Ze świata nieruchomości - strona 131

Sprzedaż detaliczna powyżej oczekiwań

Sprzedaż detaliczna spadła w maju 2009 roku o 2,1% w ujęciu miesięcznym, ale wzrosła o 1,1% r/r, podał Główny Urząd Statystyczny (GUS) .
W kwietniu sprzedaż detaliczna wzrosła o 1,0% r/r.

W maju najszybciej rosła sprzedaż w działach: "pozostała sprzedaż detaliczna w niewyspecjalizowanych sklepach" - o 19,3% r/r oraz "włókno, odzież, obuwie" - o 17,1%. Jedyne spadki (w ujęciu rocznym) zanotowano w grupach: "paliwa stałe, ciekłe i gazowe" - o 11,2% oraz "pojazdy samochodowe, motocykle, części" - o 10,7% r/r.

Jedenastu ekonomistów, uwzględnionych w ankiecie agencji ISB, przewidywało, że sprzedaż detaliczna wzrosła w maju o 0,3%. Rozbieżności w ich oczekiwaniach były znaczne i wahały się od -0,8% do +1,4%.
ISB | 25.06.2009 | 10:21/wp.pl

Sprzedaż detaliczna powyżej oczekiwań

Sprzedaż detaliczna spadła w maju 2009 roku o 2,1% w ujęciu miesięcznym, ale wzrosła o 1,1% r/r, podał Główny Urząd Statystyczny (GUS) .
W kwietniu sprzedaż detaliczna wzrosła o 1,0% r/r.

W maju najszybciej rosła sprzedaż w działach: "pozostała sprzedaż detaliczna w niewyspecjalizowanych sklepach" - o 19,3% r/r oraz "włókno, odzież, obuwie" - o 17,1%. Jedyne spadki (w ujęciu rocznym) zanotowano w grupach: "paliwa stałe, ciekłe i gazowe" - o 11,2% oraz "pojazdy samochodowe, motocykle, części" - o 10,7% r/r.

Jedenastu ekonomistów, uwzględnionych w ankiecie agencji ISB, przewidywało, że sprzedaż detaliczna wzrosła w maju o 0,3%. Rozbieżności w ich oczekiwaniach były znaczne i wahały się od -0,8% do +1,4%.
ISB | 25.06.2009 | 10:21/wp.pl

GUS podał dane o bezrobociu

Stopa bezrobocia w maju 2009 roku wyniosła 10,8 proc. wobec 11,0 proc. w kwietniu 2009 roku - podał GUS.
Liczba bezrobotnych zarejestrowanych w urzędach pracy w końcu maja 2009 roku wyniosła 1.683,4 tys. osób.

Z danych GUS na koniec maja wynika, że do urzędów pracy w ciągu miesiąca zgłosiło się 218,7 tys. osób poszukujących zatrudnienia, o 1,2 tys. więcej niż w kwietniu 2009 r. i o 50,5 tys. więcej niż przed rokiem.

Wśród bezrobotnych nowo zarejestrowanych 162,5 tys. osób, tj. 74,3 proc., stanowiły osoby rejestrujące się po raz kolejny (przed miesiącem - 78,9 proc., przed rokiem - 76,7 proc.
Z danych GUS na koniec maja 2009 r. wynika, że 563 zakłady pracy zadeklarowały zwolnienie w najbliższym czasie 30,5 tys. pracowników. Przed rokiem były to 133 zakłady z 9,7 tys. pracowników.

W maju 2009 r. pracodawcy zgłosili do urzędów pracy 85,0 tys. ofert pracy (przed miesiącem 93,7 tys., przed rokiem 104,4 tys.).

W I kwartale 2009 roku utworzono 151,8 tys. miejsc pracy wobec 178,2 tys. w I kw. 2008 i 237,5 tys. w I kw. 2007 - wynika z badań GUS w firmach zatrudniających 1 i więcej pracowników.

W I kwartale 2009 r. zlikwidowano 143,9 tys. miejsc pracy.

W końcu marca 2009 roku liczba pracujących w podmiotach zatrudniających 1 osobę lub więcej wyniosła 10.576,4 tys. osób, przy czym w sektorze publicznym - 32,9 proc., a w sektorze prywatnym - 67,1 proc.

Na ogólną liczbę 494,8 tys. podmiotów, 28,9 tys., tj. 5,8 proc., dysponowało w końcu I kwartału br. wolnymi miejscami pracy, z tego 84,7 proc. to jednostki sektora prywatnego.

Liczba wolnych miejsc pracy w podmiotach zatrudniających 1 lub więcej osób na koniec I kwartału 2009 r. wyniosła 75,4 tys. W porównaniu z końcem IV kwartału 2008 r. w I kwartale 2009 r. nastąpił spadek liczby wolnych miejsc pracy o 19,2 proc.
PAP/wp.pl

GUS podał dane o bezrobociu

Stopa bezrobocia w maju 2009 roku wyniosła 10,8 proc. wobec 11,0 proc. w kwietniu 2009 roku - podał GUS.
Liczba bezrobotnych zarejestrowanych w urzędach pracy w końcu maja 2009 roku wyniosła 1.683,4 tys. osób.

Z danych GUS na koniec maja wynika, że do urzędów pracy w ciągu miesiąca zgłosiło się 218,7 tys. osób poszukujących zatrudnienia, o 1,2 tys. więcej niż w kwietniu 2009 r. i o 50,5 tys. więcej niż przed rokiem.

Wśród bezrobotnych nowo zarejestrowanych 162,5 tys. osób, tj. 74,3 proc., stanowiły osoby rejestrujące się po raz kolejny (przed miesiącem - 78,9 proc., przed rokiem - 76,7 proc.
Z danych GUS na koniec maja 2009 r. wynika, że 563 zakłady pracy zadeklarowały zwolnienie w najbliższym czasie 30,5 tys. pracowników. Przed rokiem były to 133 zakłady z 9,7 tys. pracowników.

W maju 2009 r. pracodawcy zgłosili do urzędów pracy 85,0 tys. ofert pracy (przed miesiącem 93,7 tys., przed rokiem 104,4 tys.).

W I kwartale 2009 roku utworzono 151,8 tys. miejsc pracy wobec 178,2 tys. w I kw. 2008 i 237,5 tys. w I kw. 2007 - wynika z badań GUS w firmach zatrudniających 1 i więcej pracowników.

W I kwartale 2009 r. zlikwidowano 143,9 tys. miejsc pracy.

W końcu marca 2009 roku liczba pracujących w podmiotach zatrudniających 1 osobę lub więcej wyniosła 10.576,4 tys. osób, przy czym w sektorze publicznym - 32,9 proc., a w sektorze prywatnym - 67,1 proc.

Na ogólną liczbę 494,8 tys. podmiotów, 28,9 tys., tj. 5,8 proc., dysponowało w końcu I kwartału br. wolnymi miejscami pracy, z tego 84,7 proc. to jednostki sektora prywatnego.

Liczba wolnych miejsc pracy w podmiotach zatrudniających 1 lub więcej osób na koniec I kwartału 2009 r. wyniosła 75,4 tys. W porównaniu z końcem IV kwartału 2008 r. w I kwartale 2009 r. nastąpił spadek liczby wolnych miejsc pracy o 19,2 proc.
PAP/wp.pl

BZ WBK zebrał miliardy z nowej oferty lokat

BZ WBK zebrał z nowej oferty lokat ponad 4,3 mld zł.

Lokata z loterią była oferowana od 20 kwietnia do 19 czerwca. Minimalna wartość depozytu wynosiła 5 tys. złotych.

Lokatę z loterią promowała kampania telewizyjna, której gwiazdą był hollywoodzki aktor Danny DeVito.


  (PAP)
money.pl

BZ WBK zebrał miliardy z nowej oferty lokat

BZ WBK zebrał z nowej oferty lokat ponad 4,3 mld zł.

Lokata z loterią była oferowana od 20 kwietnia do 19 czerwca. Minimalna wartość depozytu wynosiła 5 tys. złotych.

Lokatę z loterią promowała kampania telewizyjna, której gwiazdą był hollywoodzki aktor Danny DeVito.


  (PAP)
money.pl

Wszyscy zrzucimy się na budżet. Po ile?

Każda polska rodzina dorzuci się do budżetu po 45 zł miesięcznie. Kiedy? Gdy VAT urośnie do 23 proc., a akcyza na paliwa o 10 groszy na litrze. A podwyżki teoretycznie mogą być jeszcze wyższe.

Minister finansów przedstawił rządowe pomysły na łatanie rosnącej dziury w państwowej kasie. I choć póki Jacek Rostowski (na zdjęciu) uspokaja, że w tym roku podatki nie urosną, to strażnik państwowej kasy nie wyklucza, że w 2010 roku stawki niektórych z nich mogą zostać zmienione.

VAT to łakomy kąsek Ale nie do ruszenia?

Najbardziej kusząca - z punktu widzenia rządzących - jest perspektywa podwyższenia podstawowej stawki VAT. Państwo czerpie bowiem najwięcej z wpływów z podatku od towarów i usług. W tegorocznym budżecie 118,5 z 303 mld zł dochodów budżetu to właśnie pieniądze z VAT-u.

Według szacunków podniesienie podstawowej stawki tylko o 1 pkt proc., do poziomu 23 proc. to w ciągu roku nawet 5 mld zł więcej w budżecie.

Choć dziś trudno to sobie wyobrazić, teoretycznie możliwa jest podwyżka nawet o 3 pkt. proc. Unijna dyrektywa mówi bowiem, że podstawowa stawka VAT nie może przekraczać 25 proc.

Gdyby - w obliczu nagłego i poważnego załamania finansów publicznych - rząd musiał zdecydować się na taki krok, do kasy państwa wpłynęłoby aż o 15 mld zł więcej niż obecnie.

By uzyskać podobny efekt - jak wyliczyli analitycy banku ING - wystarczyłoby podnieść o 1 pkt. proc. nie tylko podstawową stawkę VAT, ale też obniżoną - 7 proc. - którą obłożone są takie towary, jak: żywność, leki czy mieszkania.  W sumie taka operacja dałaby budżetowi właśnie ok. 15 mld złotych.

Ale podwyżka VAT to tylko teoretycznie prosty sposób na szybkie łatanie dziury w budżecie. Prezydent Lech Kaczyński na pewno zawetuje ustawę zwiększającą obciążenia najuboższych Polaków. A Lewica takie weto poprze.

Akcyzą w dziurę. Rząd znów złupi kierowców?

Drugim podatkiem, którego podwyżkę już w tym roku brano pod uwagę, jest akcyza. Płacimy ją: gdy tankujemy i kupujemy alkohol lub papierosy.

W tym roku - mimo protestów producentów - rząd podnosił już stawki tego podatku m.in. na piwo i wódkę. Od lutego więcej płacą też palacze.

Zdaniem producentów kolejne podwyżki przyniosą skutek odwrotny od zamierzonego. Polacy zrezygnują z używek. W efekcie zmaleją wpływy do budżetu.

To może nie przekonać rządu, który do przyszłej podwyżki może wykorzystać wygodny pretekst. Osłabienie złotego spowodowało, że stawki podatku spadły poniżej wymaganego przez UE minimum. - Dlatego zmiany w akcyzie są niemal pewne - mówi Andrzej Rzońca, ekspert Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Jest jeszcze akcyza na paliwa, która oprócz tego, że daje budżetowi najwięcej - w tym roku ma to być niemal połowa z 58 mld zł wpływów z akcyzy - to przy podwyżce dającej wymierne efekty, nie niesie ze sobą ryzyka spadku wpływów.

Z powodu paliwa droższego o 12,2 gr na litrze - akcyza wyższa o 10 gr plus VAT - Polacy nie zrezygnują z jazdy samochodem. A taka właśnie podwyżka dałaby budżetowi dodatkowe niemal 3 mld zł.

Gdy zestawimy ta kwotę z tą, którą można zyskać podnosząc stawkę VAT do 23 proc. okazuje się, że taka operacja dałaby ok. 8 mld zł. To niemal tyle samo, o ile rząd zwiększy tegoroczny deficyt.

Oznaczałoby to, że każda Polska rodzina dorzuciłaby się do przyszłorocznego budżetu po ok. 550 zł. Czyli po ok. 45 zł miesięcznie.

Gdyby VAT urósł do 25 proc. A akcyza na litrze benzyny, oleju napędowego i gazu LPG byłaby o 10 gr na litrze wyższa, to każda rodzina dorzuciłaby do wspólnej kasy nieco ponad 1200 zł rocznie więcej niż w tym roku. Czyli po ok. 100 zł miesięcznie.

 

VAT i akcyza to nie wszystko. Jest jeszcze składka rentowa

Podwyżki VAT i akcyzy to nie jedyne źródło, z którego rząd może uzyskać dodatkowe dochody. Według Andrzeja Rzońcy w grę wchodzi jeszcze podwyżka składki rentowej. Wydaje się to o tyle prawdopodobne, że SLD - które krytykowało zmiany wprowadzone przez Zytę Gilowską - może taki pomysł poprzeć. Szacowano, że obniżka wprowadzona przez rząd PiS pozbawiła budżet ok. 20 mld złotych.

Gdyby składka urosła z obecnych 6 do 13 procent - tyle wynosiła na początku 2007 roku - każdy z nas co miesiąc dostawałby - przy tych samych zarobkach brutto - od kilkudziesięciu do kilkuset złotych mniej niż dziś.


źródło Money.pl, wartości orientacyjne

W skali roku osoby zarabiające najmniej w tym scenariuszu straciłyby około 720 złotych. Przy zarobkach na poziomie pięciu tysięcy, fiskus zabrałby z pensji dodatkowe 2,4 tys. złotych.


Wszyscy zrzucimy się na budżet. Po ile?

Każda polska rodzina dorzuci się do budżetu po 45 zł miesięcznie. Kiedy? Gdy VAT urośnie do 23 proc., a akcyza na paliwa o 10 groszy na litrze. A podwyżki teoretycznie mogą być jeszcze wyższe.

Minister finansów przedstawił rządowe pomysły na łatanie rosnącej dziury w państwowej kasie. I choć póki Jacek Rostowski (na zdjęciu) uspokaja, że w tym roku podatki nie urosną, to strażnik państwowej kasy nie wyklucza, że w 2010 roku stawki niektórych z nich mogą zostać zmienione.

VAT to łakomy kąsek Ale nie do ruszenia?

Najbardziej kusząca - z punktu widzenia rządzących - jest perspektywa podwyższenia podstawowej stawki VAT. Państwo czerpie bowiem najwięcej z wpływów z podatku od towarów i usług. W tegorocznym budżecie 118,5 z 303 mld zł dochodów budżetu to właśnie pieniądze z VAT-u.

Według szacunków podniesienie podstawowej stawki tylko o 1 pkt proc., do poziomu 23 proc. to w ciągu roku nawet 5 mld zł więcej w budżecie.

Choć dziś trudno to sobie wyobrazić, teoretycznie możliwa jest podwyżka nawet o 3 pkt. proc. Unijna dyrektywa mówi bowiem, że podstawowa stawka VAT nie może przekraczać 25 proc.

Gdyby - w obliczu nagłego i poważnego załamania finansów publicznych - rząd musiał zdecydować się na taki krok, do kasy państwa wpłynęłoby aż o 15 mld zł więcej niż obecnie.

By uzyskać podobny efekt - jak wyliczyli analitycy banku ING - wystarczyłoby podnieść o 1 pkt. proc. nie tylko podstawową stawkę VAT, ale też obniżoną - 7 proc. - którą obłożone są takie towary, jak: żywność, leki czy mieszkania.  W sumie taka operacja dałaby budżetowi właśnie ok. 15 mld złotych.

Ale podwyżka VAT to tylko teoretycznie prosty sposób na szybkie łatanie dziury w budżecie. Prezydent Lech Kaczyński na pewno zawetuje ustawę zwiększającą obciążenia najuboższych Polaków. A Lewica takie weto poprze.

Akcyzą w dziurę. Rząd znów złupi kierowców?

Drugim podatkiem, którego podwyżkę już w tym roku brano pod uwagę, jest akcyza. Płacimy ją: gdy tankujemy i kupujemy alkohol lub papierosy.

W tym roku - mimo protestów producentów - rząd podnosił już stawki tego podatku m.in. na piwo i wódkę. Od lutego więcej płacą też palacze.

Zdaniem producentów kolejne podwyżki przyniosą skutek odwrotny od zamierzonego. Polacy zrezygnują z używek. W efekcie zmaleją wpływy do budżetu.

To może nie przekonać rządu, który do przyszłej podwyżki może wykorzystać wygodny pretekst. Osłabienie złotego spowodowało, że stawki podatku spadły poniżej wymaganego przez UE minimum. - Dlatego zmiany w akcyzie są niemal pewne - mówi Andrzej Rzońca, ekspert Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Jest jeszcze akcyza na paliwa, która oprócz tego, że daje budżetowi najwięcej - w tym roku ma to być niemal połowa z 58 mld zł wpływów z akcyzy - to przy podwyżce dającej wymierne efekty, nie niesie ze sobą ryzyka spadku wpływów.

Z powodu paliwa droższego o 12,2 gr na litrze - akcyza wyższa o 10 gr plus VAT - Polacy nie zrezygnują z jazdy samochodem. A taka właśnie podwyżka dałaby budżetowi dodatkowe niemal 3 mld zł.

Gdy zestawimy ta kwotę z tą, którą można zyskać podnosząc stawkę VAT do 23 proc. okazuje się, że taka operacja dałaby ok. 8 mld zł. To niemal tyle samo, o ile rząd zwiększy tegoroczny deficyt.

Oznaczałoby to, że każda Polska rodzina dorzuciłaby się do przyszłorocznego budżetu po ok. 550 zł. Czyli po ok. 45 zł miesięcznie.

Gdyby VAT urósł do 25 proc. A akcyza na litrze benzyny, oleju napędowego i gazu LPG byłaby o 10 gr na litrze wyższa, to każda rodzina dorzuciłaby do wspólnej kasy nieco ponad 1200 zł rocznie więcej niż w tym roku. Czyli po ok. 100 zł miesięcznie.

 

VAT i akcyza to nie wszystko. Jest jeszcze składka rentowa

Podwyżki VAT i akcyzy to nie jedyne źródło, z którego rząd może uzyskać dodatkowe dochody. Według Andrzeja Rzońcy w grę wchodzi jeszcze podwyżka składki rentowej. Wydaje się to o tyle prawdopodobne, że SLD - które krytykowało zmiany wprowadzone przez Zytę Gilowską - może taki pomysł poprzeć. Szacowano, że obniżka wprowadzona przez rząd PiS pozbawiła budżet ok. 20 mld złotych.

Gdyby składka urosła z obecnych 6 do 13 procent - tyle wynosiła na początku 2007 roku - każdy z nas co miesiąc dostawałby - przy tych samych zarobkach brutto - od kilkudziesięciu do kilkuset złotych mniej niż dziś.


źródło Money.pl, wartości orientacyjne

W skali roku osoby zarabiające najmniej w tym scenariuszu straciłyby około 720 złotych. Przy zarobkach na poziomie pięciu tysięcy, fiskus zabrałby z pensji dodatkowe 2,4 tys. złotych.


Polacy kupują mieszkania "na miarę"

Gdynia, Szczecin i Gdańsk były w maju liderami spadków cen mieszkań na rynku wtórnym. Wg najnowszej analizy serwisu Oferty.net średnie stawki wywoławcze w tych miastach były niższe w stosunku do kwietnia o 2,5 do 3 proc. Od momentu publikacji ostatniego raportu wzrosły raty kredytów hipotecznych we frankach. Posiadacze kredytów złotowych mogą spać spokojnie - wynika z analizy Open Finance.

Nieznacznie tańsze niż przed miesiącem były oferty sprzedaży mieszkań w Poznaniu (-1,1), Warszawie (-1 proc.) i Katowicach (-0,7 proc.). 1,5-procentowy wzrost średniej ceny ofertowej zanotował Kraków. O 1,1 proc. wyższa była średnia cena mieszkań wystawionych do sprzedaży w maju w Białymstoku, a o 0,8 proc. w Łodzi.

tab

Stabilne kredyty złotowe

Od ostatniego wspólnego raportu Oferty.net i Open Finance (20 maja) trzymiesięczne stopy WIBOR wzrosły o 6 pkt bazowych do 4,62 proc. przy czym praktycznie od końca maja pozostają one stabilne na obecnym poziomie. Od połowy kwietnia stopa WIBOR wzrosła o 50 pkt, ponieważ banki operujące na rynku międzybankowym uznały, że Rada Polityki Pieniężnej zakończyła w I kwartale br. cykl obniżek stóp procentowych.

Obecna sytuacja nie wymaga jednak dalszego wzrostu stóp WIBOR, ponieważ rynek pieniężny jako taki jest dostatecznie płynny, a ostatnie dane i przewidywania nie wskazują na ryzyko wzrostu inflacji w przyszłości. Dlatego można sądzić, że sytuacja na rynku pieniężnym pozostanie stabilna, lub ewentualnie ulegnie poprawie z punktu widzenia osób posiadających kredyty złotowe, których oprocentowanie zależne jest od stóp WIBOR. Poprawa będzie możliwa, jeśli rynek uzyska przekonanie, że RPP wróci do obniżek stóp procentowych. Analitycy Grupy Noble Bank spodziewają się obniżek o 50 pkt przed końcem roku, co sprowadziłoby trzymiesięczny WIBOR z powrotem w okolice 4,10 proc. i obniżyło raty istniejących kredytów hipotecznych o ok. 5 proc.

tab

Według Emila Szwedy z Open Finance nie jest natomiast przesądzone, że skorzystają na tym nowi kredytobiorcy. W ostatnich miesiącach proces podnoszenia marż kredytowych w bankach zatrzymał się (w odniesieniu do kredytów hipotecznych), lecz nie jest pewnym, na jak długo. Współczynniki wypłacalności banków nadal utrzymują się na niskich poziomach i w najbliższym czasie brak jest przesłanek dotyczących możliwości ich poprawy. W szczególności wypłata dywidendy przez PKO BP w kwocie 2,9 mld PLN może dodatkowo - choć czasowo - ograniczyć zdolność sektora do udzielania kredytów. Dlatego nie da się wykluczyć, że przeciętna marża od kredytu z niskim lub zerowym wkładem własnym wzrośnie z obecnych 3,2 proc. (mediana), co byłoby dla przyszłych kredytobiorców przeciwwagą dla oczekiwanych decyzji RPP.

Wyższe raty kredytowe we frankach

Od ostatniego raportu (20 maja) do 17 czerwca kurs franka wzrósł z 2,875 do 3,0 PLN czyli o 4,3 proc. i w takim właśnie stosunku wzrosły raty kredytów hipotecznych nominowanych w tej walucie, co potwierdzają wyliczenia Open Finance. Zmienność kursu walutowego pozostanie w najbliższym czasie głównym czynnikiem wpływającym na wysokość rat kredytów, ponieważ Narodowy Bank Szwajcarii (SNB) nie ma możliwości dalszego obniżania stóp procentowych, a rozpoczęcie cyklu podwyżek wydaje się być dość odległe (i sprzeczne z deklaracjami samego SNB).

Jak się okazuje, próby wpłynięcia SNB na osłabienie franka wobec euro przez interwencje walutowe okazały się mało skuteczne, lub też obecny poziom notowań tej pary uznawany jest już za satysfakcjonujący dla władz banku centralnego (obecny kurs jest o 3 proc. niższy od dołka z 10 marca).

Nie widać powodów, dla których w najbliższym czasie miałoby nastąpić pogorszenie lub poprawienie sytuacji na rynku walutowym (z punktu widzenia posiadaczy kredytów walutowych). Złoty pozostaje słaby, a jedynym czynnikiem wzrostu jego wartości może być poprawa bilansu handlowego. Jednak ze względu na spadek eksportu (szybszy niż importu) nie jest to obecnie czynnik wywierający dostatecznie dużą presję na umocnienie złotego. Taką presję mógłby wywołać napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych i choć Polska ma warunki do tego, by przyciągać inwestorów, to jednocześnie światowy kryzys gospodarczy powstrzymuje powstawanie nowych inwestycji na całym świecie (nie tylko w Polsce). Stabilny, choć wysoki kurs franka, może się więc utrzymywać przez kilka miesięcy, jednak w dłuższym terminie wyższe jest prawdopodobieństwo spadku jego notowań.

Mniej zakupów "na wyrost"

Ograniczenie dostępności kredytów hipotecznych oraz spowolnienie gospodarcze skutkujące coraz częstszymi obawami o zatrudnienie i przyszłe dochody sprawiają, że osoby decydujące się na zakup mieszkania zdecydowanie racjonalniej podchodzą do kwestii jego wielkości i ceny. Zdaniem Marcina Drogomireckiego z serwisu Oferty.net, klienci szukają teraz przede wszystkim mieszkań takich, które odpowiadają ich rzeczywistym potrzebom i realnym możliwościom finansowym. Moda na kupowanie mieszkań "na wyrost" minęła.

W takiej sytuacji znów zaobserwować można wzrost zainteresowania mieszkaniami o mniejszych powierzchniach, o mniejszej liczbie pokoi. Z uwagi na najniższe ceny największą popularnością cieszą się mieszkania jedno- i dwupokojowe. Ich wybór jest obecnie duży a rozpiętość średnich cen - biorąc pod uwagę różne miasta - ogromna. Widać to szczególnie na przykładzie Warszawy i bądź co bądź nie tak odległej Łodzi; w stolicy ceny kawalerek są ponad dwukrotnie wyższe.

Znamienny jest także fakt, że wartość dwóch kawalerek w Poznaniu jest niższa od średniej ceny mieszkania 2-pokojowego w Warszawie.

tab

Rynek wtórny sprzedaży mieszkań w Warszawie

Ceny mieszkań w Warszawie są niezmiennie jednymi z najdroższych w Polsce. Droższe pozostają tylko apartamenty w kurortach nad morzem i w górach. Jednak ostatni rok przyniósł nie tylko wyraźny spadek cen (-8,1 proc.) ale też istotne zmiany w strukturze podaży ofert w stolicy. Analiza ofert publikowanych w serwisie Oferty.net wskazuje na zdecydowany wzrost udziału mieszkań, których cena ofertowa nie przekracza 7000 PLN za m kw.. W kwietniu 2008 roku wynosił on 6,3 proc. a w maju br. już 15,6 proc. Jednocześnie zdecydowanie, bo o blisko połowę, zmniejszył się udział ofert w cenie pow. 11 000 PLN; w kwietniu 2008 taką cenę ofertową miała niemal co piąta nowa oferta (18,9 proc.) a w maju br. już tylko jedna na dziesięć (10,8 proc.).

Open Finance

interia.pl

Polacy kupują mieszkania "na miarę"

Gdynia, Szczecin i Gdańsk były w maju liderami spadków cen mieszkań na rynku wtórnym. Wg najnowszej analizy serwisu Oferty.net średnie stawki wywoławcze w tych miastach były niższe w stosunku do kwietnia o 2,5 do 3 proc. Od momentu publikacji ostatniego raportu wzrosły raty kredytów hipotecznych we frankach. Posiadacze kredytów złotowych mogą spać spokojnie - wynika z analizy Open Finance.

Nieznacznie tańsze niż przed miesiącem były oferty sprzedaży mieszkań w Poznaniu (-1,1), Warszawie (-1 proc.) i Katowicach (-0,7 proc.). 1,5-procentowy wzrost średniej ceny ofertowej zanotował Kraków. O 1,1 proc. wyższa była średnia cena mieszkań wystawionych do sprzedaży w maju w Białymstoku, a o 0,8 proc. w Łodzi.

tab

Stabilne kredyty złotowe

Od ostatniego wspólnego raportu Oferty.net i Open Finance (20 maja) trzymiesięczne stopy WIBOR wzrosły o 6 pkt bazowych do 4,62 proc. przy czym praktycznie od końca maja pozostają one stabilne na obecnym poziomie. Od połowy kwietnia stopa WIBOR wzrosła o 50 pkt, ponieważ banki operujące na rynku międzybankowym uznały, że Rada Polityki Pieniężnej zakończyła w I kwartale br. cykl obniżek stóp procentowych.

Obecna sytuacja nie wymaga jednak dalszego wzrostu stóp WIBOR, ponieważ rynek pieniężny jako taki jest dostatecznie płynny, a ostatnie dane i przewidywania nie wskazują na ryzyko wzrostu inflacji w przyszłości. Dlatego można sądzić, że sytuacja na rynku pieniężnym pozostanie stabilna, lub ewentualnie ulegnie poprawie z punktu widzenia osób posiadających kredyty złotowe, których oprocentowanie zależne jest od stóp WIBOR. Poprawa będzie możliwa, jeśli rynek uzyska przekonanie, że RPP wróci do obniżek stóp procentowych. Analitycy Grupy Noble Bank spodziewają się obniżek o 50 pkt przed końcem roku, co sprowadziłoby trzymiesięczny WIBOR z powrotem w okolice 4,10 proc. i obniżyło raty istniejących kredytów hipotecznych o ok. 5 proc.

tab

Według Emila Szwedy z Open Finance nie jest natomiast przesądzone, że skorzystają na tym nowi kredytobiorcy. W ostatnich miesiącach proces podnoszenia marż kredytowych w bankach zatrzymał się (w odniesieniu do kredytów hipotecznych), lecz nie jest pewnym, na jak długo. Współczynniki wypłacalności banków nadal utrzymują się na niskich poziomach i w najbliższym czasie brak jest przesłanek dotyczących możliwości ich poprawy. W szczególności wypłata dywidendy przez PKO BP w kwocie 2,9 mld PLN może dodatkowo - choć czasowo - ograniczyć zdolność sektora do udzielania kredytów. Dlatego nie da się wykluczyć, że przeciętna marża od kredytu z niskim lub zerowym wkładem własnym wzrośnie z obecnych 3,2 proc. (mediana), co byłoby dla przyszłych kredytobiorców przeciwwagą dla oczekiwanych decyzji RPP.

Wyższe raty kredytowe we frankach

Od ostatniego raportu (20 maja) do 17 czerwca kurs franka wzrósł z 2,875 do 3,0 PLN czyli o 4,3 proc. i w takim właśnie stosunku wzrosły raty kredytów hipotecznych nominowanych w tej walucie, co potwierdzają wyliczenia Open Finance. Zmienność kursu walutowego pozostanie w najbliższym czasie głównym czynnikiem wpływającym na wysokość rat kredytów, ponieważ Narodowy Bank Szwajcarii (SNB) nie ma możliwości dalszego obniżania stóp procentowych, a rozpoczęcie cyklu podwyżek wydaje się być dość odległe (i sprzeczne z deklaracjami samego SNB).

Jak się okazuje, próby wpłynięcia SNB na osłabienie franka wobec euro przez interwencje walutowe okazały się mało skuteczne, lub też obecny poziom notowań tej pary uznawany jest już za satysfakcjonujący dla władz banku centralnego (obecny kurs jest o 3 proc. niższy od dołka z 10 marca).

Nie widać powodów, dla których w najbliższym czasie miałoby nastąpić pogorszenie lub poprawienie sytuacji na rynku walutowym (z punktu widzenia posiadaczy kredytów walutowych). Złoty pozostaje słaby, a jedynym czynnikiem wzrostu jego wartości może być poprawa bilansu handlowego. Jednak ze względu na spadek eksportu (szybszy niż importu) nie jest to obecnie czynnik wywierający dostatecznie dużą presję na umocnienie złotego. Taką presję mógłby wywołać napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych i choć Polska ma warunki do tego, by przyciągać inwestorów, to jednocześnie światowy kryzys gospodarczy powstrzymuje powstawanie nowych inwestycji na całym świecie (nie tylko w Polsce). Stabilny, choć wysoki kurs franka, może się więc utrzymywać przez kilka miesięcy, jednak w dłuższym terminie wyższe jest prawdopodobieństwo spadku jego notowań.

Mniej zakupów "na wyrost"

Ograniczenie dostępności kredytów hipotecznych oraz spowolnienie gospodarcze skutkujące coraz częstszymi obawami o zatrudnienie i przyszłe dochody sprawiają, że osoby decydujące się na zakup mieszkania zdecydowanie racjonalniej podchodzą do kwestii jego wielkości i ceny. Zdaniem Marcina Drogomireckiego z serwisu Oferty.net, klienci szukają teraz przede wszystkim mieszkań takich, które odpowiadają ich rzeczywistym potrzebom i realnym możliwościom finansowym. Moda na kupowanie mieszkań "na wyrost" minęła.

W takiej sytuacji znów zaobserwować można wzrost zainteresowania mieszkaniami o mniejszych powierzchniach, o mniejszej liczbie pokoi. Z uwagi na najniższe ceny największą popularnością cieszą się mieszkania jedno- i dwupokojowe. Ich wybór jest obecnie duży a rozpiętość średnich cen - biorąc pod uwagę różne miasta - ogromna. Widać to szczególnie na przykładzie Warszawy i bądź co bądź nie tak odległej Łodzi; w stolicy ceny kawalerek są ponad dwukrotnie wyższe.

Znamienny jest także fakt, że wartość dwóch kawalerek w Poznaniu jest niższa od średniej ceny mieszkania 2-pokojowego w Warszawie.

tab

Rynek wtórny sprzedaży mieszkań w Warszawie

Ceny mieszkań w Warszawie są niezmiennie jednymi z najdroższych w Polsce. Droższe pozostają tylko apartamenty w kurortach nad morzem i w górach. Jednak ostatni rok przyniósł nie tylko wyraźny spadek cen (-8,1 proc.) ale też istotne zmiany w strukturze podaży ofert w stolicy. Analiza ofert publikowanych w serwisie Oferty.net wskazuje na zdecydowany wzrost udziału mieszkań, których cena ofertowa nie przekracza 7000 PLN za m kw.. W kwietniu 2008 roku wynosił on 6,3 proc. a w maju br. już 15,6 proc. Jednocześnie zdecydowanie, bo o blisko połowę, zmniejszył się udział ofert w cenie pow. 11 000 PLN; w kwietniu 2008 taką cenę ofertową miała niemal co piąta nowa oferta (18,9 proc.) a w maju br. już tylko jedna na dziesięć (10,8 proc.).

Open Finance

interia.pl

Wartość kredytów na nieruchomości w maju wzrosła o 3,9 mld zł

Wartość udzielonych przez banki kredytów na nieruchomości dla gospodarstw domowych w maju 2009 roku wzrosła o 3.934,9 mln zł w porównaniu z kwietniem tego roku - podał NBP.
W kwietniu wartość udzielonych przez banki kredytów na nieruchomości dla gospodarstw domowych spadła o 7.907,2 mln zł. Wartość kredytów w walutach w maju wzrosła mdm o 2.484,9 mln zł po spadku o 9.037,0 mln zł w kwietniu. Wartość kredytów w złotych w maju wzrosła o 1.450,0 mln zł po wzroście o 1.129,8 mln zł w kwietniu.
             PLN       WALUTY      OGÓŁEM
(w mln zł)
maj 67.760,7 145.818,6 213.579,3
kwiecień 66.310,7 143.333,7 209.644,4
PAP/INTERIA.PL

Wartość kredytów na nieruchomości w maju wzrosła o 3,9 mld zł

Wartość udzielonych przez banki kredytów na nieruchomości dla gospodarstw domowych w maju 2009 roku wzrosła o 3.934,9 mln zł w porównaniu z kwietniem tego roku - podał NBP.
W kwietniu wartość udzielonych przez banki kredytów na nieruchomości dla gospodarstw domowych spadła o 7.907,2 mln zł. Wartość kredytów w walutach w maju wzrosła mdm o 2.484,9 mln zł po spadku o 9.037,0 mln zł w kwietniu. Wartość kredytów w złotych w maju wzrosła o 1.450,0 mln zł po wzroście o 1.129,8 mln zł w kwietniu.
             PLN       WALUTY      OGÓŁEM
(w mln zł)
maj 67.760,7 145.818,6 213.579,3
kwiecień 66.310,7 143.333,7 209.644,4
PAP/INTERIA.PL

Energetyka: Podwyżki muszą być!

Podwyżki muszą być negocjowane przez zarządy spółek i załogi, ale nie ma zgody resortu skarbu na proste, ogólne podwyżki, jakie są proponowane w Enei - powiedział minister skarbu Aleksander Grad.
W poniedziałek związkowcy Enei przeprowadzili dwugodzinny strajk ostrzegawczy, domagając się m.in. podwyżek płac. "Myślę, że wszystkim jest znane stanowisko Ministerstwa Skarbu Państwa, jeśli chodzi o podwyżki. Uważamy, że w obecnej sytuacji, która wiąże się z kryzysem światowym, spółki powinny bardziej patrzeć na to, jak ograniczać wydatki i zwiększać przychody oraz wyniki finansowe, niż w prosty sposób podnosić koszty" - powiedział podczas briefingu minister.

"To jest oczywiście sprawa każdej ze spółek i musi być negocjowana pomiędzy zarządem spółek a załogą; natomiast z naszej strony (...) nie ma zgody na takie proste ogólne podwyżki, jakie są proponowane w Enei" - dodał.

Związkowcy spółki Enea rozpoczęli w poniedziałek o godz. 7 rano dwugodzinny strajk ostrzegawczy, podczas którego pracownicy mieli powstrzymywać się od usuwania awarii poza sytuacjami nagłymi, takimi jak pożar. Protest objął województwa: wielkopolskie, zachodniopomorskie, kujawsko-pomorskie i lubuskie. Według przewodniczącego komisji międzyzakładowej NSZZ "Solidarność" Piotra Adamskiego, strajkowało ponad 3 tys. pracowników energetycznej spółki.

Adamski poinformował, że strajk miał związek z nieprzestrzeganiem przez spółkę Enea Operator podstawowych zasad prawa pracy; chodzi m.in. o brak corocznych podwyżek i przedłużanie umów na czas określony. Jeżeli protest nie przyniesie żadnego skutku, związkowcy zamierzają zorganizować strajk generalny - dodał.

Minister Grad zauważył również, że związki zawodowe Enei nie zgadzają się na prywatyzację spółki, mimo że w ubiegłym roku domagały się pisemnego zobowiązania do jej przeprowadzenia wraz z terminem.

Z uwagi na to, że nie wiedzieliśmy, jak się sytuacja rozwinie na rynkach finansowych, takiego oświadczenia nie chcieliśmy wydać. Ostatecznie (...) zobowiązałem się do tego, że spółka zostanie sprywatyzowana i że akcje, które będą w posiadaniu pracowników, będą mogły być sprzedawane na tych samych zasadach, na jakich będzie je sprzedawał Skarb Państwa, a dzisiaj słyszę, że związki zawodowe nie zgadzają się na prywatyzację - wyjaśnił minister.

Do końca tego roku Ministerstwo Skarbu Państwa planuje przeprowadzić drugi etap prywatyzacji spółki. W ramach ubiegłorocznej oferty publicznej inwestorzy objęli pakiet akcji, stanowiący ok. 23,5 proc. kapitału zakładowego; obecnie Skarb Państwa posiada 76,5 proc. akcji Enei.

Zarząd spółki Enea jest w trakcie sporu zbiorowego ze związkowcami. Według rzeczniczki poznańskiej firmy Ewy Katulskiej, zarząd jest gotowy do dalszych rozmów ze związkowcami. "Ostatnie rozmowy i spotkania nie przyniosły rezultatów, stąd dzisiejsza akcja protestacyjna, która jest kolejnym etapem sporu. Zarząd jest otwarty na dialog i chce rozmawiać, a obu stronom zależy na dojściu do porozumienia i zakończeniu sporu" - powiedziała.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP


Energetyka: Podwyżki muszą być!

Podwyżki muszą być negocjowane przez zarządy spółek i załogi, ale nie ma zgody resortu skarbu na proste, ogólne podwyżki, jakie są proponowane w Enei - powiedział minister skarbu Aleksander Grad.
W poniedziałek związkowcy Enei przeprowadzili dwugodzinny strajk ostrzegawczy, domagając się m.in. podwyżek płac. "Myślę, że wszystkim jest znane stanowisko Ministerstwa Skarbu Państwa, jeśli chodzi o podwyżki. Uważamy, że w obecnej sytuacji, która wiąże się z kryzysem światowym, spółki powinny bardziej patrzeć na to, jak ograniczać wydatki i zwiększać przychody oraz wyniki finansowe, niż w prosty sposób podnosić koszty" - powiedział podczas briefingu minister.

"To jest oczywiście sprawa każdej ze spółek i musi być negocjowana pomiędzy zarządem spółek a załogą; natomiast z naszej strony (...) nie ma zgody na takie proste ogólne podwyżki, jakie są proponowane w Enei" - dodał.

Związkowcy spółki Enea rozpoczęli w poniedziałek o godz. 7 rano dwugodzinny strajk ostrzegawczy, podczas którego pracownicy mieli powstrzymywać się od usuwania awarii poza sytuacjami nagłymi, takimi jak pożar. Protest objął województwa: wielkopolskie, zachodniopomorskie, kujawsko-pomorskie i lubuskie. Według przewodniczącego komisji międzyzakładowej NSZZ "Solidarność" Piotra Adamskiego, strajkowało ponad 3 tys. pracowników energetycznej spółki.

Adamski poinformował, że strajk miał związek z nieprzestrzeganiem przez spółkę Enea Operator podstawowych zasad prawa pracy; chodzi m.in. o brak corocznych podwyżek i przedłużanie umów na czas określony. Jeżeli protest nie przyniesie żadnego skutku, związkowcy zamierzają zorganizować strajk generalny - dodał.

Minister Grad zauważył również, że związki zawodowe Enei nie zgadzają się na prywatyzację spółki, mimo że w ubiegłym roku domagały się pisemnego zobowiązania do jej przeprowadzenia wraz z terminem.

Z uwagi na to, że nie wiedzieliśmy, jak się sytuacja rozwinie na rynkach finansowych, takiego oświadczenia nie chcieliśmy wydać. Ostatecznie (...) zobowiązałem się do tego, że spółka zostanie sprywatyzowana i że akcje, które będą w posiadaniu pracowników, będą mogły być sprzedawane na tych samych zasadach, na jakich będzie je sprzedawał Skarb Państwa, a dzisiaj słyszę, że związki zawodowe nie zgadzają się na prywatyzację - wyjaśnił minister.

Do końca tego roku Ministerstwo Skarbu Państwa planuje przeprowadzić drugi etap prywatyzacji spółki. W ramach ubiegłorocznej oferty publicznej inwestorzy objęli pakiet akcji, stanowiący ok. 23,5 proc. kapitału zakładowego; obecnie Skarb Państwa posiada 76,5 proc. akcji Enei.

Zarząd spółki Enea jest w trakcie sporu zbiorowego ze związkowcami. Według rzeczniczki poznańskiej firmy Ewy Katulskiej, zarząd jest gotowy do dalszych rozmów ze związkowcami. "Ostatnie rozmowy i spotkania nie przyniosły rezultatów, stąd dzisiejsza akcja protestacyjna, która jest kolejnym etapem sporu. Zarząd jest otwarty na dialog i chce rozmawiać, a obu stronom zależy na dojściu do porozumienia i zakończeniu sporu" - powiedziała.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP


UE:Żółta czy czerwona kartka dla Polski?

Do 2012 roku Polska musi zmniejszyć deficyt finansów publicznych do wymaganego w Traktacie z Maastricht poziomu 3 proc. PKB - uznała w środę Komisja Europejska (KE), formalnie otwierając wobec Polski procedurę nadmiernego deficytu.

Decyzja KE wynika z faktu, że deficyt finansów publicznych Polski wyniósł 3,9 proc. PKB w 2008 roku, czyli powyżej dopuszczonej wartości referencyjnej 3 proc. Według majowych prognoz gospodarczych KE, tegoroczny deficyt w Polsce ma wzrosnąć do 6,6 proc. PKB, a przyszłoroczny przekroczy 7 proc. Oznacza to, że nie jest tymczasowy.

"Jeśli nie będzie środków korygujących, sytuacja poważnie się pogorszy" - przestrzegł unijny komisarz ds. gospodarczych i walutowych Joaquin

"Gdyby prognozy wzrostu były takie, jak zakładał polski rząd, to termin na poprawę byłby krótszy. Ale dostałem informacje od polskiego ministra finansów Jacka Rostowskiego, że deficyt będzie raczej zgodny z naszymi prognozami, a nie takimi, jak mówił rząd, czyli 4,6 proc.; zaś wzrost będzie bliski zera. Biorąc pod uwagę nasze prognozy a także ponowną ocenę sytuacji przez polski rząd, uważamy, że odpowiedni termin to 2012 rok" - oświadczył komisarz.

Otwierając procedurę nadmiernego deficytu przeciwko Polsce, Komisja Europejska (KE) zaleciła poprawę kontroli wykonania budżetu. Unijny komisarz ds. gospodarczych i walutowych Joaquin Almunia wskazał, że polski rząd był zaskoczony zeszłorocznym deficytem finansów publicznych w wysokości 3,9 proc. PKB.

"Ostatnie doświadczenia pokazują nam, że kontrola budżetowa w Polsce musi być poprawiona. Fakt, że rząd nie był świadom, że na koniec zeszłego roku deficyt wyniósł 3,9 proc. pokazuje, że mechanizmy kontroli budżetowej nie funkcjonują sprawnie. Potrzebna jest poprawa" - powiedział Almunia.

Jego zdaniem, problemem jest stosowanie w Polsce metody kasowej przy obliczaniu deficytu, podczas gdy unijny standard to metoda memoriałowa, uwzględniająca zobowiązania do wydatków, które faktycznie nie zostały jeszcze poniesione.

"Cały nasz nadzór, metody księgowe, prognozy są oparte na (...) zasadach obliczania deficytu metodą memoriałową.(...), zaś Polska przywiązywała uwagę do liczb kasowych (...). Minister (finansów Jacek Rostowski) dowiedział się o tej różnicy w dniu, kiedy GUS powiadomił Eurostat, że deficyt wyniósł 3,9 proc. Spotkałem go i spytałem:

Jacek, co się dzieje? A on powiedział: muszę sprawdzić, to bardzo dziwne" - relacjonował dziennikarzom Almunia.

Przypomnijmy iż

Wydając w tym roku podobne decyzje, KE była łagodna wobec krajów członkowskich, które wraz z pogłębiającą się recesją zwiększyły swoje deficyty: dała czas Francji i Hiszpanii aż do 2012 r., a Irlandii do 2013 r., na zrównoważenie finansów publicznych. Niewykluczone jednak, że nakaże zrobić to Polsce do końca 2011 r., co byłoby zgodne z polskimi planami, zakładającymi wejście do strefy euro od 2012 r. Taką datę - do końca 2011 r. - podaje też Reuters, powołując się na dokument KE.

Zapowiadając tę decyzję w maju Komisja Europejska podkreśliła, że "przekroczenie dopuszczalnego pułapu wynika głównie z faktu, że niedawne dobre czasy zostały tylko w pewnym stopniu wykorzystane przez Polskę do konsolidacji finansów publicznych i reform po stronie wydatków, zwłaszcza w dziedzinie opieki społecznej" - głosi dokument KE.

Kto pokpił sprawę?

Unijny komisarz ds. gospodarczych i walutowych Joaquin Almunia wcześniej ubolewał, że rząd nie wykorzystał wzrostu PKB o 4,8 proc. do reform strukturalnych. Uspokajał jednak, że procedura, którą Polska była już objęta w latach 2004-2008, nie jest żadną karą, tylko ma pomóc wydobyć się z kryzysu.

KE przedstawi swoją tzw. rekomendację w tej sprawie unijnej Radzie Ekofin (ministrom finansów "27"). Wtedy Rada zdecyduje kwalifikowaną większością głosów o jej przyjęciu. Nadmierny deficyt nie jest sam w sobie przeszkodą w wejściu do systemu stabilizacji kursu ERM2, który jest dwuletnim "przedsionkiem" przed wstąpieniem do strefy euro. Co innego przyjęcie nowego kraju do strefy euro - tutaj KE, podobnie jak Europejski Bank Centralny i kraje członkowskie wykluczają poluzowanie kryteriów, wśród których jest obowiązek obniżenia deficytu poniżej 3 proc.

W kryzysie wszystkie kraje są skonfrontowane ze spadkiem wzrostu gospodarczego i dochodów do budżetu i jednocześnie prawie wszystkie podnoszą wydatki na pobudzenie gospodarcze - stąd nadmierne deficyty budżetowe.

Poza Polską, procedura nadmiernego deficytu ma być także otwarta wobec Malty, Rumunii i Litwy.

KE wszczęła już w lutym taką samą procedurę wobec czterech krajów: Francji, Hiszpanii, Irlandii i Grecji. Wcześniej otwarte procedury miały już Wielka Brytania i Węgry (które w środę dostaną nowy termin na zejście do 3 proc.).

W zeszłym tygodniu Almunia zapowiedział na jesień otwarcie procedury nadmiernego deficytu wobec kolejnych dziewięciu krajów.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP


UE:Żółta czy czerwona kartka dla Polski?

Do 2012 roku Polska musi zmniejszyć deficyt finansów publicznych do wymaganego w Traktacie z Maastricht poziomu 3 proc. PKB - uznała w środę Komisja Europejska (KE), formalnie otwierając wobec Polski procedurę nadmiernego deficytu.

Decyzja KE wynika z faktu, że deficyt finansów publicznych Polski wyniósł 3,9 proc. PKB w 2008 roku, czyli powyżej dopuszczonej wartości referencyjnej 3 proc. Według majowych prognoz gospodarczych KE, tegoroczny deficyt w Polsce ma wzrosnąć do 6,6 proc. PKB, a przyszłoroczny przekroczy 7 proc. Oznacza to, że nie jest tymczasowy.

"Jeśli nie będzie środków korygujących, sytuacja poważnie się pogorszy" - przestrzegł unijny komisarz ds. gospodarczych i walutowych Joaquin

"Gdyby prognozy wzrostu były takie, jak zakładał polski rząd, to termin na poprawę byłby krótszy. Ale dostałem informacje od polskiego ministra finansów Jacka Rostowskiego, że deficyt będzie raczej zgodny z naszymi prognozami, a nie takimi, jak mówił rząd, czyli 4,6 proc.; zaś wzrost będzie bliski zera. Biorąc pod uwagę nasze prognozy a także ponowną ocenę sytuacji przez polski rząd, uważamy, że odpowiedni termin to 2012 rok" - oświadczył komisarz.

Otwierając procedurę nadmiernego deficytu przeciwko Polsce, Komisja Europejska (KE) zaleciła poprawę kontroli wykonania budżetu. Unijny komisarz ds. gospodarczych i walutowych Joaquin Almunia wskazał, że polski rząd był zaskoczony zeszłorocznym deficytem finansów publicznych w wysokości 3,9 proc. PKB.

"Ostatnie doświadczenia pokazują nam, że kontrola budżetowa w Polsce musi być poprawiona. Fakt, że rząd nie był świadom, że na koniec zeszłego roku deficyt wyniósł 3,9 proc. pokazuje, że mechanizmy kontroli budżetowej nie funkcjonują sprawnie. Potrzebna jest poprawa" - powiedział Almunia.

Jego zdaniem, problemem jest stosowanie w Polsce metody kasowej przy obliczaniu deficytu, podczas gdy unijny standard to metoda memoriałowa, uwzględniająca zobowiązania do wydatków, które faktycznie nie zostały jeszcze poniesione.

"Cały nasz nadzór, metody księgowe, prognozy są oparte na (...) zasadach obliczania deficytu metodą memoriałową.(...), zaś Polska przywiązywała uwagę do liczb kasowych (...). Minister (finansów Jacek Rostowski) dowiedział się o tej różnicy w dniu, kiedy GUS powiadomił Eurostat, że deficyt wyniósł 3,9 proc. Spotkałem go i spytałem:

Jacek, co się dzieje? A on powiedział: muszę sprawdzić, to bardzo dziwne" - relacjonował dziennikarzom Almunia.

Przypomnijmy iż

Wydając w tym roku podobne decyzje, KE była łagodna wobec krajów członkowskich, które wraz z pogłębiającą się recesją zwiększyły swoje deficyty: dała czas Francji i Hiszpanii aż do 2012 r., a Irlandii do 2013 r., na zrównoważenie finansów publicznych. Niewykluczone jednak, że nakaże zrobić to Polsce do końca 2011 r., co byłoby zgodne z polskimi planami, zakładającymi wejście do strefy euro od 2012 r. Taką datę - do końca 2011 r. - podaje też Reuters, powołując się na dokument KE.

Zapowiadając tę decyzję w maju Komisja Europejska podkreśliła, że "przekroczenie dopuszczalnego pułapu wynika głównie z faktu, że niedawne dobre czasy zostały tylko w pewnym stopniu wykorzystane przez Polskę do konsolidacji finansów publicznych i reform po stronie wydatków, zwłaszcza w dziedzinie opieki społecznej" - głosi dokument KE.

Kto pokpił sprawę?

Unijny komisarz ds. gospodarczych i walutowych Joaquin Almunia wcześniej ubolewał, że rząd nie wykorzystał wzrostu PKB o 4,8 proc. do reform strukturalnych. Uspokajał jednak, że procedura, którą Polska była już objęta w latach 2004-2008, nie jest żadną karą, tylko ma pomóc wydobyć się z kryzysu.

KE przedstawi swoją tzw. rekomendację w tej sprawie unijnej Radzie Ekofin (ministrom finansów "27"). Wtedy Rada zdecyduje kwalifikowaną większością głosów o jej przyjęciu. Nadmierny deficyt nie jest sam w sobie przeszkodą w wejściu do systemu stabilizacji kursu ERM2, który jest dwuletnim "przedsionkiem" przed wstąpieniem do strefy euro. Co innego przyjęcie nowego kraju do strefy euro - tutaj KE, podobnie jak Europejski Bank Centralny i kraje członkowskie wykluczają poluzowanie kryteriów, wśród których jest obowiązek obniżenia deficytu poniżej 3 proc.

W kryzysie wszystkie kraje są skonfrontowane ze spadkiem wzrostu gospodarczego i dochodów do budżetu i jednocześnie prawie wszystkie podnoszą wydatki na pobudzenie gospodarcze - stąd nadmierne deficyty budżetowe.

Poza Polską, procedura nadmiernego deficytu ma być także otwarta wobec Malty, Rumunii i Litwy.

KE wszczęła już w lutym taką samą procedurę wobec czterech krajów: Francji, Hiszpanii, Irlandii i Grecji. Wcześniej otwarte procedury miały już Wielka Brytania i Węgry (które w środę dostaną nowy termin na zejście do 3 proc.).

W zeszłym tygodniu Almunia zapowiedział na jesień otwarcie procedury nadmiernego deficytu wobec kolejnych dziewięciu krajów.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP


Rura zagrodzi Świnoujście

Gaz z Kataru może nigdy nie dotrzeć do Polski. Rosyjsko-niemieckie konsorcjum zaprojektowało Gazociąg Północny tak, że zablokuje drogę do gazoportu w Świnoujściu - donosi "Gazeta Wyborcza".
W przyszły poniedziałek Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo podpisze w Katarze kontrakt na import skroplonego gazu - ogłosiło w poniedziałek Ministerstwo Skarbu. Surowiec z Kataru przez 20 lat będzie dostarczany do gazoportu, który do 2014 r. ma być zbudowany w Świnoujściu.
Rosyjsko-niemieckie konsorcjum postanowiło swoją rurę ułożyć w poprzek toru wodnego do portów w Szczecinie i Świnoujściu, bezpośrednio na dnie. Tor wodny ma głębokość 14,3 m, a średnica rury wynosi 1,4 m. Po ułożeniu rury na dnie głębokość toru skurczy się do 12,9 m. - wylicza "Gazeta Wyborcza".

14,3 m to wymagana głębokość toru dla bezpiecznej żeglugi gazowców Q-Flex o zanurzeniu 12,5 m przy pełnym załadunku - poinformowała nas Ewa Wieczorek, rzecznik Urzędu Morskiego w Szczecinie.

Więcej w "Gazecie Wyborczej"
(24.06.2009, godz. 07:17)
wp.pl

Rura zagrodzi Świnoujście

Gaz z Kataru może nigdy nie dotrzeć do Polski. Rosyjsko-niemieckie konsorcjum zaprojektowało Gazociąg Północny tak, że zablokuje drogę do gazoportu w Świnoujściu - donosi "Gazeta Wyborcza".
W przyszły poniedziałek Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo podpisze w Katarze kontrakt na import skroplonego gazu - ogłosiło w poniedziałek Ministerstwo Skarbu. Surowiec z Kataru przez 20 lat będzie dostarczany do gazoportu, który do 2014 r. ma być zbudowany w Świnoujściu.
Rosyjsko-niemieckie konsorcjum postanowiło swoją rurę ułożyć w poprzek toru wodnego do portów w Szczecinie i Świnoujściu, bezpośrednio na dnie. Tor wodny ma głębokość 14,3 m, a średnica rury wynosi 1,4 m. Po ułożeniu rury na dnie głębokość toru skurczy się do 12,9 m. - wylicza "Gazeta Wyborcza".

14,3 m to wymagana głębokość toru dla bezpiecznej żeglugi gazowców Q-Flex o zanurzeniu 12,5 m przy pełnym załadunku - poinformowała nas Ewa Wieczorek, rzecznik Urzędu Morskiego w Szczecinie.

Więcej w "Gazecie Wyborczej"
(24.06.2009, godz. 07:17)
wp.pl

Przed wakacjami lepiej pozbyć się akcji z portfela

Od dawna oczekiwana korekta kilkumiesięcznych wzrostów może zepchnąć WIG20 w okolice 1600 pkt. Na urlop więc lepiej wybrać się z gotówką niż akcjami w portfelu.
Po gwałtownych poniedziałkowych spadkach skala wyprzedaży na GPW straciła na sile. Na wczorajszej sesji sprzedaż akcji do popołudnia utrzymywała WIG20 na niewielkim minusie. Indeks zakończył notowania spadkiem o 0,3 proc. Dzień wcześniej wyprzedaż ściągnęła go w dół o ponad 6 proc. Był to największy spadek w Europie.

Po wczorajszym raporcie Banku Światowego inwestorzy uświadomili sobie, że scenariusz, w którym następuje szybkie i ostre odbicie gospodarcze się nie zmaterializuje - powiedział agencji Bloomberg Michael Ganske, szef działu analiz rynków rozwijających się w londyńskim Commerzbanku.

Bank Światowy podwyższył swoje prognozy dla recesji i szacuje, że PKB Europy Środkowej i Wschodniej spadnie w 2009 roku o 1,6 proc., a spadek PKB globalnej gospodarki wyniesie 2,9 proc. Fatalny początek wakacji stwarza duże ryzyko dalszych, głębszych zniżek na rynkach akcji. Dlatego przed urlopem lepiej pozbyć się akcji z portfela. Sprzedaży sprzyja płynność rynku. Sezon urlopowy i przewidywane pogorszenie koniunktury giełdowej spowodują, że coraz trudniej będzie znaleźć chętnych na akcje.
Nie zostawiałbym akcji w portfelu. Ostatnie sesje traktowałbym jako początek większej korekty, lepiej w niej nie uczestniczyć. W ciągu kilku tygodni WIG20 może zejść poniżej 1800 pkt - mówi Robert Nejman, zarządzający funduszem Gandalf SFIO w MCI TFI.

Możliwe, że na początek głębszej korekty trzeba będzie poczekać do końca czerwca.

W tym czasie spadki nie powinny przybierać na sile, bo zarządzającym będzie zależało na utrzymaniu dobrych wyników. WIG20 może utrzymać się w przedziale 18001900 pkt - mówi Mirosław Saj, analityk BM DnB Nord.

Dodaje jednak, że przez ostatnie miesiące notowania rosły za szybko i za wysoko.

Inwestorzy i giełdy mocno wyprzedzili oczekiwaną poprawę w realnej gospodarce. Po roku spadków należało się odbicie, ale jego skala była o około 1015 proc. za wysoka. Korekta spadkowa może spowodować zejście WIG20 w okolice 1600 pkt. To poziom, na którym indeks może znaleźć równowagę i rozpocząć konsolidację. Inwestorzy powinni zastanowić się nad wykorzystaniem możliwości płynnego wyjścia z akcji - mówi Mirosław Saj.

Również Krzysztof Pado z Beskidzkiego Domu Maklerskiego szacuje, że jeśli WIG20 nie utrzyma się ponad poziomem 1800 pkt, będzie spadał w kierunku silnego wsparcia w okolicy 1650 pkt.

Jeśli inwestorzy będą chcieli zmniejszyć liczbę akcji w portfelu, zastanowiłbym się m.in. nad dalszym utrzymywaniem akcji KGHM, które mocno zyskały dzięki zwyżkom cen miedzi i wysokiej dywidendzie mówi Krzysztof Pado.

Także analityk BM DnB Nord radzi uważać na spółki surowcowe, które dzięki silnym wzrostom cen surowców były znacznie silniejsze niż indeks. WIG20 od dołka w połowie lutego do szczytów notowań w połowie czerwca zyskał 53,8 proc. Kurs KGHM wzrósł w tym czasie o 163,6 proc, Lotosu o 145,9 proc., a PKN o 65,7 proc. W tym okresie miedź na londyńskiej giełdzie zdrożała o 64,4 proc., a ropa 72,8 proc. Jednak surowce od połowy czerwca też zmagają się ze spadkami.

Jeśli zniżki na surowcach się utrzymają, te spółki będą jednymi z najbardziej narażonych na spadki. Bałbym się też banków. Na razie zachowują się stabilnie, ale wyceny niektórych z nich są niewspółmiernie wysokie w stosunku do słabych wyników, jakie pokażą za ten rok mówi Mirosław Saj.



Małgorzata Kwiatkowska
Gazeta Prawna
wp.pl

Przed wakacjami lepiej pozbyć się akcji z portfela

Od dawna oczekiwana korekta kilkumiesięcznych wzrostów może zepchnąć WIG20 w okolice 1600 pkt. Na urlop więc lepiej wybrać się z gotówką niż akcjami w portfelu.
Po gwałtownych poniedziałkowych spadkach skala wyprzedaży na GPW straciła na sile. Na wczorajszej sesji sprzedaż akcji do popołudnia utrzymywała WIG20 na niewielkim minusie. Indeks zakończył notowania spadkiem o 0,3 proc. Dzień wcześniej wyprzedaż ściągnęła go w dół o ponad 6 proc. Był to największy spadek w Europie.

Po wczorajszym raporcie Banku Światowego inwestorzy uświadomili sobie, że scenariusz, w którym następuje szybkie i ostre odbicie gospodarcze się nie zmaterializuje - powiedział agencji Bloomberg Michael Ganske, szef działu analiz rynków rozwijających się w londyńskim Commerzbanku.

Bank Światowy podwyższył swoje prognozy dla recesji i szacuje, że PKB Europy Środkowej i Wschodniej spadnie w 2009 roku o 1,6 proc., a spadek PKB globalnej gospodarki wyniesie 2,9 proc. Fatalny początek wakacji stwarza duże ryzyko dalszych, głębszych zniżek na rynkach akcji. Dlatego przed urlopem lepiej pozbyć się akcji z portfela. Sprzedaży sprzyja płynność rynku. Sezon urlopowy i przewidywane pogorszenie koniunktury giełdowej spowodują, że coraz trudniej będzie znaleźć chętnych na akcje.
Nie zostawiałbym akcji w portfelu. Ostatnie sesje traktowałbym jako początek większej korekty, lepiej w niej nie uczestniczyć. W ciągu kilku tygodni WIG20 może zejść poniżej 1800 pkt - mówi Robert Nejman, zarządzający funduszem Gandalf SFIO w MCI TFI.

Możliwe, że na początek głębszej korekty trzeba będzie poczekać do końca czerwca.

W tym czasie spadki nie powinny przybierać na sile, bo zarządzającym będzie zależało na utrzymaniu dobrych wyników. WIG20 może utrzymać się w przedziale 18001900 pkt - mówi Mirosław Saj, analityk BM DnB Nord.

Dodaje jednak, że przez ostatnie miesiące notowania rosły za szybko i za wysoko.

Inwestorzy i giełdy mocno wyprzedzili oczekiwaną poprawę w realnej gospodarce. Po roku spadków należało się odbicie, ale jego skala była o około 1015 proc. za wysoka. Korekta spadkowa może spowodować zejście WIG20 w okolice 1600 pkt. To poziom, na którym indeks może znaleźć równowagę i rozpocząć konsolidację. Inwestorzy powinni zastanowić się nad wykorzystaniem możliwości płynnego wyjścia z akcji - mówi Mirosław Saj.

Również Krzysztof Pado z Beskidzkiego Domu Maklerskiego szacuje, że jeśli WIG20 nie utrzyma się ponad poziomem 1800 pkt, będzie spadał w kierunku silnego wsparcia w okolicy 1650 pkt.

Jeśli inwestorzy będą chcieli zmniejszyć liczbę akcji w portfelu, zastanowiłbym się m.in. nad dalszym utrzymywaniem akcji KGHM, które mocno zyskały dzięki zwyżkom cen miedzi i wysokiej dywidendzie mówi Krzysztof Pado.

Także analityk BM DnB Nord radzi uważać na spółki surowcowe, które dzięki silnym wzrostom cen surowców były znacznie silniejsze niż indeks. WIG20 od dołka w połowie lutego do szczytów notowań w połowie czerwca zyskał 53,8 proc. Kurs KGHM wzrósł w tym czasie o 163,6 proc, Lotosu o 145,9 proc., a PKN o 65,7 proc. W tym okresie miedź na londyńskiej giełdzie zdrożała o 64,4 proc., a ropa 72,8 proc. Jednak surowce od połowy czerwca też zmagają się ze spadkami.

Jeśli zniżki na surowcach się utrzymają, te spółki będą jednymi z najbardziej narażonych na spadki. Bałbym się też banków. Na razie zachowują się stabilnie, ale wyceny niektórych z nich są niewspółmiernie wysokie w stosunku do słabych wyników, jakie pokażą za ten rok mówi Mirosław Saj.



Małgorzata Kwiatkowska
Gazeta Prawna
wp.pl

Podatnicy zapłacą za dziurę w budżecie

To już pewne. Deficyt w tym roku będzie wyższy niż planowano. I to aż o 9 mld zł. Czarne scenariusze mówią jednak, że dziura w kasie państwa będzie znacznie większa. A dla nas może się to skończyć podwyżką podatków, choć minister finansów zapewnia, że jeszcze nie w tym roku.
Tegoroczny deficyt wyniesie 27 mld zł, będzie więc o 9 mld zł wyższy niż planowany - zapowiedział wczoraj na konferencji po posiedzeniu rządu minister finansów Jacek Rostowski. W rzeczywistości braki budżetowe mogą być znacznie większe. Radio Zet podało, że na poniedziałkowym spotkaniu Rostowskiego z premierem Tuskiem minister finansów miał przyznać, że w tym roku w kasie państwa może zabraknąć ponad 50 miliardów złotych!
Czarne scenariusze zakładają, że tegoroczny deficyt może osiągnąć poziom tzw. dziury Bauca, czyli ponad 54 mld zł - mówi Gwiazdowski dla portalu dziennik.pl. Ekonomiści nie są zdziwieni zwiększeniem deficytu budżetowego. Prof. Witold Orłowski, twierdzi, że nie będzie ono odczuwalne dla przeciętnego Polaka. Jego zdaniem stanie się tak, jeśli rządowi uda się go szybko znaleźć środki na sfinansowanie deficytu. Również ekonomista Piotr Kalisz uważa, że propozycja zwiększenia deficytu o 9 miliardów jest neutralna dla gospodarki. Czy naprawdę?

Minister gospodarki Waldemar Pawlak uważa, że zwiększenie deficytu budżetowego to słuszna decyzja. W Sygnałach Dnia w Programie Pierwszym Polskiego Radia powiedział, że będzie to znacznie korzystniejsze dla polskiej gospodarki niż drastyczne ograniczanie wydatków. Polityk dodał, że jeśli deficyt uda się sfinansować na rynkach międzynarodowych, to krajowy rynek praktycznie tego nie odczuje.

Przypomnijmy: rząd chce zwiększyć deficyt do poziomu 27 miliardów złotych, czyli o 9 miliardów więcej, niż pierwotnie przewidywała ustawa budżetowa. Mniejsze o 37 miliardów dochody zostaną zbilansowane dodatkowymi wpływami z dywidend od spółek skarbu państwa na kwotę 5,3 miliarda i oszczędnościami - poczynionymi od początku roku na kwotę 19,7 miliarda złotych oraz dodatkowymi 3 miliardami obecnie.

Pytanie, czy decyzja o podniesieniu deficytu nie zapadła zbyt późno. Tu opinie są różne. Orłowski twierdzi, że nie. Natomiast Jacek Wiśniewski, główny ekonomista Raiffeisen Bank Polska, ma inne zdanie. Według niego rząd powinien podjąć decyzję o deficycie znacznie wcześniej - czytamy w dziennik.pl. Jakub Borowski z Invest Banku, również tak, podkreśla jednak, że zwiększenie deficytu jest zgodne z oczekiwaniami rynkowymi, o czym świadczy brak reakcji rynków - kursu złotego, rentowności obligacji - na zapowiedzi ministra finansów.

Co czeka podatników?

Minister finansów uspokaja. W tym roku nie przewidujemy wzrostu podatków, ale jest jasne, że w sytuacji, w której mamy do czynienia z tak poważnym kryzysem, będziemy musieli na 2010 i 2011 zakreślić "ścieżkę poprawy" finansów publicznych - mówił szef resortu finansów po posiedzeniu rządu.

Wielu ekonomistów nie ma jednak wątpliwości: bez podwyżki podatków się nie obędzie. Podatki pójdą w górę - uważa Jakub Borowski.
Ten dług będziemy spłacać przez co najmniej 13 lat. W formie podniesionych podatków - twierdzi Gwiazdowski.

O przewidywanych zmianach w podatkach Rostowski miał już zresztą rozmawiać z premierem. Radio Zet podało, że w grę miałoby wchodzić przywrócenie trzeciej stawki PIT dla najbogatszych, w wysokości 40 procent. Kolejny krok to ewentualne podniesienie składki rentowej. Chodzi o 3-procentowy wzrost, rozłożony następująco: o 1 procent wzrośnie składka płacona przez pracownika, o 2 procent część odprowadzana przez pracodawcę. Zakłada się, że składka będzie stopniowo od 2011 roku spadać o jeden procent, aby wrócić do wysokości obowiązującej obecnie w 2014. W trakcie spotkania padła także propozycja podniesienia stawek VAT i akcyzy - utrzymuje Radio Zet.

Ze względu na stan budżetu rząd może przyjąć wszystkie te pomysły - twierdzi informator radia z kręgów rządowych.
wp.pl

Podatnicy zapłacą za dziurę w budżecie

To już pewne. Deficyt w tym roku będzie wyższy niż planowano. I to aż o 9 mld zł. Czarne scenariusze mówią jednak, że dziura w kasie państwa będzie znacznie większa. A dla nas może się to skończyć podwyżką podatków, choć minister finansów zapewnia, że jeszcze nie w tym roku.
Tegoroczny deficyt wyniesie 27 mld zł, będzie więc o 9 mld zł wyższy niż planowany - zapowiedział wczoraj na konferencji po posiedzeniu rządu minister finansów Jacek Rostowski. W rzeczywistości braki budżetowe mogą być znacznie większe. Radio Zet podało, że na poniedziałkowym spotkaniu Rostowskiego z premierem Tuskiem minister finansów miał przyznać, że w tym roku w kasie państwa może zabraknąć ponad 50 miliardów złotych!
Czarne scenariusze zakładają, że tegoroczny deficyt może osiągnąć poziom tzw. dziury Bauca, czyli ponad 54 mld zł - mówi Gwiazdowski dla portalu dziennik.pl. Ekonomiści nie są zdziwieni zwiększeniem deficytu budżetowego. Prof. Witold Orłowski, twierdzi, że nie będzie ono odczuwalne dla przeciętnego Polaka. Jego zdaniem stanie się tak, jeśli rządowi uda się go szybko znaleźć środki na sfinansowanie deficytu. Również ekonomista Piotr Kalisz uważa, że propozycja zwiększenia deficytu o 9 miliardów jest neutralna dla gospodarki. Czy naprawdę?

Minister gospodarki Waldemar Pawlak uważa, że zwiększenie deficytu budżetowego to słuszna decyzja. W Sygnałach Dnia w Programie Pierwszym Polskiego Radia powiedział, że będzie to znacznie korzystniejsze dla polskiej gospodarki niż drastyczne ograniczanie wydatków. Polityk dodał, że jeśli deficyt uda się sfinansować na rynkach międzynarodowych, to krajowy rynek praktycznie tego nie odczuje.

Przypomnijmy: rząd chce zwiększyć deficyt do poziomu 27 miliardów złotych, czyli o 9 miliardów więcej, niż pierwotnie przewidywała ustawa budżetowa. Mniejsze o 37 miliardów dochody zostaną zbilansowane dodatkowymi wpływami z dywidend od spółek skarbu państwa na kwotę 5,3 miliarda i oszczędnościami - poczynionymi od początku roku na kwotę 19,7 miliarda złotych oraz dodatkowymi 3 miliardami obecnie.

Pytanie, czy decyzja o podniesieniu deficytu nie zapadła zbyt późno. Tu opinie są różne. Orłowski twierdzi, że nie. Natomiast Jacek Wiśniewski, główny ekonomista Raiffeisen Bank Polska, ma inne zdanie. Według niego rząd powinien podjąć decyzję o deficycie znacznie wcześniej - czytamy w dziennik.pl. Jakub Borowski z Invest Banku, również tak, podkreśla jednak, że zwiększenie deficytu jest zgodne z oczekiwaniami rynkowymi, o czym świadczy brak reakcji rynków - kursu złotego, rentowności obligacji - na zapowiedzi ministra finansów.

Co czeka podatników?

Minister finansów uspokaja. W tym roku nie przewidujemy wzrostu podatków, ale jest jasne, że w sytuacji, w której mamy do czynienia z tak poważnym kryzysem, będziemy musieli na 2010 i 2011 zakreślić "ścieżkę poprawy" finansów publicznych - mówił szef resortu finansów po posiedzeniu rządu.

Wielu ekonomistów nie ma jednak wątpliwości: bez podwyżki podatków się nie obędzie. Podatki pójdą w górę - uważa Jakub Borowski.
Ten dług będziemy spłacać przez co najmniej 13 lat. W formie podniesionych podatków - twierdzi Gwiazdowski.

O przewidywanych zmianach w podatkach Rostowski miał już zresztą rozmawiać z premierem. Radio Zet podało, że w grę miałoby wchodzić przywrócenie trzeciej stawki PIT dla najbogatszych, w wysokości 40 procent. Kolejny krok to ewentualne podniesienie składki rentowej. Chodzi o 3-procentowy wzrost, rozłożony następująco: o 1 procent wzrośnie składka płacona przez pracownika, o 2 procent część odprowadzana przez pracodawcę. Zakłada się, że składka będzie stopniowo od 2011 roku spadać o jeden procent, aby wrócić do wysokości obowiązującej obecnie w 2014. W trakcie spotkania padła także propozycja podniesienia stawek VAT i akcyzy - utrzymuje Radio Zet.

Ze względu na stan budżetu rząd może przyjąć wszystkie te pomysły - twierdzi informator radia z kręgów rządowych.
wp.pl

Koszt budowy domu spadł o 6 proc.

W ciągu ostatnich trzech miesięcy koszt budowy 150-metrowego domu spadł o 6 proc. W porównaniu z jesienią ubiegłego roku ten spadek wynosi 30 proc.
Dzisiaj na budowę 150-metrowego domu w tzw. stanie deweloperskim trzeba wydać ponad 317 tys. zł – o prawie 135 tys. zł mniej niż w październiku 2008 roku.
Ceny materiałów budowlanych i robocizny wróciły do poziomu z roku 2006. Producenci nie będą już jednak skłonni do dalszych obniżek cen, bo mają tylko minimalne zyski - mówi Lechosław Nykiel z Katedry Inwestycji i Nieruchomości Uniwersytetu Łódzkiego.
Rzeczywiście są bardzo niewielkie możliwości dalszego spadku cen. Wielu producentom materiałów budowlanych groziłoby to bankructwem - dodaje Witold Werner z Instytutu Rozwoju Miast.

Według ekspertów czeka nas więc okres stabilnych cen w budownictwie jednorodzinnym. Już ostatnie trzy miesiące przyniosły tylko niewielkie zmiany. Na pewno nie ma już sytuacji, w której każda nowa dostawa towaru do składu budowlanego jest tańsza.

W ostatnim czasie staniały jeszcze nieco materiały ścienne, styropian, tynki oraz stolarka okienna. Z drugiej strony niektóre materiały budowlane w ostatnim czasie zdrożały. Więcej trzeba zapłacić za drewno na więźbę dachową (750–850 zł za m3), za dachówki cementowe (26–28 zł/szt.), glazurę i instalację wodno-kanalizacyjną.

Ceny w budownictwie spadają, ale coraz wolniej. Jest to spowodowane przede wszystkim mniejszym popytem na materiały i usługi budowlane - mówi Grzegorz Marciniak z firmy Bud-Ma.

Roman Grzyb

Jakie materiały budowlane najbardziej potaniały ? Co powoduje, że pogorszenie sytuacji w budownictwie powoli zaczynają odczuwać firmy wykończeniowe ?

Gazeta Prawna
wp.pl

Koszt budowy domu spadł o 6 proc.

W ciągu ostatnich trzech miesięcy koszt budowy 150-metrowego domu spadł o 6 proc. W porównaniu z jesienią ubiegłego roku ten spadek wynosi 30 proc.
Dzisiaj na budowę 150-metrowego domu w tzw. stanie deweloperskim trzeba wydać ponad 317 tys. zł – o prawie 135 tys. zł mniej niż w październiku 2008 roku.
Ceny materiałów budowlanych i robocizny wróciły do poziomu z roku 2006. Producenci nie będą już jednak skłonni do dalszych obniżek cen, bo mają tylko minimalne zyski - mówi Lechosław Nykiel z Katedry Inwestycji i Nieruchomości Uniwersytetu Łódzkiego.
Rzeczywiście są bardzo niewielkie możliwości dalszego spadku cen. Wielu producentom materiałów budowlanych groziłoby to bankructwem - dodaje Witold Werner z Instytutu Rozwoju Miast.

Według ekspertów czeka nas więc okres stabilnych cen w budownictwie jednorodzinnym. Już ostatnie trzy miesiące przyniosły tylko niewielkie zmiany. Na pewno nie ma już sytuacji, w której każda nowa dostawa towaru do składu budowlanego jest tańsza.

W ostatnim czasie staniały jeszcze nieco materiały ścienne, styropian, tynki oraz stolarka okienna. Z drugiej strony niektóre materiały budowlane w ostatnim czasie zdrożały. Więcej trzeba zapłacić za drewno na więźbę dachową (750–850 zł za m3), za dachówki cementowe (26–28 zł/szt.), glazurę i instalację wodno-kanalizacyjną.

Ceny w budownictwie spadają, ale coraz wolniej. Jest to spowodowane przede wszystkim mniejszym popytem na materiały i usługi budowlane - mówi Grzegorz Marciniak z firmy Bud-Ma.

Roman Grzyb

Jakie materiały budowlane najbardziej potaniały ? Co powoduje, że pogorszenie sytuacji w budownictwie powoli zaczynają odczuwać firmy wykończeniowe ?

Gazeta Prawna
wp.pl

Mocniejszy od prognoz wzrost indeksu PMI w przemyśle eurolandu

Wstępny indeks PMI, określający koniunkturę w sektorze przemysłowym strefy euro, przygotowywany przez NTC Research na zlecenie Reutera, wyniósł w czerwcu 2009 roku 42,4 pkt wobec 40,7 pkt w maju - podano we wtorek we wstępnych wyliczeniach.
Analitycy szacowali, że indeks wyniesie 42,1 pkt. Wartość wskaźnika PMI powyżej 50 punktów oznacza ożywienie w sektorze.

Indeks PMI (Purchasing Managers' Index) powstaje na podstawie badania przeprowadzonego wśród około 3.000 firm z sektora przemysłowego. Dane pochodzą z Niemiec, Francji, Włoch, Hiszpanii, Irlandii, Austrii, Grecji i Holandii.
onet.pl

Mocniejszy od prognoz wzrost indeksu PMI w przemyśle eurolandu

Wstępny indeks PMI, określający koniunkturę w sektorze przemysłowym strefy euro, przygotowywany przez NTC Research na zlecenie Reutera, wyniósł w czerwcu 2009 roku 42,4 pkt wobec 40,7 pkt w maju - podano we wtorek we wstępnych wyliczeniach.
Analitycy szacowali, że indeks wyniesie 42,1 pkt. Wartość wskaźnika PMI powyżej 50 punktów oznacza ożywienie w sektorze.

Indeks PMI (Purchasing Managers' Index) powstaje na podstawie badania przeprowadzonego wśród około 3.000 firm z sektora przemysłowego. Dane pochodzą z Niemiec, Francji, Włoch, Hiszpanii, Irlandii, Austrii, Grecji i Holandii.
onet.pl

Wrocławski student w poszukiwaniu własnego lokum

Marzeniem większości Polaków jest posiadanie własnego mieszkania. Część z nas może liczyć na wsparcie ze strony rodziny, ale i tak często nie pokrywa ono w całości kwoty, jaką trzeba przeznaczyć na zakup mieszkania. W wielu przypadkach trzeba więc zdecydować się na odważny krok w postaci kredytu hipotecznego. Pojawia się też pytanie: czy lepiej teraz zdecydować się na kupno mieszkania czy może jeszcze wstrzymać się w nadziei, że ceny mieszkań spadną. Dylemat ten dotyczy jednak głównie osób posiadających stałą pracę. A jak z zaspokajaniem potrzeb mieszkaniowych radzą sobie wrocławscy studenci? I jakie mają w tym zakresie możliwości?

Najbardziej popularnymi formami zaspokajania potrzeb mieszkaniowych w przypadku grupy studentów jest wynajem pokoju (lub miejsca) w domu studenckim, wynajem mieszkania bądź miejsca w pokoju czy też kupno własnego "M".

Ta ostatnia forma dotyczy jednak niewielkiego odsetka studentów. Jest to związane głównie z brakiem posiadania stałej, dobrze płatnej pracy, która pozwoli zdobyć wymaganą przez banki zdolność kredytową.

Średnio za mkw. mieszkania na rynku wtórnym we Wrocławiu trzeba obecnie zapłacić  6 731 PLN (Tabela 1. przedstawia ceny mieszkań na wrocławskim rynku wtórnym, jakie kształtowały się od stycznia do kwietnia 2009 roku). Cena mkw. mieszkań od dewelopera kształtuje się z kolei na poziomie 7 831 PLN. Jest to więc bardzo duży wydatek. Tym bardziej, że część studentów nie ma pewności czy po zakończeniu studiów będzie chciała osiąść na stałe we Wrocławiu.


Tabela 1. Ceny mieszkań na rynku wtórnym we Wrocławiu od stycznia do kwietnia 2009 roku.

            źródło: Oferty.net


Decydując się na zakup 50-metrowego mieszkania z wtórnego rynku nieruchomości przy oprocentowaniu 6,5% na 30 lub 40 lat nasza rata wyniesie odpowiednio 2149,03 i 2528,27 PLN (wartość uśredniona, oferta różni się w poszczególnych bankach). Kupując takie mieszkanie od dewelopera zapłacimy miesięczne o ok. 200-400 PLN więcej. Dokładne dane przedstawia poniższa tabela:


Tabela 2. Raty kredytu hipotecznego przy 30- i 40-letnim okresie spłaty.

źródło: http://kalkulator.kredyt-hipoteczny.biz.pl


Dlatego też większość wrocławskich studentów decyduje się na wynajem mieszkania bądź też pokoju w domu studenckim. Biorąc pod uwagę wariant drugi należy się liczyć z wydatkiem rzędu 280-400 PLN miesięcznie. Oczywiste jest, że decydując się na zamieszkanie ze współlokatorami koszty te będą niższe. Za pokój 2-osobowy opłata w domu studenckim wyniesie 300-380 PLN, natomiast w 3-osobowym 280-340 PLN miesięcznie. Wiadomo jednak, że ilość miejsc w akademikach jest ograniczona, dlatego studenci zmuszeni są do szukania mieszkań na rynku wynajmu.

    Jak wynika z raportu Wynajem.pl średnia cena najmu za mkw. od stycznia do maja spadła o 3 zł. W styczniu 2009 roku wyniosła ona 41 PLN, w lutym 40 PLN, natomiast od marca do maja utrzymywała się na stałym poziomie i wyniosła 38 PLN. Przykładowo, w styczniu br. za wynajem 50-metrowego mieszkania zapłaciliśmy 2050 PLN, natomiast w czerwcu już 1900 PLN. Tak więc dla 50-metrowego mieszkania spadek czynszu wyniósł odpowiednio 150 PLN.


Tabela 3. Ceny w PLN/mkw. za wynajem mieszkania we Wrocławiu od stycznia do maja 2009 roku.

źródło: Wynajem.pl


Studenci mogą wybrać kilka form zaspokajania potrzeb mieszkaniowych: zakup własnego mieszkania, wynajem mieszkania lub pokoju w akademiku. Z pozyskaniem kredytu w dobie obecnej sytuacji na rynku finansowym w Polsce jest bardzo trudno. Decydując się na dom studencki również trzeba spełniać odpowiednie warunki np.: odległość od miejsca zamieszkania, dochód na jednego członka rodziny, średnia ocen. Nie każdy ma więc możliwość mieszkania w akademiku. A liczba miejsc jest w nich też mocno ograniczona. Większość musi więc wynająć mieszkanie na rynku. Tu również można napotkać na problemy. Mogą one wynikać zarówno ze strony wynajmującego jak i, niestety, najemcy. Niektórzy wynajmujący w obawie przed zniszczeniem mieszkania już na początku życzą sobie wysokich kaucji. Druga strona nadużywa czasem swojej pozycji dewastując oddane im pod wynajem mieszkania. Najbardziej dotkliwe dla najemców jest windowanie cen za lokale o niezbyt wysokim standardzie. Na szczęście czynsze ofertowe w ostatnich miesiącach wykazały tendencję spadkową. Tak więc również na rynku wynajmu mieszkań sytuacja powoli normalizuje się, co powinno ucieszyć studentów.

Mariola Malawska
Wynajem.pl
wp.pl

Wrocławski student w poszukiwaniu własnego lokum

Marzeniem większości Polaków jest posiadanie własnego mieszkania. Część z nas może liczyć na wsparcie ze strony rodziny, ale i tak często nie pokrywa ono w całości kwoty, jaką trzeba przeznaczyć na zakup mieszkania. W wielu przypadkach trzeba więc zdecydować się na odważny krok w postaci kredytu hipotecznego. Pojawia się też pytanie: czy lepiej teraz zdecydować się na kupno mieszkania czy może jeszcze wstrzymać się w nadziei, że ceny mieszkań spadną. Dylemat ten dotyczy jednak głównie osób posiadających stałą pracę. A jak z zaspokajaniem potrzeb mieszkaniowych radzą sobie wrocławscy studenci? I jakie mają w tym zakresie możliwości?

Najbardziej popularnymi formami zaspokajania potrzeb mieszkaniowych w przypadku grupy studentów jest wynajem pokoju (lub miejsca) w domu studenckim, wynajem mieszkania bądź miejsca w pokoju czy też kupno własnego "M".

Ta ostatnia forma dotyczy jednak niewielkiego odsetka studentów. Jest to związane głównie z brakiem posiadania stałej, dobrze płatnej pracy, która pozwoli zdobyć wymaganą przez banki zdolność kredytową.

Średnio za mkw. mieszkania na rynku wtórnym we Wrocławiu trzeba obecnie zapłacić  6 731 PLN (Tabela 1. przedstawia ceny mieszkań na wrocławskim rynku wtórnym, jakie kształtowały się od stycznia do kwietnia 2009 roku). Cena mkw. mieszkań od dewelopera kształtuje się z kolei na poziomie 7 831 PLN. Jest to więc bardzo duży wydatek. Tym bardziej, że część studentów nie ma pewności czy po zakończeniu studiów będzie chciała osiąść na stałe we Wrocławiu.


Tabela 1. Ceny mieszkań na rynku wtórnym we Wrocławiu od stycznia do kwietnia 2009 roku.

            źródło: Oferty.net


Decydując się na zakup 50-metrowego mieszkania z wtórnego rynku nieruchomości przy oprocentowaniu 6,5% na 30 lub 40 lat nasza rata wyniesie odpowiednio 2149,03 i 2528,27 PLN (wartość uśredniona, oferta różni się w poszczególnych bankach). Kupując takie mieszkanie od dewelopera zapłacimy miesięczne o ok. 200-400 PLN więcej. Dokładne dane przedstawia poniższa tabela:


Tabela 2. Raty kredytu hipotecznego przy 30- i 40-letnim okresie spłaty.

źródło: http://kalkulator.kredyt-hipoteczny.biz.pl


Dlatego też większość wrocławskich studentów decyduje się na wynajem mieszkania bądź też pokoju w domu studenckim. Biorąc pod uwagę wariant drugi należy się liczyć z wydatkiem rzędu 280-400 PLN miesięcznie. Oczywiste jest, że decydując się na zamieszkanie ze współlokatorami koszty te będą niższe. Za pokój 2-osobowy opłata w domu studenckim wyniesie 300-380 PLN, natomiast w 3-osobowym 280-340 PLN miesięcznie. Wiadomo jednak, że ilość miejsc w akademikach jest ograniczona, dlatego studenci zmuszeni są do szukania mieszkań na rynku wynajmu.

    Jak wynika z raportu Wynajem.pl średnia cena najmu za mkw. od stycznia do maja spadła o 3 zł. W styczniu 2009 roku wyniosła ona 41 PLN, w lutym 40 PLN, natomiast od marca do maja utrzymywała się na stałym poziomie i wyniosła 38 PLN. Przykładowo, w styczniu br. za wynajem 50-metrowego mieszkania zapłaciliśmy 2050 PLN, natomiast w czerwcu już 1900 PLN. Tak więc dla 50-metrowego mieszkania spadek czynszu wyniósł odpowiednio 150 PLN.


Tabela 3. Ceny w PLN/mkw. za wynajem mieszkania we Wrocławiu od stycznia do maja 2009 roku.

źródło: Wynajem.pl


Studenci mogą wybrać kilka form zaspokajania potrzeb mieszkaniowych: zakup własnego mieszkania, wynajem mieszkania lub pokoju w akademiku. Z pozyskaniem kredytu w dobie obecnej sytuacji na rynku finansowym w Polsce jest bardzo trudno. Decydując się na dom studencki również trzeba spełniać odpowiednie warunki np.: odległość od miejsca zamieszkania, dochód na jednego członka rodziny, średnia ocen. Nie każdy ma więc możliwość mieszkania w akademiku. A liczba miejsc jest w nich też mocno ograniczona. Większość musi więc wynająć mieszkanie na rynku. Tu również można napotkać na problemy. Mogą one wynikać zarówno ze strony wynajmującego jak i, niestety, najemcy. Niektórzy wynajmujący w obawie przed zniszczeniem mieszkania już na początku życzą sobie wysokich kaucji. Druga strona nadużywa czasem swojej pozycji dewastując oddane im pod wynajem mieszkania. Najbardziej dotkliwe dla najemców jest windowanie cen za lokale o niezbyt wysokim standardzie. Na szczęście czynsze ofertowe w ostatnich miesiącach wykazały tendencję spadkową. Tak więc również na rynku wynajmu mieszkań sytuacja powoli normalizuje się, co powinno ucieszyć studentów.

Mariola Malawska
Wynajem.pl
wp.pl

Pustaki ceramiczne

Obok cegieł najpopularniejszym materiałem wykorzystywanym do budowy ścian są pustaki ceramiczne.
Proces produkcyjny pustaka ceramicznego jest bardzo zbliżony do procesu wytwarzania cegieł. To czym różnią się pustaki od cegieł to ich wielkość oraz to, że pustaki zawsze mają otwory.

Sam układ otworów jest uzależniony od typu pustaka. Zazwyczaj otwory są umiejscowione mijankowo dzięki czemu proces powstawania tzw. mostków termicznych jest wyeliminowany. Samo powstawanie mostków jest także ograniczone ze względu na to, że pustaki są dużymi bryłami przez co ilość spoin jest mniejsza niż w przypadku cegieł.
Pustaki tak samo jak cegły i pozostałe materiały konstrukcyjne mają różną wytrzymałość na ściskanie określoną w MPa.

Pustaki są materiałem bardzo wytrzymałym oraz trwałym, a także mrozoodpornym, nisko nasiąkliwym, odpornym na działanie czynników zewnętrznych. Pustaki tak samo jak cegły są dobrym izolatorem zarówno akustycznym jak i cieplnym. Trzeba podkreślić, że są także ognioodporne i  nietoksyczne. Sporą zaletą jest także ich waga – są bardzo lekkie.

Obecnie każdy szanujący się producent ceramiki ma w swoim katalogu produktów jakiś unikalny typ pustaków. Niezależnie od tego można swobodnie podzielić pustaki na kilka kategorii, które nie są przypisane do konkretnych producentów.

Tak więc pustaki MAX (ZMS) należą do grupy największych pustaków dostępnych w sprzedaży. Ich zaletą jest kompatybilność z bardzo popularnymi cegłami modularnymi. Same drążenia stanowią około czterdziestu dwóch procent powierzchni.
Z kolei pustaki SZ (ZMS) cechuje to, że drążenia pokrywają około 38 proc. podstawy – one również są kompatybilne z cegłami modularnymi.

Wartymi zainteresowania są pustaki wykonane z ceramiki poryzowanej. Ich design przypomina klasyczne pustaki ceramiczne. Jednak ten rodzaj pustaków wytwarzany jest z gliny która jest mieszana z mączką drzewną. Dzięki temu, że podczas procesu wypalania pustaków owa mączka ulega spaleniu ten rodzaj pustaków cechuje wyróżniająca bardzo wysoka izolacyjność termiczna. Zależnie od producenta – wymiary, a także inne parametry mogą być zróżnicowane.

Opisywany powyżej typ pustaków stosuje się przede wszystkim do stawiania jednowarstwowych ścian zewnętrzach. W składach budowlanych z łatwością odszukamy tak zwane „pustaki połówkowe”, które możemy wykorzystać do budowy ścian działowych.

Odrębną kategorią pustaków są te, przeznaczone wyłącznie do tworzenia ścian działowych. Wyglądem przypominają cegły modularne. Można je nabyć w „wersji” drążonej poziomo jak i pionowo. Ich grubość to 80 - 100 milimetrów. Prócz wykorzystywania ich do budowy ścian działowych, konstruuje się z nich ściany osłonowe.

Ostatnia z kategorii to pustaki wentylacyjne. Produkowane są w trzech rodzajach (A, B oraz C), zaś każdy z nich wytwarzany jest w dwóch odmianach (z i bez otworu w ściance bocznej) Przeznaczeniem otworu jest umieszczenie w nim klatki wentylacyjnej.
dom.wp.pl

Pustaki ceramiczne

Obok cegieł najpopularniejszym materiałem wykorzystywanym do budowy ścian są pustaki ceramiczne.
Proces produkcyjny pustaka ceramicznego jest bardzo zbliżony do procesu wytwarzania cegieł. To czym różnią się pustaki od cegieł to ich wielkość oraz to, że pustaki zawsze mają otwory.

Sam układ otworów jest uzależniony od typu pustaka. Zazwyczaj otwory są umiejscowione mijankowo dzięki czemu proces powstawania tzw. mostków termicznych jest wyeliminowany. Samo powstawanie mostków jest także ograniczone ze względu na to, że pustaki są dużymi bryłami przez co ilość spoin jest mniejsza niż w przypadku cegieł.
Pustaki tak samo jak cegły i pozostałe materiały konstrukcyjne mają różną wytrzymałość na ściskanie określoną w MPa.

Pustaki są materiałem bardzo wytrzymałym oraz trwałym, a także mrozoodpornym, nisko nasiąkliwym, odpornym na działanie czynników zewnętrznych. Pustaki tak samo jak cegły są dobrym izolatorem zarówno akustycznym jak i cieplnym. Trzeba podkreślić, że są także ognioodporne i  nietoksyczne. Sporą zaletą jest także ich waga – są bardzo lekkie.

Obecnie każdy szanujący się producent ceramiki ma w swoim katalogu produktów jakiś unikalny typ pustaków. Niezależnie od tego można swobodnie podzielić pustaki na kilka kategorii, które nie są przypisane do konkretnych producentów.

Tak więc pustaki MAX (ZMS) należą do grupy największych pustaków dostępnych w sprzedaży. Ich zaletą jest kompatybilność z bardzo popularnymi cegłami modularnymi. Same drążenia stanowią około czterdziestu dwóch procent powierzchni.
Z kolei pustaki SZ (ZMS) cechuje to, że drążenia pokrywają około 38 proc. podstawy – one również są kompatybilne z cegłami modularnymi.

Wartymi zainteresowania są pustaki wykonane z ceramiki poryzowanej. Ich design przypomina klasyczne pustaki ceramiczne. Jednak ten rodzaj pustaków wytwarzany jest z gliny która jest mieszana z mączką drzewną. Dzięki temu, że podczas procesu wypalania pustaków owa mączka ulega spaleniu ten rodzaj pustaków cechuje wyróżniająca bardzo wysoka izolacyjność termiczna. Zależnie od producenta – wymiary, a także inne parametry mogą być zróżnicowane.

Opisywany powyżej typ pustaków stosuje się przede wszystkim do stawiania jednowarstwowych ścian zewnętrzach. W składach budowlanych z łatwością odszukamy tak zwane „pustaki połówkowe”, które możemy wykorzystać do budowy ścian działowych.

Odrębną kategorią pustaków są te, przeznaczone wyłącznie do tworzenia ścian działowych. Wyglądem przypominają cegły modularne. Można je nabyć w „wersji” drążonej poziomo jak i pionowo. Ich grubość to 80 - 100 milimetrów. Prócz wykorzystywania ich do budowy ścian działowych, konstruuje się z nich ściany osłonowe.

Ostatnia z kategorii to pustaki wentylacyjne. Produkowane są w trzech rodzajach (A, B oraz C), zaś każdy z nich wytwarzany jest w dwóch odmianach (z i bez otworu w ściance bocznej) Przeznaczeniem otworu jest umieszczenie w nim klatki wentylacyjnej.
dom.wp.pl

Wybuduj dom ze styropianu

Styropian kojarzy się nam raczej z produktem służącym do ocieplania ścian niż z materiałem konstrukcyjnym. A jednak! Okazuje się, że można wybudować lokum ze styropianu.
Pojawiły się już domy, do budowy których wykorzystano worki wypełnione piaskiem lub ziemią. Ich właściciele twierdzą, że ściany takiego mieszkania są w stanie wytrzymać nie tylko złe warunki pogodowe, ale także trzęsienie ziemi czy powódź. Teraz przyszedł czas na wykorzystanie styropianu.

W pierwszej chwili brzmi to dość niewiarygodnie, ale domy ze styropianu w Europie Zachodniej buduje się już od lat 60. U nas pierwsze budynki pojawiły się na początku lat 90, mimo tego technologia ta przyjmuje się u nas bardzo powoli.

Budowę takiego domu można przyrównać do ….zabawy klockami. Tylko zdecydowanie większymi niż te znane z dzieciństwa. Tak przynajmniej twierdzą entuzjaści tej metody. Zapewniają przy tym, że styropianowym mieszkaniom nie są straszne ani polskie zimy ani duże ulewy. Poza tym można go zbudować metodą gospodarczą, czyli z pomocą rodziny czy  znajomych.

W skrócie cała metoda budowy wygląda bardzo prosto. Na początku zestawiamy ze sobą kształtki styropianowe, w które wkładamy zbrojenie, następnie wypełniamy je betonem. W ten sposób styropian zastępuje deskowanie, a jednocześnie jest też izolacją termiczną. Początkowo takie kształtki wykorzystywano tylko do budowy ścian, teraz coraz częściej nowej technologii używa się też do konstruowania stropów i dachów.
Montaż poszczególnych elementów tego systemu zapewnia bardzo szybki postęp budowy, dzięki czemu surowy stan zamknięty można osiągnąć już w ciągu kilku tygodni. Styropianowe ściany mają doskonałą izolacyjność akustyczną i cieplną, w porównaniu z tradycyjnymi – z elementów ceramicznych lub pustaków – współczynnik ten jest o wiele wyższy. Grubość takich ścian nie przekracza zazwyczaj 30 cm.

Co ważne całe przedsięwzięcie łączy się też z mniejszymi kosztami i jest mniej pracochłonne niż tradycyjne technologie. Wynika to też z faktu, że waga materiałów użytych do budowy jest przeważnie 2-3 krotnie mniejsza.

Zazwyczaj najwięcej wątpliwości budzi szczelność takich domów. Ciepły dom jest jak termos. Większość potencjalnych nabywców boi się, że ściany nie będą oddychać i szybko pojawi się grzyb. To prawda, że trzeba zadbać o dobrą wentylację, ale z drugiej strony nowoczesne domy wykonuje się ze styropianu samogasnącego, odpornego na działanie wilgoci i przepuszczającego parę wodną.

Ostatnio nawet w Japonii powstało całe styropianowe osiedle. 480 okrągłych domków  - Aso Farm Land Resort Village na wyspie Kyushu wygląda jak z filmu s-f, ale to całkiem realne przedsięwzięcie.
dom.wp.pl

Wybuduj dom ze styropianu

Styropian kojarzy się nam raczej z produktem służącym do ocieplania ścian niż z materiałem konstrukcyjnym. A jednak! Okazuje się, że można wybudować lokum ze styropianu.
Pojawiły się już domy, do budowy których wykorzystano worki wypełnione piaskiem lub ziemią. Ich właściciele twierdzą, że ściany takiego mieszkania są w stanie wytrzymać nie tylko złe warunki pogodowe, ale także trzęsienie ziemi czy powódź. Teraz przyszedł czas na wykorzystanie styropianu.

W pierwszej chwili brzmi to dość niewiarygodnie, ale domy ze styropianu w Europie Zachodniej buduje się już od lat 60. U nas pierwsze budynki pojawiły się na początku lat 90, mimo tego technologia ta przyjmuje się u nas bardzo powoli.

Budowę takiego domu można przyrównać do ….zabawy klockami. Tylko zdecydowanie większymi niż te znane z dzieciństwa. Tak przynajmniej twierdzą entuzjaści tej metody. Zapewniają przy tym, że styropianowym mieszkaniom nie są straszne ani polskie zimy ani duże ulewy. Poza tym można go zbudować metodą gospodarczą, czyli z pomocą rodziny czy  znajomych.

W skrócie cała metoda budowy wygląda bardzo prosto. Na początku zestawiamy ze sobą kształtki styropianowe, w które wkładamy zbrojenie, następnie wypełniamy je betonem. W ten sposób styropian zastępuje deskowanie, a jednocześnie jest też izolacją termiczną. Początkowo takie kształtki wykorzystywano tylko do budowy ścian, teraz coraz częściej nowej technologii używa się też do konstruowania stropów i dachów.
Montaż poszczególnych elementów tego systemu zapewnia bardzo szybki postęp budowy, dzięki czemu surowy stan zamknięty można osiągnąć już w ciągu kilku tygodni. Styropianowe ściany mają doskonałą izolacyjność akustyczną i cieplną, w porównaniu z tradycyjnymi – z elementów ceramicznych lub pustaków – współczynnik ten jest o wiele wyższy. Grubość takich ścian nie przekracza zazwyczaj 30 cm.

Co ważne całe przedsięwzięcie łączy się też z mniejszymi kosztami i jest mniej pracochłonne niż tradycyjne technologie. Wynika to też z faktu, że waga materiałów użytych do budowy jest przeważnie 2-3 krotnie mniejsza.

Zazwyczaj najwięcej wątpliwości budzi szczelność takich domów. Ciepły dom jest jak termos. Większość potencjalnych nabywców boi się, że ściany nie będą oddychać i szybko pojawi się grzyb. To prawda, że trzeba zadbać o dobrą wentylację, ale z drugiej strony nowoczesne domy wykonuje się ze styropianu samogasnącego, odpornego na działanie wilgoci i przepuszczającego parę wodną.

Ostatnio nawet w Japonii powstało całe styropianowe osiedle. 480 okrągłych domków  - Aso Farm Land Resort Village na wyspie Kyushu wygląda jak z filmu s-f, ale to całkiem realne przedsięwzięcie.
dom.wp.pl

Nieczystości z toalet źródłem energii

Biogazownie zasilane kiszonką z kukurydzy już w Polsce funkcjonują. Planuje się też wykorzystanie glonów, sinic, a także z rzęsy wodnej. Ostatnim pomysłem jest też przetwarzanie… nieczystości z żaglówek i łodzi motorowych.
Nad takim projektem pracuje profesor Mirosław Krzemieniewski z wydziału ochrony środowiska Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.

"Każdego roku po Wielkich Jeziorach Mazurskich pływa od 10 do 12,5 tysiąca żaglówek. Szacuje się, że na wodzie przebywa 50 tysięcy żeglarzy. Połowa jachtów pływających po jeziorach jest wyposażona w toalety chemiczne" - powiedział PAP prof. Krzemieniewski.

Tłumaczy, że chemiczne toalety zapewniają neutralizowanie zapachów oraz szybkie rozpuszczenie i odwodnienie odchodów. Środki chemiczne używane w toaletach chemicznych są jednak silnie bakteriobójcze i powstająca mieszanina fekaliów i tych substancji chemicznych wymaga odpowiedniej technologii oczyszczania.

Jak wyjaśnia autor projektu, właściciele jachtów czy żeglarze mogą wywozić nieczystości z łodzi do oczyszczalni ścieków, które są położone w rejonie Wielkich Jezior Mazurskich. Jednak właściciele oczyszczalni często wzbraniają się przed przyjmowaniem ścieków z toalet chemicznych zarówno z jachtów jak i autokarów czy pól campingowych.
Chodzi o to, że te oczyszczalnie funkcjonują w oparciu o metodę osadu czynnego, czyli biologiczną tlenową metodę oczyszczania ścieków. Przyjmowanie nieczystości z chemicznych toalet z żaglówek powoduje, że wzrasta zapotrzebowanie na energię, która jest niezbędna do eksploatacji komór napowietrzania. Poza tym mikroflora osadu czynnego jest wrażliwa na substancje toksyczne występujące w ściekach. Jej zaburzenie może powodować złe funkcjonowanie oczyszczalni.

Stąd - jak dowodzi profesor Krzemieniewski - najlepszą technologią oczyszczania ścieków z toalet z żaglówek są procesy beztlenowej biodegradacji. Mikroorganizmy osadu beztlenowego są zdolne do rozkładu toksycznych związków chemicznych. Poza tym w wyniku fermentacji nieczystości z toalet chemicznych uzyskuje się biogaz, który zawiera wysokoenergetyczny metan.

W Polsce korzystając z doświadczeń takich krajów jak Niemcy czy Austria buduje się biogazownie zasilane kiszonką z kukurydzy. Jak wyliczono 4,5 tony kiszonki z kukurydzy zaspokaja całoroczne zapotrzebowanie energetyczne jednego gospodarstwa domowego.Produkcja energii w polskich biogazowniach wyłącznie z biomasy roślinnej jest dość droga. Koszt produkcji tony kiszonki z kukurydzy wynosi obecnie do 70 do 90 zł, więc aby obniżyć te koszty można by ją mieszać np. z odchodami zwierzęcymi lub ściekami z toalet chemicznych na żaglówkach.

ali/ tot/ jbr/
wp.pl

Nieczystości z toalet źródłem energii

Biogazownie zasilane kiszonką z kukurydzy już w Polsce funkcjonują. Planuje się też wykorzystanie glonów, sinic, a także z rzęsy wodnej. Ostatnim pomysłem jest też przetwarzanie… nieczystości z żaglówek i łodzi motorowych.
Nad takim projektem pracuje profesor Mirosław Krzemieniewski z wydziału ochrony środowiska Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.

"Każdego roku po Wielkich Jeziorach Mazurskich pływa od 10 do 12,5 tysiąca żaglówek. Szacuje się, że na wodzie przebywa 50 tysięcy żeglarzy. Połowa jachtów pływających po jeziorach jest wyposażona w toalety chemiczne" - powiedział PAP prof. Krzemieniewski.

Tłumaczy, że chemiczne toalety zapewniają neutralizowanie zapachów oraz szybkie rozpuszczenie i odwodnienie odchodów. Środki chemiczne używane w toaletach chemicznych są jednak silnie bakteriobójcze i powstająca mieszanina fekaliów i tych substancji chemicznych wymaga odpowiedniej technologii oczyszczania.

Jak wyjaśnia autor projektu, właściciele jachtów czy żeglarze mogą wywozić nieczystości z łodzi do oczyszczalni ścieków, które są położone w rejonie Wielkich Jezior Mazurskich. Jednak właściciele oczyszczalni często wzbraniają się przed przyjmowaniem ścieków z toalet chemicznych zarówno z jachtów jak i autokarów czy pól campingowych.
Chodzi o to, że te oczyszczalnie funkcjonują w oparciu o metodę osadu czynnego, czyli biologiczną tlenową metodę oczyszczania ścieków. Przyjmowanie nieczystości z chemicznych toalet z żaglówek powoduje, że wzrasta zapotrzebowanie na energię, która jest niezbędna do eksploatacji komór napowietrzania. Poza tym mikroflora osadu czynnego jest wrażliwa na substancje toksyczne występujące w ściekach. Jej zaburzenie może powodować złe funkcjonowanie oczyszczalni.

Stąd - jak dowodzi profesor Krzemieniewski - najlepszą technologią oczyszczania ścieków z toalet z żaglówek są procesy beztlenowej biodegradacji. Mikroorganizmy osadu beztlenowego są zdolne do rozkładu toksycznych związków chemicznych. Poza tym w wyniku fermentacji nieczystości z toalet chemicznych uzyskuje się biogaz, który zawiera wysokoenergetyczny metan.

W Polsce korzystając z doświadczeń takich krajów jak Niemcy czy Austria buduje się biogazownie zasilane kiszonką z kukurydzy. Jak wyliczono 4,5 tony kiszonki z kukurydzy zaspokaja całoroczne zapotrzebowanie energetyczne jednego gospodarstwa domowego.Produkcja energii w polskich biogazowniach wyłącznie z biomasy roślinnej jest dość droga. Koszt produkcji tony kiszonki z kukurydzy wynosi obecnie do 70 do 90 zł, więc aby obniżyć te koszty można by ją mieszać np. z odchodami zwierzęcymi lub ściekami z toalet chemicznych na żaglówkach.

ali/ tot/ jbr/
wp.pl

Wielka wyprzedaż wojskowych poligonów

Do 2012 r. wojsko zlikwiduje 25 garnizonów, a 45 tys. hektarów gruntu trafi pod młotek. Tak więc do cywilnej puli trafi ponad 20 proc. obecnych zasobów armii. Wśród nich prawdziwe perełki.
Agencja Mienia Wojskowego liczy na to , że uda jej się na tym ubić świetny interes. Jeszcze niedawno zapowiadano jej likwidację, a teraz ma zająć się zagospodarowaniem poligonów, koszar i magazynów, które opuści wojsko. W ostatnim czasie przejęła 432 hektary, a to tylko skromna zapowiedź  wielkiej wyprzedaży jaką zapowiada resort obrony. Przewiduje się, że część powojskowego mienia zostanie sprzedana na preferencyjnych zasadach lokalnym społecznościom, większość jednak trafi pod młotek.

Dotychczas AMW zajmowała się także sprzedażą nieruchomości opuszczonych przez policję, a także przez służby podlegające ministerstwu spraw wewnętrznych i administracji. Teraz agencja dysponuje prawie 10 tys. gruntów i 3,4 tys. budynków.

- Mimo kryzysu nie powinno być kłopotów ze sprzedażą mniejszych najatrakcyjniejszych nieruchomości – powiedział „Rzeczpospolitej” Zbigniew Prokopczyk, dyrektor zespołu gospodarki nieruchomościami w Agencji Mienia Wojskowego. – Błyskawicznie znalazły nabywców sudeckie strażnice zwolnione przez Straż Graniczną po przejściu do strefy Schengen.

Na pewno największym wzięciem będą cieszyć się budynki i tereny położone w atrakcyjnych miejscowościach turystycznych. I tak na przetarg idą ośrodki wypoczynkowe w Karkonoszach - gigantyczny Wysoki Kamień w Szklarskiej Porębie i  nieco mniejsze - Śnieżynka i Słoneczko w Karpaczu. Na przełęczy Kowary do kupienia będzie pięknie położona strażnica.

Na sprzedaż przeznaczono także jedną z najdroższych nieruchomości w kraju - Wrocławską Kępę Mieszczańską, położoną w sercu Wrocławia. Cena wywoławcza – 350 mln złotych. Wkrótce pod młotek trafić ma też twierdza Modlin z najdłuższym w Europie koszarowcem – wyceniono ją na 160 mln zł.
2009-06-18
źródło: wp.pl

Wielka wyprzedaż wojskowych poligonów

Do 2012 r. wojsko zlikwiduje 25 garnizonów, a 45 tys. hektarów gruntu trafi pod młotek. Tak więc do cywilnej puli trafi ponad 20 proc. obecnych zasobów armii. Wśród nich prawdziwe perełki.
Agencja Mienia Wojskowego liczy na to , że uda jej się na tym ubić świetny interes. Jeszcze niedawno zapowiadano jej likwidację, a teraz ma zająć się zagospodarowaniem poligonów, koszar i magazynów, które opuści wojsko. W ostatnim czasie przejęła 432 hektary, a to tylko skromna zapowiedź  wielkiej wyprzedaży jaką zapowiada resort obrony. Przewiduje się, że część powojskowego mienia zostanie sprzedana na preferencyjnych zasadach lokalnym społecznościom, większość jednak trafi pod młotek.

Dotychczas AMW zajmowała się także sprzedażą nieruchomości opuszczonych przez policję, a także przez służby podlegające ministerstwu spraw wewnętrznych i administracji. Teraz agencja dysponuje prawie 10 tys. gruntów i 3,4 tys. budynków.

- Mimo kryzysu nie powinno być kłopotów ze sprzedażą mniejszych najatrakcyjniejszych nieruchomości – powiedział „Rzeczpospolitej” Zbigniew Prokopczyk, dyrektor zespołu gospodarki nieruchomościami w Agencji Mienia Wojskowego. – Błyskawicznie znalazły nabywców sudeckie strażnice zwolnione przez Straż Graniczną po przejściu do strefy Schengen.

Na pewno największym wzięciem będą cieszyć się budynki i tereny położone w atrakcyjnych miejscowościach turystycznych. I tak na przetarg idą ośrodki wypoczynkowe w Karkonoszach - gigantyczny Wysoki Kamień w Szklarskiej Porębie i  nieco mniejsze - Śnieżynka i Słoneczko w Karpaczu. Na przełęczy Kowary do kupienia będzie pięknie położona strażnica.

Na sprzedaż przeznaczono także jedną z najdroższych nieruchomości w kraju - Wrocławską Kępę Mieszczańską, położoną w sercu Wrocławia. Cena wywoławcza – 350 mln złotych. Wkrótce pod młotek trafić ma też twierdza Modlin z najdłuższym w Europie koszarowcem – wyceniono ją na 160 mln zł.
2009-06-18
źródło: wp.pl

Piwonie – podstawy uprawy

W czerwcu zakwitają w naszych ogrodach jedne z najpiękniejszych i najbardziej okazałych bylin - piwonie. Co zrobić by co roku cieszyły nas imponującymi kwiatami?
Piwonia nazywana też "różą bez kolców” jest jedynym  przedstawicielem z rodziny piwoniowatych. W Polsce najczęściej uprawiane gatunki to piwonia chińska, koralowa, krzewiasta oraz lekarska. Piwonia krzewiasta jest dumą Chińczyków. Kwitnie bujnie, kwiaty występują w różnych kolorach, zazwyczaj - czerwonym, ale również w różowym, purpurowym, białym i żółtym. Jej liście są zielone, duże i pierzaste, doskonale wzbogacają walory wizualne krzewu. Jest to bylina ozdobna, bardzo dobrze prezentująca się w ogrodach.  Nadaję się zarówno na rabatkę jak i do wazonu, jako kwiat cięty. Dobór najlepszego stanowiska, sadzenie, pielęgnacja czy cięcie nie są kłopotliwe. Drobny wysiłek włożony w wyhodowanie tej rośliny opłaca się, efekt jest wspaniały.
Stanowisko

Roślina ta lubuje się w miejscach nasłonecznionych, jednak osłoniętych od wiatru. Piwonie krzewiaste dobrze rozwijają się również w półcieniu, dzięki czemu dłużej kwitnie. Do hodowli piwonii najlepiej jest wyznaczyć stanowisko o powierzchni nie mniejszej niż  1,2 m x 1,2 m.  Kwiat ten stale się rozrasta, warto więc stworzyć mu w tym celu odpowiednie warunki. Gleba piaszczysto-gliniasta najlepiej sprzyja rozwojowi piwonii, w przeciwieństwie do terenów podmokłych, gdzie uprawa staje się mocno utrudniona, szczególnie bez ulepszenia jej piaskiem. Dużym atutem piwonii jest jej odporność na mróz. Ukorzenia się dość długo, bo około dwóch lat. Po upływie tego czasu rozkwita najpiękniej.
Sadzenie i pielęgnacja

Najlepiej sadzić krzewy jesienią. Istotne jest delikatne pochylenie sadzonej rośliny oraz spulchnienie ziemi wokół niej. W okresie wiosennym wskazane jest  zasilenie kompostem, natomiast podczas letnich upałów koniecznie trzeba nawadniać roślinę. Pamiętajmy o  nawożeniu produktem bogatym w fosfor i potas.
Cięcie

Kwestia cięcia piwonii nie stanowi dużego problemu. Kwiat ten poddajemy cięciu tylko w przypadku kiedy jest to konieczne. Usuwamy w pierwszej kolejności pędy martwe. W porze jesiennej pędy piwonii zawiązują się, a więc każde cięcie dokonane w tym okresie pomniejszy ilość kwiatów na krzewie.

Katarzyna Paluch

dom.wp

Piwonie – podstawy uprawy

W czerwcu zakwitają w naszych ogrodach jedne z najpiękniejszych i najbardziej okazałych bylin - piwonie. Co zrobić by co roku cieszyły nas imponującymi kwiatami?
Piwonia nazywana też "różą bez kolców” jest jedynym  przedstawicielem z rodziny piwoniowatych. W Polsce najczęściej uprawiane gatunki to piwonia chińska, koralowa, krzewiasta oraz lekarska. Piwonia krzewiasta jest dumą Chińczyków. Kwitnie bujnie, kwiaty występują w różnych kolorach, zazwyczaj - czerwonym, ale również w różowym, purpurowym, białym i żółtym. Jej liście są zielone, duże i pierzaste, doskonale wzbogacają walory wizualne krzewu. Jest to bylina ozdobna, bardzo dobrze prezentująca się w ogrodach.  Nadaję się zarówno na rabatkę jak i do wazonu, jako kwiat cięty. Dobór najlepszego stanowiska, sadzenie, pielęgnacja czy cięcie nie są kłopotliwe. Drobny wysiłek włożony w wyhodowanie tej rośliny opłaca się, efekt jest wspaniały.
Stanowisko

Roślina ta lubuje się w miejscach nasłonecznionych, jednak osłoniętych od wiatru. Piwonie krzewiaste dobrze rozwijają się również w półcieniu, dzięki czemu dłużej kwitnie. Do hodowli piwonii najlepiej jest wyznaczyć stanowisko o powierzchni nie mniejszej niż  1,2 m x 1,2 m.  Kwiat ten stale się rozrasta, warto więc stworzyć mu w tym celu odpowiednie warunki. Gleba piaszczysto-gliniasta najlepiej sprzyja rozwojowi piwonii, w przeciwieństwie do terenów podmokłych, gdzie uprawa staje się mocno utrudniona, szczególnie bez ulepszenia jej piaskiem. Dużym atutem piwonii jest jej odporność na mróz. Ukorzenia się dość długo, bo około dwóch lat. Po upływie tego czasu rozkwita najpiękniej.
Sadzenie i pielęgnacja

Najlepiej sadzić krzewy jesienią. Istotne jest delikatne pochylenie sadzonej rośliny oraz spulchnienie ziemi wokół niej. W okresie wiosennym wskazane jest  zasilenie kompostem, natomiast podczas letnich upałów koniecznie trzeba nawadniać roślinę. Pamiętajmy o  nawożeniu produktem bogatym w fosfor i potas.
Cięcie

Kwestia cięcia piwonii nie stanowi dużego problemu. Kwiat ten poddajemy cięciu tylko w przypadku kiedy jest to konieczne. Usuwamy w pierwszej kolejności pędy martwe. W porze jesiennej pędy piwonii zawiązują się, a więc każde cięcie dokonane w tym okresie pomniejszy ilość kwiatów na krzewie.

Katarzyna Paluch

dom.wp

Sanatoria będą się prywatyzować

Jeszcze w tym roku ma zakończyć się prywatyzacja pierwszych czterech uzdrowisk. Nie czekając na jej wynik, sanatoria same próbują ratować swoją sytuację.
Na przełomie II i III kwartału ma zakończyć się prywatyzacja uzdrowiska w Ustce, Kamieniu Pomorskim, Wieńcu i Przerzeczynie. Są to pierwsze z 18 uzdrowisk wystawionych na sprzedaż przez Ministerstwo Skarbu Państwa. Procesem prywatyzacji objęte było także uzdrowisko Kraków Swoszowice.

Został on jednak zakończony bez wyłonienia inwestora. Złożone oferty były poniżej naszych oczekiwań - informuje Maciej Wewiór, rzecznik Ministerstwa Skarbu Państwa.
Termin składania przez inwestorów ofert w procesie prywatyzacji upływa 22 czerwca. Jak poinformowało MSP, do kolejnego etapu prywatyzacji, polegającego na negocjacjach, przeszły cztery krajowe firmy, w tym spółka STP Investement z Bochni, będąca udziałowcem firmy Stalprodukt.

To oznacza, że nie ma chętnych na polskie uzdrowiska wśród zagranicznych inwestorów. Resort liczył szczególnie na firmy z Bliskiego Wschodu, gdzie oferta polskich sanatoriów była prezentowana.

W kwietniu ruszył poza tym proces prywatyzacji kolejnych uzdrowisk.

Do końca czerwca ma zostać podpisana umowa na sporządzenie analiz przedprywatyzacyjnych przez firmę doradczą Arcanum w uzdrowiskach Świeradów Czerniawa, Cieplice i Szczawno-Jedlina - wyjaśnia rzecznik MSP.

Oprócz tego 15 czerwca upłynął termin nadsyłania ofert na wybór doradcy w procesie prywatyzacji Przedsiębiorstwa Uzdrowiskowego Ustroń, Uzdrowiska Wysowa, Inowrocław i Połczyn, a 18 czerwca Zespołu Uzdrowisk Kłodzkich. Na te pierwsze oferty złożyło siedem firm, na te ostatnie osiem.

Na szybkie zakończenie procesów prywatyzacyjnych liczą sanatoria, które od lat zmagają się z brakiem środków na modernizacje i remonty. Na 25 spółek aż osiem przynosi straty.

Nie czekając na wyniki prywatyzacji, uzdrowiska same starają się zadbać o swoją przyszłość. W tym roku sprzyjać im będzie osłabienie się złotego. Dlatego liczą nawet na kilkudziesięcioprocentowy wzrost przyjazdów kuracjuszy z Niemiec oraz Czech, gdzie po modernizacji uzdrowisk ceny bardzo wzrosły.



Patrycja Otto
Gazeta Prawna
wp.pl

Sanatoria będą się prywatyzować

Jeszcze w tym roku ma zakończyć się prywatyzacja pierwszych czterech uzdrowisk. Nie czekając na jej wynik, sanatoria same próbują ratować swoją sytuację.
Na przełomie II i III kwartału ma zakończyć się prywatyzacja uzdrowiska w Ustce, Kamieniu Pomorskim, Wieńcu i Przerzeczynie. Są to pierwsze z 18 uzdrowisk wystawionych na sprzedaż przez Ministerstwo Skarbu Państwa. Procesem prywatyzacji objęte było także uzdrowisko Kraków Swoszowice.

Został on jednak zakończony bez wyłonienia inwestora. Złożone oferty były poniżej naszych oczekiwań - informuje Maciej Wewiór, rzecznik Ministerstwa Skarbu Państwa.
Termin składania przez inwestorów ofert w procesie prywatyzacji upływa 22 czerwca. Jak poinformowało MSP, do kolejnego etapu prywatyzacji, polegającego na negocjacjach, przeszły cztery krajowe firmy, w tym spółka STP Investement z Bochni, będąca udziałowcem firmy Stalprodukt.

To oznacza, że nie ma chętnych na polskie uzdrowiska wśród zagranicznych inwestorów. Resort liczył szczególnie na firmy z Bliskiego Wschodu, gdzie oferta polskich sanatoriów była prezentowana.

W kwietniu ruszył poza tym proces prywatyzacji kolejnych uzdrowisk.

Do końca czerwca ma zostać podpisana umowa na sporządzenie analiz przedprywatyzacyjnych przez firmę doradczą Arcanum w uzdrowiskach Świeradów Czerniawa, Cieplice i Szczawno-Jedlina - wyjaśnia rzecznik MSP.

Oprócz tego 15 czerwca upłynął termin nadsyłania ofert na wybór doradcy w procesie prywatyzacji Przedsiębiorstwa Uzdrowiskowego Ustroń, Uzdrowiska Wysowa, Inowrocław i Połczyn, a 18 czerwca Zespołu Uzdrowisk Kłodzkich. Na te pierwsze oferty złożyło siedem firm, na te ostatnie osiem.

Na szybkie zakończenie procesów prywatyzacyjnych liczą sanatoria, które od lat zmagają się z brakiem środków na modernizacje i remonty. Na 25 spółek aż osiem przynosi straty.

Nie czekając na wyniki prywatyzacji, uzdrowiska same starają się zadbać o swoją przyszłość. W tym roku sprzyjać im będzie osłabienie się złotego. Dlatego liczą nawet na kilkudziesięcioprocentowy wzrost przyjazdów kuracjuszy z Niemiec oraz Czech, gdzie po modernizacji uzdrowisk ceny bardzo wzrosły.



Patrycja Otto
Gazeta Prawna
wp.pl

Będzie można handlować mieszkaniami z seniorami

Chociaż w Polsce nie można jeszcze udzielać odwróconych kredytów hipotecznych, to jedna z prywatnych firm wprowadziła na rynek produkt, który łudząco je przypomina.
Modyfikując znaną prawu cywilnemu instytucję dożywocia, Fundusz Hipoteczny Dom (FHD) oferuje osobom w podeszłym wieku dożywotnią rentę w zamian za przeniesienie na nią prawa własności do domu czy mieszkania. Wysokość oferowanych świadczeń jest jednak zaskakująco niska w stosunku do cen przekazywanych nieruchomości.

Żeby skorzystać z oferowanej przez spółkę hipoteki odwróconej, trzeba mieć ukończone 65 lat i być właścicielem mieszkania lub domu. Osoby, które podpiszą z funduszem umowę, otrzymają comiesięczną, dożywotnią rentę i będą miały prawo do dożywotniego zamieszkiwania w mieszkaniu lub domu. W zamian po śmierci seniora na fundusz przejdzie pełne prawo własności do nieruchomości. Tym samym nie mogą ubiegać się o nią spadkobiercy.
Część prawników zarzuca funduszowi, że bezpodstawnie nazywa swój produkt hipoteką odwróconą, podczas gdy w Polsce nie ma przepisów zapewniających odpowiedni poziom zabezpieczenia dla osób starszych decydujących się na skorzystanie z takiego rozwiązania.
- Posługiwanie się nazwą produktu hipoteka odwrócona jest wprowadzeniem opinii publicznej w błąd. Nie ma on nic wspólnego z instytucją funkcjonująca w różnych porządkach prawnych na świecie - podkreśla Jerzy Bańka ze Związku Banków Polskich.

Ilu seniorów zgłosiło juz chęć skorzystania z oferty FHD? Co zasadniczo odróżnia hipotekę odwróconą w wydaniu modelowym od propozycji FHD? Komu się bardziej opłaca proponowane rozwiązanie? Dlaczego eksperci finansowi sceptycznie podchodzą do oferty FHD?

Adam Makosz
Gazeta Prawna
wp.,pl

Będzie można handlować mieszkaniami z seniorami

Chociaż w Polsce nie można jeszcze udzielać odwróconych kredytów hipotecznych, to jedna z prywatnych firm wprowadziła na rynek produkt, który łudząco je przypomina.
Modyfikując znaną prawu cywilnemu instytucję dożywocia, Fundusz Hipoteczny Dom (FHD) oferuje osobom w podeszłym wieku dożywotnią rentę w zamian za przeniesienie na nią prawa własności do domu czy mieszkania. Wysokość oferowanych świadczeń jest jednak zaskakująco niska w stosunku do cen przekazywanych nieruchomości.

Żeby skorzystać z oferowanej przez spółkę hipoteki odwróconej, trzeba mieć ukończone 65 lat i być właścicielem mieszkania lub domu. Osoby, które podpiszą z funduszem umowę, otrzymają comiesięczną, dożywotnią rentę i będą miały prawo do dożywotniego zamieszkiwania w mieszkaniu lub domu. W zamian po śmierci seniora na fundusz przejdzie pełne prawo własności do nieruchomości. Tym samym nie mogą ubiegać się o nią spadkobiercy.
Część prawników zarzuca funduszowi, że bezpodstawnie nazywa swój produkt hipoteką odwróconą, podczas gdy w Polsce nie ma przepisów zapewniających odpowiedni poziom zabezpieczenia dla osób starszych decydujących się na skorzystanie z takiego rozwiązania.
- Posługiwanie się nazwą produktu hipoteka odwrócona jest wprowadzeniem opinii publicznej w błąd. Nie ma on nic wspólnego z instytucją funkcjonująca w różnych porządkach prawnych na świecie - podkreśla Jerzy Bańka ze Związku Banków Polskich.

Ilu seniorów zgłosiło juz chęć skorzystania z oferty FHD? Co zasadniczo odróżnia hipotekę odwróconą w wydaniu modelowym od propozycji FHD? Komu się bardziej opłaca proponowane rozwiązanie? Dlaczego eksperci finansowi sceptycznie podchodzą do oferty FHD?

Adam Makosz
Gazeta Prawna
wp.,pl

Najdroższe lokalizacje

Według najnowszego raportu firmy CB Richard Ellis "Global Office Occupancy Costs" najdroższe lokalizacje pod względem wynajmu powierzchni biurowej na świecie to centrum Tokio, dzielnica West End w Londynie oraz Moskwa.

Warszawa zajmuje w rankingu 41 miejsce. Analizowane stawki uwzględniają wszystkie koszty, jakie najemca musi ponieść, jeśli chce wynająć biuro w najlepszych biurowcach w Warszawie - czynsz, koszty eksploatacyjne, ewentualne inne opłaty. - Teraz odnotowujemy znaczne spadki podstawowych stawek ofertowych nie tylko w Centrum Warszawy, ale również w pozostałych dzielnicach, jak też innych miastach regionalnych. Szacujemy, iż od czasu, gdy czynsze osiągały najwyższy pułap, czyli od połowy 2008 r., najwyższe stawki zostały obniżone średnio o 20 - 25% w Centrum oraz 10 - 15% w pozostałych lokalizacjach w stolicy - czytamy w raporcie. Spowolnienie ekonomiczne zdecydowanie zahamowało popyt na nowe powierzchnie biurowe i spowodowało wzrost ilości pustostanów w budynkach istniejących oraz tych w budowie.

Jednocześnie jest to najbardziej korzystny czas dla najemców, którzy zmuszeni są do poszukiwania nowego biura. Deweloperzy znacznie bardziej skłonni są do negocjacji, do oferowania większych zachęt i upustów, zwłaszcza w budynkach będących jeszcze na etapie budowy. Okazją mogą być również oferty podnajmu, które coraz częściej pojawiają się na rynku.

Charles Wardroper, Dyrektor Zarządzający w firmie CB Richard Ellis w Polsce, powiedział: "Najprawdopodobniej największe spadki mamy już za sobą. Przewidujemy, iż do końca 2009r. zanotujemy jeszcze kolejne obniżki, jednakże nie powinny one być aż tak drastyczne, jak to miało miejsce do tej pory. W średnim okresie czasu, takie unormowanie się cen niewątpliwie będzie miało korzystny wpływ na rynek zarówno najmu, jak też inwestycyjny w Polsce, która w porównaniu do innych krajów stawała się coraz mniej konkurencyjna."

W najdroższej lokalizacji świata, w centrum Tokio, za metr kwadratowy biura trzeba zapłacić ponad 124 euro. Na kolejnych miejscach znajdują się londyński West End (około 116 euro za mkw.), Moskwa (około 115 euro za mkw.) oraz Centralny Obszar Biznesu w Hong Kongu (ponad 100 euro za mkw.). W czołówce najdroższych biur na świecie, znalazły się również inne europejskie miasta - Paryż (około 77 euro za mkw.), londyńska dzielnica City (ponad 70 euro za mkw.) oraz zamykający pierwszą dziesiątkę Dublin (około 63 euro za metr).

Najbardziej dynamiczny wzrost czynszów w ciągu ostatnich 12 miesięcy odnotowano w Marsylii (Francja), Perth (Australia) i Charlotte (USA). Natomiast największy spadek czynszów zaobserwowano w Singapurze, Nowym Jorku (USA) i Hong Kongu.


INTERIA.PL

10 najdroższych lokalizacji świata - wynajem powierzchni biurowej

Czynsze najmu podane są w Euro za m. kw. miesięcznie, włączając opłaty dodatkowe oraz lokalne podatki.


INTERIA.PL

50 najdroższych lokalizacji świata - wynajem powierzchni biurowej - 31 marca 2009

Czynsze najmu podane są w Euro za m. kw. miesięcznie, włączając opłaty dodatkowe oraz lokalne podatki

Żródło: CB Richard Ellis Research

interia.pl

Najdroższe lokalizacje

Według najnowszego raportu firmy CB Richard Ellis "Global Office Occupancy Costs" najdroższe lokalizacje pod względem wynajmu powierzchni biurowej na świecie to centrum Tokio, dzielnica West End w Londynie oraz Moskwa.

Warszawa zajmuje w rankingu 41 miejsce. Analizowane stawki uwzględniają wszystkie koszty, jakie najemca musi ponieść, jeśli chce wynająć biuro w najlepszych biurowcach w Warszawie - czynsz, koszty eksploatacyjne, ewentualne inne opłaty. - Teraz odnotowujemy znaczne spadki podstawowych stawek ofertowych nie tylko w Centrum Warszawy, ale również w pozostałych dzielnicach, jak też innych miastach regionalnych. Szacujemy, iż od czasu, gdy czynsze osiągały najwyższy pułap, czyli od połowy 2008 r., najwyższe stawki zostały obniżone średnio o 20 - 25% w Centrum oraz 10 - 15% w pozostałych lokalizacjach w stolicy - czytamy w raporcie. Spowolnienie ekonomiczne zdecydowanie zahamowało popyt na nowe powierzchnie biurowe i spowodowało wzrost ilości pustostanów w budynkach istniejących oraz tych w budowie.

Jednocześnie jest to najbardziej korzystny czas dla najemców, którzy zmuszeni są do poszukiwania nowego biura. Deweloperzy znacznie bardziej skłonni są do negocjacji, do oferowania większych zachęt i upustów, zwłaszcza w budynkach będących jeszcze na etapie budowy. Okazją mogą być również oferty podnajmu, które coraz częściej pojawiają się na rynku.

Charles Wardroper, Dyrektor Zarządzający w firmie CB Richard Ellis w Polsce, powiedział: "Najprawdopodobniej największe spadki mamy już za sobą. Przewidujemy, iż do końca 2009r. zanotujemy jeszcze kolejne obniżki, jednakże nie powinny one być aż tak drastyczne, jak to miało miejsce do tej pory. W średnim okresie czasu, takie unormowanie się cen niewątpliwie będzie miało korzystny wpływ na rynek zarówno najmu, jak też inwestycyjny w Polsce, która w porównaniu do innych krajów stawała się coraz mniej konkurencyjna."

W najdroższej lokalizacji świata, w centrum Tokio, za metr kwadratowy biura trzeba zapłacić ponad 124 euro. Na kolejnych miejscach znajdują się londyński West End (około 116 euro za mkw.), Moskwa (około 115 euro za mkw.) oraz Centralny Obszar Biznesu w Hong Kongu (ponad 100 euro za mkw.). W czołówce najdroższych biur na świecie, znalazły się również inne europejskie miasta - Paryż (około 77 euro za mkw.), londyńska dzielnica City (ponad 70 euro za mkw.) oraz zamykający pierwszą dziesiątkę Dublin (około 63 euro za metr).

Najbardziej dynamiczny wzrost czynszów w ciągu ostatnich 12 miesięcy odnotowano w Marsylii (Francja), Perth (Australia) i Charlotte (USA). Natomiast największy spadek czynszów zaobserwowano w Singapurze, Nowym Jorku (USA) i Hong Kongu.


INTERIA.PL

10 najdroższych lokalizacji świata - wynajem powierzchni biurowej

Czynsze najmu podane są w Euro za m. kw. miesięcznie, włączając opłaty dodatkowe oraz lokalne podatki.


INTERIA.PL

50 najdroższych lokalizacji świata - wynajem powierzchni biurowej - 31 marca 2009

Czynsze najmu podane są w Euro za m. kw. miesięcznie, włączając opłaty dodatkowe oraz lokalne podatki

Żródło: CB Richard Ellis Research

interia.pl

"Rodzina na swoim" - dla kogo ten program?

Gdy mówi się o obecnym rynku mieszkaniowym, to nie sposób pominąć programu rządowego "Rodzina na swoim". Kredyt z dopłatą stał się popularnym produktem bankowym. Coraz większa popularność rządowego wsparcia w zakupie własnego mieszkania powoduje, że mimo młodego wieku ustawy i jej nowelizacji, już dyskutuje się o różnych zmianach. Deweloperzy wręcz chcieliby, by w ustawie pojawiło się ograniczenie pozwalające wyłącznie im pośrednio korzystać z programu. Czy nie za dużo już zamieszania wokół "Rodziny na swoim"?
Ustawa z 8 września 2006 roku o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania powstała z myślą o małżonkach i osobach samotnie wychowujących przynajmniej jedno małoletnie dziecko, dziecko - bez względu na jego wiek, na które pobierany jest zasiłek pielęgnacyjny oraz dziecko do ukończenia przez nie 25. roku życia, uczące się w szkołach. Teraz jednak pojawiają się głosy, by beneficjentami państwowej dopłaty do części oprocentowania kredytu mogłyby być osoby samotne. Bank Gospodarstwa Krajowego informuje o rekordowych ilościach udzielanych kredytów z dopłatą, z drugiej strony napływają informacje o dostosowaniu budżetu do zmieniającej się sytuacji gospodarczej. Gdyby proponowany zapis został dodany do już znowelizowanej raz ustawy, to nasuwa się podstawowe pytanie: czy budżet będzie w stanie udźwignąć ciężar finansowego wsparcia w uzyskaniu własnego M?

Tym żyje rynek

Od wielu lat mówi się o zaniedbaniach w sferze mieszkalnictwa. Przede wszystkim brakuje kompleksowej i dostosowanej do warunków gospodarczych strategii rozwoju mieszkalnictwa. Większość działań charakteryzuje się fragmentarycznością, a nierzadko odnosi się wrażenie, że część rozwiązań jest "na próbę". Pojawiają się i znikają. Program "Rodzina na swoim" nie przyjął się od razu na rynku - głównie za sprawą wysokich cen mieszkań. Wtedy mówiło się o konieczności podwyższenia limitów cenowych m kw. lokali. I tak też się stało. 2 stycznia weszła jednak w życie nowelizacja ustawy, która wprowadziła korzystne zmiany - możliwość przystąpienia osób z najbliższej rodziny do umowy kredytu preferencyjnego oraz wzrost mnożnika (z 1,3 do 1,4) stosowanego do ustalenia limitu ceny. Jednocześnie sytuacja na rynku zmusiła deweloperów do obniżenia cen mieszkań. Te równoczesne działania przyniosły rezultaty - coraz większą liczbę udzielanych kredytów z dopłatami (szansa na spełnienie marzenia o własnym gniazdku dla wielu osób) oraz sprzedaż części gotowych mieszkań (pomocny dla deweloperów dotkniętych skutkami globalnych zawirowań).

Można pokusić się o stwierdzenie, że rynek nieruchomości żyje teraz kredytami z dopłatami.

Sytuację próbują wykorzystać deweloperzy

Polski Związek Firm Deweloperskich zaproponował nawet, by w ustawie zawarte zostało ograniczenie do zakupu mieszkań na rynku pierwotnym. "Rodzina na swoim" nie została jednak stworzona dla deweloperów, ale dla młodych osób, które chciałyby zakupić swoje pierwsze mieszkanie lub mały dom. Wprowadzenie takiego zapisu byłoby poważnym błędem i ograniczeniem dla nabywców. To oni sami powinni decydować, z jakiej oferty chcą skorzystać. Deweloperzy powinni przede wszystkim dostosować się do preferencji i możliwości finansowych Polaków. Skoro największym zainteresowaniem cieszą się "tanie" mieszkania, to jest to wyraźny sygnał do dokonania zmian w strategii. Deweloperzy w żadnym wypadku nie powinni opierać swojej działalności na rządowym programie, lecz samodzielnie szukać rozwiązań, które pomogą funkcjonować w różnych okresach. Ale nie tylko deweloperzy próbują wykorzystać popularność rządowego programu. Czynią to też banki. Okazuje się, że w przypadku niektórych kredytów rata kredytu z dopłatą państwa do jego oprocentowania jest wyższa aniżeli rata zwykłego kredytu.

Pierwsze gniazdko

Kilkuletnie wsparcie państwa w finansowaniu mieszkania pomaga młodym ludziom zbudować swoje pierwsze gniazdko. Wokół programu zrobiło się za dużo szumu. Niestety niektóre podmioty za bardzo próbują wykorzystać popularność "Rodziny na Swoim" i wystawiają tym samym opinię o sobie. Oby zamieszanie wokół programu nie spowodowało ograniczenia jego dostępności albo całkowitego jego wycofania. Jego popularność dowodzi, że jest potrzebny na rynku. Wystarczy przy nim za bardzo nie mieszać.

Małgorzata Kędzierska, analityk rynku nieruchomości

Wynajem.pl

interia.pl

"Rodzina na swoim" - dla kogo ten program?

Gdy mówi się o obecnym rynku mieszkaniowym, to nie sposób pominąć programu rządowego "Rodzina na swoim". Kredyt z dopłatą stał się popularnym produktem bankowym. Coraz większa popularność rządowego wsparcia w zakupie własnego mieszkania powoduje, że mimo młodego wieku ustawy i jej nowelizacji, już dyskutuje się o różnych zmianach. Deweloperzy wręcz chcieliby, by w ustawie pojawiło się ograniczenie pozwalające wyłącznie im pośrednio korzystać z programu. Czy nie za dużo już zamieszania wokół "Rodziny na swoim"?
Ustawa z 8 września 2006 roku o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania powstała z myślą o małżonkach i osobach samotnie wychowujących przynajmniej jedno małoletnie dziecko, dziecko - bez względu na jego wiek, na które pobierany jest zasiłek pielęgnacyjny oraz dziecko do ukończenia przez nie 25. roku życia, uczące się w szkołach. Teraz jednak pojawiają się głosy, by beneficjentami państwowej dopłaty do części oprocentowania kredytu mogłyby być osoby samotne. Bank Gospodarstwa Krajowego informuje o rekordowych ilościach udzielanych kredytów z dopłatą, z drugiej strony napływają informacje o dostosowaniu budżetu do zmieniającej się sytuacji gospodarczej. Gdyby proponowany zapis został dodany do już znowelizowanej raz ustawy, to nasuwa się podstawowe pytanie: czy budżet będzie w stanie udźwignąć ciężar finansowego wsparcia w uzyskaniu własnego M?

Tym żyje rynek

Od wielu lat mówi się o zaniedbaniach w sferze mieszkalnictwa. Przede wszystkim brakuje kompleksowej i dostosowanej do warunków gospodarczych strategii rozwoju mieszkalnictwa. Większość działań charakteryzuje się fragmentarycznością, a nierzadko odnosi się wrażenie, że część rozwiązań jest "na próbę". Pojawiają się i znikają. Program "Rodzina na swoim" nie przyjął się od razu na rynku - głównie za sprawą wysokich cen mieszkań. Wtedy mówiło się o konieczności podwyższenia limitów cenowych m kw. lokali. I tak też się stało. 2 stycznia weszła jednak w życie nowelizacja ustawy, która wprowadziła korzystne zmiany - możliwość przystąpienia osób z najbliższej rodziny do umowy kredytu preferencyjnego oraz wzrost mnożnika (z 1,3 do 1,4) stosowanego do ustalenia limitu ceny. Jednocześnie sytuacja na rynku zmusiła deweloperów do obniżenia cen mieszkań. Te równoczesne działania przyniosły rezultaty - coraz większą liczbę udzielanych kredytów z dopłatami (szansa na spełnienie marzenia o własnym gniazdku dla wielu osób) oraz sprzedaż części gotowych mieszkań (pomocny dla deweloperów dotkniętych skutkami globalnych zawirowań).

Można pokusić się o stwierdzenie, że rynek nieruchomości żyje teraz kredytami z dopłatami.

Sytuację próbują wykorzystać deweloperzy

Polski Związek Firm Deweloperskich zaproponował nawet, by w ustawie zawarte zostało ograniczenie do zakupu mieszkań na rynku pierwotnym. "Rodzina na swoim" nie została jednak stworzona dla deweloperów, ale dla młodych osób, które chciałyby zakupić swoje pierwsze mieszkanie lub mały dom. Wprowadzenie takiego zapisu byłoby poważnym błędem i ograniczeniem dla nabywców. To oni sami powinni decydować, z jakiej oferty chcą skorzystać. Deweloperzy powinni przede wszystkim dostosować się do preferencji i możliwości finansowych Polaków. Skoro największym zainteresowaniem cieszą się "tanie" mieszkania, to jest to wyraźny sygnał do dokonania zmian w strategii. Deweloperzy w żadnym wypadku nie powinni opierać swojej działalności na rządowym programie, lecz samodzielnie szukać rozwiązań, które pomogą funkcjonować w różnych okresach. Ale nie tylko deweloperzy próbują wykorzystać popularność rządowego programu. Czynią to też banki. Okazuje się, że w przypadku niektórych kredytów rata kredytu z dopłatą państwa do jego oprocentowania jest wyższa aniżeli rata zwykłego kredytu.

Pierwsze gniazdko

Kilkuletnie wsparcie państwa w finansowaniu mieszkania pomaga młodym ludziom zbudować swoje pierwsze gniazdko. Wokół programu zrobiło się za dużo szumu. Niestety niektóre podmioty za bardzo próbują wykorzystać popularność "Rodziny na Swoim" i wystawiają tym samym opinię o sobie. Oby zamieszanie wokół programu nie spowodowało ograniczenia jego dostępności albo całkowitego jego wycofania. Jego popularność dowodzi, że jest potrzebny na rynku. Wystarczy przy nim za bardzo nie mieszać.

Małgorzata Kędzierska, analityk rynku nieruchomości

Wynajem.pl

interia.pl

JWC:U deweloperów taniej?

Biorąc kredyt za pośrednictwem dewelopera, można uzyskać niższą marżę, prowizję i szybciej załatwić wszystkie procedury. Nie należy spodziewać się, że bank łagodniej oceni naszą zdolność kredytową.
Niemal każdy deweloper ma w swojej ofercie propozycje kredytowania zakupu nieruchomości przez współpracujące z nim banki. Taki kredyt jest zwykle tańszy od tych dostępnych bezpośrednio w oddziałach banków.

Nasza oferta kredytowa jest na ogół lepsza, gdyż mamy podpisane umowy m.in. z tymi bankami, które finansują nasze inwestycje - mówi Małgorzata Szwarc-Sroka, dyrektor pionu ekonomicznego J.W. Construction.

Dzięki umowom z bankami oferujemy dużo korzystniejsze warunki kredytowe niż te proponowane przez bank klientom z ulicy - dodaje Alicja Kościesz z Orco Poland.

Sami bankowcy potwierdzają, że są zainteresowani ułatwieniami w finansowaniu zakupu mieszkań w tych budynkach, których budowę kredytuje ich bank.

Jeśli deweloper ma kredyt w banku, to rzeczywiście często jest specjalna oferta dla osób kupujących mieszkanie na takim osiedlu - mówi Iwona Załuska z Upper Finance.

Nie należy jednak się spodziewać, że bank złagodzi swoje wymagania dotyczące oceny zdolności kredytowej i udziału własnego w finansowanej nieruchomości.

Wszystkie podstawowe warunki kredytowe są standardowe. Preferencje mogą dotyczyć tylko wysokości marży, prowizji lub innych opłat - mówi Agnieszka Nachyła z Banku Millennium.

Tak jak przy zwykłym kredycie trzeba więc posiadać odpowiednie dochody i zabezpieczenie. Za pośrednictwem dewelopera kredyt może być jednak tańszy. W Polnordzie przy kredycie mieszkaniowym z Noredea Bank marża przez pierwsze dwa lata nie jest pobierana, a potniej wynosi 1,7 proc. Marża przy pożyczkach mieszkaniowych PKO BP, oferowana w tej samej firmie, wynosi od 1,8 do 2 proc. Podobna oferta kredytowa PKO BP jest też w Dom Development.

Proponowana za naszym pośrednictwem marża jest o 0,5 pkt proc. niższa niż w standardowej ofercie banku. Prowizja zamiast 2 proc. wynosi 1 proc. Często w tych specjalnych ofertach kredytowych brak jest też opłat za oszacowanie wartości nieruchomości - mówi Janusz Stolarczyk z Dom Development.

Takie kredyty hipoteczne są dla banków nieco bezpieczniejsze.

Jeśli wcześniej kredytujemy dewelopera, to jest oczywiste, że mamy wiedzę na temat inwestycji budowlanej, w ramach której konkretne mieszkania będą zabezpieczeniem udzielanych klientom kredytów mieszkaniowych - mówi Izabela Świderek-Kowalczyk z PKO BP.

Pośrednicy kredytowi twierdzą, że PKO BP jest obecnie zdecydowanym liderem, jeśli chodzi o kredyty mieszkaniowe dostępne za pośrednictwem deweloperów. Klient może w tym banku liczyć na niską cenę kredytu oraz szybsze rozpatrzenie wniosku.

Jeśli dana inwestycja jest znana bankowi, to oczywiste, że dużo szybciej można uzyskać w banku kredyt mówi Piotr Hirny, prezes Hirny BD.

Podobnie twierdzą inni deweloperzy.

W każdym banku, z którym współpracujemy, jest wytypowana osoba, która się z nami kontaktuje, zna naszą firmę i nasze inwestycje. To bardzo skraca procedurę kredytową - mówi Małgorzata Szwarc-Sroka.

Wszystkie te elementy powodują, że coraz więcej klientów korzysta z pomocy deweloperów przy kredycie.

W tej chwili nawet 60?70 proc. osób kupujących u nas mieszkania korzysta z takiej specjalnej oferty kredytowej - twierdzi Janusz Stolarczyk.

Roman Grzyb
Czwartek, 18 czerwca (07:06)
interia.pl

JWC:U deweloperów taniej?

Biorąc kredyt za pośrednictwem dewelopera, można uzyskać niższą marżę, prowizję i szybciej załatwić wszystkie procedury. Nie należy spodziewać się, że bank łagodniej oceni naszą zdolność kredytową.
Niemal każdy deweloper ma w swojej ofercie propozycje kredytowania zakupu nieruchomości przez współpracujące z nim banki. Taki kredyt jest zwykle tańszy od tych dostępnych bezpośrednio w oddziałach banków.

Nasza oferta kredytowa jest na ogół lepsza, gdyż mamy podpisane umowy m.in. z tymi bankami, które finansują nasze inwestycje - mówi Małgorzata Szwarc-Sroka, dyrektor pionu ekonomicznego J.W. Construction.

Dzięki umowom z bankami oferujemy dużo korzystniejsze warunki kredytowe niż te proponowane przez bank klientom z ulicy - dodaje Alicja Kościesz z Orco Poland.

Sami bankowcy potwierdzają, że są zainteresowani ułatwieniami w finansowaniu zakupu mieszkań w tych budynkach, których budowę kredytuje ich bank.

Jeśli deweloper ma kredyt w banku, to rzeczywiście często jest specjalna oferta dla osób kupujących mieszkanie na takim osiedlu - mówi Iwona Załuska z Upper Finance.

Nie należy jednak się spodziewać, że bank złagodzi swoje wymagania dotyczące oceny zdolności kredytowej i udziału własnego w finansowanej nieruchomości.

Wszystkie podstawowe warunki kredytowe są standardowe. Preferencje mogą dotyczyć tylko wysokości marży, prowizji lub innych opłat - mówi Agnieszka Nachyła z Banku Millennium.

Tak jak przy zwykłym kredycie trzeba więc posiadać odpowiednie dochody i zabezpieczenie. Za pośrednictwem dewelopera kredyt może być jednak tańszy. W Polnordzie przy kredycie mieszkaniowym z Noredea Bank marża przez pierwsze dwa lata nie jest pobierana, a potniej wynosi 1,7 proc. Marża przy pożyczkach mieszkaniowych PKO BP, oferowana w tej samej firmie, wynosi od 1,8 do 2 proc. Podobna oferta kredytowa PKO BP jest też w Dom Development.

Proponowana za naszym pośrednictwem marża jest o 0,5 pkt proc. niższa niż w standardowej ofercie banku. Prowizja zamiast 2 proc. wynosi 1 proc. Często w tych specjalnych ofertach kredytowych brak jest też opłat za oszacowanie wartości nieruchomości - mówi Janusz Stolarczyk z Dom Development.

Takie kredyty hipoteczne są dla banków nieco bezpieczniejsze.

Jeśli wcześniej kredytujemy dewelopera, to jest oczywiste, że mamy wiedzę na temat inwestycji budowlanej, w ramach której konkretne mieszkania będą zabezpieczeniem udzielanych klientom kredytów mieszkaniowych - mówi Izabela Świderek-Kowalczyk z PKO BP.

Pośrednicy kredytowi twierdzą, że PKO BP jest obecnie zdecydowanym liderem, jeśli chodzi o kredyty mieszkaniowe dostępne za pośrednictwem deweloperów. Klient może w tym banku liczyć na niską cenę kredytu oraz szybsze rozpatrzenie wniosku.

Jeśli dana inwestycja jest znana bankowi, to oczywiste, że dużo szybciej można uzyskać w banku kredyt mówi Piotr Hirny, prezes Hirny BD.

Podobnie twierdzą inni deweloperzy.

W każdym banku, z którym współpracujemy, jest wytypowana osoba, która się z nami kontaktuje, zna naszą firmę i nasze inwestycje. To bardzo skraca procedurę kredytową - mówi Małgorzata Szwarc-Sroka.

Wszystkie te elementy powodują, że coraz więcej klientów korzysta z pomocy deweloperów przy kredycie.

W tej chwili nawet 60?70 proc. osób kupujących u nas mieszkania korzysta z takiej specjalnej oferty kredytowej - twierdzi Janusz Stolarczyk.

Roman Grzyb
Czwartek, 18 czerwca (07:06)
interia.pl

Banki nie podzielą się zyskiem

W kasach banków mogą pozostać zyski wypracowane w roku 2009. Tylko dwa giełdowe banki mogą podzielić się w tym roku z akcjonariuszami zyskami za rok 2008. Jednym z nich jest Noble Bank, który na dywidendę przeznaczył 45,2 mln zł.
To zresztą o 54 mln zł mniej, niż pierwotnie planował. Była to reakcja na zalecenie Komisji Nadzoru Finansowego, która zasugerowała, aby banki jak największą część zysku przeznaczyły na podwyższenie funduszy własnych. Drugi bank, który zapewne wypłaci dywidendę, to PKO BP. Jego zarząd postąpił wbrew KNF i rekomenduje przeznaczenie na dywidendę całego zysku za 2008 rok, niemal 2,9 mld zł.

Pozostałe banki zyski zachowały. Spośród ich szefów tylko prezes Banku Handlowego bezpośrednio wyraził chęć powrotu do wypłacania dywidend w 2010 roku, jeśli warunki na to pozwolą. Pozostali o dywidendach za ten rok rozmawiać jeszcze nie chcą.

Coraz częściej mówią o nich analitycy. Szczególnie od momentu, kiedy Sławomir Kluza, przewodniczący KNF, zapowiedział, że urząd rozważy, czy będzie zalecać bankom niewypłacanie dywidend także z tegorocznych zysków.

- W naszych prognozach nie zakładamy wypłaty dywidend z zysków banków za 2009 rok - tak skomentowała wypowiedź szefa KNF Hanna Kędziora z DM PKO BP.

- Wypłaty dywidend będą zależały m.in. od zysków, które w tym roku w bankach będą dużo słabsze, oraz od sytuacji gospodarczej w 2010 roku, decydującej o skali ewentualnych strat banków na niespłaconych kredytach. Do tego dochodzi KNF, który może ponowić rekomendację co do zysków. Nawet jeśli dojdzie do wypłat, dywidendy będą znacznie mniejsze niż w ubiegłych, dobrych latach. W naszym podstawowym scenariuszu zakładamy, że dywidend w bankach nie będzie - mówi Michał Sobolewski z IDMSA.

Z wyliczeń GP na podstawie prognoz dla ośmiu giełdowych banków wynika, że ich zyski mogą spaść średnio o ok. 50 proc.

- Banki, których współczynniki wypłacalności, po zachowaniu zysków za 2008 rok, będą w okolicach 10-11 proc., będą konserwatywnie podchodzić do dzielenia się zyskiem - dodaje Tomasz Bursa z Ipopema Securities.

- Jeśli spełni się nasz scenariusz stopniowej poprawy sytuacji, niektóre z banków będą miały w 2010 roku dosyć duże możliwości wypłaty dywidendy. To Bank Handlowy, Pekao czy ING Bank Śląski. W przypadku PKO BP wypłata dywidendy będzie związana z decyzjami politycznymi - mówi Sebastian Buczek z Quercus TFI.

Małgorzata Kwiatkowska
interia.pl

Banki nie podzielą się zyskiem

W kasach banków mogą pozostać zyski wypracowane w roku 2009. Tylko dwa giełdowe banki mogą podzielić się w tym roku z akcjonariuszami zyskami za rok 2008. Jednym z nich jest Noble Bank, który na dywidendę przeznaczył 45,2 mln zł.
To zresztą o 54 mln zł mniej, niż pierwotnie planował. Była to reakcja na zalecenie Komisji Nadzoru Finansowego, która zasugerowała, aby banki jak największą część zysku przeznaczyły na podwyższenie funduszy własnych. Drugi bank, który zapewne wypłaci dywidendę, to PKO BP. Jego zarząd postąpił wbrew KNF i rekomenduje przeznaczenie na dywidendę całego zysku za 2008 rok, niemal 2,9 mld zł.

Pozostałe banki zyski zachowały. Spośród ich szefów tylko prezes Banku Handlowego bezpośrednio wyraził chęć powrotu do wypłacania dywidend w 2010 roku, jeśli warunki na to pozwolą. Pozostali o dywidendach za ten rok rozmawiać jeszcze nie chcą.

Coraz częściej mówią o nich analitycy. Szczególnie od momentu, kiedy Sławomir Kluza, przewodniczący KNF, zapowiedział, że urząd rozważy, czy będzie zalecać bankom niewypłacanie dywidend także z tegorocznych zysków.

- W naszych prognozach nie zakładamy wypłaty dywidend z zysków banków za 2009 rok - tak skomentowała wypowiedź szefa KNF Hanna Kędziora z DM PKO BP.

- Wypłaty dywidend będą zależały m.in. od zysków, które w tym roku w bankach będą dużo słabsze, oraz od sytuacji gospodarczej w 2010 roku, decydującej o skali ewentualnych strat banków na niespłaconych kredytach. Do tego dochodzi KNF, który może ponowić rekomendację co do zysków. Nawet jeśli dojdzie do wypłat, dywidendy będą znacznie mniejsze niż w ubiegłych, dobrych latach. W naszym podstawowym scenariuszu zakładamy, że dywidend w bankach nie będzie - mówi Michał Sobolewski z IDMSA.

Z wyliczeń GP na podstawie prognoz dla ośmiu giełdowych banków wynika, że ich zyski mogą spaść średnio o ok. 50 proc.

- Banki, których współczynniki wypłacalności, po zachowaniu zysków za 2008 rok, będą w okolicach 10-11 proc., będą konserwatywnie podchodzić do dzielenia się zyskiem - dodaje Tomasz Bursa z Ipopema Securities.

- Jeśli spełni się nasz scenariusz stopniowej poprawy sytuacji, niektóre z banków będą miały w 2010 roku dosyć duże możliwości wypłaty dywidendy. To Bank Handlowy, Pekao czy ING Bank Śląski. W przypadku PKO BP wypłata dywidendy będzie związana z decyzjami politycznymi - mówi Sebastian Buczek z Quercus TFI.

Małgorzata Kwiatkowska
interia.pl

To początek końca kryzysu?

W ocenie prezesa Narodowego Banku Polskiego, Sławomira Skrzypka można już zauważyć "początek końca kryzysu" finansowego, co daje możliwość analizy ewentualnych scenariuszy tzw. odrodzenia gospodarczego.

- Czy mamy początek końca kryzysu? Myślę, że to jest początek jego końca, ale przed nami jeszcze dużo pracy, aby móc pełne owoce tych zmian zbierać - powiedział w niedzielę w Warszawie prezes NBP.

Jak dodał, jest wiele sygnałów i symptomów, bardzo pozytywnych. - Można więc powiedzieć, że już ten koniec kryzysu zaczyna być widoczny i powoli zaczynamy analizować możliwe scenariusze tzw. odrodzenia i powrotu na zrównoważoną ścieżkę rozwoju - podkreślił.

Skrzypek wrócił w sobotę z dwudniowego Forum Ekonomicznym w Korei.

- Dyskusja na temat kryzysu była obecna na forum w Korei. Azja jest szczególnie ważnym miejscem, dlatego tam też pojechałem, ponieważ jest tam gospodarka chińska oraz wiele gospodarek związanych z tzw. rynkami wschodzącymi. Te ostatnie będą odgrywały zapewne kluczowe role - powiedział dziennikarzom prezes NBP podczas dnia otwartego NBP.

źródło informacji: PAP

interia.pl

To początek końca kryzysu?

W ocenie prezesa Narodowego Banku Polskiego, Sławomira Skrzypka można już zauważyć "początek końca kryzysu" finansowego, co daje możliwość analizy ewentualnych scenariuszy tzw. odrodzenia gospodarczego.

- Czy mamy początek końca kryzysu? Myślę, że to jest początek jego końca, ale przed nami jeszcze dużo pracy, aby móc pełne owoce tych zmian zbierać - powiedział w niedzielę w Warszawie prezes NBP.

Jak dodał, jest wiele sygnałów i symptomów, bardzo pozytywnych. - Można więc powiedzieć, że już ten koniec kryzysu zaczyna być widoczny i powoli zaczynamy analizować możliwe scenariusze tzw. odrodzenia i powrotu na zrównoważoną ścieżkę rozwoju - podkreślił.

Skrzypek wrócił w sobotę z dwudniowego Forum Ekonomicznym w Korei.

- Dyskusja na temat kryzysu była obecna na forum w Korei. Azja jest szczególnie ważnym miejscem, dlatego tam też pojechałem, ponieważ jest tam gospodarka chińska oraz wiele gospodarek związanych z tzw. rynkami wschodzącymi. Te ostatnie będą odgrywały zapewne kluczowe role - powiedział dziennikarzom prezes NBP podczas dnia otwartego NBP.

źródło informacji: PAP

interia.pl

Kredyty: Zastanów się 2 razy

Kredyt gotówkowy z ubezpieczeniem może być nawet dwa razy droższy od standardowej oferty. Dlatego przed podpisaniem umowy warto zastanowić się dwa razy.

Amatorom szybkich pożyczek bankowcy proponują dodatkowe ubezpieczenia: na życie, od utraty pracy, od następstw nieszczęśliwych wypadków. Czasami są to ubezpieczenia obowiązkowe, niekiedy zaś dobrowolne. W przypadku owej dobrowolności można mieć jednak pewne wątpliwości - często klient musi się wykazać dużą odpornością na argumenty sprzedawcy. Ten bowiem na sprzedaży kredytu z ubezpieczeniem zazwyczaj zarabia więcej.

Polisa to zresztą także spora korzyść dla banku, który z ubezpieczenia do kredytu bierze najczęściej 80 proc., a do ubezpieczyciela trafia pozostałe 20 proc. Nie mówiąc o tym, że polisa to także dodatkowe zabezpieczenie. Kredyt bezpieczniejszy jest z punktu widzenia banku tańszy. Tyle tylko, że niekoniecznie dla klienta.

W Open Finance przeanalizowaliśmy ofertę kredytów gotówkowych 21 banków dla kwoty 5 tys. zł na okres 12 miesięcy. Z banków, do których wysłaliśmy ankiety, na niewygodne dla instytucji zajmujących się consumer finance pytania nie odpowiedziały nam m.in. Dominet Bank i Euro Bank. W pozostałych instytucjach przeanalizowaliśmy oferty bez ubezpieczenia i z dodatkowymi polisami. Sprawdziliśmy też, co dzieje się z całkowitym kosztem kredytu, który pokazuje, ile musimy bankowi oddać ponad to, co od niego pożyczyliśmy. Pełne zestawienia prezentujemy w załączonych tabelach.

Najczęściej oferta banków wygląda tak, że w wariantach z ubezpieczeniem proponuje się takie samo oprocentowanie i prowizję, a do nich po prostu dolicza koszt polisy. To z kolei może oznaczać, że kredyt będzie znacznie droższy. Dla przykładu, w Cetelem Banku całkowity koszt przykładowego kredytu bez ubezpieczenia to niecałe 572 zł. Tymczasem z pełnym pakietem ubezpieczeń pożyczka kosztować będzie już prawie 1022 zł. Z kolei w Santander Banku całkowity koszt bez ubezpieczenia wynosi 738 zł, a z dwoma pakietami ubezpieczeń 1400 zł.

Kredyt z ubezpieczeniem będzie również droższy w innych bankach, choć niekoniecznie aż tak bardzo. Na drugim biegunie mamy np. Allianz Bank, gdzie zamiast 594 zł możemy zapłacić 672, 679, albo 744 zł - w zależności od wybranego pakietu ubezpieczeń. Koszty ubezpieczeń są więc niższe, ale w końcu to bank należący do grupy ubezpieczeniowej.

Niektóre banki konstruują ofertę jeszcze inaczej. Klient, który skorzysta z kredytu z ubezpieczeniem, może liczyć na niższe oprocentowanie czy prowizję. Można więc powiedzieć, że w tym przypadku banki dzielą się z klientami korzyścią, jaką mają z ubezpieczenia kredytu. Klient musi jednak zdawać sobie sprawę, że mimo tego kredyt i tak może być droższy. Nie można ulegać złudzeniu, jakie tworzy obniżka oprocentowania, która zresztą często wykorzystywana jest jako marketingowy argument.

Taka propozycja na pierwszy rzut oka może wydawać się atrakcyjna bo nie dość, że klient będzie miał tańszy kredyt, to jeszcze dostanie coś ekstra. Niestety w przypadku usług finansowych ocenianie "na oko" zazwyczaj kończy się źle dla naszego portfela.

W większości przypadków oferty z dodatkowym ubezpieczeniem są droższe, mimo że mają parametry korzystniejsze niż standardowe propozycje. Wystarczy spojrzeć na wysokość raty czy całkowity koszt kredytu. I tak dla przykładu w Invest-Banku oprocentowanie dla nowego klienta może zostać obniżone z 18,9 do 16,9 proc. w wersji z ubezpieczeniem na życie, ale kredyt i tak będzie droższy o 160 zł.

Na tym tle ciekawie wyglądają oferty db kredyt czy Alior Banku, gdzie oferta z ubezpieczeniem może być tańsza od standardowej. Tego rodzaju gratki są jednak najczęściej chwilowymi promocjami. Tak jest np. w db kredyt, gdzie oprocentowanie w wariancie z ubezpieczeniem obniżone jest aż o 10 punktów procentowych.

Wcześniej, przed rozpoczęciem promocji, obniżka sięgała tylko 2 punktów procentowych. Poza tym w db kredyt znajdziemy jeszcze kilka innych wariantów z ubezpieczeniem, niektóre z nich będą droższe niż ten przesłany nam przez bank. Co do Alior Banku to ten wciąż ma status nowego gracza walczącego o rynek, więc taka atrakcyjna oferta nie powinna dziwić.

Oczywiście bankowcy mogą odpowiedzieć, że przecież dostajemy kredyty z bonusem w postaci ubezpieczenia, które może nam się przydać. W razie utraty pracy albo wypadku to ubezpieczyciel zajmie się spłaceniem naszego kredytu.

Trzeba jednak pamiętać, że otrzymanie odszkodowania nie jest takie proste, bo w ubezpieczeniach od kredytów aż roi się od tzw. wyłączeń. Utrata pracy musi nastąpić na określonych warunkach. Nie może to być np. zwolnienie dyscyplinarne czy za porozumieniem stron. Jeśli pracodawca zaproponuje obniżenie pensji, a my odmówimy i odejdziemy, to też ubezpieczenie nie będzie przysługiwało.

Na tym nie koniec, bo czasami musimy się liczyć nawet z kilkumiesięczną karencją, czyli z tym, że ubezpieczenie będzie działać dopiero po zapłaceniu trzech rat. Są też ograniczenia co do wysokości odszkodowania, może się bowiem okazać, że obejmuje ono maksymalnie cześć rat. Trzeba też pamiętać, że to, co ogólnie nazywamy ubezpieczeniem do kredytu, może się zasadniczo różnić.

Ważny jest zakres takiej polisy, czyli czy jest to tylko i wyłącznie ubezpieczenie na życie, czy może jeszcze od utraty pracy, czy też niezdolności do pracy? To, że ten zakres może się różnić, pokazuje przykład kredytu w ING Banku, gdzie ubezpieczenie od utraty pracy obejmuje nie tylko raty kredytowe, ale również comiesięczny rachunek za prąd, gaz, i czynsz.

Ubezpieczenia do kredytów są przede wszystkim dodatkowym sposobem zarobku dla banków - i to sposobem, na który klienci zwracają mniejszą uwagę. Poza bankami, w instytucjach pożyczkowych mogą być sposobem na ominięcie tzw. ustawy antylichwiarskiej, która nie ogranicza wysokości kosztów ubezpieczeń do kredytów. Z punktu widzenia klienta ubezpieczenie kredytu w pierwszej kolejności będzie dodatkowym kosztem, choć oczywiście nietrudno wyobrazić sobie sytuacje, w których może się ono przydać. Warto jednak dobrze się zastanowić czy ubezpieczenie jest nam naprawdę potrzebne.

Wybrane oferty kredytów gotówkowych - porównanie wariantów bez i z ubezpieczeniem znajdziesz w załączniku pod tekstem

Mateusz Ostrowski, Michał Sadrak

źródło informacji: Open Finance

interia.pl

Kredyty: Zastanów się 2 razy

Kredyt gotówkowy z ubezpieczeniem może być nawet dwa razy droższy od standardowej oferty. Dlatego przed podpisaniem umowy warto zastanowić się dwa razy.

Amatorom szybkich pożyczek bankowcy proponują dodatkowe ubezpieczenia: na życie, od utraty pracy, od następstw nieszczęśliwych wypadków. Czasami są to ubezpieczenia obowiązkowe, niekiedy zaś dobrowolne. W przypadku owej dobrowolności można mieć jednak pewne wątpliwości - często klient musi się wykazać dużą odpornością na argumenty sprzedawcy. Ten bowiem na sprzedaży kredytu z ubezpieczeniem zazwyczaj zarabia więcej.

Polisa to zresztą także spora korzyść dla banku, który z ubezpieczenia do kredytu bierze najczęściej 80 proc., a do ubezpieczyciela trafia pozostałe 20 proc. Nie mówiąc o tym, że polisa to także dodatkowe zabezpieczenie. Kredyt bezpieczniejszy jest z punktu widzenia banku tańszy. Tyle tylko, że niekoniecznie dla klienta.

W Open Finance przeanalizowaliśmy ofertę kredytów gotówkowych 21 banków dla kwoty 5 tys. zł na okres 12 miesięcy. Z banków, do których wysłaliśmy ankiety, na niewygodne dla instytucji zajmujących się consumer finance pytania nie odpowiedziały nam m.in. Dominet Bank i Euro Bank. W pozostałych instytucjach przeanalizowaliśmy oferty bez ubezpieczenia i z dodatkowymi polisami. Sprawdziliśmy też, co dzieje się z całkowitym kosztem kredytu, który pokazuje, ile musimy bankowi oddać ponad to, co od niego pożyczyliśmy. Pełne zestawienia prezentujemy w załączonych tabelach.

Najczęściej oferta banków wygląda tak, że w wariantach z ubezpieczeniem proponuje się takie samo oprocentowanie i prowizję, a do nich po prostu dolicza koszt polisy. To z kolei może oznaczać, że kredyt będzie znacznie droższy. Dla przykładu, w Cetelem Banku całkowity koszt przykładowego kredytu bez ubezpieczenia to niecałe 572 zł. Tymczasem z pełnym pakietem ubezpieczeń pożyczka kosztować będzie już prawie 1022 zł. Z kolei w Santander Banku całkowity koszt bez ubezpieczenia wynosi 738 zł, a z dwoma pakietami ubezpieczeń 1400 zł.

Kredyt z ubezpieczeniem będzie również droższy w innych bankach, choć niekoniecznie aż tak bardzo. Na drugim biegunie mamy np. Allianz Bank, gdzie zamiast 594 zł możemy zapłacić 672, 679, albo 744 zł - w zależności od wybranego pakietu ubezpieczeń. Koszty ubezpieczeń są więc niższe, ale w końcu to bank należący do grupy ubezpieczeniowej.

Niektóre banki konstruują ofertę jeszcze inaczej. Klient, który skorzysta z kredytu z ubezpieczeniem, może liczyć na niższe oprocentowanie czy prowizję. Można więc powiedzieć, że w tym przypadku banki dzielą się z klientami korzyścią, jaką mają z ubezpieczenia kredytu. Klient musi jednak zdawać sobie sprawę, że mimo tego kredyt i tak może być droższy. Nie można ulegać złudzeniu, jakie tworzy obniżka oprocentowania, która zresztą często wykorzystywana jest jako marketingowy argument.

Taka propozycja na pierwszy rzut oka może wydawać się atrakcyjna bo nie dość, że klient będzie miał tańszy kredyt, to jeszcze dostanie coś ekstra. Niestety w przypadku usług finansowych ocenianie "na oko" zazwyczaj kończy się źle dla naszego portfela.

W większości przypadków oferty z dodatkowym ubezpieczeniem są droższe, mimo że mają parametry korzystniejsze niż standardowe propozycje. Wystarczy spojrzeć na wysokość raty czy całkowity koszt kredytu. I tak dla przykładu w Invest-Banku oprocentowanie dla nowego klienta może zostać obniżone z 18,9 do 16,9 proc. w wersji z ubezpieczeniem na życie, ale kredyt i tak będzie droższy o 160 zł.

Na tym tle ciekawie wyglądają oferty db kredyt czy Alior Banku, gdzie oferta z ubezpieczeniem może być tańsza od standardowej. Tego rodzaju gratki są jednak najczęściej chwilowymi promocjami. Tak jest np. w db kredyt, gdzie oprocentowanie w wariancie z ubezpieczeniem obniżone jest aż o 10 punktów procentowych.

Wcześniej, przed rozpoczęciem promocji, obniżka sięgała tylko 2 punktów procentowych. Poza tym w db kredyt znajdziemy jeszcze kilka innych wariantów z ubezpieczeniem, niektóre z nich będą droższe niż ten przesłany nam przez bank. Co do Alior Banku to ten wciąż ma status nowego gracza walczącego o rynek, więc taka atrakcyjna oferta nie powinna dziwić.

Oczywiście bankowcy mogą odpowiedzieć, że przecież dostajemy kredyty z bonusem w postaci ubezpieczenia, które może nam się przydać. W razie utraty pracy albo wypadku to ubezpieczyciel zajmie się spłaceniem naszego kredytu.

Trzeba jednak pamiętać, że otrzymanie odszkodowania nie jest takie proste, bo w ubezpieczeniach od kredytów aż roi się od tzw. wyłączeń. Utrata pracy musi nastąpić na określonych warunkach. Nie może to być np. zwolnienie dyscyplinarne czy za porozumieniem stron. Jeśli pracodawca zaproponuje obniżenie pensji, a my odmówimy i odejdziemy, to też ubezpieczenie nie będzie przysługiwało.

Na tym nie koniec, bo czasami musimy się liczyć nawet z kilkumiesięczną karencją, czyli z tym, że ubezpieczenie będzie działać dopiero po zapłaceniu trzech rat. Są też ograniczenia co do wysokości odszkodowania, może się bowiem okazać, że obejmuje ono maksymalnie cześć rat. Trzeba też pamiętać, że to, co ogólnie nazywamy ubezpieczeniem do kredytu, może się zasadniczo różnić.

Ważny jest zakres takiej polisy, czyli czy jest to tylko i wyłącznie ubezpieczenie na życie, czy może jeszcze od utraty pracy, czy też niezdolności do pracy? To, że ten zakres może się różnić, pokazuje przykład kredytu w ING Banku, gdzie ubezpieczenie od utraty pracy obejmuje nie tylko raty kredytowe, ale również comiesięczny rachunek za prąd, gaz, i czynsz.

Ubezpieczenia do kredytów są przede wszystkim dodatkowym sposobem zarobku dla banków - i to sposobem, na który klienci zwracają mniejszą uwagę. Poza bankami, w instytucjach pożyczkowych mogą być sposobem na ominięcie tzw. ustawy antylichwiarskiej, która nie ogranicza wysokości kosztów ubezpieczeń do kredytów. Z punktu widzenia klienta ubezpieczenie kredytu w pierwszej kolejności będzie dodatkowym kosztem, choć oczywiście nietrudno wyobrazić sobie sytuacje, w których może się ono przydać. Warto jednak dobrze się zastanowić czy ubezpieczenie jest nam naprawdę potrzebne.

Wybrane oferty kredytów gotówkowych - porównanie wariantów bez i z ubezpieczeniem znajdziesz w załączniku pod tekstem

Mateusz Ostrowski, Michał Sadrak

źródło informacji: Open Finance

interia.pl

Nawet 8,5 mld zł dywidend

Rząd nie chce powiedzieć, jaka naprawdę jest sytuacja finansów państwa. Jeśli tragiczna, to możliwe, że zdecyduje się na drenaż spółek, w których ma coś do powiedzenia - donosi "Rzeczpospolita".
Kasa państwa nie jest w najlepszym stanie. Mizerne są wpływy z podatków – aż o 5,2 proc. mniejsze niż w ubiegłym roku (dane na koniec maja) – choć w budżecie założono, że w całym roku wzrosną o 10,2 proc.

Jeśli takie wskaźniki utrzymałyby się do końca roku, kasa państwa otrzymałaby z podatków o 35 mld zł mniej, niż założono.

Jednym ze sposobów na zwiększenie dochodów budżetowych jest podwyższenie dochodów z wypłaty dywidendy ze spółek, w których Skarb Państwa ma znaczące udziały. Jak wynika z szacunków „Rz”, gdyby rząd zażądał wypłaty całego zysku w formie dywidendy, uzyskałby z największych firm ok. 8,5 mld zł wobec zaplanowanych w budżecie 2,9 mld zł.

Największe pieniądze państwo może otrzymać z PZU i PKO BP.

Więcej w dzisiejszej "Rzeczpospolitej".
(Rzeczpospolita, pw/22.06.2009, godz. 08:03)
onet.pl

Nawet 8,5 mld zł dywidend

Rząd nie chce powiedzieć, jaka naprawdę jest sytuacja finansów państwa. Jeśli tragiczna, to możliwe, że zdecyduje się na drenaż spółek, w których ma coś do powiedzenia - donosi "Rzeczpospolita".
Kasa państwa nie jest w najlepszym stanie. Mizerne są wpływy z podatków – aż o 5,2 proc. mniejsze niż w ubiegłym roku (dane na koniec maja) – choć w budżecie założono, że w całym roku wzrosną o 10,2 proc.

Jeśli takie wskaźniki utrzymałyby się do końca roku, kasa państwa otrzymałaby z podatków o 35 mld zł mniej, niż założono.

Jednym ze sposobów na zwiększenie dochodów budżetowych jest podwyższenie dochodów z wypłaty dywidendy ze spółek, w których Skarb Państwa ma znaczące udziały. Jak wynika z szacunków „Rz”, gdyby rząd zażądał wypłaty całego zysku w formie dywidendy, uzyskałby z największych firm ok. 8,5 mld zł wobec zaplanowanych w budżecie 2,9 mld zł.

Największe pieniądze państwo może otrzymać z PZU i PKO BP.

Więcej w dzisiejszej "Rzeczpospolitej".
(Rzeczpospolita, pw/22.06.2009, godz. 08:03)
onet.pl

PKB Środkowo - Wschodniej Europy spadnie w 2009 o 1,6 proc., a światowa gospodarka skurczy się o 2,9 proc.

Gospodarki Środkowo - Wschodniej Europy skurczą się w 2009 r. o 1,6 proc. - ocenił w opublikowanym w poniedziałek raporcie Bank Światowy.
Kraje WNP zanotują spadek PKB o 6,2 proc. - podał BŚ.

Gospodarka Rosji skurczy się zaś w tym roku o 7,5 proc., a w 2010 powróci do wzrostu na poziomie 2,5 proc. - wynika z prognozy Banku Światowego.

W 2010 r. gospodarka w tym regionie odnotuje wzrost o 1,6 proc. - ocenia BŚ.

Światowa gospodarka odnotuje w tym roku spadek PKB o 2,9 proc. - ocenia w swoim najnowszym raporcie Bank Światowy.

Jeszcze w marcu bank prognozował na ten rok spadek globalnego PKB o 1,7 proc. Na 2010 r. BŚ zakłada natomiast wzrost światowego PKB o 2,0 proc.

W poprzedniej, marcowej prognozie, Bank szacował wzrost PKB w przyszłym roku na 2,3 proc. Bank ocenia, że ozdrowienie w gospodarce będzie dużo bardziej stonowane niż normalnie.

Zakłada, że globalna ekspansja gospodarcze może się rozpocząć w II połowie tego roku. BŚ ocenia, że PKB USA może w tym roku spaść o 3,0 proc., a Japonii o 6,8 proc.

Dla strefy euro BŚ zakłada spadek tegorocznego PKB o 4,5 proc.

Bank ocenia, że konieczna jest bardziej odważna polityka i więcej koordynacji w zwalczaniu globalnego kryzysu.
(PAP, pw/22.06.2009, godz. 09:32)
onet.pl

PKB Środkowo - Wschodniej Europy spadnie w 2009 o 1,6 proc., a światowa gospodarka skurczy się o 2,9 proc.

Gospodarki Środkowo - Wschodniej Europy skurczą się w 2009 r. o 1,6 proc. - ocenił w opublikowanym w poniedziałek raporcie Bank Światowy.
Kraje WNP zanotują spadek PKB o 6,2 proc. - podał BŚ.

Gospodarka Rosji skurczy się zaś w tym roku o 7,5 proc., a w 2010 powróci do wzrostu na poziomie 2,5 proc. - wynika z prognozy Banku Światowego.

W 2010 r. gospodarka w tym regionie odnotuje wzrost o 1,6 proc. - ocenia BŚ.

Światowa gospodarka odnotuje w tym roku spadek PKB o 2,9 proc. - ocenia w swoim najnowszym raporcie Bank Światowy.

Jeszcze w marcu bank prognozował na ten rok spadek globalnego PKB o 1,7 proc. Na 2010 r. BŚ zakłada natomiast wzrost światowego PKB o 2,0 proc.

W poprzedniej, marcowej prognozie, Bank szacował wzrost PKB w przyszłym roku na 2,3 proc. Bank ocenia, że ozdrowienie w gospodarce będzie dużo bardziej stonowane niż normalnie.

Zakłada, że globalna ekspansja gospodarcze może się rozpocząć w II połowie tego roku. BŚ ocenia, że PKB USA może w tym roku spaść o 3,0 proc., a Japonii o 6,8 proc.

Dla strefy euro BŚ zakłada spadek tegorocznego PKB o 4,5 proc.

Bank ocenia, że konieczna jest bardziej odważna polityka i więcej koordynacji w zwalczaniu globalnego kryzysu.
(PAP, pw/22.06.2009, godz. 09:32)
onet.pl

Białe świadectwa uchronią firmy przed karami

Jednostki sektora publicznego będą musiały już w 2010 roku zmniejszyć zużycie energii o 1 proc. w stosunku do tej, którą wykorzystały w tym roku. W każdym kolejnym roku mają redukować zapotrzebowanie na energię o kolejny 1 proc. Takie obowiązki wynikają dla naszego kraju z dyrektywy unijnej w sprawie efektywności końcowego wykorzystania energii.
Teraz obowiązki te znalazły się w przygotowanym przez Ministerstwo Gospodarki projekcie ustawy o efektywności energetycznej, która trafiła już do resortowych konsultacji.

Jeszcze w tym roku do obsługi tej ustawy powstanie nowy zawód audytora energetycznego, a na rynku pojawią się świadectwa efektywności energetycznej, które będą dowodem przeprowadzonych przedsięwzięć modernizacyjnych. Podmioty publiczne zostaną zobowiązane do audytu energetycznego.
Celem projektu jest stworzenie ram prawnych dla działań na rzecz wzrostu efektywności energetycznej gospodarki, obejmujących mechanizm wsparcia i prowadzących do uzyskania wymiernych oszczędności energii wymaganych na podstawie dyrektywy - tłumaczy Henryk Majchrzak, dyrektor Departamentu Energetyki Ministerstwa Gospodarki.

Dodaje, że chodzi o zwiększenie oszczędności energii przez odbiorców końcowych, sprawności jej wytwarzania oraz zmniejszenie strat w jej przesyłaniu i dystrybucji.
Więcej: Gazeta Prawna 22.06.2009 (119) - str.10

Białe świadectwa uchronią firmy przed karami

Jednostki sektora publicznego będą musiały już w 2010 roku zmniejszyć zużycie energii o 1 proc. w stosunku do tej, którą wykorzystały w tym roku. W każdym kolejnym roku mają redukować zapotrzebowanie na energię o kolejny 1 proc. Takie obowiązki wynikają dla naszego kraju z dyrektywy unijnej w sprawie efektywności końcowego wykorzystania energii.
Teraz obowiązki te znalazły się w przygotowanym przez Ministerstwo Gospodarki projekcie ustawy o efektywności energetycznej, która trafiła już do resortowych konsultacji.

Jeszcze w tym roku do obsługi tej ustawy powstanie nowy zawód audytora energetycznego, a na rynku pojawią się świadectwa efektywności energetycznej, które będą dowodem przeprowadzonych przedsięwzięć modernizacyjnych. Podmioty publiczne zostaną zobowiązane do audytu energetycznego.
Celem projektu jest stworzenie ram prawnych dla działań na rzecz wzrostu efektywności energetycznej gospodarki, obejmujących mechanizm wsparcia i prowadzących do uzyskania wymiernych oszczędności energii wymaganych na podstawie dyrektywy - tłumaczy Henryk Majchrzak, dyrektor Departamentu Energetyki Ministerstwa Gospodarki.

Dodaje, że chodzi o zwiększenie oszczędności energii przez odbiorców końcowych, sprawności jej wytwarzania oraz zmniejszenie strat w jej przesyłaniu i dystrybucji.
Więcej: Gazeta Prawna 22.06.2009 (119) - str.10

Ceny najmu mieszkań już nie spadną

Średnie ceny najmu w Warszawie, Poznaniu i Trójmieście nie zmieniły się od maja. Wakacje to najlepszy okres na szukanie lokalu do wynajęcia, bo jest więcej wolnych mieszkań. Do jesieni, kiedy rozpocznie się rok akademicki, ceny najmu mogą minimalnie wzrosnąć.
W porównaniu z końcem 2008 roku stawki czynszu za najem mieszkań w większości dużych miast spadły o 10-15 proc.

Spadki nie są duże, na pewno są mniejsze niż spadki cen mieszkań do sprzedaży - mówi Aleksandra Szarek z Home Brokers.
W Łodzi najtaniej

Od początku kwietnia czynsze już nie spadają lub spadki są minimalne. W czerwcu niewielki spadek czynszów odnotowano jedynie w Krakowie i Wrocławiu.
Z dużych aglomeracji miejskich ceny powróciły już do poziomu z początku roku w Trójmieście - mówi Małgorzata Kędzierska z portalu Wynajem.pl.

Nadal najdroższym miastem jest Warszawa, gdzie za wynajęcie niewielkiego dwupokojowego mieszkania trzeba miesięcznie zapłacić ok. 2 tys. zł. Do stolicy przyjeżdża najwięcej osób poszukujących pracy. Wynajęcie trzypokojowego lokalu kosztuje nawet o 1 tys. zł więcej.

Biorąc pod uwagę cenę najmu 1 mkw. mieszkania, najdroższe są kawalerki, których oferta rynkowa jest również najmniejsza. Z dużych miast najtaniej mieszkanie można wynająć w Łodzi, gdzie czynsze są nawet o połowę niższe niż w stolicy. Do czynszu najmu trzeba jeszcze dodać opłaty związane z eksploatacją lokalu: rachunki za gaz, prąd, wodę i kanalizację oraz ewentualnie za telefon i telewizję kablową.

Ponieważ łączny wydatek na najem jest niemały, coraz częściej mieszkanie wynajmuje kilka osób.
Dlatego największy popyt jest na mieszkania dwupokojowe o powierzchni 4050 mkw., koniecznie z osobną kuchnią - mówi Robert Chojnacki, prezes redNet Property Group.

Koszt najmu można zmniejszyć podczas bezpośrednich negocjacji z właścicielem mieszkania.
Duży margines negocjacyjny jest przy dużych i drogich mieszkaniach. Jeśli najemcą jest duża firma, która jest zainteresowana najmem na dłuższy czas, to margines negocjacyjny jest większy. Właściciel może obniżyć cenę, bo wie, że przez dłuższy czas będzie miał spokój z szukaniem najemcy - dodaje Robert Chojnacki.

Czas na zmianę lokum

Przy drogich, dużych mieszkaniach można wytargować obniżkę ceny nawet o 15 proc. Przy mniejszych lokalach, najbardziej popularnych, pole do negocjacji jest mniejsze.
Przy odpowiednio skalkulowanej cenie nie należy liczyć na większą obniżkę czynszu niż 100 zł miesięcznie - mówi Tomasz Labiedź, pośrednik w obrocie nieruchomościami.

W przeciwieństwie do rynku mieszkań do sprzedaży rynek najmu jest dość płynny.
Mieszkania wynajmują się wolniej niż pod koniec 2008 roku, ale nie jest źle, bo średnio zajmuje to dwa miesiące. Wszystko zależy od ceny i położenia. Jeśli ktoś jest bardziej skłonny do obniżek, to wynajmie mieszkanie szybciej - mówi Aleksandra Szarek.

Bogata oferta

Zdaniem pośredników zaczyna się najlepszy czas, by szukać mieszkania do wynajęcia.
Wielu studentom, którzy są największą grupą najemców mieszkań w dużych miastach, kończy się umowa najmu. Wolą zaoszczędzić przez wakacyjne miesiące i nie płacić za mieszkanie. Teraz jest największy wybór lokali - mówi Małgorzata Kędzierska.

Jesienią sytuacja się zmieni. Nie należy jednak spodziewać się dużego wzrostu cen.
Czynsze najmu wzrosną maksymalnie o kilka procent - mówi Aleksandra Szarek
wp.pl
Roman Grzyb
Gazeta Prawna

Ceny najmu mieszkań już nie spadną

Średnie ceny najmu w Warszawie, Poznaniu i Trójmieście nie zmieniły się od maja. Wakacje to najlepszy okres na szukanie lokalu do wynajęcia, bo jest więcej wolnych mieszkań. Do jesieni, kiedy rozpocznie się rok akademicki, ceny najmu mogą minimalnie wzrosnąć.
W porównaniu z końcem 2008 roku stawki czynszu za najem mieszkań w większości dużych miast spadły o 10-15 proc.

Spadki nie są duże, na pewno są mniejsze niż spadki cen mieszkań do sprzedaży - mówi Aleksandra Szarek z Home Brokers.
W Łodzi najtaniej

Od początku kwietnia czynsze już nie spadają lub spadki są minimalne. W czerwcu niewielki spadek czynszów odnotowano jedynie w Krakowie i Wrocławiu.
Z dużych aglomeracji miejskich ceny powróciły już do poziomu z początku roku w Trójmieście - mówi Małgorzata Kędzierska z portalu Wynajem.pl.

Nadal najdroższym miastem jest Warszawa, gdzie za wynajęcie niewielkiego dwupokojowego mieszkania trzeba miesięcznie zapłacić ok. 2 tys. zł. Do stolicy przyjeżdża najwięcej osób poszukujących pracy. Wynajęcie trzypokojowego lokalu kosztuje nawet o 1 tys. zł więcej.

Biorąc pod uwagę cenę najmu 1 mkw. mieszkania, najdroższe są kawalerki, których oferta rynkowa jest również najmniejsza. Z dużych miast najtaniej mieszkanie można wynająć w Łodzi, gdzie czynsze są nawet o połowę niższe niż w stolicy. Do czynszu najmu trzeba jeszcze dodać opłaty związane z eksploatacją lokalu: rachunki za gaz, prąd, wodę i kanalizację oraz ewentualnie za telefon i telewizję kablową.

Ponieważ łączny wydatek na najem jest niemały, coraz częściej mieszkanie wynajmuje kilka osób.
Dlatego największy popyt jest na mieszkania dwupokojowe o powierzchni 4050 mkw., koniecznie z osobną kuchnią - mówi Robert Chojnacki, prezes redNet Property Group.

Koszt najmu można zmniejszyć podczas bezpośrednich negocjacji z właścicielem mieszkania.
Duży margines negocjacyjny jest przy dużych i drogich mieszkaniach. Jeśli najemcą jest duża firma, która jest zainteresowana najmem na dłuższy czas, to margines negocjacyjny jest większy. Właściciel może obniżyć cenę, bo wie, że przez dłuższy czas będzie miał spokój z szukaniem najemcy - dodaje Robert Chojnacki.

Czas na zmianę lokum

Przy drogich, dużych mieszkaniach można wytargować obniżkę ceny nawet o 15 proc. Przy mniejszych lokalach, najbardziej popularnych, pole do negocjacji jest mniejsze.
Przy odpowiednio skalkulowanej cenie nie należy liczyć na większą obniżkę czynszu niż 100 zł miesięcznie - mówi Tomasz Labiedź, pośrednik w obrocie nieruchomościami.

W przeciwieństwie do rynku mieszkań do sprzedaży rynek najmu jest dość płynny.
Mieszkania wynajmują się wolniej niż pod koniec 2008 roku, ale nie jest źle, bo średnio zajmuje to dwa miesiące. Wszystko zależy od ceny i położenia. Jeśli ktoś jest bardziej skłonny do obniżek, to wynajmie mieszkanie szybciej - mówi Aleksandra Szarek.

Bogata oferta

Zdaniem pośredników zaczyna się najlepszy czas, by szukać mieszkania do wynajęcia.
Wielu studentom, którzy są największą grupą najemców mieszkań w dużych miastach, kończy się umowa najmu. Wolą zaoszczędzić przez wakacyjne miesiące i nie płacić za mieszkanie. Teraz jest największy wybór lokali - mówi Małgorzata Kędzierska.

Jesienią sytuacja się zmieni. Nie należy jednak spodziewać się dużego wzrostu cen.
Czynsze najmu wzrosną maksymalnie o kilka procent - mówi Aleksandra Szarek
wp.pl
Roman Grzyb
Gazeta Prawna

GTC wybuduje galerię Harfa w Pradze

Globe Trade Center (GTC) rozpoczyna budowę galerii Harfa w Pradze. Firma podpisała w związku z tym umowę kredytową z Eurohypo AG w wysokości 147 mln euro.
Koszt realizacji pierwszej inwestycji GTC na rynku nieruchomości handlowych w Republice Czeskiej zostanie pokryty ze środków własnych oraz kredytu w wysokości 147 mln euro, uzyskanego z banku Eurohypo AG - czytamy w komunikacie.

W Galerii Harfa będzie się znajdować 41 000 mkw. powierzchni handlowo-rozrywkowej oraz 20 000 m. kw. powierzchni biurowej. GTC podpisała już umowy najmu obejmujące blisko 15 000 m. kw. powierzchni handlowej.

Ukończenie budowy galerii Harfa planowane jest na IV kw. 2010 roku - czytamy dalej.

Spółka Globe Trade Centre (GTC) miała 9,65 mln zł skonsolidowanego zysku netto przypisanego akcjonariuszom jednostki dominującej w I kw. 2009 roku wobec 122,37 mln zł zysku rok wcześniej. Skonsolidowane przychody wyniosły 203,23 mln zł wobec 57,12 mln zł rok wcześniej.
money.pl

GTC wybuduje galerię Harfa w Pradze

Globe Trade Center (GTC) rozpoczyna budowę galerii Harfa w Pradze. Firma podpisała w związku z tym umowę kredytową z Eurohypo AG w wysokości 147 mln euro.
Koszt realizacji pierwszej inwestycji GTC na rynku nieruchomości handlowych w Republice Czeskiej zostanie pokryty ze środków własnych oraz kredytu w wysokości 147 mln euro, uzyskanego z banku Eurohypo AG - czytamy w komunikacie.

W Galerii Harfa będzie się znajdować 41 000 mkw. powierzchni handlowo-rozrywkowej oraz 20 000 m. kw. powierzchni biurowej. GTC podpisała już umowy najmu obejmujące blisko 15 000 m. kw. powierzchni handlowej.

Ukończenie budowy galerii Harfa planowane jest na IV kw. 2010 roku - czytamy dalej.

Spółka Globe Trade Centre (GTC) miała 9,65 mln zł skonsolidowanego zysku netto przypisanego akcjonariuszom jednostki dominującej w I kw. 2009 roku wobec 122,37 mln zł zysku rok wcześniej. Skonsolidowane przychody wyniosły 203,23 mln zł wobec 57,12 mln zł rok wcześniej.
money.pl

PA Nova sprzedała dom towarowy Kauflandowi

Spółka budowlano-deweloperska PA Nova sprzedała Kaufland Polska Markety nieruchomość z budynkiem domu towarowego. Wartość umowy wyniosła 31,0 mln zł.
Zgodnie z zapisami umowy (...) sprzedający zbył nieruchomość (...) z budynkiem samoobsługowego domu towarowego wraz z infrastrukturą towarzyszącą (...) za cenę netto 31.026.132,16 zł powiększoną o podatek od towarów i usług - czytamy w komunikacie.

Wcześniej PA Nova informowała o zawarciu ze spółką Kaufland umowy na wybudowanie w systemie pod klucz budynku przeznaczonego na działalność samoobsługowego domu towarowego za 21 mln zł oraz o sprzedaży nieruchomości wraz z samoobsługowym domem towarowym i towarzyszącą infrastrukturą o powierzchni sprzedaży nie przekraczającej 2.000 m kw. za 19,36 mln zł.

Spółka PA Nova miała 5,80 mln zł skonsolidowanego zysku netto przypisanego akcjonariuszom jednostki dominującej w I kw. 2009 roku wobec 7,17 mln zł zysku rok wcześniej. Skonsolidowane przychody wyniosły 50,71 mln zł wobec 35,36 mln zł rok wcześniej.

W ujęciu jednostkowym, w I kw. 2009 roku spółka miała 6,67 mln zł zysku netto wobec 7,17 mln zł zysku rok wcześniej.

money.pl

PA Nova sprzedała dom towarowy Kauflandowi

Spółka budowlano-deweloperska PA Nova sprzedała Kaufland Polska Markety nieruchomość z budynkiem domu towarowego. Wartość umowy wyniosła 31,0 mln zł.
Zgodnie z zapisami umowy (...) sprzedający zbył nieruchomość (...) z budynkiem samoobsługowego domu towarowego wraz z infrastrukturą towarzyszącą (...) za cenę netto 31.026.132,16 zł powiększoną o podatek od towarów i usług - czytamy w komunikacie.

Wcześniej PA Nova informowała o zawarciu ze spółką Kaufland umowy na wybudowanie w systemie pod klucz budynku przeznaczonego na działalność samoobsługowego domu towarowego za 21 mln zł oraz o sprzedaży nieruchomości wraz z samoobsługowym domem towarowym i towarzyszącą infrastrukturą o powierzchni sprzedaży nie przekraczającej 2.000 m kw. za 19,36 mln zł.

Spółka PA Nova miała 5,80 mln zł skonsolidowanego zysku netto przypisanego akcjonariuszom jednostki dominującej w I kw. 2009 roku wobec 7,17 mln zł zysku rok wcześniej. Skonsolidowane przychody wyniosły 50,71 mln zł wobec 35,36 mln zł rok wcześniej.

W ujęciu jednostkowym, w I kw. 2009 roku spółka miała 6,67 mln zł zysku netto wobec 7,17 mln zł zysku rok wcześniej.

money.pl

Warimpex i UBM wybudują nowy hotel

Około 110 mln zł ma kosztować powstający w centrum Katowic czterogwiazdkowy hotel Angelo, budowany przez austriackie spółki Warimpex i UBM. Ukończenie inwestycji zaplanowano na marzec przyszłego roku. Austriacy myślą o budowie kolejnych podobnych obiektów w Polsce.

To szósty hotel marki Angelo po Monachium, Pradze, Pilźnie, Bukareszcie i Jekaterynburgu.

Alexander Jurkowitsch z Warimpeksu powiedział, że jego spółka razem z UBM myśli o kolejnych inwestycjach w Polsce. "Tak samo atrakcyjne jak Katowice byłyby dla nas takie miasta jak Warszawa, Poznań, Gdańsk, ale też np. Białystok. Ten katowicki obiekt ma być dobrym startem do kolejnych projektów" - oświadczył Jurkowitsch.

Nowy hotel będzie miał 197 pokoi i apartamentów.

(PAP)

money.pl

Warimpex i UBM wybudują nowy hotel

Około 110 mln zł ma kosztować powstający w centrum Katowic czterogwiazdkowy hotel Angelo, budowany przez austriackie spółki Warimpex i UBM. Ukończenie inwestycji zaplanowano na marzec przyszłego roku. Austriacy myślą o budowie kolejnych podobnych obiektów w Polsce.

To szósty hotel marki Angelo po Monachium, Pradze, Pilźnie, Bukareszcie i Jekaterynburgu.

Alexander Jurkowitsch z Warimpeksu powiedział, że jego spółka razem z UBM myśli o kolejnych inwestycjach w Polsce. "Tak samo atrakcyjne jak Katowice byłyby dla nas takie miasta jak Warszawa, Poznań, Gdańsk, ale też np. Białystok. Ten katowicki obiekt ma być dobrym startem do kolejnych projektów" - oświadczył Jurkowitsch.

Nowy hotel będzie miał 197 pokoi i apartamentów.

(PAP)

money.pl

Budimeks wypłaci dywidendę

Środowe walne Budimeksu zdecydowało o wypłacie 149 mln zł dywidendy, co daje 5,84 zł na akcję.

Dniem prawa do dywidendy jest 2 lipca. Wypłata nastąpi 20 lipca.

Na dywidendę przeznaczony zostanie cały ubiegłoroczny zysk spółki, czyli 49,2 mln zł, oraz dodatkowo 99,9 mln zł z kapitału zapasowego.

Podczas walnego prezes Marek Michałowski argumentował wysokość dywidendy bardzo dobrą sytuacją finansową spółki. Na koniec 2008 roku Budimex miał 540 mln zł środków finansowych netto.

(PAP)

money.pl

Budimeks wypłaci dywidendę

Środowe walne Budimeksu zdecydowało o wypłacie 149 mln zł dywidendy, co daje 5,84 zł na akcję.

Dniem prawa do dywidendy jest 2 lipca. Wypłata nastąpi 20 lipca.

Na dywidendę przeznaczony zostanie cały ubiegłoroczny zysk spółki, czyli 49,2 mln zł, oraz dodatkowo 99,9 mln zł z kapitału zapasowego.

Podczas walnego prezes Marek Michałowski argumentował wysokość dywidendy bardzo dobrą sytuacją finansową spółki. Na koniec 2008 roku Budimex miał 540 mln zł środków finansowych netto.

(PAP)

money.pl

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies