Ze świata nieruchomości - strona 163

Branża budowlana nad przepaścią

Deweloperzy oszukują, lub padają, jak muchy, budowlańcy tracą pracę, a klienci boją się o swoje pieniądze.
Jeśli rząd odpowiednio szybko nie znajdzie sposobu na rozruszanie koniunktury, rynek nieruchomości i jemu pokrewne stracą nawet 50 miliardów złotych, a budżet państwa z tytułu samego podatku VAT ponad dwa miliardy.

Monika Mularczyk
TV Biznes | 06.02.2009 | 09:27

Branża budowlana nad przepaścią

Deweloperzy oszukują, lub padają, jak muchy, budowlańcy tracą pracę, a klienci boją się o swoje pieniądze.
Jeśli rząd odpowiednio szybko nie znajdzie sposobu na rozruszanie koniunktury, rynek nieruchomości i jemu pokrewne stracą nawet 50 miliardów złotych, a budżet państwa z tytułu samego podatku VAT ponad dwa miliardy.

Monika Mularczyk
TV Biznes | 06.02.2009 | 09:27

Najdroższe miasta w Polsce

Deweloperzy obniżają ceny mieszkań. W niektórych miastach lokale ”używane” często okazują się droższe od nowych. Zobacz gdzie zapłacimy najwięcej za mieszkanie z drugiej ręk

Sopot

Zdecydowany numer 1. Zainteresowanie mieszkaniami w Sopocie związane jest głównie z jego położeniem oraz prestiżem. Ceny mieszkań na rynku wtórnym często przewyższają oferty deweloperów. Średnia cena metra kwadratowego na rynku wtórnym wynosi 10 665 zł.

Warszawa

Stolica Polski uplasowała się na na drugim miejscu. Za metr kwadratowy „używanego” mieszkania zapłacimy tutaj 9 170 zł. Według danych serwisu oferty.net ceny spadają systematycznie, ale nieznacznie. Oczywiście najdroższe są oferty w Śródmieściu i na Mokotowie.

Kraków

Trzecie miejsce Krakowa – na metrze kwadratowym możemy tu zaoszczędzić ponad dwa tysiące w porównaniu do pierwszej dwójki rankingu. 7 374 zł – to średnia cena.

Gdynia

Gdynia goni Kraków – za metr kwadratowy zapłacimy tu 7 058 zł. W ciągu ostatniego roku zanotowano tu jeden z najmniejszych w kraju spadek - tylko o 2 procent. Tak jak w całym Trójmieście mieszkania z rynku wtórnego stają się powoli droższe od deweloperskich, oczywiście poza apartamentami położonymi w pasie nadbrzeżnym.

Wrocław

Wrocław – za metr zapłacimy tu 6 869 zł. W ciągu ostatniego roku stawki spadły prawie o 9 procent. Przede wszystkim ze względu na duże obniżki mieszkań w budownictwie z wielkiej płyty, które są najmniej atrakcyjne.

Gdańsk

Tutaj średnia cena używanego mieszkania wynosi prawie 6,5 tysiąca złotych za metr kwadratowy. Ciekawym zjawiskiem jest fakt, że lokale z drugiej ręki są tu często droższe od nowych, które oferowane są już poniżej 4 tys. złotych. Ceny używanych mieszkań spadły w ciągu roku o 10 procent.

Poznań

Mocno potaniały też mieszkania w Poznaniu. Jeszcze rok temu za metr kwadratowy żądano ok. 6,3 tys. zł, teraz - 5,8 tys.

Lublin

Cena wywoławcza - 5 125 zł/mkw. Właściciele mieszkań z wielkiej płyty, którzy w zeszłym roku żądali nawet 6 lub 7 tys. zł, dzisiaj musieliby zadowolić się stawkami transakcyjnymi nie przekraczającymi 4 - 4,5 tys. zł.

Szczecin

Można stwierdzić, że ceny używanych mieszkań w Szczecinie prawie się nie zmieniły. To najmniejszy spadek wśród dużych miast w Polsce - tylko o 1,4 procent. Od 12 miesięcy średnia cena metra kwadratowego oscyluje wokół 5 tys. zł

Olsztyn

Miasto zamyka pierwszą dziesiątkę rankingu jako jedyne z ceną wywoławczą poniżej 5 tys. złotych (4 972).
domy.wp.pl

Najdroższe miasta w Polsce

Deweloperzy obniżają ceny mieszkań. W niektórych miastach lokale ”używane” często okazują się droższe od nowych. Zobacz gdzie zapłacimy najwięcej za mieszkanie z drugiej ręk

Sopot

Zdecydowany numer 1. Zainteresowanie mieszkaniami w Sopocie związane jest głównie z jego położeniem oraz prestiżem. Ceny mieszkań na rynku wtórnym często przewyższają oferty deweloperów. Średnia cena metra kwadratowego na rynku wtórnym wynosi 10 665 zł.

Warszawa

Stolica Polski uplasowała się na na drugim miejscu. Za metr kwadratowy „używanego” mieszkania zapłacimy tutaj 9 170 zł. Według danych serwisu oferty.net ceny spadają systematycznie, ale nieznacznie. Oczywiście najdroższe są oferty w Śródmieściu i na Mokotowie.

Kraków

Trzecie miejsce Krakowa – na metrze kwadratowym możemy tu zaoszczędzić ponad dwa tysiące w porównaniu do pierwszej dwójki rankingu. 7 374 zł – to średnia cena.

Gdynia

Gdynia goni Kraków – za metr kwadratowy zapłacimy tu 7 058 zł. W ciągu ostatniego roku zanotowano tu jeden z najmniejszych w kraju spadek - tylko o 2 procent. Tak jak w całym Trójmieście mieszkania z rynku wtórnego stają się powoli droższe od deweloperskich, oczywiście poza apartamentami położonymi w pasie nadbrzeżnym.

Wrocław

Wrocław – za metr zapłacimy tu 6 869 zł. W ciągu ostatniego roku stawki spadły prawie o 9 procent. Przede wszystkim ze względu na duże obniżki mieszkań w budownictwie z wielkiej płyty, które są najmniej atrakcyjne.

Gdańsk

Tutaj średnia cena używanego mieszkania wynosi prawie 6,5 tysiąca złotych za metr kwadratowy. Ciekawym zjawiskiem jest fakt, że lokale z drugiej ręki są tu często droższe od nowych, które oferowane są już poniżej 4 tys. złotych. Ceny używanych mieszkań spadły w ciągu roku o 10 procent.

Poznań

Mocno potaniały też mieszkania w Poznaniu. Jeszcze rok temu za metr kwadratowy żądano ok. 6,3 tys. zł, teraz - 5,8 tys.

Lublin

Cena wywoławcza - 5 125 zł/mkw. Właściciele mieszkań z wielkiej płyty, którzy w zeszłym roku żądali nawet 6 lub 7 tys. zł, dzisiaj musieliby zadowolić się stawkami transakcyjnymi nie przekraczającymi 4 - 4,5 tys. zł.

Szczecin

Można stwierdzić, że ceny używanych mieszkań w Szczecinie prawie się nie zmieniły. To najmniejszy spadek wśród dużych miast w Polsce - tylko o 1,4 procent. Od 12 miesięcy średnia cena metra kwadratowego oscyluje wokół 5 tys. zł

Olsztyn

Miasto zamyka pierwszą dziesiątkę rankingu jako jedyne z ceną wywoławczą poniżej 5 tys. złotych (4 972).
domy.wp.pl

Euroland obniży stopy?

Europejski Bank Centralny podejmie decyzję odnośnie stóp procentowych. Rynek nie oczekuje jednak żadnej zmiany w tym miesiącu. Prezes banku Jean-Claude Trichet (na zdjęciu) zastanawia się do jakiego poziomu może obniżyć jeszcze stopy procentowe.
W zgodnej opinii rynku, Europejski Bank Centralny nie zmieni stóp procentowych, po tym jak na styczniowym posiedzeniu zredukował je o 50 punktów bazowych. Od tego momentu główna stopa procentowa w strefie euro wynosi 2 proc. Nie oznacza to jednak, że bank zakończył już całkowicie obniżki. EBC obetnie, ale dopiero w marcu?

Według agencji Bloomberg, która ankietowała oczekiwania zagranicznych banków co do najbliższej decyzji EBC wynika, że na 53 instytucje tylko 1 z nich spodziewa się zredukowania głównej stopy do poziomu 1,75 proc. Pozostali uczestnicy ankiety oczekują, że bank centralny nie podejmie żadnej decyzji w tej sprawie.

Podobnie uważają nasi krajowi ekonomiści. - Zgodnie z wypowiedziami prezesa Jean-Claude Trichet z posiedzenia styczniowego oraz wypowiedzi przedstawicieli rady EBC w tygodniach minionych oczekujemy stabilizacji stóp procentowych na poziomie 2,00 proc. - mówi Łukasz Tarnawa, główny ekonomista z PKO BP.
Marek Knitter Money.pl 2009-02-05 06:32:02

Euroland obniży stopy?

Europejski Bank Centralny podejmie decyzję odnośnie stóp procentowych. Rynek nie oczekuje jednak żadnej zmiany w tym miesiącu. Prezes banku Jean-Claude Trichet (na zdjęciu) zastanawia się do jakiego poziomu może obniżyć jeszcze stopy procentowe.
W zgodnej opinii rynku, Europejski Bank Centralny nie zmieni stóp procentowych, po tym jak na styczniowym posiedzeniu zredukował je o 50 punktów bazowych. Od tego momentu główna stopa procentowa w strefie euro wynosi 2 proc. Nie oznacza to jednak, że bank zakończył już całkowicie obniżki. EBC obetnie, ale dopiero w marcu?

Według agencji Bloomberg, która ankietowała oczekiwania zagranicznych banków co do najbliższej decyzji EBC wynika, że na 53 instytucje tylko 1 z nich spodziewa się zredukowania głównej stopy do poziomu 1,75 proc. Pozostali uczestnicy ankiety oczekują, że bank centralny nie podejmie żadnej decyzji w tej sprawie.

Podobnie uważają nasi krajowi ekonomiści. - Zgodnie z wypowiedziami prezesa Jean-Claude Trichet z posiedzenia styczniowego oraz wypowiedzi przedstawicieli rady EBC w tygodniach minionych oczekujemy stabilizacji stóp procentowych na poziomie 2,00 proc. - mówi Łukasz Tarnawa, główny ekonomista z PKO BP.
Marek Knitter Money.pl 2009-02-05 06:32:02

Grunty inwestycyjne tanieją. Nawet o 20 proc.

Nawet o ok. 20 proc. spadły w ostatnich miesiącach ceny gruntów inwestycyjnych. Eksperci spodziewają się dalszego spadku i podpowiadają, że kryzys to dla planujących inwestycje firm dobry czas na zakup działek i nieruchomości.

Analizę bieżącej sytuacji na śląskim rynku nieruchomości przedstawili eksperci katowickiej firmy Metropolis, wyspecjalizowanej m.in. w monitorowaniu tego rynku. Specjaliści podkreślają, że obserwowane obecnie tendencje w większości dotyczą nie tylko Śląska, ale również innych regionów kraju.

- Dodatkowym profitem w 2009 r. będzie także przyjęta ustawa dotycząca odrolnienia gruntów m.in. w miastach, gdzie ceny powinny być w tym roku jeszcze niższe - ocenił wiceprezes Metropolis, Marek Wollni

M.in. dlatego trwające na rynku nieruchomości spowolnienie specjaliści uważają za najlepszy czas na inwestowanie w działki przeznaczone pod budowę obiektów dla firm. Wywołany ogólnym kryzysem w gospodarce spadek cen dotyczy nie tylko gruntów, ale również mieszkań. Eksperci są przekonani, że spadek cen w stosunkowo krótkim czasie ożywi ruch na rynku.

(PAP) /money.pl 2009-02-03 09:57:02

Grunty inwestycyjne tanieją. Nawet o 20 proc.

Nawet o ok. 20 proc. spadły w ostatnich miesiącach ceny gruntów inwestycyjnych. Eksperci spodziewają się dalszego spadku i podpowiadają, że kryzys to dla planujących inwestycje firm dobry czas na zakup działek i nieruchomości.

Analizę bieżącej sytuacji na śląskim rynku nieruchomości przedstawili eksperci katowickiej firmy Metropolis, wyspecjalizowanej m.in. w monitorowaniu tego rynku. Specjaliści podkreślają, że obserwowane obecnie tendencje w większości dotyczą nie tylko Śląska, ale również innych regionów kraju.

- Dodatkowym profitem w 2009 r. będzie także przyjęta ustawa dotycząca odrolnienia gruntów m.in. w miastach, gdzie ceny powinny być w tym roku jeszcze niższe - ocenił wiceprezes Metropolis, Marek Wollni

M.in. dlatego trwające na rynku nieruchomości spowolnienie specjaliści uważają za najlepszy czas na inwestowanie w działki przeznaczone pod budowę obiektów dla firm. Wywołany ogólnym kryzysem w gospodarce spadek cen dotyczy nie tylko gruntów, ale również mieszkań. Eksperci są przekonani, że spadek cen w stosunkowo krótkim czasie ożywi ruch na rynku.

(PAP) /money.pl 2009-02-03 09:57:02

Polscy architekci o energooszczędnym budownictwie

Energooszczędne budownictwo rodzi się przede wszystkim w głowach i kieszeniach inwestorów budowlanych. Jednakże nigdy nie powstanie, jeśli nie znajdzie się na deskach kreślarskich architektów, gdyż to właśnie oni odpowiadają za przygotowanie projektu ciepłego domu.
Ponad połowa polskich architektów uważa, że warto ponieść większe wydatki dla uzyskania lepszej energooszczędności budynku niż wymagają tego przepisy prawne - wynika z badań przeprowadzonych przez Ecofys Poland. Wg nich zasada ta dotyczy przede wszystkim budownictwa mieszkaniowego (ponad 80% wskazań), a w dalszej kolejności obiektów publicznych i przemysłowych (69% wskazań). Jednak tylko co czwarty klient zlecający projekt nieruchomości, akceptuje proponowane przez architekta ponadstandardowe rozwiązania energooszczędne. Dodatkowo, biorąc pod uwagę fakt, że nie wszystkim inwestorom przedstawiane są rozwiązania tego typu, odsetek budowanych w Polsce "ciepłych" domów jest zbyt mały.
Na etapie budowy inwestorzy wybierają zazwyczaj tańsze rozwiązania, myśląc w pierwszej kolejności o obecnych wydatkach, a nie przyszłych kosztach eksploatacji domu. Potwierdza to wspomniane badanie, z którego wynika , że inwestorzy oczekują od projektu architektonicznego przede wszystkim niskich kosztów inwestycji - aż 89% wskazań. Jednak rośnie świadomość energooszczędności. Niewielkie koszty eksploatacji stawiane są na równi z estetyką obiektu i pożądane przez 63% respondentów.
Upowszechnieniu energooszczędnego budownictwa sprzyja dostęp do informacji i rosnąca zamożność obywateli. Paradoksem jest jednak fakt, że nie da się osiągnąć znaczącego poziomu majętności bez efektywnej polityki energetycznej. Przykładem jest tutaj choćby Szwecja - jeden z najbogatszych, a jednocześnie najzimniejszych krajów w Europie, gdzie zużycie energii na ogrzewanie budynków należy do najniższych na świecie.
interia.pl/Czwartek, 5 lutego (06:16)

Polscy architekci o energooszczędnym budownictwie

Energooszczędne budownictwo rodzi się przede wszystkim w głowach i kieszeniach inwestorów budowlanych. Jednakże nigdy nie powstanie, jeśli nie znajdzie się na deskach kreślarskich architektów, gdyż to właśnie oni odpowiadają za przygotowanie projektu ciepłego domu.
Ponad połowa polskich architektów uważa, że warto ponieść większe wydatki dla uzyskania lepszej energooszczędności budynku niż wymagają tego przepisy prawne - wynika z badań przeprowadzonych przez Ecofys Poland. Wg nich zasada ta dotyczy przede wszystkim budownictwa mieszkaniowego (ponad 80% wskazań), a w dalszej kolejności obiektów publicznych i przemysłowych (69% wskazań). Jednak tylko co czwarty klient zlecający projekt nieruchomości, akceptuje proponowane przez architekta ponadstandardowe rozwiązania energooszczędne. Dodatkowo, biorąc pod uwagę fakt, że nie wszystkim inwestorom przedstawiane są rozwiązania tego typu, odsetek budowanych w Polsce "ciepłych" domów jest zbyt mały.
Na etapie budowy inwestorzy wybierają zazwyczaj tańsze rozwiązania, myśląc w pierwszej kolejności o obecnych wydatkach, a nie przyszłych kosztach eksploatacji domu. Potwierdza to wspomniane badanie, z którego wynika , że inwestorzy oczekują od projektu architektonicznego przede wszystkim niskich kosztów inwestycji - aż 89% wskazań. Jednak rośnie świadomość energooszczędności. Niewielkie koszty eksploatacji stawiane są na równi z estetyką obiektu i pożądane przez 63% respondentów.
Upowszechnieniu energooszczędnego budownictwa sprzyja dostęp do informacji i rosnąca zamożność obywateli. Paradoksem jest jednak fakt, że nie da się osiągnąć znaczącego poziomu majętności bez efektywnej polityki energetycznej. Przykładem jest tutaj choćby Szwecja - jeden z najbogatszych, a jednocześnie najzimniejszych krajów w Europie, gdzie zużycie energii na ogrzewanie budynków należy do najniższych na świecie.
interia.pl/Czwartek, 5 lutego (06:16)

Rośnie handel świadectwami energetycznymi

Nabywcy i najemcy nieruchomości z rynku wtórnego rzadko są zainteresowani certyfikatami energetycznymi.
Dzieje się tak dlatego, że jakość tych dokumentów jest niska i nie spełniają swojego zadania. Zgodnie z przepisami świadectwa miały pokazywać zużycie energii w budynku czy mieszkaniu, a tym samym koszty ich ogrzewania. W internecie bez trudu można znaleźć ogłoszenia o sporządzeniu certyfikatu za niewielką opłatą (już od kilkudziesięciu do kilkuset złotych) oraz bez zbędnych formalności. Zainteresowany musi przez internet wypełnić jedynie ankietę, podając w niej rodzaj budynku, jego wiek, powierzchnię użytkową, rodzaj ogrzewania, liczbę okien oraz położenie budynku. Już po kilkunastu dniach od wysłania ankiety i uregulowania należności otrzymuje się pocztą gotowy certyfikat.

- Wartość takich certyfikatów jest minimalna. Przekazanie danych umożliwia podstawienie ich do wzorów i wyliczenie wartości, na podstawie których można sporządzić certyfikat. Jednak osoba, która nie widziała budynku, nie ma pewności, że dane są prawdziwe. Jest wiele podmiotów, którym może zależeć na przesłaniu nieprawdziwych informacji, gdyż np. chcą mieć lepszą jakość energetyczną sprzedawanego lokalu - uważa Tomasz Lebiedź, pośrednik nieruchomości.

To tak, jakby rzeczoznawca majątkowy miał oszacować wartość nieruchomości, której nie widział - dodaje.

Konkurencyjne ceny

Pomimo małej wiarygodności certyfikatów sporządzanych na odległość nie brakuje na nie chętnych. Ich ceny są konkurencyjne wobec cen certyfikatów sporządzanych uczciwie. Nie przekraczają 500 zł np. za dom jednorodzinny. Dzwoniąc do reklamujących się certyfikatorów, trafiliśmy też na ofertę świadectwa dla 25-metrowej kawalerki za 90 zł plus koszty przesyłki.

- Normalnie ceny świadectw dla domu jednorodzinnego wahają się w granicach 1,5-3 tys. zł, w zależności od jego powierzchni, stopnia skomplikowania oraz posiadanej dokumentacji technicznej - wyjaśnia Tomasz Lebiedź.

Kto sprawdza certyfikaty przy oddawaniu nowego budynku ? Dlaczego sporządzanie niskiej jakości certyfikatów energetycznych za pośrednictwem internetu i oszukiwanie klientów jest możliwe ? Jakie zmiany wprowadza nowelizacja prawa budowlanego ?

Arkadiusz Jaraszek - Więcej: Gazeta Prawna 5.02.2009 (25) - str.8

Rośnie handel świadectwami energetycznymi

Nabywcy i najemcy nieruchomości z rynku wtórnego rzadko są zainteresowani certyfikatami energetycznymi.
Dzieje się tak dlatego, że jakość tych dokumentów jest niska i nie spełniają swojego zadania. Zgodnie z przepisami świadectwa miały pokazywać zużycie energii w budynku czy mieszkaniu, a tym samym koszty ich ogrzewania. W internecie bez trudu można znaleźć ogłoszenia o sporządzeniu certyfikatu za niewielką opłatą (już od kilkudziesięciu do kilkuset złotych) oraz bez zbędnych formalności. Zainteresowany musi przez internet wypełnić jedynie ankietę, podając w niej rodzaj budynku, jego wiek, powierzchnię użytkową, rodzaj ogrzewania, liczbę okien oraz położenie budynku. Już po kilkunastu dniach od wysłania ankiety i uregulowania należności otrzymuje się pocztą gotowy certyfikat.

- Wartość takich certyfikatów jest minimalna. Przekazanie danych umożliwia podstawienie ich do wzorów i wyliczenie wartości, na podstawie których można sporządzić certyfikat. Jednak osoba, która nie widziała budynku, nie ma pewności, że dane są prawdziwe. Jest wiele podmiotów, którym może zależeć na przesłaniu nieprawdziwych informacji, gdyż np. chcą mieć lepszą jakość energetyczną sprzedawanego lokalu - uważa Tomasz Lebiedź, pośrednik nieruchomości.

To tak, jakby rzeczoznawca majątkowy miał oszacować wartość nieruchomości, której nie widział - dodaje.

Konkurencyjne ceny

Pomimo małej wiarygodności certyfikatów sporządzanych na odległość nie brakuje na nie chętnych. Ich ceny są konkurencyjne wobec cen certyfikatów sporządzanych uczciwie. Nie przekraczają 500 zł np. za dom jednorodzinny. Dzwoniąc do reklamujących się certyfikatorów, trafiliśmy też na ofertę świadectwa dla 25-metrowej kawalerki za 90 zł plus koszty przesyłki.

- Normalnie ceny świadectw dla domu jednorodzinnego wahają się w granicach 1,5-3 tys. zł, w zależności od jego powierzchni, stopnia skomplikowania oraz posiadanej dokumentacji technicznej - wyjaśnia Tomasz Lebiedź.

Kto sprawdza certyfikaty przy oddawaniu nowego budynku ? Dlaczego sporządzanie niskiej jakości certyfikatów energetycznych za pośrednictwem internetu i oszukiwanie klientów jest możliwe ? Jakie zmiany wprowadza nowelizacja prawa budowlanego ?

Arkadiusz Jaraszek - Więcej: Gazeta Prawna 5.02.2009 (25) - str.8

Wracamy do ulgi mieszkaniowej!

Dopłaty do kredytów mieszkaniowych nie tylko dla rodzin, skierowanie pomocy publicznej jedynie dla kupujących nowe nieruchomości i umożliwienie wykupu mieszkań od Towarzystw Budownictwa Społecznego - to pomysły PSL na walkę z kryzysem w budownictwie mieszkaniowym.

Wiceszef PSL Janusz Piechociński mówił na środowej konferencji prasowej w Sejmie, że rząd nie tylko powinien szukać oszczędności, ale też podjąć działania, zapobiegające wzrostowi bezrobocia oraz pobudzające rynek.

Polityk przytaczał dane wskazujące na stagnację w budownictwie mieszkaniowym. Poinformował, że na przełomie roku rozpoczęto w sześciu największych aglomeracjach Polski o 85 proc. budów mniej niż w analogicznym okresie rok wcześniej.

Aby przeciwdziałać tej tendencji PSL chce zmiany w ustawie o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania. Stronnictwo proponuje, by z dopłat do oprocentowania kredytów mogły korzystać nie tylko rodziny, ale wszyscy, którzy mają zdolność kredytową. Ograniczeniem miałaby być jedynie wielkość mieszkania - dopłaty dostaliby nabywcy lokali nie większych niż 50- 60 m kw.

Ludowcy chcą ponadto, by pomoc państwa w nabywaniu mieszkań dotyczyła tylko nowych nieruchomości. "Rynek wtórny nie powinien być objęty pomocą ze środków publicznych, dlatego, że na rynku wtórnym nie kreujemy poważnych dochodów dla budżetu, nie tworzymy nowych miejsc pracy" - tłumaczył Piechociński.

Polityk jest zdania, że należy poważnie rozważyć przywrócenie ulgi podatkowej dla osób kupujących mieszkanie. Zaznaczył jednocześnie, że w tym roku nie ma szans na wprowadzenie tego rozwiązania, ale sama zapowiedź mogłaby pozytywnie wpłynąć na rynek.

"W dyskusji o zniesieniu progów i skali podatkowej zapomniano o tym, że ulgi proinwestycyjne są pewnym mechanizmem wiążącym popyt i kierującymi dochody osób zarabiających powyżej średniej na określone cele państwowe" - powiedział poseł PSL.

Piechociński uważa, że należy również przemyśleć i na nowo ocenić program budowy mieszkań w systemie Towarzystw Budownictwa Społecznego (TBS).

"TBS-y, które miały być formą budownictwa społecznego dla średnio zamożnych rodzin okazały się także dla ludzi, którzy w nie weszli, pewną pułapką" - mówił polityk. Jak wyjaśniał, chodzi o to, że osoby, które wpłaciły jakąś sumę na rzecz budowy mieszkania płacą porównywalne czynsze z czynszami na wolnym rynku.

Poseł jest zdania, że należy zapytać lokatorów TBS-ów, czy nie chcieliby wyjść z tego systemu poprzez wykup wynajmowanego mieszkania. Zaznaczył, że taka operacja dałoby środki Bankowi Gospodarstwa Krajowego na działania pobudzające gospodarkę.

Piechociński uważa, że w obliczu wstrzymania przez banki komercyjne akcji kredytowej, należy rozważyć likwidację rachunków bieżących i wycofanie lokat całego sektora publicznego z tych instytucji. Zostałyby one wówczas przeniesione do banków z kapitałem państwowym, które - jak zaznaczył polityk - finansują polską gospodarkę.

Przyznał jednak, że taka operacja wymagałaby porozumienia się z Komisją Europejską, a także zmiany w prawodawstwie polskim.

Piechociński uważa, że jednym z działań mających pomóc budownictwu jest umożliwienie zaciągania przez samorządy kredytów z dopłatą do oprocentowania. Zwrócił uwagę, że w Polsce jest bardzo mało mieszkań komunalnych, a za ich budowę odpowiadają właśnie samorządy.

Piechociński zwrócił też uwagę, że rozkręcanie budownictwa mieszkaniowego pomoże zwiększać popyt na takie dobra jak meble, materiały wykończeniowe i sprzęt AGD.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Czwartek, 5 lutego (05:47)

Wracamy do ulgi mieszkaniowej!

Dopłaty do kredytów mieszkaniowych nie tylko dla rodzin, skierowanie pomocy publicznej jedynie dla kupujących nowe nieruchomości i umożliwienie wykupu mieszkań od Towarzystw Budownictwa Społecznego - to pomysły PSL na walkę z kryzysem w budownictwie mieszkaniowym.

Wiceszef PSL Janusz Piechociński mówił na środowej konferencji prasowej w Sejmie, że rząd nie tylko powinien szukać oszczędności, ale też podjąć działania, zapobiegające wzrostowi bezrobocia oraz pobudzające rynek.

Polityk przytaczał dane wskazujące na stagnację w budownictwie mieszkaniowym. Poinformował, że na przełomie roku rozpoczęto w sześciu największych aglomeracjach Polski o 85 proc. budów mniej niż w analogicznym okresie rok wcześniej.

Aby przeciwdziałać tej tendencji PSL chce zmiany w ustawie o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania. Stronnictwo proponuje, by z dopłat do oprocentowania kredytów mogły korzystać nie tylko rodziny, ale wszyscy, którzy mają zdolność kredytową. Ograniczeniem miałaby być jedynie wielkość mieszkania - dopłaty dostaliby nabywcy lokali nie większych niż 50- 60 m kw.

Ludowcy chcą ponadto, by pomoc państwa w nabywaniu mieszkań dotyczyła tylko nowych nieruchomości. "Rynek wtórny nie powinien być objęty pomocą ze środków publicznych, dlatego, że na rynku wtórnym nie kreujemy poważnych dochodów dla budżetu, nie tworzymy nowych miejsc pracy" - tłumaczył Piechociński.

Polityk jest zdania, że należy poważnie rozważyć przywrócenie ulgi podatkowej dla osób kupujących mieszkanie. Zaznaczył jednocześnie, że w tym roku nie ma szans na wprowadzenie tego rozwiązania, ale sama zapowiedź mogłaby pozytywnie wpłynąć na rynek.

"W dyskusji o zniesieniu progów i skali podatkowej zapomniano o tym, że ulgi proinwestycyjne są pewnym mechanizmem wiążącym popyt i kierującymi dochody osób zarabiających powyżej średniej na określone cele państwowe" - powiedział poseł PSL.

Piechociński uważa, że należy również przemyśleć i na nowo ocenić program budowy mieszkań w systemie Towarzystw Budownictwa Społecznego (TBS).

"TBS-y, które miały być formą budownictwa społecznego dla średnio zamożnych rodzin okazały się także dla ludzi, którzy w nie weszli, pewną pułapką" - mówił polityk. Jak wyjaśniał, chodzi o to, że osoby, które wpłaciły jakąś sumę na rzecz budowy mieszkania płacą porównywalne czynsze z czynszami na wolnym rynku.

Poseł jest zdania, że należy zapytać lokatorów TBS-ów, czy nie chcieliby wyjść z tego systemu poprzez wykup wynajmowanego mieszkania. Zaznaczył, że taka operacja dałoby środki Bankowi Gospodarstwa Krajowego na działania pobudzające gospodarkę.

Piechociński uważa, że w obliczu wstrzymania przez banki komercyjne akcji kredytowej, należy rozważyć likwidację rachunków bieżących i wycofanie lokat całego sektora publicznego z tych instytucji. Zostałyby one wówczas przeniesione do banków z kapitałem państwowym, które - jak zaznaczył polityk - finansują polską gospodarkę.

Przyznał jednak, że taka operacja wymagałaby porozumienia się z Komisją Europejską, a także zmiany w prawodawstwie polskim.

Piechociński uważa, że jednym z działań mających pomóc budownictwu jest umożliwienie zaciągania przez samorządy kredytów z dopłatą do oprocentowania. Zwrócił uwagę, że w Polsce jest bardzo mało mieszkań komunalnych, a za ich budowę odpowiadają właśnie samorządy.

Piechociński zwrócił też uwagę, że rozkręcanie budownictwa mieszkaniowego pomoże zwiększać popyt na takie dobra jak meble, materiały wykończeniowe i sprzęt AGD.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP

Czwartek, 5 lutego (05:47)

Bankructwa wiszą nad budowlanką

W tym roku może splajtować o 20 proc. więcej firm. Dotknie to szczególnie budowlankę - czytamy w "Pulsie Biznesu". Niekoniecznie deweloperów.
Jak wynika z raportu Euler Hermes, w minionym roku ogłoszono 425 upadłości, o 55 mniej niż w 2007 r. Jednak jak mówią specjaliści - to o niczym nie świadczy. Ubiegłoroczny spadek to rezultat sytuacji gospodarczej sprzed średnio kilkunastu miesięcy.
- Wkrótce możemy być świadkami spektakularnych upadłości w branży budowlanej. Zaskoczenie będzie tym większe, że oczy wszystkich zwrócone są tylko na deweloperów - mówi Tomasz Starusz z Euler Hermes.

Deweloperzy zatrudniają mniej osób i mają za sobą lata koniunktury, więc będą w stanie przeczekać trudny okres. Problem z przetrwaniem będą miały firmy budowlane.

Od 1 stycznia do 3 lutego br. ogłoszono już 37 upadłości.

Więcej w dzisiejszym "Pulsie Biznesu".
(Puls Biznesu, dd/05.02.2009)

Bankructwa wiszą nad budowlanką

W tym roku może splajtować o 20 proc. więcej firm. Dotknie to szczególnie budowlankę - czytamy w "Pulsie Biznesu". Niekoniecznie deweloperów.
Jak wynika z raportu Euler Hermes, w minionym roku ogłoszono 425 upadłości, o 55 mniej niż w 2007 r. Jednak jak mówią specjaliści - to o niczym nie świadczy. Ubiegłoroczny spadek to rezultat sytuacji gospodarczej sprzed średnio kilkunastu miesięcy.
- Wkrótce możemy być świadkami spektakularnych upadłości w branży budowlanej. Zaskoczenie będzie tym większe, że oczy wszystkich zwrócone są tylko na deweloperów - mówi Tomasz Starusz z Euler Hermes.

Deweloperzy zatrudniają mniej osób i mają za sobą lata koniunktury, więc będą w stanie przeczekać trudny okres. Problem z przetrwaniem będą miały firmy budowlane.

Od 1 stycznia do 3 lutego br. ogłoszono już 37 upadłości.

Więcej w dzisiejszym "Pulsie Biznesu".
(Puls Biznesu, dd/05.02.2009)

Nowa fala bankructw z powodu opcji walutowych?

Przedsiębiorcy spodziewają się fali bankructw z powodu strat na wystawionych opcjach walutowych - czytamy w "Pulsie Biznesu". Można się spodziewać, że kolejna grupa przedsiębiorstw osiągnęła granicę możliwości finansowych i nie wytrzyma dłużej opcyjnego balastu.

Wczoraj kurs euro dobijał do 4,7 zł, podczas gdy w minione wakacje wspólnotowa waluta kosztowała 3,2 zł.

- To zamach na polską gospodarkę - ocenia Zbigniew Jakubas, prezes Polskiej Rady Biznesu. - Trzeba jak najszybciej podjąć kroki, by uciąć wielką spekulację na rynku złotego. Trzeba też zmusić banki, by wypiły piwo, jakie samy nawarzyły.
- Wydarzenia na rynku walutowym to celowa gra. Chodzi o doprowadzenie do zamykania pozycji na wystawionych przez firmy opcjach kupna waluty przy możliwie słabym złotym. Obecne kursy są już absurdalne. Dlatego spodziewam się fali bankuctw wśród firm, które są mocniej zaangażowane na rynku opcji walutowych - mówi Ryszard Petru.

Jeśli wartość złotego w najbliższych dniach wyraźnie nie wzrośnie, wiele przedsiębiorstw otrzyma wezwania do uzupełnienia depozytów zabezpieczających. Chodzi o grube miliony złotych. Problem w tym, że sporo firm nie dysponowało wolną gotówką już przed kilkoma miesiącami. Banki poszły im wtedy na rękę i wzięły w zastaw majątek (np. nieruchomości). Co będzie teraz?

Więcej w "Pulsie Biznesu"./onet.pl

Puls Biznesu, dd/05.02.2009

Nowa fala bankructw z powodu opcji walutowych?

Przedsiębiorcy spodziewają się fali bankructw z powodu strat na wystawionych opcjach walutowych - czytamy w "Pulsie Biznesu". Można się spodziewać, że kolejna grupa przedsiębiorstw osiągnęła granicę możliwości finansowych i nie wytrzyma dłużej opcyjnego balastu.

Wczoraj kurs euro dobijał do 4,7 zł, podczas gdy w minione wakacje wspólnotowa waluta kosztowała 3,2 zł.

- To zamach na polską gospodarkę - ocenia Zbigniew Jakubas, prezes Polskiej Rady Biznesu. - Trzeba jak najszybciej podjąć kroki, by uciąć wielką spekulację na rynku złotego. Trzeba też zmusić banki, by wypiły piwo, jakie samy nawarzyły.
- Wydarzenia na rynku walutowym to celowa gra. Chodzi o doprowadzenie do zamykania pozycji na wystawionych przez firmy opcjach kupna waluty przy możliwie słabym złotym. Obecne kursy są już absurdalne. Dlatego spodziewam się fali bankuctw wśród firm, które są mocniej zaangażowane na rynku opcji walutowych - mówi Ryszard Petru.

Jeśli wartość złotego w najbliższych dniach wyraźnie nie wzrośnie, wiele przedsiębiorstw otrzyma wezwania do uzupełnienia depozytów zabezpieczających. Chodzi o grube miliony złotych. Problem w tym, że sporo firm nie dysponowało wolną gotówką już przed kilkoma miesiącami. Banki poszły im wtedy na rękę i wzięły w zastaw majątek (np. nieruchomości). Co będzie teraz?

Więcej w "Pulsie Biznesu"./onet.pl

Puls Biznesu, dd/05.02.2009

Skrzypek: będą kolejne obniżki stóp proc.

Polska jest nadal w fazie luzowania polityki pieniężnej i należy spodziewać się dalszych obniżek stóp procentowych, ponieważ inflacja będzie spadać coraz szybciej i wkrótce może wynieść poniżej 2,5%, wynika z wypowiedzi prezesa Narodowego Banku Polskiego (NBP) Sławomira Skrzypka. Prezes powtórzył, że nie ma w tym momencie podstaw do interwencji na rynku walutowym.
Jesteśmy w fazie rozluźniania polityki monetarnej i dalsze decyzje o obniżaniu stóp procentowych są prawdopodobne - powiedział Skrzypek w środowym wywiadzie dla Polsat News.

Inflacja powoli, ale coraz szybciej będzie dochodziła do celu. W tym roku może się okazać, że jesteśmy poniżej tego celu - dodał szef banku centralnego.



Inflacja konsumencka wyniosła w grudniu ub.r. 3,3% r/r, a resort finansów szacuje, że w styczniu spadła do 3,2%. Rada Polityki Pieniężnej (RPP) podała ostatnio, że cel banku centralnego, wynoszący 2,5% r/r, może zostać osiągnięty w ciągu najbliższych kilku miesięcy.

Skrzypek przyznał, że bardziej obawia się o perspektywy wzrostu PKB.
Z większą troską patrzę na wzrost gospodarczy. Mamy duże szanse aby był on w Polsce dodatni, ale wymaga to skoordynowanych działań NBP, Ministerstwa Finansów, czyli rządu ,Komisji Nadzoru Finansowego, ale też całego rynku finansowego. który w Polsce jest zależny od tej sytuację - powiedział prezes NBP.

Wcześniej Skrzypek nie wykluczał, że wzrost PKB może w tym roku spowolnić do poniżej 2,0% z 4,8% w 2008 r., choć październikowa projekcja NBP przewiduje 2,8-proc. wzrost gospodarczy.

Prezes banku centralnego powtórzył też, że według niego ostatnie osłabienie złotego nie jest wynikiem ataków spekulacyjnych, a interwencje na rynku walutowym byłyby nieskuteczne. Wcześniej o spokój apelował także wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak, który równie zdecydowanie wykluczył konieczność interwencji na rynku walutowym.
wp.pl/
ISB 2009-02-05 (09:24)

Skrzypek: będą kolejne obniżki stóp proc.

Polska jest nadal w fazie luzowania polityki pieniężnej i należy spodziewać się dalszych obniżek stóp procentowych, ponieważ inflacja będzie spadać coraz szybciej i wkrótce może wynieść poniżej 2,5%, wynika z wypowiedzi prezesa Narodowego Banku Polskiego (NBP) Sławomira Skrzypka. Prezes powtórzył, że nie ma w tym momencie podstaw do interwencji na rynku walutowym.
Jesteśmy w fazie rozluźniania polityki monetarnej i dalsze decyzje o obniżaniu stóp procentowych są prawdopodobne - powiedział Skrzypek w środowym wywiadzie dla Polsat News.

Inflacja powoli, ale coraz szybciej będzie dochodziła do celu. W tym roku może się okazać, że jesteśmy poniżej tego celu - dodał szef banku centralnego.



Inflacja konsumencka wyniosła w grudniu ub.r. 3,3% r/r, a resort finansów szacuje, że w styczniu spadła do 3,2%. Rada Polityki Pieniężnej (RPP) podała ostatnio, że cel banku centralnego, wynoszący 2,5% r/r, może zostać osiągnięty w ciągu najbliższych kilku miesięcy.

Skrzypek przyznał, że bardziej obawia się o perspektywy wzrostu PKB.
Z większą troską patrzę na wzrost gospodarczy. Mamy duże szanse aby był on w Polsce dodatni, ale wymaga to skoordynowanych działań NBP, Ministerstwa Finansów, czyli rządu ,Komisji Nadzoru Finansowego, ale też całego rynku finansowego. który w Polsce jest zależny od tej sytuację - powiedział prezes NBP.

Wcześniej Skrzypek nie wykluczał, że wzrost PKB może w tym roku spowolnić do poniżej 2,0% z 4,8% w 2008 r., choć październikowa projekcja NBP przewiduje 2,8-proc. wzrost gospodarczy.

Prezes banku centralnego powtórzył też, że według niego ostatnie osłabienie złotego nie jest wynikiem ataków spekulacyjnych, a interwencje na rynku walutowym byłyby nieskuteczne. Wcześniej o spokój apelował także wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak, który równie zdecydowanie wykluczył konieczność interwencji na rynku walutowym.
wp.pl/
ISB 2009-02-05 (09:24)

Spekulanci pogrążają złotego

Polska waluta cały czas gwałtownie traci na wartości. Wczoraj przed południem za franka szwajcarskiego trzeba było już zapłacić nawet 3,15 zł. Z kolei euro sięgnęło 4,67 zł, a dolar kosztował 3,63 zł. Po południu sytuacja się trochę uspokoiła, a złoty nieznacznie odzyskał wartość.
Na rynku coraz częściej pojawiają się jednak przypuszczenia, że możemy mieć do czynienia wręcz ze spekulacyjnym atakiem na polską walutę. Mają za nim stać zagraniczne instytucje finansowe, które były wystawcami tzw. opcji walutowych dla polskich przedsiębiorstw. Teraz masowo pozbywają się złotego i skupują euro, bo wiedzą, że im bardziej polska waluta spadnie, tym więcej one zarobią. Firmy, by rozliczyć się ze swoich zobowiązań, będą bowiem musiały kupić euro po bardzo wysokim kursie.

Zlecenia na rynek napływają głównie z zagranicznych instytucji finansowych, przede wszystkim z Wielkiej Brytanii - mówi anonimowo jeden z dilerów walutowych. O spekulacjach na polskiej walucie mówią także anali tycy, chociaż wszyscy unikają podawania nazw banków najbardziej aktywnych na naszym rynku.
Tylko zagraniczne instytucje, które wystawiały opcje walutowe dla naszych przedsiębiorstw, wiedzą, jaka jest dokładnie skala tego zjawiska - podkreśla Grzegorz Mielcarek, doradca inwestycyjny z Investors TFI. Teraz będą ostro grać na osłabienie złotego, dopóki nie uznają, że zarobiły już wystarczająco dużo - uważa.

Tezę o potężnej spekulacji na polskiej walucie zdaniem analityków może potwierdzać również fakt, że w ostatnich dniach nie pojawiły się żadne nowe dane, które świadczyłyby o złej kondycji polskiej gospodarki.
W tej chwili mamy do czynienia z czymś nadzwyczajnym. To nie jest normalna sytuacja, by dochodziło do tak dużych wahań złotego w takim tempie jak obecnie - przyznaje Jarosław Klepacki, analityk walutowy z firmy doradczej ECM.

Jego zdaniem sytuację wokół złotego dodatkowo pogarszają obawy o opóźnienie wejścia Polski do strefy euro, a także złe nastroje w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Wczoraj pojawiły się informacje o tym, że Estończycy masowo skupują euro w obawie o drastyczny spadek tamtejszej korony. Tylko podczas ostatniego weekendu skup euro skoczył tam aż o jedną piątą w porównaniu do ostatnich tygodni.

Pomimo bardzo napiętej sytuacji na rynku walutowym Narodowy Bank Polski na razie wyklucza przeprowadzenie jakiejkolwiek interwencji w obronie kursu złotego. Takie operacje polegają na tym, że bank centralny wyprzedaje waluty obce ze swoich rezerw, skupując złotego.

Jednak zdaniem prezesa NBP Sławomira Skrzypka interwencja walutowa nie powinna mieć miejsca. Podobnego zdania jest również minister gospodarki Waldemar Pawlak. Według niego interwencja na rynku byłaby tylko zachętą do dalszych spekulacji na naszej walucie.

Polska Dziennik Zachodni (07:47)/wp.pl

Spekulanci pogrążają złotego

Polska waluta cały czas gwałtownie traci na wartości. Wczoraj przed południem za franka szwajcarskiego trzeba było już zapłacić nawet 3,15 zł. Z kolei euro sięgnęło 4,67 zł, a dolar kosztował 3,63 zł. Po południu sytuacja się trochę uspokoiła, a złoty nieznacznie odzyskał wartość.
Na rynku coraz częściej pojawiają się jednak przypuszczenia, że możemy mieć do czynienia wręcz ze spekulacyjnym atakiem na polską walutę. Mają za nim stać zagraniczne instytucje finansowe, które były wystawcami tzw. opcji walutowych dla polskich przedsiębiorstw. Teraz masowo pozbywają się złotego i skupują euro, bo wiedzą, że im bardziej polska waluta spadnie, tym więcej one zarobią. Firmy, by rozliczyć się ze swoich zobowiązań, będą bowiem musiały kupić euro po bardzo wysokim kursie.

Zlecenia na rynek napływają głównie z zagranicznych instytucji finansowych, przede wszystkim z Wielkiej Brytanii - mówi anonimowo jeden z dilerów walutowych. O spekulacjach na polskiej walucie mówią także anali tycy, chociaż wszyscy unikają podawania nazw banków najbardziej aktywnych na naszym rynku.
Tylko zagraniczne instytucje, które wystawiały opcje walutowe dla naszych przedsiębiorstw, wiedzą, jaka jest dokładnie skala tego zjawiska - podkreśla Grzegorz Mielcarek, doradca inwestycyjny z Investors TFI. Teraz będą ostro grać na osłabienie złotego, dopóki nie uznają, że zarobiły już wystarczająco dużo - uważa.

Tezę o potężnej spekulacji na polskiej walucie zdaniem analityków może potwierdzać również fakt, że w ostatnich dniach nie pojawiły się żadne nowe dane, które świadczyłyby o złej kondycji polskiej gospodarki.
W tej chwili mamy do czynienia z czymś nadzwyczajnym. To nie jest normalna sytuacja, by dochodziło do tak dużych wahań złotego w takim tempie jak obecnie - przyznaje Jarosław Klepacki, analityk walutowy z firmy doradczej ECM.

Jego zdaniem sytuację wokół złotego dodatkowo pogarszają obawy o opóźnienie wejścia Polski do strefy euro, a także złe nastroje w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Wczoraj pojawiły się informacje o tym, że Estończycy masowo skupują euro w obawie o drastyczny spadek tamtejszej korony. Tylko podczas ostatniego weekendu skup euro skoczył tam aż o jedną piątą w porównaniu do ostatnich tygodni.

Pomimo bardzo napiętej sytuacji na rynku walutowym Narodowy Bank Polski na razie wyklucza przeprowadzenie jakiejkolwiek interwencji w obronie kursu złotego. Takie operacje polegają na tym, że bank centralny wyprzedaje waluty obce ze swoich rezerw, skupując złotego.

Jednak zdaniem prezesa NBP Sławomira Skrzypka interwencja walutowa nie powinna mieć miejsca. Podobnego zdania jest również minister gospodarki Waldemar Pawlak. Według niego interwencja na rynku byłaby tylko zachętą do dalszych spekulacji na naszej walucie.

Polska Dziennik Zachodni (07:47)/wp.pl

GPW najniżej od 2003 roku

Wtorkowa sesja na GPW zakończyła się całkowitym zwycięstwem niewielkiej, ale zdeterminowanej strony podażowej.

Wczorajsze zakończenie sesji poniżej ubiegłorocznych minimów musiało popsuć nastroje wielu inwestorom, a niezdecydowanych przekonało do ucieczki z rynku akcji. Tak wyglądała dzisiejsza sesja na warszawskim parkiecie.

Indeks WIG20 pomimo niewielkich wzrostów na początku notowań, z godziny na godzinę słabł coraz bardziej i już przed południem znalazł się poniżej psychologicznego poziomu 1500, który minął bez większych problemów. Winę za dzisiejszą mocną przecenę ponosi głównie sektor bankowy, który zachowywał się fatalnie na czele z walorami banków PEKAO, PKO BP i BRE. Mocno taniały także akcje PKN Orlen, a niekwestionowanym liderem spadków była dzisiaj spółka TVN, której akcje spadły o ponad 14%.

Nasz rynek w trakcie sesji zachowywał się, jakby był kompletnie oderwany od rzeczywistości. Indeksy na GPW szorowały po dnie pomimo wzrostów na innych giełdach w Europie Zachodniej. Obroty na szczęście nie były zbyt wielkie, ale indeksy pomimo to mocno spadały. Istotnych informacji w trakcie sesji także nie było dużo. Negatywnie zaskoczył producent telefonów komórkowych firma Motorola. Strata w IV kwartale okazała się większa niż oczekiwano, spółka zawiesiła także dywidendę. Nawet zachowanie indeksów na Wall Street, które zaczęły odrabiać początkowe straty nie podziałało na inwestorów zachęcająco. Ostatecznie indeks WIG20 stracił na zamknięciu 4,78%. Indeksy mWIG40 oraz sWIG80 spadły o 2,05% i 1,79%. Obroty podczas dzisiejszej wyniosły poniżej 1 mld złotych.

Przebicie dołków z ubiegłego roku, które jeszcze w listopadzie udało się rynkowi obronić, dobitnie pokazuje, w jakiej kondycji znajduje się nasz rynek. Na GPW widać całkowity brak popytu, a nawet niewielka ilość sprzedających potrafi sprawić, że indeksy w trakcie sesji tracą po kilka procent. Niepokojące jest także całkowity brak reakcji naszego rynku na zachowanie giełd w Europie Zachodniej. Ciężko jest myśleć, że sytuacja szybko ulegnie poprawie. Można zakładać, że przy czarnym scenariuszu GPW w krótkim czasie osiągnie poziom 1200 punktów. Należy po prostu uzbroić się w cierpliwość i czekać na powrót do normalności. Obecną syt
Maciej Dyja
Powyższy tekst stanowi wyraz osobistych opinii i poglądów autora i nie powinien być traktowany jako rekomendacja kupna bądź sprzedaży papierów wartościowych.
money.pl 2009-02-03 17:47:02

GPW najniżej od 2003 roku

Wtorkowa sesja na GPW zakończyła się całkowitym zwycięstwem niewielkiej, ale zdeterminowanej strony podażowej.

Wczorajsze zakończenie sesji poniżej ubiegłorocznych minimów musiało popsuć nastroje wielu inwestorom, a niezdecydowanych przekonało do ucieczki z rynku akcji. Tak wyglądała dzisiejsza sesja na warszawskim parkiecie.

Indeks WIG20 pomimo niewielkich wzrostów na początku notowań, z godziny na godzinę słabł coraz bardziej i już przed południem znalazł się poniżej psychologicznego poziomu 1500, który minął bez większych problemów. Winę za dzisiejszą mocną przecenę ponosi głównie sektor bankowy, który zachowywał się fatalnie na czele z walorami banków PEKAO, PKO BP i BRE. Mocno taniały także akcje PKN Orlen, a niekwestionowanym liderem spadków była dzisiaj spółka TVN, której akcje spadły o ponad 14%.

Nasz rynek w trakcie sesji zachowywał się, jakby był kompletnie oderwany od rzeczywistości. Indeksy na GPW szorowały po dnie pomimo wzrostów na innych giełdach w Europie Zachodniej. Obroty na szczęście nie były zbyt wielkie, ale indeksy pomimo to mocno spadały. Istotnych informacji w trakcie sesji także nie było dużo. Negatywnie zaskoczył producent telefonów komórkowych firma Motorola. Strata w IV kwartale okazała się większa niż oczekiwano, spółka zawiesiła także dywidendę. Nawet zachowanie indeksów na Wall Street, które zaczęły odrabiać początkowe straty nie podziałało na inwestorów zachęcająco. Ostatecznie indeks WIG20 stracił na zamknięciu 4,78%. Indeksy mWIG40 oraz sWIG80 spadły o 2,05% i 1,79%. Obroty podczas dzisiejszej wyniosły poniżej 1 mld złotych.

Przebicie dołków z ubiegłego roku, które jeszcze w listopadzie udało się rynkowi obronić, dobitnie pokazuje, w jakiej kondycji znajduje się nasz rynek. Na GPW widać całkowity brak popytu, a nawet niewielka ilość sprzedających potrafi sprawić, że indeksy w trakcie sesji tracą po kilka procent. Niepokojące jest także całkowity brak reakcji naszego rynku na zachowanie giełd w Europie Zachodniej. Ciężko jest myśleć, że sytuacja szybko ulegnie poprawie. Można zakładać, że przy czarnym scenariuszu GPW w krótkim czasie osiągnie poziom 1200 punktów. Należy po prostu uzbroić się w cierpliwość i czekać na powrót do normalności. Obecną syt
Maciej Dyja
Powyższy tekst stanowi wyraz osobistych opinii i poglądów autora i nie powinien być traktowany jako rekomendacja kupna bądź sprzedaży papierów wartościowych.
money.pl 2009-02-03 17:47:02

Styczeń na GPW: Hitem okazali się deweloperzy

Styczeń nie okazał się łaskawy dla inwestorów. WI20 stracił 16 proc., a WIG 13 procent. Jeśli mówić o efekcie stycznia, to jak najbardziej negatywnym.
Sam początek roku dawał nadzieje, że nowy rok przyniesie lepsze nastroje na warszawskiej giełdzie. Inwestorzy pokładali nadzieje w nowym prezydencie USA oraz tzw. efekcie stycznia. Nic z tego - kryzys nadal ma wpływ na akcje. WIG stracił 12,87 proc., a WIG20 nawet 16 procent. Jak zawsze jednak - są tacy, którzy zarobili. I to niemało - w styczniu można było nawet podwoić majątek. Hitem minionego miesiąca okazali się spółki deweloperskie.

Najlepsi i najgorsi

W styczniu najlepiej poradziła sobie spółka z sektora deweloperów - Immoeast. Akcje firmy rodem z Austrii zyskały prawie 110 procent.

Więcej stóp zwrotu można uzyskać korzystając ze specjalnego narzędzia w Money.pl

Ponadto w pierwszej piątce naszego zestawienia znalazły się dwie inne spółki deweloperskie. Indeks branżowy WIG-Deweloperzy co prawda nie uzyskał dodatniej stopy zwrotu, ale spadł o połowę mniej niż rynek, o 6 procent.

Inwestorzy najwyraźniej uznali, że firm z tego sektora, które spadają od połowy 2007 r. są już naprawdę bardzo tanie.

Najwyższe stopy zwrotu w minionym miesiącu:

Spółka branża Stopa zwrotu w styczniu [proc.]
Immoeast deweloper 109,9
Asseco Business Solutions informatyka 50
JW Construction deweloper 49,25
Hygienika farmaceutyczny 42,59
Orco Property Group deweloper 40,89

*-ranking nie obejmuje tzw. spółek groszowych, których dzienne zmiany kursów mogą wynosić kilkadziesiąt procent
Źródło: Money.pl

Wśród najgorszych spółek stycznia 2009r. nie dominowały spółki jednej branży. Najgorzej radziła sobie firma ZNTK Łapy, produkująca tabór kolejowy. Spółka ma kłopoty, gdyż jej jedyny zleceniodawca - PKP Cargo, również nie radzi sobie najlepiej. W piątce najsłabszych spółek znalazły się także Odlewnie - ofiara opcji walutowych.

Najgorsze spółki stycznia:

Spółka Branża/Sektor Stopa zwrotu w styczniu [proc.]
ZNTK Łapy produkcja taboru kolejowego -58,52
ZPUE elektromaszynowy -58,35
Rainbow Tours turystyka -57,97
Odlewnie metalurgiczny -53,69
Prima Moda odzież -50,0

Źródło: Money.pl

Efekt stycznia - jaki efekt stycznia?

Gdy indeksy wzrosły na pierwszych kilku sesjach nowego roku, w mediach zrobiło się głośno o tzw. efekcie stycznia. Ma on mieć związek z psychologią rynku - czyli nowym rokiem i nowymi możliwościami, oraz tworzeniem nowych portfeli akcji przez zarządzających.

Money.pl przeanalizował stopy zwrotu indeksu WIG w styczniu od początku notowań Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Wybraliśmy WIG, który jako najstarszy i najszerszy indeks na parkiecie najlepiej oddaje emocje całego rynku. Okazało się, że średnia stopa zwrotu w styczniu do zaledwie nieco ponad 2 proc. wliczając także styczeń 2009 roku.

Rok Stopa zwrotu WIG w styczniu [proc.]
1992 -4
1993 1,28
1994 22,7
1995 -24,7
1996 25,8
1997 10,4
1998 -1,9
1999 9,3
2000 2,14
2001 0,19
2002 13,6
2003 -3,6
2004 5,0
2005 -2,6
2006 6,3
2007 7,6
2008 -16,6
2009 -13,3
Średnia 2,09

Źródło: Obliczenia własne

Miniony miesiąc okazał się przełomowy, jednak pod nieco innym względem. WIG osiągnął najniższy poziom całej bessy, dochodząc nawet do poziomu 24021 pkt., najniższego od sierpnia 2004 roku. Co więcej, ostania sesja stycznia nie przyniosła żadnej poprawy - indeks nadal znajduje się najniżej od ponad 4,5 roku.

cały materiał: money.pl 2009-02-02 06:30:02

Styczeń na GPW: Hitem okazali się deweloperzy

Styczeń nie okazał się łaskawy dla inwestorów. WI20 stracił 16 proc., a WIG 13 procent. Jeśli mówić o efekcie stycznia, to jak najbardziej negatywnym.
Sam początek roku dawał nadzieje, że nowy rok przyniesie lepsze nastroje na warszawskiej giełdzie. Inwestorzy pokładali nadzieje w nowym prezydencie USA oraz tzw. efekcie stycznia. Nic z tego - kryzys nadal ma wpływ na akcje. WIG stracił 12,87 proc., a WIG20 nawet 16 procent. Jak zawsze jednak - są tacy, którzy zarobili. I to niemało - w styczniu można było nawet podwoić majątek. Hitem minionego miesiąca okazali się spółki deweloperskie.

Najlepsi i najgorsi

W styczniu najlepiej poradziła sobie spółka z sektora deweloperów - Immoeast. Akcje firmy rodem z Austrii zyskały prawie 110 procent.

Więcej stóp zwrotu można uzyskać korzystając ze specjalnego narzędzia w Money.pl

Ponadto w pierwszej piątce naszego zestawienia znalazły się dwie inne spółki deweloperskie. Indeks branżowy WIG-Deweloperzy co prawda nie uzyskał dodatniej stopy zwrotu, ale spadł o połowę mniej niż rynek, o 6 procent.

Inwestorzy najwyraźniej uznali, że firm z tego sektora, które spadają od połowy 2007 r. są już naprawdę bardzo tanie.

Najwyższe stopy zwrotu w minionym miesiącu:

Spółka branża Stopa zwrotu w styczniu [proc.]
Immoeast deweloper 109,9
Asseco Business Solutions informatyka 50
JW Construction deweloper 49,25
Hygienika farmaceutyczny 42,59
Orco Property Group deweloper 40,89

*-ranking nie obejmuje tzw. spółek groszowych, których dzienne zmiany kursów mogą wynosić kilkadziesiąt procent
Źródło: Money.pl

Wśród najgorszych spółek stycznia 2009r. nie dominowały spółki jednej branży. Najgorzej radziła sobie firma ZNTK Łapy, produkująca tabór kolejowy. Spółka ma kłopoty, gdyż jej jedyny zleceniodawca - PKP Cargo, również nie radzi sobie najlepiej. W piątce najsłabszych spółek znalazły się także Odlewnie - ofiara opcji walutowych.

Najgorsze spółki stycznia:

Spółka Branża/Sektor Stopa zwrotu w styczniu [proc.]
ZNTK Łapy produkcja taboru kolejowego -58,52
ZPUE elektromaszynowy -58,35
Rainbow Tours turystyka -57,97
Odlewnie metalurgiczny -53,69
Prima Moda odzież -50,0

Źródło: Money.pl

Efekt stycznia - jaki efekt stycznia?

Gdy indeksy wzrosły na pierwszych kilku sesjach nowego roku, w mediach zrobiło się głośno o tzw. efekcie stycznia. Ma on mieć związek z psychologią rynku - czyli nowym rokiem i nowymi możliwościami, oraz tworzeniem nowych portfeli akcji przez zarządzających.

Money.pl przeanalizował stopy zwrotu indeksu WIG w styczniu od początku notowań Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Wybraliśmy WIG, który jako najstarszy i najszerszy indeks na parkiecie najlepiej oddaje emocje całego rynku. Okazało się, że średnia stopa zwrotu w styczniu do zaledwie nieco ponad 2 proc. wliczając także styczeń 2009 roku.

Rok Stopa zwrotu WIG w styczniu [proc.]
1992 -4
1993 1,28
1994 22,7
1995 -24,7
1996 25,8
1997 10,4
1998 -1,9
1999 9,3
2000 2,14
2001 0,19
2002 13,6
2003 -3,6
2004 5,0
2005 -2,6
2006 6,3
2007 7,6
2008 -16,6
2009 -13,3
Średnia 2,09

Źródło: Obliczenia własne

Miniony miesiąc okazał się przełomowy, jednak pod nieco innym względem. WIG osiągnął najniższy poziom całej bessy, dochodząc nawet do poziomu 24021 pkt., najniższego od sierpnia 2004 roku. Co więcej, ostania sesja stycznia nie przyniosła żadnej poprawy - indeks nadal znajduje się najniżej od ponad 4,5 roku.

cały materiał: money.pl 2009-02-02 06:30:02

Na tle regionu polska gospodarka będzie liderem

Według GUS nasza gospodarka rozwijała się w ubiegłym roku w tempie 4,8 procent. W tym na pewno nie będzie nas stać na taki wynik. Porównując jednak do krajów w naszym regionie - i tak będzie dobrze.

Najnowsze prognozy (z 27 stycznia) Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOR) mówią o wzroście na poziomie 1,5 procent. W porównaniu z dotychczasowym tempem rozwoju to bardzo mało. A jak wygląda to w porównaniu do naszych sąsiadów?

Money.pl przeanalizował najnowsze dostępne prognozy dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Większość z nich została opublikowana przez instytucje związane z danym Państwem, czy to rząd czy bank centralny. Według tej miary, Polska, rzeczywiście będzie rozwijać się szybko, nawet na tle regionu.

Kraj Prognoza PKB na 2009 r. [proc.] Autor Data
Polska 3,7 rząd 3.12.2008
Czechy 2,9(0,5)* bank centralny 21.01.2009
Słowacja 2,7 ministerstwo finansów 26.01.2009
Rumunia 2,5 rząd 16.01.2009
Bułgaria 2,0 Bank Odbudowy i Rozwoju 27.01.2009
Węgry od -2,5 do -3 premier 28.01.2009
Litwa -3 do -5 Danske Bank 27.01.2009
Estonia -4,7 Komisja Europejska 20.01.2009
Łotwa -5 bank centralny 15.01.2009

Źródło: Obliczenia własne
*W nawiasie podano pesymistyczny scenariusz według banku centralnego Czech

Z pewnością jednak będziemy w tym roku w o wiele lepszej sytuacji niż kraje rozwinięte z Europy Zachodniej. Według najnowszych szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego gospodarka Niemiec skurczy się aż o 2,5 procent.

Kraj Prognoza PKB na 2009 r. [proc.]
Chiny 6,7
Indie 5,1
Brazylia 1,8
Meksyk -0,3
Rosja -0,7
Kanada -1,2
USA -1,6
Hiszpania -1,7
Francja -1,9
Włochy -2,0
Niemcy -2,5
Japonia -2,6
Wielka Brytania -2,8

Źródło: MFW

Mimo że powyższe prognozy są najnowszymi, nadal trudno być pewnym ich spełnienia się. Na przykład widać (także w przypadku Polski), że rządowe instytucje są z reguły bardziej optymistyczne niż zewnętrzne. Na przykład rząd Słowacji zakłada wzrost PKB o 4,6 proc., podczas gdy Komisja Europejska mówi już o 2,7 procentach. Niespotykany od lat kryzys powoduje również skrajne różnice w przewidywaniach. Czechy zakładają, że ich gospodarka będzie się rozwijać na poziomie 2,9 proc., ale rozważają także alternatywny, pesymistyczny scenariusz - wzrost o zaledwie 0,5 procent.

źródło: money.pl 2009-01-30 06:35:50

Na tle regionu polska gospodarka będzie liderem

Według GUS nasza gospodarka rozwijała się w ubiegłym roku w tempie 4,8 procent. W tym na pewno nie będzie nas stać na taki wynik. Porównując jednak do krajów w naszym regionie - i tak będzie dobrze.

Najnowsze prognozy (z 27 stycznia) Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOR) mówią o wzroście na poziomie 1,5 procent. W porównaniu z dotychczasowym tempem rozwoju to bardzo mało. A jak wygląda to w porównaniu do naszych sąsiadów?

Money.pl przeanalizował najnowsze dostępne prognozy dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Większość z nich została opublikowana przez instytucje związane z danym Państwem, czy to rząd czy bank centralny. Według tej miary, Polska, rzeczywiście będzie rozwijać się szybko, nawet na tle regionu.

Kraj Prognoza PKB na 2009 r. [proc.] Autor Data
Polska 3,7 rząd 3.12.2008
Czechy 2,9(0,5)* bank centralny 21.01.2009
Słowacja 2,7 ministerstwo finansów 26.01.2009
Rumunia 2,5 rząd 16.01.2009
Bułgaria 2,0 Bank Odbudowy i Rozwoju 27.01.2009
Węgry od -2,5 do -3 premier 28.01.2009
Litwa -3 do -5 Danske Bank 27.01.2009
Estonia -4,7 Komisja Europejska 20.01.2009
Łotwa -5 bank centralny 15.01.2009

Źródło: Obliczenia własne
*W nawiasie podano pesymistyczny scenariusz według banku centralnego Czech

Z pewnością jednak będziemy w tym roku w o wiele lepszej sytuacji niż kraje rozwinięte z Europy Zachodniej. Według najnowszych szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego gospodarka Niemiec skurczy się aż o 2,5 procent.

Kraj Prognoza PKB na 2009 r. [proc.]
Chiny 6,7
Indie 5,1
Brazylia 1,8
Meksyk -0,3
Rosja -0,7
Kanada -1,2
USA -1,6
Hiszpania -1,7
Francja -1,9
Włochy -2,0
Niemcy -2,5
Japonia -2,6
Wielka Brytania -2,8

Źródło: MFW

Mimo że powyższe prognozy są najnowszymi, nadal trudno być pewnym ich spełnienia się. Na przykład widać (także w przypadku Polski), że rządowe instytucje są z reguły bardziej optymistyczne niż zewnętrzne. Na przykład rząd Słowacji zakłada wzrost PKB o 4,6 proc., podczas gdy Komisja Europejska mówi już o 2,7 procentach. Niespotykany od lat kryzys powoduje również skrajne różnice w przewidywaniach. Czechy zakładają, że ich gospodarka będzie się rozwijać na poziomie 2,9 proc., ale rozważają także alternatywny, pesymistyczny scenariusz - wzrost o zaledwie 0,5 procent.

źródło: money.pl 2009-01-30 06:35:50

Złoty bardzo tani. Słabnie przez opcje i spekulacje?

Jednym z powodów spadku kursu złotego mogą być zakupy walut przez polskie firmy, uwikłane w toksyczne opcje walutowe.

Jak pisze Gazeta Wyborcza zamiast zabezpieczyć się opcjami walutowym przed skutkami umacniającego się złotego, firmy decydowały się na spekulacje na walucie.

Nie przewidując gwałtownego osłabienia złotego, w 2008 roku zawarły umowy z bankami, na mocy których muszą dostarczać im euro po kursie na przykład 3 i pół złotego. Dziś płacą za nie na rynku o złotówkę więcej. Chcąc spłacić opcje, muszą skupować euro, co dodatkowo dołuje kurs naszej waluty - czytamy w Gazecie Wyborczej.

money.pl 2009-02-04 06:34:58

Złoty bardzo tani. Słabnie przez opcje i spekulacje?

Jednym z powodów spadku kursu złotego mogą być zakupy walut przez polskie firmy, uwikłane w toksyczne opcje walutowe.

Jak pisze Gazeta Wyborcza zamiast zabezpieczyć się opcjami walutowym przed skutkami umacniającego się złotego, firmy decydowały się na spekulacje na walucie.

Nie przewidując gwałtownego osłabienia złotego, w 2008 roku zawarły umowy z bankami, na mocy których muszą dostarczać im euro po kursie na przykład 3 i pół złotego. Dziś płacą za nie na rynku o złotówkę więcej. Chcąc spłacić opcje, muszą skupować euro, co dodatkowo dołuje kurs naszej waluty - czytamy w Gazecie Wyborczej.

money.pl 2009-02-04 06:34:58

Rynek apartamentów w kryzysie

Segment apartamentów i luksusowych penthausów ma przed sobą coraz bardziej ciekawą przyszłość. Będzie się dynamicznie rozwijał nie tylko w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu. Coraz bardziej atrakcyjne stają się również Sopot, Gdynia i Gdańsk, Szczecin oraz Poznań.

Ceny mieszkań w tym standardzie zaczynają się od dwukrotnej wartości za mkw. mieszkania klasy popularnej w tej samej okolicy. Dlatego też najmniejszy wydatek na mieszkanie tego typu, to rząd około 2 mln zł. Dla przykładu ceny penthausów w Sea Tower w Gdyni sięgają 4 mln zł, w podwarszawskim Komorowie w powstającej Villi Marina to wydatek ponad 2 mln zł za 260 mkw. Obecnie wstrzymana została realizacja projektów wysokościowców w Warszawie, Wrocławiu czy Poznaniu. Nie mniej jednak, rynek ten w naszym kraju dopiero zaczyna się rozwijać. Apartamenty stanowią synonim luksusu, nieodłączny element bogacącego się społeczeństwa, dlatego nie należy spodziewać się spadku ich cen. Podobną zależność zaobserwować można w przypadku innych dóbr luksusowych, np. jachtów.

W okresie ostatniego boomu mieszkaniowego, nazwa apartament była wielokrotnie nadużywana w stosunku do mieszkań cztero- i pięciopokojowych. Rzadko bowiem spełniały one założenia konstrukcyjne: minimum 100 mkw i wysokość wnętrza 3,5 m, bądź 2 kondygnacje - dzienna i sypialna oraz tarasy z ogrodem. Nie zapominajmy również o założeniach jakościowych, takich jak recepcja, stały dozór. Mieszkania w tym standardzie powinny być również wykończone luksusowymi materiałami i wyposażone "ze smakiem". Spotykane wśród deweloperów, a także agencji nieruchomości określenia mieszkań tym terminem, jest sporym nadużyciem.

Apartamenty usytuowane w atrakcyjnych i niepowtarzalnych lokalizacjach, zawsze kojarzone były z prestiżem i luksusem. Chęć więc zamieszkania lub posiadania takiej nieruchomości, będzie wciąż bardzo duża. Potencjalni nabywcy mogą mieć pewność, że zainwestowane w ten sposób pieniądze będą bezpieczną i bardzo zyskowną lokatą, której nie zapewni inny instrument finansowy. Segment apartamentów z prawdziwego zdarzenia, nadal będzie cieszył się dużym zainteresowaniem wśród firm oraz cudzoziemców. Pod kątem wynajmu jest to jednak rynek bardzo specyficzny, często wręcz sezonowy. Wśród najemców takich lokali występują zazwyczaj przedstawiciele firm. Szukają oni przede wszystkim spokoju i komfortu. Chętnie wynajmują więc lokale i apartamenty w zamkniętych osiedlach, gdzie mogą liczyć na dyskrecję, spokój i dobre warunki do pracy.

W kwestii opłacalności wynajmowania mieszkania, w najkorzystniejszej sytuacji są osoby, które nabyły apartament ze środków własnych. Po odjęciu kosztów czynszu i mediów pozostaje zysk. Osoby, które posiłkowały się kredytem muszą liczyć się z kosztami raty kredytu, w tym przypadku dobrze, aby cena najmu równoważyła nam koszt raty. Najistotniejszymi elementami stanowiącymi o atrakcyjności lokalu jest niezmiennie lokalizacja, otoczenie oraz komunikacja. W zależności od grupy docelowej, istotne są czynniki takie jak jakość wykończenia i wyposażenia.

Sebastian Saliński

wp.pl Wtorek, 3 lutego (11:05)

Rynek apartamentów w kryzysie

Segment apartamentów i luksusowych penthausów ma przed sobą coraz bardziej ciekawą przyszłość. Będzie się dynamicznie rozwijał nie tylko w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu. Coraz bardziej atrakcyjne stają się również Sopot, Gdynia i Gdańsk, Szczecin oraz Poznań.

Ceny mieszkań w tym standardzie zaczynają się od dwukrotnej wartości za mkw. mieszkania klasy popularnej w tej samej okolicy. Dlatego też najmniejszy wydatek na mieszkanie tego typu, to rząd około 2 mln zł. Dla przykładu ceny penthausów w Sea Tower w Gdyni sięgają 4 mln zł, w podwarszawskim Komorowie w powstającej Villi Marina to wydatek ponad 2 mln zł za 260 mkw. Obecnie wstrzymana została realizacja projektów wysokościowców w Warszawie, Wrocławiu czy Poznaniu. Nie mniej jednak, rynek ten w naszym kraju dopiero zaczyna się rozwijać. Apartamenty stanowią synonim luksusu, nieodłączny element bogacącego się społeczeństwa, dlatego nie należy spodziewać się spadku ich cen. Podobną zależność zaobserwować można w przypadku innych dóbr luksusowych, np. jachtów.

W okresie ostatniego boomu mieszkaniowego, nazwa apartament była wielokrotnie nadużywana w stosunku do mieszkań cztero- i pięciopokojowych. Rzadko bowiem spełniały one założenia konstrukcyjne: minimum 100 mkw i wysokość wnętrza 3,5 m, bądź 2 kondygnacje - dzienna i sypialna oraz tarasy z ogrodem. Nie zapominajmy również o założeniach jakościowych, takich jak recepcja, stały dozór. Mieszkania w tym standardzie powinny być również wykończone luksusowymi materiałami i wyposażone "ze smakiem". Spotykane wśród deweloperów, a także agencji nieruchomości określenia mieszkań tym terminem, jest sporym nadużyciem.

Apartamenty usytuowane w atrakcyjnych i niepowtarzalnych lokalizacjach, zawsze kojarzone były z prestiżem i luksusem. Chęć więc zamieszkania lub posiadania takiej nieruchomości, będzie wciąż bardzo duża. Potencjalni nabywcy mogą mieć pewność, że zainwestowane w ten sposób pieniądze będą bezpieczną i bardzo zyskowną lokatą, której nie zapewni inny instrument finansowy. Segment apartamentów z prawdziwego zdarzenia, nadal będzie cieszył się dużym zainteresowaniem wśród firm oraz cudzoziemców. Pod kątem wynajmu jest to jednak rynek bardzo specyficzny, często wręcz sezonowy. Wśród najemców takich lokali występują zazwyczaj przedstawiciele firm. Szukają oni przede wszystkim spokoju i komfortu. Chętnie wynajmują więc lokale i apartamenty w zamkniętych osiedlach, gdzie mogą liczyć na dyskrecję, spokój i dobre warunki do pracy.

W kwestii opłacalności wynajmowania mieszkania, w najkorzystniejszej sytuacji są osoby, które nabyły apartament ze środków własnych. Po odjęciu kosztów czynszu i mediów pozostaje zysk. Osoby, które posiłkowały się kredytem muszą liczyć się z kosztami raty kredytu, w tym przypadku dobrze, aby cena najmu równoważyła nam koszt raty. Najistotniejszymi elementami stanowiącymi o atrakcyjności lokalu jest niezmiennie lokalizacja, otoczenie oraz komunikacja. W zależności od grupy docelowej, istotne są czynniki takie jak jakość wykończenia i wyposażenia.

Sebastian Saliński

wp.pl Wtorek, 3 lutego (11:05)

Najprostszy sposób na dług

Spółdzielnia Mieszkaniowa "Czuby" w Lublinie zdecydowała się na wystawienie na licytację mieszkania... razem z zadłużoną rodziną, informuje "Dziennik Wschodni". Nie pomogła spłata niemal połowy zaległości, wynoszącej 19 tys. zł.

W ub. tygodniu zadłużone mieszkanie po raz pierwszy trafiło na licytację. Lokal wart 240 tys. zł można było kupić za trzy czwarte wartości. Nie było chętnych.

Następna licytacja odbędzie się w czerwcu. Do tego czasu zadłużona lokatorka ma możliwość uregulowania całości wierzytelności.

Zastępca prezesa SM "Czuby" Adam Ziółek wyjaśnił "Dziennikowi Wschodniemu", że licytacja razem z lokatorem to najprostszy sposób na odzyskanie długu. Nie trzeba przeprowadzać eksmisji i szukać lokalu zastępczego.

interia.pl Wtorek, 3 lutego (07:31)

Najprostszy sposób na dług

Spółdzielnia Mieszkaniowa "Czuby" w Lublinie zdecydowała się na wystawienie na licytację mieszkania... razem z zadłużoną rodziną, informuje "Dziennik Wschodni". Nie pomogła spłata niemal połowy zaległości, wynoszącej 19 tys. zł.

W ub. tygodniu zadłużone mieszkanie po raz pierwszy trafiło na licytację. Lokal wart 240 tys. zł można było kupić za trzy czwarte wartości. Nie było chętnych.

Następna licytacja odbędzie się w czerwcu. Do tego czasu zadłużona lokatorka ma możliwość uregulowania całości wierzytelności.

Zastępca prezesa SM "Czuby" Adam Ziółek wyjaśnił "Dziennikowi Wschodniemu", że licytacja razem z lokatorem to najprostszy sposób na odzyskanie długu. Nie trzeba przeprowadzać eksmisji i szukać lokalu zastępczego.

interia.pl Wtorek, 3 lutego (07:31)

MG:Pawlak: Nie będzie interwencji na złotym

Interwencja na rynku walutowym nie jest potrzebna - powiedział w środę w radiowych "Sygnałach Dnia" wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak. W jego ocenie taka interwencja byłaby jedynie zachętą dla spekulantów.

- Nie ma potrzeby interwencji na rynku walutowym, bo to byłaby tylko zachęta dla spekulantów. Wydaje się, że zachowanie płynnego kursu złotego jest najlepszym zabezpieczeniem. Tu nie ma zagrożeń, które byłyby tak istotne, by podejmować taką interwencję na rynku walutowym - powiedział.

- Paradoksalnie osłabienie złotego może być pomocne w przezwyciężeniu tych obecnych zjawisk kryzysowych, bo poprawi konkurencyjność na rynkach zagranicznych naszych krajowych produktów - podkreślił. - Również na krajowym rynku pozycja polskich produktów się poprawia - dodał.

W jego ocenie zmniejszanie i przenoszenie zadań budżetowych na przyszłe okresy albo rezygnacja z nich jest dobrym rozwiązaniem, patrząc na wcześniejsze doświadczenia Polski - np. z lat 80. - Dosypywanie pieniędzy i tworzenie dużego deficytu rodzą zagrożenie inflacją i hiperinflacją - powiedział. W latach 80. mieliśmy za dużo pustego pieniądza - przypomniał.

Zdaniem Pawlaka taka polityka rządu jest roztropna.

- W takich trudnych i kryzysowych czasach trzeba pamiętać, by nie tylko ściskać portfel, ale też trzeba robić zakupy, które będą najbardziej potrzebne i pozwolą nam przetrwać te trudne czasy - dodał.

We wtorek rząd zaplanował oszczędności w administracji i zmianę finansowania wydatków infrastrukturalnych na kwotę 19,7 mld zł. 10 mld zł rząd chce zaoszczędzić w resortach i województwach, a nowa forma finansowania wydatków infrastrukturalnych da kolejne 9,7 miliarda złotych.

źródło informacji: PAP/wp.pl

MG:Pawlak: Nie będzie interwencji na złotym

Interwencja na rynku walutowym nie jest potrzebna - powiedział w środę w radiowych "Sygnałach Dnia" wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak. W jego ocenie taka interwencja byłaby jedynie zachętą dla spekulantów.

- Nie ma potrzeby interwencji na rynku walutowym, bo to byłaby tylko zachęta dla spekulantów. Wydaje się, że zachowanie płynnego kursu złotego jest najlepszym zabezpieczeniem. Tu nie ma zagrożeń, które byłyby tak istotne, by podejmować taką interwencję na rynku walutowym - powiedział.

- Paradoksalnie osłabienie złotego może być pomocne w przezwyciężeniu tych obecnych zjawisk kryzysowych, bo poprawi konkurencyjność na rynkach zagranicznych naszych krajowych produktów - podkreślił. - Również na krajowym rynku pozycja polskich produktów się poprawia - dodał.

W jego ocenie zmniejszanie i przenoszenie zadań budżetowych na przyszłe okresy albo rezygnacja z nich jest dobrym rozwiązaniem, patrząc na wcześniejsze doświadczenia Polski - np. z lat 80. - Dosypywanie pieniędzy i tworzenie dużego deficytu rodzą zagrożenie inflacją i hiperinflacją - powiedział. W latach 80. mieliśmy za dużo pustego pieniądza - przypomniał.

Zdaniem Pawlaka taka polityka rządu jest roztropna.

- W takich trudnych i kryzysowych czasach trzeba pamiętać, by nie tylko ściskać portfel, ale też trzeba robić zakupy, które będą najbardziej potrzebne i pozwolą nam przetrwać te trudne czasy - dodał.

We wtorek rząd zaplanował oszczędności w administracji i zmianę finansowania wydatków infrastrukturalnych na kwotę 19,7 mld zł. 10 mld zł rząd chce zaoszczędzić w resortach i województwach, a nowa forma finansowania wydatków infrastrukturalnych da kolejne 9,7 miliarda złotych.

źródło informacji: PAP/wp.pl

Giełdy w górę po danych z rynku nieruchomości

Wtorkowa sesja na giełdach w Stanach Zjednoczonych, po kilku słabych sesjach, przyniosła wyraźny wzrost. Głównie dzięki niespodziewanie dobrym danym o sprzedaży mieszkań.
Dodatkowy optymizm wywołały też informacje o tym, że Senat USA wystąpił z własną propozycją pakietu ratunkowego (ang. stimulus package). Zinterpretowano to jako sygnał, że obie izby Kongresu są bliskie przyjęcia rozwiązania, które częściowo osłoni rynek przed efektami pogłębiającej się recesji.

Na zamknięciu Dow Jones Industrial wzrósł o 140,57 pkt. czyli 1,77 proc. do 8.077,40 pkt.
Nasdaq Comp. zwyżkował o 21,87 pkt. czyli 1,46 proc. do poziomu 1.516,30 pkt.

S&P 500 wzrósł o 12,76 pkt. czyli 1,55 proc. do 838,20 pkt.

Liczba umów na sprzedaż domów, podpisanych w grudniu 2008 roku przez Amerykanów wzrosła nieoczekiwanie miesiąc do miesiąca o 6,3 proc. - podało Krajowe Stowarzyszenie Pośredników w Handlu Nieruchomościami.

Analitycy z Wall Street spodziewali się w grudniu liczby umów na niezmienionym poziomie.

Bardzo dobre wyniki giganta farmaceutycznego Merck, który zyskał w ciągu dnia 6,4 proc. pociągnęły w górę inne firmy z tej branży. W rezultacie akcje z sektora ochrony zdrowia dały we wtorek najsilniejsze bodźce dla Dow Jones i S&P 500.

Lepsze od oczekiwań wyniki kwartalne podał też Schering-Plough, co wywindowało kurs akcji tej spółki ponad 7 proc.

Drugi dzień z rzędu zyskiwały na wartości akcje spółek technologicznych, w tym np. Microsoftu - we wtorek wzrost o 3,8 proc. Rynek liczy, że po wejściu w życie planu ratunkowego prezydenta Obamy wzrośnie popyt ze strony konsumentów.
Tracili producenci samochodów. Amerykański oddział General Motors pokazał spadek sprzedaży w styczniu 2009 roku o 49 proc., a Ford sprzedał o 40 proc. mniej samochodów niż przed rokiem. Sprzedaż Toyoty obniżyła się w styczniu o 32 proc., a Hondy o 28 proc.

Analitycy spodziewają się, że również pozostali producenci aut pokażą spadek sprzedaży w USA w styczniu.

Wtorek był kolejnym słabym dniem dla amerykańskich banków. JP Morgan stracił w ciągu dnia 4,6 proc., Bank of America, po czterech kolejnych dniach spadkach, stracił 11,8 proc. (PAP)
wp.p/PAP | 03.02.2009 | 23:30

Giełdy w górę po danych z rynku nieruchomości

Wtorkowa sesja na giełdach w Stanach Zjednoczonych, po kilku słabych sesjach, przyniosła wyraźny wzrost. Głównie dzięki niespodziewanie dobrym danym o sprzedaży mieszkań.
Dodatkowy optymizm wywołały też informacje o tym, że Senat USA wystąpił z własną propozycją pakietu ratunkowego (ang. stimulus package). Zinterpretowano to jako sygnał, że obie izby Kongresu są bliskie przyjęcia rozwiązania, które częściowo osłoni rynek przed efektami pogłębiającej się recesji.

Na zamknięciu Dow Jones Industrial wzrósł o 140,57 pkt. czyli 1,77 proc. do 8.077,40 pkt.
Nasdaq Comp. zwyżkował o 21,87 pkt. czyli 1,46 proc. do poziomu 1.516,30 pkt.

S&P 500 wzrósł o 12,76 pkt. czyli 1,55 proc. do 838,20 pkt.

Liczba umów na sprzedaż domów, podpisanych w grudniu 2008 roku przez Amerykanów wzrosła nieoczekiwanie miesiąc do miesiąca o 6,3 proc. - podało Krajowe Stowarzyszenie Pośredników w Handlu Nieruchomościami.

Analitycy z Wall Street spodziewali się w grudniu liczby umów na niezmienionym poziomie.

Bardzo dobre wyniki giganta farmaceutycznego Merck, który zyskał w ciągu dnia 6,4 proc. pociągnęły w górę inne firmy z tej branży. W rezultacie akcje z sektora ochrony zdrowia dały we wtorek najsilniejsze bodźce dla Dow Jones i S&P 500.

Lepsze od oczekiwań wyniki kwartalne podał też Schering-Plough, co wywindowało kurs akcji tej spółki ponad 7 proc.

Drugi dzień z rzędu zyskiwały na wartości akcje spółek technologicznych, w tym np. Microsoftu - we wtorek wzrost o 3,8 proc. Rynek liczy, że po wejściu w życie planu ratunkowego prezydenta Obamy wzrośnie popyt ze strony konsumentów.
Tracili producenci samochodów. Amerykański oddział General Motors pokazał spadek sprzedaży w styczniu 2009 roku o 49 proc., a Ford sprzedał o 40 proc. mniej samochodów niż przed rokiem. Sprzedaż Toyoty obniżyła się w styczniu o 32 proc., a Hondy o 28 proc.

Analitycy spodziewają się, że również pozostali producenci aut pokażą spadek sprzedaży w USA w styczniu.

Wtorek był kolejnym słabym dniem dla amerykańskich banków. JP Morgan stracił w ciągu dnia 4,6 proc., Bank of America, po czterech kolejnych dniach spadkach, stracił 11,8 proc. (PAP)
wp.p/PAP | 03.02.2009 | 23:30

Dwucyfrowe bezrobocie znów straszy

Urzędnicy Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej prognozują, że stopa bezrobocia już w styczniu przekroczy 10 procent - pisze dziennik "Polska". Jeśli wzrost gospodarczy zmniejszy się o 1-2 punkty procentowe, to stopa bezrobocia może sięgnąć 12 procent - uważa minister Jolanta Fedak
"Polska" pisze, że przyczyną wzrostu bezrobocia jest drastyczny spadek eksportu, głównie do ogarniętych recesją krajów Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a tym samym skurczenie się portfela zamówień polskich firm. By przetrwać, spółki ostro tną zatrudnienie. Wczoraj zwolnienie 400 osób zapowiedziała firma Newag należąca do Zbigniewa Jakubasa. Redukcje są też w Poczcie Polskiej, w firmach budowlanych, bankach, wydawnictwach - czytamy w gazecie.
Według Jolanty Fedak, wpływ na wzrost bezrobocia może mieć również zasilenie grupy bezrobotnych przez pracowników sezonowych, którzy w miesiącach letnich znajdują pracę w rolnictwie, ogrodnictwie i budownictwie, oraz przez osoby wracające z zarobkowej emigracji. Minister zapowiada, że bardziej konkretne dane dotyczące bezrobocia przedstawi w przyszłym tygodniu
wp/ IAR | 04.02.2009 | 01:40

Dwucyfrowe bezrobocie znów straszy

Urzędnicy Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej prognozują, że stopa bezrobocia już w styczniu przekroczy 10 procent - pisze dziennik "Polska". Jeśli wzrost gospodarczy zmniejszy się o 1-2 punkty procentowe, to stopa bezrobocia może sięgnąć 12 procent - uważa minister Jolanta Fedak
"Polska" pisze, że przyczyną wzrostu bezrobocia jest drastyczny spadek eksportu, głównie do ogarniętych recesją krajów Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a tym samym skurczenie się portfela zamówień polskich firm. By przetrwać, spółki ostro tną zatrudnienie. Wczoraj zwolnienie 400 osób zapowiedziała firma Newag należąca do Zbigniewa Jakubasa. Redukcje są też w Poczcie Polskiej, w firmach budowlanych, bankach, wydawnictwach - czytamy w gazecie.
Według Jolanty Fedak, wpływ na wzrost bezrobocia może mieć również zasilenie grupy bezrobotnych przez pracowników sezonowych, którzy w miesiącach letnich znajdują pracę w rolnictwie, ogrodnictwie i budownictwie, oraz przez osoby wracające z zarobkowej emigracji. Minister zapowiada, że bardziej konkretne dane dotyczące bezrobocia przedstawi w przyszłym tygodniu
wp/ IAR | 04.02.2009 | 01:40

Złoty gwałtownie traci

Złotemu niewiele już brakuje do historycznie niskich poziomów wobec głównych walut. Wczoraj gwałtownie tracił na wartości.
Kurs naszej waluty spada na fali tzw. zwiększonej awersji do ryzyka. Inwestorzy we wtorek zarządzili odwrót z rynków wschodzących. Do rekordowych poziomów osłabł forint, przekraczając psychologiczną barierę 300 forintów za euro. Traciła czeska korona. Znacznie osłabł też złoty, który notował wobec głównych walut poziomy niewidziane od 2004 roku.

Kiedy patrzymy na środkowo-wschodnią Europę, inwestorzy widzą problemy z deficytem na rachunkach obrotów bieżących, z systemem bankowym i gwałtownie spowalniającym wzrostem gospodarczym, nawet recesją w niektórych krajach - mówi Nigel Rendell, starszy strateg do spraw rynków wschodzących w RBC Capital Markets w Londynie, cytowany przez PAP
Wszystko idzie w jednym kierunku i dalsze osłabienie walut wydaje się niemal nieuniknione - dodaje.

Przebicie przez WIG20 poziomu 1500 pkt spowodowało pogorszenie nastrojów wśród inwestorów, w tym zagranicznych, i odpływ kapitału z Polski - mówi Joanna Pluta z TMS Brokers
Rynek spekuluje, że być może we wtorek były rozliczane opcje walutowe i dlatego windowano kurs euro/zł - dodaje.

Jej zdaniem gra na osłabienie złotego uruchomiła automatyczne zlecenia sprzedaży naszej waluty, co pogorszyło sytuację. W ciągu dnia za euro na rynku walutowym płacono nawet 4,5650 zł, dolara wyceniano na 3,5450 zł.

Doszliśmy do ważnych poziomów, czyli 4,55-4,56 zł za euro. To już ostatni bastion. Jeśli padnie, droga do dalszego osłabienia złotego będzie stała otworem - mówi.

Najwięcej za euro płaciliśmy w 2004 roku. Kurs wówczas wynosił 4,95 zł za euro.

Rynek zignorował rządową walkę o 17 mld zł oszczędności w budżecie. Takie informacje powinny poprawiać nastrój, bo oznaczają, że rząd jest zdeterminowany, by utrzymywać dyscyplinę finansową.

Gdyby oceniać najbliższe perspektywy złotego, kierując się analizą techniczną, to wyglądają one fatalnie - ocenia Marcin Kiepas z X-Trade Brokers.

Marek Chądzyński

Gazeta Prawna
/wp Gazeta Prawna (07:05)

Złoty gwałtownie traci

Złotemu niewiele już brakuje do historycznie niskich poziomów wobec głównych walut. Wczoraj gwałtownie tracił na wartości.
Kurs naszej waluty spada na fali tzw. zwiększonej awersji do ryzyka. Inwestorzy we wtorek zarządzili odwrót z rynków wschodzących. Do rekordowych poziomów osłabł forint, przekraczając psychologiczną barierę 300 forintów za euro. Traciła czeska korona. Znacznie osłabł też złoty, który notował wobec głównych walut poziomy niewidziane od 2004 roku.

Kiedy patrzymy na środkowo-wschodnią Europę, inwestorzy widzą problemy z deficytem na rachunkach obrotów bieżących, z systemem bankowym i gwałtownie spowalniającym wzrostem gospodarczym, nawet recesją w niektórych krajach - mówi Nigel Rendell, starszy strateg do spraw rynków wschodzących w RBC Capital Markets w Londynie, cytowany przez PAP
Wszystko idzie w jednym kierunku i dalsze osłabienie walut wydaje się niemal nieuniknione - dodaje.

Przebicie przez WIG20 poziomu 1500 pkt spowodowało pogorszenie nastrojów wśród inwestorów, w tym zagranicznych, i odpływ kapitału z Polski - mówi Joanna Pluta z TMS Brokers
Rynek spekuluje, że być może we wtorek były rozliczane opcje walutowe i dlatego windowano kurs euro/zł - dodaje.

Jej zdaniem gra na osłabienie złotego uruchomiła automatyczne zlecenia sprzedaży naszej waluty, co pogorszyło sytuację. W ciągu dnia za euro na rynku walutowym płacono nawet 4,5650 zł, dolara wyceniano na 3,5450 zł.

Doszliśmy do ważnych poziomów, czyli 4,55-4,56 zł za euro. To już ostatni bastion. Jeśli padnie, droga do dalszego osłabienia złotego będzie stała otworem - mówi.

Najwięcej za euro płaciliśmy w 2004 roku. Kurs wówczas wynosił 4,95 zł za euro.

Rynek zignorował rządową walkę o 17 mld zł oszczędności w budżecie. Takie informacje powinny poprawiać nastrój, bo oznaczają, że rząd jest zdeterminowany, by utrzymywać dyscyplinę finansową.

Gdyby oceniać najbliższe perspektywy złotego, kierując się analizą techniczną, to wyglądają one fatalnie - ocenia Marcin Kiepas z X-Trade Brokers.

Marek Chądzyński

Gazeta Prawna
/wp Gazeta Prawna (07:05)

Przestańcie straszyć nas kryzysem!

To jak w złym śnie: gdy uciekamy przed wilkołakiem, który nas przeraża, przewracamy się, strach nas paraliżuje i wilkołak nas chwyta. Media nie powinny przesadzać w straszeniu kryzysem - mówi prof. Zbigniew Nęcki
Michał Stangret: Co pan czuje, słysząc codzienne doniesienia o kryzysie?

Zbigniew Nęcki (psycholog społeczny z Uniwersytetu Jagiellońskiego, zajmuje się psychologią zarządzania i komunikacji): Czuję się przygnieciony falą coraz bardziej pesymistycznych wiadomości. Słyszę, że dziesięć firm zwolniło tysiące osób, czytam, że ktoś popełnił samobójstwo, bo znalazł się na liście osób do zwolnienia. Gdyby ów bezrobotny odebrał sobie życie w czasie prosperity, to pies z kulawą nogą by się nim interesował. Ale teraz samobójca jest w centrum uwagi, bo to dla dziennikarza szukającego sensacji dobry przykład, żeby pokazać kryzysołaka. Kilka bankomatów nie działa, a media snują przypuszczenia, czy ludzie w panice nie wyjmują gotówki z powodu kryzysu.

To wzmaga niepokój i działa jak samosprawdzająca się przepowiednia. To jak w złym śnie: gdy uciekamy przed wilkołakiem, którego się panicznie boimy, strach nas paraliżuje i wilkołak już nas ma. Podobnie jest z kryzysem. Słysząc, że inni panikują, też panikujemy i panika staje się jeszcze większa. Nie możecie lecieć za sensacją i wybierać z dnia na dzień co raz to bardziej negatywne informacje.

To media nie powinny informować o kryzysie?

- Kryzys wymaga bardzo odpowiedzialnego działania. Media kształtują nie tylko nasze poglądy, ale też uczucia i emocje. A tym wyolbrzymianiem zagrożenia, wbrew dobrym intencjom, wywołujecie to, czego wszyscy chcą uniknąć. Dobrze, że są ostrzeżenia, ale brakuje wiadomości niosących nadzieję.

Niedawno zaprzyjaźniona firm robiła pokaz nowatorskiej maszyny, która jest rewolucyjna na skalę światową w przetwarzaniu jabłek. Wydawać by się mogło - ciekawe, bo niby kryzys, a tu ktoś ma pomysł na biznes. Ani jeden dziennikarz się nie pojawił, bo teraz na tapecie kryzys.

A przecież życie toczy się normalnie: działają firmy, ludzie pracują, robią zakupy, myślą o przyszłości.

Może dzięki temu, że dziś na tapecie tylko kryzys, temat szybciej się przeje i zaczną pojawiać się doniesienia, że się odbijamy od dna?

- Teoria, że "lepiej przeciąć wrzód szybko, to szybciej się zaleczy", tu się nie sprawdza. Epatując kryzysem, nie tylko przyspieszamy cykl gospodarczy, który i tak musi się pojawić, ale go pogłębiamy. Ogień, do którego dolewa się oliwy, staje się większy.
źródło: metro  Michał Stangret 2009-02-01, ostatnia aktualizacja 2009-02-01 22:46

Przestańcie straszyć nas kryzysem!

To jak w złym śnie: gdy uciekamy przed wilkołakiem, który nas przeraża, przewracamy się, strach nas paraliżuje i wilkołak nas chwyta. Media nie powinny przesadzać w straszeniu kryzysem - mówi prof. Zbigniew Nęcki
Michał Stangret: Co pan czuje, słysząc codzienne doniesienia o kryzysie?

Zbigniew Nęcki (psycholog społeczny z Uniwersytetu Jagiellońskiego, zajmuje się psychologią zarządzania i komunikacji): Czuję się przygnieciony falą coraz bardziej pesymistycznych wiadomości. Słyszę, że dziesięć firm zwolniło tysiące osób, czytam, że ktoś popełnił samobójstwo, bo znalazł się na liście osób do zwolnienia. Gdyby ów bezrobotny odebrał sobie życie w czasie prosperity, to pies z kulawą nogą by się nim interesował. Ale teraz samobójca jest w centrum uwagi, bo to dla dziennikarza szukającego sensacji dobry przykład, żeby pokazać kryzysołaka. Kilka bankomatów nie działa, a media snują przypuszczenia, czy ludzie w panice nie wyjmują gotówki z powodu kryzysu.

To wzmaga niepokój i działa jak samosprawdzająca się przepowiednia. To jak w złym śnie: gdy uciekamy przed wilkołakiem, którego się panicznie boimy, strach nas paraliżuje i wilkołak już nas ma. Podobnie jest z kryzysem. Słysząc, że inni panikują, też panikujemy i panika staje się jeszcze większa. Nie możecie lecieć za sensacją i wybierać z dnia na dzień co raz to bardziej negatywne informacje.

To media nie powinny informować o kryzysie?

- Kryzys wymaga bardzo odpowiedzialnego działania. Media kształtują nie tylko nasze poglądy, ale też uczucia i emocje. A tym wyolbrzymianiem zagrożenia, wbrew dobrym intencjom, wywołujecie to, czego wszyscy chcą uniknąć. Dobrze, że są ostrzeżenia, ale brakuje wiadomości niosących nadzieję.

Niedawno zaprzyjaźniona firm robiła pokaz nowatorskiej maszyny, która jest rewolucyjna na skalę światową w przetwarzaniu jabłek. Wydawać by się mogło - ciekawe, bo niby kryzys, a tu ktoś ma pomysł na biznes. Ani jeden dziennikarz się nie pojawił, bo teraz na tapecie kryzys.

A przecież życie toczy się normalnie: działają firmy, ludzie pracują, robią zakupy, myślą o przyszłości.

Może dzięki temu, że dziś na tapecie tylko kryzys, temat szybciej się przeje i zaczną pojawiać się doniesienia, że się odbijamy od dna?

- Teoria, że "lepiej przeciąć wrzód szybko, to szybciej się zaleczy", tu się nie sprawdza. Epatując kryzysem, nie tylko przyspieszamy cykl gospodarczy, który i tak musi się pojawić, ale go pogłębiamy. Ogień, do którego dolewa się oliwy, staje się większy.
źródło: metro  Michał Stangret 2009-02-01, ostatnia aktualizacja 2009-02-01 22:46

Obama do banków: chcecie pomocy, dawajcie kredyty!

- Jeśli banki będą chciały uszczknąć coś dla siebie z funduszu ratunkowego finansowanego z kieszeni podatników, będą musiały odkręcić kurek z kredytami - zapowiada administracja Obamy
Chodzi o niebagatelne pieniądze, bo amerykański rząd na ratowanie gospodarki przeznaczył aż 700 mld dol.

Ale choć za rządów Busha w obieg wstrzyknięto niemal połowę tych środków, Kongres jest zgodny - gigantyczna pomoc w wysokości 350 mld dol. nie rozkręciła gospodarki. Wiele firm zachomikowało otrzymane pieniądze, a nieoficjalne doniesienia amerykańskich mediów sugerują, że niektóre wydały je na sfinansowanie fuzji albo przejęć.
Takich bankowych grzeszków było więcej - mało brakowało, by Citigroup zamówiła samolot odrzutowy dla kierownictwa za 50 mln dol. W porę interweniowała waszyngtońska administracja. Po głowie dostało się też menedżerom z Wall Street, którzy wypłacili sobie sute premie - ponad 18 mld dol. - Wstyd - mówił Obama.

Członkowie ekipy nowego prezydenta zapowiadają, że nie powtórzą błędów Busha.

- Administracja Obamy wyciągnęła wnioski z pierwszej fazy programu - zapowiadał w telewizji ABC Barney Frank, szef komitetu ds. kredytów hipotecznych, współtwórca ustaw związanych z programem ratunkowym.

Nowe zapisy, które wezmą banki pod lupę, rząd ma ujawnić w najbliższych tygodniach.

Jak ujawnił Frank, szykują się też nowe, ostrzejsze zasady dotyczący pensji prezesów zarządzających firmami, które dostaną dużą pomoc ze skarbu państwa. Banki będą musiały dokładnie raportować, jak wydają otrzymane pieniądze. Administracja Obamy chce też ograniczyć zasady przyznawania dywidend w tych firmach.

Dziś Frank spotyka się w tej sprawie z szefem banku centralnego Fed Benem Bernanke.

Również nowy sekretarz skarbu zapowiada ściślejszą kontrolę: - Jako warunek rządowego wsparcia, banki, które są w dobrej kondycji i nie mają większych problemów z kapitałem, będą musiały zwiększyć udzielanie kredytów ponad przeciętny poziom - mówi Tim Geithner.

Sam Obama zapowiadał w weekend, że chce zmusić banki do kredytowania zwłaszcza małych i średnich firm, by te mogły tworzyć nowe miejsca pracy.

Źródło: Gazeta Wyborcza
2009-02-02, ostatnia aktualizacja 2009-02-02 11:01

Obama do banków: chcecie pomocy, dawajcie kredyty!

- Jeśli banki będą chciały uszczknąć coś dla siebie z funduszu ratunkowego finansowanego z kieszeni podatników, będą musiały odkręcić kurek z kredytami - zapowiada administracja Obamy
Chodzi o niebagatelne pieniądze, bo amerykański rząd na ratowanie gospodarki przeznaczył aż 700 mld dol.

Ale choć za rządów Busha w obieg wstrzyknięto niemal połowę tych środków, Kongres jest zgodny - gigantyczna pomoc w wysokości 350 mld dol. nie rozkręciła gospodarki. Wiele firm zachomikowało otrzymane pieniądze, a nieoficjalne doniesienia amerykańskich mediów sugerują, że niektóre wydały je na sfinansowanie fuzji albo przejęć.
Takich bankowych grzeszków było więcej - mało brakowało, by Citigroup zamówiła samolot odrzutowy dla kierownictwa za 50 mln dol. W porę interweniowała waszyngtońska administracja. Po głowie dostało się też menedżerom z Wall Street, którzy wypłacili sobie sute premie - ponad 18 mld dol. - Wstyd - mówił Obama.

Członkowie ekipy nowego prezydenta zapowiadają, że nie powtórzą błędów Busha.

- Administracja Obamy wyciągnęła wnioski z pierwszej fazy programu - zapowiadał w telewizji ABC Barney Frank, szef komitetu ds. kredytów hipotecznych, współtwórca ustaw związanych z programem ratunkowym.

Nowe zapisy, które wezmą banki pod lupę, rząd ma ujawnić w najbliższych tygodniach.

Jak ujawnił Frank, szykują się też nowe, ostrzejsze zasady dotyczący pensji prezesów zarządzających firmami, które dostaną dużą pomoc ze skarbu państwa. Banki będą musiały dokładnie raportować, jak wydają otrzymane pieniądze. Administracja Obamy chce też ograniczyć zasady przyznawania dywidend w tych firmach.

Dziś Frank spotyka się w tej sprawie z szefem banku centralnego Fed Benem Bernanke.

Również nowy sekretarz skarbu zapowiada ściślejszą kontrolę: - Jako warunek rządowego wsparcia, banki, które są w dobrej kondycji i nie mają większych problemów z kapitałem, będą musiały zwiększyć udzielanie kredytów ponad przeciętny poziom - mówi Tim Geithner.

Sam Obama zapowiadał w weekend, że chce zmusić banki do kredytowania zwłaszcza małych i średnich firm, by te mogły tworzyć nowe miejsca pracy.

Źródło: Gazeta Wyborcza
2009-02-02, ostatnia aktualizacja 2009-02-02 11:01

Zaplecze budownictwa sobie poradzi?

Kryzys w budownictwie oznacza spore kłopoty dla firm obsługujących sektor. Już się mówi o spadku popytu na materiały i usługi w związku z zapaścią sektora mieszkaniowego, branża z nadzieją patrzy na przedsięwzięcia infrastrukturalne.

Na rynek zaplecza budownictwa wpływają ostatnio dwa czynniki - kryzys w sektorze bankowym przekładający się na zahamowanie inwestycji komercyjnych oraz spadek cen materiałów budowlanych. Z jednej więc strony przedsiębiorstwa zaopatrujące budownictwo muszą się liczyć z korektą zakładanych zysków związaną ze znacznym zmniejszeniem liczby inwestycji (w przypadku przedsięwzięć mieszkaniowych mówi się nawet o 30-40-proc. spadku w 2009 r.).

Z drugiej mogą liczyć na odblokowanie sektora zamówień publicznych, który nie tylko przejmuje rolę lokomotywy budownictwa, ale nabiera tempa dzięki bardziej akceptowalnym budżetom i łatwiejszemu przeprowadzaniu postępowań przetargowych.

Ostatnie lata to przecież okres blokady wielu inwestycji publicznych, w których przetargi nie mogły zostać rozstrzygnięte z powodu przedstawiania ofert wykonawczych wielokrotnie przekraczających wysokość zakładanych wydatków.

Kryzys na rynku kredytów bankowych w połączeniu ze spadkiem cen materiałów budowlanych wpływa na powolne przewartościowanie sektora - z rynku wykonawcy, który przez ostatnie miesiące dyktował warunki realizacji inwestycji, powoli staje się on rynkiem inwestora, który spokojniej może przeprowadzać procedury przetargowe, bez obawy, że w okresie od ustalenia budżetu inwestycji do wyłonienia wykonawcy koszty realizacji wzrosną o kilkadziesiąt procent.

- Rzeczywiście, obecnie mamy do czynienia bardziej z rynkiem inwestora, ale to dobrze - uważa Sławomir Szpunar, dyrektor marketingu Isover Polska i Europa Wschodnia z Grupy Saint-Gobain. - Po okresie dużych niedoborów i fluktuacji zatrudnienia w budownictwie, obserwujemy powrót do bardziej normalnej sytuacji. To szansa na odbudowanie profesjonalizmu, podniesienie jakości w budownictwie. Nadal jednak istnieje zagrożenie spowodowane presją na cenę w oderwaniu od jakości oraz brakiem doświadczenia inwestorów indywidualnych, którzy mogą paść ofiarą takich pozornych oszczędności ze strony wykonawców.

Na razie wydaje się, że jesteśmy jeszcze w okresie przejściowym - kiedy warunki dyktują banki finansujące przedsięwzięcia budowlane. Wraz z załamaniem światowego ładu finansowego, nie tylko zaostrzyły one warunki przyznawania kredytów, ale całkowicie przeorientowały politykę wspierania inwestycji, ostrożniej podchodząc do projektów komercyjnych, a przenosząc zainteresowanie na inwestycje z udziałem sektora publicznego lub wspieranych przez państwo.

- Nie mamy do czynienia ani z rynkiem wykonawcy, ani inwestora, tylko z rynkiem banków - uważa Marek Skwarski, członek zarządu Konsorcjum Stali.

- To instytucje finansowe decydują o być albo nie być inwestycji komercyjnych i mieszkaniowych w Polsce. Banki z kolei niechętnie kredytują inwestycje z powodu niepewności co do perspektyw rozwoju gospodarczego naszego kraju. Nieco lepsza sytuacja jest jeżeli chodzi o przedsięwzięcia infrastrukturalne, finansowane głównie z kasy UE i Skarbu Państwa, ale i w tym przypadku dochodzą sygnały o ograniczeniach w dostępie do kredytów.

Nasz rozmówca prognozuje, że obecne zawirowania na rynkach finansowych mogą się przełożyć negatywnie na większość gałęzi gospodarki związanych z budownictwem.

Wszystkie sektory związane z budownictwem muszą się liczyć z przejściowym spadkiem popytu na ich wyroby. W wypadku producentów stali zakłada się, że osłabienie rynku może potrwać nawet dwa lata. Jednak korekta cen na rynku materiałów budowlanych i stali powinna pozytywnie wpłynąć na szeroko rozumiany sektor budowlany. Spowoduje to spadek kosztów budów, a co za tym idzie wpłynie pozytywnie na rentowność firm wykonawczych. Za korektą kosztów wytworzenia powinna pójść bowiem obniżka cen mieszkań czy powierzchni biurowych do poziomów akceptowalnych przez nabywców.

- Obecna sytuacja zweryfikuje model biznesowy wielu podmiotów zaangażowanych w budownictwo - mówi Szpunar. - Jednak w Polsce nie zniknął strukturalny niedobór mieszkań, a wielu ekspertów wskazuje na to, że sytuacja realnych źródeł finansowania wydaje się być lepsza niż w innych krajach Europy czy regionu. Konieczna jest więc odbudowa zaufania i wyrwanie się z obecnego stanu wyczekiwania oraz odblokowanie inwestycji.

Firmy obsługujące sektor budowlany, zmrożone sytuacją w sektorach przedsięwzięć komercyjnych, z nadzieją patrzą na politykę infrastrukturalną rządu. Dostawcy materiałów dla budownictwa właśnie z obsługą realizacji nowych połączeń komunikacyjnych (zwłaszcza związanych z organizacją Euro 2012) wiążą nadzieje i liczą na przetrzymanie najtrudniejszych miesięcy. Potencjalnym kołem ratunkowym będą zresztą wszelkie inwestycje, które mają zapewnione finansowanie ze środków publicznych i unijnych, a więc nie tylko drogi, ale i infrastruktura środowiskowa oraz (w mniejszym stopniu) mieszkalnictwo komunalne.

interia.pl Poniedziałek, 2 lutego (06:00)

Zaplecze budownictwa sobie poradzi?

Kryzys w budownictwie oznacza spore kłopoty dla firm obsługujących sektor. Już się mówi o spadku popytu na materiały i usługi w związku z zapaścią sektora mieszkaniowego, branża z nadzieją patrzy na przedsięwzięcia infrastrukturalne.

Na rynek zaplecza budownictwa wpływają ostatnio dwa czynniki - kryzys w sektorze bankowym przekładający się na zahamowanie inwestycji komercyjnych oraz spadek cen materiałów budowlanych. Z jednej więc strony przedsiębiorstwa zaopatrujące budownictwo muszą się liczyć z korektą zakładanych zysków związaną ze znacznym zmniejszeniem liczby inwestycji (w przypadku przedsięwzięć mieszkaniowych mówi się nawet o 30-40-proc. spadku w 2009 r.).

Z drugiej mogą liczyć na odblokowanie sektora zamówień publicznych, który nie tylko przejmuje rolę lokomotywy budownictwa, ale nabiera tempa dzięki bardziej akceptowalnym budżetom i łatwiejszemu przeprowadzaniu postępowań przetargowych.

Ostatnie lata to przecież okres blokady wielu inwestycji publicznych, w których przetargi nie mogły zostać rozstrzygnięte z powodu przedstawiania ofert wykonawczych wielokrotnie przekraczających wysokość zakładanych wydatków.

Kryzys na rynku kredytów bankowych w połączeniu ze spadkiem cen materiałów budowlanych wpływa na powolne przewartościowanie sektora - z rynku wykonawcy, który przez ostatnie miesiące dyktował warunki realizacji inwestycji, powoli staje się on rynkiem inwestora, który spokojniej może przeprowadzać procedury przetargowe, bez obawy, że w okresie od ustalenia budżetu inwestycji do wyłonienia wykonawcy koszty realizacji wzrosną o kilkadziesiąt procent.

- Rzeczywiście, obecnie mamy do czynienia bardziej z rynkiem inwestora, ale to dobrze - uważa Sławomir Szpunar, dyrektor marketingu Isover Polska i Europa Wschodnia z Grupy Saint-Gobain. - Po okresie dużych niedoborów i fluktuacji zatrudnienia w budownictwie, obserwujemy powrót do bardziej normalnej sytuacji. To szansa na odbudowanie profesjonalizmu, podniesienie jakości w budownictwie. Nadal jednak istnieje zagrożenie spowodowane presją na cenę w oderwaniu od jakości oraz brakiem doświadczenia inwestorów indywidualnych, którzy mogą paść ofiarą takich pozornych oszczędności ze strony wykonawców.

Na razie wydaje się, że jesteśmy jeszcze w okresie przejściowym - kiedy warunki dyktują banki finansujące przedsięwzięcia budowlane. Wraz z załamaniem światowego ładu finansowego, nie tylko zaostrzyły one warunki przyznawania kredytów, ale całkowicie przeorientowały politykę wspierania inwestycji, ostrożniej podchodząc do projektów komercyjnych, a przenosząc zainteresowanie na inwestycje z udziałem sektora publicznego lub wspieranych przez państwo.

- Nie mamy do czynienia ani z rynkiem wykonawcy, ani inwestora, tylko z rynkiem banków - uważa Marek Skwarski, członek zarządu Konsorcjum Stali.

- To instytucje finansowe decydują o być albo nie być inwestycji komercyjnych i mieszkaniowych w Polsce. Banki z kolei niechętnie kredytują inwestycje z powodu niepewności co do perspektyw rozwoju gospodarczego naszego kraju. Nieco lepsza sytuacja jest jeżeli chodzi o przedsięwzięcia infrastrukturalne, finansowane głównie z kasy UE i Skarbu Państwa, ale i w tym przypadku dochodzą sygnały o ograniczeniach w dostępie do kredytów.

Nasz rozmówca prognozuje, że obecne zawirowania na rynkach finansowych mogą się przełożyć negatywnie na większość gałęzi gospodarki związanych z budownictwem.

Wszystkie sektory związane z budownictwem muszą się liczyć z przejściowym spadkiem popytu na ich wyroby. W wypadku producentów stali zakłada się, że osłabienie rynku może potrwać nawet dwa lata. Jednak korekta cen na rynku materiałów budowlanych i stali powinna pozytywnie wpłynąć na szeroko rozumiany sektor budowlany. Spowoduje to spadek kosztów budów, a co za tym idzie wpłynie pozytywnie na rentowność firm wykonawczych. Za korektą kosztów wytworzenia powinna pójść bowiem obniżka cen mieszkań czy powierzchni biurowych do poziomów akceptowalnych przez nabywców.

- Obecna sytuacja zweryfikuje model biznesowy wielu podmiotów zaangażowanych w budownictwo - mówi Szpunar. - Jednak w Polsce nie zniknął strukturalny niedobór mieszkań, a wielu ekspertów wskazuje na to, że sytuacja realnych źródeł finansowania wydaje się być lepsza niż w innych krajach Europy czy regionu. Konieczna jest więc odbudowa zaufania i wyrwanie się z obecnego stanu wyczekiwania oraz odblokowanie inwestycji.

Firmy obsługujące sektor budowlany, zmrożone sytuacją w sektorach przedsięwzięć komercyjnych, z nadzieją patrzą na politykę infrastrukturalną rządu. Dostawcy materiałów dla budownictwa właśnie z obsługą realizacji nowych połączeń komunikacyjnych (zwłaszcza związanych z organizacją Euro 2012) wiążą nadzieje i liczą na przetrzymanie najtrudniejszych miesięcy. Potencjalnym kołem ratunkowym będą zresztą wszelkie inwestycje, które mają zapewnione finansowanie ze środków publicznych i unijnych, a więc nie tylko drogi, ale i infrastruktura środowiskowa oraz (w mniejszym stopniu) mieszkalnictwo komunalne.

interia.pl Poniedziałek, 2 lutego (06:00)

Firmy tracą na zmianach kursowych

Prawie 2 mld zł wynoszą straty PKN Orlen z powodu spadku wartości złotego. 0,5 mld zł z powodu zmian kursowych może stracić grupa Lotos - donosi "Gazeta Prawna".

Według dziennika, jest mało prawdopodobne, by firmy wzięły część strat na siebie i np. zmniejszyły marże. Dlatego już droższe są paliwa, a zdrożeć mogą wyroby chemii budowlanej, nowe samochody, sprzęt informatyczny, AGD czy niektóre produkty spożywcze.

Ze słabnącego złotego cieszą się natomiast przewoźnicy międzynarodowi, którzy kontrakty rozliczają w euro bądź dolarach. Różnice kursowe powodują, że zarabiają teraz o ok. 30 proc. więcej niż parę miesięcy temu.

interia.pl  Poniedziałek, 2 lutego (07:41)

Firmy tracą na zmianach kursowych

Prawie 2 mld zł wynoszą straty PKN Orlen z powodu spadku wartości złotego. 0,5 mld zł z powodu zmian kursowych może stracić grupa Lotos - donosi "Gazeta Prawna".

Według dziennika, jest mało prawdopodobne, by firmy wzięły część strat na siebie i np. zmniejszyły marże. Dlatego już droższe są paliwa, a zdrożeć mogą wyroby chemii budowlanej, nowe samochody, sprzęt informatyczny, AGD czy niektóre produkty spożywcze.

Ze słabnącego złotego cieszą się natomiast przewoźnicy międzynarodowi, którzy kontrakty rozliczają w euro bądź dolarach. Różnice kursowe powodują, że zarabiają teraz o ok. 30 proc. więcej niż parę miesięcy temu.

interia.pl  Poniedziałek, 2 lutego (07:41)

RPP:Stopy powinny być dalej obniżane

Stopy procentowe powinny być dalej obniżane, zaś do kolejnych obniżek powinno dojść w miarę szybko. Jeżeli gospodarka będzie rozwijała się powoli, nie można wykluczyć obniżenia głównej stopy procentowej poniżej 3 proc. - uważa Jan Czekaj, członek Rady Polityki Pieniężnej.

"Uważam, że stopy powinny dalej być obniżane. Być może właściwym poziomem byłaby stopa procentowa na poziomie 3,50, może 3 proc. Ale dziś naprawdę trudno to oceniać, ciężko powiedzieć, że coś będzie na pewno. Jeżeli gospodarka będzie rozwijała się naprawdę powoli, to nie można wykluczyć zejścia z główną stopą procentową poniżej 3 proc." - powiedział Czekaj w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".

"Myślę, że do dalszych obniżek powinno dojść w miarę szybko, a później trzeba będzie obserwować, jak gospodarka zareagowała na dokonane obniżki. Na razie widzimy, że kryzys narasta i musimy działać wyprzedzająco" - dodał.

Rada Polityki Pieniężnej obniżyła w styczniu stopy procentowe o 75 pkt bazowych. Referencyjna stopa procentowa NBP wynosi obecnie 4,25 proc.

Zdaniem Czekaja istnieją obecnie obiektywne warunki dla rozluźnienia polityki pieniężnej. Jednocześnie uważa on, że nie ma potrzeby stosowania większych kroków niż 0,75 pkt. proc.

"Wzrost gospodarczy spada, co miesiąc prognozy są coraz niższe i nie wiadomo gdzie się zatrzymają. Jednocześnie obniżają się prognozy dla inflacji - według naszych ostatnich szacunków inflacja w połowie roku powinna spaść poniżej 2,5 proc., a teraz już jesteśmy w przedziale 1,5-3,5 proc. Tak więc istnieją obiektywne warunki dla rozluźnienia polityki pieniężnej" - powiedział.

"W porównaniu z naszą dotychczasową praktyką - czyli ruchami po 25 pb - to mogą się wydawać ruchy radykalne, ale w porównaniu z tym co się na dzieje na świecie ze stopami procentowymi, to już chyba nie.

Osobiście nie sądzę, by była potrzeba stosowania większych kroków niż 0,75 pkt. proc. Choć sytuacja gospodarcza jest taka, że niczego nie można być pewnym. Na razie to tempo schodzenia ze stopami procentowymi w moim odczuciu jest właściwe. Gospodarka potrzebowała szybkiego zmniejszenia stopy podstawowej i tak się stało" - dodał.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP Poniedziałek, 2 lutego (08:37)

RPP:Stopy powinny być dalej obniżane

Stopy procentowe powinny być dalej obniżane, zaś do kolejnych obniżek powinno dojść w miarę szybko. Jeżeli gospodarka będzie rozwijała się powoli, nie można wykluczyć obniżenia głównej stopy procentowej poniżej 3 proc. - uważa Jan Czekaj, członek Rady Polityki Pieniężnej.

"Uważam, że stopy powinny dalej być obniżane. Być może właściwym poziomem byłaby stopa procentowa na poziomie 3,50, może 3 proc. Ale dziś naprawdę trudno to oceniać, ciężko powiedzieć, że coś będzie na pewno. Jeżeli gospodarka będzie rozwijała się naprawdę powoli, to nie można wykluczyć zejścia z główną stopą procentową poniżej 3 proc." - powiedział Czekaj w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".

"Myślę, że do dalszych obniżek powinno dojść w miarę szybko, a później trzeba będzie obserwować, jak gospodarka zareagowała na dokonane obniżki. Na razie widzimy, że kryzys narasta i musimy działać wyprzedzająco" - dodał.

Rada Polityki Pieniężnej obniżyła w styczniu stopy procentowe o 75 pkt bazowych. Referencyjna stopa procentowa NBP wynosi obecnie 4,25 proc.

Zdaniem Czekaja istnieją obecnie obiektywne warunki dla rozluźnienia polityki pieniężnej. Jednocześnie uważa on, że nie ma potrzeby stosowania większych kroków niż 0,75 pkt. proc.

"Wzrost gospodarczy spada, co miesiąc prognozy są coraz niższe i nie wiadomo gdzie się zatrzymają. Jednocześnie obniżają się prognozy dla inflacji - według naszych ostatnich szacunków inflacja w połowie roku powinna spaść poniżej 2,5 proc., a teraz już jesteśmy w przedziale 1,5-3,5 proc. Tak więc istnieją obiektywne warunki dla rozluźnienia polityki pieniężnej" - powiedział.

"W porównaniu z naszą dotychczasową praktyką - czyli ruchami po 25 pb - to mogą się wydawać ruchy radykalne, ale w porównaniu z tym co się na dzieje na świecie ze stopami procentowymi, to już chyba nie.

Osobiście nie sądzę, by była potrzeba stosowania większych kroków niż 0,75 pkt. proc. Choć sytuacja gospodarcza jest taka, że niczego nie można być pewnym. Na razie to tempo schodzenia ze stopami procentowymi w moim odczuciu jest właściwe. Gospodarka potrzebowała szybkiego zmniejszenia stopy podstawowej i tak się stało" - dodał.

źródło informacji: INTERIA.PL/PAP Poniedziałek, 2 lutego (08:37)

Przyjmiemy model niemiecki?

Niepewność i brak zdecydowania zdominowały Światowe Forum Ekonomiczne w Davos. Zakończyło się ono w niedzielę w tak samo ponurej atmosferze, w jakiej się zaczęło - z przeświadczeniem, że i rozmiary globalnego kryzysu, i drogi wyjścia z niego są równie niejasne.
- Wszyscy w Davos są zagubieni - powiedział Kishore Mahbubani, dziekan Lee Kuan Yew School of Public Policy z Singapuru. - Nikt nie ma, jak się zdaje, jasnego pojęcia, jak wielki jest kryzys i co zrobić, żeby się z niego wydostać. Według niego konieczne jest "fundamentalne zbadanie całego globalnego systemu, żeby przekonać się, co nawaliło, a nikt nie jest skłonny zadawać tu fundamentalnych pytań tego rodzaju". Francuska minister gospodarki Christine Lagarde ostrzegała przed błędnym kołem: same remedia na kryzys - wykup przez państwo toksycznych aktywów od banków i plany bodźców - mogą przynieść jeszcze ostrzejszą reakcję, która kryzys pogłębi. Wymieniła społeczne niepokoje i z drugiej strony protekcjonizm jako główne zagrożenia, w obliczu których stoją państwa pogrążone w kryzysie. Katalizatorem tych zagrożeń jest wykorzystywanie pieniędzy podatników na plany naprawcze i spowolnienie wzrostu gospodarczego.
INTERIA.PL/PAP Poniedziałek, 2 lutego (09:08)

Przyjmiemy model niemiecki?

Niepewność i brak zdecydowania zdominowały Światowe Forum Ekonomiczne w Davos. Zakończyło się ono w niedzielę w tak samo ponurej atmosferze, w jakiej się zaczęło - z przeświadczeniem, że i rozmiary globalnego kryzysu, i drogi wyjścia z niego są równie niejasne.
- Wszyscy w Davos są zagubieni - powiedział Kishore Mahbubani, dziekan Lee Kuan Yew School of Public Policy z Singapuru. - Nikt nie ma, jak się zdaje, jasnego pojęcia, jak wielki jest kryzys i co zrobić, żeby się z niego wydostać. Według niego konieczne jest "fundamentalne zbadanie całego globalnego systemu, żeby przekonać się, co nawaliło, a nikt nie jest skłonny zadawać tu fundamentalnych pytań tego rodzaju". Francuska minister gospodarki Christine Lagarde ostrzegała przed błędnym kołem: same remedia na kryzys - wykup przez państwo toksycznych aktywów od banków i plany bodźców - mogą przynieść jeszcze ostrzejszą reakcję, która kryzys pogłębi. Wymieniła społeczne niepokoje i z drugiej strony protekcjonizm jako główne zagrożenia, w obliczu których stoją państwa pogrążone w kryzysie. Katalizatorem tych zagrożeń jest wykorzystywanie pieniędzy podatników na plany naprawcze i spowolnienie wzrostu gospodarczego.
INTERIA.PL/PAP Poniedziałek, 2 lutego (09:08)

Ryzykownych opcji nie lubią nawet banki

Przedsiębiorstwa posługujące się walutami mogą zabezpieczać się przed wahaniami ich kursu. Tradycyjną metodą zabezpieczenia jest zawarcie z bankiem transakcji typu forward.
Chodzi o umowę kupna (importerzy) lub sprzedaży (eksporterzy) waluty w przyszłości po z góry określonym kursie. Dzięki temu przedsiębiorstwo, może tworzyć roczne prognozy przychodów i dochodów.

Opcje zabezpieczają przed wahaniami kursu, jeśli nie są zawierane z myślą o spekulacyjnych zyskach – mówi Adam Kaliszewski, dyrektor w spółce BCT z Gdyni.

Dobrze zorganizowana firma, jeśli nie jest instytucją finansową, nastawia się na zarobek na swojej działalności podstawowej, a nie na spekulacyjnych transakcjach – dodaje.
Podmiot kupujący opcje, zamiast eliminować ryzyko, wprowadza je do zarządzania finansami i w związku z tym traci pewność w prognozach przychodów i dochodów – wyjaśnia Piotr Rybicki, biegły rewident.

Jeśli realizacja opcji wyrządzi spółce szkodę, to ma ona prawo pozwać członków zarządu do odpowiedzialności na podstawie przepisu (art. 483 k.s.h.).

W takich przypadkach ewentualne odszkodowanie zostanie zasądzone na rzecz spółki, jeżeli sąd uzna, że spełnione zostały ustawowe przesłanki – wyjaśnia Tomasz E. Siemiątkowski, z Kancelarii Siemiątkowski, Adwokaci i Doradcy.

Firmy, aby zrównoważyć koszty nabycia opcji (put), jednocześnie wystawiały opcje (call), za które otrzymywały wynagrodzenie. Przez ostatnie lata z powodzeniem zawierały takie transakcje. W tym czasie złoty stale się umacniał.

Umacnianie złotego prowokowało do braku umiaru. Umowy z bankami były coraz bardziej ryzykowne. Firmy wystawiały bankom opcje o wartości przewyższającej opcje od nich nabyte. Praktyka ta nie miała związku z obrotem i przychodami – analizuje Dorota Szubielska, radca prawny z kancelarii Chadbourne & Parke LLP.

Czy banki banki nadużyły zaufania przedsiębiorców przy zawieraniu umów na opcje ? Czy firmy mogą ubiegać się przed sądem o unieważnienie tych umów ? Jakie są możliwe rozwiązania sporów przedsiębiorca – bank?

Krzysztof Polak
Więcej: Gazeta Prawna 2.02.2009 (22) - str.11
Gazeta Prawna
wp.pl
Gazeta Prawna (06:58)

Ryzykownych opcji nie lubią nawet banki

Przedsiębiorstwa posługujące się walutami mogą zabezpieczać się przed wahaniami ich kursu. Tradycyjną metodą zabezpieczenia jest zawarcie z bankiem transakcji typu forward.
Chodzi o umowę kupna (importerzy) lub sprzedaży (eksporterzy) waluty w przyszłości po z góry określonym kursie. Dzięki temu przedsiębiorstwo, może tworzyć roczne prognozy przychodów i dochodów.

Opcje zabezpieczają przed wahaniami kursu, jeśli nie są zawierane z myślą o spekulacyjnych zyskach – mówi Adam Kaliszewski, dyrektor w spółce BCT z Gdyni.

Dobrze zorganizowana firma, jeśli nie jest instytucją finansową, nastawia się na zarobek na swojej działalności podstawowej, a nie na spekulacyjnych transakcjach – dodaje.
Podmiot kupujący opcje, zamiast eliminować ryzyko, wprowadza je do zarządzania finansami i w związku z tym traci pewność w prognozach przychodów i dochodów – wyjaśnia Piotr Rybicki, biegły rewident.

Jeśli realizacja opcji wyrządzi spółce szkodę, to ma ona prawo pozwać członków zarządu do odpowiedzialności na podstawie przepisu (art. 483 k.s.h.).

W takich przypadkach ewentualne odszkodowanie zostanie zasądzone na rzecz spółki, jeżeli sąd uzna, że spełnione zostały ustawowe przesłanki – wyjaśnia Tomasz E. Siemiątkowski, z Kancelarii Siemiątkowski, Adwokaci i Doradcy.

Firmy, aby zrównoważyć koszty nabycia opcji (put), jednocześnie wystawiały opcje (call), za które otrzymywały wynagrodzenie. Przez ostatnie lata z powodzeniem zawierały takie transakcje. W tym czasie złoty stale się umacniał.

Umacnianie złotego prowokowało do braku umiaru. Umowy z bankami były coraz bardziej ryzykowne. Firmy wystawiały bankom opcje o wartości przewyższającej opcje od nich nabyte. Praktyka ta nie miała związku z obrotem i przychodami – analizuje Dorota Szubielska, radca prawny z kancelarii Chadbourne & Parke LLP.

Czy banki banki nadużyły zaufania przedsiębiorców przy zawieraniu umów na opcje ? Czy firmy mogą ubiegać się przed sądem o unieważnienie tych umów ? Jakie są możliwe rozwiązania sporów przedsiębiorca – bank?

Krzysztof Polak
Więcej: Gazeta Prawna 2.02.2009 (22) - str.11
Gazeta Prawna
wp.pl
Gazeta Prawna (06:58)

Inflacja w dół, ale mniej, niż się spodziewano

Ministerstwo finansów szacuje, że w styczniu wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych wzrósł o 3,2 proc. w porównaniu ze styczniem zeszłego roku. W grudniu wskaźnik ten wzrósł o 3,3 proc. rok do roku. Styczniowa inflacja miesięczna wzrosła o pół procent.
Maciej Reluga główny ekonomista banku BZ WBK jest jednak zdania, że inflacja w styczniu wyniosła 3,1 proc. rok do roku i 0,4 proc. miesiąc do miesiąca. To i tak więcej, niż spodziewali się analitycy.
Maciej Reluga dodaje, że w najbliższych miesiącach będziemy obserwować trend spadkowy inflacji. Już w lutym spadnie ona poniżej 3 proc., w połowie roku poniżej 2 proc., a na koniec roku ma być w dalszym ciągu poniżej celu inflacyjnego NBP, czyli 2,5 proc.

Główny ekonomista banku BZ WBK spodziewa się przy tym kolejnej obniżki stóp procentowych Banku Centalnego już w lutym. Miałaby ona sięgnąć nawet 0,75 punktu procentowego. Główna stopa NBP wynosi teraz 4,25 proc.

Inflacja w dół, ale mniej, niż się spodziewano

Ministerstwo finansów szacuje, że w styczniu wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych wzrósł o 3,2 proc. w porównaniu ze styczniem zeszłego roku. W grudniu wskaźnik ten wzrósł o 3,3 proc. rok do roku. Styczniowa inflacja miesięczna wzrosła o pół procent.
Maciej Reluga główny ekonomista banku BZ WBK jest jednak zdania, że inflacja w styczniu wyniosła 3,1 proc. rok do roku i 0,4 proc. miesiąc do miesiąca. To i tak więcej, niż spodziewali się analitycy.
Maciej Reluga dodaje, że w najbliższych miesiącach będziemy obserwować trend spadkowy inflacji. Już w lutym spadnie ona poniżej 3 proc., w połowie roku poniżej 2 proc., a na koniec roku ma być w dalszym ciągu poniżej celu inflacyjnego NBP, czyli 2,5 proc.

Główny ekonomista banku BZ WBK spodziewa się przy tym kolejnej obniżki stóp procentowych Banku Centalnego już w lutym. Miałaby ona sięgnąć nawet 0,75 punktu procentowego. Główna stopa NBP wynosi teraz 4,25 proc.

Klienci mBanku żądają obniżenia oprocentowania

Klienci mBanku nie wytrzymali: zorganizowali się i rozpoczęli w internecie kampanię, która ma skłonić bank do obniżenia oprocentowania kredytów we frankach. Od października Szwajcarzy znacznie obniżyli stopy procentowe, spadł LIBOR, a mBank nie obniżył oprocentowania kredytów ani o punkt.

Sprawa dotyczy około 9 tysięcy osób zadłużonych w mBanku. Brali oni kredyty przed 1 września 2006 roku. Wtedy obowiązywała zasada, że oprocentowanie ustala zarząd banku. Obecnie zależy ono od LIBOR-u, czyli ceny pieniądza na rynku międzybankowym. Do LIBOR-u 3M doliczana jest marża banku (zapisana w umowie) i z tego wynika oprocentowanie kredytu, a zatem wysokość spłacanych przez klientów rat.

Wcześniej tak nie było. Klienci ze starego portfela mają dziś żal do banku, że skwapliwie podnosił on oprocentowanie, gdy w Szwajcarii rosły stopy procentowe a zatem rósł i LIBOR, a teraz, gdy LIBOR spadł, mBank nie chce obniżyć oprocentowania kredytów.

A różnica między oprocentowaniem kredytów klientów ze starego i nowego portfela zrobiła się znaczna. Ci pierwsi mają kredyt oprocentowany od 3,95 procent do nawet 4,45 procent. Drudzy, od 1,7 do 2,5 procent.

źródło: money.pl/ 2009-01-29 14:42:22

Klienci mBanku żądają obniżenia oprocentowania

Klienci mBanku nie wytrzymali: zorganizowali się i rozpoczęli w internecie kampanię, która ma skłonić bank do obniżenia oprocentowania kredytów we frankach. Od października Szwajcarzy znacznie obniżyli stopy procentowe, spadł LIBOR, a mBank nie obniżył oprocentowania kredytów ani o punkt.

Sprawa dotyczy około 9 tysięcy osób zadłużonych w mBanku. Brali oni kredyty przed 1 września 2006 roku. Wtedy obowiązywała zasada, że oprocentowanie ustala zarząd banku. Obecnie zależy ono od LIBOR-u, czyli ceny pieniądza na rynku międzybankowym. Do LIBOR-u 3M doliczana jest marża banku (zapisana w umowie) i z tego wynika oprocentowanie kredytu, a zatem wysokość spłacanych przez klientów rat.

Wcześniej tak nie było. Klienci ze starego portfela mają dziś żal do banku, że skwapliwie podnosił on oprocentowanie, gdy w Szwajcarii rosły stopy procentowe a zatem rósł i LIBOR, a teraz, gdy LIBOR spadł, mBank nie chce obniżyć oprocentowania kredytów.

A różnica między oprocentowaniem kredytów klientów ze starego i nowego portfela zrobiła się znaczna. Ci pierwsi mają kredyt oprocentowany od 3,95 procent do nawet 4,45 procent. Drudzy, od 1,7 do 2,5 procent.

źródło: money.pl/ 2009-01-29 14:42:22

Waluty: Co się stanie z dolarem?

Fed na wczorajszym posiedzeniu nie zrobił nic. Członkowie Komitetu Otwartego Rynku (FOMC) nie mają już z czego ciąć stóp procentowych. Wobec słabej gospodarki możliwe, że przedział 0-0,25 proc. pozostanie aktualny do końca tego roku. Dolar może jednak stanieć, nawet do 2,5 złotego.

Wczoraj późnym wieczorem pracowała także Izba Reprezentantów. Demokraci przegłosowali rekordowy plan stymulujący amerykańską gospodarkę Baracka Obamy, który ma kosztować 825 mld dolarów. Presja na spadek dolara jeszcze się zwiększy.

Pomimo historycznie niskich stóp procentowych za oceanem, dolar znajduje się najwyżej od prawie 4,5 roku w stosunku do naszej waluty. Od lipca ubiegłego roku amerykańska waluta wzrosła aż o 74 proc. ( z 2,01 zł do ok. 3,5 zł dziś) w stosunku do złotego. To najwyższy kurs od października 2004 roku.

Dolar jest również mocny w stosunku do innych walut. W listopadzie kurs EURUSD ustanowił najniższe poziomy od 2006 roku (poziom 1,25). Obecnie kurs znów zbliża się do tych minimów.

więcej: mone.pl/ 2009-01-29 06:45:17

 

Waluty: Co się stanie z dolarem?

Fed na wczorajszym posiedzeniu nie zrobił nic. Członkowie Komitetu Otwartego Rynku (FOMC) nie mają już z czego ciąć stóp procentowych. Wobec słabej gospodarki możliwe, że przedział 0-0,25 proc. pozostanie aktualny do końca tego roku. Dolar może jednak stanieć, nawet do 2,5 złotego.

Wczoraj późnym wieczorem pracowała także Izba Reprezentantów. Demokraci przegłosowali rekordowy plan stymulujący amerykańską gospodarkę Baracka Obamy, który ma kosztować 825 mld dolarów. Presja na spadek dolara jeszcze się zwiększy.

Pomimo historycznie niskich stóp procentowych za oceanem, dolar znajduje się najwyżej od prawie 4,5 roku w stosunku do naszej waluty. Od lipca ubiegłego roku amerykańska waluta wzrosła aż o 74 proc. ( z 2,01 zł do ok. 3,5 zł dziś) w stosunku do złotego. To najwyższy kurs od października 2004 roku.

Dolar jest również mocny w stosunku do innych walut. W listopadzie kurs EURUSD ustanowił najniższe poziomy od 2006 roku (poziom 1,25). Obecnie kurs znów zbliża się do tych minimów.

więcej: mone.pl/ 2009-01-29 06:45:17

 

Na tle regionu polska gospodarka będzie liderem

Według GUS nasza gospodarka rozwijała się w ubiegłym roku w tempie 4,8 procent. W tym na pewno nie będzie nas stać na taki wynik. Porównując jednak do krajów w naszym regionie - i tak będzie dobrze.

Najnowsze prognozy (z 27 stycznia) Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOR) mówią o wzroście na poziomie 1,5 procent. W porównaniu z dotychczasowym tempem rozwoju to bardzo mało. A jak wygląda to w porównaniu do naszych sąsiadów?

Money.pl przeanalizował najnowsze dostępne prognozy dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Większość z nich została opublikowana przez instytucje związane z danym Państwem, czy to rząd czy bank centralny. Według tej miary, Polska, rzeczywiście będzie rozwijać się szybko, nawet na tle regionu.

Kraj Prognoza PKB na 2009 r. [proc.] Autor Data
Polska 3,7 rząd 3.12.2008
Czechy 2,9(0,5)* bank centralny 21.01.2009
Słowacja 2,7 ministerstwo finansów 26.01.2009
Rumunia 2,5 rząd 16.01.2009
Bułgaria 2,0 Bank Odbudowy i Rozwoju 27.01.2009
Węgry od -2,5 do -3 premier 28.01.2009
Litwa -3 do -5 Danske Bank 27.01.2009
Estonia -4,7 Komisja Europejska 20.01.2009
Łotwa -5 bank centralny 15.01.2009

Źródło: Obliczenia własne
*W nawiasie podano pesymistyczny scenariusz według banku centralnego Czech

Z pewnością jednak będziemy w tym roku w o wiele lepszej sytuacji niż kraje rozwinięte z Europy Zachodniej. Według najnowszych szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego gospodarka Niemiec skurczy się aż o 2,5 procent.

Kraj Prognoza PKB na 2009 r. [proc.]
Chiny 6,7
Indie 5,1
Brazylia 1,8
Meksyk -0,3
Rosja -0,7
Kanada -1,2
USA -1,6
Hiszpania -1,7
Francja -1,9
Włochy -2,0
Niemcy -2,5
Japonia -2,6
Wielka Brytania -2,8

Źródło: MFW

Mimo że powyższe prognozy są najnowszymi, nadal trudno być pewnym ich spełnienia się. Na przykład widać (także w przypadku Polski), że rządowe instytucje są z reguły bardziej optymistyczne niż zewnętrzne. Na przykład rząd Słowacji zakłada wzrost PKB o 4,6 proc., podczas gdy Komisja Europejska mówi już o 2,7 procentach. Niespotykany od lat kryzys powoduje również skrajne różnice w przewidywaniach. Czechy zakładają, że ich gospodarka będzie się rozwijać na poziomie 2,9 proc., ale rozważają także alternatywny, pesymistyczny scenariusz - wzrost o zaledwie 0,5 procent.

A co z Polską?


Również w przypadku naszego kraju występują te same zasady: rząd jest najbardziej optymistyczny - choć po korekcie założeń, premier Tusk mówił ostatnio o wzroście o 1,7 proc. w 2009 r.

źródło: money.pl/ 2009-01-30 06:35:50

Na tle regionu polska gospodarka będzie liderem

Według GUS nasza gospodarka rozwijała się w ubiegłym roku w tempie 4,8 procent. W tym na pewno nie będzie nas stać na taki wynik. Porównując jednak do krajów w naszym regionie - i tak będzie dobrze.

Najnowsze prognozy (z 27 stycznia) Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOR) mówią o wzroście na poziomie 1,5 procent. W porównaniu z dotychczasowym tempem rozwoju to bardzo mało. A jak wygląda to w porównaniu do naszych sąsiadów?

Money.pl przeanalizował najnowsze dostępne prognozy dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Większość z nich została opublikowana przez instytucje związane z danym Państwem, czy to rząd czy bank centralny. Według tej miary, Polska, rzeczywiście będzie rozwijać się szybko, nawet na tle regionu.

Kraj Prognoza PKB na 2009 r. [proc.] Autor Data
Polska 3,7 rząd 3.12.2008
Czechy 2,9(0,5)* bank centralny 21.01.2009
Słowacja 2,7 ministerstwo finansów 26.01.2009
Rumunia 2,5 rząd 16.01.2009
Bułgaria 2,0 Bank Odbudowy i Rozwoju 27.01.2009
Węgry od -2,5 do -3 premier 28.01.2009
Litwa -3 do -5 Danske Bank 27.01.2009
Estonia -4,7 Komisja Europejska 20.01.2009
Łotwa -5 bank centralny 15.01.2009

Źródło: Obliczenia własne
*W nawiasie podano pesymistyczny scenariusz według banku centralnego Czech

Z pewnością jednak będziemy w tym roku w o wiele lepszej sytuacji niż kraje rozwinięte z Europy Zachodniej. Według najnowszych szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego gospodarka Niemiec skurczy się aż o 2,5 procent.

Kraj Prognoza PKB na 2009 r. [proc.]
Chiny 6,7
Indie 5,1
Brazylia 1,8
Meksyk -0,3
Rosja -0,7
Kanada -1,2
USA -1,6
Hiszpania -1,7
Francja -1,9
Włochy -2,0
Niemcy -2,5
Japonia -2,6
Wielka Brytania -2,8

Źródło: MFW

Mimo że powyższe prognozy są najnowszymi, nadal trudno być pewnym ich spełnienia się. Na przykład widać (także w przypadku Polski), że rządowe instytucje są z reguły bardziej optymistyczne niż zewnętrzne. Na przykład rząd Słowacji zakłada wzrost PKB o 4,6 proc., podczas gdy Komisja Europejska mówi już o 2,7 procentach. Niespotykany od lat kryzys powoduje również skrajne różnice w przewidywaniach. Czechy zakładają, że ich gospodarka będzie się rozwijać na poziomie 2,9 proc., ale rozważają także alternatywny, pesymistyczny scenariusz - wzrost o zaledwie 0,5 procent.

A co z Polską?


Również w przypadku naszego kraju występują te same zasady: rząd jest najbardziej optymistyczny - choć po korekcie założeń, premier Tusk mówił ostatnio o wzroście o 1,7 proc. w 2009 r.

źródło: money.pl/ 2009-01-30 06:35:50

Wynalazki dla planety

Postęp technologiczny to wielki sojusznik wszystkich, którym nie jest obojętna przyszłość naszej planety. To, co dziś brzmi jak bajka lub utopia, jutro będzie zmieniało świat i chroniło klimat. Za osiem lat wśród piasków arabskiej pustyni ma powstać liczące 50 tysięcy mieszkańców miasto.

Masdar, bo taką będzie nosiło nazwę, ma być pierwszym na globie siedliskiem, w którym wszystkie odpady będą zagospodarowywane, a miasto nie będzie emitowało do atmosfery, CO2. - Tak możemy ochronić klimat przed zmianami - przekonywał były wiceprezydent USA, laureat Nagrody Nobla Al Gore.

Potrzebę walki o zachowanie klimatu widzi coraz więcej ludzi. To, że właśnie działalność człowieka przyczynia się w największym stopniu do zmian klimatycznych, nie ulega wątpliwości dla ogromnej większości naukowców. Na szczęście postęp technologiczny jest na tyle szybki, że przy większym zaangażowaniu rządów "czyste" technologie będą masowo wykorzystywane.

Ogniwo w ubraniu

Kluczowym zadaniem ludzkości jest zapewnienie sobie w przyszłości dostaw energii. Na razie ogromną część stanowią źródła tradycyjne. Według szacunków uczonych, aż 25 proc. emisji CO2 to efekt pracy tysięcy elektrowni. Drugi problem to kurczące się zasoby kopalin energetycznych.

Ropy wystarczy na góra pół wieku, a gazu na nieco dłużej. Na dwa stulecia (przy obecnym zapotrzebowaniu) wystarczy węgla. A co potem? Naukowcy w wielu laboratoriach głowią się nad tym od lat. Wydaje się, że w przyszłości ogromną rolę będzie odgrywało pozyskanie niewyczerpalnej - przynajmniej w możliwej do ogarnięcia perspektywie - energii słonecznej.

Słońce na niektórych szerokościach geograficznych ma ogromny potencjał. Nic więc dziwnego, że na szeroką skalę zaczyna się wykorzystywać tam ogniwa fotowoltaiczne służące bezpośrednio do zamiany energii promieniowania słonecznego na energię elektryczną.

Skuteczność działania takich ogniw jest na tyle duża, że już ponad ćwierć wieku temu samolot Solar Challenger przeleciał nad kanałem La Manche - jedynym źródłem zasilania była energia słoneczna, która pochodziła z baterii zamontowanych na skrzydłach samolotu.

Jednak tradycyjne ogniwa są dość drogie.

Dlatego prowadzi się badania nad ogniwami polimerowymi. Mają one być nanoszone drukiem np. na płaskie powierzchnie i być kilkakrotnie tańsze np. od ogniw krzemowych. Tanie ogniwo będzie zbudowane z nanorurek zabezpieczonych przed uszkodzeniem, np. przed zdrapaniem.

Te mikroskopijne układy mają być łączone w większe powierzchnie, tak aby wytwarzana tam energia mogła być wykorzystywana do oświetlenia napędzania przenośnych urządzeń. Być może więc za kilka lat w powszechnym użyciu znajdą się np. kurtki pokryte takimi ogniwami, mogące zasilać np. mp3.

Innym rodzajem badań są doświadczenia zmierzające do rozkładu termicznego pary wodnej na wodór i tlen. Nie od dziś wiadomo, że jeżeli by się to udało (z wykorzystaniem energii skupionych promieni słonecznych), świat zyskałby najbardziej ekologiczne paliwo - wodór.

Wiatraki na wodzie

Jednak choć nasza gwiazda ma ogromny potencjał, to przecież nie wszędzie można go wykorzystać w takim samym stopniu.

Na naszych szerokościach geograficznych trzeba szukać innych rozwiązań. Tam, gdzie rzadziej świeci, często mocno wieje. Wiatraki to mało nowatorska technologia, ale zmiana ich zastosowania (z młynarstwa na energetykę) to już rewolucja.

Zwykle przyjmuje się, że granicą opłacalności elektrowni wiatrowych jest średnioroczna prędkość wiatru wynosząca pięć metrów na sekundę. W praktyce jednak potrzebne są zdecydowanie dokładniejsze badania. Najczęściej obecnie spotykane w energetyce wiatraki mogą pracować przy prędkościach wiatru od 3 do 30 metrów na sekundę. Jednak takich obszarów na lądzie jest niewiele. Naukowcy uważają, że doskonałym wyjściem jest zagospodarowanie oceanów. O ile w strefie przybrzeżnej już pracują liczne wiatraki, to z otwartym morzem są problemy. A przecież to morza i oceany zajmują ponad 60 proc. powierzchni planety.

interia.pl/Niedziela, 1 lutego (06:00)

Wynalazki dla planety

Postęp technologiczny to wielki sojusznik wszystkich, którym nie jest obojętna przyszłość naszej planety. To, co dziś brzmi jak bajka lub utopia, jutro będzie zmieniało świat i chroniło klimat. Za osiem lat wśród piasków arabskiej pustyni ma powstać liczące 50 tysięcy mieszkańców miasto.

Masdar, bo taką będzie nosiło nazwę, ma być pierwszym na globie siedliskiem, w którym wszystkie odpady będą zagospodarowywane, a miasto nie będzie emitowało do atmosfery, CO2. - Tak możemy ochronić klimat przed zmianami - przekonywał były wiceprezydent USA, laureat Nagrody Nobla Al Gore.

Potrzebę walki o zachowanie klimatu widzi coraz więcej ludzi. To, że właśnie działalność człowieka przyczynia się w największym stopniu do zmian klimatycznych, nie ulega wątpliwości dla ogromnej większości naukowców. Na szczęście postęp technologiczny jest na tyle szybki, że przy większym zaangażowaniu rządów "czyste" technologie będą masowo wykorzystywane.

Ogniwo w ubraniu

Kluczowym zadaniem ludzkości jest zapewnienie sobie w przyszłości dostaw energii. Na razie ogromną część stanowią źródła tradycyjne. Według szacunków uczonych, aż 25 proc. emisji CO2 to efekt pracy tysięcy elektrowni. Drugi problem to kurczące się zasoby kopalin energetycznych.

Ropy wystarczy na góra pół wieku, a gazu na nieco dłużej. Na dwa stulecia (przy obecnym zapotrzebowaniu) wystarczy węgla. A co potem? Naukowcy w wielu laboratoriach głowią się nad tym od lat. Wydaje się, że w przyszłości ogromną rolę będzie odgrywało pozyskanie niewyczerpalnej - przynajmniej w możliwej do ogarnięcia perspektywie - energii słonecznej.

Słońce na niektórych szerokościach geograficznych ma ogromny potencjał. Nic więc dziwnego, że na szeroką skalę zaczyna się wykorzystywać tam ogniwa fotowoltaiczne służące bezpośrednio do zamiany energii promieniowania słonecznego na energię elektryczną.

Skuteczność działania takich ogniw jest na tyle duża, że już ponad ćwierć wieku temu samolot Solar Challenger przeleciał nad kanałem La Manche - jedynym źródłem zasilania była energia słoneczna, która pochodziła z baterii zamontowanych na skrzydłach samolotu.

Jednak tradycyjne ogniwa są dość drogie.

Dlatego prowadzi się badania nad ogniwami polimerowymi. Mają one być nanoszone drukiem np. na płaskie powierzchnie i być kilkakrotnie tańsze np. od ogniw krzemowych. Tanie ogniwo będzie zbudowane z nanorurek zabezpieczonych przed uszkodzeniem, np. przed zdrapaniem.

Te mikroskopijne układy mają być łączone w większe powierzchnie, tak aby wytwarzana tam energia mogła być wykorzystywana do oświetlenia napędzania przenośnych urządzeń. Być może więc za kilka lat w powszechnym użyciu znajdą się np. kurtki pokryte takimi ogniwami, mogące zasilać np. mp3.

Innym rodzajem badań są doświadczenia zmierzające do rozkładu termicznego pary wodnej na wodór i tlen. Nie od dziś wiadomo, że jeżeli by się to udało (z wykorzystaniem energii skupionych promieni słonecznych), świat zyskałby najbardziej ekologiczne paliwo - wodór.

Wiatraki na wodzie

Jednak choć nasza gwiazda ma ogromny potencjał, to przecież nie wszędzie można go wykorzystać w takim samym stopniu.

Na naszych szerokościach geograficznych trzeba szukać innych rozwiązań. Tam, gdzie rzadziej świeci, często mocno wieje. Wiatraki to mało nowatorska technologia, ale zmiana ich zastosowania (z młynarstwa na energetykę) to już rewolucja.

Zwykle przyjmuje się, że granicą opłacalności elektrowni wiatrowych jest średnioroczna prędkość wiatru wynosząca pięć metrów na sekundę. W praktyce jednak potrzebne są zdecydowanie dokładniejsze badania. Najczęściej obecnie spotykane w energetyce wiatraki mogą pracować przy prędkościach wiatru od 3 do 30 metrów na sekundę. Jednak takich obszarów na lądzie jest niewiele. Naukowcy uważają, że doskonałym wyjściem jest zagospodarowanie oceanów. O ile w strefie przybrzeżnej już pracują liczne wiatraki, to z otwartym morzem są problemy. A przecież to morza i oceany zajmują ponad 60 proc. powierzchni planety.

interia.pl/Niedziela, 1 lutego (06:00)

Wlk.Brytania: strajki przeciwko pracownikom zza granicy

Sobota była w Wielkiej Brytanii czwartym dniem protestów przeciwko sprowadzaniu robotników z zagranicy. W obliczu fali dzikich strajków brytyjski minister gospodarki oświadczył, że protekcjonizm jako odpowiedź na recesję byłby „wielkim błędem".
Minister Peter Mandelson - były komisarz Unii Europejskiej do spraw handlu - powiedział, że odizolowanie krajowego przemysłu i usług od konkurencji zagranicznej pogłębiłoby tylko recesję, wywołując depresję gospodarczą. „Rozumiem ludzkie obawy o pracę" - powiedział lord Mandelson, ale dodał: „Odejście od polityki, która umożliwia brytyjskim firmom działalność w Europie, a europejskim u nas byłoby wielkim błędem".

Tymczasem trybunał rozjemczy kontynuował mediację między pracodawcami a związkami zawodowymi, które poparły dzikie strajki solidarnościowe z pracownikami rafinerii w Lindsey na północy Anglii.

Koncern Total powierzył tam kontrakt budowlany włoskiej firmie IREM, która odmówiła zatrudnienia miejscowych bezrobotnych i sprowadziła własnych robotników z Włoch i Portugalii. Eksperci twierdzą, że włoska firma miała do tego prawo, gdyż w Unii Europejskiej obowiązuje otwarty rynek pracy. Ale brytyjscy związkowcy mówią, powołując się na te same przepisy, że Włosi nie mieli prawa dyskryminować miejscowych robotników.

Zanosi się na rozszerzenie akcji strajkowej, która objęła już 3 brytyjskie rafinerie, dwa terminale gazowe i naftowe oraz kilka elektrowni.
onet.pl/(IAR, dd/01.02.2009, godz. 08:08)

Wlk.Brytania: strajki przeciwko pracownikom zza granicy

Sobota była w Wielkiej Brytanii czwartym dniem protestów przeciwko sprowadzaniu robotników z zagranicy. W obliczu fali dzikich strajków brytyjski minister gospodarki oświadczył, że protekcjonizm jako odpowiedź na recesję byłby „wielkim błędem".
Minister Peter Mandelson - były komisarz Unii Europejskiej do spraw handlu - powiedział, że odizolowanie krajowego przemysłu i usług od konkurencji zagranicznej pogłębiłoby tylko recesję, wywołując depresję gospodarczą. „Rozumiem ludzkie obawy o pracę" - powiedział lord Mandelson, ale dodał: „Odejście od polityki, która umożliwia brytyjskim firmom działalność w Europie, a europejskim u nas byłoby wielkim błędem".

Tymczasem trybunał rozjemczy kontynuował mediację między pracodawcami a związkami zawodowymi, które poparły dzikie strajki solidarnościowe z pracownikami rafinerii w Lindsey na północy Anglii.

Koncern Total powierzył tam kontrakt budowlany włoskiej firmie IREM, która odmówiła zatrudnienia miejscowych bezrobotnych i sprowadziła własnych robotników z Włoch i Portugalii. Eksperci twierdzą, że włoska firma miała do tego prawo, gdyż w Unii Europejskiej obowiązuje otwarty rynek pracy. Ale brytyjscy związkowcy mówią, powołując się na te same przepisy, że Włosi nie mieli prawa dyskryminować miejscowych robotników.

Zanosi się na rozszerzenie akcji strajkowej, która objęła już 3 brytyjskie rafinerie, dwa terminale gazowe i naftowe oraz kilka elektrowni.
onet.pl/(IAR, dd/01.02.2009, godz. 08:08)

Drobnym drukiem

Banki funkcjonujące w Polsce bardzo rywalizują o klienta stosując różne sposoby. Ale czy strony występujące w umowie są sobie równe?

Jedną ze stron jest bank, który posiada grupę wykwalifikowanych specjalistów, prawników, pracowników reklamy i marketingu, a drugą stroną jest klient, nie zawsze wykształcony i znający się na umowach.

Strategie wobec klienta

Banki opracowują strategię wobec swoich przyszłych klientów poprzez określenie ich podstawowych cech. Banki przyjęły, że klienci detaliczni charakteryzują się następującymi cechami:

  • masowość,
  • jednorodność,
  • jednolitość w zakresie obsługi bankowej,
  • jednolitość oczekiwań wobec banku.

Masowość klientów detalicznych wymusza na bankach zastosowanie bardzo uproszczonych zasad ich obsługi. Pozwala to bankom wymuszać na klientach przyjęcie warunków nie zawsze dla nich korzystnych. Jednorodność klienta także nie wymaga od banków indywidualnego podejścia, a daje im możliwość na ustalenie jednakowych zasad ich obsługi. Klienci spotykają się z taką samą lub bardzo podobną polityką stosowaną przez banki. To co w jednym banku jest nieakceptowane przez danego klienta, to w drugim będzie podobne lub zbliżone. W efekcie klienci godzą się na takie traktowanie i przyjmują niekorzystne dla nich warunki. Liczba udzielanych kredytów i pożyczek konsumpcyjnych dla gospodarstw domowych z roku na rok systematycznie wzrasta. Dlatego tak bardzo istotna jest wiedza klientów w zakresie umów kredytowych.

Skomplikowana umowa

Każdy bank przygotowując ofertę kredytową lub inny produkt ustala warunki, zasady oraz cenę jego sprzedaży. Banki narzucają klientom określone zapisy umowy. Klient masowy nie ma prawa do wniesienia zmian do umowy, jeżeli nie zgadza się z jakimś zapisem. W większości banków druk umowy jest bardzo krótki i ogranicza się do podstawowych danych o przyszłym kredytobiorcy. Wszystkie szczegółowe zasady funkcjonowania danego produktu są przeniesione do ogólnych i szczegółowych regulaminów stosowanych przez banki. Bardzo często w zapisach regulaminu szczegółowego odsyła się klienta do regulaminu ogólnego i na odwrót. Jest to powód do powstawania niejasności zapisów i trudności w zrozumieniu zasad. Każdy bank oczywiście zabezpiecza się przed ryzykiem stwierdzenia przez klienta, że nie otrzymał regulaminu i nie zna jego treści. Na wniosku jest zapis, w którym klient potwierdza, że otrzymał regulamin, zapoznał się z jego zapisami i je akceptuje. Większość banków taki sam zapis umieszcza na druku regulaminu, co zabezpiecza bank przed stwierdzeniem klienta, że regulaminu nie otrzymał a tylko podpisał umowę. Regulamin składa się z wielu paragrafów, które są napisane małym i nieczytelnym drukiem. Banki bardzo często wprowadzają zmiany w swoich regulaminach, które mogą być bardzo istotne w przypadku produktów kredytowych. Przeważnie w przypadku wprowadzania nowego regulaminu związanego z konkretnym kredytem klienci korzystający już z tego produktu mogą korzystać z niego na warunkach określonych w starym regulaminie. Jednak nie o wszystkich wprowadzonych zmianach bank informuje klienta listownie – bo nie ma takiego obowiązku.

Zgodnie z regulaminem wiele banków informuje swoich klientów o zmianie cennika poprzez wywieszenie go w oddziałach swojego banku. Klient jest zmuszony do ciągłego odwiedzania swojego banku i analizowania cennika. Jednocześnie w celu ukrycia zmian podwyższania opłat, na tablicach informacyjnych są wywieszane nowe cenniki a nie informacje o zmianach i wprowadzonych w nowych opłatach. Klienci bardzo często podpisując umowę nie zdają sobie sprawy, że obowiązują ich warunki zawarte nie tylko w umowie, ale także w regulaminach. W przypadku konfliktów i roszczeń bank w swojej obronie zawsze zacytuje odpowiedni paragraf regulaminu, którego treść klient podpisał i zaakceptował poprzez złożenie podpisu. Ponadto regulaminy nie przedstawiają cennika usług, a odwołują się do niego. A w cenniku także zawarte są informacje na temat funkcjonowania danego produktu. Jest to następny ukryty sposób informowania klienta o niekorzystnych dla niego zapisach.

Bardzo istotne znaczenie ma forma graficzna wniosku kredytowego. Druk z pozostawionymi pustymi miejscami powoduje, że klient skupia się na wypełnieniu pustych kratek i nie zwraca uwagi na pozostałe zapisy. Niejednokrotnie klient nie zdaje sobie sprawy, że wypełnienie takiego wniosku to podpisanie umowy z bankiem.

Nieprofesjonalna obsługa

W opisanej konstrukcji umów bardzo ważna jest profesjonalna obsługa klienta przez pracownika banku. Jednak ta obsługa pozostawia także wiele do życzenia. Gdyby klient banku uzyskał wszystkie niezbędne i wyczerpujące informacje od pracownika, na pewno byłby świadomy wszystkich zagrożeń i niekorzystnych zapisów w umowie. Jednak kiedy sama starałam się o kredyt lub inny produkt oferowany przez bank, nie otrzymywałam profesjonalnych i wyczerpujących informacji na temat danego produktu. Niejednokrotnie sama musiałam zadawać dziesiątki pytań i wręcz prosić o regulamin, który powinnam otrzymać na wstępie rozmowy z pracownikiem banku.

Dzieje się tak dlatego, że pracownik banku jest bardziej zainteresowany sprzedażą danego produktu (w tym także kredytu) i swoją uwagę skupia na przedstawieniu przyszłemu klientowi tylko zalet tego produktu. Nie informuje więc klienta o ryzyku i kosztach związanych z daną ofertą. Pracownik nie wyjaśnia klientowi skomplikowanych zapisów stosowanych w umowach. Zależy mu tylko na sprzedaży danego produktu, gdyż wtedy uzyska większą prowizję od sprzedaży, a klienta traktuje się przedmiotowo.

Zakazane zapisy

W związku z bardzo dużym zainteresowaniem klientów kredytami i pożyczkami okazjonalnymi (wakacyjne, przedświąteczne) Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów opracował już kilka raportów z kontroli przedstawiając błędy banków. Poniżej przedstawiam kilka najważniejszych niedopuszczalnych zapisów stosowanych w umowach kredytowych.

1. Opłata z tytułu wypowiedzenia umowy kredytu. Bank nie może pobierać opłaty z tego tytułu, ponieważ wypowiedzenie umowy jest elementem ściśle związanym z realizacją zawartej umowy. W przypadku wypowiedzenia umowy zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa kredytobiorca ponosi konsekwencje w postaci karnych odsetek z tytułu naruszenia warunków umowy.

2. Stosowanie podwójnych opłat np. za dokonywanie wpłat i wypłat gotówkowych w kasie lub z bankomatu, w którym klient ma konto – jest to czynność niedozwolona, bowiem podlega ona opłacie za prowadzenie konta.

3. Określenie zasad ponoszenia kosztów procesowych. W umowie nie może znaleźć się zastrzeżenie, „iż w przypadku niewykonania bądź nienależytego wykonania zobowiązań wynikających z umowy kredytobiorca zobowiązany będzie do poniesienia kosztów procesu oraz kosztów postępowania egzekucyjnego”, bowiem o kosztach procesu i ich podziale nie decyduje bank tylko sąd, kierując się określonymi zasadami o kosztach sądowych uregulowanych szczegółowo w kodeksie postępowania cywilnego.

4. Zadłużenie przeterminowane. Bank nie może zapisać, iż „zastrzega sobie prawo, że należność z tytułu zaciągniętego zobowiązania – niespłacona w określonym terminie wyznaczonym przez bank albo spłacona w niepełnej wysokości – uznawana jest przez bank jako zadłużenie przeterminowane”, bowiem za zadłużenie przeterminowane zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa uznaje się tylko tę część świadczenia, która nie została spłacona przez dłużnika a nie całą kwotę należnego świadczenia. Jest to bardzo istotne, ponieważ od wysokości zadłużenia przeterminowanego naliczane są odsetki.

5. Zmiana regulaminu i oprocentowania. Powinno być bardzo jasno i wyraźnie określone, kiedy bank ma prawo do dokonywania zmian regulaminów lub oprocentowania. Niedopuszczalny jest zapis w regulaminie, że „jego zmiana zależy m.in. od zmiany parametrów rynkowych, środowiska konkurencyjności, zmiany w systemie informatycznym, którym operuje bank...” – tak szeroki zakres daje bankowi swobodną i nieograniczoną możliwość do dokonywania zmian regulaminu. Wysokość zmian pobieranego oprocentowania stosowanego przez banki nie może zależeć od „rentowności instrumentów rynku pieniężnego” – jest to sformułowanie niejasne i pozwala na swobodne dokonywanie zmian na niekorzyść kredytobiorców.

6. Opłata za ustalenie adresu zamieszkania. Bank nie może obciążać kredytobiorcy taką opłatą, ponieważ zgodnie z umową kredytobiorca w przypadku zmiany adresu zamieszkania ma obowiązek poinformować o tym bank w określonym terminie. Jeżeli kredytobiorca nie dopełni tego obowiązku wywołuje to skutki prawne.

Lista niedozwolonych zapisów stosowanych w umowach oraz lista niedozwolonych opłat i prowizji pobieranych przez banki jest bardzo długa. Jeśli jednak zorientujemy się, że bank pobrał od nas opłatę, której nie powinien pobierać, nie możemy rezygnować z walki o swoje prawa. Należy zgłosić reklamację, gdyż banki zdają sobie sprawę z tego, że bezprawnie pobrały od nas opłatę i na zgłoszenie klienta są w stanie ją zwrócić. Jeśli jednak bank odmówi nam zwrotu opłat pobranych bezprawnie, wówczas zawsze o pomoc możemy udać się do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów – pracownicy tej instytucji bardzo chętnie nam pomogą w uzyskaniu zwrotu środków od banku. Wszystkie nieuczciwe klauzule stosowane w umowach konsumenckich są danymi jawnymi. Każdy może zapoznać się z treścią rejestru postanowień wzorców umowy uznanych za niedozwolone. Dane są dostępne bezpłatnie na stronach internetowych Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

Kłamstwa w reklamach

Codziennie oglądamy w telewizji dziesiątki reklam zachęcających nas do zaciągnięcia różnorodnych kredytów i pożyczek (hipotecznych, samochodowych, okazjonalnych). Każdy sposób jest dobry na zdobycie nowego klienta. Już pojawiły się w mediach reklamy zachęcające nas do zaciągania kredytów i pożyczek wakacyjnych, podobne sytuacje są nam przedstawiane przez banki każdego roku. Rywalizacja między bankami o nowego klienta jest bardzo duża, więc nie ulegajmy kuszącym ofertom kredytów prezentowanych w reklamach. Banki często przedstawiają ofertę, która może wprowadzać w błąd przyszłego kredytobiorcę.

Jednym z najważniejszych parametrów kredytu jest oprocentowanie, które zgodnie z Ustawą o kredycie konsumenckim powinno zawierać wyraźną informację o rzeczywistej rocznej stopie procentowej. Tymczasem banki w swoich reklamach kuszą klientów na pozór niskim oprocentowaniem. Jednym z przykładów jest prezentowana obecnie „Pożyczka od ręki” banku BPH. W reklamie pojawia się informacja, iż bank oferuje pożyczkę 2 tys. zł z niską ratą 51 zł miesięcznie, reklama nie informuje potencjalnego klienta o wysokości oprocentowania. Na wyobraźnię klienta ma działać podana kwotowo wysokość miesięcznej raty, w tym wypadku 51 zł miesięcznie. Jednak okazuje się, że klient musi spełnić jednocześnie inne założenie, którym jest 60-miesięczny okres kredytowania, a rzeczywista roczna stopa procentowa pożyczki wynosi 20,22 proc. – napisane bardzo małym drukiem, aby klient się nie zorientował. Więc spłacając tę pożyczkę zgodnie z założonymi warunkami musimy oddać bankowi po 60-miesięcznym okresie kredytowania ponad 3 tys. zł, czyli o ponad 50 proc. więcej niż pożyczyliśmy.

Innym przykładem może być „Max pożyczka mini rata” oferowana przez PKO BP. Podobnie jak w poprzedniej reklamie na wyobraźnię klienta ma działać niska wysokość miesięcznej raty. Na stronie internetowej jest bardzo zachęcająca propozycja pożyczki, gdzie miesięczna rata ma wynieść tylko 19 zł, ale oczywiście trzeba spełnić także inne warunki: okres kredytowania wynosi 5 lat, kwota 700 zł, a rzeczywista roczna stopa procentowa wynosi 24,31 proc., i na takich warunkach pożyczka jest dostępna tylko dla klientów, którzy posiadają konto w tym banku przynajmniej od sześciu miesięcy. Oczywiście wszystkie dodatkowe warunki są napisane małym drukiem lub odsyła się klienta do nieczytelnych tabel opłat i prowizji. Niemal wszystkie banki stosują takie chwyty reklamowe, aby przyciągnąć klienta, który nie zawsze tego jest świadomy.

Innym typem reklam są oferty, w których kredyt jest przedstawiony jako wolny od odsetek w określonym czasie. Na pierwszy rzut oka wygląda to zachęcająco, lecz należy przeczytać informacje podawane drobnym drukiem, gdyż może okazać się, że zamiast odsetek pobierane są wysokie opłaty lub istnieje konieczność wykupienia ubezpieczenia na cały okres kredytowania. Więc w rzeczywistości może się okazać, że po podsumowaniu wszystkich opłat, prowizji i ubezpieczenia kredyt jest o wiele droższy niż ten, który byłby oprocentowany.

Ponadto jeżeli korzystamy z kredytu na promocyjnych warunkach, musimy pamiętać o tym, aby podstawowe parametry finansowe były wpisane do umowy. Jeśli takie zapisy nie znajdą się w umowie tylko będą zawierały odesłanie do regulaminu bądź tabeli opłat i prowizji, mogą one wówczas zmienić się w trakcie spłaty kredytu.

DR MAGDALENA ECHAUST
Autorka jest doktorem nauk ekonomicznych, pracownikiem naukowym Instytutu Badań Rynku, Konsumpcji i Koniunktur oraz wykładowcą akademickim. Artykuł nie jest odzwierciedleniem poglądów redakcji „Gazety Bankowej".
onet.pl/
(Gazeta Bankowa/30.01.2009, godz. 08:24)

Drobnym drukiem

Banki funkcjonujące w Polsce bardzo rywalizują o klienta stosując różne sposoby. Ale czy strony występujące w umowie są sobie równe?

Jedną ze stron jest bank, który posiada grupę wykwalifikowanych specjalistów, prawników, pracowników reklamy i marketingu, a drugą stroną jest klient, nie zawsze wykształcony i znający się na umowach.

Strategie wobec klienta

Banki opracowują strategię wobec swoich przyszłych klientów poprzez określenie ich podstawowych cech. Banki przyjęły, że klienci detaliczni charakteryzują się następującymi cechami:

  • masowość,
  • jednorodność,
  • jednolitość w zakresie obsługi bankowej,
  • jednolitość oczekiwań wobec banku.

Masowość klientów detalicznych wymusza na bankach zastosowanie bardzo uproszczonych zasad ich obsługi. Pozwala to bankom wymuszać na klientach przyjęcie warunków nie zawsze dla nich korzystnych. Jednorodność klienta także nie wymaga od banków indywidualnego podejścia, a daje im możliwość na ustalenie jednakowych zasad ich obsługi. Klienci spotykają się z taką samą lub bardzo podobną polityką stosowaną przez banki. To co w jednym banku jest nieakceptowane przez danego klienta, to w drugim będzie podobne lub zbliżone. W efekcie klienci godzą się na takie traktowanie i przyjmują niekorzystne dla nich warunki. Liczba udzielanych kredytów i pożyczek konsumpcyjnych dla gospodarstw domowych z roku na rok systematycznie wzrasta. Dlatego tak bardzo istotna jest wiedza klientów w zakresie umów kredytowych.

Skomplikowana umowa

Każdy bank przygotowując ofertę kredytową lub inny produkt ustala warunki, zasady oraz cenę jego sprzedaży. Banki narzucają klientom określone zapisy umowy. Klient masowy nie ma prawa do wniesienia zmian do umowy, jeżeli nie zgadza się z jakimś zapisem. W większości banków druk umowy jest bardzo krótki i ogranicza się do podstawowych danych o przyszłym kredytobiorcy. Wszystkie szczegółowe zasady funkcjonowania danego produktu są przeniesione do ogólnych i szczegółowych regulaminów stosowanych przez banki. Bardzo często w zapisach regulaminu szczegółowego odsyła się klienta do regulaminu ogólnego i na odwrót. Jest to powód do powstawania niejasności zapisów i trudności w zrozumieniu zasad. Każdy bank oczywiście zabezpiecza się przed ryzykiem stwierdzenia przez klienta, że nie otrzymał regulaminu i nie zna jego treści. Na wniosku jest zapis, w którym klient potwierdza, że otrzymał regulamin, zapoznał się z jego zapisami i je akceptuje. Większość banków taki sam zapis umieszcza na druku regulaminu, co zabezpiecza bank przed stwierdzeniem klienta, że regulaminu nie otrzymał a tylko podpisał umowę. Regulamin składa się z wielu paragrafów, które są napisane małym i nieczytelnym drukiem. Banki bardzo często wprowadzają zmiany w swoich regulaminach, które mogą być bardzo istotne w przypadku produktów kredytowych. Przeważnie w przypadku wprowadzania nowego regulaminu związanego z konkretnym kredytem klienci korzystający już z tego produktu mogą korzystać z niego na warunkach określonych w starym regulaminie. Jednak nie o wszystkich wprowadzonych zmianach bank informuje klienta listownie – bo nie ma takiego obowiązku.

Zgodnie z regulaminem wiele banków informuje swoich klientów o zmianie cennika poprzez wywieszenie go w oddziałach swojego banku. Klient jest zmuszony do ciągłego odwiedzania swojego banku i analizowania cennika. Jednocześnie w celu ukrycia zmian podwyższania opłat, na tablicach informacyjnych są wywieszane nowe cenniki a nie informacje o zmianach i wprowadzonych w nowych opłatach. Klienci bardzo często podpisując umowę nie zdają sobie sprawy, że obowiązują ich warunki zawarte nie tylko w umowie, ale także w regulaminach. W przypadku konfliktów i roszczeń bank w swojej obronie zawsze zacytuje odpowiedni paragraf regulaminu, którego treść klient podpisał i zaakceptował poprzez złożenie podpisu. Ponadto regulaminy nie przedstawiają cennika usług, a odwołują się do niego. A w cenniku także zawarte są informacje na temat funkcjonowania danego produktu. Jest to następny ukryty sposób informowania klienta o niekorzystnych dla niego zapisach.

Bardzo istotne znaczenie ma forma graficzna wniosku kredytowego. Druk z pozostawionymi pustymi miejscami powoduje, że klient skupia się na wypełnieniu pustych kratek i nie zwraca uwagi na pozostałe zapisy. Niejednokrotnie klient nie zdaje sobie sprawy, że wypełnienie takiego wniosku to podpisanie umowy z bankiem.

Nieprofesjonalna obsługa

W opisanej konstrukcji umów bardzo ważna jest profesjonalna obsługa klienta przez pracownika banku. Jednak ta obsługa pozostawia także wiele do życzenia. Gdyby klient banku uzyskał wszystkie niezbędne i wyczerpujące informacje od pracownika, na pewno byłby świadomy wszystkich zagrożeń i niekorzystnych zapisów w umowie. Jednak kiedy sama starałam się o kredyt lub inny produkt oferowany przez bank, nie otrzymywałam profesjonalnych i wyczerpujących informacji na temat danego produktu. Niejednokrotnie sama musiałam zadawać dziesiątki pytań i wręcz prosić o regulamin, który powinnam otrzymać na wstępie rozmowy z pracownikiem banku.

Dzieje się tak dlatego, że pracownik banku jest bardziej zainteresowany sprzedażą danego produktu (w tym także kredytu) i swoją uwagę skupia na przedstawieniu przyszłemu klientowi tylko zalet tego produktu. Nie informuje więc klienta o ryzyku i kosztach związanych z daną ofertą. Pracownik nie wyjaśnia klientowi skomplikowanych zapisów stosowanych w umowach. Zależy mu tylko na sprzedaży danego produktu, gdyż wtedy uzyska większą prowizję od sprzedaży, a klienta traktuje się przedmiotowo.

Zakazane zapisy

W związku z bardzo dużym zainteresowaniem klientów kredytami i pożyczkami okazjonalnymi (wakacyjne, przedświąteczne) Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów opracował już kilka raportów z kontroli przedstawiając błędy banków. Poniżej przedstawiam kilka najważniejszych niedopuszczalnych zapisów stosowanych w umowach kredytowych.

1. Opłata z tytułu wypowiedzenia umowy kredytu. Bank nie może pobierać opłaty z tego tytułu, ponieważ wypowiedzenie umowy jest elementem ściśle związanym z realizacją zawartej umowy. W przypadku wypowiedzenia umowy zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa kredytobiorca ponosi konsekwencje w postaci karnych odsetek z tytułu naruszenia warunków umowy.

2. Stosowanie podwójnych opłat np. za dokonywanie wpłat i wypłat gotówkowych w kasie lub z bankomatu, w którym klient ma konto – jest to czynność niedozwolona, bowiem podlega ona opłacie za prowadzenie konta.

3. Określenie zasad ponoszenia kosztów procesowych. W umowie nie może znaleźć się zastrzeżenie, „iż w przypadku niewykonania bądź nienależytego wykonania zobowiązań wynikających z umowy kredytobiorca zobowiązany będzie do poniesienia kosztów procesu oraz kosztów postępowania egzekucyjnego”, bowiem o kosztach procesu i ich podziale nie decyduje bank tylko sąd, kierując się określonymi zasadami o kosztach sądowych uregulowanych szczegółowo w kodeksie postępowania cywilnego.

4. Zadłużenie przeterminowane. Bank nie może zapisać, iż „zastrzega sobie prawo, że należność z tytułu zaciągniętego zobowiązania – niespłacona w określonym terminie wyznaczonym przez bank albo spłacona w niepełnej wysokości – uznawana jest przez bank jako zadłużenie przeterminowane”, bowiem za zadłużenie przeterminowane zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa uznaje się tylko tę część świadczenia, która nie została spłacona przez dłużnika a nie całą kwotę należnego świadczenia. Jest to bardzo istotne, ponieważ od wysokości zadłużenia przeterminowanego naliczane są odsetki.

5. Zmiana regulaminu i oprocentowania. Powinno być bardzo jasno i wyraźnie określone, kiedy bank ma prawo do dokonywania zmian regulaminów lub oprocentowania. Niedopuszczalny jest zapis w regulaminie, że „jego zmiana zależy m.in. od zmiany parametrów rynkowych, środowiska konkurencyjności, zmiany w systemie informatycznym, którym operuje bank...” – tak szeroki zakres daje bankowi swobodną i nieograniczoną możliwość do dokonywania zmian regulaminu. Wysokość zmian pobieranego oprocentowania stosowanego przez banki nie może zależeć od „rentowności instrumentów rynku pieniężnego” – jest to sformułowanie niejasne i pozwala na swobodne dokonywanie zmian na niekorzyść kredytobiorców.

6. Opłata za ustalenie adresu zamieszkania. Bank nie może obciążać kredytobiorcy taką opłatą, ponieważ zgodnie z umową kredytobiorca w przypadku zmiany adresu zamieszkania ma obowiązek poinformować o tym bank w określonym terminie. Jeżeli kredytobiorca nie dopełni tego obowiązku wywołuje to skutki prawne.

Lista niedozwolonych zapisów stosowanych w umowach oraz lista niedozwolonych opłat i prowizji pobieranych przez banki jest bardzo długa. Jeśli jednak zorientujemy się, że bank pobrał od nas opłatę, której nie powinien pobierać, nie możemy rezygnować z walki o swoje prawa. Należy zgłosić reklamację, gdyż banki zdają sobie sprawę z tego, że bezprawnie pobrały od nas opłatę i na zgłoszenie klienta są w stanie ją zwrócić. Jeśli jednak bank odmówi nam zwrotu opłat pobranych bezprawnie, wówczas zawsze o pomoc możemy udać się do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów – pracownicy tej instytucji bardzo chętnie nam pomogą w uzyskaniu zwrotu środków od banku. Wszystkie nieuczciwe klauzule stosowane w umowach konsumenckich są danymi jawnymi. Każdy może zapoznać się z treścią rejestru postanowień wzorców umowy uznanych za niedozwolone. Dane są dostępne bezpłatnie na stronach internetowych Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

Kłamstwa w reklamach

Codziennie oglądamy w telewizji dziesiątki reklam zachęcających nas do zaciągnięcia różnorodnych kredytów i pożyczek (hipotecznych, samochodowych, okazjonalnych). Każdy sposób jest dobry na zdobycie nowego klienta. Już pojawiły się w mediach reklamy zachęcające nas do zaciągania kredytów i pożyczek wakacyjnych, podobne sytuacje są nam przedstawiane przez banki każdego roku. Rywalizacja między bankami o nowego klienta jest bardzo duża, więc nie ulegajmy kuszącym ofertom kredytów prezentowanych w reklamach. Banki często przedstawiają ofertę, która może wprowadzać w błąd przyszłego kredytobiorcę.

Jednym z najważniejszych parametrów kredytu jest oprocentowanie, które zgodnie z Ustawą o kredycie konsumenckim powinno zawierać wyraźną informację o rzeczywistej rocznej stopie procentowej. Tymczasem banki w swoich reklamach kuszą klientów na pozór niskim oprocentowaniem. Jednym z przykładów jest prezentowana obecnie „Pożyczka od ręki” banku BPH. W reklamie pojawia się informacja, iż bank oferuje pożyczkę 2 tys. zł z niską ratą 51 zł miesięcznie, reklama nie informuje potencjalnego klienta o wysokości oprocentowania. Na wyobraźnię klienta ma działać podana kwotowo wysokość miesięcznej raty, w tym wypadku 51 zł miesięcznie. Jednak okazuje się, że klient musi spełnić jednocześnie inne założenie, którym jest 60-miesięczny okres kredytowania, a rzeczywista roczna stopa procentowa pożyczki wynosi 20,22 proc. – napisane bardzo małym drukiem, aby klient się nie zorientował. Więc spłacając tę pożyczkę zgodnie z założonymi warunkami musimy oddać bankowi po 60-miesięcznym okresie kredytowania ponad 3 tys. zł, czyli o ponad 50 proc. więcej niż pożyczyliśmy.

Innym przykładem może być „Max pożyczka mini rata” oferowana przez PKO BP. Podobnie jak w poprzedniej reklamie na wyobraźnię klienta ma działać niska wysokość miesięcznej raty. Na stronie internetowej jest bardzo zachęcająca propozycja pożyczki, gdzie miesięczna rata ma wynieść tylko 19 zł, ale oczywiście trzeba spełnić także inne warunki: okres kredytowania wynosi 5 lat, kwota 700 zł, a rzeczywista roczna stopa procentowa wynosi 24,31 proc., i na takich warunkach pożyczka jest dostępna tylko dla klientów, którzy posiadają konto w tym banku przynajmniej od sześciu miesięcy. Oczywiście wszystkie dodatkowe warunki są napisane małym drukiem lub odsyła się klienta do nieczytelnych tabel opłat i prowizji. Niemal wszystkie banki stosują takie chwyty reklamowe, aby przyciągnąć klienta, który nie zawsze tego jest świadomy.

Innym typem reklam są oferty, w których kredyt jest przedstawiony jako wolny od odsetek w określonym czasie. Na pierwszy rzut oka wygląda to zachęcająco, lecz należy przeczytać informacje podawane drobnym drukiem, gdyż może okazać się, że zamiast odsetek pobierane są wysokie opłaty lub istnieje konieczność wykupienia ubezpieczenia na cały okres kredytowania. Więc w rzeczywistości może się okazać, że po podsumowaniu wszystkich opłat, prowizji i ubezpieczenia kredyt jest o wiele droższy niż ten, który byłby oprocentowany.

Ponadto jeżeli korzystamy z kredytu na promocyjnych warunkach, musimy pamiętać o tym, aby podstawowe parametry finansowe były wpisane do umowy. Jeśli takie zapisy nie znajdą się w umowie tylko będą zawierały odesłanie do regulaminu bądź tabeli opłat i prowizji, mogą one wówczas zmienić się w trakcie spłaty kredytu.

DR MAGDALENA ECHAUST
Autorka jest doktorem nauk ekonomicznych, pracownikiem naukowym Instytutu Badań Rynku, Konsumpcji i Koniunktur oraz wykładowcą akademickim. Artykuł nie jest odzwierciedleniem poglądów redakcji „Gazety Bankowej".
onet.pl/
(Gazeta Bankowa/30.01.2009, godz. 08:24)

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies