Ze świata nieruchomości - strona 133

Gminy wolą płacić miliony, zamiast budować mieszkania

Gminy muszą wypłacać milionowe odszkodowania właścicielom kamienic i spółdzielni mieszkaniowych za brak lokali socjalnych dla osób z nakazami eksmisji.

W Poznaniu liczba wyroków eksmisyjnych, w których sąd orzekł prawo do lokalu socjalnego, przekroczyła 1,4 tys., w Łodzi 2,7 tys., a w Szczecinie 2,8 tys. - Choć w ostatnich latach w stolicy Wielkopolski wybudowano ponad 160 nowych lokali, mieszkań socjalnych na realizację wyroków eksmisyjnych jest wciąż zbyt mało - tłumaczy Magdalena Gościńska z Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych w Poznaniu. Dodaje, że wierzyciele czekają na mieszkanie dla swoich wyeksmitowanych lokatorów nawet 4-6 lat.

Konsekwencją opóźnień w dostarczaniu lokali socjalnych są wysokie odszkodowania, które płacą gminy. Tylko w Poznaniu w ubiegłym roku z miejskiej kasy wypłacono prawie 3,5 mln zł właścicielom prywatnych kamienic oraz spółdzielniom mieszkaniowym. Liczba roszczeń jednak wzrasta. W I kwartale 2009 r. poznański magistrat na odszkodowania wydał milion złotych.

W Łodzi na lokal socjalny z tytułu orzeczonej eksmisji z uprawnieniem do lokalu socjalnego oczekuje 2755 osób. W 2008 roku gmina wypłaciła z tego tytułu 435 109,38 zł.

- W Częstochowie na liście oczekujących na mieszkanie socjalne jest ponad 2 tys. osób. Są to nie tylko osoby z wyrokami eksmisyjnymi, ale także rodziny z domów przeznaczonych do wyburzeń lub szukające podstawowych form zapewnienia lokum mieszkalnego - wyjaśnia Jarosław Kapsa z Urzędu Miejskiego w Częstochowie. Dodaje, że jednocześnie lawinowo zwiększa się liczba spraw związanych z koniecznością zapewnienia lokum osobom eksmitowanym. - Jest to już w skali miasta ponad 700 prawomocnych orzeczeń. Z samego porównania listy oczekujących i liczby pozyskiwanych mieszkań wynika, że gmina nie jest w stanie zapewnić zasądzonych lokali socjalnych. Płaci więc odszkodowanie - w zeszłym roku było to 300 tys. zł - wylicza Jarosław Kapsa.

Łukasz Sobiech

interia.pl

Gminy wolą płacić miliony, zamiast budować mieszkania

Gminy muszą wypłacać milionowe odszkodowania właścicielom kamienic i spółdzielni mieszkaniowych za brak lokali socjalnych dla osób z nakazami eksmisji.

W Poznaniu liczba wyroków eksmisyjnych, w których sąd orzekł prawo do lokalu socjalnego, przekroczyła 1,4 tys., w Łodzi 2,7 tys., a w Szczecinie 2,8 tys. - Choć w ostatnich latach w stolicy Wielkopolski wybudowano ponad 160 nowych lokali, mieszkań socjalnych na realizację wyroków eksmisyjnych jest wciąż zbyt mało - tłumaczy Magdalena Gościńska z Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych w Poznaniu. Dodaje, że wierzyciele czekają na mieszkanie dla swoich wyeksmitowanych lokatorów nawet 4-6 lat.

Konsekwencją opóźnień w dostarczaniu lokali socjalnych są wysokie odszkodowania, które płacą gminy. Tylko w Poznaniu w ubiegłym roku z miejskiej kasy wypłacono prawie 3,5 mln zł właścicielom prywatnych kamienic oraz spółdzielniom mieszkaniowym. Liczba roszczeń jednak wzrasta. W I kwartale 2009 r. poznański magistrat na odszkodowania wydał milion złotych.

W Łodzi na lokal socjalny z tytułu orzeczonej eksmisji z uprawnieniem do lokalu socjalnego oczekuje 2755 osób. W 2008 roku gmina wypłaciła z tego tytułu 435 109,38 zł.

- W Częstochowie na liście oczekujących na mieszkanie socjalne jest ponad 2 tys. osób. Są to nie tylko osoby z wyrokami eksmisyjnymi, ale także rodziny z domów przeznaczonych do wyburzeń lub szukające podstawowych form zapewnienia lokum mieszkalnego - wyjaśnia Jarosław Kapsa z Urzędu Miejskiego w Częstochowie. Dodaje, że jednocześnie lawinowo zwiększa się liczba spraw związanych z koniecznością zapewnienia lokum osobom eksmitowanym. - Jest to już w skali miasta ponad 700 prawomocnych orzeczeń. Z samego porównania listy oczekujących i liczby pozyskiwanych mieszkań wynika, że gmina nie jest w stanie zapewnić zasądzonych lokali socjalnych. Płaci więc odszkodowanie - w zeszłym roku było to 300 tys. zł - wylicza Jarosław Kapsa.

Łukasz Sobiech

interia.pl

Aksamitny kryzys w Polsce nęci

Polska staje się rajem dla zagranicznych inwestorów - uważa "Puls Biznesu". Gazeta wyjaśnia, że w całym regionie nie ma drugiej gospodarki i kosztów pracy tak stabilnych, a wymiany walut tak korzystnej.
Polska wypiękniała na tle innych krajów europejskich. Mamy do czynienia z aksamitnym kryzysem, a polscy konsumenci i przedsiębiorcy nie zadłużyli się tak, jak na Zachodzie - powiedział gazecie prezes PAIIZ Sławomir Majman.
W rozmowie z "Pulsem Biznesu" Majman ocenił, że teraz jest najlepszy moment, żeby inwestować właśnie w Polsce. Zapewnił, że powtarza to "wszędzie i wszystkim po kilkanaście razy dziennie". Przyznał jednak, że nie wszyscy wiedzą, iż sytuacja w Polsce wygląda inaczej niż pozostałych państwach regionu.

Szef PAIIZ podkreślił też, że nie sposób przewidzieć jak będzie się przedstawiał w najbliższym czasie napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych do naszego kraju. Poinformował przy tym, że PAIIZ pracuje obecnie nad "setką projektów", ale ich efekty inwestycyjne będą widoczne nie wcześniej niż w przyszłym roku.
wp.pl

Aksamitny kryzys w Polsce nęci

Polska staje się rajem dla zagranicznych inwestorów - uważa "Puls Biznesu". Gazeta wyjaśnia, że w całym regionie nie ma drugiej gospodarki i kosztów pracy tak stabilnych, a wymiany walut tak korzystnej.
Polska wypiękniała na tle innych krajów europejskich. Mamy do czynienia z aksamitnym kryzysem, a polscy konsumenci i przedsiębiorcy nie zadłużyli się tak, jak na Zachodzie - powiedział gazecie prezes PAIIZ Sławomir Majman.
W rozmowie z "Pulsem Biznesu" Majman ocenił, że teraz jest najlepszy moment, żeby inwestować właśnie w Polsce. Zapewnił, że powtarza to "wszędzie i wszystkim po kilkanaście razy dziennie". Przyznał jednak, że nie wszyscy wiedzą, iż sytuacja w Polsce wygląda inaczej niż pozostałych państwach regionu.

Szef PAIIZ podkreślił też, że nie sposób przewidzieć jak będzie się przedstawiał w najbliższym czasie napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych do naszego kraju. Poinformował przy tym, że PAIIZ pracuje obecnie nad "setką projektów", ale ich efekty inwestycyjne będą widoczne nie wcześniej niż w przyszłym roku.
wp.pl

Płatności kartą za granicą tańsze niż się spodziewasz

Zbliżają się wakacje. Być może postanowiłeś je spędzić w odległych zakątkach świata. Niezbędna będzie obca waluta do robienia zakupów, płatności hotelowych, wynajmu samochodu. Warto zastanowić się jednak, czy przypadkiem nie łatwiej i taniej będzie posługiwać się swoją kartą płatniczą. Sprawdziliśmy dla Was na co trzeba zwracać uwagę przy korzystaniu z bezgotówkowej formy płatności za granicą.
Przepytani przez nas specjaliści zgodnie twierdzą, że płatności bezgotówkowe to idealne rozwiązanie dla osób udających się w podróż. Największym atutem takiego rozwiązania jest większe bezpieczeństwo naszych pieniędzy. Nie musimy kupować obcej waluty w kantorze, a później zamiast korzystać z urlopu łapać się co chwilę za kieszeń, zadając jednocześnie pytanie, czy na pewno mam jeszcze swój plik gotówki. Trzeba jednak podkreślić, że posiadanie karty płatniczej nie zwalania nas z obowiązku jej pilnowania. Co najważniejsze, nawet w przypadku kradzieży, czy uszkodzenia, można ją szybką dezaktywować.

Kwestią jednak zasadniczą, która powinna interesować korzystających z kart jest koszt ich użytkowania. Jak wykazują nasi specjaliści, dzięki płatnością bezgotówkowym można sporo zaoszczędzić. Wszystko zależy od banku, który wydał nam kartę oraz jej rodzaju. Po pierwsze bank często przelicza transakcje po korzystniejszych kursach niż kantor. W praktyce oznacza to, że zamiast przepłacać w kantorze, a dodatkowo zastanawiać się co zrobić z pozostałym bilonem, oszczędzamy czas i pieniądze.
Drugim ważnym czynnikiem decydującym o kosztach korzystania z kart jest jej rodzaj. Należy rozróżnić karty debetowe oraz kredytowe i to w jaki sposób zamierzamy z nich korzystać. Zarówno z jednej, jak i drugiej płatności w punktach usługowych dokonujemy w sposób identyczny. Różnica, do tego bardzo kosztowna, pojawia się wówczas, gdy chcemy wypłacić pieniądze z zagranicznego bankomatu. Jeśli wypłacimy je przy pomocy naszej zwykłej karty dołączanej do rachunku rozliczeniowego to nasze konto zostanie obciążone równowartością wypłaty po przeliczeniu na złotówki. Część naszych krajowych banków oferuje wypłaty w bankomatach na całym świecie bez prowizji. Gdyby jednak przyszło nam wypłacić pieniądze korzystając z karty kredytowej, to należy pamiętać, że taka transakcja jest formą kredytu oprocentowanego od chwili wypłaty. W tym przypadku nie ma zastosowania termin grace period, czyli zakupu na kredyt z kilkudziesięciodniowym terminem bezodsetkowym.

Ciekawym rozwiązaniem dla osób często podróżujących lub dzieci i młodzieży, którą wysyłamy w wakacyjną podróż, może być tzw. karta przedpłacona. Oznacza to, że do zakupionej karty otrzymujemy numer konta, na których w każdej chwili możemy przelać określoną kwotę. Pozwala to zapewnić bezpieczne korzystanie z pieniędzy przez nasze pociechy oraz kontrolę ich wydatków.

Należy także pamiętać, że warto przy wyjazdach zaopatrzyć się w kilka kart, najlepiej zróżnicowanych pod względem organizacji rozliczeniowych (MasterCard czy Visa), banków, czy ich rodzaju. Chodzi tutaj zwłaszcza o wypukłość lub jej brak na karcie. W niektórych regionach świata pracują jeszcze urządzenia rozliczeniowe działające na zasadzie off-line, do których trzeba użyć karty wypukłej. Transakcja jest potwierdzana na zasadzie odbicia informacji z karty na wydruku.

przygotował: Kamil Jakubczak, Wirtualna Polska
wp.pl

Płatności kartą za granicą tańsze niż się spodziewasz

Zbliżają się wakacje. Być może postanowiłeś je spędzić w odległych zakątkach świata. Niezbędna będzie obca waluta do robienia zakupów, płatności hotelowych, wynajmu samochodu. Warto zastanowić się jednak, czy przypadkiem nie łatwiej i taniej będzie posługiwać się swoją kartą płatniczą. Sprawdziliśmy dla Was na co trzeba zwracać uwagę przy korzystaniu z bezgotówkowej formy płatności za granicą.
Przepytani przez nas specjaliści zgodnie twierdzą, że płatności bezgotówkowe to idealne rozwiązanie dla osób udających się w podróż. Największym atutem takiego rozwiązania jest większe bezpieczeństwo naszych pieniędzy. Nie musimy kupować obcej waluty w kantorze, a później zamiast korzystać z urlopu łapać się co chwilę za kieszeń, zadając jednocześnie pytanie, czy na pewno mam jeszcze swój plik gotówki. Trzeba jednak podkreślić, że posiadanie karty płatniczej nie zwalania nas z obowiązku jej pilnowania. Co najważniejsze, nawet w przypadku kradzieży, czy uszkodzenia, można ją szybką dezaktywować.

Kwestią jednak zasadniczą, która powinna interesować korzystających z kart jest koszt ich użytkowania. Jak wykazują nasi specjaliści, dzięki płatnością bezgotówkowym można sporo zaoszczędzić. Wszystko zależy od banku, który wydał nam kartę oraz jej rodzaju. Po pierwsze bank często przelicza transakcje po korzystniejszych kursach niż kantor. W praktyce oznacza to, że zamiast przepłacać w kantorze, a dodatkowo zastanawiać się co zrobić z pozostałym bilonem, oszczędzamy czas i pieniądze.
Drugim ważnym czynnikiem decydującym o kosztach korzystania z kart jest jej rodzaj. Należy rozróżnić karty debetowe oraz kredytowe i to w jaki sposób zamierzamy z nich korzystać. Zarówno z jednej, jak i drugiej płatności w punktach usługowych dokonujemy w sposób identyczny. Różnica, do tego bardzo kosztowna, pojawia się wówczas, gdy chcemy wypłacić pieniądze z zagranicznego bankomatu. Jeśli wypłacimy je przy pomocy naszej zwykłej karty dołączanej do rachunku rozliczeniowego to nasze konto zostanie obciążone równowartością wypłaty po przeliczeniu na złotówki. Część naszych krajowych banków oferuje wypłaty w bankomatach na całym świecie bez prowizji. Gdyby jednak przyszło nam wypłacić pieniądze korzystając z karty kredytowej, to należy pamiętać, że taka transakcja jest formą kredytu oprocentowanego od chwili wypłaty. W tym przypadku nie ma zastosowania termin grace period, czyli zakupu na kredyt z kilkudziesięciodniowym terminem bezodsetkowym.

Ciekawym rozwiązaniem dla osób często podróżujących lub dzieci i młodzieży, którą wysyłamy w wakacyjną podróż, może być tzw. karta przedpłacona. Oznacza to, że do zakupionej karty otrzymujemy numer konta, na których w każdej chwili możemy przelać określoną kwotę. Pozwala to zapewnić bezpieczne korzystanie z pieniędzy przez nasze pociechy oraz kontrolę ich wydatków.

Należy także pamiętać, że warto przy wyjazdach zaopatrzyć się w kilka kart, najlepiej zróżnicowanych pod względem organizacji rozliczeniowych (MasterCard czy Visa), banków, czy ich rodzaju. Chodzi tutaj zwłaszcza o wypukłość lub jej brak na karcie. W niektórych regionach świata pracują jeszcze urządzenia rozliczeniowe działające na zasadzie off-line, do których trzeba użyć karty wypukłej. Transakcja jest potwierdzana na zasadzie odbicia informacji z karty na wydruku.

przygotował: Kamil Jakubczak, Wirtualna Polska
wp.pl

Analitycy: RPP znowu będzie obniżać stopy

Ich zdaniem długo oczekiwany spadek inflacji stał się nareszcie faktem i będzie argumentem dla gołębiej frakcji w Radzie Polityki Pieniężnej, kierowana przez Sławomira Skrzypka, więc obniżka stóp procentowych w czerwcu jest raczej pewna.
Według nich wskaźnik CPI będzie nadal spadał, by jeszcze w tym roku osiągnąć 2,5-proc. cel Narodowego Banku Polskiego.

Wskaźnik cen i usług konsumpcyjnych (CPI) w maju zanotował spadek (do 3,6 proc. w skali roku) po kilku miesiącach systematycznego wzrostu i osiągnięciu szczytu w kwietniu na poziomie 4,0 procent.

Analitycy oczekują, że w efekcie spadku inflacji RPP może już w czerwcu ponownie obniżyć stopy procentowe.

- Dzisiejsze dane są argumentem za obniżką stóp procentowych na czerwcowym posiedzeniu. Ewentualna obniżka o 25 bps nie będzie oznaczała zgody na ujemne stopy procentowe, co w połączeniu z nową projekcją inflacji i PKB, która pokaże zapewne niższą niż poprzednia ścieżkę wzrostu gospodarczego zadecyduje o kolejnym cięci oprocentowania - ekonomista Banku Millennium Grzegorz Maliszewski.

Podobnego zdania jest Marta Petka-Zagajewska z Raiffeisen Banku, która uważa, że czerwcowe posiedzenie przyniesie redukcję stóp procentowych o 25pb do 3,50 procent.

- Zwiększają się szanse na to, że czerwcowy ruch Rady Polityki Pieniężnej nie będzie ostatni. Oczekujemy, że poza czerwcową obniżką, Rada zredukuje stopy procentowe jeszcze jeden raz - na koniec wakacji - podkreśla analityczka.

Także członek RPP, Marian Noga nie ma wątpliwości, iż Rada ma pole do obniżki stóp procentowych. W jego ocenie, wesprze to wzrost PKB, ale pomocna dłoń musi także wyciągnąć rząd, zwiększając deficyt budżetowy o 2-3 mld zł, czyli do 20-21 mld zł.

Według niego, wzmocnienie akcji kredytowej i utrzymanie na planowanym poziomie wydatków inwestycyjnych po ewentualnym zwiększeniu deficytu plus kolejna obniżka stóp procentowych i nawet 1-proc. redukcja stopy rezerwy obowiązkowej (z obecnych 3,0 proc.) dla banków może zdecydowanie przyspieszyć powrót polskiej gospodarki na ścieżkę wzrostu. Zdaniem Nogi, może to być nawet 1,0 proc. w IV kw. 2009 roku.

Rada Polityki Pieniężnej od listopad 2008 roku do marca 2009 roku obniżyła stopy procentowe pięciokrotnie. Główna stopa referencyjna spadła z 6 do 3,75 procent.
money.pl

Analitycy: RPP znowu będzie obniżać stopy

Ich zdaniem długo oczekiwany spadek inflacji stał się nareszcie faktem i będzie argumentem dla gołębiej frakcji w Radzie Polityki Pieniężnej, kierowana przez Sławomira Skrzypka, więc obniżka stóp procentowych w czerwcu jest raczej pewna.
Według nich wskaźnik CPI będzie nadal spadał, by jeszcze w tym roku osiągnąć 2,5-proc. cel Narodowego Banku Polskiego.

Wskaźnik cen i usług konsumpcyjnych (CPI) w maju zanotował spadek (do 3,6 proc. w skali roku) po kilku miesiącach systematycznego wzrostu i osiągnięciu szczytu w kwietniu na poziomie 4,0 procent.

Analitycy oczekują, że w efekcie spadku inflacji RPP może już w czerwcu ponownie obniżyć stopy procentowe.

- Dzisiejsze dane są argumentem za obniżką stóp procentowych na czerwcowym posiedzeniu. Ewentualna obniżka o 25 bps nie będzie oznaczała zgody na ujemne stopy procentowe, co w połączeniu z nową projekcją inflacji i PKB, która pokaże zapewne niższą niż poprzednia ścieżkę wzrostu gospodarczego zadecyduje o kolejnym cięci oprocentowania - ekonomista Banku Millennium Grzegorz Maliszewski.

Podobnego zdania jest Marta Petka-Zagajewska z Raiffeisen Banku, która uważa, że czerwcowe posiedzenie przyniesie redukcję stóp procentowych o 25pb do 3,50 procent.

- Zwiększają się szanse na to, że czerwcowy ruch Rady Polityki Pieniężnej nie będzie ostatni. Oczekujemy, że poza czerwcową obniżką, Rada zredukuje stopy procentowe jeszcze jeden raz - na koniec wakacji - podkreśla analityczka.

Także członek RPP, Marian Noga nie ma wątpliwości, iż Rada ma pole do obniżki stóp procentowych. W jego ocenie, wesprze to wzrost PKB, ale pomocna dłoń musi także wyciągnąć rząd, zwiększając deficyt budżetowy o 2-3 mld zł, czyli do 20-21 mld zł.

Według niego, wzmocnienie akcji kredytowej i utrzymanie na planowanym poziomie wydatków inwestycyjnych po ewentualnym zwiększeniu deficytu plus kolejna obniżka stóp procentowych i nawet 1-proc. redukcja stopy rezerwy obowiązkowej (z obecnych 3,0 proc.) dla banków może zdecydowanie przyspieszyć powrót polskiej gospodarki na ścieżkę wzrostu. Zdaniem Nogi, może to być nawet 1,0 proc. w IV kw. 2009 roku.

Rada Polityki Pieniężnej od listopad 2008 roku do marca 2009 roku obniżyła stopy procentowe pięciokrotnie. Główna stopa referencyjna spadła z 6 do 3,75 procent.
money.pl

Coraz więcej Amerykanów nie spłaca kart kredytowych

Słabe dane makro sprawiły, że indeksy na Wall Street spadły.

Jak podał wczoraj największy bank w USA - Bank of America, rośnie liczba długów na kartach kredytowych, które najprawdopodobniej nie będą spłacone. W maju odsetek ten wzrósł do 12,5 proc., podczas gdy jeszcze miesiąc wcześniej było to niespełna 10,5 procent.

W podobnym tonie wypowiedział się także American Express - wydawca kart, który ma prawie jedną czwartą rynku w USA (licząc pod względem wydanych kart). Odsetek niespłaconych kredytów wzrósł do 10,4 proc. z 9,9 proc. poprzednio.

Nie tylko zresztą te dane sprawiły, że wczorajsza sesja w USA zakończyła się odwrotem inwestorów od akcji i była najsłabsza w przeciągu miesiąca. S&P stracił na zamknięciu 2,38 proc., Dow Jones 2,13 proc., a Nasdaq 2,28 procent.

 

Dodaj wykresy do Twojej strony internetowej

 

Słabo wypadł wczoraj indeks NY Empire State, mierzący koniunkturę gospodarczą w regionie Nowego Jorku. Indeks spadł do poziomu - 9,41 pkt., podczas gdy analitycy spodziewali się spadku o ok. 2,1 punktów.

Niekorzystnie wyglądał także kwietniowy napływ kapitałów netto, który był ujemny (-53,2 mld dol.) oraz napływ kapitałów długoterminowych, który co prawda był dodatni i wyniósł 11 mld dol., ale przewidywania mówiły o sumie ponad 5-krotnie wyższej. Innymi słowy - w kwietniu zagraniczny kapitał uciekał i nie inwestował w USA.


Coraz więcej Amerykanów nie spłaca kart kredytowych

Słabe dane makro sprawiły, że indeksy na Wall Street spadły.

Jak podał wczoraj największy bank w USA - Bank of America, rośnie liczba długów na kartach kredytowych, które najprawdopodobniej nie będą spłacone. W maju odsetek ten wzrósł do 12,5 proc., podczas gdy jeszcze miesiąc wcześniej było to niespełna 10,5 procent.

W podobnym tonie wypowiedział się także American Express - wydawca kart, który ma prawie jedną czwartą rynku w USA (licząc pod względem wydanych kart). Odsetek niespłaconych kredytów wzrósł do 10,4 proc. z 9,9 proc. poprzednio.

Nie tylko zresztą te dane sprawiły, że wczorajsza sesja w USA zakończyła się odwrotem inwestorów od akcji i była najsłabsza w przeciągu miesiąca. S&P stracił na zamknięciu 2,38 proc., Dow Jones 2,13 proc., a Nasdaq 2,28 procent.

 

Dodaj wykresy do Twojej strony internetowej

 

Słabo wypadł wczoraj indeks NY Empire State, mierzący koniunkturę gospodarczą w regionie Nowego Jorku. Indeks spadł do poziomu - 9,41 pkt., podczas gdy analitycy spodziewali się spadku o ok. 2,1 punktów.

Niekorzystnie wyglądał także kwietniowy napływ kapitałów netto, który był ujemny (-53,2 mld dol.) oraz napływ kapitałów długoterminowych, który co prawda był dodatni i wyniósł 11 mld dol., ale przewidywania mówiły o sumie ponad 5-krotnie wyższej. Innymi słowy - w kwietniu zagraniczny kapitał uciekał i nie inwestował w USA.


Budżet 2010 najtrudniejszy po 1989 roku

Rząd prognozuje, że wzrost gospodarczy w 2010 roku wyniesie pół procent, czyli najmniej od początku lat 90. ubiegłego wieku.

Rada Ministrów przyjęła wczoraj założenia do projektu budżetu państwa na rok 2010. Rząd spodziewa się, że średnioroczna inflacja będzie oscylować wokół procenta. Przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej wzrośnie o 2,5 procent do 3150 złotych.

Pogorszy się sytuacja na rynku pracy. Zatrudnienie w gospodarce narodowej spadnie o 2,2 procent, a w sektorze przedsiębiorstw o 2,8 procent. Spowoduje to, że stopa bezrobocia rejestrowanego na koniec roku osiągnie poziom 13,8 procent. Obecnie oscyluje ona w okolicach 11 procent. Jeżeli prognoza się sprawdzi, przybędzie nam około 450 tys. bezrobotnych. A bez pracy będzie ponad dwa miliony osób.

Według rządu, budżet na 2010 rok będzie jednym z najtrudniejszych po 1989 roku. Główną przyczyną są bardzo niekorzystne warunki zewnętrzne.

- Głównym ryzykiem dla prognozy jest długość recesji w krajach strefy euro, które są głównym partnerem handlowym Polski. Przedłużająca się recesja może wpłynąć na dalsze ograniczenie wymiany handlowej i aktywności inwestycyjnej. Wielość ryzyk dla wzrostu gospodarczego w kolejnych okresach nie pozwalają na obecnym etapie określić bazowej ścieżki wzrostu gospodarczego - napisano w komunikacie po posiedzeniu rządu.

źródło: Money.pl
* - wzrost PKB zapisany w ustawie budżetowej
** - prognoza wzrostu PKB, do której skłania się rząd

*** - prognoza wzrostu PKB Komisji Europejskiej

Rząd zastrzega, że w tej sytuacji zdecydował się przedstawić ostrożne prognozy, zakładające możliwie bezpieczny poziom wzrostu gospodarczego na 2010 r. Uwzględniają one negatywne następstwa kryzysu finansowego w Europie i świecie.

Deficyt budżetowy wcale nie musi wzrosnąć

Niski wzrost gospodarczy oznacza niskie wpływy z podatków i kłopoty z dopięciem budżetu. Według Stanisława Gomułki, byłego wiceministra finansów w rządzie Donalda Tuska, w przyszłym roku rząd będzie miał duże problemy. - W 2010 roku zabraknie - jak prognozuje Komisja Europejska - w sektorze finansów publicznych około 95 mld złotych - powiedział Money.pl były wiceminister.

Były wiceszef resortu finansów podkreśla, że nie oznacza to jednak, że w przyszłym roku deficyt budżetowy będzie się wiele różnił od tegorocznego. Rząd może ponownie przesunąć część wydatków z budżetu do podległych sobie instytucji - tak jak to zrobił w tym roku przy finansowaniu budowy dróg - lub odroczyć je w czasie.

Bardzo mało prawdopodobne jest to, by rząd zdecydował się na wariant łotewski i obniżył pensje w sektorze publicznym o 20 procent, co hipotetycznie mogłoby przynieść nawet kilkanaście miliardów złotych.
(ISB), (PAP), (AD)

Budżet 2010 najtrudniejszy po 1989 roku

Rząd prognozuje, że wzrost gospodarczy w 2010 roku wyniesie pół procent, czyli najmniej od początku lat 90. ubiegłego wieku.

Rada Ministrów przyjęła wczoraj założenia do projektu budżetu państwa na rok 2010. Rząd spodziewa się, że średnioroczna inflacja będzie oscylować wokół procenta. Przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej wzrośnie o 2,5 procent do 3150 złotych.

Pogorszy się sytuacja na rynku pracy. Zatrudnienie w gospodarce narodowej spadnie o 2,2 procent, a w sektorze przedsiębiorstw o 2,8 procent. Spowoduje to, że stopa bezrobocia rejestrowanego na koniec roku osiągnie poziom 13,8 procent. Obecnie oscyluje ona w okolicach 11 procent. Jeżeli prognoza się sprawdzi, przybędzie nam około 450 tys. bezrobotnych. A bez pracy będzie ponad dwa miliony osób.

Według rządu, budżet na 2010 rok będzie jednym z najtrudniejszych po 1989 roku. Główną przyczyną są bardzo niekorzystne warunki zewnętrzne.

- Głównym ryzykiem dla prognozy jest długość recesji w krajach strefy euro, które są głównym partnerem handlowym Polski. Przedłużająca się recesja może wpłynąć na dalsze ograniczenie wymiany handlowej i aktywności inwestycyjnej. Wielość ryzyk dla wzrostu gospodarczego w kolejnych okresach nie pozwalają na obecnym etapie określić bazowej ścieżki wzrostu gospodarczego - napisano w komunikacie po posiedzeniu rządu.

źródło: Money.pl
* - wzrost PKB zapisany w ustawie budżetowej
** - prognoza wzrostu PKB, do której skłania się rząd

*** - prognoza wzrostu PKB Komisji Europejskiej

Rząd zastrzega, że w tej sytuacji zdecydował się przedstawić ostrożne prognozy, zakładające możliwie bezpieczny poziom wzrostu gospodarczego na 2010 r. Uwzględniają one negatywne następstwa kryzysu finansowego w Europie i świecie.

Deficyt budżetowy wcale nie musi wzrosnąć

Niski wzrost gospodarczy oznacza niskie wpływy z podatków i kłopoty z dopięciem budżetu. Według Stanisława Gomułki, byłego wiceministra finansów w rządzie Donalda Tuska, w przyszłym roku rząd będzie miał duże problemy. - W 2010 roku zabraknie - jak prognozuje Komisja Europejska - w sektorze finansów publicznych około 95 mld złotych - powiedział Money.pl były wiceminister.

Były wiceszef resortu finansów podkreśla, że nie oznacza to jednak, że w przyszłym roku deficyt budżetowy będzie się wiele różnił od tegorocznego. Rząd może ponownie przesunąć część wydatków z budżetu do podległych sobie instytucji - tak jak to zrobił w tym roku przy finansowaniu budowy dróg - lub odroczyć je w czasie.

Bardzo mało prawdopodobne jest to, by rząd zdecydował się na wariant łotewski i obniżył pensje w sektorze publicznym o 20 procent, co hipotetycznie mogłoby przynieść nawet kilkanaście miliardów złotych.
(ISB), (PAP), (AD)

Pieniądze są coraz droższe

W ostatnich dwóch miesiącach połowa banków podniosła oprocentowanie kredytów gotówkowych. Rekordzista, Allianz Bank, podniósł je od kwietnia aż o 4 pkt. proc.

W niektórych bankach oprocentowanie kredytów gotówkowych sięga maksymalnego, dopuszczalnego przez ustawę antylichwiarską poziomu 21 proc. Tak jest w Banku Pocztowym. Jest to jednak jedyny bank, który w ostatnim czasie wprowadził jakąkolwiek obniżkę kosztu kredytu gotówkowego, bo minimalnie zmniejszył marże. Bardzo wysokie oprocentowanie w wysokości prawie 20 proc. stosują też: Pekao i GE Money Bank, który dodatkowo pobiera 5-proc. marżę. Citibank obniżył co prawda oprocentowanie kredytu o 2 pkt proc., ale jednocześnie podniósł marże aż o 4 pkt, więc z punktu widzenia klienta jest to realna podwyżka.

- Porównaliśmy ofertę 19 banków: aktualną z tą kwietniową i w ośmiu instytucjach są zmiany na niekorzyść klienta. Prawie połowa banków podniosła w ostatnich dwóch miesiącach oprocentowanie kredytów, przy czym część tych podwyżek wynika z zakończonych promocji - mówi Mateusz Ostrowski z Open Finance.

Tak jest w Allianz Banku, gdzie podwyżka była największa, bo oprocentowanie kredytu gotówkowego wzrosło z niemal 13 do prawie 17 proc. Mniejsze podwyżki wprowadziły: BOŚ, GE Money Bank, Kredyt Bank i MultiBank.

Zdecydowana większość banków stosuje w tej chwili przy kredytach gotówkowych marże w wysokości 5 proc. W niektórych bankach rosną też prowizje.

- W BGŻ zaobserwowaliśmy wzrost prowizji dla klientów banku z 3 do 4 proc. - mówi Mateusz Ostrowski.

Dla kredytobiorców te podwyżki mogą być o tyle zaskakujące, że ostatnie miesiące, poza majem, to obniżki oprocentowania w banku centralnym. Dla banków nie ma to jednak dużego znaczenia.

- Jedyna zaletą kredytów gotówkowych jest w tej chwili ich dostępność. Banki mają coraz większe problemy z rentownością i dlatego przesuwają swoją akcję kredytową z kredytów hipotecznych i sektora przedsiębiorstw, gdzie marże są niskie, do sektora pożyczek gotówkowych, gdzie marże są kilkanaście razy wyższe - twierdzi Marcin Piątkowski z Akademii Leona Koźmińskiego.

Troche inaczej widzi to Mateusz Ostrowski.

- To, że banki podnoszą oprocentowanie kredytów, to druga strona wojny depozytowej. Skoro pozyskiwanie kapitału jest takie drogie, to banki starają się jak mogą, by te pieniądze przynosiły zysk. Podnoszą więc marżę na produktach kredytowych - mówi ekspert Open Finance.

Klienci nie odczuwają tak bardzo tego wysokiego oprocentowania, bo kredyty gotówkowe są udzielane na krótkie okresy i są to zwykle małe sumy, więc wzrost oprocentowania nawet o 4 pkt proc. nie oznacza znacznego podniesienia raty kredytu. Dla banku jest to jednak bardzo duży zysk. Jednak spłacalność kredytów gotówkowych jest dużo gorsza niż np. kredytów mieszkaniowych. Dla przeciętnego kredytobiorcy zawieszenie spłaty kredytu mieszkaniowego to ostateczność, podczas gdy dość często zdarzają się problemy ze spłatą kredytu gotówkowego. Mimo to banki wolą udzielać takich pożyczek.

- Większe prowizje i oprocentowanie to oczywiście zwiększenie zysku banku, ale też środki, które mają być przeznaczone na zabezpieczenie spłaty tych kredytów, które nie zostaną spłacone - mówi Marek Zuber z Dexus Partners.

Faktem jest, że rośnie teraz ryzyko utraty pracy, więc i ryzyko udzielenia kredytu gotówkowego jest wyższe i bank pobiera za to dodatkowe pieniądze, by pokryć ewentualne straty.

Niestety, nie należy się spodziewać spadku oprocentowania kredytów gotówkowych w najbliższym czasie.

- Amatorzy pożyczek muszą się przygotować na płacenie wyższych odsetek - twierdzi Mateusz Ostrowski.

Roman Grzyb

Poniedziałek, 15 czerwca (07:14)

interia.pl

Pieniądze są coraz droższe

W ostatnich dwóch miesiącach połowa banków podniosła oprocentowanie kredytów gotówkowych. Rekordzista, Allianz Bank, podniósł je od kwietnia aż o 4 pkt. proc.

W niektórych bankach oprocentowanie kredytów gotówkowych sięga maksymalnego, dopuszczalnego przez ustawę antylichwiarską poziomu 21 proc. Tak jest w Banku Pocztowym. Jest to jednak jedyny bank, który w ostatnim czasie wprowadził jakąkolwiek obniżkę kosztu kredytu gotówkowego, bo minimalnie zmniejszył marże. Bardzo wysokie oprocentowanie w wysokości prawie 20 proc. stosują też: Pekao i GE Money Bank, który dodatkowo pobiera 5-proc. marżę. Citibank obniżył co prawda oprocentowanie kredytu o 2 pkt proc., ale jednocześnie podniósł marże aż o 4 pkt, więc z punktu widzenia klienta jest to realna podwyżka.

- Porównaliśmy ofertę 19 banków: aktualną z tą kwietniową i w ośmiu instytucjach są zmiany na niekorzyść klienta. Prawie połowa banków podniosła w ostatnich dwóch miesiącach oprocentowanie kredytów, przy czym część tych podwyżek wynika z zakończonych promocji - mówi Mateusz Ostrowski z Open Finance.

Tak jest w Allianz Banku, gdzie podwyżka była największa, bo oprocentowanie kredytu gotówkowego wzrosło z niemal 13 do prawie 17 proc. Mniejsze podwyżki wprowadziły: BOŚ, GE Money Bank, Kredyt Bank i MultiBank.

Zdecydowana większość banków stosuje w tej chwili przy kredytach gotówkowych marże w wysokości 5 proc. W niektórych bankach rosną też prowizje.

- W BGŻ zaobserwowaliśmy wzrost prowizji dla klientów banku z 3 do 4 proc. - mówi Mateusz Ostrowski.

Dla kredytobiorców te podwyżki mogą być o tyle zaskakujące, że ostatnie miesiące, poza majem, to obniżki oprocentowania w banku centralnym. Dla banków nie ma to jednak dużego znaczenia.

- Jedyna zaletą kredytów gotówkowych jest w tej chwili ich dostępność. Banki mają coraz większe problemy z rentownością i dlatego przesuwają swoją akcję kredytową z kredytów hipotecznych i sektora przedsiębiorstw, gdzie marże są niskie, do sektora pożyczek gotówkowych, gdzie marże są kilkanaście razy wyższe - twierdzi Marcin Piątkowski z Akademii Leona Koźmińskiego.

Troche inaczej widzi to Mateusz Ostrowski.

- To, że banki podnoszą oprocentowanie kredytów, to druga strona wojny depozytowej. Skoro pozyskiwanie kapitału jest takie drogie, to banki starają się jak mogą, by te pieniądze przynosiły zysk. Podnoszą więc marżę na produktach kredytowych - mówi ekspert Open Finance.

Klienci nie odczuwają tak bardzo tego wysokiego oprocentowania, bo kredyty gotówkowe są udzielane na krótkie okresy i są to zwykle małe sumy, więc wzrost oprocentowania nawet o 4 pkt proc. nie oznacza znacznego podniesienia raty kredytu. Dla banku jest to jednak bardzo duży zysk. Jednak spłacalność kredytów gotówkowych jest dużo gorsza niż np. kredytów mieszkaniowych. Dla przeciętnego kredytobiorcy zawieszenie spłaty kredytu mieszkaniowego to ostateczność, podczas gdy dość często zdarzają się problemy ze spłatą kredytu gotówkowego. Mimo to banki wolą udzielać takich pożyczek.

- Większe prowizje i oprocentowanie to oczywiście zwiększenie zysku banku, ale też środki, które mają być przeznaczone na zabezpieczenie spłaty tych kredytów, które nie zostaną spłacone - mówi Marek Zuber z Dexus Partners.

Faktem jest, że rośnie teraz ryzyko utraty pracy, więc i ryzyko udzielenia kredytu gotówkowego jest wyższe i bank pobiera za to dodatkowe pieniądze, by pokryć ewentualne straty.

Niestety, nie należy się spodziewać spadku oprocentowania kredytów gotówkowych w najbliższym czasie.

- Amatorzy pożyczek muszą się przygotować na płacenie wyższych odsetek - twierdzi Mateusz Ostrowski.

Roman Grzyb

Poniedziałek, 15 czerwca (07:14)

interia.pl

OFE:Jak Polacy chcą oszczędzać?

Ponad trzy czwarte z nas chce dalej oszczędzać na starość w Otwartych Funduszach Emerytalnych i ZUS, lub tylko w OFE - wynika z badań GfK Polonia dla "Rzeczpospolitej".

Mimo kryzysu i nie najlepszych wyników otwartych funduszy emerytalnych, co drugi Polak, który jest klientem OFE, chce, aby jego składka emerytalna wciąż była dzielona i wpływała zarówno do ZUS, jak i OFE. Co czwarty ankietowany wolałby, aby jego składką zarządzał tylko fundusz, zaś 7 proc. uczestników sondażu opowiada się wyłącznie za ZUS.

"Większość zauważyła, że i ZUS, i OFE są potrzebne" - mówi gazecie Ewa Lewicka, szefowa Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych. Wciąż jednak za mało dodatkowo oszczędzamy na emeryturę. Nie robi tego aż 80 proc. respondentów.

Szczegóły sondażu publikuje dziś "Rzeczpospolita".

interia.pl

OFE:Jak Polacy chcą oszczędzać?

Ponad trzy czwarte z nas chce dalej oszczędzać na starość w Otwartych Funduszach Emerytalnych i ZUS, lub tylko w OFE - wynika z badań GfK Polonia dla "Rzeczpospolitej".

Mimo kryzysu i nie najlepszych wyników otwartych funduszy emerytalnych, co drugi Polak, który jest klientem OFE, chce, aby jego składka emerytalna wciąż była dzielona i wpływała zarówno do ZUS, jak i OFE. Co czwarty ankietowany wolałby, aby jego składką zarządzał tylko fundusz, zaś 7 proc. uczestników sondażu opowiada się wyłącznie za ZUS.

"Większość zauważyła, że i ZUS, i OFE są potrzebne" - mówi gazecie Ewa Lewicka, szefowa Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych. Wciąż jednak za mało dodatkowo oszczędzamy na emeryturę. Nie robi tego aż 80 proc. respondentów.

Szczegóły sondażu publikuje dziś "Rzeczpospolita".

interia.pl

Czym zaskoczą deweloperzy?

Wiosna jest najlepszym czasem na zmiany. Psychologowie coraz częściej zwracają uwagę na to, że ten okres, bardziej niż początek nowego roku, sprzyja realizacji naszych zamierzeń. Widać to także na rynku nieruchomości.
Wraz z nadejściem wiosny zwiększa się zainteresowanie mieszkaniami. Jednak już latem pojawiają się kłopoty ze sprzedażą lokali. Okres wakacyjny może być w tym roku wyjątkowo bolesny dla deweloperów. Od dłuższego już czasu zmagają się oni z zastojem na rynku wynikającym w głównej mierze z ograniczonej dostępności bankowego źródła finansowania. Teraz dojdzie do tego jeszcze sezonowe osłabienie popytu na deweloperskie mieszkania.

W ostatnim czasie sprzedaż mieszkań w głównej mierze możliwa była dzięki rządowemu programowi "Rodzina na swoim". Nowelizacja ustawy, która wprowadziła możliwość przystąpienia osób z najbliższej rodziny do umowy kredytu preferencyjnego oraz wzrost mnożnika (z 1,3 do 1,4) stosowanego do ustalenia limitu ceny rozszerzyła liczbę potencjalnych kredytobiorców, jak też liczbę ofert spełniających kryteria programu. Wielu deweloperów dostosowało ceny wybranych mieszkań do kryteriów rządowego programu, co dodatkowo zwiększyło ich podaż na rynku. Z informacji Banku Gospodarstwa Krajowego wynika, że w maju padł kolejny rekord sprzedaży preferencyjnych kredytów mieszkaniowych - udzielono 2858 kredytów z dopłatą na łączną kwotę ponad 511,8 mln zł, co stanowi ponad czterokrotny wzrost w porównaniu do danych z początku roku.

Podtrzymywanie sprzedaży poprzez program rządowy może być dobrym rozwiązaniem krótkoterminowym. Nie wiadomo jednak, jak długo dopłaty państwa do części oprocentowania kredytów mieszkaniowych będą realizowane.

Właściwie co miesiąc BGK informuje nas o kolejnym rekordzie udzielonych kredytów. Jednocześnie zapewnia, że nie ma możliwości, by zabrakło w tym roku na ten cel środków. Trudno jednak przewidzieć dalsze losy programu.

Segment deweloperski coraz bardziej zaznacza się na polskim rynku nieruchomości. Teraz co prawda jego aktywność, zwłaszcza w zakresie budownictwa mieszkaniowego, zmniejszyła się, ale jest to efekt ogólnych zawirowań na rynkach. Zainteresowanie mieszkaniami jest bardzo duże, więc deweloperom pozostaje stworzenie odpowiednich do potrzeb klientów nowych projektów i czekanie na ponowną chęć współpracy ze strony banków.

Czym skuszą deweloperzy w tym sezonie wakacyjnym? W poprzednich okresach stosowali różnego rodzaju dodatki - wyposażenie kuchni, garaż, samochód, wycieczka itd. Stało się to na tyle powszednie, że dziś nie robi już takiego wrażenia, jak na początku. Klientom zależy na zakupie dobrego mieszkania w przystępnej cenie, a nie na wachlarzu bonusów (choć niewątpliwie uatrakcyjniają one ofertę i pozwalają wyróżnić się na rynku). Deweloperzy starają się więc przyciągnąć klientów niższą ceną mieszkania. Okazuje się jednak, że takich lokali w atrakcyjnej cenie jest bardzo niewiele i pełnią raczej rolę magnesu przyciągającego do siedziby firmy. Może niektórzy deweloperzy zastosują podczas wakacyjnych miesięcy specjalne akcje promocyjne obejmujące nowe lokale? Katowicki deweloper podczas targów mieszkaniowych zastosował aromamarketing, a teraz podczas dni otwartych swojego osiedla postanowił połączyć je z mini targami aranżacyjnymi. Coraz częściej jesteśmy więc świadkami niestandardowych działań deweloperów. I nie ma w nich niczego złego, ale dla klienta najważniejsza jest cena mieszkania i o niej przede wszystkim należy pamiętać w strategii marketingowej.

Małgorzata Kędzierska

Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

źródło informacji: Wynajem.pl

interia.pl

Czym zaskoczą deweloperzy?

Wiosna jest najlepszym czasem na zmiany. Psychologowie coraz częściej zwracają uwagę na to, że ten okres, bardziej niż początek nowego roku, sprzyja realizacji naszych zamierzeń. Widać to także na rynku nieruchomości.
Wraz z nadejściem wiosny zwiększa się zainteresowanie mieszkaniami. Jednak już latem pojawiają się kłopoty ze sprzedażą lokali. Okres wakacyjny może być w tym roku wyjątkowo bolesny dla deweloperów. Od dłuższego już czasu zmagają się oni z zastojem na rynku wynikającym w głównej mierze z ograniczonej dostępności bankowego źródła finansowania. Teraz dojdzie do tego jeszcze sezonowe osłabienie popytu na deweloperskie mieszkania.

W ostatnim czasie sprzedaż mieszkań w głównej mierze możliwa była dzięki rządowemu programowi "Rodzina na swoim". Nowelizacja ustawy, która wprowadziła możliwość przystąpienia osób z najbliższej rodziny do umowy kredytu preferencyjnego oraz wzrost mnożnika (z 1,3 do 1,4) stosowanego do ustalenia limitu ceny rozszerzyła liczbę potencjalnych kredytobiorców, jak też liczbę ofert spełniających kryteria programu. Wielu deweloperów dostosowało ceny wybranych mieszkań do kryteriów rządowego programu, co dodatkowo zwiększyło ich podaż na rynku. Z informacji Banku Gospodarstwa Krajowego wynika, że w maju padł kolejny rekord sprzedaży preferencyjnych kredytów mieszkaniowych - udzielono 2858 kredytów z dopłatą na łączną kwotę ponad 511,8 mln zł, co stanowi ponad czterokrotny wzrost w porównaniu do danych z początku roku.

Podtrzymywanie sprzedaży poprzez program rządowy może być dobrym rozwiązaniem krótkoterminowym. Nie wiadomo jednak, jak długo dopłaty państwa do części oprocentowania kredytów mieszkaniowych będą realizowane.

Właściwie co miesiąc BGK informuje nas o kolejnym rekordzie udzielonych kredytów. Jednocześnie zapewnia, że nie ma możliwości, by zabrakło w tym roku na ten cel środków. Trudno jednak przewidzieć dalsze losy programu.

Segment deweloperski coraz bardziej zaznacza się na polskim rynku nieruchomości. Teraz co prawda jego aktywność, zwłaszcza w zakresie budownictwa mieszkaniowego, zmniejszyła się, ale jest to efekt ogólnych zawirowań na rynkach. Zainteresowanie mieszkaniami jest bardzo duże, więc deweloperom pozostaje stworzenie odpowiednich do potrzeb klientów nowych projektów i czekanie na ponowną chęć współpracy ze strony banków.

Czym skuszą deweloperzy w tym sezonie wakacyjnym? W poprzednich okresach stosowali różnego rodzaju dodatki - wyposażenie kuchni, garaż, samochód, wycieczka itd. Stało się to na tyle powszednie, że dziś nie robi już takiego wrażenia, jak na początku. Klientom zależy na zakupie dobrego mieszkania w przystępnej cenie, a nie na wachlarzu bonusów (choć niewątpliwie uatrakcyjniają one ofertę i pozwalają wyróżnić się na rynku). Deweloperzy starają się więc przyciągnąć klientów niższą ceną mieszkania. Okazuje się jednak, że takich lokali w atrakcyjnej cenie jest bardzo niewiele i pełnią raczej rolę magnesu przyciągającego do siedziby firmy. Może niektórzy deweloperzy zastosują podczas wakacyjnych miesięcy specjalne akcje promocyjne obejmujące nowe lokale? Katowicki deweloper podczas targów mieszkaniowych zastosował aromamarketing, a teraz podczas dni otwartych swojego osiedla postanowił połączyć je z mini targami aranżacyjnymi. Coraz częściej jesteśmy więc świadkami niestandardowych działań deweloperów. I nie ma w nich niczego złego, ale dla klienta najważniejsza jest cena mieszkania i o niej przede wszystkim należy pamiętać w strategii marketingowej.

Małgorzata Kędzierska

Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

źródło informacji: Wynajem.pl

interia.pl

Koleje dzierżawiły działki za grosze

W Krakowie niektóre tereny należące do Polskich Kolei Państwowych były dzierżawione po 6 gr. za m kw., w Rzeszowie jeszcze taniej - pisze "Dziennik Polski".
W niektórych przypadkach kwoty były zaniżane nawet pięciokrotnie! "DP" dotarł do wykazu stawek, według którego nieruchomości PKP były dzierżawione w latach ubiegłych.

Okazało się np., że w Nowym Sączu za dzierżawę 805 m kw. PKP otrzymywały co miesiąc jedynie 3 zł 35 gr.
PAP | 16.06.2009 | 00:20
wp.pl

Koleje dzierżawiły działki za grosze

W Krakowie niektóre tereny należące do Polskich Kolei Państwowych były dzierżawione po 6 gr. za m kw., w Rzeszowie jeszcze taniej - pisze "Dziennik Polski".
W niektórych przypadkach kwoty były zaniżane nawet pięciokrotnie! "DP" dotarł do wykazu stawek, według którego nieruchomości PKP były dzierżawione w latach ubiegłych.

Okazało się np., że w Nowym Sączu za dzierżawę 805 m kw. PKP otrzymywały co miesiąc jedynie 3 zł 35 gr.
PAP | 16.06.2009 | 00:20
wp.pl

Chińska firma grozi sądem w sprawie przetargu na metro

Dziś (16 czerwca) Krajowa Izba Odwoławcza rozpatrzy protest Chińczyków, którzy przegrali przetarg na budowę metra w Warszawie. Inwestycja za ponad 4 mld zł może zostać zablokowana na długie miesiące.
Ważą się losy przetargu na drugą linię metra w stolicy. Gigantyczna inwestycja nie ma szczęścia. Już w 2008 roku miasto musiało unieważnić przetarg z powodu zbyt drogich ofert. Obecnie firmy z całego świata skupione w trzech konsorcjach oprotestowują nawzajem oferty.

Wynik przetargu rozstrzygnięto w marcu. Wygrało konsorcjum włoskiego Astaldi, tureckiego Gulermak i polskiego PBDiM Mińsk Mazowiecki z najniższą ofertą 4 mld 117 mln zł.

Droższy Mostostal Warszawa za realizację inwestycji chce o ponad 800 mln zł więcej przekonuje jednak, że powierzenie inwestycji konkurencji będzie zgubne dla Warszawy, bo włosko-tureckie firmy niedoszacowały wydatków, co grozić może zatrzymaniem budowy.
Chińczycy straszą sądem

Poza Mostostalem protest złożyła również China Overseas Engineering Group z Państwa Środka, która zaproponowała blisko 4,5 mld zł. Chińczycy twierdzą, że zwycięska firma m.in. nienależycie udokumentowała swoje doświadczenie w budowie podziemnej kolejki.

Metro odrzuciło protesty. Firmy odwołały się więc do Krajowej Izby Odwoławczej przy prezesie Urzędu Zamówień Publicznych. Dziś o godz. 10 rozpatrzony zostanie protest Chińczyków.

Jak usłyszeliśmy od Tomasza Drzała z firmy doradczej pracującej dla konsorcjum, w przypadku odrzucenia przez KIO protestu firma zamierza dalej walczyć w sądzie. A to może oznaczać kilka miesięcy opóźnienia.

W tej sytuacji pod znakiem zapytania stoi rozpisanie przetargu na 35 pociągów, którymi metro woziłoby pasażerów drugiej linii.

Przetarg na wagony w 2010 r.

Jerzy Lejk, szef warszawskiego metra, ma nadzieję, że przetarg nie zostanie storpedowany na wiele miesięcy. Poszukiwania dostawcy 250 wagonów dla podziemnej kolejki chce rozpocząć w I kwartale 2010 r. Kontrakt o szacunkowej wartości ok. 250 mln euro już obecnie wzbudza ogromne zainteresowanie największych producentów taboru kolejowego.



Maciej Szczepaniuk
Gazeta Prawna
wp.pl

Chińska firma grozi sądem w sprawie przetargu na metro

Dziś (16 czerwca) Krajowa Izba Odwoławcza rozpatrzy protest Chińczyków, którzy przegrali przetarg na budowę metra w Warszawie. Inwestycja za ponad 4 mld zł może zostać zablokowana na długie miesiące.
Ważą się losy przetargu na drugą linię metra w stolicy. Gigantyczna inwestycja nie ma szczęścia. Już w 2008 roku miasto musiało unieważnić przetarg z powodu zbyt drogich ofert. Obecnie firmy z całego świata skupione w trzech konsorcjach oprotestowują nawzajem oferty.

Wynik przetargu rozstrzygnięto w marcu. Wygrało konsorcjum włoskiego Astaldi, tureckiego Gulermak i polskiego PBDiM Mińsk Mazowiecki z najniższą ofertą 4 mld 117 mln zł.

Droższy Mostostal Warszawa za realizację inwestycji chce o ponad 800 mln zł więcej przekonuje jednak, że powierzenie inwestycji konkurencji będzie zgubne dla Warszawy, bo włosko-tureckie firmy niedoszacowały wydatków, co grozić może zatrzymaniem budowy.
Chińczycy straszą sądem

Poza Mostostalem protest złożyła również China Overseas Engineering Group z Państwa Środka, która zaproponowała blisko 4,5 mld zł. Chińczycy twierdzą, że zwycięska firma m.in. nienależycie udokumentowała swoje doświadczenie w budowie podziemnej kolejki.

Metro odrzuciło protesty. Firmy odwołały się więc do Krajowej Izby Odwoławczej przy prezesie Urzędu Zamówień Publicznych. Dziś o godz. 10 rozpatrzony zostanie protest Chińczyków.

Jak usłyszeliśmy od Tomasza Drzała z firmy doradczej pracującej dla konsorcjum, w przypadku odrzucenia przez KIO protestu firma zamierza dalej walczyć w sądzie. A to może oznaczać kilka miesięcy opóźnienia.

W tej sytuacji pod znakiem zapytania stoi rozpisanie przetargu na 35 pociągów, którymi metro woziłoby pasażerów drugiej linii.

Przetarg na wagony w 2010 r.

Jerzy Lejk, szef warszawskiego metra, ma nadzieję, że przetarg nie zostanie storpedowany na wiele miesięcy. Poszukiwania dostawcy 250 wagonów dla podziemnej kolejki chce rozpocząć w I kwartale 2010 r. Kontrakt o szacunkowej wartości ok. 250 mln euro już obecnie wzbudza ogromne zainteresowanie największych producentów taboru kolejowego.



Maciej Szczepaniuk
Gazeta Prawna
wp.pl

Obama ostrzega przed bankructwem USA

Prezydent Barack Obama oświadczył, że wzrastające w lawinowym tempie koszty opieki zdrowotnej mogą doprowadzić do bankructwa amerykańskiej gospodarki
Stany Zjednoczone mogą "pójść śladem General Motors" jeśli system opieki zdrowotnej nie zostanie zreformowany - powiedział Obama na dorocznym zjeździe Amerykańskiego Stowarzyszenia Medycznego (AMA).

Reforma tego systemu była jedną z podstawowych obietnic składanych przez Obamę podczas kampanii wyborczej. Obecnie, mimo nakładów sięgających ponad 2 bilionów dolarów rocznie, ok. 15 proc. Amerykanów pozbawionych jest ubezpieczeń zdrowotnych.
Obama przedstawił na zjeździe propozycję wprowadzenia możliwości wyboru między prywatnymi i publicznymi programami ubezpieczeniowymi, które - jak powiedział - "wprowadzą konkurencję na rynek opieki zdrowotnej, zmniejszą marnotrawstwo i zmuszą do uczciwości towarzystwa ubezpieczeniowe".

Środowisko lekarskie jest podzielone wobec propozycji prezydenta.
PAP | 16.06.2009 | 09:49
wp.pl

Obama ostrzega przed bankructwem USA

Prezydent Barack Obama oświadczył, że wzrastające w lawinowym tempie koszty opieki zdrowotnej mogą doprowadzić do bankructwa amerykańskiej gospodarki
Stany Zjednoczone mogą "pójść śladem General Motors" jeśli system opieki zdrowotnej nie zostanie zreformowany - powiedział Obama na dorocznym zjeździe Amerykańskiego Stowarzyszenia Medycznego (AMA).

Reforma tego systemu była jedną z podstawowych obietnic składanych przez Obamę podczas kampanii wyborczej. Obecnie, mimo nakładów sięgających ponad 2 bilionów dolarów rocznie, ok. 15 proc. Amerykanów pozbawionych jest ubezpieczeń zdrowotnych.
Obama przedstawił na zjeździe propozycję wprowadzenia możliwości wyboru między prywatnymi i publicznymi programami ubezpieczeniowymi, które - jak powiedział - "wprowadzą konkurencję na rynek opieki zdrowotnej, zmniejszą marnotrawstwo i zmuszą do uczciwości towarzystwa ubezpieczeniowe".

Środowisko lekarskie jest podzielone wobec propozycji prezydenta.
PAP | 16.06.2009 | 09:49
wp.pl

Chlebowski: niewykluczona podwyżka VAT na wybrane towary i usługi

Zbigniew Chlebowski, przewodniczący klubu PO nie wyklucza, że może dojść do podwyżki VAT na wybrane towary i usługi. Oszczędności rząd może szukać, jego zdaniem, m.in. w instytucjach związanych z budżetem, takich jak agencje i fundusze.
Chlebowski w rozmowie z "Dziennikiem" powtórzył, że podstawą decyzji o nowelizacji budżetu będzie wykonanie na koniec czerwca.

Jedno jest pewne: trzeba będzie racjonalnie ograniczyć wydatki publiczne. Decyzje premiera sprzed kilku miesięcy, gdy zablokowano wydanie ok. 20 mld zł z budżetu państwa, powodują, że nowelizacja będzie nieco łatwiejsza. W końcu czerwca będziemy wiedzieć, jakich ograniczeń dokonać w wydatkach publicznych - powiedział.

Osobiście jestem zwolennikiem utrzymania niskiego deficytu, bo to znaczy, że będziemy mieli mniejsze koszty obsługi długu, obywatele będą mniej zadłużeni. Z drugiej strony trzeba utrzymać zasadniczy priorytet, czyli wzrost nakładów na inwestycje. Więc cięcie nie może oznaczać redukcji wydatków na inwestycje. Również, mimo trudnej sytuacji budżetowej, musi być zachowany poziom wydatków socjalnych. Wszystkie zobowiązania dotyczące podwyżek dla nauczycieli i służb mundurowych, waloryzacja rent i emerytur - to wszystko musi być utrzymane - dodał.
Chlebowski pytany, gdzie można znaleźć oszczędności odpowiedział, że oprócz ministerstw jest kilka instytucji związanych z budżetem, np. agencje i fundusze.

Nie chcę wnikać gdzie dokładnie, ale wiem, że tam można znaleźć oszczędności - powiedział.

Przewodniczący klubu PO nie wykluczył, że może to dotyczyć KRUS.

Zapewnimy świadczenia z KRUS i ZUS wszystkim rencistom i emerytom. Oszczędności można znaleźć, nie narażając ludzi pobierających należne im świadczenia - powiedział.

Chlebowski dodał, że nie sądzi, aby była potrzebna podwyżka podatków, nie wykluczył jednak podwyżki VAT na wybrane towary i usługi.

Ministerstwo musi rozważyć różne warianty, ale decyzje będą zapadały, gdy będziemy znali wykonanie budżetu na koniec czerwca. Najpierw będziemy zmniejszać wydatki publiczne. Być może będzie konieczne podniesienie VAT na wybrane towary i usługi. To bardzo realne. Ale nie na wszystkie produkty - będziemy bronić najuboższych. Jestem przeciwnikiem podniesienia podstawowej stawki VAT na wszystkie towary i usługi - powiedział.

Nie przesądzałbym tego już dziś. Na pewno nie ma mowy o podwyżce stawki na lekarstwa czy żywność, towary i usługi, które bezpośrednio dotyczą ludzi najbiedniejszych - stwierdził.

Dodał, że podwyżki VAT mogą dotyczyć towarów luksusowych, ale decyzje zapadną po wykonaniu budżetu po czerwcu.
wp.pl

Chlebowski: niewykluczona podwyżka VAT na wybrane towary i usługi

Zbigniew Chlebowski, przewodniczący klubu PO nie wyklucza, że może dojść do podwyżki VAT na wybrane towary i usługi. Oszczędności rząd może szukać, jego zdaniem, m.in. w instytucjach związanych z budżetem, takich jak agencje i fundusze.
Chlebowski w rozmowie z "Dziennikiem" powtórzył, że podstawą decyzji o nowelizacji budżetu będzie wykonanie na koniec czerwca.

Jedno jest pewne: trzeba będzie racjonalnie ograniczyć wydatki publiczne. Decyzje premiera sprzed kilku miesięcy, gdy zablokowano wydanie ok. 20 mld zł z budżetu państwa, powodują, że nowelizacja będzie nieco łatwiejsza. W końcu czerwca będziemy wiedzieć, jakich ograniczeń dokonać w wydatkach publicznych - powiedział.

Osobiście jestem zwolennikiem utrzymania niskiego deficytu, bo to znaczy, że będziemy mieli mniejsze koszty obsługi długu, obywatele będą mniej zadłużeni. Z drugiej strony trzeba utrzymać zasadniczy priorytet, czyli wzrost nakładów na inwestycje. Więc cięcie nie może oznaczać redukcji wydatków na inwestycje. Również, mimo trudnej sytuacji budżetowej, musi być zachowany poziom wydatków socjalnych. Wszystkie zobowiązania dotyczące podwyżek dla nauczycieli i służb mundurowych, waloryzacja rent i emerytur - to wszystko musi być utrzymane - dodał.
Chlebowski pytany, gdzie można znaleźć oszczędności odpowiedział, że oprócz ministerstw jest kilka instytucji związanych z budżetem, np. agencje i fundusze.

Nie chcę wnikać gdzie dokładnie, ale wiem, że tam można znaleźć oszczędności - powiedział.

Przewodniczący klubu PO nie wykluczył, że może to dotyczyć KRUS.

Zapewnimy świadczenia z KRUS i ZUS wszystkim rencistom i emerytom. Oszczędności można znaleźć, nie narażając ludzi pobierających należne im świadczenia - powiedział.

Chlebowski dodał, że nie sądzi, aby była potrzebna podwyżka podatków, nie wykluczył jednak podwyżki VAT na wybrane towary i usługi.

Ministerstwo musi rozważyć różne warianty, ale decyzje będą zapadały, gdy będziemy znali wykonanie budżetu na koniec czerwca. Najpierw będziemy zmniejszać wydatki publiczne. Być może będzie konieczne podniesienie VAT na wybrane towary i usługi. To bardzo realne. Ale nie na wszystkie produkty - będziemy bronić najuboższych. Jestem przeciwnikiem podniesienia podstawowej stawki VAT na wszystkie towary i usługi - powiedział.

Nie przesądzałbym tego już dziś. Na pewno nie ma mowy o podwyżce stawki na lekarstwa czy żywność, towary i usługi, które bezpośrednio dotyczą ludzi najbiedniejszych - stwierdził.

Dodał, że podwyżki VAT mogą dotyczyć towarów luksusowych, ale decyzje zapadną po wykonaniu budżetu po czerwcu.
wp.pl

BIEC: gwałtowny spadek Wskaźnika Przyszłej Inflacji

Wskaźnik Przyszłej Inflacji (WPI), prognozujący z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem ruchy cen towarów i usług konsumpcyjnych - CPI, w czerwcu spadł dość gwałtownie. Oznacza to istotne zmniejszenie presji inflacyjnej w gospodarce - podał Instytut BIEC.

Wiadomości

(PAP, dd/15.06.2009, godz. 09:58)



"Przede wszystkim stabilizują się koszty funkcjonowania przedsiębiorstw, zmniejszyło się wykorzystanie mocy produkcyjnych, a złoty stabilizuje się. Pojawiają się również coraz bardziej wyraźne symptomy ograniczeń po stronie popytu krajowego" - napisano w raporcie.

"Szczególnie istotna dla funkcjonowania firm i ich przyszłych wyników finansowych jest redukcja kosztów wytwarzania, która pozwoli przedsiębiorcom na elastyczne dostosowywanie cen do spodziewanego w najbliższym czasie zmniejszonego popytu wewnętrznego" - dodano.

Autorzy raportu zauważają, że w ciągu ostatnich trzech miesięcy złoty ustabilizował się względem dwóch podstawowych walut, a tym samym zmniejszył się częściowo niekorzystny wpływ kursu walutowego na ceny importu.
Według instytutu BIEC pewnym zagrożeniem dla tempa odwracania się tej tendencji mogą być rosnące ceny surowców na światowych rynkach.

"Ostatnie tygodnie charakteryzowały się wyższymi cenami ropy naftowej, miedzi oraz wielu innych podstawowych surowców, a to zdaniem części ekonomistów związane jest z nadchodzącym ożywieniem w gospodarce amerykańskiej" - napisali.

W raporcie zaznaczono, że w przedsiębiorstwach spadają koszty wytwarzania.

"Głównie dotyczy to kosztów w przeliczeniu na jednostkę wyrobu, a więc tych, które poza kosztami pracy zawierają, koszty zakupu materiałów i surowców do produkcji, koszty kredytu i inwestycji. Koszty w przeliczeniu na jednego zatrudnionego obrazujące koszty pracy, w ostatnich miesiącach uległy stabilizacji głównie za sprawą mniejszej dynamiki wzrostu płac oraz spadku zatrudnienia" - napisano.

"O ile w najbliższych miesiącach należy spodziewać się dalszej redukcji kosztów pracowniczych, o tyle na pozostałe koszty funkcjonowania przedsiębiorstw będą miały wpływ czynniki związane z cenami surowców na światowych rynkach oraz kurs złotego" - dodano.

Autorzy raportu podkreślają, że od początku roku spada dynamika zaciągania kredytów przez gospodarstwa domowe. Ich zdaniem w najbliższym czasie obok wielkości zatrudnienia i dynamiki płac będzie to istotny czynnik determinujący wielkość popytu w gospodarce.

"Ostatnie dwa miesiące charakteryzowały się przyspieszeniem tendencji do odchodzenia przez gospodarstwa domowe od finansowania zakupów przy wykorzystaniu kredytu bankowego" - napisali.

"Jednocześnie dochodzą coraz liczniejsze sygnały o nasilaniu się trudności ze spłacaniem kredytów konsumpcyjnych. Czynniki te będą działały w kierunku zmniejszenia presji inflacyjnej" - dodają.
onet.pl

"Umocnienie złotego do dolara i euro nie wpłynęło jak do tej pory na spadek cen importu. Zmiany w kursie złotego zwykle znajdują swe odbicie w cenach importu z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Można spodziewać się więc, że w najbliższych miesiącach ceny importu, które rosną od jesieni ubiegłego roku ulegną stabilizacji lub nawet spadkowi" - napisali.

BIEC: gwałtowny spadek Wskaźnika Przyszłej Inflacji

Wskaźnik Przyszłej Inflacji (WPI), prognozujący z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem ruchy cen towarów i usług konsumpcyjnych - CPI, w czerwcu spadł dość gwałtownie. Oznacza to istotne zmniejszenie presji inflacyjnej w gospodarce - podał Instytut BIEC.

Wiadomości

(PAP, dd/15.06.2009, godz. 09:58)



"Przede wszystkim stabilizują się koszty funkcjonowania przedsiębiorstw, zmniejszyło się wykorzystanie mocy produkcyjnych, a złoty stabilizuje się. Pojawiają się również coraz bardziej wyraźne symptomy ograniczeń po stronie popytu krajowego" - napisano w raporcie.

"Szczególnie istotna dla funkcjonowania firm i ich przyszłych wyników finansowych jest redukcja kosztów wytwarzania, która pozwoli przedsiębiorcom na elastyczne dostosowywanie cen do spodziewanego w najbliższym czasie zmniejszonego popytu wewnętrznego" - dodano.

Autorzy raportu zauważają, że w ciągu ostatnich trzech miesięcy złoty ustabilizował się względem dwóch podstawowych walut, a tym samym zmniejszył się częściowo niekorzystny wpływ kursu walutowego na ceny importu.
Według instytutu BIEC pewnym zagrożeniem dla tempa odwracania się tej tendencji mogą być rosnące ceny surowców na światowych rynkach.

"Ostatnie tygodnie charakteryzowały się wyższymi cenami ropy naftowej, miedzi oraz wielu innych podstawowych surowców, a to zdaniem części ekonomistów związane jest z nadchodzącym ożywieniem w gospodarce amerykańskiej" - napisali.

W raporcie zaznaczono, że w przedsiębiorstwach spadają koszty wytwarzania.

"Głównie dotyczy to kosztów w przeliczeniu na jednostkę wyrobu, a więc tych, które poza kosztami pracy zawierają, koszty zakupu materiałów i surowców do produkcji, koszty kredytu i inwestycji. Koszty w przeliczeniu na jednego zatrudnionego obrazujące koszty pracy, w ostatnich miesiącach uległy stabilizacji głównie za sprawą mniejszej dynamiki wzrostu płac oraz spadku zatrudnienia" - napisano.

"O ile w najbliższych miesiącach należy spodziewać się dalszej redukcji kosztów pracowniczych, o tyle na pozostałe koszty funkcjonowania przedsiębiorstw będą miały wpływ czynniki związane z cenami surowców na światowych rynkach oraz kurs złotego" - dodano.

Autorzy raportu podkreślają, że od początku roku spada dynamika zaciągania kredytów przez gospodarstwa domowe. Ich zdaniem w najbliższym czasie obok wielkości zatrudnienia i dynamiki płac będzie to istotny czynnik determinujący wielkość popytu w gospodarce.

"Ostatnie dwa miesiące charakteryzowały się przyspieszeniem tendencji do odchodzenia przez gospodarstwa domowe od finansowania zakupów przy wykorzystaniu kredytu bankowego" - napisali.

"Jednocześnie dochodzą coraz liczniejsze sygnały o nasilaniu się trudności ze spłacaniem kredytów konsumpcyjnych. Czynniki te będą działały w kierunku zmniejszenia presji inflacyjnej" - dodają.
onet.pl

"Umocnienie złotego do dolara i euro nie wpłynęło jak do tej pory na spadek cen importu. Zmiany w kursie złotego zwykle znajdują swe odbicie w cenach importu z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Można spodziewać się więc, że w najbliższych miesiącach ceny importu, które rosną od jesieni ubiegłego roku ulegną stabilizacji lub nawet spadkowi" - napisali.

Polski rząd dał gwarancje na ponad 28 mld zł

Z budżetu zniknęłaby co dziesiąta złotówka, gdyby niewypłacalne stały się wszystkie instytucje, którym rząd udzielił poręczeń lub gwarancji. Gwarancji na kwotę ponad 28 mld złotych państwo udzielało przed nastaniem globalnego kryzysu.
Jak sprawdził Money.pl, gdy do Polski przyszło spowolnienie gospodarcze, kwota poręczeń i gwarancji wcale nie wzrosła znacząco, choć na ten cel rząd w swoim pakiecie antykryzysowym podniósł roczny limit z 15 do 40 mld zł.

W 2009 roku wykorzystano z tego jedynie miliard. To gwarancje dla PKP Polskich Linii Kolejowych oraz dla Banku Gospodarstwa Krajowego.

To właśnie te dwie instytucje - jak sprawdził Money.pl - są największymi beneficjantami rządowego wsparcia.

Wartość gwarancji może się jednak zwiększyć, bo niedawno wicepremier Waldemar Pawlak stwierdził, że polski oddział Opla również mógłby je otrzymać, gdyby o nie wystąpił.

Money.pl sprawdził, komu i ile dotychczas tak hojnie państwo dawało gwarancje. Około 8,3 mld zł uzyskał BGK, który jest państwową instytucją finansową, specjalizującą się w obsłudze sektora finansów publicznych. Zapewnia wspieranie państwowych programów społeczno-gospodarczych oraz samorządowych programów rozwoju regionalnego. Stąd tak wysokie wsparcie rządowe w postaci gwarancji i poręczeń dla tej instytucji.

źródło: Ministerstwo Finansów, stan na 30 września 2008

Co ciekawe, niewiele mniej od BGK, bo ok. 7 mld zł, mają zagwarantowane PKP. Sytuacja polskich kolei jest nie do pozazdroszczenia od wielu lat. Na niekończącą się restrukturyzację grupa pozyskuje systematycznie kolejne kredyty, np. z Europejskiego Banku Inwestycyjnego.

Jednocześnie kredyty grupy PKP są systematycznie gwarantowane przez polski rząd. Obok samych PKP, gwarancje na ponad miliard otrzymały PKP Polskie Linie Kolejowe. Wygląda na to, że egzystencja polskiego kolejnictwa jest wręcz uzależniona od gwarancji rządowych.

Na ponad 5 mld zł rząd zagwarantował inwestycje w autostrady firmom: Autostrada Wielkopolska (A-2) i Gdańsk Transport Company (A-1). Potencjalne wsparcie na spłaty kredytów mieszkaniowych otrzymał bank PKO BP. Z kolei gwarancje na 2,4 mld zł ma również Polska Grupa Energetyczna.


Polski rząd dał gwarancje na ponad 28 mld zł

Z budżetu zniknęłaby co dziesiąta złotówka, gdyby niewypłacalne stały się wszystkie instytucje, którym rząd udzielił poręczeń lub gwarancji. Gwarancji na kwotę ponad 28 mld złotych państwo udzielało przed nastaniem globalnego kryzysu.
Jak sprawdził Money.pl, gdy do Polski przyszło spowolnienie gospodarcze, kwota poręczeń i gwarancji wcale nie wzrosła znacząco, choć na ten cel rząd w swoim pakiecie antykryzysowym podniósł roczny limit z 15 do 40 mld zł.

W 2009 roku wykorzystano z tego jedynie miliard. To gwarancje dla PKP Polskich Linii Kolejowych oraz dla Banku Gospodarstwa Krajowego.

To właśnie te dwie instytucje - jak sprawdził Money.pl - są największymi beneficjantami rządowego wsparcia.

Wartość gwarancji może się jednak zwiększyć, bo niedawno wicepremier Waldemar Pawlak stwierdził, że polski oddział Opla również mógłby je otrzymać, gdyby o nie wystąpił.

Money.pl sprawdził, komu i ile dotychczas tak hojnie państwo dawało gwarancje. Około 8,3 mld zł uzyskał BGK, który jest państwową instytucją finansową, specjalizującą się w obsłudze sektora finansów publicznych. Zapewnia wspieranie państwowych programów społeczno-gospodarczych oraz samorządowych programów rozwoju regionalnego. Stąd tak wysokie wsparcie rządowe w postaci gwarancji i poręczeń dla tej instytucji.

źródło: Ministerstwo Finansów, stan na 30 września 2008

Co ciekawe, niewiele mniej od BGK, bo ok. 7 mld zł, mają zagwarantowane PKP. Sytuacja polskich kolei jest nie do pozazdroszczenia od wielu lat. Na niekończącą się restrukturyzację grupa pozyskuje systematycznie kolejne kredyty, np. z Europejskiego Banku Inwestycyjnego.

Jednocześnie kredyty grupy PKP są systematycznie gwarantowane przez polski rząd. Obok samych PKP, gwarancje na ponad miliard otrzymały PKP Polskie Linie Kolejowe. Wygląda na to, że egzystencja polskiego kolejnictwa jest wręcz uzależniona od gwarancji rządowych.

Na ponad 5 mld zł rząd zagwarantował inwestycje w autostrady firmom: Autostrada Wielkopolska (A-2) i Gdańsk Transport Company (A-1). Potencjalne wsparcie na spłaty kredytów mieszkaniowych otrzymał bank PKO BP. Z kolei gwarancje na 2,4 mld zł ma również Polska Grupa Energetyczna.


Stopy NBP spadają, ale kredyty gotówkowe są coraz droższe

W ostatnich dwóch miesiącach połowa banków podniosła oprocentowanie kredytów gotówkowych. Rekordzista, Allianz Bank, podniósł je od kwietnia aż o 4 pkt proc.
W niektórych bankach oprocentowanie kredytów gotówkowych sięga maksymalnego, dopuszczalnego przez ustawę antylichwiarską poziomu 21 proc. Tak jest w Banku Pocztowym. Jest to jednak jedyny bank, który w ostatnim czasie wprowadził jakąkolwiek obniżkę kosztu kredytu gotówkowego, bo minimalnie zmniejszył marże. Bardzo wysokie oprocentowanie w wysokości prawie 20 proc. stosują też: Pekao i GE Money Bank, który dodatkowo pobiera 5-proc. marżę. Citibank obniżył co prawda oprocentowanie kredytu o 2 pkt proc., ale jednocześnie podniósł marże aż o 4 pkt, więc z punktu widzenia klienta jest to realna podwyżka.
Porównaliśmy ofertę 19 banków: aktualną z tą kwietniową i w ośmiu instytucjach są zmiany na niekorzyść klienta. Prawie połowa banków podniosła w ostatnich dwóch miesiącach oprocentowanie kredytów, przy czym część tych podwyżek wynika z zakończonych promocji - mówi Mateusz Ostrowski z Open Finance.

Tak jest w Allianz Banku, gdzie podwyżka była największa, bo oprocentowanie kredytu gotówkowego wzrosło z niemal 13 do prawie 17 proc. Mniejsze podwyżki wprowadziły: BOŚ, GE Money Bank, Kredyt Bank i MultiBank.
Zdecydowana większość banków stosuje w tej chwili przy kredytach gotówkowych marże w wysokości 5 proc. W niektórych bankach rosną też prowizje.
W BGŻ zaobserwowaliśmy wzrost prowizji dla klientów banku z 3 do 4 proc. - mówi Mateusz Ostrowski.

Dla kredytobiorców te podwyżki mogą być o tyle zaskakujące, że ostatnie miesiące, poza majem, to obniżki oprocentowania w banku centralnym. Dla banków nie ma to jednak dużego znaczenia.
Jedyna zaletą kredytów gotówkowych jest w tej chwili ich dostępność. Banki mają coraz większe problemy z rentownością i dlatego przesuwają swoją akcję kredytową z kredytów hipotecznych i sektora przedsiębiorstw, gdzie marże są niskie, do sektora pożyczek gotówkowych, gdzie marże są kilkanaście razy wyższe - twierdzi Marcin Piątkowski z Akademii Leona Koźmińskiego.

Trochę inaczej widzi to Mateusz Ostrowski.
To, że banki podnoszą oprocentowanie kredytów, to druga strona wojny depozytowej. Skoro pozyskiwanie kapitału jest takie drogie, to banki starają się jak mogą, by te pieniądze przynosiły zysk. Podnoszą więc marżę na produktach kredytowych - mówi ekspert Open Finance.

Klienci nie odczuwają tak bardzo tego wysokiego oprocentowania, bo kredyty gotówkowe są udzielane na krótkie okresy i są to zwykle małe sumy, więc wzrost oprocentowania nawet o 4 pkt proc. nie oznacza znacznego podniesienia raty kredytu. Dla banku jest to jednak bardzo duży zysk. Jednak spłacalność kredytów gotówkowych jest dużo gorsza niż np. kredytów mieszkaniowych. Dla przeciętnego kredytobiorcy zawieszenie spłaty kredytu mieszkaniowego to ostateczność, podczas gdy dość często zdarzają się problemy ze spłatą kredytu gotówkowego. Mimo to banki wolą udzielać takich pożyczek.

Większe prowizje i oprocentowanie to oczywiście zwiększenie zysku banku, ale też środki, które mają być przeznaczone na zabezpieczenie spłaty tych kredytów, które nie zostaną spłacone - mówi Marek Zuber z Dexus Partners.

Faktem jest, że rośnie teraz ryzyko utraty pracy, więc i ryzyko udzielenia kredytu gotówkowego jest wyższe i bank pobiera za to dodatkowe pieniądze, by pokryć ewentualne straty.

Niestety, nie należy się spodziewać spadku oprocentowania kredytów gotówkowych w najbliższym czasie.
Amatorzy pożyczek muszą się przygotować na płacenie wyższych odsetek - twierdzi Mateusz Ostrowski.

Roman Grzyb
Gazeta Prawna

wp.pl

Stopy NBP spadają, ale kredyty gotówkowe są coraz droższe

W ostatnich dwóch miesiącach połowa banków podniosła oprocentowanie kredytów gotówkowych. Rekordzista, Allianz Bank, podniósł je od kwietnia aż o 4 pkt proc.
W niektórych bankach oprocentowanie kredytów gotówkowych sięga maksymalnego, dopuszczalnego przez ustawę antylichwiarską poziomu 21 proc. Tak jest w Banku Pocztowym. Jest to jednak jedyny bank, który w ostatnim czasie wprowadził jakąkolwiek obniżkę kosztu kredytu gotówkowego, bo minimalnie zmniejszył marże. Bardzo wysokie oprocentowanie w wysokości prawie 20 proc. stosują też: Pekao i GE Money Bank, który dodatkowo pobiera 5-proc. marżę. Citibank obniżył co prawda oprocentowanie kredytu o 2 pkt proc., ale jednocześnie podniósł marże aż o 4 pkt, więc z punktu widzenia klienta jest to realna podwyżka.
Porównaliśmy ofertę 19 banków: aktualną z tą kwietniową i w ośmiu instytucjach są zmiany na niekorzyść klienta. Prawie połowa banków podniosła w ostatnich dwóch miesiącach oprocentowanie kredytów, przy czym część tych podwyżek wynika z zakończonych promocji - mówi Mateusz Ostrowski z Open Finance.

Tak jest w Allianz Banku, gdzie podwyżka była największa, bo oprocentowanie kredytu gotówkowego wzrosło z niemal 13 do prawie 17 proc. Mniejsze podwyżki wprowadziły: BOŚ, GE Money Bank, Kredyt Bank i MultiBank.
Zdecydowana większość banków stosuje w tej chwili przy kredytach gotówkowych marże w wysokości 5 proc. W niektórych bankach rosną też prowizje.
W BGŻ zaobserwowaliśmy wzrost prowizji dla klientów banku z 3 do 4 proc. - mówi Mateusz Ostrowski.

Dla kredytobiorców te podwyżki mogą być o tyle zaskakujące, że ostatnie miesiące, poza majem, to obniżki oprocentowania w banku centralnym. Dla banków nie ma to jednak dużego znaczenia.
Jedyna zaletą kredytów gotówkowych jest w tej chwili ich dostępność. Banki mają coraz większe problemy z rentownością i dlatego przesuwają swoją akcję kredytową z kredytów hipotecznych i sektora przedsiębiorstw, gdzie marże są niskie, do sektora pożyczek gotówkowych, gdzie marże są kilkanaście razy wyższe - twierdzi Marcin Piątkowski z Akademii Leona Koźmińskiego.

Trochę inaczej widzi to Mateusz Ostrowski.
To, że banki podnoszą oprocentowanie kredytów, to druga strona wojny depozytowej. Skoro pozyskiwanie kapitału jest takie drogie, to banki starają się jak mogą, by te pieniądze przynosiły zysk. Podnoszą więc marżę na produktach kredytowych - mówi ekspert Open Finance.

Klienci nie odczuwają tak bardzo tego wysokiego oprocentowania, bo kredyty gotówkowe są udzielane na krótkie okresy i są to zwykle małe sumy, więc wzrost oprocentowania nawet o 4 pkt proc. nie oznacza znacznego podniesienia raty kredytu. Dla banku jest to jednak bardzo duży zysk. Jednak spłacalność kredytów gotówkowych jest dużo gorsza niż np. kredytów mieszkaniowych. Dla przeciętnego kredytobiorcy zawieszenie spłaty kredytu mieszkaniowego to ostateczność, podczas gdy dość często zdarzają się problemy ze spłatą kredytu gotówkowego. Mimo to banki wolą udzielać takich pożyczek.

Większe prowizje i oprocentowanie to oczywiście zwiększenie zysku banku, ale też środki, które mają być przeznaczone na zabezpieczenie spłaty tych kredytów, które nie zostaną spłacone - mówi Marek Zuber z Dexus Partners.

Faktem jest, że rośnie teraz ryzyko utraty pracy, więc i ryzyko udzielenia kredytu gotówkowego jest wyższe i bank pobiera za to dodatkowe pieniądze, by pokryć ewentualne straty.

Niestety, nie należy się spodziewać spadku oprocentowania kredytów gotówkowych w najbliższym czasie.
Amatorzy pożyczek muszą się przygotować na płacenie wyższych odsetek - twierdzi Mateusz Ostrowski.

Roman Grzyb
Gazeta Prawna

wp.pl

Boom na farmy wiatrowe

Lawinowo rośnie lista chętnych do budowy elektrowni wiatrowych - donosi "Rzeczpospolita". Inwestorzy chcą zdążyć przed wprowadzeniem kaucji na uzyskanie warunków ich przyłączenia do sieci.
Firma zarządzająca polską siecią przesyłową - PSE Operator, określiła i uzgodniła warunki przyłączenia dla planowanych farm wiatrowych, których łączna moc przekracza 9 i pół tysiąca megawatów.

"Rzeczpospolita" zauważa, że w ciągu zaledwie pół roku wartość ta wzrosła o 40 procent.
Gdyby zrealizowano te projekty, Polska bez problemu wypełniłaby unijne wymogi związane z 20-procentowym udziałem źródeł odnawialnych w produkcji energii elektrycznej.

"Rzeczpospolita" dodaje, że ponieważ wiele dotychczas ogłaszanych projektów nie doszło do skutku, rząd postanowił wprowadzić kaucje na poczet przyłączenia firmy do sieci.

Nowelizacja prawa energetycznego, którą ma się zająć Sejm przewiduje, że za każdy planowany kilowat mocy inwestorzy będą musieli wnieść 50 złotych zaliczki.
IAR | 15.06.2009 | 01:40 wp.pl

Boom na farmy wiatrowe

Lawinowo rośnie lista chętnych do budowy elektrowni wiatrowych - donosi "Rzeczpospolita". Inwestorzy chcą zdążyć przed wprowadzeniem kaucji na uzyskanie warunków ich przyłączenia do sieci.
Firma zarządzająca polską siecią przesyłową - PSE Operator, określiła i uzgodniła warunki przyłączenia dla planowanych farm wiatrowych, których łączna moc przekracza 9 i pół tysiąca megawatów.

"Rzeczpospolita" zauważa, że w ciągu zaledwie pół roku wartość ta wzrosła o 40 procent.
Gdyby zrealizowano te projekty, Polska bez problemu wypełniłaby unijne wymogi związane z 20-procentowym udziałem źródeł odnawialnych w produkcji energii elektrycznej.

"Rzeczpospolita" dodaje, że ponieważ wiele dotychczas ogłaszanych projektów nie doszło do skutku, rząd postanowił wprowadzić kaucje na poczet przyłączenia firmy do sieci.

Nowelizacja prawa energetycznego, którą ma się zająć Sejm przewiduje, że za każdy planowany kilowat mocy inwestorzy będą musieli wnieść 50 złotych zaliczki.
IAR | 15.06.2009 | 01:40 wp.pl

Na czarną godzinę i na świetlaną przyszłość

Na początek zagadka. Co to za pożyczka: tania, na duże sumy i rozłożona na kilkaset rat? Kredyt hipoteczny? Nie, ale blisko
W przeciwieństwie do kredytu hipotecznego, który zawsze finansuje zakup nieruchomości, pożyczkę hipoteczną można przeznaczyć na dowolny cel: podróż dokoła świata, zakup luksusowego samochodu albo jachtu, dofinansowanie firmy. Jedyny warunek: trzeba być właścicielem odpowiednio drogiego mieszkania, apartamentu, willi. Zabezpieczeniem jest bowiem nieruchomość. A im wyższa jej wartość, tym więcej bank jest gotów nam pożyczyć.

Maksymalna wysokość tego typu kredytów waha się od 60 do 80 proc. rynkowej ceny domu lub mieszkania. Bardzo często są to sumy rzędu kilkuset tysięcy złotych, choć zdarzają się też pożyczki, opiewające na kilka milionów euro. Podobnie jak w przypadku kredytów hipotecznych możemy wziąć kredyt w walucie: dolarach, euro lub frankach. Marne szanse na tego typu pożyczkę mają osoby, które wciąż spłacają kredyt na nieruchomość, którą chcieliby zastawić.
Atutami pożyczki hipotecznej są dłuższy okres spłaty, wynoszący zazwyczaj 15-20 lat, i wyższa maksymalna kwota, w większości przypadków uzależniona od wartości nieruchomości będącej zabezpieczeniem pożyczki - zachwala Maciej Kazimierski z PKO BP. Z kolei Agnieszka Nierodka, ekonomista Fundacji na rzecz Kredytu Hipotecznego, zwraca uwagę na niski koszt tych produktów. Ich oprocentowanie jest zbliżone do poziomu, na jakim oferowane są kredyty hipoteczne. Jeżeli jest wyższe, to najwyżej 1-2 proc. - wyjaśnia.

I rzeczywiście, w Banku Zachodnim rzeczywista roczna stopa oprocentowania (po uwzględnieniu wszystkich kosztów) dla pożyczki udzielanej w złotówkach wynosi 7,93 proc. Dla porównania, gdybyśmy w tym samym banku chcieli wziąć kredyt gotówkowy, to roczny koszt po uwzględnieniu wszystkich kosztów byłby ponad dwa i pół razy wyższy (RRSO - 21,5 proc.). Tanie pożyczki hipoteczne, na niezłych warunkach (do 70 proc. wartości nieruchomości, spłata rozłożona na przynajmniej 180 rat) oferują również Bank Ochrony Środowiska (8,63 proc.), Raiffeisen Bank (8,66 proc.). Warto też sprawdzić oferty Nykredit, ING Banku Śląskiego, Millennium i MultiBanku.
Decydując się na pożyczkę hipoteczną, warto wziąć pod uwagę kilka spraw. Ponieważ jest to kredyt pod zastaw, którego głównym zabezpieczeniem jest nieruchomość, koszty podwyższa konieczność przygotowanie profesjonalnej wyceny domu lub mieszkania przez rzeczoznawcę majątkowego, co kosztuje zwykle od kilkuset złotych wzwyż. A dochodzą jeszcze koszty bankowe, typu prowizje (do kilku procent wartości kredytu), nie wspominając. Nie warto więc brać pożyczki hipotecznej, gdy chcemy pożyczyć kilka lub kilkanaście tysięcy złotych, bo w skrajnych przypadkach sporą część wnioskowanej kwoty pochłoną opłaty przygotowawcze.

Poza tym konieczność przygotowania wyceny, kolejne wizyty w sądzie hipotecznym i oddziale banku pochłaniają czas. Załatwianie formalności trwa mniej więcej tyle samo czasu, co w przypadku tradycyjnego kredytu hipotecznego. To odstrasza klientów i powoduje, że zainteresowanie pożyczkami hipotecznymi jest stosunkowo nieduże - tłumaczy Agnieszka Nierodka z Fundacji na rzecz Kredytu Hipotecznego. Klienci chętniej sięgają po zwykłe pożyczki gotówkowe i ratalne, bo są łatwiej dostępne, formalności jest o wiele mniej albo nie ma ich wcale, o wiele krócej trzeba też czekać na decyzję kredytową i na pieniądze - wylicza.

Na każdą okazję

Kiedy więc warto sięgnąć po pożyczkę hipoteczną? Na pewno wówczas, gdy potrzebujemy większego zastrzyku gotówki na określony cel. Może to być zakup samochodu, sprzętu rolnego, remont domu lub mieszkania, zakup działki budowlanej bądź rolnej. Klienci zadłużają sobie hipotekę również wtedy, gdy chcą pomóc własnym dzieciom w zakupie mieszkania. Pieniądze idą wtedy na brakujący wkład własny - podpowiadają nam w jednym z oddziałów Banku Millennium.

Rzadziej zastawiamy nieruchomości, gdy chcemy zdobyć gotówkę na czarną godzinę (np. choroba jednego z członków rodziny) lub inwestycje w firmie (nie wszystkie banki dopuszczają taką możliwość). Niekiedy po pożyczkę hipoteczną sięgają także osoby aktywnie lokujące pieniądze w papiery wartościowe, wówczas występuje ona w roli giełdowego lewara (kredyt na zakup akcji, które mają przynieść szybki zysk)
wp.pl

Na czarną godzinę i na świetlaną przyszłość

Na początek zagadka. Co to za pożyczka: tania, na duże sumy i rozłożona na kilkaset rat? Kredyt hipoteczny? Nie, ale blisko
W przeciwieństwie do kredytu hipotecznego, który zawsze finansuje zakup nieruchomości, pożyczkę hipoteczną można przeznaczyć na dowolny cel: podróż dokoła świata, zakup luksusowego samochodu albo jachtu, dofinansowanie firmy. Jedyny warunek: trzeba być właścicielem odpowiednio drogiego mieszkania, apartamentu, willi. Zabezpieczeniem jest bowiem nieruchomość. A im wyższa jej wartość, tym więcej bank jest gotów nam pożyczyć.

Maksymalna wysokość tego typu kredytów waha się od 60 do 80 proc. rynkowej ceny domu lub mieszkania. Bardzo często są to sumy rzędu kilkuset tysięcy złotych, choć zdarzają się też pożyczki, opiewające na kilka milionów euro. Podobnie jak w przypadku kredytów hipotecznych możemy wziąć kredyt w walucie: dolarach, euro lub frankach. Marne szanse na tego typu pożyczkę mają osoby, które wciąż spłacają kredyt na nieruchomość, którą chcieliby zastawić.
Atutami pożyczki hipotecznej są dłuższy okres spłaty, wynoszący zazwyczaj 15-20 lat, i wyższa maksymalna kwota, w większości przypadków uzależniona od wartości nieruchomości będącej zabezpieczeniem pożyczki - zachwala Maciej Kazimierski z PKO BP. Z kolei Agnieszka Nierodka, ekonomista Fundacji na rzecz Kredytu Hipotecznego, zwraca uwagę na niski koszt tych produktów. Ich oprocentowanie jest zbliżone do poziomu, na jakim oferowane są kredyty hipoteczne. Jeżeli jest wyższe, to najwyżej 1-2 proc. - wyjaśnia.

I rzeczywiście, w Banku Zachodnim rzeczywista roczna stopa oprocentowania (po uwzględnieniu wszystkich kosztów) dla pożyczki udzielanej w złotówkach wynosi 7,93 proc. Dla porównania, gdybyśmy w tym samym banku chcieli wziąć kredyt gotówkowy, to roczny koszt po uwzględnieniu wszystkich kosztów byłby ponad dwa i pół razy wyższy (RRSO - 21,5 proc.). Tanie pożyczki hipoteczne, na niezłych warunkach (do 70 proc. wartości nieruchomości, spłata rozłożona na przynajmniej 180 rat) oferują również Bank Ochrony Środowiska (8,63 proc.), Raiffeisen Bank (8,66 proc.). Warto też sprawdzić oferty Nykredit, ING Banku Śląskiego, Millennium i MultiBanku.
Decydując się na pożyczkę hipoteczną, warto wziąć pod uwagę kilka spraw. Ponieważ jest to kredyt pod zastaw, którego głównym zabezpieczeniem jest nieruchomość, koszty podwyższa konieczność przygotowanie profesjonalnej wyceny domu lub mieszkania przez rzeczoznawcę majątkowego, co kosztuje zwykle od kilkuset złotych wzwyż. A dochodzą jeszcze koszty bankowe, typu prowizje (do kilku procent wartości kredytu), nie wspominając. Nie warto więc brać pożyczki hipotecznej, gdy chcemy pożyczyć kilka lub kilkanaście tysięcy złotych, bo w skrajnych przypadkach sporą część wnioskowanej kwoty pochłoną opłaty przygotowawcze.

Poza tym konieczność przygotowania wyceny, kolejne wizyty w sądzie hipotecznym i oddziale banku pochłaniają czas. Załatwianie formalności trwa mniej więcej tyle samo czasu, co w przypadku tradycyjnego kredytu hipotecznego. To odstrasza klientów i powoduje, że zainteresowanie pożyczkami hipotecznymi jest stosunkowo nieduże - tłumaczy Agnieszka Nierodka z Fundacji na rzecz Kredytu Hipotecznego. Klienci chętniej sięgają po zwykłe pożyczki gotówkowe i ratalne, bo są łatwiej dostępne, formalności jest o wiele mniej albo nie ma ich wcale, o wiele krócej trzeba też czekać na decyzję kredytową i na pieniądze - wylicza.

Na każdą okazję

Kiedy więc warto sięgnąć po pożyczkę hipoteczną? Na pewno wówczas, gdy potrzebujemy większego zastrzyku gotówki na określony cel. Może to być zakup samochodu, sprzętu rolnego, remont domu lub mieszkania, zakup działki budowlanej bądź rolnej. Klienci zadłużają sobie hipotekę również wtedy, gdy chcą pomóc własnym dzieciom w zakupie mieszkania. Pieniądze idą wtedy na brakujący wkład własny - podpowiadają nam w jednym z oddziałów Banku Millennium.

Rzadziej zastawiamy nieruchomości, gdy chcemy zdobyć gotówkę na czarną godzinę (np. choroba jednego z członków rodziny) lub inwestycje w firmie (nie wszystkie banki dopuszczają taką możliwość). Niekiedy po pożyczkę hipoteczną sięgają także osoby aktywnie lokujące pieniądze w papiery wartościowe, wówczas występuje ona w roli giełdowego lewara (kredyt na zakup akcji, które mają przynieść szybki zysk)
wp.pl

Rząd: płaca minimalna wzrośnie w przyszłym roku o 41 zł

W przyszłym roku wzrost płacy minimalnej nie będzie tak szybki jak w dwóch poprzednich latach. Wyniesie zaledwie 3,2 proc.
Na dzisiejszym posiedzeniu rząd ma przesądzić o wskaźnikach makroekonomicznych, na podstawie których będzie konstruowany przyszłoroczny budżet (m.in. wzrost PKB i inflacja). Musi też podjąć decyzję dotyczącą wysokości przyszłorocznej płacy minimalnej.
Do 15 czerwca musimy przesłać partnerom społecznym pakiet tych propozycji - wyjaśnia Jolanta Fedak, minister pracy i polityki społecznej.

Jak udało nam się ustalić, obradujący w ubiegłym tygodniu Komitet Rady Ministrów zaproponował, aby płaca ta wyniosła w 2010 roku 1317 zł. Propozycja ta nie była oprotestowana przez żaden z resortów. Płaca ta wzrośnie więc w przyszłym roku o 41 zł z kwoty 1276 zł. Będzie więc ona wyższa o 3,2 proc. W 2008 i 2009 roku płaca ta rosła odpowiednio o 20,3 proc. i 13,3 proc.
Jolanta Fedak zwraca uwagę, że niewielki w porównaniu z dwoma ubiegłymi latami, wzrost płacy minimalnej wynika z wyhamowania wzrostu cen oraz z niewielkiego, zakładanego wzrostu gospodarczego. Wskazuje też, że pogorszenie sytuacji na rynku pracy nie sprzyja gwałtownemu podnoszeniu płacowego minimum, bo osoby najgorzej wykwalifikowane i najmniej zarabiające mogłyby stracić zatrudnienie.
Chcę jednak zwrócić uwagę, że zachowamy, co jest dla nas ważne, relację płacy minimalnej do przeciętnego wynagrodzenia. Nadal minimalna pensja będzie wynosić około 40 proc. średniej płacy - mówi Jolanta Fedak.

Ustawa z 10 października 2002 r. o minimalnym wynagrodzeniu za pracę (Dz.U. nr 200, poz. 1679 z późn. zm.) stanowi, że dopóki nie osiągnie ona 50 proc. przeciętnej płacy, ma co roku rosnąć nie mniej niż o wskaźnik inflacji i co najmniej 2/3 prognozowanego wzrostu PKB. Propozycję podwyższenia pensji minimalnej rząd przedstawia Komisji Trójstronnej do 15 czerwca. KT uzgadnia następnie jej wysokość. Ma na to czas do 15 lipca. Jeśli nie wynegocjuje wysokości tej płacy, do 15 września ustala ją rząd.

Bartosz Marczuk
Gazeta Prawna
wp.pl

Rząd: płaca minimalna wzrośnie w przyszłym roku o 41 zł

W przyszłym roku wzrost płacy minimalnej nie będzie tak szybki jak w dwóch poprzednich latach. Wyniesie zaledwie 3,2 proc.
Na dzisiejszym posiedzeniu rząd ma przesądzić o wskaźnikach makroekonomicznych, na podstawie których będzie konstruowany przyszłoroczny budżet (m.in. wzrost PKB i inflacja). Musi też podjąć decyzję dotyczącą wysokości przyszłorocznej płacy minimalnej.
Do 15 czerwca musimy przesłać partnerom społecznym pakiet tych propozycji - wyjaśnia Jolanta Fedak, minister pracy i polityki społecznej.

Jak udało nam się ustalić, obradujący w ubiegłym tygodniu Komitet Rady Ministrów zaproponował, aby płaca ta wyniosła w 2010 roku 1317 zł. Propozycja ta nie była oprotestowana przez żaden z resortów. Płaca ta wzrośnie więc w przyszłym roku o 41 zł z kwoty 1276 zł. Będzie więc ona wyższa o 3,2 proc. W 2008 i 2009 roku płaca ta rosła odpowiednio o 20,3 proc. i 13,3 proc.
Jolanta Fedak zwraca uwagę, że niewielki w porównaniu z dwoma ubiegłymi latami, wzrost płacy minimalnej wynika z wyhamowania wzrostu cen oraz z niewielkiego, zakładanego wzrostu gospodarczego. Wskazuje też, że pogorszenie sytuacji na rynku pracy nie sprzyja gwałtownemu podnoszeniu płacowego minimum, bo osoby najgorzej wykwalifikowane i najmniej zarabiające mogłyby stracić zatrudnienie.
Chcę jednak zwrócić uwagę, że zachowamy, co jest dla nas ważne, relację płacy minimalnej do przeciętnego wynagrodzenia. Nadal minimalna pensja będzie wynosić około 40 proc. średniej płacy - mówi Jolanta Fedak.

Ustawa z 10 października 2002 r. o minimalnym wynagrodzeniu za pracę (Dz.U. nr 200, poz. 1679 z późn. zm.) stanowi, że dopóki nie osiągnie ona 50 proc. przeciętnej płacy, ma co roku rosnąć nie mniej niż o wskaźnik inflacji i co najmniej 2/3 prognozowanego wzrostu PKB. Propozycję podwyższenia pensji minimalnej rząd przedstawia Komisji Trójstronnej do 15 czerwca. KT uzgadnia następnie jej wysokość. Ma na to czas do 15 lipca. Jeśli nie wynegocjuje wysokości tej płacy, do 15 września ustala ją rząd.

Bartosz Marczuk
Gazeta Prawna
wp.pl

Czarna lista zawodów

Starasz się o kredyt? Zobacz czy nie ma Cię na bankowej czarnej liście branż, którym kredytu się nie udziela
Przedstawiciele banków nie mówią głośno o tworzeniu "czarnych list" i przyznają, że takie postępowanie jest pewnego rodzaju dyskryminacją . - "Teoretycznie nie możemy nikomu odmawiać kredytu ze względu na branżę, w której pracuje" - mówi dla "Gazety Wyborczej" przedstawicielka banku, który do niedawna był jednym z liderów rynku kredytów hipotecznych.

Czarne listy są w formie ustnej rekomendacji, stworzonej przez działy ryzyka. Już od dawna problemy z wzięciem kredytu mieli stoczniowcy i górnicy. Teraz na listę ryzykownych branż, trafiają kolejne, m.in. motoryzacja, transport, budownictwo, media a nawet bankowcy.

Dlaczego te branże?
  • Sprzedaż nowych aut w Europie spadła w ubiegłym roku o około 25 proc.
  • Firmy transportowe wg GUS przewiozły w pierwszym kwartale o jedną piątą mniej ładunków.
  • Ludzie nie kupują mieszkań, stąd mniej inwestycji w budowę nieruchomości.
  • Firmy szukając oszczędności, tną wydatki na reklamę.
  • Dlaczego na liście znalazła się sama branża bankowa?

    Według Komisji Nadzoru Finansowego na koniec marca w sektorze finansowym pracowało ponad 180 tys. osób. Analitycy sektora bankowego szacują, że 10 proc. z nich może w tym roku stracić pracę. A ci bankowcy, którzy zachowają posady, będą zarabiać mniej - podała "Gazeta Wyborcza".

    KNF nie będzie interweniować

    To czy bank udzieli kredytu, to indywidualna sprawa, to nie jest ich obowiązek. Muszą sprawdzić zdolność kredytową i to, jaką gwarancję daje klient na spłatę zadłużenia. Instytucja finansowa może np. założyć w swojej strategii, że nie będzie finansować konkretnego rodzaju działalności gospodarczej z powodu zbyt wysokiego ryzyka - informuje "GW".(wp.pl)

Czarna lista zawodów

Starasz się o kredyt? Zobacz czy nie ma Cię na bankowej czarnej liście branż, którym kredytu się nie udziela
Przedstawiciele banków nie mówią głośno o tworzeniu "czarnych list" i przyznają, że takie postępowanie jest pewnego rodzaju dyskryminacją . - "Teoretycznie nie możemy nikomu odmawiać kredytu ze względu na branżę, w której pracuje" - mówi dla "Gazety Wyborczej" przedstawicielka banku, który do niedawna był jednym z liderów rynku kredytów hipotecznych.

Czarne listy są w formie ustnej rekomendacji, stworzonej przez działy ryzyka. Już od dawna problemy z wzięciem kredytu mieli stoczniowcy i górnicy. Teraz na listę ryzykownych branż, trafiają kolejne, m.in. motoryzacja, transport, budownictwo, media a nawet bankowcy.

Dlaczego te branże?
  • Sprzedaż nowych aut w Europie spadła w ubiegłym roku o około 25 proc.
  • Firmy transportowe wg GUS przewiozły w pierwszym kwartale o jedną piątą mniej ładunków.
  • Ludzie nie kupują mieszkań, stąd mniej inwestycji w budowę nieruchomości.
  • Firmy szukając oszczędności, tną wydatki na reklamę.
  • Dlaczego na liście znalazła się sama branża bankowa?

    Według Komisji Nadzoru Finansowego na koniec marca w sektorze finansowym pracowało ponad 180 tys. osób. Analitycy sektora bankowego szacują, że 10 proc. z nich może w tym roku stracić pracę. A ci bankowcy, którzy zachowają posady, będą zarabiać mniej - podała "Gazeta Wyborcza".

    KNF nie będzie interweniować

    To czy bank udzieli kredytu, to indywidualna sprawa, to nie jest ich obowiązek. Muszą sprawdzić zdolność kredytową i to, jaką gwarancję daje klient na spłatę zadłużenia. Instytucja finansowa może np. założyć w swojej strategii, że nie będzie finansować konkretnego rodzaju działalności gospodarczej z powodu zbyt wysokiego ryzyka - informuje "GW".(wp.pl)

Atlantis kupi akcje Investment Friends Development

Atlantis podpisał z Investment Friends umowę opcji kupna akcji spółki Investment Friends Development, które stanowią 28,57 proc. kapitału zakładowego spółki i głosów na WZA. Łączna wartość planowanej transakcji wynosi 4 mln zł.

Atlantis ma prawo zażądać sprzedaży udziałów przez Investment Friends do dnia 31 października 2009 roku. W przypadku braku takiego żądania ze strony Atlantis Emitent nie ponosi żadnych kosztów związanych z tą opcją - napisano w komunikacie.

W raporcie podano, że Investment Friends Development to firma, która posiada poprzez swoje spółki zależne, nieruchomości (handlowe, biurowe i produkcyjne) w Elblągu i Płocku. Napisano także, że w najbliższym czasie planowany jest debiut tej spółki na rynku publicznym, a planowana cena sprzedaży akcji w ramach publicznej oferty znajduje się w widełkach 8-12 gr za akcję.

moneyt.pl

Atlantis kupi akcje Investment Friends Development

Atlantis podpisał z Investment Friends umowę opcji kupna akcji spółki Investment Friends Development, które stanowią 28,57 proc. kapitału zakładowego spółki i głosów na WZA. Łączna wartość planowanej transakcji wynosi 4 mln zł.

Atlantis ma prawo zażądać sprzedaży udziałów przez Investment Friends do dnia 31 października 2009 roku. W przypadku braku takiego żądania ze strony Atlantis Emitent nie ponosi żadnych kosztów związanych z tą opcją - napisano w komunikacie.

W raporcie podano, że Investment Friends Development to firma, która posiada poprzez swoje spółki zależne, nieruchomości (handlowe, biurowe i produkcyjne) w Elblągu i Płocku. Napisano także, że w najbliższym czasie planowany jest debiut tej spółki na rynku publicznym, a planowana cena sprzedaży akcji w ramach publicznej oferty znajduje się w widełkach 8-12 gr za akcję.

moneyt.pl

GUS podał dane o inflacji

Ceny towarów i usług konsumpcyjnych w maju wzrosły o 0,5 proc. w porównaniu do poprzedniego miesiąca, natomiast w ujęciu rocznym inflacja wyniosła 3,6 proc. - podał Główny Urząd Statystyczny.
W poszczególnych grupach towarów i usług konsumpcyjnych odnotowano zróżnicowaną dynamikę cen. W kwietniu inflacja roczna wyniosła 4,0 proc. r/r.

Największy wpływ na wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych ogółem miał w tym okresie wzrost cen żywności i napojów bezalkoholowych (o 0,7 proc.) oraz podwyżki opłat związanych z transportem (o 1,2 proc.), które podniosły ten wskaźnik odpowiednio o 0,17 pkt proc. i 0,11 pkt proc. Resort finansów szacował majowy poziom wskaźnika CPI na 3,8 proc..


KOMENTARZ DO DANYCH GUS

Inflacja znów zaskakuje, tym razem jednak w dół

W poniedziałek, 15 czerwca, o godz. 14:00 Główny Urząd Statystyczny opublikował dane dotyczące majowej inflacji. Podobnie jak w kwietniu, zaskoczyły one rynek - tym jednak razem nie wyższym, a niższym od spodziewanego odczytem. W piątym miesiącu tego roku wskaźnik CPI w ujęciu rocznym wzrósł o 3,6%, a w ujęciu miesięcznym poszedł w górę o 0,5%. Na rynku średnio prognozowano inflację r/r na poziomie 3,7%-3,8%, a Ministerstwo Finansów w swoich szacunkach wskazywało na +3,8% r/r i +0,6% m/m.

W ujęciu rocznym największy wpływ na odczyt wskaźnika inflacji miał fakt 7,6% wzrostu opłat związanych z utrzymaniem mieszkania oraz 5,2% zwyżka cen żywności i napojów bezalkoholowych. Z kolei w ujęciu miesiąc do miesiąca przyczyniły się do tego przede wszystkim: 0,7% wzrost cen żywności i napojów bezalkoholowych oraz 1,2% zwyżka cen związanych z transportem.

Nie ma co ukrywać, że ponownie mamy do czynienia z niespodzianką, choć oczywiście wytłumaczalną. Po pierwsze należy pamiętać, że w minionym roku mieliśmy wysoką bazę (+4,4% r/r, +0,8% m/m po podwyżce cen gazu). Po drugie w maju bieżącego roku wzrost cen żywności wyniósł m/m 0,7% i był wyraźnie niższy niż w kwietniu (kiedy to wyniósł 1,7%) oraz mniejszy od wyniku spodziewanego przez resort finansów (1,4%).

Odczyt majowej inflacji był widocznie niższy niż w kwietniu (4,0%) i mimo to, że nadal znajdujemy się powyżej górnego ograniczenia celu inflacyjnego RPP (2,5% +/- 1%), to prawdopodobieństwo obniżki poziomu stóp procentowych na najbliższym posiedzeniu wyraźnie się zwiększyło. Jak na razie, wszystko bowiem wskazuje na to, że wskaźnik inflacji powróci do przedziału wahań wokół celu inflacyjnego już w czerwcu i głównie na skutek sezonowego, być może już nawet spadku cen żywności w ujęciu miesięcznym. Oczywiście z punktu widzenia Rady bardzo ważne będą też kolejne dane makro za maj oraz czerwcowa projekcja inflacji i PKB.

Po publikacji danych GUS, Mirosław Pietrewicz, jeden z członków RPP, w rozmowie z agencją informacyjną PAP, powiedział, że doniesienia te zwiększają pole do działania dla Rady, a decyzja o cięciu kosztu pieniądza mogłaby zapaść na czerwonym posiedzeniu.

Nasza waluta na przybliżające obniżkę stóp procentowych dane o inflacji zareagowała osłabieniem. O godz. 15:24 kurs EUR/PLN wynosił 4,5200 (+1,35%), a kurs USD/PLN był równy 3,2585 (+2,49%). O godz. 10:48 rano było to odpowiednio: +0,89% (4,4994) i +1,93% (3,2413).

Marek Nienałtowski
główny analityk
Money Expert S.A.

GUS podał dane o inflacji

Ceny towarów i usług konsumpcyjnych w maju wzrosły o 0,5 proc. w porównaniu do poprzedniego miesiąca, natomiast w ujęciu rocznym inflacja wyniosła 3,6 proc. - podał Główny Urząd Statystyczny.
W poszczególnych grupach towarów i usług konsumpcyjnych odnotowano zróżnicowaną dynamikę cen. W kwietniu inflacja roczna wyniosła 4,0 proc. r/r.

Największy wpływ na wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych ogółem miał w tym okresie wzrost cen żywności i napojów bezalkoholowych (o 0,7 proc.) oraz podwyżki opłat związanych z transportem (o 1,2 proc.), które podniosły ten wskaźnik odpowiednio o 0,17 pkt proc. i 0,11 pkt proc. Resort finansów szacował majowy poziom wskaźnika CPI na 3,8 proc..


KOMENTARZ DO DANYCH GUS

Inflacja znów zaskakuje, tym razem jednak w dół

W poniedziałek, 15 czerwca, o godz. 14:00 Główny Urząd Statystyczny opublikował dane dotyczące majowej inflacji. Podobnie jak w kwietniu, zaskoczyły one rynek - tym jednak razem nie wyższym, a niższym od spodziewanego odczytem. W piątym miesiącu tego roku wskaźnik CPI w ujęciu rocznym wzrósł o 3,6%, a w ujęciu miesięcznym poszedł w górę o 0,5%. Na rynku średnio prognozowano inflację r/r na poziomie 3,7%-3,8%, a Ministerstwo Finansów w swoich szacunkach wskazywało na +3,8% r/r i +0,6% m/m.

W ujęciu rocznym największy wpływ na odczyt wskaźnika inflacji miał fakt 7,6% wzrostu opłat związanych z utrzymaniem mieszkania oraz 5,2% zwyżka cen żywności i napojów bezalkoholowych. Z kolei w ujęciu miesiąc do miesiąca przyczyniły się do tego przede wszystkim: 0,7% wzrost cen żywności i napojów bezalkoholowych oraz 1,2% zwyżka cen związanych z transportem.

Nie ma co ukrywać, że ponownie mamy do czynienia z niespodzianką, choć oczywiście wytłumaczalną. Po pierwsze należy pamiętać, że w minionym roku mieliśmy wysoką bazę (+4,4% r/r, +0,8% m/m po podwyżce cen gazu). Po drugie w maju bieżącego roku wzrost cen żywności wyniósł m/m 0,7% i był wyraźnie niższy niż w kwietniu (kiedy to wyniósł 1,7%) oraz mniejszy od wyniku spodziewanego przez resort finansów (1,4%).

Odczyt majowej inflacji był widocznie niższy niż w kwietniu (4,0%) i mimo to, że nadal znajdujemy się powyżej górnego ograniczenia celu inflacyjnego RPP (2,5% +/- 1%), to prawdopodobieństwo obniżki poziomu stóp procentowych na najbliższym posiedzeniu wyraźnie się zwiększyło. Jak na razie, wszystko bowiem wskazuje na to, że wskaźnik inflacji powróci do przedziału wahań wokół celu inflacyjnego już w czerwcu i głównie na skutek sezonowego, być może już nawet spadku cen żywności w ujęciu miesięcznym. Oczywiście z punktu widzenia Rady bardzo ważne będą też kolejne dane makro za maj oraz czerwcowa projekcja inflacji i PKB.

Po publikacji danych GUS, Mirosław Pietrewicz, jeden z członków RPP, w rozmowie z agencją informacyjną PAP, powiedział, że doniesienia te zwiększają pole do działania dla Rady, a decyzja o cięciu kosztu pieniądza mogłaby zapaść na czerwonym posiedzeniu.

Nasza waluta na przybliżające obniżkę stóp procentowych dane o inflacji zareagowała osłabieniem. O godz. 15:24 kurs EUR/PLN wynosił 4,5200 (+1,35%), a kurs USD/PLN był równy 3,2585 (+2,49%). O godz. 10:48 rano było to odpowiednio: +0,89% (4,4994) i +1,93% (3,2413).

Marek Nienałtowski
główny analityk
Money Expert S.A.

Instytucje finansowe reklamują się rzetelniej

Po licznych interwencjach Komisji Nadzoru Finansowego w sprawie nierzetelnych reklam funduszy inwestycyjnych, czy lokat bankowych, instytucje finansowe rzadziej uciekają się do nieuczciwych, reklamowych trików - wynika z informacji Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego (UKNF).
Zdaniem Katarzyny Bieli z biura prasowego UKNF, firmy działające na rynku finansowym coraz częściej stosują wydane przez Komisję kodeksy dobrych praktyk w reklamie produktów finansowych, mimo że nie mają one mocy wiążącej. W 2007 r. KNF wypowiedziała się na temat reklamy funduszy inwestycyjnych, a w 2008 r. w sprawie reklam banków i firm ubezpieczeniowych.

- Nie będziemy pisać scenariuszy reklam, ale uważamy, że klient powinien otrzymać w reklamie podstawowe informacje o produkcie. Nie może mieć zaburzonego obrazu tego produktu. Wielokrotnie podkreślaliśmy, że reklamy produktów finansowych powinny być jak najbardziej rzetelne. Coraz więcej firm stara się stosować te zalecenia - powiedziała Biela.

Dodała, że w tym roku, w sprawie nierzetelnych reklam instytucji finansowych Komisja interweniowała 8 razy, a w całym poprzednim roku - 22 razy. - Podejmujemy kroki w reakcji na skargi konsumentów, ale także sami monitorujemy rynek - zaznaczyła.

Jak powiedziała Biela, liczba interwencji w sprawie nierzetelnych reklam instytucji finansowych jest ściśle powiązana z natężeniem prowadzonych kampanii reklamowych. W ubiegłym roku była to na przykład kampania reklamowa dotycząca lokat bankowych.

- W spotach często pojawiały się niejasne informacje o oprocentowaniu, o długości trwania lokaty, czy rozpoczęciu okresu odsetkowego. Musieliśmy interweniować - powiedziała Biela.

Wskazała, że w niektórych reklamach brakowało np. informacji o bardzo krótkim okresie obowiązywania promocyjnego oprocentowania lokaty, czy konieczności spełnienia dodatkowych warunków, aby można było skorzystać z promocji. Klienci musieli na przykład posiadać odpowiednio wysokie wpływy, aby obsługa rachunku była bezpłatna.

Urząd dodaje, że banki wprowadzały w błąd, informując na przykład o tym, iż wypłaty z bankomatów w Polsce i za granicą są bezpłatne. Pomijały natomiast informacje, że chodzi tylko o bankomaty konkretnego banku i jego partnerów. Zdarzały się reklamy, z których wynikało, że banki nie pobierają opłaty za wydanie karty do rachunku. Ukrywano jednak fakt pobierania comiesięcznej opłaty za użytkowanie karty.

Dochodziło także do przypadków nierzetelnego informowania o charakterze reklamowanej oferty. Reklamy podkreślały np. inwestycyjny charakter produktu i możliwość inwestowania w fundusze inwestycyjne, podczas gdy oferta była połączeniem rachunku bankowego z ubezpieczeniem na życie związanym z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym.

Jako przykład UKNF podaje reklamę PKO BP Gwarantowany Zysk, która mogła sugerować, że chodzi o typową lokatę bankową, a nie zbiorowe ubezpieczenie na życie, którym produkt był w rzeczywistości.

Z kolei ubezpieczyciele prezentowali w reklamach np. niskie składki OC odnoszące się do konkretnego przypadku, z pominięciem zastrzeżenia, że możliwość uzyskania ubezpieczenia w tak niskiej cenie obwarowana jest szeregiem bardzo rozbudowanych warunków.

- W 2007 r. mieliśmy natomiast do czynienia z bardzo agresywnymi reklamami reklamy funduszy inwestycyjnych. Był to okres boomu na rynku TFI - powiedziała Biela. Zaznaczyła, że działalność reklamową funduszy udało się uporządkować. Komisja musiała jednak wydać pod adresem TFI kilka zakazów dotyczących reklam, połączonych z nakazaniem ogłoszenia sprostowań.

Natomiast w tym roku UKNF zareagował na przykład na reklamę SKOK-ów Nie wińcie nas, nie jesteśmy bankiem. Według urzędu wprowadzała ona klientów w błąd. Dyskredytowała jednocześnie - w zakresie bezpieczeństwa zdeponowanych środków - konkurencyjną dla SKOK-ów działalność banków. Zdaniem UKNF taka praktyka może zaburzać prawidłowe funkcjonowanie rynku finansowego.

Ponieważ działalność SKOK nie podlega nadzorowi KNF, sprawę przekazano Urzędowi Ochrony Konkurencji i Konsumentów. W ubiegłym tygodniu UOKiK poinformował, że wszczął postępowanie w tej sprawie.

Jak podaje Komisja, na stronie internetowej KNF znajduje się formularz, dzięki któremu każdy klient może poinformować o nierzetelnej reklamie.



  (PAP)
money.pl

Instytucje finansowe reklamują się rzetelniej

Po licznych interwencjach Komisji Nadzoru Finansowego w sprawie nierzetelnych reklam funduszy inwestycyjnych, czy lokat bankowych, instytucje finansowe rzadziej uciekają się do nieuczciwych, reklamowych trików - wynika z informacji Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego (UKNF).
Zdaniem Katarzyny Bieli z biura prasowego UKNF, firmy działające na rynku finansowym coraz częściej stosują wydane przez Komisję kodeksy dobrych praktyk w reklamie produktów finansowych, mimo że nie mają one mocy wiążącej. W 2007 r. KNF wypowiedziała się na temat reklamy funduszy inwestycyjnych, a w 2008 r. w sprawie reklam banków i firm ubezpieczeniowych.

- Nie będziemy pisać scenariuszy reklam, ale uważamy, że klient powinien otrzymać w reklamie podstawowe informacje o produkcie. Nie może mieć zaburzonego obrazu tego produktu. Wielokrotnie podkreślaliśmy, że reklamy produktów finansowych powinny być jak najbardziej rzetelne. Coraz więcej firm stara się stosować te zalecenia - powiedziała Biela.

Dodała, że w tym roku, w sprawie nierzetelnych reklam instytucji finansowych Komisja interweniowała 8 razy, a w całym poprzednim roku - 22 razy. - Podejmujemy kroki w reakcji na skargi konsumentów, ale także sami monitorujemy rynek - zaznaczyła.

Jak powiedziała Biela, liczba interwencji w sprawie nierzetelnych reklam instytucji finansowych jest ściśle powiązana z natężeniem prowadzonych kampanii reklamowych. W ubiegłym roku była to na przykład kampania reklamowa dotycząca lokat bankowych.

- W spotach często pojawiały się niejasne informacje o oprocentowaniu, o długości trwania lokaty, czy rozpoczęciu okresu odsetkowego. Musieliśmy interweniować - powiedziała Biela.

Wskazała, że w niektórych reklamach brakowało np. informacji o bardzo krótkim okresie obowiązywania promocyjnego oprocentowania lokaty, czy konieczności spełnienia dodatkowych warunków, aby można było skorzystać z promocji. Klienci musieli na przykład posiadać odpowiednio wysokie wpływy, aby obsługa rachunku była bezpłatna.

Urząd dodaje, że banki wprowadzały w błąd, informując na przykład o tym, iż wypłaty z bankomatów w Polsce i za granicą są bezpłatne. Pomijały natomiast informacje, że chodzi tylko o bankomaty konkretnego banku i jego partnerów. Zdarzały się reklamy, z których wynikało, że banki nie pobierają opłaty za wydanie karty do rachunku. Ukrywano jednak fakt pobierania comiesięcznej opłaty za użytkowanie karty.

Dochodziło także do przypadków nierzetelnego informowania o charakterze reklamowanej oferty. Reklamy podkreślały np. inwestycyjny charakter produktu i możliwość inwestowania w fundusze inwestycyjne, podczas gdy oferta była połączeniem rachunku bankowego z ubezpieczeniem na życie związanym z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym.

Jako przykład UKNF podaje reklamę PKO BP Gwarantowany Zysk, która mogła sugerować, że chodzi o typową lokatę bankową, a nie zbiorowe ubezpieczenie na życie, którym produkt był w rzeczywistości.

Z kolei ubezpieczyciele prezentowali w reklamach np. niskie składki OC odnoszące się do konkretnego przypadku, z pominięciem zastrzeżenia, że możliwość uzyskania ubezpieczenia w tak niskiej cenie obwarowana jest szeregiem bardzo rozbudowanych warunków.

- W 2007 r. mieliśmy natomiast do czynienia z bardzo agresywnymi reklamami reklamy funduszy inwestycyjnych. Był to okres boomu na rynku TFI - powiedziała Biela. Zaznaczyła, że działalność reklamową funduszy udało się uporządkować. Komisja musiała jednak wydać pod adresem TFI kilka zakazów dotyczących reklam, połączonych z nakazaniem ogłoszenia sprostowań.

Natomiast w tym roku UKNF zareagował na przykład na reklamę SKOK-ów Nie wińcie nas, nie jesteśmy bankiem. Według urzędu wprowadzała ona klientów w błąd. Dyskredytowała jednocześnie - w zakresie bezpieczeństwa zdeponowanych środków - konkurencyjną dla SKOK-ów działalność banków. Zdaniem UKNF taka praktyka może zaburzać prawidłowe funkcjonowanie rynku finansowego.

Ponieważ działalność SKOK nie podlega nadzorowi KNF, sprawę przekazano Urzędowi Ochrony Konkurencji i Konsumentów. W ubiegłym tygodniu UOKiK poinformował, że wszczął postępowanie w tej sprawie.

Jak podaje Komisja, na stronie internetowej KNF znajduje się formularz, dzięki któremu każdy klient może poinformować o nierzetelnej reklamie.



  (PAP)
money.pl

Kredyty w walutach obcych będą łatwiejsze w spłacie

Od 1 lipca będzie można zmienić warunki spłaty kredytu w obcych walutach. Jak informuje dziennik Polska tego dnia wchodzą w życie przepisy Komisji Nadzoru Finansowego, które pozwolą kredytobiorcom uniknąć wysokich kursów sprzedaży waluty stosowanych przez banki - tzw. spreadów.

W niektórych bankach widełki między kursem kupna a sprzedaży wynoszą aż 39 groszy.

- Klienci już teraz interesują się zapowiadanymi zmianami i kupują jednorazowo nawet po kilka tysięcy franków. Przyznają, że potrzebują pieniędzy na spłatę przyszłych rat kredytów hipotecznych - opowiada Polsce Jerzy Gidelski, który prowadzi kilka kantorów we Wrocławiu. Dodaje, że od kilku tygodni franki znikają z kantorów.

Gazeta wyjaśnia, że aby móc spłacać kredyt hipoteczny walutą kupioną w kantorze, kredytobiorca po 1 lipca będzie musiał się udać do banku i podpisać aneks do umowy. Taką decyzję będzie można podjąć tylko raz podczas całego okresu kredytowania. Dlatego trzeba dokładnie przemyśleć, czy operacja się opłaci.

money.pl

Kredyty w walutach obcych będą łatwiejsze w spłacie

Od 1 lipca będzie można zmienić warunki spłaty kredytu w obcych walutach. Jak informuje dziennik Polska tego dnia wchodzą w życie przepisy Komisji Nadzoru Finansowego, które pozwolą kredytobiorcom uniknąć wysokich kursów sprzedaży waluty stosowanych przez banki - tzw. spreadów.

W niektórych bankach widełki między kursem kupna a sprzedaży wynoszą aż 39 groszy.

- Klienci już teraz interesują się zapowiadanymi zmianami i kupują jednorazowo nawet po kilka tysięcy franków. Przyznają, że potrzebują pieniędzy na spłatę przyszłych rat kredytów hipotecznych - opowiada Polsce Jerzy Gidelski, który prowadzi kilka kantorów we Wrocławiu. Dodaje, że od kilku tygodni franki znikają z kantorów.

Gazeta wyjaśnia, że aby móc spłacać kredyt hipoteczny walutą kupioną w kantorze, kredytobiorca po 1 lipca będzie musiał się udać do banku i podpisać aneks do umowy. Taką decyzję będzie można podjąć tylko raz podczas całego okresu kredytowania. Dlatego trzeba dokładnie przemyśleć, czy operacja się opłaci.

money.pl

Spór w rządzie. Poszło o opcje walutowe

Platforma Obywatelska odrzuci trzy projekty: opozycji i koalicjanta w sprawie ustaw o opcjach walutowych. Taką deklarację złożył szef klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski.

Po debacie klub PO złoży wniosek o odrzucenie projektów w pierwszym czytaniu.

Chlebowski zaznaczył, że projekty ustaw zaproponowane przez te kluby są niezgodne z konstytucją, prawem unijnym i szkodliwe dla naszej gospodarki. Jego zdaniem kwestia opcji walutowych została już w większości rozwiązana.

W ocenie Chlebowskiego, różne zapatrywania na kwestię opcji walutowych PSL i PO nie zagraża stabilności koalicji. Zaznaczył, że w tej sprawie Platforma Obywatelska bierze pod uwagę argumenty merytoryczne, środowiska bankowego, a nie wyłącznie polityczne aspiracje.

Szef klubu parlamentarnego PO dodał, że rząd od początku nawoływał do szukania porozumienia między bankami a przedsiębiorcami, którzy na opcjach stracili. Jak podkreślił, prócz porozumienia, przedsiębiorcy mają możliwość dochodzenia swoich praw przed sądem.

W kwietniu sejmowa Komisja Ustawodawcza zdecydowała, że mimo zastrzeżeń co do poselskich projektów, są one dopuszczalne i można kontynuować prace nad nimi.

Polityk SLD Wojciech Olejniczak uważa, że rząd popełnił błąd. wstrzymując się do czasu wyborów od rozwiązania problemu opcji walutowych.

money.pl

Spór w rządzie. Poszło o opcje walutowe

Platforma Obywatelska odrzuci trzy projekty: opozycji i koalicjanta w sprawie ustaw o opcjach walutowych. Taką deklarację złożył szef klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski.

Po debacie klub PO złoży wniosek o odrzucenie projektów w pierwszym czytaniu.

Chlebowski zaznaczył, że projekty ustaw zaproponowane przez te kluby są niezgodne z konstytucją, prawem unijnym i szkodliwe dla naszej gospodarki. Jego zdaniem kwestia opcji walutowych została już w większości rozwiązana.

W ocenie Chlebowskiego, różne zapatrywania na kwestię opcji walutowych PSL i PO nie zagraża stabilności koalicji. Zaznaczył, że w tej sprawie Platforma Obywatelska bierze pod uwagę argumenty merytoryczne, środowiska bankowego, a nie wyłącznie polityczne aspiracje.

Szef klubu parlamentarnego PO dodał, że rząd od początku nawoływał do szukania porozumienia między bankami a przedsiębiorcami, którzy na opcjach stracili. Jak podkreślił, prócz porozumienia, przedsiębiorcy mają możliwość dochodzenia swoich praw przed sądem.

W kwietniu sejmowa Komisja Ustawodawcza zdecydowała, że mimo zastrzeżeń co do poselskich projektów, są one dopuszczalne i można kontynuować prace nad nimi.

Polityk SLD Wojciech Olejniczak uważa, że rząd popełnił błąd. wstrzymując się do czasu wyborów od rozwiązania problemu opcji walutowych.

money.pl

Od niedzieli zarabiamy na siebie

W tym roku dzień wolności podatkowej przypada 14 czerwca. Niedziela jest dniem w którym możemy się wreszcie cieszyć wolnością podatkową bo przestajemy pracować na potrzeby rządu i zaczynamy pracować na siebie.
W ustawie budżetowej póki co obowiązującej w roku 2009 zaplanowano udział wszystkich wydatków sektora publicznego w PKB w wysokości 44,85 procent i taka właśnie cześć roku mija w najbliższą sobotę.

Niedziela 14 czerwca jest dniem w którym możemy się wreszcie cieszyć wolnością podatkowa bo przestajemy pracować na potrzeby rządu i zaczynamy pracować na siebie.

W porównaniu z zeszłym rokiem, nastąpiła symboliczna poprawa. W zeszłym roku DWP wypadał co prawda również 14 czerwca (zabierano nam 45,12 proc. PKB), ale mieliśmy do czynienia z rokiem przestępnym o większej ilości dni. Postęp ten jest efektem przyjęcia w ustawie budżetowej formalnie większego wzrostu PKB.

Andrzej Sadowski z Centrum im. A.Smitha uważa, obniżka PIT jest praktycznie nie odczuwalna.

Najdłużej pracowaliśmy na państwo w 1995 roku. Wtedy to dzień wolności podatkowej przypadł dopiero 6 lipca. Eksperci z Centrum im. Adama Smitha niechętnie przyznali, że widać poprawę.

money.pl

Od niedzieli zarabiamy na siebie

W tym roku dzień wolności podatkowej przypada 14 czerwca. Niedziela jest dniem w którym możemy się wreszcie cieszyć wolnością podatkową bo przestajemy pracować na potrzeby rządu i zaczynamy pracować na siebie.
W ustawie budżetowej póki co obowiązującej w roku 2009 zaplanowano udział wszystkich wydatków sektora publicznego w PKB w wysokości 44,85 procent i taka właśnie cześć roku mija w najbliższą sobotę.

Niedziela 14 czerwca jest dniem w którym możemy się wreszcie cieszyć wolnością podatkowa bo przestajemy pracować na potrzeby rządu i zaczynamy pracować na siebie.

W porównaniu z zeszłym rokiem, nastąpiła symboliczna poprawa. W zeszłym roku DWP wypadał co prawda również 14 czerwca (zabierano nam 45,12 proc. PKB), ale mieliśmy do czynienia z rokiem przestępnym o większej ilości dni. Postęp ten jest efektem przyjęcia w ustawie budżetowej formalnie większego wzrostu PKB.

Andrzej Sadowski z Centrum im. A.Smitha uważa, obniżka PIT jest praktycznie nie odczuwalna.

Najdłużej pracowaliśmy na państwo w 1995 roku. Wtedy to dzień wolności podatkowej przypadł dopiero 6 lipca. Eksperci z Centrum im. Adama Smitha niechętnie przyznali, że widać poprawę.

money.pl

Ronson dostanie kredyt na 55 mln złotych

Spółka zależna dewelopera mieszkaniowego Ronson Europe, Ronson Development Buildings, zawarła z PKO Bankiem Polskim umowę na 54,7 mln zł kredytu na projekt deweloperski Gemini I w Warszawie, a także podpisała aneks z tym bankiem do umowy z 2006 r., przesuwający termin spłaty 14,4 mln zł kredytu o blisko rok, do 30 czerwca 2010 roku.
W dniu 10 czerwca 2009r. spółka zależna Emitenta Ronson Development Buildings Sp. z o.o. zawarła z Bankiem PKO BP SA umowę kredytu dotyczącego finansowania kosztów budowy projektu mieszkaniowego w Warszawie o nazwie Gemini I. Kwota kredytu wynosi 54,7 mln zł a termin spłaty ostatniej raty został ustalony na 01.04.2011r. - głosi komunikat.

Ponadto spółka Ronson Development Buildings Sp. z o.o. zawarła aneks do umowy kredytu zawartej z Bankiem w dniu 04.07.2006r. dotyczącej refinansowania w kwocie 14,4 mln zł kosztów zakupu działek przeznaczonych pod budowę projektów Gemini I oraz Gemini II, zgodnie z którym termin spłaty został przesunięty z 01.08.2009r. na 30.06.2010r. - czytamy dalej.

We wrześniu ub. roku Ronson Development Buildings podpisał z Hochtief Polska umowę o wartości 65,45 mln zł netto dotyczącą wybudowania w ramach generalnego wykonawstwa budynku mieszkalno-usługowego z garażem podziemnym o nazwie 'Gemini' przy Al. Komisji Edukacji Narodowej w Warszawie. Zakończenie inwestycji planowano wówczas na lipiec 2010 roku.

Ronson Europe N.V. miał 2,56 mln zł skonsolidowanego zysku netto w I kw. 2009 roku wobec 1,54 mln zł zysku rok wcześniej. Skonsolidowane przychody wyniosły 15,16 mln zł wobec 12,69 mln zł rok wcześniej.
money.pl

Ronson dostanie kredyt na 55 mln złotych

Spółka zależna dewelopera mieszkaniowego Ronson Europe, Ronson Development Buildings, zawarła z PKO Bankiem Polskim umowę na 54,7 mln zł kredytu na projekt deweloperski Gemini I w Warszawie, a także podpisała aneks z tym bankiem do umowy z 2006 r., przesuwający termin spłaty 14,4 mln zł kredytu o blisko rok, do 30 czerwca 2010 roku.
W dniu 10 czerwca 2009r. spółka zależna Emitenta Ronson Development Buildings Sp. z o.o. zawarła z Bankiem PKO BP SA umowę kredytu dotyczącego finansowania kosztów budowy projektu mieszkaniowego w Warszawie o nazwie Gemini I. Kwota kredytu wynosi 54,7 mln zł a termin spłaty ostatniej raty został ustalony na 01.04.2011r. - głosi komunikat.

Ponadto spółka Ronson Development Buildings Sp. z o.o. zawarła aneks do umowy kredytu zawartej z Bankiem w dniu 04.07.2006r. dotyczącej refinansowania w kwocie 14,4 mln zł kosztów zakupu działek przeznaczonych pod budowę projektów Gemini I oraz Gemini II, zgodnie z którym termin spłaty został przesunięty z 01.08.2009r. na 30.06.2010r. - czytamy dalej.

We wrześniu ub. roku Ronson Development Buildings podpisał z Hochtief Polska umowę o wartości 65,45 mln zł netto dotyczącą wybudowania w ramach generalnego wykonawstwa budynku mieszkalno-usługowego z garażem podziemnym o nazwie 'Gemini' przy Al. Komisji Edukacji Narodowej w Warszawie. Zakończenie inwestycji planowano wówczas na lipiec 2010 roku.

Ronson Europe N.V. miał 2,56 mln zł skonsolidowanego zysku netto w I kw. 2009 roku wobec 1,54 mln zł zysku rok wcześniej. Skonsolidowane przychody wyniosły 15,16 mln zł wobec 12,69 mln zł rok wcześniej.
money.pl

Orco: 1,7 mld zł straty w 2008 roku

Orco Property Group miało po audycie 390,56 mln euro skonsolidowanego straty netto przypisanego akcjonariuszom jednostki dominującej w 2008 roku wobec 13,40 mln euro zysku rok wcześniej.
Strata operacyjna na poziomie grupy wyniosła 386,77 mln euro wobec 177,10 mln euro zysku rok wcześniej.

Skonsolidowane przychody wyniosły 299,93 mln euro wobec 299,23 mln euro rok wcześniej.

We wcześniejszym raporcie kwartalnym podano, że wynik netto za cały rok wyniósł właśnie 390,56 mln euro.
money.pl

Orco: 1,7 mld zł straty w 2008 roku

Orco Property Group miało po audycie 390,56 mln euro skonsolidowanego straty netto przypisanego akcjonariuszom jednostki dominującej w 2008 roku wobec 13,40 mln euro zysku rok wcześniej.
Strata operacyjna na poziomie grupy wyniosła 386,77 mln euro wobec 177,10 mln euro zysku rok wcześniej.

Skonsolidowane przychody wyniosły 299,93 mln euro wobec 299,23 mln euro rok wcześniej.

We wcześniejszym raporcie kwartalnym podano, że wynik netto za cały rok wyniósł właśnie 390,56 mln euro.
money.pl

Czym zaskoczą deweloperzy?

Wiosna jest najlepszym czasem na zmiany. Psychologowie coraz częściej zwracają uwagę na to, że ten okres, bardziej niż początek nowego roku, sprzyja realizacji naszych zamierzeń. Widać to także na rynku nieruchomości.
Wraz z nadejściem wiosny zwiększa się zainteresowanie mieszkaniami. Jednak już latem pojawiają się kłopoty ze sprzedażą lokali. Okres wakacyjny może być w tym roku wyjątkowo bolesny dla deweloperów. Od dłuższego już czasu zmagają się oni z zastojem na rynku wynikającym w głównej mierze z ograniczonej dostępności bankowego źródła finansowania. Teraz dojdzie do tego jeszcze sezonowe osłabienie popytu na deweloperskie mieszkania.

W ostatnim czasie sprzedaż mieszkań w głównej mierze możliwa była dzięki rządowemu programowi "Rodzina na swoim". Nowelizacja ustawy, która wprowadziła możliwość przystąpienia osób z najbliższej rodziny do umowy kredytu preferencyjnego oraz wzrost mnożnika (z 1,3 do 1,4) stosowanego do ustalenia limitu ceny rozszerzyła liczbę potencjalnych kredytobiorców, jak też liczbę ofert spełniających kryteria programu. Wielu deweloperów dostosowało ceny wybranych mieszkań do kryteriów rządowego programu, co dodatkowo zwiększyło ich podaż na rynku. Z informacji Banku Gospodarstwa Krajowego wynika, że w maju padł kolejny rekord sprzedaży preferencyjnych kredytów mieszkaniowych - udzielono 2858 kredytów z dopłatą na łączną kwotę ponad 511,8 mln zł, co stanowi ponad czterokrotny wzrost w porównaniu do danych z początku roku.

Podtrzymywanie sprzedaży poprzez program rządowy może być dobrym rozwiązaniem krótkoterminowym. Nie wiadomo jednak, jak długo dopłaty państwa do części oprocentowania kredytów mieszkaniowych będą realizowane.

Właściwie co miesiąc BGK informuje nas o kolejnym rekordzie udzielonych kredytów. Jednocześnie zapewnia, że nie ma możliwości, by zabrakło w tym roku na ten cel środków. Trudno jednak przewidzieć dalsze losy programu.

Segment deweloperski coraz bardziej zaznacza się na polskim rynku nieruchomości. Teraz co prawda jego aktywność, zwłaszcza w zakresie budownictwa mieszkaniowego, zmniejszyła się, ale jest to efekt ogólnych zawirowań na rynkach. Zainteresowanie mieszkaniami jest bardzo duże, więc deweloperom pozostaje stworzenie odpowiednich do potrzeb klientów nowych projektów i czekanie na ponowną chęć współpracy ze strony banków.

Czym skuszą deweloperzy w tym sezonie wakacyjnym? W poprzednich okresach stosowali różnego rodzaju dodatki - wyposażenie kuchni, garaż, samochód, wycieczka itd. Stało się to na tyle powszednie, że dziś nie robi już takiego wrażenia, jak na początku. Klientom zależy na zakupie dobrego mieszkania w przystępnej cenie, a nie na wachlarzu bonusów (choć niewątpliwie uatrakcyjniają one ofertę i pozwalają wyróżnić się na rynku). Deweloperzy starają się więc przyciągnąć klientów niższą ceną mieszkania. Okazuje się jednak, że takich lokali w atrakcyjnej cenie jest bardzo niewiele i pełnią raczej rolę magnesu przyciągającego do siedziby firmy. Może niektórzy deweloperzy zastosują podczas wakacyjnych miesięcy specjalne akcje promocyjne obejmujące nowe lokale? Katowicki deweloper podczas targów mieszkaniowych zastosował aromamarketing, a teraz podczas dni otwartych swojego osiedla postanowił połączyć je z mini targami aranżacyjnymi. Coraz częściej jesteśmy więc świadkami niestandardowych działań deweloperów. I nie ma w nich niczego złego, ale dla klienta najważniejsza jest cena mieszkania i o niej przede wszystkim należy pamiętać w strategii marketingowej.

Małgorzata Kędzierska

Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

źródło informacji: Wynajem.pl

Czym zaskoczą deweloperzy?

Wiosna jest najlepszym czasem na zmiany. Psychologowie coraz częściej zwracają uwagę na to, że ten okres, bardziej niż początek nowego roku, sprzyja realizacji naszych zamierzeń. Widać to także na rynku nieruchomości.
Wraz z nadejściem wiosny zwiększa się zainteresowanie mieszkaniami. Jednak już latem pojawiają się kłopoty ze sprzedażą lokali. Okres wakacyjny może być w tym roku wyjątkowo bolesny dla deweloperów. Od dłuższego już czasu zmagają się oni z zastojem na rynku wynikającym w głównej mierze z ograniczonej dostępności bankowego źródła finansowania. Teraz dojdzie do tego jeszcze sezonowe osłabienie popytu na deweloperskie mieszkania.

W ostatnim czasie sprzedaż mieszkań w głównej mierze możliwa była dzięki rządowemu programowi "Rodzina na swoim". Nowelizacja ustawy, która wprowadziła możliwość przystąpienia osób z najbliższej rodziny do umowy kredytu preferencyjnego oraz wzrost mnożnika (z 1,3 do 1,4) stosowanego do ustalenia limitu ceny rozszerzyła liczbę potencjalnych kredytobiorców, jak też liczbę ofert spełniających kryteria programu. Wielu deweloperów dostosowało ceny wybranych mieszkań do kryteriów rządowego programu, co dodatkowo zwiększyło ich podaż na rynku. Z informacji Banku Gospodarstwa Krajowego wynika, że w maju padł kolejny rekord sprzedaży preferencyjnych kredytów mieszkaniowych - udzielono 2858 kredytów z dopłatą na łączną kwotę ponad 511,8 mln zł, co stanowi ponad czterokrotny wzrost w porównaniu do danych z początku roku.

Podtrzymywanie sprzedaży poprzez program rządowy może być dobrym rozwiązaniem krótkoterminowym. Nie wiadomo jednak, jak długo dopłaty państwa do części oprocentowania kredytów mieszkaniowych będą realizowane.

Właściwie co miesiąc BGK informuje nas o kolejnym rekordzie udzielonych kredytów. Jednocześnie zapewnia, że nie ma możliwości, by zabrakło w tym roku na ten cel środków. Trudno jednak przewidzieć dalsze losy programu.

Segment deweloperski coraz bardziej zaznacza się na polskim rynku nieruchomości. Teraz co prawda jego aktywność, zwłaszcza w zakresie budownictwa mieszkaniowego, zmniejszyła się, ale jest to efekt ogólnych zawirowań na rynkach. Zainteresowanie mieszkaniami jest bardzo duże, więc deweloperom pozostaje stworzenie odpowiednich do potrzeb klientów nowych projektów i czekanie na ponowną chęć współpracy ze strony banków.

Czym skuszą deweloperzy w tym sezonie wakacyjnym? W poprzednich okresach stosowali różnego rodzaju dodatki - wyposażenie kuchni, garaż, samochód, wycieczka itd. Stało się to na tyle powszednie, że dziś nie robi już takiego wrażenia, jak na początku. Klientom zależy na zakupie dobrego mieszkania w przystępnej cenie, a nie na wachlarzu bonusów (choć niewątpliwie uatrakcyjniają one ofertę i pozwalają wyróżnić się na rynku). Deweloperzy starają się więc przyciągnąć klientów niższą ceną mieszkania. Okazuje się jednak, że takich lokali w atrakcyjnej cenie jest bardzo niewiele i pełnią raczej rolę magnesu przyciągającego do siedziby firmy. Może niektórzy deweloperzy zastosują podczas wakacyjnych miesięcy specjalne akcje promocyjne obejmujące nowe lokale? Katowicki deweloper podczas targów mieszkaniowych zastosował aromamarketing, a teraz podczas dni otwartych swojego osiedla postanowił połączyć je z mini targami aranżacyjnymi. Coraz częściej jesteśmy więc świadkami niestandardowych działań deweloperów. I nie ma w nich niczego złego, ale dla klienta najważniejsza jest cena mieszkania i o niej przede wszystkim należy pamiętać w strategii marketingowej.

Małgorzata Kędzierska

Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

źródło informacji: Wynajem.pl

Nie wyrzucisz baterii do śmieci

Koniec z samowolą (i dobrą, proekologiczną wolą) w świecie baterii i akumulatorów. Dziś wchodzi w życie ustawa, która wymaga, by zużyte ogniwa oddać w sklepie, w którym zakupiło się nowe lub do specjalnego punktu zbiórki. Konsekwencje wyrzucenia baterii do kosza, będą nas słono kosztować.
Recykling baterii i akumulatorów jest konieczny. Wyrzucanie ich do kosza ma ogromne konsekwencje zarówno dla środowiska, jak i dla naszego zdrowia. Co roku w Polsce sprzedaje się ok. 300 mln baterii.

Wszystkie one zawierają metale ciężkie, takie jak ołów, kadm, nikiel, cynk i rtęć, a także substancje szkodliwe – lid i mangan.   Zdatność do użycia jest różna, w zależności od typu baterii. Najkrótszą mają baterie cynkowo – węglowe, ponieważ wynosi ona od 1 roku do ok. 4 lat, baterie alkaiczne można przechowywać od 4 do nawet 8 lat, a baterie litowe (zgodnie z zapewnieniami producentów) można przechowywać nawet 15 lat. 90 proc. kupowanych w Polsce baterii, to wciąż baterie jednorazowe! Które zwykle zaraz po wyczerpaniu – wyrzucamy. Nie zawsze w przeznaczonych do tego miejscach.  

Od dziś za wyrzucenie baterii na śmietnik grozi nam mandat w wysokości nawet do 5 tys. złotych. Natomiast dla firm, zajmujących się handlem bateriami i akumulatorami – kara wynosić może nawet 100 tys. złotych. Każdy sklep, w którym możemy zakupić baterie ma obowiązek bezpłatnie przyjąć od nas zużyte już baterie. Dodatkowo, w każdej gminie mają zostać stworzone specjalne punkty zbiórek.   Firmy produkujące baterie zostaną obciążone pełnymi kosztami recyklingu. Ustawa określa także zawartość rtęci oraz kadmu w ogniwach. Przekroczenie norm również wiązać się będzie z konsekwencjami finansowymi.
Od 1 tys. do 100 tys. złotych zapłacą tez firmy, które wcześniej wprowadziły na rynek baterie i akumulatory nie spełniające obecnych norm i nie wycofały ich ze sprzedaży.   Dlaczego to takie ważne? Ołów, kadm i rtęć są metalami niezwykle szkodliwymi dla człowieka. Ołów  nie tylko niszczy środowisko, wpływa też trująco na wszystkie ludzkie komórki i narządy. Kadm jest bardzo toksyczny – powoduje anemię i choroby kostne, natomiast rtęć jest związkiem trującym!  

Baterii nie trzeba pojedynczo odnosić do sklepu. Można przeznaczyć na nie osobny pojemnik w domu i regularnie odnosić do sklepu lub specjalnie wyznaczonych miejsc zbiórki. Pamiętajmy również, że baterie oraz akumulatory często są częściami innych urządzeń (zabawek itp.). Jeśli takiej baterii nie można wyjąć z urządzenia, całe ono w procesie utylizacji traktowane jest jako substancja szkodliwa.   Jeśli nie zdrowy rozsądek, to może przynajmniej poważne konsekwencje finansowe sprawią, że zaczniemy gospodarować bateriami tak, by samych siebie nie narażać na poważne zagrożenie zdrowotne.  

(es)
dom.wp

Nie wyrzucisz baterii do śmieci

Koniec z samowolą (i dobrą, proekologiczną wolą) w świecie baterii i akumulatorów. Dziś wchodzi w życie ustawa, która wymaga, by zużyte ogniwa oddać w sklepie, w którym zakupiło się nowe lub do specjalnego punktu zbiórki. Konsekwencje wyrzucenia baterii do kosza, będą nas słono kosztować.
Recykling baterii i akumulatorów jest konieczny. Wyrzucanie ich do kosza ma ogromne konsekwencje zarówno dla środowiska, jak i dla naszego zdrowia. Co roku w Polsce sprzedaje się ok. 300 mln baterii.

Wszystkie one zawierają metale ciężkie, takie jak ołów, kadm, nikiel, cynk i rtęć, a także substancje szkodliwe – lid i mangan.   Zdatność do użycia jest różna, w zależności od typu baterii. Najkrótszą mają baterie cynkowo – węglowe, ponieważ wynosi ona od 1 roku do ok. 4 lat, baterie alkaiczne można przechowywać od 4 do nawet 8 lat, a baterie litowe (zgodnie z zapewnieniami producentów) można przechowywać nawet 15 lat. 90 proc. kupowanych w Polsce baterii, to wciąż baterie jednorazowe! Które zwykle zaraz po wyczerpaniu – wyrzucamy. Nie zawsze w przeznaczonych do tego miejscach.  

Od dziś za wyrzucenie baterii na śmietnik grozi nam mandat w wysokości nawet do 5 tys. złotych. Natomiast dla firm, zajmujących się handlem bateriami i akumulatorami – kara wynosić może nawet 100 tys. złotych. Każdy sklep, w którym możemy zakupić baterie ma obowiązek bezpłatnie przyjąć od nas zużyte już baterie. Dodatkowo, w każdej gminie mają zostać stworzone specjalne punkty zbiórek.   Firmy produkujące baterie zostaną obciążone pełnymi kosztami recyklingu. Ustawa określa także zawartość rtęci oraz kadmu w ogniwach. Przekroczenie norm również wiązać się będzie z konsekwencjami finansowymi.
Od 1 tys. do 100 tys. złotych zapłacą tez firmy, które wcześniej wprowadziły na rynek baterie i akumulatory nie spełniające obecnych norm i nie wycofały ich ze sprzedaży.   Dlaczego to takie ważne? Ołów, kadm i rtęć są metalami niezwykle szkodliwymi dla człowieka. Ołów  nie tylko niszczy środowisko, wpływa też trująco na wszystkie ludzkie komórki i narządy. Kadm jest bardzo toksyczny – powoduje anemię i choroby kostne, natomiast rtęć jest związkiem trującym!  

Baterii nie trzeba pojedynczo odnosić do sklepu. Można przeznaczyć na nie osobny pojemnik w domu i regularnie odnosić do sklepu lub specjalnie wyznaczonych miejsc zbiórki. Pamiętajmy również, że baterie oraz akumulatory często są częściami innych urządzeń (zabawek itp.). Jeśli takiej baterii nie można wyjąć z urządzenia, całe ono w procesie utylizacji traktowane jest jako substancja szkodliwa.   Jeśli nie zdrowy rozsądek, to może przynajmniej poważne konsekwencje finansowe sprawią, że zaczniemy gospodarować bateriami tak, by samych siebie nie narażać na poważne zagrożenie zdrowotne.  

(es)
dom.wp

Suma dopłat 100 tys. zł

Brak precyzji programu kredytowego "Rodzina na swoim" umożliwia zarówno bankom, jak i klientom wykorzystywanie go w sposób patologiczny. Mimo to - a może właśnie dlatego - jego popularność rośnie.

Rządowy program dopłat do odsetek kredytów hipotecznych cieszy się coraz większym wzięciem. Wartość kredytów udzielanych w jego ramach od początku roku przekroczyła już miliard złotych. Program w założeniach przeznaczony był dla osób, które w chwili wnioskowania o kredyt nie posiadają prawa własności domu jednorodzinnego lub lokalu mieszkalnego w budynku wielorodzinnym.

Przez pierwszych osiem lat połowa odsetek pokrywana jest z budżetu państwa, a suma tych dopłat może osiągnąć nawet 100 tys. zł. Takie preferencyjne kredyty mogą uzyskać małżonkowie, osoby samotnie wychowujące przynajmniej jedno małoletnie dziecko lub dziecko, bez względu na jego wiek, na które pobierany jest zasiłek pielęgnacyjny oraz osoby wychowujące dziecko uczące się w szkołach do ukończenia przez nie 25. roku życia. W założeniach program miał ponadto wspomóc rynek budownictwa mieszkaniowego. Z danych statystycznych wynika jednak, że jego wpływ był znikomy. Niestety, rzeczywistość nie okazała się różowa - program zdradził wiele usterek. Przede wszystkim jeśli chodzi o warunki dostępności kredytów z dopłatą.

Mieszkania dostępne w tym programie muszą mieć powierzchnię mniejszą niż 75 m kw. i kosztować nie więcej niż ustalona przez państwo suma.

W praktyce poważnie ograniczyło to możliwości wyboru mieszkania - rosnące szybko jeszcze do niedawna ceny mieszkań za nic miały limity cenowe ustalone przez ustawodawcę. Co więcej, choć program miał być skierowany przede wszystkim do osób "na dorobku", nie legitymujących się najwyższymi dochodami, musiały one jednak spełniać bankowe kryteria zdolności kredytowej. Te zaś faktycznie ograniczyły możliwość otrzymania preferencyjnego kredytu np. do rodzin, w których oboje małżonkowie zarabiają znacznie powyżej średniej krajowej. To limit niedostępny dla większości osób, które poszukują niskich marż.

Nieścisłość przepisów spowodowała też, że nie ograniczono możliwości wyłudzania z budżetu państwa pieniędzy przez ludzi de facto najbogatszych. Brak prawa własności domu czy mieszkania został ograniczony u ubiegającego się o kredyt do dnia podpisania umowy kredytowej z bankiem. Można to łatwo ominąć, przekazując czasowo posiadane nieruchomości np. członkom najbliższej rodziny. Po uzyskaniu kredytu można już być właścicielem nawet kilku nieruchomości - dzięki korzystnemu kredytowi może to być nawet dobry sposób zarabiania na rynku mieszkaniowym. Z kolei konkubenci mogą osobno ubiegać się o kredyt w ramach programu, co stwarza im szansę na podwojenie sumy rządowych dopłat - w ten sposób rodzina może teoretycznie uzyskać od państwa łącznie nawet 200 tys. zł.

Na programie "Rodzina na swoim" potrafią dodatkowo zarabiać również banki. Niektóre z nich - co już zakrawa na absurd - oferowały niższe marże przy zwykłych kredytach, kredyty preferencyjne obciążając dodatkowymi opłatami - tak robił np. do niedawna DomBank, zanim zrównał stawki. Dopóki kredyty w tym programie oferuje tylko dziewięć banków (PKO BP, Gospodarczy Bank Wielkopolski wraz z bankami zrzeszonymi, Bank Polskiej Spółdzielczości i banki zrzeszone, Bank Pocztowy, Pekao, Mazowiecki Bank Regionalny i banki zrzeszone, Alior Bank, Getin Bank Dom Bank Hipoteczny i Pekao Bank Hipoteczny) niewielka konkurencja nie sprzyja urynkowieniu opłat.

Skąd te niepożądane efekty?

- Kwestia wymogów dochodowych jest związana z oceną zdolności kredytowej przez banki - tłumaczy Karol Wilczko z Comperia.pl. - Banki po prostu nie stosują innych kryteriów dla kredytu z dopłatą przy liczeniu zdolności kredytowej. A kryteria oceny zdolności zostały w ostatnim czasie zmienione. Banki nie biorą pod uwagę tego, że przez 8 lat klient będzie płacił niższą ratę - po prostu ma go być stać na spłatę również tej raty, która będzie obowiązywać po okresie 8 lat. Ten fakt wynika po prostu z ogólnej sytuacji banków, które mają problem z finansowaniem akcji kredytowej i gorzej oceniają perspektywy gospodarcze dla naszego kraju. W związku z tym podnoszą marże w ofertach tradycyjnych kredytów hipotecznych.

Podwyżki nie omijają również kredytów hipotecznych z dopłatą rządową, pomimo że kredyt ten jest de facto dla banku mniej ryzykowny, przynajmniej przez pierwsze 8 lat. Kredyt z dopłatą może okazać się droższy od tradycyjnego kredytu dostępnego w innych bankach w całym okresie kredytowania, np. w ofercie DomBanku czy Alior Banku, a nawet Pekao, gdzie marże są na poziomie od 3 do 6 pkt. proc. (np. w tym samym czasie kredyt w BZ WBK z marżą 1,35 pkt. proc. nawet bez dopłaty będzie tańszy niż wspomniane kredyty nawet po uwzględnieniu dopłaty). Są oczywiście na rynku również oferty, które dzięki dopłacie są w ogóle najtańsze na rynku, np. oferta Pekao Bank Hipoteczny z marżą 1,45 pkt. proc. sprawia, że realne oprocentowanie kredytu po uwzględnieniu dopłaty jest rzeczywiście niskie.

- Co do warunku dotyczącego braku nieruchomości posiadanej na własność, to oczywiście może zostać on pod pewnymi warunkami przeskoczony - przyznaje Karol Wilczko. - Ale to jest zawsze wynik pewnych działań ze strony państwa. Kluczem jest pytanie, czy w ogóle państwo powinno na taką skalę pomagać. Wszędzie, gdzie istnieje program pomocy ze strony państwa, pojawiają się możliwości nadużyć - tak samo jest z dopłatami z UE, z gwarancjami rządowymi itd. Tak już jest i nie znam rozwiązań, które całkowicie eliminowałyby to ryzyko. To jest wpisane w kwestię pomocy państwowej - w takim przypadku należy się zastanawiać, czy z tego punktu widzenia programy rządowe niosą więcej korzyści czy szkody.

gazetabankowa/interia.pl

Suma dopłat 100 tys. zł

Brak precyzji programu kredytowego "Rodzina na swoim" umożliwia zarówno bankom, jak i klientom wykorzystywanie go w sposób patologiczny. Mimo to - a może właśnie dlatego - jego popularność rośnie.

Rządowy program dopłat do odsetek kredytów hipotecznych cieszy się coraz większym wzięciem. Wartość kredytów udzielanych w jego ramach od początku roku przekroczyła już miliard złotych. Program w założeniach przeznaczony był dla osób, które w chwili wnioskowania o kredyt nie posiadają prawa własności domu jednorodzinnego lub lokalu mieszkalnego w budynku wielorodzinnym.

Przez pierwszych osiem lat połowa odsetek pokrywana jest z budżetu państwa, a suma tych dopłat może osiągnąć nawet 100 tys. zł. Takie preferencyjne kredyty mogą uzyskać małżonkowie, osoby samotnie wychowujące przynajmniej jedno małoletnie dziecko lub dziecko, bez względu na jego wiek, na które pobierany jest zasiłek pielęgnacyjny oraz osoby wychowujące dziecko uczące się w szkołach do ukończenia przez nie 25. roku życia. W założeniach program miał ponadto wspomóc rynek budownictwa mieszkaniowego. Z danych statystycznych wynika jednak, że jego wpływ był znikomy. Niestety, rzeczywistość nie okazała się różowa - program zdradził wiele usterek. Przede wszystkim jeśli chodzi o warunki dostępności kredytów z dopłatą.

Mieszkania dostępne w tym programie muszą mieć powierzchnię mniejszą niż 75 m kw. i kosztować nie więcej niż ustalona przez państwo suma.

W praktyce poważnie ograniczyło to możliwości wyboru mieszkania - rosnące szybko jeszcze do niedawna ceny mieszkań za nic miały limity cenowe ustalone przez ustawodawcę. Co więcej, choć program miał być skierowany przede wszystkim do osób "na dorobku", nie legitymujących się najwyższymi dochodami, musiały one jednak spełniać bankowe kryteria zdolności kredytowej. Te zaś faktycznie ograniczyły możliwość otrzymania preferencyjnego kredytu np. do rodzin, w których oboje małżonkowie zarabiają znacznie powyżej średniej krajowej. To limit niedostępny dla większości osób, które poszukują niskich marż.

Nieścisłość przepisów spowodowała też, że nie ograniczono możliwości wyłudzania z budżetu państwa pieniędzy przez ludzi de facto najbogatszych. Brak prawa własności domu czy mieszkania został ograniczony u ubiegającego się o kredyt do dnia podpisania umowy kredytowej z bankiem. Można to łatwo ominąć, przekazując czasowo posiadane nieruchomości np. członkom najbliższej rodziny. Po uzyskaniu kredytu można już być właścicielem nawet kilku nieruchomości - dzięki korzystnemu kredytowi może to być nawet dobry sposób zarabiania na rynku mieszkaniowym. Z kolei konkubenci mogą osobno ubiegać się o kredyt w ramach programu, co stwarza im szansę na podwojenie sumy rządowych dopłat - w ten sposób rodzina może teoretycznie uzyskać od państwa łącznie nawet 200 tys. zł.

Na programie "Rodzina na swoim" potrafią dodatkowo zarabiać również banki. Niektóre z nich - co już zakrawa na absurd - oferowały niższe marże przy zwykłych kredytach, kredyty preferencyjne obciążając dodatkowymi opłatami - tak robił np. do niedawna DomBank, zanim zrównał stawki. Dopóki kredyty w tym programie oferuje tylko dziewięć banków (PKO BP, Gospodarczy Bank Wielkopolski wraz z bankami zrzeszonymi, Bank Polskiej Spółdzielczości i banki zrzeszone, Bank Pocztowy, Pekao, Mazowiecki Bank Regionalny i banki zrzeszone, Alior Bank, Getin Bank Dom Bank Hipoteczny i Pekao Bank Hipoteczny) niewielka konkurencja nie sprzyja urynkowieniu opłat.

Skąd te niepożądane efekty?

- Kwestia wymogów dochodowych jest związana z oceną zdolności kredytowej przez banki - tłumaczy Karol Wilczko z Comperia.pl. - Banki po prostu nie stosują innych kryteriów dla kredytu z dopłatą przy liczeniu zdolności kredytowej. A kryteria oceny zdolności zostały w ostatnim czasie zmienione. Banki nie biorą pod uwagę tego, że przez 8 lat klient będzie płacił niższą ratę - po prostu ma go być stać na spłatę również tej raty, która będzie obowiązywać po okresie 8 lat. Ten fakt wynika po prostu z ogólnej sytuacji banków, które mają problem z finansowaniem akcji kredytowej i gorzej oceniają perspektywy gospodarcze dla naszego kraju. W związku z tym podnoszą marże w ofertach tradycyjnych kredytów hipotecznych.

Podwyżki nie omijają również kredytów hipotecznych z dopłatą rządową, pomimo że kredyt ten jest de facto dla banku mniej ryzykowny, przynajmniej przez pierwsze 8 lat. Kredyt z dopłatą może okazać się droższy od tradycyjnego kredytu dostępnego w innych bankach w całym okresie kredytowania, np. w ofercie DomBanku czy Alior Banku, a nawet Pekao, gdzie marże są na poziomie od 3 do 6 pkt. proc. (np. w tym samym czasie kredyt w BZ WBK z marżą 1,35 pkt. proc. nawet bez dopłaty będzie tańszy niż wspomniane kredyty nawet po uwzględnieniu dopłaty). Są oczywiście na rynku również oferty, które dzięki dopłacie są w ogóle najtańsze na rynku, np. oferta Pekao Bank Hipoteczny z marżą 1,45 pkt. proc. sprawia, że realne oprocentowanie kredytu po uwzględnieniu dopłaty jest rzeczywiście niskie.

- Co do warunku dotyczącego braku nieruchomości posiadanej na własność, to oczywiście może zostać on pod pewnymi warunkami przeskoczony - przyznaje Karol Wilczko. - Ale to jest zawsze wynik pewnych działań ze strony państwa. Kluczem jest pytanie, czy w ogóle państwo powinno na taką skalę pomagać. Wszędzie, gdzie istnieje program pomocy ze strony państwa, pojawiają się możliwości nadużyć - tak samo jest z dopłatami z UE, z gwarancjami rządowymi itd. Tak już jest i nie znam rozwiązań, które całkowicie eliminowałyby to ryzyko. To jest wpisane w kwestię pomocy państwowej - w takim przypadku należy się zastanawiać, czy z tego punktu widzenia programy rządowe niosą więcej korzyści czy szkody.

gazetabankowa/interia.pl

Milin - pnącze z trąbkami

Milin amerykański przywędrował do Europy z Ameryki Północnej w XVII wieku. Roślina tak zadomowiła się w naszym kraju, że oznaczono również jej specjalną odmianę zwaną „Ursynów”.
Milin amerykański (łac. Campsis radicans) jest pnączem, które charakteryzuje się bardzo szybkim przyrostem i osiąga od sześciu do nawet dziesięciu metrów wysokości. Roślina „wspina się” dzięki czepnym korzeniom powietrznym i lekko wijącym się pędom. Młode pędy milina amerykańskiego posiadają barwę zieloną. Z czasem pędy drewnieją i pokrywają się jasnobrązową korą, która charakteryzuje się dość łatwym łuszczeniem. Stare rośliny mogą mieć u podstawy pędy, których średnica osiąga nawet kilkanaście centymetrów.

Intensywny wzrost rośliny zaczyna się dopiero w maju, dzięki czemu jej młode pędy nie są narażone na przymrozki. Liście rośliny mogą osiągać nawet czterdzieści centymetrów długości. Wiosną i latem mają barwę zieloną, następnie jesienią przebarwiają się na żółto, by opaść wraz z przyjściem zimy.

Jednak główną cechą, która przyczyniła się do popularności tej rośliny są jej niezwykle dekoracyjne kwiaty w kształcie trąby. W zależności od odmiany mogą mieć one barwę czerwoną, pomarańczową lub żółtą. Rozwijają się od lipca do września osiągając przy tym długość od sześciu do dziesięciu centymetrów i średnicę do pięciu centymetrów.

Roślina zawiązuje owoce w kształcie zwisających torebek o długości od 10 do 20 cm, które pękają po dojrzeniu i rozsiewają nasiona. Jako, że nie są one szczególnie ozdobne zaleca się ich usuwanie. Dzięki temu zapewnimy roślinie dłuższe (bo aż do jesieni) i bardziej obfite kwitnienie. Jak ciekawostkę można podać fakt, że w Stanach Zjednoczonych milin uprawiany jest przede wszystkim dlatego, że jego nektar przyciąga kolibry.
Milin amerykański nie ma szczególnych wymagań glebowych, jednak wymaga stanowiska słonecznego i ciepłego. Najlepiej rośnie na glebach przepuszczalnych o odczynie pH obojętnym, lekko kwaśnym lub lekko zasadowym (o odczynie pH od 5,5 do 7,5).

Roślina idealnie nadaje się do pokrywania ścian budynków, jak również ogrodzeń, pergoli, altan i innego typu obiektów. Warto podkreślić, że roślina jest praktycznie odporna na większość szkodników i chorób. Niestety należy pamiętać również, że wszystkie jej części są lekko toksyczne, co może powodować przy kontakcie podrażnienia u osób uczulonych.

Jak już wcześniej wspominano, kolor kwiatów zależy od zastosowanej odmiany. Można spotkać również odmiany łączone, jednak – by uzyskać określony efekt – najlepiej sadzić te oznaczone.

Pierwszą i jedną z najpopularniejszych odmian tej rośliny jest „Flamenco”. Odmiana ta posiada duże kwiaty o barwie intensywnej czerwieni. Jej okres kwitnienia rozpoczyna się lipcu, a kończy we wrześniu.
dom.wp

Milin - pnącze z trąbkami

Milin amerykański przywędrował do Europy z Ameryki Północnej w XVII wieku. Roślina tak zadomowiła się w naszym kraju, że oznaczono również jej specjalną odmianę zwaną „Ursynów”.
Milin amerykański (łac. Campsis radicans) jest pnączem, które charakteryzuje się bardzo szybkim przyrostem i osiąga od sześciu do nawet dziesięciu metrów wysokości. Roślina „wspina się” dzięki czepnym korzeniom powietrznym i lekko wijącym się pędom. Młode pędy milina amerykańskiego posiadają barwę zieloną. Z czasem pędy drewnieją i pokrywają się jasnobrązową korą, która charakteryzuje się dość łatwym łuszczeniem. Stare rośliny mogą mieć u podstawy pędy, których średnica osiąga nawet kilkanaście centymetrów.

Intensywny wzrost rośliny zaczyna się dopiero w maju, dzięki czemu jej młode pędy nie są narażone na przymrozki. Liście rośliny mogą osiągać nawet czterdzieści centymetrów długości. Wiosną i latem mają barwę zieloną, następnie jesienią przebarwiają się na żółto, by opaść wraz z przyjściem zimy.

Jednak główną cechą, która przyczyniła się do popularności tej rośliny są jej niezwykle dekoracyjne kwiaty w kształcie trąby. W zależności od odmiany mogą mieć one barwę czerwoną, pomarańczową lub żółtą. Rozwijają się od lipca do września osiągając przy tym długość od sześciu do dziesięciu centymetrów i średnicę do pięciu centymetrów.

Roślina zawiązuje owoce w kształcie zwisających torebek o długości od 10 do 20 cm, które pękają po dojrzeniu i rozsiewają nasiona. Jako, że nie są one szczególnie ozdobne zaleca się ich usuwanie. Dzięki temu zapewnimy roślinie dłuższe (bo aż do jesieni) i bardziej obfite kwitnienie. Jak ciekawostkę można podać fakt, że w Stanach Zjednoczonych milin uprawiany jest przede wszystkim dlatego, że jego nektar przyciąga kolibry.
Milin amerykański nie ma szczególnych wymagań glebowych, jednak wymaga stanowiska słonecznego i ciepłego. Najlepiej rośnie na glebach przepuszczalnych o odczynie pH obojętnym, lekko kwaśnym lub lekko zasadowym (o odczynie pH od 5,5 do 7,5).

Roślina idealnie nadaje się do pokrywania ścian budynków, jak również ogrodzeń, pergoli, altan i innego typu obiektów. Warto podkreślić, że roślina jest praktycznie odporna na większość szkodników i chorób. Niestety należy pamiętać również, że wszystkie jej części są lekko toksyczne, co może powodować przy kontakcie podrażnienia u osób uczulonych.

Jak już wcześniej wspominano, kolor kwiatów zależy od zastosowanej odmiany. Można spotkać również odmiany łączone, jednak – by uzyskać określony efekt – najlepiej sadzić te oznaczone.

Pierwszą i jedną z najpopularniejszych odmian tej rośliny jest „Flamenco”. Odmiana ta posiada duże kwiaty o barwie intensywnej czerwieni. Jej okres kwitnienia rozpoczyna się lipcu, a kończy we wrześniu.
dom.wp

1000% podwyżki za użytkowanie wieczyste?

Na początku roku wrocławski magistrat podwyższył niektóre opłaty za użytkowanie wieczyste gruntów nawet o 1000% - informuje "Polska - The Times. Gazeta Wrocławska".
Urzędnicy powoływali się na wyceny gruntów, sporządzone przez rzeczoznawców. Uznali oni, że ziemie na Maślicach czy Psim Polu są dziś warte aż 10 razy więcej niż kilka lat temu, gdy ustalano poprzednie stawki opłat.
Ludzie zasypali skargami Samorządowe Kolegium Odwoławcze - od początku roku wpłynęło ich ponad 1000. Część wywalczyła niższe opłaty.

Wrocławianie mówią, że wyceny pochodziły z czasów boomu budowlanego, kiedy nieruchomości miały wywindowaną wartość, a rzeczoznawcy nie brali pod uwagę uciążliwości, a jedynie udogodnienia.

Marcin Urban, skarbnik miejski, zapewnia, że nowe stawki na pewno będą naliczone rzetelnie i z uwzględnieniem rzeczywistych cen na rynku nieruchomości. W tym roku urzędnicy planują przesłać aktualizację opłat za użytkowanie gruntu kolejnym 15 tysiącom wrocławian.

Więcej w dzienniku "Polska - The Times. Gazeta Wrocławska"
onet.pl

1000% podwyżki za użytkowanie wieczyste?

Na początku roku wrocławski magistrat podwyższył niektóre opłaty za użytkowanie wieczyste gruntów nawet o 1000% - informuje "Polska - The Times. Gazeta Wrocławska".
Urzędnicy powoływali się na wyceny gruntów, sporządzone przez rzeczoznawców. Uznali oni, że ziemie na Maślicach czy Psim Polu są dziś warte aż 10 razy więcej niż kilka lat temu, gdy ustalano poprzednie stawki opłat.
Ludzie zasypali skargami Samorządowe Kolegium Odwoławcze - od początku roku wpłynęło ich ponad 1000. Część wywalczyła niższe opłaty.

Wrocławianie mówią, że wyceny pochodziły z czasów boomu budowlanego, kiedy nieruchomości miały wywindowaną wartość, a rzeczoznawcy nie brali pod uwagę uciążliwości, a jedynie udogodnienia.

Marcin Urban, skarbnik miejski, zapewnia, że nowe stawki na pewno będą naliczone rzetelnie i z uwzględnieniem rzeczywistych cen na rynku nieruchomości. W tym roku urzędnicy planują przesłać aktualizację opłat za użytkowanie gruntu kolejnym 15 tysiącom wrocławian.

Więcej w dzienniku "Polska - The Times. Gazeta Wrocławska"
onet.pl

Kaloryfer z blokadą na zbyt oszczędnych

Nowy sposób na zbyt oszczędnych lokatorów. Jedna ze spółdzielni w Kielcach postanowiła uporać się z mieszkańcami, którzy nie chcą…ogrzewać mieszkań. Rozwiązaniem mają być kaloryfery z blokadą, która uniemożliwia zakręcenie ich poniżej określonej temperatury.
Na ten nieco osobliwy pomysł władze spółdzielni „Na Stoku”wpadły po tegorocznych wyliczeniach rachunków za ogrzewanie. Okazało się, że rekordzista ma – jak informuje „Gazeta Wyborcza” - aż 2, 5 tys. zł nadpłaty, a część mieszkańców zdołała zaoszczędzić na kilkumiesięczny czynsz. Lokatorzy cieszyli się, że wymiana okien i docieplenie budynku przyniosły rezultaty. Dlatego czują się zaskoczeni tym pomysłem Tym bardziej, że za wymianę zaworów na takie, których „nie da się” do końca przykręcić musieliby sami zapłacić. W grę wchodzi bowiem ok. 3, 2 tys. urządzeń, koszty wymiany byłyby więc astronomiczne, gdyby wzięła je na swoje barki spółdzielnia.

Swoją decyzję spółdzielnia tłumaczy zasadami sprawiedliwości społecznej, jednocześnie zastrzegając, że na razie do realizacji pomysłu jeszcze daleko. Podobno blokady nie będą zakładane na siłę, a wprowadzone zostaną tylko tam, gdzie lokatorom taki pomysł przypadnie do gustu. Chodzi o to, żeby mieszkańcy, którzy ogrzewają swoje mieszkanie i płacą za to ciężkie pieniądze nie musieli „przy okazji” dogrzewać także sąsiadów. Szczególnie tych, którzy nie mają ochoty odkręcać kaloryferów.

Jak można się domyślać nie wszystkim taki pomysł się podoba. I trudno się dziwić. Mieszkańcy denerwują się, że dzięki takim praktykom nie będą mogli oszczędzać, a w pomieszczeniach będzie tak ciepło, że trzeba będzie bardzo często wietrzyć pokoje, przez co pobór ciepła będzie jeszcze większy.

To nie pierwszy taki przypadek. Podobne wynalazki funkcjonują już na kilku osiedlach, gdzie lokatorzy narzekają na upały panujące w mieszkaniu wczesną jesienią i późną wiosną.
dom.wp

Kaloryfer z blokadą na zbyt oszczędnych

Nowy sposób na zbyt oszczędnych lokatorów. Jedna ze spółdzielni w Kielcach postanowiła uporać się z mieszkańcami, którzy nie chcą…ogrzewać mieszkań. Rozwiązaniem mają być kaloryfery z blokadą, która uniemożliwia zakręcenie ich poniżej określonej temperatury.
Na ten nieco osobliwy pomysł władze spółdzielni „Na Stoku”wpadły po tegorocznych wyliczeniach rachunków za ogrzewanie. Okazało się, że rekordzista ma – jak informuje „Gazeta Wyborcza” - aż 2, 5 tys. zł nadpłaty, a część mieszkańców zdołała zaoszczędzić na kilkumiesięczny czynsz. Lokatorzy cieszyli się, że wymiana okien i docieplenie budynku przyniosły rezultaty. Dlatego czują się zaskoczeni tym pomysłem Tym bardziej, że za wymianę zaworów na takie, których „nie da się” do końca przykręcić musieliby sami zapłacić. W grę wchodzi bowiem ok. 3, 2 tys. urządzeń, koszty wymiany byłyby więc astronomiczne, gdyby wzięła je na swoje barki spółdzielnia.

Swoją decyzję spółdzielnia tłumaczy zasadami sprawiedliwości społecznej, jednocześnie zastrzegając, że na razie do realizacji pomysłu jeszcze daleko. Podobno blokady nie będą zakładane na siłę, a wprowadzone zostaną tylko tam, gdzie lokatorom taki pomysł przypadnie do gustu. Chodzi o to, żeby mieszkańcy, którzy ogrzewają swoje mieszkanie i płacą za to ciężkie pieniądze nie musieli „przy okazji” dogrzewać także sąsiadów. Szczególnie tych, którzy nie mają ochoty odkręcać kaloryferów.

Jak można się domyślać nie wszystkim taki pomysł się podoba. I trudno się dziwić. Mieszkańcy denerwują się, że dzięki takim praktykom nie będą mogli oszczędzać, a w pomieszczeniach będzie tak ciepło, że trzeba będzie bardzo często wietrzyć pokoje, przez co pobór ciepła będzie jeszcze większy.

To nie pierwszy taki przypadek. Podobne wynalazki funkcjonują już na kilku osiedlach, gdzie lokatorzy narzekają na upały panujące w mieszkaniu wczesną jesienią i późną wiosną.
dom.wp

Czy żarówka laserowa zastąpi tradycyjną?

Kiedy zaczęliśmy przyzwyczajać się do myśli, że z naszych mieszkań znikną wkrótce zwyczajne żarówki i zastąpią je energooszczędne wymienniki naukowcy oznajmili, że wynaleźli prosty i tani sposób na ekologiczne „podrasowanie” żarówek. Użycie lasera pozwoli im rywalizować ze świetlówkami!
Czyżby za wcześnie obwieszczono koniec tradycyjnej żarówki? Ta klasyczna, która niewiele zmieniła się od jej wynalezienia w XIX wieku, zużywa tylko 5 proc. energii na światło, resztę traci na emisję ciepła. Dlatego przegrywa z nowoczesnymi źródłami światła np. oświetleniem halogenowym czy diodowym, które jest nie tylko bardziej wydajne, ale też przyjazne dla środowiska.

Z tych powodów świat powoli odchodzi od zwyczajnych, bulwiastych żarówek. Od września nie kupimy już 100 watowych, a tych także kolorowych i matowych. Wycofywanie ich z rynku powinno odbywać się stopniowo, według planów w 2016 roku na terenie Unii Europejskiej już ich nie kupimy. Czy przełomowy wynalazek zahamuje ten proces?

Laserowy „tuning” , który przeprowadzili naukowcy z University of Rochester polegał na potraktowaniu wolframowego drucika zwykłej żarówki ultrakrótkimi impulsami laserowymi liczonymi w femtosekundach. Dzięki temu stworzyły się w nim mikro- i nanostruktury, które spowodowały gwałtowny wzrost efektywności świecenia. Zmniejszyła się przy tym ilość zużywanego prądu. Naukowcy sami przyznają, że są nieco zaskoczeni tak spektakularnym efektem działania lasera.
Ogromną zaletą jest także mało skomplikowana obsługa takiego urządzenia. Laser można podłączyć do zwykłego gniazdka  Światło uzyskane w ten sposób będzie miało taki sam odcień i barwę jak bez wcześniejszego ulepszenia. Na pewno to dobra wiadomość dla wszystkich, którzy nie lubią zimnej barwy emitowanej przez świetlówki.

Poza tym świetlówka ma też jeszcze jedną wadę - jej światło jest mocno rozproszone. Dla osób niedowidzących często okazuje się za słabe. A udoskonalona wersja będzie pozbawiona tego mankamentu. Poza tym, gdyby ekologiczny model zwykłej żarówki trafił do sprzedaży powinien być atrakcyjną cenowo alternatywą dla istniejących na rynku energooszczędnych wymienników. 
dom.wp

Czy żarówka laserowa zastąpi tradycyjną?

Kiedy zaczęliśmy przyzwyczajać się do myśli, że z naszych mieszkań znikną wkrótce zwyczajne żarówki i zastąpią je energooszczędne wymienniki naukowcy oznajmili, że wynaleźli prosty i tani sposób na ekologiczne „podrasowanie” żarówek. Użycie lasera pozwoli im rywalizować ze świetlówkami!
Czyżby za wcześnie obwieszczono koniec tradycyjnej żarówki? Ta klasyczna, która niewiele zmieniła się od jej wynalezienia w XIX wieku, zużywa tylko 5 proc. energii na światło, resztę traci na emisję ciepła. Dlatego przegrywa z nowoczesnymi źródłami światła np. oświetleniem halogenowym czy diodowym, które jest nie tylko bardziej wydajne, ale też przyjazne dla środowiska.

Z tych powodów świat powoli odchodzi od zwyczajnych, bulwiastych żarówek. Od września nie kupimy już 100 watowych, a tych także kolorowych i matowych. Wycofywanie ich z rynku powinno odbywać się stopniowo, według planów w 2016 roku na terenie Unii Europejskiej już ich nie kupimy. Czy przełomowy wynalazek zahamuje ten proces?

Laserowy „tuning” , który przeprowadzili naukowcy z University of Rochester polegał na potraktowaniu wolframowego drucika zwykłej żarówki ultrakrótkimi impulsami laserowymi liczonymi w femtosekundach. Dzięki temu stworzyły się w nim mikro- i nanostruktury, które spowodowały gwałtowny wzrost efektywności świecenia. Zmniejszyła się przy tym ilość zużywanego prądu. Naukowcy sami przyznają, że są nieco zaskoczeni tak spektakularnym efektem działania lasera.
Ogromną zaletą jest także mało skomplikowana obsługa takiego urządzenia. Laser można podłączyć do zwykłego gniazdka  Światło uzyskane w ten sposób będzie miało taki sam odcień i barwę jak bez wcześniejszego ulepszenia. Na pewno to dobra wiadomość dla wszystkich, którzy nie lubią zimnej barwy emitowanej przez świetlówki.

Poza tym świetlówka ma też jeszcze jedną wadę - jej światło jest mocno rozproszone. Dla osób niedowidzących często okazuje się za słabe. A udoskonalona wersja będzie pozbawiona tego mankamentu. Poza tym, gdyby ekologiczny model zwykłej żarówki trafił do sprzedaży powinien być atrakcyjną cenowo alternatywą dla istniejących na rynku energooszczędnych wymienników. 
dom.wp

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies