Ze świata nieruchomości - strona 152

Działkowcy otrzymają odszkodowanie za utratę działki

W przypadku likwidacji ogrodów działkowych pod budowę drogi publicznej działkowcy i Polski Związek Działkowców będą mogli ubiegać się o odszkodowanie i rekompensatę.
Wczoraj w Sejmie odbyła się debata nad projektem ustawy o szczególnych zasadach przygotowania i realizacji inwestycji w zakresie dróg publicznych. Nowelizacja ta przyznaje działkowcom prawo do rekompensaty i odszkodowania w przypadku likwidacji ogrodów działkowych pod budowę dróg. Do tej pory działkowcy prawa do odszkodowania nie mieli, gdyż pozbawiła ich tego nowelizacja ustawy z 25 lipca 2008 r. o szczególnych zasadach przygotowania i realizacji inwestycji w zakresie dróg publicznych (Dz.U. nr 154, poz. 953), która weszła w życie pod koniec ubiegłego roku.
Działkowcy zdają sobie sprawę, że budowa dróg publicznych jest potrzebna, ale nie mogą się zgodzić, by odbywało się to ich kosztem. Za utratę własności każdemu powinno przysługiwać prawo do rekompensaty i odszkodowania - mówi Czesław Smoczyński, prezes Okręgowego Zarządu w Gdańsku Polskiego Związku Działkowców (PZD).
Zdaniem ekspertów obecnie obowiązujące przepisy są niezgodne z konstytucją. Zwrócił na to uwagę także Rzecznik Praw Obywatelskich.
Konstytucja jednoznacznie wprowadza wymóg słusznego odszkodowania w przypadku wywłaszczenia. Posadzone drzewa, urządzenia i obiekty znajdujące się na działce, wykonane lub nabyte ze środków finansowych użytkownika działki, stanowią jego własność i powinno za nie przysługiwać odszkodowanie - uważa Janusz Kochanowski.
Zgodnie z nowelizacją działkowcy i PZD będą mieli prawo do odszkodowania i rekompensaty także wtedy, gdy likwidacja ogrodów działkowych pod budowę dróg nastąpi przed wejściem w życie nowych przepisów.

Ustawa ma wejść w życie po upływie 14 dni od jej ogłoszenia w Dzienniku Ustaw.

Arkadiusz Jaraszek
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 19.03.2009 | 07:00

Działkowcy otrzymają odszkodowanie za utratę działki

W przypadku likwidacji ogrodów działkowych pod budowę drogi publicznej działkowcy i Polski Związek Działkowców będą mogli ubiegać się o odszkodowanie i rekompensatę.
Wczoraj w Sejmie odbyła się debata nad projektem ustawy o szczególnych zasadach przygotowania i realizacji inwestycji w zakresie dróg publicznych. Nowelizacja ta przyznaje działkowcom prawo do rekompensaty i odszkodowania w przypadku likwidacji ogrodów działkowych pod budowę dróg. Do tej pory działkowcy prawa do odszkodowania nie mieli, gdyż pozbawiła ich tego nowelizacja ustawy z 25 lipca 2008 r. o szczególnych zasadach przygotowania i realizacji inwestycji w zakresie dróg publicznych (Dz.U. nr 154, poz. 953), która weszła w życie pod koniec ubiegłego roku.
Działkowcy zdają sobie sprawę, że budowa dróg publicznych jest potrzebna, ale nie mogą się zgodzić, by odbywało się to ich kosztem. Za utratę własności każdemu powinno przysługiwać prawo do rekompensaty i odszkodowania - mówi Czesław Smoczyński, prezes Okręgowego Zarządu w Gdańsku Polskiego Związku Działkowców (PZD).
Zdaniem ekspertów obecnie obowiązujące przepisy są niezgodne z konstytucją. Zwrócił na to uwagę także Rzecznik Praw Obywatelskich.
Konstytucja jednoznacznie wprowadza wymóg słusznego odszkodowania w przypadku wywłaszczenia. Posadzone drzewa, urządzenia i obiekty znajdujące się na działce, wykonane lub nabyte ze środków finansowych użytkownika działki, stanowią jego własność i powinno za nie przysługiwać odszkodowanie - uważa Janusz Kochanowski.
Zgodnie z nowelizacją działkowcy i PZD będą mieli prawo do odszkodowania i rekompensaty także wtedy, gdy likwidacja ogrodów działkowych pod budowę dróg nastąpi przed wejściem w życie nowych przepisów.

Ustawa ma wejść w życie po upływie 14 dni od jej ogłoszenia w Dzienniku Ustaw.

Arkadiusz Jaraszek
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 19.03.2009 | 07:00

Klienci banków wymusili obniżkę rat

Kilkadziesiąt tysięcy klientów mBanku, MultiBanku, Santandera i Raiffeisen Bank Polska zapłaci niższe raty kredytu hipotecznego we frankach szwajcarskich.
Dotyczy to osób, które w latach 2005-2006 podpisały umowy, zgodnie z którymi oprocentowanie zależy tylko od decyzji zarządu banku. W efekcie ich raty są dzisiaj o co najmniej kilkaset złotych wyższe niż klientów (nawet tych samych banków), którzy kredyty zaciągnęli później i rozlicza im się płatności według rynkowej stawki LIBOR. Ta spadła ostatnio mocno po serii obniżek stóp procentowych w Szwajcarii.

Niezadowoleni klienci założyli specjalne serwisy w internecie. Na forach Mstop.pl czy Nabiciwsantander.pl aż roi się od inwektyw pod adresem bankowców. Jako pierwszy na krytykę zareagował Santander. Bank przyspieszył decyzję o obniżeniu oprocentowania kredytów hipotecznych klientom z tzw. starego portfela. Do tej pory było ono aktualizowane co 6-12 miesięcy przez zarząd. Pod naciskiem klientów bank zdecydował się jednak odejść od tej reguły i od marca zaczął aktualizować oprocentowanie co miesiąc.
Zamierza też zaoferować przejście ze starego portfela na dużo niższe oprocentowanie w oparciu o LIBOR i z niższą marżą niż stosowana wobec nowych klientów. Do obniżki oprocentowania i rat szykują się też MultiBank oraz mBank, banki detaliczne należące do grupy BRE. Do końca tygodnia zarząd ma podjąć decyzje w sprawie rozwiązania problemu klientów ze starego portfela kredytów we frankach.
Spodziewam się obniżenia oprocentowania maksymalnie o 1 pkt proc. - mówi Michał Macierzyński, analityk portalu Bankier.pl.

Dlaczego, zamiast czekać na łaskę banku, klienci ze starego portfela nie chcą przenieść kredytu tam, gdzie obowiązuje malejącą stawka LIBOR? Ponieważ w zamian musieliby zaakceptować bardzo wysokie marże, sięgające 5 proc., czyli kilka razy wyższe niż jeszcze rok temu. A więc raty nie uległyby zmianie. Bankowcy tłumaczą, że jeszcze latem 2008 roku marże były niskie, bo rynki finansowe prosperowały. Dopiero kryzys sprawił, że nowe kredyty banki obciążyły wysokimi kosztami.

Tomasz Dominiak
POLSKA Gazeta Krakowska
wp.pl/
Polska Gazeta Krakowska 2009-03-19 (07:47)

Klienci banków wymusili obniżkę rat

Kilkadziesiąt tysięcy klientów mBanku, MultiBanku, Santandera i Raiffeisen Bank Polska zapłaci niższe raty kredytu hipotecznego we frankach szwajcarskich.
Dotyczy to osób, które w latach 2005-2006 podpisały umowy, zgodnie z którymi oprocentowanie zależy tylko od decyzji zarządu banku. W efekcie ich raty są dzisiaj o co najmniej kilkaset złotych wyższe niż klientów (nawet tych samych banków), którzy kredyty zaciągnęli później i rozlicza im się płatności według rynkowej stawki LIBOR. Ta spadła ostatnio mocno po serii obniżek stóp procentowych w Szwajcarii.

Niezadowoleni klienci założyli specjalne serwisy w internecie. Na forach Mstop.pl czy Nabiciwsantander.pl aż roi się od inwektyw pod adresem bankowców. Jako pierwszy na krytykę zareagował Santander. Bank przyspieszył decyzję o obniżeniu oprocentowania kredytów hipotecznych klientom z tzw. starego portfela. Do tej pory było ono aktualizowane co 6-12 miesięcy przez zarząd. Pod naciskiem klientów bank zdecydował się jednak odejść od tej reguły i od marca zaczął aktualizować oprocentowanie co miesiąc.
Zamierza też zaoferować przejście ze starego portfela na dużo niższe oprocentowanie w oparciu o LIBOR i z niższą marżą niż stosowana wobec nowych klientów. Do obniżki oprocentowania i rat szykują się też MultiBank oraz mBank, banki detaliczne należące do grupy BRE. Do końca tygodnia zarząd ma podjąć decyzje w sprawie rozwiązania problemu klientów ze starego portfela kredytów we frankach.
Spodziewam się obniżenia oprocentowania maksymalnie o 1 pkt proc. - mówi Michał Macierzyński, analityk portalu Bankier.pl.

Dlaczego, zamiast czekać na łaskę banku, klienci ze starego portfela nie chcą przenieść kredytu tam, gdzie obowiązuje malejącą stawka LIBOR? Ponieważ w zamian musieliby zaakceptować bardzo wysokie marże, sięgające 5 proc., czyli kilka razy wyższe niż jeszcze rok temu. A więc raty nie uległyby zmianie. Bankowcy tłumaczą, że jeszcze latem 2008 roku marże były niskie, bo rynki finansowe prosperowały. Dopiero kryzys sprawił, że nowe kredyty banki obciążyły wysokimi kosztami.

Tomasz Dominiak
POLSKA Gazeta Krakowska
wp.pl/
Polska Gazeta Krakowska 2009-03-19 (07:47)

Masz kredyt walutowy, musisz żyć ze spreadem

Od lipca będzie można zdecydować czy polegać na bankowo ustalanym spreadzie, czy raczej walutę na spłatę raty kupować w kantorze. Uwolnienie się od kursu waluty narzuconego przez bank brzmi kusząco, ale czy warto się decydować?

Spread, czyli różnica pomiędzy kursem kupna waluty przy wypłacie kredytu a kursem sprzedaży, który jest stosowany przy spłacie rat, nie zniknie. Jednak obecnie tak znacząco podnosi wysokość raty (nawet o kilkaset złotych miesięcznie), że wzbudza niezadowolenie coraz większej liczby zadłużonych w walutach. Zainteresowały się nim też Komisja Nadzoru Finansowego i Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

Bank, kantor, albo...

Dzięki rekomendacji S II, wydanej przez KNF, od lipca bieżącego roku posiadacze kredytów walutowych będą mogli wybrać czy spłacać raty w złotych, stanowiące równowartość kwoty we frankach przeliczonej po stosowanym przez bank kursie (czyli tak jak obecnie), czy dokonać spłaty raty w walucie kredytu. Uwolnienie się od odgórnej decyzji banku brzmi zachęcająco. Jednak dla klienta chętnego do zmiany, nowa sytuacja będzie też wyzwaniem.

Jak wskazuje Marta Chmielewska-Racławska z KNF, zmianę sposobu spłaty kredytu będzie można dokonać tylko raz w trakcie trwania umowy kredytowej. Bank zmieni zapisy w umowie na wniosek klienta, który już spłaca kredyt. Nowi kredytobiorcy zadłużający się w walutach również będą dokonywać wyboru sposobu spłaty kredytu.

Jednak takowych jest coraz mniej, więc decydujące znaczenie będzie to miało dla obecnych dłużników. Po zmianie nie będą mogli wrócić do poprzedniego systemu spłat via bank i będą musieli dostarczać franki regularnie aż do spłaty kredytu.

Jest bardzo prawdopodobne, że wtedy popyt na walutę skusi z kolei kantory do śrubowania swojej marży i klient w ostatecznym rozrachunku nic nie zyska z nowego rozwiązania. Może być jeszcze gorzej - franków w kantorach po prostu zabraknie. Tymczasem klient dodatkowo będzie miał obowiązek kupowania franków niezależnie od tego, czy będzie np. na urlopie.

Trudno spodziewać się również, że pojedynczy klient banku będzie miał również wolę i możliwości, aby śledzić na bieżąco kurs franka i trafiać kupno po okazyjnych niższych cenach. Sposobem na rozwiązanie kłopotów pojedynczego klienta ma być inicjatywa kupfranki.pl.

Uczestnicy portalu liczą na zebranie takiej grupy, aby uzyskać pozycję przetargową wobec banku szwajcarskiego i na preferencyjnych warunkach kupować walutę. Preferencyjnie, czyli za taką łączną kwotę, że dla poszczególnych uczestników ten sposób okaże się tańszy niż w banku i kantorze.

Pod lupą urzędów

Dla banku spread jest znaczącym i wygodnym źródłem dochodów, ponieważ jego wysokość nie jest opisana w warunkach umowy kredytowej. W ubiegłym roku, szacowane wpływy z tego tytułu w całym sektorze bankowym znacznie przekroczyły miliard złotych.

Dotychczas składając na umowie kredytowej swój podpis, klient zgadzał się, że będzie wymieniał pieniądze w banku według jego tabeli kursowej nie wiedząc, jaka będzie to wartość w dniu przeliczenia i spłaty. Jest on ustalany arbitralnie przez bank udzielający kredyt i jest dodatkowym kosztem kredytu (kurs jest wyraźnie mniej korzystny od kursu NBP). Analitycy wskazują, że banki między sobą handlują walutami ze spreadem rzędu pół grosza, a klientom aplikują nawet 30 razy wyższy.

Pół biedy kiedy złotówka była mocna i na kredycie walutowym klient znacząco oszczędzał w porównaniu do podobnego długu złotowego. Jednak drastyczne osłabienie polskiej waluty spowodowało, że koszty spłaty raty mocno wzrosły, na co dodatkowo nałożyły się negatywne efekty kryzysu finansowego. Banki starają się zrekompensować sobie pogorszenie warunków przez chociażby rozszerzenie spreadu.

Zlikwidować spread

Na rynku finansowym pojawiły się głosy, że powinno się zlikwidować spread. Jednocześnie jednak nikt nie miał złudzeń, że banki same pozbawią się łatwego sposobu na dodatkowe zyski. Nie zabroni tego również KNF.

Czy można mieć nadzieję, że banki spodziewając się lipcowego odpływu klientów chcących samodzielnie kupować franki, same złagodzą swoją politykę dotyczącą spreadów? W ubiegłym roku, kiedy zarabiały rekordowe sumy, taki scenariusz mógłby mieć miejsce. Obecnie kiedy wyniki instytucji są pod dużą presją, klienci prędzej mogą liczyć na umocnienie złotego.



Sebastian Gawłowski
2009-03-17 06:20:43

Masz kredyt walutowy, musisz żyć ze spreadem

Od lipca będzie można zdecydować czy polegać na bankowo ustalanym spreadzie, czy raczej walutę na spłatę raty kupować w kantorze. Uwolnienie się od kursu waluty narzuconego przez bank brzmi kusząco, ale czy warto się decydować?

Spread, czyli różnica pomiędzy kursem kupna waluty przy wypłacie kredytu a kursem sprzedaży, który jest stosowany przy spłacie rat, nie zniknie. Jednak obecnie tak znacząco podnosi wysokość raty (nawet o kilkaset złotych miesięcznie), że wzbudza niezadowolenie coraz większej liczby zadłużonych w walutach. Zainteresowały się nim też Komisja Nadzoru Finansowego i Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

Bank, kantor, albo...

Dzięki rekomendacji S II, wydanej przez KNF, od lipca bieżącego roku posiadacze kredytów walutowych będą mogli wybrać czy spłacać raty w złotych, stanowiące równowartość kwoty we frankach przeliczonej po stosowanym przez bank kursie (czyli tak jak obecnie), czy dokonać spłaty raty w walucie kredytu. Uwolnienie się od odgórnej decyzji banku brzmi zachęcająco. Jednak dla klienta chętnego do zmiany, nowa sytuacja będzie też wyzwaniem.

Jak wskazuje Marta Chmielewska-Racławska z KNF, zmianę sposobu spłaty kredytu będzie można dokonać tylko raz w trakcie trwania umowy kredytowej. Bank zmieni zapisy w umowie na wniosek klienta, który już spłaca kredyt. Nowi kredytobiorcy zadłużający się w walutach również będą dokonywać wyboru sposobu spłaty kredytu.

Jednak takowych jest coraz mniej, więc decydujące znaczenie będzie to miało dla obecnych dłużników. Po zmianie nie będą mogli wrócić do poprzedniego systemu spłat via bank i będą musieli dostarczać franki regularnie aż do spłaty kredytu.

Jest bardzo prawdopodobne, że wtedy popyt na walutę skusi z kolei kantory do śrubowania swojej marży i klient w ostatecznym rozrachunku nic nie zyska z nowego rozwiązania. Może być jeszcze gorzej - franków w kantorach po prostu zabraknie. Tymczasem klient dodatkowo będzie miał obowiązek kupowania franków niezależnie od tego, czy będzie np. na urlopie.

Trudno spodziewać się również, że pojedynczy klient banku będzie miał również wolę i możliwości, aby śledzić na bieżąco kurs franka i trafiać kupno po okazyjnych niższych cenach. Sposobem na rozwiązanie kłopotów pojedynczego klienta ma być inicjatywa kupfranki.pl.

Uczestnicy portalu liczą na zebranie takiej grupy, aby uzyskać pozycję przetargową wobec banku szwajcarskiego i na preferencyjnych warunkach kupować walutę. Preferencyjnie, czyli za taką łączną kwotę, że dla poszczególnych uczestników ten sposób okaże się tańszy niż w banku i kantorze.

Pod lupą urzędów

Dla banku spread jest znaczącym i wygodnym źródłem dochodów, ponieważ jego wysokość nie jest opisana w warunkach umowy kredytowej. W ubiegłym roku, szacowane wpływy z tego tytułu w całym sektorze bankowym znacznie przekroczyły miliard złotych.

Dotychczas składając na umowie kredytowej swój podpis, klient zgadzał się, że będzie wymieniał pieniądze w banku według jego tabeli kursowej nie wiedząc, jaka będzie to wartość w dniu przeliczenia i spłaty. Jest on ustalany arbitralnie przez bank udzielający kredyt i jest dodatkowym kosztem kredytu (kurs jest wyraźnie mniej korzystny od kursu NBP). Analitycy wskazują, że banki między sobą handlują walutami ze spreadem rzędu pół grosza, a klientom aplikują nawet 30 razy wyższy.

Pół biedy kiedy złotówka była mocna i na kredycie walutowym klient znacząco oszczędzał w porównaniu do podobnego długu złotowego. Jednak drastyczne osłabienie polskiej waluty spowodowało, że koszty spłaty raty mocno wzrosły, na co dodatkowo nałożyły się negatywne efekty kryzysu finansowego. Banki starają się zrekompensować sobie pogorszenie warunków przez chociażby rozszerzenie spreadu.

Zlikwidować spread

Na rynku finansowym pojawiły się głosy, że powinno się zlikwidować spread. Jednocześnie jednak nikt nie miał złudzeń, że banki same pozbawią się łatwego sposobu na dodatkowe zyski. Nie zabroni tego również KNF.

Czy można mieć nadzieję, że banki spodziewając się lipcowego odpływu klientów chcących samodzielnie kupować franki, same złagodzą swoją politykę dotyczącą spreadów? W ubiegłym roku, kiedy zarabiały rekordowe sumy, taki scenariusz mógłby mieć miejsce. Obecnie kiedy wyniki instytucji są pod dużą presją, klienci prędzej mogą liczyć na umocnienie złotego.



Sebastian Gawłowski
2009-03-17 06:20:43

Fatalny dzień dla złotego

Nasza waluta osłabiła się o blisko 10 groszy wobec euro oraz około 8 groszy do dolara i franka szwajcarskiego.

Późnym popołudniem na rynku walutowym za jedno euro płacono 4,54 zł, dolar kosztował 3,50 zł, a frank szwajcarski był wyceniony na 2,96 zł.

Analitycy oceniają, że jest to odreagowanie ostatnich wzrostów wartości polskiej waluty. W najbliższym czasie sytuacja na rynku walutowym może być silnie skorelowana z nastrojami na giełdach papierów wartościowych.

- Niepokoić może fakt, że ważne wsparcia zlokalizowane w rejonie EUR/PLN 4,4100 oraz USD/PLN 3,3800 zostały wybronione, w związku z czym ostatni ruch należy traktować tylko jako korektę, a nie zapowiedź zmiany trendu. W tej chwili kluczem do dalszego rozwoju sytuacji na rynku złotego będą nastroje panujące na światowych giełdach, a także na głównej parze walutowej, czyli EUR/USD - ocenił analityk TMS Brokers Mikołaj Kusiakowski.

Kusiakowski podkreśla, że na giełdach nadal dominują optymiści, co może sprzyjać złotemu, jednak to może się szybko zmienić.

- Pamiętajmy, że wciąż mamy bessę, dlatego wszelkie negatywne informacje bardzo szybko mogą zmienić obraz rynku. Taki rozwój wydarzeń wiązałby się z osłabieniem złotego. Wówczas powrót w okolice EUR/PLN 4,6000, a nawet wyżej byłby bardzo prawdopodobny - podsumował analityk.

money.pl/2009-03-17 17:30:01

Fatalny dzień dla złotego

Nasza waluta osłabiła się o blisko 10 groszy wobec euro oraz około 8 groszy do dolara i franka szwajcarskiego.

Późnym popołudniem na rynku walutowym za jedno euro płacono 4,54 zł, dolar kosztował 3,50 zł, a frank szwajcarski był wyceniony na 2,96 zł.

Analitycy oceniają, że jest to odreagowanie ostatnich wzrostów wartości polskiej waluty. W najbliższym czasie sytuacja na rynku walutowym może być silnie skorelowana z nastrojami na giełdach papierów wartościowych.

- Niepokoić może fakt, że ważne wsparcia zlokalizowane w rejonie EUR/PLN 4,4100 oraz USD/PLN 3,3800 zostały wybronione, w związku z czym ostatni ruch należy traktować tylko jako korektę, a nie zapowiedź zmiany trendu. W tej chwili kluczem do dalszego rozwoju sytuacji na rynku złotego będą nastroje panujące na światowych giełdach, a także na głównej parze walutowej, czyli EUR/USD - ocenił analityk TMS Brokers Mikołaj Kusiakowski.

Kusiakowski podkreśla, że na giełdach nadal dominują optymiści, co może sprzyjać złotemu, jednak to może się szybko zmienić.

- Pamiętajmy, że wciąż mamy bessę, dlatego wszelkie negatywne informacje bardzo szybko mogą zmienić obraz rynku. Taki rozwój wydarzeń wiązałby się z osłabieniem złotego. Wówczas powrót w okolice EUR/PLN 4,6000, a nawet wyżej byłby bardzo prawdopodobny - podsumował analityk.

money.pl/2009-03-17 17:30:01

Mostostal-Export zdobył kontrakt w Rosji

Mostostal Export podpisał z firmą OOO Rusniefteprodukt Inżiniring w Moskwie kontrakt na wykonanie robót budowlano-montażowych przy budowie instalacji do przetwarzania surowców węglowodorowych w Ulan-Hol, Republika Kałmykia - Federacja Rosyjska.
Wartość kontraktu to 15 mln euro, czyli ok. 67,4 mln zł.

- Początek realizacji prac zaplanowano na II kw. tego roku. Okres realizacji to 12 miesięcy - czytamy w komunikacie.

Narastająco w I-IV kw. 2008 roku grupa Mostostal-Export miała 26,86 mln zł skonsolidowanego zysku netto wobec 12,52 mln zł zysku rok wcześniej przy obrotach odpowiednio 171,96 mln zł wobec 155,63 mln zł.

money.pl/2009-03-17 15:56:14

Mostostal-Export zdobył kontrakt w Rosji

Mostostal Export podpisał z firmą OOO Rusniefteprodukt Inżiniring w Moskwie kontrakt na wykonanie robót budowlano-montażowych przy budowie instalacji do przetwarzania surowców węglowodorowych w Ulan-Hol, Republika Kałmykia - Federacja Rosyjska.
Wartość kontraktu to 15 mln euro, czyli ok. 67,4 mln zł.

- Początek realizacji prac zaplanowano na II kw. tego roku. Okres realizacji to 12 miesięcy - czytamy w komunikacie.

Narastająco w I-IV kw. 2008 roku grupa Mostostal-Export miała 26,86 mln zł skonsolidowanego zysku netto wobec 12,52 mln zł zysku rok wcześniej przy obrotach odpowiednio 171,96 mln zł wobec 155,63 mln zł.

money.pl/2009-03-17 15:56:14

USA: Rynek nieruchomości ożywił giełdę

Dzięki dobrym danym z rynku nieruchomości inwestorzy kupowali akcje. S&P zyskał 3,2 procent.

Przez pierwsze dwie godziny handlu w USA sesja przebiegała bardzo spokojnie, na granicy poniedziałkowego zamknięcia. Nie można powiedzieć, że inwestorzy czekali na dane z rynku nieruchomości - bo wszyscy przyzwyczaili się, że są one po prostu coraz słabsze.

 

Jednak nie tym razem. Rynek został zaskoczony wzrostem dynamiki rozpoczętych budów nowych domów, która w skali miesiąca wyniosła aż 22 procent. Analitycy spodziewali się jej spadku o 2,8 procent. Warto dodać również, że w styczniu wskaźnik spadł o prawie 17 procent.

Sektor nieruchomości był pierwszym, który można było określić mianem kryzysu. Co więcej, był on przecież jedną z głównych (bezpośrednich) przyczyn ogólnoświatowych problemów gospodarczych. Dobre dane spowodowały więc, że inwestorzy uwierzyli  w siebie i zaczęli kupować.

Nie tak dawno (pod koniec ubiegłego tygodnia) poznaliśmy także inną dobrą informację - CitiGroup miał zanotować zyski w pierwszych dwóch miesiącach tego roku. Choć akurat to, w przeciwieństwie do rządowych danych z rynku nieruchomości, nie jest jeszcze do końca potwierdzone.

Na koniec sesji S&P zyskał 3,2 proc., Dow Jones 2,48 proc., a Nasdaq ponad 4,1 procent.

Paweł Satalecki

2009-03-18 06:05:04

USA: Rynek nieruchomości ożywił giełdę

Dzięki dobrym danym z rynku nieruchomości inwestorzy kupowali akcje. S&P zyskał 3,2 procent.

Przez pierwsze dwie godziny handlu w USA sesja przebiegała bardzo spokojnie, na granicy poniedziałkowego zamknięcia. Nie można powiedzieć, że inwestorzy czekali na dane z rynku nieruchomości - bo wszyscy przyzwyczaili się, że są one po prostu coraz słabsze.

 

Jednak nie tym razem. Rynek został zaskoczony wzrostem dynamiki rozpoczętych budów nowych domów, która w skali miesiąca wyniosła aż 22 procent. Analitycy spodziewali się jej spadku o 2,8 procent. Warto dodać również, że w styczniu wskaźnik spadł o prawie 17 procent.

Sektor nieruchomości był pierwszym, który można było określić mianem kryzysu. Co więcej, był on przecież jedną z głównych (bezpośrednich) przyczyn ogólnoświatowych problemów gospodarczych. Dobre dane spowodowały więc, że inwestorzy uwierzyli  w siebie i zaczęli kupować.

Nie tak dawno (pod koniec ubiegłego tygodnia) poznaliśmy także inną dobrą informację - CitiGroup miał zanotować zyski w pierwszych dwóch miesiącach tego roku. Choć akurat to, w przeciwieństwie do rządowych danych z rynku nieruchomości, nie jest jeszcze do końca potwierdzone.

Na koniec sesji S&P zyskał 3,2 proc., Dow Jones 2,48 proc., a Nasdaq ponad 4,1 procent.

Paweł Satalecki

2009-03-18 06:05:04

Grunty pod inwestycje. Jest coraz taniej

Rok 2008 był zaskoczeniem dla większości inwestorów działających na polskim rynku nieruchomości i zwrotem o 180 stopni w porównaniu do 2007 roku.

- Choć w porównaniu do rynków w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii czy Stanów Zjednoczonych zmiany nie były tak gwałtowne, coraz więcej deweloperów i grup inwestycyjnych decydowało się odłożyć plany inwestycyjne; zwłaszcza ci, którzy chcieli odzyskać płynność finansową lub szukali źródeł finansowania, stanowiącego główny problem końca 2008 roku - czytamy w raporcie firmy Colliers International.

Eksperci przypominają, że w ubiegłym roku inwestorzy zalali rynek ofertami działek kupionych w poprzednich latach lub nawet kilka miesięcy wcześniej.

- W szczególności były to działki z obowiązującym planem zagospodarowania lub pozwoleniem na budowę. Skumulowana na skutek opieszałości urzędów ilość gruntów oczekujących od połowy 2007 na wydanie decyzji o warunkach zabudowy bądź pozwoleń na budowę trafiła wreszcie pod koniec 2008 roku na rynek - podkreślają analitycy CI.

W rezultacie przyniosło to spadek cen gruntów. W niektórych przypadkach sięgał on nawet 65 proc.

Perspektywy na najbliższe miesiące też nie są najlepsze. - Podczas gdy w pierwszej połowie 2008 roku aktywność inwestycyjna przeniosła się z obszaru inwestycji mieszkaniowych na biurowe i handlowe, w chwili obecnej inwestycja w żadnym z tych sektorów nie jest na tyle pewna, by przekonać deweloperów i banki do jej rozpoczęcia - czytamy w opracowaniu.

Według ekspertów Colliers zbyt optymistyczne założenia, a po części także zachłanność, nakłoniły właścicieli gruntów inwestycyjnych do wstrzymania się z zyskowną sprzedażą na początku 2008 i sprawiły, że właściciele zostali z aktywami, których nikt nie chce kupić.

Colliers International przewiduje dalszy spadek cen gruntów w 2009 roku, wynikający ze wzrostu podaży działek pod inwestycje mieszkaniowe, magazynowe, komercyjne, handlowe.

- Dodatkowe obawy wynikają z faktu, że pojawią się kolejne możliwości
inwestycyjne w obrębie miast, wynikające ze zmiany ustawy rolnej, która pozwoli na odrolnienie wszystkich gruntów rolnych znajdujących się w granicach miast
- podsumowują eksperci.

MM)

Grunty pod inwestycje. Jest coraz taniej

Grunty pod inwestycje. Jest coraz taniej

Rok 2008 był zaskoczeniem dla większości inwestorów działających na polskim rynku nieruchomości i zwrotem o 180 stopni w porównaniu do 2007 roku.

- Choć w porównaniu do rynków w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii czy Stanów Zjednoczonych zmiany nie były tak gwałtowne, coraz więcej deweloperów i grup inwestycyjnych decydowało się odłożyć plany inwestycyjne; zwłaszcza ci, którzy chcieli odzyskać płynność finansową lub szukali źródeł finansowania, stanowiącego główny problem końca 2008 roku - czytamy w raporcie firmy Colliers International.

Eksperci przypominają, że w ubiegłym roku inwestorzy zalali rynek ofertami działek kupionych w poprzednich latach lub nawet kilka miesięcy wcześniej.

- W szczególności były to działki z obowiązującym planem zagospodarowania lub pozwoleniem na budowę. Skumulowana na skutek opieszałości urzędów ilość gruntów oczekujących od połowy 2007 na wydanie decyzji o warunkach zabudowy bądź pozwoleń na budowę trafiła wreszcie pod koniec 2008 roku na rynek - podkreślają analitycy CI.

W rezultacie przyniosło to spadek cen gruntów. W niektórych przypadkach sięgał on nawet 65 proc.

Perspektywy na najbliższe miesiące też nie są najlepsze. - Podczas gdy w pierwszej połowie 2008 roku aktywność inwestycyjna przeniosła się z obszaru inwestycji mieszkaniowych na biurowe i handlowe, w chwili obecnej inwestycja w żadnym z tych sektorów nie jest na tyle pewna, by przekonać deweloperów i banki do jej rozpoczęcia - czytamy w opracowaniu.

Według ekspertów Colliers zbyt optymistyczne założenia, a po części także zachłanność, nakłoniły właścicieli gruntów inwestycyjnych do wstrzymania się z zyskowną sprzedażą na początku 2008 i sprawiły, że właściciele zostali z aktywami, których nikt nie chce kupić.

Colliers International przewiduje dalszy spadek cen gruntów w 2009 roku, wynikający ze wzrostu podaży działek pod inwestycje mieszkaniowe, magazynowe, komercyjne, handlowe.

- Dodatkowe obawy wynikają z faktu, że pojawią się kolejne możliwości
inwestycyjne w obrębie miast, wynikające ze zmiany ustawy rolnej, która pozwoli na odrolnienie wszystkich gruntów rolnych znajdujących się w granicach miast
- podsumowują eksperci.

MM)

Grunty pod inwestycje. Jest coraz taniej

Kryzys na rynku mieszkań? Jest gorzej - to załamanie

- Około 80 proc. inwestycji na rynku mieszkaniowym może zostać wstrzymanych w 2009 roku - uważa były minister budownictwa Mirosław Barszcz.

Jak mówił były minister wstrzymanie tak dużej liczby inwestycji spowoduje upadek wielu polskich deweloperów. - To jest więcej niż kryzys - to jest załamanie - zaznaczył.

Zdaniem dyrektora Polskiego Związku Firm Deweloperskich Jacka Bieleckiego, kryzys jest idealnym momentem na wprowadzanie zmian w zakresie legislacji.  -Jest idealny czas na to, żeby bardzo szybko i sporo zmienić w naszej legislacji, która determinuje proces inwestycyjny w budownictwie - zaznaczył.

- Jeżeli do połowy roku nie uregulujemy tych spraw ostatecznie (...), to pogłębimy tylko nasz kryzys obecny i stworzymy sobie bardzo dobre przesłanki, żeby powtarzać go co jakiś czas - dodał.

W ocenie Barszcza, brak szybkich działań w zakresie legislacji może spowodować, że przy wychodzeniu z kryzysu będziemy obserwowali duży popyt, , przy praktycznie niewielkiej podaży. - Ceny mieszkań za dwa-trzy lata zaczną rosnąć bardzo szybko - ocenił.

Ekonomista Ryszard Petru uważa, że rząd w tym momencie nie może zrobić wiele w celu pobudzenia rynku mieszkaniowego w Polsce, bo z miesiąca na miesiąc jest coraz mniej możliwości na łagodzenie skutków kryzysu.

Jego zdaniem polski rząd powinien skupić się przede wszystkim na zwiększeniu dostępności do kredytów hipotecznych. - Musimy zrobić wszystko, żeby banki były skłonne pożyczać pieniądze. Nie powinniśmy działać w tym kierunku, aby akcja kredytowa jeszcze bardziej zamierała - zaznaczył.

W opinii Petru, wstrzymywanie rozpoczynania nowych inwestycji sprawi, że w Polsce zabraknie nowych mieszkań. - Za jakiś czas nie będzie w dużych miastach podaży nowych mieszkań - ocenił.

money.pl/PAP/2009-03-17 09:32:50

Kryzys na rynku mieszkań? Jest gorzej - to załamanie

- Około 80 proc. inwestycji na rynku mieszkaniowym może zostać wstrzymanych w 2009 roku - uważa były minister budownictwa Mirosław Barszcz.

Jak mówił były minister wstrzymanie tak dużej liczby inwestycji spowoduje upadek wielu polskich deweloperów. - To jest więcej niż kryzys - to jest załamanie - zaznaczył.

Zdaniem dyrektora Polskiego Związku Firm Deweloperskich Jacka Bieleckiego, kryzys jest idealnym momentem na wprowadzanie zmian w zakresie legislacji.  -Jest idealny czas na to, żeby bardzo szybko i sporo zmienić w naszej legislacji, która determinuje proces inwestycyjny w budownictwie - zaznaczył.

- Jeżeli do połowy roku nie uregulujemy tych spraw ostatecznie (...), to pogłębimy tylko nasz kryzys obecny i stworzymy sobie bardzo dobre przesłanki, żeby powtarzać go co jakiś czas - dodał.

W ocenie Barszcza, brak szybkich działań w zakresie legislacji może spowodować, że przy wychodzeniu z kryzysu będziemy obserwowali duży popyt, , przy praktycznie niewielkiej podaży. - Ceny mieszkań za dwa-trzy lata zaczną rosnąć bardzo szybko - ocenił.

Ekonomista Ryszard Petru uważa, że rząd w tym momencie nie może zrobić wiele w celu pobudzenia rynku mieszkaniowego w Polsce, bo z miesiąca na miesiąc jest coraz mniej możliwości na łagodzenie skutków kryzysu.

Jego zdaniem polski rząd powinien skupić się przede wszystkim na zwiększeniu dostępności do kredytów hipotecznych. - Musimy zrobić wszystko, żeby banki były skłonne pożyczać pieniądze. Nie powinniśmy działać w tym kierunku, aby akcja kredytowa jeszcze bardziej zamierała - zaznaczył.

W opinii Petru, wstrzymywanie rozpoczynania nowych inwestycji sprawi, że w Polsce zabraknie nowych mieszkań. - Za jakiś czas nie będzie w dużych miastach podaży nowych mieszkań - ocenił.

money.pl/PAP/2009-03-17 09:32:50

Woszczyk z URE: energia elektryczna nie powinna drożeć

Zdaniem wiceprezesa URE Marka Woszczyka nie ma powodu, dla którego ceny energii elektrycznej miałyby rosnąć, tym bardziej, że spadek zapotrzebowania na prąd wynosi obecnie ok. 4-5 proc.
"Nie widzę powodu, dla którego ceny energii elektrycznej miałyby rosnąć, tym bardziej od połowy roku" - powiedział Woszczyk w TVN CNBC, zapytany o to, czy prawdą jest, że ceny energii elektrycznej mogą od lipca wzrosnąć o ok. 10 proc.

"W tej chwili w obszarze rynku kontraktów natychmiastowych obserwujemy zdecydowanie spadek cen energii elektrycznej i to spadek bardzo poważny - ok. kilkadziesiąt złotych w stosunku do ubiegłego roku" - dodał Woszczyk.

Zwrócił uwagę na fakt, że także Giełda wyznacza w tej chwili poziom cen niższy (160 zł/MWh, 180 zł/MWh z akcyzą - PAP) od średniego, przyjętego przez URE (185 zł/MWh).

Woszczyk poinformował, że zapotrzebowanie na energię elektryczną spadło ostatnio o ok. 4-5 proc.

"Zapotrzebowanie spada i to jest ewidentne. Według danych, które na bieżąco otrzymujemy od operatora systemu przesyłowego spadek zapotrzebowania wynosi ok. 4-5 proc. W mojej ocenie to zjawisko utrzyma się przez pewien okres, ponieważ spadek zapotrzebowania generowany jest głownie przez odbiorców przemysłowych. [...] Trudniej jest odbudować produkcję, a w związku z tym wzrost zapotrzebowania będzie wymagał pewnego czasu" - powiedział.
onet.pl/(PAP, ak/18.03.2009, godz. 09:41)

Woszczyk z URE: energia elektryczna nie powinna drożeć

Zdaniem wiceprezesa URE Marka Woszczyka nie ma powodu, dla którego ceny energii elektrycznej miałyby rosnąć, tym bardziej, że spadek zapotrzebowania na prąd wynosi obecnie ok. 4-5 proc.
"Nie widzę powodu, dla którego ceny energii elektrycznej miałyby rosnąć, tym bardziej od połowy roku" - powiedział Woszczyk w TVN CNBC, zapytany o to, czy prawdą jest, że ceny energii elektrycznej mogą od lipca wzrosnąć o ok. 10 proc.

"W tej chwili w obszarze rynku kontraktów natychmiastowych obserwujemy zdecydowanie spadek cen energii elektrycznej i to spadek bardzo poważny - ok. kilkadziesiąt złotych w stosunku do ubiegłego roku" - dodał Woszczyk.

Zwrócił uwagę na fakt, że także Giełda wyznacza w tej chwili poziom cen niższy (160 zł/MWh, 180 zł/MWh z akcyzą - PAP) od średniego, przyjętego przez URE (185 zł/MWh).

Woszczyk poinformował, że zapotrzebowanie na energię elektryczną spadło ostatnio o ok. 4-5 proc.

"Zapotrzebowanie spada i to jest ewidentne. Według danych, które na bieżąco otrzymujemy od operatora systemu przesyłowego spadek zapotrzebowania wynosi ok. 4-5 proc. W mojej ocenie to zjawisko utrzyma się przez pewien okres, ponieważ spadek zapotrzebowania generowany jest głownie przez odbiorców przemysłowych. [...] Trudniej jest odbudować produkcję, a w związku z tym wzrost zapotrzebowania będzie wymagał pewnego czasu" - powiedział.
onet.pl/(PAP, ak/18.03.2009, godz. 09:41)

UniCredit notuje duży spadek zysku, może starać się o pomoc rządową

Włoski bank UniCredit zanotował w IV kw. 2008 spadek zysku o 57 proc. i może starać się o pomoc rządu w wysokości 4 mld euro - podał UniCredit w środę. Zysk netto banku spadł do 505 mln euro z 1,17 mld euro w IV kw. 2007 - podał bank w komunikacie.
Wynik okazał się jednak lepszy od ocen analityków, którzy spodziewali się zysku na poziomie 351 mln euro.

W całym 2008 r. zysk banku spadł o 38 proc. do 4 mld euro i okazał się zgodny z nowym celem określonym przez UniCredit.

W grudniu 2008 UniCredit obniżył swoją prognozę zysku z 5,2 mld euro.

Bank podał też w środę, że szefowie UniCredit otrzymali zgodę banku na negocjowanie pomocy dla UniCredit w wysokości 4 mld euro od rządu Włoch i Austrii.
wp.pl/(PAP, ak/18.03.2009, godz. 09:49)

UniCredit notuje duży spadek zysku, może starać się o pomoc rządową

Włoski bank UniCredit zanotował w IV kw. 2008 spadek zysku o 57 proc. i może starać się o pomoc rządu w wysokości 4 mld euro - podał UniCredit w środę. Zysk netto banku spadł do 505 mln euro z 1,17 mld euro w IV kw. 2007 - podał bank w komunikacie.
Wynik okazał się jednak lepszy od ocen analityków, którzy spodziewali się zysku na poziomie 351 mln euro.

W całym 2008 r. zysk banku spadł o 38 proc. do 4 mld euro i okazał się zgodny z nowym celem określonym przez UniCredit.

W grudniu 2008 UniCredit obniżył swoją prognozę zysku z 5,2 mld euro.

Bank podał też w środę, że szefowie UniCredit otrzymali zgodę banku na negocjowanie pomocy dla UniCredit w wysokości 4 mld euro od rządu Włoch i Austrii.
wp.pl/(PAP, ak/18.03.2009, godz. 09:49)

Komornik eksmituje lokatora bez wyroku sądowego

Nowe zasady wynajmowania mieszkań przewiduje znajdujący się w uzgodnieniach międzyresortowych projekt nowelizacji ustawy o ochronie praw lokatorów.
Nowela wprowadza do polskiego prawa nową definicję najmu okazjonalnego. Ma ona lepiej zabezpieczać właścicieli przed nieuczciwymi lokatorami i dzięki uprawnieniu ich do korzystania z ulgi podatkowej również zachęcić do zgodnego z prawem wynajmowania własnych mieszkań.

Najem okazjonalny ma polegać m.in. na tym, że wynajmujący mieszkania będą mogli zwrócić się do komornika z żądaniem eksmisji uciążliwych lub zalegających z czynszem lokatorów bez konieczności uzyskania wyroku eksmisyjnego.
Dokument umowy o najem okazjonalny będzie musiał zawierać oświadczenie najemcy o poddaniu się egzekucji obowiązku opróżnienia lokalu na żądanie właściciela. Najemca ma też wskazać inny lokal, do którego przeprowadzi się w przypadku eksmisji. Właściciel lokalu musi zgłosić umowę w ciągu 14 dni do naczelnika urzędu skarbowego.

Najemcy nie będą mogli wskazać przypadkowych lokali, do których zostaną przeniesieni w przypadku eksmisji. Zawsze będą musieli dołączyć do umowy oświadczenie właściciela wskazanej nieruchomości, który wyrazi zgodę na przyjęcie nowych domowników. Powstaje jednak pytanie, co się stanie, jeśli najemca poda fikcyjny adres albo sfałszuje oświadczenie rzekomego właściciela innego mieszkania. Projekt nie określa jednak procedury weryfikowania oświadczeń najemcy.

Od czego będzie zależało ewentualne sprawdzenie prawdziwości oświadczenia najemcy ? W jakiej formie Żądanie będzie musiało zostać przedstawione opróżnienia lokalu ? Co można zrobić, gdy lokatorzy nie chcą się wyprowadzić i kontynuują zamieszkiwanie bez tytułu prawnego ? Od kiedy nowe przepisy zaczną obowiązywać ?

Adam Makosz
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 18.03.2009 | 05:56

Komornik eksmituje lokatora bez wyroku sądowego

Nowe zasady wynajmowania mieszkań przewiduje znajdujący się w uzgodnieniach międzyresortowych projekt nowelizacji ustawy o ochronie praw lokatorów.
Nowela wprowadza do polskiego prawa nową definicję najmu okazjonalnego. Ma ona lepiej zabezpieczać właścicieli przed nieuczciwymi lokatorami i dzięki uprawnieniu ich do korzystania z ulgi podatkowej również zachęcić do zgodnego z prawem wynajmowania własnych mieszkań.

Najem okazjonalny ma polegać m.in. na tym, że wynajmujący mieszkania będą mogli zwrócić się do komornika z żądaniem eksmisji uciążliwych lub zalegających z czynszem lokatorów bez konieczności uzyskania wyroku eksmisyjnego.
Dokument umowy o najem okazjonalny będzie musiał zawierać oświadczenie najemcy o poddaniu się egzekucji obowiązku opróżnienia lokalu na żądanie właściciela. Najemca ma też wskazać inny lokal, do którego przeprowadzi się w przypadku eksmisji. Właściciel lokalu musi zgłosić umowę w ciągu 14 dni do naczelnika urzędu skarbowego.

Najemcy nie będą mogli wskazać przypadkowych lokali, do których zostaną przeniesieni w przypadku eksmisji. Zawsze będą musieli dołączyć do umowy oświadczenie właściciela wskazanej nieruchomości, który wyrazi zgodę na przyjęcie nowych domowników. Powstaje jednak pytanie, co się stanie, jeśli najemca poda fikcyjny adres albo sfałszuje oświadczenie rzekomego właściciela innego mieszkania. Projekt nie określa jednak procedury weryfikowania oświadczeń najemcy.

Od czego będzie zależało ewentualne sprawdzenie prawdziwości oświadczenia najemcy ? W jakiej formie Żądanie będzie musiało zostać przedstawione opróżnienia lokalu ? Co można zrobić, gdy lokatorzy nie chcą się wyprowadzić i kontynuują zamieszkiwanie bez tytułu prawnego ? Od kiedy nowe przepisy zaczną obowiązywać ?

Adam Makosz
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 18.03.2009 | 05:56

Od przetargów zależy los firm budowlanych

To miał być przełomowy rok w budowie sieci autostrad, dróg ekspresowych i modernizacji linii kolejowych w Polsce. Wielkie inwestycje infrastrukturalne miały też pomóc rozruszać polską gospodarkę. Ten plan jest coraz mniej realny.
Mimo zapewnień, że realizacja rządowego programu budowy dróg idzie zgodnie z planem, nie udało się podpisać umowy na ostatni przed Warszawą fragment autostrady A2, a teraz na włosku zawisła m.in. budowa ostatniego odcinka tej samej trasy z Nowego Tomyśla do Świecka na granicy z Niemcami.

Jak dowiedziała się GP, spółka Autostrada Wielkopolska (AW) mająca koncesję na wybudowanie i eksploatację trasy musi przygotować drugi raport oddziaływania na środowisko dla kilkudziesięciokilometrowego fragmentu autostrady na granicy województw wielkopolskiego oraz lubuskiego.
Prace nad jego przygotowaniem już trwają. Raport powinien być gotowy w połowie roku - zapewnia Zofia Kwiatkowska z AW.

Problem w tym, że kłopoty z uzyskaniem zgodnej z unijnym prawem decyzji środowiskowej mogą przeszkodzić inwestorowi w zebraniu funduszy potrzebnych do budowy całego 100-km odcinka drogi. A to grozi paraliżem całej inwestycji.

Według naszych informacji Europejski Bank Inwestycyjny ma w najbliższym czasie podjąć decyzję o poziomie zaangażowania w inwestycję. Prawdopodobnie będzie to kwota mniejsza niż satysfakcjonujący koncesjonariusza blisko 1 mld euro.

Liczymy, że ponad 60 proc. środków będzie pochodzić właśnie z funduszy EBI - mówi Zofia Kwiatkowska.
Kłopoty z przepisami środowiskowymi i zebraniem środków do budowy zmusiły Ministerstwo Infrastruktury do wydłużenia spółce terminu na przygotowanie finansowania dla trasy z sześciu do dziewięciu miesięcy - na zebranie niemal 1,6 mld euro AW ma czas do końca czerwca. Im mniej przekaże EBI, tym większy kredyt spółka będzie musiała zaciągnąć w bankach komercyjnych. A te nie są ostatnio skłonne pożyczać na budowę dróg.

Jakie inwestycje ogranicza PKP Polskie Linie Kolejowe ? Czego oczekują przedsiębiorcy budowlani od rządu ? Czym grożą opóźnienia w realizacji największych inwestycji ?

Maciej Szczepaniuk
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 18.03.2009 | 07:35

Od przetargów zależy los firm budowlanych

To miał być przełomowy rok w budowie sieci autostrad, dróg ekspresowych i modernizacji linii kolejowych w Polsce. Wielkie inwestycje infrastrukturalne miały też pomóc rozruszać polską gospodarkę. Ten plan jest coraz mniej realny.
Mimo zapewnień, że realizacja rządowego programu budowy dróg idzie zgodnie z planem, nie udało się podpisać umowy na ostatni przed Warszawą fragment autostrady A2, a teraz na włosku zawisła m.in. budowa ostatniego odcinka tej samej trasy z Nowego Tomyśla do Świecka na granicy z Niemcami.

Jak dowiedziała się GP, spółka Autostrada Wielkopolska (AW) mająca koncesję na wybudowanie i eksploatację trasy musi przygotować drugi raport oddziaływania na środowisko dla kilkudziesięciokilometrowego fragmentu autostrady na granicy województw wielkopolskiego oraz lubuskiego.
Prace nad jego przygotowaniem już trwają. Raport powinien być gotowy w połowie roku - zapewnia Zofia Kwiatkowska z AW.

Problem w tym, że kłopoty z uzyskaniem zgodnej z unijnym prawem decyzji środowiskowej mogą przeszkodzić inwestorowi w zebraniu funduszy potrzebnych do budowy całego 100-km odcinka drogi. A to grozi paraliżem całej inwestycji.

Według naszych informacji Europejski Bank Inwestycyjny ma w najbliższym czasie podjąć decyzję o poziomie zaangażowania w inwestycję. Prawdopodobnie będzie to kwota mniejsza niż satysfakcjonujący koncesjonariusza blisko 1 mld euro.

Liczymy, że ponad 60 proc. środków będzie pochodzić właśnie z funduszy EBI - mówi Zofia Kwiatkowska.
Kłopoty z przepisami środowiskowymi i zebraniem środków do budowy zmusiły Ministerstwo Infrastruktury do wydłużenia spółce terminu na przygotowanie finansowania dla trasy z sześciu do dziewięciu miesięcy - na zebranie niemal 1,6 mld euro AW ma czas do końca czerwca. Im mniej przekaże EBI, tym większy kredyt spółka będzie musiała zaciągnąć w bankach komercyjnych. A te nie są ostatnio skłonne pożyczać na budowę dróg.

Jakie inwestycje ogranicza PKP Polskie Linie Kolejowe ? Czego oczekują przedsiębiorcy budowlani od rządu ? Czym grożą opóźnienia w realizacji największych inwestycji ?

Maciej Szczepaniuk
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 18.03.2009 | 07:35

Przybywa mieszkań na sprzedaż. Ceny wciąż spadają

- W lutym nastąpiło pogłębienie spadku cen nieruchomości w ujęciu rocznym i miesięcznym. Wzrosła również ilość ofert sprzedaży mieszkań - wynika z najnowszego raportu portalu Szybko.pl i firmy doradczej Expander.

- Zgodnie z przewidywaniami następuje pogłębienie spadków cen nieruchomości. W lutym w żadnym z miast średnie ceny nie są już wyższe niż w 2008 roku, podczas gdy w styczniu taka sytuacja miała miejsce w Białymstoku - napisano w analizie.

Najwyższe spadki średnich cen w lutym w porównaniu ze styczniem analitycy zanotowali w Białymstoku o 3,2 proc., w Katowicach o 2,4 proc. i w Sopocie o 2,3 proc.

- W Łodzi w grudniu 2008 nastąpił głęboki 6,5 proc. spadek średniej ceny, a w styczniu i lutym mamy do czynienia z korektą i nieznacznym wzrostem średniej ceny. (...) W Poznaniu ceny wahają się z miesiąca na miesiąc o kilkadziesiąt złotych w górę i w dół, ale od 5 miesięcy oscylują wokół 5.900 zł za metr - czytamy w komentarzu autorów.

Autorzy raportu zaobserwowali, że wzrosła ilość ofert sprzedaży mieszkań.

- Właściciele mieszkań zdecydowani na ich sprzedaż nie odkładają tej decyzji, ponieważ mają świadomość, że każdy tydzień zwłoki może przynieść straty liczone w tysiącach złotych - napisano w raporcie.

- Mimo mniejszej liczby zawieranych transakcji zainteresowanie nieruchomościami nie spadło - dodano.

Opracowanie szybko.pl to kolejne po raporcie Open Finance zestawienie, które pokazuje, że ceny ofertowe mieszkań wciąż spadają.

(PAP)
money.pl/2009-03-10 12:15:13

Przybywa mieszkań na sprzedaż. Ceny wciąż spadają

- W lutym nastąpiło pogłębienie spadku cen nieruchomości w ujęciu rocznym i miesięcznym. Wzrosła również ilość ofert sprzedaży mieszkań - wynika z najnowszego raportu portalu Szybko.pl i firmy doradczej Expander.

- Zgodnie z przewidywaniami następuje pogłębienie spadków cen nieruchomości. W lutym w żadnym z miast średnie ceny nie są już wyższe niż w 2008 roku, podczas gdy w styczniu taka sytuacja miała miejsce w Białymstoku - napisano w analizie.

Najwyższe spadki średnich cen w lutym w porównaniu ze styczniem analitycy zanotowali w Białymstoku o 3,2 proc., w Katowicach o 2,4 proc. i w Sopocie o 2,3 proc.

- W Łodzi w grudniu 2008 nastąpił głęboki 6,5 proc. spadek średniej ceny, a w styczniu i lutym mamy do czynienia z korektą i nieznacznym wzrostem średniej ceny. (...) W Poznaniu ceny wahają się z miesiąca na miesiąc o kilkadziesiąt złotych w górę i w dół, ale od 5 miesięcy oscylują wokół 5.900 zł za metr - czytamy w komentarzu autorów.

Autorzy raportu zaobserwowali, że wzrosła ilość ofert sprzedaży mieszkań.

- Właściciele mieszkań zdecydowani na ich sprzedaż nie odkładają tej decyzji, ponieważ mają świadomość, że każdy tydzień zwłoki może przynieść straty liczone w tysiącach złotych - napisano w raporcie.

- Mimo mniejszej liczby zawieranych transakcji zainteresowanie nieruchomościami nie spadło - dodano.

Opracowanie szybko.pl to kolejne po raporcie Open Finance zestawienie, które pokazuje, że ceny ofertowe mieszkań wciąż spadają.

(PAP)
money.pl/2009-03-10 12:15:13

Pesymizm ekspertów. Będzie gorzej

Ponad połowa ekspertów z branży nieruchomości uważa, że sytuacja na rynku nieruchomości jest zła i będzie jeszcze gorsza.

Tylko 11,9 proc. badanych sądzi, że sytuacja ta może się polepszyć - wynika z raportu Kondycja branży nieruchomości w Polsce w 2009 roku przygotowanego przez SMG/KRC na zlecenie kancelarii prawnej Krawczyk i Wspólnicy.

Zdaniem ekspertów, najważniejsze dla deweloperów mających kłopoty jest jak najwcześniejsze rozpoczęcie restrukturyzacji już w razie pierwszych oznak problemów. Możliwość dokończenia inwestycji daje tylko upadłość w opcji układowej. Tylko to może pomóc klientom.

Pod koniec zeszłego roku w mediach mówiło się już o ponad 100 wnioskach o wszczęcie postępowań upadłościowych firm deweloperskich. Spektakularnym na rynku stał się też przykład upadłości krakowskiej firmy Leopard.

To dlatego przedstawiciele branży poprosili o pomoc rząd, proponując m.in. rozszerzenie programu Rodzina na swoim, w ramach którego budżet przez kilka lat spłaca połowę odsetek kredytu. Eksperci z branży postulowali również o obniżenie stawki VAT od materiałów i usług budowlanych z 22 proc. do 18 proc..

Pod koniec 2008 roku dało się zauważyć nasilenie zapytań ze strony inwestorów o prawną ocenę możliwości częściowej lub całkowitej zmiany wydanych już warunków zabudowy z charakteru mieszkaniowego na usługowy w zakresie powierzchni biurowej, co wyraźnie wskazuje, z którym segmentem rynku deweloperzy wiążą największe nadzieje.

Zmiany w przepisach ułatwiające proces inwestycyjny nie stanowią lekarstwa na podstawowe obecnie problemy branży, nie należy jednak ich lekceważyć. - W przypadku powrotu koniunktury powinny one umożliwić szybsze rozpoczęcie inwestycji zaniechanych w związku z kryzysem. Najlepszym rozwiązaniem dla branży deweloperskiej jest umiejętne zabezpieczenie przerwanych inwestycji i dokończenie już rozpoczętych z uwzględnieniem ryzyk związanych w trudnościach w sprzedaży - mówi Michał Kozłowski, ekspert prawa nieruchomości, Partner w kancelarii Krawczyk i Wspólnicy.

Również zdaniem Jarosława Szanajcy, prezesa Polskiego Związku Firm Deweloperskich oraz prezesa Dom Development, 2009 rok będzie najtrudniejszym rokiem dla branży deweloperskiej w Polsce od chwili jej powstania. Głównymi czynnikami, które mają wpływ na pogarszanie się sytuacji, są, według ekspertów, brak dostępu do kredytów, pogorszenie koniunktury gospodarczej w Polsce i na świecie oraz korekta cen nieruchomości. Nikt już nie liczy na napływ inwestorów zagranicznych oraz środki unijne i inwestycje infrastrukturalne.

Dla porównania, jeszcze w zeszłorocznym raporcie rynku nieruchomości, który został przygotowany przez SMG/KRC na zlecenie kancelarii Krawczyk i Wspólnicy, specjalizującej się w prawie nieruchomości, aż 76 proc. ankietowanych uważało, że sytuacja na rynku jest dobra i bardzo dobra. Z kolei już w tym roku aż 55,4 proc. ekspertów z branży uważa, że sytuacja na rynku się raczej pogorszy lub zdecydowanie pogorszy.

Poglądy te potwierdza również Emil Szweda, analityk Open Finance. - Ograniczenia w dostępie do kredytów hipotecznych sprawią, że popyt na nieruchomości zmniejszy się nawet o 20-30 proc. w porównaniu do 2008 roku. W 2009 rok wchodzimy w zupełnie innej sytuacji niż przed rokiem. Kredyty we frankach czy walutach obcych zostały niemalże wyeliminowane z oferty banków, a obowiązek posiadania wkładu własnego wyklucza z rynku sporą część kupujących - mówi Emil Szweda.

Jak zauważa, obecna sytuacja stwarza jednak dobrą okazję dla inwestorów kupujących mieszkania pod wynajem. Jednoczesny spadek cen mieszkań oraz wzrost popytu na wynajem będzie prowadzić do zwrotu rentowności (stopy zwrotu) z najmu.
Zdaniem specjalistów, najlepiej rozwijającym się sektorem jest segment biurowy (tak odpowiedziało 32,7 proc. ekspertów) oraz segment logistyczny (24,8 proc. respondentów udzieliło takiej odpowiedzi). Najmniej przedsiębiorców wskazało na budownictwo mieszkaniowe - 18,8 proc. badanych.

Rok 2009 będzie testem, przez który przejdą wszystkie sektory gospodarki, w tym szczególnie branży nieruchomości. Firmami deweloperskimi, które wyjdą silne z kryzysu, będą spółki działające głównie w sektorze biurowym i centrów handlowych, z wysoką płynnością finansową oraz rozsądnym poziomem zadłużenia - uważa Mariusz Kozłowski, członek zarządu firmy deweloperskiej GTC.

Opinie te potwierdzają również inni specjaliści z branży. Według nich, najlepiej będzie się rozwijał segment nieruchomości biurowych (tak odpowiedziało ponad 37proc. badanych) oraz logistycznych (prawie 27proc.), a także obiektów handlowych (niemal 20proc.).

Najsłabszym segmentem będzie rynek mieszkań, co potwierdziło 11,9proc. ekspertów.
Zdaniem Tomasza Olszewskiego, szefa departamentu powierzchni przemysłowych w Cushman & Wakefield, kłopoty z dostępnością kredytów spowodują, że deweloperzy mają ograniczone możliwości inwestowania w budynki spekulacyjne, łatwiej będzie zdobyć finansowanie na duże magazyny realizowane na indywidualne zamówienie.
- W bieżącym roku wartość udzielonych kredytów obniży się nawet o 30proc. - mówi Dominik Skrzycki, Naczelnik Wydziału Planów Finansowych MultiBanku.

Najlepiej rozwijającym się regionem Polski jest obszar aglomeracji warszawskiej (tak uważa 86 proc. ekspertów), na kolejnych miejscach uplasował się rynek wrocławski (47 proc.), rynek poznański (36 proc.), a także śląski (30 proc.), krakowski 26 proc. oraz trójmiejski - 25proc.

Zdaniem Michała Kozłowskiego, eksperta prawa nieruchomości w kancelarii Krawczyk i Wspólnicy, w dobie kryzysu w branży planowane inwestycje w związku z Euro 2012 są słusznie postrzegane jako jedna z największych szans na poprawę sytuacji dla przedsiębiorców. Inwestycje te będą w większości finansowane ze środków publicznych, co zwiększa ich atrakcyjność, jako obarczonych mniejszym ryzykiem.
Z drugiej strony, na rynku mogą pojawić się problemy.

- To nieuchronne, że rynek musi oczyścić się z niektórych firm. Będą to głównie deweloperzy, którzy przeinwestowali, kupowali bardzo drogą ziemię, materiały budowlane, rozpoczęli inwestycje, a teraz banki zakręciły im kurki z kredytami - uważa Richard Mbewe z funduszu Atria Real Estate Partners.

Swoich obaw nie ukrywa również Łukasz Madej, prezes ProDevelopment. Jego zdaniem, dotychczas polski rynek był uznawany w Europie za Eldorado, jednak kryzys na rynkach finansowych przykłada się coraz mocniej na sytuację na rynku nieruchomości.

Z przeprowadzonego badania wynika, że nikt z badanych nie uznaje za szczególnie ważne lub pozytywne zmian legislacyjnych rządu w zakresie prawa budowlanego. Jako najistotniejsze zmiany legislacyjne eksperci wskazali: odrolnienie gruntów, zmiany w prawie budowlanym (rejestr inwestycji zamiast zatwierdzenia projektu) oraz uproszczenie warunków technicznych, jakim powinny podlegać budynki i ich lokalizacja.

Obecnie w sejmie trwają prace nad zmianami przepisów ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, której głównym celem jest uproszczenie procedur.

Jak mówi Mirosław Barszcz, minister budownictwa w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, spełnienie postulatów firm deweloperskich, by obniżyć stawkę VAT na materiały i usługi budowlane czy stawkę podatku dochodowego od firm zajmujących się budownictwem mieszkaniowym, nie jest dobrym pomysłem.Budżetu państwa nie stać dziś na tak hojne gesty, zwłaszcza, że pozytywne skutki takich rozwiązań byłyby wątpliwe i krótkotrwałe.

Zdaniem Michała Kozłowskiego, eksperta prawa nieruchomości, najważniejsze dla deweloperów mających kłopoty jest jak najwcześniejsze rozpoczęcie restrukturyzacji już w razie pierwszych oznak kłopotów. Możliwość dokończenia inwestycji daje tylko upadłość w opcji układowej. Jest to bardzo wymagająca procedura pod względem prawnym i finansowym, ale warto ją podjąć.

(MM)
Pesymizm ekspertów. Będzie gorzej
2009-03-11 09:18:08

Pesymizm ekspertów. Będzie gorzej

Ponad połowa ekspertów z branży nieruchomości uważa, że sytuacja na rynku nieruchomości jest zła i będzie jeszcze gorsza.

Tylko 11,9 proc. badanych sądzi, że sytuacja ta może się polepszyć - wynika z raportu Kondycja branży nieruchomości w Polsce w 2009 roku przygotowanego przez SMG/KRC na zlecenie kancelarii prawnej Krawczyk i Wspólnicy.

Zdaniem ekspertów, najważniejsze dla deweloperów mających kłopoty jest jak najwcześniejsze rozpoczęcie restrukturyzacji już w razie pierwszych oznak problemów. Możliwość dokończenia inwestycji daje tylko upadłość w opcji układowej. Tylko to może pomóc klientom.

Pod koniec zeszłego roku w mediach mówiło się już o ponad 100 wnioskach o wszczęcie postępowań upadłościowych firm deweloperskich. Spektakularnym na rynku stał się też przykład upadłości krakowskiej firmy Leopard.

To dlatego przedstawiciele branży poprosili o pomoc rząd, proponując m.in. rozszerzenie programu Rodzina na swoim, w ramach którego budżet przez kilka lat spłaca połowę odsetek kredytu. Eksperci z branży postulowali również o obniżenie stawki VAT od materiałów i usług budowlanych z 22 proc. do 18 proc..

Pod koniec 2008 roku dało się zauważyć nasilenie zapytań ze strony inwestorów o prawną ocenę możliwości częściowej lub całkowitej zmiany wydanych już warunków zabudowy z charakteru mieszkaniowego na usługowy w zakresie powierzchni biurowej, co wyraźnie wskazuje, z którym segmentem rynku deweloperzy wiążą największe nadzieje.

Zmiany w przepisach ułatwiające proces inwestycyjny nie stanowią lekarstwa na podstawowe obecnie problemy branży, nie należy jednak ich lekceważyć. - W przypadku powrotu koniunktury powinny one umożliwić szybsze rozpoczęcie inwestycji zaniechanych w związku z kryzysem. Najlepszym rozwiązaniem dla branży deweloperskiej jest umiejętne zabezpieczenie przerwanych inwestycji i dokończenie już rozpoczętych z uwzględnieniem ryzyk związanych w trudnościach w sprzedaży - mówi Michał Kozłowski, ekspert prawa nieruchomości, Partner w kancelarii Krawczyk i Wspólnicy.

Również zdaniem Jarosława Szanajcy, prezesa Polskiego Związku Firm Deweloperskich oraz prezesa Dom Development, 2009 rok będzie najtrudniejszym rokiem dla branży deweloperskiej w Polsce od chwili jej powstania. Głównymi czynnikami, które mają wpływ na pogarszanie się sytuacji, są, według ekspertów, brak dostępu do kredytów, pogorszenie koniunktury gospodarczej w Polsce i na świecie oraz korekta cen nieruchomości. Nikt już nie liczy na napływ inwestorów zagranicznych oraz środki unijne i inwestycje infrastrukturalne.

Dla porównania, jeszcze w zeszłorocznym raporcie rynku nieruchomości, który został przygotowany przez SMG/KRC na zlecenie kancelarii Krawczyk i Wspólnicy, specjalizującej się w prawie nieruchomości, aż 76 proc. ankietowanych uważało, że sytuacja na rynku jest dobra i bardzo dobra. Z kolei już w tym roku aż 55,4 proc. ekspertów z branży uważa, że sytuacja na rynku się raczej pogorszy lub zdecydowanie pogorszy.

Poglądy te potwierdza również Emil Szweda, analityk Open Finance. - Ograniczenia w dostępie do kredytów hipotecznych sprawią, że popyt na nieruchomości zmniejszy się nawet o 20-30 proc. w porównaniu do 2008 roku. W 2009 rok wchodzimy w zupełnie innej sytuacji niż przed rokiem. Kredyty we frankach czy walutach obcych zostały niemalże wyeliminowane z oferty banków, a obowiązek posiadania wkładu własnego wyklucza z rynku sporą część kupujących - mówi Emil Szweda.

Jak zauważa, obecna sytuacja stwarza jednak dobrą okazję dla inwestorów kupujących mieszkania pod wynajem. Jednoczesny spadek cen mieszkań oraz wzrost popytu na wynajem będzie prowadzić do zwrotu rentowności (stopy zwrotu) z najmu.
Zdaniem specjalistów, najlepiej rozwijającym się sektorem jest segment biurowy (tak odpowiedziało 32,7 proc. ekspertów) oraz segment logistyczny (24,8 proc. respondentów udzieliło takiej odpowiedzi). Najmniej przedsiębiorców wskazało na budownictwo mieszkaniowe - 18,8 proc. badanych.

Rok 2009 będzie testem, przez który przejdą wszystkie sektory gospodarki, w tym szczególnie branży nieruchomości. Firmami deweloperskimi, które wyjdą silne z kryzysu, będą spółki działające głównie w sektorze biurowym i centrów handlowych, z wysoką płynnością finansową oraz rozsądnym poziomem zadłużenia - uważa Mariusz Kozłowski, członek zarządu firmy deweloperskiej GTC.

Opinie te potwierdzają również inni specjaliści z branży. Według nich, najlepiej będzie się rozwijał segment nieruchomości biurowych (tak odpowiedziało ponad 37proc. badanych) oraz logistycznych (prawie 27proc.), a także obiektów handlowych (niemal 20proc.).

Najsłabszym segmentem będzie rynek mieszkań, co potwierdziło 11,9proc. ekspertów.
Zdaniem Tomasza Olszewskiego, szefa departamentu powierzchni przemysłowych w Cushman & Wakefield, kłopoty z dostępnością kredytów spowodują, że deweloperzy mają ograniczone możliwości inwestowania w budynki spekulacyjne, łatwiej będzie zdobyć finansowanie na duże magazyny realizowane na indywidualne zamówienie.
- W bieżącym roku wartość udzielonych kredytów obniży się nawet o 30proc. - mówi Dominik Skrzycki, Naczelnik Wydziału Planów Finansowych MultiBanku.

Najlepiej rozwijającym się regionem Polski jest obszar aglomeracji warszawskiej (tak uważa 86 proc. ekspertów), na kolejnych miejscach uplasował się rynek wrocławski (47 proc.), rynek poznański (36 proc.), a także śląski (30 proc.), krakowski 26 proc. oraz trójmiejski - 25proc.

Zdaniem Michała Kozłowskiego, eksperta prawa nieruchomości w kancelarii Krawczyk i Wspólnicy, w dobie kryzysu w branży planowane inwestycje w związku z Euro 2012 są słusznie postrzegane jako jedna z największych szans na poprawę sytuacji dla przedsiębiorców. Inwestycje te będą w większości finansowane ze środków publicznych, co zwiększa ich atrakcyjność, jako obarczonych mniejszym ryzykiem.
Z drugiej strony, na rynku mogą pojawić się problemy.

- To nieuchronne, że rynek musi oczyścić się z niektórych firm. Będą to głównie deweloperzy, którzy przeinwestowali, kupowali bardzo drogą ziemię, materiały budowlane, rozpoczęli inwestycje, a teraz banki zakręciły im kurki z kredytami - uważa Richard Mbewe z funduszu Atria Real Estate Partners.

Swoich obaw nie ukrywa również Łukasz Madej, prezes ProDevelopment. Jego zdaniem, dotychczas polski rynek był uznawany w Europie za Eldorado, jednak kryzys na rynkach finansowych przykłada się coraz mocniej na sytuację na rynku nieruchomości.

Z przeprowadzonego badania wynika, że nikt z badanych nie uznaje za szczególnie ważne lub pozytywne zmian legislacyjnych rządu w zakresie prawa budowlanego. Jako najistotniejsze zmiany legislacyjne eksperci wskazali: odrolnienie gruntów, zmiany w prawie budowlanym (rejestr inwestycji zamiast zatwierdzenia projektu) oraz uproszczenie warunków technicznych, jakim powinny podlegać budynki i ich lokalizacja.

Obecnie w sejmie trwają prace nad zmianami przepisów ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, której głównym celem jest uproszczenie procedur.

Jak mówi Mirosław Barszcz, minister budownictwa w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, spełnienie postulatów firm deweloperskich, by obniżyć stawkę VAT na materiały i usługi budowlane czy stawkę podatku dochodowego od firm zajmujących się budownictwem mieszkaniowym, nie jest dobrym pomysłem.Budżetu państwa nie stać dziś na tak hojne gesty, zwłaszcza, że pozytywne skutki takich rozwiązań byłyby wątpliwe i krótkotrwałe.

Zdaniem Michała Kozłowskiego, eksperta prawa nieruchomości, najważniejsze dla deweloperów mających kłopoty jest jak najwcześniejsze rozpoczęcie restrukturyzacji już w razie pierwszych oznak kłopotów. Możliwość dokończenia inwestycji daje tylko upadłość w opcji układowej. Jest to bardzo wymagająca procedura pod względem prawnym i finansowym, ale warto ją podjąć.

(MM)
Pesymizm ekspertów. Będzie gorzej
2009-03-11 09:18:08

Bariery dla energooszczędnych

Coraz więcej Polaków chciałoby być właścicielami energooszczędnych domów i mieszkań, a kwestia ta staje się szczególnie paląca w kontekście nieustannie rosnących cen energii. Nadal jednak liczba "ciepłych" nieruchomości w naszym kraju jest niewielka. Przyczyny są różne.

Potwierdzają to badania przeprowadzone na zlecenie Rockwool Polska. Wprawdzie aż 86% architektów i 77% deweloperów jako główny i najważniejszy powód małej popularności energooszczędnego budownictwa w Polsce podaje ograniczone środki finansowe nabywców mieszkań, to jednak tylko 57% nabywców podziela ten pogląd.

Większość deweloperów i inwestorów (odpowiednio 62 i 58%) wskazuje na brak odpowiednich systemów wsparcia ze strony państwa, a ponad połowa architektów i deweloperów zwraca uwagę na brak wiedzy na temat korzyści ekonomicznych płynących z energooszczędnego budownictwa.

Rozwiązanie tego ostatniego problemu nie wymaga znaczących nakładów finansowych. Potrzebna jest systematyczna zmiana programów nauczana i dostęp do informacji. Aktualnie tylko 34% badanych projektantów architektonicznych przyznaje, że informacje na temat energooszczędnego budownictwa zdobyli na studiach. 77% czerpie swoją wiedzę z prasy fachowej, nieco mniej z materiałów informacyjno-handlowych producentów materiałów budowlanych do izolacji.

INTERIA.PL/materiały prasowe

Bariery dla energooszczędnych

Coraz więcej Polaków chciałoby być właścicielami energooszczędnych domów i mieszkań, a kwestia ta staje się szczególnie paląca w kontekście nieustannie rosnących cen energii. Nadal jednak liczba "ciepłych" nieruchomości w naszym kraju jest niewielka. Przyczyny są różne.

Potwierdzają to badania przeprowadzone na zlecenie Rockwool Polska. Wprawdzie aż 86% architektów i 77% deweloperów jako główny i najważniejszy powód małej popularności energooszczędnego budownictwa w Polsce podaje ograniczone środki finansowe nabywców mieszkań, to jednak tylko 57% nabywców podziela ten pogląd.

Większość deweloperów i inwestorów (odpowiednio 62 i 58%) wskazuje na brak odpowiednich systemów wsparcia ze strony państwa, a ponad połowa architektów i deweloperów zwraca uwagę na brak wiedzy na temat korzyści ekonomicznych płynących z energooszczędnego budownictwa.

Rozwiązanie tego ostatniego problemu nie wymaga znaczących nakładów finansowych. Potrzebna jest systematyczna zmiana programów nauczana i dostęp do informacji. Aktualnie tylko 34% badanych projektantów architektonicznych przyznaje, że informacje na temat energooszczędnego budownictwa zdobyli na studiach. 77% czerpie swoją wiedzę z prasy fachowej, nieco mniej z materiałów informacyjno-handlowych producentów materiałów budowlanych do izolacji.

INTERIA.PL/materiały prasowe

Własne mieszkanie: kupić, czy wynająć?

To pytanie zadawane jest coraz częściej przez Polaków, szczególnie młodych, wkraczających w dorosłe życie. Czy jest na nie jedna, prawidłowa odpowiedź? Czy warto jej szukać, zastanawiać się i kalkulować co lepsze? Oczywiście, warto.

Dlaczego nie ma jednoznacznej odpowiedzi, czy bardziej się opłaca wynajmować mieszkanie i płacić jego właścicielowi za użytkowanie, czy zadłużyć się i dawać zarabiać bankom na prowizjach i odsetkach, ale krok po kroku zbliżać się własnego "M"? Dlatego, że jak w przypadku każdej decyzji finansowej, czy inwestycyjnej, nie może być jednej, identycznej odpowiedzi dla wielu ludzi o różnych potrzebach, preferencjach, podejściu do życia i będących w różnej sytuacji. W takich decyzjach zawsze potrzebne jest podejście indywidualne.

Przeglądając listy dyskusyjne, blogi, opinie, zamieszczane w różnych miejscach lub przypominając sobie zasłyszane oceny sprzed mniej więcej roku, spora część z nich wskazywała na przewagę wynajmowania. Powód był oczywisty. Ceny mieszkań rosły niezwykle dynamicznie i ich poziom wydawał się wielu z nas astronomiczny. Z drugiej jednak strony, banki kusiły może nienajtańszym (chyba, że we frankach szwajcarskich), ale za to niezwykle łatwo dostępnym kredytem, mimo rosnących stóp procentowych.

Patrząc z jeszcze innej strony, nikt nie bał się utraty pracy lub zmniejszenia zarobków, co zachęcało do inwestycji, także mocno wspomaganych kredytem. Niektórzy ulegali również wrażeniu, że ceny nieruchomości będą rosły jeszcze bardziej, wzmacniając dążenie do osiągnięcia korzyści z tej, wydawało się, stałej tendencji.

Czy patrząc z perspektywy czasu coś się zmieniło? Zmieniło się niemal wszystko. Ceny mieszkań spadają, wybór jest o wiele większy i nikt już nie musi kupować przysłowiowej "dziury w ziemi" i czekać aż wyrośnie z niej jego wymarzone gniazdko. Deweloperzy kuszą promocjami i do lokum dodają często nie tylko kuchenkę, lodówkę, telewizor, ale także nierzadko mały samochód. Z kolei ceny za wynajmowanie mieszkań żadnej promocji nie podlegają.

Wręcz przeciwnie, trzymają się mocno i nic nie wskazuje, by miało się to w najbliższym czasie zmienić. Może więc nadszedł czas na zweryfikowanie naszych opinii, poglądów i preferencji. Oczywiście biorąc pod uwagę fakt, że zmieniły się także inne warunki.

Banki zdecydowanie zaostrzyły kryteria finansowania zakupu mieszkań. Kredyty we frankach szwajcarskich pokazały swoje gorsze oblicze i nieźle wystraszyły ich aktualnych posiadaczy i chyba dość skutecznie odstraszyły potencjalnych chętnych. Pewność zatrudnienia i utrzymania dotychczasowej wysokości pensji jest nieporównywalna z tą sprzed kilkunastu miesięcy.

Rząd podejmuje działania chroniące tych, którzy nie z własnej winy znaleźli się w sytuacji uniemożliwiającej im spłacanie wcześniej zaciągniętego kredytu (stracili pracę i są zarejestrowani jako bezrobotni). Można też spodziewać się, że i banki bardziej będą skłonne negocjować warunki spłaty zagrożonych kredytów, niż zajmować nasze mieszkania. Ich niechęć do udzielania kredytów powinna wkrótce minąć, bo przecież z nich właśnie żyją i czerpią zyski. Rada Polityki Pieniężnej zaczęła obniżać stopy procentowe i ta tendencja powinna jeszcze jakiś czas potrwać. Wiązać się z nią będą mniej lub bardziej ochoczo podejmowane decyzje banków o zmniejszaniu oprocentowania kredytów.

Choć większość ulg podatkowych, związanych z ożywianiem budownictwa mieszkaniowego już dawno odeszła w niepamięć, to ze strony rządu pojawiają się zachęty innego typu, takie jak na przykład program refundowania części kosztów kredytu, noszący nazwę "Rodzina na swoim". Adresowany jest on do osób o raczej skromniejszych możliwościach finansowych i zainteresowanych mieszkaniami tańszymi oraz o limitowanym metrażu. W jego ramach można jednak uzyskać przez osiem lat dopłatę stanowiącą równowartość połowy odsetek, jakie pobierają banki komercyjne, udzielając kredytów na zaspokojenie własnych potrzeb mieszkaniowych rodzin (w tym także rodzin niepełnych). Wydaje się bardzo prawdopodobne, że wobec zapaści na rynku mieszkaniowym i kredytowym, program ten zostanie rozszerzony lub pojawią się nowe/stare sposoby na jego rozruszanie. Może nawet wróci znów nasza ulubiona ulga podatkowa.

Póki co, przejdźmy do konkretów, czyli rachunków i kalkulacji. Na początku 2007 r. średnia cena wynajęcia dwupokojowego mieszkania w Warszawie wynosiła około 1700 zł, a średnia cena kupna 1 metra kwadratowego mieszkania sięgała 8 500 zł, czyli za mieszkanie o powierzchni 50 m2 trzeba było zapłacić 425 tys. zł. Przy finansowaniu zakupu kredytem na 30 lat w złotych i oprocentowaniu wynoszącym 7,26 proc. miesięczna rata wynosiłaby 2 900 zł.

Różnica między kosztem wynajmu i zakupu pokaźna, wynosząca 70 proc., raczej nie do zaakceptowania dla przeciętnego młodego małżeństwa. Dziś w Warszawie takie samo mieszkanie można kupić płacąc poniżej 6 000 zł za metr, czyli za około 300 tys. zł. Rata kredytu przy takich samych, jak wyżej warunkach wyniosłaby 2 050 zł.

Miesięczny koszt wynajęcia mieszkania waha się od 2 000 do 2 500 zł, choć oczywiście odchylenia od tych poziomów bywają spore. Ale przy takich różnicach między kosztem wynajmu, a kupna na kredyt, można się już zacząć poważnie zastanawiać, co wybrać. Miesięczna rata przy kredycie we frankach szwajcarskich wyniosłaby nieco ponad 1 400 zł. A przecież, mimo wielu utrudnień i ograniczeń, taki kredyt można uzyskać.

Porównanie kosztów wynajmowania mieszkania w większych miastach z kosztami zakupu lokalu na kredyt - 2007 rok


Goldfinance

Porównanie kosztów wynajmowania mieszkania w większych miastach z kosztami zakupu lokalu na kredyt - 2008 rok


Goldfinance

Różnice między średnimi cenami ofertowymi sprzedaży mieszkań, a cenami po jakich zawierane są umowy, mogą sięgać w konkretnych przypadkach nawet 30 proc.

Można również stwierdzić, że wbrew pozorom, zaciąganie dziś kredytu w tej walucie wcale nie wiąże się z tak wielkim ryzykiem. Złoty wobec franka w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy bardzo się osłabił i prawdopodobieństwo, że straci jeszcze np. 30 proc. jest raczej bardzo niewielkie (wówczas za franka trzeba byłoby płacić około 4,15 zł). Przy dzisiejszym kursie nasz kredyt na zakup mieszkania to około 95 tys. franków.

Gdybyśmy go brali przy kursie jaki był rok temu, nasze zadłużenie wynosiłoby 120 tys. franków. Wniosek jest taki, że kredyt walutowy opłaca się zaciągać wtedy, gdy złoty jest tani. Mówiąc najprościej - dziś za franka dostaniemy o wiele więcej złotówek, niż przed rokiem - bo przecież bank nie wypłaca nam franków tylko ich równowartość w złotych. Trzeba jednak pamiętać, że za kilka lat czeka nas bardzo poważna operacja przyjęcia przez Polskę euro. To dodatkowy czynnik ryzyka, którego skalę trudno teraz oszacować.

Przy tych kalkulacjach należy wziąć pod uwagę jeszcze kilka czynników, o których już wspomniano, ale warto je przypomnieć:

- Ceny mieszkań mocno spadły. Ta tendencja może jeszcze nieco się pogłębić, ale trudno sobie dziś wyobrazić, że spadną jeszcze o 20 proc. A więc można zaryzykować tezę, że jest tanio.

- Koszty wynajmu lokali utrzymują się na wysokim poziomie i nie widać powodu, by miały się obniżyć (na rynku musiałoby pojawić się o wiele więcej lokali do wynajęcia, a przecież nowych mieszkań nie przybywa zbyt wiele).

- Rada Polityki Pieniężnej obniża stopy i ten proces powinien jeszcze trochę potrwać. Czyli można liczyć na to, że oprocentowanie kredytów będzie spadać.

- Kłopoty i uciążliwości z uzyskaniem kredytów będą się zmniejszały. Banki zarabiają na kredytach i będą ich udzielać.

- Ryzyko związane z zaciąganiem kredytu w walutach jest dziś o wiele mniejsze, niż jeszcze klika miesięcy temu.

- Można już skorzystać z rządowego programu "Rodzina na swoim", w ramach którego refundowana jest spora część kosztów kredytu i można liczyć, że wkrótce pojawią się dodatkowe zachęty do kupowania mieszkań.

Roman Przasnyski

interia.pl/Wtorek, 17 marca (06:00)

Własne mieszkanie: kupić, czy wynająć?

To pytanie zadawane jest coraz częściej przez Polaków, szczególnie młodych, wkraczających w dorosłe życie. Czy jest na nie jedna, prawidłowa odpowiedź? Czy warto jej szukać, zastanawiać się i kalkulować co lepsze? Oczywiście, warto.

Dlaczego nie ma jednoznacznej odpowiedzi, czy bardziej się opłaca wynajmować mieszkanie i płacić jego właścicielowi za użytkowanie, czy zadłużyć się i dawać zarabiać bankom na prowizjach i odsetkach, ale krok po kroku zbliżać się własnego "M"? Dlatego, że jak w przypadku każdej decyzji finansowej, czy inwestycyjnej, nie może być jednej, identycznej odpowiedzi dla wielu ludzi o różnych potrzebach, preferencjach, podejściu do życia i będących w różnej sytuacji. W takich decyzjach zawsze potrzebne jest podejście indywidualne.

Przeglądając listy dyskusyjne, blogi, opinie, zamieszczane w różnych miejscach lub przypominając sobie zasłyszane oceny sprzed mniej więcej roku, spora część z nich wskazywała na przewagę wynajmowania. Powód był oczywisty. Ceny mieszkań rosły niezwykle dynamicznie i ich poziom wydawał się wielu z nas astronomiczny. Z drugiej jednak strony, banki kusiły może nienajtańszym (chyba, że we frankach szwajcarskich), ale za to niezwykle łatwo dostępnym kredytem, mimo rosnących stóp procentowych.

Patrząc z jeszcze innej strony, nikt nie bał się utraty pracy lub zmniejszenia zarobków, co zachęcało do inwestycji, także mocno wspomaganych kredytem. Niektórzy ulegali również wrażeniu, że ceny nieruchomości będą rosły jeszcze bardziej, wzmacniając dążenie do osiągnięcia korzyści z tej, wydawało się, stałej tendencji.

Czy patrząc z perspektywy czasu coś się zmieniło? Zmieniło się niemal wszystko. Ceny mieszkań spadają, wybór jest o wiele większy i nikt już nie musi kupować przysłowiowej "dziury w ziemi" i czekać aż wyrośnie z niej jego wymarzone gniazdko. Deweloperzy kuszą promocjami i do lokum dodają często nie tylko kuchenkę, lodówkę, telewizor, ale także nierzadko mały samochód. Z kolei ceny za wynajmowanie mieszkań żadnej promocji nie podlegają.

Wręcz przeciwnie, trzymają się mocno i nic nie wskazuje, by miało się to w najbliższym czasie zmienić. Może więc nadszedł czas na zweryfikowanie naszych opinii, poglądów i preferencji. Oczywiście biorąc pod uwagę fakt, że zmieniły się także inne warunki.

Banki zdecydowanie zaostrzyły kryteria finansowania zakupu mieszkań. Kredyty we frankach szwajcarskich pokazały swoje gorsze oblicze i nieźle wystraszyły ich aktualnych posiadaczy i chyba dość skutecznie odstraszyły potencjalnych chętnych. Pewność zatrudnienia i utrzymania dotychczasowej wysokości pensji jest nieporównywalna z tą sprzed kilkunastu miesięcy.

Rząd podejmuje działania chroniące tych, którzy nie z własnej winy znaleźli się w sytuacji uniemożliwiającej im spłacanie wcześniej zaciągniętego kredytu (stracili pracę i są zarejestrowani jako bezrobotni). Można też spodziewać się, że i banki bardziej będą skłonne negocjować warunki spłaty zagrożonych kredytów, niż zajmować nasze mieszkania. Ich niechęć do udzielania kredytów powinna wkrótce minąć, bo przecież z nich właśnie żyją i czerpią zyski. Rada Polityki Pieniężnej zaczęła obniżać stopy procentowe i ta tendencja powinna jeszcze jakiś czas potrwać. Wiązać się z nią będą mniej lub bardziej ochoczo podejmowane decyzje banków o zmniejszaniu oprocentowania kredytów.

Choć większość ulg podatkowych, związanych z ożywianiem budownictwa mieszkaniowego już dawno odeszła w niepamięć, to ze strony rządu pojawiają się zachęty innego typu, takie jak na przykład program refundowania części kosztów kredytu, noszący nazwę "Rodzina na swoim". Adresowany jest on do osób o raczej skromniejszych możliwościach finansowych i zainteresowanych mieszkaniami tańszymi oraz o limitowanym metrażu. W jego ramach można jednak uzyskać przez osiem lat dopłatę stanowiącą równowartość połowy odsetek, jakie pobierają banki komercyjne, udzielając kredytów na zaspokojenie własnych potrzeb mieszkaniowych rodzin (w tym także rodzin niepełnych). Wydaje się bardzo prawdopodobne, że wobec zapaści na rynku mieszkaniowym i kredytowym, program ten zostanie rozszerzony lub pojawią się nowe/stare sposoby na jego rozruszanie. Może nawet wróci znów nasza ulubiona ulga podatkowa.

Póki co, przejdźmy do konkretów, czyli rachunków i kalkulacji. Na początku 2007 r. średnia cena wynajęcia dwupokojowego mieszkania w Warszawie wynosiła około 1700 zł, a średnia cena kupna 1 metra kwadratowego mieszkania sięgała 8 500 zł, czyli za mieszkanie o powierzchni 50 m2 trzeba było zapłacić 425 tys. zł. Przy finansowaniu zakupu kredytem na 30 lat w złotych i oprocentowaniu wynoszącym 7,26 proc. miesięczna rata wynosiłaby 2 900 zł.

Różnica między kosztem wynajmu i zakupu pokaźna, wynosząca 70 proc., raczej nie do zaakceptowania dla przeciętnego młodego małżeństwa. Dziś w Warszawie takie samo mieszkanie można kupić płacąc poniżej 6 000 zł za metr, czyli za około 300 tys. zł. Rata kredytu przy takich samych, jak wyżej warunkach wyniosłaby 2 050 zł.

Miesięczny koszt wynajęcia mieszkania waha się od 2 000 do 2 500 zł, choć oczywiście odchylenia od tych poziomów bywają spore. Ale przy takich różnicach między kosztem wynajmu, a kupna na kredyt, można się już zacząć poważnie zastanawiać, co wybrać. Miesięczna rata przy kredycie we frankach szwajcarskich wyniosłaby nieco ponad 1 400 zł. A przecież, mimo wielu utrudnień i ograniczeń, taki kredyt można uzyskać.

Porównanie kosztów wynajmowania mieszkania w większych miastach z kosztami zakupu lokalu na kredyt - 2007 rok


Goldfinance

Porównanie kosztów wynajmowania mieszkania w większych miastach z kosztami zakupu lokalu na kredyt - 2008 rok


Goldfinance

Różnice między średnimi cenami ofertowymi sprzedaży mieszkań, a cenami po jakich zawierane są umowy, mogą sięgać w konkretnych przypadkach nawet 30 proc.

Można również stwierdzić, że wbrew pozorom, zaciąganie dziś kredytu w tej walucie wcale nie wiąże się z tak wielkim ryzykiem. Złoty wobec franka w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy bardzo się osłabił i prawdopodobieństwo, że straci jeszcze np. 30 proc. jest raczej bardzo niewielkie (wówczas za franka trzeba byłoby płacić około 4,15 zł). Przy dzisiejszym kursie nasz kredyt na zakup mieszkania to około 95 tys. franków.

Gdybyśmy go brali przy kursie jaki był rok temu, nasze zadłużenie wynosiłoby 120 tys. franków. Wniosek jest taki, że kredyt walutowy opłaca się zaciągać wtedy, gdy złoty jest tani. Mówiąc najprościej - dziś za franka dostaniemy o wiele więcej złotówek, niż przed rokiem - bo przecież bank nie wypłaca nam franków tylko ich równowartość w złotych. Trzeba jednak pamiętać, że za kilka lat czeka nas bardzo poważna operacja przyjęcia przez Polskę euro. To dodatkowy czynnik ryzyka, którego skalę trudno teraz oszacować.

Przy tych kalkulacjach należy wziąć pod uwagę jeszcze kilka czynników, o których już wspomniano, ale warto je przypomnieć:

- Ceny mieszkań mocno spadły. Ta tendencja może jeszcze nieco się pogłębić, ale trudno sobie dziś wyobrazić, że spadną jeszcze o 20 proc. A więc można zaryzykować tezę, że jest tanio.

- Koszty wynajmu lokali utrzymują się na wysokim poziomie i nie widać powodu, by miały się obniżyć (na rynku musiałoby pojawić się o wiele więcej lokali do wynajęcia, a przecież nowych mieszkań nie przybywa zbyt wiele).

- Rada Polityki Pieniężnej obniża stopy i ten proces powinien jeszcze trochę potrwać. Czyli można liczyć na to, że oprocentowanie kredytów będzie spadać.

- Kłopoty i uciążliwości z uzyskaniem kredytów będą się zmniejszały. Banki zarabiają na kredytach i będą ich udzielać.

- Ryzyko związane z zaciąganiem kredytu w walutach jest dziś o wiele mniejsze, niż jeszcze klika miesięcy temu.

- Można już skorzystać z rządowego programu "Rodzina na swoim", w ramach którego refundowana jest spora część kosztów kredytu i można liczyć, że wkrótce pojawią się dodatkowe zachęty do kupowania mieszkań.

Roman Przasnyski

interia.pl/Wtorek, 17 marca (06:00)

MG:Mieszkasz daleko - zapłać więcej

Ministerstwo Gospodarki proponuje wprowadzenie węzłowych opłat przesyłowych. W praktyce oznaczałoby to, że opłaty za energię zależałyby od odległości odbiorcy od producenta.

Obecnie ceny przesyłu energii elektrycznej są uśrednione. Dla ich wysokości nie ma istotnego znaczenia, czy odbiór następuje tuż za bramą elektrowni, czy kilkaset kilometrów dalej. To ma się zmienić. Przygotowany przez Ministerstwo Gospodarki projekt polityki energetycznej Polski do 2030 roku zakłada, że PSE Operator w tym roku opracuje system tzw. opłat węzłowych, który ma zastąpić obecnie obowiązujące zasady.

- To by oznaczało, że opłata przesyłowa, którą dzisiaj każdy płaci w tej samej wielkości, byłaby zróżnicowana. Odbiorcy oddaleni od źródeł energii płaciliby drożej, a ci, którzy byliby bliżej, płaciliby prawdopodobnie taniej. Prawdopodobnie, bo szczegóły nie zostały podane do wiadomości publicznej - mówi prof. Krzysztof Żmijewski z Politechniki Warszawskiej.

Trudno jeszcze określić, kiedy te zmiany wejdą w życie. PSE Operator ocenia, że wprowadzenie zmian może wymagać nawet 1,5-rocznego programu badawczego. Jednak już teraz można wstępnie ocenić, jakie skutki dla odbiorców mogłyby mieć nowe zasady ustalania wysokości opłat za przesył prądu.

- Taryfa przesyłowa mogłaby się zmienić o plus - minus 20 proc. W efekcie dla niektórych odbiorców przemysłowych łączne opłaty za energię mogłyby wzrosnąć o 5-7 proc., a dla innych spaść w podobnym stopniu - ocenia Jerzy Andruszkiewicz, wiceprezes PSE Operator.

W ocenie Jerzego Andruszkiewicza wahania cen w przypadku odbiorców indywidualnych byłyby mniejsze niż w przypadku odbiorców biznesowych. Głównym argumentem przeciw zmianie systemu opłat jest to, że elektrownie w Polsce skoncentrowane są na południu i za rok czy dwa niewiele się w tej sprawie zmieni.

- Koncepcja opłat węzłowych jest dyskusyjna, bo północ Polski stałaby się droższa energetycznie, a południe tańsze. Mieszkańcy Szczecina nie wyprowadzą się z tego powodu do Wałbrzycha, tylko będą mieli drożej. Z powodu zmian w opłatach mogłoby dojść do sytuacji, że Szczecin się będzie trochę wolniej rozwijał, a Gliwice trochę szybciej - mówi prof. Krzysztof Żmijewski.

Jeśli projektowane zmiany weszłyby w życie, to miałyby też wpływ na handel energią. Sprzedawcom najbardziej opłacałoby się kupować energię od producentów położonych blisko ich klientów.

- Jeśli jestem sprzedawcą i mam klientów w Olsztynie, a mogę kupić prąd z elektrowni w Ostrołęce lub w Połańcu, to kupię prędzej z Ostrołęki i nawet im więcej zapłacę, bo przesył będzie mniej kosztował, niż jakbym kupił z Połańca - mówi przedstawiciel jednego ze sprzedawców proszący o zachowanie anonimowości.

To oznacza, że przygotowywane rozwiązania prawne mogą mieć również wpływ na lokalizację nowych elektrowni, a także na rozwój sieci energetycznych.

- Rozważając za i przeciw koncepcji opłat węzłowych, należałoby brać pod uwagę, iż miałyby one wpływ na decyzje lokalizacyjne nowych elektrowni oraz budowę nowych odcinków sieci przesyłowej - uważa Andrzej Modzelewski, dyrektor ds. rozwoju RWE Polska.

Ireneusz Chojnacki

interia.pl/Poniedziałek, 16 marca (10:20)

MG:Mieszkasz daleko - zapłać więcej

Ministerstwo Gospodarki proponuje wprowadzenie węzłowych opłat przesyłowych. W praktyce oznaczałoby to, że opłaty za energię zależałyby od odległości odbiorcy od producenta.

Obecnie ceny przesyłu energii elektrycznej są uśrednione. Dla ich wysokości nie ma istotnego znaczenia, czy odbiór następuje tuż za bramą elektrowni, czy kilkaset kilometrów dalej. To ma się zmienić. Przygotowany przez Ministerstwo Gospodarki projekt polityki energetycznej Polski do 2030 roku zakłada, że PSE Operator w tym roku opracuje system tzw. opłat węzłowych, który ma zastąpić obecnie obowiązujące zasady.

- To by oznaczało, że opłata przesyłowa, którą dzisiaj każdy płaci w tej samej wielkości, byłaby zróżnicowana. Odbiorcy oddaleni od źródeł energii płaciliby drożej, a ci, którzy byliby bliżej, płaciliby prawdopodobnie taniej. Prawdopodobnie, bo szczegóły nie zostały podane do wiadomości publicznej - mówi prof. Krzysztof Żmijewski z Politechniki Warszawskiej.

Trudno jeszcze określić, kiedy te zmiany wejdą w życie. PSE Operator ocenia, że wprowadzenie zmian może wymagać nawet 1,5-rocznego programu badawczego. Jednak już teraz można wstępnie ocenić, jakie skutki dla odbiorców mogłyby mieć nowe zasady ustalania wysokości opłat za przesył prądu.

- Taryfa przesyłowa mogłaby się zmienić o plus - minus 20 proc. W efekcie dla niektórych odbiorców przemysłowych łączne opłaty za energię mogłyby wzrosnąć o 5-7 proc., a dla innych spaść w podobnym stopniu - ocenia Jerzy Andruszkiewicz, wiceprezes PSE Operator.

W ocenie Jerzego Andruszkiewicza wahania cen w przypadku odbiorców indywidualnych byłyby mniejsze niż w przypadku odbiorców biznesowych. Głównym argumentem przeciw zmianie systemu opłat jest to, że elektrownie w Polsce skoncentrowane są na południu i za rok czy dwa niewiele się w tej sprawie zmieni.

- Koncepcja opłat węzłowych jest dyskusyjna, bo północ Polski stałaby się droższa energetycznie, a południe tańsze. Mieszkańcy Szczecina nie wyprowadzą się z tego powodu do Wałbrzycha, tylko będą mieli drożej. Z powodu zmian w opłatach mogłoby dojść do sytuacji, że Szczecin się będzie trochę wolniej rozwijał, a Gliwice trochę szybciej - mówi prof. Krzysztof Żmijewski.

Jeśli projektowane zmiany weszłyby w życie, to miałyby też wpływ na handel energią. Sprzedawcom najbardziej opłacałoby się kupować energię od producentów położonych blisko ich klientów.

- Jeśli jestem sprzedawcą i mam klientów w Olsztynie, a mogę kupić prąd z elektrowni w Ostrołęce lub w Połańcu, to kupię prędzej z Ostrołęki i nawet im więcej zapłacę, bo przesył będzie mniej kosztował, niż jakbym kupił z Połańca - mówi przedstawiciel jednego ze sprzedawców proszący o zachowanie anonimowości.

To oznacza, że przygotowywane rozwiązania prawne mogą mieć również wpływ na lokalizację nowych elektrowni, a także na rozwój sieci energetycznych.

- Rozważając za i przeciw koncepcji opłat węzłowych, należałoby brać pod uwagę, iż miałyby one wpływ na decyzje lokalizacyjne nowych elektrowni oraz budowę nowych odcinków sieci przesyłowej - uważa Andrzej Modzelewski, dyrektor ds. rozwoju RWE Polska.

Ireneusz Chojnacki

interia.pl/Poniedziałek, 16 marca (10:20)

Budowa domu jest o 30 procent tańsza

To idealny moment na budowę domu. Koszty budowy domu spadły do poziomu z końca 2006 roku.

Spadły nie tylko ceny materiałów budowlanych, ale też całkowicie zmieniła się sytuacja na rynku pracy. Wielu budowlańców wróciło z zagranicy, dlatego nie ma żadnego problemu ze znalezieniem pracowników do każdego rodzaju prac przy budowie.

Inwestorzy wymuszają na wykonawcach niższe ceny, a ci zwykle nie mają wyjścia i godzą się na stawki, o których rok temu nie chcieli nawet słyszeć. Porównanie cen przygotowane przez GP dotyczy rynku poznańskiego. W innych regionach Polski sytuacja może być nieco inna, ale ogólna tendencja w całym kraju jest taka sama. Jeśli rok temu na budowę domu o powierzchni 150 mkw. trzeba było wydać ponad 450 tys. zł, to teraz niewiele ponad 335 tys.

- Rok temu za ocieplenie i otynkowanie 1 mkw. elewacji zewnętrznej budynku należało zapłacić minimum 40-45 zł, dziś tę usługę fachowcy wykonają za 22-25 zł - mówi Grzegorz Marciniak z firmy Bud-Ma.

Wolniej spadają stawki za roboty wykończeniowe. Pracy jest jeszcze sporo, bo inwestycje wcześniej rozpoczęte teraz są kończone. Nowych budów jest zaś bardzo mało. - W zeszłym roku o tej porze miałem podpisanych ponad 20 umów na budowę domów jednorodzinnych, a dziś tylko dwie - mówi Grzegorz Marciniak.

Nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się szybko poprawić. Banki niechętnie finansują inwestycje mieszkaniowe. - Jeśli banki nie będą udzielały kredytów, to ludzie nie będą budowali domów - mówi Mirosław Lubarski z grupy PSB.

Na budowę domu decydują się w tej sytuacji tylko osoby, które w odpowiednim czasie sprzedały inną nieruchomość lub wycofały pieniądze z inwestycji. Spadły też ceny materiałów budowlanych - większość materiałów staniała o 10-20 proc.

- Spadek popytu dotyczy przede wszystkim ceramiki budowlanej i materiałów ściennych - mówi Roman Wiśnik z firmy To-Masz.

Ile kosztują dzisiaj pustaki porotherm, beton i styropian? Na jakie obniżki marż można liczyć w hurtowniach?

Więcej: Gazeta Prawna 16.03.2009 (52) - forsal.pl - str.A2-3

Roman Grzyb

interia.pl/Poniedziałek, 16 marca (06:00)

Budowa domu jest o 30 procent tańsza

To idealny moment na budowę domu. Koszty budowy domu spadły do poziomu z końca 2006 roku.

Spadły nie tylko ceny materiałów budowlanych, ale też całkowicie zmieniła się sytuacja na rynku pracy. Wielu budowlańców wróciło z zagranicy, dlatego nie ma żadnego problemu ze znalezieniem pracowników do każdego rodzaju prac przy budowie.

Inwestorzy wymuszają na wykonawcach niższe ceny, a ci zwykle nie mają wyjścia i godzą się na stawki, o których rok temu nie chcieli nawet słyszeć. Porównanie cen przygotowane przez GP dotyczy rynku poznańskiego. W innych regionach Polski sytuacja może być nieco inna, ale ogólna tendencja w całym kraju jest taka sama. Jeśli rok temu na budowę domu o powierzchni 150 mkw. trzeba było wydać ponad 450 tys. zł, to teraz niewiele ponad 335 tys.

- Rok temu za ocieplenie i otynkowanie 1 mkw. elewacji zewnętrznej budynku należało zapłacić minimum 40-45 zł, dziś tę usługę fachowcy wykonają za 22-25 zł - mówi Grzegorz Marciniak z firmy Bud-Ma.

Wolniej spadają stawki za roboty wykończeniowe. Pracy jest jeszcze sporo, bo inwestycje wcześniej rozpoczęte teraz są kończone. Nowych budów jest zaś bardzo mało. - W zeszłym roku o tej porze miałem podpisanych ponad 20 umów na budowę domów jednorodzinnych, a dziś tylko dwie - mówi Grzegorz Marciniak.

Nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się szybko poprawić. Banki niechętnie finansują inwestycje mieszkaniowe. - Jeśli banki nie będą udzielały kredytów, to ludzie nie będą budowali domów - mówi Mirosław Lubarski z grupy PSB.

Na budowę domu decydują się w tej sytuacji tylko osoby, które w odpowiednim czasie sprzedały inną nieruchomość lub wycofały pieniądze z inwestycji. Spadły też ceny materiałów budowlanych - większość materiałów staniała o 10-20 proc.

- Spadek popytu dotyczy przede wszystkim ceramiki budowlanej i materiałów ściennych - mówi Roman Wiśnik z firmy To-Masz.

Ile kosztują dzisiaj pustaki porotherm, beton i styropian? Na jakie obniżki marż można liczyć w hurtowniach?

Więcej: Gazeta Prawna 16.03.2009 (52) - forsal.pl - str.A2-3

Roman Grzyb

interia.pl/Poniedziałek, 16 marca (06:00)

Kryzys zakradł się do portfela Polaków

Polacy zaczęli oszczędzać - wynika z badań, do których dotarła "Rzeczpospolita". Co trzeci Polak, idąc do sklepu, stara się zrobić zakupy jak najniższym kosztem, a co czwarty szuka najtańszych dostępnych towarów - to wynik badań przeprowadzonych przez firmę 4P Research Mix wśród 2 tys. osób.
Na niektóre wydatki zaczyna nam wręcz brakować pieniędzy - w tym na ubrania (u 22 proc. badanych), lekarstwa (17 proc.) i żywność (10 proc.).

Choć z badań 4P Research Mix wynika już większa skłonność do oszczędzania, Polacy ciągle znacznie lepiej oceniają sytuację swoich gospodarstw domowych niż perspektywy dla całej gospodarki. Tyle że spodziewają się, że będzie jeszcze gorzej.

Z lutowych badań firmy IMAS wynika, że takie przekonanie żywi już 36 proc. Polaków. Jednocześnie dwie trzecie z nas negatywnie oceniają sytuację gospodarczą kraju, a co piąty uważa ją za bardzo niekorzystną - podaje "Rz".
onet.pl/(PAP, ak/17.03.2009, godz. 06:12)

Kryzys zakradł się do portfela Polaków

Polacy zaczęli oszczędzać - wynika z badań, do których dotarła "Rzeczpospolita". Co trzeci Polak, idąc do sklepu, stara się zrobić zakupy jak najniższym kosztem, a co czwarty szuka najtańszych dostępnych towarów - to wynik badań przeprowadzonych przez firmę 4P Research Mix wśród 2 tys. osób.
Na niektóre wydatki zaczyna nam wręcz brakować pieniędzy - w tym na ubrania (u 22 proc. badanych), lekarstwa (17 proc.) i żywność (10 proc.).

Choć z badań 4P Research Mix wynika już większa skłonność do oszczędzania, Polacy ciągle znacznie lepiej oceniają sytuację swoich gospodarstw domowych niż perspektywy dla całej gospodarki. Tyle że spodziewają się, że będzie jeszcze gorzej.

Z lutowych badań firmy IMAS wynika, że takie przekonanie żywi już 36 proc. Polaków. Jednocześnie dwie trzecie z nas negatywnie oceniają sytuację gospodarczą kraju, a co piąty uważa ją za bardzo niekorzystną - podaje "Rz".
onet.pl/(PAP, ak/17.03.2009, godz. 06:12)

Klient powinien mieć wybór waluty

Niektórzy bankowcy chcą, by nadzór finansowy zakazał udzielania kredytów we frankach. Jednak większość uważa, że należy zostawić wybór klientom. Mateusz Morawiecki, prezes BZ WBK, uważa, że Komisja Nadzoru Finansowego powinna zakazać udzielania kredytów we frankach.
- Polska nigdy nie będzie kolejnym kantonem szwajcarskim i nie ma powodu, by większość kredytów dla klientów indywidualnych udzielana była we frankach. Tym bardziej że obecna sytuacja pokazuje, że wiąże się z tym więcej zagrożeń niż korzyści dla klientów - argumentuje prezes Banku Zachodniego WBK.

Rzeczywiście, kredyty walutowe, szczególnie najpopularniejsze pożyczki hipoteczne we frankach szwajcarskich, są ostatnio wymieniane przez bankowców i ekonomistów jako jedno z największych zagrożeń dla sektora bankowego w naszym kraju. Rosnący kurs franka w stosunku do złotego sprawił, że portfel takich kredytów niebezpiecznie się powiększył w stosunku do kapitałów własnych banków: na koniec stycznia wartość kredytów walutowych (głównie frankowych) na cele hipoteczne wynosił już prawie 204 mld zł. Zadłużenie Polaków na cele mieszkaniowe w rodzimej walucie było o 60 mld zł mniejsze.

Umocnienie złotego przyniosło jeszcze jedno niebezpieczeństwo. Coraz droższy frank podbijał comiesięczna ratę kredytową, co zwiększyło ryzyko, że coraz więcej klientów będzie mieć kłopoty ze spłatą swojego zadłużenia. By przeciwdziałać tym zagrożeniom, banki znacznie ograniczyły, a niektóre nawet wstrzymały udzielanie kredytów we frankach - ostatnio zrobiły tak Kredyt Bank i ING Bank Śląski, a wcześniej m.in. Getin Bank czy Millennium. Cały czas w ofercie kredyty we frankach ma natomiast wspomniany BZ WBK.

- To pokazuje, że w czasach kryzysu banki same potrafią się ograniczać. Nie widzimy więc potrzeby nakazywania bankom wycofywania takich kredytów - powiedział podczas ostatniego Forum Bankowego Stanisław Kluza, przewodniczący KNF.

Także większość ekonomistów jest przeciwna tak drastycznemu ograniczaniu akcji kredytowej.

- KNF musi przede wszystkim dbać, aby ryzyko dla klientów związane z zaciąganiem kredytów nie było zbyt duże. Rodzi się jednak pytanie, czy w obecnej sytuacji ryzyko kursowe związane z kredytem we frankach jest większe od ryzyka stopy procentowej, związanego z wysokim oprocentowaniem kredytów złotowych - uważa Ryszard Petru, ekonomista SGH. Jego zdaniem największe ryzyko dla klientów nie wiąże się jednak ani ze stopą procentową kredytu, ani z ryzykiem kursowym waluty, tylko z utratą pracy i niemożliwością spłaty raty.

- A przed tym ograniczenie waluty kredytu klienta już nie uchroni - dodaje Ryszard Petru.

- Banki same na siebie nakładają ograniczenia, wycofując z oferty kredyty walutowe. Nie powinno się jednak ustawowo ograniczać kredytowania w walutach obcych. Póki różnica w oprocentowaniu w złotych i we frankach jest wyraźnie na korzyść tego drugiego, Polacy powinni mieć możliwość skorzystania z tańszego kredytu - mówi Karol Wilczko, analityk firmy Comperia.pl

Jego zdaniem nie należy też demonizować zagrożenia związanego z trudnościami ze spłatą kredytów walutowych, a jak pokazuje praktyka, takie kredyty spłacają się bardzo dobrze. Należałoby się raczej martwić o tych, którzy spłacają kredyty w złotych, gdyż to one, jako droższe, stanowią dla kredytobiorców większe obciążenie.

Jacek Iskra
onet.pl/
(Gazeta Prawna/17.03.2009, godz. 03:00)

Klient powinien mieć wybór waluty

Niektórzy bankowcy chcą, by nadzór finansowy zakazał udzielania kredytów we frankach. Jednak większość uważa, że należy zostawić wybór klientom. Mateusz Morawiecki, prezes BZ WBK, uważa, że Komisja Nadzoru Finansowego powinna zakazać udzielania kredytów we frankach.
- Polska nigdy nie będzie kolejnym kantonem szwajcarskim i nie ma powodu, by większość kredytów dla klientów indywidualnych udzielana była we frankach. Tym bardziej że obecna sytuacja pokazuje, że wiąże się z tym więcej zagrożeń niż korzyści dla klientów - argumentuje prezes Banku Zachodniego WBK.

Rzeczywiście, kredyty walutowe, szczególnie najpopularniejsze pożyczki hipoteczne we frankach szwajcarskich, są ostatnio wymieniane przez bankowców i ekonomistów jako jedno z największych zagrożeń dla sektora bankowego w naszym kraju. Rosnący kurs franka w stosunku do złotego sprawił, że portfel takich kredytów niebezpiecznie się powiększył w stosunku do kapitałów własnych banków: na koniec stycznia wartość kredytów walutowych (głównie frankowych) na cele hipoteczne wynosił już prawie 204 mld zł. Zadłużenie Polaków na cele mieszkaniowe w rodzimej walucie było o 60 mld zł mniejsze.

Umocnienie złotego przyniosło jeszcze jedno niebezpieczeństwo. Coraz droższy frank podbijał comiesięczna ratę kredytową, co zwiększyło ryzyko, że coraz więcej klientów będzie mieć kłopoty ze spłatą swojego zadłużenia. By przeciwdziałać tym zagrożeniom, banki znacznie ograniczyły, a niektóre nawet wstrzymały udzielanie kredytów we frankach - ostatnio zrobiły tak Kredyt Bank i ING Bank Śląski, a wcześniej m.in. Getin Bank czy Millennium. Cały czas w ofercie kredyty we frankach ma natomiast wspomniany BZ WBK.

- To pokazuje, że w czasach kryzysu banki same potrafią się ograniczać. Nie widzimy więc potrzeby nakazywania bankom wycofywania takich kredytów - powiedział podczas ostatniego Forum Bankowego Stanisław Kluza, przewodniczący KNF.

Także większość ekonomistów jest przeciwna tak drastycznemu ograniczaniu akcji kredytowej.

- KNF musi przede wszystkim dbać, aby ryzyko dla klientów związane z zaciąganiem kredytów nie było zbyt duże. Rodzi się jednak pytanie, czy w obecnej sytuacji ryzyko kursowe związane z kredytem we frankach jest większe od ryzyka stopy procentowej, związanego z wysokim oprocentowaniem kredytów złotowych - uważa Ryszard Petru, ekonomista SGH. Jego zdaniem największe ryzyko dla klientów nie wiąże się jednak ani ze stopą procentową kredytu, ani z ryzykiem kursowym waluty, tylko z utratą pracy i niemożliwością spłaty raty.

- A przed tym ograniczenie waluty kredytu klienta już nie uchroni - dodaje Ryszard Petru.

- Banki same na siebie nakładają ograniczenia, wycofując z oferty kredyty walutowe. Nie powinno się jednak ustawowo ograniczać kredytowania w walutach obcych. Póki różnica w oprocentowaniu w złotych i we frankach jest wyraźnie na korzyść tego drugiego, Polacy powinni mieć możliwość skorzystania z tańszego kredytu - mówi Karol Wilczko, analityk firmy Comperia.pl

Jego zdaniem nie należy też demonizować zagrożenia związanego z trudnościami ze spłatą kredytów walutowych, a jak pokazuje praktyka, takie kredyty spłacają się bardzo dobrze. Należałoby się raczej martwić o tych, którzy spłacają kredyty w złotych, gdyż to one, jako droższe, stanowią dla kredytobiorców większe obciążenie.

Jacek Iskra
onet.pl/
(Gazeta Prawna/17.03.2009, godz. 03:00)

Dolarowa bomba

Luźna polityka monetarna może dać tylko jeden skutek - inflację. Ponieważ dotyczy to dolara, czyli pieniądza światowego, jego inflacja dotknie finansowy rynek międzynarodowy.
Peter D. Schiff jest teraz jedną z najbardziej znanych postaci w amerykańskim świecie finansów. Przewidział obecny kryzys i to wtedy, gdy indeksy amerykańskiej giełdy pięły się w górę jak szalone, wszyscy brali kredyty i kupowali domy, a pośrednicy w imieniu banków wciskali kredyty bezrobotnym, mającym na koncie jedynie długi. W efekcie 69 proc. Amerykanów miało domy! Że wciskany bez opamiętania kredyt był bez pokrycia? Cóż z tego: wystarczyło - w myśl tej filozofii działania - poczekać 2-3 lata, w tym czasie spłacić hipotekę (na pytanie: z czego? - nie szukano dociekliwych odpowiedzi)... i sprzedać dom z zyskiem. Póki co można było zwiększać dług na kartach kredytowych (każdy Amerykanin miał ich pełny portfel), a rosnące zadłużenie szło na konto przyszłych zysków. Ameryka żyła w błogim świecie nieokiełzanej konsumpcji - na kredyt.

Rząd też się zadłużał, ale cały świat kupował papiery skarbowe. Alan Greenspan ciął stopy procentowe, pieniądz był tani, sprzedaż rosła. Zapowiadała się dla Stanów Zjednoczonych kolejna wspaniała dekada. Owszem, były spory, jak to przed wyborami: Afganistan, problem czy wystawienie choinki przed świętami nie narusza praw obywatelskich ateistów i czy już zaatakować Pakistan.

Schiff przestrzegał
Chyba jesienią 2007 r. odbyła się przed kamerami CNN debata o stanie koniunktury w USA (można ją jeszcze dzisiaj obejrzeć na YouTube). Z jednej strony kilku profesorów ekonomii - wśród nich najbardziej elokwentny Arthur Laffer (tak, ten od krzywej Laffera) - z drugiej, jakby trochę prowincjonalny inwestor Peter Schiff, autor kilku artykułów przedstawiających obraz gospodarki amerykańskiej w zgoła odmiennym świetle. Schiff sypał liczbami: wzrasta dług publiczny, stopa procentowa jest praktycznie ujemna, bilans handlu zagranicznego coraz gorszy, a kraj systematycznie pozbawia się przemysłu, eksportując go do Azji, łącznie z miejscami pracy. Ameryka żyje na kredyt, mamy tylko olbrzymi sektor finansowy, który produkuje gigantyczną ilość papierów i zyski, ale są to zyski papierowe. To wszystko się kiedyś zawali, Ameryka jest bankrutem - kasandrycznie ostrzegał Schiff. Laffer go wyśmiał, twierdząc, że Schiff myli dane i w ogóle jest niekompetentny. Argumentował, że przecież cały świat bije się o to, żeby tylko zainwestować kapitał w Stanach Zjednoczonych.

Dzisiaj Schiff został bez mała uznany za wizjonera, ma znaną firmę inwestycyjną. Napisał książkę „Cash Proof. How to Profit from the Coming Economic Collapse”, skierowaną do inwestorów, w której przestrzega przed gigantycznym kryzysem dolara i daje rady jak uniknąć strat i osiągnąć duże zyski.

Książka jest omawiana na portalu Money Morning; jeśli idzie o konkretne rady dla inwestorów, to trzeba książkę kupić (49 $), ale diagnoza Schiffa jest w internecie darmo. Ponieważ jak na razie diagnozy Schiffa się sprawdzają, może warto zapoznać się z jego argumentacją. Ciekawe jest zwłaszcza wytłumaczenie dlaczego mimo pogłębiającego się kryzysu w USA i coraz gorszych perspektyw (ostatnio skorygowane dane na IV kwartał 2008 r. wykazują już spadek ponad 6 proc. PKB), dolar cieszy się niesłabnącym powodzeniem inwestorów na całym świecie. Skąd ten pęd do wyprzedaży aktywów i ucieczka w płynność?

Ucieczka w płynność

Przez ostatnie lata narastał olbrzymi balon papierów wartościowych. Tylko w latach 2005-2010 wartość wszystkich światowych akcji, obligacji, CDS-ów i innych finansowych aktywów urósł - wg McKinsey Globar Institute - ze 118 bilionów do 200 bilionów dolarów. Wzrost o 69 proc. w ciągu 5 lat! Ta gigantyczna suma aktywów nie ma oczywiście pokrycia, to tylko papiery i zapisy na kontach (PKB światowy wynosi ok. 40 bilionów dolarów).

wp.pl/Gazeta Bankowa (17:22)

Dolarowa bomba

Luźna polityka monetarna może dać tylko jeden skutek - inflację. Ponieważ dotyczy to dolara, czyli pieniądza światowego, jego inflacja dotknie finansowy rynek międzynarodowy.
Peter D. Schiff jest teraz jedną z najbardziej znanych postaci w amerykańskim świecie finansów. Przewidział obecny kryzys i to wtedy, gdy indeksy amerykańskiej giełdy pięły się w górę jak szalone, wszyscy brali kredyty i kupowali domy, a pośrednicy w imieniu banków wciskali kredyty bezrobotnym, mającym na koncie jedynie długi. W efekcie 69 proc. Amerykanów miało domy! Że wciskany bez opamiętania kredyt był bez pokrycia? Cóż z tego: wystarczyło - w myśl tej filozofii działania - poczekać 2-3 lata, w tym czasie spłacić hipotekę (na pytanie: z czego? - nie szukano dociekliwych odpowiedzi)... i sprzedać dom z zyskiem. Póki co można było zwiększać dług na kartach kredytowych (każdy Amerykanin miał ich pełny portfel), a rosnące zadłużenie szło na konto przyszłych zysków. Ameryka żyła w błogim świecie nieokiełzanej konsumpcji - na kredyt.

Rząd też się zadłużał, ale cały świat kupował papiery skarbowe. Alan Greenspan ciął stopy procentowe, pieniądz był tani, sprzedaż rosła. Zapowiadała się dla Stanów Zjednoczonych kolejna wspaniała dekada. Owszem, były spory, jak to przed wyborami: Afganistan, problem czy wystawienie choinki przed świętami nie narusza praw obywatelskich ateistów i czy już zaatakować Pakistan.

Schiff przestrzegał
Chyba jesienią 2007 r. odbyła się przed kamerami CNN debata o stanie koniunktury w USA (można ją jeszcze dzisiaj obejrzeć na YouTube). Z jednej strony kilku profesorów ekonomii - wśród nich najbardziej elokwentny Arthur Laffer (tak, ten od krzywej Laffera) - z drugiej, jakby trochę prowincjonalny inwestor Peter Schiff, autor kilku artykułów przedstawiających obraz gospodarki amerykańskiej w zgoła odmiennym świetle. Schiff sypał liczbami: wzrasta dług publiczny, stopa procentowa jest praktycznie ujemna, bilans handlu zagranicznego coraz gorszy, a kraj systematycznie pozbawia się przemysłu, eksportując go do Azji, łącznie z miejscami pracy. Ameryka żyje na kredyt, mamy tylko olbrzymi sektor finansowy, który produkuje gigantyczną ilość papierów i zyski, ale są to zyski papierowe. To wszystko się kiedyś zawali, Ameryka jest bankrutem - kasandrycznie ostrzegał Schiff. Laffer go wyśmiał, twierdząc, że Schiff myli dane i w ogóle jest niekompetentny. Argumentował, że przecież cały świat bije się o to, żeby tylko zainwestować kapitał w Stanach Zjednoczonych.

Dzisiaj Schiff został bez mała uznany za wizjonera, ma znaną firmę inwestycyjną. Napisał książkę „Cash Proof. How to Profit from the Coming Economic Collapse”, skierowaną do inwestorów, w której przestrzega przed gigantycznym kryzysem dolara i daje rady jak uniknąć strat i osiągnąć duże zyski.

Książka jest omawiana na portalu Money Morning; jeśli idzie o konkretne rady dla inwestorów, to trzeba książkę kupić (49 $), ale diagnoza Schiffa jest w internecie darmo. Ponieważ jak na razie diagnozy Schiffa się sprawdzają, może warto zapoznać się z jego argumentacją. Ciekawe jest zwłaszcza wytłumaczenie dlaczego mimo pogłębiającego się kryzysu w USA i coraz gorszych perspektyw (ostatnio skorygowane dane na IV kwartał 2008 r. wykazują już spadek ponad 6 proc. PKB), dolar cieszy się niesłabnącym powodzeniem inwestorów na całym świecie. Skąd ten pęd do wyprzedaży aktywów i ucieczka w płynność?

Ucieczka w płynność

Przez ostatnie lata narastał olbrzymi balon papierów wartościowych. Tylko w latach 2005-2010 wartość wszystkich światowych akcji, obligacji, CDS-ów i innych finansowych aktywów urósł - wg McKinsey Globar Institute - ze 118 bilionów do 200 bilionów dolarów. Wzrost o 69 proc. w ciągu 5 lat! Ta gigantyczna suma aktywów nie ma oczywiście pokrycia, to tylko papiery i zapisy na kontach (PKB światowy wynosi ok. 40 bilionów dolarów).

wp.pl/Gazeta Bankowa (17:22)

Nieruchomości w dobie kryzysu

Spadek zatrudnienia i zamówień, czy coraz tańsze usługi - to tylko niektóre konsekwencje kryzysu finansowego, jakie ponosi branża budowlana. W 2009 r. liczba mieszkań oddanych do użytku w stosunku do roku minionego spadnie o ponad 30 tys. - do ok. 130 tys.
W takiej sytuacji - zdaniem ekspertów - najważniejsze jest pobudzenie rynku wynajmu. Developerzy uważają jednak, że w tej dziedzinie najwięcej ma do zrobienia rząd, który powinien ucywilizować zasady wynajmu.

Materiał przygotowała Agata Torańska.
wp.pl/TV Biznes | 17.03.2009 | 06:55

Nieruchomości w dobie kryzysu

Spadek zatrudnienia i zamówień, czy coraz tańsze usługi - to tylko niektóre konsekwencje kryzysu finansowego, jakie ponosi branża budowlana. W 2009 r. liczba mieszkań oddanych do użytku w stosunku do roku minionego spadnie o ponad 30 tys. - do ok. 130 tys.
W takiej sytuacji - zdaniem ekspertów - najważniejsze jest pobudzenie rynku wynajmu. Developerzy uważają jednak, że w tej dziedzinie najwięcej ma do zrobienia rząd, który powinien ucywilizować zasady wynajmu.

Materiał przygotowała Agata Torańska.
wp.pl/TV Biznes | 17.03.2009 | 06:55

Rynek ma teraz problemy, ale za to dojrzewa

W latach 2006-2007, kiedy mieliśmy do czynienia z dużym ożywieniem na rynku nieruchomości, obserwowaliśmy kolejkę chętnych do zakupu własnego mieszkania. Na porządku dziennym był więc zakup tzw. „dziury w ziemi” czy zrywanie przez niektórych deweloperów umów przedwstępnych. Rynek należał do deweloperów i to oni dyktowali warunki.
Sytuacja zaczęła się gwałtownie zmieniać w drugiej połowie 2008 roku.  Zadecydowały o tym  głównie dwa czynniki: bardzo wysokie już ceny mieszkań - szczególnie w największych miastach, oraz przeobrażenia w polityce kredytowej banków, które miały związek z kryzysem na amerykańskim rynku finansowym. Mało kto jednak brał na poważnie pierwsze sygnały zawirowań. Niektórzy deweloperzy długo zapewniali, że ze sprzedażą wcale nie jest tak źle, w związku z czym nie ma co liczyć na obniżki cen mieszkań.

Obecnie mamy sytuację, w której są chętni do zakupu mieszkania, na rynku jest wiele gotowych mieszkań, ale do transakcji dochodzi bardzo rzadko. Coraz częściej pojawiają się niepokojące sygnały o kondycji finansowej niektórych firm deweloperskich. Wstrzymywane są kolejne projekty, a te które już znajdują się w fazie realizacji są dostosowywane, w granicach możliwości, do zmieniającej się sytuacji rynkowej.

Przystosowywanie się do nowej sytuacji rynkowej następowało stosunkowo wolno. Dziś, w obliczu pojawiających się decyzji o wstrzymywaniu inwestycji, złej kondycji finansowej niektórych firm, a także niesprzyjającej sytuacji gospodarczej, nikt już nie ma wątpliwości, że rynek nieruchomości znajduje się w zupełnie innej fazie. W gąszczu złych informacji warto jednak poszukać pozytywnych zjawisk.

Firmy deweloperskie, które jeszcze niedawno błyskawicznie sprzedawały swoje mieszkania uświadomią sobie, jak ważne jest dokładne rozpoznanie potrzeb, ale i możliwości finansowych potencjalnych klientów i będą uważniej przyglądać się swoim nowym projektom. Zdecydowana większość klientów zainteresowana jest mieszkaniami z segmentu popularnego, tymczasem deweloperzy w ostatnim czasie budowali zbyt wiele mieszkań o tzw. podwyższonym standardzie. W przyszłości można więc oczekiwać, że projekty będą bardzo dokładnie analizowane, co pozwoli lepiej dostosować je do polskiej rzeczywistości.

Firmom, które zdecydowały się wejść na rynek w okresie hossy na rynku nieruchomości tylko w celu osiągnięcia szybkiego zysku, obecna sytuacja pokaże, że działalność deweloperska wymaga nie tylko odpowiedniego zaplecza finansowego, ale także kompetentnego zespołu, który sprawnie pokieruje całym procesem budowy. Być może uświadomi też, że oferują bardzo ważny i niezwykle drogi produkt, a to wymaga dużej odpowiedzialności. Rynek oczyści się z nieprofesjonalnych i nastawionych na krótką działalność firm. Poprawi się też jakość obsługi klientów i może nareszcie zaczną być rzeczywiście traktowani jak równoprawna strona transakcji.

Rola deweloperów na rynku nieruchomości w ostatnich latach znacząco wzrosła. Dzięki nim powstaje wiele obiektów mieszkalnych i komercyjnych, które zmieniają wizerunek polskich miast. Teraz atmosfera na rynku inwestycyjnym nie jest najlepsza i wielu inwestorów zastanawia się, jak przetrwać obecną sytuację, ale ten czas powinien zostać wykorzystany także na konstruktywne przemyślenia. Rynek po obecnych przejściach będzie z pewnością dojrzalszy, o ile zostaną wyciągnięte odpowiednie wnioski z tego, co działo się w ostatnim czasie.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości
Wynajem.pl/komentarz

Rynek ma teraz problemy, ale za to dojrzewa

W latach 2006-2007, kiedy mieliśmy do czynienia z dużym ożywieniem na rynku nieruchomości, obserwowaliśmy kolejkę chętnych do zakupu własnego mieszkania. Na porządku dziennym był więc zakup tzw. „dziury w ziemi” czy zrywanie przez niektórych deweloperów umów przedwstępnych. Rynek należał do deweloperów i to oni dyktowali warunki.
Sytuacja zaczęła się gwałtownie zmieniać w drugiej połowie 2008 roku.  Zadecydowały o tym  głównie dwa czynniki: bardzo wysokie już ceny mieszkań - szczególnie w największych miastach, oraz przeobrażenia w polityce kredytowej banków, które miały związek z kryzysem na amerykańskim rynku finansowym. Mało kto jednak brał na poważnie pierwsze sygnały zawirowań. Niektórzy deweloperzy długo zapewniali, że ze sprzedażą wcale nie jest tak źle, w związku z czym nie ma co liczyć na obniżki cen mieszkań.

Obecnie mamy sytuację, w której są chętni do zakupu mieszkania, na rynku jest wiele gotowych mieszkań, ale do transakcji dochodzi bardzo rzadko. Coraz częściej pojawiają się niepokojące sygnały o kondycji finansowej niektórych firm deweloperskich. Wstrzymywane są kolejne projekty, a te które już znajdują się w fazie realizacji są dostosowywane, w granicach możliwości, do zmieniającej się sytuacji rynkowej.

Przystosowywanie się do nowej sytuacji rynkowej następowało stosunkowo wolno. Dziś, w obliczu pojawiających się decyzji o wstrzymywaniu inwestycji, złej kondycji finansowej niektórych firm, a także niesprzyjającej sytuacji gospodarczej, nikt już nie ma wątpliwości, że rynek nieruchomości znajduje się w zupełnie innej fazie. W gąszczu złych informacji warto jednak poszukać pozytywnych zjawisk.

Firmy deweloperskie, które jeszcze niedawno błyskawicznie sprzedawały swoje mieszkania uświadomią sobie, jak ważne jest dokładne rozpoznanie potrzeb, ale i możliwości finansowych potencjalnych klientów i będą uważniej przyglądać się swoim nowym projektom. Zdecydowana większość klientów zainteresowana jest mieszkaniami z segmentu popularnego, tymczasem deweloperzy w ostatnim czasie budowali zbyt wiele mieszkań o tzw. podwyższonym standardzie. W przyszłości można więc oczekiwać, że projekty będą bardzo dokładnie analizowane, co pozwoli lepiej dostosować je do polskiej rzeczywistości.

Firmom, które zdecydowały się wejść na rynek w okresie hossy na rynku nieruchomości tylko w celu osiągnięcia szybkiego zysku, obecna sytuacja pokaże, że działalność deweloperska wymaga nie tylko odpowiedniego zaplecza finansowego, ale także kompetentnego zespołu, który sprawnie pokieruje całym procesem budowy. Być może uświadomi też, że oferują bardzo ważny i niezwykle drogi produkt, a to wymaga dużej odpowiedzialności. Rynek oczyści się z nieprofesjonalnych i nastawionych na krótką działalność firm. Poprawi się też jakość obsługi klientów i może nareszcie zaczną być rzeczywiście traktowani jak równoprawna strona transakcji.

Rola deweloperów na rynku nieruchomości w ostatnich latach znacząco wzrosła. Dzięki nim powstaje wiele obiektów mieszkalnych i komercyjnych, które zmieniają wizerunek polskich miast. Teraz atmosfera na rynku inwestycyjnym nie jest najlepsza i wielu inwestorów zastanawia się, jak przetrwać obecną sytuację, ale ten czas powinien zostać wykorzystany także na konstruktywne przemyślenia. Rynek po obecnych przejściach będzie z pewnością dojrzalszy, o ile zostaną wyciągnięte odpowiednie wnioski z tego, co działo się w ostatnim czasie.


Małgorzata Kędzierska
Analityk rynku nieruchomości
Wynajem.pl/komentarz

Jacht do wynajęcia

Jacht do wynajęcia Czarter jachtu to nie tylko pomysł na niezapomniane wakacje z przyjaciółmi, ostatnio coraz bardziej popularne stają się czartery jachtów w celach biznesowych. Na pokładzie wynajętego jachtu można zorganizować spotkanie z kontrahentem albo szkolenie czy wyjazd integracyjny dla pracowników.
Znalezienie firmy zajmującej się czarterem jachtów nie stanowi większego problemu. Istnieją agencje świadczące tego typu usługi. Firma Sail More, która zajmuje się organizacją czarterów i rejsów na całym świecie, ma w swojej ofercie m.in. firmowe rejsy integracyjno-motywacyjne, które można łączyć ze szkoleniami. Firma twierdzi, że żeglarstwo pomaga uświadomić jak ważna jest współpraca w zespole, koordynacja działań, a w pewnych okolicznościach szybkie wykonywanie poleceń. Wspólne przebywanie na pokładzie jachtu pozwala współpracownikom lepiej się poznać, a nierzadko również sprawdzić w ekstremalnych sytuacjach.

Specjalistą w zakresie czarteru luksusowych jachtów jest Sunreef Yachts Charter. Firma ma w bazie danych kilkaset luksusowych jachtów różnej wielkości - od 7,62 do 121 metrów długości. Jachty motorowe dostępne w ofercie SYC są luksusowo wykończone, wyposażone w innowacyjne zabawki wodne, ekskluzywne kabiny i pomieszczenia. - Każdy czarter jest z załogą: szefem kuchni, kapitanem i hostessami, tak aby goście czuli się wyjątkowo i beztrosko – mówi Ewa Stachurska z  Sunreef Yachts Charter. Oferta firmy jest naprawdę  bogata. Znajdziemy w niej zarówno obiekty na kameralne pobyty w gronie rodziny czy przyjaciół, jak również imponujące łodzie zdolne pomieścić na swoim pokładzie 110 gości. W zależności od charakteru czarteru, Sunreef proponuje jachty na przyjęcia, konferencje, spotkania biznesowe, szkolenia czy wypoczynek.

W ofercie firmy znajdzie się też coś dla najbardziej wymagających klientów. 95-metrowy jacht Indian Empress to jeden z największych na świecie prywatnych jachtów, zbudowany na zamówienie katarskiej rodziny królewskiej i odsprzedany hinduskiemu miliarderowi Vilaj Mallaya. Jacht posiada własny salon piękności, basen, jacuzzi, saunę, salon masażu, siłownię oraz etatowego nauczyciela nurkowania. Jacht zapewnia nocleg 12 gościom w luksusowych kabinach podczas rejsu po Morzu Śródziemnym bądź Karaibach.


Rejs w większym gronie? Nie ma problemu. Doskonałym rozwiązaniem będzie 104 -metrowy Seadream I, który na swoich pięciu pokładach zapewni gościom niezapomniane wrażenia. Tematyczne jadalnie, basen, pokłady słoneczne stylizowane na wyspę Bali i szeroki wachlarz zabawek wodnych umilą np. tygodniową wycieczkę po Bahamas lub Morzu Śródziemnym. Goście trafią pod opiekę  95 członków załogi.

Oczywiście czarter jachtów to nie wydatek na każdą kieszeń, ale popularność tej usługi wśród zamożniejszych Polaków jest coraz większa. Zainteresowanie usługą czarterową rośnie z roku na rok.  Polscy klienci coraz częściej czarterują jacht w egzotycznych zakątkach świata – mówi Ewa Stachurska.

Szczegóły czarteru uzgadniane są indywidualnie, ale na tygodniowy rejs trzeba przygotować średnio od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy euro. Na przykład tydzień spędzony na Morzu Śródziemnym u wybrzeży Turcji, na pokładzie jachtu Serenity 86, mieszczącego 8 gości, z czteroosobową załogą to koszt 15 – 25 tys. euro, w zależności od pory roku. Z kolei na tygodniowy rejs u wybrzeży Grecji na pokładzie luksusowego jachtu O Mega, mieszczącego 32 gości oraz 28-osobową załogę, trzeba przygotować już od 260 do 328 tys. euro.

Jachty można wynająć w wielu atrakcyjnych lokalizacjach na akwenach na całym świecie: na Morzu Śródziemnym, Karaibach, Oceanie Indyjskim, Pacyfiku, a także w wielu innych miejscach. Jachty dostępne są raczej na cieplejszych akwenach niż polskie wody, ale jeżeli zaistnieje takie zainteresowanie, chętnie poszukamy czegoś na Bałtyku dla naszych klientów – zapewnia Ewa Stachurska. Firma obsługuje swoich klientów kompleksowo, może zająć się np. zakupem biletów lotniczych czy organizacją wycieczek do napotkanych po drodze miejscowości.

Wiele luksusowych jachtów z oferty czarterowej jest własnością najzamożniejszych tego świata. Po zakupie takiej luksusowej pływającej zabawki, zatrudniają oni firmę brokerską działającą na rynku wynajmu jachtów, która kompleksowo zajmuje się ich własnością. Dzięki temu ich ekskluzywna „ruchomość” cieszy nie tylko oko, ale i portfel swego właściciela.


Anna Sołowska
Inwestycje.pl
wynajem.pl/

Jacht do wynajęcia

Jacht do wynajęcia Czarter jachtu to nie tylko pomysł na niezapomniane wakacje z przyjaciółmi, ostatnio coraz bardziej popularne stają się czartery jachtów w celach biznesowych. Na pokładzie wynajętego jachtu można zorganizować spotkanie z kontrahentem albo szkolenie czy wyjazd integracyjny dla pracowników.
Znalezienie firmy zajmującej się czarterem jachtów nie stanowi większego problemu. Istnieją agencje świadczące tego typu usługi. Firma Sail More, która zajmuje się organizacją czarterów i rejsów na całym świecie, ma w swojej ofercie m.in. firmowe rejsy integracyjno-motywacyjne, które można łączyć ze szkoleniami. Firma twierdzi, że żeglarstwo pomaga uświadomić jak ważna jest współpraca w zespole, koordynacja działań, a w pewnych okolicznościach szybkie wykonywanie poleceń. Wspólne przebywanie na pokładzie jachtu pozwala współpracownikom lepiej się poznać, a nierzadko również sprawdzić w ekstremalnych sytuacjach.

Specjalistą w zakresie czarteru luksusowych jachtów jest Sunreef Yachts Charter. Firma ma w bazie danych kilkaset luksusowych jachtów różnej wielkości - od 7,62 do 121 metrów długości. Jachty motorowe dostępne w ofercie SYC są luksusowo wykończone, wyposażone w innowacyjne zabawki wodne, ekskluzywne kabiny i pomieszczenia. - Każdy czarter jest z załogą: szefem kuchni, kapitanem i hostessami, tak aby goście czuli się wyjątkowo i beztrosko – mówi Ewa Stachurska z  Sunreef Yachts Charter. Oferta firmy jest naprawdę  bogata. Znajdziemy w niej zarówno obiekty na kameralne pobyty w gronie rodziny czy przyjaciół, jak również imponujące łodzie zdolne pomieścić na swoim pokładzie 110 gości. W zależności od charakteru czarteru, Sunreef proponuje jachty na przyjęcia, konferencje, spotkania biznesowe, szkolenia czy wypoczynek.

W ofercie firmy znajdzie się też coś dla najbardziej wymagających klientów. 95-metrowy jacht Indian Empress to jeden z największych na świecie prywatnych jachtów, zbudowany na zamówienie katarskiej rodziny królewskiej i odsprzedany hinduskiemu miliarderowi Vilaj Mallaya. Jacht posiada własny salon piękności, basen, jacuzzi, saunę, salon masażu, siłownię oraz etatowego nauczyciela nurkowania. Jacht zapewnia nocleg 12 gościom w luksusowych kabinach podczas rejsu po Morzu Śródziemnym bądź Karaibach.


Rejs w większym gronie? Nie ma problemu. Doskonałym rozwiązaniem będzie 104 -metrowy Seadream I, który na swoich pięciu pokładach zapewni gościom niezapomniane wrażenia. Tematyczne jadalnie, basen, pokłady słoneczne stylizowane na wyspę Bali i szeroki wachlarz zabawek wodnych umilą np. tygodniową wycieczkę po Bahamas lub Morzu Śródziemnym. Goście trafią pod opiekę  95 członków załogi.

Oczywiście czarter jachtów to nie wydatek na każdą kieszeń, ale popularność tej usługi wśród zamożniejszych Polaków jest coraz większa. Zainteresowanie usługą czarterową rośnie z roku na rok.  Polscy klienci coraz częściej czarterują jacht w egzotycznych zakątkach świata – mówi Ewa Stachurska.

Szczegóły czarteru uzgadniane są indywidualnie, ale na tygodniowy rejs trzeba przygotować średnio od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy euro. Na przykład tydzień spędzony na Morzu Śródziemnym u wybrzeży Turcji, na pokładzie jachtu Serenity 86, mieszczącego 8 gości, z czteroosobową załogą to koszt 15 – 25 tys. euro, w zależności od pory roku. Z kolei na tygodniowy rejs u wybrzeży Grecji na pokładzie luksusowego jachtu O Mega, mieszczącego 32 gości oraz 28-osobową załogę, trzeba przygotować już od 260 do 328 tys. euro.

Jachty można wynająć w wielu atrakcyjnych lokalizacjach na akwenach na całym świecie: na Morzu Śródziemnym, Karaibach, Oceanie Indyjskim, Pacyfiku, a także w wielu innych miejscach. Jachty dostępne są raczej na cieplejszych akwenach niż polskie wody, ale jeżeli zaistnieje takie zainteresowanie, chętnie poszukamy czegoś na Bałtyku dla naszych klientów – zapewnia Ewa Stachurska. Firma obsługuje swoich klientów kompleksowo, może zająć się np. zakupem biletów lotniczych czy organizacją wycieczek do napotkanych po drodze miejscowości.

Wiele luksusowych jachtów z oferty czarterowej jest własnością najzamożniejszych tego świata. Po zakupie takiej luksusowej pływającej zabawki, zatrudniają oni firmę brokerską działającą na rynku wynajmu jachtów, która kompleksowo zajmuje się ich własnością. Dzięki temu ich ekskluzywna „ruchomość” cieszy nie tylko oko, ale i portfel swego właściciela.


Anna Sołowska
Inwestycje.pl
wynajem.pl/

Złoty się umacnia. Jest szansa na stały trend

ieszysz się, że złoty rośnie? Słusznie - tak może być nadal. Chyba, że zagraniczne giełdy znów zaczną spadać.

W minionym tygodniu złoty zyskał wyraźnie do głównych walut. W stosunku do dolara nasza waluta umocniła się o  7 proc. (3,45 zł za dolara), a do euro o 5,5 proc. (w pewnym momencie płacono nawet 4,46 zł za 1 euro).

Frank szwajcarski osunął się poniżej psychologicznej bariery 3 zł. Za szwajcarską walutę płacono już dokładnie 2,9 zł. To oznacza spadek kursu CHF/PLN o ponad 10 proc.

Teraz przed nami znajdują się ważne, psychologiczne poziomy, których przebicie może oznaczać, że siła złotego nie będzie tylko krótkotrwała.

Na parze EUR/PLN takim poziomem to granica 4,40. Jeśli złoty przebije go, to najprawdopodobniej za euro będziemy płacić w przeciągu dwóch-trzech tygodni ok. 4,2 złotych.

ZOBACZ JAK ZMIENIAŁ SIĘ KURS EURO WOBEC ZŁOTEGO W CIĄGU DWÓCH OSTATNICH MIESIĘCY:

Podobna granica występuję także na parze dolarowej. W tym przypadku granicą są okolice 3,40 zł za dolara. Przy sprzyjających okolicznościach złoty umocni się do kolejnej granicy przy 3,2 złotych.

ZOBACZ JAK ZMIENIAŁ SIĘ KURS DOLARA WOBEC ZŁOTEGO W CIĄGU DWÓCH OSTATNICH MIESIĘCY:

Frank może stracić najwięcej

Najlepiej sytuacja wygląda w przypadku franka szwajcarskiego. Nie dość, że  ulubiona waluta naszych kredytobiorców straciła najbardziej do złotego w ostatnim czasie, to potencjał dalszych spadków jest znaczny.

Bank Szwajcarii, oprócz zredukowania stóp procentowych do zera, podejmuje także inne kroki, aby osłabić swoją walutę.

Agencja Reuters podała bowiem, że SNB bezpośrednio interweniował na rynku walutowym. Główny stratego ING - Chris Turner - nazwał to początkiem wojny walutowej. Mocny frank oznacza bowiem, mniejsze wpływy dla kraju, który w większości żyje z eksportu usług.

Tu potencjał spadków wobec naszej waluty możemy oszacować na okolice 2,8 - 2,85 złotych.

ZOBACZ JAK ZMIENIAŁ SIĘ KURS FRANKA WOBEC ZŁOTEGO W CIĄGU TRZECH OSTATNICH MIESIĘCY:

Czy jednak realne jest to, że najbliższe dni przyniosą dalsze umocnienie naszej waluty? To niewykluczone. Ale siła złotego jest ściśle powiązana z giełdami zagranicznymi. I to od wydarzeń na światowych parkietach będzie zależeć najwięcej.

Analitycy: To korekta, nie zmiana trendu

Po bardzo silnym spadku naszej waluty przez ostatnie pół roku (33 proc. w stosunku do euro) - obserwowana ostatnio - zdecydowana korekta tego trendu jest czymś naturalnym.

Rynek nie może stale rosnąć, czy stale spadać - czasem musi odetchnąć. Obecnie mamy właśnie taką sytuację. Kluczowe wydaje się być pytanie: czy to tylko chwilowe umocnienie złotego?

Eksperci nie są do końca zgodni. - To tylko korekta. Technicznie rzecz biorąc średnia 50-dniowa nie została przełamana, co stałoby się w przypadku zmiany trendu. - mówi Wojciech Gołębiewski z DM IDMSA.

Jednak Dariusz Pilich z FMCM uważa, że przy sprzyjających okolicznościach, złoty nadal będzie się umacniał, nawet w średnim terminie. - RPP niewiele będzie mogła już obniżać stopy procentowe. Do tego kurs EUR/PLN przebił linię krótkoterminowego trendu, co oznacza, że ma potencjał do dalszych wzrostów - mówi.

- Z pewnością część graczy zagranicznych przestała grać na osłabienie naszej waluty. Złoty może nadal rosnąć przy sprzyjających okolicznościach - dodaje.

Od czego zależy siła złotego?

O jakie sprzyjające okoliczności chodzi? Analitycy zgodnie podkreślają - za wzrostami naszej waluty stoi nastawienie globalnego kapitału do ryzyka. Mocne zwyżki złotego w ubiegłym tygodniu zaczęły się wraz z ogłoszeniem dobrych prognoz wyników przez CitiGroup, co podciągnęło amerykańskie indeksy o 5-6 proc. w górę.

- Wzrost wartości złotego możemy podzielić na dwie fazy: w pierwszej było to odreagowanie paniki w połowie lutego tego roku, w drugiej - obecnie - przyczyną jest poprawa nastrojów na rynkach rozwiniętych. - mówi Przemysław Kwiecień z XTB.

- Moim zdaniem największą wyprzedaż mamy już za sobą, chyba ,że giełdy w USA znów - jak to było w marcu 2008 r., mocno pójdą w dół. Niestety takie zdarzenia są nie do przewidzenia, zawsze wychodzą niespodziewanie - dodaje.

O tym, że powinniśmy przyglądać się indeksom za granicą przekonany jest również Łukasz Leszczyński z ECM: - Wzrosty naszej waluty postrzegałbym raczej w kontekście behawioralnym - w realnej gospodarce niewiele się zmieniło. Wszystko będzie zależeć od tego, jak będą zachowywały się giełdy za granicą - mówi.

Powyższa zależność bierze się stąd, że rynki akcji postrzegane są jako ryzykowne formy inwestycji. Dotychczas więc indeksy traciły na wartości, a zyskiwał amerykański dolar - jako tzw. spokojna przystań, gdzie można przeczekać zawieruchę ze swoimi pieniędzmi.

Jeśli więc giełdy rosną, oznacza to, że inwestorzy na świecie są skłonni nieco zaryzykować w swoich inwestycjach. A jeśli tak - to kupują waluty krajów rynków wschodzących, do których Polska cały czas jeszcze się zalicza.

Dlatego też oprócz złotego zyskiwały także czeska korona czy węgierski forint. Przeczy to tezie, że Polska zaczęła być wyraźnie inaczej postrzegana niż cały region. Aczkolwiek mocne starania ministra finansów Jacka Rostowskiego oraz prezesa NBP Sławomira Skrzypka nie są zupełnie bez znaczenia.

- Myślę, że jednak troszeczkę inaczej się już postrzega naszą gospodarkę niż pozostałe w regionie. Złoty zyskuje nieco szybciej niż np. korona - mówi Przemysław Kwiecień z XTB.

Czy giełdy wzrosną?

Pytając o korzystny scenariusz dla złotego, powinniśmy więc zapytać o to, czy giełdy - przede wszystkim w USA - wzrosną. Ubiegły tydzień nie pozostawia wątpliwości, że na rynku pojawił się optymizm - S&P wzrósł o 8,5 procent. Patrząc na piątkową sesją widać jednak, że nastroje nieco przygasły.

ZOBACZ JAK ZMIENIAŁA SIĘ WARTOŚĆ INDEKSU S&P W CIĄGU TRZECH OSTATNICH MIESIĘCY:

S&P500 - najszerszy z indeksów w USA - znalazł się na poziomach, które równocześnie były dołkami z listopada ubiegłego roku (w cenach intraday). W piątek ich nie przebił. Co więcej indeks powinien osiągnąć 800 pkt., aby móc mówić o dobrych perspektywach.

Na razie więc dalsze losy złotego nie są wcale takie pewne, jak mogłoby się z pozoru, po ubiegłotygodniowych wzrostach, wydawać. No chyba, że rynek znajdzie sobie inny powód do kupowania ryzykownych walut. - Zależności na rynku walutowym zmieniają się obecnie bardzo szybko. - mówi Przemysław Kwiecień.


Paweł Satalecki

Złoty się umacnia. Jest szansa na stały trend

ieszysz się, że złoty rośnie? Słusznie - tak może być nadal. Chyba, że zagraniczne giełdy znów zaczną spadać.

W minionym tygodniu złoty zyskał wyraźnie do głównych walut. W stosunku do dolara nasza waluta umocniła się o  7 proc. (3,45 zł za dolara), a do euro o 5,5 proc. (w pewnym momencie płacono nawet 4,46 zł za 1 euro).

Frank szwajcarski osunął się poniżej psychologicznej bariery 3 zł. Za szwajcarską walutę płacono już dokładnie 2,9 zł. To oznacza spadek kursu CHF/PLN o ponad 10 proc.

Teraz przed nami znajdują się ważne, psychologiczne poziomy, których przebicie może oznaczać, że siła złotego nie będzie tylko krótkotrwała.

Na parze EUR/PLN takim poziomem to granica 4,40. Jeśli złoty przebije go, to najprawdopodobniej za euro będziemy płacić w przeciągu dwóch-trzech tygodni ok. 4,2 złotych.

ZOBACZ JAK ZMIENIAŁ SIĘ KURS EURO WOBEC ZŁOTEGO W CIĄGU DWÓCH OSTATNICH MIESIĘCY:

Podobna granica występuję także na parze dolarowej. W tym przypadku granicą są okolice 3,40 zł za dolara. Przy sprzyjających okolicznościach złoty umocni się do kolejnej granicy przy 3,2 złotych.

ZOBACZ JAK ZMIENIAŁ SIĘ KURS DOLARA WOBEC ZŁOTEGO W CIĄGU DWÓCH OSTATNICH MIESIĘCY:

Frank może stracić najwięcej

Najlepiej sytuacja wygląda w przypadku franka szwajcarskiego. Nie dość, że  ulubiona waluta naszych kredytobiorców straciła najbardziej do złotego w ostatnim czasie, to potencjał dalszych spadków jest znaczny.

Bank Szwajcarii, oprócz zredukowania stóp procentowych do zera, podejmuje także inne kroki, aby osłabić swoją walutę.

Agencja Reuters podała bowiem, że SNB bezpośrednio interweniował na rynku walutowym. Główny stratego ING - Chris Turner - nazwał to początkiem wojny walutowej. Mocny frank oznacza bowiem, mniejsze wpływy dla kraju, który w większości żyje z eksportu usług.

Tu potencjał spadków wobec naszej waluty możemy oszacować na okolice 2,8 - 2,85 złotych.

ZOBACZ JAK ZMIENIAŁ SIĘ KURS FRANKA WOBEC ZŁOTEGO W CIĄGU TRZECH OSTATNICH MIESIĘCY:

Czy jednak realne jest to, że najbliższe dni przyniosą dalsze umocnienie naszej waluty? To niewykluczone. Ale siła złotego jest ściśle powiązana z giełdami zagranicznymi. I to od wydarzeń na światowych parkietach będzie zależeć najwięcej.

Analitycy: To korekta, nie zmiana trendu

Po bardzo silnym spadku naszej waluty przez ostatnie pół roku (33 proc. w stosunku do euro) - obserwowana ostatnio - zdecydowana korekta tego trendu jest czymś naturalnym.

Rynek nie może stale rosnąć, czy stale spadać - czasem musi odetchnąć. Obecnie mamy właśnie taką sytuację. Kluczowe wydaje się być pytanie: czy to tylko chwilowe umocnienie złotego?

Eksperci nie są do końca zgodni. - To tylko korekta. Technicznie rzecz biorąc średnia 50-dniowa nie została przełamana, co stałoby się w przypadku zmiany trendu. - mówi Wojciech Gołębiewski z DM IDMSA.

Jednak Dariusz Pilich z FMCM uważa, że przy sprzyjających okolicznościach, złoty nadal będzie się umacniał, nawet w średnim terminie. - RPP niewiele będzie mogła już obniżać stopy procentowe. Do tego kurs EUR/PLN przebił linię krótkoterminowego trendu, co oznacza, że ma potencjał do dalszych wzrostów - mówi.

- Z pewnością część graczy zagranicznych przestała grać na osłabienie naszej waluty. Złoty może nadal rosnąć przy sprzyjających okolicznościach - dodaje.

Od czego zależy siła złotego?

O jakie sprzyjające okoliczności chodzi? Analitycy zgodnie podkreślają - za wzrostami naszej waluty stoi nastawienie globalnego kapitału do ryzyka. Mocne zwyżki złotego w ubiegłym tygodniu zaczęły się wraz z ogłoszeniem dobrych prognoz wyników przez CitiGroup, co podciągnęło amerykańskie indeksy o 5-6 proc. w górę.

- Wzrost wartości złotego możemy podzielić na dwie fazy: w pierwszej było to odreagowanie paniki w połowie lutego tego roku, w drugiej - obecnie - przyczyną jest poprawa nastrojów na rynkach rozwiniętych. - mówi Przemysław Kwiecień z XTB.

- Moim zdaniem największą wyprzedaż mamy już za sobą, chyba ,że giełdy w USA znów - jak to było w marcu 2008 r., mocno pójdą w dół. Niestety takie zdarzenia są nie do przewidzenia, zawsze wychodzą niespodziewanie - dodaje.

O tym, że powinniśmy przyglądać się indeksom za granicą przekonany jest również Łukasz Leszczyński z ECM: - Wzrosty naszej waluty postrzegałbym raczej w kontekście behawioralnym - w realnej gospodarce niewiele się zmieniło. Wszystko będzie zależeć od tego, jak będą zachowywały się giełdy za granicą - mówi.

Powyższa zależność bierze się stąd, że rynki akcji postrzegane są jako ryzykowne formy inwestycji. Dotychczas więc indeksy traciły na wartości, a zyskiwał amerykański dolar - jako tzw. spokojna przystań, gdzie można przeczekać zawieruchę ze swoimi pieniędzmi.

Jeśli więc giełdy rosną, oznacza to, że inwestorzy na świecie są skłonni nieco zaryzykować w swoich inwestycjach. A jeśli tak - to kupują waluty krajów rynków wschodzących, do których Polska cały czas jeszcze się zalicza.

Dlatego też oprócz złotego zyskiwały także czeska korona czy węgierski forint. Przeczy to tezie, że Polska zaczęła być wyraźnie inaczej postrzegana niż cały region. Aczkolwiek mocne starania ministra finansów Jacka Rostowskiego oraz prezesa NBP Sławomira Skrzypka nie są zupełnie bez znaczenia.

- Myślę, że jednak troszeczkę inaczej się już postrzega naszą gospodarkę niż pozostałe w regionie. Złoty zyskuje nieco szybciej niż np. korona - mówi Przemysław Kwiecień z XTB.

Czy giełdy wzrosną?

Pytając o korzystny scenariusz dla złotego, powinniśmy więc zapytać o to, czy giełdy - przede wszystkim w USA - wzrosną. Ubiegły tydzień nie pozostawia wątpliwości, że na rynku pojawił się optymizm - S&P wzrósł o 8,5 procent. Patrząc na piątkową sesją widać jednak, że nastroje nieco przygasły.

ZOBACZ JAK ZMIENIAŁA SIĘ WARTOŚĆ INDEKSU S&P W CIĄGU TRZECH OSTATNICH MIESIĘCY:

S&P500 - najszerszy z indeksów w USA - znalazł się na poziomach, które równocześnie były dołkami z listopada ubiegłego roku (w cenach intraday). W piątek ich nie przebił. Co więcej indeks powinien osiągnąć 800 pkt., aby móc mówić o dobrych perspektywach.

Na razie więc dalsze losy złotego nie są wcale takie pewne, jak mogłoby się z pozoru, po ubiegłotygodniowych wzrostach, wydawać. No chyba, że rynek znajdzie sobie inny powód do kupowania ryzykownych walut. - Zależności na rynku walutowym zmieniają się obecnie bardzo szybko. - mówi Przemysław Kwiecień.


Paweł Satalecki

Złoty na huśtawce. Frank poniżej 3 zł.

Ceny euro, dolara i franka od rana spadają w dół. Złoty ulega jednak sporym wahaniom.

Rano za jedno euro na rynku walutowym płacono już 4,45 zł, dolar kosztował 3,44 zł, a frank szwajcarski był wyceniony na 2,90 zł. Około godziny 10:00 złoty zaczął jednak tracić na wartości. Nie trwało to jednak zbyt długo i do głosu ponownie doszedł popyt. Do końca dnia silne wahania nie opuszczały złotego.

O godzinie 20:00 za euro inwestorzy płacili na rynku międzybankowym 4,47 zł, dolar wyceniany był na 3,46 zł, a frank szwajcarski kosztował 2,91 zł.

Dla kredytobiorców oznacza to spadek miesięcznej raty o około 100 zł przy kredycie hipotecznym w wysokości 300 tys. zł denominowanym we franku szwajcarskim. Przy większym zadłużeniu w kieszeni Kowalskiego zostanie proporcjonalnie więcej. Dodatkowo mogą oni także spodziewać się za kilka tygodni obniżenia oprocentowania po niedawnej redukcji stóp w Szwajcarii.

Przyczyny umocnienia

Złoty zaczął ponownie odzyskiwać siły po wczorajszej decyzji Szwajcarskiego Banku Centralnego - o obniżeniu stóp i zapowiedzi stabilizowania LIBOR-u na poziomie 25 punktów - frank osłabił się zdecydowanie. Zarówno w stosunku do głównych walut, jak i do złotego.

- Od rana obserwowaliśmy dalsze osłabianie franka. Jak widać, wczorajsza interwencja walutowa Narodowego Banku Szwajcarii spełniła swoje zadanie - oceniają Joanna Pluta i Artur Pałka z TMS Brokers.

- Poprawa klimatu inwestycyjnego na świecie przysłużyła się bardzo widocznie polskiej walucie - dodaje w swoim komentarzu Jarosław Klepacki z ECM. Od rana rosły wskaźniki na większości światowych giełd, w tym również w Warszawie.

- Trwa długo wyczekiwana korekta kilkumiesięcznych wzrostów i jeśli nie nadejdą dziś żadne złe dane, to tydzień powinniśmy zakończyć na sporych plusach - przewiduje Dariusz Pilich z FMC Management.






Dodaj wykresy do Twojej strony internetowej

- O polepszeniu nastrojów świadczą ostatnie silne wzrosty na światowych giełdach. Na rynku wyczuwa się optymizm, na fali którego inwestorzy szczególnie silnie reagują na pozytywne informacje, jakie do nich docierają - uważają analitycy TMS Brokers.

Jednak po porannym umocnieniu, krótko po godzinie 9. złoty zaczął tracić.Huśtawkę złotego tłumaczy Dariusz Pilich: - Rynek czeka jeszcze na szereg danych makroekonomicznych. Na godzinę 11:00 zaplanowano publikację danych o sprzedaży detalicznej w Strefie Euro. Następnie o 13:30 poznamy bilans handlu zagranicznego USA. O godzinie 14:00 napłyną dane z Polski o inflacji CPI, o saldzie rachunku obrotów bieżących, a także dynamice podaży pieniądza M3.

Wszystkie te publikacje mogą w pewnym stopniu wpływać na zachowanie inwestorów, dlatego dziś warto częściej zaglądać na rynek walutowy.



jim, (BARD), (MIK)

2009-03-13 09:34:46

Złoty na huśtawce. Frank poniżej 3 zł.

Ceny euro, dolara i franka od rana spadają w dół. Złoty ulega jednak sporym wahaniom.

Rano za jedno euro na rynku walutowym płacono już 4,45 zł, dolar kosztował 3,44 zł, a frank szwajcarski był wyceniony na 2,90 zł. Około godziny 10:00 złoty zaczął jednak tracić na wartości. Nie trwało to jednak zbyt długo i do głosu ponownie doszedł popyt. Do końca dnia silne wahania nie opuszczały złotego.

O godzinie 20:00 za euro inwestorzy płacili na rynku międzybankowym 4,47 zł, dolar wyceniany był na 3,46 zł, a frank szwajcarski kosztował 2,91 zł.

Dla kredytobiorców oznacza to spadek miesięcznej raty o około 100 zł przy kredycie hipotecznym w wysokości 300 tys. zł denominowanym we franku szwajcarskim. Przy większym zadłużeniu w kieszeni Kowalskiego zostanie proporcjonalnie więcej. Dodatkowo mogą oni także spodziewać się za kilka tygodni obniżenia oprocentowania po niedawnej redukcji stóp w Szwajcarii.

Przyczyny umocnienia

Złoty zaczął ponownie odzyskiwać siły po wczorajszej decyzji Szwajcarskiego Banku Centralnego - o obniżeniu stóp i zapowiedzi stabilizowania LIBOR-u na poziomie 25 punktów - frank osłabił się zdecydowanie. Zarówno w stosunku do głównych walut, jak i do złotego.

- Od rana obserwowaliśmy dalsze osłabianie franka. Jak widać, wczorajsza interwencja walutowa Narodowego Banku Szwajcarii spełniła swoje zadanie - oceniają Joanna Pluta i Artur Pałka z TMS Brokers.

- Poprawa klimatu inwestycyjnego na świecie przysłużyła się bardzo widocznie polskiej walucie - dodaje w swoim komentarzu Jarosław Klepacki z ECM. Od rana rosły wskaźniki na większości światowych giełd, w tym również w Warszawie.

- Trwa długo wyczekiwana korekta kilkumiesięcznych wzrostów i jeśli nie nadejdą dziś żadne złe dane, to tydzień powinniśmy zakończyć na sporych plusach - przewiduje Dariusz Pilich z FMC Management.






Dodaj wykresy do Twojej strony internetowej

- O polepszeniu nastrojów świadczą ostatnie silne wzrosty na światowych giełdach. Na rynku wyczuwa się optymizm, na fali którego inwestorzy szczególnie silnie reagują na pozytywne informacje, jakie do nich docierają - uważają analitycy TMS Brokers.

Jednak po porannym umocnieniu, krótko po godzinie 9. złoty zaczął tracić.Huśtawkę złotego tłumaczy Dariusz Pilich: - Rynek czeka jeszcze na szereg danych makroekonomicznych. Na godzinę 11:00 zaplanowano publikację danych o sprzedaży detalicznej w Strefie Euro. Następnie o 13:30 poznamy bilans handlu zagranicznego USA. O godzinie 14:00 napłyną dane z Polski o inflacji CPI, o saldzie rachunku obrotów bieżących, a także dynamice podaży pieniądza M3.

Wszystkie te publikacje mogą w pewnym stopniu wpływać na zachowanie inwestorów, dlatego dziś warto częściej zaglądać na rynek walutowy.



jim, (BARD), (MIK)

2009-03-13 09:34:46

Wprowadzimy euro bez zmiany konstytucji

Rząd przyspiesza w sprawie wprowadzenia euro. Resort finansów przyznaje, że jeśli PiS będzie sprzeciwiał się zmianom w konstytucji, to znajdzie sposób, by wejść do strefy euro bez wnoszenia poprawek do ustawy zasadniczej. Planami rządu oburzone jest PiS.
Jak dowiedział się Dziennik, resort finansów otrzymał ekspertyzy potwierdzające, że możliwe jest wprowadzenie euro bez zmiany ustawy zasadniczej.

Gazeta wyjaśnia, że chodzi przede wszystkim o artykuł 227, który opisuje rolę NBP. Stwierdza on, że przysługuje mu wyłączne prawo emisji pieniądza oraz ustalania i realizowania polityki pieniężnej. Stanowi też, że to bank centralny odpowiada za wartość polskiego pieniądza. Po wejściu do strefy euro, obie te funkcje ma przejąć Europejski Bank Centralny.
Dziennik wyjaśnia, że do tej pory wydawało się, iż bez zmiany konstytucji tej rozbieżności ominąć się nie da. Na to nie chce się zgodzić PiS, domagając się referendum.

Rząd znalazł więc sposób na pominięcie PiS. Według rządu wchodząc do Unii Europejskiej zgodziliśmy się przyjąć euro. Część konstytucjonalistów uważa, że zmiana polskiej ustawy zasadniczej jest tylko dostosowaniem przepisów wewnętrznych do obowiązującego nas prawa wspólnotowego.

Według Dziennika jest to wyraźna zmiana strategii resortu.
(IAR)/money pl 2009-03-16 06:49:26

Wprowadzimy euro bez zmiany konstytucji

Rząd przyspiesza w sprawie wprowadzenia euro. Resort finansów przyznaje, że jeśli PiS będzie sprzeciwiał się zmianom w konstytucji, to znajdzie sposób, by wejść do strefy euro bez wnoszenia poprawek do ustawy zasadniczej. Planami rządu oburzone jest PiS.
Jak dowiedział się Dziennik, resort finansów otrzymał ekspertyzy potwierdzające, że możliwe jest wprowadzenie euro bez zmiany ustawy zasadniczej.

Gazeta wyjaśnia, że chodzi przede wszystkim o artykuł 227, który opisuje rolę NBP. Stwierdza on, że przysługuje mu wyłączne prawo emisji pieniądza oraz ustalania i realizowania polityki pieniężnej. Stanowi też, że to bank centralny odpowiada za wartość polskiego pieniądza. Po wejściu do strefy euro, obie te funkcje ma przejąć Europejski Bank Centralny.
Dziennik wyjaśnia, że do tej pory wydawało się, iż bez zmiany konstytucji tej rozbieżności ominąć się nie da. Na to nie chce się zgodzić PiS, domagając się referendum.

Rząd znalazł więc sposób na pominięcie PiS. Według rządu wchodząc do Unii Europejskiej zgodziliśmy się przyjąć euro. Część konstytucjonalistów uważa, że zmiana polskiej ustawy zasadniczej jest tylko dostosowaniem przepisów wewnętrznych do obowiązującego nas prawa wspólnotowego.

Według Dziennika jest to wyraźna zmiana strategii resortu.
(IAR)/money pl 2009-03-16 06:49:26

Więcej banków udzieli kredytów z dopłatami

Kolejne trzy banki komercyjne - Alior Bank, Dom Bank oraz Pekao Bank Hipoteczny - podpisały umowy na udzielanie kredytów z dopłatami w ramach rządowego programu Rodzina na swoim. Budżet państwa dofinansowuje część rat kredytów zaciągniętych przez polskie rodziny.

Przedstawiciele Ministerstwa Infrastruktury podkreślają, że z programu korzysta coraz więcej rodzin, a w tym roku planuje się podwojenie liczby kredytów w stosunku do roku ubiegłego. To efekt spadku cen nieruchomości.

Jednak zdaniem Bogdana Zdunka z Banku Gospodarstwa Krajowego, obsługującego program, duże znaczenie miała nowelizacja z początku tego roku. Regulująca program nowelizacja ustawy poszerzyła zdolności kredytowe osób występujących o pożyczkę:

Przedstawiciele banków komercyjnych, które podpisały dziś umowy, uważają, że powinny nastąpić kolejne zmiany w regułach przyznawania kredytów. Zdaniem Cezarego Smorszczewskiego z Alior Banku powierzchnia dotowanych mieszkań powinna być zwiększona. Trzeba też rozszerzyć kategorię osób, którym kredyt może być udzielony.

Wiceminister infrastruktury podkreśla, że w jego resorcie jest wola zmian w ustawie. Dyskusje nad nowelizacją powinny zakończyć się w maju. To, czy zmiany wejdą w życie - jak zaznaczył wiceminister Piotr Styczeń - zależy od woli politycznej całego rządu.

(IAR) money.pl

Więcej banków udzieli kredytów z dopłatami

Kolejne trzy banki komercyjne - Alior Bank, Dom Bank oraz Pekao Bank Hipoteczny - podpisały umowy na udzielanie kredytów z dopłatami w ramach rządowego programu Rodzina na swoim. Budżet państwa dofinansowuje część rat kredytów zaciągniętych przez polskie rodziny.

Przedstawiciele Ministerstwa Infrastruktury podkreślają, że z programu korzysta coraz więcej rodzin, a w tym roku planuje się podwojenie liczby kredytów w stosunku do roku ubiegłego. To efekt spadku cen nieruchomości.

Jednak zdaniem Bogdana Zdunka z Banku Gospodarstwa Krajowego, obsługującego program, duże znaczenie miała nowelizacja z początku tego roku. Regulująca program nowelizacja ustawy poszerzyła zdolności kredytowe osób występujących o pożyczkę:

Przedstawiciele banków komercyjnych, które podpisały dziś umowy, uważają, że powinny nastąpić kolejne zmiany w regułach przyznawania kredytów. Zdaniem Cezarego Smorszczewskiego z Alior Banku powierzchnia dotowanych mieszkań powinna być zwiększona. Trzeba też rozszerzyć kategorię osób, którym kredyt może być udzielony.

Wiceminister infrastruktury podkreśla, że w jego resorcie jest wola zmian w ustawie. Dyskusje nad nowelizacją powinny zakończyć się w maju. To, czy zmiany wejdą w życie - jak zaznaczył wiceminister Piotr Styczeń - zależy od woli politycznej całego rządu.

(IAR) money.pl

Sąsiad nie będzie mógł zaskarżyć budowy domu

Uproszczenia procedury rozpoczynania inwestycji budowlanych, które przewiduje przyjęta przez Senat nowelizacja prawa budowlanego, nie są korzystne dla dużej części właścicieli nieruchomości.

Nie będą oni mogli zaskarżać w drodze postępowania administracyjnego budowy na sąsiedniej działce. Nawet wówczas, gdy obiekt (np. blok) będzie odbiegał od zabudowy osiedla (np. domkami jednorodzinnymi).

Bez prawa strony

Zgodnie z nowelizacją do budowy większości obiektów nie będzie już potrzebne pozwolenie na budowę. Zostanie ono zastąpione rejestracją inwestycji budowlanej. Jednocześnie inwestor nie będzie musiał czekać na wydanie decyzji o rejestracji inwestycji przez starostę. Jeżeli starosta w terminie trzydziestu dni nie zgłosi sprzeciwu, to inwestor będzie mógł przystąpić do prac. - Oznacza to, że w trakcie rozpoczynania inwestycji nie będzie potrzeby prowadzenia postępowania administracyjnego. Nie będzie zatem stron tego postępowania - mówi Olgierd Dziekoński, wiceminister infrastruktury.

- Na etapie rejestracji inwestycji osoby trzecie, czyli np. sąsiedzi, nie będą miały możliwości zaskarżenia podjętych rozstrzygnięć - dodaje wiceminister.

Liczne spory

Właściciele nieruchomości obawiają się, że nowe przepisy doprowadzą do chaosu przestrzennego i sporów sądowych. Inwestorzy zaczną budować wyłącznie według własnych potrzeb, a właściciele nieruchomości już po zakończeniu budowy będą odwoływać się do sądów. Dziś, pomimo że tzw. przepisy sąsiedzkie są dość restrykcyjne i nakazują powiadamiania sąsiadów o każdej budowie, spory tego typu są częste w sądach. W Krakowie na przykład sąsiedzi kilku działek z zabudową jednorodzinną przez prawie osiem lat sprzeciwiali się budowie supermarketu. Zanim sprawa trafiła do sądu, budowa zakończyła się i nikt nie chciał wydać decyzji o jego rozbiórce.

- Jeżeli nowe przepisy wejdą w życie, to takich spraw będzie kilka razy więcej - mówi Helena Perlicka, przewodnicząca Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Właścicieli Nieruchomości. Jej zdaniem właścicielom nieruchomości trudno będzie dochodzić swoich praw.

- W Polsce funkcjonuje przekonanie, że jeżeli budynek już istnieje, to trudno jest doprowadzić do jego rozbiórki i przywrócenia stanu zgodnego z prawem - wyjaśnia Helena Perlicka.

Czy przedstawiciele właścicieli nieruchomości zaskarżą nowe przepisy do Trybunału Konstytucyjnego? Czy po nowelizacji właściciele działek sąsiednich będą mogli zwrócić się do sądu cywilnego o odszkodowanie za szkody, których doznali na skutek inwestycji prowadzonej na sąsiedniej działce?

Więcej: Gazeta Prawna 16.03.2009 (52) - str.10

Arkadiusz Jaraszek

interia.pl/Poniedziałek, 16 marca (06:57)

Sąsiad nie będzie mógł zaskarżyć budowy domu

Uproszczenia procedury rozpoczynania inwestycji budowlanych, które przewiduje przyjęta przez Senat nowelizacja prawa budowlanego, nie są korzystne dla dużej części właścicieli nieruchomości.

Nie będą oni mogli zaskarżać w drodze postępowania administracyjnego budowy na sąsiedniej działce. Nawet wówczas, gdy obiekt (np. blok) będzie odbiegał od zabudowy osiedla (np. domkami jednorodzinnymi).

Bez prawa strony

Zgodnie z nowelizacją do budowy większości obiektów nie będzie już potrzebne pozwolenie na budowę. Zostanie ono zastąpione rejestracją inwestycji budowlanej. Jednocześnie inwestor nie będzie musiał czekać na wydanie decyzji o rejestracji inwestycji przez starostę. Jeżeli starosta w terminie trzydziestu dni nie zgłosi sprzeciwu, to inwestor będzie mógł przystąpić do prac. - Oznacza to, że w trakcie rozpoczynania inwestycji nie będzie potrzeby prowadzenia postępowania administracyjnego. Nie będzie zatem stron tego postępowania - mówi Olgierd Dziekoński, wiceminister infrastruktury.

- Na etapie rejestracji inwestycji osoby trzecie, czyli np. sąsiedzi, nie będą miały możliwości zaskarżenia podjętych rozstrzygnięć - dodaje wiceminister.

Liczne spory

Właściciele nieruchomości obawiają się, że nowe przepisy doprowadzą do chaosu przestrzennego i sporów sądowych. Inwestorzy zaczną budować wyłącznie według własnych potrzeb, a właściciele nieruchomości już po zakończeniu budowy będą odwoływać się do sądów. Dziś, pomimo że tzw. przepisy sąsiedzkie są dość restrykcyjne i nakazują powiadamiania sąsiadów o każdej budowie, spory tego typu są częste w sądach. W Krakowie na przykład sąsiedzi kilku działek z zabudową jednorodzinną przez prawie osiem lat sprzeciwiali się budowie supermarketu. Zanim sprawa trafiła do sądu, budowa zakończyła się i nikt nie chciał wydać decyzji o jego rozbiórce.

- Jeżeli nowe przepisy wejdą w życie, to takich spraw będzie kilka razy więcej - mówi Helena Perlicka, przewodnicząca Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Właścicieli Nieruchomości. Jej zdaniem właścicielom nieruchomości trudno będzie dochodzić swoich praw.

- W Polsce funkcjonuje przekonanie, że jeżeli budynek już istnieje, to trudno jest doprowadzić do jego rozbiórki i przywrócenia stanu zgodnego z prawem - wyjaśnia Helena Perlicka.

Czy przedstawiciele właścicieli nieruchomości zaskarżą nowe przepisy do Trybunału Konstytucyjnego? Czy po nowelizacji właściciele działek sąsiednich będą mogli zwrócić się do sądu cywilnego o odszkodowanie za szkody, których doznali na skutek inwestycji prowadzonej na sąsiedniej działce?

Więcej: Gazeta Prawna 16.03.2009 (52) - str.10

Arkadiusz Jaraszek

interia.pl/Poniedziałek, 16 marca (06:57)

Weź kredyt z dopłatą

W sieci pośredników, z którymi współpracuje PKO BP, jest już dostępny kredyt "Rodzina na swoim" z dopłatami z BGK.
W ten sposób PKO BP chce zwiększyć dostępność tej oferty, która w tym roku zaczęła się cieszyć dużą popularnością wśród klientów. Wszystko dzięki temu, że BGK zwiększył limity, za które można nabyć mieszkanie z dopłatą.

Jak poinformował Bank Gospodarstwa Krajowego, w lutym udzielono 1319 kredytów w ramach programu "Rodzina na swoim" na łączną kwotę ponad 200 mln zł, czyli dwa razy więcej niż miesiąc wcześniej. Chociaż takie wsparcie finansowe dostępne jest już od 2006 r., wcześniej nie cieszyło się dużym zainteresowaniem, głównie z uwagi na niskie limity cenowe mieszkań, które można było nabywać w ten sposób
Teraz to się zmieniło. Mieszkania są coraz tańsze, a do programu przystępują kolejne banki - wynika ze wspólnego raportu Open Finance i Home Broker. Do końca 2008 r. cena mieszkania bądź domu w Warszawie nie mogła być wyższa niż 6632 złotych za metr kwadratowy. W Krakowie i Wrocławiu były to kwoty odpowiednio 4624 zł i 5274 zł. Dzięki nowelizacji, która weszła w życie 2 stycznia 2009 r., limity te zostały podwyższone i wynoszą: dla Warszawy 7142 zł, dla Krakowa 4979 zł i dla Wrocławia 5679 zł.

Wydawać by się mogło, że zmiany te nie są duże, jednak przy obecnej sytuacji na rynku nieruchomości coraz więcej mieszkań spełnia warunki finansowania. - Zarówno deweloperzy, jak i osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym, są coraz bardziej skłonni do negocjacji. W efekcie możemy otrzymać nawet kilkunastoprocentowe upusty od ceny wyjściowej - mówi Marcin Krasoń, analityk Open Finance. Ceny transakcyjne nieruchomości z lutego publikowane przez pośrednika pokazują, że limity cenowe mieszkań kwalifikujących się do projektu "Rodzina na swoim" są niewiele niższe niż średnie ceny transakcyjne w największych miastach Polski. Jest to spowodowane tym, że osoby, które chcą szybko sprzedać nieruchomości, dostosowują swoje ceny do wymagań osób zainteresowanych skorzystaniem z dofinansowania.

Najwięcej nieruchomości w niskich cenach zlokalizowanych jest w najmniej atrakcyjnych częściach miasta (jak np. warszawski Targówek), jednak zaczynają pojawiać się również okazje w bardziej popularnych dzielnicach (jak warszawskie Bemowo) - wylicza Aleksandra Szarek, specjalista rynku nieruchomości Home Broker. Można też znaleźć mieszkania w cenach spełniających warunki programu w lepszych miejscach (jak np. Mokotów), ale będą to przeważnie budynki z wielkiej płyty - dodaje.

Jeśli chodzi o rynek pierwotny, to sytuacja wygląda jeszcze lepiej. Większość deweloperów zrozumiała, że jeśli nie zacznie obniżać cen, to po prostu nie sprzeda mieszkań. Program "Rodzina na swoim" stał się dla wielu z nich szansą na promocję.

Najwięksi deweloperzy, jak J.W. Construction czy Dom Development, mają łącznie kilka tysięcy mieszkań kwalifikujących się do dofinansowania - podpowiada Aleksandra Szarek. Wielu innych deweloperów zapowiada, że będzie obniżać ceny dla osób chcących ubiegać się o taki kredyt. Wśród firm, które mają w swojej ofercie takie mieszkania, są m.in.: Gant Development, Ponar Real Estate, Marvipol, Bouygues Immobilier Polska, Rogowski Development, Volumetric MK Polska, Euro-City II, Dantex, oraz wiele innych, mniejszych deweloperów chcących sprzedać swoje mieszkania - dodaje.

Jak widać, dzięki podwyższeniu limitów oraz spadku cen mieszkań liczba nieruchomości, które nabyć można w ramach programu "Rodzina na swoim", jest coraz większa. W efekcie tego więcej osób będzie mogło skorzystać z tej formy kredytowania.

Gdzie dostaniesz kredyt z dopłatą

W programie uczestniczy łącznie dziesięć instytucji finansowych (9 banków i sieć SKOKów).

PKO BP Gospodarczy Bank Wielkopolski Banku Polskiej Spółdzielczości Bank Pocztowy Bank Polska Kasa Opieki Mazowiecki Banku Regionalny. Pekao Bank Hipoteczny, Dombank, Hipoteczny Alior Bank.

Ile można zaoszczędzić

Państwo spłaca połowę odsetek przez okres 8 lat. Oznacza to, że w tym czasie przy kwocie kredytu w wysokości 250-300 tys. zł można zaoszczędzić od 80 do nawet 100 tys. zł

POLSKA Dziennik Zachodni
Tomasz Dominiak
wp.pl/
Polska Dziennik Zachodni 2009-03-16 (07:50)

Weź kredyt z dopłatą

W sieci pośredników, z którymi współpracuje PKO BP, jest już dostępny kredyt "Rodzina na swoim" z dopłatami z BGK.
W ten sposób PKO BP chce zwiększyć dostępność tej oferty, która w tym roku zaczęła się cieszyć dużą popularnością wśród klientów. Wszystko dzięki temu, że BGK zwiększył limity, za które można nabyć mieszkanie z dopłatą.

Jak poinformował Bank Gospodarstwa Krajowego, w lutym udzielono 1319 kredytów w ramach programu "Rodzina na swoim" na łączną kwotę ponad 200 mln zł, czyli dwa razy więcej niż miesiąc wcześniej. Chociaż takie wsparcie finansowe dostępne jest już od 2006 r., wcześniej nie cieszyło się dużym zainteresowaniem, głównie z uwagi na niskie limity cenowe mieszkań, które można było nabywać w ten sposób
Teraz to się zmieniło. Mieszkania są coraz tańsze, a do programu przystępują kolejne banki - wynika ze wspólnego raportu Open Finance i Home Broker. Do końca 2008 r. cena mieszkania bądź domu w Warszawie nie mogła być wyższa niż 6632 złotych za metr kwadratowy. W Krakowie i Wrocławiu były to kwoty odpowiednio 4624 zł i 5274 zł. Dzięki nowelizacji, która weszła w życie 2 stycznia 2009 r., limity te zostały podwyższone i wynoszą: dla Warszawy 7142 zł, dla Krakowa 4979 zł i dla Wrocławia 5679 zł.

Wydawać by się mogło, że zmiany te nie są duże, jednak przy obecnej sytuacji na rynku nieruchomości coraz więcej mieszkań spełnia warunki finansowania. - Zarówno deweloperzy, jak i osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym, są coraz bardziej skłonni do negocjacji. W efekcie możemy otrzymać nawet kilkunastoprocentowe upusty od ceny wyjściowej - mówi Marcin Krasoń, analityk Open Finance. Ceny transakcyjne nieruchomości z lutego publikowane przez pośrednika pokazują, że limity cenowe mieszkań kwalifikujących się do projektu "Rodzina na swoim" są niewiele niższe niż średnie ceny transakcyjne w największych miastach Polski. Jest to spowodowane tym, że osoby, które chcą szybko sprzedać nieruchomości, dostosowują swoje ceny do wymagań osób zainteresowanych skorzystaniem z dofinansowania.

Najwięcej nieruchomości w niskich cenach zlokalizowanych jest w najmniej atrakcyjnych częściach miasta (jak np. warszawski Targówek), jednak zaczynają pojawiać się również okazje w bardziej popularnych dzielnicach (jak warszawskie Bemowo) - wylicza Aleksandra Szarek, specjalista rynku nieruchomości Home Broker. Można też znaleźć mieszkania w cenach spełniających warunki programu w lepszych miejscach (jak np. Mokotów), ale będą to przeważnie budynki z wielkiej płyty - dodaje.

Jeśli chodzi o rynek pierwotny, to sytuacja wygląda jeszcze lepiej. Większość deweloperów zrozumiała, że jeśli nie zacznie obniżać cen, to po prostu nie sprzeda mieszkań. Program "Rodzina na swoim" stał się dla wielu z nich szansą na promocję.

Najwięksi deweloperzy, jak J.W. Construction czy Dom Development, mają łącznie kilka tysięcy mieszkań kwalifikujących się do dofinansowania - podpowiada Aleksandra Szarek. Wielu innych deweloperów zapowiada, że będzie obniżać ceny dla osób chcących ubiegać się o taki kredyt. Wśród firm, które mają w swojej ofercie takie mieszkania, są m.in.: Gant Development, Ponar Real Estate, Marvipol, Bouygues Immobilier Polska, Rogowski Development, Volumetric MK Polska, Euro-City II, Dantex, oraz wiele innych, mniejszych deweloperów chcących sprzedać swoje mieszkania - dodaje.

Jak widać, dzięki podwyższeniu limitów oraz spadku cen mieszkań liczba nieruchomości, które nabyć można w ramach programu "Rodzina na swoim", jest coraz większa. W efekcie tego więcej osób będzie mogło skorzystać z tej formy kredytowania.

Gdzie dostaniesz kredyt z dopłatą

W programie uczestniczy łącznie dziesięć instytucji finansowych (9 banków i sieć SKOKów).

PKO BP Gospodarczy Bank Wielkopolski Banku Polskiej Spółdzielczości Bank Pocztowy Bank Polska Kasa Opieki Mazowiecki Banku Regionalny. Pekao Bank Hipoteczny, Dombank, Hipoteczny Alior Bank.

Ile można zaoszczędzić

Państwo spłaca połowę odsetek przez okres 8 lat. Oznacza to, że w tym czasie przy kwocie kredytu w wysokości 250-300 tys. zł można zaoszczędzić od 80 do nawet 100 tys. zł

POLSKA Dziennik Zachodni
Tomasz Dominiak
wp.pl/
Polska Dziennik Zachodni 2009-03-16 (07:50)

Budowa domu 30 proc. tańsza

To idealny moment na budowę domu. Koszty budowy domu spadły do poziomu z końca 2006 roku.
Spadły nie tylko ceny materiałów budowlanych, ale też całkowicie zmieniła się sytuacja na rynku pracy. Wielu budowlańców wróciło z zagranicy, dlatego nie ma żadnego problemu ze znalezieniem pracowników do każdego rodzaju prac przy budowie.

Inwestorzy wymuszają na wykonawcach niższe ceny, a ci zwykle nie mają wyjścia i godzą się na stawki, o których rok temu nie chcieli nawet słyszeć.
Porównanie cen przygotowane przez GP dotyczy rynku poznańskiego. W innych regionach Polski sytuacja może być nieco inna, ale ogólna tendencja w całym kraju jest taka sama. Jeśli rok temu na budowę domu o powierzchni 150 mkw. trzeba było wydać ponad 450 tys. zł, to teraz niewiele ponad 335 tys.
ocieplenie i otynkowanie 1 mkw. elewacji zewnętrznej budynku należało zapłacić minimum 40-45 zł, dziś tę usługę fachowcy wykonają za 22-25 zł - mówi Grzegorz Marciniak z firmy Bud-Ma.

Wolniej spadają stawki za roboty wykończeniowe. Pracy jest jeszcze sporo, bo inwestycje wcześniej rozpoczęte teraz są kończone. Nowych budów jest zaś bardzo mało.
W zeszłym roku o tej porze miałem podpisanych ponad 20 umów na budowę domów jednorodzinnych, a dziś tylko dwie - mówi Grzegorz Marciniak.

Nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się szybko poprawić. Banki niechętnie finansują inwestycje mieszkaniowe.

Ile kosztują dzisiaj pustaki porotherm, beton i styropian? Na jakie obniżki marż można liczyć w hurtowniach?

Roman Grzyb
Więcej: Gazeta Prawna 16.03.2009 (52) - str.A2-3
wp.pl/Gazeta Prawna | 16.03.2009 | 06:01

Budowa domu 30 proc. tańsza

To idealny moment na budowę domu. Koszty budowy domu spadły do poziomu z końca 2006 roku.
Spadły nie tylko ceny materiałów budowlanych, ale też całkowicie zmieniła się sytuacja na rynku pracy. Wielu budowlańców wróciło z zagranicy, dlatego nie ma żadnego problemu ze znalezieniem pracowników do każdego rodzaju prac przy budowie.

Inwestorzy wymuszają na wykonawcach niższe ceny, a ci zwykle nie mają wyjścia i godzą się na stawki, o których rok temu nie chcieli nawet słyszeć.
Porównanie cen przygotowane przez GP dotyczy rynku poznańskiego. W innych regionach Polski sytuacja może być nieco inna, ale ogólna tendencja w całym kraju jest taka sama. Jeśli rok temu na budowę domu o powierzchni 150 mkw. trzeba było wydać ponad 450 tys. zł, to teraz niewiele ponad 335 tys.
ocieplenie i otynkowanie 1 mkw. elewacji zewnętrznej budynku należało zapłacić minimum 40-45 zł, dziś tę usługę fachowcy wykonają za 22-25 zł - mówi Grzegorz Marciniak z firmy Bud-Ma.

Wolniej spadają stawki za roboty wykończeniowe. Pracy jest jeszcze sporo, bo inwestycje wcześniej rozpoczęte teraz są kończone. Nowych budów jest zaś bardzo mało.
W zeszłym roku o tej porze miałem podpisanych ponad 20 umów na budowę domów jednorodzinnych, a dziś tylko dwie - mówi Grzegorz Marciniak.

Nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się szybko poprawić. Banki niechętnie finansują inwestycje mieszkaniowe.

Ile kosztują dzisiaj pustaki porotherm, beton i styropian? Na jakie obniżki marż można liczyć w hurtowniach?

Roman Grzyb
Więcej: Gazeta Prawna 16.03.2009 (52) - str.A2-3
wp.pl/Gazeta Prawna | 16.03.2009 | 06:01

Banki przesadziły z dynamiką akcji kredytowej

Kredyt Bank musiał ograniczyć sprzedaż kredytów przez niski współczynnik wypłacalności – twierdzą eksperci. BRE Bank jest natomiast w pełni zależny od pomocy kapitałowej spółki matki.
Banki w ostatnich latach prowadziły zbyt dynamiczną akcję kredytową, nie dbając jednocześnie o wzrost kapitałów. Zamiast tego wypłacały akcjonariuszom sowite dywidendy. Efekt? W ciągu trzech lat współczynnik wypłacalności obniżył się z 15 do 11 proc. Teraz banki mogą mieć z tego tytułu problemy i być zmuszone do ograniczania akcji kredytowej. Nie wypłacą też dywidendy, aby poprawić wysokość wskaźników bezpieczeństwa.

Blisko 8 procent
Obserwujemy spadek współczynnika wypłacalności w sektorze, dlatego zobowiązaliśmy banki do wzmocnienia kapitałów - mówi Marta Chmielewska-Racławska, rzecznik Komisji Nadzoru Finansowego.

Zapewnia, że zgodnie z danymi za IV kwartał ubiegłego roku wszystkie banki spełniały ustawowy wymóg utrzymywania współczynnika na poziomie 8 proc. Jednak od tego czasu kapitały większości banków się nie zmieniły, a jednocześnie wzrosła wartość aktywów z powodu gwałtownego osłabienia złotego. 70 proc. portfela kredytów hipotecznych jest bowiem denominowana w walutach obcych. Frank szwajcarski był w połowie lutego o 20 proc. droższy niż na koniec 2008 r.
Gdyby z tego powodu współczynnik spadł poniżej ustawowego minimum, konsekwencje dla zarządu banku mogłyby być bardzo poważne. Jest wówczas zobowiązany do przedstawienia nadzorowi programu naprawczego i jego realizacji - tłumaczy Marta Chmielewska-Racławska. Później KNF może wprowadzić nawet zarząd komisaryczny. Od paru miesięcy nadzór zaleca bankom, aby utrzymywały poziom współczynnika powyżej 10 proc.

Kredyt Bank na krawędzi?

Najniższy współczynnik wypłacalności spośród dużych banków ma Kredyt Bank. Na koniec 2008 r. wynosił 8,8 proc. Przed tygodniem instytucja wstrzymała się od dalszego udzielania kredytów w walutach obcych. Maciej Bardan, prezes Kredyt Banku zapewnia jednak, że jego instytucja nadal udziela kredytów w złotych, ale jednocześnie bardzo mocno zaostrzyła kryteria ich przyznawania. Tak mocno, że kredyty hipoteczne tej instytucji w zasadzie się nie sprzedają - stwierdza przedstawiciel jednej z firm pośrednictwa finansowego.

Jestem bardzo zdziwiony, że Kredyt Bank dopiero teraz zajął się problemem. Każdy inny bank wszczyna odpowiednie procedury, kiedy tylko współczynnik wypłacalności spadnie poniżej 10 proc., a zarząd KB wydawał się dotychczas tym nie przejmować – uważa z kolei Marek Juraś, analityk Domu Maklerskiego BZ WBK.

Szef Kredyt Banku nadal nie jest jednak zaniepokojony. Wiem o zaleceniu KNF, ale zgodnie z prawem obowiązuje nas poziom 8 proc. i tego będziemy się trzymać. Jeszcze osiem miesięcy temu nikt nie zwracał na to uwagi - mówi Bardan. Zapewnia, że od końca roku wskaźnik nie spadł poniżej 8,8 proc. Bankowi pomogło w tym 75 mln zł pożyczki podporządkowanej od właściciela, czyli grupy KBC. Bardan zapewnia, że nadal może liczyć na wsparcie spółki matki.

Eksperci wskazują jednak, że banki nie powinny balansować na tej granicy. Jeśli instytucje, które mają niskie współczynniki wypłacalności zanotowałyby w kolejnych kwartałach straty, to obniżyłoby wysokość ich kapitałów i pogłębiło kłopoty z poziomem funduszy własnych.

Z wyliczeń Marty Jeżewskiej, analityka Domu Inwestycyjnego BRE Banku, wynika, że zagrożeniem dla współczynnika Kredyt Banku byłyby koszty ryzyka na poziomie 4 proc. Przy takim poziomie bank notowałby zagrażające mu straty.

Uzależnieni od matek

Część banków prowadzących aktywną akcję kredytową w walutach obcych opierała ją na pożyczkach od spółek matek. Najbardziej uzależniony od pieniędzy właściciela jest BRE Bank, trzeci pod względem wielkości bank w Polsce. Jego współczynnik wypłacalności na koniec IV kwartału wynosił 10 proc.

Jak się dowiedzieliśmy w banku, jeśli odliczylibyśmy dług podporządkowany, to wyniósłby on tylko 5,6 proc. Jeszcze na koniec III kwartału było to 6,6 proc. Dług podporządkowany nie może przekraczać połowy kapitału liczonego do współczynnika wypłacalności, więc BRE Bank balansuje na tej granicy.

Większość pożyczek podporządkowanych BRE ma termin zapadalności od 5 do 10 lat. Część ma jednak nieokreślony termin zwrotu i Commerzbank, właściciel BRE może prosić o ich zwrot w każdej chwili.

Europejscy regulatorzy coraz częściej wskazują, że regulacje Bazylei II mogą zostać zmienione tak, że do liczenia współczynnika wypłacalności nie będą brane pod uwagę pożyczki podporządkowane. W takiej sytuacji BRE musiałoby podnieść kapitały. Wprowadzenie takich zmian sugerował w listopadzie na naszych łamach Andrzej Stopczyński, szef pionu bankowego w urzędzie KNF.

Piotr Rutkowski
PARKIET
wp.pl/
PARKIET (09:11)

Banki przesadziły z dynamiką akcji kredytowej

Kredyt Bank musiał ograniczyć sprzedaż kredytów przez niski współczynnik wypłacalności – twierdzą eksperci. BRE Bank jest natomiast w pełni zależny od pomocy kapitałowej spółki matki.
Banki w ostatnich latach prowadziły zbyt dynamiczną akcję kredytową, nie dbając jednocześnie o wzrost kapitałów. Zamiast tego wypłacały akcjonariuszom sowite dywidendy. Efekt? W ciągu trzech lat współczynnik wypłacalności obniżył się z 15 do 11 proc. Teraz banki mogą mieć z tego tytułu problemy i być zmuszone do ograniczania akcji kredytowej. Nie wypłacą też dywidendy, aby poprawić wysokość wskaźników bezpieczeństwa.

Blisko 8 procent
Obserwujemy spadek współczynnika wypłacalności w sektorze, dlatego zobowiązaliśmy banki do wzmocnienia kapitałów - mówi Marta Chmielewska-Racławska, rzecznik Komisji Nadzoru Finansowego.

Zapewnia, że zgodnie z danymi za IV kwartał ubiegłego roku wszystkie banki spełniały ustawowy wymóg utrzymywania współczynnika na poziomie 8 proc. Jednak od tego czasu kapitały większości banków się nie zmieniły, a jednocześnie wzrosła wartość aktywów z powodu gwałtownego osłabienia złotego. 70 proc. portfela kredytów hipotecznych jest bowiem denominowana w walutach obcych. Frank szwajcarski był w połowie lutego o 20 proc. droższy niż na koniec 2008 r.
Gdyby z tego powodu współczynnik spadł poniżej ustawowego minimum, konsekwencje dla zarządu banku mogłyby być bardzo poważne. Jest wówczas zobowiązany do przedstawienia nadzorowi programu naprawczego i jego realizacji - tłumaczy Marta Chmielewska-Racławska. Później KNF może wprowadzić nawet zarząd komisaryczny. Od paru miesięcy nadzór zaleca bankom, aby utrzymywały poziom współczynnika powyżej 10 proc.

Kredyt Bank na krawędzi?

Najniższy współczynnik wypłacalności spośród dużych banków ma Kredyt Bank. Na koniec 2008 r. wynosił 8,8 proc. Przed tygodniem instytucja wstrzymała się od dalszego udzielania kredytów w walutach obcych. Maciej Bardan, prezes Kredyt Banku zapewnia jednak, że jego instytucja nadal udziela kredytów w złotych, ale jednocześnie bardzo mocno zaostrzyła kryteria ich przyznawania. Tak mocno, że kredyty hipoteczne tej instytucji w zasadzie się nie sprzedają - stwierdza przedstawiciel jednej z firm pośrednictwa finansowego.

Jestem bardzo zdziwiony, że Kredyt Bank dopiero teraz zajął się problemem. Każdy inny bank wszczyna odpowiednie procedury, kiedy tylko współczynnik wypłacalności spadnie poniżej 10 proc., a zarząd KB wydawał się dotychczas tym nie przejmować – uważa z kolei Marek Juraś, analityk Domu Maklerskiego BZ WBK.

Szef Kredyt Banku nadal nie jest jednak zaniepokojony. Wiem o zaleceniu KNF, ale zgodnie z prawem obowiązuje nas poziom 8 proc. i tego będziemy się trzymać. Jeszcze osiem miesięcy temu nikt nie zwracał na to uwagi - mówi Bardan. Zapewnia, że od końca roku wskaźnik nie spadł poniżej 8,8 proc. Bankowi pomogło w tym 75 mln zł pożyczki podporządkowanej od właściciela, czyli grupy KBC. Bardan zapewnia, że nadal może liczyć na wsparcie spółki matki.

Eksperci wskazują jednak, że banki nie powinny balansować na tej granicy. Jeśli instytucje, które mają niskie współczynniki wypłacalności zanotowałyby w kolejnych kwartałach straty, to obniżyłoby wysokość ich kapitałów i pogłębiło kłopoty z poziomem funduszy własnych.

Z wyliczeń Marty Jeżewskiej, analityka Domu Inwestycyjnego BRE Banku, wynika, że zagrożeniem dla współczynnika Kredyt Banku byłyby koszty ryzyka na poziomie 4 proc. Przy takim poziomie bank notowałby zagrażające mu straty.

Uzależnieni od matek

Część banków prowadzących aktywną akcję kredytową w walutach obcych opierała ją na pożyczkach od spółek matek. Najbardziej uzależniony od pieniędzy właściciela jest BRE Bank, trzeci pod względem wielkości bank w Polsce. Jego współczynnik wypłacalności na koniec IV kwartału wynosił 10 proc.

Jak się dowiedzieliśmy w banku, jeśli odliczylibyśmy dług podporządkowany, to wyniósłby on tylko 5,6 proc. Jeszcze na koniec III kwartału było to 6,6 proc. Dług podporządkowany nie może przekraczać połowy kapitału liczonego do współczynnika wypłacalności, więc BRE Bank balansuje na tej granicy.

Większość pożyczek podporządkowanych BRE ma termin zapadalności od 5 do 10 lat. Część ma jednak nieokreślony termin zwrotu i Commerzbank, właściciel BRE może prosić o ich zwrot w każdej chwili.

Europejscy regulatorzy coraz częściej wskazują, że regulacje Bazylei II mogą zostać zmienione tak, że do liczenia współczynnika wypłacalności nie będą brane pod uwagę pożyczki podporządkowane. W takiej sytuacji BRE musiałoby podnieść kapitały. Wprowadzenie takich zmian sugerował w listopadzie na naszych łamach Andrzej Stopczyński, szef pionu bankowego w urzędzie KNF.

Piotr Rutkowski
PARKIET
wp.pl/
PARKIET (09:11)

Najstarsze drapacze chmur

Najstarsze drapacze chmur
Wieżowce to wcale nie wynalazek XX wieku. W Szibam w Jemenie drapacze chmur mają po kilkaset lat. Miasto nazywane też Manhattanem pustyni od 1982 r. wpisane jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tutaj znajdują się prawdopodobnie najstarsze wieżowce na świecie.

Najstarsze drapacze chmur

Najstarsze drapacze chmur
Wieżowce to wcale nie wynalazek XX wieku. W Szibam w Jemenie drapacze chmur mają po kilkaset lat. Miasto nazywane też Manhattanem pustyni od 1982 r. wpisane jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tutaj znajdują się prawdopodobnie najstarsze wieżowce na świecie.

Najstarsze drapacze chmur

Najstarsze drapacze chmur
Wieżowce to wcale nie wynalazek XX wieku. W Szibam w Jemenie drapacze chmur mają po kilkaset lat. Miasto nazywane też Manhattanem pustyni od 1982 r. wpisane jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tutaj znajdują się prawdopodobnie najstarsze wieżowce na świecie.

Najstarsze drapacze chmur

Najstarsze drapacze chmur
Wieżowce to wcale nie wynalazek XX wieku. W Szibam w Jemenie drapacze chmur mają po kilkaset lat. Miasto nazywane też Manhattanem pustyni od 1982 r. wpisane jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tutaj znajdują się prawdopodobnie najstarsze wieżowce na świecie.

Państwo dopłaci do kredytu

Państwo dopłaci do kredytu
Miał być hitem tego roku. I jest. Kredyt z dopłatą od państawa. W instytucjach finansowych ustawiają się kolejki po atrakcyjną pożyczkę. Zaoszczędzić można nawet 100 tys. złotych! Jednym z powodów gwałtownego zainteresowania programem "Rodzina na swoim" jest wzrost limitów cenowych jednego metra kwadratowego. Jeszcze w zeszłym roku były całkowicie oderwane od rzeczywistości, teraz - po zmianie przepisów - coraz więcej mieszkań spełnia wymogi projektu.
dom.wp

Państwo dopłaci do kredytu

Państwo dopłaci do kredytu
Miał być hitem tego roku. I jest. Kredyt z dopłatą od państawa. W instytucjach finansowych ustawiają się kolejki po atrakcyjną pożyczkę. Zaoszczędzić można nawet 100 tys. złotych! Jednym z powodów gwałtownego zainteresowania programem "Rodzina na swoim" jest wzrost limitów cenowych jednego metra kwadratowego. Jeszcze w zeszłym roku były całkowicie oderwane od rzeczywistości, teraz - po zmianie przepisów - coraz więcej mieszkań spełnia wymogi projektu.
dom.wp

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies