Niektórzy muszą, ale są też tacy, którym to odpowiada. Według danych Eurostatu, w Polsce w 2011 r. pracowało prawie 16,1 mln osób, z czego tylko 7 proc. w niepełnym wymiarze czasu pracy. Podobnie jest u naszych sąsiadów. Na Słowacji na część etatu pracuje zaledwie 4 proc. pracowników, a w Czechach 5 proc. Natomiast w Niemczech jest to prawie jedna czwarta zatrudnionych, a w Holandii połowa. Praca na część etatu to dobre rozwiązanie dla rodziców wychowujących małe dzieci, studentów, a także pracowników 50+ i osób opiekujących się chorymi. Coraz częściej w taki sposób chcą pracować także przedstawiciele młodego pokolenia z tzw. generacji Y, którzy cenią równowagę między życiem prywatnym a zawodowym. Zapotrzebowanie na niepełnoetatową pracę zatem jest, ale, jak pokazuje analiza ofert w portalu Pracuj.pl w Polsce wciąż jest to marginalna forma zatrudnienia. W tym serwisie można znaleźć zaledwie kilkadziesiąt takich ofert, skierowanych głównie do chętnych do pracy przy obsłudze klienta, jako personel administracyjny lub jako sprzedawcy i handlowcy. — Studenci znajdą coś dla siebie, ale już na przykład pracujące matki specjalistki niekoniecznie, bo większość ofert to praca poniżej ich kwalifikacji. Niestety, w tym segmencie rynku pracy popyt znacznie rozmija się z podażą. Nadal jest zbyt mało firm otwartych na elastyczne formy zatrudnienia — mówi Justyna Sławik, konsultant agencji rekrutacyjnej Randstad. Praca na część etatu nie jest w Polsce popularna, bo po prostu trudno się z tego utrzymać. Poza tym jest często postrzegana jako zatrudnienie drugiej kategorii. W razie gorszej koniunktury niepełnoetatowcy często są zwalniani jako pierwsi, ale w kolejce do awansu plasują się raczej bliżej końca. Mniej się w nich też inwestuje, nie wysyłając na przykład na szkolenia. Na dodatek nierzadko proponuje się im umowy cywilnoprawne zamiast umowy o pracę, co pozbawia ich wielu pracowniczych uprawnień. Tymczasem na Zachodzie pracę na część etatu traktuje się nie tylko jako receptę na równowagę między pracą a życiem prywatnym, ale też jako sposób przeciwdziałania bezrobociu. Mniej godzin na jedną osobę oznacza przecież większą liczbę miejsc pracy.