jednak ceny mocno spadały i po roku za dom w tym rejonie płacono średnio tylko 160 tys. Deweloper oddał osiedle za długi, przejął je bank z Austin w Teksasie. Ten stwierdził, że nie opłaca mu się osiedla kończyć i wyburzył niedokończone domy - pisze "Gazeta Wyborcza".

Gazeta przytacza też dane analityków, którzy obliczyli, że w Kalifornii z powodu kryzysu deweloperzy porzucili budowy 250 osiedli.

Więcej w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej".
onet.pl/
(Gazeta Wyborcza, ak/11.05.2009, godz. 08:10)

Polacy mają 12,9 mld zł długu na kartach kredytowych

Polacy mają 12,9 mld zł długu na kartach kredytowych
W Polsce przybywa kart kredytowych, rośnie zadłużenie na nich. Stale zwiększa się odsetek niespłacanych kredytów.
Zapomnijmy o subprimach (ryzykownych kredytach hipotecznych udzielanych przez amerykańskie banki przyp. red.). Teraz głównym problemem dla rynków finansowych w Europie są kredyty konsumenckie i zadłużenie gospodarstw domowych z tytułu kart kredytowych - przekonuje Wouter de Ploey, eskpert firmy doradczej McKinsey.

Jego opinię potwierdza Luke Olbrich, senior menedżer MasterCard Europe.
Zauważamy w europejskich bankach spadek liczby wydawanych kart kredytowych. Banki od Wielkiej Brytanii po Niemcy chcą uniknąć sytuacji, w jakiej znalazły się ich odpowiedniki w USA, gdzie rozluźnienie polityki kredytowej i załamanie gospodarcze skutkowało znacznym wzrostem niespłacanych kredytów na kartach - mówi GP Luke Olbrich
Według danych NBP w Polsce kart kredytowych wciąż przybywa. Na koniec marca było ich już ponad 10 mln, o 20 proc. więcej niż rok wcześniej. Rośnie też zadłużenie Polaków z tytułu kredytów w kartach. Na koniec marca sięgnęło ono już 12,9 mld zł. Wyraźnie jednak widać, że zadłużenie rośnie wolniej niż przed kryzysem. W pierwszych trzech miesiącach tego roku zadłużenie wzrosło o 400 mln zł, podczas gdy w całym 2008 roku o 3,7 mld zł. Pogarsza się za to spłacalność takich kredytów.

Obserwujemy stały wzrost kwoty zaległości i liczby Polaków, którzy spóźniają się z regulowaniem zobowiązań. Mimo zawirowań na rynku finansowym dynamika tego wzrostu nie zwiększyła się - uważa Mariusz Hildebrand prezes Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor.

Według niego przeterminowane zadłużenie na kartach kredytowych wzrosło z 386 mln zł w kwietniu 2008 r. do 534 mln zł w marcu 2009 r. To wzrost o 38 proc.

W USA poziom zadłużania z tytułu kart kredytowych przekracza roczny PKB, w Europie Zachodniej oscyluje wokół 40 proc., a w Polsce ledwie przekracza 1 proc.

Banki w Europie mocno ograniczyły dystrybucję kart kredytowych. Promują karty debetowe i prepaidowe (przedpłacone).

W przypadku kart kredytowych chodzi o pieniądze banków, płacąc kartami debetowymi czy przedpłaconymi klienci wydają własne - tłumaczy Luke Olbrich.



Jacek Iskra
Gazeta Prawna

Polacy mają 12,9 mld zł długu na kartach kredytowych

Polacy mają 12,9 mld zł długu na kartach kredytowych
W Polsce przybywa kart kredytowych, rośnie zadłużenie na nich. Stale zwiększa się odsetek niespłacanych kredytów.
Zapomnijmy o subprimach (ryzykownych kredytach hipotecznych udzielanych przez amerykańskie banki przyp. red.). Teraz głównym problemem dla rynków finansowych w Europie są kredyty konsumenckie i zadłużenie gospodarstw domowych z tytułu kart kredytowych - przekonuje Wouter de Ploey, eskpert firmy doradczej McKinsey.

Jego opinię potwierdza Luke Olbrich, senior menedżer MasterCard Europe.
Zauważamy w europejskich bankach spadek liczby wydawanych kart kredytowych. Banki od Wielkiej Brytanii po Niemcy chcą uniknąć sytuacji, w jakiej znalazły się ich odpowiedniki w USA, gdzie rozluźnienie polityki kredytowej i załamanie gospodarcze skutkowało znacznym wzrostem niespłacanych kredytów na kartach - mówi GP Luke Olbrich
Według danych NBP w Polsce kart kredytowych wciąż przybywa. Na koniec marca było ich już ponad 10 mln, o 20 proc. więcej niż rok wcześniej. Rośnie też zadłużenie Polaków z tytułu kredytów w kartach. Na koniec marca sięgnęło ono już 12,9 mld zł. Wyraźnie jednak widać, że zadłużenie rośnie wolniej niż przed kryzysem. W pierwszych trzech miesiącach tego roku zadłużenie wzrosło o 400 mln zł, podczas gdy w całym 2008 roku o 3,7 mld zł. Pogarsza się za to spłacalność takich kredytów.

Obserwujemy stały wzrost kwoty zaległości i liczby Polaków, którzy spóźniają się z regulowaniem zobowiązań. Mimo zawirowań na rynku finansowym dynamika tego wzrostu nie zwiększyła się - uważa Mariusz Hildebrand prezes Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor.

Według niego przeterminowane zadłużenie na kartach kredytowych wzrosło z 386 mln zł w kwietniu 2008 r. do 534 mln zł w marcu 2009 r. To wzrost o 38 proc.

W USA poziom zadłużania z tytułu kart kredytowych przekracza roczny PKB, w Europie Zachodniej oscyluje wokół 40 proc., a w Polsce ledwie przekracza 1 proc.

Banki w Europie mocno ograniczyły dystrybucję kart kredytowych. Promują karty debetowe i prepaidowe (przedpłacone).

W przypadku kart kredytowych chodzi o pieniądze banków, płacąc kartami debetowymi czy przedpłaconymi klienci wydają własne - tłumaczy Luke Olbrich.



Jacek Iskra
Gazeta Prawna

Banki zmuszają klientów do kupna ubezpieczenia od utraty pracy

Dodatkowe ubezpieczenie od utraty pracy przy przeciętnym kredycie hipotecznym kosztuje około 250 zł miesięcznie. Kredytobiorca, który stracił pracę, może najczęściej liczyć na spłatę rat kredytowych przez rok. Banki w zamian za wykupienie ubezpieczenia gotowe są obniżyć klientowi marżę kredytu.
Kryzys spowodował, że wiele banków do oferty kredytowej dołącza ubezpieczenia od utraty pracy.

W tej chwili takie ubezpieczenia proponuje prawie połowa banków na polskim rynku - mówi Katarzyna Siwek z firmy doradztwa finansowego Expander.

Teoretycznie są to ubezpieczenia dobrowolne, ale w praktyce często zdarza się, że osoba, która chce uzyskać kredyt hipoteczny, musi wykupić ubezpieczenie od utraty pracy.

Jeśli potencjalny kredytobiorca ma u nas mniejszy udział własny w kupowanej nieruchomości niż 20 proc., musi wykupić ubezpieczenie - potwierdza Wojciech Kaczorowski z banku Millennium.

Podobne zasady obowiązują w mBanku i MultiBanku. Doradcy kredytowi potwierdzają, że aby otrzymać w tych bankach pożyczkę koniecznie trzeba wykupić ubezpieczenie od utraty pracy. Czasem bank zgadza się udzielić kredytu bez ubezpieczenia, ale wówczas podnosi np. marżę o 0,5 pkt proc. Oficjalnie ubezpieczenie jest oczywiście dobrowolne.

Ale oznacza dla nas mniejsze ryzyko kredytowe - mówi Wojciech Kaczorowski.

Z jednej strony, rzeczywiście taka polisa zmniejsza ryzyko, ale z drugiej ubezpieczyciel dzieli się z bankiem swoją marżą, więc jest to dla banku dodatkowy dochód - dodaje Wojciech Kwaśniak, były szef nadzoru bankowego.
Kredytobiorcy niechętnie jednak decydują się na dodatkowe ubezpieczenia. Podnosi ono całkowity koszt kredytu.




Nasi klienci rzadko wykupują takie ubezpieczenia. Jeden na 20 decyduje się na ubezpieczenie od utraty pracy - potwierdza Katarzyna Siwek.

Nic dziwnego, bo to ubezpieczenie nie jest tanie. Przy przeciętnym kredycie w wysokości 300 tys. zł kosztuje od 200 do 250 zł miesięcznie. W skali dwóch lat to wydatek rzędu 56 tys. zł. A w niektórych bankach składka pobierana jest z góry, np. w mBanku, gdzie trzeba ją opłacić za dwa lata.
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-05-11 (07:00)

Banki zmuszają klientów do kupna ubezpieczenia od utraty pracy

Dodatkowe ubezpieczenie od utraty pracy przy przeciętnym kredycie hipotecznym kosztuje około 250 zł miesięcznie. Kredytobiorca, który stracił pracę, może najczęściej liczyć na spłatę rat kredytowych przez rok. Banki w zamian za wykupienie ubezpieczenia gotowe są obniżyć klientowi marżę kredytu.
Kryzys spowodował, że wiele banków do oferty kredytowej dołącza ubezpieczenia od utraty pracy.

W tej chwili takie ubezpieczenia proponuje prawie połowa banków na polskim rynku - mówi Katarzyna Siwek z firmy doradztwa finansowego Expander.

Teoretycznie są to ubezpieczenia dobrowolne, ale w praktyce często zdarza się, że osoba, która chce uzyskać kredyt hipoteczny, musi wykupić ubezpieczenie od utraty pracy.

Jeśli potencjalny kredytobiorca ma u nas mniejszy udział własny w kupowanej nieruchomości niż 20 proc., musi wykupić ubezpieczenie - potwierdza Wojciech Kaczorowski z banku Millennium.

Podobne zasady obowiązują w mBanku i MultiBanku. Doradcy kredytowi potwierdzają, że aby otrzymać w tych bankach pożyczkę koniecznie trzeba wykupić ubezpieczenie od utraty pracy. Czasem bank zgadza się udzielić kredytu bez ubezpieczenia, ale wówczas podnosi np. marżę o 0,5 pkt proc. Oficjalnie ubezpieczenie jest oczywiście dobrowolne.

Ale oznacza dla nas mniejsze ryzyko kredytowe - mówi Wojciech Kaczorowski.

Z jednej strony, rzeczywiście taka polisa zmniejsza ryzyko, ale z drugiej ubezpieczyciel dzieli się z bankiem swoją marżą, więc jest to dla banku dodatkowy dochód - dodaje Wojciech Kwaśniak, były szef nadzoru bankowego.
Kredytobiorcy niechętnie jednak decydują się na dodatkowe ubezpieczenia. Podnosi ono całkowity koszt kredytu.




Nasi klienci rzadko wykupują takie ubezpieczenia. Jeden na 20 decyduje się na ubezpieczenie od utraty pracy - potwierdza Katarzyna Siwek.

Nic dziwnego, bo to ubezpieczenie nie jest tanie. Przy przeciętnym kredycie w wysokości 300 tys. zł kosztuje od 200 do 250 zł miesięcznie. W skali dwóch lat to wydatek rzędu 56 tys. zł. A w niektórych bankach składka pobierana jest z góry, np. w mBanku, gdzie trzeba ją opłacić za dwa lata.
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-05-11 (07:00)

Wynajem w Warszawie leży

Pogorszenie sytuacji gospodarczej ma negatywny wpływ na sytuację na rynku nieruchomości. Popyt na powierzchnie biurowe na warszawskim rynku odnotowany w pierwszym kwartale 2009 zmniejszył się znacznie i osiągnął poziom 45.500 mkw. Oznacza to prawie 60% spadek w porównaniu do tego samego okresu w roku 2008 - wynika z raportu rynku powierzchni biurowych firmy CB Richard Ellis.

W pierwszym kwartale 2009 oddano do użytku 86.700 mkw. nowoczesnej powierzchni biurowej, co powiększyło jej całkowite zasoby w Warszawie do 3,07 mln m kw. Sytuację na rynku najmu odzwierciedla wielkość przeciętnej umowy najmu, która uległa obniżeniu do 473 mkw., kiedy w roku 2008 wynosiła średnio 1.167 mkw. - czytamy w raporcie.

- Dalszy rozwój rynku biurowego w Warszawie zależeć będzie w dużej mierze od popytu, który może być niższy w bieżącym roku. Prace budowlane większości planowanych projektów uzależnione są od umów przed-najmu. Z drugiej strony coraz popularniejszy staje się trend podnajmowania powierzchni. Szacujemy, że obecnie około 40.000 mkw. powierzchni jest oferowane na rynku przez aktualnych najemców do podnajmu. - powiedziała Joanna Mroczek, dyrektor działu badań rynku i analiz w firmie CB Richard Ellis.

Współczynnik powierzchni niewynajętych wzrósł w minionym kwartale o 160 punktów bazowych i osiągnął poziom 4,5%. Ten wzrost widoczny był szczególnie w strefie pozacentralnej, gdzie współczynnik pustostanów wyniósł 4,0%, kiedy pod koniec 1. kwartału 2008 kształtował się na poziomie 1,7%.

Stawki wywoławcze czynszów w najlepszych lokalizacjach w Centrum spadły do 25 - 28 EUR/mkw./miesiąc. W pozostałych strefach ceny ustabilizowały się na poziomie 15 - 16.50 EUR/m kw./miesiąc. Czynsze efektywne są około 20% niższe.

Rozwój rynku inwestycyjnego jest wciąż hamowany przez globalny kryzys finansowy. W Warszawie stopy kapitalizacji osiągają poziom 6,75% i przewiduje się, że w przyszłości oscylować będą w granicach 7%.

INTERIA.PL

Wynajem w Warszawie leży

Pogorszenie sytuacji gospodarczej ma negatywny wpływ na sytuację na rynku nieruchomości. Popyt na powierzchnie biurowe na warszawskim rynku odnotowany w pierwszym kwartale 2009 zmniejszył się znacznie i osiągnął poziom 45.500 mkw. Oznacza to prawie 60% spadek w porównaniu do tego samego okresu w roku 2008 - wynika z raportu rynku powierzchni biurowych firmy CB Richard Ellis.

W pierwszym kwartale 2009 oddano do użytku 86.700 mkw. nowoczesnej powierzchni biurowej, co powiększyło jej całkowite zasoby w Warszawie do 3,07 mln m kw. Sytuację na rynku najmu odzwierciedla wielkość przeciętnej umowy najmu, która uległa obniżeniu do 473 mkw., kiedy w roku 2008 wynosiła średnio 1.167 mkw. - czytamy w raporcie.

- Dalszy rozwój rynku biurowego w Warszawie zależeć będzie w dużej mierze od popytu, który może być niższy w bieżącym roku. Prace budowlane większości planowanych projektów uzależnione są od umów przed-najmu. Z drugiej strony coraz popularniejszy staje się trend podnajmowania powierzchni. Szacujemy, że obecnie około 40.000 mkw. powierzchni jest oferowane na rynku przez aktualnych najemców do podnajmu. - powiedziała Joanna Mroczek, dyrektor działu badań rynku i analiz w firmie CB Richard Ellis.

Współczynnik powierzchni niewynajętych wzrósł w minionym kwartale o 160 punktów bazowych i osiągnął poziom 4,5%. Ten wzrost widoczny był szczególnie w strefie pozacentralnej, gdzie współczynnik pustostanów wyniósł 4,0%, kiedy pod koniec 1. kwartału 2008 kształtował się na poziomie 1,7%.

Stawki wywoławcze czynszów w najlepszych lokalizacjach w Centrum spadły do 25 - 28 EUR/mkw./miesiąc. W pozostałych strefach ceny ustabilizowały się na poziomie 15 - 16.50 EUR/m kw./miesiąc. Czynsze efektywne są około 20% niższe.

Rozwój rynku inwestycyjnego jest wciąż hamowany przez globalny kryzys finansowy. W Warszawie stopy kapitalizacji osiągają poziom 6,75% i przewiduje się, że w przyszłości oscylować będą w granicach 7%.

INTERIA.PL

Wartość kredytów w programie "rodzina na swoim" może przekroczyć plan o 20 proc.

BGK spodziewa się, ze wartość kredytów udzielona w ramach programu "rodzina na swoim" może o ok. 20 proc. przekroczyć planowaną kwotę 2,2 mld zł na 2009 rok.
"Kwiecień był kolejnym miesiącem rekordowej liczby preferencyjnych kredytów mieszkaniowych udzielonych w ramach programu Rodzina na swoim. Od początku roku do końca kwietnia udzielono łącznie blisko 6,5 tysiąca kredytów" - napisano w komunikacie. "Na podstawie analiz eksperckich oraz konsultacji pomiędzy Bankiem Gospodarstwa Krajowego, a Ministerstwem Infrastruktury na 2009 r. zaplanowano kwotę 80 mln zł na dopłaty do kredytów w ramach Rodziny na swoim, co według szacunków pozwoli na udzielenie 17,9 tys. kredytów na łączną kwotę 2,2 mld zł. Rosnąca popularność programu pozwala przypuszczać, że plan ten może zostać przekroczony o około 20 procent" - dodano.
interia.pl/PAP

Wartość kredytów w programie "rodzina na swoim" może przekroczyć plan o 20 proc.

BGK spodziewa się, ze wartość kredytów udzielona w ramach programu "rodzina na swoim" może o ok. 20 proc. przekroczyć planowaną kwotę 2,2 mld zł na 2009 rok.
"Kwiecień był kolejnym miesiącem rekordowej liczby preferencyjnych kredytów mieszkaniowych udzielonych w ramach programu Rodzina na swoim. Od początku roku do końca kwietnia udzielono łącznie blisko 6,5 tysiąca kredytów" - napisano w komunikacie. "Na podstawie analiz eksperckich oraz konsultacji pomiędzy Bankiem Gospodarstwa Krajowego, a Ministerstwem Infrastruktury na 2009 r. zaplanowano kwotę 80 mln zł na dopłaty do kredytów w ramach Rodziny na swoim, co według szacunków pozwoli na udzielenie 17,9 tys. kredytów na łączną kwotę 2,2 mld zł. Rosnąca popularność programu pozwala przypuszczać, że plan ten może zostać przekroczony o około 20 procent" - dodano.
interia.pl/PAP

Spadek cen wyhamuje?

Zjawisko ograniczenia nowych inwestycji przez deweloperów może się utrzymać do końca 2010 roku. Już w tym roku spadki cen mieszkań mogą zacząć wyhamowywać - wynika z analizy firmy REAS.

"Deweloperzy wstrzymują rozpoczynanie nowych inwestycji, a rzeczywista skala rozpoczynanych budów jest jeszcze niższa.(...) Zjawisko ograniczania nowych inwestycji utrzyma się co najmniej do końca tego roku, choć bardziej prawdopodobne jest to, że utrzyma się także w 2010 roku. Kluczowe znaczenie będzie miała polityka banków" - napisano w prognozie.

Zdaniem analityków firmy REAS pomimo wzrostu liczby niesprzedanych mieszkań, spada liczba mieszkań w ofercie.

"W konsekwencji spadki cen w miastach o szybko malejącej ofercie zostaną wyhamowane już w 2009 roku, a w 2010 roku liczba mieszkań w ofercie spadnie w większości miast do średniookresowego minimum. Gdy banki powrócą do kredytowania hipotecznego znów zaczniemy kupować "dziury w ziemi", a ceny zaczną szybko rosnąć" - napisano.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Środa, 6 maja (14:29)

Spadek cen wyhamuje?

Zjawisko ograniczenia nowych inwestycji przez deweloperów może się utrzymać do końca 2010 roku. Już w tym roku spadki cen mieszkań mogą zacząć wyhamowywać - wynika z analizy firmy REAS.

"Deweloperzy wstrzymują rozpoczynanie nowych inwestycji, a rzeczywista skala rozpoczynanych budów jest jeszcze niższa.(...) Zjawisko ograniczania nowych inwestycji utrzyma się co najmniej do końca tego roku, choć bardziej prawdopodobne jest to, że utrzyma się także w 2010 roku. Kluczowe znaczenie będzie miała polityka banków" - napisano w prognozie.

Zdaniem analityków firmy REAS pomimo wzrostu liczby niesprzedanych mieszkań, spada liczba mieszkań w ofercie.

"W konsekwencji spadki cen w miastach o szybko malejącej ofercie zostaną wyhamowane już w 2009 roku, a w 2010 roku liczba mieszkań w ofercie spadnie w większości miast do średniookresowego minimum. Gdy banki powrócą do kredytowania hipotecznego znów zaczniemy kupować "dziury w ziemi", a ceny zaczną szybko rosnąć" - napisano.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Środa, 6 maja (14:29)

Wysokie kary zgodne z konstytucją

Nadzwyczajnie podwyższone kary za użytkowanie obiektu budowlanego bez zezwolenia są zgodne z konstytucją - orzekł we wtorek Trybunał Konstytucyjny (TK).

Według ustawy Prawo budowlane, osoba, która użytkuje budynek postawiony bez pozwolenia budowlanego, albo bez uzyskania decyzji o pozwoleniu na jego użytkowanie, musi zapłacić karę. Jest ona dziesięciokrotnie wyższa od kary płaconej w innych przypadkach naruszeń przepisów prawa budowlanego, np. przy zmianie pozwolenia na budowę czy wybudowaniu obiektu niezgodnie z planem zagospodarowania przestrzennego.

Z pytaniem dotyczącym zgodności z konstytucyjną zasadą sprawiedliwości społecznej regulacji nadzwyczajnie zaostrzającej karę za nadużycie budowlane zwrócił się do TK Naczelny Sąd Administracyjny (NSA).

Wątpliwości NSA zrodziły się w związku ze sprawą Danuty i Sławomira P., którzy bez pozwolenia użytkowali ok. 1/3 budynku, o którą to powierzchnię wcześniej go rozbudowali. Wkrótce po stwierdzeniu samowoli otrzymali zresztą decyzję o pozwoleniu na użytkowanie spornej części obiektu. Mimo to karę musieli zapłacić.

W pytaniu do Trybunału NSA zauważył, że kara za samowolę użytkową "stanowi wybitnie surową sankcję za niezastosowanie się przez inwestora, przed podjęciem robót budowlanych, do wymogów prawa".

"Nie jest zrozumiałe, z jakich przyczyn ustawodawca uznał, że samowola użytkowa powinna być dziesięciokrotnie ostrzej traktowana od innego rodzaju naruszeń w procesie inwestycji budowlanych" - podkreślił NSA w pytaniu skierowanym do TK.

Trybunał orzekł, że nadzwyczajnie zaostrzone przepisy Prawa budowlanego, które obciążają osoby użytkujące obiekty budowlane bez zezwolenia, są zgodne z konstytucją (sygn. P 64/07).

"Sankcja pieniężna za użytkowanie budynku bez zezwolenia ma służyć ochronie takich wartości jak bezpieczeństwo ludzi i mienia, zdrowie i życie ludzi, ład przestrzenny czy poszanowanie interesów osób trzecich. Dlatego jej zaostrzenie jest dopuszczalne" - uzasadnił wyrok sędzia sprawozdawca Zbigniew Cieślak.

Zdaniem TK "wysokie kary pozwalają zdyscyplinować każdego inwestora, bez wyjątku, aby wypełniał obowiązek zawiadomienia organu nadzoru budowlanego o zakończeniu budowy oraz aby złożył wniosek o udzielnie pozwolenia na użytkowanie budynku".

źródło informacji: PAP

interia.pl

Wysokie kary zgodne z konstytucją

Nadzwyczajnie podwyższone kary za użytkowanie obiektu budowlanego bez zezwolenia są zgodne z konstytucją - orzekł we wtorek Trybunał Konstytucyjny (TK).

Według ustawy Prawo budowlane, osoba, która użytkuje budynek postawiony bez pozwolenia budowlanego, albo bez uzyskania decyzji o pozwoleniu na jego użytkowanie, musi zapłacić karę. Jest ona dziesięciokrotnie wyższa od kary płaconej w innych przypadkach naruszeń przepisów prawa budowlanego, np. przy zmianie pozwolenia na budowę czy wybudowaniu obiektu niezgodnie z planem zagospodarowania przestrzennego.

Z pytaniem dotyczącym zgodności z konstytucyjną zasadą sprawiedliwości społecznej regulacji nadzwyczajnie zaostrzającej karę za nadużycie budowlane zwrócił się do TK Naczelny Sąd Administracyjny (NSA).

Wątpliwości NSA zrodziły się w związku ze sprawą Danuty i Sławomira P., którzy bez pozwolenia użytkowali ok. 1/3 budynku, o którą to powierzchnię wcześniej go rozbudowali. Wkrótce po stwierdzeniu samowoli otrzymali zresztą decyzję o pozwoleniu na użytkowanie spornej części obiektu. Mimo to karę musieli zapłacić.

W pytaniu do Trybunału NSA zauważył, że kara za samowolę użytkową "stanowi wybitnie surową sankcję za niezastosowanie się przez inwestora, przed podjęciem robót budowlanych, do wymogów prawa".

"Nie jest zrozumiałe, z jakich przyczyn ustawodawca uznał, że samowola użytkowa powinna być dziesięciokrotnie ostrzej traktowana od innego rodzaju naruszeń w procesie inwestycji budowlanych" - podkreślił NSA w pytaniu skierowanym do TK.

Trybunał orzekł, że nadzwyczajnie zaostrzone przepisy Prawa budowlanego, które obciążają osoby użytkujące obiekty budowlane bez zezwolenia, są zgodne z konstytucją (sygn. P 64/07).

"Sankcja pieniężna za użytkowanie budynku bez zezwolenia ma służyć ochronie takich wartości jak bezpieczeństwo ludzi i mienia, zdrowie i życie ludzi, ład przestrzenny czy poszanowanie interesów osób trzecich. Dlatego jej zaostrzenie jest dopuszczalne" - uzasadnił wyrok sędzia sprawozdawca Zbigniew Cieślak.

Zdaniem TK "wysokie kary pozwalają zdyscyplinować każdego inwestora, bez wyjątku, aby wypełniał obowiązek zawiadomienia organu nadzoru budowlanego o zakończeniu budowy oraz aby złożył wniosek o udzielnie pozwolenia na użytkowanie budynku".

źródło informacji: PAP

interia.pl

Pod pełną kontrolą

Coraz więcej domów oddawanych do użytku posiada system o tajemniczo brzmiącej nazwie io-homecontrol. Postaramy się dziś przybliżyć to nowoczesne rozwiązanie.
Gdybyśmy mieli w jednym zdaniu go zdefiniować  to io-homecontrol  jest  ujednoliconym systemem służącym do elektrycznego sterowania urządzeniami różnych producentów. Io-homecontrol to rozwiązanie nowatorskie a jego wdrażanie stale trwa.

Właściwie, co kilka miesięcy słyszymy o tym, że kolejne firmy poszerzają swoje katalogi o produkty z rozwiązaniami io-homecontrol. Na przykład pewna firma będąca liderem w produkcji bram garażowych z sukcesem sprzedaje produkty zintegrowane z systemem io-homecontrol od ponad roku. Inna firma, będąca globalnym liderem w produkcji okien do poddaszy podjęła decyzję o całkowitym wycofaniu innych systemów sterowania elektronicznego niż io-homecontrol.  Co raz więcej naszych, rodzimych polskich firm, dostosowuje swoją produkcję do wprowadzenia systemów io-homecontrol do własnych produktów.

Io-homecontrol to połączenie słów „interoperability" i „home control". Oznacza to integrację produktów połączoną z kontrolą urządzeń domowych. Już dziś na polskim rynku dostępne są produkty, które stwarzają nam realne możliwości samodzielnej konfiguracji systemu domu inteligentnego. System io-homecontrol to prawdziwa rewolucja. Dzięki niemu możemy bez inwestycji w drogie okablowanie i jeszcze droższą jednostkę centralną przeobrazić nasze skromne gniazdko w dom rodem ze Star Treka.

To, co wyróżnia io-homecontrol to komunikacja oparta o dwukierunkowości gwarantująca korzystającym z niej całkowitą a co ważniejsze, niczym nie skrępowaną kontrolę nad wszystkimi urządzeniami posiadanymi w domu. Po każdym zleceniu, system informuje nas o statusie zadania. W praktyce może to wyglądać tak: siedzimy przy grillu w naszym przydomowym ogrodzie a za pomocą prostego pilota możemy sprawdzić czy zamknęliśmy okna z drugiej strony domu.
Komunikacja odbywa się z wykorzystaniem zaszyfrowanej transmisji radiowej, co gwarantuje całkowite bezpieczeństwo komunikacji. Niezawodność komunikacji jest zaś gwarantowana przez pracę na częstotliwościach z zakresu 988-870 MHz. Takie pasmo, umożliwia przestrajanie na kolejną z częstotliwości jeżeli nastąpią jakiekolwiek zakłócenia.
System io-homecontrol jest bardzo prosty w instalacji oraz rozbudowie. Produkty  z  nim zintegrowane automatycznie wykrywają się, więc nie musimy specjalnie martwić się  o sprawne i bezawaryjne działanie.
 
Istotną cechą systemu io-homecontrol jest olbrzymia możliwość programowania własnych parametrów dostosowanych do indywidualnych potrzeb użytkownika. Za pomocą jednego przycisku możemy np. zamknąć cały dom -  wszystkie drzwi, bramy i okna. Po wciśnięciu owego przycisku, potwierdzenie zakończenia czynności wyświetli się na pilocie do zdalnego sterowania.

Kończąc, pamiętajmy, że genialny system io-homecontrol można wykorzystać zarówno w nowo budowanych  nieruchomościach, ale także w istniejących domach, których właściciele chcą podnieść standard swojego życia.

AK

2009-05-06
źródło: wp.p

Pod pełną kontrolą

Coraz więcej domów oddawanych do użytku posiada system o tajemniczo brzmiącej nazwie io-homecontrol. Postaramy się dziś przybliżyć to nowoczesne rozwiązanie.
Gdybyśmy mieli w jednym zdaniu go zdefiniować  to io-homecontrol  jest  ujednoliconym systemem służącym do elektrycznego sterowania urządzeniami różnych producentów. Io-homecontrol to rozwiązanie nowatorskie a jego wdrażanie stale trwa.

Właściwie, co kilka miesięcy słyszymy o tym, że kolejne firmy poszerzają swoje katalogi o produkty z rozwiązaniami io-homecontrol. Na przykład pewna firma będąca liderem w produkcji bram garażowych z sukcesem sprzedaje produkty zintegrowane z systemem io-homecontrol od ponad roku. Inna firma, będąca globalnym liderem w produkcji okien do poddaszy podjęła decyzję o całkowitym wycofaniu innych systemów sterowania elektronicznego niż io-homecontrol.  Co raz więcej naszych, rodzimych polskich firm, dostosowuje swoją produkcję do wprowadzenia systemów io-homecontrol do własnych produktów.

Io-homecontrol to połączenie słów „interoperability" i „home control". Oznacza to integrację produktów połączoną z kontrolą urządzeń domowych. Już dziś na polskim rynku dostępne są produkty, które stwarzają nam realne możliwości samodzielnej konfiguracji systemu domu inteligentnego. System io-homecontrol to prawdziwa rewolucja. Dzięki niemu możemy bez inwestycji w drogie okablowanie i jeszcze droższą jednostkę centralną przeobrazić nasze skromne gniazdko w dom rodem ze Star Treka.

To, co wyróżnia io-homecontrol to komunikacja oparta o dwukierunkowości gwarantująca korzystającym z niej całkowitą a co ważniejsze, niczym nie skrępowaną kontrolę nad wszystkimi urządzeniami posiadanymi w domu. Po każdym zleceniu, system informuje nas o statusie zadania. W praktyce może to wyglądać tak: siedzimy przy grillu w naszym przydomowym ogrodzie a za pomocą prostego pilota możemy sprawdzić czy zamknęliśmy okna z drugiej strony domu.
Komunikacja odbywa się z wykorzystaniem zaszyfrowanej transmisji radiowej, co gwarantuje całkowite bezpieczeństwo komunikacji. Niezawodność komunikacji jest zaś gwarantowana przez pracę na częstotliwościach z zakresu 988-870 MHz. Takie pasmo, umożliwia przestrajanie na kolejną z częstotliwości jeżeli nastąpią jakiekolwiek zakłócenia.
System io-homecontrol jest bardzo prosty w instalacji oraz rozbudowie. Produkty  z  nim zintegrowane automatycznie wykrywają się, więc nie musimy specjalnie martwić się  o sprawne i bezawaryjne działanie.
 
Istotną cechą systemu io-homecontrol jest olbrzymia możliwość programowania własnych parametrów dostosowanych do indywidualnych potrzeb użytkownika. Za pomocą jednego przycisku możemy np. zamknąć cały dom -  wszystkie drzwi, bramy i okna. Po wciśnięciu owego przycisku, potwierdzenie zakończenia czynności wyświetli się na pilocie do zdalnego sterowania.

Kończąc, pamiętajmy, że genialny system io-homecontrol można wykorzystać zarówno w nowo budowanych  nieruchomościach, ale także w istniejących domach, których właściciele chcą podnieść standard swojego życia.

AK

2009-05-06
źródło: wp.p

Rachunki za energię elektryczną mniejsze nawet o 8%. Ale nie dla wszystkich

Zarząd poznańskiej Enei zadeklarował obniżkę cen energii elektrycznej dla przedsiębiorstw od czerwca, średnio o 4 proc., informuje "Parkiet".
Małe i średnie firmy będą mogły dzięki temu zaoszczędzić na rachunkach za prąd nawet 8 proc., wylicza gazeta giełdy.

Enea poszła w ślady Polskiej Grupy Energetycznej oraz Vattenfall. Decyzji o obniżce nie podjęła jeszcze tylko gdańska Energa.

Mimo że ceny prądu dla przemysłu zaczynają spadać, Enea chciałaby podnieść stawki dla gospodarstw domowych. Z wypowiedzi prezesa Urzędu Regulacji Energetyki wynika, że szanse na to są nikłe.
onet.pl/(PAP, tm/07.05.2009)

Rachunki za energię elektryczną mniejsze nawet o 8%. Ale nie dla wszystkich

Zarząd poznańskiej Enei zadeklarował obniżkę cen energii elektrycznej dla przedsiębiorstw od czerwca, średnio o 4 proc., informuje "Parkiet".
Małe i średnie firmy będą mogły dzięki temu zaoszczędzić na rachunkach za prąd nawet 8 proc., wylicza gazeta giełdy.

Enea poszła w ślady Polskiej Grupy Energetycznej oraz Vattenfall. Decyzji o obniżce nie podjęła jeszcze tylko gdańska Energa.

Mimo że ceny prądu dla przemysłu zaczynają spadać, Enea chciałaby podnieść stawki dla gospodarstw domowych. Z wypowiedzi prezesa Urzędu Regulacji Energetyki wynika, że szanse na to są nikłe.
onet.pl/(PAP, tm/07.05.2009)

W maju złoty nabierze krzepy

Aż 10 z 12 ankietowanych przez "Puls Biznesu" specjalistów przewiduje, że w tym miesiącu czeka nas wzmocnienie złotego.
Średnia, wyciągnięta z ich prognoz, wskazuje że w końcu maja za euro powinniśmy płacić 4,32 zł, za dolara 3,21 zł, a szwajcarski frank będzie kosztował 2,85 zł.

Maksymalna cena euro, określona przez największego pesymistę, to 4,50 zł. Minimalna - szacowana przez optymistę - 4,24 zł. Odpowiednio za dolara: 3,45 zł - 3,12 zł. "Widełki" dla franka, to 2,93 zł - 2,78 zł.
wp.pl/

PAP (01:20)

W maju złoty nabierze krzepy

Aż 10 z 12 ankietowanych przez "Puls Biznesu" specjalistów przewiduje, że w tym miesiącu czeka nas wzmocnienie złotego.
Średnia, wyciągnięta z ich prognoz, wskazuje że w końcu maja za euro powinniśmy płacić 4,32 zł, za dolara 3,21 zł, a szwajcarski frank będzie kosztował 2,85 zł.

Maksymalna cena euro, określona przez największego pesymistę, to 4,50 zł. Minimalna - szacowana przez optymistę - 4,24 zł. Odpowiednio za dolara: 3,45 zł - 3,12 zł. "Widełki" dla franka, to 2,93 zł - 2,78 zł.
wp.pl/

PAP (01:20)

Ceny materiałów budowlanych spadły w ciągu roku nawet o 30 proc.

Najbardziej tanieją materiały wykorzystywane przy rozpoczynaniu inwestycji. Pustaki ceramiczne staniały w ostatnim roku o 30 proc.
W porównaniu z ubiegłym rokiem najbardziej staniały materiały wykorzystywane przy budowie ścian. Ceny cegieł ceramicznych spadły o ok. 30 proc. wynika z danych PSB na koniec I kwartału 2009 r. Jeśli jednak porównamy obecne ceny z obowiązującymi dwa lata temu, gdy były najwyższe, to spadły one o ponad połowę. Wiosną 2007 r. Porotherm kosztował ponad 11 zł za sztukę, a obecnie mniej niż 5 zł. Nieco wolniej średnio o 10 proc. tanieje gazobeton. Za cement (dwójkę) w tej chwili zapłacimy ok. 400 zł za tonę co także oznacza bardzo dużą przecenę. Ostatnie 12 miesięcy to również zdecydowany spadek cen stali zbrojeniowej.

Nigdy tak tanio
Tak niskiego poziomu cen nie było od czasu, gdy badamy i podajemy ich ceny na polskim rynku mówi Andrzej Ciepiela z Polskiej Unii Dystrybutorów Stali.

Tańsze są też materiały wykorzystywane do ocieplania budynku. Średnio staniały o prawie 20 proc., ale w wypadku styropianu ten spadek często jest większy.

Mamy mniejszy popyt na materiały potrzebne przy rozpoczynaniu inwestycji i większy na wykończeniowe - mówi Ryszard Kowalski, prezes Związku Pracodawców Producentów Materiałów dla Budownictwa.

Mam przede wszystkim klientów, którzy inwestycje rozpoczęli w ubiegłym roku. Nowych jest mniej - mówi Tomasz Wiśnik, współwłaściciel składu budowlanego To-Masz.

Z danych GUS wynika, że w I kwartale tego roku wydano 44 tys. pozwoleń na budowę, prawie 14 proc. mniej niż przed rokiem. Nie należy jednak utożsamiać wydania pozwoleń z rozpoczęciem inwestycji. Według GUS liczba rozpoczętych nowych inwestycji spadła o ponad 38 proc.

Czas na rabaty

W tym roku mam mniej zamówień o ok. 20 proc., ceny wróciły do poziomu, jaki miałem w hurtowni trzy, cztery lata temu - mówi Roman Wiśnik.

Bardzo często w hurtowniach można uzyskać teraz nawet 20-proc. rabat. Producenci twierdzą, że nie należy już liczyć na dalszy spadek cen.

Marże firm produkujących materiały po obniżkach są już bardzo niskie - mówi Ryszard Kowalski.

Eksperci spodziewają się w najbliższym czasie stabilizacji cen materiałów. Nawet jeśli w końcu pojawi się większy popyt na nie, to dopiero po pewnym czasie przełoży się on na wyższe ceny. Najpierw firmy będą chciały uruchomić niewykorzystane obecnie moce produkcyjne. Tanie są nie tylko materiały, ale też stawki pobierane przez robotników budowlanych są nawet o kilkadziesiąt procent niższe niż przed rokiem.

Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl

Ceny materiałów budowlanych spadły w ciągu roku nawet o 30 proc.

Najbardziej tanieją materiały wykorzystywane przy rozpoczynaniu inwestycji. Pustaki ceramiczne staniały w ostatnim roku o 30 proc.
W porównaniu z ubiegłym rokiem najbardziej staniały materiały wykorzystywane przy budowie ścian. Ceny cegieł ceramicznych spadły o ok. 30 proc. wynika z danych PSB na koniec I kwartału 2009 r. Jeśli jednak porównamy obecne ceny z obowiązującymi dwa lata temu, gdy były najwyższe, to spadły one o ponad połowę. Wiosną 2007 r. Porotherm kosztował ponad 11 zł za sztukę, a obecnie mniej niż 5 zł. Nieco wolniej średnio o 10 proc. tanieje gazobeton. Za cement (dwójkę) w tej chwili zapłacimy ok. 400 zł za tonę co także oznacza bardzo dużą przecenę. Ostatnie 12 miesięcy to również zdecydowany spadek cen stali zbrojeniowej.

Nigdy tak tanio
Tak niskiego poziomu cen nie było od czasu, gdy badamy i podajemy ich ceny na polskim rynku mówi Andrzej Ciepiela z Polskiej Unii Dystrybutorów Stali.

Tańsze są też materiały wykorzystywane do ocieplania budynku. Średnio staniały o prawie 20 proc., ale w wypadku styropianu ten spadek często jest większy.

Mamy mniejszy popyt na materiały potrzebne przy rozpoczynaniu inwestycji i większy na wykończeniowe - mówi Ryszard Kowalski, prezes Związku Pracodawców Producentów Materiałów dla Budownictwa.

Mam przede wszystkim klientów, którzy inwestycje rozpoczęli w ubiegłym roku. Nowych jest mniej - mówi Tomasz Wiśnik, współwłaściciel składu budowlanego To-Masz.

Z danych GUS wynika, że w I kwartale tego roku wydano 44 tys. pozwoleń na budowę, prawie 14 proc. mniej niż przed rokiem. Nie należy jednak utożsamiać wydania pozwoleń z rozpoczęciem inwestycji. Według GUS liczba rozpoczętych nowych inwestycji spadła o ponad 38 proc.

Czas na rabaty

W tym roku mam mniej zamówień o ok. 20 proc., ceny wróciły do poziomu, jaki miałem w hurtowni trzy, cztery lata temu - mówi Roman Wiśnik.

Bardzo często w hurtowniach można uzyskać teraz nawet 20-proc. rabat. Producenci twierdzą, że nie należy już liczyć na dalszy spadek cen.

Marże firm produkujących materiały po obniżkach są już bardzo niskie - mówi Ryszard Kowalski.

Eksperci spodziewają się w najbliższym czasie stabilizacji cen materiałów. Nawet jeśli w końcu pojawi się większy popyt na nie, to dopiero po pewnym czasie przełoży się on na wyższe ceny. Najpierw firmy będą chciały uruchomić niewykorzystane obecnie moce produkcyjne. Tanie są nie tylko materiały, ale też stawki pobierane przez robotników budowlanych są nawet o kilkadziesiąt procent niższe niż przed rokiem.

Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl

Miliardy euro na ratunek polskich dróg

Już w przyszłym miesiącu Europejski Bank Inwestycyjny może przekazać Polsce 7 miliardów złotych na nowe inwestycje drogowe - dowiedziała się "Rzeczpospolita". Pożyczka, która trafi do Krajowego Funduszu Drogowego, pomoże w budowie między innymi 90 kilometrów autostrady A2 z Łodzi do Warszawy oraz 50 kilometrów A4 do granicy z Niemcami.
Fundusze z EBI to nie jedyne środki, jakie państwo zamierza pożyczyć na budowę dróg. Emisję tak zwanych obligacji infrastrukturalnych na kwotę 4 miliardów złotych przygotowuje Bank Gospodarstwa Krajowego. W sumie w Krajowym Funduszu Drogowym może się znaleźć około 11 miliardów złotych, jednak według gazety to wciąż kropla w morzu potrzeb.

"Rzeczpospolita" przypomina, że budżet Głównej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad miał wynieść w tym roku 28 miliardów złotych. Jak na razie drogowcy dostali około 3 miliardów, a w lutym w ramach oszczędności budżetowych wykreślono prawie 10 miliardów na inwestycje drogowe.
Z kolei według eksperta Adriana Furgalskiego, dzisiejsze pożyczki mogą spowodować, że w przyszłości wszystkie pieniądze z Krajowego Funduszu Drogowego będą szły na obsługę długu.
wp.pl/IAR | 07.05.2009 | 01:43

Miliardy euro na ratunek polskich dróg

Już w przyszłym miesiącu Europejski Bank Inwestycyjny może przekazać Polsce 7 miliardów złotych na nowe inwestycje drogowe - dowiedziała się "Rzeczpospolita". Pożyczka, która trafi do Krajowego Funduszu Drogowego, pomoże w budowie między innymi 90 kilometrów autostrady A2 z Łodzi do Warszawy oraz 50 kilometrów A4 do granicy z Niemcami.
Fundusze z EBI to nie jedyne środki, jakie państwo zamierza pożyczyć na budowę dróg. Emisję tak zwanych obligacji infrastrukturalnych na kwotę 4 miliardów złotych przygotowuje Bank Gospodarstwa Krajowego. W sumie w Krajowym Funduszu Drogowym może się znaleźć około 11 miliardów złotych, jednak według gazety to wciąż kropla w morzu potrzeb.

"Rzeczpospolita" przypomina, że budżet Głównej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad miał wynieść w tym roku 28 miliardów złotych. Jak na razie drogowcy dostali około 3 miliardów, a w lutym w ramach oszczędności budżetowych wykreślono prawie 10 miliardów na inwestycje drogowe.
Z kolei według eksperta Adriana Furgalskiego, dzisiejsze pożyczki mogą spowodować, że w przyszłości wszystkie pieniądze z Krajowego Funduszu Drogowego będą szły na obsługę długu.
wp.pl/IAR | 07.05.2009 | 01:43

Mieszkanie na oceanie

To co do tej pory wydawało się utopijną mrzonką wkrótce może nabrać całkiem realnych kształtów. Dzięki milionerom z Doliny Krzemowej powstaje pierwszy prototypowy model gigantycznej, pływającej mieszkalnej platformy oceanicznej.
Seasteading czyli idea osadnictwa morskiego to recepta na całkowitą wolność, uniezależnienie od polityki i ekonomii, oraz zaproszenie kierowane do wszystkich niezadowolonych z życia na lądzie. W tym celu powołano nawet  Seasteading Institute, którego założyciele stawiają sobie za cel stworzenie nowych możliwości dla tych wszystkich, którym znudziło się bycie obywatelem któregokolwiek z państw świata. Chcą zostać obywatelami świata, tworząc stały, niby niezależny naród zamieszkujący morskie osady na sztucznych, pływających platformach.

Pomysły na zagospodarowanie „porzuconych” platform wiertniczych nie są co prawda żadną nowością. Do tej pory nie wykraczały jednak poza szczytną ideą recyklingu tysięcy ton stali. Poza jednym wyjątkiem, kiedy na wodach Morza Północnego u wschodnich wybrzeży Anglii powstało samozwańcze państwo na dawnej platformie przeciwlotniczej. Po wojnie zniszczono większość z nich, a na tej, która uchowała się przed zniszczeniem, emerytowany oficer armii brytyjskiej, Roy Bates postanowił założyć własne państwo – Sealandię.

W 1967 roku założył pierwsze pirackie radio w Wielkiej Brytanii na jednej z istniejących jeszcze wówczas platform na Morzu Północnym. Kiedy brytyjski sąd zakazał jego nadawania, ojciec z synem wpadli na pomysł przeniesienia jej na odleglejszą wyspę. Pomyśleli też, że zaopiekują się niczyją platformą i uczynią z niej swoje państwo, a jego założyciel mianował się wkrótce królem własnej monarchii. Przez jakiś czas mieszkało tam nawet kilkadziesiąt osób. Ostatnio jednak podupadło, a jedynym obywatelem tej wyspy został syn założyciela Sealandii.
Jednak na realizację nowych, futurystycznych wizji wodnych miast zdecydowanie brakowało funduszy i …odwagi. Sytuacja zmieniła się kiedy sprawą zainteresował się  Peter Thiel, miliarder z Doliny Krzemowej, który razem z „mózgiem” tego projektu – Patri Friedmanem (wnukiem Miltona Friedmana, laureata Nobla w dziedzinie ekonomii) postanowili wybudować mieszkalne osiedle na wodach Pacyfiku. Zapowiadają, że pierwszy model powinien wypłynąć z San Francisco na Pacyfik w ciągu trzech lat.

Kolos ważący ponad 1200 ton i wsparty na czterech filarach będzie nieco przypominał platformę wiertniczą. Na „pokładzie” znajdzie się miejsce dla 270 mieszkańców. A ma to być starannie dobrane towarzystwo. Pomysłodawcy wykluczają udział w projekcie nudystów (?!), narkomanów i  członków sekt religijnych.

Na przyszłość zaplanowano budowę całej flotylli takich państw – platform. Na każdym z nich sklepy, biura i transport. Wiadomo, że na prototyp trzeba wyłożyć przynajmniej kilkanaście milionów dolarów. Ile będą dokładnie kosztować już „prawdziwe” miasta – państwa tego na razie nikt nie potrafi oszacować. Twórcy nie kwapią się z wyjaśnieniem jak wyglądać ma  zaopatrywanie mieszkańców we wszystkie artykuły potrzebne do życia. Twierdzą jednak, że państwo będzie samowystarczalne.
2009-05-06
źródło: wp.pl

Mieszkanie na oceanie

To co do tej pory wydawało się utopijną mrzonką wkrótce może nabrać całkiem realnych kształtów. Dzięki milionerom z Doliny Krzemowej powstaje pierwszy prototypowy model gigantycznej, pływającej mieszkalnej platformy oceanicznej.
Seasteading czyli idea osadnictwa morskiego to recepta na całkowitą wolność, uniezależnienie od polityki i ekonomii, oraz zaproszenie kierowane do wszystkich niezadowolonych z życia na lądzie. W tym celu powołano nawet  Seasteading Institute, którego założyciele stawiają sobie za cel stworzenie nowych możliwości dla tych wszystkich, którym znudziło się bycie obywatelem któregokolwiek z państw świata. Chcą zostać obywatelami świata, tworząc stały, niby niezależny naród zamieszkujący morskie osady na sztucznych, pływających platformach.

Pomysły na zagospodarowanie „porzuconych” platform wiertniczych nie są co prawda żadną nowością. Do tej pory nie wykraczały jednak poza szczytną ideą recyklingu tysięcy ton stali. Poza jednym wyjątkiem, kiedy na wodach Morza Północnego u wschodnich wybrzeży Anglii powstało samozwańcze państwo na dawnej platformie przeciwlotniczej. Po wojnie zniszczono większość z nich, a na tej, która uchowała się przed zniszczeniem, emerytowany oficer armii brytyjskiej, Roy Bates postanowił założyć własne państwo – Sealandię.

W 1967 roku założył pierwsze pirackie radio w Wielkiej Brytanii na jednej z istniejących jeszcze wówczas platform na Morzu Północnym. Kiedy brytyjski sąd zakazał jego nadawania, ojciec z synem wpadli na pomysł przeniesienia jej na odleglejszą wyspę. Pomyśleli też, że zaopiekują się niczyją platformą i uczynią z niej swoje państwo, a jego założyciel mianował się wkrótce królem własnej monarchii. Przez jakiś czas mieszkało tam nawet kilkadziesiąt osób. Ostatnio jednak podupadło, a jedynym obywatelem tej wyspy został syn założyciela Sealandii.
Jednak na realizację nowych, futurystycznych wizji wodnych miast zdecydowanie brakowało funduszy i …odwagi. Sytuacja zmieniła się kiedy sprawą zainteresował się  Peter Thiel, miliarder z Doliny Krzemowej, który razem z „mózgiem” tego projektu – Patri Friedmanem (wnukiem Miltona Friedmana, laureata Nobla w dziedzinie ekonomii) postanowili wybudować mieszkalne osiedle na wodach Pacyfiku. Zapowiadają, że pierwszy model powinien wypłynąć z San Francisco na Pacyfik w ciągu trzech lat.

Kolos ważący ponad 1200 ton i wsparty na czterech filarach będzie nieco przypominał platformę wiertniczą. Na „pokładzie” znajdzie się miejsce dla 270 mieszkańców. A ma to być starannie dobrane towarzystwo. Pomysłodawcy wykluczają udział w projekcie nudystów (?!), narkomanów i  członków sekt religijnych.

Na przyszłość zaplanowano budowę całej flotylli takich państw – platform. Na każdym z nich sklepy, biura i transport. Wiadomo, że na prototyp trzeba wyłożyć przynajmniej kilkanaście milionów dolarów. Ile będą dokładnie kosztować już „prawdziwe” miasta – państwa tego na razie nikt nie potrafi oszacować. Twórcy nie kwapią się z wyjaśnieniem jak wyglądać ma  zaopatrywanie mieszkańców we wszystkie artykuły potrzebne do życia. Twierdzą jednak, że państwo będzie samowystarczalne.
2009-05-06
źródło: wp.pl

Komentarz Wynajem.pl: Coraz bliżej klienta

Okres niedawnej hossy (2006-2007r.) pokazał, że nabywców mieszkań nie zawsze traktuje się poważnie. I nie chodzi tutaj o wysokie marże stosowane przez deweloperów, ale o warunki umowy i jakość oddawanych mieszkań.
Okres niedawnej hossy (2006-2007r.) pokazał, że nabywców mieszkań nie zawsze traktuje się poważnie. I nie chodzi tutaj o wysokie marże stosowane przez deweloperów, ale o warunki umowy i jakość oddawanych mieszkań.

Po jednej stronie transakcji są deweloperzy, którzy chcą jak najwięcej zarobić na oferowanym produkcie, po drugiej natomiast klienci, którzy wydali bądź sukcesywnie będą wydawać na własne mieszkanie niemałe pieniądze i chcą w zamian otrzymać porządnej jakości lokum. W wielu przypadkach okazywało się jednak, że klient nie jest równoprawną stroną transakcji.

Deweloper, reprezentujący stronę podażową rynku nieruchomości, pojawił się w Polsce wraz z rozpoczęciem procesu transformacji gospodarki polskiej do modelu rynkowego. Jednak instytucja ta zaczęła się krystalizować wraz z rozwojem gospodarczym, kiedy zaczął się zwiększać popyt na nieruchomości komercyjne i mieszkaniowe. Działalność deweloperska, mimo że dotyczy także rynku obiektów biurowych, handlowych i magazynowych, najbardziej rozwinęła się w segmencie rynku nieruchomości mieszkaniowych i z nim jest najczęściej kojarzona.

Obecnie deweloperzy są drugą, po inwestorach indywidualnych grupą inwestorską pod względem wolumenu oddawanych do użytku lokali mieszkalnych. Oferta mieszkaniowa inwestorów jest coraz bogatsza i obejmuje nie tylko mieszkania oraz domy jednorodzinne w segmencie popularnym,  ale także luksusowe mieszkania i apartamenty o zróżnicowanej powierzchni, standardzie mieszkaniowym i lokalizacji. I chociaż obecna sytuacja wpływa na zmniejszenie aktywności segmentu deweloperskiego, o czym świadczą głośne zapowiedzi inwestorów o wstrzymaniu budów i mniejsza liczba pozwoleń na budowę, to i tak segment deweloperski będzie znaczący na rynku nieruchomości mieszkaniowych. Powinien zatem zadbać o wizerunek, który również jest wartością rynkową, jak i zbudować relacje partnerskie z klientami.

Obecnie deweloperzy są coraz bardziej elastyczni względem klientów. Stosują różnego rodzaju sposoby na przyciągnięcie nabywców mieszkań. Przede wszystkim zwracają uwagę na profesjonalną obsługę klienta, pracując tym samym na dobrą opinię, która w przypadku wyjątkowego produktu, jakim jest mieszkanie, jest niezwykle ważna. Coraz częściej dochodzi do negocjowania cen, propozycji wynajmu z opcją wykupu czy nawet możliwości oddania starego mieszkania w rozliczeniu za nowe. Zdarza się także, że deweloperzy negocjują z bankami preferencyjne warunki kredytowania dla swoich potencjalnych klientów. Zakres usług oferowanych przez firmy deweloperskie coraz bardziej się rozszerza.

Nasz rynek nieruchomości jest dość młody, a deweloperzy uaktywnili się na nim stosunkowo niedawno. To, co działo się na polskim rynku dwa – trzy lata temu, obrazowało jego niedojrzałość. Oby zmiana w podejściu deweloperów do klientów, które obecnie obserwujemy, zapisała się na trwałe, a nie tylko w okresie załamania na rynku nieruchomości.

Małgorzata Kędzierska
Analityk Rynku Nieruchomości
Wynajem.pl

Komentarz Wynajem.pl: Coraz bliżej klienta

Okres niedawnej hossy (2006-2007r.) pokazał, że nabywców mieszkań nie zawsze traktuje się poważnie. I nie chodzi tutaj o wysokie marże stosowane przez deweloperów, ale o warunki umowy i jakość oddawanych mieszkań.
Okres niedawnej hossy (2006-2007r.) pokazał, że nabywców mieszkań nie zawsze traktuje się poważnie. I nie chodzi tutaj o wysokie marże stosowane przez deweloperów, ale o warunki umowy i jakość oddawanych mieszkań.

Po jednej stronie transakcji są deweloperzy, którzy chcą jak najwięcej zarobić na oferowanym produkcie, po drugiej natomiast klienci, którzy wydali bądź sukcesywnie będą wydawać na własne mieszkanie niemałe pieniądze i chcą w zamian otrzymać porządnej jakości lokum. W wielu przypadkach okazywało się jednak, że klient nie jest równoprawną stroną transakcji.

Deweloper, reprezentujący stronę podażową rynku nieruchomości, pojawił się w Polsce wraz z rozpoczęciem procesu transformacji gospodarki polskiej do modelu rynkowego. Jednak instytucja ta zaczęła się krystalizować wraz z rozwojem gospodarczym, kiedy zaczął się zwiększać popyt na nieruchomości komercyjne i mieszkaniowe. Działalność deweloperska, mimo że dotyczy także rynku obiektów biurowych, handlowych i magazynowych, najbardziej rozwinęła się w segmencie rynku nieruchomości mieszkaniowych i z nim jest najczęściej kojarzona.

Obecnie deweloperzy są drugą, po inwestorach indywidualnych grupą inwestorską pod względem wolumenu oddawanych do użytku lokali mieszkalnych. Oferta mieszkaniowa inwestorów jest coraz bogatsza i obejmuje nie tylko mieszkania oraz domy jednorodzinne w segmencie popularnym,  ale także luksusowe mieszkania i apartamenty o zróżnicowanej powierzchni, standardzie mieszkaniowym i lokalizacji. I chociaż obecna sytuacja wpływa na zmniejszenie aktywności segmentu deweloperskiego, o czym świadczą głośne zapowiedzi inwestorów o wstrzymaniu budów i mniejsza liczba pozwoleń na budowę, to i tak segment deweloperski będzie znaczący na rynku nieruchomości mieszkaniowych. Powinien zatem zadbać o wizerunek, który również jest wartością rynkową, jak i zbudować relacje partnerskie z klientami.

Obecnie deweloperzy są coraz bardziej elastyczni względem klientów. Stosują różnego rodzaju sposoby na przyciągnięcie nabywców mieszkań. Przede wszystkim zwracają uwagę na profesjonalną obsługę klienta, pracując tym samym na dobrą opinię, która w przypadku wyjątkowego produktu, jakim jest mieszkanie, jest niezwykle ważna. Coraz częściej dochodzi do negocjowania cen, propozycji wynajmu z opcją wykupu czy nawet możliwości oddania starego mieszkania w rozliczeniu za nowe. Zdarza się także, że deweloperzy negocjują z bankami preferencyjne warunki kredytowania dla swoich potencjalnych klientów. Zakres usług oferowanych przez firmy deweloperskie coraz bardziej się rozszerza.

Nasz rynek nieruchomości jest dość młody, a deweloperzy uaktywnili się na nim stosunkowo niedawno. To, co działo się na polskim rynku dwa – trzy lata temu, obrazowało jego niedojrzałość. Oby zmiana w podejściu deweloperów do klientów, które obecnie obserwujemy, zapisała się na trwałe, a nie tylko w okresie załamania na rynku nieruchomości.

Małgorzata Kędzierska
Analityk Rynku Nieruchomości
Wynajem.pl

Rekordowa Rodzina na swoim. Czy starczy pieniędzy na dopłaty?

W kwietniu rząd przyznał dopłaty do blisko 2300 kredytów o wartości blisko 400 mln zł. Oznacza to dwukrotny wzrost w ciągu minionych dwóch miesięcy. Przy tym tempie dofinansowania, zagwarantowanych pieniędzy zabraknie już w lipcu.
Od początku roku Bank Gospodarstwa Krajowego udzielił wsparcia do 6476 kredytów o łącznej wartości ponad miliarda złotych
To blisko połowa puli przewidzianej na ten rok. - Zaplanowaliśmy rozpatrzenie ponad 17 tysięcy wniosków o dopłaty na sumę 2,2 mld zł - mówi Money.pl Ewa Balicka-Sawiak, rzeczniczka BGK.
Ta kwota, jak ocenia bank, wystarczyłaby na dopłaty co najwyżej do ponad 1400 kredytów miesięcznie do końca roku. Tymczasem  ten limit znacznie przekroczono już w marcu. Przyznano wtedy dopłaty do 2200 kredytów na łączna kwotę 361 mln zł.  W kwietniu padł kolejny rekord: pozytywnie rozpatrzono wnioski o dopłaty do blisko 2300 kredytów, na łączna kwotę blisko 400 mln zł.

źródło: BGK

Zakładając, że zainteresowanie rządowymi dopłatami utrzyma się na dotychczasowym poziomie, to zarezerwowana przez resort infrastruktury suma wyczerpie się już w sierpniu.

Ten scenariusz  jest całkiem realny. Trzeba bowiem liczyć się z tym, że w czasie, gdy wiele banków przykręciło kurek z najpopularniejszymi kredytami we franku, liczba chętnych będzie się jeszcze zwiększać. Tym bardziej że do programu przyłączyło się już 9 banków.

BGK: Pieniądze jeszcze są, martwić się będziemy później

- Na razie nie przewidujemy sytuacji, że w Funduszu Dopłat zabraknie pieniędzy na dopłaty do kredytów mieszkaniowych - zapewnia Money.pl Ewa Balicka-Sawiak.

Co jednak stanie się w sytuacji, gdy pula się wyczerpie? W przypadku wcześniejszego wyczerpania przeznaczonych na ten cel środków BGK może zwrócić się do Ministra Infrastruktury o przeznaczenie dodatkowych pieniędzy z rezerwy budżetowej.

W ostateczności BGK jest zobowiązany do końca roku realizować dopłaty ze środków własnych. Wtedy minister infrastruktury zwróci mu wypłaconą kwotę wraz z odsetkami.

Skąd kolejny rekord?

Popularność dopłat z BGK, wynika przede wszystkim ze  zmiany ustawy regulującej zasady programu Rodzina na swoim.

Nowelizacja z początku roku zezwala na przystąpienie do kredytu osób z najbliższej rodziny kredytobiorcy, co zwiększa jego zdolność kredytową. Zmienił się także mnożnik stosowany do ustalenia limitu ceny jednego metra kwadratowego nieruchomości, która miałaby zostać kredytowana. Wzrósł on z 1,3 do 1,4, co zwiększyło liczbę nieruchomości, która kwalifikuje się do programu.

Przede wszystkim jednak dodatkowymi impulsami stymulującymi wzrost zainteresowania kredytami z dopłatą jest spadek cen nieruchomości.

Zestawienie średnich cen za mkw nieruchomości (03 2009 r) w największych miastach Polski z limitami cen w ramach programu Rodzina na swoim
Miasto Średnia cena mieszkania/domu(zł/m kw) Limit cen(zł/m kw)
Białystok 4400 4309
Bydgoszcz 4100 5443
Gdańsk 6400 5235
Katowice 4000 5088
Kraków 7200 4979
Lublin 5000 4226
Łódź 4200 5017
Olsztyn 4800 5328
Opole 4100 4672
Poznań 5700 6335
Rzeszów 4500 4204
Szczecin 4900 4652
Warszawa 9100 7142
Wrocław 6700 5679

źródło: BGK, Open Finance

Wprawdzie w największych miastach, średnia cena metra kwadratowego wciąż jest wyższa od wyznaczonych limitów, to jednak na rynek trafia coraz więcej mieszkań, które kwalifikują się do dopłat. Najwięcej dopłat przyznano w województwie śląskim, program najmniej popularny jest w Podlaskiem.

źródło:BGK

Z szacunków Open Finance wynika, iż cena metra kwadratowego w najtańszych mieszkaniach może być niższa od średniej nawet o 30-40 proc, dotyczy to głównie lokali oferowanych na rynku wtórnym. Przykładowo we Wrocławiu można kupić mieszkanie już od 5 400 zł za metr kwadratowy, w Gdańsku już od 4 800 zł za metr kwadratowy, a w Szczecinie od 3 900 zł.

- Z kredytów z dopłatą korzystają przede wszystkim kupujący na rynku wtórnym, to 65 proc. wszystkich uczestników programu - potwierdza Ewa Balicka-Sawiak, z BGK. Na rynku pierwotnym z kredytów skorzystało 10 proc., zaś z dopłat do budowy domu jednorodzinnego 25 proc. kredytobiorców. Przeciętna powierzchnia mieszkania kupionego z dopłatą do kredytu to 51 metrów kwadratowych, domu nie przekracza 106 metrów. Średnia kwota kredytu nie przekracza 140 tys zł.
Rekordowa Rodzina na swoim. Czy starczy pieniędzy na dopłaty?

Rekordowa Rodzina na swoim. Czy starczy pieniędzy na dopłaty?

W kwietniu rząd przyznał dopłaty do blisko 2300 kredytów o wartości blisko 400 mln zł. Oznacza to dwukrotny wzrost w ciągu minionych dwóch miesięcy. Przy tym tempie dofinansowania, zagwarantowanych pieniędzy zabraknie już w lipcu.
Od początku roku Bank Gospodarstwa Krajowego udzielił wsparcia do 6476 kredytów o łącznej wartości ponad miliarda złotych
To blisko połowa puli przewidzianej na ten rok. - Zaplanowaliśmy rozpatrzenie ponad 17 tysięcy wniosków o dopłaty na sumę 2,2 mld zł - mówi Money.pl Ewa Balicka-Sawiak, rzeczniczka BGK.
Ta kwota, jak ocenia bank, wystarczyłaby na dopłaty co najwyżej do ponad 1400 kredytów miesięcznie do końca roku. Tymczasem  ten limit znacznie przekroczono już w marcu. Przyznano wtedy dopłaty do 2200 kredytów na łączna kwotę 361 mln zł.  W kwietniu padł kolejny rekord: pozytywnie rozpatrzono wnioski o dopłaty do blisko 2300 kredytów, na łączna kwotę blisko 400 mln zł.

źródło: BGK

Zakładając, że zainteresowanie rządowymi dopłatami utrzyma się na dotychczasowym poziomie, to zarezerwowana przez resort infrastruktury suma wyczerpie się już w sierpniu.

Ten scenariusz  jest całkiem realny. Trzeba bowiem liczyć się z tym, że w czasie, gdy wiele banków przykręciło kurek z najpopularniejszymi kredytami we franku, liczba chętnych będzie się jeszcze zwiększać. Tym bardziej że do programu przyłączyło się już 9 banków.

BGK: Pieniądze jeszcze są, martwić się będziemy później

- Na razie nie przewidujemy sytuacji, że w Funduszu Dopłat zabraknie pieniędzy na dopłaty do kredytów mieszkaniowych - zapewnia Money.pl Ewa Balicka-Sawiak.

Co jednak stanie się w sytuacji, gdy pula się wyczerpie? W przypadku wcześniejszego wyczerpania przeznaczonych na ten cel środków BGK może zwrócić się do Ministra Infrastruktury o przeznaczenie dodatkowych pieniędzy z rezerwy budżetowej.

W ostateczności BGK jest zobowiązany do końca roku realizować dopłaty ze środków własnych. Wtedy minister infrastruktury zwróci mu wypłaconą kwotę wraz z odsetkami.

Skąd kolejny rekord?

Popularność dopłat z BGK, wynika przede wszystkim ze  zmiany ustawy regulującej zasady programu Rodzina na swoim.

Nowelizacja z początku roku zezwala na przystąpienie do kredytu osób z najbliższej rodziny kredytobiorcy, co zwiększa jego zdolność kredytową. Zmienił się także mnożnik stosowany do ustalenia limitu ceny jednego metra kwadratowego nieruchomości, która miałaby zostać kredytowana. Wzrósł on z 1,3 do 1,4, co zwiększyło liczbę nieruchomości, która kwalifikuje się do programu.

Przede wszystkim jednak dodatkowymi impulsami stymulującymi wzrost zainteresowania kredytami z dopłatą jest spadek cen nieruchomości.

Zestawienie średnich cen za mkw nieruchomości (03 2009 r) w największych miastach Polski z limitami cen w ramach programu Rodzina na swoim
Miasto Średnia cena mieszkania/domu(zł/m kw) Limit cen(zł/m kw)
Białystok 4400 4309
Bydgoszcz 4100 5443
Gdańsk 6400 5235
Katowice 4000 5088
Kraków 7200 4979
Lublin 5000 4226
Łódź 4200 5017
Olsztyn 4800 5328
Opole 4100 4672
Poznań 5700 6335
Rzeszów 4500 4204
Szczecin 4900 4652
Warszawa 9100 7142
Wrocław 6700 5679

źródło: BGK, Open Finance

Wprawdzie w największych miastach, średnia cena metra kwadratowego wciąż jest wyższa od wyznaczonych limitów, to jednak na rynek trafia coraz więcej mieszkań, które kwalifikują się do dopłat. Najwięcej dopłat przyznano w województwie śląskim, program najmniej popularny jest w Podlaskiem.

źródło:BGK

Z szacunków Open Finance wynika, iż cena metra kwadratowego w najtańszych mieszkaniach może być niższa od średniej nawet o 30-40 proc, dotyczy to głównie lokali oferowanych na rynku wtórnym. Przykładowo we Wrocławiu można kupić mieszkanie już od 5 400 zł za metr kwadratowy, w Gdańsku już od 4 800 zł za metr kwadratowy, a w Szczecinie od 3 900 zł.

- Z kredytów z dopłatą korzystają przede wszystkim kupujący na rynku wtórnym, to 65 proc. wszystkich uczestników programu - potwierdza Ewa Balicka-Sawiak, z BGK. Na rynku pierwotnym z kredytów skorzystało 10 proc., zaś z dopłat do budowy domu jednorodzinnego 25 proc. kredytobiorców. Przeciętna powierzchnia mieszkania kupionego z dopłatą do kredytu to 51 metrów kwadratowych, domu nie przekracza 106 metrów. Średnia kwota kredytu nie przekracza 140 tys zł.
Rekordowa Rodzina na swoim. Czy starczy pieniędzy na dopłaty?

Koniec boomu w Emiratach. Bańka pęka z hukiem

To już prawdziwy krach. Tylko w I kwartale tego roku ceny nieruchomości w Dubaju spadły aż o 41 proc.

Serwis BBC powołuje się na dane z raportu międzynarodowej firmy doradczej Colliers International. Wynika z nich, że światowy kryzys zakończył obserwowany w ostatnich latach szał zakupów nieruchomości w Dubaju.

Z opracowania wynika, że w I kwartale tego roku ceny nieruchomości spadły aż o 41 proc. To sporo więcej niż w ostatnim kwartale 2008 roku, gdy nieruchomości potaniały o 8 proc.

Ceny lecą w dół, bo z rynku masowo wycofują się spekulanci. Czyli inwestorzy, którzy kupowali nieruchomości z nadzieją na szybki zysk.

Eksperci Colliers spodziewają się dalszego spadku cen. Nie prognozują jednak jego głębokości.

(MM)
Koniec boomu w Emiratach. Bańka pęka z hukiem

Koniec boomu w Emiratach. Bańka pęka z hukiem

To już prawdziwy krach. Tylko w I kwartale tego roku ceny nieruchomości w Dubaju spadły aż o 41 proc.

Serwis BBC powołuje się na dane z raportu międzynarodowej firmy doradczej Colliers International. Wynika z nich, że światowy kryzys zakończył obserwowany w ostatnich latach szał zakupów nieruchomości w Dubaju.

Z opracowania wynika, że w I kwartale tego roku ceny nieruchomości spadły aż o 41 proc. To sporo więcej niż w ostatnim kwartale 2008 roku, gdy nieruchomości potaniały o 8 proc.

Ceny lecą w dół, bo z rynku masowo wycofują się spekulanci. Czyli inwestorzy, którzy kupowali nieruchomości z nadzieją na szybki zysk.

Eksperci Colliers spodziewają się dalszego spadku cen. Nie prognozują jednak jego głębokości.

(MM)
Koniec boomu w Emiratach. Bańka pęka z hukiem

Bez zezwoleń dla obywateli UE

Od 1 maja obywatele państw członkowskich UE mogą nabywać bez zezwolenia tzw. drugie domy na terytorium Polski.

Zdaniem Marka Szymanka, radcy prawnego z Kancelarii Grynhoff Woźny Maliński, oznacza to możliwość nabycia przez cudzoziemca nieruchomości przeznaczonych pod budownictwo mieszkaniowe albo o charakterze rekreacyjno-wypoczynkowym, nawet jeżeli nie zamierza on ich stale użytkować.

- O tym, które nieruchomości spełniają wymienione warunki, decydują: postanowienia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, decyzje o warunkach zabudowy lub ewidencja gruntów - mówi Marek Szymanek.

- Polska jest bez wątpienia atrakcyjnym terenem inwestycyjnym ze względu na wciąż jeszcze niewygórowane ceny gruntów. Za równowartość apartamentu w dużym mieście można nabyć sporą działkę budowlaną w innej części kraju. W związku z upływem okresu przejściowego nie spodziewałbym się jednak gwałtownego wykupu wspomnianych nieruchomości - przyznaje Szymanek.

Zniesienie konieczności uzyskania zezwoleń na nabycie drugiego domu w Polsce nie eliminuje wszelkich barier w nabywaniu nieruchomości przez obywateli krajów Europejskiego Obszaru Gospodarczego.

- W dalszym ciągu o zezwolenie muszą ubiegać się osoby fizyczne i prawne zamierzające nabyć nieruchomości o charakterze rolnym lub leśnym. Powyższe ograniczenie obowiązuje przez 12 lat od wejścia Polski do Unii Europejskiej. Ponadto w dalszym ciągu pozostaje w mocy warunek uzyskania pozwoleń przez cudzoziemców niepochodzących z krajów EOG - twierdzi Mariusz Zając, prawnik w zespole obrotu nieruchomościami WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr.

Katarzyna Żaczkiewicz

Gazeta Prawna

Bez zezwoleń dla obywateli UE

Od 1 maja obywatele państw członkowskich UE mogą nabywać bez zezwolenia tzw. drugie domy na terytorium Polski.

Zdaniem Marka Szymanka, radcy prawnego z Kancelarii Grynhoff Woźny Maliński, oznacza to możliwość nabycia przez cudzoziemca nieruchomości przeznaczonych pod budownictwo mieszkaniowe albo o charakterze rekreacyjno-wypoczynkowym, nawet jeżeli nie zamierza on ich stale użytkować.

- O tym, które nieruchomości spełniają wymienione warunki, decydują: postanowienia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, decyzje o warunkach zabudowy lub ewidencja gruntów - mówi Marek Szymanek.

- Polska jest bez wątpienia atrakcyjnym terenem inwestycyjnym ze względu na wciąż jeszcze niewygórowane ceny gruntów. Za równowartość apartamentu w dużym mieście można nabyć sporą działkę budowlaną w innej części kraju. W związku z upływem okresu przejściowego nie spodziewałbym się jednak gwałtownego wykupu wspomnianych nieruchomości - przyznaje Szymanek.

Zniesienie konieczności uzyskania zezwoleń na nabycie drugiego domu w Polsce nie eliminuje wszelkich barier w nabywaniu nieruchomości przez obywateli krajów Europejskiego Obszaru Gospodarczego.

- W dalszym ciągu o zezwolenie muszą ubiegać się osoby fizyczne i prawne zamierzające nabyć nieruchomości o charakterze rolnym lub leśnym. Powyższe ograniczenie obowiązuje przez 12 lat od wejścia Polski do Unii Europejskiej. Ponadto w dalszym ciągu pozostaje w mocy warunek uzyskania pozwoleń przez cudzoziemców niepochodzących z krajów EOG - twierdzi Mariusz Zając, prawnik w zespole obrotu nieruchomościami WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr.

Katarzyna Żaczkiewicz

Gazeta Prawna

Grunty nadal drogie

Ziemia z Agencji Nieruchomości Rolnych jest nadal droga. Jej cena w I kwartale br. spadła jednak kwartał do kwartału o 2 proc.

Jak poinformowała ANR, średnia cena jednego hektara państwowych gruntów w I kwartale bieżącego roku wyniosła 13660 zł. W porównaniu z IV kwartałem 2008 roku jest ona niższa o 256 zł. Porównując natomiast aktualne ceny z cenami I kwartału 2008 roku zauważa się wzrost o 16 proc.

Prezes ANR Tomasz Nawrocki tłumaczy rosnące ceny ziemi mniejszą ilością dobrej jakości gruntów przeznaczonych do sprzedaży. Twierdzi, że ziemia będzie nadal drożeć, ale w wolniejszym tempie niż w poprzednich latach. Mimo to zachęca do kupowania ziemi. Argumentem za nabywaniem nowych gruntów - według Nawrockiego - mogą być kredyty udzielane na ten cel przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Podkresla jednak, że będą one udzielane tylko do końca 2009 roku.

Jak wynika z najnowszych danych, najdroższa ziemia była w województwach: śląskim, kujawsko-pomorskim oraz wielkopolskim, gdzie ceny wynosiły od 23 tys. zł/ha do 20,5 tys.zł/ha. Najniższe ceny natomiast były w województwie lubelskim i lubuskim. Tam ceny spadły do poziomu poniżej 11 tys. zł/ha.

Najdroższe z banku ziemi ANR okazały się małe nieruchomości. Cena gruntów do 1 ha wyniosła 17559 zł. Większe nieruchomości kosztowały od 10 do 14 tys. zł za hektar.

Tomasz Nawrocki poinformował, że Agencja sprzedała porównywalne ilości gruntów co rok wcześniej. Teraz ANR zarządza 2,33 mln ha ziemi. Do rozdysponowania pozostaje 328 tys. ha.

opr. Anna Zając

źródło informacji: PAP

interia.pl

Grunty nadal drogie

Ziemia z Agencji Nieruchomości Rolnych jest nadal droga. Jej cena w I kwartale br. spadła jednak kwartał do kwartału o 2 proc.

Jak poinformowała ANR, średnia cena jednego hektara państwowych gruntów w I kwartale bieżącego roku wyniosła 13660 zł. W porównaniu z IV kwartałem 2008 roku jest ona niższa o 256 zł. Porównując natomiast aktualne ceny z cenami I kwartału 2008 roku zauważa się wzrost o 16 proc.

Prezes ANR Tomasz Nawrocki tłumaczy rosnące ceny ziemi mniejszą ilością dobrej jakości gruntów przeznaczonych do sprzedaży. Twierdzi, że ziemia będzie nadal drożeć, ale w wolniejszym tempie niż w poprzednich latach. Mimo to zachęca do kupowania ziemi. Argumentem za nabywaniem nowych gruntów - według Nawrockiego - mogą być kredyty udzielane na ten cel przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Podkresla jednak, że będą one udzielane tylko do końca 2009 roku.

Jak wynika z najnowszych danych, najdroższa ziemia była w województwach: śląskim, kujawsko-pomorskim oraz wielkopolskim, gdzie ceny wynosiły od 23 tys. zł/ha do 20,5 tys.zł/ha. Najniższe ceny natomiast były w województwie lubelskim i lubuskim. Tam ceny spadły do poziomu poniżej 11 tys. zł/ha.

Najdroższe z banku ziemi ANR okazały się małe nieruchomości. Cena gruntów do 1 ha wyniosła 17559 zł. Większe nieruchomości kosztowały od 10 do 14 tys. zł za hektar.

Tomasz Nawrocki poinformował, że Agencja sprzedała porównywalne ilości gruntów co rok wcześniej. Teraz ANR zarządza 2,33 mln ha ziemi. Do rozdysponowania pozostaje 328 tys. ha.

opr. Anna Zając

źródło informacji: PAP

interia.pl

Złoty jest niedowartościowany

Złoty jest niedowartościowany o około 10 proc. i powinien się umacniać w kierunku 4 zł/euro - powiedział w TVN CNBC członek Rady Polityki Pieniężnej Marian Noga.
"Fundamentalny kurs nie jest na poziomie 4,4 zł/euro, ale gdzieś w okolicach 4 zł/euro. (...) Jestem przekonany, że w dłuższym okresie powinniśmy zmierzać w kierunku kursu równowagi" - powiedział. Noga powiedział, że kwiecień jest ostatnim miesiącem kiedy inflacja wzrosła. MF szacuje, że inflacja w kwietniu wyniosła 3,9 proc.
"Teraz inflacja powinna spadać, by w sierpniu osiągnąć 2,5 proc., a potem wzrastać do 3-3,1 proc., by w I kwartale 2010 roku powrócić i trwale utrzymać się w celu" - powiedział.

Złoty jest niedowartościowany, jednak słabsza waluta ma także swoje zalety - wcześniej przedstawiał wiceminister finansów Ludwik Kotecki.Złoty jest dziś niedowartościowany. Z naszych szacunków wynika, że 10 proc. deprecjacja w krótkim okresie skutkuje 0,4 proc. wyższym wzrostem PKB - powiedział w środę na konferencji wiceminister. Ocenił także, że słabsza waluta ma również pozytywne strony. Relatywnie słaby złoty pomaga poradzić sobie z kryzysem - dodał.Zdaniem analityków słaby złoty wzmacnia nasz eksport, na co wskazują dane bilansu handlu zagranicznego opublikowane przez NBP.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Złoty jest niedowartościowany

Złoty jest niedowartościowany o około 10 proc. i powinien się umacniać w kierunku 4 zł/euro - powiedział w TVN CNBC członek Rady Polityki Pieniężnej Marian Noga.
"Fundamentalny kurs nie jest na poziomie 4,4 zł/euro, ale gdzieś w okolicach 4 zł/euro. (...) Jestem przekonany, że w dłuższym okresie powinniśmy zmierzać w kierunku kursu równowagi" - powiedział. Noga powiedział, że kwiecień jest ostatnim miesiącem kiedy inflacja wzrosła. MF szacuje, że inflacja w kwietniu wyniosła 3,9 proc.
"Teraz inflacja powinna spadać, by w sierpniu osiągnąć 2,5 proc., a potem wzrastać do 3-3,1 proc., by w I kwartale 2010 roku powrócić i trwale utrzymać się w celu" - powiedział.

Złoty jest niedowartościowany, jednak słabsza waluta ma także swoje zalety - wcześniej przedstawiał wiceminister finansów Ludwik Kotecki.Złoty jest dziś niedowartościowany. Z naszych szacunków wynika, że 10 proc. deprecjacja w krótkim okresie skutkuje 0,4 proc. wyższym wzrostem PKB - powiedział w środę na konferencji wiceminister. Ocenił także, że słabsza waluta ma również pozytywne strony. Relatywnie słaby złoty pomaga poradzić sobie z kryzysem - dodał.Zdaniem analityków słaby złoty wzmacnia nasz eksport, na co wskazują dane bilansu handlu zagranicznego opublikowane przez NBP.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Trend, na którym można zarobić

Dbanie o klimat Ziemi to nie tylko moda, to także ogromne pieniądze i możliwe zyski. Jak zwykle w takich przypadkach zalecana jest jednak daleko idąca ostrożność i rozwaga.

Ekologia jest modna. Mówimy o segregacji śmieci, korzystamy z wielorazowych toreb na zakupy, a myjąc zęby zakręcamy kran. Do tego pilnujemy, by wyłączać telewizor z trybu stand-by, nie otwierać okna przy włączonej klimatyzacji, a jak kupujemy lodówkę to obowiązkowo klasy energetycznej A++. Wspierają nas w tych działaniach światowe gwiazdy, m.in. Leonardo DiCaprio, Robert Redford, Cate Blanchett i Brad Pitt, które nie kryją się ze swoim eko-stylem życia. Najważniejszym zyskiem z takich działań są czysta woda, świeże powietrze i zielone lasy. Ale okazuje się, że na tym trendzie można też zarabiać realne pieniądze.

Unia Europejska promuje swój pomysł 3 x 20 proc. - chodzi o ograniczenie zużycia energii i emisji dwutlenku węgla oraz zwiększenie udziału odnawialnych źródeł energii w jej produkcji. Wszystko to o 20 proc. i do 2020 roku. W całej Polsce pojawiają się więc wiatraki, a firmy je budujące już liczą przyszłe zyski. Spółka Wolin North zamierza kosztem 125 mln zł wybudować na terenie gminy Wolin największą elektrownię wiatrową w Polsce. Farma składać ma się z 15 turbin wiatrowych, każda o mocy 2 MW.

Zabawa tylko dla bogatych

A szary Kowalski? Najprościej byłoby mu po prostu, mając kawałek wolnej ziemi i odpowiednie warunki wiatrowe, zbudować wiatrak. Nie jest to jednak takie łatwe. Pomijając kwestie biurokratyczne przeszkodą są naturalnie pieniądze. Postawienie nowoczesnego wiatraka o mocy 1,5 MW to koszt ok. 10 mln złotych. To sprawia, że jest to zabawa tylko dla najzamożniejszych i nie zmieniają tego nawet spore dopłaty unijne. Owszem, za kilkadziesiąt tysięcy złotych można sobie zbudować niewielki własny wiatrak, zasilający gospodarstwo domowe. Wymaga to jednak pewnej wiedzy i umiejętności.

Czemu więc nie kupować akcji firm zajmujących się zieloną energią i czerpać z ich zysków? Niestety, w tym przypadku też mamy ograniczone pole działania, bo na GPW dostępna jest właściwie tylko jedna spółka z tego sektora - Polish Energy Partners. Pozostają więc inne instrumenty finansowe, takie jak fundusze inwestycyjne czy produkty strukturyzowane.

To inwestycje zaliczane do grupy SRI (Socially Responsible Investing), obejmującej oprócz ochrony klimatu, inwestowanie wykluczające spółki powiązane z przemysłem zbrojeniowym, tytoniowym i naftowym. Na polskim rynku jest dostępnych kilka funduszy z tej kategorii. Zaliczamy do nich m.in.: Allianz Global EcoTrends, DWS Zmian Klimatycznych, Black Rock New Energy, Fortis L Fix Zielony Bonus, Fortis L Fix Hossa Plus i ISF Global Climate Change Equity Schroders.

Uważaj, w co inwestujesz

Trzeba jednak pamiętać, że sektor zielonej energii jest nadal mało płynny i fundusze często mają mocny poszerzony horyzont inwestycyjny. Bo jak inaczej nazwać taki zapis w statusie: "fundusz inwestuje w akcje spółek międzynarodowych, których działalność chociaż w części związana jest z sektorami energii odnawialnej, kontrolą zanieczyszczeń środowiska naturalnego oraz czystej wody"? Chodzi oczywiście o zwrot "chociaż w części". Możliwości interpretacyjne są bardzo duże, nie wynikają jednak ze złej woli twórców funduszy, a raczej z ograniczonych możliwości inwestowania w firmy, których działalność rzeczywiście opiera się na ochronie klimatu.

Możliwość zarabiania na ekologii dają także tzw. produkty strukturyzowane. To inwestycje najczęściej posiadające pełną gwarancję kapitału (nominalnie nie można na nich stracić), które dają szansę na zysk zależny od zmian ceny danego aktywa. Zachodnie banki inwestycyjne przygotowują specjalne indeksy skupiające spółki z sektora energii odnawialnej, na których to na całym świecie można budować produkty dla inwestorów.

Do wyboru do koloru

Szybko rozwijający się w Polsce rynek produktów strukturyzowanych nie mógł przejść obok ekologii obojętnie. Pieniądze inwestorów są najczęściej lokowane nie w akcje spółek, lecz w instrumenty pochodne oparte na wspomnianych wyżej "zielonych" indeksach takich jak: DAX Global Alternative Energy, Wilderhill New Energy Global Innovation, S&P GSCI Energy Excess Return CME, S&P GSCI Agricultural Excess Return, S&P Global Infrastructure czy S&P Global Water.

Większość podmiotów z rynku ma w swoim dorobku choć jedną ekologiczną strukturę. Są to np. Certyfikaty Zielona Planeta z Domu Maklerskiego BZ WBK, New Energy firmy New Word Alternative Investments i obligacje strukturyzowane NORDeko II oferowane przez Bank DnB Nord. Do końca kwietnia w Kredyt Banku i Warcie trwały zapisy na produkt Eko Energia, w którym zysk uzależniony jest od wzrostu kursów akcji 18 spółek z sektora energii alternatywnej.

Sektor energii alternatywnej bez wątpienia ma dobre perspektywy, lecz należy pamiętać, że niemal wszystkie produkty inwestycyjne z nim powiązane zależą nie od cen energii, lecz od kursów akcji spółek działających w sektorze lub blisko niego. Rynek akcji podlega cyklom koniunkturalnym i nie zawsze jest dobry moment do wejścia w taką inwestycję. Dość powiedzieć, że Wilderhill New Energy Global Innovation Index spadł od połowy maja 2008 r. do początku kwietnia 2009 r. o prawie 70 procent.

Marcin Krasoń, analityk Open Finance

Open Finance

interia.pl

Trend, na którym można zarobić

Dbanie o klimat Ziemi to nie tylko moda, to także ogromne pieniądze i możliwe zyski. Jak zwykle w takich przypadkach zalecana jest jednak daleko idąca ostrożność i rozwaga.

Ekologia jest modna. Mówimy o segregacji śmieci, korzystamy z wielorazowych toreb na zakupy, a myjąc zęby zakręcamy kran. Do tego pilnujemy, by wyłączać telewizor z trybu stand-by, nie otwierać okna przy włączonej klimatyzacji, a jak kupujemy lodówkę to obowiązkowo klasy energetycznej A++. Wspierają nas w tych działaniach światowe gwiazdy, m.in. Leonardo DiCaprio, Robert Redford, Cate Blanchett i Brad Pitt, które nie kryją się ze swoim eko-stylem życia. Najważniejszym zyskiem z takich działań są czysta woda, świeże powietrze i zielone lasy. Ale okazuje się, że na tym trendzie można też zarabiać realne pieniądze.

Unia Europejska promuje swój pomysł 3 x 20 proc. - chodzi o ograniczenie zużycia energii i emisji dwutlenku węgla oraz zwiększenie udziału odnawialnych źródeł energii w jej produkcji. Wszystko to o 20 proc. i do 2020 roku. W całej Polsce pojawiają się więc wiatraki, a firmy je budujące już liczą przyszłe zyski. Spółka Wolin North zamierza kosztem 125 mln zł wybudować na terenie gminy Wolin największą elektrownię wiatrową w Polsce. Farma składać ma się z 15 turbin wiatrowych, każda o mocy 2 MW.

Zabawa tylko dla bogatych

A szary Kowalski? Najprościej byłoby mu po prostu, mając kawałek wolnej ziemi i odpowiednie warunki wiatrowe, zbudować wiatrak. Nie jest to jednak takie łatwe. Pomijając kwestie biurokratyczne przeszkodą są naturalnie pieniądze. Postawienie nowoczesnego wiatraka o mocy 1,5 MW to koszt ok. 10 mln złotych. To sprawia, że jest to zabawa tylko dla najzamożniejszych i nie zmieniają tego nawet spore dopłaty unijne. Owszem, za kilkadziesiąt tysięcy złotych można sobie zbudować niewielki własny wiatrak, zasilający gospodarstwo domowe. Wymaga to jednak pewnej wiedzy i umiejętności.

Czemu więc nie kupować akcji firm zajmujących się zieloną energią i czerpać z ich zysków? Niestety, w tym przypadku też mamy ograniczone pole działania, bo na GPW dostępna jest właściwie tylko jedna spółka z tego sektora - Polish Energy Partners. Pozostają więc inne instrumenty finansowe, takie jak fundusze inwestycyjne czy produkty strukturyzowane.

To inwestycje zaliczane do grupy SRI (Socially Responsible Investing), obejmującej oprócz ochrony klimatu, inwestowanie wykluczające spółki powiązane z przemysłem zbrojeniowym, tytoniowym i naftowym. Na polskim rynku jest dostępnych kilka funduszy z tej kategorii. Zaliczamy do nich m.in.: Allianz Global EcoTrends, DWS Zmian Klimatycznych, Black Rock New Energy, Fortis L Fix Zielony Bonus, Fortis L Fix Hossa Plus i ISF Global Climate Change Equity Schroders.

Uważaj, w co inwestujesz

Trzeba jednak pamiętać, że sektor zielonej energii jest nadal mało płynny i fundusze często mają mocny poszerzony horyzont inwestycyjny. Bo jak inaczej nazwać taki zapis w statusie: "fundusz inwestuje w akcje spółek międzynarodowych, których działalność chociaż w części związana jest z sektorami energii odnawialnej, kontrolą zanieczyszczeń środowiska naturalnego oraz czystej wody"? Chodzi oczywiście o zwrot "chociaż w części". Możliwości interpretacyjne są bardzo duże, nie wynikają jednak ze złej woli twórców funduszy, a raczej z ograniczonych możliwości inwestowania w firmy, których działalność rzeczywiście opiera się na ochronie klimatu.

Możliwość zarabiania na ekologii dają także tzw. produkty strukturyzowane. To inwestycje najczęściej posiadające pełną gwarancję kapitału (nominalnie nie można na nich stracić), które dają szansę na zysk zależny od zmian ceny danego aktywa. Zachodnie banki inwestycyjne przygotowują specjalne indeksy skupiające spółki z sektora energii odnawialnej, na których to na całym świecie można budować produkty dla inwestorów.

Do wyboru do koloru

Szybko rozwijający się w Polsce rynek produktów strukturyzowanych nie mógł przejść obok ekologii obojętnie. Pieniądze inwestorów są najczęściej lokowane nie w akcje spółek, lecz w instrumenty pochodne oparte na wspomnianych wyżej "zielonych" indeksach takich jak: DAX Global Alternative Energy, Wilderhill New Energy Global Innovation, S&P GSCI Energy Excess Return CME, S&P GSCI Agricultural Excess Return, S&P Global Infrastructure czy S&P Global Water.

Większość podmiotów z rynku ma w swoim dorobku choć jedną ekologiczną strukturę. Są to np. Certyfikaty Zielona Planeta z Domu Maklerskiego BZ WBK, New Energy firmy New Word Alternative Investments i obligacje strukturyzowane NORDeko II oferowane przez Bank DnB Nord. Do końca kwietnia w Kredyt Banku i Warcie trwały zapisy na produkt Eko Energia, w którym zysk uzależniony jest od wzrostu kursów akcji 18 spółek z sektora energii alternatywnej.

Sektor energii alternatywnej bez wątpienia ma dobre perspektywy, lecz należy pamiętać, że niemal wszystkie produkty inwestycyjne z nim powiązane zależą nie od cen energii, lecz od kursów akcji spółek działających w sektorze lub blisko niego. Rynek akcji podlega cyklom koniunkturalnym i nie zawsze jest dobry moment do wejścia w taką inwestycję. Dość powiedzieć, że Wilderhill New Energy Global Innovation Index spadł od połowy maja 2008 r. do początku kwietnia 2009 r. o prawie 70 procent.

Marcin Krasoń, analityk Open Finance

Open Finance

interia.pl

Nagonka na złych dłużników

Windykator może zapukać do drzwi klienta, który zaledwie kilka dni spóźnił się z zapłatą raty kredytu czy rachunku za telefon.
Wszystkiemu winny kryzys finansowy. Banki i firmy telekomunikacyjne bardziej skrupulatnie niż dotychczas pilnują, żeby klienci płacili na czas - ostrzega "Rzeczpospolita".

Do spóźnialskich nie są wysyłane upomnienia. Już kilka dni po upływie terminu spłaty raty kredytu z klientami kontaktują się pracownicy firm wyspecjalizowanych w odzyskiwaniu długów. "Rzeczpospolita" dowiedziała się, że tak działa już przynajmniej kilkanaście banków, m.in. tak duże instytucje jak PKO BP, BRE Bank, Getin Bank, Bank Zachodni WBK, Euro Bank, Kredyt Bank i Deutsche Bank PBC.
Rzeczpospolita/PAP | 06.05.2009 | 00:50
wp.pl

Nagonka na złych dłużników

Windykator może zapukać do drzwi klienta, który zaledwie kilka dni spóźnił się z zapłatą raty kredytu czy rachunku za telefon.
Wszystkiemu winny kryzys finansowy. Banki i firmy telekomunikacyjne bardziej skrupulatnie niż dotychczas pilnują, żeby klienci płacili na czas - ostrzega "Rzeczpospolita".

Do spóźnialskich nie są wysyłane upomnienia. Już kilka dni po upływie terminu spłaty raty kredytu z klientami kontaktują się pracownicy firm wyspecjalizowanych w odzyskiwaniu długów. "Rzeczpospolita" dowiedziała się, że tak działa już przynajmniej kilkanaście banków, m.in. tak duże instytucje jak PKO BP, BRE Bank, Getin Bank, Bank Zachodni WBK, Euro Bank, Kredyt Bank i Deutsche Bank PBC.
Rzeczpospolita/PAP | 06.05.2009 | 00:50
wp.pl

Udział rodziców w kredycie zwiększy zdolność nawet o ponad 30 proc.

Dopraszając najbliższych do kredytu na mieszkanie można zwiększyć jego kwotę. Barierą może być wiek współkredytobiorcy.
Najłatwiej można poprawić zdolność kredytową, zmieniając bank na taki, który wyżej oceni nasze możliwości finansowe. Najłatwiej można poprawić zdolność kredytową, zmieniając bank na taki, który wyżej oceni nasze możliwości finansowe - twierdzi Marcin Krasoń z Open Finance.

Zdolność kredytową można poprawić, likwidując kredyty w kontach i karty kredytowe. Nie zawsze karta i kredyt w rachunku są brane pod uwagę.
To zależy od banku. W grupie BRE, czyli mBanku i MultiBanku, zdolności kredytowej nie obniżają karty kredytowe wydane przez te banki i kredyty w rachunkach w tych bankach mówi Marcin Krasoń.

Karta kredytowa z limitem 5 tys. zł wydana poza mBankiem obniża zdolność o 28 tys. zł, a kredyt odnawialny tej samej wysokości o 23 tys. zł. Dla porównania rata kredytu konsumenckiego w wysokości 500 zł miesięcznie obniża poziom zdolności kredytowej aż o 57 tys. zł.

Czasem warto zdobyć pieniądze i wcześniej spłacić pożyczkę, by otrzymać większy kredyt mieszkaniowy.

Jeśli te zabiegi nie podniosą naszej zdolności na odpowiedni poziom, to możemy doprosić do kredytu krewnych, ale także np. znajomych. Dochody osoby dopraszanej są pomniejszane o jej bieżące wydatki na życie. Rodzina 2+1 o miesięcznych dochodach 6 tys. zł, która korzysta z wsparcia kogoś dysponującego miesięcznie 2 tys. zł, może w Nordei poprawić zdolność kredytową prawie o 15 proc., a w mBanku o 38 proc.

Nie każdy może być dołączony do kredytu.

O kredyt hipoteczny może ubiegać się osoba, której wiek, po zakończeniu okresu kredytowania, nie przekroczy 75 lat. Możemy zaakceptować inny wiek, ale pod warunkiem że dochody tej osoby nie przekraczają 30 proc. łącznych dochodów, które bierzemy do wyliczenia zdolności - mówi Katarzyna Żądło z Fortis Banku.

W zależności od banku maksymalny wiek najstarszego kredytobiorcy w chwili zakończenia umowy może wynosić 70 lat (Pekao, Bank Pocztowy, ING i Kredyt Bank) lub 75 lat (BPH, Millennium i Fortis) - twierdzi Marcin Krasoń.

Dzięki włączeniu w transakcję np. jednego z rodziców dochód do obliczania zdolności kredytowej zwiększa się, lecz wiek seniora może znacznie skrócić okres kredytowania. Wymagania dotyczące wieku w niektórych bankach można ominąć, ale kosztem bardzo dużego udziału własnego. W Nordea Bank wynosi on aż 60 proc. Czasem można też wykupić polisę na życie i dokonać cesji na rzecz banku, dzięki czemu limit wieku może zostać podniesiony o kilka lat (BOŚ). Przy dopisywaniu do kredytu osób trzecich to na nich spoczywa ryzyko.

Współkredytobiorca solidarnie odpowiada za spłatę, a do księgi wieczystej są zwykle wpisywani tylko główni kredytobiorcy - twierdzi Agnieszka Nachyła z banku Millennium.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-05-06 (07:00)

Udział rodziców w kredycie zwiększy zdolność nawet o ponad 30 proc.

Dopraszając najbliższych do kredytu na mieszkanie można zwiększyć jego kwotę. Barierą może być wiek współkredytobiorcy.
Najłatwiej można poprawić zdolność kredytową, zmieniając bank na taki, który wyżej oceni nasze możliwości finansowe. Najłatwiej można poprawić zdolność kredytową, zmieniając bank na taki, który wyżej oceni nasze możliwości finansowe - twierdzi Marcin Krasoń z Open Finance.

Zdolność kredytową można poprawić, likwidując kredyty w kontach i karty kredytowe. Nie zawsze karta i kredyt w rachunku są brane pod uwagę.
To zależy od banku. W grupie BRE, czyli mBanku i MultiBanku, zdolności kredytowej nie obniżają karty kredytowe wydane przez te banki i kredyty w rachunkach w tych bankach mówi Marcin Krasoń.

Karta kredytowa z limitem 5 tys. zł wydana poza mBankiem obniża zdolność o 28 tys. zł, a kredyt odnawialny tej samej wysokości o 23 tys. zł. Dla porównania rata kredytu konsumenckiego w wysokości 500 zł miesięcznie obniża poziom zdolności kredytowej aż o 57 tys. zł.

Czasem warto zdobyć pieniądze i wcześniej spłacić pożyczkę, by otrzymać większy kredyt mieszkaniowy.

Jeśli te zabiegi nie podniosą naszej zdolności na odpowiedni poziom, to możemy doprosić do kredytu krewnych, ale także np. znajomych. Dochody osoby dopraszanej są pomniejszane o jej bieżące wydatki na życie. Rodzina 2+1 o miesięcznych dochodach 6 tys. zł, która korzysta z wsparcia kogoś dysponującego miesięcznie 2 tys. zł, może w Nordei poprawić zdolność kredytową prawie o 15 proc., a w mBanku o 38 proc.

Nie każdy może być dołączony do kredytu.

O kredyt hipoteczny może ubiegać się osoba, której wiek, po zakończeniu okresu kredytowania, nie przekroczy 75 lat. Możemy zaakceptować inny wiek, ale pod warunkiem że dochody tej osoby nie przekraczają 30 proc. łącznych dochodów, które bierzemy do wyliczenia zdolności - mówi Katarzyna Żądło z Fortis Banku.

W zależności od banku maksymalny wiek najstarszego kredytobiorcy w chwili zakończenia umowy może wynosić 70 lat (Pekao, Bank Pocztowy, ING i Kredyt Bank) lub 75 lat (BPH, Millennium i Fortis) - twierdzi Marcin Krasoń.

Dzięki włączeniu w transakcję np. jednego z rodziców dochód do obliczania zdolności kredytowej zwiększa się, lecz wiek seniora może znacznie skrócić okres kredytowania. Wymagania dotyczące wieku w niektórych bankach można ominąć, ale kosztem bardzo dużego udziału własnego. W Nordea Bank wynosi on aż 60 proc. Czasem można też wykupić polisę na życie i dokonać cesji na rzecz banku, dzięki czemu limit wieku może zostać podniesiony o kilka lat (BOŚ). Przy dopisywaniu do kredytu osób trzecich to na nich spoczywa ryzyko.

Współkredytobiorca solidarnie odpowiada za spłatę, a do księgi wieczystej są zwykle wpisywani tylko główni kredytobiorcy - twierdzi Agnieszka Nachyła z banku Millennium.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-05-06 (07:00)

Budowlanka zwalnia? Spada liczba pozwoleń na budowę

- Liczba mieszkań, na realizację których wydano pozwolenia, spadła o 13,8 proc. proc.w ujęciu rocznym do 43,6 tys. w okresie styczeń-marcu 2009 roku - podał Główny Urząd Statystyczny.

W I kwartale wzrosła tylko liczba mieszkań w budownictwie indywidualnym - o 0,4 proc. do 23,3 tys. szt. Największy spadek odnotowano w budownictwie spółdzielczym - o 36,7 proc. do 1,2 tys. mieszkań, a w przypadku mieszkań przeznaczonych na sprzedaż lub wynajem spadek wyniósł 26,7 proc. - do 16,5 tys. szt., podano także.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w tym okresie, wyniosła 23,5 tys., co oznacza spadek o 38,4 proc.

W całym 2008 roku liczba wydanych pozwoleń na budowę wyniosła 230,1 tys. (spadek o 7,1 proc.).

GUS szacuje, że w końcu marca 2009 r. w budowie było 669,1 tys. mieszkań, tj. o 1,7 proc. mniej niż przed rokiem.

GUS podał też, że w ciągu trzech miesięcy 2009 roku oddano do użytkowania 41 tys. 819 mieszkań, czyli o 18,1 proc. więcej niż przed rokiem.

money.pl/2009-04-27 11:44

Budowlanka zwalnia? Spada liczba pozwoleń na budowę

- Liczba mieszkań, na realizację których wydano pozwolenia, spadła o 13,8 proc. proc.w ujęciu rocznym do 43,6 tys. w okresie styczeń-marcu 2009 roku - podał Główny Urząd Statystyczny.

W I kwartale wzrosła tylko liczba mieszkań w budownictwie indywidualnym - o 0,4 proc. do 23,3 tys. szt. Największy spadek odnotowano w budownictwie spółdzielczym - o 36,7 proc. do 1,2 tys. mieszkań, a w przypadku mieszkań przeznaczonych na sprzedaż lub wynajem spadek wyniósł 26,7 proc. - do 16,5 tys. szt., podano także.

Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w tym okresie, wyniosła 23,5 tys., co oznacza spadek o 38,4 proc.

W całym 2008 roku liczba wydanych pozwoleń na budowę wyniosła 230,1 tys. (spadek o 7,1 proc.).

GUS szacuje, że w końcu marca 2009 r. w budowie było 669,1 tys. mieszkań, tj. o 1,7 proc. mniej niż przed rokiem.

GUS podał też, że w ciągu trzech miesięcy 2009 roku oddano do użytkowania 41 tys. 819 mieszkań, czyli o 18,1 proc. więcej niż przed rokiem.

money.pl/2009-04-27 11:44

Bez zezwoleń dla obywateli UE

Od 1 maja obywatele państw członkowskich UE mogą nabywać bez zezwolenia tzw. drugie domy na terytorium Polski.

Zdaniem Marka Szymanka, radcy prawnego z Kancelarii Grynhoff Woźny Maliński, oznacza to możliwość nabycia przez cudzoziemca nieruchomości przeznaczonych pod budownictwo mieszkaniowe albo o charakterze rekreacyjno-wypoczynkowym, nawet jeżeli nie zamierza on ich stale użytkować.

- O tym, które nieruchomości spełniają wymienione warunki, decydują: postanowienia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, decyzje o warunkach zabudowy lub ewidencja gruntów - mówi Marek Szymanek.

- Polska jest bez wątpienia atrakcyjnym terenem inwestycyjnym ze względu na wciąż jeszcze niewygórowane ceny gruntów. Za równowartość apartamentu w dużym mieście można nabyć sporą działkę budowlaną w innej części kraju. W związku z upływem okresu przejściowego nie spodziewałbym się jednak gwałtownego wykupu wspomnianych nieruchomości - przyznaje Szymanek.

Zniesienie konieczności uzyskania zezwoleń na nabycie drugiego domu w Polsce nie eliminuje wszelkich barier w nabywaniu nieruchomości przez obywateli krajów Europejskiego Obszaru Gospodarczego.

- W dalszym ciągu o zezwolenie muszą ubiegać się osoby fizyczne i prawne zamierzające nabyć nieruchomości o charakterze rolnym lub leśnym. Powyższe ograniczenie obowiązuje przez 12 lat od wejścia Polski do Unii Europejskiej. Ponadto w dalszym ciągu pozostaje w mocy warunek uzyskania pozwoleń przez cudzoziemców niepochodzących z krajów EOG - twierdzi Mariusz Zając, prawnik w zespole obrotu nieruchomościami WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr.

Katarzyna Żaczkiewicz

interia.pl

Bez zezwoleń dla obywateli UE

Od 1 maja obywatele państw członkowskich UE mogą nabywać bez zezwolenia tzw. drugie domy na terytorium Polski.

Zdaniem Marka Szymanka, radcy prawnego z Kancelarii Grynhoff Woźny Maliński, oznacza to możliwość nabycia przez cudzoziemca nieruchomości przeznaczonych pod budownictwo mieszkaniowe albo o charakterze rekreacyjno-wypoczynkowym, nawet jeżeli nie zamierza on ich stale użytkować.

- O tym, które nieruchomości spełniają wymienione warunki, decydują: postanowienia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, decyzje o warunkach zabudowy lub ewidencja gruntów - mówi Marek Szymanek.

- Polska jest bez wątpienia atrakcyjnym terenem inwestycyjnym ze względu na wciąż jeszcze niewygórowane ceny gruntów. Za równowartość apartamentu w dużym mieście można nabyć sporą działkę budowlaną w innej części kraju. W związku z upływem okresu przejściowego nie spodziewałbym się jednak gwałtownego wykupu wspomnianych nieruchomości - przyznaje Szymanek.

Zniesienie konieczności uzyskania zezwoleń na nabycie drugiego domu w Polsce nie eliminuje wszelkich barier w nabywaniu nieruchomości przez obywateli krajów Europejskiego Obszaru Gospodarczego.

- W dalszym ciągu o zezwolenie muszą ubiegać się osoby fizyczne i prawne zamierzające nabyć nieruchomości o charakterze rolnym lub leśnym. Powyższe ograniczenie obowiązuje przez 12 lat od wejścia Polski do Unii Europejskiej. Ponadto w dalszym ciągu pozostaje w mocy warunek uzyskania pozwoleń przez cudzoziemców niepochodzących z krajów EOG - twierdzi Mariusz Zając, prawnik w zespole obrotu nieruchomościami WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr.

Katarzyna Żaczkiewicz

interia.pl

Upadające wieżowce

Recesja zatrzymała realizację niektórych z najbardziej ambitnych projektów budowy drapaczy chmur.
W okresie rozkwitu globalnego systemu finansowego, czyli w czasach tanich kredytów i drogiej ropy naftowej, przez świat przelewały się tak ogromne rzeki gotówki, że niektórzy wręcz nie wiedzieli na co ją wydać. Wielu deweloperów, zwłaszcza z krajów Bliskiego Wschodu, które wzbogaciły się na ropie naftowej, mogło pozwolić sobie na zaplanowanie budowy superwieżowców, jakich świat jeszcze nie widział. Gdyby ich wizje zostały zrealizowane, to do 2020 roku, czyli w ciągu dekady, najwyższy ukończony budynek współczesnego świata, 509-metrowy Taipei 101, znalazłby się na 20. miejscu listy najwyższych budowli na Ziemi.

Jednak nic z tego. Załamanie się światowej gospodarki przynajmniej na jakiś czas położyło kres takim marzeniom, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. Dzięki cenom ropy rzędu 145 dolarów za baryłkę, w tym regionie świata realizowano najbardziej ambitne projekty - według Council on Tall Buildings and Urban Habitats, organizacji monitorującej postęp budowy najwyższych wieżowców świata. W niewielkich emiratach leżących nad Zatoką Perską zaplanowano wzniesienie do 2020 roku aż 10 z 20 najwyższych budynków świata.

W samym tylko Dubaju miało powstać sześć z nich, choć całe Zjednoczone Emiraty Arabskie mają łącznie poniżej 5 milionów mieszkańców. W Kuwejcie, kosztem 132 miliardów dolarów postanowiono zbudować zaprojektowane od podstaw miasto, nad którym miał górować drapacz chmur o wysokości 1001 metrów, co miało być symbolicznym nawiązaniem do Baśni z tysiąca i jednej nocy. Koszt budowy miał równać się wysokości rocznego produktu krajowego brutto.

Gdy wysechł strumień naftowej gotówki i skończył się zalew tanich kredytów, zwyciężył głos rozsądku. Na Bliskim Wschodzie wstrzymano wiele projektów budowlanych. Również w innych częściach świata przed deweloperami piętrzą się liczne przeszkody. Na przykład, rosyjską gospodarkę pogrążył gwałtowny spadek cen surowców; na położonych przed kryzysem gospodarczym fundamentach przeznaczonych dla 612-metrowej Moscow Tower prawdopodobnie powstanie kilka skromniejszych wieżowców.

Chicago Spire, czyli 609-metrowy apartamentowiec o połowę wyższy niż Sears Tower, również napotkał na problemy z finansowaniem, podobnie jak przedsięwzięcie zagospodarowania placu po nowojorskim World Trade Center. Manhattański sektor usług finansowych, zdziesiątkowany przez kryzys ekonomiczny, raczej nie czeka z utęsknieniem na miliony nowych metrów kwadratowych powierzchni biurowej. W raporcie przygotowanym ostatnio na zlecenie Port Authority of New York and New Jersey czytamy, że po ukończeniu wszystkich projektów związanych z odbudową World Trade Center, na Manhattanie powstanie tyle nowej powierzchni użytkowej, że zapełnianie jej biurami potrwa do 2037 roku.

Jednakże, jak mówi Marshall Gerometta, edytor bazy danych w Council on Tall Buildings and Urban Habitats, gdy gospodarka odbije się od dna, powróci zapotrzebowanie na drapacze chmur. - Jeszcze nie czas, aby mówić, że którykolwiek z tych projektów zostanie ostatecznie anulowany - stwierdza Gerometta. - Choć mam świadomość, że przemawia przeze mnie optymizm.

Joshua Zumbrun

Forbes.pl/

interia.pl/Niedziela, 3 maja (06:00)

Upadające wieżowce

Recesja zatrzymała realizację niektórych z najbardziej ambitnych projektów budowy drapaczy chmur.
W okresie rozkwitu globalnego systemu finansowego, czyli w czasach tanich kredytów i drogiej ropy naftowej, przez świat przelewały się tak ogromne rzeki gotówki, że niektórzy wręcz nie wiedzieli na co ją wydać. Wielu deweloperów, zwłaszcza z krajów Bliskiego Wschodu, które wzbogaciły się na ropie naftowej, mogło pozwolić sobie na zaplanowanie budowy superwieżowców, jakich świat jeszcze nie widział. Gdyby ich wizje zostały zrealizowane, to do 2020 roku, czyli w ciągu dekady, najwyższy ukończony budynek współczesnego świata, 509-metrowy Taipei 101, znalazłby się na 20. miejscu listy najwyższych budowli na Ziemi.

Jednak nic z tego. Załamanie się światowej gospodarki przynajmniej na jakiś czas położyło kres takim marzeniom, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. Dzięki cenom ropy rzędu 145 dolarów za baryłkę, w tym regionie świata realizowano najbardziej ambitne projekty - według Council on Tall Buildings and Urban Habitats, organizacji monitorującej postęp budowy najwyższych wieżowców świata. W niewielkich emiratach leżących nad Zatoką Perską zaplanowano wzniesienie do 2020 roku aż 10 z 20 najwyższych budynków świata.

W samym tylko Dubaju miało powstać sześć z nich, choć całe Zjednoczone Emiraty Arabskie mają łącznie poniżej 5 milionów mieszkańców. W Kuwejcie, kosztem 132 miliardów dolarów postanowiono zbudować zaprojektowane od podstaw miasto, nad którym miał górować drapacz chmur o wysokości 1001 metrów, co miało być symbolicznym nawiązaniem do Baśni z tysiąca i jednej nocy. Koszt budowy miał równać się wysokości rocznego produktu krajowego brutto.

Gdy wysechł strumień naftowej gotówki i skończył się zalew tanich kredytów, zwyciężył głos rozsądku. Na Bliskim Wschodzie wstrzymano wiele projektów budowlanych. Również w innych częściach świata przed deweloperami piętrzą się liczne przeszkody. Na przykład, rosyjską gospodarkę pogrążył gwałtowny spadek cen surowców; na położonych przed kryzysem gospodarczym fundamentach przeznaczonych dla 612-metrowej Moscow Tower prawdopodobnie powstanie kilka skromniejszych wieżowców.

Chicago Spire, czyli 609-metrowy apartamentowiec o połowę wyższy niż Sears Tower, również napotkał na problemy z finansowaniem, podobnie jak przedsięwzięcie zagospodarowania placu po nowojorskim World Trade Center. Manhattański sektor usług finansowych, zdziesiątkowany przez kryzys ekonomiczny, raczej nie czeka z utęsknieniem na miliony nowych metrów kwadratowych powierzchni biurowej. W raporcie przygotowanym ostatnio na zlecenie Port Authority of New York and New Jersey czytamy, że po ukończeniu wszystkich projektów związanych z odbudową World Trade Center, na Manhattanie powstanie tyle nowej powierzchni użytkowej, że zapełnianie jej biurami potrwa do 2037 roku.

Jednakże, jak mówi Marshall Gerometta, edytor bazy danych w Council on Tall Buildings and Urban Habitats, gdy gospodarka odbije się od dna, powróci zapotrzebowanie na drapacze chmur. - Jeszcze nie czas, aby mówić, że którykolwiek z tych projektów zostanie ostatecznie anulowany - stwierdza Gerometta. - Choć mam świadomość, że przemawia przeze mnie optymizm.

Joshua Zumbrun

Forbes.pl/

interia.pl/Niedziela, 3 maja (06:00)

Budowlanka do trybunału

Rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski zwrócił się do prezydenta Lecha Kaczyńskiego, aby rozważył wystąpienie do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie zgodności z konstytucją nowelizacji Prawa budowlanego.

Zastrzeżenia Kochanowskiego budzi przede wszystkim likwidacja w nowelizacji pozwolenia na budowę i zastąpienie go zgłoszeniem i rejestracją budowy.

Jak przypomniał, obecnie pozwolenie na budowę jest decyzją administracyjną, wydawaną po przeprowadzeniu postępowania, mającego na celu zbadanie zgodności z prawem planowanej inwestycji. W takim postępowaniu bierze się pod uwagę m.in. interesy osób trzecich.

Sejm uchwalił nowelę 23 kwietnia. Jak czytamy w wystąpieniu rzecznika, ustawa ta "niesie ze sobą szereg zagrożeń dla ochrony praw i wolności obywatelskich oraz zwalnia władze publiczne z obowiązku dbałości o te prawa i wolności, a także z obowiązku zapewnienia porządku publicznego".

Jak zaznaczył rzecznik, nowe uregulowania naruszają przepisy konstytucyjne. Jego zdaniem, nowelizacja pozbawia obywateli, przed rozpoczęciem procesu realizacji, realnego wpływu na kształt i dopuszczalność planowanej w ich otoczeniu inwestycji. Osoby które czują się dotknięte oddziaływaniem inwestycji, mogą dochodzić swoich praw w sądzie.

Decyzja o rejestracji budowy jest wymagana tylko w przypadku inwestycji mogących znacząco oddziaływać na środowisko. "Trudne jest w tej sytuacji do odgadnięcia, dlaczego tylko inwestycje godzące w środowisko naturalne ustawodawca krajowy zdecydował się traktować bardziej rygorystycznie, a w pozostałych przypadkach osoby dotknięte oddziaływaniem inwestycji odesłał na drogę procesu cywilnego" - czytamy w liście rzecznika.

Jak podkreślił, przeniesienie sporu z inwestorem na drogę sądową oznacza, że poszkodowany musi ponieść koszty procesu i udowodnić wszystkie swoje roszczenia. W związku z tym, orzeczenie może nastąpić nawet później niż zakończenie budowy.

Wszystkich tych uciążliwych dla obywateli działań można jednak uniknąć i o wiele skuteczniej chronić prawa i wolności obywatelskie, nie rezygnując z zasad postępowania administracyjnego uwzględniających prawa i obowiązki zainteresowanych podmiotów - ocenił RPO.

Tego jednak tryb zgłoszenia i rejestracji budowy nie gwarantuje, a władza publiczna zwalnia się w ten sposób z gwarancji ochrony praw pozostałych osób i dbałości o porządek publiczny - czytamy dalej.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Budowlanka do trybunału

Rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski zwrócił się do prezydenta Lecha Kaczyńskiego, aby rozważył wystąpienie do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie zgodności z konstytucją nowelizacji Prawa budowlanego.

Zastrzeżenia Kochanowskiego budzi przede wszystkim likwidacja w nowelizacji pozwolenia na budowę i zastąpienie go zgłoszeniem i rejestracją budowy.

Jak przypomniał, obecnie pozwolenie na budowę jest decyzją administracyjną, wydawaną po przeprowadzeniu postępowania, mającego na celu zbadanie zgodności z prawem planowanej inwestycji. W takim postępowaniu bierze się pod uwagę m.in. interesy osób trzecich.

Sejm uchwalił nowelę 23 kwietnia. Jak czytamy w wystąpieniu rzecznika, ustawa ta "niesie ze sobą szereg zagrożeń dla ochrony praw i wolności obywatelskich oraz zwalnia władze publiczne z obowiązku dbałości o te prawa i wolności, a także z obowiązku zapewnienia porządku publicznego".

Jak zaznaczył rzecznik, nowe uregulowania naruszają przepisy konstytucyjne. Jego zdaniem, nowelizacja pozbawia obywateli, przed rozpoczęciem procesu realizacji, realnego wpływu na kształt i dopuszczalność planowanej w ich otoczeniu inwestycji. Osoby które czują się dotknięte oddziaływaniem inwestycji, mogą dochodzić swoich praw w sądzie.

Decyzja o rejestracji budowy jest wymagana tylko w przypadku inwestycji mogących znacząco oddziaływać na środowisko. "Trudne jest w tej sytuacji do odgadnięcia, dlaczego tylko inwestycje godzące w środowisko naturalne ustawodawca krajowy zdecydował się traktować bardziej rygorystycznie, a w pozostałych przypadkach osoby dotknięte oddziaływaniem inwestycji odesłał na drogę procesu cywilnego" - czytamy w liście rzecznika.

Jak podkreślił, przeniesienie sporu z inwestorem na drogę sądową oznacza, że poszkodowany musi ponieść koszty procesu i udowodnić wszystkie swoje roszczenia. W związku z tym, orzeczenie może nastąpić nawet później niż zakończenie budowy.

Wszystkich tych uciążliwych dla obywateli działań można jednak uniknąć i o wiele skuteczniej chronić prawa i wolności obywatelskie, nie rezygnując z zasad postępowania administracyjnego uwzględniających prawa i obowiązki zainteresowanych podmiotów - ocenił RPO.

Tego jednak tryb zgłoszenia i rejestracji budowy nie gwarantuje, a władza publiczna zwalnia się w ten sposób z gwarancji ochrony praw pozostałych osób i dbałości o porządek publiczny - czytamy dalej.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Polimex-Mostostal wybuduje w Siedlcach obiekty produkcyjne za 200 mln zł

Polimex-Mostostal planuje wydać w 2009 r. blisko 200 mln zł na budowę nowych obiektów produkcyjnych w Siedlcach, na terenie Tarnobrzeskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej - poinformowała spółka w komentarzu do raportu rocznego.

"W Polimex-Mostostal SA trwa realizacja programu budowy nowych obiektów produkcyjnych w Siedlcach na terenach objętych Tarnobrzeską Specjalną Strefą Ekonomiczną. W 2009 r. łączne nakłady z tego tytułu mają zamknąć się kwotą blisko 200 mln zł" - podała spółka.

W efekcie podwojeniu ma ulec produkcja wyrobów stalowych na terenie Siedlec. O połowę ma się też zwiększyć produkcja krat podestowych. Zwiększeniu ulegną również zdolności produkcyjne w obszarze zabezpieczeń antykorozyjnych, w związku z budową nowoczesnej linii do cynkowania ogniowego.

Grupa zamierza też kontynuować rozbudowę i modernizację linii produkcyjnych w innych rejonach kraju. Największe nakłady zostaną poniesione na rozbudowę zaplecza produkcyjnego na potrzeby drogownictwa w rejonie Krakowa, rozbudowę hali malarni w Rudniku oraz zakup specjalistycznego sprzętu montażowego na potrzeby budownictwa.

Fabryka Kotłów Sefako planuje zakończenie budowy nowej hali produkcyjnej oraz wyposażenie jej w urządzenia do produkcji kotłów energetycznych.

"Jest to największa inwestycja realizowana w spółce zależnej od Polimex-Mostostal SA, pozwalająca na zwiększenie sprzedaży o 30-40 proc. Nowy zakład jest zlokalizowany na terenie Świętokrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej" - podano w raporcie.

Planowane są również prace modernizacyjne i odtworzeniowe w spółkach zależnych od Energomontażu Północ.

"Pozostałe spółki zależne realizują programy modernizacyjne i odtworzeniowe w zakresach zapewniających utrzymanie właściwego poziomu technicznego posiadanych środków produkcji" - poinformował Polimex-Mostostal.

Polimex-Mostostal planowane na ten rok inwestycje zamierza finansować przy wykorzystaniu zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych źródeł finansowania.

"Ewentualne przejęcia kontroli nad nowymi spółkami o działalności komplementarnej do prowadzonej przez emitenta będą uzależnione od sytuacji rynkowej i możliwości pozyskania środków finansowych" - podała spółka.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Polimex-Mostostal wybuduje w Siedlcach obiekty produkcyjne za 200 mln zł

Polimex-Mostostal planuje wydać w 2009 r. blisko 200 mln zł na budowę nowych obiektów produkcyjnych w Siedlcach, na terenie Tarnobrzeskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej - poinformowała spółka w komentarzu do raportu rocznego.

"W Polimex-Mostostal SA trwa realizacja programu budowy nowych obiektów produkcyjnych w Siedlcach na terenach objętych Tarnobrzeską Specjalną Strefą Ekonomiczną. W 2009 r. łączne nakłady z tego tytułu mają zamknąć się kwotą blisko 200 mln zł" - podała spółka.

W efekcie podwojeniu ma ulec produkcja wyrobów stalowych na terenie Siedlec. O połowę ma się też zwiększyć produkcja krat podestowych. Zwiększeniu ulegną również zdolności produkcyjne w obszarze zabezpieczeń antykorozyjnych, w związku z budową nowoczesnej linii do cynkowania ogniowego.

Grupa zamierza też kontynuować rozbudowę i modernizację linii produkcyjnych w innych rejonach kraju. Największe nakłady zostaną poniesione na rozbudowę zaplecza produkcyjnego na potrzeby drogownictwa w rejonie Krakowa, rozbudowę hali malarni w Rudniku oraz zakup specjalistycznego sprzętu montażowego na potrzeby budownictwa.

Fabryka Kotłów Sefako planuje zakończenie budowy nowej hali produkcyjnej oraz wyposażenie jej w urządzenia do produkcji kotłów energetycznych.

"Jest to największa inwestycja realizowana w spółce zależnej od Polimex-Mostostal SA, pozwalająca na zwiększenie sprzedaży o 30-40 proc. Nowy zakład jest zlokalizowany na terenie Świętokrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej" - podano w raporcie.

Planowane są również prace modernizacyjne i odtworzeniowe w spółkach zależnych od Energomontażu Północ.

"Pozostałe spółki zależne realizują programy modernizacyjne i odtworzeniowe w zakresach zapewniających utrzymanie właściwego poziomu technicznego posiadanych środków produkcji" - poinformował Polimex-Mostostal.

Polimex-Mostostal planowane na ten rok inwestycje zamierza finansować przy wykorzystaniu zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych źródeł finansowania.

"Ewentualne przejęcia kontroli nad nowymi spółkami o działalności komplementarnej do prowadzonej przez emitenta będą uzależnione od sytuacji rynkowej i możliwości pozyskania środków finansowych" - podała spółka.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Złoty stąpa po kruchym lodzie

Zdaniem premiera Donalda Tuska kurs złotego nie ustabilizował się jeszcze na tyle, by bezpiecznie wejść do strefy ERM 2 w pierwszej połowie roku.

Udało się względnie ustabilizować kurs złotego, ale to jeszcze nie taka stabilizacja, która jest potrzebna, by bezpiecznie wejść do poczekalni przed strefą euro - powiedział Tusk w poniedziałek wieczorem w programie II TVP. Nie zaryzykuję zdrowiem polskiej gospodarki i nie wejdę do ERM2 tylko dlatego, by coś udowodnić na siłę, tylko wtedy, gdy te warunki będą bezpieczne dla Polski i one do czerwca nie będą takie- dodał Tusk.

Tusk pytany o to, czy rząd w przypadku wyższego niż planowany deficytu w wysokości 18 mld zł będzie podnosił podatki, podtrzymał swoje wcześniejsze deklaracje, że dzisiaj nie są planowane takie działania, choć niewykluczył takiej ewentualności, gdyby zabrakło pieniędzy np. na świadczenia emerytalne.

Dzisiaj nie planujemy tego typu działań.(...) Podwyższanie podatków to niewykluczona, ale ostatnia droga, jaką mógłbym przyjąć za słuszną- powiedział Tusk.

Zdaniem Tuska polska gospodarka radzi sobie warunkach kryzysu lepiej niż gospodarki innych krajów, a prognozę Komisji Europejskiej, że Polskę czeka w tym roku spadek PKB o 1,4 proc. premier ocenił jako "przesadną".

Wskaźniki są z miesiąca na miesiąc coraz mniej optymistyczne, ale to nie jest tak, że zmieniła się ocena sytuacji Polski, zmieniła się ocena sytuacji światowej. KE moim zdaniem przesadnie, taka jest moja ocena, wieści 1,4 proc. PKB - powiedział Tusk.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Złoty stąpa po kruchym lodzie

Zdaniem premiera Donalda Tuska kurs złotego nie ustabilizował się jeszcze na tyle, by bezpiecznie wejść do strefy ERM 2 w pierwszej połowie roku.

Udało się względnie ustabilizować kurs złotego, ale to jeszcze nie taka stabilizacja, która jest potrzebna, by bezpiecznie wejść do poczekalni przed strefą euro - powiedział Tusk w poniedziałek wieczorem w programie II TVP. Nie zaryzykuję zdrowiem polskiej gospodarki i nie wejdę do ERM2 tylko dlatego, by coś udowodnić na siłę, tylko wtedy, gdy te warunki będą bezpieczne dla Polski i one do czerwca nie będą takie- dodał Tusk.

Tusk pytany o to, czy rząd w przypadku wyższego niż planowany deficytu w wysokości 18 mld zł będzie podnosił podatki, podtrzymał swoje wcześniejsze deklaracje, że dzisiaj nie są planowane takie działania, choć niewykluczył takiej ewentualności, gdyby zabrakło pieniędzy np. na świadczenia emerytalne.

Dzisiaj nie planujemy tego typu działań.(...) Podwyższanie podatków to niewykluczona, ale ostatnia droga, jaką mógłbym przyjąć za słuszną- powiedział Tusk.

Zdaniem Tuska polska gospodarka radzi sobie warunkach kryzysu lepiej niż gospodarki innych krajów, a prognozę Komisji Europejskiej, że Polskę czeka w tym roku spadek PKB o 1,4 proc. premier ocenił jako "przesadną".

Wskaźniki są z miesiąca na miesiąc coraz mniej optymistyczne, ale to nie jest tak, że zmieniła się ocena sytuacji Polski, zmieniła się ocena sytuacji światowej. KE moim zdaniem przesadnie, taka jest moja ocena, wieści 1,4 proc. PKB - powiedział Tusk.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Najlepszy czas na kupno mieszkania

Najlepiej kupować właśnie teraz. Eksperci przewidują, że ceny mieszkań nie będą już mocno spadać, a wśród wolnych lokali można dziś przebierać jak w ulęgałkach. Szczególnie wśród atrakcyjnych propozycji.
Ofert na rynku jest naprawdę sporo. Ale ta hossa może nie potrwać już zbyt długo. Jak informuje „Rzeczpospolita” jeżeli szukamy atrakcyjnego mieszkania – z dobrą lokalizacją i  wysokim standardem wykończenia nie powinniśmy specjalnie ociągać się z kupnem, bo zapewne ktoś sprzątnie nam wymarzone M sprzed nosa. Teraz jeszcze na rynku mamy „nadpodaż” takich nieruchomości, za chwilę interesujących propozycji będzie coraz mniej.

Tą sytuację najlepiej porównać do posezonowej wyprzedaży w sklepach. Możemy z kupnem zwlekać do ostatniej chwili, ale na koniec i tak zostają tylko wybrakowane artykuły. Podobnie dzieje się na rynku nieruchomości. Analitycy przewidują, że oferta może znacząco skurczyć się już pod koniec tego roku. A wówczas nie będzie już tak łatwo o wynegocjowanie satysfakcjonującej nas ceny.

Mieszkaniowe zakupy na rynku pierwotnym najlepiej było poczynić już kilka miesięcy temu. Według Michała Okonia z firmy deweloperskiej Marvipol, biorąc pod uwagę koszty inwestycji na dalsze obniżki nie ma już co liczyć. Ewentualnie potanieją jeszcze mieszkania z najniższej półki. Jeżeli jednak cena nie jest jedynym kryterium, które decyduje o wyborze mieszkania, właśnie teraz jest doskonały moment na zakup własnego M.
Według analiz Metrohouse różnica w cenach ofertowych i transakcyjnych na rynku wtórnym wynosi dziś ok. 4 proc., a w czasie hossy sprzedający nie zgadzali się na obniżki większe niż 2 procent. Poza tym na wiosnę zazwyczaj sprzedaje się więcej mieszkań, dotyczy to szczególnie gotowych lokali, wykończonych „pod klucz”. Nowe inwestycje zamrożono, deweloperzy nie budują, niedługo więc nie wyszukamy już tak łatwiej wartościowej nieruchomości.  

Kolejnym powodem do pośpiechu może być spodziewane zwiększenie dostępności kredytów hipotecznych. Jeżeli łatwiej będzie o pożyczkę w banku, deweloperzy natychmiast zrezygnują z wszelkich promocji, a mieszkania automatycznie podrożeją. 
dom.wp

Najlepszy czas na kupno mieszkania

Najlepiej kupować właśnie teraz. Eksperci przewidują, że ceny mieszkań nie będą już mocno spadać, a wśród wolnych lokali można dziś przebierać jak w ulęgałkach. Szczególnie wśród atrakcyjnych propozycji.
Ofert na rynku jest naprawdę sporo. Ale ta hossa może nie potrwać już zbyt długo. Jak informuje „Rzeczpospolita” jeżeli szukamy atrakcyjnego mieszkania – z dobrą lokalizacją i  wysokim standardem wykończenia nie powinniśmy specjalnie ociągać się z kupnem, bo zapewne ktoś sprzątnie nam wymarzone M sprzed nosa. Teraz jeszcze na rynku mamy „nadpodaż” takich nieruchomości, za chwilę interesujących propozycji będzie coraz mniej.

Tą sytuację najlepiej porównać do posezonowej wyprzedaży w sklepach. Możemy z kupnem zwlekać do ostatniej chwili, ale na koniec i tak zostają tylko wybrakowane artykuły. Podobnie dzieje się na rynku nieruchomości. Analitycy przewidują, że oferta może znacząco skurczyć się już pod koniec tego roku. A wówczas nie będzie już tak łatwo o wynegocjowanie satysfakcjonującej nas ceny.

Mieszkaniowe zakupy na rynku pierwotnym najlepiej było poczynić już kilka miesięcy temu. Według Michała Okonia z firmy deweloperskiej Marvipol, biorąc pod uwagę koszty inwestycji na dalsze obniżki nie ma już co liczyć. Ewentualnie potanieją jeszcze mieszkania z najniższej półki. Jeżeli jednak cena nie jest jedynym kryterium, które decyduje o wyborze mieszkania, właśnie teraz jest doskonały moment na zakup własnego M.
Według analiz Metrohouse różnica w cenach ofertowych i transakcyjnych na rynku wtórnym wynosi dziś ok. 4 proc., a w czasie hossy sprzedający nie zgadzali się na obniżki większe niż 2 procent. Poza tym na wiosnę zazwyczaj sprzedaje się więcej mieszkań, dotyczy to szczególnie gotowych lokali, wykończonych „pod klucz”. Nowe inwestycje zamrożono, deweloperzy nie budują, niedługo więc nie wyszukamy już tak łatwiej wartościowej nieruchomości.  

Kolejnym powodem do pośpiechu może być spodziewane zwiększenie dostępności kredytów hipotecznych. Jeżeli łatwiej będzie o pożyczkę w banku, deweloperzy natychmiast zrezygnują z wszelkich promocji, a mieszkania automatycznie podrożeją. 
dom.wp

Dom z wysokim IQ

Oszczędza czas, energię i pieniądze. Inteligentny dom zaparzy nam rano kawę, nastawi ulubioną muzykę, włączy oświetlenie i podkręci kaloryfer. Będzie też pamiętał o podlaniu trawnika, ustawieniu klimatyzacji a nawet przygotowaniu posiłku.
Dziś w naszych domach możemy sterować dosłownie wszystkim i to nawet z najdalszych zakątków globu. Taki budynek dzięki zastosowaniu nowoczesnej instalacji zamienia się  w integralny organizm, który sam kieruje wieloma funkcjami. Czujniki ciepła i ruchu rozpoznają gdzie znajdują się domownicy. Dlatego niepotrzebne stają się zwykle wyłączniki światła. Gdy przechodzimy z pokoju do pokoju, automat sam oświetli nam drogę.

 Każde z  pomieszczeń może być zaprogramowane w indywidualny sposób, na wiele różnych okazji. Możemy wybrać kilka lub kilkanaście scenariuszy. Zależnie od sytuacji wybieramy np. opcję „romantyczny wieczór” , „oglądanie filmu” lub „impreza”. Za każdym razem zmienia się natężenie światła, głośność muzyki czy temperatura.

Po wyjściu z domu nie musimy nerwowo zastanawiać się  czy na pewno wyłączyliśmy żelazko i kuchenkę. System to wszystko sprawdzi, załączy system alarmowy, „odetnie” od prądu sprzęt i  przejdzie w „stan czuwania” zużywając o wiele mniej energii.

Inteligentny dom reaguje nie tylko na to, co dzieje się wewnątrz. Zmieniające się warunki pogodowe - światło słoneczne, temperatura na zewnętrz budynku, opady deszczu lub śniegu, wiatr – to wszystko sprawia, że dom sam „ożywa” . W takich przypadkach system automatyki ma, bez ingerencji człowieka, odpowiednio dostosować budynek. Może to być zmiana natężenia oświetlenia do światła zewnętrznego, włączenie ogrzewania, bądź klimatyzacji. Na przykład przy wybraniu scenariusza „seans filmowy” automatycznie opuszczają się rolety regulując ilość wpadającego do środka światła słonecznego. Oczywiście dom odpowiednio zareaguje na jesienną pluchę lub nagły atak mrozu nie tylko podnosząc temperaturę w pokojach i dostosowując ją do indywidualnych upodobań poszczególnych domowników, ale też podgrzewając np. podjazd do garażu.
Nawet gdy wszystkie parametry są już ustawione, a my jesteśmy poza domem, np. stojąc w korku, w każdej chwili możemy zmienić przez komórkę zaprogramowane ustawienia, tak by po ciężkim dniu  pracy czekał na nas gorący posiłek. A wszystko dzięki wysłanemu  po drodze sms-owi, który „wyda” polecenie piekarnikowi lub kuchence mikrofalowej, aby podgrzała pozostawianą kolację.

Nie trzeba się też martwić wyjeżdżając na urlop. Inteligentny dom stoi na straży i pilnuje aby nikt nie dostał  się do środka . Podczas nieobecności domowników zachowuje się tak, jakbyśmy nigdzie nie wyjeżdżali -  włącza światła i muzykę, zasuwa kotary - symulując naszą obecność. W tym czasie będzie też pamiętał o podlaniu ogrodu i nakarmieniu rybek.

Inteligentny dom jest nie tylko oszczędny, ale też bezpieczny. Wystarczy, że któryś z czujników wykryje zalanie, a natychmiast odetnie dopływ wody. Tak samo może postąpić z instalacją  elektryczną.  W razie pożaru natychmiast powiadamia też odpowiednie służby.

Fachowcy uważają, że możliwości inteligentnych domów zależą w głównej mierze od fantazji zamawiających klientów i… zasobności ich portfela. Najtańszy, podstawowy zestaw kosztuje ok. 15 tys. złotych, a to dopiero początek. Mimo tego coraz więcej domów, a przede wszystkim drogich apartamentów wyposażanych jest w takie systemy. Luksus jednak kosztuje,  np. jeden z najdroższych apartamentowców  w  Polsce, będzie obsługiwany przez dwa współpracujące ze sobą systemy, ale cena 1 metra kw. wyniesie tu 21 tys. złotych . Oczywiście można wybrać tańsze wersje – jedno z podwarszawskich osiedli oferuje mieszkania z wysokim IQ już od 780 tys. Ceny domów wahają się natomiast od 1,2 do 2 mln złotych. Można zacząć oszczędzać…
dom.wp

Dom z wysokim IQ

Oszczędza czas, energię i pieniądze. Inteligentny dom zaparzy nam rano kawę, nastawi ulubioną muzykę, włączy oświetlenie i podkręci kaloryfer. Będzie też pamiętał o podlaniu trawnika, ustawieniu klimatyzacji a nawet przygotowaniu posiłku.
Dziś w naszych domach możemy sterować dosłownie wszystkim i to nawet z najdalszych zakątków globu. Taki budynek dzięki zastosowaniu nowoczesnej instalacji zamienia się  w integralny organizm, który sam kieruje wieloma funkcjami. Czujniki ciepła i ruchu rozpoznają gdzie znajdują się domownicy. Dlatego niepotrzebne stają się zwykle wyłączniki światła. Gdy przechodzimy z pokoju do pokoju, automat sam oświetli nam drogę.

 Każde z  pomieszczeń może być zaprogramowane w indywidualny sposób, na wiele różnych okazji. Możemy wybrać kilka lub kilkanaście scenariuszy. Zależnie od sytuacji wybieramy np. opcję „romantyczny wieczór” , „oglądanie filmu” lub „impreza”. Za każdym razem zmienia się natężenie światła, głośność muzyki czy temperatura.

Po wyjściu z domu nie musimy nerwowo zastanawiać się  czy na pewno wyłączyliśmy żelazko i kuchenkę. System to wszystko sprawdzi, załączy system alarmowy, „odetnie” od prądu sprzęt i  przejdzie w „stan czuwania” zużywając o wiele mniej energii.

Inteligentny dom reaguje nie tylko na to, co dzieje się wewnątrz. Zmieniające się warunki pogodowe - światło słoneczne, temperatura na zewnętrz budynku, opady deszczu lub śniegu, wiatr – to wszystko sprawia, że dom sam „ożywa” . W takich przypadkach system automatyki ma, bez ingerencji człowieka, odpowiednio dostosować budynek. Może to być zmiana natężenia oświetlenia do światła zewnętrznego, włączenie ogrzewania, bądź klimatyzacji. Na przykład przy wybraniu scenariusza „seans filmowy” automatycznie opuszczają się rolety regulując ilość wpadającego do środka światła słonecznego. Oczywiście dom odpowiednio zareaguje na jesienną pluchę lub nagły atak mrozu nie tylko podnosząc temperaturę w pokojach i dostosowując ją do indywidualnych upodobań poszczególnych domowników, ale też podgrzewając np. podjazd do garażu.
Nawet gdy wszystkie parametry są już ustawione, a my jesteśmy poza domem, np. stojąc w korku, w każdej chwili możemy zmienić przez komórkę zaprogramowane ustawienia, tak by po ciężkim dniu  pracy czekał na nas gorący posiłek. A wszystko dzięki wysłanemu  po drodze sms-owi, który „wyda” polecenie piekarnikowi lub kuchence mikrofalowej, aby podgrzała pozostawianą kolację.

Nie trzeba się też martwić wyjeżdżając na urlop. Inteligentny dom stoi na straży i pilnuje aby nikt nie dostał  się do środka . Podczas nieobecności domowników zachowuje się tak, jakbyśmy nigdzie nie wyjeżdżali -  włącza światła i muzykę, zasuwa kotary - symulując naszą obecność. W tym czasie będzie też pamiętał o podlaniu ogrodu i nakarmieniu rybek.

Inteligentny dom jest nie tylko oszczędny, ale też bezpieczny. Wystarczy, że któryś z czujników wykryje zalanie, a natychmiast odetnie dopływ wody. Tak samo może postąpić z instalacją  elektryczną.  W razie pożaru natychmiast powiadamia też odpowiednie służby.

Fachowcy uważają, że możliwości inteligentnych domów zależą w głównej mierze od fantazji zamawiających klientów i… zasobności ich portfela. Najtańszy, podstawowy zestaw kosztuje ok. 15 tys. złotych, a to dopiero początek. Mimo tego coraz więcej domów, a przede wszystkim drogich apartamentów wyposażanych jest w takie systemy. Luksus jednak kosztuje,  np. jeden z najdroższych apartamentowców  w  Polsce, będzie obsługiwany przez dwa współpracujące ze sobą systemy, ale cena 1 metra kw. wyniesie tu 21 tys. złotych . Oczywiście można wybrać tańsze wersje – jedno z podwarszawskich osiedli oferuje mieszkania z wysokim IQ już od 780 tys. Ceny domów wahają się natomiast od 1,2 do 2 mln złotych. Można zacząć oszczędzać…
dom.wp

Moda na wielką płytę

W czasach PRL-u obiekt pożądania i zazdrości. Wyczekiwane i utęsknione M w bloku, na które czekało się latami. Ostatnimi czasy mieszkania w wielkiej płycie straciły zdecydowanie urok nowoczesności, a i karaluchów pozbyć się z nich trudno, jednak na przekór temu znowu wracają do łask.
Co sprawiło, że chluba budownictwa z minionych dekad znowu staje się modna? W znacznej mierze przyczynił się do tego kryzys w kapitalistycznym świecie. Tanie kredyty stały się nieosiągalne dla przeciętnego Kowalskiego, nowe mieszkania - mimo spadających cen - wciąż za drogie, dlaczego więc nie zamieszkać w osiedlu z wielkiej płyty?

O mieszkania w bloku rozgorzała prawdziwa walka. Okazało się, że nawet pogardzane dotąd klitki ze ślepymi kuchniami zyskały w oczach klientów. Nie mówiąc już o tych, których rozkład jest nieco bardziej sensowny. Co prawda atmosfery rodem z serialu "Alternatywy 4" trudno już się doszukać, jednak życie w starym osiedlu nadal oferuje parę atrakcji, o które ciężko w grodzonych, strzeżonych i monitorowanych deweloperskich enklawach ciszy i spokoju.

Blokowiska to przede wszystkim więcej przestrzeni i zieleni między budynkami, nie tylko równo przystrzyżony pasek trawnika z rolki przed oknami i mikroskopijnej wielkości drzewka. Nawet jeżeli mieszkanie jest małe, to chociaż widoku z okna nie zasłania nam dom z przeciwka, nie musimy więc oglądać scenek rodzajowych z życia sąsiadów co często zdarza się na zagęszczonych do granic możliwości nowo wybudowanych osiedlach.
Poza tym mieszkańcy chwalą sobie świetną lokalizację - wielkie blokowiska są zazwyczaj dobrze skomunikowane z centrum i resztą miasta. Posiadają też niezłą infrastrukturę. Jeszcze niedawno wielu klientów agencji nieruchomości od razu odrzucało propozycje w dzielnicach z wielkiej płyty. Teraz, po przeliczeniu pieniędzy, ograniczają wymagania i pocieszają się łatwiejszym dojazdem do pracy. A także tym, że większość bloków ma już za sobą remonty, a przynajmniej mniejszy lub większy lifting. I nawet dobrze wyglądają, przynajmniej na zewnątrz. O ile nie trafimy na okazy, które straszą wściekłym kolorem lub udziwnionym wzorem wydaje się, że zamieszkanie na takim odrestaurowanym styropianem blokowisku nie jest już tak wielkim wyrzeczeniem.

Ważną kwestią są też sąsiedzi. Większości nie poznamy, chyba że zaprzyjaźnimy się z nimi sącząc różnorakie płyny przed klatką wejściową. Na pewno zaś odgłosy zza ściany nie pozwolą nam zapomnieć, że w molochu nie mieszkamy sami. Akustyka wielkiej płyty nigdy nie pozwoli poczuć się samotnym. Nie wszystkim mogą przypaść też do gustu nieco kłopotliwi lokatorzy, szczególnie tam, gdzie funkcjonują jeszcze zsypy na śmieci możemy spodziewać się przemarszu karaluchów przez nasze mieszkania.

Wygląda jednak na to, że nawet te niedogodności nie odstraszają klientów. Przynajmniej na razie. Ceny mieszkań z wielkiej płyty są mniej więcej o 20 proc. niższe niż w nowych osiedlach. Kupują je zazwyczaj młodzi, dla których jest to pierwsze własne M. Planują, że tak "zblokowani" będą mieszkać tylko kilka lat.
dom.wp

Moda na wielką płytę

W czasach PRL-u obiekt pożądania i zazdrości. Wyczekiwane i utęsknione M w bloku, na które czekało się latami. Ostatnimi czasy mieszkania w wielkiej płycie straciły zdecydowanie urok nowoczesności, a i karaluchów pozbyć się z nich trudno, jednak na przekór temu znowu wracają do łask.
Co sprawiło, że chluba budownictwa z minionych dekad znowu staje się modna? W znacznej mierze przyczynił się do tego kryzys w kapitalistycznym świecie. Tanie kredyty stały się nieosiągalne dla przeciętnego Kowalskiego, nowe mieszkania - mimo spadających cen - wciąż za drogie, dlaczego więc nie zamieszkać w osiedlu z wielkiej płyty?

O mieszkania w bloku rozgorzała prawdziwa walka. Okazało się, że nawet pogardzane dotąd klitki ze ślepymi kuchniami zyskały w oczach klientów. Nie mówiąc już o tych, których rozkład jest nieco bardziej sensowny. Co prawda atmosfery rodem z serialu "Alternatywy 4" trudno już się doszukać, jednak życie w starym osiedlu nadal oferuje parę atrakcji, o które ciężko w grodzonych, strzeżonych i monitorowanych deweloperskich enklawach ciszy i spokoju.

Blokowiska to przede wszystkim więcej przestrzeni i zieleni między budynkami, nie tylko równo przystrzyżony pasek trawnika z rolki przed oknami i mikroskopijnej wielkości drzewka. Nawet jeżeli mieszkanie jest małe, to chociaż widoku z okna nie zasłania nam dom z przeciwka, nie musimy więc oglądać scenek rodzajowych z życia sąsiadów co często zdarza się na zagęszczonych do granic możliwości nowo wybudowanych osiedlach.
Poza tym mieszkańcy chwalą sobie świetną lokalizację - wielkie blokowiska są zazwyczaj dobrze skomunikowane z centrum i resztą miasta. Posiadają też niezłą infrastrukturę. Jeszcze niedawno wielu klientów agencji nieruchomości od razu odrzucało propozycje w dzielnicach z wielkiej płyty. Teraz, po przeliczeniu pieniędzy, ograniczają wymagania i pocieszają się łatwiejszym dojazdem do pracy. A także tym, że większość bloków ma już za sobą remonty, a przynajmniej mniejszy lub większy lifting. I nawet dobrze wyglądają, przynajmniej na zewnątrz. O ile nie trafimy na okazy, które straszą wściekłym kolorem lub udziwnionym wzorem wydaje się, że zamieszkanie na takim odrestaurowanym styropianem blokowisku nie jest już tak wielkim wyrzeczeniem.

Ważną kwestią są też sąsiedzi. Większości nie poznamy, chyba że zaprzyjaźnimy się z nimi sącząc różnorakie płyny przed klatką wejściową. Na pewno zaś odgłosy zza ściany nie pozwolą nam zapomnieć, że w molochu nie mieszkamy sami. Akustyka wielkiej płyty nigdy nie pozwoli poczuć się samotnym. Nie wszystkim mogą przypaść też do gustu nieco kłopotliwi lokatorzy, szczególnie tam, gdzie funkcjonują jeszcze zsypy na śmieci możemy spodziewać się przemarszu karaluchów przez nasze mieszkania.

Wygląda jednak na to, że nawet te niedogodności nie odstraszają klientów. Przynajmniej na razie. Ceny mieszkań z wielkiej płyty są mniej więcej o 20 proc. niższe niż w nowych osiedlach. Kupują je zazwyczaj młodzi, dla których jest to pierwsze własne M. Planują, że tak "zblokowani" będą mieszkać tylko kilka lat.
dom.wp

Grad: są chętni na polskie stocznie

Monika Olejnik rozmawia z Aleksandrem Gradem, ministrem skarbu państwa.
Monika Olejnik: A gościem Radia ZET jest minister Skarbu Aleksander Grad, witam Monika Olejnik, dzień dobry.
Aleksander Grad: Dzień dobry Pani, dzień dobry Państwu.

Panie ministrze, czy ma pan już jakiś pomysł na to, kto kupi stocznie, bo pan obiecuje, obiecuje i nic z tego nie wynika.
Ja cały czas konsekwentnie realizuję to, na co umówiliśmy się z załogą. Podpisaliśmy, przypomnę w tamtym roku porozumienie społeczne. Przygotowaliśmy ustawę, specustawę stoczniową i konsekwentnie realizujemy harmonogram jej wdrażani i 30 kwietnia minął termin składania ofert na stocznię w Gdyni i w Szczecinie. Te oferty spłynęły, teraz będzie druga część tego przetargu, a warto powiedzieć, że są to oferty i wpłacone wadia, a wadia nie są niskie, bo stanowią blisko 10 proc. wartości tych stoczni.
Tak, ale ja pamiętam, że w 2008 roku w listopadzie bodajże, pan rozmawiał z Amberem, Amber miał kupić Stocznię Gdynia i się wycofał z tego, więc też pewnie...
Tak, ale pamiętajmy, że wtedy byliśmy w takiej oto sytuacji, że na stoczniach wisiały, że tak powiem, stare długi, miliardowe długi, złe kontrakty zawarte na statki. Stocznie były nierentowne i trudno było przekonać inwestorów, aby chcieli podjąć tak gigantyczne ryzyko, że przygotują program restrukturyzacji, zainwestują…

Ale Amber chciał, Amber chciał.
Zainwestują własne pieniądze i na końcu się okaże, że nie będą w stanie zrealizować programu restrukturyzacyjnego i będą oni zmuszeni zwrócić pomoc publiczną, która była udzielana spółce, której oni, jako inwestorzy nie uzyskali. W związku z tym, to rozwiązanie, które przyjęliśmy, aby uwolnić stocznie od starych długów jest rozwiązaniem optymalnym i to pokazuje dzisiaj ilość ofert, jaka spłynęła.

A jak się uwalnia stocznie od starych długów?
No, specjalną ustawą.

No, ale co daje ta ustawa, realnie, czyli dopłaca się po prostu.
Czyli, ta ustawa pozwala…

Czyli wpompowuje się pieniądze żeby uwolnić od starych długów.
Nie, to jest ustawa kompensacyjna, która mówi, że my w międzyczasie pokrywamy koszty funkcjonowania tej stoczni, wynagrodzeń, odpraw, programu monitorowanych zwolnień, a to, co uzyskamy ze sprzedaży majątku będzie przekazane na pokrycie długów. W związku z tym działamy jakby w pewnym sensie pod prawem, które jest właściwie dla prawa upadłościowego, ale my nie mamy upadłości. W związku z tym, tak jak się zobowiązaliśmy, stocznię sprzedajemy w ruchu, produkowane są tam statki, ludzie tam pracują, uzyskują wynagrodzenia i w międzyczasie równolegle prowadzimy cały proces sprzedaży. Podjęliśmy ogromny wysiłek żeby znaleźć inwestorów. I cieszę się, że na dzień 30 kwietnia te oferty spłynęły i zostały wpłacone wadia, mam nadzieję, że w ciągu dwóch tygodni ten proces będzie sfinalizowany, będzie tak zwana dogrywka aukcyjna, że one zostaną sprzedane.

Czy Kuwejt jest zainteresowany kupnem Stoczni Gdynia?
Jesteśmy w takim momencie tego postępowania, że ja nie mogę mówić o konkretnych inwestorach, ale chcę powiedzieć, że są to poważni inwestorzy.
Czy to są inwestorzy tylko z Europy, czy spoza Europy.
To są inwestorzy, którzy i spółki, które złożyły, inwestorzy, którzy złożyli oferty są zarejestrowani na terenie Europy. Natomiast ja nie analizuję jakim dysponują i skąd pochodzi kapitał tych firm. Chcę powiedzieć, że zgodnie z tą procedurą mamy oferty, mamy wpłacone wadia mam nadzieję, że do 16, 17 maja, bo taki jest w tej chwili czas na drugi etap tego postępowania, że szczęśliwie doprowadzimy do końca ten proces i stocznie będą miały inwestorów.

Widział pan, co się działo pod Pałacem Kultury, kiedy przyszli stoczniowcy, kiedy palili opony, kiedy się tłukli.
Ale warto powiedzieć, że to byli stoczniowcy z Gdańska, a Stocznia w Gdańsku została sprywatyzowana w październiku 2007 roku, tuż przed wyborami przez Prawo i Sprawiedliwość. I dlaczego związkowcy nie chcą dzisiaj powiedzieć, dlaczego w tym momencie, kiedy była sprzedawana stocznia, po pierwsze nie zadbano o to żeby uzgodnić to z Komisją Europejską wówczas i nie uzgodniono z inwestorem programu restrukturyzacji. To ja osobiście i nasz rząd doprowadziliśmy do takiej sytuacji, że zawarliśmy porozumienie z tym inwestorem, zobowiązaliśmy się na dodatkową pomoc publiczną 150 milionów złotych, przygotowaliśmy programy restrukturyzacyjne, natomiast za ten program zawsze odpowiada inwestor, to jest prywatny inwestor i w związku z tym, jeżeli on…

Czyli pan nie czuje odpowiedzialności za Stocznię Gdańską, w ogóle?
Czuję odpowiedzialność i dlatego, bo gdybym nie czuł tej odpowiedzialności, to byśmy nie podejmowali tych wysiłków już po prywatyzacji, które podjęliśmy. Dzisiaj inwestor też zrozumiał, że on musi być bardziej elastyczny w relacjach z Komisją Europejską i musi przygotować tak program restrukturyzacyjny żeby on był zatwierdzony. Dokonał korekty w ostatnich dniach. Dzisiaj…
Ale panie ministrze, dlaczego pan nie wyszedł do związkowców żeby z nimi porozmawiać, bał się pan?
Ale ja dzień wcześniej spotkałem się z nimi w Ministerstwie Skarbu.

Ale trzeba było do nich wyjść, na ulicę do nich wyjść.
Rozmowa była bardzo rzeczowa. Oni przyznali mi rację, że to, co myśmy zrobili, nasz rząd, rząd Donalda Tuska to jest to, co powinien tamten rząd zrobić. Bo ja przypomnę, że myśmy z tym inwestorem…

Ale co przyznali pani rację i potem poszli na ulice.
Polityka, pani redaktor to jest po prostu czysta polityka. Bo to w jaki, dlaczego stocznia Gdańska jest w takiej trudnej sytuacji to jest problem tamtego rządu, natomiast, jak przychodzi co do czego, to z Prawem i Sprawiedliwością robi się tego typu polityczne…

Ale dobrze, ci stoczniowcy też byli u prezydenta, czy sądzi pan, że prezydent ich namówił do tego żeby wyszli na ulice.
Nie, nie ja nie mówię, że ktoś ich do tego namawiał, oni też czują rozgoryczenie. Natomiast nie mogą mieć pretensji do nas, bo z naszej strony, po sprywatyzowaniu tej stoczni wtedy, zrobiliśmy wszystko żeby Komisja dzisiaj zatwierdziła ten plan.

No dobrze, a mogą mieć pretensje stoczniowcy z Gdyni, bo tak jak powiadam, Amber był zainteresowany tym żeby kupić Stocznię Gdynia, a państwo ich chyba jakoś zniechęcili.
Nie, nie, ja chcę powiedzieć znam ten przypadek. Ta ilość działań pozorowanych, tych podejść pozorowanych przy prywatyzacji Gdyni i Szczecina to było mnóstwo. I zawsze, jak przychodziło do ostatecznych rozmów to inwestorzy, albo się wycofywali, albo mówili – no to proszę nam oddłużyć stocznie itd., itd. Zrobiliśmy w związku z tym ustawę i dzisiaj dużo łatwiej jest znaleźć inwestora dla tych stoczni, dużo łatwiej.

W każdym razie stoczniowcy zapowiadają 4 czerwca, nawet nie wykluczają krwawych zamieszek tak, jak powiedział prezydent miasta Gdańska, pan prezydent Adamowicz i być może nie będzie uroczystości 4 czerwca, czy pan zdąży coś zrobić do 4 czerwca?
Stocznie w Gdyni i w Szczecinie, jeżeli inwestorzy tak jak to wyrazili w swoich ofertach i potwierdzili w wpłaceniu wadium dokończą ten proces, to mam nadzieję, że będzie, będziemy mogli mówić, że mamy inwestorów w tych dwóch stoczniach. Jeśli chodzi o Gdańsk, inwestor skorygował swój program restrukturyzacyjny, przesłał go do Ministerstwa Skarbu. W tej chwili jest to przez nas analizowane, chcemy go wysłać dosłownie w najbliższych dniach, skorygowany program i zwróciliśmy się do Komisji Europejskiej jeszcze o jedną rundę rozmów technicznych w sprawie Gdańska między 11 a 15 maja i mam nadzieję, że pani komisarz i Komisja Europejska też dotrzymają, w pewnym sensie danego słowa, bo ja przypomnę grudzień tamtego roku, kiedy przyjęliśmy takie rozwiązanie dla Gdyni i dla Szczecina, to sprawa Gdańska wydawała się, że jest sprawą załatwioną, ja nie rozumiem, skąd to się w tej chwili dzieje.
Monika Olejnik: Nie wiem czy czytał pan komentarz Witolda Gadomskiego, który był w zeszłym tygodniu w "Gazecie Wyborczej" on winą za to wszystko obarcza właściwie, co się dzieje, obarcza wszystkie rządy. O panu pisze tak: "Tusk na czele Ministerstwa Skarbu mógł postawić fachowca, nie polityka i biurokratę, mógł powiedzieć prawdę o sytuacji stoczni znacznie szybciej zamiast mamić nierealnymi obietnicami. No i wciąż może pokazać, że ma pomysł na uratowanie jakiejś części polskiego przemysłu stoczniowego", biurokrata.
Aleksander Grad: No, ale pan redaktor Gadomski pamięta doskonale moje rozmowy z nim, w Ministerstwie Skarbu na początku 2008 roku, kiedy myśmy pokazywali, zresztą był taki raport otwarcia, jak wyglądał proces prywatyzacji polskich stoczni, jak zmarnowano 2006 i 7 rok, kiedy była koniunktura na stocznie i, że myśmy chcieli ten proces wszczęty przerwać. Wtedy, już na początku 2008 roku pani komisarz powiedziała jeżeli przerwiemy ten proces to już będzie decyzja negatywna. Więc była cały czas walka z Komisją Europejską żeby nie wydała tej decyzji negatywnej. Ona na szczęście zakończyła się takim kompromisem, że mogliśmy przygotować tą ustawę i znaleźć sposób na zdjęcie tych wszystkich starych długów, tych ciężarów ze stoczni żeby bardziej zainteresować inwestorów tymi stoczniami.

Ile to kosztuje budżet państwa, zdjęcie starych długów?
To jest jakby, wprost nie obciąża budżetu państwa, dlatego że są to wydatki z funduszu gwarantowanych świadczeń pracowniczych, z funduszu pracy, również ze środków europejskich i staramy się tutaj zminimalizować wydatki ze strony budżetu państwa, w związku z tym ta ustawa jest neutralna jakby dla budżetu w pewnym sensie.

Czy uważa pan, że stoczniowcy przesadzają?
Ale warto było, nie ja nie uważam, że przesadzają, natomiast pamiętajmy, że doszło do porozumienia ze stroną związkową i ze stoczniowcami. Myśmy negocjowali przez kilka tygodni w tamtym roku.
No to skoro doszło do porozumienia, to skąd te protesty, skąd zapowiedź tej krwawej manifestacji 4 czerwca?
Ja mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, że stoczniowcy dzisiaj zobaczą, że jest szansa na to żeby w tych dwóch stoczniach byli inwestorzy. W trzeciej, w Gdańsku jest inwestor prywatny, przypomnę prawie od półtora roku.

Ukraiński.
Ukraiński, ISD i, że ten inwestor ukraiński również te programy na tyle skoryguje, że wreszcie Komisja to zatwierdzi, bo to nie jest program ministra Skarbu, pamiętajmy, restrukturyzacji, tylko inwestora.

No tak, ale inwestor zdaje się nie wiedział, że kupuje stocznię z takimi długami, tak?
Inwestor, moim zdaniem, miał pewne rzeczy obiecane przez ówczesną ekipę i myślał, że to wystarczy, że ktoś komuś coś obieca, a brutalna rzeczywistość była inna, bo są procedury, jest prawo europejskie, jest definicja nie dozwolonej pomocy publicznej i na tym, stąd te kłopoty. Ale wydaje mi się, że również w sprawie Gdańska z tych problemów jesteśmy w stanie wyjść, widząc elastyczność ze strony inwestora.
Panie ministrze, a dlaczego pan się przestraszył prywatyzacji Polmosu Białystok, pan Gibała miał kupić i pan się z tego wycofał?
Nie, ja - to Bielsko-Biała.

Bielsko-Biała, przepraszam.
Polmos Bielsko-Biała i Polmos Józefów - były oferty złożone przez inwestorów, które naprawdę były ofertami nie do przyjęcia przez Ministerstwo Skarbu Państwa. Te spółki są, pomimo że jest trudny rynek, są dużo więcej warte niż było w ofertach i zdecydowaliśmy się te postępowania zamknąć i wszcząć ten proces na nowo. Więc to, że jednym z oferentów była firma związana z posłem Gibałą tutaj nie miało większego znaczenia.

Pana żona występuje w spocie Prawa i Sprawiedliwości, występowała, czy wystąpi na drogę sądową przeciwko PiS czy nie?
W żartach mówimy, że skoro pan prezes Kaczyński jest taki szarmancki to weźmie bukiet róż i przeprosi moją żonę, moją rodzinę i znajomych, którzy się poczuli i wielu innych, poczuli się urażeni takim sposobem prowadzenia kampanii. Myślę, że satysfakcja z wydania dwóch wyroków i to, że PiS musiał przeprosić oficjalnie w tych mediach jest wystarczająca, ja, ani żona ani ja nie mamy czasu włóczyć się po sądach i oglądać tych twarzy, które są twarzami osób zawziętych, zaciekły i które tylko w taki sposób chcą prowadzić walkę polityczną.Czy ustawa, którą przygotowuje Julia Pitera jest dobra według pana, trzeba będzie sprawdzić, podawać wszystkich członków rodzin co mają, gdzie pracują?
To jest ustawa, która jeszcze jest w fazie uzgodnień i ja nawet nie znam szczegółów tej ustawy.

Ale mniej więcej zarys pan zna, że trzeba będzie mówić - nie wiem - bratanek, bratanica tu pracuje, kuzyn w trzecim pokoleniu tu i tu.
Ja myślę, że warto tutaj zachować jakby zdrowy rozsądek i umiar, ale mówię - nie jestem gospodarzem tej ustawy i nie znam jej szczegółów, nie wiem czy to jest, czy doszło do jakiś korekt w tej chwili na etapie uzgodnień, ale myślę, że na pewno jakieś rozwiązanie systemowe jest potrzebne, bo bez takich rozwiązań systemowych no ciągle będziemy mieli tego typu problemy, jak w ostatnich spotach.

Czyli Ministerstwo Skarbu nie pomaga pana żonie i pan żonie nie pomaga?
Ja od jedenastu lat moim zdaniem, przyjąłem takie rozwiązanie, jakie prawo pozwalało, takie rozwiązania żeby być wolnym od podejrzeń o stronniczość, o to, że wspieram prawda i w ogóle to jest uciekam od tych, cały czas od tych spraw, żeby ani nie nadzorować, ani się nie zajmować tego typu sprawami, żeby nie być właśnie podejrzewanym o to.
Skąd się bierze optymizm ministra finansów, wczoraj Komisja Europejska powiedziała, komisja do spraw gospodarczych, że będzie spadek PKB o 1,4, a minister finansów mówi, że nie, nie.
Ja powiem, że mnie też to, co Komisja Europejska przedstawiła bardzo zaskoczyło, bo w styczniu mieliśmy plus 2 proc., ze strony Komisji Europejskiej takie propozycje, później mamy dane makro za pierwsze trzy miesiące, które nie potwierdzają tego, aby zejść z 2 do -1,4 i wszystkie dotychczas prognozy, jakie były robione przez różne instytucje międzynarodowe, finansowe, przez banki inwestycyjne nie potwierdzają spadku na takim poziomie. Wszyscy zakładają, że to będzie plus, powyżej zera, czy to jest plus 0,7, plus 1 proc., ale - czyli wolniejszy wzrost recesji do tej pory nikt nie przedstawiał. Więc ja myślę, tutaj bazuję też na tym, co mówi minister finansów i ja też podzielam jego pogląd, że to jest za bardzo pesymistyczna prognoza ze strony Komisji Europejskiej.

A może Komisja coś więcej wie, niż my, skoro patrzy na to, co się dzieje, nie jesteśmy bezludną wyspą wokół nas, są Niemcy, gdzie się skurczyła gospodarka i się jeszcze skurczy.
To prawda, tylko pamiętajmy, że my w naszej strukturze jakby, to co tworzy polski PKB, to eksport stanowi tylko 30 proc., więc my jesteśmy, nie jesteśmy gospodarką, która aż tak mocno zależy od eksportu, bo tylko w jednej trzeciej. To jest duży problem, bo rynki, szczególnie rynek niemiecki dzisiaj się bardzo mocno kurczy. Ale jest tle jeszcze innych czynników, które wpływają w Polsce na koniunkturę i pobudzanie koniunktury, że mam nadzieję, że jednak minister finansów się nie myli, tak, że to on ma rację.

Ma pan nadzieję, a jak nie?
Ja myślę, że warto poczekać, no bo, bo to jest, to czas dopiero przyniesie odpowiedź na to pytanie.

No, ale minister był bardzo optymistyczny, potem ten optymizm trochę malał, to PKB na początku było wysokie, a potem się zmniejszało.
No tak, dzisiaj nie ma do końca mądrego, który by tak do końca przewidział, jak się ten kryzys potoczy i w oparciu o te dane, którymi dzisiaj dysponujemy z polskiej gospodarki, z wpływów podatkowych i tymi danymi dysponuje minister finansów, jeszcze raz mam nadzieję i jestem tutaj, dzisiaj po stronie ministra finansów, że to on ma rację, bo to, co Komisja Europejska przedstawiła jakby nie trzyma pewnych parametrów z tym, co było prezentowane trzy miesiące temui przez Komisję Europejską.

Dziękuję bardzo, gościem Radia ZET był minister Skarbu Aleksander Grad, dziękuję Monika Olejnik.
Dziękuję.
Radio Zet | 05.05.2009 | 09:41
wp.pl

Grad: są chętni na polskie stocznie

Monika Olejnik rozmawia z Aleksandrem Gradem, ministrem skarbu państwa.
Monika Olejnik: A gościem Radia ZET jest minister Skarbu Aleksander Grad, witam Monika Olejnik, dzień dobry.
Aleksander Grad: Dzień dobry Pani, dzień dobry Państwu.

Panie ministrze, czy ma pan już jakiś pomysł na to, kto kupi stocznie, bo pan obiecuje, obiecuje i nic z tego nie wynika.
Ja cały czas konsekwentnie realizuję to, na co umówiliśmy się z załogą. Podpisaliśmy, przypomnę w tamtym roku porozumienie społeczne. Przygotowaliśmy ustawę, specustawę stoczniową i konsekwentnie realizujemy harmonogram jej wdrażani i 30 kwietnia minął termin składania ofert na stocznię w Gdyni i w Szczecinie. Te oferty spłynęły, teraz będzie druga część tego przetargu, a warto powiedzieć, że są to oferty i wpłacone wadia, a wadia nie są niskie, bo stanowią blisko 10 proc. wartości tych stoczni.
Tak, ale ja pamiętam, że w 2008 roku w listopadzie bodajże, pan rozmawiał z Amberem, Amber miał kupić Stocznię Gdynia i się wycofał z tego, więc też pewnie...
Tak, ale pamiętajmy, że wtedy byliśmy w takiej oto sytuacji, że na stoczniach wisiały, że tak powiem, stare długi, miliardowe długi, złe kontrakty zawarte na statki. Stocznie były nierentowne i trudno było przekonać inwestorów, aby chcieli podjąć tak gigantyczne ryzyko, że przygotują program restrukturyzacji, zainwestują…

Ale Amber chciał, Amber chciał.
Zainwestują własne pieniądze i na końcu się okaże, że nie będą w stanie zrealizować programu restrukturyzacyjnego i będą oni zmuszeni zwrócić pomoc publiczną, która była udzielana spółce, której oni, jako inwestorzy nie uzyskali. W związku z tym, to rozwiązanie, które przyjęliśmy, aby uwolnić stocznie od starych długów jest rozwiązaniem optymalnym i to pokazuje dzisiaj ilość ofert, jaka spłynęła.

A jak się uwalnia stocznie od starych długów?
No, specjalną ustawą.

No, ale co daje ta ustawa, realnie, czyli dopłaca się po prostu.
Czyli, ta ustawa pozwala…

Czyli wpompowuje się pieniądze żeby uwolnić od starych długów.
Nie, to jest ustawa kompensacyjna, która mówi, że my w międzyczasie pokrywamy koszty funkcjonowania tej stoczni, wynagrodzeń, odpraw, programu monitorowanych zwolnień, a to, co uzyskamy ze sprzedaży majątku będzie przekazane na pokrycie długów. W związku z tym działamy jakby w pewnym sensie pod prawem, które jest właściwie dla prawa upadłościowego, ale my nie mamy upadłości. W związku z tym, tak jak się zobowiązaliśmy, stocznię sprzedajemy w ruchu, produkowane są tam statki, ludzie tam pracują, uzyskują wynagrodzenia i w międzyczasie równolegle prowadzimy cały proces sprzedaży. Podjęliśmy ogromny wysiłek żeby znaleźć inwestorów. I cieszę się, że na dzień 30 kwietnia te oferty spłynęły i zostały wpłacone wadia, mam nadzieję, że w ciągu dwóch tygodni ten proces będzie sfinalizowany, będzie tak zwana dogrywka aukcyjna, że one zostaną sprzedane.

Czy Kuwejt jest zainteresowany kupnem Stoczni Gdynia?
Jesteśmy w takim momencie tego postępowania, że ja nie mogę mówić o konkretnych inwestorach, ale chcę powiedzieć, że są to poważni inwestorzy.
Czy to są inwestorzy tylko z Europy, czy spoza Europy.
To są inwestorzy, którzy i spółki, które złożyły, inwestorzy, którzy złożyli oferty są zarejestrowani na terenie Europy. Natomiast ja nie analizuję jakim dysponują i skąd pochodzi kapitał tych firm. Chcę powiedzieć, że zgodnie z tą procedurą mamy oferty, mamy wpłacone wadia mam nadzieję, że do 16, 17 maja, bo taki jest w tej chwili czas na drugi etap tego postępowania, że szczęśliwie doprowadzimy do końca ten proces i stocznie będą miały inwestorów.

Widział pan, co się działo pod Pałacem Kultury, kiedy przyszli stoczniowcy, kiedy palili opony, kiedy się tłukli.
Ale warto powiedzieć, że to byli stoczniowcy z Gdańska, a Stocznia w Gdańsku została sprywatyzowana w październiku 2007 roku, tuż przed wyborami przez Prawo i Sprawiedliwość. I dlaczego związkowcy nie chcą dzisiaj powiedzieć, dlaczego w tym momencie, kiedy była sprzedawana stocznia, po pierwsze nie zadbano o to żeby uzgodnić to z Komisją Europejską wówczas i nie uzgodniono z inwestorem programu restrukturyzacji. To ja osobiście i nasz rząd doprowadziliśmy do takiej sytuacji, że zawarliśmy porozumienie z tym inwestorem, zobowiązaliśmy się na dodatkową pomoc publiczną 150 milionów złotych, przygotowaliśmy programy restrukturyzacyjne, natomiast za ten program zawsze odpowiada inwestor, to jest prywatny inwestor i w związku z tym, jeżeli on…

Czyli pan nie czuje odpowiedzialności za Stocznię Gdańską, w ogóle?
Czuję odpowiedzialność i dlatego, bo gdybym nie czuł tej odpowiedzialności, to byśmy nie podejmowali tych wysiłków już po prywatyzacji, które podjęliśmy. Dzisiaj inwestor też zrozumiał, że on musi być bardziej elastyczny w relacjach z Komisją Europejską i musi przygotować tak program restrukturyzacyjny żeby on był zatwierdzony. Dokonał korekty w ostatnich dniach. Dzisiaj…
Ale panie ministrze, dlaczego pan nie wyszedł do związkowców żeby z nimi porozmawiać, bał się pan?
Ale ja dzień wcześniej spotkałem się z nimi w Ministerstwie Skarbu.

Ale trzeba było do nich wyjść, na ulicę do nich wyjść.
Rozmowa była bardzo rzeczowa. Oni przyznali mi rację, że to, co myśmy zrobili, nasz rząd, rząd Donalda Tuska to jest to, co powinien tamten rząd zrobić. Bo ja przypomnę, że myśmy z tym inwestorem…

Ale co przyznali pani rację i potem poszli na ulice.
Polityka, pani redaktor to jest po prostu czysta polityka. Bo to w jaki, dlaczego stocznia Gdańska jest w takiej trudnej sytuacji to jest problem tamtego rządu, natomiast, jak przychodzi co do czego, to z Prawem i Sprawiedliwością robi się tego typu polityczne…

Ale dobrze, ci stoczniowcy też byli u prezydenta, czy sądzi pan, że prezydent ich namówił do tego żeby wyszli na ulice.
Nie, nie ja nie mówię, że ktoś ich do tego namawiał, oni też czują rozgoryczenie. Natomiast nie mogą mieć pretensji do nas, bo z naszej strony, po sprywatyzowaniu tej stoczni wtedy, zrobiliśmy wszystko żeby Komisja dzisiaj zatwierdziła ten plan.

No dobrze, a mogą mieć pretensje stoczniowcy z Gdyni, bo tak jak powiadam, Amber był zainteresowany tym żeby kupić Stocznię Gdynia, a państwo ich chyba jakoś zniechęcili.
Nie, nie, ja chcę powiedzieć znam ten przypadek. Ta ilość działań pozorowanych, tych podejść pozorowanych przy prywatyzacji Gdyni i Szczecina to było mnóstwo. I zawsze, jak przychodziło do ostatecznych rozmów to inwestorzy, albo się wycofywali, albo mówili – no to proszę nam oddłużyć stocznie itd., itd. Zrobiliśmy w związku z tym ustawę i dzisiaj dużo łatwiej jest znaleźć inwestora dla tych stoczni, dużo łatwiej.

W każdym razie stoczniowcy zapowiadają 4 czerwca, nawet nie wykluczają krwawych zamieszek tak, jak powiedział prezydent miasta Gdańska, pan prezydent Adamowicz i być może nie będzie uroczystości 4 czerwca, czy pan zdąży coś zrobić do 4 czerwca?
Stocznie w Gdyni i w Szczecinie, jeżeli inwestorzy tak jak to wyrazili w swoich ofertach i potwierdzili w wpłaceniu wadium dokończą ten proces, to mam nadzieję, że będzie, będziemy mogli mówić, że mamy inwestorów w tych dwóch stoczniach. Jeśli chodzi o Gdańsk, inwestor skorygował swój program restrukturyzacyjny, przesłał go do Ministerstwa Skarbu. W tej chwili jest to przez nas analizowane, chcemy go wysłać dosłownie w najbliższych dniach, skorygowany program i zwróciliśmy się do Komisji Europejskiej jeszcze o jedną rundę rozmów technicznych w sprawie Gdańska między 11 a 15 maja i mam nadzieję, że pani komisarz i Komisja Europejska też dotrzymają, w pewnym sensie danego słowa, bo ja przypomnę grudzień tamtego roku, kiedy przyjęliśmy takie rozwiązanie dla Gdyni i dla Szczecina, to sprawa Gdańska wydawała się, że jest sprawą załatwioną, ja nie rozumiem, skąd to się w tej chwili dzieje.
Monika Olejnik: Nie wiem czy czytał pan komentarz Witolda Gadomskiego, który był w zeszłym tygodniu w "Gazecie Wyborczej" on winą za to wszystko obarcza właściwie, co się dzieje, obarcza wszystkie rządy. O panu pisze tak: "Tusk na czele Ministerstwa Skarbu mógł postawić fachowca, nie polityka i biurokratę, mógł powiedzieć prawdę o sytuacji stoczni znacznie szybciej zamiast mamić nierealnymi obietnicami. No i wciąż może pokazać, że ma pomysł na uratowanie jakiejś części polskiego przemysłu stoczniowego", biurokrata.
Aleksander Grad: No, ale pan redaktor Gadomski pamięta doskonale moje rozmowy z nim, w Ministerstwie Skarbu na początku 2008 roku, kiedy myśmy pokazywali, zresztą był taki raport otwarcia, jak wyglądał proces prywatyzacji polskich stoczni, jak zmarnowano 2006 i 7 rok, kiedy była koniunktura na stocznie i, że myśmy chcieli ten proces wszczęty przerwać. Wtedy, już na początku 2008 roku pani komisarz powiedziała jeżeli przerwiemy ten proces to już będzie decyzja negatywna. Więc była cały czas walka z Komisją Europejską żeby nie wydała tej decyzji negatywnej. Ona na szczęście zakończyła się takim kompromisem, że mogliśmy przygotować tą ustawę i znaleźć sposób na zdjęcie tych wszystkich starych długów, tych ciężarów ze stoczni żeby bardziej zainteresować inwestorów tymi stoczniami.

Ile to kosztuje budżet państwa, zdjęcie starych długów?
To jest jakby, wprost nie obciąża budżetu państwa, dlatego że są to wydatki z funduszu gwarantowanych świadczeń pracowniczych, z funduszu pracy, również ze środków europejskich i staramy się tutaj zminimalizować wydatki ze strony budżetu państwa, w związku z tym ta ustawa jest neutralna jakby dla budżetu w pewnym sensie.

Czy uważa pan, że stoczniowcy przesadzają?
Ale warto było, nie ja nie uważam, że przesadzają, natomiast pamiętajmy, że doszło do porozumienia ze stroną związkową i ze stoczniowcami. Myśmy negocjowali przez kilka tygodni w tamtym roku.
No to skoro doszło do porozumienia, to skąd te protesty, skąd zapowiedź tej krwawej manifestacji 4 czerwca?
Ja mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, że stoczniowcy dzisiaj zobaczą, że jest szansa na to żeby w tych dwóch stoczniach byli inwestorzy. W trzeciej, w Gdańsku jest inwestor prywatny, przypomnę prawie od półtora roku.

Ukraiński.
Ukraiński, ISD i, że ten inwestor ukraiński również te programy na tyle skoryguje, że wreszcie Komisja to zatwierdzi, bo to nie jest program ministra Skarbu, pamiętajmy, restrukturyzacji, tylko inwestora.

No tak, ale inwestor zdaje się nie wiedział, że kupuje stocznię z takimi długami, tak?
Inwestor, moim zdaniem, miał pewne rzeczy obiecane przez ówczesną ekipę i myślał, że to wystarczy, że ktoś komuś coś obieca, a brutalna rzeczywistość była inna, bo są procedury, jest prawo europejskie, jest definicja nie dozwolonej pomocy publicznej i na tym, stąd te kłopoty. Ale wydaje mi się, że również w sprawie Gdańska z tych problemów jesteśmy w stanie wyjść, widząc elastyczność ze strony inwestora.
Panie ministrze, a dlaczego pan się przestraszył prywatyzacji Polmosu Białystok, pan Gibała miał kupić i pan się z tego wycofał?
Nie, ja - to Bielsko-Biała.

Bielsko-Biała, przepraszam.
Polmos Bielsko-Biała i Polmos Józefów - były oferty złożone przez inwestorów, które naprawdę były ofertami nie do przyjęcia przez Ministerstwo Skarbu Państwa. Te spółki są, pomimo że jest trudny rynek, są dużo więcej warte niż było w ofertach i zdecydowaliśmy się te postępowania zamknąć i wszcząć ten proces na nowo. Więc to, że jednym z oferentów była firma związana z posłem Gibałą tutaj nie miało większego znaczenia.

Pana żona występuje w spocie Prawa i Sprawiedliwości, występowała, czy wystąpi na drogę sądową przeciwko PiS czy nie?
W żartach mówimy, że skoro pan prezes Kaczyński jest taki szarmancki to weźmie bukiet róż i przeprosi moją żonę, moją rodzinę i znajomych, którzy się poczuli i wielu innych, poczuli się urażeni takim sposobem prowadzenia kampanii. Myślę, że satysfakcja z wydania dwóch wyroków i to, że PiS musiał przeprosić oficjalnie w tych mediach jest wystarczająca, ja, ani żona ani ja nie mamy czasu włóczyć się po sądach i oglądać tych twarzy, które są twarzami osób zawziętych, zaciekły i które tylko w taki sposób chcą prowadzić walkę polityczną.Czy ustawa, którą przygotowuje Julia Pitera jest dobra według pana, trzeba będzie sprawdzić, podawać wszystkich członków rodzin co mają, gdzie pracują?
To jest ustawa, która jeszcze jest w fazie uzgodnień i ja nawet nie znam szczegółów tej ustawy.

Ale mniej więcej zarys pan zna, że trzeba będzie mówić - nie wiem - bratanek, bratanica tu pracuje, kuzyn w trzecim pokoleniu tu i tu.
Ja myślę, że warto tutaj zachować jakby zdrowy rozsądek i umiar, ale mówię - nie jestem gospodarzem tej ustawy i nie znam jej szczegółów, nie wiem czy to jest, czy doszło do jakiś korekt w tej chwili na etapie uzgodnień, ale myślę, że na pewno jakieś rozwiązanie systemowe jest potrzebne, bo bez takich rozwiązań systemowych no ciągle będziemy mieli tego typu problemy, jak w ostatnich spotach.

Czyli Ministerstwo Skarbu nie pomaga pana żonie i pan żonie nie pomaga?
Ja od jedenastu lat moim zdaniem, przyjąłem takie rozwiązanie, jakie prawo pozwalało, takie rozwiązania żeby być wolnym od podejrzeń o stronniczość, o to, że wspieram prawda i w ogóle to jest uciekam od tych, cały czas od tych spraw, żeby ani nie nadzorować, ani się nie zajmować tego typu sprawami, żeby nie być właśnie podejrzewanym o to.
Skąd się bierze optymizm ministra finansów, wczoraj Komisja Europejska powiedziała, komisja do spraw gospodarczych, że będzie spadek PKB o 1,4, a minister finansów mówi, że nie, nie.
Ja powiem, że mnie też to, co Komisja Europejska przedstawiła bardzo zaskoczyło, bo w styczniu mieliśmy plus 2 proc., ze strony Komisji Europejskiej takie propozycje, później mamy dane makro za pierwsze trzy miesiące, które nie potwierdzają tego, aby zejść z 2 do -1,4 i wszystkie dotychczas prognozy, jakie były robione przez różne instytucje międzynarodowe, finansowe, przez banki inwestycyjne nie potwierdzają spadku na takim poziomie. Wszyscy zakładają, że to będzie plus, powyżej zera, czy to jest plus 0,7, plus 1 proc., ale - czyli wolniejszy wzrost recesji do tej pory nikt nie przedstawiał. Więc ja myślę, tutaj bazuję też na tym, co mówi minister finansów i ja też podzielam jego pogląd, że to jest za bardzo pesymistyczna prognoza ze strony Komisji Europejskiej.

A może Komisja coś więcej wie, niż my, skoro patrzy na to, co się dzieje, nie jesteśmy bezludną wyspą wokół nas, są Niemcy, gdzie się skurczyła gospodarka i się jeszcze skurczy.
To prawda, tylko pamiętajmy, że my w naszej strukturze jakby, to co tworzy polski PKB, to eksport stanowi tylko 30 proc., więc my jesteśmy, nie jesteśmy gospodarką, która aż tak mocno zależy od eksportu, bo tylko w jednej trzeciej. To jest duży problem, bo rynki, szczególnie rynek niemiecki dzisiaj się bardzo mocno kurczy. Ale jest tle jeszcze innych czynników, które wpływają w Polsce na koniunkturę i pobudzanie koniunktury, że mam nadzieję, że jednak minister finansów się nie myli, tak, że to on ma rację.

Ma pan nadzieję, a jak nie?
Ja myślę, że warto poczekać, no bo, bo to jest, to czas dopiero przyniesie odpowiedź na to pytanie.

No, ale minister był bardzo optymistyczny, potem ten optymizm trochę malał, to PKB na początku było wysokie, a potem się zmniejszało.
No tak, dzisiaj nie ma do końca mądrego, który by tak do końca przewidział, jak się ten kryzys potoczy i w oparciu o te dane, którymi dzisiaj dysponujemy z polskiej gospodarki, z wpływów podatkowych i tymi danymi dysponuje minister finansów, jeszcze raz mam nadzieję i jestem tutaj, dzisiaj po stronie ministra finansów, że to on ma rację, bo to, co Komisja Europejska przedstawiła jakby nie trzyma pewnych parametrów z tym, co było prezentowane trzy miesiące temui przez Komisję Europejską.

Dziękuję bardzo, gościem Radia ZET był minister Skarbu Aleksander Grad, dziękuję Monika Olejnik.
Dziękuję.
Radio Zet | 05.05.2009 | 09:41
wp.pl

Obywatele UE mogą kupować w Polsce domy bez zezwolenia

Od 1 maja obywatele Unii mogą bez zezwolenia kupować domy w Polsce. Nieruchomości rolne i leśnie pozostaną objęte ograniczeniami do 1 maja 2017 r.

Wynika to z art. 8 ust 2 ustawy o nabywaniu nieruchomości przez cudzoziemców.

Od 1 maja 2004 r. stanowi on, że obywatele Unii nie mogą bez zezwolenia kupować w Polsce nieruchomości rolnych oraz leśnych przez 12 lat od dnia akcesji, zaś domów przez pięć lat od przystąpienia Polskie do UE. Od 1 maja 2004 r. mogli oni natomiast kupować bez przeszkód mieszkania.

- Oznacza to, że od 1 maja obywatele Unii będą mogli kupić w Polsce także domy bez żadnego zezwolenia, niezależnie od tego czy mieszkali kiedyś w Polsce, czy nie. Aby bez zezwolenia kupić ziemię, muszą poczekać kolejne siedem lat - powiedział PAP mec. Janusz Siekański, partner w kancelarii prawnej Sołtysiński Kawecki Szlęzak.

- Dotyczy to zarówno zwykłych domów mieszkalnych, jak i domów rekreacyjnych - powiedział Siekański.

Jeśli chodzi o prawo do kupowania ziemi bez zezwolenia, to są też pewne przypadki, w których cudzoziemcy już teraz mają do tego prawo.

Gdy nieruchomość rolna lub leśna jest położona na terenie województw zachodnich, np. dolnośląskim, zachodniopomorskim, lubuskim, cudzoziemiec może kupić ją bez zezwolenia, jeżeli przez co najmniej siedem lat dzierżawił tam gospodarstwo rolne i przez ten czas legalnie mieszkał na terenie Polski.

- Dotyczy to również województwa warmińsko-mazurskiego, gdzie o nabycie nieruchomości do lat stara się wielu obywateli niemieckich - powiedział Siekański.

W wypadku województw Polski wschodniej i centralnej oraz województwa śląskiego, aby cudzoziemiec mógł bez zezwolenia kupić w Polsce ziemię rolną lub leśną, musi dzierżawić ją oraz legalnie mieszkać w Polsce przez trzy lata.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Obywatele UE mogą kupować w Polsce domy bez zezwolenia

Od 1 maja obywatele Unii mogą bez zezwolenia kupować domy w Polsce. Nieruchomości rolne i leśnie pozostaną objęte ograniczeniami do 1 maja 2017 r.

Wynika to z art. 8 ust 2 ustawy o nabywaniu nieruchomości przez cudzoziemców.

Od 1 maja 2004 r. stanowi on, że obywatele Unii nie mogą bez zezwolenia kupować w Polsce nieruchomości rolnych oraz leśnych przez 12 lat od dnia akcesji, zaś domów przez pięć lat od przystąpienia Polskie do UE. Od 1 maja 2004 r. mogli oni natomiast kupować bez przeszkód mieszkania.

- Oznacza to, że od 1 maja obywatele Unii będą mogli kupić w Polsce także domy bez żadnego zezwolenia, niezależnie od tego czy mieszkali kiedyś w Polsce, czy nie. Aby bez zezwolenia kupić ziemię, muszą poczekać kolejne siedem lat - powiedział PAP mec. Janusz Siekański, partner w kancelarii prawnej Sołtysiński Kawecki Szlęzak.

- Dotyczy to zarówno zwykłych domów mieszkalnych, jak i domów rekreacyjnych - powiedział Siekański.

Jeśli chodzi o prawo do kupowania ziemi bez zezwolenia, to są też pewne przypadki, w których cudzoziemcy już teraz mają do tego prawo.

Gdy nieruchomość rolna lub leśna jest położona na terenie województw zachodnich, np. dolnośląskim, zachodniopomorskim, lubuskim, cudzoziemiec może kupić ją bez zezwolenia, jeżeli przez co najmniej siedem lat dzierżawił tam gospodarstwo rolne i przez ten czas legalnie mieszkał na terenie Polski.

- Dotyczy to również województwa warmińsko-mazurskiego, gdzie o nabycie nieruchomości do lat stara się wielu obywateli niemieckich - powiedział Siekański.

W wypadku województw Polski wschodniej i centralnej oraz województwa śląskiego, aby cudzoziemiec mógł bez zezwolenia kupić w Polsce ziemię rolną lub leśną, musi dzierżawić ją oraz legalnie mieszkać w Polsce przez trzy lata.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Jak otrzymać kredyt z dopłatą?

Podwyższenie limitów cenowych mieszkań, które mogą być nabywane przy pomocy kredytu z dopłatą w ramach programu ,,Rodzina na swoim'', wpłynęło na wzrost zainteresowania tą formą finansowania. Jednak wciąż wiele osób nie wie, jak można otrzymać kredyt z dofinansowaniem

Mówiąc najprościej, kredyt udzielany w ramach programu "Rodzina na swoim" niewiele się różni od standardowego kredytu hipotecznego w złotych, oczywiście poza otrzymywanymi dopłatami (ok. 50 proc. odsetek przez okres 8 lat). Aby jednak otrzymać taki kredyt, należy spełnić kilka warunków: być w związku małżeńskim, lub samotnie wychowywać co najmniej jedno dziecko i nie posiadać prawa własności do budynku lub lokalu mieszkalnego. Nabywane mieszkanie nie może być większe niż 75 mkw. a dom 140 mkw.

Cena nie może przekraczać ustalonych limitów. Jeżeli spełnimy wszystkie powyższe warunki, możemy zacząć ubiegać się o kredyt.

Najpierw musimy udać się do banku, który udziela kredytów z dofinansowaniem (w tej chwili jest ich 10) lub do doradcy finansowego, który przedstawi nam od razu oferty wszystkich instytucji. Procedura wygląda bardzo podobnie, jak w przypadku kredytów hipotecznych bez dopłaty, czyli musimy wypełnić wnioski kredytowe (na formularzach bankowych) i przedstawić zaświadczenia o dochodach. Jest jednak kilka niestandardowych formalności. Po pierwsze należy przedstawić pisemne oświadczenie o tym, że nie posiada się prawa własności do budynku lub lokalu mieszkalnego, czy też nie jest się najemcą mieszkania. Jeżeli jednak jesteśmy najemcą lub przysługuje nam spółdzielcze lokatorskie prawo do mieszkania, nasze szanse na uzyskanie kredytu preferencyjnego nie będą skreślone. Warunkiem jest zobowiązanie się, wraz z zawarciem umowy kredytowej do rozwiązania umowy najmu lub wypowiedzenia (albo zrzeczenia się) członkostwa w spółdzielni mieszkaniowej, w której przysługuje nam spółdzielcze prawo lokatorskie.

Drugą kwestią jest złożenie oświadczenia o samotnym wychowywaniu dziecka lub pozostaniu w związku małżeńskim na dzień zawierania umowy. Tutaj jednak samo pisemne oświadczenie nie wystarczy, tak więc powinniśmy przygotować stosowne dokumenty urzędowe.

Nie ma co liczyć, na łagodniejsze traktowanie w wyliczaniu zdolności kredytowej. W tej kwestii banki są jednakowo surowe. Jeżeli nasze dochody będą niewystarczające, możemy dołączyć do kredytu inne osoby, pod warunkiem, że będą z nami w jakiś sposób spokrewnione lub spowinowacone. Tak więc mogą być to: rodzice, dziadkowie, dzieci, rodzeństwo, ojczym, macocha a nawet teściowie (także rodzice byłego małżonka). W ten sposób zwiększamy prawdopodobieństwo otrzymania kredytu.

Kiedy spełnimy już wszystkie warunki, otrzymamy pozytywną decyzję z banku i podpiszemy umowę, przysługuje nam przez okres 8 lat dofinansowanie do prawie połowy odsetek. A co, jeśli w tym czasie nasza sytuacja zmusi nas do sprzedaży nieruchomości? W takim wypadku możemy zbyć mieszkanie lub dom bez konieczności spłacenia otrzymanych dopłat. Stracimy jednak możliwość dalszego korzystania z programu "Rodzina na swoim''.

Aleksandra Szarek, Home Broker

źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe

Jak otrzymać kredyt z dopłatą?

Podwyższenie limitów cenowych mieszkań, które mogą być nabywane przy pomocy kredytu z dopłatą w ramach programu ,,Rodzina na swoim'', wpłynęło na wzrost zainteresowania tą formą finansowania. Jednak wciąż wiele osób nie wie, jak można otrzymać kredyt z dofinansowaniem

Mówiąc najprościej, kredyt udzielany w ramach programu "Rodzina na swoim" niewiele się różni od standardowego kredytu hipotecznego w złotych, oczywiście poza otrzymywanymi dopłatami (ok. 50 proc. odsetek przez okres 8 lat). Aby jednak otrzymać taki kredyt, należy spełnić kilka warunków: być w związku małżeńskim, lub samotnie wychowywać co najmniej jedno dziecko i nie posiadać prawa własności do budynku lub lokalu mieszkalnego. Nabywane mieszkanie nie może być większe niż 75 mkw. a dom 140 mkw.

Cena nie może przekraczać ustalonych limitów. Jeżeli spełnimy wszystkie powyższe warunki, możemy zacząć ubiegać się o kredyt.

Najpierw musimy udać się do banku, który udziela kredytów z dofinansowaniem (w tej chwili jest ich 10) lub do doradcy finansowego, który przedstawi nam od razu oferty wszystkich instytucji. Procedura wygląda bardzo podobnie, jak w przypadku kredytów hipotecznych bez dopłaty, czyli musimy wypełnić wnioski kredytowe (na formularzach bankowych) i przedstawić zaświadczenia o dochodach. Jest jednak kilka niestandardowych formalności. Po pierwsze należy przedstawić pisemne oświadczenie o tym, że nie posiada się prawa własności do budynku lub lokalu mieszkalnego, czy też nie jest się najemcą mieszkania. Jeżeli jednak jesteśmy najemcą lub przysługuje nam spółdzielcze lokatorskie prawo do mieszkania, nasze szanse na uzyskanie kredytu preferencyjnego nie będą skreślone. Warunkiem jest zobowiązanie się, wraz z zawarciem umowy kredytowej do rozwiązania umowy najmu lub wypowiedzenia (albo zrzeczenia się) członkostwa w spółdzielni mieszkaniowej, w której przysługuje nam spółdzielcze prawo lokatorskie.

Drugą kwestią jest złożenie oświadczenia o samotnym wychowywaniu dziecka lub pozostaniu w związku małżeńskim na dzień zawierania umowy. Tutaj jednak samo pisemne oświadczenie nie wystarczy, tak więc powinniśmy przygotować stosowne dokumenty urzędowe.

Nie ma co liczyć, na łagodniejsze traktowanie w wyliczaniu zdolności kredytowej. W tej kwestii banki są jednakowo surowe. Jeżeli nasze dochody będą niewystarczające, możemy dołączyć do kredytu inne osoby, pod warunkiem, że będą z nami w jakiś sposób spokrewnione lub spowinowacone. Tak więc mogą być to: rodzice, dziadkowie, dzieci, rodzeństwo, ojczym, macocha a nawet teściowie (także rodzice byłego małżonka). W ten sposób zwiększamy prawdopodobieństwo otrzymania kredytu.

Kiedy spełnimy już wszystkie warunki, otrzymamy pozytywną decyzję z banku i podpiszemy umowę, przysługuje nam przez okres 8 lat dofinansowanie do prawie połowy odsetek. A co, jeśli w tym czasie nasza sytuacja zmusi nas do sprzedaży nieruchomości? W takim wypadku możemy zbyć mieszkanie lub dom bez konieczności spłacenia otrzymanych dopłat. Stracimy jednak możliwość dalszego korzystania z programu "Rodzina na swoim''.

Aleksandra Szarek, Home Broker

źródło informacji: INTERIA.PL/materiały prasowe

Miliarderzy, którzy kochają dolara

Pomimo strachu przed inflacją, liczni plutokraci uważają dolara amerykańskiego za najlepszą walutę dla swoich portfeli.
Dolar amerykański nie ma wielu przyjaciół. Fed drukuje pieniądze w szalonym tempie. Chińczycy, którzy zgromadzili ogromną część amerykańskiego długu od pewnego czasu zastanawiają się nad inną walutą dla swojego portfela rezerw. Inflacja, której wszyscy się obawiają, czai się za rogiem. Na szczęście dla amerykańskiej waluty, ma ona po swojej stronie grono miliarderów.

W ciągu kilku ubiegłych miesięcy, Forbes przeprowadził wywiady z 17 najbogatszymi ludźmi świata, którzy wypowiadali się na rozmaite tematy, od bezrobocia po ulubione zegarki. Na pytanie, jaką walutę wybraliby dla większej części swojego tegorocznego portfela, 14 z nich wskazało na dolara amerykańskiego.

Warto mieć po swojej stronie taką grupę inwestorów. Nawet w roku przeważających tendencji spadkowych, mężczyźni i kobiety z tego grona kontrolują ogromny majątek. Gdy w marcu opublikowaliśmy naszą najnowszą listę światowych miliarderów, łączna wartość majątków tych 793 osób wynosiła 2,4 biliona dolarów.

Większość plutokratów uznała, że warto stawiać na dolara, gdyż nie ma sensownej alternatywy. - Zrobiliśmy niemal wszystko co można zrobić, by zdewaluować dolara - mówi miliarder Jeff Greene, który zbudował swoją wartą 1,3 miliarda dolarów fortunę na obrocie nieruchomościami i na kredytach krótkoterminowych dla klientów z grupy podwyższonego ryzyka. - Gdy to samo robiły kraje o wschodzących rynkach, takie jak Brazylia, uważaliśmy, że to szaleństwo.

Greene dostrzega problemy dolara, lecz jednocześnie wskazuje na jeszcze większe kłopoty z innymi walutami. Według niego, warto trwać przy dolarze, a nie na przykład stawiać na euro. - Jeśli nic się nie zmieni, uważam, że Europa będzie mieć poważne problemy, z których większość nawet jeszcze nie została zidentyfikowana - dodaje miliarder.

- Dolar jest nadal walutą globalną, gdyż nie pojawiła się żadna alternatywa - mówi założyciel Broadcast.com i właściciel Dallas Mavericks, Mark Cuban.

Nowojorski magnat rynku energetycznego, nieruchomości i supermarketów, John Catsimatidis, dodaje: - Jedynym powodem siły dolara jest słaba kondycja innych walut.

Nawet inwestor George Soros wypowiadał się ostatnio pochlebnie o amerykańskim dolarze - pomimo przechwałek, że obstawianie przeciwko dolarowi pozwoliło mu wzbogacić się w zeszłym roku. W kwietniowym wywiadzie dla CNBC Soros powiedział: - Uważam, że dolar jeszcze przez jakiś czas pozostanie dominującą walutą.

Wśród miliarderów wyrażających swe poparcie dla amerykańskiej waluty są też osoby spoza Ameryki, takie jak Micky Jagtiani z Indii, Mohamed bin Issa Al Jaber z Arabii Saudyjskiej i Michael Lee-Chin z Kanady. Wszyscy oni stwierdzili, że dolar amerykański jest walutą, w której warto w tym roku przechowywać swoje aktywa.

Wielu miliarderów nie pochodzących z USA wciąż woli rozliczać się w dolarach. - Dolar amerykański ma sztywny kurs wobec drachmy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, czyli waluty, w której zarabia Landmark Group - mówi Jagtiani. - Dzięki temu, nie ma zagrożenia związanego z wahaniami kursów wymiany walut. Dolara można też przeliczać na wszystkie waluty świata przy minimalnym zagrożeniu stratą.

Były kierowca taksówki zgromadził majątek warty 2 miliardy dolarów przekształcając rodzinny sklep z artykułami dla dzieci w Landmark Group, jedno z największych imperiów sprzedaży detalicznej na Bliskim Wschodzie.

Jednym z miliarderów obawiających się o długoterminową przyszłość dolara jest baron rynku obligacji, Bill Gross, Co-chief Investment Officer w Pimco Total Return, największym na świecie funduszu inwestycyjnym. Gross uważa, że dolar odegrał główną rolę w niedawnym cyklu lewarowania, deregulacji i globalizacji. Teraz wszystko to będzie się stopniowo uspokajać.

W kwietniowym wpisie na stronie internetowej Pimco, Gross argumentował, że zmieniające się trendy ekonomiczne mogą mieć negatywny wpływ na kondycję dolara amerykańskiego: - Jako centralny element w structured finance i systemie shadow banking, dolar miał wsparcie gdyż dzięki niemu reszta świata kupowała amerykańskie papiery. Teraz, obserwowana od niedawna silna pozycja dolara zdaje się być sprzeczna z intuicją. W przyszłości, dolar może się znacznie osłabić.

Jednak są jeszcze miliarderzy o patriotycznym nastawieniu. Jak powiedział Catsimatidis: - Wierzę w Amerykę. Wkrótce odbijemy się i wrócimy do gry.

Andrew Farrell

forbes/interia.pl


Miliarderzy, którzy kochają dolara

Pomimo strachu przed inflacją, liczni plutokraci uważają dolara amerykańskiego za najlepszą walutę dla swoich portfeli.
Dolar amerykański nie ma wielu przyjaciół. Fed drukuje pieniądze w szalonym tempie. Chińczycy, którzy zgromadzili ogromną część amerykańskiego długu od pewnego czasu zastanawiają się nad inną walutą dla swojego portfela rezerw. Inflacja, której wszyscy się obawiają, czai się za rogiem. Na szczęście dla amerykańskiej waluty, ma ona po swojej stronie grono miliarderów.

W ciągu kilku ubiegłych miesięcy, Forbes przeprowadził wywiady z 17 najbogatszymi ludźmi świata, którzy wypowiadali się na rozmaite tematy, od bezrobocia po ulubione zegarki. Na pytanie, jaką walutę wybraliby dla większej części swojego tegorocznego portfela, 14 z nich wskazało na dolara amerykańskiego.

Warto mieć po swojej stronie taką grupę inwestorów. Nawet w roku przeważających tendencji spadkowych, mężczyźni i kobiety z tego grona kontrolują ogromny majątek. Gdy w marcu opublikowaliśmy naszą najnowszą listę światowych miliarderów, łączna wartość majątków tych 793 osób wynosiła 2,4 biliona dolarów.

Większość plutokratów uznała, że warto stawiać na dolara, gdyż nie ma sensownej alternatywy. - Zrobiliśmy niemal wszystko co można zrobić, by zdewaluować dolara - mówi miliarder Jeff Greene, który zbudował swoją wartą 1,3 miliarda dolarów fortunę na obrocie nieruchomościami i na kredytach krótkoterminowych dla klientów z grupy podwyższonego ryzyka. - Gdy to samo robiły kraje o wschodzących rynkach, takie jak Brazylia, uważaliśmy, że to szaleństwo.

Greene dostrzega problemy dolara, lecz jednocześnie wskazuje na jeszcze większe kłopoty z innymi walutami. Według niego, warto trwać przy dolarze, a nie na przykład stawiać na euro. - Jeśli nic się nie zmieni, uważam, że Europa będzie mieć poważne problemy, z których większość nawet jeszcze nie została zidentyfikowana - dodaje miliarder.

- Dolar jest nadal walutą globalną, gdyż nie pojawiła się żadna alternatywa - mówi założyciel Broadcast.com i właściciel Dallas Mavericks, Mark Cuban.

Nowojorski magnat rynku energetycznego, nieruchomości i supermarketów, John Catsimatidis, dodaje: - Jedynym powodem siły dolara jest słaba kondycja innych walut.

Nawet inwestor George Soros wypowiadał się ostatnio pochlebnie o amerykańskim dolarze - pomimo przechwałek, że obstawianie przeciwko dolarowi pozwoliło mu wzbogacić się w zeszłym roku. W kwietniowym wywiadzie dla CNBC Soros powiedział: - Uważam, że dolar jeszcze przez jakiś czas pozostanie dominującą walutą.

Wśród miliarderów wyrażających swe poparcie dla amerykańskiej waluty są też osoby spoza Ameryki, takie jak Micky Jagtiani z Indii, Mohamed bin Issa Al Jaber z Arabii Saudyjskiej i Michael Lee-Chin z Kanady. Wszyscy oni stwierdzili, że dolar amerykański jest walutą, w której warto w tym roku przechowywać swoje aktywa.

Wielu miliarderów nie pochodzących z USA wciąż woli rozliczać się w dolarach. - Dolar amerykański ma sztywny kurs wobec drachmy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, czyli waluty, w której zarabia Landmark Group - mówi Jagtiani. - Dzięki temu, nie ma zagrożenia związanego z wahaniami kursów wymiany walut. Dolara można też przeliczać na wszystkie waluty świata przy minimalnym zagrożeniu stratą.

Były kierowca taksówki zgromadził majątek warty 2 miliardy dolarów przekształcając rodzinny sklep z artykułami dla dzieci w Landmark Group, jedno z największych imperiów sprzedaży detalicznej na Bliskim Wschodzie.

Jednym z miliarderów obawiających się o długoterminową przyszłość dolara jest baron rynku obligacji, Bill Gross, Co-chief Investment Officer w Pimco Total Return, największym na świecie funduszu inwestycyjnym. Gross uważa, że dolar odegrał główną rolę w niedawnym cyklu lewarowania, deregulacji i globalizacji. Teraz wszystko to będzie się stopniowo uspokajać.

W kwietniowym wpisie na stronie internetowej Pimco, Gross argumentował, że zmieniające się trendy ekonomiczne mogą mieć negatywny wpływ na kondycję dolara amerykańskiego: - Jako centralny element w structured finance i systemie shadow banking, dolar miał wsparcie gdyż dzięki niemu reszta świata kupowała amerykańskie papiery. Teraz, obserwowana od niedawna silna pozycja dolara zdaje się być sprzeczna z intuicją. W przyszłości, dolar może się znacznie osłabić.

Jednak są jeszcze miliarderzy o patriotycznym nastawieniu. Jak powiedział Catsimatidis: - Wierzę w Amerykę. Wkrótce odbijemy się i wrócimy do gry.

Andrew Farrell

forbes/interia.pl


Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies