Ze świata nieruchomości - strona 156

Zmasowany atak na raje podatkowe!

Senat pracuje nad likwidacją możliwości transferowania pieniędzy przez bogaczy do podatkowych rajów. Szczęśliwie to Senat USA, a bogacze - amerykańscy.

Do tej pory wykorzystywali luki w przepisach by lokować swoje fortuny uciekając przed żarłocznym fiskusem w Szwajcarii, na Kajmanach i innych bananowych republikach. Budżet Stanów Zjednoczonych tracił w ten sposób rocznie ok. 100 mld USD - wyliczył to kiedyś Barack Obama, ówczesny senator. Obecny senator Carl Levin (demokrata ze stanu Michigan) kontynuuje przemyślenia Obamy i poprzez komisję śledczą Senatu zaatakował nieuczciwych podatników.

Zarzuca, że raje podatkowe uderzają w amerykański system fiskalny. Władze USA będą się starać poprzez polityczne naciski znieść tajemnicę bankową w rajach, co winno załatwić sprawę i podkopać zaufanie klientów. Ciekawych rzeczy będzie można się dowiedzieć podczas środowego przesłuchania Marka Bransona, wysokiego urzędnika wydziału Global Wealth Management (zarządzanie pieniędzmi bogatych klientów) w szwajcarskim banku UBS.

Propozycje legislacyjne w formie pakietu ustaw trafić mają wkrótce do Izby Reprezentantów (izba niższa parlamentu).

KOMENTARZ

KIlka dni temu Interia.pl pisała o aferze związanej z UBS, który ujawnił dane amerykańskich klientów ukrywających w Helwecji swoje majątki. Ciekawe jak politycy w Senacie i Izbie Reprezentantów poradzą sobie z faktem, że zagraniczne banki pomagały wielu politykom w walce politycznej, szczególnie przed wyborami. Teraz te pieniądze się skończą. Czy politycy kręcą sobie bicz na własną skórę?

Krzysztof Mrówka, Interia.pl

źródło informacji: INTERIA.PL

Wtorek, 3 marca (07:41)

Zmasowany atak na raje podatkowe!

Senat pracuje nad likwidacją możliwości transferowania pieniędzy przez bogaczy do podatkowych rajów. Szczęśliwie to Senat USA, a bogacze - amerykańscy.

Do tej pory wykorzystywali luki w przepisach by lokować swoje fortuny uciekając przed żarłocznym fiskusem w Szwajcarii, na Kajmanach i innych bananowych republikach. Budżet Stanów Zjednoczonych tracił w ten sposób rocznie ok. 100 mld USD - wyliczył to kiedyś Barack Obama, ówczesny senator. Obecny senator Carl Levin (demokrata ze stanu Michigan) kontynuuje przemyślenia Obamy i poprzez komisję śledczą Senatu zaatakował nieuczciwych podatników.

Zarzuca, że raje podatkowe uderzają w amerykański system fiskalny. Władze USA będą się starać poprzez polityczne naciski znieść tajemnicę bankową w rajach, co winno załatwić sprawę i podkopać zaufanie klientów. Ciekawych rzeczy będzie można się dowiedzieć podczas środowego przesłuchania Marka Bransona, wysokiego urzędnika wydziału Global Wealth Management (zarządzanie pieniędzmi bogatych klientów) w szwajcarskim banku UBS.

Propozycje legislacyjne w formie pakietu ustaw trafić mają wkrótce do Izby Reprezentantów (izba niższa parlamentu).

KOMENTARZ

KIlka dni temu Interia.pl pisała o aferze związanej z UBS, który ujawnił dane amerykańskich klientów ukrywających w Helwecji swoje majątki. Ciekawe jak politycy w Senacie i Izbie Reprezentantów poradzą sobie z faktem, że zagraniczne banki pomagały wielu politykom w walce politycznej, szczególnie przed wyborami. Teraz te pieniądze się skończą. Czy politycy kręcą sobie bicz na własną skórę?

Krzysztof Mrówka, Interia.pl

źródło informacji: INTERIA.PL

Wtorek, 3 marca (07:41)

Minister pracy prostuje Tuska

Minister Jolanta Fedak z PSL nie zgadza się, by z Funduszu Pracy udzielano rządowej pomocy dla obywateli w spłacie kredytów mieszkaniowych - pisze "Dziennik".
O tym, że pieniądze na pomoc będą właśnie z tego funduszu, zapowiadał premier Donald Tusk.

"Dziennik" ustalił, że minister Fedak ma zupełnie inną koncepcję. Jej zdaniem pomoc powinna być udzielana w ramach Krajowego Funduszu Mieszkaniowego, który obsługuje już inny, podobny program "Rodzina na swoim". Jak tłumaczy gazeta, polega on właśnie na spłacie części odsetek od kredytów.
Jednak przedstawiciele PO w rządzie byli zaskoczeni wypowiedziami minister Fedak i wydawali się nie znać nowego projektu. Jak powiedział rzecznik rządu Paweł Graś, gabinet Donalda Tuska nie wypracował stanowiska w sprawie wypowiedzi minister Fedak.

Opozycja uważa natomiast, że zawirowania wokół projektu kompromitują rząd. Zdaniem Joanny Kluzik- Rostkowskiej, rozbudzono ogromne oczekiwania społeczne, a jednocześnie panuje wielki chaos. Była minister pracy w rządzie PiS uważa, że projekt ten jest kolejnym, po zakazie bicia dzieci czy kastracji pedofilów, hasłem bez pokrycia.
wp.pl/
IAR 2009-03-03 (03:10)

Minister pracy prostuje Tuska

Minister Jolanta Fedak z PSL nie zgadza się, by z Funduszu Pracy udzielano rządowej pomocy dla obywateli w spłacie kredytów mieszkaniowych - pisze "Dziennik".
O tym, że pieniądze na pomoc będą właśnie z tego funduszu, zapowiadał premier Donald Tusk.

"Dziennik" ustalił, że minister Fedak ma zupełnie inną koncepcję. Jej zdaniem pomoc powinna być udzielana w ramach Krajowego Funduszu Mieszkaniowego, który obsługuje już inny, podobny program "Rodzina na swoim". Jak tłumaczy gazeta, polega on właśnie na spłacie części odsetek od kredytów.
Jednak przedstawiciele PO w rządzie byli zaskoczeni wypowiedziami minister Fedak i wydawali się nie znać nowego projektu. Jak powiedział rzecznik rządu Paweł Graś, gabinet Donalda Tuska nie wypracował stanowiska w sprawie wypowiedzi minister Fedak.

Opozycja uważa natomiast, że zawirowania wokół projektu kompromitują rząd. Zdaniem Joanny Kluzik- Rostkowskiej, rozbudzono ogromne oczekiwania społeczne, a jednocześnie panuje wielki chaos. Była minister pracy w rządzie PiS uważa, że projekt ten jest kolejnym, po zakazie bicia dzieci czy kastracji pedofilów, hasłem bez pokrycia.
wp.pl/
IAR 2009-03-03 (03:10)

Wiara w złotego nie ginie

Zdaniem specjalistów, na których powołuje się "Puls Biznesu", w końcu marca za euro zapłacimy 4,57 złotego, a za franka szwajcarskiego - 3,06 zł.
Choć początek miesiąca nie był tak udany dla polskiej waluty, to większość ekonomistów ankietowanych przez "Puls Biznesu" uważa, że najgorsze minęło. Według średniej oczekiwań dwunastu analityków, na koniec miesiąca za euro trzeba będzie zapłacić 4,57 zł, za dolara - 3,58 zł, a za franka 3,06 zł.

Przełomu nie należy się jednak spodziewać - tylko czterech analityków obstawia rychły powrót kursu franka poniżej 3 zł. I tylko jeden prognozuje, że kurs euro spadnie poniżej 4,50 zł. Największy pesymista zakłada nawet dość istotny wzrost kursu euro - do 4,77 zł.
wp.pl/
PAP 2009-03-03 (01:00)

Wiara w złotego nie ginie

Zdaniem specjalistów, na których powołuje się "Puls Biznesu", w końcu marca za euro zapłacimy 4,57 złotego, a za franka szwajcarskiego - 3,06 zł.
Choć początek miesiąca nie był tak udany dla polskiej waluty, to większość ekonomistów ankietowanych przez "Puls Biznesu" uważa, że najgorsze minęło. Według średniej oczekiwań dwunastu analityków, na koniec miesiąca za euro trzeba będzie zapłacić 4,57 zł, za dolara - 3,58 zł, a za franka 3,06 zł.

Przełomu nie należy się jednak spodziewać - tylko czterech analityków obstawia rychły powrót kursu franka poniżej 3 zł. I tylko jeden prognozuje, że kurs euro spadnie poniżej 4,50 zł. Największy pesymista zakłada nawet dość istotny wzrost kursu euro - do 4,77 zł.
wp.pl/
PAP 2009-03-03 (01:00)

Kredyty konsumpcyjne "gniotą" Polaków

Polacy zaczynają uginać się pod ciężarem kredytów konsumpcyjnych, które zaciągnęli w dobrych czasach na bardzo wysoki procent. Zalegamy już ze spłatą 10 mld zł takich pożyczek - alarmuje "Gazeta Wyborcza".
Według dziennika, prezesi firm windykacyjnych zacierają ręce. Trudno się temu dziwić. Banki sprzedają nasze długi tym firmom nawet za 5% prawdziwej wartości.
Kredyt gotówkowy w niektórych bankach jeszcze do niedawna można było dostać niemal od ręki, pokazując tylko dowód osobisty. Wysokie, sięgające 20% w skali roku oprocentowanie gwarantowało bankom sowity zarobek. Udzieliły takich kredytów - np. na zakup samochodu, telewizora czy zagraniczne wakacje - na 98 mld zł.

Dziś, gdy firmy muszą zwalniać ludzi i ciąć pensje, lawinowo rośnie liczba nie radzących sobie ze spłatą odsetek. Sławomir Dudek ze Szkoły Głównej Handlowej szacuje, że problemy ze spłatą zobowiązań ma już 5,5% wszystkich gospodarstw domowych.
wp.pl/
PAP (06:58)

Kredyty konsumpcyjne "gniotą" Polaków

Polacy zaczynają uginać się pod ciężarem kredytów konsumpcyjnych, które zaciągnęli w dobrych czasach na bardzo wysoki procent. Zalegamy już ze spłatą 10 mld zł takich pożyczek - alarmuje "Gazeta Wyborcza".
Według dziennika, prezesi firm windykacyjnych zacierają ręce. Trudno się temu dziwić. Banki sprzedają nasze długi tym firmom nawet za 5% prawdziwej wartości.
Kredyt gotówkowy w niektórych bankach jeszcze do niedawna można było dostać niemal od ręki, pokazując tylko dowód osobisty. Wysokie, sięgające 20% w skali roku oprocentowanie gwarantowało bankom sowity zarobek. Udzieliły takich kredytów - np. na zakup samochodu, telewizora czy zagraniczne wakacje - na 98 mld zł.

Dziś, gdy firmy muszą zwalniać ludzi i ciąć pensje, lawinowo rośnie liczba nie radzących sobie ze spłatą odsetek. Sławomir Dudek ze Szkoły Głównej Handlowej szacuje, że problemy ze spłatą zobowiązań ma już 5,5% wszystkich gospodarstw domowych.
wp.pl/
PAP (06:58)

Wzrost PKB najniższy od 2001 roku?

Wzrost Produktu Krajowego Brutto wyniesie w tym roku tylko 1,3 procent, wobec 4,8 procent zanotowanych w 2008 roku - wynika z analizy Money.pl.

Główny Urząd Statystyczny opublikuje dzisiaj wstępne dane dotyczące wzrostu gospodarczego za IV kwartał 2008 roku. Wskaźnik ten jest wyczekiwany przez rynek. Większość ekonomistów uzależnia  prognozę na rok 2009 m.in. od danych za ostatnie trzy miesiące ubiegłego roku. Pozwoli on prognozować jak gospodarka poradzi sobie w trakcie kryzysu  finansowego.

W całym 2008 roku (według wstępnych danych GUS) wzrost gospodarczy wyniósł w Polsce 4,8 proc.
Money.pl przeanalizował szacunki analityków. Nie są zbyt optymistyczne. W dodatku analitycy zastrzegają, że mogą one ulec dalszej korekcie w dół.

Niewątpliwie jednak do optymistycznych prognoz należy zaliczyć szacunki resortu finansów, który do budżetu wpisał 3,7-procentowy wzrost PKB w tym roku. Mimo wszystko do optymistycznych należą również szacunki analityków z Ministerstwa Gospodarki. Ich zdaniem dynamika wzrostu PKB w 2009 roku nie przekroczy 2 procent. Szacunki te są zbliżone do wcześniej zaprezentowanej  prognozy Banku Światowego, który  w tym roku oczekuje dynamiki PKB w Polsce na poziomie 2 procent.

Tylko jedna osoba spodziewa się wzrostu na poziomie 1,9 procent - wynika z naszej ankiety. Większość analityków oczekuje, iż będzie to najwyżej 1,5 procent lub jeszcze mniej. Natomiast tylko jeden ekspert wskazuje na całkowitą stagnację w gospodarce.

W IV kwartale większość analityków prognozuje, że gospodarka będzie rozwijała się w tempie 2,8 proc. GUS oficjalne dane dane dotyczące ostatniego kwartału ubiegłego roku opublikuje o godzinie 10.00.

Prognozy PKB kwartalne i roczne

instytucja IV kw. 2008 r. Cały 2009 r.
1. Ministerstwo Gospodarki -- 2 proc.
2. Narodowy Bank Polski -- 1,1 proc.
3. Adam Antoniak
BPH
3,0 proc. 1,6 proc.*
4. Łukasz Bugaj
Xelion
2,8 proc. 1,0 proc.
5. Agnieszka Decewicz
Pekao SA
2,9-3,0 proc. 1,2 proc.
6. Przemysław Kwiecień
X-Trede Brokers
2,8 proc. 1,5 proc.
7. Grzegorz Maliszewski
Millennium Bank
2,5 proc. 1,9 proc.*
8. Marta Petka
Raiffeisen Bank
2,8 proc. 1,5 proc.*
9. Ernest Pytlarczyk
BRE Bank
2,9 proc.
0 proc.
00. przybliżona średnia
2,8 proc. 1,31 proc.

zebrał: Marek Knitter, Money.pl
*możliwa korekta w dół


Zdaniem Ernesta Pytlarczyka, ekonomisty z BRE Banku, którego prognoza należy do najbardziej pesymistycznych w naszej ankiecie, oczekuje silnego spadku produkcji w pierwszej połowie roku.

- Potem nastąpi nowy stan równowagi, znacznie niżej niż obecny, i wsparcie dla strony podażowej ze względu na słabszego złotego - dodaje Pytlarczyk.

Wydaje się więc, że to właśnie słabszy złoty może mieć największy wpływ na pobudzenie produkcji eksportowej. Na tym polu niestety nie jest jednak aż tak różowo i daleko jeszcze nam do ewentualnej poprawy. Poważna recesja w krajach Unii Europejskiej wciąż  powoduje drastyczny spadek eksportu, co przekłada się na ograniczenie produkcji i zatrudnienia. Popyt wewnętrzny również nie jest  zadowalający.

- Ostatnie dane wskazują, że konsumpcja prywatna, która miała stanowić główny filar wzrostu gospodarczego, nie rośnie tak szybko jak się spodziewano. Wynika to z szybciej niż prognozowano pogarszającej się sytuacji na rynku pracy - mówi Money.pl Grzegorz Maliszewski, ekonomista z Millennium Bank.

źródło: Money.pl
* - wzrost PKB zapisany w ustawie budżetowej
** - prognoza wzrostu PKB, do której skłania się rząd

*** - najbardziej pesymistyczna prognoza wzrostu PKB Saxo Banku

Na gorszy wynik PKB w najbliższych kwartałach będzie miała wpływ mniejsza liczba inwestycji związana m.in. z ograniczonym dostępem do finansowania, jak również gorsza perspektywa na sprzedaż produkowanych towarów.

Światełko w tunelu?

Wprawdzie większość europejskich krajów w tym roku zanotuje ujemną dynamikę rozwoju, jednak wzrost PKB na poziomie jednego procenta nie jest zbyt optymistyczną perspektywą.

- Wzrost o jeden procent będzie niższy niż w latach ostatniej dekoniunktury lat 2001/2002, gdy wskaźnik notował poziomy odpowiednio 1,2 oraz 1,4 proc. Ponadto istnieje poważne ryzyko, że gospodarka może wpaść w techniczną recesję. Wszystko tak naprawdę zależy od konsumenta: czy wystraszy się on kryzysowej retoryki i poważnie ograniczy swoje wydatki. Jeżeli tak się stanie, to negatywny odczyt PKB niestety nie jest wykluczony - mówi Money.pl Łukasz Bugaj, ekonomista z Xelion.

Starszy analityk Kenneth Orchard z międzynarodowej agencji ratingowej Moody's Investors Service stwierdził ostatnio, że w 2009 roku polską gospodarkę czeka recesja, pomimo to, perspektywa dla krajowego ratingu pozostaje stabilna, ponieważ problemy Polski nie będą wyjątkiem w skali globalnej.
źródło: money.pl/2009-03-02 06:30:53

Wzrost PKB najniższy od 2001 roku?

Wzrost Produktu Krajowego Brutto wyniesie w tym roku tylko 1,3 procent, wobec 4,8 procent zanotowanych w 2008 roku - wynika z analizy Money.pl.

Główny Urząd Statystyczny opublikuje dzisiaj wstępne dane dotyczące wzrostu gospodarczego za IV kwartał 2008 roku. Wskaźnik ten jest wyczekiwany przez rynek. Większość ekonomistów uzależnia  prognozę na rok 2009 m.in. od danych za ostatnie trzy miesiące ubiegłego roku. Pozwoli on prognozować jak gospodarka poradzi sobie w trakcie kryzysu  finansowego.

W całym 2008 roku (według wstępnych danych GUS) wzrost gospodarczy wyniósł w Polsce 4,8 proc.
Money.pl przeanalizował szacunki analityków. Nie są zbyt optymistyczne. W dodatku analitycy zastrzegają, że mogą one ulec dalszej korekcie w dół.

Niewątpliwie jednak do optymistycznych prognoz należy zaliczyć szacunki resortu finansów, który do budżetu wpisał 3,7-procentowy wzrost PKB w tym roku. Mimo wszystko do optymistycznych należą również szacunki analityków z Ministerstwa Gospodarki. Ich zdaniem dynamika wzrostu PKB w 2009 roku nie przekroczy 2 procent. Szacunki te są zbliżone do wcześniej zaprezentowanej  prognozy Banku Światowego, który  w tym roku oczekuje dynamiki PKB w Polsce na poziomie 2 procent.

Tylko jedna osoba spodziewa się wzrostu na poziomie 1,9 procent - wynika z naszej ankiety. Większość analityków oczekuje, iż będzie to najwyżej 1,5 procent lub jeszcze mniej. Natomiast tylko jeden ekspert wskazuje na całkowitą stagnację w gospodarce.

W IV kwartale większość analityków prognozuje, że gospodarka będzie rozwijała się w tempie 2,8 proc. GUS oficjalne dane dane dotyczące ostatniego kwartału ubiegłego roku opublikuje o godzinie 10.00.

Prognozy PKB kwartalne i roczne

instytucja IV kw. 2008 r. Cały 2009 r.
1. Ministerstwo Gospodarki -- 2 proc.
2. Narodowy Bank Polski -- 1,1 proc.
3. Adam Antoniak
BPH
3,0 proc. 1,6 proc.*
4. Łukasz Bugaj
Xelion
2,8 proc. 1,0 proc.
5. Agnieszka Decewicz
Pekao SA
2,9-3,0 proc. 1,2 proc.
6. Przemysław Kwiecień
X-Trede Brokers
2,8 proc. 1,5 proc.
7. Grzegorz Maliszewski
Millennium Bank
2,5 proc. 1,9 proc.*
8. Marta Petka
Raiffeisen Bank
2,8 proc. 1,5 proc.*
9. Ernest Pytlarczyk
BRE Bank
2,9 proc.
0 proc.
00. przybliżona średnia
2,8 proc. 1,31 proc.

zebrał: Marek Knitter, Money.pl
*możliwa korekta w dół


Zdaniem Ernesta Pytlarczyka, ekonomisty z BRE Banku, którego prognoza należy do najbardziej pesymistycznych w naszej ankiecie, oczekuje silnego spadku produkcji w pierwszej połowie roku.

- Potem nastąpi nowy stan równowagi, znacznie niżej niż obecny, i wsparcie dla strony podażowej ze względu na słabszego złotego - dodaje Pytlarczyk.

Wydaje się więc, że to właśnie słabszy złoty może mieć największy wpływ na pobudzenie produkcji eksportowej. Na tym polu niestety nie jest jednak aż tak różowo i daleko jeszcze nam do ewentualnej poprawy. Poważna recesja w krajach Unii Europejskiej wciąż  powoduje drastyczny spadek eksportu, co przekłada się na ograniczenie produkcji i zatrudnienia. Popyt wewnętrzny również nie jest  zadowalający.

- Ostatnie dane wskazują, że konsumpcja prywatna, która miała stanowić główny filar wzrostu gospodarczego, nie rośnie tak szybko jak się spodziewano. Wynika to z szybciej niż prognozowano pogarszającej się sytuacji na rynku pracy - mówi Money.pl Grzegorz Maliszewski, ekonomista z Millennium Bank.

źródło: Money.pl
* - wzrost PKB zapisany w ustawie budżetowej
** - prognoza wzrostu PKB, do której skłania się rząd

*** - najbardziej pesymistyczna prognoza wzrostu PKB Saxo Banku

Na gorszy wynik PKB w najbliższych kwartałach będzie miała wpływ mniejsza liczba inwestycji związana m.in. z ograniczonym dostępem do finansowania, jak również gorsza perspektywa na sprzedaż produkowanych towarów.

Światełko w tunelu?

Wprawdzie większość europejskich krajów w tym roku zanotuje ujemną dynamikę rozwoju, jednak wzrost PKB na poziomie jednego procenta nie jest zbyt optymistyczną perspektywą.

- Wzrost o jeden procent będzie niższy niż w latach ostatniej dekoniunktury lat 2001/2002, gdy wskaźnik notował poziomy odpowiednio 1,2 oraz 1,4 proc. Ponadto istnieje poważne ryzyko, że gospodarka może wpaść w techniczną recesję. Wszystko tak naprawdę zależy od konsumenta: czy wystraszy się on kryzysowej retoryki i poważnie ograniczy swoje wydatki. Jeżeli tak się stanie, to negatywny odczyt PKB niestety nie jest wykluczony - mówi Money.pl Łukasz Bugaj, ekonomista z Xelion.

Starszy analityk Kenneth Orchard z międzynarodowej agencji ratingowej Moody's Investors Service stwierdził ostatnio, że w 2009 roku polską gospodarkę czeka recesja, pomimo to, perspektywa dla krajowego ratingu pozostaje stabilna, ponieważ problemy Polski nie będą wyjątkiem w skali globalnej.
źródło: money.pl/2009-03-02 06:30:53

Trudniej o wysoki zysk z lokat

Lokaty przynoszące zyski rzędu 8-9 procent w skali roku przechodzą do lamusa. Przypieczętowała to ubiegłotygodniowa obniżka stóp procentowych w Polsce.
Rada Polityki Pieniężnej obcięła je o ćwierć punktu procentowego do poziomu 4 procent. To oznacza - pisze Polska, że lada dzień pójdą za nią obniżki oprocentowania depozytów w bankach. Zyski z najlepszych lokat będą się wahać w okolicach 6 procent. Z tego względu - podkreśla gazeta - warto pospieszyć się z ulokowaniem swoich oszczędności w banku.
Polska dodaje, że w spadku oprocentowania lokat optymiści mogą dopatrzyć sie też pewnych plusów. Dlaczego? Gdy oprocentowanie lokat w ubiegłym roku sięgało 9 procent, poziom inflacji wynosił prawie 5 procent. A to oznacza, że realny zysk z lokaty wynosił około 4 procent. Teraz co prawda oprocentowanie depozytów spada, ale warto pamiętać o tym, że również poziom inflacji jest niższy i wynosi około 3 procent. Zysk z depozytu 9 procent na jesieni i 7 procent teraz jest więc identyczny.
(IAR)
money.pl/2009-03-02 06:48:17

Trudniej o wysoki zysk z lokat

Lokaty przynoszące zyski rzędu 8-9 procent w skali roku przechodzą do lamusa. Przypieczętowała to ubiegłotygodniowa obniżka stóp procentowych w Polsce.
Rada Polityki Pieniężnej obcięła je o ćwierć punktu procentowego do poziomu 4 procent. To oznacza - pisze Polska, że lada dzień pójdą za nią obniżki oprocentowania depozytów w bankach. Zyski z najlepszych lokat będą się wahać w okolicach 6 procent. Z tego względu - podkreśla gazeta - warto pospieszyć się z ulokowaniem swoich oszczędności w banku.
Polska dodaje, że w spadku oprocentowania lokat optymiści mogą dopatrzyć sie też pewnych plusów. Dlaczego? Gdy oprocentowanie lokat w ubiegłym roku sięgało 9 procent, poziom inflacji wynosił prawie 5 procent. A to oznacza, że realny zysk z lokaty wynosił około 4 procent. Teraz co prawda oprocentowanie depozytów spada, ale warto pamiętać o tym, że również poziom inflacji jest niższy i wynosi około 3 procent. Zysk z depozytu 9 procent na jesieni i 7 procent teraz jest więc identyczny.
(IAR)
money.pl/2009-03-02 06:48:17

Załamał się mieszkaniowy rynek wtórny

Gazeta Wyborcza pisze, że w styczniu i w lutym na mieszkaniowym rynku wtórnym było o 80-90 procent mniej transakcji niż przed rokiem.

Dziennik powołuje się na pośredników, według których rynek jest w stanie zupełnej stagnacji, a sprzedawać próbują tylko ci, którzy muszą.

Wyborcza podkreśla, że chętnym na zakup używanego mieszkania banki odmawiają kredytu. Z kolei ci, którzy mają pieniądze, lub zdolność kredytową, czekają, aż ceny mieszkań spadną jeszcze bardziej.

Pośrednicy potwierdzają, że kryzys zmusił wielu sprzedających do zweryfikowania oczekiwań finansowych. Jak podkreśla dziennik, liczoną w tej sytuacji na rozwój rynku najmu, który pod koniec zeszłego roku bardzo się ożywił.

money.pl/2009-02-25 00:54:05

Załamał się mieszkaniowy rynek wtórny

Gazeta Wyborcza pisze, że w styczniu i w lutym na mieszkaniowym rynku wtórnym było o 80-90 procent mniej transakcji niż przed rokiem.

Dziennik powołuje się na pośredników, według których rynek jest w stanie zupełnej stagnacji, a sprzedawać próbują tylko ci, którzy muszą.

Wyborcza podkreśla, że chętnym na zakup używanego mieszkania banki odmawiają kredytu. Z kolei ci, którzy mają pieniądze, lub zdolność kredytową, czekają, aż ceny mieszkań spadną jeszcze bardziej.

Pośrednicy potwierdzają, że kryzys zmusił wielu sprzedających do zweryfikowania oczekiwań finansowych. Jak podkreśla dziennik, liczoną w tej sytuacji na rozwój rynku najmu, który pod koniec zeszłego roku bardzo się ożywił.

money.pl/2009-02-25 00:54:05

PLN:Złoty stabilny, w przyszłym tygodniu wahania?

W piątek na rynkach walutowym i obligacji było bardzo spokojnie. W przyszłym tygodniu na krajową walutę mogą wpłynąć informacje o wykonaniu budżetu po lutym i decyzje przywódców państw Unii Europejskiej ws. ewentualnej pomocy UE dla państw regionu Europy Środkowej.

- Dzisiejsza sesja podobna była do wczorajszej, złoty poruszał się mniej więcej na tych samych poziomach, większość sesji spędziliśmy wokół poziomu 4,7 złotych za euro - powiedział PAP Marek Cherubin, diler walutowy z Banku BPH.

- Jesteśmy trochę poniżej poziomu otwarcia, mieliśmy wysokie otwarcie w okolicach 4,72. W ciągu dnia rynek się umocnił, maksymalnie na 4,65. Wrócił na 4,70 po słabych danych dotyczących wzrostu gospodarczego w USA w IV kwartale - dodał.

- Wydaje się, że w przyszłym tygodniu rynek pozostanie na obecnych poziomach, dopóki nie uda się pokonać granicy 4,55 zł za euro. Oczekujemy, że tak długo, jak będziemy pozostawać powyżej tego progu, nie można liczyć na znaczniejsze umocnienie złotego,, a jego cena będzie się wahać wokół poziomu 4,7 - powiedział Cherubin.

Zdaniem Jacka Tomaszewicza z Kredyt Banku notowania złotego w przyszłym tygodniu zależeć będą od tego, czy Unia zadecyduje o przyznaniu dodatkowej pomocy dla krajów regionu Europy Środkowej.

Na rynku obligacji również panował na koniec tygodnia spokój. Nie zanotowano dużych obrotów.

- Otwarcie nastąpiło na poziomie wczorajszego zamknięcia, krótki koniec utrzymywał się wyjątkowo stabilnie, zmiany były na poziomie 1 pkt bazowego. Przeważała jednak presja na długi koniec, co przełożyło się ma niewielki wzrost rentowności obligacji - powiedział Sebastian Cichy z banku PNB Paribas.

- Przyczyną takiej sytuacji jest osłabiający się w ciągu dnia złoty oraz oczekiwania na zwiększenie deficytu budżetowego. W przyszłym tygodniu ceny obligacji będą się zmieniać w zależności od ruchów złotego - dodał.

piątek piątek czwartek


16.30 9.10 16.30



EUR/PLN 4,6644 4,6727 4,6950


USD/PLN 3,6802 3,6757 3,6842


EUR/USD 1,2676 1,2703 1,2745


OK0711 5,66 5,75 5,75


PS0414 5,87 5,86 5,86


DS1019 6,15 6,15 6,12


źródło informacji: PAP

interia.pl/Piątek, 27 lutego (18:52)

PLN:Złoty stabilny, w przyszłym tygodniu wahania?

W piątek na rynkach walutowym i obligacji było bardzo spokojnie. W przyszłym tygodniu na krajową walutę mogą wpłynąć informacje o wykonaniu budżetu po lutym i decyzje przywódców państw Unii Europejskiej ws. ewentualnej pomocy UE dla państw regionu Europy Środkowej.

- Dzisiejsza sesja podobna była do wczorajszej, złoty poruszał się mniej więcej na tych samych poziomach, większość sesji spędziliśmy wokół poziomu 4,7 złotych za euro - powiedział PAP Marek Cherubin, diler walutowy z Banku BPH.

- Jesteśmy trochę poniżej poziomu otwarcia, mieliśmy wysokie otwarcie w okolicach 4,72. W ciągu dnia rynek się umocnił, maksymalnie na 4,65. Wrócił na 4,70 po słabych danych dotyczących wzrostu gospodarczego w USA w IV kwartale - dodał.

- Wydaje się, że w przyszłym tygodniu rynek pozostanie na obecnych poziomach, dopóki nie uda się pokonać granicy 4,55 zł za euro. Oczekujemy, że tak długo, jak będziemy pozostawać powyżej tego progu, nie można liczyć na znaczniejsze umocnienie złotego,, a jego cena będzie się wahać wokół poziomu 4,7 - powiedział Cherubin.

Zdaniem Jacka Tomaszewicza z Kredyt Banku notowania złotego w przyszłym tygodniu zależeć będą od tego, czy Unia zadecyduje o przyznaniu dodatkowej pomocy dla krajów regionu Europy Środkowej.

Na rynku obligacji również panował na koniec tygodnia spokój. Nie zanotowano dużych obrotów.

- Otwarcie nastąpiło na poziomie wczorajszego zamknięcia, krótki koniec utrzymywał się wyjątkowo stabilnie, zmiany były na poziomie 1 pkt bazowego. Przeważała jednak presja na długi koniec, co przełożyło się ma niewielki wzrost rentowności obligacji - powiedział Sebastian Cichy z banku PNB Paribas.

- Przyczyną takiej sytuacji jest osłabiający się w ciągu dnia złoty oraz oczekiwania na zwiększenie deficytu budżetowego. W przyszłym tygodniu ceny obligacji będą się zmieniać w zależności od ruchów złotego - dodał.

piątek piątek czwartek


16.30 9.10 16.30



EUR/PLN 4,6644 4,6727 4,6950


USD/PLN 3,6802 3,6757 3,6842


EUR/USD 1,2676 1,2703 1,2745


OK0711 5,66 5,75 5,75


PS0414 5,87 5,86 5,86


DS1019 6,15 6,15 6,12


źródło informacji: PAP

interia.pl/Piątek, 27 lutego (18:52)

Kto się spieszy, ten... traci

Sytuacja na rynku wtórnym sprzedaży mieszkań wciąż pozostaje bez zmian. Z najnowszej analizy przeprowadzonej przez serwis Oferty.net wynika, że średnie ceny ofertowe mieszkań nadal spadają. Skala obniżek w ostatnim miesiącu nie była jednak wysoka - wyniosła od 2,7% w Opolu do 0,1% w Olsztynie. W przeliczeniu na cenę metra kwadratowego spadek stawek zamykał się w przedziale od symbolicznych 5 PLN do 125 PLN.

Spadki cen mieszkań i utrzymujący się zastój na rynku zaczynają przynosić efekt w postaci spadku podaży nowych ofert. Szybka deprecjacja złotego sprawia, że zamienienie trwałego dobra jakim jest nieruchomość na polską walutę zaczęła mijać się z celem. W dobie kryzysu nawet taniejące nieruchomości pozostają zdecydowanie bezpieczniejszą lokatą kapitału niż akcje na giełdzie czy jednostki funduszy inwestycyjnych. Te bowiem notują kilku- czy kilkunastoprocentowe spadki wartości nawet w ciągu jednego dnia.

Brak atrakcyjnych sposobów zainwestowania kapitału sprawia, że wielu właścicieli odkłada decyzję o wystawieniu do sprzedaży swojej nieruchomości.

Wg Marcina Drogomireckiego z serwisu Oferty.net obecnie na rynek trafiają przede wszystkim mieszkania, których właściciele zmuszeni są do szybkiej sprzedaży w związku z koniecznością uzyskania środków na pokrycie innych wydatków lub zobowiązań. Może to być np. chęć wykończenia zakupionego wcześniej, nowego mieszkania lub konieczność rozliczenia się z deweloperem przy odbiorze mieszkania kupowanego na rynku pierwotnym.

RATY CORAZ NIŻSZE

Kolejny miesiąc przyniósł kontynuację, a nawet przyspieszenie tempa spadku rynkowych stóp procentowych, dzięki czemu w najbliższym czasie możemy spodziewać się dalszego zmniejszenia rat kredytowych nominowanych w złotych - twierdzi Emil Szweda z Open Finance. Tym samym zaczyna zaznaczać się przewaga tego rodzaju kredytów nad walutowymi - tak modnymi w ostatnich latach. Od 19 stycznia (daty opracowania poprzedniego raportu) do 25 lutego trzymiesięczna stopa WIBOR spadła z 5,56 do 4,60 proc. a więc o prawie 96 pkt bazowych. W tym samym czasie Rada Polityki Pieniężnej obniżyła stopy procentowe o 100 punktów (wliczając w to decyzję z 25 lutego). W rezultacie raty kredytów złotowych mogą nadal się obniżać. Gdyby aktualizacji oprocentowania dokonano dziś rata kredytu 30-letniego zmniejszyłaby się o 9,7 proc. w porównaniu do stanu ze stycznia, lub o ok. 60 PLN dla każdych pożyczonych 100 tys. PLN.

Warto zauważyć, że od swojego szczytu w październiku, stopa trzymiesięczna WIBOR, która jest podstawą obliczania oprocentowania większości kredytów złotowych spadła już o 220 pkt (2,2 pkt proc.) przyczyniając się do spadku rat kredytów złotowych o ok. 20 proc. w przypadku kredytów zaciągniętych przed jesiennym nasileniem kryzysu (lub o ok. 146 PLN dla każdych pożyczonych 100 tys. PLN), a w przypadku nowych kredytów złotowych (z wyższymi marżami) spadek rat wynosi 18,9 proc. lub 149 PLN dla każdych pożyczanych 100 tys. PLN.

FRANK NADAL STRASZY

Od naszego ostatniego wspólnego raportu trzymiesięczna stopa LIBOR dla franka szwajcarskiego spadła z 0,56 do 0,5 proc. i od kilku tygodni stabilizuje się w tych okolicach. Oprocentowanie kredytów we frankach pozostaje więc na historycznie niskim poziomie i zdaniem Emila Szwedy z Open Finance najprawdopodobniej niższe już nie będzie (w każdym razie potencjał dalszej zniżki jest mocno ograniczony). To była ta lepsza wiadomość. Druga jest znacznie gorsza, bo w tym samym czasie kurs franka wzrósł o kolejne 7,9 proc. do 3,12 PLN (sięgając nawet 3,30 PLN) przyczyniając się do wzrostu rat kredytów.

W tym przypadku nie da się wyznaczyć precyzyjnie wysokości rat kredytów już istniejących, ponieważ ostateczny wynik zależy od kursu, przy jakim kredyt był zaciągany. Na pewno można powiedzieć, że uwzględniając spadek stopy LIBOR o 6 pkt bazowych i wzrost kursu franka o 7,9 proc., raty kredytów wzrosły od 19 stycznia o 7,0 proc.

Od sierpnia 2008 r., kiedy kurs franka wynosił 2,0 PLN, trzymiesięczna stopa LIBOR dla CHF sięgała 2,8 proc., raty kredytów we frankach wzrosły o ok. 16 proc., pomimo wzrostu kursu o 56 proc. od tego czasu. Obniżki stóp procentowych w Narodowym Banku Szwajcarii zadziałały więc jak poduszka amortyzacyjna, choć obecnie jej możliwości łagodzenia skutków osłabienia złotego dla kredytobiorców się wyczerpują.

Jak pokazują dane Open Finance, nowe kredyty we frankach pozostają ofertą ekskluzywną, dostępną dla osób o bardzo wysokich dochodach.

PERSPEKTYWY

W przypadku kredytów złotowych dalszy spadek rat ma ograniczony charakter - wzrost kursów walutowych ogranicza możliwości Rady Polityki Pieniężnej w dalszym obniżaniu stóp procentowych. Proceder ten będzie kontynuowany pod warunkiem opanowania sytuacji na rynku walutowym. W dłuższej perspektywie (6-12 miesięcy) można spodziewać się dalszego spadku oprocentowania kredytów złotowych, a tym samym także spadku rat. Można się spodziewać, że w II półroczu raty kredytów złotowych (30-letnich) mogą być o kolejnych 10 proc. niższe niż obecnie (dotyczy zarówno kredytów nowych, jak i zaciągniętych przed jesienią 2008 r.).

W przypadku kredytów we frankach perspektywy nie są tak jednoznaczne. W krótkim terminie ryzyko walutowe pozostaje wysokie pomimo działań podjętych przez rząd i NBP w celu stabilizacji notowań. Wpływ czynników międzynarodowych może być zbyt silny, by uspokoić notowania złotego. Może im natomiast sprzyjać konsekwentne dążenie do wprowadzenia Polski do strefy euro, co powinno wspierać złotego w dłuższym okresie.

Open Finance

interia.pl/Sobota, 28 lutego (06:00)

Kto się spieszy, ten... traci

Sytuacja na rynku wtórnym sprzedaży mieszkań wciąż pozostaje bez zmian. Z najnowszej analizy przeprowadzonej przez serwis Oferty.net wynika, że średnie ceny ofertowe mieszkań nadal spadają. Skala obniżek w ostatnim miesiącu nie była jednak wysoka - wyniosła od 2,7% w Opolu do 0,1% w Olsztynie. W przeliczeniu na cenę metra kwadratowego spadek stawek zamykał się w przedziale od symbolicznych 5 PLN do 125 PLN.

Spadki cen mieszkań i utrzymujący się zastój na rynku zaczynają przynosić efekt w postaci spadku podaży nowych ofert. Szybka deprecjacja złotego sprawia, że zamienienie trwałego dobra jakim jest nieruchomość na polską walutę zaczęła mijać się z celem. W dobie kryzysu nawet taniejące nieruchomości pozostają zdecydowanie bezpieczniejszą lokatą kapitału niż akcje na giełdzie czy jednostki funduszy inwestycyjnych. Te bowiem notują kilku- czy kilkunastoprocentowe spadki wartości nawet w ciągu jednego dnia.

Brak atrakcyjnych sposobów zainwestowania kapitału sprawia, że wielu właścicieli odkłada decyzję o wystawieniu do sprzedaży swojej nieruchomości.

Wg Marcina Drogomireckiego z serwisu Oferty.net obecnie na rynek trafiają przede wszystkim mieszkania, których właściciele zmuszeni są do szybkiej sprzedaży w związku z koniecznością uzyskania środków na pokrycie innych wydatków lub zobowiązań. Może to być np. chęć wykończenia zakupionego wcześniej, nowego mieszkania lub konieczność rozliczenia się z deweloperem przy odbiorze mieszkania kupowanego na rynku pierwotnym.

RATY CORAZ NIŻSZE

Kolejny miesiąc przyniósł kontynuację, a nawet przyspieszenie tempa spadku rynkowych stóp procentowych, dzięki czemu w najbliższym czasie możemy spodziewać się dalszego zmniejszenia rat kredytowych nominowanych w złotych - twierdzi Emil Szweda z Open Finance. Tym samym zaczyna zaznaczać się przewaga tego rodzaju kredytów nad walutowymi - tak modnymi w ostatnich latach. Od 19 stycznia (daty opracowania poprzedniego raportu) do 25 lutego trzymiesięczna stopa WIBOR spadła z 5,56 do 4,60 proc. a więc o prawie 96 pkt bazowych. W tym samym czasie Rada Polityki Pieniężnej obniżyła stopy procentowe o 100 punktów (wliczając w to decyzję z 25 lutego). W rezultacie raty kredytów złotowych mogą nadal się obniżać. Gdyby aktualizacji oprocentowania dokonano dziś rata kredytu 30-letniego zmniejszyłaby się o 9,7 proc. w porównaniu do stanu ze stycznia, lub o ok. 60 PLN dla każdych pożyczonych 100 tys. PLN.

Warto zauważyć, że od swojego szczytu w październiku, stopa trzymiesięczna WIBOR, która jest podstawą obliczania oprocentowania większości kredytów złotowych spadła już o 220 pkt (2,2 pkt proc.) przyczyniając się do spadku rat kredytów złotowych o ok. 20 proc. w przypadku kredytów zaciągniętych przed jesiennym nasileniem kryzysu (lub o ok. 146 PLN dla każdych pożyczonych 100 tys. PLN), a w przypadku nowych kredytów złotowych (z wyższymi marżami) spadek rat wynosi 18,9 proc. lub 149 PLN dla każdych pożyczanych 100 tys. PLN.

FRANK NADAL STRASZY

Od naszego ostatniego wspólnego raportu trzymiesięczna stopa LIBOR dla franka szwajcarskiego spadła z 0,56 do 0,5 proc. i od kilku tygodni stabilizuje się w tych okolicach. Oprocentowanie kredytów we frankach pozostaje więc na historycznie niskim poziomie i zdaniem Emila Szwedy z Open Finance najprawdopodobniej niższe już nie będzie (w każdym razie potencjał dalszej zniżki jest mocno ograniczony). To była ta lepsza wiadomość. Druga jest znacznie gorsza, bo w tym samym czasie kurs franka wzrósł o kolejne 7,9 proc. do 3,12 PLN (sięgając nawet 3,30 PLN) przyczyniając się do wzrostu rat kredytów.

W tym przypadku nie da się wyznaczyć precyzyjnie wysokości rat kredytów już istniejących, ponieważ ostateczny wynik zależy od kursu, przy jakim kredyt był zaciągany. Na pewno można powiedzieć, że uwzględniając spadek stopy LIBOR o 6 pkt bazowych i wzrost kursu franka o 7,9 proc., raty kredytów wzrosły od 19 stycznia o 7,0 proc.

Od sierpnia 2008 r., kiedy kurs franka wynosił 2,0 PLN, trzymiesięczna stopa LIBOR dla CHF sięgała 2,8 proc., raty kredytów we frankach wzrosły o ok. 16 proc., pomimo wzrostu kursu o 56 proc. od tego czasu. Obniżki stóp procentowych w Narodowym Banku Szwajcarii zadziałały więc jak poduszka amortyzacyjna, choć obecnie jej możliwości łagodzenia skutków osłabienia złotego dla kredytobiorców się wyczerpują.

Jak pokazują dane Open Finance, nowe kredyty we frankach pozostają ofertą ekskluzywną, dostępną dla osób o bardzo wysokich dochodach.

PERSPEKTYWY

W przypadku kredytów złotowych dalszy spadek rat ma ograniczony charakter - wzrost kursów walutowych ogranicza możliwości Rady Polityki Pieniężnej w dalszym obniżaniu stóp procentowych. Proceder ten będzie kontynuowany pod warunkiem opanowania sytuacji na rynku walutowym. W dłuższej perspektywie (6-12 miesięcy) można spodziewać się dalszego spadku oprocentowania kredytów złotowych, a tym samym także spadku rat. Można się spodziewać, że w II półroczu raty kredytów złotowych (30-letnich) mogą być o kolejnych 10 proc. niższe niż obecnie (dotyczy zarówno kredytów nowych, jak i zaciągniętych przed jesienią 2008 r.).

W przypadku kredytów we frankach perspektywy nie są tak jednoznaczne. W krótkim terminie ryzyko walutowe pozostaje wysokie pomimo działań podjętych przez rząd i NBP w celu stabilizacji notowań. Wpływ czynników międzynarodowych może być zbyt silny, by uspokoić notowania złotego. Może im natomiast sprzyjać konsekwentne dążenie do wprowadzenia Polski do strefy euro, co powinno wspierać złotego w dłuższym okresie.

Open Finance

interia.pl/Sobota, 28 lutego (06:00)

Dopłaty do kredytów mogą zostać uruchomione już w kwietniu

Rozmawiamy z Michałem Bonim, ministrem w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Kiedy kredytobiorcy mogą spodziewać się uruchomienia rządowej pomocy w spłacie kredytu hipotecznego?

- Prace nad projektem ustawy określającej warunki i zasady udzielania dopłat do kredytów hipotecznych przebiegają bardzo szybko. Będzie on gotowy do końca tego tygodnia albo do początku następnego. Później chcemy poprosić partnerów społecznych o szybkie konsultacje. Jeżeli zgodzą się na to, około 10 marca rząd mógłby przyjąć projektowane rozwiązania i przedstawić je parlamentowi.

Gdyby parlament pracował nad ustawą w trybie pilnym, to przepisy mogłyby zacząć obowiązywać od II kwartału 2009 r. Jak widać, wszystko zależy od sprawnych konsultacji społecznych, a także od tempa prac parlamentu.

Kto będzie mógł skorzystać z dopłat do kredytów?

- Z pomocy będą mogli skorzystać bezrobotni, którzy są zarejestrowani w urzędzie pracy. Oczywiście takie osoby muszą mieć kredyt hipoteczny poświadczony odpowiednim dokumentem. O wsparcie będą mogły ubiegać się wszystkie osoby zwolnione z pracy, oprócz tych, które zostały zwolnione w trybie dyscyplinarnym. Chodzi nam głównie o udzielenie pomocy osobom, które tracą zatrudnienie w wyniku zmian, zwolnień indywidualnych, grupowych, restrukturyzacji, co się oczywiście nasila w czasie kryzysu.

Tak więc skorzystają z nich także osoby, które zwolniły się z pracy w drodze porozumienia z pracodawcą?

- Tak. Warto wziąć jednak pod uwagę to, że niektóre osoby odchodzą z zakładu pracy, bo są do tego zmuszone brakiem miejsca pracy, a zależy im na tym, aby na świadectwie pracowniczym była wzmianka o porozumieniu stron.

A co w przypadku kiedy bezrobotny kredytobiorca będzie miał dobrze zarabiającego małżonka? Jak ma wyglądać spłata państwowej pożyczki?

Rozmawiał Adam Makosz

Więcej: Gazeta Prawna 27.02.2009 (41) - str.13

interia.pl/Piątek, 27 lutego (06:00)

Dopłaty do kredytów mogą zostać uruchomione już w kwietniu

Rozmawiamy z Michałem Bonim, ministrem w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Kiedy kredytobiorcy mogą spodziewać się uruchomienia rządowej pomocy w spłacie kredytu hipotecznego?

- Prace nad projektem ustawy określającej warunki i zasady udzielania dopłat do kredytów hipotecznych przebiegają bardzo szybko. Będzie on gotowy do końca tego tygodnia albo do początku następnego. Później chcemy poprosić partnerów społecznych o szybkie konsultacje. Jeżeli zgodzą się na to, około 10 marca rząd mógłby przyjąć projektowane rozwiązania i przedstawić je parlamentowi.

Gdyby parlament pracował nad ustawą w trybie pilnym, to przepisy mogłyby zacząć obowiązywać od II kwartału 2009 r. Jak widać, wszystko zależy od sprawnych konsultacji społecznych, a także od tempa prac parlamentu.

Kto będzie mógł skorzystać z dopłat do kredytów?

- Z pomocy będą mogli skorzystać bezrobotni, którzy są zarejestrowani w urzędzie pracy. Oczywiście takie osoby muszą mieć kredyt hipoteczny poświadczony odpowiednim dokumentem. O wsparcie będą mogły ubiegać się wszystkie osoby zwolnione z pracy, oprócz tych, które zostały zwolnione w trybie dyscyplinarnym. Chodzi nam głównie o udzielenie pomocy osobom, które tracą zatrudnienie w wyniku zmian, zwolnień indywidualnych, grupowych, restrukturyzacji, co się oczywiście nasila w czasie kryzysu.

Tak więc skorzystają z nich także osoby, które zwolniły się z pracy w drodze porozumienia z pracodawcą?

- Tak. Warto wziąć jednak pod uwagę to, że niektóre osoby odchodzą z zakładu pracy, bo są do tego zmuszone brakiem miejsca pracy, a zależy im na tym, aby na świadectwie pracowniczym była wzmianka o porozumieniu stron.

A co w przypadku kiedy bezrobotny kredytobiorca będzie miał dobrze zarabiającego małżonka? Jak ma wyglądać spłata państwowej pożyczki?

Rozmawiał Adam Makosz

Więcej: Gazeta Prawna 27.02.2009 (41) - str.13

interia.pl/Piątek, 27 lutego (06:00)

Kilkadziesiąt tysięcy zysku na wykupie mieszkania w tym roku

Trwają konsultacje społeczne nad przygotowanym przez Ministerstwo Infrastruktury projektem nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych. Zaproponowane przepisy mają przede wszystkim uprawniać członków spółdzielni do decydowania o tym, czy ich zarządy mają w dalszym ciągu przekształcać mieszkania lokatorskie za symboliczną złotówkę, czy powinny pobierać od lokatorów wnioskujących o wyodrębnienie własności lokali także dodatkowe opłaty.
Przygotowane zmiany w przepisach mają przede wszystkim dostosować ustawę o spółdzielniach do wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 17 grudnia 2008 r. (sygn. akt P 16/09).
Obowiązujące przepisy ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych przewidują, że do przekształcenia mieszkania lokatorskiego i nabycia jego własności potrzebna jest spłata przypadających na lokal kosztów budowy oraz nominalnej kwoty umorzenia kredytu, który spółdzielnia otrzymała kilkadziesiąt lat temu w ramach pomocy państwa. Należy też uregulować zaległe opłaty czynszowe.

Przygotowany przez Ministerstwo Infrastruktury projekt nowelizacji wprowadza zapisy pozwalające członkom spółdzielni podjąć samodzielną decyzję w sprawie wprowadzenia dodatkowej (oprócz obecnie obowiązującej) opłaty przy przekształcaniu mieszkań lokatorskich. Od 31 grudnia 2009 r. miałoby o tym przesądzać w drodze uchwały walne zgromadzenie członków.

Ministerstwo zaproponowało, by do podjęcia uchwały w sprawie dopłat do przekształceń mieszkań lokatorskich było wymagane poparcie 2/3 członków obecnych na walnym zgromadzeniu (może to być więc nawet garstka spółdzielców). Głosujący będą mogli jednocześnie postanowić o tym, na co przeznaczą wpływy z opłat uiszczonych z tytułu przekształceń.

Co się zmieni w przepisach? Jakie ograniczenia w ustalaniu opat dodatkowych proponuje resort? Jak ma być realizowane określanie wysokości opłat - czy osobno dla każdego lokalu, czy zbiorczo?

Adam Makosz
Więcej: Gazeta Prawna 2.03.2009 (42) str.10-11

Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 02.03.2009 | 07:09

Kilkadziesiąt tysięcy zysku na wykupie mieszkania w tym roku

Trwają konsultacje społeczne nad przygotowanym przez Ministerstwo Infrastruktury projektem nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych. Zaproponowane przepisy mają przede wszystkim uprawniać członków spółdzielni do decydowania o tym, czy ich zarządy mają w dalszym ciągu przekształcać mieszkania lokatorskie za symboliczną złotówkę, czy powinny pobierać od lokatorów wnioskujących o wyodrębnienie własności lokali także dodatkowe opłaty.
Przygotowane zmiany w przepisach mają przede wszystkim dostosować ustawę o spółdzielniach do wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 17 grudnia 2008 r. (sygn. akt P 16/09).
Obowiązujące przepisy ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych przewidują, że do przekształcenia mieszkania lokatorskiego i nabycia jego własności potrzebna jest spłata przypadających na lokal kosztów budowy oraz nominalnej kwoty umorzenia kredytu, który spółdzielnia otrzymała kilkadziesiąt lat temu w ramach pomocy państwa. Należy też uregulować zaległe opłaty czynszowe.

Przygotowany przez Ministerstwo Infrastruktury projekt nowelizacji wprowadza zapisy pozwalające członkom spółdzielni podjąć samodzielną decyzję w sprawie wprowadzenia dodatkowej (oprócz obecnie obowiązującej) opłaty przy przekształcaniu mieszkań lokatorskich. Od 31 grudnia 2009 r. miałoby o tym przesądzać w drodze uchwały walne zgromadzenie członków.

Ministerstwo zaproponowało, by do podjęcia uchwały w sprawie dopłat do przekształceń mieszkań lokatorskich było wymagane poparcie 2/3 członków obecnych na walnym zgromadzeniu (może to być więc nawet garstka spółdzielców). Głosujący będą mogli jednocześnie postanowić o tym, na co przeznaczą wpływy z opłat uiszczonych z tytułu przekształceń.

Co się zmieni w przepisach? Jakie ograniczenia w ustalaniu opat dodatkowych proponuje resort? Jak ma być realizowane określanie wysokości opłat - czy osobno dla każdego lokalu, czy zbiorczo?

Adam Makosz
Więcej: Gazeta Prawna 2.03.2009 (42) str.10-11

Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 02.03.2009 | 07:09

Rumuni zbudowali sobie most

Nie mogąc się doczekać, kiedy władze zbudują nowy most w miejsce uniesionego w lipcu ubiegłego roku przez powódź, mieszkańcy wsi Marginea na rumuńskiej Bukowinie zbudowali most sami. Teraz wobec nich jest prowadzone dochodzenie, bo nie mieli zezwolenia.

Prokurator Viorel Damu powiedział w piątek, że policja próbuje zidentyfikować ludzi, którzy zbudowali most. Winnym, czyli budowniczym, grozi kara do trzech lat więzienia lub grzywna do 70.000 lei (21.800 dolarów) - poinformował prokurator.

Miejscowy sołtys nazwał to "absurdem". Podkreślił, że mieszkańcy wypróbowali most i oznaczyli jego maksymalne obciążenie do 2,5 t. Zobowiązali się też do natychmiastowego rozebrania mostu, kiedy tylko władze znajdą czas i zbudują nowy.

Wieś Marginea została przecięta na pół, gdy powódź zmyła przed siedmioma miesiącami most łączący obie części miejscowości.

Policja co prawda kontynuuje śledztwo, lecz premier Rumunii pochwalił "solidarność" mieszkańców.

Prokurator też zdaje się łagodnieć. Powiedział, że mieszkańcy mogą uniknąć kary, jeśli sąd orzeknie, że działali w stanie wyższej konieczności.

PAP/interia.pl

Rumuni zbudowali sobie most

Nie mogąc się doczekać, kiedy władze zbudują nowy most w miejsce uniesionego w lipcu ubiegłego roku przez powódź, mieszkańcy wsi Marginea na rumuńskiej Bukowinie zbudowali most sami. Teraz wobec nich jest prowadzone dochodzenie, bo nie mieli zezwolenia.

Prokurator Viorel Damu powiedział w piątek, że policja próbuje zidentyfikować ludzi, którzy zbudowali most. Winnym, czyli budowniczym, grozi kara do trzech lat więzienia lub grzywna do 70.000 lei (21.800 dolarów) - poinformował prokurator.

Miejscowy sołtys nazwał to "absurdem". Podkreślił, że mieszkańcy wypróbowali most i oznaczyli jego maksymalne obciążenie do 2,5 t. Zobowiązali się też do natychmiastowego rozebrania mostu, kiedy tylko władze znajdą czas i zbudują nowy.

Wieś Marginea została przecięta na pół, gdy powódź zmyła przed siedmioma miesiącami most łączący obie części miejscowości.

Policja co prawda kontynuuje śledztwo, lecz premier Rumunii pochwalił "solidarność" mieszkańców.

Prokurator też zdaje się łagodnieć. Powiedział, że mieszkańcy mogą uniknąć kary, jeśli sąd orzeknie, że działali w stanie wyższej konieczności.

PAP/interia.pl

Szara strefa zniknie z rynku wynajmu?

- Na temat ustawy o ochronie praw lokatorów mówi się wiele złego. Wszyscy wiedzą, że trzeba ją zmienić, ale jak dotąd nie podjęto konkretnych działań - pisze Małgorzata Kędzierska w tygodniowym komentarzu wynajem.pl.

Sytuacja na rynku finansowym przekłada się na zmniejszenie dostępności kredytów hipotecznych, a co za tym bezpośrednio idzie - zmniejszenia popytu na mieszkania. Coraz większego znaczenia zaczyna więc nabierać segment mieszkań na wynajem. To skłoniło Ministerstwo Infrastruktury do poszukania rozwiązań mających na celu zlikwidowanie barier na prywatnym rynku wynajmu i ograniczenie szarej strefy. O jakie rozwiązania chodzi?

Nowe przepisy skierowane są do właścicieli mieszkań, którzy uzyskują dochody z ich wynajmu. Wielu z nich omija obowiązujące przepisy i zawiera umowy najmu na czarno" Proponowane przez Ministerstwo rozwiązania mają rozwiązać ten problem.

Projekt ustawy z dnia 17 lutego 2009 roku na nowo wprowadza pojęcie najmu okazjonalnego (obowiązywało ono już w polskim systemie prawnym, później jednak zostało z niego wyłączone). Taką umowę będzie mógł zawrzeć tylko właściciel mieszkania, który jest osobą fizyczną i nie prowadzi działalności gospodarczej w zakresie wynajmowania lokali. Umowa będzie mogła być zawarta wyłącznie na czas oznaczony, jednak nie dłuższy niż 10 lat, a właściciel w terminie 14 dni od jej podpisania zgłasza ten fakt naczelnikowi urzędu skarbowego, właściwemu ze względu na położenie nieruchomości.

Dla właścicieli najważniejsze będzie łatwiejsze usunięcie niechcianego lokatora. Obecne przepisy dość mocno chronią najemców przez eksmisją. Wynajmującym bardzo trudno jest pozbyć się lokatorów, którzy są uciążliwi albo zalegają z czynszem. W myśl nowych przepisów właściciel będzie miał prawo zażądać w formie pisemnej opróżnienia lokalu po upływie czasu, na jaki została zawarta umowa lub po jej wypowiedzeniu.

W żądaniu tym powinna być podana przyczyna ustania stosunku najmu, jak i termin opróżnienia lokalu, ale nie może być on krótszy niż siedem dni od doręczenia żądania najemcy. Wynajmujący nie ma przy tym obowiązku zapewnienia lokalu socjalnego, zamiennego czy pomieszczenia tymczasowego.

Ministerstwo Infrastruktury zaproponowało również obniżenie stawki podatku zryczałtowanego. Teraz obowiązują stawki: 8,5 proc. proc. - do kwoty stanowiącej równowartość 4000 euro i 20 proc. - po przekroczeniu tej kwoty. Osoby fizyczne, które zdecydują się skorzystać z najmu okazjonalnego będą płaciły niższą, jednolitą stawkę podatku ryczałtowego - 5 proc..

Nowe rozwiązania wpłyną na uporządkowanie rynku najmu nieruchomości prywatnych oraz na ograniczenie szarej strefy, której skala na polskim rynku jest dość duża. Wynajmujący będą mieć większe pole manewru. Oby potrafili z tego korzystać w sposób rozsądny i pamiętali, że umowę zawierają dwie strony i każda z nich powinna być traktowana poważnie.

money.pl

Szara strefa zniknie z rynku wynajmu?

- Na temat ustawy o ochronie praw lokatorów mówi się wiele złego. Wszyscy wiedzą, że trzeba ją zmienić, ale jak dotąd nie podjęto konkretnych działań - pisze Małgorzata Kędzierska w tygodniowym komentarzu wynajem.pl.

Sytuacja na rynku finansowym przekłada się na zmniejszenie dostępności kredytów hipotecznych, a co za tym bezpośrednio idzie - zmniejszenia popytu na mieszkania. Coraz większego znaczenia zaczyna więc nabierać segment mieszkań na wynajem. To skłoniło Ministerstwo Infrastruktury do poszukania rozwiązań mających na celu zlikwidowanie barier na prywatnym rynku wynajmu i ograniczenie szarej strefy. O jakie rozwiązania chodzi?

Nowe przepisy skierowane są do właścicieli mieszkań, którzy uzyskują dochody z ich wynajmu. Wielu z nich omija obowiązujące przepisy i zawiera umowy najmu na czarno" Proponowane przez Ministerstwo rozwiązania mają rozwiązać ten problem.

Projekt ustawy z dnia 17 lutego 2009 roku na nowo wprowadza pojęcie najmu okazjonalnego (obowiązywało ono już w polskim systemie prawnym, później jednak zostało z niego wyłączone). Taką umowę będzie mógł zawrzeć tylko właściciel mieszkania, który jest osobą fizyczną i nie prowadzi działalności gospodarczej w zakresie wynajmowania lokali. Umowa będzie mogła być zawarta wyłącznie na czas oznaczony, jednak nie dłuższy niż 10 lat, a właściciel w terminie 14 dni od jej podpisania zgłasza ten fakt naczelnikowi urzędu skarbowego, właściwemu ze względu na położenie nieruchomości.

Dla właścicieli najważniejsze będzie łatwiejsze usunięcie niechcianego lokatora. Obecne przepisy dość mocno chronią najemców przez eksmisją. Wynajmującym bardzo trudno jest pozbyć się lokatorów, którzy są uciążliwi albo zalegają z czynszem. W myśl nowych przepisów właściciel będzie miał prawo zażądać w formie pisemnej opróżnienia lokalu po upływie czasu, na jaki została zawarta umowa lub po jej wypowiedzeniu.

W żądaniu tym powinna być podana przyczyna ustania stosunku najmu, jak i termin opróżnienia lokalu, ale nie może być on krótszy niż siedem dni od doręczenia żądania najemcy. Wynajmujący nie ma przy tym obowiązku zapewnienia lokalu socjalnego, zamiennego czy pomieszczenia tymczasowego.

Ministerstwo Infrastruktury zaproponowało również obniżenie stawki podatku zryczałtowanego. Teraz obowiązują stawki: 8,5 proc. proc. - do kwoty stanowiącej równowartość 4000 euro i 20 proc. - po przekroczeniu tej kwoty. Osoby fizyczne, które zdecydują się skorzystać z najmu okazjonalnego będą płaciły niższą, jednolitą stawkę podatku ryczałtowego - 5 proc..

Nowe rozwiązania wpłyną na uporządkowanie rynku najmu nieruchomości prywatnych oraz na ograniczenie szarej strefy, której skala na polskim rynku jest dość duża. Wynajmujący będą mieć większe pole manewru. Oby potrafili z tego korzystać w sposób rozsądny i pamiętali, że umowę zawierają dwie strony i każda z nich powinna być traktowana poważnie.

money.pl

Na opcjach stracili ryzykanci

KNF szacuje straty firm na felernych opcjach na 15 mld złotych. Niektórzy przedsiębiorcy mówią o kwotach o wiele większych, nawet 200 mld złotych. Money.pl wyjaśnia, dlaczego problem opcji w ogóle się pojawił.

Wczoraj rząd wysłuchał informacji Komisji Nadzoru Finansowego na temat opcji walutowych, Prokuratoria Generalna przedstawiła natomiast poradnik dla przedsiębiorców, którzy będą chcieli sądzić się z bankami. Komitet Rady Ministrów jutro zajmie się projektem ustawy o dochodzeniu roszczeń w postępowaniu grupowym.

Jak doszło do tego, że nasi eksporterzy popadli w takie tarapaty? Opcja sama w sobie nie jest przecież instrumentem diabelskim, jak można by mniemać w ostatnim czasie. Wyjaśnijmy więc na czym polega zwykłe zabezpieczenia eksporterów przed wzrostem kursu złotego na przykład w stosunku do euro.

Eksporter spodziewa się, że złoty będzie się umacniał, czyli cena euro będzie spadała. Jako, że firma otrzymuje płatności w euro jest to dla niej niekorzystne. Postanawia więc zabezpieczyć swoje przyszłe przychody - załóżmy 1 mln euro. W tym celu kupuje opcję sprzedaży - pozwala to firmie sprzedać swoje 1 mln euro w przyszłości po kursie ustalonym w opcji, czyli np. przy EUR/PLN równym 3,25. Wypłata z takiej opcji przedstawia się następująco:

Źródło: Paweł Karkowski, GreenCapital

Zobaczmy: Jeśli kurs EUR/PLN (oś rzędnych) wzrasta (czyli złoty słabnie, a euro rośnie) spółka zarobi na swoich przyszłych przepływach pieniężnych - jej 1 mln euro będzie wart nie 3,25 mln zł, ale np 3,5 mln złotych - przy kursie EUR/PLN wynoszącym 3,5 zł. W tym wypadku spółka ponosi jedynie stratę na kupnie samej opcji, czyli cenie jaką za nią zapłaciła, na przykład 30 tysięcy złotych. Nie musi sprzedawać waluty bankowi, może to zrobić na rynku, po aktualnym kursie.

źródło: money.pl

Na opcjach stracili ryzykanci

KNF szacuje straty firm na felernych opcjach na 15 mld złotych. Niektórzy przedsiębiorcy mówią o kwotach o wiele większych, nawet 200 mld złotych. Money.pl wyjaśnia, dlaczego problem opcji w ogóle się pojawił.

Wczoraj rząd wysłuchał informacji Komisji Nadzoru Finansowego na temat opcji walutowych, Prokuratoria Generalna przedstawiła natomiast poradnik dla przedsiębiorców, którzy będą chcieli sądzić się z bankami. Komitet Rady Ministrów jutro zajmie się projektem ustawy o dochodzeniu roszczeń w postępowaniu grupowym.

Jak doszło do tego, że nasi eksporterzy popadli w takie tarapaty? Opcja sama w sobie nie jest przecież instrumentem diabelskim, jak można by mniemać w ostatnim czasie. Wyjaśnijmy więc na czym polega zwykłe zabezpieczenia eksporterów przed wzrostem kursu złotego na przykład w stosunku do euro.

Eksporter spodziewa się, że złoty będzie się umacniał, czyli cena euro będzie spadała. Jako, że firma otrzymuje płatności w euro jest to dla niej niekorzystne. Postanawia więc zabezpieczyć swoje przyszłe przychody - załóżmy 1 mln euro. W tym celu kupuje opcję sprzedaży - pozwala to firmie sprzedać swoje 1 mln euro w przyszłości po kursie ustalonym w opcji, czyli np. przy EUR/PLN równym 3,25. Wypłata z takiej opcji przedstawia się następująco:

Źródło: Paweł Karkowski, GreenCapital

Zobaczmy: Jeśli kurs EUR/PLN (oś rzędnych) wzrasta (czyli złoty słabnie, a euro rośnie) spółka zarobi na swoich przyszłych przepływach pieniężnych - jej 1 mln euro będzie wart nie 3,25 mln zł, ale np 3,5 mln złotych - przy kursie EUR/PLN wynoszącym 3,5 zł. W tym wypadku spółka ponosi jedynie stratę na kupnie samej opcji, czyli cenie jaką za nią zapłaciła, na przykład 30 tysięcy złotych. Nie musi sprzedawać waluty bankowi, może to zrobić na rynku, po aktualnym kursie.

źródło: money.pl

Po szczycie: nikt nie chce protekcjonizmu

Protekcjonizm to nie jest lekarstwo na kryzys, zgodzili się z tym wszyscy bez wyjątku uczestnicy spotkania - powiedział premier Donald Tusk po nieformalnym szczycie UE w Brukseli ws. kryzysu finansowego.
Według Tuska, tę opinię podzielali zarówno uczestnicy przedpołudniowego spotkania szefów państw Europy Środkowo- Wschodniej, jak i popołudniowego spotkania przywódców wszystkich unijnych państw.

Premier podkreślił, że w trakcie rozmów potwierdziło się, iż wszystkich członków UE obowiązują wszystkie najważniejsze zasady traktatów wspólnotowych: o swobodzie gospodarczej i przepływie siły roboczej oraz towarów.

- To, co stało się osią dzisiejszego spotkania to nasz postulat odrzucenia pokusy protekcjonizmu, w tym finansowego w ramach UE - dodał Tusk.

Na małym szczycie 9 państw naszego regionu Węgry wystąpiły o przyjęcie planu pomocy dla dotkniętej kryzysem finansowym i gospodarczym Europy Wschodniej i Środkowej. Chcą 160-190 mld euro.

Jednak polski minister finansów Jacek Rostowski zaznaczył, że Polska nie przyłącza się do tego pomysłu. Z rezerwą do tej koncepcji odniósł się też Donald Tusk.

- W sprawie ogólnego programu, który by popierał region Europy Środkowo-Wschodniej, entuzjazmu nie było - powiedział Rostowski po spotkaniu dziewięciu liderów państw Europy Wschodniej i Środkowej.

Rostowski zaprotestował przeciwko podziałom kontynentu i mówieniu o tym, że najbardziej zagrożone są niby kraje na Wschodzie. Tłumaczył też, że gospodarki np. Polski, Czech i Słowacji są w dużo lepszej sytuacji - więc pomocy nie potrzebują.

money.pl

Po szczycie: nikt nie chce protekcjonizmu

Protekcjonizm to nie jest lekarstwo na kryzys, zgodzili się z tym wszyscy bez wyjątku uczestnicy spotkania - powiedział premier Donald Tusk po nieformalnym szczycie UE w Brukseli ws. kryzysu finansowego.
Według Tuska, tę opinię podzielali zarówno uczestnicy przedpołudniowego spotkania szefów państw Europy Środkowo- Wschodniej, jak i popołudniowego spotkania przywódców wszystkich unijnych państw.

Premier podkreślił, że w trakcie rozmów potwierdziło się, iż wszystkich członków UE obowiązują wszystkie najważniejsze zasady traktatów wspólnotowych: o swobodzie gospodarczej i przepływie siły roboczej oraz towarów.

- To, co stało się osią dzisiejszego spotkania to nasz postulat odrzucenia pokusy protekcjonizmu, w tym finansowego w ramach UE - dodał Tusk.

Na małym szczycie 9 państw naszego regionu Węgry wystąpiły o przyjęcie planu pomocy dla dotkniętej kryzysem finansowym i gospodarczym Europy Wschodniej i Środkowej. Chcą 160-190 mld euro.

Jednak polski minister finansów Jacek Rostowski zaznaczył, że Polska nie przyłącza się do tego pomysłu. Z rezerwą do tej koncepcji odniósł się też Donald Tusk.

- W sprawie ogólnego programu, który by popierał region Europy Środkowo-Wschodniej, entuzjazmu nie było - powiedział Rostowski po spotkaniu dziewięciu liderów państw Europy Wschodniej i Środkowej.

Rostowski zaprotestował przeciwko podziałom kontynentu i mówieniu o tym, że najbardziej zagrożone są niby kraje na Wschodzie. Tłumaczył też, że gospodarki np. Polski, Czech i Słowacji są w dużo lepszej sytuacji - więc pomocy nie potrzebują.

money.pl

Słowna interwencja NBP. Złoty w górę

Narodowy Bank Polski rozszerzy dotychczasowe oraz wdroży nowe instrumenty, mające na celu zwiększenie płynności sektora bankowego i pobudzenie aktywności banków - podał NBP w komunikacie.

Podczas spotkania przedstawicieli sektora bankowego z prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej, a także w trakcie tzw. szczytu społecznego, Prezes Narodowego Banku Polskiego Sławomir Skrzypek zapowiedział rozszerzenie dotychczasowych oraz wdrożenie nowych instrumentów, mających na celu zwiększenie płynności sektora bankowego i pobudzających aktywność banków - napisano w komunikacie.

Przedstawione na spotkaniu przez szefa polskiego banku centralnego propozycje spotkały się z aprobatą obecnych na spotkaniu przedstawicieli banków komercyjnych - dodano.

W ocenie NBP, wprowadzony w październiku ubiegłego roku plan poprawy płynności sektora bankowego przyniósł oczekiwane efekty.

Średni stan zadłużenia banków z tytułu operacji objętych Pakietem Zaufania wynosi obecnie: dla operacji repo 12,2 mld złotych a dla transakcji swapów walutowych 2,3 mld złotych. Ponadto NBP zasilił system bankowy kwotą ponad 8 mld złotych poprzez wcześniejszy wykup obligacji - napisano.

Zdaniem Narodowego Banku Polskiego niezbędne jest jednak dalsze współdziałanie instytucji odpowiedzialnych za system finansowy, w tym podjęcie działań wynikających z zapowiedzianego przez rząd Planu Stabilności i Rozwoju, którego zapisy mają jak dotychczas charakter bardzo ogólny i w wielu przypadkach nie są znane jeszcze konkretne rozwiązania.

Pożądane efekty może przynieść także skuteczne zachęcenie banków pozostających pod nadzorem właścicielskim skarbu państwa do bardziej otwartej polityki kredytowej - oceniło NBP.

Istotnym czynnikiem niezbędnym do osiągnięcia zamierzonych celów, zarówno gospodarczych, jak i społecznych jest współpraca i koordynacja działań w ramach trzech podstawowych instytucji odpowiedzialnych za stabilność sektora finansowego w Polsce - dodaje komunikat.

money.pl

Słowna interwencja NBP. Złoty w górę

Narodowy Bank Polski rozszerzy dotychczasowe oraz wdroży nowe instrumenty, mające na celu zwiększenie płynności sektora bankowego i pobudzenie aktywności banków - podał NBP w komunikacie.

Podczas spotkania przedstawicieli sektora bankowego z prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej, a także w trakcie tzw. szczytu społecznego, Prezes Narodowego Banku Polskiego Sławomir Skrzypek zapowiedział rozszerzenie dotychczasowych oraz wdrożenie nowych instrumentów, mających na celu zwiększenie płynności sektora bankowego i pobudzających aktywność banków - napisano w komunikacie.

Przedstawione na spotkaniu przez szefa polskiego banku centralnego propozycje spotkały się z aprobatą obecnych na spotkaniu przedstawicieli banków komercyjnych - dodano.

W ocenie NBP, wprowadzony w październiku ubiegłego roku plan poprawy płynności sektora bankowego przyniósł oczekiwane efekty.

Średni stan zadłużenia banków z tytułu operacji objętych Pakietem Zaufania wynosi obecnie: dla operacji repo 12,2 mld złotych a dla transakcji swapów walutowych 2,3 mld złotych. Ponadto NBP zasilił system bankowy kwotą ponad 8 mld złotych poprzez wcześniejszy wykup obligacji - napisano.

Zdaniem Narodowego Banku Polskiego niezbędne jest jednak dalsze współdziałanie instytucji odpowiedzialnych za system finansowy, w tym podjęcie działań wynikających z zapowiedzianego przez rząd Planu Stabilności i Rozwoju, którego zapisy mają jak dotychczas charakter bardzo ogólny i w wielu przypadkach nie są znane jeszcze konkretne rozwiązania.

Pożądane efekty może przynieść także skuteczne zachęcenie banków pozostających pod nadzorem właścicielskim skarbu państwa do bardziej otwartej polityki kredytowej - oceniło NBP.

Istotnym czynnikiem niezbędnym do osiągnięcia zamierzonych celów, zarówno gospodarczych, jak i społecznych jest współpraca i koordynacja działań w ramach trzech podstawowych instytucji odpowiedzialnych za stabilność sektora finansowego w Polsce - dodaje komunikat.

money.pl

Jak rząd spłaci nasze raty

Na wsparcie rządu w spłacie kredytu hipotecznego mogą liczyć ci bezrobotni, którzy pożyczyli z banku do 500 tys. zł, a ich miesięczna rata nie przekracza 1,2 tys. zł. Pomoc trzeba będzie zwrócić. Minister Michał Boni ujawnił wczoraj (25.02) szczegóły projektu
Stracisz pracę? Rząd spłaci twój kredyt

Pomoc dla osób, które przez stratę pracy nie będą mogły spłacać kredytu hipotecznego, zaproponował tydzień temu premier Tusk. Rząd miałby za nie przez rok spłacać raty do banków. Wczoraj (25.02) Michał Boni, minister z kancelarii premiera, ujawnił w telewizji TVN CNBC Biznes szczegóły propozycji.

- Wsparcie trafiłoby do osób, których kredyt nie przekracza 500 tys. zł. Dochód gospodarstwa domowego nie będzie brany pod uwagę.

- Rata spłacana przez rząd wynosiłaby 500 zł -1,2 tys. zł miesięcznie. - Raczej adresujemy to do osób, które kupowały "przeciętne mieszkania", ale też nie chcemy tego limitować. Każda sytuacja będzie rozpatrywana indywidualnie - powiedział Boni.

- Wsparcie będzie nieoprocentowaną pożyczką - trzeba ją będzie zwrócić, ale dopiero po dwóch latach, a spłata będzie rozłożona na 5-10 lat.

- Ustawa będzie działała do 31 grudnia 2010 r. z możliwością przedłużenia. Jej szczegółowy projekt ma się pojawić w ciągu miesiąca.

Pieniądze pochodziłyby z Funduszu Pracy (tworzą go obowiązkowo pracodawcy, wpłacając do ZUS 2,45 proc. od naszych pensji). - Fundusz ma ok. 3,5 mln zł, które mogłyby pójść na spłaty kredytów hipotecznych. Trzeba by zabrać pieniądze np. z dopłat do szkoleń dla bezrobotnych - powiedziała wczoraj rzeczniczka Ministerstwa Pracy Bożena Diaby. Obecnie w Funduszu jest 6,3 mld zł.

Koalicjant chce inaczej

Pomysł rządu budzi opory PSL. Poseł Janusz Piechociński zgłosił inny model pomocy dla posiadaczy kredytów hipotecznych, którzy stracą zdolność spłacania rat: banki miałyby wówczas zawieszać spłatę np. o rok czy dwa, a w tym czasie odsetki spłacałby Krajowy Fundusz Mieszkaniowy. Potem kredytobiorca zwracałby je Funduszowi w kilku rocznych ratach. KFM mógłby też przejąć od niego spłatę całego długu, ale stawałby się właścicielem mieszkania. Kredytobiorca pozostawałby w nim jako najemca z prawem pierwokupu. - Nie chcemy, tak jak w wersji ministra Boniego, nakładać dodatkowych ciężarów na administrację, która nie ma pojęcia o kredytach mieszkaniowych - stwierdził poseł PSL.

Ekspert: Uwaga na wyłudzenia

- To kosztowny zabieg propagandowy, który ma dowieść, że rząd coś robi - mówi o propozycji Boniego Andrzej Sadowski, ekonomista z Centrum im. A. Smitha. Wskazuje możliwe pułapki: - Np. pracownicy mogą dogadywać się z szefami, co do zwolnienia, by wyłudzić rządową pomoc. A długi okres spłat może wywoływać nadzieje, że kolejny rząd okaże się hojniejszy i umorzy pożyczki - mówi Sadowski. Jego wątpliwości budzi też "indywidualna ocena" kandydatów do pomocy. - Część środków zjedzą urzędnicy, którzy będą oceniali sytuację każdego wnioskodawcy. Do tego potrzeba rzeszy ludzi - dodaje.

Janusz Śniadek, przewodniczący NSZZ "S", uważa, że środki z Funduszu Pracy muszą być przeznaczane na cele statutowe, czyli zasiłki dla bezrobotnych. - Zwolnienia trwają w najlepsze, kto wie, ilu bezrobotnych będziemy mieć do końca roku. Jeśli wydamy pieniądze na kredyty, to skąd później weźmiemy na zasiłki? - pyta Śniadek.
emetro.pl

Jak rząd spłaci nasze raty

Na wsparcie rządu w spłacie kredytu hipotecznego mogą liczyć ci bezrobotni, którzy pożyczyli z banku do 500 tys. zł, a ich miesięczna rata nie przekracza 1,2 tys. zł. Pomoc trzeba będzie zwrócić. Minister Michał Boni ujawnił wczoraj (25.02) szczegóły projektu
Stracisz pracę? Rząd spłaci twój kredyt

Pomoc dla osób, które przez stratę pracy nie będą mogły spłacać kredytu hipotecznego, zaproponował tydzień temu premier Tusk. Rząd miałby za nie przez rok spłacać raty do banków. Wczoraj (25.02) Michał Boni, minister z kancelarii premiera, ujawnił w telewizji TVN CNBC Biznes szczegóły propozycji.

- Wsparcie trafiłoby do osób, których kredyt nie przekracza 500 tys. zł. Dochód gospodarstwa domowego nie będzie brany pod uwagę.

- Rata spłacana przez rząd wynosiłaby 500 zł -1,2 tys. zł miesięcznie. - Raczej adresujemy to do osób, które kupowały "przeciętne mieszkania", ale też nie chcemy tego limitować. Każda sytuacja będzie rozpatrywana indywidualnie - powiedział Boni.

- Wsparcie będzie nieoprocentowaną pożyczką - trzeba ją będzie zwrócić, ale dopiero po dwóch latach, a spłata będzie rozłożona na 5-10 lat.

- Ustawa będzie działała do 31 grudnia 2010 r. z możliwością przedłużenia. Jej szczegółowy projekt ma się pojawić w ciągu miesiąca.

Pieniądze pochodziłyby z Funduszu Pracy (tworzą go obowiązkowo pracodawcy, wpłacając do ZUS 2,45 proc. od naszych pensji). - Fundusz ma ok. 3,5 mln zł, które mogłyby pójść na spłaty kredytów hipotecznych. Trzeba by zabrać pieniądze np. z dopłat do szkoleń dla bezrobotnych - powiedziała wczoraj rzeczniczka Ministerstwa Pracy Bożena Diaby. Obecnie w Funduszu jest 6,3 mld zł.

Koalicjant chce inaczej

Pomysł rządu budzi opory PSL. Poseł Janusz Piechociński zgłosił inny model pomocy dla posiadaczy kredytów hipotecznych, którzy stracą zdolność spłacania rat: banki miałyby wówczas zawieszać spłatę np. o rok czy dwa, a w tym czasie odsetki spłacałby Krajowy Fundusz Mieszkaniowy. Potem kredytobiorca zwracałby je Funduszowi w kilku rocznych ratach. KFM mógłby też przejąć od niego spłatę całego długu, ale stawałby się właścicielem mieszkania. Kredytobiorca pozostawałby w nim jako najemca z prawem pierwokupu. - Nie chcemy, tak jak w wersji ministra Boniego, nakładać dodatkowych ciężarów na administrację, która nie ma pojęcia o kredytach mieszkaniowych - stwierdził poseł PSL.

Ekspert: Uwaga na wyłudzenia

- To kosztowny zabieg propagandowy, który ma dowieść, że rząd coś robi - mówi o propozycji Boniego Andrzej Sadowski, ekonomista z Centrum im. A. Smitha. Wskazuje możliwe pułapki: - Np. pracownicy mogą dogadywać się z szefami, co do zwolnienia, by wyłudzić rządową pomoc. A długi okres spłat może wywoływać nadzieje, że kolejny rząd okaże się hojniejszy i umorzy pożyczki - mówi Sadowski. Jego wątpliwości budzi też "indywidualna ocena" kandydatów do pomocy. - Część środków zjedzą urzędnicy, którzy będą oceniali sytuację każdego wnioskodawcy. Do tego potrzeba rzeszy ludzi - dodaje.

Janusz Śniadek, przewodniczący NSZZ "S", uważa, że środki z Funduszu Pracy muszą być przeznaczane na cele statutowe, czyli zasiłki dla bezrobotnych. - Zwolnienia trwają w najlepsze, kto wie, ilu bezrobotnych będziemy mieć do końca roku. Jeśli wydamy pieniądze na kredyty, to skąd później weźmiemy na zasiłki? - pyta Śniadek.
emetro.pl

Dom Development pokazał zyski

Dom Development osiągnął w 2008 roku 136,9 mln zł skonsolidowanego zysku netto, skonsolidowane przychody w tym okresie wyniosły 698,1 mln zł - poinformował deweloper w raporcie.

W analogicznym okresie 2007 roku skonsolidowane przychody wyniosły 878,7 mln zł, a skonsolidowany zysk netto 200,6 mln zł.

Dom Development sprzedał w 2008 roku 994 mieszkania, z czego 92 mieszkania spółka sprzedała w czwartym kwartale. W 2008 roku liczba oddanych do użytku mieszkań wyniosła 1815.

W 2007 roku liczba mieszkań sprzedanych przez Dom Development sięgnęła 1704, z czego 343 mieszkania sprzedano w trzech ostatnich miesiącach 2007 roku.

W czwartym kwartale 2008 roku klienci zrezygnowali z zakupu 13 mieszkań, kwartał wcześniej z 12 mieszkań. W całym 2008 roku liczba rezygnacji sięgnęła 49 mieszkań.

Według stanu na grudzień 2008 roku Dom Development miał 1360 mieszkań w fazie realizacji oraz 7170 mieszkań w fazie przygotowywania projektów.

Od lipca 2008 roku Dom Development nie rozpoczął żadnego nowego projektu mieszkaniowego. W pierwszym półroczu zeszłego roku spółka rozpoczęła projekty obejmujące 1186 mieszkań.

Dom Development zapowiada, że w pierwszym kwartale 2009 roku w spółce zostaną wprowadzone kolejne obniżki kosztów. W czwartym kwartale zatrudnienie w spółce spadło o 23 proc., a koszty restrukturyzacji zatrudnienia wyniosły 1,5 mln zł.

Dom Development szacuje, że dzięki już wprowadzonym redukcjom zatrudnienia spółka zaoszczędzi rocznie 5,5 mln zł.
Po raz pierwszy Dom Development musiał dokonać znaczących odpisów aktualizacyjnych (ok. 7,4 mln) z tytułu utraty wartości zapasów.

PAP/wp.pl

Dom Development pokazał zyski

Dom Development osiągnął w 2008 roku 136,9 mln zł skonsolidowanego zysku netto, skonsolidowane przychody w tym okresie wyniosły 698,1 mln zł - poinformował deweloper w raporcie.

W analogicznym okresie 2007 roku skonsolidowane przychody wyniosły 878,7 mln zł, a skonsolidowany zysk netto 200,6 mln zł.

Dom Development sprzedał w 2008 roku 994 mieszkania, z czego 92 mieszkania spółka sprzedała w czwartym kwartale. W 2008 roku liczba oddanych do użytku mieszkań wyniosła 1815.

W 2007 roku liczba mieszkań sprzedanych przez Dom Development sięgnęła 1704, z czego 343 mieszkania sprzedano w trzech ostatnich miesiącach 2007 roku.

W czwartym kwartale 2008 roku klienci zrezygnowali z zakupu 13 mieszkań, kwartał wcześniej z 12 mieszkań. W całym 2008 roku liczba rezygnacji sięgnęła 49 mieszkań.

Według stanu na grudzień 2008 roku Dom Development miał 1360 mieszkań w fazie realizacji oraz 7170 mieszkań w fazie przygotowywania projektów.

Od lipca 2008 roku Dom Development nie rozpoczął żadnego nowego projektu mieszkaniowego. W pierwszym półroczu zeszłego roku spółka rozpoczęła projekty obejmujące 1186 mieszkań.

Dom Development zapowiada, że w pierwszym kwartale 2009 roku w spółce zostaną wprowadzone kolejne obniżki kosztów. W czwartym kwartale zatrudnienie w spółce spadło o 23 proc., a koszty restrukturyzacji zatrudnienia wyniosły 1,5 mln zł.

Dom Development szacuje, że dzięki już wprowadzonym redukcjom zatrudnienia spółka zaoszczędzi rocznie 5,5 mln zł.
Po raz pierwszy Dom Development musiał dokonać znaczących odpisów aktualizacyjnych (ok. 7,4 mln) z tytułu utraty wartości zapasów.

PAP/wp.pl

LC Corp chce sprzedawać 10 mieszkań miesięcznie

LC Corp planuje w pierwszej połowie 2009 r. sprzedawać średniomiesięcznie 10 mieszkań i zakończyć jedyną realizowaną obecnie inwestycję. Deweloper wstrzymuje się z rozpoczynaniem nowych inwestycji.

W pierwszej połowie 2009 roku zakończymy inwestycję Przy Promenadzie II. Założyliśmy ostrożną sprzedaż na średniomiesięcznym poziomie 10 mieszkań - powiedział Dariusz Niedośpiał, prezes LC Corp.

Jesteśmy zadowoleni z poziomu sprzedaży drugiego etapu inwestycji Przy Promenadzie. W tej chwili zaawansowanie budowy przekracza 60 procent, a we wrześniu planujemy jej zakończenie. W związku z tym, że odbiory muszą potrwać, stosunkowo niewiele mieszkań zostanie rozpoznanych w wyniku za 2009 rok - dodał Artur Wiza, członek zarządu LC Corp.

W IV kwartale 2008 r. LC Corp miał ujemne saldo sprzedaży mieszkań.

W IV kwartale ubiegłego roku odnotowaliśmy ujemne saldo sprzedaży mieszkań, ilość wycofanych umów była większa niż sprzedaż. W grudniu wyszliśmy na plus. W styczniu i lutym również saldo było dodatnie - powiedział Niedośpiał.

Dariusz Karwacki, pełniący funkcję wiceprezesa LC Corp, zaznaczył, że ujemna sprzedaż została opanowana, ale rezygnacje z umów już zawartych pozostają największym problemem spółki.

LC Corp czeka z rozpoczynaniem nowych inwestycji na poprawę sytuacji na rynku.

Możemy startować z nowymi inwestycjami w każdym momencie, ale czekamy na światełko w tunelu. Sygnałem do rozpoczęcia prac będzie poluzowanie przez banki polityki udzielania kredytów hipotecznych, to spowoduje pojawienie się popytu - powiedział Wiza.

Prezes poinformował, że sprzedaż projektu Sky Tower był podyktowany groźbą utraty przez spółkę płynności.

Sprzedaż Sky Tower był podyktowany zbyt dużym ryzykiem związanym z niepewną sytuacją na rynku. Spółce groziło ryzyko utraty płynności, gdyż Sky Tower było finansowane krótkoterminowymi obligacjami, których nie mogliśmy rolować - powiedział Niedośpiał.

Sprzedaż Sky Tower dała nam możliwość skupienia się na inwestycjach obarczonych mniejszym ryzykiem - dodał.

LC Corp osiągnął w 2008 roku 136,5 mln zł skonsolidowanych przychodów i 41,7 mln zł skonsolidowanego zysku netto. W 2007 roku przychody wyniosły 34,4 mln zł, a zysk netto 106,5 mln zł.

Marża brutto wyniosła w 2008 roku 45 proc. Spółka nie planuje wypłaty dywidendy z zysku za 2008 r. W IV kwartale spółka dokonała odpisów aktualizujących spadek wartości aktywów w wysokości 67,9 mln zł.

money.pl

LC Corp chce sprzedawać 10 mieszkań miesięcznie

LC Corp planuje w pierwszej połowie 2009 r. sprzedawać średniomiesięcznie 10 mieszkań i zakończyć jedyną realizowaną obecnie inwestycję. Deweloper wstrzymuje się z rozpoczynaniem nowych inwestycji.

W pierwszej połowie 2009 roku zakończymy inwestycję Przy Promenadzie II. Założyliśmy ostrożną sprzedaż na średniomiesięcznym poziomie 10 mieszkań - powiedział Dariusz Niedośpiał, prezes LC Corp.

Jesteśmy zadowoleni z poziomu sprzedaży drugiego etapu inwestycji Przy Promenadzie. W tej chwili zaawansowanie budowy przekracza 60 procent, a we wrześniu planujemy jej zakończenie. W związku z tym, że odbiory muszą potrwać, stosunkowo niewiele mieszkań zostanie rozpoznanych w wyniku za 2009 rok - dodał Artur Wiza, członek zarządu LC Corp.

W IV kwartale 2008 r. LC Corp miał ujemne saldo sprzedaży mieszkań.

W IV kwartale ubiegłego roku odnotowaliśmy ujemne saldo sprzedaży mieszkań, ilość wycofanych umów była większa niż sprzedaż. W grudniu wyszliśmy na plus. W styczniu i lutym również saldo było dodatnie - powiedział Niedośpiał.

Dariusz Karwacki, pełniący funkcję wiceprezesa LC Corp, zaznaczył, że ujemna sprzedaż została opanowana, ale rezygnacje z umów już zawartych pozostają największym problemem spółki.

LC Corp czeka z rozpoczynaniem nowych inwestycji na poprawę sytuacji na rynku.

Możemy startować z nowymi inwestycjami w każdym momencie, ale czekamy na światełko w tunelu. Sygnałem do rozpoczęcia prac będzie poluzowanie przez banki polityki udzielania kredytów hipotecznych, to spowoduje pojawienie się popytu - powiedział Wiza.

Prezes poinformował, że sprzedaż projektu Sky Tower był podyktowany groźbą utraty przez spółkę płynności.

Sprzedaż Sky Tower był podyktowany zbyt dużym ryzykiem związanym z niepewną sytuacją na rynku. Spółce groziło ryzyko utraty płynności, gdyż Sky Tower było finansowane krótkoterminowymi obligacjami, których nie mogliśmy rolować - powiedział Niedośpiał.

Sprzedaż Sky Tower dała nam możliwość skupienia się na inwestycjach obarczonych mniejszym ryzykiem - dodał.

LC Corp osiągnął w 2008 roku 136,5 mln zł skonsolidowanych przychodów i 41,7 mln zł skonsolidowanego zysku netto. W 2007 roku przychody wyniosły 34,4 mln zł, a zysk netto 106,5 mln zł.

Marża brutto wyniosła w 2008 roku 45 proc. Spółka nie planuje wypłaty dywidendy z zysku za 2008 r. W IV kwartale spółka dokonała odpisów aktualizujących spadek wartości aktywów w wysokości 67,9 mln zł.

money.pl

Nowoczesny ekoimpregnat

Naukowcy z Instytutu Mechanizacji Budownictwa i Górnictwa Skalnego w Warszawie opracowali ekoimpregnat do elementów budowlanych z kamienia naturalnego. Preparat - w odróżnieniu od większości obecnych na rynku - wnika w strukturę kamienia, nie reaguje z nią chemicznie i chroni ją zaraz po zaaplikowaniu - informuje dyrektor Instytutu, dr Stefan Góralczyk.
Jak mówi Góralczyk, większość preparatów dostępnych na rynku tworzy warstwę zabezpieczającą na powierzchni impregnowanego elementu. "Ekspertyzy wskazują, że takie zabezpieczenia nie zapewniają trwałości okładzin zewnętrznych w dłuższym czasie. W wyniku reakcji chemicznych ze strukturą kamienia niejednokrotnie powodują warstwowe łuszczenie się okładziny już po zamontowaniu jej na budynku" - dodaje.  

Ekoimpregnat z warszawskiego Instytutu zwiększa wytrzymałość mechaniczną, odporność chemiczną i mrozoodporność elementów, nie zmieniając wyglądu ich zewnętrznych powierzchni. Jest też łatwy w użyciu - można go nakładać na powierzchnię pędzlem, natryskowo lub przez zanurzenie.  

Impregnacja to jeden ze sposobów na poprawę parametrów użytkowych elementów budowanych. Podstawowym celem impregnacji jest wyeliminowanie lub ograniczenie migracji wody i pary wodnej w strukturę elementu budowlanego, co ogranicza możliwość jego niszczenia.  

Ekoimpregnat opracowany w Instytucie to wodny zol krzemionkowy wytworzony z krzemionki bezpostaciowej. "Udało się nam uzyskać preparat z odpadowego, taniego chalcedonitu w postaci pyłu powstającego podczas wytwarzania kruszyw chalcedonitowych, który nie może być stosowany jako kruszywo ze względu na drobne uziarnienie. Surowiec został wybrany na podstawie wszechstronnej oceny jego specyficznych własności krystalograficznych, zwłaszcza zwartości krzemionki bezpostaciowej. Spowodowało to gruntowną zmianę technologii rozpuszczania krzemionki w alkaliach" - mówi mgr Elżbieta Uzunow z zespołu badawczego.
dom.wpl

Nowoczesny ekoimpregnat

Naukowcy z Instytutu Mechanizacji Budownictwa i Górnictwa Skalnego w Warszawie opracowali ekoimpregnat do elementów budowlanych z kamienia naturalnego. Preparat - w odróżnieniu od większości obecnych na rynku - wnika w strukturę kamienia, nie reaguje z nią chemicznie i chroni ją zaraz po zaaplikowaniu - informuje dyrektor Instytutu, dr Stefan Góralczyk.
Jak mówi Góralczyk, większość preparatów dostępnych na rynku tworzy warstwę zabezpieczającą na powierzchni impregnowanego elementu. "Ekspertyzy wskazują, że takie zabezpieczenia nie zapewniają trwałości okładzin zewnętrznych w dłuższym czasie. W wyniku reakcji chemicznych ze strukturą kamienia niejednokrotnie powodują warstwowe łuszczenie się okładziny już po zamontowaniu jej na budynku" - dodaje.  

Ekoimpregnat z warszawskiego Instytutu zwiększa wytrzymałość mechaniczną, odporność chemiczną i mrozoodporność elementów, nie zmieniając wyglądu ich zewnętrznych powierzchni. Jest też łatwy w użyciu - można go nakładać na powierzchnię pędzlem, natryskowo lub przez zanurzenie.  

Impregnacja to jeden ze sposobów na poprawę parametrów użytkowych elementów budowanych. Podstawowym celem impregnacji jest wyeliminowanie lub ograniczenie migracji wody i pary wodnej w strukturę elementu budowlanego, co ogranicza możliwość jego niszczenia.  

Ekoimpregnat opracowany w Instytucie to wodny zol krzemionkowy wytworzony z krzemionki bezpostaciowej. "Udało się nam uzyskać preparat z odpadowego, taniego chalcedonitu w postaci pyłu powstającego podczas wytwarzania kruszyw chalcedonitowych, który nie może być stosowany jako kruszywo ze względu na drobne uziarnienie. Surowiec został wybrany na podstawie wszechstronnej oceny jego specyficznych własności krystalograficznych, zwłaszcza zwartości krzemionki bezpostaciowej. Spowodowało to gruntowną zmianę technologii rozpuszczania krzemionki w alkaliach" - mówi mgr Elżbieta Uzunow z zespołu badawczego.
dom.wpl

Nie kupuj kostki w worku

Kiedy budujemy wymarzony dom, zastanawiamy się jak zagospodarować teren wokół niego. Jakich materiałów użyć żeby alejki, ścieżki ogrodowe czy podjazdy wytrzymały długie lata, były funkcjonalne i pięknie podkreślały otoczenie. Wybór jest prosty – kostka brukowa.
Kostka brukowa pojawiła się na rynku polskim ok. 20 lat temu. Od tego czasu cieszy się coraz większym zainteresowaniem. Niewątpliwy sukces zawdzięcza ona swojej trwałości, łatwości ułożenia i estetyce. Dziś jest nieodzownym elementem zagospodarowania przestrzeni wokół domów, na podjazdach czy w ogrodach.

Przy wyborze kostki powinniśmy wziąć pod uwagę kilka aspektów, które będą miały decydować o końcowym sukcesie. Najważniejsze jest dobranie odpowiedniej grubości, wielkości, kształtu i rodzaju kostki, którą chcemy wykorzystać. Najlepiej w tej sprawie zgłosić się do brukarza albo do firmy, w której kostkę zamierzamy zakupić.

Grubość i wielkość kostki

Przed przystąpieniem do realizacji planu zakupu kostki brukowej, najważniejsze jest odpowiednie dobranie grubości kostki w zależności od tego, jakie obciążenia będą na nią działały.
Grubość kostki dobieramy pod kątem natężenia ruchu, jaki będzie się po niej odbywał.  W miejscach, gdzie będziemy poruszali się pieszo np.: alejki w ogrodzie, najrozsądniej zastosować cieńszą, cztero- lub sześciocentymetrową kostkę brukową. Na podjeździe albo wjeździe do garażu należy ułożyć kostkę o grubości minimum 6 cm. Jeśli na naszej działce przewidujemy ruch samochodów ciężarowych, musimy wybrać kostkę grubości 8 cm lub więcej.

Wybierając wielkość kostki, musimy wziąć pod uwagę nie tylko estetykę, ale również względy praktyczne. Jeśli układamy wąską alejkę, najlepiej wybrać małą kostkę o prostym wzorze, aby uniknąć jej docinania, a tym samym niepotrzebnego marnowania materiału.
dom.wp

Nie kupuj kostki w worku

Kiedy budujemy wymarzony dom, zastanawiamy się jak zagospodarować teren wokół niego. Jakich materiałów użyć żeby alejki, ścieżki ogrodowe czy podjazdy wytrzymały długie lata, były funkcjonalne i pięknie podkreślały otoczenie. Wybór jest prosty – kostka brukowa.
Kostka brukowa pojawiła się na rynku polskim ok. 20 lat temu. Od tego czasu cieszy się coraz większym zainteresowaniem. Niewątpliwy sukces zawdzięcza ona swojej trwałości, łatwości ułożenia i estetyce. Dziś jest nieodzownym elementem zagospodarowania przestrzeni wokół domów, na podjazdach czy w ogrodach.

Przy wyborze kostki powinniśmy wziąć pod uwagę kilka aspektów, które będą miały decydować o końcowym sukcesie. Najważniejsze jest dobranie odpowiedniej grubości, wielkości, kształtu i rodzaju kostki, którą chcemy wykorzystać. Najlepiej w tej sprawie zgłosić się do brukarza albo do firmy, w której kostkę zamierzamy zakupić.

Grubość i wielkość kostki

Przed przystąpieniem do realizacji planu zakupu kostki brukowej, najważniejsze jest odpowiednie dobranie grubości kostki w zależności od tego, jakie obciążenia będą na nią działały.
Grubość kostki dobieramy pod kątem natężenia ruchu, jaki będzie się po niej odbywał.  W miejscach, gdzie będziemy poruszali się pieszo np.: alejki w ogrodzie, najrozsądniej zastosować cieńszą, cztero- lub sześciocentymetrową kostkę brukową. Na podjeździe albo wjeździe do garażu należy ułożyć kostkę o grubości minimum 6 cm. Jeśli na naszej działce przewidujemy ruch samochodów ciężarowych, musimy wybrać kostkę grubości 8 cm lub więcej.

Wybierając wielkość kostki, musimy wziąć pod uwagę nie tylko estetykę, ale również względy praktyczne. Jeśli układamy wąską alejkę, najlepiej wybrać małą kostkę o prostym wzorze, aby uniknąć jej docinania, a tym samym niepotrzebnego marnowania materiału.
dom.wp

Mieszkanie z licytacji tańsze nawet o 2/3

Trudności z uzyskaniem wystarczająco wysokiego kredytu sprawiają, że coraz więcej osób interesuje się możliwością kupna nieruchomości podczas licytacji komorniczej.
Na przetargach wystawiane są mieszkania należące do osób, które z różnych powodów nie są w stanie spłacić wierzyciela. Takich przypadków jest dziś więcej, bo ludzie tracą pracę lub nie są w stanie płacić rat kredytu zaciągniętego na przykład we frankach szwajcarskich.

W przypadkach gdy wiadomo, że klient nie będzie spłacał kredytu, wszczynana jest procedura egzekucyjna na podstawie bankowego tytułu egzekucyjnego i działań komorników sądowych – mówi Jerzy Bańka, dyrektor ds. legislacyjno-prawnych Związku Banków Polskich.
Wbrew powszechnie panującej opinii nabycie nieruchomości w wyniku licytacji nie wiąże się z większym ryzykiem niż kupno jej od osoby trzeciej.

Można nawet stwierdzić, że ryzyko jest mniejsze, bowiem po przybiciu i zapłacie ceny, własność jest przysądzana postanowieniem przez sąd – tłumaczy Zawisza Wyssogota-Zakrzewski z Kancelarii Prawnej Veritas w Szczecinie.

Wartość licytowanej nieruchomości określana jest przez biegłego rzeczoznawcę majątkowego podczas sporządzania operatu szacunkowego. Cena wywołania, czyli minimalna kwota, za jaką można nabyć nieruchomość przy pierwszej licytacji, wynosi 3/4 sumy oszacowania.

Gdzie można dowiedzieć się o licytacji? Jak przystąpić do licytacji? Co oznacza postanowienie o przysądzeniu własności? Jakie ryzyko łączy się z nabywaniem nieruchomości od komornika?

Daria Stojak, Katarzyna Wójcik-Adamska
Gazeta Prawna

Mieszkanie z licytacji tańsze nawet o 2/3

Trudności z uzyskaniem wystarczająco wysokiego kredytu sprawiają, że coraz więcej osób interesuje się możliwością kupna nieruchomości podczas licytacji komorniczej.
Na przetargach wystawiane są mieszkania należące do osób, które z różnych powodów nie są w stanie spłacić wierzyciela. Takich przypadków jest dziś więcej, bo ludzie tracą pracę lub nie są w stanie płacić rat kredytu zaciągniętego na przykład we frankach szwajcarskich.

W przypadkach gdy wiadomo, że klient nie będzie spłacał kredytu, wszczynana jest procedura egzekucyjna na podstawie bankowego tytułu egzekucyjnego i działań komorników sądowych – mówi Jerzy Bańka, dyrektor ds. legislacyjno-prawnych Związku Banków Polskich.
Wbrew powszechnie panującej opinii nabycie nieruchomości w wyniku licytacji nie wiąże się z większym ryzykiem niż kupno jej od osoby trzeciej.

Można nawet stwierdzić, że ryzyko jest mniejsze, bowiem po przybiciu i zapłacie ceny, własność jest przysądzana postanowieniem przez sąd – tłumaczy Zawisza Wyssogota-Zakrzewski z Kancelarii Prawnej Veritas w Szczecinie.

Wartość licytowanej nieruchomości określana jest przez biegłego rzeczoznawcę majątkowego podczas sporządzania operatu szacunkowego. Cena wywołania, czyli minimalna kwota, za jaką można nabyć nieruchomość przy pierwszej licytacji, wynosi 3/4 sumy oszacowania.

Gdzie można dowiedzieć się o licytacji? Jak przystąpić do licytacji? Co oznacza postanowienie o przysądzeniu własności? Jakie ryzyko łączy się z nabywaniem nieruchomości od komornika?

Daria Stojak, Katarzyna Wójcik-Adamska
Gazeta Prawna

Mostostal Export ma dużo zamówień w Rosji

Wartość portfela zleceń Mostostalu Export na rynku rosyjskim na lata 2009-2010 wynosi ponad 400 mln USD - podała spółka w komentarzu do wyników kwartalnych.

Odnosząc się do aktualnej sytuacji kryzysowej na rynkach finansowych Mostostal Export nie odczuwa żadnych problemów w swojej działalności, a rozwijający się eksport szczególnie na rynku rosyjskim przy posiadanym portfelu zamówień na lata 2009 i 2010 w wysokości ponad 400 mln USD zapewnia stabilną sytuację - napisano w raporcie.

Osłabienie złotego wobec euro i dolara amerykańskiego tworzy dodatkowo bardzo dobrą perspektywę i w świetle przedstawionych faktów zarząd nie widzi zagrożenia w działalności grupy w roku bieżącym i najbliższej przyszłości - dodano.

W 2008 roku Mostostal Export miał 172 mln zł skonsolidowanych przychodów przy zysku netto przypisanym akcjonariuszom jednostki dominującej w wysokości 26,8 mln zł. W 2007 roku było to odpowiednio: 155,6 mln zł i 12,5 mln zł.

interia.pl
pap
 

Mostostal Export ma dużo zamówień w Rosji

Wartość portfela zleceń Mostostalu Export na rynku rosyjskim na lata 2009-2010 wynosi ponad 400 mln USD - podała spółka w komentarzu do wyników kwartalnych.

Odnosząc się do aktualnej sytuacji kryzysowej na rynkach finansowych Mostostal Export nie odczuwa żadnych problemów w swojej działalności, a rozwijający się eksport szczególnie na rynku rosyjskim przy posiadanym portfelu zamówień na lata 2009 i 2010 w wysokości ponad 400 mln USD zapewnia stabilną sytuację - napisano w raporcie.

Osłabienie złotego wobec euro i dolara amerykańskiego tworzy dodatkowo bardzo dobrą perspektywę i w świetle przedstawionych faktów zarząd nie widzi zagrożenia w działalności grupy w roku bieżącym i najbliższej przyszłości - dodano.

W 2008 roku Mostostal Export miał 172 mln zł skonsolidowanych przychodów przy zysku netto przypisanym akcjonariuszom jednostki dominującej w wysokości 26,8 mln zł. W 2007 roku było to odpowiednio: 155,6 mln zł i 12,5 mln zł.

interia.pl
pap
 

Kto się spieszy, ten ... traci

Sytuacja na rynku wtórnym sprzedaży mieszkań wciąż pozostaje bez zmian. Z najnowszej analizy przeprowadzonej przez serwis Oferty.net wynika, że średnie ceny ofertowe mieszkań nadal spadają. Skala obniżek w ostatnim miesiącu nie była jednak wysoka - wyniosła od 2,7% w Opolu do 0,1% w Olsztynie. W przeliczeniu na cenę metra kwadratowego spadek stawek zamykał się w przedziale od symbolicznych 5 PLN do 125 PLN.

Spadki cen mieszkań i utrzymujący się zastój na rynku zaczynają przynosić efekt w postaci spadku podaży nowych ofert. Szybka deprecjacja złotego sprawia, że zamienienie trwałego dobra jakim jest nieruchomość na polską walutę zaczęła mijać się z celem. W dobie kryzysu nawet taniejące nieruchomości pozostają zdecydowanie bezpieczniejszą lokatą kapitału niż akcje na giełdzie czy jednostki funduszy inwestycyjnych. Te bowiem notują kilku- czy kilkunastoprocentowe spadki wartości nawet w ciągu jednego dnia.

Brak atrakcyjnych sposobów zainwestowania kapitału sprawia, że wielu właścicieli odkłada decyzję o wystawieniu do sprzedaży swojej nieruchomości.

Wg Marcina Drogomireckiego z serwisu Oferty.net obecnie na rynek trafiają przede wszystkim mieszkania, których właściciele zmuszeni są do szybkiej sprzedaży w związku z koniecznością uzyskania środków na pokrycie innych wydatków lub zobowiązań. Może to być np. chęć wykończenia zakupionego wcześniej, nowego mieszkania lub konieczność rozliczenia się z deweloperem przy odbiorze mieszkania kupowanego na rynku pierwotnym.

RATY CORAZ NIŻSZE

Kolejny miesiąc przyniósł kontynuację, a nawet przyspieszenie tempa spadku rynkowych stóp procentowych, dzięki czemu w najbliższym czasie możemy spodziewać się dalszego zmniejszenia rat kredytowych nominowanych w złotych - twierdzi Emil Szweda z Open Finance. Tym samym zaczyna zaznaczać się przewaga tego rodzaju kredytów nad walutowymi - tak modnymi w ostatnich latach. Od 19 stycznia (daty opracowania poprzedniego raportu) do 25 lutego trzymiesięczna stopa WIBOR spadła z 5,56 do 4,60 proc. a więc o prawie 96 pkt bazowych. W tym samym czasie Rada Polityki Pieniężnej obniżyła stopy procentowe o 100 punktów (wliczając w to decyzję z 25 lutego). W rezultacie raty kredytów złotowych mogą nadal się obniżać. Gdyby aktualizacji oprocentowania dokonano dziś rata kredytu 30-letniego zmniejszyłaby się o 9,7 proc. w porównaniu do stanu ze stycznia, lub o ok. 60 PLN dla każdych pożyczonych 100 tys. PLN.

Warto zauważyć, że od swojego szczytu w październiku, stopa trzymiesięczna WIBOR, która jest podstawą obliczania oprocentowania większości kredytów złotowych spadła już o 220 pkt (2,2 pkt proc.) przyczyniając się do spadku rat kredytów złotowych o ok. 20 proc. w przypadku kredytów zaciągniętych przed jesiennym nasileniem kryzysu (lub o ok. 146 PLN dla każdych pożyczonych 100 tys. PLN), a w przypadku nowych kredytów złotowych (z wyższymi marżami) spadek rat wynosi 18,9 proc. lub 149 PLN dla każdych pożyczanych 100 tys. PLN.

FRANK NADAL STRASZY

Od naszego ostatniego wspólnego raportu trzymiesięczna stopa LIBOR dla franka szwajcarskiego spadła z 0,56 do 0,5 proc. i od kilku tygodni stabilizuje się w tych okolicach. Oprocentowanie kredytów we frankach pozostaje więc na historycznie niskim poziomie i zdaniem Emila Szwedy z Open Finance najprawdopodobniej niższe już nie będzie (w każdym razie potencjał dalszej zniżki jest mocno ograniczony). To była ta lepsza wiadomość. Druga jest znacznie gorsza, bo w tym samym czasie kurs franka wzrósł o kolejne 7,9 proc. do 3,12 PLN (sięgając nawet 3,30 PLN) przyczyniając się do wzrostu rat kredytów.

W tym przypadku nie da się wyznaczyć precyzyjnie wysokości rat kredytów już istniejących, ponieważ ostateczny wynik zależy od kursu, przy jakim kredyt był zaciągany. Na pewno można powiedzieć, że uwzględniając spadek stopy LIBOR o 6 pkt bazowych i wzrost kursu franka o 7,9 proc., raty kredytów wzrosły od 19 stycznia o 7,0 proc.

Od sierpnia 2008 r., kiedy kurs franka wynosił 2,0 PLN, trzymiesięczna stopa LIBOR dla CHF sięgała 2,8 proc., raty kredytów we frankach wzrosły o ok. 16 proc., pomimo wzrostu kursu o 56 proc. od tego czasu. Obniżki stóp procentowych w Narodowym Banku Szwajcarii zadziałały więc jak poduszka amortyzacyjna, choć obecnie jej możliwości łagodzenia skutków osłabienia złotego dla kredytobiorców się wyczerpują.

Jak pokazują dane Open Finance, nowe kredyty we frankach pozostają ofertą ekskluzywną, dostępną dla osób o bardzo wysokich dochodach.

PERSPEKTYWY

W przypadku kredytów złotowych dalszy spadek rat ma ograniczony charakter - wzrost kursów walutowych ogranicza możliwości Rady Polityki Pieniężnej w dalszym obniżaniu stóp procentowych. Proceder ten będzie kontynuowany pod warunkiem opanowania sytuacji na rynku walutowym. W dłuższej perspektywie (6-12 miesięcy) można spodziewać się dalszego spadku oprocentowania kredytów złotowych, a tym samym także spadku rat. Można się spodziewać, że w II półroczu raty kredytów złotowych (30-letnich) mogą być o kolejnych 10 proc. niższe niż obecnie (dotyczy zarówno kredytów nowych, jak i zaciągniętych przed jesienią 2008 r.).

W przypadku kredytów we frankach perspektywy nie są tak jednoznaczne. W krótkim terminie ryzyko walutowe pozostaje wysokie pomimo działań podjętych przez rząd i NBP w celu stabilizacji notowań. Wpływ czynników międzynarodowych może być zbyt silny, by uspokoić notowania złotego. Może im natomiast sprzyjać konsekwentne dążenie do wprowadzenia Polski do strefy euro, co powinno wspierać złotego w dłuższym okresie.

Open Finance

interia.pl/Sobota, 28 lutego (06:00)

Kto się spieszy, ten ... traci

Sytuacja na rynku wtórnym sprzedaży mieszkań wciąż pozostaje bez zmian. Z najnowszej analizy przeprowadzonej przez serwis Oferty.net wynika, że średnie ceny ofertowe mieszkań nadal spadają. Skala obniżek w ostatnim miesiącu nie była jednak wysoka - wyniosła od 2,7% w Opolu do 0,1% w Olsztynie. W przeliczeniu na cenę metra kwadratowego spadek stawek zamykał się w przedziale od symbolicznych 5 PLN do 125 PLN.

Spadki cen mieszkań i utrzymujący się zastój na rynku zaczynają przynosić efekt w postaci spadku podaży nowych ofert. Szybka deprecjacja złotego sprawia, że zamienienie trwałego dobra jakim jest nieruchomość na polską walutę zaczęła mijać się z celem. W dobie kryzysu nawet taniejące nieruchomości pozostają zdecydowanie bezpieczniejszą lokatą kapitału niż akcje na giełdzie czy jednostki funduszy inwestycyjnych. Te bowiem notują kilku- czy kilkunastoprocentowe spadki wartości nawet w ciągu jednego dnia.

Brak atrakcyjnych sposobów zainwestowania kapitału sprawia, że wielu właścicieli odkłada decyzję o wystawieniu do sprzedaży swojej nieruchomości.

Wg Marcina Drogomireckiego z serwisu Oferty.net obecnie na rynek trafiają przede wszystkim mieszkania, których właściciele zmuszeni są do szybkiej sprzedaży w związku z koniecznością uzyskania środków na pokrycie innych wydatków lub zobowiązań. Może to być np. chęć wykończenia zakupionego wcześniej, nowego mieszkania lub konieczność rozliczenia się z deweloperem przy odbiorze mieszkania kupowanego na rynku pierwotnym.

RATY CORAZ NIŻSZE

Kolejny miesiąc przyniósł kontynuację, a nawet przyspieszenie tempa spadku rynkowych stóp procentowych, dzięki czemu w najbliższym czasie możemy spodziewać się dalszego zmniejszenia rat kredytowych nominowanych w złotych - twierdzi Emil Szweda z Open Finance. Tym samym zaczyna zaznaczać się przewaga tego rodzaju kredytów nad walutowymi - tak modnymi w ostatnich latach. Od 19 stycznia (daty opracowania poprzedniego raportu) do 25 lutego trzymiesięczna stopa WIBOR spadła z 5,56 do 4,60 proc. a więc o prawie 96 pkt bazowych. W tym samym czasie Rada Polityki Pieniężnej obniżyła stopy procentowe o 100 punktów (wliczając w to decyzję z 25 lutego). W rezultacie raty kredytów złotowych mogą nadal się obniżać. Gdyby aktualizacji oprocentowania dokonano dziś rata kredytu 30-letniego zmniejszyłaby się o 9,7 proc. w porównaniu do stanu ze stycznia, lub o ok. 60 PLN dla każdych pożyczonych 100 tys. PLN.

Warto zauważyć, że od swojego szczytu w październiku, stopa trzymiesięczna WIBOR, która jest podstawą obliczania oprocentowania większości kredytów złotowych spadła już o 220 pkt (2,2 pkt proc.) przyczyniając się do spadku rat kredytów złotowych o ok. 20 proc. w przypadku kredytów zaciągniętych przed jesiennym nasileniem kryzysu (lub o ok. 146 PLN dla każdych pożyczonych 100 tys. PLN), a w przypadku nowych kredytów złotowych (z wyższymi marżami) spadek rat wynosi 18,9 proc. lub 149 PLN dla każdych pożyczanych 100 tys. PLN.

FRANK NADAL STRASZY

Od naszego ostatniego wspólnego raportu trzymiesięczna stopa LIBOR dla franka szwajcarskiego spadła z 0,56 do 0,5 proc. i od kilku tygodni stabilizuje się w tych okolicach. Oprocentowanie kredytów we frankach pozostaje więc na historycznie niskim poziomie i zdaniem Emila Szwedy z Open Finance najprawdopodobniej niższe już nie będzie (w każdym razie potencjał dalszej zniżki jest mocno ograniczony). To była ta lepsza wiadomość. Druga jest znacznie gorsza, bo w tym samym czasie kurs franka wzrósł o kolejne 7,9 proc. do 3,12 PLN (sięgając nawet 3,30 PLN) przyczyniając się do wzrostu rat kredytów.

W tym przypadku nie da się wyznaczyć precyzyjnie wysokości rat kredytów już istniejących, ponieważ ostateczny wynik zależy od kursu, przy jakim kredyt był zaciągany. Na pewno można powiedzieć, że uwzględniając spadek stopy LIBOR o 6 pkt bazowych i wzrost kursu franka o 7,9 proc., raty kredytów wzrosły od 19 stycznia o 7,0 proc.

Od sierpnia 2008 r., kiedy kurs franka wynosił 2,0 PLN, trzymiesięczna stopa LIBOR dla CHF sięgała 2,8 proc., raty kredytów we frankach wzrosły o ok. 16 proc., pomimo wzrostu kursu o 56 proc. od tego czasu. Obniżki stóp procentowych w Narodowym Banku Szwajcarii zadziałały więc jak poduszka amortyzacyjna, choć obecnie jej możliwości łagodzenia skutków osłabienia złotego dla kredytobiorców się wyczerpują.

Jak pokazują dane Open Finance, nowe kredyty we frankach pozostają ofertą ekskluzywną, dostępną dla osób o bardzo wysokich dochodach.

PERSPEKTYWY

W przypadku kredytów złotowych dalszy spadek rat ma ograniczony charakter - wzrost kursów walutowych ogranicza możliwości Rady Polityki Pieniężnej w dalszym obniżaniu stóp procentowych. Proceder ten będzie kontynuowany pod warunkiem opanowania sytuacji na rynku walutowym. W dłuższej perspektywie (6-12 miesięcy) można spodziewać się dalszego spadku oprocentowania kredytów złotowych, a tym samym także spadku rat. Można się spodziewać, że w II półroczu raty kredytów złotowych (30-letnich) mogą być o kolejnych 10 proc. niższe niż obecnie (dotyczy zarówno kredytów nowych, jak i zaciągniętych przed jesienią 2008 r.).

W przypadku kredytów we frankach perspektywy nie są tak jednoznaczne. W krótkim terminie ryzyko walutowe pozostaje wysokie pomimo działań podjętych przez rząd i NBP w celu stabilizacji notowań. Wpływ czynników międzynarodowych może być zbyt silny, by uspokoić notowania złotego. Może im natomiast sprzyjać konsekwentne dążenie do wprowadzenia Polski do strefy euro, co powinno wspierać złotego w dłuższym okresie.

Open Finance

interia.pl/Sobota, 28 lutego (06:00)

Luty na rynku nieruchomości

Kilka ostatnich miesięcy to duże zamieszanie na rynku nieruchomości. Coraz niższe ceny mieszkań, ograniczenia w udzielaniu kredytów hipotecznych, problemy deweloperów ze sprzedażą - pod tym względem luty w niczym nie różnił się od poprzednich miesięcy.

Wyniki podobne do styczniowych

Chociaż nie mamy jeszcze konkretnych danych dotyczących zmian cen nieruchomości w lutym, możemy spodziewać się, że wyniki podobne będą do tych styczniowych. Z raportu na temat rynku nieruchomości Open Finance i Oferty.net wynika, że ceny mieszkań w styczniu w największych miastach Polski nieznacznie się zmieniły. Największy spadek w stosunku do grudni 2008r. zanotowano w Opolu (-2,7 proc.), a najmniejszy w Olsztynie (-0,1 proc.). W Warszawie ceny zmniejszyły się o 0,3 proc., we Wrocławiu o 0,7 proc., a w Krakowie zaledwie 0,2 proc. Cena metra kwadratowego w tych miastach wynosi odpowiednio 9 144 zł, 6 824 zł i 7 358 zł. Te niewielkie zmiany pokazują, że osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym nie są jeszcze chętne do obniżania cen wyjściowych. Jednak sytuacja na rynku pozwala nabywcom na negocjacje, których efektem są nawet kilkunastoprocentowe obniżki cen. Widać to w raporcie cen transakcyjnych Open Finance, według którego średnia cena sprzedawanego mieszkania w Warszawie w styczniu wynosiła 8 182 zł, czyli o ponad 10 proc. mniej niż cena ofertowa z raportu przygotowanego z portalem Oferty.net. Podobnie sytuacja wygląda w innych miastach, gdzie różnica między cenami ofertowymi a transakcyjnymi waha się od kilku do kilkunastu procent.

Zaczęli na szczycie boomu

W lutym zostało ogłoszonych przez Główny Urząd Statystyczny kilka znaczących informacji dla rynku nieruchomości. W połowie miesiąca dowiedzieliśmy się, że w styczniu oddano do użytkowania 19 541 mieszkań, czyli o 33,5 proc. więcej niż rok wcześniej. Są to jednak mieszkania, których budowa została rozpoczęta dwa, trzy lata temu, czyli na szczycie boomu. W kolejnych miesiącach liczba ta powinna być coraz mniejsza, jednak w całym 2009 roku możemy spodziewać się, że zostanie oddanych do użytku niewiele mniej mieszkań niż w roku ubiegłym (ponad 165 tys.). Jest to oczywiście efekt inwestycji rozpoczętych w 2007 i 2008 roku.

Ważną informacją jest też to, że o ponad połowę (w stosunku do zeszłego roku) spadła liczba rozpoczętych inwestycji. Z danych GUS wynika, że w styczniu rozpoczęła się budowa tylko 2,6 tys. mieszkań. Jest to zgodne z zapowiedziami deweloperów, którzy wstrzymują większość zaplanowanych na ten rok projektów (efektem tego będzie zdecydowanie mniejsza liczba oddawanych mieszkań od 2010 roku). Zachowanie takie jest logiczne, biorąc pod uwagę, jak dużo jest w tej chwili na rynku mieszkań niesprzedanych. Szacuje się, że w samej Warszawie deweloperzy mają ponad 16 tys. mieszkań, na różnych etapach budowy, których nie udało im się sprzedać. Dopiero kiedy część tych lokali znajdzie swych nabywców, nowe projekty będą mogły zostać "odmrożone".

Wstrzymywanie inwestycji nie wystarczy

Ostatnią ważną informacją podaną przez GUS w lutym jest liczba pozwoleń na budowę mieszkań wydanych w styczniu. W stosunku do zeszłego roku spadła ona o 14,1 proc. i wyniosła 12 558 sztuk. Jest to kolejny dowód na to, że deweloperzy faktycznie ograniczają swoje projekty.

Jednak samo wstrzymywanie inwestycji nie wystarczy, aby ożywić rynek nieruchomości. Znacznie osłabiona zdolność kredytowa Polaków bezpośrednio przełożyła się na spadek zawieranych transakcji, co zmusiło deweloperów do obniżenia cen. Jeszcze kilka miesięcy temu trzeba było się bardzo starać, aby otrzymać jakikolwiek upust, teraz deweloperzy sami proponują niższe ceny i robią wszystko, aby zatrzymać przy sobie klienta. Jest to dobra informacja dla osób planujących zakup nieruchomości, ponieważ ceny zaczynają być coraz bardziej "normalne".

Aleksandra Szarek

Specjalista Rynku Nieruchomości, Home Broker

interia.pl/Piątek, 27 lutego (14:44)

Luty na rynku nieruchomości

Kilka ostatnich miesięcy to duże zamieszanie na rynku nieruchomości. Coraz niższe ceny mieszkań, ograniczenia w udzielaniu kredytów hipotecznych, problemy deweloperów ze sprzedażą - pod tym względem luty w niczym nie różnił się od poprzednich miesięcy.

Wyniki podobne do styczniowych

Chociaż nie mamy jeszcze konkretnych danych dotyczących zmian cen nieruchomości w lutym, możemy spodziewać się, że wyniki podobne będą do tych styczniowych. Z raportu na temat rynku nieruchomości Open Finance i Oferty.net wynika, że ceny mieszkań w styczniu w największych miastach Polski nieznacznie się zmieniły. Największy spadek w stosunku do grudni 2008r. zanotowano w Opolu (-2,7 proc.), a najmniejszy w Olsztynie (-0,1 proc.). W Warszawie ceny zmniejszyły się o 0,3 proc., we Wrocławiu o 0,7 proc., a w Krakowie zaledwie 0,2 proc. Cena metra kwadratowego w tych miastach wynosi odpowiednio 9 144 zł, 6 824 zł i 7 358 zł. Te niewielkie zmiany pokazują, że osoby sprzedające mieszkania na rynku wtórnym nie są jeszcze chętne do obniżania cen wyjściowych. Jednak sytuacja na rynku pozwala nabywcom na negocjacje, których efektem są nawet kilkunastoprocentowe obniżki cen. Widać to w raporcie cen transakcyjnych Open Finance, według którego średnia cena sprzedawanego mieszkania w Warszawie w styczniu wynosiła 8 182 zł, czyli o ponad 10 proc. mniej niż cena ofertowa z raportu przygotowanego z portalem Oferty.net. Podobnie sytuacja wygląda w innych miastach, gdzie różnica między cenami ofertowymi a transakcyjnymi waha się od kilku do kilkunastu procent.

Zaczęli na szczycie boomu

W lutym zostało ogłoszonych przez Główny Urząd Statystyczny kilka znaczących informacji dla rynku nieruchomości. W połowie miesiąca dowiedzieliśmy się, że w styczniu oddano do użytkowania 19 541 mieszkań, czyli o 33,5 proc. więcej niż rok wcześniej. Są to jednak mieszkania, których budowa została rozpoczęta dwa, trzy lata temu, czyli na szczycie boomu. W kolejnych miesiącach liczba ta powinna być coraz mniejsza, jednak w całym 2009 roku możemy spodziewać się, że zostanie oddanych do użytku niewiele mniej mieszkań niż w roku ubiegłym (ponad 165 tys.). Jest to oczywiście efekt inwestycji rozpoczętych w 2007 i 2008 roku.

Ważną informacją jest też to, że o ponad połowę (w stosunku do zeszłego roku) spadła liczba rozpoczętych inwestycji. Z danych GUS wynika, że w styczniu rozpoczęła się budowa tylko 2,6 tys. mieszkań. Jest to zgodne z zapowiedziami deweloperów, którzy wstrzymują większość zaplanowanych na ten rok projektów (efektem tego będzie zdecydowanie mniejsza liczba oddawanych mieszkań od 2010 roku). Zachowanie takie jest logiczne, biorąc pod uwagę, jak dużo jest w tej chwili na rynku mieszkań niesprzedanych. Szacuje się, że w samej Warszawie deweloperzy mają ponad 16 tys. mieszkań, na różnych etapach budowy, których nie udało im się sprzedać. Dopiero kiedy część tych lokali znajdzie swych nabywców, nowe projekty będą mogły zostać "odmrożone".

Wstrzymywanie inwestycji nie wystarczy

Ostatnią ważną informacją podaną przez GUS w lutym jest liczba pozwoleń na budowę mieszkań wydanych w styczniu. W stosunku do zeszłego roku spadła ona o 14,1 proc. i wyniosła 12 558 sztuk. Jest to kolejny dowód na to, że deweloperzy faktycznie ograniczają swoje projekty.

Jednak samo wstrzymywanie inwestycji nie wystarczy, aby ożywić rynek nieruchomości. Znacznie osłabiona zdolność kredytowa Polaków bezpośrednio przełożyła się na spadek zawieranych transakcji, co zmusiło deweloperów do obniżenia cen. Jeszcze kilka miesięcy temu trzeba było się bardzo starać, aby otrzymać jakikolwiek upust, teraz deweloperzy sami proponują niższe ceny i robią wszystko, aby zatrzymać przy sobie klienta. Jest to dobra informacja dla osób planujących zakup nieruchomości, ponieważ ceny zaczynają być coraz bardziej "normalne".

Aleksandra Szarek

Specjalista Rynku Nieruchomości, Home Broker

interia.pl/Piątek, 27 lutego (14:44)

Hotel, biura, galerie i lofty - pomysły na nową rolę górniczej wieży

Luksusowy hotel, biura, sale wystawowe, centrum konferencyjne i sportowe lub tzw. lofty, czyli apartamenty mieszkalne w poprzemysłowych wnętrzach, mogą w przyszłości wypełnić wnętrze zabytkowej wieży górniczego szybu "Krystyna" w Bytomiu.

Na 200-hektarowym terenie wokół mają powstać m.in. domy i obiekty handlowe. Spoiwem całości ma być pole golfowe. Wsparcie dla projektu deklarują władze Bytomia, widząc w nim szansę na rozwój miasta.

Charakterystyczna, ceglana wieża "Krystyny" to perła modernistycznej architektury przemysłowej. Pochodzi z końca lat 20. ubiegłego wieku. Kształtem przypomina olbrzymi górniczy młot (tzw. pyrlik), bo jej szczyt jest szerszy od podstawy. Blisko dwa lata temu wieżę kupił prywatny inwestor. W piątek zaprezentowano cztery koncepcje jej zagospodarowania. Wybór jednej z nich ma nastąpić do połowy roku.

"Z dużą nadzieją i radością patrzymy na ten projekt. Cieszymy się, kibicujemy i oczywiście będziemy go wspierać. To szansa nie tylko na zrewitalizowanie kolejnego terenu poprzemysłowego po kopalni "Szombierki", ale także na rozwój miasta" - podkreślił prezydent Bytomia, Piotr Koj.

Przypomniał, że wieża "Krystyna" to obiekt unikatowy w skali europejskiej, położony zaledwie 400 m od dworca kolejowego w Bytomiu i ok. kilometr od centrum miasta. Samorządowcy przychylnie patrzą na pomysł stworzenia tam centrum hotelowo-kongresowego, które - jak mówił Koj - jest w Bytomiu bardzo potrzebne.

Widoczna z wielu punktów Bytomia i okolicznych miast wieża ma 57 metrów - tyle co 15-piętrowy wieżowiec. Jedna z koncepcji jej adaptacji zakłada wybudowanie obok drugiej, nowoczesnej wieży, która pomieści m.in. pięciogwiazdkowy hotel. Inny pomysł to budowa nowoczesnego obiektu wewnątrz historycznego szybu. Różne koncepcje łączy m.in. wizja restauracji na szycie wieży, skąd można będzie podziwiać panoramę Śląska.

W zamyśle właściciela terenu, firmy Armada Development, "Krystyna" ma być znakiem rozpoznawczym nowej dzielnicy miasta, która ma powstać na 200-hektarowym, poprzemysłowym terenie na pograniczu Bytomia, Rudy Śląskiej i Świętochłowic. Do inwestora należy obecnie ok. 85 hektarów, pozostałą część zamierza kupić od samorządu i górniczych spółek.

- Zakładamy, że ok. 20 proc. terenu, w pobliżu ulicy Zabrzańskiej, będzie przeznaczone na cele komercyjne, ok. 30 proc. zajmie jedno- i wielorodzinne budownictwo mieszkaniowe, a ok. 50 proc. - tereny rekreacyjne, w tym pełnowymiarowe pole golfowe, służące przede wszystkim podniesieniu atrakcyjności całego terenu - wyjaśnił prezes firmy Marek Mutke.

Według współwłaściciela spółki, znanego śląskiego biznesmena Michał Goliego, pole golfowe z 18 dołkami zajmie ok. 60 hektarów. Czas jego budowy ocenił na 7-8 lat. Najbliższe dwa lata będą poświęcone na przygotowanie planów i dokumentacji. Punktem wyjścia będzie plan zagospodarowania przestrzennego, nad którym samorządowcy, we współpracy z inwestorem, dopiero pracują.

Prace przy adaptacji "Krystyny" mogą zacząć się wcześniej. Inwestor stara się o środki z resortu kultury na dokumentację. Jeżeli okaże się, że Stadion Śląski w Chorzowie będzie jedną z aren piłkarskich mistrzostw Europy, ewentualny hotel w "Krystynie" oraz towarzyszące mu SPA mają być gotowe jeszcze przed Euro 2012.

Trwają też rozmowy z inwestorami zainteresowanymi budową w tym miejscu obiektów handlowych i usługowych. Jak powiedział Mutke, dwie umowy w tej sprawie są już podpisane, a dwie kolejne w trakcie negocjacji. Obiekty komercyjne mają być jednym z czynników przyciągających kolejnych inwestorów na tereny wokół "Krystyny".

- Pierwszym krokiem będzie wybór koncepcji. Potem musi powstać precyzyjny program, mający oparcie w dokumentacji i planie zagospodarowania przestrzennego. Taką kompletną wizję chcemy przedstawić firmom inwestującym w branżę hotelarską, lofty czy powierzchnie biurowe. Sami jako firma nie będziemy inwestorem tego obiektu - wyjaśnił Goli.

Zastrzegł, że projekt ma charakter wieloletni, a jego koszty będą zależeć od tego, co ostatecznie tam powstanie. - Wszystko zależy od popytu, który obecnie badamy - powiedział Goli. Przyznał, że prace nad biznesplanem części mieszkaniowej są obecnie zawieszone z powodu kryzysu w branży deweloperskiej.

Właścicielami spółki Armada Development są: Michał Goli, którego spółka kupiła wieżę "Krystyna" i położone w pobliżu tereny, oraz wrocławska spółka Toya (dostawca m.in. elektronarzędzi), która m.in. tworzy osiedle i pole golfowe pod Wrocławiem. Goli, znany na Śląsku głównie jako diler samochodów, kupił "Krystynę" w 2007 roku za ok. 2,8 mln zł. W ubiegłym roku spółka dokupiła ponad 70 ha poprzemysłowych terenów za ponad 23 mln zł.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Piątek, 27 lutego (14:57)

Hotel, biura, galerie i lofty - pomysły na nową rolę górniczej wieży

Luksusowy hotel, biura, sale wystawowe, centrum konferencyjne i sportowe lub tzw. lofty, czyli apartamenty mieszkalne w poprzemysłowych wnętrzach, mogą w przyszłości wypełnić wnętrze zabytkowej wieży górniczego szybu "Krystyna" w Bytomiu.

Na 200-hektarowym terenie wokół mają powstać m.in. domy i obiekty handlowe. Spoiwem całości ma być pole golfowe. Wsparcie dla projektu deklarują władze Bytomia, widząc w nim szansę na rozwój miasta.

Charakterystyczna, ceglana wieża "Krystyny" to perła modernistycznej architektury przemysłowej. Pochodzi z końca lat 20. ubiegłego wieku. Kształtem przypomina olbrzymi górniczy młot (tzw. pyrlik), bo jej szczyt jest szerszy od podstawy. Blisko dwa lata temu wieżę kupił prywatny inwestor. W piątek zaprezentowano cztery koncepcje jej zagospodarowania. Wybór jednej z nich ma nastąpić do połowy roku.

"Z dużą nadzieją i radością patrzymy na ten projekt. Cieszymy się, kibicujemy i oczywiście będziemy go wspierać. To szansa nie tylko na zrewitalizowanie kolejnego terenu poprzemysłowego po kopalni "Szombierki", ale także na rozwój miasta" - podkreślił prezydent Bytomia, Piotr Koj.

Przypomniał, że wieża "Krystyna" to obiekt unikatowy w skali europejskiej, położony zaledwie 400 m od dworca kolejowego w Bytomiu i ok. kilometr od centrum miasta. Samorządowcy przychylnie patrzą na pomysł stworzenia tam centrum hotelowo-kongresowego, które - jak mówił Koj - jest w Bytomiu bardzo potrzebne.

Widoczna z wielu punktów Bytomia i okolicznych miast wieża ma 57 metrów - tyle co 15-piętrowy wieżowiec. Jedna z koncepcji jej adaptacji zakłada wybudowanie obok drugiej, nowoczesnej wieży, która pomieści m.in. pięciogwiazdkowy hotel. Inny pomysł to budowa nowoczesnego obiektu wewnątrz historycznego szybu. Różne koncepcje łączy m.in. wizja restauracji na szycie wieży, skąd można będzie podziwiać panoramę Śląska.

W zamyśle właściciela terenu, firmy Armada Development, "Krystyna" ma być znakiem rozpoznawczym nowej dzielnicy miasta, która ma powstać na 200-hektarowym, poprzemysłowym terenie na pograniczu Bytomia, Rudy Śląskiej i Świętochłowic. Do inwestora należy obecnie ok. 85 hektarów, pozostałą część zamierza kupić od samorządu i górniczych spółek.

- Zakładamy, że ok. 20 proc. terenu, w pobliżu ulicy Zabrzańskiej, będzie przeznaczone na cele komercyjne, ok. 30 proc. zajmie jedno- i wielorodzinne budownictwo mieszkaniowe, a ok. 50 proc. - tereny rekreacyjne, w tym pełnowymiarowe pole golfowe, służące przede wszystkim podniesieniu atrakcyjności całego terenu - wyjaśnił prezes firmy Marek Mutke.

Według współwłaściciela spółki, znanego śląskiego biznesmena Michał Goliego, pole golfowe z 18 dołkami zajmie ok. 60 hektarów. Czas jego budowy ocenił na 7-8 lat. Najbliższe dwa lata będą poświęcone na przygotowanie planów i dokumentacji. Punktem wyjścia będzie plan zagospodarowania przestrzennego, nad którym samorządowcy, we współpracy z inwestorem, dopiero pracują.

Prace przy adaptacji "Krystyny" mogą zacząć się wcześniej. Inwestor stara się o środki z resortu kultury na dokumentację. Jeżeli okaże się, że Stadion Śląski w Chorzowie będzie jedną z aren piłkarskich mistrzostw Europy, ewentualny hotel w "Krystynie" oraz towarzyszące mu SPA mają być gotowe jeszcze przed Euro 2012.

Trwają też rozmowy z inwestorami zainteresowanymi budową w tym miejscu obiektów handlowych i usługowych. Jak powiedział Mutke, dwie umowy w tej sprawie są już podpisane, a dwie kolejne w trakcie negocjacji. Obiekty komercyjne mają być jednym z czynników przyciągających kolejnych inwestorów na tereny wokół "Krystyny".

- Pierwszym krokiem będzie wybór koncepcji. Potem musi powstać precyzyjny program, mający oparcie w dokumentacji i planie zagospodarowania przestrzennego. Taką kompletną wizję chcemy przedstawić firmom inwestującym w branżę hotelarską, lofty czy powierzchnie biurowe. Sami jako firma nie będziemy inwestorem tego obiektu - wyjaśnił Goli.

Zastrzegł, że projekt ma charakter wieloletni, a jego koszty będą zależeć od tego, co ostatecznie tam powstanie. - Wszystko zależy od popytu, który obecnie badamy - powiedział Goli. Przyznał, że prace nad biznesplanem części mieszkaniowej są obecnie zawieszone z powodu kryzysu w branży deweloperskiej.

Właścicielami spółki Armada Development są: Michał Goli, którego spółka kupiła wieżę "Krystyna" i położone w pobliżu tereny, oraz wrocławska spółka Toya (dostawca m.in. elektronarzędzi), która m.in. tworzy osiedle i pole golfowe pod Wrocławiem. Goli, znany na Śląsku głównie jako diler samochodów, kupił "Krystynę" w 2007 roku za ok. 2,8 mln zł. W ubiegłym roku spółka dokupiła ponad 70 ha poprzemysłowych terenów za ponad 23 mln zł.

źródło informacji: PAP

interia.pl/Piątek, 27 lutego (14:57)

Deweloperzy chcą obniżenia cen

Firmy deweloperskie domagają się od wykonawców obniżenia cen wykonywanych robót. W przeciwnym wypadku grożą zerwaniem współpracy przy kolejnych inwestycjach.
Większość dużych deweloperów opublikowała w tym tygodniu wyniki finansowe za ostatni kwartał 2008 roku. Generalnie wszyscy mówią o załamaniu na rynku i o wstrzymaniu w tym roku wszystkich nowych inwestycji. Dom Development, który przed rokiem sprzedawał w kwartale prawie 900 mieszkań, w ostatnim kwartale 2008 roku sprzedał tylko 71 lokali. W tym samym okresie Pol- nord sprzedał tylko 57 mieszkań. Deweloperzy szukają więc oszczędności. Najczęściej, zwalniając pracowników i starając się obniżyć stawki wykonawcom.

Szacuje się, że przy inwestycjach mieszkaniowych łączny koszt robocizny to ok. 25 proc. kosztów całej inwestycji.

- Nie ukrywam, że negocjujemy z wykonawcami wartość podpisanych kontraktów i terminy zapłaty. Te uzyskiwane przez nas obniżki są na poziomie kilku procent - mówi Jarosław Szanajca, prezes Dom Development.

Teoretycznie wykonawca może odmówić zgody na obniżenie jego stawek, bo ma podpisaną umowę, jednak każdy ma świadomość, że na rynku jest kryzys.

- Wykonawca wie, że możemy go nie zaprosić do następnej inwestycji - przyznaje prezes Szanajca.

Tych inwestycji w tym roku będzie bardzo mało, więc firmy budowlane bardzo często godzą się pracować za mniejsze pieniądze i zgadzają się na wydłużenie terminów zapłaty. Na nieco inne rozwiązanie zdecydował się Pol- nord.

- Nie mamy generalnego wykonawcy, sami wszystko nadzorujemy. Dzięki temu można zaoszczędzić nawet 10-15 proc. kosztów robocizny - mówi Jacek Kaliszuk z Polnordu.

W tej sytuacji renegocjowanie umów z wykonawcami jest niepotrzebne. Ale stawki za roboty spadają też w Pol- nordzie.

- Firmy budowlane za chwilę obniżą swoją marżę z 4-5 proc. do 1-2 proc. Może nawet zejdą do zera - uważa prezes firmy Wojciech Ciurzyński.

Za to deweloperzy mimo kryzysu w oficjalnych dokumentach chwalą się bardzo wysoką marżą.

- Nasza marża w IV kw. ubiegłego roku spadła do 36,7 proc. - chwali się prezes Szanajca. Za to prezes Pol- nordu zapowiada, że marża deweloperska będzie spadała.

- Schodzimy z naszą marżą do 10 proc. - mówi Wojciech Ciurzyński.

Nawet w okresie wielkiego boomu mieszkaniowego dwa lata temu wykonawcy nie mieli tak dużej marży.

Roman Grzyb
interia.pl/
Piątek, 27 lutego (07:44)

Deweloperzy chcą obniżenia cen

Firmy deweloperskie domagają się od wykonawców obniżenia cen wykonywanych robót. W przeciwnym wypadku grożą zerwaniem współpracy przy kolejnych inwestycjach.
Większość dużych deweloperów opublikowała w tym tygodniu wyniki finansowe za ostatni kwartał 2008 roku. Generalnie wszyscy mówią o załamaniu na rynku i o wstrzymaniu w tym roku wszystkich nowych inwestycji. Dom Development, który przed rokiem sprzedawał w kwartale prawie 900 mieszkań, w ostatnim kwartale 2008 roku sprzedał tylko 71 lokali. W tym samym okresie Pol- nord sprzedał tylko 57 mieszkań. Deweloperzy szukają więc oszczędności. Najczęściej, zwalniając pracowników i starając się obniżyć stawki wykonawcom.

Szacuje się, że przy inwestycjach mieszkaniowych łączny koszt robocizny to ok. 25 proc. kosztów całej inwestycji.

- Nie ukrywam, że negocjujemy z wykonawcami wartość podpisanych kontraktów i terminy zapłaty. Te uzyskiwane przez nas obniżki są na poziomie kilku procent - mówi Jarosław Szanajca, prezes Dom Development.

Teoretycznie wykonawca może odmówić zgody na obniżenie jego stawek, bo ma podpisaną umowę, jednak każdy ma świadomość, że na rynku jest kryzys.

- Wykonawca wie, że możemy go nie zaprosić do następnej inwestycji - przyznaje prezes Szanajca.

Tych inwestycji w tym roku będzie bardzo mało, więc firmy budowlane bardzo często godzą się pracować za mniejsze pieniądze i zgadzają się na wydłużenie terminów zapłaty. Na nieco inne rozwiązanie zdecydował się Pol- nord.

- Nie mamy generalnego wykonawcy, sami wszystko nadzorujemy. Dzięki temu można zaoszczędzić nawet 10-15 proc. kosztów robocizny - mówi Jacek Kaliszuk z Polnordu.

W tej sytuacji renegocjowanie umów z wykonawcami jest niepotrzebne. Ale stawki za roboty spadają też w Pol- nordzie.

- Firmy budowlane za chwilę obniżą swoją marżę z 4-5 proc. do 1-2 proc. Może nawet zejdą do zera - uważa prezes firmy Wojciech Ciurzyński.

Za to deweloperzy mimo kryzysu w oficjalnych dokumentach chwalą się bardzo wysoką marżą.

- Nasza marża w IV kw. ubiegłego roku spadła do 36,7 proc. - chwali się prezes Szanajca. Za to prezes Pol- nordu zapowiada, że marża deweloperska będzie spadała.

- Schodzimy z naszą marżą do 10 proc. - mówi Wojciech Ciurzyński.

Nawet w okresie wielkiego boomu mieszkaniowego dwa lata temu wykonawcy nie mieli tak dużej marży.

Roman Grzyb
interia.pl/
Piątek, 27 lutego (07:44)

Ukarać spekulantów

Polska nie powinna na siłę poszukiwać refinansowania zagranicznych zobowiązań, bo tego typu działania mogą jedynie ułatwić wycofanie się inwestorów zagranicznych. Nauczką za spekulacje walutowe powinno być usunięcie tych, którzy tych spekulacji się dopuścili. Wielką nieroztropnością byłoby, aby ci, którzy spekulowali i mieli szansę na nadzwyczajne zyski, obecnie korzystali z pomocy publicznej, kosztem bardziej odpowiedzialnych podatników.
Ostatnie doniesienia agencyjne pokazują, że państwa koncentrują się obecnie na przygotowaniach do kwietniowego spotkania Grupy G20. Chodzi zarówno o kształtowanie stanowiska europejskiego, jak i też uzgodnienia stanowiska amerykańsko-chińskiego. Propozycje europejskie są ograniczone i dotyczą m.in. znaczącego wzmocnienia kapitałowego Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), po to by ten mógł bardziej efektywnie pomagać państwom wschodzącym w łagodzeniu kryzysu walutowego. Charakterystyczny jest brak Polski jako członka Grupy G20, jak też fakt, że jesteśmy jednym z potencjalnych podmiotów, które możliwe, że będą zmuszone do skorzystania z tego wsparcia, mimo że w praktyce będzie ono oznaczało ułatwienie wycofania się kapitału zagranicznego z naszego kraju.

Wysychająca rzeka
Coraz głośniej dyskutuje się o sytuacji powrotu kapitału do państw wierzycielskich z krajów peryferyjnych. Według Instytutu Finansów Międzynarodowych wartość strumienia netto pożyczek banków komercyjnych dla gospodarek wschodzących spadła z 410 mld USD w 2007 r. do 67 mld zł w 2008 r. Przewiduje się dalszy jego znaczący spadek. To, co niepokojące to podobieństwo obecnej sytuacji do wycofywania się funduszy w 1998 r. podczas kryzysu azjatyckiego, który poprzedził gwałtowny wzrost wartości kredytów udzielanych sektorowi prywatnemu, denominowanych w większości w walutach obcych, co w konsekwencji doprowadziło do późniejszego załamania. Jednak o ile tamtejszemu kryzysowi towarzyszył rozwój gospodarki światowej, to teraz mamy sytuację zdecydowanie bardziej niekorzystną, w której nie ma widocznych lokomotyw wzrostu na świecie.

Złoty spada, dług rośnie
Tymczasem banki strefy euro niechętne dalszemu rolowaniu swoich wierzytelności mają największe ekspozycje w Europie Środkowo-Wschodniej. Ich wierzytelności sięgają 1,5 bln USD, co stanowi ok. 90 proc. całkowitej ekspozycji banków zagranicznych przypadających na cały region. Niepokojące jest to, że w najbliższych 3 miesiącach wartość zapadalnych długów wyniesie w Polsce ok. 23 mld USD. Proces osłabienia złotego prowadzi również do rekordowego wzrostu długu Skarbu Państwa. Dług ten wzrósł na koniec 2008 r. do poziomu 570 mld zł, w ciągu ostatniego roku aż o 70 mld zł. Ten najszybszy od dekady wzrost zadłużenia, jak i wzrosty wartości kredytów hipotecznych są efektem silnego osłabienia złotówki.

Zadłużeni obywatele

Wielkość zadłużenia na nieruchomości, jeżeli chodzi o kredyty walutowe na koniec stycznia wyniosła ponad 145,3 mld zł. Wzrosło ono względem grudnia o 11 mld zł. Jest to znacząca kwota, jeśli wziąć pod uwagę, że całość wartości kredytów na nieruchomości na koniec stycznia wynosiła 208,8 mld zł. Ten wzrost wartości negatywnie odbija się na wskaźnikach wypłacalności banków, bo szybki przyrost wartości aktywów z powodu wzrostu wartości wyrażonej w złotych kredytów już udzielonych powoduje osłabienie wskaźnika wypłacalności. To w konsekwencji nasila dalsze osłabienie aktywności kredytowej.

Polska wie lepiej?

W sytuacji kryzysowej państwa wierzycielskie podejmują racjonalne decyzje o zmniejszeniu fluktuacji aktywności gospodarczej poprzez zwiększenie deficytów budżetowych i podejmowanie olbrzymich inwestycji w sferze publicznej. W miejsce kredytowego zasilania gospodarki, gdy zmniejsza się aktywność kredytowa instytucji finansowych, dług zaciągają państwa. W Polsce jest odmiennie. Nie dość, że następuje zmniejszenie kredytowania przez instytucje finansowe, to również państwo stara się zmniejszyć swoje wydatki, jednocześnie oskarżając innych, którzy reagują w sposób klasyczny o wydrenowanie światowego kapitału. Niestety, ale i w tym przypadku brak kompetencji zbiera kosztowne żniwo. Przez lata przeorientowano się na zagraniczne zasilanie kapitałowe, wyprzedano polskie przedsiębiorstwa i banki, jak i wypchnięto zasilanie kredytowe i emisję długu za granicę, i to bez podjęcia odpowiednich zabezpieczeń instytucjonalnych, jak i regulacyjnych.
Krótkowzroczność

Jeśli porównamy naszą sytuację bardzo niewysokiego zadłużenia (Japonia 173 proc. PKB) i jednocześnie bardzo wysokiego zapotrzebowania pożyczkowego, to jest to przykład wyjątkowej krótkowzroczności. Weźmy na przykład Stany Zjednoczone, które będą miały obecnie deficyt w wysokości ok. 1,3 bln USD i ok. 10 proc. PKB, i jednocześnie olbrzymie zapotrzebowanie pożyczkowe szacowane między 1,5 bln – 2,5 bln USD. Widać jednak wyraźnie, że do obecnej sytuacji przygotowywały się aktywnie, co najmniej od II poł. 2007 r. Z danych amerykańskiego Ministerstwa Skarbu wynika wyraźnie, że wydłużano zapadalność wypuszczanych obligacji amerykańskich. Amerykanie zaprzestali od połowy 2007 r. emisji obligacji o krótszej zapadalności m.in. po to, aby nie było konieczności rolowania długu. Emitowali jedynie obligacje 10-letnie i 30-letnie. Dopiero od ostatniego kwartału 2008 r. wrócili do obligacji 3 i 5-letnich, a od końca lutego przywrócili też sprzedaż obligacji 7-letnich, które po raz ostatni były sprzedawane w 1993 r.

Nie było źle
Polskie zarządzanie długiem na przełomie 2005 i 2006 r. również znacząco przedłużało zapadalność emitowanych obligacji. W tym celu utworzono specjalną „poduszkę” w wysokości ok. 20 mld zł, w celu oddziaływania na rentowność, jak i sprzedaż obligacji o dłuższej zapadalności. Były to działania bardzo skuteczne, gdyż doprowadziły do zmniejszenia kosztów obsługi długu o 2,3 mld zł w ujęciu rocznym i czterokrotnego obniżenia prowizji przy emisji euroobligacji.

USA potrzebuje Chin

W reakcji na wzrost rentowności obligacji 10-letnich z poziomu 2 proc. pod koniec grudnia do 3 proc. obecnie nastąpiło oświadczenie FED, że podejmie decyzję o ich skupowaniu, jeżeli okaże się to skutecznym środkiem do obniżenia ich rentowności. Na razie jednak to Hilary Clinton podczas swojej pierwszej podróży zagranicznej, która kończy się w Chinach, gorąco zachęca do dalszego kupowania obligacji amerykańskich przez Chiny, stwierdzając, że zarówno Chiny, jak i Stany Zjednoczone będą albo naprawdę rosły, albo spadały razem. Wizyta poświęcona jest temu, by największy światowy posiadacz obligacji amerykańskich, który na koniec roku miał ich na kwotę 696,2 mld USD nadal znaczną cześć swoich rezerw, szacowanych na poziomie 1,95 bln, a więc prawie 29 proc. światowych zasobów, inwestował w wypuszczane obligacje, po to by ułatwić finansowanie planu Obamy. Tego typu zachęty mają wspomóc działania antykryzysowe administracji amerykańskiej, gdyż z 5,5 bln długu amerykańskiego ponad połowa jest zainwestowana za granicą, a to właśnie państwa Dalekiego Wschodu posiadają rezerwy walutowe w wysokości 3,5 bln USD i od tego, w jakie waluty będą inwestowały zależą możliwości działań antykryzysowych różnych krajów.

Polska i Chiny – niemożliwe?

A przecież na początku 2006 r. także do Polski zaproszono przedstawicieli Chin, krajów Dalekiego Wschodu, jak i Zatoki Perskiej, by zaprezentować im możliwości zdywersyfikowania rezerw poprzez inwestycje w polskie obligacje. Szkoda, że działania z tego okresu nie były kontynuowane w celu polepszenia sytuacji kredytowej Polski, czego obecna sytuacja jest ewidentnym świadectwem.

Amerykańska lekcja

Z oświadczenia FED, jak i wypowiedzi prof. Nailla Fergusona z Harvardu o konieczności interwencji FED w przypadku spadku zapotrzebowania zagranicznego na amerykańskie obligacje, wynika istotna nauka dla Polski. Nie powinniśmy na siłę poszukiwać środków dewizowych na refinansowanie zagranicznych zobowiązań póki posiadamy własną walutę, bo tego typu działania mogą jedynie ułatwić wycofanie się inwestorów zagranicznych. Tegoroczny poziom płatności publicznych jest komfortowo niski, bo jeśli chodzi o rządowe płatności dewizowe to wynoszą one zaledwie 5,2 mld euro. Pozostałe środki powinny pochodzić ze źródeł prywatnych i prywatnych starań.

Kto uratuje spekulantów?

Nauczką za spekulacje walutowe powinno być usunięcie tych, którzy tych spekulacji się dopuścili. Natomiast ustawowo powinniśmy być przygotowani do tego, że jedynie właściciele tych przedsiębiorstw i banków powinni ponieść finansowe konsekwencje swoich nieodpowiedzialnych i spekulacyjnych działań. Państwo powinno zadbać, aby przedsiębiorstwa, których aktywność jest zyskowna oraz ma pozytywne przepływy gotówkowe, nie upadały, lecz jedynie właściciele długu przejmowali ich udziały kapitałowe. Wielką nieroztropnością byłoby, aby ci którzy spekulowali i mieli szansę na nadzwyczajne zyski, obecnie korzystali z pomocy publicznej, kosztem bardziej odpowiedzialnych podatników. Pomoc państwa powinna koncentrować się na wsparciu najuboższych, których dotknął kryzys, mimo że go w żadnym przypadku nie sprowokowali. Należy podjąć takie działania, by nie okazała się prawdą konkluzja Katinki Barysch, wicedyrektora Center for European Reform, z lutowego „Financial Timsa”: „Jeżeli jednak reakcja [krajów Europy Środkowo-Wschodniej] będzie błędna, to jej perspektywy wzrostu mogą pozostać niewykorzystane, politycy staną się eurosceptykami, a robotnicy spakują manatki i przeniosą się na Zachód”.

Cezary Mech
Autor jest doradcą prezesa NBP i byłym podsekretarzem stanu w Ministerstwie Finansów

Powyższy tekst stanowi wyraz osobistych opinii i poglądów autora i nie odzwierciedla stanowiska instytucji, z którą jest związany zawodowo.
wp.pl/
Gazeta Finansowa | 26.02.2009 | 17:49

Ukarać spekulantów

Polska nie powinna na siłę poszukiwać refinansowania zagranicznych zobowiązań, bo tego typu działania mogą jedynie ułatwić wycofanie się inwestorów zagranicznych. Nauczką za spekulacje walutowe powinno być usunięcie tych, którzy tych spekulacji się dopuścili. Wielką nieroztropnością byłoby, aby ci, którzy spekulowali i mieli szansę na nadzwyczajne zyski, obecnie korzystali z pomocy publicznej, kosztem bardziej odpowiedzialnych podatników.
Ostatnie doniesienia agencyjne pokazują, że państwa koncentrują się obecnie na przygotowaniach do kwietniowego spotkania Grupy G20. Chodzi zarówno o kształtowanie stanowiska europejskiego, jak i też uzgodnienia stanowiska amerykańsko-chińskiego. Propozycje europejskie są ograniczone i dotyczą m.in. znaczącego wzmocnienia kapitałowego Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), po to by ten mógł bardziej efektywnie pomagać państwom wschodzącym w łagodzeniu kryzysu walutowego. Charakterystyczny jest brak Polski jako członka Grupy G20, jak też fakt, że jesteśmy jednym z potencjalnych podmiotów, które możliwe, że będą zmuszone do skorzystania z tego wsparcia, mimo że w praktyce będzie ono oznaczało ułatwienie wycofania się kapitału zagranicznego z naszego kraju.

Wysychająca rzeka
Coraz głośniej dyskutuje się o sytuacji powrotu kapitału do państw wierzycielskich z krajów peryferyjnych. Według Instytutu Finansów Międzynarodowych wartość strumienia netto pożyczek banków komercyjnych dla gospodarek wschodzących spadła z 410 mld USD w 2007 r. do 67 mld zł w 2008 r. Przewiduje się dalszy jego znaczący spadek. To, co niepokojące to podobieństwo obecnej sytuacji do wycofywania się funduszy w 1998 r. podczas kryzysu azjatyckiego, który poprzedził gwałtowny wzrost wartości kredytów udzielanych sektorowi prywatnemu, denominowanych w większości w walutach obcych, co w konsekwencji doprowadziło do późniejszego załamania. Jednak o ile tamtejszemu kryzysowi towarzyszył rozwój gospodarki światowej, to teraz mamy sytuację zdecydowanie bardziej niekorzystną, w której nie ma widocznych lokomotyw wzrostu na świecie.

Złoty spada, dług rośnie
Tymczasem banki strefy euro niechętne dalszemu rolowaniu swoich wierzytelności mają największe ekspozycje w Europie Środkowo-Wschodniej. Ich wierzytelności sięgają 1,5 bln USD, co stanowi ok. 90 proc. całkowitej ekspozycji banków zagranicznych przypadających na cały region. Niepokojące jest to, że w najbliższych 3 miesiącach wartość zapadalnych długów wyniesie w Polsce ok. 23 mld USD. Proces osłabienia złotego prowadzi również do rekordowego wzrostu długu Skarbu Państwa. Dług ten wzrósł na koniec 2008 r. do poziomu 570 mld zł, w ciągu ostatniego roku aż o 70 mld zł. Ten najszybszy od dekady wzrost zadłużenia, jak i wzrosty wartości kredytów hipotecznych są efektem silnego osłabienia złotówki.

Zadłużeni obywatele

Wielkość zadłużenia na nieruchomości, jeżeli chodzi o kredyty walutowe na koniec stycznia wyniosła ponad 145,3 mld zł. Wzrosło ono względem grudnia o 11 mld zł. Jest to znacząca kwota, jeśli wziąć pod uwagę, że całość wartości kredytów na nieruchomości na koniec stycznia wynosiła 208,8 mld zł. Ten wzrost wartości negatywnie odbija się na wskaźnikach wypłacalności banków, bo szybki przyrost wartości aktywów z powodu wzrostu wartości wyrażonej w złotych kredytów już udzielonych powoduje osłabienie wskaźnika wypłacalności. To w konsekwencji nasila dalsze osłabienie aktywności kredytowej.

Polska wie lepiej?

W sytuacji kryzysowej państwa wierzycielskie podejmują racjonalne decyzje o zmniejszeniu fluktuacji aktywności gospodarczej poprzez zwiększenie deficytów budżetowych i podejmowanie olbrzymich inwestycji w sferze publicznej. W miejsce kredytowego zasilania gospodarki, gdy zmniejsza się aktywność kredytowa instytucji finansowych, dług zaciągają państwa. W Polsce jest odmiennie. Nie dość, że następuje zmniejszenie kredytowania przez instytucje finansowe, to również państwo stara się zmniejszyć swoje wydatki, jednocześnie oskarżając innych, którzy reagują w sposób klasyczny o wydrenowanie światowego kapitału. Niestety, ale i w tym przypadku brak kompetencji zbiera kosztowne żniwo. Przez lata przeorientowano się na zagraniczne zasilanie kapitałowe, wyprzedano polskie przedsiębiorstwa i banki, jak i wypchnięto zasilanie kredytowe i emisję długu za granicę, i to bez podjęcia odpowiednich zabezpieczeń instytucjonalnych, jak i regulacyjnych.
Krótkowzroczność

Jeśli porównamy naszą sytuację bardzo niewysokiego zadłużenia (Japonia 173 proc. PKB) i jednocześnie bardzo wysokiego zapotrzebowania pożyczkowego, to jest to przykład wyjątkowej krótkowzroczności. Weźmy na przykład Stany Zjednoczone, które będą miały obecnie deficyt w wysokości ok. 1,3 bln USD i ok. 10 proc. PKB, i jednocześnie olbrzymie zapotrzebowanie pożyczkowe szacowane między 1,5 bln – 2,5 bln USD. Widać jednak wyraźnie, że do obecnej sytuacji przygotowywały się aktywnie, co najmniej od II poł. 2007 r. Z danych amerykańskiego Ministerstwa Skarbu wynika wyraźnie, że wydłużano zapadalność wypuszczanych obligacji amerykańskich. Amerykanie zaprzestali od połowy 2007 r. emisji obligacji o krótszej zapadalności m.in. po to, aby nie było konieczności rolowania długu. Emitowali jedynie obligacje 10-letnie i 30-letnie. Dopiero od ostatniego kwartału 2008 r. wrócili do obligacji 3 i 5-letnich, a od końca lutego przywrócili też sprzedaż obligacji 7-letnich, które po raz ostatni były sprzedawane w 1993 r.

Nie było źle
Polskie zarządzanie długiem na przełomie 2005 i 2006 r. również znacząco przedłużało zapadalność emitowanych obligacji. W tym celu utworzono specjalną „poduszkę” w wysokości ok. 20 mld zł, w celu oddziaływania na rentowność, jak i sprzedaż obligacji o dłuższej zapadalności. Były to działania bardzo skuteczne, gdyż doprowadziły do zmniejszenia kosztów obsługi długu o 2,3 mld zł w ujęciu rocznym i czterokrotnego obniżenia prowizji przy emisji euroobligacji.

USA potrzebuje Chin

W reakcji na wzrost rentowności obligacji 10-letnich z poziomu 2 proc. pod koniec grudnia do 3 proc. obecnie nastąpiło oświadczenie FED, że podejmie decyzję o ich skupowaniu, jeżeli okaże się to skutecznym środkiem do obniżenia ich rentowności. Na razie jednak to Hilary Clinton podczas swojej pierwszej podróży zagranicznej, która kończy się w Chinach, gorąco zachęca do dalszego kupowania obligacji amerykańskich przez Chiny, stwierdzając, że zarówno Chiny, jak i Stany Zjednoczone będą albo naprawdę rosły, albo spadały razem. Wizyta poświęcona jest temu, by największy światowy posiadacz obligacji amerykańskich, który na koniec roku miał ich na kwotę 696,2 mld USD nadal znaczną cześć swoich rezerw, szacowanych na poziomie 1,95 bln, a więc prawie 29 proc. światowych zasobów, inwestował w wypuszczane obligacje, po to by ułatwić finansowanie planu Obamy. Tego typu zachęty mają wspomóc działania antykryzysowe administracji amerykańskiej, gdyż z 5,5 bln długu amerykańskiego ponad połowa jest zainwestowana za granicą, a to właśnie państwa Dalekiego Wschodu posiadają rezerwy walutowe w wysokości 3,5 bln USD i od tego, w jakie waluty będą inwestowały zależą możliwości działań antykryzysowych różnych krajów.

Polska i Chiny – niemożliwe?

A przecież na początku 2006 r. także do Polski zaproszono przedstawicieli Chin, krajów Dalekiego Wschodu, jak i Zatoki Perskiej, by zaprezentować im możliwości zdywersyfikowania rezerw poprzez inwestycje w polskie obligacje. Szkoda, że działania z tego okresu nie były kontynuowane w celu polepszenia sytuacji kredytowej Polski, czego obecna sytuacja jest ewidentnym świadectwem.

Amerykańska lekcja

Z oświadczenia FED, jak i wypowiedzi prof. Nailla Fergusona z Harvardu o konieczności interwencji FED w przypadku spadku zapotrzebowania zagranicznego na amerykańskie obligacje, wynika istotna nauka dla Polski. Nie powinniśmy na siłę poszukiwać środków dewizowych na refinansowanie zagranicznych zobowiązań póki posiadamy własną walutę, bo tego typu działania mogą jedynie ułatwić wycofanie się inwestorów zagranicznych. Tegoroczny poziom płatności publicznych jest komfortowo niski, bo jeśli chodzi o rządowe płatności dewizowe to wynoszą one zaledwie 5,2 mld euro. Pozostałe środki powinny pochodzić ze źródeł prywatnych i prywatnych starań.

Kto uratuje spekulantów?

Nauczką za spekulacje walutowe powinno być usunięcie tych, którzy tych spekulacji się dopuścili. Natomiast ustawowo powinniśmy być przygotowani do tego, że jedynie właściciele tych przedsiębiorstw i banków powinni ponieść finansowe konsekwencje swoich nieodpowiedzialnych i spekulacyjnych działań. Państwo powinno zadbać, aby przedsiębiorstwa, których aktywność jest zyskowna oraz ma pozytywne przepływy gotówkowe, nie upadały, lecz jedynie właściciele długu przejmowali ich udziały kapitałowe. Wielką nieroztropnością byłoby, aby ci którzy spekulowali i mieli szansę na nadzwyczajne zyski, obecnie korzystali z pomocy publicznej, kosztem bardziej odpowiedzialnych podatników. Pomoc państwa powinna koncentrować się na wsparciu najuboższych, których dotknął kryzys, mimo że go w żadnym przypadku nie sprowokowali. Należy podjąć takie działania, by nie okazała się prawdą konkluzja Katinki Barysch, wicedyrektora Center for European Reform, z lutowego „Financial Timsa”: „Jeżeli jednak reakcja [krajów Europy Środkowo-Wschodniej] będzie błędna, to jej perspektywy wzrostu mogą pozostać niewykorzystane, politycy staną się eurosceptykami, a robotnicy spakują manatki i przeniosą się na Zachód”.

Cezary Mech
Autor jest doradcą prezesa NBP i byłym podsekretarzem stanu w Ministerstwie Finansów

Powyższy tekst stanowi wyraz osobistych opinii i poglądów autora i nie odzwierciedla stanowiska instytucji, z którą jest związany zawodowo.
wp.pl/
Gazeta Finansowa | 26.02.2009 | 17:49

Opcje: firmy idą do sądu

Na początku przyszłego tygodnia firmy, które wpadły w długi z powodu niekorzystnych umów na opcje walutowe, złożą pierwsze pozwy przeciw bankom. Pisze o tym "Rzeczpospolita".
Dziennik dowiedział się, że firmy, które po załamaniu się wartości złotego poniosły wielomilionowe straty, będą przed sądami cywilnymi walczyć o unieważnienie umów na opcje.
Przedsiębiorcy, którym grozi bankructwo, nie chcą dopuścić do grożącej im superszybkiej egzekucji, dlatego też liczą na uzyskanie sądowego wstrzymania procedur komorniczych.

Wcześniej Stowarzyszenie na rzecz Obrony Polskich Przedsiębiorstw złożyło w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez sześć banków, które miały nie podawać pełnej informacji o opcjach.

Więcej w "Rzeczpospolitej".

wp.pl/
IAR 2009-02-28 (01:10)

Opcje: firmy idą do sądu

Na początku przyszłego tygodnia firmy, które wpadły w długi z powodu niekorzystnych umów na opcje walutowe, złożą pierwsze pozwy przeciw bankom. Pisze o tym "Rzeczpospolita".
Dziennik dowiedział się, że firmy, które po załamaniu się wartości złotego poniosły wielomilionowe straty, będą przed sądami cywilnymi walczyć o unieważnienie umów na opcje.
Przedsiębiorcy, którym grozi bankructwo, nie chcą dopuścić do grożącej im superszybkiej egzekucji, dlatego też liczą na uzyskanie sądowego wstrzymania procedur komorniczych.

Wcześniej Stowarzyszenie na rzecz Obrony Polskich Przedsiębiorstw złożyło w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez sześć banków, które miały nie podawać pełnej informacji o opcjach.

Więcej w "Rzeczpospolitej".

wp.pl/
IAR 2009-02-28 (01:10)

Warto wziąć kredyt w euro, ale tylko z niską marżą

Zaciągnięcie dziś kredytu w euro może okazać się korzystniejsze w ostatecznym rozliczeniu od zaciągnięcia kredytu w złotych, o ile ten pierwszy będzie miał marżę z dolnego przedziału obecnej oferty bankowej. Pokusą może być potencjalny dochód z różnic kursowych.
W związku z toczącą się dyskusją na temat terminu przyjęcia przez Polskę euro Expander sprawdził, jaka waluta kredytu hipotecznego – złoty czy euro – może okazać się dla kredytobiorcy korzystniejsza. Sprawdziliśmy, jakie są różnice w wysokości oprocentowania, a także policzyliśmy, ile w sumie spłacą kapitału i odsetek osoby, która dziś zaciągną kredyt w złotych oraz w euro, uwzględniając, że ten pierwszy za kilka lat również stanie się kredytem w euro.
Kluczową sprawą dla oceny opłacalności wyboru kredytu w euro i w złotych będzie to, po jakim kursie Polska wejdzie do strefy euro, a wcześniej, jaki kurs parytetowy zostanie ustalony w okresie pobytu w mechanizmie ERM2. Praktyka krajów, które już przyjęły euro, ostatnio Słowacji, pokazuje, że w okresie pobytu w ERM2 kurs parytetowy może ulec zmianie (korona słowacka umocniła się w czasie pobytu w ERM2 o ok. 20%). Dla potrzeby naszych obliczeń przyjmijmy, że Polska wejdzie do strefy euro po kursie 4 zł za euro, a więc średni kurs do momentu przyjęcia euro może wynieść ok. 4,35 zł. Nastąpi to zgodnie z ostatnimi doniesieniami prasowymi, w styczniu 2014 r. Dla uproszczenia załóżmy również, że w okresie spłaty stopa LIBOR dla euro pozostanie na stałym poziomie, natomiast spread między stopą LIBOR a stopą WIBOR (stopa referencyjna dla kredytów w złotych) będzie stopniowo zmniejszać się w miarę zbliżania się daty akcesji Polski do strefy euro (znowu dla uproszczenia przyjmijmy, że w okresie do stycznia 2014 r. WIBOR będzie równy dzisiejszej średniej stopy LIBOR i WIBOR, czyli wyniesie 3,18%).

Ogromne rozbieżności w ofercie banków

Średnia marża kredytów w euro na kwotę 300 tys. zł (na 30 lat z 25% wkładu własnego) wynosi obecnie ok. 3,76% - wynika z zestawienia Expandera. Utrzymują się jednak znaczne rozbieżności w ofertach poszczególnych banków. Z tego względu lepszą od średniej miarą jest mediana (wartość środkowa), która wynosi 3,08%. Najniższa marża kredytów w euro wynosi obecnie 1,1% i oferuje ją Deutsche Bank. Natomiast najwyższa to aż 6,77% i jest to oferta PKO BP.

Marże kredytów w EUR

Nazwa banku

Marża

Deutsche Bank PBC

1,10%

Nordea

2,70%

DNB Nord

2,70%

Kredyt Bank

2,75%

Bank Pekao

2,80%

Bank BPH

2,95%

Bank BGŻ

3,20%

Polbank EFG

3,60%

GE Money Bank

3,70%

Mbank

6,20%

MultiBank

6,60%

PKO Bank Polski

6,77%

Średnia

3,76%

Mediana

3,08%

Po dodaniu do marż stawki bazowej (LIBOR EUR 3M) na poziomie 1,83% okazuje się, że oprocentowanie kredytu w euro może wynosić od 2,93% aż do 8,6%. Tymczasem oprocentowanie kredytów złotych jest zwykle wyższe i może wynosić od 5,6% do 11,13% (marża od 1,07% do 6,6%, WIBOR 4,53% ). Trzeba jednak zaznaczyć, że kredytobiorca, który zadłuży się w złotych w banku mającym korzystną ofertę może mieć oprocentowanie niższe, niż kredytobiorca w euro, jeżeli wybierze ofertę drogiego banku.

Marża dla euro nie powinna być wyższa, niż możliwa do uzyskania dla kredytu w złotych

Na pierwszy rzut oka atrakcyjniejsze wydają się więc kredyty w euro, gdyż ich oprocentowanie może być niższe. Podejmując jednak decyzję o wyborze waluty kredytu należy pamiętać, że za kilka lat złoty zostanie zastąpiony przez euro. Wtedy kredyty udzielone w złotych staną się kredytami w euro. Marże kredytowe pozostaną jednak na poziomie przyjętym w umowie kredytowej. W rezultacie osoba, która zaciągnie obecnie kredyt w złotych z marżą wynoszącą np. 2% za kilka lat będzie spłacała kredyt w euro z taką właśnie marżą. Nie jest więc zbyt rozsądne zaciąganie kredytu w euro z marżą znacznie wyższą niż ta, jaką możemy obecnie uzyskać wybierając kredyt w złotych.

Osoba, która zaciągnie obecnie kredyt w euro na kwotę 300 tys. zł z przeciętną (medianą) marżą wynoszącą 3,08% (oprocentowanie kredytu wynosi 4,91%) spłaci w sumie ok. 549,9 tys. zł.

Dla porównania osoba, która zaciągnie kredyt w złotych z marżą 1,94% przez pięć lat funkcjonowania złotego spłaci w sumie 97,9 tys. zł. Przez kolejnych 25 lat, kiedy będzie już w naszym kraju funkcjonowało euro, kredytobiorca – przy założeniu stałości LIBOR EUR na obecnym poziomie - spłaci ok. 417,8 tys. zł. W sumie spłaci więc 515,7 tys. zł. To mniej niż wyniosła suma rat kredytu w euro.

Przyczyną tego zjawiska jest znacznie wyższy poziom marży kredytu w euro. Jeśli jednak kredyt w euro zostanie zaciągnięty z najniższą rynkową marżą wynoszącą obecnie 1,1% to suma rat wyniesie 408,7 tys. zł. Wynik obliczenia dowodzi, że zastanawiając się dziś nad wyborem między złotym a euro większą wagę należy przywiązywać do poziomu marż niż do obecnego oprocentowania kredytu. Kredyt w euro jest korzystny tylko pod warunkiem, że jego marża jest stosunkowo niska, czyli zbliżona do marż kredytów w złotych.

Wkład własny

Rozważając zaciągnięcie kredytu w euro należy jednak pamiętać nie tylko o oprocentowaniu, czy marży, ale także o wymaganiach dotyczących wkładu własnego oraz o zdolności kredytowej. W przypadku kredytów w złotych w większości banków można uzyskać go nie posiadając wkładu własnego. Natomiast kredyty w euro na 100% wartości nieruchomości udziela tylko pięć banków. Średni wymagany wkład własny to 20%. Najbardziej rygorystyczny Santander Consumer Bank wymaga aż 40%.

Maksymalny stosunek kwoty kredytu w euro do wartości nieruchomości

Nazwa banku

LTV

Deutsche Bank PBC

100%

DnB Nord

100%

Mbank

100%

MultiBank

100%

Polbank EFG

100%

Bank BGŻ

80%

GE Money Bank

80%

Kredyt Bank

80%

Nordea

80%

PKO Bank Polski

75%

Alior Bank

70%

Bank BPH

70%

BZ WBK

70%

Bank Pekao

70%

Santander Consumer

60%

Również zdolność kredytowa w przypadku kredytu w euro jest dużo niższa niż kredytów w złotych. 4-osobowa rodzina o dochodach 3500 zł netto może liczyć na kredyt w euro w kwocie od 106 tys. zł do 304 tys. zł w zależności od banku. Natomiast w przypadku kredytów w złotych może ty buyć od 106,4 do 333 tys. zł.

Zdolność kredytowa

 Nazwa banku

EUR

Bank Pekao

304,7

Polbank EFG

280,4

Bank BGŻ

264,7

Santander

164

Alior Bank

155,7

Nordea

143,2

GE Money Bank

140

Kredyt Bank

129

Bank BPH*

127,7

mBank

111,6

MultiBank

111

PKO Bank Polski

106,4

Średnia

169,8

 

Katarzyna Siwek, Jarosław Sadowski

Expander
wp.pl/
netPR.pl (12:46)

Warto wziąć kredyt w euro, ale tylko z niską marżą

Zaciągnięcie dziś kredytu w euro może okazać się korzystniejsze w ostatecznym rozliczeniu od zaciągnięcia kredytu w złotych, o ile ten pierwszy będzie miał marżę z dolnego przedziału obecnej oferty bankowej. Pokusą może być potencjalny dochód z różnic kursowych.
W związku z toczącą się dyskusją na temat terminu przyjęcia przez Polskę euro Expander sprawdził, jaka waluta kredytu hipotecznego – złoty czy euro – może okazać się dla kredytobiorcy korzystniejsza. Sprawdziliśmy, jakie są różnice w wysokości oprocentowania, a także policzyliśmy, ile w sumie spłacą kapitału i odsetek osoby, która dziś zaciągną kredyt w złotych oraz w euro, uwzględniając, że ten pierwszy za kilka lat również stanie się kredytem w euro.
Kluczową sprawą dla oceny opłacalności wyboru kredytu w euro i w złotych będzie to, po jakim kursie Polska wejdzie do strefy euro, a wcześniej, jaki kurs parytetowy zostanie ustalony w okresie pobytu w mechanizmie ERM2. Praktyka krajów, które już przyjęły euro, ostatnio Słowacji, pokazuje, że w okresie pobytu w ERM2 kurs parytetowy może ulec zmianie (korona słowacka umocniła się w czasie pobytu w ERM2 o ok. 20%). Dla potrzeby naszych obliczeń przyjmijmy, że Polska wejdzie do strefy euro po kursie 4 zł za euro, a więc średni kurs do momentu przyjęcia euro może wynieść ok. 4,35 zł. Nastąpi to zgodnie z ostatnimi doniesieniami prasowymi, w styczniu 2014 r. Dla uproszczenia załóżmy również, że w okresie spłaty stopa LIBOR dla euro pozostanie na stałym poziomie, natomiast spread między stopą LIBOR a stopą WIBOR (stopa referencyjna dla kredytów w złotych) będzie stopniowo zmniejszać się w miarę zbliżania się daty akcesji Polski do strefy euro (znowu dla uproszczenia przyjmijmy, że w okresie do stycznia 2014 r. WIBOR będzie równy dzisiejszej średniej stopy LIBOR i WIBOR, czyli wyniesie 3,18%).

Ogromne rozbieżności w ofercie banków

Średnia marża kredytów w euro na kwotę 300 tys. zł (na 30 lat z 25% wkładu własnego) wynosi obecnie ok. 3,76% - wynika z zestawienia Expandera. Utrzymują się jednak znaczne rozbieżności w ofertach poszczególnych banków. Z tego względu lepszą od średniej miarą jest mediana (wartość środkowa), która wynosi 3,08%. Najniższa marża kredytów w euro wynosi obecnie 1,1% i oferuje ją Deutsche Bank. Natomiast najwyższa to aż 6,77% i jest to oferta PKO BP.

Marże kredytów w EUR

Nazwa banku

Marża

Deutsche Bank PBC

1,10%

Nordea

2,70%

DNB Nord

2,70%

Kredyt Bank

2,75%

Bank Pekao

2,80%

Bank BPH

2,95%

Bank BGŻ

3,20%

Polbank EFG

3,60%

GE Money Bank

3,70%

Mbank

6,20%

MultiBank

6,60%

PKO Bank Polski

6,77%

Średnia

3,76%

Mediana

3,08%

Po dodaniu do marż stawki bazowej (LIBOR EUR 3M) na poziomie 1,83% okazuje się, że oprocentowanie kredytu w euro może wynosić od 2,93% aż do 8,6%. Tymczasem oprocentowanie kredytów złotych jest zwykle wyższe i może wynosić od 5,6% do 11,13% (marża od 1,07% do 6,6%, WIBOR 4,53% ). Trzeba jednak zaznaczyć, że kredytobiorca, który zadłuży się w złotych w banku mającym korzystną ofertę może mieć oprocentowanie niższe, niż kredytobiorca w euro, jeżeli wybierze ofertę drogiego banku.

Marża dla euro nie powinna być wyższa, niż możliwa do uzyskania dla kredytu w złotych

Na pierwszy rzut oka atrakcyjniejsze wydają się więc kredyty w euro, gdyż ich oprocentowanie może być niższe. Podejmując jednak decyzję o wyborze waluty kredytu należy pamiętać, że za kilka lat złoty zostanie zastąpiony przez euro. Wtedy kredyty udzielone w złotych staną się kredytami w euro. Marże kredytowe pozostaną jednak na poziomie przyjętym w umowie kredytowej. W rezultacie osoba, która zaciągnie obecnie kredyt w złotych z marżą wynoszącą np. 2% za kilka lat będzie spłacała kredyt w euro z taką właśnie marżą. Nie jest więc zbyt rozsądne zaciąganie kredytu w euro z marżą znacznie wyższą niż ta, jaką możemy obecnie uzyskać wybierając kredyt w złotych.

Osoba, która zaciągnie obecnie kredyt w euro na kwotę 300 tys. zł z przeciętną (medianą) marżą wynoszącą 3,08% (oprocentowanie kredytu wynosi 4,91%) spłaci w sumie ok. 549,9 tys. zł.

Dla porównania osoba, która zaciągnie kredyt w złotych z marżą 1,94% przez pięć lat funkcjonowania złotego spłaci w sumie 97,9 tys. zł. Przez kolejnych 25 lat, kiedy będzie już w naszym kraju funkcjonowało euro, kredytobiorca – przy założeniu stałości LIBOR EUR na obecnym poziomie - spłaci ok. 417,8 tys. zł. W sumie spłaci więc 515,7 tys. zł. To mniej niż wyniosła suma rat kredytu w euro.

Przyczyną tego zjawiska jest znacznie wyższy poziom marży kredytu w euro. Jeśli jednak kredyt w euro zostanie zaciągnięty z najniższą rynkową marżą wynoszącą obecnie 1,1% to suma rat wyniesie 408,7 tys. zł. Wynik obliczenia dowodzi, że zastanawiając się dziś nad wyborem między złotym a euro większą wagę należy przywiązywać do poziomu marż niż do obecnego oprocentowania kredytu. Kredyt w euro jest korzystny tylko pod warunkiem, że jego marża jest stosunkowo niska, czyli zbliżona do marż kredytów w złotych.

Wkład własny

Rozważając zaciągnięcie kredytu w euro należy jednak pamiętać nie tylko o oprocentowaniu, czy marży, ale także o wymaganiach dotyczących wkładu własnego oraz o zdolności kredytowej. W przypadku kredytów w złotych w większości banków można uzyskać go nie posiadając wkładu własnego. Natomiast kredyty w euro na 100% wartości nieruchomości udziela tylko pięć banków. Średni wymagany wkład własny to 20%. Najbardziej rygorystyczny Santander Consumer Bank wymaga aż 40%.

Maksymalny stosunek kwoty kredytu w euro do wartości nieruchomości

Nazwa banku

LTV

Deutsche Bank PBC

100%

DnB Nord

100%

Mbank

100%

MultiBank

100%

Polbank EFG

100%

Bank BGŻ

80%

GE Money Bank

80%

Kredyt Bank

80%

Nordea

80%

PKO Bank Polski

75%

Alior Bank

70%

Bank BPH

70%

BZ WBK

70%

Bank Pekao

70%

Santander Consumer

60%

Również zdolność kredytowa w przypadku kredytu w euro jest dużo niższa niż kredytów w złotych. 4-osobowa rodzina o dochodach 3500 zł netto może liczyć na kredyt w euro w kwocie od 106 tys. zł do 304 tys. zł w zależności od banku. Natomiast w przypadku kredytów w złotych może ty buyć od 106,4 do 333 tys. zł.

Zdolność kredytowa

 Nazwa banku

EUR

Bank Pekao

304,7

Polbank EFG

280,4

Bank BGŻ

264,7

Santander

164

Alior Bank

155,7

Nordea

143,2

GE Money Bank

140

Kredyt Bank

129

Bank BPH*

127,7

mBank

111,6

MultiBank

111

PKO Bank Polski

106,4

Średnia

169,8

 

Katarzyna Siwek, Jarosław Sadowski

Expander
wp.pl/
netPR.pl (12:46)

Miasta tracą na gruntach

Kryzys na rynku nieruchomości uderza w samorządy - czytamy w "Gazecie Wyborczej". Gminy nie mogą sprzedać gruntów na przetargach, bo firmy wstrzymują się z inwestycjami, a to oznacza niższe wpływy.
Zdaniem urzędników brak chętnych na miejskie nieruchomości bierze się również stąd, że cena wywoławcza parceli wystawianych na sprzedaż ustalana jest na podstawie wyceny przez rzeczoznawcę majątkowego. Ekspert zaś szacuje wartość ziemi na podstawie cen rynkowych porównywalnych terenów.
Tymczasem wycena gruntu, nawet jeśli została wykonana pod koniec 2008 r., to opierała się na kwotach obowiązujących kilka tygodni wcześniej, czyli przed kryzysem. A te nijak się mają do tego, co teraz dzieje się na rynku nieruchomości.

Samorządowcy, choć mają świadomość, że ceny ustalone przez rzeczoznawców w stosunku do dzisiejszych realiów są za wysokie, to i tak muszą je podawać w pierwszej procedurze przetargowej. Weryfikacja może nastąpić dopiero później.
wp.pl/IAR | 28.02.2009 | 02:40

Miasta tracą na gruntach

Kryzys na rynku nieruchomości uderza w samorządy - czytamy w "Gazecie Wyborczej". Gminy nie mogą sprzedać gruntów na przetargach, bo firmy wstrzymują się z inwestycjami, a to oznacza niższe wpływy.
Zdaniem urzędników brak chętnych na miejskie nieruchomości bierze się również stąd, że cena wywoławcza parceli wystawianych na sprzedaż ustalana jest na podstawie wyceny przez rzeczoznawcę majątkowego. Ekspert zaś szacuje wartość ziemi na podstawie cen rynkowych porównywalnych terenów.
Tymczasem wycena gruntu, nawet jeśli została wykonana pod koniec 2008 r., to opierała się na kwotach obowiązujących kilka tygodni wcześniej, czyli przed kryzysem. A te nijak się mają do tego, co teraz dzieje się na rynku nieruchomości.

Samorządowcy, choć mają świadomość, że ceny ustalone przez rzeczoznawców w stosunku do dzisiejszych realiów są za wysokie, to i tak muszą je podawać w pierwszej procedurze przetargowej. Weryfikacja może nastąpić dopiero później.
wp.pl/IAR | 28.02.2009 | 02:40

Miasta sięgają po nasze

Miasta zaczęły poważnie przygotowywać się do kryzysu. Spodziewając się dużo niższych wpływów do budżetów, miejscy radni podnoszą podatki lokalne: od nieruchomości, transportu oraz za wodę i ścieki. Niektóre podwyżki są kilku-, ale niektóre kilkudziesięcio-, a nawet 100--procentowe
Warszawska fabryka FSO, przeżywająca ogromne kłopoty finansowe, musi w tym roku zapłacić aż 22,3 mln zł za wieczyste użytkowanie gruntu. W ubiegłym roku oddała miastu tylko 1,9 mln zł.

Radni uchwalili podwyżkę już pod koniec ubiegłego roku, tłumacząc, że FSO płaciło miastu takie same pieniądze przez dziewięć lat.
Dla zakładu taka opłata jest zabójcza. Nie dość, że musimy zwalniać ludzi z powodu zmniejszonej produkcji, to jeszcze miasto wymusza na FSO gigantyczny haracz. To się może skończyć katastrofą - narzeka Marek Dyżakowski, przewodniczący sekcji motoryzacyjnej Forum Związków Zawodowych.
O nadciągającej katastrofie, tyle że dla swoich budżetów, mówią też władze czternastu największych polskich miast. Szacują, że potrzebują na realizację tegorocznych inwestycji, m.in. drogowych czy edukacyjnych, ponad 6 mld zł. Nie są w stanie ich sfinansować bez podwyższania podatków, bo banki coraz niechętnej udzielają kredytów.

Do naszych kieszeni zaglądają radni z Katowic, Gliwic i Chorzowa. To ostatnie miasto zniosło co prawda podatek za psa, ale podwyższyło podatki za nieruchomości. Najwięcej za budynki pod działalność gospodarczą - o 80 gr za m kw. Wzrosły też opłaty za pojazdy, ciągniki i przyczepy - od 20 do ok. 100 zł.

W Gliwicach właściciele pojazdów zapłacą od 40 do 50 zł więcej a w Katowicach dolny pułap opłat za samochody wzrósł o ponad 200 zł.

W Katowicach wzrosły też stawki podatku od nieruchomości. W przypadku gruntów podwyżki wynoszą od kilku do kilkunastu groszy za m kw., w przypadku budynków pod działalność gospodarczą za każdy metr kwadratowy trzeba zapłacić o 79 groszy więcej niż w roku ubiegłym.

Władze miast sięgają też do kieszeni mieszkańców lokali komunalnych. W Gdańsku, który szuka ponad 340 mln zł, podwyższono czynsze za dzierżawę mieszkań komunalnych: cena za wodę i ścieki wzrosła tu o niemal 12 proc. Łódzki zakład wodociągów i kanalizacji zafundował mieszkańcom 15-procentowy wzrost stawek za wodę.

Portal Money.pl oszacował na początku lutego, że budżety największych miast będą szczuplejsze o prawie 800 mln zł. Zdecydowanie najwięcej straci Warszawa, bo blisko 500 mln zł. W budżetach pozostałych dużych miast zabraknie w tym roku od około 50 do 100 mln zł. Według analitykówMoney.pl wpływy z podatku PIT do budżetów miast spadną w tym roku o 6, a z podatku CIT nawet o 30 proc. Wpływy te stanowią 30-40 proc. wartości budżetów.

T. Rożek, M. Wroński
POLSKA Dziennik Zachodni
wp.pl/Polska Dziennik Zachodni | 28.02.2009 | 08:37

Miasta sięgają po nasze

Miasta zaczęły poważnie przygotowywać się do kryzysu. Spodziewając się dużo niższych wpływów do budżetów, miejscy radni podnoszą podatki lokalne: od nieruchomości, transportu oraz za wodę i ścieki. Niektóre podwyżki są kilku-, ale niektóre kilkudziesięcio-, a nawet 100--procentowe
Warszawska fabryka FSO, przeżywająca ogromne kłopoty finansowe, musi w tym roku zapłacić aż 22,3 mln zł za wieczyste użytkowanie gruntu. W ubiegłym roku oddała miastu tylko 1,9 mln zł.

Radni uchwalili podwyżkę już pod koniec ubiegłego roku, tłumacząc, że FSO płaciło miastu takie same pieniądze przez dziewięć lat.
Dla zakładu taka opłata jest zabójcza. Nie dość, że musimy zwalniać ludzi z powodu zmniejszonej produkcji, to jeszcze miasto wymusza na FSO gigantyczny haracz. To się może skończyć katastrofą - narzeka Marek Dyżakowski, przewodniczący sekcji motoryzacyjnej Forum Związków Zawodowych.
O nadciągającej katastrofie, tyle że dla swoich budżetów, mówią też władze czternastu największych polskich miast. Szacują, że potrzebują na realizację tegorocznych inwestycji, m.in. drogowych czy edukacyjnych, ponad 6 mld zł. Nie są w stanie ich sfinansować bez podwyższania podatków, bo banki coraz niechętnej udzielają kredytów.

Do naszych kieszeni zaglądają radni z Katowic, Gliwic i Chorzowa. To ostatnie miasto zniosło co prawda podatek za psa, ale podwyższyło podatki za nieruchomości. Najwięcej za budynki pod działalność gospodarczą - o 80 gr za m kw. Wzrosły też opłaty za pojazdy, ciągniki i przyczepy - od 20 do ok. 100 zł.

W Gliwicach właściciele pojazdów zapłacą od 40 do 50 zł więcej a w Katowicach dolny pułap opłat za samochody wzrósł o ponad 200 zł.

W Katowicach wzrosły też stawki podatku od nieruchomości. W przypadku gruntów podwyżki wynoszą od kilku do kilkunastu groszy za m kw., w przypadku budynków pod działalność gospodarczą za każdy metr kwadratowy trzeba zapłacić o 79 groszy więcej niż w roku ubiegłym.

Władze miast sięgają też do kieszeni mieszkańców lokali komunalnych. W Gdańsku, który szuka ponad 340 mln zł, podwyższono czynsze za dzierżawę mieszkań komunalnych: cena za wodę i ścieki wzrosła tu o niemal 12 proc. Łódzki zakład wodociągów i kanalizacji zafundował mieszkańcom 15-procentowy wzrost stawek za wodę.

Portal Money.pl oszacował na początku lutego, że budżety największych miast będą szczuplejsze o prawie 800 mln zł. Zdecydowanie najwięcej straci Warszawa, bo blisko 500 mln zł. W budżetach pozostałych dużych miast zabraknie w tym roku od około 50 do 100 mln zł. Według analitykówMoney.pl wpływy z podatku PIT do budżetów miast spadną w tym roku o 6, a z podatku CIT nawet o 30 proc. Wpływy te stanowią 30-40 proc. wartości budżetów.

T. Rożek, M. Wroński
POLSKA Dziennik Zachodni
wp.pl/Polska Dziennik Zachodni | 28.02.2009 | 08:37

Nie ponosimy winy za krach z opcjami - mówią bankierzy

Kulisy handlu opcjami walutowymi odsłania w rozmowie z "Dziennikiem" dwóch dyrektorów z dużych międzynarodowych banków. Odrzucają oni oskarżenia, że banki świadomie wciągnęły polskie firmy w pułapkę, która doprowadziła setki z nich na skraj bankructwa.
Dziś rząd szacuje, ze zobowiązania tych przedsiębiorstw wobec instytucji finansowych sięgają astronomicznej kwoty 15 miliardów złotych, i zastanawia się, jak im pomóc.

- Unieważnienie opcji, które proponuje wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak, spowoduje, że za euro będziemy płacili nawet 10 złotych. Dla inwestorów to brzmi tak samo jak nacjonalizacja - ostrzegają.

Uważają, że to sami biznesmeni wpędzili się w kłopoty. Przez ostatnie lata nauczyli się traktować opcje jak grę w kasynie, w którym zawsze się wygrywa. - Nikt nie mógł przewidzieć kursu 4,6 zł za jedno euro - tłumaczą.

Pełen tekst rozmowy - w piątkowym "Dzienniku"
onet.pl/(PAP, ak/ 27.02.2009, godz. 06:26)

Nie ponosimy winy za krach z opcjami - mówią bankierzy

Kulisy handlu opcjami walutowymi odsłania w rozmowie z "Dziennikiem" dwóch dyrektorów z dużych międzynarodowych banków. Odrzucają oni oskarżenia, że banki świadomie wciągnęły polskie firmy w pułapkę, która doprowadziła setki z nich na skraj bankructwa.
Dziś rząd szacuje, ze zobowiązania tych przedsiębiorstw wobec instytucji finansowych sięgają astronomicznej kwoty 15 miliardów złotych, i zastanawia się, jak im pomóc.

- Unieważnienie opcji, które proponuje wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak, spowoduje, że za euro będziemy płacili nawet 10 złotych. Dla inwestorów to brzmi tak samo jak nacjonalizacja - ostrzegają.

Uważają, że to sami biznesmeni wpędzili się w kłopoty. Przez ostatnie lata nauczyli się traktować opcje jak grę w kasynie, w którym zawsze się wygrywa. - Nikt nie mógł przewidzieć kursu 4,6 zł za jedno euro - tłumaczą.

Pełen tekst rozmowy - w piątkowym "Dzienniku"
onet.pl/(PAP, ak/ 27.02.2009, godz. 06:26)

Posłowie zapomnieli odrolnić w miastach ziemię pod drogi dojazdowe

Od nowego roku obowiązują uproszczone zasady odrolniania gruntów w miastach. Okazuje się, że nie zawsze.
Jednym z większych sukcesów legislacyjnych komisji “Przyjazne państwo” jest wprowadzenie przepisów powodujących odrolnienie ziemi w miastach. Tymczasem się okazuje, że przepisy zawierają błąd i proste zasady zmiany statusu nie obejmują wszystkich gruntów.

Nowy art. 5b ustawy o ochronie gruntów rolnych i leśnych mówi, że jej przepisów nie stosuje się do użytków rolnych położonych w granicach administracyjnych miast. Użytkami zaś są grunty, którym status nadano w ewidencji gruntów i budynków. Jednocześnie ustawa zawiera długą listę nieruchomości, które są gruntami rolnymi, ale nie mają charakteru użytku rolnego. Wśród nich są m.in. drogi dojazdowe do gruntów rolnych (art. 2 ust. 1 pkt 10 tej ustawy).
To fatalne w skutkach niedopatrzenie ustawodawcy – uważa Bogdan Dąbrowski, radca prawny Urzędu Miasta w Poznaniu. Przysporzy kłopotów niejednemu budującemu, a urzędnicy też będą mieli twardy orzech do zgryzienia.

Sprawa dotyczy miast, w których nie ma miejscowych planów, a takich jest wciąż sporo. W Poznaniu nie ma ich np. jeszcze jedna trzecia powierzchni miasta. O co chodzi?
W myśl nowych zasad działki nie trzeba będzie odrolniać, wystarczy uzyskać decyzję ustalającą warunki zabudowy. Tę zaś otrzyma się dopiero, gdy spełni się warunki z ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, a konkretnie z art. 61. Zgodnie z tym przepisem działka musi mieć m.in. dostęp do drogi publicznej. Pół biedy, jeżeli ta odległość od planowanej inwestycji, np. domu, będzie niewielka – mówi mec. Dąbrowski. Bo dostęp, o którym mówi ustawa, będzie realizowany poprzez budowę drogi dojazdowej na gruntach rolnych, obejmujących do pół hektara klas I – III. Wówczas da się odrolnić grunt w drodze decyzji.

W innych wypadkach nie będzie to możliwe.
Urzędnicy będą musieli wybrać jedno z dwóch rozwiązań – wyjaśnia mec. Dąbrowski. Albo będą odmawiać wydania decyzji ustalającej warunki zabudowy, ponieważ nie będzie dostępu do drogi publicznej, albo ją wydadzą, a i wtedy łatwo będzie można ją unieważnić w sądzie.

Wówczas inwestor będzie musiał starać się o odrolnienie kawałka drogi dojazdowej do inwestycji, zgodnie z ustawą o ochronie gruntów rolnych i leśnych – wyjaśnia adwokat Rafał Dębowski. A to niezwykle długa i męcząca procedura.

Burmistrz lub prezydent miasta musi otrzymać na to zgodę. Wyraża ją, w zależności od klasy gruntów, minister rolnictwa lub marszałek województwa. Nie zawsze się jednak na to godzą.
Gdy już jednak gmina ją dostanie – dodaje mec. Dębowski musi uchwalić miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, w którym zadecyduje, że te tereny rolne można przeznaczyć pod inwestycje lub budownictwo. Potem jeszcze trzeba się postarać o wyłączenie terenu z produkcji rolnej. Dopiero gdy się ją uzyska, grunty pod drogi dojazdowe w ewidencji gruntów i budynków zostają przekwalifikowane z rolnego na inwestycyjny.

Formalnie budujący nie będzie też zwolniony z opłaty za wyłączanie z produkcji. Dom więc mógłby powstać szybko, ale na drogę dojazdową trzeba będzie poczekać, chyba że urzędnicy zrezygnują z literalnego przestrzegania źle sformułowanych przepisów. Albo też budujący, nie oglądając się na przepisy, ją po prostu wybuduje.

Renata Krupa-Dąbrowska
wp.pl/Rzeczpospolita | 27.02.2009 | 06:50

Posłowie zapomnieli odrolnić w miastach ziemię pod drogi dojazdowe

Od nowego roku obowiązują uproszczone zasady odrolniania gruntów w miastach. Okazuje się, że nie zawsze.
Jednym z większych sukcesów legislacyjnych komisji “Przyjazne państwo” jest wprowadzenie przepisów powodujących odrolnienie ziemi w miastach. Tymczasem się okazuje, że przepisy zawierają błąd i proste zasady zmiany statusu nie obejmują wszystkich gruntów.

Nowy art. 5b ustawy o ochronie gruntów rolnych i leśnych mówi, że jej przepisów nie stosuje się do użytków rolnych położonych w granicach administracyjnych miast. Użytkami zaś są grunty, którym status nadano w ewidencji gruntów i budynków. Jednocześnie ustawa zawiera długą listę nieruchomości, które są gruntami rolnymi, ale nie mają charakteru użytku rolnego. Wśród nich są m.in. drogi dojazdowe do gruntów rolnych (art. 2 ust. 1 pkt 10 tej ustawy).
To fatalne w skutkach niedopatrzenie ustawodawcy – uważa Bogdan Dąbrowski, radca prawny Urzędu Miasta w Poznaniu. Przysporzy kłopotów niejednemu budującemu, a urzędnicy też będą mieli twardy orzech do zgryzienia.

Sprawa dotyczy miast, w których nie ma miejscowych planów, a takich jest wciąż sporo. W Poznaniu nie ma ich np. jeszcze jedna trzecia powierzchni miasta. O co chodzi?
W myśl nowych zasad działki nie trzeba będzie odrolniać, wystarczy uzyskać decyzję ustalającą warunki zabudowy. Tę zaś otrzyma się dopiero, gdy spełni się warunki z ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, a konkretnie z art. 61. Zgodnie z tym przepisem działka musi mieć m.in. dostęp do drogi publicznej. Pół biedy, jeżeli ta odległość od planowanej inwestycji, np. domu, będzie niewielka – mówi mec. Dąbrowski. Bo dostęp, o którym mówi ustawa, będzie realizowany poprzez budowę drogi dojazdowej na gruntach rolnych, obejmujących do pół hektara klas I – III. Wówczas da się odrolnić grunt w drodze decyzji.

W innych wypadkach nie będzie to możliwe.
Urzędnicy będą musieli wybrać jedno z dwóch rozwiązań – wyjaśnia mec. Dąbrowski. Albo będą odmawiać wydania decyzji ustalającej warunki zabudowy, ponieważ nie będzie dostępu do drogi publicznej, albo ją wydadzą, a i wtedy łatwo będzie można ją unieważnić w sądzie.

Wówczas inwestor będzie musiał starać się o odrolnienie kawałka drogi dojazdowej do inwestycji, zgodnie z ustawą o ochronie gruntów rolnych i leśnych – wyjaśnia adwokat Rafał Dębowski. A to niezwykle długa i męcząca procedura.

Burmistrz lub prezydent miasta musi otrzymać na to zgodę. Wyraża ją, w zależności od klasy gruntów, minister rolnictwa lub marszałek województwa. Nie zawsze się jednak na to godzą.
Gdy już jednak gmina ją dostanie – dodaje mec. Dębowski musi uchwalić miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, w którym zadecyduje, że te tereny rolne można przeznaczyć pod inwestycje lub budownictwo. Potem jeszcze trzeba się postarać o wyłączenie terenu z produkcji rolnej. Dopiero gdy się ją uzyska, grunty pod drogi dojazdowe w ewidencji gruntów i budynków zostają przekwalifikowane z rolnego na inwestycyjny.

Formalnie budujący nie będzie też zwolniony z opłaty za wyłączanie z produkcji. Dom więc mógłby powstać szybko, ale na drogę dojazdową trzeba będzie poczekać, chyba że urzędnicy zrezygnują z literalnego przestrzegania źle sformułowanych przepisów. Albo też budujący, nie oglądając się na przepisy, ją po prostu wybuduje.

Renata Krupa-Dąbrowska
wp.pl/Rzeczpospolita | 27.02.2009 | 06:50

Deweloperzy chcą zmusić wykonawców do obniżenia cen

Firmy deweloperskie domagają się od wykonawców obniżenia cen wykonywanych robót. W przeciwnym wypadku grożą zerwaniem współpracy przy kolejnych inwestycjach.
Większość dużych deweloperów opublikowała w tym tygodniu wyniki finansowe za ostatni kwartał 2008 roku. Generalnie wszyscy mówią o załamaniu na rynku i o wstrzymaniu w tym roku wszystkich nowych inwestycji. Dom Development, który przed rokiem sprzedawał w kwartale prawie 900 mieszkań, w ostatnim kwartale 2008 roku sprzedał tylko 71 lokali. W tym samym okresie Pol- nord sprzedał tylko 57 mieszkań. Deweloperzy szukają więc oszczędności. Najczęściej, zwalniając pracowników i starając się obniżyć stawki wykonawcom.

Szacuje się, że przy inwestycjach mieszkaniowych łączny koszt robocizny to ok. 25 proc. kosztów całej inwestycji.

Nie ukrywam, że negocjujemy z wykonawcami wartość podpisanych kontraktów i terminy zapłaty. Te uzyskiwane przez nas obniżki są na poziomie kilku procent - mówi Jarosław Szanajca, prezes Dom Development.
Teoretycznie wykonawca może odmówić zgody na obniżenie jego stawek, bo ma podpisaną umowę, jednak każdy ma świadomość, że na rynku jest kryzys.

Wykonawca wie, że możemy go nie zaprosić do następnej inwestycji - przyznaje prezes Szanajca.

Tych inwestycji w tym roku będzie bardzo mało, więc firmy budowlane bardzo często godzą się pracować za mniejsze pieniądze i zgadzają się na wydłużenie terminów zapłaty. Na nieco inne rozwiązanie zdecydował się Pol- nord.

Nie mamy generalnego wykonawcy, sami wszystko nadzorujemy. Dzięki temu można zaoszczędzić nawet 10-15 proc. kosztów robocizny - mówi Jacek Kaliszuk z Polnordu.

W tej sytuacji renegocjowanie umów z wykonawcami jest niepotrzebne. Ale stawki za roboty spadają też w Pol- nordzie.

Firmy budowlane za chwilę obniżą swoją marżę z 4-5 proc. do 1-2 proc. Może nawet zejdą do zera - uważa prezes firmy Wojciech Ciurzyński.

Za to deweloperzy mimo kryzysu w oficjalnych dokumentach chwalą się bardzo wysoką marżą.

Nasza marża w IV kw. ubiegłego roku spadła do 36,7 proc. - chwali się prezes Szanajca. Za to prezes Pol- nordu zapowiada, że marża deweloperska będzie spadała.

Schodzimy z naszą marżą do 10 proc. - mówi Wojciech Ciurzyński.

Nawet w okresie wielkiego boomu mieszkaniowego dwa lata temu wykonawcy nie mieli tak dużej marży.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 27.02.2009 | 07:00

Deweloperzy chcą zmusić wykonawców do obniżenia cen

Firmy deweloperskie domagają się od wykonawców obniżenia cen wykonywanych robót. W przeciwnym wypadku grożą zerwaniem współpracy przy kolejnych inwestycjach.
Większość dużych deweloperów opublikowała w tym tygodniu wyniki finansowe za ostatni kwartał 2008 roku. Generalnie wszyscy mówią o załamaniu na rynku i o wstrzymaniu w tym roku wszystkich nowych inwestycji. Dom Development, który przed rokiem sprzedawał w kwartale prawie 900 mieszkań, w ostatnim kwartale 2008 roku sprzedał tylko 71 lokali. W tym samym okresie Pol- nord sprzedał tylko 57 mieszkań. Deweloperzy szukają więc oszczędności. Najczęściej, zwalniając pracowników i starając się obniżyć stawki wykonawcom.

Szacuje się, że przy inwestycjach mieszkaniowych łączny koszt robocizny to ok. 25 proc. kosztów całej inwestycji.

Nie ukrywam, że negocjujemy z wykonawcami wartość podpisanych kontraktów i terminy zapłaty. Te uzyskiwane przez nas obniżki są na poziomie kilku procent - mówi Jarosław Szanajca, prezes Dom Development.
Teoretycznie wykonawca może odmówić zgody na obniżenie jego stawek, bo ma podpisaną umowę, jednak każdy ma świadomość, że na rynku jest kryzys.

Wykonawca wie, że możemy go nie zaprosić do następnej inwestycji - przyznaje prezes Szanajca.

Tych inwestycji w tym roku będzie bardzo mało, więc firmy budowlane bardzo często godzą się pracować za mniejsze pieniądze i zgadzają się na wydłużenie terminów zapłaty. Na nieco inne rozwiązanie zdecydował się Pol- nord.

Nie mamy generalnego wykonawcy, sami wszystko nadzorujemy. Dzięki temu można zaoszczędzić nawet 10-15 proc. kosztów robocizny - mówi Jacek Kaliszuk z Polnordu.

W tej sytuacji renegocjowanie umów z wykonawcami jest niepotrzebne. Ale stawki za roboty spadają też w Pol- nordzie.

Firmy budowlane za chwilę obniżą swoją marżę z 4-5 proc. do 1-2 proc. Może nawet zejdą do zera - uważa prezes firmy Wojciech Ciurzyński.

Za to deweloperzy mimo kryzysu w oficjalnych dokumentach chwalą się bardzo wysoką marżą.

Nasza marża w IV kw. ubiegłego roku spadła do 36,7 proc. - chwali się prezes Szanajca. Za to prezes Pol- nordu zapowiada, że marża deweloperska będzie spadała.

Schodzimy z naszą marżą do 10 proc. - mówi Wojciech Ciurzyński.

Nawet w okresie wielkiego boomu mieszkaniowego dwa lata temu wykonawcy nie mieli tak dużej marży.



Roman Grzyb
Gazeta Prawna
wp.pl/Gazeta Prawna | 27.02.2009 | 07:00

Sprawdź najnowsze oferty w serwisie

Oceń nasz serwis

średnia ocen: 4,5

Ten serwis korzysta z mechanizmów cookies (ciasteczka)

| Polityka Cookies