Wyraźnie mniej mieszkań, niż w dwóch latach poprzednich, oddadzą natomiast do użytku firmy deweloperskie, których efekty działania opisywane są w statystykach jako budownictwo „na sprzedaż i wynajem”. Najprawdopodobniej będzie to ok. 55 tys. jednostek mieszkalnych, o około jedną czwartą mniej, niż w rekordowym dla tej branży roku 2009. Ten niezły wynik jest jednak przede wszystkim efektem dużej liczby rozpoczętych inwestycji w latach 2007-2008.
Te dwie wymienione wyżej grupy inwestorów decydują dziś o obrazie polskiego budownictwa mieszkaniowego.
O ogólnej koniunkturze w budownictwie mieszkaniowym najlepiej świadczy jednak liczba i struktura jednostek mieszkalnych, których budowę rozpoczęto. Rok 2010 będzie najprawdopodobniej pod tym względem całkiem dobry: łączna liczba rozpoczętych mieszkań i domów jednorodzinnych przekroczy 150 tys. a może nawet sięgnie 160 tys.
W działalności sektora deweloperskiego powrót do normalności w 2010 roku widać wyraźnie w statystykach mieszkań, których budowę rozpoczęto. Po załamaniu w roku poprzednim, w okresie styczeń-wrzesień roku bieżącego w tej grupie inwestorów rozpoczęto budowę ponad 46 tys. jednostek mieszkalnych, czyli o 73% więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Podobna, choć nieco mniejsza jest liczba mieszkań, na których budowę deweloperzy uzyskali w tym samym okresie pozwolenia. Łącznie deweloperzy rozpoczną zapewne ok. 60 tys. jednostek mieszkalnych w okresie całego roku.
Rynek deweloperski nadal koncentruje się w pięciu aglomeracjach o najlepszej sytuacji ekonomicznej - i zarazem stolicach pięciu województw o pozytywnym saldzie migracji: Warszawie, Krakowie, Trójmieście, Wrocławiu i Poznaniu. Z pozostałych województw więcej osób wyjeżdża, niż napływa, a skala budownictwa mieszkaniowego jest tam zdecydowanie mniejsza. Kryzys zmniejszył nieco znaczenie rynku stołecznego, ale w Warszawskim Obszarze Metropolitalnym powstaje nadal około jednej czwartej mieszkań i domów budowanych na sprzedaż. Nieco więcej – około jednej trzeciej - w czterech pozostałych aglomeracjach – „lokomotywach rynku”.
Podaż zatem ruszyła. Skąd wziął się ten optymizm polskich deweloperów? Z pewnością ważnym czynnikiem były dobre informacje napływające z gospodarki, zwłaszcza stabilizujące się bezrobocie, utrzymująca się na niezłym poziomie konsumpcja i dobre tempo wzrostu gospodarczego. Ogromne znaczenie miała też sytuacja na rynku kredytów hipotecznych. Zgodnie z oczekiwaniami banki powróciły do normalnej aktywności i pomimo, wynikających z zaleceń nadzoru, ograniczeń w udzielaniu kredytów walutowych skala kredytowania hipotecznego jest porównywalna z rokiem 2008. Banki nie wróciły natomiast do kredytowania na większą skalę deweloperów, zwłaszcza w odniesieniu do finansowania zakupu nowych terenów, ale nikt się tego po nich nie spodziewał.
Jednak cierpliwość banków zaczyna się – zwłaszcza w przypadkach beznadziejnych – wyczerpywać. Zachowanie banków wobec nie rokujących szans dłużników może mieć zasadniczy wpływ na sytuację branży w 2011 roku. Nie sposób jednak oszacować jaką skalę ma to zjawisko: jak się wydaje, banki same dobrze tego jeszcze nie wiedzą, a ponadto, będą starać się, tak jak dotychczas, rozwiązywać problem większości trudnych kredytów w drodze dyskretnych negocjacji.
Rząd zachowywał się w tym roku neutralnie wobec rynku mieszkaniowego. Podwyżka VAT z 7% na 8% oznacza traktowanie branży mieszkaniowej nadal w sposób preferencyjny, zaś skala tej podwyżki nie powinna mieć zasadniczego znaczenia dla cen na rynku pierwotnym w 2011 roku. Spodziewane są zmiany w programie „Rodzina na swoim” poprzez dopuszczenie osób samotnych do programu, a także ograniczenie dopłat do rynku pierwotnego i nowych domów. Bardzo prawdopodobne jest także obniżenie wskaźników cen mieszkań, których zakup może być wspierany kredytami z tego programu. W rezultacie suma modyfikacji tego programu będzie miała zapewne neutralny wpływ na pierwotny rynek mieszkaniowy w największych miastach, jeśli nie liczyć krótkotrwałego wzrostu zainteresowania programem przed jego całkowitą likwidacją, prawdopodobnie z końcem 2012 roku.
Rok 2010 przyniósł także kolejne potwierdzenie tego, jak duże znaczenie dla funkcjonowania rynku mieszkaniowego ma czynnik psychologiczny. W tym roku przyszło Polakom przeżywać najpierw w kwietniu tragiczną katastrofę, potem okres żałoby narodowej, a następnie, w maju, w wielu regionach, dramatyczną w skutkach powódź i wreszcie – absorbującą część społeczeństwa - kampanię prezydencką. W rezultacie sprzedaż w II kwartale wcale nie wzrosła, a wielu deweloperów mówiło o wyraźnym spadku zainteresowania zakupami. Druga połowa roku była z kolei związana z wyraźnie pozytywnymi sygnałami płynącymi z gospodarki, takimi jak przyspieszenie wzrostu PKB i stabilizacja sytuacji na rynku pracy i trzeci kwartał przyniósł sprzedaż na całkiem dobrym – jak na wakacje - poziomie.
W konsekwencji sprzedaż w kolejnych kwartałach roku była zaskakująco stabilna, choć nie nadążała za podażą. W dodatku nadal – choć w mniejszym natężeniu niż w 2009 roku – występowało zjawisko wycofywania się klientów z wstępnych umów sprzedaży w końcowym momencie realizacji. Wobec dość stabilnych cen głównym powodem był brak zdolności kredytowej, choć zapewne w niektórych przypadkach także ocena opłacalności zakupu – zbyt wysoka cena transakcji w relacji do obecnych cen na rynku.
Wykres 2. Mieszkania wprowadzone do sprzedaży i sprzedane w kolejnych kwartałach oraz wielkość oferty na koniec kolejnych kwartałów w sześciu największych aglomeracjach łącznie w okresie I kw. 2007-III kw. 2010.
W zachowaniu nabywców widać bezpośrednie i pośrednie efekty niedawnego kryzysu. Bezpośredni efekt to zmniejszenie zdolności kredytowej w najważniejszej grupie docelowej – młodych ludzi w wieku 25-35 lat. Pośredni to zaakceptowanie tego, że młoda rodzina musi rozpocząć samodzielne życie w mieszkaniu, które niekoniecznie będzie miało docelowy charakter, a więc może być stosunkowo niewielkie. Dochodzą do tego obawy o to, czy sytuacja na rynku pracy się nie pogorszy, czy nie wzrośnie oprocentowanie kredytu lub wielkość raty wskutek zmiany kursu złotówki. W konsekwencji nabywcy poszukują lokali mniejszych przy założonej liczbie pokoi: dwupokojowych do 50 m², trzypokojowych poniżej 70 m². Rzadkością jest inwestowanie w celach spekulacyjnych. To zrozumiałe, skoro przyszły wzrost wartości inwestycji w bliskiej perspektywie jest niepewny, a dźwignia finansowa praktycznie nieosiągalna.
Polityka cenowa musiała być dostosowana do relacji popytu i podaży. W rezultacie średnie ceny lokali nowo wprowadzanych na rynek były wyraźnie niższe od średnich cen liczonych dla całej puli mieszkań znajdujących się w ofercie i dostosowane do cen tych lokali, które sprzedawały się najlepiej.