Ze świata nieruchomości - strona 153

Opłacalna alternatywa inwestycyjna na ciężkie czasy

Od wieków złoto i kamienie szlachetne stanowią stabilną formę lokowania oszczędności. Mimo że ich ceny zmieniają się na przestrzeni czasu, nigdy nie pojawia się problem z upłynnieniem cennego kruszcu czy szlachetnych kamieni.

W dzisiejszych czasach, gdy ceny złota kształtowane są na rynku międzynarodowym (najwięcej transakcji odbywa się w Londynie), mało kto kupuje złoto w formie fizycznej. Oczywiście taka możliwość istnieje, ale zazwyczaj dotyczy inwestorów z zasobnym portfelem.

Wygodniejszym i bezpieczniejszym sposobem jest inwestowanie w certyfikaty na złoto, akcje kopalń złota, produkty strukturyzowane czy instrumenty pochodne. Te ostatnie obarczone są jednak zdecydowanie największym ryzykiem inwestycyjnym ze względu na stosowaną przy nich dźwignią finansową znacznie podnoszącą potencjalne zyski, ale również i straty.

Od dekad inwestycja w złoto i kamienie szlachetne (szczególnie diamenty) jest ujemnie skorelowana z indeksami giełdowymi krajów rozwiniętych. W praktyce mechanizm funkcjonowania jest następujący - gdy akcje tracą, złoto zyskuje na wartości. Natomiast rynek diamentów jest w minimalnym stopniu uzależniony od koniunktury rynkowej.

W celach inwestycyjnych najlepiej jest je nabywać za pośrednictwem akredytowanych członków giełdy, którzy zadbają o to, by każdy legalnie sprzedawany brylant posiadał certyfikat autentyczności.

Aby zobrazować, jak lokowanie kapitału w złoto i kamienie szlachetne stanowi korzystne uzupełnienie portfela inwestycyjnego, warto posłużyć się porównaniem zysków z inwestycji tradycyjnych.

WIG 20


MoneyExpert

ZŁOTO


MoneyExpert

Powyższe zestawienie pozwala wysnuć tezę, że również w obecnych czasach, pełnych zawirowań na rynku finansowym, inwestycja w kruszce i kamienie szlachetne stanowi opłacalną alternatywę.

Paweł Wiąk


źródło informacji: MoneyExpert

interia.pl

Opłacalna alternatywa inwestycyjna na ciężkie czasy

Od wieków złoto i kamienie szlachetne stanowią stabilną formę lokowania oszczędności. Mimo że ich ceny zmieniają się na przestrzeni czasu, nigdy nie pojawia się problem z upłynnieniem cennego kruszcu czy szlachetnych kamieni.

W dzisiejszych czasach, gdy ceny złota kształtowane są na rynku międzynarodowym (najwięcej transakcji odbywa się w Londynie), mało kto kupuje złoto w formie fizycznej. Oczywiście taka możliwość istnieje, ale zazwyczaj dotyczy inwestorów z zasobnym portfelem.

Wygodniejszym i bezpieczniejszym sposobem jest inwestowanie w certyfikaty na złoto, akcje kopalń złota, produkty strukturyzowane czy instrumenty pochodne. Te ostatnie obarczone są jednak zdecydowanie największym ryzykiem inwestycyjnym ze względu na stosowaną przy nich dźwignią finansową znacznie podnoszącą potencjalne zyski, ale również i straty.

Od dekad inwestycja w złoto i kamienie szlachetne (szczególnie diamenty) jest ujemnie skorelowana z indeksami giełdowymi krajów rozwiniętych. W praktyce mechanizm funkcjonowania jest następujący - gdy akcje tracą, złoto zyskuje na wartości. Natomiast rynek diamentów jest w minimalnym stopniu uzależniony od koniunktury rynkowej.

W celach inwestycyjnych najlepiej jest je nabywać za pośrednictwem akredytowanych członków giełdy, którzy zadbają o to, by każdy legalnie sprzedawany brylant posiadał certyfikat autentyczności.

Aby zobrazować, jak lokowanie kapitału w złoto i kamienie szlachetne stanowi korzystne uzupełnienie portfela inwestycyjnego, warto posłużyć się porównaniem zysków z inwestycji tradycyjnych.

WIG 20


MoneyExpert

ZŁOTO


MoneyExpert

Powyższe zestawienie pozwala wysnuć tezę, że również w obecnych czasach, pełnych zawirowań na rynku finansowym, inwestycja w kruszce i kamienie szlachetne stanowi opłacalną alternatywę.

Paweł Wiąk


źródło informacji: MoneyExpert

interia.pl

Najdroższy dom świata na sprzedaż

Kryzys finansowy tak mocno dotknął najbogatszego Rosjanina – Michaiła Prochorowa, że chce wycofać się z transakcji kupna najdroższego domu świata i odzyskać 44 mln euro zaliczki jaką wpłacił za posiadłość Villa Leopolda na Lazurowym Wybrzeżu.
Latem zeszłego roku Prochorow miał kupić najdroższy dom świata za pół miliarda euro! To superluksusowa willa, którą ufundował przed stu laty król Belgii Leopold II. Jednym z poprzednich właścicieli był szef Fiata Giovanni Angelli, przez pewien czas spekulowano nawet, że nieruchomość należała do Billa Gatesa.  

Ta wspaniała posiadłość znajduje się na porośniętym cyprysami zboczu schodzącym aż do brzegu Morza Śródziemnego. Dom otoczony jest ośmiohektarowym ogrodem i parkiem, nad którym czuwa 50 ogrodników.
  
Ostatecznie rosyjski bogacz miał odkupić pałacyk od wdowy po znanym bankowcu – Edmundzie Safarze, który za „jelcynowskiej” Rosji robił gigantyczne interesy z oligarchami. Na razie nie zanosi się na to by chciała ona oddać zaliczkę miliarderowi, za to posiadłość wróciła na rynek. 
Prochorow, który fortunę zbił na kopalniach niklu, a jego majątek jest wyceniany na 14 mld dolarów, stracił w ostatnim czasie sporo ze swojego majątku. Mówi się nawet o 7 mld dolarów. I nie chce już luksusów na południu Francji.  

Zresztą Francja nie jest dla niego zbyt "szczęśliwym" krajem. Wcześniej aresztowano go tam w trakcie akcji likwidowania sieci luksusowych prostytutek i ich stręczycieli. Co prawda zarzutów żadnych mu nie postawiono i z aresztu wypuszczono, ale do tej pory czeka podobno na przeprosiny.
dom.wp

Najdroższy dom świata na sprzedaż

Kryzys finansowy tak mocno dotknął najbogatszego Rosjanina – Michaiła Prochorowa, że chce wycofać się z transakcji kupna najdroższego domu świata i odzyskać 44 mln euro zaliczki jaką wpłacił za posiadłość Villa Leopolda na Lazurowym Wybrzeżu.
Latem zeszłego roku Prochorow miał kupić najdroższy dom świata za pół miliarda euro! To superluksusowa willa, którą ufundował przed stu laty król Belgii Leopold II. Jednym z poprzednich właścicieli był szef Fiata Giovanni Angelli, przez pewien czas spekulowano nawet, że nieruchomość należała do Billa Gatesa.  

Ta wspaniała posiadłość znajduje się na porośniętym cyprysami zboczu schodzącym aż do brzegu Morza Śródziemnego. Dom otoczony jest ośmiohektarowym ogrodem i parkiem, nad którym czuwa 50 ogrodników.
  
Ostatecznie rosyjski bogacz miał odkupić pałacyk od wdowy po znanym bankowcu – Edmundzie Safarze, który za „jelcynowskiej” Rosji robił gigantyczne interesy z oligarchami. Na razie nie zanosi się na to by chciała ona oddać zaliczkę miliarderowi, za to posiadłość wróciła na rynek. 
Prochorow, który fortunę zbił na kopalniach niklu, a jego majątek jest wyceniany na 14 mld dolarów, stracił w ostatnim czasie sporo ze swojego majątku. Mówi się nawet o 7 mld dolarów. I nie chce już luksusów na południu Francji.  

Zresztą Francja nie jest dla niego zbyt "szczęśliwym" krajem. Wcześniej aresztowano go tam w trakcie akcji likwidowania sieci luksusowych prostytutek i ich stręczycieli. Co prawda zarzutów żadnych mu nie postawiono i z aresztu wypuszczono, ale do tej pory czeka podobno na przeprosiny.
dom.wp

Lokatorzy składają pozwy przeciwko spółdzielniom

Do sądów okręgowych wpływa coraz więcej pozwów przeciwko spółdzielniom, które bezprawnie wstrzymują przekształcanie mieszkań spółdzielczych.

- Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego zaczęliśmy realnie odczuwać wzrost ich liczby. O ile spółdzielnie wcześniej zazwyczaj przenosiły własność lokali na spółdzielców, o tyle teraz niektóre zwlekają z rozpatrywaniem wniosków, albo odmawiają przekształceń - mówi sędzia Waldemar Żurek z Sądu Okręgowego w Krakowie.

Bezprawie w spółdzielniach

Skierowanie pozwu przeciwko spółdzielni to często ostatnia szansa na tani wykup mieszkania lokatorskiego. Zgodnie z przygotowanym przez Ministerstwo Infrastruktury projektem nowelizacji przepisów spółdzielczych od początku 2010 r. walne zgromadzenia spółdzielni będą mogły wprowadzać dodatkowe, wynoszące nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych, opłaty za przekształcenie mieszkań lokatorskich.

Tymczasem po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 17 grudnia 2008 r. w sprawie niekonstytucyjności obowiązujących zasad wyodrębniania własności mieszkań spółdzielczych wiele spółdzielni wstrzymało rozpoczęte procedury i nie chce przyjmować nowych wniosków (np. SM Nowa w Jastrzębiu-Zdroju, SM Przylesie w Koszalinie).

Przeszkodą w szybkim uzyskaniu prawa własności do mieszkania są także bezpodstawne, dodatkowe opłaty, od których wniesienia spółdzielnie uzależniają rozpatrzenie wniosku. Pomimo że ustawa o spółdzielniach mieszkaniowych stanowi wyraźnie, że do uzyskania prawa własności wystarczy uzupełnić koszty budowy lokalu i uregulować bieżące zadłużenie czynszowe (a w przypadku przekształcenia mieszkań lokatorskich wpłacić także nominał umorzenia kredytu państwowego na budowę lokalu), SM Lokatorsko-Własnościowa Jedność w Ostródzie uzależnia wyodrębnienie lokalu od uregulowania kosztów podziału gruntu i przygotowania dokumentacji technicznej lokalu.

W SM w Bogatyni podjęto z kolei uchwałę, która uzależnia przekształcenie lokalu od spłaty przypadającego na lokal zadłużenia spółdzielni.

- W momencie przekształcenia spółdzielnia może żądać tylko wpłat, które są enumeratywnie wymienione w ustawie. Jeżeli spółdzielnia ma zaległości związane ze swoją działalnością, to powinni pokryć je wszyscy spółdzielcy, a nie tylko ci, którzy się przekształcają - wyjaśnia prof. Małgorzata Wrzołek-Romańczuk, radca prawny i wykładowca Warszawskiej Wyższej Szkoły Ekonomicznej.

Rekomendacja

Jeżeli którykolwiek z organów spółdzielni podjął uchwałę o wstrzymaniu przekształceń, to mimo niej należy złożyć powództwo sądowe z żądaniem przeniesienia prawa do lokalu.

Kiedy złożyć pozew? Jakie są warunki formalne pozwu? Czy prawomocny wyrok zastępuje u notariusza zgodę zarządu na wyodrębnienie prawa własności?

Adam Makosz

Więcej: Gazeta Prawna 13.03.2009 (51) - str.2-3

źródło informacji: interia.pl


Lokatorzy składają pozwy przeciwko spółdzielniom

Do sądów okręgowych wpływa coraz więcej pozwów przeciwko spółdzielniom, które bezprawnie wstrzymują przekształcanie mieszkań spółdzielczych.

- Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego zaczęliśmy realnie odczuwać wzrost ich liczby. O ile spółdzielnie wcześniej zazwyczaj przenosiły własność lokali na spółdzielców, o tyle teraz niektóre zwlekają z rozpatrywaniem wniosków, albo odmawiają przekształceń - mówi sędzia Waldemar Żurek z Sądu Okręgowego w Krakowie.

Bezprawie w spółdzielniach

Skierowanie pozwu przeciwko spółdzielni to często ostatnia szansa na tani wykup mieszkania lokatorskiego. Zgodnie z przygotowanym przez Ministerstwo Infrastruktury projektem nowelizacji przepisów spółdzielczych od początku 2010 r. walne zgromadzenia spółdzielni będą mogły wprowadzać dodatkowe, wynoszące nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych, opłaty za przekształcenie mieszkań lokatorskich.

Tymczasem po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 17 grudnia 2008 r. w sprawie niekonstytucyjności obowiązujących zasad wyodrębniania własności mieszkań spółdzielczych wiele spółdzielni wstrzymało rozpoczęte procedury i nie chce przyjmować nowych wniosków (np. SM Nowa w Jastrzębiu-Zdroju, SM Przylesie w Koszalinie).

Przeszkodą w szybkim uzyskaniu prawa własności do mieszkania są także bezpodstawne, dodatkowe opłaty, od których wniesienia spółdzielnie uzależniają rozpatrzenie wniosku. Pomimo że ustawa o spółdzielniach mieszkaniowych stanowi wyraźnie, że do uzyskania prawa własności wystarczy uzupełnić koszty budowy lokalu i uregulować bieżące zadłużenie czynszowe (a w przypadku przekształcenia mieszkań lokatorskich wpłacić także nominał umorzenia kredytu państwowego na budowę lokalu), SM Lokatorsko-Własnościowa Jedność w Ostródzie uzależnia wyodrębnienie lokalu od uregulowania kosztów podziału gruntu i przygotowania dokumentacji technicznej lokalu.

W SM w Bogatyni podjęto z kolei uchwałę, która uzależnia przekształcenie lokalu od spłaty przypadającego na lokal zadłużenia spółdzielni.

- W momencie przekształcenia spółdzielnia może żądać tylko wpłat, które są enumeratywnie wymienione w ustawie. Jeżeli spółdzielnia ma zaległości związane ze swoją działalnością, to powinni pokryć je wszyscy spółdzielcy, a nie tylko ci, którzy się przekształcają - wyjaśnia prof. Małgorzata Wrzołek-Romańczuk, radca prawny i wykładowca Warszawskiej Wyższej Szkoły Ekonomicznej.

Rekomendacja

Jeżeli którykolwiek z organów spółdzielni podjął uchwałę o wstrzymaniu przekształceń, to mimo niej należy złożyć powództwo sądowe z żądaniem przeniesienia prawa do lokalu.

Kiedy złożyć pozew? Jakie są warunki formalne pozwu? Czy prawomocny wyrok zastępuje u notariusza zgodę zarządu na wyodrębnienie prawa własności?

Adam Makosz

Więcej: Gazeta Prawna 13.03.2009 (51) - str.2-3

źródło informacji: interia.pl


Lokatorzy składają pozwy przeciwko spółdzielniom

Do sądów okręgowych wpływa coraz więcej pozwów przeciwko spółdzielniom, które bezprawnie wstrzymują przekształcanie mieszkań spółdzielczych.

- Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego zaczęliśmy realnie odczuwać wzrost ich liczby. O ile spółdzielnie wcześniej zazwyczaj przenosiły własność lokali na spółdzielców, o tyle teraz niektóre zwlekają z rozpatrywaniem wniosków, albo odmawiają przekształceń - mówi sędzia Waldemar Żurek z Sądu Okręgowego w Krakowie.

Bezprawie w spółdzielniach

Skierowanie pozwu przeciwko spółdzielni to często ostatnia szansa na tani wykup mieszkania lokatorskiego. Zgodnie z przygotowanym przez Ministerstwo Infrastruktury projektem nowelizacji przepisów spółdzielczych od początku 2010 r. walne zgromadzenia spółdzielni będą mogły wprowadzać dodatkowe, wynoszące nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych, opłaty za przekształcenie mieszkań lokatorskich.

Tymczasem po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 17 grudnia 2008 r. w sprawie niekonstytucyjności obowiązujących zasad wyodrębniania własności mieszkań spółdzielczych wiele spółdzielni wstrzymało rozpoczęte procedury i nie chce przyjmować nowych wniosków (np. SM Nowa w Jastrzębiu-Zdroju, SM Przylesie w Koszalinie).

Przeszkodą w szybkim uzyskaniu prawa własności do mieszkania są także bezpodstawne, dodatkowe opłaty, od których wniesienia spółdzielnie uzależniają rozpatrzenie wniosku. Pomimo że ustawa o spółdzielniach mieszkaniowych stanowi wyraźnie, że do uzyskania prawa własności wystarczy uzupełnić koszty budowy lokalu i uregulować bieżące zadłużenie czynszowe (a w przypadku przekształcenia mieszkań lokatorskich wpłacić także nominał umorzenia kredytu państwowego na budowę lokalu), SM Lokatorsko-Własnościowa Jedność w Ostródzie uzależnia wyodrębnienie lokalu od uregulowania kosztów podziału gruntu i przygotowania dokumentacji technicznej lokalu.

W SM w Bogatyni podjęto z kolei uchwałę, która uzależnia przekształcenie lokalu od spłaty przypadającego na lokal zadłużenia spółdzielni.

- W momencie przekształcenia spółdzielnia może żądać tylko wpłat, które są enumeratywnie wymienione w ustawie. Jeżeli spółdzielnia ma zaległości związane ze swoją działalnością, to powinni pokryć je wszyscy spółdzielcy, a nie tylko ci, którzy się przekształcają - wyjaśnia prof. Małgorzata Wrzołek-Romańczuk, radca prawny i wykładowca Warszawskiej Wyższej Szkoły Ekonomicznej.

Rekomendacja

Jeżeli którykolwiek z organów spółdzielni podjął uchwałę o wstrzymaniu przekształceń, to mimo niej należy złożyć powództwo sądowe z żądaniem przeniesienia prawa do lokalu.

Kiedy złożyć pozew? Jakie są warunki formalne pozwu? Czy prawomocny wyrok zastępuje u notariusza zgodę zarządu na wyodrębnienie prawa własności?

Adam Makosz

Więcej: Gazeta Prawna 13.03.2009 (51) - str.2-3

źródło informacji: interia.pl


Lokatorzy składają pozwy przeciwko spółdzielniom

Do sądów okręgowych wpływa coraz więcej pozwów przeciwko spółdzielniom, które bezprawnie wstrzymują przekształcanie mieszkań spółdzielczych.

- Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego zaczęliśmy realnie odczuwać wzrost ich liczby. O ile spółdzielnie wcześniej zazwyczaj przenosiły własność lokali na spółdzielców, o tyle teraz niektóre zwlekają z rozpatrywaniem wniosków, albo odmawiają przekształceń - mówi sędzia Waldemar Żurek z Sądu Okręgowego w Krakowie.

Bezprawie w spółdzielniach

Skierowanie pozwu przeciwko spółdzielni to często ostatnia szansa na tani wykup mieszkania lokatorskiego. Zgodnie z przygotowanym przez Ministerstwo Infrastruktury projektem nowelizacji przepisów spółdzielczych od początku 2010 r. walne zgromadzenia spółdzielni będą mogły wprowadzać dodatkowe, wynoszące nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych, opłaty za przekształcenie mieszkań lokatorskich.

Tymczasem po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 17 grudnia 2008 r. w sprawie niekonstytucyjności obowiązujących zasad wyodrębniania własności mieszkań spółdzielczych wiele spółdzielni wstrzymało rozpoczęte procedury i nie chce przyjmować nowych wniosków (np. SM Nowa w Jastrzębiu-Zdroju, SM Przylesie w Koszalinie).

Przeszkodą w szybkim uzyskaniu prawa własności do mieszkania są także bezpodstawne, dodatkowe opłaty, od których wniesienia spółdzielnie uzależniają rozpatrzenie wniosku. Pomimo że ustawa o spółdzielniach mieszkaniowych stanowi wyraźnie, że do uzyskania prawa własności wystarczy uzupełnić koszty budowy lokalu i uregulować bieżące zadłużenie czynszowe (a w przypadku przekształcenia mieszkań lokatorskich wpłacić także nominał umorzenia kredytu państwowego na budowę lokalu), SM Lokatorsko-Własnościowa Jedność w Ostródzie uzależnia wyodrębnienie lokalu od uregulowania kosztów podziału gruntu i przygotowania dokumentacji technicznej lokalu.

W SM w Bogatyni podjęto z kolei uchwałę, która uzależnia przekształcenie lokalu od spłaty przypadającego na lokal zadłużenia spółdzielni.

- W momencie przekształcenia spółdzielnia może żądać tylko wpłat, które są enumeratywnie wymienione w ustawie. Jeżeli spółdzielnia ma zaległości związane ze swoją działalnością, to powinni pokryć je wszyscy spółdzielcy, a nie tylko ci, którzy się przekształcają - wyjaśnia prof. Małgorzata Wrzołek-Romańczuk, radca prawny i wykładowca Warszawskiej Wyższej Szkoły Ekonomicznej.

Rekomendacja

Jeżeli którykolwiek z organów spółdzielni podjął uchwałę o wstrzymaniu przekształceń, to mimo niej należy złożyć powództwo sądowe z żądaniem przeniesienia prawa do lokalu.

Kiedy złożyć pozew? Jakie są warunki formalne pozwu? Czy prawomocny wyrok zastępuje u notariusza zgodę zarządu na wyodrębnienie prawa własności?

Adam Makosz

Więcej: Gazeta Prawna 13.03.2009 (51) - str.2-3

źródło informacji: interia.pl


Straszak na dewelopera

Na fali upadłości deweloperów i dekoniunktury na rynku nieruchomości powstał pomysł, by zabezpieczyć interesy innych uczestników procesu budowlanego.
Przybrał on formę obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej i zaowocował projektem zmiany przepisów, wprowadzającej instytucję hipoteki budowlanej. Miałaby ona gwarantować innym uczestnikom procesu budowlanego (np. inżynierom, dostawcom oraz producentom materiałów i urządzeń, wykonawcom robót wykończeniowych) gwarancję zapłaty w razie ekonomicznych problemów dewelopera.

Zdaniem twórców projektu, zakres uprawnionych powinien być stosunkowo szeroki, jednak obejmować tylko tych wierzycieli, na których ciąży szczególne ryzyko. Chodzi tu o ryzyko, które z reguły nie występuje w przypadku innych należności z uwagi na możliwość skorzystania przez wierzyciela z ogólnych instrumentów prawa cywilnego (np. prawo do odstąpienia od umowy).
Przedmiotem obciążenia tą hipoteką miałaby być nieruchomość, na której realizowana jest inwestycja budowlana. Hipoteka budowlana byłaby hipoteką przymusową, podobnie jak w prawie niemieckim. Powstawałaby (tak jak umowna) z chwilą jej wpisu do księgi wieczystej, dokonanego na wniosek uprawnionego. Istotą tego rodzaju hipoteki jest możliwość uzyskania jej bez zgody właściciela nieruchomości obciążanej (inwestora). Hipoteka budowlana byłaby ponadto hipoteką kaucyjną (w dacie jej powstania z reguły nie jest wiadoma łączna kwota niespłaconych należności, które mają zostać zabezpieczone) oraz hipoteką „wspólną”, tj. przysługującą wszystkim uczestnikom procesu budowlanego, którzy skorzystali z prawa do uzyskania zabezpieczenia hipotecznego. Między poszczególnymi uczestnikami nie obowiązywałaby zasada pierwszeństwa wpisu – byłoby to ich wspólne prawo.
Prawo do uzyskania hipoteki budowlanej wynikałoby z samej ustawy. Uprawniony („uczestnik inwestycji budowlanej”) musiałby złożyć do sądu wniosek o wpis hipoteki. Podstawą uzyskania wpisu byłaby umowa zawarta między uczestnikami procesu budowlanego z podpisem notarialnie poświadczonym. Żądanie wpisu do księgi wieczystej mogłoby zostać ograniczone określonym terminem. W razie braku przeszkód prawnych sąd dokonywałby wpisu – w relacji do każdego kolejnego uczestnika inwestycji budowlanej. Dany uczestnik nie uzyskiwałby swej własnej hipoteki, lecz byłby „dopisywany” do wierzycieli figurujących już w księdze wieczystej jako uprawnionych z tytułu hipoteki ciążącej na obciążonej nieruchomości. Inwestor powinien mieć możliwość kontroli osób, których wierzytelność została zabezpieczona hipoteką na jego nieruchomości. Dlatego, zdaniem twórców ustawy, powinien zostać wprowadzony obowiązek każdego uczestnika inwestycji budowlanej do zawiadomienia inwestora o złożeniu wniosku o wpis hipoteki do sądu oraz przedłożenia mu umowy stanowiącej podstawę wpisu. Zawiadomienie to powinno nastąpić wraz ze złożeniem wskazanego wniosku, względnie niezwłocznie po nim. Według pomysłodawców, rozważenia wymaga przyznanie inwestorowi prawa złożenia sprzeciwu wobec wpisu hipoteki obciążającej jego nieruchomość, ale w ograniczonym stopniu.

Hipoteka budowlana wygasłaby w przypadku, gdy w określonym terminie od zakończenia inwestycji budowlanej (np. kilka miesięcy), nie zostałby złożony wniosek o wszczęcie egzekucji z nieruchomości obciążonej tą hipoteką i w przypadkach, w których wygasa zwykła hipoteka.

Jak podkreśla Wojciech Szabunio, radca prawny, procedura związana z inwestycjami budowlanymi jest długotrwała i wiąże się z koniecznością zapewnienia finansowania przez dłuższy okres. Specyfiką polskiego rynku jest finansowanie działalności przez nabywców lokali mieszkalnych.

Drugą stroną procesu są podmioty świadczące usługi na rzecz firm deweloperskich, w tym wykonawcy i podwykonawcy realizujący prace budowlane – mówi Wojciech Szabunio. W tym zakresie problemem, oczywiście bardzo ważnym, jest zapewnienie zapłaty za wykonane usługi. Inicjatywa wprowadzenia hipoteki budowlanej może być metodą pozwalającą podmiotom realizującym prace na rzecz deweloperów na zmniejszenie ryzyka związanego z niewypłacalnością deweloperów. Co więcej, ustanowienie hipoteki może być swego rodzaju „straszakiem” dla deweloperów, którzy mają jeszcze niesprzedane lokale. Z punktu widzenia nabywców, zakup obciążonej hipoteką nieruchomości jest obarczony ryzykiem związanym z egzekucją z nabytej nieruchomości. Pamiętać należy jednak, że proponowane rozwiązania mają chronić tylko jedną ze stron procesu inwestycyjnego. W odniesieniu do inwestycji komercyjnych hipoteka budowlana może być skutecznym narzędziem odzyskiwania należności. W odniesieniu do inwestycji mieszkaniowych pojawia się problem „społeczny”, który również należy brać pod uwagę. 

Tomasz Borkowski
wp.pl/Gazeta Bankowa | 09.03.2009 | 17:47

Straszak na dewelopera

Na fali upadłości deweloperów i dekoniunktury na rynku nieruchomości powstał pomysł, by zabezpieczyć interesy innych uczestników procesu budowlanego.
Przybrał on formę obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej i zaowocował projektem zmiany przepisów, wprowadzającej instytucję hipoteki budowlanej. Miałaby ona gwarantować innym uczestnikom procesu budowlanego (np. inżynierom, dostawcom oraz producentom materiałów i urządzeń, wykonawcom robót wykończeniowych) gwarancję zapłaty w razie ekonomicznych problemów dewelopera.

Zdaniem twórców projektu, zakres uprawnionych powinien być stosunkowo szeroki, jednak obejmować tylko tych wierzycieli, na których ciąży szczególne ryzyko. Chodzi tu o ryzyko, które z reguły nie występuje w przypadku innych należności z uwagi na możliwość skorzystania przez wierzyciela z ogólnych instrumentów prawa cywilnego (np. prawo do odstąpienia od umowy).
Przedmiotem obciążenia tą hipoteką miałaby być nieruchomość, na której realizowana jest inwestycja budowlana. Hipoteka budowlana byłaby hipoteką przymusową, podobnie jak w prawie niemieckim. Powstawałaby (tak jak umowna) z chwilą jej wpisu do księgi wieczystej, dokonanego na wniosek uprawnionego. Istotą tego rodzaju hipoteki jest możliwość uzyskania jej bez zgody właściciela nieruchomości obciążanej (inwestora). Hipoteka budowlana byłaby ponadto hipoteką kaucyjną (w dacie jej powstania z reguły nie jest wiadoma łączna kwota niespłaconych należności, które mają zostać zabezpieczone) oraz hipoteką „wspólną”, tj. przysługującą wszystkim uczestnikom procesu budowlanego, którzy skorzystali z prawa do uzyskania zabezpieczenia hipotecznego. Między poszczególnymi uczestnikami nie obowiązywałaby zasada pierwszeństwa wpisu – byłoby to ich wspólne prawo.
Prawo do uzyskania hipoteki budowlanej wynikałoby z samej ustawy. Uprawniony („uczestnik inwestycji budowlanej”) musiałby złożyć do sądu wniosek o wpis hipoteki. Podstawą uzyskania wpisu byłaby umowa zawarta między uczestnikami procesu budowlanego z podpisem notarialnie poświadczonym. Żądanie wpisu do księgi wieczystej mogłoby zostać ograniczone określonym terminem. W razie braku przeszkód prawnych sąd dokonywałby wpisu – w relacji do każdego kolejnego uczestnika inwestycji budowlanej. Dany uczestnik nie uzyskiwałby swej własnej hipoteki, lecz byłby „dopisywany” do wierzycieli figurujących już w księdze wieczystej jako uprawnionych z tytułu hipoteki ciążącej na obciążonej nieruchomości. Inwestor powinien mieć możliwość kontroli osób, których wierzytelność została zabezpieczona hipoteką na jego nieruchomości. Dlatego, zdaniem twórców ustawy, powinien zostać wprowadzony obowiązek każdego uczestnika inwestycji budowlanej do zawiadomienia inwestora o złożeniu wniosku o wpis hipoteki do sądu oraz przedłożenia mu umowy stanowiącej podstawę wpisu. Zawiadomienie to powinno nastąpić wraz ze złożeniem wskazanego wniosku, względnie niezwłocznie po nim. Według pomysłodawców, rozważenia wymaga przyznanie inwestorowi prawa złożenia sprzeciwu wobec wpisu hipoteki obciążającej jego nieruchomość, ale w ograniczonym stopniu.

Hipoteka budowlana wygasłaby w przypadku, gdy w określonym terminie od zakończenia inwestycji budowlanej (np. kilka miesięcy), nie zostałby złożony wniosek o wszczęcie egzekucji z nieruchomości obciążonej tą hipoteką i w przypadkach, w których wygasa zwykła hipoteka.

Jak podkreśla Wojciech Szabunio, radca prawny, procedura związana z inwestycjami budowlanymi jest długotrwała i wiąże się z koniecznością zapewnienia finansowania przez dłuższy okres. Specyfiką polskiego rynku jest finansowanie działalności przez nabywców lokali mieszkalnych.

Drugą stroną procesu są podmioty świadczące usługi na rzecz firm deweloperskich, w tym wykonawcy i podwykonawcy realizujący prace budowlane – mówi Wojciech Szabunio. W tym zakresie problemem, oczywiście bardzo ważnym, jest zapewnienie zapłaty za wykonane usługi. Inicjatywa wprowadzenia hipoteki budowlanej może być metodą pozwalającą podmiotom realizującym prace na rzecz deweloperów na zmniejszenie ryzyka związanego z niewypłacalnością deweloperów. Co więcej, ustanowienie hipoteki może być swego rodzaju „straszakiem” dla deweloperów, którzy mają jeszcze niesprzedane lokale. Z punktu widzenia nabywców, zakup obciążonej hipoteką nieruchomości jest obarczony ryzykiem związanym z egzekucją z nabytej nieruchomości. Pamiętać należy jednak, że proponowane rozwiązania mają chronić tylko jedną ze stron procesu inwestycyjnego. W odniesieniu do inwestycji komercyjnych hipoteka budowlana może być skutecznym narzędziem odzyskiwania należności. W odniesieniu do inwestycji mieszkaniowych pojawia się problem „społeczny”, który również należy brać pod uwagę. 

Tomasz Borkowski
wp.pl/Gazeta Bankowa | 09.03.2009 | 17:47

Coraz więcej rodzin na swoim

Kolejne trzy banki ogłoszą dziś włączenie do swej oferty preferencyjnych kredytów hipotecznych dotowanych z rządowego programu "Rodzina na swoim". Jak dotąd można je było uzyskać w PKO BP, Banku Pekao SA, Banku Pocztowym, SKOK, Banku BPS i kilku mniejszych instytucjach.

Kto może skorzystać z oferty i przez osiem lat płacić niższe raty kredytu? Projekt został stworzony, by pomóc małżeństwom i osobom samotnie wychowującym dzieci. Podstawowym warunkiem jest nieposiadanie innego mieszkania ani domu (także jako współwłaściciel). Ustawa dopuszcza jednak sytuację, w której kredytobiorca jest najemcą mieszkania lub ma spółdzielcze prawo lokatorskie do niego. Wówczas jednak jest zobowiązany do rezygnacji z tego lokalu w ciągu sześciu miesięcy od chwili nabycia nowej nieruchomości. Ze względu na bezpieczeństwo (brak ryzyka kursowego) kredyty preferencyjne udzielane są tylko w złotych.

Program "Rodzina na swoim" nie jest dla wszystkich - w ustawie zapisano, iż o dopłaty mogą ubiegać się osoby kupujące mieszkanie o powierzchni do 75 m kw. lub dom nie większy niż 140 m kw. (oczywiście biorąc pod uwagę powierzchnię użytkową). Dotacje obejmują 50 m kw. w przypadku mieszkania i 70 m kw. gdy chodzi o dom. Ograniczono także cenę nieruchomości. W każdym województwie jest ona inna (a i wewnątrz niego różni się w największych miastach i poza nimi), zaś dokładne limity publikowane są co kwartał przez państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego, będący swego rodzaju opiekunem programu.

System nie jest bez wad

Niestety, system nie jest bez wad i o ile spadki cen nieruchomości sprawiły, że możliwe jest skorzystanie z programu w niektórych dzielnicach Warszawy, gdzie limit wynosi 7142,80 zł, to już wokół niej graniczy to z cudem, bo całe województwo mazowieckie ma limit w wysokości 3889,20 złotych.

  • Rodzina na swoim - kredyt z dopłatą bardziej dostępny

    Sytuacja na rynku mieszkaniowym od kilkunastu miesięcy dość mocno różni się od stanu, do którego zdążyliśmy przywyknąć w ciągu ostatnich lat. Nieograniczony, jak się mogło wydawać popyt na lokale i domy zniknął, mimo, że wiele osób wciąż marzy o własnym "m". Na "wygłodzonym" do niedawna rynku, sprzedający szukają chętnych i znajdują ich z trudem, a o rekordowych cenach mogą tylko pomarzyć. więcej »

Z założenia dopłata wynosi połowę odsetek płaconych w danym momencie, lecz w praktyce bywa raz lepiej, a raz gorzej. Wysokość kwoty dopłaty wyliczana jest nie na podstawie konkretnego kredytu, a według stopy referencyjnej ogłaszanej co kwartał przez Bank Gospodarstwa Krajowego. Na pierwszy kwartał 2009 r. ustalono stopę referencyjną na poziomie 8,64 procent. Jeśli otrzymamy w banku kredyt oprocentowany niżej (co jest realne), dopłata wyniesie więcej niż połowa odsetek. W najlepszych przypadkach może nawet przekroczyć połowę raty kredytowej. Dla kredytu na 30 lat w pierwszych miesiącach rząd zwraca kredytobiorcy ponad 1000 zł (kwota ta maleje z każdym miesiącem), a w sumie przez osiem lat zyskać można nawet 100 tys. złotych.

To już niebagatelne pieniądze i warto poświęcić nieco czasu, by taki kredyt uzyskać. Tym bardziej, że nie jest to trudniejsze niż w standardowym przypadku. Obowiązują te same procedury, trzeba więc przygotować komplet dokumentów zaświadczających o zarobkach i stanie prawnym nieruchomości. Banki nie robią także problemów jeśli chodzi o udowodnienie faktu małżeństwa czy samotnego wychowywania dziecka - klient musi po prostu napisać oświadczenie, do którego załącza akt urodzenia dziecka. Szczegółowe zasady każdy bank ma swoje i warto dowiedzieć się, jakie są wymagania.

Warunki się różnią

Gdy ubiegamy się o kredyt z programu "Rodzina na swoim" należy pamiętać, że warunki kredytów w różnych bankach różnią się. Wyższa marża banku powoduje wzrost raty kredytowej, stąd warto zapytać o ofertę kilku instytucji. Może się też okazać, że nie każdy bank będzie chciał nam kredyt przyznać. Poza tym tylko kilka banków (Bank BPS, Bank Pocztowy i Bank Pekao) udziela kredytów bez wkładu własnego, w pozostałych trzeba mieć od 10 do 30 procent.

Wygląda na to, że w najbliższym czasie możemy spodziewać się znacznego wzrostu popularności projektu. Nie dość, że jest on dostępny w coraz większej liczbie banków, to jeszcze zmiana zasad programu (przede wszystkim podniesienie limitów cenowych) i spadki cen nieruchomości w całym praktycznie kraju spowodowały, że z dopłat może skorzystać znacznie więcej Polaków. W styczniu udzielono 669 preferencyjnych kredytów, a w lutym już ponad 1300. W marcu będzie to zapewne jeszcze więcej.

Marcin Krasoń, analityk Open Finance

* * *

Sytuacja według Home Broker

Przystąpienie do programu "Rodzina na swoim" trzech kolejnych banków komercyjnych na pewno ułatwi dostęp do kredytów na preferencyjnych warunkach osobom zainteresowanym tą formą finansowania.

Jak poinformował Bank Gospodarstwa Krajowego w lutym udzielono 1319 kredytów w ramach programu "Rodzina na swoim" na łączną kwotę ponad 200 mln zł, czyli dwa razy więcej niż miesiąc wcześniej. Chociaż takie wsparcie finansowe dostępne jest już od 2006 r., wcześniej nie cieszyło się dużym zainteresowaniem, głównie z uwagi na niskie limity cenowe mieszkań, które można było nabywać w ten sposób. Do końca 2008 r. cena mieszkania bądź domu w Warszawie nie mogła być wyższa niż 6632 PLN/mkw. W Krakowie i Wrocławiu były to kwoty odpowiednio 4624 PLN/mkw. i 5274 PLN/mkw. Dzięki nowelizacji, która weszła w życie z dniem 2 stycznia 2009 r., limity te zostały podwyższone i wynoszą: dla Warszawy 7142 PLN/mkw., dla Krakowa 4979 PLN/mkw. i dla Wrocławia 5679 PLN/mkw.

Wyjątkiem jest Kraków

Wydawać by się mogło, że zmiany te nie są duże, jednak przy obecnej sytuacji na rynku nieruchomości coraz więcej mieszkań spełnia warunki finansowania. Zarówno deweloperzy, jak i osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym, są coraz bardziej skłonni do negocjacji w efekcie czego możemy otrzymać nawet kilkunastoprocentowe upusty od ceny wyjściowej. Ceny transakcyjne nieruchomości z lutego, publikowane przez Open Finance, pokazują, że limity cenowe mieszkań kwalifikujących się do projektu "Rodzina na swoim" są niewiele niższe niż średnie ceny transakcyjne w największych miastach Polski (tabela). Wyjątkiem jest Kraków, w którym limit cenowy został ustalony na zdecydowanie za niskim poziomie w stosunku do cen mieszkań w tym mieście.

Zmiany wskaźnika cen dla programu "Rodzina na swoim" i średnie ceny mieszkań


Open Finance

* na podstawie raportu cen transakcyjnych nieruchomości Open Finance

Po przeanalizowaniu ofert z bazy Home Broker z rynku wtórnego zauważyliśmy, że z miesiąca na miesiąc zaczyna ich być coraz więcej. Jest to spowodowane tym, że osoby, które chcą szybko sprzedać mieszkania, dostosowują swoje ceny do wymagań osób zainteresowanych skorzystaniem z dofinansowania. Oczywiście nie wszędzie znajdziemy takie oferty. Najwięcej nieruchomości w niskich cenach zlokalizowanych jest w najmniej atrakcyjnych częściach miasta (jak np. warszawski Targówek), jednak zaczynają pojawiać się również okazje w bardziej popularnych dzielnicach (jak warszawskie Bemowo). Można też znaleźć mieszkania w cenach spełniających warunki programu w lepszych miejscach (jak np. Mokotów), ale będą to przeważnie budynki z wielkiej płyty. W kolejnej tabeli przedstawiamy przykładowe mieszkania z rynku wtórnego.

Przykładowe mieszkania z rynku wtórnego z oferty Home Broker kwalifikujące się do projektu "Rodzina na swoim"


Open Finance

Jeśli chodzi o rynek pierwotny, to sytuacja wygląda jeszcze lepiej. Większość deweloperów zrozumiała, że jeśli nie zacznie obniżać cen to po prostu nie sprzeda mieszkań. Program "Rodzina na swoim" stał się dla wielu z nich szansą na promocję. Najwięksi deweloperzy, jak J.W. Construction czy Dom Development, mają łącznie kilka tysięcy mieszkań kwalifikujących się do dofinansowania. Wielu innych deweloperów zapowiada, że będzie obniżać ceny dla osób chcących ubiegać się o taki kredyt. Wśród firm, które mają w swojej ofercie takie mieszkania, są m.in.: Gant Development, Ponar Real Estate, Marvipol, Bouygues Immobilier Polska, Rogowski Development, Volumetric MK Polska, Euro-City II, Dantex, oraz wiele innych, mniejszych deweloperów chcących sprzedać swoje mieszkania.

Jak widać, dzięki podwyższeniu limitów oraz spadku cen mieszkań liczba nieruchomości, które nabyć można w ramach programu "Rodzina na swoim", jest coraz większa. W efekcie tego więcej osób będzie mogło skorzystać z tej formy kredytowania. Większa liczba banków uczestniczących w projekcie na pewno przyczyni się do jeszcze większej popularności kredytów z dopłatą.

Aleksandra Szarek, specjalista rynku nieruchomości Home Broker


źródło informacji: Open Finance

interia.pl/Piątek, 13 marca (06:00)

Coraz więcej rodzin na swoim

Kolejne trzy banki ogłoszą dziś włączenie do swej oferty preferencyjnych kredytów hipotecznych dotowanych z rządowego programu "Rodzina na swoim". Jak dotąd można je było uzyskać w PKO BP, Banku Pekao SA, Banku Pocztowym, SKOK, Banku BPS i kilku mniejszych instytucjach.

Kto może skorzystać z oferty i przez osiem lat płacić niższe raty kredytu? Projekt został stworzony, by pomóc małżeństwom i osobom samotnie wychowującym dzieci. Podstawowym warunkiem jest nieposiadanie innego mieszkania ani domu (także jako współwłaściciel). Ustawa dopuszcza jednak sytuację, w której kredytobiorca jest najemcą mieszkania lub ma spółdzielcze prawo lokatorskie do niego. Wówczas jednak jest zobowiązany do rezygnacji z tego lokalu w ciągu sześciu miesięcy od chwili nabycia nowej nieruchomości. Ze względu na bezpieczeństwo (brak ryzyka kursowego) kredyty preferencyjne udzielane są tylko w złotych.

Program "Rodzina na swoim" nie jest dla wszystkich - w ustawie zapisano, iż o dopłaty mogą ubiegać się osoby kupujące mieszkanie o powierzchni do 75 m kw. lub dom nie większy niż 140 m kw. (oczywiście biorąc pod uwagę powierzchnię użytkową). Dotacje obejmują 50 m kw. w przypadku mieszkania i 70 m kw. gdy chodzi o dom. Ograniczono także cenę nieruchomości. W każdym województwie jest ona inna (a i wewnątrz niego różni się w największych miastach i poza nimi), zaś dokładne limity publikowane są co kwartał przez państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego, będący swego rodzaju opiekunem programu.

System nie jest bez wad

Niestety, system nie jest bez wad i o ile spadki cen nieruchomości sprawiły, że możliwe jest skorzystanie z programu w niektórych dzielnicach Warszawy, gdzie limit wynosi 7142,80 zł, to już wokół niej graniczy to z cudem, bo całe województwo mazowieckie ma limit w wysokości 3889,20 złotych.

  • Rodzina na swoim - kredyt z dopłatą bardziej dostępny

    Sytuacja na rynku mieszkaniowym od kilkunastu miesięcy dość mocno różni się od stanu, do którego zdążyliśmy przywyknąć w ciągu ostatnich lat. Nieograniczony, jak się mogło wydawać popyt na lokale i domy zniknął, mimo, że wiele osób wciąż marzy o własnym "m". Na "wygłodzonym" do niedawna rynku, sprzedający szukają chętnych i znajdują ich z trudem, a o rekordowych cenach mogą tylko pomarzyć. więcej »

Z założenia dopłata wynosi połowę odsetek płaconych w danym momencie, lecz w praktyce bywa raz lepiej, a raz gorzej. Wysokość kwoty dopłaty wyliczana jest nie na podstawie konkretnego kredytu, a według stopy referencyjnej ogłaszanej co kwartał przez Bank Gospodarstwa Krajowego. Na pierwszy kwartał 2009 r. ustalono stopę referencyjną na poziomie 8,64 procent. Jeśli otrzymamy w banku kredyt oprocentowany niżej (co jest realne), dopłata wyniesie więcej niż połowa odsetek. W najlepszych przypadkach może nawet przekroczyć połowę raty kredytowej. Dla kredytu na 30 lat w pierwszych miesiącach rząd zwraca kredytobiorcy ponad 1000 zł (kwota ta maleje z każdym miesiącem), a w sumie przez osiem lat zyskać można nawet 100 tys. złotych.

To już niebagatelne pieniądze i warto poświęcić nieco czasu, by taki kredyt uzyskać. Tym bardziej, że nie jest to trudniejsze niż w standardowym przypadku. Obowiązują te same procedury, trzeba więc przygotować komplet dokumentów zaświadczających o zarobkach i stanie prawnym nieruchomości. Banki nie robią także problemów jeśli chodzi o udowodnienie faktu małżeństwa czy samotnego wychowywania dziecka - klient musi po prostu napisać oświadczenie, do którego załącza akt urodzenia dziecka. Szczegółowe zasady każdy bank ma swoje i warto dowiedzieć się, jakie są wymagania.

Warunki się różnią

Gdy ubiegamy się o kredyt z programu "Rodzina na swoim" należy pamiętać, że warunki kredytów w różnych bankach różnią się. Wyższa marża banku powoduje wzrost raty kredytowej, stąd warto zapytać o ofertę kilku instytucji. Może się też okazać, że nie każdy bank będzie chciał nam kredyt przyznać. Poza tym tylko kilka banków (Bank BPS, Bank Pocztowy i Bank Pekao) udziela kredytów bez wkładu własnego, w pozostałych trzeba mieć od 10 do 30 procent.

Wygląda na to, że w najbliższym czasie możemy spodziewać się znacznego wzrostu popularności projektu. Nie dość, że jest on dostępny w coraz większej liczbie banków, to jeszcze zmiana zasad programu (przede wszystkim podniesienie limitów cenowych) i spadki cen nieruchomości w całym praktycznie kraju spowodowały, że z dopłat może skorzystać znacznie więcej Polaków. W styczniu udzielono 669 preferencyjnych kredytów, a w lutym już ponad 1300. W marcu będzie to zapewne jeszcze więcej.

Marcin Krasoń, analityk Open Finance

* * *

Sytuacja według Home Broker

Przystąpienie do programu "Rodzina na swoim" trzech kolejnych banków komercyjnych na pewno ułatwi dostęp do kredytów na preferencyjnych warunkach osobom zainteresowanym tą formą finansowania.

Jak poinformował Bank Gospodarstwa Krajowego w lutym udzielono 1319 kredytów w ramach programu "Rodzina na swoim" na łączną kwotę ponad 200 mln zł, czyli dwa razy więcej niż miesiąc wcześniej. Chociaż takie wsparcie finansowe dostępne jest już od 2006 r., wcześniej nie cieszyło się dużym zainteresowaniem, głównie z uwagi na niskie limity cenowe mieszkań, które można było nabywać w ten sposób. Do końca 2008 r. cena mieszkania bądź domu w Warszawie nie mogła być wyższa niż 6632 PLN/mkw. W Krakowie i Wrocławiu były to kwoty odpowiednio 4624 PLN/mkw. i 5274 PLN/mkw. Dzięki nowelizacji, która weszła w życie z dniem 2 stycznia 2009 r., limity te zostały podwyższone i wynoszą: dla Warszawy 7142 PLN/mkw., dla Krakowa 4979 PLN/mkw. i dla Wrocławia 5679 PLN/mkw.

Wyjątkiem jest Kraków

Wydawać by się mogło, że zmiany te nie są duże, jednak przy obecnej sytuacji na rynku nieruchomości coraz więcej mieszkań spełnia warunki finansowania. Zarówno deweloperzy, jak i osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym, są coraz bardziej skłonni do negocjacji w efekcie czego możemy otrzymać nawet kilkunastoprocentowe upusty od ceny wyjściowej. Ceny transakcyjne nieruchomości z lutego, publikowane przez Open Finance, pokazują, że limity cenowe mieszkań kwalifikujących się do projektu "Rodzina na swoim" są niewiele niższe niż średnie ceny transakcyjne w największych miastach Polski (tabela). Wyjątkiem jest Kraków, w którym limit cenowy został ustalony na zdecydowanie za niskim poziomie w stosunku do cen mieszkań w tym mieście.

Zmiany wskaźnika cen dla programu "Rodzina na swoim" i średnie ceny mieszkań


Open Finance

* na podstawie raportu cen transakcyjnych nieruchomości Open Finance

Po przeanalizowaniu ofert z bazy Home Broker z rynku wtórnego zauważyliśmy, że z miesiąca na miesiąc zaczyna ich być coraz więcej. Jest to spowodowane tym, że osoby, które chcą szybko sprzedać mieszkania, dostosowują swoje ceny do wymagań osób zainteresowanych skorzystaniem z dofinansowania. Oczywiście nie wszędzie znajdziemy takie oferty. Najwięcej nieruchomości w niskich cenach zlokalizowanych jest w najmniej atrakcyjnych częściach miasta (jak np. warszawski Targówek), jednak zaczynają pojawiać się również okazje w bardziej popularnych dzielnicach (jak warszawskie Bemowo). Można też znaleźć mieszkania w cenach spełniających warunki programu w lepszych miejscach (jak np. Mokotów), ale będą to przeważnie budynki z wielkiej płyty. W kolejnej tabeli przedstawiamy przykładowe mieszkania z rynku wtórnego.

Przykładowe mieszkania z rynku wtórnego z oferty Home Broker kwalifikujące się do projektu "Rodzina na swoim"


Open Finance

Jeśli chodzi o rynek pierwotny, to sytuacja wygląda jeszcze lepiej. Większość deweloperów zrozumiała, że jeśli nie zacznie obniżać cen to po prostu nie sprzeda mieszkań. Program "Rodzina na swoim" stał się dla wielu z nich szansą na promocję. Najwięksi deweloperzy, jak J.W. Construction czy Dom Development, mają łącznie kilka tysięcy mieszkań kwalifikujących się do dofinansowania. Wielu innych deweloperów zapowiada, że będzie obniżać ceny dla osób chcących ubiegać się o taki kredyt. Wśród firm, które mają w swojej ofercie takie mieszkania, są m.in.: Gant Development, Ponar Real Estate, Marvipol, Bouygues Immobilier Polska, Rogowski Development, Volumetric MK Polska, Euro-City II, Dantex, oraz wiele innych, mniejszych deweloperów chcących sprzedać swoje mieszkania.

Jak widać, dzięki podwyższeniu limitów oraz spadku cen mieszkań liczba nieruchomości, które nabyć można w ramach programu "Rodzina na swoim", jest coraz większa. W efekcie tego więcej osób będzie mogło skorzystać z tej formy kredytowania. Większa liczba banków uczestniczących w projekcie na pewno przyczyni się do jeszcze większej popularności kredytów z dopłatą.

Aleksandra Szarek, specjalista rynku nieruchomości Home Broker


źródło informacji: Open Finance

interia.pl/Piątek, 13 marca (06:00)

Przed świętami będzie drożej

Inflacja w górę. W lutym ceny towarów i usług wzrosły o 3,3 procent w porównaniu do ubiegłego roku. To już wiosenna tradycja, że na Wielkanoc więcej zapłacimy za chleb, jajka, nabiał, cukier, warzywa, owoce, mięso... czyli praktycznie za całą żywność. Tym razem jednak zbiega się to z perspektywą wzrostu bezrobocia i spadku wynagrodzeń.

Przed świętami będzie drożej

Inflacja w górę. W lutym ceny towarów i usług wzrosły o 3,3 procent w porównaniu do ubiegłego roku. To już wiosenna tradycja, że na Wielkanoc więcej zapłacimy za chleb, jajka, nabiał, cukier, warzywa, owoce, mięso... czyli praktycznie za całą żywność. Tym razem jednak zbiega się to z perspektywą wzrostu bezrobocia i spadku wynagrodzeń.

Zniknie szara strefa najmu?

Ministerstwo Infrastruktury chce obniżyć stawkę podatku za wynajmowanie nieruchomości. Osoby, które z tego tytułu uzyskują przychody miałyby płacić ryczałt w wysokości 5 proc. - informuje "Gazeta Prawna".

Obecnie ryczałt od najmu płaci się według stawki 8,5 proc. przychodów do momentu, gdy te nie przekroczą równowartości 4 tys. euro. Od nadwyżki ponad ten limit trzeba płacić 20 proc. przychodów.

Pomysł pozytywnie oceniają eksperci. Aprobaty ze strony resortu finansów jeszcze nie ma.

Według danych "GP", z opodatkowania ryczałtem w 2007 r. korzystało 133 778 podatników. Ich przychody z czynszów wyniosły ponad 1,8 mld zł. Na konto fiskusa trafiło w formie podatku nieco ponad 231,3 mln. Gdyby ryczałt został obniżony budżet straciłby ok. 140 mln zł. Eksperci twierdzą jednak, że mniejsza stawka ryczałtu zachęci więcej osób do wybrania tej formy opodatkowania i zmniejszy szarą strefę.

źródło informacji: PAP/Gazeta Prawna

Zniknie szara strefa najmu?

Ministerstwo Infrastruktury chce obniżyć stawkę podatku za wynajmowanie nieruchomości. Osoby, które z tego tytułu uzyskują przychody miałyby płacić ryczałt w wysokości 5 proc. - informuje "Gazeta Prawna".

Obecnie ryczałt od najmu płaci się według stawki 8,5 proc. przychodów do momentu, gdy te nie przekroczą równowartości 4 tys. euro. Od nadwyżki ponad ten limit trzeba płacić 20 proc. przychodów.

Pomysł pozytywnie oceniają eksperci. Aprobaty ze strony resortu finansów jeszcze nie ma.

Według danych "GP", z opodatkowania ryczałtem w 2007 r. korzystało 133 778 podatników. Ich przychody z czynszów wyniosły ponad 1,8 mld zł. Na konto fiskusa trafiło w formie podatku nieco ponad 231,3 mln. Gdyby ryczałt został obniżony budżet straciłby ok. 140 mln zł. Eksperci twierdzą jednak, że mniejsza stawka ryczałtu zachęci więcej osób do wybrania tej formy opodatkowania i zmniejszy szarą strefę.

źródło informacji: PAP/Gazeta Prawna

Zniknie szara strefa najmu?

Ministerstwo Infrastruktury chce obniżyć stawkę podatku za wynajmowanie nieruchomości. Osoby, które z tego tytułu uzyskują przychody miałyby płacić ryczałt w wysokości 5 proc. - informuje "Gazeta Prawna".

Obecnie ryczałt od najmu płaci się według stawki 8,5 proc. przychodów do momentu, gdy te nie przekroczą równowartości 4 tys. euro. Od nadwyżki ponad ten limit trzeba płacić 20 proc. przychodów.

Pomysł pozytywnie oceniają eksperci. Aprobaty ze strony resortu finansów jeszcze nie ma.

Według danych "GP", z opodatkowania ryczałtem w 2007 r. korzystało 133 778 podatników. Ich przychody z czynszów wyniosły ponad 1,8 mld zł. Na konto fiskusa trafiło w formie podatku nieco ponad 231,3 mln. Gdyby ryczałt został obniżony budżet straciłby ok. 140 mln zł. Eksperci twierdzą jednak, że mniejsza stawka ryczałtu zachęci więcej osób do wybrania tej formy opodatkowania i zmniejszy szarą strefę.

źródło informacji: PAP/Gazeta Prawna

Zniknie szara strefa najmu?

Ministerstwo Infrastruktury chce obniżyć stawkę podatku za wynajmowanie nieruchomości. Osoby, które z tego tytułu uzyskują przychody miałyby płacić ryczałt w wysokości 5 proc. - informuje "Gazeta Prawna".

Obecnie ryczałt od najmu płaci się według stawki 8,5 proc. przychodów do momentu, gdy te nie przekroczą równowartości 4 tys. euro. Od nadwyżki ponad ten limit trzeba płacić 20 proc. przychodów.

Pomysł pozytywnie oceniają eksperci. Aprobaty ze strony resortu finansów jeszcze nie ma.

Według danych "GP", z opodatkowania ryczałtem w 2007 r. korzystało 133 778 podatników. Ich przychody z czynszów wyniosły ponad 1,8 mld zł. Na konto fiskusa trafiło w formie podatku nieco ponad 231,3 mln. Gdyby ryczałt został obniżony budżet straciłby ok. 140 mln zł. Eksperci twierdzą jednak, że mniejsza stawka ryczałtu zachęci więcej osób do wybrania tej formy opodatkowania i zmniejszy szarą strefę.

źródło informacji: PAP/Gazeta Prawna

Centrum Plaza w Kielcach

Około 400 mln zł kosztować będzie centrum handlowo-rozrywkowe Plaza w Kielcach, którego budowa ruszy na początku przyszłego roku. Otwarcie zaplanowano na 2012 rok - zapowiada inwestor.

Powierzchnia centrum ma wynieść 35 tys. m kw. - Wkrótce ogłosimy listę głównych najemców powierzchni przeznaczonej pod rozrywkę - poinformowała dyrektor departamentu najmu Plaza Centers Polska Agnieszka Cymerman.

Na działce, kupionej w styczniu od kieleckiego PKP za 18,5 mln zł przy ul. Zagnańskiej, wyburzono już budynki, które zajmowały teren przeznaczony pod nową zabudowę. W drugiej połowie roku gotowy będzie projekt architektoniczny.

W obiekcie znajdzie się m.in. kino, kręgielnia, kawiarnie, restauracje, sklepy oraz punkty usługowe.

Plaza Centers N.V. to jeden z największych deweloperów centrów handlowo-rozrywkowych w Europie środkowo-wschodniej, który specjalizuje się w ich budowie i leasingu. W Polsce firma zainwestowała ponad 200 mln euro.

źródło informacji: PAP/iinteria.pl/Środa, 11 marca (14:12)

Centrum Plaza w Kielcach

Około 400 mln zł kosztować będzie centrum handlowo-rozrywkowe Plaza w Kielcach, którego budowa ruszy na początku przyszłego roku. Otwarcie zaplanowano na 2012 rok - zapowiada inwestor.

Powierzchnia centrum ma wynieść 35 tys. m kw. - Wkrótce ogłosimy listę głównych najemców powierzchni przeznaczonej pod rozrywkę - poinformowała dyrektor departamentu najmu Plaza Centers Polska Agnieszka Cymerman.

Na działce, kupionej w styczniu od kieleckiego PKP za 18,5 mln zł przy ul. Zagnańskiej, wyburzono już budynki, które zajmowały teren przeznaczony pod nową zabudowę. W drugiej połowie roku gotowy będzie projekt architektoniczny.

W obiekcie znajdzie się m.in. kino, kręgielnia, kawiarnie, restauracje, sklepy oraz punkty usługowe.

Plaza Centers N.V. to jeden z największych deweloperów centrów handlowo-rozrywkowych w Europie środkowo-wschodniej, który specjalizuje się w ich budowie i leasingu. W Polsce firma zainwestowała ponad 200 mln euro.

źródło informacji: PAP/iinteria.pl/Środa, 11 marca (14:12)

Polska ostatnia w Europie

Udzielanie gwarancji państwowych dla kredytów mieszkaniowych oraz przyznawanie kredytów na opłacenie wkładu własnego - to niektóre z działań, które proponuje Kongres Budownictwa w celu przeciwdziałania kryzysowi na rynku mieszkaniowym.

Jak powiedział szef Kongresu Roman Nowicki, działania te przyczyniłyby się do zwiększenia dostępności do kredytów w Polsce i w konsekwencji poprawy sytuacji na rynku.

Prezes zarządu firmy doradczej REAS i jednocześnie ekspert kongresu Kazimierz Kirejczyk ocenił na środowej konferencji, że perspektywy dla branży są pesymistyczne, m.in. z powodu spadku sprzedaży mieszkań. Jego zdaniem, w konsekwencji może to oznaczać groźbę upadku dla firm deweloperskich oraz całkowite zaprzestanie realizacji nowych inwestycji.

Jak powiedział Nowicki, w kraju brakuje ok 1,5 mln mieszkań. - Polska jest na ostatnim miejscu w Europie pod względem każdego wskaźnika mieszkaniowego - podkreślił. Wyjaśnił, że jednym z tych wskaźników jest liczba mieszkań na tysiąc mieszkańców. W Polsce jest to 320, podczas gdy "przyzwoity" poziom - jego zdaniem - to 400-500.

Jedną z propozycji Kongresu w walce z kryzysem jest utworzenie systemu gwarancji Skarbu Państwa na kredyty inwestycyjne ze szczególnym uwzględnieniem kredytów mieszkaniowych. Wówczas - jak zaznaczył Nowicki - banki zaczęłyby częściej udzielać takie kredyty.

Drugą propozycją Kongresu jest możliwość udzielania kredytu na opłacenie wkładu własnego, który wynosi obecnie zazwyczaj 30-40 proc. całkowitej ceny mieszkania. - To jest dobry biznes, dlatego że masa obywateli zdobędzie szansę na własny kredyt na mieszkanie - ocenił Nowicki.

- Pieniądze wydane na rozruszanie rynku spowodują wpływy podatków do budżetu państwa, więc państwo więcej zyska, niż wyda na ten cel - dodał.

W jego opinii, istnieje ponadto szereg propozycji działań, które powinny być podjęte ze względu na konieczność obniżenia cen mieszkań. Są to m.in. zmniejszenie podatku VAT na mieszkania z dotychczasowych 7 do 5 proc. oraz obniżenie 22 proc. stawki podatku dla materiałów budowlanych.

Jak podkreślił w rozmowie z PAP Nowicki, w przypadku niepodjęcia żadnych działań w celu poprawy na rynku mieszkaniowym, jego wartość może w ciągu dwóch lat zmniejszyć się z 60 mld zł do nawet 40 mld zł. Wyliczył, że wpływy do budżetu państwa w tym czasie będą mniejsze o ponad 2 mld zł.

- Gdybyśmy doprowadzili na skutek swojej bezczynności do takich strat, to wtedy oznaczałoby to zwolnienie w budownictwie 80-100 tys. ludzi - zaznaczył. Dodał, że w branży tej zatrudnione jest obecnie 650 tys. osób.

Nowicki poinformował, że w najbliższych dniach przekaże propozycje Kongresu do Ministerstwa Infrastruktury. Szef Kongresu chciałby, aby jak najszybciej odbyło się spotkanie z ekspertami resortu w celu wypracowania wspólnych rozwiązań i przekazania ich dalej do resortu finansów.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Środa, 11 marca (17:40)

Polska ostatnia w Europie

Udzielanie gwarancji państwowych dla kredytów mieszkaniowych oraz przyznawanie kredytów na opłacenie wkładu własnego - to niektóre z działań, które proponuje Kongres Budownictwa w celu przeciwdziałania kryzysowi na rynku mieszkaniowym.

Jak powiedział szef Kongresu Roman Nowicki, działania te przyczyniłyby się do zwiększenia dostępności do kredytów w Polsce i w konsekwencji poprawy sytuacji na rynku.

Prezes zarządu firmy doradczej REAS i jednocześnie ekspert kongresu Kazimierz Kirejczyk ocenił na środowej konferencji, że perspektywy dla branży są pesymistyczne, m.in. z powodu spadku sprzedaży mieszkań. Jego zdaniem, w konsekwencji może to oznaczać groźbę upadku dla firm deweloperskich oraz całkowite zaprzestanie realizacji nowych inwestycji.

Jak powiedział Nowicki, w kraju brakuje ok 1,5 mln mieszkań. - Polska jest na ostatnim miejscu w Europie pod względem każdego wskaźnika mieszkaniowego - podkreślił. Wyjaśnił, że jednym z tych wskaźników jest liczba mieszkań na tysiąc mieszkańców. W Polsce jest to 320, podczas gdy "przyzwoity" poziom - jego zdaniem - to 400-500.

Jedną z propozycji Kongresu w walce z kryzysem jest utworzenie systemu gwarancji Skarbu Państwa na kredyty inwestycyjne ze szczególnym uwzględnieniem kredytów mieszkaniowych. Wówczas - jak zaznaczył Nowicki - banki zaczęłyby częściej udzielać takie kredyty.

Drugą propozycją Kongresu jest możliwość udzielania kredytu na opłacenie wkładu własnego, który wynosi obecnie zazwyczaj 30-40 proc. całkowitej ceny mieszkania. - To jest dobry biznes, dlatego że masa obywateli zdobędzie szansę na własny kredyt na mieszkanie - ocenił Nowicki.

- Pieniądze wydane na rozruszanie rynku spowodują wpływy podatków do budżetu państwa, więc państwo więcej zyska, niż wyda na ten cel - dodał.

W jego opinii, istnieje ponadto szereg propozycji działań, które powinny być podjęte ze względu na konieczność obniżenia cen mieszkań. Są to m.in. zmniejszenie podatku VAT na mieszkania z dotychczasowych 7 do 5 proc. oraz obniżenie 22 proc. stawki podatku dla materiałów budowlanych.

Jak podkreślił w rozmowie z PAP Nowicki, w przypadku niepodjęcia żadnych działań w celu poprawy na rynku mieszkaniowym, jego wartość może w ciągu dwóch lat zmniejszyć się z 60 mld zł do nawet 40 mld zł. Wyliczył, że wpływy do budżetu państwa w tym czasie będą mniejsze o ponad 2 mld zł.

- Gdybyśmy doprowadzili na skutek swojej bezczynności do takich strat, to wtedy oznaczałoby to zwolnienie w budownictwie 80-100 tys. ludzi - zaznaczył. Dodał, że w branży tej zatrudnione jest obecnie 650 tys. osób.

Nowicki poinformował, że w najbliższych dniach przekaże propozycje Kongresu do Ministerstwa Infrastruktury. Szef Kongresu chciałby, aby jak najszybciej odbyło się spotkanie z ekspertami resortu w celu wypracowania wspólnych rozwiązań i przekazania ich dalej do resortu finansów.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Środa, 11 marca (17:40)

Radom - 300 mieszkań socjalnych

Ponad 300 nowych mieszkań socjalnych przybędzie w ciągu najbliższych dwóch lat w Radomiu. Miasto rozpoczęło budowę czterech bloków z takimi lokalami - poinformowała Ryszarda Kitowska z zespołu prasowego radomskiego magistratu.

W kolejce na przydział takiego mieszkania czeka w Radomiu 2 tysiące osób. - Z tego 700 osób ma wyroki sądowe o eksmisji z dotychczasowych mieszkań, a 400 otrzymało pozytywną opinię Gminnej Komisji Lokalowej ze względu na trudną sytuację zdrowotną, rodzinną i społeczną - wyjaśniła Kitowska.

W każdym z budowanych bloków znajdzie się 76 jedno- i dwupokojowych mieszkań socjalnych. Dwa budynki zostaną oddane jeszcze w tym roku. Kolejne dwa mają być gotowe do końca lipca przyszłego roku.

Koszt prac projektowych i robót budowlanych wynosi blisko 22 mln zł. - Nie wszystkie pieniądze będą pochodziły z budżetu gminy. Udało się pozyskać dofinansowanie w wysokości prawie 4,4 mln zł z budżetu państwa - ze środków Funduszu Dopłat na tworzenie lokali socjalnych - wyjaśniła Kitowska.

W zasobie gminnym jest około 900 mieszkań socjalnych. Miasto pozyskuje je poprzez budownictwo socjalne lub na drodze przekształcenia lokalu komunalnego w socjalny, po wyprowadzeniu się lub śmierci dotychczasowego najemcy.

W ciągu ostatnich ośmiu lat w Radomiu wybudowano kilka nowych bloków z ponad 400 mieszkaniami socjalnymi. Gmina wykonuje też adaptacje już istniejących budynków i urządza w nich lokale socjalne.

Według Kitowskiej, władze Radomia od lat prowadzą w tym zakresie politykę zmierzającą do wzrostu liczby lokali socjalnych. - Jednocześnie jednak z roku na rok przybywa osób wymagających tego rodzaju pomocy - podkreśliła.

źródło informacji: PAP

Środa, 11 marca (12:55)

Radom - 300 mieszkań socjalnych

Ponad 300 nowych mieszkań socjalnych przybędzie w ciągu najbliższych dwóch lat w Radomiu. Miasto rozpoczęło budowę czterech bloków z takimi lokalami - poinformowała Ryszarda Kitowska z zespołu prasowego radomskiego magistratu.

W kolejce na przydział takiego mieszkania czeka w Radomiu 2 tysiące osób. - Z tego 700 osób ma wyroki sądowe o eksmisji z dotychczasowych mieszkań, a 400 otrzymało pozytywną opinię Gminnej Komisji Lokalowej ze względu na trudną sytuację zdrowotną, rodzinną i społeczną - wyjaśniła Kitowska.

W każdym z budowanych bloków znajdzie się 76 jedno- i dwupokojowych mieszkań socjalnych. Dwa budynki zostaną oddane jeszcze w tym roku. Kolejne dwa mają być gotowe do końca lipca przyszłego roku.

Koszt prac projektowych i robót budowlanych wynosi blisko 22 mln zł. - Nie wszystkie pieniądze będą pochodziły z budżetu gminy. Udało się pozyskać dofinansowanie w wysokości prawie 4,4 mln zł z budżetu państwa - ze środków Funduszu Dopłat na tworzenie lokali socjalnych - wyjaśniła Kitowska.

W zasobie gminnym jest około 900 mieszkań socjalnych. Miasto pozyskuje je poprzez budownictwo socjalne lub na drodze przekształcenia lokalu komunalnego w socjalny, po wyprowadzeniu się lub śmierci dotychczasowego najemcy.

W ciągu ostatnich ośmiu lat w Radomiu wybudowano kilka nowych bloków z ponad 400 mieszkaniami socjalnymi. Gmina wykonuje też adaptacje już istniejących budynków i urządza w nich lokale socjalne.

Według Kitowskiej, władze Radomia od lat prowadzą w tym zakresie politykę zmierzającą do wzrostu liczby lokali socjalnych. - Jednocześnie jednak z roku na rok przybywa osób wymagających tego rodzaju pomocy - podkreśliła.

źródło informacji: PAP

Środa, 11 marca (12:55)

Nieruchomości - będzie jeszcze gorzej

Aż 55,4 proc. ekspertów z branży nieruchomości uważa, że sytuacja na rynku nieruchomości jest zła, a pogorszy się jeszcze bardziej. Tylko 11,9 proc. badanych sądzi, że sytuacja ta może się polepszyć - wynika z raportu "Kondycja branży nieruchomości w Polsce w 2009 roku" przygotowanego przez SMG/KRC na zlecenie kancelarii prawnej Krawczyk i Wspólnicy.Aż 55,4 proc. ekspertów z branży nieruchomości uważa, że sytuacja na rynku nieruchomości jest zła, a pogorszy się jeszcze bardziej. Tylko 11,9 proc. badanych sądzi, że sytuacja ta może się polepszyć - wynika z raportu "Kondycja branży nieruchomości w Polsce w 2009 roku" przygotowanego przez SMG/KRC na zlecenie kancelarii prawnej Krawczyk i Wspólnicy.

Zdaniem ekspertów, najważniejsze dla deweloperów mających kłopoty jest jak najwcześniejsze rozpoczęcie restrukturyzacji już w razie pierwszych oznak problemów. Możliwość dokończenia inwestycji daje tylko upadłość w opcji układowej. Tylko to może pomóc klientom.

Pod koniec zeszłego roku w mediach mówiło się już o ponad 100 wnioskach o wszczęcie postępowań upadłościowych firm deweloperskich.

Spektakularnym na rynku stał się też przykład upadłości krakowskiej firmy Leopard. To dlatego przedstawiciele branży poprosili o pomoc rząd, proponując m.in. rozszerzenie programu "Rodzina na swoim", w ramach którego budżet przez kilka lat spłaca połowę odsetek kredytu. Eksperci z branży postulowali również o obniżenie stawki VAT od materiałów i usług budowlanych z 22 proc. do 18 proc.

Dobrze zabezpieczyć

- Pod koniec 2008 roku dało się zauważyć nasilenie zapytań ze strony inwestorów o prawną ocenę możliwości częściowej lub całkowitej zmiany wydanych już warunków zabudowy z charakteru mieszkaniowego na usługowy w zakresie powierzchni biurowej, co wyraźnie wskazuje, z którym segmentem rynku deweloperzy wiążą największe nadzieje. Zmiany w przepisach ułatwiające proces inwestycyjny nie stanowią lekarstwa na podstawowe obecnie problemy branży, nie należy jednak ich lekceważyć. W przypadku powrotu koniunktury powinny one umożliwić szybsze rozpoczęcie inwestycji zaniechanych w związku z kryzysem. Najlepszym rozwiązaniem dla branży deweloperskiej jest umiejętne zabezpieczenie przerwanych inwestycji i dokończenie już rozpoczętych z uwzględnieniem ryzyk związanych w trudnościach w sprzedaży - mówi Michał Kozłowski, ekspert prawa nieruchomości, Partner w kancelarii Krawczyk i Wspólnicy.

Również zdaniem Jarosława Szanajcy, prezesa Polskiego Związku Firm Deweloperskich oraz prezesa Dom Development, 2009 rok będzie najtrudniejszy dla branży deweloperskiej w Polsce od chwili jej powstania.

Sytuacja się pogorszy?

Głównymi czynnikami, które mają wpływ na pogarszanie się sytuacji, są, według ekspertów, brak dostępu do kredytów, pogorszenie koniunktury gospodarczej w Polsce i na świecie oraz korekta cen nieruchomości. Nikt już nie liczy na napływ inwestorów zagranicznych oraz pieniądze unijne i inwestycje infrastrukturalne. Dla porównania, jeszcze w zeszłorocznym raporcie rynku nieruchomości, który został przygotowany przez SMG/KRC na zlecenie kancelarii Krawczyk i Wspólnicy, specjalizującej się w prawie nieruchomości, aż 76 proc. ankietowanych uważało, że sytuacja na rynku jest dobra i bardzo dobra. Z kolei już w tym roku aż 55,4 proc. ekspertów z branży uważa, że sytuacja na rynku się raczej pogorszy lub zdecydowanie pogorszy.

Poglądy te potwierdza również Emil Szweda, analityk Open Finance.

- Ograniczenia w dostępie do kredytów hipotecznych sprawią, że popyt na nieruchomości zmniejszy się nawet o 20-30 proc. w porównaniu do 2008 roku. W 2009 rok wchodzimy w zupełnie innej sytuacji niż przed rokiem. Kredyty we frankach czy walutach obcych zostały niemalże wyeliminowane z oferty banków, a obowiązek posiadania wkładu własnego wyklucza z rynku sporą część kupujących - mówi Emil Szweda.

Jak zauważa, obecna sytuacja stwarza jednak dobrą okazję dla inwestorów kupujących mieszkania pod wynajem. Jednoczesny spadek cen mieszkań oraz wzrost popytu na wynajem będzie prowadzić do zwrotu rentowności (stopy zwrotu) z najmu.Zdaniem specjalistów, najlepiej rozwijającym się sektorem jest segment biurowy (tak odpowiedziało 32,7 proc. ekspertów) oraz segment logistyczny (24,8 proc. respondentów udzieliło takiej odpowiedzi). Najmniej przedsiębiorców wskazało na budownictwo mieszkaniowe - 18,8 proc. badanych.

- Rok 2009 będzie testem,


Co przewidują deweloperzy w 2009 r. /INTERIA.PL

przez który przejdą wszystkie sektory gospodarki, w tym szczególnie branży nieruchomości. Firmami deweloperskimi, które wyjdą silne z kryzysu, będą spółki działające głównie w sektorze biurowym i centrów handlowych, z wysoką płynnością finansową oraz rozsądnym poziomem zadłużenia - uważa Mariusz Kozłowski, członek zarządu firmy deweloperskiej GTC.

Opinie te potwierdzają również inni specjaliści z branży. Według nich, najlepiej będzie się rozwijał segment nieruchomości biurowych (tak odpowiedziało ponad 37 proc. badanych) oraz logistycznych (prawie 27 proc.), a także obiektów handlowych (niemal 20 proc.). Najsłabszym segmentem będzie rynek mieszkań, co potwierdziło 11,9 proc. ekspertów.

Zdaniem Tomasza Olszewskiego, szefa departamentu powierzchni przemysłowych w Cushman & Wakefield, kłopoty z dostępnością kredytów spowodują, że deweloperzy mają ograniczone możliwości inwestowania w budynki spekulacyjne, łatwiej będzie zdobyć finansowanie na duże magazyny realizowane na indywidualne zamówienie.

- W bieżącym roku wartość udzielonych kredytów obniży się nawet o 30 proc. - mówi Dominik Skrzycki, Naczelnik Wydziału Planów Finansowych MultiBanku.

Najlepiej rozwijającym się regionem Polski jest obszar aglomeracji warszawskiej (tak uważa 86 proc. ekspertów), na kolejnych miejscach uplasował się rynek wrocławski (47 proc.), rynek poznański (36 proc.), a także śląski (30 proc.), krakowski 26 proc. oraz trójmiejski - 25 proc.

Zdaniem Michała Kozłowskiego, eksperta prawa nieruchomości w kancelarii Krawczyk i Wspólnicy, w dobie kryzysu w branży planowane inwestycje w związku z Euro 2012 są słusznie postrzegane jako jedna z największych szans na poprawę sytuacji dla przedsiębiorców. Inwestycje te będą w większości finansowane ze środków publicznych, co zwiększa ich atrakcyjność, jako obarczonych mniejszym ryzykiem.

Rynek musi się oczyścić

Z drugiej strony, na rynku mogą pojawić się problemy. - To nieuchronne, że rynek musi oczyścić się z niektórych firm. Będą to głównie deweloperzy, którzy przeinwestowali, kupowali bardzo drogą ziemię, materiały budowlane, rozpoczęli inwestycje, a teraz banki zakręciły im kurki z kredytami - uważa Richard Mbewe z funduszu Atria Real Estate Partners.

Swoich obaw nie ukrywa również Łukasz Madej, prezes ProDevelopment. Jego zdaniem, dotychczas polski rynek był uznawany w Europie za Eldorado, jednak kryzys na rynkach finansowych przykłada się coraz mocniej na sytuację na rynku nieruchomości.

Z przeprowadzonego badania wynika, że nikt z badanych nie uznaje za szczególnie ważne lub pozytywne zmian legislacyjnych rządu w zakresie prawa budowlanego. Jako najistotniejsze zmiany legislacyjne eksperci wskazali: odrolnienie gruntów, zmiany w prawie budowlanym (rejestr inwestycji zamiast zatwierdzenia projektu) oraz uproszczenie warunków technicznych, jakim powinny podlegać budynki i ich lokalizacja.

Teraz w Sejmie trwają prace nad zmianami przepisów ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, której głównym celem jest uproszczenie procedur.

Jak mówi Mirosław Barszcz, minister budownictwa w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, spełnienie postulatów firm deweloperskich, by obniżyć stawkę VAT na materiały i usługi budowlane czy stawkę podatku dochodowego od firm zajmujących się budownictwem mieszkaniowym, nie jest dobrym pomysłem. Budżetu państwa nie stać dziś na tak hojne gesty, zwłaszcza, że pozytywne skutki takich rozwiązań byłyby wątpliwe i krótkotrwałe.

Zdaniem Michała Kozłowskiego, eksperta prawa nieruchomości, najważniejsze dla deweloperów mających kłopoty jest jak najwcześniejsze rozpoczęcie restrukturyzacji już w razie pierwszych oznak kłopotów. Możliwość dokończenia inwestycji daje tylko upadłość w opcji układowej. Jest to bardzo wymagająca procedura pod względem prawnym i finansowym, ale warto ją podjąć.

źródło informacji: INTERIA.PL

Wtorek, 10 marca (05:38)

Nieruchomości - będzie jeszcze gorzej

Aż 55,4 proc. ekspertów z branży nieruchomości uważa, że sytuacja na rynku nieruchomości jest zła, a pogorszy się jeszcze bardziej. Tylko 11,9 proc. badanych sądzi, że sytuacja ta może się polepszyć - wynika z raportu "Kondycja branży nieruchomości w Polsce w 2009 roku" przygotowanego przez SMG/KRC na zlecenie kancelarii prawnej Krawczyk i Wspólnicy.Aż 55,4 proc. ekspertów z branży nieruchomości uważa, że sytuacja na rynku nieruchomości jest zła, a pogorszy się jeszcze bardziej. Tylko 11,9 proc. badanych sądzi, że sytuacja ta może się polepszyć - wynika z raportu "Kondycja branży nieruchomości w Polsce w 2009 roku" przygotowanego przez SMG/KRC na zlecenie kancelarii prawnej Krawczyk i Wspólnicy.

Zdaniem ekspertów, najważniejsze dla deweloperów mających kłopoty jest jak najwcześniejsze rozpoczęcie restrukturyzacji już w razie pierwszych oznak problemów. Możliwość dokończenia inwestycji daje tylko upadłość w opcji układowej. Tylko to może pomóc klientom.

Pod koniec zeszłego roku w mediach mówiło się już o ponad 100 wnioskach o wszczęcie postępowań upadłościowych firm deweloperskich.

Spektakularnym na rynku stał się też przykład upadłości krakowskiej firmy Leopard. To dlatego przedstawiciele branży poprosili o pomoc rząd, proponując m.in. rozszerzenie programu "Rodzina na swoim", w ramach którego budżet przez kilka lat spłaca połowę odsetek kredytu. Eksperci z branży postulowali również o obniżenie stawki VAT od materiałów i usług budowlanych z 22 proc. do 18 proc.

Dobrze zabezpieczyć

- Pod koniec 2008 roku dało się zauważyć nasilenie zapytań ze strony inwestorów o prawną ocenę możliwości częściowej lub całkowitej zmiany wydanych już warunków zabudowy z charakteru mieszkaniowego na usługowy w zakresie powierzchni biurowej, co wyraźnie wskazuje, z którym segmentem rynku deweloperzy wiążą największe nadzieje. Zmiany w przepisach ułatwiające proces inwestycyjny nie stanowią lekarstwa na podstawowe obecnie problemy branży, nie należy jednak ich lekceważyć. W przypadku powrotu koniunktury powinny one umożliwić szybsze rozpoczęcie inwestycji zaniechanych w związku z kryzysem. Najlepszym rozwiązaniem dla branży deweloperskiej jest umiejętne zabezpieczenie przerwanych inwestycji i dokończenie już rozpoczętych z uwzględnieniem ryzyk związanych w trudnościach w sprzedaży - mówi Michał Kozłowski, ekspert prawa nieruchomości, Partner w kancelarii Krawczyk i Wspólnicy.

Również zdaniem Jarosława Szanajcy, prezesa Polskiego Związku Firm Deweloperskich oraz prezesa Dom Development, 2009 rok będzie najtrudniejszy dla branży deweloperskiej w Polsce od chwili jej powstania.

Sytuacja się pogorszy?

Głównymi czynnikami, które mają wpływ na pogarszanie się sytuacji, są, według ekspertów, brak dostępu do kredytów, pogorszenie koniunktury gospodarczej w Polsce i na świecie oraz korekta cen nieruchomości. Nikt już nie liczy na napływ inwestorów zagranicznych oraz pieniądze unijne i inwestycje infrastrukturalne. Dla porównania, jeszcze w zeszłorocznym raporcie rynku nieruchomości, który został przygotowany przez SMG/KRC na zlecenie kancelarii Krawczyk i Wspólnicy, specjalizującej się w prawie nieruchomości, aż 76 proc. ankietowanych uważało, że sytuacja na rynku jest dobra i bardzo dobra. Z kolei już w tym roku aż 55,4 proc. ekspertów z branży uważa, że sytuacja na rynku się raczej pogorszy lub zdecydowanie pogorszy.

Poglądy te potwierdza również Emil Szweda, analityk Open Finance.

- Ograniczenia w dostępie do kredytów hipotecznych sprawią, że popyt na nieruchomości zmniejszy się nawet o 20-30 proc. w porównaniu do 2008 roku. W 2009 rok wchodzimy w zupełnie innej sytuacji niż przed rokiem. Kredyty we frankach czy walutach obcych zostały niemalże wyeliminowane z oferty banków, a obowiązek posiadania wkładu własnego wyklucza z rynku sporą część kupujących - mówi Emil Szweda.

Jak zauważa, obecna sytuacja stwarza jednak dobrą okazję dla inwestorów kupujących mieszkania pod wynajem. Jednoczesny spadek cen mieszkań oraz wzrost popytu na wynajem będzie prowadzić do zwrotu rentowności (stopy zwrotu) z najmu.Zdaniem specjalistów, najlepiej rozwijającym się sektorem jest segment biurowy (tak odpowiedziało 32,7 proc. ekspertów) oraz segment logistyczny (24,8 proc. respondentów udzieliło takiej odpowiedzi). Najmniej przedsiębiorców wskazało na budownictwo mieszkaniowe - 18,8 proc. badanych.

- Rok 2009 będzie testem,


Co przewidują deweloperzy w 2009 r. /INTERIA.PL

przez który przejdą wszystkie sektory gospodarki, w tym szczególnie branży nieruchomości. Firmami deweloperskimi, które wyjdą silne z kryzysu, będą spółki działające głównie w sektorze biurowym i centrów handlowych, z wysoką płynnością finansową oraz rozsądnym poziomem zadłużenia - uważa Mariusz Kozłowski, członek zarządu firmy deweloperskiej GTC.

Opinie te potwierdzają również inni specjaliści z branży. Według nich, najlepiej będzie się rozwijał segment nieruchomości biurowych (tak odpowiedziało ponad 37 proc. badanych) oraz logistycznych (prawie 27 proc.), a także obiektów handlowych (niemal 20 proc.). Najsłabszym segmentem będzie rynek mieszkań, co potwierdziło 11,9 proc. ekspertów.

Zdaniem Tomasza Olszewskiego, szefa departamentu powierzchni przemysłowych w Cushman & Wakefield, kłopoty z dostępnością kredytów spowodują, że deweloperzy mają ograniczone możliwości inwestowania w budynki spekulacyjne, łatwiej będzie zdobyć finansowanie na duże magazyny realizowane na indywidualne zamówienie.

- W bieżącym roku wartość udzielonych kredytów obniży się nawet o 30 proc. - mówi Dominik Skrzycki, Naczelnik Wydziału Planów Finansowych MultiBanku.

Najlepiej rozwijającym się regionem Polski jest obszar aglomeracji warszawskiej (tak uważa 86 proc. ekspertów), na kolejnych miejscach uplasował się rynek wrocławski (47 proc.), rynek poznański (36 proc.), a także śląski (30 proc.), krakowski 26 proc. oraz trójmiejski - 25 proc.

Zdaniem Michała Kozłowskiego, eksperta prawa nieruchomości w kancelarii Krawczyk i Wspólnicy, w dobie kryzysu w branży planowane inwestycje w związku z Euro 2012 są słusznie postrzegane jako jedna z największych szans na poprawę sytuacji dla przedsiębiorców. Inwestycje te będą w większości finansowane ze środków publicznych, co zwiększa ich atrakcyjność, jako obarczonych mniejszym ryzykiem.

Rynek musi się oczyścić

Z drugiej strony, na rynku mogą pojawić się problemy. - To nieuchronne, że rynek musi oczyścić się z niektórych firm. Będą to głównie deweloperzy, którzy przeinwestowali, kupowali bardzo drogą ziemię, materiały budowlane, rozpoczęli inwestycje, a teraz banki zakręciły im kurki z kredytami - uważa Richard Mbewe z funduszu Atria Real Estate Partners.

Swoich obaw nie ukrywa również Łukasz Madej, prezes ProDevelopment. Jego zdaniem, dotychczas polski rynek był uznawany w Europie za Eldorado, jednak kryzys na rynkach finansowych przykłada się coraz mocniej na sytuację na rynku nieruchomości.

Z przeprowadzonego badania wynika, że nikt z badanych nie uznaje za szczególnie ważne lub pozytywne zmian legislacyjnych rządu w zakresie prawa budowlanego. Jako najistotniejsze zmiany legislacyjne eksperci wskazali: odrolnienie gruntów, zmiany w prawie budowlanym (rejestr inwestycji zamiast zatwierdzenia projektu) oraz uproszczenie warunków technicznych, jakim powinny podlegać budynki i ich lokalizacja.

Teraz w Sejmie trwają prace nad zmianami przepisów ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, której głównym celem jest uproszczenie procedur.

Jak mówi Mirosław Barszcz, minister budownictwa w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, spełnienie postulatów firm deweloperskich, by obniżyć stawkę VAT na materiały i usługi budowlane czy stawkę podatku dochodowego od firm zajmujących się budownictwem mieszkaniowym, nie jest dobrym pomysłem. Budżetu państwa nie stać dziś na tak hojne gesty, zwłaszcza, że pozytywne skutki takich rozwiązań byłyby wątpliwe i krótkotrwałe.

Zdaniem Michała Kozłowskiego, eksperta prawa nieruchomości, najważniejsze dla deweloperów mających kłopoty jest jak najwcześniejsze rozpoczęcie restrukturyzacji już w razie pierwszych oznak kłopotów. Możliwość dokończenia inwestycji daje tylko upadłość w opcji układowej. Jest to bardzo wymagająca procedura pod względem prawnym i finansowym, ale warto ją podjąć.

źródło informacji: INTERIA.PL

Wtorek, 10 marca (05:38)

Wybudują trybunę na Wiśle

Polimex-Mostostal wybuduje trybunę stadionu Wisły Kraków za 125 mln zł.

Polimex podpisał kontrakt na budowę trybuny zachodniej, placów, parkingów i dróg dojazdowych na stadionie Wisły Kraków - poinformowała spółka we wtorkowym komunikacie.

Całkowita wartość kontraktu netto to 125,6 mln zł.

Jest to już kolejny kontrakt Polimeksu na tym stadionie, bo w styczniu tego roku podpisał umowę o wartości 118 mln zł na wybudowanie trybuny wschodniej wraz z narożnikami.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Wtorek, 10 marca (14:15)

Wybudują trybunę na Wiśle

Polimex-Mostostal wybuduje trybunę stadionu Wisły Kraków za 125 mln zł.

Polimex podpisał kontrakt na budowę trybuny zachodniej, placów, parkingów i dróg dojazdowych na stadionie Wisły Kraków - poinformowała spółka we wtorkowym komunikacie.

Całkowita wartość kontraktu netto to 125,6 mln zł.

Jest to już kolejny kontrakt Polimeksu na tym stadionie, bo w styczniu tego roku podpisał umowę o wartości 118 mln zł na wybudowanie trybuny wschodniej wraz z narożnikami.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Wtorek, 10 marca (14:15)

Wynajem na umowę będzie droższy

O ile mogą podskoczyć ceny wynajmowanych mieszkań? Wiele wskazuje na to, że już od lata za średniej wielkości mieszkanie - nawet o około 150 złotych. To dlatego, że wielu właścicieli mieszkań zechce ujawnić przed fiskusem fakt wynajmowania lokalu.
Ministerstwo Infrastruktury chce ucywilizować ten rynek najmu mieszkań obniżając stawki podatku ryczałtowego dla wynajmujących.

Dzisiaj wynajmuje się zazwyczaj mieszkanie "na czarno", podatku nie płacąc. Tymczasem powinien być odprowadzany od uzyskiwanego czynszu. Nie zalicza się do niego opłat w spółdzielni mieszkaniowej czy wspólnocie, wpływów za prąd, gaz czy wodę, jeśli w umowie zapisano, że płaci je osoba korzystająca z mieszkania. Tyle że mało kto taki podatek płaci.
Stawka ryczałtowa podatku, wedle wielu osób, jest za wysoka. Wynosi 8,5 proc., jeśli właściciel mieszkania osiąga z tytułu wynajmu równowartość 4 tys. euro rocznie. W 2009 roku progiem jest 13.510 zł.

Podatek rośnie aż do 20 proc., jeśli właściciel uzyska rocznie czynsz przekraczający tę kwotę. Można też płacić podatek na zasadach ogólnych, czyli według skali 19 i 30 proc. Wówczas przychody pomniejsza się o opłaty za media, ubezpieczenie lokalu, amortyzację w wysokości 1,5 proc. w skali roku. Z opodatkowania ryczałtowego przed rokiem korzystało 133,7 tys. podatników. Zarobili na wynajmie ponad 1,8 mld zł. Fiskusowi oddali 231,3 mln zł.

Ministerstwo Infrastruktury proponuje, by za tzw. najem okazjonalny, trwający do 10 lat, obowiązywała niższa stawka. Projekt ustawy mówi o 5-procentowym ryczałcie. Ma to eliminować przypadki zawierania umów najmu "na gębę".

Projekt zakłada zniesienie limitu 4 tys. euro, powyżej którego obowiązuje wyższa stawka 20 proc. W myśl nowych przepisów będzie więc obowiązywała jednolita stawka podatku ryczałtowego z najmu okazjonalnego lokali mieszkalnych - mówi Małgorzata Kędzierska z portalu Wynajem.pl.

Dodaje ona, że właściciele szybciej będą mogli się uporać z uciążliwymi lokatorami. Dzisiaj, nawet jeśli ktoś zalega z czynszem trzy miesiące, to i tak musi otrzymać od właściciela ostrzeżenie wraz ze wskazaniem terminu na uregulowanie zaległości. Dopiero po odczekaniu miesiąca można wypowiedzieć umowę. W sumie więc kilka miesięcy można czekać aż niepłacący lokator opuści mieszkanie.

Ma to także pomóc budżetowi. Gdyby ryczałt został obniżony, budżet państwa straciłby rocznie 140 mln zł. Jednak Ministerstwo Infrastruktury liczy na zwiększenie dochodów budżetowych z tytułu podatków, które wreszcie będą wpływały do państwowej kasy, bo z "szarej strefy" wyjdzie wielu właścicieli mieszkań.

Ubocznym skutkiem takiej ustawy będzie podwyżka czynszu - mówi Grażyna Kropiec, pośrednik obrotu nieruchomościami w Katowicach. Każdy, komu będzie się opłacało zarejestrować w urzędzie skarbowym taki okazjonalny wynajem, będzie przekładał koszt podatku na lokatora.

Dziś za umeblowane 30 mkw. trzeba np. w Katowicach średnio zapłacić 1 tys. zł. Oznacza to, że właściciel będzie musiał zapłacić 5 proc. od uzyskanych rocznie 12 tys. zł - czyli 600 zł. Uczciwie byłoby, gdyby comiesięczny czynsz wzrósł o 50 zł.

Niewielu wierzy, że właściciele mieszkań płacący do tej pory wysoki podatek, nagle obniżą czynsze.

POLSKA Dziennik Zachodni
Beata Sypuła
wp.pl/Polska Dziennik Zachodni | 13.03.2009 | 08:16

Wynajem na umowę będzie droższy

O ile mogą podskoczyć ceny wynajmowanych mieszkań? Wiele wskazuje na to, że już od lata za średniej wielkości mieszkanie - nawet o około 150 złotych. To dlatego, że wielu właścicieli mieszkań zechce ujawnić przed fiskusem fakt wynajmowania lokalu.
Ministerstwo Infrastruktury chce ucywilizować ten rynek najmu mieszkań obniżając stawki podatku ryczałtowego dla wynajmujących.

Dzisiaj wynajmuje się zazwyczaj mieszkanie "na czarno", podatku nie płacąc. Tymczasem powinien być odprowadzany od uzyskiwanego czynszu. Nie zalicza się do niego opłat w spółdzielni mieszkaniowej czy wspólnocie, wpływów za prąd, gaz czy wodę, jeśli w umowie zapisano, że płaci je osoba korzystająca z mieszkania. Tyle że mało kto taki podatek płaci.
Stawka ryczałtowa podatku, wedle wielu osób, jest za wysoka. Wynosi 8,5 proc., jeśli właściciel mieszkania osiąga z tytułu wynajmu równowartość 4 tys. euro rocznie. W 2009 roku progiem jest 13.510 zł.

Podatek rośnie aż do 20 proc., jeśli właściciel uzyska rocznie czynsz przekraczający tę kwotę. Można też płacić podatek na zasadach ogólnych, czyli według skali 19 i 30 proc. Wówczas przychody pomniejsza się o opłaty za media, ubezpieczenie lokalu, amortyzację w wysokości 1,5 proc. w skali roku. Z opodatkowania ryczałtowego przed rokiem korzystało 133,7 tys. podatników. Zarobili na wynajmie ponad 1,8 mld zł. Fiskusowi oddali 231,3 mln zł.

Ministerstwo Infrastruktury proponuje, by za tzw. najem okazjonalny, trwający do 10 lat, obowiązywała niższa stawka. Projekt ustawy mówi o 5-procentowym ryczałcie. Ma to eliminować przypadki zawierania umów najmu "na gębę".

Projekt zakłada zniesienie limitu 4 tys. euro, powyżej którego obowiązuje wyższa stawka 20 proc. W myśl nowych przepisów będzie więc obowiązywała jednolita stawka podatku ryczałtowego z najmu okazjonalnego lokali mieszkalnych - mówi Małgorzata Kędzierska z portalu Wynajem.pl.

Dodaje ona, że właściciele szybciej będą mogli się uporać z uciążliwymi lokatorami. Dzisiaj, nawet jeśli ktoś zalega z czynszem trzy miesiące, to i tak musi otrzymać od właściciela ostrzeżenie wraz ze wskazaniem terminu na uregulowanie zaległości. Dopiero po odczekaniu miesiąca można wypowiedzieć umowę. W sumie więc kilka miesięcy można czekać aż niepłacący lokator opuści mieszkanie.

Ma to także pomóc budżetowi. Gdyby ryczałt został obniżony, budżet państwa straciłby rocznie 140 mln zł. Jednak Ministerstwo Infrastruktury liczy na zwiększenie dochodów budżetowych z tytułu podatków, które wreszcie będą wpływały do państwowej kasy, bo z "szarej strefy" wyjdzie wielu właścicieli mieszkań.

Ubocznym skutkiem takiej ustawy będzie podwyżka czynszu - mówi Grażyna Kropiec, pośrednik obrotu nieruchomościami w Katowicach. Każdy, komu będzie się opłacało zarejestrować w urzędzie skarbowym taki okazjonalny wynajem, będzie przekładał koszt podatku na lokatora.

Dziś za umeblowane 30 mkw. trzeba np. w Katowicach średnio zapłacić 1 tys. zł. Oznacza to, że właściciel będzie musiał zapłacić 5 proc. od uzyskanych rocznie 12 tys. zł - czyli 600 zł. Uczciwie byłoby, gdyby comiesięczny czynsz wzrósł o 50 zł.

Niewielu wierzy, że właściciele mieszkań płacący do tej pory wysoki podatek, nagle obniżą czynsze.

POLSKA Dziennik Zachodni
Beata Sypuła
wp.pl/Polska Dziennik Zachodni | 13.03.2009 | 08:16

GUS podał dane o inflacji w lutym

Ceny towarów i usług konsumpcyjnych w lutym wzrosły o 0,9% w porównaniu do poprzedniego miesiąca, natomiast w ujęciu rocznym inflacja wyniosła 3,3%, podał Główny Urząd Statystyczny (GUS) w komunikacie w piątek.
W styczniu inflacja roczna wyniosła 2,8% r/r (po zmianie koszyka inflacyjnego)
Jedenastu uwzględnionych w ankiecie agencji ISB ekonomistów oczekiwało, że wskaźnik cen i usług konsumpcyjnych (CPI) wyniósł średnio 3,34% r/r. Prognozy oscylowały między 3,1% a 3,6%. Resort finansów szacował lutowy poziom wskaźnika CPI na 3,4%.

(ISB)
wp.pl/ISB | 13.03.2009 | 14:08

GUS podał dane o inflacji w lutym

Ceny towarów i usług konsumpcyjnych w lutym wzrosły o 0,9% w porównaniu do poprzedniego miesiąca, natomiast w ujęciu rocznym inflacja wyniosła 3,3%, podał Główny Urząd Statystyczny (GUS) w komunikacie w piątek.
W styczniu inflacja roczna wyniosła 2,8% r/r (po zmianie koszyka inflacyjnego)
Jedenastu uwzględnionych w ankiecie agencji ISB ekonomistów oczekiwało, że wskaźnik cen i usług konsumpcyjnych (CPI) wyniósł średnio 3,34% r/r. Prognozy oscylowały między 3,1% a 3,6%. Resort finansów szacował lutowy poziom wskaźnika CPI na 3,4%.

(ISB)
wp.pl/ISB | 13.03.2009 | 14:08

Ceny nowych mieszkań już bardziej nie spadną

Lepiej dłużej nie zwlekać z kupnem nowego mieszkania, bo ceny bardziej nie spadną. Przekonani są o tym łódzcy analitycy, którzy przedstawili wczoraj najnowszy raport o łódzkim rynku nieruchomości.
Taniej już być nie może - twierdzi Agnieszka Wróbel, analityk Real Development. Nie ma szans, żeby budynek wielorodzinny wybudować teraz poniżej 5 tysięcy złotych za metr kwadratowy. Jeśli cena jest niższa, to już kosztem jakości. Średnia stawka w Łodzi za metr kw. mieszkania wynosi 5, 2 tys. zł, czyli w niewielkim stopniu przewyższa to koszty budowy. To cena niższa niż w 2007 roku, kiedy metr kw. mieszkania kosztował 5,5 tys. złotych.
Analitycy z Real Development wzięli pod uwagę 117 inwestycji prowadzonych przez 84 inwestorów, budujących w Łodzi i najbliższych okolicach. W 20 przypadkach ceny metra spadły o ponad 1 tys. zł. Bardzo potaniały teraz inwestycje ekskluzywne, bo metr kosztuje w nich mniej niż 10 tys. zł. A jeszcze niedawno trzeba było wydać 16 tys. zł.\
Kryzys spowodował, że aż 56 inwestycji zostało w tym roku wstrzymanych, w tym sześciu inwestorów w ogóle się wycofało - informuje Agnieszka Wróbel.

Z tego powodu nie powstanie m.in. Helenów Park, w którym miało być wybudowanych 3650 mieszkań.

Wycofują się głównie inwestorzy zagraniczni, którzy upatrzyli sobie Łódź jako idealne miejsce na ściągnięcie haraczu i pozyskanie szybkich zysków - twierdzi Tomasz Błeszyński, doradca rynku nieruchomości. Liczyli na marżę nawet w wysokości 80 procent.

A standardowa marża u dewelopera to teraz 15 procent.

Dalsze jej obniżanie byłoby nieopłacalne - podkreśla Agnieszka Wróbel.

W ubiegłym roku średnia stawka za metr kw. wynosiła 6,3 tys. zł. Była to najwyższa kwota od 2005 r., kiedy metr mieszkania można było już kupić za 2,3 tys. złotych.

Jednak nie można mówić o gwałtownym wzroście cen w ciągu ostatnich czterech lat. Łódzki rynek nieruchomości jest wyjątkowo przewidywalnym rynkiem, w przeciwieństwie do Wrocławia - mówi Tomasz Błeszyński.

Na mieszkanie we Wrocławiu trzeba obecnie wydać 6,8 tys. zł za metr kw., w Krakowie 7,3 tys. zł, a w stolicy 8,9 tys. zł. Być może dlatego w Łodzi jest najmniej wolnych gotowych mieszkań. Na lokatorów czeka 1,5 tysiąca lokali, podczas gdy w Warszawie jest ich aż 17 tys.

W przypadku Łodzi najwięcej inwestycji mieszkaniowych prowadzonych jest w tym roku na Bałutach, gdzie średnia cena za metr wynosi 5150 zł. A na 480 oferowanych lokali aż 330 jest wolnych.

Nie można jednak stwierdzić, że któreś dzielnice są bardziej popularne wśród łodzian. Kiedyś ze względu na dojazd do pracy były to Retkinia i Widzew, ale teraz zrobiliśmy się bardziej mobilni - tłumaczy Tomasz Błeszyński.

W tym roku najwięcej wolnych mieszkań, bo aż 500, jest na Polesiu. Tam ceny wynoszą średnio 5,4 tys. zł za metr kw. Na Widzewie jest ich 300 (5250 złotych za metr kw.), na Górnej 100 (4680 zł za metr kw.), a w Śródmieściu 200 (5,6 tys. zł za mkw.).

Największą popularnością wśród łodzian cieszą się teraz małe mieszkania, czyli jedno- i dwupokojowe, od 50 do 65 metrów kw.

Taka tendencja utrzymuje się już od kilku lat - zaznacza Agnieszka Wróbel. Klienci kupują głównie dla siebie, a nie po to, by szybko sprzedać lub wynająć. Od razu planują, gdzie zrobić pokój dla dziecka. Przy wyborze mieszkania łodzianie kierują się nie tylko ceną. - Bardzo ważne są dla nich koszty późniejszego utrzymania mieszkania - dodaje Tomasz Błeszyński.

Specjaliści od rynku nieruchomości przestrzegają, by przed kupnem mieszkania obejrzeć wcześniejsze inwestycje dewelopera i porozmawiać z ich lokatorami.

Poza tym podczas kryzysu lepiej kupować lokale w budynkach już gotowych lub tych, których budowa niedługo się zakończy - dodaje Agnieszka Wróbel.

POLSKA Dziennik Łódzki
Agnieszka Magnuszewka

Ceny nowych mieszkań już bardziej nie spadną

Lepiej dłużej nie zwlekać z kupnem nowego mieszkania, bo ceny bardziej nie spadną. Przekonani są o tym łódzcy analitycy, którzy przedstawili wczoraj najnowszy raport o łódzkim rynku nieruchomości.
Taniej już być nie może - twierdzi Agnieszka Wróbel, analityk Real Development. Nie ma szans, żeby budynek wielorodzinny wybudować teraz poniżej 5 tysięcy złotych za metr kwadratowy. Jeśli cena jest niższa, to już kosztem jakości. Średnia stawka w Łodzi za metr kw. mieszkania wynosi 5, 2 tys. zł, czyli w niewielkim stopniu przewyższa to koszty budowy. To cena niższa niż w 2007 roku, kiedy metr kw. mieszkania kosztował 5,5 tys. złotych.
Analitycy z Real Development wzięli pod uwagę 117 inwestycji prowadzonych przez 84 inwestorów, budujących w Łodzi i najbliższych okolicach. W 20 przypadkach ceny metra spadły o ponad 1 tys. zł. Bardzo potaniały teraz inwestycje ekskluzywne, bo metr kosztuje w nich mniej niż 10 tys. zł. A jeszcze niedawno trzeba było wydać 16 tys. zł.\
Kryzys spowodował, że aż 56 inwestycji zostało w tym roku wstrzymanych, w tym sześciu inwestorów w ogóle się wycofało - informuje Agnieszka Wróbel.

Z tego powodu nie powstanie m.in. Helenów Park, w którym miało być wybudowanych 3650 mieszkań.

Wycofują się głównie inwestorzy zagraniczni, którzy upatrzyli sobie Łódź jako idealne miejsce na ściągnięcie haraczu i pozyskanie szybkich zysków - twierdzi Tomasz Błeszyński, doradca rynku nieruchomości. Liczyli na marżę nawet w wysokości 80 procent.

A standardowa marża u dewelopera to teraz 15 procent.

Dalsze jej obniżanie byłoby nieopłacalne - podkreśla Agnieszka Wróbel.

W ubiegłym roku średnia stawka za metr kw. wynosiła 6,3 tys. zł. Była to najwyższa kwota od 2005 r., kiedy metr mieszkania można było już kupić za 2,3 tys. złotych.

Jednak nie można mówić o gwałtownym wzroście cen w ciągu ostatnich czterech lat. Łódzki rynek nieruchomości jest wyjątkowo przewidywalnym rynkiem, w przeciwieństwie do Wrocławia - mówi Tomasz Błeszyński.

Na mieszkanie we Wrocławiu trzeba obecnie wydać 6,8 tys. zł za metr kw., w Krakowie 7,3 tys. zł, a w stolicy 8,9 tys. zł. Być może dlatego w Łodzi jest najmniej wolnych gotowych mieszkań. Na lokatorów czeka 1,5 tysiąca lokali, podczas gdy w Warszawie jest ich aż 17 tys.

W przypadku Łodzi najwięcej inwestycji mieszkaniowych prowadzonych jest w tym roku na Bałutach, gdzie średnia cena za metr wynosi 5150 zł. A na 480 oferowanych lokali aż 330 jest wolnych.

Nie można jednak stwierdzić, że któreś dzielnice są bardziej popularne wśród łodzian. Kiedyś ze względu na dojazd do pracy były to Retkinia i Widzew, ale teraz zrobiliśmy się bardziej mobilni - tłumaczy Tomasz Błeszyński.

W tym roku najwięcej wolnych mieszkań, bo aż 500, jest na Polesiu. Tam ceny wynoszą średnio 5,4 tys. zł za metr kw. Na Widzewie jest ich 300 (5250 złotych za metr kw.), na Górnej 100 (4680 zł za metr kw.), a w Śródmieściu 200 (5,6 tys. zł za mkw.).

Największą popularnością wśród łodzian cieszą się teraz małe mieszkania, czyli jedno- i dwupokojowe, od 50 do 65 metrów kw.

Taka tendencja utrzymuje się już od kilku lat - zaznacza Agnieszka Wróbel. Klienci kupują głównie dla siebie, a nie po to, by szybko sprzedać lub wynająć. Od razu planują, gdzie zrobić pokój dla dziecka. Przy wyborze mieszkania łodzianie kierują się nie tylko ceną. - Bardzo ważne są dla nich koszty późniejszego utrzymania mieszkania - dodaje Tomasz Błeszyński.

Specjaliści od rynku nieruchomości przestrzegają, by przed kupnem mieszkania obejrzeć wcześniejsze inwestycje dewelopera i porozmawiać z ich lokatorami.

Poza tym podczas kryzysu lepiej kupować lokale w budynkach już gotowych lub tych, których budowa niedługo się zakończy - dodaje Agnieszka Wróbel.

POLSKA Dziennik Łódzki
Agnieszka Magnuszewka

Młodzi kupują, państwo pomaga

Rośnie liczba kredytów mieszkaniowych, w spłacaniu których pomaga budżet państwa - zauważa "Metro".

W lutym obsługujący program Bank Gospodarstwa Krajowego udzielił ponad dwa razy więcej kredytów niż w styczniu. Z programu, w ramach którego państwo płaci połowę odsetek, mogą korzystać rodziny i osoby samotnie wychowujące dziecko. Według deweloperów, na pomoc budżetu decydują się głównie młode małżeństwa.

Jakub Zieliński, handlowiec z Warszawy, razem z żoną kupił dwupokojowe mieszkanie na obrzeżach miasta. Dzięki dopłatom z programu "Rodzina na swoim" zamiast 1700 złotych miesięcznej raty Zielińscy płacą 1000 złotych.

Mimo tak wielkiego wzrostu zainteresowania pieniędzy nie zabraknie. Na ten rok planujemy 80 milionów dopłat do 17 tysięcy kredytów - zapewnia w rozmowie z gazetą Ewa Balicka-Sawiak, rzeczniczka Banku Gospodarstwa Krajowego.

RMF

interia.pl/

Młodzi kupują, państwo pomaga

Rośnie liczba kredytów mieszkaniowych, w spłacaniu których pomaga budżet państwa - zauważa "Metro".

W lutym obsługujący program Bank Gospodarstwa Krajowego udzielił ponad dwa razy więcej kredytów niż w styczniu. Z programu, w ramach którego państwo płaci połowę odsetek, mogą korzystać rodziny i osoby samotnie wychowujące dziecko. Według deweloperów, na pomoc budżetu decydują się głównie młode małżeństwa.

Jakub Zieliński, handlowiec z Warszawy, razem z żoną kupił dwupokojowe mieszkanie na obrzeżach miasta. Dzięki dopłatom z programu "Rodzina na swoim" zamiast 1700 złotych miesięcznej raty Zielińscy płacą 1000 złotych.

Mimo tak wielkiego wzrostu zainteresowania pieniędzy nie zabraknie. Na ten rok planujemy 80 milionów dopłat do 17 tysięcy kredytów - zapewnia w rozmowie z gazetą Ewa Balicka-Sawiak, rzeczniczka Banku Gospodarstwa Krajowego.

RMF

interia.pl/

Koniec atrakcyjnych lokat. Co się jeszcze opłaca?

Inwestycje w akcje to jedyny sposób na pomnożenie oszczędności? Brzmi z pozoru absurdalnie, jednak z analizy Money.pl wynika, że dziś trudno o lepszą alternatywę.
Lokaty tracą na atrakcyjności - największy gracz na rynku PKO BP zdecydował o obniżeniu oprocentowania swoich lokat. W ślad za głównym graczem pójdą inne banki. Na obligacjach również trudniej zarobić. Spekulacje na walutach to raczej zajęcie dla wybranych. Drożeje co prawda złoto, ale drożeje już zbyt długo i bańka w końcu pęknie.

Akcje i jednostki funduszy inwestycyjnych w szybkim tempie tanieją od dawna i wiele osób na nich straciło. Jednak właśnie przez to dziś indeksy giełdowe mają więcej przestrzeni do wzrostów niż do spadków. W cenach jest już mnóstwo negatywnych informacji zarówno z zagranicznych rynków, jak i naszej gospodarki. Trzy znaczące fale wyprzedaży zrobiły swoje. Mimo, że trwałej oznaki poprawy jeszcze nie widać, prędzej czy później nastąpi. To oznacza, że kupione teraz akcje bądź jednostki funduszy będą w stanie przynieść za kilka lat zadowalający zysk.

Dlaczego nie lokaty

Do niedawna pozwalały zarobić nawet blisko 10 proc. w skali roku. To już przeszłość. PKO BP zdecydował się na obniżenie oprocentowania oferowanych lokat  średnio o pół procent w skali roku.

Opłacalność lokat spada od stycznia. Najlepiej oprocentowane depozyty w bankach to obecnie nieco ponad 7 proc. w skali roku. Tymczasem planowane obniżki stóp procentowych NBP sprawiają, że kolejne obniżki oprocentowania to tylko kwestia czasu.

Na obligacjach zarobiło  niewielu

Nie najlepiej dla inwestorów dzieje się na krajowym rynku obligacji, gdzie sytuacja jest bardzo zmienna. Skutkuje to w ostatnim czasie większymi wahaniami wartości jednostek uczestnictwa funduszy zaangażowanych w papiery skarbowe. Ostatnie miesiące pokazały, że zarobić na krajowych obligacjach udało się niewielu funduszom. Roczna stopa zwrotu  była w najlepszym razie zbliżona do oprocentowania najkorzystniejszych lokat bankowych. To stawia fundusze w gorszej pozycji - perspektywa zarobku jest mniej pewna od zysku z lokaty.

Na walutach trudniej się obłowić

Pokaźne zyski przyniosły w ostatnich miesiącach inwestycje oparte na walutach. Powodem był taniejący złoty. Prawdziwym inwestycyjnym hitem, który wypłynął dzięki gwałtownemu osłabieniu naszej waluty, okazały się fundusze obligacji dolarowych. Niektórym udało się osiągnąć zyski porównywalne do funduszy akcji w czasie hossy.

Ale czas wysokich zysków z walut już się skończył. W lutym tego roku euro było najmocniejsze wobec złotego od 5 lat , a nasza waluta o krok od ustanowienia rekordu słabości.

Inwestorzy uwierzyli w czarny, recesyjny scenariusz dla naszej gospodarki, której zaszkodziła kondycja innych gospodarek regionu. Prawda jednak jest taka, że to właśnie Polska gospodarka wyróżnia się pozytywnie na tle regionu. Dlatego prawdopodobieństwo umocnienia złotego w perspektywie kilku najbliższych miesięcy jest znacznie większe niż dalszy spadek wartości.

Inwestycja w waluty wiąże się więc z dużym ryzykiem strat, gdy złoty zacznie zyskiwać na wartości.

Pora na fundusze akcji?

Wyniki funduszy są już tak złe, że dużo gorsze być nie mogą. Trwające od kilkunastu miesięcy spadki cen akcji spowodowały, że straty niektórych z nich przekroczyły 50 procent w skali roku.

Akcje spółek notowanych na giełdzie w Warszawie są obecnie najtańsze od kilku lat, a główne wskaźniki naszego rynku akcji cofnęły się niemal do początków ostatniej hossy, która rozpoczęła się w latach 2002-2003.

money.pl/2009-03-10 06:20:25

Koniec atrakcyjnych lokat. Co się jeszcze opłaca?

Inwestycje w akcje to jedyny sposób na pomnożenie oszczędności? Brzmi z pozoru absurdalnie, jednak z analizy Money.pl wynika, że dziś trudno o lepszą alternatywę.
Lokaty tracą na atrakcyjności - największy gracz na rynku PKO BP zdecydował o obniżeniu oprocentowania swoich lokat. W ślad za głównym graczem pójdą inne banki. Na obligacjach również trudniej zarobić. Spekulacje na walutach to raczej zajęcie dla wybranych. Drożeje co prawda złoto, ale drożeje już zbyt długo i bańka w końcu pęknie.

Akcje i jednostki funduszy inwestycyjnych w szybkim tempie tanieją od dawna i wiele osób na nich straciło. Jednak właśnie przez to dziś indeksy giełdowe mają więcej przestrzeni do wzrostów niż do spadków. W cenach jest już mnóstwo negatywnych informacji zarówno z zagranicznych rynków, jak i naszej gospodarki. Trzy znaczące fale wyprzedaży zrobiły swoje. Mimo, że trwałej oznaki poprawy jeszcze nie widać, prędzej czy później nastąpi. To oznacza, że kupione teraz akcje bądź jednostki funduszy będą w stanie przynieść za kilka lat zadowalający zysk.

Dlaczego nie lokaty

Do niedawna pozwalały zarobić nawet blisko 10 proc. w skali roku. To już przeszłość. PKO BP zdecydował się na obniżenie oprocentowania oferowanych lokat  średnio o pół procent w skali roku.

Opłacalność lokat spada od stycznia. Najlepiej oprocentowane depozyty w bankach to obecnie nieco ponad 7 proc. w skali roku. Tymczasem planowane obniżki stóp procentowych NBP sprawiają, że kolejne obniżki oprocentowania to tylko kwestia czasu.

Na obligacjach zarobiło  niewielu

Nie najlepiej dla inwestorów dzieje się na krajowym rynku obligacji, gdzie sytuacja jest bardzo zmienna. Skutkuje to w ostatnim czasie większymi wahaniami wartości jednostek uczestnictwa funduszy zaangażowanych w papiery skarbowe. Ostatnie miesiące pokazały, że zarobić na krajowych obligacjach udało się niewielu funduszom. Roczna stopa zwrotu  była w najlepszym razie zbliżona do oprocentowania najkorzystniejszych lokat bankowych. To stawia fundusze w gorszej pozycji - perspektywa zarobku jest mniej pewna od zysku z lokaty.

Na walutach trudniej się obłowić

Pokaźne zyski przyniosły w ostatnich miesiącach inwestycje oparte na walutach. Powodem był taniejący złoty. Prawdziwym inwestycyjnym hitem, który wypłynął dzięki gwałtownemu osłabieniu naszej waluty, okazały się fundusze obligacji dolarowych. Niektórym udało się osiągnąć zyski porównywalne do funduszy akcji w czasie hossy.

Ale czas wysokich zysków z walut już się skończył. W lutym tego roku euro było najmocniejsze wobec złotego od 5 lat , a nasza waluta o krok od ustanowienia rekordu słabości.

Inwestorzy uwierzyli w czarny, recesyjny scenariusz dla naszej gospodarki, której zaszkodziła kondycja innych gospodarek regionu. Prawda jednak jest taka, że to właśnie Polska gospodarka wyróżnia się pozytywnie na tle regionu. Dlatego prawdopodobieństwo umocnienia złotego w perspektywie kilku najbliższych miesięcy jest znacznie większe niż dalszy spadek wartości.

Inwestycja w waluty wiąże się więc z dużym ryzykiem strat, gdy złoty zacznie zyskiwać na wartości.

Pora na fundusze akcji?

Wyniki funduszy są już tak złe, że dużo gorsze być nie mogą. Trwające od kilkunastu miesięcy spadki cen akcji spowodowały, że straty niektórych z nich przekroczyły 50 procent w skali roku.

Akcje spółek notowanych na giełdzie w Warszawie są obecnie najtańsze od kilku lat, a główne wskaźniki naszego rynku akcji cofnęły się niemal do początków ostatniej hossy, która rozpoczęła się w latach 2002-2003.

money.pl/2009-03-10 06:20:25

NBP gotów do rozmów z EBC o ERM2

NBP jest gotów do rozpoczęcia razem z resortem finansów rozmów z EBC w sprawie wejścia do mechanizmu ERM2 - poinformował wiceprezes NBP Witold Koziński.
- EBC jest zasadniczym adresatem naszych postulatów. Jeśli chodzi o NBP takie rozmowy się nie toczą - dodał Koziński.
Wcześniej koordynator rządu ds wejścia do strefy euro Ludwik Kotecki powiedział, że rozmowy z instytucjami europejskimi nt. wejścia do ERM2 będą miały charakter poufny.

Według wcześniejszych zapowiedzi rządu rozmowy z instytucjami europejskimi nt. ERM2 miały się rozpocząć na przełomie lutego i marca bieżącego roku.
money.pl/2009-03-09 11:11:03

NBP gotów do rozmów z EBC o ERM2

NBP jest gotów do rozpoczęcia razem z resortem finansów rozmów z EBC w sprawie wejścia do mechanizmu ERM2 - poinformował wiceprezes NBP Witold Koziński.
- EBC jest zasadniczym adresatem naszych postulatów. Jeśli chodzi o NBP takie rozmowy się nie toczą - dodał Koziński.
Wcześniej koordynator rządu ds wejścia do strefy euro Ludwik Kotecki powiedział, że rozmowy z instytucjami europejskimi nt. wejścia do ERM2 będą miały charakter poufny.

Według wcześniejszych zapowiedzi rządu rozmowy z instytucjami europejskimi nt. ERM2 miały się rozpocząć na przełomie lutego i marca bieżącego roku.
money.pl/2009-03-09 11:11:03

Domy w Wielkiej Brytanii coraz tańsze

W lutym ceny spadły średnio o kolejne 2,3 procent.

Times Online powołuje się na dane banku Halifax, który donosi, że przeciętny brytyjski dom stracił w ciągu roku 17,7 proc. ze swojej wartości.

W tej chwili średnia cena domu jest na poziomie w sierpnia 2004 roku. Brytyjski serwis podkreśla, że te dane są zbieżne z informacjami Nationwide Building Society.

Także wskaźnik mówiący o dostępności domów spadł do najniższego poziomu od lutego 2003 roku. Oznacza to, że brytyjskie nieruchomości są najbardziej przystępne od sześciu lat.

Specjaliści z Halifax nie widzą jednak zbyt wielu powodów do optymizmu. Ich zdaniem, choć widać już pewne oznaki stabilizacji sytuacji, 2009 rok będzie kolejnym ciężkim rokiem dla rynku nieruchomości w Wielkiej Brytanii.

(MM)
Domy w Wielkiej Brytanii coraz tańsze

Domy w Wielkiej Brytanii coraz tańsze

W lutym ceny spadły średnio o kolejne 2,3 procent.

Times Online powołuje się na dane banku Halifax, który donosi, że przeciętny brytyjski dom stracił w ciągu roku 17,7 proc. ze swojej wartości.

W tej chwili średnia cena domu jest na poziomie w sierpnia 2004 roku. Brytyjski serwis podkreśla, że te dane są zbieżne z informacjami Nationwide Building Society.

Także wskaźnik mówiący o dostępności domów spadł do najniższego poziomu od lutego 2003 roku. Oznacza to, że brytyjskie nieruchomości są najbardziej przystępne od sześciu lat.

Specjaliści z Halifax nie widzą jednak zbyt wielu powodów do optymizmu. Ich zdaniem, choć widać już pewne oznaki stabilizacji sytuacji, 2009 rok będzie kolejnym ciężkim rokiem dla rynku nieruchomości w Wielkiej Brytanii.

(MM)
Domy w Wielkiej Brytanii coraz tańsze

204 miliony na kredyty z dopłatą

W lutym w ramach programu Rodzina na swoim udzielono kredytów za 204,2 mln zł, podczas gdy w styczniu za 99 mln zł - informuje Ewa Balicka-Sawiak, rzeczniczka Banku Gospodarstwa Krajowego.

Z danych BGK, który wypłaca dopłaty ze środków budżetowych w ramach tego programu, wynika, że w lutym udzielono 1319 takich kredytów, podczas gdy w styczniu 669. Saldo tych kredytów pod koniec lutego wynosiło 1,59 mld zł, podczas gdy pod koniec 2008 roku 1,29 mld zł.

W 2008 r. w ramach programu Rodzina na swoim udzielono łącznie 6628 kredytów za 852,6 mln zł. W styczniu BGK informował, że w 2009 r. udzielonych może być 19,2 tys. kredytów na łączną kwotę 2,5 mld złotych.

Spłata części odsetek dotyczy kredytów w złotych, udzielonych przez niektóre banki komercyjne oraz przez SKOK-i, które podpisały z BGK umowy w tej sprawie.

PAP/money.pl/2009-03-05 10:49:58

204 miliony na kredyty z dopłatą

W lutym w ramach programu Rodzina na swoim udzielono kredytów za 204,2 mln zł, podczas gdy w styczniu za 99 mln zł - informuje Ewa Balicka-Sawiak, rzeczniczka Banku Gospodarstwa Krajowego.

Z danych BGK, który wypłaca dopłaty ze środków budżetowych w ramach tego programu, wynika, że w lutym udzielono 1319 takich kredytów, podczas gdy w styczniu 669. Saldo tych kredytów pod koniec lutego wynosiło 1,59 mld zł, podczas gdy pod koniec 2008 roku 1,29 mld zł.

W 2008 r. w ramach programu Rodzina na swoim udzielono łącznie 6628 kredytów za 852,6 mln zł. W styczniu BGK informował, że w 2009 r. udzielonych może być 19,2 tys. kredytów na łączną kwotę 2,5 mld złotych.

Spłata części odsetek dotyczy kredytów w złotych, udzielonych przez niektóre banki komercyjne oraz przez SKOK-i, które podpisały z BGK umowy w tej sprawie.

PAP/money.pl/2009-03-05 10:49:58

Będzie trzy razy mniej kredytów hipotecznych

Liczba udzielonych kredytów hipotecznych w 2009 r. będzie niższa o 30-40 procent niż w 2008 roku - wynika z raportu firmy doradztwa finansowego Open Finance.

- Tym samym będzie o około połowę mniejsza niż w rekordowym 2007 r., ale wyniki sprzedaży za I kwartał 2009 r. pozwolą zapewne na dokonanie precyzyjniejszych szacunków - czytamy w raporcie.

W IV kwartale 2008 roku liczba udzielonych kredytów hipotecznych spadła o 12,5 procent w skali roku , wynika z ankiet nadesłanych do Open Finance przez 12 największych banków działających na rynku kredytów hipotecznych.

- Najprawdopodobniej duży wpływ na ostateczne wyniki za IV kwartał miała przyspieszona sprzedaż kredytów w październiku, kiedy klienci banków już wiedzieli, że kryteria udzielania kredytów hipotecznych zostaną radykalnie zaostrzone, a kredyty walutowe staną się trudniej dostępne. Wielu z nich wykorzystało ten czas, by przyspieszyć transakcje kredytowe - czytamy dalej.

Zdaniem autorów raportu jednak liczba udzielonych kredytów była w ostatnim kwartale 2008 r. wyraźnie niższa i naturalnie słabsze dane wynikały z gwałtownie zaostrzonych kryteriów udzielania kredytów hipotecznych, czasowego wstrzymania akcji kredytowej w niektórych bankach, utrudnień w dostępie do kredytów walutowych oraz niechęci klientów do ich zaciągania wobec pogarszających się perspektyw gospodarczych i rynku pracy.

money.pl/2009-03-04 18:37:15

Będzie trzy razy mniej kredytów hipotecznych

Liczba udzielonych kredytów hipotecznych w 2009 r. będzie niższa o 30-40 procent niż w 2008 roku - wynika z raportu firmy doradztwa finansowego Open Finance.

- Tym samym będzie o około połowę mniejsza niż w rekordowym 2007 r., ale wyniki sprzedaży za I kwartał 2009 r. pozwolą zapewne na dokonanie precyzyjniejszych szacunków - czytamy w raporcie.

W IV kwartale 2008 roku liczba udzielonych kredytów hipotecznych spadła o 12,5 procent w skali roku , wynika z ankiet nadesłanych do Open Finance przez 12 największych banków działających na rynku kredytów hipotecznych.

- Najprawdopodobniej duży wpływ na ostateczne wyniki za IV kwartał miała przyspieszona sprzedaż kredytów w październiku, kiedy klienci banków już wiedzieli, że kryteria udzielania kredytów hipotecznych zostaną radykalnie zaostrzone, a kredyty walutowe staną się trudniej dostępne. Wielu z nich wykorzystało ten czas, by przyspieszyć transakcje kredytowe - czytamy dalej.

Zdaniem autorów raportu jednak liczba udzielonych kredytów była w ostatnim kwartale 2008 r. wyraźnie niższa i naturalnie słabsze dane wynikały z gwałtownie zaostrzonych kryteriów udzielania kredytów hipotecznych, czasowego wstrzymania akcji kredytowej w niektórych bankach, utrudnień w dostępie do kredytów walutowych oraz niechęci klientów do ich zaciągania wobec pogarszających się perspektyw gospodarczych i rynku pracy.

money.pl/2009-03-04 18:37:15

Banki staną przed sądem

Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów chce bronić posiadaczy kredytów. Zaskarży do sądu antymonopolowego umowy, w których arbitralnie ustalono oprocentowanie - informuje "Rzeczpospolita".
- W najbliższych tygodniach UOKiK skieruje do sądu kilka pozwów przeciw bankom, które zdaniem urzędu stosują przy kredytach hipotecznych klauzule niekorzystne dla konsumentów - zapowiedziała Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel w Radiu PiN. Zastrzeżenia dotyczą m.in. nieprecyzyjnych kryteriów zmiany oprocentowania kredytów.
Zdaniem prezes UOKiK, takie zapisy stosuje m.in. mBank. Mimo spadku stóp procentowych, osoby, które zaciągnęły w nim kredyty przed wrześniem 2006 r. nie doczekały się znaczącego obniżenia oprocentowania. W podobnej sytuacji są klienci Raiffeisen Banku czy Santander Consumer Banku, których "stare" kredyty mieszkaniowe również mają oprocentowania ustalane decyzją zarządów.

Więcej na zielonych stronach "Rzeczpospolitej".
onet.pl/
(Rzeczpospolita, dd/10.03.2009, godz. 08:06)

Banki staną przed sądem

Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów chce bronić posiadaczy kredytów. Zaskarży do sądu antymonopolowego umowy, w których arbitralnie ustalono oprocentowanie - informuje "Rzeczpospolita".
- W najbliższych tygodniach UOKiK skieruje do sądu kilka pozwów przeciw bankom, które zdaniem urzędu stosują przy kredytach hipotecznych klauzule niekorzystne dla konsumentów - zapowiedziała Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel w Radiu PiN. Zastrzeżenia dotyczą m.in. nieprecyzyjnych kryteriów zmiany oprocentowania kredytów.
Zdaniem prezes UOKiK, takie zapisy stosuje m.in. mBank. Mimo spadku stóp procentowych, osoby, które zaciągnęły w nim kredyty przed wrześniem 2006 r. nie doczekały się znaczącego obniżenia oprocentowania. W podobnej sytuacji są klienci Raiffeisen Banku czy Santander Consumer Banku, których "stare" kredyty mieszkaniowe również mają oprocentowania ustalane decyzją zarządów.

Więcej na zielonych stronach "Rzeczpospolitej".
onet.pl/
(Rzeczpospolita, dd/10.03.2009, godz. 08:06)

Młodzi ruszyli po państwowe dopłaty do kredytów

Od stycznia dwukrotnie wzrosła liczba kredytów mieszkaniowych, w spłacaniu których pomaga budżet państwa - zauważa "Metro".
Jakub Zieliński, handlowiec z Warszawy, razem z żoną kupił dwupokojowe mieszkanie na obrzeżach miasta. Dzięki dopłatom z programu "Rodzina na swoim", zamiast 1700 zł miesięcznej raty Zielińscy płacą 1000 zł. Takich jak oni jest znacznie więcej (według deweloperów, mieszkania za kredyt z rządową dopłatą kupują głównie młode małżeństwa)
W lutym obsługujący program Bank Gospodarstwa Krajowego udzielił ponad dwa razy więcej kredytów niż w styczniu. Z programu (państwo płaci połowę odsetek) mogą skorzystać rodziny oraz osoby samotnie wychowujące dziecko.

"Mimo tak wielkiego wzrostu zainteresowania pieniędzy nie zabraknie. Na ten rok planujemy 80 mln dopłat do 17 tys. kredytów" - zapewnia gazetę Ewa Balicka-Sawiak, rzeczniczka Banku Gospodarstwa Krajowego.

Więcej we wtorkowym wydaniu "Metra".
onet.pl/
(PAP, dd/10.03.2009, godz. 06:15)

Młodzi ruszyli po państwowe dopłaty do kredytów

Od stycznia dwukrotnie wzrosła liczba kredytów mieszkaniowych, w spłacaniu których pomaga budżet państwa - zauważa "Metro".
Jakub Zieliński, handlowiec z Warszawy, razem z żoną kupił dwupokojowe mieszkanie na obrzeżach miasta. Dzięki dopłatom z programu "Rodzina na swoim", zamiast 1700 zł miesięcznej raty Zielińscy płacą 1000 zł. Takich jak oni jest znacznie więcej (według deweloperów, mieszkania za kredyt z rządową dopłatą kupują głównie młode małżeństwa)
W lutym obsługujący program Bank Gospodarstwa Krajowego udzielił ponad dwa razy więcej kredytów niż w styczniu. Z programu (państwo płaci połowę odsetek) mogą skorzystać rodziny oraz osoby samotnie wychowujące dziecko.

"Mimo tak wielkiego wzrostu zainteresowania pieniędzy nie zabraknie. Na ten rok planujemy 80 mln dopłat do 17 tys. kredytów" - zapewnia gazetę Ewa Balicka-Sawiak, rzeczniczka Banku Gospodarstwa Krajowego.

Więcej we wtorkowym wydaniu "Metra".
onet.pl/
(PAP, dd/10.03.2009, godz. 06:15)

Kredyty w euro będą popularne

Kredyty w euro cieszą się coraz większym wzięciem. Zdaniem ekonomistów i bankowców euro wkrótce może zagrozić dominującej pozycji franka szwajcarskiego. Dziś o kredyt w euro jest tak samo trudno jak we franku.
Przez lata dużo niższe stopy procentowe w Szwajcarii niż Polsce były głównym czynnikiem powodującym, że klienci polskich banków, zadłużając się na cele mieszkaniowe, masowo wybierali głównie właśnie franka, a nie złotego. Kusiło ich przede wszystkim to, że raty kredytów we frankach były znacznie niższe niż pożyczek we frankach. Po serii ostatnich obniżek stóp procentowych Europejskiego Banku Centralnego (EBC) coraz atrakcyjniejsze stają się kredyty w euro. Obecnie koszt pieniądza w euro jest tylko o punkt procentowy wyższy niż we franku (główna stopa EBC wynosi obecnie 1,5 proc. wobec 0,5 proc. w Szwajcarii i 4 proc. w Polsce).

W ciągu kilku minionych tygodni zaobserwowaliśmy nieznaczny wzrost zainteresowania kredytami hipotecznymi denominowanymi w euro - przyznaje Aleksandra Myczkowska, rzecznik BGŻ, jednego z nielicznych dużych banków, który w swojej ofercie ma jeszcze zarówno kredyty we franku szwajcarskim, jak i w euro.

Po kolejnej obniżce stóp kredyty w euro zyskały na atrakcyjności. Kredyty w euro jednak wciąż pozostają mniej atrakcyjne niż kredyty we frankach, a w wielu bankach warunki, jakie trzeba spełnić, są dla obu tych walut takie same lub zbliżone - zauważa Paweł Majtkowski, analityk finansowy firmy Finamo.

Co zatem przemawia za atrakcyjnością euro?

Ostatnia przecena złotego uświadomiła klientom niebezpieczeństwo związane z ryzykiem kursowym. Oczywiście w przypadku euro ono też istnieje, ale spodziewane wejście Polski do systemu kursowego ERM2 i związanie złotego ze wspólną walutą sprawia, że będzie ono mniejsze niż w przypadku euro. Także zdobycie finansowania dla kredytów w euro będzie łatwiejsze. Większość banków w Polsce związana jest z grupami finansowymi, dla których to właśnie euro jest rodzimą walutą - wylicza Marcin Mrowiec, główny ekonomista banku Pekao.

Przyznaje on jednak, że z powodu wyschnięcia rynku międzybankowego zdobycie finansowania dla kredytów w euro i franku jest obecnie jednakowo trudne.

Gdy sytuacja na rynkach się ustabilizuje, finansowanie się w euro powinno być znacznie tańsze niż we franku - dodaje Mrowiec.

Liczą na to też bankowcy. Na wiosnę promocję kredytów hipotecznych denominowanych w euro planuje Allior Bank. Jak przyznaje Wojciech Sobieraj, prezes Alliora, bank już ma w ofercie takie kredyty, ale z rozruchem akcji kredytowej czeka na uspokojenie się sytuacji na rynkach finansowych.

Jak przyznają analitycy, kredyty w euro mogą pociągać tych klientów, którzy liczą, że uda im się zarobić na ryzyku kursowym. Zdaniem Paweła Majtkowskiego te osoby najchętniej zaciągałyby kredyty we frankach, jednak trudno im spełnić wygórowane warunki banków. W większości instytucji warunki dla kredytów w euro są podobne. Są jednak pewne wyjątki - na przykład w Deutsche Banku i banku DnB Nord można uzyskać kredyt w euro z marżą taką sama jak w wypadku kredytów w złotych.

Dzięki zadłużeniu się w euro rata przeciętnego kredytu o wartości 300 tys. zł jest o ponad 230 zł niższa niż w wypadku pożyczki w złotych. Poza tym kurs euro w złotych jest obecnie bardzo wysoki, a więc jest spora szansa, że w okresie spłaty kurs się obniży, a z nim płacone raty - dodaje Paweł Majtkowski.

Zdaniem większości ekonomistów obecny kurs euro na poziomie 4,7-4,8 zł nie utrzyma się długo. Większość prognoz zakłada umocnienienie złotego. Optymiści widzą nawet kurs euro poniżej 4 zł na koniec 2009 r.



Jacek Iskra

Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-03-10 (06:50)

Kredyty w euro będą popularne

Kredyty w euro cieszą się coraz większym wzięciem. Zdaniem ekonomistów i bankowców euro wkrótce może zagrozić dominującej pozycji franka szwajcarskiego. Dziś o kredyt w euro jest tak samo trudno jak we franku.
Przez lata dużo niższe stopy procentowe w Szwajcarii niż Polsce były głównym czynnikiem powodującym, że klienci polskich banków, zadłużając się na cele mieszkaniowe, masowo wybierali głównie właśnie franka, a nie złotego. Kusiło ich przede wszystkim to, że raty kredytów we frankach były znacznie niższe niż pożyczek we frankach. Po serii ostatnich obniżek stóp procentowych Europejskiego Banku Centralnego (EBC) coraz atrakcyjniejsze stają się kredyty w euro. Obecnie koszt pieniądza w euro jest tylko o punkt procentowy wyższy niż we franku (główna stopa EBC wynosi obecnie 1,5 proc. wobec 0,5 proc. w Szwajcarii i 4 proc. w Polsce).

W ciągu kilku minionych tygodni zaobserwowaliśmy nieznaczny wzrost zainteresowania kredytami hipotecznymi denominowanymi w euro - przyznaje Aleksandra Myczkowska, rzecznik BGŻ, jednego z nielicznych dużych banków, który w swojej ofercie ma jeszcze zarówno kredyty we franku szwajcarskim, jak i w euro.

Po kolejnej obniżce stóp kredyty w euro zyskały na atrakcyjności. Kredyty w euro jednak wciąż pozostają mniej atrakcyjne niż kredyty we frankach, a w wielu bankach warunki, jakie trzeba spełnić, są dla obu tych walut takie same lub zbliżone - zauważa Paweł Majtkowski, analityk finansowy firmy Finamo.

Co zatem przemawia za atrakcyjnością euro?

Ostatnia przecena złotego uświadomiła klientom niebezpieczeństwo związane z ryzykiem kursowym. Oczywiście w przypadku euro ono też istnieje, ale spodziewane wejście Polski do systemu kursowego ERM2 i związanie złotego ze wspólną walutą sprawia, że będzie ono mniejsze niż w przypadku euro. Także zdobycie finansowania dla kredytów w euro będzie łatwiejsze. Większość banków w Polsce związana jest z grupami finansowymi, dla których to właśnie euro jest rodzimą walutą - wylicza Marcin Mrowiec, główny ekonomista banku Pekao.

Przyznaje on jednak, że z powodu wyschnięcia rynku międzybankowego zdobycie finansowania dla kredytów w euro i franku jest obecnie jednakowo trudne.

Gdy sytuacja na rynkach się ustabilizuje, finansowanie się w euro powinno być znacznie tańsze niż we franku - dodaje Mrowiec.

Liczą na to też bankowcy. Na wiosnę promocję kredytów hipotecznych denominowanych w euro planuje Allior Bank. Jak przyznaje Wojciech Sobieraj, prezes Alliora, bank już ma w ofercie takie kredyty, ale z rozruchem akcji kredytowej czeka na uspokojenie się sytuacji na rynkach finansowych.

Jak przyznają analitycy, kredyty w euro mogą pociągać tych klientów, którzy liczą, że uda im się zarobić na ryzyku kursowym. Zdaniem Paweła Majtkowskiego te osoby najchętniej zaciągałyby kredyty we frankach, jednak trudno im spełnić wygórowane warunki banków. W większości instytucji warunki dla kredytów w euro są podobne. Są jednak pewne wyjątki - na przykład w Deutsche Banku i banku DnB Nord można uzyskać kredyt w euro z marżą taką sama jak w wypadku kredytów w złotych.

Dzięki zadłużeniu się w euro rata przeciętnego kredytu o wartości 300 tys. zł jest o ponad 230 zł niższa niż w wypadku pożyczki w złotych. Poza tym kurs euro w złotych jest obecnie bardzo wysoki, a więc jest spora szansa, że w okresie spłaty kurs się obniży, a z nim płacone raty - dodaje Paweł Majtkowski.

Zdaniem większości ekonomistów obecny kurs euro na poziomie 4,7-4,8 zł nie utrzyma się długo. Większość prognoz zakłada umocnienienie złotego. Optymiści widzą nawet kurs euro poniżej 4 zł na koniec 2009 r.



Jacek Iskra

Gazeta Prawna
wp.pl/
Gazeta Prawna 2009-03-10 (06:50)

Nie będzie szybszego wejścia do strefy euro

Premier i szef resortu finansów Luksemburga Jean-Claude Juncker, który przewodniczył spotkaniu ministrów finansów strefy euro w Brukseli powiedział w poniedziałek, że "nie ma mowy" o przyspieszeniu wejścia państw Europy Wschodniej do strefy wspólnej waluty.
Juncker nie dopuszcza też możliwości złagodzenia kryteriów, które spełnić muszą państwa planujące przyjęcie europejskiej waluty.

Nie nadszedł jeszcze moment na rozpoczęcie nowej debaty na temat kryteriów dopuszczenia do strefy euro - powiedział Juncker po brukselskim spotkaniu ministrów finansów eurolandu.
Zdaniem premiera Luksemburga "nie może też być mowy o zmianie reguł akcesji (do strefy euro)" ani o skróceniu oczekiwania na nią w tak zwanym przedsionku euro - ERM II. Dwa lata w tej strefie mają ograniczyć fluktuacje wartości walut lokalnych w stosunku do euro.

Budapeszt i Warszawa postulowały skrócenie oczekiwania w ERM II, by kraje Europy Wschodniej, które szczególnie mocno dotknął kryzys finansowy mogły szybciej skorzystać z osłony jaką daje wspólna waluta.

By wejść do strefy euro, kraje kandydujące muszą dostosować się do surowych norm limitujących wysokość zadłużenia państwa, jego rocznego deficytu budżetowego i poziomu inflacji.
wp.pl/
PAP 2009-03-10 (06:21)

Nie będzie szybszego wejścia do strefy euro

Premier i szef resortu finansów Luksemburga Jean-Claude Juncker, który przewodniczył spotkaniu ministrów finansów strefy euro w Brukseli powiedział w poniedziałek, że "nie ma mowy" o przyspieszeniu wejścia państw Europy Wschodniej do strefy wspólnej waluty.
Juncker nie dopuszcza też możliwości złagodzenia kryteriów, które spełnić muszą państwa planujące przyjęcie europejskiej waluty.

Nie nadszedł jeszcze moment na rozpoczęcie nowej debaty na temat kryteriów dopuszczenia do strefy euro - powiedział Juncker po brukselskim spotkaniu ministrów finansów eurolandu.
Zdaniem premiera Luksemburga "nie może też być mowy o zmianie reguł akcesji (do strefy euro)" ani o skróceniu oczekiwania na nią w tak zwanym przedsionku euro - ERM II. Dwa lata w tej strefie mają ograniczyć fluktuacje wartości walut lokalnych w stosunku do euro.

Budapeszt i Warszawa postulowały skrócenie oczekiwania w ERM II, by kraje Europy Wschodniej, które szczególnie mocno dotknął kryzys finansowy mogły szybciej skorzystać z osłony jaką daje wspólna waluta.

By wejść do strefy euro, kraje kandydujące muszą dostosować się do surowych norm limitujących wysokość zadłużenia państwa, jego rocznego deficytu budżetowego i poziomu inflacji.
wp.pl/
PAP 2009-03-10 (06:21)

Z apartamentów w błoto

Mieszkańcy osiedla przy ulicy Bukowińskiej w Warszawie nie mogą doczekać się porządnej drogi do swoich domów. Choć kupili mieszkania w sercu Mokotowa, by dostać do pracy muszą chodzić muszą dziurawych betonowych płytach. Po deszczu prowizoryczna ulica zamienia się w wielką kałużę.
O problemie poinformował nas czytelnik Stefan Duszyński. Spotkaliśmy się z nim przy wejściu do stacji metra Wilanowska od strony zajezdni autobusowej. Pan Stefan pokazuje polowe łóżka handlarzy, pub, na dachu którego ktoś magazynuje niepotrzene rupiecie. Wszędzie latają śmieci. - Czy to nie wstyd dla miasta, że tak teren wokół stacji wygląda tak żałośnie - pyta się. Idziemy w stronę ul. Bukowińskiej, to tylko kilkadziesiąt metrów od stacji. Stajemy przy walących się ruderach, które kiedyś były domkami jednorodzinnymi. - Wieczorem strach tędy przejść. Miejsce jest kiepsko oświetlone a w tych ruinach odbywają się libacje alkoholowe. Gdy jakiś czas temu przyjechali do mnie goście z Kanady, tylko łapali się za głowę - opowiada.
Jednak największą zmorą mieszkańców jest sama ulica Bukowińska. Jeszcze kilka lat temu było tu pole, ale dziś w budynkach Bukowińska 8, 10, 12 i 22 oraz Pejzażowa 2 mieszka około 3-4 tys. ludzi. Pierwsi mieszkańcy wprowadzili się tu w 2005 roku. Odcinek ulicy, z którego korzystają, zbudowany jest z dziurawych, betonowych płyt. Na około 60-metrowym odcinku, który stanowi dojście do metra i którym z osiedla codziennie wyjeżdżają tysiące samochodów nie ma nawet chodnika. - Matki z wózkami lawirują między samochodami - kręci głową Duszyński. - Raz niemal urwałem tłumik w samochodzie na tych dziurach - dodaje inny mieszkaniec Bukowińskiej, który akurat parkował samochód. Ulica działa też na nerwy tym, którzy prowadzą przy niej swój biznes. - Część klientów dojeżdża do końca wyasfaltowanego fragmentu Bukowińskiej i myśli, że dalej już nic nie ma - mówi Ewa Żółtowska z biura turystyki Ask-Travel - Po deszczu nikt się tu nie dostanie, chyba że w kaloszach. Część mieszkańców za taki stan rzeczy wini dewelopera, ale ten rozkłada ręce. - JW Construction położyło tam drogę tymczasową, która miała funkcjonować jedynie do wybudowania przez miasto drogi docelowej - powiedział nam Robert Wójcik wiceprezes J.W. Construction, który wybudował większość mieszkań przy Bukowińskiej.

- Miasto zna problem i rozumie sytuację mieszkańców - zapewnia Teresa Rosłoń, naczelnik Wydziału Promocji i Komunikacji Społecznej Mokotowa - Wiosną posprzątamy teren wokół stacji metra i zabezpieczymy stojące tam ruiny. Rozebrać ich nie możemy, bo nie należą do nas. Jeśli chodzi o ulicę, mieszkańcy muszą uzbroić się w cierpliwość.

Naczelnik tłumaczy, że Bukowińska ma być częścią Nowobukowińskiej, ulicy, która przez Dolinę Służewiecką i ul. Rolną połączy KEN z Puławską. - Początek budowy planujemy na czerwiec 2010, koniec na rok 2013, może uda się szybciej - mówi Rosłoń.

Władze Mokotowa liczą, że Nowobukowińska powstanie zgodnie z planem, choć przyznają, że nie wykupiły jeszcze wszystkich terenów pod inwestycję. Przeciwko projektowi protestują jednak mieszkańcy Bukowińskiej. Nie życzą oni sobie pod oknami arterii o tak dużym natężeniu ruchu. Na styczniowym spotkaniu z wiceprezydentem Warszawy Jackiem Wojciechowiczem wymogli już stworzenie dodatkowej analizy, która wykaże, czy projekt poprowadzenia przedłużenia KEN w tym miejscu jest prawidłowy. - Chcemy nowej ulicy, ale lokalnej, nie przelotówki - mówią.

Źródło: Dziennik Metro

Z apartamentów w błoto

Mieszkańcy osiedla przy ulicy Bukowińskiej w Warszawie nie mogą doczekać się porządnej drogi do swoich domów. Choć kupili mieszkania w sercu Mokotowa, by dostać do pracy muszą chodzić muszą dziurawych betonowych płytach. Po deszczu prowizoryczna ulica zamienia się w wielką kałużę.
O problemie poinformował nas czytelnik Stefan Duszyński. Spotkaliśmy się z nim przy wejściu do stacji metra Wilanowska od strony zajezdni autobusowej. Pan Stefan pokazuje polowe łóżka handlarzy, pub, na dachu którego ktoś magazynuje niepotrzene rupiecie. Wszędzie latają śmieci. - Czy to nie wstyd dla miasta, że tak teren wokół stacji wygląda tak żałośnie - pyta się. Idziemy w stronę ul. Bukowińskiej, to tylko kilkadziesiąt metrów od stacji. Stajemy przy walących się ruderach, które kiedyś były domkami jednorodzinnymi. - Wieczorem strach tędy przejść. Miejsce jest kiepsko oświetlone a w tych ruinach odbywają się libacje alkoholowe. Gdy jakiś czas temu przyjechali do mnie goście z Kanady, tylko łapali się za głowę - opowiada.
Jednak największą zmorą mieszkańców jest sama ulica Bukowińska. Jeszcze kilka lat temu było tu pole, ale dziś w budynkach Bukowińska 8, 10, 12 i 22 oraz Pejzażowa 2 mieszka około 3-4 tys. ludzi. Pierwsi mieszkańcy wprowadzili się tu w 2005 roku. Odcinek ulicy, z którego korzystają, zbudowany jest z dziurawych, betonowych płyt. Na około 60-metrowym odcinku, który stanowi dojście do metra i którym z osiedla codziennie wyjeżdżają tysiące samochodów nie ma nawet chodnika. - Matki z wózkami lawirują między samochodami - kręci głową Duszyński. - Raz niemal urwałem tłumik w samochodzie na tych dziurach - dodaje inny mieszkaniec Bukowińskiej, który akurat parkował samochód. Ulica działa też na nerwy tym, którzy prowadzą przy niej swój biznes. - Część klientów dojeżdża do końca wyasfaltowanego fragmentu Bukowińskiej i myśli, że dalej już nic nie ma - mówi Ewa Żółtowska z biura turystyki Ask-Travel - Po deszczu nikt się tu nie dostanie, chyba że w kaloszach. Część mieszkańców za taki stan rzeczy wini dewelopera, ale ten rozkłada ręce. - JW Construction położyło tam drogę tymczasową, która miała funkcjonować jedynie do wybudowania przez miasto drogi docelowej - powiedział nam Robert Wójcik wiceprezes J.W. Construction, który wybudował większość mieszkań przy Bukowińskiej.

- Miasto zna problem i rozumie sytuację mieszkańców - zapewnia Teresa Rosłoń, naczelnik Wydziału Promocji i Komunikacji Społecznej Mokotowa - Wiosną posprzątamy teren wokół stacji metra i zabezpieczymy stojące tam ruiny. Rozebrać ich nie możemy, bo nie należą do nas. Jeśli chodzi o ulicę, mieszkańcy muszą uzbroić się w cierpliwość.

Naczelnik tłumaczy, że Bukowińska ma być częścią Nowobukowińskiej, ulicy, która przez Dolinę Służewiecką i ul. Rolną połączy KEN z Puławską. - Początek budowy planujemy na czerwiec 2010, koniec na rok 2013, może uda się szybciej - mówi Rosłoń.

Władze Mokotowa liczą, że Nowobukowińska powstanie zgodnie z planem, choć przyznają, że nie wykupiły jeszcze wszystkich terenów pod inwestycję. Przeciwko projektowi protestują jednak mieszkańcy Bukowińskiej. Nie życzą oni sobie pod oknami arterii o tak dużym natężeniu ruchu. Na styczniowym spotkaniu z wiceprezydentem Warszawy Jackiem Wojciechowiczem wymogli już stworzenie dodatkowej analizy, która wykaże, czy projekt poprowadzenia przedłużenia KEN w tym miejscu jest prawidłowy. - Chcemy nowej ulicy, ale lokalnej, nie przelotówki - mówią.

Źródło: Dziennik Metro

500 mln zł dla Polimeksu-Mostostal

Konsorcjum Polimeksu-Mostostal zawarło umowę z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) na realizację zadania Budowa odcinka autostrady A-1 od węzła Sośnica do węzła Maciejów (z węzłem), podała spółka w komunikacie. Wartość kontraktu netto wyniosła 899,6 mln zł, a wartość brutto - 1,1 mld zł.
Udział finansowy lidera konsorcjum Polimeksu - Mostostal w realizacji umowy wynosi 43,69% (479,5 mln zł brutto) - czytamy w komunikacie.

Umowa została zawarta przez konsorcjum, którego liderem jest Polimex-Mostostal, a pozostałymi partnerami są: Doprastav, Eurovia Polska oraz Przedsiębiorstwo Robót Drogowych i Mostowych.

W zeszłym tygodniu Polimex-Mostostal zawarł umowę gwarancji bankowej z Kredyt Bankiem na należyte wykonanie tej samej umowy, gdzie gwarancja bankowa miała wartość 109,7 mln zł i jest ważna do 30 czerwca 2015 roku.

Narastająco w I-IV kw. 2008 roku grupa miała 121,86 mln zł zysku wobec 100,07 mln zł zysku rok wcześniej przy obrotach odpowiednio 4316,67 mln zł wobec 3720,49 mln zł.
money.pl/2009-03-09 11:40:39

500 mln zł dla Polimeksu-Mostostal

Konsorcjum Polimeksu-Mostostal zawarło umowę z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) na realizację zadania Budowa odcinka autostrady A-1 od węzła Sośnica do węzła Maciejów (z węzłem), podała spółka w komunikacie. Wartość kontraktu netto wyniosła 899,6 mln zł, a wartość brutto - 1,1 mld zł.
Udział finansowy lidera konsorcjum Polimeksu - Mostostal w realizacji umowy wynosi 43,69% (479,5 mln zł brutto) - czytamy w komunikacie.

Umowa została zawarta przez konsorcjum, którego liderem jest Polimex-Mostostal, a pozostałymi partnerami są: Doprastav, Eurovia Polska oraz Przedsiębiorstwo Robót Drogowych i Mostowych.

W zeszłym tygodniu Polimex-Mostostal zawarł umowę gwarancji bankowej z Kredyt Bankiem na należyte wykonanie tej samej umowy, gdzie gwarancja bankowa miała wartość 109,7 mln zł i jest ważna do 30 czerwca 2015 roku.

Narastająco w I-IV kw. 2008 roku grupa miała 121,86 mln zł zysku wobec 100,07 mln zł zysku rok wcześniej przy obrotach odpowiednio 4316,67 mln zł wobec 3720,49 mln zł.
money.pl/2009-03-09 11:40:39

Jak spekulować na złotym?

Przełom stycznia i lutego na rynku walutowym pokazał, że przy notowaniach złotego względem głównych walut nie można się opierać na jednym prostym schemacie.

Silna presja pod jaką znalazła się polska waluta skłoniła wielu obserwatorów i analityków do budowania opinii, że w niedługim czasie polską walutę czekają bardzo trudne chwile. Niektórzy widząc co się dzieje ze złotym i ustanawianiem przez niego kolejnych rekordów słabości wręcz żądali interwencji NBP na rynku walutowym. W tym układzie zachowanie polskiego banku centralnego należy uznać za bardzo przemyślane. Nie wykonywano żadnych nerwowych ruchów ani nie podejmowano nieprzemyślanych decyzji.

Spokojnie odczekano kilka dni na uspokojenie sytuacji, która na koniec I dekady lutego faktycznie wróciła do normy. Nawet okazało się, że złoty tak jak tracił po kilka procent w ciągu jednego dnia, tak również może kilka procent w ciągu jednego dnia odzyskać. Kiedy w środę 4.02.2009 r. kurs euro wynosił 4,7009 złotego, zastanawiałem się kto po takim kursie jest zdolny do nabywania wspólnej waluty europejskiej. I nie chodzi o poziom, ale o niektóre parametry techniczne, takie jak RSI 14 czy wstęga Bollingera.

Kiedy kupować a kiedy sprzedawać?

Jeśli chodzi o wskaźnik RSI 14 (Relative Strength Index) to jego interpretacja jest nad wyraz prosta. Aby właściwie odczytywać sygnały tego wskaźnika, konieczne jest wyznaczenie poziomów wykupienia i wysprzedania. Poziom wykupienia przyjmuje się wtedy, gdy wartość wskaźnika wynosi nie mniej niż 70 pkt., a poziom wysprzedania przyjmuje się wtedy, gdy wartość wskaźnika nie wynosi więcej niż 30 pkt. Jeśli wartość wskaźnika znajduje się w przedziale wysprzedania to należy zajmować pozycje, ponieważ wtedy mamy sygnał kupna. Natomiast gdy wartość wskaźnika znajduje się w przedziale wykupienia, wtedy mamy sygnał sprzedaży.

Potrzebne jest również dołączenie innego parametru z analizy technicznej, którym może być wstęga Bollingera. Wspomniany wskaźnik analizy technicznej oznacza obszar (najczęściej +/-2 proc. od kursu), gdzie powinno znajdować się notowanie. Wydostanie się kursu poza górne ograniczenie oznacza, że kurs jest przewartościowany i dojdzie do zmiany trendu. Analogicznie rzecz ma się z dolnym ograniczeniem i kiedy kurs znajduje się poniżej dolnej wstęgi Bollingera, to następuje odreagowanie w górę.

Takich sytuacji od września ubiegłego roku w przypadku relacji złotego do euro można było zaobserwować minimum 4. W każdym przypadku, gdy kurs wydostał się poza górne ograniczenie wstęgą Bollingera, natychmiast pojawiało się odreagowanie. Gdyby przyjąć, że najbliższe odreagowanie będzie średnią arytmetyczną z ostatnich 4 takich cykli, to okaże się, że od maksymalnego notowania jakie miało miejsce 4.02.2009 r. czyli wspomnianego 4,7009 zł za euro powinien "wrócić" w pobliże poziomu 4,38 zł za euro. W poniedziałek 9.02.2009 r. kurs wynosił już 4,44 zł za euro, czyli brakowało mu jeszcze około 1,35 proc.

Podobnie rzecz wyglądała z kursem złotego względem dolara amerykańskiego i franka szwajcarskiego. Również można było znaleźć takie 4 przedziały notowań, gdzie za każdym razem kurs wydostawał się poza górne ograniczenie wstęgi Bollingera, po czym nastąpiło umocnienie złotego. W efekcie jedni roztaczali wizje, że euro będzie po 6 złotych, a inni spokojnie odnotowywali kolejne rekordy słabości złotego i sugerowali, że do odbicia może dojść w każdej chwili. I w końcu do poprawy sytuacji doszło, bo musiało dojść. Jedni upatrywali w tym cudowną moc słów pana premiera Donalda Tuska, który zapowiedział, że część z ponad 60 mld euro jakie trafią do Polski z Unii Europejskiej będzie kierowana bezpośrednio na rynek.

Takie postawienie sprawy dało argument tym, którzy mieli już dość dalszego osłabiania złotego. W rezultacie, gdy 4.02.2009 r. złoty ustanawiał tegoroczne rekordy słabości, było już wiadomo, że odreagowanie przyjdzie. I w końcu przyszło. Na dodatek poprawił się klimat inwestycyjny na rynkach naszego regionu. Widać to było po wzrostach cen akcji na warszawskiej giełdzie oraz "podciągnięciu" wartości obrotów do poziomów 1,5 mld zł przypadających na jedną sesję. A gdy okazało się, że polskie Ministerstwo Finansów nie prowadzi z władzami MFW żadnych rozmów na temat udzielenia Polsce pożyczki wspierającej, to ponownie okazało się, że nie ma problemów ze sprzedażą polskich bonów skarbowych. Na aukcji w poniedziałek 9.02.2009 r. MF sprzedało 52-tygodniowe bony skarbowe o wartości 1996,800 mln zł, a popyt wyniósł 4020,450 mln zł.

W tych warunkach nie może dziwić, że złoty wobec głównych walut powrócił na normalne poziomy. Jest nawet duże prawdopodobieństwo, że w niedługim czasie polska waluta nadal będzie zaskakiwać pozytywnie. Jeśli kurs złotego będzie od góry pokonywał średnie arytmetyczne z 20 ostatnich notowań, to w niedługim czasie powinien zawitać na poziomy, gdzie ponownie nastąpi odwrócenie trendu z rosnącego na spadkowy. I chociaż już we wtorek, czyli dzień później, po silnym wzroście kursu złotego doszło do realizacji zysków i ponownie złoty podczas przedpołudniowego handlu tracił blisko 2 proc., czyli prawie tyle ile zyskiwał dzień wcześniej, to jednak widać, że uspokojenie powoli wraca na rynek.

10.02.2009 - spadki złotego najprawdopodobniej miały swoje źródło w publikacji styczniowego wskaźnika inflacji w Szwajcarii. Otóż okazało się, że na rynku oczekiwano wzrostu inflacji o 0,6 proc. po grudniowym wzroście o 0,7 proc. w ujęciu rok do roku. Po publikacji okazało się, że wzrost był ale wyniósł zaledwie 0,1 proc. Ta informacja spowodowała wzrost kursu franka szwajcarskiego względem głównych walut (-0,7 proc. do euro, -0,8 proc. do GBP oraz -0,4 proc. do dolara amerykańskiego) a co za tym poszło, również wzrost pozycji franka szwajcarskiego w relacji ze złotym polskim.

Technika podpowie

Jednak zamiast wpadać w panikę warto czasami popatrzeć nie tylko na opinie niektórych "specjalistów", którzy wprowadzają zamęt na rynku opowieściami o spekulacyjnych atakach na polską walutę, ale również śledzić niektóre parametry analizy technicznej. Bo tak naprawdę to pewne zachowania na rynkach walutowych oparte są na bardzo prostych schematach. Sztuka polega na tym, aby właściwie te schematy odczytywać.

Treść powyższej analizy jest tylko i wyłącznie wyrazem osobistych poglądów jej autora i nie stanowi "rekomendacji" w rozumieniu przepisów rozporządzenia ministra finansów z 19 października 2005 r. w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych lub ich emitentów (DzU z 2005 r. nr 206, poz. 1715). Zgodnie z powyższym autor nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za decyzje inwestycyjne podejmowane na podstawie niniejszego komentarza.

Andrzej Filipek

źródło informacji: Gazeta Bankowa

interia.pl/Niedziela, 8 marca (06:00)

Jak spekulować na złotym?

Przełom stycznia i lutego na rynku walutowym pokazał, że przy notowaniach złotego względem głównych walut nie można się opierać na jednym prostym schemacie.

Silna presja pod jaką znalazła się polska waluta skłoniła wielu obserwatorów i analityków do budowania opinii, że w niedługim czasie polską walutę czekają bardzo trudne chwile. Niektórzy widząc co się dzieje ze złotym i ustanawianiem przez niego kolejnych rekordów słabości wręcz żądali interwencji NBP na rynku walutowym. W tym układzie zachowanie polskiego banku centralnego należy uznać za bardzo przemyślane. Nie wykonywano żadnych nerwowych ruchów ani nie podejmowano nieprzemyślanych decyzji.

Spokojnie odczekano kilka dni na uspokojenie sytuacji, która na koniec I dekady lutego faktycznie wróciła do normy. Nawet okazało się, że złoty tak jak tracił po kilka procent w ciągu jednego dnia, tak również może kilka procent w ciągu jednego dnia odzyskać. Kiedy w środę 4.02.2009 r. kurs euro wynosił 4,7009 złotego, zastanawiałem się kto po takim kursie jest zdolny do nabywania wspólnej waluty europejskiej. I nie chodzi o poziom, ale o niektóre parametry techniczne, takie jak RSI 14 czy wstęga Bollingera.

Kiedy kupować a kiedy sprzedawać?

Jeśli chodzi o wskaźnik RSI 14 (Relative Strength Index) to jego interpretacja jest nad wyraz prosta. Aby właściwie odczytywać sygnały tego wskaźnika, konieczne jest wyznaczenie poziomów wykupienia i wysprzedania. Poziom wykupienia przyjmuje się wtedy, gdy wartość wskaźnika wynosi nie mniej niż 70 pkt., a poziom wysprzedania przyjmuje się wtedy, gdy wartość wskaźnika nie wynosi więcej niż 30 pkt. Jeśli wartość wskaźnika znajduje się w przedziale wysprzedania to należy zajmować pozycje, ponieważ wtedy mamy sygnał kupna. Natomiast gdy wartość wskaźnika znajduje się w przedziale wykupienia, wtedy mamy sygnał sprzedaży.

Potrzebne jest również dołączenie innego parametru z analizy technicznej, którym może być wstęga Bollingera. Wspomniany wskaźnik analizy technicznej oznacza obszar (najczęściej +/-2 proc. od kursu), gdzie powinno znajdować się notowanie. Wydostanie się kursu poza górne ograniczenie oznacza, że kurs jest przewartościowany i dojdzie do zmiany trendu. Analogicznie rzecz ma się z dolnym ograniczeniem i kiedy kurs znajduje się poniżej dolnej wstęgi Bollingera, to następuje odreagowanie w górę.

Takich sytuacji od września ubiegłego roku w przypadku relacji złotego do euro można było zaobserwować minimum 4. W każdym przypadku, gdy kurs wydostał się poza górne ograniczenie wstęgą Bollingera, natychmiast pojawiało się odreagowanie. Gdyby przyjąć, że najbliższe odreagowanie będzie średnią arytmetyczną z ostatnich 4 takich cykli, to okaże się, że od maksymalnego notowania jakie miało miejsce 4.02.2009 r. czyli wspomnianego 4,7009 zł za euro powinien "wrócić" w pobliże poziomu 4,38 zł za euro. W poniedziałek 9.02.2009 r. kurs wynosił już 4,44 zł za euro, czyli brakowało mu jeszcze około 1,35 proc.

Podobnie rzecz wyglądała z kursem złotego względem dolara amerykańskiego i franka szwajcarskiego. Również można było znaleźć takie 4 przedziały notowań, gdzie za każdym razem kurs wydostawał się poza górne ograniczenie wstęgi Bollingera, po czym nastąpiło umocnienie złotego. W efekcie jedni roztaczali wizje, że euro będzie po 6 złotych, a inni spokojnie odnotowywali kolejne rekordy słabości złotego i sugerowali, że do odbicia może dojść w każdej chwili. I w końcu do poprawy sytuacji doszło, bo musiało dojść. Jedni upatrywali w tym cudowną moc słów pana premiera Donalda Tuska, który zapowiedział, że część z ponad 60 mld euro jakie trafią do Polski z Unii Europejskiej będzie kierowana bezpośrednio na rynek.

Takie postawienie sprawy dało argument tym, którzy mieli już dość dalszego osłabiania złotego. W rezultacie, gdy 4.02.2009 r. złoty ustanawiał tegoroczne rekordy słabości, było już wiadomo, że odreagowanie przyjdzie. I w końcu przyszło. Na dodatek poprawił się klimat inwestycyjny na rynkach naszego regionu. Widać to było po wzrostach cen akcji na warszawskiej giełdzie oraz "podciągnięciu" wartości obrotów do poziomów 1,5 mld zł przypadających na jedną sesję. A gdy okazało się, że polskie Ministerstwo Finansów nie prowadzi z władzami MFW żadnych rozmów na temat udzielenia Polsce pożyczki wspierającej, to ponownie okazało się, że nie ma problemów ze sprzedażą polskich bonów skarbowych. Na aukcji w poniedziałek 9.02.2009 r. MF sprzedało 52-tygodniowe bony skarbowe o wartości 1996,800 mln zł, a popyt wyniósł 4020,450 mln zł.

W tych warunkach nie może dziwić, że złoty wobec głównych walut powrócił na normalne poziomy. Jest nawet duże prawdopodobieństwo, że w niedługim czasie polska waluta nadal będzie zaskakiwać pozytywnie. Jeśli kurs złotego będzie od góry pokonywał średnie arytmetyczne z 20 ostatnich notowań, to w niedługim czasie powinien zawitać na poziomy, gdzie ponownie nastąpi odwrócenie trendu z rosnącego na spadkowy. I chociaż już we wtorek, czyli dzień później, po silnym wzroście kursu złotego doszło do realizacji zysków i ponownie złoty podczas przedpołudniowego handlu tracił blisko 2 proc., czyli prawie tyle ile zyskiwał dzień wcześniej, to jednak widać, że uspokojenie powoli wraca na rynek.

10.02.2009 - spadki złotego najprawdopodobniej miały swoje źródło w publikacji styczniowego wskaźnika inflacji w Szwajcarii. Otóż okazało się, że na rynku oczekiwano wzrostu inflacji o 0,6 proc. po grudniowym wzroście o 0,7 proc. w ujęciu rok do roku. Po publikacji okazało się, że wzrost był ale wyniósł zaledwie 0,1 proc. Ta informacja spowodowała wzrost kursu franka szwajcarskiego względem głównych walut (-0,7 proc. do euro, -0,8 proc. do GBP oraz -0,4 proc. do dolara amerykańskiego) a co za tym poszło, również wzrost pozycji franka szwajcarskiego w relacji ze złotym polskim.

Technika podpowie

Jednak zamiast wpadać w panikę warto czasami popatrzeć nie tylko na opinie niektórych "specjalistów", którzy wprowadzają zamęt na rynku opowieściami o spekulacyjnych atakach na polską walutę, ale również śledzić niektóre parametry analizy technicznej. Bo tak naprawdę to pewne zachowania na rynkach walutowych oparte są na bardzo prostych schematach. Sztuka polega na tym, aby właściwie te schematy odczytywać.

Treść powyższej analizy jest tylko i wyłącznie wyrazem osobistych poglądów jej autora i nie stanowi "rekomendacji" w rozumieniu przepisów rozporządzenia ministra finansów z 19 października 2005 r. w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych lub ich emitentów (DzU z 2005 r. nr 206, poz. 1715). Zgodnie z powyższym autor nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za decyzje inwestycyjne podejmowane na podstawie niniejszego komentarza.

Andrzej Filipek

źródło informacji: Gazeta Bankowa

interia.pl/Niedziela, 8 marca (06:00)

Mieszkania kupujemy za gotówkę

Kłopoty z uzyskaniem kredytu spowodowały, że co najmniej połowa mieszkań kupowanych na rynku wtórnym kupowana jest za gotówkę. Ale transakcji kupna jest w tej chwili prawie 10 razy mniej niż przed rokiem.

Liczba zawieranych umów sprzedaży stanowi obecnie 10-15 proc. transakcji dokonanych w analogicznym okresie 2008 roku - mówi Jerzy Sobański z Warszawskiego Stowarzyszenia Pośredników w Obrocie Nieruchomościami.

Kłopoty z uzyskaniem kredytu bankowego spowodowały, że najczęściej mieszkania kupują teraz osoby dysponujące gotówką. - Wracają czasy sprzed 2000 roku, gdy ok. 75 proc. klientów kupowało mieszkania za gotówkę - twierdzi Jerzy Sobański. Wzrost liczby transakcji gotówkowych potwierdzają też inni pośrednicy. - Jeszcze rok temu 80 proc. transakcji na rynku było zawieranych przy pomocy kredytu. Z naszych danych wynika, że teraz te proporcje się wyrównały, czyli ok. połowy transakcji na rynku to transakcje gotówkowe - mówi Marcin Jańczuk z Metrohouse. Według niego, nabywców znajdują w tej chwili przede wszystkim mieszkania niewielkie, za 200-300 tys. zł. Niełatwo sprzedać lokal za 600-700 tys. zł, bo bardzo trudno uzyskać w banku tak duży kredyt, a niewielu dysponuje taką gotówką. Pieniądze na kupno nieruchomości pochodzą z różnych źródeł.

- Najczęściej za gotówkę kupują osoby, które miały już jakieś mieszkanie, udało im się je sprzedać i teraz po spadku cen, chcą kupić większy lokal - uważa Aleksandra Szarek z Home Broker.

Są oczywiście również oszczędności i przede wszystkim pożyczki rodzinne. Teraz wróciły one do łask. Zdaniem pośredników, klienci z gotówką często czekają na okazje. Proponują bardzo niskie ceny, licząc na to, że sprzedający znajduje się w bardzo trudnej sytuacji i musi sprzedać nieruchomość. Wówczas dochodzi do transakcji. Niskie ceny proponują także inwestorzy zagraniczni. W najlepszym okresie kupowali ok. 20 proc. nowych mieszkań na rynku warszawskim. Kryzys spowodował, że wielu z nich zrezygnowało z inwestycji w Polsce.

- Musieli zapłacić jakieś należności w swoim kraju i dlatego wyciągali pieniądze z Polski. Pozostali zdecydowali się na wynajem mieszkań - mówi Artur Walczak z redNet 24. Sytuacja jednak nieco się ostatnio zmieniła. W ciągu sześciu miesięcy euro zdrożało w Polsce o ponad 30 proc. Do tego trzeba jeszcze dodać spadek wartości samych mieszkań. Spieniężenie nieruchomości i wycofanie pieniędzy z Polski w obecnej sytuacji jest więc nieopłacalne i decydują się na to tylko nieliczni. Niektórzy w spadku wartości złotego widzą szansę.

- To dla inwestorów zagranicznych bardzo duże obniżenie cen nieruchomości w Polsce i jeśli ktoś ma dostęp do pieniędzy, to może się teraz skusić. Spadek wartości złotego może spowodować zatrzymanie odpływu kapitału zachodniego, a w wariancie optymistycznym nawet jego powrót do Polski - mówi Jerzy Sobański. Na razie nie ma jeszcze wielu takich inwestorów zagranicznych, ale są już pierwsze jaskółki, czyli inwestorzy, którzy testują możliwość powrotu na polski rynek.

- Z czasem będzie to coraz bardziej widoczne, ale pamiętajmy, że ich też dotknął kryzys i wszędzie spadły ceny nieruchomości - uważa Aleksandra Szarek.

Roman Grzyb

interia.pl/Poniedziałek, 9 marca (08:07)

Mieszkania kupujemy za gotówkę

Kłopoty z uzyskaniem kredytu spowodowały, że co najmniej połowa mieszkań kupowanych na rynku wtórnym kupowana jest za gotówkę. Ale transakcji kupna jest w tej chwili prawie 10 razy mniej niż przed rokiem.

Liczba zawieranych umów sprzedaży stanowi obecnie 10-15 proc. transakcji dokonanych w analogicznym okresie 2008 roku - mówi Jerzy Sobański z Warszawskiego Stowarzyszenia Pośredników w Obrocie Nieruchomościami.

Kłopoty z uzyskaniem kredytu bankowego spowodowały, że najczęściej mieszkania kupują teraz osoby dysponujące gotówką. - Wracają czasy sprzed 2000 roku, gdy ok. 75 proc. klientów kupowało mieszkania za gotówkę - twierdzi Jerzy Sobański. Wzrost liczby transakcji gotówkowych potwierdzają też inni pośrednicy. - Jeszcze rok temu 80 proc. transakcji na rynku było zawieranych przy pomocy kredytu. Z naszych danych wynika, że teraz te proporcje się wyrównały, czyli ok. połowy transakcji na rynku to transakcje gotówkowe - mówi Marcin Jańczuk z Metrohouse. Według niego, nabywców znajdują w tej chwili przede wszystkim mieszkania niewielkie, za 200-300 tys. zł. Niełatwo sprzedać lokal za 600-700 tys. zł, bo bardzo trudno uzyskać w banku tak duży kredyt, a niewielu dysponuje taką gotówką. Pieniądze na kupno nieruchomości pochodzą z różnych źródeł.

- Najczęściej za gotówkę kupują osoby, które miały już jakieś mieszkanie, udało im się je sprzedać i teraz po spadku cen, chcą kupić większy lokal - uważa Aleksandra Szarek z Home Broker.

Są oczywiście również oszczędności i przede wszystkim pożyczki rodzinne. Teraz wróciły one do łask. Zdaniem pośredników, klienci z gotówką często czekają na okazje. Proponują bardzo niskie ceny, licząc na to, że sprzedający znajduje się w bardzo trudnej sytuacji i musi sprzedać nieruchomość. Wówczas dochodzi do transakcji. Niskie ceny proponują także inwestorzy zagraniczni. W najlepszym okresie kupowali ok. 20 proc. nowych mieszkań na rynku warszawskim. Kryzys spowodował, że wielu z nich zrezygnowało z inwestycji w Polsce.

- Musieli zapłacić jakieś należności w swoim kraju i dlatego wyciągali pieniądze z Polski. Pozostali zdecydowali się na wynajem mieszkań - mówi Artur Walczak z redNet 24. Sytuacja jednak nieco się ostatnio zmieniła. W ciągu sześciu miesięcy euro zdrożało w Polsce o ponad 30 proc. Do tego trzeba jeszcze dodać spadek wartości samych mieszkań. Spieniężenie nieruchomości i wycofanie pieniędzy z Polski w obecnej sytuacji jest więc nieopłacalne i decydują się na to tylko nieliczni. Niektórzy w spadku wartości złotego widzą szansę.

- To dla inwestorów zagranicznych bardzo duże obniżenie cen nieruchomości w Polsce i jeśli ktoś ma dostęp do pieniędzy, to może się teraz skusić. Spadek wartości złotego może spowodować zatrzymanie odpływu kapitału zachodniego, a w wariancie optymistycznym nawet jego powrót do Polski - mówi Jerzy Sobański. Na razie nie ma jeszcze wielu takich inwestorów zagranicznych, ale są już pierwsze jaskółki, czyli inwestorzy, którzy testują możliwość powrotu na polski rynek.

- Z czasem będzie to coraz bardziej widoczne, ale pamiętajmy, że ich też dotknął kryzys i wszędzie spadły ceny nieruchomości - uważa Aleksandra Szarek.

Roman Grzyb

interia.pl/Poniedziałek, 9 marca (08:07)

Czekają nas dwa chude lata

Według zarządu Seleny dekoniunktura w budownictwie potrwa jeszcze około dwa lata, co bez wątpienia przełoży się na osłabienie wyników finansowych.

Głównym zródłem przychodów grupy jest eksport (70% sprzedaży). Biorąc pod uwagę ostatnie osłabienie złotego czynnik ten będzie sprzyjał firmie. Selena zamierza nadal kontynuować strategie przejęć oraz umacniać pozycje dotychczas założonych spółek.

Prezes Seleny Krzysztof Domarecki zakłada, iż firma nie ma szans na poprawę wyników, będzie starała się jednak powtórzyć ubiegłoroczne wyniki.

interia.pl/Poniedziałek, 9 marca (09:49)

Czekają nas dwa chude lata

Według zarządu Seleny dekoniunktura w budownictwie potrwa jeszcze około dwa lata, co bez wątpienia przełoży się na osłabienie wyników finansowych.

Głównym zródłem przychodów grupy jest eksport (70% sprzedaży). Biorąc pod uwagę ostatnie osłabienie złotego czynnik ten będzie sprzyjał firmie. Selena zamierza nadal kontynuować strategie przejęć oraz umacniać pozycje dotychczas założonych spółek.

Prezes Seleny Krzysztof Domarecki zakłada, iż firma nie ma szans na poprawę wyników, będzie starała się jednak powtórzyć ubiegłoroczne wyniki.

interia.pl/Poniedziałek, 9 marca (09:49)

Irlandczyk zrezygnował z mieszkań

Wola miała być stołecznym Manhattanem, w okolicach ul. Towarowej miało stanąć kilkanaście wysokościowców. Jednak wiele z nich może nie powstać, część ma być niższa - zapowiada "Życie Warszawy".

Warsaw Spire, Kaleidoscope, apartamentowiec Irlandzkiej Grupy Deweloperskiej m.in. te wieże miały stanąć na Woli. Pro-Urba, deweloper, który przy rondzie Daszyńskiego chciał postawić 170 metrowy budynek, dostał wstępną zgodę, ale na dużo niższy (ok. 130 metrów) biurowiec.

- Czekamy na wydanie nowych warunków zabudowy, w których wzrośnie wysokość budynków mówi Jacek Putaj z Pro-Urba. Kiedy budowa się rozpocznie? -Termin realizacji inwestycji będzie zależał od rozwoju sytuacji na rynku nieruchomości - odpowiada wymijająco Putaj.

Powstaną natomiast wieże, których budowa rozpoczęła się rok lub dwa lata temu: Złota 44, Platinum Towers przy Grzybowskiej i Prosta Tower. Ta ostatnia musiała zostać przeprojektowana. Pierwotnie miała być to wieża biurowo-mieszkalna, jednak z powodu kryzysu inwestor zrezygnował z budowy mieszkań.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Poniedziałek, 9 marca (07:10)

Irlandczyk zrezygnował z mieszkań

Wola miała być stołecznym Manhattanem, w okolicach ul. Towarowej miało stanąć kilkanaście wysokościowców. Jednak wiele z nich może nie powstać, część ma być niższa - zapowiada "Życie Warszawy".

Warsaw Spire, Kaleidoscope, apartamentowiec Irlandzkiej Grupy Deweloperskiej m.in. te wieże miały stanąć na Woli. Pro-Urba, deweloper, który przy rondzie Daszyńskiego chciał postawić 170 metrowy budynek, dostał wstępną zgodę, ale na dużo niższy (ok. 130 metrów) biurowiec.

- Czekamy na wydanie nowych warunków zabudowy, w których wzrośnie wysokość budynków mówi Jacek Putaj z Pro-Urba. Kiedy budowa się rozpocznie? -Termin realizacji inwestycji będzie zależał od rozwoju sytuacji na rynku nieruchomości - odpowiada wymijająco Putaj.

Powstaną natomiast wieże, których budowa rozpoczęła się rok lub dwa lata temu: Złota 44, Platinum Towers przy Grzybowskiej i Prosta Tower. Ta ostatnia musiała zostać przeprojektowana. Pierwotnie miała być to wieża biurowo-mieszkalna, jednak z powodu kryzysu inwestor zrezygnował z budowy mieszkań.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Poniedziałek, 9 marca (07:10)

Słowa Prezesa NBP wsparły złotego

Poniedziałek na krajowym rynku walutowym rozpoczął się od umocnienia złotego względem koszyka głównych walut.

Na początku sesji zarówno kurs EUR/PLN jak i USD/PLN notowano na poziomach o kilka groszy niższych niż przed weekendem - około godziny 9:00 za euro płacono 4,6600, za dolara zaś 3,6800 złotego, w porównaniu do 4,7200 i 3,7300 w piątek wieczorem. Do porannego umocnienia krajowej waluty przyczyniły się m.in. wypowiedzi Sławomira Skrzypka na spotkaniu przedstawiciel banków centralnych w Bazylei.

Prezes NBP podczas wystąpienia zaznaczył, że interwencja na rynku walutowym jest instrumentem polityki pieniężnej, który posiada w swoim arsenale bank centralny, i że jest gotowy go użyć. Innym impulsem umacniającym praktycznie wszystkie waluty w regionie było zakończone wczesnym rankiem nadzwyczajne posiedzenie Banku Centralnego Węgier, na którym jego przedstawiciele (podobnie jak wcześniej NBP) zapowiedzieli gotowość do użycia "wszystkich dostępnych środków, by ustabilizować rynki".

.Mimo to wydaje się, że tendencja różnicowania podejścia inwestorów zagranicznych do krajów regionu rynków wschodzących wciąż się nasila. Jeżeli zostanie ona utrzymana, z pewnością w dłuższej perspektywie będzie to miało pozytywny wpływ na złotego. Wydaje się, że jedyną informacją mogącą dziś zaszkodzić krajowej walucie są doniesienia, iż Polska nie wystosowała do tej pory żadnej deklaracji ani innego oficjalnego dokumentu odnośnie przystąpienia do ERM2.

Premier Donald Tusk spotkał się co prawda w lutym z prezesem ECB J.C Trichetem, jednak według niektórych źródeł spotkanie miało nieformalny charakter, a wcześniejsze zapewnienia o "prowadzonych od kilku tygodni negocjacjach" to jedynie pogłoski bez poparcia w rzeczywistości. Informacja ta spowodowała lekkie odbicie w notowaniach EUR/PLN oraz USD/PLN.

Piątkowa sesja na międzynarodowym rynku walutowym zakończyła się pomyślnie dla eurodolara. Jeszcze przed otwarciem giełd w Europie kurs EUR/USD zwyżkował ponad poziom 1,2700. Nawet publikacja gorszych od oczekiwań danych z amerykańskiego rynku pracy nie zdołała sprowadzić notowań eurodolara na niższe poziomy.

Według Ministerstwa Pracy USA redukcja miejsc pracy w sektorze pozarolniczym wyniosła w lutym 651 tys. etatów, styczniową wartość wskaźnika skorygowano natomiast z -598 tys. do -655 tys. Zwykle słabsze dane z USA powodowały paradoksalnie umocnienie dolara względem euro i spadek kursu EUR/USD. W ostatnim czasie bowiem notowania tej pary walutowej w większym stopniu odzwierciedlają globalne nastroje inwestycyjne niż sentyment do gospodarki USA czy Eurolandu. Rozczarowujące dane makro zazwyczaj pociągają za sobą pogorszenie nastrojów na światowych rynkach finansowych oraz wzrost awersji do ryzyka, co z kolei powoduje spadek popytu na bardziej ryzykowne aktywa, do których w porównaniu z dolarem zaliczane jest euro. Tym razem jednak nawet gorsze od oczekiwań dane nie były w stanie sprowadzić kursu EUR/USD poniżej wsparcia 1,2600, co może świadczyć o wyczerpywaniu się potencjału spadkowego w notowaniach euro..

Dzisiejszą sesję notowania EUR/USD rozpoczęły w okolicach 1,2630, czyli na wciąż wysokim poziomie.

Wspólną walutę wspierają dziś na otwarciu słowa członka europejskiego Basnku Centralnego Jurgena Starka, który zasugerował, że tempo obniżek stóp procentowych w strefie euro może ulec wyhamowaniu. Zdaniem Starka kryzysu finansowego nie rozwiąże się jedynie cięciami kosztu pieniądza, a nadmierna jego obniżka może wręcz zaszkodzić gospodarce w długim terminie. Sugeruje to, że na najbliższym posiedzeniu ECB, jakie odbędzie się 2 kwietnia, główna stopa procentowa może zostać utrzymana na poziomie 1,5%. Perspektywa ta powinna w krótkim terminie utrzymywać kurs eurodolara powyżej poziomu 1,2600.

Sporządzili:

Artur Pałka

Joanna Pluta

Departament Doradztwa i Analiz

DM TMS Brokers S.A.

źródło informacji: TMS Brokers SA

interia.pl/Poniedziałek, 9 marca (10:15)

Słowa Prezesa NBP wsparły złotego

Poniedziałek na krajowym rynku walutowym rozpoczął się od umocnienia złotego względem koszyka głównych walut.

Na początku sesji zarówno kurs EUR/PLN jak i USD/PLN notowano na poziomach o kilka groszy niższych niż przed weekendem - około godziny 9:00 za euro płacono 4,6600, za dolara zaś 3,6800 złotego, w porównaniu do 4,7200 i 3,7300 w piątek wieczorem. Do porannego umocnienia krajowej waluty przyczyniły się m.in. wypowiedzi Sławomira Skrzypka na spotkaniu przedstawiciel banków centralnych w Bazylei.

Prezes NBP podczas wystąpienia zaznaczył, że interwencja na rynku walutowym jest instrumentem polityki pieniężnej, który posiada w swoim arsenale bank centralny, i że jest gotowy go użyć. Innym impulsem umacniającym praktycznie wszystkie waluty w regionie było zakończone wczesnym rankiem nadzwyczajne posiedzenie Banku Centralnego Węgier, na którym jego przedstawiciele (podobnie jak wcześniej NBP) zapowiedzieli gotowość do użycia "wszystkich dostępnych środków, by ustabilizować rynki".

.Mimo to wydaje się, że tendencja różnicowania podejścia inwestorów zagranicznych do krajów regionu rynków wschodzących wciąż się nasila. Jeżeli zostanie ona utrzymana, z pewnością w dłuższej perspektywie będzie to miało pozytywny wpływ na złotego. Wydaje się, że jedyną informacją mogącą dziś zaszkodzić krajowej walucie są doniesienia, iż Polska nie wystosowała do tej pory żadnej deklaracji ani innego oficjalnego dokumentu odnośnie przystąpienia do ERM2.

Premier Donald Tusk spotkał się co prawda w lutym z prezesem ECB J.C Trichetem, jednak według niektórych źródeł spotkanie miało nieformalny charakter, a wcześniejsze zapewnienia o "prowadzonych od kilku tygodni negocjacjach" to jedynie pogłoski bez poparcia w rzeczywistości. Informacja ta spowodowała lekkie odbicie w notowaniach EUR/PLN oraz USD/PLN.

Piątkowa sesja na międzynarodowym rynku walutowym zakończyła się pomyślnie dla eurodolara. Jeszcze przed otwarciem giełd w Europie kurs EUR/USD zwyżkował ponad poziom 1,2700. Nawet publikacja gorszych od oczekiwań danych z amerykańskiego rynku pracy nie zdołała sprowadzić notowań eurodolara na niższe poziomy.

Według Ministerstwa Pracy USA redukcja miejsc pracy w sektorze pozarolniczym wyniosła w lutym 651 tys. etatów, styczniową wartość wskaźnika skorygowano natomiast z -598 tys. do -655 tys. Zwykle słabsze dane z USA powodowały paradoksalnie umocnienie dolara względem euro i spadek kursu EUR/USD. W ostatnim czasie bowiem notowania tej pary walutowej w większym stopniu odzwierciedlają globalne nastroje inwestycyjne niż sentyment do gospodarki USA czy Eurolandu. Rozczarowujące dane makro zazwyczaj pociągają za sobą pogorszenie nastrojów na światowych rynkach finansowych oraz wzrost awersji do ryzyka, co z kolei powoduje spadek popytu na bardziej ryzykowne aktywa, do których w porównaniu z dolarem zaliczane jest euro. Tym razem jednak nawet gorsze od oczekiwań dane nie były w stanie sprowadzić kursu EUR/USD poniżej wsparcia 1,2600, co może świadczyć o wyczerpywaniu się potencjału spadkowego w notowaniach euro..

Dzisiejszą sesję notowania EUR/USD rozpoczęły w okolicach 1,2630, czyli na wciąż wysokim poziomie.

Wspólną walutę wspierają dziś na otwarciu słowa członka europejskiego Basnku Centralnego Jurgena Starka, który zasugerował, że tempo obniżek stóp procentowych w strefie euro może ulec wyhamowaniu. Zdaniem Starka kryzysu finansowego nie rozwiąże się jedynie cięciami kosztu pieniądza, a nadmierna jego obniżka może wręcz zaszkodzić gospodarce w długim terminie. Sugeruje to, że na najbliższym posiedzeniu ECB, jakie odbędzie się 2 kwietnia, główna stopa procentowa może zostać utrzymana na poziomie 1,5%. Perspektywa ta powinna w krótkim terminie utrzymywać kurs eurodolara powyżej poziomu 1,2600.

Sporządzili:

Artur Pałka

Joanna Pluta

Departament Doradztwa i Analiz

DM TMS Brokers S.A.

źródło informacji: TMS Brokers SA

interia.pl/Poniedziałek, 9 marca (10:15)

Niższe koszty życia w Warszawie

Koszty życia w Warszawie dla Amerykanów pracujących w Polsce w lutym br. były o blisko jedną trzecią niższe niż w Chicago, Los Angeles i Nowym Jorku - wynika z danych opublikowanych w poniedziałek przez brytyjski ośrodek badawczy Economist Intelligence Unit (EIU).
Koszty życia w trzech wymienionych miastach USA, EIU przyjął za 100 proc. (benchmark), wobec których skalkulował koszty życia w ok. 130 miastach świata.

Dane uwzględniają ruchy kursów walut w ostatnich 12 miesiącach.

Spadek kursu złotego oznacza, iż w stosunku do trzech amerykańskich miast w porównaniu z lutym 2008 r., koszty życia w Warszawie obniżyły się dla Amerykanów z 99 proc. poziomu cen Chicago, Los Angeles i Nowego Jorku do 67 proc., a więc o blisko jedną trzecią.

W indeksie 132 miast Warszawa zajmuje miejsce 90. ex aequo z Kairem i Kuala Lumpur. Najdroższym miastem regionu państw Europy Centralnej jest Praga (56. miejsce), zaś najtańszym Kijów (124. miejsce). Droższa od Warszawy jest Moskwa, a tańsze Budapeszt, Bukareszt i Sofia.

Umocnienie jena wywindowało w tym roku na czoło tabeli Tokio i Osakę. Wśród państw Azji w pierwszej dziesiątce (10. miejsce) znajduje się też Singapur. Najdroższym miastem europejskim jest Paryż (3. miejsce) przed Kopenhagą, Oslo, Zurichem, Frankfurtem, Helsinkami i Genewą.

Londyn spadł na miejsce 27., zaś koszty życia w brytyjskiej metropolii są zbliżone do kosztów w trzech miastach USA.

Mimo osłabienia euro do dolara, Europa nadal pozostaje dla Amerykanów najdroższym regionem.

Indeks kosztów życia w najważniejszych miastach świata publikuje EIU dwa razy do roku po to, by dać wyobrażenie o kosztach życia amerykańskim korporacjom wysyłających pracowników zagranicę.

Najtańszym miastem świata jest według EIU, pakistańskie Karaczi
onet.pl/(PAP, pr/09.03.2009, godz. 15:46)

Niższe koszty życia w Warszawie

Koszty życia w Warszawie dla Amerykanów pracujących w Polsce w lutym br. były o blisko jedną trzecią niższe niż w Chicago, Los Angeles i Nowym Jorku - wynika z danych opublikowanych w poniedziałek przez brytyjski ośrodek badawczy Economist Intelligence Unit (EIU).
Koszty życia w trzech wymienionych miastach USA, EIU przyjął za 100 proc. (benchmark), wobec których skalkulował koszty życia w ok. 130 miastach świata.

Dane uwzględniają ruchy kursów walut w ostatnich 12 miesiącach.

Spadek kursu złotego oznacza, iż w stosunku do trzech amerykańskich miast w porównaniu z lutym 2008 r., koszty życia w Warszawie obniżyły się dla Amerykanów z 99 proc. poziomu cen Chicago, Los Angeles i Nowego Jorku do 67 proc., a więc o blisko jedną trzecią.

W indeksie 132 miast Warszawa zajmuje miejsce 90. ex aequo z Kairem i Kuala Lumpur. Najdroższym miastem regionu państw Europy Centralnej jest Praga (56. miejsce), zaś najtańszym Kijów (124. miejsce). Droższa od Warszawy jest Moskwa, a tańsze Budapeszt, Bukareszt i Sofia.

Umocnienie jena wywindowało w tym roku na czoło tabeli Tokio i Osakę. Wśród państw Azji w pierwszej dziesiątce (10. miejsce) znajduje się też Singapur. Najdroższym miastem europejskim jest Paryż (3. miejsce) przed Kopenhagą, Oslo, Zurichem, Frankfurtem, Helsinkami i Genewą.

Londyn spadł na miejsce 27., zaś koszty życia w brytyjskiej metropolii są zbliżone do kosztów w trzech miastach USA.

Mimo osłabienia euro do dolara, Europa nadal pozostaje dla Amerykanów najdroższym regionem.

Indeks kosztów życia w najważniejszych miastach świata publikuje EIU dwa razy do roku po to, by dać wyobrażenie o kosztach życia amerykańskim korporacjom wysyłających pracowników zagranicę.

Najtańszym miastem świata jest według EIU, pakistańskie Karaczi
onet.pl/(PAP, pr/09.03.2009, godz. 15:46)

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies