Ze świata nieruchomości - strona 111

Najwięcej mieszkań z rządową dopłatą - w Warszawie

Ponad 100 mieszkań sprzedano w ciągu dwóch miesięcy w stolicy dzięki kredytom z rządowymi dopłatami dla rodzin. To prawie tyle co przez ostatnie dwa lata. I najwięcej w całym kraju, informuje "Życie Warszawy".
Więcej mieszkań w rządowym programie sprzedaje się też w Gdańsku, Krakowie i we Wrocławiu.
Rynek rozruszało podwyższenie przez Bank Gospodarstwa Krajowego do 7,2 tys. zł ceny mkw. upoważniającej do ubiegania się o kredyt. Analitycy szacują, że teraz takich ofert może być w stolicy nawet kilka tysięcy. Deweloperzy, walcząc o klienta, coraz częściej dostosowują ceny mieszkań do wymogów programu.

Większość mieszkań kwalifikująca się do programu jest jednak na obrzeżach miasta.

Analitycy rynku przypuszczają, że zainteresowanie "Rodziną na swoim" będzie rosło. Zwłaszcza jeśli rząd wprowadzi kolejne udogodnienia. W planach jest powiększenie powierzchni mieszkania, na które można uzyskać dopłatę. Rozważane jest też dopuszczenie do programu tzw. singli.
onet.pl/(PAP, dd/07.04.2009, godz. 06:16)

Polacy odwracają się od franka

Aż trzy czwarte przyszłych kredytobiorców zamierza zaciągnąć kredyt hipoteczny w złotych. Nawet jeśli spełniają obecne restrykcyjne warunki, by wziąć kredyt w walucie obcej, to i tak wolą zaciągnąć zobowiązanie w złotych - czytamy w dzienniku "Polska - The Times".
Zaledwie kilka miesięcy spadku wartości złotego wystarczyło, by Polacy gwałtownie odwrócili się od popularnego jeszcze przed rokiem franka szwajcarskiego.

Marże na kredyty walutowe wzrosły dwu-, trzykrotnie, kurs złotego jest niepewny, tymczasem spada oprocentowanie nowych kredytów hipotecznych w złotych. Wiele wskazuje na to, że główna stopa procentowa zostanie jeszcze w tym roku obniżona przez RPP do nawet 3,25 proc.
Osłabienie złotego poza wzrostem raty kredytów we frankach spowodowało również wzrost salda zadłużenia (o 50 proc. w porównaniu do września). W wielu przypadkach jest ono obecnie wyższe od wartości nieruchomości. To przyniosło kredytobiorcom dodatkowe problemy - niektóre banki w ostatnich tygodniach domagały się od nich dodatkowych zabezpieczeń kredytów.

Zdaniem Pawła Majtkowskiego, głównego analityka Finamo, kredyty złotowe z najbliższych miesiącach będą coraz bardziej popularne - m.in. ze względu na możliwość uzyskania dopłat do rat z budżetu państwa.

Wszystko wskazuje na to, że kredyty we frankach na dobre odeszły do lamusa - pisze "Polska".

Więcej w dzienniku "Polska -The Times".
wp.pl/
(Polska - The Times, dd/07.04.2009, godz. 09:03)

Polacy odwracają się od franka

Aż trzy czwarte przyszłych kredytobiorców zamierza zaciągnąć kredyt hipoteczny w złotych. Nawet jeśli spełniają obecne restrykcyjne warunki, by wziąć kredyt w walucie obcej, to i tak wolą zaciągnąć zobowiązanie w złotych - czytamy w dzienniku "Polska - The Times".
Zaledwie kilka miesięcy spadku wartości złotego wystarczyło, by Polacy gwałtownie odwrócili się od popularnego jeszcze przed rokiem franka szwajcarskiego.

Marże na kredyty walutowe wzrosły dwu-, trzykrotnie, kurs złotego jest niepewny, tymczasem spada oprocentowanie nowych kredytów hipotecznych w złotych. Wiele wskazuje na to, że główna stopa procentowa zostanie jeszcze w tym roku obniżona przez RPP do nawet 3,25 proc.
Osłabienie złotego poza wzrostem raty kredytów we frankach spowodowało również wzrost salda zadłużenia (o 50 proc. w porównaniu do września). W wielu przypadkach jest ono obecnie wyższe od wartości nieruchomości. To przyniosło kredytobiorcom dodatkowe problemy - niektóre banki w ostatnich tygodniach domagały się od nich dodatkowych zabezpieczeń kredytów.

Zdaniem Pawła Majtkowskiego, głównego analityka Finamo, kredyty złotowe z najbliższych miesiącach będą coraz bardziej popularne - m.in. ze względu na możliwość uzyskania dopłat do rat z budżetu państwa.

Wszystko wskazuje na to, że kredyty we frankach na dobre odeszły do lamusa - pisze "Polska".

Więcej w dzienniku "Polska -The Times".
wp.pl/
(Polska - The Times, dd/07.04.2009, godz. 09:03)

Tylko PKO BP wyraźnie obniżył oprocentowanie kredytu w koncie

Mimo obniżek stóp procentowych w NBP banki komercyjnie nie obniżają oprocentowania kredytów w ROR lub nawet je podnoszą. Od września podrożało w BGŻ, ING, Invest Banku, MultiBanku, Raiffeisen Banku i Toyota Banku.
Banki, jeśli mogą, stosują maksymalnie dopuszczalne prawem oprocentowanie kredytów w rachunkach osobistych. Dotyczy to szczególnie tych klientów, którzy mają mniejszą zdolność kredytową lub posiadają gorszy, z punktu widzenia banku, rodzaj ROR-u. Ustawa antylichwiarska przewiduje, że maksymalne oprocentowanie nie może przekroczyć czterokrotności stopy lombardowej NBP. Dzisiaj wynosi ona 5,25 proc. Maksymalne oprocentowanie kredytu to w tej sytuacji 21 proc.

Tylko minimalnie niższe odsetki od kredytu w koncie mogą płacić klienci City Handlowego oraz Banku BPH. Po ostatniej obniżce stóp procentowych przez RPP banki te musiały obniżyć maksymalne oprocentowanie kredytu w koncie. Nieco mniejsze odsetki niż 20 proc. zapłaci klient, który korzysta z kredytu w ROR w Pekao.

Taka stawka obowiązuje tam już od kilku lat - twierdzi Mateusz Ostrowski z Open Finance.
Generalnie jednak oprocentowanie kredytów w ROR jest niższe od stawek maksymalnych podawanych przez banki. Przy przeciętnym kredycie w wysokości 3 tys. zł najczęściej wysokość oprocentowania wynosi kilkanaście procent. Generalnie banki bardzo niechętnie i rzadko zmieniają oprocentowania tego rodzaju kredytów.

Już od dwóch lat nic nie zmienialiśmy przy kredytach w koncie i nie szykujemy się do żadnych zmian - mówi Piotr Gajdziński z BZ WBK.

- W BOŚ od września oprocentowanie kredytu w rachunku wynosi 15,2 proc. Zmian nie widać też w DB (16,95 proc.), Dominet Banku (14 proc.), Getin Banku (14,9 proc.), Lukas Banku (14,8 proc.), mBanku (15 proc.) i Nordea Banku (12,5 proc.) - wylicza Mateusz Ostrowski.

Jeśli nie ma obniżek, a stopy w banku centralnym spadają, to oznacza, że banki zwiększają swoje marże. Czasem jednak te podwyżki mają charakter bardziej otwarty.

Z zestawienia przygotowanego na zlecenie GP przez Open Finance wynika, że od września kredyt w rachunku podrożał w BGŻ (z 14,65 na 15,5 proc.), w ING (z 15,5 na 17 proc.), w Invest Banku (z 15,5 na 16,5 proc.) w MultiBanku (z 13,35 na 14,75 proc.), w Raiffeisen Banku (13 na 15 proc.), w Toyota Banku (12 na 13,5 proc.).

W zasadzie jedynym bankiem, w którym widać obniżkę oprocentowania kredytu, jest PKO BP, gdzie oprocentowanie spadło z 13,5 na 11,5 proc. - mówi Mateusz Ostrowski.

W tej chwili, łącznie ze złotym pakietem w VW Banku, jest to zdecydowanie najniższe oprocentowanie na rynku. Zdaniem samych bankowców kredyt w koncie to dla klientów bardzo dobry produkt na trudne czasy.

W czasie kryzysu jest to dość łatwy pieniądz do wzięcia, czyli dla wielu osób ten kredyt pełni rolę rezerwy finansowej. W naszym banku nie zmieniły się sposoby oceny zdolności kredytowej klientów - twierdzi Piotr Gajdziński.

Podobne zdanie można usłyszeć w innych bankach.

Pożyczki w rachunku bieżącym są oceniane na podstawie wpływów. Nie zaobserwowaliśmy drastycznie mniejszych wpływów naszych klientów, więc nadal mają oni odpowiednią zdolność kredytową - twierdzi Beata Basak, dyrektor Departamentu Bankowości Detalicznej BOŚ. Zmiany mogą jednak dotyczyć tych klientów, którzy np. stracili już pracę i ich wpływy na rachunek nie są już regularne.

Bank na podstawie zdolności kredytowej ustala, jaki może być limit kredytu i często jest on teraz niższy niż kwota postulowana - twierdzi z kolei Mateusz Ostrowski.

Według niego kredyty w koncie są najczęściej udzielane na rok i po tym okresie można je odnowić, ale wówczas znowu trzeba zapłacić prowizje. Te jednak, niestety, także rosną. Podwyżki średnio o 0,5 pkt proc. wprowadził MultiBank i Nordea Bank. W Pekao prowizja wynosi 1,8 proc., ale minimalna kwota pobierana przez bank to aż 100 zł. Dopiero gdy wartość kredytu w koncie przekracza 5,5 tys. zł, prowizja rzeczywiście spada do 1,8 proc. Bardzo często bank proponuje jednak niższe oprocentowanie klientom, którzy miesięcznie dokonują w banku więcej operacji, czyli dostarczają większe dochody lub mają lepszy, najczęściej droższy rodzaj konta. W mBanku tylko posiadacze złotej karty płacą przy kredycie w koncie 11,45 proc. odsetek zamiast normalnej stawki 15 proc. W Deutsche Banku oprocentowanie kredytu w DB Koncie to 16,95 proc., a w DB Fokus: 14,4 proc. W niektórych bankach oprocentowanie spada wraz ze wzrostem kwoty kredytu. W Raiffeisen Banku, pożyczając 3 tys. zł, zapłacimy 15 proc. odsetek rocznie, ale pożyczając już 10 tys. zł, 1,5 proc. mniej.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna (07:00)

Tylko PKO BP wyraźnie obniżył oprocentowanie kredytu w koncie

Mimo obniżek stóp procentowych w NBP banki komercyjnie nie obniżają oprocentowania kredytów w ROR lub nawet je podnoszą. Od września podrożało w BGŻ, ING, Invest Banku, MultiBanku, Raiffeisen Banku i Toyota Banku.
Banki, jeśli mogą, stosują maksymalnie dopuszczalne prawem oprocentowanie kredytów w rachunkach osobistych. Dotyczy to szczególnie tych klientów, którzy mają mniejszą zdolność kredytową lub posiadają gorszy, z punktu widzenia banku, rodzaj ROR-u. Ustawa antylichwiarska przewiduje, że maksymalne oprocentowanie nie może przekroczyć czterokrotności stopy lombardowej NBP. Dzisiaj wynosi ona 5,25 proc. Maksymalne oprocentowanie kredytu to w tej sytuacji 21 proc.

Tylko minimalnie niższe odsetki od kredytu w koncie mogą płacić klienci City Handlowego oraz Banku BPH. Po ostatniej obniżce stóp procentowych przez RPP banki te musiały obniżyć maksymalne oprocentowanie kredytu w koncie. Nieco mniejsze odsetki niż 20 proc. zapłaci klient, który korzysta z kredytu w ROR w Pekao.

Taka stawka obowiązuje tam już od kilku lat - twierdzi Mateusz Ostrowski z Open Finance.
Generalnie jednak oprocentowanie kredytów w ROR jest niższe od stawek maksymalnych podawanych przez banki. Przy przeciętnym kredycie w wysokości 3 tys. zł najczęściej wysokość oprocentowania wynosi kilkanaście procent. Generalnie banki bardzo niechętnie i rzadko zmieniają oprocentowania tego rodzaju kredytów.

Już od dwóch lat nic nie zmienialiśmy przy kredytach w koncie i nie szykujemy się do żadnych zmian - mówi Piotr Gajdziński z BZ WBK.

- W BOŚ od września oprocentowanie kredytu w rachunku wynosi 15,2 proc. Zmian nie widać też w DB (16,95 proc.), Dominet Banku (14 proc.), Getin Banku (14,9 proc.), Lukas Banku (14,8 proc.), mBanku (15 proc.) i Nordea Banku (12,5 proc.) - wylicza Mateusz Ostrowski.

Jeśli nie ma obniżek, a stopy w banku centralnym spadają, to oznacza, że banki zwiększają swoje marże. Czasem jednak te podwyżki mają charakter bardziej otwarty.

Z zestawienia przygotowanego na zlecenie GP przez Open Finance wynika, że od września kredyt w rachunku podrożał w BGŻ (z 14,65 na 15,5 proc.), w ING (z 15,5 na 17 proc.), w Invest Banku (z 15,5 na 16,5 proc.) w MultiBanku (z 13,35 na 14,75 proc.), w Raiffeisen Banku (13 na 15 proc.), w Toyota Banku (12 na 13,5 proc.).

W zasadzie jedynym bankiem, w którym widać obniżkę oprocentowania kredytu, jest PKO BP, gdzie oprocentowanie spadło z 13,5 na 11,5 proc. - mówi Mateusz Ostrowski.

W tej chwili, łącznie ze złotym pakietem w VW Banku, jest to zdecydowanie najniższe oprocentowanie na rynku. Zdaniem samych bankowców kredyt w koncie to dla klientów bardzo dobry produkt na trudne czasy.

W czasie kryzysu jest to dość łatwy pieniądz do wzięcia, czyli dla wielu osób ten kredyt pełni rolę rezerwy finansowej. W naszym banku nie zmieniły się sposoby oceny zdolności kredytowej klientów - twierdzi Piotr Gajdziński.

Podobne zdanie można usłyszeć w innych bankach.

Pożyczki w rachunku bieżącym są oceniane na podstawie wpływów. Nie zaobserwowaliśmy drastycznie mniejszych wpływów naszych klientów, więc nadal mają oni odpowiednią zdolność kredytową - twierdzi Beata Basak, dyrektor Departamentu Bankowości Detalicznej BOŚ. Zmiany mogą jednak dotyczyć tych klientów, którzy np. stracili już pracę i ich wpływy na rachunek nie są już regularne.

Bank na podstawie zdolności kredytowej ustala, jaki może być limit kredytu i często jest on teraz niższy niż kwota postulowana - twierdzi z kolei Mateusz Ostrowski.

Według niego kredyty w koncie są najczęściej udzielane na rok i po tym okresie można je odnowić, ale wówczas znowu trzeba zapłacić prowizje. Te jednak, niestety, także rosną. Podwyżki średnio o 0,5 pkt proc. wprowadził MultiBank i Nordea Bank. W Pekao prowizja wynosi 1,8 proc., ale minimalna kwota pobierana przez bank to aż 100 zł. Dopiero gdy wartość kredytu w koncie przekracza 5,5 tys. zł, prowizja rzeczywiście spada do 1,8 proc. Bardzo często bank proponuje jednak niższe oprocentowanie klientom, którzy miesięcznie dokonują w banku więcej operacji, czyli dostarczają większe dochody lub mają lepszy, najczęściej droższy rodzaj konta. W mBanku tylko posiadacze złotej karty płacą przy kredycie w koncie 11,45 proc. odsetek zamiast normalnej stawki 15 proc. W Deutsche Banku oprocentowanie kredytu w DB Koncie to 16,95 proc., a w DB Fokus: 14,4 proc. W niektórych bankach oprocentowanie spada wraz ze wzrostem kwoty kredytu. W Raiffeisen Banku, pożyczając 3 tys. zł, zapłacimy 15 proc. odsetek rocznie, ale pożyczając już 10 tys. zł, 1,5 proc. mniej.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna (07:00)

Spadki na Wall Street po złej ocenie banków

Spadkami zakończyła się w poniedziałek sesja giełdowa na Wall Street, po tym jak jeden z prominentnych analityków wyraził obawy co do stanu amerykańskiego sektora bankowego.
Akcje banków spadły po tym, jak Mike Mayo - analityk z firmy doradczej Calyon Securities, odwołał się do ewentualnych następstw ryzyka, jakie biorą na siebie te instytucje i ostrzegł przed stratami do końca 2010 roku. Papiery dużych i regionalnych banków ocenił negatywnie i zalecał ich sprzedaż.
Tracił również rynek nowoczesnych technologii, gdy dobrze poinformowane źródło doniosło o załamaniu się rozmów w sprawie przejęcia producenta serwerów Sun Microsystems przez koncern informatyczny IBM. Umowę między dwoma firmami wyceniano na 7 mld dolarów.

Główny indeks amerykańskiej gospodarki Dow Jones Industrial Average stracił 47,74 pkt., czyli 0,52 proc., i zakończył dzień na poziomie 7.975,85 pkt.

Szerszy wskaźnik Standard & Poor's 500 spadł o 7,02 pkt., czyli 0,83 proc., do poziomu 835,48 pkt.

Technologiczny Nasdaq zamknął sesję na poziomie 1.606,71 pkt., tracąc w ciągu dnia 15,16 pkt., czyli 0,93 proc.
wp.pl/PAP
23:50 06.04.2009
poniedziałek

Spadki na Wall Street po złej ocenie banków

Spadkami zakończyła się w poniedziałek sesja giełdowa na Wall Street, po tym jak jeden z prominentnych analityków wyraził obawy co do stanu amerykańskiego sektora bankowego.
Akcje banków spadły po tym, jak Mike Mayo - analityk z firmy doradczej Calyon Securities, odwołał się do ewentualnych następstw ryzyka, jakie biorą na siebie te instytucje i ostrzegł przed stratami do końca 2010 roku. Papiery dużych i regionalnych banków ocenił negatywnie i zalecał ich sprzedaż.
Tracił również rynek nowoczesnych technologii, gdy dobrze poinformowane źródło doniosło o załamaniu się rozmów w sprawie przejęcia producenta serwerów Sun Microsystems przez koncern informatyczny IBM. Umowę między dwoma firmami wyceniano na 7 mld dolarów.

Główny indeks amerykańskiej gospodarki Dow Jones Industrial Average stracił 47,74 pkt., czyli 0,52 proc., i zakończył dzień na poziomie 7.975,85 pkt.

Szerszy wskaźnik Standard & Poor's 500 spadł o 7,02 pkt., czyli 0,83 proc., do poziomu 835,48 pkt.

Technologiczny Nasdaq zamknął sesję na poziomie 1.606,71 pkt., tracąc w ciągu dnia 15,16 pkt., czyli 0,93 proc.
wp.pl/PAP
23:50 06.04.2009
poniedziałek

Rodziny idą na swoje

Ponad 100 mieszkań sprzedano w ciągu dwóch miesięcy w Warszawie dzięki kredytom z rządowymi dopłatami dla rodzin - pisze "Życie Warszawy". To prawie tyle, co przez ostatnie dwa lata i najwięcej w całym kraju.
Eksperci mówią o boomie. Klienci pytają u deweloperów od razu o mieszkania, których cena za metr kwadratowy nie przekracza 7,2 tys. zł. Dziennik wyjaśnia, że jest to jeden z podstawowych warunków skorzystania z programu "Rodzina na swoim".

"Życie Warszawy" przypomina, że jeszcze pół roku temu, w stolicy program "Rodzina na swoim" był niemal martwy. Maksymalna cena 1 metra kwadratowego, która uprawniała do państwowej dopłaty, wynosiła ok. 4 tys. za metr kwadratowy. W Warszawie tak tanich mieszkań nie było. Rynek rozruszało dopiero podwyższenie przez Bank Gospodarstwa Krajowego ceny do 7,2 tys. zł.

"Życie Warszawy" pisze, że według analityków, teraz takich ofert może być w stolicy nawet kilka tysięcy. Deweloperzy, walcząc o klienta, coraz częściej dostosowują ceny mieszkań do wymogów programu. Większość mieszkań kwalifikująca się do programu jest na obrzeżach miasta. Przede wszystkim na Targówku, Białołęce, Ursynowie czy w Ursusie.

Więcej mieszkań w rządowym programie sprzedaje się też w Gdańsku, Krakowie i we Wrocławiu.

Gazeta wyjaśnia, że program "Rodzina na swoim" to propozycja dla młodych małżeństw i osób samotnie wychowujących dzieci. Polega na tym, że przez osiem lat państwo spłaca do 50 procent odsetek.

Aby skorzystać z programu, trzeba spełnić parę warunków, między innymi kupić mieszkanie do 75 metrów kwadratowych, płacąc w stolicy do około 7,250 tys. zł za metr kwadratowy.
wp.pl/
IAR 2009-04-07 (02:40)

Rodziny idą na swoje

Ponad 100 mieszkań sprzedano w ciągu dwóch miesięcy w Warszawie dzięki kredytom z rządowymi dopłatami dla rodzin - pisze "Życie Warszawy". To prawie tyle, co przez ostatnie dwa lata i najwięcej w całym kraju.
Eksperci mówią o boomie. Klienci pytają u deweloperów od razu o mieszkania, których cena za metr kwadratowy nie przekracza 7,2 tys. zł. Dziennik wyjaśnia, że jest to jeden z podstawowych warunków skorzystania z programu "Rodzina na swoim".

"Życie Warszawy" przypomina, że jeszcze pół roku temu, w stolicy program "Rodzina na swoim" był niemal martwy. Maksymalna cena 1 metra kwadratowego, która uprawniała do państwowej dopłaty, wynosiła ok. 4 tys. za metr kwadratowy. W Warszawie tak tanich mieszkań nie było. Rynek rozruszało dopiero podwyższenie przez Bank Gospodarstwa Krajowego ceny do 7,2 tys. zł.

"Życie Warszawy" pisze, że według analityków, teraz takich ofert może być w stolicy nawet kilka tysięcy. Deweloperzy, walcząc o klienta, coraz częściej dostosowują ceny mieszkań do wymogów programu. Większość mieszkań kwalifikująca się do programu jest na obrzeżach miasta. Przede wszystkim na Targówku, Białołęce, Ursynowie czy w Ursusie.

Więcej mieszkań w rządowym programie sprzedaje się też w Gdańsku, Krakowie i we Wrocławiu.

Gazeta wyjaśnia, że program "Rodzina na swoim" to propozycja dla młodych małżeństw i osób samotnie wychowujących dzieci. Polega na tym, że przez osiem lat państwo spłaca do 50 procent odsetek.

Aby skorzystać z programu, trzeba spełnić parę warunków, między innymi kupić mieszkanie do 75 metrów kwadratowych, płacąc w stolicy do około 7,250 tys. zł za metr kwadratowy.
wp.pl/
IAR 2009-04-07 (02:40)

Złoty straci na mocy

Analitycy ankietowani przez "Puls Biznesu" przewidują, że na koniec kwietnia złoty będzie mocniejszy niż w marcu, ale słabszy niż obecnie.
Jak co miesiąc gazeta zapytała o zdanie na ten temat 12 specjalistów z banków i instytucji finansowych. Przewidują oni, że w ostatnich dniach bieżącego miesiąca za 1 euro trzeba będzie zapłacić 4,48 zł. Rozbieżności w ocenie są jednak pokaźne: od 4,28 zł do 4,60 zł za 1 euro.

Dolar ma średnio kosztować 3,36 zł (prognozy między 3,08 a 3,43 zł), zaś frank szwajcarski - 2,94 zł (rozstrzał opinii od 2,75 do 3,04 zł.).

Największym optymistą wśród opracowujących prognozy analityków jest przedstawiciel Pekao; największym pesymistą - reprezentant BGŻ.
wp.pl/
PAP 2009-04-07 (04:15)

Złoty straci na mocy

Analitycy ankietowani przez "Puls Biznesu" przewidują, że na koniec kwietnia złoty będzie mocniejszy niż w marcu, ale słabszy niż obecnie.
Jak co miesiąc gazeta zapytała o zdanie na ten temat 12 specjalistów z banków i instytucji finansowych. Przewidują oni, że w ostatnich dniach bieżącego miesiąca za 1 euro trzeba będzie zapłacić 4,48 zł. Rozbieżności w ocenie są jednak pokaźne: od 4,28 zł do 4,60 zł za 1 euro.

Dolar ma średnio kosztować 3,36 zł (prognozy między 3,08 a 3,43 zł), zaś frank szwajcarski - 2,94 zł (rozstrzał opinii od 2,75 do 3,04 zł.).

Największym optymistą wśród opracowujących prognozy analityków jest przedstawiciel Pekao; największym pesymistą - reprezentant BGŻ.
wp.pl/
PAP 2009-04-07 (04:15)

Kto został poszkodowany?

Od 1 kwietnia obowiązują nowe wskaźniki umożliwiające staranie się o kredyt hipoteczny z dopłatą ze skarbu państwa. Wbrew prognozom, w większości miast limity wzrosły, a tylko w województwie pomorskim, Gorzowie i Zielonej Górze pozostały bez zmian.

Więcej mieszkań w puli

Wprowadzenie wyższych limitów cen dostępnych mieszkań w programie "Rodzina na swoim" spowodowało, że wzrosła liczba tych, które mogą być zakupione w ten sposób. Największe zmiany widać w Białymstoku, gdzie wskaźnik wzrósł o niemal 20 proc. z 4 309,90 zł/mkw. do 5 171,60 zł/mkw (tabela nr 1). Dzięki temu w tym mieście niemal wszystkie mieszkania na rynku wtórnym kwalifikują się do programu. Podobnie sytuacja wygląda w Poznaniu, gdzie wskaźnik wzrósł o 14 proc. Zaskakująco wygląda w tym zestawieniu Warszawa, gdzie spodziewano się podwyżki o kilkaset złotych, tymczasem zmiana wyniosła zaledwie 2 proc., z 7 142,80 zł/mkw. do 7 257,60. Mimo tak niewielkiej zmiany zwiększyła się pula dostępnych mieszkań.

Kraków zawsze poszkodowany?

O ile w większości miast większy wskaźnik cen sprawia, że wzrosła liczba ofert, kwalifikujących się do programu "Rodzina na swoim'', o tyle w Krakowie sytuacja wygląda nadal nieciekawie. Ceny mieszkań są tutaj niemal takie same jak w Warszawie, jednak wskaźnik jest o 2 tys. niższy. Wygląda na to, że niezależnie od tego, jak będą zmieniały się limity, Kraków zawsze będzie poszkodowany.

Przeglądając naszą bazę nieruchomości na rynku wtórnym, zauważyliśmy, że pula mieszkań, kwalifikujących się do kredytu z dopłatą wzrosła o kilkanaście procent. Jeżeli weźmiemy pod uwagę możliwość negocjacji z osobami sprzedającymi lokale i od cen ofertowych odejmiemy ok 10-15 proc., wtedy liczba takich mieszkań jeszcze się zwiększy.

Deweloperzy się cieszą

Wyższe wskaźniki to także dobra wiadomość dla deweloperów. Większość z nich, wykorzystała szansę, jaką niesie ze sobą program "Rodzina na swoim'' i dostosowała ceny niektórych projektów do wymogów ustawy. Teraz, bez konieczności kolejnych obniżek cen będą mogli włączyć więcej mieszkań do sprzedaży osobom zainteresowanym skorzystaniem z dofinansowania do kredytu.

Kredyt mieszkaniowy z dopłatą ze skarbu państwa, dzięki podwyższeniu wskaźników, które miało miejsce w styczniu tego roku, cieszy się coraz większym zainteresowaniem. W pierwszym kwartale udzielono 4,2 tys. takich kredytów na łączną kwotę 665 mln zł. Obecne podwyżki limitów na pewno przyczynią się do podwyższenia liczby udzielanych kredytów w kolejnych miesiącach, a przystąpienie do programu trzech kolejnych banków (Alior Bank, Getin Bank i Pekao Bank Hipoteczny) ułatwi do nich dostęp. Możemy więc spodziewać się, że zakładane przez Bank Gospodarstwa Krajowego 18 tys. kredytów na ten rok, może nie wystarczyć. Jednak nie musimy obawiać się, że zabraknie pieniędzy na dofinansowanie, ponieważ zawsze mogą zostać uruchomione rezerwy.

Aleksandra Szarek, Specjalista Rynku Nieruchomości

źródło informacji: Internet

interia.pl/Piątek, 3 kwietnia (06:00)

Kto został poszkodowany?

Od 1 kwietnia obowiązują nowe wskaźniki umożliwiające staranie się o kredyt hipoteczny z dopłatą ze skarbu państwa. Wbrew prognozom, w większości miast limity wzrosły, a tylko w województwie pomorskim, Gorzowie i Zielonej Górze pozostały bez zmian.

Więcej mieszkań w puli

Wprowadzenie wyższych limitów cen dostępnych mieszkań w programie "Rodzina na swoim" spowodowało, że wzrosła liczba tych, które mogą być zakupione w ten sposób. Największe zmiany widać w Białymstoku, gdzie wskaźnik wzrósł o niemal 20 proc. z 4 309,90 zł/mkw. do 5 171,60 zł/mkw (tabela nr 1). Dzięki temu w tym mieście niemal wszystkie mieszkania na rynku wtórnym kwalifikują się do programu. Podobnie sytuacja wygląda w Poznaniu, gdzie wskaźnik wzrósł o 14 proc. Zaskakująco wygląda w tym zestawieniu Warszawa, gdzie spodziewano się podwyżki o kilkaset złotych, tymczasem zmiana wyniosła zaledwie 2 proc., z 7 142,80 zł/mkw. do 7 257,60. Mimo tak niewielkiej zmiany zwiększyła się pula dostępnych mieszkań.

Kraków zawsze poszkodowany?

O ile w większości miast większy wskaźnik cen sprawia, że wzrosła liczba ofert, kwalifikujących się do programu "Rodzina na swoim'', o tyle w Krakowie sytuacja wygląda nadal nieciekawie. Ceny mieszkań są tutaj niemal takie same jak w Warszawie, jednak wskaźnik jest o 2 tys. niższy. Wygląda na to, że niezależnie od tego, jak będą zmieniały się limity, Kraków zawsze będzie poszkodowany.

Przeglądając naszą bazę nieruchomości na rynku wtórnym, zauważyliśmy, że pula mieszkań, kwalifikujących się do kredytu z dopłatą wzrosła o kilkanaście procent. Jeżeli weźmiemy pod uwagę możliwość negocjacji z osobami sprzedającymi lokale i od cen ofertowych odejmiemy ok 10-15 proc., wtedy liczba takich mieszkań jeszcze się zwiększy.

Deweloperzy się cieszą

Wyższe wskaźniki to także dobra wiadomość dla deweloperów. Większość z nich, wykorzystała szansę, jaką niesie ze sobą program "Rodzina na swoim'' i dostosowała ceny niektórych projektów do wymogów ustawy. Teraz, bez konieczności kolejnych obniżek cen będą mogli włączyć więcej mieszkań do sprzedaży osobom zainteresowanym skorzystaniem z dofinansowania do kredytu.

Kredyt mieszkaniowy z dopłatą ze skarbu państwa, dzięki podwyższeniu wskaźników, które miało miejsce w styczniu tego roku, cieszy się coraz większym zainteresowaniem. W pierwszym kwartale udzielono 4,2 tys. takich kredytów na łączną kwotę 665 mln zł. Obecne podwyżki limitów na pewno przyczynią się do podwyższenia liczby udzielanych kredytów w kolejnych miesiącach, a przystąpienie do programu trzech kolejnych banków (Alior Bank, Getin Bank i Pekao Bank Hipoteczny) ułatwi do nich dostęp. Możemy więc spodziewać się, że zakładane przez Bank Gospodarstwa Krajowego 18 tys. kredytów na ten rok, może nie wystarczyć. Jednak nie musimy obawiać się, że zabraknie pieniędzy na dofinansowanie, ponieważ zawsze mogą zostać uruchomione rezerwy.

Aleksandra Szarek, Specjalista Rynku Nieruchomości

źródło informacji: Internet

interia.pl/Piątek, 3 kwietnia (06:00)

Budujesz, odbierz część VAT-u

Podatnik budujący lub remontujący mieszkanie lub budynek mieszkalny może skorzystać z ulgi w postaci zwrotu części podatku VAT od zakupionych materiałów budowlanych związanych z tym remontem, budową lub rozbudową.

Ulga dotyczy wydatków poniesionych na zakup materiałów budowlanych, które do 30 kwietnia 2004 r. opodatkowane były stawką VAT w wysokości 7 proc., a od 1 maja 2004 r. stawką podatku VAT w wysokości 22 proc.

Ulga dla Kowalskiego

W pierwszej kolejności należy wskazać, iż zwrot części kwoty podatku VAT od wydatków poniesionych na zakup materiałów budowlanych przysługuje wyłącznie osobom fizycznym, które nie są zarejestrowane na potrzeby podatku VAT w celu wykonywania czynności podlegających opodatkowaniu tym podatkiem. Przy czym zwrot ten następuje na podstawie posiadanych przez podatnika oryginałów faktur VAT dokumentujących powyższe zakupy, wystawionymi od 1 maja 2004r., tj. od dnia wejścia w życie ustawy o podatku od towarów i usług (w urzędzie skarbowym należy przedstawić oryginały faktur VAT, a do wniosku dołączyć ich kserokopie).

Jednocześnie należy zwrócić uwagę na fakt, iż ulga dotyczy tylko i wyłącznie wydatków związanych z remontem budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego (przy czym pod pojęciem remontu należy rozumieć wykonanie robót określonych w załączniku do w/w ustawy). Tym samym w sytuacji, gdy osoba fizyczna posiada budynek, w którym znajdują się lokale użytkowe tj. sklep, warsztat itp., wówczas od tej części ulga nie przysługuje. Ograniczenie to jednak nie ma zastosowania w przypadku budowy lub rozbudowy budynku mieszkalnego.

Prawo do zwrotu przysługuje pod warunkiem, że osoba fizyczna posiada:

1) prawo do dysponowania nieruchomością na cele budowlane w rozumieniu ustawy z 7 lipca 1994 r. - Prawo budowlane albo tytuł prawny do budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego w przypadku remontu budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego,

2) pozwolenie na budowę w przypadku inwestycji, dla której zgodnie z ustawą z 7 lipca 1994 r. - Prawo budowlane wymagane jest takie pozwolenie.

Jak odzyskać zwrot podatku?

Zwrot podatku następuje na wniosek osoby fizycznej złożony w urzędzie skarbowym. Jeżeli osoba fizyczna pozostaje w związku małżeńskim, wniosek może być złożony wspólnie z małżonkiem lub odrębnie przez każdego z małżonków (jeżeli wnioski składane są do różnych urzędów skarbowych, to każdy z małżonków obowiązany jest zawiadomić o złożeniu wniosku również urząd właściwy dla współmałżonka). We wniosku należy wskazać m.in. kwotę zwrotu obliczoną zgodnie z wytycznymi zawartymi w w/w ustawie, rok rozpoczęcia inwestycji, wskazanie sposobu wypłaty kwoty zwrotu (np. w kasie urzędu skarbowego, za pośrednictwem poczty, na rachunek bankowy), wykaz faktur oraz wartość wydatków poniesionych na te cele, wykaz przeprowadzonych prac, podpis osoby fizycznej (lub w sytuacji małżonków podpisy obydwu osób).

Do wniosku należy załączyć kopię pozwolenia na budowę albo - w przypadku remontu - dokumentu potwierdzającego tytuł prawny osoby fizycznej do budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego oraz kopię faktur dokumentujących poniesione wydatki. Powyższy wniosek może zostać złożony w dowolnym czasie, jednak nie częściej niż raz w roku, przy czym określony w ustawie limit zwrotu jest odnawialny co 5 lat od momentu złożenia pierwszego wniosku.

Urząd ma pół roku

Naczelnik urzędu skarbowego wydaje decyzję o zwrocie i określa kwotę zwrotu w terminie 6 miesięcy od dnia złożenia wniosku, przy czym kwota zwrotu podlega wówczas wypłaceniu w terminie 25 dni od dnia doręczenia decyzji. Natomiast jeżeli prawidłowość złożonego przez osobę fizyczną wniosku nie budzi wątpliwości, urząd skarbowy dokonuje zwrotu kwoty wykazanej we wniosku bez wydania decyzji w terminie 6 miesięcy od dnia złożenia wniosku.

Zwróć uwagę na fakturę!

Jednocześnie należy wskazać, iż wykaz materiałów, które do 30 kwietnia 2004 r. były opodatkowane stawką podatku od towarów i usług w wysokości 7 proc., a od dnia 1 maja 2004 r. są opodatkowane podatkiem VAT w wysokości 22 proc, został opublikowany w załączniku do Obwieszczenia Ministra Transportu i Budownictwa z 30 grudnia 2005 r. w sprawie ogłoszenia wykazu materiałów budowlanych. Wykaz ten opiera się na symbolach Polskiej Klasyfikacji Wyrobów i Usług (PKWiU).

Należy zatem zauważyć, iż bez symbolu PKWiU na fakturze trudno jest jednoznacznie ustalić rodzaj zakupionego towaru, a tym samym zasadność zwrotu. Zatem w przypadku braku niniejszego symbolu na fakturze, zasadne jest wystąpienie do sprzedawcy z prośbą o uzupełnienie faktury o w/w symbol poprzez np. korektę faktury lub też składając wniosek do urzędu, złożenia dodatkowych opisów o cechach i przeznaczeniu nabytego towaru, bądź też oświadczenia z podaniem wszelkich parametrów zakupionego materiału i jego zastosowaniem.

Zasady i tryb dokonywania zwrotu zostały określone w ustawie z 29 sierpnia 2005 r. o zwrocie osobom fizycznym niektórych wydatków związanych z budownictwem mieszkaniowym (Dz.U. z 2005 r., Nr 177, poz 1468 z późn. zm.).

Czwartek, 2 kwietnia (05:30)/interia.pl

Budujesz, odbierz część VAT-u

Podatnik budujący lub remontujący mieszkanie lub budynek mieszkalny może skorzystać z ulgi w postaci zwrotu części podatku VAT od zakupionych materiałów budowlanych związanych z tym remontem, budową lub rozbudową.

Ulga dotyczy wydatków poniesionych na zakup materiałów budowlanych, które do 30 kwietnia 2004 r. opodatkowane były stawką VAT w wysokości 7 proc., a od 1 maja 2004 r. stawką podatku VAT w wysokości 22 proc.

Ulga dla Kowalskiego

W pierwszej kolejności należy wskazać, iż zwrot części kwoty podatku VAT od wydatków poniesionych na zakup materiałów budowlanych przysługuje wyłącznie osobom fizycznym, które nie są zarejestrowane na potrzeby podatku VAT w celu wykonywania czynności podlegających opodatkowaniu tym podatkiem. Przy czym zwrot ten następuje na podstawie posiadanych przez podatnika oryginałów faktur VAT dokumentujących powyższe zakupy, wystawionymi od 1 maja 2004r., tj. od dnia wejścia w życie ustawy o podatku od towarów i usług (w urzędzie skarbowym należy przedstawić oryginały faktur VAT, a do wniosku dołączyć ich kserokopie).

Jednocześnie należy zwrócić uwagę na fakt, iż ulga dotyczy tylko i wyłącznie wydatków związanych z remontem budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego (przy czym pod pojęciem remontu należy rozumieć wykonanie robót określonych w załączniku do w/w ustawy). Tym samym w sytuacji, gdy osoba fizyczna posiada budynek, w którym znajdują się lokale użytkowe tj. sklep, warsztat itp., wówczas od tej części ulga nie przysługuje. Ograniczenie to jednak nie ma zastosowania w przypadku budowy lub rozbudowy budynku mieszkalnego.

Prawo do zwrotu przysługuje pod warunkiem, że osoba fizyczna posiada:

1) prawo do dysponowania nieruchomością na cele budowlane w rozumieniu ustawy z 7 lipca 1994 r. - Prawo budowlane albo tytuł prawny do budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego w przypadku remontu budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego,

2) pozwolenie na budowę w przypadku inwestycji, dla której zgodnie z ustawą z 7 lipca 1994 r. - Prawo budowlane wymagane jest takie pozwolenie.

Jak odzyskać zwrot podatku?

Zwrot podatku następuje na wniosek osoby fizycznej złożony w urzędzie skarbowym. Jeżeli osoba fizyczna pozostaje w związku małżeńskim, wniosek może być złożony wspólnie z małżonkiem lub odrębnie przez każdego z małżonków (jeżeli wnioski składane są do różnych urzędów skarbowych, to każdy z małżonków obowiązany jest zawiadomić o złożeniu wniosku również urząd właściwy dla współmałżonka). We wniosku należy wskazać m.in. kwotę zwrotu obliczoną zgodnie z wytycznymi zawartymi w w/w ustawie, rok rozpoczęcia inwestycji, wskazanie sposobu wypłaty kwoty zwrotu (np. w kasie urzędu skarbowego, za pośrednictwem poczty, na rachunek bankowy), wykaz faktur oraz wartość wydatków poniesionych na te cele, wykaz przeprowadzonych prac, podpis osoby fizycznej (lub w sytuacji małżonków podpisy obydwu osób).

Do wniosku należy załączyć kopię pozwolenia na budowę albo - w przypadku remontu - dokumentu potwierdzającego tytuł prawny osoby fizycznej do budynku mieszkalnego lub lokalu mieszkalnego oraz kopię faktur dokumentujących poniesione wydatki. Powyższy wniosek może zostać złożony w dowolnym czasie, jednak nie częściej niż raz w roku, przy czym określony w ustawie limit zwrotu jest odnawialny co 5 lat od momentu złożenia pierwszego wniosku.

Urząd ma pół roku

Naczelnik urzędu skarbowego wydaje decyzję o zwrocie i określa kwotę zwrotu w terminie 6 miesięcy od dnia złożenia wniosku, przy czym kwota zwrotu podlega wówczas wypłaceniu w terminie 25 dni od dnia doręczenia decyzji. Natomiast jeżeli prawidłowość złożonego przez osobę fizyczną wniosku nie budzi wątpliwości, urząd skarbowy dokonuje zwrotu kwoty wykazanej we wniosku bez wydania decyzji w terminie 6 miesięcy od dnia złożenia wniosku.

Zwróć uwagę na fakturę!

Jednocześnie należy wskazać, iż wykaz materiałów, które do 30 kwietnia 2004 r. były opodatkowane stawką podatku od towarów i usług w wysokości 7 proc., a od dnia 1 maja 2004 r. są opodatkowane podatkiem VAT w wysokości 22 proc, został opublikowany w załączniku do Obwieszczenia Ministra Transportu i Budownictwa z 30 grudnia 2005 r. w sprawie ogłoszenia wykazu materiałów budowlanych. Wykaz ten opiera się na symbolach Polskiej Klasyfikacji Wyrobów i Usług (PKWiU).

Należy zatem zauważyć, iż bez symbolu PKWiU na fakturze trudno jest jednoznacznie ustalić rodzaj zakupionego towaru, a tym samym zasadność zwrotu. Zatem w przypadku braku niniejszego symbolu na fakturze, zasadne jest wystąpienie do sprzedawcy z prośbą o uzupełnienie faktury o w/w symbol poprzez np. korektę faktury lub też składając wniosek do urzędu, złożenia dodatkowych opisów o cechach i przeznaczeniu nabytego towaru, bądź też oświadczenia z podaniem wszelkich parametrów zakupionego materiału i jego zastosowaniem.

Zasady i tryb dokonywania zwrotu zostały określone w ustawie z 29 sierpnia 2005 r. o zwrocie osobom fizycznym niektórych wydatków związanych z budownictwem mieszkaniowym (Dz.U. z 2005 r., Nr 177, poz 1468 z późn. zm.).

Czwartek, 2 kwietnia (05:30)/interia.pl

PGN:Oczekujemy spadku ceny o 10 procent

URE oczekuje, że PGNiG obniży ceny gazu, w rozpatrywanym wniosku taryfowym, nieznacznie poniżej 10 proc., w przeciwnym razie odbiorcy końcowi odczują wzrost cen tego paliwa na rachunkach.

Jeżeli nie będzie porozumienia prezes deklaruje oddanie się do dyspozycji premiera - poinformował w wywiadzie dla PAP Mariusz Swora, prezes URE. Propozycje stawek taryfowych złożone do tej pory przez PGNIG są dla nas nie do zaakceptowania. W pełni akceptujemy plany inwestycyjne zmierzające do dywersyfikacji dostaw oraz zwiększenia pojemności magazynowych. Kryzys gazowy przekonał nas wszystkich, że realizacja tych inwestycji jest bardziej niż konieczna. Uwzględniając nawet takie założenia, nie widzę możliwości wzrostu stawek w żadnej grupie taryfowej - powiedział PAP Swora. Regulator nie oczekuje, że spółka obniży ceny gazu na poziomie dwucyfrowym, naszym zdaniem spadek cen może być poniżej 10 proc., jednak nieznacznie - dodaje.

W ocenie prezesa URE proponowana przez gazowego monopolistę redukcja cen paliwa i tak odbije się wzrostem cen gazu na rachunkach odbiorców końcowych. PGNIG jednoznacznie zmierza do podwyżek, które nie są możliwe do zaakceptowania przez odbiorców końcowych, zwłaszcza w czasach dekoniunktury. Obróciliśmy kilkakrotnie każdą złotówkę pokazaną nam we wniosku przez PGNIG i z całą pewnością mogę stwierdzić jedno: podwyżki cen gazu są w chwili obecnej nieuzasadnione" - podkreśla Swora.

Pierwszy kwartał, co podnosi przedsiębiorstwo, może być dla niego trudny, ale nasze propozycje zakładają, że PGNIG osiągnie w całym roku godziwy zysk - dodaje. Prezes poinformował także, że regulator wezwał PGNiG do korekty wniosku taryfowego i rozważał odmowę zatwierdzenia nowej taryfy z proponowanym do tej pory przez spółkę cennikiem. Ze względu na wyjątkowo złożone skutki takiego rozwiązania dla całego rynku gazu w Polsce, odrzuciliśmy możliwość jego zastosowania - powiedział Swora.

W chwili obecnej liczę na konstruktywne podejście PGNIG do naszej kompromisowej propozycji. Jeżeli nie uda się dojść do porozumienia, które gwarantowałoby szybkie wejście w życie taryf gazowych to nie będę miał innego wyjścia - oddam się do dyspozycji premiera. Wzrostowych taryf dla jakiejkolwiek grupy odbiorców gazu w obecnej sytuacji nie podpiszę - dodał.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

PGN:Oczekujemy spadku ceny o 10 procent

URE oczekuje, że PGNiG obniży ceny gazu, w rozpatrywanym wniosku taryfowym, nieznacznie poniżej 10 proc., w przeciwnym razie odbiorcy końcowi odczują wzrost cen tego paliwa na rachunkach.

Jeżeli nie będzie porozumienia prezes deklaruje oddanie się do dyspozycji premiera - poinformował w wywiadzie dla PAP Mariusz Swora, prezes URE. Propozycje stawek taryfowych złożone do tej pory przez PGNIG są dla nas nie do zaakceptowania. W pełni akceptujemy plany inwestycyjne zmierzające do dywersyfikacji dostaw oraz zwiększenia pojemności magazynowych. Kryzys gazowy przekonał nas wszystkich, że realizacja tych inwestycji jest bardziej niż konieczna. Uwzględniając nawet takie założenia, nie widzę możliwości wzrostu stawek w żadnej grupie taryfowej - powiedział PAP Swora. Regulator nie oczekuje, że spółka obniży ceny gazu na poziomie dwucyfrowym, naszym zdaniem spadek cen może być poniżej 10 proc., jednak nieznacznie - dodaje.

W ocenie prezesa URE proponowana przez gazowego monopolistę redukcja cen paliwa i tak odbije się wzrostem cen gazu na rachunkach odbiorców końcowych. PGNIG jednoznacznie zmierza do podwyżek, które nie są możliwe do zaakceptowania przez odbiorców końcowych, zwłaszcza w czasach dekoniunktury. Obróciliśmy kilkakrotnie każdą złotówkę pokazaną nam we wniosku przez PGNIG i z całą pewnością mogę stwierdzić jedno: podwyżki cen gazu są w chwili obecnej nieuzasadnione" - podkreśla Swora.

Pierwszy kwartał, co podnosi przedsiębiorstwo, może być dla niego trudny, ale nasze propozycje zakładają, że PGNIG osiągnie w całym roku godziwy zysk - dodaje. Prezes poinformował także, że regulator wezwał PGNiG do korekty wniosku taryfowego i rozważał odmowę zatwierdzenia nowej taryfy z proponowanym do tej pory przez spółkę cennikiem. Ze względu na wyjątkowo złożone skutki takiego rozwiązania dla całego rynku gazu w Polsce, odrzuciliśmy możliwość jego zastosowania - powiedział Swora.

W chwili obecnej liczę na konstruktywne podejście PGNIG do naszej kompromisowej propozycji. Jeżeli nie uda się dojść do porozumienia, które gwarantowałoby szybkie wejście w życie taryf gazowych to nie będę miał innego wyjścia - oddam się do dyspozycji premiera. Wzrostowych taryf dla jakiejkolwiek grupy odbiorców gazu w obecnej sytuacji nie podpiszę - dodał.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Nadchodzą lepsze czasy dla złotego!

Obserwowane w ostatnich dniach marca gwałtowne osłabienie polskiej waluty było spowodowane zamykaniem pozycji na opcjach walutowych, które dotyczyło znacznych kwot, jednak trend aprecjacyjny złotego nie został przełamany - ocenił prezes Narodowego Banku Polskiego Sławomir Skrzypek.

Skrzypek podczas nieformalnego spotkania ministrów finansów i gospodarki oraz prezesów banków centralny UE - EcoFin.

Obecnie rynki są niestabilne. Mamy bardzo płytki rynek FX w Polsce i drobne transakcje mogą tutaj dokonać korekt, jeśli chodzi o kurs. Trend mam nadzieję jest bardziej stabilny - dodał.

W ocenie prezesa NBP konkluzja szczytu G20 może zmniejszyć awersję do ryzyka i korzystnie wpływać na kursy walut regionu. Na razie została dobrze przyjęta deklaracja G20, jeżeli ten proces się utrwali wzrośnie gotowość do ponoszenia ryzyka w imię osiągania większych korzyści ze strony inwestorów. To będzie działało korzystnie na rzecz naszego regionu - uważa Skrzypek.

INFLACJA ZMIERZA KU CELOWI

Zdaniem prezesa NBP wskaźnik inflacji nadal będzie zmierzał ku celowi RPP wynoszącemu 2,5 proc., podwyższony poziom obserwowany w ostatnich miesiącach związany był elementami, które nie zaburzają spadku wskaźnika.

Jesteśmy w trendzie (spadkowym - PAP) inflacji. Na razie wszystkie czynniki, które podtrzymują inflację na wyższym poziomie były przewidywane jako elementy ryzyka i nie są związane z jakimiś nadzwyczajnymi sytuacjami - ocenia Skrzypek.

Myślę, że nasza projekcja w dalszym ciągu jest aktualna, jeśli chodzi o przebieg inflacji, okaże się jednak czy różne czynniki ryzyka nie spowodują korekt- dodaje.

MF szacuje, że inflacja w marcu wyniosła 3,5 proc. rdr, mdm zwiększyła się o 0,5 proc. Centralna ścieżka projekcji inflacji NBP zakłada inflację w 2009 na 3,2 proc., w 2010 na 1,9 proc. i 0,9 proc. w 2011 roku. Na początku lutego Skrzypek stwierdził, że inflacja może znaleźć się poniżej celu wynoszącego 2,5 proc. już w bieżącym roku.

OBNIŻKI STÓP NADAL NIEWYKLUCZONE

Rada Polityki Pieniężnej nadal może obniżać stopy procentowe, cykl łagodzenia polityki monetarnej wciąż trwa, uważa Skrzypek. Nadal znajdujemy się w cyklu łagodzenia polityki pieniężnej - podkreślił.

W naszym systemie komunikacyjnym nie zapowiadamy przyszłych działań, jeśli chodzi o politykę pieniężną. W przyszłości chcielibyśmy jednak zapowiadać przyszłą ścieżkę stóp procentowych, gdyż byłby to znacznie czytelniejszy sposób komunikowania się z rynkami finansowymi - dodał.

Część członków RPP w ostatnich medialnych wypowiedziach sugerowało, że Rada w kwietniu oraz maju może wstrzymać się z cięciem stóp procentowych.

DYNAMIKA PKB W '09 POWINNA BYĆ DODATNIA

W ocenie prezesa NBP bilans ryzyk wskazuje, że dynamika PKB w 2009 roku może być niższa niż 1,1 proc., jednak powinna pozostać dodatnia. W ostatnie projekcji założyliśmy wzrost PKB na poziomie 1,1 proc., jednak mamy do czynienia z ryzykiem w dół. Może się okazać, że wzrost gospodarczy będzie nieco poniżej 1,1 proc. Duża jest tutaj rola polityki fiskalnej, ale także bardzo istotny jest wpływ sytuacji zewnętrznej, która niestety się pogarsza - powiedział Skrzypek.

Cały czas liczę na wzrost gospodarczy w tym roku, są na to ogromne szanse, ale wymaga to zintensyfikowanej pracy po stronie monetarnej, fiskalnej oraz regulacyjnej. Również istotne będą odpowiednie zachowania podmiotów rynkowych - dodał.

Ścieżka centralna projekcji inflacji NBP zakłada wzrost PKB w 2009 r. na 1,1 proc, w 2010 na 2,2 proc. i 3,7 proc. w 2011 roku. Rząd przygotowując harmonogram tegorocznego budżetu oparł go na prognozie dynamiki wzrostu PKB wynoszącej 1,7 proc.

RAPORT BISE NADAL AKTUALNY W KWESTII ERM2

Zawarte w raporcie BISE rekomendacje związane z procesem przyjmowania euro są nadal aktualne. W kwestii ERM2 nie ma żadnych nowych danych, które zmieniałoby stanowisko NBP zawarte m.in. w raporcie BISE - powiedział Skrzypek.

Prezes NBP Sławomir Skrzypek i minister finansów Jacek Rostowski są zgodni, że aby wejść do mechanizmu ERM2 należy osiągnąć porozumienie polityczne, co jest także podkreślane w komunikatach po posiedzeniach RPP, oraz ustabilizować sytuację na rynku walutowym.

Jednocześnie NBP deklaruje gotowość rozpoczęcia razem z resortem finansów rozmów z EBC w sprawie wejścia do mechanizmu ERM2. Wśród najistotniejszych konkluzji raportu NBP o euro dotyczących ERM2 jest ocena, że rok 2009 nie sprzyja wejściu do mechanizmu ERM2 gdyż istnieje duże ryzyko niewypełnienia kryterium kursowego.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Nadchodzą lepsze czasy dla złotego!

Obserwowane w ostatnich dniach marca gwałtowne osłabienie polskiej waluty było spowodowane zamykaniem pozycji na opcjach walutowych, które dotyczyło znacznych kwot, jednak trend aprecjacyjny złotego nie został przełamany - ocenił prezes Narodowego Banku Polskiego Sławomir Skrzypek.

Skrzypek podczas nieformalnego spotkania ministrów finansów i gospodarki oraz prezesów banków centralny UE - EcoFin.

Obecnie rynki są niestabilne. Mamy bardzo płytki rynek FX w Polsce i drobne transakcje mogą tutaj dokonać korekt, jeśli chodzi o kurs. Trend mam nadzieję jest bardziej stabilny - dodał.

W ocenie prezesa NBP konkluzja szczytu G20 może zmniejszyć awersję do ryzyka i korzystnie wpływać na kursy walut regionu. Na razie została dobrze przyjęta deklaracja G20, jeżeli ten proces się utrwali wzrośnie gotowość do ponoszenia ryzyka w imię osiągania większych korzyści ze strony inwestorów. To będzie działało korzystnie na rzecz naszego regionu - uważa Skrzypek.

INFLACJA ZMIERZA KU CELOWI

Zdaniem prezesa NBP wskaźnik inflacji nadal będzie zmierzał ku celowi RPP wynoszącemu 2,5 proc., podwyższony poziom obserwowany w ostatnich miesiącach związany był elementami, które nie zaburzają spadku wskaźnika.

Jesteśmy w trendzie (spadkowym - PAP) inflacji. Na razie wszystkie czynniki, które podtrzymują inflację na wyższym poziomie były przewidywane jako elementy ryzyka i nie są związane z jakimiś nadzwyczajnymi sytuacjami - ocenia Skrzypek.

Myślę, że nasza projekcja w dalszym ciągu jest aktualna, jeśli chodzi o przebieg inflacji, okaże się jednak czy różne czynniki ryzyka nie spowodują korekt- dodaje.

MF szacuje, że inflacja w marcu wyniosła 3,5 proc. rdr, mdm zwiększyła się o 0,5 proc. Centralna ścieżka projekcji inflacji NBP zakłada inflację w 2009 na 3,2 proc., w 2010 na 1,9 proc. i 0,9 proc. w 2011 roku. Na początku lutego Skrzypek stwierdził, że inflacja może znaleźć się poniżej celu wynoszącego 2,5 proc. już w bieżącym roku.

OBNIŻKI STÓP NADAL NIEWYKLUCZONE

Rada Polityki Pieniężnej nadal może obniżać stopy procentowe, cykl łagodzenia polityki monetarnej wciąż trwa, uważa Skrzypek. Nadal znajdujemy się w cyklu łagodzenia polityki pieniężnej - podkreślił.

W naszym systemie komunikacyjnym nie zapowiadamy przyszłych działań, jeśli chodzi o politykę pieniężną. W przyszłości chcielibyśmy jednak zapowiadać przyszłą ścieżkę stóp procentowych, gdyż byłby to znacznie czytelniejszy sposób komunikowania się z rynkami finansowymi - dodał.

Część członków RPP w ostatnich medialnych wypowiedziach sugerowało, że Rada w kwietniu oraz maju może wstrzymać się z cięciem stóp procentowych.

DYNAMIKA PKB W '09 POWINNA BYĆ DODATNIA

W ocenie prezesa NBP bilans ryzyk wskazuje, że dynamika PKB w 2009 roku może być niższa niż 1,1 proc., jednak powinna pozostać dodatnia. W ostatnie projekcji założyliśmy wzrost PKB na poziomie 1,1 proc., jednak mamy do czynienia z ryzykiem w dół. Może się okazać, że wzrost gospodarczy będzie nieco poniżej 1,1 proc. Duża jest tutaj rola polityki fiskalnej, ale także bardzo istotny jest wpływ sytuacji zewnętrznej, która niestety się pogarsza - powiedział Skrzypek.

Cały czas liczę na wzrost gospodarczy w tym roku, są na to ogromne szanse, ale wymaga to zintensyfikowanej pracy po stronie monetarnej, fiskalnej oraz regulacyjnej. Również istotne będą odpowiednie zachowania podmiotów rynkowych - dodał.

Ścieżka centralna projekcji inflacji NBP zakłada wzrost PKB w 2009 r. na 1,1 proc, w 2010 na 2,2 proc. i 3,7 proc. w 2011 roku. Rząd przygotowując harmonogram tegorocznego budżetu oparł go na prognozie dynamiki wzrostu PKB wynoszącej 1,7 proc.

RAPORT BISE NADAL AKTUALNY W KWESTII ERM2

Zawarte w raporcie BISE rekomendacje związane z procesem przyjmowania euro są nadal aktualne. W kwestii ERM2 nie ma żadnych nowych danych, które zmieniałoby stanowisko NBP zawarte m.in. w raporcie BISE - powiedział Skrzypek.

Prezes NBP Sławomir Skrzypek i minister finansów Jacek Rostowski są zgodni, że aby wejść do mechanizmu ERM2 należy osiągnąć porozumienie polityczne, co jest także podkreślane w komunikatach po posiedzeniach RPP, oraz ustabilizować sytuację na rynku walutowym.

Jednocześnie NBP deklaruje gotowość rozpoczęcia razem z resortem finansów rozmów z EBC w sprawie wejścia do mechanizmu ERM2. Wśród najistotniejszych konkluzji raportu NBP o euro dotyczących ERM2 jest ocena, że rok 2009 nie sprzyja wejściu do mechanizmu ERM2 gdyż istnieje duże ryzyko niewypełnienia kryterium kursowego.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Deweloper upadł? Ty nie musisz

Spadek sprzedaży, brak płynności finansowej, wstrzymywane inwestycje - w kryzysie deweloperzy borykają się z ogromnymi problemami. Specjaliści zapowiadają upadek wielu z nich. Warto wiedzieć, co zrobić, gdy zbankrutuje i nasz inwestor
Deweloper, u którego kupiliśmy mieszkanie, ogłasza upadłość. Co robić? - Sytuacja nie jest wesoła, ale na pewno nie można się od razu poddać. Zawsze warto walczyć o swoje pieniądze - podkreśla Aleksandra Szarek, specjalistka rynku nieruchomości Home Broker SA. Jak tłumaczy, wszystko zależy od tego, w jakiej formie została podpisana umowa przedwstępna - jeśli w formie aktu notarialnego, nie trzeba się jeszcze załamywać. Gorzej, jeśli zawarliśmy ją w zwykłej, cywilno-prawnej formie.
- Umowa przedwstępna w formie aktu notarialnego jest najlepszym sposobem na uchronienie się przed upadłością dewelopera - podkreśla Karolina Gruszczyńska, prawnik Home Broker SA. W takim wypadku sprawa wygląda następująco: w momencie, kiedy deweloper ogłasza upadłość, jego istniejący majątek staje się częścią masy upadłościowej, którą zarządza syndyk masy upadłościowej. Klienci stają się wierzycielami dewelopera, ale ich roszczenia rozpatrywane będą na samym końcu. W pierwszej kolejności z majątku upadłego dewelopera zaspokajane są m.in. wszystkie koszty postępowania upadłościowego oraz należności z tytułu składek na ubezpieczenia pracowników. Pozostała część majątku przekazywana jest na pokrycie wszystkich zobowiązań podatkowych dłużnika i dopiero po ich uregulowaniu mogą dochodzić swoich praw klienci - tłumaczy Karolina Gruszczyńska. Jeśli chcemy odzyskać zainwestowane środki, musimy zgłosić wierzytelność do sądu upadłościowego. - Jest to dla nas jedna z ważniejszych czynności, ponieważ brak zgłoszenia pozbawia wierzyciela możliwości zaspokojenia swych roszczeń z majątku w ramach postępowania upadłościowego - przypomina Karolina Gruszczyńska.

Sytuacja wygląda gorzej, jeśli ufaliśmy deweloperowi na tyle, żeby zawierać z nim umowę w zwykłej, cywilno-prawnej formie. - W tym wypadku niestety niewiele, a w zasadzie nic nie można zrobić - tłumaczy prawniczka. - Na podstawie umowy w zwykłej formie pisemnej możemy jedynie dochodzić odszkodowania za niedotrzymanie warunków umowy przez dewelopera. Nie możemy natomiast skutecznie domagać się wykonania umowy, czyli przeniesienia własności, nawet jeżeli zapłaciliśmy całą cenę sprzedaży - dodaje.

Ty też możesz upaść

A jak w sytuacji bankructwa dewelopera wygląda kwestia naszego kredytu hipotecznego? - Mimo że widmo posiadania własnego mieszkania oddala się wówczas w bliżej nieokreśloną przyszłość, to zaniechanie spłaty kredytu byłoby krokiem ryzykownym - podkreśla Emil Szweda, analityk Open Finance. - Taki kredyt trzeba nadal spłacać, bo alternatywą są znacznie wyższe koszty (np. egzekucji komorniczej) i wpis do ewidencji Biura Informacji Kredytowej, co odcina możliwość zaciągania innych kredytów bankowych. Wyjściem z opresji może być ogłoszenie upadłości konsumenckiej (ustawa wchodzi w życie od dzisiaj), ale i tutaj konsekwencją jest m.in. utrata majątku osobistego i brak możliwości zaciągania kredytów przez kilka lat - dodaje.
Źródło: Dziennik Metro
Ewelina Zając
2009-03-31, ostatnia aktualizacja 2009-03-30 17:54

Deweloper upadł? Ty nie musisz

Spadek sprzedaży, brak płynności finansowej, wstrzymywane inwestycje - w kryzysie deweloperzy borykają się z ogromnymi problemami. Specjaliści zapowiadają upadek wielu z nich. Warto wiedzieć, co zrobić, gdy zbankrutuje i nasz inwestor
Deweloper, u którego kupiliśmy mieszkanie, ogłasza upadłość. Co robić? - Sytuacja nie jest wesoła, ale na pewno nie można się od razu poddać. Zawsze warto walczyć o swoje pieniądze - podkreśla Aleksandra Szarek, specjalistka rynku nieruchomości Home Broker SA. Jak tłumaczy, wszystko zależy od tego, w jakiej formie została podpisana umowa przedwstępna - jeśli w formie aktu notarialnego, nie trzeba się jeszcze załamywać. Gorzej, jeśli zawarliśmy ją w zwykłej, cywilno-prawnej formie.
- Umowa przedwstępna w formie aktu notarialnego jest najlepszym sposobem na uchronienie się przed upadłością dewelopera - podkreśla Karolina Gruszczyńska, prawnik Home Broker SA. W takim wypadku sprawa wygląda następująco: w momencie, kiedy deweloper ogłasza upadłość, jego istniejący majątek staje się częścią masy upadłościowej, którą zarządza syndyk masy upadłościowej. Klienci stają się wierzycielami dewelopera, ale ich roszczenia rozpatrywane będą na samym końcu. W pierwszej kolejności z majątku upadłego dewelopera zaspokajane są m.in. wszystkie koszty postępowania upadłościowego oraz należności z tytułu składek na ubezpieczenia pracowników. Pozostała część majątku przekazywana jest na pokrycie wszystkich zobowiązań podatkowych dłużnika i dopiero po ich uregulowaniu mogą dochodzić swoich praw klienci - tłumaczy Karolina Gruszczyńska. Jeśli chcemy odzyskać zainwestowane środki, musimy zgłosić wierzytelność do sądu upadłościowego. - Jest to dla nas jedna z ważniejszych czynności, ponieważ brak zgłoszenia pozbawia wierzyciela możliwości zaspokojenia swych roszczeń z majątku w ramach postępowania upadłościowego - przypomina Karolina Gruszczyńska.

Sytuacja wygląda gorzej, jeśli ufaliśmy deweloperowi na tyle, żeby zawierać z nim umowę w zwykłej, cywilno-prawnej formie. - W tym wypadku niestety niewiele, a w zasadzie nic nie można zrobić - tłumaczy prawniczka. - Na podstawie umowy w zwykłej formie pisemnej możemy jedynie dochodzić odszkodowania za niedotrzymanie warunków umowy przez dewelopera. Nie możemy natomiast skutecznie domagać się wykonania umowy, czyli przeniesienia własności, nawet jeżeli zapłaciliśmy całą cenę sprzedaży - dodaje.

Ty też możesz upaść

A jak w sytuacji bankructwa dewelopera wygląda kwestia naszego kredytu hipotecznego? - Mimo że widmo posiadania własnego mieszkania oddala się wówczas w bliżej nieokreśloną przyszłość, to zaniechanie spłaty kredytu byłoby krokiem ryzykownym - podkreśla Emil Szweda, analityk Open Finance. - Taki kredyt trzeba nadal spłacać, bo alternatywą są znacznie wyższe koszty (np. egzekucji komorniczej) i wpis do ewidencji Biura Informacji Kredytowej, co odcina możliwość zaciągania innych kredytów bankowych. Wyjściem z opresji może być ogłoszenie upadłości konsumenckiej (ustawa wchodzi w życie od dzisiaj), ale i tutaj konsekwencją jest m.in. utrata majątku osobistego i brak możliwości zaciągania kredytów przez kilka lat - dodaje.
Źródło: Dziennik Metro
Ewelina Zając
2009-03-31, ostatnia aktualizacja 2009-03-30 17:54

Płać niższe rachunki

Niskirachunek.pl to nowoczesny portal dla wszystkich ludzi, którzy chcą płacić mniejsze rachunki. Serwis oferuje opcję porównania usług oraz ofert, pomaga przy wyborze odpowiednich taryf i załatwia za internautów papierkową robotę
Kontrolowanie swoich finansów to dosyć trudna i często skomplikowana czynność. Mnogość rachunków i różnych wydatków wprowadza uczucie nieuporządkowania i wiecznego bałaganu w wysokości stanu swojego konta bankowego. Sprawy nie ułatwia fakt, że wszelkie media bombardują swoich odbiorców masą reklam i ofert, które łączy jedno: wszystkie chcą pretendować do miana najlepszych, najkorzystniejszych i jedynych w swoim rodzaju. Taki informacyjny misz-masz wprowadza tylko zamęt i nie pozwala na racjonalne podjęcie decyzji o wyborze konkretnego usługodawcy. Czy można uniknąć takich sytuacji? Można, i to w bardzo prosty sposób. Z pomocą przychodzi witryna Niskirachunek.pl, która świadczy usługi kompleksowych porównań ofert z różnych dziedzin.

Każda usługa jest świadczona przez co najmniej kilka mniejszych bądź większych jednostek wykonawczych, dzięki czemu panuje między nimi korzystna dla klienta konkurencja. Ta z kolei zmusza przedsiębiorstwa do stworzenia swojej oferty, której celem jest walka o klienta. Jak nie zagubić się w zalewie takich propozycji? Witryna Niskirachunek.pl oferuje swoim użytkownikom możliwość oszczędzania na prawie każdym froncie domowych finansów, zaczynając od telefonu, internetu, energii elektrycznej, kredytów, rachunków bankowych, przez wszelakie ubezpieczenia (domów, pojazdów, na życie) itp. Do grupy współpracowników witryny strony należą tylko i wyłącznie doświadczeni zawodowcy, którzy służą bezinteresowną pomocą przez internet, telefon, a także osobiście.
Niskirachunek.pl to pierwszy w Polsce serwis typu "search and save" ("znajdź i oszczędź"), które to cieszą się ogromną popularnością chociażby w Wielkiej Brytanii. Wprawdzie w naszym kraju syndrom oszczędzania jest włączony u większości społeczeństwa, jednak Polacy nie do końca jeszcze potrafią wykorzystać możliwości internetu w celu lepszego gospodarowania swoimi finansami. Świadomość ta na szczęście bardzo szybko się zmienia, czego dowodem może być powstawanie i popularność takich serwisów jak właśnie Niskirachunek.pl.

Witryna ta pomaga oszczędzić nie tylko pieniądze, ale także czas, gdyż samo wyszukiwanie odpowiednich ofert zostało maksymalnie uproszczone. Niskirachunek.pl uporządkował dla swoich użytkowników wszystkie propozycje tak, aby znalezienie pasującej taryfy zajęło nie więcej niż kilka minut. Koniec z przeglądaniem kilkunastu stron jednocześnie. Wystarczy, że internauta poda kilka informacji na temat swojego obecnego operatora, a specjalny kalkulator po chwili zaprezentuje propozycje innych dostawców. Dane dla kalkulatora można, a czasem nawet trzeba zczytać ze swoich rachunków. Odnośnie rachunków telefonicznych jest to bardzo dobrze wyjaśnione na podstronie Jak czytać fakturę Twojego operatora?.

Na stronie Niskirachunek.pl wszystkie oferty podzielono na sześć głównych kategorii tj.: Telefon, Internet, Energia, Usługi Bankowe, Telewizja Cyfrowa i Ubezpieczenia. Wkrótce pojawi się także możliwość porównywania taryf GSM. Jak widać, są to takie usługi, z którymi ludzie wiążą się na wiele lat, dlatego warto zwrócić uwagę na to komu przekazujemy swoje pieniądze na tak długi okres. Po kliknięciu na daną kategorię ukazuje się szczegółowa lista różnych pozycji związanych z danym działem oraz ciekawe porady. Np. po kliknięciu na hasło Internet, internauta może kliknąć w jedną z podkategorii np.: Dostawcy Internetu, Kalkulator Internet, Sprawdź prędkość swojego łącza, Słownik pojęć internetowych czy Internet dla początkujących.

Porównanie usług od teraz jest wyjątkowe proste i w efekcie czynność ta zajmuje tylko chwil. Warto poświęcić te parę minut na skorzystanie z takich porównywarek ofert, gdyż zabiera to małą ilość czasu, a pomoże wybrać najkorzystniejszą ofertę.

Źródło: eMetro.pl
JoSz
2009-04-03, ostatnia aktualizacja 2009-04-03 11:48

Płać niższe rachunki

Niskirachunek.pl to nowoczesny portal dla wszystkich ludzi, którzy chcą płacić mniejsze rachunki. Serwis oferuje opcję porównania usług oraz ofert, pomaga przy wyborze odpowiednich taryf i załatwia za internautów papierkową robotę
Kontrolowanie swoich finansów to dosyć trudna i często skomplikowana czynność. Mnogość rachunków i różnych wydatków wprowadza uczucie nieuporządkowania i wiecznego bałaganu w wysokości stanu swojego konta bankowego. Sprawy nie ułatwia fakt, że wszelkie media bombardują swoich odbiorców masą reklam i ofert, które łączy jedno: wszystkie chcą pretendować do miana najlepszych, najkorzystniejszych i jedynych w swoim rodzaju. Taki informacyjny misz-masz wprowadza tylko zamęt i nie pozwala na racjonalne podjęcie decyzji o wyborze konkretnego usługodawcy. Czy można uniknąć takich sytuacji? Można, i to w bardzo prosty sposób. Z pomocą przychodzi witryna Niskirachunek.pl, która świadczy usługi kompleksowych porównań ofert z różnych dziedzin.

Każda usługa jest świadczona przez co najmniej kilka mniejszych bądź większych jednostek wykonawczych, dzięki czemu panuje między nimi korzystna dla klienta konkurencja. Ta z kolei zmusza przedsiębiorstwa do stworzenia swojej oferty, której celem jest walka o klienta. Jak nie zagubić się w zalewie takich propozycji? Witryna Niskirachunek.pl oferuje swoim użytkownikom możliwość oszczędzania na prawie każdym froncie domowych finansów, zaczynając od telefonu, internetu, energii elektrycznej, kredytów, rachunków bankowych, przez wszelakie ubezpieczenia (domów, pojazdów, na życie) itp. Do grupy współpracowników witryny strony należą tylko i wyłącznie doświadczeni zawodowcy, którzy służą bezinteresowną pomocą przez internet, telefon, a także osobiście.
Niskirachunek.pl to pierwszy w Polsce serwis typu "search and save" ("znajdź i oszczędź"), które to cieszą się ogromną popularnością chociażby w Wielkiej Brytanii. Wprawdzie w naszym kraju syndrom oszczędzania jest włączony u większości społeczeństwa, jednak Polacy nie do końca jeszcze potrafią wykorzystać możliwości internetu w celu lepszego gospodarowania swoimi finansami. Świadomość ta na szczęście bardzo szybko się zmienia, czego dowodem może być powstawanie i popularność takich serwisów jak właśnie Niskirachunek.pl.

Witryna ta pomaga oszczędzić nie tylko pieniądze, ale także czas, gdyż samo wyszukiwanie odpowiednich ofert zostało maksymalnie uproszczone. Niskirachunek.pl uporządkował dla swoich użytkowników wszystkie propozycje tak, aby znalezienie pasującej taryfy zajęło nie więcej niż kilka minut. Koniec z przeglądaniem kilkunastu stron jednocześnie. Wystarczy, że internauta poda kilka informacji na temat swojego obecnego operatora, a specjalny kalkulator po chwili zaprezentuje propozycje innych dostawców. Dane dla kalkulatora można, a czasem nawet trzeba zczytać ze swoich rachunków. Odnośnie rachunków telefonicznych jest to bardzo dobrze wyjaśnione na podstronie Jak czytać fakturę Twojego operatora?.

Na stronie Niskirachunek.pl wszystkie oferty podzielono na sześć głównych kategorii tj.: Telefon, Internet, Energia, Usługi Bankowe, Telewizja Cyfrowa i Ubezpieczenia. Wkrótce pojawi się także możliwość porównywania taryf GSM. Jak widać, są to takie usługi, z którymi ludzie wiążą się na wiele lat, dlatego warto zwrócić uwagę na to komu przekazujemy swoje pieniądze na tak długi okres. Po kliknięciu na daną kategorię ukazuje się szczegółowa lista różnych pozycji związanych z danym działem oraz ciekawe porady. Np. po kliknięciu na hasło Internet, internauta może kliknąć w jedną z podkategorii np.: Dostawcy Internetu, Kalkulator Internet, Sprawdź prędkość swojego łącza, Słownik pojęć internetowych czy Internet dla początkujących.

Porównanie usług od teraz jest wyjątkowe proste i w efekcie czynność ta zajmuje tylko chwil. Warto poświęcić te parę minut na skorzystanie z takich porównywarek ofert, gdyż zabiera to małą ilość czasu, a pomoże wybrać najkorzystniejszą ofertę.

Źródło: eMetro.pl
JoSz
2009-04-03, ostatnia aktualizacja 2009-04-03 11:48

Gaz w Polsce mógłby być co najmniej dwa, trzy razy tańszy niż obecnie

Gdyby PGNiG zmniejszyło import, a zwiększyło eksploatację krajowych złóż, rachunki za gaz mogłyby spaść. Tymczasem spada wydobycie.
Gaz ze źródeł krajowych kosztuje o wiele mniej niż z importu. Cena 1000 m sześc. surowca z własnych złóż wynosi ok. 100 dol. Taka ilość gazu z importu kosztuje 200-500 dol. Zwiększenie wydobycia obniżyłoby cenę surowca co najmniej dwu-, trzykrotnie. Na razie jednak nie mamy co liczyć na niższe rachunki, bo wydobycie spada. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo szacuje, że w tempie 7 proc. rocznie. Eksperci jednak uważają, że można odwrócić tę tendencję.

- Nasze zasoby gazu są wystarczające, by zwiększyć wydobycie do poziomu znacznie wyższego niż obecnie. W Polsce zbadano złoża tylko do 3 tys. m pod ziemią. Tymczasem ocenia się, że poniżej może się kryć nawet 700 mld m sześc. gazu - mówi Grzegorz Pytel z Instytutu Sobieskiego.

W strukturze zaopatrzenia Polski w gaz ziemny dominuje import. To sytuacja niekorzystna nie tylko dla klientów Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, którzy muszą płacić wyższe rachunki za gaz, ale również dla samej spółki. Jak wyjaśnia Maciej Kaliski, dyrektor Departamentu Ropy i Gazu Ministerstwa Gospodarki, PGNiG musi bowiem dopłacać do taryfy, która obowiązuje.

- Wystarczy przeliczyć ile - jako konsumenci - płacimy za gaz, a ile kosztuje ten sam surowiec z importu - tłumaczy.

Według niego zwiększenie wydobycia krajowego jest więc żywotnym interesem państwa i konsumentów. Rządowa strategia zakłada nawet docelowe zwiększenie wydobycia z 4,3 mld m sześc. do poziomu 6,2 mld m sześc. rocznie. Według wiceminister gospodarki Joanny Strzelec-Łobodzińskiej, jeśli nie będzie nowych, udokumentowanych złóż, zwiększenie wydobycia o blisko 2 mld m sześc. będzie jednak niemożliwe. Dla utrzymania aktualnego poziomu konieczne jest odkrywanie nowych złóż o objętości ok. 300 mln m. sześć. rocznie.

Szersza perspektywa

30 proc. gazu, który zużywamy, pochodzi z polskich złóż, ale grozi nam spadek do 25 proc. Na powstrzymanie tej tendencji potrzebujemy około 600 mln zł rocznie. PGNiG przygotowało wstępny plan prac poszukiwawczych do 2017 roku, który zakłada wydatkowanie na ten cel 5,4 mld zł (w 2008 roku ponad 590 mln zł).


Michał Duszczyk
onet.pl/
(Gazeta Prawna/06.04.2009, godz. 06:00)

Gaz w Polsce mógłby być co najmniej dwa, trzy razy tańszy niż obecnie

Gdyby PGNiG zmniejszyło import, a zwiększyło eksploatację krajowych złóż, rachunki za gaz mogłyby spaść. Tymczasem spada wydobycie.
Gaz ze źródeł krajowych kosztuje o wiele mniej niż z importu. Cena 1000 m sześc. surowca z własnych złóż wynosi ok. 100 dol. Taka ilość gazu z importu kosztuje 200-500 dol. Zwiększenie wydobycia obniżyłoby cenę surowca co najmniej dwu-, trzykrotnie. Na razie jednak nie mamy co liczyć na niższe rachunki, bo wydobycie spada. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo szacuje, że w tempie 7 proc. rocznie. Eksperci jednak uważają, że można odwrócić tę tendencję.

- Nasze zasoby gazu są wystarczające, by zwiększyć wydobycie do poziomu znacznie wyższego niż obecnie. W Polsce zbadano złoża tylko do 3 tys. m pod ziemią. Tymczasem ocenia się, że poniżej może się kryć nawet 700 mld m sześc. gazu - mówi Grzegorz Pytel z Instytutu Sobieskiego.

W strukturze zaopatrzenia Polski w gaz ziemny dominuje import. To sytuacja niekorzystna nie tylko dla klientów Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, którzy muszą płacić wyższe rachunki za gaz, ale również dla samej spółki. Jak wyjaśnia Maciej Kaliski, dyrektor Departamentu Ropy i Gazu Ministerstwa Gospodarki, PGNiG musi bowiem dopłacać do taryfy, która obowiązuje.

- Wystarczy przeliczyć ile - jako konsumenci - płacimy za gaz, a ile kosztuje ten sam surowiec z importu - tłumaczy.

Według niego zwiększenie wydobycia krajowego jest więc żywotnym interesem państwa i konsumentów. Rządowa strategia zakłada nawet docelowe zwiększenie wydobycia z 4,3 mld m sześc. do poziomu 6,2 mld m sześc. rocznie. Według wiceminister gospodarki Joanny Strzelec-Łobodzińskiej, jeśli nie będzie nowych, udokumentowanych złóż, zwiększenie wydobycia o blisko 2 mld m sześc. będzie jednak niemożliwe. Dla utrzymania aktualnego poziomu konieczne jest odkrywanie nowych złóż o objętości ok. 300 mln m. sześć. rocznie.

Szersza perspektywa

30 proc. gazu, który zużywamy, pochodzi z polskich złóż, ale grozi nam spadek do 25 proc. Na powstrzymanie tej tendencji potrzebujemy około 600 mln zł rocznie. PGNiG przygotowało wstępny plan prac poszukiwawczych do 2017 roku, który zakłada wydatkowanie na ten cel 5,4 mld zł (w 2008 roku ponad 590 mln zł).


Michał Duszczyk
onet.pl/
(Gazeta Prawna/06.04.2009, godz. 06:00)

Połowa miejsc w kurortach już zajęta

Za miesiąc ceny w nadmorskich kurortach mogą wzrosnąć o 10 proc. Obecnie ponad połowa miejsc noclegowych jest już zarezerwowana.
Aż 30 proc. Polaków, którzy w roku ubiegłym spędzili urlop za granicą, w tym roku skoncentruje się na turystyce krajowej - wynika z badania przeprowadzonego na zlecenie Mondial Assistance. A to oznacza, że latem w największych polskich kurortach może być tłoczno. W niektórych obiektach już nie ma wolnych miejsc. Ośrodek wypoczynkowy Amadeo w Międzyzdrojach wolne pokoje ma już tylko w drugiej połowie sierpnia.

Podobnie sytuacja wygląda także w hotelach.

Mało wolnych miejsc

- Od połowy czerwca do końca lipca pozostało nam już naprawdę niewiele miejsc. Notujemy 20-proc. wzrosty liczby klientów w hotelu Mazuria i Łeba w porównaniu z rokiem ubiegłym - mówi Marcin Podobas, prezes zarządu Europejskiego Funduszu Hipotecznego.

Na brak chętnych nie narzekają także hotele i pensjonaty na Mazurach.

- Mamy o 15 proc. więcej klientów niż przed rokiem. Są wśród nich nie tylko turyści z Polski, ale i Niemiec oraz Francji, dla których z powodu osłabienia się złotego wakacje w naszym kraju stały się atrakcyjne cenowo - mówi Aneta Zęgota z działu marketingu w Hotelu Manor w Olsztynie.

Po Wielkanocy spodziewana jest nowa fala rezerwacji. Wiele osób wstrzymuje się w tym roku do ostatniej chwili z wykupem wczasów.

- Jeśli obłożenie w hotelach przekroczy 70-75 proc., niewykluczone są podwyżki - zauważa Marcin Podobas.

Zapowiadają je właściciele cztero- i pięciogwiazdkowych obiektów nad morzem, na Mazurach i w górach. Jak szacują, podwyżki, które mogą sięgnąć 10 proc., mogą mieć miejsce już za miesiąc.

- Z miejscami w hotelach jest jak z biletami lotniczymi. Im bliżej daty wyjazdu, tym drożej - zauważa jeden z właścicieli nadmorskiego kurortu.

Na razie w przeciwieństwie do zagranicznych wyjazdów polskie kurorty kuszą atrakcyjnymi cenami. W wielu przypadkach są one nawet niższe od ubiegłorocznych o 10-20 proc.

- Przygotowaliśmy dla naszych klientów pakiety promocyjne. Tygodniowy pobyt z dwoma posiłkami to koszt 800 zł od osoby. Poza sezonem cena noclegu z wyżywieniem wynosi 89 zł - mówi przedstawiciel ośrodka wypoczynkowego Amadeo w Międzyzdrojach.
Pakietami kuszą też hotele na Mazurach i w górach, dzięki którym wakacje latem można spędzić nad polskimi jeziorami nawet o 20 proc. taniej niż w 2008 roku.

- Proponujemy tygodniowy pobyt w dwuosobowym pokoju z wyżywieniem od 693 zł od osoby. Do tego klienci mają możliwość skorzystania z wszystkich atrakcji hotelu, do których należą bilard, kręgle, tenis, solarium, sauna - wymienia Aneta Zęgota.

Jak dodaje, promocja działa, bo liczba pytających o możliwość rezerwacji rośnie.

W górach cena dwuosobowego apartamentu, położonego w centrum miasta, wynosi około 100-160 zł.

- Obecnie utrzymujemy ceny z roku ubiegłego, które na zbliżający się sezon letni zdecydowaliśmy się w ramach dodatkowej promocji obniżyć o 10 proc. - podkreśla pracownik Apartamentów Jan w Zakopanem.

- Mimo że stali klienci dokonali już rezerwacji, mamy jeszcze wolne pokoje na okres wakacji - uzupełnia.

Dodatkowe atrakcje

A wakacje w Polsce to już nie tylko nocleg i plaża. Na Mazurach w pierwszych dniach sierpnia odbędzie się Festyn Lotniczy. Pokazy będzie można oglądać zarówno na podkętrzyńskim lotnisku, jak i nad jeziorem Niegocin koło Giżycka. Z kolei w Zakopanem, pod koniec sierpnia, odbędzie się letnie Grand Prix w skokach narciarskich na Wielkiej Krokwi. Oprócz tego w kraju zwiedzać można niezliczone zamki, pałace, parki narodowe czy unikatowe latarnie morskie.

Polscy hotelarze i właściciele pensjonatów oczekują więc, że ten rok, mimo obserwowanego spowolnienia gospodarczego, będzie dla nich dobry.

- W hotelu Mazuria spodziewamy się wzrostu obrotów o 20 proc., a w Łebie przynajmniej o kilka procent - mówi Marcin Podobas.

Na podobne wzrosty liczy także hotel Manor na Mazurach.

Preferencje urlopowe Polaków

Z badania przeprowadzonego na zlecenie Mondial Assistance przez IQS and QUANT Group wynika, że deklaracje urlopowe Polaków można podzielić na trzy grupy. Największy odsetek stanowią osoby, które niczego nie zmienią w swoich planach (37 proc.). Na drugim miejscu są ci, którzy spędzą wakacje za granicą, ale zamierzają wyjechać na krócej albo mniej razy niż w ubiegłym roku (33 proc.). Najmniejszy odsetek stanowią osoby, które skoncentrują się głównie na turystyce krajowej (30 proc.).

W porównaniu z 2008 rokiem liczba osób planujących urlop za granicą zmalała o 38 proc. Z zagranicznych urlopów rezygnują przede wszystkim osoby, które deklarują, że na co dzień wystarcza im pieniędzy, ale nie stać ich na większe wydatki (50 proc.). 39 proc. rezygnujących deklaruje, że wystarcza im pieniędzy, a część są w stanie nawet odłożyć; tylko 7 proc. spośród tych, którzy w tym roku nie zdecydują się na zagraniczne wyjazdy, deklaruje, że musi odmówić sobie wielu rzeczy, aby wystarczyło im pieniędzy na życie.


Patrycja Otto
onet.pl/
(Gazeta Prawna/06.04.2009, godz. 06:00)

Połowa miejsc w kurortach już zajęta

Za miesiąc ceny w nadmorskich kurortach mogą wzrosnąć o 10 proc. Obecnie ponad połowa miejsc noclegowych jest już zarezerwowana.
Aż 30 proc. Polaków, którzy w roku ubiegłym spędzili urlop za granicą, w tym roku skoncentruje się na turystyce krajowej - wynika z badania przeprowadzonego na zlecenie Mondial Assistance. A to oznacza, że latem w największych polskich kurortach może być tłoczno. W niektórych obiektach już nie ma wolnych miejsc. Ośrodek wypoczynkowy Amadeo w Międzyzdrojach wolne pokoje ma już tylko w drugiej połowie sierpnia.

Podobnie sytuacja wygląda także w hotelach.

Mało wolnych miejsc

- Od połowy czerwca do końca lipca pozostało nam już naprawdę niewiele miejsc. Notujemy 20-proc. wzrosty liczby klientów w hotelu Mazuria i Łeba w porównaniu z rokiem ubiegłym - mówi Marcin Podobas, prezes zarządu Europejskiego Funduszu Hipotecznego.

Na brak chętnych nie narzekają także hotele i pensjonaty na Mazurach.

- Mamy o 15 proc. więcej klientów niż przed rokiem. Są wśród nich nie tylko turyści z Polski, ale i Niemiec oraz Francji, dla których z powodu osłabienia się złotego wakacje w naszym kraju stały się atrakcyjne cenowo - mówi Aneta Zęgota z działu marketingu w Hotelu Manor w Olsztynie.

Po Wielkanocy spodziewana jest nowa fala rezerwacji. Wiele osób wstrzymuje się w tym roku do ostatniej chwili z wykupem wczasów.

- Jeśli obłożenie w hotelach przekroczy 70-75 proc., niewykluczone są podwyżki - zauważa Marcin Podobas.

Zapowiadają je właściciele cztero- i pięciogwiazdkowych obiektów nad morzem, na Mazurach i w górach. Jak szacują, podwyżki, które mogą sięgnąć 10 proc., mogą mieć miejsce już za miesiąc.

- Z miejscami w hotelach jest jak z biletami lotniczymi. Im bliżej daty wyjazdu, tym drożej - zauważa jeden z właścicieli nadmorskiego kurortu.

Na razie w przeciwieństwie do zagranicznych wyjazdów polskie kurorty kuszą atrakcyjnymi cenami. W wielu przypadkach są one nawet niższe od ubiegłorocznych o 10-20 proc.

- Przygotowaliśmy dla naszych klientów pakiety promocyjne. Tygodniowy pobyt z dwoma posiłkami to koszt 800 zł od osoby. Poza sezonem cena noclegu z wyżywieniem wynosi 89 zł - mówi przedstawiciel ośrodka wypoczynkowego Amadeo w Międzyzdrojach.
Pakietami kuszą też hotele na Mazurach i w górach, dzięki którym wakacje latem można spędzić nad polskimi jeziorami nawet o 20 proc. taniej niż w 2008 roku.

- Proponujemy tygodniowy pobyt w dwuosobowym pokoju z wyżywieniem od 693 zł od osoby. Do tego klienci mają możliwość skorzystania z wszystkich atrakcji hotelu, do których należą bilard, kręgle, tenis, solarium, sauna - wymienia Aneta Zęgota.

Jak dodaje, promocja działa, bo liczba pytających o możliwość rezerwacji rośnie.

W górach cena dwuosobowego apartamentu, położonego w centrum miasta, wynosi około 100-160 zł.

- Obecnie utrzymujemy ceny z roku ubiegłego, które na zbliżający się sezon letni zdecydowaliśmy się w ramach dodatkowej promocji obniżyć o 10 proc. - podkreśla pracownik Apartamentów Jan w Zakopanem.

- Mimo że stali klienci dokonali już rezerwacji, mamy jeszcze wolne pokoje na okres wakacji - uzupełnia.

Dodatkowe atrakcje

A wakacje w Polsce to już nie tylko nocleg i plaża. Na Mazurach w pierwszych dniach sierpnia odbędzie się Festyn Lotniczy. Pokazy będzie można oglądać zarówno na podkętrzyńskim lotnisku, jak i nad jeziorem Niegocin koło Giżycka. Z kolei w Zakopanem, pod koniec sierpnia, odbędzie się letnie Grand Prix w skokach narciarskich na Wielkiej Krokwi. Oprócz tego w kraju zwiedzać można niezliczone zamki, pałace, parki narodowe czy unikatowe latarnie morskie.

Polscy hotelarze i właściciele pensjonatów oczekują więc, że ten rok, mimo obserwowanego spowolnienia gospodarczego, będzie dla nich dobry.

- W hotelu Mazuria spodziewamy się wzrostu obrotów o 20 proc., a w Łebie przynajmniej o kilka procent - mówi Marcin Podobas.

Na podobne wzrosty liczy także hotel Manor na Mazurach.

Preferencje urlopowe Polaków

Z badania przeprowadzonego na zlecenie Mondial Assistance przez IQS and QUANT Group wynika, że deklaracje urlopowe Polaków można podzielić na trzy grupy. Największy odsetek stanowią osoby, które niczego nie zmienią w swoich planach (37 proc.). Na drugim miejscu są ci, którzy spędzą wakacje za granicą, ale zamierzają wyjechać na krócej albo mniej razy niż w ubiegłym roku (33 proc.). Najmniejszy odsetek stanowią osoby, które skoncentrują się głównie na turystyce krajowej (30 proc.).

W porównaniu z 2008 rokiem liczba osób planujących urlop za granicą zmalała o 38 proc. Z zagranicznych urlopów rezygnują przede wszystkim osoby, które deklarują, że na co dzień wystarcza im pieniędzy, ale nie stać ich na większe wydatki (50 proc.). 39 proc. rezygnujących deklaruje, że wystarcza im pieniędzy, a część są w stanie nawet odłożyć; tylko 7 proc. spośród tych, którzy w tym roku nie zdecydują się na zagraniczne wyjazdy, deklaruje, że musi odmówić sobie wielu rzeczy, aby wystarczyło im pieniędzy na życie.


Patrycja Otto
onet.pl/
(Gazeta Prawna/06.04.2009, godz. 06:00)

Cegły staniały o połowę

Masz pieniądze? To buduj dom. Teraz. Tegoroczna wiosna jest idealnym momentem. Ceny cegieł spadły do najniższego pułapu od 2006 r.
W porównaniu z "górką" z 2007 roku, za niektóre produkty płacimy dziś o połowę mniej.

Półtora roku temu sprawdziliśmy, ile kosztuje wymurowanie parterowego domu z poddaszem, o powierzchni 150 metrów kwadratowych (stan surowy, otwarty, czyli bez okien, instalacji, posadzek, izolacji cieplnej). Teraz postanowiliśmy powtórzyć wyliczenie.

Ponownie przyjęliśmy, że do zbudowania naszego domu potrzebujemy 2300 sztuk cegieł typu porotherm o grubości 38 cm (do wymurowania ścian zewnętrznych), 1100 sztuk porotherma 25 cm (ściany wewnętrzne nośne) i 600 sztuk porotherma 11,5 cm (ściany działowe), a także 4.5 tysiąca cegieł pełnych (komin, podmurówka).

W maju 2007 roku na szczycie cenowej "górki" za te materiały trzeba było zapłacić 50 tysięcy złotych. Pod koniec sierpnia 2007 r. koszty te spadły do 39 tysięcy. A jak sytuacja wygląda na początku kwietnia 2009 roku? Rewelacyjnie. Za ten sam zestaw cegieł "zapłaciliśmy" w łódzkich składach budowlanych zaledwie 28 tysięcy złotych.

I w dodatku na nic nie musimy czekać. W łódzkim składzie budowlanym Budo-gips od ręki dostaniemy cegły pełne po zaledwie 98 groszy za sztukę. Ostatni raz tak tanio było na przełomie 2006 i 2007 roku. Później za ten najprostszy budulec trzeba było płacić nawet 2 złote za sztukę, a kolejki sięgały kilku tygodni.
Z kolei hurtownia Bud Mag w Łodzi bez problemu sprzeda nam ceglane bloczki porotherm 38 za jedyne 6,65 zł. Gdy sprawdzaliśmy ceny poprzednim razem, cegła ta kosztowała ponad 10 zł.

Tanieje też robocizna. W maju 2007 roku ekipy budowlane z Łodzi podejmowały się wymurować nasz dom za 30 tys. zł (stan surowy). Dziś znów można rozmawiać o kwocie 20 tysięcy złotych, tak jak było to w 2006 r.

Spadek cen to pochodna kryzysu i zaostrzenia polityki kredytowej przez banki. Brak finansowania sprawił, że zawieszono 85 procent inwestycji deweloperskich, przerwana została też budowa wielu domów prywatnych. Na rynku mamy więc niewielki popyt i dużą podaż materiałów, zwłaszcza gdy teraz, wiosną wznowiły pracę niewielkie, lokalne cegielnie.

Dodatkowo trzeba pamiętać, że w 2007 roku ceny zostały sztucznie wywindowane przez producentów. Część zakładów wręcz wstrzymywało produkcję, żeby jeszcze bardziej nakręcić sobie koniunkturę.

Jeśli tylko ktoś ma pieniądze lub szansę na kredyt, to bardzo dobry moment na budowę domu. Ceny materiałów są niskie, ich dostępność wysoka, podobnie jak ekip budowlanych - komentuje Henryk Benkowski, szef portalu kurierbudowlany.pl.
W najbliższych miesiącach nie ma jednak większych szans na istotne przeceny. Wprawdzie mamy wyraźny spadek koniunktury, jednak producenci materiałów budowlanych są bardziej odporni niż zwykli konsumenci i nie będą szaleć. No, chyba że kryzys w branży przedłuży się do przyszłej wiosny. Dopiero wtedy można się spodziewać gwałtowniejszych ruchów w dół - uważa Henryk Benkowski.

Piotr Brzózka

POLSKA Dziennik Łódzki
wp.pl/Polska Dziennik Łódzki | 06.04.2009 | 07:51

Cegły staniały o połowę

Masz pieniądze? To buduj dom. Teraz. Tegoroczna wiosna jest idealnym momentem. Ceny cegieł spadły do najniższego pułapu od 2006 r.
W porównaniu z "górką" z 2007 roku, za niektóre produkty płacimy dziś o połowę mniej.

Półtora roku temu sprawdziliśmy, ile kosztuje wymurowanie parterowego domu z poddaszem, o powierzchni 150 metrów kwadratowych (stan surowy, otwarty, czyli bez okien, instalacji, posadzek, izolacji cieplnej). Teraz postanowiliśmy powtórzyć wyliczenie.

Ponownie przyjęliśmy, że do zbudowania naszego domu potrzebujemy 2300 sztuk cegieł typu porotherm o grubości 38 cm (do wymurowania ścian zewnętrznych), 1100 sztuk porotherma 25 cm (ściany wewnętrzne nośne) i 600 sztuk porotherma 11,5 cm (ściany działowe), a także 4.5 tysiąca cegieł pełnych (komin, podmurówka).

W maju 2007 roku na szczycie cenowej "górki" za te materiały trzeba było zapłacić 50 tysięcy złotych. Pod koniec sierpnia 2007 r. koszty te spadły do 39 tysięcy. A jak sytuacja wygląda na początku kwietnia 2009 roku? Rewelacyjnie. Za ten sam zestaw cegieł "zapłaciliśmy" w łódzkich składach budowlanych zaledwie 28 tysięcy złotych.

I w dodatku na nic nie musimy czekać. W łódzkim składzie budowlanym Budo-gips od ręki dostaniemy cegły pełne po zaledwie 98 groszy za sztukę. Ostatni raz tak tanio było na przełomie 2006 i 2007 roku. Później za ten najprostszy budulec trzeba było płacić nawet 2 złote za sztukę, a kolejki sięgały kilku tygodni.
Z kolei hurtownia Bud Mag w Łodzi bez problemu sprzeda nam ceglane bloczki porotherm 38 za jedyne 6,65 zł. Gdy sprawdzaliśmy ceny poprzednim razem, cegła ta kosztowała ponad 10 zł.

Tanieje też robocizna. W maju 2007 roku ekipy budowlane z Łodzi podejmowały się wymurować nasz dom za 30 tys. zł (stan surowy). Dziś znów można rozmawiać o kwocie 20 tysięcy złotych, tak jak było to w 2006 r.

Spadek cen to pochodna kryzysu i zaostrzenia polityki kredytowej przez banki. Brak finansowania sprawił, że zawieszono 85 procent inwestycji deweloperskich, przerwana została też budowa wielu domów prywatnych. Na rynku mamy więc niewielki popyt i dużą podaż materiałów, zwłaszcza gdy teraz, wiosną wznowiły pracę niewielkie, lokalne cegielnie.

Dodatkowo trzeba pamiętać, że w 2007 roku ceny zostały sztucznie wywindowane przez producentów. Część zakładów wręcz wstrzymywało produkcję, żeby jeszcze bardziej nakręcić sobie koniunkturę.

Jeśli tylko ktoś ma pieniądze lub szansę na kredyt, to bardzo dobry moment na budowę domu. Ceny materiałów są niskie, ich dostępność wysoka, podobnie jak ekip budowlanych - komentuje Henryk Benkowski, szef portalu kurierbudowlany.pl.
W najbliższych miesiącach nie ma jednak większych szans na istotne przeceny. Wprawdzie mamy wyraźny spadek koniunktury, jednak producenci materiałów budowlanych są bardziej odporni niż zwykli konsumenci i nie będą szaleć. No, chyba że kryzys w branży przedłuży się do przyszłej wiosny. Dopiero wtedy można się spodziewać gwałtowniejszych ruchów w dół - uważa Henryk Benkowski.

Piotr Brzózka

POLSKA Dziennik Łódzki
wp.pl/Polska Dziennik Łódzki | 06.04.2009 | 07:51

Ekonomiści: euro w Polsce najwcześniej za pięć lat

Rządowi przestało zależeć na wprowadzeniu złotego do ERM2 w tym roku - oceniają ekonomiści. Musimy poczekać, aż uspokoi się rynek. To oznacza, że wspólna waluta zastąpi naszą nie wcześniej niż w 2014 roku.
Ludwik Kotecki, pełnomocnik rządu do spraw wprowadzenia euro, kilkukrotnie w ubiegłym tygodniu mówił, że obecne rozchwianie kursu złotego nie sprzyja wprowadzaniu go do korytarza walutowego. Eksperci zinterpretowali to jednoznacznie: rząd wycofuje się z planu zapisanego w tzw. mapie drogowej, zgodnie z którym złoty miał się znaleźć w ERM2 w połowie roku.

Ewidentnie strona rządowa odpuszcza szybkie wchodzenie do ERM2 z powodów wskazywanych od dawna przez ekonomistów, czyli rozchwiania kursu złotego i braku zgody politycznej. Rząd oficjalnie nie wspomina o ewentualnych kłopotach fiskalnych, ale zapewne to też bierze pod uwagę - mówi Jacek Wiśniewski, główny ekonomista Raiffeisen Banku.
Zdaniem Macieja Relugi z BZ WBK warunki wejścia do ERM2, które teraz chce analizować resort finansów, są powszechnie znane.

Rada Polityki Pieniężnej umieściła w swoim komunikacie stwierdzenie, że należy osiągnąć konsensus polityczny przed ERM2 po spotkaniu z premierem. To oznacza, że warunek kompromisu rząd narzucił sobie już wcześniej. Druga sprawa, czyli stabilizacja na rynku finansowym, omawiana była przez Ministerstwo Finansów wielokrotnie - mówi Maciej Reluga.

Jacek Wiśniewski dodaje, że optymalne warunki wejścia do mechanizmu kursowego jest stosunkowo łatwo określić.

Prawdopodobieństwo spełnienia wszystkich kryteriów łącznie z kryterium prawnym w dwa, dwa i pół roku po wprowadzeniu złotego do ERM2 musi być duże. Przy tym nikt nie może mieć wątpliwości co do trwałości ich spełnienia. Dziś realizacja kryteriów, przynajmniej niektórych, jest kwestionowana - mówi ekonomista Raiffeisen Banku.

Eksperci uważają, że przyjęcie przez Polskę euro jest realne w perspektywie pięciu, sześciu lat.

Rynki mogą się ustabilizować na przełomie 2009 i 2010 roku. Teoretycznie w połowie 2010 roku można by więc wprowadzać złotego do ERM2. Ale trudno powiedzieć, czy zostanie osiągnięty kompromis polityczny. Biorąc pod uwagę układ sił, wydaje mi się to mało prawdopodobne. Jeśli to miałoby nastąpić dopiero po kolejnych wyborach, to datą wejścia do ERM2 byłby rok 2011 lub 2012.W każdym razie przyjęcie euro jest o wiele bardziej prawdopodobne w 2014 lub 2015 roku niż w 2012 roku - mówi Maciej Reluga.

Zdaniem Jacka Wiśniewskiego rząd powinien wrócić do tematu, gdy po ustabilizowaniu złotego na rynku Ministerstwo Finansów dodatkowo będzie też miało pewność co do polityki budżetowej w następnych latach.

Dzisiaj MF działa w warunkach dużej niepewności - mówi.

Konsensus rynkowy dla daty przyjęcia euro to rok 2014 lub 2015. Bo główny czynnik ryzyka to ciągły brak porozumienia politycznego - dodaje ekspert.

WARUNKI POTRZEBNE DO PRZYJĘCIA EURO

złoty przez minimum dwa lata musi się utrzymywać w tzw. korytarzu, czyli w systemie ERM2. Teoretycznie jego kurs może się odchylać o plus minus 15 proc. od centralnego parytetu Praktycznie złoty nie powinien się trwale osłabić o więcej niż 2,25 proc.

inflacja w Polsce nie może być wyższa o 1,5 proc. niż średnia inflacja w państwach UE o najniższym wskaźniku wzrostu cen

deficyt sektora finansów publicznych nie może przekroczyć 3 proc. PKB

dług publiczny nie może być większy niż 60 proc. PKB

długoterminowa stopa procentowa - w praktyce oprocentowanie obligacji 10-letnich - nie może być wyższa o więcej niż 2 pkt proc. od średniej z analogicznych stóp procentowych w trzech krajach UE o najbardziej stabilnych cenach

Marek Chądzyński

Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-06 (07:00)

Ekonomiści: euro w Polsce najwcześniej za pięć lat

Rządowi przestało zależeć na wprowadzeniu złotego do ERM2 w tym roku - oceniają ekonomiści. Musimy poczekać, aż uspokoi się rynek. To oznacza, że wspólna waluta zastąpi naszą nie wcześniej niż w 2014 roku.
Ludwik Kotecki, pełnomocnik rządu do spraw wprowadzenia euro, kilkukrotnie w ubiegłym tygodniu mówił, że obecne rozchwianie kursu złotego nie sprzyja wprowadzaniu go do korytarza walutowego. Eksperci zinterpretowali to jednoznacznie: rząd wycofuje się z planu zapisanego w tzw. mapie drogowej, zgodnie z którym złoty miał się znaleźć w ERM2 w połowie roku.

Ewidentnie strona rządowa odpuszcza szybkie wchodzenie do ERM2 z powodów wskazywanych od dawna przez ekonomistów, czyli rozchwiania kursu złotego i braku zgody politycznej. Rząd oficjalnie nie wspomina o ewentualnych kłopotach fiskalnych, ale zapewne to też bierze pod uwagę - mówi Jacek Wiśniewski, główny ekonomista Raiffeisen Banku.
Zdaniem Macieja Relugi z BZ WBK warunki wejścia do ERM2, które teraz chce analizować resort finansów, są powszechnie znane.

Rada Polityki Pieniężnej umieściła w swoim komunikacie stwierdzenie, że należy osiągnąć konsensus polityczny przed ERM2 po spotkaniu z premierem. To oznacza, że warunek kompromisu rząd narzucił sobie już wcześniej. Druga sprawa, czyli stabilizacja na rynku finansowym, omawiana była przez Ministerstwo Finansów wielokrotnie - mówi Maciej Reluga.

Jacek Wiśniewski dodaje, że optymalne warunki wejścia do mechanizmu kursowego jest stosunkowo łatwo określić.

Prawdopodobieństwo spełnienia wszystkich kryteriów łącznie z kryterium prawnym w dwa, dwa i pół roku po wprowadzeniu złotego do ERM2 musi być duże. Przy tym nikt nie może mieć wątpliwości co do trwałości ich spełnienia. Dziś realizacja kryteriów, przynajmniej niektórych, jest kwestionowana - mówi ekonomista Raiffeisen Banku.

Eksperci uważają, że przyjęcie przez Polskę euro jest realne w perspektywie pięciu, sześciu lat.

Rynki mogą się ustabilizować na przełomie 2009 i 2010 roku. Teoretycznie w połowie 2010 roku można by więc wprowadzać złotego do ERM2. Ale trudno powiedzieć, czy zostanie osiągnięty kompromis polityczny. Biorąc pod uwagę układ sił, wydaje mi się to mało prawdopodobne. Jeśli to miałoby nastąpić dopiero po kolejnych wyborach, to datą wejścia do ERM2 byłby rok 2011 lub 2012.W każdym razie przyjęcie euro jest o wiele bardziej prawdopodobne w 2014 lub 2015 roku niż w 2012 roku - mówi Maciej Reluga.

Zdaniem Jacka Wiśniewskiego rząd powinien wrócić do tematu, gdy po ustabilizowaniu złotego na rynku Ministerstwo Finansów dodatkowo będzie też miało pewność co do polityki budżetowej w następnych latach.

Dzisiaj MF działa w warunkach dużej niepewności - mówi.

Konsensus rynkowy dla daty przyjęcia euro to rok 2014 lub 2015. Bo główny czynnik ryzyka to ciągły brak porozumienia politycznego - dodaje ekspert.

WARUNKI POTRZEBNE DO PRZYJĘCIA EURO

złoty przez minimum dwa lata musi się utrzymywać w tzw. korytarzu, czyli w systemie ERM2. Teoretycznie jego kurs może się odchylać o plus minus 15 proc. od centralnego parytetu Praktycznie złoty nie powinien się trwale osłabić o więcej niż 2,25 proc.

inflacja w Polsce nie może być wyższa o 1,5 proc. niż średnia inflacja w państwach UE o najniższym wskaźniku wzrostu cen

deficyt sektora finansów publicznych nie może przekroczyć 3 proc. PKB

dług publiczny nie może być większy niż 60 proc. PKB

długoterminowa stopa procentowa - w praktyce oprocentowanie obligacji 10-letnich - nie może być wyższa o więcej niż 2 pkt proc. od średniej z analogicznych stóp procentowych w trzech krajach UE o najbardziej stabilnych cenach

Marek Chądzyński

Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-04-06 (07:00)

Rynek wynajmu mieszkań. Marzec 2009

Ostatni miesiąc pierwszego kwartału 2009 r. niewiele zmienił w nastrojach na rynku nieruchomości. Deweloperzy w dalszym ciągu mają problemy ze sprzedażą gotowych lokali ze względu na ograniczone możliwości nabywcze potencjalnych klientów. Pogarszająca się sytuacja makroekonomiczna dodatkowo oddziałuje na rynek mieszkaniowy, w tym również na rynek wynajmu. Marcowy raport Wynajem.pl pokazuje kolejny spadek średnich czynszów ofertowych w analizowanych miastach tj. Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu i Trójmieście. Gwałtowny wzrost cen, z którym mieliśmy do czynienia w 2008 roku został zahamowany. Sytuacja na rynku nieruchomości mieszkaniowych zaczyna się więc normalizować. Czynsze rosły w ostatnim czasie w tempie dwucyfrowym i dla wielu osób wynajęcie mieszkania oznaczało poważne zwiększenie wydatków w budżecie domowym.

W Warszawie za mkw. mieszkania na wynajem w marcu średnio trzeba było zapłacić 47 PLN, we Wrocławiu 38 PLN, a w Krakowie 35 PLN. Taniej jest w Poznaniu, gdzie średnia cena mkw. w marcu wynosiła 31 PLN oraz w Trójmieście, w którym wysokość średniego czynszu ofertowego w stosunku do lutego 2009 roku również się zmniejszyła się i sięgnęła 33 PLN. W ofercie cały czas dominują mieszkania dwupokojowe i trzypokojowe.

 

Źródło: Wynajem.pl

 

Warszawa
Mieszkania w stolicy wyróżniają się na tle innych przede wszystkim wysoką ceną. Średnia cena mkw. mieszkania na wynajem w marcu wyniosła 47 PLN i była niższa o 2 PLN/mkw. w stosunku do lutego i 4 PLN/mkw. w stosunku do stycznia. Największa część mieszkań na wynajem w Warszawie znajduje się w przedziale 2500-3000 PLN (34,1%). Najmniej jest natomiast mieszkań, za które trzeba zapłacić 4000-4500 PLN (3,1%). W marcu, w stosunku do lutego, zanotowano mniejszy udział mieszkań z najwyższych przedziałów cenowych. Miało to odzwierciedlenie w niższej wartości średniego czynszu.

 


Źródło: Wynajem.pl

 

Kraków
W marcu średnio za mieszkanie w Krakowie trzeba było zapłacić 35 PLN, podczas gdy jeszcze w styczniu cena ta wynosiła 38 PLN. Zwiększyła się pula mieszkań o czynszu poniżej 2000 PLN (w marcu obejmowały one 67,5% oferty, podczas gdy w lutym było to 62,3%). Pozostałe przedziały nie odgrywają dużego znaczenia, jedynie mieszkania z przedziału 2000-2500 PLN (15,4%) mają jeszcze dwucyfrowy udział.

 

Źródło: Wynajem.pl

 

Wrocław
Wrocław już od dłuższego czasu zajmuje drugie miejsce pod względem najwyższej średniej ceny mkw. mieszkania na wynajem, chociaż rozbieżności między nim a Warszawą są dość duże. W marcu średnia cena metra kwadratowego wyniosła 38 PLN, a więc była niższa o 2 PLN w stosunku do lutego. Największą część oferty stanowią mieszkania o czynszu niższym niż 2000 PLN (42,4%). Dużą część mieszkań można było także wynająć za 2000-2500 PLN (24,1%). Niewielki odsetek (1,7%) dotyczy mieszkań najdroższych, o czynszu powyżej 4500 PLN.

 

Źródło: Wynajem.pl

 

Poznań
Z ofert zgromadzonych w portalu Wynajem.pl wynika, że w stolicy Wielkopolski najłatwiej jest wynająć mieszkanie w pierwszym przedziale cenowym (poniżej 2000 PLN). Udział tych mieszkań jest największy spośród analizowanych miast i wynosi 76,1%. W Poznaniu średnia cena mkw. mieszkania na wynajem w marcu wyniosła 31 PLN wobec 33 PLN w lutym i 35 PLN w styczniu.

 

Źródło: Wynajem.pl

 

Trójmiasto
W Trójmieście czynsze ofertowe również uległy zmianie w ujęciu miesięcznym – średnio za mkw. trzeba było zapłacić w marcu 33 PLN. Tę wartość zawyża Sopot, w którym średnia cena metra kwadratowego odbiega od pozostałych miast i wyniosła w marcu 44 PLN. W Trójmieście przeważają mieszkania, za które trzeba zapłacić poniżej 2000 PLN (52,2% ogółu mieszkań na wynajem).

 Źródło: Wynajem.pl

 

Pogarszająca się sytuacja gospodarcza wpływa na ogólny nastrój na polskim rynku nieruchomości, który już od kilku miesięcy boryka się z różnymi problemami. Jednocześnie zachodzą jednak na nim pozytywne zmiany – sytuacja normalizuje się. Gwałtowny wzrost czynszów został zahamowany, co powinno ucieszyć najemców. Dla wynajmujących nie jest to optymistyczna informacja, bo oznacza to mniejsze zyski z tytułu wynajmu lokalu, ale nie powinni oni narzekać, bo czynsze w dużych miastach i tak utrzymują się na dość wysokim poziomie i dla wielu stanowią barierę nie do przejścia.


Małgorzata Kędzierska
Analityk Rynku Nieruchomości Wynajem.pl

 

Rynek wynajmu mieszkań. Marzec 2009

Ostatni miesiąc pierwszego kwartału 2009 r. niewiele zmienił w nastrojach na rynku nieruchomości. Deweloperzy w dalszym ciągu mają problemy ze sprzedażą gotowych lokali ze względu na ograniczone możliwości nabywcze potencjalnych klientów. Pogarszająca się sytuacja makroekonomiczna dodatkowo oddziałuje na rynek mieszkaniowy, w tym również na rynek wynajmu. Marcowy raport Wynajem.pl pokazuje kolejny spadek średnich czynszów ofertowych w analizowanych miastach tj. Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu i Trójmieście. Gwałtowny wzrost cen, z którym mieliśmy do czynienia w 2008 roku został zahamowany. Sytuacja na rynku nieruchomości mieszkaniowych zaczyna się więc normalizować. Czynsze rosły w ostatnim czasie w tempie dwucyfrowym i dla wielu osób wynajęcie mieszkania oznaczało poważne zwiększenie wydatków w budżecie domowym.

W Warszawie za mkw. mieszkania na wynajem w marcu średnio trzeba było zapłacić 47 PLN, we Wrocławiu 38 PLN, a w Krakowie 35 PLN. Taniej jest w Poznaniu, gdzie średnia cena mkw. w marcu wynosiła 31 PLN oraz w Trójmieście, w którym wysokość średniego czynszu ofertowego w stosunku do lutego 2009 roku również się zmniejszyła się i sięgnęła 33 PLN. W ofercie cały czas dominują mieszkania dwupokojowe i trzypokojowe.

 

Źródło: Wynajem.pl

 

Warszawa
Mieszkania w stolicy wyróżniają się na tle innych przede wszystkim wysoką ceną. Średnia cena mkw. mieszkania na wynajem w marcu wyniosła 47 PLN i była niższa o 2 PLN/mkw. w stosunku do lutego i 4 PLN/mkw. w stosunku do stycznia. Największa część mieszkań na wynajem w Warszawie znajduje się w przedziale 2500-3000 PLN (34,1%). Najmniej jest natomiast mieszkań, za które trzeba zapłacić 4000-4500 PLN (3,1%). W marcu, w stosunku do lutego, zanotowano mniejszy udział mieszkań z najwyższych przedziałów cenowych. Miało to odzwierciedlenie w niższej wartości średniego czynszu.

 


Źródło: Wynajem.pl

 

Kraków
W marcu średnio za mieszkanie w Krakowie trzeba było zapłacić 35 PLN, podczas gdy jeszcze w styczniu cena ta wynosiła 38 PLN. Zwiększyła się pula mieszkań o czynszu poniżej 2000 PLN (w marcu obejmowały one 67,5% oferty, podczas gdy w lutym było to 62,3%). Pozostałe przedziały nie odgrywają dużego znaczenia, jedynie mieszkania z przedziału 2000-2500 PLN (15,4%) mają jeszcze dwucyfrowy udział.

 

Źródło: Wynajem.pl

 

Wrocław
Wrocław już od dłuższego czasu zajmuje drugie miejsce pod względem najwyższej średniej ceny mkw. mieszkania na wynajem, chociaż rozbieżności między nim a Warszawą są dość duże. W marcu średnia cena metra kwadratowego wyniosła 38 PLN, a więc była niższa o 2 PLN w stosunku do lutego. Największą część oferty stanowią mieszkania o czynszu niższym niż 2000 PLN (42,4%). Dużą część mieszkań można było także wynająć za 2000-2500 PLN (24,1%). Niewielki odsetek (1,7%) dotyczy mieszkań najdroższych, o czynszu powyżej 4500 PLN.

 

Źródło: Wynajem.pl

 

Poznań
Z ofert zgromadzonych w portalu Wynajem.pl wynika, że w stolicy Wielkopolski najłatwiej jest wynająć mieszkanie w pierwszym przedziale cenowym (poniżej 2000 PLN). Udział tych mieszkań jest największy spośród analizowanych miast i wynosi 76,1%. W Poznaniu średnia cena mkw. mieszkania na wynajem w marcu wyniosła 31 PLN wobec 33 PLN w lutym i 35 PLN w styczniu.

 

Źródło: Wynajem.pl

 

Trójmiasto
W Trójmieście czynsze ofertowe również uległy zmianie w ujęciu miesięcznym – średnio za mkw. trzeba było zapłacić w marcu 33 PLN. Tę wartość zawyża Sopot, w którym średnia cena metra kwadratowego odbiega od pozostałych miast i wyniosła w marcu 44 PLN. W Trójmieście przeważają mieszkania, za które trzeba zapłacić poniżej 2000 PLN (52,2% ogółu mieszkań na wynajem).

 Źródło: Wynajem.pl

 

Pogarszająca się sytuacja gospodarcza wpływa na ogólny nastrój na polskim rynku nieruchomości, który już od kilku miesięcy boryka się z różnymi problemami. Jednocześnie zachodzą jednak na nim pozytywne zmiany – sytuacja normalizuje się. Gwałtowny wzrost czynszów został zahamowany, co powinno ucieszyć najemców. Dla wynajmujących nie jest to optymistyczna informacja, bo oznacza to mniejsze zyski z tytułu wynajmu lokalu, ale nie powinni oni narzekać, bo czynsze w dużych miastach i tak utrzymują się na dość wysokim poziomie i dla wielu stanowią barierę nie do przejścia.


Małgorzata Kędzierska
Analityk Rynku Nieruchomości Wynajem.pl

 

Ogród zgodny z fazami Księżyca

Od paru lat coraz więcej osób decyduje się na założenie tak zwanego ogrodu biodynamicznego. W ogrodzie takim wszystkie prace wykonuje się „pod dyktando” poszczególnych faz Księżyca. Zwolennicy tej koncepcji twierdzą, że ponieważ rośliny składają się w 90 procentach z wody, to właśnie Księżyc, który odpowiada między innymi za zjawiska przypływów i odpływów, determinuje wzrost i rozwój roślin.
Ogrodnictwo biodynamiczne zaleca również jak najmniejszą ingerencję człowieka w strukturę gleby. Tym samym powinniśmy ograniczyć do minimum jej przekopywanie, stosując zamiast tego delikatne spulchnianie, które nie narusza tak zwanego życia glebowego. Ważnym zabiegiem w „księżycowym” ogrodzie jest również ściółkowanie, gdyż zapobiega erozji oraz w znaczny sposób ogranicza rozwój chwastów.  

Musimy również całkowicie zrezygnować z nawozów sztucznych, zastępując je kompostem lub obornikiem. Bardzo ważne jest także zapewnienie roślinom odpowiedniego sąsiedztwa. Posadzenie obok siebie prawidłowo dobranych gatunków, pozwoli nam czerpać prawdziwą satysfakcję z piękna naturalnego ogrodu.  

Rytm księżycowy to nie jest wymysł naszych czasów, stosowali się już do niego nasi przodkowie,  teraz zaś przeżywa swój renesans.  Rolnicy przestrzegali go zwłaszcza wiosną z racji Świąt Wielkanocnych wyznaczonych w pierwszą niedzielę po wiosennej pełni Księżyca również był on bardzo związany z katolickimi świętami. Jeżeli więc jakieś przysłowia, rady, prognozy wiązały się z Wielkanocą, Zielonymi Świątkami, Bożym Ciałem to pośrednio zawsze odnosiły się więc do rytmu Księżyca wyznaczonego głównymi fazami - nowiem i pełnią. 
dom.wp

Ogród zgodny z fazami Księżyca

Od paru lat coraz więcej osób decyduje się na założenie tak zwanego ogrodu biodynamicznego. W ogrodzie takim wszystkie prace wykonuje się „pod dyktando” poszczególnych faz Księżyca. Zwolennicy tej koncepcji twierdzą, że ponieważ rośliny składają się w 90 procentach z wody, to właśnie Księżyc, który odpowiada między innymi za zjawiska przypływów i odpływów, determinuje wzrost i rozwój roślin.
Ogrodnictwo biodynamiczne zaleca również jak najmniejszą ingerencję człowieka w strukturę gleby. Tym samym powinniśmy ograniczyć do minimum jej przekopywanie, stosując zamiast tego delikatne spulchnianie, które nie narusza tak zwanego życia glebowego. Ważnym zabiegiem w „księżycowym” ogrodzie jest również ściółkowanie, gdyż zapobiega erozji oraz w znaczny sposób ogranicza rozwój chwastów.  

Musimy również całkowicie zrezygnować z nawozów sztucznych, zastępując je kompostem lub obornikiem. Bardzo ważne jest także zapewnienie roślinom odpowiedniego sąsiedztwa. Posadzenie obok siebie prawidłowo dobranych gatunków, pozwoli nam czerpać prawdziwą satysfakcję z piękna naturalnego ogrodu.  

Rytm księżycowy to nie jest wymysł naszych czasów, stosowali się już do niego nasi przodkowie,  teraz zaś przeżywa swój renesans.  Rolnicy przestrzegali go zwłaszcza wiosną z racji Świąt Wielkanocnych wyznaczonych w pierwszą niedzielę po wiosennej pełni Księżyca również był on bardzo związany z katolickimi świętami. Jeżeli więc jakieś przysłowia, rady, prognozy wiązały się z Wielkanocą, Zielonymi Świątkami, Bożym Ciałem to pośrednio zawsze odnosiły się więc do rytmu Księżyca wyznaczonego głównymi fazami - nowiem i pełnią. 
dom.wp

Setką nie zaświecisz

Od września nie kupimy już tradycyjnych żarówek 100 watowych, a także tych kolorowych i matowych. W 2012 roku na obszarze całej Unii Europejskiej w sklepach będą dostępne już tylko energooszczędne świetlówki.
Powoli musimy przyzwyczajać się do myśli, że z naszych mieszkań wkrótce znikną zwyczajne żarówki, a zastąpią je energooszczędne wymienniki. Klasyczna żarówka, która niewiele zmieniła się od jej wynalezienia w XIX wieku, zużywa tylko 5 proc. energii na światło - resztę traci na emisję ciepła. Nowoczesne źródła światła (oświetlenie halogenowe, fluorescencyjne, diodowe) są kilka razy bardziej wydajne, zużywając mniej energii. A dzięki temu są też bardziej przyjazne środowisku i … naszemu portfelowi.  

Według szacunków Komisji Europejskiej całkowita rezygnacja z  tradycyjnych żarówek w UE oznacza rocznie oszczędności porównywalne z produkcją prądu 10 średnich elektrowni. Odpowiada to zużyciu energii elektrycznej 11 mln gospodarstw domowych. W zależności od specyfiki każde z nich może zaoszczędzić 25-50 euro rocznie. W skali całej UE oznacza to 5-10 mld euro rocznie.  

W polskich realiach wymiana tylko jednej żarówki 100 watowej na jej świetlówkowy odpowiednik to oszczędność 60 zł w ciągu roku. Wycofywanie żarówek będzie odbywało się stopniowo, po „setkach” - za rok - przyjdzie czas na żarówki 75W, w 2011 r. - 60W, a 1 września 2012 roku – na żarówki 40- i 25 watowe. Najmniej wydajne halogeny (klasy C) będą wycofane w roku 2016.  

dom.wp

Setką nie zaświecisz

Od września nie kupimy już tradycyjnych żarówek 100 watowych, a także tych kolorowych i matowych. W 2012 roku na obszarze całej Unii Europejskiej w sklepach będą dostępne już tylko energooszczędne świetlówki.
Powoli musimy przyzwyczajać się do myśli, że z naszych mieszkań wkrótce znikną zwyczajne żarówki, a zastąpią je energooszczędne wymienniki. Klasyczna żarówka, która niewiele zmieniła się od jej wynalezienia w XIX wieku, zużywa tylko 5 proc. energii na światło - resztę traci na emisję ciepła. Nowoczesne źródła światła (oświetlenie halogenowe, fluorescencyjne, diodowe) są kilka razy bardziej wydajne, zużywając mniej energii. A dzięki temu są też bardziej przyjazne środowisku i … naszemu portfelowi.  

Według szacunków Komisji Europejskiej całkowita rezygnacja z  tradycyjnych żarówek w UE oznacza rocznie oszczędności porównywalne z produkcją prądu 10 średnich elektrowni. Odpowiada to zużyciu energii elektrycznej 11 mln gospodarstw domowych. W zależności od specyfiki każde z nich może zaoszczędzić 25-50 euro rocznie. W skali całej UE oznacza to 5-10 mld euro rocznie.  

W polskich realiach wymiana tylko jednej żarówki 100 watowej na jej świetlówkowy odpowiednik to oszczędność 60 zł w ciągu roku. Wycofywanie żarówek będzie odbywało się stopniowo, po „setkach” - za rok - przyjdzie czas na żarówki 75W, w 2011 r. - 60W, a 1 września 2012 roku – na żarówki 40- i 25 watowe. Najmniej wydajne halogeny (klasy C) będą wycofane w roku 2016.  

dom.wp

Podsumowanie marcowych wydarzeń na rynku nieruchomości

Ostatni miesiąc pierwszego kwartału 2009 roku niewiele zmienił w nastrojach na rynku nieruchomości. Deweloperzy w dalszym ciągu mają problemy ze sprzedażą gotowych lokali ze względu na ograniczone możliwości nabywcze Polaków. Pogarszająca się sytuacja makroekonomiczna dodatkowo oddziałuje na rynek mieszkaniowy.
Z opublikowanych 17 marca danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w okresie I-II 2009 roku do użytku oddano 29 880 mieszkań, a więc o 4260 więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Wzrost liczby oddawanych do użytku mieszkań dotyczył wszystkich segmentów z wyjątkiem segmentu spółdzielczego, w którym odnotowano spadek o 84,5% w stosunku do okresu styczeń-luty 2008 roku. Dane rzeczywiście są optymistyczne, ale doskonale wiemy, że są wynikiem boomu budowlanego poprzednich lat. Teraz duża część inwestycji jest wstrzymana ze względu na niepewność na rynku, ale też i problemy finansowe części inwestorów. Będzie to miało swoje konsekwencje w kolejnych latach.

19 marca weszła w życie ustawa o wspieraniu termomodernizacji i remontów. Zakłada ona możliwość skorzystania z premii termomodernizacyjnej, remontowej i kompensacyjnej. Inwestorowi będzie więc przysługiwała premia z tytułu realizacji przedsięwzięcia mającego na celu zmniejszenie zapotrzebowania na energię cieplną, przedsięwzięcia remontowego czy też premia z tytułu remontów budynków mieszkalnych jednorodzinnych. Inwestor składa wniosek o przyznanie premii do Banku Gospodarstwa Krajowego za pośrednictwem banku kredytującego. Wspieranie termomodernizacji i remontów jest rozwiązaniem, które pomoże w odnowie substancji mieszkaniowej i uatrakcyjnieniu miejskich przestrzeni.

Bank Gospodarstwa Krajowego zaangażowany jest także w inny projekt, który już od pewnego czasu nazywany jest „hitem” na rynku mieszkaniowym. „Rodzina na swoim”, bo o niej tu mowa, to program rządowy, którego celem jest dofinansowanie części raty odsetkowej kredytu uzyskanego na zakup mieszkania lub domu. Trzeba jednak pamiętać, że marzec był ostatnim miesiącem w kwartale, a to oznacza zmianę średniego wskaźnika przeliczeniowego kosztu 1 mkw. powierzchni użytkowej budynków mieszkalnych.

W marcu przedstawione zostały także ogólne ramy przygotowywanego przez rząd programu mającego na celu pomoc w spłacie kredytu hipotecznego osobom, które utraciły pracę. Nieoprocentowana pożyczka o korzystnych terminach spłaty oraz rządowy limit wsparcia w spłacie rat w wysokości 1200 zł – to podstawowe  założenia programu.

Marzec kojarzyć się będzie także z nieprzyjemną sytuacją na rynku bankowym – UOKiK złożył pozew przeciwko bankowi dowolnie zmieniającego odsetki od kredytów (BRE Bank). Komisja Nadzoru Finansowego zwróciła z kolei uwagę na nieetyczne zachowanie ze strony Polbanku, który chciał renegocjować umowy kredytów hipotecznych udzielonych w ostatnich miesiącach. W obronie klientów stanął nawet Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich, który zwrócił uwagę na to, że banki próbują obciążyć klientów skutkami kryzysu finansowego.

Rynek mieszkaniowy boryka się teraz z różnymi problemami, ale warto zauważyć, że nie jest on zupełnie wystawiony na działanie sił rynkowych. Uaktywnia się także działalność państwa. Konstruowanie przemyślanych instrumentów oraz czujność instytucji są jak najbardziej wskazane. Ważne jest jednak zachowanie odpowiednich proporcji.

 

Małgorzata Kędzierska


Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

Podsumowanie marcowych wydarzeń na rynku nieruchomości

Ostatni miesiąc pierwszego kwartału 2009 roku niewiele zmienił w nastrojach na rynku nieruchomości. Deweloperzy w dalszym ciągu mają problemy ze sprzedażą gotowych lokali ze względu na ograniczone możliwości nabywcze Polaków. Pogarszająca się sytuacja makroekonomiczna dodatkowo oddziałuje na rynek mieszkaniowy.
Z opublikowanych 17 marca danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w okresie I-II 2009 roku do użytku oddano 29 880 mieszkań, a więc o 4260 więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Wzrost liczby oddawanych do użytku mieszkań dotyczył wszystkich segmentów z wyjątkiem segmentu spółdzielczego, w którym odnotowano spadek o 84,5% w stosunku do okresu styczeń-luty 2008 roku. Dane rzeczywiście są optymistyczne, ale doskonale wiemy, że są wynikiem boomu budowlanego poprzednich lat. Teraz duża część inwestycji jest wstrzymana ze względu na niepewność na rynku, ale też i problemy finansowe części inwestorów. Będzie to miało swoje konsekwencje w kolejnych latach.

19 marca weszła w życie ustawa o wspieraniu termomodernizacji i remontów. Zakłada ona możliwość skorzystania z premii termomodernizacyjnej, remontowej i kompensacyjnej. Inwestorowi będzie więc przysługiwała premia z tytułu realizacji przedsięwzięcia mającego na celu zmniejszenie zapotrzebowania na energię cieplną, przedsięwzięcia remontowego czy też premia z tytułu remontów budynków mieszkalnych jednorodzinnych. Inwestor składa wniosek o przyznanie premii do Banku Gospodarstwa Krajowego za pośrednictwem banku kredytującego. Wspieranie termomodernizacji i remontów jest rozwiązaniem, które pomoże w odnowie substancji mieszkaniowej i uatrakcyjnieniu miejskich przestrzeni.

Bank Gospodarstwa Krajowego zaangażowany jest także w inny projekt, który już od pewnego czasu nazywany jest „hitem” na rynku mieszkaniowym. „Rodzina na swoim”, bo o niej tu mowa, to program rządowy, którego celem jest dofinansowanie części raty odsetkowej kredytu uzyskanego na zakup mieszkania lub domu. Trzeba jednak pamiętać, że marzec był ostatnim miesiącem w kwartale, a to oznacza zmianę średniego wskaźnika przeliczeniowego kosztu 1 mkw. powierzchni użytkowej budynków mieszkalnych.

W marcu przedstawione zostały także ogólne ramy przygotowywanego przez rząd programu mającego na celu pomoc w spłacie kredytu hipotecznego osobom, które utraciły pracę. Nieoprocentowana pożyczka o korzystnych terminach spłaty oraz rządowy limit wsparcia w spłacie rat w wysokości 1200 zł – to podstawowe  założenia programu.

Marzec kojarzyć się będzie także z nieprzyjemną sytuacją na rynku bankowym – UOKiK złożył pozew przeciwko bankowi dowolnie zmieniającego odsetki od kredytów (BRE Bank). Komisja Nadzoru Finansowego zwróciła z kolei uwagę na nieetyczne zachowanie ze strony Polbanku, który chciał renegocjować umowy kredytów hipotecznych udzielonych w ostatnich miesiącach. W obronie klientów stanął nawet Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich, który zwrócił uwagę na to, że banki próbują obciążyć klientów skutkami kryzysu finansowego.

Rynek mieszkaniowy boryka się teraz z różnymi problemami, ale warto zauważyć, że nie jest on zupełnie wystawiony na działanie sił rynkowych. Uaktywnia się także działalność państwa. Konstruowanie przemyślanych instrumentów oraz czujność instytucji są jak najbardziej wskazane. Ważne jest jednak zachowanie odpowiednich proporcji.

 

Małgorzata Kędzierska


Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

Czego nie widać … w oknie?

Pozornie większość okien wygląda tak samo, bez względu na producenta. Wszyscy mają okna 5-komorowe, podobne kolory w standardzie, niemal takie same kształty profili… więc gdzie są różnice?
Różnic jest zaskakująco dużo, jednak wiele bardzo istotnych elementów jest niewidocznych na pierwszy rzut oka.

1. Profile

Profile mogą być klasy A, B lub C. Oznacza to iż ścianki konstrukcyjne mogą mieć 2,8 mm grubości (klasa A) ale i poniżej 2,5mm (klasa C). Różnica sięga zatem nawet 11% i więcej. To niepozorne 0,5 mm odgrywa jednak bardzo istotną rolę.
- Producenci profili bazując na opinii, że klienci zwracają uwagę głównie na magiczną ilość „5 komór”, szerokość 70 mm profilu i cenę okna - dostosowują swoją ofertę do tych oczekiwań. Większość profili „nowej generacji”, 5-komorowych waży tyle samo co „starsze  3 komorowe modele” mające szerokości 58 – 60 mm. Wszystko da się „rozdmuchać” – profile na etapie produkcji także. Powód jest jeden - cena profilu to jego waga, a nie ilość komór! – mówi Izabela Tryba, dyrektor handlowy firmy Oknoplus.

Grubość ścianek profilu ma bezpośredni wpływ na statykę, wytrzymałość stolarki i możliwości konstrukcyjne. Warto zatem sprawdzić z jakiej klasy profilu proponowane są okna. Klasa profilu podawana jest w aprobacie technicznej, którą powinien dysponować handlowiec.

2. Zbrojenie

Wszystkie profile PCV wymagają dodatkowego usztywnienia w postaci zbrojenia. Stal jest jednak droga, ale … na szczęście dla niektórych producentów w gotowym wyrobie jej nie widać. Wprawdzie zgodnie z wytycznymi powinno się stosować zbrojenie min. 1,5 mm, ale jak zastosuje się 1,0 - 1,2 mm to oszczędności są dość istotne, a więc pokusa dla producenta duża. Dlatego też często producenci nie zawierają w umowie informacji o grubości zastosowanego zbrojenia, co ułatwia takie uproszczenia.

Dodatkowo zbrojenie winno być zgodnie z wytycznymi przykręcane do profilu nie rzadziej niż co 30cm. Rzadziej przykręcone zbrojenie to również wymierne korzyści - taniej i szybciej.
dom.wp

Czego nie widać … w oknie?

Pozornie większość okien wygląda tak samo, bez względu na producenta. Wszyscy mają okna 5-komorowe, podobne kolory w standardzie, niemal takie same kształty profili… więc gdzie są różnice?
Różnic jest zaskakująco dużo, jednak wiele bardzo istotnych elementów jest niewidocznych na pierwszy rzut oka.

1. Profile

Profile mogą być klasy A, B lub C. Oznacza to iż ścianki konstrukcyjne mogą mieć 2,8 mm grubości (klasa A) ale i poniżej 2,5mm (klasa C). Różnica sięga zatem nawet 11% i więcej. To niepozorne 0,5 mm odgrywa jednak bardzo istotną rolę.
- Producenci profili bazując na opinii, że klienci zwracają uwagę głównie na magiczną ilość „5 komór”, szerokość 70 mm profilu i cenę okna - dostosowują swoją ofertę do tych oczekiwań. Większość profili „nowej generacji”, 5-komorowych waży tyle samo co „starsze  3 komorowe modele” mające szerokości 58 – 60 mm. Wszystko da się „rozdmuchać” – profile na etapie produkcji także. Powód jest jeden - cena profilu to jego waga, a nie ilość komór! – mówi Izabela Tryba, dyrektor handlowy firmy Oknoplus.

Grubość ścianek profilu ma bezpośredni wpływ na statykę, wytrzymałość stolarki i możliwości konstrukcyjne. Warto zatem sprawdzić z jakiej klasy profilu proponowane są okna. Klasa profilu podawana jest w aprobacie technicznej, którą powinien dysponować handlowiec.

2. Zbrojenie

Wszystkie profile PCV wymagają dodatkowego usztywnienia w postaci zbrojenia. Stal jest jednak droga, ale … na szczęście dla niektórych producentów w gotowym wyrobie jej nie widać. Wprawdzie zgodnie z wytycznymi powinno się stosować zbrojenie min. 1,5 mm, ale jak zastosuje się 1,0 - 1,2 mm to oszczędności są dość istotne, a więc pokusa dla producenta duża. Dlatego też często producenci nie zawierają w umowie informacji o grubości zastosowanego zbrojenia, co ułatwia takie uproszczenia.

Dodatkowo zbrojenie winno być zgodnie z wytycznymi przykręcane do profilu nie rzadziej niż co 30cm. Rzadziej przykręcone zbrojenie to również wymierne korzyści - taniej i szybciej.
dom.wp

W.Brytania - domy droższe

Ceny domów w Wielkiej Brytanii wzrosły w marcu po raz pierwszy od października 2007 roku - poinformowała budowlana kasa oszczędnościowa Nationwide Bulding Society, ostrzegając jednocześnie przed nadmiernym optymizmem w sprawie trendów rynkowych.

Według Nationwide, w marcu ceny domów wzrosły o 0,9 proc. po tym, gdy w lutym spadły o 1,9 proc. Średnia cena domu w Wielkiej Brytanii sięga obecnie 151 tys. funtów.

Spadek cen domów w wymiarze rocznym wyniósł w marcu 15,7 proc. w porównaniu z 17,6 proc. w lutym.

- Redukcja rocznego wskaźnika jest w pewnym sensie zniekształcona ubiegłorocznymi warunkami i dlatego byłoby nierozsądne stawianie autorytatywnych wniosków. Jednocześnie, choć wzrost cen w marcu należy powitać z uznaniem, jest o wiele za wcześnie, by traktować go jako dowód, iż najgorsze już minęło - powiedziała naczelna ekonomistka Nationwide Fionnuala Earley.

Sytuacja na brytyjskim rynku mieszkaniowym znacznie pogorszyła się w ostatnich miesiącach w następstwie kryzysu finansowego, zniechęcającego banki do pożyczania pieniędzy.

- Dlatego obecny zwrot w aktywności odzwierciedla raczej powrót kupujących, którzy odkładali transakcje przez okres najgorszych finansowych zaburzeń pod koniec 2008 roku, a nie początek szybkiej odnowy. Tym niemniej wola kredytobiorców, by powracać na rynek jest zachęcająca i zapewne częściowo odzwierciedla obniżające się koszty kredytu - dodała Earley.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Czwartek, 2 kwietnia (12:26)

W.Brytania - domy droższe

Ceny domów w Wielkiej Brytanii wzrosły w marcu po raz pierwszy od października 2007 roku - poinformowała budowlana kasa oszczędnościowa Nationwide Bulding Society, ostrzegając jednocześnie przed nadmiernym optymizmem w sprawie trendów rynkowych.

Według Nationwide, w marcu ceny domów wzrosły o 0,9 proc. po tym, gdy w lutym spadły o 1,9 proc. Średnia cena domu w Wielkiej Brytanii sięga obecnie 151 tys. funtów.

Spadek cen domów w wymiarze rocznym wyniósł w marcu 15,7 proc. w porównaniu z 17,6 proc. w lutym.

- Redukcja rocznego wskaźnika jest w pewnym sensie zniekształcona ubiegłorocznymi warunkami i dlatego byłoby nierozsądne stawianie autorytatywnych wniosków. Jednocześnie, choć wzrost cen w marcu należy powitać z uznaniem, jest o wiele za wcześnie, by traktować go jako dowód, iż najgorsze już minęło - powiedziała naczelna ekonomistka Nationwide Fionnuala Earley.

Sytuacja na brytyjskim rynku mieszkaniowym znacznie pogorszyła się w ostatnich miesiącach w następstwie kryzysu finansowego, zniechęcającego banki do pożyczania pieniędzy.

- Dlatego obecny zwrot w aktywności odzwierciedla raczej powrót kupujących, którzy odkładali transakcje przez okres najgorszych finansowych zaburzeń pod koniec 2008 roku, a nie początek szybkiej odnowy. Tym niemniej wola kredytobiorców, by powracać na rynek jest zachęcająca i zapewne częściowo odzwierciedla obniżające się koszty kredytu - dodała Earley.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Czwartek, 2 kwietnia (12:26)

EBC obniżył stopy. Firmy odetchną

Zredukowanie przez EBC głównej stopy procentowej do 1,25 proc. oznacza niższe raty dla firm, które zadłużone są w bankach na ponad 41 mld euro. Spadnie również oprocentowanie kredytów hipotecznych.

Zadłużenie polskich przedsiębiorstw rosło od 2007 roku. Firmy inwestowały i potrzebowały kapitału. Wraz z umacniającym się złotym coraz więcej zaczęło pojawiać się również kredytów denominowanych w walutach obcych, a przede wszystkim - w euro. Jak szacują analitycy kredyty firm w euro stanowią 80 procent całej sumy zadłużenia firm w walutach obcych.

Od stycznia 2009 roku EBC dokonało łącznej obniżki o 125 punktów bazowych sprowadzając główną stopę do 1,25 proc.

Pod koniec ubiegłego roku, sytuacja na rynku walutowym zaczęła zmierzać w niekorzystnym kierunku dla firm. To jest jeden z powodów dla których zadłużenie w euro w przeliczeniu na złotego (wg danych NBP) tak mocno wzrosło i obecnie wynosi 41 mld euro.


źródło: NBP
*80% zadłużenia w walutach obcych stanowi należność w euro,
na podstawie szacunków własnych i analityków

Firmy zaciągają kredyty walutowe nie tylko w kraju, ale także poza jego granicami. Przedsiębiorstwa, których właściciele mają centrale we Francji czy w Niemczech również wspierają swoje spółki córki. Według danych NBP na koniec 2008 roku udzielili oni wsparcia na kwotę około 32 mld euro. Wiele dużych firm ma również linie kredytowe w zagranicznych bankach. Jest to niecałe 30,7 mld euro.

Zadłużenie firm w euro na koniec 2008 r.
za granicą 30,69 mld euro
w Polsce* 10,49 mld euro
łącznie 41,18 mld euro

źródło NBP
*analiza własna na podstawie szacunków analityków uwzględniająca zadłużenie w euro na koniec 2008 roku liczone jako 80% ogólnego zadłużenia firm w walutach obcych, przeliczone po kursie średnim NBP z 31.12.2008 r.

 

Niższe stopy niższe raty?

Obniżka stóp procentowych w strefie euro jest dobrą wiadomością dla przedsiębiorców.

- Z pewnością zmniejszą się koszty obsługi długu, firmy będą płacić mniejsze odsetki. Sęk w tym, że wszystko zależy od umowy jaką podpisała firma z bankiem zaciągając kredyt - mówi Money.pl Adam Antoniak, ekonomista z BPH.

Obniżka może być jednak nieodczuwalna ze względu na dużą zmienność na rynku złotego. Jeżeli zacznie się on ponownie osłabiać, to pomimo spadku oprocentowania, rata kredytu będzie rosnąć.

- Taki spadek obsługi długu w euro zapewne odczują szybciej te firmy, które mają zabezpieczone jednocześnie ryzyko kursowe - dodaje Marcin Mróz, główny analityk z Fortis Banku.

Ostatnie miesiące przyniosły jednak tak duże zmiany na globalnych rynkach, że raczej niewiele firm potrafiło takie wahania przewidzieć. Szczególnie dotyczące kursu złotego.

Trudniej o kredyt dla firmy

Kryzys finansowy wpłynął również na inne postrzeganie przedsiębiorstw przez banki. W tym przypadku i EBC redukując stopy procentowe nie jest w stanie im pomóc.

- W obecnej sytuacji gospodarczej znacznie wzrosło ryzyko przy udzielaniu kredytów dla firm. To powoduje, że koszt pozyskania finansowania stał się wyższy niż był jeszcze kilka miesięcy wcześniej - dodaje Adam Antoniak.

To oznacza, że redukcja stóp dokonana przez EBC niekoniecznie wpłynie na łatwiejszy dostęp do kredytu dla przedsiębiorstw. Inaczej sytuacja przedstawia się dla osoby fizycznej planującej zaciągnięcie kredytu hipotecznego.

Kowalski ma większy wybór

Do tej pory na rynku kredytów hipotecznych przede wszystkim dominował frank szwajcarski, potem krajowa waluta a na końcu euro. Po kolejnych redukcjach stóp procentowych dokonanych przez EBC może się to zmienić.

Według przedstawicieli pośredników kredytowych obecny spadek stóp w strefie euro powoduje, że kredyty w europejskiej walucie będą już wkrótce tańsze niż te we franku szwajcarskim. Choć stopy rynkowe dla euro są ciągle wyższe niż w przypadku franka, to jednak na kredyty w euro banki oferują niższe marże.

Zdaniem Pawła Majtkowskiego, głównego analityka z Finamo SA, w przypadku franka przeciętna marża to obecnie 3,5 punktu procentowego, podczas gdy dla kredytów w euro jest to tylko 2,5 p.p. Różnica wynosi wiec 1 p.p., czyli więcej niż wyniesie za kilka tygodni różnica w wysokości stóp procentowych.

Kredyt w euro coraz atrakcyjniejszy
waluta Libor/Wibor/Euribor 3M marża oprocentowanie rata
EUR po redukcji
1,27% 2,50% 3,77% 1476,32 zł
CHF 0,40% 3,50% 3,90% 1499,90 zł
PLN 4,16% 2,00% 6,16% 1829,63 zł

założenie: nowy kredyt zaciągnięty na 300 tys. zł na 30 lat, spread CHF - 20 gr., EUR -30 gr. Kurs wypłaty i spłaty wg. śr. kursu NBP z 2.04.2009 r.
źródło: Finamo SA.

Dziś euribor wyniósł 1,52 proc., a po obniżce oficjalnych stóp o 25 punktów bazowych można się spodziewać jego spadku do około 1,27 proc. Trzymiesięczny libor dla CHF wynosi natomiast obecnie 0,4 p.p. Zatem w wypadku euro będziemy wkrótce mieć o 0,87 p.p. wyższe stopy, ale o około 1 p.p. niższą marżę. To będzie powodować, że kredyt w euro będzie o 0,13 p.p. tańszy. Dla przeciętnego kredytu na kwotę 300 tys. zł rata kredytu w euro będzie o prawie 25 zł niższa niż frankowego - dodaje Majtkowski.

Komentarz Money.pl

Marek Knitter
Money.pl

Kiedy złoty był mocny, a gospodarka ostro pędziła naprzód, zadłużenie w euro nie stanowiło większego problemu. Nikt nie mógł jednak przewidzieć, że kryzys finansowy tak szybko przeniesie się z USA do Europy gdzie rozlał się po wszystkich krajach. Globalni inwestorzy zaczęli wycofywać się z wielu rynków co tylko spotęgowało problemy.

Polsce nie udało się od tego uciec. Złoty bardzo mocno zaczął się osłabiać, a tym samym powiększając zadłużenie walutowe firm. To co pozwala na chwilowe złapanie oddechu przez wiele firm związane jest z redukcjami stóp procentowych. Niestety nikt nie monitoruje ile jest firm, które zaciągnęły kredyty w walutach obcych i dodatkowo zabezpieczyło się przed ryzykiem kursowym. Przy spowalniającej gospodarce rosnące raty od zadłużenia mogą poważnie zagrozić egzystencji danej firmy. Należy jednak mieć nadzieję, ze złoty umocni się i ustabilizuje na poziomie, który pozwoli spokojnie planować i spłacać zadłużenie polskim firmom. Brakuje jeszcze tylko jednego... Poprawy w gospodarce światowej.

Najważniejsze informacje w twojej skrzynce e-mail!

Wiadomości z kraju i ze świata na Twojej stronie internetowej



Marek Knitter
2009-04-03 07:25

EBC obniżył stopy. Firmy odetchną

Zredukowanie przez EBC głównej stopy procentowej do 1,25 proc. oznacza niższe raty dla firm, które zadłużone są w bankach na ponad 41 mld euro. Spadnie również oprocentowanie kredytów hipotecznych.

Zadłużenie polskich przedsiębiorstw rosło od 2007 roku. Firmy inwestowały i potrzebowały kapitału. Wraz z umacniającym się złotym coraz więcej zaczęło pojawiać się również kredytów denominowanych w walutach obcych, a przede wszystkim - w euro. Jak szacują analitycy kredyty firm w euro stanowią 80 procent całej sumy zadłużenia firm w walutach obcych.

Od stycznia 2009 roku EBC dokonało łącznej obniżki o 125 punktów bazowych sprowadzając główną stopę do 1,25 proc.

Pod koniec ubiegłego roku, sytuacja na rynku walutowym zaczęła zmierzać w niekorzystnym kierunku dla firm. To jest jeden z powodów dla których zadłużenie w euro w przeliczeniu na złotego (wg danych NBP) tak mocno wzrosło i obecnie wynosi 41 mld euro.


źródło: NBP
*80% zadłużenia w walutach obcych stanowi należność w euro,
na podstawie szacunków własnych i analityków

Firmy zaciągają kredyty walutowe nie tylko w kraju, ale także poza jego granicami. Przedsiębiorstwa, których właściciele mają centrale we Francji czy w Niemczech również wspierają swoje spółki córki. Według danych NBP na koniec 2008 roku udzielili oni wsparcia na kwotę około 32 mld euro. Wiele dużych firm ma również linie kredytowe w zagranicznych bankach. Jest to niecałe 30,7 mld euro.

Zadłużenie firm w euro na koniec 2008 r.
za granicą 30,69 mld euro
w Polsce* 10,49 mld euro
łącznie 41,18 mld euro

źródło NBP
*analiza własna na podstawie szacunków analityków uwzględniająca zadłużenie w euro na koniec 2008 roku liczone jako 80% ogólnego zadłużenia firm w walutach obcych, przeliczone po kursie średnim NBP z 31.12.2008 r.

 

Niższe stopy niższe raty?

Obniżka stóp procentowych w strefie euro jest dobrą wiadomością dla przedsiębiorców.

- Z pewnością zmniejszą się koszty obsługi długu, firmy będą płacić mniejsze odsetki. Sęk w tym, że wszystko zależy od umowy jaką podpisała firma z bankiem zaciągając kredyt - mówi Money.pl Adam Antoniak, ekonomista z BPH.

Obniżka może być jednak nieodczuwalna ze względu na dużą zmienność na rynku złotego. Jeżeli zacznie się on ponownie osłabiać, to pomimo spadku oprocentowania, rata kredytu będzie rosnąć.

- Taki spadek obsługi długu w euro zapewne odczują szybciej te firmy, które mają zabezpieczone jednocześnie ryzyko kursowe - dodaje Marcin Mróz, główny analityk z Fortis Banku.

Ostatnie miesiące przyniosły jednak tak duże zmiany na globalnych rynkach, że raczej niewiele firm potrafiło takie wahania przewidzieć. Szczególnie dotyczące kursu złotego.

Trudniej o kredyt dla firmy

Kryzys finansowy wpłynął również na inne postrzeganie przedsiębiorstw przez banki. W tym przypadku i EBC redukując stopy procentowe nie jest w stanie im pomóc.

- W obecnej sytuacji gospodarczej znacznie wzrosło ryzyko przy udzielaniu kredytów dla firm. To powoduje, że koszt pozyskania finansowania stał się wyższy niż był jeszcze kilka miesięcy wcześniej - dodaje Adam Antoniak.

To oznacza, że redukcja stóp dokonana przez EBC niekoniecznie wpłynie na łatwiejszy dostęp do kredytu dla przedsiębiorstw. Inaczej sytuacja przedstawia się dla osoby fizycznej planującej zaciągnięcie kredytu hipotecznego.

Kowalski ma większy wybór

Do tej pory na rynku kredytów hipotecznych przede wszystkim dominował frank szwajcarski, potem krajowa waluta a na końcu euro. Po kolejnych redukcjach stóp procentowych dokonanych przez EBC może się to zmienić.

Według przedstawicieli pośredników kredytowych obecny spadek stóp w strefie euro powoduje, że kredyty w europejskiej walucie będą już wkrótce tańsze niż te we franku szwajcarskim. Choć stopy rynkowe dla euro są ciągle wyższe niż w przypadku franka, to jednak na kredyty w euro banki oferują niższe marże.

Zdaniem Pawła Majtkowskiego, głównego analityka z Finamo SA, w przypadku franka przeciętna marża to obecnie 3,5 punktu procentowego, podczas gdy dla kredytów w euro jest to tylko 2,5 p.p. Różnica wynosi wiec 1 p.p., czyli więcej niż wyniesie za kilka tygodni różnica w wysokości stóp procentowych.

Kredyt w euro coraz atrakcyjniejszy
waluta Libor/Wibor/Euribor 3M marża oprocentowanie rata
EUR po redukcji
1,27% 2,50% 3,77% 1476,32 zł
CHF 0,40% 3,50% 3,90% 1499,90 zł
PLN 4,16% 2,00% 6,16% 1829,63 zł

założenie: nowy kredyt zaciągnięty na 300 tys. zł na 30 lat, spread CHF - 20 gr., EUR -30 gr. Kurs wypłaty i spłaty wg. śr. kursu NBP z 2.04.2009 r.
źródło: Finamo SA.

Dziś euribor wyniósł 1,52 proc., a po obniżce oficjalnych stóp o 25 punktów bazowych można się spodziewać jego spadku do około 1,27 proc. Trzymiesięczny libor dla CHF wynosi natomiast obecnie 0,4 p.p. Zatem w wypadku euro będziemy wkrótce mieć o 0,87 p.p. wyższe stopy, ale o około 1 p.p. niższą marżę. To będzie powodować, że kredyt w euro będzie o 0,13 p.p. tańszy. Dla przeciętnego kredytu na kwotę 300 tys. zł rata kredytu w euro będzie o prawie 25 zł niższa niż frankowego - dodaje Majtkowski.

Komentarz Money.pl

Marek Knitter
Money.pl

Kiedy złoty był mocny, a gospodarka ostro pędziła naprzód, zadłużenie w euro nie stanowiło większego problemu. Nikt nie mógł jednak przewidzieć, że kryzys finansowy tak szybko przeniesie się z USA do Europy gdzie rozlał się po wszystkich krajach. Globalni inwestorzy zaczęli wycofywać się z wielu rynków co tylko spotęgowało problemy.

Polsce nie udało się od tego uciec. Złoty bardzo mocno zaczął się osłabiać, a tym samym powiększając zadłużenie walutowe firm. To co pozwala na chwilowe złapanie oddechu przez wiele firm związane jest z redukcjami stóp procentowych. Niestety nikt nie monitoruje ile jest firm, które zaciągnęły kredyty w walutach obcych i dodatkowo zabezpieczyło się przed ryzykiem kursowym. Przy spowalniającej gospodarce rosnące raty od zadłużenia mogą poważnie zagrozić egzystencji danej firmy. Należy jednak mieć nadzieję, ze złoty umocni się i ustabilizuje na poziomie, który pozwoli spokojnie planować i spłacać zadłużenie polskim firmom. Brakuje jeszcze tylko jednego... Poprawy w gospodarce światowej.

Najważniejsze informacje w twojej skrzynce e-mail!

Wiadomości z kraju i ze świata na Twojej stronie internetowej



Marek Knitter
2009-04-03 07:25

Jesteśmy najlepsi w regionie!

Nawet jeśli kryzys dotknie Polskę później i silniej niż inne kraje Europy Środkowej i Wschodniej, i tak jest w lepszej niż one sytuacji - uważa dr Constantin Vayenas, szef Działu Badań Rynków Wschodzących w UBS Wealth Management. Świat popadł w recesję. Jakie są Pańskie prognozy na ten rok?
Constantin Vayenas: Obecnie bardzo trudno jest mieć pewność przy podawaniu dokładnych prognoz - mówieniu o wzroście o 0,5 proc., 1 proc. czy 1,5 proc. To, co jest pewne, to fakt, że znaleźliśmy się w bardzo nietypowej, zagrażającej całemu światu sytuacji - a to nie miało miejsca już od wielu lat. Jednak większość z nas nie zdaje sobie sprawy, że kryzys faktycznie zaczął się trzy lata temu: ceny nieruchomości na rynku amerykańskim zaczęły spadać w I połowie 2006 r.

Zobaczmy, jak wiele czasu trwało rozprzestrzenienie się kryzysu na cały świat. W Europie zaczął się od Irlandii, potem przeniósł się na Eurazję, aż po Władywostok. Spodziewam się recesji, a zatem ujemnego wzrostu gospodarczego. Tu akurat jednym z wyjątków jest Polska. Przewiduję również recesję w Ameryce Północnej i w Japonii.

A czy w tym pesymistycznym obrazie są jakieś pozytywy?

C. V.: Wzrost gospodarczy odnotuje część rynków wschodzących w Azji - przede wszystkim Chiny i Indie. Nieco słabiej, ale również na plusie będą kraje południowoamerykańskie. Pozytywnie oceniam również perspektywy Afryki i Bliskiego Wschodu.

Wspomniał Pan o Chinach jako przykładzie pozytywnym - tymczasem mówi się, że wzrost gospodarczy spadnie tam w tym roku do zera.

C. V.: Wszyscy zastanawiają się, co będzie z Chinami. Standardowo uważa się, że na kraj uzależniony od eksportu - a takim są Chiny - kryzys będzie miał duży wpływ. Jednak Państwo Środka jest wyjątkowe. Kluczowym czynnikiem są pieniądze: kto je ma? kto będzie wydawał?

Chiny będą wydawać. Rząd tego kraju ma pieniądze, rezerwy walutowe należą do największych na świecie. Jest tam miejsce do obniżania stóp procentowych - a nie wszystkie kraje mogą to robić, wystarczy spojrzeć, co się dzieje w Rosji. Moim zdaniem, chińska gospodarka będzie nadal rosła. Innym krajem tego regionu, który odnotuje wzrost, są Indie. Ale to, co jest jasne, to fakt, że kryzys się rozszerza i uderza w różnym czasie w różne kraje.

I na różne sposoby.

C. V.: Tak. Długi i głęboki wpływ będzie miał na kraje strefy euro, Amerykę Północną, Japonię.

A jaka jest sytuacja krajów rozwijających się? Czy są w lepszej sytuacji niż kraje rozwinięte, czy w gorszej?

C. V.: Mówiąc o krajach rozwijających się trzeba sobie uświadomić, że obejmują one 80 proc. mieszkańców Ziemi - 5,7 miliarda, że tworzy je niemal 150 krajów, wiele z nich jest już mocno rozwiniętych cywilizacyjnie i gospodarczo, ale znacznie więcej jest takich, które rozwijają się o wiele słabiej i zostają w tyle. Nie ma wątpliwości, że kryzys dociera do nich z opóźnieniem, ale uderza wszędzie, prognozy wzrostu gospodarczego są rewidowane w dół. Jednak rynki wschodzące można podzielić na kilka stref.

Europa Wschodnia jest najsłabsza, tu nie ma wątpliwości. Azja jest wciąż relatywnie mocna. Sytuacja Ameryki Południowej jest bardziej różnorodna: mamy silną Brazylię i słaby Meksyk. I wciąż mamy wzrost w krajach Bliskiego Wschodu i Afryki. Sytuacja jest zatem różnorodna i o ile rok czy dwa lata temu ludzie inwestowali w rynki wschodzące, w działające tam fundusze, nie bardzo dbając, dokąd idą pieniądze, to teraz bardzo zwracają na to uwagę.

A kryzys dotyka rynki wschodzące w różny sposób. W niektórych pojawił się wcześniej niż w innych, niektóre są lepiej przed nim zabezpieczone.

A wśród tych krajów są i takie, które mają wiele pieniędzy - i same inwestują.

C. V.: Kluczową kwestią w obecnych czasach jest to, kto ma gotówkę. Nawet jeśli wszystkie prognozy pogarszają się dramatycznie, te kraje wciąż mają pieniądze. Projekty, w które inwestują, są długoterminowe, były przygotowywane 3-4 lata temu. Ale inwestorzy są dziś ostrożniejsi, nie wchodzą w nowe obszary inwestycyjne, nowe pomysły zostały odłożone w czasie. Jednym z powodów są spadające ceny ropy.

Ale Libia kupuje właśnie akcje UniCredit - a to nowy projekt.

C. V.: Rzeczywiście, na rynkach wschodzących są fundusze na inwestycje i ich właściciele szukają okazji do inwestowania. Powstawały tam nadwyżki środków, a takie nadwyżki często wychodzą poza granice kraju i są inwestowane np. w amerykańskie papiery skarbowe, nieruchomości czy chińskie banki. To pokazuje, że są wciąż kierunki inwestycyjne do wykorzystania.

To dobry czas do inwestowania, bo spółki tanieją.

C. V.: Podczas każdego kryzysu są zwycięzcy i przegrani.

Gdyby miał Pan stworzyć ranking rynków wschodzących, na którym miejscu znalazłaby się Europa Środkowa i Wschodnia?

C. V.: Niestety, na odległym. To często jest frustrujące dla inwestorów krajowych w takim państwie, jak np. Polska. Znają oni siłę polskiej gospodarki i nie mogą zrozumieć, dlaczego kraj jest oceniany jako ryzykowny, tak jak Europa Wschodnia.

Ale im więcej problemów pojawia się w kraju czy regionie, tym więcej zarządzających funduszami ma tendencje do grupowania krajów. Można to oceniać dobrze albo źle, ale tak jest. Teraz u inwestorów czerwone światło pali się dla całej Europy Wschodniej.

Pierwszym powodem jest fakt bardzo bliskich związków tych państw ze strefą euro - a jest ona dotknięta recesją. To nietypowa sytuacja, gdyż na ogół problemy krajów wschodzących są wewnętrzne. Drugi zaś, to fakt dużego zadłużenia krajów tego regionu.

Ogromne inwestycje były finansowane pożyczkami zagranicznymi.

Teraz te kraje mają duże deficyty na rachunku obrotów bieżących. Niektóre z tych deficytów są bardziej niebezpieczne - to zależy od finansowania. Generalnie jednak zagraniczni inwestorzy potrzebują uzasadnienia, dlaczego Polska jest w innej sytuacji, dlaczego jest lepsza, dlaczego jest bezpieczniejsza.

Grupowanie krajów, o którym Pan wspomniał, prowadzi do tego, że złoty słabnie nie z powodu problemów Polski, lecz dlatego, że słabsze są waluty innych krajów - zwłaszcza węgierski forint. Czy nie bardziej opłaca się inwestować w jeden czy kilka krajów w lepszej sytuacji niż nie inwestować w cały region?

C. V.: Wiele decyzji inwestycyjnych podejmowanych jest daleko stąd. Analitycy odwiedzają kraj, region raz czy dwa razy w roku. Ludzie zawsze szukają uproszczeń, obawiają się szczegółów. Polska ma duży deficyt - i jest to sygnał ostrzegawczy. Analitycy widzą sytuację strefy euro, jej wpływ na Europę Wschodnią, w tym także na Polskę. Widzą, że działające w regionie banki zagraniczne redukują akcję kredytową. To wszystko wpływa na ocenę Polski. W takiej atmosferze inwestorzy bardziej zwracają uwagę na negatywne informacje i potrzebują naprawdę silnych argumentów, by zainwestować w waszym kraju.

To, co jest korzystne dla Polski, to duża liczba ludności, co oznacza duży rynek wewnętrzny - a to jest obecnie bardzo ważne. Macie bardziej zdywersyfikowaną gospodarkę niż inne kraje regionu. To czyni Polskę bardziej interesującą, ale w obecnej sytuacji trzeba przekonać inwestorów do siebie, zaoferować powody do inwestowania.

W tej sytuacji co sądzi Pan o proponowanym terminie wprowadzenia euro w Polsce w roku 2012?

C. V.: Pierwszym sygnałem pokazującym dobrą pozycję Polski w drodze do euro jest to, co dzieje się ze stopami procentowymi. Zazwyczaj podczas kryzysu w krajach rozwijających się trzeba - w związku z osłabieniem waluty - podnosić stopy.

Tak jest w Rosji - i jest to oznaka słabości. Polska, w trudnych warunkach, obniża stopy - i to jest oznaka siły. To daje nadzieję, że Polska jest w lepszej sytuacji, jeżeli chodzi o politykę pieniężną. Nie można ciąć stóp, gdy inflacja jest zbyt wysoka, gdy zbyt dużo kapitału opuszcza kraj. To wszystko oznacza, że Polska jest na dobrej drodze do spełnienia kryteriów wejścia do strefy euro.

To wszystko oznacza, że Polska jest w lepszej sytuacji niż inne kraje regionu?

C. V.: W znacznie lepszej. Nie ma wątpliwości, że wasza pozycja jest silna. Nawet osłabienie waluty jest pozytywne. Wprawdzie nikt nie chce zbyt szybkiego słabnięcia waluty, słabnąca waluta nie pomaga gospodarce. Chciałbym podkreślić, że nie jest wcale pewne, że Polska pogrąży się w recesji. Za sześć miesięcy, choć ryzyko jest duże, można przypuszczać, że problemy będą mniejsze niż obecnie. To trend, który obserwuję w wielu krajach, które przeżywały kilkuletni wzrost gospodarczy.

Byłem w Brazylii, na Ukrainie, w Rumunii, Bułgarii i innych krajach. Mówiono tam: to nie nasz problem, to nie nasz kryzys. Niech inni się martwią. Kiedy odwiedzałem te państwa po kilku miesiącach, mówiono: to jednak również nasz kryzys. Dla Polski problemem może być opóźnienie w dojściu kryzysu - jego wpływ na gospodarkę może być przez to silniejszy. Ale nawet jeśli okaże się to prawdą, Polska i tak pozostanie w lepszej sytuacji niż pozostałe kraje Europy Środkowej i Wschodniej.

Dr Constantin Vayenas, szef Działu Badań Rynków Wschodzących w UBS Wealth Management, kieruje grupą specjalistów realizujących badania oraz dostarczających analizy i rekomendacje inwestycyjne w odniesieniu do kluczowych rynków wschodzących oraz głównych rodzajów aktywów. Constantin Vayenas podjął pracę w UBS w 1991 r. jako ekonomista w Dziale Badań Ekonomicznych w Zurychu. Kilka następnych lat spędził w Londynie jako analityk specjalizujący się w akcjach, inwestycjach o stałym dochodzie oraz rynkach walutowych.

Przed objęciem obecnego stanowiska w lipcu 2007 r., przez kilka lat pracował w UBS Investment Bank w Nowym Jorku. Constantin Vayenas jest autorem wielu publikacji poświęconych krajom rozwiniętym. Kształcił się w Republice Południowej Afryki, ukończył International Executive Programme we Francji (INSEAD), wykładał na Wydziale International Relations Uniwersytetu w Zurychu.

interia.pl/Sobota, 4 kwietnia (06:00)

Jesteśmy najlepsi w regionie!

Nawet jeśli kryzys dotknie Polskę później i silniej niż inne kraje Europy Środkowej i Wschodniej, i tak jest w lepszej niż one sytuacji - uważa dr Constantin Vayenas, szef Działu Badań Rynków Wschodzących w UBS Wealth Management. Świat popadł w recesję. Jakie są Pańskie prognozy na ten rok?
Constantin Vayenas: Obecnie bardzo trudno jest mieć pewność przy podawaniu dokładnych prognoz - mówieniu o wzroście o 0,5 proc., 1 proc. czy 1,5 proc. To, co jest pewne, to fakt, że znaleźliśmy się w bardzo nietypowej, zagrażającej całemu światu sytuacji - a to nie miało miejsca już od wielu lat. Jednak większość z nas nie zdaje sobie sprawy, że kryzys faktycznie zaczął się trzy lata temu: ceny nieruchomości na rynku amerykańskim zaczęły spadać w I połowie 2006 r.

Zobaczmy, jak wiele czasu trwało rozprzestrzenienie się kryzysu na cały świat. W Europie zaczął się od Irlandii, potem przeniósł się na Eurazję, aż po Władywostok. Spodziewam się recesji, a zatem ujemnego wzrostu gospodarczego. Tu akurat jednym z wyjątków jest Polska. Przewiduję również recesję w Ameryce Północnej i w Japonii.

A czy w tym pesymistycznym obrazie są jakieś pozytywy?

C. V.: Wzrost gospodarczy odnotuje część rynków wschodzących w Azji - przede wszystkim Chiny i Indie. Nieco słabiej, ale również na plusie będą kraje południowoamerykańskie. Pozytywnie oceniam również perspektywy Afryki i Bliskiego Wschodu.

Wspomniał Pan o Chinach jako przykładzie pozytywnym - tymczasem mówi się, że wzrost gospodarczy spadnie tam w tym roku do zera.

C. V.: Wszyscy zastanawiają się, co będzie z Chinami. Standardowo uważa się, że na kraj uzależniony od eksportu - a takim są Chiny - kryzys będzie miał duży wpływ. Jednak Państwo Środka jest wyjątkowe. Kluczowym czynnikiem są pieniądze: kto je ma? kto będzie wydawał?

Chiny będą wydawać. Rząd tego kraju ma pieniądze, rezerwy walutowe należą do największych na świecie. Jest tam miejsce do obniżania stóp procentowych - a nie wszystkie kraje mogą to robić, wystarczy spojrzeć, co się dzieje w Rosji. Moim zdaniem, chińska gospodarka będzie nadal rosła. Innym krajem tego regionu, który odnotuje wzrost, są Indie. Ale to, co jest jasne, to fakt, że kryzys się rozszerza i uderza w różnym czasie w różne kraje.

I na różne sposoby.

C. V.: Tak. Długi i głęboki wpływ będzie miał na kraje strefy euro, Amerykę Północną, Japonię.

A jaka jest sytuacja krajów rozwijających się? Czy są w lepszej sytuacji niż kraje rozwinięte, czy w gorszej?

C. V.: Mówiąc o krajach rozwijających się trzeba sobie uświadomić, że obejmują one 80 proc. mieszkańców Ziemi - 5,7 miliarda, że tworzy je niemal 150 krajów, wiele z nich jest już mocno rozwiniętych cywilizacyjnie i gospodarczo, ale znacznie więcej jest takich, które rozwijają się o wiele słabiej i zostają w tyle. Nie ma wątpliwości, że kryzys dociera do nich z opóźnieniem, ale uderza wszędzie, prognozy wzrostu gospodarczego są rewidowane w dół. Jednak rynki wschodzące można podzielić na kilka stref.

Europa Wschodnia jest najsłabsza, tu nie ma wątpliwości. Azja jest wciąż relatywnie mocna. Sytuacja Ameryki Południowej jest bardziej różnorodna: mamy silną Brazylię i słaby Meksyk. I wciąż mamy wzrost w krajach Bliskiego Wschodu i Afryki. Sytuacja jest zatem różnorodna i o ile rok czy dwa lata temu ludzie inwestowali w rynki wschodzące, w działające tam fundusze, nie bardzo dbając, dokąd idą pieniądze, to teraz bardzo zwracają na to uwagę.

A kryzys dotyka rynki wschodzące w różny sposób. W niektórych pojawił się wcześniej niż w innych, niektóre są lepiej przed nim zabezpieczone.

A wśród tych krajów są i takie, które mają wiele pieniędzy - i same inwestują.

C. V.: Kluczową kwestią w obecnych czasach jest to, kto ma gotówkę. Nawet jeśli wszystkie prognozy pogarszają się dramatycznie, te kraje wciąż mają pieniądze. Projekty, w które inwestują, są długoterminowe, były przygotowywane 3-4 lata temu. Ale inwestorzy są dziś ostrożniejsi, nie wchodzą w nowe obszary inwestycyjne, nowe pomysły zostały odłożone w czasie. Jednym z powodów są spadające ceny ropy.

Ale Libia kupuje właśnie akcje UniCredit - a to nowy projekt.

C. V.: Rzeczywiście, na rynkach wschodzących są fundusze na inwestycje i ich właściciele szukają okazji do inwestowania. Powstawały tam nadwyżki środków, a takie nadwyżki często wychodzą poza granice kraju i są inwestowane np. w amerykańskie papiery skarbowe, nieruchomości czy chińskie banki. To pokazuje, że są wciąż kierunki inwestycyjne do wykorzystania.

To dobry czas do inwestowania, bo spółki tanieją.

C. V.: Podczas każdego kryzysu są zwycięzcy i przegrani.

Gdyby miał Pan stworzyć ranking rynków wschodzących, na którym miejscu znalazłaby się Europa Środkowa i Wschodnia?

C. V.: Niestety, na odległym. To często jest frustrujące dla inwestorów krajowych w takim państwie, jak np. Polska. Znają oni siłę polskiej gospodarki i nie mogą zrozumieć, dlaczego kraj jest oceniany jako ryzykowny, tak jak Europa Wschodnia.

Ale im więcej problemów pojawia się w kraju czy regionie, tym więcej zarządzających funduszami ma tendencje do grupowania krajów. Można to oceniać dobrze albo źle, ale tak jest. Teraz u inwestorów czerwone światło pali się dla całej Europy Wschodniej.

Pierwszym powodem jest fakt bardzo bliskich związków tych państw ze strefą euro - a jest ona dotknięta recesją. To nietypowa sytuacja, gdyż na ogół problemy krajów wschodzących są wewnętrzne. Drugi zaś, to fakt dużego zadłużenia krajów tego regionu.

Ogromne inwestycje były finansowane pożyczkami zagranicznymi.

Teraz te kraje mają duże deficyty na rachunku obrotów bieżących. Niektóre z tych deficytów są bardziej niebezpieczne - to zależy od finansowania. Generalnie jednak zagraniczni inwestorzy potrzebują uzasadnienia, dlaczego Polska jest w innej sytuacji, dlaczego jest lepsza, dlaczego jest bezpieczniejsza.

Grupowanie krajów, o którym Pan wspomniał, prowadzi do tego, że złoty słabnie nie z powodu problemów Polski, lecz dlatego, że słabsze są waluty innych krajów - zwłaszcza węgierski forint. Czy nie bardziej opłaca się inwestować w jeden czy kilka krajów w lepszej sytuacji niż nie inwestować w cały region?

C. V.: Wiele decyzji inwestycyjnych podejmowanych jest daleko stąd. Analitycy odwiedzają kraj, region raz czy dwa razy w roku. Ludzie zawsze szukają uproszczeń, obawiają się szczegółów. Polska ma duży deficyt - i jest to sygnał ostrzegawczy. Analitycy widzą sytuację strefy euro, jej wpływ na Europę Wschodnią, w tym także na Polskę. Widzą, że działające w regionie banki zagraniczne redukują akcję kredytową. To wszystko wpływa na ocenę Polski. W takiej atmosferze inwestorzy bardziej zwracają uwagę na negatywne informacje i potrzebują naprawdę silnych argumentów, by zainwestować w waszym kraju.

To, co jest korzystne dla Polski, to duża liczba ludności, co oznacza duży rynek wewnętrzny - a to jest obecnie bardzo ważne. Macie bardziej zdywersyfikowaną gospodarkę niż inne kraje regionu. To czyni Polskę bardziej interesującą, ale w obecnej sytuacji trzeba przekonać inwestorów do siebie, zaoferować powody do inwestowania.

W tej sytuacji co sądzi Pan o proponowanym terminie wprowadzenia euro w Polsce w roku 2012?

C. V.: Pierwszym sygnałem pokazującym dobrą pozycję Polski w drodze do euro jest to, co dzieje się ze stopami procentowymi. Zazwyczaj podczas kryzysu w krajach rozwijających się trzeba - w związku z osłabieniem waluty - podnosić stopy.

Tak jest w Rosji - i jest to oznaka słabości. Polska, w trudnych warunkach, obniża stopy - i to jest oznaka siły. To daje nadzieję, że Polska jest w lepszej sytuacji, jeżeli chodzi o politykę pieniężną. Nie można ciąć stóp, gdy inflacja jest zbyt wysoka, gdy zbyt dużo kapitału opuszcza kraj. To wszystko oznacza, że Polska jest na dobrej drodze do spełnienia kryteriów wejścia do strefy euro.

To wszystko oznacza, że Polska jest w lepszej sytuacji niż inne kraje regionu?

C. V.: W znacznie lepszej. Nie ma wątpliwości, że wasza pozycja jest silna. Nawet osłabienie waluty jest pozytywne. Wprawdzie nikt nie chce zbyt szybkiego słabnięcia waluty, słabnąca waluta nie pomaga gospodarce. Chciałbym podkreślić, że nie jest wcale pewne, że Polska pogrąży się w recesji. Za sześć miesięcy, choć ryzyko jest duże, można przypuszczać, że problemy będą mniejsze niż obecnie. To trend, który obserwuję w wielu krajach, które przeżywały kilkuletni wzrost gospodarczy.

Byłem w Brazylii, na Ukrainie, w Rumunii, Bułgarii i innych krajach. Mówiono tam: to nie nasz problem, to nie nasz kryzys. Niech inni się martwią. Kiedy odwiedzałem te państwa po kilku miesiącach, mówiono: to jednak również nasz kryzys. Dla Polski problemem może być opóźnienie w dojściu kryzysu - jego wpływ na gospodarkę może być przez to silniejszy. Ale nawet jeśli okaże się to prawdą, Polska i tak pozostanie w lepszej sytuacji niż pozostałe kraje Europy Środkowej i Wschodniej.

Dr Constantin Vayenas, szef Działu Badań Rynków Wschodzących w UBS Wealth Management, kieruje grupą specjalistów realizujących badania oraz dostarczających analizy i rekomendacje inwestycyjne w odniesieniu do kluczowych rynków wschodzących oraz głównych rodzajów aktywów. Constantin Vayenas podjął pracę w UBS w 1991 r. jako ekonomista w Dziale Badań Ekonomicznych w Zurychu. Kilka następnych lat spędził w Londynie jako analityk specjalizujący się w akcjach, inwestycjach o stałym dochodzie oraz rynkach walutowych.

Przed objęciem obecnego stanowiska w lipcu 2007 r., przez kilka lat pracował w UBS Investment Bank w Nowym Jorku. Constantin Vayenas jest autorem wielu publikacji poświęconych krajom rozwiniętym. Kształcił się w Republice Południowej Afryki, ukończył International Executive Programme we Francji (INSEAD), wykładał na Wydziale International Relations Uniwersytetu w Zurychu.

interia.pl/Sobota, 4 kwietnia (06:00)

Sposób na kryzys - pokoje za 1 dolara

Alexander Inn, hotel w Filadelfii, oferuje "Plan Stymulujący dla Gości", czyli pokoje za 1 dolara za dobę - podaje "Examiner".

Oferta dotyczy ograniczonej liczby pokoi i obowiązuje od niedzieli do wtorku, aż do 11 lipca.

Hotelarz John Cochie mówi, że plan pokoi za dolara narodził się po spotkaniu, podczas którego przedstawiono posępne prognozy dla branży hotelarskiej.

W tym samym czasie prezydent Obama apelował w telewizji do przedsiębiorców o innowacyjność, aby pomóc gospodarce w wyjściu z kryzysu.

- Ludzie dzwonią do nas i pytają, czy tak jest rzeczywiście, i ile dni mogą spędzić płacąc za dobę 1 dolara - mówi Cochie.

Alexander Inn jest trzecim najbardziej popularnym hotelem w Filadelfii. Opłata za dobę rozpoczyna się zwykle od 119 USD.

 

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Sposób na kryzys - pokoje za 1 dolara

Alexander Inn, hotel w Filadelfii, oferuje "Plan Stymulujący dla Gości", czyli pokoje za 1 dolara za dobę - podaje "Examiner".

Oferta dotyczy ograniczonej liczby pokoi i obowiązuje od niedzieli do wtorku, aż do 11 lipca.

Hotelarz John Cochie mówi, że plan pokoi za dolara narodził się po spotkaniu, podczas którego przedstawiono posępne prognozy dla branży hotelarskiej.

W tym samym czasie prezydent Obama apelował w telewizji do przedsiębiorców o innowacyjność, aby pomóc gospodarce w wyjściu z kryzysu.

- Ludzie dzwonią do nas i pytają, czy tak jest rzeczywiście, i ile dni mogą spędzić płacąc za dobę 1 dolara - mówi Cochie.

Alexander Inn jest trzecim najbardziej popularnym hotelem w Filadelfii. Opłata za dobę rozpoczyna się zwykle od 119 USD.

 

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Nieruchomości odporne na kryzys

Nieruchomości komercyjne, mimo kryzysu, trzymają się lepiej niż mieszkaniowe. Z analiz wynika, że ten sektor przez najbliższe dwa lata będzie się cieszyć zainteresowaniem najemców. Co czwarta firma deklaruje chęć wynajęcia lokum na prowadzenie działalności.

Tak przynajmniej wynika z prognoz dla rynku opracowanych przez Nowy Adres i instytut badawczy Millward Brown SMG/KRC. Przyczyną jest fakt, że mimo przejawów spowolnienia gospodarczego, poziom konsumpcji Polaków wzrasta, a umowy zawierane z najemcami mają charakter długoterminowy. Przodującym rynkiem pod względem dostępu do nieruchomości komercyjnych jest Warszawa. Tutaj skupia się aż 67 proc. powierzchni biurowych w kraju.

Z raportu polskiego biura firmy doradczej DTZ wynika, że w całym 2008 roku całkowita ilość powierzchni biurowej w stolicy wzrosła o 252 500 m kw., z czego tylko 6 proc. powierzchni przybyło w strefach centralnych.

Ceny spadły, zachęty wzrosły

- Całkowita ilość nowoczesnej powierzchni biurowej w Warszawie na koniec 2008 r. to 2,98 miliona m kw., z czego blisko 63 proc. przypada na strefy poza centrum miasta - uważa Anna Staniszewska z DTZ.

W ubiegłym roku popyt na nowoczesną powierzchnię biurową wyniósł blisko 460 tys. m kw., co jest, jak dotychczas, najwyższą wartością odnotowaną w Warszawie. Biorąc pod uwagę renegocjacje wcześniej zawartych umów, popyt ukształtował się na poziomie 524 tys. m kw. W związku z brakami na rynku powierzchni biurowej, transakcje na podstawie umów zawartych przed oddaniem budynku do użytkowania były często stosowaną praktyką.

Na koniec IV kwartału 2008 r. stopa pustostanów w Warszawie wyniosła 2,9 proc., co oznacza minimalny wzrost w porównaniu z poprzednimi kwartałami.

Stawki czynszów w budynkach biurowych klasy A systematycznie wzrastały w 2007 r. oraz w pierwszej połowie 2008 r., osiągając poziom 30-33 euro za m kw. miesięcznie w najlepszych lokalizacjach oraz 16-18 euro za m kw. miesięcznie poza centrum miasta. W związku z niskim poziomem zachęt stosowanych przez właścicieli budynków, czynsze efektywne były minimalnie niższe w porównaniu z czynszami wywoławczymi.

- Sytuacja zaczęła się zmieniać w IV kwartale 2008 r. w związku z osłabieniem popytu. Czynsze wywoławcze w strefach centralnych spadły do poziomu 28-30 euro za m kw. miesięcznie, a oferowane pakiety zachęt wzrosły - wylicza Anna Staniszewska.

Natomiast w strefach poza centrum stawki wywoławcze za wynajem pozostały stabilne. Trudno więc się dziwić, że deweloperzy są zainteresowani budową budynków biurowych. Stąd realizacja Libra Business Centre czy Jasna Residence przy najatrakcyjniejszych ulicach Warszawy.

Konkurencja poza stolicą

Gdyby jednak apetyty inwestycyjne deweloperów spadły, a zapotrzebowanie na biura nie malało, na pewno przełożyłoby się to na wzrost cen wynajmu. Wtedy może okazać się, że Warszawa nie jest dla firm tak atrakcyjna. Rozpoczną się poszukiwania lokali w miasteczkach satelickich i dużych aglomeracjach położonych w niewielkiej odległości od stolicy. Najszybciej na takim stanie rzeczy zyska Łódź.

Tym miastem już zainteresowali się giganci przemysłowi, np. Dell, Siemens czy Bosch. Co ich przekonało? Nie tylko dostęp do taniej kadry pracowniczej, dobra komunikacja, ale także dużo niższe koszty utrzymania firmy. Podobnie jak w innych dużych miastach w kraju, w Łodzi cena metra kwadratowego biura waha się od 15 do 20 euro miesięcznie.

Stąd bardzo duże zainteresowanie inwestorów odnawianiem starych biurowców oraz przeróbkami budynków przemysłowych. W takich miejscach coraz częściej duże firmy otwierają call center i zaplecza obsługujące główne siedziby.

Kraków to tradycyjnie najbardziej dynamiczny rynek nieruchomości biurowych w Polsce. Z raportu DTZ wynika, że do końca 2010 r. liczba powierzchni biurowych do wynajęcia wzrośnie do 490 tys. mkw. przy utrzymującej się na stałym poziomie cenie 15-18 euro za m kw. powierzchni. Przewidywane wzrosty cenowe będą mieć miejsce, ale nie przekroczą wartości jednego euro.

Najbardziej pożądane, choć nie najtańsze, miejsca na biuro to centra: Edison, Rondo Business Park, Onyx czy Galeria Kazimierz. Ale do końca 2011 r. pojawią się nowe lokalizacje, m.in. Pawia Trade Center, Avatar czy Sequoia.

Drugim równie dominującym rynkiem nieruchomości biurowych poza Warszawą jest Wrocław. Tylko w ubiegłym roku przybyło tu 100 tys. mkw. powierzchni biurowych. To najwięcej spośród wszystkich rynków regionalnych w kraju. Biuro DTZ szacuje, że do końca 2010 r., uwzględniając fakt, że część deweloperów wstrzymała lub całkowicie zrezygnowała z inwestycji w powierzchnie komercyjne, rynek wrocławski sięgnie 400 tys. m kw. powierzchni do wynajęcia.

W przygotowaniu bądź częściowej realizacji jest dziesięć inwestycji w najbardziej atrakcyjnych lokalizacjach: wzdłuż ul. Legnickiej, Karkonoskiej oraz Strzegomskiej. Ceny lokali wahają się od 14 do 18 euro za metr kwadratowy.

Podobnie przedstawia się sytuacja w innych dużych aglomeracjach: Poznaniu, Trójmieście oraz Katowicach.

Najsłabiej ukształtowanym rynkiem nieruchomości dysponuje Szczecin. W tym mieście dostępnych jest zaledwie 65 tys. m kw. nowoczesnej powierzchni biurowej, z czego ponad połowa usytuowana jest w budynkach starszych niż dziesięcioletnie.

Duża grupa dostępnych biur nie mieści się nawet w kategorii B. Z tej przyczyny czynsze w mieście nie oszałamiają. W starych, ale zmodernizowanych biurowcach opłaty wynoszą od 8 do 11 euro za m kw., w najnowocześniejszych - od 15 do 18 euro za m kw. Sytuacja z wolna się jednak poprawia, bo deweloperzy zauważyli, iż Szczecin jest atrakcyjnym miejscem pod budowę powierzchni komercyjnych. Stąd aż dziesięć inwestycji tego typu w fazie przygotowań do realizacji.

Prognozy dla rynku

Rynek nieruchomości komercyjnych jest w dużo lepszej kondycji niż mieszkaniówka. Klienci nadal bowiem są zainteresowani wynajmem, choć ich wybór coraz częściej pada na nieruchomości najtańsze. Największym popytem cieszą się biura położone poza centrum dużych miast, prestiżowe lokalizacje pozostają raczej w zasięgu najzamożniejszych klientów. Właściciele nieruchomości robią więc wszystko, by zatrzymać dotychczasowych klientów i przedłużyć umowy najmu.

W każdym z przypadków ceny zaczynają dyktować najemcy, a stawki transakcyjne spadają, choć skoki cen nie mają charakteru gwałtownych zmian. Rok 2009 to więc czas atrakcyjnych renegocjacji cenowych, o które za dwa lata będzie bardzo trudno. W tym roku warto zainteresować się także podpisaniem umowy najmu na dłuższy czas, bo i w tym przypadku można spodziewać się atrakcyjnych cen. Deweloperzy i właściciele już istniejących nieruchomości komercyjnych są zainteresowani podpisywaniem umów przedsprzedażowych. Mając taki papier w ręku łatwiej im pozyskać środki na finansowanie planowanych czy finalizowanych nieruchomości.

Obecny rok ma być sprawdzianem kondycji niewielkich deweloperów, bo im najtrudniej będzie pozyskać pieniądze na inwestycje. Największe firmy mogą jednak spać spokojnie. Wystarczy, że przeczekają trudniejszy moment na rynku. Z prognoz wynika, że nowych biur w tym roku przybędzie, a ich powierzchnia całkowita zamknie się liczbą 3,5 miliona metrów kwadratowych.

źródło informacji: Businessman

Nieruchomości odporne na kryzys

Nieruchomości komercyjne, mimo kryzysu, trzymają się lepiej niż mieszkaniowe. Z analiz wynika, że ten sektor przez najbliższe dwa lata będzie się cieszyć zainteresowaniem najemców. Co czwarta firma deklaruje chęć wynajęcia lokum na prowadzenie działalności.

Tak przynajmniej wynika z prognoz dla rynku opracowanych przez Nowy Adres i instytut badawczy Millward Brown SMG/KRC. Przyczyną jest fakt, że mimo przejawów spowolnienia gospodarczego, poziom konsumpcji Polaków wzrasta, a umowy zawierane z najemcami mają charakter długoterminowy. Przodującym rynkiem pod względem dostępu do nieruchomości komercyjnych jest Warszawa. Tutaj skupia się aż 67 proc. powierzchni biurowych w kraju.

Z raportu polskiego biura firmy doradczej DTZ wynika, że w całym 2008 roku całkowita ilość powierzchni biurowej w stolicy wzrosła o 252 500 m kw., z czego tylko 6 proc. powierzchni przybyło w strefach centralnych.

Ceny spadły, zachęty wzrosły

- Całkowita ilość nowoczesnej powierzchni biurowej w Warszawie na koniec 2008 r. to 2,98 miliona m kw., z czego blisko 63 proc. przypada na strefy poza centrum miasta - uważa Anna Staniszewska z DTZ.

W ubiegłym roku popyt na nowoczesną powierzchnię biurową wyniósł blisko 460 tys. m kw., co jest, jak dotychczas, najwyższą wartością odnotowaną w Warszawie. Biorąc pod uwagę renegocjacje wcześniej zawartych umów, popyt ukształtował się na poziomie 524 tys. m kw. W związku z brakami na rynku powierzchni biurowej, transakcje na podstawie umów zawartych przed oddaniem budynku do użytkowania były często stosowaną praktyką.

Na koniec IV kwartału 2008 r. stopa pustostanów w Warszawie wyniosła 2,9 proc., co oznacza minimalny wzrost w porównaniu z poprzednimi kwartałami.

Stawki czynszów w budynkach biurowych klasy A systematycznie wzrastały w 2007 r. oraz w pierwszej połowie 2008 r., osiągając poziom 30-33 euro za m kw. miesięcznie w najlepszych lokalizacjach oraz 16-18 euro za m kw. miesięcznie poza centrum miasta. W związku z niskim poziomem zachęt stosowanych przez właścicieli budynków, czynsze efektywne były minimalnie niższe w porównaniu z czynszami wywoławczymi.

- Sytuacja zaczęła się zmieniać w IV kwartale 2008 r. w związku z osłabieniem popytu. Czynsze wywoławcze w strefach centralnych spadły do poziomu 28-30 euro za m kw. miesięcznie, a oferowane pakiety zachęt wzrosły - wylicza Anna Staniszewska.

Natomiast w strefach poza centrum stawki wywoławcze za wynajem pozostały stabilne. Trudno więc się dziwić, że deweloperzy są zainteresowani budową budynków biurowych. Stąd realizacja Libra Business Centre czy Jasna Residence przy najatrakcyjniejszych ulicach Warszawy.

Konkurencja poza stolicą

Gdyby jednak apetyty inwestycyjne deweloperów spadły, a zapotrzebowanie na biura nie malało, na pewno przełożyłoby się to na wzrost cen wynajmu. Wtedy może okazać się, że Warszawa nie jest dla firm tak atrakcyjna. Rozpoczną się poszukiwania lokali w miasteczkach satelickich i dużych aglomeracjach położonych w niewielkiej odległości od stolicy. Najszybciej na takim stanie rzeczy zyska Łódź.

Tym miastem już zainteresowali się giganci przemysłowi, np. Dell, Siemens czy Bosch. Co ich przekonało? Nie tylko dostęp do taniej kadry pracowniczej, dobra komunikacja, ale także dużo niższe koszty utrzymania firmy. Podobnie jak w innych dużych miastach w kraju, w Łodzi cena metra kwadratowego biura waha się od 15 do 20 euro miesięcznie.

Stąd bardzo duże zainteresowanie inwestorów odnawianiem starych biurowców oraz przeróbkami budynków przemysłowych. W takich miejscach coraz częściej duże firmy otwierają call center i zaplecza obsługujące główne siedziby.

Kraków to tradycyjnie najbardziej dynamiczny rynek nieruchomości biurowych w Polsce. Z raportu DTZ wynika, że do końca 2010 r. liczba powierzchni biurowych do wynajęcia wzrośnie do 490 tys. mkw. przy utrzymującej się na stałym poziomie cenie 15-18 euro za m kw. powierzchni. Przewidywane wzrosty cenowe będą mieć miejsce, ale nie przekroczą wartości jednego euro.

Najbardziej pożądane, choć nie najtańsze, miejsca na biuro to centra: Edison, Rondo Business Park, Onyx czy Galeria Kazimierz. Ale do końca 2011 r. pojawią się nowe lokalizacje, m.in. Pawia Trade Center, Avatar czy Sequoia.

Drugim równie dominującym rynkiem nieruchomości biurowych poza Warszawą jest Wrocław. Tylko w ubiegłym roku przybyło tu 100 tys. mkw. powierzchni biurowych. To najwięcej spośród wszystkich rynków regionalnych w kraju. Biuro DTZ szacuje, że do końca 2010 r., uwzględniając fakt, że część deweloperów wstrzymała lub całkowicie zrezygnowała z inwestycji w powierzchnie komercyjne, rynek wrocławski sięgnie 400 tys. m kw. powierzchni do wynajęcia.

W przygotowaniu bądź częściowej realizacji jest dziesięć inwestycji w najbardziej atrakcyjnych lokalizacjach: wzdłuż ul. Legnickiej, Karkonoskiej oraz Strzegomskiej. Ceny lokali wahają się od 14 do 18 euro za metr kwadratowy.

Podobnie przedstawia się sytuacja w innych dużych aglomeracjach: Poznaniu, Trójmieście oraz Katowicach.

Najsłabiej ukształtowanym rynkiem nieruchomości dysponuje Szczecin. W tym mieście dostępnych jest zaledwie 65 tys. m kw. nowoczesnej powierzchni biurowej, z czego ponad połowa usytuowana jest w budynkach starszych niż dziesięcioletnie.

Duża grupa dostępnych biur nie mieści się nawet w kategorii B. Z tej przyczyny czynsze w mieście nie oszałamiają. W starych, ale zmodernizowanych biurowcach opłaty wynoszą od 8 do 11 euro za m kw., w najnowocześniejszych - od 15 do 18 euro za m kw. Sytuacja z wolna się jednak poprawia, bo deweloperzy zauważyli, iż Szczecin jest atrakcyjnym miejscem pod budowę powierzchni komercyjnych. Stąd aż dziesięć inwestycji tego typu w fazie przygotowań do realizacji.

Prognozy dla rynku

Rynek nieruchomości komercyjnych jest w dużo lepszej kondycji niż mieszkaniówka. Klienci nadal bowiem są zainteresowani wynajmem, choć ich wybór coraz częściej pada na nieruchomości najtańsze. Największym popytem cieszą się biura położone poza centrum dużych miast, prestiżowe lokalizacje pozostają raczej w zasięgu najzamożniejszych klientów. Właściciele nieruchomości robią więc wszystko, by zatrzymać dotychczasowych klientów i przedłużyć umowy najmu.

W każdym z przypadków ceny zaczynają dyktować najemcy, a stawki transakcyjne spadają, choć skoki cen nie mają charakteru gwałtownych zmian. Rok 2009 to więc czas atrakcyjnych renegocjacji cenowych, o które za dwa lata będzie bardzo trudno. W tym roku warto zainteresować się także podpisaniem umowy najmu na dłuższy czas, bo i w tym przypadku można spodziewać się atrakcyjnych cen. Deweloperzy i właściciele już istniejących nieruchomości komercyjnych są zainteresowani podpisywaniem umów przedsprzedażowych. Mając taki papier w ręku łatwiej im pozyskać środki na finansowanie planowanych czy finalizowanych nieruchomości.

Obecny rok ma być sprawdzianem kondycji niewielkich deweloperów, bo im najtrudniej będzie pozyskać pieniądze na inwestycje. Największe firmy mogą jednak spać spokojnie. Wystarczy, że przeczekają trudniejszy moment na rynku. Z prognoz wynika, że nowych biur w tym roku przybędzie, a ich powierzchnia całkowita zamknie się liczbą 3,5 miliona metrów kwadratowych.

źródło informacji: Businessman

ROPA_BRENT:MFW - będzie wyprzedaż złota?

Od połowy lutego systematycznie pnie się w górę cena ropy naftowej. Zwiększyła się w tym czasie o około 13 dolarów na baryłce, czyli o niemal jedną trzecią.

Wzrost przerywany jest sporymi korektami, ale tendencja wydaje się mieć trwały charakter. Będzie ona wzmacniana przez każdy sygnał poprawy sytuacji w globalnej gospodarce. Mieliśmy tego przykład w czwartek, gdy w reakcji na domniemane pozytywne skutki obrad G20, czyli grupy najbardziej rozwiniętych państw świata, cena ropy skoczyła o 8%.

Na wartości zyskuje miedź. Korekta wzrostów nie była zbyt wielka i notowania szybko powróciły powyżej poziomu 4000 dolarów za tonę. Nic nie wskazuje na to, by miały spaść, więcej argumentów przemawia raczej za wzrostami.

Jeszcze pod konie ubiegłego tygodnia całkiem nieźle trzymała się cena złota. Za uncje tego metalu trzeba było płacić około 960 dolarów. Gdy tylko atmosfera na giełdach papierów wartościowych zaczęła się poprawiać, notowania kruszcu poszły w dół, w czwartek w ciągu dnia osiągając nawet 895 dolarów. Ujemna korelacja między rynkami akcji a ceną złota od początku tego roku jest niemal modelowa. Jeszcze w pierwszej połowie stycznia spadały jednocześnie i giełdowe indeksy i złoto. W drugiej części miesiąca tendencje na tych dwóch rynkach rozjechały się.

Gdy pod koniec lutego Dow Jones zbliżał się do dołka, cena złota osiągała szczyt, na poziomie przekraczającym nieco 1000 dolarów za uncję. Przez większą część marca notowania złota stabilizowały się wokół 930 dolarów, ale już widać było nerwowość i próby schodzenia w pobliże 900 dolarów. Jeśli rynki akcji nadal będą zwyżkować, złoto w krótkim terminie może jeszcze tanieć. Nie wydaje się jednak, by jego cena mogła zejść poniżej 840 dolarów.

Na niekorzyść złota może działać zapowiedź ewentualnej sprzedaży części zapasów złota z zasobów Międzynarodowego Funduszu Walutowego, jeśli zajdzie potrzeba pozyskania przez tę organizację środków na wspieranie globalnej gospodarki. Krótkoterminowo zapowiedź ta nie zrobiła wrażenia na inwestorach i po silnym czwartkowym spadku w piątek złoto lekko drożało.

Ropa Brent Złoto 52,3 dol/baryłka 1,53% 905,5 dol/uncja -1,82%

interia.pl/Sobota, 4 kwietnia (06:30)

ROPA_BRENT:MFW - będzie wyprzedaż złota?

Od połowy lutego systematycznie pnie się w górę cena ropy naftowej. Zwiększyła się w tym czasie o około 13 dolarów na baryłce, czyli o niemal jedną trzecią.

Wzrost przerywany jest sporymi korektami, ale tendencja wydaje się mieć trwały charakter. Będzie ona wzmacniana przez każdy sygnał poprawy sytuacji w globalnej gospodarce. Mieliśmy tego przykład w czwartek, gdy w reakcji na domniemane pozytywne skutki obrad G20, czyli grupy najbardziej rozwiniętych państw świata, cena ropy skoczyła o 8%.

Na wartości zyskuje miedź. Korekta wzrostów nie była zbyt wielka i notowania szybko powróciły powyżej poziomu 4000 dolarów za tonę. Nic nie wskazuje na to, by miały spaść, więcej argumentów przemawia raczej za wzrostami.

Jeszcze pod konie ubiegłego tygodnia całkiem nieźle trzymała się cena złota. Za uncje tego metalu trzeba było płacić około 960 dolarów. Gdy tylko atmosfera na giełdach papierów wartościowych zaczęła się poprawiać, notowania kruszcu poszły w dół, w czwartek w ciągu dnia osiągając nawet 895 dolarów. Ujemna korelacja między rynkami akcji a ceną złota od początku tego roku jest niemal modelowa. Jeszcze w pierwszej połowie stycznia spadały jednocześnie i giełdowe indeksy i złoto. W drugiej części miesiąca tendencje na tych dwóch rynkach rozjechały się.

Gdy pod koniec lutego Dow Jones zbliżał się do dołka, cena złota osiągała szczyt, na poziomie przekraczającym nieco 1000 dolarów za uncję. Przez większą część marca notowania złota stabilizowały się wokół 930 dolarów, ale już widać było nerwowość i próby schodzenia w pobliże 900 dolarów. Jeśli rynki akcji nadal będą zwyżkować, złoto w krótkim terminie może jeszcze tanieć. Nie wydaje się jednak, by jego cena mogła zejść poniżej 840 dolarów.

Na niekorzyść złota może działać zapowiedź ewentualnej sprzedaży części zapasów złota z zasobów Międzynarodowego Funduszu Walutowego, jeśli zajdzie potrzeba pozyskania przez tę organizację środków na wspieranie globalnej gospodarki. Krótkoterminowo zapowiedź ta nie zrobiła wrażenia na inwestorach i po silnym czwartkowym spadku w piątek złoto lekko drożało.

Ropa Brent Złoto 52,3 dol/baryłka 1,53% 905,5 dol/uncja -1,82%

interia.pl/Sobota, 4 kwietnia (06:30)

Największe giełdy na świecie stają do walki o GPW

Resort skarbu skierował do czterech inwestorów wstępne zaproszenia do rozmów w sprawie udziału w prywatyzacji Giełdy Papierów Wartościowych - powiedział rzecznik MSP Maciej Wewiór

Chodzi o cztery wiodące giełdy europejskie i amerykańskie: London Stock Exchange, Deutsche Boerse, Nasdaq OMX oraz NYSE Euronext.

- Resort skarbu ma duże wymagania wobec potencjalnych inwestorów, ale nie zamyka jeszcze listy podmiotów, które mogłyby wziąć udział w prywatyzacji GPW - powiedział rzecznik MSP.

W połowie marca minister skarbu Aleksander Grad podtrzymał w rozmowie z PAP, że sprzedaż akcji GPW nastąpi w tym roku. Jeżeli dobrze pójdą negocjacje z inwestorami, to jesteśmy w stanie w tym roku sfinalizować ten proces - mówił.

Strategia prywatyzacji GPW zakłada, że MSP zaprosi inwestorów branżowych do składania ofert na kupno do 73,82 proc. akcji GPW samodzielnie lub w konsorcjum z inwestorem finansowym.

MSP zastrzega możliwość sprzedaży inwestorowi branżowemu lub konsorcjum pakietu akcji mniejszego niż 73,82 proc., jednak powyżej 51 proc. akcji GPW.

W wyniku transakcji MSP zachowa udział w akcjonariacie GPW na poziomie 25 proc. plus jedna akcja. Zakończenie prywatyzacji jest planowane w perspektywie dwóch-trzech lat.

(PAP)/interia.pl

Największe giełdy na świecie stają do walki o GPW

Resort skarbu skierował do czterech inwestorów wstępne zaproszenia do rozmów w sprawie udziału w prywatyzacji Giełdy Papierów Wartościowych - powiedział rzecznik MSP Maciej Wewiór

Chodzi o cztery wiodące giełdy europejskie i amerykańskie: London Stock Exchange, Deutsche Boerse, Nasdaq OMX oraz NYSE Euronext.

- Resort skarbu ma duże wymagania wobec potencjalnych inwestorów, ale nie zamyka jeszcze listy podmiotów, które mogłyby wziąć udział w prywatyzacji GPW - powiedział rzecznik MSP.

W połowie marca minister skarbu Aleksander Grad podtrzymał w rozmowie z PAP, że sprzedaż akcji GPW nastąpi w tym roku. Jeżeli dobrze pójdą negocjacje z inwestorami, to jesteśmy w stanie w tym roku sfinalizować ten proces - mówił.

Strategia prywatyzacji GPW zakłada, że MSP zaprosi inwestorów branżowych do składania ofert na kupno do 73,82 proc. akcji GPW samodzielnie lub w konsorcjum z inwestorem finansowym.

MSP zastrzega możliwość sprzedaży inwestorowi branżowemu lub konsorcjum pakietu akcji mniejszego niż 73,82 proc., jednak powyżej 51 proc. akcji GPW.

W wyniku transakcji MSP zachowa udział w akcjonariacie GPW na poziomie 25 proc. plus jedna akcja. Zakończenie prywatyzacji jest planowane w perspektywie dwóch-trzech lat.

(PAP)/interia.pl

ROPA_BRENT:MFW - będzie wyprzedaż złota?

Od połowy lutego systematycznie pnie się w górę cena ropy naftowej. Zwiększyła się w tym czasie o około 13 dolarów na baryłce, czyli o niemal jedną trzecią.

Wzrost przerywany jest sporymi korektami, ale tendencja wydaje się mieć trwały charakter. Będzie ona wzmacniana przez każdy sygnał poprawy sytuacji w globalnej gospodarce. Mieliśmy tego przykład w czwartek, gdy w reakcji na domniemane pozytywne skutki obrad G20, czyli grupy najbardziej rozwiniętych państw świata, cena ropy skoczyła o 8%.

Na wartości zyskuje miedź. Korekta wzrostów nie była zbyt wielka i notowania szybko powróciły powyżej poziomu 4000 dolarów za tonę. Nic nie wskazuje na to, by miały spaść, więcej argumentów przemawia raczej za wzrostami.

Jeszcze pod konie ubiegłego tygodnia całkiem nieźle trzymała się cena złota. Za uncje tego metalu trzeba było płacić około 960 dolarów. Gdy tylko atmosfera na giełdach papierów wartościowych zaczęła się poprawiać, notowania kruszcu poszły w dół, w czwartek w ciągu dnia osiągając nawet 895 dolarów. Ujemna korelacja między rynkami akcji a ceną złota od początku tego roku jest niemal modelowa. Jeszcze w pierwszej połowie stycznia spadały jednocześnie i giełdowe indeksy i złoto. W drugiej części miesiąca tendencje na tych dwóch rynkach rozjechały się.

Gdy pod koniec lutego Dow Jones zbliżał się do dołka, cena złota osiągała szczyt, na poziomie przekraczającym nieco 1000 dolarów za uncję. Przez większą część marca notowania złota stabilizowały się wokół 930 dolarów, ale już widać było nerwowość i próby schodzenia w pobliże 900 dolarów. Jeśli rynki akcji nadal będą zwyżkować, złoto w krótkim terminie może jeszcze tanieć. Nie wydaje się jednak, by jego cena mogła zejść poniżej 840 dolarów.

Na niekorzyść złota może działać zapowiedź ewentualnej sprzedaży części zapasów złota z zasobów Międzynarodowego Funduszu Walutowego, jeśli zajdzie potrzeba pozyskania przez tę organizację środków na wspieranie globalnej gospodarki. Krótkoterminowo zapowiedź ta nie zrobiła wrażenia na inwestorach i po silnym czwartkowym spadku w piątek złoto lekko drożało.

Ropa Brent Złoto 52,3 dol/baryłka 1,53% 905,5 dol/uncja -1,82%

interia.pl/Sobota, 4 kwietnia (06:30)

ROPA_BRENT:MFW - będzie wyprzedaż złota?

Od połowy lutego systematycznie pnie się w górę cena ropy naftowej. Zwiększyła się w tym czasie o około 13 dolarów na baryłce, czyli o niemal jedną trzecią.

Wzrost przerywany jest sporymi korektami, ale tendencja wydaje się mieć trwały charakter. Będzie ona wzmacniana przez każdy sygnał poprawy sytuacji w globalnej gospodarce. Mieliśmy tego przykład w czwartek, gdy w reakcji na domniemane pozytywne skutki obrad G20, czyli grupy najbardziej rozwiniętych państw świata, cena ropy skoczyła o 8%.

Na wartości zyskuje miedź. Korekta wzrostów nie była zbyt wielka i notowania szybko powróciły powyżej poziomu 4000 dolarów za tonę. Nic nie wskazuje na to, by miały spaść, więcej argumentów przemawia raczej za wzrostami.

Jeszcze pod konie ubiegłego tygodnia całkiem nieźle trzymała się cena złota. Za uncje tego metalu trzeba było płacić około 960 dolarów. Gdy tylko atmosfera na giełdach papierów wartościowych zaczęła się poprawiać, notowania kruszcu poszły w dół, w czwartek w ciągu dnia osiągając nawet 895 dolarów. Ujemna korelacja między rynkami akcji a ceną złota od początku tego roku jest niemal modelowa. Jeszcze w pierwszej połowie stycznia spadały jednocześnie i giełdowe indeksy i złoto. W drugiej części miesiąca tendencje na tych dwóch rynkach rozjechały się.

Gdy pod koniec lutego Dow Jones zbliżał się do dołka, cena złota osiągała szczyt, na poziomie przekraczającym nieco 1000 dolarów za uncję. Przez większą część marca notowania złota stabilizowały się wokół 930 dolarów, ale już widać było nerwowość i próby schodzenia w pobliże 900 dolarów. Jeśli rynki akcji nadal będą zwyżkować, złoto w krótkim terminie może jeszcze tanieć. Nie wydaje się jednak, by jego cena mogła zejść poniżej 840 dolarów.

Na niekorzyść złota może działać zapowiedź ewentualnej sprzedaży części zapasów złota z zasobów Międzynarodowego Funduszu Walutowego, jeśli zajdzie potrzeba pozyskania przez tę organizację środków na wspieranie globalnej gospodarki. Krótkoterminowo zapowiedź ta nie zrobiła wrażenia na inwestorach i po silnym czwartkowym spadku w piątek złoto lekko drożało.

Ropa Brent Złoto 52,3 dol/baryłka 1,53% 905,5 dol/uncja -1,82%

interia.pl/Sobota, 4 kwietnia (06:30)

Schiff zapowiada koniec dolara i bankructwo USA

Rząd amerykański w niedługim czasie stanie się niewypłacalny, a dolar straci status waluty rezerwowej - uważa Peter Schiff, znany amerykański ekonomista, prezes Euro Pacific Capital. Jego zdaniem, euro będzie dla Polski korzystne, ale najkorzystniejsze dla naszego i innych krajów byłoby przywrócenie parytetu złota.
Peter Schiff jest krytykiem obecnego systemu gospodarczego Stanów Zjednoczonych. Opowiada się za radykalną obniżką podatków i wydatków publicznych, likwidacją FED i powrotem do waluty opartej na parytecie złota. Jest zwolennikiem ultraliberalnej austriackiej szkoły ekonomii. W opinii Schiffa, polityka fiskalna amerykańskiego rządu, polegająca na utrzymywaniu zwiększonego deficytu, doprowadzi do gwałtownej inflacji.

W niedługim czasie świat przestanie tak chętnie finansować nasze zadłużenie. FED będzie starał się pokryć ogromny deficyt poprzez dodruk pieniądza, co doprowadzi do gwałtownej inflacji - powiedział Schiff. W jego opinii, takie działanie spowoduje, że dolar amerykański utraci status waluty rezerwowej.

-Myślę, że tak się stanie jeszcze za kadencji prezydenta Obamy. (...) Uważam, że Chiny przestaną gromadzić dolary i na tyle, na ile będą mogły sobie na to pozwolić, będą starały się ich pozbyć - powiedział.

Zdaniem Schiffa, przeświadczenie, że Chiny nie zdecydują się na taki krok, jest błędne.

Jeżeli Chiny będą kontynuować skupowanie dolara i obligacji amerykańskich w takim zakresie, w jakim robią to obecnie, ich rezerwy pod koniec rządów Obamy mogą wynieść 4-6 bln dolarów. Nie sądzę, żeby taka perspektywa wydawała się Chińczykom szczególnie pociągająca. Wydaje mi się, że Chiny zdecydują się raczej na stratę w wysokości 1 bln USD, niż zaryzykują utratę 5 bln USD - powiedział ekonomista. Według zachodnich źródeł, Chiny zainwestowały w amerykańskie obligacje rządowe i inne papiery wartościowe w USA około połowy z 2 bln dolarów swoich rezerw dewizowych. Od początku kryzysu finansowego stracić miały na tych inwestycjach ponad 80 mld USD. Jeżeli Chiny zdecydują się na pozbycie dolarów, inne kraje z pewnością zrobią to samo - zaznaczył.

Zdaniem Schiffa, niewypłacalność rządu amerykańskiego jest tylko kwestią czasu.

- W zasadzie już w tej chwili jest niewypłacalny. (...) Zdolni do życia będziemy tak długo, jak długo będziemy mieli możliwość zwiększania długu, ale jest on przeznaczany na nieproduktywne cele i nigdy nie będzie mógł być spłacony - powiedział Schiff.

W jego opinii europejska waluta - przynajmniej w najbliższym czasie - nie podzieli losów dolara, a przystąpienie do ERM2 może przynieść Polsce korzyści w postaci stabilniejszej sytuacji fiskalnej. Najkorzystniejszy jednak - uważa Schiff - byłby powrót do systemu waluty opartej o parytet złota.

- Niewątpliwie najlepszą rzeczą, jaką może zrobić Polska, jest powrócenie do parytetu złota. To najlepsza rzecz, jaką każdy może zrobić - powiedział.

Schiff nie widzi szansy na rzeczywiste ożywienie gospodarcze w 2010 roku, nawet jeżeli miary makro, takie jak np. dynamika PKB, będą pozytywne.

RMF/interia.pl

Schiff zapowiada koniec dolara i bankructwo USA

Rząd amerykański w niedługim czasie stanie się niewypłacalny, a dolar straci status waluty rezerwowej - uważa Peter Schiff, znany amerykański ekonomista, prezes Euro Pacific Capital. Jego zdaniem, euro będzie dla Polski korzystne, ale najkorzystniejsze dla naszego i innych krajów byłoby przywrócenie parytetu złota.
Peter Schiff jest krytykiem obecnego systemu gospodarczego Stanów Zjednoczonych. Opowiada się za radykalną obniżką podatków i wydatków publicznych, likwidacją FED i powrotem do waluty opartej na parytecie złota. Jest zwolennikiem ultraliberalnej austriackiej szkoły ekonomii. W opinii Schiffa, polityka fiskalna amerykańskiego rządu, polegająca na utrzymywaniu zwiększonego deficytu, doprowadzi do gwałtownej inflacji.

W niedługim czasie świat przestanie tak chętnie finansować nasze zadłużenie. FED będzie starał się pokryć ogromny deficyt poprzez dodruk pieniądza, co doprowadzi do gwałtownej inflacji - powiedział Schiff. W jego opinii, takie działanie spowoduje, że dolar amerykański utraci status waluty rezerwowej.

-Myślę, że tak się stanie jeszcze za kadencji prezydenta Obamy. (...) Uważam, że Chiny przestaną gromadzić dolary i na tyle, na ile będą mogły sobie na to pozwolić, będą starały się ich pozbyć - powiedział.

Zdaniem Schiffa, przeświadczenie, że Chiny nie zdecydują się na taki krok, jest błędne.

Jeżeli Chiny będą kontynuować skupowanie dolara i obligacji amerykańskich w takim zakresie, w jakim robią to obecnie, ich rezerwy pod koniec rządów Obamy mogą wynieść 4-6 bln dolarów. Nie sądzę, żeby taka perspektywa wydawała się Chińczykom szczególnie pociągająca. Wydaje mi się, że Chiny zdecydują się raczej na stratę w wysokości 1 bln USD, niż zaryzykują utratę 5 bln USD - powiedział ekonomista. Według zachodnich źródeł, Chiny zainwestowały w amerykańskie obligacje rządowe i inne papiery wartościowe w USA około połowy z 2 bln dolarów swoich rezerw dewizowych. Od początku kryzysu finansowego stracić miały na tych inwestycjach ponad 80 mld USD. Jeżeli Chiny zdecydują się na pozbycie dolarów, inne kraje z pewnością zrobią to samo - zaznaczył.

Zdaniem Schiffa, niewypłacalność rządu amerykańskiego jest tylko kwestią czasu.

- W zasadzie już w tej chwili jest niewypłacalny. (...) Zdolni do życia będziemy tak długo, jak długo będziemy mieli możliwość zwiększania długu, ale jest on przeznaczany na nieproduktywne cele i nigdy nie będzie mógł być spłacony - powiedział Schiff.

W jego opinii europejska waluta - przynajmniej w najbliższym czasie - nie podzieli losów dolara, a przystąpienie do ERM2 może przynieść Polsce korzyści w postaci stabilniejszej sytuacji fiskalnej. Najkorzystniejszy jednak - uważa Schiff - byłby powrót do systemu waluty opartej o parytet złota.

- Niewątpliwie najlepszą rzeczą, jaką może zrobić Polska, jest powrócenie do parytetu złota. To najlepsza rzecz, jaką każdy może zrobić - powiedział.

Schiff nie widzi szansy na rzeczywiste ożywienie gospodarcze w 2010 roku, nawet jeżeli miary makro, takie jak np. dynamika PKB, będą pozytywne.

RMF/interia.pl

Gdzie najtańszy kredyt dla Rodziny na swoim?

- Najtańszy kredyt z rządowymi dopłatami z programu Rodzina na swoim oferuje w tej chwili Pekao Bank Hipoteczny. Efektywne oprocentowanie pożyczonych w tej instytucji 250 tys. zł to na dzień dzisiejszy 0,27 procent - tak wynika z najnowszego raportu Open Finance.

- Należy pamiętać, że każdy bank ma swoje zasady udzielania kredytów, jedynie wysokość dopłat jest ustalona przez BGK. Lecz nawet mając zestawienie rynkowych ofert trudno jest wybrać tę najlepszą - podkreślają analitycy Open Finance.

0 Jest tak m.in. dlatego, że każda instytucja w inny sposób wylicza stawkę bazową oprocentowania. (...) Trudno jest też porównać prowizję, bo zwykle obok wartości procentowej znajduje się przyimek do. Zresztą, marża też nie jest taka pewna (choć tu króluje przyimek od) - czytamy w raporcie.

Z zestawienia OF wynika, że najkorzystniejszą standardową ofertę ma Pekao Bank Hipoteczny (były BPH Bank Hipoteczny), który pobiera najniższą marżę, a jednocześnie - na chwilę obecną - stosuje najniższy WIBOR. Rata przykładowego kredytu (250 tys. zł na 30 lat) wyniesie 1433,62 zł, a po odjęciu dopłaty - 723,20 zł.

- To oznacza, że rząd spłaca nam prawie połowę raty kredytowej, a efektywna stopa procentowa owego kredytu wynosi na dzień dzisiejszy 0,27 procent. Oczywiście wartość ta będzie się co miesiąc zmieniać, a po ośmiu latach skokowo wzrośnie - podkreśla Marcin Krasoń z OF.

Chętnych wciąż przybywa

Z danych prowadzącego program Banku Gospodarstwa Krajowego wynika, że w marcu z rządowego programu skorzystało 2203 osób, które łącznie pożyczyły od banków 361,5 mln złotych.

To kolejny miesiąc, w którym liczba korzystających z pomocy rządu rosła. W styczniu tego roku było to 669 osób, a w lutym - 1319.

Nie ma jednak obawy, że zabraknie pieniędzy przeznaczonych na ten cel. Według zapewnień przedstawicieli BGK, gdyby dedykowane do programu 80 mln zł miało nie wystarczyć, bank może wystąpić do Ministra Infrastruktury z prośbą o zwiększenie puli.

Rośnie limit cen, maleje dopłata

Jak czytamy w raporcie OF wbrew oczekiwaniom ekspertów, wzrosły limity cen nieruchomości objętych dotacjami, średnio o 357,25 zł (7,83 proc.). Sprawdziły się z kolei oczekiwania co do stopy referencyjnej decydującej o wysokości dopłat - spadła ona z 8,64 do 6,82 procent. - To oznacza, że przy pożyczonych na 30 lat 250 tys. zł kredytobiorca otrzyma od rządu 710,42 zł, podczas gdy w poprzednim kwartale kwota ta wynosiła 900 zł - podkreślają analitycy OF.

Nie oznacza to jednak, że klient będzie musiał płacić wyższe raty. Obniżenie stopy referencyjnej spowodowane jest spadkiem trzymiesięcznej stawki WIBOR, na podstawie której jest ona obliczana (od końca grudnia WIBOR 3M spadł o 1,71 pkt proc.). Za niższym WIBOR-em idą niższe raty kredytów i okazuje się, że mimo niższych dopłat, kredytobiorcy i tak płacą mniej niż trzy miesiące temu.



(MM)
Gdzie najtańszy kredyt dla Rodziny na swoim?

Gdzie najtańszy kredyt dla Rodziny na swoim?

- Najtańszy kredyt z rządowymi dopłatami z programu Rodzina na swoim oferuje w tej chwili Pekao Bank Hipoteczny. Efektywne oprocentowanie pożyczonych w tej instytucji 250 tys. zł to na dzień dzisiejszy 0,27 procent - tak wynika z najnowszego raportu Open Finance.

- Należy pamiętać, że każdy bank ma swoje zasady udzielania kredytów, jedynie wysokość dopłat jest ustalona przez BGK. Lecz nawet mając zestawienie rynkowych ofert trudno jest wybrać tę najlepszą - podkreślają analitycy Open Finance.

0 Jest tak m.in. dlatego, że każda instytucja w inny sposób wylicza stawkę bazową oprocentowania. (...) Trudno jest też porównać prowizję, bo zwykle obok wartości procentowej znajduje się przyimek do. Zresztą, marża też nie jest taka pewna (choć tu króluje przyimek od) - czytamy w raporcie.

Z zestawienia OF wynika, że najkorzystniejszą standardową ofertę ma Pekao Bank Hipoteczny (były BPH Bank Hipoteczny), który pobiera najniższą marżę, a jednocześnie - na chwilę obecną - stosuje najniższy WIBOR. Rata przykładowego kredytu (250 tys. zł na 30 lat) wyniesie 1433,62 zł, a po odjęciu dopłaty - 723,20 zł.

- To oznacza, że rząd spłaca nam prawie połowę raty kredytowej, a efektywna stopa procentowa owego kredytu wynosi na dzień dzisiejszy 0,27 procent. Oczywiście wartość ta będzie się co miesiąc zmieniać, a po ośmiu latach skokowo wzrośnie - podkreśla Marcin Krasoń z OF.

Chętnych wciąż przybywa

Z danych prowadzącego program Banku Gospodarstwa Krajowego wynika, że w marcu z rządowego programu skorzystało 2203 osób, które łącznie pożyczyły od banków 361,5 mln złotych.

To kolejny miesiąc, w którym liczba korzystających z pomocy rządu rosła. W styczniu tego roku było to 669 osób, a w lutym - 1319.

Nie ma jednak obawy, że zabraknie pieniędzy przeznaczonych na ten cel. Według zapewnień przedstawicieli BGK, gdyby dedykowane do programu 80 mln zł miało nie wystarczyć, bank może wystąpić do Ministra Infrastruktury z prośbą o zwiększenie puli.

Rośnie limit cen, maleje dopłata

Jak czytamy w raporcie OF wbrew oczekiwaniom ekspertów, wzrosły limity cen nieruchomości objętych dotacjami, średnio o 357,25 zł (7,83 proc.). Sprawdziły się z kolei oczekiwania co do stopy referencyjnej decydującej o wysokości dopłat - spadła ona z 8,64 do 6,82 procent. - To oznacza, że przy pożyczonych na 30 lat 250 tys. zł kredytobiorca otrzyma od rządu 710,42 zł, podczas gdy w poprzednim kwartale kwota ta wynosiła 900 zł - podkreślają analitycy OF.

Nie oznacza to jednak, że klient będzie musiał płacić wyższe raty. Obniżenie stopy referencyjnej spowodowane jest spadkiem trzymiesięcznej stawki WIBOR, na podstawie której jest ona obliczana (od końca grudnia WIBOR 3M spadł o 1,71 pkt proc.). Za niższym WIBOR-em idą niższe raty kredytów i okazuje się, że mimo niższych dopłat, kredytobiorcy i tak płacą mniej niż trzy miesiące temu.



(MM)
Gdzie najtańszy kredyt dla Rodziny na swoim?

Rodzina na swoim. Twoje szanse na dopłatę wzrosły

Od początku kwietnia limity cen za metr kwadratowy w ramach programu Rodzina na swoim, wzrosły niemal w całym kraju, najwięcej - o blisko tysiąc złotych.
Od początku roku Bank Gospodarstwa Krajowego dopłacił już do ponad 4 tys. kredytów na łączną kwotę przekraczającą ponad 660 mln zł. W niektórych miastach wszystkie mieszkania o średnim standardzie kwalifikują się do dopłat.
To około 30 proc. puli przewidzianej na ten rok. - Planujemy udzielenie ok. 17 tys. kredytów za ok. 2,2 mld zł - mówi Money.pl Ewa Balicka-Sawiak, rzeczniczka BGK. Na same dopłaty przewidziano pulę 80 mln
Jak szacuje Money.pl, ta kwota będzie musiała się jednak zwiększyć. Wraz z podniesieniem limitów za metr kwadratowy, zwiększyła się pula mieszkań, kwalifikujących się  do programu. W niektórych miastach kwalifikują się praktycznie wszystkie nowe lokale o średnim standardzie - tak jest np. w Białymstoku, Bydgoszczy, Katowicach,  Łodzi, Olsztynie, Poznaniu i w Opolu.

Skąd tak gwałtowny wzrost dostępności dopłat?

Popularność dopłat z BGK, wynika przede wszystkim ze styczniowej zmiany ustawy regulującej zasady programu Rodzina na swoim.

Nowelizacja zezwala na przystąpienie do kredytu osób z najbliższej rodziny kredytobiorcy, co zwiększa jego zdolność kredytową. Zmienił się także mnożnik stosowany do ustalenia limitu ceny jednego metra kwadratowego nieruchomości, która miałaby zostać kredytowana. Wzrósł on z 1,3 do 1,4, co zwiększyło liczbę nieruchomości, która kwalifikuje się do programu.

Przede wszystkim jednak dodatkowymi impulsami stymulującymi wzrost zainteresowania kredytami z dopłatą jest spadek cen nieruchomości, połączony z powiększającym się co kwartał limitem cen za metr kwadratowy.

Zestawienie średnich cen za mkw nieruchomości (02 2009 r) w największych miastach Polski z limitami cen* w ramach programu Rodzina na swoim
Miasto Średnia cena mieszkania/domu(zł/m kw) Limit cen(zł/m kw)
Białystok 4400 5171
Bydgoszcz 4200 6391
Gdańsk 6400 5234
Katowice 4100 5133
Kraków 7400 5340
Lublin 5000 4329
Łódź 4300 5601
Olsztyn 4826 5875
Opole 4000 5215
Poznań 5700 7224
Rzeszów 4500 4342
Szczecin 4900 4698
Warszawa 9000 7257
Wrocław 6700 6295

źródło: BGK, Open Finance *limit obowiązujący od 1 kwietnia 2009 roku

Wprawdzie w największych miastach takich jak Warszawa, Kraków czy Wrocław, średnia cena mkw wciąż jest wyższa od wyznaczonych limitów, to jednak na rynek trafia coraz więcej mieszkań, które kwalifikują się do dopłat.

Z szacunków Open Finance wynika, iż cena metra kwadratowego w najtańszych lokalach może być niższa od średniej nawet o 30-40 proc, dotyczy to głównie mieszkań oferowanych na rynku wtórnym.

- Z kredytów z dopłatą korzystają przede wszystkim kupujący na rynku wtórnym, to 65 proc. wszystkich uczestników programu - potwierdza Ewa Balicka-Sawiak, z BGK. Na rynku pierwotnym z kredytów skorzystało 10 proc., zaś z dopłat do budowy domu jednorodzinnego 25 proc. kredytobiorców.

Powiększanie się puli mieszkań kwalifikujących się do programu dopłat, widać np. we Wrocławiu.

Praktycznie wszystkie mieszkania pod względem metrażowym, oferowane przez TMB, czy Dachbud, spełniają warunki rządowego programu.

Podobnie jest w Warszawie. Na przykład jeden z najbardziej znanych deweloperów - Dom Developmet ma w ofercie kilkadziesiąt takich takich lokali.

Czy starczy pieniędzy na dopłaty?

Zakładając, że obecne zainteresowanie Rodziną na swoim i liczbą wniosków w tym miesiącu wzrośnie tylko nieznacznie do ok 250 mln zł, czyli zakładanego przez BGK limitu 1400 wniosków miesięcznie, a zainteresowanie na tym poziomie utrzyma się w kolejnych miesiącach, to pula 80 mln zł z budżetu na dopłaty wyczerpie się w październiku.

BGK: Na razie pieniądze są, martwić się będziemy później

- Na razie nie przewidujemy sytuacji, że w Funduszu Dopłat zabraknie pieniędzy na dopłaty do kredytów mieszkaniowych. - mówi Money.pl Ewa Balicka-Sawiak.

Co jednak stanie się w sytuacji, gdy pula się wyczerpie? W przypadku wcześniejszego wyczerpania przeznaczonych na ten cel środków BGK może zwrócić się do ministra infrastruktury o przeznaczenie dodatkowych pieniędzy z rezerwy budżetowej.

W ostateczności BGK jest zobowiązany do końca roku realizować dopłaty ze środków własnych. Wtedy minister infrastruktury zwróci mu wypłaconą kwotę wraz z odsetkami.

money.pl

Rodzina na swoim. Twoje szanse na dopłatę wzrosły

Od początku kwietnia limity cen za metr kwadratowy w ramach programu Rodzina na swoim, wzrosły niemal w całym kraju, najwięcej - o blisko tysiąc złotych.
Od początku roku Bank Gospodarstwa Krajowego dopłacił już do ponad 4 tys. kredytów na łączną kwotę przekraczającą ponad 660 mln zł. W niektórych miastach wszystkie mieszkania o średnim standardzie kwalifikują się do dopłat.
To około 30 proc. puli przewidzianej na ten rok. - Planujemy udzielenie ok. 17 tys. kredytów za ok. 2,2 mld zł - mówi Money.pl Ewa Balicka-Sawiak, rzeczniczka BGK. Na same dopłaty przewidziano pulę 80 mln
Jak szacuje Money.pl, ta kwota będzie musiała się jednak zwiększyć. Wraz z podniesieniem limitów za metr kwadratowy, zwiększyła się pula mieszkań, kwalifikujących się  do programu. W niektórych miastach kwalifikują się praktycznie wszystkie nowe lokale o średnim standardzie - tak jest np. w Białymstoku, Bydgoszczy, Katowicach,  Łodzi, Olsztynie, Poznaniu i w Opolu.

Skąd tak gwałtowny wzrost dostępności dopłat?

Popularność dopłat z BGK, wynika przede wszystkim ze styczniowej zmiany ustawy regulującej zasady programu Rodzina na swoim.

Nowelizacja zezwala na przystąpienie do kredytu osób z najbliższej rodziny kredytobiorcy, co zwiększa jego zdolność kredytową. Zmienił się także mnożnik stosowany do ustalenia limitu ceny jednego metra kwadratowego nieruchomości, która miałaby zostać kredytowana. Wzrósł on z 1,3 do 1,4, co zwiększyło liczbę nieruchomości, która kwalifikuje się do programu.

Przede wszystkim jednak dodatkowymi impulsami stymulującymi wzrost zainteresowania kredytami z dopłatą jest spadek cen nieruchomości, połączony z powiększającym się co kwartał limitem cen za metr kwadratowy.

Zestawienie średnich cen za mkw nieruchomości (02 2009 r) w największych miastach Polski z limitami cen* w ramach programu Rodzina na swoim
Miasto Średnia cena mieszkania/domu(zł/m kw) Limit cen(zł/m kw)
Białystok 4400 5171
Bydgoszcz 4200 6391
Gdańsk 6400 5234
Katowice 4100 5133
Kraków 7400 5340
Lublin 5000 4329
Łódź 4300 5601
Olsztyn 4826 5875
Opole 4000 5215
Poznań 5700 7224
Rzeszów 4500 4342
Szczecin 4900 4698
Warszawa 9000 7257
Wrocław 6700 6295

źródło: BGK, Open Finance *limit obowiązujący od 1 kwietnia 2009 roku

Wprawdzie w największych miastach takich jak Warszawa, Kraków czy Wrocław, średnia cena mkw wciąż jest wyższa od wyznaczonych limitów, to jednak na rynek trafia coraz więcej mieszkań, które kwalifikują się do dopłat.

Z szacunków Open Finance wynika, iż cena metra kwadratowego w najtańszych lokalach może być niższa od średniej nawet o 30-40 proc, dotyczy to głównie mieszkań oferowanych na rynku wtórnym.

- Z kredytów z dopłatą korzystają przede wszystkim kupujący na rynku wtórnym, to 65 proc. wszystkich uczestników programu - potwierdza Ewa Balicka-Sawiak, z BGK. Na rynku pierwotnym z kredytów skorzystało 10 proc., zaś z dopłat do budowy domu jednorodzinnego 25 proc. kredytobiorców.

Powiększanie się puli mieszkań kwalifikujących się do programu dopłat, widać np. we Wrocławiu.

Praktycznie wszystkie mieszkania pod względem metrażowym, oferowane przez TMB, czy Dachbud, spełniają warunki rządowego programu.

Podobnie jest w Warszawie. Na przykład jeden z najbardziej znanych deweloperów - Dom Developmet ma w ofercie kilkadziesiąt takich takich lokali.

Czy starczy pieniędzy na dopłaty?

Zakładając, że obecne zainteresowanie Rodziną na swoim i liczbą wniosków w tym miesiącu wzrośnie tylko nieznacznie do ok 250 mln zł, czyli zakładanego przez BGK limitu 1400 wniosków miesięcznie, a zainteresowanie na tym poziomie utrzyma się w kolejnych miesiącach, to pula 80 mln zł z budżetu na dopłaty wyczerpie się w październiku.

BGK: Na razie pieniądze są, martwić się będziemy później

- Na razie nie przewidujemy sytuacji, że w Funduszu Dopłat zabraknie pieniędzy na dopłaty do kredytów mieszkaniowych. - mówi Money.pl Ewa Balicka-Sawiak.

Co jednak stanie się w sytuacji, gdy pula się wyczerpie? W przypadku wcześniejszego wyczerpania przeznaczonych na ten cel środków BGK może zwrócić się do ministra infrastruktury o przeznaczenie dodatkowych pieniędzy z rezerwy budżetowej.

W ostateczności BGK jest zobowiązany do końca roku realizować dopłaty ze środków własnych. Wtedy minister infrastruktury zwróci mu wypłaconą kwotę wraz z odsetkami.

money.pl

ZŁOTO:Gorączka złota powraca

Na tle rosnącego bezrobocia w Kalifornii i załamania się tamtejszego rynku nieruchomości, niektórych świeżo upieczonych górników ogarnia gorączka złota.

Wśród udających się na poszukiwania jest Kevin Brown, bezrobotny technik oświetlenia pracujący niegdyś w studio w Hollywood. Kevin postanowił sprzedać swój majątek, kupić przyczepę - i szukać ulotnych złotych samorodków wzdłuż brzegów rzeki w San Gabriel Mountains, około 45 minut na wschód od Los Angeles.

Kevin Brown, poszukiwacz złota:

- Teraz po prostu nie ma dla nas dużo pracy. Przyjechałem tutaj, żeby uciec od szaleństwa miasta. Straciłem dom, który wynajmowałem w Venice. Zamiast żyć tam jako bezdomny albo wynajmować jakiś pokój w cudzym domu, przyjechałem tutaj i zająłem się tym, bo to daje mi więcej wolności. Chcę też znaleźć złoto i zarobić trochę pieniędzy.

Nowa gorączka złota okazała się dobrodziejstwem dla firm takich, jak Keene Engineering, producent sprzętu górniczego, której obroty podwoiły się w ciągu ostatniego roku.

Patrick Kenne, Keene Engineering:

- Interes kręci się dobrze, bo cena złota wzrosła do tysiąca dolarów za uncję. Ludzie powoli wychodzą z tarapatów, nowi górnicy i poszukiwacze przybywają na te tereny, by znaleźć złoto.

Bez względu na to, czy im się powiedzie, czy nie, urok kruszcu daje niektórym z tych poszukiwaczy nadzieję w poszukiwaniach kalifornijskiego złota.

Jon Decker, Reuters, tłum. Katarzyna Kasińska

źródło informacji: INTERIA.PL/Reuters

ZŁOTO:Gorączka złota powraca

Na tle rosnącego bezrobocia w Kalifornii i załamania się tamtejszego rynku nieruchomości, niektórych świeżo upieczonych górników ogarnia gorączka złota.

Wśród udających się na poszukiwania jest Kevin Brown, bezrobotny technik oświetlenia pracujący niegdyś w studio w Hollywood. Kevin postanowił sprzedać swój majątek, kupić przyczepę - i szukać ulotnych złotych samorodków wzdłuż brzegów rzeki w San Gabriel Mountains, około 45 minut na wschód od Los Angeles.

Kevin Brown, poszukiwacz złota:

- Teraz po prostu nie ma dla nas dużo pracy. Przyjechałem tutaj, żeby uciec od szaleństwa miasta. Straciłem dom, który wynajmowałem w Venice. Zamiast żyć tam jako bezdomny albo wynajmować jakiś pokój w cudzym domu, przyjechałem tutaj i zająłem się tym, bo to daje mi więcej wolności. Chcę też znaleźć złoto i zarobić trochę pieniędzy.

Nowa gorączka złota okazała się dobrodziejstwem dla firm takich, jak Keene Engineering, producent sprzętu górniczego, której obroty podwoiły się w ciągu ostatniego roku.

Patrick Kenne, Keene Engineering:

- Interes kręci się dobrze, bo cena złota wzrosła do tysiąca dolarów za uncję. Ludzie powoli wychodzą z tarapatów, nowi górnicy i poszukiwacze przybywają na te tereny, by znaleźć złoto.

Bez względu na to, czy im się powiedzie, czy nie, urok kruszcu daje niektórym z tych poszukiwaczy nadzieję w poszukiwaniach kalifornijskiego złota.

Jon Decker, Reuters, tłum. Katarzyna Kasińska

źródło informacji: INTERIA.PL/Reuters

Rata kredytu z dopłatą może być większa niż "normalnego" kredytu

Wejście nowych banków na rynek kredytów z dopłatą nie spowodowało zaostrzenia konkurencji, a wręcz przeciwnie. Nie dość, że nowe oferty są mniej atrakcyjne, to dodatkowo część banków już wcześniej oferujących kredyty z dopłatą podniosła marże. W efekcie rata kredytu z dopłatą może być wyższa od raty standardowego kredytu w złotych.
Od kwietnia powiększyła się lista banków udzielających kredyt z dopłatą. Do swojej oferty preferencyjne kredyty włączyły Alior Bank, Dom Bank oraz Pekao Bank Hipoteczny. Niestety, dołączenie tych banków do programu „Rodzina na swoim” nie spowodowało zaostrzenia konkurencji i spadku marż. Dwa pierwsze zaoferowały marże znacznie przewyższające poziomy w pozostałych bankach. W Alior Banku marża wynosi bowiem 3,3% lub 3,5%, a w Dom Banku – 5,55% lub 6,15%. W obu przypadkach marża zależy od  wysokości wkładu własnego.
Podwyżki marż

Jeszcze na początku marca średnia marża wynosiła ok. 1,5%, a najniższa wynosiła 1,3% - w Banku Pocztowym. Obecnie średnia marża kredytu z dopłatą wynosi ok. 2,5%. W znacznym stopniu jest ona zawyżana przez oferty nowych banków. Jednak nie jest to jedyna przyczyna tak znacznego wzrostu średniej. Część banków już oferujących kredyt z dopłatą też podniosła marże. W Banku Pocztowym wynosi ona już 1,9%, a w Pekao jest to ponad 3%.

W rezultacie wzrostu marż kredytów z dopłatą może się okazać, że zaciągnięcie takiego kredytu jest mniej korzystne od zaciągnięcia zwykłego kredytu w złotych, aczkolwiek w przypadku tych drugich marże też wzrosły w kwietniu. Obecnie wynoszą średnio 2,8% wobec 2% w marcu.

Większa rata

Z wyliczeń Expandera wynika, że w przypadku kredytu z dopłatą zaciągniętego na kwotę 300 tys. zł (na 30 lat, 25% wkładu własnego, marża 5,55%) w Dom Banku początkowa rata przy uwzględnieniu dopłaty wyniesie 1758 zł. Tymczasem rata tradycyjnego kredytu z marżą 1,35% (taką stawkę oferuje m.in. BZ WBK) wyniesie 1701 zł.

Porównanie wysokości rat

 

Rodzaj kredytu

Szacunkowo rata początkowa

Szacunkowa ata po 8 latach

Suma wszystkich rat

Dom Bank

Kredyt z dopłatą

1 758 zł

2 611 zł

860,2 tys. zł

BZ WBK

Kredyt tradycyjny

1 701 zł

612,5 tys. zł

300 tys. zł na 30 lat, 25% wkładu własnego

Zakładamy stałość stóp procentowych

Trzeba też pamiętać, że w przypadku kredytu preferencyjnego dopłaty kończą się po ośmiu latach. Po zakończeniu dopłat (przy założeniu stałości stóp procentowych) rata kredytu z marża 5,55% wzrośnie do poziomu 2611 zł. Przez 30 lat kredytobiorca spłaci w sumie (kapitał plus odsetki) 860,2 tys. zł. Tymczasem zaciągając tradycyjny kredyt z marżą 1,35% spłaciłby 612,5 tys. zł.

 

Katarzyna Siwek, Jarosław Sadowski 

Expander
wp.pl/
netPR.pl (12:36)

Rata kredytu z dopłatą może być większa niż "normalnego" kredytu

Wejście nowych banków na rynek kredytów z dopłatą nie spowodowało zaostrzenia konkurencji, a wręcz przeciwnie. Nie dość, że nowe oferty są mniej atrakcyjne, to dodatkowo część banków już wcześniej oferujących kredyty z dopłatą podniosła marże. W efekcie rata kredytu z dopłatą może być wyższa od raty standardowego kredytu w złotych.
Od kwietnia powiększyła się lista banków udzielających kredyt z dopłatą. Do swojej oferty preferencyjne kredyty włączyły Alior Bank, Dom Bank oraz Pekao Bank Hipoteczny. Niestety, dołączenie tych banków do programu „Rodzina na swoim” nie spowodowało zaostrzenia konkurencji i spadku marż. Dwa pierwsze zaoferowały marże znacznie przewyższające poziomy w pozostałych bankach. W Alior Banku marża wynosi bowiem 3,3% lub 3,5%, a w Dom Banku – 5,55% lub 6,15%. W obu przypadkach marża zależy od  wysokości wkładu własnego.
Podwyżki marż

Jeszcze na początku marca średnia marża wynosiła ok. 1,5%, a najniższa wynosiła 1,3% - w Banku Pocztowym. Obecnie średnia marża kredytu z dopłatą wynosi ok. 2,5%. W znacznym stopniu jest ona zawyżana przez oferty nowych banków. Jednak nie jest to jedyna przyczyna tak znacznego wzrostu średniej. Część banków już oferujących kredyt z dopłatą też podniosła marże. W Banku Pocztowym wynosi ona już 1,9%, a w Pekao jest to ponad 3%.

W rezultacie wzrostu marż kredytów z dopłatą może się okazać, że zaciągnięcie takiego kredytu jest mniej korzystne od zaciągnięcia zwykłego kredytu w złotych, aczkolwiek w przypadku tych drugich marże też wzrosły w kwietniu. Obecnie wynoszą średnio 2,8% wobec 2% w marcu.

Większa rata

Z wyliczeń Expandera wynika, że w przypadku kredytu z dopłatą zaciągniętego na kwotę 300 tys. zł (na 30 lat, 25% wkładu własnego, marża 5,55%) w Dom Banku początkowa rata przy uwzględnieniu dopłaty wyniesie 1758 zł. Tymczasem rata tradycyjnego kredytu z marżą 1,35% (taką stawkę oferuje m.in. BZ WBK) wyniesie 1701 zł.

Porównanie wysokości rat

 

Rodzaj kredytu

Szacunkowo rata początkowa

Szacunkowa ata po 8 latach

Suma wszystkich rat

Dom Bank

Kredyt z dopłatą

1 758 zł

2 611 zł

860,2 tys. zł

BZ WBK

Kredyt tradycyjny

1 701 zł

612,5 tys. zł

300 tys. zł na 30 lat, 25% wkładu własnego

Zakładamy stałość stóp procentowych

Trzeba też pamiętać, że w przypadku kredytu preferencyjnego dopłaty kończą się po ośmiu latach. Po zakończeniu dopłat (przy założeniu stałości stóp procentowych) rata kredytu z marża 5,55% wzrośnie do poziomu 2611 zł. Przez 30 lat kredytobiorca spłaci w sumie (kapitał plus odsetki) 860,2 tys. zł. Tymczasem zaciągając tradycyjny kredyt z marżą 1,35% spłaciłby 612,5 tys. zł.

 

Katarzyna Siwek, Jarosław Sadowski 

Expander
wp.pl/
netPR.pl (12:36)

To przez PGNiG nadal bardzo dużo płacimy za gaz

Od początku kwietnia powinniśmy mniej płacić za gaz ziemny. Nasz następny rachunek mógłby być średnio o około 5 proc. mniejszy, ale od ponad trzech tygodni czekamy na ostateczną decyzję prezesa Urzędu Regulacji Energetyki w sprawie nowych stawek.
Gdyby ceny spadły, gospodarstwo domowe, które używa gazu jedynie do gotowania, płaciłoby rocznie o kilkanaście złotych mniej. Natomiast rodzinom ogrzewającym gazem domy zostałoby w portfelach nawet kilkaset złotych.

Niestety, od wielu dni trwa przepychanka pomiędzy Polskim Górnictwem Naftowym i Gazownictwem a prezesem URE, który chce, by monopolista ostro zszedł ze stawkami.
Nie akceptujemy propozycji nowych cen przesłanych przez PGNiG i po raz kolejny wystąpimy o ich korektę w dół - powiedział wczoraj Marek Woszczyk, wiceprezes URE. Dodał, że najprawdopodobniej jeszcze dzisiaj URE prześle do PGNiG kolejne wezwanie do obniżki stawek. Zdaniem Woszczyka spółka powinna zmniejszyć cenę zarówno dla gospodarstw domowych, jak i odbiorców przemysłowych.
Poprzednia taryfa, którą zaakceptował urząd przed czterema miesiącami, teoretycznie wygasła z końcem marca. Jednak PGNiG może zależeć na jak najdłuższym przeciąganiu negocjacji z URE, bo do czasu akceptacji nowych stawek może naliczać należności za gaz po dotychczasowych cenach.

URE naciska na obniżki, bo ceny gazu zależą m.in. od notowań ropy naftowej, a te od dziewięciu miesięcy spadają. Od szczytu, który miał miejsce w pierwszej połowie lipca, wycena tego surowca zmniejszyła się ze 145 dol. za baryłkę do ok. 45 dol. Drugim czynnikiem określającym cenę gazu jest notowanie złotego wobec dolara. PGNiG tą walutą płaci rosyjskiemu dostawcy. Dla koncernu osłabienie złotego jest argumentem przeciwko głębokim cięciom stawek.

W Polsce konieczne jest ustalanie cen gazu przez regulatora, bo PGNiG to monopolista - tłumaczy Tomasz Chmal z Instytutu Sobieskiego. Jednak gdyby był wolny rynek i kilka podmiotów sprzedających surowiec, to i tak gaz nie byłby tańszy - uważa. W Polsce niższe ceny niż na świecie uzyskuje się dzięki mieszaniu surowca krajowego z importowanym. Około jedna trzecia gazu pochodzi ze złóż krajowych.

Dlatego tak ważne jest, by pozyskiwać go tanio z zagranicy. PGNiG jest w trakcie negocjacji z Gazpromem dostaw 2,5 mld m sześc. surowca. Rosjanie chcą sobie zapewnić dostawy na najbliższe 13 lat. My myślimy o uniezależnieniu od dostaw z Rosji, wiązanie się z jednym partnerem powoduje, że to on dyktuje stawki. Dlatego PGNiG chce zapewnić Polsce dostawy z wielu źródeł, co pozwoli nam na negocjacje cen. Będzie to możliwe najwcześniej w 2014 r., kiedy to ma być uruchomiony gazoport w Świnoujściu. Zapewnimy sobie dzięki temu dostawy z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. W tym samym czasie ma być zbudowany rurociąg do Danii, którym popłynie do nas gaz z Norwegii.

5 proc. o tyle niższe od 1 kwietnia powinny być nasze rachunki za gaz do kuchenek

2,5 mld dostawy tylu m sześc. gazu rocznie negocjuje PGNiG z Gazpromem

Henryk Sadowski
POLSKA Dziennik Zachodni
wp.pl/Polska Dziennik Zachodni | 04.04.2009 | 07:55

To przez PGNiG nadal bardzo dużo płacimy za gaz

Od początku kwietnia powinniśmy mniej płacić za gaz ziemny. Nasz następny rachunek mógłby być średnio o około 5 proc. mniejszy, ale od ponad trzech tygodni czekamy na ostateczną decyzję prezesa Urzędu Regulacji Energetyki w sprawie nowych stawek.
Gdyby ceny spadły, gospodarstwo domowe, które używa gazu jedynie do gotowania, płaciłoby rocznie o kilkanaście złotych mniej. Natomiast rodzinom ogrzewającym gazem domy zostałoby w portfelach nawet kilkaset złotych.

Niestety, od wielu dni trwa przepychanka pomiędzy Polskim Górnictwem Naftowym i Gazownictwem a prezesem URE, który chce, by monopolista ostro zszedł ze stawkami.
Nie akceptujemy propozycji nowych cen przesłanych przez PGNiG i po raz kolejny wystąpimy o ich korektę w dół - powiedział wczoraj Marek Woszczyk, wiceprezes URE. Dodał, że najprawdopodobniej jeszcze dzisiaj URE prześle do PGNiG kolejne wezwanie do obniżki stawek. Zdaniem Woszczyka spółka powinna zmniejszyć cenę zarówno dla gospodarstw domowych, jak i odbiorców przemysłowych.
Poprzednia taryfa, którą zaakceptował urząd przed czterema miesiącami, teoretycznie wygasła z końcem marca. Jednak PGNiG może zależeć na jak najdłuższym przeciąganiu negocjacji z URE, bo do czasu akceptacji nowych stawek może naliczać należności za gaz po dotychczasowych cenach.

URE naciska na obniżki, bo ceny gazu zależą m.in. od notowań ropy naftowej, a te od dziewięciu miesięcy spadają. Od szczytu, który miał miejsce w pierwszej połowie lipca, wycena tego surowca zmniejszyła się ze 145 dol. za baryłkę do ok. 45 dol. Drugim czynnikiem określającym cenę gazu jest notowanie złotego wobec dolara. PGNiG tą walutą płaci rosyjskiemu dostawcy. Dla koncernu osłabienie złotego jest argumentem przeciwko głębokim cięciom stawek.

W Polsce konieczne jest ustalanie cen gazu przez regulatora, bo PGNiG to monopolista - tłumaczy Tomasz Chmal z Instytutu Sobieskiego. Jednak gdyby był wolny rynek i kilka podmiotów sprzedających surowiec, to i tak gaz nie byłby tańszy - uważa. W Polsce niższe ceny niż na świecie uzyskuje się dzięki mieszaniu surowca krajowego z importowanym. Około jedna trzecia gazu pochodzi ze złóż krajowych.

Dlatego tak ważne jest, by pozyskiwać go tanio z zagranicy. PGNiG jest w trakcie negocjacji z Gazpromem dostaw 2,5 mld m sześc. surowca. Rosjanie chcą sobie zapewnić dostawy na najbliższe 13 lat. My myślimy o uniezależnieniu od dostaw z Rosji, wiązanie się z jednym partnerem powoduje, że to on dyktuje stawki. Dlatego PGNiG chce zapewnić Polsce dostawy z wielu źródeł, co pozwoli nam na negocjacje cen. Będzie to możliwe najwcześniej w 2014 r., kiedy to ma być uruchomiony gazoport w Świnoujściu. Zapewnimy sobie dzięki temu dostawy z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. W tym samym czasie ma być zbudowany rurociąg do Danii, którym popłynie do nas gaz z Norwegii.

5 proc. o tyle niższe od 1 kwietnia powinny być nasze rachunki za gaz do kuchenek

2,5 mld dostawy tylu m sześc. gazu rocznie negocjuje PGNiG z Gazpromem

Henryk Sadowski
POLSKA Dziennik Zachodni
wp.pl/Polska Dziennik Zachodni | 04.04.2009 | 07:55

Komentarz analityka: Marzec nie przyniósł przełomu

Ostatni miesiąc pierwszego kwartału 2009 roku niewiele zmienił w nastrojach na rynku nieruchomości.

Deweloperzy w dalszym ciągu mają problemy ze sprzedażą gotowych lokali ze względu na ograniczone możliwości nabywcze Polaków. Pogarszająca się sytuacja makroekonomiczna dodatkowo oddziałuje na rynek mieszkaniowy.

Z opublikowanych 17 marca danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w okresie I-II 2009 roku do użytku oddano 29 880 mieszkań, a więc o 4260 więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Wzrost liczby oddawanych do użytku mieszkań dotyczył wszystkich segmentów z wyjątkiem segmentu spółdzielczego, w którym odnotowano spadek o 84,5 proc. w stosunku do okresu styczeń-luty 2008 roku.

Dane rzeczywiście są optymistyczne, ale doskonale wiemy, że są wynikiem boomu budowlanego poprzednich lat. Teraz duża część inwestycji jest wstrzymana ze względu na niepewność na rynku, ale też i problemy finansowe części inwestorów. Będzie to miało swoje konsekwencje w kolejnych latach.

19 marca weszła w życie ustawa o wspieraniu termomodernizacji i remontów. Zakłada ona możliwość skorzystania z premii termomodernizacyjnej, remontowej i kompensacyjnej. Inwestorowi będzie więc przysługiwała premia z tytułu realizacji przedsięwzięcia mającego na celu zmniejszenie zapotrzebowania na energię cieplną, przedsięwzięcia remontowego czy też premia z tytułu remontów budynków mieszkalnych jednorodzinnych.

Inwestor składa wniosek o przyznanie premii do Banku Gospodarstwa Krajowego za pośrednictwem banku kredytującego. Wspieranie termomodernizacji i remontów jest rozwiązaniem, które pomoże w odnowie substancji mieszkaniowej i uatrakcyjnieniu miejskich przestrzeni.

Bank Gospodarstwa Krajowego zaangażowany jest także w inny projekt, który już od pewnego czasu nazywany jest hitem na rynku mieszkaniowym. Rodzina na swoim, bo o niej tu mowa, to program rządowy, którego celem jest dofinansowanie części raty odsetkowej kredytu uzyskanego na zakup mieszkania lub domu.

W marcu przedstawione zostały także ogólne ramy przygotowywanego przez rząd programu mającego na celu pomoc w spłacie kredytu hipotecznego osobom, które utraciły pracę.

Nieoprocentowana pożyczka o korzystnych terminach spłaty oraz rządowy limit wsparcia w spłacie rat w wysokości 1200 zł - to podstawowe założenia programu.

Marzec kojarzyć się będzie także z nieprzyjemną sytuacją na rynku bankowym - UOKiK złożył pozew przeciwko bankowi dowolnie zmieniającego odsetki od kredytów (BRE Bank).

Komisja Nadzoru Finansowego zwróciła z kolei uwagę na nieetyczne zachowanie ze strony Polbanku, który chciał renegocjować umowy kredytów hipotecznych udzielonych w ostatnich miesiącach.

W obronie klientów stanął nawet Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich, który zwrócił uwagę na to, że banki próbują obciążyć klientów skutkami kryzysu finansowego.

Rynek mieszkaniowy boryka się teraz z różnymi problemami, ale warto zauważyć, że nie jest on zupełnie wystawiony na działanie sił rynkowych. Uaktywnia się także działalność państwa. Konstruowanie przemyślanych instrumentów oraz czujność instytucji są jak najbardziej wskazane. Ważne jest jednak zachowanie odpowiednich proporcji.



Komentarz analityka: Marzec nie przyniósł przełomu

2009-04-02 10:10

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,3

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies