Ze świata nieruchomości - strona 158

Deutsche Bank: gospodarka Niemiec może się skurczyć o ponad 5 proc.

Produkt krajowy brutto Niemiec, najważniejszego polskiego partnera handlowego, może w bieżącym roku załamać się nawet o ponad 5 proc. - ostrzegł na łamach poniedziałkowego wydania dziennika "Bild" główny ekonomista Deutsche Banku Norbert Walter.
Niemiecka gospodarka skurczy się w 2009 r. zaledwie 5 proc. tylko pod warunkiem, że latem doświadczymy wyraźnego ożywienia koniunktury. Niewykluczone jednak, że takie ożywienie nie nastąpi - ocenił Walter.
Przedsiębiorcy i politycy ignorują rzeczywistość. Wszystkie ich dotychczasowe (całoroczne - przyp. PAP) prognozy, spełnią się już do świąt wielkanocnych - uważa główny ekonomista DB.
Według niego, remedium na tak dramatyczny rozwój sytuacji może stanowić jedynie program stymulacyjny uzgodniony na szczeblu międzynarodowym.

Dotychczas Walter prognozował, że spadek niemieckiego PKB może sięgnąć 4 proc. Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje, że skurczy się on o 2,5 proc.

W ubiegłym roku największa gospodarka Unii Europejskiej powiększyła się o 1,3 proc., a w 2007 r. o 2,5 proc.(PAP)

gsi/
wp.pl/PAP | 23.02.2009 | 01:45

Deutsche Bank: gospodarka Niemiec może się skurczyć o ponad 5 proc.

Produkt krajowy brutto Niemiec, najważniejszego polskiego partnera handlowego, może w bieżącym roku załamać się nawet o ponad 5 proc. - ostrzegł na łamach poniedziałkowego wydania dziennika "Bild" główny ekonomista Deutsche Banku Norbert Walter.
Niemiecka gospodarka skurczy się w 2009 r. zaledwie 5 proc. tylko pod warunkiem, że latem doświadczymy wyraźnego ożywienia koniunktury. Niewykluczone jednak, że takie ożywienie nie nastąpi - ocenił Walter.
Przedsiębiorcy i politycy ignorują rzeczywistość. Wszystkie ich dotychczasowe (całoroczne - przyp. PAP) prognozy, spełnią się już do świąt wielkanocnych - uważa główny ekonomista DB.
Według niego, remedium na tak dramatyczny rozwój sytuacji może stanowić jedynie program stymulacyjny uzgodniony na szczeblu międzynarodowym.

Dotychczas Walter prognozował, że spadek niemieckiego PKB może sięgnąć 4 proc. Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje, że skurczy się on o 2,5 proc.

W ubiegłym roku największa gospodarka Unii Europejskiej powiększyła się o 1,3 proc., a w 2007 r. o 2,5 proc.(PAP)

gsi/
wp.pl/PAP | 23.02.2009 | 01:45

Kredyty hipoteczne w obcych walutach mogą stać się problemem

Spadek kursu złotego w stosunku do innych walut może stworzyć problemy dla lokalnych banków, które udzieliły dużych kredytów w walutach obcych - podaje poniedziałkowy "Financial Times", powołując się na wypowiedź prezesa Getin Holding SA Krzysztofa Rosińskiego.
70 proc. kredytów hipotecznych w Polsce jest denominowanych w walutach obcych, zwłaszcza w szwajcarskich frankach. Od szczytowego punktu z lata ub.r. złoty stracił do franka 40 proc. Szczególnie ostry spadek wystąpił w ubiegłym tygodniu.

Jeżeli złoty pozostanie na obecnym poziomie przez najbliższe 6-12 miesięcy, zaś liczba bezrobotnych powiększy się, to banki zwiększą odpisy (złych długów) - powiedział "FT" Rosiński.

Obecnie stosunkowo niewiele - 4,4 proc. ogólnej liczby pożyczek całego sektora bankowego w Polsce - to tzw. pożyczki problematyczne.

Nieterminowe spłaty rat kredytu hipotecznego nie są jak dotąd w Polsce problemem, ale firmy odczuwają szybkie spowolnienie gospodarki połączone z obniżką kursu złotego - zauważa "FT".

Innym rosnącym problemem są straty firm na opcjach walutowych, które według wyceny Komisji Nadzoru Bankowego mogą przełożyć się na ich łączną stratę w wysokości 15 mld złotych.

Spadek wartości złotego miał wpływ na pożyczki dla firm- powiedział "FT" rzecznik banku Millennium Wojciech Kaczorowski.

Millennium ocenia, że 9,7 proc. pożyczek udzielonych firmom przez bank stwarza trudności.

Getin i Millennium to dwa banki prowadzące intensywną akcję kredytową w walutach obcych.

Podobne trudności mają lokalne banki w innych krajach regionu, które pożyczały w walutach obcych, zwłaszcza na Węgrzech i w Rumunii.
wp.pl/
PAP 2009-02-23 (10:15)

Kredyty hipoteczne w obcych walutach mogą stać się problemem

Spadek kursu złotego w stosunku do innych walut może stworzyć problemy dla lokalnych banków, które udzieliły dużych kredytów w walutach obcych - podaje poniedziałkowy "Financial Times", powołując się na wypowiedź prezesa Getin Holding SA Krzysztofa Rosińskiego.
70 proc. kredytów hipotecznych w Polsce jest denominowanych w walutach obcych, zwłaszcza w szwajcarskich frankach. Od szczytowego punktu z lata ub.r. złoty stracił do franka 40 proc. Szczególnie ostry spadek wystąpił w ubiegłym tygodniu.

Jeżeli złoty pozostanie na obecnym poziomie przez najbliższe 6-12 miesięcy, zaś liczba bezrobotnych powiększy się, to banki zwiększą odpisy (złych długów) - powiedział "FT" Rosiński.

Obecnie stosunkowo niewiele - 4,4 proc. ogólnej liczby pożyczek całego sektora bankowego w Polsce - to tzw. pożyczki problematyczne.

Nieterminowe spłaty rat kredytu hipotecznego nie są jak dotąd w Polsce problemem, ale firmy odczuwają szybkie spowolnienie gospodarki połączone z obniżką kursu złotego - zauważa "FT".

Innym rosnącym problemem są straty firm na opcjach walutowych, które według wyceny Komisji Nadzoru Bankowego mogą przełożyć się na ich łączną stratę w wysokości 15 mld złotych.

Spadek wartości złotego miał wpływ na pożyczki dla firm- powiedział "FT" rzecznik banku Millennium Wojciech Kaczorowski.

Millennium ocenia, że 9,7 proc. pożyczek udzielonych firmom przez bank stwarza trudności.

Getin i Millennium to dwa banki prowadzące intensywną akcję kredytową w walutach obcych.

Podobne trudności mają lokalne banki w innych krajach regionu, które pożyczały w walutach obcych, zwłaszcza na Węgrzech i w Rumunii.
wp.pl/
PAP 2009-02-23 (10:15)

Potaniało o siedem procent!

Ogłoszenia biur nieruchomości i deweloperów są teraz w Czechach nudne - tylko "zniżka", "obniżka" i "bonus"... W ostatnim półroczu nieruchomości staniały tam średnio o siedem procent. Zdarzają się jednak prawdziwe okazje - dwupokojowe mieszkanie w praskiej dzielnicy Vysocany jesienią kosztowało 3,5 mln koron (euro = 29,60 koron), teraz już o 600 tysięcy mniej.

Sprzedaż w tej branży spadła rok do roku o połowę. Do wzięcia jest 60 tys. mieszkań. Oczywistym powodem są światowy kryzys finansowy i twarde wymagania banków odnośnie do kredytów hipotecznych. Niepewni klienci odkładają kupno mieszkań i domów. Efektem są duże spadki cen. W Brnie w pół roku ceny zniżkowały o 11,3 procent, w Hradec Kralove o 7,5 procent, w Ołomuńcu cena metra kwadratowego jest teraz najniższa spośród miast tej wielkości. Sprzedający czekają na nabywców nawet rok (wcześniej 2-3 miesiące). Właściciele nie chcą schodzić z ceną, kupujący czekają na obniżkę. Kontredans trwa. Szczególnie w Pradze. Ceny lutowe wobec stycznia i tak są tam niższe o 100 tys. koron (2,3 mln koron za dwa pokoje z kuchnią). Analitycy twierdzą, że od połowy roku ceny zaczną rosnąć - nie dotyczy to jednak domów na obrzeżach miast.

Jak sobie radzą deweloperzy? Np. w Hradec Kralove niesprzedane mieszkania są do wynajęcia. Zainteresowanie tą formą rośnie.

interia.pl/Piątek, 20 lutego (06:00)

Potaniało o siedem procent!

Ogłoszenia biur nieruchomości i deweloperów są teraz w Czechach nudne - tylko "zniżka", "obniżka" i "bonus"... W ostatnim półroczu nieruchomości staniały tam średnio o siedem procent. Zdarzają się jednak prawdziwe okazje - dwupokojowe mieszkanie w praskiej dzielnicy Vysocany jesienią kosztowało 3,5 mln koron (euro = 29,60 koron), teraz już o 600 tysięcy mniej.

Sprzedaż w tej branży spadła rok do roku o połowę. Do wzięcia jest 60 tys. mieszkań. Oczywistym powodem są światowy kryzys finansowy i twarde wymagania banków odnośnie do kredytów hipotecznych. Niepewni klienci odkładają kupno mieszkań i domów. Efektem są duże spadki cen. W Brnie w pół roku ceny zniżkowały o 11,3 procent, w Hradec Kralove o 7,5 procent, w Ołomuńcu cena metra kwadratowego jest teraz najniższa spośród miast tej wielkości. Sprzedający czekają na nabywców nawet rok (wcześniej 2-3 miesiące). Właściciele nie chcą schodzić z ceną, kupujący czekają na obniżkę. Kontredans trwa. Szczególnie w Pradze. Ceny lutowe wobec stycznia i tak są tam niższe o 100 tys. koron (2,3 mln koron za dwa pokoje z kuchnią). Analitycy twierdzą, że od połowy roku ceny zaczną rosnąć - nie dotyczy to jednak domów na obrzeżach miast.

Jak sobie radzą deweloperzy? Np. w Hradec Kralove niesprzedane mieszkania są do wynajęcia. Zainteresowanie tą formą rośnie.

interia.pl/Piątek, 20 lutego (06:00)

Budownictwo wciąż ocenia koniunkturę pesymistycznie

Oceny ogólnego klimatu koniunktury w budownictwie są w lutym negatywne, gorsze niż w styczniu i w analogicznym miesiącu ostatnich dziewięciu lat. Spowodowane jest to pogorszeniem ocen dotyczących bieżącego i przyszłego portfela zamówień, produkcji budowlano-montażowej oraz sytuacji finansowej badanych przedsiębiorstw - podał GUS.

W lutym ogólny klimat koniunktury w budownictwie kształtuje się na poziomie minus 31 (w styczniu minus 18). Poprawę koniunktury sygnalizuje 9 proc. przedsiębiorstw, a jej pogorszenie 40 proc. (w styczniu odpowiednio 13 proc. i 31 proc.). Pozostałe przedsiębiorstwa uznają, że ich sytuacja nie ulega zmianie. Przedsiębiorstwa odnotowują dalszy spadek portfela zamówień i produkcji budowlano-montażowej.

"Przewidywania w tym zakresie na najbliższe trzy miesiące są również niekorzystne i gorsze od formułowanych w styczniu. Spośród badanych przedsiębiorstw 18 proc. (przed rokiem 24 proc.) planuje, że będzie prowadziło prace budowlanomontażowe za granicą" - napisano w komentarzu do badań.

"Dyrektorzy tych przedsiębiorstw spodziewają się, że w porównaniu z ubiegłym miesiącem portfel zamówień na roboty budowlanomontażowe na rynku zagranicznym może się zmniejszać" - dodają autorzy. Oceny bieżącej i przyszłej sytuacji finansowej przedsiębiorstw budowlanomontażowych są pesymistyczne i gorsze od zgłaszanych w styczniu. Możliwy jest dalszy spadek cen realizacji robót budowlano- montażowych. Planowane zmniejszenie zatrudnienia utrzymuje się na poziomie zbliżonym do prognozowanego w ubiegłym miesiącu.

źródło informacji: PAP

Budownictwo wciąż ocenia koniunkturę pesymistycznie

Oceny ogólnego klimatu koniunktury w budownictwie są w lutym negatywne, gorsze niż w styczniu i w analogicznym miesiącu ostatnich dziewięciu lat. Spowodowane jest to pogorszeniem ocen dotyczących bieżącego i przyszłego portfela zamówień, produkcji budowlano-montażowej oraz sytuacji finansowej badanych przedsiębiorstw - podał GUS.

W lutym ogólny klimat koniunktury w budownictwie kształtuje się na poziomie minus 31 (w styczniu minus 18). Poprawę koniunktury sygnalizuje 9 proc. przedsiębiorstw, a jej pogorszenie 40 proc. (w styczniu odpowiednio 13 proc. i 31 proc.). Pozostałe przedsiębiorstwa uznają, że ich sytuacja nie ulega zmianie. Przedsiębiorstwa odnotowują dalszy spadek portfela zamówień i produkcji budowlano-montażowej.

"Przewidywania w tym zakresie na najbliższe trzy miesiące są również niekorzystne i gorsze od formułowanych w styczniu. Spośród badanych przedsiębiorstw 18 proc. (przed rokiem 24 proc.) planuje, że będzie prowadziło prace budowlanomontażowe za granicą" - napisano w komentarzu do badań.

"Dyrektorzy tych przedsiębiorstw spodziewają się, że w porównaniu z ubiegłym miesiącem portfel zamówień na roboty budowlanomontażowe na rynku zagranicznym może się zmniejszać" - dodają autorzy. Oceny bieżącej i przyszłej sytuacji finansowej przedsiębiorstw budowlanomontażowych są pesymistyczne i gorsze od zgłaszanych w styczniu. Możliwy jest dalszy spadek cen realizacji robót budowlano- montażowych. Planowane zmniejszenie zatrudnienia utrzymuje się na poziomie zbliżonym do prognozowanego w ubiegłym miesiącu.

źródło informacji: PAP

Ranking kredytów z dopłatą

Najniższe oprocentowanie kredytu z dopłatą oferuje obecnie Bank Pocztowy - wynika z analizy oferty bankowej takich kredytów. Początkowa rata kredytu z dopłatą może być nawet o 1 tys. zł niższa niż zwykłego kredytu hipotecznego w złotych.
Kredyt z dopłatą można uzyskać w Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredytowych oraz w następujących bankach: PKO BP, Pekao, Banku Pocztowym, Gospodarczym Banku Wielkopolskim, Banku Polskiej Spółdzielczości oraz Mazowieckim Banku Regionalnym. Kredyty z dopłatą mają zaoferować niebawem kolejne banki.

Oprocentowanie takich kredytów, analogicznie do zwykłych kredytów hipotecznych, składa się ze stawki bazowej oraz marży. Najniższą marżę oferuje obecnie Bank Pocztowy, w którym wynosi ona 1,3 proc. W zestawieniu z aktualną stawką bazową (dane z 12 lutego 2009 r.) daje to oprocentowanie na poziomie 6,08 proc.

Na drugim miejscu jest Bank BPS, gdzie oprocentowanie wynosi 6,81 proc.

Załóżmy, że kredytobiorca zamierza kupić mieszkanie o powierzchni 55 mkw. w Warszawie za 380 tys. zł i zamierza w całości sfinansować zakup kredytem z dopłatą. Średnia cena mkw. to nieco ponad 6,9 tys. zł, zatem mieści się w limicie uprawniającym do skorzystania z kredytu z dopłatą. Szacunkowa pierwsza rata - przy założeniu rat równych i okresu spłaty 30 lat oraz z zastosowaniem obecnych parametrów oprocentowania obowiązujących w Banku Pocztowym - wynosi około 1054 zł.

Jeżeli zastosujemy parametry obowiązujące 12 lutego 2009 r. w PKO BP , który ma obecnie najwyższe oprocentowanie w wariancie z maksymalną marżą (2,09 proc.), pierwsza rata takiego samego kredytu wyniesie ok. 1713 zł. Należy jednak pamiętać o tym, że w czasie pierwszych ośmiu lat, kiedy są wypłacane dopłaty, raty preferencyjnego kredytu są najniższe. Przykładowo dla Banku Pocztowego rata po tym okresie (przy założeniu utrzymania oprocentowania na obecnym poziomie), rośnie do około 2298 zł. Dla porównania, jeżeli kredytobiorca chciałby dziś zaciągnąć zwykły kredyt w złotych w PKO BP na kwotę 380 tys. zł bez wkładu własnego i w wariancie bez innych produktów banku (marża 3,42 proc., szacunkowe oprocentowanie 8,11 proc.) na 30 lat, miesięczna rata wyniosłaby 2818 zł, zatem byłaby o ponad 1,1 tys. zł niższa niż pierwsza rata kredytu z dopłatą w PKO BP.
2009-02-20
źródło: Gazeta Prawna

Ranking kredytów z dopłatą

Najniższe oprocentowanie kredytu z dopłatą oferuje obecnie Bank Pocztowy - wynika z analizy oferty bankowej takich kredytów. Początkowa rata kredytu z dopłatą może być nawet o 1 tys. zł niższa niż zwykłego kredytu hipotecznego w złotych.
Kredyt z dopłatą można uzyskać w Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredytowych oraz w następujących bankach: PKO BP, Pekao, Banku Pocztowym, Gospodarczym Banku Wielkopolskim, Banku Polskiej Spółdzielczości oraz Mazowieckim Banku Regionalnym. Kredyty z dopłatą mają zaoferować niebawem kolejne banki.

Oprocentowanie takich kredytów, analogicznie do zwykłych kredytów hipotecznych, składa się ze stawki bazowej oraz marży. Najniższą marżę oferuje obecnie Bank Pocztowy, w którym wynosi ona 1,3 proc. W zestawieniu z aktualną stawką bazową (dane z 12 lutego 2009 r.) daje to oprocentowanie na poziomie 6,08 proc.

Na drugim miejscu jest Bank BPS, gdzie oprocentowanie wynosi 6,81 proc.

Załóżmy, że kredytobiorca zamierza kupić mieszkanie o powierzchni 55 mkw. w Warszawie za 380 tys. zł i zamierza w całości sfinansować zakup kredytem z dopłatą. Średnia cena mkw. to nieco ponad 6,9 tys. zł, zatem mieści się w limicie uprawniającym do skorzystania z kredytu z dopłatą. Szacunkowa pierwsza rata - przy założeniu rat równych i okresu spłaty 30 lat oraz z zastosowaniem obecnych parametrów oprocentowania obowiązujących w Banku Pocztowym - wynosi około 1054 zł.

Jeżeli zastosujemy parametry obowiązujące 12 lutego 2009 r. w PKO BP , który ma obecnie najwyższe oprocentowanie w wariancie z maksymalną marżą (2,09 proc.), pierwsza rata takiego samego kredytu wyniesie ok. 1713 zł. Należy jednak pamiętać o tym, że w czasie pierwszych ośmiu lat, kiedy są wypłacane dopłaty, raty preferencyjnego kredytu są najniższe. Przykładowo dla Banku Pocztowego rata po tym okresie (przy założeniu utrzymania oprocentowania na obecnym poziomie), rośnie do około 2298 zł. Dla porównania, jeżeli kredytobiorca chciałby dziś zaciągnąć zwykły kredyt w złotych w PKO BP na kwotę 380 tys. zł bez wkładu własnego i w wariancie bez innych produktów banku (marża 3,42 proc., szacunkowe oprocentowanie 8,11 proc.) na 30 lat, miesięczna rata wyniosłaby 2818 zł, zatem byłaby o ponad 1,1 tys. zł niższa niż pierwsza rata kredytu z dopłatą w PKO BP.
2009-02-20
źródło: Gazeta Prawna

Brytyjczycy już tracą domy!

Około 40 tys. ludziom w Wielkiej Brytanii zajęto domy w 2008 roku. Oznacza to wzrost o 54 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim - poinformowała w piątek Rada Kredytodawców Hipotecznych (CLM - Council of Mortgage Lenders).

CLM oczekuje, że w tym roku liczba zajmowanych nieruchomości, ponieważ ich właściciele nie spłacają kredytów hipotecznych, wzrośnie do 75 tysięcy.

Według CLM, mimo trudności gospodarczych, takich przejęć było w zeszłym roku mniej niż oczekiwano m.in. dlatego, że kredytodawcy dokładają starań, by dojść jakoś do porozumienia z dłużnikami.

Szef CLM Michael Coogan powiedział, że zanotowano "znaczny" wzrost przypadków porzucania przez ludzi ich nieruchomości, ale nie podał konkretnych danych.

interia.pl/Piątek, 20 lutego (12:53)

Brytyjczycy już tracą domy!

Około 40 tys. ludziom w Wielkiej Brytanii zajęto domy w 2008 roku. Oznacza to wzrost o 54 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim - poinformowała w piątek Rada Kredytodawców Hipotecznych (CLM - Council of Mortgage Lenders).

CLM oczekuje, że w tym roku liczba zajmowanych nieruchomości, ponieważ ich właściciele nie spłacają kredytów hipotecznych, wzrośnie do 75 tysięcy.

Według CLM, mimo trudności gospodarczych, takich przejęć było w zeszłym roku mniej niż oczekiwano m.in. dlatego, że kredytodawcy dokładają starań, by dojść jakoś do porozumienia z dłużnikami.

Szef CLM Michael Coogan powiedział, że zanotowano "znaczny" wzrost przypadków porzucania przez ludzi ich nieruchomości, ale nie podał konkretnych danych.

interia.pl/Piątek, 20 lutego (12:53)

Wilgoć w domu

Wilgoć to wielki szkodnik naszych domów. Niszczy tynki, ale też ma bardzo negatywny wpływ na nasze zdrowie.
Skąd  bierze się wilgoć?

Po pierwsze – woda deszczowa. Najlepszym zabezpieczeniem przed deszczówką jest dobrze położony i zaizolowany dach, czyli liczy się przede wszystkim orynnowanie i precyzyjne wykonanie blacharki.   Kolejnym źródłem wilgoci jest grunt. To mało widoczne zagrożenie nie powinno umknąć naszej uwadze. Wilgoć z gleby przenika do piwnic w wyniku źle wykonanej izolacji  budynku.  

Wilgoć, która dostała się do struktur budynku radykalnie osłabia jego cechy termoizolacyjne, powodując tym samym podwyższenie comiesięcznych kosztów ocieplania. To wilgoć powoduje wyraźny rozwój grzybów oraz pleśni, a zimą skutecznie niszczy mur, co jest konsekwencją zamrażania wody. Woda to sól, która  skutecznie osłabia tynku, powodując ich systematyczne odpadanie oraz wykruszanie się.  

Co robić, gdy nasz dom dotknie plaga wilgoci?  

Skoncentrujmy się na dwóch najbardziej popularnych metodach.  

Pierwszą z nich jest iniekcja krystaliczna. Polega ona na nawierceniu w zawilgoconej części muru otworów iniekcyjnych. Otwory powinny mieć szerokość dwudziestu milimetrów.  Wwiercamy się na grubość ściany – pomniejszoną o około siedem centymetrów. Otwory wykonuje się w prostej linii równolegle do podłoża, każdy w odstępach około dziesięciu centymetrów od poprzedniego.  Wiercimy pod kątem piętnastu stopni do poziomu. W otwory wlewamy około pół litra wody, woda zwilża mur i wypłukuje naleciałości po wierceniu.
Następnie w puste otwory wciskamy cement portlandzki – koniecznie w płynnej postaci. Owy cement wcześniej mieszamy z aktywatorem krzemianowym, ten środek krystalizując się generuje wytrzymałą i nieprzepuszczalną warstwę izolacyjną. Trzeba tylko pamiętać, żeby w trakcie pracy zapewnić wentylację osuszanemu domu. Cały proces osuszania trwa do tygodnia.  

Drugą z możliwością jest termoiniekcja. Wiercimy w murze otwory o średnicy około dwóch centymetrów, rozstawiając je co dwadzieścia centymetrów w dwóch rzędach. Otwory te służą do wprowadzania powietrza o konkretnej temperaturze z wykorzystaniem specjalistycznych urządzeń termowentylacyjnych.

Praca nad osuszeniem ścian trwa zazwyczaj około dwóch do czterech dni. Czas osuszania zależy od stopnia zawilgocenia murów, nie bez znaczenia jest też ich grubość. Kiedy proces osuszania zbliża się do końca, w wywiercone otwory wpuszcza się specjalne środki hydrofobowe. Ich zadaniem jest stworzenie bariery dla wilgoci.
źródło: dom.wp.pl

Wilgoć w domu

Wilgoć to wielki szkodnik naszych domów. Niszczy tynki, ale też ma bardzo negatywny wpływ na nasze zdrowie.
Skąd  bierze się wilgoć?

Po pierwsze – woda deszczowa. Najlepszym zabezpieczeniem przed deszczówką jest dobrze położony i zaizolowany dach, czyli liczy się przede wszystkim orynnowanie i precyzyjne wykonanie blacharki.   Kolejnym źródłem wilgoci jest grunt. To mało widoczne zagrożenie nie powinno umknąć naszej uwadze. Wilgoć z gleby przenika do piwnic w wyniku źle wykonanej izolacji  budynku.  

Wilgoć, która dostała się do struktur budynku radykalnie osłabia jego cechy termoizolacyjne, powodując tym samym podwyższenie comiesięcznych kosztów ocieplania. To wilgoć powoduje wyraźny rozwój grzybów oraz pleśni, a zimą skutecznie niszczy mur, co jest konsekwencją zamrażania wody. Woda to sól, która  skutecznie osłabia tynku, powodując ich systematyczne odpadanie oraz wykruszanie się.  

Co robić, gdy nasz dom dotknie plaga wilgoci?  

Skoncentrujmy się na dwóch najbardziej popularnych metodach.  

Pierwszą z nich jest iniekcja krystaliczna. Polega ona na nawierceniu w zawilgoconej części muru otworów iniekcyjnych. Otwory powinny mieć szerokość dwudziestu milimetrów.  Wwiercamy się na grubość ściany – pomniejszoną o około siedem centymetrów. Otwory wykonuje się w prostej linii równolegle do podłoża, każdy w odstępach około dziesięciu centymetrów od poprzedniego.  Wiercimy pod kątem piętnastu stopni do poziomu. W otwory wlewamy około pół litra wody, woda zwilża mur i wypłukuje naleciałości po wierceniu.
Następnie w puste otwory wciskamy cement portlandzki – koniecznie w płynnej postaci. Owy cement wcześniej mieszamy z aktywatorem krzemianowym, ten środek krystalizując się generuje wytrzymałą i nieprzepuszczalną warstwę izolacyjną. Trzeba tylko pamiętać, żeby w trakcie pracy zapewnić wentylację osuszanemu domu. Cały proces osuszania trwa do tygodnia.  

Drugą z możliwością jest termoiniekcja. Wiercimy w murze otwory o średnicy około dwóch centymetrów, rozstawiając je co dwadzieścia centymetrów w dwóch rzędach. Otwory te służą do wprowadzania powietrza o konkretnej temperaturze z wykorzystaniem specjalistycznych urządzeń termowentylacyjnych.

Praca nad osuszeniem ścian trwa zazwyczaj około dwóch do czterech dni. Czas osuszania zależy od stopnia zawilgocenia murów, nie bez znaczenia jest też ich grubość. Kiedy proces osuszania zbliża się do końca, w wywiercone otwory wpuszcza się specjalne środki hydrofobowe. Ich zadaniem jest stworzenie bariery dla wilgoci.
źródło: dom.wp.pl

Spadki już dwucyfrowe!

Spadek cen mieszkań w ujęciu rocznym w niektórych dużych miastach osiągnął dwucyfrowe tempo - wynika z porównania cen transakcji, które zawierali klienci Open Finance.

W porównaniu do stycznia ubiegłego roku ponad 10-proc. spadki cen zanotowano w Gdańsku i Poznaniu, a w Krakowie spadek cen zbliżył się do 9 proc. W stolicy ceny ustabilizowały się nieznacznie tylko poniżej ubiegłorocznej mediany. Jeśli jest w tych danych coś pocieszającego, to porównywalna liczba transakcji do tej obserwowanej w listopadzie. W porównaniu z grudniem 2008 r. liczba transakcji jest nawet nieznacznie wyższa, lecz wciąż jest ich mniej niż w styczniu 2008 r.

W dalszym ciągu wpływ na taką sytuację ma klincz na rynku kredytowym - hipoteczne kredyty walutowe nie mogą wrócić do oferty banków, pomimo teoretycznie dogodniejszych warunków na rynku walutowym (wysokie kursy euro czy franka podnoszą atrakcyjność tego rodzaju kredytów). Oprocentowanie w złotych spada (już poniżej 7 proc. dla kredytów zaciąganych obecnie) i choć sytuacja mogłaby skłonić kredytobiorców do większej aktywności, to ostrożna polityka banków w udzielaniu kredytów hipotecznych przynosi skutek wręcz odwrotny. Nadto należy pamiętać o wszechobecnym w mediach słowie na "k", skutecznie schładzającym zapał kupujących, którzy ostrożniej szacują własne możliwości do zaciągania wieloletnich zobowiązań kredytowych. Powszechne przeświadczenie o mającym dokonać się spadku cen mieszkań, lub przynajmniej długoterminowej stabilizacji cen, również działa na niekorzyść sprzedających.

Perspektywy

Nie widzimy oznak poprawy na rynku mieszkaniowym. Dostępność kredytów przestała się pogarszać, ale jednak jeszcze nie zaczęła się poprawiać. Z drugiej strony w obliczu groźby spowolnienia gospodarczego w Polsce, po kredyty hipoteczne nie ustawiają się też kolejki, choć wzrost zainteresowania inwestycjami w mieszkania jest odczuwalny w oddziałach Open Finance. Nie mniej nie ma obecnie powodu, by spodziewać się szybkiej poprawy na rynku mieszkań. Stopy procentowe (a więc także oprocentowanie kredytów) co prawda spadają, ale obniżają się także przychody z wynajmu mieszkań, zatem rentowność najmu pozostaje na umiarkowanie wysokim poziomie.

Końca spadków nie widać

W perspektywie dalszego spadku cen i przychodów z najmu trudno liczyć na ożywienie popytu inwestycyjnego w najbliższym czasie. Oczekujemy zatem kontynuacji widocznej tendencji spadku cen mieszkań, który jednak nie powinien przyspieszać. Spadek cen na poziomie 10 proc. r/r powinien się utrzymać w I półroczu br. Później najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się długotrwała stabilizacja cen przy wciąż niewielkiej aktywności rynku. Ożywić popyt mogą symptomy zakończenia okresu spowolnienia gospodarczego lub wstąpienie Polski do strefy ERM2 (ze względu na prawdopodobną zwiększoną dostępność kredytów w euro w tym czasie).


Open Finance

źródło informacji: Open Finance

Spadki już dwucyfrowe!

Spadek cen mieszkań w ujęciu rocznym w niektórych dużych miastach osiągnął dwucyfrowe tempo - wynika z porównania cen transakcji, które zawierali klienci Open Finance.

W porównaniu do stycznia ubiegłego roku ponad 10-proc. spadki cen zanotowano w Gdańsku i Poznaniu, a w Krakowie spadek cen zbliżył się do 9 proc. W stolicy ceny ustabilizowały się nieznacznie tylko poniżej ubiegłorocznej mediany. Jeśli jest w tych danych coś pocieszającego, to porównywalna liczba transakcji do tej obserwowanej w listopadzie. W porównaniu z grudniem 2008 r. liczba transakcji jest nawet nieznacznie wyższa, lecz wciąż jest ich mniej niż w styczniu 2008 r.

W dalszym ciągu wpływ na taką sytuację ma klincz na rynku kredytowym - hipoteczne kredyty walutowe nie mogą wrócić do oferty banków, pomimo teoretycznie dogodniejszych warunków na rynku walutowym (wysokie kursy euro czy franka podnoszą atrakcyjność tego rodzaju kredytów). Oprocentowanie w złotych spada (już poniżej 7 proc. dla kredytów zaciąganych obecnie) i choć sytuacja mogłaby skłonić kredytobiorców do większej aktywności, to ostrożna polityka banków w udzielaniu kredytów hipotecznych przynosi skutek wręcz odwrotny. Nadto należy pamiętać o wszechobecnym w mediach słowie na "k", skutecznie schładzającym zapał kupujących, którzy ostrożniej szacują własne możliwości do zaciągania wieloletnich zobowiązań kredytowych. Powszechne przeświadczenie o mającym dokonać się spadku cen mieszkań, lub przynajmniej długoterminowej stabilizacji cen, również działa na niekorzyść sprzedających.

Perspektywy

Nie widzimy oznak poprawy na rynku mieszkaniowym. Dostępność kredytów przestała się pogarszać, ale jednak jeszcze nie zaczęła się poprawiać. Z drugiej strony w obliczu groźby spowolnienia gospodarczego w Polsce, po kredyty hipoteczne nie ustawiają się też kolejki, choć wzrost zainteresowania inwestycjami w mieszkania jest odczuwalny w oddziałach Open Finance. Nie mniej nie ma obecnie powodu, by spodziewać się szybkiej poprawy na rynku mieszkań. Stopy procentowe (a więc także oprocentowanie kredytów) co prawda spadają, ale obniżają się także przychody z wynajmu mieszkań, zatem rentowność najmu pozostaje na umiarkowanie wysokim poziomie.

Końca spadków nie widać

W perspektywie dalszego spadku cen i przychodów z najmu trudno liczyć na ożywienie popytu inwestycyjnego w najbliższym czasie. Oczekujemy zatem kontynuacji widocznej tendencji spadku cen mieszkań, który jednak nie powinien przyspieszać. Spadek cen na poziomie 10 proc. r/r powinien się utrzymać w I półroczu br. Później najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się długotrwała stabilizacja cen przy wciąż niewielkiej aktywności rynku. Ożywić popyt mogą symptomy zakończenia okresu spowolnienia gospodarczego lub wstąpienie Polski do strefy ERM2 (ze względu na prawdopodobną zwiększoną dostępność kredytów w euro w tym czasie).


Open Finance

źródło informacji: Open Finance

Łatwiejsza eksmisja niechcianego lokatora

Przygotowywane przepisy ułatwią życie właścicielom mieszkań, którzy szybciej będą mogli pozbyć się niechcianych lokatorów. Państwo też nie będzie musiało zapewnić eksmitowanemu lokalu zastępczego.
Prywatny właściciel, wynajmując mieszkanie na czas oznaczony, nie dłuższy niż dziesięć lat, łatwiej niż do tej pory będzie mógł usunąć lokatora, pod warunkiem że zawrze z nim umowę o najem okazjonalny i zgłosi ją w ciągu 14 dni naczelnikowi urzędu skarbowego. Wystarczy, że zażąda na piśmie, aby najemca razem z osobami z nim mieszkającymi opróżnił mieszkanie. Nie będzie musiał zapewnić mu lokalu socjalnego, zamiennego lub pomieszczenia tymczasowego.

Nowe uprawnienia dla wynajmujących właścicieli przewiduje projekt ustawy o ochronie praw lokatorów, mieszkaniowym zasobie gminy i o zmianie kodeksu cywilnego oraz o zmianie niektórych innych ustaw, przygotowany przez Ministerstwo Infrastruktury i skierowany obecnie do uzgodnień międzyresortowych.

- Przygotowywane przepisy, które urynkowiają zasady wynajmu, będą korzystne dla właścicieli, którzy szybciej uwolnią się od niechcianych lokatorów, oraz dla państwa, bo nie będzie musiało zapewniać lokalu eksmitowanemu i uzyska większy dochód z podatków, wynajmującym będzie opłacało się zgłosić umowę do urzędu skarbowego - ocenia adwokat Roman Nowosielski z Kancelarii Nowosielski, Gotkowicz i Partnerzy.

Ochrona dla wynajmującego

Umowę najmu okazjonalnego będzie mógł zawrzeć tylko właściciel mieszkania, który jest osobą fizyczną i nie prowadzi działalności gospodarczej w zakresie wynajmowania lokali.

- Ograniczenie wyłącza jednak możliwość okazjonalnego wynajmowania nowo wybudowanych lokali przez deweloperów, którzy obecnie nie mogą ich sprzedać ze względu na spadek koniunktury, oraz przez osoby fizyczne, które nie są właścicielami, ale mają tytuł prawny do lokalu - tłumaczy Tymoteusz Barański, prawnik z kancelarii I&Z.
źródło: Gazeta Prawna
dom.wp.pl

Łatwiejsza eksmisja niechcianego lokatora

Przygotowywane przepisy ułatwią życie właścicielom mieszkań, którzy szybciej będą mogli pozbyć się niechcianych lokatorów. Państwo też nie będzie musiało zapewnić eksmitowanemu lokalu zastępczego.
Prywatny właściciel, wynajmując mieszkanie na czas oznaczony, nie dłuższy niż dziesięć lat, łatwiej niż do tej pory będzie mógł usunąć lokatora, pod warunkiem że zawrze z nim umowę o najem okazjonalny i zgłosi ją w ciągu 14 dni naczelnikowi urzędu skarbowego. Wystarczy, że zażąda na piśmie, aby najemca razem z osobami z nim mieszkającymi opróżnił mieszkanie. Nie będzie musiał zapewnić mu lokalu socjalnego, zamiennego lub pomieszczenia tymczasowego.

Nowe uprawnienia dla wynajmujących właścicieli przewiduje projekt ustawy o ochronie praw lokatorów, mieszkaniowym zasobie gminy i o zmianie kodeksu cywilnego oraz o zmianie niektórych innych ustaw, przygotowany przez Ministerstwo Infrastruktury i skierowany obecnie do uzgodnień międzyresortowych.

- Przygotowywane przepisy, które urynkowiają zasady wynajmu, będą korzystne dla właścicieli, którzy szybciej uwolnią się od niechcianych lokatorów, oraz dla państwa, bo nie będzie musiało zapewniać lokalu eksmitowanemu i uzyska większy dochód z podatków, wynajmującym będzie opłacało się zgłosić umowę do urzędu skarbowego - ocenia adwokat Roman Nowosielski z Kancelarii Nowosielski, Gotkowicz i Partnerzy.

Ochrona dla wynajmującego

Umowę najmu okazjonalnego będzie mógł zawrzeć tylko właściciel mieszkania, który jest osobą fizyczną i nie prowadzi działalności gospodarczej w zakresie wynajmowania lokali.

- Ograniczenie wyłącza jednak możliwość okazjonalnego wynajmowania nowo wybudowanych lokali przez deweloperów, którzy obecnie nie mogą ich sprzedać ze względu na spadek koniunktury, oraz przez osoby fizyczne, które nie są właścicielami, ale mają tytuł prawny do lokalu - tłumaczy Tymoteusz Barański, prawnik z kancelarii I&Z.
źródło: Gazeta Prawna
dom.wp.pl

Ceny nieruchomości "stygną"

Sytuacja na rynku nieruchomości, podobnie jak w większości gałęzi gospodarki, zmieniła się diametralnie w ciągu ostatniego roku. Coraz częściej pojawiające się hasło "kryzys" stało się w ostatnim czasie wręcz wszechobecne.
O ile branże produkcyjne i usługowe nie odczuły jeszcze dotkliwie spowolnienia gospodarczego, to rynek nieruchomości wyhamował gwałtownie. Wrażenie to potęguje dodatkowo zestawienie obecnych wyników tej branży z tymi, do których zdążyliśmy się już przyzwyczaić przez ostatnie lata.
Na rynku doszło nie tyle do ustabilizowania cen, co do ich gwałtownego spadku. W IV kwartale 2008 r. ceny ofertowe (należy pamiętać, że ceny transakcyjne bywają niższe o 10-15 proc.) we wszystkich dużych miastach w Polsce były niższe niż w analogicznym okresie 2007 r. Początek 2009 r. pogłębił tę różnicę.
Analiza sytuacji makroekonomicznej oraz sektora bankowości (ten był największym motorem rozwoju polskiego rynku nieruchomości) wykazuje, że przynajmniej do połowy 2009 r. nadal będziemy mieli do czynienia ze spadkiem cen nieruchomości. Perspektywa nagłej poprawy sytuacji jest raczej mało prawdopodobna, zważywszy na symptomy kryzysu, który coraz bardziej dotyka bilanse przedsiębiorstw, a co za tym idzie, uszczupla portfele ich pracowników. Wzrost bezrobocia osłabi poczucie bezpieczeństwa przyszłych właścicieli nieruchomości, co znacznie wpłynie na stronę popytową rynku.
interia.pl/Czwartek, 19 lutego (06:00)

Ceny nieruchomości "stygną"

Sytuacja na rynku nieruchomości, podobnie jak w większości gałęzi gospodarki, zmieniła się diametralnie w ciągu ostatniego roku. Coraz częściej pojawiające się hasło "kryzys" stało się w ostatnim czasie wręcz wszechobecne.
O ile branże produkcyjne i usługowe nie odczuły jeszcze dotkliwie spowolnienia gospodarczego, to rynek nieruchomości wyhamował gwałtownie. Wrażenie to potęguje dodatkowo zestawienie obecnych wyników tej branży z tymi, do których zdążyliśmy się już przyzwyczaić przez ostatnie lata.
Na rynku doszło nie tyle do ustabilizowania cen, co do ich gwałtownego spadku. W IV kwartale 2008 r. ceny ofertowe (należy pamiętać, że ceny transakcyjne bywają niższe o 10-15 proc.) we wszystkich dużych miastach w Polsce były niższe niż w analogicznym okresie 2007 r. Początek 2009 r. pogłębił tę różnicę.
Analiza sytuacji makroekonomicznej oraz sektora bankowości (ten był największym motorem rozwoju polskiego rynku nieruchomości) wykazuje, że przynajmniej do połowy 2009 r. nadal będziemy mieli do czynienia ze spadkiem cen nieruchomości. Perspektywa nagłej poprawy sytuacji jest raczej mało prawdopodobna, zważywszy na symptomy kryzysu, który coraz bardziej dotyka bilanse przedsiębiorstw, a co za tym idzie, uszczupla portfele ich pracowników. Wzrost bezrobocia osłabi poczucie bezpieczeństwa przyszłych właścicieli nieruchomości, co znacznie wpłynie na stronę popytową rynku.
interia.pl/Czwartek, 19 lutego (06:00)

Jak zachować ciepło w mieszkaniu?

Budynki zbudowane kilkadziesiąt lat temu często mają tak zniszczone okna, że najmniejsze trzęsienie ziemi spowodowałoby spektakularne przedstawienie. Dobrze, że w naszej szerokości geograficznej to raczej rzadkość! Ale i tak warto zastanowić się co z tym fantem zrobić. Nieszczelne okna wpływają bowiem bardzo negatywnie na utrzymanie gospodarki ciepła w naszym mieszkaniu.
Obecnie na rynku mamy sporo firm, które handlują oknami oraz roletami zewnętrznymi. Bardzo korzystne, choć dość drogie, jest połączenie tych dwóch rzeczy, ponieważ w długim okresie czasu ten wydatek nam się opłaci. Dlaczego? Poprzez nieszczelne okna ucieka z domu dużo ciepłego powietrza. Pomieszczenia szybko się wychładzają. W związku z tym musimy zużyć więcej energii, żeby utrzymać tą sama temperaturę.  

Z drugiej strony nieszczelność okien może być pożądana…Czy to absurd? Nie. Otóż sprawdza się to tylko wtedy, kiedy mamy zainstalowany w domu piecyk gazowy.  

Wiele osób po prostu nie wietrzy mieszkania, żeby zaoszczędzić. Gaz nie spala się do końca i pewna jego część może krążyć wewnątrz pomieszczenie. Pisaliśmy już o tym podczas realizacji materiału poświęconemu właśnie piecykom gazowym. W takiej sytuacji nieszczelność okien jest mile widziana, jednak to chyba jedyny przypadek.  

Wystarczy zamontować nowe, szczelne okna i po prostu rozszczelniać je od czasu do czasu. Ruch powietrza będzie jeszcze lepszy – słowo. To już sprawdzona metoda, że jeśli chcemy zaoszczędzić to najpierw musimy wydać! Na szczęście okna wymienia się 2-3 razy w życiu…
Co jeszcze można zrobić?

Zamontować rolety zewnętrzne (niekoniecznie antywłamaniowe). Koszt znowu rośnie, ale każdego miesiąca (lub przy rozliczeniu okresu grzewczego) rachunki będę mniejsze. Ciepłe powietrze, które krąży po mieszkaniu napotyka jeszcze jedną barierę przed wyjściem, a „zły” chłód z zewnątrz atakuje najpierw roletę. Rolety mają jeszcze jeden plus - wygłuszają. Jeśli mieszkanie jest położone blisko ruchliwej ulicy to one właśnie „pochłaniają” hałas.  

Istnieje jeszcze jeden, sprawdzony sposób, aby płacić mniej za rachunki. Ocieplenie całego budynku styropianem (najlepiej grubości 10-12 cm) jest podstawowym zabiegiem, jeśli chcemy zmniejszyć wydatki. Najczęściej wygląda to tak, że np. wspólnota mieszkaniowa bierze kredyt, który mieszkańcy spłacają przez kilka lat. Taka operacja  to proporcjonalnie rozłożone na mieszkańców i doliczane do miesięcznego czynszu.   Ocieplanie, jest szczególnie  ważne w nowym budownictwie.  Bloki, które urosły szybciej niż domki z kart mają cienkie mury, które siłą rzeczy nie utrzymują ciepła. Prędzej czy później „piękne” bloki będą musiały być obłożone styropianem – niestety!
dom.wp.pl

Jak zachować ciepło w mieszkaniu?

Budynki zbudowane kilkadziesiąt lat temu często mają tak zniszczone okna, że najmniejsze trzęsienie ziemi spowodowałoby spektakularne przedstawienie. Dobrze, że w naszej szerokości geograficznej to raczej rzadkość! Ale i tak warto zastanowić się co z tym fantem zrobić. Nieszczelne okna wpływają bowiem bardzo negatywnie na utrzymanie gospodarki ciepła w naszym mieszkaniu.
Obecnie na rynku mamy sporo firm, które handlują oknami oraz roletami zewnętrznymi. Bardzo korzystne, choć dość drogie, jest połączenie tych dwóch rzeczy, ponieważ w długim okresie czasu ten wydatek nam się opłaci. Dlaczego? Poprzez nieszczelne okna ucieka z domu dużo ciepłego powietrza. Pomieszczenia szybko się wychładzają. W związku z tym musimy zużyć więcej energii, żeby utrzymać tą sama temperaturę.  

Z drugiej strony nieszczelność okien może być pożądana…Czy to absurd? Nie. Otóż sprawdza się to tylko wtedy, kiedy mamy zainstalowany w domu piecyk gazowy.  

Wiele osób po prostu nie wietrzy mieszkania, żeby zaoszczędzić. Gaz nie spala się do końca i pewna jego część może krążyć wewnątrz pomieszczenie. Pisaliśmy już o tym podczas realizacji materiału poświęconemu właśnie piecykom gazowym. W takiej sytuacji nieszczelność okien jest mile widziana, jednak to chyba jedyny przypadek.  

Wystarczy zamontować nowe, szczelne okna i po prostu rozszczelniać je od czasu do czasu. Ruch powietrza będzie jeszcze lepszy – słowo. To już sprawdzona metoda, że jeśli chcemy zaoszczędzić to najpierw musimy wydać! Na szczęście okna wymienia się 2-3 razy w życiu…
Co jeszcze można zrobić?

Zamontować rolety zewnętrzne (niekoniecznie antywłamaniowe). Koszt znowu rośnie, ale każdego miesiąca (lub przy rozliczeniu okresu grzewczego) rachunki będę mniejsze. Ciepłe powietrze, które krąży po mieszkaniu napotyka jeszcze jedną barierę przed wyjściem, a „zły” chłód z zewnątrz atakuje najpierw roletę. Rolety mają jeszcze jeden plus - wygłuszają. Jeśli mieszkanie jest położone blisko ruchliwej ulicy to one właśnie „pochłaniają” hałas.  

Istnieje jeszcze jeden, sprawdzony sposób, aby płacić mniej za rachunki. Ocieplenie całego budynku styropianem (najlepiej grubości 10-12 cm) jest podstawowym zabiegiem, jeśli chcemy zmniejszyć wydatki. Najczęściej wygląda to tak, że np. wspólnota mieszkaniowa bierze kredyt, który mieszkańcy spłacają przez kilka lat. Taka operacja  to proporcjonalnie rozłożone na mieszkańców i doliczane do miesięcznego czynszu.   Ocieplanie, jest szczególnie  ważne w nowym budownictwie.  Bloki, które urosły szybciej niż domki z kart mają cienkie mury, które siłą rzeczy nie utrzymują ciepła. Prędzej czy później „piękne” bloki będą musiały być obłożone styropianem – niestety!
dom.wp.pl

Banki mają wrócić do roli "sług", a nie "panów" gospodarki

Brytyjski premier Gordon Brown wezwał bankowców, by wrócili do starych, wypracowanych wzorców. W opublikowanym w Observerze artykule szef rządu zaapelował do finansistów o rozsądek. Jego zdaniem, banki nie powinny bawić się w skomplikowane inwestycje międzynarodowe.
Brown opowiedział się też za ograniczeniami w udzielaniu kredytów. Według niego, bankowcy powinni wykazać się większą odpowiedzialnością i wrócić do roli "sług", a nie "panów" brytyjskiej gospodarki.
Część komentatorów uznała artykuł Browna za humbug, przypominając, że jeszcze niedawno otwarcie krytykował systemy bankowe w innych krajach Europy za obowiązujące w nich ograniczenia i małą elastyczność. Wówczas Brown przekonywał, że brytyjskie warunki przyciągają inwestorów, czym przyczyniają się do wzrostu liczby miejsc pracy i zamożności obywateli.


wp.pl/IAR | 22.02.2009 | 07:20

Banki mają wrócić do roli "sług", a nie "panów" gospodarki

Brytyjski premier Gordon Brown wezwał bankowców, by wrócili do starych, wypracowanych wzorców. W opublikowanym w Observerze artykule szef rządu zaapelował do finansistów o rozsądek. Jego zdaniem, banki nie powinny bawić się w skomplikowane inwestycje międzynarodowe.
Brown opowiedział się też za ograniczeniami w udzielaniu kredytów. Według niego, bankowcy powinni wykazać się większą odpowiedzialnością i wrócić do roli "sług", a nie "panów" brytyjskiej gospodarki.
Część komentatorów uznała artykuł Browna za humbug, przypominając, że jeszcze niedawno otwarcie krytykował systemy bankowe w innych krajach Europy za obowiązujące w nich ograniczenia i małą elastyczność. Wówczas Brown przekonywał, że brytyjskie warunki przyciągają inwestorów, czym przyczyniają się do wzrostu liczby miejsc pracy i zamożności obywateli.


wp.pl/IAR | 22.02.2009 | 07:20

Usprawnią budownictwo

Budownictwo odgrywa kluczową rolę w każdej gospodarce. Z tego właśnie powodu powinno się dążyć do upraszczania procedur związanych z inwestycjami budowlanymi. Im bardziej będą one skomplikowane, tym dłuższy będzie cały proces budowlany, a przecież nie o to chodzi.

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze szereg spraw, o których decydują urzędnicy. Duża uznaniowość sprzyja z kolei korupcji, na którą budownictwo jest szczególnie podatne. Kiedy będziemy mieli w Polsce jasne przepisy, proste procedury i mniejszą władzę urzędników? Na to przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale pierwszy krok w tym kierunku już został zrobiony.

12 lutego Sejm uchwalił nowelizację ustawy Prawo budowlane. Dzięki niej łatwiejsze będzie zarówno rozpoczęcie, jak i zakończenie inwestycji budowlanych. Uproszczenia dotyczą w szczególności tych inwestycji, które nie oddziałują znacząco na środowisko i obszar Natura 2000, a więc na przykład domów jednorodzinnych czy bloków mieszkalnych. Żeby rozpocząć budowę trzeba będzie złożyć wniosek o rejestrację takiej inwestycji, a nie jak ma to miejsce obecnie ubiegać się o pozwolenie na budowę. Do wniosku trzeba będzie załączyć oczywiście komplet niezbędnych dokumentów, na zapoznanie się z którymi starosta będzie miał 30 dni. Jeśli w tym czasie nie wniesie on sprzeciwu, wtedy inwestor może przystąpić do prac. Rejestracja nie będzie w ogóle potrzebna przy drobnych pracach budowlanych, a więc przy remoncie czy przebudowie obiektu. Nie trzeba będzie także przedstawiać oświadczeń odpowiednich służb, co zaoszczędzi sporo czasu.

Nowelizacja zakłada także uproszczenia w końcowej fazie projektu. Nie trzeba będzie ubiegać się już o pozwolenie na użytkowanie obiektu (w znacznej części przypadków), a jedynie zgłosić, że prace budowlane zostały zakończone. Osoby, które budują domy jednorodzinne, nie będą musiały już zawiadamiać państwowych służb o zakończeniu budowy.

Propozycje zmian są bardzo dobre, bo stopniowo uwalniają wszechobecną w Polsce biurokrację. Najwięcej korzyści odniosą indywidualni inwestorzy, którzy cały czas wykazują się dużą aktywnością w budownictwie mieszkaniowym - z danych GUS wynika, że w styczniu 2009 roku w tej grupie oddano do użytku 11 575 lokali, co stanowi 59% wszystkich lokali oddanych do użytku. Udział ten był bardzo wysoki również w poprzednich okresach. Tak więc zmiany powinny ucieszyć zwłaszcza małych inwestorów, dla których budowa domów nareszcie stanie się łatwiejsza. Pozostaje teraz czekać na uchwałę nowelizacji przez Senat i podpis Prezydenta, a potem na kolejne rozwiązania usprawniające polskie budownictwo.

Małgorzata Kędzierska

Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl


źródło informacji: Wynajem.pl

interia.pl/Czwartek, 19 lutego (13:51)

Usprawnią budownictwo

Budownictwo odgrywa kluczową rolę w każdej gospodarce. Z tego właśnie powodu powinno się dążyć do upraszczania procedur związanych z inwestycjami budowlanymi. Im bardziej będą one skomplikowane, tym dłuższy będzie cały proces budowlany, a przecież nie o to chodzi.

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze szereg spraw, o których decydują urzędnicy. Duża uznaniowość sprzyja z kolei korupcji, na którą budownictwo jest szczególnie podatne. Kiedy będziemy mieli w Polsce jasne przepisy, proste procedury i mniejszą władzę urzędników? Na to przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale pierwszy krok w tym kierunku już został zrobiony.

12 lutego Sejm uchwalił nowelizację ustawy Prawo budowlane. Dzięki niej łatwiejsze będzie zarówno rozpoczęcie, jak i zakończenie inwestycji budowlanych. Uproszczenia dotyczą w szczególności tych inwestycji, które nie oddziałują znacząco na środowisko i obszar Natura 2000, a więc na przykład domów jednorodzinnych czy bloków mieszkalnych. Żeby rozpocząć budowę trzeba będzie złożyć wniosek o rejestrację takiej inwestycji, a nie jak ma to miejsce obecnie ubiegać się o pozwolenie na budowę. Do wniosku trzeba będzie załączyć oczywiście komplet niezbędnych dokumentów, na zapoznanie się z którymi starosta będzie miał 30 dni. Jeśli w tym czasie nie wniesie on sprzeciwu, wtedy inwestor może przystąpić do prac. Rejestracja nie będzie w ogóle potrzebna przy drobnych pracach budowlanych, a więc przy remoncie czy przebudowie obiektu. Nie trzeba będzie także przedstawiać oświadczeń odpowiednich służb, co zaoszczędzi sporo czasu.

Nowelizacja zakłada także uproszczenia w końcowej fazie projektu. Nie trzeba będzie ubiegać się już o pozwolenie na użytkowanie obiektu (w znacznej części przypadków), a jedynie zgłosić, że prace budowlane zostały zakończone. Osoby, które budują domy jednorodzinne, nie będą musiały już zawiadamiać państwowych służb o zakończeniu budowy.

Propozycje zmian są bardzo dobre, bo stopniowo uwalniają wszechobecną w Polsce biurokrację. Najwięcej korzyści odniosą indywidualni inwestorzy, którzy cały czas wykazują się dużą aktywnością w budownictwie mieszkaniowym - z danych GUS wynika, że w styczniu 2009 roku w tej grupie oddano do użytku 11 575 lokali, co stanowi 59% wszystkich lokali oddanych do użytku. Udział ten był bardzo wysoki również w poprzednich okresach. Tak więc zmiany powinny ucieszyć zwłaszcza małych inwestorów, dla których budowa domów nareszcie stanie się łatwiejsza. Pozostaje teraz czekać na uchwałę nowelizacji przez Senat i podpis Prezydenta, a potem na kolejne rozwiązania usprawniające polskie budownictwo.

Małgorzata Kędzierska

Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl


źródło informacji: Wynajem.pl

interia.pl/Czwartek, 19 lutego (13:51)

Drgnęło na rynku nieruchomości. Na razie w internecie

Internauci szturmują serwisy ogłoszeniowe. Chętnych na kupno lub sprzedaż mieszkania jest najwięcej od pół roku. Mimo to wciąż panuje transakcyjny marazm, bo kupujący nie mają pieniędzy.

Dziś GUS podał, że w styczniu na rynku nieruchomości pojawiło się dokładnie 19541 nowych mieszkań. To wynik o 33,5 procent lepszy niż w styczniu ubiegłego roku i 63 procent tego, co deweloperzy i indywidualni inwestorzy skończyli budować w grudniu 2008. Money.pl sprawdził, czy Polacy szukają ofert mieszkaniowych, czy też pogodzili się z panującym na rynku nieruchomości marazmem.

Okazuje się, że w styczniu popularność fraz związanych z kupnem mieszkań wpisywana w wyszukiwarkę była najwyższa od roku. Odbicie nastąpiło po najgorszym grudniu w historii. Są chętni na mieszkania, są właściciele gotowi je sprzedać. Obie strony blokuje jednak kredytowa polityka banków.

Według statystyk Google, w styczniu Polacy około 1,5 miliona razy wpisywali do wyszukiwarki hasło sprzedam dom. Drugie tyle wyszukiwań dotyczyło hasła sprzedam mieszkanie. Czy to znaczy, że na rynku pojawili się chętni do kupowania, którzy szukają okazji?

Popularność frazy sprzedam mieszkanie wśród polskich internautów:


źródło: Google Trends

Zdaniem ekspertów, wniosek nie jest niestety tak oczywisty. - Wzrost liczby zapytań o hasło "sprzedam dom" to przejaw tego, że więcej osób chce wystawić nieruchomość na sprzedaż. Szukają informacji jak, za ile i gdzie sprzedać - ocenia Marta Kłosińska z serwisu Szybko.pl. - Dlaczego tak się dzieje? Ceny nieruchomości spadają i w związku z kryzysem, którego rozmiary trudno przewidzieć, będą spadać.

Grudniowy mega dołek

Aktywność internautów oddaje wyraźnie sytuację na rynku. Od września ubiegłego roku zainteresowanie frazami na temat nieruchomości wyraźnie słabło, podobnie jak ruch w branży.

Co prawda ostatnie dwa miesiące w roku to tradycyjnie czas, kiedy spada zainteresowanie nieruchomościami, jednak symptomatyczne, że grudzień 2008 był pod tym względem najgorszy od czasu badania trendów popularności fraz w polskiej wersji wyszukiwarki Google.

Podobny poziom zainteresowania internautów - choć mimo wszystko lepszy niż pod koniec ubiegłego roku - branża nieruchomości notowała w grudniu 2004 roku. Tyle, że wówczas z sieci korzystało około 8 milionów Polaków, a dziś jest ich dwukrotnie więcej - nawet 17 milionów.

Popularność frazy nieruchomości wśród polskich internautów:


źródło: Google Trends

Na słabe wyniki wpływ miały oczywiście problemy z dostępnością kredytów, ale również oczekiwanie kupujących, że sprzedający zejdą ze stawek. Zastój faktycznie pociągnął za sobą wyraźny spadek cen. Z grudniowych zestawień cen Open Finance wynika, że w skali roku najbardziej potaniały mieszkania w Krakowie (16,5 proc.) i Gdańsku (13,9 proc.). Taniej, choć już nie tak wyraźnie, było również we Wrocławiu (2,9 proc.) i w Warszawie (0,6 proc.). Open Finance odnotował również wyraźny spadek liczby transakcji.

Branża wraca na prostą?

W styczniu popularność frazy nieruchomości powróciła jednak do poziomu z pierwszej połowy ubiegłego roku. Informacji i ofert Polacy szukali 9 milionów razy. Roczna średnia, na której wyraźnie zaważyła druga połowa roku, to około 5 milionów wyszukań.

- Wysokie ceny, zmniejszenie dostępności kredytów oraz szalejące kursy walut doprowadziły do radykalnego ograniczenia liczby zawieranych transakcji. Nie spowodowały jednak tego, że ludzie przestali marzyć o własnym mieszkaniu, domu czy działce - wyjaśnia  Marcin Drogomirecki z portalu Oferty.net. - Popyt wciąż jest bardzo duży tylko możliwości nabywcze są niewystarczające. Mimo tego ludzie szukają ofert, przeglądają je, porównują i analizują ceny.


Drgnęło na rynku nieruchomości. Na razie w internecie

Drgnęło na rynku nieruchomości. Na razie w internecie

Internauci szturmują serwisy ogłoszeniowe. Chętnych na kupno lub sprzedaż mieszkania jest najwięcej od pół roku. Mimo to wciąż panuje transakcyjny marazm, bo kupujący nie mają pieniędzy.

Dziś GUS podał, że w styczniu na rynku nieruchomości pojawiło się dokładnie 19541 nowych mieszkań. To wynik o 33,5 procent lepszy niż w styczniu ubiegłego roku i 63 procent tego, co deweloperzy i indywidualni inwestorzy skończyli budować w grudniu 2008. Money.pl sprawdził, czy Polacy szukają ofert mieszkaniowych, czy też pogodzili się z panującym na rynku nieruchomości marazmem.

Okazuje się, że w styczniu popularność fraz związanych z kupnem mieszkań wpisywana w wyszukiwarkę była najwyższa od roku. Odbicie nastąpiło po najgorszym grudniu w historii. Są chętni na mieszkania, są właściciele gotowi je sprzedać. Obie strony blokuje jednak kredytowa polityka banków.

Według statystyk Google, w styczniu Polacy około 1,5 miliona razy wpisywali do wyszukiwarki hasło sprzedam dom. Drugie tyle wyszukiwań dotyczyło hasła sprzedam mieszkanie. Czy to znaczy, że na rynku pojawili się chętni do kupowania, którzy szukają okazji?

Popularność frazy sprzedam mieszkanie wśród polskich internautów:


źródło: Google Trends

Zdaniem ekspertów, wniosek nie jest niestety tak oczywisty. - Wzrost liczby zapytań o hasło "sprzedam dom" to przejaw tego, że więcej osób chce wystawić nieruchomość na sprzedaż. Szukają informacji jak, za ile i gdzie sprzedać - ocenia Marta Kłosińska z serwisu Szybko.pl. - Dlaczego tak się dzieje? Ceny nieruchomości spadają i w związku z kryzysem, którego rozmiary trudno przewidzieć, będą spadać.

Grudniowy mega dołek

Aktywność internautów oddaje wyraźnie sytuację na rynku. Od września ubiegłego roku zainteresowanie frazami na temat nieruchomości wyraźnie słabło, podobnie jak ruch w branży.

Co prawda ostatnie dwa miesiące w roku to tradycyjnie czas, kiedy spada zainteresowanie nieruchomościami, jednak symptomatyczne, że grudzień 2008 był pod tym względem najgorszy od czasu badania trendów popularności fraz w polskiej wersji wyszukiwarki Google.

Podobny poziom zainteresowania internautów - choć mimo wszystko lepszy niż pod koniec ubiegłego roku - branża nieruchomości notowała w grudniu 2004 roku. Tyle, że wówczas z sieci korzystało około 8 milionów Polaków, a dziś jest ich dwukrotnie więcej - nawet 17 milionów.

Popularność frazy nieruchomości wśród polskich internautów:


źródło: Google Trends

Na słabe wyniki wpływ miały oczywiście problemy z dostępnością kredytów, ale również oczekiwanie kupujących, że sprzedający zejdą ze stawek. Zastój faktycznie pociągnął za sobą wyraźny spadek cen. Z grudniowych zestawień cen Open Finance wynika, że w skali roku najbardziej potaniały mieszkania w Krakowie (16,5 proc.) i Gdańsku (13,9 proc.). Taniej, choć już nie tak wyraźnie, było również we Wrocławiu (2,9 proc.) i w Warszawie (0,6 proc.). Open Finance odnotował również wyraźny spadek liczby transakcji.

Branża wraca na prostą?

W styczniu popularność frazy nieruchomości powróciła jednak do poziomu z pierwszej połowy ubiegłego roku. Informacji i ofert Polacy szukali 9 milionów razy. Roczna średnia, na której wyraźnie zaważyła druga połowa roku, to około 5 milionów wyszukań.

- Wysokie ceny, zmniejszenie dostępności kredytów oraz szalejące kursy walut doprowadziły do radykalnego ograniczenia liczby zawieranych transakcji. Nie spowodowały jednak tego, że ludzie przestali marzyć o własnym mieszkaniu, domu czy działce - wyjaśnia  Marcin Drogomirecki z portalu Oferty.net. - Popyt wciąż jest bardzo duży tylko możliwości nabywcze są niewystarczające. Mimo tego ludzie szukają ofert, przeglądają je, porównują i analizują ceny.


Drgnęło na rynku nieruchomości. Na razie w internecie

Obama ratuje rynek nieruchomości

Prezydent Barack Obama przedstawił plan powstrzymania kosztem 275 miliardów dolarów fali tzw. foreclosures, czyli odbierania przez banki domów ich właścicielom z powodu niespłacania kredytów hipotecznych.

Obama zaprezentował swój plan w środę w Arizonie - w jednym ze stanów najbardziej dotkniętych kryzysem na rynku mieszkaniowym, który leży u podłoża obecnej recesji. Kryzys finansowy zaczął się od drastycznego spadku wartości papierów wartościowych opartych na niespłacalnych długach hipotecznych.

- Wszyscy płacimy drogo za ten kryzys z kredytami hipotecznymi. I wszyscy też zapłacimy jeszcze wyższą cenę, jeżeli pozwolimy, aby kryzys ten się dalej pogłębiał - powiedział prezydent w miejscowości Mesa w Arizonie.

Rządowy plan przewiduje zniesienie restrykcji nałożonych na Fannie Mae i Freddie Mac - dwie wielkie, upaństwowione ostatnio, instytucje finansowe gwarantujące kredyty hipoteczne, głównie dla uboższych Amerykanów - które nie pozwalają im refinansować hipotek w sytuacji, gdy suma zadłużenia przekracza aktualną wartość domu.

Dodatkowe pożyczki lub zmiana warunków spłat kredytu ma pozwolić zadłużonym właścicielom uniknąć utraty domu w wyniku foreclosure.

Rząd zamierza wpompować po 100 mld dolarów w Fannie Mae i Freddie Mac, aby zabezpieczyć je przed ewentualnymi stratami w razie ponownego niespłacania kredytów przez dłużników. Ma to pomóc około 5 milionom właścicieli domów. Pozostałe 75 mld dolarów administracja chce przeznaczyć na utworzenie specjalnego funduszu, który pozwoli zmniejszyć miesięczne spłaty kredytu hipotecznego przez około 3-4 mln kolejnych właścicieli domów.

Banki i inne instytucje finansowe, które zgodzą się obniżyć raty kredytu hipotecznego, otrzymają od rządu rekompensatę wyrównującą różnicę między starą o nową ratą kredytu.

Jak się oblicza, do końca zeszłego roku 9 procent właścicieli domów w USA zalegało ze spłatą kredytów lub straciło domy odebrane przez banki. Według raportu Credit Suisse do 2012 r. aż 16 procent domów stanie się ofiarami foreclosures.

Plan administracji Obamy bywa krytykowany przez konserwatystów. Twierdzą oni, że nie jest sprawiedliwe pomagać na koszt podatnika osobom, którzy kupili domy, na które nie było ich stać. Zwolennicy pomocy odpowiadają na to, że wielu ludzi wprowadzono w błąd oferując niezmiernie korzystne warunki pożyczek - tzw. sub-prime lending - ale nie ujawniając, że warunki te się z czasem zmienią, np. wzrosną procenty spłaty kredytu.

W wielu wypadkach chodziło tu o imigrantów, zwłaszcza z krajów latynoskich, którzy z braku znajomości języka nie zdawali sobie sprawy co podpisują w umowach z bankami o kredyty hipoteczne.

PAP/interia.pl

Obama ratuje rynek nieruchomości

Prezydent Barack Obama przedstawił plan powstrzymania kosztem 275 miliardów dolarów fali tzw. foreclosures, czyli odbierania przez banki domów ich właścicielom z powodu niespłacania kredytów hipotecznych.

Obama zaprezentował swój plan w środę w Arizonie - w jednym ze stanów najbardziej dotkniętych kryzysem na rynku mieszkaniowym, który leży u podłoża obecnej recesji. Kryzys finansowy zaczął się od drastycznego spadku wartości papierów wartościowych opartych na niespłacalnych długach hipotecznych.

- Wszyscy płacimy drogo za ten kryzys z kredytami hipotecznymi. I wszyscy też zapłacimy jeszcze wyższą cenę, jeżeli pozwolimy, aby kryzys ten się dalej pogłębiał - powiedział prezydent w miejscowości Mesa w Arizonie.

Rządowy plan przewiduje zniesienie restrykcji nałożonych na Fannie Mae i Freddie Mac - dwie wielkie, upaństwowione ostatnio, instytucje finansowe gwarantujące kredyty hipoteczne, głównie dla uboższych Amerykanów - które nie pozwalają im refinansować hipotek w sytuacji, gdy suma zadłużenia przekracza aktualną wartość domu.

Dodatkowe pożyczki lub zmiana warunków spłat kredytu ma pozwolić zadłużonym właścicielom uniknąć utraty domu w wyniku foreclosure.

Rząd zamierza wpompować po 100 mld dolarów w Fannie Mae i Freddie Mac, aby zabezpieczyć je przed ewentualnymi stratami w razie ponownego niespłacania kredytów przez dłużników. Ma to pomóc około 5 milionom właścicieli domów. Pozostałe 75 mld dolarów administracja chce przeznaczyć na utworzenie specjalnego funduszu, który pozwoli zmniejszyć miesięczne spłaty kredytu hipotecznego przez około 3-4 mln kolejnych właścicieli domów.

Banki i inne instytucje finansowe, które zgodzą się obniżyć raty kredytu hipotecznego, otrzymają od rządu rekompensatę wyrównującą różnicę między starą o nową ratą kredytu.

Jak się oblicza, do końca zeszłego roku 9 procent właścicieli domów w USA zalegało ze spłatą kredytów lub straciło domy odebrane przez banki. Według raportu Credit Suisse do 2012 r. aż 16 procent domów stanie się ofiarami foreclosures.

Plan administracji Obamy bywa krytykowany przez konserwatystów. Twierdzą oni, że nie jest sprawiedliwe pomagać na koszt podatnika osobom, którzy kupili domy, na które nie było ich stać. Zwolennicy pomocy odpowiadają na to, że wielu ludzi wprowadzono w błąd oferując niezmiernie korzystne warunki pożyczek - tzw. sub-prime lending - ale nie ujawniając, że warunki te się z czasem zmienią, np. wzrosną procenty spłaty kredytu.

W wielu wypadkach chodziło tu o imigrantów, zwłaszcza z krajów latynoskich, którzy z braku znajomości języka nie zdawali sobie sprawy co podpisują w umowach z bankami o kredyty hipoteczne.

PAP/interia.pl

W bankach coraz drożej

80 procent banków zaostrzyło politykę kredytową. Mniejsze zyski z tej działalności odbijają sobie podnosząc opłaty lub obniżając oprocentowanie rachunków. Money.pl sprawdził, które banki i o ile zaczęły dodatkowo zarabiać na klientach.
Również 80 procent banków ankietowanych przez Narodowy Bank Polski przyznało, że podniosło marże kredytowe.

W przypadku kredytów mieszkaniowych, aż 86 procent banków zaostrzyło kryteria ich udzielania. Dziewięć na dziesięć banków podniosło marże i zaczęło wymagać wyższego wkładu własnego. Wiele banków wycofało również z oferty kredyty denominowane w walutach obcych.

Wzrost zadłużenia Polaków z tytułu kredytów hipotecznych w mln złotych
lata złotowe walutowe ogółem
2005 15 569,8 20 273,4 35 807,2
2006 28 123,3 49 258,3 77 705,6
2007 52 391,4 64 449,1 116 840,5
2008 59 097,8 134 970,2 194 068

Źródło: NBP

W odniesieniu do kredytów konsumpcyjnych, kryteria ich udzielania zostały zaostrzone przez 75 procent banków. Około połowa podniosła marże. Banki odczuły przy tym nieznaczny spadek popytu.

źródło: money.pl/ 2009-02-20 14:30:13

W bankach coraz drożej

80 procent banków zaostrzyło politykę kredytową. Mniejsze zyski z tej działalności odbijają sobie podnosząc opłaty lub obniżając oprocentowanie rachunków. Money.pl sprawdził, które banki i o ile zaczęły dodatkowo zarabiać na klientach.
Również 80 procent banków ankietowanych przez Narodowy Bank Polski przyznało, że podniosło marże kredytowe.

W przypadku kredytów mieszkaniowych, aż 86 procent banków zaostrzyło kryteria ich udzielania. Dziewięć na dziesięć banków podniosło marże i zaczęło wymagać wyższego wkładu własnego. Wiele banków wycofało również z oferty kredyty denominowane w walutach obcych.

Wzrost zadłużenia Polaków z tytułu kredytów hipotecznych w mln złotych
lata złotowe walutowe ogółem
2005 15 569,8 20 273,4 35 807,2
2006 28 123,3 49 258,3 77 705,6
2007 52 391,4 64 449,1 116 840,5
2008 59 097,8 134 970,2 194 068

Źródło: NBP

W odniesieniu do kredytów konsumpcyjnych, kryteria ich udzielania zostały zaostrzone przez 75 procent banków. Około połowa podniosła marże. Banki odczuły przy tym nieznaczny spadek popytu.

źródło: money.pl/ 2009-02-20 14:30:13

Citigroup i Bank of America nie doczekają maja

ChartingStocks.net stawia śmiałą prognozę: Citigroup i Bank of America nie doczekają maja - amerykański rząd przejmie je w ciągu najbliższych 60 dni.
"Oświadczenie w tej sprawie może się pojawić jeszcze w piątek wieczorem" - pisze Chartingstocks.net. ChartingStocks.net. w przeszłości już przedstawiał odważne prognozy, które wydawały się kontrowersyjne i mało prawdopodobne w tamtym czasie. W styczniu 2007 r. portal ostrzegał o nadchodzącym załamaniu na giełdach, gdy w tym czasie na rynkach notowano najwyższe w historii zwyżki. We wrześniu 2007 ChartingStocks.net prognozował, że w nadchodzących tygodniach nastąpi wyprzedaż na giełdach. Cztery tygodnie później giełdy osiągnęły najwyższe poziomu i rozpoczęły się spadki.

- Europejski Bank Centralny (EBC) wraz z innymi twórcami polityk monetarnych zrobi wszystko, aby przywrócić zaufanie do rynków - powiedział prezes EBC Jean-Claude Trichet w piątek w wywiadzie transmitowanym przez CNN. - Zrobimy, co tylko jest w naszej mocy jako osób odpowiedzialnych za politykę pieniężną, by przywrócić i wzmocnić zaufanie do rynków - powiedział Trichet.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Piątek, 20 lutego (14:23)

Citigroup i Bank of America nie doczekają maja

ChartingStocks.net stawia śmiałą prognozę: Citigroup i Bank of America nie doczekają maja - amerykański rząd przejmie je w ciągu najbliższych 60 dni.
"Oświadczenie w tej sprawie może się pojawić jeszcze w piątek wieczorem" - pisze Chartingstocks.net. ChartingStocks.net. w przeszłości już przedstawiał odważne prognozy, które wydawały się kontrowersyjne i mało prawdopodobne w tamtym czasie. W styczniu 2007 r. portal ostrzegał o nadchodzącym załamaniu na giełdach, gdy w tym czasie na rynkach notowano najwyższe w historii zwyżki. We wrześniu 2007 ChartingStocks.net prognozował, że w nadchodzących tygodniach nastąpi wyprzedaż na giełdach. Cztery tygodnie później giełdy osiągnęły najwyższe poziomu i rozpoczęły się spadki.

- Europejski Bank Centralny (EBC) wraz z innymi twórcami polityk monetarnych zrobi wszystko, aby przywrócić zaufanie do rynków - powiedział prezes EBC Jean-Claude Trichet w piątek w wywiadzie transmitowanym przez CNN. - Zrobimy, co tylko jest w naszej mocy jako osób odpowiedzialnych za politykę pieniężną, by przywrócić i wzmocnić zaufanie do rynków - powiedział Trichet.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Piątek, 20 lutego (14:23)

Tydzień rekordowej zmienności złotego

Bez wątpienia miniony tydzień był jednym z rekordowych pod względem zmienności w notowaniach złotego. Kurs EUR/PLN, będący głównym miernikiem wartości polskiej waluty, w pierwszej części tygodnia zwyżkował w okolice rekordu z 2004 roku usytuowanego w pobliżu 4,9400, czyli o 30 groszy w porównaniu z poziomem zanotowanym w poniedziałek.

Kolejne dni przyniosły odreagowanie kursu z powrotem w kierunku 4,6000 PLN za EUR, by ostatecznie zakończyć tydzień w okolicach 4,7300. Osłabienie polskiej waluty w pierwszej części tygodnia miało miejsce w wyniku kolejnej fali pogorszenia nastrojów wokół krajów Europy Środkowo - Wschodniej. Inwestorzy zagraniczni zaczęli dyskontować w wycenie walut regionu możliwość wystąpienia poważnych problemów z płynnością, a nawet wypłacalnością silnie zadłużonych za granicą gospodarek.

Szczególnie źle pod względem nierównowag na rachunku obrotów bieżących i kapitałowych prezentują się Kraje Bałtyckie, Rumunia oraz Bułgaria. Spore zapotrzebowanie na finansowanie zewnętrzne mają także Węgry oraz Polska, nasz kraj jednak wygląda dość stabilnie na tle regionu, nawet pomimo spowolnienia gospodarczego. Z drugiej strony Polska ma najlepiej rozwinięty rynek finansowy w regionie, toteż zagraniczne przepływy finansowe są tu zdecydowanie większe, za tym natomiast idzie większa zmienność PLN.

Silne osłabienie złotego zaniepokoiło polski rząd. Premier Donald Tusk zapowiedział, że Ministerstwo Finansów podejmie odpowiednie kroki w celu obrony złotego jeśli kurs EUR/PLN wzrośnie powyżej 5,0000. Działania te miały polegać na sprzedaży na rynku euro pochodzących z funduszy unijnych. Do tej pory bowiem środki te wymieniane były za pośrednictwem Narodowego Banku Polskiego, co nie miało wpływu na notowania złotego.

Jak się jednak okazało MF nie czekało na zdobycie tego bardzo silnego psychologicznie oporu i zaczęło sprzedawać niewielkie kwoty euro za pośrednictwem Banku Gospodarstwa Krajowego przy poziomie powyżej 4,9000. Sam moment na tego typu działania był bardzo dobry - nastroje dla gospodarek regionu uległy poprawie po słownej interwencji ze strony czeskiego Banku Centralnego oraz węgierskiego rządu. Bank Czech zapowiedział, iż ze względu na silne osłabienie korony, może zakończyć cykl obniżek stóp procentowych.

Z kolei węgierskie Ministerstwo Finansów zapowiedziało, iż jest gotowe sięgnąć po "niekonwencjonalne środki" w celu obrony forinta. Do tego doszły informacje o rozpoczęciu rozmów Polski z Europejskim Bankiem Centralnym odnośnie przystąpienia do ERM-2, a rząd poinformował, że wejście do Europejskiego Mechanizmu Kursowego będzie możliwe nawet bez uprzedniej zmiany konstytucji, na którą nie chce się zgodzić PiS.

W efekcie tego splotu sprzyjających okoliczności kurs EUR/PLN w ciągu zaledwie dwóch dni zniżkował do poziomu 4,6400. Spadek EUR/PLN wsparł chwilowo amerykański bank Goldman Sachs, który w oficjalnym komunikacie skierowanym do swoich klientów podał, że zamyka pozycje nastawione na osłabienie złotego, forinta węgierskiego oraz korony czeskiej. Oświadczenie to zasiało jednak dużo zamieszania.

Wiadomo bowiem, że sytuacja jeśli chodzi o płynność krajów Europy Środkowo - Wschodniej jest nieciekawa i choćby dlatego nie należałoby oczekiwać diametralnej poprawy nastrojów wokół naszego regionu. Oświadczenie Banku wydało się zatem zagadkowe. Na rynku pojawiły się głosy, że być może działanie Goldman Sachs jest celową grą pod obniżenie kurów EUR/PLN, EUR/HUF oraz EUR/CZK, tak by dojść do poziomów korzystnych dla zajęcia długich pozycji w euro.

Koniec tygodnia przyniósł powrót notowań euro względem złotego do wyższych poziomów w okolicach 4,7300, zdecydowanie jednak poniżej wtorkowych szczytów. Jeśli silniejszą deprecjację polskiej waluty hamują jedynie działania MF, wkrótce, wraz z ubywaniem środków unijnych, złoty prawdopodobnie powróci do większego osłabienia. Jeśli z kolei nie traci on obecnie silnie na wartości dlatego, że kapitał zagraniczny przestał panicznie uciekać z naszego regionu, w najbliższym czasie notowania PLN prawdopodobnie się ustabilizują, a w okresie poprawy nastrojów polska waluta zyska na wartości.

źródło informacji: TMS Brokers SA

interia.pl/Sobota, 21 lutego (06:00)

Tydzień rekordowej zmienności złotego

Bez wątpienia miniony tydzień był jednym z rekordowych pod względem zmienności w notowaniach złotego. Kurs EUR/PLN, będący głównym miernikiem wartości polskiej waluty, w pierwszej części tygodnia zwyżkował w okolice rekordu z 2004 roku usytuowanego w pobliżu 4,9400, czyli o 30 groszy w porównaniu z poziomem zanotowanym w poniedziałek.

Kolejne dni przyniosły odreagowanie kursu z powrotem w kierunku 4,6000 PLN za EUR, by ostatecznie zakończyć tydzień w okolicach 4,7300. Osłabienie polskiej waluty w pierwszej części tygodnia miało miejsce w wyniku kolejnej fali pogorszenia nastrojów wokół krajów Europy Środkowo - Wschodniej. Inwestorzy zagraniczni zaczęli dyskontować w wycenie walut regionu możliwość wystąpienia poważnych problemów z płynnością, a nawet wypłacalnością silnie zadłużonych za granicą gospodarek.

Szczególnie źle pod względem nierównowag na rachunku obrotów bieżących i kapitałowych prezentują się Kraje Bałtyckie, Rumunia oraz Bułgaria. Spore zapotrzebowanie na finansowanie zewnętrzne mają także Węgry oraz Polska, nasz kraj jednak wygląda dość stabilnie na tle regionu, nawet pomimo spowolnienia gospodarczego. Z drugiej strony Polska ma najlepiej rozwinięty rynek finansowy w regionie, toteż zagraniczne przepływy finansowe są tu zdecydowanie większe, za tym natomiast idzie większa zmienność PLN.

Silne osłabienie złotego zaniepokoiło polski rząd. Premier Donald Tusk zapowiedział, że Ministerstwo Finansów podejmie odpowiednie kroki w celu obrony złotego jeśli kurs EUR/PLN wzrośnie powyżej 5,0000. Działania te miały polegać na sprzedaży na rynku euro pochodzących z funduszy unijnych. Do tej pory bowiem środki te wymieniane były za pośrednictwem Narodowego Banku Polskiego, co nie miało wpływu na notowania złotego.

Jak się jednak okazało MF nie czekało na zdobycie tego bardzo silnego psychologicznie oporu i zaczęło sprzedawać niewielkie kwoty euro za pośrednictwem Banku Gospodarstwa Krajowego przy poziomie powyżej 4,9000. Sam moment na tego typu działania był bardzo dobry - nastroje dla gospodarek regionu uległy poprawie po słownej interwencji ze strony czeskiego Banku Centralnego oraz węgierskiego rządu. Bank Czech zapowiedział, iż ze względu na silne osłabienie korony, może zakończyć cykl obniżek stóp procentowych.

Z kolei węgierskie Ministerstwo Finansów zapowiedziało, iż jest gotowe sięgnąć po "niekonwencjonalne środki" w celu obrony forinta. Do tego doszły informacje o rozpoczęciu rozmów Polski z Europejskim Bankiem Centralnym odnośnie przystąpienia do ERM-2, a rząd poinformował, że wejście do Europejskiego Mechanizmu Kursowego będzie możliwe nawet bez uprzedniej zmiany konstytucji, na którą nie chce się zgodzić PiS.

W efekcie tego splotu sprzyjających okoliczności kurs EUR/PLN w ciągu zaledwie dwóch dni zniżkował do poziomu 4,6400. Spadek EUR/PLN wsparł chwilowo amerykański bank Goldman Sachs, który w oficjalnym komunikacie skierowanym do swoich klientów podał, że zamyka pozycje nastawione na osłabienie złotego, forinta węgierskiego oraz korony czeskiej. Oświadczenie to zasiało jednak dużo zamieszania.

Wiadomo bowiem, że sytuacja jeśli chodzi o płynność krajów Europy Środkowo - Wschodniej jest nieciekawa i choćby dlatego nie należałoby oczekiwać diametralnej poprawy nastrojów wokół naszego regionu. Oświadczenie Banku wydało się zatem zagadkowe. Na rynku pojawiły się głosy, że być może działanie Goldman Sachs jest celową grą pod obniżenie kurów EUR/PLN, EUR/HUF oraz EUR/CZK, tak by dojść do poziomów korzystnych dla zajęcia długich pozycji w euro.

Koniec tygodnia przyniósł powrót notowań euro względem złotego do wyższych poziomów w okolicach 4,7300, zdecydowanie jednak poniżej wtorkowych szczytów. Jeśli silniejszą deprecjację polskiej waluty hamują jedynie działania MF, wkrótce, wraz z ubywaniem środków unijnych, złoty prawdopodobnie powróci do większego osłabienia. Jeśli z kolei nie traci on obecnie silnie na wartości dlatego, że kapitał zagraniczny przestał panicznie uciekać z naszego regionu, w najbliższym czasie notowania PLN prawdopodobnie się ustabilizują, a w okresie poprawy nastrojów polska waluta zyska na wartości.

źródło informacji: TMS Brokers SA

interia.pl/Sobota, 21 lutego (06:00)

Kolejny bank złapany na osłabianiu złotego

Nie tylko bank Goldman Sachs przyczynił się do psucia złotego. Danske Bank, który od miesięcy zapowiada kłopoty polskiej gospodarki, przyłapano na spekulacji na naszym rynku walutowym. Co najgorsze, to jeszcze nie koniec. Poziom docelowy dla Duńczyków to 4,9 zł za euro - pisze sobotni "Dziennik".
Główny ekonomista Danske Banku - Lars Christensen - jest autorem skrajnie pesymistycznej prognozy dla Polski na ten rok. Oczekuje on 0,5-proc. spadku PKB. Przewidział też silne osłabienie złotego. Jakie? Można tego się dowiedzieć z raportu bankowego, który przytoczył "Puls Biznesu":

"Nocą mieliśmy przyjemny ruch euro w górę, szybko zmierzający w kierunku 4,9 zł, naszego poziomu docelowego" - napisał Danske Bank do swoich klientów.

- To zwykła teoria spiskowa, wymysł rodem z komunizmu, kiedy zły Zachód podejrzewało się o cały czas o wrogie działania - tłumaczy w rozmowie z "Dziennikiem" Lars Christensen. - Czy doradzaliśmy naszym klientom by uważali na spadek złotego? Tak! Ale nie dlatego by go osłabić, tylko po to, by nasi klienci nie stracili - dodaje analityk.
Bank poinformował o zmianie stop-lossa z 4,58 zł do 4,67 zł. Zlecenie stop-loss określa, ile inwestor jest skłonny stracić na danej inwestycji. Jeżeli zatem euro spadłoby do 4,58 zł, kontrakt się zamyka, a bank traci 7 gr na każdym euro.

Zmiana stop-lossa do poziomu 4,67 zł, oznacza, że kontrakt będzie zrealizowany, gdy tylko euro spadnie do poziomu 4,67 zł, a bank na tej transakcji nie zarobi i nie straci - czytamy w "Dzienniku".
onet.pl/(Dziennik, ar/21.02.2009, godz. 11:20)

Kolejny bank złapany na osłabianiu złotego

Nie tylko bank Goldman Sachs przyczynił się do psucia złotego. Danske Bank, który od miesięcy zapowiada kłopoty polskiej gospodarki, przyłapano na spekulacji na naszym rynku walutowym. Co najgorsze, to jeszcze nie koniec. Poziom docelowy dla Duńczyków to 4,9 zł za euro - pisze sobotni "Dziennik".
Główny ekonomista Danske Banku - Lars Christensen - jest autorem skrajnie pesymistycznej prognozy dla Polski na ten rok. Oczekuje on 0,5-proc. spadku PKB. Przewidział też silne osłabienie złotego. Jakie? Można tego się dowiedzieć z raportu bankowego, który przytoczył "Puls Biznesu":

"Nocą mieliśmy przyjemny ruch euro w górę, szybko zmierzający w kierunku 4,9 zł, naszego poziomu docelowego" - napisał Danske Bank do swoich klientów.

- To zwykła teoria spiskowa, wymysł rodem z komunizmu, kiedy zły Zachód podejrzewało się o cały czas o wrogie działania - tłumaczy w rozmowie z "Dziennikiem" Lars Christensen. - Czy doradzaliśmy naszym klientom by uważali na spadek złotego? Tak! Ale nie dlatego by go osłabić, tylko po to, by nasi klienci nie stracili - dodaje analityk.
Bank poinformował o zmianie stop-lossa z 4,58 zł do 4,67 zł. Zlecenie stop-loss określa, ile inwestor jest skłonny stracić na danej inwestycji. Jeżeli zatem euro spadłoby do 4,58 zł, kontrakt się zamyka, a bank traci 7 gr na każdym euro.

Zmiana stop-lossa do poziomu 4,67 zł, oznacza, że kontrakt będzie zrealizowany, gdy tylko euro spadnie do poziomu 4,67 zł, a bank na tej transakcji nie zarobi i nie straci - czytamy w "Dzienniku".
onet.pl/(Dziennik, ar/21.02.2009, godz. 11:20)

Umocnienie złotego jest warunkiem przyjęcia euro

Wczoraj warszawska giełda zyskiwała z minuty na minutę. Złoty podobnie. Wystarczyła jedna rządowa interwencja na rynku walutowym i jedna deklaracja, że negocjujemy szybkie wejście do przedsionka strefy euro, tzw. ERM2, by inwestorzy odzyskali optymizm.
Wczoraj indeks największych spółek WIG20 zyskiwał nawet ponad 6 proc. W górę ciągnęły go banki, do niedawna liderzy spadków. Walory największego Pekao SA zyskiwały nawet prawie 15 proc., BRE niemal 12 proc., a PKO BP ponad 9 proc. Dzięki temu nasza giełda znów była jedną z najlepszych w Europie.

Wcześniej akcje banków traciły nie tylko ze względu na obawy inwestorów dotyczące ich strat na toksycznych aktywach, ale także z powodu bardzo nieprzychylnego dla sektora finansowego raportu agencji ratingowej Moody's - mówi Piotr Kuczyński, główny analityk Xelion. Odbicie na giełdzie i wzrost kursu złotego zależeć będą od tego, czy nie zawalą się indeksy w USA i czy nasz rząd, zgodnie z zapowiedzią, będzie prowadził negocjacje w sprawie naszego wejścia do ERM2 - dodaje.

Pesymistą w sprawie przystąpienia do przedsionka strefy euro jeszcze w tym roku jest Alfred Adamiec, główny ekonomista Noble Banku. Dobrze, że rozpoczynamy negocjacje z instytucjami europejskimi, ale nie spodziewam się, by Polska została przyjęta do ERM2 przed końcem 2010 r. - mówi. Powodem opóźnienia mogą być zbyt duże wahania kursu złotego. Podobnego zdania jest Krzysztof Rybiński, partner Ernst & Young. Uważa, że realnym terminem przyjęcia euro jest dopiero 2014 r.

Eksperci są też zgodni, że rząd będzie negocjował parytet wymiany euro na poziomie 4-4,20 zł. Po wejściu do ERM2 każda waluta ma tendencje do umacniania. Jeśli wejdziemy do przedsionka po kursie ok. 4 zł, to złoty może się umocnić do ok. 3,8 zł i pewnie po takim kursie przyjmiemy wspólną walutę - wyjaśnia Piotr Kuczyński. Zdaniem ekspertów niższy kurs euro spowoduje, że Polska straci na konkurencyjności, a na to nie zgodzi się rząd.

Z Jarosławem Klepackim, dyrektorem departamentu gospodarki pieniężnej ECM SA, rozmawia Łukasz Pałka Interwencja rządu na rynku walutowym na razie podziałała. Na jak długo? W tej chwili efekt jest bardzo widoczny, bo złoty szybko zyskuje na sile. Jednak o sukcesie będziemy mogli mówić dopiero wtedy, gdy polska waluta zachowa stabilność co najmniej przez przyszły tydzień.

Czy można powiedzieć, że spekulanci przestraszyli się polskiego rządu? Najlepiej świadczy o tym fakt, że np. Goldman Sachs zdecydował o tym, że nie będzie dłużej grał na osłabienie złotego. Zarobił swoje i uznał, że nie będzie więcej ryzykował, bo na rynku pojawił się nowy gracz: polski rząd.

Który ma dużo pieniędzy ze środków unijnych, by wymieniać je na rynku... Rząd rozpoczął teraz ze spekulantami wojnę podjazdową. Niepewność jest duża, bo nie wiedzą oni, ile euro trafi w najbliższych dniach na rynek.

Takie działania wystarczą? Oczywiście, że nie. Trzeba się mocno trzymać planu wejścia do systemu ERM2 i prowadzić rozmowy z Europejskim Bankiem Centralnym.

Czy Rada Polityki Pieniężnej wstrzyma się z obniżką stóp w przyszłym tygodniu? Wydaje mi się, że tak. Sygnał dali Czesi, którzy powiedzieli, że więcej obniżek u nich nie będzie.

Dlatego ze względu na sytuację złotego również RPP może zdecydować o tym, że nie obetnie stóp. Po jakim kursie złotego powinniśmy wejść do ERM2? Na zbyt niski kurs, np. 4,80 zł za euro, nie zgodzi się EBC. Z kolei zbyt mocny złoty mógłby nas potem zmusić do zmiany parytetu, jak to było w przypadku Słowacji. Musimy być realistami. Myślę, że kurs zostanie ustalony bliżej poziomu 4 zł za euro, choć będzie to bardzo trudne.

POLSKA Dziennik Bałtycki
Beata Tomaszkiewicz Łukasz Pałka
wp.pl/P
olska Dziennik Bałtycki 2009-02-21 (09:38)

Umocnienie złotego jest warunkiem przyjęcia euro

Wczoraj warszawska giełda zyskiwała z minuty na minutę. Złoty podobnie. Wystarczyła jedna rządowa interwencja na rynku walutowym i jedna deklaracja, że negocjujemy szybkie wejście do przedsionka strefy euro, tzw. ERM2, by inwestorzy odzyskali optymizm.
Wczoraj indeks największych spółek WIG20 zyskiwał nawet ponad 6 proc. W górę ciągnęły go banki, do niedawna liderzy spadków. Walory największego Pekao SA zyskiwały nawet prawie 15 proc., BRE niemal 12 proc., a PKO BP ponad 9 proc. Dzięki temu nasza giełda znów była jedną z najlepszych w Europie.

Wcześniej akcje banków traciły nie tylko ze względu na obawy inwestorów dotyczące ich strat na toksycznych aktywach, ale także z powodu bardzo nieprzychylnego dla sektora finansowego raportu agencji ratingowej Moody's - mówi Piotr Kuczyński, główny analityk Xelion. Odbicie na giełdzie i wzrost kursu złotego zależeć będą od tego, czy nie zawalą się indeksy w USA i czy nasz rząd, zgodnie z zapowiedzią, będzie prowadził negocjacje w sprawie naszego wejścia do ERM2 - dodaje.

Pesymistą w sprawie przystąpienia do przedsionka strefy euro jeszcze w tym roku jest Alfred Adamiec, główny ekonomista Noble Banku. Dobrze, że rozpoczynamy negocjacje z instytucjami europejskimi, ale nie spodziewam się, by Polska została przyjęta do ERM2 przed końcem 2010 r. - mówi. Powodem opóźnienia mogą być zbyt duże wahania kursu złotego. Podobnego zdania jest Krzysztof Rybiński, partner Ernst & Young. Uważa, że realnym terminem przyjęcia euro jest dopiero 2014 r.

Eksperci są też zgodni, że rząd będzie negocjował parytet wymiany euro na poziomie 4-4,20 zł. Po wejściu do ERM2 każda waluta ma tendencje do umacniania. Jeśli wejdziemy do przedsionka po kursie ok. 4 zł, to złoty może się umocnić do ok. 3,8 zł i pewnie po takim kursie przyjmiemy wspólną walutę - wyjaśnia Piotr Kuczyński. Zdaniem ekspertów niższy kurs euro spowoduje, że Polska straci na konkurencyjności, a na to nie zgodzi się rząd.

Z Jarosławem Klepackim, dyrektorem departamentu gospodarki pieniężnej ECM SA, rozmawia Łukasz Pałka Interwencja rządu na rynku walutowym na razie podziałała. Na jak długo? W tej chwili efekt jest bardzo widoczny, bo złoty szybko zyskuje na sile. Jednak o sukcesie będziemy mogli mówić dopiero wtedy, gdy polska waluta zachowa stabilność co najmniej przez przyszły tydzień.

Czy można powiedzieć, że spekulanci przestraszyli się polskiego rządu? Najlepiej świadczy o tym fakt, że np. Goldman Sachs zdecydował o tym, że nie będzie dłużej grał na osłabienie złotego. Zarobił swoje i uznał, że nie będzie więcej ryzykował, bo na rynku pojawił się nowy gracz: polski rząd.

Który ma dużo pieniędzy ze środków unijnych, by wymieniać je na rynku... Rząd rozpoczął teraz ze spekulantami wojnę podjazdową. Niepewność jest duża, bo nie wiedzą oni, ile euro trafi w najbliższych dniach na rynek.

Takie działania wystarczą? Oczywiście, że nie. Trzeba się mocno trzymać planu wejścia do systemu ERM2 i prowadzić rozmowy z Europejskim Bankiem Centralnym.

Czy Rada Polityki Pieniężnej wstrzyma się z obniżką stóp w przyszłym tygodniu? Wydaje mi się, że tak. Sygnał dali Czesi, którzy powiedzieli, że więcej obniżek u nich nie będzie.

Dlatego ze względu na sytuację złotego również RPP może zdecydować o tym, że nie obetnie stóp. Po jakim kursie złotego powinniśmy wejść do ERM2? Na zbyt niski kurs, np. 4,80 zł za euro, nie zgodzi się EBC. Z kolei zbyt mocny złoty mógłby nas potem zmusić do zmiany parytetu, jak to było w przypadku Słowacji. Musimy być realistami. Myślę, że kurs zostanie ustalony bliżej poziomu 4 zł za euro, choć będzie to bardzo trudne.

POLSKA Dziennik Bałtycki
Beata Tomaszkiewicz Łukasz Pałka
wp.pl/P
olska Dziennik Bałtycki 2009-02-21 (09:38)

Chlebowski: pomoc dla bezrobotnych przy spłacie kredytów może być bezzwrotna

Szef klubu PO Zbigniew Chlebowski powiedział w sobotę w TVN24, że pomoc rządu dla bezrobotnych przy spłacie kredytów hipotecznych może być bezzwrotna. Jak zastrzegł, ostateczny kształt projektu będzie znany w ciągu kilku dni.
Zdaniem premiera Donalda Tuska, na pomoc rządu dla bezrobotnych przy spłacie kredytów hipotecznych, będzie potrzebne ok. 300-400 mln zł. Kryterium skali pomocy - według szefa rządu - będzie "metraż albo wysokość miesięcznych zobowiązań wobec banku".

Chlebowski powiedział, że osoby, które tracą pracę będą musiały zarejestrować się w Powiatowym Urzędzie Pracy i wówczas przez rok, rząd - w ramach Funduszu Pracy - udzieli "wsparcia" przy spłacie kredytu hipotecznego takim osobom.

Jak dodał, nie wiadomo jeszcze, jaka będzie wysokość pomocy. Wszystko będzie zależało od miesięcznej raty spłaty (kredytu)" - zaznaczył Chlebowski. Wszystko na to wskazuje, że jest wielka szansa, żeby to była pomoc bezzwrotna - oświadczył szef klubu PO.

Chlebowski przewiduje, że pomoc rządu dla bezrobotnych przy spłacie kredytu, może być przeznaczona nawet dla kilkuset tysięcy osób.
wp.pl/
PAP 2009-02-21 (10:50)

Chlebowski: pomoc dla bezrobotnych przy spłacie kredytów może być bezzwrotna

Szef klubu PO Zbigniew Chlebowski powiedział w sobotę w TVN24, że pomoc rządu dla bezrobotnych przy spłacie kredytów hipotecznych może być bezzwrotna. Jak zastrzegł, ostateczny kształt projektu będzie znany w ciągu kilku dni.
Zdaniem premiera Donalda Tuska, na pomoc rządu dla bezrobotnych przy spłacie kredytów hipotecznych, będzie potrzebne ok. 300-400 mln zł. Kryterium skali pomocy - według szefa rządu - będzie "metraż albo wysokość miesięcznych zobowiązań wobec banku".

Chlebowski powiedział, że osoby, które tracą pracę będą musiały zarejestrować się w Powiatowym Urzędzie Pracy i wówczas przez rok, rząd - w ramach Funduszu Pracy - udzieli "wsparcia" przy spłacie kredytu hipotecznego takim osobom.

Jak dodał, nie wiadomo jeszcze, jaka będzie wysokość pomocy. Wszystko będzie zależało od miesięcznej raty spłaty (kredytu)" - zaznaczył Chlebowski. Wszystko na to wskazuje, że jest wielka szansa, żeby to była pomoc bezzwrotna - oświadczył szef klubu PO.

Chlebowski przewiduje, że pomoc rządu dla bezrobotnych przy spłacie kredytu, może być przeznaczona nawet dla kilkuset tysięcy osób.
wp.pl/
PAP 2009-02-21 (10:50)

Rząd dopłaci tylko do tanich mieszkań

"Dziennik" ustalił, że zapowiadana rządowa dopłata do kredytów hipotecznych wyniesie około 500 złotych do każdej raty.
Jest szansa, że program ruszy już w kwietniu. Jednak ci, którzy mają duże mieszkania, nie mają na co liczyć - pisze gazeta. Takie osoby mogą bowiem w ostateczności zamienić mieszkania na tańsze - tłumaczy osoba blisko współpracująca z autorami rządowego pomysłu.

W praktyce - jak wyjaśnia Michał Boni, minister w kancelarii premiera odpowiadający za projekt - dopłata do raty wyniesie średnio ok. 500 zł. Państwo spłaci jednak najprawdopodobniej jedynie część raty. Pomoc będzie trwała przez rok.
Na razie nie wiadomo jeszcze, czy pożyczkę od państwa będzie trzeba oddać, czy też będą one umarzane. Premier Donald Tusk sugerował wczoraj, że raczej nie.

Więcej na ten temat w "Dzienniku".
wp.plIAR | 21.02.2009 | 03:20

Rząd dopłaci tylko do tanich mieszkań

"Dziennik" ustalił, że zapowiadana rządowa dopłata do kredytów hipotecznych wyniesie około 500 złotych do każdej raty.
Jest szansa, że program ruszy już w kwietniu. Jednak ci, którzy mają duże mieszkania, nie mają na co liczyć - pisze gazeta. Takie osoby mogą bowiem w ostateczności zamienić mieszkania na tańsze - tłumaczy osoba blisko współpracująca z autorami rządowego pomysłu.

W praktyce - jak wyjaśnia Michał Boni, minister w kancelarii premiera odpowiadający za projekt - dopłata do raty wyniesie średnio ok. 500 zł. Państwo spłaci jednak najprawdopodobniej jedynie część raty. Pomoc będzie trwała przez rok.
Na razie nie wiadomo jeszcze, czy pożyczkę od państwa będzie trzeba oddać, czy też będą one umarzane. Premier Donald Tusk sugerował wczoraj, że raczej nie.

Więcej na ten temat w "Dzienniku".
wp.plIAR | 21.02.2009 | 03:20

Do spekulacji na złotym przyznał się Goldman Sachs

Do spekulacji na naszej walucie przyznał się Goldman Sachs. W sprawach Europy Środkowej doradza mu były premier PiS Kazimierz Marcinkiewicz .

Wprawdzie bank twierdzi, że zaprzestał spekulacji jednak nasza waluta znów traci wobec euro, franka i dolara na fali złych nastrojów w regionie. Zdaniem analityków, jedyną szansą na odwrócenie trendu jest sprzedaż kolejnej transzy unijnych euro przez Bank Gospodarstwa Krajowego.

Goldman Sachs przyznał się do spekulacji na polskiej walucie, w wyniku której złoty bardzo stracił na wartości. W tym banku doradcą inwestycyjnym na Europę Centralną i Wschodnią jest Kazimierz Marcinkiewicz.

Były premier na antenie w TVN 24 zapewnił, że nigdy nie był doradcą w sprawach inwestycji walutowych, ale dziennikarzy, którzy go o to pytali, straszył sądem.

Wicepremier i szef MSWiA Grzegorz Schetyna wierzy, że były premier za czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości nie brał udziału w ataku na naszą walutę.

Wczoraj w specjalnym oświadczeniu do swoich klientów bank uznał, że dalsza spekulacja i gra na deprecjację czeskiej korony, węgierskiego forinta oraz polskiego złotego to w tej chwili zbyt duże ryzyko. Okazało się też, że międzynarodowa instytucja zarobiła na tej spekulacji nie - jak zakładała - 6 procent, ale prawie 8.

- Wczoraj wieczorem, po słabym otwarciu giełd w USA, złoty zaczął słabnąć i ten trend trwać będzie także w piątek. Niestety, nie sprzyja nam sytuacja w regionie i awersja do ryzyka widoczna także na rynku forinta i korony czeskiej - powiedział ekonomista Banku BPH Adam Antoniak.

Analityk zwraca uwagę, że w piątek nie ma żadnych istotnych publikacji w kraju oraz za granicą, więc tym bardziej nastroje na rynku będą decydowały o przebiegu sesji. A te są niestety bardzo słabe.

- Jedyną szansą na umocnienie polskiej waluty jest kolejny ruch BGK i sprzedaż unijnych euro na rynku. I tak prawdopodobnie się stanie, bowiem jak rząd wykonał pierwszy ruch, musi robić kolejne. Tym bardziej, że spekulanci na pewno powiedzą teraz 'sprawdzam' - powiedział Antoniak.

W piątek rano za jedno euro płacono 4,81 zł, za franka szwajcarskiego 3,24 zł, a za dolara 3,82 zł.

W czwartek późnym popołudniem euro kosztowało 4,75 zł, frank szwajcarski 3,21zł, a dolar 3,74 zł.

money.pl/2009-02-20 09:30:27

Do spekulacji na złotym przyznał się Goldman Sachs

Do spekulacji na naszej walucie przyznał się Goldman Sachs. W sprawach Europy Środkowej doradza mu były premier PiS Kazimierz Marcinkiewicz .

Wprawdzie bank twierdzi, że zaprzestał spekulacji jednak nasza waluta znów traci wobec euro, franka i dolara na fali złych nastrojów w regionie. Zdaniem analityków, jedyną szansą na odwrócenie trendu jest sprzedaż kolejnej transzy unijnych euro przez Bank Gospodarstwa Krajowego.

Goldman Sachs przyznał się do spekulacji na polskiej walucie, w wyniku której złoty bardzo stracił na wartości. W tym banku doradcą inwestycyjnym na Europę Centralną i Wschodnią jest Kazimierz Marcinkiewicz.

Były premier na antenie w TVN 24 zapewnił, że nigdy nie był doradcą w sprawach inwestycji walutowych, ale dziennikarzy, którzy go o to pytali, straszył sądem.

Wicepremier i szef MSWiA Grzegorz Schetyna wierzy, że były premier za czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości nie brał udziału w ataku na naszą walutę.

Wczoraj w specjalnym oświadczeniu do swoich klientów bank uznał, że dalsza spekulacja i gra na deprecjację czeskiej korony, węgierskiego forinta oraz polskiego złotego to w tej chwili zbyt duże ryzyko. Okazało się też, że międzynarodowa instytucja zarobiła na tej spekulacji nie - jak zakładała - 6 procent, ale prawie 8.

- Wczoraj wieczorem, po słabym otwarciu giełd w USA, złoty zaczął słabnąć i ten trend trwać będzie także w piątek. Niestety, nie sprzyja nam sytuacja w regionie i awersja do ryzyka widoczna także na rynku forinta i korony czeskiej - powiedział ekonomista Banku BPH Adam Antoniak.

Analityk zwraca uwagę, że w piątek nie ma żadnych istotnych publikacji w kraju oraz za granicą, więc tym bardziej nastroje na rynku będą decydowały o przebiegu sesji. A te są niestety bardzo słabe.

- Jedyną szansą na umocnienie polskiej waluty jest kolejny ruch BGK i sprzedaż unijnych euro na rynku. I tak prawdopodobnie się stanie, bowiem jak rząd wykonał pierwszy ruch, musi robić kolejne. Tym bardziej, że spekulanci na pewno powiedzą teraz 'sprawdzam' - powiedział Antoniak.

W piątek rano za jedno euro płacono 4,81 zł, za franka szwajcarskiego 3,24 zł, a za dolara 3,82 zł.

W czwartek późnym popołudniem euro kosztowało 4,75 zł, frank szwajcarski 3,21zł, a dolar 3,74 zł.

money.pl/2009-02-20 09:30:27

Rząd będzie pomagał ludziom w spłacaniu kredytów

Szef Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej potwierdził, że rząd przygotowuje ustawę umożliwiającą państwu spłatę części kredytów hipotecznych za prywatnych dłużników.
Zbigniew Chlebowski, który był gościem Salonu Politycznego Trójki, zastrzegł, że pomoc państwa będzie udzielana tylko w niektórych, uzasadnionych przypadkach.

Zbigniew Chlebowski podkreślił, że dłużnik, ubiegający się o pomoc państwa, musiałby spełnić wiele warunków. Przede wszystkim trzeba będzie udokumentować utratę dochodów i zawczasu uprzedzić bank o kłopotach finansowych. Pomoc miałaby formę pożyczki, lub pomocy bezzwrotnej.

Gość Polskiego Radia szacuje, że na tę formę pomocy w okresie kryzysu państwo przeznaczy do 300 do 400 milionów złotych. Pieniądze na ten cel pochodziłyby z Funduszu Pracy.

Zdaniem szefa Klubu PO ustawa powinna zostać opracowana najdalej w ciągu miesiąca.

interia.pl/2009-02-20 08:42:57

Rząd będzie pomagał ludziom w spłacaniu kredytów

Szef Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej potwierdził, że rząd przygotowuje ustawę umożliwiającą państwu spłatę części kredytów hipotecznych za prywatnych dłużników.
Zbigniew Chlebowski, który był gościem Salonu Politycznego Trójki, zastrzegł, że pomoc państwa będzie udzielana tylko w niektórych, uzasadnionych przypadkach.

Zbigniew Chlebowski podkreślił, że dłużnik, ubiegający się o pomoc państwa, musiałby spełnić wiele warunków. Przede wszystkim trzeba będzie udokumentować utratę dochodów i zawczasu uprzedzić bank o kłopotach finansowych. Pomoc miałaby formę pożyczki, lub pomocy bezzwrotnej.

Gość Polskiego Radia szacuje, że na tę formę pomocy w okresie kryzysu państwo przeznaczy do 300 do 400 milionów złotych. Pieniądze na ten cel pochodziłyby z Funduszu Pracy.

Zdaniem szefa Klubu PO ustawa powinna zostać opracowana najdalej w ciągu miesiąca.

interia.pl/2009-02-20 08:42:57

Potaniało o siedem procent!

Ogłoszenia biur nieruchomości i deweloperów są teraz w Czechach nudne - tylko "zniżka", "obniżka" i "bonus"... W ostatnim półroczu nieruchomości staniały tam średnio o siedem procent. Zdarzają się jednak prawdziwe okazje - dwupokojowe mieszkanie w praskiej dzielnicy Vysocany jesienią kosztowało 3,5 mln koron (euro = 29,60 koron), teraz już o 600 tysięcy mniej.

Sprzedaż w tej branży spadła rok do roku o połowę. Do wzięcia jest 60 tys. mieszkań. Oczywistym powodem są światowy kryzys finansowy i twarde wymagania banków odnośnie do kredytów hipotecznych. Niepewni klienci odkładają kupno mieszkań i domów. Efektem są duże spadki cen. W Brnie w pół roku ceny zniżkowały o 11,3 procent, w Hradec Kralove o 7,5 procent, w Ołomuńcu cena metra kwadratowego jest teraz najniższa spośród miast tej wielkości. Sprzedający czekają na nabywców nawet rok (wcześniej 2-3 miesiące). Właściciele nie chcą schodzić z ceną, kupujący czekają na obniżkę. Kontredans trwa. Szczególnie w Pradze. Ceny lutowe wobec stycznia i tak są tam niższe o 100 tys. koron (2,3 mln koron za dwa pokoje z kuchnią). Analitycy twierdzą, że od połowy roku ceny zaczną rosnąć - nie dotyczy to jednak domów na obrzeżach miast.

Jak sobie radzą deweloperzy? Np. w Hradec Kralove niesprzedane mieszkania są do wynajęcia. Zainteresowanie tą formą rośnie.

Krzysztof Mrówka, Interia.pl

źródło informacji: INTERIA.PL

interia.pl/Piątek, 20 lutego (06:00)

Potaniało o siedem procent!

Ogłoszenia biur nieruchomości i deweloperów są teraz w Czechach nudne - tylko "zniżka", "obniżka" i "bonus"... W ostatnim półroczu nieruchomości staniały tam średnio o siedem procent. Zdarzają się jednak prawdziwe okazje - dwupokojowe mieszkanie w praskiej dzielnicy Vysocany jesienią kosztowało 3,5 mln koron (euro = 29,60 koron), teraz już o 600 tysięcy mniej.

Sprzedaż w tej branży spadła rok do roku o połowę. Do wzięcia jest 60 tys. mieszkań. Oczywistym powodem są światowy kryzys finansowy i twarde wymagania banków odnośnie do kredytów hipotecznych. Niepewni klienci odkładają kupno mieszkań i domów. Efektem są duże spadki cen. W Brnie w pół roku ceny zniżkowały o 11,3 procent, w Hradec Kralove o 7,5 procent, w Ołomuńcu cena metra kwadratowego jest teraz najniższa spośród miast tej wielkości. Sprzedający czekają na nabywców nawet rok (wcześniej 2-3 miesiące). Właściciele nie chcą schodzić z ceną, kupujący czekają na obniżkę. Kontredans trwa. Szczególnie w Pradze. Ceny lutowe wobec stycznia i tak są tam niższe o 100 tys. koron (2,3 mln koron za dwa pokoje z kuchnią). Analitycy twierdzą, że od połowy roku ceny zaczną rosnąć - nie dotyczy to jednak domów na obrzeżach miast.

Jak sobie radzą deweloperzy? Np. w Hradec Kralove niesprzedane mieszkania są do wynajęcia. Zainteresowanie tą formą rośnie.

Krzysztof Mrówka, Interia.pl

źródło informacji: INTERIA.PL

interia.pl/Piątek, 20 lutego (06:00)

Ceny nieruchomości "stygną"

Sytuacja na rynku nieruchomości, podobnie jak w większości gałęzi gospodarki, zmieniła się diametralnie w ciągu ostatniego roku. Coraz częściej pojawiające się hasło "kryzys" stało się w ostatnim czasie wręcz wszechobecne.

O ile branże produkcyjne i usługowe nie odczuły jeszcze dotkliwie spowolnienia gospodarczego, to rynek nieruchomości wyhamował gwałtownie. Wrażenie to potęguje dodatkowo zestawienie obecnych wyników tej branży z tymi, do których zdążyliśmy się już przyzwyczaić przez ostatnie lata.

Nadal będzie spadać

Na rynku doszło nie tyle do ustabilizowania cen, co do ich gwałtownego spadku. W IV kwartale 2008 r. ceny ofertowe (należy pamiętać, że ceny transakcyjne bywają niższe o 10-15 proc.) we wszystkich dużych miastach w Polsce były niższe niż w analogicznym okresie 2007 r. Początek 2009 r. pogłębił tę różnicę.


MoneyExpert

Źródło: Ceny ofertowe gratka.pl, otodom.pl

Analiza sytuacji makroekonomicznej oraz sektora bankowości (ten był największym motorem rozwoju polskiego rynku nieruchomości) wykazuje, że przynajmniej do połowy 2009 r. nadal będziemy mieli do czynienia ze spadkiem cen nieruchomości. Perspektywa nagłej poprawy sytuacji jest raczej mało prawdopodobna, zważywszy na symptomy kryzysu, który coraz bardziej dotyka bilanse przedsiębiorstw, a co za tym idzie, uszczupla portfele ich pracowników. Wzrost bezrobocia osłabi poczucie bezpieczeństwa przyszłych właścicieli nieruchomości, co znacznie wpłynie na stronę popytową rynku.


MoneyExpert

Pocieszeniem może być podstawa wolnego rynku, czyli zależności między popytem a podażą. Ogromna większość deweloperów odkłada zaplanowane inwestycje na przyszłość. Niektórzy mają problemy z kredytowaniem swoich przedsięwzięć, inni zwyczajnie chcą przeczekać gorsze czasy. Taka sytuacja powoduje kurczenie się oferty z rynku pierwotnego. A przecież nie wolno zapominać o ogromnym zapotrzebowaniu na lokale mieszkalne (obecnie szacowane na min. 1,5 mln mieszkań), które w końcu przełamie obawy przed niepewną przyszłością wśród kupujących.

Rynek stygnie

Z pewnością będziemy świadkami pogłębiania się różnic w cenach nieruchomości w dużych miastach. Tendencja ta jest typowa dla każdego "stygnącego" rynku. Jeszcze kilka lat temu różnice w cenach za 1 m kw. w dużych miastach, w zależności od lokalizacji, wynosiły 50-80 proc. Teraz 1 m kw. w ścisłym centrum Krakowa kosztuje 20 000 zł, a w dzielnicy sypialnej 7000 zł. To już prawie 300 proc. różnicy.

Scenariusz rozwoju rynku w 2009 r. wydaje się być jednoznaczny, lecz spadające stopy procentowe, a co za tym idzie lepsza dostępność kredytów złotowych, mogą sprawić nam miłą niespodziankę.

Paweł Wiąk, Doradca Finansowy Money Expert SA

źródło informacji:

MoneyExpert

Ceny nieruchomości "stygną"

Sytuacja na rynku nieruchomości, podobnie jak w większości gałęzi gospodarki, zmieniła się diametralnie w ciągu ostatniego roku. Coraz częściej pojawiające się hasło "kryzys" stało się w ostatnim czasie wręcz wszechobecne.

O ile branże produkcyjne i usługowe nie odczuły jeszcze dotkliwie spowolnienia gospodarczego, to rynek nieruchomości wyhamował gwałtownie. Wrażenie to potęguje dodatkowo zestawienie obecnych wyników tej branży z tymi, do których zdążyliśmy się już przyzwyczaić przez ostatnie lata.

Nadal będzie spadać

Na rynku doszło nie tyle do ustabilizowania cen, co do ich gwałtownego spadku. W IV kwartale 2008 r. ceny ofertowe (należy pamiętać, że ceny transakcyjne bywają niższe o 10-15 proc.) we wszystkich dużych miastach w Polsce były niższe niż w analogicznym okresie 2007 r. Początek 2009 r. pogłębił tę różnicę.


MoneyExpert

Źródło: Ceny ofertowe gratka.pl, otodom.pl

Analiza sytuacji makroekonomicznej oraz sektora bankowości (ten był największym motorem rozwoju polskiego rynku nieruchomości) wykazuje, że przynajmniej do połowy 2009 r. nadal będziemy mieli do czynienia ze spadkiem cen nieruchomości. Perspektywa nagłej poprawy sytuacji jest raczej mało prawdopodobna, zważywszy na symptomy kryzysu, który coraz bardziej dotyka bilanse przedsiębiorstw, a co za tym idzie, uszczupla portfele ich pracowników. Wzrost bezrobocia osłabi poczucie bezpieczeństwa przyszłych właścicieli nieruchomości, co znacznie wpłynie na stronę popytową rynku.


MoneyExpert

Pocieszeniem może być podstawa wolnego rynku, czyli zależności między popytem a podażą. Ogromna większość deweloperów odkłada zaplanowane inwestycje na przyszłość. Niektórzy mają problemy z kredytowaniem swoich przedsięwzięć, inni zwyczajnie chcą przeczekać gorsze czasy. Taka sytuacja powoduje kurczenie się oferty z rynku pierwotnego. A przecież nie wolno zapominać o ogromnym zapotrzebowaniu na lokale mieszkalne (obecnie szacowane na min. 1,5 mln mieszkań), które w końcu przełamie obawy przed niepewną przyszłością wśród kupujących.

Rynek stygnie

Z pewnością będziemy świadkami pogłębiania się różnic w cenach nieruchomości w dużych miastach. Tendencja ta jest typowa dla każdego "stygnącego" rynku. Jeszcze kilka lat temu różnice w cenach za 1 m kw. w dużych miastach, w zależności od lokalizacji, wynosiły 50-80 proc. Teraz 1 m kw. w ścisłym centrum Krakowa kosztuje 20 000 zł, a w dzielnicy sypialnej 7000 zł. To już prawie 300 proc. różnicy.

Scenariusz rozwoju rynku w 2009 r. wydaje się być jednoznaczny, lecz spadające stopy procentowe, a co za tym idzie lepsza dostępność kredytów złotowych, mogą sprawić nam miłą niespodziankę.

Paweł Wiąk, Doradca Finansowy Money Expert SA

źródło informacji:

MoneyExpert

Usprawnią budownictwo

Budownictwo odgrywa kluczową rolę w każdej gospodarce. Z tego właśnie powodu powinno się dążyć do upraszczania procedur związanych z inwestycjami budowlanymi. Im bardziej będą one skomplikowane, tym dłuższy będzie cały proces budowlany, a przecież nie o to chodzi.

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze szereg spraw, o których decydują urzędnicy. Duża uznaniowość sprzyja z kolei korupcji, na którą budownictwo jest szczególnie podatne. Kiedy będziemy mieli w Polsce jasne przepisy, proste procedury i mniejszą władzę urzędników? Na to przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale pierwszy krok w tym kierunku już został zrobiony.

12 lutego Sejm uchwalił nowelizację ustawy Prawo budowlane. Dzięki niej łatwiejsze będzie zarówno rozpoczęcie, jak i zakończenie inwestycji budowlanych. Uproszczenia dotyczą w szczególności tych inwestycji, które nie oddziałują znacząco na środowisko i obszar Natura 2000, a więc na przykład domów jednorodzinnych czy bloków mieszkalnych. Żeby rozpocząć budowę trzeba będzie złożyć wniosek o rejestrację takiej inwestycji, a nie jak ma to miejsce obecnie ubiegać się o pozwolenie na budowę. Do wniosku trzeba będzie załączyć oczywiście komplet niezbędnych dokumentów, na zapoznanie się z którymi starosta będzie miał 30 dni. Jeśli w tym czasie nie wniesie on sprzeciwu, wtedy inwestor może przystąpić do prac. Rejestracja nie będzie w ogóle potrzebna przy drobnych pracach budowlanych, a więc przy remoncie czy przebudowie obiektu. Nie trzeba będzie także przedstawiać oświadczeń odpowiednich służb, co zaoszczędzi sporo czasu.

Nowelizacja zakłada także uproszczenia w końcowej fazie projektu. Nie trzeba będzie ubiegać się już o pozwolenie na użytkowanie obiektu (w znacznej części przypadków), a jedynie zgłosić, że prace budowlane zostały zakończone. Osoby, które budują domy jednorodzinne, nie będą musiały już zawiadamiać państwowych służb o zakończeniu budowy.

Propozycje zmian są bardzo dobre, bo stopniowo uwalniają wszechobecną w Polsce biurokrację. Najwięcej korzyści odniosą indywidualni inwestorzy, którzy cały czas wykazują się dużą aktywnością w budownictwie mieszkaniowym - z danych GUS wynika, że w styczniu 2009 roku w tej grupie oddano do użytku 11 575 lokali, co stanowi 59% wszystkich lokali oddanych do użytku. Udział ten był bardzo wysoki również w poprzednich okresach. Tak więc zmiany powinny ucieszyć zwłaszcza małych inwestorów, dla których budowa domów nareszcie stanie się łatwiejsza. Pozostaje teraz czekać na uchwałę nowelizacji przez Senat i podpis Prezydenta, a potem na kolejne rozwiązania usprawniające polskie budownictwo.

Małgorzata Kędzierska

Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

interia.pl/Czwartek, 19 lutego (13:51)

Usprawnią budownictwo

Budownictwo odgrywa kluczową rolę w każdej gospodarce. Z tego właśnie powodu powinno się dążyć do upraszczania procedur związanych z inwestycjami budowlanymi. Im bardziej będą one skomplikowane, tym dłuższy będzie cały proces budowlany, a przecież nie o to chodzi.

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze szereg spraw, o których decydują urzędnicy. Duża uznaniowość sprzyja z kolei korupcji, na którą budownictwo jest szczególnie podatne. Kiedy będziemy mieli w Polsce jasne przepisy, proste procedury i mniejszą władzę urzędników? Na to przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale pierwszy krok w tym kierunku już został zrobiony.

12 lutego Sejm uchwalił nowelizację ustawy Prawo budowlane. Dzięki niej łatwiejsze będzie zarówno rozpoczęcie, jak i zakończenie inwestycji budowlanych. Uproszczenia dotyczą w szczególności tych inwestycji, które nie oddziałują znacząco na środowisko i obszar Natura 2000, a więc na przykład domów jednorodzinnych czy bloków mieszkalnych. Żeby rozpocząć budowę trzeba będzie złożyć wniosek o rejestrację takiej inwestycji, a nie jak ma to miejsce obecnie ubiegać się o pozwolenie na budowę. Do wniosku trzeba będzie załączyć oczywiście komplet niezbędnych dokumentów, na zapoznanie się z którymi starosta będzie miał 30 dni. Jeśli w tym czasie nie wniesie on sprzeciwu, wtedy inwestor może przystąpić do prac. Rejestracja nie będzie w ogóle potrzebna przy drobnych pracach budowlanych, a więc przy remoncie czy przebudowie obiektu. Nie trzeba będzie także przedstawiać oświadczeń odpowiednich służb, co zaoszczędzi sporo czasu.

Nowelizacja zakłada także uproszczenia w końcowej fazie projektu. Nie trzeba będzie ubiegać się już o pozwolenie na użytkowanie obiektu (w znacznej części przypadków), a jedynie zgłosić, że prace budowlane zostały zakończone. Osoby, które budują domy jednorodzinne, nie będą musiały już zawiadamiać państwowych służb o zakończeniu budowy.

Propozycje zmian są bardzo dobre, bo stopniowo uwalniają wszechobecną w Polsce biurokrację. Najwięcej korzyści odniosą indywidualni inwestorzy, którzy cały czas wykazują się dużą aktywnością w budownictwie mieszkaniowym - z danych GUS wynika, że w styczniu 2009 roku w tej grupie oddano do użytku 11 575 lokali, co stanowi 59% wszystkich lokali oddanych do użytku. Udział ten był bardzo wysoki również w poprzednich okresach. Tak więc zmiany powinny ucieszyć zwłaszcza małych inwestorów, dla których budowa domów nareszcie stanie się łatwiejsza. Pozostaje teraz czekać na uchwałę nowelizacji przez Senat i podpis Prezydenta, a potem na kolejne rozwiązania usprawniające polskie budownictwo.

Małgorzata Kędzierska

Analityk rynku nieruchomości Wynajem.pl

interia.pl/Czwartek, 19 lutego (13:51)

Kredytobiorca nadpłacił 1 tys. zł

Na podstawie oferty kredytowej banku BGŻ sprawdziliśmy, o ile wyższe były w ostatnim półroczu raty kredytu w wysokości 300 tys. zł, z powodu zamrożenia oprocentowania na sześć miesięcy.
W wielu bankach oprocentowanie kredytów hipotecznych zmieniane jest raz na pół roku.

– Ten problem dotyczy przede wszystkim osób, które mają kredyty walutowe. Jeśli bank zamraża na pół roku oprocentowanie kredytu, to przy spadającym oprocentowaniu kredytobiorca wyraźnie traci – mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

W przypadku kredytu walutowego łączna kwota, jaką klient musiał dopłacić z powodu zmiany oprocentowania raz na sześć miesięcy, wynosiła 1021 zł. Przy kredycie złotowym ta kwota była znacznie mniejsza – 134 zł.

W obecnej sytuacji miesięczna zmiana oprocentowania przy kredytach walutowych może pełnić rolę poduszki, która amortyzuje wzrost rat z powodu drożejącego franka. Ostateczne oprocentowanie kredytów hipotecznych zależy od marży bankowej (zwykle jest ona stała) i stawek rynku międzybankowego: WIBOR w wypadku kredytów złotowych i LIBOR przy kredytach walutowych.

Ostatnie pół roku to znaczny spadek tych wskaźników. WIBOR sześciomiesięczny spadł z 6,63 do 4,77 proc., a LIBOR sześciomiesięczny z 2,88 do 0,64 proc.

Klienci wielu banków nie odczuli jeszcze skutków spadku tego oprocentowania. Obok BGŻ dotyczy to nadal klientów: BZ WBK, Santander, i ING. Nie można jednak powiedzieć, że jest to zawsze nieuczciwe.

Dlaczego wg ekspertów nie ma możliwości, by bank w jakimś momencie zmienił jednostronnie te zasady? Który bank ma bardzo niekorzystne warunki zmiany oprocentowania?

Więcej: Gazeta Prawna 20.02.2009 (36) - str.A10

Roman Grzyb
onet.pl/
(Gazeta Prawna/20.02.2009, godz. 06:00)

Kredytobiorca nadpłacił 1 tys. zł

Na podstawie oferty kredytowej banku BGŻ sprawdziliśmy, o ile wyższe były w ostatnim półroczu raty kredytu w wysokości 300 tys. zł, z powodu zamrożenia oprocentowania na sześć miesięcy.
W wielu bankach oprocentowanie kredytów hipotecznych zmieniane jest raz na pół roku.

– Ten problem dotyczy przede wszystkim osób, które mają kredyty walutowe. Jeśli bank zamraża na pół roku oprocentowanie kredytu, to przy spadającym oprocentowaniu kredytobiorca wyraźnie traci – mówi Paweł Majtkowski z Finamo.

W przypadku kredytu walutowego łączna kwota, jaką klient musiał dopłacić z powodu zmiany oprocentowania raz na sześć miesięcy, wynosiła 1021 zł. Przy kredycie złotowym ta kwota była znacznie mniejsza – 134 zł.

W obecnej sytuacji miesięczna zmiana oprocentowania przy kredytach walutowych może pełnić rolę poduszki, która amortyzuje wzrost rat z powodu drożejącego franka. Ostateczne oprocentowanie kredytów hipotecznych zależy od marży bankowej (zwykle jest ona stała) i stawek rynku międzybankowego: WIBOR w wypadku kredytów złotowych i LIBOR przy kredytach walutowych.

Ostatnie pół roku to znaczny spadek tych wskaźników. WIBOR sześciomiesięczny spadł z 6,63 do 4,77 proc., a LIBOR sześciomiesięczny z 2,88 do 0,64 proc.

Klienci wielu banków nie odczuli jeszcze skutków spadku tego oprocentowania. Obok BGŻ dotyczy to nadal klientów: BZ WBK, Santander, i ING. Nie można jednak powiedzieć, że jest to zawsze nieuczciwe.

Dlaczego wg ekspertów nie ma możliwości, by bank w jakimś momencie zmienił jednostronnie te zasady? Który bank ma bardzo niekorzystne warunki zmiany oprocentowania?

Więcej: Gazeta Prawna 20.02.2009 (36) - str.A10

Roman Grzyb
onet.pl/
(Gazeta Prawna/20.02.2009, godz. 06:00)

Do końca roku ceny mieszkań będą spadać

W styczniu developerzy oddali do użytku 19,5 tys. lokali, czyli aż o 33,5 proc. więcej niż w styczniu 2008 roku. To oznacza, że całej Polsce na klientów czeka już ponad 60 tys. nowych mieszkań wynika z obliczeń CEE Propery Group.
Tak duża podaż musi pociągnąć za sobą spadek cen nowych mieszkań o 10-15 proc. - uważa Paweł Majtkowski, analityk firmy doradczej Finamo. Najbardziej powinny spaść ceny nieruchomości w dużych miastach, gdzie nadpodaż jest największa. W Warszawie czeka na klientów ok. 18 tys. lokali, a we Wrocławiu ok. 5 tys. Na największe przeceny można liczyć w inwestycjach realizowanych przez małych deweloperów, którzy budowali domy z kredytów bankowych i teraz szybko muszą zdobyć pieniądze na ich spłatę.
Firmy, które mają nóż na gardle, sprzedają dziś mieszkania nawet o 20 proc. taniej - mówi Majtkowski. Takie przeceny są np. w dzielnicach peryferyjnych, jak Białołęka, Włochy, Targówek czy Wawer.
Deweloperzy gotowi są sprzedawać mieszkania nawet po kosztach, bo każdy dzień trzymania w ewidencji wybudowanych lokali przynosi im straty. Sami bowiem muszą płacić podatki od nieruchomości, rachunki za prąd i ochronę nieruchomości. Spadek cen powinien potrwać jeszcze co najmniej do końca roku. Deweloperzy kończą mieszkania, które zaczęto budować 2-3 lata temu, gdy kredyty były tanie i wszystkie inwestycje sprzedawały się na pniu.
Teraz jednak w związku z kryzysem spadł popyt. Wprowadzone przez banki obostrzenia sprawiły, że znacznie obniżyła się zdolność kredytowa osób, które jeszcze pół roku temu byłyby w stanie kupić mieszkanie. Spadek cen na rynku pierwotnym ciągnie za sobą także spadki na rynku wtórnym. Mieszkań pozbywają się również osoby, które w okresie hossy podjęły decyzję o kupnie w celach inwestycyjnych. A jeśli posiłkowały się dodatkowo kredytem we frankach, to dzisiaj mają raty nawet o kilkaset złotych wyższe niż rok temu. Wśród inwestorów spora grupa to obywatele Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i Irlandii. Kupowali oni mieszkania w Polsce, licząc na wzrost ich cen.

Niektórzy wykupywali całe inwestycje w Polsce. Dzisiaj widać to szczególnie w Warszawie i kilku największych polskich miastach, gdzie całe piętra budynków stoją puste. Teraz również właścicielom tych lokali zależy na jak najszybszej sprzedaży. Bo zamiast zysków, inwestycje zaczynają przynosić straty. Mało tego, obywatele krajów starej Unii mają problemy także na własnych podwórkach. Na polskim rynku nieruchomości nigdy nie mieliśmy do czynienia z trwającą dłużej niż rok hossą. Natomiast w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych wzrost trwał nieprzerwanie przez jedno, a w Hiszpanii nawet przez dwa dziesięciolecia. Tam załamanie powoduje dodatkowe skutki psychiczne, bo z pokolenia, które w ostatnich kilku latach kupowało mieszkania, nikt takiej sytuacji nie pamięta. Wiele rodzin wpada w panikę.

Na przykład w Hiszpanii, gdzie ok. miliona mieszkań czeka na klientów, przed trzema miesiącami pojawił się nowy portal nieruchomościowy (Superpermuta.es), który wyspecjalizował się w zamianie mieszkań, domów i działek. Za jego pośrednictwem ludzie chcą się pozbyć zbyt dużych i drogich domów, zamieniając je na mniejsze i zostając z różnicą wartości w kieszeni. Niestety jest jeden szkopuł, szukających większych i droższych nieruchomości jest znacznie mniej niż tych, którzy chcą przenieść się do mniejszych i tańszych.

Według analityków, w Polsce obecny rok jest ostatnim, w którym będzie można kupić tanio mieszkanie.
Przez najbliższe kilka miesięcy liczba oddawanych do użytku mieszkań będzie jeszcze rosła. Jednak skończy się to za rok, półtora - uważa Marcin Jańczuk, analityk z firmy Metrohouse. Będzie tak dlatego, bo już od jesieni deweloperzy informują, że ograniczają liczbę rozpoczynanych inwestycji. Z zebranych danych wynika, że jest ich mniej o 70-80 proc., niż planowano jeszcze przed kryzysem - mówi Jańczuk. Tak naprawdę to, kiedy mieszkania w Polsce zaczną drożeć, zależeć będzie od tego, jak szybko świat upora się z kryzysem.

Henryk Sadowski
POLSKA Gazeta Krakowska
wp.pl/Polska Dziennik Zachodni | 20.02.2009 | 08:01

Do końca roku ceny mieszkań będą spadać

W styczniu developerzy oddali do użytku 19,5 tys. lokali, czyli aż o 33,5 proc. więcej niż w styczniu 2008 roku. To oznacza, że całej Polsce na klientów czeka już ponad 60 tys. nowych mieszkań wynika z obliczeń CEE Propery Group.
Tak duża podaż musi pociągnąć za sobą spadek cen nowych mieszkań o 10-15 proc. - uważa Paweł Majtkowski, analityk firmy doradczej Finamo. Najbardziej powinny spaść ceny nieruchomości w dużych miastach, gdzie nadpodaż jest największa. W Warszawie czeka na klientów ok. 18 tys. lokali, a we Wrocławiu ok. 5 tys. Na największe przeceny można liczyć w inwestycjach realizowanych przez małych deweloperów, którzy budowali domy z kredytów bankowych i teraz szybko muszą zdobyć pieniądze na ich spłatę.
Firmy, które mają nóż na gardle, sprzedają dziś mieszkania nawet o 20 proc. taniej - mówi Majtkowski. Takie przeceny są np. w dzielnicach peryferyjnych, jak Białołęka, Włochy, Targówek czy Wawer.
Deweloperzy gotowi są sprzedawać mieszkania nawet po kosztach, bo każdy dzień trzymania w ewidencji wybudowanych lokali przynosi im straty. Sami bowiem muszą płacić podatki od nieruchomości, rachunki za prąd i ochronę nieruchomości. Spadek cen powinien potrwać jeszcze co najmniej do końca roku. Deweloperzy kończą mieszkania, które zaczęto budować 2-3 lata temu, gdy kredyty były tanie i wszystkie inwestycje sprzedawały się na pniu.
Teraz jednak w związku z kryzysem spadł popyt. Wprowadzone przez banki obostrzenia sprawiły, że znacznie obniżyła się zdolność kredytowa osób, które jeszcze pół roku temu byłyby w stanie kupić mieszkanie. Spadek cen na rynku pierwotnym ciągnie za sobą także spadki na rynku wtórnym. Mieszkań pozbywają się również osoby, które w okresie hossy podjęły decyzję o kupnie w celach inwestycyjnych. A jeśli posiłkowały się dodatkowo kredytem we frankach, to dzisiaj mają raty nawet o kilkaset złotych wyższe niż rok temu. Wśród inwestorów spora grupa to obywatele Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i Irlandii. Kupowali oni mieszkania w Polsce, licząc na wzrost ich cen.

Niektórzy wykupywali całe inwestycje w Polsce. Dzisiaj widać to szczególnie w Warszawie i kilku największych polskich miastach, gdzie całe piętra budynków stoją puste. Teraz również właścicielom tych lokali zależy na jak najszybszej sprzedaży. Bo zamiast zysków, inwestycje zaczynają przynosić straty. Mało tego, obywatele krajów starej Unii mają problemy także na własnych podwórkach. Na polskim rynku nieruchomości nigdy nie mieliśmy do czynienia z trwającą dłużej niż rok hossą. Natomiast w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych wzrost trwał nieprzerwanie przez jedno, a w Hiszpanii nawet przez dwa dziesięciolecia. Tam załamanie powoduje dodatkowe skutki psychiczne, bo z pokolenia, które w ostatnich kilku latach kupowało mieszkania, nikt takiej sytuacji nie pamięta. Wiele rodzin wpada w panikę.

Na przykład w Hiszpanii, gdzie ok. miliona mieszkań czeka na klientów, przed trzema miesiącami pojawił się nowy portal nieruchomościowy (Superpermuta.es), który wyspecjalizował się w zamianie mieszkań, domów i działek. Za jego pośrednictwem ludzie chcą się pozbyć zbyt dużych i drogich domów, zamieniając je na mniejsze i zostając z różnicą wartości w kieszeni. Niestety jest jeden szkopuł, szukających większych i droższych nieruchomości jest znacznie mniej niż tych, którzy chcą przenieść się do mniejszych i tańszych.

Według analityków, w Polsce obecny rok jest ostatnim, w którym będzie można kupić tanio mieszkanie.
Przez najbliższe kilka miesięcy liczba oddawanych do użytku mieszkań będzie jeszcze rosła. Jednak skończy się to za rok, półtora - uważa Marcin Jańczuk, analityk z firmy Metrohouse. Będzie tak dlatego, bo już od jesieni deweloperzy informują, że ograniczają liczbę rozpoczynanych inwestycji. Z zebranych danych wynika, że jest ich mniej o 70-80 proc., niż planowano jeszcze przed kryzysem - mówi Jańczuk. Tak naprawdę to, kiedy mieszkania w Polsce zaczną drożeć, zależeć będzie od tego, jak szybko świat upora się z kryzysem.

Henryk Sadowski
POLSKA Gazeta Krakowska
wp.pl/Polska Dziennik Zachodni | 20.02.2009 | 08:01

Ryczałt z przychodu za najem zmniejszy się do 5 proc.

Prywatny właściciel, wynajmując mieszkanie na czas oznaczony, nie dłuższy niż dziesięć lat, łatwiej niż do tej pory będzie mógł usunąć lokatora, pod warunkiem że zawrze z nim umowę o najem okazjonalny i zgłosi ją w ciągu 14 dni naczelnikowi urzędu skarbowego.
Wystarczy, że zażąda na piśmie, aby najemca razem z osobami z nim mieszkającymi opróżnił mieszkanie. Nie będzie musiał zapewnić mu lokalu socjalnego, zamiennego lub pomieszczenia tymczasowego.

Nowe uprawnienia dla wynajmujących właścicieli przewiduje projekt ustawy o ochronie praw lokatorów, mieszkaniowym zasobie gminy i o zmianie kodeksu cywilnego oraz o zmianie niektórych innych ustaw, przygotowany przez Ministerstwo Infrastruktury i skierowany obecnie do uzgodnień międzyresortowych.
Przygotowywane przepisy, które urynkowiają zasady wynajmu, będą korzystne dla właścicieli, którzy szybciej uwolnią się od niechcianych lokatorów, oraz dla państwa, bo nie będzie musiało zapewniać lokalu eksmitowanemu i uzyska większy dochód z podatków, wynajmującym będzie opłacało się zgłosić umowę do urzędu skarbowego - ocenia adwokat Roman Nowosielski z Kancelarii Nowosielski, Gotkowicz i Partnerzy.

Umowę najmu okazjonalnego będzie mógł zawrzeć tylko właściciel mieszkania, który jest osobą fizyczną i nie prowadzi działalności gospodarczej w zakresie wynajmowania lokali.

Co powinno zawierać żądanie doręczone najemcy? Jakiej wysokości dochody przynosi najem fiskusowi? W jaki sposób zmienią się zasady tzw. Uproszczonej amortyzacji?

Małgorzata Piasecka-Sobkiewicz, Ewa Matyszewska
Więcej: Gazeta Prawna 20.02.2009 (36) – str.2-3
wp.pl/Gazeta Prawna | 20.02.2009 | 06:52

Ryczałt z przychodu za najem zmniejszy się do 5 proc.

Prywatny właściciel, wynajmując mieszkanie na czas oznaczony, nie dłuższy niż dziesięć lat, łatwiej niż do tej pory będzie mógł usunąć lokatora, pod warunkiem że zawrze z nim umowę o najem okazjonalny i zgłosi ją w ciągu 14 dni naczelnikowi urzędu skarbowego.
Wystarczy, że zażąda na piśmie, aby najemca razem z osobami z nim mieszkającymi opróżnił mieszkanie. Nie będzie musiał zapewnić mu lokalu socjalnego, zamiennego lub pomieszczenia tymczasowego.

Nowe uprawnienia dla wynajmujących właścicieli przewiduje projekt ustawy o ochronie praw lokatorów, mieszkaniowym zasobie gminy i o zmianie kodeksu cywilnego oraz o zmianie niektórych innych ustaw, przygotowany przez Ministerstwo Infrastruktury i skierowany obecnie do uzgodnień międzyresortowych.
Przygotowywane przepisy, które urynkowiają zasady wynajmu, będą korzystne dla właścicieli, którzy szybciej uwolnią się od niechcianych lokatorów, oraz dla państwa, bo nie będzie musiało zapewniać lokalu eksmitowanemu i uzyska większy dochód z podatków, wynajmującym będzie opłacało się zgłosić umowę do urzędu skarbowego - ocenia adwokat Roman Nowosielski z Kancelarii Nowosielski, Gotkowicz i Partnerzy.

Umowę najmu okazjonalnego będzie mógł zawrzeć tylko właściciel mieszkania, który jest osobą fizyczną i nie prowadzi działalności gospodarczej w zakresie wynajmowania lokali.

Co powinno zawierać żądanie doręczone najemcy? Jakiej wysokości dochody przynosi najem fiskusowi? W jaki sposób zmienią się zasady tzw. Uproszczonej amortyzacji?

Małgorzata Piasecka-Sobkiewicz, Ewa Matyszewska
Więcej: Gazeta Prawna 20.02.2009 (36) – str.2-3
wp.pl/Gazeta Prawna | 20.02.2009 | 06:52

Nowa nadzieja dla "franciszkańskich" kredytobiorców

To nie rząd, a inicjatywa społeczna ma doprowadzić do obcięcia ceny franka szwajcarskiego i pomóc w spłacaniu kredytów.
Jej pomysłodawca, absolwent ekonomii Franek Kolasa przekonuje, że klient i bank mogą wyjść sobie naprzeciw. Receptą na kłopoty z kredytami w CHF mają być aukcje franków po odpowiednio niskiej cenie, w której wezmą udział zwykli Kowalscy oraz banki.

Finansowe aukcje internetowe nie są nowością. Społecznościowe portale pośredniczą między zwykłym człowiekiem a inwestorem, bankiem, funduszem czy ubezpieczycielem. Dziś w portalach obywatelskich można już licytować kredyt (zwycięża bank dający najniższe oprocentowanie), lokatę (wybieramy najwyższą ofertę), ubezpieczenie.
Nowością Kolasy są aukcje franka szwajcarskiego. Dziś kłopot mają osoby posiadające kredyt hipoteczny denominowany w CHF. Franek Kolasa wykorzystał znany już pomysł aukcji internetowych na portalach społecznościowych i 5 lutego stworzył własny o nazwie "kupfranki.pl". Po kilkunastu dniach ma już kilkuset użytkowników, mówiących o sobie "franciszkanie".



Decyzja, którą podejmuje zarejestrowany użytkownik serwisu, jest taka: chcę kupować CHF przez internet. Proszę przedstawić mi oferty. A to do banków należy szereg decyzji: czy wchodzimy w tę grę, co możemy zaproponować tak wielkiej grupie osób, zróbmy coś, by tych klientów nie stracić! - wyjaśnia pomysłodawca.

Sam spłaca kredyt - 140 tys. franków. Ze wszystkich wpisów wynikało, że "franciszkanie" potrzebowali 210.117 franków. Łączna siła nabywcza grupy to 42 mln 164 tys. 883 franków. Gdyby je mogli kupić tanio - mogliby spłacić tanio kredyt. Jak uzyskać niską cenę? Blue Media SA, operator już istniejącego serwisu pożyczkowego, organizuje aukcje, w których określa warunki: na przykład chęć kupna określonej kwoty na określony czas oraz po określonej cenie (oprocentowaniu) i czeka na oferty banków.

Internauci mogą wystawiać na aukcjach swoje depozyty i wybierać oferty składane przez banki, z drugiej strony same banki będą ogłaszały swoje aukcje, niejako "kupując" od użytkowników potrzebną im pulę pieniędzy, po określonej maksymalnej cenie - wyjaśnia Rafał Skarżyński, manager projektu w spółce Aukcje Finansowe.pl.

Na tym etapie serwis ma na celu pokazanie bankom, jak wielu klientów jest gotowych skorzystać ze swojego prawa do spłaty kredytu bezpośrednio we frankach - mówi Kolasa. Jesteśmy pospolitym ruszeniem, ale nie wybieramy się na wojnę, tylko chcemy współpracować! Jesteśmy przekonani, że dla banków lepszy jest klient, który w ogóle spłaca kredyt, niż bankrut.

Pytanie, czy banki zechcą przyjąć spłatę w walucie? Przecież dziś zarabiają na tzw. spreadzie. Jest to różnica pomiędzy kursem kupna waluty a jej sprzedaży. Dlatego dziś na próżno można dyskutować o tym z bankami. Jednak od lipca 2009 roku Komisja Nadzoru Finansowego pozwoli polskim klientom banków na wykorzystanie własnych źródeł pozyskiwania waluty potrzebnej do spłaty kredytu. KNF wskazuje na swoją rekomendację, w której czytamy: "Na wniosek klienta bank powinien dokonać zmiany sposobu spłaty kredytu indeksowanego do waluty w taki sposób, aby spłata następowała w walucie indeksacyjnej. Zmiana sposobu spłaty powinna dotyczyć wszystkich rat od daty zmiany umowy."

Pierwsi użytkownicy już dzielą się radami, jak to przeprowadzić. Bart004 chwali się: "Spłacam w walucie od sierpnia zeszłego roku. Najpierw założone zostało konto walutowe w banku, w którym mam kredyt, następnie została wpłacona waluta, po czym dokonana kolejna wpłata. Konto figurowało 3 miesiące ze stałym wpływem. Następnie wystąpiliśmy o aneksowanie umowy kredytowej w zakresie zmiany numeru rachunku, z której jest dokonywana spłata."

Beata Sypuła
POLSKA Dziennik Zachodni
wp.pl/
Polska Dziennik Zachodni 2009-02-20 (07:53)

Nowa nadzieja dla "franciszkańskich" kredytobiorców

To nie rząd, a inicjatywa społeczna ma doprowadzić do obcięcia ceny franka szwajcarskiego i pomóc w spłacaniu kredytów.
Jej pomysłodawca, absolwent ekonomii Franek Kolasa przekonuje, że klient i bank mogą wyjść sobie naprzeciw. Receptą na kłopoty z kredytami w CHF mają być aukcje franków po odpowiednio niskiej cenie, w której wezmą udział zwykli Kowalscy oraz banki.

Finansowe aukcje internetowe nie są nowością. Społecznościowe portale pośredniczą między zwykłym człowiekiem a inwestorem, bankiem, funduszem czy ubezpieczycielem. Dziś w portalach obywatelskich można już licytować kredyt (zwycięża bank dający najniższe oprocentowanie), lokatę (wybieramy najwyższą ofertę), ubezpieczenie.
Nowością Kolasy są aukcje franka szwajcarskiego. Dziś kłopot mają osoby posiadające kredyt hipoteczny denominowany w CHF. Franek Kolasa wykorzystał znany już pomysł aukcji internetowych na portalach społecznościowych i 5 lutego stworzył własny o nazwie "kupfranki.pl". Po kilkunastu dniach ma już kilkuset użytkowników, mówiących o sobie "franciszkanie".



Decyzja, którą podejmuje zarejestrowany użytkownik serwisu, jest taka: chcę kupować CHF przez internet. Proszę przedstawić mi oferty. A to do banków należy szereg decyzji: czy wchodzimy w tę grę, co możemy zaproponować tak wielkiej grupie osób, zróbmy coś, by tych klientów nie stracić! - wyjaśnia pomysłodawca.

Sam spłaca kredyt - 140 tys. franków. Ze wszystkich wpisów wynikało, że "franciszkanie" potrzebowali 210.117 franków. Łączna siła nabywcza grupy to 42 mln 164 tys. 883 franków. Gdyby je mogli kupić tanio - mogliby spłacić tanio kredyt. Jak uzyskać niską cenę? Blue Media SA, operator już istniejącego serwisu pożyczkowego, organizuje aukcje, w których określa warunki: na przykład chęć kupna określonej kwoty na określony czas oraz po określonej cenie (oprocentowaniu) i czeka na oferty banków.

Internauci mogą wystawiać na aukcjach swoje depozyty i wybierać oferty składane przez banki, z drugiej strony same banki będą ogłaszały swoje aukcje, niejako "kupując" od użytkowników potrzebną im pulę pieniędzy, po określonej maksymalnej cenie - wyjaśnia Rafał Skarżyński, manager projektu w spółce Aukcje Finansowe.pl.

Na tym etapie serwis ma na celu pokazanie bankom, jak wielu klientów jest gotowych skorzystać ze swojego prawa do spłaty kredytu bezpośrednio we frankach - mówi Kolasa. Jesteśmy pospolitym ruszeniem, ale nie wybieramy się na wojnę, tylko chcemy współpracować! Jesteśmy przekonani, że dla banków lepszy jest klient, który w ogóle spłaca kredyt, niż bankrut.

Pytanie, czy banki zechcą przyjąć spłatę w walucie? Przecież dziś zarabiają na tzw. spreadzie. Jest to różnica pomiędzy kursem kupna waluty a jej sprzedaży. Dlatego dziś na próżno można dyskutować o tym z bankami. Jednak od lipca 2009 roku Komisja Nadzoru Finansowego pozwoli polskim klientom banków na wykorzystanie własnych źródeł pozyskiwania waluty potrzebnej do spłaty kredytu. KNF wskazuje na swoją rekomendację, w której czytamy: "Na wniosek klienta bank powinien dokonać zmiany sposobu spłaty kredytu indeksowanego do waluty w taki sposób, aby spłata następowała w walucie indeksacyjnej. Zmiana sposobu spłaty powinna dotyczyć wszystkich rat od daty zmiany umowy."

Pierwsi użytkownicy już dzielą się radami, jak to przeprowadzić. Bart004 chwali się: "Spłacam w walucie od sierpnia zeszłego roku. Najpierw założone zostało konto walutowe w banku, w którym mam kredyt, następnie została wpłacona waluta, po czym dokonana kolejna wpłata. Konto figurowało 3 miesiące ze stałym wpływem. Następnie wystąpiliśmy o aneksowanie umowy kredytowej w zakresie zmiany numeru rachunku, z której jest dokonywana spłata."

Beata Sypuła
POLSKA Dziennik Zachodni
wp.pl/
Polska Dziennik Zachodni 2009-02-20 (07:53)

Trwałe umocnienie złotego zależy od zgody w sprawie euro

Porozumienie koalicji i opozycji w sprawie euro mogłoby wzmocnić złotego - oceniają ekonomiści. Na razie na zgodę między partiami się nie zanosi.
Posłowie debatowali wczoraj w Sejmie nad działaniami rządu w warunkach kryzysu. W sprawie euro rządząca koalicja i największa partia opozycyjna zdania nie zmieniły. Tymczasem według rozmówców GP porozumienie w sprawie wejścia do strefy euro mogłoby przynajmniej ustabilizować kurs naszej waluty.
Gdyby doszło do porozumienia politycznego w sprawie euro, byłaby to bardzo dobra informacja. W sumie mielibyśmy cały pakiet takich informacji, co mogłoby dalej pozytywnie wpływać na złotego - mówi Piotr Kalisz, ekonomista Banku Handlowego.

Złoty zyskał wczoraj już na początku notowań. Rano euro wyceniano na 4,73 zł, jednak w trakcie trwania sesji nasza waluta umacniała się. Około godziny 13.00 umocniła się nawet do 4,63 zł za euro. Złotemu pomogła m.in. wypowiedź premiera Donalda Tuska, który stwierdził, że Polska powinna bronić swojej waluty za wszelką cenę.
Według naszych rozmówców konsensus polityczny, którego pierwszym etapem byłaby zgoda na zmianę konstytucji umożliwiającą pełną integrację ze strefą euro, mógłby wzmocnić tę tendencję.

Ryzyko polityczne niepowodzenia całego procesu rynek wycenia obecnie dość wysoko.
To ryzyko z pewnością istnieje. Wchodzenie do ERM2 bez zmiany konstytucji jest ryzykowne, bo nie ma gwarancji, że wynik nowych wyborów może spowodować zmianę ustawy zasadniczej - mówi Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów.
Deklaracja w sprawie zmiany konstytucji na pewno zmniejszyłaby to ogólne ryzyko niepowodzenia wprowadzania Polski do strefy euro. Choć trudno w tej chwili powiedzieć, jaką rynki przywiązują wagę do bezpośredniego ryzyka politycznego. Być może ważniejsze są dla nich problemy fiskalne - dodaje Gomułka.

Zdaniem Dariusza Winka, głównego ekonomisty BGŻ, brak konsensusu politycznego jest już uwzględniany przez rynek.
To jest czynnik, który jest traktowany jako element destabilizacji kursu złotego. Jego oddziaływanie nasila się wraz z coraz większą polaryzacją stanowisk głównych oponentów w sprawie euro. Nie chodzi tu już tylko o partie polityczne, ale też o rząd i NBP - mówi ekonomista BGŻ.
Tego typu deklaracja mogłaby wyhamować dalszy spadek wartości złotego. Czynników, które decydują o osłabianiu się naszej waluty, jest bowiem więcej, nie jest to tylko ryzyko polityczne. Zgoda na zmianę konstytucji nie oznaczałaby automatycznie zmiany trendu, ale mogłaby ustabilizować sytuację - mówi Winek.

Według analityków złoty nadal pozostaje pod presją. Nasza waluta zaczęła tracić w drugiej części sesji po słabych danych o produkcji przemysłowej w styczniu, jednak nie trwało to długo.

PRZEPISY KONSTYTUCJI WYMAGAJĄCE ZMIANY

Art. 227 - wyłączne uprawnienia NBP do emisji pieniądza oraz ustalania i realizowania polityki pieniężnej; uprawnienia Rady Polityki Pieniężnej
Art. 203 ust. 1 - uprawnienia NIK do kontroli NBP
Art. 198 - odpowiedzialność prezesa NBP przed Trybunałem Stanu

PROCEDURA ZMIANY KONSTYTUCJI

Projekt ustawy o zmianie konstytucji może przedłożyć co najmniej 1/5 ustawowej liczby posłów, Senat lub Prezydent Rzeczypospolitej.

Zmiana konstytucji następuje w drodze ustawy uchwalonej w jednakowym brzmieniu przez Sejm i następnie w terminie nie dłuższym niż 60 dni przez Senat.

Pierwsze czytanie projektu ustawy o zmianie konstytucji może odbyć się nie wcześniej niż 30 dnia od dnia przedłożenia Sejmowi projektu ustawy.

Ustawę o zmianie konstytucji uchwala Sejm większością co najmniej 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów oraz Senat bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów.

Prezydent podpisuje ustawę w ciągu 21 dni i zarządza jej ogłoszenie w Dzienniku Ustaw.

Marek Chądzyński
Gazeta Prawna

wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-02-20 (07:00)

Trwałe umocnienie złotego zależy od zgody w sprawie euro

Porozumienie koalicji i opozycji w sprawie euro mogłoby wzmocnić złotego - oceniają ekonomiści. Na razie na zgodę między partiami się nie zanosi.
Posłowie debatowali wczoraj w Sejmie nad działaniami rządu w warunkach kryzysu. W sprawie euro rządząca koalicja i największa partia opozycyjna zdania nie zmieniły. Tymczasem według rozmówców GP porozumienie w sprawie wejścia do strefy euro mogłoby przynajmniej ustabilizować kurs naszej waluty.
Gdyby doszło do porozumienia politycznego w sprawie euro, byłaby to bardzo dobra informacja. W sumie mielibyśmy cały pakiet takich informacji, co mogłoby dalej pozytywnie wpływać na złotego - mówi Piotr Kalisz, ekonomista Banku Handlowego.

Złoty zyskał wczoraj już na początku notowań. Rano euro wyceniano na 4,73 zł, jednak w trakcie trwania sesji nasza waluta umacniała się. Około godziny 13.00 umocniła się nawet do 4,63 zł za euro. Złotemu pomogła m.in. wypowiedź premiera Donalda Tuska, który stwierdził, że Polska powinna bronić swojej waluty za wszelką cenę.
Według naszych rozmówców konsensus polityczny, którego pierwszym etapem byłaby zgoda na zmianę konstytucji umożliwiającą pełną integrację ze strefą euro, mógłby wzmocnić tę tendencję.

Ryzyko polityczne niepowodzenia całego procesu rynek wycenia obecnie dość wysoko.
To ryzyko z pewnością istnieje. Wchodzenie do ERM2 bez zmiany konstytucji jest ryzykowne, bo nie ma gwarancji, że wynik nowych wyborów może spowodować zmianę ustawy zasadniczej - mówi Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów.
Deklaracja w sprawie zmiany konstytucji na pewno zmniejszyłaby to ogólne ryzyko niepowodzenia wprowadzania Polski do strefy euro. Choć trudno w tej chwili powiedzieć, jaką rynki przywiązują wagę do bezpośredniego ryzyka politycznego. Być może ważniejsze są dla nich problemy fiskalne - dodaje Gomułka.

Zdaniem Dariusza Winka, głównego ekonomisty BGŻ, brak konsensusu politycznego jest już uwzględniany przez rynek.
To jest czynnik, który jest traktowany jako element destabilizacji kursu złotego. Jego oddziaływanie nasila się wraz z coraz większą polaryzacją stanowisk głównych oponentów w sprawie euro. Nie chodzi tu już tylko o partie polityczne, ale też o rząd i NBP - mówi ekonomista BGŻ.
Tego typu deklaracja mogłaby wyhamować dalszy spadek wartości złotego. Czynników, które decydują o osłabianiu się naszej waluty, jest bowiem więcej, nie jest to tylko ryzyko polityczne. Zgoda na zmianę konstytucji nie oznaczałaby automatycznie zmiany trendu, ale mogłaby ustabilizować sytuację - mówi Winek.

Według analityków złoty nadal pozostaje pod presją. Nasza waluta zaczęła tracić w drugiej części sesji po słabych danych o produkcji przemysłowej w styczniu, jednak nie trwało to długo.

PRZEPISY KONSTYTUCJI WYMAGAJĄCE ZMIANY

Art. 227 - wyłączne uprawnienia NBP do emisji pieniądza oraz ustalania i realizowania polityki pieniężnej; uprawnienia Rady Polityki Pieniężnej
Art. 203 ust. 1 - uprawnienia NIK do kontroli NBP
Art. 198 - odpowiedzialność prezesa NBP przed Trybunałem Stanu

PROCEDURA ZMIANY KONSTYTUCJI

Projekt ustawy o zmianie konstytucji może przedłożyć co najmniej 1/5 ustawowej liczby posłów, Senat lub Prezydent Rzeczypospolitej.

Zmiana konstytucji następuje w drodze ustawy uchwalonej w jednakowym brzmieniu przez Sejm i następnie w terminie nie dłuższym niż 60 dni przez Senat.

Pierwsze czytanie projektu ustawy o zmianie konstytucji może odbyć się nie wcześniej niż 30 dnia od dnia przedłożenia Sejmowi projektu ustawy.

Ustawę o zmianie konstytucji uchwala Sejm większością co najmniej 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów oraz Senat bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów.

Prezydent podpisuje ustawę w ciągu 21 dni i zarządza jej ogłoszenie w Dzienniku Ustaw.

Marek Chądzyński
Gazeta Prawna

wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-02-20 (07:00)

Wynajem ma być prostszy. Będzie tańszy?

Resort infrastruktury pracuje nad nowymi regulacjami rynku wynajmu mieszkań.

Jak donosi Gazeta Wyborcza właściciele mieszkań nie musieliby się obawiać, że przez wiele lat nie odzyskają mieszkania, gdyby lokator, któremu je wynajmą, nie chciał się z niego wyprowadzić. Po drugie, zapłaciliby mniejszy niż dziś podatek.

Zmiany mają przynieść tez korzyść lokatorom. -  Dzięki zmniejszeniu ryzyka związanego z wynajmem na rynku pojawi się więcej mieszkań. W efekcie - najpewniej spadną czynsze - czytamy w dzienniku.

Z kolei fiskus miałby skorzystać dzięki zarejestrowaniu w urzędach skarbowych umów najmu. Resort infrastruktury ocenia, że dziś większość z nich jest zawierana na czarno. Choć podatek byłby niższy - zryczałtowany na poziomie 5 proc. to i tak do kasy państwa najprawdopodobniej wpłynęłoby więcej pieniędzy.

money.pl/2009-02-18 09:45:41

Wynajem ma być prostszy. Będzie tańszy?

Resort infrastruktury pracuje nad nowymi regulacjami rynku wynajmu mieszkań.

Jak donosi Gazeta Wyborcza właściciele mieszkań nie musieliby się obawiać, że przez wiele lat nie odzyskają mieszkania, gdyby lokator, któremu je wynajmą, nie chciał się z niego wyprowadzić. Po drugie, zapłaciliby mniejszy niż dziś podatek.

Zmiany mają przynieść tez korzyść lokatorom. -  Dzięki zmniejszeniu ryzyka związanego z wynajmem na rynku pojawi się więcej mieszkań. W efekcie - najpewniej spadną czynsze - czytamy w dzienniku.

Z kolei fiskus miałby skorzystać dzięki zarejestrowaniu w urzędach skarbowych umów najmu. Resort infrastruktury ocenia, że dziś większość z nich jest zawierana na czarno. Choć podatek byłby niższy - zryczałtowany na poziomie 5 proc. to i tak do kasy państwa najprawdopodobniej wpłynęłoby więcej pieniędzy.

money.pl/2009-02-18 09:45:41

Ożywienie w magazynach. Tylko chwilowe?

- ProLogis wybuduje magazyn o powierzchni ponad 51 000 mkw dla firmy Easytruck należącej do grupy Antalis . Natomiast główny konkurent - Panattoni podsumował rok niebotyczną liczbą 510 000 mkw wynajętej powierzchni - mówi Tomasz Branecki z Jartom Nieruchomości.
W ostatnich dniach inne firmy też ogłosiły swoje plany rozwojowe. Spółka MK Logistic ma wybudować kompleks magazynowo-dystrybucyjny w Krakowie o powierzchni ponad 28 tys. mkw. Pro-Therm wybuduje centrum logistyczne we Wrocławiu, a powierzchnia należących do kompleksu obiektów ma wynosić ponad 120 tys. mkw.

- Natomiast kompleks produkcyjny niemieckiego koncernu Hellermann Tyton GmbH powstanie w województwie wielkopolskim na działce o powierzchni ponad 8 ha i ma kosztować około 58 mln zł - podkreślają eksperci Agencji Jartom.

Tomasz Branecki prezes Jartom twierdzi, że pojawienie się większej ilości wolnych powierzchni do wynajęcia i atrakcyjnych nieruchomości na sprzedaż, a także trudności firm budowlanych ułatwiają negocjacje największym graczom na rynku, którzy teraz zawierają bardzo duże kontrakty. - Ponadto czas gorszej koniunktury sprzyja centralizacji i budowom obiektów pod specjalne wymagania klientów. Jesteśmy w trakcie negocjacji następnych rekordowych transakcji - zdradza prezes Jartomu.

- Natomiast kompleks produkcyjny niemieckiego koncernu Hellermann Tyton GmbH powstanie w województwie wielkopolskim na działce o powierzchni ponad 8 ha i ma kosztować około 58 mln zł - podkreślają eksperci Agencji Jartom.

Tomasz Branecki prezes Jartom twierdzi, że pojawienie się większej ilości wolnych powierzchni do wynajęcia i atrakcyjnych nieruchomości na sprzedaż, a także trudności firm budowlanych ułatwiają negocjacje największym graczom na rynku, którzy teraz zawierają bardzo duże kontrakty. - Ponadto czas gorszej koniunktury sprzyja centralizacji i budowom obiektów pod specjalne wymagania klientów. Jesteśmy w trakcie negocjacji następnych rekordowych transakcji - zdradza prezes Jartomu.

money.pl/2009-02-16 08:25:21

Ożywienie w magazynach. Tylko chwilowe?

- ProLogis wybuduje magazyn o powierzchni ponad 51 000 mkw dla firmy Easytruck należącej do grupy Antalis . Natomiast główny konkurent - Panattoni podsumował rok niebotyczną liczbą 510 000 mkw wynajętej powierzchni - mówi Tomasz Branecki z Jartom Nieruchomości.
W ostatnich dniach inne firmy też ogłosiły swoje plany rozwojowe. Spółka MK Logistic ma wybudować kompleks magazynowo-dystrybucyjny w Krakowie o powierzchni ponad 28 tys. mkw. Pro-Therm wybuduje centrum logistyczne we Wrocławiu, a powierzchnia należących do kompleksu obiektów ma wynosić ponad 120 tys. mkw.

- Natomiast kompleks produkcyjny niemieckiego koncernu Hellermann Tyton GmbH powstanie w województwie wielkopolskim na działce o powierzchni ponad 8 ha i ma kosztować około 58 mln zł - podkreślają eksperci Agencji Jartom.

Tomasz Branecki prezes Jartom twierdzi, że pojawienie się większej ilości wolnych powierzchni do wynajęcia i atrakcyjnych nieruchomości na sprzedaż, a także trudności firm budowlanych ułatwiają negocjacje największym graczom na rynku, którzy teraz zawierają bardzo duże kontrakty. - Ponadto czas gorszej koniunktury sprzyja centralizacji i budowom obiektów pod specjalne wymagania klientów. Jesteśmy w trakcie negocjacji następnych rekordowych transakcji - zdradza prezes Jartomu.

- Natomiast kompleks produkcyjny niemieckiego koncernu Hellermann Tyton GmbH powstanie w województwie wielkopolskim na działce o powierzchni ponad 8 ha i ma kosztować około 58 mln zł - podkreślają eksperci Agencji Jartom.

Tomasz Branecki prezes Jartom twierdzi, że pojawienie się większej ilości wolnych powierzchni do wynajęcia i atrakcyjnych nieruchomości na sprzedaż, a także trudności firm budowlanych ułatwiają negocjacje największym graczom na rynku, którzy teraz zawierają bardzo duże kontrakty. - Ponadto czas gorszej koniunktury sprzyja centralizacji i budowom obiektów pod specjalne wymagania klientów. Jesteśmy w trakcie negocjacji następnych rekordowych transakcji - zdradza prezes Jartomu.

money.pl/2009-02-16 08:25:21

Najem okazjonalny pomoże

Walne zgromadzenia spółdzielni mieszkaniowych będą mogły wprowadzić obowiązek wnoszenia opłat przy przekształcaniu mieszkań lokatorskich. Jeżeli tego nie zrobią, lokatorzy uwłaszczą się za symboliczne kwoty.

Dzisiaj do konsultacji społecznych trafi przygotowany przez Ministerstwo Infrastruktury projekt nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych.

Zgodnie z decyzją Trybunału

- Nasza propozycja zawiera zmiany uwzględniające orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 17 grudnia 2008 r. oraz inne pilne zmiany, wśród których znajdą się przepisy mające na celu czasowe przywrócenie możliwości ustanawiania spółdzielczej własności - wyjaśnia Piotr Styczeń, wiceminister infrastruktury. Resort przedstawił także wczoraj propozycję zmiany ustawy o ochronie praw lokatorów i wprowadzenie do niej nowej instytucji najmu okazjonalnego.

Najważniejszą z zaproponowanych zmian jest dodanie do ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych nowych przepisów pozwalających ich członkom podjąć samodzielną decyzję w sprawie wprowadzenia dodatkowych (oprócz obecnie obowiązujących) opłat przy przekształcaniu mieszkań lokatorskich. Od 31 grudnia 2009 r. miałoby o tym przesądzać w drodze uchwały walne zgromadzenie. Resort infrastruktury chce, by wysokość opłaty nie mogła przekraczać różnicy pomiędzy wartością rynkową lokalu a zwaloryzowaną wartością wkładu mieszkaniowego lub jego części. Różnica ta miałaby podlegać zmniejszeniu o 50 proc. pomocy uzyskanej ze środków publicznych lub z innych środków, zwaloryzowanej proporcjonalnie do aktualnej wartości mieszkania.

Do podjęcia takiej uchwały będzie wymagane poparcie 2/3 członków obecnych na walnym zgromadzeniu. Głosujący będą mogli jednocześnie zadecydować o tym, na co przeznaczą wpływy z opłat uiszczonych z tytułu przekształceń.

O ile członkowie będą mieli wpływ na wprowadzenie dodatkowych kosztów przekształceń mieszkań lokatorskich, o tyle projekt noweli przesądza wprost o poszerzeniu katalogu opłat, które muszą wnieść osoby przekształcające spółdzielcze własnościowe prawo do lokalu w odrębną własność.

Dopłaty do własnościowego

Wnioskujący spółdzielcy, oprócz spłaty kosztów związanych z budową mieszkania i bieżącego zadłużenia z tytułu opłat eksploatacyjnych, będą musieli wpłacić na rachunek spółdzielni nominalną kwotę umorzenia kredytu lub dotacji w części przypadającej na lokal (w sumie od kilku do kilkuset złotych). Obowiązek spłaty nie będzie odnosił się jednak do tych członków, którzy podpiszą akty notarialne po upływie 15 lat od ustanowienia spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu.

W projekcie zaproponowano także wprowadzenie regulacji nakładających na spółdzielnie obowiązek zawarcia z lokatorem umowy o przeniesienie własności lokalu w terminie trzech miesięcy od dnia wejścia w życie uchwały zarządu określającej przedmiot odrębnej własności lokalu.

Najem okazjonalny

Oprócz ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych Ministerstwo Infrastruktury chce zmienić także ustawę o ochronie praw lokatorów i wprowadzić do niej uregulowania dotyczące tzw. najmu okazjonalnego. Na tej podstawie będą mogły oddawać w najem swoje mieszkania tylko osoby fizyczne nieprowadzące działalności gospodarczej. Dużym ułatwieniem ma być przede wszystkim możliwość eksmitowania zalegających z czynszem najemców bez obowiązku zapewnienia im lokalu zamiennego czy pomieszczenia tymczasowego (będą bowiem musieli wskazać w umowie o najem okazjonalny, gdzie mogą się przeprowadzić w takich sytuacjach, i pokazać zgodę właściciela tamtego lokalu). Osoby, które zdecydują się na wykonywanie najmu okazjonalnego, będą płacić zaledwie 5-proc. podatek ryczałtowy od uzyskanych przychodów.

Adam Makosz

interia.pl/Środa, 18 lutego (08:16)

Najem okazjonalny pomoże

Walne zgromadzenia spółdzielni mieszkaniowych będą mogły wprowadzić obowiązek wnoszenia opłat przy przekształcaniu mieszkań lokatorskich. Jeżeli tego nie zrobią, lokatorzy uwłaszczą się za symboliczne kwoty.

Dzisiaj do konsultacji społecznych trafi przygotowany przez Ministerstwo Infrastruktury projekt nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych.

Zgodnie z decyzją Trybunału

- Nasza propozycja zawiera zmiany uwzględniające orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 17 grudnia 2008 r. oraz inne pilne zmiany, wśród których znajdą się przepisy mające na celu czasowe przywrócenie możliwości ustanawiania spółdzielczej własności - wyjaśnia Piotr Styczeń, wiceminister infrastruktury. Resort przedstawił także wczoraj propozycję zmiany ustawy o ochronie praw lokatorów i wprowadzenie do niej nowej instytucji najmu okazjonalnego.

Najważniejszą z zaproponowanych zmian jest dodanie do ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych nowych przepisów pozwalających ich członkom podjąć samodzielną decyzję w sprawie wprowadzenia dodatkowych (oprócz obecnie obowiązujących) opłat przy przekształcaniu mieszkań lokatorskich. Od 31 grudnia 2009 r. miałoby o tym przesądzać w drodze uchwały walne zgromadzenie. Resort infrastruktury chce, by wysokość opłaty nie mogła przekraczać różnicy pomiędzy wartością rynkową lokalu a zwaloryzowaną wartością wkładu mieszkaniowego lub jego części. Różnica ta miałaby podlegać zmniejszeniu o 50 proc. pomocy uzyskanej ze środków publicznych lub z innych środków, zwaloryzowanej proporcjonalnie do aktualnej wartości mieszkania.

Do podjęcia takiej uchwały będzie wymagane poparcie 2/3 członków obecnych na walnym zgromadzeniu. Głosujący będą mogli jednocześnie zadecydować o tym, na co przeznaczą wpływy z opłat uiszczonych z tytułu przekształceń.

O ile członkowie będą mieli wpływ na wprowadzenie dodatkowych kosztów przekształceń mieszkań lokatorskich, o tyle projekt noweli przesądza wprost o poszerzeniu katalogu opłat, które muszą wnieść osoby przekształcające spółdzielcze własnościowe prawo do lokalu w odrębną własność.

Dopłaty do własnościowego

Wnioskujący spółdzielcy, oprócz spłaty kosztów związanych z budową mieszkania i bieżącego zadłużenia z tytułu opłat eksploatacyjnych, będą musieli wpłacić na rachunek spółdzielni nominalną kwotę umorzenia kredytu lub dotacji w części przypadającej na lokal (w sumie od kilku do kilkuset złotych). Obowiązek spłaty nie będzie odnosił się jednak do tych członków, którzy podpiszą akty notarialne po upływie 15 lat od ustanowienia spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu.

W projekcie zaproponowano także wprowadzenie regulacji nakładających na spółdzielnie obowiązek zawarcia z lokatorem umowy o przeniesienie własności lokalu w terminie trzech miesięcy od dnia wejścia w życie uchwały zarządu określającej przedmiot odrębnej własności lokalu.

Najem okazjonalny

Oprócz ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych Ministerstwo Infrastruktury chce zmienić także ustawę o ochronie praw lokatorów i wprowadzić do niej uregulowania dotyczące tzw. najmu okazjonalnego. Na tej podstawie będą mogły oddawać w najem swoje mieszkania tylko osoby fizyczne nieprowadzące działalności gospodarczej. Dużym ułatwieniem ma być przede wszystkim możliwość eksmitowania zalegających z czynszem najemców bez obowiązku zapewnienia im lokalu zamiennego czy pomieszczenia tymczasowego (będą bowiem musieli wskazać w umowie o najem okazjonalny, gdzie mogą się przeprowadzić w takich sytuacjach, i pokazać zgodę właściciela tamtego lokalu). Osoby, które zdecydują się na wykonywanie najmu okazjonalnego, będą płacić zaledwie 5-proc. podatek ryczałtowy od uzyskanych przychodów.

Adam Makosz

interia.pl/Środa, 18 lutego (08:16)

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies