Więcej mieszkań w puli
Wprowadzenie wyższych limitów cen dostępnych mieszkań w programie "Rodzina na swoim" spowodowało, że wzrosła liczba tych, które mogą być zakupione w ten sposób. Największe zmiany widać w Białymstoku, gdzie wskaźnik wzrósł o niemal 20 proc. z 4 309,90 zł/mkw. do 5 171,60 zł/mkw (tabela nr 1). Dzięki temu w tym mieście niemal wszystkie mieszkania na rynku wtórnym kwalifikują się do programu. Podobnie sytuacja wygląda w Poznaniu, gdzie wskaźnik wzrósł o 14 proc. Zaskakująco wygląda w tym zestawieniu Warszawa, gdzie spodziewano się podwyżki o kilkaset złotych, tymczasem zmiana wyniosła zaledwie 2 proc., z 7 142,80 zł/mkw. do 7 257,60. Mimo tak niewielkiej zmiany zwiększyła się pula dostępnych mieszkań.
Kraków zawsze poszkodowany?
O ile w większości miast większy wskaźnik cen sprawia, że wzrosła liczba ofert, kwalifikujących się do programu "Rodzina na swoim'', o tyle w Krakowie sytuacja wygląda nadal nieciekawie. Ceny mieszkań są tutaj niemal takie same jak w Warszawie, jednak wskaźnik jest o 2 tys. niższy. Wygląda na to, że niezależnie od tego, jak będą zmieniały się limity, Kraków zawsze będzie poszkodowany.
Przeglądając naszą bazę nieruchomości na rynku wtórnym, zauważyliśmy, że pula mieszkań, kwalifikujących się do kredytu z dopłatą wzrosła o kilkanaście procent. Jeżeli weźmiemy pod uwagę możliwość negocjacji z osobami sprzedającymi lokale i od cen ofertowych odejmiemy ok 10-15 proc., wtedy liczba takich mieszkań jeszcze się zwiększy.
Deweloperzy się cieszą
Wyższe wskaźniki to także dobra wiadomość dla deweloperów. Większość z nich, wykorzystała szansę, jaką niesie ze sobą program "Rodzina na swoim'' i dostosowała ceny niektórych projektów do wymogów ustawy. Teraz, bez konieczności kolejnych obniżek cen będą mogli włączyć więcej mieszkań do sprzedaży osobom zainteresowanym skorzystaniem z dofinansowania do kredytu.
Kredyt mieszkaniowy z dopłatą ze skarbu państwa, dzięki podwyższeniu wskaźników, które miało miejsce w styczniu tego roku, cieszy się coraz większym zainteresowaniem. W pierwszym kwartale udzielono 4,2 tys. takich kredytów na łączną kwotę 665 mln zł. Obecne podwyżki limitów na pewno przyczynią się do podwyższenia liczby udzielanych kredytów w kolejnych miesiącach, a przystąpienie do programu trzech kolejnych banków (Alior Bank, Getin Bank i Pekao Bank Hipoteczny) ułatwi do nich dostęp. Możemy więc spodziewać się, że zakładane przez Bank Gospodarstwa Krajowego 18 tys. kredytów na ten rok, może nie wystarczyć. Jednak nie musimy obawiać się, że zabraknie pieniędzy na dofinansowanie, ponieważ zawsze mogą zostać uruchomione rezerwy.
Aleksandra Szarek, Specjalista Rynku Nieruchomości
źródło informacji: Internet
interia.pl/Piątek, 3 kwietnia (06:00)
Więcej mieszkań w puli
Wprowadzenie wyższych limitów cen dostępnych mieszkań w programie "Rodzina na swoim" spowodowało, że wzrosła liczba tych, które mogą być zakupione w ten sposób. Największe zmiany widać w Białymstoku, gdzie wskaźnik wzrósł o niemal 20 proc. z 4 309,90 zł/mkw. do 5 171,60 zł/mkw (tabela nr 1). Dzięki temu w tym mieście niemal wszystkie mieszkania na rynku wtórnym kwalifikują się do programu. Podobnie sytuacja wygląda w Poznaniu, gdzie wskaźnik wzrósł o 14 proc. Zaskakująco wygląda w tym zestawieniu Warszawa, gdzie spodziewano się podwyżki o kilkaset złotych, tymczasem zmiana wyniosła zaledwie 2 proc., z 7 142,80 zł/mkw. do 7 257,60. Mimo tak niewielkiej zmiany zwiększyła się pula dostępnych mieszkań.
Kraków zawsze poszkodowany?
O ile w większości miast większy wskaźnik cen sprawia, że wzrosła liczba ofert, kwalifikujących się do programu "Rodzina na swoim'', o tyle w Krakowie sytuacja wygląda nadal nieciekawie. Ceny mieszkań są tutaj niemal takie same jak w Warszawie, jednak wskaźnik jest o 2 tys. niższy. Wygląda na to, że niezależnie od tego, jak będą zmieniały się limity, Kraków zawsze będzie poszkodowany.
Przeglądając naszą bazę nieruchomości na rynku wtórnym, zauważyliśmy, że pula mieszkań, kwalifikujących się do kredytu z dopłatą wzrosła o kilkanaście procent. Jeżeli weźmiemy pod uwagę możliwość negocjacji z osobami sprzedającymi lokale i od cen ofertowych odejmiemy ok 10-15 proc., wtedy liczba takich mieszkań jeszcze się zwiększy.
Deweloperzy się cieszą
Wyższe wskaźniki to także dobra wiadomość dla deweloperów. Większość z nich, wykorzystała szansę, jaką niesie ze sobą program "Rodzina na swoim'' i dostosowała ceny niektórych projektów do wymogów ustawy. Teraz, bez konieczności kolejnych obniżek cen będą mogli włączyć więcej mieszkań do sprzedaży osobom zainteresowanym skorzystaniem z dofinansowania do kredytu.
Kredyt mieszkaniowy z dopłatą ze skarbu państwa, dzięki podwyższeniu wskaźników, które miało miejsce w styczniu tego roku, cieszy się coraz większym zainteresowaniem. W pierwszym kwartale udzielono 4,2 tys. takich kredytów na łączną kwotę 665 mln zł. Obecne podwyżki limitów na pewno przyczynią się do podwyższenia liczby udzielanych kredytów w kolejnych miesiącach, a przystąpienie do programu trzech kolejnych banków (Alior Bank, Getin Bank i Pekao Bank Hipoteczny) ułatwi do nich dostęp. Możemy więc spodziewać się, że zakładane przez Bank Gospodarstwa Krajowego 18 tys. kredytów na ten rok, może nie wystarczyć. Jednak nie musimy obawiać się, że zabraknie pieniędzy na dofinansowanie, ponieważ zawsze mogą zostać uruchomione rezerwy.
Aleksandra Szarek, Specjalista Rynku Nieruchomości
źródło informacji: Internet
interia.pl/Piątek, 3 kwietnia (06:00)
Ulga dotyczy wydatków poniesionych na zakup materiałów budowlanych, które do 30 kwietnia 2004 r. opodatkowane były stawką VAT w wysokości 7 proc., a od 1 maja 2004 r. stawką podatku VAT w wysokości 22 proc.
Ulga dla Kowalskiego
W pierwszej kolejności należy wskazać, iż zwrot części kwoty podatku VAT od wydatków poniesionych na zakup materiałów budowlanych przysługuje wyłącznie osobom fizycznym, które nie są zarejestrowane na potrzeby podatku VAT w celu wykonywania czynności podlegających opodatkowaniu tym podatkiem. Przy czym zwrot ten następuje na podstawie posiadanych przez podatnika oryginałów faktur VAT dokumentujących powyższe zakupy, wystawionymi od 1 maja 2004r., tj. od dnia wejścia w życie ustawy o podatku od towarów i usług (w urzędzie skarbowym należy przedstawić oryginały faktur VAT, a do wniosku dołączyć ich kserokopie).
Jednocześnie należy zwrócić uwagę na fakt, iż ulga dotyczy tylko i wyłącznie wydatków związanych z remontem budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego (przy czym pod pojęciem remontu należy rozumieć wykonanie robót określonych w załączniku do w/w ustawy). Tym samym w sytuacji, gdy osoba fizyczna posiada budynek, w którym znajdują się lokale użytkowe tj. sklep, warsztat itp., wówczas od tej części ulga nie przysługuje. Ograniczenie to jednak nie ma zastosowania w przypadku budowy lub rozbudowy budynku mieszkalnego.
Jak odzyskać zwrot podatku?
Zwrot podatku następuje na wniosek osoby fizycznej złożony w urzędzie skarbowym. Jeżeli osoba fizyczna pozostaje w związku małżeńskim, wniosek może być złożony wspólnie z małżonkiem lub odrębnie przez każdego z małżonków (jeżeli wnioski składane są do różnych urzędów skarbowych, to każdy z małżonków obowiązany jest zawiadomić o złożeniu wniosku również urząd właściwy dla współmałżonka). We wniosku należy wskazać m.in. kwotę zwrotu obliczoną zgodnie z wytycznymi zawartymi w w/w ustawie, rok rozpoczęcia inwestycji, wskazanie sposobu wypłaty kwoty zwrotu (np. w kasie urzędu skarbowego, za pośrednictwem poczty, na rachunek bankowy), wykaz faktur oraz wartość wydatków poniesionych na te cele, wykaz przeprowadzonych prac, podpis osoby fizycznej (lub w sytuacji małżonków podpisy obydwu osób).
Do wniosku należy załączyć kopię pozwolenia na budowę albo - w przypadku remontu - dokumentu potwierdzającego tytuł prawny osoby fizycznej do budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego oraz kopię faktur dokumentujących poniesione wydatki. Powyższy wniosek może zostać złożony w dowolnym czasie, jednak nie częściej niż raz w roku, przy czym określony w ustawie limit zwrotu jest odnawialny co 5 lat od momentu złożenia pierwszego wniosku.
Urząd ma pół roku
Naczelnik urzędu skarbowego wydaje decyzję o zwrocie i określa kwotę zwrotu w terminie 6 miesięcy od dnia złożenia wniosku, przy czym kwota zwrotu podlega wówczas wypłaceniu w terminie 25 dni od dnia doręczenia decyzji. Natomiast jeżeli prawidłowość złożonego przez osobę fizyczną wniosku nie budzi wątpliwości, urząd skarbowy dokonuje zwrotu kwoty wykazanej we wniosku bez wydania decyzji w terminie 6 miesięcy od dnia złożenia wniosku.
Zwróć uwagę na fakturę!
Jednocześnie należy wskazać, iż wykaz materiałów, które do 30 kwietnia 2004 r. były opodatkowane stawką podatku od towarów i usług w wysokości 7 proc., a od dnia 1 maja 2004 r. są opodatkowane podatkiem VAT w wysokości 22 proc, został opublikowany w załączniku do Obwieszczenia Ministra Transportu i Budownictwa z 30 grudnia 2005 r. w sprawie ogłoszenia wykazu materiałów budowlanych. Wykaz ten opiera się na symbolach Polskiej Klasyfikacji Wyrobów i Usług (PKWiU).
Należy zatem zauważyć, iż bez symbolu PKWiU na fakturze trudno jest jednoznacznie ustalić rodzaj zakupionego towaru, a tym samym zasadność zwrotu. Zatem w przypadku braku niniejszego symbolu na fakturze, zasadne jest wystąpienie do sprzedawcy z prośbą o uzupełnienie faktury o w/w symbol poprzez np. korektę faktury lub też składając wniosek do urzędu, złożenia dodatkowych opisów o cechach i przeznaczeniu nabytego towaru, bądź też oświadczenia z podaniem wszelkich parametrów zakupionego materiału i jego zastosowaniem.
Zasady i tryb dokonywania zwrotu zostały określone w ustawie z 29 sierpnia 2005 r. o zwrocie osobom fizycznym niektórych wydatków związanych z budownictwem mieszkaniowym (Dz.U. z 2005 r., Nr 177, poz 1468 z późn. zm.).
Czwartek, 2 kwietnia (05:30)/interia.pl
Ulga dotyczy wydatków poniesionych na zakup materiałów budowlanych, które do 30 kwietnia 2004 r. opodatkowane były stawką VAT w wysokości 7 proc., a od 1 maja 2004 r. stawką podatku VAT w wysokości 22 proc.
Ulga dla Kowalskiego
W pierwszej kolejności należy wskazać, iż zwrot części kwoty podatku VAT od wydatków poniesionych na zakup materiałów budowlanych przysługuje wyłącznie osobom fizycznym, które nie są zarejestrowane na potrzeby podatku VAT w celu wykonywania czynności podlegających opodatkowaniu tym podatkiem. Przy czym zwrot ten następuje na podstawie posiadanych przez podatnika oryginałów faktur VAT dokumentujących powyższe zakupy, wystawionymi od 1 maja 2004r., tj. od dnia wejścia w życie ustawy o podatku od towarów i usług (w urzędzie skarbowym należy przedstawić oryginały faktur VAT, a do wniosku dołączyć ich kserokopie).
Jednocześnie należy zwrócić uwagę na fakt, iż ulga dotyczy tylko i wyłącznie wydatków związanych z remontem budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego (przy czym pod pojęciem remontu należy rozumieć wykonanie robót określonych w załączniku do w/w ustawy). Tym samym w sytuacji, gdy osoba fizyczna posiada budynek, w którym znajdują się lokale użytkowe tj. sklep, warsztat itp., wówczas od tej części ulga nie przysługuje. Ograniczenie to jednak nie ma zastosowania w przypadku budowy lub rozbudowy budynku mieszkalnego.
Jak odzyskać zwrot podatku?
Zwrot podatku następuje na wniosek osoby fizycznej złożony w urzędzie skarbowym. Jeżeli osoba fizyczna pozostaje w związku małżeńskim, wniosek może być złożony wspólnie z małżonkiem lub odrębnie przez każdego z małżonków (jeżeli wnioski składane są do różnych urzędów skarbowych, to każdy z małżonków obowiązany jest zawiadomić o złożeniu wniosku również urząd właściwy dla współmałżonka). We wniosku należy wskazać m.in. kwotę zwrotu obliczoną zgodnie z wytycznymi zawartymi w w/w ustawie, rok rozpoczęcia inwestycji, wskazanie sposobu wypłaty kwoty zwrotu (np. w kasie urzędu skarbowego, za pośrednictwem poczty, na rachunek bankowy), wykaz faktur oraz wartość wydatków poniesionych na te cele, wykaz przeprowadzonych prac, podpis osoby fizycznej (lub w sytuacji małżonków podpisy obydwu osób).
Do wniosku należy załączyć kopię pozwolenia na budowę albo - w przypadku remontu - dokumentu potwierdzającego tytuł prawny osoby fizycznej do budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego oraz kopię faktur dokumentujących poniesione wydatki. Powyższy wniosek może zostać złożony w dowolnym czasie, jednak nie częściej niż raz w roku, przy czym określony w ustawie limit zwrotu jest odnawialny co 5 lat od momentu złożenia pierwszego wniosku.
Urząd ma pół roku
Naczelnik urzędu skarbowego wydaje decyzję o zwrocie i określa kwotę zwrotu w terminie 6 miesięcy od dnia złożenia wniosku, przy czym kwota zwrotu podlega wówczas wypłaceniu w terminie 25 dni od dnia doręczenia decyzji. Natomiast jeżeli prawidłowość złożonego przez osobę fizyczną wniosku nie budzi wątpliwości, urząd skarbowy dokonuje zwrotu kwoty wykazanej we wniosku bez wydania decyzji w terminie 6 miesięcy od dnia złożenia wniosku.
Zwróć uwagę na fakturę!
Jednocześnie należy wskazać, iż wykaz materiałów, które do 30 kwietnia 2004 r. były opodatkowane stawką podatku od towarów i usług w wysokości 7 proc., a od dnia 1 maja 2004 r. są opodatkowane podatkiem VAT w wysokości 22 proc, został opublikowany w załączniku do Obwieszczenia Ministra Transportu i Budownictwa z 30 grudnia 2005 r. w sprawie ogłoszenia wykazu materiałów budowlanych. Wykaz ten opiera się na symbolach Polskiej Klasyfikacji Wyrobów i Usług (PKWiU).
Należy zatem zauważyć, iż bez symbolu PKWiU na fakturze trudno jest jednoznacznie ustalić rodzaj zakupionego towaru, a tym samym zasadność zwrotu. Zatem w przypadku braku niniejszego symbolu na fakturze, zasadne jest wystąpienie do sprzedawcy z prośbą o uzupełnienie faktury o w/w symbol poprzez np. korektę faktury lub też składając wniosek do urzędu, złożenia dodatkowych opisów o cechach i przeznaczeniu nabytego towaru, bądź też oświadczenia z podaniem wszelkich parametrów zakupionego materiału i jego zastosowaniem.
Zasady i tryb dokonywania zwrotu zostały określone w ustawie z 29 sierpnia 2005 r. o zwrocie osobom fizycznym niektórych wydatków związanych z budownictwem mieszkaniowym (Dz.U. z 2005 r., Nr 177, poz 1468 z późn. zm.).
Czwartek, 2 kwietnia (05:30)/interia.pl
Jeżeli nie będzie porozumienia prezes deklaruje oddanie się do dyspozycji premiera - poinformował w wywiadzie dla PAP Mariusz Swora, prezes URE. Propozycje stawek taryfowych złożone do tej pory przez PGNIG są dla nas nie do zaakceptowania. W pełni akceptujemy plany inwestycyjne zmierzające do dywersyfikacji dostaw oraz zwiększenia pojemności magazynowych. Kryzys gazowy przekonał nas wszystkich, że realizacja tych inwestycji jest bardziej niż konieczna. Uwzględniając nawet takie założenia, nie widzę możliwości wzrostu stawek w żadnej grupie taryfowej - powiedział PAP Swora. Regulator nie oczekuje, że spółka obniży ceny gazu na poziomie dwucyfrowym, naszym zdaniem spadek cen może być poniżej 10 proc., jednak nieznacznie - dodaje.
W ocenie prezesa URE proponowana przez gazowego monopolistę redukcja cen paliwa i tak odbije się wzrostem cen gazu na rachunkach odbiorców końcowych. PGNIG jednoznacznie zmierza do podwyżek, które nie są możliwe do zaakceptowania przez odbiorców końcowych, zwłaszcza w czasach dekoniunktury. Obróciliśmy kilkakrotnie każdą złotówkę pokazaną nam we wniosku przez PGNIG i z całą pewnością mogę stwierdzić jedno: podwyżki cen gazu są w chwili obecnej nieuzasadnione" - podkreśla Swora.
Pierwszy kwartał, co podnosi przedsiębiorstwo, może być dla niego trudny, ale nasze propozycje zakładają, że PGNIG osiągnie w całym roku godziwy zysk - dodaje. Prezes poinformował także, że regulator wezwał PGNiG do korekty wniosku taryfowego i rozważał odmowę zatwierdzenia nowej taryfy z proponowanym do tej pory przez spółkę cennikiem. Ze względu na wyjątkowo złożone skutki takiego rozwiązania dla całego rynku gazu w Polsce, odrzuciliśmy możliwość jego zastosowania - powiedział Swora.
W chwili obecnej liczę na konstruktywne podejście PGNIG do naszej kompromisowej propozycji. Jeżeli nie uda się dojść do porozumienia, które gwarantowałoby szybkie wejście w życie taryf gazowych to nie będę miał innego wyjścia - oddam się do dyspozycji premiera. Wzrostowych taryf dla jakiejkolwiek grupy odbiorców gazu w obecnej sytuacji nie podpiszę - dodał.
źródło informacji: INTERIA.PL/PAP
Jeżeli nie będzie porozumienia prezes deklaruje oddanie się do dyspozycji premiera - poinformował w wywiadzie dla PAP Mariusz Swora, prezes URE. Propozycje stawek taryfowych złożone do tej pory przez PGNIG są dla nas nie do zaakceptowania. W pełni akceptujemy plany inwestycyjne zmierzające do dywersyfikacji dostaw oraz zwiększenia pojemności magazynowych. Kryzys gazowy przekonał nas wszystkich, że realizacja tych inwestycji jest bardziej niż konieczna. Uwzględniając nawet takie założenia, nie widzę możliwości wzrostu stawek w żadnej grupie taryfowej - powiedział PAP Swora. Regulator nie oczekuje, że spółka obniży ceny gazu na poziomie dwucyfrowym, naszym zdaniem spadek cen może być poniżej 10 proc., jednak nieznacznie - dodaje.
W ocenie prezesa URE proponowana przez gazowego monopolistę redukcja cen paliwa i tak odbije się wzrostem cen gazu na rachunkach odbiorców końcowych. PGNIG jednoznacznie zmierza do podwyżek, które nie są możliwe do zaakceptowania przez odbiorców końcowych, zwłaszcza w czasach dekoniunktury. Obróciliśmy kilkakrotnie każdą złotówkę pokazaną nam we wniosku przez PGNIG i z całą pewnością mogę stwierdzić jedno: podwyżki cen gazu są w chwili obecnej nieuzasadnione" - podkreśla Swora.
Pierwszy kwartał, co podnosi przedsiębiorstwo, może być dla niego trudny, ale nasze propozycje zakładają, że PGNIG osiągnie w całym roku godziwy zysk - dodaje. Prezes poinformował także, że regulator wezwał PGNiG do korekty wniosku taryfowego i rozważał odmowę zatwierdzenia nowej taryfy z proponowanym do tej pory przez spółkę cennikiem. Ze względu na wyjątkowo złożone skutki takiego rozwiązania dla całego rynku gazu w Polsce, odrzuciliśmy możliwość jego zastosowania - powiedział Swora.
W chwili obecnej liczę na konstruktywne podejście PGNIG do naszej kompromisowej propozycji. Jeżeli nie uda się dojść do porozumienia, które gwarantowałoby szybkie wejście w życie taryf gazowych to nie będę miał innego wyjścia - oddam się do dyspozycji premiera. Wzrostowych taryf dla jakiejkolwiek grupy odbiorców gazu w obecnej sytuacji nie podpiszę - dodał.
źródło informacji: INTERIA.PL/PAP
Skrzypek podczas nieformalnego spotkania ministrów finansów i gospodarki oraz prezesów banków centralny UE - EcoFin.
Obecnie rynki są niestabilne. Mamy bardzo płytki rynek FX w Polsce i drobne transakcje mogą tutaj dokonać korekt, jeśli chodzi o kurs. Trend mam nadzieję jest bardziej stabilny - dodał.
W ocenie prezesa NBP konkluzja szczytu G20 może zmniejszyć awersję do ryzyka i korzystnie wpływać na kursy walut regionu. Na razie została dobrze przyjęta deklaracja G20, jeżeli ten proces się utrwali wzrośnie gotowość do ponoszenia ryzyka w imię osiągania większych korzyści ze strony inwestorów. To będzie działało korzystnie na rzecz naszego regionu - uważa Skrzypek.
INFLACJA ZMIERZA KU CELOWI
Zdaniem prezesa NBP wskaźnik inflacji nadal będzie zmierzał ku celowi RPP wynoszącemu 2,5 proc., podwyższony poziom obserwowany w ostatnich miesiącach związany był elementami, które nie zaburzają spadku wskaźnika.
Jesteśmy w trendzie (spadkowym - PAP) inflacji. Na razie wszystkie czynniki, które podtrzymują inflację na wyższym poziomie były przewidywane jako elementy ryzyka i nie są związane z jakimiś nadzwyczajnymi sytuacjami - ocenia Skrzypek.
Myślę, że nasza projekcja w dalszym ciągu jest aktualna, jeśli chodzi o przebieg inflacji, okaże się jednak czy różne czynniki ryzyka nie spowodują korekt- dodaje.
MF szacuje, że inflacja w marcu wyniosła 3,5 proc. rdr, mdm zwiększyła się o 0,5 proc. Centralna ścieżka projekcji inflacji NBP zakłada inflację w 2009 na 3,2 proc., w 2010 na 1,9 proc. i 0,9 proc. w 2011 roku. Na początku lutego Skrzypek stwierdził, że inflacja może znaleźć się poniżej celu wynoszącego 2,5 proc. już w bieżącym roku.
OBNIŻKI STÓP NADAL NIEWYKLUCZONE
Rada Polityki Pieniężnej nadal może obniżać stopy procentowe, cykl łagodzenia polityki monetarnej wciąż trwa, uważa Skrzypek. Nadal znajdujemy się w cyklu łagodzenia polityki pieniężnej - podkreślił.
W naszym systemie komunikacyjnym nie zapowiadamy przyszłych działań, jeśli chodzi o politykę pieniężną. W przyszłości chcielibyśmy jednak zapowiadać przyszłą ścieżkę stóp procentowych, gdyż byłby to znacznie czytelniejszy sposób komunikowania się z rynkami finansowymi - dodał.
Część członków RPP w ostatnich medialnych wypowiedziach sugerowało, że Rada w kwietniu oraz maju może wstrzymać się z cięciem stóp procentowych.
DYNAMIKA PKB W '09 POWINNA BYĆ DODATNIA
W ocenie prezesa NBP bilans ryzyk wskazuje, że dynamika PKB w 2009 roku może być niższa niż 1,1 proc., jednak powinna pozostać dodatnia. W ostatnie projekcji założyliśmy wzrost PKB na poziomie 1,1 proc., jednak mamy do czynienia z ryzykiem w dół. Może się okazać, że wzrost gospodarczy będzie nieco poniżej 1,1 proc. Duża jest tutaj rola polityki fiskalnej, ale także bardzo istotny jest wpływ sytuacji zewnętrznej, która niestety się pogarsza - powiedział Skrzypek.
Cały czas liczę na wzrost gospodarczy w tym roku, są na to ogromne szanse, ale wymaga to zintensyfikowanej pracy po stronie monetarnej, fiskalnej oraz regulacyjnej. Również istotne będą odpowiednie zachowania podmiotów rynkowych - dodał.
Ścieżka centralna projekcji inflacji NBP zakłada wzrost PKB w 2009 r. na 1,1 proc, w 2010 na 2,2 proc. i 3,7 proc. w 2011 roku. Rząd przygotowując harmonogram tegorocznego budżetu oparł go na prognozie dynamiki wzrostu PKB wynoszącej 1,7 proc.
RAPORT BISE NADAL AKTUALNY W KWESTII ERM2
Zawarte w raporcie BISE rekomendacje związane z procesem przyjmowania euro są nadal aktualne. W kwestii ERM2 nie ma żadnych nowych danych, które zmieniałoby stanowisko NBP zawarte m.in. w raporcie BISE - powiedział Skrzypek.
Prezes NBP Sławomir Skrzypek i minister finansów Jacek Rostowski są zgodni, że aby wejść do mechanizmu ERM2 należy osiągnąć porozumienie polityczne, co jest także podkreślane w komunikatach po posiedzeniach RPP, oraz ustabilizować sytuację na rynku walutowym.
Jednocześnie NBP deklaruje gotowość rozpoczęcia razem z resortem finansów rozmów z EBC w sprawie wejścia do mechanizmu ERM2. Wśród najistotniejszych konkluzji raportu NBP o euro dotyczących ERM2 jest ocena, że rok 2009 nie sprzyja wejściu do mechanizmu ERM2 gdyż istnieje duże ryzyko niewypełnienia kryterium kursowego.
źródło informacji: INTERIA.PL/PAP
Skrzypek podczas nieformalnego spotkania ministrów finansów i gospodarki oraz prezesów banków centralny UE - EcoFin.
Obecnie rynki są niestabilne. Mamy bardzo płytki rynek FX w Polsce i drobne transakcje mogą tutaj dokonać korekt, jeśli chodzi o kurs. Trend mam nadzieję jest bardziej stabilny - dodał.
W ocenie prezesa NBP konkluzja szczytu G20 może zmniejszyć awersję do ryzyka i korzystnie wpływać na kursy walut regionu. Na razie została dobrze przyjęta deklaracja G20, jeżeli ten proces się utrwali wzrośnie gotowość do ponoszenia ryzyka w imię osiągania większych korzyści ze strony inwestorów. To będzie działało korzystnie na rzecz naszego regionu - uważa Skrzypek.
INFLACJA ZMIERZA KU CELOWI
Zdaniem prezesa NBP wskaźnik inflacji nadal będzie zmierzał ku celowi RPP wynoszącemu 2,5 proc., podwyższony poziom obserwowany w ostatnich miesiącach związany był elementami, które nie zaburzają spadku wskaźnika.
Jesteśmy w trendzie (spadkowym - PAP) inflacji. Na razie wszystkie czynniki, które podtrzymują inflację na wyższym poziomie były przewidywane jako elementy ryzyka i nie są związane z jakimiś nadzwyczajnymi sytuacjami - ocenia Skrzypek.
Myślę, że nasza projekcja w dalszym ciągu jest aktualna, jeśli chodzi o przebieg inflacji, okaże się jednak czy różne czynniki ryzyka nie spowodują korekt- dodaje.
MF szacuje, że inflacja w marcu wyniosła 3,5 proc. rdr, mdm zwiększyła się o 0,5 proc. Centralna ścieżka projekcji inflacji NBP zakłada inflację w 2009 na 3,2 proc., w 2010 na 1,9 proc. i 0,9 proc. w 2011 roku. Na początku lutego Skrzypek stwierdził, że inflacja może znaleźć się poniżej celu wynoszącego 2,5 proc. już w bieżącym roku.
OBNIŻKI STÓP NADAL NIEWYKLUCZONE
Rada Polityki Pieniężnej nadal może obniżać stopy procentowe, cykl łagodzenia polityki monetarnej wciąż trwa, uważa Skrzypek. Nadal znajdujemy się w cyklu łagodzenia polityki pieniężnej - podkreślił.
W naszym systemie komunikacyjnym nie zapowiadamy przyszłych działań, jeśli chodzi o politykę pieniężną. W przyszłości chcielibyśmy jednak zapowiadać przyszłą ścieżkę stóp procentowych, gdyż byłby to znacznie czytelniejszy sposób komunikowania się z rynkami finansowymi - dodał.
Część członków RPP w ostatnich medialnych wypowiedziach sugerowało, że Rada w kwietniu oraz maju może wstrzymać się z cięciem stóp procentowych.
DYNAMIKA PKB W '09 POWINNA BYĆ DODATNIA
W ocenie prezesa NBP bilans ryzyk wskazuje, że dynamika PKB w 2009 roku może być niższa niż 1,1 proc., jednak powinna pozostać dodatnia. W ostatnie projekcji założyliśmy wzrost PKB na poziomie 1,1 proc., jednak mamy do czynienia z ryzykiem w dół. Może się okazać, że wzrost gospodarczy będzie nieco poniżej 1,1 proc. Duża jest tutaj rola polityki fiskalnej, ale także bardzo istotny jest wpływ sytuacji zewnętrznej, która niestety się pogarsza - powiedział Skrzypek.
Cały czas liczę na wzrost gospodarczy w tym roku, są na to ogromne szanse, ale wymaga to zintensyfikowanej pracy po stronie monetarnej, fiskalnej oraz regulacyjnej. Również istotne będą odpowiednie zachowania podmiotów rynkowych - dodał.
Ścieżka centralna projekcji inflacji NBP zakłada wzrost PKB w 2009 r. na 1,1 proc, w 2010 na 2,2 proc. i 3,7 proc. w 2011 roku. Rząd przygotowując harmonogram tegorocznego budżetu oparł go na prognozie dynamiki wzrostu PKB wynoszącej 1,7 proc.
RAPORT BISE NADAL AKTUALNY W KWESTII ERM2
Zawarte w raporcie BISE rekomendacje związane z procesem przyjmowania euro są nadal aktualne. W kwestii ERM2 nie ma żadnych nowych danych, które zmieniałoby stanowisko NBP zawarte m.in. w raporcie BISE - powiedział Skrzypek.
Prezes NBP Sławomir Skrzypek i minister finansów Jacek Rostowski są zgodni, że aby wejść do mechanizmu ERM2 należy osiągnąć porozumienie polityczne, co jest także podkreślane w komunikatach po posiedzeniach RPP, oraz ustabilizować sytuację na rynku walutowym.
Jednocześnie NBP deklaruje gotowość rozpoczęcia razem z resortem finansów rozmów z EBC w sprawie wejścia do mechanizmu ERM2. Wśród najistotniejszych konkluzji raportu NBP o euro dotyczących ERM2 jest ocena, że rok 2009 nie sprzyja wejściu do mechanizmu ERM2 gdyż istnieje duże ryzyko niewypełnienia kryterium kursowego.
źródło informacji: INTERIA.PL/PAP
W Warszawie za mkw. mieszkania na wynajem w marcu średnio trzeba było zapłacić 47 PLN, we Wrocławiu 38 PLN, a w Krakowie 35 PLN. Taniej jest w Poznaniu, gdzie średnia cena mkw. w marcu wynosiła 31 PLN oraz w Trójmieście, w którym wysokość średniego czynszu ofertowego w stosunku do lutego 2009 roku również się zmniejszyła się i sięgnęła 33 PLN. W ofercie cały czas dominują mieszkania dwupokojowe i trzypokojowe.
Źródło: Wynajem.pl
Warszawa
Mieszkania w stolicy wyróżniają się na tle innych przede wszystkim wysoką ceną. Średnia cena mkw. mieszkania na wynajem w marcu wyniosła 47 PLN i była niższa o 2 PLN/mkw. w stosunku do lutego i 4 PLN/mkw. w stosunku do stycznia. Największa część mieszkań na wynajem w Warszawie znajduje się w przedziale 2500-3000 PLN (34,1%). Najmniej jest natomiast mieszkań, za które trzeba zapłacić 4000-4500 PLN (3,1%). W marcu, w stosunku do lutego, zanotowano mniejszy udział mieszkań z najwyższych przedziałów cenowych. Miało to odzwierciedlenie w niższej wartości średniego czynszu.
Źródło: Wynajem.pl
Kraków
W marcu średnio za mieszkanie w Krakowie trzeba było zapłacić 35 PLN, podczas gdy jeszcze w styczniu cena ta wynosiła 38 PLN. Zwiększyła się pula mieszkań o czynszu poniżej 2000 PLN (w marcu obejmowały one 67,5% oferty, podczas gdy w lutym było to 62,3%). Pozostałe przedziały nie odgrywają dużego znaczenia, jedynie mieszkania z przedziału 2000-2500 PLN (15,4%) mają jeszcze dwucyfrowy udział.
Źródło: Wynajem.pl
Wrocław
Wrocław już od dłuższego czasu zajmuje drugie miejsce pod względem najwyższej średniej ceny mkw. mieszkania na wynajem, chociaż rozbieżności między nim a Warszawą są dość duże. W marcu średnia cena metra kwadratowego wyniosła 38 PLN, a więc była niższa o 2 PLN w stosunku do lutego. Największą część oferty stanowią mieszkania o czynszu niższym niż 2000 PLN (42,4%). Dużą część mieszkań można było także wynająć za 2000-2500 PLN (24,1%). Niewielki odsetek (1,7%) dotyczy mieszkań najdroższych, o czynszu powyżej 4500 PLN.
Źródło: Wynajem.pl
Poznań
Z ofert zgromadzonych w portalu Wynajem.pl wynika, że w stolicy Wielkopolski najłatwiej jest wynająć mieszkanie w pierwszym przedziale cenowym (poniżej 2000 PLN). Udział tych mieszkań jest największy spośród analizowanych miast i wynosi 76,1%. W Poznaniu średnia cena mkw. mieszkania na wynajem w marcu wyniosła 31 PLN wobec 33 PLN w lutym i 35 PLN w styczniu.
Źródło: Wynajem.pl
Trójmiasto
W Trójmieście czynsze ofertowe również uległy zmianie w ujęciu miesięcznym – średnio za mkw. trzeba było zapłacić w marcu 33 PLN. Tę wartość zawyża Sopot, w którym średnia cena metra kwadratowego odbiega od pozostałych miast i wyniosła w marcu 44 PLN. W Trójmieście przeważają mieszkania, za które trzeba zapłacić poniżej 2000 PLN (52,2% ogółu mieszkań na wynajem).
Źródło: Wynajem.pl
Pogarszająca się sytuacja gospodarcza wpływa na ogólny nastrój na polskim rynku nieruchomości, który już od kilku miesięcy boryka się z różnymi problemami. Jednocześnie zachodzą jednak na nim pozytywne zmiany – sytuacja normalizuje się. Gwałtowny wzrost czynszów został zahamowany, co powinno ucieszyć najemców. Dla wynajmujących nie jest to optymistyczna informacja, bo oznacza to mniejsze zyski z tytułu wynajmu lokalu, ale nie powinni oni narzekać, bo czynsze w dużych miastach i tak utrzymują się na dość wysokim poziomie i dla wielu stanowią barierę nie do przejścia.
Małgorzata Kędzierska
Analityk Rynku Nieruchomości Wynajem.pl
W Warszawie za mkw. mieszkania na wynajem w marcu średnio trzeba było zapłacić 47 PLN, we Wrocławiu 38 PLN, a w Krakowie 35 PLN. Taniej jest w Poznaniu, gdzie średnia cena mkw. w marcu wynosiła 31 PLN oraz w Trójmieście, w którym wysokość średniego czynszu ofertowego w stosunku do lutego 2009 roku również się zmniejszyła się i sięgnęła 33 PLN. W ofercie cały czas dominują mieszkania dwupokojowe i trzypokojowe.
Źródło: Wynajem.pl
Warszawa
Mieszkania w stolicy wyróżniają się na tle innych przede wszystkim wysoką ceną. Średnia cena mkw. mieszkania na wynajem w marcu wyniosła 47 PLN i była niższa o 2 PLN/mkw. w stosunku do lutego i 4 PLN/mkw. w stosunku do stycznia. Największa część mieszkań na wynajem w Warszawie znajduje się w przedziale 2500-3000 PLN (34,1%). Najmniej jest natomiast mieszkań, za które trzeba zapłacić 4000-4500 PLN (3,1%). W marcu, w stosunku do lutego, zanotowano mniejszy udział mieszkań z najwyższych przedziałów cenowych. Miało to odzwierciedlenie w niższej wartości średniego czynszu.
Źródło: Wynajem.pl
Kraków
W marcu średnio za mieszkanie w Krakowie trzeba było zapłacić 35 PLN, podczas gdy jeszcze w styczniu cena ta wynosiła 38 PLN. Zwiększyła się pula mieszkań o czynszu poniżej 2000 PLN (w marcu obejmowały one 67,5% oferty, podczas gdy w lutym było to 62,3%). Pozostałe przedziały nie odgrywają dużego znaczenia, jedynie mieszkania z przedziału 2000-2500 PLN (15,4%) mają jeszcze dwucyfrowy udział.
Źródło: Wynajem.pl
Wrocław
Wrocław już od dłuższego czasu zajmuje drugie miejsce pod względem najwyższej średniej ceny mkw. mieszkania na wynajem, chociaż rozbieżności między nim a Warszawą są dość duże. W marcu średnia cena metra kwadratowego wyniosła 38 PLN, a więc była niższa o 2 PLN w stosunku do lutego. Największą część oferty stanowią mieszkania o czynszu niższym niż 2000 PLN (42,4%). Dużą część mieszkań można było także wynająć za 2000-2500 PLN (24,1%). Niewielki odsetek (1,7%) dotyczy mieszkań najdroższych, o czynszu powyżej 4500 PLN.
Źródło: Wynajem.pl
Poznań
Z ofert zgromadzonych w portalu Wynajem.pl wynika, że w stolicy Wielkopolski najłatwiej jest wynająć mieszkanie w pierwszym przedziale cenowym (poniżej 2000 PLN). Udział tych mieszkań jest największy spośród analizowanych miast i wynosi 76,1%. W Poznaniu średnia cena mkw. mieszkania na wynajem w marcu wyniosła 31 PLN wobec 33 PLN w lutym i 35 PLN w styczniu.
Źródło: Wynajem.pl
Trójmiasto
W Trójmieście czynsze ofertowe również uległy zmianie w ujęciu miesięcznym – średnio za mkw. trzeba było zapłacić w marcu 33 PLN. Tę wartość zawyża Sopot, w którym średnia cena metra kwadratowego odbiega od pozostałych miast i wyniosła w marcu 44 PLN. W Trójmieście przeważają mieszkania, za które trzeba zapłacić poniżej 2000 PLN (52,2% ogółu mieszkań na wynajem).
Źródło: Wynajem.pl
Pogarszająca się sytuacja gospodarcza wpływa na ogólny nastrój na polskim rynku nieruchomości, który już od kilku miesięcy boryka się z różnymi problemami. Jednocześnie zachodzą jednak na nim pozytywne zmiany – sytuacja normalizuje się. Gwałtowny wzrost czynszów został zahamowany, co powinno ucieszyć najemców. Dla wynajmujących nie jest to optymistyczna informacja, bo oznacza to mniejsze zyski z tytułu wynajmu lokalu, ale nie powinni oni narzekać, bo czynsze w dużych miastach i tak utrzymują się na dość wysokim poziomie i dla wielu stanowią barierę nie do przejścia.
Małgorzata Kędzierska
Analityk Rynku Nieruchomości Wynajem.pl
Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl
Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl
Według Nationwide, w marcu ceny domów wzrosły o 0,9 proc. po tym, gdy w lutym spadły o 1,9 proc. Średnia cena domu w Wielkiej Brytanii sięga obecnie 151 tys. funtów.
Spadek cen domów w wymiarze rocznym wyniósł w marcu 15,7 proc. w porównaniu z 17,6 proc. w lutym.
- Redukcja rocznego wskaźnika jest w pewnym sensie zniekształcona ubiegłorocznymi warunkami i dlatego byłoby nierozsądne stawianie autorytatywnych wniosków. Jednocześnie, choć wzrost cen w marcu należy powitać z uznaniem, jest o wiele za wcześnie, by traktować go jako dowód, iż najgorsze już minęło - powiedziała naczelna ekonomistka Nationwide Fionnuala Earley.
Sytuacja na brytyjskim rynku mieszkaniowym znacznie pogorszyła się w ostatnich miesiącach w następstwie kryzysu finansowego, zniechęcającego banki do pożyczania pieniędzy.
- Dlatego obecny zwrot w aktywności odzwierciedla raczej powrót kupujących, którzy odkładali transakcje przez okres najgorszych finansowych zaburzeń pod koniec 2008 roku, a nie początek szybkiej odnowy. Tym niemniej wola kredytobiorców, by powracać na rynek jest zachęcająca i zapewne częściowo odzwierciedla obniżające się koszty kredytu - dodała Earley.
źródło informacji: PAP
interia.pl/Czwartek, 2 kwietnia (12:26)
Według Nationwide, w marcu ceny domów wzrosły o 0,9 proc. po tym, gdy w lutym spadły o 1,9 proc. Średnia cena domu w Wielkiej Brytanii sięga obecnie 151 tys. funtów.
Spadek cen domów w wymiarze rocznym wyniósł w marcu 15,7 proc. w porównaniu z 17,6 proc. w lutym.
- Redukcja rocznego wskaźnika jest w pewnym sensie zniekształcona ubiegłorocznymi warunkami i dlatego byłoby nierozsądne stawianie autorytatywnych wniosków. Jednocześnie, choć wzrost cen w marcu należy powitać z uznaniem, jest o wiele za wcześnie, by traktować go jako dowód, iż najgorsze już minęło - powiedziała naczelna ekonomistka Nationwide Fionnuala Earley.
Sytuacja na brytyjskim rynku mieszkaniowym znacznie pogorszyła się w ostatnich miesiącach w następstwie kryzysu finansowego, zniechęcającego banki do pożyczania pieniędzy.
- Dlatego obecny zwrot w aktywności odzwierciedla raczej powrót kupujących, którzy odkładali transakcje przez okres najgorszych finansowych zaburzeń pod koniec 2008 roku, a nie początek szybkiej odnowy. Tym niemniej wola kredytobiorców, by powracać na rynek jest zachęcająca i zapewne częściowo odzwierciedla obniżające się koszty kredytu - dodała Earley.
źródło informacji: PAP
interia.pl/Czwartek, 2 kwietnia (12:26)
Zadłużenie polskich przedsiębiorstw rosło od 2007 roku. Firmy inwestowały i potrzebowały kapitału. Wraz z umacniającym się złotym coraz więcej zaczęło pojawiać się również kredytów denominowanych w walutach obcych, a przede wszystkim - w euro. Jak szacują analitycy kredyty firm w euro stanowią 80 procent całej sumy zadłużenia firm w walutach obcych.
Od stycznia 2009 roku EBC dokonało łącznej obniżki o 125 punktów bazowych sprowadzając główną stopę do 1,25 proc. |
źródło: NBP
*80% zadłużenia w walutach obcych stanowi należność w euro,
na podstawie szacunków własnych i analityków
Firmy zaciągają kredyty walutowe nie tylko w kraju, ale także poza jego granicami. Przedsiębiorstwa, których właściciele mają centrale we Francji czy w Niemczech również wspierają swoje spółki córki. Według danych NBP na koniec 2008 roku udzielili oni wsparcia na kwotę około 32 mld euro. Wiele dużych firm ma również linie kredytowe w zagranicznych bankach. Jest to niecałe 30,7 mld euro.
Zadłużenie firm w euro na koniec 2008 r. | |
za granicą | 30,69 mld euro |
w Polsce* | 10,49 mld euro |
łącznie | 41,18 mld euro |
źródło NBP
*analiza własna na podstawie szacunków analityków uwzględniająca zadłużenie w euro na koniec 2008 roku liczone jako 80% ogólnego zadłużenia firm w walutach obcych, przeliczone po kursie średnim NBP z 31.12.2008 r.
Niższe stopy niższe raty?
Obniżka stóp procentowych w strefie euro jest dobrą wiadomością dla przedsiębiorców.
- Z pewnością zmniejszą się koszty obsługi długu, firmy będą płacić mniejsze odsetki. Sęk w tym, że wszystko zależy od umowy jaką podpisała firma z bankiem zaciągając kredyt - mówi Money.pl Adam Antoniak, ekonomista z BPH.
Obniżka może być jednak nieodczuwalna ze względu na dużą zmienność na rynku złotego. Jeżeli zacznie się on ponownie osłabiać, to pomimo spadku oprocentowania, rata kredytu będzie rosnąć.
- Taki spadek obsługi długu w euro zapewne odczują szybciej te firmy, które mają zabezpieczone jednocześnie ryzyko kursowe - dodaje Marcin Mróz, główny analityk z Fortis Banku.
Ostatnie miesiące przyniosły jednak tak duże zmiany na globalnych rynkach, że raczej niewiele firm potrafiło takie wahania przewidzieć. Szczególnie dotyczące kursu złotego.
Trudniej o kredyt dla firmy
Kryzys finansowy wpłynął również na inne postrzeganie przedsiębiorstw przez banki. W tym przypadku i EBC redukując stopy procentowe nie jest w stanie im pomóc.
- W obecnej sytuacji gospodarczej znacznie wzrosło ryzyko przy udzielaniu kredytów dla firm. To powoduje, że koszt pozyskania finansowania stał się wyższy niż był jeszcze kilka miesięcy wcześniej - dodaje Adam Antoniak.
To oznacza, że redukcja stóp dokonana przez EBC niekoniecznie wpłynie na łatwiejszy dostęp do kredytu dla przedsiębiorstw. Inaczej sytuacja przedstawia się dla osoby fizycznej planującej zaciągnięcie kredytu hipotecznego.
Kowalski ma większy wybór
Do tej pory na rynku kredytów hipotecznych przede wszystkim dominował frank szwajcarski, potem krajowa waluta a na końcu euro. Po kolejnych redukcjach stóp procentowych dokonanych przez EBC może się to zmienić.
Według przedstawicieli pośredników kredytowych obecny spadek stóp w strefie euro powoduje, że kredyty w europejskiej walucie będą już wkrótce tańsze niż te we franku szwajcarskim. Choć stopy rynkowe dla euro są ciągle wyższe niż w przypadku franka, to jednak na kredyty w euro banki oferują niższe marże.
Zdaniem Pawła Majtkowskiego, głównego analityka z Finamo SA, w przypadku franka przeciętna marża to obecnie 3,5 punktu procentowego, podczas gdy dla kredytów w euro jest to tylko 2,5 p.p. Różnica wynosi wiec 1 p.p., czyli więcej niż wyniesie za kilka tygodni różnica w wysokości stóp procentowych.
Kredyt w euro coraz atrakcyjniejszy | ||||
waluta | Libor/Wibor/Euribor 3M | marża | oprocentowanie | rata |
EUR po redukcji |
1,27% | 2,50% | 3,77% | 1476,32 zł |
CHF | 0,40% | 3,50% | 3,90% | 1499,90 zł |
PLN | 4,16% | 2,00% | 6,16% | 1829,63 zł |
założenie: nowy kredyt zaciągnięty na 300 tys. zł na 30 lat, spread CHF - 20 gr., EUR -30 gr. Kurs wypłaty i spłaty wg. śr. kursu NBP z 2.04.2009 r.
źródło: Finamo SA.
Dziś euribor wyniósł 1,52 proc., a po obniżce oficjalnych stóp o 25 punktów bazowych można się spodziewać jego spadku do około 1,27 proc. Trzymiesięczny libor dla CHF wynosi natomiast obecnie 0,4 p.p. Zatem w wypadku euro będziemy wkrótce mieć o 0,87 p.p. wyższe stopy, ale o około 1 p.p. niższą marżę. To będzie powodować, że kredyt w euro będzie o 0,13 p.p. tańszy. Dla przeciętnego kredytu na kwotę 300 tys. zł rata kredytu w euro będzie o prawie 25 zł niższa niż frankowego - dodaje Majtkowski.
Komentarz Money.pl |
Marek Knitter Kiedy złoty był mocny, a gospodarka ostro pędziła naprzód, zadłużenie w euro nie stanowiło większego problemu. Nikt nie mógł jednak przewidzieć, że kryzys finansowy tak szybko przeniesie się z USA do Europy gdzie rozlał się po wszystkich krajach. Globalni inwestorzy zaczęli wycofywać się z wielu rynków co tylko spotęgowało problemy. |
Najważniejsze informacje w twojej skrzynce e-mail!
Wiadomości z kraju i ze świata na Twojej stronie internetowej
Marek Knitter | ![]() |
Zadłużenie polskich przedsiębiorstw rosło od 2007 roku. Firmy inwestowały i potrzebowały kapitału. Wraz z umacniającym się złotym coraz więcej zaczęło pojawiać się również kredytów denominowanych w walutach obcych, a przede wszystkim - w euro. Jak szacują analitycy kredyty firm w euro stanowią 80 procent całej sumy zadłużenia firm w walutach obcych.
Od stycznia 2009 roku EBC dokonało łącznej obniżki o 125 punktów bazowych sprowadzając główną stopę do 1,25 proc. |
źródło: NBP
*80% zadłużenia w walutach obcych stanowi należność w euro,
na podstawie szacunków własnych i analityków
Firmy zaciągają kredyty walutowe nie tylko w kraju, ale także poza jego granicami. Przedsiębiorstwa, których właściciele mają centrale we Francji czy w Niemczech również wspierają swoje spółki córki. Według danych NBP na koniec 2008 roku udzielili oni wsparcia na kwotę około 32 mld euro. Wiele dużych firm ma również linie kredytowe w zagranicznych bankach. Jest to niecałe 30,7 mld euro.
Zadłużenie firm w euro na koniec 2008 r. | |
za granicą | 30,69 mld euro |
w Polsce* | 10,49 mld euro |
łącznie | 41,18 mld euro |
źródło NBP
*analiza własna na podstawie szacunków analityków uwzględniająca zadłużenie w euro na koniec 2008 roku liczone jako 80% ogólnego zadłużenia firm w walutach obcych, przeliczone po kursie średnim NBP z 31.12.2008 r.
Niższe stopy niższe raty?
Obniżka stóp procentowych w strefie euro jest dobrą wiadomością dla przedsiębiorców.
- Z pewnością zmniejszą się koszty obsługi długu, firmy będą płacić mniejsze odsetki. Sęk w tym, że wszystko zależy od umowy jaką podpisała firma z bankiem zaciągając kredyt - mówi Money.pl Adam Antoniak, ekonomista z BPH.
Obniżka może być jednak nieodczuwalna ze względu na dużą zmienność na rynku złotego. Jeżeli zacznie się on ponownie osłabiać, to pomimo spadku oprocentowania, rata kredytu będzie rosnąć.
- Taki spadek obsługi długu w euro zapewne odczują szybciej te firmy, które mają zabezpieczone jednocześnie ryzyko kursowe - dodaje Marcin Mróz, główny analityk z Fortis Banku.
Ostatnie miesiące przyniosły jednak tak duże zmiany na globalnych rynkach, że raczej niewiele firm potrafiło takie wahania przewidzieć. Szczególnie dotyczące kursu złotego.
Trudniej o kredyt dla firmy
Kryzys finansowy wpłynął również na inne postrzeganie przedsiębiorstw przez banki. W tym przypadku i EBC redukując stopy procentowe nie jest w stanie im pomóc.
- W obecnej sytuacji gospodarczej znacznie wzrosło ryzyko przy udzielaniu kredytów dla firm. To powoduje, że koszt pozyskania finansowania stał się wyższy niż był jeszcze kilka miesięcy wcześniej - dodaje Adam Antoniak.
To oznacza, że redukcja stóp dokonana przez EBC niekoniecznie wpłynie na łatwiejszy dostęp do kredytu dla przedsiębiorstw. Inaczej sytuacja przedstawia się dla osoby fizycznej planującej zaciągnięcie kredytu hipotecznego.
Kowalski ma większy wybór
Do tej pory na rynku kredytów hipotecznych przede wszystkim dominował frank szwajcarski, potem krajowa waluta a na końcu euro. Po kolejnych redukcjach stóp procentowych dokonanych przez EBC może się to zmienić.
Według przedstawicieli pośredników kredytowych obecny spadek stóp w strefie euro powoduje, że kredyty w europejskiej walucie będą już wkrótce tańsze niż te we franku szwajcarskim. Choć stopy rynkowe dla euro są ciągle wyższe niż w przypadku franka, to jednak na kredyty w euro banki oferują niższe marże.
Zdaniem Pawła Majtkowskiego, głównego analityka z Finamo SA, w przypadku franka przeciętna marża to obecnie 3,5 punktu procentowego, podczas gdy dla kredytów w euro jest to tylko 2,5 p.p. Różnica wynosi wiec 1 p.p., czyli więcej niż wyniesie za kilka tygodni różnica w wysokości stóp procentowych.
Kredyt w euro coraz atrakcyjniejszy | ||||
waluta | Libor/Wibor/Euribor 3M | marża | oprocentowanie | rata |
EUR po redukcji |
1,27% | 2,50% | 3,77% | 1476,32 zł |
CHF | 0,40% | 3,50% | 3,90% | 1499,90 zł |
PLN | 4,16% | 2,00% | 6,16% | 1829,63 zł |
założenie: nowy kredyt zaciągnięty na 300 tys. zł na 30 lat, spread CHF - 20 gr., EUR -30 gr. Kurs wypłaty i spłaty wg. śr. kursu NBP z 2.04.2009 r.
źródło: Finamo SA.
Dziś euribor wyniósł 1,52 proc., a po obniżce oficjalnych stóp o 25 punktów bazowych można się spodziewać jego spadku do około 1,27 proc. Trzymiesięczny libor dla CHF wynosi natomiast obecnie 0,4 p.p. Zatem w wypadku euro będziemy wkrótce mieć o 0,87 p.p. wyższe stopy, ale o około 1 p.p. niższą marżę. To będzie powodować, że kredyt w euro będzie o 0,13 p.p. tańszy. Dla przeciętnego kredytu na kwotę 300 tys. zł rata kredytu w euro będzie o prawie 25 zł niższa niż frankowego - dodaje Majtkowski.
Komentarz Money.pl |
Marek Knitter Kiedy złoty był mocny, a gospodarka ostro pędziła naprzód, zadłużenie w euro nie stanowiło większego problemu. Nikt nie mógł jednak przewidzieć, że kryzys finansowy tak szybko przeniesie się z USA do Europy gdzie rozlał się po wszystkich krajach. Globalni inwestorzy zaczęli wycofywać się z wielu rynków co tylko spotęgowało problemy. |
Najważniejsze informacje w twojej skrzynce e-mail!
Wiadomości z kraju i ze świata na Twojej stronie internetowej
Marek Knitter | ![]() |
Zobaczmy, jak wiele czasu trwało rozprzestrzenienie się kryzysu na cały świat. W Europie zaczął się od Irlandii, potem przeniósł się na Eurazję, aż po Władywostok. Spodziewam się recesji, a zatem ujemnego wzrostu gospodarczego. Tu akurat jednym z wyjątków jest Polska. Przewiduję również recesję w Ameryce Północnej i w Japonii.
A czy w tym pesymistycznym obrazie są jakieś pozytywy?
C. V.: Wzrost gospodarczy odnotuje część rynków wschodzących w Azji - przede wszystkim Chiny i Indie. Nieco słabiej, ale również na plusie będą kraje południowoamerykańskie. Pozytywnie oceniam również perspektywy Afryki i Bliskiego Wschodu.
Wspomniał Pan o Chinach jako przykładzie pozytywnym - tymczasem mówi się, że wzrost gospodarczy spadnie tam w tym roku do zera.
C. V.: Wszyscy zastanawiają się, co będzie z Chinami. Standardowo uważa się, że na kraj uzależniony od eksportu - a takim są Chiny - kryzys będzie miał duży wpływ. Jednak Państwo Środka jest wyjątkowe. Kluczowym czynnikiem są pieniądze: kto je ma? kto będzie wydawał?
Chiny będą wydawać. Rząd tego kraju ma pieniądze, rezerwy walutowe należą do największych na świecie. Jest tam miejsce do obniżania stóp procentowych - a nie wszystkie kraje mogą to robić, wystarczy spojrzeć, co się dzieje w Rosji. Moim zdaniem, chińska gospodarka będzie nadal rosła. Innym krajem tego regionu, który odnotuje wzrost, są Indie. Ale to, co jest jasne, to fakt, że kryzys się rozszerza i uderza w różnym czasie w różne kraje.
I na różne sposoby.
C. V.: Tak. Długi i głęboki wpływ będzie miał na kraje strefy euro, Amerykę Północną, Japonię.
A jaka jest sytuacja krajów rozwijających się? Czy są w lepszej sytuacji niż kraje rozwinięte, czy w gorszej?
C. V.: Mówiąc o krajach rozwijających się trzeba sobie uświadomić, że obejmują one 80 proc. mieszkańców Ziemi - 5,7 miliarda, że tworzy je niemal 150 krajów, wiele z nich jest już mocno rozwiniętych cywilizacyjnie i gospodarczo, ale znacznie więcej jest takich, które rozwijają się o wiele słabiej i zostają w tyle. Nie ma wątpliwości, że kryzys dociera do nich z opóźnieniem, ale uderza wszędzie, prognozy wzrostu gospodarczego są rewidowane w dół. Jednak rynki wschodzące można podzielić na kilka stref.
Europa Wschodnia jest najsłabsza, tu nie ma wątpliwości. Azja jest wciąż relatywnie mocna. Sytuacja Ameryki Południowej jest bardziej różnorodna: mamy silną Brazylię i słaby Meksyk. I wciąż mamy wzrost w krajach Bliskiego Wschodu i Afryki. Sytuacja jest zatem różnorodna i o ile rok czy dwa lata temu ludzie inwestowali w rynki wschodzące, w działające tam fundusze, nie bardzo dbając, dokąd idą pieniądze, to teraz bardzo zwracają na to uwagę.
A kryzys dotyka rynki wschodzące w różny sposób. W niektórych pojawił się wcześniej niż w innych, niektóre są lepiej przed nim zabezpieczone.
A wśród tych krajów są i takie, które mają wiele pieniędzy - i same inwestują.
C. V.: Kluczową kwestią w obecnych czasach jest to, kto ma gotówkę. Nawet jeśli wszystkie prognozy pogarszają się dramatycznie, te kraje wciąż mają pieniądze. Projekty, w które inwestują, są długoterminowe, były przygotowywane 3-4 lata temu. Ale inwestorzy są dziś ostrożniejsi, nie wchodzą w nowe obszary inwestycyjne, nowe pomysły zostały odłożone w czasie. Jednym z powodów są spadające ceny ropy.
Ale Libia kupuje właśnie akcje UniCredit - a to nowy projekt.
C. V.: Rzeczywiście, na rynkach wschodzących są fundusze na inwestycje i ich właściciele szukają okazji do inwestowania. Powstawały tam nadwyżki środków, a takie nadwyżki często wychodzą poza granice kraju i są inwestowane np. w amerykańskie papiery skarbowe, nieruchomości czy chińskie banki. To pokazuje, że są wciąż kierunki inwestycyjne do wykorzystania.
To dobry czas do inwestowania, bo spółki tanieją.
C. V.: Podczas każdego kryzysu są zwycięzcy i przegrani.
Gdyby miał Pan stworzyć ranking rynków wschodzących, na którym miejscu znalazłaby się Europa Środkowa i Wschodnia?
C. V.: Niestety, na odległym. To często jest frustrujące dla inwestorów krajowych w takim państwie, jak np. Polska. Znają oni siłę polskiej gospodarki i nie mogą zrozumieć, dlaczego kraj jest oceniany jako ryzykowny, tak jak Europa Wschodnia.
Ale im więcej problemów pojawia się w kraju czy regionie, tym więcej zarządzających funduszami ma tendencje do grupowania krajów. Można to oceniać dobrze albo źle, ale tak jest. Teraz u inwestorów czerwone światło pali się dla całej Europy Wschodniej.
Pierwszym powodem jest fakt bardzo bliskich związków tych państw ze strefą euro - a jest ona dotknięta recesją. To nietypowa sytuacja, gdyż na ogół problemy krajów wschodzących są wewnętrzne. Drugi zaś, to fakt dużego zadłużenia krajów tego regionu.
Ogromne inwestycje były finansowane pożyczkami zagranicznymi.
Teraz te kraje mają duże deficyty na rachunku obrotów bieżących. Niektóre z tych deficytów są bardziej niebezpieczne - to zależy od finansowania. Generalnie jednak zagraniczni inwestorzy potrzebują uzasadnienia, dlaczego Polska jest w innej sytuacji, dlaczego jest lepsza, dlaczego jest bezpieczniejsza.
Grupowanie krajów, o którym Pan wspomniał, prowadzi do tego, że złoty słabnie nie z powodu problemów Polski, lecz dlatego, że słabsze są waluty innych krajów - zwłaszcza węgierski forint. Czy nie bardziej opłaca się inwestować w jeden czy kilka krajów w lepszej sytuacji niż nie inwestować w cały region?
C. V.: Wiele decyzji inwestycyjnych podejmowanych jest daleko stąd. Analitycy odwiedzają kraj, region raz czy dwa razy w roku. Ludzie zawsze szukają uproszczeń, obawiają się szczegółów. Polska ma duży deficyt - i jest to sygnał ostrzegawczy. Analitycy widzą sytuację strefy euro, jej wpływ na Europę Wschodnią, w tym także na Polskę. Widzą, że działające w regionie banki zagraniczne redukują akcję kredytową. To wszystko wpływa na ocenę Polski. W takiej atmosferze inwestorzy bardziej zwracają uwagę na negatywne informacje i potrzebują naprawdę silnych argumentów, by zainwestować w waszym kraju.
To, co jest korzystne dla Polski, to duża liczba ludności, co oznacza duży rynek wewnętrzny - a to jest obecnie bardzo ważne. Macie bardziej zdywersyfikowaną gospodarkę niż inne kraje regionu. To czyni Polskę bardziej interesującą, ale w obecnej sytuacji trzeba przekonać inwestorów do siebie, zaoferować powody do inwestowania.
W tej sytuacji co sądzi Pan o proponowanym terminie wprowadzenia euro w Polsce w roku 2012?
C. V.: Pierwszym sygnałem pokazującym dobrą pozycję Polski w drodze do euro jest to, co dzieje się ze stopami procentowymi. Zazwyczaj podczas kryzysu w krajach rozwijających się trzeba - w związku z osłabieniem waluty - podnosić stopy.
Tak jest w Rosji - i jest to oznaka słabości. Polska, w trudnych warunkach, obniża stopy - i to jest oznaka siły. To daje nadzieję, że Polska jest w lepszej sytuacji, jeżeli chodzi o politykę pieniężną. Nie można ciąć stóp, gdy inflacja jest zbyt wysoka, gdy zbyt dużo kapitału opuszcza kraj. To wszystko oznacza, że Polska jest na dobrej drodze do spełnienia kryteriów wejścia do strefy euro.
To wszystko oznacza, że Polska jest w lepszej sytuacji niż inne kraje regionu?
C. V.: W znacznie lepszej. Nie ma wątpliwości, że wasza pozycja jest silna. Nawet osłabienie waluty jest pozytywne. Wprawdzie nikt nie chce zbyt szybkiego słabnięcia waluty, słabnąca waluta nie pomaga gospodarce. Chciałbym podkreślić, że nie jest wcale pewne, że Polska pogrąży się w recesji. Za sześć miesięcy, choć ryzyko jest duże, można przypuszczać, że problemy będą mniejsze niż obecnie. To trend, który obserwuję w wielu krajach, które przeżywały kilkuletni wzrost gospodarczy.
Byłem w Brazylii, na Ukrainie, w Rumunii, Bułgarii i innych krajach. Mówiono tam: to nie nasz problem, to nie nasz kryzys. Niech inni się martwią. Kiedy odwiedzałem te państwa po kilku miesiącach, mówiono: to jednak również nasz kryzys. Dla Polski problemem może być opóźnienie w dojściu kryzysu - jego wpływ na gospodarkę może być przez to silniejszy. Ale nawet jeśli okaże się to prawdą, Polska i tak pozostanie w lepszej sytuacji niż pozostałe kraje Europy Środkowej i Wschodniej.
Dr Constantin Vayenas, szef Działu Badań Rynków Wschodzących w UBS Wealth Management, kieruje grupą specjalistów realizujących badania oraz dostarczających analizy i rekomendacje inwestycyjne w odniesieniu do kluczowych rynków wschodzących oraz głównych rodzajów aktywów. Constantin Vayenas podjął pracę w UBS w 1991 r. jako ekonomista w Dziale Badań Ekonomicznych w Zurychu. Kilka następnych lat spędził w Londynie jako analityk specjalizujący się w akcjach, inwestycjach o stałym dochodzie oraz rynkach walutowych.
Przed objęciem obecnego stanowiska w lipcu 2007 r., przez kilka lat pracował w UBS Investment Bank w Nowym Jorku. Constantin Vayenas jest autorem wielu publikacji poświęconych krajom rozwiniętym. Kształcił się w Republice Południowej Afryki, ukończył International Executive Programme we Francji (INSEAD), wykładał na Wydziale International Relations Uniwersytetu w Zurychu.
interia.pl/Sobota, 4 kwietnia (06:00)
Zobaczmy, jak wiele czasu trwało rozprzestrzenienie się kryzysu na cały świat. W Europie zaczął się od Irlandii, potem przeniósł się na Eurazję, aż po Władywostok. Spodziewam się recesji, a zatem ujemnego wzrostu gospodarczego. Tu akurat jednym z wyjątków jest Polska. Przewiduję również recesję w Ameryce Północnej i w Japonii.
A czy w tym pesymistycznym obrazie są jakieś pozytywy?
C. V.: Wzrost gospodarczy odnotuje część rynków wschodzących w Azji - przede wszystkim Chiny i Indie. Nieco słabiej, ale również na plusie będą kraje południowoamerykańskie. Pozytywnie oceniam również perspektywy Afryki i Bliskiego Wschodu.
Wspomniał Pan o Chinach jako przykładzie pozytywnym - tymczasem mówi się, że wzrost gospodarczy spadnie tam w tym roku do zera.
C. V.: Wszyscy zastanawiają się, co będzie z Chinami. Standardowo uważa się, że na kraj uzależniony od eksportu - a takim są Chiny - kryzys będzie miał duży wpływ. Jednak Państwo Środka jest wyjątkowe. Kluczowym czynnikiem są pieniądze: kto je ma? kto będzie wydawał?
Chiny będą wydawać. Rząd tego kraju ma pieniądze, rezerwy walutowe należą do największych na świecie. Jest tam miejsce do obniżania stóp procentowych - a nie wszystkie kraje mogą to robić, wystarczy spojrzeć, co się dzieje w Rosji. Moim zdaniem, chińska gospodarka będzie nadal rosła. Innym krajem tego regionu, który odnotuje wzrost, są Indie. Ale to, co jest jasne, to fakt, że kryzys się rozszerza i uderza w różnym czasie w różne kraje.
I na różne sposoby.
C. V.: Tak. Długi i głęboki wpływ będzie miał na kraje strefy euro, Amerykę Północną, Japonię.
A jaka jest sytuacja krajów rozwijających się? Czy są w lepszej sytuacji niż kraje rozwinięte, czy w gorszej?
C. V.: Mówiąc o krajach rozwijających się trzeba sobie uświadomić, że obejmują one 80 proc. mieszkańców Ziemi - 5,7 miliarda, że tworzy je niemal 150 krajów, wiele z nich jest już mocno rozwiniętych cywilizacyjnie i gospodarczo, ale znacznie więcej jest takich, które rozwijają się o wiele słabiej i zostają w tyle. Nie ma wątpliwości, że kryzys dociera do nich z opóźnieniem, ale uderza wszędzie, prognozy wzrostu gospodarczego są rewidowane w dół. Jednak rynki wschodzące można podzielić na kilka stref.
Europa Wschodnia jest najsłabsza, tu nie ma wątpliwości. Azja jest wciąż relatywnie mocna. Sytuacja Ameryki Południowej jest bardziej różnorodna: mamy silną Brazylię i słaby Meksyk. I wciąż mamy wzrost w krajach Bliskiego Wschodu i Afryki. Sytuacja jest zatem różnorodna i o ile rok czy dwa lata temu ludzie inwestowali w rynki wschodzące, w działające tam fundusze, nie bardzo dbając, dokąd idą pieniądze, to teraz bardzo zwracają na to uwagę.
A kryzys dotyka rynki wschodzące w różny sposób. W niektórych pojawił się wcześniej niż w innych, niektóre są lepiej przed nim zabezpieczone.
A wśród tych krajów są i takie, które mają wiele pieniędzy - i same inwestują.
C. V.: Kluczową kwestią w obecnych czasach jest to, kto ma gotówkę. Nawet jeśli wszystkie prognozy pogarszają się dramatycznie, te kraje wciąż mają pieniądze. Projekty, w które inwestują, są długoterminowe, były przygotowywane 3-4 lata temu. Ale inwestorzy są dziś ostrożniejsi, nie wchodzą w nowe obszary inwestycyjne, nowe pomysły zostały odłożone w czasie. Jednym z powodów są spadające ceny ropy.
Ale Libia kupuje właśnie akcje UniCredit - a to nowy projekt.
C. V.: Rzeczywiście, na rynkach wschodzących są fundusze na inwestycje i ich właściciele szukają okazji do inwestowania. Powstawały tam nadwyżki środków, a takie nadwyżki często wychodzą poza granice kraju i są inwestowane np. w amerykańskie papiery skarbowe, nieruchomości czy chińskie banki. To pokazuje, że są wciąż kierunki inwestycyjne do wykorzystania.
To dobry czas do inwestowania, bo spółki tanieją.
C. V.: Podczas każdego kryzysu są zwycięzcy i przegrani.
Gdyby miał Pan stworzyć ranking rynków wschodzących, na którym miejscu znalazłaby się Europa Środkowa i Wschodnia?
C. V.: Niestety, na odległym. To często jest frustrujące dla inwestorów krajowych w takim państwie, jak np. Polska. Znają oni siłę polskiej gospodarki i nie mogą zrozumieć, dlaczego kraj jest oceniany jako ryzykowny, tak jak Europa Wschodnia.
Ale im więcej problemów pojawia się w kraju czy regionie, tym więcej zarządzających funduszami ma tendencje do grupowania krajów. Można to oceniać dobrze albo źle, ale tak jest. Teraz u inwestorów czerwone światło pali się dla całej Europy Wschodniej.
Pierwszym powodem jest fakt bardzo bliskich związków tych państw ze strefą euro - a jest ona dotknięta recesją. To nietypowa sytuacja, gdyż na ogół problemy krajów wschodzących są wewnętrzne. Drugi zaś, to fakt dużego zadłużenia krajów tego regionu.
Ogromne inwestycje były finansowane pożyczkami zagranicznymi.
Teraz te kraje mają duże deficyty na rachunku obrotów bieżących. Niektóre z tych deficytów są bardziej niebezpieczne - to zależy od finansowania. Generalnie jednak zagraniczni inwestorzy potrzebują uzasadnienia, dlaczego Polska jest w innej sytuacji, dlaczego jest lepsza, dlaczego jest bezpieczniejsza.
Grupowanie krajów, o którym Pan wspomniał, prowadzi do tego, że złoty słabnie nie z powodu problemów Polski, lecz dlatego, że słabsze są waluty innych krajów - zwłaszcza węgierski forint. Czy nie bardziej opłaca się inwestować w jeden czy kilka krajów w lepszej sytuacji niż nie inwestować w cały region?
C. V.: Wiele decyzji inwestycyjnych podejmowanych jest daleko stąd. Analitycy odwiedzają kraj, region raz czy dwa razy w roku. Ludzie zawsze szukają uproszczeń, obawiają się szczegółów. Polska ma duży deficyt - i jest to sygnał ostrzegawczy. Analitycy widzą sytuację strefy euro, jej wpływ na Europę Wschodnią, w tym także na Polskę. Widzą, że działające w regionie banki zagraniczne redukują akcję kredytową. To wszystko wpływa na ocenę Polski. W takiej atmosferze inwestorzy bardziej zwracają uwagę na negatywne informacje i potrzebują naprawdę silnych argumentów, by zainwestować w waszym kraju.
To, co jest korzystne dla Polski, to duża liczba ludności, co oznacza duży rynek wewnętrzny - a to jest obecnie bardzo ważne. Macie bardziej zdywersyfikowaną gospodarkę niż inne kraje regionu. To czyni Polskę bardziej interesującą, ale w obecnej sytuacji trzeba przekonać inwestorów do siebie, zaoferować powody do inwestowania.
W tej sytuacji co sądzi Pan o proponowanym terminie wprowadzenia euro w Polsce w roku 2012?
C. V.: Pierwszym sygnałem pokazującym dobrą pozycję Polski w drodze do euro jest to, co dzieje się ze stopami procentowymi. Zazwyczaj podczas kryzysu w krajach rozwijających się trzeba - w związku z osłabieniem waluty - podnosić stopy.
Tak jest w Rosji - i jest to oznaka słabości. Polska, w trudnych warunkach, obniża stopy - i to jest oznaka siły. To daje nadzieję, że Polska jest w lepszej sytuacji, jeżeli chodzi o politykę pieniężną. Nie można ciąć stóp, gdy inflacja jest zbyt wysoka, gdy zbyt dużo kapitału opuszcza kraj. To wszystko oznacza, że Polska jest na dobrej drodze do spełnienia kryteriów wejścia do strefy euro.
To wszystko oznacza, że Polska jest w lepszej sytuacji niż inne kraje regionu?
C. V.: W znacznie lepszej. Nie ma wątpliwości, że wasza pozycja jest silna. Nawet osłabienie waluty jest pozytywne. Wprawdzie nikt nie chce zbyt szybkiego słabnięcia waluty, słabnąca waluta nie pomaga gospodarce. Chciałbym podkreślić, że nie jest wcale pewne, że Polska pogrąży się w recesji. Za sześć miesięcy, choć ryzyko jest duże, można przypuszczać, że problemy będą mniejsze niż obecnie. To trend, który obserwuję w wielu krajach, które przeżywały kilkuletni wzrost gospodarczy.
Byłem w Brazylii, na Ukrainie, w Rumunii, Bułgarii i innych krajach. Mówiono tam: to nie nasz problem, to nie nasz kryzys. Niech inni się martwią. Kiedy odwiedzałem te państwa po kilku miesiącach, mówiono: to jednak również nasz kryzys. Dla Polski problemem może być opóźnienie w dojściu kryzysu - jego wpływ na gospodarkę może być przez to silniejszy. Ale nawet jeśli okaże się to prawdą, Polska i tak pozostanie w lepszej sytuacji niż pozostałe kraje Europy Środkowej i Wschodniej.
Dr Constantin Vayenas, szef Działu Badań Rynków Wschodzących w UBS Wealth Management, kieruje grupą specjalistów realizujących badania oraz dostarczających analizy i rekomendacje inwestycyjne w odniesieniu do kluczowych rynków wschodzących oraz głównych rodzajów aktywów. Constantin Vayenas podjął pracę w UBS w 1991 r. jako ekonomista w Dziale Badań Ekonomicznych w Zurychu. Kilka następnych lat spędził w Londynie jako analityk specjalizujący się w akcjach, inwestycjach o stałym dochodzie oraz rynkach walutowych.
Przed objęciem obecnego stanowiska w lipcu 2007 r., przez kilka lat pracował w UBS Investment Bank w Nowym Jorku. Constantin Vayenas jest autorem wielu publikacji poświęconych krajom rozwiniętym. Kształcił się w Republice Południowej Afryki, ukończył International Executive Programme we Francji (INSEAD), wykładał na Wydziale International Relations Uniwersytetu w Zurychu.
interia.pl/Sobota, 4 kwietnia (06:00)
Oferta dotyczy ograniczonej liczby pokoi i obowiązuje od niedzieli do wtorku, aż do 11 lipca.
Hotelarz John Cochie mówi, że plan pokoi za dolara narodził się po spotkaniu, podczas którego przedstawiono posępne prognozy dla branży hotelarskiej.
W tym samym czasie prezydent Obama apelował w telewizji do przedsiębiorców o innowacyjność, aby pomóc gospodarce w wyjściu z kryzysu.
- Ludzie dzwonią do nas i pytają, czy tak jest rzeczywiście, i ile dni mogą spędzić płacąc za dobę 1 dolara - mówi Cochie.
Alexander Inn jest trzecim najbardziej popularnym hotelem w Filadelfii. Opłata za dobę rozpoczyna się zwykle od 119 USD.
czytaj dalej |
źródło informacji: INTERIA.PL/PAP
Oferta dotyczy ograniczonej liczby pokoi i obowiązuje od niedzieli do wtorku, aż do 11 lipca.
Hotelarz John Cochie mówi, że plan pokoi za dolara narodził się po spotkaniu, podczas którego przedstawiono posępne prognozy dla branży hotelarskiej.
W tym samym czasie prezydent Obama apelował w telewizji do przedsiębiorców o innowacyjność, aby pomóc gospodarce w wyjściu z kryzysu.
- Ludzie dzwonią do nas i pytają, czy tak jest rzeczywiście, i ile dni mogą spędzić płacąc za dobę 1 dolara - mówi Cochie.
Alexander Inn jest trzecim najbardziej popularnym hotelem w Filadelfii. Opłata za dobę rozpoczyna się zwykle od 119 USD.
czytaj dalej |
źródło informacji: INTERIA.PL/PAP
Tak przynajmniej wynika z prognoz dla rynku opracowanych przez Nowy Adres i instytut badawczy Millward Brown SMG/KRC. Przyczyną jest fakt, że mimo przejawów spowolnienia gospodarczego, poziom konsumpcji Polaków wzrasta, a umowy zawierane z najemcami mają charakter długoterminowy. Przodującym rynkiem pod względem dostępu do nieruchomości komercyjnych jest Warszawa. Tutaj skupia się aż 67 proc. powierzchni biurowych w kraju.
Z raportu polskiego biura firmy doradczej DTZ wynika, że w całym 2008 roku całkowita ilość powierzchni biurowej w stolicy wzrosła o 252 500 m kw., z czego tylko 6 proc. powierzchni przybyło w strefach centralnych.
Ceny spadły, zachęty wzrosły
- Całkowita ilość nowoczesnej powierzchni biurowej w Warszawie na koniec 2008 r. to 2,98 miliona m kw., z czego blisko 63 proc. przypada na strefy poza centrum miasta - uważa Anna Staniszewska z DTZ.
W ubiegłym roku popyt na nowoczesną powierzchnię biurową wyniósł blisko 460 tys. m kw., co jest, jak dotychczas, najwyższą wartością odnotowaną w Warszawie. Biorąc pod uwagę renegocjacje wcześniej zawartych umów, popyt ukształtował się na poziomie 524 tys. m kw. W związku z brakami na rynku powierzchni biurowej, transakcje na podstawie umów zawartych przed oddaniem budynku do użytkowania były często stosowaną praktyką.
Na koniec IV kwartału 2008 r. stopa pustostanów w Warszawie wyniosła 2,9 proc., co oznacza minimalny wzrost w porównaniu z poprzednimi kwartałami.
Stawki czynszów w budynkach biurowych klasy A systematycznie wzrastały w 2007 r. oraz w pierwszej połowie 2008 r., osiągając poziom 30-33 euro za m kw. miesięcznie w najlepszych lokalizacjach oraz 16-18 euro za m kw. miesięcznie poza centrum miasta. W związku z niskim poziomem zachęt stosowanych przez właścicieli budynków, czynsze efektywne były minimalnie niższe w porównaniu z czynszami wywoławczymi.
- Sytuacja zaczęła się zmieniać w IV kwartale 2008 r. w związku z osłabieniem popytu. Czynsze wywoławcze w strefach centralnych spadły do poziomu 28-30 euro za m kw. miesięcznie, a oferowane pakiety zachęt wzrosły - wylicza Anna Staniszewska.
Natomiast w strefach poza centrum stawki wywoławcze za wynajem pozostały stabilne. Trudno więc się dziwić, że deweloperzy są zainteresowani budową budynków biurowych. Stąd realizacja Libra Business Centre czy Jasna Residence przy najatrakcyjniejszych ulicach Warszawy.
Konkurencja poza stolicą
Gdyby jednak apetyty inwestycyjne deweloperów spadły, a zapotrzebowanie na biura nie malało, na pewno przełożyłoby się to na wzrost cen wynajmu. Wtedy może okazać się, że Warszawa nie jest dla firm tak atrakcyjna. Rozpoczną się poszukiwania lokali w miasteczkach satelickich i dużych aglomeracjach położonych w niewielkiej odległości od stolicy. Najszybciej na takim stanie rzeczy zyska Łódź.
Tym miastem już zainteresowali się giganci przemysłowi, np. Dell, Siemens czy Bosch. Co ich przekonało? Nie tylko dostęp do taniej kadry pracowniczej, dobra komunikacja, ale także dużo niższe koszty utrzymania firmy. Podobnie jak w innych dużych miastach w kraju, w Łodzi cena metra kwadratowego biura waha się od 15 do 20 euro miesięcznie.
Stąd bardzo duże zainteresowanie inwestorów odnawianiem starych biurowców oraz przeróbkami budynków przemysłowych. W takich miejscach coraz częściej duże firmy otwierają call center i zaplecza obsługujące główne siedziby.
Kraków to tradycyjnie najbardziej dynamiczny rynek nieruchomości biurowych w Polsce. Z raportu DTZ wynika, że do końca 2010 r. liczba powierzchni biurowych do wynajęcia wzrośnie do 490 tys. mkw. przy utrzymującej się na stałym poziomie cenie 15-18 euro za m kw. powierzchni. Przewidywane wzrosty cenowe będą mieć miejsce, ale nie przekroczą wartości jednego euro.
Najbardziej pożądane, choć nie najtańsze, miejsca na biuro to centra: Edison, Rondo Business Park, Onyx czy Galeria Kazimierz. Ale do końca 2011 r. pojawią się nowe lokalizacje, m.in. Pawia Trade Center, Avatar czy Sequoia.
Drugim równie dominującym rynkiem nieruchomości biurowych poza Warszawą jest Wrocław. Tylko w ubiegłym roku przybyło tu 100 tys. mkw. powierzchni biurowych. To najwięcej spośród wszystkich rynków regionalnych w kraju. Biuro DTZ szacuje, że do końca 2010 r., uwzględniając fakt, że część deweloperów wstrzymała lub całkowicie zrezygnowała z inwestycji w powierzchnie komercyjne, rynek wrocławski sięgnie 400 tys. m kw. powierzchni do wynajęcia.
W przygotowaniu bądź częściowej realizacji jest dziesięć inwestycji w najbardziej atrakcyjnych lokalizacjach: wzdłuż ul. Legnickiej, Karkonoskiej oraz Strzegomskiej. Ceny lokali wahają się od 14 do 18 euro za metr kwadratowy.
Podobnie przedstawia się sytuacja w innych dużych aglomeracjach: Poznaniu, Trójmieście oraz Katowicach.
Najsłabiej ukształtowanym rynkiem nieruchomości dysponuje Szczecin. W tym mieście dostępnych jest zaledwie 65 tys. m kw. nowoczesnej powierzchni biurowej, z czego ponad połowa usytuowana jest w budynkach starszych niż dziesięcioletnie.
Duża grupa dostępnych biur nie mieści się nawet w kategorii B. Z tej przyczyny czynsze w mieście nie oszałamiają. W starych, ale zmodernizowanych biurowcach opłaty wynoszą od 8 do 11 euro za m kw., w najnowocześniejszych - od 15 do 18 euro za m kw. Sytuacja z wolna się jednak poprawia, bo deweloperzy zauważyli, iż Szczecin jest atrakcyjnym miejscem pod budowę powierzchni komercyjnych. Stąd aż dziesięć inwestycji tego typu w fazie przygotowań do realizacji.
Prognozy dla rynku
Rynek nieruchomości komercyjnych jest w dużo lepszej kondycji niż mieszkaniówka. Klienci nadal bowiem są zainteresowani wynajmem, choć ich wybór coraz częściej pada na nieruchomości najtańsze. Największym popytem cieszą się biura położone poza centrum dużych miast, prestiżowe lokalizacje pozostają raczej w zasięgu najzamożniejszych klientów. Właściciele nieruchomości robią więc wszystko, by zatrzymać dotychczasowych klientów i przedłużyć umowy najmu.
W każdym z przypadków ceny zaczynają dyktować najemcy, a stawki transakcyjne spadają, choć skoki cen nie mają charakteru gwałtownych zmian. Rok 2009 to więc czas atrakcyjnych renegocjacji cenowych, o które za dwa lata będzie bardzo trudno. W tym roku warto zainteresować się także podpisaniem umowy najmu na dłuższy czas, bo i w tym przypadku można spodziewać się atrakcyjnych cen. Deweloperzy i właściciele już istniejących nieruchomości komercyjnych są zainteresowani podpisywaniem umów przedsprzedażowych. Mając taki papier w ręku łatwiej im pozyskać środki na finansowanie planowanych czy finalizowanych nieruchomości.
Obecny rok ma być sprawdzianem kondycji niewielkich deweloperów, bo im najtrudniej będzie pozyskać pieniądze na inwestycje. Największe firmy mogą jednak spać spokojnie. Wystarczy, że przeczekają trudniejszy moment na rynku. Z prognoz wynika, że nowych biur w tym roku przybędzie, a ich powierzchnia całkowita zamknie się liczbą 3,5 miliona metrów kwadratowych.
Tak przynajmniej wynika z prognoz dla rynku opracowanych przez Nowy Adres i instytut badawczy Millward Brown SMG/KRC. Przyczyną jest fakt, że mimo przejawów spowolnienia gospodarczego, poziom konsumpcji Polaków wzrasta, a umowy zawierane z najemcami mają charakter długoterminowy. Przodującym rynkiem pod względem dostępu do nieruchomości komercyjnych jest Warszawa. Tutaj skupia się aż 67 proc. powierzchni biurowych w kraju.
Z raportu polskiego biura firmy doradczej DTZ wynika, że w całym 2008 roku całkowita ilość powierzchni biurowej w stolicy wzrosła o 252 500 m kw., z czego tylko 6 proc. powierzchni przybyło w strefach centralnych.
Ceny spadły, zachęty wzrosły
- Całkowita ilość nowoczesnej powierzchni biurowej w Warszawie na koniec 2008 r. to 2,98 miliona m kw., z czego blisko 63 proc. przypada na strefy poza centrum miasta - uważa Anna Staniszewska z DTZ.
W ubiegłym roku popyt na nowoczesną powierzchnię biurową wyniósł blisko 460 tys. m kw., co jest, jak dotychczas, najwyższą wartością odnotowaną w Warszawie. Biorąc pod uwagę renegocjacje wcześniej zawartych umów, popyt ukształtował się na poziomie 524 tys. m kw. W związku z brakami na rynku powierzchni biurowej, transakcje na podstawie umów zawartych przed oddaniem budynku do użytkowania były często stosowaną praktyką.
Na koniec IV kwartału 2008 r. stopa pustostanów w Warszawie wyniosła 2,9 proc., co oznacza minimalny wzrost w porównaniu z poprzednimi kwartałami.
Stawki czynszów w budynkach biurowych klasy A systematycznie wzrastały w 2007 r. oraz w pierwszej połowie 2008 r., osiągając poziom 30-33 euro za m kw. miesięcznie w najlepszych lokalizacjach oraz 16-18 euro za m kw. miesięcznie poza centrum miasta. W związku z niskim poziomem zachęt stosowanych przez właścicieli budynków, czynsze efektywne były minimalnie niższe w porównaniu z czynszami wywoławczymi.
- Sytuacja zaczęła się zmieniać w IV kwartale 2008 r. w związku z osłabieniem popytu. Czynsze wywoławcze w strefach centralnych spadły do poziomu 28-30 euro za m kw. miesięcznie, a oferowane pakiety zachęt wzrosły - wylicza Anna Staniszewska.
Natomiast w strefach poza centrum stawki wywoławcze za wynajem pozostały stabilne. Trudno więc się dziwić, że deweloperzy są zainteresowani budową budynków biurowych. Stąd realizacja Libra Business Centre czy Jasna Residence przy najatrakcyjniejszych ulicach Warszawy.
Konkurencja poza stolicą
Gdyby jednak apetyty inwestycyjne deweloperów spadły, a zapotrzebowanie na biura nie malało, na pewno przełożyłoby się to na wzrost cen wynajmu. Wtedy może okazać się, że Warszawa nie jest dla firm tak atrakcyjna. Rozpoczną się poszukiwania lokali w miasteczkach satelickich i dużych aglomeracjach położonych w niewielkiej odległości od stolicy. Najszybciej na takim stanie rzeczy zyska Łódź.
Tym miastem już zainteresowali się giganci przemysłowi, np. Dell, Siemens czy Bosch. Co ich przekonało? Nie tylko dostęp do taniej kadry pracowniczej, dobra komunikacja, ale także dużo niższe koszty utrzymania firmy. Podobnie jak w innych dużych miastach w kraju, w Łodzi cena metra kwadratowego biura waha się od 15 do 20 euro miesięcznie.
Stąd bardzo duże zainteresowanie inwestorów odnawianiem starych biurowców oraz przeróbkami budynków przemysłowych. W takich miejscach coraz częściej duże firmy otwierają call center i zaplecza obsługujące główne siedziby.
Kraków to tradycyjnie najbardziej dynamiczny rynek nieruchomości biurowych w Polsce. Z raportu DTZ wynika, że do końca 2010 r. liczba powierzchni biurowych do wynajęcia wzrośnie do 490 tys. mkw. przy utrzymującej się na stałym poziomie cenie 15-18 euro za m kw. powierzchni. Przewidywane wzrosty cenowe będą mieć miejsce, ale nie przekroczą wartości jednego euro.
Najbardziej pożądane, choć nie najtańsze, miejsca na biuro to centra: Edison, Rondo Business Park, Onyx czy Galeria Kazimierz. Ale do końca 2011 r. pojawią się nowe lokalizacje, m.in. Pawia Trade Center, Avatar czy Sequoia.
Drugim równie dominującym rynkiem nieruchomości biurowych poza Warszawą jest Wrocław. Tylko w ubiegłym roku przybyło tu 100 tys. mkw. powierzchni biurowych. To najwięcej spośród wszystkich rynków regionalnych w kraju. Biuro DTZ szacuje, że do końca 2010 r., uwzględniając fakt, że część deweloperów wstrzymała lub całkowicie zrezygnowała z inwestycji w powierzchnie komercyjne, rynek wrocławski sięgnie 400 tys. m kw. powierzchni do wynajęcia.
W przygotowaniu bądź częściowej realizacji jest dziesięć inwestycji w najbardziej atrakcyjnych lokalizacjach: wzdłuż ul. Legnickiej, Karkonoskiej oraz Strzegomskiej. Ceny lokali wahają się od 14 do 18 euro za metr kwadratowy.
Podobnie przedstawia się sytuacja w innych dużych aglomeracjach: Poznaniu, Trójmieście oraz Katowicach.
Najsłabiej ukształtowanym rynkiem nieruchomości dysponuje Szczecin. W tym mieście dostępnych jest zaledwie 65 tys. m kw. nowoczesnej powierzchni biurowej, z czego ponad połowa usytuowana jest w budynkach starszych niż dziesięcioletnie.
Duża grupa dostępnych biur nie mieści się nawet w kategorii B. Z tej przyczyny czynsze w mieście nie oszałamiają. W starych, ale zmodernizowanych biurowcach opłaty wynoszą od 8 do 11 euro za m kw., w najnowocześniejszych - od 15 do 18 euro za m kw. Sytuacja z wolna się jednak poprawia, bo deweloperzy zauważyli, iż Szczecin jest atrakcyjnym miejscem pod budowę powierzchni komercyjnych. Stąd aż dziesięć inwestycji tego typu w fazie przygotowań do realizacji.
Prognozy dla rynku
Rynek nieruchomości komercyjnych jest w dużo lepszej kondycji niż mieszkaniówka. Klienci nadal bowiem są zainteresowani wynajmem, choć ich wybór coraz częściej pada na nieruchomości najtańsze. Największym popytem cieszą się biura położone poza centrum dużych miast, prestiżowe lokalizacje pozostają raczej w zasięgu najzamożniejszych klientów. Właściciele nieruchomości robią więc wszystko, by zatrzymać dotychczasowych klientów i przedłużyć umowy najmu.
W każdym z przypadków ceny zaczynają dyktować najemcy, a stawki transakcyjne spadają, choć skoki cen nie mają charakteru gwałtownych zmian. Rok 2009 to więc czas atrakcyjnych renegocjacji cenowych, o które za dwa lata będzie bardzo trudno. W tym roku warto zainteresować się także podpisaniem umowy najmu na dłuższy czas, bo i w tym przypadku można spodziewać się atrakcyjnych cen. Deweloperzy i właściciele już istniejących nieruchomości komercyjnych są zainteresowani podpisywaniem umów przedsprzedażowych. Mając taki papier w ręku łatwiej im pozyskać środki na finansowanie planowanych czy finalizowanych nieruchomości.
Obecny rok ma być sprawdzianem kondycji niewielkich deweloperów, bo im najtrudniej będzie pozyskać pieniądze na inwestycje. Największe firmy mogą jednak spać spokojnie. Wystarczy, że przeczekają trudniejszy moment na rynku. Z prognoz wynika, że nowych biur w tym roku przybędzie, a ich powierzchnia całkowita zamknie się liczbą 3,5 miliona metrów kwadratowych.
Wzrost przerywany jest sporymi korektami, ale tendencja wydaje się mieć trwały charakter. Będzie ona wzmacniana przez każdy sygnał poprawy sytuacji w globalnej gospodarce. Mieliśmy tego przykład w czwartek, gdy w reakcji na domniemane pozytywne skutki obrad G20, czyli grupy najbardziej rozwiniętych państw świata, cena ropy skoczyła o 8%.
Na wartości zyskuje miedź. Korekta wzrostów nie była zbyt wielka i notowania szybko powróciły powyżej poziomu 4000 dolarów za tonę. Nic nie wskazuje na to, by miały spaść, więcej argumentów przemawia raczej za wzrostami.
Jeszcze pod konie ubiegłego tygodnia całkiem nieźle trzymała się cena złota. Za uncje tego metalu trzeba było płacić około 960 dolarów. Gdy tylko atmosfera na giełdach papierów wartościowych zaczęła się poprawiać, notowania kruszcu poszły w dół, w czwartek w ciągu dnia osiągając nawet 895 dolarów. Ujemna korelacja między rynkami akcji a ceną złota od początku tego roku jest niemal modelowa. Jeszcze w pierwszej połowie stycznia spadały jednocześnie i giełdowe indeksy i złoto. W drugiej części miesiąca tendencje na tych dwóch rynkach rozjechały się.
Gdy pod koniec lutego Dow Jones zbliżał się do dołka, cena złota osiągała szczyt, na poziomie przekraczającym nieco 1000 dolarów za uncję. Przez większą część marca notowania złota stabilizowały się wokół 930 dolarów, ale już widać było nerwowość i próby schodzenia w pobliże 900 dolarów. Jeśli rynki akcji nadal będą zwyżkować, złoto w krótkim terminie może jeszcze tanieć. Nie wydaje się jednak, by jego cena mogła zejść poniżej 840 dolarów.
Na niekorzyść złota może działać zapowiedź ewentualnej sprzedaży części zapasów złota z zasobów Międzynarodowego Funduszu Walutowego, jeśli zajdzie potrzeba pozyskania przez tę organizację środków na wspieranie globalnej gospodarki. Krótkoterminowo zapowiedź ta nie zrobiła wrażenia na inwestorach i po silnym czwartkowym spadku w piątek złoto lekko drożało.
Ropa Brent Złoto 52,3 dol/baryłka 1,53% 905,5 dol/uncja -1,82%
interia.pl/Sobota, 4 kwietnia (06:30)
Wzrost przerywany jest sporymi korektami, ale tendencja wydaje się mieć trwały charakter. Będzie ona wzmacniana przez każdy sygnał poprawy sytuacji w globalnej gospodarce. Mieliśmy tego przykład w czwartek, gdy w reakcji na domniemane pozytywne skutki obrad G20, czyli grupy najbardziej rozwiniętych państw świata, cena ropy skoczyła o 8%.
Na wartości zyskuje miedź. Korekta wzrostów nie była zbyt wielka i notowania szybko powróciły powyżej poziomu 4000 dolarów za tonę. Nic nie wskazuje na to, by miały spaść, więcej argumentów przemawia raczej za wzrostami.
Jeszcze pod konie ubiegłego tygodnia całkiem nieźle trzymała się cena złota. Za uncje tego metalu trzeba było płacić około 960 dolarów. Gdy tylko atmosfera na giełdach papierów wartościowych zaczęła się poprawiać, notowania kruszcu poszły w dół, w czwartek w ciągu dnia osiągając nawet 895 dolarów. Ujemna korelacja między rynkami akcji a ceną złota od początku tego roku jest niemal modelowa. Jeszcze w pierwszej połowie stycznia spadały jednocześnie i giełdowe indeksy i złoto. W drugiej części miesiąca tendencje na tych dwóch rynkach rozjechały się.
Gdy pod koniec lutego Dow Jones zbliżał się do dołka, cena złota osiągała szczyt, na poziomie przekraczającym nieco 1000 dolarów za uncję. Przez większą część marca notowania złota stabilizowały się wokół 930 dolarów, ale już widać było nerwowość i próby schodzenia w pobliże 900 dolarów. Jeśli rynki akcji nadal będą zwyżkować, złoto w krótkim terminie może jeszcze tanieć. Nie wydaje się jednak, by jego cena mogła zejść poniżej 840 dolarów.
Na niekorzyść złota może działać zapowiedź ewentualnej sprzedaży części zapasów złota z zasobów Międzynarodowego Funduszu Walutowego, jeśli zajdzie potrzeba pozyskania przez tę organizację środków na wspieranie globalnej gospodarki. Krótkoterminowo zapowiedź ta nie zrobiła wrażenia na inwestorach i po silnym czwartkowym spadku w piątek złoto lekko drożało.
Ropa Brent Złoto 52,3 dol/baryłka 1,53% 905,5 dol/uncja -1,82%
interia.pl/Sobota, 4 kwietnia (06:30)
Chodzi o cztery wiodące giełdy europejskie i amerykańskie: London Stock Exchange, Deutsche Boerse, Nasdaq OMX oraz NYSE Euronext.
- Resort skarbu ma duże wymagania wobec potencjalnych inwestorów, ale nie zamyka jeszcze listy podmiotów, które mogłyby wziąć udział w prywatyzacji GPW - powiedział rzecznik MSP.
W połowie marca minister skarbu Aleksander Grad podtrzymał w rozmowie z PAP, że sprzedaż akcji GPW nastąpi w tym roku. Jeżeli dobrze pójdą negocjacje z inwestorami, to jesteśmy w stanie w tym roku sfinalizować ten proces - mówił.
Strategia prywatyzacji GPW zakłada, że MSP zaprosi inwestorów branżowych do składania ofert na kupno do 73,82 proc. akcji GPW samodzielnie lub w konsorcjum z inwestorem finansowym.
MSP zastrzega możliwość sprzedaży inwestorowi branżowemu lub konsorcjum pakietu akcji mniejszego niż 73,82 proc., jednak powyżej 51 proc. akcji GPW.
W wyniku transakcji MSP zachowa udział w akcjonariacie GPW na poziomie 25 proc. plus jedna akcja. Zakończenie prywatyzacji jest planowane w perspektywie dwóch-trzech lat.
(PAP)/interia.pl
Chodzi o cztery wiodące giełdy europejskie i amerykańskie: London Stock Exchange, Deutsche Boerse, Nasdaq OMX oraz NYSE Euronext.
- Resort skarbu ma duże wymagania wobec potencjalnych inwestorów, ale nie zamyka jeszcze listy podmiotów, które mogłyby wziąć udział w prywatyzacji GPW - powiedział rzecznik MSP.
W połowie marca minister skarbu Aleksander Grad podtrzymał w rozmowie z PAP, że sprzedaż akcji GPW nastąpi w tym roku. Jeżeli dobrze pójdą negocjacje z inwestorami, to jesteśmy w stanie w tym roku sfinalizować ten proces - mówił.
Strategia prywatyzacji GPW zakłada, że MSP zaprosi inwestorów branżowych do składania ofert na kupno do 73,82 proc. akcji GPW samodzielnie lub w konsorcjum z inwestorem finansowym.
MSP zastrzega możliwość sprzedaży inwestorowi branżowemu lub konsorcjum pakietu akcji mniejszego niż 73,82 proc., jednak powyżej 51 proc. akcji GPW.
W wyniku transakcji MSP zachowa udział w akcjonariacie GPW na poziomie 25 proc. plus jedna akcja. Zakończenie prywatyzacji jest planowane w perspektywie dwóch-trzech lat.
(PAP)/interia.pl
Wzrost przerywany jest sporymi korektami, ale tendencja wydaje się mieć trwały charakter. Będzie ona wzmacniana przez każdy sygnał poprawy sytuacji w globalnej gospodarce. Mieliśmy tego przykład w czwartek, gdy w reakcji na domniemane pozytywne skutki obrad G20, czyli grupy najbardziej rozwiniętych państw świata, cena ropy skoczyła o 8%.
Na wartości zyskuje miedź. Korekta wzrostów nie była zbyt wielka i notowania szybko powróciły powyżej poziomu 4000 dolarów za tonę. Nic nie wskazuje na to, by miały spaść, więcej argumentów przemawia raczej za wzrostami.
Jeszcze pod konie ubiegłego tygodnia całkiem nieźle trzymała się cena złota. Za uncje tego metalu trzeba było płacić około 960 dolarów. Gdy tylko atmosfera na giełdach papierów wartościowych zaczęła się poprawiać, notowania kruszcu poszły w dół, w czwartek w ciągu dnia osiągając nawet 895 dolarów. Ujemna korelacja między rynkami akcji a ceną złota od początku tego roku jest niemal modelowa. Jeszcze w pierwszej połowie stycznia spadały jednocześnie i giełdowe indeksy i złoto. W drugiej części miesiąca tendencje na tych dwóch rynkach rozjechały się.
Gdy pod koniec lutego Dow Jones zbliżał się do dołka, cena złota osiągała szczyt, na poziomie przekraczającym nieco 1000 dolarów za uncję. Przez większą część marca notowania złota stabilizowały się wokół 930 dolarów, ale już widać było nerwowość i próby schodzenia w pobliże 900 dolarów. Jeśli rynki akcji nadal będą zwyżkować, złoto w krótkim terminie może jeszcze tanieć. Nie wydaje się jednak, by jego cena mogła zejść poniżej 840 dolarów.
Na niekorzyść złota może działać zapowiedź ewentualnej sprzedaży części zapasów złota z zasobów Międzynarodowego Funduszu Walutowego, jeśli zajdzie potrzeba pozyskania przez tę organizację środków na wspieranie globalnej gospodarki. Krótkoterminowo zapowiedź ta nie zrobiła wrażenia na inwestorach i po silnym czwartkowym spadku w piątek złoto lekko drożało.
Ropa Brent Złoto 52,3 dol/baryłka 1,53% 905,5 dol/uncja -1,82%
interia.pl/Sobota, 4 kwietnia (06:30)
Wzrost przerywany jest sporymi korektami, ale tendencja wydaje się mieć trwały charakter. Będzie ona wzmacniana przez każdy sygnał poprawy sytuacji w globalnej gospodarce. Mieliśmy tego przykład w czwartek, gdy w reakcji na domniemane pozytywne skutki obrad G20, czyli grupy najbardziej rozwiniętych państw świata, cena ropy skoczyła o 8%.
Na wartości zyskuje miedź. Korekta wzrostów nie była zbyt wielka i notowania szybko powróciły powyżej poziomu 4000 dolarów za tonę. Nic nie wskazuje na to, by miały spaść, więcej argumentów przemawia raczej za wzrostami.
Jeszcze pod konie ubiegłego tygodnia całkiem nieźle trzymała się cena złota. Za uncje tego metalu trzeba było płacić około 960 dolarów. Gdy tylko atmosfera na giełdach papierów wartościowych zaczęła się poprawiać, notowania kruszcu poszły w dół, w czwartek w ciągu dnia osiągając nawet 895 dolarów. Ujemna korelacja między rynkami akcji a ceną złota od początku tego roku jest niemal modelowa. Jeszcze w pierwszej połowie stycznia spadały jednocześnie i giełdowe indeksy i złoto. W drugiej części miesiąca tendencje na tych dwóch rynkach rozjechały się.
Gdy pod koniec lutego Dow Jones zbliżał się do dołka, cena złota osiągała szczyt, na poziomie przekraczającym nieco 1000 dolarów za uncję. Przez większą część marca notowania złota stabilizowały się wokół 930 dolarów, ale już widać było nerwowość i próby schodzenia w pobliże 900 dolarów. Jeśli rynki akcji nadal będą zwyżkować, złoto w krótkim terminie może jeszcze tanieć. Nie wydaje się jednak, by jego cena mogła zejść poniżej 840 dolarów.
Na niekorzyść złota może działać zapowiedź ewentualnej sprzedaży części zapasów złota z zasobów Międzynarodowego Funduszu Walutowego, jeśli zajdzie potrzeba pozyskania przez tę organizację środków na wspieranie globalnej gospodarki. Krótkoterminowo zapowiedź ta nie zrobiła wrażenia na inwestorach i po silnym czwartkowym spadku w piątek złoto lekko drożało.
Ropa Brent Złoto 52,3 dol/baryłka 1,53% 905,5 dol/uncja -1,82%
interia.pl/Sobota, 4 kwietnia (06:30)
W niedługim czasie świat przestanie tak chętnie finansować nasze zadłużenie. FED będzie starał się pokryć ogromny deficyt poprzez dodruk pieniądza, co doprowadzi do gwałtownej inflacji - powiedział Schiff. W jego opinii, takie działanie spowoduje, że dolar amerykański utraci status waluty rezerwowej.
-Myślę, że tak się stanie jeszcze za kadencji prezydenta Obamy. (...) Uważam, że Chiny przestaną gromadzić dolary i na tyle, na ile będą mogły sobie na to pozwolić, będą starały się ich pozbyć - powiedział.
Zdaniem Schiffa, przeświadczenie, że Chiny nie zdecydują się na taki krok, jest błędne.
Jeżeli Chiny będą kontynuować skupowanie dolara i obligacji amerykańskich w takim zakresie, w jakim robią to obecnie, ich rezerwy pod koniec rządów Obamy mogą wynieść 4-6 bln dolarów. Nie sądzę, żeby taka perspektywa wydawała się Chińczykom szczególnie pociągająca. Wydaje mi się, że Chiny zdecydują się raczej na stratę w wysokości 1 bln USD, niż zaryzykują utratę 5 bln USD - powiedział ekonomista. Według zachodnich źródeł, Chiny zainwestowały w amerykańskie obligacje rządowe i inne papiery wartościowe w USA około połowy z 2 bln dolarów swoich rezerw dewizowych. Od początku kryzysu finansowego stracić miały na tych inwestycjach ponad 80 mld USD. Jeżeli Chiny zdecydują się na pozbycie dolarów, inne kraje z pewnością zrobią to samo - zaznaczył.
Zdaniem Schiffa, niewypłacalność rządu amerykańskiego jest tylko kwestią czasu.
- W zasadzie już w tej chwili jest niewypłacalny. (...) Zdolni do życia będziemy tak długo, jak długo będziemy mieli możliwość zwiększania długu, ale jest on przeznaczany na nieproduktywne cele i nigdy nie będzie mógł być spłacony - powiedział Schiff.
W jego opinii europejska waluta - przynajmniej w najbliższym czasie - nie podzieli losów dolara, a przystąpienie do ERM2 może przynieść Polsce korzyści w postaci stabilniejszej sytuacji fiskalnej. Najkorzystniejszy jednak - uważa Schiff - byłby powrót do systemu waluty opartej o parytet złota.
- Niewątpliwie najlepszą rzeczą, jaką może zrobić Polska, jest powrócenie do parytetu złota. To najlepsza rzecz, jaką każdy może zrobić - powiedział.
Schiff nie widzi szansy na rzeczywiste ożywienie gospodarcze w 2010 roku, nawet jeżeli miary makro, takie jak np. dynamika PKB, będą pozytywne.
RMF/interia.pl
W niedługim czasie świat przestanie tak chętnie finansować nasze zadłużenie. FED będzie starał się pokryć ogromny deficyt poprzez dodruk pieniądza, co doprowadzi do gwałtownej inflacji - powiedział Schiff. W jego opinii, takie działanie spowoduje, że dolar amerykański utraci status waluty rezerwowej.
-Myślę, że tak się stanie jeszcze za kadencji prezydenta Obamy. (...) Uważam, że Chiny przestaną gromadzić dolary i na tyle, na ile będą mogły sobie na to pozwolić, będą starały się ich pozbyć - powiedział.
Zdaniem Schiffa, przeświadczenie, że Chiny nie zdecydują się na taki krok, jest błędne.
Jeżeli Chiny będą kontynuować skupowanie dolara i obligacji amerykańskich w takim zakresie, w jakim robią to obecnie, ich rezerwy pod koniec rządów Obamy mogą wynieść 4-6 bln dolarów. Nie sądzę, żeby taka perspektywa wydawała się Chińczykom szczególnie pociągająca. Wydaje mi się, że Chiny zdecydują się raczej na stratę w wysokości 1 bln USD, niż zaryzykują utratę 5 bln USD - powiedział ekonomista. Według zachodnich źródeł, Chiny zainwestowały w amerykańskie obligacje rządowe i inne papiery wartościowe w USA około połowy z 2 bln dolarów swoich rezerw dewizowych. Od początku kryzysu finansowego stracić miały na tych inwestycjach ponad 80 mld USD. Jeżeli Chiny zdecydują się na pozbycie dolarów, inne kraje z pewnością zrobią to samo - zaznaczył.
Zdaniem Schiffa, niewypłacalność rządu amerykańskiego jest tylko kwestią czasu.
- W zasadzie już w tej chwili jest niewypłacalny. (...) Zdolni do życia będziemy tak długo, jak długo będziemy mieli możliwość zwiększania długu, ale jest on przeznaczany na nieproduktywne cele i nigdy nie będzie mógł być spłacony - powiedział Schiff.
W jego opinii europejska waluta - przynajmniej w najbliższym czasie - nie podzieli losów dolara, a przystąpienie do ERM2 może przynieść Polsce korzyści w postaci stabilniejszej sytuacji fiskalnej. Najkorzystniejszy jednak - uważa Schiff - byłby powrót do systemu waluty opartej o parytet złota.
- Niewątpliwie najlepszą rzeczą, jaką może zrobić Polska, jest powrócenie do parytetu złota. To najlepsza rzecz, jaką każdy może zrobić - powiedział.
Schiff nie widzi szansy na rzeczywiste ożywienie gospodarcze w 2010 roku, nawet jeżeli miary makro, takie jak np. dynamika PKB, będą pozytywne.
RMF/interia.pl
- Należy pamiętać, że każdy bank ma swoje zasady udzielania kredytów, jedynie wysokość dopłat jest ustalona przez BGK. Lecz nawet mając zestawienie rynkowych ofert trudno jest wybrać tę najlepszą - podkreślają analitycy Open Finance.
0 Jest tak m.in. dlatego, że każda instytucja w inny sposób wylicza stawkę bazową oprocentowania. (...) Trudno jest też porównać prowizję, bo zwykle obok wartości procentowej znajduje się przyimek do. Zresztą, marża też nie jest taka pewna (choć tu króluje przyimek od) - czytamy w raporcie.
Z zestawienia OF wynika, że najkorzystniejszą standardową ofertę ma Pekao Bank Hipoteczny (były BPH Bank Hipoteczny), który pobiera najniższą marżę, a jednocześnie - na chwilę obecną - stosuje najniższy WIBOR. Rata przykładowego kredytu (250 tys. zł na 30 lat) wyniesie 1433,62 zł, a po odjęciu dopłaty - 723,20 zł.
- To oznacza, że rząd spłaca nam prawie połowę raty kredytowej, a efektywna stopa procentowa owego kredytu wynosi na dzień dzisiejszy 0,27 procent. Oczywiście wartość ta będzie się co miesiąc zmieniać, a po ośmiu latach skokowo wzrośnie - podkreśla Marcin Krasoń z OF.
Chętnych wciąż przybywa
Z danych prowadzącego program Banku Gospodarstwa Krajowego wynika, że w marcu z rządowego programu skorzystało 2203 osób, które łącznie pożyczyły od banków 361,5 mln złotych.
To kolejny miesiąc, w którym liczba korzystających z pomocy rządu rosła. W styczniu tego roku było to 669 osób, a w lutym - 1319.
Nie ma jednak obawy, że zabraknie pieniędzy przeznaczonych na ten cel. Według zapewnień przedstawicieli BGK, gdyby dedykowane do programu 80 mln zł miało nie wystarczyć, bank może wystąpić do Ministra Infrastruktury z prośbą o zwiększenie puli.
Rośnie limit cen, maleje dopłata
Jak czytamy w raporcie OF wbrew oczekiwaniom ekspertów, wzrosły limity cen nieruchomości objętych dotacjami, średnio o 357,25 zł (7,83 proc.). Sprawdziły się z kolei oczekiwania co do stopy referencyjnej decydującej o wysokości dopłat - spadła ona z 8,64 do 6,82 procent. - To oznacza, że przy pożyczonych na 30 lat 250 tys. zł kredytobiorca otrzyma od rządu 710,42 zł, podczas gdy w poprzednim kwartale kwota ta wynosiła 900 zł - podkreślają analitycy OF.
Nie oznacza to jednak, że klient będzie musiał płacić wyższe raty. Obniżenie stopy referencyjnej spowodowane jest spadkiem trzymiesięcznej stawki WIBOR, na podstawie której jest ona obliczana (od końca grudnia WIBOR 3M spadł o 1,71 pkt proc.). Za niższym WIBOR-em idą niższe raty kredytów i okazuje się, że mimo niższych dopłat, kredytobiorcy i tak płacą mniej niż trzy miesiące temu.
- Należy pamiętać, że każdy bank ma swoje zasady udzielania kredytów, jedynie wysokość dopłat jest ustalona przez BGK. Lecz nawet mając zestawienie rynkowych ofert trudno jest wybrać tę najlepszą - podkreślają analitycy Open Finance.
0 Jest tak m.in. dlatego, że każda instytucja w inny sposób wylicza stawkę bazową oprocentowania. (...) Trudno jest też porównać prowizję, bo zwykle obok wartości procentowej znajduje się przyimek do. Zresztą, marża też nie jest taka pewna (choć tu króluje przyimek od) - czytamy w raporcie.
Z zestawienia OF wynika, że najkorzystniejszą standardową ofertę ma Pekao Bank Hipoteczny (były BPH Bank Hipoteczny), który pobiera najniższą marżę, a jednocześnie - na chwilę obecną - stosuje najniższy WIBOR. Rata przykładowego kredytu (250 tys. zł na 30 lat) wyniesie 1433,62 zł, a po odjęciu dopłaty - 723,20 zł.
- To oznacza, że rząd spłaca nam prawie połowę raty kredytowej, a efektywna stopa procentowa owego kredytu wynosi na dzień dzisiejszy 0,27 procent. Oczywiście wartość ta będzie się co miesiąc zmieniać, a po ośmiu latach skokowo wzrośnie - podkreśla Marcin Krasoń z OF.
Chętnych wciąż przybywa
Z danych prowadzącego program Banku Gospodarstwa Krajowego wynika, że w marcu z rządowego programu skorzystało 2203 osób, które łącznie pożyczyły od banków 361,5 mln złotych.
To kolejny miesiąc, w którym liczba korzystających z pomocy rządu rosła. W styczniu tego roku było to 669 osób, a w lutym - 1319.
Nie ma jednak obawy, że zabraknie pieniędzy przeznaczonych na ten cel. Według zapewnień przedstawicieli BGK, gdyby dedykowane do programu 80 mln zł miało nie wystarczyć, bank może wystąpić do Ministra Infrastruktury z prośbą o zwiększenie puli.
Rośnie limit cen, maleje dopłata
Jak czytamy w raporcie OF wbrew oczekiwaniom ekspertów, wzrosły limity cen nieruchomości objętych dotacjami, średnio o 357,25 zł (7,83 proc.). Sprawdziły się z kolei oczekiwania co do stopy referencyjnej decydującej o wysokości dopłat - spadła ona z 8,64 do 6,82 procent. - To oznacza, że przy pożyczonych na 30 lat 250 tys. zł kredytobiorca otrzyma od rządu 710,42 zł, podczas gdy w poprzednim kwartale kwota ta wynosiła 900 zł - podkreślają analitycy OF.
Nie oznacza to jednak, że klient będzie musiał płacić wyższe raty. Obniżenie stopy referencyjnej spowodowane jest spadkiem trzymiesięcznej stawki WIBOR, na podstawie której jest ona obliczana (od końca grudnia WIBOR 3M spadł o 1,71 pkt proc.). Za niższym WIBOR-em idą niższe raty kredytów i okazuje się, że mimo niższych dopłat, kredytobiorcy i tak płacą mniej niż trzy miesiące temu.
Skąd tak gwałtowny wzrost dostępności dopłat?
Popularność dopłat z BGK, wynika przede wszystkim ze styczniowej zmiany ustawy regulującej zasady programu Rodzina na swoim.
Nowelizacja zezwala na przystąpienie do kredytu osób z najbliższej rodziny kredytobiorcy, co zwiększa jego zdolność kredytową. Zmienił się także mnożnik stosowany do ustalenia limitu ceny jednego metra kwadratowego nieruchomości, która miałaby zostać kredytowana. Wzrósł on z 1,3 do 1,4, co zwiększyło liczbę nieruchomości, która kwalifikuje się do programu.
Przede wszystkim jednak dodatkowymi impulsami stymulującymi wzrost zainteresowania kredytami z dopłatą jest spadek cen nieruchomości, połączony z powiększającym się co kwartał limitem cen za metr kwadratowy.
Zestawienie średnich cen za mkw nieruchomości (02 2009 r) w największych miastach Polski z limitami cen* w ramach programu Rodzina na swoim | ||
Miasto | Średnia cena mieszkania/domu(zł/m kw) | Limit cen(zł/m kw) |
Białystok | 4400 | 5171 |
Bydgoszcz | 4200 | 6391 |
Gdańsk | 6400 | 5234 |
Katowice | 4100 | 5133 |
Kraków | 7400 | 5340 |
Lublin | 5000 | 4329 |
Łódź | 4300 | 5601 |
Olsztyn | 4826 | 5875 |
Opole | 4000 | 5215 |
Poznań | 5700 | 7224 |
Rzeszów | 4500 | 4342 |
Szczecin | 4900 | 4698 |
Warszawa | 9000 | 7257 |
Wrocław | 6700 | 6295 |
źródło: BGK, Open Finance *limit obowiązujący od 1 kwietnia 2009 roku
Wprawdzie w największych miastach takich jak Warszawa, Kraków czy Wrocław, średnia cena mkw wciąż jest wyższa od wyznaczonych limitów, to jednak na rynek trafia coraz więcej mieszkań, które kwalifikują się do dopłat.
Z szacunków Open Finance wynika, iż cena metra kwadratowego w najtańszych lokalach może być niższa od średniej nawet o 30-40 proc, dotyczy to głównie mieszkań oferowanych na rynku wtórnym.
- Z kredytów z dopłatą korzystają przede wszystkim kupujący na rynku wtórnym, to 65 proc. wszystkich uczestników programu - potwierdza Ewa Balicka-Sawiak, z BGK. Na rynku pierwotnym z kredytów skorzystało 10 proc., zaś z dopłat do budowy domu jednorodzinnego 25 proc. kredytobiorców.
Powiększanie się puli mieszkań kwalifikujących się do programu dopłat, widać np. we Wrocławiu.
Praktycznie wszystkie mieszkania pod względem metrażowym, oferowane przez TMB, czy Dachbud, spełniają warunki rządowego programu.
Podobnie jest w Warszawie. Na przykład jeden z najbardziej znanych deweloperów - Dom Developmet ma w ofercie kilkadziesiąt takich takich lokali.
Czy starczy pieniędzy na dopłaty?
Zakładając, że obecne zainteresowanie Rodziną na swoim i liczbą wniosków w tym miesiącu wzrośnie tylko nieznacznie do ok 250 mln zł, czyli zakładanego przez BGK limitu 1400 wniosków miesięcznie, a zainteresowanie na tym poziomie utrzyma się w kolejnych miesiącach, to pula 80 mln zł z budżetu na dopłaty wyczerpie się w październiku.
BGK: Na razie pieniądze są, martwić się będziemy później
- Na razie nie przewidujemy sytuacji, że w Funduszu Dopłat zabraknie pieniędzy na dopłaty do kredytów mieszkaniowych. - mówi Money.pl Ewa Balicka-Sawiak.
Co jednak stanie się w sytuacji, gdy pula się wyczerpie? W przypadku wcześniejszego wyczerpania przeznaczonych na ten cel środków BGK może zwrócić się do ministra infrastruktury o przeznaczenie dodatkowych pieniędzy z rezerwy budżetowej.
W ostateczności BGK jest zobowiązany do końca roku realizować dopłaty ze środków własnych. Wtedy minister infrastruktury zwróci mu wypłaconą kwotę wraz z odsetkami.
money.pl
Skąd tak gwałtowny wzrost dostępności dopłat?
Popularność dopłat z BGK, wynika przede wszystkim ze styczniowej zmiany ustawy regulującej zasady programu Rodzina na swoim.
Nowelizacja zezwala na przystąpienie do kredytu osób z najbliższej rodziny kredytobiorcy, co zwiększa jego zdolność kredytową. Zmienił się także mnożnik stosowany do ustalenia limitu ceny jednego metra kwadratowego nieruchomości, która miałaby zostać kredytowana. Wzrósł on z 1,3 do 1,4, co zwiększyło liczbę nieruchomości, która kwalifikuje się do programu.
Przede wszystkim jednak dodatkowymi impulsami stymulującymi wzrost zainteresowania kredytami z dopłatą jest spadek cen nieruchomości, połączony z powiększającym się co kwartał limitem cen za metr kwadratowy.
Zestawienie średnich cen za mkw nieruchomości (02 2009 r) w największych miastach Polski z limitami cen* w ramach programu Rodzina na swoim | ||
Miasto | Średnia cena mieszkania/domu(zł/m kw) | Limit cen(zł/m kw) |
Białystok | 4400 | 5171 |
Bydgoszcz | 4200 | 6391 |
Gdańsk | 6400 | 5234 |
Katowice | 4100 | 5133 |
Kraków | 7400 | 5340 |
Lublin | 5000 | 4329 |
Łódź | 4300 | 5601 |
Olsztyn | 4826 | 5875 |
Opole | 4000 | 5215 |
Poznań | 5700 | 7224 |
Rzeszów | 4500 | 4342 |
Szczecin | 4900 | 4698 |
Warszawa | 9000 | 7257 |
Wrocław | 6700 | 6295 |
źródło: BGK, Open Finance *limit obowiązujący od 1 kwietnia 2009 roku
Wprawdzie w największych miastach takich jak Warszawa, Kraków czy Wrocław, średnia cena mkw wciąż jest wyższa od wyznaczonych limitów, to jednak na rynek trafia coraz więcej mieszkań, które kwalifikują się do dopłat.
Z szacunków Open Finance wynika, iż cena metra kwadratowego w najtańszych lokalach może być niższa od średniej nawet o 30-40 proc, dotyczy to głównie mieszkań oferowanych na rynku wtórnym.
- Z kredytów z dopłatą korzystają przede wszystkim kupujący na rynku wtórnym, to 65 proc. wszystkich uczestników programu - potwierdza Ewa Balicka-Sawiak, z BGK. Na rynku pierwotnym z kredytów skorzystało 10 proc., zaś z dopłat do budowy domu jednorodzinnego 25 proc. kredytobiorców.
Powiększanie się puli mieszkań kwalifikujących się do programu dopłat, widać np. we Wrocławiu.
Praktycznie wszystkie mieszkania pod względem metrażowym, oferowane przez TMB, czy Dachbud, spełniają warunki rządowego programu.
Podobnie jest w Warszawie. Na przykład jeden z najbardziej znanych deweloperów - Dom Developmet ma w ofercie kilkadziesiąt takich takich lokali.
Czy starczy pieniędzy na dopłaty?
Zakładając, że obecne zainteresowanie Rodziną na swoim i liczbą wniosków w tym miesiącu wzrośnie tylko nieznacznie do ok 250 mln zł, czyli zakładanego przez BGK limitu 1400 wniosków miesięcznie, a zainteresowanie na tym poziomie utrzyma się w kolejnych miesiącach, to pula 80 mln zł z budżetu na dopłaty wyczerpie się w październiku.
BGK: Na razie pieniądze są, martwić się będziemy później
- Na razie nie przewidujemy sytuacji, że w Funduszu Dopłat zabraknie pieniędzy na dopłaty do kredytów mieszkaniowych. - mówi Money.pl Ewa Balicka-Sawiak.
Co jednak stanie się w sytuacji, gdy pula się wyczerpie? W przypadku wcześniejszego wyczerpania przeznaczonych na ten cel środków BGK może zwrócić się do ministra infrastruktury o przeznaczenie dodatkowych pieniędzy z rezerwy budżetowej.
W ostateczności BGK jest zobowiązany do końca roku realizować dopłaty ze środków własnych. Wtedy minister infrastruktury zwróci mu wypłaconą kwotę wraz z odsetkami.
money.pl
Wśród udających się na poszukiwania jest Kevin Brown, bezrobotny technik oświetlenia pracujący niegdyś w studio w Hollywood. Kevin postanowił sprzedać swój majątek, kupić przyczepę - i szukać ulotnych złotych samorodków wzdłuż brzegów rzeki w San Gabriel Mountains, około 45 minut na wschód od Los Angeles.
Kevin Brown, poszukiwacz złota:
- Teraz po prostu nie ma dla nas dużo pracy. Przyjechałem tutaj, żeby uciec od szaleństwa miasta. Straciłem dom, który wynajmowałem w Venice. Zamiast żyć tam jako bezdomny albo wynajmować jakiś pokój w cudzym domu, przyjechałem tutaj i zająłem się tym, bo to daje mi więcej wolności. Chcę też znaleźć złoto i zarobić trochę pieniędzy.
Nowa gorączka złota okazała się dobrodziejstwem dla firm takich, jak Keene Engineering, producent sprzętu górniczego, której obroty podwoiły się w ciągu ostatniego roku.
Patrick Kenne, Keene Engineering:
- Interes kręci się dobrze, bo cena złota wzrosła do tysiąca dolarów za uncję. Ludzie powoli wychodzą z tarapatów, nowi górnicy i poszukiwacze przybywają na te tereny, by znaleźć złoto.
Bez względu na to, czy im się powiedzie, czy nie, urok kruszcu daje niektórym z tych poszukiwaczy nadzieję w poszukiwaniach kalifornijskiego złota.
Jon Decker, Reuters, tłum. Katarzyna Kasińska
źródło informacji: INTERIA.PL/Reuters
Wśród udających się na poszukiwania jest Kevin Brown, bezrobotny technik oświetlenia pracujący niegdyś w studio w Hollywood. Kevin postanowił sprzedać swój majątek, kupić przyczepę - i szukać ulotnych złotych samorodków wzdłuż brzegów rzeki w San Gabriel Mountains, około 45 minut na wschód od Los Angeles.
Kevin Brown, poszukiwacz złota:
- Teraz po prostu nie ma dla nas dużo pracy. Przyjechałem tutaj, żeby uciec od szaleństwa miasta. Straciłem dom, który wynajmowałem w Venice. Zamiast żyć tam jako bezdomny albo wynajmować jakiś pokój w cudzym domu, przyjechałem tutaj i zająłem się tym, bo to daje mi więcej wolności. Chcę też znaleźć złoto i zarobić trochę pieniędzy.
Nowa gorączka złota okazała się dobrodziejstwem dla firm takich, jak Keene Engineering, producent sprzętu górniczego, której obroty podwoiły się w ciągu ostatniego roku.
Patrick Kenne, Keene Engineering:
- Interes kręci się dobrze, bo cena złota wzrosła do tysiąca dolarów za uncję. Ludzie powoli wychodzą z tarapatów, nowi górnicy i poszukiwacze przybywają na te tereny, by znaleźć złoto.
Bez względu na to, czy im się powiedzie, czy nie, urok kruszcu daje niektórym z tych poszukiwaczy nadzieję w poszukiwaniach kalifornijskiego złota.
Jon Decker, Reuters, tłum. Katarzyna Kasińska
źródło informacji: INTERIA.PL/Reuters
|
Rodzaj kredytu |
Szacunkowo rata początkowa |
Szacunkowa ata po 8 latach |
Suma wszystkich rat |
Dom Bank |
Kredyt z dopłatą |
1 758 zł |
2 611 zł |
860,2 tys. zł |
BZ WBK |
Kredyt tradycyjny |
1 701 zł |
612,5 tys. zł |
|
Rodzaj kredytu |
Szacunkowo rata początkowa |
Szacunkowa ata po 8 latach |
Suma wszystkich rat |
Dom Bank |
Kredyt z dopłatą |
1 758 zł |
2 611 zł |
860,2 tys. zł |
BZ WBK |
Kredyt tradycyjny |
1 701 zł |
612,5 tys. zł |
Deweloperzy w dalszym ciągu mają problemy ze sprzedażą gotowych lokali ze względu na ograniczone możliwości nabywcze Polaków. Pogarszająca się sytuacja makroekonomiczna dodatkowo oddziałuje na rynek mieszkaniowy.
Z opublikowanych 17 marca danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w okresie I-II 2009 roku do użytku oddano 29 880 mieszkań, a więc o 4260 więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Wzrost liczby oddawanych do użytku mieszkań dotyczył wszystkich segmentów z wyjątkiem segmentu spółdzielczego, w którym odnotowano spadek o 84,5 proc. w stosunku do okresu styczeń-luty 2008 roku.
Dane rzeczywiście są optymistyczne, ale doskonale wiemy, że są wynikiem boomu budowlanego poprzednich lat. Teraz duża część inwestycji jest wstrzymana ze względu na niepewność na rynku, ale też i problemy finansowe części inwestorów. Będzie to miało swoje konsekwencje w kolejnych latach.
19 marca weszła w życie ustawa o wspieraniu termomodernizacji i remontów. Zakłada ona możliwość skorzystania z premii termomodernizacyjnej, remontowej i kompensacyjnej. Inwestorowi będzie więc przysługiwała premia z tytułu realizacji przedsięwzięcia mającego na celu zmniejszenie zapotrzebowania na energię cieplną, przedsięwzięcia remontowego czy też premia z tytułu remontów budynków mieszkalnych jednorodzinnych.
Inwestor składa wniosek o przyznanie premii do Banku Gospodarstwa Krajowego za pośrednictwem banku kredytującego. Wspieranie termomodernizacji i remontów jest rozwiązaniem, które pomoże w odnowie substancji mieszkaniowej i uatrakcyjnieniu miejskich przestrzeni.
Bank Gospodarstwa Krajowego zaangażowany jest także w inny projekt, który już od pewnego czasu nazywany jest hitem na rynku mieszkaniowym. Rodzina na swoim, bo o niej tu mowa, to program rządowy, którego celem jest dofinansowanie części raty odsetkowej kredytu uzyskanego na zakup mieszkania lub domu.
W marcu przedstawione zostały także ogólne ramy przygotowywanego przez rząd programu mającego na celu pomoc w spłacie kredytu hipotecznego osobom, które utraciły pracę.
Nieoprocentowana pożyczka o korzystnych terminach spłaty oraz rządowy limit wsparcia w spłacie rat w wysokości 1200 zł - to podstawowe założenia programu.
Marzec kojarzyć się będzie także z nieprzyjemną sytuacją na rynku bankowym - UOKiK złożył pozew przeciwko bankowi dowolnie zmieniającego odsetki od kredytów (BRE Bank).
Komisja Nadzoru Finansowego zwróciła z kolei uwagę na nieetyczne zachowanie ze strony Polbanku, który chciał renegocjować umowy kredytów hipotecznych udzielonych w ostatnich miesiącach.
W obronie klientów stanął nawet Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich, który zwrócił uwagę na to, że banki próbują obciążyć klientów skutkami kryzysu finansowego.
Rynek mieszkaniowy boryka się teraz z różnymi problemami, ale warto zauważyć, że nie jest on zupełnie wystawiony na działanie sił rynkowych. Uaktywnia się także działalność państwa. Konstruowanie przemyślanych instrumentów oraz czujność instytucji są jak najbardziej wskazane. Ważne jest jednak zachowanie odpowiednich proporcji.
średnia ocen: 4,3