Mamy coraz więcej informacji w Internecie, ale ważne, co zrobimy z tymi danymi; jak je uporządkujemy i wykorzystamy. A będzie co porządkować, bo, jak przewidują eksperci, liczba danych w 2020 wzrośnie o 48 proc. w stosunku do roku obecnego. Będzie liczyła 35 ZettaBajtów!
Aż 90 procent informacji umieszczonych w Internecie powstało w ciągu ostatnich dwóch lat. Proszę tylko pomyśleć ile nowych filmów powstaje każdego dnia na YouTube. Dlaczego tak się dzieje? Bo technologia nam to umożliwiła, stała się tak łatwa w użyciu, że korzystamy z niej na codzień. Puszka Pandory już się otworzyła.
Nim technologia dokonała tego skoku, czyli nie tak całkiem dawno, żeby podzielić się nagraniem z najbliższymi, należało je najpierw zarejestrować na taśmie VCR, następnie skopiować (co trwało prawie tyle samo co nagranie) i w końcu wysłać pocztą albo doręczyć samemu. Ten proces zabierał conajmniej pół dnia.
Dzisiaj, ta sama operacja trwa mniej niż trzy minuty. Umieszczamy nasze nagranie na YouTube i e-mailem wysyłamy link. Na dodatek za darmo i do tak wielu odbiorców, jak tylko nam się zamarzy. Wyobraźmy sobie, jak wiele taśm i znaczków pocztowych oszczędzamy. Jak wiele godzin poświęconych kopiowaniu możemy przeznaczyć na inne zajęcia.
Niestety tylko niewielka cześć informacji znajdujących się w Internecie (około 20%) jest uporządkowana i możemy z niej zrobić użytek. Pozostałe 80% zalega w chaosie i jest niewykorzystywanych. Ale jak wiadomo, informacja jest jak ropa naftowa, która po oczyszczeniu zamienia się w pożądany produkt. Świat biznesu wie, że te informacje są na wagę złota i liczy, że dalszy postęp technologiczny umożliwi ich uporządkowanie i zużytkowanie. Mówiąc obrazowo - dzisiejszy świat biznesu umiera z pragnienia w oceanie informacji. Informacji, które kreujemy w mediach socjalnych - na YouTube, Facebooku czy Twitterze.
Dlatego świat biznesu przewodzi zmianom, żeby przetworzyć ogrom danych, których ilość rośnie z dnia na dzień. Jedną z tych zmian, które już nabierają szybkości lawiny śnieżnej, jest przetwarzanie danych w chmurze. 
 Łatwiej jednak przychodzi nam zrozumieć teraźniejszość, kiedy przeanalizujemy przeszłość. Nicolas Carr, laureat nagrody Pulitzera, w swojej nowej książce „ Building the Bridges to the Cloud”, przytacza przykład szkockiego emigranta, który wyjechał do Ameryki w 1819 roku i po jakimś czasie założył tam własną fabrykę produkująca żelazo – Burden Iron Works. Henry Burden, światły biznesmen i inżynier, zdawał sobie sprawę, że aby stworzyć dobrze rozwijający się interes, musi produkować własną energię potrzebną do funkcjonowania jego przedsiębiorstwa. Zbudował więc olbrzymie koło wodne, które dostarczało energii i pozwoliło mu na lata pełnej prosperity. Ale trwało to do czasu. W niespełna 50 lat później koło zarosło chwastami i popadło w ruinę. Co się stało? Na przełomie 1900 roku zaczęto produkować energię na sprzedaż. Produkcja własnej stała się nieopłacalna. Energia dostarczana poprzez sieć elektryczną była znacznie tańsza. Zmienił się model dostawca-konsument. W 1910 roku 40 proc. energii było dostarczane przez sieć, a 60 proc. wciąż pochodziło z małych, własnościowych fabryczek. 20 lat później już 80 proc. energii pochodziło z sieci elektrycznej. Dzisiaj jest to prawie 95 proc. To, co było przewagą Burdena nad konkurentami z czasem stało się jego słabością, bo konkurenci zaopatrywali się w energię z sieci taniej i wtedy, kiedy jej potrzebowali.
Carr widzi analogię przykładu Burdena do dzisiejszej sytuacji w technologiach informatycznych. Twierdzi, że dzisiaj mamy do czynienia z podobną transformacją, a dzieje się to dzięki komputeryzacji w chmurze. Szybkimi krokami wkraczamy do świata, w którym komputeryzacja będzie dostarczana do klienta podobnie jak energia elektryczna. 
Oczywiście energia i technologia informatyczna to dwie zupełnie różne dziedziny - żachnie się niejeden. Tak, ale mają pewne wspólne cechy. Podobieństwo polega na tym, że zarówno energię elektryczną, jak i komputeryzację da się scentralizować. Można zbudować platformę z określonym sprzętem komputerowym, dodać do tego odpowiednie warstwy oprogramowania, a następnie dostarczać do odbiorcy. Biorąc pod uwagę koszty zaopatrzenia i elastyczność w dostarczaniu produktu (będziemy korzystali z usługi na życzenie, a płacili w zależności od zużycia), takie rozwiązanie jest znacznie wygodniejsze.
W dziejach ludzkości nie ma silniejszego bodźca niż wygoda.
 
Lidia Paulińska-Thompson
źródło: Property Journal 8-9/2012