- Panie pośle, jak to jest z tymi kredytami mieszkaniowymi, w spłacaniu których ma brać udział państwo? Państwo, czyli pan i ja, i miliony innych ludzi, którzy może niekoniecznie chcą zajmować się cudzymi kredytami. Bezrobotni otrzymają niebagatelne wsparcie Skarbu Państwa. Na jakich zasadach?
- Projekt ustawy, który przygotowaliśmy, dotyczy wyłącznie osób, które zaciągnęły kredyt hipoteczny, straciły pracę i zarejestrowały się jako osoby bezrobotne w powiatowym urzędzie pracy. Ponieważ pomoc będzie pochodziła wyłącznie ze środków funduszu pracy, to właśnie w urzędzie pracy trzeba będzie złożyć stosowny wniosek. Jego pozytywne rozpatrzenie też nie będzie oznaczało, że bezrobotny kredytobiorca dostanie z urzędu pieniądze - po prostu PUP będzie wysyłał raty kredytu prosto do banku, który takiego kredytu udzielił. Pomoc otrzymają ci, którzy np. utracą pracę na skutek zwolnień grupowych, indywidualnych czy spowodowanych upadłością firmy. Podkreślam jednak, że osoba starająca się o takie wsparcie musi mieć status bezrobotnego, musi być zarejestrowana w powiatowym urzędzie pracy i musi mieć problemy ze spłatą swojego kredytu - to wszystko będzie musiało być udokumentowane.
- Panie przewodniczący, ale o jakich pieniądzach mówimy teraz - w skali globalnej oczywiście? Ile publicznych pieniędzy będzie wydanych na takie kredyty?
- Od początku roku pracę straciło ok. 160 tys. osób. Oczywiście nie wszyscy zaciągnęli kredyty hipoteczne, więc pomoc będzie potrzebna znacznie mniejszej ilości osób. Szacujemy, że w grę wchodzi kwota rzędu 400 mln zł. Jednak i tak nie wszyscy będą mieli szanse na otrzymanie takiego wsparcia - trzeba będzie spełnić odpowiednie warunki. Musimy być pewni, że chodzi o bezrobotnych i stąd pośrednictwo powiatowych urzędów pracy. Jeśli jednak zdarzy się sytuacja, że w gospodarstwie domowym tylko jedna osoba straci pracę, ale druga będzie zarabiać, to jeżeli będzie zarabiać zbyt mało, takie gospodarstwo również będzie miało szansę na otrzymanie pomocy. Chodzi nam o zagwarantowanie wsparcia osobom, które znalazły się w poważnych kłopotach. Co więcej, pomoc w spłacie kredytu nie będzie bezterminowa. Każdorazowo urzędy pracy będą pomagać maksymalnie przez rok lub do momentu uzyskania pracy. Przypominam również, że pieniądze na ten cel będą pochodziły z Funduszu Pracy. Jest on państwowym funduszem celowym, którego głównym zadaniem jest promocja zatrudnienia, aktywizacja zawodowa i łagodzenie skutków bezrobocia.
Z pieniędzy Funduszu Pracy finansowane są m.in. zasiłki dla bezrobotnych, stypendia za okres nauki, dodatki aktywizacyjne, świadczenia integracyjne, programy przeciwdziałania bezrobociu, a także pomoc prawna zatrudnionym za granicą.
- Ale przecież powiatowe urzędy pracy nie zarabiają pieniędzy. Głównym źródłem dochodów funduszu są obowiązkowe składki płacone przez pracodawców za zatrudnionych pracowników, przez osoby prowadzące własne firmy oraz dotacje z budżetu państwa i budżetu UE. Dysponując funduszem faktycznie operują pieniędzmi podatników. Przecież to jest zupełnie nierynkowe działanie. Nazwijmy rzeczy po imieniu - to wydawanie publicznych pieniędzy na spłatę prywatnych kredytów.
- Cóż, faktycznie jest to działanie nierynkowe. Proszę jednak pamiętać, że przeżywamy obecnie kryzys - w skali globalnej jest to jeden z najpoważniejszych kryzysów, które dotknęły świat. W Polsce musimy zrobić wszystko, żeby ów kryzys dotknął nas w jak najmniejszym stopniu. Dlatego decydujemy się na działania niekonwencjonalne. I nawet jeśli są nierynkowe proszę pamiętać, że te pieniądze tak naprawdę trafiają do banków i to dla nich są wsparciem. W ten sposób pomagamy sektorowi bankowemu uniknąć poważnych kłopotów. Jeśli chodzi o samych bezrobotnych, to oczywiście mamy na myśli osoby, które potrzebują wsparcia, czyli najmniej zamożne.
- Nie obawia się pan, że Trybunał Konstytucyjny uzna ustawę za niezgodną z konstytucją? Przecież w sposób oczywisty narusza ona zasadę równości obywateli wobec państwa.
- Ale funkcjonujemy obecnie w szczególnym momencie. Jest kryzys i aby go przetrwać musimy zrewidować wiele dotychczasowych poglądów. Patrząc z pańskiej strony - również te dotyczące równości. Nasza ustawa jest przede wszystkim działaniem mającym zabezpieczyć sektor bankowy przed kłopotami, do których mogłoby dojść, gdyby osoby, które straciły pracę przestały spłacać kredyty hipoteczne. Myślę, że gdyby doszło do tego, że ustawę będzie badać Trybunał Konstytucyjny, to wymienione aspekty zostaną wzięte pod uwagę. Może pan uważać, że zarzuty o nierynkowym działaniu rządu są słuszne. I może pan mieć rację. Tyle, że moim zdaniem sytuacja jest wyjątkowa i wymaga wyjątkowych działań.
- Kiedy pierwsi bezrobotni kredytobiorcy otrzymają wsparcie państwa?
- Myślę, że to kwestia dwóch tygodni, kiedy przygotowany przez nas projekt ustawy trafi do Sejmu i będzie głosowany. Ze względu na specyficzną sytuację w gospodarce i konieczność działań administracji publicznej liczymy na poparcie większości parlamentarzystów.
Od redakcji: Według przedstawionego przez Michała Boniego, ministra z Kancelarii Premiera, projektu ustawy - rządowa pomoc będzie adresowana do osób, które kupowały "przeciętne" mieszkania, a jej wysokość będzie zależała od indywidualnej sytuacji kredytobiorcy. Rządowa dopłata z Funduszu Pracy będzie jednak miała charakter pożyczki, którą trzeba będzie zwrócić po dwóch latach. Będzie ona rozłożona na nieoprocentowane raty na okres od 5 do 10 lat. Pomoc będzie udzielana przez rok.
- Panie pośle, jak to jest z tymi kredytami mieszkaniowymi, w spłacaniu których ma brać udział państwo? Państwo, czyli pan i ja, i miliony innych ludzi, którzy może niekoniecznie chcą zajmować się cudzymi kredytami. Bezrobotni otrzymają niebagatelne wsparcie Skarbu Państwa. Na jakich zasadach?
- Projekt ustawy, który przygotowaliśmy, dotyczy wyłącznie osób, które zaciągnęły kredyt hipoteczny, straciły pracę i zarejestrowały się jako osoby bezrobotne w powiatowym urzędzie pracy. Ponieważ pomoc będzie pochodziła wyłącznie ze środków funduszu pracy, to właśnie w urzędzie pracy trzeba będzie złożyć stosowny wniosek. Jego pozytywne rozpatrzenie też nie będzie oznaczało, że bezrobotny kredytobiorca dostanie z urzędu pieniądze - po prostu PUP będzie wysyłał raty kredytu prosto do banku, który takiego kredytu udzielił. Pomoc otrzymają ci, którzy np. utracą pracę na skutek zwolnień grupowych, indywidualnych czy spowodowanych upadłością firmy. Podkreślam jednak, że osoba starająca się o takie wsparcie musi mieć status bezrobotnego, musi być zarejestrowana w powiatowym urzędzie pracy i musi mieć problemy ze spłatą swojego kredytu - to wszystko będzie musiało być udokumentowane.
- Panie przewodniczący, ale o jakich pieniądzach mówimy teraz - w skali globalnej oczywiście? Ile publicznych pieniędzy będzie wydanych na takie kredyty?
- Od początku roku pracę straciło ok. 160 tys. osób. Oczywiście nie wszyscy zaciągnęli kredyty hipoteczne, więc pomoc będzie potrzebna znacznie mniejszej ilości osób. Szacujemy, że w grę wchodzi kwota rzędu 400 mln zł. Jednak i tak nie wszyscy będą mieli szanse na otrzymanie takiego wsparcia - trzeba będzie spełnić odpowiednie warunki. Musimy być pewni, że chodzi o bezrobotnych i stąd pośrednictwo powiatowych urzędów pracy. Jeśli jednak zdarzy się sytuacja, że w gospodarstwie domowym tylko jedna osoba straci pracę, ale druga będzie zarabiać, to jeżeli będzie zarabiać zbyt mało, takie gospodarstwo również będzie miało szansę na otrzymanie pomocy. Chodzi nam o zagwarantowanie wsparcia osobom, które znalazły się w poważnych kłopotach. Co więcej, pomoc w spłacie kredytu nie będzie bezterminowa. Każdorazowo urzędy pracy będą pomagać maksymalnie przez rok lub do momentu uzyskania pracy. Przypominam również, że pieniądze na ten cel będą pochodziły z Funduszu Pracy. Jest on państwowym funduszem celowym, którego głównym zadaniem jest promocja zatrudnienia, aktywizacja zawodowa i łagodzenie skutków bezrobocia.
Z pieniędzy Funduszu Pracy finansowane są m.in. zasiłki dla bezrobotnych, stypendia za okres nauki, dodatki aktywizacyjne, świadczenia integracyjne, programy przeciwdziałania bezrobociu, a także pomoc prawna zatrudnionym za granicą.
- Ale przecież powiatowe urzędy pracy nie zarabiają pieniędzy. Głównym źródłem dochodów funduszu są obowiązkowe składki płacone przez pracodawców za zatrudnionych pracowników, przez osoby prowadzące własne firmy oraz dotacje z budżetu państwa i budżetu UE. Dysponując funduszem faktycznie operują pieniędzmi podatników. Przecież to jest zupełnie nierynkowe działanie. Nazwijmy rzeczy po imieniu - to wydawanie publicznych pieniędzy na spłatę prywatnych kredytów.
- Cóż, faktycznie jest to działanie nierynkowe. Proszę jednak pamiętać, że przeżywamy obecnie kryzys - w skali globalnej jest to jeden z najpoważniejszych kryzysów, które dotknęły świat. W Polsce musimy zrobić wszystko, żeby ów kryzys dotknął nas w jak najmniejszym stopniu. Dlatego decydujemy się na działania niekonwencjonalne. I nawet jeśli są nierynkowe proszę pamiętać, że te pieniądze tak naprawdę trafiają do banków i to dla nich są wsparciem. W ten sposób pomagamy sektorowi bankowemu uniknąć poważnych kłopotów. Jeśli chodzi o samych bezrobotnych, to oczywiście mamy na myśli osoby, które potrzebują wsparcia, czyli najmniej zamożne.
- Nie obawia się pan, że Trybunał Konstytucyjny uzna ustawę za niezgodną z konstytucją? Przecież w sposób oczywisty narusza ona zasadę równości obywateli wobec państwa.
- Ale funkcjonujemy obecnie w szczególnym momencie. Jest kryzys i aby go przetrwać musimy zrewidować wiele dotychczasowych poglądów. Patrząc z pańskiej strony - również te dotyczące równości. Nasza ustawa jest przede wszystkim działaniem mającym zabezpieczyć sektor bankowy przed kłopotami, do których mogłoby dojść, gdyby osoby, które straciły pracę przestały spłacać kredyty hipoteczne. Myślę, że gdyby doszło do tego, że ustawę będzie badać Trybunał Konstytucyjny, to wymienione aspekty zostaną wzięte pod uwagę. Może pan uważać, że zarzuty o nierynkowym działaniu rządu są słuszne. I może pan mieć rację. Tyle, że moim zdaniem sytuacja jest wyjątkowa i wymaga wyjątkowych działań.
- Kiedy pierwsi bezrobotni kredytobiorcy otrzymają wsparcie państwa?
- Myślę, że to kwestia dwóch tygodni, kiedy przygotowany przez nas projekt ustawy trafi do Sejmu i będzie głosowany. Ze względu na specyficzną sytuację w gospodarce i konieczność działań administracji publicznej liczymy na poparcie większości parlamentarzystów.
Od redakcji: Według przedstawionego przez Michała Boniego, ministra z Kancelarii Premiera, projektu ustawy - rządowa pomoc będzie adresowana do osób, które kupowały "przeciętne" mieszkania, a jej wysokość będzie zależała od indywidualnej sytuacji kredytobiorcy. Rządowa dopłata z Funduszu Pracy będzie jednak miała charakter pożyczki, którą trzeba będzie zwrócić po dwóch latach. Będzie ona rozłożona na nieoprocentowane raty na okres od 5 do 10 lat. Pomoc będzie udzielana przez rok.
W drugiej połowie 2008 roku banki zaczęły dość gwałtownie zaostrzać warunki udzielania kredytów hipotecznych. Bardziej wnikliwa analiza wniosków kredytowych, obowiązek wkładu własnego, ograniczona liczba cieszących się zainteresowaniem kredytów we frankach i podwyższenie marż - z takimi zmianami musieli liczyć się potencjalni kredytobiorcy.
Część z nich wykorzystała "moment przejściowy" i szybko zaciągnęła kredyt. Dla innych zaostrzenie polityki kredytowej okazało się barierą nie do przejścia.
Dotychczas dużo mówiło się o osobach, które dopiero zamierzają uzyskać finansowanie na zakup nieruchomości. Coraz częściej zaczęły jednak napływać niepokojące sygnały o wielu europejskich gospodarkach. I chociaż znowu mówi się, że Polska na tym tle wypada stosunkowo dobrze, to jednak dla wielu osób ta informacja jest mało optymistyczna. Jeszcze kilka miesięcy temu nikt by nie przypuszczał, że w Polsce dojdzie do grupowych zwolnień.
Część firm produkcyjnych chce przeczekać trudną sytuację i proponuje przymusowe urlopy, ale trudno przewidzieć dalszy rozwój sytuacji. Zwolnienia szykują się także w sektorze usług. Trudno się więc dziwić, że na rynku panuje ogólny niepokój.
Sytuacja gospodarcza, a także ostatnie zawirowania na rynku walutowym spowodowały, że zaczęto zwracać większą uwagę na osoby, które już zaciągnęły kredyt. Państwo zaczęło nawet rozważać pomoc osobom o statusie bezrobotnego w spłacie kredytów hipotecznych.
Z wypowiedzi Przewodniczącego Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej Zbigniewa Chlebowskiego wynika, że na pomoc będą mogły liczyć osoby, które zarejestrują się w powiatowym urzędzie pracy i będą miały problemy ze spłatą swojego kredytu.
Wszystkich nurtowało, czy będzie to pomoc bezzwrotna czy raczej pożyczka. Minister w Kancelarii Premiera Michał Boni zapowiedział jednak, że będzie to nieoprocentowana pożyczka o korzystnych terminach spłaty. Środki będą pochodziły z Funduszu Pracy, a wypłacał je będzie Bank Gospodarstwa Krajowego. Ustalony został także limit rządowego wsparcia, który ma wynosić 1200 złotych.
Zawirowania na rynku walutowym, ale także zmieniająca się sytuacja gospodarcza uświadomiły raz jeszcze, że kredyt zaciągnięty pod zakup mieszkania jest zobowiązaniem długoterminowym i decydując się na niego powinniśmy być świadomi faktu, iż w ciągu 20, 30 czy nawet 40 lat (zdarzają się też dłuższe okresy) zarówno sytuacja osobista, jak i rynkowa mogą się wielokrotnie zmienić. Mogą zdarzyć się sytuacje, w których kredyt będzie stanowił wyjątkowo duże obciążenie, ale nie pozostanie nic innego, jak taki okres przeczekać. Teraz dla osób, które utraciły pracę, pomocne okaże się wsparcie z rządowego programu, który ma zostać uruchomiony w maju tego roku. Należy pamiętać o tym, że pożyczkę trzeba będzie później spłacić, a to dodatkowo obciąży przyszły budżet domowy.
Małgorzata Kędzierska
W drugiej połowie 2008 roku banki zaczęły dość gwałtownie zaostrzać warunki udzielania kredytów hipotecznych. Bardziej wnikliwa analiza wniosków kredytowych, obowiązek wkładu własnego, ograniczona liczba cieszących się zainteresowaniem kredytów we frankach i podwyższenie marż - z takimi zmianami musieli liczyć się potencjalni kredytobiorcy.
Część z nich wykorzystała "moment przejściowy" i szybko zaciągnęła kredyt. Dla innych zaostrzenie polityki kredytowej okazało się barierą nie do przejścia.
Dotychczas dużo mówiło się o osobach, które dopiero zamierzają uzyskać finansowanie na zakup nieruchomości. Coraz częściej zaczęły jednak napływać niepokojące sygnały o wielu europejskich gospodarkach. I chociaż znowu mówi się, że Polska na tym tle wypada stosunkowo dobrze, to jednak dla wielu osób ta informacja jest mało optymistyczna. Jeszcze kilka miesięcy temu nikt by nie przypuszczał, że w Polsce dojdzie do grupowych zwolnień.
Część firm produkcyjnych chce przeczekać trudną sytuację i proponuje przymusowe urlopy, ale trudno przewidzieć dalszy rozwój sytuacji. Zwolnienia szykują się także w sektorze usług. Trudno się więc dziwić, że na rynku panuje ogólny niepokój.
Sytuacja gospodarcza, a także ostatnie zawirowania na rynku walutowym spowodowały, że zaczęto zwracać większą uwagę na osoby, które już zaciągnęły kredyt. Państwo zaczęło nawet rozważać pomoc osobom o statusie bezrobotnego w spłacie kredytów hipotecznych.
Z wypowiedzi Przewodniczącego Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej Zbigniewa Chlebowskiego wynika, że na pomoc będą mogły liczyć osoby, które zarejestrują się w powiatowym urzędzie pracy i będą miały problemy ze spłatą swojego kredytu.
Wszystkich nurtowało, czy będzie to pomoc bezzwrotna czy raczej pożyczka. Minister w Kancelarii Premiera Michał Boni zapowiedział jednak, że będzie to nieoprocentowana pożyczka o korzystnych terminach spłaty. Środki będą pochodziły z Funduszu Pracy, a wypłacał je będzie Bank Gospodarstwa Krajowego. Ustalony został także limit rządowego wsparcia, który ma wynosić 1200 złotych.
Zawirowania na rynku walutowym, ale także zmieniająca się sytuacja gospodarcza uświadomiły raz jeszcze, że kredyt zaciągnięty pod zakup mieszkania jest zobowiązaniem długoterminowym i decydując się na niego powinniśmy być świadomi faktu, iż w ciągu 20, 30 czy nawet 40 lat (zdarzają się też dłuższe okresy) zarówno sytuacja osobista, jak i rynkowa mogą się wielokrotnie zmienić. Mogą zdarzyć się sytuacje, w których kredyt będzie stanowił wyjątkowo duże obciążenie, ale nie pozostanie nic innego, jak taki okres przeczekać. Teraz dla osób, które utraciły pracę, pomocne okaże się wsparcie z rządowego programu, który ma zostać uruchomiony w maju tego roku. Należy pamiętać o tym, że pożyczkę trzeba będzie później spłacić, a to dodatkowo obciąży przyszły budżet domowy.
Małgorzata Kędzierska
Czy nie był fałszywy, czy diagnoza albo-albo nie przekreśla z góry rządowych apeli o to, aby - jak to ujął premier - razem chwycić się za ręce i razem przeciw kryzysowi stanąć. Spokojna refleksja na ten temat wydaje się tym bardziej konieczna, że rządowa argumentacja wobec propozycji i uwag opozycji nie była jednoznaczna. A zapewnienia ministra finansów: szukamy polskich rozwiązań na polskie problemy, nie wzruszyły nawet opozycyjnych patriotów.
Pos. Aleksandra Natalli-Świat (PiS) przekonywała, że niezbędne jest zwiększenie tegorocznego deficytu budżetowego o 7 mld zł (planowany - 18 mld zł). Najważniejszym celem polityki gospodarczej musi być podtrzymywanie wzrostu PKB. Dążenie do jak najszybszego wejścia do strefy euro - jej zdaniem - to utrudni.
- Wpadlibyśmy wtedy w pułapkę zadłużenia i zaciągalibyśmy nowe długi, aby spłacić stare - ripostował minister finansów Jacek Rostowski. Polska nie stanie się drugą Argentyną, a rząd Donalda Tuska się nie zadłuży. Lekarstwem na kryzys jest, według niego, jak najszybsze przyjęcie euro. Zapewniał: - Jestem pragmatykiem, nie chcemy eksperymentować. - Ale właśnie eksperymentujemy, bo wszyscy naokoło robią inaczej - polemizował z ministrem pos. Marek Borowski. - Jest pan doktrynerem (...). Premier, w swoim kryzysowym expose, jak nazwała jego błyskotliwe przemówienie prasa, przekonywał:
- Nie ma dwóch szkół, zwiększyć deficyt, żeby inwestować, trzymać się twardo niskiego deficytu, żeby oszczędzać. Wiecie dlaczego? Bo naprawdę nie ma możliwości pożyczania dużych ilości pieniędzy. Po prostu nie ma.
W tym roku musimy pożyczyć 155 mld zł, a nasz dług jest drogi np. na obligacjach dwuletnich musimy dawać inwestorom 5,7 proc. zysku, a np. W. Brytania tylko 1,5 proc. Na świecie chętnie pożycza się największym i silnym.
Tak więc nie jest do końca jasne, czy nie chcemy, czy nie możemy zwiększyć deficytu. Możemy jednak - o co apelował premier - dać wyraźny sygnał, że idziemy w stronę euro, że Polska wokół tego zamierzenia jest zjednoczona. Jest to niezbędne w sytuacji, gdy rodzą się w UE decyzje, by wprowadzić europejski papier dłużny (euroobligacje).
- Europejski statek się chwieje na falach,
Będą wyrzucać najsłabszych - postraszył Donald Tusk. I po pewnym czasie dodał: - Jeśli na własne życzenie odwrócimy się od euro, to na własne życzenie za miesiąc czy dwa będziemy mieli kłopot ze sfinansowaniem deficytu, który niektórzy z was w dodatku chcą powiększyć. (Te 155 mld to tegoroczny deficyt i obsługa starych długów). Premier zwrócił się do posłów, by w sposób bardzo trzeźwy, a zarazem patriotyczny patrzyli na ten spór o przyszłość polskiej gospodarki, bo - jak to ujął - nie ma tak, że jest sześć dróg i każdy może wybrać swoją.
- Musi być jedna droga. My na fale nie mamy wpływu. Mamy wpływ na to, jak statek popłynie. Przestrzegał, że każda rada, która polega na tym, aby zdestabilizować rząd, kwestionować decyzje dotyczące waluty, strategiczne cele gospodarki (...) to nic innego niż siedzenie na dnie statku ze świdrem i wiercenie dziury. Fale są naprawdę wysokie, sytuacja jest naprawdę bardzo trudna. Konkluzja była taka: albo pomóżcie, albo nie przeszkadzajcie.
Spór o gospodarkę
Teza "o jednej drodze", na dodatek tak wymownie zilustrowana, nie kojarzy się jednak najlepiej. Mieliśmy w historii jedne jedyne - z jedynie słusznym ustrojem - drogi, które wiodły nas na manowce. Nie wydaje się więc zasadne, aby w imię tej jednej drogi, gromić z trybuny sejmowej - jak uczynił to minister finansów - posłankę opozycji, za to, że powołuje się na prof. Grzegorza Kołodkę, bądź co bądź wicepremiera i b. ministra finansów w III RP. Ciekawe, czy gromy spadłyby również na tego, kto powołałby się na komunikat Komisji Europejskiej (z 26 listopada ub. r.) zatytułowany "Europejski plan naprawy gospodarczej". Mowa w nim o "rozszerzeniu dyscypliny budżetowej ze strony państw członkowskich w wysokości 170 mld EUR (1,2 proc. unijnego PKB)...".
Nie chodzi o to czy deficyt zwiększać, czy nie, ale o to, by nie deprecjonować wyrazicieli innych niż rządowe, poglądów. Spór o przyszłość polskiej gospodarki toczył się "od zawsze", w sposób bardziej lub mniej jawny także w realnym socjalizmie, że wspomnę na przykład spory o sławne "bodźce ekonomiczne". Nie ma w tym nic złego, przeciwnie, spór sprzyja wypracowaniu optymalnych poglądów. Sądzę, że premier z tą swoją :jedną drogą" trochę się zapędził, zwłaszcza, że wcześniej namawiał w przemówieniu, aby przygotowując plan dla Polski na czas kryzysu, rozwiązywać problem po problemie i gorąco chwalił - wywołany kryzysem - autentyczny dialog pomiędzy pracodawcami i związkowcami.
Biorą w nim udział reprezentowane w Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych trzy największe centrale związkowe: "S", OPZZ i FZZ oraz cztery organizacje pracodawców: KPP, PKPP Lewiatan, BOC i ZRzP. Właśnie ten dialog dowodzi, że spór o kształt, czy przyszłość polskiej gospodarki, o deficyt czy euro nie musi przekreślać dobrych pomysłów i dogadywania się w konkretnych sprawach. Dialog doprowadził do racjonalnego projektu - nad którym już rząd pracuje - tzw. urlopów postojowych, częściowo płatnych także ze środków publicznych. Mimo braku zamówień nie zwalnia się ludzi, którzy za mniejsze wynagrodzenie czekają w firmie na robotę. - To pozwoli uchronić tysiące miejsc pracy dzięki temu, że my, związki zawodowe i pracodawcy, wszyscy gotowi jesteśmy do wyrzeczeń - podkreślił premier
Czy nie był fałszywy, czy diagnoza albo-albo nie przekreśla z góry rządowych apeli o to, aby - jak to ujął premier - razem chwycić się za ręce i razem przeciw kryzysowi stanąć. Spokojna refleksja na ten temat wydaje się tym bardziej konieczna, że rządowa argumentacja wobec propozycji i uwag opozycji nie była jednoznaczna. A zapewnienia ministra finansów: szukamy polskich rozwiązań na polskie problemy, nie wzruszyły nawet opozycyjnych patriotów.
Pos. Aleksandra Natalli-Świat (PiS) przekonywała, że niezbędne jest zwiększenie tegorocznego deficytu budżetowego o 7 mld zł (planowany - 18 mld zł). Najważniejszym celem polityki gospodarczej musi być podtrzymywanie wzrostu PKB. Dążenie do jak najszybszego wejścia do strefy euro - jej zdaniem - to utrudni.
- Wpadlibyśmy wtedy w pułapkę zadłużenia i zaciągalibyśmy nowe długi, aby spłacić stare - ripostował minister finansów Jacek Rostowski. Polska nie stanie się drugą Argentyną, a rząd Donalda Tuska się nie zadłuży. Lekarstwem na kryzys jest, według niego, jak najszybsze przyjęcie euro. Zapewniał: - Jestem pragmatykiem, nie chcemy eksperymentować. - Ale właśnie eksperymentujemy, bo wszyscy naokoło robią inaczej - polemizował z ministrem pos. Marek Borowski. - Jest pan doktrynerem (...). Premier, w swoim kryzysowym expose, jak nazwała jego błyskotliwe przemówienie prasa, przekonywał:
- Nie ma dwóch szkół, zwiększyć deficyt, żeby inwestować, trzymać się twardo niskiego deficytu, żeby oszczędzać. Wiecie dlaczego? Bo naprawdę nie ma możliwości pożyczania dużych ilości pieniędzy. Po prostu nie ma.
W tym roku musimy pożyczyć 155 mld zł, a nasz dług jest drogi np. na obligacjach dwuletnich musimy dawać inwestorom 5,7 proc. zysku, a np. W. Brytania tylko 1,5 proc. Na świecie chętnie pożycza się największym i silnym.
Tak więc nie jest do końca jasne, czy nie chcemy, czy nie możemy zwiększyć deficytu. Możemy jednak - o co apelował premier - dać wyraźny sygnał, że idziemy w stronę euro, że Polska wokół tego zamierzenia jest zjednoczona. Jest to niezbędne w sytuacji, gdy rodzą się w UE decyzje, by wprowadzić europejski papier dłużny (euroobligacje).
- Europejski statek się chwieje na falach,
Będą wyrzucać najsłabszych - postraszył Donald Tusk. I po pewnym czasie dodał: - Jeśli na własne życzenie odwrócimy się od euro, to na własne życzenie za miesiąc czy dwa będziemy mieli kłopot ze sfinansowaniem deficytu, który niektórzy z was w dodatku chcą powiększyć. (Te 155 mld to tegoroczny deficyt i obsługa starych długów). Premier zwrócił się do posłów, by w sposób bardzo trzeźwy, a zarazem patriotyczny patrzyli na ten spór o przyszłość polskiej gospodarki, bo - jak to ujął - nie ma tak, że jest sześć dróg i każdy może wybrać swoją.
- Musi być jedna droga. My na fale nie mamy wpływu. Mamy wpływ na to, jak statek popłynie. Przestrzegał, że każda rada, która polega na tym, aby zdestabilizować rząd, kwestionować decyzje dotyczące waluty, strategiczne cele gospodarki (...) to nic innego niż siedzenie na dnie statku ze świdrem i wiercenie dziury. Fale są naprawdę wysokie, sytuacja jest naprawdę bardzo trudna. Konkluzja była taka: albo pomóżcie, albo nie przeszkadzajcie.
Spór o gospodarkę
Teza "o jednej drodze", na dodatek tak wymownie zilustrowana, nie kojarzy się jednak najlepiej. Mieliśmy w historii jedne jedyne - z jedynie słusznym ustrojem - drogi, które wiodły nas na manowce. Nie wydaje się więc zasadne, aby w imię tej jednej drogi, gromić z trybuny sejmowej - jak uczynił to minister finansów - posłankę opozycji, za to, że powołuje się na prof. Grzegorza Kołodkę, bądź co bądź wicepremiera i b. ministra finansów w III RP. Ciekawe, czy gromy spadłyby również na tego, kto powołałby się na komunikat Komisji Europejskiej (z 26 listopada ub. r.) zatytułowany "Europejski plan naprawy gospodarczej". Mowa w nim o "rozszerzeniu dyscypliny budżetowej ze strony państw członkowskich w wysokości 170 mld EUR (1,2 proc. unijnego PKB)...".
Nie chodzi o to czy deficyt zwiększać, czy nie, ale o to, by nie deprecjonować wyrazicieli innych niż rządowe, poglądów. Spór o przyszłość polskiej gospodarki toczył się "od zawsze", w sposób bardziej lub mniej jawny także w realnym socjalizmie, że wspomnę na przykład spory o sławne "bodźce ekonomiczne". Nie ma w tym nic złego, przeciwnie, spór sprzyja wypracowaniu optymalnych poglądów. Sądzę, że premier z tą swoją :jedną drogą" trochę się zapędził, zwłaszcza, że wcześniej namawiał w przemówieniu, aby przygotowując plan dla Polski na czas kryzysu, rozwiązywać problem po problemie i gorąco chwalił - wywołany kryzysem - autentyczny dialog pomiędzy pracodawcami i związkowcami.
Biorą w nim udział reprezentowane w Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych trzy największe centrale związkowe: "S", OPZZ i FZZ oraz cztery organizacje pracodawców: KPP, PKPP Lewiatan, BOC i ZRzP. Właśnie ten dialog dowodzi, że spór o kształt, czy przyszłość polskiej gospodarki, o deficyt czy euro nie musi przekreślać dobrych pomysłów i dogadywania się w konkretnych sprawach. Dialog doprowadził do racjonalnego projektu - nad którym już rząd pracuje - tzw. urlopów postojowych, częściowo płatnych także ze środków publicznych. Mimo braku zamówień nie zwalnia się ludzi, którzy za mniejsze wynagrodzenie czekają w firmie na robotę. - To pozwoli uchronić tysiące miejsc pracy dzięki temu, że my, związki zawodowe i pracodawcy, wszyscy gotowi jesteśmy do wyrzeczeń - podkreślił premier
Ministerstwo Infrastruktury przygotowało dla wynajmujących lokale mieszkalne także inne udogodnienie. Jest nim obniżenie stawki podatku zryczałtowanego. W świetle obecnie obowiązujących przepisów osoba fizyczna może rozliczać podatek dochodowy:
Podatek płacony jest od przychodu, a jest nim czynsz uzyskiwany od najemcy. Nie zalicza się do niego opłat uiszczanych w spółdzielni mieszkaniowej czy wspólnocie, opłat za media itp., jeżeli z umowy najmu wynika, że najemca jest zobowiązany do ich ponoszenia.
Podatek płacony jest od dochodu, według skali podatkowej określonej w ustawie z dnia 26 lipca 1992 r. o podatku dochodowym od osób fizycznych. Przychody pomniejsza się o koszty uzyskania przychodów (np. opłaty za media, ubezpieczenie lokalu, amortyzacja – 1,5 proc. w skali roku).
Obecnie obowiązują dwie stawki: 8,5 % do kwoty stanowiącej równowartość 4000 euro i 20 proc. powyżej tej kwoty. W 2009 roku limit dla stawki 8,5 % wynosi 13.510 zł, przychody przekraczające tę kwotę opodatkowane są według drugiej stawki.
Zryczałtowany podatek dochodowy dla mieszkania o powierzchni 50 mkw. wynajmowanego w Warszawie przy miesięcznym przychodzie z najmu
w wysokości 2500 zł
|
Stawka 8,5% (do 13 510 zł w roku 2009) i 20% powyżej tej kwoty |
Przychód roczny
|
2500 zł*12 = 30 000 zł |
Podatek w skali roku
|
13 510*8,5% + 16 490*20% 4446,35 zł
|
Podatek w skali miesiąca
|
370,53 zł
|
Dochód po opodatkowaniu w skali miesiąca
|
2129,47 zł
|
Projekt zakłada, że osoby uzyskujące przychody z najmu okazjonalnego będą objęte stawką podatku ryczałtowego w wysokości 5% uzyskanych przychodów. Oznacza to zniesienie limitu w kwocie 4000 euro, powyżej którego obowiązuje wyższa stawka podatku (20%). W myśl nowych przepisów będzie więc obowiązywała jednolita stawka podatku ryczałtowego z najmu okazjonalnego lokali mieszkalnych.
Zryczałtowany podatek dochodowy dla mieszkania o powierzchni 50 mkw. wynajmowanego w Warszawie przy miesięcznym przychodzie z najmu
w wysokości 2500 zł
|
Projektowana stawka 5%
|
Przychód roczny
|
2500 zł*12 = 30 000 zł |
Podatek w skali roku
|
30 000*5%
1500 zł
|
Podatek w skali miesiąca
|
125 zł
|
Dochód po opodatkowaniu w skali miesiąca
|
2375 zł
|
Ministerstwo, proponując zmiany w podatku ryczałtowym, chce eliminować „czarny rynek” najmu lokali. Ma to skutkować zwiększeniem dochodów budżetu sektora publicznego z tytułu podatku od wynajmu nieruchomości mieszkalnych. Projekt ustawy został teraz przekazany do konsultacji różnym organizacjom. Obniżenie stawki podatku ucieszyłoby podatników, których do tej pory obowiązywały dwie stawki (8,5% i 20% po przekroczeniu limitu), a może skłoniłoby także tych, którzy do tej pory unikali płacenia podatku od wynajmowanego lokalu.
Ministerstwo Infrastruktury przygotowało dla wynajmujących lokale mieszkalne także inne udogodnienie. Jest nim obniżenie stawki podatku zryczałtowanego. W świetle obecnie obowiązujących przepisów osoba fizyczna może rozliczać podatek dochodowy:
Podatek płacony jest od przychodu, a jest nim czynsz uzyskiwany od najemcy. Nie zalicza się do niego opłat uiszczanych w spółdzielni mieszkaniowej czy wspólnocie, opłat za media itp., jeżeli z umowy najmu wynika, że najemca jest zobowiązany do ich ponoszenia.
Podatek płacony jest od dochodu, według skali podatkowej określonej w ustawie z dnia 26 lipca 1992 r. o podatku dochodowym od osób fizycznych. Przychody pomniejsza się o koszty uzyskania przychodów (np. opłaty za media, ubezpieczenie lokalu, amortyzacja – 1,5 proc. w skali roku).
Obecnie obowiązują dwie stawki: 8,5 % do kwoty stanowiącej równowartość 4000 euro i 20 proc. powyżej tej kwoty. W 2009 roku limit dla stawki 8,5 % wynosi 13.510 zł, przychody przekraczające tę kwotę opodatkowane są według drugiej stawki.
Zryczałtowany podatek dochodowy dla mieszkania o powierzchni 50 mkw. wynajmowanego w Warszawie przy miesięcznym przychodzie z najmu
w wysokości 2500 zł
|
Stawka 8,5% (do 13 510 zł w roku 2009) i 20% powyżej tej kwoty |
Przychód roczny
|
2500 zł*12 = 30 000 zł |
Podatek w skali roku
|
13 510*8,5% + 16 490*20% 4446,35 zł
|
Podatek w skali miesiąca
|
370,53 zł
|
Dochód po opodatkowaniu w skali miesiąca
|
2129,47 zł
|
Projekt zakłada, że osoby uzyskujące przychody z najmu okazjonalnego będą objęte stawką podatku ryczałtowego w wysokości 5% uzyskanych przychodów. Oznacza to zniesienie limitu w kwocie 4000 euro, powyżej którego obowiązuje wyższa stawka podatku (20%). W myśl nowych przepisów będzie więc obowiązywała jednolita stawka podatku ryczałtowego z najmu okazjonalnego lokali mieszkalnych.
Zryczałtowany podatek dochodowy dla mieszkania o powierzchni 50 mkw. wynajmowanego w Warszawie przy miesięcznym przychodzie z najmu
w wysokości 2500 zł
|
Projektowana stawka 5%
|
Przychód roczny
|
2500 zł*12 = 30 000 zł |
Podatek w skali roku
|
30 000*5%
1500 zł
|
Podatek w skali miesiąca
|
125 zł
|
Dochód po opodatkowaniu w skali miesiąca
|
2375 zł
|
Ministerstwo, proponując zmiany w podatku ryczałtowym, chce eliminować „czarny rynek” najmu lokali. Ma to skutkować zwiększeniem dochodów budżetu sektora publicznego z tytułu podatku od wynajmu nieruchomości mieszkalnych. Projekt ustawy został teraz przekazany do konsultacji różnym organizacjom. Obniżenie stawki podatku ucieszyłoby podatników, których do tej pory obowiązywały dwie stawki (8,5% i 20% po przekroczeniu limitu), a może skłoniłoby także tych, którzy do tej pory unikali płacenia podatku od wynajmowanego lokalu.
Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości
Wynajem.pl
Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości
Wynajem.pl
W Warszawie za mkw. mieszkania na wynajem w lutym średnio trzeba było zapłacić 49 PLN, we Wrocławiu 40 PLN, a w Krakowie 36 PLN. Taniej jest w Poznaniu, gdzie średnia cena mkw. w lutym wynosiła 33 PLN oraz w Trójmieście, w którym wysokość czynszu ofertowego w stosunku do stycznia 2009 roku nie uległa zmianie i sięgnęła 35 PLN.
Źródło:Wynajem.pl
Warszawa
Największa część mieszkań na wynajem w Warszawie znajduje się w przedziale 2000-2500 PLN (22,4%) oraz 2500-3000 PLN (22,4%). Stosunkowo dużą część stanowią także lokale, za które trzeba zapłacić powyżej 4 500 PLN miesięcznie – ich udział wyniósł w lutym prawie 17%. Najwięcej jest mieszkań dwupokojowych (49%), natomiast najmniej kawalerek (niecałe 10%). W Warszawie dość duża podaż dotyczy mieszkań trzypokojowych – stanowią one 30% oferty. Średnia cena mkw. mieszkania zmalała w stosunku do stycznia o 3,9%.
Źródło:Wynajem.pl
Kraków
W styczniu średnio za mieszkanie w stolicy Małopolski trzeba było zapłacić 38 PLN, podczas gdy w lutym już 36 PLN (zmiana -5,3%). Dominują tu mieszkania poniżej 2000 PLN (62,3% oferty). Dwucyfrowy udział (ponad 16%) dotyczy także mieszkań z kolejnego przedziału cenowego 2000-2500 PLN. Kraków dysponuje dość dużą liczbą kawalerek- w lutym było ich 20,5% i jest to największy udział wśród analizowanych miast. Mieszkania dwupokojowe obejmują 51% oferty, natomiast trzypokojowe 24%.
Źródło:Wynajem.pl
Wrocław
Wrocław już od dłuższego czasu zajmuje drugie miejsce pod względem najwyższej średniej ceny mkw. mieszkania na wynajem. Spadek cen w ujęciu miesięcznym był tu jednak mniejszy niż w Warszawie i wyniósł 2,4%. Wrocław charakteryzuje się bardzo niskim udziałem kawalerek – w lutym wyniósł on 7,4%. Największy, podobnie jak w innych miastach, jest udział mieszkań dwupokojowych – w lutym było to prawie 54%. Udział lokali trzypokojowych jest podobny jak w stolicy i obejmuje 30% całej oferty. Najwięcej jest mieszkań o czynszu niższym niż 2000 PLN (40,5%). Znaczną część stanowią także mieszkania z przedziału 2000-2500 PLN (27,6%).
Źródło:Wynajem.pl
Poznań
Z ofert zgromadzonych w portalu Wynajem.pl wynika, że w stolicy Wielkopolski najłatwiej jest wynająć mieszkanie w pierwszym przedziale cenowym (poniżej 2000 PLN). Udział tych mieszkań jest dominujący i wynosi 71,9%. W Poznaniu średnia cena mkw. mieszkania na wynajem w lutym wyniosła 33 PLN wobec 35 PLN w styczniu (zmiana -5,7%). Mieszkania jednopokojowe obejmują 16% oferty, mieszkania dwupokojowe 53%, a trzypokojowe 25%.
Źródło:Wynajem.pl
Trójmiasto
W Trójmieście czynsze ofertowe nie uległy zmianie w ujęciu miesięcznym – średnio za mkw. trzeba było zapłacić w lutym 35 PLN. Najdrożej było w Sopocie (40 PLN), najtaniej w Gdyni (33 PLN). Struktura podażowa jest tu podobna do innych miast. Najwięcej jest mieszkań dwupokojowych (51%) oraz trzypokojowych (31%). Kawalerki stanowią niecałe 9% oferty (najwięcej jest ich w Sopocie). W Trójmieście przeważają mieszkania, za które trzeba zapłacić poniżej 2000 PLN (52% ogółu mieszkań na wynajem).
Źródło:Wynajem.pl
Zmieniająca się sytuacja gospodarcza dodatkowo wpływa na polski rynek nieruchomości, który w ostatnim czasie nie znajduje się w dobrej kondycji (poza niektórymi segmentami). Zainteresowanie wynajmowanymi mieszkaniami nadal jest duże, ale nie przełoży się na wzrost średnich czynszów, czego oczekiwano pod koniec ubiegłego roku. Sytuacja ustabilizowała się, a kolejne miesiące pokażą, czy rynek wynajmu mieszkań będzie wykazywał tendencję spadkową.
Małgorzata Kędzierska
Analityk Rynku Nieruchomości
Wynajem.pl
W Warszawie za mkw. mieszkania na wynajem w lutym średnio trzeba było zapłacić 49 PLN, we Wrocławiu 40 PLN, a w Krakowie 36 PLN. Taniej jest w Poznaniu, gdzie średnia cena mkw. w lutym wynosiła 33 PLN oraz w Trójmieście, w którym wysokość czynszu ofertowego w stosunku do stycznia 2009 roku nie uległa zmianie i sięgnęła 35 PLN.
Źródło:Wynajem.pl
Warszawa
Największa część mieszkań na wynajem w Warszawie znajduje się w przedziale 2000-2500 PLN (22,4%) oraz 2500-3000 PLN (22,4%). Stosunkowo dużą część stanowią także lokale, za które trzeba zapłacić powyżej 4 500 PLN miesięcznie – ich udział wyniósł w lutym prawie 17%. Najwięcej jest mieszkań dwupokojowych (49%), natomiast najmniej kawalerek (niecałe 10%). W Warszawie dość duża podaż dotyczy mieszkań trzypokojowych – stanowią one 30% oferty. Średnia cena mkw. mieszkania zmalała w stosunku do stycznia o 3,9%.
Źródło:Wynajem.pl
Kraków
W styczniu średnio za mieszkanie w stolicy Małopolski trzeba było zapłacić 38 PLN, podczas gdy w lutym już 36 PLN (zmiana -5,3%). Dominują tu mieszkania poniżej 2000 PLN (62,3% oferty). Dwucyfrowy udział (ponad 16%) dotyczy także mieszkań z kolejnego przedziału cenowego 2000-2500 PLN. Kraków dysponuje dość dużą liczbą kawalerek- w lutym było ich 20,5% i jest to największy udział wśród analizowanych miast. Mieszkania dwupokojowe obejmują 51% oferty, natomiast trzypokojowe 24%.
Źródło:Wynajem.pl
Wrocław
Wrocław już od dłuższego czasu zajmuje drugie miejsce pod względem najwyższej średniej ceny mkw. mieszkania na wynajem. Spadek cen w ujęciu miesięcznym był tu jednak mniejszy niż w Warszawie i wyniósł 2,4%. Wrocław charakteryzuje się bardzo niskim udziałem kawalerek – w lutym wyniósł on 7,4%. Największy, podobnie jak w innych miastach, jest udział mieszkań dwupokojowych – w lutym było to prawie 54%. Udział lokali trzypokojowych jest podobny jak w stolicy i obejmuje 30% całej oferty. Najwięcej jest mieszkań o czynszu niższym niż 2000 PLN (40,5%). Znaczną część stanowią także mieszkania z przedziału 2000-2500 PLN (27,6%).
Źródło:Wynajem.pl
Poznań
Z ofert zgromadzonych w portalu Wynajem.pl wynika, że w stolicy Wielkopolski najłatwiej jest wynająć mieszkanie w pierwszym przedziale cenowym (poniżej 2000 PLN). Udział tych mieszkań jest dominujący i wynosi 71,9%. W Poznaniu średnia cena mkw. mieszkania na wynajem w lutym wyniosła 33 PLN wobec 35 PLN w styczniu (zmiana -5,7%). Mieszkania jednopokojowe obejmują 16% oferty, mieszkania dwupokojowe 53%, a trzypokojowe 25%.
Źródło:Wynajem.pl
Trójmiasto
W Trójmieście czynsze ofertowe nie uległy zmianie w ujęciu miesięcznym – średnio za mkw. trzeba było zapłacić w lutym 35 PLN. Najdrożej było w Sopocie (40 PLN), najtaniej w Gdyni (33 PLN). Struktura podażowa jest tu podobna do innych miast. Najwięcej jest mieszkań dwupokojowych (51%) oraz trzypokojowych (31%). Kawalerki stanowią niecałe 9% oferty (najwięcej jest ich w Sopocie). W Trójmieście przeważają mieszkania, za które trzeba zapłacić poniżej 2000 PLN (52% ogółu mieszkań na wynajem).
Źródło:Wynajem.pl
Zmieniająca się sytuacja gospodarcza dodatkowo wpływa na polski rynek nieruchomości, który w ostatnim czasie nie znajduje się w dobrej kondycji (poza niektórymi segmentami). Zainteresowanie wynajmowanymi mieszkaniami nadal jest duże, ale nie przełoży się na wzrost średnich czynszów, czego oczekiwano pod koniec ubiegłego roku. Sytuacja ustabilizowała się, a kolejne miesiące pokażą, czy rynek wynajmu mieszkań będzie wykazywał tendencję spadkową.
Małgorzata Kędzierska
Analityk Rynku Nieruchomości
Wynajem.pl
W drugiej połowie 2008 roku banki zaczęły dość gwałtownie zaostrzać warunki udzielania kredytów hipotecznych. Bardziej wnikliwa analiza wniosków kredytowych, obowiązek wkładu własnego, ograniczona liczba cieszących się zainteresowaniem kredytów we frankach i podwyższenie marż - z takimi zmianami musieli liczyć się potencjalni kredytobiorcy.
Część z nich wykorzystała "moment przejściowy" i szybko zaciągnęła kredyt. Dla innych zaostrzenie polityki kredytowej okazało się barierą nie do przejścia.
Dotychczas dużo mówiło się o osobach, które dopiero zamierzają uzyskać finansowanie na zakup nieruchomości. Coraz częściej zaczęły jednak napływać niepokojące sygnały o wielu europejskich gospodarkach. I chociaż znowu mówi się, że Polska na tym tle wypada stosunkowo dobrze, to jednak dla wielu osób ta informacja jest mało optymistyczna. Jeszcze kilka miesięcy temu nikt by nie przypuszczał, że w Polsce dojdzie do grupowych zwolnień.
Część firm produkcyjnych chce przeczekać trudną sytuację i proponuje przymusowe urlopy, ale trudno przewidzieć dalszy rozwój sytuacji. Zwolnienia szykują się także w sektorze usług. Trudno się więc dziwić, że na rynku panuje ogólny niepokój.
Sytuacja gospodarcza, a także ostatnie zawirowania na rynku walutowym spowodowały, że zaczęto zwracać większą uwagę na osoby, które już zaciągnęły kredyt. Państwo zaczęło nawet rozważać pomoc osobom o statusie bezrobotnego w spłacie kredytów hipotecznych.
Z wypowiedzi Przewodniczącego Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej Zbigniewa Chlebowskiego wynika, że na pomoc będą mogły liczyć osoby, które zarejestrują się w powiatowym urzędzie pracy i będą miały problemy ze spłatą swojego kredytu.
Wszystkich nurtowało, czy będzie to pomoc bezzwrotna czy raczej pożyczka. Minister w Kancelarii Premiera Michał Boni zapowiedział jednak, że będzie to nieoprocentowana pożyczka o korzystnych terminach spłaty. Środki będą pochodziły z Funduszu Pracy, a wypłacał je będzie Bank Gospodarstwa Krajowego. Ustalony został także limit rządowego wsparcia, który ma wynosić 1200 złotych.
Zawirowania na rynku walutowym, ale także zmieniająca się sytuacja gospodarcza uświadomiły raz jeszcze, że kredyt zaciągnięty pod zakup mieszkania jest zobowiązaniem długoterminowym i decydując się na niego powinniśmy być świadomi faktu, iż w ciągu 20, 30 czy nawet 40 lat (zdarzają się też dłuższe okresy) zarówno sytuacja osobista, jak i rynkowa mogą się wielokrotnie zmienić. Mogą zdarzyć się sytuacje, w których kredyt będzie stanowił wyjątkowo duże obciążenie, ale nie pozostanie nic innego, jak taki okres przeczekać. Teraz dla osób, które utraciły pracę, pomocne okaże się wsparcie z rządowego programu, który ma zostać uruchomiony w maju tego roku. Należy pamiętać o tym, że pożyczkę trzeba będzie później spłacić, a to dodatkowo obciąży przyszły budżet domowy.
Małgorzata Kędzierska
interia.pl/Sobota, 7 marca (06:00)
W drugiej połowie 2008 roku banki zaczęły dość gwałtownie zaostrzać warunki udzielania kredytów hipotecznych. Bardziej wnikliwa analiza wniosków kredytowych, obowiązek wkładu własnego, ograniczona liczba cieszących się zainteresowaniem kredytów we frankach i podwyższenie marż - z takimi zmianami musieli liczyć się potencjalni kredytobiorcy.
Część z nich wykorzystała "moment przejściowy" i szybko zaciągnęła kredyt. Dla innych zaostrzenie polityki kredytowej okazało się barierą nie do przejścia.
Dotychczas dużo mówiło się o osobach, które dopiero zamierzają uzyskać finansowanie na zakup nieruchomości. Coraz częściej zaczęły jednak napływać niepokojące sygnały o wielu europejskich gospodarkach. I chociaż znowu mówi się, że Polska na tym tle wypada stosunkowo dobrze, to jednak dla wielu osób ta informacja jest mało optymistyczna. Jeszcze kilka miesięcy temu nikt by nie przypuszczał, że w Polsce dojdzie do grupowych zwolnień.
Część firm produkcyjnych chce przeczekać trudną sytuację i proponuje przymusowe urlopy, ale trudno przewidzieć dalszy rozwój sytuacji. Zwolnienia szykują się także w sektorze usług. Trudno się więc dziwić, że na rynku panuje ogólny niepokój.
Sytuacja gospodarcza, a także ostatnie zawirowania na rynku walutowym spowodowały, że zaczęto zwracać większą uwagę na osoby, które już zaciągnęły kredyt. Państwo zaczęło nawet rozważać pomoc osobom o statusie bezrobotnego w spłacie kredytów hipotecznych.
Z wypowiedzi Przewodniczącego Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej Zbigniewa Chlebowskiego wynika, że na pomoc będą mogły liczyć osoby, które zarejestrują się w powiatowym urzędzie pracy i będą miały problemy ze spłatą swojego kredytu.
Wszystkich nurtowało, czy będzie to pomoc bezzwrotna czy raczej pożyczka. Minister w Kancelarii Premiera Michał Boni zapowiedział jednak, że będzie to nieoprocentowana pożyczka o korzystnych terminach spłaty. Środki będą pochodziły z Funduszu Pracy, a wypłacał je będzie Bank Gospodarstwa Krajowego. Ustalony został także limit rządowego wsparcia, który ma wynosić 1200 złotych.
Zawirowania na rynku walutowym, ale także zmieniająca się sytuacja gospodarcza uświadomiły raz jeszcze, że kredyt zaciągnięty pod zakup mieszkania jest zobowiązaniem długoterminowym i decydując się na niego powinniśmy być świadomi faktu, iż w ciągu 20, 30 czy nawet 40 lat (zdarzają się też dłuższe okresy) zarówno sytuacja osobista, jak i rynkowa mogą się wielokrotnie zmienić. Mogą zdarzyć się sytuacje, w których kredyt będzie stanowił wyjątkowo duże obciążenie, ale nie pozostanie nic innego, jak taki okres przeczekać. Teraz dla osób, które utraciły pracę, pomocne okaże się wsparcie z rządowego programu, który ma zostać uruchomiony w maju tego roku. Należy pamiętać o tym, że pożyczkę trzeba będzie później spłacić, a to dodatkowo obciąży przyszły budżet domowy.
Małgorzata Kędzierska
interia.pl/Sobota, 7 marca (06:00)
Na rynku pojawiły się jednak nowe lokale - część właścicieli wolała wynająć mieszkanie i uzyskiwać z tego tytułu comiesięczne dochody, aniżeli wystawić lokal na sprzedaż, która jest obecnie mocno utrudniona. Coraz głośniej mówi się też o wyraźnym spowolnieniu polskiej gospodarki. Niepokojąca jest sytuacja na rynku pracy - w styczniu 2009 roku w stosunku do grudnia 2008 roku odnotowano wzrost liczby bezrobotnych we wszystkich województwach o 160,6 tys. osób, czyli. o 10,9% (dane GUS). Te czynniki wpłynęły na ustabilizowanie się cen wynajmu mieszkań, a nawet, co pokazuje lutowy raport, ich niewielki spadek w największych aglomeracjach.
W Warszawie za mkw. mieszkania na wynajem w lutym średnio trzeba było zapłacić 49 PLN, we Wrocławiu 40 PLN, a w Krakowie 36 PLN. Taniej jest w Poznaniu, gdzie średnia cena mkw. w lutym wynosiła 33 PLN oraz w Trójmieście, w którym wysokość czynszu ofertowego w stosunku do stycznia 2009 roku nie uległa zmianie i sięgnęła 35 PLN.
Warszawa
Największa część mieszkań na wynajem w Warszawie znajduje się w przedziale 2000-2500 PLN (22,4%) oraz 2500-3000 PLN (22,4%). Stosunkowo dużą część stanowią także lokale, za które trzeba zapłacić powyżej 4 500 PLN miesięcznie - ich udział wyniósł w lutym prawie 17%. Najwięcej jest mieszkań dwupokojowych (49%), natomiast najmniej kawalerek (niecałe 10%). W Warszawie dość duża podaż dotyczy mieszkań trzypokojowych - stanowią one 30% oferty. Średnia cena mkw. mieszkania zmalała w stosunku do stycznia o 3,9%.
Kraków
W styczniu średnio za mieszkanie w stolicy Małopolski trzeba było zapłacić 38 PLN, podczas gdy w lutym już 36 PLN (zmiana - 5,3%). Dominują tu mieszkania poniżej 2000 PLN (62,3% oferty). Dwucyfrowy udział (ponad 16%) dotyczy także mieszkań z kolejnego przedziału cenowego 2000-2500 PLN. Kraków dysponuje dość dużą liczbą kawalerek - w lutym było ich 20,5% i jest to największy udział wśród analizowanych miast. Mieszkania dwupokojowe obejmują 51% oferty, natomiast trzypokojowe 24%.
Wrocław
Wrocław już od dłuższego czasu zajmuje drugie miejsce pod względem najwyższej średniej ceny mkw. mieszkania na wynajem. Spadek cen w ujęciu miesięcznym był tu jednak mniejszy niż w Warszawie i wyniósł 2,4%. Wrocław charakteryzuje się bardzo niskim udziałem kawalerek - w lutym wyniósł on 7,4%. Największy, podobnie jak w innych miastach, jest udział mieszkań dwupokojowych - w lutym było to prawie 54%. Udział lokali trzypokojowych jest podobny jak w stolicy i obejmuje 30% całej oferty. Najwięcej jest mieszkań o czynszu niższym niż 2000 PLN (40,5%). Znaczną część stanowią także mieszkania z przedziału 2000-2500 PLN (27,6%).
Poznań
Z ofert zgromadzonych w portalu Wynajem.pl wynika, że w stolicy Wielkopolski najłatwiej jest wynająć mieszkanie w pierwszym przedziale cenowym (poniżej 2000 PLN). Udział tych mieszkań jest dominujący i wynosi 71,9%. W Poznaniu średnia cena mkw. mieszkania na wynajem w lutym wyniosła 33 PLN wobec 35 PLN w styczniu (zmiana - 5,7%). Mieszkania jednopokojowe obejmują 16% oferty, mieszkania dwupokojowe 53%, a trzypokojowe 25%.
Trójmiasto
W Trójmieście czynsze ofertowe nie uległy zmianie w ujęciu miesięcznym - średnio za mkw. trzeba było zapłacić w lutym 35 PLN. Najdrożej było w Sopocie (40 PLN), najtaniej w Gdyni (33 PLN). Struktura podażowa jest tu podobna do innych miast. Najwięcej jest mieszkań dwupokojowych (51%) oraz trzypokojowych (31%). Kawalerki stanowią niecałe 9% oferty (najwięcej jest ich w Sopocie). W Trójmieście przeważają mieszkania, za które trzeba zapłacić poniżej 2000 PLN (52% ogółu mieszkań na wynajem).
Zmieniająca się sytuacja gospodarcza dodatkowo wpływa na polski rynek nieruchomości, który w ostatnim czasie nie znajduje się w dobrej kondycji (poza niektórymi segmentami). Zainteresowanie wynajmowanymi mieszkaniami nadal jest duże, ale nie przełoży się na wzrost średnich czynszów, czego oczekiwano pod koniec ubiegłego roku. Sytuacja ustabilizowała się, a kolejne miesiące pokażą, czy rynek wynajmu mieszkań będzie wykazywał tendencję spadkową.
Małgorzata Kędzierska
Analityk Rynku Nieruchomości
interia.pl/Piątek, 6 marca (11:09)
Na rynku pojawiły się jednak nowe lokale - część właścicieli wolała wynająć mieszkanie i uzyskiwać z tego tytułu comiesięczne dochody, aniżeli wystawić lokal na sprzedaż, która jest obecnie mocno utrudniona. Coraz głośniej mówi się też o wyraźnym spowolnieniu polskiej gospodarki. Niepokojąca jest sytuacja na rynku pracy - w styczniu 2009 roku w stosunku do grudnia 2008 roku odnotowano wzrost liczby bezrobotnych we wszystkich województwach o 160,6 tys. osób, czyli. o 10,9% (dane GUS). Te czynniki wpłynęły na ustabilizowanie się cen wynajmu mieszkań, a nawet, co pokazuje lutowy raport, ich niewielki spadek w największych aglomeracjach.
W Warszawie za mkw. mieszkania na wynajem w lutym średnio trzeba było zapłacić 49 PLN, we Wrocławiu 40 PLN, a w Krakowie 36 PLN. Taniej jest w Poznaniu, gdzie średnia cena mkw. w lutym wynosiła 33 PLN oraz w Trójmieście, w którym wysokość czynszu ofertowego w stosunku do stycznia 2009 roku nie uległa zmianie i sięgnęła 35 PLN.
Warszawa
Największa część mieszkań na wynajem w Warszawie znajduje się w przedziale 2000-2500 PLN (22,4%) oraz 2500-3000 PLN (22,4%). Stosunkowo dużą część stanowią także lokale, za które trzeba zapłacić powyżej 4 500 PLN miesięcznie - ich udział wyniósł w lutym prawie 17%. Najwięcej jest mieszkań dwupokojowych (49%), natomiast najmniej kawalerek (niecałe 10%). W Warszawie dość duża podaż dotyczy mieszkań trzypokojowych - stanowią one 30% oferty. Średnia cena mkw. mieszkania zmalała w stosunku do stycznia o 3,9%.
Kraków
W styczniu średnio za mieszkanie w stolicy Małopolski trzeba było zapłacić 38 PLN, podczas gdy w lutym już 36 PLN (zmiana - 5,3%). Dominują tu mieszkania poniżej 2000 PLN (62,3% oferty). Dwucyfrowy udział (ponad 16%) dotyczy także mieszkań z kolejnego przedziału cenowego 2000-2500 PLN. Kraków dysponuje dość dużą liczbą kawalerek - w lutym było ich 20,5% i jest to największy udział wśród analizowanych miast. Mieszkania dwupokojowe obejmują 51% oferty, natomiast trzypokojowe 24%.
Wrocław
Wrocław już od dłuższego czasu zajmuje drugie miejsce pod względem najwyższej średniej ceny mkw. mieszkania na wynajem. Spadek cen w ujęciu miesięcznym był tu jednak mniejszy niż w Warszawie i wyniósł 2,4%. Wrocław charakteryzuje się bardzo niskim udziałem kawalerek - w lutym wyniósł on 7,4%. Największy, podobnie jak w innych miastach, jest udział mieszkań dwupokojowych - w lutym było to prawie 54%. Udział lokali trzypokojowych jest podobny jak w stolicy i obejmuje 30% całej oferty. Najwięcej jest mieszkań o czynszu niższym niż 2000 PLN (40,5%). Znaczną część stanowią także mieszkania z przedziału 2000-2500 PLN (27,6%).
Poznań
Z ofert zgromadzonych w portalu Wynajem.pl wynika, że w stolicy Wielkopolski najłatwiej jest wynająć mieszkanie w pierwszym przedziale cenowym (poniżej 2000 PLN). Udział tych mieszkań jest dominujący i wynosi 71,9%. W Poznaniu średnia cena mkw. mieszkania na wynajem w lutym wyniosła 33 PLN wobec 35 PLN w styczniu (zmiana - 5,7%). Mieszkania jednopokojowe obejmują 16% oferty, mieszkania dwupokojowe 53%, a trzypokojowe 25%.
Trójmiasto
W Trójmieście czynsze ofertowe nie uległy zmianie w ujęciu miesięcznym - średnio za mkw. trzeba było zapłacić w lutym 35 PLN. Najdrożej było w Sopocie (40 PLN), najtaniej w Gdyni (33 PLN). Struktura podażowa jest tu podobna do innych miast. Najwięcej jest mieszkań dwupokojowych (51%) oraz trzypokojowych (31%). Kawalerki stanowią niecałe 9% oferty (najwięcej jest ich w Sopocie). W Trójmieście przeważają mieszkania, za które trzeba zapłacić poniżej 2000 PLN (52% ogółu mieszkań na wynajem).
Zmieniająca się sytuacja gospodarcza dodatkowo wpływa na polski rynek nieruchomości, który w ostatnim czasie nie znajduje się w dobrej kondycji (poza niektórymi segmentami). Zainteresowanie wynajmowanymi mieszkaniami nadal jest duże, ale nie przełoży się na wzrost średnich czynszów, czego oczekiwano pod koniec ubiegłego roku. Sytuacja ustabilizowała się, a kolejne miesiące pokażą, czy rynek wynajmu mieszkań będzie wykazywał tendencję spadkową.
Małgorzata Kędzierska
Analityk Rynku Nieruchomości
interia.pl/Piątek, 6 marca (11:09)
Najprawdopodobniej duży wpływ na ostateczne wyniki za IV kwartał miała przyspieszona sprzedaż kredytów w październiku, kiedy klienci banków już wiedzieli, że kryteria udzielania kredytów hipotecznych zostaną radykalnie zaostrzone, a kredyty walutowe staną się trudniej dostępne. Wielu z nich wykorzystało ten czas, by przyspieszyć transakcje kredytowe. Ta obserwacja pokrywa się także ze stosunkowo wysoką liczbą transakcji na rynku nieruchomości, jaką przeprowadzili klienci Open Finance w październiku (notowaliśmy wzrost w porównaniu z wrześniem).
Jednak generalnie liczba udzielonych kredytów była w IV kwartale wyraźnie niższa. Naturalnie słabsze dane wynikają z gwałtownie zaostrzonych kryteriów udzielania kredytów hipotecznych, czasowego wstrzymania akcji kredytowej w niektórych bankach, utrudnień w dostępie do kredytów walutowych oraz niechęci klientów do ich zaciągania wobec pogarszających się perspektyw gospodarczych i rynku pracy. Jest to także zarazem potwierdzenie pewnego trendu. Przez ostatnich sześć kwartałów liczba udzielanych kredytów spadała w ujęciu rocznym, a tylko raz (w II kw. 2008 r.) wzrosła w porównaniu z poprzednim kwartałem.
Dynamika liczby udzielanych kredytów
Na podstawie danych nadesłanych przez: PKO BP, Bank Pekao, Bank BGŻ, Bank Millennium, Kredyt Bank, DomBank, BZ WBK, ING BSK, mBank, MultiBank, Santander Consumer Bank, Metrobank
W całym roku było wolniej
Po raz pierwszy (a wyniki przeprowadzanych ankiet prezentujemy od 2007 r.) zdecydowaliśmy się przedstawić zannualizowane obliczenia (wyniki sprzedaży za pełne 12 miesięcy). Celem jest wyeliminowanie pewnych cech sezonowych (np. w III kwartale sprzedaż kredytów jest zwykle słabsza niż w II kwartale, a następnie rośnie), lecz w obecnej sytuacji rynkowej wyniki zannualizowane będą z opóźnieniem wskazywać na tempo spowolnienia rynku kredytowego. Po wynikach III kwartału i załamaniu rynku kredytowego jesienią ocenialiśmy, że cały 2008 r. przyniesie liczbę kredytów niższą nawet o 20 proc. w porównaniu z rekordowym 2007 r. Tymczasem dane zannualizowane wskazują na spadek, ale o 9,2 proc.
Dynamika liczby udzielonych kredytów - dane zannualizowane
Na podstawie danych nadesłanych przez: PKO BP, Bank Millennium, Kredyt Bank, DomBank, BZ WBK, ING BSK, mBank, MultiBank, Santander Consumer Bank, Metrobank
Pożyczamy mniej
Warto też zwrócić uwagę na obniżającą się wartość udzielanych kredytów, która w samym tylko IV kwartale zanotowała spadek o 20,5 proc. wobec III kwartału. Porównując IV kwartał 2008 r. do IV kwartału 2007 r. również obserwujemy spadek, choć niewielki, bo jedynie o 0,5 proc.
Tendencję zniżkową przeciętnej wartości udzielanych kredytów hipotecznych z jednej strony należy wiązać z generalnie obniżającymi się cenami nieruchomości, na zakup których są one zaciągane. Wg danych Open Finance, pozyskanych z wniosków kredytowych składanych przez klientów, przeciętne ceny transakcyjne mieszkań w największych miastach Polski spadły średnio od kilku do kilkunastu procent w ostatnim roku.
Z drugiej strony, nie bez znaczenia jest też z pewnością bardziej restrykcyjne podejście banków w kwestii określania zdolności kredytowej osób ubiegających się o kredyt. Zważmy chociażby to, że teraz nie znajdziemy banku, który byłby skłonny pożyczyć nam więcej niż warta jest nieruchomość, podczas gdy jeszcze rok temu było powszechną praktyką, że tzw. LTV przekraczało 100 proc.
Średnia wartość udzielonych kredytów
Na podstawie danych nadesłanych przez: PKO BP, Bank Millennium, Kredyt Bank, DomBank, BZ WBK, mBank, MultiBank, Santander Consumer Bank, Metrobank
Walutowych kredytów było mniej
Udział kredytów walutowych w sprzedaży kredytów ogółem był wyższy niż przed rokiem i zarazem niższy niż w III kwartale. Na taki stan rzeczy wpłynęło bardzo dobre postrzeganie kredytów walutowych przez Polaków w całym 2008 r., za sprawą umacniającego się do sierpnia złotego (stąd w III kwartale udział ten wynosił 66 proc.). W ostatnim kwartale roku udział ten obniżył się do niecałych 55 proc., ale nadal Polacy poszukiwali przede wszystkim niskich rat bagatelizując ryzyko kursowe wiążące się z zaciąganiem tego rodzaju kredytów. Najprawdopodobniej w większym stopniu na spadek ich udziału w liczbie kredytów ogółem wpłynęło zaostrzenie warunków ich udzielania (lub całkowite wykluczenie z oferty) niż preferencje klientów banków.
Udział kredytów walutowych w kredytach ogółem
Na podstawie danych nadesłanych przez: PKO BP, Bank BGŻ, Bank Millennium, Kredyt Bank, DomBank, BZ WBK, ING BSK, mBank, MultiBank, Metrobank
Wypływa "Rodzina na swoim"
W niewielkim stopniu rolę kredytów walutowych w zapewnieniu niskiej raty kredytu przejmują kredyty preferencyjne z programu "Rodzina na swoim". Budżet państwa zapewnia preferowanym kredytobiorcom (małżeństwom i osobom samotnie wychowującym dzieci, nie posiadającym tytułu własności do innych nieruchomości) finansowanie ok. połowy odsetek od rat kredytów przez pierwszych osiem lat jego spłacania. Rola lidera tego segmentu rynku przypadła Bankowi Pekao SA, który zanotował wzrost liczby kredytów preferencyjnych z ok. 600 do ok. 1800 w IV kwartale ub. r. w porównaniu z analogicznym okresem roku poprzedniego. W III kwartale ich liczba wyniosła ponad 1200 sztuk, wobec 232 sztuk w III kwartale 2007 r.
Dzięki uprzejmości biura prasowego PKO Banku Polskiego wiemy również, że także w pierwszych miesiącach bieżącego roku popularność tego rodzaju kredytów rośnie - w styczniu i lutym ten bank udzielił ponad dwukrotnie więcej kredytów "RnS" niż w dwóch pierwszych miesiącach 2008 r. O dystrybucję kredytów preferencyjnych stara się coraz większa liczba banków i szacujemy, że ich udział w sprzedaży kredytów może sięgnąć 5 proc. w całym 2009 roku.
Komentarz i prognoza
Dane za cały 2008 r. jak również za ostatni kwartał były lepsze od naszych oczekiwań, choć generalnie wskazują na pogarszającą się kondycję rynku. Wbrew doniesieniom prasowym rynek kredytów hipotecznych nie zamarł całkowicie, a zaostrzone kryteria nie wyeliminowały z rynku tak wielu kredytobiorców jak sądzono. Łagodzący wpływ odniosły zapewne obniżki stóp procentowych, które przełożyły się na wzrost zdolności kredytowej.
Niemniej nie sądzimy, aby rynek kredytów hipotecznych (a tym samym nieruchomości) osiągnął dno w końcówce 2008 r. Szczególnego znaczenia nabiera sytuacja finansowa banków związana z kursem walut. Tracący na wartości złoty podnosi wartość należności od kredytobiorców zadłużonych i obniża tym samym współczynniki wypłacalności niektórych banków. Poza problemem z dostępem do kapitału jest to kolejny czynnik, który może wpłynąć na bardziej restrykcyjną postawę banków w przyznawaniu kredytów hipotecznych. To właśnie z tym problemem wiążemy zmniejszenie sieci dystrybucji kredytów czy zaporowe warunki ich przyznawania w niektórych bankach.
Osobnym czynnikiem pozostaje skłonność klientów do zaciągania kredytów hipotecznych w warunkach pogarszającej się sytuacji gospodarczej, w tym na rynku pracy.
Oczekujemy zatem, że liczba udzielonych kredytów w całym 2009 r. będzie nawet o 30-40 proc. niższa niż w 2008 r. i tym samym o ok. połowę mniejsza niż w rekordowym 2007 r., ale wyniki sprzedaży za I kwartał 2009 r. pozwolą zapewne na precyzyjniejsze szacunki.
Sądzimy, że większą niż dotąd popularność zdobędą kredyty preferencyjne "Rodzina na swoim" kosztem kredytów walutowych, choć zmianę preferencji klientów banków może spowodować ewentualne wprowadzenie złotego do mechanizmu ERM2, co może przyczynić się do wzrostu popularności kredytów w euro.
Emil Szweda, Bernard Waszczyk
interia.pl/Piątek, 6 marca (11:04)
Najprawdopodobniej duży wpływ na ostateczne wyniki za IV kwartał miała przyspieszona sprzedaż kredytów w październiku, kiedy klienci banków już wiedzieli, że kryteria udzielania kredytów hipotecznych zostaną radykalnie zaostrzone, a kredyty walutowe staną się trudniej dostępne. Wielu z nich wykorzystało ten czas, by przyspieszyć transakcje kredytowe. Ta obserwacja pokrywa się także ze stosunkowo wysoką liczbą transakcji na rynku nieruchomości, jaką przeprowadzili klienci Open Finance w październiku (notowaliśmy wzrost w porównaniu z wrześniem).
Jednak generalnie liczba udzielonych kredytów była w IV kwartale wyraźnie niższa. Naturalnie słabsze dane wynikają z gwałtownie zaostrzonych kryteriów udzielania kredytów hipotecznych, czasowego wstrzymania akcji kredytowej w niektórych bankach, utrudnień w dostępie do kredytów walutowych oraz niechęci klientów do ich zaciągania wobec pogarszających się perspektyw gospodarczych i rynku pracy. Jest to także zarazem potwierdzenie pewnego trendu. Przez ostatnich sześć kwartałów liczba udzielanych kredytów spadała w ujęciu rocznym, a tylko raz (w II kw. 2008 r.) wzrosła w porównaniu z poprzednim kwartałem.
Dynamika liczby udzielanych kredytów
Na podstawie danych nadesłanych przez: PKO BP, Bank Pekao, Bank BGŻ, Bank Millennium, Kredyt Bank, DomBank, BZ WBK, ING BSK, mBank, MultiBank, Santander Consumer Bank, Metrobank
W całym roku było wolniej
Po raz pierwszy (a wyniki przeprowadzanych ankiet prezentujemy od 2007 r.) zdecydowaliśmy się przedstawić zannualizowane obliczenia (wyniki sprzedaży za pełne 12 miesięcy). Celem jest wyeliminowanie pewnych cech sezonowych (np. w III kwartale sprzedaż kredytów jest zwykle słabsza niż w II kwartale, a następnie rośnie), lecz w obecnej sytuacji rynkowej wyniki zannualizowane będą z opóźnieniem wskazywać na tempo spowolnienia rynku kredytowego. Po wynikach III kwartału i załamaniu rynku kredytowego jesienią ocenialiśmy, że cały 2008 r. przyniesie liczbę kredytów niższą nawet o 20 proc. w porównaniu z rekordowym 2007 r. Tymczasem dane zannualizowane wskazują na spadek, ale o 9,2 proc.
Dynamika liczby udzielonych kredytów - dane zannualizowane
Na podstawie danych nadesłanych przez: PKO BP, Bank Millennium, Kredyt Bank, DomBank, BZ WBK, ING BSK, mBank, MultiBank, Santander Consumer Bank, Metrobank
Pożyczamy mniej
Warto też zwrócić uwagę na obniżającą się wartość udzielanych kredytów, która w samym tylko IV kwartale zanotowała spadek o 20,5 proc. wobec III kwartału. Porównując IV kwartał 2008 r. do IV kwartału 2007 r. również obserwujemy spadek, choć niewielki, bo jedynie o 0,5 proc.
Tendencję zniżkową przeciętnej wartości udzielanych kredytów hipotecznych z jednej strony należy wiązać z generalnie obniżającymi się cenami nieruchomości, na zakup których są one zaciągane. Wg danych Open Finance, pozyskanych z wniosków kredytowych składanych przez klientów, przeciętne ceny transakcyjne mieszkań w największych miastach Polski spadły średnio od kilku do kilkunastu procent w ostatnim roku.
Z drugiej strony, nie bez znaczenia jest też z pewnością bardziej restrykcyjne podejście banków w kwestii określania zdolności kredytowej osób ubiegających się o kredyt. Zważmy chociażby to, że teraz nie znajdziemy banku, który byłby skłonny pożyczyć nam więcej niż warta jest nieruchomość, podczas gdy jeszcze rok temu było powszechną praktyką, że tzw. LTV przekraczało 100 proc.
Średnia wartość udzielonych kredytów
Na podstawie danych nadesłanych przez: PKO BP, Bank Millennium, Kredyt Bank, DomBank, BZ WBK, mBank, MultiBank, Santander Consumer Bank, Metrobank
Walutowych kredytów było mniej
Udział kredytów walutowych w sprzedaży kredytów ogółem był wyższy niż przed rokiem i zarazem niższy niż w III kwartale. Na taki stan rzeczy wpłynęło bardzo dobre postrzeganie kredytów walutowych przez Polaków w całym 2008 r., za sprawą umacniającego się do sierpnia złotego (stąd w III kwartale udział ten wynosił 66 proc.). W ostatnim kwartale roku udział ten obniżył się do niecałych 55 proc., ale nadal Polacy poszukiwali przede wszystkim niskich rat bagatelizując ryzyko kursowe wiążące się z zaciąganiem tego rodzaju kredytów. Najprawdopodobniej w większym stopniu na spadek ich udziału w liczbie kredytów ogółem wpłynęło zaostrzenie warunków ich udzielania (lub całkowite wykluczenie z oferty) niż preferencje klientów banków.
Udział kredytów walutowych w kredytach ogółem
Na podstawie danych nadesłanych przez: PKO BP, Bank BGŻ, Bank Millennium, Kredyt Bank, DomBank, BZ WBK, ING BSK, mBank, MultiBank, Metrobank
Wypływa "Rodzina na swoim"
W niewielkim stopniu rolę kredytów walutowych w zapewnieniu niskiej raty kredytu przejmują kredyty preferencyjne z programu "Rodzina na swoim". Budżet państwa zapewnia preferowanym kredytobiorcom (małżeństwom i osobom samotnie wychowującym dzieci, nie posiadającym tytułu własności do innych nieruchomości) finansowanie ok. połowy odsetek od rat kredytów przez pierwszych osiem lat jego spłacania. Rola lidera tego segmentu rynku przypadła Bankowi Pekao SA, który zanotował wzrost liczby kredytów preferencyjnych z ok. 600 do ok. 1800 w IV kwartale ub. r. w porównaniu z analogicznym okresem roku poprzedniego. W III kwartale ich liczba wyniosła ponad 1200 sztuk, wobec 232 sztuk w III kwartale 2007 r.
Dzięki uprzejmości biura prasowego PKO Banku Polskiego wiemy również, że także w pierwszych miesiącach bieżącego roku popularność tego rodzaju kredytów rośnie - w styczniu i lutym ten bank udzielił ponad dwukrotnie więcej kredytów "RnS" niż w dwóch pierwszych miesiącach 2008 r. O dystrybucję kredytów preferencyjnych stara się coraz większa liczba banków i szacujemy, że ich udział w sprzedaży kredytów może sięgnąć 5 proc. w całym 2009 roku.
Komentarz i prognoza
Dane za cały 2008 r. jak również za ostatni kwartał były lepsze od naszych oczekiwań, choć generalnie wskazują na pogarszającą się kondycję rynku. Wbrew doniesieniom prasowym rynek kredytów hipotecznych nie zamarł całkowicie, a zaostrzone kryteria nie wyeliminowały z rynku tak wielu kredytobiorców jak sądzono. Łagodzący wpływ odniosły zapewne obniżki stóp procentowych, które przełożyły się na wzrost zdolności kredytowej.
Niemniej nie sądzimy, aby rynek kredytów hipotecznych (a tym samym nieruchomości) osiągnął dno w końcówce 2008 r. Szczególnego znaczenia nabiera sytuacja finansowa banków związana z kursem walut. Tracący na wartości złoty podnosi wartość należności od kredytobiorców zadłużonych i obniża tym samym współczynniki wypłacalności niektórych banków. Poza problemem z dostępem do kapitału jest to kolejny czynnik, który może wpłynąć na bardziej restrykcyjną postawę banków w przyznawaniu kredytów hipotecznych. To właśnie z tym problemem wiążemy zmniejszenie sieci dystrybucji kredytów czy zaporowe warunki ich przyznawania w niektórych bankach.
Osobnym czynnikiem pozostaje skłonność klientów do zaciągania kredytów hipotecznych w warunkach pogarszającej się sytuacji gospodarczej, w tym na rynku pracy.
Oczekujemy zatem, że liczba udzielonych kredytów w całym 2009 r. będzie nawet o 30-40 proc. niższa niż w 2008 r. i tym samym o ok. połowę mniejsza niż w rekordowym 2007 r., ale wyniki sprzedaży za I kwartał 2009 r. pozwolą zapewne na precyzyjniejsze szacunki.
Sądzimy, że większą niż dotąd popularność zdobędą kredyty preferencyjne "Rodzina na swoim" kosztem kredytów walutowych, choć zmianę preferencji klientów banków może spowodować ewentualne wprowadzenie złotego do mechanizmu ERM2, co może przyczynić się do wzrostu popularności kredytów w euro.
Emil Szweda, Bernard Waszczyk
interia.pl/Piątek, 6 marca (11:04)
To swoiste "ubezpieczenie" toksycznych długów jest częścią planu ratunkowego dla tamtejszych banków (Asset Protection Scheme). Posunięcie państwa zakłada zwiększenie akcji kredytowej banku.
Problemy Lloyds Banking Group zaczęły się w styczniu, gdy państwo zmusiło ten bank do przejęcia innego, będącego nad przepaścią - HBOS. Przeciwni temu byli akcjonariusze Lloydsa. W ubiegłym tygodniu okazało się, że w 2008 r. HBOS miał stratę przed opodatkowaniem wynoszącą 10,8 mld funtów. Stratę tę musiał konsolidować Lloyds, który sam miał w 2008 r. zysku netto 807 mln funtów (jeszcze jako Lloyds TSB).
Akcje Lloyds Banking Group są notowane na giełdach w Londynie, Frankfurcie i Nowym Jorku (NYSE). Najpóźniej zamknął się w piątek parkiet nowojorski, gdzie walory kosztowały 2,35 USD po wzroście o 5,86 procent (w Londynie kosztowały 42 funty i drożały o 4,22 procent).
Royal Bank of Scotland był pierwszą instytucją finansową w Wielkiej Brytanii, która dostała rządową pomoc w wysokości 325 mld funtów. To ubezpieczenie na wypadek niemożności ściągnięcia toksycznych długów. Wielu deputowanych do Izby Gmin uważa, że tylko nacjonalizacja banków pozwoli odzyskać zaufanie rynków i per saldo zaoszczędzi pieniądze podatników.
*
Freedom Bank of Georgia jest 17. tegoroczną ofiarą kryzysu finansowego w USA. Został on w piątek zamknięty przez nadzór.
Northeast Georgia Bank z miejscowości Lavonia (stan Georgia) przejął wszystkie depozyty upadłej instytucji. Na 4 marca br. Freedom Bank of Georgia miał 173 mln USD w aktywach i 161 mln USD w depozytach. Upadek banku kosztować będzie państwo (poprzez fundusz gwarancyjny - Federal Deposit Insurance Corporation) 36,2 mln USD.
Krzysztof Mrówka, Interia.pl
źródło informacji: INTERIA.PL
interia.pl/Sobota, 7 marca (08:24)
To swoiste "ubezpieczenie" toksycznych długów jest częścią planu ratunkowego dla tamtejszych banków (Asset Protection Scheme). Posunięcie państwa zakłada zwiększenie akcji kredytowej banku.
Problemy Lloyds Banking Group zaczęły się w styczniu, gdy państwo zmusiło ten bank do przejęcia innego, będącego nad przepaścią - HBOS. Przeciwni temu byli akcjonariusze Lloydsa. W ubiegłym tygodniu okazało się, że w 2008 r. HBOS miał stratę przed opodatkowaniem wynoszącą 10,8 mld funtów. Stratę tę musiał konsolidować Lloyds, który sam miał w 2008 r. zysku netto 807 mln funtów (jeszcze jako Lloyds TSB).
Akcje Lloyds Banking Group są notowane na giełdach w Londynie, Frankfurcie i Nowym Jorku (NYSE). Najpóźniej zamknął się w piątek parkiet nowojorski, gdzie walory kosztowały 2,35 USD po wzroście o 5,86 procent (w Londynie kosztowały 42 funty i drożały o 4,22 procent).
Royal Bank of Scotland był pierwszą instytucją finansową w Wielkiej Brytanii, która dostała rządową pomoc w wysokości 325 mld funtów. To ubezpieczenie na wypadek niemożności ściągnięcia toksycznych długów. Wielu deputowanych do Izby Gmin uważa, że tylko nacjonalizacja banków pozwoli odzyskać zaufanie rynków i per saldo zaoszczędzi pieniądze podatników.
*
Freedom Bank of Georgia jest 17. tegoroczną ofiarą kryzysu finansowego w USA. Został on w piątek zamknięty przez nadzór.
Northeast Georgia Bank z miejscowości Lavonia (stan Georgia) przejął wszystkie depozyty upadłej instytucji. Na 4 marca br. Freedom Bank of Georgia miał 173 mln USD w aktywach i 161 mln USD w depozytach. Upadek banku kosztować będzie państwo (poprzez fundusz gwarancyjny - Federal Deposit Insurance Corporation) 36,2 mln USD.
Krzysztof Mrówka, Interia.pl
źródło informacji: INTERIA.PL
interia.pl/Sobota, 7 marca (08:24)
Stąpanie po wertepach
Ukształtuje to sytuację na Ukrainie w tym roku i w przyszłości. Wpłynie także na współpracę ekonomiczno-handlową z zagranicą, w tym z Polską. Czynniki kryzysogenne na Ukrainie mają charakter długotrwały, narastają co najmniej od kilku lat. Sprawa cen gazu i ich rewizji "wybuchła", gdy po kryzysie gruzińsko-kaukaskim stosunki rosyjsko-ukraińskie pogorszyły się, a ponadto - uzależniona od dostaw gazu gospodarka ukraińska, zaczęła tracić siły rozwojowe. Słabła pozycja negocjacyjna Ukrainy, rosła jej uległość wobec Gazpromu. Rząd ukraiński zgodził się więc na wzrost cen gazu ze 179,5 USD za 1000 m3 do 450 USD, z 20 procentową zniżką w pierwszym okresie obowiązywania umowy wieloletniej.
Co oznacza tak wysoki wzrost cen?
Przede wszystkim pogorszenie opłacalności i konkurencyjności eksportu, nieuchronny wzrost cen dla odbiorców i użytkowników gazu, a w konsekwencji - wzrost kosztów utrzymania i... niezadowolenia społecznego. Jest to o tyle groźne, że Ukraina jest w przededniu wyborów, a w warunkach kryzysu i niezadowolenia społecznego - rosną szanse na zwycięstwo bloku prorosyjskiej Partii Regionów. Co oznaczałoby to zwycięstwo?
Na pewno wzmocnienie wpływów Rosji, choćby poprzez zmianę będących u niej w niełasce, ekip rządzących Ukrainą.
Konflikt polityczny między premier Tymoszenko i prezydentem Juszczenką trwa prawie od zakończenia pomarańczowej rewolucji w 2004 roku. Stopniowo nasilał się, co było wynikiem zarówno niepohamowanych ambicji pani premier, jak i nieustępliwej pozycji ekipy prezydenckiej. A efekt tego? Instytucjonalny paraliż państwa, praktycznie - rozpad koalicji pomarańczowych. Rząd sprowadził sam siebie do roli administratora, o ograniczonych możliwościach zarządzania antykryzysowego. Tymczasem kryzys gospodarczy na Ukrainie "kwitnie", nie tylko w wyniku wpływu kryzysu światowego, czy blokowania się ekip rządzących, ale także z powodu wieloletnich zaniedbań i nikłych efektów reform strukturalnych w gospodarce, przede wszystkim w rolnictwie.
Wyniki gospodarcze 2008 roku są mizerne. PKB wzrósł tylko o 2,1%, co jest
najniższym wskaźnikiem wzrostu w całej mijającej dekadzie. (W latach 2000-2007 - średnioroczne jego tempo wynosiło 7,45%). Inflacja osiągnęła w zeszłym roku poziom 22,3%. Produkcja przemysłowa spadła o 3,1%, co jest najgorszym wskaźnikiem od 1998 r. Jedynym sektorem, który odnotował wysoki wzrost - o 17,5% był sektor rolny. Stało się tak dzięki rekordowym, bo wynoszącym 53,3 mln ton, zbiorom zbóż. W produkcji zwierzęcej wzrost był już natomiast minimalny, rzędu 1%. Wartość prac budowlanych była niższa o 16,6%.
Nastąpiło dalsze pogłębienie nierównowagi w handlu zagranicznym - gdyż ujemne saldo obrotów towarowych wzrosło do poziomu 17,7 mld USD, wobec 9,6 mld USD w roku 2007. W II półroczu ub. roku wystąpiło wyraźne osłabienie napływu bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Według stanu na 1 października ub. r. - przy wzroście tych inwestycji w okresie 9 miesięcy o 8,1 mld USD - skumulowana wartość BIZ wynosiła 37,6 mld USD. To, jak na potrzeby niedoinwestowanej gospodarki - poziom niewysoki. Rośnie bezrobocie - o 203 tys. w skali ub. roku, a stopa bezrobocia liczona według metodologii MOP- wynosiła
6,5%.
Z różnych prognoz ukraińskich wynika, że nastąpi pogłębienie kryzysu gospodarczego. Jeżeli rządowe prognozy z grudnia ub. roku przewidywały wzrost PKB o 0,4%, to już Ministerstwo Gospodarki - jego spadek o 5%, a inni eksperci nie wykluczają możliwości spadku PKB o 7-8%, a nawet o 10%. Nic nie wskazuje, że będzie jakiś znaczący postęp w liberalizacji gospodarki czy w tworzeniu mechanizmów przyciągających inwestycje zagraniczne. Nie ma widoków na spadek inflacji, choć w budżecie założony został wzrost cen konsumpcyjnych o 9,5%. A przecież presję na wzrost inflacji wywoła chociażby ponad 30-procentowy wzrost cen gazu dla odbiorców przemysłowych, który przełoży się, na podwyżki taryf usług komunalnych dla ludności. Trudna będzie sytuacja w sektorze bankowym, przede wszystkim ze względu na ograniczony napływ kapitału zagranicznego, ogólną dekoniunkturę gospodarczą i problemy ze zwrotem udzielonych wcześniej kredytów walutowych.
Pewnej poprawy można oczekiwać w bilansie handlowym i na rachunku operacji bieżących bilansu płatniczego. Przyczyniła się do tego ponad 50-procentowa dewaluacja hrywny i możliwy dalszy spadek wartości ukraińskiej waluty, a także spodziewane transfery kredytów takich instytucji, jak MFW czy Bank Światowy.
Można liczyć się z dalszym wzrostem bezrobocia i niezadowolenia społecznego, bo już w IV kwartale ub. roku dało o sobie znać, rzadkie dotychczas na Ukrainie, zjawisko masowych zwolnień pracowników.
Jak ta sytuacja może wpłynąć na współpracę Ukrainy z Polską, ważnym i strategicznym partnerem? Dotyczy to nie tylko obrotów handlowych, które zbliżają się do rekordowego poziomu 10 mld USD, (za 11 miesięcy ub. roku osiągnęły wartość 8452,6 mln USD i były wyższe o 28,2% niż w analogicznym okresie 2007 roku). Trochę zaczyna słabnąć dynamika polskiego eksportu, ale nadal mamy dodatnie saldo obrotów w wysokości około 4 mld USD. Polska zajmuje 4 miejsce pod względem eksportu i 5. w imporcie globalnym Ukrainy. Z kolei Ukraina plasuje się na 8 miejscu w polskim eksporcie globalnym i na 22. w polskim imporcie.
Ukraina jest dużym i perspektywicznym rynkiem dla polskich inwestorów. Na razie - według stanu na 1 października ub. roku - polskie przedsiębiorstwa zainwestowały na Ukrainie 717,2 mln USD, a to plasuje nas na 12 miejscu wśród inwestorów zagranicznych. Jest szansa, że w bieżącym lub w przyszłym roku będzie lepiej, bo mimo kryzysu - zainteresowanie inwestycjami na Ukrainie jest spore.
Kryzys gospodarczy na Ukrainie może przełożyć się na pewne spowolnienie dynamiki eksportu, aczkolwiek będzie ono miało charakter przejściowy i krótkotrwały. To będzie zależeć od kondycji Ukrainy oraz od skali wpływu kryzysu światowego na obie gospodarki. Nie bez znaczenia będzie zakres działań protekcjonistycznych, podejmowanych przez władze ukraińskie, a także stabilność hrywny, której dewaluacja już pod koniec ub. roku przyczyniła się do spadku polskiego eksportu.
Nasze działania na rynku ukraińskim powinny być z jednej strony rozsądne, z drugiej - ekspansywne. Trzeba więc uważnie śledzić sytuację na Ukrainie.
Mikołaj Oniszczuk
interia.pl/Sobota, 7 marca (05:59)
Stąpanie po wertepach
Ukształtuje to sytuację na Ukrainie w tym roku i w przyszłości. Wpłynie także na współpracę ekonomiczno-handlową z zagranicą, w tym z Polską. Czynniki kryzysogenne na Ukrainie mają charakter długotrwały, narastają co najmniej od kilku lat. Sprawa cen gazu i ich rewizji "wybuchła", gdy po kryzysie gruzińsko-kaukaskim stosunki rosyjsko-ukraińskie pogorszyły się, a ponadto - uzależniona od dostaw gazu gospodarka ukraińska, zaczęła tracić siły rozwojowe. Słabła pozycja negocjacyjna Ukrainy, rosła jej uległość wobec Gazpromu. Rząd ukraiński zgodził się więc na wzrost cen gazu ze 179,5 USD za 1000 m3 do 450 USD, z 20 procentową zniżką w pierwszym okresie obowiązywania umowy wieloletniej.
Co oznacza tak wysoki wzrost cen?
Przede wszystkim pogorszenie opłacalności i konkurencyjności eksportu, nieuchronny wzrost cen dla odbiorców i użytkowników gazu, a w konsekwencji - wzrost kosztów utrzymania i... niezadowolenia społecznego. Jest to o tyle groźne, że Ukraina jest w przededniu wyborów, a w warunkach kryzysu i niezadowolenia społecznego - rosną szanse na zwycięstwo bloku prorosyjskiej Partii Regionów. Co oznaczałoby to zwycięstwo?
Na pewno wzmocnienie wpływów Rosji, choćby poprzez zmianę będących u niej w niełasce, ekip rządzących Ukrainą.
Konflikt polityczny między premier Tymoszenko i prezydentem Juszczenką trwa prawie od zakończenia pomarańczowej rewolucji w 2004 roku. Stopniowo nasilał się, co było wynikiem zarówno niepohamowanych ambicji pani premier, jak i nieustępliwej pozycji ekipy prezydenckiej. A efekt tego? Instytucjonalny paraliż państwa, praktycznie - rozpad koalicji pomarańczowych. Rząd sprowadził sam siebie do roli administratora, o ograniczonych możliwościach zarządzania antykryzysowego. Tymczasem kryzys gospodarczy na Ukrainie "kwitnie", nie tylko w wyniku wpływu kryzysu światowego, czy blokowania się ekip rządzących, ale także z powodu wieloletnich zaniedbań i nikłych efektów reform strukturalnych w gospodarce, przede wszystkim w rolnictwie.
Wyniki gospodarcze 2008 roku są mizerne. PKB wzrósł tylko o 2,1%, co jest
najniższym wskaźnikiem wzrostu w całej mijającej dekadzie. (W latach 2000-2007 - średnioroczne jego tempo wynosiło 7,45%). Inflacja osiągnęła w zeszłym roku poziom 22,3%. Produkcja przemysłowa spadła o 3,1%, co jest najgorszym wskaźnikiem od 1998 r. Jedynym sektorem, który odnotował wysoki wzrost - o 17,5% był sektor rolny. Stało się tak dzięki rekordowym, bo wynoszącym 53,3 mln ton, zbiorom zbóż. W produkcji zwierzęcej wzrost był już natomiast minimalny, rzędu 1%. Wartość prac budowlanych była niższa o 16,6%.
Nastąpiło dalsze pogłębienie nierównowagi w handlu zagranicznym - gdyż ujemne saldo obrotów towarowych wzrosło do poziomu 17,7 mld USD, wobec 9,6 mld USD w roku 2007. W II półroczu ub. roku wystąpiło wyraźne osłabienie napływu bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Według stanu na 1 października ub. r. - przy wzroście tych inwestycji w okresie 9 miesięcy o 8,1 mld USD - skumulowana wartość BIZ wynosiła 37,6 mld USD. To, jak na potrzeby niedoinwestowanej gospodarki - poziom niewysoki. Rośnie bezrobocie - o 203 tys. w skali ub. roku, a stopa bezrobocia liczona według metodologii MOP- wynosiła
6,5%.
Z różnych prognoz ukraińskich wynika, że nastąpi pogłębienie kryzysu gospodarczego. Jeżeli rządowe prognozy z grudnia ub. roku przewidywały wzrost PKB o 0,4%, to już Ministerstwo Gospodarki - jego spadek o 5%, a inni eksperci nie wykluczają możliwości spadku PKB o 7-8%, a nawet o 10%. Nic nie wskazuje, że będzie jakiś znaczący postęp w liberalizacji gospodarki czy w tworzeniu mechanizmów przyciągających inwestycje zagraniczne. Nie ma widoków na spadek inflacji, choć w budżecie założony został wzrost cen konsumpcyjnych o 9,5%. A przecież presję na wzrost inflacji wywoła chociażby ponad 30-procentowy wzrost cen gazu dla odbiorców przemysłowych, który przełoży się, na podwyżki taryf usług komunalnych dla ludności. Trudna będzie sytuacja w sektorze bankowym, przede wszystkim ze względu na ograniczony napływ kapitału zagranicznego, ogólną dekoniunkturę gospodarczą i problemy ze zwrotem udzielonych wcześniej kredytów walutowych.
Pewnej poprawy można oczekiwać w bilansie handlowym i na rachunku operacji bieżących bilansu płatniczego. Przyczyniła się do tego ponad 50-procentowa dewaluacja hrywny i możliwy dalszy spadek wartości ukraińskiej waluty, a także spodziewane transfery kredytów takich instytucji, jak MFW czy Bank Światowy.
Można liczyć się z dalszym wzrostem bezrobocia i niezadowolenia społecznego, bo już w IV kwartale ub. roku dało o sobie znać, rzadkie dotychczas na Ukrainie, zjawisko masowych zwolnień pracowników.
Jak ta sytuacja może wpłynąć na współpracę Ukrainy z Polską, ważnym i strategicznym partnerem? Dotyczy to nie tylko obrotów handlowych, które zbliżają się do rekordowego poziomu 10 mld USD, (za 11 miesięcy ub. roku osiągnęły wartość 8452,6 mln USD i były wyższe o 28,2% niż w analogicznym okresie 2007 roku). Trochę zaczyna słabnąć dynamika polskiego eksportu, ale nadal mamy dodatnie saldo obrotów w wysokości około 4 mld USD. Polska zajmuje 4 miejsce pod względem eksportu i 5. w imporcie globalnym Ukrainy. Z kolei Ukraina plasuje się na 8 miejscu w polskim eksporcie globalnym i na 22. w polskim imporcie.
Ukraina jest dużym i perspektywicznym rynkiem dla polskich inwestorów. Na razie - według stanu na 1 października ub. roku - polskie przedsiębiorstwa zainwestowały na Ukrainie 717,2 mln USD, a to plasuje nas na 12 miejscu wśród inwestorów zagranicznych. Jest szansa, że w bieżącym lub w przyszłym roku będzie lepiej, bo mimo kryzysu - zainteresowanie inwestycjami na Ukrainie jest spore.
Kryzys gospodarczy na Ukrainie może przełożyć się na pewne spowolnienie dynamiki eksportu, aczkolwiek będzie ono miało charakter przejściowy i krótkotrwały. To będzie zależeć od kondycji Ukrainy oraz od skali wpływu kryzysu światowego na obie gospodarki. Nie bez znaczenia będzie zakres działań protekcjonistycznych, podejmowanych przez władze ukraińskie, a także stabilność hrywny, której dewaluacja już pod koniec ub. roku przyczyniła się do spadku polskiego eksportu.
Nasze działania na rynku ukraińskim powinny być z jednej strony rozsądne, z drugiej - ekspansywne. Trzeba więc uważnie śledzić sytuację na Ukrainie.
Mikołaj Oniszczuk
interia.pl/Sobota, 7 marca (05:59)
Pismo procesowe prawnicy konsorcjum złożyli w Sądzie Arbitrażowym w Warszawie.
- Hiszpanom chodzi zapewne o zamieszanie w postępowaniu arbitrażowym. Wiem jedno: choćby nie wiem co zrobili, nie zmienia faktu, że nie wywiązali się z kontraktu na Terminal 2 - mówi "ŻW" wiceszef sejmowej Komisji Infrastruktury Janusz Piechociński.
W kwietniu 2006 r. konsorcjum miało oddać do użytku wart 200 mln USD terminal II na Okęciu. Dla konsorcjum wykonawców (Budimex, Ferrovial Agroman i Estudio Lamela) jego realizacja to było prawdziwa droga przez mękę , jedno pasmo strat. Z projektem wiązało się wiele kontrowersji, Najwyższa Izba Kontroli wskazywała uchybienia, a konkurenci protestowali i przestrzegali, że inwestor będzie musiał dopłacić.
źródło informacji: PAP
interia.pl/Sobota, 7 marca (07:45)
Pismo procesowe prawnicy konsorcjum złożyli w Sądzie Arbitrażowym w Warszawie.
- Hiszpanom chodzi zapewne o zamieszanie w postępowaniu arbitrażowym. Wiem jedno: choćby nie wiem co zrobili, nie zmienia faktu, że nie wywiązali się z kontraktu na Terminal 2 - mówi "ŻW" wiceszef sejmowej Komisji Infrastruktury Janusz Piechociński.
W kwietniu 2006 r. konsorcjum miało oddać do użytku wart 200 mln USD terminal II na Okęciu. Dla konsorcjum wykonawców (Budimex, Ferrovial Agroman i Estudio Lamela) jego realizacja to było prawdziwa droga przez mękę , jedno pasmo strat. Z projektem wiązało się wiele kontrowersji, Najwyższa Izba Kontroli wskazywała uchybienia, a konkurenci protestowali i przestrzegali, że inwestor będzie musiał dopłacić.
źródło informacji: PAP
interia.pl/Sobota, 7 marca (07:45)
Minister Rostowski podczas debaty wręcz zasypał opozycję danymi dotyczącymi wykonania budżetu za rok 2008. Omówił też wykonanie budżetu 2009 za styczeń i luty. W tych dwóch miesiącach wydatki budżetu państwa wyniosły 52 mld zł. - W analogicznym okresie 2008 r. wydatki wyniosły 43 mld 400 mln zł. To jest o 8 mld 600 mln mniej niż w roku bieżącym. Czyli wydatki w pierwszych dwóch miesiącach tego roku są o 20 proc. wyższe niż w roku ubiegłym - powiedział Rostowski. Wpływy sięgnęły ponad 46 mld zł. Czyli 15,3 proc. kwoty z ustawy budżetowej na 2009 r. Dało to 5,5 mld deficytu wobec założonych na cały rok 18,2 mld zł.
Większe wydatki to w większości wydatki sztywne
Jako przyczyny zwiększonych wydatków budżetu Rostowski wymienił m.in. wcześniejsze przekazywanie wynagrodzeń z tytułu emerytur i rent oraz wypłaty dodatkowego wynagrodzenia rocznego (ponad 4,5 mld zł).
Ponadto w pierwszych dwóch miesiącach 2009 r. wyższe były wydatki na koszty obsługi długu publicznego, zarówno krajowego jak i zagranicznego. Więcej pieniędzy poszło na drogi publiczne (o 699 mln zł w porównaniu ze 2008 r.), dopłaty dla rolników, Kasę Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego (2,48 mld zł, o 24,3 proc. więcej niż w 2008 r.) - wyliczał minister.
Więcej wydaliśmy też na składkę do UE. W styczniu i lutym było to 3,89 mld zł, czyli o ok. miliard złotych więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku.
Budżet napięty, opozycja domaga się danych na piśmie
Minister finansów stwierdził, że tegoroczny budżet będzie należał do najtrudniejszych od czasów zakończenia pierwszej fazy reform ekonomicznych w Polsce. Minister przyznał, że budżet odczuje skutki kryzysu bardziej niż gospodarka.
- Donalda Tuska w Sejmie nie było w ogóle, minister finansów wyszedł tuż po swoim wystąpieniu - to niedopuszczalne mówił Wojciech Olejniczak z SLD. Oszczędności budżetowe uznał za zły pomysł, bo - jak podkreślił - budżet powinien pobudzać gospodarkę, a ograniczenia prowadzą do jej zapaści.
W jego ocenie, Rostowski przedstawiając dane za dwa pierwsze miesiące roku manipuluje liczbami. - Niech rząd przedstawi różnice między lutym 2009 a lutym 2008, a nie styczeń i luty razem - zaznaczył. Jego zdaniem trzeba znowelizować budżet, bo musi on odzwierciedlać rzeczywisty stan państwa polskiego.
Ostatecznie Sejm - po debacie już bez ministra finansów, który opuścił salę - przyjął informację na temat sytuacji budżetu państwa. Za przyjęciem informacji było 219 posłów, 198 było przeciw, a 2 wstrzymało się od głosuPiotr Kucharski, Andrzej Zwoliński |
Minister Rostowski podczas debaty wręcz zasypał opozycję danymi dotyczącymi wykonania budżetu za rok 2008. Omówił też wykonanie budżetu 2009 za styczeń i luty. W tych dwóch miesiącach wydatki budżetu państwa wyniosły 52 mld zł. - W analogicznym okresie 2008 r. wydatki wyniosły 43 mld 400 mln zł. To jest o 8 mld 600 mln mniej niż w roku bieżącym. Czyli wydatki w pierwszych dwóch miesiącach tego roku są o 20 proc. wyższe niż w roku ubiegłym - powiedział Rostowski. Wpływy sięgnęły ponad 46 mld zł. Czyli 15,3 proc. kwoty z ustawy budżetowej na 2009 r. Dało to 5,5 mld deficytu wobec założonych na cały rok 18,2 mld zł.
Większe wydatki to w większości wydatki sztywne
Jako przyczyny zwiększonych wydatków budżetu Rostowski wymienił m.in. wcześniejsze przekazywanie wynagrodzeń z tytułu emerytur i rent oraz wypłaty dodatkowego wynagrodzenia rocznego (ponad 4,5 mld zł).
Ponadto w pierwszych dwóch miesiącach 2009 r. wyższe były wydatki na koszty obsługi długu publicznego, zarówno krajowego jak i zagranicznego. Więcej pieniędzy poszło na drogi publiczne (o 699 mln zł w porównaniu ze 2008 r.), dopłaty dla rolników, Kasę Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego (2,48 mld zł, o 24,3 proc. więcej niż w 2008 r.) - wyliczał minister.
Więcej wydaliśmy też na składkę do UE. W styczniu i lutym było to 3,89 mld zł, czyli o ok. miliard złotych więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku.
Budżet napięty, opozycja domaga się danych na piśmie
Minister finansów stwierdził, że tegoroczny budżet będzie należał do najtrudniejszych od czasów zakończenia pierwszej fazy reform ekonomicznych w Polsce. Minister przyznał, że budżet odczuje skutki kryzysu bardziej niż gospodarka.
- Donalda Tuska w Sejmie nie było w ogóle, minister finansów wyszedł tuż po swoim wystąpieniu - to niedopuszczalne mówił Wojciech Olejniczak z SLD. Oszczędności budżetowe uznał za zły pomysł, bo - jak podkreślił - budżet powinien pobudzać gospodarkę, a ograniczenia prowadzą do jej zapaści.
W jego ocenie, Rostowski przedstawiając dane za dwa pierwsze miesiące roku manipuluje liczbami. - Niech rząd przedstawi różnice między lutym 2009 a lutym 2008, a nie styczeń i luty razem - zaznaczył. Jego zdaniem trzeba znowelizować budżet, bo musi on odzwierciedlać rzeczywisty stan państwa polskiego.
Ostatecznie Sejm - po debacie już bez ministra finansów, który opuścił salę - przyjął informację na temat sytuacji budżetu państwa. Za przyjęciem informacji było 219 posłów, 198 było przeciw, a 2 wstrzymało się od głosuPiotr Kucharski, Andrzej Zwoliński |
Times Online powołuje się na dane banku Halifax, który donosi, że przeciętny brytyjski dom stracił w ciągu roku 17,7 proc. ze swojej wartości.
W tej chwili średnia cena domu jest na poziomie w sierpnia 2004 roku. Brytyjski serwis podkreśla, że te dane są zbieżne z informacjami Nationwide Building Society.
Także wskaźnik mówiący o dostępności domów spadł do najniższego poziomu od lutego 2003 roku. Oznacza to, że brytyjskie nieruchomości są najbardziej przystępne od sześciu lat.
Specjaliści z Halifax nie widzą jednak zbyt wielu powodów do optymizmu. Ich zdaniem, choć widać już pewne oznaki stabilizacji sytuacji, 2009 rok będzie kolejnym ciężkim rokiem dla rynku nieruchomości w Wielkiej Brytanii.
money.pl/2009-03-05 14:49:08
Times Online powołuje się na dane banku Halifax, który donosi, że przeciętny brytyjski dom stracił w ciągu roku 17,7 proc. ze swojej wartości.
W tej chwili średnia cena domu jest na poziomie w sierpnia 2004 roku. Brytyjski serwis podkreśla, że te dane są zbieżne z informacjami Nationwide Building Society.
Także wskaźnik mówiący o dostępności domów spadł do najniższego poziomu od lutego 2003 roku. Oznacza to, że brytyjskie nieruchomości są najbardziej przystępne od sześciu lat.
Specjaliści z Halifax nie widzą jednak zbyt wielu powodów do optymizmu. Ich zdaniem, choć widać już pewne oznaki stabilizacji sytuacji, 2009 rok będzie kolejnym ciężkim rokiem dla rynku nieruchomości w Wielkiej Brytanii.
money.pl/2009-03-05 14:49:08
Z danych BGK, który wypłaca dopłaty ze środków budżetowych w ramach tego programu, wynika, że w lutym udzielono 1319 takich kredytów, podczas gdy w styczniu 669. Saldo tych kredytów pod koniec lutego wynosiło 1,59 mld zł, podczas gdy pod koniec 2008 roku 1,29 mld zł.
W 2008 r. w ramach programu Rodzina na swoim udzielono łącznie 6628 kredytów za 852,6 mln zł. W styczniu BGK informował, że w 2009 r. udzielonych może być 19,2 tys. kredytów na łączną kwotę 2,5 mld złotych.
Spłata części odsetek dotyczy kredytów w złotych, udzielonych przez niektóre banki komercyjne oraz przez SKOK-i, które podpisały z BGK umowy w tej sprawie.
money.pl/2009-03-05 10:49:58
Z danych BGK, który wypłaca dopłaty ze środków budżetowych w ramach tego programu, wynika, że w lutym udzielono 1319 takich kredytów, podczas gdy w styczniu 669. Saldo tych kredytów pod koniec lutego wynosiło 1,59 mld zł, podczas gdy pod koniec 2008 roku 1,29 mld zł.
W 2008 r. w ramach programu Rodzina na swoim udzielono łącznie 6628 kredytów za 852,6 mln zł. W styczniu BGK informował, że w 2009 r. udzielonych może być 19,2 tys. kredytów na łączną kwotę 2,5 mld złotych.
Spłata części odsetek dotyczy kredytów w złotych, udzielonych przez niektóre banki komercyjne oraz przez SKOK-i, które podpisały z BGK umowy w tej sprawie.
money.pl/2009-03-05 10:49:58
Zgodnie z projektem PO, niektóre umowy na opcje walutowe uznaje się za bardziej korzystne dla banków niż firm, czyli asymetryczne. Ci, którzy zawarli takie umowy, byliby zobowiązani do negocjacji. Po trzech miesiącach, w przypadku braku porozumienia, firma mogłaby wystąpić do sądu.
Projekt PSL zakłada zaś, że jeżeli w ciągu czterech miesięcy nie doszłoby do porozumienia, firma, która zawarła niesymetryczną umowę, mogłaby od niej odstąpić.
Partner zarządzający kancelarii Krawczyk i Wspólnicy Michał Krawczyk zwrócił uwagę, że oba projekty mają słabe strony. Podkreślił, że w projekcie PO nie określono wystarczająco dokładnie, jaką umowę można uznać za niesymetryczną. - To m.in. sprawiałoby kłopoty ze stosowaniem ustawy - dodał.
Podkreślił, że w projekcie PO mówi się o prawie firm do prowadzenia negocjacji z bankami, a w przypadku niepowodzenia rozmów - do występowania do sądu. - Takie prawo firmy mają już obecnie, po co więc tworzyć nowe przepisy dotyczące tych kwestii - wskazał.
Miał również zastrzeżenia do projektu PSL. - Przewiduje prawo przedsiębiorcy do odstąpienia od umowy. Takie rozwiązanie jest jednak ryzykowne jeżeli chodzi o zgodność z konstytucją - powiedział.
Dyrektor ds. legislacyjno-prawnych Związku Banków Polskich Jerzy Bańka negatywnie ocenił obie propozycje. - Są one sprzeczne z art. 32 konstytucji, który stanowi, że wszyscy są równi wobec prawa i że wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne - powiedział. Według niego, projekty faworyzują jedną stronę sporu o opcje walutowe, czyli firmy.
Jak podkreślił, oba projekty przewidują możliwość negocjacji między stronami, czyli bankami i przedsiębiorcami, choć strony mają już taką możliwość.
- Przedsiębiorcy i bankowcy sami mogą prowadzić rozmowy na temat rozwiązania problemu opcji i nie ma sensu przymuszać ich do tego przepisami ustaw - powiedział Bańka.
Dodał, że tylko sąd może rozstrzygać spór o opcje walutowe, natomiast władze publiczne powinny raczej zachęcać do ugody, niż przedstawiać projekty naruszające porządek prawny. Jednocześnie podkreślił, że obie strony mogą również wyrazić zgodę na rozstrzygnięcie sporu przez niezależnych arbitrów, np. wykorzystując centrum mediacji przy Komisji Nadzoru Bankowego.
Prezes Krajowej Rady Radców Prawnych Maciej Bobrowicz powiedział, że korzystne w projektach jest to, iż nakłaniają strony do negocjacji. Zaznaczył jednak, że powinny w nich znajdować się obowiązkowe klauzule, zobowiązujące strony do mediacji przed skierowaniem sprawy do sądu. - Byłoby to rozwiązanie, które dawałoby stronom jeszcze jedną szansę. Wiadomo, że w negocjacjach czasami dochodzi do impasu, a mediacja jest taką konstrukcją, która przy pomocy neutralnej osoby trzeciej daje stronom nowe szanse - zaznaczył.
Dodał, że jest przeciwny unieważnieniu umów na opcje walutowe przez jakikolwiek organ państwowy. - Jestem zwolennikiem tego, żeby możliwości rozwiązania umów następowały w bardzo wyjątkowych sytuacjach i żeby dokonywał tego tylko sąd - powiedział Bobrowicz.
W czwartek szefowie klubów parlamentarnych PO i PSL - Zbigniew Chlebowski i Stanisław Żelichowski - uzgodnili, że powstanie wspólny projekt koalicyjny w sprawie opcji walutowych. Może on być gotowy w przyszłym tygodniu.
W okresie, gdy złoty umacniał się, przedsiębiorcy sprzedający swoje usługi bądź towary za waluty obce, w obawie przed stratami, zawierali z bankami umowy o tzw. opcje walutowe. Części umów miała spekulacyjny charakter i spółki przyniosły poważne straty, gdy kurs złotówki spadł.
Umowy asymetryczne na opcje walutowe to takie, w których nominał opcji kupna (tzw. call) jest większy od nominału sprzedaży (put) lub w których zapisano inne warunki dotyczące praw i obowiązków dla obu stron umowy. Opcja call daje nabywcy prawo do kupna waluty po z góry ustalonej cenie, a opcja put daje nabywcy prawo do sprzedaży waluty po z góry ustalonej cenie.
źródło informacji: PAP
interia.pl/Czwartek, 5 marca (19:38)
Zgodnie z projektem PO, niektóre umowy na opcje walutowe uznaje się za bardziej korzystne dla banków niż firm, czyli asymetryczne. Ci, którzy zawarli takie umowy, byliby zobowiązani do negocjacji. Po trzech miesiącach, w przypadku braku porozumienia, firma mogłaby wystąpić do sądu.
Projekt PSL zakłada zaś, że jeżeli w ciągu czterech miesięcy nie doszłoby do porozumienia, firma, która zawarła niesymetryczną umowę, mogłaby od niej odstąpić.
Partner zarządzający kancelarii Krawczyk i Wspólnicy Michał Krawczyk zwrócił uwagę, że oba projekty mają słabe strony. Podkreślił, że w projekcie PO nie określono wystarczająco dokładnie, jaką umowę można uznać za niesymetryczną. - To m.in. sprawiałoby kłopoty ze stosowaniem ustawy - dodał.
Podkreślił, że w projekcie PO mówi się o prawie firm do prowadzenia negocjacji z bankami, a w przypadku niepowodzenia rozmów - do występowania do sądu. - Takie prawo firmy mają już obecnie, po co więc tworzyć nowe przepisy dotyczące tych kwestii - wskazał.
Miał również zastrzeżenia do projektu PSL. - Przewiduje prawo przedsiębiorcy do odstąpienia od umowy. Takie rozwiązanie jest jednak ryzykowne jeżeli chodzi o zgodność z konstytucją - powiedział.
Dyrektor ds. legislacyjno-prawnych Związku Banków Polskich Jerzy Bańka negatywnie ocenił obie propozycje. - Są one sprzeczne z art. 32 konstytucji, który stanowi, że wszyscy są równi wobec prawa i że wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne - powiedział. Według niego, projekty faworyzują jedną stronę sporu o opcje walutowe, czyli firmy.
Jak podkreślił, oba projekty przewidują możliwość negocjacji między stronami, czyli bankami i przedsiębiorcami, choć strony mają już taką możliwość.
- Przedsiębiorcy i bankowcy sami mogą prowadzić rozmowy na temat rozwiązania problemu opcji i nie ma sensu przymuszać ich do tego przepisami ustaw - powiedział Bańka.
Dodał, że tylko sąd może rozstrzygać spór o opcje walutowe, natomiast władze publiczne powinny raczej zachęcać do ugody, niż przedstawiać projekty naruszające porządek prawny. Jednocześnie podkreślił, że obie strony mogą również wyrazić zgodę na rozstrzygnięcie sporu przez niezależnych arbitrów, np. wykorzystując centrum mediacji przy Komisji Nadzoru Bankowego.
Prezes Krajowej Rady Radców Prawnych Maciej Bobrowicz powiedział, że korzystne w projektach jest to, iż nakłaniają strony do negocjacji. Zaznaczył jednak, że powinny w nich znajdować się obowiązkowe klauzule, zobowiązujące strony do mediacji przed skierowaniem sprawy do sądu. - Byłoby to rozwiązanie, które dawałoby stronom jeszcze jedną szansę. Wiadomo, że w negocjacjach czasami dochodzi do impasu, a mediacja jest taką konstrukcją, która przy pomocy neutralnej osoby trzeciej daje stronom nowe szanse - zaznaczył.
Dodał, że jest przeciwny unieważnieniu umów na opcje walutowe przez jakikolwiek organ państwowy. - Jestem zwolennikiem tego, żeby możliwości rozwiązania umów następowały w bardzo wyjątkowych sytuacjach i żeby dokonywał tego tylko sąd - powiedział Bobrowicz.
W czwartek szefowie klubów parlamentarnych PO i PSL - Zbigniew Chlebowski i Stanisław Żelichowski - uzgodnili, że powstanie wspólny projekt koalicyjny w sprawie opcji walutowych. Może on być gotowy w przyszłym tygodniu.
W okresie, gdy złoty umacniał się, przedsiębiorcy sprzedający swoje usługi bądź towary za waluty obce, w obawie przed stratami, zawierali z bankami umowy o tzw. opcje walutowe. Części umów miała spekulacyjny charakter i spółki przyniosły poważne straty, gdy kurs złotówki spadł.
Umowy asymetryczne na opcje walutowe to takie, w których nominał opcji kupna (tzw. call) jest większy od nominału sprzedaży (put) lub w których zapisano inne warunki dotyczące praw i obowiązków dla obu stron umowy. Opcja call daje nabywcy prawo do kupna waluty po z góry ustalonej cenie, a opcja put daje nabywcy prawo do sprzedaży waluty po z góry ustalonej cenie.
źródło informacji: PAP
interia.pl/Czwartek, 5 marca (19:38)
Według agencji, "po kilku latach silnego wzrostu ekonomia krajów bałtyckich bardzo zwolniła, co odbija się na kredytach przedsiębiorstw i gospodarstw domowych. Jest ryzyko, że załamanie będzie w tym regionie większe, niż można się teraz spodziewać i opisywane banki stracą na tym najbardziej.".
Moody's dla całego sektora bankowego w Szwecji wydała jednak ocenę "solidny".
SWEDBANK AB
Dawniej FöreningsSparbanken AB - wiodąca skandynawska instytucja finansowa z 8,8 mln klientów detalicznych i 441 000 współpracujących firm w Szwecji, Estonii, na Litwie i Łotwie. W Szwecji ma 470 oddziałów, w pozostałych krajach 280. Zmiana nazwy nastąpiła 8 września 2006 r., tego samego dnia spółka zależna AB Spintab zmieniła nazwę na Swedbank Hypotek AB oraz FöreningsSparbanken Jordbrukskredit AB na Swedbank Jordbrukskredit AB. Akcje banku są notowane na giełdzie Nasdaq OMX. W czwartek ceny spadły o 9,38 proc. Finansuje on budowę stadionu dla klubu sportowego AIK Sztokholm - Swedbank Arena. Obiekt będzie mieć 50 tys. miejsc, rozsuwany dach, kosztować ma 2 mld koron. Budowa zacznie się tym roku, skończy w 2012 r.
SEB
Skandinaviska Enskilda Banken AB to grupa finansowa z północnej Europy obsługująca firmy i klientów indywidualnych, przyjmuje też ubezpieczenia na życie. Bank został założony w 1972 r. przez szwedzką rodzinę Wallenbergów z połączenia Stockholms Enskilda Bank (zał. 1856 r.) i Skandinaviska Banken (zał. 1864 r.). Jest prowadzony przez ich firmę inwestycyjną Investor AB. Obsługuje ponad 400 tys. rachunków firm i ponad 5 mln klientów indywidualnych w krajach skandynawskich, bałtyckich, Niemczech, Polsce (od 31 marca br. już bez private bankingu i asset managementu, ale nadal z SEB TFI SA), na Ukrainie i w Rosji. Ma oddziały w innych 10 krajach. Zatrudnia 20 tys. osób, z czego połowę poza Szwecją. Akcje banku są notowane na giełdzie Nasdaq OMX. W czwartek ceny spadły od 5,90 do 6,47 procent (seria A i B).
Krzysztof Mrówka, Interia.pl
źródło informacji: INTERIA.PL
interia.pl/Piątek, 6 marca (07:09)
Według agencji, "po kilku latach silnego wzrostu ekonomia krajów bałtyckich bardzo zwolniła, co odbija się na kredytach przedsiębiorstw i gospodarstw domowych. Jest ryzyko, że załamanie będzie w tym regionie większe, niż można się teraz spodziewać i opisywane banki stracą na tym najbardziej.".
Moody's dla całego sektora bankowego w Szwecji wydała jednak ocenę "solidny".
SWEDBANK AB
Dawniej FöreningsSparbanken AB - wiodąca skandynawska instytucja finansowa z 8,8 mln klientów detalicznych i 441 000 współpracujących firm w Szwecji, Estonii, na Litwie i Łotwie. W Szwecji ma 470 oddziałów, w pozostałych krajach 280. Zmiana nazwy nastąpiła 8 września 2006 r., tego samego dnia spółka zależna AB Spintab zmieniła nazwę na Swedbank Hypotek AB oraz FöreningsSparbanken Jordbrukskredit AB na Swedbank Jordbrukskredit AB. Akcje banku są notowane na giełdzie Nasdaq OMX. W czwartek ceny spadły o 9,38 proc. Finansuje on budowę stadionu dla klubu sportowego AIK Sztokholm - Swedbank Arena. Obiekt będzie mieć 50 tys. miejsc, rozsuwany dach, kosztować ma 2 mld koron. Budowa zacznie się tym roku, skończy w 2012 r.
SEB
Skandinaviska Enskilda Banken AB to grupa finansowa z północnej Europy obsługująca firmy i klientów indywidualnych, przyjmuje też ubezpieczenia na życie. Bank został założony w 1972 r. przez szwedzką rodzinę Wallenbergów z połączenia Stockholms Enskilda Bank (zał. 1856 r.) i Skandinaviska Banken (zał. 1864 r.). Jest prowadzony przez ich firmę inwestycyjną Investor AB. Obsługuje ponad 400 tys. rachunków firm i ponad 5 mln klientów indywidualnych w krajach skandynawskich, bałtyckich, Niemczech, Polsce (od 31 marca br. już bez private bankingu i asset managementu, ale nadal z SEB TFI SA), na Ukrainie i w Rosji. Ma oddziały w innych 10 krajach. Zatrudnia 20 tys. osób, z czego połowę poza Szwecją. Akcje banku są notowane na giełdzie Nasdaq OMX. W czwartek ceny spadły od 5,90 do 6,47 procent (seria A i B).
Krzysztof Mrówka, Interia.pl
źródło informacji: INTERIA.PL
interia.pl/Piątek, 6 marca (07:09)
- Sprzedaż kredytów systematycznie się powiększa i spodziewamy się dalszego wzrostu udziału tych kredytów w naszym portfelu - mówi Magdalena Załubska-Król z Banku Pekao.
Siedem instytucji finansowych
W Banku Pocztowym, który do tej pory nie specjalizował się w kredytach hipotecznych, mówi się o prawdziwym boomie na kredyty z dopłatą.
- 75 proc. wszystkich wniosków o kredyt hipoteczny, jakie złożono u nas w lutym, dotyczy kredytu z dopłatą. Ich wartość to 12 mln zł - mówi Marta Ossowska z Banku Pocztowego. W tej chwili kredytów z dopłatami udziela siedem instytucji finansowych, ale w tym miesiącu ta liczba się zwiększy.
- Już w przyszłym tygodniu do programu przystąpią trzy kolejne banki. Liczba podmiotów, które będą udzielać kredytów z dopłatą, będzie się sukcesywnie zwiększać - mówi Bogdan Zdunek z Banku Gospodarstwa Krajowego, który w imieniu rządu spłaca bankom komercyjnych należne odsetki od kredytu.
Szykują się kolejne
Prawdopodobnie wśród banków, które przystąpią do programu w najbliższym czasie, będą Lukas Bank, Invest Bank i mBank. Do końca roku liczba podmiotów udzielających kredytów z dopłatą może wzrosnąć do 15.
O ile w styczniu udzielono 669 takich pożyczek, to w lutym liczba ta wzrosła dwukrotnie, do 1320. Dwukrotnie zwiększyła się też wartość udzielanych kredytów. - Od początku roku banki udzieliły prawie 2 tys. kredytów z dopłatami na łączną kwotę prawie 300 mln zł. Szczególnie wyniki lutego są zaskakująco dobre - mówi Bogdan Zdunek z BGK.
W jakiej wysokości środki ma przygotowane na cały rok bank BGK na udzielenie kredytów mieszkaniowych? Jakie są różnice między ofertami poszczególnych banków, które uczestniczą w programie? Co decyduje o popularność tego rodzaju kredytu?
Roman Grzyb
Więcej: Gazeta Prawna 6.03.2009 (46) - forsal.pl - str.A2-3
interia.pl/Piątek, 6 marca (06:00)
- Sprzedaż kredytów systematycznie się powiększa i spodziewamy się dalszego wzrostu udziału tych kredytów w naszym portfelu - mówi Magdalena Załubska-Król z Banku Pekao.
Siedem instytucji finansowych
W Banku Pocztowym, który do tej pory nie specjalizował się w kredytach hipotecznych, mówi się o prawdziwym boomie na kredyty z dopłatą.
- 75 proc. wszystkich wniosków o kredyt hipoteczny, jakie złożono u nas w lutym, dotyczy kredytu z dopłatą. Ich wartość to 12 mln zł - mówi Marta Ossowska z Banku Pocztowego. W tej chwili kredytów z dopłatami udziela siedem instytucji finansowych, ale w tym miesiącu ta liczba się zwiększy.
- Już w przyszłym tygodniu do programu przystąpią trzy kolejne banki. Liczba podmiotów, które będą udzielać kredytów z dopłatą, będzie się sukcesywnie zwiększać - mówi Bogdan Zdunek z Banku Gospodarstwa Krajowego, który w imieniu rządu spłaca bankom komercyjnych należne odsetki od kredytu.
Szykują się kolejne
Prawdopodobnie wśród banków, które przystąpią do programu w najbliższym czasie, będą Lukas Bank, Invest Bank i mBank. Do końca roku liczba podmiotów udzielających kredytów z dopłatą może wzrosnąć do 15.
O ile w styczniu udzielono 669 takich pożyczek, to w lutym liczba ta wzrosła dwukrotnie, do 1320. Dwukrotnie zwiększyła się też wartość udzielanych kredytów. - Od początku roku banki udzieliły prawie 2 tys. kredytów z dopłatami na łączną kwotę prawie 300 mln zł. Szczególnie wyniki lutego są zaskakująco dobre - mówi Bogdan Zdunek z BGK.
W jakiej wysokości środki ma przygotowane na cały rok bank BGK na udzielenie kredytów mieszkaniowych? Jakie są różnice między ofertami poszczególnych banków, które uczestniczą w programie? Co decyduje o popularność tego rodzaju kredytu?
Roman Grzyb
Więcej: Gazeta Prawna 6.03.2009 (46) - forsal.pl - str.A2-3
interia.pl/Piątek, 6 marca (06:00)
W większości sklepów rosnącym czynszom towarzyszy spadek obrotów. Pracownicy mówią o kryzysie i boją się utraty pracy.
Część handlowców od kilku miesięcy zamiast zarabiać - dokłada do interesu. Wielu najchętniej zlikwidowałoby swoje sklepy, ale nie jest to takie proste. Za zerwanie umowy grożą bardzo wysokie kary - w najlepszym przypadku to równowartość 20 miesięcznych czynszów.
Dwa tygodnie temu handlowcy założyli Porozumienie Kupców Polskich, które walczy z galeriami o zmianę umów.
Więcej w "Dzienniku".W większości sklepów rosnącym czynszom towarzyszy spadek obrotów. Pracownicy mówią o kryzysie i boją się utraty pracy.
Część handlowców od kilku miesięcy zamiast zarabiać - dokłada do interesu. Wielu najchętniej zlikwidowałoby swoje sklepy, ale nie jest to takie proste. Za zerwanie umowy grożą bardzo wysokie kary - w najlepszym przypadku to równowartość 20 miesięcznych czynszów.
Dwa tygodnie temu handlowcy założyli Porozumienie Kupców Polskich, które walczy z galeriami o zmianę umów.
Więcej w "Dzienniku".Minister finansów Jacek Rostowski przedstawi dziś w Sejmie informację o szacunkowym wykonaniu budżetu za pierwsze dwa miesiące tego roku. Po dobrych wynikach z wykonania budżetu w styczniu wstępne wyniki i szacunki za luty wyglądają znacznie mniej optymistycznie.
- Mamy do czynienia z bardzo silnym pogorszeniem sytuacji - ocenia prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów. Jego zdaniem już dotychczasowe dane wskazują, że resort finansów grzeszy zbytnim optymizmem: - Minister finansów nie chce przyjmować do wiadomości faktów, lub zna jakieś nadzwyczajne okoliczności, które mogłyby być powodem jego optymizmu. - komentuje prof. Gomułka. - Jedną z takich wyjątkowych okoliczności mogłaby być sprzedaż przez Polskę limitów CO2 - to mogłoby podratować finanse kwotą kilku miliardów złotych - wyjaśnia.
Kryzys ujawnił się w lutym
Według szacunkowych danych resortu finansów wydatki w lutym w stosunku do poprzedniego miesiąca skoczyły ostro w górę. Mimo że jest to miesiąc krótszy, wydaliśmy w nim o 13 procent więcej niż w styczniu, bo aż 27,9 mld złotych wobec 24,8 mld w pierwszym miesiącu roku.
Jak sprawdził Money.pl, w ubiegłych latach, mimo że nie było wtedy konieczności związanych z tegorocznym kryzysem cięć i oszczędności, poziom lutowych wydatków był niższy.
źródło: Money.pl na podstawie danych Ministerstwa Finansów
Obawy ekonomistów budzi jednak przede wszystkim spadek tempa realizacji dochodów budżetu. Dochody w lutym, jak szacuje Money.pl na podstawie informacji Ministerstwa Finansów, harmonogramów wykonania budżetu oraz szacunkowych sprawozdań budżetowych z lat ubiegłych, osiągnęły zaledwie 65 procent tego, co wpłynęło do państwowej kasy w pierwszym miesiącu roku.
To najgorszy wynik od pięciu lat. Realizacja lutowych dochodów od 2004 do 2008 roku utrzymywała się na poziomie 6,4 - 7,4 procent całorocznych planów. Tymczasem w tym roku najprawdopodobniej nie przekroczy ona poziomu 5,9 procent.
- Prawdopodobnie deficyt w lutym będzie na poziomie 6-7 miliardów - mówi w rozmowie z Money.pl Mirosław Gronicki, minister finansów w rządzie Marka Belki. - Dochody podatkowe realizowane są wyraźnie słabiej, niż zakładano - dodaje.
- Luty już pokazuje, że mamy problemy i spowolnienie. W marcu i kwietniu będzie, jak sądzę, jeszcze gorzej - ocenia z kolei prof. Gomułka.
Styczeń zakończył się optymistycznie
Dane styczniowe były jeszcze wyjątkowo dobre. Pieniądze wpływały w tempie podobnym - a niekiedy i lepszym - co w latach ubiegłych, czyli w czasach prosperity. Mimo większego tempa wydatków przez pierwszy miesiąc utrzymaliśmy też jeszcze nadwyżkę budżetową.
WYKONANIE BUDŻETU PO STYCZNIU (w proc. planu rocznego) | ||||||
2004 | 2005 | 2006 | 2007 | 2008 | 2009 | |
realizacja dochodów | 7,8 proc. | 9,6 proc. | 10 proc. | 9,7 proc. | 8 proc. | 9,1 proc. |
w tym dochody podatkowe: | ||||||
- z podatków pośrednich | 8,3 proc. | 11,4 proc. | 11,6 proc. | 12,7 proc. | 10,7 proc. | 12,5 proc. |
- CIT | 2,8 proc. | 0,9 proc. | 1,6 proc. | 1,6 proc. | 2,1 proc. | 0,9 proc. |
- PIT | 9,4 proc. | 7,9 proc. | 7,6 proc. | 7,4 proc. | 7,5 proc. | 7,5 proc. |
wydatki | 8,1 proc. | 8,7 proc. | 8,3 proc. | 7,4 proc. | 5,9 proc. | 7,7 proc. |
deficyt/nadwyżka (w mld zł) | -4,2 | -1,6 | +0,7 | +3,1 | +4,4 | +2,9 |
- Styczeń był dla budżetu miesiącem wyjątkowo dobrym: po części ze względu na na utrzymującą się w ostatnim kwartale 2008 roku wysoką konsumpcję, po części przez wysokie wpływy z VAT, związane z osłabieniem się złotego - mówi Money.pl prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów. - Ze względu na wzrost wartości euro o ponad 30 procent w ubiegłym roku, nawet przy 20-procentowym zmniejszeniu się importu, wzrosły wpływy z tytułu VAT od towarów importowanych. Należy się obawiać, że w kolejnych miesiącach ten czynnik straci na znaczeniu i przychody budżetu z tytułu VAT spadną znacznie poniżej zakładanych.
Zmiana kursu euro w roku 2008 - według kursów średnich NBP
Dodaj wykresy do Twojej strony internetowej
Na dobre wyniki w styczniu, poza wyższym VAT-em z importu, związanym z silnym euro, wpływ miały przede wszystkim dwukrotnie wyższe niż w latach ubiegłych dochody z akcyzy, związane ze zmianą jej stawek.
źródło: Money.pl na podstawie danych Ministerstwa Finansów
Skalę deficytu poznamy na wiosnę
- Nie tylko związane z kryzysem spowolnienie gospodarcze, na jakie wskazywać mogą podane przez Ministerstwo Finansów wstępne wyniki za luty sprawia, że ten rok jest nietypowy - mówi Mirosław Gronicki, były minister finansów. Pod koniec roku mniej pieniędzy dostały ministerstwo obrony narodowej, zdrowia, sprawiedliwości i MSWiA.
W związku z koniecznością zapłaty dostawcom trzeba było przekazać ministerstwom dodatkowo ponad 3,5 miliarda złotych z tegorocznego budżetu, co utrudnia odniesienie budżetu tegorocznego do lat ubiegłych: - Rytm budżetu widać będzie dopiero po szacunkach za kwiecień - twierdzi Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu.
- Za wcześnie na mówienie o nowelizacji, choć utrzymanie deficytu na poziomie 18 miliardów w skali roku wydaje mi się mało prawdopodobne. Można szacować, że wyniesie on trzydzieści - trzydzieści kilka miliardów - uważa też Mirosław Gronicki.
Rozwój sytuacji w kolejnych miesiącach pesymistycznie ocenia też prof. Gomułka: - Choć rząd dokonał już pewnych cięć, trzeba się liczyć ze wzrostem wydatków przy równoczesnym spadku dochodów. Więcej trzeba będzie dołożyć do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, być może konieczne okaże się też zwiększenie subwencji dla samorządów, w związku z niższymi wpływami z podatków - ocenia. - Deficyt na poziomie 30 miliardów złotych jest więc znacznie bardziej realny niż ten, który optymistycznie zapowiada minister Rostowski - dodaje.
money.pl/2009-03-05 05:55:32
Minister finansów Jacek Rostowski przedstawi dziś w Sejmie informację o szacunkowym wykonaniu budżetu za pierwsze dwa miesiące tego roku. Po dobrych wynikach z wykonania budżetu w styczniu wstępne wyniki i szacunki za luty wyglądają znacznie mniej optymistycznie.
- Mamy do czynienia z bardzo silnym pogorszeniem sytuacji - ocenia prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów. Jego zdaniem już dotychczasowe dane wskazują, że resort finansów grzeszy zbytnim optymizmem: - Minister finansów nie chce przyjmować do wiadomości faktów, lub zna jakieś nadzwyczajne okoliczności, które mogłyby być powodem jego optymizmu. - komentuje prof. Gomułka. - Jedną z takich wyjątkowych okoliczności mogłaby być sprzedaż przez Polskę limitów CO2 - to mogłoby podratować finanse kwotą kilku miliardów złotych - wyjaśnia.
Kryzys ujawnił się w lutym
Według szacunkowych danych resortu finansów wydatki w lutym w stosunku do poprzedniego miesiąca skoczyły ostro w górę. Mimo że jest to miesiąc krótszy, wydaliśmy w nim o 13 procent więcej niż w styczniu, bo aż 27,9 mld złotych wobec 24,8 mld w pierwszym miesiącu roku.
Jak sprawdził Money.pl, w ubiegłych latach, mimo że nie było wtedy konieczności związanych z tegorocznym kryzysem cięć i oszczędności, poziom lutowych wydatków był niższy.
źródło: Money.pl na podstawie danych Ministerstwa Finansów
Obawy ekonomistów budzi jednak przede wszystkim spadek tempa realizacji dochodów budżetu. Dochody w lutym, jak szacuje Money.pl na podstawie informacji Ministerstwa Finansów, harmonogramów wykonania budżetu oraz szacunkowych sprawozdań budżetowych z lat ubiegłych, osiągnęły zaledwie 65 procent tego, co wpłynęło do państwowej kasy w pierwszym miesiącu roku.
To najgorszy wynik od pięciu lat. Realizacja lutowych dochodów od 2004 do 2008 roku utrzymywała się na poziomie 6,4 - 7,4 procent całorocznych planów. Tymczasem w tym roku najprawdopodobniej nie przekroczy ona poziomu 5,9 procent.
- Prawdopodobnie deficyt w lutym będzie na poziomie 6-7 miliardów - mówi w rozmowie z Money.pl Mirosław Gronicki, minister finansów w rządzie Marka Belki. - Dochody podatkowe realizowane są wyraźnie słabiej, niż zakładano - dodaje.
- Luty już pokazuje, że mamy problemy i spowolnienie. W marcu i kwietniu będzie, jak sądzę, jeszcze gorzej - ocenia z kolei prof. Gomułka.
Styczeń zakończył się optymistycznie
Dane styczniowe były jeszcze wyjątkowo dobre. Pieniądze wpływały w tempie podobnym - a niekiedy i lepszym - co w latach ubiegłych, czyli w czasach prosperity. Mimo większego tempa wydatków przez pierwszy miesiąc utrzymaliśmy też jeszcze nadwyżkę budżetową.
WYKONANIE BUDŻETU PO STYCZNIU (w proc. planu rocznego) | ||||||
2004 | 2005 | 2006 | 2007 | 2008 | 2009 | |
realizacja dochodów | 7,8 proc. | 9,6 proc. | 10 proc. | 9,7 proc. | 8 proc. | 9,1 proc. |
w tym dochody podatkowe: | ||||||
- z podatków pośrednich | 8,3 proc. | 11,4 proc. | 11,6 proc. | 12,7 proc. | 10,7 proc. | 12,5 proc. |
- CIT | 2,8 proc. | 0,9 proc. | 1,6 proc. | 1,6 proc. | 2,1 proc. | 0,9 proc. |
- PIT | 9,4 proc. | 7,9 proc. | 7,6 proc. | 7,4 proc. | 7,5 proc. | 7,5 proc. |
wydatki | 8,1 proc. | 8,7 proc. | 8,3 proc. | 7,4 proc. | 5,9 proc. | 7,7 proc. |
deficyt/nadwyżka (w mld zł) | -4,2 | -1,6 | +0,7 | +3,1 | +4,4 | +2,9 |
- Styczeń był dla budżetu miesiącem wyjątkowo dobrym: po części ze względu na na utrzymującą się w ostatnim kwartale 2008 roku wysoką konsumpcję, po części przez wysokie wpływy z VAT, związane z osłabieniem się złotego - mówi Money.pl prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów. - Ze względu na wzrost wartości euro o ponad 30 procent w ubiegłym roku, nawet przy 20-procentowym zmniejszeniu się importu, wzrosły wpływy z tytułu VAT od towarów importowanych. Należy się obawiać, że w kolejnych miesiącach ten czynnik straci na znaczeniu i przychody budżetu z tytułu VAT spadną znacznie poniżej zakładanych.
Zmiana kursu euro w roku 2008 - według kursów średnich NBP
Dodaj wykresy do Twojej strony internetowej
Na dobre wyniki w styczniu, poza wyższym VAT-em z importu, związanym z silnym euro, wpływ miały przede wszystkim dwukrotnie wyższe niż w latach ubiegłych dochody z akcyzy, związane ze zmianą jej stawek.
źródło: Money.pl na podstawie danych Ministerstwa Finansów
Skalę deficytu poznamy na wiosnę
- Nie tylko związane z kryzysem spowolnienie gospodarcze, na jakie wskazywać mogą podane przez Ministerstwo Finansów wstępne wyniki za luty sprawia, że ten rok jest nietypowy - mówi Mirosław Gronicki, były minister finansów. Pod koniec roku mniej pieniędzy dostały ministerstwo obrony narodowej, zdrowia, sprawiedliwości i MSWiA.
W związku z koniecznością zapłaty dostawcom trzeba było przekazać ministerstwom dodatkowo ponad 3,5 miliarda złotych z tegorocznego budżetu, co utrudnia odniesienie budżetu tegorocznego do lat ubiegłych: - Rytm budżetu widać będzie dopiero po szacunkach za kwiecień - twierdzi Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu.
- Za wcześnie na mówienie o nowelizacji, choć utrzymanie deficytu na poziomie 18 miliardów w skali roku wydaje mi się mało prawdopodobne. Można szacować, że wyniesie on trzydzieści - trzydzieści kilka miliardów - uważa też Mirosław Gronicki.
Rozwój sytuacji w kolejnych miesiącach pesymistycznie ocenia też prof. Gomułka: - Choć rząd dokonał już pewnych cięć, trzeba się liczyć ze wzrostem wydatków przy równoczesnym spadku dochodów. Więcej trzeba będzie dołożyć do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, być może konieczne okaże się też zwiększenie subwencji dla samorządów, w związku z niższymi wpływami z podatków - ocenia. - Deficyt na poziomie 30 miliardów złotych jest więc znacznie bardziej realny niż ten, który optymistycznie zapowiada minister Rostowski - dodaje.
money.pl/2009-03-05 05:55:32
- Tym samym będzie o około połowę mniejsza niż w rekordowym 2007 r., ale wyniki sprzedaży za I kwartał 2009 r. pozwolą zapewne na dokonanie precyzyjniejszych szacunków - czytamy w raporcie.
W IV kwartale 2008 roku liczba udzielonych kredytów hipotecznych spadła o 12,5 procent w skali roku , wynika z ankiet nadesłanych do Open Finance przez 12 największych banków działających na rynku kredytów hipotecznych.
- Najprawdopodobniej duży wpływ na ostateczne wyniki za IV kwartał miała przyspieszona sprzedaż kredytów w październiku, kiedy klienci banków już wiedzieli, że kryteria udzielania kredytów hipotecznych zostaną radykalnie zaostrzone, a kredyty walutowe staną się trudniej dostępne. Wielu z nich wykorzystało ten czas, by przyspieszyć transakcje kredytowe - czytamy dalej.
Zdaniem autorów raportu jednak liczba udzielonych kredytów była w ostatnim kwartale 2008 r. wyraźnie niższa i naturalnie słabsze dane wynikały z gwałtownie zaostrzonych kryteriów udzielania kredytów hipotecznych, czasowego wstrzymania akcji kredytowej w niektórych bankach, utrudnień w dostępie do kredytów walutowych oraz niechęci klientów do ich zaciągania wobec pogarszających się perspektyw gospodarczych i rynku pracy.
money.pl/2009-03-04 18:37:15
- Tym samym będzie o około połowę mniejsza niż w rekordowym 2007 r., ale wyniki sprzedaży za I kwartał 2009 r. pozwolą zapewne na dokonanie precyzyjniejszych szacunków - czytamy w raporcie.
W IV kwartale 2008 roku liczba udzielonych kredytów hipotecznych spadła o 12,5 procent w skali roku , wynika z ankiet nadesłanych do Open Finance przez 12 największych banków działających na rynku kredytów hipotecznych.
- Najprawdopodobniej duży wpływ na ostateczne wyniki za IV kwartał miała przyspieszona sprzedaż kredytów w październiku, kiedy klienci banków już wiedzieli, że kryteria udzielania kredytów hipotecznych zostaną radykalnie zaostrzone, a kredyty walutowe staną się trudniej dostępne. Wielu z nich wykorzystało ten czas, by przyspieszyć transakcje kredytowe - czytamy dalej.
Zdaniem autorów raportu jednak liczba udzielonych kredytów była w ostatnim kwartale 2008 r. wyraźnie niższa i naturalnie słabsze dane wynikały z gwałtownie zaostrzonych kryteriów udzielania kredytów hipotecznych, czasowego wstrzymania akcji kredytowej w niektórych bankach, utrudnień w dostępie do kredytów walutowych oraz niechęci klientów do ich zaciągania wobec pogarszających się perspektyw gospodarczych i rynku pracy.
money.pl/2009-03-04 18:37:15
Hossa minęła
W czasie boomu mieszkaniowego, z jakim mieliśmy do czynienia w ciągu ostatnich czterech lat, działalnością deweloperską zajęły się firmy niezwiązane z branżą nieruchomości. Wysokie ceny mieszkań i duży popyt sprawiały, że był to pewny biznes. Dziś sytuacja uległa diametralnej zmianie. Trudniej o kredyt hipoteczny, stąd mniej chętnych na kupno mieszkania, tym bardziej, że ceny nadal utrzymują się na wysokim poziomie. Deweloperom, którzy zaczęli realizację inwestycji, grozi niejednokrotnie brak pieniędzy na dokończenie budowy. Mają także problemy z uzyskaniem kredytów w bankach. Najbardziej ucierpią na tym klienci, którzy już podpisali z nimi umowy na zakup mieszkania.
Kto odda pieniądze?
Jeśli deweloper, z którym podpisaliśmy umowę ogłosi upadłość, znajdziemy się w ciężkiej sytuacji. Szczególnie, gdy wpłaciliśmy już część pieniędzy lub zaciągnęliśmy kredyt. Szanse na odzyskanie pieniędzy są znikome. Nawet jeśli to nastąpi, będziemy musieli na wypłatę czekać miesiącami. Istniejący majątek dewelopera staje się częścią masy upadłościowej, którą zarządza syndyk. Klienci stają się wierzycielami, a ich roszczenia kwalifikowane są zgodnie z prawem upadłościowym i naprawczym do kategorii III. To oznacza, że klienci w kolejce o odszkodowania stoją jako ostatni.
Sprawdź od kogo kupujesz
Nie powinniśmy jednak rezygnować z marzeń o własnych czterech kątach. Solidne firmy deweloperskie są przygotowane na zmiany na rynku nieruchomości i posiadają zasoby finansowe umożliwiające dokończenie rozpoczętych inwestycji. Warto zatem sprawdzić, jaka jest kondycja finansowa dewelopera. Można to zrobić na wiele sposobów. Przede wszystkim należy przeczytać uważnie umowę i skonsultować ją z prawnikiem. Warto zwrócić uwagę na niedozwolone klauzule, które stosują nieuczciwi deweloperzy. Można je sprawdzić w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów. W Krajowym Rejestrze Sądowym sprawdzimy natomiast wypłacalność firmy.
Wcześniej warto zajrzeć jednak do Internetu, gdzie możemy znaleźć informacje o firmie oraz niezależne opinie Internautów. Branżowe czasopisma to także źródło wiedzy. Tym bardziej, że niektóre z pism przyznają firmom poddającym się kontroli wyróżnienia, tak jak choćby czasopismo konsumenckie Solidna Firma, które poddaje je gruntownej weryfikacji, tworząc bazę godnych zaufania przedsiębiorstw ? tzw. Solidnych Firm. Takie wyróżnienie otrzymała już po raz drugi firma Nickel Development.
- Aby zdobyć tytuł Solidna Firma, musieliśmy wykazać, że nie zalegamy z żadnymi opłatami względem urzędów, ZUS-u, gmin, banków i firm leasingowych. Sprawdzano terminowość realizacji umów. Przeprowadzano rozmowy z pracownikami, sprawdzając, czy firma jest właściwie zarządzana. ? mówi Agnieszka Węgrowska z działu marketingu i PR Nickel Development ? Procedura zakładała także ewentualne protesty kontrahentów i klientów ? wobec naszej spółki takowe się nie pojawiły ? dodaje A. Węgrowska.
Uczciwe warunki
Kolejnym krokiem jest sprawdzenie firmy, która jest generalnym wykonawcą budynków. Powinna ona, podobnie jak deweloper przechodzić odpowiednie kontrole. Przykładowo generalnym wykonawcą budynków Nickel Development jest siostrzana spółka ? PTB Nickel, nagrodzona ostatnio tytułem ?Lidera Polskiego Biznesu?.
Firma Kalbud Deweloper, budująca osiedle Kalinowe w podpoznańskiej Rakietnicy, zdecydowała się na uznanego wykonawcę inwestycji. ? Jak w pierwszym, tak i w drugim etapie budowy osiedla mamy podpisaną umowę na wykonawstwo z firmą Hochtief Polska. Tej firmy nie trzeba przedstawiać, jej marka dodatkowo wzbudza zaufanie klientów ? mówi Tomasz Wnuk z Kalbud Deweloper.
Dla naszego komfortu warto również sprawdzić, czy w okolicy planowanej inwestycji nie powstanie w najbliższym czasie obiekt, którego nie chcielibyśmy w sąsiedztwie przyszłego domu, przykładowo oczyszczalnia ścieków lub droga szybkiego ruchu.
Decyzja o zakupie mieszkania lub domu jest niezwykle ważna. Jeśli zależy nam na tym, by mieć pewność, że zainwestowane pieniądze nie pójdą na marne, sprawdźmy dokładnie, czy deweloper, któremu chcemy zaufać, to rzeczywiście solidna firma.
źródło informacji: Informacja prasowa
interia.pl/Środa, 4 marca (06:00)
Hossa minęła
W czasie boomu mieszkaniowego, z jakim mieliśmy do czynienia w ciągu ostatnich czterech lat, działalnością deweloperską zajęły się firmy niezwiązane z branżą nieruchomości. Wysokie ceny mieszkań i duży popyt sprawiały, że był to pewny biznes. Dziś sytuacja uległa diametralnej zmianie. Trudniej o kredyt hipoteczny, stąd mniej chętnych na kupno mieszkania, tym bardziej, że ceny nadal utrzymują się na wysokim poziomie. Deweloperom, którzy zaczęli realizację inwestycji, grozi niejednokrotnie brak pieniędzy na dokończenie budowy. Mają także problemy z uzyskaniem kredytów w bankach. Najbardziej ucierpią na tym klienci, którzy już podpisali z nimi umowy na zakup mieszkania.
Kto odda pieniądze?
Jeśli deweloper, z którym podpisaliśmy umowę ogłosi upadłość, znajdziemy się w ciężkiej sytuacji. Szczególnie, gdy wpłaciliśmy już część pieniędzy lub zaciągnęliśmy kredyt. Szanse na odzyskanie pieniędzy są znikome. Nawet jeśli to nastąpi, będziemy musieli na wypłatę czekać miesiącami. Istniejący majątek dewelopera staje się częścią masy upadłościowej, którą zarządza syndyk. Klienci stają się wierzycielami, a ich roszczenia kwalifikowane są zgodnie z prawem upadłościowym i naprawczym do kategorii III. To oznacza, że klienci w kolejce o odszkodowania stoją jako ostatni.
Sprawdź od kogo kupujesz
Nie powinniśmy jednak rezygnować z marzeń o własnych czterech kątach. Solidne firmy deweloperskie są przygotowane na zmiany na rynku nieruchomości i posiadają zasoby finansowe umożliwiające dokończenie rozpoczętych inwestycji. Warto zatem sprawdzić, jaka jest kondycja finansowa dewelopera. Można to zrobić na wiele sposobów. Przede wszystkim należy przeczytać uważnie umowę i skonsultować ją z prawnikiem. Warto zwrócić uwagę na niedozwolone klauzule, które stosują nieuczciwi deweloperzy. Można je sprawdzić w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów. W Krajowym Rejestrze Sądowym sprawdzimy natomiast wypłacalność firmy.
Wcześniej warto zajrzeć jednak do Internetu, gdzie możemy znaleźć informacje o firmie oraz niezależne opinie Internautów. Branżowe czasopisma to także źródło wiedzy. Tym bardziej, że niektóre z pism przyznają firmom poddającym się kontroli wyróżnienia, tak jak choćby czasopismo konsumenckie Solidna Firma, które poddaje je gruntownej weryfikacji, tworząc bazę godnych zaufania przedsiębiorstw ? tzw. Solidnych Firm. Takie wyróżnienie otrzymała już po raz drugi firma Nickel Development.
- Aby zdobyć tytuł Solidna Firma, musieliśmy wykazać, że nie zalegamy z żadnymi opłatami względem urzędów, ZUS-u, gmin, banków i firm leasingowych. Sprawdzano terminowość realizacji umów. Przeprowadzano rozmowy z pracownikami, sprawdzając, czy firma jest właściwie zarządzana. ? mówi Agnieszka Węgrowska z działu marketingu i PR Nickel Development ? Procedura zakładała także ewentualne protesty kontrahentów i klientów ? wobec naszej spółki takowe się nie pojawiły ? dodaje A. Węgrowska.
Uczciwe warunki
Kolejnym krokiem jest sprawdzenie firmy, która jest generalnym wykonawcą budynków. Powinna ona, podobnie jak deweloper przechodzić odpowiednie kontrole. Przykładowo generalnym wykonawcą budynków Nickel Development jest siostrzana spółka ? PTB Nickel, nagrodzona ostatnio tytułem ?Lidera Polskiego Biznesu?.
Firma Kalbud Deweloper, budująca osiedle Kalinowe w podpoznańskiej Rakietnicy, zdecydowała się na uznanego wykonawcę inwestycji. ? Jak w pierwszym, tak i w drugim etapie budowy osiedla mamy podpisaną umowę na wykonawstwo z firmą Hochtief Polska. Tej firmy nie trzeba przedstawiać, jej marka dodatkowo wzbudza zaufanie klientów ? mówi Tomasz Wnuk z Kalbud Deweloper.
Dla naszego komfortu warto również sprawdzić, czy w okolicy planowanej inwestycji nie powstanie w najbliższym czasie obiekt, którego nie chcielibyśmy w sąsiedztwie przyszłego domu, przykładowo oczyszczalnia ścieków lub droga szybkiego ruchu.
Decyzja o zakupie mieszkania lub domu jest niezwykle ważna. Jeśli zależy nam na tym, by mieć pewność, że zainwestowane pieniądze nie pójdą na marne, sprawdźmy dokładnie, czy deweloper, któremu chcemy zaufać, to rzeczywiście solidna firma.
źródło informacji: Informacja prasowa
interia.pl/Środa, 4 marca (06:00)
średnia ocen: 4,5